Robb J D In轪th Wr贸g w p艂atkach r贸偶

J. D. Robb

WR脫G W P艁ATKACH R脫呕


T o prawda, m贸wi臋 o snach,

Kt贸re s膮 dzie膰mi chorego umys艂u

Pocz臋tymi z pr贸偶nej fantazji.

William Shakespeare



Lecz ka偶dy zabija to, co pokocha艂

Niekt贸rzy czyni膮 to gorzkim spojrzeniem

Inni pochlebnym s艂owem.

Tch贸rz zabija zdradzieckim poca艂unkiem

艢mia艂ek - ostrzem miecza!

Oscar Wilde

1

艢mier膰 nawiedza艂a j膮 w snach. Ona by艂a dzieckiem, kt贸re dzieckiem nie by艂o, walczy艂a z duchem, kt贸ry nigdy nie umiera艂, bez wzgl臋du na to, jak cz臋sto nurza艂a r臋ce w jego krwi.

Pok贸j by艂 zimny jak gr贸b, wype艂niony czerwonym blaskiem neonu, kt贸ry rozpala艂 si臋 ja艣niej, to zn贸w przygasa艂 za brudnymi szybami okien. 艢wiat艂o rozlewa艂o si臋 na pod艂odze, na krwi, na jego ciele. Dotyka艂o tak偶e jej, skulonej w rogu, 艣ciskaj膮cej w d艂oni okrwawiony sztylet.

B贸l by艂 wsz臋dzie, przenika艂 j膮 ot臋piaj膮cymi falami, kt贸re nie mia艂y pocz膮tku ani ko艅ca, lecz kr膮偶y艂y nieustannie, dociera艂y do ka偶dej kom贸rki jej cia艂a. Do z艂amanej ko艣ci przedramienia, do policzka, w kt贸ry uderzy艂 j膮 wierzchem d艂oni. Do jej wn臋trza, kt贸re zn贸w rozdar艂 podczas gwa艂tu.

Okrywa艂 j膮 p艂aszcz b贸lu i przera偶enia. I jego krew. Mia艂a osiem lat.

Widzia艂a par臋 z w艂asnego oddechu. Male艅kie ob艂oczki, duszki, kt贸re m贸wi艂y jej, 偶e 偶yje. Czu艂a w ustach w艂asn膮 krew, jej straszliwy metaliczny smak i wo艅 ukryt膮 tu偶 pod 艣wie偶ym zapachem 艣mierci - smr贸d whisky.

Ja 偶yj臋, a on nie. Ja 偶yj臋, a on nie. Bez ko艅ca powtarza艂a w my艣lach te s艂owa, pr贸buj膮c zrozumie膰 ich sens.

Ja 偶yj臋. On nie.

Oczy mia艂 otwarte i przytomne, wpatrzone w ni膮. U艣miechni臋te.

Nie pozb臋dziesz si臋 mnie tak 艂atwo, dziewczynko.

Oddycha艂a szybko, nerwowo, chwyta艂a 艂apczywie powietrze, jakby chcia艂a krzycze膰, wyrzuci膰 z siebie ca艂y strach i b贸l. Lecz z jej ust wydoby艂o si臋 tylko ciche skamlenie.

Narozrabia艂a艣, co? Jakby艣 nie mog艂a robi膰 tego, co ci ka偶膮.

Jego g艂os by艂 taki mi艂y, rozpromieniony rado艣ci膮 bardziej niebezpieczn膮 od najwi臋kszego nawet gniewu. Kiedy si臋 艣mia艂, krew s膮czy艂a si臋 z ran, kt贸re mu zada艂a.

Co si臋 dzieje, dziewczynko? Zapomnia艂a艣 j臋zyka w g臋bie? Ja 偶yj臋, a ty nie. Ja 偶yj臋, a ty nie.

Tak my艣lisz?

Poruszy艂 palcami, jakby w szyderczym pozdrowieniu. J臋kn臋艂a ze zgrozy, widz膮c krople krwi opadaj膮ce z jego paznokci.

Nie je, nie pije, a chodzi i bije.

Przepraszam. Nie chcia艂am tego. Nie r贸b mi wi臋cej krzywdy.

Ranisz mnie. Dlaczego musisz mnie rani膰?

Bo jeste艣 g艂upia. Bo mnie nie s艂uchasz! Bo - i to jest prawdziwy pow贸d - mog臋. Mog臋 robi膰 z tob膮 co tylko zechc臋, i nikogo to nie b臋dzie obchodzi膰. Jeste艣 niczym, jeste艣 nikim i nie zapominaj tym, ty ma艂a suko.

Zacz臋艂a p艂aka膰, zimne 艂zy sp艂ywa艂y po krwawej masce na jej twarzy. Id藕 sobie. Id藕 sobie st膮d i zostaw mnie w spokoju!

Nie zrobi臋 tego. Nigdy tego nie zrobi臋.

Ku jej przera偶eniu podni贸s艂 si臋 na kolana. Przykucn膮艂 niczym jaka艣 koszmarna ropucha, okrwawiony i u艣miechni臋ty. Przygl膮da艂 si臋 jej.

Sporo w ciebie zainwestowa艂em. Czas i pieni膮dze. Kto ci daje dach nad g艂ow膮? Kto ci nape艂nia 偶o艂膮dek? Kto zabiera ci臋 w podr贸偶e po naszym wspania艂ym kraju? Wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w w twoim wieku nic jeszcze nie widzia艂a, a ty i owszem. Ale czy ty si臋 czego艣 uczysz? Nie, nie uczysz si臋. Wype艂niasz swoje obowi膮zki? Nie. Ale zaczniesz to robi膰. Pami臋taj o tym, co ci powiedzia艂em zaczniesz na siebie zarabia膰.

Podni贸s艂 si臋 na r贸wne nogi, pot臋偶ny m臋偶czyzna z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi w pi臋艣ci.

Teraz tatu艣 musi ci臋 ukara膰.

Zrobi艂 chwiejny krok w jej stron臋.

By艂a艣 niegrzeczn膮... dziewczynk膮... Nast臋pny krok. Bardzo niegrzeczn膮... dziewczynk膮...

Obudzi艂 j膮 jej w艂asny krzyk.

Zlana potem, dr偶a艂a z zimna i przera偶enia. Chwyta艂a 艂apczywie powietrze, zmaga艂a si臋 gwa艂townie z po艣ciel膮, kt贸r膮 owin臋艂a wok贸艂 siebie, gdy rzuca艂a si臋 przez sen.

On czasami j膮 wi膮za艂. Przypomniawszy sobie o tym, j臋kn臋艂a cicho i z jeszcze wi臋ksz膮 pasj膮 zacz臋艂a zdziera膰 z siebie prze艣cierad艂o.

Uwolniona, stoczy艂a si臋 z 艂贸偶ka i przykucn臋艂a na pod艂odze, niczym kobieta gotowa do ucieczki lub walki.

- 艢wiat艂a! Pe艂na moc. O Bo偶e, Bo偶e ...

Ogromny pi臋kny pok贸j wype艂ni艂 si臋 blaskiem, kt贸ry przegoni艂 ostatnie 艣lady ciemno艣ci. Mimo to Eve rozgl膮da艂a si臋 uwa偶nie, szukaj膮c duch贸w, kt贸re wci膮偶 napawa艂y j膮 strachem.

Powstrzyma艂a nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. By艂y bezu偶yteczne, stanowi艂y oznak臋 s艂abo艣ci. Nie mog艂a da膰 si臋 zastraszy膰 snom. I duchom.

Wci膮偶 jednak dr偶a艂a, gdy podnios艂a si臋 z kucek i usiad艂a na skraju wielkiego 艂贸偶ka.

Wielkiego i pustego, bo Roarke by艂 w Irlandii - podj臋ta przez ni膮 pr贸ba sp臋dzenia w tym miejscu samotnej nocy bez koszmar贸w sko艅czy艂a si臋 druzgoc膮c膮 kl臋sk膮.

Czy to oznacza, 偶e jestem 偶a艂osnym tch贸rzem? - zastanawia艂a si臋. Idiotk膮? Czy po prostu m臋偶atk膮?

Kiedy gruby kocur, Galahad, tr膮ci艂 j膮 swym wielkim 艂bem w rami臋, przygarn臋艂a go. Porucznik Eve Dallas, policjantka z jedenastoletnim sta偶em, siedzia艂a na 艂贸偶ku i tuli艂a do siebie kota, niczym ma艂e dziecko, kt贸re szuka pocieszenia u pluszowej maskotki.

Md艂o艣ci podchodzi艂y jej do gard艂a. Ko艂ysa艂a si臋 jednostajnie, pr贸buj膮c powstrzyma膰 wymioty, nie pozwoli膰, by upokorzy艂o j膮 w艂asne cia艂o.

- Zegar - rzuci艂a w powietrze, a wy艣wietlacz obok jej 艂贸偶ka zap艂on膮艂 zielonym 艣wiat艂em. Pierwsza pi臋tna艣cie. 艢wietnie. Min臋艂a ledwie godzina, odk膮d po艂o偶y艂a si臋 spa膰.

Od艂o偶y艂a kota na bok i wsta艂a. Ostro偶nie, niczym staruszka, zst膮pi艂a z podestu i przesz艂a do 艂azienki. Poprosi艂a o lodowato zimn膮 wod臋 i obmywa艂a ni膮 twarz, podczas gdy Galahad u艂o偶y艂 si臋 mi臋dzy jej nogami niczym gruba, puchata poduszka.

Eve siedzia艂a przez chwil臋 w bezruchu, ws艂uchana w mruczenie zadowolonego kocura, wreszcie podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na swe odbicie w lustrze. Jej twarz by艂a niemal r贸wnie bezbarwna jak woda, kt贸ra ciek艂a z kranu. Ciemne oczy mia艂a podkr膮偶one, przekrwione ze zm臋czenia. W艂osy zbi艂y si臋 w jedn膮 zmierzwion膮 mas臋, ko艣ci wydawa艂y si臋 zbyt ostre, zbyt bliskie powierzchni. Usta za du偶e, nos zwyczajny.

Do diab艂a, co takiego widzia艂 w niej w Roarke? - zastanawia艂a si臋.

Mog艂a do niego zadzwoni膰. W Irlandii min臋艂a ju偶 sz贸sta rano, a m膮偶 Eve by艂 rannym ptaszkiem. Zreszt膮 nawet gdyby go obudzi艂a, nie mia艂by do niej pretensji. Mog艂a uruchomi膰 艂膮cze i wybra膰 numer, a na ekranie pojawi艂aby si臋 jego twarz.

A on zobaczy艂by w jej oczach koszmar. Co by im z tego przysz艂o? Kto艣, kto jest w艂a艣cicielem wi臋kszej cz臋艣ci znanego wszech艣wiata, ma prawo do spokojnej podr贸偶y, podczas kt贸rej nie b臋dzie dr臋czy膰 go 偶ona. W tym przypadku do wyjazdu zmusi艂o go co艣 wi臋cej ni偶 interesy. Uczestniczy艂 w uroczysto艣ci pogrzebowej przyjaciela i z pewno艣ci膮 wola艂by unikn膮膰 dodatkowych stres贸w czy zmartwie艅.

Cho膰 nigdy o tym nie rozmawiali, wiedzia艂a, 偶e ograniczy艂 kilkudniowe podr贸偶e do niezb臋dnego minimum. Koszmary nie nawiedza艂y jej z tak膮 si艂膮, gdy by艂 w 艂贸偶ku obok.

Nigdy dot膮d nie mia艂a takiego snu jak dzisiaj, kiedy ojciec m贸wi艂 do niej ju偶 po 艣mierci. M贸wi艂 rzeczy, kt贸re - by艂a tego niemal pewna - powtarza艂 cz臋sto za 偶ycia. Przypuszcza艂a, 偶e doktor Mira, psycholog nowojorskiej policji, sp臋dzi艂aby ca艂y dzie艅 na badaniu znacze艅 i symboliki tego snu.

To te偶 w niczym by mi nie pomog艂o, uzna艂a Eve. Zatrzyma wi臋c ten ma艂y klejnot dla siebie. We藕mie prysznic, potem zabierze ze sob膮 kota i wyjdzie na pi臋tro, do swego gabinetu. Tam oboje wyci膮gn膮 si臋 na fotelu i prze艣pi膮 jako艣 reszt臋 nocy.

Do rana koszmar straci sw膮 moc.

Pami臋taj, co ci powiedzia艂em.

Nie mog臋, pomy艣la艂a Eve, wchodz膮c pod prysznic i zamawiaj膮c wod臋 o temperaturze trzydziestu stopni. Nie mog臋.

Nie mog艂a i nie chcia艂a.

By艂a ju偶 nieco spokojniejsza, gdy wysz艂a spod prysznica i - cho膰 uwa偶a艂a to za 偶a艂osny gest - w艂o偶y艂a koszul臋 m臋偶a. Podnosi艂a w艂a艣nie kota, gdy rozbrzmia艂 sygna艂 艂膮cza umieszczonego obok 艂贸偶ka.

Roarke, pomy艣la艂a uradowana.

Potar艂a policzkiem o g艂ow臋 Galahada i odebra艂a telefon. - Dallas, s艂ucham?

- Wiadomo艣膰 dla porucznik Eve Dallas ...

艢mier膰 przychodzi艂a nie tylko w snach.

Eve sta艂a teraz nad ni膮, w 艣wie偶ym powietrzu wczesnego czerwcowego poranka. Policyjna ta艣ma odgradza艂a cz臋艣膰 chodnika i kolorowe rabatki z petuniami zdobi膮cymi wej艣cie do budynku. Eve mia艂a szczeg贸ln膮 s艂abo艣膰 do petunii, obawia艂a si臋 jednak, 偶e tym razem nie poprawi膮 jej nastroju. Ani teraz, ani jeszcze przez jaki艣 czas.

Kobieta le偶a艂a twarz膮 do ziemi. S膮dz膮c po u艂o偶eniu cia艂a i ilo艣ci krwi rozbryzganej na betonie, niewiele z tej twarzy zosta艂o. Eve spojrza艂a w g贸r臋, na elegancki, szary wie偶owiec z p贸艂kolistymi balkonami i srebrnymi wst臋gami wind. Dop贸ki nie ustal膮 to偶samo艣ci zmar艂ej, nie b臋d膮 mogli okre艣li膰, sk膮d dok艂adnie spad艂a. Albo wyskoczy艂a. Albo zosta艂a wypchni臋ta.

Eve mia艂a tylko pewno艣膰, 偶e by艂 to bardzo d艂ugi upadek. - Sprawd藕cie odciski palc贸w - poleci艂a.

Spojrza艂a na Peabody, kt贸ra przykucn臋艂a obok cia艂a i otworzy艂a torb臋 ze sprz臋tem zabezpieczaj膮cym. Czapka policyjna le偶a艂a idealnie na jej r贸wno przyci臋tych w艂osach. Ma pewne r臋ce, pomy艣la艂a Eve, i pewne oko.

- Mo偶e zajmiesz si臋 ustaleniem czasu 艣mierci. Zaskoczona asystentka podnios艂a na ni膮 wzrok.

- Ja?

- Ustal to偶samo艣膰 ofiary i czas zgonu. Sporz膮d藕 opis miejsca wypadku i cia艂a.

Mimo ponurych okoliczno艣ci Peabody by艂a wyra藕nie podekscytowana tym zadaniem.

- Tak jest. Pani porucznik, policjant, kt贸ry pojawi艂 si臋 tu jako pierwszy, ma potencjalnego 艣wiadka.

- 艢wiadka z g贸ry czy z do艂u?

- Z do艂u.

- Dobra, zajm臋 si臋 tym. - Jeszcze przez chwil臋 Eve sta艂a jednak w miejscu, obserwuj膮c poczynania Peabody, kt贸ra zdejmowa艂a odciski palc贸w martwej kobiety. Cho膰 jej d艂onie i stopy zabezpieczone by艂y specjalnymi ochraniaczami, unika艂a kontaktu z cia艂em zmar艂ej i przeprowadzi艂a ca艂膮 operacj臋 szybko i zr臋cznie.

Eve skin臋艂a g艂ow膮 z aprobat膮 i przesz艂a do umundurowanych policjant贸w, kt贸rzy otaczali miejsce wypadku. Cho膰 dochodzi艂a dopiero trzecia nad ranem, na ulicy zebra艂a si臋 ju偶 grupka gapi贸w. Pojawili si臋 tak偶e pierwsi dziennikarze: wykrzykiwali pytania w stron臋 Eve i pr贸bowali zdoby膰 cho膰by gar艣膰 informacji, kt贸re mogliby umie艣ci膰 w porannych wydaniach dziennik贸w.

Jaki艣 ambitny straganiarz wykorzysta艂 sytuacj臋 i uruchomi艂 przeno艣ne stoisko z przek膮skami. Nad jego grillem unosi艂 si臋 dym przesycony zapachem sojowych kie艂basek i cebuli. Najwyra藕niej nie brakowa艂o mu klient贸w.

W roku 2059 艣mier膰 nadal budzi艂a zainteresowanie 偶ywych i tych, kt贸rzy wiedzieli, jak zrobi膰 na niej interes.

Ulic膮 przemkn臋艂a taks贸wka; kierowca nawet nie przyhamowa艂, by przyjrze膰 si臋 zbiegowisku. Gdzie艣 z dala dobiega艂o zawodzenie syreny policyjnej.

Eve odwr贸ci艂a si臋 do jednego z policjant贸w. - Podobno mamy 艣wiadka.

- Tak jest. Sier偶ant Young zaprowadzi艂 j膮 do wozu. Nie chcia艂, 偶eby rzucili si臋 na ni膮 dziennikarze.

- Dobrze. - Eve spojrza艂a na twarze ludzi zgromadzonych za policyjn膮 barierk膮. Widzia艂a na nich przera偶enie, ekscytacj臋, ciekawo艣膰 i pewien rodzaj ulgi.

Ja 偶yj臋, a ty nie.

Otrz膮sn臋艂a si臋 z tych rozmy艣la艅 i posz艂a odszuka膰 sier偶anta Younga oraz 艣wiadka.

Wzi膮wszy pod uwag臋 okolic臋, w jakiej dosz艂o do wypadku - bo mimo eleganckiego wygl膮du i kwietnych rabatek wie偶owiec sta艂 na skraju dzielnicy o nie najlepszej reputacji - spodziewa艂a si臋 ujrze膰 osob臋 do towarzystwa albo jak膮艣 narkomank臋.

Z pewno艣ci膮 nie przypuszcza艂a, 偶e zobaczy drobn膮, dobrze ubran膮 blondynk臋 o 艂adnej i znajomej twarzy.

- Doktor Dimatto.

- Porucznik Dallas? - Louise Dimatto przechyli艂a g艂ow臋, a rubinowe kolczyki w jej uszach b艂ysn臋艂y jak krople krwi. Wchodzisz do 艣rodka czy ja wychodz臋 na zewn膮trz?

Eve wskaza艂a kciukiem na zewn膮trz i otworzy艂a szerzej drzwi samochodu.

- Prosz臋 wyj艣膰.

Pozna艂y si臋 minionej zimy, w klinice, gdzie Louise toczy艂a trudn膮 walk臋 o uratowanie jak najwi臋kszej liczby bezdomnych i biedak贸w. By艂a bogata i pochodzi艂a z dobrej rodziny, Eve wiedzia艂a jednak, 偶e Louise nie boi si臋 ubrudzi膰 sobie r膮k. Omal nie zgin臋艂a, pomagaj膮c Eve podczas paskudnej wojny, kt贸r膮 ta stoczy艂a tej trudnej zimy.

Eve ogarn臋艂a spojrzeniem jaskrawoczerwon膮 sukni臋 Louise.

- Wizyta domowa?

- Randka. Niekt贸rzy z nas pr贸buj膮 prowadzi膰 normalne 偶ycie towarzyskie.

- Jak posz艂o?

- Wzi臋艂am taks贸wk臋 do domu, wi臋c sama si臋 domy艣l. 鈥 M艂oda lekarka przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 przez swe kr贸tkie bursztynowe w艂osy. Dlaczego wi臋kszo艣膰 z nich jest taka nudna?

- Wiesz, to pytanie, kt贸re dr臋czy mnie dniem i noc膮. - Kiedy Louise si臋 roze艣mia艂a, Eve odpowiedzia艂a jej u艣miechem: - Mi艂o ci臋 zn贸w zobaczy膰 ... mimo wszystko.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e wpadniesz kiedy艣 do kliniki, przekonasz si臋, jakie usprawnienia mog艂am wprowadzi膰 dzi臋ki twojej ... darowi藕nie.

- My艣la艂am, 偶e w wi臋kszo艣ci cywilizowanych kraj贸w nazywa si臋 to szanta偶em.

- Szanta偶, darowizna ... Nie dzielmy w艂osa na czworo. Pomog艂a艣 uratowa膰 kilka ludzkich istnie艅. To powinno by膰 r贸wnie satysfakcjonuj膮ce jak 艂apanie tych, kt贸rzy je niszcz膮.

- Dzisiaj w艂a艣nie jedno stracili艣my. - Eve odwr贸ci艂a Si臋, spojrza艂a na nieruchome cia艂o. - Co o niej wiesz?

- W艂a艣ciwie nic. My艣l臋, 偶e mieszka艂a w tym budynku, ale nie wygl膮da teraz najlepiej, wi臋c nie mog臋 by膰 pewna. - Louise wzi臋艂a g艂臋boki oddech i pomasowa艂a d艂oni膮 kark. - Przepraszam, ale musz臋 troch臋 och艂on膮膰. Nie zdarzy艂o mi si臋 jeszcze, 偶eby czyje艣 cia艂o spad艂o niemal prosto na moj膮 g艂ow臋. Wiele razy widzia艂am ludzk膮 艣mier膰, cz臋sto gwa艂town膮 i bolesn膮, ale to by艂o ...

- Rozumiem. Chcesz usi膮艣膰? Napi膰 si臋 kawy?

- Nie, nie. Pozw贸l tylko, 偶e ci o tym opowiem. 鈥 Louise uspokoi艂a si臋, 艣ci膮gn臋艂a ramiona, wyprostowa艂a lekko plecy. By艂am na randce z pewnym facetem, zjedli艣my razem kolacj臋 i pojechali艣my do klubu w centrum. By艂o tak nudno, 偶e w ko艅cu zdecydowa艂am si臋 wr贸ci膰 do domu i zam贸wi艂am taks贸wk臋. Przyjecha艂am tu oko艂o pierwszej trzydzie艣ci.

- Mieszkasz w tym budynku?

- Tak, na dziesi膮tym pi臋trze. Mieszkanie sto pi臋膰. Zap艂aci艂am taks贸wkarzowi, wysiad艂am. To by艂a ciep艂a noc. Pomy艣la艂am, taka pi臋kna noc, a ja straci艂am j膮 przez tego nudziarza. Sta艂am wi臋c przez kilka minut na chodniku i zastanawia艂am si臋, czy powinnam wej艣膰 do 艣rodka, czy wybra膰 si臋 na spacer. W ko艅cu postanowi艂am, wjecha膰 na g贸r臋, zrobi膰 sobie drinka i posiedzie膰 na balkonie. Odwr贸ci艂am si臋, zrobi艂am krok w stron臋 drzwi. Nie wiem, dlaczego spojrza艂am do g贸ry; nic nie s艂ysza艂am. Ale spojrza艂am, a ona w艂a艣nie lecia艂a, z w艂osami rozwianymi jak skrzyd艂a. To trwa艂o ledwie kilka sekund; nim zrozumia艂am, co widz臋, uderzy艂a ju偶 w ziemi臋.

- Nie wiesz, sk膮d wypad艂a?

- Nie. Lecia艂a w d贸艂, bardzo szybko. Jezu, Dallas ... 鈥 Louise musia艂a przerwa膰 na moment, odsun膮膰 sprzed oczu natr臋tny obraz. - Uderzy艂a tak mocno ... To by艂 d藕wi臋k, kt贸ry jeszcze przez d艂ugi czas b臋d臋 s艂ysze膰 w snach. Upad艂a nie dalej jak dwa metry od miejsca, w kt贸rym sta艂am. - Zn贸w wzi臋艂a g艂臋boki oddech, zmusi艂a si臋 do spojrzenia na cia艂o. W jej oczach obok zgrozy pojawi艂o si臋 wsp贸艂czucie. - Ludzie my艣l膮, 偶e doszli ju偶 do granic swoich mo偶liwo艣ci. 呕e ju偶 nic im nie zosta艂o. Ale myl膮 si臋. Zawsze jest nadzieja. Zawsze warto spr贸bowa膰 jeszcze raz.

- My艣lisz, 偶e ona sama wyskoczy艂a?

Louise powr贸ci艂a spojrzeniem do twarzy Eve.

- Tak, chyba tak ... Jak ju偶 powiedzia艂am, nic nie s艂ysza艂am. 呕adnego krzyku, p艂aczu. Nic tylko trzepot w艂os贸w na wietrze. Chyba w艂a艣nie dlatego spojrza艂am w g贸r臋 - zastanawia艂a si臋 g艂o艣no Louise. - Wi臋c jednak co艣 us艂ysza艂am. Trzepota艂y na wietrze, jak skrzyd艂a.

- Co zrobi艂a艣 potem?

- Sprawdzi艂am jej puls. - Louise wzruszy艂a ramionami. - Wiedzia艂am, 偶e nie 偶yje, ale i tak sprawdzi艂am. Potem wyj臋艂am 艂膮cze i skontaktowa艂am si臋 z policj膮. My艣lisz, 偶e kto艣 j膮 wypchn膮艂? No tak, dlatego tu jeste艣.

- Na razie nic jeszcze nie my艣l臋. - Eve spojrza艂a ponownie na budynek. Gdy przyjecha艂a na miejsce wypadku, w kilku oknach p艂on臋艂o ju偶 艣wiat艂o, teraz do艂膮czy艂y do nich kolejne, tak 偶e wie偶owiec wygl膮da艂 jak ogromna srebrno - czarna szachownica postawiona na sztorc. - Wydzia艂 zab贸jstw zawsze zajmuje si臋 takimi wypadkami. To standardowa procedura. No dobrze, na razie to wszystko. Id藕 do domu, we藕 jakie艣 prochy, prze艣pij si臋. Nie rozmawiaj z dziennikarzami, gdyby zdobyli od kogo艣 twoje nazwisko.

- Dzi臋ki za dobr膮 rad臋. Dasz mi zna膰, kiedy ju偶... kiedy b臋dziecie wiedzie膰, co si臋 z ni膮 sta艂o?

- Tak, zrobi臋 to. Chcesz, 偶eby odprowadzi艂 ci臋 kt贸ry艣 z moich ludzi?

- Nie, dzi臋ki. - Louise rzuci艂a ostatnie spojrzenie na cia艂o. Nie by艂a to udana noc, ale prze偶y艂am ju偶 gorsze.

- Rozumiem.

- Pozdrowienia dla Roarke' a - doda艂a Louise i ruszy艂a w stron臋 wej艣cia do budynku.

Jej miejsce u boku Eve zaj臋艂a Peabody.

- Znamy ju偶 to偶samo艣膰 ofiary, pani porucznik. Bryna Bankhead, lat dwadzie艣cia trzy, rasy mieszanej. Samotna. Zajmowa艂a apartament 1207 w tym budynku. Pracowa艂a u Saksa przy Pi膮tej Alei. Bielizna. Ustali艂am czas zgonu na pierwsz膮 pi臋tna艣cie.

- Pierwsz膮 pi臋tna艣cie? - powt贸rzy艂a Eve i pomy艣la艂a o zielonym wy艣wietlaczu zegara przy jej 艂贸偶ku.

- Tak jest. Robi艂am wszystkie pomiary dwukrotnie.

Eve zmarszczy艂a czo艂o, spogl膮daj膮c na sprz臋t pomiarowy i na ka艂u偶臋 krwi obok cia艂a.

- 艢wiadek zezna艂a, 偶e wypadek mia艂 miejsce oko艂o pierwszej trzydzie艣ci. Kiedy odebrano zg艂oszenie?

Zak艂opotana Peabody po艂膮czy艂a si臋 z central膮, by ustali膰 czas zg艂oszenia.

- Pierwsza trzydzie艣ci sze艣膰 - odpar艂a po chwili i westchn臋艂a ci臋偶ko. - Musia艂am spieprzy膰 co艣 przy pomiarach - zacz臋艂a. Przepraszam ...

- Nie przepraszaj, dop贸ki sama ci nie powiem, 偶e co艣 spieprzy艂a艣. - Eve przykucn臋艂a, otworzy艂a w艂asn膮 torb臋 ze sprz臋tem pomiarowym i wyj臋艂a swoje przyrz膮dy. Przeprowadzi艂a test po raz trzeci, osobi艣cie.

- Ustali艂a艣 czas zgonu prawid艂owo. Do oficjalnej dokumentacji - kontynuowa艂a, w艂膮czaj膮c nagrywanie. - Ofiara zidentyfikowana jako Bryna Bankhead, przyczyna 艣mierci nieokre艣lona. Czas zgonu - pierwsza pi臋tna艣cie, ustalony przez sier偶ant Deli臋 Peabody i prowadz膮c膮 艣ledztwo porucznik Eve Dallas. Przewr贸膰my j膮 na plecy, Peabody.

Asystentka prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋, powstrzymuj膮c pytania, kt贸re cisn臋艂y jej si臋 na usta, i nudno艣ci podchodz膮ce do gard艂a. Na moment oczy艣ci艂a umys艂 z wszelkich uczu膰, p贸藕niej jednak pami臋ta艂a, 偶e przypomina艂o to przewracanie torby pe艂nej po艂amanych patyk贸w p艂ywaj膮cych w g臋stej cieczy.

- Uderzenie zniszczy艂o w znacznym stopniu twarz ofiary.

- Boziu ... - j臋kn臋艂a s艂abo Peabody.

- Ko艅czyny i tu艂贸w tak偶e zosta艂y powa偶nie uszkodzone, trudno wi臋c okre艣li膰 w tej chwili, czy przed 艣mierci膮 ofiara odnios艂a jakie艣 inne rany. Cia艂o jest nagie. Ofiara ma kolczyki. - Eve wyj臋艂a ma艂e szk艂o powi臋kszaj膮ce, przyjrza艂a si臋 z bliska uszom kobiety. - Wielobarwne kamienie w z艂otych oprawach, tak jak oczko pier艣cionka na 艣rodkowym palcu prawej d艂oni.

Pochyli艂a si臋 ni偶ej, tak 偶e jej usta dotyka艂y niemal szyi ofiary. Peabody tymczasem musia艂a si臋 zmaga膰 z drug膮 fal膮 md艂o艣ci.

- Pani porucznik ...

- Perfumy. U偶ywa艂a perfum. Powiedz mi, Peabody, czy o pierwszej w nocy chodzisz po swoim mieszkaniu w drogich kolczykach, do tego wyperfumowana?

- Je艣li o pierwszej w nocy jeszcze nie 艣pi臋, to zazwyczaj chodz臋 po mieszkaniu w moich pluszowych kapciach. Chyba 偶e ...

- Tak. - Eve podnios艂a si臋 z kl臋czek. - Chyba 偶e masz towarzystwo. - Odwr贸ci艂a si臋 do technika z ekipy medycznej. Zabierzcie j膮. Chc臋, 偶eby jak najszybciej przeprowadzono sekcj臋. Niech sprawdz膮 dobrze, czy przed 艣mierci膮 mia艂a jakie艣 kontakty seksualne i czy nie by艂a wcze艣niej raniona. Peabody, my tymczasem obejrzymy sobie jej mieszkanie.

- Nie wyskoczy艂a sama.

- Wszystko na to wskazuje. - Wesz艂y do holu. Ma艂e ciche pomieszczenie znajdowa艂o si臋 pod sta艂膮 obserwacj膮 kamer. Potem dostarczysz mi dyskietki ochrony. - Eve zwr贸ci艂a si臋 do asystentki. - Na razie tylko te z holu i z dwunastego pi臋tra.

W ciszy przesz艂y do windy, Eve zam贸wi艂a dwunaste pi臋tro.

Peabody przest臋powa艂a z nogi na nog臋, wreszcie si臋 odezwa艂a, sil膮c si臋 na swobodny ton:

- No tak ... B臋dziesz wzywa膰 tych z dzia艂u elektronicznego? Eve w艂o偶y艂a r臋ce do kieszeni i wbi艂a wzrok w wypolerowane metalowe drzwi windy. Romantyczny zwi膮zek Peabody z Janem McNabem, detektywem z Wydzia艂u Przest臋pstw Elektronicznych, rozlecia艂 si臋 ostatnio z wielkim hukiem. Gdyby kto艣 zechcia艂 wcze艣niej wys艂ucha膰 jej rad, pomy艣la艂a gorzko Eve, nie spe艂niona mi艂o艣膰 dwojga policjant贸w nie le偶a艂aby teraz w gruzach, bo w og贸le nie mia艂aby miejsca.

- Daj sobie spok贸j, Peabody.

- To racjonalne pytanie zwi膮zane 艣ci艣le z procedur膮, a nie z ... niczym innym. - Peabody przemawia艂a sztywnym tonem, w kt贸rym kry艂o si臋 jednocze艣nie oburzenie i zranione uczucia i z艂o艣膰.

Jest w tym naprawd臋 dobra, pomy艣la艂a Eve.

- Je艣li jako inspektor prowadz膮cy 艣ledztwo uznam, 偶e niezb臋dna jest nam pomoc wydzia艂u elektronicznego, z pewno艣ci膮 skorzystam z tej pomocy.

- Mog艂aby艣 poprosi膰 o kogo艣 innego, a nie tego, kt贸rego imienia nie chc臋 nawet g艂o艣no wymawia膰 - mrukn臋艂a Peabody.

- Feeney zarz膮dza WPE. Nie b臋d臋 mu m贸wi膰, kt贸rego ze swych ludzi ma oddelegowa膰 do tej sprawy. Do diab艂a, Peabody, wcze艣niej czy p贸藕niej trafisz na McNaba i b臋dziesz musia艂a z nim pracowa膰 i dlatego w艂a艣nie nie powinna艣 by艂a nigdy pozwoli膰, 偶eby ci臋 przelecia艂.

- Mog臋 z nim pracowa膰. Wcale mi to nie przeszkadza - o艣wiadczy艂a Peabody z moc膮, opuszczaj膮c wind臋. - Jestem profesjonalistk膮, w odr贸偶nieniu od os贸b, kt贸re zawsze si臋 m膮drz膮 i popisuj膮, a w dodatku przychodz膮 do pracy w dziwacznych ubraniach.

Eve stan臋艂a przed drzwiami mieszkania Bankhead i unios艂a lekko brwi.

- Twierdzisz, 偶e nie jestem profesjonalistk膮?

- Nie, sk膮d! Ja ... - Peadoby rozlu藕ni艂a nagle ramiona, a do jej oczu powr贸ci艂 u艣miech. - Nigdy nie nazwa艂abym twoich ubra艅 dziwacznymi, Dallas, cho膰 jestem niemal pewna, 偶e masz na sobie m臋sk膮 koszul臋.

- No dobrze, skoro ju偶 przesz艂a ci z艂o艣膰, to w艂膮cz臋 z powrotem nagrywanie. Otwieram drzwi do mieszkania ofiary za pomoc膮 uniwersalnego kodu - o艣wiadczy艂a Eve, otwieraj膮c zamki. Uchyli艂a drzwi i przyjrza艂a im si臋 uwa偶nie. - Wewn臋trzny 艂a艅cuch i zatrzaski nie by艂y u偶ywane. 艢wiat艂a w holu i pokoju s膮 przygaszone. Co czujesz, Peabody?

- Hm ... 艣wieczki, mo偶e perfumy.

- Co widzisz?

- 艁adnie urz膮dzone mieszkanie. Obraz przedstawia ... ukwiecon膮 wiosenn膮 艂膮k臋. Na stoliku obok sofy stoj膮 dwa kieliszki i otwarta butelka wina, co oznacza, 偶e ofiara mia艂a tego wieczoru towarzystwo.

- Dobrze. - Cho膰 Eve mia艂a nadziej臋, 偶e asystentka wyci膮gnie nieco dalej id膮ce wnioski, skin臋艂a g艂ow膮. - Co s艂yszysz?

- Muzyk臋. Dzia艂a system audio. Skrzypce i fortepian. Nie rozpoznaj臋 melodii.

- Nie chodzi o konkretn膮 melodi臋, tylko o jej nastr贸j - odpar艂a Eve. - Romans. Rozejrzyj si臋 jeszcze raz wok贸艂 siebie. Wszystko jest na swoim miejscu, czyste, eleganckie, zorganizowane. Zostawi艂a jednak otwart膮 butelk臋 wina i u偶ywane kieliszki. Dlaczego?

- Nie mia艂a okazji, by je uprz膮tn膮膰.

- Ani wy艂膮czy膰 muzyki i 艣wiat艂a. - Eve przesz艂a dalej, zajrza艂a do kuchni przylegaj膮cej do pokoju. Blat by艂 czysty i pusty, le偶a艂 na nim tylko korkoci膮g i korek. - Kto otworzy艂 wino, Peabody? - Najprawdopodobniej jej towarzysz. Gdyby zrobi艂a to sama, to bior膮c pod uwag臋 stan ca艂ego mieszkania, schowa艂aby korkoci膮g, a korek wyrzuci艂a do 艣mieci.

- Mmm ... Drzwi na balkon w salonie zamkni臋te i zabezpieczone od wewn膮trz. Je艣li by艂o to samob贸jstwo albo nieszcz臋艣liwy wypadek, to nie dosz艂o do niego tutaj. Sprawd藕my sypialni臋.

- Nie uwa偶asz, 偶eby to by艂o samob贸jstwo albo wypadek?

- Na razie nic nie uwa偶am. Wiem tylko, 偶e ofiar膮 by艂a samotna kobieta, kt贸ra utrzymuje swoje mieszkanie w idealnej czysto艣ci, i 偶e dowody wskazuj膮 na to, 偶e sp臋dzi艂a przynajmniej cz臋艣膰 tego wieczoru w czyim艣 towarzystwie.

Eve przesz艂a do sypialni. Tu tak偶e gra艂a muzyka, senne, p艂ynne tony, kt贸re zdawa艂y si臋 unosi膰 w lekkim wietrze wpadaj膮cym do pokoju przez otwarte drzwi balkonu. 艁贸偶ko by艂o zas艂ane, a rozrzucona po艣ciel pokryta setkami r贸偶owych p艂atk贸w r贸偶. Obok 艂贸偶ka le偶a艂a czarna sukienka, czarna bielizna i czarne buty wieczorowe. Pod 艣cianami migota艂y dopalaj膮ce si臋 艣wiece.

- Przeprowad藕 analiz臋 miejsca zbrodni - poleci艂a Eve.

- Wygl膮da na to, 偶e przed 艣mierci膮 ofiara odbywa艂a lub zamierza艂a odby膰 stosunek seksualny. Ani tutaj, ani w salonie nie wida膰 偶adnych 艣lad贸w walki, co oznacza, 偶e stosunek odby艂 si臋 lub by艂 planowany za zgod膮 obu stron.

- To nie by艂 seks, Peabody. To by艂o uwodzenie. B臋dziemy musieli dowiedzie膰 si臋, kto uwi贸d艂 kogo. Zbadaj ca艂e mieszkanie, a potem za艂atw mi te dyskietki ochrony. - Eve na艂o偶y艂a na r臋ce substancj臋 zabezpieczaj膮c膮 i otworzy艂a szuflad臋 w stoliku nocnym. - Szuflada ze skarbami.

- S艂ucham?

- Szuflada seksu, Peabody. Zapasy samotnej dziewczyny, mi臋dzy innymi kondomy. Ofiara lubi艂a m臋偶czyzn. Kilka butelek smakowych olejk贸w do cia艂a, wibrator na wypadek, gdyby musia艂a lub chcia艂a zaspokoi膰 si臋 sama, ma艣膰 dopochwowa. Standardowe, powiedzia艂abym nawet konserwatywne przybory. 呕adnych gad偶et贸w czy materia艂贸w, kt贸re wskazywa艂yby, 偶e ofiara preferowa艂a kontakty z t膮 sam膮 p艂ci膮.

- Wi臋c jej towarzysz by艂 m臋偶czyzn膮.

- Albo kobiet膮, kt贸ra chcia艂a poszerzy膰 horyzonty Bankhead.

Dowiemy si臋 tego, kiedy obejrzymy materia艂 z kamer ochrony. Mo偶e dopisze nam szcz臋艣cie i przy sekcji zw艂ok lekarze znajd膮 co艣 w niej.

Eve wesz艂a do 艂azienki s膮siaduj膮cej z sypialni膮. By艂a l艣ni膮co czysta, nawet obszyte wst膮偶kami r臋czniki wisia艂y w idealnym porz膮dku. Na p贸艂kach sta艂y kolorowe myde艂ka w wymy艣lnych opakowaniach, perfumowane kremy w szklanych i srebrnych s艂oikach.

- Przypuszczam, 偶e jej partner nie przychodzi艂 si臋 tutaj umy膰.

Sprowad藕 tu ekip臋 - poleci艂a. - Niech sprawdz膮, czy nasz Romeo nie zostawi艂 jednak jakich艣 艣lad贸w. - Otworzy艂a lustrzane drzwiczki szafki z lekarstwami, przejrza艂a zawarto艣膰. Zwyk艂e podr臋czne 艣rodki, nic ci臋偶kiego. P贸艂roczny zapas dwudziestoo艣miodniowych tabletek antykoncepcyjnych.

Szuflada obok umywalki wype艂niona by艂a starannie u艂o偶onymi kosmetykami. Szminki, sztuczne rz臋sy, farby do twarzy i cia艂a.

Sp臋dza艂a przed tym lustrem mn贸stwo czasu, rozmy艣la艂a Eve.

S膮dz膮c po ma艂ej czarnej sukience, winie i 艣wieczkach, wyj膮tkowo du偶o czasu sp臋dzi艂a tu minionego wieczoru. Przygotowuj膮c si臋 dla m臋偶czyzny.

Eve powr贸ci艂a do 艂膮cza umieszczonego w sypialni i odtworzy艂a ostatni膮 rozmow臋. Sta艂a w bezruchu i s艂ucha艂a, jak 艣liczna Bryna Bankhead, odziana w ma艂膮 czarn膮, rozmawia o planach na wiecz贸r z brunetk膮 o imieniu CeeCee.

Jestem troch臋 zdenerwowana, ale przede wszystkim podniecona.

Wreszcie si臋 spotkamy. Jak wygl膮dam?

Wygl膮dasz cudownie, Bry. Pami臋taj tylko, 偶e prawdziwa randka to co innego ni偶 elektroniczny flirt. Nie spiesz si臋, dzi艣 wieczorem pozw贸l mu tylko na kolacj臋 w jakiej艣 restauracji, dobrze?

Jasne. Ale naprawd臋 czuj臋 si臋 tak, jakbym ju偶 dobrze go zna艂a, CeeCee. Mamy ze sob膮 tak wiele wsp贸lnego i korespondujemy ju偶 od tygodni. Poza tym to ja zaproponowa艂am to spotkanie, a on powiedzia艂, by艣my spotkali si臋 w jakim艣 publicznym miejscu, 偶ebym nie czu艂a si臋 skr臋powana. Jest taki troskliwy, taki romantyczny. Bo偶e, sp贸藕ni臋 si臋. Nienawidz臋 si臋 sp贸藕nia膰. Musz臋 i艣膰.

Nie zapominaj o niczym. Chc臋 zna膰 szczeg贸艂y.

Jutro opowiem ci o wszystkim. 呕ycz mi szcz臋艣cia, CeeCee.

Naprawd臋 my艣l臋, 偶e to mo偶e by膰 w艂a艣nie ten.

- Tak - mrukn臋艂a Eve, wy艂膮czaj膮c 艂膮cze. - Ja te偶 tak my艣l臋.

2

Po powrocie do swego gabinetu w komendzie Eve przejrza艂a dyskietki ochrony z dnia poprzedzaj膮cego noc morderstwa. Ludzie wchodzili i wychodzili. Mieszka艅cy i go艣cie. Jej uwag臋 przyku艂y dwie szczup艂e, bli藕niaczo podobne blondynki, kt贸re przechadza艂y si臋 po holu jako osoby do towarzystwa. Podw贸jna przyjemno艣膰, pomy艣la艂a, obserwuj膮c, jak jedna z nich rozmawia przez telefon, druga za艣 notuje czas i miejsce nast臋pnego spotkania.

Bryna Bankhead wpad艂a do holu o sz贸stej czterdzie艣ci pi臋膰, z ca艂膮 stert膮 zakup贸w i uroczym rumie艅cem na buzi.

Szcz臋艣liwa, pomy艣la艂a Eve. Podniecona. Chce jak najszybciej wyjecha膰 na g贸r臋, wyj膮膰 nowe ubrania i si臋 nimi nacieszy膰. Wyk膮pie si臋, zrobi sobie makija偶, kilka razy zmieni zdanie co do kreacji, kt贸r膮 powinna w艂o偶y膰 na wiecz贸r. Mo偶e przygotuje jak膮艣 drobn膮 przek膮sk臋, by nerwy nie 艣ciska艂y jej zbyt mocno 偶o艂膮dka.

Typowa samotna kobieta w oczekiwaniu na randk臋. Kobieta, kt贸ra nie wie, 偶e nim noc dobiegnie ko艅ca, b臋dzie tylko kolejnym numerem w policyjnej statystyce.

Tu偶 przed si贸dm膮 trzydzie艣ci do holu wesz艂a Louise. Ona tak偶e porusza艂a si臋 szybko - ale robi艂a to zawsze. W jej oczach nie by艂o radosnego b艂ysku, ekscytacji wywo艂anej zbli偶aj膮cym si臋 spotkaniem. Wydawa艂a si臋 rozproszona i zm臋czona.

Doktor Dimatto nie nios艂a 偶adnych zakup贸w, zauwa偶y艂a Eve.

Tylko sprz臋t medyczny i torb臋 wielk膮 jak Idaho. Niezbyt typowa samotna kobieta, kt贸ra wygl膮da艂a tak, jakby z g贸ry ju偶 za艂o偶y艂a, 偶e czeka j膮 nieudany wiecz贸r. I kt贸ra nie wiedzia艂a, 偶e wiecz贸r ten zako艅czy si臋 tragicznym i przera偶aj膮cym wydarzeniem.

Louise by艂a szybsza od Bryny. Ju偶 o 贸smej trzydzie艣ci wysz艂a z windy wbita w zab贸jcz膮 czerwon膮 sukienk臋. Od艣wie偶ona i wymuskana, nie wygl膮da艂a ju偶 jak przepracowany, oddany szczytnym idea艂om krzy偶owiec.

Wygl膮da艂a bardzo kobieco i seksownie.

Facet, kt贸ry min膮艂 j膮 w holu, najwyra藕niej zgadza艂 si臋 z t膮 opini膮. Kiedy przechodzili obok siebie, spogl膮da艂 z aprobat膮 na jej kszta艂tny ty艂eczek. Louise albo tego nie zauwa偶y艂a, albo wcale jej to nie obchodzi艂o, nie zaszczyci艂a go bowiem nawet najmniejszym spojrzeniem.

Z windy wysiad艂 tak偶e jaki艣 dzieciak, na oko osiemnastoletni.

Ubrany by艂 w czarny sk贸rzany kombinezon, pod pach膮 ni贸s艂 skuter powietrzny. Rzuci艂 go na pod艂og臋, a gdy otworzy艂y si臋 przed nim drzwi holu, wskoczy艂 na艅 ze zr臋czno艣ci膮 i wdzi臋kiem, kt贸rego nie mog艂a nie podziwia膰, i b艂yskawicznie znikn膮艂 w ciemno艣ci nocy.

Eve s膮czy艂a powoli kaw臋, obserwuj膮c, jak Bryna opuszcza budynek tu偶 przed dziewi膮t膮. Nie zwa偶aj膮c na to, 偶e ma buty na wysokich obcasach i 偶e jeden nieostro偶ny krok mo偶e sko艅czy膰 si臋 dla niej bolesnym skr臋ceniem kostki, prawie bieg艂a, by nie sp贸藕ni膰 si臋 na wyt臋sknione spotkanie. Jej w艂osy u艂o偶one by艂y w sztywn膮, l艣ni膮c膮 konstrukcj臋, przypominaj膮c膮 wie偶臋 z ko艣ci s艂oniowej. Na twarzy o delikatnej karmelowej barwie p艂on臋艂y rumie艅ce ekscytacji i zdenerwowania. Nios艂a ma艂膮 wieczorow膮 torebk臋, a jej uszy zdobi艂y wielobarwne kolczyki.

- Peabody, sprawd藕 wszystkie kursy taks贸wek w pobli偶u tego budynku. Spieszy si臋, wi臋c je艣li nie by艂a um贸wiona gdzie艣 w pobli偶u, to na pewno wzi臋艂a taks贸wk臋. - Eve zacz臋艂a przesuwa膰 szybciej obraz, zwalniaj膮c tylko wtedy, gdy kto艣 wchodzi艂 do 艣rodka lub wychodzi艂. - By艂a atrakcyjn膮 kobiet膮 - my艣la艂a g艂o艣no. - Wydawa艂a si臋 do艣膰 rozs膮dna, mia艂a swoje mieszkanie, dobr膮 prac臋. Dlaczego kto艣 taki szuka partnera przez sie膰?

- 艁atwo ci m贸wi膰 - mrukn臋艂a Peabody, 艣ci膮gaj膮c na siebie roze藕lone spojrzenie prze艂o偶onej. - O Jezu, Dallas, ty jeste艣 m臋偶atk膮. My, samotne kobiety, 偶yjemy w d偶ungli, pe艂nej ma艂p, w臋偶贸w i pawian贸w.

- Flirtowa艂a艣 kiedy艣 przez sie膰?

Peabody zaszura艂a nerwowo nogami. - Mo偶e. I nie chc臋 o tym rozmawia膰.

Rozbawiona Eve powr贸ci艂a do 艣ledzenia nagra艅 z holu budynku. - O wiele, wiele d艂u偶ej by艂am samotn膮 kobiet膮 ni偶 m臋偶atk膮.

Nigdy nie zni偶y艂am si臋 do flirtu w sieci.

- Wielka mi sztuka, kiedy kto艣 jest wysoki i szczup艂y, ma niesamowite kocie oczy i seksowny do艂ek w brodzie.

- Podrywasz mnie, Peabody?

- Mej mi艂o艣ci do ciebie nie da si臋 opisa膰 偶adnymi s艂owami, Dallas, ale postanowi艂am, 偶e nie b臋d臋 ju偶 nigdy wi膮za膰 si臋 z policjantami.

- Bardzo rozs膮dnie. Oho, s膮. Zatrzymaj obraz.

Zegar w rogu ekranu wskazywa艂 jedenast膮 trzydzie艣ci osiem.

W ci膮gu nieca艂ych trzech godzin Bryna najwyra藕niej zd膮偶y艂a si臋 ju偶 bli偶ej zapozna膰 ze swoim elektronicznym kochankiem. Szli obj臋ci wp贸艂, przytuleni i roze艣miani.

- Facet wygl膮da ... 艣wietnie - o艣wiadczy艂a Peabody, pochylaj膮c si臋 ni偶ej nad ekranem. - Spe艂nienie marze艅 ka偶dej panienki. Wysoki, przystojny brunet.

Eve j臋kn臋艂a cicho. M臋偶czyzna rzeczywi艣cie by艂 wysoki i szczup艂y. D艂ugie kr臋cone w艂osy okrywa艂y jego ramiona wspania艂膮 g臋st膮 grzyw膮. Mia艂 poetycznie blad膮 sk贸r臋, od kt贸rej odcina艂y si臋 wyra藕nie ma艂e b艂yszcz膮ce szmaragdy osadzone w k膮ciku ust i na ko艣ci policzkowej, w pobli偶u ucha. T臋 sam膮 zielon膮 barw臋 mia艂y jego oczy. Cienka linia starannie przystrzy偶onej brody bieg艂a od dolnej wargi w d贸艂 podbr贸dka.

Mia艂 na sobie ciemny garnitur i rozpi臋t膮 pod szyj膮 koszul臋 r贸wnie偶 szmaragdowozielon膮.

- 艁adna parka - doda艂a Peabody. - Bryna wygl膮da, jakby nie藕le sobie popi艂a.

- To co艣 wi臋cej ni偶 alkohol - odpar艂a Eve i poleci艂a, by komputer zrobi艂 zbli偶enie na twarz kobiety. - Ma w oczach narkotykowy b艂ysk. On? - Zbli偶enie na twarz m臋偶czyzny. Ca艂kiem trze藕wy. Skontaktuj si臋 z kostnic膮. Chc臋, 偶eby zwr贸cili szczeg贸ln膮 uwag臋 na zawarto艣膰 toksyn w jej organizmie. Komputer?

Czekam na instrukcje ...

- Tak, tak, spr贸bujmy wykona膰 pewne drobne zadania. Poniewa偶 od niedawna, po d艂ugich i usilnych staraniach, mia艂a wreszcie nowy sprz臋t, mia艂a te偶 nadziej臋. - Odszukaj w bankach identyfikacyjnych dane m臋偶czyzny, kt贸rego twarz znajduje si臋 teraz na ekranie. Chc臋 zna膰 jego nazwisko.

Otwieram banki identyfikacyjne. Poszukiwanie ograniczy膰 do miasta, stanu, kraju czy Ziemi?

Eve poklepa艂a metalow膮 obudow臋 maszyny.

- O, to mi si臋 podoba. Zacznijmy od Nowego Jorku. Kontynuuj przegl膮danie zawarto艣ci dysku w normalnym tempie.

Wykonuj臋...

Komputer mrucza艂 cicho, a obraz na ekranie zn贸w zacz膮艂 si臋 porusza膰. Bryna i jej towarzysz zatrzymali si臋 przed drzwiami windy, m臋偶czyzna uni贸s艂 jej d艂o艅 do ust.

- Dobrze, teraz obraz z windy numer dwa, jedenasta czterdzie艣ci. Na monitorze pojawi艂 si臋 widok z wn臋trza windy. Eve obserwowa艂a, jak w drodze na dwunaste pi臋tro para kochank贸w poczyna sobie coraz 艣mielej. M臋偶czyzna ca艂owa艂 delikatnie czubki palc贸w Bryny, potem pochyli艂 si臋, by wyszepta膰 jej co艣 do ucha. W ko艅cu to ona przyspieszy艂a tempo, przyci膮gn臋艂a go do siebie, przywar艂a do jego cia艂a i ust.

To jej r臋ka wsun臋艂a si臋 pomi臋dzy nich, si臋gn臋艂a w d贸艂.

Kiedy rozsun臋艂y si臋 drzwi windy, wytoczyli si臋 na zewn膮trz, wci膮偶 zamkni臋ci w u艣cisku. Eve po raz kolejny poprosi艂a o zmian臋 dysku i obserwowa艂a par臋 kochank贸w, kiedy ci zmierzali do drzwi mieszkania. Bryna mia艂a drobne k艂opoty z rozkodowaniem zamk贸w, straci艂a na moment r贸wnowag臋 i opar艂a si臋 o kochanka. Kiedy wesz艂a do 艣rodka, ten zatrzyma艂 si臋 na progu.

D偶entelmen w ka偶dym calu, pomy艣la艂a Eve, z ciep艂ym u艣miechem na ustach i niemym pytaniem w oczach. Zaprosisz mnie do 艣rodka?

Widzia艂a, jak zza drzwi wysuwa si臋 r臋ka Bryny, chwyta m臋偶czyzn臋 za klapy marynarki. Wci膮gn臋艂a go do 艣rodka i zatrzasn臋艂a drzwi.

- To ona tego chcia艂a - stwierdzi艂a Peabody, spogl膮daj膮c spod uniesionych brwi na monitor.

- Tak, ona tego chcia艂a.

- Nie chc臋 przez to powiedzie膰, 偶e zas艂u偶y艂a na 艣mier膰. Chodzi mi tylko o to, 偶e on nie naciska艂. Nawet kiedy zacz臋艂a si臋 do niego dobiera膰 w windzie, nie naciska艂. Wi臋kszo艣膰 facet贸w w tym momencie ju偶 wsadzi艂aby jej 艂apsko pod sp贸dnic臋.

- Wi臋kszo艣膰 facet贸w nie rozrzuca p艂atk贸w r贸偶 na po艣cieli. Eve przyspieszy艂a nagranie, zatrzyma艂a obraz, gdy drzwi mieszkania Bryny ponownie si臋 otworzy艂y. - Zwr贸膰 uwag臋, o kt贸rej godzinie niezidentyfikowany m臋偶czyzna opuszcza mieszkanie ofiary. Pierwsza trzydzie艣ci sze艣膰. Dok艂adnie w tym samym czasie odebrali艣my zg艂oszenie wypadku. Louise powiedzia艂a, 偶e sprawdzi艂a najpierw puls. Dajmy jej kilka sekund na otrz膮艣ni臋cie si臋 z szoku, kilka sekund na podej艣cie do ofiary, czas na sprawdzenie pulsu, a potem wyci膮gni臋cie telefonu i wybranie numeru. On nie m贸g艂 wtedy zrobi膰 wi臋cej, ni偶 wyj艣膰 z balkonu, przej艣膰 przez mieszkanie i otworzy膰 drzwi. Komputer, kontynuuj przegl膮danie.

- Trz臋sie si臋 - mrukn臋艂a Peabody.

- Tak, i mocno poci. - Ale nie biegnie, dopowiedzia艂a Eve w my艣lach. Rozgl膮da艂 si臋 nerwowo na boki, gdy szed艂 korytarzem do windy. Lecz nie bieg艂.

Obserwowa艂a go, gdy jecha艂 na d贸艂, oparty plecami o 艣cian臋, ze sk贸rzan膮 torb膮 mocno przyci艣ni臋t膮 do piersi. Nie straci艂 g艂owy, zauwa偶y艂a. My艣la艂 do艣膰 trze藕wo, by zjecha膰 do podziemi budynku, zamiast do holu, i wyj艣膰 z niego korytarzem przeznaczonym dla dostawc贸w, a nie g艂贸wnymi drzwiami.

- W mieszkaniu nie znalaz艂y艣my 偶adnych 艣lad贸w walki. Od chwili 艣mierci do momentu, gdy spad艂a na ziemi臋, up艂yn臋艂o te偶 zbyt ma艂o czasu, by zd膮偶y艂 posprz膮ta膰 mieszkanie. Ale ona by艂a martwa, nim wypad艂a z balkonu. Nim j膮 wyrzuci艂 - poprawi艂a si臋 Eve. - Za偶ywa艂a narkotyki, ale w mieszkaniu nie by艂o 偶adnych zabronionych 艣rodk贸w. Przeka偶 tym z laboratorium, 偶eby sprawdzili sk艂ad wina w butelce i kieliszkach. Potem id藕 do domu, prze艣pij si臋 troch臋.

- Skontaktujesz si臋 z Feeneyem? B臋dziesz potrzebowa艂a tych z elektronicznego do sprawdzenia jej komputera i e - maili, kt贸re wymienia艂a z podejrzanym.

- Zgadza si臋. - Eve wsta艂a z krzes艂a i cho膰 wiedzia艂a, 偶e to b艂膮d, zam贸wi艂a w autokucharzu jeszcze jedn膮 fili偶ank臋 kawy. Od艂贸偶 osobiste urazy na bok i bierz si臋 do pracy.

- By艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 da艂a t臋 sam膮 rad臋 McNabowi.

- Robi ci problemy? - Zaskoczona Eve odwr贸ci艂a si臋 do niej.

- Tak. No... niezupe艂nie. - Peabody wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze. - Nie.

- Wi臋c o co chodzi?

- Stara si臋, 偶ebym wiedzia艂a o wszystkich gor膮cych kobietach, z kt贸rymi sypia, odk膮d si臋 rozeszli艣my. I nie ma nawet na tyle przyzwoito艣ci, by powiedzie膰 mi o tym prosto w twarz. Po prostu dba o to, bym us艂ysza艂a o wszystkim od innych.

- Wygl膮da na to, 偶e ju偶 doszed艂 do siebie. Ale to ty go rzuci艂a艣, Peabody. I spotykasz si臋 z Charlesem.

- Charles to zupe艂nie inna historia - odpar艂a Peabody z naciskiem. Chodzi艂o o seksownego m臋偶czyzn臋 do towarzystwa, kt贸ry sta艂 si臋 jej bliskim przyjacielem. I kt贸ry nigdy nie by艂 jej kochankiem. - M贸wi艂am ci ju偶.

- Ale nie powiedzia艂a艣 McNabowi. Twoja sprawa - doda艂a Eve szybko, kiedy jej asystentka otworzy艂a usta, gotowa wda膰 si臋 w d艂u偶sz膮 dyskusj臋. - A ja nie chc臋 ju偶 o tym s艂ysze膰. Skoro McNab chce przelecie膰 wszystkie kobiety w okr臋gu, a nie cierpi na tym jego dzia艂alno艣膰 zawodowa, to ju偶 nie moja sprawa. Ani twoja, kole偶anko. Przeka偶 moje polecenia do laborato艅um i id藕 do domu. Masz si臋 stawi膰 do pracy o 贸smej zero zero.

Gdy zosta艂a ju偶 sama, Eve usiad艂a ponownie za biurkiem.

- Komputer, stan poszukiwa艅 identyfikacyjnych?

Poszukiwania uko艅czone w osiemdziesi臋ciu o艣miu przecinek dw贸ch dziesi膮tych procent. Brak danych.

- Rozszerz poszukiwania na bank identyfikacyjny stanu.

Przyj膮艂em.

Eve opad艂a na oparcie krzes艂a i poci膮gn臋艂a 艂yk kawy. Mia艂a nadziej臋, 偶e wkr贸tce pozna nazwisko tajemniczego kochanka, 偶e odda sprawiedliwo艣膰 Brynie Bankhead.

Mimo pot臋偶nej dawki kofeiny Eve za偶y艂a wi臋cej snu na pod艂odze swego biura ni偶 w wielkim pustym 艂贸偶ku w domu. Po przebudzeniu rozszerzy艂a zakres bezskutecznych dot膮d poszukiwa艅 identyfikacyjnych. Potem przesz艂a do 艂azienki, umy艂a si臋, przeczesa艂a palcami w艂osy i zam贸wi艂a kolejn膮 fili偶ank臋 kawy.

Tu偶 po 贸smej wkroczy艂a do gabinetu kapitana Feeneya w Wydziale Przest臋pstw Elektronicznych. Feeney sta艂 przed autokucharzem, odwr贸cony do niej plecami. Podobnie jak Eve ubrany by艂 w koszul臋 z podwini臋tymi r臋kawami, na kt贸r膮 na艂o偶y艂 szelki z kabur膮 na s艂u偶bow膮 bro艅. Jego sztywne kasztanowe w艂osy prawdopodobnie widzia艂y tego ranka grzebie艅, ale wcale nie wygl膮da艂y na bardziej uporz膮dkowane ni偶 fryzura Eve.

Wesz艂a do 艣rodka, przymru偶y艂a oczy. Wci膮gn臋艂a powietrze. - Co tu tak pachnie?

Feeney obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. Jego obwis艂a, poczciwa twarz wyra偶a艂a kompletne zaskoczenie. I poczucie winy, pomy艣la艂a Eve. - Nic. Co si臋 dzieje?

Ponownie wci膮gn臋艂a powietrze.

- P膮czki. Masz tu p膮czki.

- zamknij si臋. zamknij si臋. - Podszed艂 szybko do drzwi i je zatrzasn膮艂. - Chcesz, 偶eby zlecia艂 mi si臋 tu ca艂y wydzia艂? - Wiedz膮c, 偶e zatrza艣ni臋te drzwi nie s膮 偶adn膮 przeszkod膮 dla zg艂odnia艂ych policjant贸w, zamkn膮艂 je starannie na dwa zamki. - Czego chcesz?

- Chc臋 p膮czka.

- Pos艂uchaj, Dallas, moja 偶ona dosta艂a ostatnio fio艂a na punkcie zdrowej 偶ywno艣ci. W domu nie mo偶na zje艣膰 nic pr贸cz jakich艣 艣wi艅stw z tofu i liofilizowanych warzyw. M臋偶czyzna musi od czasu do czasu wch艂on膮膰 troch臋 t艂uszczu i cukru, inaczej cierpi na tym ca艂y jego organizm.

- Jestem po twojej stronie, jak wielu innych. Daj mi p膮czka.

- Cholera. - Zrezygnowany, wr贸ci艂 do autokucharza i otworzy艂 drzwiczki. W 艣rodku le偶a艂o sze艣膰 pachn膮cych, lekko podgrzanych p膮czk贸w.

- A niech mnie ... 艢wie偶e p膮czki.

- W cukierni za rogiem co rano robi膮 kilka prawdziwych.

Wiesz, ile sobie 偶ycz膮 za jedno takie cudo?

Szybka niczym b艂yskawica, Eve si臋gn臋艂a do wn臋trza autokucharza, porwa艂a p膮czka i wbi艂a we艅 z臋by.

- Warte s膮 ka偶dej ceny - powiedzia艂a z ustami pe艂nymi smakowitego ciasta.

- B艂agam ci臋, nie r贸b ha艂asu. Je艣li zaczniesz g艂o艣niej mlaska膰, te hieny wywa偶膮 drzwi. - Feeney tak偶e wzi膮艂 sobie p膮czka i przymkn膮艂 oczy po pierwszym k臋sie. - Nikt nie chce 偶y膰 wiecznie, prawda? Powtarzam 偶onie ci膮gle: jestem gliniarzem, gliniarze codziennie staj膮 w obliczu 艣mierci.

- Zgadza si臋. Masz te偶 galaretk臋?

Nim zd膮偶y艂a ponownie si臋gn膮膰 do wn臋trza autokucharza, zatrzasn膮艂 drzwiczki. Bardzo rozs膮dnie.

- Wi臋c skoro jestem gliniarzem, stawiam czo艂o 艣mierci, i tak dalej, to chyba mog臋 wch艂on膮膰 troch臋 t艂uszczu?

- I to bardzo smacznego t艂uszczu. - Zliza艂a z palc贸w lukier.

Mog艂aby, korzystaj膮c z szanta偶u, wyci膮gn膮膰 od niego drugiego p膮czka, ale tyle dobra naraz z pewno艣ci膮 by jej zaszkodzi艂o. Mia艂am w nocy trupa. Upadek z dwunastego pi臋tra.

- Samob贸jca?

- Nie. Kiedy spad艂a, by艂a ju偶 martwa. Czekam na wyniki z laboratorium, ale wygl膮da mi to na zab贸jstwo na tle seksualnym. Mia艂a randk臋 z nowym ch艂opakiem, elektroniczni kochankowie. Mam go na dyskietce, kiedy wchodzi do budynku i wychodzi po morderstwie, ale nie znale藕li艣my jego danych. Chcia艂abym, 偶eby艣 odszuka艂 go przez jej komputer.

- Masz ten komputer?

- Tak. Zosta艂 zatrzymany z reszt膮 materia艂贸w dowodowych.

Ofiara nazywa si臋 Bryna Bankhead, sprawa H - 78926B. - Dobra, ode艣l臋 kogo艣 do tego.

- Dzi臋ki. - Eve zatrzyma艂a si臋 jeszcze na moment przy wyj艣ciu. - Feeney, je艣li przeka偶esz t臋 spraw臋 McNabowi, popro艣 go, 偶eby troch臋 ... hm ... hamowa艂 si臋 w obecno艣ci Peabody.

Feeney skrzywi艂 si臋 z bolesnym zak艂opotaniem. - O Jezu, Dallas.

- Wiem, wiem. - Przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 przez w艂osy. - Ale skoro ja musz臋 si臋 m臋czy膰 z ni膮, to ty mo偶esz pom臋czy膰 si臋 z nim.

- Mogliby艣my zamkn膮膰 ich w jednym pokoju i poczeka膰, a偶 wszystko sobie wyja艣ni膮.

- Dobra, w ostateczno艣ci mo偶emy spr贸bowa膰 i takiego rozwi膮zania. Daj mi zna膰, kiedy znajdziecie co艣 ciekawego w komputerze ofiary.

P oszukiwania nie dawa艂y 偶adnych rezultat贸w. Bez wi臋kszej nadziei Eve poszerzy艂a ich zakres na ca艂膮 planet臋. Sporz膮dzi艂a wst臋pny raport dla komendanta, potem przes艂a艂a go przez wewn臋trzn膮 sie膰 centrali. Poleci艂a Peabody, by ta pogoni艂a technik贸w z laboratorium i kostnicy, po czym wysz艂a do s膮du, gdzie mia艂a z艂o偶y膰 zeznania w pewnej sprawie.

Dwie i p贸艂 godziny p贸藕niej wypad艂a w艣ciek艂a z gmachu s膮du, przeklinaj膮c wszystkich prawnik贸w 艣wiata. Wyj臋艂a komunikator i przywo艂a艂a asystentk臋.

- No i co?

- Nie mamy jeszcze ostatecznych wynik贸w bada艅.

- Cholera!

- Ci臋偶ki dzie艅 w s膮dzie, co?

- Wygl膮da艂o to tak, jakby obro艅ca chcia艂 wm贸wi膰 przysi臋g艂ym, 偶e nowojorska policja ochlapa艂a krwi膮 osob臋 jego niewinnego klienta, jego pok贸j hotelowy i ubrania tylko po to, by znies艂awi膰 psychopatycznych turyst贸w, kt贸rzy d藕gaj膮 no偶em swoje 偶ony podczas ma艂偶e艅skich k艂贸tni.

- C贸偶, nie popuszczaj膮 za to Izbie Handlowej.

- Ha, ha.

- Zidentyfikowali艣my kobiet臋, z kt贸r膮 Bankhead rozmawia艂a przez tele艂膮cze kilka godzin przed 艣mierci膮. CeeCee Plunkett. Pracowa艂y razem w dziale bielizny u Saksa.

- We藕 jaki艣 radiow贸z. Spotkamy si臋 na miejscu.

- Tak jest. Proponuj臋, 偶eby艣my zjad艂y lunch w tej 艣licznej kafejce na sz贸stym pi臋trze. Potrzebuje pani protein, pani porucznik. - Zjad艂am dzi艣 p膮czka. - U艣miechaj膮c si臋 z艂o艣liwie, Eve zako艅czy艂a rozmow臋, przerywaj膮c g艂o艣ny j臋k zawodu i zazdro艣ci asystentki.

Nastroju nie poprawi艂a jej wcale podr贸偶 przez zakorkowane miasto. Samochody przemieszcza艂y si臋 tak powoli, 偶e gotowa by艂a porzuci膰 w贸z i odby膰 ca艂膮 drog臋 pieszo.

Dop贸ki nie spojrza艂a na zat艂oczone chodniki.

Nawet na niebie by艂o ciasno - dryfuj膮ce reklamy, autobusy powietrzne, tramwaje pe艂ne turyst贸w. Wsz臋dzie panowa艂 nieopisany ha艂as. Bucza艂y autobusy, tr膮bi艂y klaksony, g艂o艣no rozbrzmiewa艂a muzyka reklam - wi臋kszo艣膰 tych odg艂os贸w stanowi艂a bezpo艣rednie pogwa艂cenie prawa o zanieczyszczeniach d藕wi臋kowych, prawa, kt贸rym nikt si臋 nie przejmowa艂 i kt贸rego nikt nie egzekwowa艂.

Z jakiego艣 niezrozumia艂ego powodu sam ci臋偶ar tego ha艂asu uspokoi艂 Eve, pom贸g艂 jej si臋 zrelaksowa膰. Do tego stopnia, 偶e gdy utkn臋艂a w korku przed 艣wiat艂ami na rogu Madison i Trzydziestej dziewi膮tej, wychyli艂a si臋 z okna i odezwa艂a si臋 uprzejmym tonem do straganiarza na 艣lizgaczu:

- Poprosz臋 pepsi.

- Ma艂膮, 艣redni膮 czy du偶膮, droga pani?

Unios艂a lekko brwi, zaskoczona. Tak mi艂y straganiarz musia艂 by膰 androidem albo od niedawna pracowa膰 w zawodzie.

- Niech b臋dzie du偶a. - Si臋gn臋艂a do kieszeni po drobniaki. Kiedy pochyli艂 si臋, by wzi膮膰 od niej pieni膮dze, zobaczy艂a, 偶e nie jest to android ani nowicjusz. Dawa艂a mu jakie艣 dziewi臋膰dziesi膮t lal. Jego l艣ni膮cy u艣miech 艣wiadczy艂 o tym, 偶e po艣wi臋ca higienie lamy ustnej znacznie wi臋cej czasu ni偶 wi臋kszo艣膰 jego koleg贸w po fachu.

- Pi臋kny dzie艅, prawda? - zagadn膮艂.

Spojrza艂a na zat艂oczone ulice, na warstw臋 pojazd贸w, kt贸re przes艂ania艂y niemal ca艂e niebo w tej dzielnicy. - Chyba pan 偶artuje.

Sprzedawca zn贸w odpowiedzia艂 jej u艣miechem. - Ka偶dy dzie艅 偶ycia jest pi臋kny, panienko. Pomy艣la艂a o Brynie Bankhead.

- Pewnie ma pan racj臋.

Otworzy艂a kubek z pepsi i s膮cz膮c w zamy艣leniu zimny nap贸j, przesuwa艂a si臋 powoli po Madison. Przy Pi臋膰dziesi膮tej Pierwszej zjecha艂a na parking, wcisn臋艂a si臋 w wolne miejsce i wyj臋艂a odznak臋 s艂u偶bow膮. Potem wzi臋艂a g艂臋boki oddech, przygotowuj膮c si臋 wewn臋trznie do czekaj膮cego j膮 trudnego zadania, i wesz艂a do dzia艂u kosmetycznego domu handlowego Saksa.

Przy drzwiach kr膮偶y艂y elegancko wystrojone androidy, czyhaj膮ce na oszo艂omionych kolorowym i bogatym wystrojem klient贸w. Wspiera艂y ich zast臋py ludzkich sprzedawc贸w, kt贸rzy obs艂ugiwali poszczeg贸lne stoiska i patrolowali alejki pomi臋dzy p贸艂kami, wypatruj膮c - zdaniem Eve - nielicznych uciekinier贸w. Powietrze ci臋偶kie by艂o od zapachu r贸偶nego rodzaju kosmetyk贸w.

- Dobry wiecz贸r, witamy w domu handlowym Saksa. Mamy dzi艣 premier臋 nowego zapachu ...

- Je艣li spadnie na mnie cho膰by jedna, jedyna kropla, wsadz臋 ci t臋 buteleczk臋 do gard艂a. Tobie te偶, srebrzysta dziewczyno ostrzeg艂a androida, kt贸ry zachodzi艂 j膮 z boku.

- W istocie, prosz臋 pani, wystarczy jedna kropla Orgasmy, by oczarowa膰 kochanka pani marze艅.

Eve odsun臋艂a na bok po艂臋 kurtki i postuka艂a palcem w pistolet. - Wystarczy jeden strza艂, 偶eby艣 trafi艂a do 艣mieci. No ju偶, zejd藕 mi z drogi.

Android pospiesznie usun膮艂 si臋 na bok. Eve s艂ysza艂a jeszcze, jak wzywa ochron臋, kiedy sama przedziera艂a si臋 przez t艂um klient贸w i konsultant贸w. Unios艂a wy偶ej odznak臋, gdy w jej stron臋 ruszy艂y dwa androidy w mundurach.

- Policja Nowego Jorku. Sprawa s艂u偶bowa. Trzymajcie tych przekl臋tych handlarzy z dala ode mnie.

- Tak jest, pani porucznik. Czy mo偶emy pani w czym艣 pom贸c?

- Tak. - Schowa艂a odznak臋 do kieszeni. - Gdzie jest dzia艂 bielizny?

Tu przynajmniej nie przybiegaj膮 do cz艂owieka z nar臋czami bielizny, pomy艣la艂a Eve, kiedy wysiad艂a na w艂a艣ciwym pi臋trze. Jednak i tu bombardowano klient贸w nat艂okiem zmys艂owych towar贸w i obraz贸w; nieziemsko zgrabne modelki androidy przechadza艂y si臋 po sklepie odziane jedynie w seksown膮 bielizn臋 lub koszule nocne. Ludzcy sprzedawcy nosili przynajmniej prawdziwe ubrania.

Niemal od razu odszuka艂a CeeCee Plunkett. Poczeka艂a jednak odganiaj膮c si臋 od natr臋tnych sprzedawc贸w - a偶 ta sko艅czy transakcj臋 i zapakuje towar .

- Pani Plunkett?

- Tak. Czym mog臋 pani s艂u偶y膰? Eve pokaza艂a jej odznak臋.

Czy mo偶emy tu gdzie艣 spokojnie porozmawia膰?

CeeCee mia艂a r贸偶owe policzki, kt贸re nagle sta艂y si臋 艣miertelnie blade. Jej 艂adne b艂臋kitne oczy otworzy艂y si臋 szeroko.

O Bo偶e, Bo偶e, to Bry. Co艣 sta艂o si臋 Brynie. Nie przysz艂a do pracy. Nie odpowiada na telefon. Co艣 jej si臋 sta艂o.

Czy mo偶emy gdzie艣 porozmawia膰?

Ja ... Tak. - Przyciskaj膮c d艂onie do skroni, CeeCee rozejrza艂a si臋. - Przymierzalnia, ale nie powinnam schodzi膰 ze stoiska ...

Hej. - Eve przywo艂a艂a androida w l艣ni膮cym czarnym staniku i majteczkach. - Zajmij si臋 tym na chwil臋. Kt贸r臋dy? - spyta艂a CeeCee i Przesz艂a za lad臋, by wzi膮膰 j膮 pod r臋k臋.

Tam, z ty艂u. Czy ona jest w szpitalu? W kt贸rym? Pojad臋 j膮 odwiedzi膰.

Kiedy znalaz艂y si臋 ju偶 w niewielkiej kabinie przymierzalni, Eve machinalnie zamkn臋艂a drzwi. W rogu sta艂 ma艂y, obity pluszem 1.1horcL Podprowadzi艂a tam CeeCee.

Prosz臋 usi膮艣膰.

Sta艂o si臋 co艣 z艂ego. - Dziewczyna pochwyci艂a Eve za rami臋. Co艣 bardzo z艂ego.

Tak. Przykro mi. - To nigdy nie by艂o i nie mog艂o by膰 艂atwe.

Musia艂a zrobi膰 to szybko, jeden cios w serce zamiast d艂ugiej udr臋ki niepewno艣ci. - Bryna Bankhead zmar艂a dzi艣 nad ranem.

CeeCee potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, wci膮偶 kr臋ci艂a ni膮 powoli, kiedy pierwsze 艂zy nap艂yn臋艂y jej do oczu i sp艂yn臋艂y po policzkach.

Mia艂a wypadek?

Pr贸bujemy ustali膰, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o.

- Rozmawia艂am z ni膮. Rozmawia艂am z ni膮 wczoraj wieczorem.

Wybiera艂a si臋 na randk臋. Prosz臋, niech mi pani powie, co jej si臋 sta艂o.

Media donios艂y ju偶 o wypadku i okoliczno艣ciach 艣mierci m艂odej kobiety. Nawet je艣li nie zna艂y jeszcze jej nazwiska, to z pewno艣ci膮 bliskie by艂y ju偶 uzyskania tej informacji.

- Bryna Bankhead ... wypad艂a z balkonu.

- Wypad艂a? - CeeCee zacz臋艂a podnosi膰 si臋 ze sto艂ka, potem jednak ponownie na nim usiad艂a. - To niemo偶liwe. To po prostu niemo偶liwe. Ten balkon jest zabezpieczony.

- Prowadzimy 艣ledztwo, panno Plunkett. By艂abym pani wdzi臋czna, gdyby zechcia艂a pani odpowiedzie膰 na kilka pyta艅. Czy mog臋 w艂膮czy膰 dyktafon?

- Nie mog艂a stamt膮d spa艣膰. - W g艂osie dziewczyny, pr贸cz szoku, pojawi艂 si臋 gniew i oburzenie. - Nie by艂a g艂upia ani niezdarna. Nie spad艂aby stamt膮d.

Eve wyj臋艂a dyktafon.

- Zamierzam si臋 dowiedzie膰, co zasz艂o tam naprawd臋. Nazywam si臋 Dallas, porucznik Eve Dallas - o艣wiadczy艂a dla potrzeb nagrania i by przedstawi膰 si臋 CeeCee. - Jestem inspektorem prowadz膮cym 艣ledztwo w sprawie 艣mierci Bryny Bankhead. Przes艂uchuj臋 pani膮, CeeCee Plunkett, bo by艂a pani przyjaci贸艂k膮 zmar艂ej. Rozmawia艂a pani z ni膮 wczoraj wieczorem przez tele艂膮cze, tu偶 przed tym, jak opu艣ci艂a swoje mieszkanie.

- Tak. Tak. Zadzwoni艂a do mnie. By艂a taka zdenerwowana, taka podniecona. - G艂os CeeCee za艂ama艂 si臋 na moment. - Och, Bry ...

- Dlaczego by艂a zdenerwowana i podniecona?

- Mia艂a randk臋. Pierwsz膮 randk臋 z Dantem.

- Jak brzmi jego nazwisko?

- Nie wiem. - Dziewczyna si臋gn臋艂a do kieszeni po chusteczk臋, zamiast jednak wytrze膰 oczy, podar艂a j膮 na drobne kawa艂ki. Poznali si臋 przez Internet. Nie znali swoich nazwisk, to cz臋艣膰 umowy. Dla bezpiecze艅stwa.

Od jak dawna kontaktowa艂a si臋 z tym m臋偶czyzn膮? - Od dw贸ch, trzech tygodni.

- Jak si臋 poznali?

- W poetyckiej grupie dyskusyjnej. To by艂a dyskusja o poezji romantycznej na przestrzeni wiek贸w i... O Bo偶e ... - CeeCee pochyli艂a si臋 do przodu i ukry艂a twarz w d艂oniach. - By艂a moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Dlaczego to spotka艂o w艂a艣nie j膮?

- Czy Bryna Bankhead zwierza艂a si臋 pani ze swoich sekret贸w?

- M贸wi艂y艣my sobie o wszystkim. Wie pani, jak to jest mi臋dzy przyjaci贸艂kami.

Mniej wi臋cej, pomy艣la艂a Eve.

- Wi臋c, o ile pani wiadomo, by艂a to jej pierwsza randka z Dantem?

- Tak. Dlatego by艂a taka podekscytowana. Kupi艂a now膮 sukienk臋 i buty. I te pi臋kne kolczyki ...

- Czy prawdopodobne jest, by ju偶 podczas pierwszej randki sprowadzi艂a go do swojego mieszkania i uprawia艂a z nim seks?

- Nie, to do niej zupe艂nie niepodobne. - CeeCee roze艣mia艂a si臋 nerwowo. - Bry mia艂a wiele dziwnych zwyczaj贸w i przes膮d贸w zwi膮zanych z seksem i stopniami znajomo艣ci. Ka偶dy jej ch艂opak musia艂 przej艣膰 przez co艣, co nazywa艂a pr贸b膮 trzydziestodniow膮, zanim posz艂a z nim do 艂贸偶ka. Powtarza艂am jej cz臋sto, 偶e nic nie zachowuje 艣wie偶o艣ci przez miesi膮c, ale ona ... - CeeCee umilk艂a nagle. - Co pani w艂a艣ciwie chce przez to powiedzie膰?

- Pr贸buj臋 tylko naszkicowa膰 sobie jej obraz. Czy za偶ywa艂a narkotyki?

Cho膰 w oczach dziewczyny l艣ni艂y jeszcze 艂zy, jej spojrzenie gwa艂townie stwardnia艂o.

- Nie podobaj膮 mi si臋 pani pytania, pani porucznik.

- Musz臋 je zada膰. Prosz臋 na mnie spojrze膰. Prosz臋 na mnie spojrze膰 - powt贸rzy艂a Eve z naciskiem. - Nie chc臋 skrzywdzi膰 jej ani pani. Musz臋 wiedzie膰, kim by艂a, by pozna膰 prawd臋 o jej 艣mierci.

- Nie, nie za偶ywa艂a narkotyk贸w - rzuci艂a ostro CeeCee. Dba艂a o siebie,. o swoje cia艂o i dusz臋. Taka w艂a艣nie by艂a. Inteligentna, weso艂a i przyzwoita. I nie nafaszerowa艂a si臋 narkotykami, nie oszala艂a i nie wyskoczy艂a z tego cholernego balkonu. Nie spad艂a te偶 z niego przypadkiem. Nie pr贸bujcie zrobi膰 z tego samob贸jstwa czy nieszcz臋艣liwego wypadku. Je艣li rzeczywi艣cie wypad艂a z balkonu, to tylko dlatego, 偶e kto艣 j膮 stamt膮d zepchn膮艂. Dlatego 偶e ... - Oczy CeeCee zn贸w wype艂ni艂y si臋 艂zami, g艂os zacz膮艂 dr偶e膰. - Kto艣 j膮 zabi艂. Kto艣 zabi艂 Bry. Ten ... Ten Dante. Na pewno poszed艂 za ni膮 do domu po randce. Dosta艂 si臋 jako艣 do jej mieszkania i j膮 zabi艂. Zabi艂 j膮 - powt贸rzy艂a i wbi艂a palce w nadgarstek Eve. - Pani musi go znale藕膰.

- Znajd臋 go. Nie znam jeszcze wszystkich fakt贸w, ale wcze艣niej czy p贸藕niej to zrobi臋. Prosz臋 powiedzie膰 mi wszystko, co pani wie o tym m臋偶czy藕nie o imieniu Dante. Wszystko, co opowiada艂a pani Bryna.

- Nie mog臋 si臋 z tym pogodzi膰. Przepraszam, ale nie mog臋. Dziewczyna wsta艂a i podesz艂a powoli do stolika, na kt贸rym sta艂 dzbanek z wod膮. Kiedy strumie艅 wody spad艂 na pod艂og臋, Eve podesz艂a do niej, wzi臋艂a od niej dzbanek i nape艂ni艂a kubek. Dzi臋kuj臋.

- Mo偶emy troch臋 poczeka膰. Niech pani usi膮dzie, wypije wod臋 i si臋 uspokoi.

- Nic mi nie jest. Nic mi nie b臋dzie. - CeeCee musia艂a jednak trzyma膰 kubek w obu d艂oniach, by trafi膰 do ust. - Prawdopodobnie mia艂 w艂asn膮 firm臋. By艂 bogaty. Bryna m贸wi艂a, 偶e si臋 tym nie przechwala艂, ale mog艂a to wywnioskowa膰 z jego s艂贸w. Na przyk艂ad miejsca, kt贸re odwiedza艂: Pary偶, Moskwa, Bimini ...

- Czym zajmowa艂a si臋 jego firma?

- Nie rozmawiali o takich szczeg贸艂ach. On te偶 mia艂 nie wiedzie膰, gdzie pracuje Bryna. Ale wiedzia艂.

Eve przyjrza艂a jej si臋 uwa偶niej. - Sk膮d pani to wie?

- Bo w zesz艂ym tygodniu przys艂a艂 jej tutaj bukiet r贸偶owych r贸偶.

R贸偶owe r贸偶e, pomy艣la艂a Eve. P艂atki r贸偶owych r贸偶. - Co jeszcze?

- Zna艂 w艂oski i ... francuski, i hiszpa艅ski. J臋zyki najwi臋kszych poet贸w - doda艂a dziewczyna, rozmazuj膮c wierzchem d艂oni 艂zy i makija偶. - Bry by艂a nim zauroczona. M贸wi艂a, 偶e on ma bardzo romantyczn膮 dusz臋. A ja na to, dobrze, 艣wietnie, ale co z jego twarz膮? Wtedy Bry 艣mia艂a si臋 i odpowiada艂a, 偶e wygl膮d nie ma znaczenia, kiedy dwa serca rozumiej膮 si臋 tak dobrze. - Spokojniejsza ju偶 nieco, obr贸ci艂a szklank臋 w d艂oni. - Pani porucznik ... czy on j膮 zgwa艂ci艂?

- Jeszcze nie wiem. - Eve wyci膮gn臋艂a zdj臋cie, kt贸re wydrukowa艂a z dyskietki ochrony. - Rozpoznaje pani tego m臋偶czyzn臋?

CeeCee spojrza艂a na twarz Dantego.

- Nie - odpar艂a ze znu偶eniem. - Nigdy go nie widzia艂am. To on, prawda? No, no. Wi臋c jednak wygl膮da艂 te偶 ca艂kiem nie藕le. Sukinsyn. Pieprzony sukinsyn. - Zacz臋艂a drze膰 zdj臋cie na drobne kawa艂ki. Eve nie pr贸bowa艂a jej powstrzyma膰.

- Gdzie um贸wili si臋 na spotkanie?

- W T臋czowym Pokoju. Bry wybra艂a to miejsce, bo uwa偶a艂a, 偶e jest romantyczne.

Kiedy Eve wysz艂a z przymierzalni, natkn臋艂a si臋 na Peabody wpatrzon膮 w koszmarnie drogi komplet koronkowej bielizny.

- Nie wytrzyma艂aby艣 w tym nawet pi臋ciu minut - zauwa偶y艂a Eve.

- Gdyby spe艂ni艂o swoj膮 rol臋, nie musia艂abym tego nosi膰 przez pi臋膰 minut. Android powiedzia艂 mi, 偶e posz艂a艣 z Plunkett do przymierzalni.

- Tak. Kole艣 ukrywa si臋 pod imieniem Dante, lubi poezj臋 i p艂atki r贸偶. Opowiem ci potem o wszystkim. - Dok膮d jedziemy?

- Do kostnicy, a po drodze do T臋czowego Pokoju.

- Hm ... Do艣膰 dziwaczne po艂膮czenie.

Tak by艂o w istocie, szczeg贸lnie gdy por贸wna艂o si臋 chrom i marmury pierwszej instytucji z kliniczn膮 biel膮 drugiej. Wizyta w znanym klubie nie przynios艂a Eve wielu informacji - zdo艂a艂a tylko ustali膰 nazwiska i adresy cz艂onk贸w personelu, kt贸rzy pracowali wczoraj wieczorem.

Wi臋cej szcz臋艣cia mia艂a w kostnicy.

- Ach, moja ulubiona policjantka. Pewnie jak zwykle przysz艂a艣 mnie ochrzani膰. - Morris, g艂贸wny specjalista od medycyny s膮dowej, wy艂膮czy艂 laserowy skalpel i u艣miechn膮艂 si臋 do niej rado艣nie. D艂ugie ciemne w艂osy nosi艂 splecione w kilka warkoczyk贸w, kt贸re teraz przykry艂 艣nie偶nobia艂ym lekarskim czepkiem. Przezroczysty fartuch chroni艂 przed poplamieniem jego eleganck膮 艣liwkow膮 koszul臋 i spodnie.

- Widz臋, 偶e nie zajmujesz si臋 moj膮 spraw膮, Morris.

- Nie, nie w tej chwili. - Spojrza艂 w d贸艂, na cia艂o m艂odego czarnego m臋偶czyzny. - Ten nieszcz臋艣nik nadzia艂 si臋 kilka razy plecami na d艂ugi, ostry przedmiot. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e przestanie po pierwszym razie, ale nie. Nabija艂 si臋 na ten n贸偶 dop贸ty, dop贸ki ca艂kiem si臋 nie zabi艂.

- Nie by艂 chyba zbyt rozgarni臋ty. - Wyd臋艂a usta, spogl膮daj膮c na imponuj膮c膮 erekcj臋 m臋偶czyzny. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e za偶y艂 przed 艣mierci膮 troch臋 Exotiki, wzmocnionej pewnie Zeusem. Taka mieszanka utrzymuje instrument faceta w gotowo艣ci nawet wtedy, kiedy on sam do niczego si臋 ju偶 nie nadaje.

- C贸偶, nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzi膰 si臋 z t膮 opini膮, zw艂aszcza 偶e, jak doni贸s艂 mi tw贸j wsp贸艂pracownik, detektyw Baxter, zmar艂y u偶ywa艂 tego narz臋dzia na 偶onie brata.

- Ach tak? Domy艣lam si臋, 偶e w pewnej chwili postanowi艂 przesta膰 j膮 pieprzy膰 i dla odmiany nabi艂 si臋 kilka razy na n贸偶.

- Tak wynika z relacji jego brata ... i 偶ony, kt贸ra wci膮偶 pozostaje w艣r贸d 偶ywych i leczy z艂aman膮 szcz臋k臋, nast臋pstwo niefortunnego upadku.

- Nieszcz臋艣cia chodz膮 parami. Skoro Baxter ma tego brata w areszcie i skoro znacie przyczyn臋 艣mierci, to dlaczego nie zajmujesz si臋 moj膮 spraw膮?

- Chod藕 ze mn膮. - Morris skin膮艂 na ni膮 r臋k膮 i przeszed艂 przez wahad艂owe drzwi do s膮siedniego pomieszczenia. Centralne miejsce zajmowa艂 tu st贸艂 z nierdzewnej stali, na kt贸rym le偶a艂o cia艂o Bryny Bankhead przykryte po szyj臋 cienkim zielonym prze艣cierad艂em.

To na pewno pomys艂 Morrisa, pomy艣la艂a Eve. Ten cz艂owiek traktowa艂 zmar艂ych z ogromn膮 troskliwo艣ci膮.

- Przypuszczam, 偶e by艂a kiedy艣 atrakcyjn膮 m艂od膮 kobiet膮. Eve patrzy艂a przez chwil臋 na zmasakrowan膮 twarz Bankhead.

My艣la艂a o lusterku w 艂azience, o szufladzie wype艂nionej kosmetykami.

- Tak. Powiedz mi, jak umar艂a, Morris.

- My艣l臋, 偶e ju偶 wiesz. Prawid艂owo ustali艂a艣 czas zgonu.

Oszcz臋dzono jej strachu spadania, b贸lu uderzenia o chodnik, nawet 艣wiadomo艣ci umierania. - Wyci膮gn膮艂 obleczon膮 w r臋kawiczk臋 d艂o艅 i dotkn膮艂 w艂os贸w ofiary, bardzo delikatnie. - W ci膮gu nieca艂ych trzech godzin spo偶y艂a ponad dwie uncje syntetycznego hormonibitalu, bardzo kosztownej i bardzo trudnej do zdobycia substancji.

- Na ulicy nazywaj膮 to Dziwka. Pozbawia zahamowa艅 - mrukn臋艂a Eve. - Swego czasu stosowany powszechnie przez m臋偶czyzn, kt贸rzy chcieli jak najszybciej skonsumowa膰 nowo zawarte znajomo艣ci.

- Nie powszechnie - poprawi艂 j膮 Morris. - Znacznie bardziej popularne s膮 艣rodki oparte na tej substancji - ale te偶 znacznie mniej efektywne. Ona za偶y艂a dwie uncje czystej, jak to nazywasz, Dziwki. Dwie uncje warte by艂yby na czarnym rynku ponad 膰wier膰 miliona dolar贸w. Je艣li uda艂oby ci si臋 znale藕膰 j膮 na czarnym rynku, w co w膮tpi臋. Od ponad pi臋tnastu lat nie znalaz艂em 艣lad贸w tej substancji w cia艂ach ofiar.

- S艂ysza艂am o tym, kiedy chodzi艂am jeszcze do szko艂y. G艂贸wnie jakie艣 miejskie legendy.

- Bo to by艂y g艂贸wnie miejskie legendy.

- Czy to j膮 zabi艂o? Przedawkowanie?

- Nie tylko. Po艂膮czenie z alkoholem by艂o niebezpieczne, ale nie 艣miertelne. Nasz bohater za bardzo si臋 postara艂. Po艂owa tej ilo艣ci, kt贸r膮 jej zaaplikowa艂, wystarczy艂aby zupe艂nie, by odda艂a mu si臋 bez 偶adnych zahamowa艅. Przy takiej dawce pozostawa艂aby pod wp艂ywem narkotyku przez osiem do dziesi臋ciu godzin. I obudzi艂aby si臋 z niewyobra偶alnym kacem. B贸l g艂owy, wymioty, drgawki, omdlenia, dziury w pami臋ci. Potrzebowa艂aby trzech d贸b, by oczy艣ci膰 organizm z tego 艣wi艅stwa.

Eve zrobi艂o si臋 niedobrze na sam膮 my艣l. - Tego te偶 jej oszcz臋dzono. Jak?

- Da艂 jej za du偶o. Zrobi艂a si臋 senna. Przypuszczam, 偶e chcia艂, by nieco aktywniej z nim wsp贸艂pracowa艂a, bo do ostatniej szklanki wina doda艂 odrobin臋 anemifiny - colax - B. Dziki Kr贸lik.

- Zaciera艂 艣lady, co? - spyta艂a cicho.

- Ta substancja bombarduje system nerwowy i oddechowy, a ona i tak by艂a ju偶 bardzo os艂abiona. Ta mieszanka przeci膮偶y艂a jej serce. Nie wytrzyma艂o dwadzie艣cia minut po spo偶yciu. I tak by艂aby zreszt膮 zbyt oszo艂omiona poprzednimi dawkami Dziwki, 偶eby wiedzie膰, co si臋 z ni膮 dzieje.

- Czy w tym momencie mog艂a ju偶 za偶y膰 to dobrowolnie? Morris delikatnie zakry艂 prze艣cierad艂em twarz Bryny.

- Po pierwszej uncji Dziwki ta dziewczyna niczego nie robi艂a z w艂asnej woli.

- Nafaszerowa艂 j膮 prochami i zgwa艂ci艂 - powiedzia艂a cicho Eve. - Potem, kiedy zmar艂a z przedawkowania, wyrzuci艂 przez okno jak zu偶yt膮 lalk臋, 偶eby zatrze膰 艣lady tego, co si臋 sta艂o.

- C贸偶, jako powszechnie szanowany i uznany autorytet medyczny uwa偶am, 偶e tak to w艂a艣nie wygl膮da艂o.

- No dobrze. A teraz zr贸b mi przyjemno艣膰, Morris, i powiedz, 偶e zostawi艂 w niej sperm臋. Powiedz mi, 偶e masz jego DNA.

Twarz Morrisa zap艂on臋艂a ch艂opi臋c膮 rado艣ci膮.

- O tak, mam j膮. Z艂ap go, Dallas, a ja pomog臋 ci zamkn膮膰 cel臋.

3

Pieprzony zboczeniec, zas艂uguje tylko na to, 偶eby wygrzeba膰 mu jaja zardzewia艂膮 艂y偶eczk膮.

Eve zaj臋艂a miejsce w samochodzie.

- Nie du艣 tego w sobie, Peabody. Powiedz mi, co naprawd臋 czujesz.

- Do diab艂a, Dallas, to wst膮pi艂o we mnie tam, kiedy na ni膮 patrzy艂am i przypomnia艂am sobie, jaka by艂a 艂adna, jak si臋 cieszy艂a z tej randki. My艣la艂a, 偶e pozna kogo艣 romantycznego i mi艂ego, cholera! A ten popapraniec przez ca艂y czas planowa艂...

- Zapieprzy膰 j膮 na 艣mier膰? Nie wiem, czy tak to w艂a艣nie planowa艂, ale na tym si臋 sko艅czy艂o. Mo偶e uda nam si臋 podci膮gn膮膰 to pod zab贸jstwo z premedytacj膮, je艣li udowodnimy, 偶e u偶ywa艂 narkotyk贸w jako narz臋dzia zbrodni. Ale przypuszczam, 偶e s膮d uzna to raczej za nieumy艣lne zab贸jstwo. Spokojnie, Peabody, dorzucimy do tego gwa艂t i pr贸b臋 zatarcia 艣lad贸w. Facet nie zobaczy ju偶 wi臋cej dziennego 艣wiat艂a.

- To nie wystarczy. - Peabody poprawi艂a si臋 na siedzeniu; w jej oczach by艂y 艂zy. - Czasami wydaje mi si臋, 偶e to nie wystarczy.

Eve odwr贸ci艂a lekko g艂ow臋 i patrzy艂a na ulic臋, by da膰 asystentce czas na uspokojenie. Grupa dzieciak贸w 艣ciga艂a si臋 na deskach powietrznych, potr膮caj膮c Bogu ducha winnych przechodni贸w. Ten kolorowy, dynamiczny obrazek wydawa艂 si臋 bole艣nie niewinny, bole艣nie 偶ywy w por贸wnaniu z domem zmar艂ych, kt贸ry opu艣ci艂a przed chwil膮.

- To wystarczy - powiedzia艂a wreszcie. - Bo tyle mo偶emy zrobi膰. Naszym zadaniem jest odda膰 sprawiedliwo艣膰 Brynie Bankhead i z艂apa膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry j膮 zabi艂. Potem ... - Przypomnia艂a sobie dzisiejsz膮 rozpraw臋 w s膮dzie, 艂atwo艣膰, z jak膮 obro艅ca nagina艂 prawo do potrzeb klienta. - Potem pozostaje nam tylko wierzy膰, 偶e system wymierzy mu odpowiedni膮 kar臋, i zapomnie膰 o ca艂ej sprawie. Je艣li tego nie zrobisz, kolejne przypadki b臋d膮 si臋 w tobie gromadzi膰, ogranicza膰 ci臋. Zmarli b臋d膮 ci臋 prze艣ladowa膰 - doda艂a, kiedy Peabody spojrza艂a na ni膮 ze zdumieniem. - W ko艅cu nie b臋dziesz w stanie my艣le膰 o niczym innym, nie b臋dziesz w stanie wykonywa膰 swojej pracy.

- Czy ty o tym zapominasz? Potrafisz to zrobi膰?

By艂o to pytanie, kt贸rego Eve stara艂a si臋 unika膰 i kt贸re zadawa艂a sobie nazbyt cz臋sto.

- Wielu policjant贸w nosi to w sobie przez lata. Nosz膮 w sobie zmar艂ych. Potem to zaczyna ich po偶era膰, niszczy od 艣rodka. Ja nie umiem robi膰 niczego innego, wi臋c nie mog臋 sobie na to pozwoli膰. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Ale w idealnym 艣wiecie mia艂yby艣my opcj臋 zardzewia艂ej 艂y偶eczki.

- Kiedy zacz臋艂am z tob膮 pracowa膰, my艣la艂am, 偶e tropienie morderc贸w to najwa偶niejsza rzecz, jak膮 mog臋 robi膰. Min膮艂 ju偶 rok. Nadal tak uwa偶am.

- To dobrze. - Eve uruchomi艂a silnik i agresywnie manewruj膮c, w艂膮czy艂a si臋 do ruchu. - Musimy wpa艣膰 jeszcze do kliniki na Kanal Street. Sprawd藕my po drodze, czy ch艂opaki z elektronicznego ju偶 co艣 znale藕li.

Za pomoc膮 艂膮cza pok艂adowego skontaktowa艂a si臋 z biurem Feeneya. Czu艂a, jak Peabody sztywnieje, gdy na ekranie pojawi艂a si臋 艂adna twarz McNaba.

- Witam, pani porucznik. - Przesun膮艂 wzrok na bok i wygi膮艂 wargi w u艣miechu r贸wnie sztywnym jak postawa Peabody. Cze艣膰, Peabody.

- Chc臋 rozmawia膰 z twoim kapitanem - powiedzia艂a Eve.

- W艂a艣nie wyszed艂.

- Przeka偶 mu, 偶eby si臋 ze mn膮 skontaktowa艂, kiedy wr贸ci.

- Chwileczk臋, chwileczk臋. - Jego twarz wype艂ni艂a ca艂y ekran, gdy pochyli艂 si臋 do przodu. - Prosz臋 mnie wys艂ucha膰 do ko艅ca.

Kapitan przydzieli艂 mnie do tego zadania. Mam znale藕膰 nadawc臋 tych e - maili.

Eve wykorzysta艂a chwil臋 nieuwagi jakiego艣 taks贸wkarza i wjecha艂a na 艣rodkowy pas.

- Do艣膰 banalne zadanie jak na takiego bystrzaka, co?

- C贸偶, kiedy technicy natkn臋li si臋 na jakie艣 przeszkody, okaza艂o si臋, 偶e potrzebuj膮 w艂a艣nie kogo艣 takiego jak ja. Wasz elektroniczny casanowa wsadzi艂 tu par臋 blokad i 艣cian. Jako geniusz informatyczny wspi膮艂em si臋 na nie do艣膰 szybko i znalaz艂em adres.

- Przestaniesz si臋 cho膰 na chwil臋 chwali膰 i podasz mi ten adres?

- Mog臋 to zrobi膰, pani porucznik, ale chyba niewiele pani z tego przyjdzie. Adres to ... Karpaty. - Gdzie, do diab艂a, s膮 te Karpaty?

- To pasmo g贸rskie w Europie Wschodniej. Wiem ... - doda艂 McNab, podrzucaj膮c lekko w艂osami spi臋tymi w ko艅ski ogon - bo sprawdzi艂em. Niech mnie pani nie pyta nawet, co ten zboczeniec robi w g贸rach wschodniej Europy, bo go tam wcale nie ma. To zmy艂ka. Ten adres jest r贸wnie nieprawdziwy jak cycki mojej kuzynki Sheili.

- Ha, w takim razie nie wspi膮艂e艣 si臋 na 偶adn膮 艣cian臋, McNab.

- To nie by艂y 艣ciany, tylko ogromne g贸ry. Pogrzeba艂em g艂臋biej w tym fa艂szywym adresie i znalaz艂em echo. Za godzin臋 powinienem dotrze膰 do 藕r贸d艂a.

- Wi臋c nie kontaktuj si臋 ze mn膮, dop贸ki tego nie zrobisz.

I wiesz co, McNab? Facet, kt贸ry wie co艣 o cyckach swojej kuzynki, to zboczeniec.

Zako艅czy艂a transmisj臋, kiedy McNab zani贸s艂 si臋 g艂o艣nym 艣miechem.

- Potrafi by膰 irytuj膮cy - zwr贸ci艂a si臋 do Peabody - ale naprawd臋 zna si臋 na rzeczy. Znajdzie ten adres. A je艣li zajmuje mu to tyle czasu, to znaczy, 偶e nasz podejrzany jest kim艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂ym hakerem. Ukrywa艂 swoje dane jeszcze przed dniem morderstwa, co w s膮dzie b臋dzie, 偶e u偶yj臋 do艣膰 niestosownej metafory, kolejnym gwo藕dziem do jego trumny. - Zerkn臋艂a k膮tem oka na podw艂adn膮. Nie burmusz si臋.

- Nie burmusz臋 si臋.

Eve westchn臋艂a tylko i przekr臋ci艂a lusterko wsteczne w stron臋 Peabody.

- Sp贸jrz tylko na siebie. Chcesz, 偶eby wiedzia艂, jak bardzo si臋 przejmujesz, kiedy z nim rozmawiasz? Wi臋cej dumy.

Peabody, kt贸ra przygl膮da艂a si臋 tymczasem swemu odbiciu, wyd臋艂a z oburzeniem usta i przestawi艂a lusterko na miejsce.

- By艂am po prostu zamy艣lona, to wszystko.

Eve skr臋ci艂a. Mija艂a liczne sklepiki i stragany - ceny by艂y tu niewiarygodnie niskie, a ogromna wi臋kszo艣膰 transakcji dokonywa艂a si臋 poza wiedz膮 i udzia艂em pa艅stwa. Tury艣ci byli rutynowo oszukiwani, a potem wypisywali skargi na sklepy, kt贸re zmienia艂y lokalizacj臋 cz臋艣ciej i sprawniej ni偶 namioty cyrkowe. Z drugiej jednak strony, je艣li kto艣 by艂 na tyle g艂upi, by wierzy膰, 偶e mo偶na kupi膰 rolexa za r贸wnowarto艣膰 du偶ej pizzy, to, zdaniem Eve, zas艂ugiwa艂 na takie traktowanie.

Kilka ulic dalej zaczyna艂a si臋 prawdziwa dzielnica biedy, okolica bezdomnych i odrzuconych. Ludzie pozbawieni prawdziwych mieszka艅 wznosili namioty z karton贸w, 艂膮czyli si臋 w ma艂e spo艂eczno艣ci rozpaczy i g艂odu. Ci z licencjami 偶ebrak贸w - a tak偶e wielu innych - wa艂臋sali si臋 po mie艣cie, by nazbiera膰 gar艣膰 偶eton贸w, kupi膰 za nie butelk臋 bimbru i przetrwa膰 jako艣 kolejn膮 noc.

Ci, kt贸rym nie udawa艂a si臋 ta sztuka, rankiem transportowani byli do kostnicy przez jednostki nowojorskiej policji. Nie traktowano ich przy tym wcale z tak膮 trosk膮 jak ofiary morderstw czy wypadk贸w. I bez wzgl臋du na to, jak wielu z nich opuszcza艂o na zawsze ulice biedy, wci膮偶 na ich miejsce pojawiali si臋 nowi. By艂 to cykl, kt贸rego nikt, a w szczeg贸lno艣ci ojcowie miasta, nie potrafi艂 przerwa膰. I to w艂a艣nie tu, w samym sercu rozpaczy i plugastwa, prowadzi艂a sw膮 klinik臋 doktor Louise Dimatto. Ona tak偶e nie by艂a w stanie przerwa膰 tego zakl臋tego kr臋gu, my艣la艂a Eve, ale przynajmniej sprawia艂a, 偶e dla niekt贸rych by艂 on mniej bolesny.

W okolicy, w kt贸rej nawet dziurawe buty uwa偶ane by艂y za 艂akomy k膮sek, nikt rozs膮dny nie zostawi艂by samochodu - chyba 偶e chroni艂by go ca艂y oddzia艂 android贸w w pancerzach i z miotaczami laserowymi. W艂a艣nie tak wygl膮da艂y patrole zapuszczaj膮ce si臋 w te ulice. Eve pociesza艂a si臋 my艣l膮, 偶e nie brakuje tu przynajmniej miejsc parkingowych.

Zatrzyma艂a auto, wysz艂a prosto w strumie艅 gor膮cej 艣mierdz膮cej pary bij膮cej z kana艂u wentylacyjnego metra, zamkn臋艂a wszystkie zamki i uruchomi艂a wszystkie alarmy. Potem przystan臋艂a na skraju chodnika i rozejrza艂a si臋. Dostrzeg艂a kilka postaci ukrytych w bramach i jakiego艣 偶a艂o艣nie chudego m臋偶czyzn臋 do towarzystwa, kt贸ry bezskutecznie poszukiwa艂 klient贸w.

- Jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji. - Nie krzycza艂a, m贸wi艂a jednak do艣膰 g艂o艣no, by zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 postaci ukrytych w bramach i oknach. - Ten kawa艂 g贸wna to moje s艂u偶bowe auto. Je艣li wspomniany kawa艂 g贸wna nie b臋dzie sta艂 dok艂adnie w tym samym miejscu i dok艂adnie w takim samym stanie, kiedy wr贸c臋, sprowadz臋 tu odzia艂 specjalny ze specjalnie szkolonymi psami. Zabior膮 wam wszystkie prochy, kt贸re pochowali艣cie po k膮tach, a przy okazji mo偶e wam si臋 jeszcze nie藕le dosta膰. Zapewniam was, 偶e b臋dzie to bardzo nieprzyjemne do艣wiadczenie.

- Pieprzona glina!

Eve spojrza艂a w stron臋, z kt贸rej dobieg艂 j膮 g艂os, na trzecie pi臋tro budynku po drugiej stronie ulicy.

- Sier偶ancie Peabody, zechcecie skomentowa膰 opini臋 tego dupka?

- Tak jest, pani porucznik, ten dupek ma racj臋. Jest pani najlepszym gliniarzem w mie艣cie.

- A co si臋 stanie, je艣li kto艣 po艂o偶y 艂apska na moim wozie?

- Zamieni pani jego 偶ycie w piek艂o. Zamieni pani w piek艂o 偶ycie jego przyjaci贸艂, rodziny i ludzi, kt贸rzy s膮 mu zupe艂nie obcy. - Zgadza si臋 - przytakn臋艂a Eve z zimnym, zadowolonym u艣miechem. - Tak w艂a艣nie zrobi臋. - Odwr贸ci艂a si臋 i podesz艂a do drzwi kliniki.

- I sprawi to pani ogromn膮 przyjemno艣膰.

- Dobra, Peabody, chyba im wystarczy. - Otworzy艂a drzwi i wesz艂a do 艣rodka.

Przez moment my艣la艂a, 偶e pomyli艂a lokale. Ostatnio by艂a tutaj w zimie i pami臋ta艂a zat艂oczon膮 poczekalni臋, odrapane 艣ciany, zniszczone, niedobrane meble. Teraz wkroczy艂a do obszernego holu przedzielonego szklan膮 艣cian膮, po kt贸rej pi臋艂y si臋 pn膮cza jakiego艣 egzotycznego kwiatu. Wzd艂u偶 艣cian sta艂y sofy i krzes艂a i cho膰 niemal wszystkie miejsca by艂y zaj臋te, w poczekalni panowa艂 porz膮dek.

艢ciany pokryte by艂y jasnozielon膮 farb膮 i ozdobione obrazkami, kt贸re bez w膮tpienia narysowane zosta艂y przez dzieci. Zewsz膮d dobiega艂y pokas艂ywania, skargi i j臋ki chorych. Eve nie wyczuwa艂a jednak, jak minionej zimy, atmosfery gniewu i beznadziejno艣ci.

Kiedy tak si臋 rozgl膮da艂a, z bocznych drzwi wysz艂a kobieta w fartuchu dopasowanym barw膮 do 艣cian.

- Pani Lasjo, pani doktor zaraz pani膮 przyjmie.

Eve otrz膮sn臋艂a si臋 ze zdumienia i podesz艂a do okienka rejestracji.

Przez szyb臋 dostrzeg艂a nowoczesny sprz臋t i szafki; tu tak偶e panowa艂 wzorowy porz膮dek i czysto艣膰. Przy okienku siedzia艂 m艂ody m臋偶czyzna o twarzy r贸wnie pogodnej i niewinnej jak stokrotka. Nie ma wi臋cej jak dwadzie艣cia lat, pomy艣la艂a Eve, kiedy u艣miechn膮艂 si臋 do niej promiennie.

- Dobry wiecz贸r. W czym mog臋 pani pom贸c?

- Chcia艂am zobaczy膰 si臋 z doktor Dimatto.

- Rozumiem. Obawiam si臋 jednak, 偶e doktor Dimatto jest dzi艣 zaj臋ta a偶 do wieczora. Je艣li to jaki艣 nag艂y przypadek ...

- To sprawa osobista. - Eve po艂o偶y艂a na ladzie odznak臋. I s艂u偶bowa jednocze艣nie. Je艣li jest bardzo zaj臋ta, to prosz臋 j膮 poprosi膰, by skontaktowa艂a si臋 ze mn膮, gdy b臋dzie mia艂a czas. Jestem porucznik Eve Dallas, nowojorska policja.

- Och, porucznik Dallas. Doktor Dimatto m贸wi艂a, 偶e mo偶e pani tu wpa艣膰. Teraz ma pacjentk臋, ale mo偶e zechce pani poczeka膰 kilka minut? Mo偶e pani wej艣膰 do gabinetu, a ja jej powiem, 偶e pani jest.

- 艢wietnie.

M艂ody recepcjonista wprowadzi艂 j膮 do 艣rodka. Widzia艂a szereg drzwi prowadz膮cych, jak przypuszcza艂a, do gabinet贸w lekarskich, potem przesz艂a przez sal臋 zastawion膮 sprz臋tem laboratoryjnym. Gdzie艣 z dala dobieg艂 j膮 艣miech dziecka.

- Widz臋, 偶e klinika si臋 rozros艂a.

- Tak. Doktor Dimatto mog艂a kupi膰 budynek przylegaj膮cy do starych pomieszcze艅. - Wci膮偶 szeroko u艣miechni臋ty, recepcjonista wprowadzi艂 je do kolejnego korytarza. - Rozbudowa艂a klinik臋, sprowadzi艂a nowy sprz臋t i personel, uruchomi艂a te偶 dzia艂 pediatrii. Mamy teraz sze艣cioro lekarzy, z czego dw贸ch na pe艂nym etacie, i w pe艂ni wyposa偶one laboratorium. - Otworzy艂 wreszcie w艂a艣ciwe drzwi. - Doktor Dimatto to anio艂 tej dzielnicy. Prosz臋 si臋 rozgo艣ci膰, autokucharz jest do pa艅 dyspozycji. Pani doktor przyjdzie tu, gdy tylko b臋dzie mog艂a.

Eve zauwa偶y艂a, 偶e biuro Louise prawie si臋 nie zmieni艂o. Nadal by艂o ma艂o, ciasne i zagracone. Przypomina艂o Eve jej pokoik w komendzie.

- Bo偶e, zrobili z tego prawdziwe cudo - skomentowa艂a Peabody. - Musia艂o kosztowa膰 j膮 to 艂adnych par臋 milion贸w.

- Pewnie tak. - Poniewa偶 Eve podarowa艂a Louise ... no dobrze, przekupi艂a j膮, p贸艂 miliona dolar贸w, klinika przy Kanal Street musia艂a otrzyma膰 niedawno jakie艣 dodatkowe fundusze.

- To miejsce jest lepiej wyposa偶one i na pewno lepiej zarz膮dzane ni偶 moja przychodnia. - Peabody wyd臋艂a usta. - Ch臋tnie bym si臋 zamieni艂a.

- Hm, tak. - Dla Eve wszystkie plac贸wki s艂u偶by zdrowia by艂y tym samym; przedsionkiem piek艂a. - Masz co艣 do pisania? Zostawimy Louise wiadomo艣膰. Chcia艂abym ju偶 wr贸ci膰 na komend臋. - Mo偶e i co艣 mam. - Kiedy Peabody grzeba艂a w kieszeniach, do pokoju wpad艂a Louise.

- Mam pi臋膰 minut. Musz臋 si臋 napi膰 kawy - o艣wiadczy艂a kr贸tko i podesz艂a prosto do autokucharza. - Wi臋c o co chcia艂a艣 mnie spyta膰?

- Zna艂a艣 Bryn臋 Bankhead?

- Nie.

- Peabody, zdj臋cie. - Eve poda艂a Louise zdj臋cie, kt贸re jej asystentka wyci膮gn臋艂a z teczki z dowodami. - Rozpoznajesz j膮?

Louise podnios艂a do ust kubek z kaw膮, potem przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 przez w艂osy. Z kieszeni jej lekarskiego fartucha wystawa艂 stetoskop i czerwony lizak.

- Tak, czasami je藕dzi艂am z ni膮 wind膮, kilka razy spotka艂am j膮 w pobliskich sklepach. Pewnie zamieni艂am z ni膮 te偶 kilka s艂贸w, jakie艣 uwagi o pogodzie czy takie rzeczy. Zosta艂a zamordowana? - Tak. - Eve pokaza艂a jej zdj臋cie domniemanego mordercy. Rozpoznajesz tego m臋偶czyzn臋?

- Nie. - Louise odstawi艂a kaw臋 i wzi臋艂a od Eve zdj臋cie, by lepiej mu si臋 przyjrze膰. - Nie, nigdy go nie widzia艂am. To on j膮 zabi艂? Dlaczego?

Eve zwr贸ci艂a zdj臋cia Peabody.

- Leczysz czasami ludzi, kt贸rzy za偶ywaj膮 narkotyki pobudzaj膮ce erotycznie? Dziwka, Kr贸lik?

- Tak. Kilka razy w miesi膮cu karetka przywozi kogo艣, kto przedawkowa艂 Kr贸lika. Zwykle s膮 to jakie艣 podlejsze odmiany Kr贸lika albo mieszanki Exotiki i Zeusa, bo prawdziwy Kr贸lik jest za drogi. Nigdy nie mia艂am styczno艣ci z Dziwk膮, nie znam nikogo, kto by si臋 na to natkn膮艂. Owszem, sporo si臋 o niej uczy艂am, ale od dawna jest na li艣cie 艣rodk贸w, kt贸re wysz艂y z u偶ycia.

- Ju偶 nie.

- Czy to w艂a艣nie jej zrobi艂? Nafaszerowa艂 j膮 Dziwk膮? Dziwk膮 i Kr贸likiem. Jezu Chryste. - M艂oda lekarka potar艂a twarz d艂o艅mi. A wszystko zmieszane pewnie jeszcze z alkoholem. Dlaczego po prostu nie odstrzeli艂 jej od razu g艂owy?

- Mo偶e mog艂aby艣 popyta膰 swoich koleg贸w po fachu, czy nie natkn臋li si臋 gdzie艣 ostatnio na Dziwk臋.

- Dobrze, zrobi臋 to. A ten 艣rodek nie bez powodu nazywa si臋 tak, jak si臋 nazywa. Wiesz, jak to si臋 zacz臋艂o?

- Nie. Jak?

- Jako eksperymentalny 艣rodek na fobie i zaburzenie socjopsychologiczne. Okaza艂o si臋, 偶e jest a偶 za dobry. - To znaczy?

- Oddzia艂ywa艂 tak偶e na hormony. Odkryto, 偶e jest bardzo skuteczny w leczeniu zaburze艅 seksualnych. Stosowany w odpowiednio dobranych dawkach zwi臋ksza艂 poci膮g seksualny i pozwala艂 na normaln膮 aktywno艣膰. Potem kto艣 zacz膮艂 stosowa膰 to jako 艣rodek pomocniczy przy szkoleniu os贸b do towarzystwa. Cho膰 Dziwka nie uzale偶nia, szybko przekonano si臋, 偶e jest niebezpiecznie niestabilna. Co, oczywi艣cie, oznacza艂o, 偶e wkr贸tce sta艂a si臋 bardzo popularna w艣r贸d bogatych i zepsutych ch艂opaczk贸w, kt贸rzy wrzucali dawk臋 do drinka dziewczyny, na kt贸r膮 akurat mieli ochot臋. - Doktor Dimatto umilk艂a i poci膮gn臋艂a 艂yk kawy, by pohamowa膰 rosn膮cy w niej gniew. - W艂a艣nie st膮d wzi臋艂a si臋 ta nazwa - kontynuowa艂a po chwili. - W po艂膮czeniu z alkoholem Dziwka dzia艂a na system nerwowy cz艂owieka tak, 偶e ten bez opor贸w da艂by si臋 wypieprzy膰 na 艣rodku lodowiska w Rockefeller Center. Nie znaczy to, 偶e ofiara by艂aby w stanie aktywnie w tym uczestniczy膰. Potem zapewne niczego by nie pami臋ta艂a, ale tu偶 po spo偶yciu Dziwki przysta艂aby na tak膮 propozycj臋 z najwi臋ksz膮 ochot膮.

- A je艣li doda膰 do tego Kr贸lika?

- Och, zaprosi艂aby ca艂y oddzia艂 piechoty morskiej, pieprzy艂aby si臋 dop贸ty, dop贸ki serce nie p臋k艂oby jej z wysi艂ku, a m贸zg nie umar艂 z przedawkowania.

- Takie rzeczy wie lekarz - dr膮偶y艂a dalej Eve. - Czy chemik, farmaceuta, piel臋gniarka, sanitariusz, ktokolwiek, kto zna si臋 troch臋 na 艣rodkach farmaceutycznych, tak偶e wiedzia艂by, 偶e ta mieszanka jest gro藕na dla 偶ycia?

- Tak, ka偶dy z tych ludzi wiedzia艂by o tym. Chyba 偶e by艂by kompletnym idiot膮 albo nie my艣la艂 o niczym innym, jak o w艂asnej przyjemno艣ci.

- Dobrze, wi臋c popytaj w艣r贸d znajomych. Gdyby艣 znalaz艂a co艣 ciekawego, daj mi zna膰.

- Mo偶esz na mnie liczy膰.

- Nie藕le si臋 tu urz膮dzili艣cie - doda艂a Eve na po偶egnanie.

- Te偶 tak my艣l臋. - Louise doko艅czy艂a kaw臋 i wyrzuci艂a kubek do 艣mieci. - Twoje trzy miliony dobrze si臋 nam przys艂u偶y艂y. - Trzy miliony?

- By艂am gotowa przysta膰 na te p贸艂 miliona, o kt贸rym m贸wili艣my wcze艣niej .. Nie liczy艂am na bonus.

- Kiedy ... - Eve przeci膮gn臋艂a czubkiem j臋zyka po z臋bach. Kiedy da艂am ci ten bonus?

Louise otworzy艂a usta, potem zamkn臋艂a je ponownie. U艣miechn臋艂a si臋.

- Hm, dlaczego wydaje mi si臋, 偶e nie masz o tym poj臋cia?

- Od艣wie偶 mi pami臋膰, Louise. Kiedy da艂am ci trzy miliony dolar贸w?

- Nigdy. Ale przekaza艂 mi je tw贸j przedstawiciel, pod koniec lutego.

- A kto by艂 moim przedstawicielem?

- Jaki艣 wygadany prawnik o nazwisku Treacle, z kancelarii prawniczej Montblanc, Cissler i Treacle. Pieni膮dze mia艂y by膰 przekazane w dw贸ch transzach, najpierw ustalone wcze艣niej p贸艂 miliona, a kolejne dwa i p贸艂 dopiero wtedy, gdy zgodz臋 si臋 pracowa膰 w Dochas, nowo otwartym o艣rodku dla wykorzystywanych seksualnie kobiet i dzieci w Lower East Side. Dochas doda艂a z u艣miechem - jak mi powiedziano, znaczy po gaelicku nadzieja.

- Doprawdy?

- Tak. Masz wspania艂ego faceta, Dallas. Gdyby ci si臋 kiedy艣 znudzi艂, ch臋tnie go przejm臋. - B臋d臋 o tym pami臋ta膰.

Ty da艂a艣 jej pieni膮dze na to wszystko? - spyta艂a Peabody, kiedy wysz艂y ju偶 na zewn膮trz.

- Nie, nie da艂am jej tych pieni臋dzy, bo to nie moje pieni膮dze.

To pieni膮dze Roarke'a. Ja jestem policjantk膮, do cholery! Policjant nie ma stacji kosmicznych pe艂nych pieni臋dzy, kt贸re m贸g艂by rozdawa膰 potrzebuj膮cym.

- No tak, ale mimo wszystko ... Czy to ci臋 wkurza? Eve przystan臋艂a na chodniku, wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

- Nie wiem, czy to mnie wkurza. - Kopn臋艂a jednak w latarni臋 na wypadek, gdyby tak by艂o. - M贸g艂 mi o tym powiedzie膰. M贸g艂 mnie poinformowa膰, 偶ebym potem nie znalaz艂a si臋 w takiej w艂a艣nie sytuacji i nie wysz艂a na idiotk臋.

Peabody spojrza艂a na klinik臋, tym razem wyra藕nie wzruszona. - My艣l臋, 偶e to by艂 pi臋kny gest.

- Nie sprzeczaj si臋 ze mn膮, Peabody. Zapomnia艂a艣 ju偶, 偶e jestem najlepszym gliniarzem w mie艣cie?

- Nie, pani porucznik. A poniewa偶 tw贸j samoch贸d jest w tym samym stanie i w tym samym miejscu, w jakim go zostawi艂a艣, to mo偶na za艂o偶y膰, 偶e nie zapomnieli o tym tak偶e inni.

- Szkoda. - Nieco rozczarowana Eve, rozejrza艂a si臋. - Ch臋tnie skopa艂abym komu艣 ty艂ek.

Po powrocie na komend臋 Eve zjad艂a jaki艣 baton, kt贸ry mia艂 jej zast膮pi膰 lunch, my艣la艂a, przejrza艂a dane dotycz膮ce 艣rodk贸w, kt贸re zabi艂y Bankhead, zn贸w my艣la艂a, wreszcie zadzwoni艂a do McNaba.

- Chc臋 adres.

- Wystarcz膮 pani dwadzie艣cia trzy adresy?

- Co to ma znaczy膰, do diab艂a?

- Spotkajmy si臋 w jakiej艣 sali konferencyjnej, pani biuro jest za ma艂e. Na pani pi臋trze - doda艂, stukaj膮c w klawiatur臋. - Mo偶e ... o, jest. Sala 426. Zarezerwuj臋 j膮 na pani nazwisko.

- McNab ...

- Lepiej b臋dzie, je艣li wyt艂umacz臋 to osobi艣cie. Prosz臋 mi da膰 pi臋膰 minut.

Zako艅czy艂 transmisj臋, nie czekaj膮c na odpowied藕, wi臋c przeznaczone dla艅 w艣ciek艂e spojrzenie trafi艂o w Peabody.

- Sala konferencyjna 426. Natychmiast - rozkaza艂a.

Wypad艂a ze swego biura jak burza, a mordercze b艂yski w jej oczach skutecznie odstrasza艂y ka偶dego, kto chcia艂by zamieni膰 z ni膮 s艂owo. Kiedy dotar艂a do sali konferencyjnej, gotowa艂a si臋 ju偶 z w艣ciek艂o艣ci i potrzebowa艂a tylko obiektu, na kt贸rym mog艂aby si臋 wy艂adowa膰.

Feeney by艂 tym pechowcem, kt贸ry jako pierwszy stan膮艂 na jej drodze.

- Co ty wyrabiasz w tym swoim wydziale, do jasnej cholery?! spyta艂a. - McNab wydaje mi teraz rozkazy? Wzywa mnie do siebie? Z w艂asnej inicjatywy rezerwuje pok贸j na moje nazwisko i mimo wyra藕nego rozkazu odmawia podania danych.

- Spokojnie, Dallas. Ja jestem tylko niewinnym przechodniem.

- No to masz pecha, bo w艂a艣nie przypadkowi przechodnie zazwyczaj ko艅cz膮 najgorzej.

Feeney wzruszy艂 ramionami i si臋gn膮艂 do kieszeni, w kt贸rej nosi艂 zwykle torebk臋 orzeszk贸w.

- Wiem tylko tyle, 偶e dzieciak zadzwoni艂 do mnie i poprosi艂, 偶ebym tu wpad艂 i wys艂ucha艂, co ma nam do powiedzenia.

- Ja prowadz臋 to 艣ledztwo. Wy mieli艣cie mi tylko s艂u偶y膰 pomoc膮. Nie utworzy艂am jeszcze specjalnej grupy 艣ledczej, nie zosta艂am te偶 upowa偶niona do tego przez komendanta. Dop贸ki nie zadecyduj臋 inaczej, McNab jest tylko robolem pod moj膮 komend膮.

Feeney przesta艂 grzeba膰 w kieszeni, przechyli艂 g艂ow臋. Zmru偶y艂 oczy.

- Czy to dotyczy tak偶e mnie, pani porucznik?

- Tw贸j stopie艅 nie ma tu nic do rzeczy, kiedy ja jestem prowadz膮cym. Je艣li nie potrafisz nauczy膰 swoich podw艂adnych dyscypliny i przestrzegania procedur, to mo偶e tw贸j stopie艅 nie znaczy te偶 nic w twoim w艂asnym wydziale.

Feeney podszed艂 o krok, tak 偶e czubki jego but贸w zetkn臋艂y si臋 z butami Eve.

- Nie ucz mnie, jak mam prowadzi膰 w艂asny wydzia艂. To ja ci臋 wyszkoli艂em i ja te偶 mog臋 ci臋 teraz wykopa膰, wi臋c nie my艣l sobie, 偶e mo偶esz traktowa膰 mnie jak g贸wniarza.

- Cofnij si臋.

- Pieprz si臋. Pieprz si臋, Dallas. Masz do mnie jakie艣 pretensje, to powiedz mi to wprost. S艂owo po s艂owie.

Co艣 w jej g艂owie bliskie by艂o eksplozji. Dlaczego nie czu艂a tego wcze艣niej? Co艣 w jej sercu krzycza艂o przera藕liwie. Lecz ona nie s艂ysza艂a tego do tej pory. Wi臋c to ona cofn臋艂a si臋 o jeden ma艂y krok. - Nafaszerowa艂 j膮 Dziwk膮 i Kr贸likiem. Obsypa艂 艂贸偶ko p艂atkami r贸偶 i pieprzy艂 j膮 na nich, dop贸ki nie umar艂a. Potem wyrzuci艂 j膮 przez okno jak zepsut膮 zabawk臋 Gniew p艂on膮cy w oczach Feeneya zamieni艂 si臋 we wsp贸艂czucie. - O Jezu!

- To ros艂o we mnie, odk膮d Morris mi powiedzia艂. Przepraszam, 偶e si臋 na tobie wy偶y艂am.

- Nic si臋 nie sta艂o. Czasami trafia to w cz艂owieka mocniej ni偶 inne sprawy. Musisz si臋 wtedy na kim艣 wy偶y膰.

- Mam jego twarz, mam jego DNA, mam jego listy e - mailowe.

Wiem, przy kt贸rym stoliku siedzia艂, kiedy wrzuci艂 pierwsz膮 porcj臋 Dziwki do drinka, za kt贸ry sama zap艂aci艂a. Ale ci膮gle nie mam jego. - B臋dziesz go mia艂a. - Odwr贸ci艂 si臋, kiedy Peabody spotka艂a przy drzwiach McNaba. Oboje mieli zaczerwienione twarze i niebezpieczne b艂yski w oczach.

- McNab, czy prosi艂e艣 inspektora prowadz膮cego 艣ledztwo o pozwolenie na narad臋 w tej sali?

McNab zamruga艂 gwa艂townie, zaskoczony. - Musia艂em ...

- Odpowiedz na pytanie.

- Niezupe艂nie, kapitanie. - Nie musia艂 patrze膰 na Peabody, by wiedzie膰, 偶e ta u艣miecha si臋 z艂o艣liwie. - Przepraszam za przekroczenie moich kompetencji, pani porucznik. Uwa偶am, 偶e informacje, kt贸re chc臋 pani poda膰, s膮 bardzo istotne dla przebiegu 艣ledztwa i 偶e nale偶y raczej przekaza膰 je osobi艣cie, a nie poprzez tele艂膮cze.

Ceglasty rumieniec, kt贸ry wyp艂yn膮艂 na jego twarz, by艂 dla niej wystarczaj膮c膮 satysfakcj膮.

- Wi臋c je przeka偶, McNab.

- Tak jest. - Nie艂atwo zachowa膰 beznami臋tn膮, s艂u偶bow膮 postaw臋, kiedy ma si臋 na sobie wi艣niowe spodnie i obcis艂y sweterek w kolorze 偶onkili. McNabowi jednak niemal uda艂a si臋 ta sztuka. Kieruj膮c si臋 elektronicznym echem, na kt贸re natrafi艂em po odnalezieniu fa艂szywego 藕r贸d艂a sygna艂贸w, dotar艂em do nazwy konta, kt贸rym pos艂ugiwa艂 si臋 podejrzany. Ma to by膰 rzekomo firma La Belle Dame.

- Rzekomo? - Eve unios艂a brwi.

- Tak jest. W stanie Nowy Jork nie ma firmy ani organizacji o takiej nazwie. Adres podany przez podejrzanego przy opisie firmy to g艂贸wna stacja metra.

- Mam si臋 z tego cieszy膰?

- C贸偶, szuka艂em coraz g艂臋biej i w ko艅cu uda艂o mi si臋 znale藕膰 prawdziwe 藕r贸d艂a transmisji. Jak dot膮d, znalaz艂em dwadzie艣cia trzy takie miejsca. Wszystkie to publiczne cyber kafejki na Manhattanie, w Brooklynie i Queens. Jak dot膮d - powt贸rzy艂. Zmienia艂 lokale, wysy艂a艂 i przyjmowa艂 wiadomo艣ci w og贸lnie dost臋pnych miejscach. Adres, o kt贸rym wcze艣niej wspomnia艂em, s艂u偶y艂 mu tylko do kontakt贸w z Bryn膮 Bankhead.

- Stworzy艂 go specjalnie dla niej - mrukn臋艂a Eve.

- Prawdopodobnie u偶ywa艂 jeszcze innych kont z fa艂szywymi adresami - kontynuowa艂 McNab. - Nie uda艂o mi si臋 prze艂ama膰 wszystkich blokad. Jeszcze. Kto艣, kto stworzy艂 to konto, zna si臋 na rzeczy. Jest sprytny i ostro偶ny.

- Jej najlepsza przyjaci贸艂ka nie rozpozna艂a go na zdj臋ciu. Nie rozpozna艂 go te偶 偶aden z jej s膮siad贸w - rzek艂a Eve. - Skoro Bankhead go nie zna艂a, skoro przed t膮 noc膮 nie widziano go w pobli偶u budynku, w kt贸rym mieszka艂a, to musimy za艂o偶y膰, 偶e znalaz艂 j膮 przez Internet.

- Wiedzia艂, gdzie pracuje - wtr膮ci艂a Peabody.

- Ale nie zauwa偶y艂a go ani ona, ani jej przyjaci贸艂ka z tego samego dzia艂u. Wi臋c mo偶e by艂 tylko zwyk艂ym klientem. Gdyby tam pracowa艂 albo regularnie przychodzi艂, z pewno艣ci膮 zwr贸ci艂yby na niego uwag臋. Facet, kt贸ry kr臋ci si臋 zbyt cz臋sto w sklepie z damsk膮 bielizn膮, zawsze 艣ci膮ga na siebie uwag臋 personelu. Ale przeka偶emy jego zdj臋cie do tamtejszego dzia艂u kadr. Tak wi臋c dzia艂a w miejscach publicznych. Albo lubi nawi膮zywa膰 znajomo艣ci, albo uwa偶a, 偶e w ten spos贸b naj艂atwiej pozosta膰 anonimowym. Mo偶e i to, i to. Rozprowadzimy jego zdj臋cie w cyber kafejkach.

- Pani porucznik? - McNab nerwowo wygina艂 palce. - Czy wie pani, ile takich lokali dzia艂a w Nowym Jorku?

- Nie, i nie chc臋 wiedzie膰. Ale mo偶esz liczy膰 te, kt贸re b臋dziesz odwiedza艂. - Spojrza艂a na Feeneya. - Wchodzisz w to, je艣li Whitney da pozwolenie?

- My艣l臋, 偶e ju偶 w tym siedzimy.

- Przygotuj list臋 - zwr贸ci艂a si臋 ponownie do McNaba. - Podzielimy si臋. Od tej pory b臋dziemy pracowa膰 w parach. Westchn臋艂a cicho. - McNab i Feeney s膮 ekspertami w tej dziedzinie. Zadam to pytanie tylko raz, w tym pokoju. Czy ktokolwiek z nas ma problemy ze wsp贸艂prac膮 z innymi cz艂onkami tego zespo艂u?

McNab wpatrywa艂 si臋 w sufit, jakby zafascynowany nagle przykurzon膮 biel膮 farby. Peabody ogl膮da艂a z przej臋ciem czubki swych but贸w.

- Zak艂adam, 偶e milczenie znaczy w tym przypadku nie.

Peabody, ty b臋dziesz pracowa膰 z McNabem, Feeney ze mn膮. Zacznijcie od West Side, my we藕miemy East. Sprawdzimy tyle kafejek, ile zd膮偶ymy do ... - spojrza艂a na zegarek, dokona艂a w my艣lach szybkich oblicze艅 - dziewi膮tej wieczorem. Spotkamy si臋 jutro o 贸smej rano, w moim domu. Feeney, chod藕my z艂o偶y膰 raport Whitneyowi.

Feeney wyszed艂 za ni膮, pogwizduj膮c cicho pod nosem. - Mog艂a艣 podzieli膰 nas inaczej.

- Tak. - Spojrza艂a w g艂膮b pustego korytarza. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie pope艂ni艂a w艂a艣nie b艂臋du. - Ale my艣l臋, 偶e mo偶e dzi臋ki temu wreszcie si臋 dogadaj膮 i wszystko wr贸ci do normy.

Milcza艂 przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋 nad jej s艂owami. - Stawiam dwadzie艣cia na Peabody.

- Cholera. - Wbi艂a r臋ce w kieszenie. - Ale skoro ja musz臋 stawia膰 na ko艣cisty ty艂ek McNaba, to nie b臋d臋 zbytnio ryzykowa膰. Trzy do pi臋ciu.

- Zgoda.

Tymczasem Peabody i McNab nie ruszyli si臋 ze swych miejsc w sali konferencyjnej.

- Praca z tob膮 to dla mnie 偶aden problem - o艣wiadczy艂 McNab.

- Dlaczego mia艂oby by膰 inaczej? Dla mnie to te偶 偶aden problem.

- No i dobrze.

- No w艂a艣nie.

Milczeli przez kolejne dwadzie艣cia sekund, jedno wpatrzone w sufit, drugie w swoje buty. McNab z艂ama艂 si臋 pierwszy.

- Ale to ty unikasz mnie przez ca艂y czas.

- Wcale nie. Dlaczego mia艂abym to robi膰? Mi臋dzy nami wszystko sko艅czone.

- A czy kto艣 m贸wi艂 co艣 innego? - Bola艂o go jednak, 偶e mog艂a powiedzie膰 to tak swobodnie, tak oboj臋tnie, kiedy on my艣la艂 o niej przez ca艂y ten czas.

- A ty nie pomy艣la艂by艣, 偶e ci臋 unikam, gdyby艣 nie pr贸bowa艂 zwr贸ci膰 na siebie mojej uwagi.

- G贸wno prawda. Niby dlaczego? Jestem bardzo zaj臋tym facetem, Peabody. Zbyt zaj臋tym, by martwi膰 si臋 jak膮艣 sztywn膮 policjantk膮, kt贸ra sp臋dza wolny czas na zabawach z osobami do towarzystwa.

- Nie mieszaj do tego Charlesa. - Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi, z ogniem w oczach i kolejn膮 艂z膮 w sercu.

- Ja nie musz臋 zdawa膰 si臋 na profesjonalist贸w. Mam tyle amatorek, ile tylko zapragn臋. - Wsta艂 z miejsca, wykrzywi艂 twarz w drwi膮cym u艣mieszku. - Ale to nie ma przecie偶 nic do rzeczy, prawda? Musimy wykona膰 zadanie, wi臋c bierzmy si臋 do pracy. Oczywi艣cie, je艣li jeste艣 w stanie sobie z tym poradzi膰.

- Poradz臋 sobie z tym i z wieloma innymi rzeczami.

- 艢wietnie. Przygotuj臋 list臋 i zaczynamy.

4

Nie masz jego twarzy.

Eve spojrza艂a ze zdumieniem na Dickiego Berenskiego, szefa policyjnego laboratorium. To prawda, 偶e mia艂 paskudny u艣miech, charakter, kt贸remu zawdzi臋cza艂 niezbyt sympatyczne przezwisko Dupek, oraz defekt osobowo艣ci polegaj膮cy na tym, 偶e by艂 przekonany, i偶 cieszy si臋 szalonym powodzeniem u kobiet. Nie podlega艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂 prawdziwym geniuszem w swoim ma艂ym 艣wiecie w艂贸kien, cieczy i p臋cherzyk贸w.

- Wezwa艂e艣 mnie tutaj, 偶eby mi powiedzie膰, 偶e nie mam jego twarzy?

- Pomy艣la艂em, 偶e ci臋 to zainteresuje. - Dickie odepchn膮艂 si臋 od biurka i podjecha艂 na krze艣le obrotowym do s膮siedniego monitora. Jego d艂ugie, chude palce zata艅czy艂y na klawiaturze.

- Widzisz to?

Eve przyjrza艂a si臋 bli偶ej przedmiotowi widocznemu na ekranie. - To w艂os.

- Brawo dla tej pani. Ale jaki w艂os, mog艂aby艣 zapyta膰, a ja udzieli艂bym ci wtedy wyczerpuj膮cej odpowiedzi. Ten w艂os nie pochodzi z g艂owy twojego zbocze艅ca ani z g艂owy jego ofiary, ani te偶 z 偶adnego innego miejsca na ich ciele. Ten w艂os oderwa艂 si臋 od peruki. Drogiej peruki z prawdziwych ludzkich w艂os贸w.

- Mo偶esz si臋 dowiedzie膰, sk膮d pochodzi ta peruka?

- Pracuj臋 nad tym. - Przesun膮艂 si臋 do kolejnego stanowiska. - A wiesz, co to jest?

Na monitorze widnia艂y jakie艣 kolorowe kszta艂ty, kr臋gi i formu艂ki.

Eve westchn臋艂a ci臋偶ko. Nie cierpia艂a zabaw w zgadywanki, ale wiedzia艂a, 偶e inaczej nie poradzi sobie z Dickiem.

- Nie, Dickie, nie mam poj臋cia. Mo偶e mi powiesz?

- To makija偶, Dallas. Podk艂ad w kremie, numer 905/4. Znale藕li艣my 艣lady tego na prze艣cieradle. A nie by艂 to podk艂ad tej dziewczyny. Mam co艣 jeszcze. - Zmieni艂 obraz. - To z kolei 艣lady specjalnej masy plastycznej. Ludzie u偶ywaj膮 tego, kiedy chc膮 sobie powi臋kszy膰 policzki czy podbr贸dek, a nie s膮 jeszcze zdecydowani na operacj臋 plastyczn膮.

- Zak艂adam, 偶e dziewczyna nie u偶ywa艂a masy plastycznej.

- I zn贸w brawa dla tej pani! Facet nosi艂 peruk臋, mas臋 plastyczn膮 i makija偶. Nie masz jego twarzy.

- C贸偶, to wspania艂a wiadomo艣膰, Dickie. Masz mo偶e co艣 jeszcze?

- Kilka jego w艂os贸w 艂onowych. Prawdziwych, tym razem.

My艣l臋, 偶e wyci膮gn臋 z tego jeszcze par臋 po偶ytecznych informacji. Poza tym 艣ci膮gn臋li艣my jego odciski z kieliszk贸w, butelki, cia艂a dziewczyny, drzwi balkonowych i por臋czy. Je艣li go znajdziesz, b臋dziemy mieli a偶 nadto materia艂贸w dowodowych.

- Przysy艂aj mi wszystko na bie偶膮co. Dowiedz si臋, sk膮d pochodzi peruka i kosmetyki. Chc臋 mie膰 te dane najp贸藕niej jutro rano.

- Hej! - krzykn膮艂 za ni膮, kiedy ruszy艂a do wyj艣cia. - Mog艂aby艣 chocia偶 podzi臋kowa膰.

- Tak. Dzi臋ki. Niech to szlag.

My艣la艂a o tym przez ca艂膮 drog臋 do domu, pr贸bowa艂a zrozumie膰, kim w艂a艣ciwie jest zab贸jca. Ba艂a si臋 tego, co zobaczy艂a. By艂 sprytny - do艣膰 sprytny, by zmieni膰 sw贸j wygl膮d tak, by nie rozpoznano go p贸藕niej z nagra艅 ochrony, by nie rozpozna艂a go Bryna Bankhead. Ale nie spotka艂 si臋 z ni膮 ani nie poszed艂 p贸藕niej do jej mieszkania z zamiarem morderstwa. Eve by艂a tego pewna.

Chcia艂 j膮 uwie艣膰.

Sprawy wymkn臋艂y mu si臋 jednak spod kontroli, rozmy艣la艂a, i nagle okaza艂o si臋, 偶e jego ofiara le偶y martwa na pos艂aniu z p艂atk贸w r贸偶. Spanikowany lub rozz艂oszczony, zareagowa艂 gwa艂townie i wyrzuci艂 j膮 przez okno. Nie, to by艂 raczej strach. Nie wygl膮da艂 na rozz艂oszczonego, kiedy wyszed艂 z jej mieszkania.

Mia艂 pieni膮dze albo dost臋p do du偶ych pieni臋dzy. Po roku sp臋dzonym w towarzystwie Roarke'a potrafi艂a ju偶 dostrzec oznaki bogactwa. Rozpozna艂a kosztowny kr贸j garnituru zab贸jcy, nawet drogi b艂ysk jego but贸w. Ale pozwoli艂, by to Bryna zap艂aci艂a za drinki. Dwa w jednym, pomy艣la艂a Eve. 呕adnych 艣lad贸w, a przy tym ma艂y pow贸d do satysfakcji - kobieta p艂aci艂a za jego przyjemno艣ci.

Mia艂 nieprzeci臋tne umiej臋tno艣ci techniczne i wiedz臋 z zakresu chemii - albo, podobnie jak w przypadku pieni臋dzy, dost臋p do tych umiej臋tno艣ci i wiedzy.

Mia艂 te偶 jakie艣 problemy z w艂asn膮 seksualno艣ci膮. Mo偶e nie potrafi艂 znale藕膰 satysfakcji w normalnych okoliczno艣ciach. By艂 samotny, uzna艂a, kiedy zbli偶a艂a si臋 do bram domu. Prawdopodobnie nie mia艂 te偶 w przesz艂o艣ci 偶adnego udanego czy d艂ugotrwa艂ego zwi膮zku. Wcale go zreszt膮 nie szuka艂. Chcia艂 pe艂nej kontroli. Te romantyczne ozdobniki by艂y przeznaczone dla niego, nie dla niej.

Iluzja, uzna艂a, jego fantazja. Stworzona po to, by m贸g艂 odgrywa膰 rol臋 kochanka.

Teraz, kiedy osi膮gn膮艂 t臋 kontrol臋, m贸g艂 zrobi膰 jedn膮 z dw贸ch rzeczy. Dr臋czy膰 si臋 strachem i wyrzutami sumienia wywo艂anymi tym, co zrobi艂 z Bryn膮 Bankhead. Albo ponownie wyruszy膰 na polowanie.

Eve wiedzia艂a z do艣wiadczenia, 偶e drapie偶niki rzadko poprzestaj膮 na jednej ofierze.

Tymczasem otworzy艂 si臋 przed ni膮 widok na dom, z jego modnymi i eleganckimi kszta艂tami, kt贸re podkre艣la艂 jeszcze blask zachodz膮cego s艂o艅ca. W wielu oknach p艂on臋艂o 艣wiat艂o. Starannie wypiel臋gnowane drzewa i krzewy, kt贸rych nazw Eve nie potrafi艂a nawet wymieni膰, pokryte by艂y g臋stym kwieciem. Wype艂nia艂y powietrze delikatnym, a jednocze艣nie wszechobecnym aromatem mo偶na by艂o niemal zapomnie膰, 偶e posiad艂o艣膰 Roarke'a znajduje si臋 w centrum miasta. Czasami Eve my艣la艂a o tym dziwnym, idealnym miejscu, ukrytym za kamiennymi murami i 偶elazn膮 bram膮, jako o pa艅stwie w pa艅stwie. Tylko kaprys losu sprawi艂, 偶e w艂a艣nie tu zamieszka艂a.

Pokocha艂a ten dom. Jeszcze przed rokiem nie mog艂aby uwierzy膰, 偶e to mo偶liwe. Oczywi艣cie wtedy tak偶e go podziwia艂a. By艂a jednocze艣nie onie艣mielona i zafascynowana jego pi臋knem, zdumiewaj膮cym labiryntem pokoi i skarb贸w. Jednak mi艂o艣膰 do tego miejsca pochwyci艂a j膮 w ko艅cu i trzyma艂a mocno. Podobnie jak mi艂o艣膰 do m臋偶czyzny, kt贸ry by艂 w艂a艣cicielem wszystkich tych cud贸w.

Wiedz膮c, 偶e nie ma go teraz w 艣rodku, mia艂a ochot臋 zawr贸ci膰 i odjecha膰. Mog艂aby sp臋dzi膰 noc na komendzie. Poniewa偶 ten pomys艂 j膮 przygn臋bia艂 i przypomina艂 o tym, co mog艂a robi膰, nim jej 偶ycie otworzy艂o si臋 dla Roarke'a, zatrzyma艂a samoch贸d przed domem. Wspi臋艂a si臋 na stare kamienne schody, otworzy艂a wielkie frontowe drzwi i wesz艂a do wype艂nionego blaskiem foyer.

Oczywi艣cie, Summerset, chudy kruk w swym nienagannie wyprasowanym, czarnym ubraniu, ju偶 na ni膮 czeka艂. Jego ch艂odny g艂os pasowa艂 do kamiennego wyrazu twarzy.

- Pani porucznik. Opu艣ci艂a pani posiad艂o艣膰 w 艣rodku nocy i nie raczy艂a pani poinformowa膰 mnie o swoich planach i przypuszczalnym czasie powrotu.

- Jezu, tato, b臋dziesz bi艂?

Poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e go to zirytuje, a irytowanie kamerdynera Roarke'a by艂o jedn膮 z jej ulubionych rozrywek, zdj臋艂a kurtk臋 i rzuci艂a j膮 na wypolerowan膮 por臋cz schod贸w.

Poniewa偶 wiedzia艂, 偶e j膮 to zirytuje, a irytowanie 偶ony Roarke' a by艂o jedn膮 z jego ulubionych rozrywek, Summerset uni贸s艂 znoszon膮 sk贸rzan膮 kurtk臋 w dw贸ch palcach.

- Informowanie mnie o pani planach to zwyk艂a uprzejmo艣膰, czego pani, oczywi艣cie, nie jest w stanie zrozumie膰.

- No tak, czasami naprawd臋 trudno ci臋 zrozumie膰. Tak czy inaczej bawi艂am si臋 przez ca艂膮 noc. Wiesz, kiedy nie ma kota ... Ch臋tnie zapyta艂aby go, czy nie wie, kiedy wr贸ci Roarke, nie mog艂a jednak zdoby膰 si臋 na taki pojednawczy gest.

Na pewno wie, pomy艣la艂a, wchodz膮c na schody. On wie wszystko. Oczywi艣cie, mog艂a sama zadzwoni膰 do Roarke'a, ale wtedy czu艂aby si臋 niemal r贸wnie g艂upio. Czy nie rozmawia艂a z nim zaledwie dwadzie艣cia cztery godziny temu? Czy nie powiedzia艂 jej, 偶e postara si臋 za艂atwi膰 wszystko jak najszybciej i wr贸ci膰 do domu w ci膮gu kilku dni?

Wesz艂a do sypialni, pomy艣la艂a o prysznicu i kolacji. W ko艅cu uzna艂a, 偶e nie ma ochoty ani na jedno, ani na drugie. Lepiej b臋dzie, je艣li p贸jdzie do swojego gabinetu, sprawdzi prawdopodobie艅stwo r贸偶nych hipotez, poczyta notatki ze 艣ledztwa. Zdj臋艂a uprz膮偶 z pistoletem, porusza艂a ramionami. I zrozumia艂a, 偶e praca te偶 nie jest w艂a艣ciwym rozwi膮zaniem.

Potrzebowa艂a spokoju i czasu do namys艂u.

Rzadko wychodzi艂a do ogrodu rozci膮gaj膮cego si臋 na dachu posiad艂o艣ci. Nie lubi艂a przebywa膰 na du偶ych wysoko艣ciach. Dzi艣 jednak, przebywaj膮c we wn臋trzu domu, czu艂a si臋 ograniczona, zamkni臋ta. Liczy艂a te偶 na to, 偶e ch艂odne wieczorne powietrze pomo偶e oczy艣ci膰 jej umys艂.

Gdy otworzy艂a kopu艂臋, blask ksi臋偶yca obla艂 miniaturowe drzewa i kolorowe p膮ki kwiat贸w wyrastaj膮cych z donic o fantazyjnych kszta艂tach. Fontanna chlupota艂a uspokajaj膮co, w ma艂ym stawie migota艂y kolorowe egzotyczne rybki.

Eve podesz艂a powoli do przezroczystej 艣ciany otaczaj膮cej t臋 cz臋艣膰 dachu. Jej powierzchni臋 zdobi艂y p艂askorze藕by przedstawiaj膮ce skrzydlate wr贸偶ki. Kilkakrotnie wydawali tu przyj臋cia, przypomnia艂a sobie. Dla cz艂owieka o pozycji i maj膮tku Roarke'a wydawanie przyj臋膰 jest cz臋艣ci膮 pracy. Cho膰, z jakich艣 niezrozumia艂ych dla Eve przyczyn, Roarke lubi艂 to robi膰.

Nie przypomina艂a sobie, by kiedykolwiek wcze艣niej przysz艂a sama w to miejsce. Nigdy nie by艂a tu te偶 tylko w towarzystwie m臋偶a. Zastanawia艂a si臋, kto, do diab艂a, piel臋gnuje te wszystkie kwiaty i ro艣liny, kto karmi rybki, kto czy艣ci pod艂og臋, krzes艂a, sto艂y i pos膮gi. Rzadko widywa艂a w tym domu jakichkolwiek s艂u偶膮cych android贸w czy ludzi - pr贸cz Summerseta, oczywi艣cie. Wiedzia艂a jednak, 偶e ludzie dysponuj膮cy ogromnym maj膮tkiem i w艂adz膮 potrafi膮 te偶 zarz膮dza膰 ca艂ymi armiami podw艂adnych tak, by ci wykonywali swe zadania w bardzo dyskretny, niemal niezauwa偶alny spos贸b.

Mimo tego bogactwa i w艂adzy Roarke polecia艂 na drugi koniec 艣wiata, by osobi艣cie zorganizowa膰 uroczysto艣膰 pogrzebow膮 przyjaciela.

A ona sp臋dza艂a ca艂e dnie na rozmy艣laniach o 艣mierci zupe艂nie obcych jej os贸b.

Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, poczeka艂a, a偶 jej umys艂 oczy艣ci si臋 z niepotrzebnych my艣li, potem wype艂ni艂a go obrazem Bryny Bankhead.

M艂oda, energiczna, romantyczna. Zorganizowana. Otacza艂a si臋 atrakcyjnymi przedmiotami, kt贸re eksponowa艂a w atrakcyjny spos贸b. Jej szafa pe艂na by艂a stylowych ubra艅, starannie u艂o偶onych i rozwieszonych. Zar贸wno sukienka, jak i buty, kt贸re mia艂a na sobie tamtego feralnego wieczoru, by艂y nowe, Bryna za艣 starannie odnotowa艂a zwi膮zane z tym wydatki w swoim notesie. Zrobi艂a sobie manicure i makija偶, wpi臋艂a drogie kolczyki, kt贸re tak偶e naby艂a w dniu randki.

Bardzo kobieca, rozmy艣la艂a Eve. Wielbicielka poezji.

Co oznacza艂o, 偶e zab贸jca poluje na m艂ode, romantyczne i atrakcyjne kobiety. Mia艂a w kuchni dwie butelki wina, jedno czerwone, drugie bia艂e. 呕adne z nich nie by艂o nawet zbli偶one cen膮 ani jako艣ci膮 do tego, kt贸re sta艂o otwarte na stoliku. Czy to on przyni贸s艂 je ze sob膮 w czarnej sk贸rzanej torbie, wraz z narkotykami, p艂atkami r贸偶 i 艣wiecami?

W szufladzie obok 艂贸偶ka Bryna trzyma艂a kondomy, ale zab贸jca ich nie u偶ywa艂. Dziewczyna by艂a zbyt oszo艂omiona narkotykami, by nalega膰 na tego rodzaju zabezpieczenie, co oznacza艂o, 偶e zab贸jca tak偶e nie przejmowa艂 si臋 艣rodkami ostro偶no艣ci ani faktem, 偶e zostawia w niej sw贸j materia艂 genetyczny.

Bo gdyby prze偶y艂a, nie by艂aby w stanie zidentyfikowa膰 go na podstawie opisu. Co wi臋cej, rozmy艣la艂a Eve, nie wiedzia艂aby do ko艅ca, co w艂a艣ciwie sta艂o si臋 tamtego wieczoru. Sporo czasu sp臋dzili razem w kawiarni, gdzie, jak zezna艂 kelner, kt贸rego Eve przes艂ucha艂a kilka godzin temu, zachowywali si臋 do艣膰 swobodnie. Trzymali si臋 za r臋ce, wymieniali poca艂unki i t臋skne spojrzenia. Kelner by艂 pewien, 偶e s膮 kochankami.

Obraz zapisany na dyskietkach ochrony by艂 r贸wnie jednoznaczny. Bryna nie tylko wpu艣ci艂a m臋偶czyzn臋 do swego mieszkania, ale wr臋cz sarna go tam zaci膮gn臋艂a.

To by艂o bardzo sprytne z jego strony, pomy艣la艂a Eve. Czeka艂, pozwala艂, by to ona wykaza艂a inicjatyw臋. I by wszyscy to widzieli. Gdyby prze偶y艂a, nikt nie dowiedzia艂by si臋, jak wygl膮da艂a prawda.

Eve zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, czy nie robi艂 tego ju偶 wcze艣niej.

Nie, nie. Zacz臋艂a przechadza膰 si臋 wzd艂u偶 艣ciany. Gdyby tak by艂o, nie pope艂ni艂by b艂臋du i nie poda艂 jej za du偶ej dawki. To wygl膮da艂o na pierwszy raz. Cho膰 sprawdzi, oczywi艣cie, wszystkie hipotezy.

Gdyby by艂y inne ofiary, mia艂aby wi臋cej danych, wi臋ksze pole manewru. Mog艂aby go wcze艣niej z艂apa膰.

Wyj臋艂a notes i zapisa艂a kluczowe s艂owa:

Cyberkafejki

Poezja

Rzadkie, bardzo drogie narkotyki

Peruka, kosmetyki

R贸偶owe r贸偶e

Wino Pinot Noir rocznik '49 Zboczenia seksualne Umiej臋tno艣ci techniczne Znajomo艣膰 chemii.

Przejrza艂a jeszcze raz ca艂膮 list臋 i schowa艂a notes do kieszeni.

Mo偶e jednak zdecyduje si臋 na ten prysznic, kolacj臋 i prac臋.

Gdy odwr贸ci艂a si臋 do wyj艣cia, ujrza艂a Roarke'a. Fakt, 偶e byli ze sob膮 ju偶 od ponad roku, niczego nie zmienia艂. Przypuszcza艂a, 偶e zawsze ju偶 jego widok b臋dzie przyprawia艂 j膮 o szybsze bicie serca i zawroty g艂owy. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e w ko艅cu przestanie reagowa膰 a偶 tak gwa艂townie.

Wygl膮da艂 jak posta膰 wyj臋ta 偶ywcem z romantycznej powie艣ci.

D艂ugie, szczup艂e i umi臋艣nione cia艂o, odziane teraz w czer艅, wygl膮da艂oby r贸wnie naturalnie w powiewnej pelerynie, jak i wytartej zbroi. Jego twarz o regularnych, mocnych kszta艂tach i pe艂nych zmys艂owych ustach, okolona jedwabist膮 fal膮 czarnych w艂os贸w, mog艂a by膰 obliczem poety albo wojownika. Oczy, dzikie i cudownie niebieskie, nadal oddzia艂ywa艂y na ni膮 z moc膮, od kt贸rej ugina艂y si臋 pod ni膮 kolana.

Nie, zrozumia艂a, to si臋 nigdy nie zmieni. Do ko艅ca 偶ycia b臋dzie w jego obecno艣ci czu艂a to samo, z r贸wnie wielk膮 moc膮. - Szybko wr贸ci艂e艣.

- Dosy膰. Witaj, pani porucznik.

Na d藕wi臋k jego g艂osu, tej subtelnej irlandzkiej nuty, zn贸w zrobi艂o jej si臋 s艂abo z wra偶enia. Potem u艣miechn膮艂 si臋 do niej, delikatnie tylko unosz膮c k膮ciki ust, ona za艣 uczyni艂a krok w jego stron臋. W nast臋pnej sekundzie ju偶 bieg艂a.

Pochwyci艂 j膮 w p贸艂 drogi, poderwa艂 nad pod艂og臋 i przywar艂 do jej ust. By艂a w tym poca艂unku rado艣膰, t臋sknota i 偶ar, kt贸ry rozlewa艂 si臋 po ca艂ym jego ciele, przenika艂 go do szpiku ko艣ci.

Jestem w domu, pomy艣la艂, kiedy jej ciep艂o przegna艂o smutek i zm臋czenie ostatnich dni. Nareszcie w domu.

- Nie raczy艂e艣 poinformowa膰 mnie o swoich planach - o艣wiadczy艂a, udanie na艣laduj膮c Summerseta. - Teraz b臋d臋 pewnie musia艂a odwo艂a膰 t臋 randk臋 ze szwedzkimi bli藕niakami.

- Ach, Lars i Sven. S艂ysza艂em, 偶e s膮 bardzo pomys艂owi. Postawi艂 j膮 z powrotem na pod艂odze i delikatnie przytuli艂. - Co ty tu robisz?

- W艂a艣ciwie to sama nie wiem. Nie mog艂am znale藕膰 sobie miejsca, potrzebowa艂am 艣wie偶ego powietrza. - Odsun臋艂a si臋, by spojrze膰 mu w oczy. - Wszystko w porz膮dku?

- Tak.

Przekrzywi艂a g艂ow臋, uj臋艂a jego twarz.

- Wszystko w porz膮dku? - powt贸rzy艂a.

- To by艂o trudne. Trudniejsze, ni偶 przypuszcza艂em. My艣la艂em, 偶e b臋d臋 m贸g艂 o tym szybko zapomnie膰.

- By艂 twoim przyjacielem. Prawdziwym przyjacielem.

- Kt贸ry odda艂 za mnie 偶ycie. Pogodzi艂em si臋 z tym. 鈥 Opar艂 czo艂o o g艂ow臋 偶ony. - A przynajmniej tak my艣la艂em. Ta stypa, kt贸r膮 zorganizowa艂 Brian, tyle twarzy z przesz艂o艣ci, 艣wiadomo艣膰, 偶e Mick le偶y ju偶 w ziemi ... to by艂o trudne.

- Powinnam by艂a pojecha膰 z tob膮. U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Niekt贸rzy z 偶a艂obnik贸w czuliby si臋 do艣膰 niezr臋cznie, wiedz膮c, 偶e jest mi臋dzy nimi gliniarz. Nawet m贸j gliniarz. Ale i tak mam dla ciebie wiadomo艣膰 od Briana. Kaza艂 ci przekaza膰, 偶e kiedy ju偶 odzyskasz zmys艂y i pozb臋dziesz si臋 takich szumowin jak ja, on b臋dzie na ciebie czeka艂.

- Zawsze dobrze mie膰 jak膮艣 rezerw臋. Jad艂e艣 ju偶 kolacj臋?

- Nie, jeszcze nie.

- Wi臋c mo偶e zamienimy si臋 dzisiaj rolami? Zrobi臋 ci kolacj臋, dodam ukradkiem jaki艣 艣rodek uspokajaj膮cy, a potem u艂o偶臋 ci臋 do snu.

- Masz cienie pod oczami, wi臋c to raczej ty potrzebujesz jedzenia i snu. Summerset powiedzia艂 mi, 偶e nie by艂o ci臋 w domu przez ca艂膮 noc.

- To wstr臋tny t艂usty skar偶ypyta. Mia艂am nowe morderstwo zesz艂ej nocy.

Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 przez jej w艂osy; wszystkie odcienie br膮zu i bursztynu sp艂yn臋艂y mi臋dzy jego palcami. - Chcesz mi o tym opowiedzie膰?

Mog艂a zaprzeczy膰, a on i tak wszystko by z niej wyci膮gn膮艂. - P贸藕niej. - Ponownie si臋 do niego przytuli艂a.

- T臋skni艂em za tob膮, Eve. T臋skni艂em za twoim dotykiem, zapachem, smakiem.

- W ka偶dej chwili mo偶esz to nadrobi膰. - Obr贸ci艂a g艂ow臋, delikatnie muskaj膮c wargami jego podbr贸dek.

- Mam taki zamiar.

- O zamiarach 艂atwo m贸wi膰. - Teraz u偶y艂a z臋b贸w. 鈥 Wol臋 dzia艂anie. Tu i teraz. - Zaprowadzi艂a go do d艂ugiej, obitej sk贸r膮 艂awki.

- A co z Larsem i Svenem?

- Zajm臋 si臋 nimi p贸藕niej.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i obr贸ci艂 j膮 tak, 偶e jako pierwsza upad艂a na 艂awk臋.

- My艣l臋, 偶e b臋dziesz ju偶 zbyt zm臋czona na bli藕niak贸w.

- No, nie wiem. Czuj臋 ogromny przyp艂yw energii. 鈥 Przesun臋艂a si臋 tak, by m贸g艂 u艂o偶y膰 si臋 mi臋dzy jej nogami. Gdy to zrobi艂, unios艂a lekko brwi. - Hej, czuj臋, 偶e ty te偶.

- Zdaje si臋, 偶e z艂apa艂em w艂a艣nie drugi oddech. - Rozpi膮艂 pierwszy guzik jej koszuli, potem znieruchomia艂 na moment. Chwileczk臋, przecie偶 to moja koszula.

Nie zd膮偶y艂a ukry膰 grymasu niezadowolenia. - No i co z tego?

- To ... - wzruszony i rozbawiony, rozpi膮艂 pozosta艂e guziki - 偶e b臋dziesz musia艂a mi j膮 odda膰.

- Tak jakby艣 nie mia艂 ju偶 pi臋ciuset... - Umilk艂a raptownie, gdy przesun膮艂 palce po jej piersiach. - No dobrze, skoro tak ci na tym zale偶y.

- Zale偶y. - Ich usta si臋 spotka艂y.

Zanurza艂 si臋 w niej, warstwa po warstwie. Smak jej ust, sk贸ry, ich jedwabisty dotyk pobudza艂, koi艂, uwodzi艂. Jej kszta艂ty - d艂ugie nogi, w膮ska talia, ma艂e twarde piersi - by艂y niewyczerpanym 藕r贸d艂em rozkoszy.

Zerwa艂a koszul臋, t臋 po偶yczon膮, i t臋, kt贸r膮 mia艂 na sobie.

Ich cia艂a przywar艂y do siebie, z艂膮czy艂y w nieustaj膮cej pieszczocie.

Noc by艂a ch艂odna, lecz krew p艂on臋艂a w nich 偶ywym ogniem.

Westchn膮艂, gdy ich usta zn贸w si臋 spotka艂y, kiedy rozsun臋艂y si臋 wargi, a j臋zyki ta艅czy艂y w d艂ugim poca艂unku, najpierw delikatnym i czu艂ym, potem coraz bardziej drapie偶nym.

Westchnienie zamieni艂o si臋 w j臋k, gdy usta Roarke'a zacz臋艂y przesuwa膰 si臋 powoli w d贸艂 jej cia艂a.

Wi臋cej. Wszystko. Wszystko, pomy艣la艂a. Potem przesta艂a my艣le膰.

Jej szyja, ramiona, wszystkie cudowne kr膮g艂o艣ci i zag艂臋bienia.

Syci艂 si臋 nimi przez chwil臋, potem pie艣ci艂 piersi, jakby chcia艂 tak偶e nasyci膰 si臋 jej sercem.

Dr偶膮ca, pochyli艂a si臋 do niego, oddaj膮c wi臋cej, podczas gdy jej d艂onie prosi艂y go, by bra艂.

Sprawia艂, 偶e pragn臋艂a tego. Kiedy艣 nie mia艂a poj臋cia, 偶e sta膰 j膮 na co艣 takiego. Zawsze by艂o tak samo. A kiedy jego usta i d艂onie pie艣ci艂y jej cia艂o, uchwyci艂a si臋 mocno oparcia 艂awki i podda艂a gwa艂townej burzy rozkoszy. Widzia艂a gwiazdy migocz膮ce na niebie, czu艂a, jak gwiazdy innego rodzaju eksploduj膮 w jej ciele.

Opad艂a bezw艂adnie. jakby pozbawiona nagle si艂. i zacz臋艂a porusza膰 si臋 w powolnym. zmys艂owym rytmie.

Po艣piech ust膮pi艂 miejsca czu艂o艣ci. Pieszczota. szepty. powolny taniec cia艂.

Przesuwa艂a palcami przez w艂osy Roarke'a. Muska艂a ustami pulsuj膮c膮 偶y艂k臋 na szyi. Kiedy wsun膮艂 si臋 w ni膮. otworzy艂a oczy i zobaczy艂a. 偶e tak偶e na ni膮 patrzy.

Nikt. my艣la艂a. kiedy z jej ust wydobywa艂 si臋 dr偶膮cy oddech. nikt dot膮d nie patrzy艂 na ni膮 tak jak on. W spos贸b. kt贸ry m贸wi艂 jej. 偶e jest najwa偶niejsza. 偶e jest centrum 艣wiata.

Podnios艂a si臋. odsun臋艂a. zn贸w podnios艂a w ta艅cu czystym i cierpliwym. Nie zmieniali powolnego. jedwabistego tempa. gdy ich usta zn贸w przywar艂y do siebie.

S艂ysza艂a. jak szepcze jej imi臋. - Eve.

Obj臋艂a go mocno. przywar艂a do艅. gdy oboje stali si臋 jednym.

Wyci膮gn膮艂 sk膮d艣 szlafroki. Czasami Eve zastanawia艂a si臋. czy ma gdzie艣 w domu ukryt膮 hodowl臋 jedwabnik贸w. nigdy bowiem nie brakowa艂o mu jedwabnych szlafrok贸w. Te by艂y czarne i do艣膰 grube; skutecznie chroni艂y cia艂o przed ch艂odem pogodnej letniej nocy.

Prze偶uwaj膮c kolejny k臋s steku. Eve uzna艂a. 偶e trudno b臋dzie wymy艣li膰 jej co艣 przyjemniejszego od pysznej kolacji z czerwonym winem. spo偶ywanej przy 艣wiecach w ogrodzie. A wszystko to po cudownym seksie.

- Tak. to naprawd臋 mi艂y zbieg okoliczno艣ci - o艣wiadczy艂a mi臋dzy k臋sami.

- Co takiego?

- 呕e wr贸ci艂e艣. Nawet najlepsza kolacja nie jest ju偶 taka smaczna. kiedy je si臋 j膮 w samotno艣ci.

- Zawsze mo偶esz poprosi膰 Summerseta.

- No nie. chyba nie chcesz pozbawi膰 mnie apetytu.

Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋. jak 偶ona z entuzjazmem poch艂ania kolejne kawa艂ki mi臋sa.

- Nie s膮dz臋, 偶eby by艂o to mo偶liwe. Nie jad艂a艣 dzisiaj?

- Zjad艂am p膮czka, i nie zaczynaj. Co powiesz o Pinot Noir, rocznik czterdziesty dziewi膮ty?

Uni贸s艂 lekko brwi. - A dok艂adniej?

- Ach, cholera. - Zamkn臋艂a oczy, przywo艂uj膮c obraz butelki. - Maison de Lac.

- Doskona艂y wyb贸r. Oko艂o pi臋ciuset dolar贸w za butelk臋.

Musia艂bym to sprawdzi膰, ale raczej nie mniej. - Z twojej winnicy?

- Tak. Dlaczego pytasz?

- To narz臋dzie zbrodni. - Zmru偶y艂a oczy. - Czy do ciebie nale偶y wie偶owiec przy Dziesi膮tej Ulicy? - Kt贸ry?

Sykn臋艂a z irytacj膮, poszuka艂a w my艣lach i poda艂a mu adres.

- Chyba nie. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Jak mog艂em go pomin膮膰?

- Bardzo zabawne. C贸偶, mi艂o wiedzie膰, 偶e s膮 jeszcze w mie艣cie takie miejsca, kt贸re nie nale偶膮 do ciebie.

- Jak butelka dobrego wina za pi臋膰set dolar贸w mo偶e sta膰 si臋 narz臋dziem zbrodni? Trucizna?

- W pewnym sensie. - Po chwili wahania opowiedzia艂a mu o wszystkim.

- Adoruje j膮 przez Internet - analizowa艂 g艂o艣no Roarke. Czaruje poezj膮, a potem wrzuca do jej drinka najpaskudniejsze narkotyki, jakie kiedykolwiek wymy艣lono.

- Do drink贸w - poprawi艂a Eve. - Zabawia艂 j膮 przez ca艂y wiecz贸r.

- Przygotowuje starannie romantyczn膮 sceneri臋, a potem wykorzystuje swoj膮 ofiar臋. Gwa艂ci j膮 - doda艂 cicho. - Zapewne wmawiaj膮c sobie przez ca艂y czas, 偶e i ona 艣wietnie si臋 bawi. 呕e to nie jest gwa艂t, tylko romans, przygoda. 呕adnej przemocy, erotyczna przyjemno艣膰, satysfakcja dla obojga.

Eve od艂o偶y艂a widelec.

- Dlaczego to m贸wisz?

- Powiedzia艂a艣, 偶e by艂 przebrany. Kiedy ju偶 znalaz艂 si臋 w jej mieszkaniu, a ona by艂a odurzona narkotykami, m贸g艂 robi膰 z ni膮, co tylko zechcia艂. Gdyby chcia艂 j膮 skrzywdzi膰, gdyby przemoc go podnieca艂a, m贸g艂by to zrobi膰. Ale on poprzesta艂 na 艣wiecach, muzyce, kwiatach. I poda艂 jej narkotyk, kt贸ry mia艂 doda膰 jej agresji, rozpali膰 seksualnie. Stworzy膰 iluzj臋, 偶e nie tylko gotowa jest mu na to pozwoli膰, ale 偶e go pragnie. Potrzebowa艂 tego, by zadowoli膰 swoje ego? Czy te偶 tylko to by艂o w stanie go podnieci膰? A mo偶e jedno i drugie?

- Dobre. Bardzo dobre - doda艂a, kiwaj膮c g艂ow膮. - Nie my艣la艂am dot膮d o tym jak m臋偶czyzna. Przebranie tak偶e jest cz臋艣ci膮 spektaklu. Drogie ubranie, w艂osy i makija偶. Chcia艂 wygl膮da膰 jak ... - Umilk艂a, wpatrzona w niezwyk艂y okaz po drugiej stronie sto艂u. - Cholera, on chcia艂 wygl膮da膰 jak ty.

- S艂ucham?

- Wybra艂 d艂ugie, kr臋cone w艂osy i zielone oczy. Chodzi mi o typ m臋偶czyzny. Posta膰 ze sn贸w, marzenie ka偶dej dziewczyny. - Kochanie, zawstydzasz mnie.

- W膮tpi臋. Chc臋 przez to powiedzie膰, 偶e wygl膮d by艂 r贸wnie偶 cz臋艣ci膮 jego marze艅. Chce by膰 wspania艂ym kochankiem, kt贸remu nie mo偶e si臋 oprze膰 偶adna kobieta. Wszystko, co robi czy raczej udaje, jest cz臋艣ci膮 tego obrazu. Bogaty, wiele podr贸偶owa艂, oczytany, na poz贸r ch艂odny, lecz w g艂臋bi serca nieuleczalny romantyk. Wiele kobiet marzy w艂a艣nie o takim m臋偶czy藕nie.

- Ale nie pani, pani porucznik - odpar艂 Roarke z u艣miechem.

- Ja wysz艂am za ciebie tylko dla seksu. - Ponownie uj臋艂a widelec. - I regularnych posi艂k贸w z czerwonego mi臋sa. A w艂a艣nie ... Louise Dimatto mieszka w tym samym wie偶owcu.

- Tak?

- I sta艂a na ulicy, kiedy Bankhead zlecia艂a z balkonu.

Roarke nape艂ni艂 kieliszki. - Przykro mi to s艂ysze膰.

- Wpad艂am dzisiaj do kliniki, 偶eby z ni膮 porozmawia膰. Sporo si臋 tam zmieni艂o. - Hm ...

- Tak, hm. Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi, 偶e da艂e艣 klinice trzy miliony dolar贸w?

Podni贸s艂 kieliszek, poci膮gn膮艂 艂yk wina.

- Robi臋 wiele darowizn, o kt贸rych ci臋 nie informuj臋. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Chcesz, 偶ebym przesy艂a艂 ci w przysz艂o艣ci bie偶膮ce wykazy?

- Nie pr贸buj mi tu 艣ciemnia膰, asie. Chcia艂abym wiedzie膰, dlaczego za moimi plecami da艂e艣 jej sze艣膰 razy wi臋cej, ni偶 to ustalili艣my. Chcia艂abym wiedzie膰, dlaczego nie powiedzia艂e艣 o tym o艣rodku, kt贸rym mia艂a si臋 zaj膮膰 na twoj膮 pro艣b臋. - Podoba艂o mi si臋 to, co robi Louise.

- Roarke. - Po艂o偶y艂a r臋ce na d艂oniach m臋偶a. - Zaj膮艂e艣 si臋 tym ze wzgl臋du na mnie. My艣lisz, 偶e z艂o艣ci艂abym si臋 na ciebie, gdyby艣 mi o tym powiedzia艂?

- Rozpocz膮艂em budow臋 tego centrum kilka miesi臋cy temu. Dla ciebie - doda艂 i odwr贸ci艂 d艂o艅 tak, by ich palce si臋 splot艂y. - I dla siebie. Nie mieli艣my dok膮d p贸j艣膰, prawda Eve? A nawet gdyby by艂o takie miejsce, pewnie bym tam nie poszed艂. By艂em zbyt dumny, zbyt rozz艂oszczony. Nie poszed艂bym za 偶adn膮 cen臋. Ale inni p贸jd膮.

Podni贸s艂 ich z艂膮czone r臋ce, przygl膮da艂 im si臋 przez chwil臋.

- Mimo to jestem niemal pewien, 偶e nie pomy艣la艂bym o tym, gdyby nie ty.

- Ale nie powiedzia艂e艣 mi.

- Schronisko nie jest jeszcze ca艂kiem gotowe - odpar艂. 鈥 Ale dzia艂a i przyj臋li艣my ju偶 pierwszych, jak ich nazywam, go艣ci. Nadal jednak zosta艂o kilka szczeg贸艂贸w do dopracowania, program贸w, kt贸rych nie zd膮偶yli艣my jeszcze wcieli膰 w 偶ycie. To powinno by膰... - Umilk艂 nagle. - Nie, nie powiedzia艂em ci. Nie wiem, czy zamierza艂em to zrobi膰, czy te偶 nie, bo nie by艂em pewien, czy to ci si臋 spodoba, czy raczej zmartwi.

- Nazwa mi si臋 podoba.

- To dobrze.

- Co mnie martwi, cho膰 w tym wypadku nie jest to do艣膰 mocne s艂owo, to fakt, 偶e nie powiedzia艂e艣 mi o czym艣, z powodu czego naprawd臋 jestem z ciebie dumna. Ja te偶 nie posz艂abym do takiego miejsca - kontynuowa艂a, gdy tylko na ni膮 spojrza艂. - Bo on mnie nimi straszy艂, bo przedstawia艂 je jako wielkie, mroczne nory, a ja ba艂am si臋 ciemno艣ci r贸wnie mocno jak jego. Wi臋c ja bym nie posz艂a. Ale inni p贸jd膮.

Podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust. - Tak.

- Ha, sp贸jrz tylko na siebie, 艂obuziaku z Dublina. Filar spo艂ecze艅stwa, filantrop, sumienie miasta. - Nie zaczynaj.

- Twardziel z wielkim mi臋kkim sercem.

- Przesta艅, bo zrobi臋 ci krzywd臋, Eve.

- S艂yszysz to? - Przekrzywi艂a lekko g艂ow臋. - To moje kolana trz臋s膮 si臋 ze strachu. - Opad艂a na oparcie, zadowolona, 偶e smutek, kt贸ry widzia艂a w oczach m臋偶a, gdy wszed艂 do ogrodu, nareszcie znikn膮艂. Coraz lepiej wchodzi艂a w rol臋 prawdziwej 偶ony.

- No dobrze, skoro ju偶 pozwoli艂am ci si臋 wypieprzy膰 i nakarmi膰, a tym samym zaspokoi艂am wszystkie podstawowe potrzeby, musz臋 w ko艅cu zabra膰 si臋 do pracy.

- Wybacz, je艣li si臋 myl臋, ale obiecywa艂a艣 chyba, 偶e u艂o偶ysz mnie do 艂贸偶ka.

- To b臋dzie musia艂o poczeka膰, asie. Chcia艂abym sprawdzi膰 prawdopodobie艅stwo kilku hipotez i dowiedzie膰 si臋 czego艣 o nazwie fa艂szywego konta, kt贸rego u偶ywa艂 ten facet. Francuska. La BeBe Dame.

- Keats.

- A to co?

- Nie co, dyletantko, tylko kto. John Keats. Poeta klasyczny, dziewi臋tnasty wiek. Pe艂ny tytu艂 wiersza brzmi La BeBe Dame Sans Merci. Pi臋kna dama bez lito艣ci.

- Sk膮d ty wiesz wszystkie te rzeczy?

- Zdumiewaj膮ce, prawda? - Roze艣mia艂 si臋 i wraz z ni膮 wsta艂 z miejsca. - Znajd臋 ci ten wiersz, a potem mo偶emy zabra膰 si臋 do pracy.

- Nie potrzebuj臋 ...

Zamkn膮艂 jej usta szybkim, stanowczym poca艂unkiem.

- Jak ci si臋 podoba taka propozycja: udawajmy, 偶e ty stwierdzi艂a艣, 偶e nie potrzebujesz ani nie chcesz pomocy cywila, potem ja wymieni艂em wszystkie rozs膮dne argumenty przemawiaj膮ce za tym, by艣 jednak z niej skorzysta艂a. K艂贸cili艣my si臋 o to przez jakie艣 dwadzie艣cia minut, wreszcie przyzna艂a艣, 偶e znajd臋 te dane szybciej ni偶 ty, 偶e co dwie g艂owy to nie jedna i tak dalej, potem w ko艅cu wzi臋li艣my si臋 do pracy. To zaoszcz臋dzi nam troch臋 czasu.

Wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze.

- No dobrze, ale je艣li b臋dziesz si臋 wym膮drza艂, natychmiast ci臋 wykopi臋.

- Kochanie, to oczywiste.

5

Nie mieli jego twarzy. Kiedy tylko strach pr贸bowa艂 wcisn膮膰 si臋 pod jego sk贸r臋 niczym armia gor膮cych mr贸wek, przypomina艂 sobie o tym jednym najwa偶niejszym fakcie.

Nie mieli jego twarzy, wi臋c nie mogli go znale藕膰.

M贸g艂 chodzi膰 po ulicy, je藕dzi膰 taks贸wk膮, je艣膰 w restauracji, odwiedza膰 kluby. Nikt nie b臋dzie go o nic pyta艂, nie b臋dzie pokazywa艂 palcem ani wzywa艂 policji.

Zabi艂, ale nic mu nie grozi艂o.

Zasadniczo jego 偶ycie w niczym si臋 nie zmieni艂o. A jednak wci膮偶 si臋 ba艂.

To by艂 wypadek, oczywi艣cie. Nic innego jak pomy艂ka w obliczeniach, spowodowana usprawiedliwionym nadmiarem entuzjazmu. W艂a艣ciwie, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 wszystkie okoliczno艣ci, to kobieta by艂a r贸wnie winna jak on.

Mo偶e nawet bardziej.

Kiedy powiedzia艂 to wszystko, po raz kt贸ry艣 z kolei, obgryzaj膮c przy tym nerwowo paznokcie kciuka, jego towarzysz westchn膮艂. - Kevin, je艣li musisz chodzi膰 od 艣ciany do 艣ciany i powtarza膰 si臋 bez ko艅ca, r贸b to gdzie indziej. Dzia艂asz mi na nerwy.

Kevin Morano, wysoki szczup艂y dwudziestodwulatek, opad艂 ci臋偶ko na sk贸rzany fotel i zacz膮艂 b臋bni膰 wypiel臋gnowanymi palcami o jego por臋cz. Mia艂 g艂adk膮 twarz, spokojne niebieskie oczy i kasztanowe w艂osy 艣redniej d艂ugo艣ci. Do艣膰 przyjemn膮, cho膰 pospolit膮 powierzchowno艣膰 zbyt cz臋sto jednak szpeci艂 brzydki grymas wywo艂any cho膰by najmniejsz膮 krytyczn膮 uwag膮.

Teraz w艂a艣nie spogl膮da艂 z naburmuszon膮 min膮 na przyjaciela, najstarszego i najwierniejszego towarzysza. Uwa偶a艂, 偶e ma prawo oczekiwa膰 z jego strony cho膰by odrobiny wsp贸艂czucia i wsparcia.

- My艣l臋, 偶e mam jednak pow贸d do zmartwienia - m贸wi艂 rozdra偶nionym i ura偶onym tonem. - Wszystko si臋 popieprzy艂o, Lucias.

- Nonsens. - By艂 to raczej rozkaz ni偶 komentarz. Lucias Dunwood przywyk艂 do rozkazywania Kevinowi. Jego zdaniem, tylko w ten spos贸b mogli co艣 razem osi膮gn膮膰. Kontynuowa艂 obliczenia i pomiary w obszernym laboratorium, kt贸re zaprojektowa艂 zgodnie ze swymi potrzebami i pragnieniami. Jak zawsze pracowa艂 z ogromn膮 pewno艣ci膮 siebie.

Od pocz膮tku uwa偶ano go za cudowne dziecko - 艣liczny ch艂opiec o rudych lokach, b艂yszcz膮cych oczach i wybitnym talencie do nauk 艣cis艂ych. By艂 rozpieszczany, psuty, uczony i chwalony.

Potw贸r kryj膮cy si臋 w dziecku by艂 bardzo sprytny i bardzo cierpliwy.

Podobnie jak Kevin, przez ca艂e 偶ycie otoczony by艂 bogactwem i niezwyk艂膮 trosk膮. Wychowywali si臋 niemal jak bracia. A poniewa偶 zostali stworzeni w bardzo podobny spos贸b i dla tego samego celu, uwa偶ali, 偶e 艂膮czy ich nawet co艣 wi臋cej ni偶 braterstwo krwi. Od pocz膮tku, nawet jako ma艂e dzieci, czuli si臋 ze sob膮 zwi膮zani. Ucz臋szczali do tych samych szk贸艂. Wsp贸艂zawodniczyli ze sob膮 w nauce i 偶yciu towarzyskim. Nap臋dzali si臋 nawzajem, jako jedyni rozumieli, 偶e s膮 ponad zwyk艂ymi prawami i zasadami, kt贸re rz膮dz膮 ludzk膮 spo艂eczno艣ci膮.

Matka Kevina po jego narodzinach odda艂a dziecko suto op艂acanym opiekunkom, by realizowa膰 w艂asne cele i ambicje. Matka Luciasa stara艂a si臋 jak najd艂u偶ej utrzyma膰 go przy sobie, znajduj膮c w nim sw膮 jedyn膮 pociech臋 i spe艂nienie ambicji. Obaj mieli wszystkiego pod dostatkiem, obaj mogli spe艂nia膰 ka偶d膮 swoj膮 zachciank臋, obu uczono, 偶e nie powinni zadowala膰 si臋 niczym mniej ni偶 wszystko.

Teraz byli m臋偶czyznami, co z upodobaniem powtarza艂 Lucias, i mogli 偶y膰 tak, jak tego chcieli. 呕aden z nich nie pracowa艂 zarobkowo, 偶aden te偶 nie mia艂 takiej potrzeby. Uwa偶ali, 偶e idea pracy dla spo艂ecze艅stwa, kt贸rym pogardzaj膮, jest 艣mieszna i absurdalna. W domu, kt贸ry kupili na sp贸艂k臋, stworzyli sw贸j w艂asny 艣wiat, w艂asne zasady.

Pierwsza i najwa偶niejsza m贸wi艂a, 偶e nigdy, przenigdy nie mog膮 si臋 nudzi膰.

Lucias odwr贸ci艂 si臋 do monitora, spod przymru偶onych powiek 艣ledzi艂 zapisy r贸偶nych reakcji i sk艂adnik贸w, kt贸re przesuwa艂y si臋 po ekranie. Tak, pomy艣la艂, tak. Dobrze. Doskonale. Zadowolony, podszed艂 do barku - l艣ni膮cego antyku z lat czterdziestych minionego stulecia i przygotowa艂 drinka.

- Whisky z wod膮 - oznajmi艂. - To ci臋 postawi na nogi. Kevin machn膮艂 tylko r臋k膮 i westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Nie marud藕, Kevin.

- Och, przepraszam najmocniej. Czuj臋 si臋 troch臋 nieswojo, bo kogo艣 zabi艂em.

Chichocz膮c, Lucias przeni贸s艂 wysokie szklanki z drinkami przez pok贸j.

- To nie ma znaczenia. Gdyby by艂o inaczej, by艂bym na ciebie w艣ciek艂y. W ko艅cu powiedzia艂em ci wyra藕nie, jakie s膮 dopuszczalne dawki i co masz wybra膰. Nie powiniene艣 by艂 miesza膰 obu 艣rodk贸w.

- Wiem. - Kevin podni贸s艂 szklank臋, wbi艂 w ni膮 zirytowane spojrzenie. - Ponios艂o mnie. Nigdy jeszcze kobieta nie by艂a mi tak pos艂uszna. Nie wiedzia艂em, 偶e to mo偶e tak wygl膮da膰.

- Na tym w艂a艣nie ma polega膰 nasza gra, prawda? - Lucias u艣miechn膮艂 si臋, podni贸s艂 szklank臋 w toa艣cie i poci膮gn膮艂 艂yk. Kobiety nigdy nie s膮 dla nas takie, jak by艣my chcieli. Chryste, sp贸jrz na nasze matki. Moja nie ma charakteru, a twoja 偶adnych uczu膰.

- Twoja przynajmniej si臋 tob膮 interesuje.

- Nawet nie wiesz, jakie masz szcz臋艣cie. - Lucias 偶achn膮艂 si臋. - Ta suka przez ca艂y czas wisia艂aby mi na szyi, gdybym jej na to pozwoli艂. Nic dziwnego, 偶e stary dobry papa wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza poza miastem. - Rozsiad艂 si臋 wygodniej i skrzy偶owa艂 przed sob膮 wyprostowane nogi. - Ale wracajmy do tematu. Kobiety. Te, kt贸re si臋 nami interesowa艂y, to w wi臋kszo艣ci nudne intelektualistki albo bezmy艣lne lale zakochane w naszych pieni膮dzach. Zas艂ugujemy na co艣 lepszego, Kevin. Zas艂ugujemy na takie kobiety, jakich chcemy, i to w nieograniczonych ilo艣ciach.

- Tak, oczywi艣cie, 偶e na to zas艂ugujemy. Ale, Lucias, kiedy zrozumia艂em, 偶e ona nie 偶yje ...

- Tak, tak. - Lucias pochyli艂 si臋 do przodu, wbi艂 w Kevina rozpalone spojrzenie. - Opowiedz mi jeszcze raz.

- By艂a taka seksowna. Pi臋kna, egzotyczna, pewna siebie.

Kobieta, jakiej zawsze pragn膮艂em. I okropnie si臋 na mnie napali艂a. Mog艂em mie膰 j膮 w taks贸wce, w windzie. Zdoby艂em mn贸stwo punkt贸w, nim jeszcze weszli艣my do jej mieszkania.

- Wkr贸tce je policzymy. - Lucias machn膮艂 r臋k膮 ze zniecierpliwieniem. - M贸w dalej.

- Musia艂em j膮 powstrzymywa膰. Nie chcia艂em, 偶eby to sko艅czy艂o si臋 zbyt szybko. Chcia艂em, 偶eby艣my oboje si臋 tym delektowali. Kolejne etapy uwodzenia. I oczywi艣cie ... - Na twarzy Kevina pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki rozbawienia. - Chcia艂em zdoby膰 jak najwi臋cej punkt贸w w dozwolonym regulaminem czasie.

- Naturalnie - zgodzi艂 si臋 jego przyjaciel i poci膮gn膮艂 ze szklaneczki.

- Pocz膮tkowo wszystko sz艂o zgodnie z planem. Pozwala艂a mi robi膰, co tylko chcia艂em. Podoba艂o jej si臋 to.

- Tak, tak. A potem?

- Poprosi艂em j膮, 偶eby poczeka艂a, a偶 przygotuj臋 sypialni臋. Tak, jak zaplanowa艂em. By艂o idealnie. Wszystko 艣wietnie si臋 uk艂ada艂o. O艣wietlenie, muzyka, zapachy.

- A ona ci si臋 odda艂a.

- Tak. - Kevin zamkn膮艂 oczy; wr贸ci艂y do艅 obrazy tamtej nocy. - Wnios艂em j膮 do sypialni. Rozebra艂em j膮, bardzo powoli, kiedy ona dr偶a艂a z podniecenia. Skamla艂a. A potem zrobi艂a si臋 senna.

Lucias zagrzechota艂 lodem w szklance. - Da艂e艣 jej za du偶o.

- Wiem, ale chcia艂em czego艣 wi臋cej, do diab艂a. - Kevin otworzy艂 oczy, w kt贸rych na nowo rozgorza艂a z艂o艣膰. - Nie wystarcza艂o mi to, 偶e le偶a艂a tam nieruchomo jak android. Chcia艂em, 偶eby by艂a rozpalona, 偶eby straci艂a nad sob膮 panowanie. Zas艂ugiwa艂em na to po wszystkim, co dla niej zrobi艂em.

- Oczywi艣cie, 偶e tak. Wi臋c da艂e艣 jej Kr贸lika.

- Powinienem by艂 go rozcie艅czy膰. Wiem. Ale stara艂em si臋 by膰 ostro偶ny, tylko kilka kropel na jej j臋zyk. Lucias ... - Kevin zwil偶y艂 wargi. - Oszala艂a dla mnie. By艂a rozpalona i niepohamowana. B艂aga艂a, 偶ebym j膮 wzi膮艂. B艂aga艂a mnie. Parzyli艣my si臋 jak zwierz臋ta, znikn膮艂 ca艂y romantyzm, zosta艂a tylko czysta 偶膮dza. Nigdy dot膮d nie czu艂em si臋 tak wspaniale. Zupe艂nie jakbym narodzi艂 si臋 na nowo. - Zadr偶a艂, poci膮gn膮艂 艂yk alkoholu. - Kiedy by艂o ju偶 po wszystkim, le偶a艂em tam, wycie艅czony, p贸艂偶ywy ze zm臋czenia. Ca艂owa艂em j膮, pie艣ci艂em, 偶eby wiedzia艂a, 偶e mnie zadowoli艂a. Potem spojrza艂em na ni膮. Wpatrywa艂a si臋 we mnie, nieruchoma, nie porusza艂a nawet powiekami. Pocz膮tkowo nie rozumia艂em, ale potem ... potem wiedzia艂em ju偶, 偶e nie 偶yje.

- Narodzi艂e艣 si臋 - powiedzia艂 Lucias - a ona umar艂a. Kra艅cowe do艣wiadczenia. - Przez chwil臋 milcza艂, popijaj膮c w zamy艣leniu whisky. - Pomy艣l o tym, Kevin. Umar艂a niemal w taki sam spos贸b, w jaki my zostali艣my pocz臋ci. Podczas szalonego stosunku wywo艂anego przez narkotyki. Z jednej strony eksperyment zako艅czony niezwyk艂ym sukcesem. Skoro sami tak o tym m贸wimy ...

- A m贸wimy - zgodzi艂 si臋 Kevin z u艣miechem.

~ A z drugiej gra. Dobrze rozegrana, przynajmniej w pierwszej rundzie. Teraz moja kolej.

- Co ty wygadujesz? - Kevin zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. - Nie m贸wisz chyba powa偶nie? Nie mo偶esz przecie偶 zrobi膰 tego co ja. - Oczywi艣cie, 偶e mog臋. Dlaczego tylko ty mia艂by艣 si臋 dobrze bawi膰?

- Lucias, na mi艂o艣膰 bosk膮 ...

- Niepotrzebnie wyrzuca艂e艣 j膮 przez okno, to by艂o g艂upie.

Gdyby艣 zostawi艂 j膮 w mieszkaniu i po prostu wyszed艂 stamt膮d, znale藕liby j膮 znacznie p贸藕niej. Strata kilku punkt贸w za kiepsk膮 strategi臋. Ja nie pope艂ni臋 tego b艂臋du.

- Co masz na my艣li? - Kevin chwyci艂 przyjaciela za ramiona. Co zamierzasz zrobi膰?

- Kev, robimy to wsp贸lnie. Planowanie i wykonanie. Na pocz膮tku traktowali艣my to jako zabaw臋, rodzaj 膰wiczenia, kt贸re pozwoli艂oby nam poszerzy膰 nasze horyzonty seksualne. No i gr臋, w kt贸rej ka偶dy punkt wart jest dolara.

- Zak艂adali艣my, 偶e nikomu nie stanie si臋 krzywda.

- No i tobie nic si臋 nie sta艂o - zauwa偶y艂 Lucias. - A kto inny mo偶e mie膰 tutaj znaczenie? To nasza gra.

- Tak. - Kevin uspokoi艂 si臋 nieco, przekonany tym racjonalnym argumentem. - To prawda.

- Pomy艣l tylko. - Jego przyjaciel wsta艂 z fotela i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju. - W pewnym sensie, to najbardziej fascynuj膮cy cykl. Narodziny i 艣mier膰. Nie widzisz ironii, pi臋kna tej sytuacji? Te same 艣rodki, dzi臋ki kt贸rym przyszli艣my na 艣wiat, sprawi艂y, 偶e kto艣 inny ten 艣wiat opu艣ci艂.

- Tak ... - Kevin czu艂, 偶e zaczyna go to wci膮ga膰. - Tak, ale ...

- Stawka jest wy偶sza i dlatego te偶 znacznie bardziej interesuj膮ca. - Lucias zatrzyma艂 si臋 przed nim, chwyci艂 go za ramiona i u艣cisn膮艂 mocno, jakby chcia艂 mu czego艣 pogratulowa膰. - Jeste艣 morderc膮.

Kevin zblad艂, lecz b艂ysk szacunku w oczach przyjaciela nape艂ni艂 go dum膮.

- To by艂 wypadek - broni艂 si臋 jeszcze s艂abo.

- Jeste艣 morderc膮. Przecie偶 nie mog臋 by膰 gorszy od ciebie, prawda?

- Chcesz powiedzie膰 ... - Kevina ogarnia艂o coraz wi臋ksze podniecenie. - 艢wiadomie?

- Sp贸jrz na mnie. Powiedz mi, a wiesz, 偶e nie mo偶esz k艂ama膰, nie mnie, czy jej 艣mier膰 nie by艂a cz臋艣ci膮 zabawy. Czy nie by艂a, w istocie, jej najwa偶niejszym elementem?

- Ja ... - Kevin pochwyci艂 sw贸j kieliszek, opr贸偶ni艂 go jednym haustem. - Tak. Bo偶e, tak.

- Chcesz mnie pozbawi膰 tej przyjemno艣ci? - Lucias po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu przyjaciela i zaprowadzi艂 go do windy. W ko艅cu, Kev, to tylko kobiety.

Mia艂a na imi臋 Grace. Takie s艂odkie staromodne imi臋. Pracowa艂a jako goniec w miejskiej bibliotece, przynosi艂a dyski i cenne wolumeny klientom, kt贸rzy przychodzili do czytelni, by prowadzi膰 badania, pisa膰 prace naukowe czy po prostu mi艂o sp臋dza膰 czas przy dobrej lekturze.

Uwielbia艂a poezj臋.

Mia艂a dwadzie艣cia trzy lata, by艂a 艂adn膮, delikatn膮 blondynk膮 o nie艣mia艂ej naturze i hojnym sercu. I kocha艂a si臋 w m臋偶czy藕nie, kt贸ry nazywa艂 siebie Dorianem i zaleca艂 si臋 do niej w bezpiecznym 艣wiecie cyberprzestrzeni.

Nie m贸wi艂a o nim nikomu. Dzi臋ki temu ta mi艂o艣膰 by艂a jeszcze bardziej tajemnicza, romantyczna. Na pierwsz膮 randk臋 kupi艂a now膮 sukni臋 z d艂ug膮, zwiewn膮 sp贸dnic膮 w pastelowych kolorach, kt贸re przywodzi艂y na my艣l t臋cz臋.

Kiedy wysz艂a ze swego male艅kiego mieszkania, by pojecha膰 metrem do centrum, czu艂a si臋 bardzo doros艂a, pewna siebie. Wyobra偶a艂a sobie, jak pije drinki w Starview Lounge z m臋偶czyzn膮, kt贸ry bez w膮tpienia w przysz艂o艣ci b臋dzie jej m臋偶em.

By艂a pewna, 偶e jest przystojny. Musia艂 by膰. Wiedzia艂a, 偶e jest bogaty i inteligentny, 偶e wiele podr贸偶owa艂 i kocha ksi膮偶ki i poezj臋, jak ona.

艁膮czy艂o ich pokrewie艅stwo dusz.

By艂a zbyt podniecona, by si臋 denerwowa膰, zbyt pewna szcz臋艣liwego zako艅czenia, by dr臋czy膰 si臋 w膮tpliwo艣ciami.

Mia艂a umrze膰 jeszcze tej samej nocy.

Mia艂a na imi臋 Grace. By艂a nie tylko jego pierwsz膮 ofiar膮, ale i pierwsz膮 kobiet膮. Nawet Kevin nie wiedzia艂, 偶e nigdy nie by艂 w stanie doko艅czy膰 aktu seksualnego. A偶 do tego wieczoru.

By艂 naprawd臋 dobry w tym w膮skim 艂贸偶ku, w 偶a艂o艣nie ma艂ym mieszkaniu. By艂 bogiem, dla kt贸rego kobieta krzycza艂a z rozkoszy, kt贸rego ze 艂zami w oczach b艂aga艂a o wi臋cej. Wci膮偶 powtarza艂a, jak bardzo go kocha, spe艂nia艂a ka偶de 偶膮danie. A jej szkliste odurzone oczy wpatrywa艂y si臋 z oddaniem w jego twarz, bez wzgl臋du na to, co z ni膮 robi艂.

By艂 tak zaskoczony, kiedy okaza艂o si臋, 偶e jest dziewic膮, 偶e za pierwszym razem sko艅czy艂 zbyt szybko. Ale ona m贸wi艂a, 偶e by艂o jej cudownie, 偶e czeka艂a na niego przez ca艂e 偶ycie. Zachowa艂a dla niego dziewictwo.

To w艂a艣nie obrzydzenie, jakie budzi艂y w nim jej s艂owa, podnieci艂o go po raz drugi.

Kiedy wyj膮艂 z torby ostatni膮 fiolk臋, pokaza艂 j膮 jej tak, by szk艂o i p艂yn l艣ni艂y w blasku 艣wiec. Gdy kaza艂 jej otworzy膰 usta, zrobi艂a to niczym ptaszek czekaj膮cy na po偶ywienie.

Kiedy wbija艂 si臋 w ni膮, czu艂, jak jej serce bije w szalonym tempie. Czu艂, jak p臋ka. I zrozumia艂, 偶e Kevin mia艂 racj臋. To by艂o jak powt贸rne narodziny.

Przygl膮da艂 si臋 jej d艂ugo, gdy by艂o ju偶 po wszystkim, gdy jej cia艂o styg艂o na zmi臋tej po艣cieli i p艂atkach r贸偶. I zrozumia艂 co艣 jeszcze. To by艂o sprawiedliwe. Ta dziewczyna by艂a uciele艣nieniem wszystkich innych dziewczyn, kt贸re ignorowa艂y jego potrzeby albo odwraca艂y si臋 od niego, gdy nie potrafi艂 ich zaspokoi膰. Wszystkich, kt贸re mu odmawia艂y, ignorowa艂y go, szydzi艂y.

Kr贸tko m贸wi膮c, by艂a niczym.

Ubra艂 si臋, otrzepa艂 r臋kawy marynarki i wyszed艂 na zewn膮trz, nie gasz膮c 艣wiec. Nie m贸g艂 si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wr贸ci do domu i opowie o wszystkim Kevinowi.

Eve czu艂a si臋 cudownie. Seks i sen, uzna艂a. Nie by艂o chyba nic lepszego od tej mieszanki. A kiedy zacznie si臋 potem dzie艅 od p贸艂godzinnego treningu na basenie i ogromnej fili偶anki mocnej kawy, to nic nie jest w stanie wytr膮ci膰 cz艂owieka z r贸wnowagi.

By艂a tak na艂adowana energi膮 i 偶膮dz膮 czynu, 偶e lepiej by艂oby dla wszystkich z艂oczy艅c贸w, gdyby zrobili sobie dzie艅 wolnego. - Wygl膮da pani. .. na wypocz臋t膮, pani porucznik. - Roarke opar艂 si臋 o futryn臋 drzwi rozdzielaj膮cych ich domowe gabinety. - Mog艂abym przenosi膰 ska艂y - odpar艂a, spogl膮daj膮c na m臋偶a znad kraw臋dzi fili偶anki. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e masz sporo do nadrobienia.

- Zrobi艂em chyba wczoraj niez艂y pocz膮tek.

Parskn臋艂a g艂o艣no.

- Tak, by艂o nie藕le, ale ja mia艂am na my艣li prac臋.

- Ach. Tym te偶 ju偶 si臋 zaj膮艂em. - Podszed艂 bli偶ej, zagradzaj膮c 偶onie drog臋. Pochyli艂 si臋, by pog艂aska膰 kota, kt贸ry roz艂o偶y艂 si臋 na tele艂膮czu niczym gruba w艂ochata 艣cierka.

- Hej, blokujesz mnie, kole艣, a ja musz臋 si臋 zabiera膰 do pracy.

- Dopiero za pi臋膰 minut.

Przekrzywi艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na zegarek.

- Masz racj臋. Za pi臋膰 minut. - Obj臋艂a go w talii. - Powinni艣my mie膰 jeszcze do艣膰 czasu, 偶eby ... - W chwili gdy delikatnie uchwyci艂a jego doln膮 warg臋 mi臋dzy z臋by, us艂ysza艂a zbli偶aj膮ce si臋 kroki, jedyny w swoim rodzaju stukot policyjnych but贸w. Peabody troch臋 si臋 pospieszy艂a.

- Udawajmy, 偶e jej nie s艂yszeli艣my. - Roarke przesun膮艂 j臋zykiem po ustach Eve. - 呕e jej nie widzimy. - Wsun膮艂 go g艂臋biej. 呕e nie znamy nawet jej imienia.

- To bardzo dobry plan, tyle 偶e ... - Gdy Roarke w艂o偶y艂 w poca艂unek jeszcze wi臋cej entuzjazmu, zrobi艂o jej si臋 s艂abo. Spokojnie, ch艂opie - mrukn臋艂a, kiedy do pokoju wesz艂a Peabody. - Och ... Um. Ahem.

Roarke odwr贸ci艂 si臋, podni贸s艂 Galahada i podrapa艂 go za uszami. - Cze艣膰, Peabody.

- Cze艣膰. Mo偶e p贸jd臋 do kuchni, zrobi臋 kaw臋 ... i tego ...

Kiedy jednak ruszy艂a w stron臋 kuchni, Roarke delikatnie przytrzyma艂 j膮 w miejscu, uj膮艂 pod brod臋 i przyjrza艂 si臋 jej twarzy. Peabody by艂a blada, mia艂a podkr膮偶one i zaczerwienione oczy.

- Wygl膮dasz na zm臋czon膮.

Przesun膮艂 kciukiem po jej brodzie, wprawiaj膮c dziewczyn臋 w ogromne zak艂opotanie.

- Chyba nie wyspa艂am si臋 za dobrze - mrukn臋艂a, bliska p艂aczu. - Naprawd臋 potrzebuj臋 tej kawy - doda艂a i pospiesznie opu艣ci艂a pok贸j.

- Eve.

- Nie. - Eve unios艂a ostrzegawczo r臋k臋. - Nie chc臋 teraz o tym rozmawia膰. Nigdy nie chc臋 o tym rozmawia膰, ale szczeg贸lnie teraz. Gdyby ktokolwiek mnie pos艂ucha艂, kiedy m贸wi艂am, 偶e nic dobrego z tego zwi膮zku nie wyjdzie, nie musieliby艣my o tym teraz rozmawia膰.

- Popraw mnie, je艣li si臋 myl臋, ale to chyba ty o tym m贸wisz.

- Och, zamknij si臋. Wiem tylko tyle, 偶e Peabody musi to jako艣 przetrawi膰 i zabra膰 si臋 do pracy, on zreszt膮 te偶. - Kopn臋艂a w biurko ze z艂o艣ci膮 i przesz艂a na drug膮 jego stron臋. - A teraz id藕 sobie st膮d. - Martwisz si臋 o ni膮?

- Do diab艂a, my艣lisz, 偶e nie widz臋, jak cierpi? 呕e to do mnie nie dociera?

- Wiem, 偶e to widzisz i 偶e si臋 tym przejmujesz. Otworzy艂a usta, us艂ysza艂a jednak czyje艣 kroki w holu.

- Dajmy temu spok贸j - mrukn臋艂a. - Peabody! - zawo艂a艂a. - Przyszed艂 Feeney. Zr贸b jeszcze jedn膮 kaw臋, z mlekiem i cukrem. - Sk膮d wiedzia艂a艣, 偶e to ja? - spyta艂 Feeney, staj膮c w drzwiach.

- Szurasz nogami.

- Ale偶 sk膮d.

- Oczywi艣cie. Ty szurasz, Peabody cz艂apie, McNab podskakuje.

- Te偶 bym skaka艂, gdybym mia艂 takie buty jak on. Hej, Roarke, nie wiedzia艂em, 偶e ju偶 wr贸ci艂e艣.

- Witaj, Feeney. Przez jak膮艣 godzin臋 b臋d臋 jeszcze pracowa艂 w domu - Roarke zwr贸ci艂 si臋 do Eve. - Potem pojad臋 do miasta. Zostawiam ci t臋 ksi膮偶k臋 - doda艂. - Mo偶esz skopiowa膰 j膮 na dysk, je艣li chcesz.

- Jak膮 ksi膮偶k臋? - spyta艂 Feeney.

- Poezja. Wygl膮da na to, 偶e nasz kole艣 wzi膮艂 nazw臋 swojego konta z wiersza go艣cia o nazwisku Keats, dziewi臋tnastowiecznego poety.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e to si臋 nawet nie rymuje. We藕 takiego Springsteena, McCartneya czy Lenonna. Ci go艣cie wiedzieli, jak rymowa膰. Klasyczne g贸wno.

- Nie tylko si臋 nie rymuje, ale jest dziwaczne, przygn臋biaj膮ce i generalnie g艂upawe.

- C贸偶, skoro dokonali艣cie ju偶 tak dog艂臋bnej analizy, zostawiam was z wasz膮 prac膮. - Unosz膮c ze sob膮 kota, Roarke ruszy艂 w stron臋 swojego gabinetu. - Oho, zdaje si臋, 偶e s艂ysz臋 skoczny krok McNaba.

Cho膰 m艂ody detektyw ubrany by艂 w jaskrawo偶贸艂te buty powietrzne, wcale nie wygl膮da艂 weselej ni偶 Peabody. Staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na jego ponur膮 min臋, Eve usiad艂a na skraju biurka i przekaza艂a najnowsze wie艣ci.

- To wyja艣nia, dlaczego nie mogli艣my znale藕膰 go w banku danych - wtr膮ci艂 McNab. - No i dlaczego nikt nie przypomina艂 sobie, 偶eby kiedykolwiek go widzia艂.

- Mo偶emy przeprowadzi膰 analiz臋 - rozmy艣la艂 g艂o艣no Feeney. Najbardziej prawdopodobna struktura twarzy, kolor sk贸ry, po艂膮czenia. Ale na pewno nie poznamy w ten spos贸b jego prawdziwej twarzy.

- Sama ju偶 sprawdza艂am r贸偶ne hipotezy. Najprawdopodobniej mamy do czynienia z samotnym m臋偶czyzn膮 w wieku od dwudziestu pi臋ciu do czterdziestu lat. Bogaty, wy偶sze wykszta艂cenie, cierpi na jakie艣 zaburzenia seksualne. Mieszka w obr臋bie Nowego Jorku. Feeney, gdzie m贸g艂by dosta膰 bardzo drogie narkotyki?

- Dilerzy Kr贸lika zaopatruj膮 ma艂y ekskluzywny kr膮g klient贸w.

Nie jest ich wielu. Znam tylko jednego w mie艣cie, ale mog臋 sprawdzi膰 w dziale narkotyk贸w, czy ostatnio nie pojawili si臋 jacy艣 inni. O ile mi wiadomo, nikt nie rozprowadza Dziwki. Za du偶e ryzyko, za ma艂e zyski.

- Ale kiedy艣 wykorzystywano j膮 do terapii seksualnej i w szkoleniu os贸b do towarzystwa?

- Tak, ale koszty by艂y za wysokie, a rezultaty nie zawsze przewidywalne.

- Rozumiem. - Nadal mia艂a wi臋c bardzo ma艂o trop贸w. - Nie b臋dziemy na razie sprawdza膰 nast臋pnych cyberkafejek. McNab, zajmij si臋 analiz膮 twarzy. Feeney, sprawd藕, czy ci z narkotykowego nie maj膮 dla nas jakich艣 ciekawych informacji. Kiedy uda mi si臋 wyci膮gn膮膰 od Dupka nazwy kosmetyk贸w i peruki, sprawdzimy, gdzie i kiedy je sprzedano. Na razie sprawdzi艂am wino. Jak informuje moje 藕r贸d艂o, w tym okr臋gu sprzedano trzy tysi膮ce pi臋膰dziesi膮t butelek takiego wina z rocznika czterdziestego dziewi膮tego. Peabody i ja zajmiemy si臋 tym dok艂adniej, sprawdzimy te偶 te r贸偶e. Facet wyda艂 sporo pieni臋dzy - wino, kwiaty, kosmetyki, narkotyki, wi臋c zostawi艂 jaki艣 艣lad. Musimy go tylko znale藕膰. Peabody, bierzmy si臋 do pracy.

Kiedy usiad艂y ju偶 w samochodzie, Eve wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Je艣li nie mo偶esz spa膰, we藕 sobie jaki艣 艣rodek nasenny.

- Naprawd臋 艣wietna rada.

- Wi臋c potraktuj j膮 jako rozkaz.

- Tak jest.

- Wiesz, wkurza mnie to. - Eve uruchomi艂a silnik i ruszy艂a gwa艂townie z miejsca.

Jej asystentka zrobi艂a ura偶on膮 min臋, wysuwaj膮c 偶uchw臋 tak daleko, 偶e Eve obawia艂a si臋 o ca艂o艣膰 przedniej szyby.

- Przepraszam, je艣li moje problemy osobiste s膮 dla ciebie powodem do irytacji.

- Je艣li nie potrafisz wymy艣li膰 nic bardziej sarkastycznego, to lepiej daj sobie z tym spok贸j. - Eve wyjecha艂a za bram臋, potem zatrzyma艂a auto. - Chcesz par臋 dni wolnego.

- Nie, pani porucznik.

- Nie poruczniku mi tu, Peabody, i nie tym tonem, bo zaraz skopi臋 ci ty艂ek.

- Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje - o艣wiadczy艂a p艂aczliwym g艂osem asystentka. - Ja nawet nie lubi臋 McNaba. Irytuje mnie, zgrywa si臋 i jest g艂upi. No i co z tego, 偶e seks by艂 艣wietny? No i mo偶e troch臋 po艣miali艣my si臋 razem. Te偶 co艣. To nie by艂o nic powa偶nego. To nie daje mu prawa do tego, 偶eby stawia膰 mi jakie艣 ultimatum albo robi膰 g艂upie komentarze i wyci膮ga膰 idiotyczne wnioski.

- Spa艂a艣 ju偶 z Charlesem?

- Co? - Peabody sp艂on臋艂a rumie艅cem. - Nie.

- Wi臋c mo偶e powinna艣? Mo偶e ... nie, nie mog臋 uwierzy膰, 偶e rozmawiam z tob膮 o czym艣 takim. Mo偶e gdyby艣 pozby艂a si臋 stresu w tej dziedzinie, reszta jako艣 by si臋 u艂o偶y艂a. Mo偶e ...

- Ale ... Charles i ja jeste艣my przyjaci贸艂mi.

- Tak. Przyja藕nisz si臋 z wysoko op艂acanym specjalist膮 od seksu. My艣l臋, 偶e ch臋tnie s艂u偶y艂by ci pomoc膮.

- To nie to samo co po偶yczenie dw贸ch setek do wyp艂aty. - Po chwili ura偶onego milczenia Peabody westchn臋艂a ci臋偶ko. - Ale mo偶e rzeczywi艣cie powinnam o tym pomy艣le膰.

- No to my艣l szybko. Zaraz si臋 z nim spotkamy.

Peabody omal nie wyskoczy艂a z fotela. - Co? Teraz?

- S艂u偶bowo - odpar艂a Eve i ponownie uruchomi艂a silnik. - Jest ekspertem od seksu, prawda? Przekonajmy si臋, co ekspert wie o narkotykach pobudzaj膮cych seksualnie.

Ekspert od seksu najwyra藕niej mia艂 tego ranka wolne. Kiedy otworzy艂 im drzwi, mia艂 zaspane oczy, seksownie zmierzwione w艂osy i senny u艣miech. Ubrany by艂 tylko w jedwabne spodnie od pi偶amy.

- Pani porucznik, Delio. Jaka mi艂a niespodzianka z samego rana.

- Przepraszam, 偶e ci臋 zbudzi艂y艣my - przywita艂a go Eve. - Masz woln膮 chwil臋?

- Dla pani zawsze. - Odsun膮艂 si臋 na bok, by wpu艣ci膰 je do 艣rodka. - Mo偶e zjemy razem 艣niadanie? Mam kilka nale艣nik贸w w autokucharzu.

- Dzi臋ki, ale nie mamy czasu - odpar艂a Eve, cho膰 jej podw艂adna zacz臋艂a ju偶 kiwa膰 g艂ow膮 z entuzjazmem. - Jeste艣 sam, czy 艣pi u ciebie jaka艣 klientka?

- Zupe艂nie sam. - Charles otrz膮sn膮艂 si臋 z resztek snu. - Czy to wizyta s艂u偶bowa?

- Rozpracowujemy pewn膮 spraw臋 i my艣l臋, 偶e mo偶esz nam s艂u偶y膰 pomoc膮 w kilku kwestiach. - Czy to by艂 kto艣, kogo zna艂em?

- Bryna Bankhead. Mieszka艂a w centrum.

- Ta, kt贸ra wyskoczy艂a przez okno? Przecie偶 to by艂o samob贸jstwo.

- Zab贸jstwo - poprawi艂a go Eve. - Media dowiedz膮 si臋 o tym jeszcze dzi艣 rano.

- Siadajcie, prosz臋. Zrobi臋 kawy.

- Peabody, mo偶e ty si臋 tym zajmiesz? - Eve zaj臋艂a miejsce w gustownie urz膮dzonym salonie. Seks, jak si臋 okazywa艂o, m贸g艂 by膰 ca艂kiem zyskownym zaj臋ciem. - Pytania, kt贸re ci zadam, i wszelkie informacje zwi膮zane z tym 艣ledztwem s膮 艣ci艣le tajne.

- Rozumiem. - Usiad艂 naprzeciwko niej. - Zak艂adam, 偶e tym razem nie jestem podejrzanym.

- Traktuj臋 ci臋 jako cywilnego konsultanta, eksperta w pewnej dziedzinie. - Wyj臋艂a z kieszeni dyktafon. - I nagrywam ka偶de twoje s艂owo.

Charles uni贸s艂 tylko lekko brwi.

- Konsultacja przeprowadzona z Charlesem Monroem, licencjonowan膮 osob膮 do towarzystwa - zacz臋艂a Eve. - Na pro艣b臋 porucznik Eve Dallas, prowadz膮cej 艣ledztwo w sprawie oznaczonej symbolem H - 78926B. Obecna r贸wnie偶 sier偶ant Delia Peabody. Panie Monroe, czy jest pan got贸w odpowiedzie膰 na moje pytania?

Charles z trudem zachowywa艂 powag臋.

- Jako uczciwy obywatel zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy, by pani pom贸c.

- Co pan wie o nielegalnej substancji zwanej popularnie Dziwk膮?

U艣miech natychmiast znikn膮艂 z jego twarzy.

- Czy kto艣 poda艂 Dziwk臋 tej biednej kobiecie?

- Pytanie, Charles.

- Chryste. - Wsta艂 z fotela, zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju.

Tymczasem do salonu wr贸ci艂a Peabody z kaw膮. - Dzi臋kuj臋, kochanie. - Wzi膮艂 od niej fili偶ank臋, poci膮gn膮艂 ostro偶nie 艂yk gor膮cego napoju. - Dziwka by艂a nielegalna ju偶 wtedy, gdy zaczyna艂em szkolenie - m贸wi艂. - Ale sporo o niej s艂ysza艂em. Mia艂em nawet specjalny kurs, dewiacje seksualne, co mo偶na robi膰, a czego robi膰 nie wolno pod 偶adnym pozorem. Rozumiecie, co mam na my艣li, prawda? Narkotyki ka偶dego rodzaju nale偶a艂y do tej drugiej grupy. Mo偶na straci膰 przez to licencj臋. Oczywi艣cie, nie znaczy to, 偶e niekt贸re osoby do towarzystwa i klienci nie u偶ywaj膮 w og贸le pewnych ... substancji wspomagaj膮cych. Ale na pewno nie tej.

- Dlaczego?

- Po pierwsze dlatego, 偶e kiedy艣 podawano j膮 kursantom, by byli bardziej ulegli, a to nie mog艂o im si臋 podoba膰. Zabawa w pana i niewolnika mo偶e by膰 bardzo ekscytuj膮ca, ale nie w rzeczywisto艣ci. Jeste艣my profesjonalnymi osobami do towarzystwa, Dallas. Nie jeste艣my marionetkami ani dziwkami.

- Nie zna艂e艣 nigdy nikogo, kto u偶ywa艂by tego narkotyku?

- Kilku starszych koleg贸w po fachu. S艂ysza艂em r贸偶ne opowie艣ci, zwykle takie eksperymenty nie ko艅czy艂y si臋 dla nich najlepiej.

- Musisz jednak przyzna膰, 偶e to elitarna rozrywka. Znasz jakich艣 tego rodzaju koneser贸w? - Nie, ale mog臋 sprawdzi膰.

- Tylko ostro偶nie - ostrzeg艂a go Eve. - A co z Kr贸likiem?

Wzruszy艂 lekko ramionami.

- Tylko amatorzy i zbocze艅cy u偶ywaj膮 Kr贸lika, na sobie lub partnerach. W moim kr臋gu uwa偶ane jest to za 艣wiadectwo z艂ego smaku.

- Mo偶e by膰 niebezpieczny?

- Je艣li kto艣 jest g艂upi lub nieostro偶ny, oczywi艣cie. Nie miesza si臋 go z alkoholem ani innymi 艣rodkami pobudzaj膮cymi. Nie wolno te偶 przedawkowa膰, cho膰 o to by艂oby raczej do艣膰 trudno, bo to g贸wno jest dro偶sze od z艂ota.

- Znasz diler贸w, kt贸rzy tym handluj膮? Klient贸w, kt贸rzy tego u偶ywaj膮?

Spojrza艂 na ni膮 ze zdumieniem, a potem zrobi艂 ura偶on膮 min臋. - Jezu, Dallas.

- Nie wykorzystam twojego nazwiska.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, potem podszed艂 do okna i podni贸s艂 偶aluzj臋.

Do salonu wp艂yn膮艂 potok dziennego 艣wiat艂a.

- Charles, to naprawd臋 bardzo wa偶ne. - Peabody podesz艂a do niego, dotkn臋艂a jego ramienia. - Nie prosi艂yby艣my, gdyby by艂o inaczej.

- Nie u偶ywam narkotyk贸w, Delio. Wiesz o tym.

- Wiem.

- Nie b臋d臋 te偶 os膮dza艂 klient贸w, kt贸rzy to robi膮. Nie jestem niczyim sumieniem.

Eve wsta艂a, wy艂膮czy艂a dyktafon.

- Rozmawiamy teraz prywatnie, Charles. Daj臋 ci s艂owo, 偶e nikt nie b臋dzie si臋 czepia艂 twojego klienta, nie b臋dzie skar偶y艂 go za u偶ywanie narkotyk贸w.

- Nie podam wam jej nazwiska. - Odwr贸ci艂 si臋 od okna. 鈥 Nie z艂ami臋 tej umowy. Ale sam z ni膮 o tym porozmawiam. Zdob臋d臋 nazwisko tego dilera. I podam je wam.

- B臋d臋 ogromnie wdzi臋czna - odpar艂a Eve. W tym samym momencie zapiszcza艂 jej komunikator. - Przepraszam, wyjd臋 z tym do kuchni.

- Charles. - Peabody dotkn臋艂a jego ramienia, kiedy jej prze艂o偶ona opu艣ci艂a pok贸j. - Dzi臋kuj臋. Wiem, 偶e stawiamy ci臋 w do艣膰 trudnej pozycji.

- Trudne pozycje to moja specjalno艣膰. - U艣miechn膮艂 si臋 i u艣cisn膮艂 lekko jej d艂o艅. - Wygl膮dasz na zm臋czon膮, Delio.

- Tak. S艂ysza艂am to ju偶 dzisiaj.

- Mo偶e zjemy razem kolacj臋 w tym tygodniu? Przygotuj臋 ci co艣 smacznego, sp臋dzimy razem spokojny, mi艂y wiecz贸r. Sprawdz臋 tylko, kiedy mam wolne.

- By艂oby wspaniale.

Kiedy pochyli艂 si臋, by musn膮膰 w poca艂unku jej usta, zamkn臋艂a oczy, czekaj膮c na dreszcz podniecenia. I chcia艂a krzycze膰, kiedy nie poczu艂a nic takiego. Mia艂a wra偶enie, 偶e ca艂uje brata. Cho膰 偶aden z jej braci nie by艂 tak atrakcyjny.

- Co ci臋 gryzie, kochanie?

- Ach, r贸偶ne sprawy. - Zdoby艂a si臋 na s艂aby u艣miech. 鈥 R贸偶ne g艂upie sprawy. Ale pracuj臋 nad tym.

- Gdyby艣 chcia艂a o tym porozmawia膰, to wiesz, gdzie mnie szuka膰.

- Tak. Wiem.

Eve energicznym krokiem wysz艂a z kuchni i ruszy艂a do drzwi. - Idziemy, Peabody. Zdob膮d藕 dla mnie to nazwisko, Charles, i to jak najszybciej.

- Dallas? - Peabody spojrza艂a na przyjaciela przepraszaj膮co i podbieg艂a do Eve. - Co si臋 sta艂o?

- Mamy nast臋pn膮.

6

Zostawi艂 j膮 na 艂贸偶ku, z obsceniczni e roz艂o偶onymi nogami, oczyma wpatrzonymi t臋po w sufit. Kilka r贸偶anych p艂atk贸w przyklei艂o si臋 do jej sk贸ry. Wosk sp艂yn膮艂 ze 艣wiecznika i zastyg艂 w twarde ka艂u偶e na skraju 艂贸偶ka, ma艂ej szafce, na pod艂odze i tandetnym kolorowym dywanie.

By艂o to male艅kie, skromnie wyposa偶one mieszkanie, kt贸re m艂oda kobieta o nazwisku Grace Lutz pr贸bowa艂a uczyni膰 mi艂ym i przytulnym za pomoc膮 zas艂on z falbankami i tanich reprodukcji w tandetnych ramkach.

Teraz unosi艂 si臋 tu zapach 艣mierci, seksu i perfumowanych 艣wiec. Na szafce sta艂a butelka wina, tym razem cabernet, niemal pusta. Nastrojowa muzyka wydobywa艂a si臋 z taniego zestawu audio umieszczonego obok sk艂adanej sofy, kt贸ra s艂u偶y艂a za 艂贸偶ko.

W mieszkaniu nie by艂o telewizora ani ekranu wideo i by艂o tylko jedno tele艂膮cze. Na szerokiej p贸艂ce ci膮gn膮cej si臋 wzd艂u偶 ca艂ej 艣ciany sta艂y jednak starannie oprawione i posegregowane ksi膮偶ki. Znalaz艂o si臋 tak偶e miejsce na zdj臋cie Grace i pary w 艣rednim wieku, zapewne jej rodzic贸w. Na stoliku nocnym sta艂 szklany flakon ze stokrotkami.

Rol臋 kuchni pe艂ni艂a wn臋ka z dwupalnikow膮 kuchenk膮, ma艂ym zlewem i minilod贸wk膮. W lod贸wce znajdowa艂o si臋 pude艂ko z substytutem jajek, kwarta mleka i ma艂y s艂oik d偶emu malinowego.

Jedyn膮 butelk膮 wina w mieszkaniu by艂a ta, kt贸r膮 przyni贸s艂 ze sob膮 morderca.

Grace nie wydawa艂a pieni臋dzy - kt贸rych zapewne i tak zawsze jej brakowa艂o - na jedzenie czy ubrania, o czym 艣wiadczy艂a dobitnie zawarto艣膰 szafy. Lecz cho膰 pracowa艂a w bibliotece, nie oszcz臋dza艂a na ksi膮偶kach.

I na nowej sukience, porzuconej w po艣piechu na pod艂odze.

- Tym razem wiedzia艂 dobrze, co robi. Nie widz臋 tu 偶adnych oznak paniki, raczej celowe, 艣wiadome dzia艂anie.

- Fizycznie prezentowa艂y bardzo r贸偶ne typy - zauwa偶y艂a Peabody. - Ta dziewczyna jest bia艂a, drobna. Ma kr贸tko przyci臋te, niepomalowane paznokcie. Wydaje si臋, 偶e raczej nie lubi艂a zwraca膰 na siebie uwagi.

- Tak, ekonomicznie te偶 nale偶膮 do zupe艂nie r贸偶nych sfer - doda艂a jej prze艂o偶ona. - I spo艂ecznie. Ta by艂a raczej typem domatorki. - Spojrza艂a na zaschni臋te smugi krwi na prze艣cieradle i udach ofiary. - Laboratorium potwierdzi na pewno, 偶e by艂a dziewic膮. - Przykucn臋艂a obok 艂贸偶ka. - Ma siniaki na udach, biodrach i piersiach. Traktowa艂 j膮 bardzo brutalnie. Peabody, przejd藕 si臋 do ochrony, sprawd藕, czy maj膮 jakie艣 dyskietki.

- Tak jest.

Dlaczego ci臋 skrzywdzi艂? - zastanawia艂a si臋 Eve, patrz膮c na cia艂o ofiary. Dlaczego chcia艂 to zrobi膰? Siedz膮c w kucki obok martwej dziewczyny, przypomnia艂a sobie sw贸j sen. Skulona w k膮cie, okaleczona, zakrwawiona.

Bo mog臋.

Odsun臋艂a od siebie ten obraz i podnios艂a si臋 z kl臋czek. B贸l mo偶e by膰 atrakcyjny seksualnie, mo偶e by膰 elementem mi艂osnej gry. Ale nie jest romantyczny. Mimo to morderca przygotowa艂 romantyczn膮 sceneri臋, z p艂atkami r贸偶, 艣wiecami, muzyk膮 i winem.

Dlaczego tym razem wydawa艂o jej si臋, 偶e jest to raczej szyderstwo, parodia romantycznej wizji mi艂o艣ci, a nie pr贸ba jej odtworzenia? Kilka kropel wina wyla艂o si臋 na pod艂og臋 i st贸艂. 艢wiece p艂on臋艂y tak d艂ugo, a偶 wosk sp艂yn膮艂 ze 艣wiecznika na st贸艂 i otaczaj膮ce go przedmioty. R臋kaw nowej sukienki by艂 do po艂owy rozdarty.

Tu obecna by艂a przemoc, pod艂o艣膰, kt贸rej Eve nie wyczuwa艂a przy pierwszym morderstwie. Czy偶by traci艂 nad sob膮 kontrol臋? Czy zabijanie wyda艂o mu si臋 bardziej atrakcyjne ni偶 seks?

Wr贸ci艂a Peabody.

- Ochrona jest tylko przy wej艣ciu. Mam dyskietk臋 z nocy. Na korytarzu ani w windzie nie ma 偶adnych kamer.

- Dobra. Chod藕my porozmawia膰 z s膮siadk膮.

Powiadamianie najbli偶szych nigdy nie by艂o 艂atwe, nigdy nic stawa艂o si臋 elementem rutyny. Eve sta艂a z Peabody na ma艂ym kwadratowym pode艣cie przed ma艂ym kwadratowym domkiem. Po obu stronach drzwi ci膮gn臋艂y si臋 rz臋dy bia艂ych i czerwonych pelargonii, w oknie ko艂ysa艂a si臋 艣nie偶nobia艂a firanka z fr臋dzlami. W dzielnicy ma艂ych ogr贸dk贸w, w膮skich ulic i zielonych skwer贸w panowa艂a niemal absolutna cisza zak艂贸cana jedynie odleg艂ym pomrukiem miasta.

Nie rozumia艂a przedmie艣膰 z ich uporz膮dkowanym 偶yciem, kwadratowymi podw贸rkami i bezu偶ytecznymi p艂otami. Nie rozumia艂a te偶, dlaczego tak wielu ludzi uwa偶a dom na przedmie艣ciach za rodzaj mekki, do kt贸rej nale偶y d膮偶y膰 niemal przez ca艂e 偶ycie. Eve uwa偶a艂a to za bezcelowy trud, jako 偶e wszyscy w ko艅cu i tak mieli kiedy艣 trafi膰 do trumny.

Przycisn臋艂a dzwonek u drzwi, 艣wiadoma, 偶e kiedy powie to, co musi powiedzie膰, ten dom nigdy ju偶 nie b臋dzie taki sam.

Otworzy艂a im 艂adna, drobna blondynka, kobieta z fotografii na p贸艂ce. Eve dostrzeg艂a w jej oczach i ustach rodzinne podobie艅stwo do m艂odej dziewczyny, kt贸rej cia艂o znale藕li dzi艣 na 艂贸偶ku obsypanym p艂atkami r贸偶.

- Pani Lutz?

- Tak. - Cho膰 kobieta u艣miecha艂a si臋 uprzejmie, w jej oczach widoczne by艂o zaskoczenie i niepewno艣膰. - W czym mog臋 pani pom贸c?

- Porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji. - Eve pokaza艂a odznak臋. - To moja asystentka, sier偶ant Peabody. Mo偶emy wej艣膰?

- Ale o co chodzi? - Kobieta podnios艂a r臋k臋, by odgarn膮膰 g艂osy, a gest ten kry艂 w sobie pierwsze oznaki zdenerwowania. - Chodzi o pani c贸rk臋, pani Lutz. O Grace. Mo偶emy wej艣膰?

- Gracie? Chyba nie ma 偶adnych k艂opot贸w, prawda? 鈥 Kobieta pr贸bowa艂a ponownie si臋 u艣miechn膮膰, tym razem jednak bez powodzenia. - Moja Gracie nigdy nie ma k艂opot贸w.

Wi臋c musia艂a zrobi膰 to tutaj, przed wej艣ciem, w otoczeniu kolorowych kwiat贸w.

- Pani Lutz, bardzo mi przykro, ale pani c贸rka nie 偶yje. Kobieta spojrza艂a na ni膮 jak na wariatk臋.

- To nieprawda. - W jej g艂osie pojawi艂a si臋 nutka irytacji. Oczywi艣cie, 偶e to nieprawda. Co za okropna bzdura. Chc臋, 偶eby pani sobie st膮d posz艂a. Prosz臋 natychmiast st膮d odej艣膰.

Eve po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce, nim kobieta zatrzasn臋艂a jej drzwi przed nosem.

- Pani Lutz, Gracie zosta艂a zamordowana dzi艣 w nocy. Jestem inspektorem prowadz膮cym 艣ledztwo w tej sprawie. Rozumiem pani b贸l, ale musz臋 z pani膮 porozmawia膰. Prosz臋 nas wpu艣ci膰.

- Moja Grace? Moje dziecko?

Eve uj臋艂a j膮 wp贸艂 i wprowadzi艂a do 艣rodka, do salonu z wielk膮 niebiesk膮 sof膮 i dwoma krzes艂ami. Podprowadzi艂a j膮 do sofy i usiad艂a obok niej.

- Czy chce pani, by艣my do kogo艣 zadzwoni艂y, pani Lutz? Do pani m臋偶a?

- George. George jest w szkole. Uczy w gimnazjum. Grace. Kobieta rozejrza艂a si臋, jakby oczekuj膮c, 偶e jej c贸rka lada moment wejdzie do pokoju.

- Peabody, zadzwo艅 tam.

- To jaka艣 pomy艂ka, prawda? - Pani Lutz wbi艂a palce w d艂o艅 Eve. Jej twarz wykrzywi艂a si臋 w grymasie przypominaj膮cym u艣miech. - To wszystko. Pope艂nili艣cie b艂膮d. Gracie pracuje w mie艣cie, w bibliotece przy Pi膮tej Alei. Zadzwoni臋 do niej i wszystko si臋 wyja艣ni.

- Niestety, pani Lutz, to nie jest pomy艂ka.

- To musi by膰 pomy艂ka. Byli艣my u niej z George'em w niedziel臋, zabrali艣my j膮 na kolacj臋. By艂a ca艂a i zdrowa. - Pierwszy szok powoli mija艂, ust臋puj膮c miejsca 艂zom rozpaczy. - Ca艂a i zdrowa.

- Wiem. Przykro mi.

- Co si臋 sta艂o mojemu dziecku? Mia艂a jaki艣 wypadek?

- To nie by艂 wypadek. Zosta艂a zamordowana.

- To niemo偶liwe. - Kobieta kr臋ci艂a powoli g艂ow膮, jakby chcia艂a odgoni膰 w ten spos贸b straszliw膮 prawd臋. - To po prostu niemo偶liwe.

Eve pozwoli艂a jej p艂aka膰. Wiedzia艂a, 偶e pierwszej fali rozpaczy nie powstrzymaj膮 偶adne argumenty, pro艣by czy polecenia. - Ju偶 tu jedzie - mrukn臋艂a Peabody.

- Dobrze. Przynie艣 szklank臋 wody.

Eve siedzia艂a obok szlochaj膮cej kobiety i rozgl膮da艂a si臋 po salonie. Tu tak偶e by艂o mn贸stwo ksi膮偶ek wyeksponowanych na p贸艂kach niczym skarby. Wsz臋dzie panowa艂 wzorowy porz膮dek, wystr贸j pokoju by艂 typowy dla nowojorskiej klasy 艣redniej. Na stoliku sta艂a tr贸jwymiarowa fotografia u艣miechni臋tej Grace.

- Co sta艂o si臋 mojemu dziecku?

Eve odwr贸ci艂a g艂ow臋, spojrza艂a prosto w zap艂akane oczy pani Lutz.

- Dzi艣 w nocy spotka艂a si臋 z m臋偶czyzn膮, z kt贸rym wcze艣niej korespondowa艂a przez Internet. Przypuszczamy, 偶e poda艂 jej drinki zawieraj膮ce substancje pobudzaj膮ce seksualnie.

- O Bo偶e. - Pani Lutz obj臋艂a si臋 wp贸艂 i zacz臋艂a ko艂ysa膰 w miejscu. - O m贸j Bo偶e.

- Dowody wskazuj膮 na to, 偶e p贸藕niej przyszed艂 z pani c贸rk膮 do jej mieszkania i nadal podawa艂 jej narkotyki. Najprawdopodobniej Grace umar艂a z przedawkowania.

- Ona nigdy nie za偶ywa艂a narkotyk贸w.

- Jeste艣my pewni, 偶e nie zrobi艂a tego 艣wiadomie, pani Lutz.

Poda艂 jej te 艣rodki, bo chcia艂... - Eve zacisn臋艂a mocno usta, wypu艣ci艂a powietrze w d艂ugim dr偶膮cym oddechu. - On j膮 zgwa艂ci艂.

Niestety, prawdopodobnie tak w艂a艣nie by艂o. Jak daleko mo偶na si臋 posun膮膰 w takiej sytuacji? - rozmy艣la艂a Eve. Na ile mo偶na pom贸c takiemu cz艂owiekowi?

- Pani Lutz, nie wiem, czy b臋dzie to dla pani jakie艣 pocieszenie, ale Grace nie cierpia艂a, nie ba艂a si臋.

- Dlaczego kto艣 mia艂by j膮 skrzywdzi膰? Jakim cz艂owiekiem trzeba by膰, by zrobi膰 to niewinnej m艂odej dziewczynie?

- Nie mog臋 odpowiedzie膰 na to pytanie, ale zapewniam pani膮, 偶e go z艂api臋. Pani musi mi w tym pom贸c.

Pani Lutz odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u, zamkn臋艂a oczy. - A c贸偶 ja mog臋 zrobi膰, skoro jej ju偶 nie ma?

- Czy ona mia艂a ch艂opaka?

- Tak, by艂 kiedy艣 Robbie. Robbie Dwyer. Chodzili ze sob膮 w szkole 艣redniej i na pocz膮tku studi贸w. To mi艂y ch艂opiec. Jego matka i ja nale偶ymy do tego samego klubu czytelniczego. - G艂os zadr偶a艂 jej nieco, zacisn臋艂a jednak mocno oczy. - Obie mia艂y艣my chyba nadziej臋, 偶e w ko艅cu co艣 z tego wyniknie, ale to by艂a raczej przyja藕艅 ni偶 mi艂o艣膰. Grace chcia艂a si臋 przenie艣膰 do miasta, a Robbie dosta艂 posad臋 tutaj. Rozeszli si臋.

- Kiedy to si臋 sta艂o?

- Je艣li my艣li pani, 偶e Robbie m贸g艂by zrobi膰 co艣 podobnego, to jest pani w b艂臋dzie. Znam go od dziecka. - Kobieta westchn臋艂a, otworzy艂a oczy. - Spotyka si臋 teraz z bardzo mi艂膮 dziewczyn膮. - Czy c贸rka m贸wi艂a kiedykolwiek o kim艣, kim by艂aby zainteresowana albo kto by艂by zainteresowany ni膮? W mie艣cie?

- Nie, nigdy. Ci臋偶ko pracowa艂a i uczy艂a si臋. Jest nie艣mia艂a.

Moja Grace jest nie艣mia艂a. Trudno jej nawi膮zywa膰 nowe znajomo艣ci. Dlatego zach臋ca艂am j膮, 偶eby si臋 przenios艂a ... - Pani Lutz zn贸w musia艂a na chwil臋 przerwa膰, by prze艂kn膮膰 艂zy. - George chcia艂, 偶eby zosta艂a tutaj, uczy艂a w szkole. Ja popycha艂am j膮 dalej, delikatnie zach臋ca艂am do przeprowadzki, chcia艂am, 偶eby si臋 rozwija艂a. Teraz j膮 straci艂am. Zabierzecie mnie do niej? Kiedy przyjedzie George, zabierzecie nas do naszego dziecka?

- Tak. Zabierzemy pani膮 do niej.

Komendant Whitney rozmawia艂 w艂a艣nie przez 艂膮cze. Gestem zaprosi艂 Eve, by wesz艂a do jego gabinetu. Nie poprosi艂, by usiad艂a, ona tak偶e nie rusza艂a si臋 z miejsca. Twarz komendanta poci臋ta by艂a g艂臋bokimi zmarszczkami, map膮 stres贸w, zwyci臋skich i przegranych bitew, ci臋偶aru w艂adzy. Garnitur w kolorze mocnej, dobrze zaparzonej kawy - niemal tym samym co jego sk贸ra - nadawa艂 mu wygl膮d twardziela i biurokraty jednocze艣nie. W艂a艣nie to po艂膮czenie sprawia艂o, zdaniem Eve, 偶e Whitney wygl膮da艂 r贸wnie dobrze w akcji, jak i w gabinecie.

Na prawym rogu biurka sta艂a ba艅ka z przezroczystego szk艂a, wype艂niona b艂臋kitn膮 wod膮, z dnem wy艂o偶onym g艂adkimi kolorowymi kamykami. Kiedy Eve przygl膮da艂a jej si臋 ze zdumieniem, dostrzeg艂a jaki艣 ob艂y, niezwykle szybki i ogni艣cie czerwony kszta艂t.

- Moja 偶ona - powiedzia艂 Whitney, kiedy zako艅czy艂 ju偶 rozmow臋. - Uwa偶a, 偶e to o偶ywia gabinet. Ma mnie uspokaja膰. Co ja mam, do diab艂a, zrobi膰 z t膮 przekl臋t膮 ryb膮?

- Nie mam poj臋cia, komendancie.

Przez moment oboje wpatrywali si臋 w czerwony pasek kr膮偶膮cy po akwarium. Wiedz膮c, 偶e 偶ona komendanta pasjonuje si臋 mod膮 i dekoracj膮 wn臋trz, Eve szuka艂a w my艣lach jakiego艣 uprzejmego komentarza.

- Jest szybka.

- Kr膮偶y tak prawie przez ca艂y dzie艅. M臋cz臋 si臋 od samego patrzenia na ni膮.

- W tym tempie prawdopodobnie szybko si臋 wyko艅czy i zdechnie za par臋 tygodni.

- Mam nadziej臋, 偶e B贸g wys艂ucha twoich s艂贸w, Dallas. Gdzie jest twoja asystentka?

- Por贸wnuje dane dotycz膮ce obu ofiar. Jak dot膮d nie znale藕li艣my nic, co wi膮za艂oby je ze sob膮 w bezpo艣redni spos贸b. Obie lubi艂y ksi膮偶ki, w szczeg贸lno艣ci poezj臋, obie sp臋dza艂y sporo czasu w cyberkafejkach. Na razie nie ustalili艣my jeszcze, czy bywa艂y w tych samych lokalach.

Whitney rozsiad艂 si臋 wygodniej. - A co ju偶 wiecie?

- S膮siadka Lutz, Angela Nicko, znalaz艂a jej cia艂o dzi艣 rano.

Spotyka艂y si臋 codziennie na porann膮 kaw臋, a kiedy Lutz nie przysz艂a ani nie zareagowa艂a na pukanie, pani Nicko zaniepokoi艂a si臋 do tego stopnia, 偶e otworzy艂a jej drzwi zapasowym kluczem. Nicko jest emerytowan膮 bibliotekark膮, ma dobrze ponad dziewi臋膰dziesi膮t lat.

I p艂aka艂a, pomy艣la艂a Eve ze znu偶eniem, p艂aka艂a cicho, sk艂adaj膮c zeznanie.

- Wydaje si臋, 偶e by艂 to jedyny mieszkaniec tego budynku, z kt贸rym ofiara utrzymywa艂a sta艂e kontakty. Lutz opisywana jest jako cicha, uprzejma kobieta, kt贸ra trzyma艂a si臋 zawsze ustalonego porz膮dku dnia. Rano jecha艂a do pracy, wraca艂a prosto do domu. Dwa razy w tygodniu robi艂a zakupy w pobliskim supermarkecie. Pr贸cz Nicko nic mia艂a 偶adnych przyjaci贸艂, 偶adnych kochank贸w. Robi艂a eksternistyczny kurs z bibliotekoznawstwa.

- Co z kamerami ochrony?

- Jest tylko jedna, przy wej艣ciu. Poniewa偶 dowody z miejsca pierwszej zbrodni potwierdzi艂y, 偶e podejrzany dzia艂a艂 w przebraniu, zak艂adamy, 偶e tym razem zrobi艂 to samo. Czekam na raport z laboratorium. Jego wygl膮d r贸偶ni si臋 znacznie od tego z poprzedniego morderstwa. Tym razem mia艂 kr贸tkie blond w艂osy, mocno zarysowan膮 szcz臋k臋, szerokie brwi, ciemnobr膮zowe oczy i jasno偶贸艂t膮 karnacj臋. - Eve wpatrywa艂a si臋 w rybk臋. Przyprawia艂a j膮 o zawroty g艂owy, ale nie mog艂a oderwa膰 od niej wzroku. - Inne by艂o te偶 podej艣cie do ofiary. Morderca dzia艂a艂 celowo, znajdowa艂 przyjemno艣膰 w zadawaniu jej b贸lu, co nie by艂o widoczne w pierwszym przypadku. Pr贸bujemy ustali膰, gdzie zosta艂a zakupiona peruka i kosmetyki u偶yte podczas pierwszego przest臋pstwa. Oczywi艣cie nadal te偶 pr贸bujemy wyci膮gn膮膰 jakie艣 informacje z Internetu i sprawdzamy, czy co艣 jednak nie 艂膮czy艂o obu ofiar. Poprosi艂am o konsultacj臋 doktor Mir臋 i przygotowuj臋 dla niej wszystkie dane, jakie zebrali艣my do tej pory.

- Media nie wiedz膮 jeszcze, 偶e te sprawy s膮 ze sob膮 powi膮zane, ale nie utrzymamy tego d艂ugo w tajemnicy.

- W tym przypadku, komendancie, media mog膮 nam pom贸c.

Je艣li kobiety zostan膮 ostrze偶one przed potencjalnym zagro偶eniem, morderca b臋dzie mia艂 mniejsze pole manewru. Chcia艂abym przekaza膰 cz臋艣膰 danych Nadine Furst z Kana艂u 75.

Whitney wyd膮艂 usta.

- Dopilnuj tego, 偶eby ten przeciek nie zamieni艂 si臋 w pow贸d藕, nim b臋dziemy na to przygotowani.

- Tak jest. Sprawdzam te偶 informacje dotycz膮ce narkotyk贸w, bo w obu przypadkach s膮 to bardzo drogie i trudno dost臋pne substancje. Kiedy znajd臋 dostawc臋, by膰 mo偶e b臋d臋 musia艂a i艣膰 z nim na uk艂ad.

Porozmawiamy o tym, kiedy znajdziesz tego dostawc臋. Ale ju偶 teraz mog臋 powiedzie膰, 偶e nie b臋dzie to 艂atwe. Te narkotyki to 艣mierdz膮ca sprawa. Je艣li odpu艣cimy dostawcy, b臋dziemy mieli na g艂owie r贸偶nego rodzaju organizacje feministyczne i prorodzinne, stra偶nik贸w moralno艣ci i polityk贸w, kt贸rzy b臋d膮 chcieli na tym skorzysta膰.

- A je艣li uk艂ad z dostawc膮 pozwoli ocali膰 komu艣 偶ycie?

- Dla wielu z tych ludzi to nie ma znaczenia. Dla nich licz膮 si臋 zasady, a nie poszczeg贸lne jednostki. Sprawd藕 wszystkie tropy i z艂ap tego gnoja, zanim pojawi膮 si臋 nast臋pne ofiary. I zanim dziennikarze dobior膮 nam si臋 do sk贸ry.

Eve nigdy nie przejmowa艂a si臋 dziennikarzami. Poniewa偶 nie by艂o to dla nikogo tajemnic膮, Nadine wyrazi艂a pewn膮 podejrzliwo艣膰, gdy Eve sama zaproponowa艂a jej przekazanie gar艣ci wa偶nych informacji. - Co ty knujesz, Dallas?

Eve przewr贸ci艂a oczami. Celowo czeka艂a, a偶 b臋dzie mog艂a opu艣ci膰 swoje biuro, by zadzwoni膰 do Nadine z domu, a nie z komendy. Wydawa艂o jej si臋, 偶e dzi臋ki temu rozmowa b臋dzie mia艂a raczej prywatny ni偶 s艂u偶bowy charakter.

- Robi臋 ci przys艂ug臋.

Nadine, przygotowana ju偶 do wyst臋pu na 偶ywo, unios艂a lekko jedn膮, idealnie wymodelowan膮 brew i wykrzywi艂a koralowe usta w drwi膮cym u艣mieszku.

- Ty, porucznik Zamkni臋te Usta, chcesz z w艂asnej i nieprzymuszonej woli poda膰 mi informacje dotycz膮ce tocz膮cego si臋 w艂a艣nie 艣ledztwa.

- Zgadza si臋.

- Chwileczk臋. - Twarz Nadine na dziesi臋膰 sekund znikn臋艂a z ekranu 艂膮cza. - Chcia艂am tylko skonsultowa膰 si臋 z meteorologiem. Wygl膮da na to, 偶e 艣wiat nie stan膮艂 jednak na g艂owie, a piek艂o jeszcze nie zamarz艂o.

- Wybacz, je艣li przez d艂u偶sz膮 chwil臋 b臋d臋 si臋 tarza膰 po pod艂odze ze 艣miechu. Chcesz te informacje czy nie?

- Oczywi艣cie, 偶e chc臋.

- Wed艂ug dobrze poinformowanych 藕r贸de艂 z nowojorskiej policji, sprawy Bryny Bankhead i Grace Lutz s膮 ze sob膮 powi膮zane.

- Poczekaj. - Nadine w jednej chwili zamieni艂a si臋 w czujne dziennikarskie zwierz臋. - Do tej pory nie stwierdzono wyra藕nie, czy 艣mier膰 Bankhead by艂a wynikiem wypadku, samob贸jstwem czy te偶 morderstwem.

- To morderstwo. Informacja potwierdzona.

- O ile mi wiadomo, w przypadku Lutz by艂o to morderstwo na tle seksualnym. Czy to samo odnosi si臋 do sprawy Bankhead? Nadine przesz艂a do zmasowanego ataku. - Czy ofiary si臋 zna艂y? Czy mamy do czynienia z jednym morderc膮, czy te偶 jest ich dw贸ch?

- Spokojnie, Nadine. To nie jest wywiad. Obie ofiary by艂y m艂odymi samotnymi kobietami, obie te偶 w noc swej 艣mierci spotka艂y si臋 z cz艂owiekiem, z kt贸rym wcze艣niej korespondowa艂y przez Internet i kt贸rego pozna艂y w internetowej grupie dyskusyjnej.

- Czym si臋 zajmowa艂y te grupy dyskusyjne? Gdzie si臋 spotkali?

- Zamknij si臋, Nadine. Dowody wskazuj膮 na to, 偶e obie ofiary za偶y艂y wcze艣niej, nie艣wiadomie, pewn膮 nielegaln膮 substancj臋. - Narkotyki pobudzaj膮ce seksualnie?

- Szybka jeste艣. Twoje 藕r贸d艂a ani nie potwierdzaj膮 tych informacji, ani im nie zaprzeczaj膮. No, dosta艂a艣 prezent, Nadine, teraz odpowiednio go wykorzystaj. Na razie nie mog臋 da膰 ci nic wi臋cej.

- Wyjd臋 st膮d za p贸艂torej godziny. Mo偶emy si臋 spotka膰, gdzie tylko zechcesz.

- Nie dzisiaj. Dam ci zna膰 kiedy i gdzie.

- Poczekaj! - Gdyby to by艂o mo偶liwe, Nadine przeskoczy艂aby na drug膮 stron臋 艂膮cza. - Powiedz co艣 jeszcze o podejrzanym. Macie jaki艣 rysopis, nazwisko?

- Badamy uwa偶nie wszystkie tropy i poszlaki. Ple, ple, ple. Eve u艣miechn臋艂a si臋 i przerwa艂a transmisj臋, nim Nadine zd膮偶y艂a wypowiedzie膰 do ko艅ca jakie艣 paskudne przekle艅stwo.

Zadowolona, przesz艂a do kuchni, zam贸wi艂a kaw臋. Potem sta艂a przy oknie, wpatrzona w g臋stniej膮ce ciemno艣ci.

On tam by艂. Gdzie艣 tam. Czy um贸wi艂 si臋 ju偶 na nast臋pn膮 randk臋?

Czy w tej chwili w艂a艣nie przygotowywa艂 si臋 do roli nie艣mia艂ego, romantycznego kochanka?

Czy jutro, pojutrze zn贸w b臋dzie musia艂a przynie艣膰 straszliwe wie艣ci czyjej艣 rodzinie, przyjacio艂om?

Wiedzia艂a, 偶e rodzice Lutz ju偶 nigdy si臋 z tego nie otrz膮sn膮.

Nadal b臋d膮 prowadzi膰 normalne 偶ycie, a po jakim艣 czasie przestan膮 my艣le膰 o tym w ka偶dej minucie dnia. Zn贸w b臋d膮 si臋 艣mia膰, pracowa膰, robi膰 zakupy. Na zawsze jednak zostanie w nich wielka wyrwa, na zawsze pozbawieni zostan膮 cz臋艣ci duszy.

Byli rodzin膮. Stanowili jedno艣膰. Eve wyczuwa艂a to w ich domu.

W osobach i przedmiotach. W kwiatach przed drzwiami, w zaciszno艣ci salonu. Teraz byli raczej rozbitkami ni偶 rodzicami. Przetrwali, lecz echo tego, co si臋 wydarzy艂o, na zawsze ju偶 mia艂o pobrzmiewa膰 w ich g艂owach.

Zachowaj膮 jej pok贸j, rozmy艣la艂a Eve, podczas gdy gotowa kawa styg艂a w autokucharzu. Kiedy patrzy艂a na to oczami policjanta, staraj膮c si臋 doda膰 jakie艣 szczeg贸艂y do obrazu Grace Lutz, widzia艂a etapy jej 偶ycia, od dziecka, przez dziewczynk臋, do m艂odej kobiety. Lalki u艂o偶one starannie na p贸艂ce; teraz raczej element dekoracji ni偶 zabawki, ale nadal mi艂e jej sercu. Ksi膮偶ki, fotografie, hologramy. Pude艂ka na drobiazgi w kszta艂cie serc czy kwiat贸w. Po艣ciel na 艂贸偶ko mia艂a odcie艅 s艂onecznej 偶贸艂ci, 艣ciany by艂y dziewiczo bia艂e.

Eve nie mog艂a wyobrazi膰 sobie dorastania w tych s艂odkich dziewcz臋cych pieleszach. Pastelowe zas艂ony w oknach, tani minikomputer na biurku ozdobionym stokrotkami, taki sam kwiecisty aba偶ur na nocnej lampce. Dziewczynka, kt贸ra spa艂a w tym 艂贸偶ku i czyta艂a przy tej lampce, by艂a szcz臋艣liwa, bezpieczna i kochana.

Eve nigdy nie mia艂a lalki ani zas艂on w oknach. Nie mia艂a 偶adnych drobiazg贸w i pami膮tek, kt贸re chowa艂aby do pude艂ek w kszta艂cie serca. Pokoje z jej dzieci艅stwa by艂y obskurnymi anonimowymi pomieszczeniami w tanich hotelach, gdzie ze 艣cian odchodzi艂y brudne tapety, a po pod艂odze biega艂y insekty lub szczury.

Powietrze 艣mierdzia艂o st臋chlizn膮, nie by艂o tam miejsca, w kt贸rym mog艂aby si臋 ukry膰, do kt贸rego mog艂aby uciec, gdy on wraca艂 i nie by艂 do艣膰 pijany, by zapomnie膰 o jej obecno艣ci.

Dziewczynka, kt贸ra spa艂a w tych 艂贸偶kach, dr偶a艂a z zimna, by艂a przera偶ona, zdesperowana i zagubiona.

Drgn臋艂a gwa艂townie, gdy kto艣 dotkn膮艂 jej ramienia, i odruchowo si臋gn臋艂a po bro艅.

- Spokojnie, pani porucznik. - Roarke pog艂adzi艂 j膮 delikatnie po r臋ce, w kt贸rej trzyma艂a pistolet, spojrza艂 na jej twarz. - Gdzie by艂a艣?

- Pr贸bowa艂am zatoczy膰 kr膮g. - Odsun臋艂a si臋 od niego, otworzy艂a autokucharza, by wyj膮膰 kaw臋. - Nie wiedzia艂am, 偶e jeste艣 w domu.

- Wr贸ci艂em dopiero niedawno. - Zn贸w po艂o偶y艂 d艂onie na jej ramionach, zacz膮艂 je 艂agodnie masowa膰. - Co艣 ci ci臋 przypomnia艂o?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, 艂ykn臋艂a zimnej kawy i zn贸w wbi艂a wzrok w ciemno艣ci za oknem. Wiedzia艂a jednak, 偶e je艣li si臋 tego nie pozb臋dzie, b臋dzie j膮 to dr臋czy膰 bez ko艅ca.

- Kiedy ci臋 nie by艂o - zacz臋艂a - mia艂am sen. Z艂y. On nie umar艂.

By艂 ca艂y okrwawiony, ale nie umar艂. M贸wi艂 do mnie. Powiedzia艂, 偶e nigdy go nie zabij臋, 偶e nigdy od niego nie uciekn臋. - Widzia艂a odbicie m臋偶a w szybie, widzia艂a, jak zlewa si臋 z nim jej obraz. Musia艂 mnie ukara膰. Wsta艂. Krew wylewa艂a si臋 z niego strumieniami, ale wsta艂. I podszed艂 do mnie.

- On nie 偶yje, Eve. - Roarke wyj膮艂 fili偶ank臋 z jej d艂oni i odstawi艂 j膮 na st贸艂. Potem uj膮艂 Eve za ramiona i odwr贸ci艂 tak, by patrze膰 prosto w jej oczy. - Nie mo偶e ci臋 skrzywdzi膰. Istnieje tylko w twoich snach.

- Kaza艂 mi zapami臋ta膰 to, co powiedzia艂, ale ja nie mog臋. Nie wiem, o co mu chodzi. Spyta艂am go, dlaczego mnie krzywdzi. Odpar艂, 偶e jestem niczym i nikim, lecz przede wszystkim krzywdzi mnie dlatego, 偶e mo偶e. Chyba nie mog臋 odebra膰 mu tej mocy. Nawet teraz.

- Unicestwiasz go po trosz臋 za ka偶dym razem, gdy dzia艂asz w imieniu ofiary. Mo偶e im bardziej oddalasz si臋 od niego w rzeczywisto艣ci, tym trudniej przychodzi ci uwolni膰 si臋 od niego w snach. Nie wiem. - Przeci膮gn膮艂 palcami przez jej w艂osy. Porozmawiasz z Mir膮?

- Nie wiem. Nie - poprawi艂a si臋. - I tak nie powie mi nic ponad to, co ju偶 wiem.

Co jestem gotowa wiedzie膰, pomy艣la艂 Roarke, ale milcza艂.

- Tak czy inaczej musz臋 porozmawia膰 z ni膮 o morderstwach.

- Druga ofiara?

- Tak. Mam mn贸stwo pracy.

- To by艂 ten sam cz艂owiek?

Nie odpowiedzia艂a; wr贸ci艂a do swego gabinetu. Nie mia艂a jednak ochoty na t臋 kaw臋. Przechadzaj膮c si臋 od 艣ciany do 艣ciany, jeszcze raz odtwarza艂a w my艣lach przebieg poranka i opowiada艂a o wszystkim Roarke'owi.

- Je艣li te narkotyki rozprowadza kto艣 z miasta, mog臋 go dla ciebie znale藕膰 - zaproponowa艂.

Spojrza艂a na m臋偶a, odzianego w elegancki czarny garnitur. Nie powinna by艂a zapomina膰, 偶e kryje si臋 w nim kto艣 bardzo niebezpieczny, kto艣, kto prowadzi艂 niegdy艣 interesy z innymi niebezpiecznymi lud藕mi.

Roarke Industries by艂a najpot臋偶niejsz膮 korporacj膮 na 艣wiecie, zrodzi艂a si臋 jednak - podobnie jak jej w艂a艣ciciel - w ciemnych zau艂kach dubli艅skich slums贸w.

- Nie, nie chc臋, 偶eby艣 to robi艂 - odpar艂a. - Na razie. Je艣li Charles i Feeney nic nie znajd膮, wtedy ci臋 o to poprosz臋. Wola艂abym jednak, 偶eby艣 nie interesowa艂 si臋 za bardzo tym obszarem.

- Moje zainteresowania b臋d膮 mia艂y charakter 艣ci艣le s艂u偶bowy, a przypuszczam, 偶e poradzi艂bym sobie znacznie szybciej ni偶 ty. - O s艂u偶bie mog臋 m贸wi膰 tylko ja, bo tylko ja mam tutaj odznak臋. Ty znasz wiele kobiet.

- Pani porucznik. - Do jego oczu powr贸ci艂 u艣miech. - Ta cz臋艣膰 mojego 偶ycia to ju偶 zamkni臋ty rozdzia艂.

- Tak, wiem. Chodzi mi o to, 偶e wi臋kszo艣膰 facet贸w gustuje w jednym typie kobiet. Niekt贸rzy lubi膮 intelektualistki, inni kobiety uleg艂e, jeszcze inni wol膮 typ sportowy i tak dalej.

Roarke zbli偶y艂 si臋 do niej.

- W jakim typie, twoim zdaniem, gustuj臋 ja?

- Ty zbiera艂e艣 wszystkie, kt贸re pada艂y ci do st贸p, wi臋c lubi艂e艣 r贸偶norodno艣膰.

- Nie przypominam sobie, 偶eby艣 pad艂a mi kiedykolwiek do st贸p.

- I nie licz na to. Ty nie jeste艣 tutaj dobrym przyk艂adem, bo nigdy nie szuka艂by艣 tego rodzaju rozrywki przez Internet. - Nie zabrzmia艂o to w twoich ustach jak komplement.

- Niewa偶ne. Chc臋 powiedzie膰, 偶e ludzie maj膮 zazwyczaj okre艣lone oczekiwania, jaki艣 idea艂 kochanka czy kochanki. Kobieta z pierwszej sprawy. Inteligentna, obrotna, ale z dusz膮 romantyczki. Elegancka, bardzo atrakcyjna. Drogie mieszkanie, aktywna seksualnie, gdy ma na to ochot臋. Przyjacielska, towarzyska. Lubi mod臋, poezj臋 i muzyk臋. Wydaje pieni膮dze na ubrania, dobre restauracje, salony pi臋kno艣ci.

- I - doda艂 Roarke - jest do艣膰 rozrywkowa, by na pierwsz膮 randk臋 um贸wi膰 si臋 w modnym klubie.

- Ot贸偶 to. Kobieta numer dwa. Solidne mieszcza艅skie pochodzenie. Nie艣mia艂a, cicha intelektualistka. Wydaje wszystkie oszcz臋dno艣ci na ksi膮偶ki. Rzadko jada na mie艣cie, co rano sp臋dza pi臋tna艣cie, dwadzie艣cia minut w towarzystwie s膮siadki, kt贸ra mog艂aby by膰 jej prababci膮. Nie ma bliskich przyjaci贸艂 w mie艣cie. Bardzo m艂oda, jest jeszcze dziewic膮. Szuka pokrewnej duszy. M臋偶czyzny, dla kt贸rego zachowa艂a cnot臋.

- I jest do艣膰 naiwna, by wierzy膰, 偶e go znalaz艂a, cho膰 nigdy jeszcze go nie spotka艂a.

- Jedna jest introwertyczk膮, druga ekstrawertyczk膮. Fizycznie bardzo r贸偶ni膮 si臋 od siebie. W pierwszym przypadku morderstwo prawdopodobnie nie by艂o zaplanowane, zab贸jca wpad艂 w panik臋. Na ciele ofiary nie znaleziono 偶adnych 艣lad贸w przemocy. Dosz艂o tylko do stosunku dopochwowego. - Wyj臋艂a z pude艂ka dyskietk臋, wsun臋艂a j膮 do komputera. - W drugim przypadku kobieta zosta艂a zamordowana z premedytacj膮, zab贸jca prawdopodobnie dzia艂a艂 wed艂ug przygotowanego wcze艣niej planu. Na ciele ofiary znaleziono liczne siniaki, zadrapania, 艣lady ugryzie艅. Ofiara zosta艂a zgwa艂cona kilkakrotnie, w brutalny spos贸b, dosz艂o te偶 do stosunku analnego. Mo偶na by przypuszcza膰, 偶e pierwsze morderstwo ... zach臋ci艂o sprawc臋, podnieci艂o, zaintrygowa艂o. Dlatego zdecydowa艂 si臋 powt贸rzy膰 to do艣wiadczenie i tym razem znalaz艂 przyjemno艣膰 w przemocy, w samym akcie morderstwa.

Roarke skin膮艂 g艂ow膮, podszed艂 do 偶ony i stan膮艂 za jej plecami. - Mog艂o tak by膰.

- Obraz na 艣cian臋 - poleci艂a Eve. - Por贸wna艂am nagrania z kamer przy wej艣ciach do obu budynk贸w. Po prawej obraz z domu Bankhead. Wiemy, 偶e zab贸jca nosi peruk臋, mas臋 plastyczn膮 na twarzy i makija偶. Pod t膮 postaci膮 przedstawia艂 si臋 jako Dante. Po lewej nagranie z bloku Lutz, tutaj sprawca nazywa siebie Dorian. Twarz jest zamaskowana, wi臋c trudno co艣 o niej powiedzie膰. Budowa cia艂a, wzrost, mniej wi臋cej ten sam, zreszt膮 i to mo偶na w sporym stopniu zmienia膰; wy偶sze obcasy, poduszki na ramionach.

Ogl膮da艂a ju偶 te nagrania wielokrotnie. Wiedzia艂a, czego si臋 spodziewa膰.

- Zauwa偶, jak Dante trzyma jej d艂o艅, ca艂uje palce, otwiera przed ni膮 drzwi. Prawdziwy d偶entelmen. Dorian obejmuje j膮 w pasie. Ona wpatruje si臋 w niego ma艣lanymi oczyma, kiedy zbli偶aj膮 si臋 do drzwi. On wcale na ni膮 nie patrzy, brak kontaktu wzrokowego. Dla niego nie ma znaczenia, kim jest ta dziewczyna. I tak ju偶 nie 偶yje. - Zmieni艂a obraz. - Tu Dante wychodzi. Zdenerwowany, poci si臋 ze strachu. Chryste, my艣li, jak to si臋 mog艂o sta膰? Jak ja si臋 z tego wygrzebi臋? A teraz wyj艣cie z budynku Lutz. Wychodzi spokojnym, leniwym krokiem, ogl膮da si臋, u艣miecha pod nosem. My艣li: to by艂a 艣wietna zabawa. Kiedy b臋d臋 m贸g艂 zrobi膰 to znowu?

- Pierwsza teoria nadal mo偶e by膰 prawdziwa - skomentowa艂 Roarke. - Nabra艂 pewno艣ci siebie, obudzi艂y si臋 w nim nowe potrzeby, znalaz艂 nowe przyjemno艣ci. Druga teoria: ma r贸偶ne osobowo艣ci zale偶nie od tego, jak wygl膮da, z jak膮 kobiet膮 si臋 spotyka. Ale ty masz jeszcze inn膮 teori臋. - Roarke odwr贸ci艂 g艂ow臋 od ekranu, spojrza艂 na Eve. - S膮dzisz, 偶e 艣cigasz dw贸ch m臋偶czyzn.

- Mo偶e to zbyt proste. Mo偶e on chce, 偶ebym tak w艂a艣nie my艣la艂a. - Siedzia艂a nieruchomo, wpatrzona w obraz rzucany na 艣cian臋. - Nie mog臋 go rozgry藕膰. Sprawdzi艂am prawdopodobie艅stwo hipotezy o dw贸ch zab贸jcach. Nieca艂e czterdzie艣ci trzy procent.

- Komputery nie maj膮 instynktu. Nie maj膮 twoich oczu. Podszed艂 bli偶ej i usiad艂 na skraju biurka. - Co widzisz?

- Odmienny j臋zyk cia艂a, r贸偶ne style, r贸偶ne typy. Ale to mo偶e by膰 tylko gra. Mo偶e on jest aktorem. Zaprasza ofiar臋 do ekskluzywnego, romantycznego lokalu, potem wraca z ni膮 do jej mieszkania. Nie kala w艂asnego gniazda. 艢wiece, wino, muzyka, r贸偶e. U偶ywa tej samej scenerii. Nie mam jeszcze wynik贸w bada艅 DNA, ale technicy znale藕li w mieszkaniu Lutz tylko jej odciski palc贸w. I s膮siadki. Nic na butelce wina, kieliszkach ani jej ciele. Zabezpieczy艂 si臋 tym razem. Dlaczego mia艂by to robi膰, wiedz膮c, 偶e mamy odciski z pierwszego morderstwa?

- Je艣li jest ich dw贸ch, w rzeczywisto艣ci czy te偶 poprzez rozszczepion膮 osobowo艣膰, znaj膮 si臋 bardzo dobrze. Jak bracia - doda艂 Roarke, kiedy Eve spojrza艂a pytaj膮co. - Partnerzy. A to jest gra.

- A oni zbieraj膮 punkty. Ka偶dy na swoje konto. Potrzebuj膮 nast臋pnej rundy. Zostan臋 tu i b臋d臋 monitorowa膰 niekt贸re cyberkafejki, kt贸re znalaz艂y si臋 na li艣cie McNaba.

- Mo偶esz to robi膰 z mojego gabinetu. M贸j sprz臋t jest szybszy.

A poza tym - doda艂, wiedz膮c, 偶e Eve szuka w my艣lach jakiej艣 wym贸wki - mog臋 ci da膰 list臋 sprzeda偶y tego wina.

- Mo偶esz por贸wna膰 j膮 z list膮 sprzeda偶y Castillo di Vechio Merlot, rocznik czterdziesty czwarty?

- Mog臋 - zgodzi艂 si臋, podnosz膮c j膮 z fotela. - Je艣li kto艣 dotrzyma mi towarzystwa i wypije ze mn膮 kieliszek wina.

- Tylko jeden - odpar艂a i przesz艂a z m臋偶em do jego gabinetu. To mo偶e zaj膮膰 mi sporo czasu.

- Wymie艅 tylko miejsca, kt贸re chcesz monitorowa膰.

Eve ogarn臋艂a spojrzeniem d艂ug膮 konsol臋, sta艂a przez chwil臋 przed jednym z kilku komputer贸w.

- Musz臋 艣ci膮gn膮膰 je z pliku.

- Komputer. Dost臋p do jednostki numer sze艣膰, Eve. - Stan膮艂 przed p贸艂k膮 z winami, kt贸re trzyma艂 za biurkiem. - Wejd藕 tylko do pliku, kt贸rego potrzebujesz - powiedzia艂 - i zr贸b kopi臋.

- Czy nie m贸wi艂am ci ju偶, 偶e przechowuj臋 w moim domowym komputerze oficjalne dane nowojorskiej policji i 偶e nie masz prawa dost臋pu do tych danych?

- M贸wi艂a艣. Co艣 lekkiego ... O, to b臋dzie dobre. - Si臋gn膮艂 po butelk臋, odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂 szeroko, ujrzawszy jej gro藕n膮 min臋. - Mo偶e we藕miemy sobie te偶 co艣 do przegryzienia?

- Przypomnij mi p贸藕niej, 偶e mam ci natrze膰 uszu.

Roarke otworzy艂 butelk臋.

- Postaram si臋 nie zapomnie膰.

7

Popija艂a wino, jad艂a kawior i stara艂a si臋 nie my艣le膰 o tym, jak absurdalna jest ta sytuacja. Gdyby dowiedzia艂 si臋 o tym kto艣 z komendy, nie mia艂aby spokoju do ko艅ca 偶ycia.

Roarke robi艂 to samo i to z ogromn膮 przyjemno艣ci膮.

- Wprowad藕 imiona, na kt贸re chcesz zwr贸ci膰 szczeg贸ln膮 uwag臋.

- DanteNYC - powiedzia艂a. - DorianNYC. Feeney sprawdza imiona, kt贸re ko艅cz膮 si臋 na NYC, ale ...

- Tak, ale my mo偶emy zastosowa膰 inne kryterium. By膰 mo偶e zasypi膮 nas miliony nieprzydatnych imion, ale mo偶e te偶 dopisze nam szcz臋艣cie.

- A co z nazw膮 konta? On mo偶e si臋 ukrywa膰 pod wieloma imionami i porzuca膰 stare, kiedy ju偶 je wykorzysta.

- Posu艅 si臋 troszeczk臋. - Przesun膮艂 krzes艂o 偶ony o kilka centymetr贸w w lewo, a potem usiad艂 obok niej. - Komputer, szukaj wszystkich operacji prowadzonych z konta o nazwie La BeBe Dame.

Wyszukiwanie rozpocz臋te ...

- Feeney powiedzia艂, 偶e trzeba obej艣膰 wszystkie blokady i protoko艂y, 偶eby ... - Umilk艂a i podnios艂a kieliszek, kiedy Roarke spojrza艂 na ni膮 spod przymru偶onych powiek. - Niewa偶ne.

- Komputer, informuj, je艣li i kiedy kto艣 dokonuje operacji pod wymienionym kontem, i zlokalizuj 藕r贸d艂o aktywno艣ci.

Kontynuacja wyszukiwania. Brak 偶膮danych informacji. Kontynuacja ...

- To nie mo偶e by膰 takie proste.

- Nie, zazwyczaj nie jest. - Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮. 鈥 Masz szcz臋艣cie, 偶e trafi艂a艣 w艂a艣nie na mnie, prawda? Pytanie retoryczne, kochanie - doda艂 szybko i zatka艂 jej usta kawiorem. - Pozw贸l, 偶e odtworz臋 t臋 list臋 sprzeda偶y.

Zrobi艂 to r臋cznie, sprawnie wystukuj膮c na klawiaturze kilka komend. Eve patrzy艂a przez chwil臋, jak po ekranie przesuwa si臋 strumie艅 danych, wreszcie westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Mog艂o by膰 gorzej - uzna艂a. - Gdyby to by艂o jakie艣 tanie wino, mieliby艣my sto razy wi臋cej nazwisk.

- My艣l臋, 偶e wi臋cej. Mo偶emy rozbi膰 to na sprzeda偶 indywidualn膮 i zam贸wienia w restauracjach. Teraz sprawdzimy, co da si臋 zrobi膰 z Merlotern.

- To te偶 twoja marka?

- Nie, konkurencji. Mam jednak swoje sposoby. To zajmie kilka minut.

Poniewa偶 uwa偶a艂a, 偶e jako funkcjonariuszowi policji nie wypada jej siedzie膰 i patrze膰 spokojnie, jak cywil powa偶nie narusza prawo, wsta艂a i podesz艂a bli偶ej do ekranu na 艣cianie.

- Komputer, zaw臋藕 list臋 klient贸w do samotnych m臋偶czyzn i wy艣wietl j膮 na czwartym ekranie.

Lista skr贸ci艂a si臋 wyra藕nie. Nie mog艂a oczywi艣cie pomin膮膰 zam贸wie艅 restauracyjnych, kobiet i mieszanych par, na pocz膮tek zamierza艂a jednak sprawdzi膰 dwustu samotnych m臋偶czyzn.

- Komputer. - Zmru偶y艂a oczy. - Wy艣wietl na ekranie pi膮tym nazwiska m臋偶czyzn, kt贸rzy wielokrotnie kupowali ten sam produkt. Lepiej - mrukn臋艂a, gdy lista zmniejszy艂a si臋 o kolejne osiemdziesi膮t sze艣膰 nazwisk. - Masz ju偶 te dane?

- Cierpliwo艣ci, pani porucznik. - Zerkn膮艂 przelotnie na Eve, potem jednak podni贸s艂 g艂ow臋 i wbi艂 w ni膮 spojrzenie, od kt贸rego przesz艂y j膮 dreszcze, a mi臋艣nie ud same si臋 rozlu藕ni艂y.

- Co?

- Jeste艣 taka stanowcza, taka skupiona, prawdziwy gliniarz.

Zimny wzrok, powa偶na mina, bro艅 pod r臋k膮. A偶 mi 艣linka leci. Roze艣mia艂 si臋 i powr贸ci艂 do pracy. - Prosz臋, oto twoje dane, ekran trzeci.

- M贸wisz takie rzeczy, 偶eby mnie podnieci膰?

- Nie, ale to mi艂y efekt uboczny. Wtedy tak偶e wygl膮dasz bardzo apetycznie. W ci膮gu ostatniego roku sprzeda偶 mojego bia艂ego wina przewy偶szy艂a sprzeda偶 czerwonego konkurencji o kilkaset butelek.

- Wielka mi niespodzianka - odpar艂a cierpko i ponownie odwr贸ci艂a si臋 do ekran贸w. - Komputer, sporz膮d藕 list臋 klient贸w, kt贸rzy kupowali wina obu rodzaj贸w w ci膮gu minionego miesi膮ca. Nieca艂e trzydzie艣ci. - Wyd臋艂a usta. - My艣la艂am, 偶e b臋dzie tego wi臋cej.

- Przywi膮zanie do marki.

- Zaczniemy od tych. Na pocz膮tek wyeliminuj臋 m臋偶czyzn powy偶ej pi臋膰dziesi膮tki. Nasz facet, czy faceci, jest m艂odszy. Potem trzeba b臋dzie sprawdzi膰 to dok艂adniej. Wino mo偶e kupowa膰 tato, wujek czy starszy brat. Albo ... - doda艂a, spogl膮daj膮c na list臋 par, kt贸re zakupi艂y wino. - Mama i tata. Nie s膮dz臋 jednak. Zacz臋艂a przechadza膰 si臋 wzd艂u偶 艣ciany. - Musz臋 jeszcze skonsultowa膰 to z Mir膮, ale nie s膮dz臋. Wydaje mi si臋, 偶e to nieromantyczne, aseksualne, kiedy rodzice kupuj膮 ci wino. Wtedy zn贸w czujesz si臋 jak dziecko, a przecie偶 jeste艣 m臋偶czyzn膮 i mo偶esz to udowodni膰. Mo偶esz mie膰 ka偶d膮 kobiet臋, kt贸rej zechcesz - m贸wi艂a do siebie. Wybierasz t臋, kt贸ra podoba ci si臋 najbardziej. Kobiety s膮 bezlitosne, jak w tym wierszu. Zniszcz膮 ci臋, je艣li tylko im na to pozwolisz. Wi臋c nie pozwolisz. Tym razem to ty masz nad nimi kontrol臋. Wpatrywa艂a si臋 przez chwil臋 w nazwiska, potem przesz艂a kilka krok贸w, by zn贸w do nich powr贸ci膰. - Kobiety. Suki, dziwki, boginie. Po偶膮dasz ich, seksualnie, ale jeszcze bardziej pragniesz w艂adzy, absolutnej w艂adzy nad nimi. Wi臋c planujesz, polujesz, wybierasz. Widzia艂e艣 j膮, ale ona nie widzia艂a ciebie. Musia艂e艣 j膮 widzie膰, musia艂e艣 si臋 upewni膰, czy jest do艣膰 atrakcyjna, czy nie upodobni艂a si臋 celowo do twoich fantazji, tak jak ty upodobni艂e艣 si臋 do jej idea艂u. Musi by膰 rzeczywista. Musi by膰 warta zachodu. Nie b臋dziesz traci艂 czasu na byle kogo, na byle co, dostaniesz to, co najlepsze, to, na co zas艂u偶y艂e艣.

Roarke przygl膮da艂 si臋 jej, zafascynowany. - Co on robi?

- Wybiera. Planuje. Uwodzi s艂owami, obrazami. Potem si臋 przygotowuje. Wino. Takie, kt贸re b臋dzie pasowa膰 do jego upodoba艅, do nastroju. Ona si臋 tu nie liczy. 艢wieczki o zapachu, kt贸ry on lubi. Narkotyki, by mia艂 nad ni膮 w艂adz臋. Ona mu nie odm贸wi. Co wi臋cej, b臋dzie go po偶膮da膰. B臋dzie po偶膮da膰 go z ca艂ych si艂.

- Wi臋c chodzi mu o seks?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, wci膮偶 wpatrzona w nazwiska.

- O po偶膮danie. To co innego. On chce by膰 po偶膮dany, chce decydowa膰 o tym, kto go b臋dzie po偶膮da艂. To r贸wnie wa偶ne jak w艂adza nad ni膮. Ona musi go pragn膮膰. Zadaje sobie zbyt wiele trudu, by chodzi艂o mu tylko o w艂adz臋 i kontrol臋. Chce by膰 obiektem jej marze艅, jej centrum, bo to jego chwila. Jego gra. Jego zwyci臋stwo.

- Jego przyjemno艣膰 - doda艂 Roarke.

- Tak, jego przyjemno艣膰. Ale on chce, by ona my艣la艂a, 偶e to tak偶e jej przyjemno艣膰. Stoi przed lustrem i przeobra偶a si臋 w kogo艣, kim chcia艂by by膰, i kogo, jego zdaniem, chce kobieta. Ol艣niewaj膮cy, seksowny, przystojny i elegancki. M臋偶czyzna, kt贸ry recytuje wiersze i obsypuje kwiatami. Kto艣, kto pozwala kobiecie wierzy膰, 偶e jest t膮 jedn膮, jedyn膮. Mo偶e sam w to wierzy. Albo wierzy艂, przy pierwszej mo偶e wmawia艂 sobie, 偶e to prawdziwy romans. Ale pod tym wszystkim kryje si臋 zimne wyrachowanie. To drapie偶nik.

- M臋偶czy藕ni s膮 drapie偶nikami. Eve zerkn臋艂a na m臋偶a przez rami臋.

- Zgadza si臋. Wszyscy ludzie bywaj膮, ale potrzeby seksualne m臋偶czyzn s膮 prostsze. Uwa偶a si臋, 偶e to kobiety pr贸cz seksu potrzebuj膮 tak偶e emocji, uczu膰. W艂a艣nie takie by艂y te dwie, a on o tym wiedzia艂. Nie spieszy艂 si臋. Najpierw chcia艂 je dobrze pozna膰, odkry膰 ich s艂abo艣ci i fantazje, by p贸藕niej je wykorzysta膰. Potem je kontrolowa艂. Jak androidy, tyle 偶e te by艂y lud藕mi z krwi i ko艣ci. By艂y prawdziwe, wi臋c i emocje by艂y prawdziwe. Kiedy ju偶 sko艅czy艂, zepsu艂y si臋. Zn贸w uczyni艂 z nich dziwki, wi臋c nie by艂y ju偶 nic warte. B臋dzie musia艂 znale藕膰 nast臋pn膮.

- Nie mia艂a艣 racji, kiedy m贸wi艂a艣, 偶e nie mo偶esz wej艣膰 do jego umys艂u. Zastanawiam si臋, jak mo偶esz by膰 tym, kim jeste艣, i mimo to patrze膰 tak wyra藕nie, tak ch艂odno, oczami szale艅c贸w i z艂oczy艅c贸w.

- Bo nie mog臋 przegra膰. Je艣li przegram, oni wygraj膮. Wszystko wraca do mojego ojca.

- Wiem. - Wsta艂, podszed艂 do Eve. Obj膮艂 j膮 i mocno przytuli艂. - Nigdy nie by艂em pewien, czy ty o tym wiesz.

Wykryto aktywno艣膰 konta La Belle Dame ...

Eve wyrwa艂a si臋 z obj臋膰 m臋偶a, odwr贸ci艂a na pi臋cie. - Podaj imi臋 u偶ytkownika i miejsce operacji.

imi臋 u偶ytkownika OberonNYC, miejsce operacji Cyber Perks,

Pi膮ta Aleja przy skrzy偶owaniu z Pi臋膰dziesi膮t膮... 脫sm膮, ..

Nim dobieg艂a do drzwi, Roarke ju偶 je otwiera艂. - Ja poprowadz臋 - powiedzia艂.

Nie zamierza艂a si臋 spiera膰. Jego auto - kt贸rekolwiek z nich na pewno by艂o szybsze od jej wozu. Zbiegaj膮c ze schod贸w, pochwyci艂a komunikator.

- Porucznik Eve Dallas do komendy.

Wydaj膮c rozkazy, porwa艂a kurtk臋 i wypad艂a na zewn膮trz. Min臋艂o dok艂adnie sze艣膰 minut i dwadzie艣cia osiem sekund od momentu otrzymania wiadomo艣ci do chwili, gdy Roarke zatrzyma艂 auto przed wej艣ciem do Cyber Perks. Mierzy艂a to. Wyskoczy艂a z samochodu, nim jeszcze przesta艂y piszcze膰 hamulce.

Biegn膮c do drzwi, zauwa偶y艂a umundurowanych policjant贸w, kt贸rych wezwa艂a tu przed wyj艣ciem z domu.

- Nikt nie wychodzi! - rzuci艂a, wyjmuj膮c odznak臋 i wieszaj膮c j膮 za paskiem u spodni.

Ha艂as uderzy艂 w ni膮 niczym pot臋偶na fala, gdy tylko otworzy艂a drzwi. Cyberpunk zag艂usza艂 g艂osy klient贸w, brutalnie atakowa艂 b臋benki jej uszu. By艂 to 艣wiat, kt贸rego jeszcze nie zna艂a, w kt贸rym t艂oczy艂 si臋 r贸偶nobarwny t艂um. Starsi i m艂odsi, kobiety i m臋偶czy藕ni siedzieli przy ladach, stolikach i w kabinach albo przelatywali na deskach powietrznych pomi臋dzy poszczeg贸lnymi stanowiskami. Lecz nawet w tym ogromnym zamieszaniu Eve dostrzega艂a pewien porz膮dek.

艢wirusy o kolorowych w艂osach i kolczykach w j臋zyku zajmowali sekcj臋, w kt贸rej znajdowa艂y si臋 lu藕no rozstawione, wielobarwne stoliki. Komputerowi maniacy - zaci臋te twarze, nieobecny wzrok i rozche艂stane koszule - siedzieli w kabinach. Rozchichotane nastolatki na deskach powietrznych kr膮偶y艂y ca艂ymi stadami po sali i udawa艂y, 偶e nie widz膮 grup m艂odych ch艂opc贸w, kt贸rych pr贸bowa艂y zwabi膰.

Byli tu tak偶e studenci, zgromadzeni wok贸艂 kawiarnianych stolik贸w. Starali si臋 przybiera膰 wyszukane pozy i miny ludzi znu偶onych 艣wiatem. Centralne miejsce w tej grupie zajmowali typowi miejscy rewolucjoni艣ci w jednolicie czarnych strojach. kt贸rzy z upodobaniem snuli swe anarchistyczne teorie i spijali kaw臋 fundowan膮 przez zapatrzonych w nich student贸w.

Rozsiani po ca艂ej sali byli tury艣ci, podr贸偶nicy, zwykli klienci, kt贸rzy szukali tu specyficznej atmosfery, nowych do艣wiadcze艅 czy te偶 po prostu wpadli na kaw臋.

Do kt贸rej grupy nale偶a艂 jej cz艂owiek?

Ogarn臋艂a spojrzeniem ca艂膮 sal臋 i ruszy艂a w stron臋 szklanej budki opatrzonej napisem Centrum Danych. W 艣rodku, na obrotowych krzes艂ach, siedzia艂o trzech facet贸w w czerwonych uniformach, kt贸rzy bez ustanku operowali jakimi艣 suwakami i pokr臋t艂ami na konsoli. Wszyscy mieli w uszach s艂uchawki i rozmawiali ze sob膮.

Eve skoncentrowa艂a si臋 na jednym z nich, zapuka艂a w szyb臋.

M艂odzieniec o pryszczatym obliczu drgn膮艂, zaskoczony, i podni贸s艂 na ni膮 wzrok. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, przybieraj膮c surow膮 i w艂adcz膮 min臋, po czym wskaza艂 na s艂uchawki umieszczone po drugiej stronie szyby, obok Eve.

W艂o偶y艂a je na uszy.

- Nie dotykaj 艣ciany - poleci艂 ch艂opiec, sil膮c si臋 na stanowczy ton. - Nie przechod藕 za zielon膮 lini臋. W lokalu s膮 wolne komputery. Mo偶esz te偶 skorzysta膰 z kabiny. Je艣li chcesz zarezerwowa膰 komputer. ..

- Wy艂膮cz muzyk臋.

- Co? - Ch艂opiec obliza艂 nerwowo usta. - Nie przechod藕 za zielon膮 lini臋, bo wezw臋 ochron臋.

- Wy艂膮cz muzyk臋 - powt贸rzy艂a Eve i przystawi艂a do szyby odznak臋. - Natychmiast.

- Ale ... ale ja nie mog臋. Nie wolno mi. O co chodzi? Charlie? Odwr贸ci艂 si臋 na krze艣le. I w tym momencie na sali rozp臋ta艂o si臋 piek艂o.

Ryk rozw艣cieczonego t艂umu zag艂uszy艂 nawet muzyk臋. Ludzie zeskakiwali z krzese艂, wybiegali z kabin, krzyczeli, przeklinali. G臋sty t艂um internaut贸w natar艂 na szklan膮 budk臋 niczym armia wie艣niak贸w szturmuj膮ca kr贸lewski pa艂ac. Pe艂na strachu, z艂o艣ci i 偶膮dzy krwi.

Nim Eve zd膮偶y艂a si臋gn膮膰 po bro艅, kto艣 uderzy艂 j膮 艂okciem w podbr贸dek. G艂owa odskoczy艂a jej do ty艂u, uderzy艂a o szyb臋, Eve ujrza艂a nagle przed oczami fontann臋 bia艂ych rozpalonych gwiazd.

I to dopiero naprawd臋 j膮 wkurzy艂o.

Wbi艂a kolano w krocze jakiego艣 cudaka o zielonych w艂osach, nast膮pi艂a z ca艂膮 si艂膮 na stop臋 rozwrzeszczanego maniaka, wreszcie strzeli艂a trzykrotnie w sufit.

T艂um uspokoi艂 si臋 nieco, cho膰 kilka os贸b nadal zmierza艂o - by膰 mo偶e nawet nie z w艂asnej woli - w kierunku budki. .

- Policja! - krzykn臋艂a, podnosz膮c odznak臋 i bro艅. - Wy艂膮czy膰 t臋 cholern膮 muzyk臋! Natychmiast! Wszyscy maj膮 wr贸ci膰 na swoje miejsca. Kto tego nie zrobi, zostanie oskar偶ony o wzniecanie zamieszek, napa艣膰 na policjanta i stwarzanie publicznego zagro偶enia.

Nie wszyscy przej臋li si臋 jej ostrze偶eniem, niekt贸rzy zapewne nawet go nie s艂yszeli. Jednak ci bardziej odpowiedzialni - lub tch贸rzliwi - pos艂usznie wycofali si臋 na swoje miejsca.

Jedna z nastolatek le偶a艂a u st贸p Eve. Jej deska powietrzna by艂a zepsuta, a dziewczyna chlipa艂a cicho i ociera艂a krew z rozbitego nosa.

- Nic ci nie b臋dzie. - Eve pchn臋艂a j膮 delikatnie stop膮. - Spr贸buj powoli wsta膰.

Krzyki dochodz膮ce z r贸偶nych cz臋艣ci sali zn贸w zacz臋艂y przybiera膰 na sile. Obywatelska odpowiedzialno艣膰 i strach nie mog艂y d艂ugo powstrzymywa膰 roze藕lonego t艂umu.

- Nic nie zostanie wyja艣nione, dop贸ki nie zapanuje tu porz膮dek i cisza.

- To mia艂a by膰 strefa wolna od wirus贸w! - krzykn膮艂 kto艣. Chc臋 wiedzie膰, co si臋 sta艂o. Chc臋 wiedzie膰, kto jest za to odpowiedzialny.

Najwyra藕niej tego samego chcia艂a jeszcze ca艂kiem spora grupa ludzi.

Roarke przeciska艂 si臋 w stron臋 偶ony przez t艂um. Niczym w膮skie ostrze rozcinaj膮ce g臋st膮 mas臋, pomy艣la艂a Eve, obserwuj膮c go z podziwem.

- Kto艣 wprowadzi艂 do systemu wirus - mrukn膮艂 Roarke, gdy wreszcie do niej dotar艂. - Zepsu艂 wszystkie jednostki, i to jednocze艣nie. Masz tutaj kilkuset bardzo niezadowolonych ludzi. - Tak, zauwa偶y艂am. Wyjd藕 st膮d. Wezwij wsparcie.

- Nie zostawi臋 ci臋 tutaj samej, nawet nie pr贸buj si臋 k艂贸ci膰. Ty wezwij wsparcie, a ja z nimi porozmawiam.

Nim zd膮偶y艂a zaoponowa膰, przem贸wi艂 do t艂umu. Nie podnosi艂 g艂osu. Dobry spos贸b, pomy艣la艂a Eve, wyjmuj膮c komunikator. Wielu ludzi przesta艂o krzycze膰, by us艂ysze膰 to, co mia艂 do powiedzenia.

S艂ysza艂a go doskonale, nie rozumia艂a jednak po艂owy cyber偶argonu, kt贸rym si臋 pos艂ugiwa艂.

- Porucznik Dallas. Mam tu niebezpieczn膮 sytuacj臋 w Cyber Perks, Pi膮ta Aleja, potrzebuj臋 natychmiastowego wsparcia.

Kiedy opisywa艂a okoliczno艣ci zaj艣cia, kolejna cz臋艣膰 t艂umu uspokoi艂a si臋 i powr贸ci艂a do swoich stolik贸w. Przed budk膮 zosta艂o jeszcze jakich艣 pi臋膰dziesi臋ciu krzykaczy, kt贸rym przewodzili miejscy rewolucjoni艣ci, rozprawiaj膮cy g艂o艣no o 艣wiatowym spisku, cyberwojnach i terroryzmie komunikacyjnym.

Czas zn贸w zmieni膰 taktyk臋, postanowi艂a Eve. Skupi艂a si臋 na jednym m臋偶czy藕nie. Czarna koszula, czarne d偶insy, czarne buty, celowo rozczochrane, farbowane w艂osy i misjonarski b艂ysk w oku.

Stan臋艂a tu偶 przed nim, nie pozwalaj膮c, by zarazi艂 swym szale艅stwem co bardziej podatne dusze.

- Mo偶e mnie nie s艂ysza艂e艣, ale kaza艂am wszystkim wr贸ci膰 na miejsca.

- To miejsce publiczne. Jako obywatel tego pa艅stwa mam prawo sta膰 tutaj i m贸wi膰, co tylko zechc臋.

- A ja mog臋 odebra膰 ci to prawo, kiedy wykorzystujesz je do wzniecania zamieszek. Kiedy ty czy ktokolwiek inny powo艂uj膮cy si臋 na t臋 swobod臋 odpowiedzialny jest za uszkodzenia cia艂a i straty materialne. - Wskaza艂a na m艂od膮 dziewczyn臋, wci膮偶 pochlipuj膮c膮 cicho, kiedy jej przyjaciele ocierali krew z jej twarzy. - Czy oni wygl膮daj膮, wed艂ug ciebie, jak terrory艣ci? Albo on? - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w stron臋 ch艂opca, z kt贸rym rozmawia艂a przed chwil膮, a kt贸ry opiera艂 si臋 teraz o 艣cian臋 budki, 艣miertelnie blady ze strachu.

- Pionki mo偶na wykorzysta膰, a potem wyrzuci膰.

- Tak, a dzieciaki maj膮 rozbite nosy, bo ludzie tacy jak ty chc膮 publicznie masturbowa膰 swoje ego.

- Nowojorska policja to tylko skalane krwi膮 narz臋dzie w r臋kach prawicowych biurokrat贸w i p贸艂bog贸w, narz臋dzie, kt贸rym niszczy si臋 wol臋 i swobod臋 zwyk艂ych ludzi.

- Ej偶e, zdecyduj si臋, ch艂opie. W ko艅cu to cyberwojna prowadzona przez terroryst贸w czy dzie艂o biurokratycznych p贸艂bog贸w? Nie mo偶esz oskar偶a膰 wszystkich jednocze艣nie. Mam pomys艂. Ty usi膮dziesz na swoim miejscu, a ja przy艣l臋 ci zaraz kogo艣, kto uwa偶nie wys艂ucha twoich fascynuj膮cych teorii. Ale w tej chwili mam tu kilka os贸b, kt贸re potrzebuj膮 opieki medycznej. Ty nie pozwalasz mi si臋 tym zaj膮膰, op贸藕niasz te偶 艣ledztwo w sprawie tego, co tutaj zasz艂o.

M臋偶czyzna obdarzy艂 j膮 drwi膮cym u艣mieszkiem - to zawsze by艂 b艂膮d.

- Dlaczego nie pogwa艂cisz do ko艅ca moich praw i nie aresztujesz mnie?

- Zgoda. - By艂a ju偶 na to przygotowana i nim obro艅ca swob贸d obywatelskich zd膮偶y艂 zaprotestowa膰, zapi臋艂a mu kajdanki na r臋kach. - Nast臋pny? - spyta艂a bardzo uprzejmie, kiedy w drzwiach pojawi艂y si臋 wezwane przez ni膮 posi艂ki.

Zakuty m臋偶czyzna po chwili przyszed艂 do siebie i zacz膮艂 krzycze膰, kiedy Eve przekaza艂a go umundurowanym policjantom. - Nie藕le - skomentowa艂 Roarke. - Jak na skalane krwi膮 narz臋dzie prawicowych p贸艂bog贸w.

- Dzi臋ki. Potrzebuj臋 troch臋 czasu, 偶eby przywr贸ci膰 tu porz膮dek. - Rozejrza艂a si臋 po sali. - Ju偶 go tu nie ma.

- Nie - zgodzi艂 si臋 Roarke. - Nie ma go tutaj. Mo偶e porozmawiam z mened偶erem? Spr贸buj臋 dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej. - By艂abym wdzi臋czna.

Najpierw opatrzy艂a i przes艂ucha艂a rannych, p贸藕niej wypu艣ci艂a wszystkich poni偶ej dwudziestki i powy偶ej pi臋膰dziesi膮tki. Potem przysz艂a kolej na ludzi spoza miasta, wreszcie na kobiety. Cho膰 przygotowa艂a list臋 wszystkich m臋偶czyzn pozosta艂ych jeszcze na sali i sprawdzi艂a starannie ich dane, od pocz膮tku by艂a pewna, 偶e jej ptaszek zd膮偶y艂 uciec z klatki.

Gdy w klubie pozostali tylko cz艂onkowie personelu, usadzi艂a ich w kawiarni, sama za艣 przy艂膮czy艂a si臋 do Roarke'a w jednej z kabin komputerowych. Na monitorze, jak na wszystkich pozosta艂ych, pojawia艂y si臋 jakie艣 chaotyczne kolorowe kszta艂ty i bezsensowne symbole. Obok monitora sta艂 wysoki kubek z koktajlem kawowym.

- To jest 藕r贸d艂o wirusa? - spyta艂a.

- Tak jest. Musz臋 ...

- Nie dotykaj niczego! - Pochwyci艂a go za r臋k臋. - Niczego nie dotykaj - powt贸rzy艂a, po czym przywo艂a艂a gestem jednego z policjant贸w. - Potrzebuj臋 sprz臋t zabezpieczaj膮cy.

- Mamy tylko minizestaw.

- Wystarczy. Potem, posterunkowy Rinski - doda艂a, spojrzawszy na plakietk臋 z nazwiskiem - mo偶ecie poinformowa膰 mened偶era, 偶e z polecenia policji ten lokal b臋dzie zamkni臋ty do odwo艂ania.

- Ale b臋dzie mia艂 min臋 - ucieszy艂 si臋 nieoczekiwanie Rinski i poszed艂 po sprz臋t.

- Nie zamierza艂em - zacz膮艂 Roarke, gdy si臋 do niego odwr贸ci艂a - niczego dotyka膰. To m贸j pierwszy dzie艅 w tej pracy, pani porucznik.

- Nie wkurzaj si臋. Poza tym to moja praca, nie twoja. Sk膮d wiesz, 偶e to w艂a艣nie jest 藕r贸d艂o?

Roarke z uwag膮 ogl膮da艂 paznokcie u prawej d艂oni.

- Przepraszam. - U艣miechn膮艂 si臋 z roztargnieniem. - M贸wi艂a艣 co艣 do mnie? Staram si臋 jako艣 zabi膰 czas, czekaj膮c, a偶 moja 艣liczna 偶ona sko艅czy swoj膮 prac臋 i b臋dzie mog艂a wr贸ci膰 ze mn膮 do domu. - Jezu. - Eve przewr贸ci艂a oczami. - No dobrze, ju偶 dobrze, przepraszam, 偶e tak na ciebie naskoczy艂am. Jestem troch臋 zdenerwowana. Czy mo偶esz mi powiedzie膰, bo jako taki odwa偶ny, silny i bystry m臋偶czyzna musisz si臋 na tym zna膰, sk膮d wiesz, 偶e to jest 藕r贸d艂o wirusa?

- Zabrzmia艂oby to lepiej, gdyby艣 nie stroi艂a takich min, ale niech ci b臋dzie. Wiem, 偶e to 藕r贸d艂o, bo wszed艂em do centralnego systemu, a stamt膮d mam dost臋p do wszystkich komputer贸w. Dzi臋ki temu wiem, 偶e ten zosta艂 zainfekowany jako pierwszy. Wirus mia艂 rozrasta膰 si臋 samoczynnie, przedosta膰 do centralnego systemu, rozprzestrzeni膰 po wszystkich komputerach i uaktywni膰 wsz臋dzie w tej samej chwili. Bardzo sprytne.

- 艢wietnie.

Przy kabinie ponownie pojawi艂 si臋 posterunkowy Rinski. - Pani zestaw, pani porucznik.

- Dzi臋ki. - Wzi臋艂a walizeczk臋, otworzy艂a j膮. Najpierw pokry艂a d艂onie substancj膮 zabezpieczaj膮c膮, potem poda艂a j膮 Roarke'owi. Na razie niczego jeszcze nie dotykaj. - Wyj臋艂a minilatark臋, zapali艂a j膮 i o艣wietli艂a ch艂odnym b艂臋kitnym 艣wiat艂em kubek z kaw膮. - Mamy dobry odcisk kciuka. I cz臋艣膰 palca wskazuj膮cego. Masz przy sobie palmtopa?

- Zawsze.

- Mo偶esz wej艣膰 do plik贸w tej sprawy? Chcia艂abym por贸wna膰 odciski.

Kiedy m膮偶 spe艂nia艂 jej pro艣b臋, Eve o艣wietli艂a blat sto艂u. Za du偶o 艣lad贸w, uzna艂a, w dodatku wi臋kszo艣膰 rozmazana.

- Pani porucznik? - Roarke poda艂 jej wydruk odcisk贸w, o kt贸re prosi艂a.

Eve odchrz膮kn臋艂a i przystawi艂a kopi臋 do 艣lad贸w na kubku.

- To on. Poczekaj. - Za pomoc膮 latarki unios艂a kubek i podpieraj膮c go zabezpieczonym palcem wyla艂a zawarto艣膰 do specjalnej torebki. - Dlaczego ludzie psuj膮 dobr膮 kaw臋 jakimi艣 piankami i dodatkami? - Zamkn臋艂a starannie torebk臋, potem wrzuci艂a kubek do drugiej i j膮 r贸wnie偶 zamkn臋艂a. - Mam pytanie.

- Pytaj.

- Sk膮d on wiedzia艂, 偶e tu idziemy? Musia艂 wiedzie膰. Dlatego za艂adowa艂 ten wirus. Byli艣my tu kilka minut po otrzymaniu wiadomo艣ci, ale zd膮偶y艂 nas namierzy膰, zainfekowa艂 komputery i uciek艂. Jak?

- Mam pewn膮 teori臋, wola艂bym j膮 jednak najpierw zbada膰.

- Jak?

- Musz臋 zajrze膰 do 艣rodka do tego komputera.

Eve zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Zgodnie z procedur膮 powinna by艂a 艣ci膮gn膮膰 tu Feeneya albo McNaba, albo jakiego艣 innego technika z wydzia艂u elektronicznego.

Ale Roarke ju偶 tu by艂.

Gdyby by艂 policjantem - Bo偶e uchowaj - ju偶 dawno dowodzi艂by wydzia艂em elektronicznym.

- Anga偶uj臋 ci臋 do tej sprawy jako cywilnego eksperta.

- Zawsze o tym marzy艂em. - Wyj膮艂 z wewn臋trznej kieszeni marynarki ma艂e pude艂eczko, potem porusza艂 zabezpieczonymi palcami. - Teraz b臋d臋 musia艂 tego dotkn膮膰.

Za pomoc膮 mini wiertarki w ci膮gu kilku sekund rozmontowa艂 obudow臋 komputera.

- Hmmm. - Zacz膮艂 grzeba膰 w jego wn臋trzno艣ciach. - W tym klubie s膮 trzy poziomy systemu - zacz膮艂 swobodnym tonem, jakby chcia艂 zabawia膰 偶on臋 rozmow膮. - To jest poziom najwy偶szy, minuta kosztuje od jednego do dziesi臋ciu dolar贸w w zale偶no艣ci od liczby u偶ywanych funkcji.

Eve westchn臋艂a ci臋偶ko. - To tw贸j klub?

- Owszem, m贸j. - Pochyli艂 si臋 ni偶ej, by za pomoc膮 cienkiego jak w艂os przewodu po艂膮czy膰 sw贸j palmtop z zainfekowanym komputerem. - Ale to nie ma nic do rzeczy. Oczywi艣cie, pr贸cz faktu, 偶e nie b臋dziesz musia艂a wys艂uchiwa膰 j臋k贸w i narzeka艅 w艂a艣ciciela, kt贸rego ta ma艂a przygoda b臋dzie przecie偶 sporo kosztowa膰. - - Zerkn膮艂 na ni膮 z rozbawieniem. - No i b臋dziesz mia艂a mniej papierkowej roboty.

- Wiesz, jacy s膮 ci prawicowi biurokraci. 呕yj膮 z papierkowej roboty.

- Robi ci si臋 siniak na brodzie - zauwa偶y艂 Roarke.

- Tak? - Przeci膮gn臋艂a palcem po obola艂ym miejscu. - Cholera!

- Bola艂o?

- Ugryz艂am si臋 w j臋zyk. To boli bardziej. A ty?

- Nic powa偶nego. Ten system jest uszkodzony i to bardzo powa偶nie. Sprytny ch艂opak - mrukn膮艂. - Bardzo sprytny. B臋dziesz musia艂a sprawdzi膰 to dok艂adniej, ale wygl膮da na to, 偶e masz do czynienia z wysokiej klasy specjalist膮. Przeci臋tny informatyk nie potrafi艂by tak zmieni膰 ustawie艅 og贸lnie dost臋pnego komputera, by ostrzega艂 go o poszukiwaniach jego konta. Mia艂 przeno艣ny skaner, bardzo czu艂y, i po艂膮czy艂 go z komputerem. Bardzo ostro偶ny i bardzo sprytny kole艣.

- Mo偶esz to obej艣膰?

- My艣l臋, 偶e tak. Sprz臋t w tym klubie zosta艂 zaprogramowany tak, i s膮 to bardzo dobre blokady, by wy艂膮cza膰 si臋 przy ka偶dej pr贸bie wprowadzenia wirusa. Pr贸cz tego s膮 jeszcze wewn臋trzne detektory i systemy filtracyjne. Mimo to ten facet zdo艂a艂 wprowadzi膰 wirus, kt贸ry zniszczy艂 nie tylko ten komputer, ale i wszystkie pozosta艂e. I zrobi艂 to w ci膮gu kilku minut po wykryciu naszego sygna艂u.

Eve odchyli艂a si臋 do ty艂u.

- Widz臋, 偶e jeste艣 pod wra偶eniem.

- O tak. Pod wielkim. Go艣膰 ma ogromny talent. Szkoda, doprawdy, 偶e jest r贸wnie zepsuty i bezu偶yteczny, jak ta maszyna.

- Tak. Ogromna strata. - Wsta艂a. - Dobra, przes艂ucham personel, zabezpiecz臋 ten komputer i ode艣l臋 go do elektronicznego. Potem chcia艂abym przejrze膰 dyskietki ochrony. Zobaczymy, jak nasz ch艂opta艣 wygl膮da艂 dzi艣 wiecz贸r.

Wygl膮da艂 na bardzo zarozumia艂ego i pewnego siebie, uzna艂a Eve. Dostrzeg艂a to w jego spojrzeniu - spogl膮da艂 na t艂um z wy偶szo艣ci膮 i starannie skrywan膮 pogard膮, cho膰 jednocze艣nie nie przestawa艂 u艣miecha膰 si臋 uprzejmie.

Kiedy szed艂 przez sal臋, trzyma艂 si臋 od wszystkich na dystans.

呕adnego kontaktu, 偶adnych znajomych. Przeszed艂 prosto do kabiny pod 艣cian膮, z kt贸rej m贸g艂 obserwowa膰 ca艂y klub.

- By艂 tu ju偶 wcze艣niej - mrukn臋艂a Eve.

呕aden z cz艂onk贸w personelu nie by艂 w stanie tego potwierdzi膰.

Z drugiej jednak strony mened偶er by艂 tak przera偶ony - nie tyle interwencj膮 policji czy zamieszkami, co obecno艣ci膮 Roarke'a 偶e z trudem przypomina艂 sobie w艂asne nazwisko.

Komputer i kabina zarezerwowane zosta艂y na nazwisko R.W.

Emerson. Pseudonim, jak przypuszcza艂a Eve, i - jak dowiedzia艂a si臋 po kr贸tkich poszukiwaniach - nazwisko dawno zmar艂ego poety.

Tego wieczoru mia艂 d艂u偶sze, kasztanowe w艂osy i okulary o kwadratowych, barwionych na 偶贸艂to szk艂ach. Ubrany by艂 zgodnie z obowi膮zuj膮c膮 mod膮, w ciemne, zw臋偶ane u do艂u spodnie, wysokie do kostek buty i d艂ug膮, wypuszczon膮 na spodnie koszul臋 w tym samym kolorze co szk艂a okular贸w. Na prawej r臋ce nosi艂 z艂ot膮 bransolet臋, a w prawym uchu male艅kie z艂ote kolczyki.

Najpierw zam贸wi艂 kaw臋 i zadzwoni艂 do kogo艣 ze swego 艂膮cza.

Potem, popijaj膮c j膮 leniwie, obserwowa艂 przez chwil臋 sal臋.

- Sprawdza, czy 艣rodowisko jest stabilne - orzek艂a Eve. I poluje. Wyszukuje kobiety, przygl膮da im si臋. Wszystkie komputery w obr臋bie klubu mog膮 si臋 ze sob膮 kontaktowa膰, prawda? To chyba jeden z powod贸w, dla kt贸rych ludzie chodz膮 do cyberkafejek, zamiast zosta膰 w domu i spokojnie surfowa膰 po sieci.

- Jeszcze jeden spos贸b zawierania znajomo艣ci - potwierdzi艂 Roarke. - Ekscytuj膮co anonimowy, bliski podgl膮dactwu. Przesy艂asz wiadomo艣膰 do kt贸rego艣 z komputer贸w w klubie, mo偶esz obserwowa膰 reakcj臋 odbiorcy i zdecydowa膰, czy chcesz zrobi膰 nast臋pny krok, zawrze膰 osobist膮 znajomo艣膰. Wszystkie komputery wyposa偶one s膮 w blokady dla tych, kt贸rzy nie 偶ycz膮 sobie takich kontakt贸w.

Eve obserwowa艂a, jak podejrzany loguje si臋 w sieci i wybiera sterowanie manualne.

- Jest. - Roarke dotkn膮艂 jej ramienia, potem powi臋kszy艂 wybran膮 cz臋艣膰 obrazu. - Skaner.

Ujrza艂a co艣, co wygl膮da艂o jak pojemnik na wizyt贸wki: ma艂e, p艂askie srebrne pude艂eczko. Podejrzany wyci膮gn膮艂 z rogu pude艂ka cienki zwijany kabel i w艂o偶y艂 wtyczk臋 do gniazdka z boku komputera.

- Jest naprawd臋 bardzo, bardzo dobry. Nigdy nie widzia艂em takiego ma艂ego skanera - powiedzia艂 Roarke. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e zrobi艂 go sam. Ciekawe, czy ...

- P贸藕niej b臋dziesz si臋 zastanawia艂, czy nie zatrudni膰 go w swoim dziale konstrukcyjnym - przerwa艂a mu Eve. - Oho, zobaczy艂 nas.

M臋偶czyzna zastyg艂 nagle w bezruchu, otworzy艂 usta. W tej chwili nie wygl膮da艂 ju偶 na tak pewnego siebie. By艂 zszokowany, przera偶ony. Rozgl膮da艂 si臋 nerwowo po sali.

Od艂膮czy艂 skaner i pochyli艂 si臋 nisko nad klawiatur膮, jak typowy maniak komputerowy.

- Wprowadza wirus - powiedzia艂 cicho Roarke. - Umiera ze strachu, ale wie, co robi.

M臋偶czyzna dos艂ownie dr偶a艂 z przera偶enia. Co chwila przeci膮ga艂 wierzchem d艂oni po ustach. Siedzia艂 jednak na miejscu, ze wzrokiem przykutym do monitora. Potem wsta艂, zostawiaj膮c niedopit膮 kaw臋, i ruszy艂 do drzwi, potr膮caj膮c w po艣piechu stoliki, wpadaj膮c na ludzi.

Nim dotar艂 do wyj艣cia, niemal bieg艂. Eve widzia艂a, jak skr臋ca w prawo, zanim zamkn臋艂y si臋 za nim drzwi.

- Centrum. Bieg艂 w stron臋 centrum. Do domu.

8

Potrzebowa艂 niemal godziny, by przesta膰 trz膮艣膰 si臋 ze strachu.

Godziny, dw贸ch szklanek whisky i 艣rodka uspokajaj膮cego, kt贸ry Lucias doda艂 do drugiego drinka.

- To nie powinno by艂o si臋 wydarzy膰. To nie powinno w og贸le by膰 mo偶liwe.

- We藕 si臋 w gar艣膰, Kevin. - Lucias wyj膮艂 papierosa, do kt贸rego doda艂 spor膮 porcj臋 Zonera. Zapali艂 go, skrzy偶owa艂 nogi w kostkach. - I pomy艣l, jak to si臋 sta艂o?

- Zdo艂ali jako艣 dokopa膰 si臋 do nazwy konta, zabezpieczonej nazwy konta.

Zirytowany Lucias zaci膮gn膮艂 si臋 mocno.

- M贸wi艂e艣, 偶e to im zajmie kilka miesi臋cy.

- Najwyra藕niej ich nie doceni艂em. - Zdenerwowanie w g艂osie Kevina miesza艂o si臋 ze z艂o艣ci膮. - Tak czy inaczej nie mog膮 w ten spos贸b do nas dotrze膰. Ale nawet je艣li uda艂o im si臋 jako艣 zdoby膰 t臋 nazw臋, to jak mogli namierzy膰 mnie tak szybko? Policja nie ma do艣膰 艣rodk贸w, sprz臋tu i ludzi, 偶eby nadzorowa膰 wszystkie cyberkluby w mie艣cie i komputery w tych klubach. Poza tym s膮 jeszcze blokady, standardowe i te za艂o偶one przeze mnie.

Lucias zaci膮gn膮艂 si臋 ponownie, przymkn膮艂 oczy i powoli wypu艣ci艂 dym.

- Jakie jest prawdopodobie艅stwo, 偶e po prostu mieli szcz臋艣cie?

- 呕adne - wycedzi艂 Kevin przez z臋by. - Potrzebowali do tego 艣wietnego sprz臋tu i doskona艂ego specjalisty. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Dlaczego, na mi艂o艣膰 Bosk膮, kto艣 o takich umiej臋tno艣ciach mia艂by zadowoli膰 si臋 pensj膮 gliniarza? W sektorze prywatnym m贸g艂by zarabia膰 praktycznie ka偶de pieni膮dze.

- Ludzie maj膮 r贸偶ne zboczenia, co? C贸偶, robi si臋 coraz ciekawiej.

- Ciekawiej? Mogli mnie z艂apa膰. Aresztowa膰. Oskar偶y膰 o morderstwo. - Zoner, jak zawsze, pozwala艂 nabra膰 odpowiedniego dystansu do rzeczywisto艣ci.

- Ale ci臋 nie z艂apali. - Lucias pochyli艂 si臋 do przodu i w pojednawczym ge艣cie poklepa艂 przyjaciela w kolano. - Cho膰by byli nie wiem jak sprytni, my i tak jeste艣my sprytniejsi. Przewidzia艂e艣 tak膮 sytuacj臋 i by艂e艣 na ni膮 przygotowany. Zainfekowa艂e艣 ca艂y klub. Pi臋kna robota. Zn贸w b臋d膮 m贸wi膰 o tobie w mediach. - Westchn膮艂. - Kolejne punkty dla ciebie.

- Maj膮 mnie na dyskietkach z kamer ochrony. - Kevin wci膮gn膮艂 powoli dym, potem powoli go wypu艣ci艂. W pewnym sensie Lucias by艂 dla niego narkotykiem, a pochwa艂y przyjaciela dzia艂a艂y na艅 lepiej ni偶 jakiekolwiek 艣rodki uspokajaj膮ce. - Gdybym poszed艂 do jakiego艣 innego klubu, dalej od domu, mo偶e nawet nie zmieni艂bym wygl膮du.

- Zrz膮dzenie losu. - Lucias zacz膮艂 si臋 艣mia膰, po chwili tak偶e Kevin u艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o. - To naprawd臋 zrz膮dzenie losu, prawda? Los dzia艂a na nasz膮 korzy艣膰. Naprawd臋, Kev, jest coraz lepiej. Zajmiesz si臋 tym kontem? Za艂o偶ysz nowe?

- Tak, tak, to 偶aden problem. - Kevin wzruszy艂 ramionami.

Elektronika i komputery nie mia艂y przed nim 偶adnych tajemnic. Podali do publicznej wiadomo艣ci sporo szczeg贸艂贸w. Grupy dyskusyjne, narkotyki. Mo偶e powinni艣my przesta膰 na jaki艣 czas.

- Kiedy w艂a艣nie zaczyna si臋 robi膰 interesuj膮co? Nie s膮dz臋. Oczy Luciasa b艂yszcza艂y nienaturalnie w chmurze dymu. - Im wi臋ksze ryzyko, tym wi臋ksze emocje. Teraz przynajmniej wiemy, 偶e mamy godnych przeciwnik贸w. To dodaje tylko smaczku. Pikanterii.

- M贸g艂bym nie zamyka膰 tego konta - rozmy艣la艂 g艂o艣no Kevin. Wys艂a膰 kilka fa艂szywych informacji.

- Ach! - Lucias uderzy艂 otwart膮 d艂oni膮 w por臋cz fotela. Widz臋, 偶e i ciebie zaczyna to wci膮ga膰. Pomy艣l o tym tylko, pomy艣l o tym podczas jutrzejszego rendez - vous. Ba, ty i twoja pi臋kna dama mo偶ecie porozmawia膰 o tym przy drinku. Ona dr偶y lekko, przera偶ona losem swoich si贸str. Nie ma poj臋cia, 偶e wkr贸tce do nich do艂膮czy. Bo偶e, to cudowne.

- Tak. - Whisky i narkotyk kr膮偶y艂y w 偶y艂ach Kevina, zamienia艂y wdychane powietrze w delikatn膮 ciecz. - To rzeczywi艣cie dodaje pikanterii.

- Jedno jest pewne: nie nudzimy si臋.

Rozbawiony ju偶, Kevin si臋gn膮艂 po zaprawiony narkotykiem papieros.

- I na pewno nie b臋dziemy si臋 nudzi膰 jeszcze przez d艂u偶szy czas. Wiem ju偶, w co ubior臋 si臋 jutro. Jak b臋d臋 wygl膮da艂. Ona jest taka seksowna. Monika. Nawet jej imi臋 pachnie seksem. Zawaha艂 si臋, nie wiedz膮c, czy powinien m贸wi膰 przyjacielowi o swych rozterkach. - Nie wiem, czy b臋d臋 w stanie doprowadzi膰 to do ko艅ca. Nie wiem, czy potrafi臋 j膮 zabi膰.

- Potrafisz. Zrobisz to. Nie b臋dziemy przecie偶 obni偶a膰 teraz poziomu rozgrywki. - Lucias u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Pomy艣l tylko, przez ca艂y czas, kiedy b臋dziesz dotyka艂 jej nagiego cia艂a, kiedy b臋dziesz w jej wn臋trzu, b臋dziesz wiedzia艂, 偶e jeste艣 ostatnim, kt贸ry to robi. 呕e twoje cia艂o, tw贸j penis to ostatnie, co pozna na tym 艣wiecie.

Kevin dozna艂 wzwodu na sam膮 my艣l o czekaj膮cych go rozkoszach.

- C贸偶, nie mo偶na zapomina膰 o fakcie, 偶e umrze szcz臋艣liwa. Lucias zani贸s艂 si臋 homeryckim 艣miechem.

Poniewa偶 pr贸bowa艂a straci膰 troch臋 na wadze - jak zawsze Peabody zamiast na stacji najbli偶szej domu Eve, wysiad艂a sze艣膰 przecznic dalej. Cieszy艂a si臋 na ponown膮 wizyt臋 w domu prze艂o偶onej, gdzie autokucharz zawsze by艂 prawdziw膮 skarbnic膮 smako艂yk贸w.

Jeszcze jeden pow贸d do d艂u偶szego spaceru, przyzna艂a w duchu.

Rodzaj pokuty za grzech, kt贸ry zamierza艂a dopiero pope艂ni膰. Tego rodzaju rozwi膮zanie bardzo odpowiada艂o jej wra偶liwo艣ci, wra偶liwo艣ci wyznawczyni Free Age. Oczywi艣cie w tej filozofii 偶yciowej nie istnia艂o poj臋cie grzechu i pokuty, lecz r贸wnowagi i nier贸wnowagi.

Ale to tylko kwestia semantyki.

Wychowa艂a si臋 w du偶ej, niezbyt zamo偶nej rodzinie, kt贸ra wierzy艂a w potrzeb臋 samorealizacji, szanowa艂a przyrod臋, sztuk臋 i wierno艣膰 w艂asnym przekonaniom. Wiedzia艂a - wydawa艂o jej si臋, 偶e wiedzia艂a o tym od zawsze - 偶eby pozosta膰 wiern膮 sobie, musi pracowa膰 jako policjant, kt贸ry pr贸buje utrzyma膰 ... hm, chyba w艂a艣nie r贸wnowag臋.

Teraz jednak brakowa艂o jej troch臋 rodziny. Wybuch贸w mi艂o艣ci i mi艂ych niespodzianek. I, do diab艂a, prostoty tego wszystkiego. Mo偶e powinna by艂a wzi膮膰 kilka dni urlopu, pojecha膰 do mamy, siedzie膰 w kuchni i podjadaj膮c s艂odkie ciasteczka, syci膰 si臋 jej ciep艂膮 mi艂o艣ci膮.

Bo nie mia艂a poj臋cia, co si臋 z ni膮 dzieje. Dlaczego czuje si臋 taka smutna, niespokojna, niezadowolona. Mia艂a ju偶 to, czego najbardziej w 偶yciu pragn臋艂a. By艂a gliniarzem, dobrym gliniarzem, pracowa艂a pod komend膮 kobiety, kt贸r膮 uwa偶a艂a za niedo艣cigniony wz贸r. Tak wiele nauczy艂a si臋 w ci膮gu minionego roku. Nie tylko techniki, nie tylko procedur, lecz tego, co odr贸偶nia dobrego gliniarza od gliniarza idealnego. Zrozumia艂a, co dzieli tych policjant贸w, kt贸rzy chc膮 jak najszybciej zamkn膮膰 spraw臋, od tych, kt贸rzy si臋gaj膮 o jeden poziom dalej, kt贸rzy troszcz膮 si臋 o ofiar臋. Kt贸rzy O niej pami臋taj膮. Wiedzia艂a, 偶e z ka偶dym dniem jest coraz lepsza w swoim fachu, i ten fakt nape艂nia艂 j膮 dum膮. Uwielbia艂a mieszka膰 w Nowym Jorku, widzie膰, jak z ka偶d膮 mijan膮 przecznic膮 zmienia si臋 charakter tego miasta.

Jest takie pe艂ne, my艣la艂a. Pe艂ne ludzi, energii, dzia艂ania.

Wiedzia艂a, 偶e cho膰 w ka偶dej chwili mo偶e wr贸ci膰 do domu rodzinnego i siedzie膰 w przytulnej kuchni, nigdy ju偶 nie b臋dzie tam szcz臋艣liwa. Potrzebowa艂a Nowego Jorku. By艂a szcz臋艣liwa w swym ma艂ym mieszkanku, gdzie ca艂a przestrze艅 nale偶a艂a tylko do niej. Mia艂a mi艂ych koleg贸w, przyjaci贸艂, satysfakcjonuj膮c膮 prac臋.

Spotyka艂a si臋 - c贸偶, na razie tylko spotyka艂a - z jednym z najprzystojniejszych, najmilszych i najbardziej interesuj膮cych m臋偶czyzn, jakich mia艂a okazj臋 pozna膰. Zabiera艂 j膮 do galerii, do opery, do niesamowitych restauracji. Dzi臋ki Charlesowi pozna艂a nie tylko inn膮 stron臋 miasta, ale i 偶ycia.

I le偶a艂a noc膮 w 艂贸偶ku, wpatruj膮c si臋 w sufit i zastanawiaj膮c, dlaczego czuje si臋 taka samotna.

Musia艂a z tym sko艅czy膰. Do tej pory nikt w jej rodzinie nie cierpia艂 na depresj臋, a ona nie zamierza艂a by膰 pierwsza. Mo偶e potrzebowa艂a jakiego艣 hobby. Malowanie na szkle, zbieranie monet. Fotografia holograficzna. Filatelistyka.

Pieprzy膰 to!

Ta w艂a艣nie my艣l zaprz膮ta艂a jej g艂ow臋, kiedy z windy wyszed艂 McNab i omal si臋 z ni膮 nie zderzy艂.

- Cze艣膰. - Cofn膮艂 si臋 niezdarnie o krok, ona zrobi艂a to samo.

Schowa艂 r臋ce do kieszeni.

- Cze艣膰. - Czemu musia艂a znale藕膰 si臋 w tym miejscu w艂a艣nie w tej chwili? Nie mog艂a i艣膰 troszeczk臋 wolniej, troszk臋 szybciej? Nie mog艂a wyj艣膰 z domu pi臋膰 minut wcze艣niej, dwie minuty p贸藕niej?

Przez chwil臋 patrzyli na siebie spod 艣ci膮gni臋tych brwi, musieli jednak ruszy膰 z miejsca albo da膰 si臋 ponie艣膰 fali ludzi, kt贸rzy wyszli w艂a艣nie ze stacji metra.

- No tak. - Wyj膮艂 r臋ce z kieszeni, by poprawi膰 okulary przeciws艂oneczne o male艅kich okr膮g艂ych szk艂ach w kolorze morskiej wody. - Dallas zwo艂a艂a narad臋 u siebie w domu.

- W艂a艣nie tam id臋.

- Zdaje si臋, 偶e mia艂a wczoraj r臋ce pe艂ne roboty - kontynuowa艂, staraj膮c si臋 m贸wi膰 swobodnym tonem. - Szkoda, 偶e ten dupek nie wpad艂 do Cyber Perk tej nocy, kiedy tam byli艣my. Mo偶e by艣my go poznali i by艂oby po wszystkim.

- W膮tpi臋.

- Troch臋 wi臋cej optymizmu, Peabody.

- Troch臋 wi臋cej rozs膮dku, McNab.

- Obudzi艂a艣 si臋 po z艂ej stronie 艂贸偶ka tego lalusia?

Peabody us艂ysza艂a zgrzytanie w艂asnych z臋b贸w.

- 艁贸偶ko Charlesa nie ma z艂ych stron - odpar艂a s艂odko. - Jest wielkie, mi臋kkie i wygodne.

- Ach tak? - Po艂owa obwod贸w w jego m贸zgu przepali艂a si臋 na my艣l o nagiej Peabody w jakim艣 mi臋kkim, seksownym 艂贸偶ku. Z kim艣 innym.

- No, no, jaka ci臋ta riposta. Pewnie doskonalisz intelekt podczas rozm贸w z tymi lafiryndami, o kt贸rych tak lubisz opowiada膰.

- Ostatnia z tych lafirynd mia艂a doktorat, cia艂o bogini i twarz anio艂a. Nie tracili艣my czasu na d艂ugie rozmowy.

- 艢winia.

- Suka. - Pochwyci艂 j膮 za rami臋, kiedy skr臋ci艂a w stron臋 bramy domu Roarke'a. - Mam ju偶 do艣膰 twoich z艂o艣liwo艣ci, Peabody. Nigdy nie przepu艣cisz okazji, 偶eby mi do艂o偶y膰. Powinna艣 si臋 troch臋 hamowa膰.

- Nie licz na to. - Pr贸bowa艂a si臋 wyrwa膰, lecz on trzyma艂 j膮 mocno. Nigdy nie docenia艂a tych jego chudych ramion. Czu艂a si臋 upokorzona faktem, 偶e ich si艂a przyprawia j膮 o zawroty g艂owy. - I jak zwykle to ty si臋 mylisz i ty jeste艣 g艂upi. To ty zepsu艂e艣 wszystko, bo nie mog艂e艣 znie艣膰 my艣li, 偶e robi臋 co艣 wbrew twojej woli.

- Zgadza si臋. Rzeczywi艣cie, nie powinienem mie膰 do ciebie pretensji o to, 偶e wysz艂a艣 z mojego 艂贸偶ka i wskoczy艂a艣 do 艂贸偶ka jakiej艣 dziwki.

Uderzy艂a go pi臋艣ci膮 w pier艣.

- Nie nazywaj go tak. Nic o tym nie wiesz, a gdyby艣 mia艂 cho膰 jedn膮 dziesi膮t膮 klasy Charlesa, jego uroku, jego troskliwo艣ci, m贸g艂by艣 mo偶e nazywa膰 siebie m臋偶czyzn膮. Ale poniewa偶 ich nie masz, to powinnam chyba podzi臋kowa膰 ci za zako艅czenie czego艣, co by艂o z mojej strony idiotyczn膮 i niezrozumia艂膮 pomy艂k膮. Dzi臋ki!

- Prosz臋 bardzo.

Zdyszani, stali naprzeciwko siebie, niemal dotykali si臋 nosami.

Sekund臋 p贸藕niej j臋czeli, z艂膮czeni w poca艂unku. Odsun臋li si臋 gwa艂townie, patrzyli na siebie szeroko otwartymi oczyma.

- To nic nie znaczy艂o - zdo艂a艂a wydysze膰 Peabody.

- Zgadza si臋. To nic nie znaczy艂o. Wi臋c zr贸bmy to jeszcze raz.

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, wbi艂 z臋by w jej doln膮 warg臋. Peabody czu艂a si臋 jak wyrzucona z katapulty, do tego hucza艂o jej w uszach, nie mog艂a oddycha膰 ani z艂apa膰 r贸wnowagi. I jedyne, czego pragn臋艂a, to przesuwa膰 d艂o艅mi po smuk艂ym ciele McNaba.

W ko艅cu zdecydowa艂a si臋 na po艣ladki, wbi艂a w nie palce, jakby mog艂a urwa膰 sobie smakowity kawa艂ek i schowa膰 do kieszeni.

Odwr贸ci艂 j膮, pr贸bowa艂 wsun膮膰 d艂onie pod sztywn膮 marynark臋 munduru. Wiedzia艂, 偶e kryj膮 si臋 pod ni膮 cudowne kr膮g艂o艣ci mi臋kkiego, kszta艂tnego cia艂a. Zdesperowany, pchn膮艂 j膮 do ty艂u, przycisn膮艂 do krat bramy.

- Och ...

- Przepraszam. Pozw贸l mi ... Bo偶e. - Wpi艂 si臋 ustami w Jej szyj臋, ciekaw, czy m贸g艂by j膮 zliza膰 niczym lody.

- Przepraszam. - G艂os dochodzi艂 znik膮d, zewsz膮d; zastygli w bezruchu.

- M贸wi艂e艣 co艣? - spyta艂a.

- Nie. A ty?

- Sier偶ant Peabody. Panie McNab.

Wci膮偶 z艂膮czeni w nami臋tnym u艣cisku, jak na komend臋 obr贸cili g艂owy i wbili wzrok w ekran wideofonu na kamiennym s艂upie bramy. Z monitora patrzy艂a na nich beznami臋tna twarz Summerseta. - Pani porucznik oczekuje was w swoim gabinecie - powiedzia艂 uprzejmym tonem. - Radzi艂bym odsun膮膰 si臋 od bramy, inaczej mo偶ecie upa艣膰, kiedy j膮 otworz臋.

Peabody czu艂a, 偶e jej twarz p艂onie 偶ywym ogniem.

- O cholera! - Odepchn臋艂a McNaba, stan臋艂a prosto i zacz臋艂a poprawia膰 mundur. - To by艂o g艂upie.

- Mnie si臋 podoba艂o. - Mia艂 wra偶enie, 偶e jego nogi oddzieli艂y si臋 na chwil臋 od reszty cia艂a, i utwierdzi艂 si臋 w tym przekonaniu, kiedy przy pierwszym kroku omal nie straci艂 r贸wnowagi. - Co si臋 z nami dzieje, do diab艂a?

- Fakt, 偶e poddali艣my si臋 tej ... reakcji chemicznej, nie znaczy jeszcze, 偶e musimy robi膰 to ponownie. To tylko komplikuje sytuacj臋.

Ta艅czy艂 przed ni膮, szed艂 ty艂em. Jego d艂ugi, cienki kucyk ko艂ysa艂 si臋 z boku na bok. Lekka czerwona kurtka si臋ga艂a mu niemal do kolan. Cho膰 Peabody robi艂a wszystko, co w jej mocy, by zachowa膰 powa偶n膮 i wynios艂膮 min臋, nie mog艂a powstrzyma膰 u艣miechu.

- Ale艣 ty pocieszny.

- Mo偶e by艣my zjedli dzi艣 wiecz贸r pizz臋? Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

- Ju偶 wiemy, co z tego wysz艂o - przypomnia艂a mu. - Teraz nie mamy na to czasu, McNab. Nie mamy czasu, 偶eby o tym my艣le膰. - Ja my艣l臋 o tobie przez ca艂y czas.

Peabody zatrzyma艂a si臋 w p贸艂 kroku. Nie艂atwo zachowa膰 spok贸j, kiedy serce wyrywa si臋 cz艂owiekowi z piersi.

- M膮cisz mi tylko w g艂owie.

- Taki jest plan. Pizza, Peabody. - Porusza艂 jasnymi brwiami. - Wiem, jak bardzo lubisz pizz臋. - Jestem na diecie.

- Po co?

Fakt, 偶e zadawa艂 to pytanie ze szczerym zdziwieniem, zawsze sprawia艂 jej niek艂aman膮 przyjemno艣膰.

- Bo m贸j ty艂ek osi膮gnie wkr贸tce mas臋 r贸wn膮 masie Plutona. McNab obszed艂 j膮 doko艂a i przez chwil臋 szed艂 za ni膮.

- Daj spok贸j. Masz wspania艂y ty艂ek. Jest tu. Cz艂owiek nie musi go szuka膰 przez p贸艂 dnia.

Poklepa艂 j膮 czule po po艣ladku, otrzyma艂 przeci膮g艂e, ostrzegawcze spojrzenie i wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu. Wiedzia艂, 偶e robi post臋py. - B臋dziemy tylko je艣膰 i rozmawia膰. 呕adnego seksu.

- Mo偶e. Pomy艣l臋 o tym.

Przypomnia艂 sobie, co Roarke m贸wi艂 mu o sztuce uwodzenia.

Jednym skokiem przesadzi艂 trawnik i zerwa艂 kwiatek z ozdobnej gruszy. Dogoni艂 Peabody na schodach i wsun膮艂 kwiatek za najwy偶szy guzik jej marynarki.

- Jezu - mrukn臋艂a i przewr贸ci艂a oczami, ale nie wyj臋艂a kwiatka przed wej艣ciem do domu.

Stara艂a si臋 unika膰 wzroku Summerseta. Czu艂a jednak wyra藕nie rumieniec, kt贸ry wyp艂yn膮艂 na jej twarz, gdy kamerdyner zaprowadzi艂 ich do gabinetu Eve.

Eve sta艂a na 艣rodku pokoju, ko艂ysa艂a si臋 lekko na pi臋tach i ogl膮da艂a po raz kolejny nagranie z kamer ochrony. Facet jest zadowolony z siebie, my艣la艂a. I wynios艂y. Spogl膮da艂 z rozbawieniem na t艂um w cyberkafejce, my艣l膮c o tym, 偶e wszyscy tu obecni s膮 czym艣 gorszym od niego. 呕e ma sw贸j sekret.

Z drugiej jednak strony ubiera艂 si臋 tak, by przyci膮ga膰 uwag臋.

By budzi膰 podziw i zazdro艣膰. By ci, kt贸rzy go widz膮, rozumieli, 偶e jest kim艣. Planowa艂 naprz贸d. By艂 ca艂kowicie pewien, 偶e nikt i nic nie mo偶e go dosi臋gn膮膰. Lecz kiedy zrozumia艂, 偶e s膮 na jego tropie, trz膮s艂 si臋 ze strachu.

Patrzy艂a, jak pot sp艂ywa mu po twarzy, gdy wpatrywa艂 si臋 z przera偶eniem w monitor. I widzia艂a go wyra藕nie, jak zrzuca martwe cia艂o Bryny Bankhead z balkonu. Byle tylko pozby膰 si臋 k艂opotu, rozmy艣la艂a. Zagro偶enia, niedogodno艣ci. A potem uciec.

Nie widzia艂a go jednak nast臋pnej nocy, z inn膮 kobiet膮. Nie widzia艂a go w roli kogo艣, kto zabija celowo, z zimn膮 krwi膮.

Odwr贸ci艂a si臋, kiedy do pokoju weszli Peabody i McNab.

- Obejrzyjcie sobie dok艂adnie tego kolesia z profilu, z przodu i z ty艂u - poleci艂a. - Skoncentrujcie si臋 na strukturze twarzy, na kszta艂cie, nie kolorze, oczu, na budowie cia艂a. Nie przejmujcie si臋 w艂osami, jestem pewna, 偶e to peruka.

- Ma pani siniak na brodzie, pani porucznik.

- Tak, a ty masz kwiatek za guzikiem. Wi臋c obie wygl膮damy g艂upio. Dupek rozpracowa艂 wreszcie peruk臋 i kosmetyki, wiem, co to za marki. Sprawd藕cie punkty sprzeda偶y, Peabody, sporz膮d藕 list臋 klient贸w. Por贸wnajcie j膮 z list膮 sprzeda偶y win. Roarke przygotowuje mi wykaz ekskluzywnych sklep贸w z odzie偶膮 dla m臋偶czyzn.

- Roarke ju偶 przygotowa艂 t臋 list臋. - Wszed艂 do gabinetu i poda艂 Eve dyskietk臋. - Dzie艅 dobry.

- Dzi臋ki. - Eve przekaza艂a dyskietk臋 asystentce. - Nasz ch艂opak lubi si臋 dobrze ubiera膰. Buty od najlepszych projektant贸w, ubrania od krawca. Jak si臋 m贸wi o takich ubraniach?

- Szyte na miar臋 - podsun膮艂 jej m膮偶. - Cho膰 mo偶e sprowadza膰 je bezpo艣rednio z Londynu lub Mediolanu. Pierwszy garnitur mia艂 zdecydowanie brytyjski kr贸j - doda艂. - Drugi z pewno艣ci膮 by艂 w艂oski. Ale jestem pewien, 偶e odwiedza te偶 najlepsze sklepy w Nowym Jorku.

- C贸偶, powinni艣my chyba uwierzy膰 na s艂owo naszemu arbitrowi mody - stwierdzi艂a Eve cierpko. - Ale na wszelki wypadek sprawdzimy to, mo偶e uda nam si臋 znale藕膰 co艣 interesuj膮cego. Je艣li nie ma w艂asnej szklarni, to musi te偶 gdzie艣 kupowa膰 te r贸偶e. Prawdopodobnie robi to w kwiaciarni blisko swojego domu, a mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e mieszka albo w Upper West, albo w Upper East, wi臋c najpierw b臋dziemy szuka膰 tam.

Obejrza艂a si臋 przez rami臋, zaskoczona, kiedy Roarke poda艂 jej kubek 艣wie偶ej gor膮cej kawy.

- Za godzin臋 przyjdzie tutaj Mira. Feeney jest na komendzie, ci膮gle bada ten komputer, kt贸ry zabrali艣my z Cyber Perks. Chc臋 odpowiedzi, tropu i chc臋 mie膰 to dzisiaj. Bo dzi艣 wieczorem on zn贸w zrobi ruch. Musi.

Odwr贸ci艂a si臋 do ekranu, na kt贸rym widnia艂a u艣miechni臋ta twarz mordercy.

- Ma ju偶 nast臋pny cel.

Podesz艂a do tablicy, do kt贸rej przypi臋艂a fotografie obu ofiar i wizerunek podejrzanego po obu morderstwach.

- Jest m艂oda - o艣wiadczy艂a Eve. - Najwy偶ej dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Mieszka sama. Atrakcyjna i inteligentna, uwielbia poezj臋. Romantyczna, aktualnie nie zwi膮zana z 偶adnym m臋偶czyzn膮. Mieszka w mie艣cie. Pracuje w mie艣cie. On ju偶 j膮 widzia艂, obserwowa艂 j膮 na ulicy i w pracy. By膰 mo偶e nawet rozmawia艂a z nim, nie艣wiadoma, 偶e to w艂a艣nie ten, kt贸ry j膮 uwodzi. Nie mo偶e si臋 doczeka膰 wieczoru, spotkania z m臋偶czyzn膮, kt贸ry wydaje si臋 spe艂nieniem jej najskrytszych marze艅. Za kilka godzin, my艣li, wreszcie go poznam. I mo偶e, mo偶e ... - Odwr贸ci艂a si臋 od tablicy. Zachowajmy j膮 przy 偶yciu. Nie chc臋 widzie膰 tu kolejnej fotografii.

- Mog臋 zabra膰 pani chwil臋, pani porucznik? - Roarke zaprosi艂 j膮 gestem do swego gabinetu, po czym wszed艂 za ni膮 i zatrzasn膮艂 drzwi, nim mog艂a si臋 temu sprzeciwi膰.

- Pos艂uchaj, mam ma艂o czasu.

- Wi臋c po co go traci膰? - Odpar艂. - Mog臋 sporz膮dzi膰 dla ciebie te listy klient贸w i por贸wna膰 je z poprzednimi dziesi臋膰 razy szybciej, ni偶 zrobi艂aby to Peabody.

- Nie masz swojej pracy?

- Owszem, sporo. Ale znajdzie si臋 czas i dla ciebie. - Przesun膮艂 palcem po siniaku na jej brodzie. - A po za tym - doda艂 - ja te偶, nie chcia艂bym zobaczy膰 na twojej tablicy kolejnej fotografii. Zamierzam zrobi膰 to tak czy inaczej, pomy艣la艂em jednak, 偶e b臋dziesz si臋 mniej z艂o艣ci膰, je艣li spytam. Oczywi艣cie tylko dla formalno艣ci.

Zmarszczy艂a gniewnie czo艂o i z艂o偶y艂a r臋ce na piersiach. - Dla formalno艣ci?

- Tak, kochanie. - Uca艂owa艂 jej siniak. - Dzi臋ki temu b臋dziesz mog艂a zabra膰 Peabody do akcji, bo mam nadziej臋, 偶e dzi艣 u ... Sygna艂 domowego tele艂膮cza przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa. - Tak?

- Doktor Dimatto chce si臋 zobaczy膰 z porucznik Dallas.

- Przy艣lij j膮 na g贸r臋 - poleci艂a Eve. - R贸b, co chcesz - zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Ale na razie b臋d臋 udawa膰, 偶e nic o tym nie wiem. Dla formalno艣ci, oczywi艣cie.

- Jak sobie 偶yczysz. Zostan臋 tu jeszcze na minutk臋, 偶eby ... ustali膰 pewne rzeczy. Potem chcia艂bym si臋 przywita膰 z Louise. - Zrobisz, co zechcesz - powt贸rzy艂a Eve. Otworzy艂a drzwi, obejrza艂a si臋 jeszcze przez rami臋. - Jak zawsze zreszt膮.

- Dlatego w艂a艣nie jestem takim szcz臋艣liwym cz艂owiekiem. Parskn臋艂a gniewnie i przesz艂a do swego gabinetu, by przywita膰 Louise.

M艂oda lekarka, jak zawsze, tryska艂a energi膮. Gdy tylko przekroczy艂a pr贸g, spojrza艂a na kaw臋 w d艂oni Eve i u艣miechn臋艂a si臋. - Owszem, ch臋tnie si臋 napij臋.

- Peabody, kawa dla doktor Dimatto. 呕yczysz sobie co艣 jeszcze?

Louise spojrza艂a na McNaba, kt贸ry pr贸bowa艂 w艂a艣nie poch艂on膮膰 ogromny kawa艂 ciasta.

- To szarlotka?

McNab wyda艂 z siebie d藕wi臋k, kt贸ry wyra偶a艂 jednocze艣nie potwierdzenie, b艂ogo艣膰 i poczucie winy. - Wi臋c te偶 poprosz臋 kawa艂ek, dzi臋ki.

Eve zerkn臋艂a na eleganck膮 czerwon膮 sukni臋 Louise.

- Nie wygl膮dasz, jakby艣 si臋 wybiera艂a z wizyt膮 do pacjenta.

- Mam spotkanie. Z darczy艅c膮. - Kiedy przechyli艂a g艂ow臋, w jej uszach b艂ysn臋艂y kolczyki z brylantami. - Nie wiem dlaczego, ale 艂atwiej przychodzi mi wyprosi膰 od ludzi pieni膮dze, kiedy wygl膮dam tak, jakbym ich nie potrzebowa艂a. Ciekawe. Tak czy inaczej ... dzi臋kuj臋, Peabody. Mog臋 usi膮艣膰? - Nie czekaj膮c na odpowied藕, Louise usiad艂a, za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋 i z wpraw膮 przytrzymuj膮c porcj臋 ciasta na kolanie, poci膮gn臋艂a 艂yk kawy.

Jej oczy zasnu艂y si臋 na chwil臋 mg艂膮, westchn臋艂a przeci膮gle, rozkoszuj膮c si臋 bogatym smakiem.

- Sk膮d ty bierzesz takie cuda? To musi by膰 nielegalne.

- Roarke.

- No jasne. - Wzi臋艂a do ust pierwsz膮 porcj臋 szarlotki.

- Co ci臋 do nas sprowadza, Louise? Mam nadziej臋, 偶e co艣 wi臋cej ni偶 ta wspania艂a kawa, bo jeste艣my tu troch臋 zaj臋ci.

- Och, na pewno. - Wskaza艂a g艂ow膮 na tablic臋 ze zdj臋ciami. - Pyta艂am s膮siad贸w o Bryn臋 Bankhead. Zna艂a wszystkich ze swojego pi臋tra i kilku lokator贸w z innych pi臋ter. Bardzo j膮 lubili. Mieszka艂a tam od trzech lat. Spotyka艂a si臋 z m臋偶czyznami do艣膰 cz臋sto, nigdy jednak nie by艂 to jaki艣 powa偶ny zwi膮zek.

- Wiem o tym wszystkim. Chcesz porzuci膰 medycyn臋 dla pracy w policji?

- Mieszka艂a tam od trzech lat - powt贸rzy艂a Louise ze smutkiem. - Jak mieszkam od dw贸ch. Umar艂a niemal na moich oczach. Nigdy nie rozmawia艂am z ni膮 d艂u偶ej ni偶 przez kilka minut.

- Poczucie winy niczego ju偶 tu nie zmieni.

- Nie. - Louise poch艂on臋艂a kolejny k臋s ciasta. - Ale zmusi艂o mnie do my艣lenia. I do bardziej energicznych poszukiwa艅 informacji, kt贸re mog艂yby ci pom贸c w rozwi膮zaniu tej sprawy. Dotar艂am do opisu pewnego projektu badawczego, kt贸ry prowadzono w klinice J. Forrestera. To prywatna ekskluzywna klinika, kt贸ra specjalizuje si臋 w leczeniu zaburze艅 seksualnych i bezp艂odno艣ci. Prawie dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu J. Forrester utworzy艂 sp贸艂k臋 z firm膮 Allegany Pharmaceuticals, by wraz z ni膮 prowadzi膰 badania nad r贸偶nymi substancjami chemicznymi, kt贸re mog艂yby by膰 pomocne w likwidowaniu takich zaburze艅 i wspomaganiu aktywno艣ci seksualnej. W projekcie tym bra艂o udzia艂 wielu wybitnych chemik贸w i lekarzy.

- Badali substancje obecne w narkotykach znanych jako Dziwka i Dziki Kr贸lik.

- Te, inne, mieszanki. Rzeczywi艣cie, uda艂o im si臋 stworzy膰 艣rodek o nazwie Matigol, kt贸ry pozwala艂 m臋偶czyznom w bardzo podesz艂ym wieku prowadzi膰 normaln膮 aktywno艣膰 seksualn膮, oraz preparat zwany Compax, dzi臋ki kt贸remu nawet kobiety po pi臋膰dziesi膮tce mog膮 bezpiecznie zachodzi膰 w ci膮偶臋 i rodzi膰 dzieci. - Louise zamilk艂a na moment, by zje艣膰 nast臋pny kawa艂ek szarlotki. - Oba te 艣rodki s膮 bardzo skuteczne, ale przy tym tak偶e potwornie drogie i dlatego niedost臋pne dla przeci臋tnego klienta. Jednak ci, kt贸rzy mog膮 sobie na nie pozwoli膰, s膮 zachwyceni rezultatami.

- Masz nazwiska ludzi zwi膮zanych z tym projektem?

- Jeszcze nie sko艅czy艂am. - Louise odwr贸ci艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 promiennie, kiedy do pokoju wszed艂 Roarke. - Dzie艅 dobry. - Louise. - Podszed艂 do niej i pochyli艂 si臋, by uca艂owa膰 jej d艂o艅. - Wygl膮dasz cudownie, jak zawsze.

- Tak, tak, ple, ple. Co jeszcze? - za偶膮da艂a Eve. - Co jeszcze chcia艂a艣 mi powiedzie膰?

- Twoja 偶ona jest niegrzeczna i niecierpliwa.

- Dlatego j膮 kocham. Ach, by艂bym zapomnia艂, idzie tu Charles Monroe.

- Co to jest? Jakie艣 zebranie? - gdera艂a Eve, spogl膮daj膮c jednocze艣nie ostrzegawczo na McNaba. Ten odpowiedzia艂 jej r贸wnie hardym spojrzeniem, po kilku sekundach jednak naburmuszony, opu艣ci艂 wzrok. - A ty przygotuj mi dane na temat J. Forrestera i Allegany Pharmaceuticals.

Zacisn臋艂a mocniej z臋by, kiedy dostrzeg艂a b艂ysk zainteresowania oczach Roarke' a.

- Cholera - rzuci艂a.

- Kupi艂em Allegany osiem ... nie, dziesi臋膰 miesi臋cy temu. Co ich wi膮偶e z t膮 spraw膮?

- Jeszcze nie wiem, bo pani doktor jest dzisiaj wyj膮tkowo tajemnicza.

- Nie, po prostu nie zd膮偶y艂am jeszcze doko艅czy膰 - zaprotestowa艂a Louise, po czym otworzy艂a szeroko oczy, niemal r贸wnie zachwycona jak po pierwszym 艂yku. - Och - mrukn臋艂a, kiedy do pokoju wszed艂 Charles. - No, no.

- Ty pewnie te偶 chcesz kawy - stwierdzi艂a z rezygnacj膮 Eve.

Go艣膰 odpowiedzia艂 jej czaruj膮cym u艣miechem. .

- Nie odm贸wi臋.

- Ja si臋 tym zajm臋. - Czerwona jak burak Peabody uciek艂a szybko do kuchni.

- Roarke. McNab. - Przy tym drugim wy膰wiczony u艣miech Charlesa nieco przygas艂. Potem powr贸ci艂 w ca艂ej okaza艂o艣ci, gdy Charles sk艂oni艂 si臋 przed Louise. - My si臋 chyba nie znamy.

- Louise. Louise Dimatto. - Poda艂a mu r臋k臋.

- Tylko prosz臋 nie m贸wi膰 mi, 偶e pani te偶 jest policjantk膮.

- Lekark膮. A pan?

Charles uda艂, 偶e nie s艂yszy obra藕liwej uwagi McNaba. - Licencjonowan膮 osob膮 do towarzystwa.

- Interesuj膮ce.

- Mo偶ecie od艂o偶y膰 te uprzejmo艣ci na p贸藕niej? Zrobimy przyj臋cie, wszyscy s膮 zaproszeni. - Sfrustrowana Eve przeci膮gn臋艂a d艂o艅mi przez w艂osy. - Zaraz si臋 tob膮 zajm臋 - zwr贸ci艂a si臋 do Charlesa. - Doko艅cz, Louise.

- Na czym to stan臋艂am? Ach, tak. Mimo tych sukces贸w jakie艣 dwadzie艣cia lat temu projekt zosta艂 porzucony, a sp贸艂ka rozwi膮zana. Brak funduszy, brak zainteresowania i niefortunne skutki uboczne wywo艂ywane przez niekt贸re ze 艣rodk贸w badanych w tym okresie. Uznano, 偶e dalsze prace badawcze z wykorzystaniem tych substancji s膮 zbyt kosztowne, a poza tym mog膮 narazi膰 sp贸艂k臋 na konflikt z prawem. Decyzja taka podj臋ta zosta艂a g艂贸wnie pod naciskiem doktora Theodore'a McNamary, kt贸ry przewodzi艂 projektowi i kt贸remu przypisuje si臋 odkrycie Compaxu i Matigolu. Jeszcze przed zamkni臋ciem projektu pojawia艂y si臋 liczne plotki niestety, nie by艂am w stanie ich potwierdzi膰 - o nadu偶yciach i kradzie偶y drobnych ilo艣ci badanych 艣rodk贸w. M贸wiono o eksperymentach przeprowadzanych nie tylko w laboratorium, ale i poza nim. Podobno naukowc贸w chcia艂y skar偶y膰 kobiety nale偶膮ce do personelu o艣rodka. Twierdzi艂y, 偶e podawano im r贸偶ne 艣rodki bez ich wiedzy i zgody, a kiedy znajdowa艂y si臋 pod ich wp艂ywem, by艂y molestowane seksualnie. Nawet je艣li to prawda, to nikt do tej pory nie poda艂 nazwisk tych kobiet.

- Dobra robota. Sprawdz臋 to. Skoro musisz ju偶 i艣膰 na to spotkanie ...

- Mam jeszcze troch臋 czasu. Dopij臋 kaw臋, je艣li nie masz nic przeciwko temu. W艂a艣ciwie ch臋tnie wezm臋 sobie jeszcze jedn膮 fili偶ank臋. - Nie czekaj膮c na odpowied藕, Louise wsta艂a i przesz艂a do kuchni.

- No dobrze, Charles, twoja kolej.

Skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 do Peabody, kiedy ta przynios艂a mu kaw臋.

- Moja klientka jest przekonana, 偶e te informacje przeznaczone s膮 dla innej klientki. Wola艂bym, 偶eby pozosta艂a w tym przekonaniu. - Chroni臋 moje 藕r贸d艂a, Charles.

- A ja chroni臋 swoich klient贸w. Musisz mi obieca膰, 偶e je艣li dzi臋ki temu, co wam teraz powiem, poznacie jej to偶samo艣膰, nie b臋dziecie podejmowa膰 偶adnych dzia艂a艅 przeciwko niej.

- Ona mnie nie interesuje. A je艣li jedynym jej grzechem jest fakt, 偶e nakr臋ca si臋 za pomoc膮 proch贸w, to dopilnuj臋 te偶, 偶eby nie interesowali si臋 ni膮 ludzie z wydzia艂u narkotyk贸w.

- Seks nie dla wszystkich jest 艂atwy, Dallas.

- Gdyby ludzie nie chcieli si臋 pieprzy膰, zosta艂by艣 bez pracy - nie wytrzyma艂 McNab.

Charles zerkn膮艂 na艅 przelotnie.

- Zgadza si臋. Gdyby ludzie nie chcieli kra艣膰, oszukiwa膰, napada膰 i zabija膰, pan te偶 by艂by bez pracy. Wi臋c powinni艣my chyba si臋 cieszy膰, 偶e dzi臋ki u艂omno艣ciom ludzkiej natury mamy co robi膰.

Eve stan臋艂a pomi臋dzy krzes艂em zajmowanym przez Charlesa i biurkiem, przy kt贸rym pracowa艂 McNab, skutecznie odgradzaj膮c ich od siebie.

- Podaj mi nazwisko tego dilera, Charles. Nikt nie chce skrzywdzi膰 twojej klientki.

- Carlo. Oni nie u偶ywaj膮 nazwisk. Pozna艂a go przez Internet, podczas dyskusji o eksperymentach w seksie.

Eve usiad艂a na skraju biurka.

- Ach tak. Kiedy?

- Jaki艣 rok temu. Powiedzia艂a, 偶e on zmieni艂 jej 偶ycie.

- Jak wygl膮da zakup?

- Pocz膮tkowo wysy艂a艂a zam贸wienie e - mailem. Przelewa艂a okre艣lon膮 kwot臋 na jego konto, a potem odbiera艂a przesy艂k臋 w skrytce na dworcu kolejowym.

- 呕adnych kontakt贸w osobistych?

- 呕adnych. Teraz korzysta ze swego rodzaju subskrypcji, co miesi膮c otrzymuje sta艂膮 dawk臋. Nale偶no艣膰, ze zni偶k膮 za subskrypcj臋, jest automatycznie przekazywana z jej konta na jego. Pi臋膰 tysi臋cy miesi臋cznie za 膰wier膰 uncji.

- Musz臋 z ni膮 porozmawia膰.

- Dallas ...

- Zaraz wyt艂umacz臋 ci dlaczego. Chc臋 wiedzie膰 wszystko, co ta kobieta mo偶e mi powiedzie膰 na jego temat, numer konta, przyzwyczajenia, spos贸b komunikacji. Regularnie robi z nim interesy, wi臋c pewnie troch臋 go zna. Co wi臋cej, musz臋 j膮 jak najszybciej ostrzec. Mo偶e by膰 nast臋pnym celem.

- Na pewno nie. - Wsta艂, kiedy Eve zesz艂a z biurka. - To s膮 jego ofiary? - Wskaza艂 na tablic臋. - Ile maj膮 lat? Dwadzie艣cia, dwadzie艣cia pi臋膰? Ta kobieta ma ponad pi臋膰dziesi膮t. Jest atrakcyjna, dba o siebie, ale nie ma tego ... uroku. W mediach podawano, 偶e by艂y wolne, mieszka艂y same. Ona jest m臋偶atk膮. Spotyka si臋 ze mn膮 dla rozrywki, by si臋 odpr臋偶y膰. Mieszka z m臋偶em i nastoletnim synem. Rozmowa na ten temat, rozmowa z policjantk膮 b臋dzie tylko upokorzeniem dla niej i dla jej rodziny.

- Mo偶e te偶 zniszczy膰 jej seksualne ego - wtr膮ci艂a Louise. Sta艂a po drugiej stronie pokoju, popijaj膮c drug膮 kaw臋. - Fakt, 偶e korzysta z narkotyk贸w i us艂ug os贸b do towarzystwa, wynika zapewne z jakich艣 zaburze艅 w tej sferze. Ujawnianie tych potrzeb przed w艂adz膮, kt贸ra mo偶e j膮 za to ukara膰 i wydrwi膰, jest z medycznego i psychologicznego punktu widzenia wysoce niewskazane.

- Unikanie takiego rozwi膮zania mo偶e si臋 sko艅czy膰 tym, 偶e jej fotografia do艂膮czy do tych, kt贸re wisz膮 ju偶 na tej tablicy.

- Pozw贸l mi jeszcze raz z ni膮 porozmawia膰 - poprosi艂 Charles. - Zdob臋d臋 informacje, kt贸rych potrzebujesz. Co wi臋cej, zostan臋 jego klientem, na w艂asny koszt. Na pewno sprawdzi moj膮 wiarygodno艣膰, ale osoba do towarzystwa to klient, kt贸ry nic powinien chyba budzi膰 jego podejrze艅.

- Dobra, tylko dostarcz mi te dane jeszcze przed trzeci膮 - zgodzi艂a si臋 Eve. - I nie r贸b nic innego. Nie chc臋, 偶eby zna艂 twoje nazwisko.

- O mnie nie musi si臋 pani martwi膰, pani porucznik.

- Tylko dane, Charles. 呕egnam.

- Ja te偶 musz臋 si臋 ju偶 zbiera膰. Dzi臋ki za kaw臋. - Louise odstawi艂a fili偶ank臋, zerkn臋艂a na Charlesa. - Mo偶e zam贸wimy razem taks贸wk臋?

- 艢wietnie. - Odwracaj膮c si臋 do wyj艣cia, musn膮艂 palcem kwiatek zatkni臋ty za guzik Peabody. - Zobaczymy si臋 p贸藕niej, Delio.

- Spokojnie, McNab - ostrzeg艂a Eve. - Peabody, Roarke sprawdza pewne dane. Pom贸偶 mu. W jego gabinecie. - Co powinno zapewni膰 jej chwil臋 spokoju. Spojrza艂a na zegarek i pomy艣la艂a o Mirze. - Ja mam spotkanie.

9

Przenios艂a si臋 do biblioteki, tam bowiem mog艂a znale藕膰 spok贸j i cisz臋 - a przy okazji oddali膰 si臋 od ca艂ej reszty towarzystwa. Zazwyczaj - chyba 偶e dana sprawa wymaga艂a innego podej艣cia pozostawa艂a nieczu艂a na emocjonalne wibracje. Dzi艣 jednak w jej gabinecie wyst臋powa艂y one w takim nat臋偶eniu, 偶e wola艂a uciec i zaszy膰 si臋 w jakiej艣 bezpiecznej kryj贸wce.

Tutaj panowa艂 idealny spok贸j. Usiad艂a przy jednym z biurek i wprowadzi艂a do komputera nowe dane.

- Komputer, oblicz prawdopodobie艅stwo, 偶e Carlo i podejrzany to jedna i ta sama osoba.

Obliczenia w toku ... Prawdopodobie艅stwo wynosi dziewi臋膰dziesi膮t sze艣膰 przecinek dwie dziesi膮te procent.

- Tak, ja te偶 tak my艣l臋. Teraz oblicz prawdopodobie艅stwo, 偶e Carlo sam wytwarza narkotyki, kt贸re potem sprzedaje.

Obliczenia w toku... Niewystarczaj膮ca ilo艣膰 danych. Prosz臋 wprowadzi膰 wi臋cej danych.

- I tu si臋 w艂a艣nie mylisz. - Wsta艂a od biurka i zacz臋艂a si臋 przechadza膰 po wyblak艂ych r贸偶ach starego dywanu. - Wytwarza je, dzieli na porcje, sprzedaje i sam u偶ywa. Kontroluje od pocz膮tku do ko艅ca. W艂a艣nie o to tu chodzi, o kontrol臋, o w艂adz臋. Sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy rocznie od jednego klienta za ... ile, trzy uncje tego g贸wna? Poszukaj troch臋 w sieci, z艂ap kilku bogatych frajer贸w i mo偶esz sobie 偶y膰 jak kr贸l. Ale tu nie chodzi o pieni膮dze.

Podesz艂a do wysokiego, zwie艅czonego 艂ukiem okna, podnios艂a zas艂on臋 i patrzy艂a na ogromn膮, pokryt膮 kwiatami posiad艂o艣膰. Nawet Roarke'owi, kt贸ry kiedy艣 by艂 przecie偶 biedakiem, g艂odowa艂 i spa艂 na ulicach, chodzi艂o nie tyle o pieni膮dze, co o ich zdobywanie, gr臋, w kt贸rej raz zdobyte zasoby mno偶膮 nast臋pne.

I o korzystanie z w艂adzy, jak膮 daj膮 pieni膮dze.

Lecz ani chciwo艣膰, ani materialne potrzeby nie by艂y najwa偶niejsze w grze, kt贸r膮 prowadzi艂 morderca.

- Dwadzie艣cia kawa艂k贸w za uncj臋, a ty podajesz 膰wier膰 takiej porcji pierwszej ofierze, kiedy ju偶 jest z tob膮 sama, naga i bezbronna w swoim mieszkaniu. Kiedy ju偶 wla艂e艣 w ni膮 dwie uncje Dziwki. Komputer, warto艣膰 czarnorynkowa nielegalnego 艣rodka o nazwie Dziwka.

Obliczenia w toku... hormonibital, znany powszechnie jako Dziwka, warto艣膰 czarnorynkowa: sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w ameryka艅skich za uncj臋 p艂ynu. Substancja wiele lat temu wysz艂a z u偶ycia. Substancja pochodna, Exotika, popularny narkotyk. Warto艣膰 czarnorynkowa Exotiki: pi臋膰dziesi膮t dolar贸w za uncj臋 p艂ynu. Czy przedstawi膰 list臋 innych substancji pochodnych?

- Nie. Takie rzeczy tego kolesia nie interesuj膮. 呕adnych pochodnych, 偶adnych substytut贸w, 偶adnych p贸艂艣rodk贸w. Jedna randka kosztuje go oko艂o stu pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w. Za te pieni膮dze m贸g艂by kupi膰 dziesi臋膰 najlepszych os贸b do towarzystwa w Nowym Jorku i urz膮dzi膰 imprez臋, o jakiej 艣wiat jeszcze nie s艂ysza艂. Ale tu nie chodzi o pieni膮dze i nie o seks. To tylko jedne z wielu czynnik贸w w tej grze.

- Zastanawiam si臋, do czego ty mnie w艂a艣ciwie potrzebujesz - powiedzia艂a Mira od drzwi.

Eve odwr贸ci艂a si臋 do niej, z trudem wracaj膮c do rzeczywisto艣ci. - My艣la艂am g艂o艣no.

- S艂ysza艂am.

- Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂a艣 tu przyj艣膰 - zacz臋艂a Eve. - Wiem, 偶e jeste艣 zaj臋ta.

- Tak jak ty. Zawsze uwielbiam przychodzi膰 do tego pokoju. Mira ogarn臋艂a spojrzeniem rega艂y z ksi膮偶kami, kt贸re zdominowa艂y dwupoziomowe pomieszczenie. - Cywilizowany luksus - skomentowa艂a. - Masz siniaka na twarzy.

- Och. - Eve potar艂a pi臋艣ci膮 podbr贸dek. - To nic takiego. Zawsze uwa偶a艂a, 偶e twarz Miry jest idealna. Spokojna i pi臋kna, okolona 艂agodnym 艂ukiem czarnych w艂os贸w. Pani doktor ubrana by艂a w tak dla niej typowy, spokojny i elegancki kostium w kolorze 艣wie偶ych limonek. D艂ugi z艂oty naszyjnik, zako艅czony kremow膮 per艂膮, by艂 grubszy od ma艂ego palca u r臋ki Eve. Pachnia艂a morelami, a jej sk贸ra by艂a g艂adka jak u niemowlaka, gdy delikatnie musn臋艂a ustami podbr贸dek Eve.

- Nawyk - powiedzia艂a z u艣miechem, widz膮c zdumienie w oczach Eve. - Uca艂owana rana mniej boli. Usi膮dziemy?

- Tak, jasne. - Eve nigdy nie wiedzia艂a, jak reagowa膰 na matczyne gesty, kt贸rymi obdarza艂a j膮 Mira. Matki by艂y dla niej tajemnic膮, zagadk膮, w kt贸rej brakowa艂o zbyt wielu element贸w, by nawet pr贸bowa艂a j膮 u艂o偶y膰. - Napijesz si臋 herbaty?

- Z przyjemno艣ci膮.

Poniewa偶 zna艂a nawyki Miry, zaprogramowa艂a autokucharza na jej ulubion膮 mieszank臋 zio艂ow膮. A 偶e by艂a u siebie, zam贸wi艂a r贸wnie偶 drug膮 fili偶ank臋 kawy.

- Jak si臋 czujesz, Eve?

- Dobrze.

- Ci膮gle nie dosypiasz - zauwa偶y艂a Mira, gdy Eve przynios艂a jej herbat臋.

- Jako艣 si臋 trzymam.

- Dzi臋ki kofeinie i nerwom. - W g艂osie pani doktor kry艂 si臋 jednak u艣miech. - A jak si臋 miewa Roarke?

- Dzi臋ki, jest... - W pierwszym odruchu chcia艂a zby膰 to pytanie. Ale rozmawia艂a przecie偶 z Mir膮. - Widz臋, 偶e wci膮偶 ci膮偶y mu to, co sta艂o si臋 Mickiem Connellym. Jako艣 sobie radzi, ale ... No nie wiem, to wybi艂o go troch臋 z rytmu.

- Smutek dotyka nas wszystkich. 呕yjemy dalej, robimy to, co robi膰 musimy, w sercu jednak kryje si臋 cie艅. 艢wiadomo艣膰, 偶e ma ciebie, troch臋 ten cie艅 rozprasza.

- Zaanga偶owa艂 si臋 w 艣ledztwo, a ja pozwalam mu na to, cho膰 w innych okoliczno艣ciach pewnie bym tego nie zrobi艂a.

- Tworzycie dobry zesp贸艂 w wielu dziedzinach. - Mira spr贸bowa艂a herbaty, po czym skin臋艂a g艂ow膮 z aprobat膮. - Z kolei fakt, 偶e prowadzisz 艣ledztwo w takiej, a nie innej sprawie, z pewno艣ci膮 nape艂nia go trosk膮 o ciebie.

Zab贸jstwo na tle seksualnym. Zajmowa艂am si臋 tym ju偶, wcze艣niej i b臋d臋 zajmowa膰 si臋 w przysz艂o艣ci. Wiem, jak sobie z tym radzi膰.

- I s膮dz膮c z twoich raport贸w oraz z tego, co przed chwil膮 m贸wi艂a艣 do siebie, stworzy艂a艣 ju偶 profil. - Mira wyj臋艂a z torby dyskietk臋. - Teraz mo偶esz por贸wna膰 go z moim.

Eve obr贸ci艂a dyskietk臋 w d艂oni. - Jednym?

Mira rozsiad艂a si臋 wygodniej na fotelu i popijaj膮c herbat臋, obserwowa艂a Eve.

- Dwa. Niew膮tpliwie dwa, cho膰 nie mog臋 okre艣li膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮, czy s膮 to dwie osobowo艣ci czy te偶 dwie osoby. Syndrom mnogiej osobowo艣ci naprawd臋 istnieje, cho膰 cz臋艣ciej pojawia si臋 w krymina艂ach ni偶 w rzeczywisto艣ci.

- Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 SMO. Czyta艂am o tym wczoraj w nocy - wyja艣ni艂a Eve, kiedy Mira unios艂a brwi w niemym pytaniu. - Ta sama metoda, ta sama motywacja, te same rekwizyty. Lecz dwa r贸偶ne style, dwa r贸偶ne typy ofiar. Przy drugim morderstwie u偶ywa艂 prezerwatywy albo 艣rodka plemnikob贸jczego, pokry艂 d艂onie jak膮艣 substancj膮 zabezpieczaj膮c膮, cho膰 przy pierwszym zostawi艂 swoje DNA i odciski palc贸w. W przypadku SMO te r贸偶nice by艂yby wi臋ksze. Jedna osobowo艣膰 poluje, inna zabija. Jedna poluje i zabija, druga funkcjonuje normalnie. To dwaj faceci, kt贸rzy pracuj膮 razem i na zmian臋 rozgrywaj膮 kolejne rundy.

- Jestem sk艂onna si臋 z tob膮 zgodzi膰, ale nie mog臋 wykluczy膰 SMO. - Mira za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋, swobodnie podejmuj膮c dyskusj臋 o morderstwach i szale艅stwie. - Pierwsze morderstwo wydaje si臋 przypadkowe albo przynajmniej nie zaplanowane 艣wiadomie. Istnieje prawdopodobie艅stwo, 偶e podniecenie i strach wywo艂ane pierwsz膮 艣mierci膮 wyzwoli艂y emocje, kt贸re sk艂oni艂y go do drugiego, bardziej brutalnego i 艣wiadomego morderstwa. Sport jest tu do艣膰 trafn膮 analogi膮. Obaj mordercy, czy to w jednej, czy w dw贸ch osobach, s膮 uczestnikami gry. Chc膮 dominowa膰 nad kobietami, poni偶a膰 je, ale robi膰 to ze stylem i klas膮. Romantyczna otoczka, pe艂ne przyzwolenie drugiej strony. Akt seksualny s艂u偶y wy艂膮cznie zaspokojeniu ich ego, lecz zostaj膮 zachowane pozory wzajemno艣ci, jako 偶e odurzona narkotykami kobieta tak偶e pragnie zbli偶enia.

- Co wi臋cej, postrzega go jako obiekt swych pragnie艅, fantazji seksualnych. On jest dla niej spe艂nieniem marze艅.

- Ot贸偶 to - zgodzi艂a si臋 Mira. - Nie jest to gwa艂t w tradycyjnym tego s艂owa znaczeniu, nikt nie zmusza ofiary do stosunku, nie zastrasza jej. On nie szuka strachu lecz oddania. Jest inteligentny, cierpliwy. Po艣wi臋ca sporo czasu na to, by je dobrze pozna膰, ich fantazje, nadzieje, s艂abo艣ci. Potem wykorzystuje te fantazje i zgodnie z nimi kreuje sw贸j wizerunek. R贸偶e, muzyka, wino. Romantyka.

- Mamy tu te偶 do czynienia z dwiema specjalno艣ciami i umiej臋tno艣ciami. Informatyka i chemia. Otrzyma艂am przed chwil膮 nowe informacje i sprawdzi艂am ich prawdopodobie艅stwo. Zdaje si臋, 偶e w gr臋 wchodzi jeszcze trzecia fikcyjna persona, poprzez kt贸r膮 podejrzany rozprowadza narkotyki. Bardzo drogie narkotyki. Jeden z tych facet贸w naprawd臋 dobrze si臋 na tym zna. Nie tylko wie, jak je sprzeda膰, ale i prawdopodobnie sam je produkuje. By膰 mo偶e podejmuje ryzyko, by w ten spos贸b zarobi膰 na 偶ycie. Ale my艣l臋, 偶e chodzi tu o co艣 wi臋cej. Ten facet po prostu lubi ryzykowa膰, karmi si臋 tego rodzaju emocjami.

- Zgadzam si臋. - Mira skin臋艂a g艂ow膮. - Lubi gra膰 o wysok膮 stawk臋. Oczywi艣cie, zawsze jest pewien zwyci臋stwa.

- Informatyk te偶 jest asem w swojej dziedzinie. Tylko najlepsi mog膮 zaimponowa膰 Roarke' owi, a jemu si臋 to uda艂o. Czy zgodnie z teori膮 SMO jeden cz艂owiek mo偶e by膰 wysokiej klasy specjalist膮 w dw贸ch r贸偶nych dziedzinach?

- C贸偶, nie jest to niemo偶liwe. - Widz膮c grymas zniecierpliwienia na twarzy Eve, Mira wzruszy艂a ramionami. - Chcesz jednoznacznej odpowiedzi, a ja nie mog臋 ci jej da膰. Mog艂abym pokaza膰 ci opisy r贸偶nych przypadk贸w, ale to z pewno艣ci膮 nie przekona艂oby twojego instynktu. Dobrze, za艂贸偶my wi臋c, 偶e s膮 dwie osoby, dwaj m臋偶czy藕ni. Jeden jest delikatniejszy, 偶yje w nierealnym 艣wiecie marze艅. Podobaj膮 mu si臋 kobiety silne, seksowne, eleganckie. Chce im imponowa膰, chce je zdobywa膰 i mie膰 nad nimi w艂adz臋. To cz艂owiek, kt贸ry chce i potrafi 偶y膰 chwil膮.

- Przys艂a艂 Bankhead r贸偶e - zauwa偶y艂a Eve. - Grace Lutz nic dosta艂a wcze艣niej kwiat贸w.

- Drugi jest bardziej wyrachowany i brutalny, mocniej st膮pa po ziemi. Nie oszukuje si臋, jak ten pierwszy, 偶e to prawdziwy romans, przynajmniej nie w takim stopniu. Wie, 偶e to gwa艂t. Akceptuje to. Chce m艂odo艣ci i niewinno艣ci, bo chce je posi膮艣膰 i zniszczy膰.

- Drugi b臋dzie partnerem dominuj膮cym.

- Tak, niemal na pewno. Ale pozostaj膮 te偶 w uk艂adzie symbiotycznym. Jeden potrzebuje drugiego, nie tylko ze wzgl臋du na umiej臋tno艣ci, lecz dla wzmocnienia ego. M臋ska aprobata, niczym pi艂karze, kt贸rzy poklepuj膮 si臋 po plecach po udanym zagraniu.

- Praca zespo艂owa. Ja podaj臋, ty strzelasz, zdobywamy gol.

- Tak. Dla nich to wspania艂a gra. - Mira odstawi艂a herbat臋 i zacz臋艂a si臋 bawi膰 per艂膮 naszyjnika. - Potrzebuj膮 wsp贸艂zawodnictwa. To bardzo inteligentni ludzie o umys艂ach m艂odych, zepsutych ch艂opc贸w. Potrafi膮 manipulowa膰 lud藕mi i nie nauczyli si臋 tego w ci膮gu ostatnich kilku tygodni. Wychowani w dostatku i przywilejach, przyzwyczajeni, 偶e zawsze dostaj膮 to, czego chc膮, i to bez zw艂oki. 呕e to im si臋 nale偶y.

- Ju偶 wcze艣niej prowadzili r贸偶ne gry - wtr膮ci艂a Eve. - Cho膰 nie na takim poziomie. Powoli do tego dorastali.

- O tak. Znaj膮 si臋 od bardzo dawna i wiele razem prze偶yli. S膮 niedojrzali, prawdopodobnie mniej wi臋cej w tym samym wieku co ich ofiary. Dwadzie艣cia kilka, najwy偶ej dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Odpowiednio wysoki poziom 偶ycia, to nie tylko kwestia ich upodoba艅. To co艣, co musz膮 mie膰.

- W ka偶dej dziedzinie - doda艂a Eve. - Modne markowe ubrania, drogie wina, ekskluzywne lokale.

- Mmm. Odpowiedni status i ekskluzywno艣膰 to rzecz nieodzowna, wi臋cej, to co艣, do czego przywykli. Nie odmawiaj膮 sobie niczego, nie godz膮 si臋 te偶 na to, by odmawia艂 im kto艣 inny. Pod romantyczn膮 mask膮 kryje si臋 strach i nienawi艣膰 do kobiet. My艣l臋, 偶e mo偶na si臋 tu doszukiwa膰 wp艂yw贸w matki, dominuj膮cej i wykorzystuj膮cej albo zdominowanej i wykorzystywanej. Zaniedbuj膮cej lub nadopieku艅czej. M臋偶czyzna, szczeg贸lnie we wczesnej m艂odo艣ci, formu艂uje swoje opinie i wyobra偶enia o kobietach na podstawie zachowa艅 i czyn贸w kobiety, kt贸ra go wychowa艂a.

Pomy艣la艂a o Roarke'u - i o sobie. Dzieci pozbawione matki. - A je艣li nie zna swojej matki?

- Formu艂uje t臋 opini臋 w inny spos贸b. Ale m臋偶czyzna, kt贸ry chce wykorzystywa膰 i krzywdzi膰 kobiety, z pewno艣ci膮 mia艂 do czynienia z jak膮艣 postaci膮, kt贸r膮 te kobiety dla艅 reprezentuj膮.

- Czy powstrzymuj膮c jednego, powstrzymam obu?

- Je艣li powstrzymasz jednego, drugi ulegnie samodestrukcji.

Lecz po drodze mo偶e zabi膰 jeszcze wielu niewinnych ludzi.

Z robi艂a to, co robi艂a zawsze, gdy mia艂a zbyt wiele danych, zbyt wiele trop贸w i hipotez, kt贸re nie prowadzi艂y do 偶adnego rozwi膮zania.

Wr贸ci艂a do ofiary.

Kiedy za pomoc膮 uniwersalnego kodu odblokowa艂a policyjne zabezpieczenia i zamki w drzwiach mieszkania Bryny Bankhead, oczy艣ci艂a umys艂 z fakt贸w i otworzy艂a si臋 na wra偶enia.

Powietrze by艂o duszne. Eve nie czu艂a ju偶 aromatu perfumowanych 艣wiec ani r贸偶, lecz charakterystyczny zapach chemikali贸w u偶ywanych przez technik贸w z ekipy dochodzeniowej.

呕adnej muzyki. Ani przygaszonych 艣wiate艂.

Zapali艂a wszystkie 艣wiat艂a, sprawdzi艂a, czy okna s膮 zas艂oni臋te, i zacz臋艂a si臋 przechadza膰 po pokoju. Mocne kolory, wsp贸艂czesna sztuka, nadal jednak bardzo kobieca. Atrakcyjne gniazdko samotnej kobiety o wyra藕nie okre艣lonym stylu i smaku, kobiety, kt贸ra umia艂a cieszy膰 si臋 偶yciem. Kobiety m艂odej, kt贸ra mia艂a jeszcze du偶o czasu na stworzenie jakiego艣 sta艂ego zwi膮zku i do艣膰 odwagi i pewno艣ci siebie, by eksperymentowa膰, by zainteresowa膰 si臋 powa偶nie m臋偶czyzn膮 poznanym przez Internet.

Mieszka艂a sama, w uporz膮dkowanym i eleganckim apartamencie, przyja藕ni艂a si臋 jednak z s膮siadami.

Bardzo eklektyczna kolekcja p艂yt, pomy艣la艂a Eve, przegl膮daj膮c dyski ustawione r贸wno na p贸艂ce. Natrafi艂a na nagranie Mavis 鈥炁粂cie na obrotach鈥, i mimo ponurych okoliczno艣ci u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Prawie zawsze u艣miecha艂a si臋 na my艣l o SWCJ przyjaci贸艂ce, Mavis Freestone.

Ale tamtej nocy gra艂a muzyka klasyczna, przypomnia艂a sobie.

Czyj wyb贸r? - zastanawia艂a si臋. Jego. Wszystko by艂o wtedy jego wyborem.

Jego odciski na butelce wina. Przyni贸s艂 j膮 ze sob膮, otworzy艂, nala艂. Odciski obojga na jednym kieliszku, na drugim tylko jego odcisk.

Poda艂 jej wino. Prawdziwy d偶entelmen.

Eve przesz艂a do jej sypialni. Technicy zabrali p艂atki r贸偶 i po艣ciel, na 艂贸偶ku zosta艂 tylko materac. Otworzy艂a drzwi balkonowe, wysz艂a na zewn膮trz. Wiatr podni贸s艂 ko艅c贸wki jej w艂os贸w, odsun膮艂 je z twarzy. Zaczyna艂o pada膰, male艅kie krople uderza艂y bezg艂o艣nie o por臋cz. Czu艂a, jak 偶o艂膮dek podchodzi jej do gard艂a, zmusi艂a si臋 jednak do uczynienia jednego kroku, stan臋艂a przy por臋czy i spojrza艂a w d贸艂. D艂ugi upadek, stwierdzi艂a. D艂ugi ostatni krok.

Dlaczego pomy艣la艂 o balkonie? Prawdopodobnie nigdy wcze艣niej nie by艂 w tym mieszkaniu.

Zamkn臋艂a oczy, odtworzy艂a w my艣lach obraz nagrany przez kamery ochrony. Bryna i jej morderca nadchodz膮 od ulicy, zbli偶aj膮 si臋 do wej艣cia. Nie, nie podni贸s艂 g艂owy, nie spojrza艂 w g贸r臋. Oboje byli ca艂kowicie poch艂oni臋ci sob膮.

Dlaczego pomy艣la艂 o balkonie? Dlaczego po prostu nie wybieg艂 w panice, jak wczoraj z cyberkafejki? Bo cz臋艣膰 jego m贸zgu pozosta艂a na tyle spokojna, by zaj膮膰 si臋 ratunkiem - w obu przypadkach. Czy przypuszcza艂, 偶e policja nie wykryje obecno艣ci narkotyk贸w? Czy si臋ga艂 my艣l膮 tak daleko?

Albo po prostu pierwszy odruch desperacji. 呕yje chwil膮, jak stwierdzi艂a Mira. A ta chwila by艂a szokuj膮ca.

Ona nie 偶yje, a ja mam k艂opoty. Co powinienem zrobi膰?

Upozorowanie samob贸jstwa. Wyrzuca j膮, usuwa z widoku, z my艣li. Ale dlaczego nie uprz膮tn膮艂 raczej dowod贸w i nie zostawi艂 jej cia艂a w mieszkaniu, by zyska膰 na czasie?

Zrobi艂 to, by wywo艂a膰 zamieszanie, jak w klubie, uzna艂a w ko艅cu. M贸g艂 zarazi膰 wirusem tylko jeden komputer, zainfekowa艂 wszystkie. I zna艂 bywalc贸w takich miejsc do艣膰 dobrze, by mie膰 pewno艣膰, 偶e dojdzie do zamieszek.

Kobieta spada na chodnik, 艣wiadkowie s膮 zszokowani, przera偶eni. Mog膮 podbiec do cia艂a albo uciec od niego, ale na pewno nie wpadn膮 do budynku i nie b臋d膮 szuka膰 zab贸jcy - a on ma dzi臋ki temu czas na ucieczk臋.

Ale dlaczego pomy艣la艂 o balkonie?

Kiedy deszcz zg臋stnia艂, a przera偶ony wysoko艣ci膮 umys艂 coraz mocniej domaga艂 si臋 powrotu do mieszkania, Eve ogarn臋艂a spojrzeniem okolic臋, pobliskie budynki.

- Sukinsyn - zakl臋艂a cicho, odczytawszy szyld.

KAWA I KOMPUTER

Lokal by艂 niewiele wi臋kszy od przeci臋tnego biura. Dziesi臋膰 stolik贸w z tanimi komputerami, sze艣膰 miejsc przy barze. By艂o jednak czysto i pachnia艂o 艣wie偶膮 kaw膮.

Za barem sta艂 android o urodzie maniaka komputerowego i w艂osach u艂o偶onych w pozornie niedba艂e loki, kt贸re spada艂y mu na czo艂o i lewe oko. Dwa stoliki zaj臋te by艂y przez ludzi o podobnym image'u, a m艂oda kelnerka wydawa艂a si臋 zbyt pogodna i uprzejma, by mog艂a by膰 偶ywym cz艂owiekiem.

- Dzie艅 dobry! Witamy w naszym lokalu. Chce pani usi膮艣膰 przy stoliku? - Mia艂a puszyste blond w艂osy i usta w kolorze gumy do 偶ucia. Jej piersi przypomina艂y dwa dojrza艂e melony, kt贸re pr贸bowa艂y wyrwa膰 si臋 z obcis艂ej bia艂ej bluzeczki.

Eve przypuszcza艂a, 偶e m臋偶czy藕ni zajmuj膮cy pobliski stolik co noc maj膮 mokre sny z kelnerk膮 w roli g艂贸wnej.

- Chcia艂abym zada膰 kilka pyta艅.

Kelnerka - Bitsy, jak g艂osi艂 napis na plakietce - spojrza艂a wielkimi niebieskimi oczami.

- Wszystko opisane jest w menu, 艂膮cznie z daniami dnia, ale Tad lub ja ch臋tnie udzielimy pani wszelkich informacji.

Bitsy i Tad. Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. Bo偶e, kto wymy艣li艂 tak膮 bzdur臋?

- Usi膮d藕, Bitsy.

- Przepraszam, ale nie wolno mi siada膰. Chcia艂aby pani dowiedzie膰 si臋 czego艣 o napoju dnia?

- Nie. - Eve wyj臋艂a odznak臋. - Jestem policjantk膮, prowadzi膰 艣ledztwo i musz臋 zada膰 kilka pyta艅.

- Nasz program obliguje nas do pe艂nej wsp贸艂pracy z policj膮, stra偶膮 po偶arn膮 i s艂u偶bami medycznymi - o艣wiadczy艂 Tad, odgarn膮艂 z czo艂a ciemne kosmyki, po czym zamruga艂 gwa艂townie, jakby zaskoczony, 偶e te ponownie opad艂y na swe miejsce.

- 艢wietnie. - K膮tem oka Eve dostrzeg艂a jaki艣 ruch i odwr贸ci艂a si臋 do chudego m臋偶czyzny, kt贸ry pr贸bowa艂 przemkn膮膰 niezauwa偶ony do wyj艣cia. - Nie b贸j si臋, nie b臋dzie 偶adnych k艂opot贸w - powiedzia艂a mu. - Tylko pytania. Usi膮d藕 spokojnie, zrelaksuj si臋. Mo偶e b臋dziesz m贸g艂 odpowiedzie膰 na kilka z nich.

- Ja niczego nie zrobi艂em.

- Bardzo dobrze. Oby tak dalej - poradzi艂a mu. Powr贸ci艂a spojrzeniem do android贸w, sta艂a jednak zwr贸cona bokiem do stolik贸w, by inni klienci wiedzieli, 偶e ma ich na oku. - Wiecie, co sta艂o si臋 po drugiej stronie ulicy? S艂yszeli艣cie o 艣mierci tej kobiety?

- O tak. - Tad rozpromieni艂 si臋 niczym pilny ucze艅, kt贸ry zna odpowied藕 na pytanie postawione przez nauczyciela. - Wyrzucili j膮 przez okno.

- Ot贸偶 to. - Eve wyj臋艂a zdj臋cie Bryny Bankhead, po艂o偶y艂a je na ladzie. - Czy ta kobieta tu przychodzi艂a? - Nie, prosz臋 pani.

- Nie m贸w do mnie 鈥瀙rosz臋 pani鈥.

Tad zn贸w gwa艂townie zamruga艂, pr贸buj膮c ogarn膮膰 t臋 sytuacj臋. - M贸j program przewiduje, bym do ka偶dej klientki m贸wi艂 鈥瀙rosz臋 pani鈥.

- Jestem policjantk膮, nie klientk膮. - Chocia偶... Poci膮gn臋艂a nosem. - To prawdziwa kawa?

- O tak ... - zacz膮艂 Tad, po czym umilk艂 raptownie, zbity z tropu.

- Pani porucznik - podsun臋艂a lito艣ciwie Eve.

- O tak, pani porucznik. Podajemy tylko prawdziwe produkty sojowe w czystej postaci lub z dodatkiem kofeiny.

- Niewa偶ne. - Podnios艂a fotografi臋, by mogli zobaczy膰 j膮 obaj m臋偶czy藕ni przy stolikach. - Kt贸ry艣 z was widzia艂 t臋 kobiet臋?

Ten, kt贸ry pr贸bowa艂 uciec, poprawi艂 si臋 nerwowo na krze艣le. - Ja j膮 chyba widzia艂em. Ja nic nie zrobi艂em.

- Tak, to ju偶 ustalili艣my. Gdzie j膮 widzia艂e艣?

- Tu w okolicy. Mieszkam kilka przecznic dalej. Dlatego tu przychodz臋. Jest blisko i czysto, nie ma ha艂asu ani t艂umu dziwak贸w i lalusi贸w.

- Lalusi贸w?

- No wie pani, takich, co przychodz膮 do cyberklub贸w na podryw. Ja mam tu powa偶n膮 prac臋.

- Rozmawia艂e艣 z ni膮 kiedykolwiek?

- Nie. Takie kobiety nie rozmawiaj膮 z takimi facetami jak ja.

Widzia艂em j膮 par臋 razy i to wszystko. W okolicy. By艂a naprawd臋 艂adna, wi臋c lubi艂em na ni膮 patrzy膰. Ja nic nie zrobi艂em.

- Jak si臋 nazywasz?

- Milo. Milo Horndecker.

- Pos艂uchaj, Milo. Jeszcze raz powiesz mi, 偶e nic nie zrobi艂e艣, a zaczn臋 podejrzewa膰, 偶e co艣 przede mn膮 kryjesz. - Wyj臋艂a fotografie trzech twarzy u偶ywanych przez zab贸jc臋. - Znacie kt贸rego艣 z tych m臋偶czyzn? - Najpierw po艂o偶y艂a zdj臋cia na ladzie, by obejrzeli je Tad i Bitsy. Oboje pokr臋cili g艂owami.

- Ale oni te偶 s膮 bardzo 艂adni - doda艂a Bitsy.

Klienci kawiarni tak偶e nie widzieli 偶adnej z trzech twarzy mordercy.

- No dobrze. Czy w ci膮gu ostatnich tygodni mieli艣cie sta艂ego klienta, kogo艣, kto zacz膮艂 przychodzi膰 tu stosunkowo niedawno i nie pojawi艂 si臋 od dnia morderstwa? Zajmowa艂 miejsce przy frontowym oknie. Przychodzi艂 rano, ale nie po dziesi膮tej. Albo wieczorami, ale dopiero po sz贸stej. - Zamy艣li艂a si臋 na moment, przypominaj膮c sobie harmonogram pracy Bryny Bankhead. - Je艣li przychodzi艂 o innej porze, to tylko we wtorki. Zamawia艂 drog膮 kaw臋. Latte grande o smaku orzechowym.

- By艂 tutaj dwa wtorki z rz臋du - o艣wiadczy艂a Bitsy, ko艂ysz膮c si臋 na pi臋tach r贸偶owych kapci. - Siada艂 przy frontowym oknie, podczas pracy wypija艂 dwie du偶e kawy z mlekiem. Potem wychodzi艂.

- Kt贸ry stolik?

- Zawsze siada艂 przy stanowisku numer jeden. Zawsze.

Kelnerka wyd臋艂a cukierkowe usta. - Stamt膮d jest 艂adny widok na ulic臋.

I na mieszkanie Bryny Bankhead, pomy艣la艂a Eve. Wyj臋艂a komunikator i wywo艂a艂a Feeneya.

- Jestem w cyberklubie naprzeciwko budynku, w kt贸rym mieszka艂a Bankhead. Patrz臋 na komputer, kt贸rego u偶ywa艂. Potrzebuj臋 nakazu rewizji i specjalisty od portret贸w pami臋ciowych.

Siedz膮c przy stanowisku numer jeden, Eve popija艂a prawdziwy produkt sojowy z dodatkiem kofeiny. 呕ebracy nie mog膮 wybrzydza膰. Musia艂a tylko lekko przechyli膰 g艂ow臋, by zobaczy膰 dwunaste pi臋tro wie偶owca po drugiej stronie ulicy. Okna mieszkania Bryny. Ma艂e tarasy.

- Przeprowadza bardzo dok艂adne rozpoznanie - powiedzia艂a do Feeneya. - Zawsze gromadzi jak najwi臋ksz膮 liczb臋 danych. Bankhead napisa艂a mu w e - mail u, co zazwyczaj robi, kiedy ma wolny dzie艅. Jak zaraz po przebudzeniu otwiera okno, by zobaczy膰, jak wygl膮da kolejny poranek.

Uwielbiam poranne powietrze, uwielbiam oddycha膰 Nowym Jorkiem, pisa艂a. Wiem, co ludzie m贸wi膮 o miejskim powietrzu, ale ja uwa偶am, 偶e jest takie pe艂ne, takie ekscytuj膮ce i romantyczne. Te zapachy, smaki i kolory. Mam je wszystkie, w wolny dzieli mog臋 syci膰 si臋 nimi do woli.

- Pewnie obserwowa艂 j膮, kiedy wychodzi艂a na taras. Mo偶e pi艂a tam kaw臋, oparta o por臋cz. Jako osoba uporz膮dkowana, kieruj膮c si臋 nawykami, sprz膮ta艂a najpierw mieszkanie, ubiera艂a si臋 i wychodzi艂a na zakupy. Spotyka艂a z przyjaci贸艂k膮. Na pewno j膮 艣ledzi艂, chcia艂 si臋 upewni膰, czy to, co pisa艂a mu w e - mailach, jest zgodne z rzeczywisto艣ci膮. Chcia艂 mie膰 pewno艣膰, 偶e mieszka sama, 偶e nie ma ch艂opaka czy wsp贸艂lokatorki. Co wi臋cej, chcia艂 widzie膰, jak si臋 zachowuje, jak wygl膮da, kiedy nie jest 艣wiadoma jego obecno艣ci. Musia艂a przecie偶 by膰 kim艣 wyj膮tkowym, by zas艂u偶y膰 na jego atencj臋.

Spojrza艂a na Feeneya, poch艂oni臋tego badaniem jednostki.

- On te偶 kieruje si臋 nawykami - doda艂a. - A nawyki to ju偶 jaki艣 trop. Mo偶e go tu znajdziemy?

- Je艣li rzeczywi艣cie tego u偶ywa艂, to mo偶emy si臋 dowiedzie膰 kiedy i jak. Trzeba b臋dzie troch臋 czasu, 偶eby przekopa膰 si臋 przez te wszystkie dane. Ale w ko艅cu wyci膮gniemy wszystko, co tu napisa艂.

Eve skin臋艂a g艂ow膮, wsta艂a od stolika i podesz艂a do policjanta, kt贸ry przy pomocy android贸w tworzy艂 portret pami臋ciowy mordercy. To chyba jedyna zaleta android贸w, pomy艣la艂a. Cho膰by by艂y najbardziej irytuj膮ce, maj膮 niemal fotograficzn膮 pami臋膰.

Widzia艂a, jak na ekranie laptopa coraz wyra藕niej rysuje si臋 twarz m臋偶czyzny.

艁agodne, mi臋kkie rysy, wysokie czo艂o, w艂osy nastroszone nad uszami. Przeci臋tna twarz, nikn膮ca w t艂umie podobnych twarzy, rozmywaj膮ca si臋 w bez 艣ladu w pami臋ci tych, kt贸rzy mieli j膮 okazj臋 zobaczy膰.

Pr贸cz oczu. Oczy by艂y ostre i zimne.

Eve wiedzia艂a, 偶e bez wzgl臋du na to, jak b臋dzie wygl膮da膰 jego twarz, zawsze rozpozna te oczy.

W pobli偶u budynku, w kt贸rym mieszka艂a Grace Lutz, nie by艂o 偶adnego cyber klubu, cyberkawiami czy baru. By艂y tylko ma艂e samoobs艂ugowe delikatesy, ale nikt z obs艂ugi nie zauwa偶y艂 w ci膮gu ostatnich dni jakiego艣 podejrzanego m臋偶czyzny.

Wezwa艂a Peabody, a asystentka wesz艂a do sklepu dok艂adnie w chwili, gdy Eve kupowa艂a jaki艣 baton.

- To bardzo dziecinny lunch - o艣wiadczy艂a Peabody, spogl膮daj膮c 艂akomie na baton. - Czy ta sa艂atka warzywna jest 艣wie偶a?

- Co masz dla mnie?

- Wielk膮 pust膮 dziur臋 w miejscu, gdzie kiedy艣 by艂 偶o艂膮dek - odpar艂a Peabody i zam贸wi艂a porcj臋 sa艂atki na wynos.

- Pr贸buj臋 tej nowej diety, wiesz, na 艣niadanie tylko bia艂ko z jaja gotowanego na twardo, potem ...

- Peabody. - Widz膮c udr臋czone spojrzenie asystentki, Eve rozpakowa艂a baton, ugryz艂a go powoli, ze smakiem. - Czy偶by艣 wzi臋艂a mnie za kogo艣, kto interesuje si臋 dietami?

- To naprawd臋 pod艂e. Masz pod艂y charakter, bo zamiast naturalnych substancji jesz przetworzony cukier i... to karmel?

- No pewnie. - Eve zliza艂a z palca l艣ni膮c膮 nitk臋 karmelu.

Szkliste oczy Peabody 艣ledzi艂y ka偶dy jej ruch. - Wychodzimy. Musz臋 si臋 przej艣膰.

- Ach, skoro b臋dziemy du偶o chodzi膰 ... poprosz臋 to samo - za偶膮da艂a Peabody i si臋gn臋艂a do kieszeni po drobne.

Gdy znalaz艂y si臋 na ulicy, wsadzi艂a sobie do ust pe艂n膮 艂y偶k臋 sa艂atki i prze偶uwa艂a j膮 powoli, by jak najd艂u偶ej przeci膮gn膮膰 ten mi艂y moment.

- Kiedy ju偶 uda ci si臋 prze艂kn膮膰, Peabody, powiedz mi, co znale藕li艣cie.

- Mhm, ca艂kiem dobre. Chyba dodali tu koperek. Zaw臋zili艣my list臋 do szesnastu nazwisk - powiedzia艂a szybko asystentka. Roarke ... c贸偶, chyba nie musz臋 ci tego m贸wi膰, ale to prawdziwy czarodziej. Co on wyprawia z tymi komputerami. A kiedy steruje manualnie... Zwr贸ci艂a艣 kiedy艣 uwag臋 na jego r臋ce? - Szybko zapcha艂a usta sa艂atk膮, przeszyta stalowym spojrzeniem prze艂o偶onej. - No tak, pewnie zwr贸ci艂a艣. Tak czy siak mieli艣my szesna艣cie nazwisk, kt贸re powtarza艂y si臋 na wszystkich listach, potem ograniczyli艣my je do dziesi臋ciu. Odpad艂o dw贸ch facet贸w, kt贸rzy o偶enili si臋 w maju i czerwcu. To chyba najpopularniejsze miesi膮ce na 艣luby. Potem ten facet, kt贸rego kilka dni temu przejecha艂 maxibus, czyta艂a艣 o tym? Facet wyszed艂 na zakupy, sprawdza艂 co艣 w swoim palmtopie i zszed艂 z chodnika prosto pod autobus. Mokra plama.

- Peabody.

- No dobrze, ju偶 dobrze. Wi臋c kiedy dodali艣my do tego list臋 klient贸w sklep贸w kosmetycznych, kt贸r膮 przygotowa艂 McNab, zosta艂o nam dziesi臋膰 nazwisk. Z perukami nie posz艂o tak 艂atwo, bo najpierw musi znale藕膰 producenta, w mie艣cie jest oko艂o dwustu wytw贸rc贸w, kt贸rzy korzystaj膮 z ludzkich w艂os贸w wysokiej jako艣ci. Potem dopiero b臋dzie m贸g艂 sprawdzi膰, gdzie j膮 sprzedano. Peruka u偶yta podczas pierwszego morderstwa to do艣膰 popularny model, sprzedaje si臋 j膮 w wielu sklepach pod r贸偶nymi nazwami.

Peabody wyrzuci艂a pusty pojemnik po sa艂atce do 艣mietnika i zacz臋艂a 艣ci膮ga膰 opakowanie batonu ze skupieniem i precyzj膮 kobiety rozbieraj膮cej kochanka.

- On chce zje艣膰 pizz臋 dzi艣 wieczorem.

- Co? Roarke chce pizz臋?

- Nie, McNab. McNab chce zje艣膰 ze mn膮 pizz臋 dzi艣 wieczorem.

M贸wi, 偶e chce tylko porozmawia膰, ale dzi艣 rano pod twoj膮 bram膮 o ma艂o nie dosz艂o do skandalu.

- Cholera. Cholera. - Eve przycisn臋艂a palec do dolnej powieki, gdzie nagle uaktywni艂 si臋 jaki艣 mi臋sie艅. - Zn贸w si臋 zaczyna. Dlaczego m贸wisz mi takie rzeczy? Dostaj臋 przez to nerwowych tik贸w.

- Je艣li si臋 spotkamy, na pewno nie obejdzie si臋 bez seksu. Co to znaczy?

- To co艣 wi臋cej ni偶 tik. My艣l臋, 偶e to zator. Co艣 w rodzaju bomby ukrytej w m贸zgu, a ty trzymasz palec na zapalniku.

- Nie chc臋 znowu komplikowa膰 sobie 偶ycia. Cho膰 teraz te偶 nie jest mi dobrze.

Eve westchn臋艂a.

- Co ja o tym wiem, Peabody? Potrzebowa艂am roku, 偶eby dopasowa膰 si臋 jako艣 do Roarke'a, a i tak nie zawsze mi si臋 to udaje. Policjanci to kiepski materia艂 na kochank贸w. - Odwr贸ci艂a si臋, wbi艂a r臋ce w kieszenie. Ulica by艂a brudna i g艂o艣na, z ulicznych stragan贸w wydobywa艂y si臋 k艂臋by dymu 艣mierdz膮cego sma偶on膮 liofilizowan膮 cebul膮. Kilkadziesi膮t metr贸w dalej, po drugiej stronie ulicy, dw贸ch m臋偶czyzn za艂atwia艂o jak膮艣 podejrzan膮 transakcj臋. - Cholera. - Cho膰 jej serce litowa艂o si臋 nad niedol膮 Peabody, oczy nadal pozostawa艂y czujne i spostrzegawcze. - Tam si臋 kroi co艣 niedobrego. Wezwij posi艂ki, a potem mi pom贸偶.

Wyci膮gn臋艂a odznak臋 i bro艅, po czym ruszy艂a zygzakiem na drug膮 stron臋 ulicy, gdzie jeden z m臋偶czyzn wyj膮艂 w艂a艣nie n贸偶.

Uderzy艂 znienacka, jego przeciwnik zd膮偶y艂 si臋 jednak uchyli膰 i si臋gn膮膰 po swoj膮 bro艅.

Pochyleni, kr膮偶yli wok贸艂 siebie, szykuj膮c si臋 ataku. Przechodnie rozproszyli si臋 w przestrachu.

- Policja! Rzu膰cie bro艅.

Zignorowali j膮. Widzia艂a, 偶e jeden z nich jest na g艂odzie, a drugi na膰pany. Obaj mogli wi臋c by膰 bardzo niebezpieczni.

- Rzu膰cie no偶e, albo zastrzel臋 was obu.

Obaj jednocze艣nie odwr贸cili si臋 w jej stron臋. M臋偶czyzna na g艂odzie zamachn膮艂 si臋 szeroko. S艂ysza艂a krzyk jakiego艣 przechodnia - przera藕liwy, histeryczny pisk. Eve poczeka艂a, a偶 r臋ka napastnika znajdzie si臋 w najwy偶szym punkcie, i strzeli艂a z og艂uszacza w jego kolana.

Upad艂 w jej stron臋. Zablokowa艂a niezdarne uderzenie, a potem nadepn臋艂a mocno na r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂 n贸偶. Dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e korzystaj膮c z zamieszania, drugi m臋偶czyzna pochwyci艂 jak膮艣 kobiet臋 i przystawi艂 jej n贸偶 do gard艂a. Mia艂 w oczach Zeusa - ten eliksir, kt贸ry czyni z ludzi bog贸w.

- Rzu膰 to. Pu艣膰 j膮 i rzu膰 to.

- Pieprz臋 j膮. Pieprz臋 ciebie. Ja rz膮dz臋 na tym rogu!

- Je艣li j膮 skrzywdzisz, to na tym rogu te偶 umrzesz. - M臋偶czyzna le偶膮cy na chodniku p艂aka艂, wok贸艂 jego n贸g rozlewa艂a si臋 ka艂u偶a moczu.

- Od艂贸偶 pistolet albo przetn臋 j膮 od ucha do ucha. - 膯pun pochyli艂 si臋 i przeci膮gn膮艂 j臋zykiem po policzku przera偶onej kobiety. - I wypij臋 krew.

- Dobra. Wygl膮da na to, 偶e wygra艂e艣. - Opu艣ci艂a bro艅, obserwuj膮c, jak m臋偶czyzna odprowadza j膮 wzrokiem. I jak dr偶y na ca艂ym ciele, gdy Peabody zasz艂a go od ty艂u i przystawi艂a mu og艂uszacz do karku.

Eve rzuci艂a si臋 naprz贸d, pochwyci艂a r臋k臋 trzymaj膮c膮 n贸偶, wykr臋ci艂a j膮. Uwolniona kobieta osun臋艂a si臋 na chodnik jak pusty worek.

- Walnij go jeszcze raz! - krzykn臋艂a Eve, gdy na p贸艂 przytomny m臋偶czyzna zamierzy艂 si臋 na jej szyj臋. Poczu艂a uk艂ucie, gor膮cy dotyk metalu rozcinaj膮cego cia艂o.

Oboje poczuli jej krew.

Jego cia艂o unios艂o si臋 lekko, gdy Eve wbi艂a mu kolano w krocze.

Obr贸ci艂a si臋 w miejscu, podbi艂a mu nogi i wykorzystuj膮c moment obrotowy, przerzuci艂a go przez rami臋.

Run膮艂 na ziemi臋 niczym 艣ci臋te drzewo, uderzaj膮c g艂ow膮 o chodnik.

Eve podnios艂a szybko n贸偶 i dysz膮c ci臋偶ko, pochyli艂a si臋 nad jego cia艂em.

- Dallas? Nic ci nie jest? Dziabn膮艂 ci臋?

- Tak, cholera. Zajmij si臋 tamtym. - Eve wskaza艂a na pierwszego m臋偶czyzn臋, kt贸ry wci膮偶 pochlipuj膮c, pr贸bowa艂 odczo艂ga膰 si臋 na bok.

Podnios艂a 膰puna, za艂o偶y艂a mu kajdanki. Zak艂adniczka nadal le偶a艂a na ziemi i przera藕liwie krzycza艂a.

Eve wytar艂a wierzchem d艂oni krew z szyi i obejrza艂a si臋 przez rami臋.

- Niech kto艣 zamknie jej g臋b臋.

10

Mia艂a d艂ug膮, p艂ytk膮 ran臋 si臋gaj膮c膮 od prawego ucha a偶 po tchawic臋. Troch臋 mocniejszy nacisk, jak o艣wiadczy艂 rado艣nie lekarz, wezwany bez wiedzy Eve przez jej asystentk臋, troch臋 g艂臋bsze ci臋cie, a wykrwawi艂aby si臋 szybko i skutecznie.

Na szcz臋艣cie nie by艂o a偶 tak 藕le. Cho膰 krew poplami艂a jej ca艂膮 koszul臋.

- Teraz maj膮 takie cuda, 偶e po plamie nie zostanie najmniejszy 艣lad - zapewni艂a j膮 Peabody, kiedy jecha艂y do centrum. - Cho膰 moja matka u偶ywa艂a po prostu soli i zimnej wody. Zwykle wystarcza艂o. Zwykle.

- R贸wnie dobrze mog臋 wyrzuci膰 j膮 do 艣mieci - odpar艂a Eve.

Przypuszcza艂a jednak, 偶e Summerset i tak by j膮 stamt膮d wyci膮gn膮艂, odprawi艂 nad ni膮 jakie艣 domowe czary i koszula z powrotem trafi艂aby do jej szafy. Czysta i pachn膮ca.

- Spr贸buj skontaktowa膰 si臋 z McNamar膮. Chcia艂abym z nim porozmawia膰, zobaczy膰, co ma do powiedzenia na temat tej sp贸艂ki, narkotyk贸w i skandali.

Kiedy Peabody wybiera艂a numer, Eve sprawdzi艂a swoje 艂膮cze pok艂adowe, a nie znalaz艂szy tam 偶adnych nowych wiadomo艣ci od Feeneya lub McNaba, zakl臋艂a cicho.

- Doktor McNamara jest poza planet膮, pani porucznik. Wr贸ci najwcze艣niej za kilka dni. Zostawi艂am wiadomo艣膰 z pro艣b膮 o jak najszybszy kontakt.

- Dobra, od艂o偶ymy to na p贸藕niej. Daj mi dane pierwszego faceta z listy. Lawrence Q. Hardley.

- Trzydzie艣ci dwa lata. Kawaler, bia艂y. Rodzina dorobi艂a si臋 sporego maj膮tku w latach dwudziestych podczas boomu w Silikonowej Dolinie. Nienotowany, nie s艂u偶y艂 w wojsku, prawdopodobnie mieszka sam.

- Nie mamy jego odcisk贸w palc贸w?

- Nie. Mieszka w Nowym Jorku od 2049 roku. Pomaga w prowadzeniu rodzinnego interesu, kieruje nowojorskim oddzia艂em firmy, jest te偶 honorowym wiceprezesem. Ca艂kowite roczne dochody, pensja, inwestycje, dywidendy, oko艂o pi臋ciu milion贸w. - Peabody przyjrza艂a si臋 uwa偶nie zdj臋ciu opisywanego m臋偶czyzny. - Wygl膮da te偶 ca艂kiem nie藕le. Mo偶e zakocha si臋 we mnie, poprosi mnie o r臋k臋 i w ten spos贸b zapewni mi 偶ycie na poziomie, do kt贸rego bardzo 艂atwo i bardzo ch臋tnie przywykn臋.

Niestety, nic podobnego nie mia艂o miejsca. Hardley nie by艂 zainteresowany wzgl臋dami Peabody, robi艂 za to s艂odkie oczy do swego przystojnego sekretarza. Nadzieja wst膮pi艂a w serce Eve i Peabody, kiedy m艂ody krezus zrobi艂 si臋 podejrzanie nerwowy i o艣wiadczy艂, 偶e b臋dzie odpowiada艂 na ich pytania tylko w obecno艣ci adwokata.

Potrzebowali dwadzie艣cia minut, by zaaran偶owa膰 spotkanie z prawnikiem, kt贸rego za偶yczy艂 sobie Hardley, kolejne dwadzie艣cia trwa艂o standardowe przes艂uchanie prowadzone przy jego udziale.

Stracona godzina, pomy艣la艂a Eve, kiedy wr贸ci艂a do samochodu i skre艣li艂a Hardleya z listy.

- Dlaczego nie powiedzia艂 nam od razu, 偶e jest gejem? - zastanawia艂a si臋 Peabody. - I 偶e ma alibi na obie te noce?

- Niekt贸rzy ludzie nadal wstydz膮 si臋 seksualnej odmienno艣ci.

Dobra, przejd藕my do numeru drugiego.

Wyeliminowa艂y trzech spo艣r贸d dziesi臋ciu podejrzanych, nim Eve da艂a asystentce wolne. Poniewa偶 wiedzia艂a, co powinna zrobi膰 - cho膰 wcale jej si臋 to nie podoba艂o - zatrzyma艂a auto przed budynkiem, w kt贸rym mieszka Peabody, i zada艂a w艂a艣ciwe pytanie:

- Wi臋c zjesz dzisiaj t臋 pizz臋?

- Nie wiem. - Peabody wzruszy艂a ramionami. - Chyba nic.

- Zn贸w wpakujemy si臋 w jak膮艣 idiotyczn膮 sytuacj臋. McNab to naprawd臋 dupek. - Powiedzia艂a to jednak ze smutkiem. - Nienawidzi Charlesa, cho膰 ten nic mu przecie偶 nie zrobi艂.

Eve westchn臋艂a cicho. Czu艂a si臋 w obowi膮zku broni膰 McNaba, bo chyba lepiej ni偶 Peabody rozumia艂a jego motywacj臋.

- Wiesz, kiedy facet ma 艣wiadomo艣膰, 偶e jego rywalem jest kto艣 taki jak Charles ...

- Nigdy nie ustalili艣my, 偶e mamy na siebie wy艂膮czno艣膰. On nie mo偶e kierowa膰 moim 偶yciem. Nie mo偶e mi m贸wi膰, z kim mam si臋 widywa膰, z kim przyja藕ni膰. - Rozemocjonowana Peabody wbi艂a gro藕ne spojrzenie w prze艂o偶on膮. - A gdybym nawet kocha艂a si臋 z Charlesem, czego nie robi艂am, to i tak nie by艂aby to jego sprawa.

Oj, j臋kn臋艂a w duchu Eve. Musi chyba zapomnie膰 na chwil臋 o roli adwokata diab艂a i pozwoli膰 dziewczynie wy偶y膰 si臋 do ko艅ca. - S艂usznie. Masz absolutn膮 racj臋. Dupek zawsze pozostaje dupkiem. Dobrze o tym pami臋ta膰.

- Pieprz臋 go. - Peabody wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze, przekonana o s艂uszno艣ci swego gniewu. - Nawet nie zadzwoni艂 w ci膮gu dnia, 偶eby spyta膰, czy si臋 zgadzam. Wi臋c mam go gdzie艣.

- Tak jest. Jutro przes艂uchamy pozosta艂ych facet贸w z listy.

- Co? - Peabody z trudem wraca艂a do rzeczywisto艣ci. - Ach tak. Tak jest, pani porucznik. Jutro.

Uznawszy, 偶e ca艂kiem nie藕le spe艂ni艂a swe zadanie, Eve po偶egna艂a podw艂adn膮 i w艂膮czy艂a si臋 do ruchu ulicznego. Pomy艣la艂a, 偶e przy odrobinie szcz臋艣cia dotrze do domu za p贸艂 godziny.

Kiedy ona zmaga艂a si臋 z korkami, Roarke popija艂 piwo i wykonywa艂 swoje zadanie.

- My艣l臋, 偶e pizza to dobry pomys艂 - m贸wi艂 McNab. - Ona bardzo to lubi. No i zachowuje si臋 przy tym normalnie. Przyjacielsko.

- Ja przyni贸s艂bym jeszcze butelk臋 czerwonego wina. Jakie艣 zwyk艂e wino, bez szale艅stw.

- S艂usznie. - McNab rozpromieni艂 si臋. - Ale 偶adnych kwiat贸w i takich tam.

- Nie tym razem. Je艣li chcesz, 偶eby wszystko wr贸ci艂o do poprzedniego stanu, musisz j膮 zaskoczy膰. Trzyma膰 j膮 w niepewno艣ci.

- Tak. - Roarke by艂 w oczach McNaba prawdziwym guru sztuki uwodzenia. Kto艣, kto potrafi艂 rozkocha膰 w sobie Dallas, musia艂 by膰 geniuszem w sprawach sercowych.

- Ale ta historia z Charlesem ... - zacz膮艂.

- Zapomnij o tym.

McNab otworzy艂 szeroko zielone oczy. - Zapomnie膰? Ale ...

- Od艂贸偶 to na bok, Ian. Przynajmniej na razie. Ona go lubi i bez wzgl臋du na to, jak naprawd臋 wygl膮da ich zwi膮zek, dla niej jest to wa偶ne. Za ka偶dym razem, gdy go atakujesz, odpychasz j膮 od siebie.

Siedzieli w knajpie, o kt贸rej istnieniu McNab dot膮d nie mia艂 nawet poj臋cia. By艂 tu st贸艂 bilardowy, staromodny drewniany bar, ekrany na przeciwleg艂ej 艣cianie oraz przepastne sofy i krzes艂a ze sk贸ry w kolorze dobrego czerwonego wina. Pozosta艂e 艣ciany ozdobione by艂y kobiecymi aktami. By艂y to jednak obrazy z klas膮, smuk艂e cia艂a kobiet wydawa艂y si臋 nieziemsko pi臋kne i wyrafinowane.

Tak w艂a艣nie powinien wygl膮da膰 prawdziwy klub dla m臋偶czyzn, rozmy艣la艂 McNab. Z dala od komputer贸w i 艂膮czy, gdzie jedynymi kobietami s膮 stylizowane dzie艂a sztuki, kt贸re nie doprowadzaj膮 ci臋 do szale艅stwa. Do tego akry kwadratowe drewna i zapach sk贸ry i tytoniu.

呕ycie z klas膮. Charles mia艂 klas臋.

Je艣li tego w艂a艣nie szuka艂a Peabody, to on, McNab, odpada艂 w przedbiegach.

- Czasami by艂o nam ze sob膮 naprawd臋 dobrze, wiesz? Nie m贸wi臋 tylko o seksie. Robi艂em w艂a艣ciwie to, o czym m贸wi艂e艣 mi przed chwil膮. Zabiera艂em j膮 do r贸偶nych miejsc, czasami przynosi艂em kwiaty i takie tam. A kiedy si臋 rozeszli艣my ... By艂o mi 藕le. 艁ykn膮艂 piwa. - Naprawd臋 藕le. Pomy艣la艂em, do diab艂a z ni膮. Ale pracujemy razem, wi臋c trzeba mie膰 jaki艣 dystans, prawda? Mo偶e路 powinienem zostawi膰 to tak, jak jest, zanim zn贸w co艣 si臋 spieprzy.

- Jest to jakie艣 wyj艣cie. - Roarke wyj膮艂 papierosa, zapali艂 go, wypu艣ci艂 powoli dym. - Z tego, co widzia艂em, jeste艣 dobrym w swoim zawodzie, interesuj膮cym cz艂owiekiem o interesuj膮cym gu艣cie. Gdyby艣 nie by艂 naprawd臋 dobry, ani Feeney, ani Eve nic pracowaliby z tob膮. Lecz cho膰 jeste艣 dobrym policjantem o nieprzeci臋tnych umiej臋tno艣ciach i interesuj膮cym cz艂owiekiem o interesuj膮cym gu艣cie, pomijasz w tym r贸wnaniu jeden bardzo wa偶ny czynnik.

- Jaki?

Roarke pochyli艂 si臋 do przodu i 艂agodnie poklepa艂 go po kolanie. - Jeste艣 w niej zakochany.

McNab otworzy艂 szeroko oczy i usta; szklanka z piwem, kt贸r膮 trzyma艂 w d艂oni, przechyli艂a si臋 niebezpiecznie. Roarke przywr贸ci艂 j膮 do pionu.

- Naprawd臋?

- Obawiam si臋, 偶e tak.

McNab patrzy艂 na niego z min膮 cz艂owieka, kt贸ry dowiedzia艂 si臋 w艂a艣nie, 偶e jest nieuleczalnie chory.

- A niech to ...

Po pi臋膰dziesi臋ciu minutach, dw贸ch przystankach i d艂ugiej drodze metrem McNab zapuka艂 do drzwi Peabody. Przyj臋艂a go w rozci膮gni臋tych dresowych spodniach, policyjnej koszulce i maseczce z morskich wodorost贸w na twarzy.

- Pomy艣la艂em, 偶e b臋dziesz g艂odna - o艣wiadczy艂, stoj膮c w drzwiach.

Peabody spojrza艂a na pude艂ko z pizz膮, butelk臋 taniego Chianti, na 艂adn膮 twarz i idiotyczne ubranie McNaba ... i poczu艂a kusz膮cy, korzenny zapach sosu.

- Chyba rzeczywi艣cie troch臋 zg艂odnia艂am.

By艂a to noc romantycznych spotka艅. W eleganckim, pachn膮cym wn臋trzu Palmiarni w Roarke Palace, gdzie wiecz贸r umila艂a kameralna muzyka Bacha wykonywana przez troje filharmonik贸w, Charles wzni贸s艂 w toa艣cie kieliszek szampana.

- Za t臋 chwil臋 - powiedzia艂.

Louise delikatnie stukn臋艂a w jego kieliszek. - I za nast臋pn膮.

- Doktor Dimatto. - Przesun膮艂 lekko palcem po jej d艂oni. - Czy偶 to nie szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci, 偶e oboje mieli艣my dzisiaj wolny wiecz贸r?

- Prawda? I 偶e spotkali艣my si臋 dzi艣 rano u Dallas. M贸wi艂e艣, 偶e znasz j膮 ju偶 od roku.

- Tak. Pomog艂em jej w rozwi膮zaniu pewnej sprawy.

- Pewnie dlatego pozwala ci traktowa膰 si臋 z tak膮 swobod膮.

Charles u艣miechn膮艂 si臋, na艂o偶y艂 odrobin臋 kawioru na blin i poda艂 go Louise.

- Od razu mnie zaintrygowa艂a, przyznaj臋. Zawsze poci膮ga艂y mnie silne, inteligentne i oddane swej pracy kobiety.

Louise podnios艂a blin do ust, wci膮偶 wpatrzona w oczy Charlesa. - Wi臋c mam szcz臋艣cie.

- A co poci膮ga ciebie, Louise?

- M臋偶czy藕ni, kt贸rzy wiedz膮, kim s膮, i nie udaj膮 nikogo innego.

Wychowywa艂am si臋 w atmosferze zak艂amania, wiecznego udawania. I uwolni艂am si臋 od tego, gdy tylko mog艂am. Wci膮偶 zajmuj臋 si臋 medycyn膮, bo to moja pasja, ale praktykuj臋 j膮 na sw贸j spos贸b. Ten spos贸b nie podoba艂 si臋 mojej rodzinie.

- Powiedz mi co艣 wi臋cej o twojej klinice. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jeszcze nie. Zbyt 艂atwo wyci膮gasz ode mnie osobiste informacje, nie daj膮c nic w zamian. Powiem ci tylko, 偶e zosta艂am lekarzem, bo mam potrzeb臋 uzdrawiania i mam do tego talent. A dlaczego ty zosta艂e艣 osob膮 do towarzystwa?

- Bo mam potrzeb臋 dawania ludziom przyjemno艣ci i mam do tego talent. Nie chodzi tylko o przyjemno艣膰 seksualn膮 - doda艂. To cz臋sto najprostsza, najbardziej elementarna cz臋艣膰 mego zawodu. Sp臋dzanie z kim艣 czasu, odkrywanie, czego 贸w kto艣 potrzebuje, nawet je艣li on sam tego nie wie. Potem dawanie tego. Je艣li ta sztuka si臋 udaje, obie strony czerpi膮 z tego nie tylko fizyczn膮 satysfakcj臋. .

- A czasami - chodzi tylko o dobr膮 zabaw臋.

Rozbawi艂a go. Potrafi艂a go rozbawi膰 jak nikt inny, dawa艂a mu wi臋cej rado艣ci ni偶 ktokolwiek inny.

- Czasami. Gdyby艣 by艂a klientk膮 ...

- Ale nie jestem. - Nie powiedzia艂a tego ze z艂o艣ci膮, lecz z powolnym, bardzo ciep艂ym u艣miechem.

- Gdyby艣 ni膮 by艂a, zaproponowa艂bym by膰 mo偶e w艂a艣nie takie drinki. By艣my mieli czas pozna膰 si臋 lepiej, poflirtowa膰, zrelaksowa膰.

Kelner ponownie nape艂ni艂 ich kieliszki, jednak 偶adne z nich tego nie zauwa偶y艂o.

- A potem? - dopytywa艂a si臋 Louise.

- Potem mogliby艣my troch臋 pota艅czy膰, 偶eby艣 przyzwyczai艂a si臋 do mojego dotyku, do tego, jak ci臋 trzymam. I bym ja dowiedzia艂 si臋, jak ci臋 mam trzyma膰.

- Bardzo ch臋tnie zata艅czy艂abym z tob膮. - Odstawi艂a kieliszek. Wsta艂, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. W drodze na parkiet min臋li cienist膮 nisz臋, gdzie jaka艣 para ca艂owa艂a si臋 nami臋tnie, zapominaj膮c o nape艂nionych szampanem kieliszkach.

Odwr贸ci艂 si臋, obj膮艂 Louise, przyci膮gn膮艂 do siebie ze swobod膮 m臋偶czyzny, kt贸ry wie doskonale, czego kobieta potrzebuje. Wyczuwa艂 w niej delikatno艣膰, kt贸ra go ekscytowa艂a. Bezpo艣rednio艣膰, kt贸ra budzi艂a w nim nieznane dot膮d uczucia.

Rano, w taks贸wce, da艂a mu wizyt贸wk臋 i zasugerowa艂a, by kiedy艣 do niej zadzwoni艂 - gdy nie b臋dzie pracowa艂.

Bardzo bezpo艣rednia, pomy艣la艂 zn贸w, wci膮gaj膮c do nosa zapach jej w艂os贸w. Bardzo szczera. By艂a zaintrygowana, zainteresowana. Lecz nie jak klientka.

On te偶 by艂 zaintrygowany, zainteresowany. Zaproponowa艂, by spotkali si臋 jeszcze tego samego wieczoru. - Louise?

- Mmm.

- Nie mia艂em dzi艣 wolnego wieczoru. Odwo艂a艂em spotkanie, 偶eby tu by膰.

Odchyli艂a g艂ow臋. Jej oczy by艂y szare i spokojne.

- Ja te偶. - Ponownie po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. - Lubi臋 spos贸b, w jaki mnie trzymasz.

- Poczu艂em co艣, gdy tylko zobaczy艂em ci臋 dzi艣 rano.

- Wiem. - Zamkn臋艂a oczy, podda艂a si臋 chwili. - Nie mam czasu na sta艂e zwi膮zki. S膮 trudne, wymagaj膮 ogromnego wysi艂ku. Jestem egoistk膮, Charles, zajmuj臋 si臋 przede wszystkim prac膮 i cz臋sto, bardzo cz臋sto, odrzucam wszystko, co stoi na jej drodze. Wsun臋艂a palce mi臋dzy jego w艂osy. - Ale ja te偶 co艣 poczu艂am. My艣l臋, 偶e mog艂abym po艣wi臋ci膰 troch臋 czasu, by dowiedzie膰 si臋, co to jest.

- Ja te偶 nie mia艂em szcz臋艣cia do sta艂ych zwi膮zk贸w. Zwykle przeszkadza mi w tym praca. - Przez chwil臋 rozkoszowa艂 si臋 zapachem jej w艂os贸w. - I ja te偶 chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, co to jest.

- Powiedz mi ... - Potar艂a policzkiem o jego policzek. G艂adki, pomy艣la艂a, a ledwie wyczuwalne tarcie przyprawia艂o j膮 o dreszcze. - Co zrobiliby艣my po ta艅cu, gdybym by艂a twoj膮 klientk膮?

- W zale偶no艣ci od tego, czego by艣 chcia艂a, mogliby艣my wyj艣膰 na g贸r臋, do apartamentu, kt贸ry zarezerwowa艂bym wcze艣niej. Rozebra艂bym ci臋. - Przesun膮艂 palcami po ciep艂ej nagiej sk贸rze jej plec贸w. - Powoli. M贸wi艂bym ci, jaka jeste艣 pi臋kna, gdy zabiera艂bym ci臋 do 艂贸偶ka. Jak jedwabista jest twoja sk贸ra. Kochaj膮c si臋 z tob膮, pokaza艂bym ci, jak bardzo ci臋 pragn臋.

- Mo偶e nast臋pnym razem. - Odsun臋艂a si臋 lekko, by spojrze膰 mu w oczy. - Brzmi naprawd臋 cudownie. Ale je艣li b臋dzie ten nast臋pny raz, Charles, oboje b臋dziemy w tym uczestniczy膰. Oboje b臋dziemy zabiera膰 si臋 do 艂贸偶ka, oboje b臋dziemy si臋 ze sob膮 kocha膰.

Zacisn膮艂 mocniej palce na jej d艂oni. - Nie przeszkadza ci to, co robi臋?

- A dlaczego mia艂oby mi przeszkadza膰? - Musia艂a stan膮膰 na palcach, by si臋gn膮膰 ustami do jego ust i wyszepta膰: - To nie ma dla mnie 偶adnego znaczenia. Przepraszam ci臋 na minut臋, chcia艂abym si臋 od艣wie偶y膰.

Ruszy艂a w stron臋 pokoju dla kobiet, a kiedy by艂a ju偶 pewna, 偶e jej nie widzi, przycisn臋艂a d艂o艅 do rozdygotanego 偶o艂膮dka. Nigdy dot膮d nie reagowa艂a tak na m臋偶czyzn臋.

Oczywi艣cie, nieraz ju偶 pragn臋艂a m臋偶czyzny. Jego towarzystwa, po偶膮dania, zainteresowania i czu艂o艣ci. Nigdy jednak nie spotka艂a kogo艣, kto 艂膮czy艂by w sobie wszystkie te elementy, nigdy nic pragn臋艂a kogo艣 r贸wnie mocno po tak kr贸tkim okresie znajomo艣ci.

Potrzebowa艂a kilku minut, by si臋 uspokoi膰.

Wesz艂a do obszernego, bogato zdobionego pomieszczenia i zaj臋艂a miejsce przed jedn膮 z kilku toaletek z g艂臋bokimi, wy艣cie艂anymi mi臋kko krzes艂ami.

Wyj臋艂a kosmetyczk臋, zamiast jednak poprawia膰 makija偶, po prostu siedzia艂a nieruchomo, wpatrzona we w艂asne odbicie. Powiedzia艂a mu prawd臋. Nie mia艂a czasu na sta艂y zwi膮zek. Szczeg贸lnie na tak intensywny, tak z艂o偶ony. Chcia艂a jeszcze tak wiele osi膮gn膮膰.

Co innego przelotne znajomo艣ci. Jaka艣 randka, przyj臋cie.

Szczeg贸lnie je艣li mog艂a w ten spos贸b zdoby膰 dodatkowe fundusze na klinik臋 czy bezp艂atne karetki obs艂uguj膮ce dzielnice biedy.

Lecz zwi膮zek z Charlesem by艂by tylko pog艂臋bieniem bezinteresownych uczu膰 i nami臋tno艣ci.

Nie mia艂a poj臋cia, czy chce oddawa膰 si臋 bezinteresownej mi艂o艣ci. Kilkakrotnie otworzy艂a i zamkn臋艂a kosmetyczk臋, wreszcie zacz臋艂a pudrowa膰 nos, przykazuj膮c sobie surowo, by zachowywa艂a si臋 jak doros艂a osoba. Kiedy poprawia艂a w艂osy, wesz艂a wysoka, szczup艂a brunetka w obcis艂ej sukni.

Nuci艂a pod nosem jak膮艣 skoczn膮 melodi臋, kt贸ra pasowa艂a do jej szybkich, gwa艂townych ruch贸w. Opad艂a na krzes艂o obok Louise i wyj臋艂a szmink臋.

- Och ... - mrukn臋艂a z zainteresowaniem i si臋gn臋艂a po flakonik z perfumami stoj膮cy na toaletce. - We藕 mnie. - Spryska艂a si臋 nimi obficie, po czym, ku zdumieniu i rozbawieniu Louise, schowa艂a flakonik do torebki. - Ot贸偶 to. - Zgarn臋艂a l艣ni膮c膮 grzyw臋 kr臋conych kruczoczarnych w艂os贸w i u艣miechn臋艂a si臋 do Louise promieni艣cie.

- Mo偶e mi pani pogratulowa膰. - Monika wsta艂a, przeci膮gn臋艂a d艂o艅mi po piersiach, wzd艂u偶 cia艂a, do bioder. - Wkr贸tce b臋d臋 naprawd臋 szcz臋艣liwa.

- Gratuluj臋 - odpar艂a Louise i roze艣mia艂a si臋 cicho, gdy jej rozm贸wczyni wysz艂a z pokoju.

Tymczasem Monika wr贸ci艂a do lo偶y, gdzie m臋偶czyzna o imieniu Byron sta艂 ju偶 z wyci膮gni臋t膮 ku niej r臋k膮.

- Gotowa?

Wzi臋艂a jego d艂o艅, przysun臋艂a si臋 bli偶ej i otar艂a prowokacyjnie o jego cia艂o.

- Chcesz wiedzie膰, na co jestem gotowa?

Cho膰 gdy przechodzili przez sal臋, m贸wi艂a szeptem, Charles us艂ysza艂 jedn膮, bardzo obrazow膮 propozycj臋. Zerkn膮艂 na nich z zaciekawieniem, m臋偶czyzna traktowa艂 bowiem sw膮 partnerk臋 z lekkim dystansem, niczym licencjonowana osoba do towarzystwa w pracy.

Potem Charles odwr贸ci艂 si臋 ponownie, zobaczy艂 powracaj膮c膮 Louise. I nie m贸g艂 my艣le膰 o niczym innym poza ni膮.

Monika Cline pracowa艂a ci臋偶ko jako prawnik w jednej z nowojorskich firm o 艣redniej wielko艣ci i dochodach. Mia艂a swoje aspiracje i ambicje, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 dotyczy艂a jej przysz艂ej kariery. Jednak marzy艂a r贸wnie偶 skrycie o idealnym m臋偶czy藕nie, kt贸ry dzieli艂by jej mi艂o艣膰 do sztuki neoklasycznej, tropikalnych wysp i poezji. M臋偶czy藕nie wykszta艂conym i inteligentnym, o pi臋knym ciele, romantycznych sk艂onno艣ciach i nienagannych manierach.

Wszystkie te cechy znalaz艂a w艂a艣nie w osobie Byrona.

By艂 taki przystojny, mia艂 cudownie b艂臋kitne oczy, z艂ot膮 cer臋 i d艂ugie ciemne w艂osy. Jej serce zacz臋艂o bi膰 w szalonym tempie, gdy ujrza艂a go w um贸wionej lo偶y.

Na stole sta艂y ju偶 kieliszki wype艂nione szampanem.

Kiedy wym贸wi艂 jej imi臋, jedwabistym g艂osem z delikatn膮 nut膮 brytyjskiego akcentu, ugi臋艂y si臋 pod ni膮 kolana.

Pierwszy kieliszek szampana uderzy艂 jej do g艂owy. By艂a taka rozpalona, taka spragniona. Przysun臋艂a si臋 bli偶ej do swego towarzysza, nie mog艂a powstrzyma膰 po偶膮dliwych d艂oni. Gdy go ca艂owa艂a, czu艂a si臋 pijana i szcz臋艣liwa.

Teraz byli sami w jej mieszkaniu, wszystko wydawa艂o si臋 mi臋kkie i p艂ynne. Jakby patrzy艂a na 艣wiat przez cienk膮 zas艂on臋 ciep艂ej, marszczonej wiatrem wody.

Z dala dochodzi艂a j膮 muzyka, lekkie, rozko艂ysane d藕wi臋ki.

Kolejna porcja szampana ta艅czy艂a w jej g艂owie, os艂adza艂a jej oddech.

Jedwabiste usta Byrona przesuwa艂y si臋 po jej ciele. Jego d艂onie by艂y takie zr臋czne i delikatne, wsz臋dzie, gdzie jej dotyka艂, pragn臋艂a go jeszcze mocniej. P艂on臋艂a z po偶膮dania. M贸wi艂 jej takie cudowne rzeczy, cho膰 ich sens z trudem dociera艂 do dziewczyny poprzez oszo艂omienie, podniecenie, kt贸re rozkwit艂o w niej niczym r贸偶e.

Potem odsun膮艂 si臋 od niej, co przyj臋艂a j臋kiem rozczarowania. - Chc臋 si臋 przygotowa膰. - Uj膮艂 jej d艂onie i okrywa艂 je poca艂unkami. - Przygotowa膰 scen臋. Wiem, czego pragniesz, Moniko, i zamierzam ci to da膰. Poczekaj tu na mnie.

Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, gdy obserwowa艂a, jak wstaje, podnosi torb臋. Nie mog艂a zebra膰 my艣li.

- Chc臋 ... musz臋 ... - z trudem podnios艂a si臋 z 艂贸偶ka, zachwia艂a, wskaza艂a na 艂azienk臋 - si臋 troch臋 od艣wie偶y膰. Dla ciebie.

Jego oczy b艂yszcza艂y, niczym 艣lepia kota, pomy艣la艂a, a ta my艣l przerazi艂a i podnieci艂a j膮 jednocze艣nie.

- Oczywi艣cie. Tylko nie ka偶 mi czeka膰 na siebie zbyt d艂ugo.

Chc臋 by膰 z tob膮. Chc臋 zabra膰 ci臋 do miejsc, w kt贸rych nigdy jeszcze nie by艂a艣.

- B臋d臋 si臋 spieszy膰. Jest tak cudownie, Byronie.

Zapali艂 艣wiece. Wyg艂adzi艂 po艣ciel, rozsypa艂 p艂atki r贸偶, poprawi艂 poduszki.

Dobry wyb贸r, uzna艂, rozgl膮daj膮c si臋 po sypialni. Gustowne kolory, dobrze dobrane obrazy i ozdoby. Kobieta z klas膮. Si臋gn膮艂 po stary cienki tomik poezji le偶膮cy na stoliku nocnym. Intelektualistka.

M贸g艂by j膮 pokocha膰. Gdyby mi艂o艣膰 istnia艂a.

Postawi艂 na stoliku dwie lampki szampana. Doda艂 do jednego z nich trzy krople narkotyku. Tym razem go rozcie艅czy, przed艂u偶y rozkosz. Lucias powiedzia艂 mu, 偶e przy tak dobranych proporcjach powinna po偶y膰 jeszcze dwie godziny, mo偶e odrobin臋 d艂u偶ej.

Przez dwie godziny b臋dzie m贸g艂 robi膰 z ni膮 wszystko. Odwr贸ci艂 si臋, gdy wesz艂a do pokoju. Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. - Wygl膮dasz cudownie, Moniko. Moja mi艂o艣ci. Odkryjmy siebie na nowo.

Tym razem by艂o lepiej. Jeszcze lepiej. Lucias mia艂 racj臋 - on zawsze mia艂 racj臋. 艢wiadomo艣膰, 偶e to b臋dzie jej ostatnie do艣wiadczenie, ostatnia rzecz, kt贸r膮 widzia艂a, czu艂a, dotyka艂a, nawet smakowa艂a - ta 艣wiadomo艣膰 by艂a ogromnie, niesamowicie podniecaj膮ca. .

Po偶膮da艂a go, odpowiada艂a na ka偶dy jego gest, ka偶d膮 pieszczot臋.

Serce wali艂o jej m艂otem, oczy zasnute by艂y pragnieniem. A mimo to wci膮偶 b艂aga艂a o wi臋cej.

Da艂a mu dwie godziny. Dwie cudowne godziny.

Kiedy poczu艂, 偶e umiera, przygl膮da艂 jej si臋 niemal z czu艂o艣ci膮. - Powiedz moje imi臋 - wyszepta艂.

- Byron.

- Nie. Kevin. Chc臋 s艂ysze膰, jak je wypowiadasz. Kevin. Chc臋 s艂ysze膰, jak je wykrzykujesz.

Wbi艂 si臋 w ni膮 z ca艂膮 si艂膮, zmierzaj膮c do ko艅ca. A kiedy wykrzycza艂a jego imi臋, dozna艂 najdoskonalszej rozkoszy w 偶yciu.

Dlatego w艂a艣nie delikatnie przykry艂 jej cia艂o prze艣cierad艂em i uca艂owa艂 j膮 w czo艂o, nim wyszed艂 z jej mieszkania.

Nie m贸g艂 si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wr贸ci do domu i opowie o wszystkim Luciasowi.

Poruszy艂a si臋 godzin臋 p贸藕niej. Jej palce zacisn臋艂y si臋 na prze艣cieradle, drgn臋艂y oczy ukryte pod powiekami. Czu艂a dziwn膮 dr臋twot臋 w piersiach, pod ni膮 za艣 przera偶aj膮cy, niewypowiedziany b贸l. G艂owa p艂on臋艂a jej niczym s艂o艅ce.

Kiedy pr贸bowa艂a podnie艣膰 r臋k臋, 艂zy pociek艂y strumieniem po policzku. By艂a jak martwa, mog艂a tylko porusza膰 ustami, z kt贸rych wydobywa艂y si臋 ciche, rozpaczliwe j臋ki. Wreszcie zdo艂a艂a unie艣膰 r臋k臋, przesun臋艂a palcami po blacie stolika, str膮ci艂a kieliszek, kt贸ry roztrzaska艂 si臋 na pod艂odze. Odg艂os t艂uczonego szk艂a dochodzi艂 z dala, jakby zza grubej, ci臋偶kiej zas艂ony.

Powoli przesuwa艂a d艂oni膮 po stoliku, natkn臋艂a si臋 na 艂膮cze. Jej cia艂o pokry艂a gruba warstwa potu, gdy ponownie lekko unios艂a r臋k臋 i zmusi艂a umys艂 do oblicze艅. Wreszcie si臋gn臋艂a najwy偶szego guzika pami臋ci.

Nacisn臋艂a go, a potem jej r臋ka opad艂a bezw艂adnie, a cia艂o zastyg艂o w bezruchu.

- Co si臋 sta艂o, panno Cline?

- Pom贸偶 mi. - Z trudem wypowiada艂a ka偶d膮 g艂osk臋, jakby m贸wi艂a w jakim艣 obcym, egzotycznym j臋zyku. - Prosz臋. Pom贸偶 mi - zdo艂a艂a wyszepta膰, nim ponownie straci艂a przytomno艣膰.

Eve obudzi艂a si臋, gdy 艣wiat wok贸艂 niej zacz膮艂 si臋 ko艂ysa膰.

Otworzy艂a zaspane oczy i natrafi艂a spojrzeniem na twarz Roarke' a. - Dlaczego mnie niesiesz?

- Bo musisz si臋 pani przespa膰, pani porucznik. Nie na swoim biurku - doda艂, wchodz膮c do windy. - W 艂贸偶ku. - Dawa艂am tylko odpocz膮膰 oczom.

- Wi臋c daj im odpocz膮膰 w 艂贸偶ku.

W艂a艣ciwie powinna by艂a nalega膰, by postawi艂 j膮 na nogi. Mi艂o jednak by艂o le偶e膰 w jego ramionach, szczeg贸lnie gdy wystarczy艂o tylko obr贸ci膰 g艂ow臋, by wtuli膰 si臋 w jego kark.

- Kt贸ra to godzina?

- Po pierwszej. - Wni贸s艂 j膮 do sypialni, wszed艂 na podwy偶szenie i usiad艂 na skraju 艂贸偶ka, wci膮偶 trzymaj膮c j膮 w ramionach. - Wiesz, o czym my艣la艂em?

Wtuli艂a si臋 w niego mocniej.

- Chyba si臋 domy艣lam.

Roze艣mia艂 si臋, przesun膮艂 d艂oni膮 po jej w艂osach.

- Tym te偶 mog臋 si臋 zaj膮膰. Ale kiedy wszed艂em do twojego gabinetu i zobaczy艂em, jak 艣pisz z g艂ow膮 na biurku, blada jak zawsze, gdy jeste艣 zbyt zm臋czona, by zrobi膰 nast臋pny krok, wtedy w艂a艣nie pomy艣la艂em, 偶e za kilka tygodni b臋dzie pierwsza rocznica naszego 艣lubu. A ja wci膮偶 jestem tob膮 zafascynowany.

- Nie藕le nam idzie, co?

- Tak, idzie nam 艣wietnie. - Poci膮gn膮艂 za 艂a艅cuszek, kt贸ry nosi艂a na szyi, wzi膮艂 w d艂o艅 wisiorek z brylantem, kt贸ry jej kiedy艣 podarowa艂. - By艂a艣 na mnie z艂a, kiedy ci to da艂em. Ale teraz nosisz to cz臋艣ciej ni偶 cokolwiek innego, co ci podarowa艂em, mo偶e pr贸cz obr膮czki.

- Powiedzia艂e艣, 偶e mnie kochasz, kiedy mi go dawa艂e艣.

Wkurzy艂o mnie to. I przestraszy艂o. Teraz nosz臋 go chyba dlatego, 偶e ju偶 mnie nie wkurza. Cho膰 czasami nadal przera偶a.

Opar艂 policzek o jej g艂ow臋, przeci膮gn膮艂 czubkiem palca wzd艂u偶 rany pozostawionej przez n贸偶 na jej gardle. - Mi艂o艣膰 to przera偶aj膮ca rzecz. Odwr贸ci艂a si臋 do niego.

- Wi臋c dlaczego nie boimy si臋 siebie nawzajem?

Jej usta muska艂y ju偶 jego wargi, gdy rozleg艂 si臋 brz臋czyk tele艂膮cza.

- Do jasnej cholery ... - Przesz艂a na czworakach przez 艂贸偶ko, by odebra膰 po艂膮czenie.

Eve wypad艂a z windy na oddziale intensywnej terapii, szybkim krokiem przemierzy艂a pusty, 艣miertelnie cichy korytarz. Nienawidzi艂a szpitali, czu艂a si臋 w nich gorzej ni偶 w kostnicy. Po艂o偶y艂a odznak臋 na ladzie przed dy偶urn膮 piel臋gniark膮.

- Chc臋 si臋 widzie膰 z kim艣, kto kieruje tym oddzia艂em. Chc臋 zobaczy膰 Monik臋 Cline.

- Jest z ni膮 teraz doktor Michaels. Gdyby zechcia艂a pani poczeka膰 chwil臋 ...

- Tam? - spyta艂a Eve, wskazuj膮c na grube szklane drzwi.

Ruszy艂a do nich, nim piel臋gniarka zd膮偶y艂a zaprotestowa膰.

Wiedzia艂a, kogo ma szuka膰. Dosta艂a szczeg贸艂owy opis od technika, kt贸ry pomaga艂 przenosi膰 ofiar臋 do karetki. Min臋艂a pok贸j o szklanych 艣cianach, zajrza艂a do 艣rodka. Kobieta le偶膮ca na 艂贸偶ku mog艂a mie膰 jakie艣 sto pi臋膰dziesi膮t lat, pod艂膮czona by艂a do tylu maszyn, 偶e nie przypomina艂a ju偶 cz艂owieka.

Strzelcie mi prosto mi臋dzy oczy, pomy艣la艂a Eve, i sko艅czcie to wreszcie raz a dobrze.

W nast臋pnym pokoju le偶a艂 znacznie m艂odszy m臋偶czyzna, zamkni臋ty w kokonie z cienkiej przezroczystej folii.

Znalaz艂a Monik臋 w kolejnym pomieszczeniu, nieruchom膮 i blad膮 jak 艣mier膰. Przy jej 艂贸偶ku sta艂 jaki艣 m艂ody lekarz o starannie przystrzy偶onej br贸dce i w膮sach, wpatrzony w czerwony wykres na monitorze. Obejrza艂 si臋 przez rami臋, a ujrzawszy Eve, zmarszczy艂 gniewnie czo艂o.

- Nie wolno pani tu wchodzi膰.

- Porucznik Dallas, policja. - Pokaza艂a odznak臋. - Ona jest moja.

- Wr臋cz przeciwnie, pani porucznik. Jest moja.

- Wyjdzie z tego?

- Trudno powiedzie膰. Robimy wszystko, co w naszej mocy.

- Takie frazesy mo偶e pan zachowa膰 dla innych. Dwie inne kobiety nie mia艂y nawet po co jecha膰 do szpitala. Trafi艂y prosto do kostnicy. Wiem, 偶e mia艂a jakie艣 k艂opoty z sercem, podwy偶szone ci艣nienie i komplikacje po przedawkowaniu. Chc臋 wiedzie膰, czy wyjdzie z tego i czy b臋dzie mog艂a mi powiedzie膰, kto jej to zrobi艂.

- A ja powtarzam, 偶e nie mog臋 pani odpowiedzie膰 na to pytanie. Jej serce zosta艂o powa偶nie uszkodzone. Nie potrafimy jeszcze okre艣li膰, czy uszkodzeniu nie uleg艂 tak偶e m贸zg. Jest w 艣pi膮czce. Jej organizm by艂 tak os艂abiony narkotykami, 偶e chyba tylko jakim艣 cudem zachowa艂a przytomno艣膰 i wybra艂a numer alarmowy.

- Ale to zrobi艂a, a to znaczy, 偶e jest naprawd臋 twarda. Spojrza艂a na Monik臋, modl膮c si臋 w duchu, by ta jednak otworzy艂a w ko艅cu oczy. - Kto艣 poda艂 tej dziewczynie narkotyki bez jej wiedzy. Wie pan o tym?

- To nie zosta艂o jeszcze potwierdzone, ale s艂ysza艂em, co m贸wiono w mediach o poprzednich morderstwach.

- Poda艂 jej dwie substancje odurzaj膮ce, a potem j膮 zgwa艂ci艂.

Chc臋, 偶eby kto艣 zbada艂 j膮 pod tym k膮tem. - Dopilnuj臋 tego.

- Chc臋, 偶eby przy badaniu by艂 obecny technik policyjny, kt贸ry zbierze materia艂 dowodowy, je艣li co艣 w niej znajdziecie.

- Znam procedur臋 - odpar艂 Michaels ze zniecierpliwieniem. Ale to pani musi o niej pami臋ta膰, bo to nie m贸j interes. Moim zadaniem jest utrzymanie jej przy 偶yciu.

- A moim znalezienie tego sukinsyna, kt贸ry jej to zrobi艂. To wcale nie znaczy, 偶e mniej mi na niej zale偶y. Pan j膮 bada艂? Osobi艣cie?

Lekarz otworzy艂 usta, got贸w do jakiej艣 ci臋tej odpowiedzi, zobaczy艂 jednak na twarzy Eve co艣 takiego, 偶e tylko skin膮艂 g艂ow膮. - Tak.

- Jakie艣 uszkodzenia cia艂a? Siniaki, ugryzienia, zadrapania?

- Nie, 偶adnych 艣lad贸w przemocy.

- Czy odby艂a stosunek analny?

- Nie. - Po艂o偶y艂 r臋k臋 na g艂owie Moniki, jakby chcia艂 j膮 ochroni膰. - Z kim my tu w艂a艣ciwie mamy do czynienia, pani porucznik?

- Z don偶uanem o skrzywionej psychice, kt贸ry dowie si臋, 偶e tym razem nie doprowadzi艂 sprawy do ko艅ca, gdy tylko ta wiadomo艣膰 pojawi si臋 w mediach. Zostawiam j膮 pod ca艂odobow膮 ochron膮, prosz臋 nie dopuszcza膰 do niej 偶adnych go艣ci. Nikogo. Nie wejdzie tu nikt pr贸cz upowa偶nionego personelu lekarskiego i policji.

- Jej rodzina ...

- Najpierw musimy ich sprawdzi膰. Zrobi臋 to osobi艣cie - doda艂a. - Musz臋 wiedzie膰 o wszelkich zmianach w jej stanie. Je艣li si臋 obudzi, prosz臋 si臋 natychmiast ze mn膮 skontaktowa膰. I nie chc臋 s艂ysze膰 偶adnych bzdur o tym, 偶e nie mo偶e odpowiada膰 na pytania. On chcia艂, 偶eby umar艂a, a ona mu si臋 wymkn臋艂a. Dwie inne mia艂y mniej szcz臋艣cia. Zbyt dobrze si臋 bawi, by teraz przesta膰.

- Chcia艂a pani wiedzie膰, jakie ma szanse, prawda? Mniej ni偶 pi臋膰dziesi膮t procent.

- C贸偶, ja stawiam na ni膮. - Eve pochyli艂a si臋 nad 艂贸偶kiem i przem贸wi艂a cichym, lecz stanowczym g艂osem: - Moniko? S艂yszysz mnie? Stawiam na ciebie. Je艣li si臋 poddasz, on wygra. Wi臋c nie mo偶esz si臋 podda膰. Kopnijmy tego gnoja w jaja. Odsun臋艂a si臋 od 艂贸偶ka, po czym skin臋艂a g艂ow膮 na Michaelsa. Prosz臋 mi da膰 zna膰, kiedy si臋 obudzi.

11

N im opu艣ci艂a komend臋, dochodzi艂a czwarta nad ranem.

Wyczerpana Eve w艂膮czy艂a automatycznego kierowc臋, nie dowierzaj膮c w艂asnym odruchom. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e dowcipnisie z serwisu nie poprzestawiali nic w mechanizmie. Zreszt膮 i tak by艂a zbyt zm臋czona, by si臋 tym przejmowa膰.

Po ulicach je藕dzi艂y ju偶 艣mieciarki, przemieszcza艂y si臋 powoli z miejsca na miejsce przy akompaniamencie charakterystycznych posapywa艅 i zgrzyt贸w. Ich za艂ogi porusza艂y si臋 jak cienie, opr贸偶niaj膮c pojemniki i przygotowuj膮c je do kolejnego dnia.

Robotnicy drogowi w kombinezonach z b艂yszcz膮cym bia艂ym pasem rozkopywali chodnik przy Dziesi膮tej Ulicy. Paskudny warkot maszyny, kt贸rej u偶ywali do dr膮偶enia wykop贸w, pot臋gowa艂 b贸l narastaj膮cy w skroniach Eve.

Kilku robotnik贸w przygl膮da艂o jej si臋 bezczelnie, kiedy samoch贸d czeka艂 na zmian臋 艣wiate艂. Jeden z nich z艂apa艂 si臋 za krocze i zacz膮艂 porusza膰 biodrami, obdarzaj膮c j膮 czym艣, co w jego ograniczonym 艣wiecie uchodzi艂o zapewne za czaruj膮cy u艣miech.

Ta pantomima rozbawi艂a do 艂ez kilku spo艣r贸d jego koleg贸w. Eve wiedzia艂a, 偶e musi by膰 ju偶 kra艅cowo zm臋czona, skoro nie mia艂a nawet si艂, by wyj艣膰 z samochodu, porz膮dnie przetrzepa膰 偶artownisiom sk贸r臋 i oskar偶y膰 ich o molestowanie seksualne. Po艂o偶y艂a tylko g艂ow臋 na oparciu i zamkn臋艂a oczy, czekaj膮c, a偶 czujnik zarejestruje zmian臋 艣wiat艂a, a samoch贸d ruszy z miejsca.

My艣lami przenios艂a si臋 ponownie do mieszkania Moniki. Tym razem szampan. Eve rozpozna艂a mark臋 nale偶膮c膮 do Roarke'a i wiedzia艂a ju偶, 偶e butelka takiego napoju mo偶e kosztowa膰 ma艂膮 fortun臋. Jej zdaniem, wydawanie pieni臋dzy na odrobin臋 b膮belkowanej s艂odyczy by艂o czystym marnotrawstwem.

Tym razem zabra艂 kieliszki do sypialni, lecz poza tym scena zbrodni wygl膮da艂a tak samo jak w poprzednich wypadkach.

Wszystko wed艂ug planu, pomy艣la艂a, zmagaj膮c si臋 ze snem.

Kolejne rundy.

Prowadz膮 jak膮艣 punktacj臋? Wi臋kszo艣膰 gier w艂a艣nie na tym polega. W przypadku Moniki cel nie zosta艂 jednak osi膮gni臋ty. Czy spr贸buj膮 to naprawi膰? A mo偶e b臋d膮 spokojnie czeka膰 w nadziei, 偶e ich ofiara sama zejdzie z tego 艣wiata.

Eve poprawi艂a si臋 na siedzeniu, szukaj膮c wygodniejszej pozycji. Zadzwoni膰 rano do Michaelsa, spyta膰 o stan Moniki. Pouczy膰 stra偶nik贸w przy zmianie warty. Na pierwszej zmianie zostawi艂a niezawodnego Truehearta - mia艂a do niego pe艂ne zaufanie. Zebra膰 informacje o Allegany i Forresterze. Przes艂ucha膰 doktora McNamar臋. Przycisn膮膰 Feeneya, 偶eby obszed艂 blokady i sprawdzi艂 numer konta podany przez Charlesa. Dopilnowa膰, by dok艂adnie zbadano komputer zabrany z cyberkafejki.

Jak dot膮d, nie zdoby艂a 偶adnych informacji o r贸偶ach. Spr贸bowa膰 jeszcze raz.

Wzi膮膰 dzia艂k臋 tego cholernego Przebudzenia i tabletk臋 przeciwb贸low膮, nim p臋knie jej g艂owa.

Nienawidzi艂a lekarstw. Czu艂a si臋 po nich g艂upia albo s艂aba, albo oszo艂omiona.

Lekarstwa wp艂ywa艂y teraz do organizmu Moniki. Wzmacnia艂y jej serce, oczyszcza艂y umys艂, przywraca艂y r贸wnowag臋 systemom. Je艣li zdo艂aj膮 zapobiec dzie艂u zniszczenia, dziewczyna si臋 obudzi. I b臋dzie pami臋ta膰.

Przera偶ona, oszo艂omiona, zdezorientowana, b臋dzie czu艂a si臋 oddzielona od swego cia艂a, przynajmniej na pocz膮tku. B臋dzie mia艂a dziury w pami臋ci, a niekt贸re z zadanych jej pyta艅 mog膮 tam w艂a艣nie trafi膰.

Eve wiedzia艂a, 偶e umys艂 potrafi broni膰 si臋 w ten spos贸b przed straszliw膮 rzeczywisto艣ci膮.

Przebudzony w szpitalu, w otoczeniu bezdusznych maszyn, nieznanych ludzi, ogarni臋ty b贸lem. Nic dziwnego, 偶e umys艂 w tej sytuacji pr贸buje si臋 chowa膰, zamkn膮膰 w sobie.

Jak si臋 nazywasz?

Spytali j膮 wtedy. To by艂o pierwsze pytanie, jakie zadali jej po przebudzeniu. Lekarze i policjanci stoj膮cy nad jej 艂贸偶kiem.

Jak si臋 nazywasz, dziewczynko?

Te s艂owa przyprawi艂y Eve o szybsze bicie serca; zgi臋艂a si臋 wp贸艂, skuli艂a. Dziewczynko. Straszne rzeczy przytrafiaj膮 si臋 ma艂ym dziewczynkom.

Pocz膮tkowo my艣leli, 偶e jest niemow膮 - fizyczn膮 albo psychiczn膮.

Ale ona potrafi艂a m贸wi膰. Po prostu nie zna艂a odpowiedzi.

Policjant mia艂 szczup艂膮 twarz i zm臋czone oczy, w kt贸rych nie pojawia艂 si臋 u艣miech wykrzywiaj膮cy jego usta. Ale nie by艂 z艂y. Przyszed艂 wraz z lekarzami w bia艂ych i zielonych fartuchach.

P贸藕niej dowiedzia艂a si臋, 偶e to w艂a艣nie policja zabra艂a j膮 z alejki, w kt贸rej si臋 ukrywa艂a. Nie pami臋ta艂a tego, ale kto艣 jej powiedzia艂.

Pierwszym wspomnieniem by艂 kr膮g jasnego 艣wiat艂a nad g艂ow膮, wypalaj膮cy jej oczy. I t臋py b贸l w z艂amanej r臋ce, kt贸r膮 w艂a艣nie nastawiano.

By艂a brudna i okrwawiona.

Przemawiali do niej 艂agodnie, ci obcy ludzie, u艣miechali si臋, gdy jej dotykali. Lecz jak w przypadku tamtego policjanta, w ich oczach nie by艂o wida膰 艣ladu u艣miechu. By艂y smutne lub wynios艂e, przepe艂nione wsp贸艂czuciem albo pytaniami. Jedna m艂oda piel臋gniarka p艂aka艂a; 艂zy gromadzi艂y si臋 w k膮cikach jej oczu.

Kiedy zacz臋li dotyka膰 jej ni偶ej, tam gdzie zosta艂a rozerwana, walczy艂a jak zwierz臋. Z臋bami, paznokciami, wy艂a niczym ranione zwierz臋.

Wtedy w艂a艣nie tamta piel臋gniarka p艂aka艂a. 艁zy sp艂ywa艂y jej po policzkach, gdy przytrzymywa艂a j膮, by kto艣 inny m贸g艂 zaaplikowa膰 jej 艣rodki uspokajaj膮ce.

Jak si臋 nazywasz? - spyta艂 policjant, gdy odzyska艂a przytomno艣膰. - Gdzie mieszkasz? Kto ci臋 skrzywdzi艂?

Nie wiedzia艂a. Nie chcia艂a wiedzie膰. Zamkn臋艂a oczy i pr贸bowa艂a zn贸w odp艂yn膮膰.

Czasami lekarstwa pozwala艂y jej mocno zasn膮膰, odpocz膮膰.

Czasami jednak zabiera艂y j膮 zbyt daleko, do miejsca, gdzie powietrze by艂o zimne, bardzo zimne, przenikni臋te brudn膮 czerwieni膮 krwi. Ba艂a si臋 tego miejsca, ba艂a si臋 bardziej ni偶 dziwnych obcych ludzi z ich cichymi pytaniami.

Czasami, gdy trafia艂a do tego miejsca, kto艣 z ni膮 tam by艂. S艂odki oddech i palce, kt贸re sun臋艂y po jej sk贸rze niczym karaluchy uciekaj膮ce do swych kryj贸wek po zapaleniu 艣wiat艂a.

Kiedy dotyka艂y jej te palce, nawet lekarstwa nie mog艂y powstrzyma膰 jej krzyku.

My艣leli, 偶e ich nie s艂yszy, 偶e ich nie rozumie, kiedy rozmawiali ze sob膮 p贸艂g艂osem.

Pobita, zgwa艂cona. Przez d艂u偶szy czas wykorzystywana seksualnie i fizycznie. Niedo偶ywienie, odwodnienie, powa偶na trauma fizyczna i emocjonalna.

Ma szcz臋艣cie, 偶e w og贸le prze偶y艂a.

Posieka艂bym na drobne kawa艂eczki tego drania, kt贸ry jej to zrobi艂. Jeszcze jedna ofiara. 艢wiat jest ich pe艂en.

Nie uda艂o si臋 ustali膰 jej to偶samo艣ci. Nazwali艣my ja.. Eve. Eve Dallas.

Przebudzi艂a si臋 raptownie, gdy samoch贸d stan膮艂 przed domem.

Przez chwil臋 patrzy艂a niewidz膮cym wzrokiem na kamienne 艣ciany, na 艣wiat艂o w oknach holu.

Trz臋s艂y jej si臋 r臋ce.

Zm臋czenie, wmawia艂a sobie. Po prostu zm臋czenie. Naturalna reakcja organizmu.

Wiedzia艂a, kim teraz jest. Sta艂a si臋 Eve Dallas, i by艂o to co艣 wi臋cej ni偶 nazwisko, kt贸rym j膮 obdarzono. Nie mog艂a zmieni膰 tego, kim by艂a przedtem i co si臋 z ni膮 wtedy sta艂o.

Je艣li to przera偶one, nieszcz臋艣liwe dziecko nadal w niej 偶y艂o, to nawet lepiej.

Przetrwa艂y obie.

Powlok艂a si臋 schodami na g贸r臋, 艣ci膮gaj膮c po drodze kurtk臋 i kabur臋 z broni膮. Reszt臋 ubra艅 zrzuci艂a ju偶 w sypialni, zmierzaj膮c chwiejnym krokiem w stron臋 艂贸偶ka. Zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek, okry艂a ciep艂膮 ko艂dr膮 i pr贸bowa艂a uciszy膰 g艂osy, kt贸re wci膮偶 rozbrzmiewa艂y w jej g艂owie.

Kiedy Roarke obj膮艂 j膮 wp贸艂 i przyci膮gn膮艂 do siebie, zadr偶a艂a raz jeszcze. Wiedzia艂a, kim jest.

Czu艂a bicie jego serca, powolny uspokajaj膮cy rytm. Mi艂y ci臋偶ar jego ramienia wok贸艂 talii.

Pal膮ce 艂zy w gardle przerazi艂y j膮 i zszokowa艂y. Gdzie kry艂y sit; do tej pory? Zn贸w ogarn膮艂 j膮 lodowaty ch艂贸d; wiedzia艂a, 偶e po nim przyjd膮 dreszcze.

Odwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a, wtuli艂a w niego.

- Potrzebuj臋 ci臋 - powiedzia艂a, odszukawszy jego usta. Potrzebuj臋.

Spragniona ciep艂a, spragniona jego, zacisn臋艂a palce na w艂osach Roarke'a.

Zna艂a doskonale ka偶dy centymetr kwadratowy jego cia艂a, smak, zapach, dotyk. Tutaj, przy nim, nie by艂o 偶adnych pyta艅. Tylko odpowiedzi. Wszystkie odpowiedzi. Zn贸w poczu艂a bicie jego serca, tym razem jeszcze bli偶ej, niemal w jej piersiach.

By艂 dla niej prawdziwym oparciem, czym艣, czego nie zazna艂a nigdy wcze艣niej.

- Powiedz moje imi臋.

- Eve. - Jego ciep艂e usta musn臋艂y siniak na jej twarzy, przegna艂y b贸l. - Moja Eve.

Taka silna, pomy艣la艂. Taka zm臋czona. Wiedzia艂, 偶e 偶ona walczy z obrazami, kt贸re uporczywie powracaj膮 do jej umys艂u, i got贸w by艂 wspom贸c j膮 w tej walce. Nie szuka艂a czu艂o艣ci, lecz wsparcia, swego rodzaju brutalnego pocieszenia. Przesun膮艂 d艂oni膮 w d贸艂 jej cia艂a, u偶y艂 palc贸w i ust, by wyzwoli膰 j膮 z b贸lu i napi臋cia.

Dr偶a艂a, lecz ju偶 nie z zimna. Wygi臋艂a si臋 w 艂uk, przywar艂a do艅, gdy poczu艂a na piersiach jego usta. Przygryza艂 je delikatnie, przeszywaj膮c jej cia艂o impulsami rozkoszy, rozpalaj膮c w niej ogie艅 po偶膮dania.

Z艂膮czeni w jedno, ch艂on臋li siebie nawzajem, sycili si臋 sw膮 blisko艣ci膮. Jej spragnione cia艂o sta艂o si臋 wilgotne i 艣liskie pod jego d艂o艅mi.

Uwielbia艂 jej smuk艂e kszta艂ty, po偶era艂 je z apetytem, kt贸rego nigdy nie m贸g艂 ca艂kowicie zaspokoi膰. Sk贸ra Eve, zawsze zaskakuj膮co delikatna, by艂a wilgotna i rozpalona, przesuwa艂a si臋 pod nim niczym jedwab, gdy poruszali si臋 razem.

- Wejd藕 we mnie. - Przetoczy艂a si臋 na brzuch i go dosiad艂a. We mnie.

Jej biodra porusza艂y si臋 w cudownym rytmie; Roarke widzia艂 nad sob膮 jej kszta艂t, b艂ysk oczu, gdy brutalnie prowadzi艂a ich do ko艅ca. Podda艂 si臋 rozkoszy, pozwoli艂, by bra艂a i bra艂a, a偶 jej g艂owa opad艂a do ty艂u, a偶 b贸l i strach rozpad艂y si臋 na drobne kawa艂ki.

Potem zsun膮艂 si臋 ni偶ej, przyci膮gn膮艂 do siebie jej dr偶膮ce cia艂o.

I tuli艂.

Zapad艂a w sen niczym w czarn膮 dziur臋 i pozosta艂a tam przez trzy godziny.

Po przebudzeniu czu艂a si臋 ju偶 znacznie lepiej. Powiedzia艂a sobie, 偶e nie boli jej ju偶 g艂owa, i stara艂a si臋 mocno w to wierzy膰.

By艂a pewna, 偶e je艣li w ci膮gu dnia uda jej si臋 jeszcze zdrzemn膮膰, b臋dzie si臋 czu艂a znacznie lepiej ni偶 po jakich艣 paskudnych prochach.

Nie zd膮偶y艂a podnie艣膰 si臋 z 艂贸偶ka, gdy usiad艂 obok niej m膮偶, ubrany i ogolony. Na monitorze widnia艂y poranne notowania z gie艂dy, obok sta艂 kubek z paruj膮c膮 jeszcze kaw膮. Roarke trzyma艂 tabletk臋, a na nocnym stoliku sta艂a szklanka z jakim艣 podejrzanym p艂ynem.

- Wypij to - rozkaza艂.

- Nie.

- Nie chcia艂bym ci narobi膰 kolejnych siniak贸w, ale je艣li b臋d臋 musia艂...

Eve przymru偶y艂a oczy. Oboje wiedzieli, 偶e Roarke z przyjemno艣ci膮 u偶yje brutalnej si艂y.

- Niczego nie potrzebuj臋. A ty pr贸bujesz mnie tylko uzale偶ni膰 od jakich艣 艣wi艅stw.

- Kochanie, jeste艣 szalenie mi艂a. - Dzia艂aj膮c z zaskoczenia, pochwyci艂 jej ucho pomi臋dzy kciuk i palec wskazuj膮cy. Wystarczy艂 jeden wprawny ruch jego d艂oni, by otworzy艂a usta. Wsun膮艂 do nich tabletk臋.

- Faza pierwsza.

Zamachn臋艂a si臋 na niego, ale poniewa偶 krztusi艂a si臋 jednocze艣nie tabletk膮, nie mog艂a trafi膰. Zanim cofn臋艂a r臋k臋, Roarke pochwyci艂 j膮 za w艂osy, odci膮gn膮艂 jej g艂ow臋 do ty艂u i wla艂 do gani艂a podejrzany p艂yn.

Musia艂a prze艂kn膮膰 co najmniej dwukrotnie, nim odepchn臋艂a go od siebie.

- Zabij臋 ci臋.

- Wszystko. - Nie zwa偶aj膮c na jej protesty, przycisn膮艂 j膮 do 艂贸偶ka i zmusi艂 do wypicia ca艂ej zawarto艣ci szklanki. - Faza druga.

- Nie 偶yjesz, Roarke. - Otar艂a wierzchem d艂oni brod臋, na kt贸r膮 pociek艂o kilka kropel p艂ynu. - Nie wiesz o tym, ale ju偶 przesta艂e艣 oddycha膰. Jeste艣 chodz膮cym trupem.

- Nie musia艂bym tego robi膰, gdyby艣 cho膰 troch臋 o siebie dba艂a.

- A kiedy zrozumiesz wreszcie, 偶e jeste艣 martwy, i upadniesz na pod艂og臋 ...

- Czujesz si臋 ju偶 lepiej?

- I kiedy b臋dziesz tam le偶a艂, ja przejd臋 nad twoim zimnym, nie偶ywym cia艂em i otworz臋 drzwi do tego magazynu, kt贸ry nazywasz apteczk膮. I spal臋 go.

Roarke uni贸s艂 lekko brwi.

- Po co si臋 tak denerwowa膰. Tak, lepiej - uzna艂, kiwaj膮c g艂ow膮. - Ale to kamienne spojrzenie by艂oby znacznie bardziej skuteczne, gdyby艣 nie mia艂a podkr膮偶onych oczu.

- Nienawidz臋 ci臋.

- Wiem. - Pochyli艂 si臋, by j膮 uca艂owa膰. - Ja te偶 ci臋 nienawidz臋.

Mam ochot臋 na jajecznic臋. We藕 szybko prysznic, a potem opowiesz mi o wszystkim przy 艣niadaniu.

- Nie rozmawiam z tob膮.

- Naprawd臋? - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Taka ograna babska sztuczka.

Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi. I nie by艂 wcale zaskoczony, kiedy Eve wyl膮dowa艂a na jego plecach.

- No, teraz ju偶 lepiej - wykrztusi艂, gdy zacisn臋艂a zgi臋te rami臋 na jego szyi.

- Uwa偶aj, kogo nazywasz bab膮, asie.

Zeskoczy艂a na pod艂og臋 i naga przemaszerowa艂a przez pok贸j.

Patrz膮c, jak 偶ona z oburzeniem kr臋ci zgrabnym ty艂eczkiem, Roarke u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

- Sam nie wiem, co mi przysz艂o do g艂owy.

Jad艂a tylko dlatego, 偶e szkoda by艂o marnowa膰 jedzenie.

Opowiedzia艂a mu o wszystkim dlatego, 偶e 艂atwiej by艂o jej w ten spos贸b uporz膮dkowa膰 fakty.

S艂ucha艂, g艂aszcz膮c jedn膮 r臋k膮 kota, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 paciorkowatymi dwukolorowymi 艣lepiami w ma艂y plasterek szynki pozostawiony na talerzu Eve.

- Hm, media na pewno o wszystkim ju偶 wiedz膮 - skomentowa艂 Roarke. - To mo偶e dzia艂a膰 na twoj膮 korzy艣膰.

- Nie wiem. Nie wydaje mi si臋, 偶eby ci dwaj gotowi byli wycofa膰 si臋 teraz z gry. S膮 zbyt pewni siebie. Mam du偶o danych na ich temat. Mo偶e za du偶o, mo偶e w tym w艂a艣nie tkwi problem. Zbyt wiele danych, i cel si臋 rozmywa. Zbyt wiele trop贸w, kt贸re si臋 ze sob膮 pl膮cz膮. - Wsta艂a, by w艂o偶y膰 szelki z kabur膮. - Musz臋 to jako艣 uporz膮dkowa膰.

- Mo偶e ja zajm臋 si臋 Allegany? W ko艅cu nale偶y do mnie.

Ludzie na pewno powiedz膮 wi臋cej mnie, ni偶 zdradziliby policji. A to, co b臋d膮 przede mn膮 ukrywa膰 - doda艂 - znajd臋 w inny spos贸b, prawdopodobnie legalny ... mniej wi臋cej. Jestem przecie偶 w艂a艣cicielem firmy.

- Twoja definicja 鈥瀖niej wi臋cej鈥 jest znacznie szersza od mojej. - Ale dzi臋ki temu zaoszcz臋dzi艂aby na czasie, a czas gra艂 tutaj kluczow膮 rol臋. - Postaraj si臋 tylko nie przeci膮ga膰 struny.

- Spr贸buj臋.

- Mam teraz spotkanie na komendzie. Daj mi zna膰, je艣li znajdziesz co艣 ciekawego.

- Oczywi艣cie. - Zabieraj膮c ze sob膮 kota, Roarke wsta艂 i podszed艂 do 偶ony. Poca艂owa艂 j膮. - Niech pani na siebie uwa偶a, pani porucznik.

- Po co? - Ruszy艂a do drzwi. - Ty i tak zrobisz to za mnie, i to znacznie lepiej.

Kiedy w dali ucich艂y pospieszne kroki jego 偶ony, Roarke spojrza艂 na kota.

- Jasne.

W sali konferencyjnej, kt贸r膮 zarezerwowa艂a wcze艣niej na komendzie, Eve odtwarza艂a dyskietki ochrony z budynku Moniki.

- Widzimy, 偶e przypomina raczej Bryn臋 Bankhead. Podobny typ fizyczny, bardziej wyrafinowany styl 偶ycia i powierzchowno艣膰. Podejrzany zn贸w wygl膮da inaczej, co znaczy, 偶e nie lubi powiela膰 tworzonych przez siebie postaci. To dodaje smaczku. Ta sama historia, ale odgrywana z innej perspektywy. Feeney?

- Zbadali艣my jej komputer i korespondencj臋 e - mailow膮. Facet przedstawia艂 si臋 jej jako Byron. Podobnie jak w poprzednich przypadkach, to nazwisko nie偶yj膮cego poety, lorda Byrona. Korespondowali ze sob膮 od dw贸ch tygodni.

- Zn贸w wszystko pasuje do ustalonego wzoru. Nie spieszy si臋.

Prawdopodobnie j膮 obserwowa艂. Znalaz艂 jak膮艣 kawiarni臋, mo偶e klub w pobli偶u jej domu lub pracy. Sprawdzimy oba te miejsca.

Spojrza艂a na otwieraj膮ce si臋 drzwi. Trueheart, m艂ody i niezwykle gorliwy policjant, poczerwienia艂, gdy zwr贸ci艂y si臋 ku niemu oczy wszystkich obecnych.

- Przepraszam, pewnie si臋 sp贸藕ni艂em.

- Nie, jeste艣 o czasie. Sprawozdanie?

- Stan Moniki Cline nie zmieni艂 si臋. Nikt nieupowa偶niony nie wchodzi艂 do jej sali. Przez ca艂膮 zmian臋 by艂em na posterunku przy jej 艂贸偶ku.

- Czy kto艣 o ni膮 wypytywa艂?

- Odebra艂em kilka telefon贸w w jej sprawie, pani porucznik, pierwszy tu偶 po sz贸stej, po porannym wydaniu wiadomo艣ci. Pi臋膰 telefon贸w od reporter贸w, kt贸rzy interesowali si臋 stanem jej zdrowia.

- To by si臋 zgadza艂o, ja odebra艂am drugie tyle na moim s艂u偶bowym 艂膮czu. Dobrze, mo偶esz si臋 odmeldowa膰, Trueheart. Prze艣pij si臋 troch臋. Chc臋, 偶eby艣 wr贸ci艂 na posterunek w szpitalu r贸wno o sz贸stej. Uzgodni臋 to z twoim prze艂o偶onym.

- Tak jest. Pani porucznik? Dzi臋kuj臋, 偶e powierzy艂a mi pani to zadanie.

Gdy zamkn臋艂y si臋 za nim drzwi, Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Dzi臋kuje mi za to, 偶e da艂am mu najnudniejsz膮 robot臋 na ziemi. No dobra, Roarke zaj膮艂 si臋 Allegany. Chc臋 wszystkie dane dotycz膮ce J. Forrestera i tego Theodore'a McNamary, kt贸ry najwyra藕niej pr贸buje wymiga膰 si臋 od rozmowy ze mn膮. Musimy te偶 przycisn膮膰 diler贸w. Koncentrujemy si臋 na narkotykach. Sk膮d bior膮 towar, jak i gdzie go sprzedaj膮.

- M贸j cz艂owiek z narkotykowego znalaz艂 tylko jednego kandydata - powiedzia艂 Feeney. - Pewien miejscowy diler, kt贸ry specjalizowa艂 si臋 w drogich narkotykach afrodyzjakach i zbi艂 na tym maj膮tek. Nazywa si臋 Otis Gunn, dzia艂a艂 aktywnie jakie艣 dziesi臋膰 lat temu. Sz艂o mu ca艂kiem nie藕le, ale potem za bardzo si臋 rozbestwi艂 i sam zacz膮艂 produkowa膰 Kr贸lika, kt贸rego podawa艂 u siebie na przyj臋ciach.

- Co robi teraz?

- Dziewi膮ty rok z dwudziestoletniej odsiadki. - Feeney wyci膮gn膮艂 z kieszeni torb臋 orzeszk贸w. - W Rikers.

- Tak? Dawno tam nie by艂am. Ciekawe, czy za mn膮 t臋skni膮? Przerwa艂a, gdy zapiszcza艂 jej komunikator, i odesz艂a na bok, by odebra膰 po艂膮czenie. - W艂a艣nie wpu艣ci艂am Louise - o艣wiadczy艂a, powr贸ciwszy na miejsce. - M贸wi, 偶e ma jakie艣 informacje na temat wczorajszej historii.

Spojrza艂a na tablic臋, na nowe zdj臋cie. Przypi臋艂a Monik臋 z boku, z dala od fotografii martwych ofiar. I chcia艂a, by tam pozosta艂a.

Kiedy odwr贸ci艂a si臋 od tablicy, zauwa偶y艂a, 偶e McNab i Peabody wymieniaj膮 jakie艣 dziwne gesty. Poniewa偶 ba艂a si臋, 偶e zn贸w zacznie jej drga膰 od tego powieka, szybko odwr贸ci艂a wzrok.

- Peabody, dlaczego nie mam kawy?

- Nie wiem, pani porucznik, ale natychmiast naprawi臋 to niedopatrzenie.

Asystentka zerwa艂a si臋 z miejsca. Programuj膮c autokucharza, nuci艂a pod nosem jak膮艣 weso艂膮 melodi臋, a gdy przynios艂a prze艂o偶onej kaw臋, jej oczy b艂yszcza艂y.

- Jad艂a艣 ostatnio jak膮艣 dobr膮 pizz臋? - mrukn臋艂a Eve, a blask w oczach Peabody natychmiast zamieni艂 si臋 w wyraz zak艂opotania.

- Mo偶e. Tylko jeden kawa艂ek ... albo dwa. Eve nachyli艂a si臋 do niej.

- Zjad艂a艣 ca艂膮 pieprzon膮 pizz臋, prawda?

- To by艂a naprawd臋 dobra pizza. Przyznam, 偶e troch臋 brakowa艂o mi tego smaku.

- 呕adnego nucenia na s艂u偶bie. Peabody wyprostowa艂a ramiona.

- Tak jest, pani porucznik. Ani jednej nutki.

- I nie iskrzy膰 mi tu oczami - doda艂a Eve, podchodz膮c do drzwi i wygl膮daj膮c na korytarz.

- Ty te偶 iskrzy艂aby艣 oczami po takiej dobrej pizzy - mrukn臋艂a Peabody, przezornie jednak zamilk艂a, gdy prze艂o偶ona odpowiedzia艂a jej w艣ciek艂ym warkni臋ciem.

- Dallas. - Louise, kt贸ra zmierza艂a w艂a艣nie do ich drzwi, przyspieszy艂a kroku. Tym razem nie mia艂a na sobie eleganckiej sukni, lecz znoszone d偶insy i obszern膮 koszul臋, kt贸r膮 nosi艂a zwykle w klinice. - Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 z艂apa艂am. Wola艂am nie rozmawia膰 o tym przez 艂膮cze.

- Usi膮d藕. - Poniewa偶 Louise by艂a blada jak 艣ciana, Eve wzi臋艂a j膮 pod rami臋 i posadzi艂a na krze艣le. - We藕 g艂臋boki oddech i powiedz mi, w czym rzecz.

- Chodzi o wczorajszy wiecz贸r. Mia艂am randk臋 w Royal Bar.

- W lokalu Roarke'a? W Palace Hotel?

- Tak. Widzia艂am ich. Dallas, widzia艂am ich w lo偶y obok naszego stolika. Rozmawia艂am z ni膮.

- Zwolnij. Peabody, przynie艣 troch臋 wody.

- Nie zwraca艂am uwagi - kontynuowa艂a Louise. - Gdybym si臋 jej lepiej przyjrza艂a ... Widz臋 teraz jej twarz, patrz臋 na jej oczy, kiedy siedzia艂a przed lustrem. To nie by艂 szampan. Jestem lekarzem, do diab艂a, powinnam by艂a zauwa偶y膰, 偶e jest oszo艂omiona. Teraz to widz臋.

- Wszyscy zauwa偶amy wiele rzeczy poniewczasie. Prosz臋. Eve poda艂a jej szklank臋 z wod膮. - Wypij i spr贸buj si臋 uspokoi膰. Powiedz mi wszystko, co pami臋tasz.

- Przepraszam. - Louise wypi艂a 艂yk wody. - Kiedy dzi艣 rano zobaczy艂am wiadomo艣ci, rozpozna艂am j膮. - Zn贸w si臋 napi艂a. 鈥 Po drodze zadzwoni艂am do szpitala, pyta艂am o ni膮. Nie ma 偶adnej poprawy. 呕adnej. Rokowania s膮 coraz gorsze.

- Wczorajszy wiecz贸r. Skup si臋 na wczorajszym wieczorze.

Siedzisz w barze.

- Tak. - Louise zamkn臋艂a oczy, wzi臋艂a g艂臋boki oddech i uspokoi艂a si臋. - Szampan, kawior. By艂o cudownie. Rozmawiali艣my. My艣la艂am tylko o nim. Ale zauwa偶y艂am, troch臋 przez przypadek, t臋 par臋 w lo偶y. Zam贸wili szampan i kawior, jak my. My艣l臋 ... jestem niemal pewna, 偶e byli tam wcze艣niej od nas. Siedzieli blisko siebie, obejmowali si臋. Byli bardzo atrakcyjn膮 par膮.

- Dobrze, co dalej?

- Ta艅czyli艣my. Zapomnia艂am o nich. Ale potem posz艂am do toalety, usiad艂am, 偶eby si臋 od艣wie偶y膰 i uspokoi膰. Ta randka by艂a dla mnie bardzo mocnym prze偶yciem. Potem pojawi艂a si臋 ona. A偶 iskrzy艂a seksem. Powiedzia艂a, 偶e powinnam jej pogratulowa膰, bo czeka j膮 wielkie szcz臋艣cie. By艂am rozbawiona, 偶a艂owa艂am, 偶e ja nie mog臋 by膰 taka pewna. Wychodzili, kiedy wr贸ci艂am na sal臋. Wychodzili, a ja nawet nie pomy艣la艂am ... - Louise westchn臋艂a. By艂a nienaturalnie podekscytowana, mia艂a szkliste oczy i niezdrowe rumie艅ce. Teraz to widz臋.

- A on? Pami臋tasz, jak wygl膮da艂?

- Elegancki, atrakcyjny. Pasowali do siebie i do tego wn臋trza.

Szkoda, 偶e nie zauwa偶y艂am nic wi臋cej. - Louise przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 przez w艂osy. - Mo偶e Charles b臋dzie pami臋ta艂 co艣 istotnego.

Zaskoczona Eve drgn臋艂a. Dostrzeg艂a te偶 nerwowy grymas na twarzy asystentki.

- Charles?

- Tak, Charles Monroe. Pr贸bowa艂am skontaktowa膰 si臋 z nim dzi艣 rano, ale nie odbiera.

- Dobrze. - A niech to, pomy艣la艂a Eve. - By膰 mo偶e b臋d臋 jeszcze chcia艂a porozmawia膰 z tob膮 dzisiaj.

- Przez ca艂y dzie艅 jestem w klinice. - Louise wsta艂a z krzes艂a. Szkoda, 偶e nie mog臋 bardziej ci pom贸c.

- Wszystko si臋 przyda.

Eve przez d艂u偶szy czas nie wspomina艂a o tym ani s艂owem.

Zamierza艂a nie porusza膰 tego tematu nigdy w 偶yciu. Lecz kamienne milczenie Peabody w ko艅cu j膮 z艂ama艂o.

- No i jak si臋 z tym czujesz? - spyta艂a.

- My艣l臋 o tym. To nie by艂a praca.

- Co?

- Czu艂am wczoraj, 偶e co艣 si臋 mi臋dzy nimi dzieje. To by艂a randka, nie praca. W艂a艣ciwie nie przeszkadza mi to - o艣wiadczy艂a Peabody. - Jeste艣my tylko przyjaci贸艂mi. To by艂 tylko pewien szok, to wszystko. - Spojrza艂a za okno, na wej艣cie do budynku Charlesa, gdy Eve zaparkowa艂a przy chodniku. Tak, lepiej b臋dzie dla niej, je艣li szybko si臋 z tym pogodzi.

Szed艂 do windy, gdy wjecha艂y na jego pi臋tro.

- Dallas. W艂a艣nie si臋 do was wybiera艂em. Widzia艂em przed chwil膮. ..

- Wiem. Wejd藕my najpierw do 艣rodka.

- Wiesz, ale ... Louise. Jak ona si臋 czuje? Musz臋 do niej zadzwoni膰.

Eve unios艂a lekko brwi, widz膮c, jak Charles dr偶膮cymi r臋kami otwiera drzwi. Niewzruszony Charles Monroe najwyra藕niej by艂 mocno poruszony.

- P贸藕niej. Nic jej nie jest.

- Nie mog臋 zebra膰 my艣li - wyzna艂 i gdy weszli do 艣rodka, roztargnionym gestem pog艂aska艂 Peabody po ramieniu. - Rano sp臋dzi艂em godzin臋 w zbiorniku relaksacyjnym. Dopiero kilka minut temu w艂膮czy艂em ekran. Ta wiadomo艣膰 ... jakby kto艣 uderzy艂 mnie w twarz. Widzieli艣my ich wczoraj wieczorem. Jego i t臋 kobiet臋, kt贸r膮 pr贸bowa艂 zamordowa膰.

- Opowiedz mi o tym.

Jego zeznanie pokrywa艂o si臋 niemal w ca艂o艣ci z tym, co powiedzia艂a Louise, pr贸cz spotkania w toalecie. Jednak uwaga, 偶e m臋偶czyzna przypomina艂 mu osob臋 do towarzystwa, wzbudzi艂a zainteresowanie Eve.

- Dlaczego tak pomy艣la艂e艣?

- Traktowa艂 j膮 z lekkim dystansem, ledwie wyczuwalnym.

Trudno to wyja艣ni膰. By艂 dla niej bardzo mi艂y, ale kry艂o si臋 pod tym jakie艣 wyrachowanie. Nie przeszkadza艂o mu to, 偶e ona si臋 do niego klei, i pozwoli艂 jej zap艂aci膰 rachunek. By艂em zaj臋ty czym innym - przyzna艂 Charles - ale zauwa偶y艂em, jak na ni膮 patrzy艂, gdy wysz艂a do toalety. Zn贸w wyrachowanie. I pewno艣膰 siebie. Niekt贸re osoby do towarzystwa traktuj膮 klient贸w w ten spos贸b.

- A klienci?

- S艂ucham?

- Niekt贸rzy klienci traktuj膮 tak osoby do towarzystwa.

Charles patrzy艂 przez chwil臋 na Eve, potem skin膮艂 g艂ow膮. - Tak. Masz racj臋.

Odwr贸ci艂a si臋 do drzwi.

- Zr贸b mi przys艂ug臋, Charles, i popytaj swoje kole偶anki o klienta, kt贸ry lubi klasyczn膮 muzyk臋, r贸偶e i 艣wiece. - Obejrza艂a si臋 przez rami臋. - I poezj臋. Znacie chyba preferencje klient贸w, prawda?

- Oczywi艣cie, je艣li zale偶y nam na pracy ... Dobrze, popytam.

Delio? Mo偶emy porozmawia膰?

Eve nie zatrzyma艂a si臋. - 艢ci膮gn臋 wind臋.

- Wiem, 偶e byli艣my um贸wieni na kolacj臋 dzi艣 wieczorem - zacz膮艂.

- Nie przejmuj si臋 tym. - Peabody z rado艣ci膮 odkry艂a, 偶e mo偶e swobodnie si臋 u艣miecha膰, swobodnie poca艂owa膰 go policzek. W ko艅cu od tego s膮 przyjaciele. - Lubi臋 j膮.

- Dzi臋ki. - U艣cisn膮艂 d艂o艅 Peabody. - Ja te偶.

12

Pracownicy zwykle bardzo si臋 denerwowali, kiedy Roarke sk艂ada艂 niezapowiedzian膮 wizyt臋 w kt贸rej艣 ze swoich firm. Uwa偶a艂, 偶e odrobina nerw贸w im nie zaszkodzi, wr臋cz przeciwnie, pomo偶e pracowa膰 na odpowiednim poziomie.

P艂aci艂 dobrze, a warunki pracy we wszystkich jego firmach, fabrykach, sp贸艂kach i biurach na ca艂ej planecie i jej satelitach by艂y wyj膮tkowo dobre.

Wiedzia艂, co znaczy by膰 biednym, 偶y膰 w brudzie i ciemno艣ci.

Dla niekt贸rych - na przyk艂ad dla niego - takie warunki by艂y motywacj膮 do rozwoju, lecz dla wi臋kszo艣ci ludzi niska p艂aca, zdobywana w ciasnym, dusznym pomieszczeniu, by艂a raczej powodem do depresji i z艂o艣ci, a poza tym prowokowa艂a do kradzie偶y.

Wola艂 prowadzi膰 inn膮 polityk臋 i wzbudza膰 u pracownik贸w wdzi臋czno艣膰 oraz poczucie obowi膮zku i lojalno艣ci.

Szed艂 przez g艂贸wny korytarz Allegany, notuj膮c w my艣lach, co nale偶a艂oby poprawi膰 w systemie ochrony, w wystroju. Nie m贸g艂 mie膰 zastrze偶e艅 do systemu komunikacji, bo w ci膮gu kilku minut od chwili, gdy poprosi艂 o spotkanie z g艂贸wnym chemikiem, zosta艂 odeskortowany na trzynaste pi臋tro. Nim dotarli do w艂a艣ciwego gabinetu, ogromnie przej臋ta recepcjonistka, kt贸ra towarzyszy艂a mu podczas tej kr贸tkiej podr贸偶y, dwukrotnie zaproponowa艂a kaw臋 i trzy razy przeprosi艂a za to, 偶e nie uda艂o im si臋 jeszcze zlokalizowa膰 doktora Stilesa.

- Na pewno jest bardzo zaj臋ty. - Roarke rozejrza艂 si臋 po du偶ym, nieco zaba艂aganionym pokoju o szczelnie zas艂oni臋tych oknach.

By艂o tu ciemno jak w grobie.

- Och tak, prosz臋 pana. Na pewno jest bardzo zaj臋ty, prosz臋 pana. Mo偶e zechce pan napi膰 si臋 kawy?

- Nie, dzi臋kuj臋. Je艣li doktor Stiles jest w jednym ze swoich laboratori贸w, to mo偶e ... - Przerwa艂, gdy do pokoju wmaszerowa艂 m臋偶czyzna w rozwianym fartuchu i z gniewnym grymasem na twarzy. - Jestem w 艣rodku projektu.

- Tak przypuszcza艂em - odpar艂 Roarke 艂agodnie. - Przepraszam, 偶e ci przeszkadzam.

- Co ty tu robisz? - spyta艂 Stiles przera偶on膮 sekretark臋. M贸wi艂em ci, 偶e nie 偶ycz臋 sobie, by obcy ludzie pl膮tali si臋 po moim gabinecie.

- Tak, ale ...

- Sio. Sio. - Przegoni艂 j膮, machaj膮c przy tym r臋kami, jakby odp臋dza艂 kury na farmie. - Czego chcesz? - zwr贸ci艂 si臋 do Roarke'a, zatrzaskuj膮c drzwi.

- Ja te偶 si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋, Stiles.

- Nie mam czasu na towarzyskie pogaduszki i polityk臋.

Pracujemy tu nad now膮 surowic膮 regeneracyjn膮 serca. - I jak idzie?

- Dobrze, ale mo偶e by膰 gorzej, je艣li b臋dziesz mi d艂ugo zawraca艂 g艂ow臋.

Stiles, pot臋偶ny m臋偶czyzna o ramionach zapa艣nika, opad艂 ci臋偶ko na fotel. Jego twarz zdominowana by艂a przez ogromny nos, kt贸ry przecina艂 j膮 na p贸艂 niczym ostrze siekiery pniak. Mia艂 czarne inteligentne oczy, usta zastyg艂e w grymasie niezadowolenia. Jego siwa czupryna, kt贸rej nigdy nie farbowa艂, stercza艂a prosto do g贸ry, niczym metalowa szczotka.

By艂 niewychowany, opryskliwy, ponury i sarkastyczny. Roarke bardzo go lubi艂.

- Pracowa艂e艣 tu, kiedy Allegany zwi膮zane by艂o z J. Forresterem.

- Ha. - Stiles wyj膮艂 fajk臋, kt贸rej nie zapala艂 od pi臋tnastu lat, i przygryz艂 cybuch. - Pracowa艂em tu, kiedy ty ssa艂e艣 jeszcze palec i 艣lini艂e艣 si臋 bez opami臋tania.

- Na szcz臋艣cie wyros艂em ju偶 z tych nieprzyjemnych nawyk贸w.

Ta sp贸艂ka zajmowa艂a si臋 konkretnym projektem.

- Zaburzenia seksualne. Gdyby ludzie nie my艣leli tyle o seksie, mieliby z nim mniej problem贸w.

- Tak, ale i znacznie mniej przyjemno艣ci. - Roarke podni贸s艂 pude艂ko z jakimi艣 starymi dyskami i odstawi艂 je na pod艂og臋. - Podobno si臋 o偶eni艂e艣, tak? I po seksie.

Roarke pomy艣la艂 o cudownym ciele Eve.

- M贸wisz o swoich do艣wiadczeniach?

Stiles wyda艂 z siebie jakie艣 chrz膮kni臋cie, kt贸re mia艂o zapewne oznacza膰 艣miech.

- Wracaj膮c do sprawy - kontynuowa艂 Roarke - potrzebuj臋 informacji o tej sp贸艂ce, o projekcie i najwa偶niejszych graczach. - Czy ja wygl膮dam, wed艂ug ciebie, jak jaka艣 pieprzona baza danych?

Roarke zignorowa艂 to pytanie. Co wi臋cej, zignorowa艂 jego form臋, czego nie zrobi艂by w przypadku wielu innych ludzi.

- Zgromadzi艂em ju偶 sporo danych, ale zale偶y mi te偶 na osobistych refleksjach. Theodore McNamara.

- Dupek.

- Wydaje mi si臋, 偶e okre艣lasz tym terminem niemal wszystkich swoich znajomych ... i nieznajomych. Mo偶e zechcia艂by艣 doda膰 do tego gar艣膰 konkret贸w?

- Bardziej interesowa艂y go zyski ni偶 rezultaty, s艂awa ni偶 og贸lny obraz. Przegania艂 ludzi z miejsca na miejsce, zaharowywa艂 ich na 艣mier膰 tylko po to, 偶eby pokaza膰, 偶e jest najwa偶niejszy. Traktowa艂 wszystkich jak 艣mieci, nigdy nie pomin膮艂 okazji, 偶eby komu艣 do艂o偶y膰. Chcia艂 zosta膰 gwiazd膮, mizdrzy艂 si臋 do medi贸w jak dziwka.

- Rozumiem, 偶e po ci臋偶kim dniu pracy nie spotykali艣cie si臋 przy piwie.

- Nie znosi艂em tego sukinsyna. Ale nie mog臋 odm贸wi膰 mu zdolno艣ci. W tej napuszonej primadonnie jest umys艂 geniusza. - Przez chwil臋 Stiles ssa艂 pust膮 fajk臋 i rozmy艣la艂. Sam dobiera艂 wi臋kszo艣膰 zespo艂贸w. Zatrudni艂 nawet swoj膮 c贸rk臋. Jak ona mia艂a na imi臋 ... ? Ha, kogo to zreszt膮 obchodzi? 艢wietny umys艂, harowa艂a jak w贸艂 i nie mia艂a nic do powiedzenia.

- Mog臋 wi臋c za艂o偶y膰, 偶e ten projekt by艂 zasadniczo dzieckiem McNamary?

- On podejmowa艂 wi臋kszo艣膰 decyzji, wyznacza艂 kierunek prac.

Teoretycznie by艂a to praca zespo艂owa, ale McNamara by艂 dyrektorem, rzecznikiem i najwa偶niejszym sukinsynem. Mieli艣my spory fundusz, pieni膮dze sp贸艂ki, prywatni inwestorzy. Seks 艣wietnie si臋 sprzedaje. W kilku przypadkach nawet nam si臋 poszcz臋艣ci艂o.

- S艂ysza艂em co艣 o tym.

- Normalny seks dla stuletniego faceta i bezpieczna ci膮偶a dla kobiet po pi臋膰dziesi膮tce. - Stiles pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Od tej pory media domaga艂y si臋 cud贸w. Mniej spektakularne osi膮gni臋cia, takie jak leczenie bezp艂odno艣ci bez ryzyka, 偶e urodz膮 si臋 pi臋cioraczki, niewarte by艂y nawet ich uwagi. Inwestorzy, a mieli艣my ich wtedy ca艂膮 mas臋, chcieli czego艣 wi臋cej, a McNamara naciska艂 na nas, 偶eby艣my im to dali. Pracowali艣my z niebezpiecznymi substancjami, niestabilnymi. Kusz膮cymi. Koszta ros艂y, a eksperymenty przeprowadzano zbyt szybko, by dobrze zbada膰 ich rezultaty. Chemia, efekty uboczne, niedozwolone u偶ycie 艣rodk贸w. Tak偶e dla przyjemno艣ci. Pojawia艂y si臋 kolejne oskar偶enia, w ko艅cu projekt zamkni臋to.

- A McNamara?

- Uda艂o mu si臋 uratowa膰 sk贸r臋. - Stiles skrzywi艂 si臋 z odraz膮. - Wiedzia艂, co si臋 艣wi臋ci. Wszystko przechodzi艂o w ko艅cu przez jego r臋ce.

- A co z personelem? Mo偶e pami臋tasz kogo艣, kto ch臋tniej ni偶 inni korzysta艂 z tych 艣rodk贸w?

Stiles obdarzy艂 go zimnym spojrzeniem. - Czy ja wygl膮dam jak 艂asica?

- W艂a艣ciwie ... ach, chodzi ci o metaforyczne, a nie dos艂owne znaczenie.

- Poczekajmy jeszcze pi臋膰dziesi膮t lat, i ty te偶 nie b臋dziesz ju偶 taki 艂adniutki.

- Nie mog臋 si臋 doczeka膰. Stiles. - Roarke nagle spowa偶nia艂; pochyli艂 si臋 do przodu. - Tu nie chodzi bynajmniej o plotki. Dwie kobiety zamordowane, jedna w 艣pi膮czce. Je艣li istnieje jakiekolwiek prawdopodobie艅stwo, 偶e ma to bezpo艣redni zwi膮zek z tym projektem ...

- Jakie kobiety? Jakie morderstwa?

Roarke westchn膮艂 cicho. Zupe艂nie zapomnia艂, z kim rozmawia. - Wyjd藕 czasami z laboratorium, Stiles.

- Po co? Tam s膮 ludzie. Nic tak nie psuje mi humoru jak ludzie.

- Jaki艣 cz艂owiek faszeruje kobiety tymi samymi 艣rodkami, kt贸re badali艣cie w ramach tamtego projektu. Zabija je za ich pomoc膮.

- Niemo偶liwe. Wiesz, ile by tego trzeba, 偶eby doprowadzi膰 ofiar臋 do 艣mierci? Ile kosztowa艂yby potrzebne sk艂adniki?

- Znam te dane, dzi臋kuj臋. Ale w tym przypadku koszt nie ma znaczenia.

- Cholernie du偶o pieni臋dzy, nawet je艣li sam by to robi艂.

- Czego trzeba, 偶eby to robi膰?

Stile s zmarszczy艂 czo艂o.

- Dobrego laboratorium, 艣wietnego sprz臋tu i jeszcze lepszego chemika. Komory powietrznej do przeprowadzenia reakcji stabilizuj膮cej. Musia艂by to robi膰 za w艂asne pieni膮dze. Gdyby zajmowa艂o si臋 tym jakiekolwiek akredytowane laboratorium czy centrum badawcze, ju偶 dawno bym o tym wiedzia艂.

- S艂uchaj uwa偶nie, co piszczy w trawie - poprosi艂 go Roarke. I spr贸buj dowiedzie膰 si臋 czego艣 o nieakredytowanych laboratoriach. - Gdy zapiszcza艂 jego kieszonkowy komunikator, rzuci艂: Przepraszam. - W艂膮czy艂 s艂uchawk臋. - Roarke, s艂ucham.

Eve nie lubi艂a traci膰 czasu na czekanie. Szczeg贸lnie nie lubi艂a czeka膰 w miejscach, w kt贸rych postrzegano j膮 bardziej jak 偶on臋 Roarke'a ni偶 policjantk臋. Palace Hotel, by艂 jednym z tych miejsc.

Nie udobrucha艂 jej nawet fakt, 偶e zosta艂a zaprowadzona do prywatnego gabinetu m臋偶a, gdzie mog艂a przes艂ucha膰 kelnera, kt贸ry obs艂ugiwa艂 Monik臋 i jej zab贸jc臋.

Zdecydowanie bardziej podoba艂a jej si臋 wizyta w Rikers, gdzie nikt nie oferowa艂 jej podobnych wyg贸d, personel by艂 opryskliwy, a wi臋藕niowie niebezpieczni. Cho膰 jej rozmowa z Gunnem nie przynios艂a niczego nowego, odbywa艂a si臋 w bardziej komfortowych warunkach.

- Przy艣l臋 Jamala, gdy tylko si臋 tu pojawi. - Nieziemsko zgrabna i elegancka hostessa zaprosi艂a ich gestem do wyj艣cia, gdy otworzy艂y si臋 drzwi windy. - Je艣li ktokolwiek inny z personelu Palace Hotel mo偶e pani w czym艣 pom贸c, prosz臋 tylko poprosi膰.

By otworzy膰 drzwi gabinetu, potrzebowali nie tylko kodu, ale i odcisku palca mened偶era, kt贸ry specjalnie w tym celu musia艂 si臋 do nich pofatygowa膰. W holdingu Roarke Industries nigdy nie oszcz臋dzano na 艣rodkach bezpiecze艅stwa.

- Czy tymczasem zechc膮 si臋 panie czego艣 napi膰? - spyta艂a hostessa z ciep艂ym u艣miechem.

- Drink z mango - wyskoczy艂a szybko Peabody, nim jej prze艂o偶ona mog艂a kategorycznie odm贸wi膰. Oczywi艣cie zosta艂a przez ni膮 obdarzona cierpkim spojrzeniem. - Chce mi si臋 pi膰, to wszystko.

- Oczywi艣cie. - Hostessa podesz艂a do rze藕bionego kredensu, w kt贸rym znajdowa艂 si臋 auto kucharz, i uruchomi艂a odpowiedni program. - Co dla pani, pani porucznik?

- Tylko kelner.

- Zaraz tu b臋dzie. - Pracownica hotelu poda艂a Peabody nap贸j z mango w wysokiej, smuk艂ej szklance. - Je艣li nie maj膮 panie innych 偶ycze艅, zostawi臋 panie same. - Wysz艂a z gabinetu, dyskretnie zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

- To jest naprawd臋 dobre. - Peabody rozkoszowa艂a si臋 ka偶dym 艂ykiem. - Powinna艣 spr贸bowa膰.

- Nie przysz艂y艣my tu, 偶eby si臋 opija膰 jakimi艣 fiku艣nymi drinkami. - Eve przechadza艂a si臋 nerwowo po pokoju. Mimo sprz臋tu biurowego przypomina艂 on raczej luksusowy apartament ni偶 gabinet. - Chc臋 mie膰 zeznanie kelnera, zanim dopadn臋 tego McNamar臋. Przesta艅 siorba膰 to 艣wi艅stwo i sprawd藕, jak si臋 czuje Monika Cline.

- Mog臋 robi膰 jedno i drugie.

Kiedy asystentka wype艂nia艂a polecenie, jej prze艂o偶ona skontaktowa艂a si臋 z Feeneyem. - Daj mi co艣.

- By艂a艣 ju偶 w Rikers?

- By艂am i wr贸ci艂am. Wymienili艣my z Gunnem kilka uprzejmo艣ci, ten przemi艂y cz艂owiek zaproponowa艂 mi mi臋dzy innymi, 偶ebym wykona艂a na sobie kilka akt贸w seksualnych, kt贸re cho膰 do艣膰 pomys艂owe, s膮 albo anatomicznie niewykonalne albo zabronione.

- Ten sam stary Gunn - powiedzia艂 Feeney z czu艂o艣ci膮.

- Poza tym niczego si臋 od niego nie dowiedzia艂am. By艂 naprawd臋 w艣ciek艂y, 偶e kto艣 wszed艂 na jego dzia艂k臋 i robi na tym du偶e pieni膮dze, wi臋c chyba nic o tym nie wie. Daj mi co艣.

- M贸wi艂em ci, 偶e to troch臋 potrwa.

- Czas ucieka. Jeden z nich mo偶e mie膰 dzisiaj randk臋.

- Dallas, wiesz ile bzdur przesz艂o przez ten komputer? On jest og贸lnie dost臋pny, na mi艂o艣膰 bosk膮. Nie mog臋 po prostu si臋gn膮膰 i wyci膮gn膮膰 jednego u偶ytkownika, jak kr贸lika z kapelusza.

- Masz komputer Cline. Nie mo偶esz ich por贸wna膰?

- Dallas, czy ja wygl膮dam jak kto艣, kto po raz pierwszy przyszed艂 dzisiaj do pracy? Nie kontaktowa艂 si臋 z ni膮 z tego komputera. Przynajmniej nic takiego nie znalaz艂em. Chcesz, 偶ebym ci t艂umaczy艂, co mam tutaj robi膰, czy 偶ebym to robi艂?

- R贸b to. - Si臋gn臋艂a do wy艂膮cznika, w por臋 si臋 jednak opami臋ta艂a. - Przepraszam - dorzuci艂a i dopiero wtedy zako艅czy艂a rozmow臋.

- Bez zmian - zakomunikowa艂a Peabody. - Nadal w stanie krytycznym i 艣pi膮czce.

Otworzy艂y si臋 drzwi gabinetu. Eve powiedzia艂a sobie, 偶e nie powinna by膰 ani troch臋 zaskoczona widokiem Roarke'a.

- A co ty tu robisz?

- Zdaje si臋, 偶e to m贸j gabinet. - Roarke rozejrza艂 si臋. - Tak, z ca艂膮 pewno艣ci膮. Jamal, to jest porucznik Dallas i sier偶ant Peabody. Chc膮 zada膰 ci kilka pyta艅 i potrzebuj膮 twojej pe艂nej wsp贸艂pracy.

Jamal by艂 niski i chudy jak szczapa, jego sk贸ra b艂yszcza艂a niczym wypolerowany obsydian. Bia艂ka oczu migota艂y na jej tle, gdy przygl膮da艂 si臋 Eve. Ubrany by艂 ju偶 w s艂u偶bowy str贸j, a buty l艣ni艂y czerni膮 r贸wnie g艂臋bok膮 jak jego twarz.

- Tak jest.

- Spokojnie, Jamal - zwr贸ci艂a si臋 do niego Eve. - Nic ci nie grozi.

- Wiem. Chodzi o t臋 kobiet臋 w 艣pi膮czce. Widzia艂em wiadomo艣ci i zastanawia艂em si臋, czy powinienem p贸j艣膰 na policj臋, czy do pracy. - Zerkn膮艂 na swego pracodawc臋.

- Warunki s膮 tutaj nieco bardziej komfortowe - o艣wiadczy艂 Roarke ze swobod膮.

- Ty tak uwa偶asz - mrukn臋艂a Eve pod nosem.

- Usi膮d藕, Jamal - zaprosi艂 go Roarke. - Chcia艂by艣 si臋 czego艣 napi膰?

- Nie, prosz臋 pana, dzi臋kuj臋.

- Mo偶e pozwolisz - wtr膮ci艂a Eve - 偶e to ja poprowadz臋 to przes艂uchanie?

- Oczywi艣cie. - Jej m膮偶 usiad艂 za biurkiem. - Nie, nie wychodz臋. Jamal ma prawo korzysta膰 z pomocy swojego przedstawiciela.

- Bardzo chcia艂bym pom贸c. - Kelner usiad艂, wyprostowany jak struna, z r臋kami z艂o偶onymi r贸wno na kolanach. - Nawet gdyby pan Roarke nie prosi艂 mnie o pe艂n膮 wsp贸艂prac臋, chcia艂bym pom贸c. To m贸j obowi膮zek.

Eve unios艂a lekko brwi.

- C贸偶, mi艂o mi to s艂ysze膰. B臋d臋 nagrywa膰 t臋 rozmow臋. Peabody?

- Tak jest. Nagrywam.

- Przes艂uchanie Jamala Jabara, 艣ledztwo w sprawie usi艂owania zab贸jstwa Moniki Cline. Sprawa H - 78932C. Przes艂uchanie prowadzi porucznik Eve Dallas. Obecni tak偶e: sier偶ant Delia Peabody jako asystent prowadz膮cego i Roarke jako przedstawiciel 艣wiadka Jabara. Jamal, pracujesz jako kelner w lokalu Royal Lounge, b臋d膮cym cz臋艣ci膮 Palace Hotel. Zgadza si臋?

- Tak. Pracuj臋 tu od trzech lat.

- Wczoraj wieczorem obs艂ugiwa艂e艣 par臋 przy stoliku pi臋膰 w twoim rewirze.

- W czasie mojej zmiany obs艂ugiwa艂em cztery pary przy tym stoliku.

Eve wyj臋艂a zdj臋cia i je podnios艂a. - Rozpoznajesz tych ludzi?

- Tak. Byli wczoraj wieczorem w moim rewirze, przy stoliku numer pi臋膰. Zam贸wili Dom Perignon rocznik pi臋膰dziesi膮ty sz贸sty i kawior z bie艂ugi na pocz膮tek. M臋偶czyzna路 przyszed艂 tu偶 przed dziewi膮t膮, okre艣li艂 bardzo dok艂adnie, co mam podawa膰 i jak.

- Przyszed艂 pierwszy.

- O tak, by艂 prawie p贸艂 godziny wcze艣niej ni偶 kobieta. Ale kaza艂 mi przynie艣膰 szampan od razu i otworzy膰 butelk臋. Powiedzia艂, 偶e sam b臋dzie go nalewa艂. Kawior mia艂 by膰 podany dopiero po jej przybyciu.

- Mia艂 przy sobie torb臋? Czarn膮, sk贸rzan膮, z d艂ugim paskiem?

- Tak. Nie chcia艂 zostawi膰 jej w szatni. Trzyma艂 j膮 na krze艣le obok siebie. Dzwoni艂 do kogo艣. My艣la艂em, 偶e do kobiety, z kt贸r膮 by艂 um贸wiony, bo nie przychodzi艂a tak d艂ugo. Ale nie wygl膮da艂 na zniecierpliwionego, a kiedy spyta艂em, czy nie 偶yczy sobie czego艣 i czy jego go艣膰 si臋 sp贸藕nia, odpowiedzia艂, 偶e nie.

- Kiedy rozla艂 szampan do kieliszk贸w?

- Nie widzia艂em dok艂adnie, ale tu偶 przez dziewi膮t膮 trzydzie艣ci kieliszki by艂y pe艂ne. Wkr贸tce potem przysz艂a ta pani. I wtedy zrozumia艂em ... to znaczy tak mi si臋 wydawa艂o, dlaczego przyszed艂 tak wcze艣nie, skoro by艂 um贸wiony dopiero o wp贸艂 do dziesi膮tej. Zak艂ada艂em, 偶e si臋 denerwuje, bo to ich pierwsza randka.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e to pierwsza randka?

- Mog艂em si臋 domy艣li膰, bo byli troch臋 zdenerwowani i na pocz膮tku zachowywali si臋 troch臋 sztywno. Ale potem ta kobieta powiedzia艂a, jak bardzo si臋 cieszy, 偶e mo偶e wreszcie spotka膰 go twarz膮 w twarz, wi臋c by艂em ju偶 pewny.

- O czym rozmawiali?

Jamal zerkn膮艂 niepewnie na swego pracodawc臋.

- Nie wolno nam pods艂uchiwa膰 rozm贸w klient贸w - rzek艂.

- Masz uszy. S艂ysze膰 to nie to samo co s艂ucha膰 鈥 powiedzia艂 Roarke.

Eve dostrzeg艂a wyraz wdzi臋czno艣ci na twarzy Jamala.

- Nie, nie to samo - przyzna艂 kelner. - Kiedy podawa艂em kawior, rozmawiali o sztuce i literaturze, bezpieczny temat, dzi臋ki kt贸remu ludzie mog膮 si臋 lepiej pozna膰. On s艂ucha艂 jej z uwag膮, zachowywa艂 si臋 jak prawdziwy d偶entelmen ... Na pocz膮tku.

- Ale to si臋 zmieni艂o.

- Mo偶na by powiedzie膰, 偶e bardzo szybko ... prze艂amali lody.

Ca艂owali si臋, dotykali w do艣膰 艣mia艂y spos贸b ... Je艣li rozumie pani, co mam na my艣li.

- Tak, rozumiem.

- Kiedy zabra艂em kawior, zap艂aci艂a ta pani. Wydawa艂o mi si臋 to nie艂adne, bo przecie偶 to on z艂o偶y艂 zam贸wienie - doda艂 nie艣mia艂o Jama!. - Ale ona da艂a mi bardzo du偶y napiwek. Siedzieli jeszcze przez chwil臋, przy winie. Mia艂em wra偶enie, 偶e ona sta艂a si臋 agresywna. W pewnej chwili ... - Jamal poprawi艂 si臋 na krze艣le, spl贸t艂 palce - widzia艂em jej r臋k臋 pod sto艂em ... i ... hm ... w jego spodniach. Poniewa偶 jest to niezgodne z wizerunkiem restauracji, zastanawia艂em si臋, czy nie zameldowa膰 o tym prze艂o偶onemu. Ale wtedy ona wsta艂a i posz艂a do toalety. Kiedy wr贸ci艂a, oboje wyszli.

- Czy widzia艂e艣 tu wcze艣niej kt贸re艣 z nich?

- Jej nie pami臋tam, ale tu przewija si臋 bardzo du偶o ludzi. Royal Lounge to w ko艅cu znane miejsce. Ale pami臋tam jego.

Eve unios艂a lekko g艂ow臋.

- Sk膮d?

- By艂 ju偶 kiedy艣 w moim rewirze, przy tym samym stoliku.

Jaki艣 tydzie艅 temu, mo偶e troch臋 wcze艣niej. Z innym m臋偶czyzn膮. Nie wygl膮da艂 tak samo, ale to by艂 on. Wczoraj wieczorem mia艂 ja艣niejsze i d艂u偶sze w艂osy. Jego twarz te偶 by艂a troch臋 inna. Trudno mi to okre艣li膰.

- Ale rozpozna艂e艣 go?

- Jego pier艣cie艅. Podziwia艂em go ju偶 wcze艣niej. Moja 偶ona jest jubilerem, wi臋c mam oko do takich rzeczy. Szeroki pas ze splecionych pask贸w bia艂ego i 偶贸艂tego z艂ota z kwadratowym kamieniem. Rubin z wyrze藕bion膮 g艂ow膮 smoka, bardzo charakterystyczny. Jego towarzysz te偶 mia艂 podobny pier艣cie艅, tylko z szafirem. Wtedy my艣la艂em, 偶e s膮 par膮, a te pier艣cienie to ich obr膮czki.

- Wczoraj mia艂 rubinowy pier艣cie艅.

- Tak. Mia艂em ju偶 nawet powiedzie膰 co艣 na ten temat, ale pomy艣la艂em, 偶e skoro tak bardzo zmieni艂 wygl膮d, to mo偶e nie chce zosta膰 rozpoznany. Zaznaczy艂 zreszt膮 wyra藕nie, 偶e nie 偶yczy sobie rozmawia膰 z kelnerem.

Eve wsta艂a z krzes艂a, zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pokoju.

- Powiedz mi wszystko, co pami臋tasz z tamtego spotkania.

Kiedy widzia艂e艣 go z tym drugim m臋偶czyzn膮.

- Pami臋tam tylko, 偶e to by艂o mniej wi臋cej przed tygodniem.

Nie mog臋 sobie przypomnie膰, kt贸rego wieczoru, ale gdzie艣 na pocz膮tku zmiany, oko艂o si贸dmej. Zam贸wili wino i przystawki. U艣miechn膮艂 si臋 cierpko. - I dali ma艂y napiwek.

- Jak p艂acili?

- Got贸wk膮.

- O czym rozmawiali?

- Nie s艂ysza艂em zbyt wiele. Wygl膮da艂o na to, 偶e si臋 spierali, cho膰 spokojnie, kt贸ry z nich rozpocznie jak膮艣 gr臋. Byli w 艣wietnych humorach. Pami臋tam, 偶e kiedy przyjmowa艂em zam贸wienie przy stoliku numer sze艣膰, jeden z nich rzuca艂 monet膮.

Rzut monet膮 przes膮dzi艂 o losie Bryny Bankhead, pomy艣la艂a Eve. - Jamal, chcia艂bym, 偶eby艣 popracowa艂 ze specjalist膮 od portret贸w pami臋ciowych.

- Obawiam si臋, 偶e nie b臋d臋 umia艂 dobrze go opisa膰.

- To ju偶 nasze zmartwienie. Dzi臋kuj臋 ci bardzo za wsp贸艂prac臋, by艂e艣 nam bardzo pomocny. Za chwil臋 skontaktuje si臋 z tob膮 specjalista od portret贸w.

- Dobrze. - Kelner spojrza艂 na swego pracodawc臋, a kiedy ten skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮, wsta艂. - Mam nadziej臋, 偶e to, co powiedzia艂em, pomo偶e pani go powstrzyma膰 przed zrobieniem krzywdy komu艣 innemu.

- Jama!. - Roarke tak偶e podni贸s艂 si臋 z krzes艂a. - Porozmawiam z twoim prze艂o偶onym. Otrzymasz pe艂n膮 wyp艂at臋 za czas, jaki b臋dziesz musia艂 po艣wi臋ci膰 na wsp贸艂prac臋 z policj膮.

- Dzi臋kuj臋.

- Sprawdzamy pier艣cionek - rzuci艂a Eve, gdy tylko za kelnerem zamkn臋艂y si臋 drzwi. - Wszystkie punkty w Nowym Jorku, kt贸re zajmuj膮 si臋 takimi rzeczami. Sprowad藕cie tu technika od portret贸w, natychmiast.

- Ju偶 si臋 robi - mrukn臋艂a Peabody.

- Pani porucznik? - G艂os Roarke'a powstrzyma艂 Eve, zanim dosz艂a do drzwi.

- Co?

- Dok膮d si臋 wybierasz?

- Na komend臋, przejrz臋 dyskietki ochrony i spr贸buj臋 namierzy膰 ten pier艣cie艅.

- Mo偶na to zrobi膰 tutaj. I to znacznie szybciej. Komputer, odtwarzanie dysku ochrony, Royal Lounge, sz贸sty czerwca, dwudziesta czterdzie艣ci pi臋膰.

Odtwarzam ... Kt贸ry ekran?

- Zaraz, masz kamery w restauracji?

- Dbam o wszystkie 艣rodki bezpiecze艅stwa.

Eve zakl臋艂a pod nosem.

- Mog艂e艣 mi o tym powiedzie膰.

- No i powiedzia艂em. Ekran numer jeden.

Na 艣cianie pojawi艂 si臋 obraz sali. Elegancko wystrojeni klienci siedzieli przy stolikach lub ta艅czyli, podczas gdy obs艂uguj膮cy ich kelnerzy kr膮偶yli bez ustanku mi臋dzy lo偶ami, stolikami i kuchni膮.

Roarke przesun膮艂 r臋cznie obraz o kilka minut.

- Powinien ju偶 by膰 ... o w艂a艣nie. - Zatrzyma艂 obraz.

Eve podesz艂a bli偶ej, wpatrzona w d艂onie m臋偶czyzny na ekranie. - Nie widz臋 pier艣cienia pod tym k膮tem. Odtwarzaj dalej.

Czeka艂a, obserwowa艂a, jak morderca rozmawia z hostess膮. Ta zaprowadzi艂a go do zarezerwowanej lo偶y. Trzyma艂 r臋ce pod sto艂em, gdy Jamal wyszed艂 go przywita膰. - No, dalej - niecierpliwi艂a si臋 Eve. - Podrap si臋 po nosie albo co.

Jamal powr贸ci艂 z butelk膮 szampana i kieliszkami. Postawi艂 je na stole. Chcia艂 rozla膰 szampan, zosta艂 jednak odprawiony zniecierpliwionym machni臋ciem r臋ki.

- Zatrzymaj - rozkaza艂a Eve, lecz Roarke ju偶 to zrobi艂. Powi臋ksz kwadrat dwadzie艣cia na trzydzie艣ci o pi臋膰dziesi膮t procent.

Kiedy Roarke powt贸rzy艂 jej pro艣b臋, Eve zrozumia艂a, 偶e komputer reaguje tylko na jego g艂os. W innych okoliczno艣ciach pewnie by j膮 to zirytowa艂o, teraz jednak my艣la艂a wy艂膮cznie o pier艣cieniu widocznym na ekranie. Nie mog艂a wymarzy膰 sobie bardziej precyzyjnego widoku.

- Chc臋 wydruk tego zdj臋cia.

- Ile?

- Daj mi dziesi臋膰. I prze艣lij zawarto艣膰 tej dyskietki do mojego biura i prywatnego komputera Peabody.

Asystentka otworzy艂a usta, potem jednak zamkn臋艂a je z powrotem, uznawszy, 偶e nie powinna jednak pyta膰, jak cywil mo偶e przes艂a膰 dane do s艂u偶bowego komputera bez kod贸w dost臋pu i elektronicznej autoryzacji.

- Zobaczymy, czy uda nam si臋 zaoszcz臋dzi膰 troch臋 czasu.

Peabody, b臋dziesz dzwoni膰 do wszystkich jubiler贸w w mie艣cie. Poka偶esz im zdj臋cie pier艣cienia. Mo偶e znajdziemy cz艂owieka, kt贸ry to dla nich zrobi艂. Masz jaki艣 wolny pok贸j, w kt贸rym mog艂aby spokojnie popracowa膰 przez godzin臋? - Eve zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a.

- Oczywi艣cie. - Skontaktowa艂 si臋 z zarz膮dc膮 hotelu. - Ariel, sier偶ant Peabody potrzebuje miejsca do pracy. Czekaj na ni膮 w holu. - Zerkn膮艂 na Peabody. - Przejd藕 do g艂贸wnej recepcji na tym pi臋trze. Ariel ju偶 si臋 tob膮 zajmie.

- 艢wietnie. - Niesiona wizj膮 kolejnego drinka asystentka energicznie wymaszerowa艂a z pokoju.

- Na pewno chcesz obejrze膰 to do ko艅ca - powiedzia艂 Roarke i przywr贸ci艂 normalne odtwarzanie.

Zab贸jca ustawi艂 kieliszki obok siebie. Nape艂ni艂 ka偶dy do po艂owy, rozejrza艂 si臋 ukradkiem po sali. Podni贸s艂 r臋k臋, jego d艂o艅 zawis艂a nad jednym z kieliszk贸w.

- Stop. Powi臋kszenie. - Eve podesz艂a niemal pod sam ekran.

Widzia艂a wyra藕nie, jak z d艂oni sp艂ywa struga przezroczystego p艂ynu i trafia do kieliszka. - Kiedy dopadn臋 tego drania, prokurator b臋dzie m贸g艂 wyczynia膰 cuda z t膮 dyskietk膮. Przywr贸膰 odtwarzanie, to samo powi臋kszenie, po艂owa normalnej pr臋dko艣ci. No prosz臋, sp贸jrz tylko na to. Ukrywa w d艂oni fiolk臋. Mo偶esz mnie nazwa膰 g艂upi膮 ma艂p膮, je艣li nie ma tam odmierzonej wcze艣niej porcji.

- Na pewno nie b臋d臋 ci臋 tak nazywa艂, kochanie - odpar艂 Roarke. - Wynika z tego, 偶e zadba艂 o kilkuminutowy margines na wypadek, gdyby przysz艂a wcze艣niej. Teraz dope艂ni艂 oba kieliszki, odstawi艂 ten z narkotykiem na drug膮 stron臋 sto艂u.

- Przywr贸膰 pe艂ny obraz. Sp贸jrz na niego. Na jego twarz.

Cholernie zadowolony z siebie. Ma艂y prywatny toast. Teraz dzwoni. Do swojego kolegi. Wszystko gotowe, nie mo偶e si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wr贸ci do domu i powie mu, jak posz艂o. Damy to specjalistom do odczytania, zobaczymy, jak blisko by艂am prawdy.

- Idzie - mrukn膮艂 Roarke.

Do sali wesz艂a Monika. Zawaha艂a si臋, a po chwili jej usta wykrzywi艂y si臋 w u艣miechu, oczy poja艣nia艂y.

- Jest - m贸wi艂a Eve cicho.路 - Przystojny, tak jak my艣la艂a.

Popatrz, prawdziwy d偶entelmen, wstaje, u艣miecha si臋 nie艣mia艂o. Bierze j膮 za r臋k臋, delikatny, romantyczny u艣cisk. Szampan? Cudownie. Stukanie kieliszk贸w, czu艂e spojrzenia. Idealny scenariusz. Cz艂owiek nie zauwa偶y艂by tego drapie偶nego b艂ysku w jego oczach, gdyby nie wiedzia艂, 偶e jest potworem. Gdyby nie wiedzia艂, 偶e w swoim umy艣le w艂a艣nie j膮 zabija.

- Nigdy nie zrozumiem, jak ty to robisz. Dzie艅 po dniu - powiedzia艂 Roarke zza jej plec贸w. Po艂o偶y艂 d艂onie na ramionach 偶ony i zacz膮艂 je 艂agodnie masowa膰.

- Bo wiem, jestem przekonana, 偶e go dopadn臋. Dopadn臋 ich.

Obu. My艣l膮, 偶e zatarli wszystkie 艣lady, ale to nigdy si臋 nie udaje. Zawsze s膮 jakie艣 b艂臋dy. Drobne b艂臋dy. My艣li, 偶e nic mu nie grozi, 偶e jest sprytny. Ka偶dy, kto patrzy na tych dwoje, pomy艣li, 偶e to ona go nagabuje. To ona przysuwa si臋 bli偶ej, dotyka r膮k, jego w艂os贸w, pochyla si臋 do niego. Kto widzia艂by w tej mi艂ej scenie gwa艂t?

- To ci臋 boli. Nie pr贸buj mi wmawia膰, 偶e jest inaczej - ostrzeg艂 Roarke z nutk膮 irytacji w g艂osie. - Pr贸bujesz o tym zapomnie膰, ale to ci臋 boli.

- Sprawia, 偶e jeszcze ci臋偶ej pracuj臋, by go powstrzyma膰.

O Jezu, Charles i Louise.

- Dlatego odes艂a艂a艣 Peabody?

- Nie chc臋, 偶eby si臋 rozprasza艂a, i nie chc臋 my艣le膰 o jej popieprzonym, platonicznym zwi膮zku z Charlesem i jeszcze bardziej popieprzonym, seksualnym zwi膮zku z McNabem, bo to rozprasza mnie. No prosz臋, standardowy plan uwodziciela: szampan i kawior.

- Je艣li dobrze pami臋tam, ty wola艂a艣 kaw臋 i wo艂owin臋.

- Zawsze b臋d臋 wola艂a kawa艂 krowy od jakich艣 rybich jajek ...

Patrz! Poda艂 jej nast臋pn膮 porcj臋. Nast臋pna fiolka ukryta w d艂oni. Dwie dzia艂ki, nim jeszcze pojechali do jej mieszkania. Na szcz臋艣cie ta nie zadzia艂a艂a. Laboratorium znalaz艂o 艣lady Dziwki w kieliszku z salonu, Kr贸lika w sypialni. Ale z bada艅 wynika艂o, 偶e ofiara nie mia艂a w sobie a偶 takich ilo艣ci Dziwki. Dlatego nie umar艂a.

- Wypija to - zauwa偶y艂 Roarke.

- Tak, a jednocze艣nie dobiera si臋 do niego pod stolikiem. Poda艂 jej trzeci膮 porcj臋 w jej mieszkaniu. Jak jej organizm m贸g艂 wch艂on膮膰 tyle tego 艣wi艅stwa? Nie wch艂on膮艂. Wyrzuci艂a z siebie cz臋艣膰. Wymiotowa艂a. Jest szczup艂a, ale nie chuda - rozmy艣la艂a g艂o艣no Eve. - Nie wygl膮da jak kto艣, kto ma k艂opoty z 偶o艂膮dkiem. Po prostu zrobi艂o jej si臋 niedobrze. Kiedy by艂a w toalecie w Lounge albo w domu. Wyrzuci艂a z siebie troch臋 szampana, kawioru i tyle narkotyku, 偶e jej system nie zosta艂 ca艂kowicie przeci膮偶ony. B艂膮d. - Pokiwa艂a g艂ow膮. - Nie pomy艣la艂 o tym. Kiedy wyszed艂, ona by艂a zimna i nieruchoma, my艣la艂, 偶e jest martwa. To znaczy, 偶e nie jest lekarzem. To ten drugi facet zna si臋 na takich rzeczach. Ten jest specjalist膮 od komputer贸w. Poka偶 dyskietk臋 z drugiego morderstwa. Spr贸bujemy zrobi膰 zdj臋cie tego drugiego pier艣cienia.

Kevin, naprawd臋 robisz si臋 niezno艣ny . - Lucias otworzy艂 drzwi ogromnej zamra偶arki i wyj膮艂 z niej pojemnik z odpowiednim roztworem. - Za pierwszym razem histeryzowa艂e艣, bo dziewczyna umar艂a. Teraz ogryzasz paznokcie, bo ta prze偶y艂a.

- Nie chcia艂em zabi膰 tej pierwszej.

- A chcia艂e艣 drug膮. - Sprawnie operuj膮c szczypcami, Lucias umie艣ci艂 paczuszk臋 w pojemniku ze specjalnego szk艂a. - C贸偶, je艣li chodzi o nasz膮 gr臋, stary przyjacielu, to jeste艣 na minusie.

- To ty przygotowujesz prochy. - W g艂osie Kevina pojawi艂a si臋 podejrzliwo艣膰, zmieszana ze strachem i z艂o艣ci膮. - Co ci臋 powstrzymuje przed tym, 偶eby poda膰 mi jaki艣 s艂abszy roztw贸r?

Lucias spojrza艂 na niego z rozbawieniem.

- Poczucie fair play, oczywi艣cie. Gdybym ci臋 oszuka艂, wygrana nie mia艂aby warto艣ci. Przystali艣my na pewne regu艂y, Kev.

- Ona mo偶e jeszcze umrze膰, wi臋c wstrzymaj si臋 z tym podzia艂em punkt贸w.

- O widzisz, w艂a艣nie o to chodzi. I zn贸w, by zachowa膰 ducha fair play, proponuj臋 przyzna膰 za jej hospitalizacj臋 pi臋膰 punkt贸w, po艂ow臋 z tego, co otrzymujesz za 艣mier膰. Je艣li ta twoja Monika umrze, nim wr贸c臋 z dzisiejszej randki, zn贸w obejmiesz prowadzenie. To chyba uczciwa propozycja. A je艣li nie umrze ... - Lucias wzruszy艂 ramionami, wsun膮艂 pojemnik wraz z pozosta艂ymi sk艂adnikami do w膮skiej przegr贸dki i zaprogramowa艂 czas oraz temperatur臋. - Ja wygrywam. Mo偶emy podnie艣膰 stawk臋, przyjmuj膮c podw贸jne zak艂ady.

- Dwie w jeden dzie艅? - Ta my艣l przej臋艂a Kevina dreszczem grozy i podniecenia jednocze艣nie.

- Je艣li jeste艣 prawdziwym m臋偶czyzn膮 ...

- Nie byli艣my na to przygotowani. Zgodnie z harmonogramem powinni艣my mie膰 teraz trzy dni przerwy. Nast臋pna runda przewidziana jest dopiero na przysz艂y tydzie艅.

- Harmonogramy s膮 dla amator贸w i mi臋czak贸w. - Lucias przygotowa艂 im obu ma艂y koktajl, czyst膮 whisky z odrobin膮 Zonera. - Zr贸bmy to, Kev. B臋dziemy mieli imponuj膮cy dorobek w Ameryce, nim przeniesiemy si臋 do Francji.

- Piknik w parku - rozmy艣la艂 jego przyjaciel. - Popo艂udniowe rendez - vous. Tak, to mo偶e by膰 przyjemne. Mo偶emy te偶 zmieni膰 troch臋 metody, zamieni膰 si臋 rolami. Da膰 policji co艣, co obali wszystkie ich hipotezy i profile.

- Gra dzienna. To te偶 ma sw贸j urok, nie s膮dzisz?

13

呕adnych konkret贸w w sprawie pier艣cieni - o艣wiadczy艂a Eve swojemu zespo艂owi.

Musia艂a powo艂a膰 si臋 na sw贸j stopie艅 i pozycj臋, a do tego przekupi膰 administratora tabliczk膮 szwajcarskiej czekolady, uda艂o jej si臋 jednak w ko艅cu za艂atwi膰 sal臋 konferencyjn膮.

Roarke sam uwielbia艂 czekolad臋 i tylko raz u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co, gdy 偶ona dokonywa艂a aktu przekupstwa.

- Wiemy zaledwie tyle, 偶e to stosunkowo nowe rzeczy. Jubiler, z kt贸rym konsultowa艂a si臋 Peabody, stwierdzi艂, 偶e to nie antyki. Je艣li kamienie i z艂oto s膮 prawdziwe, warto艣膰 ka偶dego pier艣cienia wynosi oko艂o dwustu pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w.

- Facet, kt贸ry nosi na palcu 膰wier膰 miliona, to dupek - wyrazi艂 sw膮 opini臋 Feeney. - I pozer.

- Owszem. Ale to wiedzieli艣my ju偶 wcze艣niej. Chcia艂abym rozszerzy膰 te poszukiwania na ca艂y 艣wiat, wi臋c przekazuj臋 spraw臋 do elektronicznego. - Zamierza艂a te偶 wykorzysta膰 osobistego eksperta od drogich 艣wiecide艂ek. Roarke sam nie nosi艂 takich ozd贸b, uwielbia艂 jednak kupowa膰 je dla niej. - Technik od portret贸w pracuje z kelnerem, ale idzie im to do艣膰 opornie. Jamal znacznie lepiej zapami臋ta艂 pier艣cie艅 ni偶 faceta, kt贸ry go nosi艂. Mo偶emy przejrze膰 dyskietki ochrony z ostatnich dw贸ch tygodni w Palace, ale to troch臋 potrwa. Zajm臋 si臋 tym osobi艣cie, a je艣li nie znajd臋 nic do rana, poprosz臋 naszego 艣wiadka, by zgodzi艂 si臋 na hipnoterapi臋.

- Nie mamy 偶adnej pewno艣ci, 偶e wtedy ci faceci te偶 nie byli przebrani - wtr膮ci艂 McNab, a Eve cho膰 raz spojrza艂a na niego z aprobat膮.

- To prawda, ale i tak mogliby艣my na tym skorzysta膰. Mo偶e z wielu fa艂szywych obraz贸w uda nam si臋 w ko艅cu stworzy膰 jeden prawdziwy. Jakie艣 post臋py w badaniu komputera z cyberklubu? Spojrza艂a na Feeneya.

- Tak, oczy艣cili艣my wi臋kszo艣膰 艣mieci. Nie wyobra偶asz sobie nawet, jakie bzdury ludzie wysy艂aj膮 z publicznych komputer贸w. W dziewi臋膰dziesi臋ciu procentach to czysta pornografia.

- Ciesz臋 si臋, 偶e potwierdzasz moj膮 opini臋 o og贸lnym stanie naszego spo艂ecze艅stwa.

- Niekt贸rzy zagl膮daj膮 te偶 na strony z rozrywk膮 i dowcipami, potem id膮 finanse. Osobiste e - mail e s膮 dopiero na czwartym miejscu. Najbardziej obiecuj膮ce imi臋 to Wordsworth. Wszystkie jego transmisje s膮 dobrze zamaskowane. Przebijasz si臋 przez jedn膮 warstw臋, a gnojek odsy艂a ci臋 do nast臋pnego lokalu. Wys艂a艂 co艣 z Madrytu. Szukasz tam i musisz si臋 przenie艣膰 do Delta Colony. Potem ...

- Tak, rozumiem. Co znalaz艂e艣?

Feeney naburmuszy艂 si臋 troch臋 i si臋gn膮艂 po orzeszki.

- Na razie odgrzeba艂em do ko艅ca tylko jedn膮 transmisj臋. S膮 jeszcze trzy albo cztery inne. Ta odgrzebana wys艂ana by艂a na konto niejakiej Stefanie Finch. Kupa sentymentalnych bzdur.

~ Prze艣lij te sentymentalne bzdury i jej adres do moich komputer贸w. Jeste艣 prawdziwym czarodziejem, Feeney.

To go nieco udobrucha艂o.

- Tak, wiem o tym. Musz臋 odsapn膮膰 przez kilka godzin, da膰 odpocz膮膰 oczom. Potem wracam na posterunek.

- Dobra, ja b臋d臋 gdzie艣 w mie艣cie. Peabody, idziemy. - Kiedy sz艂y do windy, Eve zatrzyma艂a si臋 raptownie, przypomniawszy sobie o czym艣. - S艂uchaj, kup mi baton albo co艣 takiego, spotkamy si臋 za dziesi臋膰 minut w gara偶u. Musz臋 jeszcze wst膮pi膰 do mojego biura.

- Przecie偶 tam stoi automat ze s艂odyczami.

- Tutejsze automaty mnie nienawidz膮. Kradn膮 mi 偶etony i 艣miej膮 si臋 w twarz.

- Zn贸w zabrali ci 偶etony za kopanie automatu, tak?

- Nie kopn臋艂am go, tylko uderzy艂am. I kup mi ten cholerny baton. - Nie czekaj膮c na odpowied藕, Eve ruszy艂a w przeciwn膮 stron臋 i wyci膮gn臋艂a komunikator, by skontaktowa膰 si臋 ze specjalist膮 od portret贸w pami臋ciowych.

Peabody westchn臋艂a tylko i przesz艂a do najbli偶szego automatu.

Zastanawia艂a si臋 w艂a艣nie nad wyborem odpowiedniego batonu dla prze艂o偶onej i dla siebie, kiedy za jej plecami stan膮艂 McNab.

By艂a pewna, 偶e po tym, co zasz艂o mi臋dzy nimi poprzedniego wieczoru, z艂apie j膮 za po艣ladek albo uszczypnie. On jednak wbi艂 r臋ce w dwie z dwunastu kieszeni jaskrawo偶贸艂tych spodni i sta艂 nieruchomo.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 wreszcie.

- Tak, musz臋 tylko kupi膰 co艣 do jedzenia. - Zak艂adaj膮c, 偶e b臋d膮 pracowa膰 jeszcze przez kilka godzin, zdecydowa艂a si臋 na baton energetyczny dla Dallas i niskokaloryczn膮 czekolad臋 dla siebie.

- Pewnie gryziesz si臋 tym, co si臋 wczoraj sta艂o. Nie powinna艣.

Takie rzeczy nic nie znacz膮.

Na my艣l o pizzy i szalonym seksie na pod艂odze jej salonu a p贸藕niej w 艂贸偶ku - Peabody zasch艂o nagle w gardle.

- Jasne. Kto m贸wi, 偶e to co艣 znaczy?

- Chc臋 tylko powiedzie膰, 偶e nie powinna艣 by膰 ... no nie wiem, zak艂opotana czy zmartwiona.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego, zachowuj膮c absolutnie kamienn膮 twarz. - Czy ja wygl膮dam na zmartwion膮 albo zak艂opotan膮?

- Pos艂uchaj, je艣li nie chcesz o tym rozmawia膰, to prosz臋 bardzo, do niczego ci臋 nie zmuszam. - Czu艂, jak w艣ciek艂o艣膰 podchodzi mu do gard艂a, zasnuwa oczy. Charles niemal wypieprzy艂 swoj膮 now膮 dam臋 na oczach Peabody, a ta nadal nie rozumia艂a, z jakim gnojkiem ma do czynienia. - Wszyscy wiedzieli, 偶e nic z tego nie b臋dzie. Je艣li my艣la艂a艣 inaczej, to masz, na co zas艂u偶y艂a艣.

- Dzi臋ki za pouczenie. A ty mo偶esz po prostu ... - szuka艂a w my艣lach odpowiednich s艂贸w, wreszcie zdecydowa艂a si臋 na ulubion膮 propozycj臋 Eve - poca艂owa膰 mnie w dup臋. - Odepchn臋艂a go 艂okciem i przesz艂a do najbli偶szej windy.

- 艢wietnie. - McNab kopn膮艂 najbli偶szy automat i dysz膮c z w艣ciek艂o艣ci, oddali艂 si臋, odprowadzany standardowym ostrze偶eniem maszyny. Skoro ta dziewczyna nie mia艂a nic przeciwko temu, 偶eby jej ulubiony facet do towarzystwa prowadza艂 si臋 pod jej nosem z inn膮 kobiet膮, to czemu on mia艂by si臋 tym przejmowa膰?

Nim Peabody dotar艂a do gara偶u, zjad艂a ju偶 swojego batona i omal nie zagotowa艂a si臋 ze z艂o艣ci. Gdy wsiad艂a do auta, Eve wyci膮gn臋艂a ku niej r臋k臋 i sykn臋艂a, kiedy asystentka uderzy艂a w jej d艂o艅 twardym jak kamie艅 batonem.

- Powinnam by艂a skopa膰 mu ty艂ek. Wyczy艣ci膰 pod艂og臋 jego chudym, ko艣cistym dupskiem.

- Chryste. - Eve czym pr臋dzej uruchomi艂a silnik i wyjecha艂a ze swojego stanowiska. - Nie zaczynaj.

- Nie zaczynam, w艂a艣nie sko艅czy艂am. Ten idiota, ten wieprz b臋dzie sta艂 nade mn膮 i m贸wi艂 mi, 偶e nie powinnam by膰 zak艂opotana, 偶e nie powinnam si臋 martwi膰, bo ostatnia noc nic nie znaczy艂a.

Nie b臋d臋 s艂ucha膰, nie b臋d臋 s艂ucha膰, nie b臋d臋 s艂ucha膰, powtarza艂a w my艣lach Eve.

- Finch mieszka przy Riverside Drive. Sama. Pracuje jako pilot w Inter - Commuter Air.

- To on przyszed艂 pod moje drzwi z t膮 swoj膮 偶a艂osn膮 pizz膮 i wielkim za艣linionym u艣miechem.

- Ma dwadzie艣cia lat - brn臋艂a z rozpacz膮 Eve. - Panna. Idealny cel dla zab贸jcy numer jeden.

- I kim s膮 鈥瀢szyscy鈥? Kim do diab艂a s膮 ci 鈥瀢szyscy鈥?

- Peabody, czy je艣li zgodz臋 si臋 z tob膮, 偶e McNab jest wieprzem i 偶e powinna艣 skopa膰 mu ty艂ek, je艣li dam ci s艂owo, 偶e przy najbli偶szej okazji osobi艣cie ci w tym pomog臋, b臋dziemy mog艂y udawa膰, 偶e zajmujemy si臋 tym 艣ledztwem?

- Tak jest. - Peabody prychn臋艂a z niesmakiem. - Ale by艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 nie wymienia艂a przy mnie wi臋cej nazwiska tego wieprza.

- Zgoda. Jedziemy do Finch. Kiedy ju偶 przyjrz臋 jej si臋 z bliska, zdecydujemy, czy mo偶e pos艂u偶y膰 za przyn臋t臋, czy te偶 lepiej b臋dzie przydzieli膰 jej jak膮艣 ochron臋. Nast臋pny na li艣cie jest McNamara. Dopadniemy go dzisiaj, na planecie albo poza ni膮. Je艣li McNab ... ten wieprz - poprawi艂a si臋 Eve szybko, gdy asystentka spojrza艂a na ni膮 z wyrzutem - znajdzie jeszcze jakie艣 prawdziwe adresy, natychmiast si臋 z nimi skontaktujemy. To sprawa priorytetowa. - Jasne.

- Po艂膮cz si臋 z policjantem, kt贸ry pe艂ni teraz stra偶 w szpitalu.

Je艣li stan Cline si臋 zmieni, to pr臋dzej dowiemy si臋 o tym od w艂asnych ludzi ni偶 od lekarzy.

- Tak jest. Czy mog臋 powiedzie膰 jeszcze jedn膮 rzecz o tym wieprzu? Absolutnie ostatnia uwaga, jak膮 mam na ten temat.

- Ostatnia? C贸偶, nie mog臋 si臋 doczeka膰.

- Mam nadziej臋, 偶e jego jaja skurcz膮 si臋 jak zbyt mocno wysuszone 艣liwki, a potem odpadn膮, puste w 艣rodku.

- Bardzo przyjemna wizja. Brawo. A teraz skontaktuj si臋 ze szpitalem.

Piloci musz膮 naprawd臋 nie藕le zarabia膰, uzna艂a Eve, kiedy dotar艂y na miejsce. Apartamentowiec, w kt贸rym mieszka艂a Finch, by艂 eleganckim wie偶owcem, opi臋tym przezroczystymi szybami wind, do kt贸rych z zewn膮trz mogli wej艣膰 tylko mieszka艅cy i upowa偶nieni go艣cie.

Eve mia艂a niedawno okazj臋 przekona膰 si臋, 偶e nadal cierpi na l臋k wysoko艣ci, wybra艂a wi臋c wewn臋trzne wej艣cie. Elektroniczny stra偶nik mi艂ym dla ucha, lecz stanowczym tonem zapyta艂 o jej nazwisko i pow贸d wizyty.

- Policja. Porucznik Eve Dallas i jej asystentka. Chcemy zobaczy膰 si臋 ze Stefanie Finch. - Podnios艂a odznak臋 do kamery ochrony i czeka艂a przez chwil臋, a偶 obraz zostanie przetworzony i zweryfikowany.

- Przykro mi, pani porucznik Dallas, panna Finch nie przebywa obecnie w swoim mieszkaniu. Mo偶e pani zostawi膰 dla niej wiadomo艣膰 w poczcie g艂osowej.

- Kiedy wr贸ci?

- Przykro mi, pani porucznik, ale nie mog臋 podawa膰 takich informacji bez odpowiedniego nakazu.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e to miejsce nale偶y do Roarke'a - skomentowa艂a Peabody, rozgl膮daj膮c si臋 po obszernym, czarno - srebrnym holu. To jego styl. Gdyby艣 powiedzia艂a im, 偶e jeste艣 jego 偶on膮 ...

- Nie. - Eve zirytowa艂a si臋 na sam膮 my艣l o podobnym wybiegu. - W takim razie chcia艂abym zobaczy膰 si臋 z mieszka艅cem lub mieszka艅cami lokalu numer 3026.

- Mieszkanie naprzeciwko. Dobra my艣l.

- Chwileczk臋, pani poruczniku Dallas. Pani Hargrove jest u siebie. Spytam, czy zechce pani膮 przyj膮膰.

- Tak, zr贸b to. Jak ludzie mog膮 wytrzyma膰 w takich miejscach? - Zastanawia艂a si臋 g艂o艣no Eve. - Zamkni臋ci jak mr贸wki w ulu.

- W ulu to chyba pszczo艂y. Mr贸wki ...

- Zamknij si臋, Peabody.

- Tak jest.

- Pani Hargrove przyjmie panie. Prosz臋 skorzysta膰 z windy numer pi臋膰. Mi艂ej wizyty i mi艂ego dnia.

Okaza艂o si臋, 偶e Alicanne Hargrove jest ogromnie podniecona ich wizyt膮.

- Policja. - Niemal wci膮gn臋艂a Eve do swego mieszkania. - To takie ekscytuj膮ce. Napadli kogo艣?

- Nie, prosz臋 pani. Chcia艂abym z pani膮 porozmawia膰 o Stefanie Finch.

- Stef? - Podniecenie o偶ywiaj膮ce 艂adn膮 twarz Alicanne ust膮pi艂o miejsca niepokojowi. - O m贸j Bo偶e. Nic jej nie jest, prawda? Wysz艂a dzi艣 rano, mia艂a gdzie艣 lecie膰.

- O ile mi wiadomo, nic jej si臋 nie sta艂o. Jeste艣cie panie zaprzyja藕nione?

- Tak, bardzo. O, przepraszam, prosz臋 usi膮艣膰.

Kobieta wskaza艂a na bole艣nie nowoczesny salon z trzema 偶el owymi sofami. Wydawa艂y si臋 Eve do艣膰 ogromne i mi臋siste, by poch艂on膮膰 ka偶d膮 liczb臋 domowych zwierz膮t.

- Dzi臋kuj臋, ale to nie potrwa d艂ugo. Czy panna Finch widuje si臋 z kim艣? Towarzysko?

- Chodzi pani o m臋偶czyzn? O tak, Stef spotyka si臋 z wieloma m臋偶czyznami. Jest niezmordowana.

- Czy jest w艣r贸d nich kto艣 o nazwisku Wordsworth? Pani Alicanne ponownie si臋 o偶ywi艂a.

- Och, ten poeta. Romansuje z nim przez e - mail. Chyba maj膮 si臋 spotka膰, kiedy wr贸ci z tego lotu. Pojutrze. Do tej pory b臋dzie w Londynie. Zdaje si臋, 偶e wst臋pnie umawiali si臋 na przysz艂y tydzie艅. Ale Stef tak cz臋sto zmienia m臋偶czyzn, 偶e nie mog臋 by膰 tego pewna.

- Je艣li skontaktuje si臋 z pani膮 albo wr贸ci wcze艣niej, ni偶 planowa艂a, prosz臋 j膮 poprosi膰, by do mnie zadzwoni艂a. To pilne. Peabody, wizyt贸wka.

Asystentka wygrzeba艂a wizyt贸wk臋 Eve i poda艂a j膮 gospodyni. - Mog臋 jej powiedzie膰, o co chodzi?

- Prosz臋 tylko poprosi膰 j膮 o kontakt ze mn膮 - rzek艂a Eve. - Natychmiast. Dzi臋kuj臋 pani za pomoc.

- Och, ale mo偶e napij膮 si臋 panie kawy albo ... - Pani Alicanne potruchta艂a za nimi, pe艂na nadziei.

Eve ruszy艂a do wyj艣cia i w艂a艣nie wtedy zapiszcza艂 jej komunikator.

- Spr贸buj j膮 odszuka膰, Peabody - poleci艂a i spojrza艂a na male艅ki ekran.

- Pani porucznik. - Pojawi艂a si臋 na nim powa偶na twarz Truehearta. - Chyba co艣 si臋 dzieje. Trzech lekarzy wesz艂o w艂a艣nie do sali, 艂膮cznie z doktorem Michaelsem, kt贸ry przybieg艂 tu ca艂y zdyszany.

- Zosta艅 na miejscu, Trueheart. Ju偶 tam jedziemy.

Poniewa偶 piel臋gniarka w艂asnym cia艂em broni艂a wej艣cia na oddzia艂 intensywnej terapii, Eve da艂a jej sze艣膰dziesi膮t sekund na sprowadzenie doktora Michaelsa. Ten pojawi艂 si臋 za chwil臋 w trzepocz膮cym fartuchu i z gniewnym b艂yskiem w oku.

- Pani porucznik, to jest szpital, a nie posterunek policji.

- Dop贸ki le偶y tu Monika Cline, to rozr贸偶nienie nie ma znaczenia. Jak ona si臋 czuje?

- Jest przytomna, zdezorientowana. Odnotowali艣my pewn膮 popraw臋, ale nadal nie mo偶na m贸wi膰 o stabilnym stanie.

- Musz臋 z ni膮 porozmawia膰. W gr臋 wchodzi nie tylko jej 偶ycie.

- Tylko jej 偶ycie jest pod moj膮 opiek膮.

Eve potrafi艂a rozpozna膰 pokrewn膮 dusz臋, skin臋艂a wi臋c g艂ow膮. - Nie uwa偶a pan, 偶e szybciej wr贸ci do zdrowia, wiedz膮c, 偶e osoba, kt贸ra jej to zrobi艂a, zosta艂a zatrzymana? Nie b臋d臋 jej przes艂uchiwa膰, zastrasza膰 ani do niczego zmusza膰. Rozumiem psychik臋 ofiary.

- Doceniam wag臋 pani zadania, pani porucznik, ale ta kobieta nie jest narz臋dziem.

Eve patrzy艂a mu prosto w oczy.

- Dla mnie te偶 nie jest tylko narz臋dziem. Lecz dla cz艂owieka, przez kt贸rego tu trafi艂a, jest czym艣 jeszcze mniej istotnym. Pionkiem w grze. Bryna Bankhead i Grace Lutz nie mia艂y okazji powiedzie膰 nikomu o tym, co im si臋 przydarzy艂o.

Co艣, co lekarz zobaczy艂 w jej oczach, sk艂oni艂o go do otworzenia drzwi.

- Tylko pani - powiedzia艂. - I ja b臋d臋 przy tym obecny.

- Zgoda. Peabody, zosta艅 tutaj.

Jaka艣 piel臋gniarka nadzorowa艂a sprz臋t i przemawia艂a do Moniki 艂agodnym, koj膮cym tonem. Eve by艂a pewna, 偶e cho膰 ta nie odpowiada, s艂yszy dok艂adnie ka偶de s艂owo. Oczy pacjentki porusza艂y si臋 nerwowo, z boku na bok, z g贸ry na d贸艂, jakby mierzy艂a szklane pud艂o sali. Min臋艂y oboj臋tnie Eve, wreszcie zatrzyma艂y si臋 na twarzy doktora Michaelsa.

- Jestem taka zm臋czona - wyszepta艂a ledwie s艂yszalnym, dr偶膮cym g艂osem.

- Musi pani odpocz膮膰. - Lekarz podszed艂 do 艂贸偶ka i uj膮艂 jej d艂onie.

Ten gest ostatecznie przekona艂 Eve do tego cz艂owieka. Monika nie by艂a dla niego tylko pacjentem. By艂a osob膮.

- To jest porucznik Dallas. Chce pani zada膰 kilka pyta艅.

- Nie wiem ...

- Ja te偶 tutaj zostan臋.

- Panno Cline. - Eve zaj臋艂a miejsce po drugiej stronie 艂贸偶ka, by Monika znajdowa艂a si臋 pomi臋dzy ni膮 i lekarzem. - Wiem, 偶e jest pani oszo艂omiona i zm臋czona, ale wszystko, co pani mi powie, bardzo nam si臋 przyda.

- Nic nie pami臋tam.

- Korespondowa艂a pani przez Internet z m臋偶czyzn膮 o imieniu Byron.

- Tak. Poznali艣my si臋 w grupie dyskusyjnej. Poezja dziewi臋tnastowieczna.

- Zgodzi艂a si臋 pani spotka膰 z nim wczoraj w Royal Lounge, w Palace Hotel.

Dziewczyna zmarszczy艂a blade jak marmur czo艂o.

- Tak. O ... dziewi膮tej trzydzie艣ci. To by艂o wczoraj? Korespondowali艣my ze sob膮 od kilku tygodni i ... pozna艂am go. Pami臋tam. - Co jeszcze pani pami臋ta?

- Na pocz膮tku by艂am ... troch臋 zdenerwowana. Rozmawia艂o nam si臋 dobrze przez e - mail, ale prawdziwe 偶ycie jest inne. Zaprosi艂 mnie na drinka i to do takiego mi艂ego miejsca. Pomy艣la艂am, 偶e nawet je艣li nic z tego nie wyjdzie, nic przecie偶 nie ryzykuj臋. Ale wysz艂o. By艂 dok艂adnie taki, jak si臋 spodziewa艂am ... Mia艂am jaki艣 wypadek? Umieram?

- Doskonale sobie pani radzi - zapewni艂 j膮 Michaels. - Jest pani bardzo silna.

- Pi艂a pani z nim drinki - kontynuowa艂a Eve, ponownie 艣ci膮gaj膮c na siebie jej uwag臋. - O czym rozmawiali艣cie?

Na twarzy Moniki zn贸w pojawi艂 si臋 wyraz zdumienia. - O czym rozmawiali艣my?

- Z Byronem. Kiedy spotkali艣cie si臋 wczoraj wieczorem.

- Och, o poezji, sztuce, podr贸偶ach. Oboje uwielbiamy podr贸偶owa膰, cho膰 on widzia艂 znacznie wi臋cej miejsc ni偶 ja. Pili艣my szampan, jedli艣my kawior. Nigdy wcze艣niej nie jad艂am kawioru. Chyba mi troch臋 zaszkodzi艂. Musia艂am si臋 藕le poczu膰.

- Czy czu艂a si臋 pani 藕le ju偶 w hotelu?

- Nie... wydaje mi si臋, 偶e nie... Chyba za du偶o wypi艂am.

Zazwyczaj staram si臋 nie pi膰 wi臋cej ni偶 jeden kieliszek. Tak, teraz ju偶 sobie przypominam. Czu艂am si臋 bardzo dziwnie, ale dobrze. By艂am szcz臋艣liwa. On by艂 taki idealny, taki atrakcyjny. Ca艂owa艂am go. Ci膮gle go ca艂owa艂am. Chcia艂am wynaj膮膰 pok贸j w hotelu. To do mnie niepodobne. - Pr贸bowa艂a zacisn膮膰 os艂ab艂e palce na ko艂drze. - Musia艂am za du偶o wypi膰.

- Proponowa艂a pani wynaj臋cie pokoju w hotelu?

- Tak. On si臋 艣mia艂. To nie by艂 mi艂y 艣miech, ale by艂am tak pijana, 偶e mnie to nie obchodzi艂o. Dlaczego tak du偶o pi艂am? Potem on powiedzia艂... Zabierz mnie do domu, a b臋dziemy robi膰 rzeczy, o kt贸rych pisz膮 poeci. - Zamkn臋艂a oczy. - Sentymentalny bana艂. Ale wtedy tego nie widzia艂am. Kaza艂 mi zap艂aci膰 rachunek. Nie obrazi艂am si臋, nie by艂am nawet zaskoczona, 偶e kaza艂 mi to zrobi膰, cho膰 przecie偶 to on zaproponowa艂 t臋 randk臋. Posz艂am do toalety i my艣la艂am jedynie o tym, 偶e b臋d臋 kocha膰 si臋 z tym idealnym m臋偶czyzn膮. Nie mog艂am si臋 doczeka膰, kiedy wreszcie to zrobi臋. Zam贸wili艣my taks贸wk臋. Za ni膮 te偶 zap艂aci艂am. A w taks贸wce ... Na jej twarzy pojawi艂y si臋 blade rumie艅ce. - To wszystko musia艂o mi si臋 chyba przy艣ni膰. To by艂 tylko sen. Szepta艂 mi do ucha r贸偶ne rzeczy. M贸wi艂, co mam dla niego zrobi膰. - Ponownie otworzy艂a oczy. - Rzuci艂am si臋 na niego, w taks贸wce. Nie mog艂am ju偶 wytrzyma膰. To nie by艂 sen, prawda? - Co on mi da艂? - Pochwyci艂a r臋k臋 Eve, pr贸bowa艂a j膮 u艣cisn膮膰, nie mia艂a jednak do艣膰 si艂. - Co by艂o w tych drinkach?

Eve zamkn臋艂a jej d艂o艅 w mocnym u艣cisku.

- Nie by艂am pijana, prawda? - dopytywa艂a si臋 dziewczyna. Czu艂am si臋 jak ... zahipnotyzowana.

- Nie by艂a艣 pijana, Moniko, i nie jeste艣 odpowiedzialna za rzeczy, kt贸re wtedy robi艂a艣. On poda艂 ci narkotyki. Powiedz mi, co si臋 dzia艂o, kiedy przyjechali艣cie do twojego mieszkania.

- Ona musi teraz odpocz膮膰. - Michaels spojrza艂 na monitor, potem ponownie na Eve. - I tak m贸wi艂a ju偶 za d艂ugo. Musi pani wyj艣膰.

- Nie. - Palce Moniki poruszy艂y si臋 lekko w d艂oni Eve. - On da艂 mi co艣, przez co robi艂am z nim te rzeczy, przez co pozwala艂am mu robi膰 te rzeczy ze mn膮, prawda? Omal mnie nie zabi艂, prawda? - Tak - przyzna艂a Eve. - Ale ty jeste艣 znacznie silniejsza, ni偶 przypuszcza艂. Pom贸偶 mi go z艂apa膰. Powiedz mi, co sta艂o si臋 w twoim mieszkaniu.

- Pami臋tam wszystko jak przez mg艂臋. By艂am oszo艂omiona, kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. W艂膮czy艂 muzyk臋, zapali艂 艣wieczki. Mia艂 je w torbie, wyj膮艂 z niej te偶 nast臋pn膮 butelk臋 szampana. Nie chcia艂am ju偶 pi膰, ale on mi kaza艂. Robi艂am dok艂adnie to, co mi kaza艂. Za ka偶dym razem, kiedy mnie dotyka艂, chcia艂am, by robi艂 to nadal. Powiedzia艂, 偶e to musi by膰 doskona艂e. 呕e musi przygotowa膰 ... przygotowa膰 scen臋. Mia艂am poczeka膰. By艂o mi niedobrze. Nie przyzna艂am mu si臋 do tego, bo ba艂am si臋, 偶e nie zostanie ze mn膮. Wi臋c kiedy poszed艂 do sypialni, ja w 艂azience zwymiotowa艂am. Potem czu艂am si臋 troch臋 lepiej. Pewniej. Kiedy przysz艂am do sypialni, on postawi艂 ju偶 szampan przy 艂贸偶ku i zapali艂 dziesi膮tki 艣wiec. Na ca艂ym 艂贸偶ku by艂y p艂atki r贸偶. R贸偶owe r贸偶e, jak te, kt贸re przys艂a艂 mi do pracy przed kilkoma dniami. Do tej pory nikt tak o mnie nie zabiega艂. - W k膮cikach oczu Moniki zebra艂y si臋 艂zy. By艂o tak cudownie, niemal bole艣nie romantycznie. Naprawd臋 go kocha艂am, w tamtej chwili, gdy wesz艂am do sypialni i zobaczy艂am go, by艂am w nim dziko, beznadziejnie zakochana. Rozebra艂 mnie, m贸wi艂, 偶e jestem pi臋kna. Na pocz膮tku by艂 bardzo 艂agodny, wszystko wydawa艂o si臋 takie s艂odkie i czu艂e. Jak w bajce. Po chwili poda艂 mi kieliszek. Powiedzia艂am, 偶e nie chc臋 ju偶 szampana, ale on spojrza艂 na mnie i kaza艂 mi wypi膰, a ja go pos艂ucha艂am. Potem nie by艂o ju偶 czule i 艂agodnie. By艂o strasznie. Jakbym oszala艂a. Jakbym sta艂a si臋 zwierz臋ciem. Nie mog艂am oddycha膰, nie mog艂am my艣le膰. P艂on臋艂am od 艣rodka, a serce bi艂o mi tak szybko, jakby mia艂o za moment eksplodowa膰. Obserwowa艂 mnie. Widz臋 teraz jego oczy, wpatrzone we mnie. - 艁zy pociek艂y po jej policzkach. - Kaza艂 mi powiedzie膰 swoje imi臋. Ale to nie by艂o jego imi臋.

- Jakie to by艂o imi臋?

- Kevin. Powiedzia艂 mi, 偶e ma na imi臋 Kevin. Potem sta艂o si臋 co艣 takiego ... jakby wszystko w moim ciele, w moim umy艣le rozerwa艂o si臋 na strz臋py. I wszystko si臋 zatrzyma艂o. Nie mog艂am si臋 porusza膰, nic nie widzia艂am ani nie s艂ysza艂am. Pogrzebana 偶ywcem. - Teraz ju偶 p艂aka艂a. - On pogrzeba艂 mnie 偶ywcem.

- Nie, nie zrobi艂 tego. - Eve pochyli艂a si臋 nad ni膮, nim Michaels m贸g艂 jej w tym przeszkodzi膰. - 呕yjesz i nic ci nie grozi. On ju偶 nigdy ci臋 nie dotknie, Moniko. Ju偶 nigdy.

Dziewczyna odwr贸ci艂a g艂ow臋, jakby chcia艂a ukry膰 twarz w poduszce.

- Pozwoli艂am mu wej艣膰 w siebie.

- Nie, on ci臋 do tego zmusi艂.

- Nie, pozwoli艂am ...

- Zmusi艂 ci臋 - powt贸rzy艂a Eve. - Sp贸jrz na mnie. Pos艂uchaj mnie. Nie da艂 ci wyboru, zgwa艂ci艂 ci臋. Jego broni膮 nie by艂y pi臋艣ci czy n贸偶, lecz narkotyki. Fakt, 偶e rozsypa艂 na 艂贸偶ku p艂atki r贸偶 i zapali艂 艣wiece, niczego tutaj nie zmienia. Ale ty go pokona艂a艣. A ja wsadz臋 go do wi臋zienia. Znam kogo艣, kto mo偶e z tob膮 porozmawia膰, kto pozwoli ci przez to przej艣膰.

- Nie powiedzia艂am mu ani razu, 偶eby przesta艂. Nie chcia艂am, 偶eby przesta艂.

- Nie ty jeste艣 za to odpowiedzialna. Tu nie chodzi艂o o seks.

Chodzi艂o o kontrol臋 nad tob膮, o pe艂n膮 w艂adz臋. Wtedy nie mog艂a艣 go powstrzyma膰, ale teraz mo偶esz to zrobi膰. Nie pozw贸l, by nadal mia艂 nad tob膮 w艂adz臋.

- Zgwa艂ci艂 mnie, a potem zostawi艂, 偶ebym umar艂a. Chc臋, 偶eby za to zap艂aci艂.

- Zostaw to mnie.

Eve zrobi艂o si臋 niedobrze, kiedy wysz艂a wreszcie z sali.

Przes艂uchiwanie ofiar gwa艂t贸w zawsze by艂o dla niej okropnym, brutalnym prze偶yciem. Widzia艂a w ich oczach siebie.

Opar艂a si臋 plecami o 艣cian臋, odczeka艂a chwil臋, a偶 wszystko wr贸ci do normy.

- Pani porucznik?

Wyprostowa艂a si臋 i odwr贸ci艂a do Michaelsa.

- 艢wietnie pani sobie z ni膮 poradzi艂a. My艣la艂em, 偶e b臋dzie pani bardziej naciska膰, domaga膰 si臋 od niej wi臋cej szczeg贸艂贸w.

- Zrobi臋 to nast臋pnym razem. Musz臋 tylko znale藕膰 m贸j sk贸rzany bicz. Nie pami臋tam, gdzie go zostawi艂am.

Michaels odpowiedzia艂 jej u艣miechem.

- Nie przypuszcza艂em, 偶e prze偶yje. Teoretycznie nie mia艂a prawie 偶adnych szans. Ale to w艂a艣nie jedna z najpi臋kniejszych rzeczy w moim zawodzie. Ma艂e cuda. Cho膰 wci膮偶 ma przed sob膮 trudn膮 drog臋, fizycznie i emocjonalnie.

- Mo偶e pan skontaktowa膰 si臋 z doktor Charlotte Mir膮. Michaels by艂 pod wra偶aniem.

- Z doktor Mir膮?

- Je艣li nie b臋dzie mog艂a leczy膰 Moniki osobi艣cie, przeka偶e ten przypadek najlepszemu z dost臋pnych terapeut贸w. Wy przywr贸膰cie jej zdrowie emocjonalne i fizyczne. Ja postaram si臋, by oddano jej sprawiedliwo艣膰.

Wysz艂a do holu i gestem przywo艂a艂a do siebie asystentk臋.

Chcia艂a jak najszybciej wydosta膰 si臋 ze szpitala, zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza.

- Pani porucznik. - Peabody musia艂a niemal biec, by dotrzyma膰 jej kroku. - Wszystko w porz膮dku?

- 呕yje, rozmawia i poda艂a nam prawdziwe imi臋 tego gnoja. Kevin.

- 艢wietnie. Ale ja m贸wi艂am o tobie. Nie wygl膮dasz najlepiej.

- Nic mi nie jest. Po prostu nienawidz臋 szpitali 鈥 mrukn臋艂a Eve. - Dopilnuj, 偶eby kto艣 nadal trzyma艂 przy niej stra偶 i 偶eby informowano nas o wszelkich zmianach w stanie jej zdrowia. Przypomnij mi potem, 偶ebym skontaktowa艂a si臋 z Mir膮. Chcia艂abym, 偶eby uzgodni艂a z Michaelsem rodzaj terapii.

- Nie wiedzia艂am, 偶e Mira udziela prywatnych konsultacji.

- Zanotuj to tylko, Peabody. - Eve oddycha艂a szybko, jakby brakowa艂o jej powietrza, wreszcie otworzy艂a z rozmachem drzwi szpitala i wypad艂a na zewn膮trz. - Chryste! Jak ludzie mog膮 wytrzyma膰 w takim miejscu! Musz臋 do kogo艣 zadzwoni膰. Odejd藕 na bok, dobrze? Skontaktuj si臋 z komendantem, powiedz mu, 偶e wkr贸tce b臋d臋 mia艂a gotowy raport.

- Tak jest. Tam s膮 艂awki. Mo偶e usi膮dziesz i wtedy zadzwonisz? - Bo jeste艣 blada jak 艣ciana, pomy艣la艂a Peabody. Wola艂a jednak nie m贸wi膰 tego g艂o艣no.

Eve przesz艂a kilkana艣cie metr贸w dalej i usiad艂a w jednej z ma艂ych oaz zieleni, kt贸re urbani艣ci nazywali mikroparkami. Kilka kar艂owatych drzew i kwiaty wci艣ni臋te pomi臋dzy parkingi. Ale liczy si臋 przede wszystkim zamys艂, pomy艣la艂a. Mimo wszystko wola艂aby, 偶eby posadzili co艣 o bardziej intensywnym zapachu. Chcia艂a jak najszybciej zapomnie膰 o szpitalnym smrodzie.

Nie wiedzia艂a, gdzie szuka膰 Roarke'a. Najpierw wybra艂a jego prywatny numer, roz艂膮czy艂a si臋 jednak, us艂yszawszy poczt臋 g艂osow膮. Zadzwoni艂a wi臋c do biura w centrum miasta i tam trafi艂a na jego sekretarza.

- Musz臋 go znale藕膰.

- Oczywi艣cie, pani porucznik. W艂a艣nie rozmawia z kim艣 przez holo艂膮cze, wi臋c gdyby zechcia艂a pani poczeka膰 ... Jak si臋 pani miewa?

No tak, pomy艣la艂a Eve. Uprzejmo艣膰 i konwersacja - dwie rzeczy, o kt贸rych cz臋sto zapomina艂a.

- Dzi臋kuj臋, dobrze. A ty, Carlo?

- Doskonale. Ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e szef ju偶 wr贸ci艂. Spr贸buj臋 po艂膮czy膰 si臋 z nim przez drugi kana艂 i dam mu zna膰, 偶e pani czeka.

Eve zamkn臋艂a oczy i odchyli艂a g艂ow臋, wystawiaj膮c twarz do s艂o艅ca. W szpitalach zawsze jest zimno, pomy艣la艂a. Specyficzny rodzaj ch艂odu, kt贸ry przenika艂 j膮 do szpiku ko艣ci.

- Pani porucznik? - Unios艂a powieki, us艂yszawszy g艂os m臋偶a.

Zamruga艂a gwa艂townie, skupi艂a wzrok na ekranie i zobaczy艂a, jak Roarke mru偶y oczy. - Co si臋 sta艂o?

- Nic. Chcia艂abym prosi膰 ci臋 o przys艂ug臋.

- Eve. Co si臋 sta艂o?

- Nic. Naprawd臋. Monika Cline odzyska艂a przytomno艣膰. W艂a艣nie sko艅czy艂am z ni膮 rozmawia膰. Wyjdzie z tego, ale nie b臋dzie jej 艂atwo.

- Tobie te偶 nie jest 艂atwo.

- Wiem, co dzieje si臋 teraz w jej g艂owie. Wiem, co b臋dzie czu艂a w 艣rodku nocy. - Otrz膮sn臋艂a si臋 z tych my艣li. - Ale nie po to do ciebie zadzwoni艂am, a ty masz w艂a艣nie jak膮艣 transmisj臋.

- To mo偶e poczeka膰. Przywilej szefa. Co mog臋 dla ciebie zrobi膰?

- Pytanie. Czy jeste艣 w stanie monitorowa膰 wszystkie wiadomo艣ci z danego konta i blokowa膰 cz臋艣膰 z nich?

- Obywatele, kt贸rzy dopuszczaj膮 si臋 tego rodzaju wykrocze艅, 艂ami膮 prawo o tajemnicy korespondencji elektronicznej i podlegaj膮 karze grzywny lub wi臋zienia.

- Co znaczy, 偶e mo偶esz to zrobi膰.

- Och. Zak艂ada艂em, 偶e to pytanie retoryczne. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Kogo mia艂bym monitorowa膰?

- Niejak膮 Stefanie Finch. To potencjalny cel. W tej chwili jest w powietrzu gdzie艣 mi臋dzy Stanami i Angli膮. Chc臋, 偶eby po wyl膮dowaniu dowiedzia艂a si臋 jak najszybciej, z kim ma do czynienia. Mam nadziej臋, 偶e uda mi si臋 j膮 zwerbowa膰 jako przyn臋t臋 i dopa艣膰 wreszcie tych go艣ci. Nie wiem jednak, jak zareaguje na tak膮 propozycj臋, a nie chc臋, 偶eby zrobi艂a jakie艣 g艂upstwo i sp艂oszy艂a nasze ptaszki.

- Wi臋c mam zablokowa膰 wszystkie jej transmisje i konto e - mailowe?

- Ot贸偶 to. Nie chc臋, 偶eby si臋 z kimkolwiek kontaktowa艂a, dop贸ki nie b臋d臋 jej ca艂kiem pewna. Mog臋 oficjalnie kontrolowa膰 jej korespondencj臋, ale tylko na terenie Stan贸w, wi臋c sam rozumiesz ...

- Wiesz, jak mnie to podnieca, gdy prosisz mnie, bym z艂ama艂 prawo.

- Przypomnij mi p贸藕niej, dlaczego wysz艂am za zbocze艅ca.

- Och, z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, bo na jej policzki powr贸ci艂y rumie艅ce.

- Kiedy b臋dziesz m贸g艂 si臋 tym zaj膮膰?

- Musz臋 doko艅czy膰 tu kilka spraw. Najlepiej b臋dzie, je艣li zrobi臋 to w domu na niezarejestrowanym sprz臋cie. Daj mi dwie godziny. Och, jeszcze jedno, pani porucznik. Domy艣lam si臋, 偶e to zadanie nie zostanie oficjalnie wpisane do mojego dorobku cywilnego eksperta?

- Poca艂uj mnie w ...

- Przy najbli偶szej okazji, kochanie.

14

Kiedy Eve dopad艂a wreszcie Theodora'a McNamar臋, zosta艂a odprowadzona do jego gabinetu przez chud膮 i antypatyczn膮 sekretark臋, kt贸ra bez ustanku m贸wi艂a jej o tym, jak bardzo napi臋ty jest harmonogram doktora i jak mu trudno znale藕膰 woln膮 chwil臋.

- Doktor naprawd臋 nie ma dzisiaj czasu na dodatkowe spotkania.

Jak pani wie, wr贸ci艂 w艂a艣nie z bardzo wa偶nej sesji na Taurusie II.

- A teraz b臋dzie mia艂 bardzo wa偶ne spotkanie na planecie Ziemi - odparowa艂a Eve. Celowo wyd艂u偶a艂a krok, by sekretarka musia艂a truchta膰 obok niej, gdy sz艂y przez kr贸tki, zewn臋trzny korytarz, 艂膮cz膮cy gabinet McNamary z g艂贸wnym budynkiem instytutu. Jaki艣 helikopter w艂a艣nie podchodzi艂 do l膮dowania. Oczekiwa艂o na niego kilka os贸b w lekarskich fartuchach. Eve przypuszcza艂a, 偶e musi tam panowa膰 okropny ha艂as, w korytarzu by艂o jednak cicho i spokojnie.

Wygl膮da艂o na to, 偶e doktor McNamara odizolowa艂 si臋 od przyziemnych trosk i bol膮czek tych, kt贸rym s艂u偶y艂a ta instytucja.

Korytarz wychodzi艂 na 艣nie偶nobia艂y hol. 艢ciany, dywany, konsole, krzes艂a, nawet uniformy pracownik贸w by艂y jednolicie bia艂e.

Eve czu艂a si臋 tak, jakby st膮pa艂a po wn臋trzu skorupki jaja. Przesz艂y przez szklane drzwi i ruszy艂y innym korytarzem. Na ko艅cu znajdowa艂y si臋 masywne drzwi z matowego szk艂a. Sekretarka zapuka艂a w nie z nabo偶n膮 niemal czci膮 i strachem.

Drzwi rozsun臋艂y si臋 na boki, lecz kobieta nie rusza艂a si臋 z miejsca. - Porucznik Dallas i jej asystentka, doktor McNamara.

- Tak, tak. Dopilnuj, 偶eby nikt nam nie przeszkadza艂. Dziesi臋膰 minut. Prosz臋 wej艣膰, pani porucznik. M贸j czas jest bardzo cenny.

Siedzia艂 pod szklan膮 艣cian膮 przy biurku tak masywnym i bia艂ym, 偶e przypomina艂o ogromny lodowy blok. Znajdowa艂o si臋 na podwy偶szeniu, trzy stopnie ponad poziomem pod艂ogi, tak 偶e doktor McNamara spogl膮da艂 na interesant贸w z g贸ry, niczym b贸g na n臋dznych 艣miertelnik贸w.

Mia艂 siwe, kr贸tko przystrzy偶one w艂osy, poci膮g艂膮 twarz o zapadni臋tych policzkach i ciemnych niecierpliwych oczach, kt贸re spogl膮da艂y gniewnie na 艣wiat spod nastroszonych siwych brwi. Jego ciemny garnitur odcina艂 si臋 wyra藕nie od bieli 艣cian, jakby dodawa艂 mu mocy.

- Bo偶e - mrukn臋艂a Peabody. - Prawdziwy czarnoksi臋偶nik Oz.

- No dobrze, prosz臋 szybko wy艂uszczy膰 swoj膮 spraw臋 i nie zajmowa膰 mi czasu - za偶膮da艂 McNamara. - Jestem bardzo zaj臋tym cz艂owiekiem.

I takim, kt贸ry lubi innych zastrasza膰, pomy艣la艂a Eve. Nie poproszono ich, by usiad艂y, lecz nawet stoj膮c, musia艂a podnosi膰 wzrok, by patrze膰 mu w oczy.

- Oszcz臋dzi艂by pan nam obojgu fatygi, gdyby odpowiedzia艂 pan na transmisje, kt贸re przes艂a艂am na Taurusa II.

- By艂em zaj臋ty sesj膮 naukow膮. Nie jestem konsultantem medycznym nowojorskiej policji.

- Co znaczy, 偶e jest pan cywilem, a to daje mi prawo do kontynuowania tego przes艂uchania na komendzie, co te偶 w razie konieczno艣ci uczyni臋. Wi臋c albo si臋 b臋dziemy dalej bawi膰 w te idiotyczne przepychanki, albo zechce pan ze mn膮 wsp贸艂pracowa膰.

- Jest pani w moim gabinecie. To chyba oznacza, 偶e z pani膮 wsp贸艂pracuj臋.

Zirytowana Eve wesz艂a na stopnie platformy. Dostrzeg艂a b艂ysk w艣ciek艂o艣ci w jego oczach, gdy zmuszony by艂 odchyli膰 g艂ow臋 do ty艂u.

- Peabody. Zdj臋cia.

Cho膰 asystentka wiedzia艂a, 偶e 艣wiadczy to o jej ma艂ostkowo艣ci, to z przyjemno艣ci膮 obserwowa艂a, jak jej prze艂o偶ona burzy struktur臋 pokoju.

- Tak jest. - Poda艂a jej zdj臋cia.

Eve roz艂o偶y艂a je na dziewiczo bia艂ym blacie biurka. - Rozpoznaje pan kt贸r膮艣 z tych kobiet?

McNamara spojrza艂 na nie przelotnie.

- Nie.

- Bryna Bankhead, Grace Lutz, Monika Cline. M贸wi to panu co艣? - Nie.

- A to ciekawe, bo przez ostatnie dni te nazwiska wci膮偶 pojawia艂y si臋 w mediach.

Jego spojrzenie nawet nie drgn臋艂o.

- By艂em poza planet膮, jak pani wie.

- Wydaje mi si臋, 偶e na Taurusa II docieraj膮 przekazy telewizyjne.

- Nie mam czasu na plotki i paplanin臋 medi贸w. Ani na zabaw臋 w zgadywanki. Panno Dallas, gdyby zechcia艂a mi pani powiedzie膰, co pani膮 tu w艂a艣ciwie sprowadza ...

- Pani porucznik Dallas. Zajmowa艂 si臋 pan projektem badawczym prowadzonym wraz z firm膮 Allegany Pharmaceutical. W ramach projektu dokonywano eksperyment贸w z pewnymi kontrolowanymi substancjami.

- Badania zaburze艅 seksualnych i bezp艂odno艣ci. Badania zwie艅czone sukcesem - doda艂 - kt贸re przynios艂y 艣wiatu dwa epokowe odkrycia.

- Projekt zosta艂 zamkni臋ty z powodu zbyt wysokich koszt贸w, k艂opot贸w prawnych i pog艂osek o kradzie偶y kontrolowanych substancji i ich bezprawnym wykorzystaniu przez personel.

- Pani informacje s膮 niedok艂adne. Nigdy nie potwierdzono zarzut贸w o bezprawnym wykorzystaniu. Projekt przyni贸s艂 oczekiwane rezultaty i po prostu dobieg艂 ko艅ca.

- A jednak kto艣 nadal prowadzi tego rodzaju eksperymenty.

Dwie kobiety nie 偶yj膮, trzecia jest w stanie krytycznym. Podano im 艣miertelne dawki substancji znanych jako Dziwka i Dziki Kr贸lik. Kto艣 ma bardzo du偶e zapasy tych substancji albo 艣rodki do ich produkcji.

- Lekarstwa wykorzystywane dla dobra ludzko艣ci zawsze mog膮 by膰 nadu偶ywane, je艣li trafi膮 w z艂e r臋ce. Kontrolowanie tych substancji nie jest moim zadaniem, lecz pani.

- Kto z cz艂onk贸w tamtego zespo艂u badawczego m贸g艂 mie膰 te z艂e r臋ce?

- Wszyscy lekarze i technicy zaanga偶owani do projektu byli uczciwymi lud藕mi, odpowiednie s艂u偶by dok艂adnie ich wcze艣niej zbada艂y.

- A mimo to dosz艂o do nadu偶y膰. To nie s膮 plotki ani czcza paplanina - doda艂a, nim m贸g艂 jej przerwa膰. - To jest 艣ledztwo w sprawie morderstwa. Seks i w艂adza to ogromne pokusy.

- Jeste艣my naukowcami, a nie str臋czycielami.

- Dlaczego wszystkie dane zosta艂y utajnione? Dlaczego utajniono wszystkie cywilne pozwy wniesione przeciwko projektowi?

- 呕aden z tych pozw贸w nie trafi艂 na sal臋 s膮dow膮. Nie wniesiono oskar偶e艅. Utajnili艣my te absurdalne pozwy ze wzgl臋du na prywatno艣膰 tych, kt贸rych dobre imi臋 mog艂oby ucierpie膰. By mogli zachowa膰 godno艣膰.

Eve przysun臋艂a fotografie bli偶ej.

- Kto艣 naruszy艂 ich prywatno艣膰, doktorze. Kto艣 nie pozwoli艂 im zachowa膰 godno艣ci.

- To nie ma nic wsp贸lnego ze mn膮 ani z moj膮 prac膮.

- Projekt przyni贸s艂 ogromne pieni膮dze jego szefom i inwestorom. Zabawa tymi substancjami tak偶e kosztuje ogromne pieni膮dze. Szukam dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy maj膮 do艣膰 艣rodk贸w, by kupi膰 lub wyprodukowa膰 znaczne ilo艣ci tych narkotyk贸w. Ekspert贸w w dziedzinie chemii i elektroniki. M臋偶czyzn, kt贸rzy traktuj膮 kobiety jak jednorazowe zabawki. Seksualnych drapie偶c贸w, doktorze McNamara. Kto z pa艅skich wsp贸艂pracownik贸w pasuje do tego obrazu?

- Nie mog臋 pani pom贸c. Pani problem nie ma nic wsp贸lnego z tamtym projektem, nic wsp贸lnego ze mn膮. W ramach tego projektu stworzono lekarstwa, kt贸re mog膮 odmienia膰 ludzkie 偶ycie. Nie pozwol臋, by umniejsza艂a pani moje osi膮gni臋cia i szarga艂a moj膮 reputacj臋 tylko dlatego, 偶e nie potrafi pani wykona膰 nale偶ycie swojej pracy. - Pchn膮艂 zdj臋cia w stron臋 Eve. - Przypuszczam, 偶e te kobiety same zach臋ca艂y swoich partner贸w do u偶ycia tych 艣rodk贸w. Kobieta, kt贸ra zgadza si臋 na spotkanie z m臋偶czyzn膮 poznanym przez Internet, 艣wiadomie prowokuje go do seksualnych nadu偶y膰.

- Tak, zapewne, pa艅skim zdaniem, prowokuje go tylko dlatego, 偶e ma piersi. - Eve zebra艂a zdj臋cia. - Wygl膮da na to, 偶e jednak dosz艂a pana jaka艣 paplanina. Nie wspomina艂am o tym, jak te kobiety pozna艂y morderc贸w.

- Pani czas dobieg艂 ko艅ca. - McNamara nacisn膮艂 guzik ukryty pod biurkiem, otwieraj膮c drzwi gabinetu. - Je艣li zechce pani zn贸w ze mn膮 porozmawia膰, b臋dzie pani musia艂a skontaktowa膰 si臋 z moimi prawnikami. Je艣li moje nazwisko czy jakakolwiek wzmianka o tym projekcie i jego wynikach pojawi si臋 w mediach w po艂膮czeniu z pani 艣ledztwem, to moi prawnicy pierwsi skontaktuj膮 si臋 z pani膮.

Eve rozwa偶a艂a przez moment, czy nie zatru膰 mu 偶ycia i nie zrobi膰 dok艂adnie tego, przed czym j膮 ostrzega艂. Zamieszanie w mediach mog艂oby jednak zaszkodzi膰 艣ledztwu, przep艂oszy膰 morderc贸w.

- Zawsze zastanawia艂am si臋, jak to mo偶liwe, 偶e niekt贸rzy lekarze maj膮 tak ma艂o szacunku dla ludzkiego 偶ycia. - Zesz艂a z podwy偶szenia i poda艂a zdj臋cia asystentce. - Zobaczymy si臋 jeszcze - doda艂a, nim drzwi zamkn臋艂y si臋 za jej plecami.

- To czubek - stwierdzi艂a Peabody. - Mizoginista i p贸艂b贸g.

- I co艣 wie. Musz臋 go przycisn膮膰, ale tym razem trzeba to b臋dzie zrobi膰 okr臋偶nie, zgodnie z prawem. Skontaktuj si臋 z jego przedstawicielami i um贸w nas na oficjaln膮 rozmow臋 na komendzie. Spr贸bujemy odtajni膰 te sprawy. Wracaj do biura i bierz si臋 do roboty.

- On b臋dzie walczy艂.

- Tak, ale przegra. Wcze艣niej czy p贸藕niej. Ja popracuj臋 w domu. Prze艣l臋 ci dane, kiedy si臋 do nich dokopi臋.

Kiedy przyjecha艂a do domu, Roarke ju偶 by艂, zostawi艂a jednak drzwi mi臋dzy ich gabinetami zamkni臋te. Usiad艂a za biurkiem i zabra艂a si臋 do pisania raportu. Zna艂a si臋 wystarczaj膮co dobrze na polityce i p贸艂bogach, by wiedzie膰, 偶e musi uwa偶a膰 na McNamar臋 i zabezpieczy膰 si臋 ze wszystkich stron. Ludzie tacy jak on nie poprzestawali na interwencji prawnik贸w. By艂a pewna, 偶e wkr贸tce o jej 鈥瀊ezczelnych insynuacjach鈥 dowie si臋 nie tylko, komendant, ale i burmistrz, a mo偶e nawet gubernator.

Wiedzia艂a, 偶e mo偶e sobie z tym poradzi膰, nie chcia艂a jednak, by zamieszanie przeszkodzi艂o jej w prowadzeniu 艣ledztwa.

Kiedy sporz膮dzi艂a wreszcie ostateczn膮 wersj臋 raportu, rozes艂a艂a jej kopie do wszystkich potencjalnie zainteresowanych stron. Teraz musia艂a przygotowa膰 oficjaln膮 pro艣b臋 o odtajnienie pozw贸w do wy艂膮cznego u偶ytku w prowadzonym przez ni膮 艣ledztwie. Nie by艂a to 艂atwa sprawa, a gdyby nawet spe艂niono jej pro艣b臋, ca艂a procedura zabra艂aby kilka cennych dni.

Mog艂a za艂atwi膰 to znacznie szybciej. Zerkn臋艂a na drzwi oddzielaj膮ce j膮 od gabinetu Roarke'a. Zrobi艂by to szybciej, sprawniej i z pewno艣ci膮 nie pozostawi艂by po sobie 偶adnych 艣lad贸w.

Przekroczy艂a ju偶 raz t臋 lini臋 - i w razie konieczno艣ci gotowa by艂a zrobi膰 to jeszcze raz. Na razie jednak postanowi艂a spr贸bowa膰 oficjalnej drogi.

- Komputer. - Potar艂a z roztargnieniem zesztywnia艂y kark. Wszystkie dost臋pne dane dotycz膮ce doktora Theodora'a McNamary. Ekran numer jeden.

Wyszukiwanie ... Wy艣wietlam.

Eve wsta艂a, rozprostowa艂a spi臋te ramiona. Facet ma osiemdziesi膮t sze艣膰 lat, rozmy艣la艂a, ale najwyra藕niej nie 偶a艂uje pieni臋dzy na operacje plastyczne. Imponuj膮ce wykszta艂cenie i dorobek naukowy. By艂 raz 偶onaty, mia艂 jedno dziecko z tego ma艂偶e艅stwa - c贸rk臋.

Eve wyd臋艂a usta i zamy艣li艂a si臋.

Gdy us艂ysza艂a, jak kto艣 otwiera drzwi za jej plecami, nie odwracaj膮c g艂owy, powiedzia艂a:

- Masz faceta, kt贸ry nie przepada za kobietami jako gatunkiem, uwa偶a je za co艣 gorszego. C贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, wszystkich uwa偶a za gorszych od siebie, ale kobiety znajduj膮 si臋 na samym dole tej drabiny. Nazwa艂 mnie 鈥瀙ann膮鈥 - mrukn臋艂a.

- I prze偶y艂? - Roarke stan膮艂 za ni膮 i zacz膮艂 masowa膰 jej ramiona.

Eve pomy艣la艂a, 偶e m膮偶 musi mie膰 jak膮艣 niesamowit膮 intuicj臋, kt贸ra zawsze podpowiada mu, czego ona najbardziej potrzebuje.

- Skopa艂abym mu za to ty艂ek, ale on ma prawie dziewi臋膰dziesi膮t lat. Tak czy inaczej, w艂a艣nie taki facet ma jedno dziecko i okazuje si臋, 偶e to dziewczynka. Musia艂 by膰 mocno rozczarowany, co?

- Pewnie tak, je艣li jest dupkiem.

- Owszem, jest dupkiem. Wi臋c dlaczego nie spr贸bowa艂 jeszcze raz, dlaczego nie postara艂 si臋 o syna? Je艣li winna by艂a 偶ona, k艂opoty z p艂odno艣ci膮, to m贸g艂 obej艣膰 to na mn贸stwo sposob贸w. Nawet czterdzie艣ci pi臋膰 lat temu by艂y r贸偶ne metody. Ale mo偶e to on nie mia艂 do艣膰 偶o艂nierzy, 偶eby tego dokona膰. Co za dupek.

- Jako m臋偶czyzna musz臋 powiedzie膰, 偶e trudno by艂oby mi si臋 pogodzi膰 z tak膮 u艂omno艣ci膮. ~ Musn膮艂 ustami jej w艂osy. - Ale gdybym chcia艂 mie膰 dziecko, zrobi艂bym wszystko, co w mojej mocy, 偶eby to zmieni膰.

- Testy p艂odno艣ci. .. to musi by膰 naprawd臋 kr臋puj膮ce. Szczeg贸lnie dla faceta z rozd臋tym ego. - Obejrza艂a si臋 przez rami臋.

- Pytasz mnie o zdanie, bo uwa偶asz, 偶e mam rozd臋te ego?

- Twoim ego mo偶na by wype艂ni膰 Madison Square, kole艣. Tyle 偶e w twoim przypadku dzia艂a ono troch臋 inaczej. Mo偶e to t艂umaczy, dlaczego porzuci艂 prywatn膮 praktyk臋 dla pracy badawczej; zaburzenia seksualne i leczenie bezp艂odno艣ci. Przyjrzyjmy si臋 c贸rce. Komputer, informacje na temat Sary Dunwood, z domu McNamara.

Wyszukuj臋 ...

- By pokaza膰 ci, jak 艂agodnym jestem cz艂owiekiem - zacz膮艂 Roarke - zignoruj臋 t臋 zniewag臋 i powiem ci, 偶e w艂a艣nie sko艅czy艂em swoje zadanie. Transmisje s膮 zablokowane i b臋d膮 przekazywane na konto, kt贸re dla ciebie stworzy艂em.

- Nie prosi艂am ci臋, 偶eby艣 przekazywa艂 je do mnie.

- Dwie us艂ugi w cenie jednej. - Obr贸ci艂 j膮 do siebie i zgni贸t艂 jej usta w poca艂unku. Chwyci艂 j膮 za po艣ladki i 艣cisn膮艂. - O w艂a艣nie. To powinno pokry膰 dodatkowe koszty.

- Nie pr贸buj m膮ci膰 mi w g艂owie. Nie mam czasu.

Wyszukiwanie sko艅czone ... Odtwarzanie wideo czy audio?

- Wideo - powiedzia艂a Eve, podczas gdy Roarke w tej samej chwili poprosi艂 o co艣 przeciwnego.

Komenda niezrozumia艂a.

- Przesta艅 - rozkaza艂a Eve, kiedy wyci膮gn膮艂 koszul臋 z jej spodni. - Co si臋 z tob膮 dzieje?

- To co zawsze w twojej obecno艣ci. - Roze艣mia艂 si臋 jednak i wypu艣ci艂 j膮. - Wy艣wietl dane.

- Ma pi臋膰dziesi膮t trzy lata - m贸wi艂a Eve. - Posz艂a w 艣lady ojca. Te same szko艂y, te same praktyki, ta sama specjalizacja. I w ko艅cu ten sam projekt. Jedno ma艂偶e艅stwo. Jedno dziecko. Tyle 偶e tym razem to by艂 ch艂opiec. Sp贸jrz na dat臋 urodzenia ... ledwie rok po rozpocz臋ciu projektu. A by艂a m臋偶atk膮 ju偶 od o艣miu lat. Nie zdziwi艂abym si臋 wcale, gdyby nie tylko pracowa艂a przy tych eksperymentach, ale by艂a ich przedmiotem. - Wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze. - Ale co to ma, do diab艂a, wsp贸lnego z morderstwem? Jest jaki艣 zwi膮zek, czuj臋 to. Jej m膮偶 te偶 nale偶a艂 do zespo艂u badawczego. Tyle 偶e to nie m贸g艂 by膰 on, jest za stary. A syn za m艂ody. Ile on ma lat, dwadzie艣cia jeden, dwadzie艣cia dwa. By艂 niemowlakiem, kiedy projekt 艣wi臋ci艂 najwi臋ksze triumfy. Chocia偶 ... Komputer, wszystkie dane na temat Luciasa Dunwooda. Prezentacja wideo.

Wyszukiwanie ...

Podczas gdy komputer gromadzi艂 o nim dane, kilka przecznic dalej Lucias zmierza艂 do salonu swego wielkiego domu. Dziadek rzadko sk艂ada艂 mu wizyty, a ju偶 nigdy nie by艂y to wizyty niezapowiedziane.

Skoro kr贸l osobi艣cie si臋 pofatygowa艂, musia艂 mie膰 jaki艣 wa偶ny pow贸d. Na my艣l o tym, jaki to m贸g艂 by膰 pow贸d, Luciasowi zrobi艂o si臋 gor膮co. Przed wej艣ciem do pokoju wytar艂 w spodnie wilgotne od potu d艂onie, przyg艂adzi艂 rude loki i przywo艂a艂 na twarz radosny u艣miech.

- Dziadku, co za cudowna niespodzianka! Nie wiedzia艂em, 偶e ju偶 wr贸ci艂e艣.

- Przylecia艂em wczoraj wieczorem. Gdzie jest Kevin?

- Przy swoich komputerach, a gdzie偶by indziej? Zrobi膰 ci drinka? Mam bardzo dobr膮 whisky, na pewno b臋dzie ci smakowa膰. - To nie jest wizyta towarzyska. Chc臋 porozmawia膰 r贸wnie偶 z Kevinem.

- Oczywi艣cie. - Pot, kt贸ry dot膮d zbiera艂 si臋 tylko na d艂oniach Luciasa, teraz pociek艂 mu zimn膮 stru偶k膮 po plecach. Odwr贸ci艂 si臋 do androida w liberii. - Powiedz panu Morano, 偶e przyszed艂 m贸j dziadek i 偶e chce z nim rozmawia膰.

- Natychmiast - doda艂 McNamara.

- Oczywi艣cie. A jak tam sesja? - Jego wnuk podszed艂 do zabytkowego kredensu, w kt贸rym trzyma艂 alkohole. Dziadek nie chcia艂 drinka, ale on z pewno艣ci膮 go potrzebowa艂.

- Produktywna. Poj臋cie zupe艂nie ci obce, odk膮d sko艅czy艂e艣 studia.

- Z ca艂ym szacunkiem, ale ... - Lucias przerwa艂 na moment, nape艂niaj膮c szklank臋 - ale chcia艂em sobie po prostu odpocz膮膰 po ci臋偶kich latach nauki. Poza tym pracuj臋 jednak w laboratorium. M贸j prywatny projekt. - Podni贸s艂 wzrok, spojrza艂 prosto w oczy dziadka i u艣miechn膮艂 si臋 bezczelnie. - Powiniene艣 mnie zrozumie膰. W ko艅cu sporo wiesz o takich projektach.

McNamara odwr贸ci艂 wzrok. Ten ch艂opiec by艂 dla niego wielkim rozczarowaniem. Bolesnym rozczarowaniem. Pomaga艂 go stworzy膰, osobi艣cie wybra艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry wydawa艂 si臋 najlepszym kandydatem dla jego c贸rki. Cz艂owiek bardzo podobny do niego inteligentny, silny, oddany nauce, ambitny.

Ich niezdolno艣膰 do pocz臋cia dziecka by艂a dla McNamary powodem ogromnej frustracji - ale te偶 i motywacj膮 do stworzenia projektu. Projektu, kt贸ry przyspieszy艂 jego karier臋, stworzy艂 mu wnuka. I omal wszystkiego nie zrujnowa艂.

A jednak uda艂o mu si臋 wznie艣膰 ponad to. Jego imi臋 pozosta艂o nieskalane. I takie mia艂o pozosta膰.

Czy偶 nie wychowa艂 tego dziecka? Czy nie da艂 mu wykszta艂cenia, idealnych warunk贸w do rozwoju i doskonalenia niezwyk艂ych zdolno艣ci?

Pok艂ada艂 w nim ogromne nadzieje, a spotka艂o go srogie rozczarowanie. Ch艂opiec zosta艂 zepsuty. Przez matk臋, pomy艣la艂 pos臋pnie McNamara. Kobieca s艂abo艣膰. Rozpieszcza艂a go, pozwala艂a na wszystko. Zniszczy艂a go.

Teraz obawia艂 si臋, 偶e to dziecko nara偶a jego imi臋, karier臋 i reputacj臋 na ogromne niebezpiecze艅stwo. - Co ty zrobi艂e艣, Lucias?

Jego wnuk opr贸偶ni艂 szklank臋 i nala艂 sobie nast臋pn膮 porcj臋.

- Nie chcia艂bym jeszcze rozmawia膰 o tym eksperymencie, cho膰 na razie wszystko uk艂ada si臋 jak najlepiej. Jak si臋 czuje babcia?

- Jak zawsze. - McNamara wzi膮艂 szklank臋, kt贸r膮 poda艂 mu wnuk, i patrzy艂 przez chwil臋 na jego twarz. Zobaczy艂 tam to co zawsze, czyst膮 艣cian臋. - T臋skni za tob膮. Zdaje si臋, 偶e nie mia艂e艣 czasu jej odwiedzi膰 ani nawet zadzwoni膰, kiedy wyjecha艂em.

- C贸偶, by艂em bardzo zaj臋ty. - Whisky czyni艂a cuda. Lucias odzyska艂 spok贸j, u艣miecha艂 si臋 swobodniej, w jego oczach pojawi艂 si臋 blask o偶ywienia. - Postaram si臋 to nadrobi膰 w najbli偶szym czasie. Oho, jest Kevin. - Wr贸ci艂 do kredensu, by przygotowa膰 drinka dla swojego przyjaciela i jeszcze raz dla siebie.

- Doktor McNamara, co za cudowna niespodzianka.

- Powiedzia艂em dok艂adnie to samo. - Lucias wr臋czy艂 szklank臋 Kevinowi. - Niecz臋sto spotyka nas taki zaszczyt. To wszystko rzuci艂 do androida, potem opad艂 na fotel. - No dobrze, wi臋c o czym b臋dziemy rozmawiali?

- Chc臋 zobaczy膰 twoje laboratorium - za偶膮da艂 McNamara.

- Obawiam si臋, 偶e to niemo偶liwe. - Lucias poci膮gn膮艂 艂yk. - Wiesz, jak my, szaleni naukowcy, traktujemy swoje eksperymenty. Sza. 艢ci艣le tajne. W ko艅cu nauczy艂em si臋 tego od ciebie, czy nie tak? - Zn贸w za偶ywa艂e艣 narkotyki.

- Nie. Dosta艂em ju偶 raz nauczk臋. Prawda, Kevin? Obaj nauczyli艣my si臋 czego艣, kiedy w zesz艂ym roku zmusili艣cie nas do kuracji odwykowej. Sza! - powt贸rzy艂 i zachichota艂. - 艢ci艣le tajne.

- K艂amiesz! - wybuch艂 McNamara, doskoczy艂 do wnuka i wytr膮ci艂 mu ci臋偶k膮 szklank臋 z d艂oni. - My艣lisz, 偶e nie rozpoznaj臋 tych objaw贸w? Zn贸w za偶ywasz to 艣wi艅stwo. Obaj to robicie. Niszczycie swoje umys艂y, swoj膮 przysz艂o艣膰 dla chwili przyjemno艣ci.

- Ta szklanka by艂a rodzinn膮 pami膮tk膮. - R臋ce Luciasa dr偶a艂y lekko, nie tyle ze strachu, co z gniewu, skrywanej nienawi艣ci, kt贸r膮 zawsze budzi艂 w nim ojciec matki. - Powiniene艣 mie膰 wi臋cej szacunku dla rodziny, dziadku.

- Ty m贸wisz do mnie o szacunku? Do mojego biura przysz艂a dzisiaj policja. Przes艂uchiwali mnie. Jutro mam si臋 stawi膰 na nast臋pn膮 rozmow臋. By膰 mo偶e odtajni膮 pozwy zwi膮zane z tamtym projektem.

- Ho, ho! - W oczach Luciasa pojawi艂 si臋 z艂o艣liwy b艂ysk.

Wyra藕nie rozbawiony, spojrza艂 na przyjaciela. - To dopiero by艂by skandal. Jak my艣lisz, Kevin, co by si臋 sta艂o, gdyby wysz艂y na jaw wszystkie te wielkie sekrety, wielkie nami臋tno艣ci, kt贸re da艂y nam 偶ycie?

- My艣l臋, 偶e kilka os贸b mia艂oby powody do wstydu.

- O tak, zdecydowanie. Kopulacja pod okiem szacownego doktora McNamary. 呕adnych 艣wiec czy muzyki dla stworzenia nastroju. O nie, nic z tych rzeczy. Tylko kliniczny proces stymulowany nielegalnymi 艣rodkami. A wszystko dla jednego celu. Dla nas. - Lucias roze艣mia艂 si臋 znowu. - A trzeba przyzna膰, 偶e rezultaty by艂y niezwykle ekscytuj膮ce.

- Post臋p medycyny. Prokreacja gatunku. - G艂os McNamary dr偶a艂 z gniewu. - Zak艂ada艂em, nies艂usznie, jak wida膰, 偶e obaj jeste艣cie do艣膰 dojrzali, by zrozumie膰 wag臋 tego, czego byli艣cie cz臋艣ci膮.

- Ale tak naprawd臋 wcale nie byli艣my cz臋艣ci膮 projektu, prawda? - odparowa艂 wnuk. - Byli艣my tylko cz臋艣ci膮 jego wynik贸w. Nie wydaje mi si臋, 偶eby kto艣 dawa艂 nam w tej kwestii wyb贸r. Zreszt膮 wi臋kszo艣膰 uczestnik贸w nie mia艂a takiego wyboru. Czy nie to w艂a艣nie wyczytali艣my w tych aktach, Kev?

- Te akta s膮 utajnione. Chroni膮 je specjalne blokady.

- C贸偶, blokady s膮 po to, by je 艂ama膰 - odpar艂 Lucias z u艣miechem. - Podobnie jak regu艂y. Ty z艂ama艂e艣 wiele regu艂, dziadku, w imi臋 nauki. Dlaczego Kevin i ja nie mieliby艣my zrobi膰 tego samego w imi臋 ... rozrywki?

- Co zrobili艣cie? - spyta艂 ponownie McNamara.

- Nic. To nie twoje zmartwienie.

- A jednak jest to moje zmartwienie, skoro przes艂uchuje mnie policja. I lepiej, 偶eby艣cie wy te偶 zacz臋li si臋 tym martwi膰, bo jutro wypytaj膮 mnie dok艂adniej o te morderstwa i w ko艅cu dojd膮 do was. - Do nas? - Kevin odstawi艂 szklank臋 z whisky. - Ale to niemo偶liwe. Sk膮d mogliby wiedzie膰 ...

- Zamknij si臋. - Lucias zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. - Co m贸wili o nas? Co ty im powiedzia艂e艣?

- Nie chcia艂em w to uwierzy膰. - McNamara zacisn膮艂 d艂o艅 na oparciu krzes艂a, zmusi艂 si臋 do stania, cho膰 chcia艂by usi膮艣膰, zasn膮膰. - To wy zamordowali艣cie te kobiety.

- Nie wygaduj bzdur. Morderstwo? Chyba oszala艂e艣. Je艣li masz jakie艣 k艂opoty z policj膮 ... - Lucias zamilk艂 raptownie, gdy McNamara wymierzy艂 mu siarczysty policzek.

- Brzydz臋 si臋 tob膮. Pok艂ada艂em w tobie tyle nadziei, mia艂em tyle plan贸w, a teraz ... Sp贸jrz tylko na siebie. Jeste艣 艣mieciem, ty i tw贸j 偶a艂osny przyjaciel. Roztrwoni艂e艣 sw贸j talent, sprzeda艂e艣 go za narkotyki, gry i prostackie przyjemno艣ci.

- Ty mnie stworzy艂e艣. - 艁zy upokorzenia pali艂y Luciasa w oczy. - Ty.

- Da艂em ci wszystko, co mog艂em. Wszelkie przywileje. Ale tobie zawsze by艂o ma艂o.

- Dawa艂e艣 mi tylko rozkazy! Oczekiwania. Nienawidzi艂em ci臋 przez ca艂e 偶ycie. Teraz 偶yj臋 tak, jak chc臋, a ty nie mo偶esz ju偶 nic zrobi膰.

- Masz racj臋. Tak jest. Nic nie zrobi臋. Tym razem nie b臋d臋 ju偶 po tobie sprz膮ta艂. Nie b臋d臋 nikomu p艂aci艂, by ci臋 chroni膰, i nie po艣wi臋c臋 si臋, by ci臋 ocali膰. Kiedy ci臋 dopadn膮, a wcze艣niej czy p贸藕niej to zrobi膮, nie rusz臋 nawet palcem.

- Nie pozwolisz im mnie zabra膰. Jestem wszystkim, co masz.

- Wi臋c niech B贸g obu nas ma w swojej opiece.

Zmieniaj膮c taktyk臋, Lucias pochwyci艂 McNamar臋 za r臋kaw i przem贸wi艂 b艂agalnym tonem:

- Dziadku, nie powinni艣my si臋 tak k艂贸ci膰. Przepraszam. Ponios艂o mnie. Kevin i ja ci臋偶ko pracujemy.

- Pracujecie?! - McNamara zamkn膮艂 oczy. - Jak mogli艣cie wyrosn膮膰 na takie potwory? Mieli艣cie tyle mo偶liwo艣ci ...

- Jeste艣my naukowcami, doktorze McNamara. - Kevin stan膮艂 za przyjacielem. - To by艂a pomy艂ka. Nic wi臋cej. Wypadek przy pracy.

- Tak, wypadek. - Lucias pr贸bowa艂 usadzi膰 dziadka na krze艣le. - I mo偶e troch臋 przesadzili艣my. Ale takie rzeczy si臋 zdarzaj膮 kiedy pr贸bujesz ... osi膮gn膮膰 co艣 wi臋kszego. Ty to rozumiesz. Te by艂y tylko kobiety. Obiekty eksperymentu.

- Zabieraj te r臋ce. B臋dziecie musieli stawi膰 temu czo艂o, obaj.

Zap艂acicie za swoje czyny. Je艣li chcecie, 偶ebym wam pom贸g艂, p贸jdziecie jutro ze mn膮 na policj臋. Za艂atwi臋 wam najlepszych prawnik贸w i badania psychiatryczne.

- Nie jeste艣my szale艅cami! Pozwoli艂by艣 im mnie zamkn膮膰?

Krew z krwi i ko艣膰 z ko艣ci. - Lucias rzuci艂 si臋 na dziadka, przewracaj膮c po drodze stolik. Bezcenna lampa zsun臋艂a si臋 z blatu i rozbi艂a z trzaskiem. Rozw艣cieczony McNamara odepchn膮艂 ch艂opaka i pr贸bowa艂 wsta膰.

- Przez lata stara艂em si臋 nie widzie膰, kim jeste艣cie naprawd臋.

Wmawia艂em sobie, 偶e jeste艣cie tacy ... jacy mogliby艣cie by膰. Ukl臋kn膮艂 i opar艂 r臋k臋 na por臋czy krzes艂a.

- To, co zrobili艣my, nie r贸偶ni si臋 niczym od tego, co zrobi艂e艣 ty przed dwudziestu laty. - Lucias przeci膮gn膮艂 dr偶膮c膮 d艂oni膮 po ustach. - Podawa艂e艣 r贸偶ne 艣rodki obiektom, niekt贸rym za ich zgod膮, niekt贸rym w celu kopulacji i pocz臋cia. Zrobi艂e艣 to dla prokreacji, jak powiadasz. My robimy to dla zabawy. I z wi臋ksz膮 fantazj膮.

- Zabili艣cie.

- Kr贸lik do艣wiadczalny pozostaje kr贸likiem do艣wiadczalnym.

Taka jest cena.

Tym razem na twarzy McNamary pojawi艂o si臋 przera偶enie.

- Zniszczyli艣cie samych siebie. Id臋 na policj臋. Wy dwaj jeste艣cie niczym wi臋cej jak tylko nieudanym eksperymentem.

Z okrzykiem w艣ciek艂o艣ci Lucias porwa艂 ci臋偶k膮 podstaw臋 lampy i u偶y艂 jej jak maczugi.

- Jeste艣my m臋偶czyznami! M臋偶czyznami! - Krew bluzn臋艂a na krzes艂o i dywan, gdy McNamara przewr贸ci艂 si臋 na bok, pr贸buj膮c zas艂ania膰 si臋 przed ciosami. - Po艣l膮 nas do wi臋zienia. Do wi臋zienia. Ty g艂upi staruchu! - Krzycz膮c jak op臋tany, Lucias uderzy艂 jeszcze raz. - Nie p贸jd臋 siedzie膰 tylko dlatego, 偶e ty nie masz wyobra藕ni! Zdyszany odst膮pi艂 o krok, odrzuci艂 na bok okrwawion膮 lamp臋.

- M贸j Bo偶e - odezwa艂 si臋 Kevin cicho, niemal nabo偶nie. Czy on umar艂?

Twarz McNamary pokryta by艂a krwi膮, oczy zamkni臋te. Wnuk pochyli艂 si臋 nad nim i sprawdzi艂 puls.

- Nie, jeszcze nie. - Potem przykl臋kn膮艂 i zmusi艂 si臋 do my艣lenia. - Ale umrze. Musi umrze膰. Zdradzi艂by nas, wyda艂 policji, jakby艣my byli 艣mieciami.

Cho膰 Kevin niemal dusi艂 si臋 ze strachu, skin膮艂 g艂ow膮. - Nie mo偶emy na to pozwoli膰.

- Doko艅czymy to. - Lucias podni贸s艂 si臋 powoli z kl臋czek. - Ale nie tutaj. Musimy wynie艣膰 go z domu, upozorowa膰 napad. - Ty ... nigdy nie widzia艂em czego艣 ...

- Zrobi艂em nam obu przys艂ug臋. - Spogl膮daj膮c na nieruchome cia艂o dziadka, Lucias poklepa艂 przyjaciela po ramieniu. Zn贸w panowa艂 nad sob膮. By膰 mo偶e, pomy艣la艂, po raz pierwszy mia艂 pe艂n膮 kontrol臋 nad swym 偶yciem. - Jego czas ju偶 dobieg艂 ko艅ca. I jest dla nas zagro偶eniem. Wi臋c odejmujemy go od r贸wnania.

- Tak, musimy to zrobi膰. Ale... Bo偶e, nigdy w 偶yciu nie widzia艂em tyle krwi.

- Je艣li masz wymiotowa膰, to wyjd藕 st膮d.

- Nie. Nie b臋d臋 wymiotowa艂. - Kevin nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od krwawej sceny. - Tyle krwi. To jest... fascynuj膮ce. Te kobiety ... to by艂o niemal czu艂e, naprawd臋. Ale co艣 takiego ... Zwil偶y艂 wargi, i blady jak 艣ciana, spojrza艂 na przyjaciela. - Jak si臋 czu艂e艣? Kiedy go uderza艂e艣? Jakie to uczucie?

Lucias musia艂 zastanowi膰 si臋 nad tym przez chwil臋. R臋ce, lepkie od krwi, ju偶 mu nie dr偶a艂y. Wraca艂a przytomno艣膰 umys艂u.

- Niesamowite - powiedzia艂 wreszcie. - Ekstremalne. Energetyzuj膮ce.

- Chc臋 spr贸bowa膰.

- Wi臋c razem go wyko艅czymy. Ale nie tutaj. - Lucias spojrza艂 na zegarek. - Musimy si臋 pospieszy膰. Mam dzisiaj randk臋.

Posz艂o im zaskakuj膮co szybko.

Trzeba by艂o tylko wci膮gn膮膰 samoch贸d dziadka do gara偶u.

McNamara niemal wsz臋dzie je藕dzi艂 sam, traktowa艂 to jako punkt honoru. Ale w t臋 ostatni膮 podr贸偶 powiezie go kto艣 inny, pomy艣la艂 Lucias. Przy pomocy przyjaciela owin膮艂 nagie zw艂oki w foli臋 i schowa艂 je w baga偶niku.

- M贸g艂 komu艣 powiedzie膰, 偶e si臋 tu wybiera - zauwa偶y艂 Kevin.

- Ma艂o prawdopodobne. Zwykle nie zwierza艂 si臋 nikomu z osobistych spraw. - A twojej babce?

- Ona by艂aby ostatni膮 osob膮, kt贸rej by o tym powiedzia艂.

Lucias wrzuci艂 do baga偶nika torb臋 z ubraniami i cennymi rzeczami. - Nawet nie przysz艂oby mu to na my艣l, babka zreszt膮 te偶 nigdy by go nie zapyta艂a o plany. No, gotowe. - Zatrzasn膮艂 klap臋 baga偶nika i otrzepa艂 r臋ce. - Przeprogramowa艂e艣 androida?

- Jasne. Nie b臋dzie 偶adnych 艣lad贸w po tej wizycie.

- 艢wietnie. Znamy ju偶 miejsce, kt贸re, wed艂ug twojego komputera, najlepiej nadaje si臋 do naszych cel贸w. Pojedziesz za mn膮 w swoim samochodzie, doko艅czymy spraw臋, potem wrzucimy jego i torb臋 z rzeczami. Obci膮偶y艂e艣 j膮 dobrze, mam nadziej臋?

- Tak jest. Zleci prosto na dno rzeki.

- A on nie. Doskonale. Podpalimy samoch贸d i wracamy do domu. A ja b臋d臋 mia艂 jeszcze mn贸stwo czasu, 偶eby przygotowa膰 si臋 na wiecz贸r.

- Jeste艣 prawdziwym twardzielem, Lucias. Zawsze to w tobie podziwia艂em.

- Dzi臋ki. No dobra, lepiej ju偶 jed藕my. Wiesz, to b臋dzie rekord.

Dwie zbrodnie doskona艂e w ci膮gu jednej nocy. Ale za pierwsz膮 b臋d臋 musia艂 dosta膰 podw贸jn膮 pul臋 punkt贸w.

- Bez dw贸ch zda艅. - Kevin poklepa艂 go przyjacielsko po ramieniu.

Czysty jak 艂za - stwierdzi艂a Eve, przeczytawszy 偶yciorys Luciasa. - To znaczy, 偶e albo jest anroidem, albo ... Jakiego to okre艣lenia u偶ywa Mavis? Wymoczkiem. 呕adnych k艂opot贸w w szkole, ani jednego mandatu. On te偶 kontynuuje rodzinne tradycje.

- Dlatego w艂a艣nie nazywa si臋 to tradycj膮 - zauwa偶y艂 Roarke. Ciekawe, jak b臋d膮 wygl膮da膰 nasze. Zbrodnia, oczywi艣cie, ale po kt贸rej stronie spektrum?

Eve spojrza艂a na niego z politowaniem.

- Ma swoj膮 rezydencj臋 w mie艣cie. B臋d臋 chcia艂a z nim porozmawia膰. Ma sporo pieni臋dzy, wi臋c jest dobrym kandydatem. Zna si臋 na chemii.

- Atrakcyjny m艂ody m臋偶czyzna - mrukn膮艂 Roarke, wskazuj膮c g艂ow膮 na zdj臋cie obok opisu. - Powiedzia艂bym nawet bardzo m艂ody. Przed rokiem sko艅czy艂 studia.

- Sprawdz臋 go. A potem wykorzystam to przeciwko jego dziadkowi, mo偶e stanie si臋 bardziej rozmowny.

- Wkurzy艂 ci臋.

- Owszem. Ale ja te偶 go wkurz臋, gdy tylko pozwol膮 mi odtajni膰 te akta.

- Mog臋 je dla ciebie zdoby膰.

- Ju偶 raz nam贸wi艂am ci臋 do z艂amania prawa. Spr贸bujmy ograniczy膰 te niecne praktyki do minimum.

- Te praktyki mog膮 uratowa膰 komu艣 偶ycie. Nie ma w nich nic z艂ego. A ja mog臋 dla ciebie zdoby膰 cz臋艣膰 tych utajnionych danych w ca艂kowicie legalny spos贸b. Jeden telefon do cz艂owieka z Allegany, kt贸ry pracowa艂 przy tym projekcie. Je艣li chcia艂aby艣 sprawdzi膰 konkretne nazwiska, zdob臋d臋 je.

- Jeden telefon?

- Wy艂膮cznie.

- Wi臋c zr贸b to.

- Dobrze, ale to ci臋 b臋dzie kosztowa膰.

Poniewa偶 Eve rozpozna艂a b艂ysk w jego oku, zmru偶y艂a ostrzegawczo powieki.

- Spadaj. Nie p艂ac臋 za informacje seksem.

- Traktuj to jako sprzeda偶 wi膮zan膮 - zasugerowa艂, po czym rzuci艂 j膮 na fotel.

Gdy w ko艅cu wyp艂aci艂a ca艂膮 nale偶no艣膰, hucza艂o jej w uszach, a z jej cia艂a znikn臋艂y wszelkie 艣lady napi臋cia i zdenerwowania. Kiedy pr贸bowa艂a wsta膰, mia艂a wra偶enie, 偶e pozby艂a si臋 te偶 ko艣ci.

Mia艂a na sobie tylko buty i wisiorek z brylantem, kt贸ry jej kiedy艣 podarowa艂.

- Wiesz co, gdyby艣 nie zosta艂a gliniarzem, mog艂aby艣 zrobi膰 karier臋 w filmach porno. - Wyszczerzy艂 z臋by w odpowiedzi na jej gro藕ne spojrzenie. - Nie mam na my艣li nic z艂ego. Bo偶e, Eve, naprawd臋 ka偶dy facet oszala艂by na taki widok.

- Nawet nie my艣l o drugiej rundzie. Chc臋 dosta膰 te dane, kole艣.

- Umowa jest umow膮. - Podni贸s艂 si臋 jednym p艂ynnym ruchem.

On nie mia艂 na sobie nawet but贸w. - Mo偶e zam贸wisz nam co艣 do jedzenia - zaproponowa艂, przechodz膮c do swojego gabinetu. Umieram z g艂odu.

Eve patrzy艂a na niego przez chwil臋. Ciekawe, kto zrobi艂by wi臋ksz膮 karier臋 w tym biznesie, pomy艣la艂a. Gdyby nie brak czasu, pobieg艂aby za nim, przewr贸ci艂a na pod艂og臋 i zatopi艂a z臋by w tych nieprawdo podobnie zgrabnych po艣ladkach.

Zamiast jednak zrealizowa膰 t臋 fantazj臋, zam贸wi艂a w autokucharzu burgera, po czym pochyli艂a si臋 i zebra艂a swoje ubrania. - 艁ap!

Wyprostowa艂a si臋 gwa艂townie, a poniewa偶 mia艂a zaj臋te r臋ce, dosta艂a szlafrokiem w twarz.

- To mo偶e by膰 wygodniejsze - o艣wiadczy艂 Roarke. - Aha, jeszcze jedno, kochanie. Ch臋tnie napi艂bym si臋 wina.

15

Cheeseburger z pewno艣ci膮 nie by艂 tym daniem, kt贸re wybra艂by Roarke, szczeg贸lnie w zestawieniu z winem Savingnon Blanc rocznik pi臋膰dziesi膮ty pi膮ty. Tym razem jednak to Eve ustala艂a menu.

- Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi wcze艣niej o tym facecie? Obserwowa艂 przez moment, jak 偶ona pokrywa swoje frytki ca艂膮 g贸r膮 soli, po czym skrzywi艂 si臋 z niesmakiem. - Mierzy艂a艣 sobie ostatnio ci艣nienie?

- Odpowiedz na moje pytanie.

- Mia艂a艣 inne rzeczy na g艂owie, wi臋c sam si臋 tym zaj膮艂em.

Zreszt膮 ty i tak nie umia艂aby艣 rozmawia膰 ze Stilesem. To przeuroczy cz艂owiek, ale trzeba mie膰 du偶o cierpliwo艣ci, 偶eby si臋 o tym przekona膰. Tak czy inaczej, zgodzi艂 si臋 pogrzeba膰 troch臋 w swojej pami臋ci i w aktach. B臋dziesz mia艂a te dane, nim sko艅czymy nasz wytworny posi艂ek. Jeszcze troch臋 majonezu?

- Ufasz mu?

- Tak. Stiles jest opryskliwy i irytuj膮cy, ale absolutnie uczciwy.

Polubi艂aby艣 go.

Eve widzia艂a, 偶e lubi go tak偶e Roarke, i postanowi艂a zaufa膰 jego instynktowi.

- Interesuj膮 mnie ci cz艂onkowie personelu, kt贸rzy troch臋 za bardzo zaanga偶owali si臋 w tamten projekt. Ludzie, kt贸rzy mogli wynie艣膰 to na zewn膮trz. Ich rodziny, przyjaciele, znajomi.

- To samo powiedzia艂em Stilesowi. Niech si臋 pani zrelaksuje, pani porucznik, bo dostanie pani niestrawno艣ci. 鈥 Westchn膮艂 ci臋偶ko, ujrzawszy, z jakim zapa艂em poch艂ania grube plastry cebuli. - Cho膰 pewnie i tak ci臋 to nie ominie.

- Dokuczasz mi, bo nie wybra艂am kawioru czy czego艣 w tym rodzaju. Morderstwa zwi膮zane s膮 w jaki艣 spos贸b z tym projektem. To oczywiste. Tych 艣rodk贸w nie mo偶na kupi膰 na ulicy. Jakie艣 pochodne, s艂absze wersje, owszem, ale nie czyst膮 Dziwk臋. Podnios艂a kieliszek z winem, patrzy艂a przez chwil臋 na z艂ot膮 ciecz. - Tak jak to. Nie wejdziesz po prostu do byle jakiego sklepu, 偶eby kupi膰 tak膮 butelk臋. Mo偶esz dosta膰 tanie substytuty, gorsze, jak to nazywasz, marki. Ale je艣li decydujesz si臋 na najwy偶sz膮 jako艣膰, musisz mie膰 odpowiednie doj艣cia i kup臋 pieni臋dzy.

- Albo w艂asn膮 winnic臋.

- Albo w艂asn膮 winnic臋 - zgodzi艂a si臋 Eve. - Wtedy mo偶esz pi膰 to jak wod臋. On nie zadowala si臋 substytutami. Jest przecie偶 kim艣 wyj膮tkowym, zas艂uguje na to, co najlepsze. Najlepsze narkotyki, najlepsze wina, najlepsze ubrania. I kobiety. Jeszcze jedno 藕r贸d艂o przyjemno艣ci.

- Tak, ma 艣rodki, by oddawa膰 si臋 r贸偶nego rodzaju przyjemno艣ciom. By膰 mo偶e potrzebowa艂 coraz wi臋kszej dawki emocji, posuwa艂 si臋 coraz dalej, a偶 doszed艂 do tego najwy偶szego poziomu, do morderstwa.

- Owszem, to mo偶liwe, nawet ca艂kiem prawdopodobne. Ale tu chodzi o co艣 jeszcze, bo ich jest dw贸ch. Praca zespo艂owa, wsp贸艂zawodnictwo, r贸偶nego rodzaju zale偶no艣ci. Pierwszy sknoci艂 spraw臋. Nie doszed艂 jeszcze do poziomu zabijania, wi臋c spanikowa艂. Ale to podnios艂o stawk臋. Ten drugi nie m贸g艂 pozwoli膰, by przyjaciel go wyprzedzi艂. Jest bardziej brutalny, lubi przemoc i nie kryje tego przed samym sob膮. Wykorzystuje to, by jeszcze lepiej si臋 bawi膰. Potem przychodzi kolej na pierwszego gracza, a ten zn贸w pope艂nia b艂膮d. Zostawia ofiar臋 偶yw膮. Przegrywa.

- Odrzucasz hipotez臋 o rozdwojonej osobowo艣ci?

- Nawet je艣li to rozdwojona osobowo艣膰, mamy do czynienia z dwoma postaciami. Ale sk艂onna jestem raczej przyj膮膰 prostsz膮 wersj臋. Dwa style, dw贸ch zab贸jc贸w. Ciekawe, czy kt贸ry艣 z uczestnik贸w tego projektu mia艂 dw贸ch syn贸w. Bracia. To mia艂oby sens, gdyby ... albo przyjaciele z dzieci艅stwa. - Spojrza艂a badawczo na m臋偶a. - Ch艂opcy, kt贸rzy wychowywali si臋 razem, to niemal jak bracia, prawda?

Roarke pomy艣la艂 o Micku.

- Tak. W pewnym sensie mog膮 nawet by膰 sobie bli偶si ni偶 bracia, bo nie przeszkadzaj膮 im rodzinne uk艂ady i antagonizmy. Mick, ja, Brian i ca艂a reszta byli艣my rodzin膮, kt贸r膮 sam膮 stworzyli艣my. To bardzo mocna wi臋藕.

- Dobrze, powiedz mi, jako przedstawiciel gatunku, kt贸ry przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia my艣li penisem ...

- No wiesz co, obra偶asz mnie. Ja my艣l臋 penisem co najwy偶ej przez jedn膮 czwart膮 偶ycia.

- Powiedz to komu艣, kogo nie przelecia艂e艣 w艂a艣nie na fotelu.

- Zapewniam ci臋, 偶e w tej sytuacji prawie w og贸le nie my艣la艂em. Ale o co w艂a艣ciwie chcia艂a艣 mnie zapyta膰? - Faceci przelec膮 wszystko, co im si臋 nawinie?

- Tak, i jeste艣my z tego dumni.

- Bez urazy, tak to po prostu dzia艂a. Ale kiedy maj膮 wyb贸r, decyduj膮 si臋 na okre艣lony typ. Zazwyczaj ten typ przypomina kobiet臋, kt贸ra odgrywa艂a w 偶yciu danego m臋偶czyzny wa偶n膮 rol臋 albo jest tej kobiety przeciwie艅stwem.

- Poniewa偶 zak艂adam, 偶e celowo nie bierzesz tu pod uwag臋 proces贸w chemicznych, emocji i uk艂ad贸w mi臋dzyludzkich, musz臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰. W przypadku kobiet ten schemat wygl膮da bardzo podobnie.

- Tak, w艂a艣nie w ten spos贸b je zdobywa. Upodabnia si臋 do ich fantazji, do postaci idealnego kochanka. Ale jestem te偶 pewna, 偶e wybrane przez niego kobiety szukaj膮 kogo艣, kim on jest naprawd臋 albo kim wydaje si臋 by膰. Nie musi si臋 bardzo zmienia膰. Dlaczego mia艂by to robi膰? To jego gra. Musz臋 sprawdzi膰 kilka hipotez.

Z gabinetu Roarke'a dobieg艂 sygna艂 zwiastuj膮cy odebranie danych.

- To Stiles. Stransferuj臋 to na tw贸j komputer.

- Dzi臋ki. - Eve spojrza艂a na zegarek. - Dziewi膮ta pi臋tna艣cie mrukn臋艂a. - Pora randki.

Nazywa艂a si臋 Melissa Kotter i pochodzi艂a z Nebraski. C贸rka farmera, kt贸ra uciek艂a ze wsi, skuszona 艣wiat艂ami wielkiego miasta. Podobnie jak tysi膮ce innych m艂odych kobiet, kt贸re przyje偶d偶a艂y do Nowego Jorku, marzy艂a o karierze aktorki. Oczywi艣cie powa偶nej aktorki, kt贸ra, pozostaj膮c wierna swemu powo艂aniu, odtwarza艂aby wy艂膮cznie ambitne, klasyczne role i wzorowa艂a si臋 na najwi臋kszych mistrzach sztuki aktorskiej.

Czekaj膮c na te dni triumfu, pracowa艂a jako kelnerka i chodzi艂a na ka偶de dost臋pne przes艂uchanie. W艂a艣nie w ten spos贸b, jej zdaniem, rozpoczynali karier臋 wszyscy wielcy arty艣ci.

Mia艂a zaledwie dwadzie艣cia jeden lat, by艂a niewinn膮, pe艂n膮 optymizmu marzycielk膮. Zawsze pogodna, ujmowa艂a klient贸w nie tylko szybk膮 i sprawn膮 obs艂ug膮, lecz tak偶e 艣wie偶膮 urod膮 i mi艂ym u艣miechem, co przek艂ada艂o si臋 bezpo艣rednio na wysoko艣膰 napiwk贸w.

By艂a drobn膮 b艂臋kitnook膮 blondynk膮. Jako stworzenie z natury towarzyskie, Melissa mia艂a wielu przyjaci贸艂. Zawsze ch臋tnie nawi膮zywa艂a znajomo艣ci, szuka艂a nowych do艣wiadcze艅 i wra偶e艅. Uwielbia艂a Nowy Jork z nami臋tno艣ci膮 nowego kochanka, a w ci膮gu sze艣ciu miesi臋cy, jakie sp臋dzi艂a w tym mie艣cie, jej uczucie nie os艂ab艂o ani odrobin臋.

Powiedzia艂a swojej s膮siadce Wandzie o randce, na kt贸r膮 wybiera艂a si臋 tego wieczoru. I 艣mia艂a si臋 z jej przestr贸g. Opowie艣ci o zamordowanych kobietach, kt贸re przekazywa艂y media, nie odnosi艂y si臋 przecie偶 do niej. Sebastian sam przecie偶 poruszy艂 ten temat, powiedzia艂, 偶e doskonale j膮 zrozumie, je艣li nie b臋dzie chcia艂a si臋 z nim spotka膰. Chyba nie zrobi艂by tego, gdyby mia艂 jakie艣 z艂e zamiary.

By艂 cudownym m臋偶czyzn膮, inteligentnym, oczytanym, ekscytuj膮cym. I tak si臋 r贸偶ni艂 od ch艂opc贸w, kt贸rych zna艂a w rodzinnej Nebrasce. Wi臋kszo艣膰 z nich nie odr贸偶nia艂a Chaucera od Chesterfielda. Sebastian doskonale zna艂 si臋 na poezji i dramacie. Podr贸偶owa艂 po ca艂ym 艣wiecie, by艂 na spektaklach we wszystkich wielkich teatrach.

Czyta艂a jego listy dziesi膮tki razy, a偶 nauczy艂a si臋 ich na pami臋膰.

Kto艣, kto pisa艂 tak cudowne rzeczy, nie m贸g艂 by膰 z艂ym cz艂owiekiem.

I mia艂a si臋 z nim spotyka膰 w Jean - Luc, jednym z najbardziej ekskluzywnych klub贸w w mie艣cie.

Sama uszy艂a sobie sukienk臋, wzorowan膮 na tej, jak膮 mia艂a na sobie aktorka Helena Grey podczas zesz艂orocznego rozdania Tonych. Granatowy materia艂 nie by艂 co prawda jedwabiem, lecz syntetyczn膮 podr贸bk膮, wspaniale si臋 jednak uk艂ada艂. Do tego w艂o偶y艂a kolczyki, kt贸re babcia podarowa艂a jej w listopadzie na dwudzieste pierwsze urodziny. W uszach Melissy wygl膮da艂y niemal tak, jakby by艂y z prawdziwymi per艂ami.

Torebk臋 i buty kupi艂a na wyprzeda偶y u Macy'ego. Obr贸ci艂a si臋 ze 艣miechem w miejscu.

- Jak wygl膮dam?

- Wygl膮dasz cudownie, ale wola艂abym, 偶eby艣 tam nie sz艂a.

- Och, daj ju偶 spok贸j, Wando. Nic mi si臋 nie stanie.

Wanda przygryz艂a warg臋, spojrza艂a na s膮siadk臋 i zobaczy艂a ma艂膮 owieczk臋, kt贸ra pobekuje rado艣nie, gdy prowadz膮 j膮 do rze藕ni. - Mo偶e wezm臋 dzi艣 wiecz贸r wolne i poczekam na ciebie w twoim mieszkaniu.

- Nie wyg艂upiaj si臋. Potrzebujesz pieni臋dzy. No ju偶, zbieraj si臋 do pracy. - Melissa obj臋艂a Wand臋 za ramiona i zaprowadzi艂a j膮 do drzwi. - Je艣li chcesz, to zadzwoni臋 do ciebie zaraz po powrocie.

- Obiecujesz?

- S艂owo harcerza. Chyba zam贸wi臋 martini. Zawsze chcia艂am spr贸bowa膰 martini. Z d偶inem czy z w贸dk膮 ... Jak my艣lisz, co b臋dzie lepsze? W贸dka - zdecydowa艂a, nim Wanda mog艂a si臋 zastanowi膰. Martini z w贸dk膮, mocno wytrawne.

- Zadzwo艅 do mnie, jak tylko wr贸cisz. I nie zapraszaj go tutaj, pod 偶adnym pozorem.

- Nie zaprosz臋. - Melissa tanecznym krokiem dobieg艂a do schod贸w. - 呕ycz mi powodzenia.

- Powodzenia. I b膮d藕 ostro偶na.

Melissa zbieg艂a ze schod贸w jak na skrzyd艂ach, rozradowana i pe艂na wiary we w艂asne mo偶liwo艣ci. Pozdrowi艂a s膮siad贸w, pomacha艂a panu Tidingsowi spod 102. Kiedy wypad艂a na ulic臋, jej policzki pokrywa艂 ju偶 wdzi臋czny rumieniec.

Zastanawia艂a si臋 przez moment, czy nie wzi膮膰 taks贸wki, poniewa偶 jednak mia艂a wi臋cej czasu ni偶 pieni臋dzy, zdecydowa艂a si臋 na metro.

Przy艂膮czy艂a si臋 do t艂umu na podziemnej stacji, nuc膮c pod nosem jak膮艣 weso艂膮 melodi臋. Kiedy nadjecha艂 poci膮g, wcisn臋艂a si臋 do 艣rodka i sta艂a, podtrzymywana przez zbit膮 mas臋 cia艂.

T艂um jej nie przeszkadza艂 - lubi艂a przebywa膰 w艣r贸d ludzi.

Gdyby nie to, 偶e wszystkie jej my艣li zaj臋te by艂y zbli偶aj膮cym si臋 spotkaniem, na pewno wda艂aby si臋 w rozmow臋 z kt贸rym艣 ze wsp贸艂pasa偶er贸w. Tylko w spotkaniach sam na sam z m臋偶czyznami traci艂a rezon i robi艂a si臋 nie艣mia艂a. By艂a jednak pewna, 偶e w przypadku Sebastiana b臋dzie zupe艂nie inaczej.

Byli dla siebie stworzeni.

Kiedy poci膮g zahamowa艂 gwa艂townie, wpad艂a z impetem na pot臋偶nego Murzyna, kt贸ry sta艂 obok niej. - Przepraszam.

- Nie ma sprawy, siostro. Nawet nie poczu艂em.

- Ciekawe, co si臋 sta艂o. - Pr贸bowa艂a zobaczy膰 co艣 ponad g艂owami ludzi.

- W tych kolejkach do centrum zawsze co艣 si臋 pieprzy. Nie wiem, czemu ich wreszcie nie naprawi膮. - Zmierzy艂 j膮 spojrzeniem i porusza艂 lekko brwiami. - Jedziesz na randk臋, co?

- Tak. Mam nadziej臋, 偶e zaraz ruszymy, bo inaczej si臋 sp贸藕ni臋.

Nie cierpi臋 si臋 sp贸藕nia膰.

- Nie martw si臋, na tak膮 艣licznotk臋 jak ty ka偶dy ch臋tnie by poczeka艂. - Na przyjaznej dot膮d twarzy Murzyna pojawi艂 si臋 nagle gro藕ny, ch艂odny grymas. Melisie zrobi艂o si臋 gor膮co ze strachu. Bracie, zabieraj paluchy od torebki tej pani albo po艂ami臋 ci je na drobne kawa艂eczki.

Dziewczyna drgn臋艂a, zaskoczona, i szybko przyci膮gn臋艂a do siebie torebk臋. K膮tem oka dojrza艂a jeszcze jakiego艣 chudego, niskiego m臋偶czyzn臋 w prochowcu, kt贸ry znika艂 w艂a艣nie pomi臋dzy st艂oczonymi pasa偶erami.

- Och, dzi臋kuj臋 bardzo! Czasami zapominam, 偶e powinnam by膰 ostro偶na.

- O tym zawsze warto pami臋ta膰. Lepiej trzymaj t臋 torebk臋 przy sobie.

- Tak, teraz ju偶 nie zapomn臋. Dzi臋kuj臋 panu jeszcze raz. Jestem Melissa. Melissa Kotter.

- Bruno Biggs. Ale wszyscy m贸wi膮 do mnie po prostu Biggs doda艂 m臋偶czyzna, pokazuj膮c w u艣miechu rz膮d 艣nie偶nobia艂ych z臋b贸w.

Melissa rozmawia艂a z nim ju偶 do ko艅ca podr贸偶y. Dowiedzia艂a si臋, 偶e jest budowla艅cem, ma 偶on臋 o imieniu Ritz i ma艂ego synka, kt贸rego nazywaj膮 BJ., w skr贸cie od Bruno Junio. Poda艂a mu adres restauracji, w kt贸rej pracowa艂a jako kelnerka, i zaprosi艂a go wraz z ca艂膮 rodzin膮 na kolacj臋. Gdy poci膮g zatrzyma艂 si臋 wreszcie na jej stacji, pomacha艂a mu r臋k膮 na po偶egnanie i pozwoli艂a ponie艣膰 si臋 rzece ludzi.

Bruno widzia艂, jak dziewczyna w po艣piechu pr贸buje przeciska膰 si臋 do przodu. Zn贸w zapomnia艂a o torebce, pozwalaj膮c, by ta ci膮gn臋艂a si臋 za ni膮. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i w ostatniej chwili przepcha艂 si臋 do wyj艣cia z wagonu.

Tymczasem Melissa wyrwa艂a si臋 wreszcie z t艂umu i wbieg艂a na schody. By nie sp贸藕ni膰 si臋 na spotkanie, musia艂a reszt臋 drogi pokona膰 biegiem. Mia艂a w艂a艣nie skr臋ci膰 w g艂贸wn膮 ulic臋, kiedy co艣 uderzy艂o j膮 mocno w plecy i pchn臋艂o do przodu. Pasek torebki rozerwa艂 si臋 z trzaskiem. Zd膮偶y艂a jeszcze krzykn膮膰 przera藕liwie, nim spad艂a z kraw臋偶nika. S艂ysza艂a pisk opon i krzyki, potem uderzy艂a o ulic臋, a jej rami臋 przeszy艂 straszliwy, o艣lepiaj膮cy b贸l.

Us艂ysza艂a jeszcze jeden trzask.

- Panno Kotter? Melisso? - Bruno pochyla艂 si臋 nad ni膮. - Bo偶e drogi, siostro, my艣la艂em, 偶e ju偶 po tobie. Odzyska艂em to dla ciebie. - Pokaza艂 jej torebk臋.

- Ja ... zn贸w zapomnia艂am.

- Nic si臋 nie sta艂o, ju偶 dobrze. Potrzebujesz lekarza? Co艣 ci臋 boli?

- Nie wiem ... moje rami臋.

Z艂ama艂a sobie r臋k臋. I uratowa艂a 偶ycie.

Osiemset sze艣膰dziesi膮t osiem nazwisk. - Eve podrapa艂a si臋 po g艂owie. - To nie mog艂o by膰 proste.

- Lista nie zawiera pracownik贸w z obs艂ugi budynku i urz臋dnik贸w.

- Na razie wystarczy to, co jest. Skupimy si臋 najpierw na tych, kt贸rzy, wed艂ug twojego 藕r贸d艂a, dostali nagan臋 za nielegalne wykorzystanie substancji, i tych, przeciwko kt贸rym wniesiono pozwy. Musimy ich jako艣 podzieli膰, mo偶e najpierw wed艂ug specjalno艣ci; lekarze, administracja, informatycy, technicy laboratoryjni. Potem grupy wiekowe. Rodziny z dzie膰mi. Na nast臋pnej li艣cie damy tych, kt贸rzy zrezygnowali z pracy, nim projekt dobieg艂 ko艅ca. - Spojrza艂a na Roarke'a z dziwnym b艂yskiem w oku.

- Czy to znaczy, 偶e zn贸w zosta艂em zatrudniony jako cywilny ekspert?

- Ty zrobisz to znacznie szybciej.

- Owszem, ale ...

- Tak, tak, b臋dzie mnie to kosztowa艂o. Zboczeniec. - Zamy艣li艂a si臋 na moment, potem podnios艂a g艂ow臋, uradowana jakim艣 pomys艂em. - Wiem. Za艂atwimy to inaczej. Ty pomo偶esz mi przy tych listach, a ja zajm臋 si臋 przez jaki艣 czas twoimi interesami.

Roarke poblad艂 lekko.

- Kochanie, to bardzo mi艂e z twojej strony, ale nie mog臋 zajmowa膰 twojego cennego czasu. - Tch贸rz.

- Mo偶esz to tak nazwa膰.

- Nie przesadzaj, daj mi chocia偶 spr贸bowa膰. Czym si臋 teraz zajmujesz?

- Rozkr臋cam kilka interes贸w. - Wbi艂 r臋ce w kieszenie i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, w kt贸rym z realizowanych obecnie projekt贸w Eve mog艂aby narobi膰 najmniej szk贸d.

Przerwa艂 mu dzwonek 艂膮cza. - Uff, uratowany ...

- Wr贸cimy do tego - ostrzeg艂a go Eve.

- Mam nadziej臋, 偶e nie.

- Dallas, s艂ucham.

- Porucznik Dallas? M贸wi Stephanie Finch. Pr贸bowa艂a si臋 pani ze mn膮 skontaktowa膰?

- Tak. Gdzie pani teraz jest?

- W艂a艣nie wr贸ci艂am do Nowego Jorku. W czym mog臋 pani pom贸c?

- Musimy porozmawia膰, panno Finch. Osobi艣cie. B臋d臋 u pani za dwadzie艣cia minut.

- Hej, chwileczk臋, dopiero wesz艂am do mieszkania. Mo偶e po prostu powie mi pani od razu, o co chodzi?

- Za dwadzie艣cia minut - powt贸rzy艂a Eve. - Prosz臋 nigdzie nie wychodzi膰. - Nie zwa偶aj膮c na protesty, zako艅czy艂a rozmow臋 i si臋gn臋艂a po kabur臋 z broni膮. - Czy jeste艣 mo偶e w艂a艣cicielem Inter - Commuter Air?

Roarke przegl膮da艂 w艂a艣nie dane na ekranie i nie odwr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 na 偶on臋.

- Nie. Maj膮 przestarza艂y sprz臋t, a wymiana kosztowa艂aby dziesi臋膰 do pi臋tnastu milion贸w dolar贸w. Od trzech lat notuj膮 wy艂膮cznie straty, klienci coraz cz臋艣ciej skar偶膮 si臋 na poziom obs艂ugi. Zbankrutuj膮 za rok, najp贸藕niej p贸艂tora. - Tym razem na ni膮 zerkn膮艂. - Wtedy ich kupi臋.

- Czekasz, a偶 wyci膮gn膮 kopyta. - Eve pokiwa艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem. - Dobry plan, ale skoro nie jeste艣 pracodawc膮 tej Finch, to nie mog臋 wykorzysta膰 ci臋 jako straszaka. Zabior臋 ze sob膮 Peabody. Mundur zawsze dzia艂a na ludzi.

- Racja. Ten szlafrok te偶 m贸g艂by zrobi膰 na niej wra偶enie. Ale radzi艂bym ci najpierw w艂o偶y膰 buty.

Eve spojrza艂a na siebie z zaskoczeniem.

- Cholera! - Pochwyci艂a buty i wybieg艂a z pokoju. - Do zobaczenia p贸藕niej.

Stephanie nie udawa艂a, 偶e jest zadowolona z ich wizyty.

Otworzy艂a drzwi i przywita艂a Eve kwa艣n膮 min膮. - Legitymacja - warkn臋艂a.

Eve wyj臋艂a odznak臋 i trzyma艂a j膮 przez chwil臋 w powietrzu, podczas gdy dziewczyna uwa偶nie jej si臋 przygl膮da艂a.

- S艂ysza艂am o pani. Glina, kt贸ra upolowa艂a Roarke'a. Niez艂a robota.

- Dzi臋ki. Przeka偶臋 mu to.

Stephanie wskaza艂a kciukiem na Peabody. - A to kto?

- Moja asystentka. Mo偶emy wej艣膰, Stephanie, czy b臋dziemy rozmawia膰 na korytarzu?

Gospodyni odsun臋艂a si臋 na bok i zamkn臋艂a za nimi drzwi.

- Odwo艂ali mi w艂a艣nie dwa dobrze p艂atne rejsy, a m贸j przedstawiciel zwi膮zkowy gada co艣 o strajku, co znaczy, 偶e zostan臋 na lodzie. Ten gruchot, kt贸rym kazali mi lata膰, ju偶 dawno powinien trafi膰 na z艂om i co艣 mi m贸wi, 偶e za rok mog臋 zosta膰 bez pracy.

- On nigdy si臋 nie myli - mrukn臋艂a Eve.

- Na dodatek policja zawraca mi g艂ow臋 a偶 w Londynie, wi臋c nie jestem w najlepszym nastroju, pani porucznik. Je艣li chodzi o mojego by艂ego, to mam tylko jedn膮 rzecz do powiedzenia. To nie m贸j problem.

- Nie przyjecha艂am tu w sprawie pani by艂ego. Koresponduje pani przez Internet z osobnikiem, kt贸ry nazywa siebie Wordsworth. - Sk膮d pani wie? Czy偶by nie obowi膮zywa艂a ju偶 tajemnica korespondencji?

- Osobnik, kt贸ry nazywa siebie Wordsworth, jest podejrzanym w sprawie dw贸ch morderstw i usi艂owania trzeciego. Dalej chce si臋 pani bawi膰 w oskar偶enia o naruszenie prywatno艣ci?

- Nie, nie wierz臋. Pani chyba 偶artuje.

- Peabody, sp贸jrz na mnie. Czy wygl膮dam na kogo艣, kogo trzymaj膮 si臋 g艂upie 偶arty? - Nie, pani porucznik.

- No wi臋c, skoro ju偶 to ustali艂y艣my, to mo偶e usi膮dziemy?

- Um贸wi艂am si臋 z nim na jutro - powiedzia艂a Stephanie i obj臋艂a si臋 ramionami, jakby nagle zrobi艂o jej si臋 zimno. - Kiedy odwo艂ali te loty, napisa艂am do niego z Heathrow. Zaproponowa艂, 偶eby艣my spotkali si臋 jutro na pikniku, w Greenpeace Park.

- O kt贸rej godzinie?

- O pierwszej.

Zmienia schemat, pomy艣la艂a Eve. Zn贸w podwy偶sza stawk臋. - Prosz臋 usi膮艣膰, Stephanie.

- Jest pani pewna, 偶e chodzi w艂a艣nie o niego? 鈥 Dziewczyna usiad艂a i spojrza艂a na Eve. - No tak, rzeczywi艣cie nie wygl膮da pani na kogo艣, kto robi艂by sobie z tego 偶arty. C贸偶, wstyd mi. Czuj臋 si臋 jak najwi臋ksza idiotka 艣wiata.

- Ale 偶yje pani. A ja dopilnuj臋, 偶eby to si臋 nie zmieni艂o. Prosz臋 opisa膰 tego Wordswortha.

- Nie mam poj臋cia, jak wygl膮da. Jest handlarzem sztuki ... mi臋dzynarodowym. Zna si臋 na operze, balecie, poezji. Szuka艂am kogo艣 z klas膮. M贸j ostatni facet by艂 ameb膮. Nie interesowa艂o go nic poza futbolem. Utrzymywa艂am tego sukinsyna przez ostatnie p贸艂 roku. Dwa razy wyci膮gn臋艂am go z wi臋zienia, kiedy narozrabia艂 po pijaku, a potem ... - Stephanie umilk艂a i u艣miechn臋艂a si臋 przepraszaj膮co. - Tak czy siak, szuka艂am teraz jego przeciwie艅stwa. Kogo艣 z og艂ad膮, faceta, kt贸ry umia艂by co艣 wi臋cej, ni偶 przeklina膰 i pi膰 piwo. Szuka艂am czego艣 ... romantycznego.

- A on m贸wi艂 dok艂adnie to, co chcia艂a pani us艂ysze膰.

- Bingo. Je艣li co艣 wydaje si臋 zbyt dobre, by mog艂o by膰 prawdziwe, to pewnie jest to jedno wielkie k艂amstwo. Zdaje si臋, 偶e zapomnia艂am o tej regule. Ale piknik w parku, w 艣rodku dnia ... nie bardzo rozumiem, jak m贸g艂by mi co艣 zrobi膰. Potrafi臋 si臋 sama obroni膰 - doda艂a. - Wyciskam osiemdziesi膮t kilo, mam czarny pas w karate. Nie da艂by mi rady.

Eve otaksowa艂a j膮 spojrzeniem i musia艂a przyzna膰 jej racj臋.

Stephanie Finch nie wygl膮da艂a na kobiet臋, kt贸ra da艂aby si臋 zastraszy膰.

- On chce pani膮 odurzy膰 bardzo mocnym narkotykiem pobudzaj膮cym seksualnie. Sama by go pani tutaj przyprowadzi艂a. Zapali艂by 艣wiece, w艂膮czy艂 muzyk臋, pocz臋stowa艂 doskona艂ym winem. Na 艂贸偶ku rozsypa艂by p艂atki r贸偶.

- Bzdura. - Stephanie zblad艂a jednak ja 艣ciana. - Jedna wielka bzdura.

- Wtedy wcale nie b臋dzie pani my艣la艂a o tym jak o gwa艂cie.

Zrobi pani wszystko, czego on zechce. Kiedy poda pani drug膮 dawk臋 narkotyku, b臋dzie go pan b艂aga膰, 偶eby to zrobi艂. W ko艅cu organizm nie wytrzyma, serce przestanie bi膰, ale pani ju偶 nie b臋dzie tego czu膰.

- Chce mnie pani nastraszy膰? - Dziewczyna podnios艂a si臋 z krzes艂a i zacz臋艂a chodzi膰 po pokoju. - 艢wietnie pani idzie.

- Jasne. Chc臋 pani膮 nastraszy膰. W艂a艣nie to zamierza z pani膮 zrobi膰, to mog艂oby si臋 wydarzy膰 jutro po po艂udniu. Ale si臋 nie wydarzy, bo zrobi pani dok艂adnie to, co pani ka偶臋.

Stephanie ponownie opad艂a na krzes艂o.

- On nie wie, gdzie mieszkam. Prosz臋 mi powiedzie膰, 偶e on tego nie wie.

- Prawdopodobnie wie. Od jakiego艣 czasu pani膮 obserwuje.

Dosta艂a pani ostatnio jakie艣 kwiaty?

- O Jezu. - Zamkn臋艂a oczy. - R贸偶owe r贸偶e. Ten sukinsyn przys艂a艂 mi wczoraj r贸偶e. Do mojej kwatery w Londynie. Przywioz艂am je ze sob膮. S膮 w sypialni.

- Chce' pani, 偶ebym je stamt膮d zabra艂a? - spyta艂a Peabody.

- Tak, prosz臋 je wyrzuci膰 do 艣mieci. - Stephanie przeci膮gn臋艂a d艂o艅mi po twarzy. - Trz臋s臋 si臋. Przelecia艂am dzisiaj t膮 kup膮 z艂omu nad Atlantykiem, a teraz siedz臋 tutaj i trz臋s臋 si臋 ze strachu. Cieszy艂am si臋 z tego spotkania. My艣la艂am, 偶e uda mi si臋 wreszcie stworzy膰 jaki艣 normalny, satysfakcjonuj膮cy zwi膮zek. Wychodzi na to, 偶e m贸j by艂y wcale nie by艂 jeszcze taki najgorszy.

- Nie b臋dzie pani z nikim o tym rozmawia膰. Je艣li chodzi o Wordswortha, to nadal jeste艣cie um贸wieni na jutro. Mia艂a pani potwierdzi膰 to spotkanie?

- Nie. Mia艂am si臋 z nim skontaktowa膰 tylko w wypadku, gdybym nie mog艂a przyj艣膰.

- Prosz臋 wsta膰 na moment.

Kiedy zdumiona Stephanie wykona艂a jej polecenie, Eve tak偶e si臋 podnios艂a i obesz艂a j膮 doko艂a, oceniaj膮c jej wzrost i budow臋 cia艂a.

- Tak. Nie tylko on mo偶e si臋 przebiera膰. Teraz ma pani dwa wyj艣cia. Mo偶e pani spakowa膰 najpotrzebniejsze rzeczy i przenie艣膰 si臋 na t臋 noc do hotelu pod specjalnym nadzorem. Mo偶e pani te偶 zosta膰 tutaj, a ja zapewni臋 pani ochron臋 policyjn膮. Tak czy inaczej, b臋dzie pani lepiej spa膰.

- O tak, b臋d臋 spa膰 dzisiaj jak dziecko.

Nie tylko Eve pracowa艂a po godzinach. McNab realizowa艂 swoj膮 w艂asn膮 misj臋. Przygotowa艂 si臋 do niej, wypiwszy kilka butelek piwa, kt贸re bulgota艂o mu teraz w 偶o艂膮dku. Nie by艂 pijany.

Nie pozwoli艂 sobie na to, bo chcia艂 mie膰 jasny umys艂 i porz膮dnie skopa膰 Charlesowi Monroe ten jego sprzedajny ty艂ek.

Nie艣wiadom, 偶e sta艂 si臋 celem zazdrosnego i nieco pijanego detektywa, Charles ca艂owa艂 palce Louise. Jedli razem p贸藕n膮 kolacj臋 w jego mieszkaniu.

- Jestem ci bardzo wdzi臋czny, 偶e zgodzi艂a艣 si臋 rozpocz膮膰 wiecz贸r tak p贸藕no.

- Oboje pracujemy w nietypowych porach. Wspania艂e wino. Poci膮gn臋艂a 艂yk. - Pyszne jedzenie. I bardzo podoba mi si臋 twoje mieszkanie. Znacznie bardziej ni偶 restauracja.

- Chcia艂em ci臋 mie膰 tylko dla siebie. Chcia艂em ci臋 mie膰 tylko dla siebie na ca艂y dzie艅.

- M贸wi艂am ci ju偶, 偶e nie mam szcz臋艣cia do sta艂ych zwi膮zk贸w, Charles. - Wsta艂a i podesz艂a do okna. - Jestem bardzo oddana pracy. Nigdy nie po艣wi臋ca艂am 偶yciu prywatnemu do艣膰 uwagi.

- My艣l臋, 偶e szcz臋艣cie wkr贸tce si臋 do ciebie u艣miechnie. Odwr贸ci艂 jej twarz ku sobie. - Wiem, 偶e do mnie si臋 u艣miechn臋艂o. Louise. - Pochyli艂 g艂ow臋, delikatnie musn膮艂 ustami jej wargi, raz, drugi, odwa偶niej. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, a kiedy go obj臋艂a, pog艂臋bi艂 poca艂unek. Przytuli艂, gdy zadr偶a艂a.

- Chod藕my do 艂贸偶ka - wyszepta艂. - Pozw贸l, bym pie艣ci艂 twoje cia艂o.

Odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u, gdy jego usta sun臋艂y wzd艂u偶 jej szyi. - Poczekaj. Charles ... Poczekaj. - Wysun臋艂a si臋 z jego obj臋膰. Zastanawia艂am si臋 nad tym. My艣la艂am o tym przez ca艂y dzie艅. D艂u偶ej. Odk膮d ci臋 zobaczy艂am po raz pierwszy. Mo偶e na tym polega m贸j problem. Za du偶o si臋 zastanawiam. - Cofn臋艂a si臋 o krok. - Bardzo tego pragn臋. Nie pragn臋艂am tego tak mocno ... nigdy. Ale nie p贸jd臋 z tob膮 do 艂贸偶ka. Nie mog臋.

Patrzy艂 jej prosto w oczy. Powoli skin膮艂 g艂ow膮.

- Rozumiem. Trudno ci zaakceptowa膰 my艣l, 偶e mog艂aby艣 si臋 ze mn膮 kocha膰.

- Trudno? - U艣miechn臋艂a si臋 lekko. - Nie, na pewno bym tego tak nie okre艣li艂a.

- Nie musisz niczego wyja艣nia膰. Wiem, kim jestem. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Kim jeste艣?

- Osoby do towarzystwa te偶 nie maj膮 szcz臋艣cia do sta艂ych zwi膮zk贸w. Do prawdziwych zwi膮zk贸w.

- Chwileczk臋. - Podnios艂a r臋k臋. - My艣lisz, 偶e nie chc臋 i艣膰 z tob膮 do 艂贸偶ka, bo jeste艣 profesjonalist膮? Charles, to obra偶a nas oboje.

Podszed艂 do sto艂u i wzi膮艂 kieliszek z winem.

- W takim razie nie rozumiem, w czym tkwi problem.

- Nie chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰 ... teraz, bo to wszystko dzieje si臋 zbyt szybko. Bo wydaje mi si臋, 偶e to, co do ciebie czuj臋, jest znacznie g艂臋bsze i chcia艂abym najpierw si臋 dowiedzie膰 ... Chcia艂abym troch臋 zwolni膰. Chcia艂abym, 偶eby艣my si臋 lepiej poznali. Nie by艂abym tu teraz, gdyby tw贸j zaw贸d by艂 dla mnie jakim艣 problemem. A je艣li uwa偶asz, 偶e jestem tak ma艂ostkowa i ograniczona, 偶e ...

- M贸g艂bym si臋 w tobie zakocha膰.

Powiedzia艂 to cicho, niemal bezg艂o艣nie, Louise us艂ysza艂a jednak wszystko i nagle zabrak艂o jej powietrza.

- Wiem. O Bo偶e, wiem. Ja te偶. To mnie troch臋 przera偶a.

- Dobrze, bo mnie przera偶a ogromnie. - Podszed艂 do niej i podni贸s艂 jej r臋k臋. - Zwolnimy. - Uca艂owa艂 jej d艂o艅. Potem nadgarstek. Zn贸w przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i musn膮艂 wargami skro艅, policzki.

Zrobi艂o jej si臋 gor膮co.

- To jest to zwalnianie?

- B臋dziemy robili to dok艂adnie w takim tempie, jakie najbardziej ci odpowiada. - U艣miechn膮艂 si臋. - Zaufaj mi, jestem profesjonalist膮.

Kiedy ona si臋 艣mia艂a, zadzwoni艂 dzwonek u drzwi.

- Daj mi dziesi臋膰 sekund na odprawienie tego kogo艣. I pami臋taj, na czym sko艅czy艂em.

Gdy otworzy艂 drzwi, McNab wepchn膮艂 go do 艣rodka. - No, sukinsynu! Teraz sobie pogadamy.

- Detektywie ...

- Za kogo ty si臋 uwa偶asz, do diab艂a?! - McNab zn贸w go popchn膮艂. - My艣lisz, 偶e mo偶esz traktowa膰 j膮 w ten spos贸b? Zaleca膰 si臋 do innej na jej oczach?

- Detektywie, radz臋 ci po dobroci, nie dotykaj mnie wi臋cej.

- Och, tak? - Te ostatnie dwa piwa nie by艂y ju偶 chyba konieczne, pomy艣la艂 przelotnie McNab, podni贸s艂 jednak pi臋艣ci. Wi臋c mo偶e spr贸bujemy tego?

- Detektywie McNab. - Louise stan臋艂a pomi臋dzy nimi. - Widz臋, 偶e jest pan bardzo wzburzony. Mo偶e powinien pan usi膮艣膰.

- Doktor Dimatto. - Zawstydzony McNab opu艣ci艂 r臋ce. - Nie wiedzia艂em, 偶e pani tu jest.

- Charles, mo偶e zrobisz nam kawy? Ian ... ma pan na imi臋 Ian, prawda? Usi膮d藕my, prosz臋.

- Dzi臋kuj臋 pani bardzo, ale nie chc臋 偶adnej kawy i nie b臋d臋 tu siada艂. Przyszed艂em skopa膰 mu ty艂ek. - D藕gn膮艂 Charlesa palcem ponad jej ramieniem. - Przykro mi, 偶e musz臋 zrobi膰 to przy pani. Jest pani mi艂膮 kobiet膮, ale ja mam interes tylko do tego sukinsyna.

- Zak艂adam, 偶e chodzi o Deli臋.

Kiedy Charles wysun膮艂 si臋 zza plec贸w Louise, McNab ponownie stan膮艂 przed nim.

- Zgadza si臋. My艣lisz, 偶e tylko dlatego, 偶e zabierasz j膮 do jakiej艣 pieprzonej opery i drogich restauracji, mo偶esz wyrzuca膰 j膮 jak 艣miecia, gdy tylko napatoczy si臋 co艣 bardziej interesuj膮cego?

- Nie, wcale tak nie my艣l臋. Delia wiele dla mnie znaczy. Za艣lepiony w艣ciek艂o艣ci膮 McNab zamachn膮艂 si臋 pot臋偶nie. Trafi艂; g艂owa Charlesa odskoczy艂a do ty艂u. Nie czekaj膮c, a偶 przeciwnik przejdzie do kontrataku, McNab uderzy艂 ponownie, tym razem w brzuch.

Kiedy obaj kr膮偶yli wok贸艂 siebie, wymieniali ciosy, rozbijaj膮c sobie przy tym nosy i wargi, Louise wybieg艂a z pokoju. Le偶eli na pod艂odze, spleceni w zapa艣niczym u艣cisku, gdy wr贸ci艂a i wyla艂a na nich wiadro lodowato zimnej wody.

- Do艣膰. - Rzuci艂a wiadro na pod艂og臋 i opar艂a r臋ce na biodrach.

Obaj m臋偶czy藕ni patrzyli na ni膮 w os艂upieniu. - Powinni艣cie si臋 wstydzi膰. Obaj. Bi膰 si臋 o kobiet臋, jakby by艂a kawa艂kiem mi臋sa. Je艣li uwa偶acie, 偶e Peabody by艂aby z tego zadowolona, to jeste艣cie w grubym b艂臋dzie. No ju偶, wstawajcie.

- On nie ma prawa jej krzywdzi膰 - zacz膮艂 McNab.

- Nie skrzywdzi艂bym Delii za nic na 艣wiecie. A je艣li tak si臋 sta艂o, to zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy, 偶eby jej to wynagrodzi膰. - Charles odgarn膮艂 z czo艂a mokre w艂osy. Powoli zaczyna艂 rozumie膰, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o. - Na mi艂o艣膰 Bosk膮, ty idioto, powiedzia艂e艣 jej, 偶e jeste艣 w niej zakochany?

- A kto powiedzia艂, 偶e jestem? - Posiniaczona twarz McNaba poblad艂a nagle. - Szukam tylko ... sprawiedliwo艣ci. Skoro chce z tob膮 chodzi膰 do 艂贸偶ka, cho膰 ty zarabiasz w ten spos贸b na 偶ycie, to jej sprawa. Ale ona nie jest twoj膮 klientk膮. - Wskaza艂 na Louise.

- Owszem, nie jest.

- Nikt nie b臋dzie traktowa艂 Peabody w ten spos贸b.

- Pos艂uchaj, najwyra藕niej pozostajesz w przekonaniu, 偶e Delia i ja jeste艣my ...

- To si臋 po prostu wydarzy艂o - przerwa艂a Louise szybko, rzucaj膮c Charlesowi ostrzegawcze spojrzenie. - To nie by艂o zaplanowane. Przepraszam, je艣li to ja jestem temu winna.

- Nie wini臋 pani.

- Ale jestem temu po cz臋艣ci winna. Charles i ja ... chcemy co艣 razem stworzy膰, a przynajmniej spr贸bowa膰. Rozumiesz? - Wi臋c Peabody nie wchodzi ju偶 w gr臋.

- Przykro mi. - Zrozumiawszy wreszcie intencje Louise, Charles podni贸s艂 si臋 z pod艂ogi. - Mam nadziej臋, 偶e to zrozumie. Mam nadziej臋, 偶e pozostaniemy przyjaci贸艂mi. To cudowna kobieta. Nie zas艂uguj臋 na ni膮.

- Tu akurat masz ca艂kowit膮 racj臋, kole艣. - Przemoczony, obola艂y i coraz bardziej pijany McNab zdo艂a艂 jako艣 wsta膰 na r贸wne nogi. - Ale zr贸b to tak, 偶eby艣 jej nie skrzywdzi艂.

- Postaram si臋. Obiecuj臋. Przynios臋 ci r臋cznik.

- Nie chc臋 twojego pieprzonego r臋cznika.

- Wi臋c mo偶e skorzystasz z dobrej rady. Masz woln膮 drog臋. Nie zbocz z niej.

- Tak, jasne. - McNab wyszed艂 z dumnie podniesion膮 g艂ow膮, popiskuj膮c przy tym z lekka przemoczonymi butami.

- Uff. - Charles wypu艣ci艂 g艂o艣no powietrze. - To ci niespodzianka.

Nie ruszaj si臋 - poprosi艂a Louise. - Krwawi ci warga.

Kiedy ociera艂a j膮 chusteczk膮 higieniczn膮, Charles przekrzywi艂 g艂ow臋.

- Jestem te偶 ca艂y przemoczony.

- Owszem, jeste艣.

- Mam chyba poobijane 偶ebra.

- Zaraz je obejrz臋. No dobra, wyskakuj z tych mokrych ciuch贸w. Tym razem to ja jestem profesjonalist膮, powiedzia艂a, gdy Charles u艣miechn膮艂 si臋 do niej szeroko.

- Uwielbiam zabaw臋 w lekarza, Louise. - Zatrzyma艂 j膮 i obr贸ci艂 do siebie. - Delia i ja... Ona jest dla mnie naprawd臋 kim艣 wyj膮tkowym, ale nigdy nie byli艣my kochankami.

- Tak, domy艣li艂am si臋 tego. - Delikatnie poklepa艂a go po posiniaczonym policzku. - Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e chcia艂e艣 powiedzie膰 o tym Ianowi.

- Pewnie dozna艂em lekkiego wstrz膮艣nienia m贸zgu po tym, jak przy艂o偶y艂 mi w twarz go艂膮 pi臋艣ci膮. Jeste艣my przyjaci贸艂mi - doda艂. - Delia jest najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia艂em.

- A ty zrobi艂e艣 jej w艂a艣nie wspania艂膮 przys艂ug臋. No chod藕, chod藕 do pani doktor. - Obj臋艂a go w talii. - To by艂o s艂odkie, jak rzuci艂 si臋 na ciebie, 偶eby broni膰 jej honoru.

- S艂odkie - mrukn膮艂 Charles, poruszaj膮c obola艂膮 szcz臋k膮. My艣li, 偶e z ni膮 sypiam, i to go wkurza. Potem my艣li, 偶e przesta艂em z ni膮 sypia膰, a to wkurza go jeszcze bardziej, wi臋c przychodzi do mnie i wali mnie w twarz. Tak, bardzo s艂odkie.

- Wszystko zale偶y od punktu widzenia. A teraz 艣ci膮gaj ubranie.

Pierwsza wizyta jest darmowa.

16

Eve sta艂a na chodniku przed apartamentowcem Stephanie Finch i stara艂a si臋 uporz膮dkowa膰 my艣li. Nadchodzi艂o lato. Czu艂a jego ci臋偶ar w powietrzu.

- Jak my艣lisz, Peabody, b臋dzie pada艂o? Asystentka wci膮gn臋艂a powietrze g艂臋boko do p艂uc.

- Nie, pani porucznik, cho膰 jest wilgotno. Jutro b臋dzie gor膮co i duszno.

- I to nie tylko dos艂ownie. Nie chcia艂abym, 偶eby burza wszystko nam zepsu艂a.

- Dallas, je艣li dopadniemy go jutro bez przyn臋ty, mo偶e sko艅czy膰 si臋 tylko na wyroku za nielegalne posiadanie narkotyk贸w ... je艣li b臋dzie je mia艂 przy sobie.

- B臋dzie. A poza tym mamy przyn臋t臋. Peabody zerkn臋艂a na budynek.

- Nie powiedzia艂a艣 jej, 偶e ma jednak p贸j艣膰 na t臋 randk臋.

- Bo nie p贸jdzie. Ja p贸jd臋.

- Ty? - Peabody zmierzy艂a prze艂o偶on膮 wzrokiem. - Je艣li dzia艂a wed艂ug tego samego schematu, to wie ju偶, jak ona wygl膮da. A ty ... ty nie jeste艣 do niej podobna. Jeste艣cie r贸wne wzrostem, ale ty masz inn膮 karnacj臋, inn膮 twarz. Poza tym ona ... ma wi臋kszy biust. Bez urazy.

- Jutro o pierwszej b臋d臋 do niej wystarczaj膮co podobna.

Poprosz臋 Mavis o pomoc.

- Och. - Peabody rozpromieni艂a si臋. - Super.

- 艁atwo ci m贸wi膰. To nie tobie Mavis i Trina b臋d膮 wypomina膰, 偶e nie poprawia艂a艣 ostatnio brwi, 偶e nie u偶ywa艂a艣 kremu do po艣ladk贸w czy czego tam jeszcze. A ja pewnie b臋d臋 musia艂a zgodzi膰 si臋 na ca艂y taki zabieg. - Eve powiedzia艂a to z nieskrywan膮 gorycz膮. - Wiem, jak one dzia艂aj膮.

- Jest pani prawdziwym 偶o艂nierzem, pani porucznik, po艣wi臋ca si臋 pani dla dobra sprawy.

- Zetrzyjcie no ten u艣miech z twarzy, sier偶ancie Peabody.

- Tak jest, pani porucznik.

- Mamy ... - Eve spojrza艂a na zegarek - czterna艣cie godzin, 偶eby to wszystko przygotowa膰. Id藕 do domu, prze艣pij si臋 troch臋. Masz stawi膰 si臋 u mnie w domu o sz贸stej. W cywilnych ciuchach. Skontaktuj si臋 z Feeneyem i McNabem, poinformuj ich o wszystkim. Ja b臋d臋 musia艂a zadzwoni膰 do domu komendanta. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e odbierze jego 偶ona.

Eve usiad艂a za kierownic膮 wozu, w艂膮czy艂a autopilota i wybra艂a tras臋 do domu. Silnik parskn膮艂 dwa razy i zgas艂.

Opad艂a na oparcie fotela i spojrza艂a gro藕nie na konsol臋.

- Co si臋 dzieje, do jasnej cholery! Jestem oficerem. - Dla podkre艣lenia tych s艂贸w uderzy艂a otwart膮 d艂oni膮 w desk臋 rozdzielcz膮. Zas艂uguj臋 na normalny sprawny pojazd. Komputer, sprawd藕 tego cholernego autopilota.

Pojazd ten mo偶e by膰 u偶ywany tylko przez osoby uprawnione.

Za bezprawne u偶ycie grozi kara do pi臋ciu lat pozbawienia wolno艣ci i grzywna w wysoko艣ci pi臋ciu tysi臋cy dolar贸w. Je艣li nie jeste艣 osob膮 uprawnion膮 natychmiast opu艣膰 pojazd. Je艣li masz autoryzacj臋. Podaj kod. Je艣li tego nie zrobisz. drzwi automatycznie si臋 zamkn臋艂y a najbli偶szy patrol zostanie poinformowany o pr贸bie kradzie偶y.

Eve z w艣ciek艂o艣ci straci艂a na moment g艂os.

- Chcesz, 偶ebym poda艂a kod? - odezwa艂a si臋 wreszcie. Dobrze, zrobi臋 to, ty piekielna machino. Zero pi臋膰 zero sze艣膰 jeden siedem. Jestem uzbrojona i niebezpieczna, za jakie艣 pi臋膰 sekund wyci膮gn臋 bro艅 i spal臋 ci wszystkie obwody.

Pr贸ba uszkodzenia tego pojazdu jest czynem karalnym i... - Zamknij si臋, zamknij si臋 do cholery, i sprawd藕 ten kod! Przetwarzanie ... Kod potwierdzony. porucznik Eve Dallas. - 艢wietnie, teraz sprawd藕 autopilota.

Autodiagnostyka ... System autonawigacji w tym poje藕dzie uleg艂 uszkodzeniu. Czy chcesz powiadomi膰 serwis?

- Chc臋 rozwali膰 serwis i wys艂a膰 wszystkich, kt贸rzy tam pracuj膮, prosto do piek艂a. I nie m贸w mi, 偶e grozi za to kara wi臋zienia i grzywna, bo taka przyjemno艣膰 warta jest ka偶dej ceny. W艂膮cz r臋czne sterowanie.

Silnik podj膮艂 prac臋, a klimatyzator wype艂ni艂 wn臋trze kabiny lodowatym powietrzem.

- Wy艂膮cz klimatyzacj臋.

Urz膮dzenie steruj膮ce systemem klimatyzacji uleg艂o uszkodzeniu.

Czy chcesz powiadomi膰 serwis?

- Pieprz si臋 - warkn臋艂a Eve i otworzy艂a wszystkie okna.

Ruszy艂a gwa艂townie z miejsca. Nie ufa艂a ju偶 偶adnemu urz膮dzeniu w swoim samochodzie, wyj臋艂a wi臋c w艂asny komunikator.

Odebra艂a oczywi艣cie pani Whitney, wyra藕nie zirytowana.

- Przepraszam, 偶e niepokoj臋 pani膮 w domu, pani Whitney, ale musz臋 porozmawia膰 z komendantem.

- Jest ju偶 po jedenastej, pani porucznik. Czy to nie mo偶e poczeka膰 do rana?

- Niestety, prosz臋 pani, nie mo偶e.

- Chwileczk臋 - warkn臋艂a 偶ona komendanta i przestawi艂a 艂膮cze na tryb oczekiwania.

Eve s艂ucha艂a skrzypiec i flet贸w, jedn膮 r臋k膮 prowadz膮c samoch贸d przez zat艂oczone ulice.

- Whitney.

- Przepraszam, 偶e dzwoni臋 na pa艅ski prywatny numer, komendancie, ale mamy prze艂om w 艣ledztwie.

- Zawsze got贸w jestem wys艂ucha膰 dobrych wiadomo艣ci.

- W艂a艣nie wracam z przes艂uchania Stephanie Finch. Jutro o trzynastej ma randk臋 z podejrzanym, w Greenpeace Park. - Umawia si臋 teraz w ci膮gu dnia?

- To pasuje do jego profilu psychologicznego. Podnosi stawk臋 i poziom ryzyka. Finch z nami wsp贸艂pracuje. Zgodzi艂a si臋 zosta膰 w swoim mieszkaniu. Da艂am jej ca艂odobow膮 ochron臋, dw贸ch mundurowych. Je艣li nie poinformuje podejrzanego o zmianie plan贸w, ten przyjdzie jutro do parku. Ja p贸jd臋 tam zamiast Finch.

- Jeste艣cie do siebie podobne?

- Wzrostem i budow膮 cia艂a. Jeszcze dzi艣 zajm臋 si臋 reszt膮. Nie b臋dzie to mo偶e idealne przebranie, ale my艣l臋, 偶e uda mi si臋 go oszuka膰, dop贸ki nie poda mi narkotyku. Zrobi to, i mamy go na widelcu, komendancie.

- Czego potrzebujesz?

- Sze艣ciu dodatkowych policjant贸w w cywilnych ubraniach, ustawionych w strategicznych miejscach. Dzisiaj przejrz臋 plany parku i wybior臋 te miejsca. B臋d臋 na pods艂uchu. Chc臋, 偶eby Feeney i jeden z jego ludzi siedzieli w wozie technicznym. Przyda艂oby si臋 te偶 dodatkowe wsparcie samochodowe i powietrzne na wypadek, gdyby mi uciek艂. Chcia艂abym sama wybra膰 tych sze艣ciu ludzi i spotka膰 si臋 z nimi o sz贸stej rano w moim domu. Do jedenastej wszyscy powinni by膰 na miejscach.

- Dostaniesz to wszystko. Wybierz sobie ludzi i informuj mnie na bie偶膮co. Co to za ha艂as, do diab艂a? - Ach, zepsu艂a mi si臋 klimatyzacja.

- Wi臋c powiadom serwis.

Eve s艂ysza艂a zgrzytanie w艂asnych z臋b贸w. - Tak jest.

Kiedy wr贸ci艂a do domu, przesz艂a prosto do gabinetu m臋偶a. - Masz dost臋p do jakich艣 materia艂贸w wybuchowych?

Roarke podni贸s艂 wzrok znad swojej pracy i si臋gn膮艂 po karafk臋 brandy stoj膮c膮 na biurku.

- Pewnie tak. Czego potrzebujesz?

- Czegokolwiek, byleby rozwali艂o t臋 kup臋 z艂omu, ten diabelski pomiot zaparkowany przed domem na miliony male艅kich kawa艂k贸w, kt贸rych ju偶 nigdy nie da si臋 z艂o偶y膰 z powrotem.

- Ach. - Nala艂 sobie brandy, poci膮gn膮艂 艂yk. - Zn贸w k艂opoty z samochodem, pani porucznik?

- Co ma znaczy膰 ten u艣mieszek? - W艣ciek艂o艣膰 zn贸w podchodzi艂a jej do gard艂a. - Co ma znaczy膰 ten u艣mieszek, pytam? Podci膮gn臋艂a r臋kawy koszuli.

- Mmm, przemoc. Wiesz, jak mnie to podnieca.

Eve wyda艂a z siebie okrzyk rozpaczy i chwyci艂a si臋 za w艂osy. - Kochanie, dlaczego nie pozwolisz, 偶eby zaj臋li si臋 tym moi mechanicy? Albo dlaczego po prostu nie we藕miesz sobie kt贸rego艣 auta z gara偶u?

- Bo to by艂aby kapitulacja. Nie dam si臋 pokona膰 tym nierobom z serwisu. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Niewa偶ne. Za chwil臋 przyjd膮 tu Mavis i Trina. Leonardo pewnie te偶. Zostan膮 na noc.

- Zorganizujemy przyj臋cie w pi偶amach? B臋d膮 bitwy na poduszki?

- Ale偶 z ciebie 偶artowni艣. Chcesz, 偶ebym ci o wszystkim opowiedzia艂a, czy wolisz snu膰 fantazje na temat sk膮po odzianych kobiet obrzucaj膮cych si臋 poduszkami?

U艣miechn膮艂 si臋 szelmowsko. - Zgadnij.

Eve przewr贸ci艂a oczami, opad艂a na krzes艂o i zrelacjonowa艂a kr贸tko wydarzenia ostatnich godzin.

Roarke g艂aska艂 Galahada i uwa偶nie j膮 obserwowa艂. Wiedzia艂, 偶e opowiada mu o wszystkim tak偶e po to, by uporz膮dkowa膰 my艣li, by sprawdzi膰, czy jej plan nie ma jakich艣 brak贸w, s艂abych punkt贸w. Oboje zdawali sobie spraw臋, 偶e nawet najlepiej przygotowana operacja mo偶e si臋 nie powie艣膰, gdy kt贸ry艣 z jej element贸w zawiedzie i zaburzy r贸wnowag臋.

- Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni ... mniej tolerancyjni m臋偶czy藕ni, z pewno艣ci膮 nie byliby zadowoleni, s艂ysz膮c, 偶e ich 偶ona wybiera si臋 na piknik z innym m臋偶czyzn膮 - powiedzia艂 Roarke, gdy sko艅czy艂a. - Przynios臋 ci troch臋 sa艂atki z pomidor贸w.

- O to mi w艂a艣nie chodzi艂o. Powiedzia艂a艣, 偶e Feeney b臋dzie potrzebowa艂 jakiego艣 technika do wozu obs艂uguj膮cego operacj臋. Chyba mo偶na by go przekona膰, 偶eby wybra艂 cywilnego eksperta.

Strumie艅 my艣li przep艂ywaj膮cy przez g艂ow臋 Eve zatrzyma艂 si臋 nagle i cofn膮艂 nieco.

- To jest operacja policyjna, ty nie jeste艣 tam do niczego potrzebny. Masz swoj膮 prac臋.

- Owszem, mam, ale uwielbiam patrze膰, jak ty pracujesz. Roarke podrapa艂 Galahada za uchem. Kot mru偶y艂 oczy i mrucza艂 jednostajnie. - Mo偶e pozwolimy, by to Feeney dokona艂 wyboru?

- 呕adnych 艂ap贸wek.

Uni贸s艂 brwi w grymasie zdumienia.

- Naprawd臋, pani porucznik, rani mnie pani do 偶ywego.

Gdybym 艂atwo si臋 obra偶a艂, m贸g艂bym nie powiedzie膰 ci, 偶e por贸wna艂em list臋 pracownik贸w projektu z innymi danymi i znacznie j膮 ograniczy艂em.

- Tak? Wi臋c do czego艣 si臋 jednak przydajesz. Rzu膰my na to okiem. - Wsta艂a, by obej艣膰 jego konsol臋, lecz on wcisn膮艂 jaki艣 klawisz, od艂o偶y艂 kota i pochwyci艂 Eve wp贸艂, sadzaj膮c j膮 sobie na kolanach.

- Tylko bez g艂upich sztuczek - ostrzeg艂a go.

- Czy ja co艣 robi臋? - Delikatnie przygryz艂 jej ucho. 鈥 Na ekranie trzecim widzisz tych cz艂onk贸w personelu, kt贸rzy maj膮 syn贸w w wieku od dwudziestu do trzydziestu pi臋ciu lat. To daje nam dwadzie艣cia osiem mo偶liwo艣ci. Do tego dochodz膮 wnukowie w tym samym przedziale wiekowym. Kolejnych pi臋tna艣cie pozycji.

- Razem mamy wi臋c czterdzie艣ci trzy mo偶liwo艣ci. Z tym mo偶na ju偶 co艣 zrobi膰.

- Jednak偶e ... - poca艂owa艂 j膮 w kark - bior膮c pod uwag臋 tych cz艂onk贸w personelu, kt贸rzy otrzymali nagan臋, opu艣cili wcze艣niej projekt albo zostali wymienieni w oficjalnych pozwach, mo偶emy ograniczy膰 list臋 do osiemnastu nazwisk. Pomy艣la艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂a zacz膮膰 w艂a艣nie od tego. Ekran czwarty.

- Trzymaj tak dalej, a m贸j szef zaproponuje ci sta艂膮 posad臋.

- Widz臋, 偶e pr贸bujesz mnie nastraszy膰, ale ja nie poddam si臋 tak 艂atwo.

- Odrzu膰 wszystkich po trzydziestce. Za艂o偶臋 si臋, 偶e on jest m艂odszy.

Roarke potar艂 policzkiem o szyj臋 偶ony i wykona艂 polecenie. - Zosta艂o o艣miu.

- Tak. Zaczniemy od nich. Komputer, zgromad藕 wszystkie dost臋pne dane dotycz膮ce os贸b wymienionych na ekranie czwartym.

Wykonuj臋 ...

- To chwil臋 potrwa. - Roarke zacz膮艂 ca艂owa膰 jej szyj臋. Kiedy poczu艂a, 偶e niczym Galahad przymyka oczy z rozkoszy, szybko je otworzy艂a.

- Nie masz prawa uwodzi膰 w takiej chwili inspektora prowadz膮cego 艣ledztwo.

- Och, mam ogromn膮 wpraw臋 w 艂amaniu 艣ledztwa - mrukn膮艂, odszukuj膮c jej usta i zamykaj膮c je w poca艂unku.

- No, no. Przyjemny widoczek.

W drzwiach sta艂a Mavis Freestone, balansuj膮c lekko na dziesi臋ciocentymetrowych podeszwach but贸w z jaskrawor贸偶owej l艣ni膮cej sk贸ry, kt贸re si臋ga艂y jej niemal do krocza. Jej w艂osy, u艂o偶one w fantazyjn膮, trudn膮 do okre艣lenia figur臋, pofarbowane by艂y na ten sam kolor. Ca艂o艣ci dope艂nia艂a lekka sukienka w r贸偶owo - niebieskie wzory, si臋gaj膮ca do miejsca, w kt贸rym ko艅czy艂y si臋 cholewki but贸w.

U艣miechn臋艂a si臋 szeroko, b艂yskaj膮c brylancikami osadzonymi w k膮cikach ust.

Trina, kt贸rej w艂osy u艂o偶one by艂y w wysok膮 na trzydzie艣ci centymetr贸w, mahoniow膮 g贸r臋, parskn臋艂a lekko.

- Je艣li tak wygl膮da praca gliniarza, to zaci膮gn臋 si臋 jeszcze dzisiaj.

Eve wbi艂a palce w rami臋 m臋偶a.

- Nie zostawiaj mnie - szepn臋艂a. - Cho膰by nie wiem, co si臋 dzia艂o, nie zostawiaj mnie z nimi samej.

- B膮d藕 dzielna. Dobry wiecz贸r paniom.

- Leonardo wpadnie p贸藕niej. Ma robot臋. Summerset kaza艂 nam od razu przyj艣膰 tutaj. - Mavis wesz艂a do gabinetu. - Przynios艂y艣my ca艂膮 stert臋 r贸偶nych bajer贸w, Dallas. Wypr贸bujemy je na tobie. To b臋dzie co艣 niesamowitego, m贸wi臋 ci.

Eve czu艂a, 偶e robi jej si臋 s艂abo. - Cudownie ...

- Gdzie mam to roz艂o偶y膰? - spyta艂a Trina przygl膮daj膮c si臋 Eve w spos贸b, kt贸ry przyprawia艂 j膮 o zimne dreszcze.

- W moim gabinecie. To oficjalna konsultacja, nie prywatny zabieg.

- Wszystko jedno. - Trina wypu艣ci艂a z ust ogromny fioletowy balon, potem z powrotem wci膮gn臋艂a gum臋. - Poka偶 mi, jak chcesz wygl膮da膰, a ja ju偶 si臋 tym zajm臋.

Kiedy przesz艂y do jej gabinetu, Eve wy艣wietli艂a na ekranie zdj臋cie Stephanie Finch - i w ostatniej chwili st艂umi艂a okrzyk przera偶enia, gdy Trina uj臋艂a jej twarz w d艂onie o d艂ugich na trzy centymetry, szafirowych paznokciach.

- Hm ... Wiesz, barwienie ust nie jest w tym stanie przest臋pstwem. Powinna艣 spr贸bowa膰.

- By艂am troch臋 zaj臋ta.

- Zawsze jeste艣 troch臋 zaj臋ta, Nie u偶ywasz 偶elu pod oczy, kt贸ry ci ostatnio da艂am. Nie mo偶esz dwa razy dziennie znale藕膰 na to wolnej minuty? Chcesz mie膰 zmarszczki i wory pod oczami? Masz najseksowniejszego faceta na planecie i poza ni膮 i chcesz, 偶eby patrzy艂 na twoje zmarszczki? Co zrobisz, kiedy rzuci ci臋 dla babki, kt贸ra dba o swoj膮 twarz?

- Zabij臋 go.

Trina u艣miechn臋艂a si臋 szeroko, migotaj膮c przy tym male艅kim szafirem umocowanym w k膮cie oka.

- 艁atwiej u偶ywa膰 偶elu. Potrzebuj臋 twoje zdj臋cie, daj je na ten sam ekran, na kt贸rym jest twarz tej babki. Musz臋 uruchomi膰 kilka program贸w fizjonomicznych, zanim zajmiemy si臋 twoj膮 twarz膮. - Przystawki i drinki! Super! - Eve porwa艂a jeden z tacy, kt贸r膮 w艂a艣nie wni贸s艂 kamerdyner. - Summerset, jeste艣 geniuszem.

Jego twarz uleg艂a nag艂ej transformacji. Eve zawsze si臋 dziwi艂a, 偶e jego twarz nie rozpada si臋 na drobne鈥 kawa艂ki, kiedy zmusza j膮 do u艣miechu.

- Smacznego. Gdyby艣cie chcia艂y co艣 jeszcze, dajcie mi tylko zna膰. Uzupe艂ni艂em te偶 wszystkie zapasy w autokucharzu.

- Powiniene艣 tu zosta膰 i popatrze膰. - Mavis z艂owi艂a kolejn膮 przystawk臋. - Zmienimy Dallas w kogo艣 zupe艂nie innego.

- To by艂oby spe艂nienie moich najskrytszych marze艅 - odpar艂 Summerset, a jego u艣miech sta艂 si臋 kwa艣ny niczym plasterek cytryny. - Przyznam, 偶e to kusz膮ca perspektywa, ale zostawi臋 panie jednak same.

- Ale偶 z niego dowcipni艣 - powiedzia艂a Mavis, kiedy opu艣ci艂 ju偶 gabinet.

- O tak, p臋kam ze 艣miechu. Masz to zdj臋cie - zwr贸ci艂a si臋 Eve do Triny. - Ja musz臋 sprawdzi膰 pewne dane w drugim pokoju. Daj mi zna膰, kiedy b臋dziesz ju偶 gotowa.

Wr贸ci艂a do Roarke'a, kt贸ry czeka艂 na ni膮 z fili偶ank膮 kawy.

- Mog艂aby艣 si臋 napi膰 czego艣 mocniejszego, ale wiem, 偶e i tak wolisz kaw臋.

- Dzi臋ki. Ma trzy walizki, rozumiesz trzy, wype艂nione tymi odra偶aj膮cymi narz臋dziami tortur. - 艁ykn臋艂a kawy dla kura偶u. Powinnam dosta膰 za to jak膮艣 specjaln膮 premi臋. - Odwr贸ci艂a si臋 do ekranu. - No dobrze, zobaczmy, kogo tu mamy.

Opar艂a si臋 o biurko m臋偶a i przegl膮da艂a kolejne zdj臋cia wraz z opisami.

Lekarze, prawnicy, studenci, in偶ynierowie. Zaznaczy艂a jednego z in偶ynier贸w, kt贸ry pozostawa艂 obecnie bez pracy i w przesz艂o艣ci by艂 notowany za posiadanie narkotyk贸w.

- To nie jest kto艣 przeci臋tny - m贸wi艂a do siebie. - Nie pracuje po osiem godzin dziennie. Potrzebuje czasu na swoje hobby ... Jest profesjonalist膮 albo ma do艣膰 pieni臋dzy, by w og贸le nie pracowa膰 zarobkowo. Hej, chwileczk臋. Komputer, powi臋ksz to zdj臋cie.

Podesz艂a bli偶ej do ekranu, kt贸ry wype艂ni艂a w艂a艣nie twarz m艂odego m臋偶czyzny. I spojrza艂a prosto w oczy Kevina Morana.

- Co艣 mi si臋 wydaje Tak, znam te oczy. No i znale藕li艣my ci臋, Kevinie. Sprawd藕my Wi臋c mama pracowa艂a przy projekcie.

Ani s艂owa o ojcu. By艂a dyrektorem od public relations. Teraz ma w艂asn膮 firm臋. Siedziba w Londynie, przedstawicielstwa w Nowym Jorku, Pary偶u i Mediolanie. Jedynak urodzi艂 si臋 trzyna艣cie miesi臋cy po starcie projektu. Interesuj膮ce. Naprawd臋 bardzo interesuj膮ce. Dyrektor PR wnosi oskar偶enie o molestowanie seksualne, wycofuje je po sze艣ciu tygodniach, zgadza si臋 na utajnienie akt. I odchodzi z projektu z dzieckiem i przyzwoit膮 sumk膮, kt贸ra pozwala jej na za艂o偶enie w艂asnej firmy. - Eve spojrza艂a na Roarke'a. - Kobieta, kt贸ra zajmuje si臋 sprawami PR w tak du偶ym projekcie, musi mie膰 siln膮 osobowo艣膰. Elegancka, inteligentna.

- Na pewno.

- Wi臋c ta kobieta ma dziecko, a po ma艂ym skandalu odchodzi z projektu i zak艂ada w艂asn膮 mi臋dzynarodow膮 firm臋. - McNamara i sp贸艂ka musieli jej dobrze zap艂aci膰. Eve skin臋艂a g艂ow膮.

- Ale dlaczego nie usun臋艂a ci膮偶y? Dlaczego zdecydowa艂a si臋 na dziecko?

- Mo偶e chcia艂a je mie膰.

- Po co? Sp贸jrz na jego 偶yciorys. Odda艂a go do szko艂y, kiedy mia艂 ledwie trzy lata. Prywatne szko艂y z internatami. Za艂o偶臋 si臋, 偶e przez te pierwsze trzy lata opiekowa艂 si臋 nim kto艣 inny. Nie mia艂aby czasu na za艂o偶enie firmy, gdyby musia艂a zmienia膰 pieluchy i wozi膰 dzieciaka w w贸zku.

- Niekt贸rym rodzicom udaje si臋 to pogodzi膰 - zauwa偶y艂 Roarke.

- No dobrze, masz racj臋. Ale gdyby naprawd臋 go kocha艂a, nie odes艂a艂aby go do internatu, gdy mia艂 ledwie trzy latka.

- Jestem sk艂onny si臋 z tob膮 zgodzi膰, cho膰 na tym polu nie mamy wi臋kszego do艣wiadczenia. Mo偶na te偶 za艂o偶y膰, 偶e musia艂a urodzi膰 dziecko, 偶eby otrzyma膰 odszkodowanie.

- Sp艂awili matk臋, kupili dziecko - mrukn臋艂a Eve. - W pewnym sensie to kontynuacja projektu. D艂ugoterminowe do艣wiadczenie. Czeka mnie jutro naprawd臋 fascynuj膮ca rozmowa z doktorem McNamar膮. Sp贸jrz na wykszta艂cenie Morana. G艂贸wnie informatyka. Wi臋c to on jest tym magikiem od komputer贸w. Chc臋 zobaczy膰 jego zdj臋cie z dyskietek ochrony, plik Moniki Cline.

Roarke spe艂ni艂 jej pro艣b臋, podzieli艂 ekran na p贸艂, umieszczaj膮c obok zdj臋cia Morana twarz podejrzanego.

- Masz tutaj program fizjonomiczny?

- Tak. Wiem, o czym my艣lisz. Chwileczk臋. - Nie czekaj膮c na polecenie 偶ony, Roarke zabra艂 si臋 do pracy. Zacz膮艂 od w艂os贸w, zmieniaj膮c spi偶ow膮 grzyw臋 zab贸jcy na 艂agodny kasztan Kevina. Potem zmieni艂 kszta艂t twarzy, mocniej rysuj膮c ko艣ci policzkowe, wyd艂u偶aj膮c podbr贸dek, wreszcie ujednolici艂 karnacj臋, nadaj膮c jej z艂otawy po艂ysk.

- Czary - mrukn臋艂a Eve, patrz膮c na dwie identyczne twarze. Ale w s膮dzie to nie wystarczy. Prawnicy rozszarpaliby to na kawa艂ki. Nawet je艣li Monika b臋dzie w stanie zeznawa膰 i poda jego imi臋, wywin膮 si臋. By艂a w tym czasie odurzona, nie mo偶e dobrze pami臋ta膰 i tak dalej. Ale to on. Te same oczy. Zmieni艂 kolor, lecz nie m贸g艂 zmieni膰 tego, co w nich jest. A w艂a艣ciwie czego w nich nie ma. S膮 puste, zupe艂nie puste. Komputer, skopiuj i zachowaj te obrazy. Przywr贸膰 dane Kevina Morana na ekran. Kim jeste艣, Kevinie?

Kevin Morano, urodzony 4 kwietnia 2037 roku. W艂osy kasztanowe, oczy niebieskie. Wzrost: metr siedemdziesi膮t osiem. Waga: siedemdziesi膮t pi臋膰 kg. Miejsca zamieszkania: Nowy Jork, Londyn. Zaw贸d: programista komputerowy, bez sta艂ego zatrudnienia. Wykszta艂cenie: Szko艂a Przygotowawcza dla Ma艂ych Dzieci w Eastbridge. Szko艂a Przygotowawcza w Mansville. Wydzia艂 Informatyki na Uniwersytecie Harwarda. Studia uko艅czone z wyr贸偶nieniem, 2058. Bezdzietny. Kawaler. Nienotowany.

- Ma dwadzie艣cia dwa lata - mrukn臋艂a. - Tylko dwadzie艣cia dwa lata. Tyle samo co wnuk McNamary. On te偶 by艂 w Eastbridge i Manville, te偶 sko艅czy艂 z wyr贸偶nieniem studia na Harwardzie, tyle 偶e medycyn臋. Te偶 w 2058. Bezdzietny - doda艂a. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e Kevin i on s膮 przyrodnimi bra膰mi. Daj mi jego dane, ze zdj臋ciem.

- Dallas? - Przez uchylone drzwi zajrza艂a Mavis. - Jeste艣my ju偶 gotowe.

- Chwileczk臋. - Eve unios艂a r臋k臋, kiedy na ekranie pojawi艂y si臋 dane Luciasa. - Prawie ten sam wzrost i waga. Daj mi obraz z dyskietek ochrony u Grace Lutz ...

- Ju偶 to zrobi艂em - powiedzia艂 Roarke.

- On jest w tym znacznie lepszy - orzek艂a, spogl膮daj膮c na zdj臋cia. - Z jego oczu nie da si臋 niczego wyczyta膰. Jest sprytniejszy, bardziej opanowany, pewniejszy siebie. On dominuje w tej parze.

Kiedy Trina podesz艂a do drzwi, Mavis przy艂o偶y艂a palec do ust, nakazuj膮c jej milczenie.

- Pracuje - szepn臋艂a. - A偶 ciarki cz艂owieka przechodz膮.

- Mog臋 z艂ama膰 Kevina. O tak, dopadn臋 go jutro, zawioz臋 na komend臋 i 艣cisn臋 mu jaja, a偶 posiniej膮. Wcze艣niej czy p贸藕niej wsypie swojego kole偶k臋. - Cofn臋艂a si臋 o krok, jeszcze raz spojrza艂a na obie twarze. - Mo偶e uda艂oby mi si臋 jeszcze dzisiaj dosta膰 nakaz rewizji, zaskoczy膰 ich obu. Ale je艣li nie maj膮 laboratorium u siebie w domu, je艣li pracuj膮 gdzie indziej, mog膮 zniszczy膰 dowody, zanim je znajd臋.

- Masz DNA z dw贸ch ofiar - przypomnia艂 jej Roarke.

- Nie mog臋 ich zmusi膰, 偶eby pozwolili mi zbada膰 swoje DNA, dop贸ki ich nie oskar偶臋, a nie mog臋 oskar偶y膰 ich z takimi dowodami, jakie mam w tej chwili. Je艣li zakradn臋 si臋 do ich domu i zbior臋 odciski i DNA bez pozwolenia, przegram w s膮dzie. Nie mog臋 pozwoli膰 sobie na przegran膮. Poczekamy do jutra - zdecydowa艂a. - Wtedy ich zamkniemy.

- Niez艂a jest, co? - zwr贸ci艂a si臋 Mavis do Triny.

- Tak, ale niech posadzi wreszcie ten sw贸j niez艂y ty艂ek na krze艣le.

Eve odwr贸ci艂a si臋 w ich stron臋, a w jej spojrzeniu, dot膮d zimnym i nieugi臋tym, pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki strachu.

- To tylko takie 膰wiczenie, sprawa tymczasowa. 呕adnych zmian na sta艂e.

- Jasne. Zdejmuj koszul臋. Musisz mie膰 wi臋ksze cycki.

- O Bo偶e ...

Kiedy Eve poddawa艂a si臋 zabiegowi czasowego powi臋kszenia piersi, Peabody po偶era艂a ogromn膮 porcj臋 sojowego deseru, kt贸ry jaki艣 bezczelny spec od reklamy nazwa艂 Lodow膮 Rozkosz膮. Lody polane obficie czekoladopodobnym syropem okaza艂y si臋 jednak ca艂kiem smaczne. Przynajmniej do takiego wniosku dosz艂a Peabody, kiedy oskrobywa艂a starannie dno miseczki.

Umy艂a j膮 od razu, by brudne naczynie nie przypomina艂o jej rano, 偶e jest zupe艂nie pozbawiona si艂y woli. Kiedy us艂ysza艂a pukanie do drzwi, mia艂a w艂a艣nie w艂膮czy膰 telewizor i po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka.

Pomy艣la艂a, 偶e je艣li to zn贸w kt贸ry艣 z s膮siad贸w ze skarg膮 na ha艂as dochodz膮cy z s膮siedniego mieszkania, ka偶e mu wezwa膰 policj臋. Mia艂a teraz wolne, do diab艂a, i potrzebowa艂a chocia偶 kilku godzin snu.

Kiedy jednak spojrza艂a na wideofon, zdumienie na moment odebra艂o jej mow臋. Otworzy艂a drzwi i stan臋艂a twarz膮 w twarz z McNabem. M艂ody detektyw mia艂 spuchni臋t膮 warg臋 i podbite oko, a do tego by艂 kompletnie przemoczony.

- Co ci si臋 sta艂o, do diab艂a?!

- Mia艂em wypadek. Chc臋 wej艣膰.

- Pr贸bowa艂am si臋 z tob膮 skontaktowa膰. Masz wy艂膮czony komunikator.

- By艂em zaj臋ty. Nie jestem na s艂u偶bie. Niech to szlag!

- Dobrze, ju偶 dobrze. - Odsun臋艂a si臋 na bok. 鈥 Jeste艣my um贸wieni na sz贸st膮. Mamy prze艂om w 艣ledztwie. Jutro decyduj膮ca operacja. Dallas ...

- Nie chc臋 teraz o tym s艂ysze膰, jasne? I tak dowiem si臋 wszystkiego jutro rano.

- Jak sobie 偶yczysz. - Nieco ura偶ona, zamkn臋艂a za nim drzwi. - Piszcz膮 ci buty.

- Co to, ja nie mam uszu? Nie s艂ysz臋, 偶eby co艣 tu piszcza艂o.

- Czego si臋 tak w艣ciekasz, kto艣 ci nast膮pi艂 na odcisk? - Obw膮cha艂a go podejrzliwie. - 艢mierdzisz alkoholem. Co pi艂e艣? - Na co mia艂em ochot臋. Mo偶esz si臋 mnie nie czepia膰?

- Pos艂uchaj, to ty przyszed艂e艣 do mnie. Poobijany i mokry, do tego 艣mierdzisz jak pod艂oga w barze. Chcia艂am si臋 w艂a艣nie po艂o偶y膰. Musz臋 by膰 jutro wyspana.

- 艢wietnie, wi臋c k艂ad藕 si臋 spa膰. I tak nie wiem, po co tu przyszed艂em. - Wr贸ci艂 do drzwi, otworzy艂 je, potem zn贸w zamkn膮艂. - By艂em u Monroego. Troch臋 si臋 poprztykali艣my.

- Co chcesz przez to ... ? - Otworzy艂a szeroko oczy. - Bi艂e艣 si臋 z Charlesem? Oszala艂e艣?

- Mo偶e uwa偶asz, 偶e mi臋dzy nami nic nie by艂o, ale si臋 mylisz.

Tak jest, mylisz si臋. A kiedy widz臋, jak na twoich oczach podrywa t臋 pani膮 doktor, blondyn臋, to mnie to ci臋偶ko wkurza. W艂a艣ciwie to najlepsza rzecz, jaka mog艂a ci臋 spotka膰, ale nie podoba艂o mi si臋 to, jak on ci臋 traktowa艂.

- Jak mnie traktowa艂 - powt贸rzy艂a, og艂upia艂a.

- Kiedy z kim艣 zrywasz, r贸b to uczciwie. B臋dzie ci臋 musia艂 przeprosi膰.

- B臋dzie musia艂 przeprosi膰?

- Co jest, bawisz si臋 w echo?

Musia艂a usi膮艣膰.

- Charles podbi艂 ci oko i rozbi艂 warg臋?

- Jemu te偶 si臋 dosta艂o. Dzi艣 nie ma takiej 艣licznej buzi jak zwykle.

- Dlaczego jeste艣 ca艂y mokry?!

- By艂a z nim Domatto. Wyla艂a na nas wiadro zimnej wody.

Wbi艂 r臋ce w kieszenie mokrych spodni i przechadza艂 si臋 po pokoju w swych popiskuj膮cych butach. - Da艂bym mu popali膰, gdyby nam nie przerwa艂a. Nie powinien traktowa膰 ci臋 w taki spos贸b.

Peabody otworzy艂a usta, by wyja艣ni膰, 偶e wcale nie zosta艂a 藕le potraktowana, szybko jednak je zamkn臋艂a. Mama wychowa艂a j膮 na m膮dr膮 kobiet臋.

- To nie ma znaczenia. - Spu艣ci艂a oczy, by ukry膰 b艂ysk rado艣ci.

McNab i Charles bili si臋 o ni膮. Co艣 nieprawdopodobnego.

- Do diab艂a, ma znaczenie. Nie wiem, czy poprawi ci to humor, ale wydaje mi si臋, 偶e by艂o mu naprawd臋 偶al.

- To mi艂y facet. Nie chce nikogo krzywdzi膰.

- Mo偶e, ale i tak to zrobi艂. - McNab przystan膮艂 przed ni膮. - Pos艂uchaj, chc臋, 偶eby艣my zn贸w si臋 zeszli.

- Wczoraj wieczorem posz艂o nam ca艂kiem nie藕le.

- Nie chodzi mi tylko o seks. Chc臋, 偶eby by艂o tak jak przedtem.

Tylko troch臋 inaczej.

Lekko zaniepokojona, cofn臋艂a si臋 o krok. - Jak inaczej?

- 呕adnych skok贸w w bok. I mo偶emy ... no wiesz, chodzi膰 do jakich艣 modnych miejsc. Nie on jeden mo偶e ci臋 wystroi膰 i zabra膰 ci臋 do ... gdziekolwiek. Nie chc臋 chodzi膰 z nikim innym i nie chc臋 te偶, 偶eby艣 ty chodzi艂a z kim艣 innym.

Co艣 艂askota艂o j膮 w gardle, ba艂a si臋 jednak prze艂kn膮膰 艣lin臋. - Wi臋c prosisz mnie, 偶ebym z tob膮 zosta艂a?

Zaczerwieni艂 si臋, ods艂oni艂 z臋by we w艣ciek艂ym grymasie i wyj膮艂 r臋ce z kieszeni.

- Niewa偶ne. Pewnie za du偶o wypi艂em. - Odwr贸ci艂 si臋 do drzwi, si臋ga艂 ju偶 do klamki.

- Tak. - Omal nie ugi臋艂y si臋 pod ni膮 kolana, zdo艂a艂a to jednak powiedzie膰.

Odwr贸ci艂 si臋, powoli. - Co 鈥瀟ak鈥?

- Mog艂abym spr贸bowa膰. Zobaczy膰, co z tego wyjdzie.

Zrobi艂 krok do przodu.

- Tylko my dwoje?

- Tak.

Kolejny krok.

- Jak prawdziwa para - doda艂a Peabody.

- Zgoda.

Kiedy u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o, pochyli艂 si臋 nad ni膮 i poca艂owa艂.

- Cholera! - Odskoczy艂 gwa艂townie do ty艂u, kiedy w jego rozbitej wardze eksplodowa艂 piek膮cy b贸l. Otar艂 usta wierzchem d艂oni i zobaczy艂 艣wie偶膮 krew. - Masz co艣 na to?

- Jasne. - Mia艂a ochot臋 przytuli膰 go i pog艂aska膰 jak szczeniaka. - P贸jd臋 tylko po apteczk臋.

Kiedy wr贸ci艂a, zerkn臋艂a nieopatrznie na ekran z wiadomo艣ciami.

Dzisiejszej nocy robotnicy portowi wy艂owili z East River nagie cia艂o m臋偶czyzny. Cho膰 policja nie ujawni艂a jeszcze przyczyny 艣mierci, wiadomo ju偶, 偶e ofiara zosta艂a zidentyfikowana jako doktor Theodore McNamara.

- Cholera! - Peabody wypu艣ci艂a z r膮k apteczk臋 i rzuci艂a si臋 do 艂膮cza.

17

N im Eve przyby艂a nad rzek臋, cia艂o McNamary zosta艂o odtransportowane do kostnicy, a miejsce, w kt贸rym je znaleziono, odgrodzone przez policj臋. Migotliwe 艣wiat艂a radiowoz贸w odbija艂y si臋 od ceglanych i betonowych 艣cian portowych magazyn贸w.

Dziennikarze t艂oczyli si臋 wzd艂u偶 barier, wykrzykiwali pytania i pro艣by o komentarze w stron臋 policjant贸w, pilnuj膮cych kordonu bezpiecze艅stwa. Wi臋kszo艣膰 z nich by艂a do艣膰 inteligentna, by ignorowa膰 b艂agania, obietnice i pr贸by przekupstwa. Eve wiedzia艂a jednak z do艣wiadczenia, 偶e w ko艅cu kt贸ry艣 z nich ulegnie namowom i wyjawi cz臋艣膰 tajnych informacji.

Akceptuj膮c to jako naturalny uk艂ad pomi臋dzy policj膮 i mediami, przypi臋艂a do koszuli odznak臋 i zacz臋艂a przeciska膰 si臋 przez t艂um. - Dallas, hej, Dallas! - Nadine Furst z艂apa艂a j膮 za 艂okie膰. - Co si臋 dzieje? Dlaczego ci臋 tu wezwano? Co ty masz wsp贸lnego z McNamar膮?

- Jestem gliniarzem, a on nie 偶yje.

- Daj spok贸j, Dallas. Nie 艣ci膮gaj膮 ci臋 przecie偶 do ka偶dego morderstwa w mie艣cie.

Eve spojrza艂a na ni膮 ze z艂o艣ci膮, co wzbudzi艂o jeszcze wi臋ksz膮 ciekawo艣膰 dziennikarki.

- Nikt mnie tu nie 艣ci膮ga艂. Odsu艅 si臋, Nadine, blokujesz mi drog臋.

- Jasne, w porz膮dku. Podobno by艂o to morderstwo na tle rabunkowym? Ty te偶 tak uwa偶asz?

- Nic jeszcze nie wiem. A teraz zejd藕 mi z drogi, bo ka偶臋 usun膮膰 ci臋 si艂膮.

Nadine pos艂usznie przesun臋艂a si臋 na bok.

- Co艣 jest na rzeczy - mrukn臋艂a do operatora kamery. - Co艣 du偶ego. Trzymaj oczy szeroko otwarte. Skontaktuj臋 si臋 z moim cz艂owiekiem w kostnicy, mo偶e wie ju偶 co艣 ciekawego. Obserwuj Dallas - doda艂a. - Ona jest tutaj najwa偶niejsza.

Tymczasem Eve przepycha艂a si臋 przez zbity t艂um reporter贸w i gapi贸w. Czu艂a ju偶 rzek臋, kwa艣ny charakterystyczny zapach. Na miejscu pracowa艂a jeszcze ekipa dochodzeniowa; 艣wiat艂a latarek odbija艂y si臋 od b艂yszcz膮cych bia艂ych napis贸w na ich plecach. Pot臋偶ny reflektor o艣wietla艂 powierzchni臋 rzeki, czarn膮 i oleist膮 niczym smo艂a.

Nocne morderstwo, pomy艣la艂a Eve, to spektakl czerni i bieli.

Przywo艂a艂a umundurowan膮 policjantk臋. - Kto prowadzi 艣ledztwo?

- Detektyw Renfrew. Niski, ciemne w艂osy, br膮zowy garnitur.

I krawat - doda艂a mundurowa z nutk膮 szyderstwa w g艂osie. - To on. Stoi tam, z r臋kami na biodrach, i wpatruje si臋 w wod臋, jakby za chwil臋 mia艂 tu przyp艂yn膮膰 morderca na kajaku.

Eve spojrza艂a na detektywa Renfrew.

- Dobrze. Powiedz mi szybko, co si臋 tu dzia艂o.

- Dwaj robotnicy zauwa偶yli trupa. M贸wi膮, 偶e mieli akurat przerw臋 w pracy, a mo偶na si臋 domy艣li膰, 偶e sikali do rzeki. Zg艂oszenie nadesz艂o o dwudziestej drugiej trzydzie艣ci. Cia艂o nie mog艂o przebywa膰 w wodzie zbyt d艂ugo albo ryby nie by艂y nim zainteresowane. Powa偶ne rany g艂owy i twarzy. 呕adnych ubra艅, 偶adnej bi偶uterii, nic. Zidentyfikowali go na podstawie odcisk贸w palc贸w. Zabrali go st膮d jakie艣 pi臋tna艣cie minut temu.

- To wasz sektor ... posterunkowa Lewis?

- Tak jest, pani porucznik. M贸j kolega i ja odebrali艣my zg艂oszenie. Byli艣my na miejscu po trzech minutach. Wtedy by艂a tu ju偶 ca艂a zgraja robotnik贸w, ale nikt nie dotkn膮艂 cia艂a. I jeszcze jedno, pani porucznik. Wspomina艂am o tym detektywowi, ale nie wydawa艂 si臋 zainteresowany. Nieca艂y kilometr st膮d spali艂 si臋 dzi艣 w nocy samoch贸d. Luksusowa limuzyna, bez pasa偶er贸w. By膰 mo偶e tam w艂a艣nie wrzucono cia艂o do rzeki.

- Dobrze, dzi臋ki. Renfrew chyba niespecjalnie ucieszy si臋 z mojej wizyty, co?

- Nie, pani porucznik. - Lewis u艣miechn臋艂a si臋 kwa艣no. - Na pewno si臋 nie ucieszy.

Eve nie mia艂a ochoty na uprzejme rozmowy i dyplomatyczne zabiegi, powiedzia艂a sobie jednak, 偶e dla dobra sprawy postara si臋 zachowa膰 spok贸j i cierpliwo艣膰.

Renfrew odwr贸ci艂 si臋, us艂yszawszy jej kroki. Spojrza艂 zimnymi b艂臋kitnymi oczami najpierw na jej twarz, potem na odznak臋.

- Nie wzywali艣my tu nikogo z komendy. - Uni贸s艂 lekko ramiona, niczym bokser szykuj膮cy si臋 do walki.

Eve by艂a od niego wy偶sza co najmniej o trzy centymetry.

U艣miechn臋艂a si臋 w duchu, widz膮c, jak napina cia艂o i unosi si臋 lekko na palcach, by jej dor贸wna膰. O tak, pomy艣la艂a, widz膮c hardy b艂ysk w jego oczach. Nie p贸jdzie jej z nim 艂atwo.

- Nie dosta艂am informacji z komendy. Nie chc臋 wchodzi膰 na pana teren, detektywie Renfrew. Ofiara tego morderstwa jest powi膮zana z prowadzonym przeze mnie 艣ledztwem. My艣l臋, 偶e mogliby艣my sobie pom贸c.

- Nie potrzebuj臋 pani pomocy i nie interesuj膮 mnie 偶adne uk艂ady z wami.

- Dobrze, w takim razie pan mo偶e mi pom贸c.

- Przebywa pani na terenie oznaczonym jako miejsce zbrodni, a to znaczy, 偶e jest tu o jedn膮 odznak臋 za du偶o. Mam jeszcze du偶o pracy.

- Detektywie, musz臋 wiedzie膰, co pan ustali艂 do tej pory.

- My艣lisz, 偶e wszystko ci wolno, bo masz wy偶szy stopie艅?

Podni贸s艂 si臋 jeszcze wy偶ej na palcach i d藕gn膮艂 j膮 palcem. - 呕e mo偶esz tak po prostu wej艣膰 tu i przej膮膰 g艂o艣ne morderstwo, 偶eby艣 zn贸w mog艂a pokaza膰 si臋 w telewizji? Nie ma mowy. Ja prowadz臋 to 艣ledztwo.

Eve wyobrazi艂a sobie, 偶e chwyta palec, kt贸rym macha jej przed twarz膮, i zgina go, dop贸ki nie us艂yszy trzasku 艂amanej ko艣ci. Stara艂a si臋 jednak nadal przemawia膰 spokojnym g艂osem.

- Renfrew, nie interesuje mnie kariera w mediach, nie chc臋 wykorzystywa膰 mojego stopnia ani przejmowa膰 艣ledztwa. Chc臋 tylko wiedzie膰, dlaczego cz艂owiek, kt贸ry mia艂 jutro stawi膰 si臋 u mnie na przes艂uchanie, l膮duje martwy w rzece. Prosz臋 ci臋 tylko o odrobin臋 uprzejmo艣ci i wsp贸艂prac臋.

- Uprzejmo艣膰 i wsp贸艂praca! Pieprz臋 to! Gdzie by艂a ta twoja uprzejmo艣膰, kiedy przej臋艂a艣 par臋 tygodni temu sto dwudziestk臋 贸semk臋? Nie pomagam gliniarzom, kt贸rzy atakuj膮 innych gliniarzy. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e masz k艂opoty z pami臋ci膮, Renfrew. Sto dwudziestka 贸semka sta艂a w miejscu, a gliniarz zabija艂 innych gliniarzy.

Renfrew parskn膮艂 przez nos. - Ty tak m贸wisz.

- Ja tak m贸wi臋. A teraz kto艣 zabija kobiety, kt贸rym wydaje si臋, 偶e czeka je mi艂y wiecz贸r. Twoja sprawa 艂膮czy si臋 z moj膮, wi臋c albo b臋dziemy sta膰 tutaj i wkurza膰 si臋 na siebie nawzajem, albo wymienimy si臋 informacjami i szybko zamkniemy oba 艣ledztwa.

- To moja sprawa. - Zn贸w d藕gn膮艂 j膮 palcem. - Ja decyduj臋, kto mo偶e tutaj wchodzi膰, a kto nie. I chc臋, 偶eby艣 natychmiast st膮d wysz艂a. Wyno艣 si臋 albo ka偶臋 ci臋 wyrzuci膰.

Eve wbi艂a r臋ce w kieszenie, nim mog艂a ulec pokusie i z艂ama膰 mu nos.

- Wyrzu膰 mnie, Renfrew. - Wyj臋艂a mikrofon i przypi臋艂a go do klapy koszuli, obserwuj膮c, jak detektyw czerwienieje na twarzy. - Usu艅 mnie oficjalnie z miejsca zbrodni, kt贸ra prawdopodobnie ma zwi膮zek z prowadzonym przeze mnie 艣ledztwem. Wyrzu膰 mnie po tym, jak poprosi艂am ci臋 o wsp贸艂prac臋 i wymian臋 informacji, kt贸re mog膮 mie膰 istotne znaczenie dla obu spraw.

Wbi艂a we艅 stalowe spojrzenie, odczeka艂a pi臋膰 sekund. Technicy z ekipy dochodzeniowej przerwali prac臋 i przygl膮dali im si臋 z coraz wi臋kszym zaciekawieniem.

- Wyrzu膰 mnie - powt贸rzy艂a. - Ale zanim to zrobisz, pomy艣l lepiej, jak b臋dzie to wygl膮da艂o w oficjalnym raporcie, jak przedstawi膮 to media i jak wyt艂umaczysz si臋 z tego przed zwierzchnikami.

- Wy艂膮cz ten cholerny dyktafon.

- Nie. Sko艅czyli艣my z uprzejmo艣ciami. M贸wi porucznik Eve Dallas. Zwracam si臋 do detektywa ... - spojrza艂a na jego odznak臋 Matthew Renfrew z pro艣b膮 o informacje dotycz膮ce 艣mierci Theodore'a McNamary, jako 偶e by艂 on 艣wiadkiem i potencjalnym podejrzanym w prowadzonym przeze mnie 艣ledztwie.

- Mo偶e pani przeczyta膰 m贸j raport, kiedy ju偶 z tym sko艅cz臋.

To wszystko, czego mo偶e si臋 pani ode mnie domaga膰, pani porucznik. Nie mam pani nic wi臋cej do powiedzenia.

Kiedy odszed艂, Eve wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze. Odwr贸ci艂a si臋 do jednego z technik贸w.

- Macie ju偶 co艣 ciekawego?

- Niewiele. Cia艂o zapl膮ta艂o si臋 w liny, inaczej dalej p艂yn臋艂oby w d贸艂 rzeki. Renfrew to dupek. Powinien ju偶 dawno szuka膰 miejsca, w kt贸rym wrzucono cia艂o do rzeki.

- Czas zgonu?

- Pi膮ta czterdzie艣ci.

- Dzi臋ki.

- Je艣li o mnie chodzi, mo偶e pani liczy膰 na moj膮 uprzejmo艣膰 i wsp贸艂prac臋.

Eve dostrzeg艂a Peabody i przywo艂a艂a j膮 do siebie.

- Za mn膮. - Przesz艂y razem przez kordon w miejscu, gdzie sta艂o najmniej ludzi. - Chc臋, 偶eby艣 si臋 dowiedzia艂a wszystkiego o po偶arze samochodu, luksusowego sedana, nieca艂y kilometr st膮d. Przede wszystkim sprawd藕, do kogo nale偶a艂.

- Tak jest.

Eve wyj臋艂a komunikator, potem zauwa偶y艂a McNaba. - Co ci si臋 sta艂o? - spyta艂a.

- . Drobna sprzeczka. - Delikatnie dotkn膮艂 opuchni臋tego oka.

- Peabody, to ty go st艂uk艂a艣?

- Nie, pani porucznik.

- Skoro ju偶 tu jeste艣 i skoro nie k艂贸cisz si臋 w艂a艣nie z moj膮 asystentk膮, pojedziesz z ni膮. Peabody, pogadaj z mundurowymi. Pierwsza na miejscu by艂a Lewis i jej kolega. Nie zbli偶aj si臋 do prowadz膮cego; to detektyw Renfrew, dupek nad dupkami.

- Czy st艂uk艂a pani dupka nad dupkami, pani porucznik?

- Nie, ale niewiele brakowa艂o. - Eve odwr贸ci艂a si臋 i uruchomi艂a 艂膮cze.

- Halo? - Lekarz s膮dowy odezwa艂 si臋 zaspanym g艂osem, nie otworzywszy jeszcze oczu.

- Jezu, Morris, obudzi艂am ci臋?

- My艣lisz, 偶e jak ty nigdy nie 艣pisz, to innym ju偶 nie wolno?

Kt贸ra to godzina, do diab艂a?

- Godzina pr贸by. Zaraz si臋 przekonamy, czy jeste艣 got贸w wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋 przyjaci贸艂ce. - Kiedy usiad艂, Eve skrzywi艂a si臋 i odwr贸ci艂a wzrok. - Cz艂owieku, zablokuj wideo albo przykryj si臋 lepiej, dobrze?

- Mog臋 ci臋 zapewni膰, Dallas, 偶e wbrew powszechnie panuj膮cej opinii, j膮dra wszystkich m臋偶czyzn wygl膮daj膮 praktycznie tak samo. - Przykry艂 si臋 jednak ko艂dr膮. - Ale kiedy b臋dziesz potem fantazjowa膰 na m贸j temat, a na pewno b臋dziesz, wymy艣l co艣 na poziomie. No dobrze, dlaczego w艂a艣ciwie dzwonisz do mnie o tej porze?

- Masz nowego klienta w kostnicy. Theodore'a McNamar臋.

- Doktora Theodore'a McNamar臋?

- Jego we w艂asnej osobie.

Morris gwizdn膮艂 cicho.

- Skoro rozmawiam o tym w艂a艣nie z tob膮, to zak艂adam, 偶e s艂ynny pan doktor nie opu艣ci艂 tego pado艂u 艂ez w naturalny spos贸b. - Wy艂owiono go z East River i nie wygl膮da na to, 偶eby chcia艂 po prostu troch臋 pop艂ywa膰.

- Je艣li dzwonisz do mnie, 偶eby prosi膰 o przyspieszon膮 procedur臋, tracisz tylko czas. Za艂o偶臋 si臋, 偶e i tak za chwil臋 dostan臋 wezwanie z komendy.

- Nie, sprawa jest troch臋 bardziej skomplikowana. Nie prowadz臋 tego 艣ledztwa, ale McNamara jest zwi膮zany z moimi zab贸jstwami na tle seksualnym. Rozmawia艂am z nim dzisiaj po po艂udniu, a potem wezwa艂am go na oficjalne przes艂uchanie, na jutro. Chcia艂abym dosta膰 wszystkie dane z sekcji.

- Dlaczego oficer prowadz膮cy po prostu ci ich nie przeka偶e?

- Nie lubi mnie. Musz臋 przyzna膰, 偶e mnie to naprawd臋 g艂臋boko rani.

- Kto prowadzi to 艣ledztwo?

- Detektyw Matthew Renfrew.

- Ach ... - Morris poprawi艂 poduszki i usiad艂 wygodniej. Facet bez polotu, z wielkimi ambicjami i ma艂ymi mo偶liwo艣ciami. - Innymi s艂owy, dupek nad dupkami.

- Innymi s艂owy. Chyba jednak przerw臋 sobie zas艂u偶ony odpoczynek i osobi艣cie obejrz臋 cia艂o s艂ynnego doktora. Zadzwoni臋 do ciebie.

- Dzi臋ki, Morris. Jestem twoj膮 d艂u偶niczk膮.

- C贸偶, nie b臋d臋 si臋 z tob膮 spiera艂.

- Morris? Co to za tatua偶?

Wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu i postuka艂 palcem w posta膰 wytatuowan膮 pod lewym sutkiem.

- Ponury 呕niwiarz, kiedy艣 zatrudni nas wszystkich.

- Morris, jeste艣 chorym cz艂owiekiem. - Wy艂膮czy艂a komunikator. - Chorym cz艂owiekiem.

Podczas rozmowy odwr贸cona by艂a plecami do reporter贸w 艣ledzi艂a jednak ich poczynania. Wi臋kszo艣膰 dziennikarzy przygotowywa艂a si臋 w艂a艣nie do nadania relacji z miejsca zbrodni.

Kilka sekund p贸藕niej przy truchta艂 do niej lekko zdyszany McNab. - Idziemy i rozmawiamy - rozkaza艂a Eve, ruszaj膮c z miejsca. Musimy trzyma膰 si臋 z dala od dziennikarzy. Je艣li si臋 po艂api膮, 偶e McNamara mia艂 co艣 wsp贸lnego z naszym 艣ledztwem, diabli wezm膮 wszystkie plany.

- To by艂 samoch贸d McNamary. Chemicy z ekipy dochodzeniowej powiedzieli nam, 偶e kto艣 pola艂 go wcze艣niej specjaln膮 substancj膮, RD - 52. To taki 艂atwopalny kwas. Ogie艅 ma tak wysok膮 temperatur臋, 偶e poch艂ania nawet metal. Zostaj膮 tylko najtwardsze elementy. 艢wiadek widzia艂 wybuch, podszed艂 bli偶ej, zapami臋ta艂 numery rejestracyjne. Gdyby znalaz艂 si臋 tam pi臋膰, dziesi臋膰 minut p贸藕niej, nic by艣my nie wiedzieli.

- Sprytne, ale nie do ko艅ca. Powinni byli najpierw zniszczy膰 tablice rejestracyjne. Drobne b艂臋dy. - Spojrza艂a w stron臋 rzeki. Napad na tle rabunkowym, akurat! Kto obrabia faceta, 艣ci膮ga z niego nawet ubranie, i zostawia luksusow膮 bryk臋? Za艂o偶臋 si臋, 偶e McNamara odwiedzi艂 swojego morderc臋 zaraz po przes艂uchaniu. Gdyby Renfrew nie by艂 takim idiot膮, jeszcze dzisiaj zamkn臋liby艣my t臋 spraw臋. - Wpatrzona w ciemno艣膰, rozwa偶a艂a r贸偶ne mo偶liwo艣ci.

Dunwood nie wie, 偶e Renfrew jest idiot膮. Renfrew powiadomi najbli偶sz膮 rodzin臋, czyli 偶on臋. Na pewno nie pomy艣li o wnuku. Dlaczego wi臋c ja nie mog艂abym go odwiedzi膰, z艂o偶y膰 wyraz贸w wsp贸艂czucia i zada膰 kilku pyta艅? Lucias Dunwood. Znajd藕 mi jego adres.

- Ju偶 si臋 robi.

McNab odszed艂, by wykona膰 jej polecenie, a Eve ponownie wyj臋艂a komunikator, tym razem, 偶eby zadzwoni膰 do domu.

- Cze艣膰. - U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo, ujrzawszy na ekranie twarz m臋偶a. - Rozumiem, 偶e jeszcze tam s膮, co?

Poniewa偶 w tle rozbrzmiewa艂a og艂uszaj膮ca muzyka, przemieszana z wybuchami dzikiego 艣miechu, Roarke w odpowiedzi uni贸s艂 tylko lekko brwi.

- Przepraszam, 偶e ci臋 w to wpakowa艂am. Mo偶e powiniene艣 zamkn膮膰 si臋 w kt贸rym艣 pokoju. Ten dom jest tak wielki, 偶e nigdy ci臋 nie znajd膮.

- Zastanawiam si臋 nad tym. A ty pewnie chcesz mi powiedzie膰, 偶e wr贸cisz p贸藕niej, ni偶 zamierza艂a艣.

- Nie mam poj臋cia, ile mi to zajmie. Mam jeszcze kilka spraw do za艂atwienia. Je艣li nie zd膮偶臋 ze wszystkim, b臋d臋 potrzebowa膰 Mavis i Triny jutro rano. Mo偶e to je powiniene艣 zamkn膮膰 w jakim艣 pokoju.

- Nie b臋dzie potrzeby. Za dobrze si臋 bawi膮.

- 艢wietnie. - Eve odwr贸ci艂a si臋 do McNaba. - Co?

- Mam adres, ale to lipa.

- Jak to lipa?

- Zgodnie z tym, co znalaz艂em w li艣cie adresowej, Lucias Dunwood mieszka w Fun House przy Times Square. Znam to miejsce, bo sp臋dzam tam du偶o czasu. To du偶y klub internetowy. 呕adnych mieszka艅.

- Lubi takie gierki - mrukn臋艂a. - Przepraszam ci臋 na moment. Odesz艂a na bok, by McNab nie m贸g艂 s艂ysze膰 jej rozmowy. Pos艂uchaj ...

- Chcesz, 偶ebym znalaz艂 prawdziwy adres Dunwooda.

- McNamara na pewno go mia艂. Nie b臋d臋 mia艂a dost臋pu do jego plik贸w, bo oficer prowadz膮cy to zapatrzony w siebie kretyn.

- Rozumiem.

- Mog艂abym zadzwoni膰 do Whitneya i dosta膰 oficjalne pozwolenie, ale by艂oby z tym troch臋 k艂opotu. Poza tym nie chc臋 wyj艣膰 na skar偶ypyt臋.

- Mhm ...

- Mog艂abym te偶 zbudzi膰 Feeneya i dosta膰 autoryzacj臋 przez wydzia艂 elektroniczny, ale dzi艣 ju偶 wyrwa艂am z 艂贸偶ka jedn膮 osob臋. - Zerkn臋艂a na McNaba. - Mo偶e wi臋cej.

- A ja jeszcze nie 艣pi臋.

- Tak. Zasadniczo ... c贸偶, pomijaj膮c pewne drobiazgi proceduralne, mam prawo wgl膮du do cz臋艣ci danych, bo wi膮偶e si臋 to z moj膮 spraw膮. Trudno okre艣li膰 w tej chwili, czy dotyczy to tak偶e danych osobistych i adres贸w, ale rano i tak dosta艂abym autoryzacj臋, wi臋c ...

- Po co czeka膰? Chcesz ten adres czy wolisz jeszcze przez chwil臋 t艂umaczy膰 si臋 przed sam膮 sob膮?

Dopiero teraz Eve zauwa偶y艂a, 偶e podczas rozmowy Roarke przeszed艂 do swego gabinetu. - Znajd臋 ci ten adres.

Po chwili poda艂 jej go i u艣miechn膮艂 si臋.

- Och, jeszcze jedno, pani porucznik. To zaledwie kilka przecznic st膮d, wi臋c mo偶e zd膮偶y pani wr贸ci膰 do domu, nim oszalej臋 przy tej muzyce?

- Postaram si臋. W ko艅cu jestem twoim d艂u偶nikiem.

- Na pewno o tym nie zapomn臋.

Zako艅czy艂a transmisj臋 i przywo艂a艂a do siebie McNaba. - 艢ci膮gnij Peabody. Jedziemy.

Przy samochodzie czeka艂a na ni膮 Nadine, wsparta o mask臋 i przygl膮daj膮ca si臋 z uwag膮 swym paznokciom.

- Hej, trzymasz ty艂ek na publicznej w艂asno艣ci - poinformowa艂a j膮 Eve.

- Dlaczego s艂u偶bowe samochody zawsze s膮 takie paskudne?

- Nie wiem, ale przy najbli偶szej okazji wy艣l臋 w tej sprawie petycj臋 do mojego kongresmena.

- Kr膮偶膮 plotki, 偶e wda艂a艣 si臋 w drobn膮 sprzeczk臋 z detektywem Renfrew.

- Plotki to chyba nie tw贸j dzia艂.

- Wi臋c pewnie nie interesuje ci臋 to, 偶e, jak g艂osi plotka, Renfrew jest dupkiem, a ty da艂a艣 mu nie藕le popali膰. - Nadine poprawi艂a sw膮 bujn膮 blond fryzur臋. - Ale mo偶e zainteresuje ci臋 prosta dedukcja, bo przecie偶 dedukcja to twoja praca. Ot贸偶 w drodze logicznego wywodu dosz艂am do wniosku, 偶e doktor Theodore McNamara jest powi膮zany z twoim 艣ledztwem w sprawie zab贸jstw m艂odych kobiet, 偶e wcale nie trafi艂 do rzeki jak ofiara napadu rabunkowego i 偶e dobrze wiesz, kto mu rozbi艂 mu g艂ow臋. I 偶e ten kto艣 odgrywa g艂贸wn膮 rol臋 w twoich zab贸jstwach.

- To bardzo 艣mia艂y wyw贸d, Nadine.

- Potwierdzisz to?

Eve wzruszy艂a tylko ramionami i podesz艂a do swojego samochodu. Kiedy w 艣lad za ni膮 ruszy艂 operator kamery, osadzi艂a go w miejscu zimnym jak l贸d spojrzeniem.

- Poczekaj na mnie przy naszym wozie - poleci艂a mu Nadine.

Gdy ten si臋 oddali艂, doda艂a: - Spokojnie, Dallas, on tylko wykonuje swoj膮 prac臋.

- Wszyscy wykonujemy swoj膮 prac臋. Wy艂膮cz dyktafon.

- Dyktafon?

- Nie irytuj mnie. Wy艂膮czysz to albo niczego si臋 ode mnie nie dowiesz.

Dziennikarka westchn臋艂a ci臋偶ko i wy艂膮czy艂a mikrofon ukryty w z艂otej spince. - Wy艂膮czone.

- Pu艣cisz to na anten臋 dopiero, gdy dam ci zna膰.

- Dostan臋 te偶 wywiad?

- Nadine, nie mam czasu na negocjacje. Prawdopodobnie dzisiaj zgin臋艂a kolejna m艂oda kobieta, tylko nikt jeszcze jej nie znalaz艂. Je艣li pu艣cisz te swoje logiczne wywody na anten臋, jutro umrze kolejna.

- Dobrze. Nie powiem ani s艂owa, p贸ki nie dasz mi zna膰.

- Sprawa McNamary wi膮偶e si臋 z moim 艣ledztwem. Rozmawia艂am z nim dzisiaj po po艂udniu. Nie chcia艂 wsp贸艂pracowa膰. Podejrzewam, 偶e zna艂 to偶samo艣膰 zab贸jcy. Podejrzewam te偶, 偶e spotka艂 si臋 z tym cz艂owiekiem po naszej rozmowie i w rezultacie trafi艂 do rzeki.

- To tylko potwierdza moj膮 teori臋.

- Nie sko艅czy艂am jeszcze. Przypuszczam, 偶e te morderstwa s膮 艣ci艣le zwi膮zane z projektem realizowanym przez J. Forrestera i Allegany Pharmaceuticals prawie dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu. Seks, skandale, narkotyki, przekupstwa. Pogrzeb troch臋 w tych materia艂ach, a b臋dziesz o kilka krok贸w przed konkurencj膮.

- Czy McNamara by艂 bezpo艣rednio wmieszany w te morderstwa?

- Przed laty po艣wi臋ci艂 wiele czasu, energii i pieni臋dzy, by utajni膰 fakty, czyny i przest臋pstwa, o kt贸rych powinna dowiedzie膰 si臋 opinia publiczna. Poproszony o udzielenie informacji dotycz膮cych bezpo艣rednio 艣ledztwa w sprawie zamordowania dw贸ch kobiet i usi艂owania morderstwa trzeciej, odm贸wi艂 wsp贸艂pracy. Czy je zabi艂? Nie. Czy jest wsp贸艂odpowiedzialny za ich 艣mier膰? To kwestia sumienia. Nie moja dzia艂ka.

Kiedy Eve odwr贸ci艂a si臋 do samochodu, Nadine dotkn臋艂a jej ramienia.

- Mam kontakt w kostnicy. McNamara otrzyma艂 kilka cios贸w, w twarz i g艂ow臋, niemal godzin臋 przed 艣mierci膮. Pr贸bowa艂 si臋 os艂ania膰, bo by艂 te偶 ranny w r臋k臋. Ciosy zosta艂y zadane t臋pym narz臋dziem o szeroko艣ci oko艂o o艣miu cali, podczas gdy bezpo艣redni膮 przyczyn膮 艣mierci by艂o uderzenie zadane inn膮 broni膮. To by艂 w膮ski, pod艂u偶ny przedmiot, taki jak samochodowa 艂y偶ka do opon. - Nadine zrobi艂a kr贸tk膮 pauz臋 i u艣miechn臋艂a si臋. - Uwa偶am, 偶e uprzejmo艣膰 i wsp贸艂praca zawsze przynosi jak najlepsze efekty.

- No tak, teraz ju偶 wiem, 偶e to okre艣lenie b臋dzie mnie prze艣ladowa膰 przez najbli偶sze sze艣膰 tygodni. - Eve otworzy艂a drzwi samochodu. - Tylne siedzenie, McNab.

- Dlaczego nie mog臋 siedzie膰 z przodu? Jestem od niej wy偶szy stopniem. I mam d艂u偶sze nogi.

- Ona jest moj膮 asystentk膮, ty jeste艣 balastem. - Wsiad艂a do 艣rodka i milcza艂a, czekaj膮c, a偶 McNab przestanie gdera膰 i usadowi si臋 na tylnym fotelu. - Jedziemy z wizyt膮 do Luciasa Dunwooda. - Sk膮d wzi臋艂a艣 jego adres?

Eve zerkn臋艂a na wsteczne lusterko i napotka艂a spojrzenie McNaba.

- Mam swoje sposoby. Peabody, ty p贸jdziesz ze mn膮, on zostanie w samochodzie.

- Ale ...

- Nie b臋d臋 pokazywa膰 si臋 tam w towarzystwie detektywa, kt贸ry wygl膮da tak, jakby sp臋dzi艂 wiecz贸r w najgorszej spelunie w mie艣cie. Zostaniesz tutaj i przez ca艂y czas b臋dziesz ze mn膮 w 艂膮czno艣ci. Je艣li co艣 nam si臋 stanie, natychmiast wezwiesz posi艂ki, a potem, w zale偶no艣ci od okoliczno艣ci, albo przyjdziesz nam z pomoc膮, albo poczekasz na wsparcie. Teraz poszukaj mi jeszcze jednego adresu. Kevin Morano.

McNab westchn膮艂 ci臋偶ko, wyj膮艂 palmtop i u艂o偶y艂 si臋 wygodniej na tylnym siedzeniu.

- Hej, w kieszeni za fotelem pasa偶era jest jaki艣 baton.

Kiedy Peabody obr贸ci艂a si臋, by zobaczy膰, co to za smako艂yk, Eve przes艂a艂a jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Pierwszy, kto tknie ten baton, pozb臋dzie si臋 palc贸w i znajdzie je w swoim nosie.

- Chowasz przed nami s艂odycze - zarzuci艂a jej asystentka.

- Niczego nie chowam. To 偶elazny zapas, kt贸rego nie znalaz艂 jeszcze z艂odziej nawiedzaj膮cy regularnie moje biuro na komendzie. A je艣li on czy ona w ko艅cu go znajdzie, b臋d臋 wiedzia艂a dlaczego. Zrobi艂a znacz膮c膮 pauz臋. - I gorzko tego po偶a艂ujesz.

- I tak jestem na diecie.

- Nie potrzebujesz diety, Peabody. Jeste艣 kobiet膮 o idealnych kszta艂tach.

- McNab? - warkn臋艂a Eve.

- Tak, pani porucznik?

- Zamknij si臋.

- Tak jest.

- Wszystko w porz膮dku, Dallas. - Peabody odwr贸ci艂a si臋 lekko, by przes艂a膰 McNabowi ciep艂y, niemal ckliwy u艣miech. Jeste艣my par膮.

- Par膮 czego? Nie, nie m贸w mi. Nie rozmawiaj ze mn膮. Nie rozmawiajcie ze sob膮. Niech wsz臋dzie panuje cisza.

Peabody st艂umi艂a parskni臋cie 艣miechu, potem pr贸bowa艂a ustawi膰 r臋cznie klimatyzacj臋.

- Jest zepsuta - rzuci艂a Eve. - Zamknij si臋. Asystentka zrobi艂a obra偶on膮 min臋 i otworzy艂a okno. McNab poruszy艂 si臋 niespokojnie.

- Mog臋 co艣 powiedzie膰, pani porucznik? To sprawa s艂u偶bowa.

- Co?

- Adres Kevina Morana. Stadion Yankee. Chce pani, 偶ebym skontaktowa艂 si臋 z Roarkiem ... to znaczy ... - Poprawi艂 si臋 szybko, gdy spojrza艂a gro藕nie we wsteczne lusterko: - Czy chce pani wykorzysta膰 swoje 藕r贸d艂a informacji?

- Nie. Wiem, gdzie on mieszka.

Kiedy zajecha艂a przed wielki dom ze starego piaskowca, by艂o ju偶 po pierwszej w nocy. W 偶adnym z okien nie pali艂o si臋 艣wiat艂o, migota艂a tylko czerwona lampka systemu alarmowego.

- Masz bro艅, McNab?

- Prywatny og艂uszacz.

- Ustaw niski poziom, nie wy艂膮czaj komunikatora. Nie zbli偶aj si臋 do domu, chyba 偶e sama ci ka偶臋. Chod藕my, Peabody, obudzimy tego gnojka.

Kiedy wesz艂a na pierwszy z kamiennych stopni, system alarmowy pisn膮艂 ostrzegawczo. Nacisn臋艂a dzwonek. Natychmiast nad jej g艂ow膮 zap艂on臋艂a lampka i uruchomi艂 si臋 pierwszy stopie艅 systemu ochrony.

Jeste艣 pod obserwacj膮: Podaj swoje nazwisko i pow贸d wizyty.

Je艣li spr贸bujesz wej艣膰 na teren posiad艂o艣ci bez pozwolenia, ten system natychmiast powiadomi policj臋.

- Porucznik Dallas, policja Nowego Jorku. - Podnios艂a odznak臋 do oka kamery. - Chc臋 rozmawia膰 z Luciasem Dunwoodem w sprawie s艂u偶bowej.

Prosz臋 poczeka膰 ... Pan Dunwood zostanie poinformowany o pani pro艣bie.

- Pani porucznik, my艣li pani, 偶e ...

Eve zmieni艂a lekko pozycj臋 i nast膮pi艂a na nog臋 asystentki.

- My艣l臋, 偶e nie jest 艂atwo m贸wi膰 komu艣 o 艣mierci bliskiej osoby. Ale nigdy nie ma dobrej pory na przekazywanie z艂ych wie艣ci, nie ma sensu te偶 czeka膰 z tym do rana.

- Tak jest, pani porucznik. - Peabody odchrz膮kn臋艂a i przybra艂a powa偶n膮 min臋, zrozumiawszy, 偶e z pewno艣ci膮 s膮 nie tylko obserwowane, ale i pods艂uchiwane.

Dopiero po kilku minutach zapali艂o si臋 艣wiat艂o w oknach na parterze. Nie s艂ysza艂a trzasku otwieranych zamk贸w, co oznacza艂o, 偶e drzwi s膮 d藕wi臋koszczelne. Po kilku sekundach uchyli艂y si臋 bezszelestnie, a Eve po raz pierwszy zobaczy艂a Luciasa Dunwooda.

Jego jasnorude w艂osy by艂y rozczochrane, mia艂 zaspane oczy i bose stopy. Ubrany by艂 w bia艂y szlafrok, przewi膮zany lu藕no w talii. Wygl膮da艂 jak ka偶dy m艂ody cz艂owiek wyrwany bez powodu z g艂臋bokiego snu.

- Przepraszam. - Zamruga艂, przeganiaj膮c resztki snu. - Panie s膮 z policji?

- Tak. - Eve jeszcze raz pokaza艂a odznak臋. - Pan Lucias Dunwood?

- Tak, to ja. O co chodzi?

- Wola艂abym porozmawia膰 o tym w 艣rodku. Mo偶emy wej艣膰?

- Oczywi艣cie. Przepraszam, jestem troch臋 zaspany. 鈥 Odsun膮艂 si臋 na bok, zaprosi艂 je gestem do obszernego holu o pod艂odze wyk艂adanej marmurem. - Po艂o偶y艂em si臋 dzisiaj wcze艣niej do 艂贸偶ka. - U艣miechn膮艂 si臋 rozbrajaj膮co.

- Przepraszam, 偶e niepokoimy pana o tak p贸藕nej porze. Mam dla pana bardzo przykr膮 wiadomo艣膰. Mo偶e lepiej b臋dzie, je艣li najpierw usi膮dziemy.

- Jak膮 wiadomo艣膰? Co si臋 sta艂o?

- Panie Dunwood, bardzo mi przykro, ale pa艅ski dziadek nie 偶yje.

- M贸j dziadek?

Eve obserwowa艂a z mimowolnym podziwem, jak Dunwood blednie gwa艂townie i podnosi do ust dr偶膮c膮 r臋k臋.

- Nie 偶yje? M贸j dziadek nie 偶yje? Mia艂 jaki艣 wypadek?

- Nie, zosta艂 zamordowany.

- Zamordowany? O Bo偶e, o m贸j Bo偶e. Musz臋 usi膮艣膰.

Przygarbiony, podszed艂 do d艂ugiej metalowej 艂awy i opad艂 na ni膮 ci臋偶ko. - Nie mog臋 w to uwierzy膰. To chyba jaki艣 sen. Co si臋 sta艂o? Co mu si臋 sta艂o?

- Cia艂o pa艅skiego dziadka zosta艂o wy艂owione dzisiejszej nocy z East River. Toczy si臋 ju偶 艣ledztwo w tej sprawie. Szczerze panu wsp贸艂czuj臋, panie Dunwood, i rozumiem pa艅ski b贸l, chcia艂abym jednak, by odpowiedzia艂 nam pan na kilka pyta艅.

- Oczywi艣cie. Oczywi艣cie, prosz臋 pyta膰.

- Jest pan tu sam?

- Sam? - Podni贸s艂 g艂ow臋, a w jego oczach pojawi艂 si臋 podejrzliwy b艂ysk. Szybko opu艣ci艂 wzrok.

- Je艣li pan chce, mog臋 przys艂a膰 tu kt贸rego艣 z moich ludzi.

Mo偶e 艂atwiej b臋dzie panu wtedy przetrwa膰 t臋 noc. - Nie, dzi臋kuj臋. Poradz臋 sobie jako艣.

- Kiedy po raz ostatni widzia艂 pan dziadka?

- Wyjecha艂 jaki艣 czas temu, mia艂 sesj臋 naukow膮 poza planet膮.

Ostatnio widzieli艣my si臋 jeszcze przed t膮 sesj膮, jakie艣 dwa tygodnie temu.

- Czy wspomina艂 wtedy o jakich艣 problemach, obawach?

- Ale偶 sk膮d. - Lucias podni贸s艂 na ni膮 zap艂akane oczy. - Nie rozumiem.

- By膰 mo偶e pa艅ski dziadek zosta艂 zamordowany przez kogo艣, kogo zna艂. Na kilka godzin przed tym, jak znaleziono cia艂o, kto艣 podpali艂 jego samoch贸d, zaparkowany w pobli偶u rzeki. Czy domy艣la si臋 pan, co m贸g艂 robi膰 w tym miejscu?

- Nie mam poj臋cia. Jego samoch贸d zosta艂 podpalony? To wygl膮da jak... jak jaka艣 wendeta. Ale dziadek by艂 przecie偶 filantropem, po艣wi臋ci艂 swe 偶ycie medycynie i badaniom. To musi by膰 jaka艣 straszna pomy艂ka?

- Czy pan te偶 chce zosta膰 lekarzem?

- Tak, sko艅czy艂em niedawno medycyn臋. - Przycisn膮艂 palce do oczu, zakrywaj膮c wi臋ksz膮 cz臋艣膰 twarzy. A Eve przygl膮da艂a si臋 g艂owie smoka wyrze藕bionej w szafirowym oku pier艣cienia, kt贸ry Dunwood mia艂 na prawej r臋ce. - Chcia艂em mie膰 czas na zastanowienie, na wybranie takiej specjalizacji, kt贸ra odpowiada艂aby mi najbardziej. M贸j dziadek ... - G艂os za艂ama艂 mu si臋 lekko, odwr贸ci艂 wzrok. - By艂 dla mnie wzorem do na艣ladowania, moim mistrzem i inspiracj膮.

- Na pewno by艂 z pana bardzo dumny. Rozumiem, 偶e byli艣cie sobie bliscy?

- Tak. Dziadek by艂 niezwyk艂ym cz艂owiekiem, bez reszty oddanym nauce. Mam nadziej臋, 偶e b臋d臋 godny jego pami臋ci. Sko艅czy膰 w ten spos贸b, w rzece, niczym... 艣ciek. M贸j Bo偶e, kto艣 odar艂 go z godno艣ci. To straszne. Musi si臋 pani dowiedzie膰, kto to zrobi艂, pani porucznik. Morderca musi zap艂aci膰 za ten straszny czyn.

- Znajdziemy go, a sprawiedliwo艣ci stanie si臋 zado艣膰. Niestety, musz臋 panu zada膰 to pytanie, to standardowa procedura. Co robi艂 pan dzi艣 wieczorem od si贸dmej do p贸艂nocy?

- Ja ... Chryste. Nie przysz艂o mi to do g艂owy. - Na moment ukry艂 twarz w d艂oniach, potem przeci膮gn膮艂 nimi przez rude loki. No tak, nale偶臋 przecie偶 do kr臋gu podejrzanych. By艂em w domu do 贸smej ... nie, 贸smej trzydzie艣ci. Potem wyszed艂em do klubu. W艂a艣ciwie z nikim nie rozmawia艂em. Nie spotka艂em nikogo interesuj膮cego. Mia艂em nadziej臋 ... - Zn贸w przes艂a艂 jej czaruj膮cy u艣miech. - Prawd臋 m贸wi膮c, my艣la艂em, 偶e poderw臋 jak膮艣 mi艂膮 dziewczyn臋, ale nie uda艂o si臋. Wr贸ci艂em wcze艣nie. Oko艂o dziesi膮tej trzydzie艣ci. M贸j system bezpiecze艅stwa to potwierdzi.

- Wi臋c by艂 pan w domu sam?

- Mam s艂u偶膮cego, androida. - Podni贸s艂 si臋 z 艂awki. - Mog臋 go tu sprowadzi膰. Powie pani, kiedy wyszed艂em i kiedy wr贸ci艂em. Och, mam te偶 wydruk z kasy za drinki. N a pewno jest tam data i godzina. Czy to pani w czym艣 pomo偶e?

- Bardzo. Za艂atwimy szybko t臋 spraw臋, 偶eby 艣ledztwo mog艂o posuwa膰 si臋 dalej.

- Ch臋tnie s艂u偶臋 pani pomoc膮. Zawo艂am androida, a sam p贸jd臋 poszuka膰 tego paragonu. Pewnie mam go w kieszeni.

- Dzi臋kuj臋. Och, jeszcze jedno. Kto艣 mylnie poda艂 pa艅ski adres w aktach miejskich.

- S艂ucham?

- Kto艣 b艂臋dnie poda艂 pa艅ski adres. W艂a艣ciwy znalaz艂am w dokumentach pa艅skiego dziadka. Mo偶e si臋 pan tym zaj膮膰 przy najbli偶szej okazji.

- Dziwna historia. - U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. - Tak, zajm臋 si臋 tym. Przepraszam na minutk臋.

Przywo艂a艂 androida, pewien, 偶e przyjaciel odpowiednio zmieni艂 zapisy w jego pami臋ci. Kiedy jednak wszed艂 do swej sypialni, zaciska艂 pi臋艣ci z w艣ciek艂o艣ci. Kevin wbieg艂 tam za nim.

- Powiedzia艂e艣, 偶e nigdy nie zidentyfikuj膮 samochodu.

- Ale zidentyfikowali - warkn膮艂 Lucias. - To bez znaczenia.

Dobrze, 偶e ta g艂upia suka nie pokaza艂a si臋 jednak dzisiaj w JeanLucas. Nie mia艂bym tego. - Wyci膮gn膮艂 paragon z kieszeni spodni. Mam doskona艂e alibi, mog臋 spokojnie gra膰 rol臋 zszokowanego i zrozpaczonego wnuka.

- A co ze mn膮?

- Nic o tobie nie wiedz膮 i nie powinni si臋 dowiedzie膰. Nie mog膮 te偶 w 偶aden spos贸b udowodni膰, 偶e mia艂em co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 dziadka. Sied藕 tu spokojnie i niczym si臋 nie przejmuj. Ja zajm臋 si臋 wszystkim.

Lucas zszed艂 z powrotem na parter.

- By艂 w kieszeni, tak jak my艣la艂em. - Poda艂 Eve paragon.

- 艢wietnie. Je艣li pan pozwoli, moja asystentka zrobi kopi臋, do dokumentacji.

- Oczywi艣cie.

Poczeka艂, a偶 Peabody zeskanuje rachunek. - Czy mog臋 pani jeszcze w czym艣 pom贸c?

- Dzi臋kuj臋, nie tym razem - odpar艂a Eve. - Pozostaniemy w kontakcie.

- Da mi pani zna膰, je艣li. .. kiedy znajdziecie tego, kto to zrobi艂?

- B臋dzie pan pierwszy - obieca艂a.

Wr贸ci艂a do samochodu i usiad艂szy za kierownic膮, rzuci艂a: - Pieprzony sukinsyn! 艢wietnie si臋 przy tym bawi艂.

- Androida mo偶na przeprogramowa膰 - powiedzia艂 McNab z tylnego siedzenia. - System ochrony te偶. Ten magik od komputer贸w m贸g艂 to zrobi膰. To dla niego bu艂ka z mas艂em.

- Niewiele uda艂o nam si臋 od niego wyci膮gn膮膰. - Peabody westchn臋艂a z 偶alem.

- Czy偶by? - Eve postuka艂a palcami w kierownic臋. - Ani razu nie wymieni艂am nazwiska jego dziadka, a on wcale nie zapyta艂. Ma przecie偶 dw贸ch dziadk贸w, obaj mieszkaj膮 w Nowym Jorku. Ale nie spyta艂 wcale, kt贸ry z nich nie 偶yje. Nie musia艂. A to okre艣lenie 鈥瀘darty z godno艣ci鈥. Przecie偶 on w艂a艣nie to zrobi艂, z pe艂n膮 艣wiadomo艣ci膮. I pozbawi艂 si臋 niepodwa偶alnego alibi, nie przyznaj膮c, 偶e sp臋dzi艂 cz臋艣膰 wieczoru w towarzystwie swojego przyjaciela Kevina. Chcia艂 zachowa膰 ca艂y spektakl dla siebie.

- No tak, wi臋c jednak wyci膮gn臋li艣my z niego wi臋cej, ni偶 my艣la艂am.

- Owszem. Drobne b艂臋dy.

18

Roarke spotka艂 ich w drzwiach. Wystarczy艂o mu jedno spojrzenie na Eve, by zrozumie膰, 偶e ta jest nie tylko zm臋czona, ale i zirytowana. Najch臋tniej zamkn膮艂by drzwi przed nosem Peabody i McNaba, wzi膮艂 偶on臋 na r臋ce i zani贸s艂 j膮 do 艂贸偶ka.

Eve wyczyta艂a niemal wszystkie te my艣li z jego twarzy i pospiesznie wepchn臋艂a swoich towarzyszy do 艣rodka.

- Pomy艣la艂am, 偶e b臋dzie szybciej, je艣li ich tu przywioz臋.

- Mo偶emy zam贸wi膰 taks贸wk臋 - zaproponowa艂a Peabody, cho膰 w skryto艣ci ducha marzy艂a ju偶 o sp臋dzeniu kilku godzin w jednym z tych cudownych 艂贸偶ek, jakie sta艂y w sypialniach tego domu.

- Nie wyg艂upiaj si臋. - Roarke przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach Eve, jakby chcia艂 doda膰 jej otuchy. - Mamy mn贸stwo miejsca. Na czyj膮 pi臋艣膰 si臋 nadzia艂e艣, Ian?

- Monroego. - McNab u艣miechn膮艂 si臋 i skrzywi艂 jednocze艣nie, gdy przypomnia艂a mu o sobie spuchni臋ta warga. - Wpadli艣my nawzajem na swoje pi臋艣ci.

- Nie ma si臋 czym chwali膰. - Eve zdj臋艂a kurtk臋. - Zostaniecie tutaj. Tak czy siak spotykamy si臋 o sz贸stej. Wybierzcie sobie sypialnie po przeciwnych stronach domu.

- Och - odezwa艂a si臋 cicho Peabody.

Roarke roze艣mia艂 si臋 i poklepa艂 j膮 po ramieniu. - Ona nie m贸wi powa偶nie.

- Owszem, m贸wi臋 - mrukn臋艂a Eve, pocieraj膮c ukradkiem zaspane oczy. - Mavis i Trina?

- W basenie, razem z Leonardem, kt贸ry przyszed艂 jak膮艣 godzin臋 temu. Zostawi艂em ich, kiedy postanowili urz膮dzi膰 sztafet臋 p艂ywack膮. Nago.

- S膮 nadzy? - McNab nagle si臋 o偶ywi艂. - Wilgotni i nadzy?

Hm, ch臋tnie pop艂ywa艂bym troch臋 przed snem. Tak sobie tylko pomy艣la艂em ... - mrukn膮艂, gdy Peabody wyd臋艂a gniewnie usta.

- Koniec zabawy. Do 艂贸偶ka. - Eve wskaza艂a na schody. - Jutro mamy wa偶n膮 operacj臋 i chc臋, 偶eby艣cie oboje byli wypocz臋ci. Gdzie si臋 ulokowa艂y syreny i ich przyjaciel?

- Och, tu i tam - odpar艂 swobodnie Roarke. - Mo偶e wejdziesz na g贸r臋, a ja ju偶 zajm臋 si臋 naszymi go艣膰mi.

- Dobrze. Musz臋 zrobi膰 jeszcze par臋 rzeczy, zanim p贸jd臋 spa膰. - Ruszy艂a po schodach na g贸r臋. - J nie chc臋 s艂ysze膰 tupotu bosych st贸p na korytarzu.

- Jest taka surowa - powiedzia艂a cicho Peabody.

- Raczej zm臋czona i zirytowana. Mo偶e skorzystamy z windy?

Roarke poprowadzi艂 ich korytarzem. - My艣l臋, 偶e spodoba wam si臋 pok贸j, kt贸ry dla was wybra艂em. Mn贸stwo miejsca dla dwojga.

Eve posz艂a najpierw do swego gabinetu i odnalaz艂a w miejskich plikach dok艂adny plan Greenpeace Park. Oznaczywszy miejsce pikniku, pozwoli艂a, by komputer wybra艂 najlepsze pozycje dla jej ludzi. Zamierza艂a oczywi艣cie sprawdzi膰, czy zgadza si臋 z wyborem komputera - po kilku godzinach snu.

Sporz膮dzi艂a list臋 ludzi, kt贸rych chcia艂a zaanga偶owa膰 do tej operacji, i przes艂a艂a jej kopi臋 Whitneyowi.

Prysznic, postanowi艂a, gdy 艣wiat zacz膮艂 si臋 jej rozmazywa膰 przed oczami. Mo偶e prysznic rozproszy t臋 mg艂臋, kt贸ra otula艂a jej umys艂, i pozwoli popracowa膰 jeszcze przez godzin臋 ...

Sz艂a w艂a艣nie do 艂azienki, kiedy zadzwoni艂 jej kieszonkowy komunikator.

- Dallas, s艂ucham.

- No tak, ty te偶 jeszcze nie 艣pisz. - Morris ziewn膮艂 pot臋偶nie. - Nasz wieczorny go艣膰 opu艣ci艂 t臋 p艂aszczyzn臋 egzystencji o si贸dmej czterdzie艣ci. Wcze艣niej mia艂 nieprzyjemne spotkanie z t臋pym przedmiotem. To spotkanie doprowadzi艂oby do jego 艣mierci w przeci膮gu godziny, mo偶e nawet szybciej. Uszkodzenie m贸zgu ko艅czy si臋 zazwyczaj w艂a艣nie w ten spos贸b.

- Rozumiem. - Zbyt zm臋czona, by sta膰, usiad艂a na oparciu sofy. - Przykro mi, 偶e to w艂a艣nie ja musz臋 ci o tym powiedzie膰, Morris, ale dosta艂am ju偶 te informacje od mojego cz艂owieka z medi贸w. Masz u siebie przeciek.

- Nie! Doprawdy, jestem zdruzgotany. Urz臋dnik miejski przekazuje informacje mediom. Do czego zmierza ten 艣wiat?

- Weso艂ek z ciebie.

- Kto kocha swoj膮 prac臋, kocha ca艂y 艣wiat. Ale jestem pewien, 偶e ten tw贸j cz艂owiek z medi贸w nie wiedzia艂 wszystkiego. Dosta艂em w艂a艣nie raport z bada艅 toksykologicznych.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, by oczy艣ci膰 troch臋 umys艂, bo do pokoju wszed艂 Roarke.

- Po pierwszych ciosach doktorowi podano 艣rodek pobudzaj膮cy.

- Chcieli go ratowa膰? - Zapanowa艂a nad m臋tlikiem panuj膮cym w g艂owie i odpowiedzia艂a sobie sama, nim zd膮偶y艂 zrobi膰 to Morris. - Nie, to nie mia艂oby sensu. Chcieli tylko jeszcze przez chwil臋 utrzyma膰 go przy 偶yciu.

- Brawo dla tej pani. Ta substancja pobudza serce i jest bardzo szybko wch艂aniana przez organizm. Gdyby trafi艂 tu p贸艂 godziny p贸藕niej, nic znale藕liby艣my 偶adnych 艣lad贸w.

- Utrzymywali go przy 偶yciu, 偶eby dowie藕膰 go nad rzek臋 i tam zabi膰, cho膰 umar艂by i tak po tych pierwszych ciosach.

- Bez natychmiastowej pomocy medycznej ... na pewno. A nawet gdyby zapewniono mu pomoc, mia艂by minimalne szanse. Z pewno艣ci膮 uton膮艂by bez tego ostatniego uderzenia.

- Wi臋c to oni chcieli zada膰 mu ostatni cios. Kiedy by艂 nieprzytomny, bezradny. Odarty z godno艣ci.

- Masz naprawd臋 paskudnych klient贸w, Dallas. Przesy艂am te dane do naszego wsp贸lnego przyjaciela, detektywa Renfrew. Jego hipoteza o napadzie rabunkowym do niczego si臋 ju偶 nie nadaje. - Dzi臋ki. Ciesz臋 si臋, 偶e zaj膮艂e艣 si臋 tym osobi艣cie.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. Dallas, prze艣pij si臋 troch臋, na mi艂o艣膰 bosk膮. Mam tu klient贸w, kt贸rzy wygl膮daj膮 zdrowiej od ciebie.

- Tak, zrobi臋 to. - Zako艅czy艂a transmisj臋 i przez chwil臋 po prostu siedzia艂a nieruchomo, wpatrzona w komunikator. Ockn臋艂a si臋, kiedy Roarke zacz膮艂 jej 艣ci膮ga膰 szelki z kabur膮 ..

- Da艂e艣 im wsp贸lny pok贸j, prawda?

- Naprawd臋 nie masz wi臋kszych zmartwie艅 ni偶 aktywno艣膰 seksualna twoich podw艂adnych?

- Moi podw艂adni nie b臋d膮 si臋 jutro do niczego nadawa膰, bo ca艂膮 noc sp臋dz膮 na ... Co ty robisz?

- Zdejmuj臋 ci buty. Idziesz do 艂贸偶ka.

Patrzy艂a na czubek jego g艂owy. Bo偶e, ten cz艂owiek mia艂 niesamowite w艂osy ... Czarne i jedwabiste, pomy艣la艂a, trac膮c powoli kontakt z rzeczywisto艣ci膮. Chcia艂oby si臋 zanurzy膰 w nie d艂onie, twarz i ...

Poderwa艂a gwa艂townie g艂ow臋.

- Chc臋 wzi膮膰 prysznic i popracowa膰 jeszcze przez godzink臋.

- Nie, Eve, nie zrobisz tego. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o wyra藕nie nutki gniewu, kiedy odrzuci艂 jej buty na bok. - Nie b臋d臋 tu sta艂 i przygl膮da艂 si臋 bezczynnie, jak niszczysz swoje zdrowie. P贸jdziesz do 艂贸偶ka sama albo ci臋 do tego zmusz臋.

Spojrza艂a na niego spod uniesionych brwi. Niecz臋sto budzi艂a si臋 w nim prawdziwa z艂o艣膰, gor膮ca niepohamowana przemoc, kt贸rej nikt nie 艣mia艂 stawi膰 czo艂a. Widz膮c go w takim stanie, Eve mog艂a by膰 pewna, 偶e naprawd臋 wygl膮da gorzej ni偶 pacjenci Morrisa.

- Widzia艂am jego twarz. Patrzy艂am mu w oczy - powiedzia艂a cicho. - Nie zasn臋, Roarke, bo b臋d臋 j膮 widzia艂a. - Przycisn臋艂a palce do czo艂a, potem wsta艂a. - Patrzy艂am na niego, i gdybym nie wiedzia艂a, kim jest naprawd臋, nie zobaczy艂abym tego. - Podesz艂a do okna, otworzy艂a je, wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Jest m艂ody, bardziej przypomina ch艂opca ni偶 m臋偶czyzn臋. Ma rude kr臋cone w艂osy, jak dzieci臋ca lalka. Kilka godzin temu zabi艂, odebra艂 偶ycie komu艣, z kim 艂膮czy艂y go wi臋zy krwi, zrobi艂 to 艣wiadomie, z rozmys艂em i ogromnym okrucie艅stwem. I siedzia艂 tam, m贸wi艂 do mnie ze 艂zami w oczach. Odegra艂 to perfekcyjnie, a ja nie zobaczy艂abym tego, nie widzia艂abym, co si臋 kryje w jego wn臋trzu.

Roarke s艂ysza艂 w g艂osie 偶ony nie tylko ogromne zm臋czenie, ale co艣 znacznie gorszego: zniech臋cenie.

- A dlaczego mia艂aby艣 to widzie膰?

- Bo to m贸j zaw贸d. - Obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie. - Bo wypatrywa艂am tego i nie znalaz艂am. On si臋 tym bawi艂. Czuj臋 to, ale nie widzia艂am niczego na jego twarzy, w jego oczach. On by艂 ... zadowolony. Podnios艂am stawk臋. Ta sama gra, wy偶szy poziom. Chcia艂am go zrani膰 - kontynuowa艂a. - Osobi艣cie. Chcia艂am bi膰 pi臋艣ci膮 w jego twarz, wymaza膰 j膮. Wymaza膰 jego.

- A tymczasem po prostu wysz艂a艣. - Zbli偶y艂 si臋 do niej, pewien, 偶e nie czuje 艂ez, kt贸re sp艂ywa艂y po jej policzkach. - Bo wyma偶esz go p贸藕niej, powstrzymuj膮c go, wsadzaj膮c do wi臋zienia na reszt臋 偶ycia. Eve ... - Uj膮艂 jej twarz, otar艂 艂zy kciukami. - Eve, kochanie, jeste艣 wyczerpana, gonisz resztk膮 si艂. Je艣li nie odpoczniesz, kto b臋dzie broni艂 tych kobiet?

Podnios艂a r臋ce do jego d艂oni.

- Pami臋tasz m贸j ostatni sen, ten, w kt贸rym m贸j ojciec wstawa艂, cho膰 ca艂y broczy艂 krwi膮? Powiedzia艂, 偶e nigdy si臋 go nie pozb臋d臋. Mia艂 racj臋. Wymazuj臋 jednego, a w jego miejsce natychmiast pojawia si臋 nast臋pny. Ju偶 czeka w kolejce. Nie zasn臋, bo b臋d臋 ich widzie膰.

- Nie dzisiaj. - Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. - Dzi艣 ich tutaj nie wpu艣cimy. Je艣li nie za艣niesz ... - musn膮艂 wargami jej skro艅 - to przynajmniej odpoczniesz.

Podni贸s艂 j膮 i zani贸s艂 z powrotem na sof臋. - Co ty robisz?

- Obejrzymy sobie film - odpar艂.

- Film. Roarke ...

- Nie robisz tego zbyt cz臋sto. - Po艂o偶y艂 j膮, wybra艂 w艂a艣ciwy dysk. - Wyjd藕 na chwil臋 z siebie, przejd藕 do innej rzeczywisto艣ci. Dramaty i komedie, rado艣ci i smutki, kt贸re pozwalaj膮 ci na chwil臋 zapomnie膰 o w艂asnych zmartwieniach.

Wr贸ci艂, wsun膮艂 si臋 za ni膮 i u艂o偶y艂 jej g艂ow臋 na swoim ramieniu. - M贸wi艂em ci kiedy艣 o tym; Magda Lane. Kiedy艣 ten film pom贸g艂 mi wyrwa膰 si臋 z depresji.

By艂o jej tak dobrze, kiedy le偶a艂a przytulona do niego, zrelaksowana. Pok贸j wype艂ni艂a muzyka, na ekranie pojawi艂y si臋 pierwsze obrazy.

- Ile razy ju偶 to widzia艂e艣? - spyta艂a.

- Och, dziesi膮tki. Szsz ... Przegapisz pocz膮tek.

Ogl膮da艂a, a gdy powieki opad艂y jej na oczy, s艂ucha艂a. Potem zasn臋艂a.

Kiedy si臋 obudzi艂a, w pokoju by艂o ciemno i cicho, a Roarke nadal j膮 tuli艂. Zm臋czenie ci膮gn臋艂o j膮 z powrotem w otch艂a艅 snu, przemog艂a si臋 jednak i podnios艂a r臋k臋, by spojrze膰 na zegarek.

Ju偶 po pi膮tej, pomy艣la艂a. Spa艂a przez trzy godziny, i to musia艂o jej wystarczy膰. Kiedy jednak zacz臋艂a wstawa膰, Roarke przytrzyma艂 j膮 przy sobie.

- Pole偶 jeszcze kilka minut.

- Nie mog臋. Minie z p贸艂 godziny, zanim wytrze藕wiej臋. Ciekawe, czy mo偶na bra膰 prysznic na le偶膮co. - To si臋 nazywa k膮piel.

- To nie to samo.

- Dlaczego szepczesz?

- Nie szepcz臋. - Odchrz膮kn臋艂a i poczu艂a si臋 tak, jakby kto艣 wype艂ni艂 jej gard艂o okruchami szk艂a. - Mam tylko lekk膮 chrypk臋. - 艢wiat艂a na dziesi臋膰 procent. - Przewr贸ci艂 j膮 na plecy i przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie. - Blada jak upi贸r - orzek艂 i po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej czole. W jego oczach pojawi艂 si臋 strach. - Chyba masz gor膮czk臋. - Nie mam. - Je艣li my艣l o chorobie wzbudza艂a w nim strach, to ona czu艂a prawdziwe przera偶enie. - Nie jestem chora. Ja nigdy nie choruj臋.

- Je艣li 艣pisz tylko kilka godzin w tygodniu i 偶ywisz si臋 g艂贸wnie kaw膮, to pr臋dzej czy p贸藕niej zachorujesz. Do diab艂a, Eve, doprowadzi艂a艣 sw贸j system immunologiczny do skrajnego os艂abienia.

- Nieprawda. - Pr贸bowa艂a wsta膰 i opad艂a z powrotem na sof臋, gdy 艣wiat zawirowa艂 jej przed oczami. - Po prostu jestem jeszcze zaspana.

- Powinienem przywi膮za膰 ci臋 do 艂贸偶ka na nast臋pne sze艣膰 miesi臋cy. I postawi膰 przy tobie stra偶. - Zsun膮wszy si臋 z sofy, podszed艂 do 艂膮cza.

- Nie wiem, dlaczego si臋 tak wkurzasz. - Eve przerazi艂a si臋 po raz kolejny, s艂ysz膮c, jak jej g艂os zamienia si臋 w piskliwe skamlenie. - Wezm臋 tylko prysznic i zaraz dojd臋 do siebie.

- Spr贸bujesz tylko ruszy膰 si臋 z tej sofy, a zawlok臋 ci臋 do lekarza.

- Tylko mnie tkniesz, kole艣, a to ty b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy medycznej. - Poniewa偶 wypowiedzia艂a t臋 gro藕b臋 艣wiszcz膮cym, ledwie s艂yszalnym g艂osem, nie zabrzmia艂a ona zbyt przekonuj膮co.

Roarke pos艂a艂 jej tylko gro藕ne spojrzenie i w艂膮czy艂 komunikator. - Summerset. Eve jest chora. Przyjd藕 tutaj.

- Co? Co ty robisz? - Podnios艂a si臋, niemal stan臋艂a na r贸wnych nogach, nim Roarke ponownie przycisn膮艂 j膮 do sofy - Nie pozwol臋 mu si臋 dotkn膮膰. Spr贸buje tu tylko podej艣膰, a st艂uk臋 was obu na miazg臋. Gdzie jest moja bro艅?

- Albo on, albo lekarz.

Eve wci膮gn臋艂a g艂o艣no powietrze. - Ty nie jeste艣 tu szefem.

- Udowodnij to - prowokowa艂 j膮. - Poka偶, 偶e jeste艣 silniejsza.

Pr贸bowa艂a si臋 podnie艣膰, przytrzyma艂 j膮 jednak w miejscu.

Uderzy艂a go pi臋艣ci膮 w brzuch.

- Mi艂o wiedzie膰, 偶e zosta艂o ci jeszcze troch臋 si艂, cho膰 to uderzenie nie skrzywdzi艂oby nawet muchy.

Oburzenie niemal odebra艂o jej mow臋.

- Mo偶esz by膰 pewny, kole艣, 偶e przy najbli偶szej okazji zawi膮偶臋 ci fiuta na supe艂.

- Czekam z niecierpliwo艣ci膮. - Obejrza艂 si臋 przez rami臋, kiedy do pokoju wszed艂' Summerset. - Eve ma gor膮czk臋.

- Nie mam. Nie dotykaj mnie. Zabieraj te 艂apska ... - Zakl臋艂a szpetnie, pr贸bowa艂a si臋 broni膰, kiedy Roarke usiad艂 na niej okrakiem i przytrzyma艂 jej ramiona.

- Taka dziecinada. - Summerset pocmoka艂 z dezaprobat膮 i po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej czole. - Lekko podwy偶szona temperatura. Przesun膮艂 d艂ugimi palcami pod jej brod膮, wzd艂u偶 gard艂a. - Prosz臋 wystawi膰 j臋zyk.

- Eve. - Roarke wype艂ni艂 to jedno s艂owo takim 艂adunkiem emocji, 偶e nie mia艂a ju偶 wyboru. Wystawi艂a j臋zyk.

- Boli pani膮 co艣? - spyta艂 kamerdyner.

- Owszem, pryszcz na ty艂ku. Nazywam go Summerset.

- Widz臋, 偶e nadal tryska pani dowcipem. Lekka infekcja - zwr贸ci艂 si臋 do Roarke'a. - Spowodowana, jak s膮dz臋, zm臋czeniem, stresem i niezdrowym od偶ywianiem. Mo偶emy j膮 zatrzyma膰 i zlikwidowa膰 objawy. Zaraz przynios臋, co trzeba. Najlepiej by艂oby, gdyby sp臋dzi艂a dzie艅 lub dwa w 艂贸偶ku.

- Zejd藕 ze mnie - odezwa艂a si臋 czystym, wyra藕nym g艂osem, kiedy Summerset wyszed艂 z pokoju. - Natychmiast.

- Nie. - Czu艂, jak jej ramiona dr偶膮 w jego u艣cisku, i by艂 niemal pewien, 偶e przyczyn膮 tego dr偶enia jest nie tylko z艂o艣膰. - Najpierw zatroszczymy si臋 o twoje zdrowie. Jest ci zimno?

- Nie. - Umiera艂a z zimna, a do tego bola艂y j膮 wszystkie mi臋艣nie.

- Wi臋c dlaczego dr偶ysz? - St艂umi艂 przekle艅stwo, pu艣ci艂 na moment r臋k臋 Eve i przykry艂 j膮 narzut膮 z sofy, nim zdo艂a艂a wykorzysta膰 chwil臋 wolno艣ci.

- Do diab艂a, Roarke, on tu wr贸ci i ka偶e mi wypi膰 ten sw贸j paskudny napar. A wystarczy艂by tylko gor膮cy prysznic. Pu艣膰 mnie. Miej serce.

- Mam, i to jest twoje serce. - Pochyli艂 si臋 nad ni膮. - W tym w艂a艣nie tkwi problem.

- Czuj臋 si臋 lepiej. Naprawd臋. - Oczywi艣cie, by艂o to k艂amstwo, w dodatku ma艂o przekonuj膮ce, bo jej g艂os dr偶a艂 z zimna i os艂abienia. - A kiedy zamkn臋 t臋 spraw臋, wezm臋 dzie艅 wolnego. B臋d臋 spa艂a dwadzie艣cia godzin. B臋d臋 jad艂a warzywa.

Musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. - Kocham ci臋, Eve.

- W takim razie nie wpuszczaj go tutaj. - Zadr偶a艂a w panice, s艂ysz膮c, jak otwieraj膮 si臋 drzwi windy. - Idzie - wyszepta艂a. Zaklinam ci臋 na wszystkie 艣wi臋to艣ci, ratuj mnie.

- Musi usi膮艣膰. - Summerset postawi艂 na stoliku tac臋 ze szklank膮 pe艂n膮 jakiej艣 mlecznej cieczy, trzema bia艂ymi tabletkami i strzykawk膮 ci艣nieniow膮.

Eve uda艂a, 偶e si臋 poddaje, a kiedy Roarke zwolni艂 nieco u艣cisk, poderwa艂a si臋 do skoku. Walka by艂a za偶arta, lecz kr贸tka. Kamerdyner znalaz艂 si臋 przy niej w jednej chwili, zatka艂 jej nos, w艂o偶y艂 do ust trzy tabletki i wla艂 zawarto艣膰 szklanki.

U艣miechn膮艂 si臋 do Roarke'a, kiedy Eve plu艂a bia艂膮 ciecz膮. - Pami臋tam, 偶e kilka razy musia艂em zrobi膰 z tob膮 to samo.

- W艂a艣nie od ciebie si臋 tego nauczy艂em.

- Zdejmij jej koszul臋. Bomba witaminowa b臋dzie wtedy szybciej dzia艂a膰.

By oszcz臋dzi膰 czas i w艂asn膮 sk贸r臋, Roarke po prostu oddar艂 r臋kaw koszuli 偶ony. - Wystarczy?

- Jak najbardziej.

Tymczasem Eve nie mia艂a ju偶 si艂 na dalsz膮 walk臋, p艂aka艂a wi臋c cicho, upokorzona. Wszystko j膮 bola艂o - g艂owa, cia艂o, duma. Kiedy Summerset przycisn膮艂 do jej ramienia strzykawk臋, prawie jej nie czu艂a.

- Cichutko, kochanie, cichutko. - Wstrz膮艣ni臋ty Roarke ko艂ysa艂 j膮 w ramionach i g艂aska艂 po w艂osach. - Ju偶 po wszystkim. Nie p艂acz. - Id藕 sobie - powiedzia艂a, tul膮c si臋 do艅 jednocze艣nie. - Id藕 sobie st膮d.

- Zostaw mnie z ni膮 na chwil臋. - Summerset dotkn膮艂 ramienia Roarke'a i poczu艂 uk艂ucie b贸lu, ujrzawszy nagie emocje na jego twarzy. - Daj nam kilka minut.

- Dobrze. - Roarke tuli艂 j膮 jeszcze przez chwil臋. - B臋d臋 w si艂owni. Kiedy u艂o偶y艂 j膮 na sofie, Eve zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek. Kamerdyner usiad艂 obok niej i czeka艂 w milczeniu, a偶 si臋 wyp艂acze.

- To, co Roarke czuje do ciebie, przyt艂acza go - zacz膮艂 wreszcie. - Przed tob膮 nie by艂o nikogo. Kobiety przychodzi艂y i odchodzi艂y, kr贸tkotrwa艂e fascynacje. Mimo wszystkich krzywd, kt贸re mu wyrz膮dzono, wci膮偶 zdolny jest do prawdziwego uczucia. Ale przed tob膮 nie by艂o nikogo, kto by je obudzi艂. Nie widzisz, jak martwi si臋 o ciebie?

Wyprostowa艂a si臋 powoli, otar艂a d艂o艅mi wilgotn膮 twarz, zawstydzona 艂zami i w艂asnym zachowaniem.

- Nie powinien si臋 martwi膰.

- Martwi si臋 i b臋dzie martwi艂. Potrzebuje pani odpoczynku, pani porucznik, kilku dni bez pracy i zmartwie艅. On te偶. W r贸wnym stopniu. Bez ciebie nie pozwoli sobie na chwil臋 wytchnienia.

- Nie mog臋. Nie teraz.

- Tylko z tob膮. Zamkn臋艂a oczy.

- Wyjd藕 do mojego gabinetu, sp贸jrz na zdj臋cia zamordowanych kobiet. I wtedy powiedz mi jeszcze raz, 偶ebym to zostawi艂a.

- On tego nie zrobi, prawda? Ale by wykonywa膰 swoj膮 prac臋, potrzebujesz si艂y, energii i jasno艣ci umys艂u. - Pochyli艂 si臋 i podni贸s艂 szklank臋. - Dopij to.

Spojrza艂a na szklank臋. Za nic w 艣wiecie nie przyzna艂aby, 偶e 艣rodek, kt贸ry jej poda艂, zaczyna ju偶 dzia艂a膰 - i nie zrobi艂a tego. - To pewnie trucizna.

- Trucizna. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Dlaczego sam o tym nie pomy艣la艂em? Mo偶e nast臋pnym razem ...

- Ha, ha. - Wzi臋艂a od niego szklank臋 i wypi艂a resztk臋 podejrzanej cieczy. - Na pewno mo偶na to przyrz膮dzi膰 tak, by nie smakowa艂o jak 艣cieki.

- Oczywi艣cie. - Odstawi艂 szklank臋 na tac臋 i wsta艂. - Ale mam prawo do drobnych przyjemno艣ci. Proponowa艂bym teraz troch臋 膰wicze艅 fizycznych, niezbyt wyczerpuj膮cych, oczywi艣cie.

W艂a艣ciwie nie mia艂a na to czasu, ale i tak zesz艂a do si艂owni.

Roarke nie u偶ywa艂 maszyn - robi艂 to rzadko - lecz powoli, systematycznie wyciska艂 sztang臋 na 艂aweczce. Mia艂 w艂膮czony ekran, z g艂o艣nik贸w p艂yn臋艂y raporty z r贸偶nych gie艂d 艣wiatowych.

Eve, kt贸ra nie rozumia艂a ani tych raport贸w, ani symboli pojawiaj膮cych si臋 na ekranie, podesz艂a do niego, ukl臋k艂a przy jego g艂owie.

- Przepraszam.

Kontynuowa艂 kolejn膮 seri臋 膰wicze艅. - Czujesz si臋 ju偶 lepiej? - spyta艂.

- Tak. Roarke, przepraszam. By艂am idiotk膮. Nie z艂o艣膰 si臋 na mnie. Teraz nie mog艂abym tego znie艣膰.

- Nie z艂oszcz臋 si臋 na ciebie. - Osadzi艂 sztang臋 na podp贸rkach i wysun膮艂 si臋 spod niej. - Tylko czasami po prostu nie wiem ju偶, co mam robi膰.

- Nie potrafi臋 si臋 inaczej zachowywa膰. Nie umiem by膰 kim艣 innym.

Si臋gn膮艂 po r臋cznik i otar艂 nim twarz.

- Nie chc臋, 偶eby艣 by艂a kim艣 innym. Ja te偶 nie potrafi臋 reagowa膰 inaczej, kiedy sama wp臋dzasz si臋 do grobu.

- Zazwyczaj wyci膮gasz mnie stamt膮d, nim zamkn膮 wieko trumny. Spojrza艂 na jej twarz. Wci膮偶 taka blada, pomy艣la艂. Niemal przezroczysta.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e tym razem nie by艂em do艣膰 szybki.

- Wyjed藕my do Meksyku.

- S艂ucham?

- Do domu w Meksyku. - Pomy艣la艂a, 偶e skoro nadal potrafi go zaskakiwa膰, to nie jest z ni膮 jeszcze tak 藕le. - Dawno ju偶 tam nie byli艣my. Mo偶e zrobimy sobie par臋 dni wolnego, kiedy ju偶 sko艅cz臋 z t膮 spraw膮?

Roarke spojrza艂 na ni膮 z ukosa, potem zarzuci艂 jej r臋cznik na szyj臋 i przyci膮gn膮艂 do siebie.

- No i kto kogo odci膮ga teraz od pracy?

- Odci膮gnijmy si臋 od niej nawzajem. Daj mi troch臋 czasu na zamkni臋cie tej sprawy, a ty zr贸b to, co konieczne, 偶eby艣 m贸g艂 wyjecha膰 na kilka dni. Potem uciekniemy. B臋dziemy le偶e膰 na pla偶y, upija膰 si臋 i kocha膰 do upad艂ego. B臋dziemy ogl膮da膰 filmy, a偶 nam wypadn膮 oczy.

- Wr贸膰 do poprzedniego punktu.

U艣miechn臋艂a si臋 i po艂o偶y艂a mu d艂onie na policzkach.

- Musz臋 si臋 przygotowa膰 do spotkania. Jeste艣my um贸wieni, prawda?

- Tak. - Przycisn膮艂 usta do jej czo艂a, uradowany, 偶e zn贸w jest ch艂odne. - Jeste艣my um贸wieni.

Wsta艂a i ruszy艂a do wyj艣cia, zatrzyma艂a si臋 jednak przed drzwiami i odwr贸ci艂a, by spojrze膰 na m臋偶a. Nadal siedzia艂 na 艂aweczce; wilgotna od potu koszulka przylega艂a do jego szczup艂ego, muskularnego cia艂a. Zwi膮za艂 w艂osy z ty艂u, cho膰 nie chcia艂o mu si臋 ju偶 wi膮za膰 sznur贸wek u but贸w.

I patrzy艂 na ni膮 oczyma tak intensywnie b艂臋kitnymi, 偶e Eve mia艂a ochot臋 zanurzy膰 si臋 w nich, zanurkowa膰 w niego.

- Przed tob膮 nie by艂o nikogo - zacz臋艂a cicho. - Chcia艂am ci o tym powiedzie膰. A kiedy robi艂am to, co robi臋, i kiedy co艣 we mnie p臋ka艂o, jak wczoraj w nocy, nie mia艂am nikogo, kto m贸g艂by mi pom贸c. Nie chcia艂am, 偶eby ktokolwiek mi pomaga艂. A偶 pojawi艂e艣 si臋 ty. Jako艣 sobie wcze艣niej radzi艂am, wraca艂am do siebie. Ale my艣l臋, 偶e gdybym nadal tak sobie radzi艂a, gdybym nadal by艂a sama, dotar艂abym do punktu, w kt贸rym nie mog艂abym ju偶 dalej tego robi膰. A gdybym nie mog艂a tego dalej robi膰, to by艂by m贸j koniec, Roarke. - Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Wi臋c kiedy jeste艣 przy mnie, pomagasz mi wsta膰, po raz kolejny. I ty te偶 walczysz o sprawiedliwo艣膰 dla zmar艂ych. Chcia艂am ci to tylko powiedzie膰.

Wysz艂a szybko, nie ogl膮daj膮c si臋 nawet za siebie.

Kiedy wkroczy艂a do swego gabinetu sze艣膰 po sz贸stej, by艂a blada i wci膮偶 nieco zaspana, mia艂a jednak czysty umys艂. Szybko zorientowa艂a si臋, 偶e McNab i Peabody spustoszyli ju偶 autokucharza. Feeney, kt贸ry przyjecha艂 zaledwie przed kilkoma minutami, w艂a艣nie przygotowywa艂 sobie 艣niadanie.

- Hej, do diab艂a, my艣licie, 偶e to jad艂odajnia?

- Musimy nabra膰 si艂. - Feeney wbi艂 z臋by w gruby plaster boczku. - Matko 艣wi臋ta, to prawdziwe mi臋so. Kiedy ja ostatnio jad艂em prawdziw膮 艣wini臋?

Urwa艂a kawa艂ek jego porcji i sama zjad艂a go ze smakiem.

- Wi臋c we藕 sobie jeszcze. Mo偶esz je艣膰, kiedy b臋d臋 przedstawia艂a sytuacj臋. Peabody, zdaje si臋, 偶e nie trzymam w d艂oni kubka z kaw膮. Mog臋 tylko zak艂ada膰, 偶e przenios艂am si臋 do jakiego艣 alternatywnego wszech艣wiata.

Peabody poch艂on臋艂a ogromn膮 porcj臋 jajka z szynk膮.

- Mo偶e w tym wszech艣wiecie ja jestem pani膮 porucznik, a ty ... - Asystentka poderwa艂a si臋 szybko z miejsca, przeszyta morderczym spojrzeniem prze艂o偶onej. - Pozwoli pani, 偶e przynios臋 kubek kawy, pani porucznik.

- Zr贸b to. Pozostali cz艂onkowie zespo艂u maj膮 tu by膰 o 贸smej.

Na ekranie jest ju偶 plan parku z posterunkami zaproponowanymi przez komputer. Przejrzymy je i w razie potrzeby poprawimy. Feeney, proponuj臋, 偶eby艣 zabra艂 McNaba do wozu technicznego.

- Wola艂bym zosta膰 w parku, pani porucznik, i wzi膮膰 udzia艂 w zatrzymaniu tego drania.

Eve spojrza艂a z ukosa na McNaba i ukrad艂a kolejny kawa艂ek bekonu z talerza, kt贸ry w艂a艣nie przyni贸s艂 sobie Feeney.

- Powiniene艣 by艂 pomy艣le膰 o tym wczoraj, zanim zabra艂e艣 si臋 do bitki i pozwoli艂e艣 obi膰 sobie t臋 swoj膮 艣liczn膮 bu藕k臋. Za bardzo 艣ci膮ga艂by艣 na siebie uwag臋 w miejscu, gdzie bawi膮 si臋 dzieci i weso艂o 艣wiergocz膮 ptaszki.

- Wpad艂e艣, bracie - zwr贸ci艂 si臋 Feeney do McNaba. - Zostaniesz ze mn膮.

- B臋dziemy potrzebowali jeszcze jednego elektronika na zewn膮trz - kontynuowa艂a Eve. - Znasz swoich ludzi lepiej ni偶 ja, wi臋c sam kogo艣 wybierzesz.

- To dobrze, bo ju偶 go wybra艂em. Roarke - powiedzia艂 McNab i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 drzwi, gdzie pojawi艂 si臋 w艂a艣nie rzeczony elektronik.

- Dzie艅 dobry. - Ubrany by艂 w eleganck膮 czarn膮 koszul臋 i spodnie, nadal jednak wygl膮da艂 r贸wnie muskularnie i gro藕nie jak w koszulce do 膰wicze艅. - Przepraszam. Sp贸藕ni艂em si臋?

- My艣lisz, 偶e jeste艣 sprytny, co?

Roarke wyci膮gn膮艂 z d艂oni Eve kawa艂ek bekonu, kt贸ry przed chwil膮 sama ukrad艂a.

- Wcale nie, pani porucznik. Wiem, 偶e jestem sprytny. Dlatego w艂a艣nie doskonale nadaj臋 si臋 do tej operacji.

- C贸偶, skoro on si臋 zgodzi艂... - wskaza艂a kciukiem na Feeneya - to ju偶 jego sprawa. Ale pami臋taj, 偶e to moja akcja.

Ugryz艂 kawa艂ek plastra, a reszt臋 odda艂 Eve. - Jak m贸g艂bym zapomnie膰?

O 贸smej trzydzie艣ci ca艂y zesp贸艂 zna艂 ju偶 z grubsza przebieg akcji. Eve zacz臋艂a wyznacza膰 poszczeg贸lne pozycje i zadania.

- Hej, hej. - Detektyw Baxter macha艂 r臋k膮, 艣ci膮gaj膮c na siebie jej uwag臋. - Dlaczego ja mam by膰 ... cytuj臋: 鈥瀊ezdomnym, 艣pi膮cym przy parkowej alejce鈥?

- Bo si臋 do tego nadajesz - odpar艂a Eve. - I wygl膮dasz bardzo seksownie z licencj膮 偶ebraka na szyi.

- Trueheart powinien by膰 bezdomnym - nie dawa艂 za wygran膮 Baxter. - On jest nowy.

- Mog臋 to zrobi膰, pani porucznik.

Eve zerkn臋艂a na Truehearta.

- Jeste艣 za m艂ody, za 艂adniutki. Baxter prze偶y艂 ju偶 niejedno i wida膰 to po nim, a do tego potrafi robi膰 najstraszniejsz膮 min臋 w ca艂ej komendzie. No, Baxter, poka偶, co potrafisz.

Baxter mrucza艂 co艣 jeszcze pod nosem, niezadowolony, potem jednak opu艣ci艂 lu藕no 偶uchw臋 i zacz膮艂 przewraca膰 oczami. Ka偶dym w inn膮 stron臋.

- O kurcze, super. - Peabody pochyli艂a si臋 do przodu. - Zr贸b to jeszcze raz.

- Peabody, panuj nad sob膮. Ty i Roarke b臋dziecie udawali par臋 spaceruj膮c膮 po tym terenie. - Eve odwr贸ci艂a si臋 do mapy i za pomoc膮 wska藕nika laserowego zaznaczy艂a odpowiedni obszar. Trueheart, ty b臋dziesz pracownikiem parku, patrolujesz ten sektor.

- Ja mam najlepsze zadanie - mrukn臋艂a Peabody do McNaba.

- Nikt nie zbli偶a si臋 do podejrzanego - kontynuowa艂a Eve.

O tej porze, w 艂adny wiosenny dzie艅, w parku b臋dzie sporo ludzi. Ludzie jedz膮 lunch na 艣wie偶ym powietrzu, dzieciaki si臋 bawi膮. Park otwarty jest codziennie dla klub贸w botanicznych, wycieczek szkolnych. Obszar wybrany przez podejrzanego le偶y nieco na uboczu, ale z pewno艣ci膮 i tam b臋dzie wielu cywil贸w. Bro艅 wyci膮gamy tylko w ostateczno艣ci. Nie chc臋, 偶eby jaki艣 ma艂y Johnny po偶egna艂 si臋 z 偶yciem tylko dlatego, 偶e kogo艣 zawiod艂y nerwy. - Usiad艂a na skraju biurka. - B臋dziecie tak偶e obserwowa膰 drugiego podejrzanego. Nie wiemy, czy nie wsp贸艂pracuj膮 ze sob膮, przygotowuj膮c zasadzk臋. Je艣li go zauwa偶ycie, je艣li b臋dzie wam si臋 wydawa膰, 偶e go zauwa偶yli艣cie, powiadomicie Feeneya. Nie atakujecie go, nie robicie nic bez mojego pozwolenia. Je艣li ten drugi si臋 tam poka偶e, dostosujemy plan dzia艂ania do okoliczno艣ci. Rozejrza艂a si臋 po pokoju. - 呕eby przymkn膮膰 tego drania, musz臋 poczeka膰, a偶 pocz臋stuje mnie drinkiem z dodatkiem narkotyku. Kiedy ju偶 to si臋 stanie, za艂atwiamy go, a mo偶e ich, czysto, cicho, sprawnie. Pytania?

19

Eve odpowiedzia艂a na ostatnie pytanie i da艂a swym wsp贸艂pracownikom dwie godziny wolnego. Wszyscy mieli stawi膰 si臋 na swoich posterunkach w parku o jedenastej zero zero.

- Ca艂a operacja zostanie nagrana. Ka偶dy z uczestnik贸w b臋dzie zaopatrzony w ukryt膮 kamer臋 i mikrofon. B臋dziemy zabezpieczeni ze wszystkich stron. - Mimo to przechadza艂a si臋 nerwowo po gabinecie, szukaj膮c jakich艣 luk w swoim planie.

- Za kilka godzin b臋dziesz mia艂a go w r臋ku - powiedzia艂 Roarke.

- Tak, b臋d臋 go mia艂a. - Przystan臋艂a i spojrza艂a za okno.

Zaczyna艂 si臋 pi臋kny dzie艅, pe艂en kwiat贸w, ciep艂a i b艂臋kitu nieba. Wiosna w Nowym Jorku. Cieszcie si臋 偶yciem.

W parku b臋dzie pe艂no ludzi. W艂a艣nie tego chcia艂, pomy艣la艂a Eve. Lubi艂 t艂um. Wi臋ksze ryzyko, wi臋ksze emocje, wi臋ksza satysfakcja.

Morderstwo na oczach t艂umu.

- Dopadn臋 go. Chc臋, 偶eby nie mia艂 ju偶 偶adnej drogi ucieczki.

Posiadanie narkotyk贸w to za ma艂o. Dodanie narkotyk贸w do wina to za ma艂o. Ale kiedy ju偶 mi je poda, jest sko艅czony.

Odwr贸ci艂a si臋, spogl膮daj膮c na tablice. Na twarze.

- Finch nie przesy艂a艂a 偶adnych wiadomo艣ci, o kt贸rych powinnam wiedzie膰? - 呕adnych.

- Dobrze. Jest do艣膰 bystra, 偶eby si臋 porz膮dnie przestraszy膰.

A inne, pomy艣la艂a, czy si臋 ba艂y? Czy cho膰 przez chwil臋 by艂y do艣膰 przytomne, by zrozumie膰, co si臋 z nimi dzieje, by poczu膰 strach, przera偶enie chwytaj膮ce za gard艂o?

- Uratowa艂a艣 j膮, Eve. Gdyby nie ty, jej twarz trafi艂aby na t臋 tablic臋.

- To nie wystarczy. - Peabody powiedzia艂a to samo, przypomnia艂a sobie Eve, na samym pocz膮tku. - Mam wiele pyta艅 do Kevina Morana.

- W膮tpi臋, czy same odpowiedzi ci臋 usatysfakcjonuj膮.

- Czasami to jedyne, co pozostaje po sprawie. Nie chc臋, 偶eby艣 bra艂 ze sob膮 bro艅 - powiedzia艂a, odwracaj膮c si臋 do m臋偶a.

- Bro艅? - U艣miechn膮艂 si臋 do niej niewinnie. - Ale偶 pani porucznik. cywilni eksperci nie otrzymuj膮 broni.

- Nie otrzymuj膮, dobre sobie! Ty masz w swoim muzeum na pi臋trze ca艂y pieprzony arsena艂. Zostaw go tutaj.

- Oczywi艣cie. Przyrzekam, 偶e nie zabior臋 niczego z mojej legalnej i zarejestrowanej kolekcji.

Eve przymru偶y艂a oczy. - Roarke ...

- Zdaje si臋, 偶e nadchodz膮 inni konsultanci. - Z korytarza dobiega艂 g艂o艣ny 艣miech Mavis. - Nie zapomnij powiedzie膰 im o zakazie noszenia broni.

- Chcesz, 偶eby zrewidowano ci臋 przed operacj膮?

- Tylko je艣li zrobisz to ty, kochanie - odpar艂 ciep艂ym, uwodzicielskim g艂osem. - Jestem troch臋 nie艣mia艂y.

Eve nie zd膮偶y艂a da膰 mu nale偶ytej odprawy, do pokoju wkroczy艂y bowiem Mavis i Trina.

- Hej, Dallas, przegapi艂a艣 艣wietn膮 imprez臋.

- Tak, s艂ysza艂am.

- Mia艂y艣my zaplanowan膮 sesj臋 - przypomnia艂a jej Trina.

- Wiem, mia艂am pewn膮 bardzo wa偶n膮 spraw臋 do za艂atwienia.

Eve z trudem powstrzyma艂a si臋 od ucieczki, kiedy Trina podesz艂a bli偶ej i zacz臋艂a przygl膮da膰 si臋 jej twarzy. - Co?

- Wygl膮dasz fatalnie.

- Dzi臋ki, w艂a艣nie o to mi chodzi艂o.

- Kiedy sko艅czysz ju偶 te swoje wa偶ne sprawy, przyjdziesz do mnie na pe艂ny zabieg, 艂膮cznie z seansem relaksacyjnym i choyer ca艂ego cia艂a.

Eve nie mia艂a poj臋cia, czym mo偶e by膰 choyer ca艂ego cia艂a, brzmia艂o to jednak przera偶aj膮co.

- W艂a艣ciwie wyje偶d偶am z miasta zaraz po ...

- Mo偶esz sobie wyje偶d偶a膰, gdzie tylko zechcesz ... po zabiegu.

Nie pozwol臋, 偶eby艣 pokazywa艂a si臋 ludziom w takim stanie. Wygl膮dasz, jakby艣 sp臋dzi艂a tydzie艅 w grobie. Chcesz mi zrujnowa膰 reputacj臋?

- Tak. W艂a艣nie do tego d膮偶臋, odk膮d tylko si臋 pozna艂y艣my.

- Bardzo 艣mieszne. Zaczynajmy.

- W takim razie, drogie panie, zostawi臋 was same - o艣wiadczy艂 Roarke.

- Dok膮d idziesz? - Eve pr贸bowa艂a go pochwyci膰, niczym ton膮cy rozbitek, kt贸ry chwyta si臋 liny, lecz zr臋cznie umkn膮艂 przed jej r臋k膮.

- Mam sporo pracy. - Odszed艂, odwracaj膮c si臋 plecami do mi艂o艣ci swego 偶ycia.

- No, teraz jeste艣 ju偶 moja. - Trina u艣miechn臋艂a si臋 ustami w kolorze 艣wie偶ej wiosennej trawy. - Rozbieraj si臋.

Leonardo szyje dla ciebie kieck臋 - o艣wiadczy艂a Mavis jaki艣 czas p贸藕niej. - Powiedzia艂, 偶e nie masz w szafie nic, co pasowa艂oby do tego wygl膮du.

- No tak, robi si臋 coraz ciekawiej. - Eve trzyma艂a oczy zamkni臋te i przypomina艂a sobie raz za razem, 偶e przysi臋ga艂a s艂u偶y膰 i broni膰 bez wzgl臋du na koszty. Nawet je艣li mia艂a odda膰 si臋 na dziewi臋膰dziesi膮t minut w r臋ce szalonej kobiety, kt贸ra wyg艂adza艂a, obkleja艂a i wypycha艂a jej cia艂o B贸g wie jakimi 艣wi艅stwami.

- Ju偶 nied艂ugo. - Trina, ubrana w zielon膮 obcis艂膮 sukienk臋 i jasnor贸偶ow膮 peleryn臋, wyg艂adzi艂a sk贸ropodobn膮 mas臋, za pomoc膮 kt贸rej zmieni艂a kszta艂t brody Eve. - Jak si臋 czujesz?

- Dziwnie. Piersi s膮 jakie艣 takie ... ci臋偶kie.

- Bo teraz jakie艣 masz. Znam faceta, kt贸ry zrobi ci to na sta艂e, oczywi艣cie nie za darmo.

- Zostan臋 przy swoich, ale dzi臋ki za dobre ch臋ci.

- Jak wolisz. Nie ruszaj si臋. To musi zaschn膮膰.

- Dlaczego to tyle trwa? Nie chce mi si臋 wierzy膰, 偶eby te dupki przygotowywa艂y si臋 do randki przez p贸艂 dnia.

- Bo pewnie si臋 tyle nie przygotowywali. Przy odrobinie wprawy mo偶na w ten spos贸b zmieni膰 wygl膮d w ci膮gu nieca艂ej godziny. Ale my nie tylko zmieniamy tw贸j wygl膮d. Odtwarzamy kogo艣 innego. - Trina wydmucha艂a balon z zielonej gumy do 偶ucia. - To znacznie trudniejsze.

- Ale dzia艂a. - Mavis, odziana w o艣lepiaj膮c膮 b艂臋kitno - 偶贸艂t膮 sukni臋, pe艂ni艂a rol臋 asystentki Triny. - Twoja twarz wygl膮da zupe艂nie inaczej, Dallas. Nie masz do艂ka w brodzie, ani takich ostrych ko艣ci policzkowych. Wygl膮dasz... 艂agodniej. Chcesz zobaczy膰?

- Dopiero na ko艅cu. D艂ugo jeszcze? Musz臋 przygotowa膰 si臋 do akcji.

- Zbli偶amy si臋 do ko艅ca. Musz臋 dobra膰 kolor pudru, wyg艂adzi膰 sk贸r臋. - Trina wtar艂a odrobin臋 kolorowej masy w d艂o艅 Eve i wyd臋艂a usta, spogl膮daj膮c na zdj臋cie Stephanie Finch. - Co o tym my艣lisz? - zwr贸ci艂a si臋 do Mavis.

- Troszk臋 wi臋cej r贸偶u.

- Zgadzam si臋. - Trina dorzuci艂a odrobin臋 barwnika do miseczki i wymiesza艂a jej zawarto艣膰. - Tak, to jest to. Jestem geniuszem, bez dw贸ch zda艅. Mav, powiedz Leonardowi, 偶eby pospieszy艂 si臋 z t膮 kieck膮. Musz臋 wiedzie膰, gdzie j膮 tym pomalowa膰.

- Im mniej, tym lepiej. - Eve zacisn臋艂a tylko mocniej oczy.

- Rozlu藕nij twarz. Zaczn臋 tutaj. Mi艂a twarz - doda艂a, zabieraj膮c si臋 do pracy. - 艁adna i sympatyczna. Ale twoja jest chyba bardziej interesuj膮ca.

- Bo偶e, Trina, chyba zemdlej臋 z wra偶enia.

- Je艣li b臋dziesz cho膰 troch臋 o ni膮 dba膰, wytrzyma nast臋pne pi臋膰dziesi膮t, sze艣膰dziesi膮t lat bez operacji. Bo masz dobre ko艣ci.

Tymczasem po drugiej stronie pokoju Mavis grucha艂a do domowego 艂膮cza. Eve zastanawia艂a si臋 czasem, czy Mavis i Leonardo w og贸le potrafi膮 rozmawia膰 ze sob膮 bez gruchania. - Bia艂a obcis艂a sukienka, czerwona p艂achta - o艣wiadczy艂a Mavis. - R臋kawy do 艂okcia, owalny dekolt prawie do po艂owy piersi. B臋dzie gotowa za pi臋膰 minut.

- Jak to p艂achta? - dopytywa艂a si臋 Eve.

- Nie otwieraj ust, dop贸ki nie sko艅cz臋. Bardzo seksowna - zwr贸ci艂a si臋 Trina do Mavis. - Dobrze dobrane kolory. Zajmiesz si臋 r臋kami?

- Jasne! Uwielbiam bawi膰 si臋 tymi lakierami. Musz臋 zdj膮膰 ci obr膮czk臋, Dallas. Oddam j膮 Roarke' owi.

Eve instynktownie zacisn臋艂a d艂o艅, a gest ten pobudzi艂 romantyczn膮 dusz臋 Mavis do ca艂ej burzy westchnie艅.

- Nie martw si臋. - U艣cisn臋艂a mocno d艂o艅 przyjaci贸艂ki. Pami臋tam, kiedy w艂o偶y艂 ci to po raz pierwszy. Prawie rok temu. To by艂 wspania艂y 艣lub.

Eve zn贸w si臋 uspokoi艂a i s艂ucha艂a jednym uchem paplaniny Mavis. S艂ysz膮c jej rozkoszny pomruk, domy艣li艂a si臋, 偶e przyszed艂 Leonardo. Potem zn贸w nast膮pi艂o gruchanie i cmokanie.

- Doskona艂a robota, Trino. - Jego g艂os rozbrzmia艂 bardzo blisko g艂owy Eve, wi臋c domy艣li艂a si臋, 偶e pochyli艂 si臋, by obejrze膰 j膮 z bliska. - Nie rozpozna艂bym jej. Czym to robi艂a艣, silitreksem czy podk艂adem plastycznym?

- Silitreksem. Bardziej elastyczny, a ona potrzebuje tego tylko na kilka godzin.

Eve otworzy艂a jedno oko, kiedy kto艣 d藕gn膮艂 j膮 palcem w policzek. I zobaczy艂a przed sob膮 szerok膮 z艂ot膮 twarz Leonarda.

- To ju偶 koniec? - spyta艂a.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, b艂yskaj膮c z艂otymi i bia艂ymi z臋bami. - Prawie. Na pewno b臋dziesz zadowolona. Co z oczami? - zwr贸ci艂 si臋 do Triny.

- Zmieni艂am troch臋 kszta艂t i kolor. Zreszt膮 i tak b臋dzie mia艂a bursztynowe okulary. - Spojrza艂a na co艣 za plecami Eve. 艢wietna suknia. Mam barwnik do ust w tym samym kolorze, podbarwimy te偶 lekko policzki i powieki. Zajmiecie si臋 jej paznokciami.

- Nie trzeba si臋 zajmowa膰 moimi paznokciami.

- Kobieta, kt贸ra wybiera si臋 na randk臋, ma pomalowane paznokcie. U r膮k i n贸g - pouczy艂a j膮 Trina. - To zajmie tylko pi臋tna艣cie minut - obieca艂a.

Zaj臋艂o prawie dwa razy tyle, a Eve zastanawia艂a si臋 ju偶, czy nie pr贸bowa膰 ucieczki. Poniewa偶 by艂a jednak otoczona, zosta艂a na miejscu i omal nie za艂ka艂a z ulg膮, kiedy Trina w艂o偶y艂a jej przygotowan膮 wcze艣niej peruk臋.

Eve siedzia艂a w bezruchu, gdy oprawcy cofn臋li si臋 o kilka krok贸w i przyjrzeli jej uwa偶nie.

- Powiem tylko jedno - zacz臋艂a Trina. - Jestem naprawd臋 dobra. - Strzeli艂a palcami. - Suknia i akcesoria.

Dwie godziny po rozpocz臋ciu transformacji Eve sta艂a przed lustrem, kt贸re przyni贸s艂 jej Leonardo. Otrz膮sn膮wszy si臋 z pierwszego szoku, stan臋艂a prosto i spojrza艂a na siebie krytycznym okiem.

Wiedzia艂a ju偶, czym jest p艂achta - by艂 to, kawa艂ek materia艂u owini臋ty wok贸艂 talii i tworz膮cy rodzaj sp贸dnicy, rozci臋tej z przodu. Ta by艂a morderczo czerwona i si臋ga艂a do po艂owy 艂ydki. W 偶aden spos贸b jednak nie tonowa艂a wyzywaj膮cej urody sukni, w kt贸r膮 ubra艂 j膮 Leonardo. Nic nie mog艂o tego dokona膰. Nie bez powodu nazywano j膮 obcis艂膮 - z tego samego powodu Eve nigdy nie ubiera艂a si臋 w tego rodzaju stroje.

R贸wnie dobrze mog艂aby chodzi膰 nago.

Jej cia艂o by艂o teraz kr膮glejsze. Cho膰 piersi nie nale偶a艂y do niej, czu艂a si臋 do艣膰 nieswojo, ods艂aniaj膮c je a偶 tak wydatnie. Gdyby linia dekoltu przesuni臋ta by艂a jeszcze o dwa centymetry ni偶ej, musia艂aby ukara膰 siebie za sam膮 za sianie publicznego zgorszenia.

W艂osy by艂y ja艣niejsze i d艂u偶sze; blond kosmyki si臋ga艂y do brody. Okr膮g艂ej brody i delikatnych kr膮g艂ych policzk贸w. Usta nie wydawa艂y si臋 takie szerokie na tle tych policzk贸w i brody, cho膰 jaskrawoczerwona szminka wydatnie je podkre艣la艂a.

Oczy by艂y orzechowe, z iskierkami zieleni, ich wyraz pozosta艂 jednak niezmieniony - w nich w艂a艣nie kry艂a si臋 ca艂a Eve.

- Dobrze. - Skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c, jak twarz Stephanie w lustrze odpowiada jej tym samym. - Rzeczywi艣cie nie藕le ci to wysz艂o. Ale teraz poddamy to prawdziwej pr贸bie.

Przesz艂a do gabinetu Roarke' a.

Rozmawia艂 w艂a艣nie przez 艂膮cze; z laserowego faksu wysun臋艂o si臋 holograficzne zdj臋cie jakiego艣 budynku.

- Akceptuj臋 zmiany na pierwszym poziomie. Tak. Ale b臋d臋 musia艂 zobaczy膰 ... - Umilk艂 raptownie i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez pe艂ne pi臋膰 sekund. - Przepraszam, Jansen, za chwilk臋 do ciebie oddzwoni臋. - Zako艅czy艂 transmisj臋, wsta艂, podszed艂 do niej i obszed艂 j膮 doko艂a.

- Zdumiewaj膮ce. Naprawd臋. Jeste艣 tam, w 艣rodku? - spyta艂 i spojrza艂 jej w oczy. - Ach, tak. Jeste艣.

- Sk膮d ta pewno艣膰?

- Trina jest cudotw贸rczyni膮, ale nie mo偶e zrobi膰 nic z tymi gliniarskimi oczami. - Kiedy 偶ona unios艂a brwi, Roarke uj膮艂 jej podbr贸dek i potar艂 go delikatnie kciukiem. - Zupe艂nie jak prawdziwa sk贸ra.

- Sprawd藕 cycki - zach臋ci艂a go Trina zza plec贸w Eve. - To najnowszy 艣rodek. Praktycznie nie do odr贸偶nienia. 艢mia艂o, 艣ci艣nij.

- C贸偶, skoro nalegasz ... - Ignoruj膮c ostrzegawcze warkni臋cie 偶ony, chwyci艂 jej piersi. - Wydaj膮 si臋 bardzo ... zdrowe.

- Znikn膮 zaraz po tym, jak go przymkniemy. Wi臋c nie r贸b sobie nadziei.

- Smakuj膮 te偶 jak prawdziwe - zapewni艂a go Trina. Brwi Roarke'a pow臋drowa艂y do g贸ry.

- Naprawd臋?

- Nawet o tym nie my艣l. ~ Eve odtr膮ci艂a jego r臋ce. 鈥 Chc臋 tylko pozna膰 twoj膮 opini臋. Po艂knie przyn臋t臋?

- Razem z haczykiem i link膮, pani porucznik. Powinna艣 tylko porusza膰 si臋 troszk臋 inaczej. Raczej si臋 przechadza膰, ni偶 maszerowa膰.

- Rozumiem.

- I nie r贸b takiej miny, jakby艣 ju偶 mia艂a go w pokoju przes艂ucha艅. Idziesz na piknik do parku. Staraj si臋 pami臋ta膰, jak to wygl膮da w rzeczywisto艣ci.

- Nigdy nie by艂am na pikniku w parku.

Przesun膮艂 palcem w d贸艂 jej brody, dok艂adnie w miejscu, gdzie kry艂o si臋 wg艂臋bienie.

- B臋dziemy musieli to naprawi膰.

Przyjecha艂a do parku w wozie nadzoru, oparta o rami臋 Feeneya, podczas gdy ten po raz kolejny sprawdza艂, czy wszyscy s膮 na swoich posterunkach.

- Baxter?

Na pierwszym z monitor贸w pojawi艂a si臋 fontanna z rze藕bami skacz膮cych delfin贸w. Eve s艂ysza艂a chlupot wody, strz臋pki rozm贸w przechodz膮cych obok ludzi, j臋ki Baxtera prosz膮cego o datki. Obraz podskakiwa艂 lekko przy ka偶dym jego kroku.

- Baxter, nie przesadzaj z tym utykaniem - poleci艂a Eve.

- Staram si臋 wczu膰 w rol臋.

- Dobra, ale pami臋taj, 偶e wszystko, co zbierzesz od tych frajer贸w, p贸jdzie na fundusz Greenpeace.

W miar臋 jak Feeney 艂膮czy艂 si臋 z kolejnymi posterunkami, Eve mia艂a coraz pe艂niejszy obraz sytuacji. Tak, jak przewidywa艂a, w ciep艂e czerwcowe po艂udnie park by艂 pe艂en ludzi. Obserwowa艂a przez moment, jak troje nauczycieli pr贸buje utrzyma膰 w ryzach szkoln膮 wycieczk臋.

- M臋偶czyzna o wygl膮dzie zbli偶onym do podejrzanego - rozbrzmia艂 w s艂uchawkach g艂os Peabody. - Bia艂y, czarne w艂osy do ramion, lekkie br膮zowe spodnie i niebieska koszula. Niesie wiklinowy koszyk i czarn膮 sk贸rzan膮 torb臋. Idzie na wsch贸d przez ogr贸d botaniczny, sekcja 鈥瀂agro偶one gatunki鈥.

- Widz臋 go. - Eve przygl膮da艂a si臋 m臋偶czy藕nie na ekranie. Tak, to jest w艂a艣nie swobodna przechadzka, pomy艣la艂a, widz膮c, jak podejrzany wymachuje lekko koszykiem. Na palcu jego prawej d艂oni widnia艂 z艂oty pier艣cie艅 z rubinem. - Zbli偶enie na pier艣cie艅 rzuci艂a do Feeneya.

Ten powi臋kszy艂 obraz. Eve zobaczy艂a g艂ow臋 smoka wyrze藕bion膮 w klejnocie.

- No tak, jasna sprawa. To on. Nie spuszczajcie go z oka.

Baxter, zaraz b臋dzie w twoim sektorze. - Tak jest. Ju偶 go widz臋.

- Peabody, Roarke, nie zbli偶ajcie si臋 zbytnio do niego. Przyszed艂 trzydzie艣ci minut wcze艣niej. Potrzebuje czasu, 偶eby si臋 przygotowa膰. Pozw贸lmy mu na to.

- Trueheart ma go na widoku - powiedzia艂 McNab od swoich ekran贸w. - Podejrzany idzie teraz na po艂udnie, w stron臋 um贸wionego miejsca.

- Utrzymujcie bezpieczn膮 odleg艂o艣膰 - ostrzeg艂a Eve. - Trueheart, troch臋 na lewo. 艢wietnie. Poogl膮dajmy teraz przedstawienie.

M臋偶czyzna opu艣ci艂 艣cie偶k臋 i wszed艂 na obszar przeznaczony na pikniki. Siedzia艂y tu ju偶 dwie pary oraz trzy kobiety, kt贸re najwyra藕niej wybra艂y si臋 do parku na lunch. Jeden samotny m臋偶czyzna le偶a艂 na plecach, opalaj膮c si臋. Po chwili przekr臋ci艂 si臋 leniwie na bok i otworzy艂 grub膮 ksi膮偶k臋.

Kevin przystan膮艂, rozejrza艂 si臋. Wybra艂 cie艅, ruszy艂 bowiem w stron臋 najwi臋kszego drzewa, a po chwili postawi艂 koszyk i torb臋 pod jego roz艂o偶yst膮 koron膮.

- Wszystkie kamery na podejrzanego - rozkaza艂a Eve. Potem sykn臋艂a, ujrzawszy obraz z kamery asystentki. - Peabody, Roarke, nie za blisko.

- Cudowne miejsce na piknik. - G艂os Roarke'a by艂 ciep艂y i radosny. - Roz艂o偶臋 tutaj koc, kochanie. Nie chcia艂bym, 偶eby艣 poplami艂a sobie t臋 艣liczn膮 sukienk臋.

- Koc? Nie pozwoli艂am nikomu zabiera膰 koca - zacz臋艂a Eve.

- A to niespodzianka. - Peabody roze艣mia艂a si臋 do艣膰 niepewnie. - Nie spodziewa艂am si臋 pikniku.

- Czym by艂oby 偶ycie bez ma艂ych niespodzianek?

Eve zobaczy艂a twarz m臋偶a - i jego rozbawion膮 min臋 - kiedy rozk艂ada艂 koc na trawie.

Kilkana艣cie st贸p dalej Kevin robi艂 to samo.

- 艢liczne miejsce - kontynuowa艂 Roarke, a usiad艂szy, doda艂 ju偶 ciszej: - Mo偶emy podziwia膰 widoki, nie przeszkadzaj膮c przy tym nikomu.

- Niech nikt nie wa偶y si臋 dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Nikt, powtarzam nikt, nie rozpoczyna akcji bez mojego sygna艂u. - Naturalnie. Napijesz si臋 szampana, kochanie?

- Peabody, jeden 艂yk, a trafisz do drog贸wki.

Eve ani na moment nie spuszcza艂a wzroku z Kevina. Ten otworzy艂 koszyk, wyj膮艂 trzy r贸偶owe r贸偶e i po艂o偶y艂 je na kocu. Podni贸s艂 kieliszki do wina i trzyma艂 je przez chwil臋 pod s艂o艅ce, obserwuj膮c gr臋 promieni s艂onecznych na szkle. Nape艂ni艂 jeden kieliszek.

- No ju偶, dolej Dziwki, sukinsynu.

On jednak podni贸s艂 kieliszek jak do toastu i poci膮gn膮艂 艂yk.

Potem obr贸ci艂 r臋k臋, spojrza艂 na zegarek. Wyj膮艂 komunikator i zadzwoni艂 do kogo艣.

- Wzmocnij audio, Peabody - poleci艂a Eve. - Mo偶e dowiemy si臋, o czym rozmawia.

S艂ysza艂a ptaki, jakie艣 rozmowy, 艣miech, okrzyki dzieci. Nim zd膮偶y艂a wyda膰 odpowiednie polecenie, Feeney ju偶 filtrowa艂.

G艂os Kevina rozbrzmiewa艂 czysto i wyra藕nie.

- Nie mog艂o by膰 lepiej. Dziesi臋膰 os贸b w najbli偶szym otoczeniu, wi臋c punkt za miejsce publiczne. Podejrzewam, 偶e po drodze miniemy ochron臋 parku, to te偶 dodatkowe punkty. - Roze艣mia艂 si臋 m艂odym, radosnym 艣miechem. - Tak, je艣li zrobi臋 to w bia艂y dzie艅, na oczach dziesi膮tek ludzi, na pewno obejm臋 prowadzenie. Dam ci zna膰, jak posz艂o. - Schowawszy komunikator, siedzia艂 przez chwil臋 w bezruchu, oddychaj膮c g艂臋boko i podziwiaj膮c widok.

- Po prostu gra - mrukn臋艂a Eve. - Bo偶e, nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wpakuj臋 tych gnojk贸w za kratki.

Tymczasem Kevin kontynuowa艂 przygotowania. Wyj膮艂 kawior, zimne przek膮ski do wina, pasztet z g臋sich w膮tr贸bek z truflami, homary, 艣wie偶e owoce.

- Trzeba przyzna膰, 偶e facet wie, jak zawr贸ci膰 kobiecie w g艂owie.

- Zamknij si臋, McNab - mrukn臋艂a Eve.

Kevin zjad艂 jedn膮 truskawk臋, potem nast臋pn膮. Zauwa偶y艂a, jak zmieniaj膮 si臋 jego oczy. Ot贸偶 to, pomy艣la艂a. Tak to wygl膮da. Ch艂贸d, wyrachowanie. Si臋gn膮艂 po butelk臋 i nape艂ni艂 drugi kieliszek.

Obserwowa艂a go bardzo uwa偶nie, gdy otworzy艂 czarn膮 torb臋.

Si臋gn膮艂 do 艣rodka, wyj膮艂 r臋k臋 zwr贸con膮 wn臋trzem d艂oni do cia艂a, przytrzyma艂 j膮 na moment nad drugim kieliszkiem i przechyli艂.

Widzia艂a w kamerze Roarke'a, jak do wina wpada cienki strumyk przezroczystej cieczy.

- Bingo. Jest gotowy. Wchodz臋. Wszyscy na pozycje. Gdyby w polu widzenia pojawi艂 si臋 drugi podejrzany, natychmiast dajcie mi zna膰.

Ruszy艂a do wyj艣cia.

- Wchodz臋.

- Daj mu popali膰, ma艂a - rzuci艂 Feeney i wbi艂 spojrzenie w ekran.

Wysz艂a prosto w ciep艂y s艂oneczny dzie艅. Uczyniwszy kilka energicznych krok贸w, przypomnia艂a sobie, 偶e ma si臋 przechadza膰. Ledwie wesz艂a do parku, a ju偶 pojawi艂 si臋 przy niej jaki艣 biegacz. - Cze艣膰 艣licznotko. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej promiennie. Mo偶e troch臋 pobiegamy?

- A mo偶e wyniesiesz si臋 st膮d, zanim skopi臋 ci ten t艂usty ty艂ek?

- Moja dziewczyna - wyszepta艂 czule Roarke, kiedy obra偶ony sportowiec zostawi艂 j膮 w spokoju.

Dostrzeg艂a Baxtera z szop膮 rozczochranych brudnych w艂os贸w na g艂owie, w podartej koszulce i opadaj膮cych spodniach, wysmarowanych czym艣, co przypomina艂o substytut jajka i ketchup. Wi臋kszo艣膰 spacerowicz贸w omija艂a go szerokim 艂ukiem. Kiedy Eve si臋 do niego zbli偶y艂a poczu艂a smr贸d potu, starego piwa i moczu.

Facet naprawd臋 wczu艂 si臋 w rol臋, pomy艣la艂a. Gdy go mija艂a, Baxter poruszy艂 sugestywnie brwiami, zrobi艂 sw膮 straszn膮 min臋 i gwizdn膮艂 przeci膮gle.

- Poca艂uj mnie w ...

- Marz臋 o tym ... - wyszepta艂 do mikrofonu ukrytego w d艂oni. - Dzie艅 i noc.

W ci膮gu pi臋ciominutowego spaceru przez park otrzyma艂a cztery niewybredne propozycje - trzy od m臋偶czyzn i jedn膮 od kobiety i bardzo wiele r贸wnie jednoznacznych spojrze艅.

Je艣li blond w艂osy i du偶e piersi zawsze wywo艂ywa艂y tak膮 reakcj臋 otoczenia, to mog艂a si臋 tylko cieszy膰, 偶e nie ma jednego ani drugiego.

- Mo偶e powinna si臋 pani troch臋 rozchmurzy膰, pani porucznik zasugerowa艂 McNab. - Wygl膮da pani tak, jakby艣 pani chcia艂a urwa膰 komu艣 g艂ow臋, a taka mina odstrasza wi臋kszo艣膰 facet贸w. - Mnie nigdy nie odstrasza艂a - skomentowa艂 Roarke. - Kawioru? - zwr贸ci艂 si臋 g艂o艣no do Peabody.

- C贸偶 ... poprosz臋.

Eve przywo艂a艂a na twarz grymas, kt贸ry mia艂 by膰 mi艂ym u艣miechem, i pomy艣la艂a o zasadniczej rozmowie, jak膮 zaraz po akcji odb臋dzie z podw艂adnym - tak偶e, a mo偶e przede wszystkim, z cywilnym ekspertem.

Potem wysz艂a zza 艣ciany drzew, zobaczy艂a Kevina i przesta艂a my艣le膰 o czymkolwiek innym.

On tak偶e j膮 zobaczy艂. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 nie艣mia艂y ch艂opi臋cy u艣miech. Wsta艂, zawaha艂 si臋, potem podszed艂 do Eve. - Spe艂nij moje marzenia i powiedz, 偶e jeste艣 Stephanie.

- Jestem Stephanie. A ty ...

- Wordsworth. - Uj膮艂 jej d艂o艅 i podni贸s艂 do ust. - Jeste艣 nawet pi臋kniejsza, ni偶 sobie wyobra偶a艂em.

- A ty jeste艣 wszystkim, na co liczy艂am. - Nie wyj臋艂a d艂oni z jego u艣cisku. Flirtowanie nigdy nie by艂o jej mocn膮 stron膮, wcze艣niej jednak starannie zaplanowa艂a, jak b臋dzie si臋 zachowywa膰, co b臋dzie m贸wi膰. - Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie sp贸藕ni艂am.

- Ale偶 sk膮d. To ja przyszed艂em wcze艣niej. Chcia艂em ... wskaza艂 r臋k膮 na koc i obrus z jedzeniem - chcia艂em, 偶eby wszystko by艂o gotowe.

- Och, wygl膮da cudownie. Zada艂e艣 sobie tyle trudu.

- Od dawna ju偶 czeka艂em na to spotkanie. - Zaprowadzi艂 j膮 do koca. Przesz艂a zaledwie o stop臋 od Roarke'a. - Kawior! wykrzykn臋艂a, siadaj膮c. - Widz臋, 偶e wiesz, jak zrobi膰 wra偶enie na kobiecie. - Pochyli艂a si臋, odwr贸ci艂a butelk臋 wina tak, by mog艂a zobaczy膰 plakietk臋. Ten sam gatunek i rocznik, kt贸rym cz臋stowa艂 Bryn臋 Bankhead. - Moje ulubione. - U艣miechn臋艂a si臋 lekko. Zupe艂nie, jakby艣 czyta艂 w moich my艣lach.

- Czu艂em to samo, odk膮d tylko zacz臋li艣my ze sob膮 korespondowa膰. Rozmawiaj膮c z tob膮 przez Internet, mia艂em wra偶enie, 偶e znam ci臋 od lat. Od zawsze.

- Facet nie藕le nawija - wyszepta艂 jej McNab do ucha.

- Ja te偶 czu艂am t臋 wi臋藕 - odpar艂a Eve, wykorzystuj膮c s艂owa Stephanie. - Te listy, poezja, kt贸r膮 si臋 dzielili艣my. Te wspania艂e opowie艣ci o twoich podr贸偶ach ...

- My艣l臋 ... 偶e to przeznaczenie. 鈥濳to nie m贸wi nigdy kismet...鈥 O cholera, pomy艣la艂a. Szukaj膮c rozpaczliwie jakiej艣 odpowiedzi, otworzy艂a usta. A Roarke wyszepta艂 jej do ucha pozosta艂膮 cz臋艣膰 cytatu.

- 鈥濳to nie zna wyrok贸w losu鈥 - powt贸rzy艂a. - Jak my艣lisz, co przyniesie nam los?

- Kt贸偶 mo偶e to wiedzie膰? Ale jak najszybciej chcia艂bym si臋 o tym przekona膰.

Daj mi to wino, ty pieprzony gnoju. Tymczasem, zamiast kieliszka, Kevin poda艂 jej r贸偶e.

- S膮 艣liczne. - Uda艂a, 偶e napawa si臋 ich zapachem.

- Wiedzia艂em, 偶e b臋d膮 do ciebie pasowa膰. R贸偶owe p膮ki.

Delikatne i ciep艂e. Romantyczne. - Podni贸s艂 kieliszek i obraca艂 go w palcach. - Nie mog艂em si臋 doczeka膰 chwili, kiedy ci je podaruj臋, kiedy b臋d臋 m贸g艂 spotka膰 si臋 z tob膮 twarz膮 w twarz. Wzniesiemy toast?

- Tak. - Patrzy艂a mu w oczy, czekaj膮c, a偶 sam podniesie kieliszek, wci艣nie go w jej d艂o艅. Odgrywaj膮c dalej sw膮 rol臋, potar艂a zalotnie p膮kami r贸偶 o policzek.

Wreszcie podni贸s艂 kieliszek. Wsun膮艂 go w jej d艂o艅. - Za intryguj膮ce pocz膮tki.

- I za rozstrzygaj膮ce zako艅czenia - doda艂a. Podnios艂a kieliszek do ust; widzia艂a, jak jego oczy 艣ledz膮 ka偶dy jej ruch. I jak pojawia si臋 w nich b艂ysk irytacji, gdy opu艣ci艂a d艂o艅, nie tkn膮wszy nawet wina.

- Och, chwileczk臋. - Roze艣mia艂a si臋 perli艣cie, odstawi艂a kieliszek i si臋gn臋艂a do torebki. - Chcia艂am najpierw zrobi膰 jeszcze jedn膮 rzecz.

Woln膮 r臋k膮 si臋gn臋艂a po jego d艂o艅, a gdy, zaintrygowany, pochyli艂 si臋 do niej, b艂yskawicznie zatrzasn臋艂a kajdanki na jego nadgarstku. - Kevinie Morano, jeste艣 aresztowany ...

- Co? Co to ma znaczy膰, do diab艂a?! - Kiedy pr贸bowa艂 si臋 wyrwa膰, z niek艂aman膮 przyjemno艣ci膮 rzuci艂a go na ziemi臋, obr贸ci艂a twarz膮 w d贸艂 i przycisn膮wszy kolanem plecy, zapi臋艂a kajdanki na drugiej r臋ce.

- - Za zab贸jstwo Bryny Bankhead, usi艂owanie zab贸jstwa Moniki Cline i wsp贸艂udzia艂 w zab贸jstwie Grace Lutz.

- O czym ty m贸wisz, do diab艂a? Co ty wyprawiasz? - Gdy zn贸w zacz膮艂 si臋 szarpa膰, przystawi艂a mu pistolet do g艂owy. - Kim ty jeste艣?

- Jestem porucznik Eve Dallas. Zapami臋taj sobie to nazwisko.

To ja jestem twoim przeznaczeniem. Dallas, porucznik Eve Dallas - powt贸rzy艂a, czuj膮c, 偶e zbiera jej si臋 na wymioty. I powstrzyma艂am ci臋.

No i co z tego, wyszepta艂 g艂os w jej g艂owie. G艂os jej ojca.

Przyjdzie nast臋pny. Ju偶 czeka.

Przez moment, jeden bardzo kr贸tki moment, jej palec naciska艂 mocniej na spust. Wystarczy艂o tylko poci膮gn膮膰 do ko艅ca ...

Us艂ysza艂a g艂osy nad sob膮 i wok贸艂 siebie - krzyki zaniepokojonych cywil贸w, rozkazy wydawane przez jej zesp贸艂. I poczu艂a, 偶e Roarke jest obok niej, tu偶 przy jej boku.

Wsta艂a i poderwa艂a Kevina z ziemi.

- Wygl膮da na to, 偶e dla ciebie nie by艂 to jednak udany piknik.

Masz prawo do milczenia ... - zacz臋艂a.

Sama odprowadzi艂a go do samochodu. Musia艂a to zrobi膰.

Aresztowany wcale nie zamierza艂 milcze膰. Papla艂 co艣 o pomy艂ce, o u艂omnej sprawiedliwo艣ci i swojej wp艂ywowej rodzinie.

Nie domaga艂 si臋 jeszcze prawnika, ale Eve by艂a pewna, 偶e zrobi to lada chwila. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e nim och艂onie i pozbiera my艣li, zd膮偶y jeszcze pom臋czy膰 go w pokoju przes艂ucha艅.

- Musz臋 jecha膰 na komend臋, przycisn膮膰 go, p贸ki jeszcze si臋 nie pozbiera艂.

- Eve ... - zacz膮艂 Roarke. Pokr臋ci艂a energicznie g艂ow膮.

- Nic mi nie jest. Wszystko w porz膮dku. - Ale wcale tak nie by艂o. B贸l rozsadza艂 jej czaszk臋. Zerwa艂a z g艂owy peruk臋, przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 przez w艂osy. - Musz臋 pozby膰 si臋 tego 艣wi艅stwa. Powinni go ju偶 spisa膰, zanim odzyskam w艂asne cia艂o i twarz.

- Trina jest ju偶 na komendzie, pomo偶e ci.

- To dobrze ... chyba. Zobaczymy si臋 w domu.

- Jad臋 z tob膮.

- Nie ma sensu ...

- ... o tym dyskutowa膰 - doko艅czy艂 za ni膮. Ani m贸wi膰, 偶e chce zaaplikowa膰 jej drug膮 dawk臋 lekarstw, kt贸re da艂 mu rano Summerset. - Mo偶e ci臋 podwioz臋? Szybciej b臋dziemy na miejscu.

Powr贸t do normalnego wygl膮du zaj膮艂 jej czterdzie艣ci minut.

Eve podejrzewa艂a, 偶e Roarke powiedzia艂 co艣 Trinie, ta bowiem nie poskar偶y艂a si臋 ani s艂owem, 偶e musi tak szybko niszczy膰 swoje arcydzie艂o, nie poucza艂a jej te偶, jak powinna dba膰 o cia艂o i twarz.

Kiedy Eve obmywa艂a twarz zimn膮 wod膮, Trina przest臋powa艂a niepewnie z nogi na nog臋.

- Pomog艂am zrobi膰 co艣 bardzo wa偶nego, prawda? - odwa偶y艂a si臋 wreszcie zapyta膰.

Eve odwr贸ci艂a ku niej ociekaj膮c膮 wod膮 twarz.

- Owszem. Bez ciebie nie dopadliby艣my go dzisiaj.

- Och, a偶 mnie ciarki przesz艂y. - Trina u艣miechn臋艂a si臋 do niej rozradowana. - Ty masz to pewnie na co dzie艅. P贸jdziesz mu teraz dokopa膰?

- Tak, zaraz p贸jd臋 mu dokopa膰.

- Przywal mu ekstra ode mnie. - Trina otworzy艂a drzwi i unios艂a brwi, kiedy do 艂azienki wszed艂 Roarke. Postuka艂a palcem w znaczek na drzwiach. - Ty na pewno nie jeste艣 kobiet膮, przystojniaku. - Pu艣ci艂a do niego oko i wysz艂a.

- Ma racj臋, na pewno nie jeste艣 kobiet膮. Nawet na komendzie zachowujemy pewne standardy dobrego wychowania i faceci nie wchodz膮 do damskiej toalety.

- Pomy艣la艂em, 偶e b臋dziesz wola艂a zrobi膰 to w艂a艣nie tutaj. Si臋gn膮艂 do ma艂ej torby i wyci膮gn膮艂 z niej buteleczk臋, pastylki i strzykawk臋 ci艣nieniow膮.

- Co? - Odsun臋艂a si臋 pod 艣cian臋. - Trzymaj si臋 z dala ode mnie, ty sadysto.

- Eve, potrzebujesz nast臋pnej dawki.

- Wcale nie.

- Powiedz mi ... Patrz na mnie. Powiedz mi, 偶e nie boli ci臋 paskudnie g艂owa i wszystkie mi臋艣nie, 偶e nie czujesz si臋 os艂abiona. K艂ami膮c - kontynuowa艂, nim zd膮偶y艂a si臋 odezwa膰 鈥 wkurzysz mnie na tyle, 偶e z przyjemno艣ci膮 zmusz臋 ci臋 do przyj臋cia tych lekarstw. Oboje wiemy z do艣wiadczenia, 偶e mog臋 to zrobi膰.

Zmierzy艂a wzrokiem dystans dziel膮cy j膮 od drzwi. Nie mia艂a szans.

- Nie chc臋 zastrzyku.

- To si臋 bardzo 藕le sk艂ada, bo go dostaniesz. Nie powtarzajmy porannego przedstawienia. B膮d藕 dzielnym 偶o艂nierzem i podwi艅 r臋kaw.

- Nienawidz臋 ci臋.

- Tak, wiem. Dodali艣my do tego syropu troch臋 soku. Malinowego.

- Bo偶e, ju偶 mi leci 艣linka.

20

Id膮c do pokoju przes艂ucha艅 A, podwija艂a drugi r臋kaw. Najwyra藕niej nie tylko jej samoch贸d mia艂 awari臋. Klimatyzacja w tej cz臋艣ci budynku nie dzia艂a艂a, by艂o duszno i 艣mierdzia艂o kiepsk膮 kaw膮.

Peabody czeka艂a pod drzwiami, poc膮c si臋 lekko w pe艂nym umundurowaniu.

- Nie poprosi艂 jeszcze o prawnika?

- Nie. Powtarza ci膮gle, 偶e to pomy艂ka.

- Pi臋knie. B臋dzie zgrywa艂 idiot臋.

- Pani porucznik, moim zdaniem, to on uwa偶a nas za idiot贸w.

- Coraz lepiej.

Kiedy Eve pochyli艂a si臋 i obw膮cha艂a j膮 dok艂adnie, Peabody otworzy艂a szeroko oczy.

- O co chodzi?

- Masz szcz臋艣cie, 偶e nie czuj臋 od ciebie szampana. Cho膰 tw贸j oddech jest podejrzanie mi臋towy.

Asystentka skin臋艂a powa偶nie g艂ow膮.

- Dzi臋kuj臋, pani porucznik. Nie chcia艂abym sprzeciwi膰 si臋 pani rozkazom.

- O urz膮dzaniu piknik贸w w trakcie operacji porozmawiamy nast臋pnym razem. Za艂atwmy go.

Otworzy艂a drzwi. Kevin siedzia艂 przy pustym stoliku, na jednym z dw贸ch krzese艂. On tak偶e si臋 poci艂, znacznie jednak obficiej. Podni贸s艂 wzrok na Eve, a jego usta wykrzywi艂y si臋 w dr偶膮cym u艣miechu.

- Bogu dzi臋ki. Ju偶 my艣la艂em, 偶e mnie tu zostawiono i zapomniano o mnie. Zasz艂a jaka艣 straszliwa pomy艂ka, prosz臋 pani. By艂em na pikniku z kobiet膮, kt贸r膮 pozna艂em przez Internet i kt贸r膮 po raz pierwszy widzia艂em twarz膮 w twarz. Nagle ona oszala艂a. Powiedzia艂a, 偶e jest z policji i w艂o偶y艂a mi kajdanki, a potem przywieziono mnie tutaj. - Roz艂o偶y艂 r臋ce w ge艣cie bezradno艣ci i zak艂opotania. Nie mam poj臋cia, o co chodzi.

- Zaraz wszystko ci wyja艣ni臋. - Przyci膮gn臋艂a krzes艂o i usiad艂a na nim okrakiem. - Ale nazywaj膮c mnie szalon膮, raczej nie wkupisz si臋 w moje 艂aski, Kevin.

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 ze zdumieniem. - S艂ucham? Ja pani nawet nie znam.

- No, wiesz, Kevin, jak mo偶esz m贸wi膰 co艣 podobnego po tym, jak ofiarowa艂e艣 mi te pi臋kne kwiaty i recytowa艂e艣 dla mnie wiersze? Ach ci m臋偶czy藕ni, nie wiadomo, co z nimi zrobi膰, prawda Peabody?

- Trudno bez nich 偶y膰, ale z nimi jeszcze gorzej. Kevin przenosi艂 spojrzenie z jednej twarzy na drug膮. - To pani? To pani by艂a w parku? Nie rozumiem.

- M贸wi艂am ci, 偶eby艣 zapami臋ta艂 moje nazwisko. Uruchomi膰 nagrywanie - poleci艂a Eve, nie odwracaj膮c od niego wzroku. Przes艂uchanie Kevina Morana, podejrzanego o zab贸jstwo Bryny Bankhead, wsp贸艂udzia艂 w zab贸jstwie Grace Lutz, usi艂owanie zab贸jstwa Moniki Cline i Stephanie Finch oraz o napa艣膰, gwa艂t, posiadanie narkotyk贸w i podawanie ich innym osobom bez ich zgody. Przes艂uchanie prowadzi porucznik Eve Dallas, obecna przy przes艂uchaniu sier偶ant Delia Peabody. Pan Morano zosta艂 poinformowany o swoich prawach. Zgadza si臋, Kevin?

- Ja nie ...

- Otrzyma艂e艣 Ostrze偶enie Mirandy, Kevin?

- Tak, ale ...

- Czy rozumiesz swoje prawa i obowi膮zki opisane w tym dokumencie?

- Oczywi艣cie, ale ...

Eve cmokn臋艂a ze zniecierpliwieniem i podnios艂a palec.

- Nie spiesz si臋 tak. - Przez chwil臋 patrzy艂a na przes艂uchiwanego w milczeniu. Kiedy obliza艂 usta, otworzy艂 je, zn贸w pogrozi艂a mu palcem. Zobaczy艂a, jak po jego skroni sp艂ywa stru偶ka potu. Gor膮co tu - zacz臋艂a swobodnym tonem. - Zepsu艂a si臋 klimatyzacja, ale ju偶 nad tym pracuj膮. Musi ci by膰 gor膮co w tej peruce i z t膮 papk膮 na twarzy. Chcesz je zdj膮膰?

Kevin otworzy艂 szeroko oczy. - Nie wiem, o czym ...

Eve po prostu si臋gn臋艂a do jego g艂owy, zerwa艂a peruk臋 i rzuci艂a j膮 Peabody.

- Troch臋 ch艂odniej, co?

- Noszenie peruki nie jest przest臋pstwem. - Przeci膮gn膮艂 dr偶膮cymi palcami przez kr贸tko przyci臋te w艂osy.

- Tej nocy, kiedy zabi艂e艣 Bryn臋 Bankhead, mia艂e艣 inn膮 peruk臋.

Jeszcze inn膮, gdy pr贸bowa艂e艣 zabi膰 Monik臋 Cline.

Spojrza艂 Eve prosto w oczy. - Nie znam tych kobiet.

- Nie, nie zna艂e艣 ich. By艂y dla ciebie niczym. Zwyk艂e zabawki.

Bawi艂o ci臋 to, kiedy uwodzi艂e艣 je poezj膮, kwiatami, blaskiem 艣wiec i winem? Czu艂e艣 si臋 wtedy seksowny? M臋ski? Mo偶e nie potrafisz tego zrobi膰, je艣li kobieta nie jest odurzona i bezbronna. Nie staje ci, je艣li to nie jest gwa艂t.

- To absurdalne. - Na jego twarzy pojawi艂 si臋 grymas gniewu. Obra藕liwe.

- Och, przepraszam ci臋 najmocniej. Ale kiedy facet musi gwa艂ci膰 kobiet臋, 偶eby si臋 podnieci膰, to znaczy, 偶e nie umie robi膰 tego w inny spos贸b.

Kevin uni贸s艂 dumnie g艂ow臋.

- Nigdy w 偶yciu nie zgwa艂ci艂em kobiety.

- Pewnie nawet w to wierzysz. One tego chcia艂y, prawda? Kiedy ju偶 wla艂e艣 im troch臋 Dziwki do wina, praktycznie b艂aga艂y ci臋 o to. Ale przecie偶 ty chcia艂e艣, 偶eby si臋 tylko troch臋 wyluzowa艂y. - Eve wsta艂a, obesz艂a stolik, stan臋艂a za plecami Kevina. - Chcia艂e艣 umili膰 wam obojgu wiecz贸r. Facet taki jak ty nie musi gwa艂ci膰 kobiet. Jeste艣 m艂ody, przystojny, bogaty, inteligentny. Wykszta艂cony. - Pochyli艂a si臋 nad nim, zbli偶y艂a usta do jego ucha. - Ale to nudne, prawda? Facet ma prawo do jakiej艣 godziwej rozrywki. A kobiety? Co tam, w g艂臋bi duszy wszystkie s膮 dziwkami. Jak twoja matka, na przyk艂ad.

Odsun膮艂 si臋 od niej.

- O czym pani m贸wi? Moja matka jest kobiet膮 sukcesu, powszechnie powa偶an膮 bizneswoman.

- Kt贸r膮 kto艣 przelecia艂 w laboratorium. Ciekawe, czy zna艂a w og贸le twojego ojca? Czy mia艂o to dla niej znaczenie, gdy kazali jej odej艣膰? Ile zap艂acili jej za wycofanie pozwu i urodzenie dziecka? Powiedzia艂a ci kiedy艣?

- Nie ma pani prawa m贸wi膰 do mnie w ten spos贸b. - Jego g艂os nabrzmia艂y by艂 od 艂ez.

- Szuka艂e艣 mamusi w tych kobietach, Kevin? Chcia艂e艣 j膮 wypieprzy膰 czy ukara膰? A mo偶e jedno i drugie?

- To odra偶aj膮ce.

- Widzisz, wiedzia艂am, 偶e cho膰 w jednej kwestii b臋dziemy si臋 ze sob膮 zgadza膰. W ko艅cu twoja matka si臋 sprzeda艂a, prawda? Nie ma 偶adnej r贸偶nicy mi臋dzy ni膮 a tymi innymi kobietami. A ty wyci膮gn膮艂e艣 tylko na wierzch ich prawdziw膮 natur臋. Szuka艂y tego w sieci. Dosta艂y to, o co si臋 prosi艂y. I jeszcze troch臋. Obaj doszli艣cie do tego samego wniosku, ty i Lucias, prawda?

Drgn膮艂, Eve s艂ysza艂a wyra藕nie jego przyspieszony, 艣wiszcz膮cy oddech.

- Nie wiem, o czym pani m贸wi. Nie zamierzam d艂u偶ej tego s艂ucha膰. Chc臋 si臋 widzie膰 z pani prze艂o偶onym.

- Kto wpad艂 na pomys艂, 偶eby je zabija膰? Ty czy on? Ty nie lubisz przemocy, prawda? Bryna to by艂 wypadek. Zwyk艂y pech. To mo偶e ci troch臋 pom贸c, Kevin. Je艣li przyznasz, 偶e 艣mier膰 Bryny by艂a przypadkowa. Ale musisz ze mn膮 nad tym popracowa膰.

- Ju偶 pani m贸wi艂em: nie znam 偶adnej Bryny.

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i przystawi艂a twarz do jego twarzy. - Wpad艂e艣 w g贸wno po same uszy, dupku. Sp贸jrz na mnie.

Mamy ci臋 na talerzu. Wszystkie drobiazgi z twojej torby, nielegalna substancja, kt贸r膮 wla艂e艣 do wina. By艂e艣 ca艂y czas pod obserwacj膮, odk膮d tylko wszed艂e艣 do parku. S艂yszeli艣my, jak rozmawiasz ze swoim kole偶k膮 o dodatkowych punktach. Jeste艣 bardzo fotogeniczny, Kevin. 艁awa przysi臋g艂ych na pewno dojdzie do tego samego wniosku, kiedy zobacz膮, jak wlewasz Dziwk臋 do kieliszka. Na pewno zrobi to na nich takie wra偶enie, 偶e dadz膮 ci jakie艣 trzy do偶ywocia, bez mo偶liwo艣ci u艂askawienia, w kolonii karnej poza planet膮. Zamieszkasz w przytulnej betonowej celi. - Zadawa艂a mu kolejne ciosy, obserwuj膮c z satysfakcj膮, jak jego oczy wype艂niaj膮 si臋 przera偶eniem. - Trzy posi艂ki dziennie. Och, nie takie, do jakich jeste艣 przyzwyczajony - doda艂a, tr膮c mi臋dzy palcami materia艂 jego koszuli. - Ale utrzymaj膮 ci臋 przy 偶yciu. Przez d艂ugi, d艂ugi czas. A wiesz, co si臋 dzieje z gwa艂cicielami w wi臋zieniu? Szczeg贸lnie z tymi 艂adnymi. Wszyscy ci臋 wypr贸buj膮, b臋d膮 si臋 o ciebie bi膰, a potem zn贸w si臋 tob膮 zajm膮. B臋d膮 ci臋 pieprzy膰 do nieprzytomno艣ci, Kevin. A im bardziej b臋dziesz b艂aga艂, 偶eby przestali, im g艂o艣niej b臋dziesz skamla艂, tym wi臋ksz膮 im sprawisz przyjemno艣膰. - Wyprostowa艂a si臋 i patrzy艂a przez chwil臋 w szyb臋, w koszmar, kt贸ry 偶y艂 w jej w艂asnych oczach. Kt贸ry wpe艂za艂 do jej wn臋trza. - Je艣li b臋dziesz mia艂 szcz臋艣cie, jaki艣 Wielki Willy czy Gruby Ben zrobi z ciebie swoj膮 dziwk臋 i nie pozwoli innym zbli偶y膰 si臋 do ciebie. Czujesz, jakie to szcz臋艣cie, Kevin?

- To jest molestowanie. Zastraszanie.

- To rzeczywisto艣膰 - warkn臋艂a. - To jest przeznaczenie, to jest los. To jest tw贸j pieprzony kismet, kole艣. Polowa艂e艣 na kobiety w Internecie. W poetyckich grupach dyskusyjnych. Tak znalaz艂e艣 Bryn臋 Bankhead. Korespondowa艂e艣 z ni膮, ukrywaj膮c si臋 pod imieniem Dante. I wsp贸艂pracuj膮c ze swoim przyjacielem i wsp贸艂zbrodniarzem, Luciasem Dunwoodem, zaaran偶owa艂e艣 spotkanie z Bryn膮. - Umilk艂a na moment, 偶eby mia艂 czas zrozumie膰, co kryje si臋 za tymi s艂owami. - Pos艂a艂e艣 jej kwiaty do pracy, r贸偶owe r贸偶e. Obserwowa艂e艣 jej mieszkanie, kiedy mia艂a wolne. Korzysta艂e艣 z komputera w cyberkafejce po drugiej stronie ulicy. Tam ci臋 dopadli艣my. Pewnie nie wiedzia艂e艣, 偶e pracuje u nas ca艂y oddzia艂 cybermaniak贸w, co Kev? Wiesz, zdradz臋 ci pewien sekret. Pochyli艂a si臋 i zni偶y艂a g艂os do konspiracyjnego szeptu. - Nie jeste艣 taki dobry, jak ci si臋 wydaje. Ani tam, ani w klubie przy Pi膮tej. Zostawi艂e艣 艣lady. - Widzia艂a, jak jego usta dr偶膮, a oczy wype艂niaj膮 si臋 艂zami, niczym oczy dziecka, kt贸re za moment si臋 rozp艂acze. Niewa偶ne, wr贸膰my do Bryny Bankhead. Spotka艂e艣 si臋 z ni膮 w T臋czowym Pokoju. No jak, przypominasz sobie co艣, Kevin? By艂a 艂adn膮 kobiet膮. Pili艣cie wino. A w艂a艣ciwie ty pi艂e艣 wino, a ona Dziwk臋 wymieszan膮 z winem. Kiedy by艂a ju偶 otumaniona, wr贸cili艣cie razem do jej mieszkania. Tam da艂e艣 jej jeszcze troch臋 Dziwki, na wszelki wypadek. - Eve uderzy艂a rozpostartymi d艂o艅mi w blat stolika, po czym pochyli艂a si臋 do przodu. - W艂膮czy艂e艣 muzyk臋, zapali艂e艣 艣wiece, rozsypa艂e艣 p艂atki r贸偶 na po艣cieli. 艂 zgwa艂ci艂e艣 j膮. 呕eby doda膰 temu troch臋 smaczku, nafaszerowa艂e艣 j膮 jeszcze Dzikim Kr贸likiem. Jej organizm nie m贸g艂 tego wytrzyma膰, umar艂a. Umar艂a na tym r贸偶anym 艂贸偶ku. Przestraszy艂a ci臋, co? Wkurzy艂a. Jak mog艂a tak po prostu umrze膰 sobie i rozpieprzy膰 tw贸j plan? Wyrzuci艂e艣 j膮 przez balkon, zrzuci艂e艣 na ziemi臋 jak 艣mie膰.

- Nie.

- Patrzy艂e艣 jak spada, Kevin? Nie s膮dz臋. Wtedy ju偶 z ni膮 sko艅czy艂e艣. Musia艂e艣 chroni膰 sw贸j ty艂ek, prawda? Biec do domu, do Luciasa, i spyta膰 go, co dalej. - Eve wyprostowa艂a si臋, podesz艂a do automatu i nala艂a sobie kubek wody. - On tob膮 rz膮dzi, prawda? Ty nie masz do艣膰 ikry, 偶eby rz膮dzi膰 sob膮 samym.

- Nikt mn膮 nie rz膮dzi. - Odwr贸ci艂 si臋 do niej, a 艂zy znikn臋艂y z jego oczu. - Ani Lucias, ani ty, ani nikt inny. Jestem m臋偶czyzn膮, sam decyduj臋 o sobie.

- Wi臋c to by艂 tw贸j pomys艂.

- Nie, to by艂... Nie mam nic do powiedzenia. Chc臋 si臋 zobaczy膰 z moim prawnikiem.

- Dobrze. - Opar艂a si臋 biodrem o st贸艂. - Mia艂am nadziej臋, 偶e to powiesz, bo kiedy wci膮gniesz w to prawnik贸w, nie b臋d臋 musia艂a proponowa膰 ci 偶adnego uk艂adu. Musz臋 ci powiedzie膰, Kevin, 偶e na sam膮 my艣l o uk艂adzie z tob膮 robi艂o mi si臋 niedobrze. A mam bardzo mocny 偶o艂膮dek, prawda Peabody?

- Jak ze stali, pani porucznik.

- Tak jest, jak ze stali. - Eve poklepa艂a si臋 po brzuchu. - Ale tobie uda艂o si臋 w nim zamiesza膰. Teraz wreszcie odzyska艂am spok贸j, wyobra偶aj膮c sobie, jak sp臋dzasz reszt臋 偶ycia w celi, bez swoich 艣licznych ubra艅, pod czu艂膮 opiek膮 Wielkiego Willa. Odepchn臋艂a si臋 od sto艂u. - Kiedy za chwil臋 twoje miejsce zajmie Lucias, zn贸w zrobi mi si臋 troch臋 niedobrze. Bo on na pewno przystanie na uk艂ad i zwali wszystko na ciebie. Peabody, jak wygl膮daj膮 notowania bukmacher贸w w tej kwestii?

- Trzy do pi臋ciu na Dunwooda, pani porucznik.

- Musz臋 szybko postawi膰 pieni膮dze. No dobra, wzywamy tego prawnika, Kevin. Przerwa w przes艂uchaniu. Podejrzany domaga si臋 przedstawiciela. - Ruszy艂a do drzwi.

- Poczekaj.

Jej oczy, zimne jak l贸d, trafi艂y na wzrok Peabody.

- Co艣 ci przysz艂o do g艂owy, Kevin? - spyta艂a Eve.

- Zastanawia艂em si臋 tylko ... pytam z czystej ciekawo艣ci, co rozumiesz przez uk艂ad.

- Przykro mi, nie mog臋 o tym m贸wi膰, bo poprosi艂e艣 o prawnika.

- Prawnik mo偶e poczeka膰.

Mam ci臋, pomy艣la艂a i odwr贸ci艂a si臋 do niego.

- Wznowi膰 nagrywanie. Kontynuacja przes艂uchania, te same podmioty. Kevin, powt贸rz to, co powiedzia艂e艣 przed chwil膮.

- Prawnik mo偶e zaczeka膰. Chcia艂bym wiedzie膰, co rozumiesz przez uk艂ad.

- B臋d臋 potrzebowa艂a jakich艣 tabletek na wzmocnienie 偶o艂膮dka. - Westchn臋艂a i usiad艂a. - Wiesz, co musisz zrobi膰, Kevin? Musisz opowiedzie膰 mi dok艂adnie, jak to wszystko wygl膮da艂o. Krok po kroku. Musisz okaza膰 skruch臋 i ch臋膰 poprawy. Je艣li to zrobisz, wstawi臋 si臋 za tob膮. Poprosz臋, 偶eby zapewnili ci lepsze warunki, oddzielili od innych wi臋藕ni贸w.

- Nie rozumiem. Co to za uk艂ad? My艣lisz, 偶e p贸jd臋 do wi臋zienia?

- Och, Kevin, Kevin. - U艣miechn臋艂a si臋, westchn臋艂a. - Wiem, 偶e tam p贸jdziesz. To, co zdarzy si臋 p贸藕niej, zale偶y tylko od ciebie. - Chc臋 zosta膰 uniewinniony.

- A ja chc臋 艣piewa膰 w rewiach na Broadwayu. 呕adne z nas nie ma szans na realizacj臋 tych pi臋knych marze艅. Mamy twoje DNA, ty g艂upi bucu. Nie chcia艂o ci si臋 nawet zadba膰 o kondom. Mamy twoj膮 sperm臋, twoje odciski palc贸w. Wiesz, do czego potrzebna jest ta pr贸bka, kt贸r膮 pobrali ci przed chwil膮? Za kilka minut b臋dziemy znali wyniki. B臋dzie pasowa艂a do tego, co zostawi艂e艣 w Brynie i Monice, oboje dobrze o tym wiemy. A kiedy ju偶 dostan臋 to potwierdzenie, kiedy b臋d臋 trzyma膰 je w r臋ce, zabawa si臋 sko艅czy. Wszyscy prawnicy 艣wiata nie b臋d膮 w stanie wyci膮gn膮膰 ci臋 z tego.

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮, w jej twarz, w oczy, i wiedzia艂.

- Musisz mi co艣 da膰. Jak膮艣 propozycj臋 ugody, jak膮艣 nadziej臋.

Mam pieni膮dze ...

Pochwyci艂a go za koszul臋 na piersiach, omal nie zrywaj膮c si臋 z krzes艂a.

- Proponujesz mi 艂ap贸wk臋, Kevin? Mam doda膰 pr贸b臋 przekupstwa policjanta do listy twoich grzech贸w?

- Nie, nie, ja tylko ... Potrzebuj臋 pomocy. - Pr贸bowa艂 si臋 zdoby膰 na spokojny, pojednawczy u艣miech. - Nie mog臋 p贸j艣膰 do wi臋zienia. To nie jest miejsce dla mnie. To by艂a tylko zabawa. Gra. To by艂 pomys艂 Luciasa. Wypadek.

- Zabawa, gra, pomys艂 kogo艣 innego, wypadek. - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - To ma by膰 jaki艣 quiz?

- Byli艣my znudzeni, to wszystko. Nudzili艣my si臋 i musieli艣my co艣 zrobi膰! To mia艂a by膰 tylko zabawa, powt贸rka wielkiego eksperymentu jego dziadka. Potem wszystko si臋 popieprzy艂o. To by艂 wypadek. Ona nie mia艂a umrze膰.

- Kto nie mia艂 umrze膰, Kevin?

- Ta pierwsza kobieta. Bryna. Ja jej nie zabi艂em. To by艂 wypadek.

Eve opad艂a na oparcie krzes艂a.

- Powiedz mi, jak to si臋 sta艂o, Kevin. Opowiedz mi o wszystkim.

Godzin臋 p贸藕niej Eve wysz艂a z pokoju przes艂ucha艅, przyciskaj膮c d艂onie do oczu.

- 偶a艂osny, bolesny wrz贸d na ty艂ku ludzko艣ci.

- Tak jest, pani porucznik. Owin臋艂a艣 go sobie wok贸艂 palca - doda艂a Peabody. - Ca艂y pluton prawnik贸w nie znajdzie najmniejszej dziury w tym zeznaniu. Facet przepad艂 z kretesem.

- Tak. Ale ten drugi nie da si臋 tak 艂atwo z艂ama膰. Przygotuj zesp贸艂, Peabody. Ci sami ludzie co w parku. Zaraz dostan臋 nakaz aresztowania Dunwooda. Zas艂u偶yli na udzia艂 w akcie drugim.

- Ju偶 si臋 robi. Dallas?

- Co?

- Naprawd臋 chcesz 艣piewa膰 w rewiach na Broadwayu?

- A kto by nie chcia艂? - Eve wyj臋艂a komunikator, by poprosi膰 o nakaz aresztowania. Zadzwoni艂 w jej d艂oni. - Dallas, s艂ucham. - Moje biuro - rozkaza艂 Whitney. - Natychmiast.

- Tak jest. Co mu si臋 sta艂o? - mrukn臋艂a. - Zbierz zesp贸艂, Peabody. Chc臋 pojecha膰 po Dunwooda najp贸藕niej za godzin臋.

Jej umys艂 wci膮偶 by艂 zaprz膮tni臋ty zeznaniami Kevina Morana i nadziej膮 na rych艂e aresztowanie Dunwooda, kiedy wkroczy艂a do gabinetu szefa. Gotowa by艂a z艂o偶y膰 mu ustny raport. Jej plany gwa艂townie si臋 zmieni艂y, gdy obok komendanta zobaczy艂a Renfrew i jakiego艣 obcego m臋偶czyzn臋.

Whitney przem贸wi艂 do niej, nie wstaj膮c zza biurka.

- Pani porucznik, to jest kapitan Hayes. Zdaje si臋, 偶e zna ju偶 pani detektywa Renfrew.

- Tak jest.

- Detektyw Renfrew przyszed艂 tu ze swoim kapitanem. Chce z艂o偶y膰 oficjaln膮 skarg臋 w sprawie pani zachowania podczas 艣ledztwa dotycz膮cego 艣mierci Theodore'a McNamary. Mam nadziej臋, 偶e uda nam si臋 tego unikn膮膰, dlatego wezwa艂em tu pani膮, by przedyskutowa膰 spraw臋.

W g艂owie hucza艂o jej od nadmiaru wra偶e艅, w brzuchu burcza艂o z g艂odu.

- Niech sobie pisze, co chce.

- Pani porucznik, ani ja, ani ten wydzia艂 nie chce si臋 bawi膰 z papierkow膮 robot膮, je艣li mo偶na tego unikn膮膰.

- Nie obchodzi mnie to, czego chce pan i wydzia艂. - Jej s艂owa i ton g艂osu wywo艂a艂y dziwny b艂ysk w oczach Whitneya. - Napisz t臋 skarg臋, Renfrew. Napisz j膮, a ja ci臋 wyko艅cz臋.

- M贸wi艂em wam. - Renfrew u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co. - 呕adnego szacunku dla odznaki, 偶adnego szacunku dla innych oficer贸w. Wchodzi na miejsce przest臋pstwa, panoszy si臋, pr贸buje mnie zastraszy膰, podwa偶a m贸j autorytet. Wypytywa艂a technik贸w z mojej ekipy po tym, jak kaza艂em jej odej艣膰 z miejsca zbrodni. Bez mojej zgody i wiedzy przepytuje lekarza o cia艂o.

Whitney podni贸s艂 r臋k臋, powstrzymuj膮c t臋 tyrad臋. - Pani odpowied藕, pani porucznik?

- Chce pan pozna膰 moj膮 odpowied藕? Prosz臋 bardzo. - W艣ciek艂a, wyj臋艂a z kieszeni dysk i rzuci艂a go na biurko komendanta. - Oto moja odpowied藕. Oficjalny zapis. Ty idioto - zwr贸ci艂a si臋 Renfrew. - Chcia艂am pu艣ci膰 to p艂azem. To by艂 m贸j b艂膮d. Nikt nie powinien przepuszcza膰 takim gliniarzom jak ty. My艣lisz, 偶e odznaka chroni ci臋 w jaki艣 spos贸b? 呕e to m艂ot, kt贸rym mo偶esz wali膰 na prawo i lewo? To twoja pieprzona odpowiedzialno艣膰, tw贸j cholerny obowi膮zek, a nie tarcza i bro艅.

Hayes otworzy艂 usta, by co艣 powiedzie膰, lecz Whitney uciszy艂 go nieznacznym gestem d艂oni.

- Ty b臋dziesz mi m贸wi膰 o odpowiedzialno艣ci? - Renfrew opar艂 r臋ce na biodrach, pochylaj膮c si臋 do przodu. - Wszyscy wiedz膮, 偶e gnoisz innych gliniarzy, Dallas. Siedzisz w kieszeni Biura Spraw Wewn臋trznych. Jeste艣 ich dziewczyn膮 na posy艂ki.

- Nie musz臋 usprawiedliwia膰 si臋 przed tob膮 z tego, co zrobi艂am ze sto dwudziestk膮 贸semk膮. Chyba zapomnia艂e艣, 偶e umierali wtedy gliniarze. Chcesz ich nazwiska? Mog臋 ci je poda膰, bo mam je w g艂owie. Sta艂am nad nimi, Renfrew, ty nie. Chcesz mi za to do艂o偶y膰? Trzeba by艂o wynie艣膰 to poza wydzia艂, poza 艣ledztwo w sprawie morderstwa. Chcesz si臋 na mnie m艣ci膰, to nie r贸b tego kosztem zmar艂ych, kt贸rych powinni艣my broni膰. Prosi艂am ci臋, 偶eby艣 poda艂 mi informacje istotne dla twojego i dla mojego 艣ledztwa, 偶eby艣my mogli szybciej zamkn膮膰 obie sprawy.

- Moje 艣ledztwo w sprawie napadu rabunkowego nie ma nic wsp贸lnego z twoimi morderstwami. A ty nie masz prawa wchodzi膰 na miejsce zbrodni bez pozwolenia. Nie masz prawa nagrywa膰 rozm贸w w takim miejscu, a je艣li to zrobisz, mog臋 podwa偶y膰 wszystko, co zosta艂o tam powiedziane.

- Ty nad臋ty, egoistyczny, niedouczony debilu. Twoja sprawa nie ma nic wsp贸lnego z napadem rabunkowym. Przed chwil膮 wpakowa艂am za kratki jednego z morderc贸w McNamary.

Renfrew wyskoczy艂 z krzes艂a.

- Przes艂uchiwa艂a艣 mojego podejrzanego?

- Mojego podejrzanego, kt贸rego przes艂uchiwa艂am w sprawie mojego 艣ledztwa. M贸wi艂am ci ju偶, dupku, 偶e te sprawy s膮 ze sob膮 powi膮zane. Gdyby艣 nie pr贸bowa艂 tego za艂atwi膰 w najprostszy, naj艂atwiejszy spos贸b, gdyby艣 cho膰 przez chwil臋 mnie s艂ucha艂, mia艂by艣 ju偶 zamkni臋t膮 spraw臋 i premi臋 w kieszeni. Nie pr贸buj si臋 mnie wi臋cej czepia膰, idioto, albo zerw臋 ci t臋 odznak臋 i ka偶臋 j膮 zje艣膰.

- Wystarczy, pani porucznik.

- Nie, nie wystarczy. - Odwr贸ci艂a si臋 do Whitneya. - Nie wystarczy. W艂a艣nie wys艂ucha艂am dwudziestodwuletniego ch艂opaka, kt贸ry opowiedzia艂 mi o grze, jak膮 wymy艣li艂 na sp贸艂k臋 ze swoim psychopatycznym przyjacielem. Zbierali punkty, p艂acili po dolarze za punkt, a wygrywa艂 ten, kto zabi艂 wi臋cej kobiet w bardziej pomys艂owy spos贸b. Truli je narkotykami, gwa艂cili i zabijali dla zabawy, dla chorej satysfakcji. A kiedy McNamara zorientowa艂 si臋, co robi jego wnuk ze swoim kole偶k膮, i powiedzia艂 im o tym, rozbili mu g艂ow臋, podali stymulant, kt贸ry podtrzymywa艂 go przy 偶yciu, rozebrali do naga, jeszcze raz rozbili g艂ow臋, tym razem ju偶 do ko艅ca, i wrzucili do rzeki, ale i tu mia艂 pecha, bo trafi艂 na takiego idiot臋 jak Renfrew. Trzy osoby nie 偶yj膮, jedna le偶y w szpitalu. Tylko dlatego, 偶e jaki艣 gliniarz nie lubi innego gliniarza, mog艂o by膰 ich wi臋cej. Wi臋c to nie wystarczy. Nigdy.

- Je艣li chcesz zwali膰 na mnie to, co sama spieprzy艂a艣 ... - zacz膮艂 Renfrew.

- Prosz臋 milcze膰, detektywie - przerwa艂 mu Hayes, wstaj膮c powoli z krzes艂a.

- Kapitanie ...

- Powiedzia艂em, milcze膰. Nie b臋dziemy wnosi膰 偶adnej skargi.

Je艣li porucznik Dallas chce to zrobi膰 ... - Nie, nie b臋d臋 pisa膰 偶adnej skargi. Hayes sk艂oni艂 lekko g艂ow臋.

- Wi臋c jest pani lepszym cz艂owiekiem ode mnie. Chcia艂bym otrzyma膰 kopi臋 tego dysku, komendancie.

- Oczywi艣cie.

- Zapoznam si臋 z jego zawarto艣ci膮 i podejm臋 odpowiednie kroki. Spr贸buj tylko otworzy膰 usta, Renfrew, a sam wnios臋 na ciebie skarg臋. Wyjd藕 st膮d. To rozkaz.

Renfrew zatrz膮s艂 si臋 z oburzenia.

- Tak jest, ale oficjalnie protestuj臋 przeciwko takiemu post臋powaniu.

- Przyj膮艂em do wiadomo艣ci. - Hayes poczeka艂, a偶 Renfrew zatrza艣nie za sob膮 drzwi. - Komendancie, chcia艂em pana przeprosi膰 za ca艂e to zamieszanie i za nieodpowiednie zachowanie mojego oficera.

- Pa艅skiemu oficerowi brak dyscypliny, kapitanie.

- Potrzebuje kopa w ty艂ek, komendancie, i obiecuj臋 panu, 偶e go dostanie. Przepraszam tak偶e pani膮, pani porucznik. - Niepotrzebnie, kapitanie.

- Po raz pierwszy nie podzielam dzi艣 pani opinii, pani porucznik.

Renfrew to k艂opotliwe dziecko, ale, przynajmniej na razie, moje dziecko. Prowadz臋 czysty wydzia艂, bior臋 pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰 za brudy, kt贸re si臋 w nim trafiaj膮. Dzi臋kuj臋 za czas, kt贸ry zechcia艂 mi pan po艣wi臋ci膰, komendancie.

Hayes ruszy艂 do drzwi, ale zatrzyma艂 si臋 jeszcze i odwr贸ci艂.

- Pani porucznik, sier偶ant Clooney i ja pracowali艣my razem.

Poszed艂em go odwiedzi膰 po tamtych wydarzeniach. Powiedzia艂, 偶e jest pani gliniarzem uczciwym do szpiku ko艣ci i 偶e si臋 cieszy, 偶e to w艂a艣nie pani go wsadzi艂a. Nie wiem, czy dla pani ma to jakie艣 znaczenie, ale dla niego mia艂o.

Skin膮艂 jeszcze raz g艂ow膮, wyszed艂 i cicho zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. - Kawy, pani porucznik? - Kiedy zostali sami, Whitney wsta艂 i podszed艂 do autokucharza. - Nie, dzi臋kuj臋.

- Prosz臋 usi膮艣膰.

- Komendancie, przepraszam za brak szacunku i niesubordynacj臋. Moje zachowanie by艂o ...

- Imponuj膮ce - przerwa艂 jej Whitney. - Nie psuj teraz tego wra偶enia, przypominaj膮c sobie, kto rz膮dzi w tym pokoju.

Skrzywi艂a si臋, szukaj膮c w my艣lach odpowiednich s艂贸w. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

- Nie prosi艂em o nic takiego. - Zani贸s艂 swoj膮 kaw臋 do biurka. - Ale gdybym prosi艂, zacz膮艂bym od pytania, ile godzin spa艂a艣 ostatniej nocy.

- Ja nie ...

- Odpowiedz na pytanie.

- Kilka.

- A poprzedniej?

- Nie wiem.

- Prosi艂em, 偶eby艣 usiad艂a - przypomnia艂 jej. - Mam to powt贸rzy膰 jako rozkaz?

Usiad艂a.

- Nigdy nie widzia艂em, jak sztorcujesz oficera ... cho膰 s艂ysza艂em r贸偶ne plotki - doda艂 z ch艂odnym u艣miechem. - Teraz mog臋 spokojnie powiedzie膰, 偶e zas艂u偶y艂a艣 na swoj膮 reputacj臋. Zrobi艂a艣 to, co nale偶a艂o, w sprawie Clooneya i sto dwudziestki 贸semki. To nie znaczy, 偶e nie oberwiesz za to po uszach.

- Wiem, komendancie.

Patrzy艂 przez chwil臋 na jej twarz. Widzia艂 oznaki zm臋czenia, smutku i gniewu, wiedzia艂, 偶e Eve goni resztk膮 si艂. - Odznaka nie dowarto艣ciowuje cz艂owieka, Eve. To dzia艂a w drug膮 stron臋.

Zamruga艂a gwa艂townie, zaskoczona, 偶e zwr贸ci艂 si臋 do niej po imieniu.

- Tak, komendancie. Wiem.

- Jeste艣 prawdziw膮 profesjonalistk膮 i niezwyk艂ym cz艂owiekiem.

To budzi w pewnych ludziach zawi艣膰 i oburzenie. Renfrew jest tego doskona艂ym przyk艂adem.

- Jego opinia zupe艂nie mnie nie obchodzi, komendancie.

- Mi艂o mi to s艂ysze膰. Masz zeznanie Kevina Morana?

- Tak jest. - Zacz臋艂a si臋 podnosi膰, by z艂o偶y膰 ustny raport, on nakaza艂 jej jednak gestem, by z powrotem usiad艂a.

- W tej chwili nie potrzebuj臋 oficjalnego raportu. I tak sporo ju偶 wykrzycza艂a艣. Masz ju偶 nakaz aresztowania Dunwooda?

- Poprosi艂am o niego. Powinien czeka膰 w moim biurze.

- Wi臋c zajmij si臋 tym. - Whitney poci膮gn膮艂 艂yk kawy, kiedy Eve wsta艂a z krzes艂a. - Daj mi zna膰, kiedy ju偶 go dopadniecie. B臋dziemy musieli zwo艂a膰 konferencj臋 prasow膮. Potem masz wr贸ci膰 do domu i wyspa膰 si臋 porz膮dnie. To rozkaz.

Kiedy wysz艂a, podni贸s艂 dysk i obr贸ci艂 go w d艂oni. Uczciwa do szpiku ko艣ci, pomy艣la艂. To by艂 dobry opis. Obserwuj膮c, jak 艣wiat艂o odbija si臋 od srebrnej powierzchni dysku, zadzwoni艂 do swego szefa, Tibble'a, by powiedzie膰 mu o zako艅czeniu sprawy.

Kusi艂o j膮, by po prostu wysadzi膰 w powietrze masywne drzwi i wpa艣膰 do domu z ca艂膮 ekip膮 uzbrojonych po z臋by antyterroryst贸w . Okoliczno艣ci sprawy i waga zarzut贸w w pe艂ni usprawiedliwia艂yby takie post臋powanie.

By艂aby to naprawd臋 imponuj膮ca, niezwykle efektowna akcja. A w艂a艣ciwie nie tyle efektowna, co efekciarska.

Eve odp臋dzi艂a od siebie t臋 wizj臋 i tylko z Peabody przy boku podesz艂a do drzwi.

- Wszystkie posterunki obstawione?

- Tak jest - odezwa艂 si臋 w jej uchu g艂os Feeneya. - Je艣li spr贸buje si臋 wymkn膮膰, zgarniemy go.

- Dobra. - Spojrza艂a na asystentk臋. - Ale on si臋 nam nie wymknie.

- Nie w tym 偶yciu.

Eve nacisn臋艂a dzwonek u drzwi i zacz臋艂a odlicza膰 sekundy.

Dosz艂a do dziesi臋ciu, gdy otworzy艂 im android.

- Pami臋tasz mnie? - Wyszczerzy艂a do niego z臋by w u艣miechu. Chcia艂abym rozmawia膰 z panem Dunwoodem.

- Tak jest, pani porucznik. Prosz臋 wej艣膰. Powiem panu Dunwoodowi, 偶e pani tu jest. Mog臋 pani膮 czym艣 pocz臋stowa膰? - Nie, dzi臋kuj臋.

- Jak sobie pani 偶yczy. Prosz臋 tu poczeka膰.

Odszed艂, sztywny i oficjalny w swoim czarnym uniformie.

- Gdyby Roarke wywali艂 Summerseta i kupi艂 androida, codziennie by艂abym traktowana tak uprzejmie.

- Tak. - Peabody u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Nie cierpia艂aby艣 tego.

- Kto tak m贸wi?

- Ci, kt贸rzy znaj膮 ci臋 najlepiej.

- My艣la艂am, 偶e to ja znam siebie najlepiej - mrukn臋艂a. - Dlaczego uwa偶asz ... wr贸cimy do tego. - Eve dojrzawszy nadchodz膮cego Dunwooda. - Panie Dunwood.

- Pani porucznik. - On tak偶e ubrany by艂 na czarno, za spraw膮 lekkiego makija偶u nada艂 swej twarzy wyraz powagi i zatroskania. Ta sztuczka doskonale podzia艂a艂a na jego matk臋, by艂 wi臋c pewien, 偶e zrobi te偶 odpowiednie wra偶enie na glinach. - Ma pani jakie艣 wiadomo艣ci o moim dziadku? Sp臋dzi艂em ca艂y ranek z matk膮, a ona ... - Umilk艂 i odwr贸ci艂 wzrok, jakby stara艂 si臋 zapanowa膰 nad emocjami. - Byliby艣my wdzi臋czni za jakiekolwiek wiadomo艣ci. Cokolwiek, co pomog艂oby nam doszuka膰 si臋 jakiego艣 sensu w naszej stracie.

- My艣l臋, 偶e mog臋 panu by膰 w tym pomocna. Aresztowali艣my ju偶 kogo艣.

Spojrza艂 na ni膮 - ledwie uchwytny moment zaskoczenia, natychmiast ukryty za mask膮 powagi.

- Nawet pani nie wie, co to dla nas znaczy. Bardzo zale偶y nam na tym, by sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰.

- Ja te偶 si臋 ciesz臋. - Efekciarstwo, pomy艣la艂a. W ko艅cu i tak sobie na to pozwoli艂a. I bardzo dobrze. - W艂a艣ciwie morderstwa dokona艂y dwie osoby. Jedna jest ju偶 oskar偶ona, a wkr贸tce aresztujemy drug膮.

- Dwie? Dw贸ch przeciwko bezbronnemu starcowi - powt贸rzy艂, udanie odgrywaj膮c w艣ciek艂o艣膰. - Chc臋, 偶eby cierpieli. Chc臋, 偶eby zap艂acili za sw贸j ohydny czyn.

- 艁膮czy nas to samo pragnienie. Wi臋c zaczynajmy. Luciasie Dunwood, jest pan aresztowany.

B艂yskawicznie wyj臋艂a bro艅, kiedy cofn膮艂 si臋 o krok.

- Och, prosz臋 - zach臋ca艂a go. - Uciekaj. Nie mia艂am okazji u偶y膰 tego na twoim koledze, Kevinie, a bardzo mnie kusi艂o.

- Ty g艂upia suko.

- Przyjmuj臋 suk臋, ale do diab艂a, kt贸re z nas dwojga p贸jdzie za kratki? G艂upi jest ten, kto g艂upio post臋puje. R臋ce do g贸ry i za g艂ow臋. Ju偶.

Podni贸s艂 r臋ce, a kiedy odwr贸ci艂a go twarz膮 do 艣ciany, zaatakowa艂. Mo偶e mu na to pozwoli艂a. Eve nie mia艂a zamiaru zadr臋cza膰 si臋 tym pytaniem. Kiedy j膮 jednak pchn膮艂, polecia艂a do ty艂u, pozwoli艂a mu wzi膮膰 zamach. Potem zanurkowa艂a pod jego pi臋艣ci膮 i wymierzy艂a mu dwa pot臋偶ne ciosy w brzuch.

- Stawianie czynnego oporu - powiedzia艂a, kiedy opad艂 na kolana i zwymiotowa艂. - Kolejny punkt oskar偶enia. - Pchn臋艂a go na pod艂og臋, potem postawi艂a stop臋 na jego szyi. - Nie dodam do tego napa艣ci na policjanta, bo chybi艂e艣. W艂贸偶 kajdanki temu klownowi, Peabody, a ja odczytam mu list臋 zarzut贸w i jego prawa.

Nim sko艅czy艂a, domaga艂 si臋 prawnika.

21

Niebo by艂o jeszcze b艂臋kitne, g艂臋bokim, sennym b艂臋kitem wieczoru, kiedy wesz艂a na stopnie schod贸w prowadz膮cych do jej domu. Po raz pierwszy od kilku dni umys艂 Eve by艂 na tyle czysty i spokojny, by zarejestrowa膰 艣piew ptak贸w i delikatn膮 wo艅 kwiat贸w.

Przez moment zastanawia艂a si臋, czy nie usi膮艣膰 po prostu na schodach i nie syci膰 si臋 tym wszystkim - tymi s艂odkimi i prostymi przyjemno艣ciami, kt贸re oferowa艂 jej 艣wiat. 艢wiadomo艣膰, 偶e otacza j膮 co艣 wi臋cej ni偶 艣mier膰 i krew rozlewana przez tych, kt贸rzy my艣l膮 jedynie o sobie, stanowi艂a o r贸偶nicy pomi臋dzy 偶yciem i powolnym obumieraniem.

W ko艅cu jednak zerwa艂a fioletowy kwiat z donicy i wesz艂a do 艣rodka. Czeka艂o tam na ni膮 co艣, czego chcia艂a bardziej ni偶 艣wie偶ego powietrza.

Summerset spojrza艂 na kwiat w jej d艂oni i skrzywi艂 si臋 z niesmakiem.

- Pani porucznik, kwiaty w donicach tworz膮 starannie zaaran偶owane kompozycje. To nie s膮 kwiaty ci臋te i nie nale偶y ich tak traktowa膰.

- Nie uci臋艂am go. Zerwa艂am. Jest w domu?

- W swoim gabinecie. Je艣li chce pani kompozycj臋 z werben, mo偶e j膮 pani zam贸wi膰 u ogrodnika.

- Ple, ple, ple - powiedzia艂a, wchodz膮c na stopnie. - Bla, bla, bla.

Kamerdyner skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮. Jego lekarstwa najwyra藕niej przywr贸ci艂y jej zdrowie.

Roarke sta艂 przy oknie i rozmawia艂 z kim艣 przez 艂膮cze.

Rozmowa dotyczy艂a prototypu jakiego艣 nowego systemu przesy艂ania danych i pe艂na by艂a specjalistycznych okre艣le艅, zupe艂nie dla Eve niezrozumia艂ych. Nie s艂ucha艂a wi臋c s艂贸w, lecz melodii jego g艂osu.

Irlandzki akcent przyprawia艂 j膮 od czasu do czasu o dreszcze, przywo艂ywa艂 mgliste obrazy wojownik贸w i ognisk. I poezji. Mo偶e po prostu niekt贸re kobiety nie potrafi膮 reagowa膰 inaczej na takie bod藕ce.

Mo偶e za dziesi臋膰 czy dwadzie艣cia lat przywyknie do tego. Do niego.

Zachodz膮ce s艂o艅ce oblewa艂o go z艂otym, roziskrzonym blaskiem.

Zwi膮za艂 w艂osy z ty艂u, zajmowa艂 si臋 wi臋c wcze艣niej czym艣, co wymaga艂o absolutnego skupienia.

Blask s艂o艅ca utworzy艂 wok贸艂 jego g艂owy aureol臋, na kt贸r膮 wcale nie zas艂ugiwa艂, lecz kt贸ra doskonale pasowa艂a do jego wygl膮du. Na ekranie telewizora spiker odczytywa艂 w艂a艣nie jakie艣 wiadomo艣ci. Kilkakrotnie rozleg艂 si臋 sygna艂 艂膮cza, wreszcie, zignorowany, ucich艂.

Pok贸j wype艂nia艂a nieuchwytna atmosfera pieni臋dzy, w艂adzy. To w艂a艣nie by艂 Roarke. Eve czu艂a, jak ro艣nie w niej nieodparte pragnienie, pragnienie silniejsze od wszystkich innych potrzeb.

I wtedy odwr贸ci艂 si臋 do niej.

Wpatrzona w jego oczy, przesz艂a przez pok贸j, pochwyci艂a za koszul臋 m臋偶a, przyci膮gn臋艂a do siebie i zamkn臋艂a jego usta poca艂unkiem.

G艂os w s艂uchawkach na jego g艂owie wci膮偶 rozbrzmiewa艂, ledwie s艂yszalny przez huk rozpalonej krwi. Roarke pochwyci艂 jej biodra i napar艂 na nie z ca艂膮 si艂膮.

- P贸藕niej - mrukn膮艂 do mikrofonu, 艣ci膮gn膮艂 ca艂e urz膮dzenie z g艂owy i odrzuci艂 na bok. - Witaj w domu, pani porucznik, i gratulacje. - Podni贸s艂 r臋k臋, by pog艂aska膰 jej w艂osy. - Widzia艂em twoj膮 konferencj臋 prasow膮 na 75.

- Wi臋c wiesz, 偶e ju偶 po wszystkim. - Poda艂a mu kwiat. Dzi臋kuj臋 za pomoc.

- Prosz臋 bardzo. - Nie odrywaj膮c spojrzenia od jej oczu, pow膮cha艂 kwiat. - Czy mog臋 ci jeszcze w czym艣 pom贸c?

- Owszem. - 艢ci膮gn臋艂a opask臋 z jego w艂os贸w. - Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie.

- Naprawd臋? M贸j harmonogram jest teraz troch臋 napi臋ty, ale chc臋 wype艂ni膰 sw贸j obywatelski obowi膮zek. - W艂o偶y艂 kwiatek za jej ucho. - C贸偶 to za zadanie? Prosz臋 o dok艂adne wytyczne.

- O dok艂adne wytyczne?

- Tak, bardzo ... bardzo dok艂adne.

艢miej膮c si臋, wskoczy艂a mu na biodra i oplot艂a nogami. - Chc臋, 偶eby艣 rozebra艂 si臋 do naga.

- Ach, tajna operacja. - Tul膮c j膮 do siebie, ruszy艂 w stron臋 windy. - Czy jest niebezpieczna?

- 艢miertelnie niebezpieczna. Oboje mo偶emy straci膰 偶ycie. Gdy wszed艂 ju偶 do windy, przycisn膮艂 Eve do 艣ciany. Czu艂 jej si艂臋 i ... oddanie.

- G艂贸wna sypialnia - poleci艂 i przez chwil臋 syci艂 si臋 smakiem jej ust. - Uwielbiam ryzyko - o艣wiadczy艂 wreszcie. - Powiedz mi co艣 wi臋cej.

- Zadanie to wymaga ogromnego wysi艂ku fizycznego. Wyczucie rytmu ... - zach艂ysn臋艂a si臋, gdy poczu艂a na szyi z臋by m臋偶a - .. j czasu musz膮 by膰 idealnie skoordynowane.

- Pracuj臋 nad tym - powiedzia艂 cicho i wyni贸s艂 偶on臋 z windy. Kot, rozci膮gni臋ty na 艂贸偶ku niczym gruby w艂ochaty wa艂ek, podskoczy艂 w miejscu i sykn膮艂 z oburzeniem, kiedy opadli na materac tu偶 obok niego. Roarke wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i str膮ci艂 go z 艂贸偶ka. - To nie jest miejsce dla cywil贸w.

Eve parskn臋艂a 艣miechem i zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋.

- Rozbieraj si臋 - m贸wi艂a, pokrywaj膮c jego twarz gradem poca艂unk贸w. - Do naga. Chc臋 wbi膰 w ciebie z臋by.

Przetaczali si臋 po 艂贸偶ku, 艣ci膮gaj膮c z siebie ubrania. Koszula Eve zapl膮ta艂a si臋 w szelki do kabury i dopiero po d艂u偶szych zmaganiach uda艂o jej si臋 uwolni膰 od obu tych przedmiot贸w. Ich usta zn贸w spotka艂y si臋 w szalonym ta艅cu warg, z臋b贸w i j臋zyk贸w, kt贸ry jeszcze mocniej rozpala艂 jej krew i pragnienia.

Zerwa艂a z m臋偶a koszul臋, chcia艂a wbi膰 palce w twarde sploty jego mi臋艣ni, poczu膰 jego si艂臋.

Lecz on pochwyci艂 jej r臋ce i przytrzyma艂 je nad jej g艂ow膮.

Patrzy艂 na ni膮 bezdennymi b艂臋kitnymi oczyma, a偶 zacz臋艂a dr偶e膰 na ca艂ym ciele.

- Kocham ci臋. Najdro偶sza Eve. Moja. - Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i z艂o偶y艂 na jej ustach najdelikatniejszy z poca艂unk贸w, pozbawiaj膮c j膮 ca艂kowicie w艂asnej woli, zamieniaj膮c jej cia艂o w p艂ynn膮 rozkosz.

Potem powoli przesuwa艂 usta wzd艂u偶 jej brody i szyi. On wiedzia艂, pomy艣la艂a, serce dr偶a艂o jej z mi艂o艣ci, a oczy wype艂ni艂y si臋 艂zami. Wiedzia艂, 偶e ona potrzebuje czego艣 wi臋cej ni偶 cia艂a i 偶aru. Potrzebowa艂a czu艂o艣ci i szczero艣ci.

Zamkn臋艂a oczy i ch艂on臋艂a go ca艂膮 sob膮.

Czu艂, jak si臋 przed nim otwiera, jak mu si臋 poddaje. Nic nie dzia艂a艂o na niego r贸wnie mocno, jak jej oddanie. Kiedy akceptowa艂a ukryt膮 w nim czu艂o艣膰, odnajdywa艂 w sobie niezmierzone jej pok艂ady.

Delikatnie w臋drowa艂 ustami po sk贸rze Eve, ch艂on膮艂 jej smak.

Delikatnie pie艣ci艂 jej cia艂o, syci艂 si臋 kszta艂tem. Czu艂 pod j臋zykiem mocne bicie jej serca. Si臋gn臋艂a w d贸艂, by przytuli膰 do siebie jego g艂ow臋, gdy ca艂owa艂 jej piersi.

Pachnia艂a prysznicem z komendy, tanim myd艂em, kt贸rego tam u偶ywano. W takich chwilach chcia艂 j膮 rozpieszcza膰, sprawi膰, by zapomnia艂a o trudach, do kt贸rych by艂a przyzwyczajona. Wi臋c jego usta by艂y niczym balsam na jej ciele, dawa艂y jej ciep艂o, poprzedzaj膮ce 偶ar.

Unosi艂a si臋 na poduszce zmys艂贸w, poddawa艂a 艂agodnej, subtelnej przyjemno艣ci, kt贸ra otula艂a j膮 niczym mg艂a. Przeci膮gn臋艂a palcami przez jego w艂osy, mg艂a sta艂a si臋 rzek膮, a rzeka morzem rozkoszy. Wzdychaj膮c cicho, zanurzy艂a si臋 w Roarke'u bez reszty.

S艂ysza艂a, jak co艣 szepcze, przesuwaj膮c si臋 w d贸艂 jej cia艂a, w j臋zyku gaelickim, kt贸rego u偶ywa艂 w chwilach najwi臋kszych wzrusze艅. Brzmia艂o to jak muzyka, egzotycznie i romantycznie. - Co to znaczy? - spyta艂a, mrucz膮c jak kot.

- Moje serce. Jeste艣 moim sercem.

Pokrywa艂 poca艂unkami jej tu艂贸w, zafascynowany, jak zawsze, smuk艂ymi liniami jej cia艂a. Kry艂o si臋 w nim tak wiele si艂y i odwagi. W sercu, my艣la艂, pieszcz膮c jej piersi. W brzuchu. Musn膮艂 wargami jej brzuch, lekko niczym wiatr.

Zadr偶a艂a pod jego dotykiem, s艂ysza艂, jak wci膮ga g艂o艣no powietrze.

Mimo to nie spieszy艂 si臋, pie艣ci艂 j膮 powoli, niemal bole艣nie, a偶 jej oddech zamieni艂 si臋 w j臋k, a偶 ca艂e jej cia艂o zap艂on臋艂o pragnieniem.

Morze przyjemno艣ci, po kt贸rym spokojnie dryfowa艂a, zacz臋艂o si臋 teraz burzy膰. Rozkosz zamieni艂a si臋 w po偶膮danie, w g艂臋boki, przenikaj膮cy b贸l, kt贸ry pulsowa艂 w niej niczym g艂贸d. Wygi臋艂a si臋 w 艂uk pod jego chciwymi ustami i krzycza艂a.

Zdesperowany, w臋drowa艂 teraz w g贸r臋 jej cia艂a, wzniecaj膮c dziesi膮tki ognisk rozkoszy, rozpalaj膮c j膮 do bia艂o艣ci. Doprowadzaj膮c do szale艅stwa siebie i j膮.

- Wy偶ej, wy偶ej. - Dysz膮c ci臋偶ko, wsun膮艂 w ni膮 palce, zanurzaj膮c je w p艂ynnym 偶arze. - Chc臋 na ciebie patrze膰. Jeszcze raz.

- Bo偶e! - Kiedy orgazm wstrz膮sa艂 jej cia艂em, szeroko otworzy艂a zasnute mg艂膮 oczy.

Gdy unosi艂a si臋 jeszcze na fali ekstazy, zamkn膮艂 jej usta w poca艂unku, ta艅czy艂 j臋zykiem wok贸艂 j臋zyka Eve, a偶 ich oddechy uspokoi艂y si臋 nieco, zwolni艂y. Potem powoli, bardzo powoli si臋 w ni膮 wsun膮艂.

Przywar艂a spojrzeniem do jego oczu, zapatrzy艂a si臋 w ich g艂臋bi臋.

Mi艂o艣膰, niczym srebrny aksamit, okry艂a czerwon膮 mg艂臋 nami臋tno艣ci. Przy艂o偶y艂a d艂o艅 do jego policzka, kiedy poruszali si臋 w jednym rytmie, wsp贸lnym rytmie prawdziwych kochank贸w.

Gdy zn贸w wznios艂a si臋 na wy偶yn臋 rozkoszy, ogarn臋艂a j膮 ogromna wdzi臋czno艣膰, poczucie sp艂ywaj膮cej na ni膮 艂aski. Roarke pochyli艂 g艂ow臋 i uca艂owa艂 艂z臋, kt贸ra sp艂ywa艂a po jej policzku.

- Moje serce - powt贸rzy艂, a potem przytuli艂 si臋 do niej i po艂膮czy艂 z ni膮 w upojeniu.

Le偶a艂a zwini臋ta w k艂臋bek u jego boku. W pokoju panowa艂 p贸艂mrok, zwiastuj膮cy koniec d艂ugiego dnia. - Roarke.

- Hmm? Powinna艣 si臋 troch臋 przespa膰.

- Nie umiem znajdowa膰 w艂a艣ciwych s艂贸w tak 艂atwo jak ty.

Nigdy nie potrafi臋 ich znale藕膰, kiedy s膮 najbardziej potrzebne.

- Ja i tak je znam. - Bawi艂 si臋 ko艅c贸wkami jej w艂os贸w. Wy艂膮cz na jaki艣 czas umys艂, Eve, odpocznij troch臋.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮 i podnios艂a si臋 na poduszkach, by m贸c na niego patrze膰. Jak m贸g艂 by膰 tak doskona艂y, my艣la艂a, i nale偶e膰 w艂a艣nie do niej?

- Powt贸rz to, co m贸wi艂e艣 przedtem. To po irlandzku. Chc臋 powiedzie膰 ci to samo.

U艣miechn膮艂 si臋 i uj膮艂 jej d艂o艅.

- Nigdy nie uda ci si臋 tego wym贸wi膰.

- Owszem, uda mi si臋.

Wci膮偶 u艣miechni臋ty, powoli wypowiedzia艂 obco brzmi膮ce s艂owa i czeka艂, a偶 Eve spr贸buje je na艣ladowa膰. Patrzy艂a na m臋偶a z ogromn膮 powag膮, k艂ad膮c jego d艂o艅 na swym sercu, a swoj膮 na jego piersi i powtarzaj膮c powoli to wyznanie.

Widzia艂a, jak emocje gromadz膮 si臋 w jego oczach, wype艂niaj膮 je. Czu艂a mocne bicie jego serca.

- Jeste艣 ca艂ym moim 偶yciem, Eve.

Usiad艂 prosto, opieraj膮c czo艂o o jej g艂ow臋.

- Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki za ciebie - wyszepta艂 dr偶膮cym g艂osem. - Bogu dzi臋ki.

Nie chcia艂a spa膰, nam贸wi艂 j膮 wi臋c, by zjad艂a z nim kolacj臋 w 艂贸偶ku. Siedzia艂a po turecku na ko艂drze, poch艂aniaj膮c ogromn膮 porcj臋 spaghetti z mi臋sem.

Seks, dobre jedzenie i gor膮cy prysznic przywr贸ci艂y j膮 w pe艂ni do 偶ycia.

- Morano z艂ama艂 si臋 na przes艂uchaniu - zacz臋艂a.

- Powiedzia艂bym raczej, 偶e to ty go z艂ama艂a艣 - poprawi艂 j膮 Roarke. - Obserwowa艂em ci臋. - Widzia艂, jak wpatrywa艂a si臋 w szyb臋. W siebie sam膮. - Nie mia艂 poj臋cia, jakie to by艂o dla ciebie trudne.

- Nie takie trudne, bo wiedzia艂am, 偶e go z艂ami臋. Ale nie wiedzia艂am, 偶e tam jeste艣.

- Nale偶a艂em do zespo艂u operacyjnego. - Nawin膮艂 na widelec kilka nitek jej makaronu. - I lubi臋 patrze膰, jak pracujesz.

- Dla nich by艂a to tylko zabawa, a kobiety by艂y pionkami.

Jedyne, co musia艂am zrobi膰, to przyprze膰 Morana do muru, odebra膰 mu mo偶liwo艣膰 ruchu. Ten gnojek uwa偶a, 偶e to by艂a wina Dunwooda, a on sam pr贸bowa艂 tylko dotrzyma膰 mu kroku. 艢mier膰 Bankhead by艂a przypadkowa, Cline nie umar艂a, a McNamara ... c贸偶, w poj臋ciu Morana by艂 to rodzaj samoobrony. Patrzy艂am na niego i nie widzia艂am jakiego艣 szczeg贸lnego wyrachowania czy pod艂o艣ci. On jest po prostu pusty, s艂aby i pusty. To zabrzmi idiotycznie, ale on jest jak puste naczynie, kt贸re kto艣 wype艂ni艂 z艂em.

- Ca艂kiem trafne okre艣lenie. Dunwood to ca艂kiem inna para kaloszy, prawda?

- Zdecydowanie. - Podnios艂a kieliszek, poci膮gn臋艂a 艂yk wina, a potem si臋gn臋艂a do talerza m臋偶a, by spr贸bowa膰 jego spaghetti z sosem z ostryg. - Moje jest lepsze - uzna艂a, zadowolona. - Po tej pysk贸wce w biurze Whitneya ...

- Jakiej pysk贸wce?

- Ach, zapomnia艂am ci powiedzie膰.

Pomi臋dzy kolejnymi k臋sami makaronu i ziarnistego chleba, opowiedzia艂a o ca艂ym zaj艣ciu.

- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e praktycznie kaza艂am si臋 Whitneyowi zamkn膮膰. Powinien by艂 wyrzuci膰 mnie za to z biura.

- To inteligentny facet. I dobry gliniarz. A Renfrew to taki typ gliniarza, kt贸ry pozwala艂 mi bez przeszk贸d robi膰 pieni膮dze. W minionym i godnym ubolewania okresie mojego 偶ycia - doda艂 z powag膮, gdy Eve spojrza艂a na niego. - Wi臋cej ambicji ni偶 inteligencji, ograniczone spojrzenie na 艣wiat. Leniwy. - Si臋gn膮艂 jeszcze raz do talerza 偶ony. Mia艂a racj臋; jej spaghetti by艂o smaczniejsze. - Renfrew - kontynuowa艂 - to uciele艣nienie mojej 贸wczesnej opinii o gliniarzach. Opinii, kt贸r膮 zmieni艂em, poznawszy bli偶ej jedn膮 z przedstawicielek tego gatunku.

- Renfrew to rzeczywi艣cie dupek jakich ma艂o, ale jego kapitan ...

To solidny go艣膰. Poradzi sobie z tym. Tak czy siak ... - Odetchn臋艂a g艂臋boko. By艂a najedzona po dziurki w nosie, a wci膮偶 chcia艂a jeszcze. - Zabra艂am zesp贸艂, oczywi艣cie pr贸cz naszego cywilnego eksperta, do domu Dunwooda. Od razu za偶膮da艂 prawnika i nie chcia艂 ze mn膮 rozmawia膰. Nie jest g艂upi ani nie s艂aby. Pope艂ni艂 b艂膮d, uwa偶aj膮c, 偶e wszyscy inni s膮 g艂upi i s艂abi. To go zgubi.

- Nie, to ty go zgubisz.

Jego pochwa艂y by艂y dla niej niemal r贸wnie wa偶ne, jak wyznania mi艂osne.

- Naprawd臋 mnie lubisz, co?

- Najwyra藕niej. Mo偶e dasz mi reszt臋 twojego spaghetti?

Popchn臋艂a talerz w jego stron臋.

- Nim sko艅czyli艣my go spisywa膰, Dunwood mia艂 ju偶 trzech prawnik贸w. Twierdzi, 偶e nic nie wie, cho膰 rzeczywi艣cie zauwa偶y艂, 偶e jego przyjaciel Kevin dziwnie si臋 ostatnio zachowywa艂, wychodzi艂 o dziwnych porach, wk艂ada艂 dziwne ubrania.

- Przyja藕艅 to pi臋kna rzecz.

- Bez dw贸ch zda艅. Nie mamy jego DNA, a on o tym wie. Gra niewinn膮 ofiar臋, oburzonego obywatela, pozwala, by wypowiadali si臋 za niego prawnicy. Nawet nie mrugn膮艂 okiem, kiedy przywie藕li艣my pr贸bki z jego domowego laboratorium. Nie wzruszy艂 ramionami, jak mu powiedzia艂am, 偶e znale藕li艣my w jego szafie peruk臋 i garnitur, kt贸ry mia艂 na sobie morderca Grace Lutz. 呕e w jego 艂azience s膮 kosmetyki i masa plastyczna, kt贸re znale藕li艣my na jej ciele i po艣cieli. Twierdzi, 偶e u偶ywa艂 ich Kevin, a potem podrzuci艂 do jego apartamentu. To samo m贸wi o Carlu - doda艂a. Wiesz, tym dilerze narkotyk贸w. Nie ma o tym poj臋cia. To musia艂 by膰 Kevin.

- Co zamierzasz z tym zrobi膰?

- Feeney sprawdza teraz wszystkie komputery i 艂膮cza, kt贸re znale藕li艣my w ich domu. Na pewno co艣 z nich wygrzebie. Dunwood mia艂 si臋 spotka膰 z kim艣 tego wieczoru, kiedy zamordowa艂 dziadka, ale, jak s膮dz臋, dziewczyna nie przysz艂a. Znajdziemy j膮, przejrzymy korespondencj臋 i sprawdzimy, czy to spotkanie mia艂o si臋 odby膰 w klubie, w kt贸rym kupowa艂 drinki. Pr贸bki z laboratorium to prawdopodobnie Dziwka i Kr贸lik. Jego prawnicy b臋d膮 pewnie twierdzi膰, 偶e eksperymentowanie nie jest zabronione i 偶e musimy udowodni膰 u偶ycie lub/i dystrybucj臋 tych 艣rodk贸w. Ale to i tak jest mocny argument. B臋dziemy dr膮偶y膰 t臋 spraw臋 i spr贸bujemy po艂膮czy膰 go z tym Carlem, wykorzystuj膮c zeznania klientki Charlesa Monroego. Technicy badaj膮 pod艂ogi i 艣ciany w domu, na pewno znajd膮 艣lady krwi. Mamy te偶 zeznanie Morena. Mamy do艣膰 dowod贸w, 偶eby go zamkn膮膰 i oskar偶y膰. Materia艂y, kt贸re zbierzemy w ci膮gu kilku nast臋pnych dni, w zupe艂no艣ci wystarcz膮, 偶eby postawi膰 go przed s膮dem. - Widz膮c, 偶e Roarke zjad艂 ju偶 jej spaghetti, uprz膮tn臋艂a talerze z 艂贸偶ka. - Napuszcz臋 na niego Mir臋 doda艂a. - Ale nawet ona nie przebije si臋 艂atwo przez ten pancerz. Kiedy po艂膮czymy wszystkie dowody, poszlaki, profile psychologiczne i zeznanie Morena, b臋dziemy mieli go w gar艣ci. Nie ucieknie przed sprawiedliwo艣ci膮.

- A ty? Mo偶esz od tego uciec? Zostawi膰 to?

- Gdyby艣 zada艂 mi to pytanie wczoraj, zaprzeczy艂abym. - Eve odwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Ale teraz, kiedy uporz膮dkuj臋 wszystko, kiedy przes艂ucham go jeszcze kilka razy, przeka偶臋 spraw臋 prokuratorowi. I zostawi臋 to. Zawsze jest nast臋pny, Roarke, i gdybym nie potrafi艂a odej艣膰, nie mog艂abym stawi膰 mu czo艂a.

- Musimy odpocz膮膰, Eve. Sami, daleko st膮d. 呕adnych duch贸w, 偶adnych obowi膮zk贸w, 偶adnych smutk贸w. - Wyje偶d偶amy do Meksyku?

- Przynajmniej na pocz膮tek. Dwa tygodnie.

Otworzy艂a usta, gotowa poda膰 dziesi膮tki powod贸w, dla kt贸rych nie mo偶e wyje偶d偶a膰 na tak d艂ugo. Lecz patrz膮c na Roarke'a, rozmy艣li艂a si臋.

- Kiedy wyje偶d偶amy?

- Gdy tylko b臋dziesz mog艂a. Ja zadba艂em ju偶 o swoje interesy.

- Daj mi kilka dni na uporz膮dkowanie tej sprawy. A teraz musz臋 wykona膰 rozkaz komendanta. Kaza艂 mi si臋 porz膮dnie wyspa膰, bez wzgl臋du na to, jak膮 metod膮 uda mi si臋 to osi膮gn膮膰.

Roarke uni贸s艂 lekko brwi. - Wybra艂a艣 ju偶 t臋 metod臋?

- Tak. Jest absolutnie niezawodna. - Przysun臋艂a si臋 do niego.

艢ci膮gn臋艂a ju偶 jego szlafrok i mia艂a zaj臋te obie r臋ce, kiedy rozbrzmia艂 sygna艂 domowego 艂膮cza.

- Czego on chce, do diab艂a?! - zirytowa艂a si臋 Eve. - Nie wie, 偶e jeste艣my zaj臋ci?

- Pami臋taj, na czym sko艅czy艂a艣. - Roarke zablokowa艂 wideo i odebra艂 po艂膮czenie. - Summerset, je艣li dom nie stanie w ogniu ani nie znajdzie si臋 pod zmasowanym ogniem wroga, nie dzwo艅 do mnie a偶 do jutra.

- Przepraszam, 偶e przeszkadzam, ale przyszed艂 komendant Whitney. Mam mu powiedzie膰, 偶e pani porucznik go nie przyjmie? - Nie. Cholera! - Eve gramoli艂a si臋 ju偶 z 艂贸偶ka. - Zaraz zejd臋.

- Popro艣 go, 偶eby poczeka艂 w g艂贸wnym salonie - poleci艂 Roarke. - Zaraz do niego do艂膮czymy.

- To nie mo偶e by膰 nic dobrego, to nie mo偶e by膰 nic dobrego. Eve wysun臋艂a szuflad臋 i pochwyci艂a, co jej wpad艂o pod r臋k臋. On nie wpada do znajomych na piwo po pracy. Niech to szlag!

Nie trac膮c czasu na wk艂adanie bielizny, wci膮gn臋艂a stare d偶insy i policyjn膮 koszulk臋 z odprutymi r臋kawami. Wci膮偶 przeklinaj膮c, wskoczy艂a w buty.

Roarke tymczasem w艂o偶y艂 eleganckie czarne spodnie i idealnie wyprasowan膮 koszul臋.

- Wiesz, gdyby艣my si臋 tak nie spieszyli, chyba musia艂abym zwymiotowa膰.

- A czemu偶 to?

- Jak mo偶esz wystroi膰 si臋 jak jaki艣 model w ci膮gu nieca艂ych dw贸ch minut. - Rzuci艂a okiem na swoje odbicie w lustrze. Fatalnie - orzek艂a i wybieg艂a z pokoju.

W salonie, po艣r贸d polerowanego drewna i kryszta艂贸w, go艣膰 i Galahad przygl膮dali si臋 sobie z respektem. S艂ysz膮c kroki Eve, Whitney przerwa艂 ten kontakt wzrokowy - z wyra藕n膮 ulg膮.

- Pani porucznik, Roarke, przepraszam, 偶e nachodz臋 was w domu i psuj臋 wiecz贸r ...

- Nic nie szkodzi, komendancie - przerwa艂a mu szybko Eve. Czy co艣 si臋 sta艂o?

- Chcia艂em, 偶eby dowiedzia艂a si臋 pani o tym ode mnie, a nie od jakiego艣 nad臋tego prawnika. Adwokaci Luciasa Dunwooda poprosili o zwolnienie za kaucj膮.

Eve domy艣li艂a si臋 ju偶 ca艂ej reszty.

- Wypu艣cili go - sykn臋艂a przez z臋by. - Jaki s臋dzia wypuszcza za kaucj膮 cz艂owieka oskar偶onego o wielokrotne morderstwo?

- S臋dzia, kt贸ry jako przyjaciel Dunwood贸w i McNamar贸w, powinien by膰 odsuni臋ty od post臋powania. Stwierdzi艂, 偶e nie ma 偶adnych fizycznych dowod贸w przeciwko Dunwoodowi.

- B臋d膮 za kilka godzin - wtr膮ci艂a Eve.

- 呕e obci膮偶aj膮 go tylko zeznania Kevina Morana - ci膮gn膮艂 Whitney - 偶e nie by艂 wcze艣niej karany, 偶e jest cz艂onkiem szanowanej rodziny i zaledwie poprzedniego wieczoru dowiedzia艂 si臋 o tragicznej 艣mierci dziadka.

- O morderstwie - sprostowa艂a Eve. - Kt贸re sam pope艂ni艂.

- Jego matka by艂a obecna przy przes艂uchaniu. Prosi艂a osobi艣cie o wyznaczenie kaucji, by jedyny syn m贸g艂 uczestniczy膰 w uroczysto艣ci pogrzebowej jej ojca. Kaucja w wysoko艣ci pi臋ciu milion贸w zosta艂a natychmiast wp艂acona, a Dunwood oddany pod opiek臋 matki.

- My艣l. - Roarke po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Eve, nim ta mog艂a si臋 odezwa膰. - Ucieknie?

Eve wzi臋艂a g艂臋boki oddech, spr贸bowa艂a zapanowa膰 nad w艣ciek艂o艣ci膮.

- Nie. To nadal jest gra, tyle 偶e na innych zasadach. On chce wygra膰. Jest wkurzony, bo pokrzy偶owa艂am mu szyki, wi臋c mo偶e zrobi膰 fa艂szywy ruch. Jest zepsuty i rozz艂oszczony. Musimy przyspieszy膰 badania w laboratorium. Musimy mie膰 pewno艣膰, 偶e substancje znalezione w jego domu to Dziwka i Kr贸lik.

- Ju偶 to zrobili艣my - powiedzia艂 jej Whitney. - Po drodze rozmawia艂em z tym dupkiem... z Berenskim - poprawi艂 si臋 szybko. - Wiemy z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e to te same substancje, kt贸re wykryto w cia艂ach ofiar. Powo艂uj膮c si臋 na ten dow贸d i zwi膮zki s臋dziego z oskar偶onym, prokurator wni贸s艂 o natychmiastowe ponowne aresztowanie.

- Dostanie zgod臋?

- Wkr贸tce si臋 przekonamy. Niestety, w zwi膮zku z tym musz臋 odwo艂a膰 m贸j rozkaz i jeszcze przez jaki艣 czas nie pozwol臋 si臋 pani wyspa膰. Ja zreszt膮 te偶 nie p贸jd臋 spa膰. B臋d臋 czeka艂 na komendzie na ostateczn膮 decyzj臋. Je艣li dopisze nam szcz臋艣cie, jeszcze dzi艣 wsadzi pani Dunwooda za kratki. Zamierzam pojecha膰 po niego z pani膮.

- Ze mn膮? Ale ... - Opami臋ta艂a si臋 w por臋 i nie doko艅czy艂a zdania. - Tak jest.

Whitney spojrza艂 na ni膮 z rozbawieniem.

- Ja te偶 sp臋dzi艂em sporo czasu na ulicy, pani porucznik. Zapewniam pani膮, 偶e nie jestem jeszcze stetrycza艂ym starcem.

- Oczywi艣cie, komendancie. Nie chcia艂am pana urazi膰. Je艣li pan pozwoli, skontaktuj臋 si臋 z Feeneyem i poprosz臋, 偶eby wraz z McNabem jeszcze dzi艣 sprawdzili komputery, kt贸re zabrali艣my z domu Dunwooda.

- To wci膮偶 pani 艣ledztwo. Prosz臋 robi膰, co uwa偶a pani za stosowne. Skontaktuj臋 si臋 z pani膮, gdy tylko dostan臋 wiadomo艣膰 od prokuratora.

- Komendancie. - Roarke nadal trzyma艂 r臋k臋 na ramieniu 偶ony. Czu艂, jak dr偶y z emocji, na艂adowana 偶膮dz膮 czynu. - Jad艂 pan ju偶 kolacj臋?

- Jeszcze nie. Zam贸wi臋 sobie co艣 na komendzie.

Roarke musia艂 dwukrotnie u艣cisn膮膰 rami臋 Eve, nim ta zrozumia艂a jego intencje.

- Hm ... Mo偶e zje pan co艣 u nas? Nie b臋dzie pan je藕dzi艂 bez potrzeby do centrum.

- Nie chcia艂bym sprawia膰 k艂opotu.

- To 偶aden k艂opot - zapewni艂 go Roarke. - Dotrzymam panu towarzystwa, kiedy Eve b臋dzie dzwoni艂a do swoich ludzi. Gestem zaprosi艂 go艣cia do s膮siedniego pokoju. - Jak si臋 miewa pa艅ska rodzina? Jak najlepiej, mam nadziej臋.

Eve zdmuchn臋艂a grzywk臋 z oczu i patrzy艂a przez moment na oddalaj膮cych si臋 m臋偶czyzn. Sama nie wiedzia艂a, co jest dziwniejsze - to, 偶e komendant siada do kolacji w jej domu, czy te偶 fakt, 偶e robi to w towarzystwie cz艂owieka, kt贸ry przez wi臋kszo艣膰 偶ycia 艂ama艂 bezkarnie wszystkie prawa znane 艣wiatu oraz te, kt贸rych jeszcze nie spisano.

- Dziwny jest ten 艣wiat - powiedzia艂a do Galahada. I zostawiaj膮c zabawianie go艣cia Roarke'owi, ruszy艂a do swego gabinetu.

22

Poniewa偶 doskonale rozumia艂a jego uczucia, a w chwilach wzburzenia radzi艂 sobie ze s艂owami znacznie lepiej ni偶 ona, Eve pozwoli艂a, by Feeney piekli艂 si臋, w艣cieka艂 i przeklina艂 na czym 艣wiat stoi.

I nie wspomnia艂a ani s艂owem o fakcie, 偶e odebra艂 jej telefon ubrany w pi偶am臋 ozdobion膮 male艅kimi czerwonymi serduszkami oraz 偶e w tle jaki艣 nami臋tny g艂os 艣piewa艂 o nieprzezwyci臋偶onej sile mi艂o艣ci.

Wygl膮da艂o na to, 偶e nie ona jedna chcia艂a odda膰 si臋 tego wieczoru porywom nami臋tno艣ci.

- 艢ci膮gniemy go z powrotem - powiedzia艂a, gdy Feeney troch臋 si臋 uspokoi艂. - Poprosz臋 o nakaz rewizji w domu jego matki i jego w艂asnym. Nie s膮dz臋, 偶eby pr贸bowa艂 ucieka膰, ale nie chc臋 te偶 ryzykowa膰. Znajd藕 mi co艣 w tych komputerach, Feeney. Co艣, co go dobije.

- Tego s臋dziego nale偶a艂oby rozebra膰 do naga i przeci膮gn膮膰 przez miasto z wielkim napisem 鈥濸ieprzony dupek鈥, przywi膮zanym do jego fiuta.

- Tak, to mi艂y i satysfakcjonuj膮cy obrazek, ale na razie wystarczy mi cofni臋cie decyzji o kaucji. Powiadom McNaba.

- Pewnie bzyka Peabody - mrukn膮艂 Feeney. - Oni s膮 jak kr贸liki.

Eve uzna艂a, 偶e przemilczaj膮c pi偶am臋 w serduszkach po tak zach臋caj膮cym otwarciu, okazuje niezwyk艂膮 si艂臋 charakteru i opanowanie.

- Nie chc臋 nic o tym wiedzie膰, ale mo偶esz przekaza膰 Peabody, 偶eby czeka艂a na dane. Je艣li co艣 znajdziesz, natychmiast jej prze艣lij.

- Nie zabierzesz jej ze sob膮?

- Nie, p贸jdzie ze mn膮 inny gliniarz. Whitney.

- Jack? - Feeney rozpromieni艂 si臋 jak ma艂y ch艂opiec. 鈥 Nie 偶artuj.

- Nie 偶artuj臋. Co mam z nim zrobi膰? Je艣li wpakujemy si臋 w jakie艣 g贸wno, mam mu wydawa膰 rozkazy?

- Ty prowadzisz 艣ledztwo.

- Tak, tak. - Zacisn臋艂a palce na grzbiecie nosa. - Jako艣 sobie poradz臋. Znajd藕 mi co艣... Aha, jeszcze jedno, Feeney. Fajna pi偶amka.

Zako艅czy艂a transmisj臋. No dobrze, mo偶e jednak nie mia艂a takiego silnego charakteru.

Wys艂a艂a oficjaln膮 pro艣b臋 o nakaz rewizji obu mieszka艅, potem wsta艂a i zacz臋艂a przechadza膰 si臋 nerwowo po gabinecie.

Dlaczego to trwa艂o tak d艂ugo? Powinna pewnie p贸j艣膰 na d贸艂, pewnie tak. I pe艂ni膰 honory domu, jak prawdziwa gospodyni. Sz艂o jej to ju偶 znacznie lepiej ni偶 przed rokiem. Nie ca艂kiem dobrze, ale lepiej. Jednak zazwyczaj robi艂a to podczas du偶ych przyj臋膰, gdzie nie musia艂a koncentrowa膰 si臋 na jednej osobie.

Swobodne pogaduszki i uprzejmo艣ci by艂y specjalno艣ci膮 Roarke'a. Po kr贸tkim namy艣le stch贸rzy艂a i wr贸ci艂a do sypialni po kabur臋 z broni膮.

Gdy tylko w艂o偶y艂a szelki na rami臋, poczu艂a si臋 znacznie pewniej.

Lucias czu艂 to samo. Kontrolowa艂 sytuacj臋. Cho膰 w 艣rodku gotowa艂 si臋 z w艣ciek艂o艣ci i oburzenia, panowa艂 nad sob膮.

Wiedzia艂, 偶e matka b臋dzie p艂aka艂a i b艂aga艂a o niego. By艂a taka przewidywalna. Jak wszystkie kobiety. Z natury s艂abe i uleg艂e. Potrzebowa艂y kogo艣, kto by nimi pokierowa艂, czyjej艣 silnej r臋ki. Dziadek, a potem ojciec zawsze byli stanowczy wzgl臋dem matki.

On po prostu kontynuowa艂 tradycj臋 McNamar贸w i Dunwood贸w. M臋偶czy藕ni z rodziny Dunwood贸w rz膮dz膮 innymi. M臋偶czy藕ni z rodziny Dunwood贸w s膮 urodzonymi zwyci臋zcami.

M臋偶czy藕ni z rodziny Dunwood贸w zas艂uguj膮 na szacunek, pos艂usze艅stwo i bezwzgl臋dn膮 lojalno艣膰. Nikt nie ma prawa traktowa膰 ich jak zwyk艂ych kryminalist贸w, popycha膰, zamyka膰 w celi, przes艂uchiwa膰.

I nigdy, przenigdy nie mo偶na ich zdradza膰.

To oczywiste, 偶e musieli go wypu艣ci膰. Ani przez chwil臋 nie w膮tpi艂, 偶e wr贸ci na wolno艣膰. Nigdy nie poszed艂by do wi臋zienia, nie pozwoli艂by zamkn膮膰 si臋 w klatce jak zwierz臋.

W taki czy inny spos贸b zako艅czy艂by t臋 gr臋 jako zwyci臋zca. Lecz to nie by艂o wystarczaj膮ce zado艣膰uczynienie za upokorzenia, jakich dozna艂 w ci膮gu ostatnich godzin. Za to, 偶e zamkni臋to go w wi臋zieniu, pozbawiono praw.

Zamierza艂 zaj膮膰 si臋 Eve Dallas. W ko艅cu by艂a tylko kobiet膮.

Kobiety nigdy nie powinny zajmowa膰 wa偶nych stanowisk, nie powinny decydowa膰 o losie innych. Przynajmniej w tej jednej kwestii zgadza艂 si臋 z tym idiot膮 dziadkiem.

Nie b臋dzie si臋 spieszy艂, zaplanuje wszystko starannie. Wybierze czas i miejsce. Kiedy b臋dzie ju偶 gotowy, odp艂aci jej za to, 偶e o艣mieli艂a si臋 podnie艣膰 na niego r臋k臋, 偶e zepsu艂a mu zabaw臋. 呕e go publicznie upokorzy艂a.

Jakie艣 spokojne miejsce, cicha kwatera na odludziu. O tak, um贸wi si臋 na gor膮c膮 randk臋 z porucznik Dallas. Tym razem to ona b臋dzie w kajdankach. Kiedy nafaszeruje j膮 Dziwk膮, kiedy b臋dzie go b艂aga膰 o t臋 jedyn膮 rzecz, jakiej naprawd臋 chc膮 kobiety, nawet jej nie wypieprzy.

Okaleczy j膮. O tak, sprawi jej b贸l, zada wyrafinowane tortury, ale odm贸wi jej tego ostatniego, najwa偶niejszego, spe艂nienia.

Umrze w m臋czarniach - jeszcze jedna napalona dziwka.

Ta my艣l przyprawi艂a go o wzw贸d, co dowodzi艂o tylko, 偶e jest m臋偶czyzn膮.

Ale Dallas i ukaranie jej musia艂y jeszcze poczeka膰. Wszystko w swoim czasie.

Najpierw Kevin.

D艂ugoletnia przyja藕艅 niczego tu nie zmienia艂a - grzech nielojalno艣ci jest grzechem 艣miertelnym. Kevin musia艂 za to zap艂aci膰, przy okazji uwalniaj膮c go od obci膮偶aj膮cych zezna艅.

Lucias przygotowa艂 si臋 starannie do tego szczeg贸lnego zadania.

Mia艂 teraz b艂yszcz膮ce miedziane w艂osy, przylegaj膮ce ciasno do czaszki. Oczy by艂y jasnoniebieskie, cera mlecznobia艂a. Nazywa艂 si臋 Terrance Blackburn i by艂 adwokatem Kevina Morana.

Nie by艂o to przebranie doskona艂e - Lucias zdawa艂 sobie z tego spraw臋. - Zbyt si臋 jednak spieszy艂, by traci膰 czas na detale. Wiedzia艂 zreszt膮, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi widzi to, co spodziewa si臋 zobaczy膰. By艂 bardzo podobny do Blackburna, nosi艂 ciemny konserwatywny garnitur bogatego prawnika i drog膮 sk贸rzan膮 teczk臋. Przybra艂 powa偶ny i wynios艂y wyraz twarzy.

Bez problemu przeszed艂 przez wszystkie poziomy ochrony komendy. Kiedy za偶膮da艂 spotkania z klientem, wywo艂a艂 raczej irytacj臋 ni偶 zainteresowanie policjanta pe艂ni膮cego s艂u偶b臋. Spokojnie podda艂 si臋 przeszukaniu, pozwoli艂 jeszcze raz prze艣wietli膰 teczk臋. A kiedy wprowadzono go do pokoju widze艅, usiad艂, spl贸t艂 r臋ce na piersiach i czeka艂 na klienta.

Widok Kevina odzianego w workowaty wi臋zienny str贸j sprawi艂 mu ogromn膮 satysfakcj臋 i u艣mierzy艂 nieco gniew. Twarz przyjaciela by艂a szara i zm臋czona, kiedy jednak ujrza艂 Luciasa, w jego podkr膮偶onych oczach pojawi艂 si臋 promyk nadziei.

- Panie Blackburn, nie spodziewa艂em si臋 pana dzisiaj. Mia艂 pan jutro zaaran偶owa膰 badania psychiatryczne, wykaza膰 moj膮 zale偶no艣膰 emocjonaln膮 i umys艂ow膮. Czy wymy艣li艂 pan co艣 lepszego?

- Zaraz o tym porozmawiamy. - Kiedy Kevin usiad艂, Lucias odprawi艂 stra偶nika machni臋ciem r臋ki i otworzy艂 teczk臋. Drzwi zatrzasn臋艂y si臋 cicho. Byli sami. - Jak si臋 pan czuje?

- Okropnie. - Kevin splata艂 i rozplata艂 palce. - Jestem w celi sam. Porucznik Dallas dotrzyma艂a s艂owa w tej kwestii. Ale tam jest ciemno i ... i 艣mierdzi. I nie ma 偶adnej prywatno艣ci, ani odrobiny. Ja naprawd臋 nie mog臋 i艣膰 do wi臋zienia, panie Blackburn. To po prostu niemo偶liwe. Mam nadziej臋, 偶e dopilnuje pan, by wyniki tych bada艅 艣wiadczy艂y na moj膮 korzy艣膰. Got贸w jestem sp臋dzi膰 jaki艣 czas w prywatnej klinice albo ... albo nawet zaakceptowa膰 areszt domowy. Ale nie mog臋, nie mog臋 i艣膰 do wi臋zienia.

- B臋dziemy musieli znale藕膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby tego unikn膮膰.

- Naprawd臋? - W oczach Kevina pojawi艂y si臋 艂zy wdzi臋czno艣ci. - Ale przedtem m贸wi艂 pan ... niewa偶ne. Dzi臋kuj臋. Dzi臋kuj臋 panu. Czuj臋 si臋 znacznie lepiej, wiedz膮c, 偶e jest pan dobrej my艣li.

- B臋d臋 potrzebowa艂 wi臋cej pieni臋dzy. 呕eby przygotowa膰 grunt.

- Oczywi艣cie. Co tylko pan zechce. - Kevin ukry艂 twarz w d艂oniach. - Nie mog臋 zosta膰 w tym miejscu. Nie wiem nawet, jak wytrzymam t臋 jedn膮 noc.

- Musi pan zachowa膰 spok贸j. Przynios臋 panu wody. - Lucias wsta艂 i podszed艂 do automatu w rogu pokoju. Nape艂niaj膮c kubek wod膮, doda艂 zawarto艣膰 fiolki, kt贸r膮 ukry艂 na 艂a艅cuszku pod koszul膮. - Pa艅skie zeznanie - zacz膮艂, wracaj膮c z wod膮 - potwierdza jednoznacznie, 偶e to Lucias Dunwood jest winny 艣mierci tych kobiet. To by艂a jego gra, i to on w niej wygrywa艂.

- Wiem, 偶e post膮pi艂em paskudnie. Ale co innego mog艂em zrobi膰? Te rzeczy, o kt贸rych opowiada艂a mi Dallas ... - Kevin jednym haustem wypi艂 p贸艂 kubka. - I to naprawd臋 nie jest moja wina. Nigdy nie posun膮艂bym si臋 tak daleko, gdyby Lucias mnie do tego nie zach臋ca艂.

- Jest sprytniejszy od pana. Silniejszy.

- Nie, wcale nie - obruszy艂 si臋 Kevin. - Jest po prostu ... sob膮.

Zawsze chce rywalizowa膰. Ma du偶o pomys艂贸w. Nic nie poradz臋 na to, 偶e w ko艅cu powin臋艂a mu si臋 noga. Tak czy inaczej ... Kevin zdoby艂 si臋 na s艂aby u艣miech. - Wydaje mi si臋, 偶e w tej sytuacji to ja zosta艂em zwyci臋zc膮.

- Naprawd臋 tak pan my艣li? - Oczy Luciasa rozb艂ysn臋艂y ja艣niej. - Wi臋c jest pan w ogromnym b艂臋dzie.

- Nie wiem, o czym pan ... - Kevinowi zrobi艂o si臋 ciemno przed oczami; musia艂 si臋 pochwyci膰 kraw臋dzi sto艂u. - Nie czuj臋 si臋 najlepiej.

- Ty odejdziesz pierwszy - powiedzia艂 cicho Lucias. - Po prostu wypadniesz z gry. Umrzesz, nim dowioz膮 ci臋 do szpitala. Powiniene艣 by膰 lojalny, zachowywa膰 si臋 jak prawdziwy przyjaciel. - Lucias? - Przera偶ony Kevin pr贸bowa艂 wsta膰, nogi jednak odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa. - Pom贸偶 mi. Niech kto艣 mi pomo偶e. - Ju偶 za p贸藕no. - Lucias wsta艂, zdj膮艂 艂a艅cuszek z fiolk膮, zawiesi艂 go na szyi przyjaciela i schowa艂 pod wi臋zienne ubranie.

- Nie mo偶esz mi tego zrobi膰. - Kevin pr贸bowa艂 chwyci膰 go za r臋k臋. - Lucias, przecie偶 nie mo偶esz mnie zabi膰.

- Ju偶 ci臋 zabi艂em. Ale bezbole艣nie, Kev, ze wzgl臋du na stare czasy. Najpierw uznaj膮 to za samob贸jstwo. Minie troch臋 czasu, zanim si臋 zorientuj膮, 偶e twoim go艣ciem nie by艂 Blackburn. A ja jestem w domu z matk膮, wi臋c nie mog艂em tego zrobi膰. Z jednego mo偶esz by膰 zadowolony - doda艂, kiedy Kevin osun膮艂 si臋 na pod艂og臋. - Nie p贸jdziesz do wi臋zienia. - Zamkn膮艂 walizk臋, wyg艂adzi艂 garnitur. - Gra sko艅czona - mrukn膮艂. - Ja wygra艂em. Nacisn膮艂 guzik alarmowy pod stolikiem, przykucn膮艂 obok Kevina i zacz膮艂 klepa膰 go po policzkach.

- Zemdla艂 - o艣wiadczy艂, kiedy w pokoju pojawi艂 si臋 stra偶nik. Zacz膮艂 krzycze膰, 偶e nie mo偶e znie艣膰 my艣li o pobycie w wi臋zieniu, a potem zas艂ab艂. Chyba potrzebuje lekarza.

Gdy jego umieraj膮cy przyjaciel czeka艂 na przybycie lekarza, Dunwood pospiesznie opu艣ci艂 budynek komendy.

Whitney i Roarke popijali w艂a艣nie kaw臋 i palili cygara, gdy do艂膮czy艂a do nich Eve. Najpierw us艂ysza艂a 艣miech komendanta nie ponury chichot, kt贸ry czasami wydawa艂 z siebie, gdy widywali si臋 w pracy, lecz prawdziwy, dono艣ny i radosny 艣miech. Stan臋艂a jak wryta, nie dowierzaj膮c w艂asnym uszom.

Whitney wci膮偶 si臋 u艣miecha艂, kiedy zdo艂a艂a jako艣 oderwa膰 stopy od pod艂ogi i wej艣膰 do jadalni.

- Nie wiem, jak wy oboje zachowujecie form臋, maj膮c dost臋p do tak wspania艂ego menu.

W oczach Roarke'a pojawi艂 si臋 b艂ysk rozbawienia, gdy podni贸s艂 fili偶ank臋.

- Hm ... du偶o 膰wiczymy. Prawda, kochanie?

- Tak, 膰wiczenia fizyczne to podstawa dobrego samopoczucia.

Ciesz臋 si臋, 偶e smakowa艂a panu kolacja, komendancie. Feeney zaj膮艂 si臋 ju偶 komputerami. Mam nakaz przeszukania domu Dunwooda i mieszkania jego matki. Peabody b臋dzie zbiera膰 wszystkie nowe dane. Skontaktowa艂am si臋 te偶 z technikami; na pod艂odze i dywanie w salonie znale藕li krew tej samej grupy co krew McNamary.

Dunwood te偶 ma tak膮 grup臋, ale wkr贸tce powinnam dosta膰 wyniki pe艂nego badania DNA. Pierwsze dane wskazuj膮, 偶e jest to krew McNamary. Rano b臋dziemy mieli ca艂kowit膮 pewno艣膰.

Whitney zaci膮gn膮艂 si臋 dymem cygara; drobny luksus, na kt贸ry nie pozwala艂a mu 偶ona.

- Czy pani si臋 kiedykolwiek m臋czy, Dallas? - Gdy Eve nie odpowiedzia艂a, pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Prosz臋 usi膮艣膰. Napi膰 si臋 kawy. Zrobili艣my wszystko, co mo偶na by艂o zrobi膰. Teraz mo偶emy tylko czeka膰 na wiadomo艣膰 od prokuratora.

- Nie b臋dzie si臋 sprzeciwia膰, je艣li dostanie taki rozkaz - podsun膮艂 Roarke.

- Nie chcia艂bym tego robi膰 w jej w艂asnym domu. Prosz臋. Whitney wskaza艂 na krzes艂o. - Roarke powiedzia艂 mi, 偶e wybieracie si臋 na dwa tygodnie do Meksyku. Prosi艂a ju偶 pani o urlop?

- Nie, komendancie. - Uznawszy, 偶e nie ma jednak innego wyj艣cia, usiad艂a w ko艅cu przy stole. - Zajm臋 si臋 tym rano.

- Mo偶e pani uzna膰 spraw臋 za za艂atwion膮. Jest pani wyj膮tkowym policjantem, pani porucznik. Wyj膮tkowi gliniarze wypalaj膮 si臋 szybciej ni偶 ci przeci臋tni. Dobre ma艂偶e艅stwo pomaga. Mog臋 o tym za艣wiadczy膰. Dzieci - doda艂, a potem roze艣mia艂 si臋, widz膮c przera偶enie na jej twarzy - w swoim czasie, oczywi艣cie. Przyjaciele. Rodzina. Innymi s艂owy, zwyk艂e 偶ycie. Poza prac膮. Bez tego mo偶na zapomnie膰, dlaczego robi si臋 to, co si臋 robi. Dlaczego tak wa偶ny jest fakt, 偶e po zamkni臋ciu ka偶dej sprawy na 艣wiecie jest o jednego zbrodniarza mniej.

- Tak jest, komendancie.

- My艣l臋, 偶e skoro siedz臋 tutaj, jem pani jedzenie i pal臋 艣wietne cygaro pani m臋偶a, to mo偶emy m贸wi膰 sobie po imieniu.

Zastanawia艂a si臋 nad tym przez jakie艣 trzy sekundy. - Nie, komendancie. Przepraszam. Nie mog臋.

Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a i wypu艣ci艂 z ust k贸艂ko dymu. - C贸偶 ... - zacz膮艂, gdy nagle zadzwoni艂 jego komunikator.

W okamgnieniu przeistoczy艂 si臋 z rozlu藕nionego najedzonego d偶entelmena w policjanta na s艂u偶bie.

- Whitney.

- Kaucja zosta艂a cofni臋ta - o艣wiadczy艂 prokurator. 鈥 Lucias Dunwood ma wr贸ci膰 do aresztu, wszystkie zarzuty s膮 podtrzymane. Przekazuj臋 kopie odwo艂ania i nakaz ponownego aresztowania.

Komendant poczeka艂, a偶 z komunikatora wysun膮 si臋 dwie kartki papieru.

- Dobra robota. Pani porucznik, bierzemy si臋 do pracy.

Kiedy Roarke tak偶e podni贸s艂 si臋 z krzes艂a, Whitney wskaza艂 na niego g艂ow膮 i o艣wiadczy艂:

- Ekspert cywilny poprosi艂 o zezwolenie na udzia艂 w tej akcji, a ja tego zezwolenia udzieli艂em. - Poda艂 Eve oba dokumenty. Czy to stanowi dla pani jaki艣 problem, pani porucznik? Jako dla inspektora prowadz膮cego 艣ledztwo?

Eve westchn臋艂a ci臋偶ko, gdy Roarke przes艂a艂 jej s艂odki u艣miech. - I tak niczego by to nie zmieni艂o, wi臋c nie, nie jest to dla mnie 偶aden problem, komendancie.

Sarah Dunwood zajmowa艂a dwupoziomowe mieszkanie w cichym apartamentowcu, odleg艂ym zaledwie o kilka przecznic od domu jej syna. System ochrony o艣wiadczy艂, oczywi艣cie, 偶e wszyscy mieszka艅cy ju偶 艣pi膮 i nie przyjmuj膮 go艣ci, Eve jednak szybko sobie z nim poradzi艂a, pokazuj膮c odznak臋 i nakaz rewizji.

- Imponuj膮ce - skomentowa艂 Whitney, gdy weszli do windy. Ciekaw jestem, czy da艂oby si臋 wyrwa膰 z tego p艂yt臋 g艂贸wn膮 i wsadzi膰 j膮 komputerowi w ty艂ek?

- Nigdy nie musia艂am posuwa膰 si臋 a偶 do tego. Odznaka i jaki艣 dokument zazwyczaj wystarczaj膮. Dunwood prawdopodobnie b臋dzie stawia艂 op贸r - kontynuowa艂a. - Na pewno nie b臋dzie zachwycony nasz膮 wizyt膮 i spr贸buje nas zaatakowa膰. - Zawaha艂a si臋 na moment. - Komendancie, chcia艂abym da膰 bro艅 cywilnemu ekspertowi. Dla jego w艂asnej ochrony.

- To pani akcja, pani porucznik.

Skin臋艂a g艂ow膮 i schyli艂a si臋, by odpi膮膰 pistolet przymocowany do jej kostki.

- Jest ustawiony na og艂uszanie i tak ma zosta膰. Mo偶esz go u偶y膰 tylko w sytuacji bezpo艣redniego zagro偶enia. Jasne?

- Oczywi艣cie, pani porucznik. - Roarke wsun膮艂 pistolet do kieszeni, kiedy wyszli z windy na poziomie mieszkania Dunwood. - Ja wchodz臋 pierwsza - m贸wi艂a dalej Eve. - Robimy to szybko. Wchodzimy, lokalizujemy podejrzanego, zatrzymujemy. Wy zadbacie o to, 偶eby w pobli偶u nie by艂o cywil贸w.

Nacisn臋艂a dzwonek, a gdy tylko otworzy艂y si臋 drzwi, wpad艂a do 艣rodka.

- Policja. Decyzja o zwolnieniu Luciasa Dunwooda za kaucj膮 zosta艂a odwo艂ana. Podejrzany Lucias Dunwood ma niezw艂ocznie odda膰 si臋 w moje r臋ce.

- Nie mo偶e tu pani tak wchodzi膰! Prosz臋 pani!

Roarke odci膮gn膮艂 rozwrzeszczan膮 pokoj贸wk臋 na bok, toruj膮c Eve drog臋.

- Lepiej usi膮d藕 tu spokojnie, zanim stanie ci si臋 krzywda. Rozgl膮daj膮c si臋 uwa偶nie na wszystkie strony, Eve przesz艂a do salonu. Si臋gn臋艂a po bro艅, potem, gdy ze schod贸w zbieg艂a jaka艣 kobieta, opu艣ci艂a r臋k臋.

- Co si臋 dzieje? O co chodzi? Kim pani jest?

By艂a drobna i szczup艂a, mia艂a kr臋cone rude w艂osy i 艂agodn膮 mi艂膮 twarz, zeszpecon膮 siniakiem ci膮gn膮cym si臋 pod okiem i wzd艂u偶 brody.

- Pani Dunwood?

- Tak, jestem Sarah Dunwood. - Kobieta przyjrza艂a si臋 Eve uwa偶niej, jakby rozpoznaj膮c jej twarz, co wcale jednak nie umniejszy艂o jej strachu. - Pani jest z policji. Pani jest t膮 kobiet膮, kt贸ra aresztowa艂a mojego syna.

- Porucznik Eve Dallas, nowojorska policja. - Pokaza艂a odznak臋, nas艂uchuj膮c jednocze艣nie uwa偶nie wszystkich odg艂os贸w dochodz膮cych z g艂臋bi mieszkania. - Decyzja o zwolnieniu Luciasa Dunwooda zosta艂a odwo艂ana. Przysz艂am tu, by go ponownie aresztowa膰.

- To niemo偶liwe. Przecie偶 zap艂aci艂am. S臋dzia ...

- Mam decyzj臋 o odwo艂aniu i nakaz aresztowania. Pani Dunwood, czy pani syn jest na g贸rze?

- Nie ma go tutaj. Nie mo偶ecie go zabra膰.

- Czy to on pani膮 pobi艂?

W g艂osie Sarah Dunwood pojawi艂y si臋 pierwsze nutki histerii. - Upad艂am. Dlaczego nie zostawicie go w spokoju? - Nagle si臋 rozp艂aka艂a. - To jeszcze ch艂opiec.

- Ten ch艂opiec zabi艂 pani ojca.

- To nieprawda. To nie mo偶e by膰 prawda. - Zakry艂a twarz d艂o艅mi i zanios艂a si臋 szlochem. - Komendancie?

- Niech pani tam idzie. Pani Dunwood, powinna pani usi膮艣膰.

Pozostawiaj膮c obu m臋偶czyzn z rozhisteryzowan膮 matk膮 Dunwooda, Eve rozpocz臋艂a przeszukanie. Najpierw wysz艂a na pi臋tro, zak艂adaj膮c, 偶e je艣li Lucias jest na dole, Roarke i Whitney sobie z nim poradz膮. Zagl膮da艂a do ka偶dego pokoju, przez ca艂y czas trzymaj膮c odbezpieczon膮 bro艅. Kiedy dotar艂a do zamkni臋tych drzwi, wyj臋艂a uniwersaln膮 kart臋 i rozkodowa艂a zamki.

Od razu zrozumia艂a, 偶e to jest w艂a艣nie pok贸j Luciasa. Pok贸j rozpieszczonego, bogatego ch艂opca, pe艂en kosztownych zabawek. Zestaw rozrywkowy zajmowa艂 ca艂膮 艣cian臋; wideo, audio, gry elektroniczne. Sprz臋t komputerowy i komunikacyjny znajdowa艂 si臋 na wielkim biurku w kszta艂cie litery L. P贸艂ki zastawione by艂y dyskami i ksi膮偶kami.

W s膮siednim pomieszczeniu znajdowa艂o si臋 w pe艂ni wyposa偶one ma艂e laboratorium chemiczne.

W obu pomieszczeniach okna by艂y szczelnie zas艂oni臋te, wszystkie drzwi prowadz膮ce na korytarz zamkni臋to. Jego ma艂y prywatny 艣wiat, pomy艣la艂a Eve.

Najpierw przeszuka艂a szafy, znalaz艂a kilka peruk u艂o偶onych w przezroczystych pud艂ach. W 艂azience znalaz艂a resztki masy plastycznej, u偶ywanej do formowania twarzy, i 艣lady kosmetyk贸w.

Nie, nie ma go tutaj, pomy艣la艂a. I nie wyszed艂 st膮d we w艂asnej sk贸rze.

Schowa艂a bro艅 do kabury i podesz艂a do centrum komunikacyjnego. - Komputer, poka偶 ostatni otwarty plik, obraz lub dane.

Podaj kod dost臋pu ...

- Zajmiemy si臋 tym. - Wysz艂a z pokoju i przystan臋艂a na szczycie schod贸w. - Roarke, pozw贸l tu na chwilk臋. - Wr贸ci艂a do laboratorium i pokry艂a d艂onie substancj膮 zabezpieczaj膮c膮.

- Pokoj贸wka twierdzi, 偶e Dunwood pok艂贸ci艂 si臋 z matk膮 - o艣wiadczy艂 Roarke, wchodz膮c do pokoju. - Cho膰 krzycza艂 tylko on. S艂ysza艂a p艂acz jego matki, odg艂osy uderze艅. Wtedy wybieg艂a z kuchni. Us艂ysza艂a trzask zamykanych drzwi i znalaz艂a pani膮 Dunwood na pod艂odze. Najwyra藕niej nie po raz pierwszy przemawia艂 do niej argumentem pi臋艣ci. Podobnie jak jego dziadek i ojciec. Ojciec wyjecha艂 s艂u偶bowo do Seattle. Rzadko tu bywa.

- Du偶a szcz臋艣liwa rodzina. Zajmij si臋 tym sprz臋tem, najpierw wyci膮gnij z niego ostatni膮 wiadomo艣膰. Trzeba obej艣膰 jako艣 kod. Je艣li musisz czegokolwiek dotyka膰, u偶yj najpierw tego. - Poda艂a m臋偶owi torebk臋 z substancj膮 zabezpieczaj膮c膮. - Zaraz wr贸c臋.

Zostawi艂a go samego, wr贸ci艂a na d贸艂.

- Nie ma go tutaj - poinformowa艂a komendanta. - Pani Dunwood, dok膮d poszed艂 Lucias?

- : - Na spacer. Po prostu wyszed艂 na spacer. Chcia艂 si臋 zrelaksowa膰, uporz膮dkowa膰 my艣li.

Akurat, pomy艣la艂a Eve, zachowa艂a jednak spok贸j.

- W ten spos贸b wcale mu pani nie pomaga. Nie pomaga pani sobie. Im d艂u偶ej b臋dziemy musieli go szuka膰, tym gorzej jego sprawa b臋dzie wygl膮da膰 w s膮dzie. Prosz臋 mi powiedzie膰, dok膮d poszed艂. - Nie wiem. By艂 zdenerwowany.

- Jak wygl膮da艂, kiedy wychodzi艂?

Sarah Dunwood zamkn臋艂a zap艂akane oczy. - Nie wiem, co ma pani na my艣li.

- Owszem, dobrze pani wie. Zn贸w si臋 przebra艂. A kiedy go pani zobaczy艂a, zrozumia艂a pani, 偶e zrobi艂 to, o co go oskar偶amy. - Nie. Nie wierz臋 w to.

Gdy zabrz臋cza艂 komunikator, Eve odwr贸ci艂a si臋, odesz艂a kilka krok贸w dalej; s艂ucha艂a w milczeniu.

- Kevin Morano nie 偶yje - o艣wiadczy艂a beznami臋tnym tonem, powr贸ciwszy do Sary Dunwood.

Ta zblad艂a jak 艣ciana, jej usta zacz臋艂y dr偶e膰. - Kevin? Nie. Nie.

- Zosta艂 otruty. Mia艂 wieczorem go艣cia w pokoju widze艅. Pani wie, jak wygl膮da艂 ten go艣膰, prawda? Pani syn poszed艂 odwiedzi膰 przyjaciela i go zabi艂. A potem uciek艂.

- Jak uda艂o mu si臋 przej艣膰 przez ochron臋? - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Whitney.

- U偶y艂 tego przebrania - odpar艂 Roarke, kt贸ry wszed艂 w艂a艣nie do pokoju z wydrukiem w r臋ce. - To ostatni obraz z jego komputera. - Blackburn - powiedzia艂a Eve, nie spojrzawszy nawet na zdj臋cie. - Adwokat Morana. Pewnie nawet specjalnie go nie sprawdzali. To znany prawnik.

- Znalaz艂em co艣 jeszcze. - Roarke poda艂 jej kolejny wydruk. Zasady gry.

UWODZICIELE, czyta艂a Eve, gra romantycznych i seksualnych dokona艅, prowadzona pomi臋dzy Luciasem Dunwoodem i Kevinem Moranem.

Szybko przejrza艂a reszt臋 wydruku. By艂o tam wszystko, starannie uporz膮dkowane i wyszczeg贸lnione. Metody, zasady, punktacja, cele.

Wzdrygn臋艂a si臋 z obrzydzenia i odwr贸ci艂a do Sarah Dunwood. - Prosz臋 na to spojrze膰 - poleci艂a. - Prosz臋 przeczyta膰. To w艂a艣nie zrobi艂 pani syn. - Podstawi艂a jej kartk臋 pod oczy.

- Chce mnie pani zostawi膰 z niczym? - 艁zy ciek艂y strumieniami po policzkach Sarah Dunwood, gdy podnios艂a wzrok na Eve. Nosi艂am go w swoim ciele. Po miesi膮cach bada艅 i zabieg贸w, smutku i nadziei, w ko艅cu wyda艂am go na 艣wiat. Teraz zostawi mnie pani z niczym?

- To nie ja zostawiam pani膮 z niczym, to on si臋 o to zatroszczy艂. - Eve odwr贸ci艂a si臋 i wezwa艂a dw贸ch umundurowanych policjant贸w do pilnowania mieszkania. - Musi gdzie艣 pozby膰 si臋 ubrania - m贸wi艂a, gdy opuszczali apartament. - W ko艅cu tu wr贸ci, ale nie ma tu wszystkich rzeczy. B臋dzie potrzebowa艂 wi臋cej zabawek. Ubra艅. - Zamkn臋艂a oczy i spr贸bowa艂a przenikn膮膰 my艣li Luciasa Dunwooda. - Najpierw pozb臋dzie si臋 ubrania. Wie, 偶e przyjdziemy tu w zwi膮zku ze 艣mierci膮 Morana. Nie mo偶e zostawi膰 艣lad贸w. Ale my艣li, 偶e jeste艣my powolni i g艂upi. On jest o wiele sprytniejszy. B臋dzie dzia艂a艂 szybko, ale nie w po艣piechu. Pojedzie do domu, zmieni twarz i ubranie. Umyje si臋. Spakuje swoje rzeczy, zniszczy wszystko, co mog艂oby 艣wiadczy膰 przeciw niemu.

- Postawili艣my stra偶 wok贸艂 domu - przypomnia艂 jej Whitney. Zauwa偶膮 go.

- Mo偶e, a mo偶e nie. On si臋 spodziewa, 偶e tam b臋d膮. Zechce pan poprowadzi膰? - spyta艂a, gdy wyszli na zewn膮trz. - Chcia艂abym skorzysta膰 z pomocy cywilnego eksperta.

Komendant jecha艂 szybko, bez w艂膮czonego sygna艂u. Uni贸s艂 lekko brwi, lecz nie powiedzia艂 nic, kiedy na pro艣b臋 Eve Roarke 艣ci膮gn膮艂 do swego palmtopa plan domu Dunwooda.

- Masz tu wy艣wietlacz holograficzny?

- Naturalnie. Obraz holograficzny. - Tr贸jwymiarowy plan domu znalaz艂 si臋 na kolanach Eve.

Przez chwil臋 przygl膮da艂a mu si臋 ze zmarszczonym czo艂em.

I obmy艣la艂a plan.

- Przesuniemy stra偶nik贸w na ty艂y domu. Jeden w 艣rodku, jeden na zewn膮trz. Dodatkowi ludzie stan膮 tutaj i tutaj. My wejdziemy od frontu. Roarke, ty p贸jdziesz na g贸r臋, na lewo. Komendant na prawo, g艂贸wny poziom. Ja wezm臋 d贸艂. Ma tam pe艂ny system ochrony, z monitoringiem, wi臋c je艣li b臋dzie uwa偶a艂, a b臋dzie, zobaczy nas wcze艣niej. Uwa偶ajcie na plecy, bo w gruncie rzeczy Dunwood to tch贸rz.

Wci膮偶 wpatrzona w plan domu, zadzwoni艂a po dodatkowe wsparcie.

Kiedy Whitney zatrzyma艂 si臋 obok wozu stra偶nik贸w, Eve natychmiast wyskoczy艂a z auta i za偶膮da艂a raportu. Potem szybko opisa艂a sytuacj臋 i odes艂a艂a policjant贸w na upatrzone wcze艣niej miejsca.

- Plomba jest ca艂a - zauwa偶y艂 Whitney, kiedy zbli偶yli si臋 do wej艣cia.

- Na pewno nie wchodzi艂 frontowymi drzwiami. S膮 jeszcze trzy inne wej艣cia, a do tego dwana艣cie okien na parterze. - Zbieg艂a ze schod贸w i zacz臋艂a obchodzi膰 dom, oddalaj膮c si臋 od wozu stra偶nik贸w. - Rozbita szyba - oznajmi艂a po chwili. - Jest w 艣rodku.

Eve i Whitney jednocze艣nie wyj臋li uniwersalne karty. - Przepraszam, komendancie.

- Nie, nie. To ja si臋 zapomnia艂em. Wchodzimy. - Schowa艂 kart臋 i wyci膮gn膮艂 pistolet.

Eve zdj臋艂a plomb臋 i rozkodowa艂a zamki. - Na trzy.

Razem wpadli do 艣rodka i b艂yskawicznie si臋 rozbiegli. Eve wypowiedzia艂a g艂o艣no odpowiedni膮 formu艂k臋, skradaj膮c si臋 jednocze艣nie schodami na d贸艂.

Tam czeka艂 na ni膮 android.

- Moim zadaniem jest powstrzymanie lub unieszkodliwienie wszystkich nieupowa偶nionych os贸b, kt贸re znajduj膮 si臋 na terenie tego domu. Je艣li nie wykonasz mojego polecenia, b臋d臋 zmuszony wyrz膮dzi膰 ci krzywd臋.

- Cofnij si臋. Jestem policjantk膮, mam prawo wej艣膰 na teren tej posesji i aresztowa膰 Luciasa Dunwooda.

- Moim zadaniem jest powstrzymanie lub unieszkodliwienie ... zacz膮艂 ponownie android, ruszaj膮c w jej stron臋.

- Pieprz si臋 - mrukn臋艂a Eve i wpakowa艂a we艅 艂adunek elektryczny du偶ej mocy.

Kiedy android zacz膮艂 iskrzy膰 i podrygiwa膰, Eve odepchn臋艂a go na bok.

- 艢wiat艂a - rozkaza艂a i nawet nie zakl臋艂a, kiedy jej polecenie zosta艂o zignorowane. Powoli sun臋艂a w ciemno艣ciach, mocniej naciskaj膮c na spust za ka偶dym razem, gdy zbli偶a艂a si臋 do drzwi.

S艂ysz膮c za sob膮 czyje艣 ciche kroki, obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i omal nie wypali艂a.

- A niech ci臋, Roarke!

- Na pierwszym poziomie jest dw贸ch ludzi. Za chwil臋 do艂膮czy do nich wsparcie. P贸jdzie nam szybciej, je艣li na dole te偶 b臋dzie nas dwoje. A Dunwood - doda艂, os艂aniaj膮c jej plecy - jest w艂a艣nie tutaj.

Instynkt podpowiada艂 jej to samo, dlatego w艂a艣nie sama obstawi艂a ten poziom.

- Laboratorium jest na samym ko艅cu - powiedzia艂a cicho, cho膰 dostrzeg艂a ju偶 kamery ochrony umieszczone pod sufitem. - Nie ucieknie stamt膮d, ale wie, 偶e do niego idziemy.

Drzwi by艂y zamkni臋te.

- Otworz臋 je kart膮 - szepta艂a Roarke'owi do ucha. - Jest pewien, 偶e zaraz potem tam wbiegniemy. Jest na to przygotowany. Nie wchod藕, dop贸ki nie dam ci znaku.

Odkodowa艂a zamki, otworzy艂a kopniakiem drzwi i odskoczy艂a za 艣cian臋.

Ten ruch j膮 uratowa艂. Co艣 rozbi艂o si臋 z trzaskiem obok jej but贸w. Zobaczy艂a dym, us艂ysza艂a syk i musia艂a odsun膮膰 si臋 na bok, by kwas nie prze偶ar艂 jej but贸w.

Wn臋trze laboratorium rozpali艂 kr贸tki b艂ysk. Poczu艂a dojmuj膮cy b贸l w lewym ramieniu.

- Cholera!

- Trafi艂 ci臋. - Roarke przeskoczy艂 przez ods艂oni臋t膮 przestrze艅 i os艂oni艂 偶on臋 w艂asnym cia艂em, kiedy ciemno艣膰 przeci臋艂y kolejne strza艂y.

- Ledwie mnie musn膮艂. - Straci艂a czucie w ca艂ej r臋ce, od ramienia po czubki palc贸w. - Wyci膮gnij komunikator z mojej kieszeni. Nie mog臋 rusza膰 lew膮 r臋k膮.

Roarke wype艂ni艂 jej polecenie.

- Najni偶szy poziom, wschodnie skrzyd艂o - m贸wi艂 do komunikatora. - Dunwood jest uzbrojony. Porucznik zosta艂a postrzelona.

- To b艂ahostka - warkn臋艂a, zirytowana. - Mog臋 dalej prowadzi膰 akcj臋. Powtarzam, nadal prowadz臋 akcj臋. Panel systemu bezpiecze艅stwa jest gdzie艣 tutaj. - Podnios艂a g艂ow臋. - Spr贸buj r臋cznie w艂膮czy膰 艣wiat艂a. Dunwood! - krzykn臋艂a, skradaj膮c si臋 do drzwi. Bezw艂adn膮 r臋k臋 stara艂a si臋 trzyma膰 przy sobie, w prawej 艣ciska艂a pistolet. - To ju偶 koniec. Dom jest otoczony. Nie masz gdzie uciec. Rzu膰 bro艅 i wyjd藕 z podniesionymi r臋kami.

- Nic nie jest sko艅czone, dop贸ki ja tak nie powiem! Ja nie sko艅czy艂em! - Strzeli艂 raz jeszcze. - My艣lisz, 偶e przegram z kobiet膮?

Wreszcie zap艂on臋艂y 艣wiat艂a, a Eve mog艂a si臋 przyjrze膰 dziurze wypalonej w pod艂odze jakie艣 dziesi臋膰 centymetr贸w od jej st贸p.

- Uwodziciele. Wiemy ju偶 wszystko o twojej grze, Lucias. To mi艂o z twojej strony, 偶e zostawi艂e艣 nam jej zasady w swoim komputerze. Wiemy, 偶e zabi艂e艣 Kevina. To by艂o sprytne, ale nil' znasz si臋 na prawie tak dobrze jak na chemii. Jego zeznanie nadal jest wa偶ne. W dodatku by艂e艣 na tyle g艂upi, 偶eby zostawi膰 艣lady masy plastycznej i kosmetyk贸w w 艂azience. Tracisz punkt za punktem.

Z wn臋trza dobieg艂 trzask t艂uczonego szk艂a i w艣ciek艂y g艂os Luciasa:

- To moja gra, ty suko. Moje zasady.

Podnios艂a bro艅 i da艂a znak wbiegaj膮cym do korytarza policjantom, by czekali z ty艂u.

- Nowa gra, nowe zasady. Nigdy mnie nie pokonasz, Lucias. Jestem lepsza od ciebie. Rzu膰 bro艅 i wyjd藕 st膮d albo zrobi臋 ci krzywd臋.

- Nie wygrasz. - P艂aka艂; zepsuty ch艂opiec, kt贸remu odebrano ulubion膮 zabawk臋. - Nikt mnie nie pokona. Jestem niezwyci臋偶ony . Jestem Dunwood.

- Os艂aniaj mnie. - Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, pochyli艂a si臋 nisko i wskoczy艂a do pokoju. Promie艅 og艂uszacza przemkn膮艂 nad jej g艂ow膮, prze艣lizn膮艂 si臋 po pod艂odze obok biodra, gdy przykucn臋艂a za szerok膮 drewnian膮 szafk膮. - Kiepsko, Lucias. - Przywar艂a plecami do szafki i przesun臋艂a si臋 par臋 centymetr贸w do przodu. Do niczego. Ci膮gle nie trafiasz. Strzelasz na o艣lep. Kupi艂e艣 to na ulicy? Powiedzieli ci, 偶e jest na艂adowane do pe艂na? K艂ami膮. Sprawd藕 poziom 艂adunku, a przekonasz si臋, 偶e zosta艂a ci ju偶 mniej ni偶 po艂owa. Ja mam wci膮偶 pe艂ny 艂adunek. I nigdy nie chybiam. To ja wygra艂am w tej grze. A w nagrod臋 b臋d臋 mog艂a zamkn膮膰 ci臋 w wi臋zieniu do ko艅ca 偶ycia. Kobieta wpakuje ci臋 za kratki, Lucias.

Odchyli艂a si臋 lekko do ty艂u, da艂a Roarke'owi znak, by os艂ania艂 j膮 ogniem z prawej. Kiedy wystrzeli艂, skoczy艂a do przodu. Zakl臋艂a i strzeli艂a do Luciasa., ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Pusta fiolka wysun臋艂a si臋 z jego d艂oni, gdy zadr偶a艂 i osun膮艂 si臋 na pod艂og臋.

- Wezwijcie lekarza! - zawo艂a艂a i przeskoczy艂a nad rozbitym szk艂em. Kopn臋艂a jego bro艅, pochyli艂a si臋 nad nim. - Co to by艂o?

- To samo, co da艂em Kevinowi. - U艣miechn膮艂 si臋 zimno. Podw贸jna dawka, 偶eby by艂o szybciej. 呕adna kobieta mnie nie pokona. Zako艅czy艂em t臋 gr臋 na m贸j spos贸b, wi臋c wygra艂em. Zawsze wygrywam. Ty przegra艂a艣, suko.

Patrzy艂a, jak umiera, i nie czu艂a nic.

- Nie. Wszyscy wygrali.

EPILOG

Sta艂a na zewn膮trz, wdychaj膮c ch艂odne nocne powietrze i masowa艂a zdrow膮 r臋k膮 zdr臋twia艂e lewe rami臋.

Sarah Dunwood straci艂a ojca i syna. C贸rka i matka zamkni臋ta w pu艂apce bezsensownych uzale偶nie艅 i mi艂o艣ci.

- Potrzebuje pani pomocy lekarza, pani porucznik?

Obejrza艂a si臋 przez rami臋. Whitney.

- Nie, dzi臋kuj臋. - Poruszy艂a lekko palcami. - Powoli odzyskuj臋 czucie.

- Rozegra艂a to pani najlepiej, jak mo偶na by艂o. - Oboje obserwowali przez chwil臋, jak sanitariusze wynosz膮 z domu czarny worek z cia艂em Luciasa Dunwooda, dwudziestodwuletniego geniusza, ukochanego syna i drapie偶cy. - Nie mog艂a pani przewidzie膰, 偶e b臋dzie wola艂 umrze膰, ni偶 si臋 podda膰.

A jednak to przewidzia艂a. Cz臋艣膰 jej umys艂u wiedzia艂a dok艂adnie, co robi - i zrobi艂a to, doprowadzi艂a go do tego z zimnym wyrachowaniem.

Czy kiedy wynosili jej ojca z tamtego brudnego, zimnego pokoju, te偶 by艂 zapakowany w czarny worek?

Zamkn臋艂a oczy, bo by艂a policjantk膮, a to oznacza艂o dla niej... Wszystko.

- Wiedzia艂am, 偶e istnieje takie ryzyko, komendancie. W pe艂ni 艣wiadomie go prowokowa艂am, wiedz膮c, 偶e w ostateczno艣ci pr臋dzej odbierze sobie 偶ycie, ni偶 si臋 podda. Mog艂am wezwa膰 ludzi i przypu艣ci膰 szturm. By膰 mo偶e teraz jecha艂by do aresztu, a nie do kostnicy.

- By艂 uzbrojony, niebezpieczny i strzeli艂 do pani z nielegalnej broni nastawionej na pe艂ny 艂adunek. Mogli艣my straci膰 ludzi, z pewno艣ci膮 byliby ranni, a tak wszyscy wr贸c膮 dzi艣 do domu, do swoich rodzin. Rozegra艂a to pani najlepiej, jak mo偶na by艂o powt贸rzy艂. - Prosz臋 przygotowa膰 raport, a potem wreszcie si臋 wyspa膰.

- Tak jest. Dzi臋kuj臋 panu.

Wci膮偶 masuj膮c obola艂e rami臋, przesz艂a na drug膮 stron臋 ulicy, gdzie czeka艂 na ni膮 Roarke.

- Musz臋 wr贸ci膰 na komend臋 i napisa膰 raport.

- Jak twoja r臋ka?

- Czuj臋 si臋 tak, jakby kto艣 w ni膮 wbi艂 kilka milion贸w rozpalonych igie艂. - Poruszy艂a ponownie palcami. - Za jakie艣 dwie godziny powinno wr贸ci膰 do normy, a w艂a艣nie tyle czasu potrzebuj臋 na napisanie raportu.

Poniewa偶 Roarke wiedzia艂, jakie my艣li k艂臋bi膮 si臋 w jej g艂owie, pog艂aska艂 j膮 czule po policzku.

- 艢wiat jest bez niego lepszy, Eve.

- Mo偶e, ale to nie ja powinnam by艂a podejmowa膰 t臋 decyzj臋.

- Ty jej nie podj臋艂a艣. On to zrobi艂. On. M贸g艂 si臋 podda膰.

Zaaresztowa艂aby艣 go, odda艂a w r臋ce sprawiedliwo艣ci i by艂aby艣 zadowolona.

- Tak. - Uspokoi艂a si臋, wiedz膮c, 偶e m膮偶 ma racj臋. - Wysy艂am policyjnego psychologa do jego matki. Nie musi dowiadywa膰 si臋 o tym akurat ode mnie i b臋dzie potrzebowa膰 kogo艣, kto umie znale藕膰 odpowiednie s艂owa.

- P贸藕niej, kiedy ju偶 troch臋 och艂onie, mo偶emy pos艂a膰 do niej kogo艣 z o艣rodka dla ofiar przemocy. - Uj膮艂 jej zdrow膮 d艂o艅. Chod藕my st膮d, Eve.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Pojed藕my tam jeszcze dzi艣 w nocy - powiedzia艂a, gdy szli do samochodu.

- Dok膮d?

- Do Meksyku. Gdy tylko zamkn臋 t臋 spraw臋, wsi膮dziemy do twojego kosmicznego samolociku i wyniesiemy si臋 z miasta.

Uca艂owa艂 jej palce, nim otworzy艂 przed ni膮 drzwiczki. - Zajm臋 si臋 tym.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
13 Robb J D Wrog w platkach roz
Telewizja sojusznik, czy wr贸g
W09 Ja wstep ROZ
164 ROZ M G w sprawie prowadzeniea prac z materia艂ami wybu
124 ROZ stwierdzania posiadania kwalifikacji [M G P P S
013 ROZ M T G M w sprawie warunk贸w technicznych, jakim pow
4 ROZ w sprawie warunkow techn Nieznany (2)
16 ROZ w sprawie warunkow tec Nieznany
18 ROZ warunki tech teleko Nieznany (2)
034 ROZ M I w sprawie wzoru protoko艂u obowi膮zkowej kontroli
5 ROZ w sprawie warunkow tech Nieznany (2)
123 roz uprawnienia D20140176id Nieznany
bio gle srod roz
133 ROZ bhp i p poz w zakla Nieznany
M贸j wr贸g, Satanizm
hej mam bardzo fajna zagadke dla ciebie jak bedziesz mia艂 chwile to sobie zobacz, 鈻燫脫呕NO艢CI, MO呕NA S
rr R膫艂znice Indywidualne Wszytskie pytania, Studia, Psychologia, SWPS, 2 rok, Semestr 04 (lato), Psy
teorie roz reg, 艣ci膮gi 2 rok ekonomia 1 sem