Wyrwa Eseje z historii Polski


Ludziom dobrej i nieugiętej woli

Tadeusz Wyrwa

KRYTYCZNE ESEJE Z HISTORII POLSKI XX WIEKU

Wydawnictwo Naukowe PWN

Warszawa - Kraków 2000

Copyright © by

Wydawnictwo Naukowe PWN SA Tadeusz Wyrwa Warszawa-Kraków 2000

SPIS TREŚCI

Słowo wstępne. IX

Od autora.. XIII

Rola historii i literatury w kształtowaniu świadomości narodowej. l

Geneza, ewolucja i kryzys inteligencji polskiej jako przodującej warstwy

społecznej 9

Służebność czy służalczość inteligencji twórczej? 12

Duchowy rodowód Konstytucji 3 maja. Jej spadkobiercy i problemy dnia

dzisiejszego.. 36

Wywiad i polityka w stosunkach polsko-francuskich przed 1939 rokiem 40

Rokowania francusko-sowieckie w Moskwie w sierpniu 1939 roku. 44

Ze wspomnień generała Louisa Faury, szefa Wojskowej Misji Francuskiej

w Polsce w 1939 roku. 51

Ambasador Francji w Bukareszcie o sytuacji Rządu Polskiego w Rumunii

we wrześniu 1939 roku. 57

Ingerencja Francji w sprawy polskie na przełomie 1939/1940 roku. 60

Raport ambasadora Francji w Bukareszcie o Polakach internowanych

w Rumunii jesienią 1939 roku.67

Wojskowa misja francuska a internowany rząd polski w Rumunii i odbudowa

armii we Francji 70

Generał Sikorski a rząd przedwrześniowy 78

Z dziejów rządu polskiego w Angers (listopad 1939 - czerwiec 1940 roku) 81

Stosunki francusko-polskie w okresie “dziwnej wojny"

(wrzesień 1939 - czerwiec 1940 roku). 92

Generał Sosnkowski o postawie Francuzów wobec ewakuacji wojska polskiego

do Anglii w czerwcu 1940 roku .. 97

Wizja niepodległej Polski w prasie emigracyjnej we Francji w latach 1939-1940 101

Stosunki rządu generała Sikorskiego z rządem Petaina 113

Wychodźstwo polskie we Francji po kapitulacji z 1940 roku a Rząd Polski

w Londynie .. 131

Francuzi i Polacy podczas okupacji niemieckiej według sprawozdania

płk./gen. Józefa Jaklicza 137

Los wywiadu polskiego we Francji w latach 1940-1945 145

Żydzi polscy we Francji. 153

Starania płk./gen. Józefa Jaklicza o przerzucenie w 1942 roku

Zydów-kombatantów z Francji do Szwajcarii. 157

V

Francja w podziemnej prasie polskiej w latach 1940-1944 .. 160

Prorosyjskość “Wolnej Francji"generała de Gaullea .. 165

Polska idea federacji państw Europy Środkowo-Wschodniej w oczach

“Wolnej Francji" generała de Gaullea. 176

Polacy o powojennej Europie na łamach “La France Libre”. 182

Polska i Europa Środkowa w konspiracyjnej prasie francuskiej

w latach 1941-1944 189

Powstanie warszawskie w oczach Francuzów .. 199

Poselstwo RP w Madrycie w latach 1940-1944 208

Przedstawiciel “Wolnej Francji" w Hiszpanii o zmianach w poselstwie polskim

w Madrycie w 1944 roku .. 221

Co Anglicy myśleli o Polsce w 1939 roku. Obserwacje ambasadora Francji

w Londynie .. 223

Układ Sikorski-Majski 226

Od Genewy do Jałty.. 231

Wielka Brytania i Francja wobec granic Polski w latach 1920-1940 . 235

Francuzi i Polacy o zwolnieniu generała Sosnkowskiego. 238

Generał Anders i demobilizacja Wojska Polskiego na Zachodzie w raportach

dyplomatów francuskich.. 242

Francuzi o Stanisławie Kocie, ambasadorze PRL w Rzymie . 247

Polska (PRL) w polityce międzynarodowej w latach 1945-1947.. 250

Pierwsze lata PRL w raportach dyplomatów francuskich 256

Watykan a rząd polski w Angers .. 269

Prymas Hlond we Francji 1940-1944. 279

Biskup Gawlina, Generał Sikorski i Watykan . 289

Jacques Maritain o Polsce 1954 roku . 198

Ambasador Papee o nastrojach w Watykanie w latach 1945-1946 .. 301

Likwidacja ambasady RP przy Watykanie w latach 1958 i 1972 . 305

Kościół i państwo w pierwszym dziesięcioleciu PRL (na podstawie raportów

dyplomatów francuskich). 313

Oświata i propaganda Rządu Polskiego na Emigracji podczas drugiej wojny

światowej. 331

Audycje radiowe nadawane z Londynu 342

Polskie radio w powstańczej Warszawie .. 354

Powstańcza “burza" i jej skutki. 362

Powstanie warszawskie i akcja “Burza" w historiografii emigracyjnej. 379

Generał “Grot" - żołnierz i mąż stanu . 403

Studium Polski Podziemnej w Londynie 407

Słownik biograficzny kobiet poległych w walce o niepodległość Polski w okresie

okupacji niemieckiej 412

Diana - powieść o polskim losie 415

Na przełomie pokoleniowo-ideowych konfliktów. 417

VI

Lotny oddział AK “Szarugi" na Lubelszczyźnie .. 420

Sandomierski Pułk Armii Krajowej.. 424

Wywiad więzienny na Pawiaku . 427

Zwycięstwo nadziei 430

Pokolenie akowskie w piśmiennictwie pamiętnikarskim. 434

Londyński “Teki Historyczne" . 439

Miscellanea tomu XXI londyńskich “Tek Historycznych". 446

Przewodnik po archiwach Instytutu Polskiego i Muzeum im. Generała

Sikorskiego 455

Działalność i nowa inicjatywa wydawnicza Instytutu Polskiego i Muzeum

im. Gen. Sikorskiego w Londynie . 459

Początki internowania 2 Dywizji w Szwajcarii 463

Londyński “Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej" 466

Studia nad historią wojskowości krajowej i emigracyjnej 469

Antologia literatury katyńskiej . 474

Dzieje Polski na ekranie. 478

Polacy w Australii i Oceanii w latach 1790-1940 483

Nowe katalogi rękopisów Biblioteki Polskiej w Paryżu. 485

Cmentarz w Montmorency pod Paryżem - nekropolia emigracji polskiej 489

Harcownicze utarczki emigranta polskiego w Londynie . 494

Kolega to zrobi. 496

Naukowcy polscy na Zachodzie i kraj .. 501

III Kongres Uczonych Polskiego Pochodzenia .. 503

Historycy o agresji sowieckiej 17 września 1939 roku 511

Najnowsze dzieje Polski w komunistycznym wydaniu.. 513

Od Napoleona do de Gaullea. Historia francusko-polskich stosunków

wojskowych .. 519

Na rozdrożu interpretacji najnowszych dziejów Polski. 525

Dzieje emigracji w londyńskim wydaniu 534

W kręgu wojennej literatury pisarzy emigracyjnych i krajowych .. 558

50-lecie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie Widziane znad Sekwany . 560

Indeks nazwisk. 568

SŁOWO WSTĘPNE

Głos historyków jest każdemu narodowi szczególnie potrzebny, oni bowiem są najbardziej powołani do tego, by troszczyć się o jego pamięć, której utrata grozi utratą tożsamości narodowej. Sprawą historyków jest przypominanie tego, co nie powinno ulec zapomnieniu, odsłanianie pokładów przeszłości, z których czerpie nasza teraźniejszość, ukazywanie nie tylko wydarzeń i procesów dziejowych, do których rzeczywiście doszło w przeszłości, ale również szans nie zrealizowanych możliwości innego rozwoju wypadków. Troska ta może być mniej lub bardziej su­mienna, mniej lub bardziej niewrażliwa na zagrożenia i pokusy zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Poddani wewnętrznemu ciśnieniu osobistych nadziei i rozczarowań oraz zewnętrznemu naporowi różnych oczekiwań i żądań, historycy ciągle stają przed dylematem, jak zdać sprawę z przeszłości. Oni sami są bowiem przedmiotem “troski", często jakże natrętnej, ze strony możnych tego świata, którym wydaje się, że dobrze wiedzą, co jest lepsze dla narodu lub innej zbiorowości i jak ma wyglądać prawda historyczna. Nierzadko okazują się oni miłośnikami nie tyle prawdy, ile konkretnych dóbr i celów, które przede wszystkim należy osiągnąć. W przekonaniu wielu możnych tego świata prawda może poczekać na lepsze czasy, bo w danej sytuacji, a także - jak się okazuje - w sytuacjach późniejszych wręcz przeszkadza w osiągnięciu owych dóbr i celów. Prawda zaczyna się liczyć wtedy, gdy pomaga je zrealizować, gdy staje się orężem w rozgrywce z przeciwnikami. Dla możnych tego świata jakże często prawda jest co najwyżej okazjonalnie przydatnym instrumentem.

Nader cenny zatem dla każdego narodu jest pochodzący od historyków głos czy­sty, niczym nie zniekształcony, zawdzięczający swą czystość właśnie prawdzie, którą oddaje w tej postaci, w jakiej udało się ją ustalić. Głos ten nie musi schlebiać ani przynosić ukojenia, nie musi też przychodzić wtedy, gdy go oczekujemy. Jego czy­stość nie gwarantuje doraźnych satysfakcji, które są tak samo ulotne i tymczasowe, jak nasze potrzeby i oczekiwania, stanowi natomiast gwarancję czegoś innego, znacznie bardziej istotnego. Można mianowicie takiemu głosowi zaufać, można odwołać się do tego, co nam przekazuje, oprzeć się na tym przekazie, choć przecież nie zawsze jeste­śmy przygotowani, by w pełni i w należyty sposób z niego zaczerpnąć. Niesprzyjające okoliczności odbioru bynajmniej nie obciążają tego, kto do nas mówi, i nie pomniej­szają znaczenia jego słów. Otóż nie ulega wątpliwości, że właśnie czystym głosem prze­mawia do nas z kart tej książki Tadeusz Wyrwa.

Wsłuchujmy się w ten głos uważnie, gdyż mówi nam o naszej przeszłości, gdyż niesie naszą prawdę dziejową, której potrzebujemy zwłaszcza dzisiaj, kiedy staramy się zrekonstruować faktyczny obraz drogi prowadzący do naszej teraźniejszości. W swych badaniach naukowych Tadeusz Wyrwa, od czterdziestu lat mieszkający we Francji, nie ograniczał się do spraw polskich. Publikował m.in. obszerne studia poświęcone

IX

krajom Ameryki Łacińskiej (Meksykowi, Boliwii, Chile, Kolumbii, Ekwa­dorowi, Peru, Wenezueli). Stale jednak powracał do dziejów Polski, i to głównie do dziejów najnowszych. Miał przy tym świadomość, że prawda historyczna jest dla nas tym trudniejsza, im bliższe są wydarzenia, których dotyczy, im bardziej aktualne są kwestie, z którymi musimy się prędzej czy później uporać. Trudno ją czasem ustalić, a cóż dopiero zaakceptować, zwłaszcza gdy wymagałoby to poważnej rewizji naszych poglądów oraz przeniesienia sympatii i antypatii na inne osoby i wydarzenia. Naj­większe bodaj problemy - nie tylko o charakterze poznawczym - powstają wówczas, gdy chodzi o prawdę dziejów najnowszych, w gruncie rzeczy zatem o prawdę naszej współczesności. A przecież tej właśnie prawdy potrzebujemy najbardziej, co uwidacz­nia się z całą ostrością w sytuacjach, gdy pozostaje ona przed nami zakryta lub mniej czy bardziej drastycznie przeinaczona. Mamy wtedy do czynienia z czymś, co nawet nie jest cieniem lub śladem prawdy, ale jej bolesną nieobecnością, którą uśmierza je­dynie jej ujawnienie. Bez tej prawdy poruszamy się po omacku w wielu aktualnych sytuacjach, a trafność niejednej decyzji bądź niejednego nawiązania do przeszłości staje pod znakiem zapytania. W przekonaniu Tadeusza Wyrwy początki najnowszych dziejów Polski przypadają na lata drugiej wojny światowej. I właśnie o tych latach mówi najwięcej w niniejszym zbiorze swych prac, odpowiadając na wielką potrzebę zbliżenia się do prawdy okresu wojny i różnych wydarzeń późniejszych.

Do okresu drugiej wojny światowej Tadeusz Wyrwa powraca nie tylko jako ba­dacz, który jest świadomy jego szczególnego znaczenia, ale również jako aktywny uczestnik zmagań wojennych. Czysto badawcze odsłanianie rozmaitych stron wojen­nej rzeczywistości zostało poprzedzone jej niezatartym przeżyciem. Tadeusz Wyrwa doświadczył wielu przejawów tej rzeczywistości, na którą patrzy później z dystansem spowodowanym przez upływ czasu i szerszą perspektywę badawczą. Toteż poszukiwa­nia prawdy tego okresu są w jakimś, choćby niewielkim stopniu poszukiwaniami praw­dy własnego życia, która jednak nigdy nie wysuwa się na plan pierwszy. Pozostaje dyskretnym tłem stopniowo wyłaniającej się z własnych badań i przemyśleń Tade­usza Wyrwy “obiektywnej", przekraczającej ramy indywidualnego życia, polskiej cząst­ki prawdy drugiej wojny światowej.

Dzięki takim pracom, jak Krytyczne eseje z historii Polski XX wieku dopełnia się obraz naszej nie tak odległej przeszłości, nabierając barw i konturów, których mu wcześniej brakowało. Przeszłość staje się bardziej zrozumiała, jeśli tylko dotychcza­sowe jej zrozumienie zostanie zmodyfikowane, może nawet w znacznym stopniu. Nie pozostaje nam bowiem nic innego, niż poniekąd przebudować krajobraz otaczający drogę, którą dziś podążamy, usunąć z niego budowle i znaki świadczące niemal wy­łącznie o naszych życzeniach, rozprawić się z pomnikami postawionymi raczej dla utrwalenia narodowych mitów, a także uzupełnić go czymś zupełnie nowym, zrazu sprawiającym wrażenie obcości. Być może, po takiej “przebudowie" krajobraz okaże się nie tak swojski jak poprzednio, ale przynajmniej pozwoli rozproszyć dawniejsze złudzenia i nadzieje, skłaniając zarazem do tworzenia nowych wizji i rozumniejszego wyznaczania nowych zadań i wskazywania nowych celów.

Tadeusz Wyrwa zawsze był obecny w szeroko rozumianej polskiej rzeczywistości zarówno wtedy, gdy przez długie lata wojny działał w partyzantce, a po wojnie dzielił tragiczne losy akowskiej młodzieży, jak i wtedy, gdy na Zachodzie uzyskiwał kolejny doktorat i osiągał coraz bardziej znaczącą pozycję w nauce. Dwa lata temu obecność

X

Tadeusza Wyrwy nabrała nowego wymiaru wraz z ukazaniem się w kraju rodzinnym Jego pierwszej większej pracy, opatrzonej wiele mówiącym tytułem Bezdroża dziejów ! Polski. Kraj i emigracja po 1 września 1939 r. Obecność tę zapewne utrwalą Krytyczne t eseje z historii Polski XX wieku. Są one kolejnym darem wiedzy i mądrości szczególnie dla nas ważnej, pozwalającej bez złudzeń spojrzeć w przeszłość oraz nie bez nadziei patrzeć w przyszłość.

Adam Węgrzecki

Gorzki to chleb jest polskość Cyprian Kamil Norwid

OD AUTORA

Największa zawiść powstaje przeciw tym, którzy własnymi siłami zerwali się do lotu, wyrywając się zewnątrz wspólnej klatki. Petrarka

Tytuł tego zbioru - zawierający wybór opracowań związanych przeważnie z bar­dzo złożoną problematyką drugiej wojny światowej i jej do dzisiaj skutkami -wskazuje już na krytyczne podejście autora do najnowszej historii Polski. Au­tor nie jest nadwornym dziejopisarzem żadnego ośrodka “dyspozycyjnego", kliki lub partii. Przez całe życie, dość już długie, cenił i ceni sobie przede wszystkim niezależ­ność myślenia i działania bez względu na konsekwencje, jakie trzeba za to ponosić. Wyrazem tej postawy są również eseje znajdujące się w tym zbiorze, napisane nie w ob­łaskawionym stylu “ku pokrzepieniu serc" naszych rodaków. Autor jest przekonany, że bez względu na dewastację duchową społeczeństwa, serca te potrzebują nade wszystko prawdy, przywrócenia należnego jej miejsca w życiu naszego kraju, stąd wielka odpo­wiedzialność, jaka ciąży na historykach. Gdzież bowiem należy szukać wzorów do wyj­ścia z impasu, jeśli nie w przeszłości? Nie chodzi oczywiście o idealizowanie historii, lecz o wyciągnięcie z niej przykładnych wzorów współżycia dla współczesności.

W odradzającym się - w dużych ciągle bólach - państwie polskim powszechnie ubolewa się nad zaprzepaszczeniem poczucia odpowiedzialności, ale na ubolewaniu się przeważnie kończy. Podobnie jest, gdy chodzi o historię wykorzystywaną często do partykularnych celów, z ogromną szkodą dla wspólnego dobra społeczeństwa. Bia­dolenia nad tym, że młodsze pokolenia są “odwrócone od przeszłości", nie zmienią postaci rzeczy. Pokolenia te, jeśli chodzi o rzetelną prawdę naszych dziejów, nie tyle odwracają się, ile często są wystawiane “tyłem do historii", do tego, co i jak istotnie było.

Wiele się mówiło - dzisiaj jest to już temat całkowicie przyklepany gadaniną -o potrzebie rozrachunku z przeszłością komunistycznego panowania. W 1981 roku, w pełnej jeszcze wówczas euforii Solidarności, młody naukowiec (rocznik 1948) pisał, że w minionym okresie historyk “stał się nie tyle badaczem przeszłości, co rzeźbia­rzem, stawiającym pomniki tym wydarzeniom, które uzyskały oficjalny placet, straż­nikiem pilnującym, by do sanktuarium przeszłości nie dostał się nikt niepowołany


W kilku esejach problemy się powtarzają, zwłaszcza tam, gdzie w opracowaniu nowych tematów opierałem się na tych samych źródłach archiwalnych. Wyeliminowanie powtarzanych paragrafów zniekształciłoby jednak dany esej. Następnie trzeba zwrócić uwagę na to, że szkice te były pisane w różnych odstępach czasu i do dawniej opublikowanego materiału doszła doku­mentacja uprzednio niedostępna, stąd potrzeba powrotu do danego tematu.

XIII

[...]. Powodowało to pogardę dla faktów, umożliwiło swobodne ich dobieranie i prze­milczanie w razie potrzeby [...]. Stworzenie programu odbudowy zaufania do historii, przywrócenie jej właściwych funkcji, nie było zadaniem łatwym"2.

Zadanie to nie było i wciąż jeszcze nie jest łatwe, potwierdzeniem czego są rów­nież słowa wypowiedziane w 1998 roku przez Normana Daviesa, że w Polsce “[...] historycy stoją przed specyficznym dylematem: jak się wyzwolić z klatki oficjalnej ideologii [...]. Naukowcy, którzy pracowali w rzeczywistości PRL-u [...] muszą uporać się z problemem jak pogodzić się z nowymi warunkami"3. Jest to kluczowe zagadnie­nie, punkt wyjścia w przywróceniu historii wiarygodności. Wydaje się bowiem, że dość liczni są naukowcy, uformowani w PRL-u, którzy szybko dostosowali się do no­wych warunków, jakie - w większości wypadków - są nowe, jeśli chodzi o tematykę, ale nie metody nadal zniekształcające fakty, chociażby tylko przez przemilczanie tego, co koniunkturalnie, nie jest wygodne. Naukowcy ci zarażają dawnymi metodami młod­sze pokolenia historyków, które - czasem nawet nieświadomie - są kontynuatorami formalnie krytykowanego systemu. Propagatorom półprawd, gorszych przeważnie od wierutnych kłamstw, warto przypomnieć to, o czym pisał krytyk literacki, autor kil­kunastu książek: “każda epoka ma swoje własne przyspieszenia i każda ma swój włas­ny dramat. Ale we wszystkich obowiązuje ten sam imperatyw moralny - wierność sobie, ludzkiej godności [...]"4.

Zbiór ten przygotowałem z myślą i nadzieją, że przyczyni się on do lepszego po­znania dziejów emigracyjno-krajowych, nierozerwalnie ze sobą zespolonych, lecz nie­wystarczająco znanych, żeby móc wyciągnąć z nich naukę i właściwe wnioski, tak bardzo potrzebne dziś Polsce znajdującej się na bezdrożach własnej historii5.


2 S. T. Bębenek, Myślenie o przesości. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981, ss. 99-100.

3 Zob. Nowe Książki, (Warszawa), Wyd. Biblioteka Narodowa, 1998, nr 9, s. 7.

4 W. P. Szymański, Cena prawdy, Wyd. ARCANA, Kraków 1996, s. 120.

5 Zob. T. Wyrwa, Bezdroża dziejów Polski. Kraj i emigracja po 1 września 1939, Norbertinum, wydanie 2 poprawione, Lublin 1999.

XIV

ROLA HISTORII I LITERATURY W KSZTAŁTOWANIU ŚWIADOMOŚCI NARODOWEJ*

Na wstępie kilka słów natury ogólnej. W lapidarnym ujęciu można powiedzieć, że historia jest zbiorową pamięcią wielu pokoleń. Stanowi o dziejowym pro­cesie rozwoju jednostek, społeczeństw, narodów i w sumie całej ludzkości. Wszystko, co dzieje się na tym świecie, ograniczone jest w czasie i w przestrzeni, i właśnie dzięki historii, która jest spójnią między poszczególnymi fazami ewolucji globu ziemskiego, nic z postępu ludzi nie ginie. Historia jest dla człowieka tym ogni­wem, które go spaja z przeszłością i z przyszłością, dając mu szansę zwycięstwa nad śmiercią w sferze pojęć i wartości duchowych, jedynych, które są wieczne: ponad cza­sem, przestrzenią i przemijającymi dobrami materialnymi, których wykładnikami są zwykle ambicje ludzkie.

Wiadomo, że każde pokolenie ma własny stosunek do przeszłości i od nowa pisze historię, dając własną ocenę tego, co się działo, w zależności od rozmaitych czynni­ków, narzuconych przez rzeczywistość, nie zawsze niestety zgodnych z nauką i z ce­lem, jakiemu winna służyć historia. Jest to jednocześnie sprawdzian żywotności hi­storii, która mimo różnych prądów umysłowych, mentalności ludzi i ustrojów poli­tycznych budzi ciągłe zainteresowanie i odwołują się do niej zarówno uciemiężone jednostki, jak i ciemięzcy całych społeczeństw.

Pomimo że wszyscy wiemy, czym jest historia, różnimy się czasem odnośnie do roli, jaką spełnia lub jaką winna spełniać. Warto przeto poświęcić jej kilka słów, nie­zbędnych do wprowadzenia i lepszego zrozumienia tematu.

Według znanej definicji Cycerona, historia jest mistrzynią życia: historia est magi­stra mtae. Dwa tysiące lat później Pauł Valery twierdził - i nie tylko on - że “historia jest najbardziej niebezpiecznym produktem, jaki wypracowała chemia intelektu". Do dnia dzisiejszego rola przypisywana historii oscyluje między tymi dwoma pojęciami, z których każde może mieć swoje uzasadnienie w zależności od tego, jaki użytek robi się z historii.

Historiografia korzenie swoje zapuściła w starożytnej Grecji, podobnie jak i inne gałęzie nauk humanistycznych. W greckiej polis, jak i później w starożytnym Rzy­mie, życie obywatela było życiem zaangażowanego politycznie człowieka, którego mistrzynią była historia, dająca przykłady męstwa, patriotyzmu i wszelkich innych cnót. Z czasem życie obywatela przybrało większe wymiary i wraz z nim rozszerzył się zakres historii, pociągając za sobą różny już sposób jej stosowania.


* Wykład inauguracyjny na uroczystości 30-lecia Studiów Pedagogicznych w Rzeszowie wygłoszony 3 listopada 1993 roku i opublikowany w: “Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Peda­gogicznej w Rzeszowie", Seria Społeczno-Pedagogiczna i Historyczna, 12/1994.

Bez względu na to, jaki ktoś ma stosunek do przeszłości, jedno wydaje się pewne, a mianowicie, że przed historią uciec nie można, jak kiedyś powiedział Lincoln. Na­stępnie trudno mówić o rzeczywistej przynależności do narodu lub kraju, jeżeli nie zna się jego historii. Komu obca jest historia, ten siłą rzeczy znajduje się poza społe­czeństwem, z którym mogą go jedynie łączyć konsumpcyjne potrzeby dnia codzien­nego.

Jeśli zakładamy, że historia jest mistrzynią życia, a życie składa się nie tylko z cnót, lecz i z przeróżnych wad, przestępstw i zbrodni, to byłaby ona złą mistrzynią, gdyby rolę swoją ograniczała do przedstawiania wszystkiego w różowych kolorach. Rola dziejopisarstwa winna polegać na odtwarzaniu, możliwie jak najwierniejszym, tego wszystkiego, co działo się w przeszłości, bez upiększania i bez przemilczania frag­mentów koniunkturalnie niewygodnych.

Wysnuwanie wniosków z przeszłości, celem uniknięcia popełnionych błędów i ulepszania życia, może być tylko wtedy aktualne, kiedy historia znana będzie w całej rozciągłości, a nie ograniczona do pewnych jedynie epizodów. Głównym celem historiografiii, jak i każdej nauki, jest poszukiwanie prawdy. Problem prawdy w historii jest dość często bardziej skomplikowany, chociażby z uwagi na trudności poznania i zrozumienia przedmiotu badań. Trudności te nie mają jednak nic wspólnego ze świa­domym fałszowaniem lub zniekształcaniem rzeczywistości przez przemilczanie kon­kretnych faktów.

Jak określił ks. Tischner w 1984 roku, “najpierw trzeba być człowiekiem prawdy, by można było stać się człowiekiem nauki". I następnie: “ucieczka od prawdy jest zarazem ucieczką od myślenia. Tam, gdzie nie ma troski o prawdę, nie ma myślenia. Pozostaje jedynie <kombinowanie> na użytek podjętej gry". Istotne jest przeto, żeby historia nie była kombinowaniem, w rękach zawodowych graczy, losami jednostek i całych narodów. Praca naukowa, zwłaszcza o takim profilu humanistycznym jak dzie­jopisarstwo, ma wartość wówczas, gdy jest wyrazem wewnętrznych potrzeb badacza. Naukowiec nie może być wychowany w cieplarni, lecz musi sam ukształtować swoją osobowość.

Okres drugiej wojny światowej - oprócz haniebnej zdrady sprzymierzeńców - był jednocześnie okresem, który raz jeszcze w naszych dziejach wykazał brak zmysłu po­litycznego i ubóstwo polskiej myśli politycznej. A przecież historia naszych idei poli­tycznych jest bogata. Wcielanie jednak tych idei było u nas - i niestety ciągle jest -unicestwiane przez głupotę i wygórowaną ambicję jednych, umiejętnie wykorzysty­waną przez obcych - u drugich. W Polsce historia zbyt często rehabilitowała politykę, usprawiedliwiała to, co należało zganić i co różni spekulanci potrafili bez żadnych skrupułów wykorzystać. Pod tym względem nic się do dzisiaj nie zmieniło.

Historia dziejów ojczystych winna być źródłem szlachetnych wzruszeń, ale pod warunkiem, że będzie jednocześnie skarbnicą wiedzy nie tylko o naszych cnotach, lecz i o naszych wadach, że będzie nam przypominać nie tylko to, kim jesteśmy, ale to, kim być powinniśmy. Wiele się mówi o potrzebie edukacji historycznej, ale bardzo mało lub prawie nic o tym, jak ta edukacja ma wyglądać, jaką należy wyciągnąć naukę z przeszłości, jak dostosować do wymogów chwili obecnej ideał wychowawczy, który znowu - w większości wypadków - ogranicza się do obchodzenia rocznic, wzniosłych przemówień, wystawiania pomników i składania wieńców. Żałobne pojmowanie dzie­jów nie należy jednak do najlepszych metod pedagogicznych.

Kiedyś już ktoś pisał, że historia Polski jest historią paradoksów. Osobiście po­wiedziałbym, że raczej paradoksalnie jest ona interpretowana. Z jednej bowiem stro­ny punktem wyjścia naszej historiografii są rozbiory, klęski, z drugiej natomiast kult bohaterstwa. Dziejopisarstwo polskie trzyma się przeważnie tych dwóch schematów: katastrofy i heroizmu. Trzecim schematem, czy też stereotypem, jest zwalanie win za nasze niepowodzenia wyłącznie na obcych zamiast szukania ich przyczyn przede wszystkim w nas samych.

Obracamy się stale w kręgu tych samych problemów z odrzuceniem wszystkiego, co nie pasuje do ustalonych schematów. Od czasu do czasu robimy powstania, które pochłaniają najżywotniejsze siły narodu i w okresach między jednym a drugim zry­wem toczymy zawzięte dysputy: warto było czy nie? - dysputy, z których nie wyciąga się następnie żadnej nauki na przyszłość. Chyba nie tyle “bić się czy nie bić", ile “bić się czy być bitym" winno być punktem wyjścia dyskusji. Nie chodzi oczywiście o ne­gacje czynu zbrojnego, ale o krytyczny stosunek do tego, co było źle przemyślane i czego można było uniknąć.

Z legendy powstań naród czerpie siłę duchową w ciężkich chwilach, ale czy rze­czywiście gleba polska jest tak jałowa, że trzeba ją użyźniać krwią setek tysięcy ofiar? Czy specyfiką polskiej historiografii musi być ciągle masochistyczne kultywowanie poniesionych klęsk?

Jednym z głównym powodów stagnacji polskiej myśli politycznej i w jej konse­kwencji życia publicznego jest niedorozwój naszej historiografii, zwłaszcza dziejów najnowszych, która robi wrażenie, jak gdyby musiała być nieustannie w defensywie, bronić atakowanych wartości lub też - powiedzmy sobie szczerze - bronić ustalonego porządku rzeczy, z jego służalczym niejednokrotnie stosunkiem do spraw i ludzi, nie zawsze związanych z tym, co było i jest najszlachetniejsze w naszych dziejach. Znie­kształcony obraz naszej przeszłości utrudnia zrozumienie teraźniejszości, co z kolei zmniejsza skuteczność wszelkiej działalności.

Paradoksem jest również i to, że najbardziej zagmatwana jest znajomość dziejów najnowszych. Złożonym zagadnieniem jest ustalenie tego, co rozumiemy przez “naj­nowsze dzieje", tzn. określenie, kiedy one się zaczynają. Periodyzacja historii zawsze nastręczała wiele trudności. Dokładny podział na okresy nigdy nie był możliwy, gdyż procesy dziejowe kształtowały się i dojrzewały stopniowo, nie da się przeto oznaczyć dokładnej granicy między jedną a drugą epoką. Nadto XX wiek narzucił nam tak zawrotne tempo życia, że wiele pojęć nie wytrzymało próby czasu i straciło dawne znaczenie, a kryteria uległy zmianie.

Nie chodzi tutaj o akademickie spory i okresy, a tym bardziej o terminologie, lecz o ustalenie przedmiotu badań i jego wpływu na współczesne stosunki społeczno-polityczne. Ogólnie przyjęto, że najnowsze dzieje Polski zaczynały się po upadku powsta­nia styczniowego, kiedy prądy pozytywizmu i tzw. pracy organicznej znalazły w spo­łeczeństwie dość szeroki oddźwięk. Mimo paraleli - błędnej moim zdaniem - jaką do niedawna niektórzy chcieli przeprowadzić między “realizmem politycznym", repre­zentowanym przez te prądy, a potrzebami naszego kraju, nie tam należy szukać daty, która rozpoczyna naszą najnowszą historię.

Jeżeli w ogóle można ustalić w przybliżeniu datę, to przypada ona - wydaje mi się - na lata 1939-1945. Za przyjęciem tej daty przemawia głównie to, że druga wojna światowa stanowiła punkt zwrotny nie tylko w naszych dziejach, ale w historii powszechnej,

do której przecież należy historia Polski. W ten sposób rozumiana naj­nowsza historia jest rzeczywiście najnowsza, bo bezpośrednio oddziałująca na kształ­towanie oblicza naszego narodu, obdarzonego dziedzictwem przeszłości i uwarunko­wanego jednocześnie katastrofalnymi dla Polski skutkami drugiej wojny światowej.

Bez względu na to, czy akceptujemy, czy nie lata 1939-1945 jako datę rozpoczyna­jącą najnowszą historię, jedno nie ulega wątpliwości, a mianowicie to, że nauka płyną­ca z doświadczeń drugiej wojny światowej jest niezbędna do zrozumienia tego wszyst­kiego, co przeżywa obecnie cały świat. Na tym okresie winna skoncentrować się praca historyków najnowszych dziejów, ale pod warunkiem, że będzie obejmować całokształt zagadnień, a nie tylko koniunkturalnie wybrane tematy.

Tak przybliżony w czasie przedmiot badań wymaga od historyka większej odpo­wiedzialności, sumienności i odwagi cywilnej, ma on bowiem często do czynienia nie tylko z tym co było, lecz i z tym, co ciągle jeszcze jest widoczne. W danym wypadku historyk zna niejednokrotnie osobiście wydarzenia, które bada i ich współaktorów, od których jest czasem uzależniony, mniejsza już z tym, czy materialnie czy też prestiżo­wo, stosownie do formułki, że inaczej “nie wypada". W tej sytuacji, dziejopisarz, wy­stawiony na pokusę schlebiania, jeżeli się jej nie oprze, stanie się historiografem na­dwornym swojego środowiska, kliki, partii lub też panującego ustroju, pisząc ku ich chwale panegiryki.

Innym jeszcze czynnikiem, który utrudnia niezależność nauki historii, zwłaszcza dziejów najnowszych, jest zwiększający się coraz bardziej system badań zespołowych, które zawsze łatwiej można podporządkować różnym dyrektywom. Liczba samotnych uczonych wszędzie się dzisiaj zmniejsza, a przecież nauki humanistyczne w ogóle, a historia w szczególności, wymagają samotnych przemyśleń, osobistego stosunku do badanego tematu i nieskrępowanych warunków do jego opracowania, co oczywiście nie eliminuje potrzeby współpracy z bliskim intelektualnie środowiskiem. Kluczo­wym przeto zagadnieniem jest zawsze i wszędzie niezależność myślenia i tworzenia.

Każde pokolenie w Polsce - co jest regułą - odczytywało inaczej historię i, co też wywoływało spory i polemiki, tworzyły się szkoły polskiej historiografii, chwalone przez jednych, ganione przez drugich. Dyskusje i spory nie ograniczały się tylko do grona uczonych, gdyż brała w nich udział większa część elity i narodu. Nauka historii tętniła kiedyś życiem, znajdowała pochlebców i krytyków, budziła szerokie zaintere­sowanie.

Perypetie towarzyszące powstaniu i zaprzepaszczeniu etosu Solidarności wykaza­ły, że Polska jest “pustynią polityczną", gdzie idee, jak źródła pustynnych oaz, wyma­gały dużego wysiłku, żeby do nich dotrzeć. Dawniej był to skutek odsunięcia społe­czeństwa od udziału w rządzeniu własnym krajem, co też spowodowało brak głębszej myśli politycznej, która nie może przecież istnieć w oderwaniu od podłoża historycz­nego, na którym powstała, a rozwój jej zależny jest od kultury politycznej społeczeń­stwa, której poziom uwarunkowany jest z kolei umiejętnością wyciągania wniosków z historii.

Po 1945 roku, gdy reżim komunistyczny użył historię do propagandy swojej dok­tryny, historia przeżywała głęboki kryzys zaufania, który miał jednak inne podłoże niż kryzys ogólnoeuropejski. Na Zachodzie bowiem ludzie, żyjąc z dnia na dzień, woleli i wolą nie oglądać swojego oblicza w zwierciadle historii. W Polsce, kilkunastomiesięczny okres działania Solidarności wzbudził niebywałe od lat zainteresowanie dziejami

Polski, które jednak zbyt szybko osłabło, żeby mogło przyczynić się do wyrobie­nia myślenia historycznego - i w jego następstwie politycznego naszych rodaków.

W mozaice współczesnego życia, dobro i zło, prawda i fałsz są częstokroć tak po­mieszane, że bez gruntowniejszego przemyślenia zagadnień trudno już odróżnić jed­no od drugiego. Znajomości problemów nie sprzyja obecny styl życia, gdzie wszystko prawie jest już przygotowane przez “specjalistów" i podane jak konserwy w puszkach, które wystarczy otworzyć, żeby mieć gotowe potrawy.

W przełomowym okresie - pełnym sprzeczności, konfliktów, gwałtów i załamy­wania się wszelkich wartości - jaki przeżywa obecnie nie tylko Polska, ale cały świat, rola historii stanowiącej źródło, z którego należy czerpać sens zbiorowego życia, ma wyjątkowe znaczenie. Ugoda z losem, zwłaszcza jeżeli ten los obchodził się z nami okrutnie, nigdy nie była cechą Polaków.

W każdym społeczeństwie historia i literatura piękna - dwie odnogi wyrastające z tego samego pnia - wzajemnie się zazębiają, a w Polsce wspólnie uzupełniają w kształ­towaniu świadomości. Powieści historyczne np. w Polsce cieszyły się zwykle dużą po­pularnością i wpływ ich na kształtowanie świadomości narodowej był znacznie więk­szy niż opracowań naukowych. Dla badacza dziejów ludzkich powieści były wszędzie jednym z głównych źródeł wiedzy o społeczeństwie.

Rozwój nauk społecznych, bardzo pomocnych do zgłębienia historii, zmniejszył rolę powieści historycznych. Jednocześnie coraz bardziej męczący tryb życia i prze­dłużający się dojazdami dzień pracy są powodem, że ludzie chętniej sięgają po po­wieść niż po książkę naukową. Nadto, w sytuacji polskiej, pracownicy zakładów na­ukowych nie mieli do niedawna takiej swobody tworzenia, jaką posiadali powieściopisarze, których książki wcześniej czy później były wydawane, mimo różnych trudno­ści, stąd też większa ich osobista odpowiedzialność za przekazywaną wizję przeszło­ści, o czym również należy dzisiaj pamiętać.

Pisarz w Polsce otaczany był na ogół szacunkiem z racji roli, jaką spełniał w spo­łeczeństwie, dla którego był drogowskazem, wychowawcą i krzewicielem idei walki o byt narodu, kiedy byt ten był zagrożony. Dość często słyszy się, iż pisarz polski był wprzęgany w służbę idei, a więc z góry oczekiwano od niego propagowania ustalonej postawy patriotycznej, zgodnej z duchem tradycji. Gdyby tak iść po tej linii rozumo­wania, to trzeba byłoby dojść do wniosku, że pisarz nie miał u nas swobody tworzenia. W rzeczywistości, mimo że tego rodzaju wzór pisarza był rozpowszechniony i nie brak było stereotypów, mitów i powielanych haseł, większość pisarzy w Polsce nie była wprzęgana, ale sama, z własnej woli, wstępowała w służbę narodu. Służba ta różnie była rozumiana, czasem nie najlepiej, lecz była przeważnie spontaniczna, wyrastała z natchnienia, z poczucia odpowiedzialności, jaka spadała na barki pisarza. Tak było wtedy, gdy pisarze stanowili trzon inteligencji humanistycznej, nie tylko z nazwy, ale i treści zawierającej wartości kultury humanistycznej, ukształtowanej w orbicie chrześcijańskiej kultury Zachodu.

Okres drugiej wojny światowej uwidocznił, jak nigdy dotychczas, dwa oblicza ludz­kości: zwierzęcego okrucieństwa u jednych i największych poświęceń u drugich. Ogrom tego wszystkiego przygniótł i polskich pisarzy. Jak potwierdziła w Polsce w latach siedemdziesiątych jedna z autorek, Anna Bukowska, wielu pisarzy zdaje się “nie słyszeć

głosu humanistów, chociaż sami zagubili się i przestali wiedzieć, do czego zmie­rza ich sztuka. Nie potrafią przeciwstawić się złu, jakie niesie czas, lecz przeciwnie -ulegają jego fascynacji i utwierdzają go w świadomości zbiorowej [...]".

W tych warunkach trudno mówić - jak było dawniej - że literatura jest sumie­niem narodu. Nie może nim być, bo brak jej bliższego związku z duchowym życiem społeczeństwa. Nie trzeba również zapominać, że według klasycznej reguły, w lapi­darnym ujęciu Jana Parandowskiego, pisarz winien wypełniać “powszechną tęsknotę, by wyrazić siebie i swój świat", stać się “niejako rzecznikiem tych, którzy nie mogą i nie umieją się wypowiedzieć". Im bardziej utwór literacki odzwierciedla rzeczywi­stość, tym więcej jest szans, że pobudzi czytelnika do myślenia, ułatwi mu przewarto­ściowanie własnych pojęć i w ten sposób zbliży go pośrednio do problemów innych ludzi w teraźniejszości i w przyszłości.

Do dziedzicznych wad, charakteryzujących Polaków należy, między innymi, brak wizji przyszłości i zamykanie oczu na powstające szkodliwe zjawiska, które nie zdu­szone w zarodku urastają później do ogromnych rozmiarów ze szkodą dla całego spo­łeczeństwa i kraju.

W dwudziestoleciu Polski niepodległej rzadkim u nas wizjonerem okazał się Sta­nisław Ignacy Witkiewicz o pseudonimie Witkacy. Jeżeli obraz, w jakim przedstawił ówczesną literaturę i pisarzy był zbyt przejaskrawiony, to lata powojenne potwierdzi­ły prorocze jego słowa wobec tego, co się działo i dzieje. Ubolewając nad spłyceniem i mdłością literatury polskiej oraz traceniem sił “w codziennej walce ze zorganizowa­ną miernotą", Witkacy pisał: “Wielka literatura, która stanowi jednak wiele o kultu­rze danego narodu, może powstać jedynie na tle zupełnej prawdy i odwagi ludzi piszą­cych".

Ostrej krytyce poddał Witkacy brak odwagi u pisarzy. “Nasi literaci zdają się być ludźmi wchodzącymi ze świeczkami do prochowni - ciągle niepewni, czy czegoś za dużo nie powiedzieli... czy się komuś tam nie narazili [...]. Ludzie piszący jadą prze­ważnie na hamulcach, bojąc się własnych myśli i ich konsekwencji". Zadaniem wiel­kiej literatury, według Witkacego, jest ukazanie ludziom wizji innego, lepszego świata niż ta, w jakiej widzą go w życiu codziennym. “Dzisiejsza literatura zamiast wyrywać człowieka przytłoczonego codziennością z jego życia, wdeptuje go jeszcze głębiej w bagno pospolitości [...]". Wśród przyczyn, które tłamszą rozwój literatury polskiej -tchórzostwo, lizusostwo, chęć zysku i powodzenia - za najważniejsze uważał Witkacy brak swobody, gdyż “nikt nie ma odwagi pisać do końca tego, co myśli, bo nigdy nie wie, jak daleko idące konsekwencje może to za sobą pociągnąć. Jeżeli jest odwaga, to raczej w małostkowych walkach osobistych".

Witkacy nie był w stanie znieść przerażającej wizji przyszłości, którą przeczuwał i po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, 17 września 1939 roku, odebrał sobie życie. Okoliczności samobójczej śmierci Witkacego zwiastowały samobójcze uśmier­canie literatury polskiej, historycznej i pięknej.

Druga wojna światowa była ogromną rzeźnią ludzi, zwłaszcza w Europie. Okres od zakończenia tej wojny to również lata monstrualnej rzeźni, tym razem wartości chrześcijańskiego świata. Do pisarzy i historyków należy m.in. utrwalanie tego, co


Zob. S. I. Witkiewicz, Bez kompromisu. Zebrał i opracował J. Degler, PIW, Warszawa 1976, ss.240,245,247,251,285,309,320, 324,373.

było i jest złe, z myślą, żeby się nie powtarzało. Aby związek dziejopisarstwa ze społe­czeństwem, jednostki ze wspólnotą był trwały i twórczy dla obydwu stron, musi być szczery, oparty na wzajemnym zaufaniu, wspólnych troskach, problemach i ideałach.

Rozkład współczesnego świata trwa już co najmniej od kilkudziesięciu lat i, jak pisał dawniej jeden z publicystów polskich, świat ten “uzdrowić może tylko to, co będzie zdrowsze od niego. Nie uzdrowi go literatura ani dziejopisarstwo wyrastające na próchnie rozkładu i stamtąd czerpiące swoje soki. Musi oderwać się od tego podło­ża, musi zdobyć się na wielkie idee i na wiarę w swoje posłannictwo w służbie tych idei"2, czyli to wszystko, czego właśnie brak dzisiaj Polakom.

Jednym z dramatów naszego kraju jest straszne, na każdym kroku, zakłamanie. Jeśli chodzi o najnowsze zwłaszcza dzieje Polski, to - pod względem prawdy histo­rycznej - Polska stanowi ogromne pogorzelisko, po totalnej bowiem wojnie przyszło totalne zakłamanie. Społeczeństwo polskie, moralnie rozbrajane przez pół wieku, nie może teraz wyzwolić się z systemu upadlania człowieka, a bez wyzwolenia się od kłam­stwa i bez przywrócenia odpowiedzialności za to co było i jest, nie dojdzie nigdy do autentycznej odnowy i do odnalezienia swojej tożsamości.

Patrząc dzisiaj na Polskę ma się wrażenie, że kraj nasz jest jednym wielkim pobo­jowiskiem, gdzie wszyscy są przeciwko wszystkim i trudno rozeznać się, o co w tej kotłowaninie chodzi. Solidarność społeczeństwa z okresu okupacji niemieckiej, nie spotykana dotychczas w historii Polski, została zduszona z całym okrucieństwem, ja­kie charakteryzowało rządy komunistów. Odżyła w latach osiemdziesiątych i rozpły­nęła się w samouwielbieniu jej przywódców. Dzisiaj została po niej jedynie nazwa i nowy rozdział naszej historii, czekający na bezstronne opracowanie. Najwyższy już czas, żeby z naszych dziejów wyciągnąć wreszcie naukę, jakże bardzo potrzebną zagu­bionemu obecnie społeczeństwu polskiemu. Zadanie to spada przede wszystkim na młode pokolenie i nową elitę, nie obciążoną skutkami “zdrady klerków"3, która wy­rządziła straszne spustoszenie, natury moralnej i intelektualnej, w narodzie polskim.

U podstaw obecnego kryzysu w Polsce leży kryzys rodzimej kultury. Jak wszyscy wiemy, kultura narodu polskiego oparta jest na pierwiastkach kultury zachodniej, a świat kultury zachodniej, zbudowany na glebie rzymskiego ładu prawnego i helleńsko-chrześcijańskiego spirytualizmu, stworzył jednostce specjalną pozycję w ramach swej cywilizacji. Chrześcijaństwo zachodnie zakorzeniło w duszach Europejczyków prymat wolności nad niewolnictwem, niezdeterminowanej, autonomicznej woli jed­nostek nad przymusem i zewnętrznym nakazem. Przed Bogiem odpowiedzialna jest jednostka, a nie naród lub klasa społeczna.

Świat kultury chrześcijańsko-zachodniej, w którego tonie kształtowała się kultu­ra narodu polskiego, zapewnił człowiekowi pozycję charakteryzującą się tym, iż czło­wiek jest podmiotem, a nie przedmiotem dziejów ludzkich. Odchodzi jednak dawny świat pojęć i wartości, a rodzi się nowy, o zarysowujących się zaledwie konturach, lecz nieznanej jeszcze treści. Moralnym dramatem naszych czasów jest walka o przesunię­cie akcentu z jednostki na odgórnie kierowaną zbiorowość.


2 Z. Dębicki, Rozmowy o literaturze. Warszawa 1927, s. 116.

3 Aluzja do słynnego eseju Juliana Bendy, pisarza francuskiego, który w eseju, jaki opubliko­wał w 1927 roku, ostro zaatakował intelektualistów za ich oportunizm, zwłaszcza w życiu poli­tycznym.

Na tej płaszczyźnie toczyła się walka w powojennej Polsce. Tak było w pierwszych dziesięcioleciach po wojnie, kiedy pokolenie wychowane na tradycyjnych wartościach i pojęciach przekazywało je młodzieży. Wtedy żywy był ciągle etos walki z okupantem i żywa była wewnętrzna potrzeba obrony przed zniewoleniem zarówno duchowym, jak i fizycznym, potrzeba walki o utrzymanie tożsamości narodu, a w nim tożsamości człowieka.

To jednak należy już do przeszłości. Dzisiaj - trzeba sobie szczerze powiedzieć -degradacji uległa większość tradycyjnych wartości, a zwłaszcza pojęcie ojczyzny w ujęciu norwidowskim, że “Ojczyzna, to wielki zbiorowy obowiązek". Tak rozumia­na ojczyzna wyzwalała energię, stanowiła duchową podnietę i cel, który w naszych dziejach zespalał rodaków we wspólnej walce o odzyskanie niepodległości wtedy, kie­dy ją utraciliśmy, a później - w odbudowie państwa polskiego.

W tradycyjnym pojęciu ojczyzny i patriotyzmu należy szukać sensu zbiorowego życia i własnej tożsamości, bez której państwo polskie nigdy nie będzie niepodległe w całym tego słowa znaczeniu. Jak przypomina papież Jan Paweł II: “bez przeszłości nie można odnaleźć ani pogłębić swej tożsamości... nie można odcinać tych korzeni, z których się wyrasta, bo one są kluczem do zrozumienia nas samych".

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w powszechnym kryzysie polskiej tożsamości narodowej - będącej skutkiem kryzysu rodzimej kultury - najbardziej zagubiona jest młodzież, która nie odnalazła jeszcze własnej drogi i nie wytworzyła własnego świato­poglądu. W większości wypadków ulega wpływom mentalności konsumpcyjnej, która nie daje - bo dać nie może - wewnętrznego zadowolenia.

W ustalaniu kierunku swojego życia, zwłaszcza gdy przypada to w okresie kryzy­su, bardzo pomocne są przede wszystkim wzorce tradycyjnych wartości, czerpane z historii i literatury i przekazywane przez autorów, którzy nie ulegli pokusie schle­biania i dostosowania swojej twórczości do koniunkturalnych zapotrzebowań nie spo­łeczeństwa, lecz różnych ośrodków związanych przeważnie z totalitarnym systemem rządów komunistycznych lub innych o tym samym pokroju.

Młode pokolenie musi samodzielnie odnaleźć wspólnotę i poczucie duchowej do niej przynależności, czego serdecznie Warn życzę. Droga Młodzieży, a Gronu Profe­sorskiemu, żeby osiągnęło w swojej pracy pedagogicznej, na nowym etapie dziejów Polski, możliwie najlepsze wyniki w przygotowaniu młodych pokoleń do życia w mo­ralnie odrodzonej, miejmy nadzieję, Polsce, do czego wszyscy, wspólnym wysiłkiem, winniśmy się przyczynić.

GENEZA, EWOLUCJA I KRYZYS INTELIGENCJI POLSKIEJ JAKO PRZODUJĄCEJ WARSTWY SPOŁECZNEJ*

Przyszły charakter społeczeństwa polskiego i inteligencji, zależeć będzie od dzi­siejszej młodzieży, która swoją postawą określi oblicze narodowe. Młoda gene­racja jest dotychczas, niestety, zagubiona i rozdarta między dobrem i złem, mię­dzy tym, co jest i co powinno być. Wyrasta w klimacie ścierania się dwu systemów pojęć: tradycyjnego o ustalonej hierarchii wartości oraz nowego, który odrzucił całą przeszłość i bezwzględnie stosowanymi metodami usiłuje, jak na razie bezskutecznie, wybudować nowy świat. Żyjąc właściwie na marginesie toczącej się walki, młode po­kolenie, nie znoszące nigdy i nigdzie pustki życiowej, przyjmuje postawę konsump­cyjną, jako jedyne w jego mniemaniu logiczne i realne rozwiązanie.

Postawa współczesnej młodzieży polskiej budzi wiele zastrzeżeń i obaw. Dodatnią jej cechą jest na ogół szczerość i pogarda dla demagogii wielkich słów, którymi usiłuje się pokryć odmienną od głoszonych ideałów rzeczywistość. Ta właśnie obojętność wobec wielkich słów, którymi żongluje obecna propaganda, zrodziły zarzut bezideowości postawiony młodzieży przez starsze pokolenie. Bezideowość tymczasem za­rzucić trzeba starszym, zwłaszcza tym, którzy sprawując w ten czy inny sposób wła­dzę, wyjałowili z ideałów nie tylko młodzież, ale i znaczną część społeczeństwa.

Z wielu przeprowadzonych wśród młodzieży ankiet płynie jeden wielki potok oskarżeń o fałsz i obłudę w życiu polskim. Warto zacytować wyjątek z wypowiedzi, jaką ogłoszono kilka lat temu na łamach prasy krajowej. Oto charakterystyczne twier­dzenie 18-letniej uczennicy: “...okazuje się, że dorośli co innego mówią, a co innego robią, że ich moralność jest bardzo giętka". Stawiając samej sobie pytanie, czy można występować przeciwko złu - uczennica odpowiada: “W jaki sposób? Pozostaje inna droga. Okazać im, że gardzimy nimi, że przejrzeliśmy ich.[...] wtedy udaje się kogoś [...]. Ale tak naprawdę jest się człowiekiem szukającym drogi"*.

Jednym z głównych zadań dawnej humanistycznej inteligencji było przekazanie dorastającemu pokoleniu idei i tradycji polskich, zapewniając w ten sposób ciągłość zasadom, na jakich oparty był byt naszego narodu. W chwili obecnej, ciągłość ta zo­stała zerwana; poszczególne pokolenia straciły wspólny język i popadły w konflikt. Nie chodzi tutaj jedynie o zrywanie więzi pokolenia starszego z dojrzewającym, tak bardzo niepokojącego zjawiska naszej epoki, ani też o normalny konflikt pokolenio­wy, który istniał zawsze w dziejach ludzkości, stanowiąc jedną z głównych sił napędowych


* Końcowe fragmenty referatu, jaki wygłosiłem na Kongresie Współczesnej Nauki i Kultu­ry Polskiej na Obczyźnie, który odbył się w 1970 roku w Londynie. Prace z tego Kongresu zosta­ły następnie opublikowane pod red. prof. M. Sas-Skowrońskiego.

1 Przytaczam za: R. Dyoniziak, “Kultura i Społeczeństwo", nr 2/1962, Warszawa.

9

postępu. W Polsce konflikt ten ma specjalną wymowę nie w stosunku do mło­dzieży, lecz do starszego pokolenia. To nie starsze pokolenie broni tradycji kultural­nej i potrzeby ideałów, ale ono jest oskarżane przez młodzież o brak takowych, o fałsz, jakim stara się pokryć swój egoistyczny stosunek do życia.

Jak przyznał Władysław Bieńkowski, ówczesny poseł na sejm: “...można stwier­dzić, że w miarę oddalania się daty naszego ustrojowego przełomu narasta swoiste <nieporozumienie pokoleń>"2. Które z tych pokoleń jest lepsze - dość oryginalnie określił Julian Przyboś: “a ja - były pedagog - myślę sobie, że młodzież jeśli jest <gorsza> - to tę <gorszość zawinili starsi, rodzice i pokolenie rodziców. Sądzę raczej, że młodzi są potencjalnie lepsi, bo mają jeszcze czas na poprawę, a starzy już nie"3. Młodzież wychowana w obecnym ustroju karmiona była fałszywą ideologią, z której zdarta maskę w październiku 1956 roku. W rezultacie swojego zrywu, postawiła “pierw­szy krok w chmurach"4 i tak zawisła między niebem i ziemią, odsunięta ponownie od czynnego życia społeczno-politycznego, które w dalszym ciągu zarezerwowane jest wyłącznie dla ludzi z pokolenia starszego, ponoszących głównie winę za konsumpcyj­ną postawę zarówno młodzieży, jak i dużej części społeczeństwa polskiego.

Niniejszy zarys problemów współczesnej inteligencji polskiej ogranicza się do kraju, z pominięciem odłamu tej warstwy, jaki znajduje się od drugiej wojny świato­wej na emigracji. Temat inteligencji polskiej przebywającej w krajach zachodnich wymaga osobnego studium z uwagi na odmienne warunki, w jakich warstwa ta żyje i pracuje. Warto może jednak nadmienić, że ośrodki inteligencji polskiej na Zacho­dzie zagubiły również więź, jaka mogła i winna ich łączyć z rozrzuconymi w różnych krajach Polakami. Rola inteligencji zmalała, ograniczyła się właściwie do działalności w łonie tej warstwy, składającej się dziś z pokolenia zupełnie starszego. Trudno jest obecnie mówić o przywództwie inteligencji, jak było to dawniej. Od lat trwający kon­flikt o “legalizm" zapełnia pewnym grupom próżnię politycznego życia na emigracji, tworząc jednocześnie przepaść między rzeszą Polaków rozsianych po świecie.

W obumierającym życiu społeczno-politycznym na emigracji, dominuje w dal­szym ciągu pewnik “filozofii" polskiej: kłócę się, więc jestem. Inteligencja polska, jako warstwa kierująca życiem społeczno-kulturalnym, ukształtowała się w proce­sie pozainstytucjonalnym i działalność swoją rozwijała nie w oparciu o instytucje, lecz o wspólne całemu narodowi idee i cele: tak było w XIX i w pierwszej połowie XX wieku. Wydaje się przeto, że nic nie stoi na przeszkodzie, ażeby dzisiejsza inteli­gencja, znajdująca się w krajach zachodnich, była zarzewiem powszechnych dążeń Polaków i ogniwem, które by ich zespalało - a co najważniejsze: przekazało przy­szłym pokoleniom niespaczony propagandą dorobek dziejów Polski. Niestety, wspól­ne pewnym odłamom współczesnej inteligencji - z obydwu stron żelaznej kurtyny -jest to, że okopały się one na dawniej zajętych stanowiskach i hołdując zasadzie “po nas choćby potop", zerwały z pokoleniem, które w drodze wzajemnej współpracy win­no przejąć od nich społeczno-kulturalno-polityczny dorobek polskiego, narodowego życia.


2 W. Bieńkowski, “Kultura i Społeczeństwo", nr 4/1961. J. Przyboś, “Przegląd Kulturalny", 9 stycznia 1963, Warszawa.

4 Tytuł opowiadań obyczajowych Marka Hłaski, których pierwsze wydanie ukazało się w 1956 roku.

10

Według niektórych socjologów polskich, “wojna i okupacja były decydującymi klęskami społecznymi inteligencji". Wydaje się, iż przedwcześnie jest na wydawanie ostatecznego sądu. Lepiej zaczekać na końcowy rezultat dość bezkształtnego, jak do­tychczas, tworzenia inteligencji “ludowej". Straty biologiczne inteligencji i obecne odsunięcie tej warstwy od dawniej spełnianej funkcji nie są równoznaczne z defini­tywną jej klęską. Powojenny, nie zamknięty jeszcze okres zmagań ideologii dwu świa­tów przynieść może klęskę, ale będzie to klęska nie tylko inteligencji, lecz wielowie­kowego dorobku kultury zachodniej. Społeczno-kulturalna funkcja inteligencji pol­skiej związana była nie z góry określoną i niezmienną strukturą kraju, lecz z ideałami, które reprezentowała. Jeżeli obecny ustrój potrafi wyjałowić zupełnie społeczeństwo z tysiącletniego dorobku duchowego, będzie to klęska zarówno inteligencji, jak całe­go narodu polskiego.

SŁUŻEBNOŚĆ CZY SŁUŻALCZOŚĆ INTELIGENCJI TWÓRCZEJ?*

Baczmy, rodacy, aby święty dar wolności słowa i druku nie zaginął nam w przemilczaniu prawdy Zbigniew Jasiński

Dzięki inteligencji twórczej emigracja polska XIX wieku zyskała miano “wiel­kiej". Wspaniały rozkwit piśmiennictwa i dzieła literatury, które wtedy po­wstawały na emigracji, krzewiące idee walki, zadecydowały w dużym stop­niu o przetrwaniu naszego narodu i stanowią do dzisiaj jeden z wzorów duchowej siły Polaków. Pomimo ciągłych waśni, emigracja była zgodna, jeśli chodzi o główne cele, jakie jej przyświecały: utrzymanie i pogłębienie poczucia narodowego oraz odzyska­nie niepodległej Polski, do której niezmordowanie dążono. Dążenie to wyrażało się zarówno w walkach powstańczych, jak i przez lansowanie myśli politycznej w jej dwu głównych nurtach: romantycznym i pragmatycznym. Nie ulega wątpliwości, że dzie­je inteligencji twórczej są jednocześnie dziejami polskiej myśli niepodległościowej, tak było bez wątpienia do wybuchu pierwszej wojny światowej, później to już różnie bywało.

Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku ideały łączące inteligencję w czasie zaborów zostały zrealizowane i warstwa ta stanęła wobec nowych problemów, do któ­rych nie była przygotowana. Głównym błędem zarzucanym inteligencji był brak wy­czucia przemian, jakie dokonywały się w kraju. Wiele racji jest w twierdzeniu, że “kry­zys naszej inteligencji stąd nade wszystko powstał, że gdy został ziszczony ideał Wol­nej Ojczyzny... nie stworzyła nowego ideału, który by mógł ją również silnie jak po­przedni zespalać". Ideałem tym stała się później, w latach 1939-1945, walka o utraco­ną znowu niepodległość.

Po pierwszym, dość burzliwym okresie władza w państwie polskim przeszła w ręce inteligencji, która kierowała życiem narodu do 1945 roku. Wejście inteligencji do aparatu władzy państwowej w międzywojennej Polsce związało ją materialnie i uza­leżniało od sfer rządowych w dużo większym stopniu, niż było to dawniej, kiedy inte­ligencja nie czuła się podporządkowana ekonomicznie, co dawało jej całkowitą swo­bodę działania. Problem ten stał się tym bardziej aktualny, że nowo powstałe państwo polskie organizuje całą sieć instytucji życia publicznego i wciąga w swój organizm nowe pokolenia, pochodzące w coraz większym stopniu z wszystkich warstw. Zmianie


* Jest to skrót obszernego artykułu, jaki został opublikowany w: “Pamiętnik Literacki", tom XIV, Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Londyn 1989, ss. 89-133.

S. Grabski, Myśl o dziejowej drodze Polski, Książnica Polska, Glasgow 1944, s. 161.

12

ulegać zaczęła cała struktura społeczna inteligencji, ale mimo napływu do niej ele­mentów z warstw niższych utrzymywała ona swój wzór kulturalny jako ogólnie obo­wiązujący i korzeniami swoimi sięgający do tradycji szlacheckiej. “Polska międzywo­jenna była państwem inteligencji, państwem, w którym inteligencja czuła się znako­micie; czuła się dobrze w wojsku, na uczelni, w gimnazjum, na ulicy, w kościele -wszędzie. Inteligencja polska przedwojenna rzeczywiście miała tę radość życia i sta­rzy jej przedstawiciele wspominają swoje młode lata z prawdziwym rozrzewnieniem"2.

Dużo bardziej złożony był problem inteligencji twórczej. Mam na myśli zwłasz­cza pisarzy i literatów, którzy w Polsce byli niejednokrotnie podobnie zabłąkani, jak ich koledzy w krajach zachodnich. W artykule o literaturze dwudziestolecia, jaki uka­zał się w 1943 roku na łamach prasy konspiracyjnej w Warszawie, redakcja pisze, że literatura demokratycznej Europy - “to obraz powolnego zmierzchu wielkich tradycji minionego stulecia. Pisarze nie wydają spośród siebie przewodników duchowych".

Kilka lat przed wojną “Wiadomości Literackie" zamieściły artykuł Dialog współ­czesnej literatury3, gdzie autor pisał optymistycznie, że ówczesna literatura europejska wchodziła w okres, w którym widoczne było zbliżenie do siebie pisarzy na skutek wspólnych problemów nurtujących cały świat. “Wykuwa się typ pisarza - moralisty. Oby ta literatura wstrząsnęła sumieniem świata". Jak wykazała jednak przyszłość, li­teratura nie wstrząsnęła światem może dlatego, że nie zdążyła, że została wyprzedzo­na przez okrucieństwa, którym pisarze nie potrafili przeciwstawić się, bo nie przejęli przywództwa duchowego społeczeństw coraz bardziej pogrążających się w materiali­zmie, ze znanym nam obecnie skutkiem.

Kilkanaście lat po pierwszej wojnie światowej odzywały się już w Polsce głosy rozsądku o przyczynach upadku literatury wyrosłej na wartościach humanistycznych. “Zmierzch idealizmu i bezinteresowności w służbie ludzkości" przypisuje jeden z autorów temu, że coraz mniej jest światłych humanistów wśród piszących. “Brak entuzjazmu, wynikający z braku wielkich, twórczych i zapładniających idei, jest klę­ską powojennej teraźniejszości całego świata [...]. Wiara w człowieka i w cywilizację upadła. Triumf zwierzęcych sił i zwierzęcych instynktów zabił w ludzkości ducha [...]. Świat zbrutalizował się"4.

Jeden z organów prasy konspiracyjnej przypominał w 1942 roku, że literatura polska była zawsze w naszych dziejach sumieniem narodu i nigdy nie wyrzekła się odpowiedzialności za jego los. “Ta tradycja obowiązuje - czytamy dalej - Wprawdzie w ciągu dwudziestolecia niepodległości od 1918 do 1939 roku ciężar tej służby zdjęty został z barków literatury, otwierając szerokie pole swobody artystycznej, jednak opi­nia ogółu w dalszym ciągu traktowała literaturę jako organ świadomości narodowej, widząc w pisarzach przewodników duchowych i szukając w ich dziełach drogowska­zów. Dziś znowu popadliśmy w niewolę i znowu oczy nasze kierują się na pisarzy"5.

Ciekawym, ale też i odrębnym tematem, nie mieszczącym się w ramach tego opra­cowania, jest dociekanie, dlaczego w latach wojny pisarze polscy nie odegrali większej roli, nie tyle w podtrzymywaniu ducha walki zbrojnej - która została spontanicznie


2 A. Kijowski. Zob. E. Berberyusz,-Rozmowa s A. Kijowskim w: “Kultura", 1983, nr 10, s. 24.

3 A. Potocki, “Wiadomości Literackie", 23 września 1934, Warszawa.

4 Z. Dębicki, Rozmowy o literaturze, Gebethner i Wolff, Warszawa 1927, ss. 91 i 112.

5 Zob. artykuł Literaci polscy a wojna w: “Wiadomości Polskie", nr 3(60), 29 stycznia 1942, s. 1.

13

podjęta i entuzjazm, z jakim była toczona, należało raczej hamować - ile w uświada­mianiu społeczeństwa, w kraju i za granicą, o ogólnej sytuacji i o losie gotowanym Polsce ze Wschodu i z Zachodu. Liczna, bardzo liczna była w kraju prasa konspiracyj­na, stanowiąca spoiwo Państwa Podziemnego. Trudno zgodzić się z tak dużym uprosz­czeniem, że “w podziemiu działała cenzura, przestrzegająca linii rządu emigracyjnego w Londynie, niechętna zbyt zawiłym rozważaniom o skutkach i perspektywach, czyli wszelkim <głupstwom> intelektualistów i pięknoduchów"6.

Nie ulega wątpliwości, że kraj nie był wystarczająco informowany o tym, co dzia­ło się w świecie, że Polacy nie byli w żadnym wypadku przygotowani na wkroczenie Sowietów, ale kto mógł ich lepiej przygotować niż pisarze, na wzór dawnych ducho­wych przywódców narodu?! Wolność słowa w prasie podziemnej była nawet większa niż przed 1939 rokiem, bo każde stronnictwo, każde ugrupowanie mogło i usiłowało mieć własny organ prasowy. Początkowo informacyjna, rola prasy konspiracyjnej z czasem wzrosła, obejmując różne dziedziny życia narodowego, z krytyką charakteru polskiego włącznie7. W pierwszym roku okupacji, na łamach jednego z czasopism pod­ziemnych przypominano: “Są u nas Polaków niektóre wady niedopuszczalne, byśmy byli prawdziwie silnym narodem. Zwalczać je staje się zagadnieniem równie ważnym jak zwalczanie wroga"8.

Bez względu na to, pod jakim kątem widzenia będzie się rozpatrywać najnowsze dzieje Polski, nic nie zmieni faktu, że inteligencja walczyła o odzyskanie niepodległo­ści podczas pierwszej wojny światowej i po jej odzyskaniu zbudowała do 1939 roku cały aparat państwowy. Na tle dorobku Polski dwudziestolecia trudno właściwie mó­wić o kryzysie inteligencji. Był to raczej początek ewolucji spowodowanej m.in. zmia­ną, jaka zachodziła w strukturze społecznej tej warstwy. Kryzys przeżywała natomiast inteligencja twórcza i był on odzwierciedleniem kryzysu elity w całej Europie.

Następnie, w latach 1939-1945, inteligencja stworzyła nigdzie dotychczas nie spo­tykane Państwo Podziemne i przewodziła narodowi w jego walce, ponosząc ogromne ofiary z rąk wrogów, dążących do zmiany oblicza Polski. Jak potwierdził jeden z so­cjologów: “w czasie okupacji inteligencja złożyła dowody wysokiego poczucia odpo­wiedzialności za los całego narodu"9. Walki oddziałów partyzanckich i powstania war­szawskiego były ostatnim zbrojnym zrywem inteligencji, ale też jednocześnie jej klę­ską i klęską naszego kraju.

Narzucony Polsce w 1945 roku ustrój zmienił całkowicie dotychczasową pozycję inteligencji. Od tego czasu kierownictwo życiem społecznym i kulturalnym, które stanowiło główną funkcję inteligencji, przejęła partia komunistyczna ze znanym nam wszystkim wynikiem. Akcja nowego ustroju zmierzała do wykształcenia nie nowej inteligencji, lecz kadr technicznych, wyspecjalizowanych jedynie zawodowo. Chodzi­ło po prostu o zastąpienie dawnej inteligencji humanistycznej nową inteligencją czy


6 C. Miłosz, Rodzinna Europa, Instytut Literacki, Paryż 1959, ss. 197-198.

7 Zob. T. Wyrwa, Prasa konspiracyjna w imieniu Polski Walczącej 1940-1945, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1984, ss. 89 i nast.

8 “Polska Żyje" nr 30, 1940 rok, bez dokładnej daty, s. 1.

9 J. Szczepański, Inteligencja i społeczeństwo. Biblioteczka “Po prostu". Warszawa 1957, s. 31.

14

też ściślej: masami półinteligentów o konsumpcyjnej postawie życiowej. Historyczny dramat Polski rozegra się właśnie w płaszczyźnie tych dwu odmian inteligencji: hu­manistycznej i technicznej, a przebieg tego dramatu rozstrzygnie o granicy, jaka bę­dzie dzielić u nas świat kultury zachodniej i wschodniej.

W 1946 roku, dla upamiętnienia drugiej rocznicy ogłoszenia manifestu lipcowe­go, Komitet Centralny Polskiej Partii Komunistycznej wydał następujące oświadcze­nie: “obecny moment w dziejach Polski można porównać jedynie z okresem narodzin państwa polskiego, które wchodziło na widownię z piętnem chrześcijańskiej zachod­niej kultury. Obecne kierownictwo Polski kończy ten tysiącletni marsz historyczny w awangardzie Zachodu przeciw Wschodowi i odwraca porządek rzeczy. Polska idzie w awangardzie kultury wschodniej przeciw Zachodowi"10. W marszu przeciw Zacho­dowi główną przeszkodą dla reżimu komunistycznego była tradycyjna warstwa inteli­gencji, ukształtowana na podłożu humanizmu, który jest przecież rdzennie zachodni.

Słowo “humanizm" słyszy się wszędzie, posługują się nim również tyrani i różni szalbierze. W każdym okresie dziejowym definicja humanizmu ulega modyfikacji w zależności od rozwoju kultury, ale zawsze - jeśli chodzi o pojęcie humanizmu -zawiera on program etyczny, oparty na wartościach ogólnoludzkich, zwłaszcza wolno­ści i prymatu jednostki nad zbiorowością, a nie odwrotnie, jak to tkwi w założeniu ustroju komunizmu. Tradycyjna inteligencja polska nie mogła więc mieć złudzeń, co reprezentuje komunizm w moskiewskim zwłaszcza wydaniu i jeżeli wzięłaby dobro­wolnie udział w marszu przeciw Zachodowi, to byłoby to uczestniczenie w kondukcie pogrzebowym własnego narodu.

Zdziesiątkowana przez okupantów podczas wojny, więziona i niszczona po “oswo­bodzeniu", dawna inteligencja została przyduszona ogromną ilością produkowanej “z awansu partyjnego" warstwy, niewiele, a często nic już nie mające wspólnego z dawną inteligencją i jej dominującą rolą w życiu narodu. Jednych gnębiono, drugich kupo­wano różnymi przywilejami, stąd janusowe oblicze inteligencji, która zaopatruje kraj zarówno w oportunistów, jak i opozycjonistów wobec panującego systemu. Odbywało się to wszystko w atmosferze, gdzie “najpierw pozbawiono człowieka wiary w jego nieśmiertelność i wyższe przeznaczenie, później podważono zaufanie do historii i po­stępu [...]. Teraz odbiera mu się jego ostatnią przystań - własną osobowość i świado­mość [...] Doszliśmy przecież już do tego stadium, w którym dla człowieka wymawia­nie bez cudzysłowu słów takich, jak miłość, bohaterstwo, szlachetność, stało się rze­czą wstydliwą"".

Inteligencja nie cieszy się dzisiaj dobrą opinią. Przytłaczająca jej większość to in­teligencja “upaństwowiona" - z uniwersyteckim dyplomem czy bez, co już nie ma znaczenia - i mały tylko jej procent wykazuje “prywatną inicjatywę" samodzielnego myślenia i działania. Przeważa pogląd, poparty faktami, że ogólnie inteligencja opo­wiedziała się za reżimem komunistycznym lub też co najmniej nie sprzeciwiała mu się, a najczęściej zachowała postawę wyczekującą. Tak było np. w grudniu 1970 roku, gdy nie poparła buntu robotników. Nawiązując do wydarzeń z 1976 roku w Ursusie pod Warszawą i w Radomiu, jeden z reporterów pisał: “Narodowi brak było spójnej


10 Zob. S. Mękarski, Prawda o Kraju, Londyn 1950, ss. 6-7.

11A. Bukowska, Literatura złej wiary w: Literatura na rozdrożu. Wydawnictwo Literackie, Kra­ków 1968, ss. 63 i 65.

15

ideologii i doktryny. Skołtuniała inteligencja, zamiast dawać narodowi przykład, za­mieniła się w posłuszną urzędniczą elitę, stojącą na dwóch łapach przed władzą"12. W 1980 roku odegrała raczej rolę uboczną, co było wynikiem przemian cywilizacyj­nych, które odebrały jej przywódczą misję, odziedziczoną po XIX wieku. Znaczna część inteligencji nie chciała wówczas zrozumieć dokonujących się zmian i zamiast budzić “nową samoświadomość społeczeństwa" trwała “w postawie oportunistycznego wyczekiwania"13. Inaczej mówiąc “polski inteligent zaparł się i ani myśli odzyski­wać rozumu"14.

W kilka miesięcy po wybuchu Solidarności jeden z pisarzy potwierdzał: “Istnieje problem odpowiedzialności polskich myślicieli humanistycznych za upadek moralny kraju, który w zeszłym roku stał się widoczny [...] większość środowiska naukowego i filozoficznego była moralnie chora"15. Nikt też nie zdejmie z ludzi nauki - jak po­wiedział papież podczas trzeciej pielgrzymki do naszego kraju - “odpowiedzialności za ostateczny wynik tego dziejowego procesu w tym miejscu Europy! I świata! Powie­działbym w miejscu <trudnego wyzwania>"16.

Podstawową cechą pracy naukowej jest dociekanie i obrona prawdy, jeśli grozi jej zakłamanie w jakiejkolwiek formie czy dziedzinie. Naukowiec w pełnym tego słowa znaczeniu to człowiek obdarzony zdolnością do rozróżnienia prawdy od fałszu i po­siadający odwagę głoszenia wyników swojej pracy i wypływających z niej własnych opinii. W grę przeto wchodzi intelekt i moralność, charakter i nabyta wiedza, warun­ki pracy i wytrwałość, siła duchowa do przezwyciężenia trudności i do samodzielnego myślenia, nie w kategoriach narzuconych poglądów, ale też i nie w oderwaniu od hi­storycznego podłoża, z którym związane są badania.

Dotychczas mowa była o inteligencji bez wydzielania z niej intelektualistów -terminy używane często wymiennie - mimo że istnieje dość subtelne rozróżnienie, coraz bardziej się zresztą zacierające. Zasadnicza różnica między intelektualistami, naukowcami a inteligencją w tradycyjnym pojęciu polega na tym, że ta ostatnia po­czuwała się do odpowiedzialności za losy kraju i sprawowała funkcje społeczno-kulturalne, jako przodująca narodowi warstwa. Spotyka się już i na Zachodzie używanie terminu “inteligencja" na określenie intelektualistów, co ogranicza się do przyjmowa­nia nazwy i nadto nic więcej.

Jeśli chodzi o intelektualistów z jednej i z drugiej strony żelaznej kurtyny, to - jak miał określić Czesław Miłosz - “różnica pomiędzy intelektualistą zachodnim a wschod­nim na tym polega, iż pierwszy nie dostał dobrze w d..."7. Tym też niejednokrotnie trzeba tłumaczyć postawę intelektualistów zachodnich, ich “wspaniałomyślne" mani­festacje i protesty, oburzanie nie na tych i nie wtedy, kiedy należy, przy jednoczesnym zamykaniu oczu - dla “świętego spokoju" - na rzeczywistość, której skutków nie do­znali jeszcze na własnej skórze. Oportunizm zamyka usta zachodnim intelektuali­stom, a brak krytycyzmu utrudnia im rozeznanie się w sytuacji, dlatego ciągle nie


12 J. Kuśmierek, Polska a Zachód czyli oczekiwanie na pomoc. Pogląd, Berlin Zachodni 1984, s. 89

13 “Kultura" 1981, nr 5, s. 166.

14 P. Wierzbicki, Myśli staroświeckiego Polaka, Puls, Londyn 1985, s. 11

15 A. Grzegorczyk, w: “Więź", (Warszawa) 1981, nr 5, s.49.

16 Zob. Czyńcie to na moją pamiątkę, Editions du Dialogue, Paryż 1988, s. 61.

17 Zob. W. Gombrowicz, Dziennik (1953-1956), Instytut Literacki, Paryż 1971, s. 23.

16

mogą otrząsnąć się z bezwładu, w jakim tkwią od lat, i co też jest powodem, że zamiast być w czołówce krzewienia ogólnoludzkich idei, wloką się jak pątnicy w ogonie para­dujących w życiu publicznym żonglerów, których zainteresowania ograniczają się do własnych spraw i wygodnego życia. Nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na inte­lektualistów w Polsce, ale też i nie powinno być dla nich przykładem.

W Polsce liczba pracowników naukowych, intelektualistów (te dwa terminy uży­wam tutaj w tym samym znaczeniu) jest stosunkowo duża, ale wiele jest wśród nich miernot, aparatczyków z protekcyjnie otrzymanymi dyplomami uniwersyteckimi, którzy zajmują różne stanowiska w instytucjach i na uczelniach, bez ambicji, a zwłasz­cza kwalifikacji twórczych. Rolę naukowca usiłuje się we współczesnym świecie, a zwłaszcza w Polsce, różnie interpretować. Wszystko sprowadza się przeważnie do pojęcia odpowiedzialności, które - jak wiele dzisiaj pojęć - coraz bardziej jest spaczane i niejednokrotnie pierwszeństwo daje się nie odpowiedzialności naukowej, lecz słu­żalczości wobec klik partyjnych, rządowych lub innych, usiłując to później tłumaczyć potrzebami państwa, sytuacji światowej itp. W każdym kraju naukowcy powinni być barometrem napięć, uczuć i aspiracji społeczeństwa. W Polsce “nasze ośrodki nauko­we, nasza elita intelektualna służalczo podporządkowała się agregatowi władzy. Elita ta była do nastawiania piersi pod ordery Budowniczych Polski Ludowej... Elita i cała inteligencja okazała się rozlazła, rozmazana, bez należytej siły przebicia"18.

Od kilkudziesięciu lat rosną na całym świecie kadry uczonych. Jest to związane z ogromnym rozwojem cywilizacji technicznej. Uczeni cieszą się coraz większym pre­stiżem, a jednocześnie zmniejsza się prestiż i wpływ pisarzy. Praca uczonego jest prze­ważnie pracą w ekipie, pisarza w samotności. Pierwszy znajduje poparcie w zespole, drugi tworzy indywidualnie, w przeciwnym wypadku traci swoją osobowość.

Temat: jedna czy dwie literatury polskie, tzn. krajowa i emigracyjna, nie podlega już właściwie dyskusji i utwierdziło się przekonanie, że literatura jest jedna, w dwu płynących nurtach: jednym nad Wisłą, drugim w różnych częściach świata, gdzie two­rzą nasi pisarze. Wniosek, jaki z tego m.in. wypływa, jest ten, że jednakowe muszą też być stosowane kryteria w ocenie tej literatury, a zwłaszcza postawy tych, którzy ją tworzą, i podłoża, z jakiego się wywodzi. Okoliczności samobójczej śmierci Witkace­go (Stanisława Ignacego Witkiewicza) - o czym była już mowa w innym miejscu -zwiastowały uśmiercanie niezależnej literatury polskiej i to zarówno w nurcie krajo­wym, jak i emigracyjnym.

Decydująca rola w tym przełomowym okresie przypadła pokoleniu, o którym Mi­łosz napisze: “Moje pokolenie literatury chodziło zgięte w pół przez lęk i czczość"19. Wiele lat po wojnie zapełnione były szpalty przypominaniem, że “świat sprzed 1939 roku uległ rozsypce, dekompozycji pojęciowej, skompromitował się tym głównie, że tak łatwo przestał istnieć"20. Dzisiaj bardziej aktualne jest mówienie o dekompozycji świata, jaki chciano przemocą zbudować po 1945 roku. Dekompozycja obydwu światów


18 J. Kuśmierek, op.cit. ss. 74 i 95.

19 C. Miłosz, Rodzinna Europa, op.cit., s. 102.

20 W. Maciąg, w: Literatura polska wobec rewolucji. Praca zbiorowa pod red. M. Janion, PIW, Warszawa 1971, s. 508.

17

dokonywała się na oczach i przy współudziale jednych i tych samych pokoleń, co należy do największych paradoksów naszej epoki, a w konsekwencji i literatury nie tylko polskiej, lecz i europejskiej, która zatraciła busolę.

Gombrowicz przypuszcza, “że sporą część inteligencji polskiej zastał bolszewizm w stanie pijanym - głowa narodu była zamroczona. I wielu, bardzo wielu nie wiedzia­ło właściwie, co się z nimi dzieje"21. Powody zamroczenia były różne, ale rezultat podobny: w chwili uchwycenia władzy przez komunistów “autentyczna elita, przede wszystkim zaś pisarze, cieszący się w Polsce tradycyjnym prestiżem, masowo poparli władzę"22. Najtrudniejsze do zrozumienia jest to, że w pierwszym okresie panowania reżimu stalinowskiego w Polsce, kiedy komuniści nie mieli własnej elity i usiłowali zjednać sobie inteligencję, kolaboracja z reżimem nie zaczęła się pod wpływem przy­musu, o czym należy pamiętać, gdy mówi się o służalstwie w latach pięćdziesiątych.

Nie trzeba również zapominać, że jedynie minimalny procent narodu opowie­dział się za reżimem komunistycznym i nawet wiele lat później - jak pisał Stefan Kisielewski - młodzież okazała się nietknięta przez bolszewizm. “Jedynie polska in­teligencja twórcza poddała się komunistycznym wpływom, nie spełniła spoczywają­cego na niej zadania. A właśnie literaturze i humanistyce nie wolno było zawierać żadnych kompromisów. Ci ludzie przystąpili najpierw, po dłuższych lub krótszych namysłach, do umacniania Socjalistycznej Ojczyzny, później zaś do różnego rodzaju błazeństw, w najlepszym razie żałosnych epigramatów, usprawiedliwień minionych flirtów z władzą"23.

Oprócz sporadycznych wypadków, brak było oporu ze strony inteligencji twór­czej wobec narzuconego reżimu, co fatalnie odbiło się na psychice społeczeństwa, ogłu­szonego, ale nie załamanego ciężarem aparatu komunistycznej dyktatury. Uczyniony wówczas pierwszy krok w kierunku kolaboracji doprowadzał przeważnie do ugrzęźnięcia w lokajstwie. Jeden z autorów krajowych, w artykule o “zdradzie klerków" po 1945 roku pisał: “Z czystością moralną intelektualistów jest bowiem trochę tak jak z dziewictwem: utrata jest czasem drogą do największego posłannictwa kobiety - ma­cierzyństwa (a u twórcy - twórczości), czasem natomiast prowadzi wprost do skurwienia"24.

Śmierć Stalina i wypadki z 1956 roku ujawniły grozę służalczego procesu znacz­nej większości inteligencji twórczej; ujawniły, ale samego procesu nie przerwały, zmie­niły tylko jego wymiary. Swoistym “zapisem" z twórczości literatów polskich w latach stalinizmu, okresu najbardziej upadłego, jaki znają dzieje naszego piśmiennictwa, jest książka Jacka Trznadla Hańba domowa25. Tytuł tego “zapisu" wzięty został z wiersza Norwida, który użył go w odniesieniu do niezgody panującej wśród emigrantów, nie przeczuwając zapewne, że przeszło sto lat później będzie wykorzystany do książki, której treścią jest “hańba w Polsce przez Polaków spowodowana".


21 W. Gombrowicz, Dziennik (1953-1956), op.cit., s. 211.

22 Sz. Franciszek w: “Niepodległość" nr 21-22, wrzesień-październik 1983. Pismo wydawa­ne podziemnie w Polsce. Zob. Wybór s pierwszych 28 numerów. Opracowanie i wstęp J. Darskiego, Polonia, Londyn 1985, s. 117.

23 T. Staliński (pseudonim Stefana Kisielewskiego) w: “Kultura", 1970, nr 5, s. 38.

24 J. Szrett (pseudonim Tadeusza Chrzanowskiego), Intelektualiści i inteligenci w PRL w: “Kul­tura", 1985, nr 1-2, s. 181.

25 J. Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami. Instytut Literacki, Paryż 1986.

18

Książka Trznadla, nazwana “moralnym gniotem"26 - składająca się z rozmów od­bytych przez autora z 12 pisarzami - jest pewnego rodzaju scenariuszem makabrycz­nego widowiska, jakim było: najpierw służalstwo w “minionym okresie", a później odżegnywanie się od własnej, zniewolonej twórczości. Autor książki, główny reżyser tego scenariusza, sam pisze, że “także nosił czerwony krawat", należał do partii komu­nistycznej i “zaangażował się w stalinizm"27.

Na pierwszy ogień, w książce Trznadla, poszła wypowiedź Zbigniewa Kubikow-skiego. “W zasadzie" - twierdzi on - “cały trzon Polski nie miał doświadczenia so­wieckiej okupacji", ale “cokolwiek się potem stało, było lepsze". Nie podejmując dys­kusji nad tą “lepszością" - w kategoriach niszczenia narodu biologicznie i duchowo, bo takie kryteria oceny należy stosować - trzeba jednak przyznać, że w latach 1939-1944 zaniedbano całkowicie uświadomienie społeczeństwa o grożącym niebezpieczeń­stwie sowieckim. Jest to jedno z największych zaniedbań i błędów tych, którzy pod­czas wojny byli odpowiedzialni za przyszłość narodu polskiego. O zbrodniach w okre­sie stalinizmu - twierdzi Kubikowski - “dowiadywaliśmy się dopiero później, w 1956 roku, o rozstrzeliwaniach oficerów, o mordowaniu akowców. Wcześniej się jednak tego nie wiedziało. To krążyło gdzieś tak podskórnie". Jakże gruboskórni musieli być nasi pisarze, że nie chcieli wtedy tego widzieć, że chodziło im po prostu “o urządzenie się tak, aby się najmniej ześwinić"28 - czy też, dodajmy od siebie - móc najwygodniej żyć. Czy po tym wszystkim można było jeszcze zarzucać Niemcom kłamstwa, gdy się uspra­wiedliwiali, że nic nie wiedzieli o okrucieństwach hitlerowców?! Autorzy niektórych rozmów w tej książce nie omieszkali - i w danym wypadku słusznie - podkreślić, że wielu pisarzy, ukształtowanych już w dwudziestoleciu Polski niepodległej, poszło bez oporu, a często i chętnie, na kolaborację z reżimem komunistycznym, co zresztą dało zły przykład młodym.

W książce Trznadla znajduje się również rozmowa ze Zbigniewem Herbertem, który na wstępie przypominał, że “nie był aktorem zniewolenia literatury okresu sta­linowskiego", ale słusznie zapytuje: “Czy tylko zadżumieni mają mówić o dżumie?". Nawiązując do konformizmu pisarzy, którzy w dwudziestoleciu byli ludźmi doro­słymi i musieli wiedzieć o procesach pokazowych w Moskwie i o tym, co się dzieje w Związku Sowieckim - Herbert pyta dlaczego, mimo wszystko, “te najstarsze konie poszły na to?". Jego zdaniem, czym trafia w sedno rzeczy, ma to związek “z potworną niedojrzałością, która jest niestety cechą tego [polskiego] narodu i liczeniem na krót­ką pamięć [...]. W końcu wszystko się wybacza, a kto zmienia front, ten jest już święty [...]". Łatwo się dzisiaj zapomina, że gdy władza potrzebowała legitymizacji, “legity­mizacja wyszła od strony inteligencji tak zwanej twórczej, przede wszystkim od litera­tów"29.

Uzasadnienia przez literatów własnej niegodziwości, że tak robili z myślą o przy­szłości, że byli z narodem, to - potwierdza Herbert - jest “guzik prawda, nikt i nigdy nie był z narodem, ze społeczeństwem. Oni nie wiedzieli, czym to społeczeństwo żyje, jakimi troskami i kłopotami. Oni byli w akwarium, mieli swoje kluby, samochody


26 Zob. T. Klempski (Tadeusz Chrzanowski) w: “Kultura", 1988, nr 5, s. 16.

27 J. Trznadel, Hańba domowa, op.cit., s. 13.

28 Tamże, ss. 41, 46, 49.

29 Tamże, ss. 181, 183, 193.

19

[...]". Pycha ich rosła. Sytuacja materialna większości członków Związku Literatów w tym okresie “była znakomita, a ich kariery błyskotliwe i szybkie. Pracujący w tym zawodzie Włosi, Anglicy, Niemcy czy Francuzi to biedacy [...]". W Polsce bieda pisa­rzy - żyjących w stadzie, dozorowanym przez partię komunistyczną - była natury moralnej. Pod ich adresem przypominał Herbert, że “intelektualista jest po to, żeby myślał sam na własny rachunek, nawet przeciwko wszystkim, za to jest opłacany albo bity, wszystko jedno, to jest jego psi obowiązek - klerka [...].Sprawą intelektualisty jest widzieć fakty olśniewające jasno, a jeśli są proste, prosto je nazywać, nauczyć się żyć z rozpaczą na co dzień [...]"30.

Po objęciu władzy przez Gomułkę literatom dano wyraźnie do zrozumienia, że Murzyn zrobił swoje i może odejść, a w dziedzinie prasy “Gomułka sformułował po­gląd, że dziennikarz jest do pisania tego, co każe mu władza"31. Od tego mniej więcej momentu literaci nie byli już tak hołubieni jak dawniej, miodowy okres minął i więk­szość z nich przyczaiła się w oczekiwaniu na to, co przyszłość przyniesie. Za rządów Gierka część inteligencji twórczej - w tym dość liczni zwłaszcza marksiści, rozczaro­wani stosunkami w partii, w której właściwie nigdy nie odegrali przodującej roli -zaczęła przechodzić do opozycji, wówczas jeszcze półjawnej. Następna faza to okres Solidarności. Ogólnie biorąc, “stosunek polskich intelektualistów do komunizmu przy­pomina zachowanie porzuconego kochanka wobec swej oblubienicy: miłość zmienia się w nienawiść, ale obiekt uczuć pozostaje punktem odniesienia"32.

Wbrew temu, co się powszechnie głosi, Polska zawsze miała kolaborantów, jeżeli nie z otwartym wrogiem, to z fałszywym sojusznikiem. Upiorne widmo Targowicy unosi się ciągle nad naszymi dziejami i to, że zachowały one ciągłość ogólnoludzkich wartości, było przede wszystkim zasługą pisarzy, inteligencji twórczej. A dzisiaj? “Nasi pisarze, poza kilkoma chwalebnymi wyjątkami, zatracili skłonność do życia na wła­sny rachunek... sami z siebie nie wytwarzają żadnych idei, co najwyżej biernie je przyj­mują z zewnątrz"33. Główną dolegliwością literatury polskiej jest “wielki strach, wiel­ki wstyd, wielkie milczenie"34. W rozważaniach nad literaturą i historią w Polsce spo­tkać można opinie, że “kataklizm wojenny, niszcząc jedną cywilizację, zarazem wy­zwala możliwość rozkwitu nowej, angażując w proces budowy całe zastępy niewolni­ków"35. Jak dotychczas, to Polska ma liczne zastępy niewolników, ale nowej cywiliza­cji jak nie było, tak i nie ma, nawet w literaturze.

Dzieje inteligencji twórczej na emigracji są dotychczas opracowane fragmenta­rycznie i przez długie lata będą zapewne powodem burzliwych dyskusji i kontrower­sji. Chodzi o inteligencję, która znalazła się na emigracji w wyniku drugiej wojny światowej, przy czym w dalszym ciągu ograniczam temat do pisarzy i twórczości literackiej.


30 Tamże, ss. 196, 201, 215, 221.

31 W. Gidżyński w: “Kultura" 1987, nr 9, s. 70.

32 Sz. Franciszek w:. “Niepodległość" nr 27, op.cit., s. 103.

33 Zob. Noty w: “Więź" 1984, nr 4, (Warszawa), s. 136.

34 S. Balbus, Wielkie milczenie w: “Arka" nr 5, Kraków 1983. Zob. “Wybór z 1-9 numerów", wydany w Paryżu w 1986 roku przez AKTIS, s. 124.

35 M. Bralczyk w: Literatura i historia. Interpretacje. Praca zbiorowa pod red. T. Bujnickiego i I. Opackiego, PWN, Warszawa 1982, s. 122.

20

W ścisłym tego słowa znaczeniu należałoby mówić o literaturze wojennej i emigracyjnej; ta ostatnia datuje się od lipca 1945 roku, gdy mocarstwa zachodnie przestały uznawać rząd polski w Londynie.

Zadanie literatury emigracji wojennej określił Ksawery Pruszyński w Paryżu, na łamach pierwszego numeru “Wiadomości Polskich" z marca 1940 roku. Literatura ta, przypomina Pruszyński, winna była przyczynić się do poznania Zachodu przez rzesze rodaków, którzy tworzyli armię polską we Francji: “musi przez wpływ wychowawczy tego Zachodu podłożyć podstawy pod prawdziwą demokrację w przyszłej Polsce, raz na zawsze położyć kres wpływom totalistycznego Wschodu, jeszcze niedawno w na­szym kraju, w jego młodym pokoleniu tak niestety żywym"36. Powrót Pruszyńskiego do kraju w 1945 roku, gdzie został mianowany posłem PRL w Holandii (zginął w 1950 roku w wypadku samochodowym) był symptomatyczny dla stopniowego zała­mywania się wartości, jakie przyświecały twórcom literatury wojennej.

Punktem wyjścia oceny warunków, w jakich powstawała literatura powojen­na, stanowi sytuacja materialna pisarzy, przeważnie diametralnie odmienna z jednej i z drugiej strony tzw. żelaznej kurtyny. Można przypomnieć za Czesławem Miłoszem - gdy mowa była o pierwszej dekadzie rządów PRL - że “pozycja pisarza w demokra­cjach ludowych jest bardzo dobra. Pisarz może się tam poświęcać wyłącznie pracy literackiej, która przynosi mu dochody co najmniej równe pensjom najwyższych dyg­nitarzy. Jednak cena, jaką musi płacić za to wolne od trosk materialnych życie, jest moim zdaniem nieco za wysoka"37. Wysokość ceny była różnie ustalana, podobnie jak różnie są dzisiaj oceniane skutki tej ceny.

Na emigracji natomiast większość pisarzy żyła na pograniczu nędzy. Z czasem sprytniejsi ulokowali się w radiostacjach zachodnich, zwłaszcza w “Wolnej Europie", co literatury nie wzbogaciło. Część z nich wskoczyła na urzędnicze posady w polskich instytucjach na terenie Londynu, ale twórczości literackiej niewiele to pomogło, gdyż pisarze rozpłynęli się w urzędowaniu, w którym Polacy z natury się lubują, zwłaszcza kiedy to ułatwia traktowanie z góry swoich rodaków. Wielu jednak pisarzy, niejedno­krotnie najwartościowszych, po prostu wegetowało. Fundusze państwowe roztrwo­niono, ale kult “państwa na wygnaniu" pozostał.

Paradoksem było i jest, że emigracja, która wspiera w biedzie kraj, nie potrafiła czy też nie chciała zapewnić bytu emigracyjnym pisarzom. Problem jest złożony, a wina obustronna: zarówno elity, jak i całej społeczności polskiej na Zachodzie. Para­doks jest tym większy, że - w przeciwieństwie do Wielkiej Emigracji z XIX wieku, która bez instytucji państwowych stworzyła duchową wspólnotę Polaków - emigracja z okresu drugiej wojny światowej zbudowała państwo na wygnaniu, ale bez wspólno­ty, bez duchowej więzi nie tylko między rozrzuconymi po świecie Polakami, lecz na­wet między rodakami w samym Londynie, stolicy tego wygnańczego państwa, czy ściślej rządu na uchodźstwie.

Redakcja jednego z miesięczników krajowych38, wprowadzając do dyskusji: “Jed­na czy dwie literatury?", pisała, że z Zachodu “mówią do nas w naszym języku ludzie, którzy częstokroć mocniej od nas i głębiej doświadczyli na sobie losu jednostki i ciężaru


36 Zob. “Wiadomości Polskie" nr 1, Paryż 17 marca 1940, s. 1.

37 Zniewolony umysf, Instytut Literacki, Paryż 1953, s. 15.

38 Zob. “Więź", 1983, nr 7, s.4.

21

historii i zdani sami na siebie nie przestali pośród obcych kultur i języków żyć polskością [...]. Pozostali wyspami myślenia o Polsce i o jednostce [...]". W dość licz­nych wypadkach pisarze zostali raczej samotnymi żeglarzami płynącymi od jednej “wysepki wydawniczej" do drugiej w poszukiwaniu wydawcy swoich utworów, co sta­nowi największą przeszkodę dla prawdziwego rozwoju kultury polskiej na Zachodzie i niebezpieczeństwo, że samodzielne “wyspy myślenia" ulegną całkowitemu zamule­niu. Literatura polska jest jedna i dyskusje na ten temat milkną, ale możliwości jej rozwoju są różne i niekoniecznie pokrywają się z miejscem na mapie.

W 1947 roku Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zorganizował zebranie pu­bliczne pod nazwą “Literatura a polityka" i w wyniku tego zebrania wydał w następ­nym roku broszurę z wypowiedziami siedmiu pisarzy na ten temat. Data podjęcia tematu, o którym mowa, była bardzo charakterystyczna: wojsko polskie na Zachodzie zostało zdemobilizowane, ściślej rozbrojone39, śmierć Władysława Raczkiewicza, pre­zydenta RP w Londynie, zapoczątkowała permanentny konflikt o tzw. legalizm, rze­sze emigrantów, pozbawione opieki władz polskich skazane były na łaskę i niełaskę krajów osiedlenia, a twórcy literatury na emigracji, ogłuszeni skutkami wojny i nik­czemnej polityki, zawiśli między przeszłością i wymarzoną przyszłością, niezbyt wie­dząc, jak się dopasować do ponurej rzeczywistości.

Autorzy wyżej wspomnianych wypowiedzi różnie podchodzili do postawionego zagadnienia. Tak więc czytamy tam, że literatura piękna jest “niczym nie skrępowaną twórczością artystyczną i w zasadzie “jest apolityczna", a gdy się zdarzy, że literatura lub polityka “jedna zapragnie się wtrącać do działalności drugiej, żadnej z nich nie wy­chodzi to na dobre" (Wacław Grubiński). Polityka i literatura “powinny stanowić czyn­niki świadomie kształtujące życie". W okresach poprzedzających nasze czasy, pisarz “stworzył wiele trwałych wartości", ale “im bliżej ku naszym dniom, tym mniej za­sług", tym większe przystosowanie się do nastrojów i mody epoki (Józef Kisielewski). Mimo organicznych różnic literatura i polityka “nie powinny pozostawać w stanie se­paracji". Związek literatury z polityką na zasadzie wzniosłej idei kultury, stawia wy­magania obu tym dziedzinom: “Od literatury żąda heroizmu. Od polityki cnoty, virtus, która już kiedyś była właściwym tytułem do rządzenia". Związek ten wymaga trudu moralnego i od niego zależy bardzo wiele. “Aby zachować ten świat, aby ocalić w nim nasze własne wolne istnienie, potrzeba nam pisarzy odważnych, odpowiedzialnych w sumieniu, zdolnych do bohaterskiej konsekwencji. Potrzeba polityków charakteru, wielkiej wizji i niezachwianej prawości umysłowej i moralnej" - Tymon Terlecki40.

Następny z kolei autor precyzuje, iż różne mogą być metody “zdobycia" pisarza dla polityki. Jedna z tych metod jest taka, że “polityczne ośrodki dyspozycyjne (rządy, partie, trusty finansowe) mogą się ograniczyć do nacisku za pomocą polityki wydaw­niczej". Na emigracji “zbankrutowani przywódcy polityczni - zamiast zdobywać pi­sarzy, poszukują u nich ratunku". Podczas drugiej wojny światowej “politykę emigra­cyjną kształtowały gabinety (lub wywiady) mocarstw. Opozycja pisarzy (zwłaszcza politycznych) rozbijała się o mur (nieuzasadnionego) dobrego samopoczucia czynników


39 Zob. T. Wyrwa, Bezdroża dziejów Polski, op. cit., ss. 128-171, lub Rozbrojenie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w: “Więź" nr 10, październik 1997, Warszawa, ss. 143-169.

40 Zob. Literatura a polityka. Wolne opinie. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Londyn 1948, ss. 1-3,9,11, 32, 36, 37.

22

kierowniczych. W ciągu dwóch pierwszych lat powojennych politykę emigracyj­ną nadal kształtowały mocarstwa, zajęte dobrze obmyślaną akcją likwidowania pod­staw polityki emigracyjnej. Akcja ta dobiega końca. Może teraz wreszcie polska myśl polityczna odetchnie". Jeśli chodzi o oficjalne ośrodki na emigracji, to - jak potwier­dziła przyszłość - myśl ta nie tyle odetchnęła, ile po prostu wyzionęła ducha.

Ten sam autor podkreśla dalej, że tylko idealizm “może wyprostować skrzywienie moralne, intelektualne i polityczne egzystencji emigracyjnej". Tylko pisarz może “zwią­zać emigrację z prądami ideowymi, których rozwój w skali międzynarodowej przynie­sie sprawie polskiej coś więcej niż werbalne poparcie". Pisarze polscy winni wreszcie pojawić się na widowni międzynarodowej. “W znacznym stopniu z winy piśmiennic­twa emigracyjnego i jego oportunizmu wobec nieustannie mylących się a samozwańczych <wodzów>, świat nie jest poinformowany o rzeczywistej tragedii narodu", która polega głównie na tym, “że jesteśmy ofiarą spisku mocarstw" (Jan Ulatowski)41.

Emisariusz Jerzy Lerski, który podczas okupacji niemieckiej przebył trasę z Wiel­kiej Brytanii do Polski i z powrotem, a później, będąc sekretarzem premiera Tomasza Arciszewskiego, poznał atmosferę, w jakiej odbywała się działalność rządu polskiego w Londynie, potwierdza: “Nad rozbiciem Polaków nie tylko w kraju, ale i na obczyź­nie, pracowały najrozmaitsze obce czynniki z niezłym, z punktu widzenia ich intere­sów, skutkiem"42.

W 1951 roku, na łamach “Wiadomości" londyńskich, ukazał się obszerny artykuł Tymona Terleckiego pt. Literatura na emigracji, gdzie autor zwraca uwagę na fatalny stan tej literatury, która nie spełnia należycie swojej roli. “Literatura na emigracji nie uwierzyła w swoją własną rację istnienia [...] nie zrozumiała sensu emigracji...". “Sła­bość literatury emigracyjnej wynika m.in. “z poczucia niższości wobec literatury krajowej". Trudno w tym miejscu nie przypomnieć, że autor dochodzi do tego wniosku w okresie szaleństwa stalinizmu i jego bałwochwalstwa w piśmiennictwie krajowym. Dalej Terlecki pisze, że literatura na emigracji odwróciła się tyłem do losu, “nie jest naprawdę wolna", gdy tymczasem “dla kraju niewolonego ma sens literatura wolna, czyniąca pełny użytek z wolności"43.

Cokolwiek by pisano o literaturze, to “odkąd istnieje, zawsze wypełniała obowią­zek podnoszenia człowieka ponad jego ułomność i niedostatki"44. Obecnie, w zupeł­nie zagmatwanym okresie dziejów, w jakim żyjemy, “jeśli prawda ma nas oswobodzić, to wypada ją głośno powiedzieć"45 i rola ta przypada głównie inteligencji twórczej, pisarzom, których drukowane słowo ma dzisiaj szansę dotarcia tak do rozsianych po świecie rodaków, jak i - coraz już łatwiej - do kraju, a nadto, rzecz również ważna, do cudzoziemców.

Głównym skażeniem piśmiennictwa emigracyjnego jest jego naciągana lewicowość. Niejednokrotnie trudno nawet mówić o lewicowości, pojęciu zupełnie dzisiaj mglistym, ale o dostosowaniu się do modnych na Zachodzie prądów finansowanych przez obce ośrodki polityczne. To jest najistotniejszy powód przemilczania prawdy


41 Tamże, ss. 41-44.

42 J. Lerski, Emisariusz “Jur", PFK, Londyn 1984, s. 218.

43 “Wiadomości" (Londyn) z 25 listopada 1951, Londyn.

44 J. Parandowski,/l/c/iCTWta słowa. Czytelnik, Warszawa 1986, s. 259.

45 E. Skalski, “Kultura", 1989, nr 1-2, s. 20.

23

w piśmiennictwie na emigracji i popierania publikacji o zbliżonym profilu politycz­nym, jakie są drukowane w Polsce w tzw. drugim obiegu ( poza cenzurą). Nie mam oczywiście na myśli tego, żeby nie istniała orientacja lewicowa, ani też żeby nie korzy­stać z pomocy. Chodzi po prostu o to, aby zachować niezależność i nie zadusić plurali­zmu, o którym tak chętnie mówi się przy różnych okazjach.

Krytyczne oceny działalności i wpływów lewicy na Zachodzie winny być poprze­dzone krytyką bezczynności i niedołęstwa prawicowych orientacji na emigracji. Jeżeli bowiem w kraju prawica była prześladowana, to na Zachodzie, mimo że nie posiadała środków, jakimi dysponowała lewica, miała przecież swobodę działania. Wśród emi­grantów - którzy walczyli z nazizmem i słusznie podkreślali z dumą, że Polska pierw­sza oparła się zaborczości Hitlera i największe poniosła ofiary - był duży procent lu­dzi o przekonaniach prawicowych, obawiających przyznać się po wojnie do prawicowości, żeby nie zostać podejrzanym o faszyzm, gdyż do takich metod uciekali się prze­ciwnicy polityczni, czy też pospolici szalbierze, którym należało się przeciwstawić, a nie ulegać im. Nie wystarczy dzisiaj mówienie, że nielewicowa myśl polityczna “na emigracji rozwijać się mogła z natury rzeczy w ograniczonym lub zgoła kalekim kształ­cie"46, bo mogła rozwijać się w kształcie, który byłby daleki od kalectwa.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że do większości ludzi zarówno Polsce, jak i na Zachodzie prawda nie dociera. W opozycji w kraju rej wodzą tzw. “ewolucjoniści". Jest to nazwa, którą stosuje się dla określenia zwolenników “realizmu politycznego", rekrutujących się z różnych ugrupowań, ale zgodnych w ogólnym założeniu o odno­wieniu czy też ulepszeniu systemu socjalistycznego, bez nadziei na odzyskanie pełnej niepodległości Polski, co też najbardziej odpowiada polityce państw zachodnich. Śro­dowisko tych ewolucjonistów “ma praktycznie monopol informacyjny na Zachodzie, znakomicie opanowane kontakty z dziennikarzami, poparcie wszystkich europejskich <zielonych>, <postępowców>, <lewicowców> [...]. Oni tworzyli i tworzą image Solidar­ności i opozycji polskiej na Zachodzie. Nadal duży jest ich wpływ na sposób myślenia średniego Polaka"47. Gdy do tego dodamy, za innym autorem, że “największe kanalie ubierają się w demokratyczne garnitury i noszą liberalne krawaty"48, to można rzeczy­wcie mieć obawę, że sposób myślenia będzie ciągle narzucany i spaczany, co do od­budowy wzajemnego zaufania nie doprowadzi, a bez tego mówienie o reformach po­zostanie zawsze przysłowiową drętwą mową.

Trudno znowu nie wyrazić ubolewania, że pokolenie inteligencji twórczej, które zostało na emigracji i mogło, zwłaszcza dzięki instytucjom polskim w Londynie, być orędownikiem idei Solidarności na Zachodzie i pomostem między tym ostatnim a krajem, ograniczyło się przeważnie do roli widza, oklaskującego spektakl. Jak po­twierdza Alain Besancon: “Solidarność dołożyła starań, aby <ustawić się> na Zacho­dzie na lewicy"49. Przyszło to tym łatwiej, że brak było odpowiednich starań, żeby ją “przesunąć" trochę na prawicę, ustawić gdzieś pośrodku, między różnymi orientacja­mi, zgodnie z wzniosłą ideą solidarności ludzkiej.


46 J. Wierny, w: “Polityka Polska", nr 5/6, wydanie 2, Wydawnictwo Inicjatywa, Londyn 1987,s. 117.

47 J. Orliński, W poszukiwaniu wyjścia z sytuacji bes wyjścia w: “Kultura", 1988, nr 7-8, s.9.

48 W. Charłamp (pseudonim T. Jastruna), Dziennik zewnętrzny w: “Kultura", 1988, nr 11, s.69.

49 A. Besancon, Widziane z oddali w: Kultura", 1989, nr 3, s. 34.

24

Nie najlepiej też wygląda znajomość piśmiennictwa emigracji w Polsce. W dal­szym ciągu aktualne jest twierdzenie, że “literatura emigracyjna obecna jest w krajo­wym życiu literackim w sposób wyrywkowy, dyskretny [...] obecna jest w formie zmitologizowanej... brak rzetelnej znajomości rekompensuje legenda"50. Jeżeli tak jest w życiu literackim, to cóż dopiero można by powiedzieć o szerszym kręgu czytającej publiczności! Jak już dawniej pisano w Polsce poza cenzurą, literatura emigracyjna, mimo że się starzeje, przewyższa pod wieloma względami krajową, gdyż ma “możli­wość głoszenia prawd niepopularnych"51. Możliwość głoszenia tych prawd literatura emigracyjna jeszcze ma mimo podeszłego wieku, ale jakoś te prawdy słabym odbijają się echem... Powody tego są różne. Nie wystarczy przecież napisać książkę lub arty­kuł, zawierające prawdy niepopularne, trzeba je móc następnie opublikować, co dla niezależnych pisarzy nastręcza wiele trudności.

Po grudniu 1981 roku wybuchła na Zachodzie monstrualna działalność wydawni­cza. Powstały nowe ośrodki wydawnicze, dysponujące swoimi czasopismami. Każdy z tych ośrodków stanowi odrębny folwark, z własną klientelą i własnymi ambicjami. Wspólne im są natomiast źródła subwencji, gdyż nastawione na kraj zostałyby już dawno rozparcelowane, gdyby musiały utrzymać się z prenumerat rodaków mieszka­jących na Zachodzie. Bez wchodzenia tutaj w kryteria doboru publikacji, zwłaszcza książkowych, wystarczy zwrócić uwagę na minimalną liczbę recenzji - a więc zainte­resowania na łamach tych czasopism - o książkach autorów z emigracji dawniejszej, jakie ukazują się w innych wydawnictwach, z wyjątkiem przeważnie ciągle tych sa­mych, dobrze widzianych w strefie dolarowej. Jeden z kompetentnych w tej dziedzi­nie autorów pisze: “Dobre książki bywają ukryte. Tak dzieje się często w polskiej kul­turze ostatnich lat. Większość obiegów sprzyja różnorodności, lecz utrudnia dotarcie do tekstów ważnych"52. Gorzej jednak, jeżeli utrudnienia wypływają nie tyle z różno­rodności, ile z jednostronnego nastawienia do użyteczności twórczej działalności.

Brak skoordynowania akcji tych ośrodków na emigracji, koordynacji w interesie Polski, własnej i nowej wizji działania wpływa ujemnie na niezależny ruch wydawni­czy w kraju, z niepowetowaną szkodą dla społeczeństwa, ciągle pozbawionego rzetel­nej, bezstronnej informacji. Jeżeli można mówić o “koordynacji", to raczej w sensie ujemnym, a mianowicie, że prasa podziemna czy też w drugim obiegu nie publikuje w większości wypadków niewygodnych dokumentów, oświadczeń i artykułów bar­dziej otwartych na rzeczywistość; prasa ta “przypomina szpital, gdzie rekonwalescen­tom daje się tylko lekkostrawne zupki. Po cóż rozdrapywać rany?"53 - lepiej gdy będą obrastać nowymi warstwami podłości, łatwiej później mącić wśród Polaków.

Oprócz arbitralnego, odgórnie ustalanego doboru autorów i tematów publikowa­nych w niezależnych wydawnictwach drugiego obiegu, ich wadliwością jest nadto fakt, iż książki te drożeją w zastraszający sposób. W rezultacie “młodego inteligenta nie stać na zakup książek i miesięczników podziemnych"54. Książka podziemna jest droga


50 W. Wyskiel, Pisarz na obczyźnie. Praca zbiorowa pod red. T. Bujnickiego i W. Wyskiela, Zakład im. Ossolińskich, Biblioteka Polonijna, t. 14, Wrocław 1985, s. 50.

51 Zob. “Res Publica", 1980, nr 7/1980. Wydanie na Zachodzie nakładem “Aneksu", Londyn 1982, ss. 102-103.

52 W. Karpiński w: “Zeszyty Literackie", 1988, (Paryż), nr 23, s. 67.

53 “Brulion", nr 7-8, Kraków 1988. Przytaczam za: “Kontakt", 1989 (Paryż), nr 81-82, s. 228.

54 Z. Romaszewski, Jak Polak z Polakiem w: “Kultura", 1987, nr 11, s. 23.

25

i “byłoby naiwnością sądzić, że ruch wydawniczy ma zasięg masowy i masowe od­działywanie"55. W tym samym czasie Społeczna Rada Wydawnictw Niezależnych, która powstała m.in. z inicjatywy Solidarności, wyraziła ubolewanie, że rosnące ceny ksią­żek “przekroczyły możliwości przeciętnych odbiorców, zwłaszcza młodzieży"56, a więc tych, do których w pierwszym rzędzie powinny docierać wydawnictwa niezależne.

W sumie “wszystkie te <firmy>, redakcje, grupy, wydawnictwa pienią się - niby zielone zielsko życia - bez jakiejkolwiek koordynacji i nadrzędnego kierownictwa [...]. Struktury Solidarności już dawno przestały tu pełnić rolę organizatorską i porządku­jącą"57. W tych warunkach nurt opozycji inteligencji słabnie. “Słabnie z przyczyn przede wszystkim materialnych. Fenomen drugiego obiegu... zaczyna się kurczyć"58. Red. Jerzy Giedroyc, pisząc o funduszach płynących z Zachodu na pokrycie kosztów działalności organizacji opozycyjnych w kraju, zwracał uwagę na fakt, że “od dłuższe­go czasu zarówno w środowiskach opozycyjnych w kraju jak i wśród <emigracji postsolidarnościowej> panuje niezdrowa atmosfera w sprawach finansowych [...] spowo­dowana brakiem informacji i sprawozdań (z nielicznymi wyjątkami) na co i w jaki sposób te pieniądze są wydawane, kto o tym decyduje... Uważamy, że jawność w spra­wach finansowych jest dzisiaj niezbędna. Polsce zagraża nie tylko zatrucie ziemi, wody i powietrza, ale również zatrucie moralne. I to nas przeraża"59. W lipcu 1981 roku redakcja tygodnika Solidarność opublikowała wyjątki z listów czytelników pod wspól­nym tytułem: “Państwo - to my". Jeden z tych czytelników pisał, co warto również przypomnieć: “Do upragnionej odnowy Ojczyzny potrzebna jest nasza czystość mo­ralna"60.

Finanse to jak lejce w zaprzęgu, którymi obce czynniki kierują sprawami narodu polskiego, bo że kierują od iluś tam lat, to dla przeciętnie myślącego człowieka nie może ulegać wątpliwości. Po zduszeniu Solidarności, do połowy 1983 roku, w polityce Polski miała dominować chęć osłabienia pozycji Związku Sowieckiego poprzez otwarte poparcie antyreżimowych działań. Później nastąpiło rozdwojenie i grupa z Departa­mentu Stanu, reprezentowana m.in. przez Jana Nowaka (Zdzisława Jeziorańskiego) zaczęła orientować się na ułożenie stosunków z ekipą Jaruzelskiego. Przy pomocy se­kretarza ambasady amerykańskiej i środowiska, które reprezentuje Bronisław Geremek, wywierano nacisk na Wałęsę, żeby podjął działanie zmierzające do zniesienia sankcji. Jednocześnie prowadzono akcje celem skłócenia działaczy opozycji.

W rezultacie doszło do “przychwycenia inicjatywy wewnątrz kierownictwa Soli­darności przez grupę tzw. <lewicy warszawskiej> (Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki), dążącej do pojednania z władzami za wszelką cenę [...]". Grupy opozycyjne przeciwstawiające się tego rodzaju polityce są odcinane od źródeł finansowych i od dostępu do polskojęzycznych radiostacji na Zachodzie, które odgrywają przecież dużą rolę w informowaniu kraju. W konsekwencji tego wszyst­kie “informacje przekazywane przez różne źródła opozycyjne warszawskiemu korespondentowi


55 J. Szrett (T. Chrzanowski), Drzwi zamknięte w: “Kultura", 1987, nr 5, s. 12.

56 Zob. “Kultura", 1987, nr 3, s. 172.

57 J. Surdykowski w: “Kontakt", 1988, nr 75-76, s. 67.

58 T. Klempski, Zdaniem laika w: Kultura",1988, nr 5, s. 17.

59 J. Giedroyc, Jawność w: “Kultura", 1988, nr 9, s. 97.

60 S. Krzysztorski w: “Tygodnik Solidarność", 1981, nr 18, s. 1.

26

BBC muszą mieć akceptację Jacka Kuronia, by zostały nadane; podob­nie rzecz ma się z sekcją polską <Głosu Ameryki>, nad którą podobną pieczę sprawuje Jan Nowak [...]"61. Jeśli chodzi o radiostację “Wolnej Europy", to nie wiem, kto ma ostatnio nad nią pieczę, gdyż zmiany personalne są tam dość częste.

Wpływ USA na przywódców Solidarności potwierdza również prof. John Len-czowski, pracownik waszyngtońskiej Councii for Interamerican Security, któremu wiadomo było, że wysłannicy rządu Stanów Zjednoczonych “postawili przywódców Solidarności w niezwykle trudnej sytuacji. Wywierano na nich nacisk, aby zajęli w pewnych kwestiach określone stanowisko, którego w innym wypadku być może by nie zajęli". Co do Sowietów, to prawdopodobnie najważniejszym ich celem “po spra­wie rozbrojenia była demoralizacja i zniszczenie Solidarności"62.

Obecnie coraz częściej słyszy się o “procesie degeneracji przywództwa opozycji", którą “toczy rak niewyżytych ambicji, pogoń za tym, aby być znanym, zapraszanym, aby kształtować opinie"63. Kształtować tak, ale jak - jeżeli samemu jest się kształto­wanym i rozbijanym przez czynniki obce. Autorka kończy swój artykuł stwierdze­niem: “Lud na szczęście zachował zdrowy rozsądek i olej w głowie, czego o elitach powiedzieć nie mogę". Impotencja elit, inteligencji twórczej, w kraju i na emigracji, pogłębiać będzie kryzys polskiej myśli politycznej, której lud, mimo najlepszych chę­ci, nie będzie w stanie wypracować i wcielać w życie.

W 1986 roku Józef Garliński ogłosił kontrowersyjny artykuł, w którym pisał: “li­teratura emigracyjna jest i musi być przede wszystkim polityczna i historyczna, mają­ca za tematykę ostatnie 50 lat. Beletrystyka i poezja, nie zaangażowane politycznie, mogą swobodnie powstawać w kraju" 64. Literatura polska zawsze właściwie była w mniejszym lub większym stopniu upolityczniona, w ostatnich jednak dziesięciole­ciach jest raczej “upupiona" - używając określenia Gombrowicza. W kraju literatura piękna strasznie zbrzydła i pisarze starszego pokolenia nie tyle kształtują losy społe­czeństwa, ile - w większości wypadków- usprawiedliwiają to, co robili, lecz czego nie powinni byli robić.

Typowym przykładem literatury “usprawiedliwiającej" jest książka Teresy Torań-skiej Oni. Wydana przez “Aneks" w Londynie, zawiera rozmowy przeprowadzone przez autorkę z czołowymi komunistami, którzy są współodpowiedzialni za zbrodnie syste­mu stalinowskiego w Polsce. Książka ta - dająca sprawcom tego systemu możliwości usprawiedliwienia swoich przestępstw - opublikowana w około dwudziestu językach stała się bestsellerem, uważana jest za ważny przyczynek do poznania ustroju komu­nistycznego, który od dawna winien wreszcie być znany. Przy tej okazji warto zasta­nowić się, ilu pisarzy emigracyjnych może poszczycić się podobnym sukcesem i po­parciem, jakim cieszyła się książka Torańskiej, której temat nie jest przecież chlubny


61 Zob.A. Kołodziej, Współrdzić czy konspirować w: “Kultura" 1988, nr 9, ss. 123-128.

62 Zob. R. Kostrzewa, OdReagana do Gorbaczowa. Rozmowa zJohnem Lenczowskim w: “Kul­tura", 1989, nr 1-2, ss. 40-49.

63 E. Mika, Wakacje w: “Kultura", 1988, nr 9, ss.24-27.

64 J. Garliński, Pierwsze kroki w: “Pamiętnik Literacki", Związek Pisarzy Polskich na Ob­czyźnie (Londyn), t. X, s. 39.

27

i chyba nie należy do najważniejszych, jakich potrzebuje literatura światowa, gdzie wkład pisarzy polskich jest ciągle ubogi.

Przed wieloma laty Stanisław Ignacy Witkiewicz wysunął tezę, że jeżeli cała lite­ratura składać się będzie tylko z “przyczynków obyczajowych" do danej epoki, to sta­nie się jedynie przyczynkiem, co grozić będzie upadkiem wielkiej literatury"65. Lite­ratura emigracyjna jest bogata w przyczynki różnej natury, ale do wielkości jest jej chyba daleko, podobnie zresztą jak krajowej. Temat to obszerny i trudno go tutaj roz­wijać. Jedno nie powinno budzić wątpliwości: literatura emigracyjna jest taka, jaka jest jej emigracja i inteligencja twórcza, z całym bagażem polskich zalet i wad, które coraz gorzej wytrzymują próbę czasu w konfrontacji z potrzebami naszej epoki.

Pod wieloma względami można byłoby to samo powiedzieć o konfrontacji wza­jemnych potrzeb kraju i emigracji, do czego w dużym stopniu mogłaby przyczynić się śmiała i bezstronna krytyka piśmiennictwa emigracyjnego, a poprzez nią działalności emigracji, i w ten sposób przybliżyć wspólne problemy. Z krytyką nigdy u nas nie było dobrze, zbyt zachwaszczona była lizusostwem, była i jest. Jeśli chodzi o krytykę historyczno-literacką, najchętniej pisze się o nieżyjących autorach z łezką lub z żół­cią, a zapewne i z przekonaniem, że z tamtego świata dany autor konkurencji robił już nie będzie. Mówiąc o krytycznym podejściu do piśmiennictwa emigracyjnego mam na myśli nie oblatanych w rzemiośle aparatczyków, lecz fachowych i uczciwych kryty­ków krajowych, nie związanych zawodowo z żadną orientacją lub koterią polityczną.

Koniecznym warunkiem powstania rzetelnej krytyki jest przede wszystkim uła­twienie bezstronnym pisarzom i krytykom krajowym poznania źródeł i podłoża twór­czości emigracyjnej. W praktyce nie jest to łatwe; oddaję głos jednemu z tych pisarzy, który po przypomnieniu, że nie mógłby przyjechać do Londynu, gdyby nie zaprosze­nie prywatnych osób, dzięki którym miał możliwość, podczas swoich wakacji, “spe­netrowania znajdujących się tu zasobów bibliotecznych i archiwalnych", zapytuje: “czy nie byłoby rzeczą konieczną, by instytucje emigracyjne zadbały o ułatwienie na­ukowcom zainteresowanym problematyką emigracyjną dłuższego pobytu czy to w Lon­dynie, czy innych ośrodkach, gdzie znajdują się konieczne do poznania zbiory i zaso­by materiałowe?"66. Ten sam autor, pisząc w innym miejscu o literaturze emigracyj­nej, podziela pogląd, że “cechą niewątpliwie wyróżniającą piśmiennictwo polskie na obczyźnie jest nadal silne osadzenie w nurcie historyczności"67. Jest to nurt najbar­dziej, moim zdaniem, aktualny w obecnej chwili do gruntowniejszych badań i wycią­gania z nich odpowiednich wniosków.

Znaczenie literatury historycznej w kraju i za granicą jest tak doniosłe, że nie może podlegać dyskusji. Emigracja z XIX wieku nazwana została Wielką głównie z powodu jej twórczości w dziedzinie literatury pięknej i historii. Powstały dzieła o nieprzemijającej wartości. Historycy walczyli o prawdę naszych dziejów, ich trakta­ty znane były w krajach zachodnich i z ich dorobku wszyscy korzystamy. Dzisiaj usi­łuje się często usprawiedliwiać skłócenie naszej emigracji tym, że to “normalne", że


65 S. I. Witkiewicz, Bez kompromisu. Zebrał i opracował J. Degler, PIW, Warszawa 1976, s. 252.

66 Zob. rozmowę przeprowadzoną przez Krystynę i Czesława Bednarczyków z Januszem Kryszakiem, ogłoszoną pt. Wspólne troski w: “Pamiętnik Literacki", 1988, t. XII, s. 104.

67 J. Kryszak, “Pamiętnik Literacki", 1988, t. XIII, s. 57.

28

“zawsze tak było" - usprawiedliwienie bezsensowne, bo jeżeli nie da się zmienić na lepsze tego, co było, to trzeba by opuścić ręce i nic nie robić, no bo po co, kiedy to i tak nie pomoże! Jednocześnie zapomina się o osiągnięciach Wielkiej Emigracji np. w dzie­dzinie wiedzy historycznej. Jeśli porówna się te osiągnięcia z dorobkiem historyków polskich na uchodźstwie po 1939 roku, to dorobek tych ostatnich wypadnie słabiutko, mimo dużo lepszych możliwości.

Na temat historiografii polskiej i jej problemów na obczyźnie wygłosiłem referat na Kongresie Kultury Polskiej, który odbył się w Londynie w 1985 roku68. Z kolei Józef Garliński, w cytowanym już artykule, słusznie sądził “że krytycy krajowi, choć­by marginesowo, powinni się zainteresować naszymi osiągnięciami w obcych języ­kach"69. Jednocześnie warto byłoby zwrócić uwagę szerszym kręgom emigracyjnej inteligencji twórczej na ogromne braki tych osiągnięć, a tam, gdzie osiągnięcia są -starać się zainteresować nimi cudzoziemców.

O jednej z charakterystycznych cech naszego narodu pisał już Szymon Starowol-ski w XVII wieku: “...niewątpliwie więcej u nas dzielności w czynach niż umiejętno­ści w ich rozgłaszaniu, przeto nic dziwnego, że mało o nas w świecie wiedzą"70. Trzeba jednak sobie szczerze powiedzieć, że w grę wchodzi nie tylko brak umiejętności, lecz również polska zawiść, wzajemne spychanie jednych przez drugich w imię wyrówna­nia w dół oraz ciągłe manipulowanie Polakami i łatwość, z jaką uzależniają się od obcych, a współczesna zależność, we wszystkich jej odmianach, jak przypomina histo­ryk krajowy, “jest znacznie groźniejsza dlatego choćby, że bardziej ukryta i podstęp­na"71. Oto kilka przykładów, bez specjalnego szukania, naszej “umiejętności" w zain­teresowaniu na terenie Francji historią Polski; piszę o Francji (z lat osiemdziesią­tych), o kraju, w którym mieszkam i pracuję.

Słownik wydany w 1986 roku, z wyborem tekstów politycznych od Tukidydesa i Platona do autorów współczesnych, liczący 900 stron i opracowany przez 81 współ­pracowników, nie zawiera żadnego polskiego myśliciela: ani Frycza Modrzewskiego z dawnych pisarzy, ani żadnej wzmianki o późniejszych twórcach72. Następnie w słow­niku nauk historycznych, też z 1986 roku, hasło: “Historiografia polska", opracowane na 12 stronach przez Bronisława Geremka nie zawiera żadnego historyka z emigracji, a w bibliografii nie ma ani jednej książki opublikowanej w krajach zachodnich. Wspo­mniane są tam tylko nazwiska 4 naukowców, którzy znaleźli się na Zachodzie po 1968 roku. Autor hasła pisze jednak, że po 1981 roku, “mimo przeszkód, nauka historii bujnie rozwinęła się w ścisłym kontakcie z głównymi prądami historiografii świato­wej73. Geremek - jeden z najważniejszych doradców Solidarności i Wałęsy - pomylił


68 Zob. Historyk na obczyźnie a najnowsze dzieje Polski, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1986. Skrócona wersja tego referatu została wydrukowana w: “Zeszyty Historyczne", 1986, nr 78, ss. 3 i nast.

69 J. Garliński, “Pamiętnik Literacki", 1986, t. X, s. 41.

70 S. Starowolski, Polska albo opisanie położenia Królestwa Polskiego. Z języka łacińskiego przełożył, wstępem i komentarzami opatrzył A. Piskadio, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 13.

71 T. Łepkowski, Rozważania o losach polskich. Puls, Londyn 1987, s. 187.

72 Dictionnaire des oeumes politiaues, pod red. F. Chatelet, O. Duhamel, E. Pisier, Presses Uni-versitaires de France, Paryż 1986, 904 strony.

73 Dictionnaire des sciences historiques pod red. A. Burguiere, PUF, Paryż 1986, ss. 522-533.

29

zdaje się międzynarodówkę ze światowymi prądami nauki i kryteria, jakie zastosował w haśle, o którym mowa, chwały nauce polskiej nie przynoszą74.

Do publikacji szeroko rozpowszechnianych należy MatyLarousse ilustrowany, skła­dający się z dwu części: słownikowej i historycznej. Jest to jednotomowa podręczna encyklopedia, przejrzyście redagowana i odnawiana każdego roku. W wydaniu na 1983 rok (cytuję te, które mam) pod hasłem “Polska" można było przeczytać, że powstanie warszawskie wybuchło “na rozkaz generała Bora-Komorowskiego, pomimo sprzeci­wu Rosjan"75. Najnowsze wydanie, na 1989 rok, daje wzmiankę o “Powstaniu i zbu­rzeniu getta warszawskiego w 1943 roku", ale ani słowa o powstaniu z 1944 roku76.

W 1985 roku ukazało się drugie wydanie encyklopedii wszędzie reklamowanej:

Encyclopaedia Unwersalis. W bibliografii w językach polskim, francuskim i angielskim po haśle “Polska"77, brak m.in. książek w jęz. francuskim: Henri de Montfort i Janu­sza K. Zawodnego o Katyniu; Józefa Garlińskiego Oświęcim walczący (wydanie fran­cuskie), dwóch moich w jęz. francuskim: Polska myśl polityczna w dobie Humanizmu i Odrodzenia, z przedmową Pierre Chaunu, jednego z najwybitniejszych historyków francuskich, oraz Polski ruch oporu i polityka europejska. Obie te książki, jedyne tego rodzaju we Francji, wydane przy wsparciu finansowym Centrum Narodowego Badań Naukowych w Paryżu (Centre National de la Recherche Scientifique) oraz Fundacji Lanckorońskich, miały bardzo dobre recenzje napisane przez Francuzów.

Polską kampanię z września 1939 roku symbolizuje we Francji zdjęcie - przeważ­nie to samo we wszystkich publikacjach - oddziału kawalerii z lancami, zaopatrzone w komentarz o szarżach ułanów na czołgi niemieckie. Tak już weszło w zwyczaj, że jeszcze kilkanaście lat temu, a do dzisiaj niewiele się zmieniło, w albumowym wydaw­nictwie, w którym mowa jest o bitwie pod Monte Cassino, napisano, że “ułani polscy, którzy nie mają już od 1940 roku lanc ani koni, atakują Cassino".W tym samym to­mie, na stronach poświęconych powstaniu warszawskiemu jest fotografia ludności bułgarskiej witająca w Sofii oswobodzicielską armię sowiecką. Tam też zamieszczono zdjęcie (nigdzie go dotychczas nie widziałem), które wywołuje przykre wrażenie: po kapitulacji Warszawy gen. Bór-Komorowski, z pochyloną głową, trzyma rękę wypro­stowanego jak trzcina gen. SS E. Bacha78.

W latach sześćdziesiątych ukazała się dwutomowa książka pt. Druga wojna świato­wa, bardzo ładnie ilustrowana, która ciągle stanowi, niestety skażone, źródło informa­cji. Polacy zostali tam wykpieni, zwłaszcza kampania 1939 roku, o której czytelnik dowiaduje się, że “z przyrodzonych właściwości armia polska została pokonana zanim zaczęła walczyć". Następnie “Polacy myśleli, iż zajmą Berlin. Bomby, które budzą Polskę o świcie 1-go września nie przerażają jej. Ona czeka na wojnę i wojna przyszła [...] fala szowinizmu ogarnęła kraj". Autor wspomina, dla dobrego tonu, o waleczności


74 We Francji dominujący wpływ na wydawnictwa, zwłaszcza z zakresu historii, mieli tutejsi marksiści, którzy popierali swoich pobratymców ideowych z innych krajów, blokując jednocześ­nie dostęp autorów odmiennej orientacji, co z kolei doprowadzało i nadal doprowadza do utrwa­lania zniekształconych czy też wprost świadomie sfałszowanych dziejów Polski.

75 Petit Larousse illustre 1983, Paryż 1982, s. 1612.

76 Petit Larousse illustre 1989, Paryż 1988, s. 1513.

77 Encycloppaedia Unwersalis, t. 14, Paryż 1985, ss. 976-977.

78 Zob. Memorial de notre temps. Evenements 1944. Ed. Paris Match-Robert Laffont, Paryż 1977,ss. 66-69 i 168.

30

wojska polskiego na niektórych odcinkach frontu jak: Hel i Modlin, lecz też i prze­ciwstawia to zaraz postawie marsz. Rydza-Śmigłego, który “przedostaje się do Rumu­nii bez broni, oczywiście, ale z dużym bagażem"79.

Pozycję tę można byłoby dużo łatwiej zlekceważyć, gdyby nie fakt, o czym mowa we wstępie, że do jej zrealizowania “dwa duże wydawnictwa złączyły swoje archiwa i swoich współpracowników [...]". Książka ta jest przeto dziełem ekipy, “składającej się nie tylko z Francuzów, o czym świadczą niektóre podane nazwiska osób i miejsce ich zamieszkania w różnych krajach. Dzisiaj nie brak też rozmaitych ekip, które ko­rzystając z panoszących się wszędzie mass mediów pracują nad urabianiem opinii i “wiedzy" o Polsce, przy współpracy naszych usłużnych - a tych nigdzie nie brak -rodaków, którzy na wszystko mają gotowe wytłumaczenie, “miarodajne" dowody, bo przecież ekipy dysponują środkami, z którymi nie może mierzyć się samodzielnie pracujący człowiek. Skutki tego są takie, że “kultura polska jest po prostu w świecie względnie nieobecna i dlatego Zachód tak łatwo myli Pragę z Warszawą czy rosyjski z polskim"80.

Z nowszych wydawnictw czytelnik też przeważnie niewiele więcej się dowie; np. w książce opublikowanej w 1986 roku jeden z historyków francuskich “załatwia się" z kampanią wrześniową w kilku wierszach81, podobnie jak i ze wszystkim, co dotyczy Polski. Zatrzymałem się na kampanii z 1939 roku, bo ta była stosunkowo najłatwiej­sza do odtworzenia i do umiejscowienia w kontekście wojskowej strategii i polityki europejskiej, czego Polacy nie zrobili, żeby służyć źródłowym opracowaniem dla ob­cych historyków.

Jeśli chodzi o inne okresy, to jest podobnie i wiele można byłoby dać przykładów, ale trudno mi zwiększać jeszcze bardziej i tak dużą liczbę cytatów, niezbędnych jednak w tego rodzaju opracowaniu. Lata przedwojenne dla historyków francuskich - gdy mowa jest o Polsce - to najczęściej “faszystowska" polityka Becka, “dyktatura" Piłsudskiego itp. Autorzy jednego z tomów Powszechnej historii XX wieku piszą np. o “zdecydowa­nie germanofilskiej orientacji rządu polskiego" po 1934 roku, a odnośnie do ministra Becka, że myślał “iż zniknięcie państwa czechosłowackiego otworzy Polsce możliwość odgrywania roli leadershipu w Europie Środkowej"82. Jest to charakterystyczny sposób myślenia politycznego Francuzów, którym trudno było się pogodzić ze stratą wpływów w Europie Środkowej na rzecz Polski czy też innego państwa. Orientacja ta dała rów­nież o sobie znać w środowisku “Wolnej Francji" generała de Gaullea.

Co do historii powojennych lat w Polsce, to nie doczekała się jeszcze we Francji syntetycznych opracowań. Nad naszymi dziejami ostatnich dziesięcioleci unoszą się w tym kraju, podobnie jak wszędzie, opary antysemityzmu, produkowane zespołowo, jak gdyby ostatnia wojna niczego ludzi nie nauczyła i nie potwierdziła, że na nienawi­ści współżycia zbudować nie można. Trudno zrozumieć, o czym przypomina jeden z pisarzy emigracyjnych, że naród polski “liczący z diasporą ponad 45 milionów ludzi nie potrafił zdobyć się na przedstawienie światu swojej historii i swoich osiągnięć"83.


79 R. Cartier, La Seconde guerre mondiale, Larousse - Paris Match, 1.1, Paryż 1965, ss. 13,16,27.

80 K. DoTosz,Krew i los w: “Aneks", (Londyn) 1982, nr 27, s.141.

81 P. Miquel, La Seconde guerre mondiale, Fayard, Paryż 1986, s. 12.

82 B. Dróż i A. Rowley, Histoire generale du XXsiecle, część I, tom II, Editions du Seuil, Paryż 1986, ss. 128-129.

83 1. Paszkowski w: “Tygodnik Polski" z 8 marca 1986, Melbourne, s.5.

31

Ciągle jesteśmy na szarym końcu we wszystkich poczynaniach i później dopiero słyszy się żałosne utyskiwania. Z tą zapewne troską zapytywał prelegent na Kongresie Kultury, o którym była już mowa, w Londynie w 1985 roku, że gdy wreszcie zabierze­my się do realizacji ambitniejszych wydawnictw, czy wtedy “nie pozostanie nam tylko pozbierać to, co inni zrobili już za nas? Polaków nadal nie widać w wielkich inicjaty­wach międzynarodowych [...]. Nadszedł już czas tworzenia syntez z okresów, z któ­rych Polska - jakkolwiek odgrywała istotną rolę w Europie - może zostać w tej chwili wyłączona lub potraktowana bardzo marginesowo"84.

Nigdy nie było na Zachodzie tak dużej liczby naukowców i ludzi polskiego po­chodzenia z uniwersyteckim wykształceniem. Jeden z rodaków wzdycha w Londynie, że “to przecież kopalnia nowych talentów politycznych"85. W rzeczywistości trudno się zorientować, gdzie te talenty się objawiają? Na terenie Stanów Zjednoczonych, od których tak wiele zależy i gdzie jest przeszło 10 milionów Amerykanów polskiego pochodzenia, polonijni Polacy są “potulni jak baranki", opanowała ich “rozpaczliwa pustka myśli i czynu", a przywódców “cechuje brak poczucia odpowiedzialności"86. Inni autorzy potwierdzają również, że “nigdzie, dosłownie nigdzie nie można doszu­kać się śladów polskiej myśli politycznej"87. “Zaś obca agentura panoszy się na tym polonijnym ugorze szeroko i bezczelnie"88. Skutkiem tego, mimo że w USA “Polaków jest coraz więcej, instytucje naukowo-kulturalne w Nowym Jorku z trudem wiążą ko­niec z końcem". Polacy w tym mieście - a w innych nie jest lepiej - są grupą “pozba­wioną rzutkiego przywództwa i wspólnej wizji"89.

W Kanadzie jest podobnie. Grupa estońska, jedna z najmniejszych grup etnicz­nych w Kanadzie, “ufundowała katedrę studiów estońskich przy Uniwersytecie w Toronto", podczas gdy Polonia kanadyjska “zbierała pieniądze na pomnik katyń-ski, a później na inne pomniki [...]". Nie znaleziono funduszy na kapitał zakładowy potrzebny do zorganizowania katedry polonistyki - warunek konieczny, żeby następ­nie otrzymać dotację od rządu kanadyjskiego. Oto skutki braku “ofiarności na cele tak istotne, jak zachowanie, podtrzymanie i rozwój wiedzy o Polsce"90.

Drugi przykład z Kanady: w 1943 roku przy Uniwersytecie McGilla w Montrealu została założona Biblioteka Polska, wraz z Polskim Instytutem Naukowym. Jest to jedyna niezależna polska biblioteka (prowadzona od jej założenia przez Wandę Stachiewiczową) na kontynencie północno-amerykańskim, z ponad 33 tysiącami tomów i około 400 tytułami czasopism. W związku ze zmniejszającymi się subwencjami od rządu kanadyjskiego rośnie deficyt Biblioteki i zagrożone jest zachowanie jej nieza­leżnego bytu. Na łamach “Kultury Paryskiej" ukazał się apel: “Ratujmy Bibliotekę Polską w Montrealu", w którym kierownictwo Biblioteki zwraca się do Polonii i emigracji


84 H. Pokciński SJ w: Nowoczesna historia Polski, pod red. J. Jasnowskiego, t. III Prac Kon­gresu Kultury Polskiej, Londyn 1987, s. 138.

85 Z. Mieczkowski w: “Tydzień Polski" z 16 lutego 1985, Londyn.

86 Zob. Cz. Maliszewski “Listy do Polaków" nr 189, grudzień 1985, New Britain, USA, s. 18.

87 T. Boguszewski, tamże, s. 20.

88 Ptk P. Harcaj w: Listy do Polaków m 224, grudzień 1988, s. 6.

89 Zob. R. Gorczyńska Archipelag New York (Kompleks polski) w: “Kultura", 1988, nr 3, ss. 109 i 111.

90 Zob. B(enedykt) H(ey denkom). Kromka kanadyjska w: “Kultura", 1985, nr 3, s. 159 i “Kul­tura", 1988, nr 1-2, s. 213.

32

ze słowami: “Rodacy - apelujemy do Was - stwórzmy stałe podstawy trwania i utrzymania Biblioteki Polskiej [—]"91.

W omawianiu książki Jacka Woźniakowskiego Czy kultura jest do zbawienia ko­niecznie potrzebna? recenzent pisze w odniesieniu do kultury polskiej, że “jej wrogiem śmiertelnym są kłamstwa i strach, zbratane ze sobą naturalnie, kłamstwo bowiem za­zwyczaj jest owocem strachu. Fundamentem kultury zaś - tę myśl powtarza Woźniakowski uporczywie - jest prawda. A także odwaga, by tę prawdę dzielić z innymi"92.

Wiek XX przemienił kłamcę w “wyspecjalizowanego funkcjonariusza, oddał mu we władanie wszystkie zdobycze cywilizacji", stał się wiekiem “kłamstwa wyrafino­wanego", które “zachodzi człowieka opłotkami, od tyłu, zawraca mu w głowie pod­stępnie, przestawia mu klepki w mózgu niepostrzeżenie, wytwarza w nim zdolność [...] nazwania czarnego białym [...]". Słowa te wyjęte są z książki autora krajowego Struktura kłamstwa, którą w Polsce pod panowaniem komunizmu wznosiły “armie zdyscyplinowanych funkcjonariuszy propagandy"93. Niektórzy z tych “funkcjonariu­szy", po zbudowaniu socjalizmu w Polsce, woleli osiedlić się na Zachodzie, gdzie nie wyzbyli się dawnych metod, zwłaszcza metod kłamstwa, zerkając uniżenie na wszyst­kie strony, z kościelnymi włącznie, aby tak się urządzić, żeby jedną nogą być tutaj, a drugą tam.

Niewiele chyba odbiega od rzeczywistości twierdzenie, że “w Polsce wszystko zo­stało powiedziane i słowo straciło jakiekolwiek znaczenie. Co więcej, względna wol­ność słowa powoduje narastanie marazmu"94. Wiele lat wcześniej Juliusz Mieroszewski pisał: “naczelnym obowiązkiem intelektualistów emigracyjnych jest walka o przy­wrócenie sensu słowom"95. Tutaj dochodzimy do sedna rzeczy: żeby przywrócić sens słowom i inspirowanym przez nie czynom, trzeba samemu w nie wierzyć i chcieć tę wiarę krzewić wśród innych - wiarę, którą intelektualista winien czerpać z własnych przekonań, bez których zawsze będzie mijał się z prawdą - a więc z własnym powoła­niem. Tej wiary zabrakło wielu intelektualistom emigracyjnym i w tym kontekście, zdaniem moim, należy umieszczać wady, zalety i zadania inteligencji twórczej na emigracji.

Na zebraniu zorganizowanym przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie w 1987 roku Jan Józef Lipski wygłosił odczyt, gdzie potwierdził, że “Pol­ska w stanie upadku gospodarczego i cywilizacyjnego nie ma i nie będzie miała siły, by nawet przy sprzyjającej koniunkturze dobić się sama do niepodległości"96. Sytu­acja w kraju pod każdym względem jest katastrofalna, a Polacy nie są znowu przygoto­wani do wykorzystania pomyślnej teraz koniunktury, żeby przeciwstawić się skutkom klęski cywilizacyjnej. Nie jest również przygotowana emigracja, a zwłaszcza jej elita twórcza, wśród której przeważają (piszę to w kwietniu 1989 roku) dwie postawy wobec


91 Zob. “Kultura", 1986, nr 12, ss. 99-100 i 134.

92 A. Michnik w: “Zeszyty Literackie", 1988, nr 24 s. 111.

93 P. Wierzbicki, Struktura kłamstwa, wydanie 2, Aneks, Londyn 1987, ss. 11-12 i 171.

94 J. Lityński w: “Tygodnik Mazowsze" z 20 stycznia 1988. Przytaczam za: “Kontakt", 1988, nr 5, ss. 114-115.

95 J. Mieroszewski, Księgi ugody i diaspory Adama Bramkę w: “Kultura", 1974, nr 11, s. 55.

96 Przytaczani za: “Trybuna" (Londyn), 1987, nr 56, s. 8.

33

wydarzeń w Polsce: jedna reprezentująca tych, którzy - z piosenką na ustach “myśmy przyszłością narodu" - usiłują przekonać samych siebie, że w kraju nie dzieje się nic godnego ich uwagi i postawa druga - wysportowanych w różnych “wyścigach" fachow­ców, pędzących na oślep, żeby nie być wyprzedzonym i znaleźć się w czołówce do wydawnictw wszelkich możliwych obiegów czy też innych instytucji użyteczności publicznej. Jakże aktualne jest jednak pytanie, z czym biegną, co przynoszą krajowi, społeczeństwu czekającemu w kolejce nie tylko na artykuły codziennej potrzeby, lecz i na lepsze jutro?

Katastrofalną sytuację w kraju pogłębia fakt “że nie ma powszechnie uznawanego autorytetu (jeśli wyłączyć Jana Pawła II). Kluczowe trzy osobistości - Wojciech Jaruzelski, kardynał Glemp i Lech Wałęsa - są autorytetami tylko dla swego obozu (czy instytucji)"97. Dodać można do tego, za innym autorem, że oportunistyczna postawa inteligencji doprowadziła do tego, iż “naród pozostał bez moralnej busoli i bez moral­nej sankcji"98. Na emigracji jest podobnie: są różne obozy, ale brak zgodnie uznawa­nego autorytetu i moralnych sankcji, bez których żadna społeczność nie może prawi­dłowo się rozwijać i prowadzić skoordynowanej działalności, a rezultat tego widzimy teraz w odniesieniu do wydarzeń w Polsce i roli, jaką winni odegrać rodacy na uchodź­stwie, szczególnie inteligencja twórcza, ongiś posłanniczka narodu.

W kraju i na emigracji błędy starszego pokolenia fatalnie ciążą nad losem pol­skim. W kraju, zwłaszcza gdy mowa jest o młodzieży “uwadze większości dorosłych Polaków umyka proces duchowego wyjałowienia [...]"99, a na emigracji, “brak odpo­wiedniego przywództwa, brak kośćca moralnego. Młodzież powtarza błędy starszego pokolenia" 100.

W przełomowej dzisiaj epoce “bronić cywilizacji można tylko siłą przekonań i świadectwem dawanym prawdzie wobec ludzi; walka się toczy wewnątrz dusz ludz­kich" 101. Tej siły przekonań brak jest emigracji, którą z krajem najbardziej chyba upo­dabnia rocznicowo-pomnikowa działalność patriotyczna: tu i tam buduje się pomni­ki, obchodzi rocznice, paraduje z emblematami narodowo-religijnymi, czyli symbola­mi i gestami zastępuje się myślenie i realizowanie konkretnych potrzeb społeczeń­stwa, do których przede wszystkim zalicza się pogłębienie tożsamości i świadomości historyczno-politycznej narodu. Papież Jan Paweł II, w swoich wędrówkach po świe­cie, witany wszędzie przez emigracyjne zespoły taneczne, wysnuł z tego wniosek, że “dusza polska najdłużej żyje w nogach", a później dodał jeszcze, iż “także w śpiewie, w pieśni"102. Nie wspomniał jednak nic o sercu i mózgu, co przy Jego przenikliwości nie było chyba przypadkiem.

Wiadomo, że u naszych rodaków “łatwiej jest docierać przez serce do mózgu niż przez mózg do serca. Ta trudniejsza droga jest jednak obowiązkiem intelektualisty"103.


97 A. fliszke, Jaka przyszłość naszej Polski? w: “Więź", 1988, nr 9, s.38.

98 P. Wierzbicki, Myśli staroświeckiego Polaka, Puls, Londyn 1985, s. 5. 991. Krzemiński, Młodzi w czasach kryzysu w: “Więź", 1987, nr 6, s. 3.

100 M. Sas-Skowroński, Zadania emigracji w: “Tydzień Polski", (Londyn) z 9 lutego 1985, s. 7.

101 W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, wydanie 2 poprawione i uzupełnione. Do druku przygotowali: K. Lanckorońska i A. Bystram, PFK, Londyn 1983, s. 170.

102 Papież Jan Paweł II, Przemówienia do Polonii i Polaków za granicą 1979-1987. Opracował Ks. R. Dzwonkowski SAC, Veritas, Londyn 1988, ss. 219-220.

103 A. Gella, Naród w defensywie. Rozważania historyczne, Veritas, Londyn 1987, s. 14.

34

Jak natomiast dotrzeć przez nogi do serca i mózgu - żeby dać nowy wymiar duszy polskiej - tego zdaje się nikt jeszcze nie przewidział. Droga to zapewne długa, ale niezbędna do przebycia, jeżeli elita emigracyjna ma ambicje współuczestniczenia w odtwarzaniu humanistycznej kultury Zachodu, dotkniętej głębokim kryzysem. Dzi­siaj, gdy słowa straciły swój sens, nie wystarcza tworzyć, ale trzeba przede wszystkim dać samemu przykład szanowania zasad, które się głosi, czcić je nie jak odświętne symbole na akademiach, lecz stosować w codziennym życiu osobistym i organizacyjno-instytucjonalnym. Wówczas służebna rola i tradycyjna misja inteligencji twórczej nie będą mogły budzić wątpliwości, jak to się dzieje od dłuższego już czasu.

DUCHOWY RODOWÓD KONSTYTUCJI 3 MAJA. JEJ SPADKOBIERCY I PROBLEMY DNIA DZISIEJSZEGO*

Pisanie na temat Konstytucji 3 maja, kiedy to corocznie urządzane są akademie i wygłaszane przemówienia, wydaje się tematem tak oklepanym, że wracanie do tej problematyki robi pozornie wrażenie przysłowiowego przelewania z pu­stego w próżne. Są jednak tematy, powiedzmy, odwieczne, które nigdy się nie starzeją, nie tracą aktualności i w stosunku do których nigdy nie zostało jeszcze wypowiedzia­ne ostatnie słowo.

Konstytucja 3 maja jest właśnie w dziejach Polski jednym z tych nie starzejących się tematów. Uchwalona w latach głębokiego kryzysu naszego narodu - a wiadomą jest rzeczą, że okresy kryzysów najlepiej odzwierciedlają wady i zalety człowieka -stanowi pomost między światem idei z epoki humanizmu i Odrodzenia a dziewiętna­stowiecznymi prądami umysłowymi Polski, zapewniając następnie byt drugiej Rze­czypospolitej, do jej tragicznego końca w 1945 roku. Jest to jeden z wymownych przy­kładów, że w życiu naszego narodu - i nie tylko zresztą naszego - nic nie przepada bez śladu, podobnie jak w życiu całej ludzkości. Kulturę swoją wypracowuje każdy naród na przestrzeni wieków, wznosząc się stopniowo ku coraz bardziej idealniejszemu poj­mowaniu życia i jego zadań. Będąc sumą dziejowego dorobku, stanowi ona owoc wspól­nego losu historycznego, który zawiera w sobie moralne i materialne więzy łączące ludzi tego samego narodu.

Kultura naszego narodu ma swój własny i oryginalny charakter. Zwłaszcza idee społeczno-prawne były dziełem wyrosłym z polskiego ducha, idee, które wypracowali nasi myśliciele z epoki humanizmu i Odrodzenia, z których jednak wiele dopiero Konstytucja 3 maja usiłowała wcielić w życie. Przez wieki swego bytu państwowego naród polski wytworzył własną ideę życia zbiorowego opartą na namiętnym, fanatycz­nym prawie umiłowaniu wolności. “W ideologii polskiego ustroju państwowego był pęd w otchłanie wolności duchowej, dążenie do absolutu wolności", nie zawsze co prawda właściwie pojmowanej, zbyt często wypaczanej, ale zawsze będącej u podstaw naszego charakteru narodowego i naszej koncepcji życia państwowego.

Nieszczęściem Polski było to, że czekała przeszło dwa wieki na zrealizowanie idei, o które walczyli orędownicy z epoki Odrodzenia, a kiedy usiłowała wcielić je w życie u schyłku XVIII wieku, było już za późno. Wśród tych orędowników i duchowych ojców Konstytucji 3 maja na pierwsze miejsce wybija się postać Andrzeja Frycza


* Fragmenty z odczytu wygłoszonego na tradycyjnym dorocznym Zebraniu Towarzystwa Historyczno-Literackiego w 1979 r. w Paryżu i następnie opublikowanego w: “Oficyna Poetów" (Londyn), 1980, nr 2 (57), ss. 63-67

* A. Górski, Ku czemu Polska szta. Warszawa 1921, ss. 5-6.

36

Modrzewskiego, jednego z największych i najszlachetniejszych myślicieli, jakich miała Polska nie tylko w XVI wieku, ale w całych jej dziejach. Wielkość i szlachet­ność Frycza Modrzewskiego polega nie tylko na głoszeniu prekursorskich idei, opar­tych na chrześcijańskiej moralności, lecz i na stosowaniu w swoim własnym życiu zasad, które głosił, co jest przeważnie dość rzadkim zjawiskiem wśród pisarzy poli­tycznych.

Dzieło Frycza Modrzewskiego, będące ukoronowaniem polskiej myśli politycz­nej doby humanizmu i Odrodzenia - pięknie zapoczątkowanej traktatami Pawła Włodkowica i Jana Ostroroga - było źródłem, z którego czerpało wiele pokoleń i które do dnia dzisiejszego nie straciło aktualności. Z idei wolności sumienia Modrzewski wy­snuł konsekwentnie zasadę równości wszystkich wobec prawa, poczytując za hańbę “różność między szlachtę i między chłopy", głosił potrzebę równouprawnienia wszyst­kich warstw społecznych, co znalazło wreszcie swój wyraz w Konstytucji 3 maja. Cel państwa określił w sposób następujący: “Niech tedy będzie celem Rzeczypospolitej, aby w niej wszyscy obywatele żyć mogli dobrze i szczęśliwie, to jest uczciwie i spra­wiedliwie, aby wszyscy rośli godnością i pożytkiem, aby wszyscy wiedli żywot spokoj­ny i cichy", dodając, że “jak może być trwały rząd, choćby najlepszy, jeśli nie ma równości między obywatelami. Nie może zaiste Rzeczpospolita kwitnąć dzięki samej tylko szlachcie". Dalej zaś “Rzeczypospolita, będąca wzajemnym stowarzyszeniem ludzi, które tworzy się, utrzymuje i zachowuje przede wszystkim dzięki wzajemnej życzliwości. Aby zaś życzliwość była można i stała, musi wyrastać z zakorzenionego głęboko poznania, co uczciwe i z przyzwyczajenia do niego".

Przywiązując dużą wartość do wychowania młodzieży Frycz Modrzewski zalecał: “Niech młodzieńcy pamiętają, że prawdziwa chwała nie na dostojności rodowej pole­ga ani na bogactwie, ani na świetnym orszaku sług, bo te mogą mieć tak samo dobrzy jak i źli, ale na cnotach, które tylko dobrych zdobią: na mądrości, sprawiedliwości, umiarkowaniu, uprzejmości, na pogardzie dla złych przygód losu ludzkiego". Według Modrzewskiego “cnota jest tym, co na spadkobierców przejść nie może ani przez uro­dzenie, ani przez zapis [...] trzeba ją w pocie czoła samemu zdobyć". Z ogólnych uwag warto jeszcze zacytować opinie Frycza Modrzewskiego o zakorzenionej u Polaków tytułomanii: “Zatrzęsienie u nas wielmożnościów, miłościów, jasnościów i tym po­dobnych tytułów [...] milej nam słuchać, gdy nas tytułują wysokością, oświeconością, miłością, dostojnością, wielebnością [...] czcigodnym, jaśniewielmożnym"2.

Ogólnoludzkie myśli, jakie zawiera dzieło Frycza Modrzewskiego, stanowiące chlubę naszej literatury, zbyt późno dotarły do świadomości zasklepionych w swoim jestestwie rodaków. Przyczyniły się jednak w dużym stopniu do odrodzenia moralne­go, które nie zdążyło już uratować ginącej Rzeczypospolitej, ale aktem, jaki stanowi Konstytucja 3 maja, stało się zarzewiem walk narodu w niewoli. Pomimo tego, że Konstytucja - wypracowana przez najwspanialsze umysły i najczystsze serca polskie -nie zdołała już życia przetworzyć, pozostała jednak największym i najbardziej daleko­wzrocznym aktem ginącej Rzeczypospolitej, który, utrzymując dziejowy kierunek roz­woju, dał narodowi nowe perspektywy dalszej walki o urzeczywistnienie idei, które wyrosły z tradycji Złotego Wieku.


2 A. Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej, PIW, Warszawa 1953, ss. 110 i nast. oraz 234 i nast.

37

Historia Polski posiada wyjątkową jednolitość i ciągłość idei, które ukształtowały duchową wspólnotę narodu, opartą na dwu podstawowych filarach: umiłowaniu oj­czyzny i wolności. Piękne idee z doby humanizmu i Odrodzenia, Konstytucja 3 maja i jej spadkobiercy, jakimi były pokolenia inteligencji polskiej, ukształtowały psychikę Polaka, z jego wadami i zaletami, w tonie kultury zachodniej. Ciągłość tych idei i tra­dycji naszych dziejów zostały dziś zagrożone w sposób wyjątkowo niebezpieczny, gdyż przeżywają kryzys, którym dotknięta jest cała kultura Zachodu.

W Europie nie brak było gwałtów i, jak to określił Staszic, jeden z najwybitniej­szych Polaków na przełomie XVIII i XIX wieku: “W Europie nie ma prawa narodów, są tylko związki despotów". Ale nigdy też Europa nie przedstawiała takiej pustyni ideowej jak w chwili obecnej. Znana nam jest wszystkim oportunistyczna postawa intelektualistów zachodnich, którzy w kawiarniach przy pół czarnej dostają dreszczy rewolucyjnych, stając się wielbicielami wszystkiego co płynie ze Wschodu i hołdując jakiejś bliżej nieokreślonej i zblazowanej lewicowości. Podczas gdy na Zachodzie -wbrew dotychczasowemu jego dziedzictwu duchowo-kulturalnemu - oczekuje się na­tchnienia ze Wschodu, na Wschodzie ciągle jeszcze przodują, w głównych ośrodkach opozycji, orientacje oparte na doktrynie marksistowskiej, która jest przecież tworem Zachodu.

Jeśli chodzi o Polskę, to - oprócz Kościoła katolickiego - opozycja jest również w większości wypadków pochodzenia marksistowskiego. I tutaj dochodzimy do jed­nego z największych paradoksów w naszych dziejach. Wspomniana w innym miejscu rola inteligencji polskiej, przypomina nam, że warstwa ta mimo różnych orientacji, jakie reprezentowała, była warstwą, która podczas rozbiorów i w okresie niepodległe­go bytu państwa polskiego nadawała kierunek i przewodziła całemu narodowi. Każda natomiast ideologia polityczna, wywodząca się z marksizmu, jest siłą faktów ograni­czona do ideologii klasy i charakteryzuje się kastowością, czyli jest odwrotnością idei ogólnoludzkich, które są chlubą naszego narodu i naszego wkładu w kulturę europej­ską. Tradycyjna inteligencja polska, inteligencja humanistyczna - bo na szczęście taka jeszcze istnieje - nie posiada jednak konkretnej wizji działania. Kryzys tej inteligen­cji jest ściśle związany z kryzysem europejskiego humanizmu i wartości, które on reprezentował i które największą odegrały rolę w zwalczaniu wyłączności interesów narodowych i klasowych.

Paradoks okaże się jeszcze większy, gdy sobie przypomnimy popularność, jaką się przeważnie cieszą na emigracji wszelkie ruchy tzw. dysydentów, zapewne pożyteczne i potrzebne, ale pod warunkiem, że można im przeciwstawić inne, silniejsze, o obliczu niemarksistowskim. Samo słowo “dysydent", odstępca, służące do określenia schizmatyków, w przypadku marksistów wskazuje wyraźnie ich ideologiczne pochodze­nie. Emigracja natomiast, o czym wszyscy doskonale wiemy, wychodzi z założeń ide­owych diametralnie odmiennych, w przeciwnym wypadku straciłaby zupełnie swoją rację bytu. Brak jej jednak - mówiąc jak najbardziej ogólnie - głębszej myśli politycz­nej, programu działania i - powiedzmy sobie szczerze - wzajemnego zaufania. Pod tym względem jesteśmy obecnie również bliscy atmosferze, jaka panuje wśród społe­czeństw zachodnich, które w bezruchu wpatrzone są na Wschód, skąd oczekują na­tchnienia. Kryzys w życiu emigracji jest w rzeczywistości wiernym odbiciem duchowo-kulturalnego

38

kryzysu Zachodu, z którym - jak potwierdzają fakty - jesteśmy zwią­zani zarówno w tym co dobre, jak i w tym co złe.

Po wstrząsie październikowym z 1956 roku jeden z satyryków polskich pisał pod adresem rządu w Warszawie, że “każda religia podaje inną datę stworzenia świata. U nas do niedawna panowali wyznawcy religii, która twierdziła, że stało się to w roku 1944"3. Dla ówczesnego reżimu komunistycznego dzieje naszego narodu zaczynały się rzeczywiście gdzieś w latach 1944/1945. Dzisiaj wiele się pod tym względem zmie­niło, ale kraje komunistyczne w dalszym ciągu nie mają własnej historii, która byłaby pisana na podstawie faktów, a nie - jak to zbyt często ciągle bywa - według dyrektyw partyjno-politycznych4.

Na emigracji nie mamy wątpliwości, kiedy zaczęły się dzieje Polski. Tutaj wysu­wane są jednak wątpliwości innej natury, której dał wyraz emigracyjny publicysta kilka lat temu pisząc: “Przeraża mnie zawsze fakt, że Polska jest w gruncie rzeczy przeszłością [...], że Polska po prostu działa się, lecz nie dzieje się, że owemu wspania­łemu pochodowi historycznemu brak jest dalszego ciągu"5. Mamy prawo różnie oce­niać ten historyczny pochód i w naszej historiografii ciągle widzimy wahania: od opty­mistycznej postawy głoszącej, że Polska była “Chrystusem narodów" do pesymistycz­nego twierdzenia, że była tylko “pawiem narodów i papugą".

Spory nad charakterem naszych dziejów są jednym z tych odwiecznych tematów, które nie powinny nigdy przycichać - zwłaszcza pod pozorem “niekalania własnego gniazda" czy też nieszargania “świętości" narodowych - gdyż świadczyć to będzie, że historia przestała nas interesować. Naród o 1000-letniej tradycji ma obowiązek pozna­nia swoich dziejów nie tylko “ku pokrzepieniu serc", by zachwycać się tym, jak wspa­niałe mamy karty w naszej historii, lecz również - i przede wszystkim - żeby nie powtarzać błędów z przeszłości, co też winno ułatwić uratowanie zasad moralnych, na jakich zbudowana jest kultura Zachodu, której jesteśmy współtwórcami.


3 S. J. Lec w: “Przegląd Kulturalny", 20 grudnia 1956, Warszawa.

4 Zob. S. Kisielewski w: “Wiadomości", 23 lipca 1978, s. 3

5 J. Mieroszewski, Dyskusje z Czytelnikami w: “Kultura", 1970, nr 3, s. 50.

39

WYWIAD I POLITYKA

W STOSUNKACH POLSKO-FRANCUSKICH PRZED 1939 ROKIEM*

Znamienne koleje losu, jakie charakteryzowały w okresie dwudziestolecia stosunki między Polską i Francją odbiły się siłą rzeczy na współpracy wywiadów tych krajów, z dużą szkodą dla lepszego zrozumienia gmatwającej się wówczas coraz bardziej sytuacji w Europie. W archiwum wojskowym w Forcie Vincennes1 znaj­duje się jeden z egzemplarzy tajnego raportu z dnia 15 maja 1935 roku, dotyczącego współpracy wywiadu francuskiego z wywiadem polskim. W nagłówku raportu figuru­je: Ministerstwo Wojny, Sztab wojska, 2-gi Oddział, Sekcja wojsk cudzoziemskich. Treść tego dokumentu brzmi:

Umowa z 1926 roku przewiduje współpracę wywiadu polskiego z wywiadem francuskim celem bardziej skutecznego śledzenia machinacji Niemiec i Rosji.

Współpraca ta oparta jest na następujących podstawach: 1. Polska działa na wschód, a Francja na zachód od linii Szczecin-Berlin-Lipsk. 2. Śledzenie Rosji ciąży na wywiadzie polskim. 3. Francja bierze na swoje barki śledzenie innych krajów niż Rosja, z których Niemcy mogą czerpać surowce (przemysł wojenny). 4. Informacje o charakterze alarmującym odno­szące się do Niemiec, Rosji lub Litwy są przekazywane jak najszybszymi drogami. 5. Zebra­nie przedstawicieli 2-gich Oddziałów sztabu polskiego i sztabu francuskiego ma w zasadzie miejsce co sześć miesięcy, ażeby porównać i ustalić ich wzajemny punkt widzenia na woj­skową sytuację Niemiec i Rosji.

Umowa z 1926 roku dotycząca śledzenia Niemiec funkcjonowała prawidłowo przez wy­mianę dokumentów i periodyczną łączność między przedstawicielami 2-go Oddziału pol­skiego i 2-go Oddziału francuskiego do czerwca 1934, daty, kiedy pułkownik Koeltz i major Barii udali się do Warszawy.

Od tej daty wymiana informacji była znacznie skromniejsza, zwłaszcza z naszej strony. W okresie od sierpnia 1934 do kwietnia 1935 roku przekazaliśmy sztabowi polskiemu jedy­nie trzy dokumenty, podczas gdy Polacy przysłali nam ponad trzydzieści. Byliśmy więc od roku w tej dziedzinie bardzo powściągliwi.

Natomiast szef 2-go Oddziału polskiego winien był normalnie przyjechać do Paryża w grudniu 1934. Jego podróż była kilkakrotnie odraczana pod różnymi pretekstami, które pozwalały domyślać się jak mało gorliwości sztab polski wykazał we współpracy ze sztabem francuskim. Podróż ta jest obecnie rozważana na drugą połowę czerwca. W tym sensie skie­rowano propozycję na początku kwietnia do sztabu polskiego, który jeszcze nie odpowie­dział.

Nie wiem, czy sztab polski wówczas odpowiedział. W wyżej cytowanym archi­wum znajdują się jednak sprawozdania z dwóch wizyt, jakie złożył w Paryżu - jedną w maju 1936 roku, a drugą rok później - szef 2-go Oddziału polskiego, którym był


* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne", 1984, nr 67, ss. 203-214 Archiyes du Ministere de la Dćfense. Etat-Major de 1Armee de terre, Service historique (AMD w Forcie Vincennes), sygnatura: 7N 3006.

40

wtedy pułkownik Tadeusz Pełczyński2. Pierwsze sprawozdanie pochodzi z 26 maja 1936 roku. W nagłówku: Sztab armii, 2-gi Oddział. Sprawozdanie podpułkownika Gauche, szefa 2-go Oddziału sztabu armii ze spotkania z pułkownikiem Pełczyńskim, szefem 2-go Oddziału głównego sztabu polskiego.

Pułkownik Pełczyński jest pięknym typem oficera; umysł otwarty na wszystkie proble­my dnia dzisiejszego, rozległa kultura, charakter zimny, spokojny i rozważny. W czasie roz­mowy pułkownik zmierza prosto do celu i wyraża swoją myśl z zupełną otwartością i szcze­rością; żadnej przezorności z jego strony, żeby zmniejszyć zasięg swojej myśli lub złagodzić pewne drażliwości; jedynie troska o przedstawienie swojego punktu widzenia, bez ogródek i z pełnym obiektywizmem.

Opinie wyrażone przez pułkownika przybierają zatem znaczenie niezaprzeczalne z uwa­gi na wartość i stanowisko tego oficera; doniosłość ich wzrasta jeszcze bardziej skutkiem tego, iż są one na pewno inspirowane przez główny Sztab polski, który jest znany z decydu­jącego wpływu na kierowanie sprawami Kraju.

Opinie pika Pełczyńskiego o ogólnej sytuacji politycznej i wojskowej:

Rosja. - Przewodnia myśl ciągle ta sama, która panuje nad wszystkim: nienawiść do Rosji bolszewickiej i obawa przed nią. Komunizm sam w sobie nie byłby bardziej groźny niż każda inna doktryna polityczna, gdyby jego kierownictwo nie znajdowało się w Moskwie. Francja nie powinna była wprowadzać Rosji bolszewickiej w politykę europejską; w tym punkcie Polska wyraźnie separuje się od Francji. Dlaczego nie zadowolić się, przy trzyma­niu Niemców w szachu, zorganizowaniem bloku i frontu europejskiego, rozciągającego się od państw bałtyckich do Francji i obejmującego wszystkie państwa pośrednie (Mała Enten-ta i Włochy).

Każda próba Rosjan przekroczenia granicy będzie zbrojnie odparta; w normalnym cza­sie stosunki między tymi dwoma krajami są ściśle ograniczone: tylko cztery lub pięć punk­tów granicznych, które są dokładnie pilnowane i kontrolowane, umożliwiają kontakt; wszę­dzie indziej granica jest hermetycznie zamknięta i przejście jej oraz wszelki obrót handlowy są zabronione.

Propaganda rosyjska usiłuje przeniknąć do krajów bałtyckich, Rumunii i przede wszyst­kim do Czechosłowacji. Polska czuje się osaczona i groźbie tej przeciwstawi się wszelkimi środkami.

W razie wojny z Niemcami pomoc Rosji nie jest pożądana. Nawet w beznadziejnym wypadku postępowania Niemców na Warszawę Polska nie chciałaby za żadną cenę zawdzię­czać Rosji swego ocalenia; więcej nawet, usiłowałaby odeprzeć zbrojnie każdą tego rodzaju zachciankę.

Na wypadek gdyby siły rosyjskie weszły przez terytorium państw bałtyckich do Prus Wschodnich w tym samym czasie, gdy siły polskie przyszłyby z południa, pułkownik nie widzi innej możliwości konfliktu między tymi dwiema armiami jak wymiana strzałów.

Niemcy. - Niebezpieczeństwo niemieckie pozostaje drugą z rzędu troską Polski. Kilka charakterystycznych stwierdzeń: Jeżeli Niemcy usiłowałyby zrobić najmniejszy nawet krok przeciwko Gdańskowi, armia polska natychmiast przeciwstawi się.

Traktat między Niemcami i Polską niczego nie uregulował, stanowi dziesięcioletnie za­wieszenie broni. Dziwne jest, że Francja, która od dawna skarży się na złe stosunki między Polską i Niemcami, niepokoi się tym.

Polska wobec niebezpieczeństwa niemieckiego zostaje wierna, bez żadnej ukrytej myśli, przymierzu z Francją. Pułkownik nie wierzy w wywołanie wojny przez Niemców przed upły­wem półtora roku lub dwu lat.

Ale Polacy nie czują do Niemców nienawiści i odrazy, jakie okazują Rosjanom. Pułkow­nik przyznaje zresztą, że Niemcy mnożą w stosunku do Polski zabiegi. Polityka Polski od­nośnie do Niemiec została taka, jak ją wytyczył Marszałek Piłsudski: oparta na przymierzu z Francją i odgrywająca rolę czynnika równowagi, zależnie od wypadków.


2 Tadeusz Pełczyński w czasie wojny, w stopniu generała, był szefem Sztabu Komendy Głów­nej ZWZ i AK, a od lipca 1943 roku również zastępcą dowódcy AK.

41

Czechosłowacja - jest krajem wybranym przez propagandę rosyjską; to jest bolszewizm wprowadzony do serca Europy; w czasie pokoju to jest baza działalności agentów bolszewic­kich przeciw Polsce. Rząd czechosłowacki proszony przez rząd polski o położenie kresu temu stanowi rzeczy miał odpowiedzieć, że ta kwestia jest sprawą prywatną i że nie ma mowy o przedsięwzięciu oficjalnych środków, żeby temu zapobiec.

Kraje bałtyckie. - Rosja rozwija w tych krajach bardzo dużą aktywność. Polska chce niepodległości krajów bałtyckich, to leży w jej interesie. Nie będzie ona tolerowała w tych krajach żadnego innego wpływu oprócz swojego. Z dwóch niebezpieczeństw, niemieckiego i rosyjskiego, obawia się ona najbardziej drugiego i zdecydowana jest przeciwstawić mu się. Polska w toku swojej nieszczęsnej historii była istotnie zagrożona dopiero od momentu, kiedy Piotrowi Wielkiemu udało się narzucić krajom bałtyckim panowanie rosyjskie; takie samo niebezpieczeństwo zjawia się teraz ponownie, tym bardziej, jeżeli w tym samym czasie bolszewizm usadowi się w Czechosłowacji.

Węgry. - Polacy darzą Węgrów szczerą sympatią, której nie ukrywają (powody histo­ryczne, kulturalne, jak również przychylna postawa Węgrów w czasie wojny przeciwko bol­szewikom). Pułkownik oznajmia, że Węgry zostały poświęcone w Traktacie Pokoju i że ich żądania terytorialne są uzasadnione.

Japonia. - Pułkownik szczerze przyznaje, że istnieją stosunki między sztabem polskim i japońskim celem wymiany informacji o Rosji. Jest to analogiczna łączność, jaka istnieje ze sztabem francuskim. Pułkownikowi zwrócono uwagę na fakt, że Japończycy utrzymują praw­dopodobnie stosunki tej samej natury z Niemcami; nie zaprzeczył temu i oznajmił, że sztab (polski) będzie pilnował, żeby nie wyjawić sztabowi japońskiemu informacji o Francji.

W konkluzji: Punkt widzenia Francuzów odpowiada punktowi widzenia Polaków od­nośnie do niebezpieczeństwa niemieckiego, jakkolwiek dla Francuzów niebezpieczeństwo to stanowi główną troskę, podczas gdy dla Polaków zajmuje ono drugie miejsce po niebez­pieczeństwie Rosji. Pod względem innych punktów, różnica poglądów; Niemożliwość prze­konania Polaków, żeby dopuścili udział Rosji w jakiejkolwiek byłoby to formie. Wrogość Polaków do Czechosłowacji. Sympatia dla Węgrów. Łączność w wymianie informacji z Ja­ponią. Co do tych wszystkich punktów, trzeba to jasno przyznać, punkt widzenia polski styka się z niemieckim punktem widzenia.

W świetle tych faktów okazuje się, że polityka polska rezerwuje sobie możliwość postępo­wania w dwu przeciwstawnych kierunkach; jeden odpowiadający tendencji francuskiej i drugi (czy ona tego chce czy nie) tendencji niemieckiej. Polska wybierze dopiero kierunek w zależ­ności od tego, jak będzie się w danym momencie układać ogólna sytuacja i interes kraju.

Znaczna poprawa na korzyść pierwszego kierunku mogłaby być osiągnięta przez zbliże­nie Polski i Czechosłowacji. To zbliżenie, tak bardzo pożądane z punktu widzenia francu­skiego, jest chyba możliwe, ale nie trzeba liczyć na Polskę, że zrobi pierwszy krok. Tego rodzaju starania winny wyjść od strony Czechosłowacji i żeby dawały pewną szansę powo­dzenia, trzeba byłoby jeszcze, aby kraj ten zaniechał wszelkiej współpracy z Rosją sowiecką.

Drugie sprawozdanie, również płka Gauche, z dnia 30 maja 1937 roku opatrzone jest wzmianką “Ściśle tajne".

Tendencje, na które płk Pełczyński zwrócił uwagę, pozostają w zarysie te same, jakie przedstawiłem już dawniej na podstawie wcześniejszych kontaktów, ale odznaczają się one bardzo wyraźnym zaakcentowaniem przez sztab polski postawy antyrosyjskiej. Przewodnią myślą marszałka Śmigłego-Rydza jest zbudowanie, w obliczu niebezpieczeństwa bolszewic­kiego, zapory idącej od Bałtyku do Morza Czarnego. Płk Pełczyński powtórzył mi, że Rosja nie może być uważana za kraj europejski i że winna ona pozostać skierowana ku Azji. Wszel­ka pomoc, pośrednia lub bezpośrednia, mogąca przyczynić się do utworzenia i wzmocnienia zapory przeciwko Sowietom będzie pożądana. Dlatego też współzawodnictwo rosyjsko-japońskie przychylnie jest przyjęte przez dowództwo polskie i Japonia oddaje pośrednio usłu­gi interesom Polski.

42

Polsce grożą dwa niebezpieczeństwa: rosyjskie i niemieckie, a) niebezpieczeństwo ro­syjskie jest najgroźniejsze i najbardziej natarczywe. Rosja - oznajmia płk Pełczyński - sko­rzysta z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby wtargnąć do Polski i pozostać w niej; armia czerwona jest już groźnym narzędziem i bezustannie się wzmacnia. Czerwone dowództwo trzyma, nieustannie skoncentrowane na naszej granicy, 10 do 15 dywizji. To, czego chce Rosja, to zupełne zniknięcie państwa polskiego, czerwoni zostawiliby nam może nazwę Po­laków i nasz język, ale z punktu widzenia duchowego bylibyśmy całkowicie wchłonięci, b) Niebezpieczeństwo niemieckie nie ma tego charakteru ani też tego samego zasięgu co nie­bezpieczeństwo rosyjskie. Jest ono ograniczone do żądań terytorialnych, których zakres jest znany, ono nie zmierza, jak niebezpieczeństwo rosyjskie, do całkowitego zniszczenia pań­stwa polskiego.

Stanowisko zajęte przez Polskę wypływa logicznie z tej różnicy oceny niebezpieczeń­stwa rosyjskiego i niemieckiego i w rozmowie płk Pełczyński sprecyzował kilka aspektów:

Polska nie chce mieć żadnego kontaktu z wojskiem rosyjskim; w żadnym wypadku nie odwoła się do jego pomocy. Płk Pełczyński przyznaje, że Rosja nastręcza duże możliwości w dziedzinie materiału wojennego, ale nawet przeciwko Niemcom, mówi on, nie możemy dopuścić materialnej pomocy Rosji, gdyż trzeba byłoby tolerować u nas obecność inżynie­rów, techników i robotników sowieckich, to byłoby na pewno koniec niepodległości.

Przeciwko inwazji sił rosyjskich na Polskę, jakikolwiek byłby jej powód, płk Pełczyński przyznaje, z pewnym zresztą zażenowaniem, że siłą rzeczy dowództwo polskie mogłoby być zmuszone do przyjęcia militarnej pomocy niemieckiej. Przyznaje on również, iż trzeba by­łoby zapłacić tę pomoc bardzo drogo przez ustępstwa terytorialne, lecz niepodległość kraju byłaby ocalona. Przy tej okazji pułkownik podkreśla, że istnieje wiele wspólnych cech (po-ints communs) między mentalnością polską i mentalnością niemiecką i że w płaszczyźnie duchowej nic podstawowego nie odgradza tych dwóch krajów. Płk. Pełczyński nie wierzy w możliwość zbliżenia niemiecko-sowieckiego teraz; przede wszystkim Hitler jest temu za­ciekle przeciwny. Przyznaje on, że takie wydarzenie byłoby bardzo niebezpieczne, gdyż pierw­szym aktem tajnego porozumienia niemiecko-sowieckiego byłby nowy rozbiór Polski.

Płk Gauche kończy sprawozdanie osobistymi uwagami, gdzie m.in. pisze:

Z płk. Pełczyńskim utrzymuję stosunki pełne ufności i bardzo serdeczne. Rozmawiał ze mną z całą szczerością. Dodaję, że pułkownik jest ważną osobistością głównego sztabu pol­skiego. Był on wiernym towarzyszem Marszałka Piłsudskiego i teraz związany jestz losem marszałka Śmigłego-Rydza. W obecnym ustroju Polski, gdzie nie ma miejsca na opinię pu­bliczną, wypowiedź tego oficera posiada zatem istotne znaczenie; to jest dużo więcej niż wypowiedź osobistych myśli, jest to co najmniej odbicie opinii wyrażanych powszechnie w głównym sztabie polskim.

Aby przytoczona wyżej dokumentacja mogła obejmować całokształt poruszonych problemów, winna być uzupełniona raportami i uwagami ze strony polskiej. Niestety, stan zdrowia gen. Pełczyńskiego nie sprzyja ostatnio możliwościom otrzymania od niego informacji (zmarł w 1985 roku). Nie znalazłem też dotychczas żadnych kon­kretnych na ten temat opracowań. Niemniej jednak poglądy polityczne wyrażone przez gen. Pełczyńskiego, zwłaszcza w odniesieniu do Rosji, zostały potwierdzone przez fakty i stąd nie ma wątpliwości, że Francuzi streścili je w sprawozdaniach bez zniekształ­ceń. Poglądy te - pokrywające się z polityczną postawą rządu polskiego - mają w ustach gen. Pełczyńskiego specjalną wymowę gdyż, jak wiadomo, miał on duży wpływ na decyzję rozpoczęcia powstania warszawskiego i na stosunek dowództwa Armii Krajo­wej do Rosji sowieckiej - problemów, które długi jeszcze czas będą tematem namięt­nych dyskusji i polemik.

ROKOWANIA FRANCUSKO-SOWIECKIE W MOSKWIE W SIERPNIU 1939 ROKU*

Wypadki poprzedzające wybuch drugiej wojny światowej są już opracowane aa podstawie archiwalnych źródeł i mogłoby się wydawać, że trudno jeszcze znaleźć coś nowego na ten temat. Przeczy temu książka, która ukazała się ostatnio we Francji. Autorem jej jest Francuz, urodzony w 1948 roku, a więc z po­kolenia, dla którego okres ten stanowi historię w całym tego słowa znaczeniu. Tytuł książki w tłumaczeniu na język polski brzmi: “Tajne pisma generała Doumenca" Chodzi o “Pisma" gen. Josepha Aime Doumenca, szefa francuskiej misji wojskowej wysłanej na negocjacje do Moskwy w sierpniu 1939 roku celem zawarcia ze Związ­kiem Sowieckim (ZSSR) konwencji wojskowej, mającej poprzedzić zawarcie traktatu wzajemnej pomocy w razie agresji niemieckiej.

Nie wiadomo, dlaczego “Pisma" te zostały opublikowane dopiero teraz2. Rodzina generała Doumenca przekazała je autorowi książki, o której mowa. Francois Delpla pisze, że miał całkowitą swobodę w opracowaniu materiału i dziękuje rodzinie za udzie­lenie mu nadto wszelkich dodatkowych informacji. Nie ustrzegł się jednak od nad­miernej apologii gen. Doumenca, a niejednokrotnie robi to kosztem zniekształcania rzeczywistości i tendencyjnej interpretacji faktów.

Na książkę składają się dwie kategorie “Pism" gen. Doumenca: “Wspomnienia z misji w Rosji" i “Dziennik z Głównej Kwatery". Ten ostatni dotyczy okresu 10 maja -29 czerwca 1940 roku i zawiera wiele akcentów polemicznych, zwłaszcza dotyczących Daladiera, Lavala, de Gaullea, Reynauda i Weyganda, co jest ciekawe, ale nie wiąże się już ze sprawą Polski i nie ma tam nawet mowy o armii polskiej we Francji, której gen. Doumenc nie dostrzegał z zajmowanego w Głównej Kwaterze stanowiska. Delpla opa­trzył książkę wstępem, licznymi i obszernymi komentarzami oraz konkluzją. Książka nie wnosi niczego specjalnie rewelacyjnego, ale z uwagi na zadanie, jakie gen. Doumenc miał do spełnienia w Moskwie, wspomnienia jego potwierdzają, a w pewnym stopniu uzupełniają dane o nastawieniu rządu francuskiego do pertraktacji w Moskwie.

Według autora książki gen. Doumenc napisał swoje wspomnienia - w formie ra­portu - rok po kapitulacji Francji, pod koniec wojny złożył je w ministerstwie i tam też niektórzy historycy mieli podobno do nich dostęp. Delpla zarzuca gen. Beaufre - który, w randze kapitana, był członkiem misji francuskiej w Moskwie - że korzystał


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 102, ss. 172-180.

F. Delpla, Les Papiers secrets du general Doumenc. Un autre regard sur 30-40, Olivier Orban, Paryż 1991.

2 W tygodniku “Carrefour" z 21 maja 1947 roku gen. Doumenc ogłosił artykuł oparty na opublikowanych obecnie wspomnieniach. Artykuł ukazał się z dużymi oczywiście skrótami i pominięciem istotnych ustępów.

44

w swojej książce3 z tekstu gen. Doumenca, przywłaszczając sobie całe ustępy bez uży­cia cudzysłowu. Nie wchodząc w tego rodzaju zarzuty, wydaje się, że obaj autorzy, Doumenc i Beaufre, korzystali wzajemnie ze sprawozdań, jakie prawdopodobnie spo­rządzili po powrocie z Moskwy do Paryża.

Pertraktacje z rządem sowieckim zainicjowała Francja, związana z ZSSR niezbyt precyzyjnym paktem Laval-Potiomkin z 1935 roku. Wobec wzrastającego niebezpie­czeństwa ze strony Hitlera, Francja i Wielka Brytania zaproponowały ZSSR zawarcie traktatu z konkretnym ustaleniem wzajemnej pomocy na wypadek agresji niemiec­kiej. Dyskusje dyplomatyczne na ten temat zaczęto w kwietniu 1939 roku. Po trzech miesiącach - w tym czasie Litwinow został zastąpiony Mołotowem - gdy układ poli­tyczny był już gotowy, ZSSR postawił nagle warunek, że podpisze go dopiero po uprzed­nim zawarciu konwencji wojskowej. Nie zraziło to Francuzów i, jak oświadczył ich minister spraw zagranicznych, Georges Bonnet: “Trzeba było trzech miesięcy, żeby osiągnąć układ polityczny, ale pomimo tej zwłoki bardzo się tym cieszymy [....]. Tutaj kończy się negocjacja polityczna. Odtąd pertraktacje przejmują wojskowi pod kierow­nictwem Daladiera"4.

17 lipca 1939 roku gen. Gamelin, szef sztabu obrony narodowej, wzywa gen. Dou­menca i oświadcza mu, że ma zamiar wysłać go z misją do Rosji, z którą rozmowy dyplomatyczne utknęły w martwym punkcie; obecnie chodzi o wymaganą przez So­wietów konwencję wojskową. W oczekiwaniu na obiecane w tej sprawie instrukcje gen. Doumenc kontaktuje się z 2. Biurem, gdzie - jak pisze w swoich wspomnieniach - o tym, co zamierza robić, dowództwo polskie “nie wiedziano nic, z wyjątkiem tego, że Sztab główny odmawia nam powiedzenia czegokolwiek"(s.37). Następnie, z pole­cenia gen. Gamelina, gen. Doumenc składa wizytę Alexisowi Legerowi, sekretarzowi generalnemu francuskiego MSZ5, który “nie rozumiał, jaką fantazją kierowali się Ro­sjanie, powracając do dawniej wysuniętej propozycji zawarcia najpierw konwencji woj­skowej". Leger przyznał, że “zaakceptowano wiele z ich sugestii, ale w sprawie kon­wencji utknęliśmy na martwym punkcie" (s.40). Obiecał zapoznać gen. Doumenca, na jego prośbę, z raportem ambasadora Francji w Moskwie celem zorientowania go w sytuacji, ale obietnicy nie dotrzymał6.

Gen. Doumenc został z kolei przyjęty przez ministra Bonneta, który z naciskiem podkreślił, że “wojna będzie nie do uniknięcia, jeżeli nie doprowadzimy do zawar­cia konwencji" i zaklinał gen. Doumenca “żeby coś przywiózł, nawet za cenę obiet­nic". Na pytanie, jakich obietnic, Bonnet odpowiedział: Wszystko to, co będzie pan uważał za pożyteczne, ale trzeba przywieźć podpisany papier". Kilka godzin później gen. Doumenc uzyskał audiencję u premiera Daladiera, w czasie której premier oznajmił mu:


3 Chodzi o następującą książkę, gdzie jest rozdział poświęcony misji wojskowej w Moskwie:

A. Beaufre, Le Dranie de 1940, Plon, Paryż 1965, s. 115 i nast. Ten sam rozdział znajduje się w książce tego samego autora Memoires 1920-1940-1945, Presses de la Cite, Paryż 1969, ss. 109-172.

4 Georges Bonnet, De Munich a la guerre. Defense de la paw. Plon, Paryż 1967, s. 365.

5 Alexis Leger, nazwisko: Saint-John Perse, dyplomata, poeta, nagroda Nobla w 1960 roku. 618 maja 1940 roku Alexis Leger został zwolniony z zajmowanego stanowiska przez premie­ra Paula Reynauda, który - po ustąpieniu Daladiera, w marcu 1940 roku - stanął na czele rządu

francuskiego.

45

“Niech pan postawi sprawę bez ogródek; zmuście ich (Rosjan) do wypowie­dzenia się, żebyśmy wiedzieli na co możemy liczyć"(s.41). Gen. Beaufre pisze w swo­ich wspomnieniach, że Daladier miał wówczas powiedzieć: “przywieźcie nam układ za wszelką cenę"7.

Instrukcje, jakie otrzymała misja francuska od gen. Gamelina przed wyjazdem do Moskwy, były bardzo ogólne i zakładały dobrą wolę Sowietów w przeciwieństwie do instrukcji brytyjskich, przysłanych do wiadomości rządu francuskiego w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia 1939 roku i wydrukowanych - jak pisze gen. Doumenc - “na gru­bość szerokości palca, gdzie wszystkie problemy zostały rozpatrzone, ale gdzie nie wyłania się żadna myśl przewodnia". Warte jednak odnotowania było to, że w instruk­cjach brytyjskich “zalecano postępować z wielką ostrożnością, nie dawać żadnych in­formacji i mieć zawsze na uwadze możliwe konszachty niemiecko-sowieckie i w koń­cu prowadzić negocjacje w sposób jak najbardziej powolny". Gen. Doumenc wysnuwa z tego wniosek, ale dopiero w swoich wspomnieniach, że “Anglicy nie mieli żadnych złudzeń co do wyniku przyszłych rozmów i liczyli przede wszystkim na zyskanie na czasie. Dalekie to było od złudzeń opinii publicznej"(s.49).

Misja francuska pojechała najpierw do Londynu, gdzie połączyła się z misją bry­tyjską, której przewodniczył admirał Drax i dnia 5 sierpnia obie misje odpłynęły na statku City ofExeter do Leningradu. W czasie podróży zredagowano wspólnie projekt umowy do zaproponowania w Moskwie, który jednak nie był później przez Sowietów wzięty pod uwagę. W Moskwie misje zostały ulokowane w komfortowych warunkach. Gen. Doumenc pisał, że francuski personel dyplomatyczny “był źle i niewystarczają­co poinformowany[...] Gmach ambasady był dozorowany z wszystkich stron przez policję, a służba domowa przeważnie rosyjska" (s.69).

Ambasador Francji w Moskwie Naggiar wierzył, że Sowieci “szczerze i gorąco pragną zawarcia konwencji wojskowej". W większym jeszcze stopniu wierzył w to at­tache wojskowy gen. Palasse (s. 69). Delpla potwierdza w komentarzu, że ambasador Naggiar był raczej “przychylnie usposobiony do Sowietów", ale - jak pisze na innym miejscu: “amb. Naggiar należy do tych, którzy wobec ZSSR zachowali się jak zawie­dzeni kochankowie: bowiem w styczniu 1940 Naggiar wziął energicznie udział w kru­cjacie antykomunistycznej" (s. 69 i 130). Warto tutaj przypomnieć, że napad ZSSR na Finlandię 30 listopada 1939 roku wywołał we Francji silne nastroje antysowieckie, zupełnie niewykorzystane dla sprawy polskiej przez nasz rząd w Angers.

Negocjacje w Moskwie rozpoczęły się 12 sierpnia 1939 roku, nazajutrz po przyjeź­dzie misji francusko-brytyjskiej. Strona sowiecka była reprezentowana przez marszałka Woroszyłowa. Przebieg pertraktacji i obłuda, z jaką były one prowadzone przez Mo­skwę, są znane, podobnie jak argumenty, którymi operował Woroszyłow. Można jed­nak przypomnieć, że argumentacja sowiecka obracała się wokół sprecyzowania poję­cia “agresji pośredniej" i objęcia układem, w razie ataku Hitlera, nie tylko Polski i Rumunii, lecz również krajów bałtyckich. Moskwa uzależniała zawarcie układu od możliwości “przemarszu" przez te kraje, co w planach sowieckich równało się okupa­cji. Paradoksem w tym wszystkim było to, że ani Polska i Rumunia, ani państwa bał­tyckie nie brały udziału w tych rokowaniach, gdyż nie zostały zaproszone i Moskwa nie mogła mieć złudzeń, że aprobują decyzje podjęte bez ich zgody.


7 A. Beaufre, Memoires..., op. cit., s. 117.

46

Dzisiaj nie ma wątpliwości, że były dwa główne powody, które kierowały Sowieta­mi w ich pertraktacjach z misją francusko-brytyjską: primo uzyskanie większych kon­cesji w jednocześnie się toczących układach z Hitlerem, secundo wydobycie możliwie jak najwięcej informacji o siłach militarnych i strategii państw zachodnich celem prze­kazania ich swojemu już wówczas sojusznikowi niemieckiemu. 13 sierpnia gen. Doumenc wygłosił obszerny referat o armii, a po nim referaty mieli: gen. Valin i mjr Vuillaume, po których Woroszyłow stawiał liczne pytania, w tym o linię Maginota, stan sił angielskich, współudział Belgii itp. Odpowiedzi, jakie otrzymał, mogły być cenne dla Hitlera, na co zwraca uwagę gen. Beaufre w swojej książce8, ale czemu usiłował za­przeczyć gen. Doumenc (s.75), co jest mniej przekonywające, zwłaszcza że w innym miejscu swoich wspomnień pisze, iż wobec nieustępliwej postawy Woroszyłowa misja francuska “zabiegała szczerze o zgodę Polski z jednej strony, a z drugiej podtrzymy­wała posiedzenia opisem własnych sił zbrojnych"(s. 111 oraz podobnie na s. 87).

Chodziło tutaj o zgodę Polski na “przemarsz" armii sowieckiej w rejonach Wi-leńszczyzny i Wschodniej Małopolski. Sposób, w jaki misja francusko-brytyjska po­deszła do tego problemu, świadczy o jej zupełnym nieprzygotowaniu do pertraktacji. Po referacie gen. Doumenca z 13 sierpnia Woroszyłow logicznie zapytał, w jaki spo­sób sztaby wojskowe, francuski i angielski, wyobrażają sobie udział Armii Czerwonej w razie agresji niemieckiej na Francję, Polskę lub Rumunię, gdyż ustalenie tego jest punktem wyjścia do zawarcia konwencji wojskowej.

Misja francusko-brytyjska nie wiedziała, co odpowiedzieć i, jak pisze gen. Dou­menc, “od początku było uzgodnione (przez misje), że nie będzie się mówiło o wejściu Rosji do Polski"(s.77). Misja francuska nie otrzymała przed wyjazdem żadnych pod tym względem wskazówek. Chcąc jakoś wyjść z sytuacji, gen. Heywood, członek misji - a nie gen. Doumenc, co jest ogólnie przyjęte - zredagował dla Woroszyłowa deklara­cję, gdzie zostało podkreślone, że “Polska i Rumunia są państwami suwerennymi i zezwolenie [na przemarsz] winno być udzielone przez ich rządy. Jest to więc kwestia polityczna i proponujemy, żeby rząd sowiecki przedstawił sprawę rządom polskiemu i rumuńskiemu"(s.79). Woroszyłow z kolei oświadczył, że to należy do rządów Francji i Anglii i w tym kierunku misja podjęła starania.

Misja francuska posłała telegraficznie do Paryża sprawozdanie z posiedzeń i cze­kała na instrukcje. 17 sierpnia z powodu braku odpowiedzi nadano ponownie tele­gram, w którym gen. Doumenc powtarzał żądanie sowieckie dotyczące kwestii “prze­marszu", od czego Woroszyłow uzależnił dalsze pertraktacje. Następnie donosił, że misja konstatuje “wyraźną chęć (u Sowietów) gruntownego zaangażowania się. Nie ma wątpliwości, że ZSSR pragnie paktu wojskowego [...] Atmosfera była stale ser­deczna, a przyjęcie sowieckie doskonałe"(s.88). W rzeczywistości jedyne, co nie bu­dziło w tym telegramie wątpliwości, to przekonanie gen. Doumenca o dobrej woli ZSSR.

Rząd francuski nie chciał jednak zwracać się bezpośrednio do rządu polskiego o zgodę na “przemarsz" i podjął nieoficjalne kroki za pośrednictwem gen. Musse, swojego attache wojskowego w Warszawie. Gen. Musse wezwany do Paryża powrócił, po otrzymaniu instrukcji, do Warszawy, gdzie z kolei przyjechał gen. Beaufre, wysła­ny z Moskwy przez gen. Doumenca. 18 sierpnia gen. Musse miał spotkanie z gen.


8 A. Beaufre, Le Bramę de 1940, op.cit., s. 138.

47Wacławem Stachiewiczem, naszym szefem Sztabu Głównego. Gen. Musse nalegał na konieczność upoważnienia gen. Doumenca do omówienia z Sowietami, w imieniu Polski, zagadnień tranzytowych, związanych z “przemarszem". Gen. Stachiewicz pi­sze w swoich wspomnieniach9, że gen. Musse opowiadał mu z entuzjazmem o wspa­niałym przyjęciu, jakiego doznała misja francusko-brytyjska w Moskwie i o optymi­zmie, z jakim wyrażał się o podejściu Woroszyłowa do pertraktacji. Gen. Doumenc natomiast pisze, że gen. Musse obawiał się “złej woli Sowietów" i był w tym wszyst­kim “za Polakami przeciwko Rosjanom" (s. 90 i 93).

Gen. Stachiewicz ustosunkował się negatywnie do nalegań gen. Musse o nieoficjalne upoważnienie gen. Doumenca do zapewnienia Sowietów o możliwości “prze­marszu". Wówczas gen. Musse prosił o przedstawienie całej sprawy marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi, co też gen. Stachiewicz zrobił. Marszałek Śmigły-Rydz, podobnie jak gen. Stachiewicz, ustosunkował się zdecydowanie negatywnie do żądań Moskwy, pod­kreślając, że spełnienie ich uzależniałoby Polskę całkowicie od Sowietów i doprowa­dziło do okupacji części naszego kraju.

Gen. Doumenc pisze, że w danym wypadku chodziło mniej o kwestię materialną, jak o nienaruszalną zasadę, polityczną spuściznę marszałka Piłsudskiego, a mianowi­cie że “z Niemcami ryzykujemy utratę wolności, Rosjanie odbiorą nam duszę". Słowa te miał wypowiedzieć do Paula Reynauda - jak twierdzi francuski historyk10 - nie Piłsudski, lecz Śmigły-Rydz. Gen. Doumenc dodaje tutaj komentarz, iż “chodziło o punkt widzenia najzupełniej osobisty, który był ponad wszelką logiką i dlatego da­remne byłyby wszelkie odwoływania się do rozsądku (s. 92). Delpla nie omieszkał z kolei dorzucić w odnośniku o Piłsudskim, iż chodzi o “dyktatora wojskowego".

Wraz z akcją czynników wojskowych nacisk na wyrażenie zgody przez rząd polski dotyczący “przemarszu" był wywierany drogą dyplomatyczną. Minister Georges Bonnet wzywał w związku z tym Juliusza Łukasiewicza, naszego ambasadora w Paryżu", a ambasador Francji w Warszawie Leon Noel usiłował z kolei przekonać ministra Becka o potrzebie dojścia do porozumienia z Rosją. Minister Beck jasno postawił spra­wę: “Byłby to nowy rozbiór. Jeżeli ma do tego dojść, to przynajmniej chcemy się bro­nić" l2. Po ponownych zabiegach ambasadorów francuskiego i brytyjskiego minister Beck - nie chcąc utrudniać akcji aliantom - 23 sierpnia wyraził zgodę na upoważnie­nie misji francusko-brytyjskiej w Moskwie do oświadczenia, że w razie konfliktu państw sprzymierzonych z Niemcami “istnieją podstawy do życzliwego porozumienia mię­dzy Polską a Związkiem Sowieckim"13.

Gen. Doumenc inaczej to przedstawia, a wymieniając gen. Stachiewicza i ambasa­dora Łukasiewicza zniekształca ponownie pisownię ich nazwisk. Najpierw pisze, że 20 sierpnia, “dzięki interwencji brytyjskiego attache wojskowego, Polacy wreszcie za­akceptowali niewiele mówiącą formułę... iż nie sprzeciwiają się, żeby rządy francuski


9 Zob. W. Stachiewicz, Pisma, t. II, “Zeszyty Historyczne", 1979, nr 50, ss. 39 i nast.

10 J.-B. Duroselle, Histoire diplomatique de 1919 a nosjours, red., Dalloz, Paryż 1981, s. 248. " Zob. J. Łukasiewicz, Dyplomata w Paryżu 1936-1939. Wydanie rozszerzone opracowali W. Jędrzejewicz i H. Buthak, PFK, Londyn 1989, ss. 295 i nast.

12 1. Noel, Lagression allemande contre la Pologne, Flammarion, Paryż 1946, s. 423.

13 Polska polityka zagraniczna w latach 1926-1939. Na podstawie tekstów ministra Józefa Bec­ka opracowała A. M. Cienciała, Instytut Literacki, Paryż 1990, s. 255.

48

i angielski, celem przedstawienia rządowi polskiemu warunków pomocy rosyjskiej w razie ataku Niemiec, przeprowadziły na ten temat konsultację w Moskwie"(s. 93).

Wiadomość tę miał przywieźć z Warszawy gen. Beaufre, który powrócił do Mo­skwy 21 sierpnia. Jak pisze gen. Doumenc, tymczasem już się ona zdezaktualizowała, gdyż “po jego wyjeździe z Warszawy nowe starania zostały podjęte przez ambasadora Anglii (Howarda Kennarda), który musiał zagrozić wstrzymaniem przyznanych przez Anglię kredytów. Wtedy dopiero Polska wyraziła zgodę co do samej zasady przemar­szu oddziałów rosyjskich przez jej terytorium". Gen. Doumenc nie podaje, skąd się o tym dowiedział, nadmienia jedynie, że wiadomość tę przyjęto z powątpiewaniem, gdyż “żaden konkretny tekst nie potwierdził tego faktu" (s.98).

W dalszym ciągu gen. Doumenc pisze, że tego samego wieczora, 21 sierpnia o go­dzinie 22.30 “nadszedł z Paryża telegram od rządu francuskiego zawierający w enig­matycznej formie oczekiwaną odpowiedź, to znaczy pozwalającą odpowiedzieć przy­chylnie na podstawowe pytanie". Następnie gen. Doumenc przytacza tekst telegra­mu: “Jesteście upoważnieni do podpisania, z najlepszą dla ogólnego dobra korzyścią i w porozumieniu z ambasadorem, konwencji wojskowej, z zastrzeżeniem aprobaty rządu francuskiego". Telegram podpisał Daladier. Gen. Doumenc wzdycha, że wresz­cie rząd francuski powziął decyzję, ale że było już za późno, gdyby bowiem telegram został wysłany cztery dni wcześniej, sprawa wyglądałaby może inaczej, ale “wieczo­rem 21 sierpnia stanowisko Rosjan było już ustalone" (s.98).

Błędnie też pisze gen. Gamelin, że “na nasze wielokrotne naleganie Polacy w koń­cu zgodzili się (na przemarsz). Ale premier Daladier, nie chcąc służyć pretekstem do zerwania (negocjacji), na swoją odpowiedzialność zatelegrafował wcześniej do Doumenca, żeby “zgodził się [na co? - T.W] bez dalszego zwlekania"14. Tutaj można jedynie dodać, że upoważnienie do podpisania konwencji niczego nie rozwiązywało, zwłasz­cza uzgodnienia warunków “przemarszu", na który rząd polski nigdy nie wyraził zgo­dy. Słusznie też zwraca uwagę prof. A. Cienciała, że minister Beck mówiąc o ewentu­alnej możliwości porozumienia Polski z ZSSR, o czym wyżej była mowa, nie mógł wiedzieć o wysłaniu dnia 21 sierpnia do gen. Doumenca przez premiera Daladiera telegramu dotyczącego podpisania konwencji"15.

Jak wiadomo, jednocześnie toczyły się negocjacje niemiecko-sowieckie, w wyni­ku których 23 sierpnia został podpisany pakt Ribbentrop-Mołotow. Wieczorem tego samego dnia gen. Gamelin wysłał do gen. Doumenca długi telegram, gdzie nakazał misji pozostanie w Moskwie celem przekonania Rosjan, z powołaniem się na pogar­szającą się sytuację w Europie, o potrzebie zawarcia konwencji wojskowej. 24 sierpnia prasa sowiecka donosiła o podpisaniu paktu o nieagresji między ZSSR i Niemcami, a nazajutrz misje wojskowe, francuska i brytyjska, wróciły - jedna do Paryża, druga do Londynu. Przy wyjeździe z Moskwy, jak napisze później gen. Doumenc, misje te “miały przykre uczucie, że wszystkie ich wysiłki okazały się daremne i posłużyły je­dynie Rosjanom za przynętę do przygotowania ich układu z Niemcami" (s. 108).

Pauł Reynaud nazwie tę porażkę “Waterloo dyplomacji francuskiej"6, a historyk francuski przypomni po wojnie, że “dyplomacja francuska pozostała głucha na wszystkie


14 M.-G. Gamelin, Seroir, t. 2, Prologue du drame (1930 Aout), Plon, Paryż 1946, s. 444.

15 Zob. A. M. Cienciała, op.cit., s. 256.

16 P. Reynaud, La France a sawe 1Ewope, 1.1, Flammarion, Paryż 1947, s. 132.

49

przestrogi i ślepa na liczne zapowiedzi zbliżenia rosyjsko-niemieckiego"17. Podob­nie było i później wobec zaborczej polityki Sowietów. Jeśli chodzi o okres poprzedza­jący wybuch drugiej wojny światowej, to książka Francois Delpla jest tego przykła­dem.


17 M. Mourin, Les relations franco-sovietiques (1917-1967), Payot, Paryż 1967, s. 240.

50

ZE WSPOMNIEŃ GENERAŁA LOUISA FAURYEGO, SZEFA WOJSKOWEJ MISJI FRANCUSKIEJ W POLSCE W 1939 ROKU*

W 1953 roku na łamach francuskiego kwartalnika wojskowego zostały opu­blikowane wspomnienia generała Fauryego La Pologne terrassee (aout -septembre 1939) - “Polska zmiażdżona (sierpień - wrzesień 1939)". Wiele lat później, w 1987 roku, ukazało się w tym samym kwartalniku zakończenie tych wspomnień2, zatytułowane: Lepihgue en Równanie (septembre-octobre 1939) - “Epilog w Rumunii (wrzesień-październik 1939)". W epilogu tych wspomnień nie ma rewela­cji, warto jednak zasygnalizować jego ogłoszenie, tym bardziej że ukazał się z 34-letnim opóźnieniem.

Na wstępie trzeba przypomnieć, iż gen. Louis Faury był osobistością dobrze zna­ną i cenioną w Polsce międzywojennej, z którą był związany od chwili odzyskania niepodległości. W 1919 roku, w randze podpułkownika, Louis Faury wyjeżdża do Polski z francuską misją wojskową. Jak powie o nim w 1986 roku jego syn Yves Faury, również generał, w odczycie poświęconym swojemu ojcu: “Dla tego oficera przesiąk­niętego tradycją i wzniosłym ideałem, ukształtowanym w kulcie Napoleona, odrodze­nie Polski było egzaltującym wydarzeniem; po zwycięstwie nad Niemcami nic nie mogło go bardziej pobudzić do czynu niż okazja pomożenia Polsce w zachowaniu jej świeżo odzyskanej niepodległości". Odczyt ten, wygłoszony w Bibliotece Polskiej w Paryżu, z którego czerpię tutaj dane, słusznie był zatytułowany: “Oficer francuski w służbie Polski".

Uczeń marszałka Focha Louis Faury już w czasie pierwszej wojny światowej był ceniony w środowisku elity sztabu francuskiego, zwłaszcza jako organizator i instruk­tor. Nie było więc rzeczą przypadku, że został wysłany do Polski, gdzie trzeba było w pośpiechu tworzyć armię, wypracować doktrynę wojskową i wszystko zaczynać od podstaw. Najpierw gen. Faury wykładał w Szkole Sztabu Głównego, której był współ­organizatorem i która zdążyła jeszcze, w kursie skróconym do trzech miesięcy, mieć dwie promocje oficerów, skierowanych następnie na front w wojnie z bolszewikami. Wykłady w Szkole zostały zawieszone. Płk Fauryego został przydzielony na własną prośbę do sztabu IV Armii, dowodzonej przez gen. Leopolda Skierskiego, z którą od­był kampanię wojenną w 1920 roku. Udział płk. Fauryego w wojnie z bolszewikami i osobiste obserwacje, jakie z niej wyniósł, były jednym z powodów, że podkreślał on,


Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 85, ss. 68-74.

Revue historique de 1Armee, (Paryż) nr 1-4/1953.

2 “Revue historique des Armees", 1987, nr 3, ss. 87-95. W tytule tego kwartalnika w 1953 roku mowa była o “1Armee", a później zmieniono na liczbę mnogą “des Armees", na co zwracam uwagę, żeby nie myślano, iż jest to pomyłka w druku.

51

iż zwycięstwo w bitwie pod Warszawą Polacy zawdzięczają przede wszystkim strategii marszałka Piłsudskiego i poświęceniu żołnierza, przeciwstawiając się w ten sposób późniejszym twierdzeniom przypisującym gen. Weygandowi odegranie głównej roli. Po zakończeniu wojny z bolszewikami płk Faury wykładał do 1928 roku w nowo utwo­rzonej Wyższej Szkole Wojennej. Wypadki z maja 1926 roku wywołały w nim głęboki wstrząs, tym silniejszy, że uczniowie Wyższej Szkoły Wojennej znaleźli się w obydwu przeciwstawnych sobie obozach. Płk Faury starał się być mediatorem i pogodzić zwa­śnione strony, co zresztą wśród swoich uczniów osiągnął, dając godny naśladowania przykład.

W 1928 roku marszałek Piłsudski postanowił, w porozumieniu z rządem francu­skim, zakończyć działalność francuskiej misji wojskowej3, ale chciał, żeby płk Faury pozostał w Polsce i objął stanowisko komendanta Wyższej Szkoły Wojennej. Dowódz­two francuskie nalegało jednak na powrót, tak więc płk Faury, lojalny w stosunku do swoich przełożonych, opuścił Polskę, żegnany z żalem i szacunkiem za swoją pracę i przyjaźń okazaną Polsce. Jego wkład w przygotowanie kadr wojska polskiego był imponujący: wyszkolenie 700 oficerów sztabowych i 40 profesorów.

Po powrocie do Francji mianowany generałem Louis Faury utrzymywał kontakt z Polską. Przyjechał również na pogrzeb marszałka Piłsudskiego i przy tej okazji prze­prowadził rozmowę z ministrem Beckiem na temat paktu o nieagresji, jaki Polska podpisała z Niemcami 26 stycznia 1934 roku i który niepokoił Francję, która zapo­mniała, że rok wcześniej, po objęciu przez Hitlera, 30 stycznia 1933 roku, stanowiska kanclerza Rzeszy, Piłsudski proponował Francji podjęcie prewencyjnych środków. Płk Beck miał zapewnić gen. Fauryego, iż celem zawarcia tego paktu było zyskanie dla Polski kilku lat koniecznych do uzbrojenia kraju.

W 1936 roku gen. Faury przeszedł na emeryturę, starając się w dalszym ciągu przyczynić do zacieśnienia więzów między Francją a Polską, których stosunki, jak sam się wyraził, oparte były na wzajemnym nieporozumieniu. Jeśli chodzi o Francję, to jej pasywna polityka i obronny charakter jej strategii, której wyrazicielem była li­nia Maginota z jednej strony, a z drugiej jej zbliżenie do ZSSR, musiały siłą rzeczy niepokoić Polaków.

23 sierpnia 1939 roku, z polecenia gen. Gamelina, gen. Faury przyjechał do War­szawy na czele francuskiej misji wojskowej. Gen. Gamelin miał mu zalecić przyśpie­szenie przygotowania armii polskiej; unikanie wszystkiego, co mogłoby sprowoko­wać konflikt, zostawiając Niemcom odpowiedzialność za dokonanie agresji; zapew­nienie marszałka Śmigłego-Rydza, że dowództwo francuskie udzieli mu poparcia, ale bez sprecyzowania, na czym to poparcie będzie praktycznie polegało. Dyrektywy gen. Gamelina miały sprowadzać się do jednego słowa durer - “trwać".

Wyjeżdżając z Paryża gen. Faury nic jednak nie wiedział o umowie wojskowej, zawartej w maju 1939 roku między dowództwem francuskim i polskim. Chodziło o tzw. protokół wojskowy, podpisany 19 maja przez gen. Gamelina i gen. Kasprzyc-kiego w wyniku wizyty tego ostatniego w Paryżu. Gen. Gamelin zastrzegł wówczas, grając na zwłokę, że protokół wojskowy nabierze mocy obowiązującej dopiero po podpisaniu


3 Francuska misja wojskowa została w Polsce zlikwidowana w 1932 roku. Zob. T. Schramm, Francuskie misje wojskowe w państwach Europy środkowej 1919-1938, Uniwersytet im. Adama Mic­kiewicza w Poznaniu, Poznań 1987. Zob. również “Zeszyty Historyczne", 1990, nr 91, ss. 219-223.

52

protokołu politycznego, co nastąpiło nie wcześniej niż 4 września 1939 roku, a więc po wybuchu wojny. Gen. Faury dowiedział się o protokole zupełnie przypadko­wo od gen. Musseego, attache wojskowego Francji, kilka dni po swoim przyjeździe do Warszawy. Chłodno też został przyjęty przez gen. Stachiewicza, szefa sztabu, dawnego swojego ucznia i współpracownika, co - jak się później okazało - wypływało z planów Polski dotyczących obrony korytarza gdańskiego, które były sprzeczne z ustaloną stra­tegią przez Śmigłego-Rydza z gen. Gamelinem.

W kampanii wrześniowej gen. Faury dzielił los rządu polskiego. Wobec szybkiego parcia Niemców w głąb Polski gen. Faury, jak pisze w swoich wspomnieniach4, zapro­ponował marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi i generałowi Stachiewiczowi utworzenie, opierając się na granicy rumuńskiej, une żonę refuge, obszaru mogącego służyć do zgru­powania cofających się jednostek wojska polskiego, które mogłyby być następnie za­opatrywane w broń przez Francję i Wielką Brytanię i w ten sposób przejść później do ofensywy. Błyskawiczny charakter wojny i wkroczenie armii sowieckiej do Polski prze­kreśliły automatycznie wszelkie plany. Jedno jest jednak pewne, a mianowicie, że gen. Faury, bez większej zwłoki, orientował się na Rumunię i 13 września “starał się nakło­nić ministra Becka, żeby natychmiast wraz z całym ministerstwem wyjeżdżał w stro­nę Rumunii"5 i jak powiedział 17 września płk. Jakliczowi: “z Rumunii przejdziemy do Francji, gdzie będzie się formowało przy boku Francji nowe wojsko polskie"6.

Kilkutygodniowy pobyt gen. Fauryego w Rumunii opisany jest przez niego we wspomnianym już “Epilogu", opublikowanym w 1987 roku, dzięki jego synowi gen. Yvesowi Fauryemu, który - mówiąc nawiasem - urodził się w 1923 roku w Warsza­wie, gdzie spędził pierwsze 4 lata swojego życia. Z gen. Faurym odbyłem dwie dłuższe rozmowy. Przyjął mnie w swoim domu i w czasie naszego pierwszego spotkania poka­zał mi z dumą starannie zachowane pamiątki z Polski po swoim ojcu.

Na wstępie postawiłem oczywiście pytanie, z jakiego powodu epilog wspomnień wydrukowanych w 1953 roku ukazał się dopiero w 1987 roku? Otóż, według gen. Yvesa Fauryego, po śmierci ojca w 1947 roku, matka powierzyła te wspomnienia generałowi Ruby. Yves Faury pełnił wówczas służbę w Indochinach, nie wie, co się wtedy stało z epilogiem - znalezionym niedawno przez niego - i dlaczego jego matka zwróciła się do gen. Rubyego, który poprzedził wspomnienia (zawierające sporo błędów m.in. w pisowni nazw miejscowości i nazwisk osób) obszernym wprowadzeniem7. Gen. Yves Faury podkreślił w rozmowie ze mną, że matka (zmarła w 1954 roku) nie była zado­wolona z wprowadzenia napisanego przez gen. Rubyego, w którym były ustępy sprzecz­ne z tym, co myślał i mówił za życia gen. Louis Faury. W stosunku np. do gen. Weyganda gen. Louis Faury miał bardzo dużo sympatii i szacunku, ale nigdy nie przypisy­wał mu decydującej roli w zwycięstwie z 1920 roku, jak usiłował to zrobić gen. Ruby8.


4 Zob. Revue historique de 1Armee", 1953, nr 4, s. 130.

5 1. Łubieński, Raport z 21 maja 1940 w: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 81, s. 211.

6 Gen. J. Jaklicz w: “Zeszyty Historyczne <, 1987, nr 82, s. 126.

7 Zob. gen. Ruby w: “Revue historique de 1Armee", 1952, nr 4, ss. 47-66.

8 W 1987 roku ukazała się w Londynie staraniem Instytutu Józefa Piłsudskiego wartościowa książka na ten temat: ks. dr Z. Musialik: General Weygand and the Battie ofthe Yistula - 1920, Londyn 1987, s. 146.

53

Oprócz wprowadzenia gen. Rubyego wstęp do wspomnień gen. Louisa Fauryego napisał gen. Weygand: Z racji swych właściwości Polska jest krajem, w którym obcy wpływ jest przyjmowany z trudnością. Charakter narodowy, dumny aż do przeczulenia, nieufność narodu, którego prześladowanie było chlebem codziennym, rozbieżności nie do uniknięcia po stuletniej oku­pacji niemieckiej, rosyjskiej i austriackiej są powodem, że zadanie doradcy staje się delikat­ne. Uwaga ta, prawdziwa w stosunku do wszystkich dziedzin, dotyczy w większym jeszcze stopniu dziedziny wojskowej, w której Polak, uniesiony słuszną dumą swojej chwalebnej i bogatej przeszłości, osiągniętej przeważnie za cenę nierównych walk, uważa, że jest równy każdemu cudzoziemcowi. Nie akceptuje więc rady, jeżeli ona nie odpowiada jego aspiracjom i możliwościom. W okolicznościach dramatycznych rząd polski nie zrezygnował ze zwróce­nia się o porady do aliantów, którzy zwycięstwem drogo okupionym nabyli doświadczenie, jakiego brakowało odradzającej się armii. Ale gdy niebezpieczeństwo minęło - żegnaj aniele stróżu (adieu le saint). Generał Faury był jedną z rzadkich osobistości, które stanowią wyją­tek od tej reguły i które w Polsce miały dar trwania9.

Epilog wspomnień gen. Louisa Fauryego zawiera część danych z raportów, jakie Faury wysłał z Rumunii jesienią 1939 roku do gen. Gamelina10. Niektóre fragmenty epilogu, uzupełniające znane już fakty, warte są przytoczenia, co robię w porządku chronologicznym, tak jak zostały zanotowane przez gen. Fauryego11. 18 września, na terytorium Rumunii, gen. Faury spotkał ambasadora Noela po rozmowie tego ostat­niego z generałem Sikorskim, który zdał sobie sprawę z błędnego rozumowania, że “Rosjanie weszli do Polski, aby pokrzyżować plany Niemców i że będzie możliwe po­rozumienie się z nimi celem uratowania kraju".

W Bukareszcie ambasador Francji, Adrien Thierry, przyjął chłodno gen. Fauryego z uwagi na stanowisko Rumunów, a francuska misja wojskowa ulokowała się nie w gma­chu ambasady, lecz w Maison de France, domu, wokół którego kwaterowali zgodnie Polacy i Francuzi, z wzorowym przestrzeganiem dyscypliny. Jedyny wówczas kłopot, o którym wspomina gen. Faury, to zniknięcie z samochodem szofera polskiego.

21 września (lub 22 - dokładna data nie jest pewna) Faury otrzymał telegram od gen. Gamelina upoważniający go do pozostania przy marszałku Śmigłym-Rydzu (de-meurer pres du marechal) tak długo, jak będzie uważał za stosowne. Jednocześnie gen. Gamelin zlecił przekazanie Śmigłemu-Rydzowi “uczuć jego wiernej przyjaźni i po­dziwu dla waleczności armii polskiej oraz wiary w końcowe zwycięstwo". Marszałek Śmigły-Rydz był wówczas internowany w Craiovej i gen. Faury udał się do niego 2 paź­dziernika. Najpierw jednak gen. Faury pisze o tworzeniu rządu polskiego we Francji: “Sprawa była prowadzona w Paryżu, wspólnie między rządem francuskim, ambasado­rem Noelem i generałem Sikorskim, a w Bukareszcie w porozumieniu między p. Thier­ry, ambasadorem Polski (Rogerem Raczyńskim) i prezydentem Mościckim - sprawa załatwiona z szybkością, która przynosi zaszczyt negocjatorom".

Według opinii zebranej przez gen. Fauryego w obozach internowanych, “oficero­wie pozostali głęboko przywiązani do osoby marszałka Śmigłego-Rydza, uważając go


9 Maxime Weygand w: Revue historique de 1Armee", 1953, nr 1, s. 131.

10 Zob. w dalszej kolejności artykuł Wojskowa misja francuska a internowany rząd polski w Rumunii i odbudowa armii we Francji.

11 “Revue historique des Armees", 1987, nr 3, ss. 87-95. Przedruk z kwartalnika za pozwole­niem gen. Y. Fauryego i gen. J. Paillarda, naczelnego redaktora czasopisma.

54

jeszcze za swojego szefa, pomimo że nie byli w stanie nawiązać z nim kontaktu. Ta postawa armii, która do niedawna walczyła, nosi znamię wielkości i stanowi przeci­wieństwo postawy uchodźców cywilnych i oficerów bez zajęcia, którzy zatłoczyli Bu­kareszt i napastliwie krytykowali nieudolność naczelnego wodza".

Gen. Faury udał się do marszałka Śmigłego-Rydza już po ukonstytuowaniu się rządu polskiego w Paryżu. Celem wizyty gen. Fauryego nie było więc tylko przekaza­nie “przyjaznych uczuć" gen. Gamelina, ale - i przede wszystkim - wysondowanie w tej sprawie stanowiska Śmigłego-Rydza i nadzieja, że uzna on nowy rząd polski. Do Craiovej12 gen. Faury pojechał samochodem rumuńskiego ministra spraw zagra­nicznych

Okoliczności spotkania z marsz. Śmigłym-Rydzem, tak jak je opisał gen. Faury, były typowe dla ówczesnej atmosfery politycznej w Rumunii, a jednocześnie nie pozbawione pewnego wdzięku. Po przyjechaniu do willi, gdzie przebywał Śmigły-Rydz, urzędnik policji rumuńskiej nie pozwolił gen. Faury na spotkanie z marszał­kiem. Po dwugodzinnym oczekiwaniu w pobliskiej cukierni gen. Faury został zabra­ny samochodem marszałka, w którym znajdował się polski oficer sztabowy i agent policji rumuńskiej. Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymano się w parku, z małym jeziorem w środku (całość podobna do Lasku Bulońskiego w Paryżu). Łodzią dopły­nęli następnie na drugi brzeg, gdzie znajdowała się wysepka, na której czekał mar­szałek Śmigły-Rydz. Rozmowa z marszałkiem trwała godzinę. Z rozmowy tej gen. Faury nie zanotował nic specjalnie nowego, czego by dzisiaj już nie wiedziano. Mar­szałek Śmigły-Rydz miał być w dobrej formie, “wydaje się, iż poddał się faktom doko­nanym; wychwalał prezydenta Raczkiewicza, ale powstrzymał się od oceny składu rządu".

Śmigły-Rydz podziela - pisze dalej Faury - “punkt widzenia gen. Sikorskiego o potrzebie utworzenia we Francji armii polskiej tak silnej, jak będzie to możliwe [...]. Życzeniem jego było, żeby Polska miała rzeczywisty udział w zwycięstwie aliantów, co do którego nie miał żadnych wątpliwości". Następnie Śmigły-Rydz dał mu do zro­zumienia, “jak bardzo ciąży mu internowanie".

Gen. Faury odegrał również znaczną rolę w organizowaniu ewakuacji żołnierzy polskich z Rumunii i Węgier. Pisze o tym w swoich wspomnieniach i w raportach do gen. Gamelina. Zgodnie z apelem gen. Sikorskiego, pierwszeństwo w ewakuacji do Francji winny były mieć kadry, zwłaszcza specjalistów. Wojskowi w mundurach byli internowani i przed ewakuacją musieli oczywiście wydostać się po kryjomu z obozu. Gen. Faury pisze na ten temat, że “ucieczki na większą skalę zaczęły się dopiero po trzech tygodniach, gdyż wskutek mylnego zrozumienia dyscypliny, oficerowie polscy sądzili, że obowiązkiem ich jest nie odłączać w niepowodzeniu swojego losu od losu swoich podwładnych, co było chlubne, ale stało w sprzeczności z interesami armii. Pierwsze ucieczki były nawet zainicjowane przez misję francuską".

W drugiej połowie października 1939 roku gen. Faury wrócił do Francji. W dal­szym ciągu był przy wojsku polskim. Pełnił funkcję dyrektora Centrum Wyszkolenia Wojska Polskiego w Coetquidan. 14 czerwca 1940 roku, na rozkaz gen. Weyganda


12 Gen. Faury zamiast Craioya pisze uparcie Grajewo. 55

objął dowództwo nad wojskiem polskim w Bretanii, były to już jednak dni klęski, a nie chwały. W czasie wojny był w kontakcie z płk. Jakliczem i współuczestniczył w przerzucaniu żołnierzy za granicę. Zmarł w Paryżu w 1947 roku. Trumnę z kościoła wynieśli Polacy, przyjaciele i jego wierni towarzysze broni.

AMBASADOR FRANCJI W BUKARESZCIE O SYTUACJI RZĄDU POLSKIEGO W RUMUNII WE WRZEŚNIU 1939 ROKU*

Z uwagi na decydującą rolę, jaką odegrała Francja w tworzeniu rządu generała Sikorskiego - co z kolei było związane z internowaniem przedwojennego rzą­du polskiego w Rumunii - wszelkie dane zawarte w raportach Adriena Thierryego, ambasadora w Bukareszcie, mają szczególną wymowę. Niestety zachowały się jedynie nieliczne raporty ambasadora Thierryego i nadto, rozproszone w różnych miejscach, są dopiero stopniowo odnajdywane.

W archiwum ministerstwa spraw zagranicznych zostały ostatnio udostępnione dokumenty Charlesa A. Rochata, który w 1939 roku sprawował w tym ministerstwie funkcję zastępcy dyrektora departamentu spraw europejskich. Wśród tych materia­łów znajduje się pięć depesz, jakie Thierry wysłał do Paryża, i jedna depesza wysłana do niego przez premiera Daladiera*.

19 września 1939 roku Thierry nadał do Paryża trzy depesze. Treść pierwszej, wysłanej w nocy o godzinie 1.30, została już opublikowana na łamach “Zeszytów Hi­storycznych"2. W depeszy tej (znajdowała się w innym dossier, ujawnionym kilka lat temu) Thierry zapytywał m. in. , czy winien iść w ślady ambasadora brytyjskiego, któremu “polecono wyrazić nadzieję, że rząd rumuński udzieli rządowi polskiemu wszelkich udogodnień umożliwiających wyjazd".

Thierry otrzymał odpowiedź od premiera Daladiera w depeszy nadanej w Paryżu tego samego dnia o godzinie 23.45: “Proszę uprzedzić rząd rumuński, że uwzględnie­nie żądań niemieckich odnośnie do internowania rządu polskiego byłoby sprzeczne tak ze zobowiązaniami zawartymi w przymierzu oraz więzami przyjaźni, które go łą­czą z Polską, jak i z zasadami prawa azylu. Wymaganie rządu rumuńskiego jest uza­sadnione wtedy, gdy zwraca się do członków rządu polskiego, żeby wstrzymali się, dopóki będą przebywać na jego terytorium, od wszelkiej działalności politycznej i wszelkiego sprawowania władzy; nie może jednak domagać się od nich, aby warun­kiem pozwolenia na opuszczenie Rumunii było stanowcze zrzeczenie się ich funkcji i zobowiązanie się, że wyjadą do kraju neutralnego".

Druga z rzędu depesza, wysłana 19 września przez ambasadora Thierryego do Paryża o godzinie 12.00, zawierała jedynie dane, które przekazywał ambasador Noel o internowaniu członków rządu polskiego, z zaznaczeniem, że “warunki, jakie zostały im narzucone, uniemożliwiają wszelki kontakt między korpusem dyplomatycznym a p. Beckiem".


* Pierwodruk w: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 81, ss. 186-190.

Archiyes du Ministere des Affaires Etrangeres w Paryżu (AMAE), Papier 1940, Rochat, nr 15.

2 Zob. Żeleński w: “Zeszyty Historyczne", 1981, nr 56, ss. 226-227.

57

Kilka godzin później, a mianowicie o 16.35, Thierry wysłał następującą depeszę:

Dzisiaj rano Gafenco miał oświadczyć ambasadorowi Polski (Rogerowi Raczyńskiemu), który mi to doniósł, że jeżeli Rzesza utworzy w Polsce nowy rząd, Rumunia będzie mogła uważać Mościckiego i jego rząd za osoby prywatne i dać im zezwolenie na wyjazd do kraju, jaki sami wybiorą. Ponadto hrabia Raczyński zaproponuje prezydentowi RP zrobienie użyt­ku z artykułu konstytucji, który mu pozwala, w razie wojny, podać się do dymisji i wyzna­czyć swojego następcę. Nowym prezydentem zostałby prawdopodobnie p. Zaleski, były mi­nister spraw zagranicznych, który znajduje się obecnie w Rumunii i którego wyjazd do Francji jest bardzo bliski.

20 września, o godzinie 20.15, Thierry nadał nową depeszę, w której zreasumował stanowisko rządu rumuńskiego:

Dzisiaj rano byłem u premiera Calinescu, któremu odpowiadało oczywiście twierdze­nie, że rząd rumuński działał nie pod obcą presją, lecz na mocy suwerenności. Obiecując przesłać mi wkrótce oficjalną odpowiedź, usiłował potem usprawiedliwić swoją postawę na­stępującymi argumentami:

1. Rząd polski nie jest internowany, lecz jest gościem rządu rumuńskiego, bez żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o swobodę komunikowania się. Był on jedynie proszony, zgodnie z prawem azylu, o powstrzymanie się od wszelkiej działalności i manifestacji politycznych.

2. W orędziu wystosowanym na terytorium rumuńskim w Cernauti, p. Calinescu posia­da tekst tego orędzia, rząd polski oznajmił swojemu narodowi, że wycofuje się na terytorium neutralne, gdzie będzie wykonywał asuwerenność państwa> (U exercera la souverainete de 1Etat)

- [cudzysłów użyty jest w oryginale - T. W.]. Calinescu uważa ten akt za pogwałcenie neu­tralności Rumunii3.

3. Premier przypomniał, że rząd polski odmówił - wtedy gdy prosił o zezwolenie na tranzyt przez terytorium Rumunii - zobowiązania się do wyjazdu do kraju neutralnego. Zaznaczyłem premierowi Calinescu, co już zrobiłem uprzednio prywatnie, że argument ten uważam za pozbawiony wszelkiej wartości.

4. Jak tylko zostanie utworzony nowy rząd polski w porozumieniu z Niemcami, powtó­rzył mi Calinescu, członkowie obecnego rządu odzyskają całkowitą swobodę działania.

Następnie, p. Calinescu długo uskarżał się, przytaczając liczne detale, z których zdam później sprawozdanie, na osobistą postawę przyjętą tak przez p. Becka jak i p. Śmigłego-Rydza od czasu, kiedy znajdują się na terytorium Rumunii.

Na końcu Calinescu zasygnalizował mi zabiegi poczynione przez hrabiego Ponińskiego. Polski charge daffaires przyszedł, żeby wyrazić, w imieniu prezydenta RP, wdzięczność rzą­dowi królewskiemu za okazane mu względy i grzeczność i prosić p. Gafenco, aby nie brał pod uwagę prośby p. Becka o audiencję, gdyż p. Mościcki sądzi, że jedynie on jest uprawnio­ny do reprezentowania rządu polskiego.

Jakkolwiek słaba byłaby pozycja prawna rządu rumuńskiego w tej sprawie, uważamy, p. Leon Noel i ja, że być może nie leży w naszym interesie wywieranie na niego nowej presji, która w konsekwencji mogłaby spowodować nowe trudności dla tego kraju. Z drugiej stro­ny, przeszkody stawiane chwilowo przez gabinet z Bukaresztu, mające na celu uniemożli­wienie wyjazdu swoich gości, mogą okazać się korzystne, dając Polakom czas na zreorgani­zowanie rządu, a Francji okazję, żeby uniknąć przyjęcia na swojej ziemi osobistości, których działanie było często sprzeczne z jej polityką.

Do osoby Alfreda Ponińskiego Thierry powraca w depeszy wysłanej z Bukaresztu do Paryża 21 września o godzinie 17.00:


3 W rzeczywistości chodziło o orędzie prezydenta RP do obywateli polskich, wydane w Ku­lach 17 września, informujące o decyzji “przeniesienia siedziby naczelnych władz państwowych do jednego z krajów sprzymierzonych, aby przy zachowaniu pełnej suwerenności dalej prowa­dzić wojnę przy ich boku".

58

Polski charge daffaires oznajmił mi ostatnio, iż zdaniem jego koniecznym jest, żeby nie wywierać więcej presji na rząd rumuński odnośnie do traktowania rządu polskiego. Hrabia Poniński nie zaprzecza, że rząd polski, po przyjeździe do Cernauti, źle postąpił ogłaszając orędzie o suwerenności, z czego zdałem sprawozdanie w moim telegramie Nr 1031-1034 [chodzi o wyżej cytowaną depeszę, którą Thierry wysłał o godzinie 20.15 - T. W.].

Następny paragraf depeszy z 21 września jest zniekształcony, brak kilku słów, które zostały zastąpione kropkami. Przytaczam znajdujące się tam zdania tak, jak zostały odtworzone: “Ale on mniema, iż z uwagi na to, że cały aparat państwa polskiego, jego podstawowe kadry, część skarbu znajdują się obecnie w Rumunii... Jedynie... przebie­gła współpraca z obecnym rządem [domyślnie: rządem rumuńskim - T. W.] może ułatwić uratowanie szczątków tego, co zostało".

Dalszy ciąg depeszy brzmi:

W tych warunkach hrabia Poniński sądzi, że trzeba okazać zaufanie premierowi Calinescu, który zamierza zezwalać, stopniowo i dyskretnie, na wyjazd indywidualny przeważają­cej większości osobistości polskich, które schroniły się w Rumunii. Jeśli będziemy skłaniać p. Calinescu, który jest adrążony przez Niemców*, do skompromitowania się w oczach Rze­szy, zezwalając Polakom wyjeżdżać, wówczas - zakończył mój rozmówca - działalibyśmy na rękę naszych nieprzyjaciół.

Depesze ambasadora Thierryego potwierdzają również dwuznaczną rolę Alfreda Ponińskiego, ówczesnego radcy ambasady RP w Bukareszcie, odegraną w Rumunii w stosunku do internowanego tam rządu polskiego, a szczególnie do ministra Becka, rolę, którą Poniński usiłował przedstawić nieco odmiennie w ogłoszonych dawniej swoich wspomnieniach4. Podobny stosunek zachował Poniński i później, gdy już z Ankary informował rząd Sikorskiego o sytuacji internowanego ministra Becka5.

Jeśli chodzi o Polaków w Rumunii, to trudno oczywiście przewidzieć, jaki byłby ich los, gdyby żył premier Calinescu, który zginął 22 września 1939 roku, w następ­stwie zamachu rumuńskiej “Żelaznej Gwardii". Jedno jest pewne, a mianowicie, że rząd polski został internowany w czasie, gdy on piastował urząd premiera.


4 Zob. A. Poniński, Wrzesień 1939 roku w Rumunii w: “Zeszyty Historyczne", 1964, nr 6, ss. 146-202, oraz W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski, Londyn 1960, t. III, ss. 70-74.

5 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1986, nr 77, ss. 188-189.

59

INGERENCJA FRANCJI W SPRAWY POLSKIE NA PRZEŁOMIE 1939/1940 ROKU*

Literatura poświęcona sprawie legalności rządu polskiego na wygnaniu po 1945 roku, kiedy to podstawa prawna tej legalności stawała się coraz bardziej chwiej­na na skutek wewnętrznych waśni rodaków, jest znacznie obszerniejsza niż opra­cowania dotyczące tego samego tematu z okresu wojny, począwszy od utworzenia je­sienią 1939 roku nowego rządu we Francji. Wypowiedzi, jakie się dotychczas ukazały, dotyczące lat 1939/1945, pochodzą przeważnie od uczestników wypadków i mają cha­rakter wspomnień, często niełatwych do skonfrontowania z innymi źródłami.

Dostęp do archiwów francuskich, które zawierają zapewne wiele cennego mate­riału z ostatnich dziesiątków lat, jest ciągle trudny, a w wielu wypadkach w ogóle niemożliwy. Polityka Francji, zwłaszcza zagraniczna, jest od dawna dość pokrętna i to przypuszczalnie jest jedną z przyczyn nieujawniania zbiorów archiwalnych, mogą­cych przypomnieć i potwierdzić fakty, o których różni przywódcy woleliby zapomnieć, a zwłaszcza nie przypominać innym.

Archiwa francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, gdzie - należałoby się spodziewać - znajduje się najwięcej materiałów dotyczących Polski, zostały częściowo zniszczone w wyniku ofensywy niemieckiej w maju 1940 roku i chaotycznej ewaku­acji, o której decyzja zapadła w atmosferze ogólnego zamętu, jaki wytworzyła wów­czas klęska Francji. Z dokumentów znajdujących się obecnie w archiwach francuskie­go ministerstwa spraw zagranicznych szczególną wymowę mają dokumenty dotyczą­ce ingerencji Francji w wybór następcy Mościckiego na urząd prezydenta RP. Zna­mienny jest również raport policji w związku z rzekomym przedostaniem się do Fran­cji gen. Wacława Stachiewicza i gen. Stanisława Skwarczyńskiego. W obydwu wy­padkach chodzi o kopie i nie wiadomo, czy zachowały się oryginały tych dokumen­tów. Przed przytoczeniem tłumaczenia tych dokumentów (w przekładzie wolałem być wierniejszy tekstowi francuskiemu niż formie języka polskiego) wydaje się celowe przy­pomnienie Czytelnikowi w telegraficznym skrócie tła odnośnych wypadków.

17 września 1939 roku wojska rosyjskie wkraczają na ziemie polskie. Zorganizo­wanie obrony na Wschodzie, planowane przez rząd polski, staje się wobec tego bezce­lowe. Tego samego dnia prezydent Mościcki przybywa do Kut, gdzie wydaje orędzie do narodu, w którym powiadamia o decyzji przeniesienia władz państwowych na ob­czyznę. W nocy z 17 na 18 września prezydent i rząd polski przekraczają granicę ru­muńską z myślą dostania się do portu Constanza, ażeby stamtąd odpłynąć do Francji.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1980, nr 52, ss. 215-224.

Archives du Ministere des Affaires Etrangeres w Paryżu (AMAE), Europę 1939-1940, Pologne,t. 381 i 382.

60

Rumunia, zamiast udzielić droit de passage, internuje prezydenta i członków rządu polskiego. Wobec niemożności sprawowania w tych warunkach władzy prezydent Mościcki jest zmuszony wyznaczyć swojego następcę. Tego rodzaju rozwiązanie przewi­dywała na czas wojny konstytucja kwietniowa z 1935 roku w artykułach 13. i 24. Na mocy przepisów zawartych w tych artykułach prezydent Mościcki już dnia 1 września wyznaczył na swojego następcę marszałka Śmigłego-Rydza, który, jak wiadomo, rów­nież został internowany w Rumunii, toteż wybór padł na gen. Wieniawę-Długoszowskiego, ówczesnego ambasadora polskiego w Rzymie.

Dekret internowanego w zameczku-leśniczówce w Bicaz prezydenta Mościckiego, desygnujący na następcę gen. Wieniawę-Długoszowskiego, przywiózł do Paryża dyrek­tor Łepkowski 25 września. Stosownie do przepisów konstytucji nominacja następcy prezydenta winna być ogłoszona w “Monitorze Polskim". Ambasador Łukasiewicz, któ­remu przypadła rola dopełnienia związanych z tym formalności, bezzwłocznie polecił wydrukowanie w nocy z 25 na 26 września “Monitora Polskiego", który zawierał dekret prezydenta wyznaczający gen. Wieniawę na następcę. Natychmiast po ukazaniu się pierw­szych numerów “Monitora Polskiego" ambasador Łukasiewicz udał się do francuskie­go wiceministra spraw zagranicznych Champetiera de Ribesa, ażeby wręczyć mu notę o prezydenturze gen. Wieniawy. Champetier de Ribes zapoznał się z treścią noty w obec­ności Łukasiewicza i nie poczynił żadnych uwag. Jednak kilka godzin później, tego samego dnia 26 września, Champetier de Ribes wezwał Łukasiewicza na Quai dOrsay i oświadczył mu, że premier Daladier informuje go, że “wyboru osoby na następcę pre­zydenta dokonanego przez prezydenta Mościckiego nie uważa za szczęśliwy". Champe­tier de Ribes dodał, że wobec faktu, iż “prezydent RP będzie korzystał z gościny francu­skiej należałoby sprawę kandydata omówić z rządem francuskim"2. Inspirowana przez środowisko polskie w Paryżu interwencja premiera Daladiera sprawiła, że następcą pre­zydenta Mościckiego został nie gen. Wieniawa-Długoszowski, lecz Władysław Raczkiewicz. Zamieszczone poniżej dokumenty oświetlają częściowo kulisy tej niezbyt chwa­lebnej ingerencji rządu francuskiego w sprawy polskie.

Dokumenty, o których mowa, to kopie telegramów wysyłanych przez premiera Daladier do Corbina, ambasadora Francji w Londynie i vice versa. Daladier informo­wał Corbina o zastrzeżeniach Francji w sprawie następstwa prezydenta RP, zastrzeże­niach, które Corbin przekazywał rządowi brytyjskiemu. Tak więc rola Francji w tym wypadku była decydująca.

Daladier do Corbina, dnia 26 sierpnia 1939 o godz. 18-tej. Nadzwyczaj pilne. Wysyłam następujący telegram do naszego ambasadora w Bukareszcie:

Ambasador Polski zawiadomił mnie, że prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, działając na mocy polskich ustaw konstytucyjnych, mianował generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, ambasadora w Rzymie, jako ewentualnego swojego następcę na czele państwa w wypadku niemożności sprawowania przez siebie swoich funkcji.

Potwierdzając moją rozmowę telefoniczną o godz. 14-tej, proszę pana o niezwłoczne za­wiadomienie prezydenta Mościckiego, że rząd francuski, jeśli o niego chodzi, nie może mieć zaufania do osobistości w ten sposób wyznaczonej i jest zmuszony zawiadomić z głębokim żalem ambasadora Polski, że nie może uznać tej nominacji i że nie uzna, jeżeli nominacja ta zostanie utrzymana, rządu powołanego przez generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Proszę dodać ustnie, że w tej sytuacji rząd francuski nie byłby w stanie udzielić takiemu rządowi gościny na swoim terytorium.


2 Zob. Dyplomata w Paryżu 1936-1939, op. cit. ss. 391 i nast.

61

Corbin do Daladiera, dnia 26 września o godz. 20-tej. Ściśle tajne. Przekazałem Sir Alexander Cadogan (podsekretarz stanu w ministerstwie spraw zagra­nicznych - T. W. ) informacje otrzymane dzisiaj rano w sprawie wyznaczenia przez pre­zydenta Rzeczypospolitej Polskiej p. Wieniawę-Długoszowskiego na swego ewentualnego następcę [telegramu tego w archiwach nie znalazłem - T. W.], który kilka minut później przyjął ambasadora Polski w Londynie, zabiegającego w tej samej sprawie u rządu brytyj­skiego.

Lord Halifax, który nie posiadał żadnych informacji o osobie gen. Wieniawy, ograniczył się do wysłuchania hrabiego Raczyńskiego i do zwrócenia mu uwagi, że rząd francuski ma poważne zastrzeżenia do wyboru, o którym mowa.

Corbin do Daladiera, dnia 26 września 1939 roku. Zaszyfrowane o godz. 1-ej rano dnia 27-go. Ściśle tajne.

Dzisiaj wieczorem złożył mi wizytę mój polski kolega. Oświadczył mi, że nie przyszedł, by się żalić, ale jedynie by poprosić o kilka wyjaśnień odnośnie do decyzji, która go bardzo niepokoi i której przyczyny dobrze rozumie.

Rzeczywiście nie sądzi on, aby stanowisko Paryża wypływało z chęci zapewnienia sobie pewnej swobody działania na przyszłość, bo przecież Francja weszła do wojny, żeby bronić Polski. Zapewniłem go, że zgodnie z treścią wiadomości udzielonej prezydentowi Mościckiemu dzisiaj po południu postawa rządu francuskiego oparta była na przesłankach natury personalnej.

Hrabia Raczyński nie ukrywał, że jako Polak nie jest zachwycony wyborem gen. Wie­niawy, niemniej jednak ubolewa nad zastrzeżeniem, jakie podniosła Francja, ponieważ, jego zdaniem, mogą one zaprzepaścić zastosowanie zasad konstytucyjnych, które zapewniają le­galne przetrwanie Polski. Wyjaśnił mi, że jego brat, który jest ambasadorem w Bukareszcie, winien w istocie, po zawiadomieniu Londynu i Paryża, wręczyć królowi Karolowi drugi list od p. Mościckiego oznajmiający złożenie swojego urzędu i poprosić go wobec tego o odzy­skanie wolności. Jeżeli list ten został doręczony, nie byłoby już żadnej podstawy prawnej do utworzenia rządu polskiego, co stworzyłoby poważne trudności w utrzymaniu jedności na­rodowej tak w Polsce jak i za granicą.

Decyzja, o którą chodzi, będzie tym bardziej przykra dla jego rodaków, że zapada ona w chwili, kiedy resztki armii polskiej walczą jeszcze wśród ruin stolicy o niepodległość kraju.

Zapytałem mojego kolegę, czy nie uważa, że sprawa o takim znaczeniu winna była być przygotowana w porozumieniu z mocarstwami, które chwyciły za broń, żeby przyjść Polsce z pomocą. Przyznał, że nie było może dość ścisłego kontaktu, ale że przyczyny tego należy szukać w okolicznościach, które spowodowały rozproszenie rządu z Warszawy i zmusiły prezydenta do powzięcia postanowienia przed opuszczeniem terytorium państwa.

Hrabia Raczyński przyznał, że w tym wszystkim mogło być trochę winy jego paryskiego kolegi, którego męstwo i patriotyzm nie podlegają wprawdzie dyskusji, ale z którym stosun­ki nie zawsze są łatwe.

W obecnej chwili - dodał on - zapewnienie ciągłości rządowi polskiemu jest dla nas tak ważne, że jestem przekonany, iż Francja nie odmówi rozpatrzenia możliwości zapobieżenia dezintegracji polskich warstw narodowych, co mogłoby doprowadzić do nieszczęścia. Z dru­giej strony należy się obawiać, że państwa neutralne skorzystają z tego pretekstu, ażeby od­mówić uznania ambasad i poselstw polskich za granicą i w tych warunkach nie bardzo wi­dać, jaką drogą można byłoby, jak to zamierzaliśmy, werbować do wojska wśród 8 milionów Polaków żyjących za granicą. Niestety nie ma poza Polską nikogo dostatecznie reprezenta­cyjnego, ażeby zjednoczyć Polaków wokół siebie, jak np. p. Starzyński, prezydent miasta Warszawy, gdyby mógł on ujść ze stolicy. Ale być może inne jeszcze ewentualności można będzie wziąć pod uwagę.

Hrabia Raczyński zrobił aluzję natury czysto osobistej, że gen. Wieniawa mógłby po upływie kilku dni dobrowolnie złożyć urząd na rzecz osobistości, co do której zapadłaby ogólna zgoda. Nie ukrywał on jednak, że należy zachować jak najdalej idącą ostrożność, gdyż sprawa ma charakter czysto wewnętrzny i rozwiązanie nie powinno robić wrażenia podyktowanego pod obcą presją.

62

Hrabia Raczyński dał na koniec do zrozumienia, iż byłby gotów, jeżeli byłoby to pożą­dane, powrócić do Paryża dla przeprowadzenia półurzędowych rozmów celem osiągnięcia jakiegoś porozumienia.

Corbin do Daladiera, dnia 27 września 1939. Tajne.

W trakcie wczorajszej rozmowy ze mną ambasador Polski powiedział mi, że lord Halifax, poinformowany w czasie jego wizyty o zastrzeżeniach francuskich, dał wyraz pewnemu zdziwieniu. Sir Aleksander Cadogan, którego hrabia Raczyński spotkał trochę później, oświadczył mu, że rząd brytyjski nie mógł przyjąć innej postawy niż ta, jaką przybrała Fran­cja, mimo niemożliwości udzielenia wyjaśnień dotyczących motywów, jakimi kierowała się Francja.

Dzisiaj rano Sir Orme Sargent [z Foreign Office - T. W.] w czasie rozmowy z radcą ambasady wyraził zdanie, iż jest ważne, żeby Polska nie została pozbawiona legalnego rządu, kiedy upadek Warszawy jest bliski i Niemcy albo Rosja mogą w każdej chwili utworzyć rząd na ich usługach. Jakiekolwiek by były powody, które przemawiałyby przeciw mianowaniu p. Wieniawy, mówił, nie zapominajmy, że nam samym powinno zależeć na dalszym istnie­niu rządu polskiego, opartego na zasadach konstytucyjnych. Uwaga ta opiera się oczywiście na argumentach wyłożonych przez ambasadora Polski. Uważam przeto za stosowne udzielić Foreign Office kilku informacji o naszym punkcie widzenia. Przypominam, że ambasador Anglii w Polsce został tymczasowo w Bukareszcie.

Daladier do Corbina , dnia 29 września 1939. Odszyfrowane o godz. 17.30. Oto informacje, jakie posiada wydział [dyplomacji T. W.] o osobie gen. Wieniawy. Był on dawniej oficerem marszałka Piłsudskiego, którego zabawiał dowcipami i różny­mi facecjami. Zachował z czasów studenckich w Szkole Medycznej w Paryżu, a potem w Szkole Sztuk Pięknych w Berlinie pewną fantazję w obejściu, która pod pozorem wielo­stronnej kultury zdradza rozwiązłość tak duchową jak i obyczajową. Ten beztroski kawalerzysta jest w Polsce bardzo popularny, słynie z niepowściągliwych obyczajów i niewybred­nego słownictwa. Pięć dni temu, wsiadając w Mediolanie du Sud-Express, by udać się do Paryża, był kompletnie pijany3.

Przychylności p. Becka, z którym jest w zażyłych stosunkach, zawdzięcza że osiemna­ście miesięcy temu otrzymał, ku ogólnemu zdumieniu, nominację na ambasadora w Rzy­mie. Kredytu zaufania u swoich rodaków nominacją tą nie zwiększył.

Mimo okazywanej serdeczności, która mogła zwieść niektórych Francuzów, gen. Wieniawa był nam zawsze wrogi. Jego nastawienie w stosunku do nas objawiło się w czasie wojny 1920 roku, co też nie uszło uwagi gen. Weyganda. Należy on do owego klanu piłsudczyków, na który stale musieliśmy narzekać.

Ponadto osobistości polskie znajdujące się we Francji, p. Zaleski i gen. Sikorski w pierw­szym rzędzie, podkreślili w sposób bardzo kategoryczny, że nie mogliby z nim współpraco­wać.

Daladier do Corbina, dnia 29 września 1939 o godz. 20-tej. [Odpis telegramu ambasa­dora Francji w Bukareszcie A. Thierryego do premiera Daladiera - T. W.].

Dzisiaj rano widziałem ambasadora Polski, który wracał z zamku w Bicaz, gdzie w nocy z 26 na 27 września przekazał prezydentowi Rzeczypospolitej oświadczenie rządu francu­skiego.

Według p. Raczyńskiego4, p. Mościcki miał przeprowadzić zmianę rządu w sposób na­stępujący: w pierwszym rzędzie wyznaczyć swego następcę, potem ogłosić swoją dymisję i zakomunikować ją królowi Rumunii; ta ostatnia decyzja odniosłaby mianowicie ten sku­tek, że wybór nowego prezydenta stałby się nieodwołalny, a jednocześnie natychmiast wy­konalny.


3 Gen. Wieniawa, jeśli chodzi o alkohol, abstynentem nie był, ale po objęciu stanowiska ambasadora w Rzymie w 1938 roku przestał pić. Ktoś złożył Francuzom fałszywy donos, gdyż po przyjeździe do Paryża “był w stanie najzupełniej normalnym" - jak potwierdził ambasador Juliusz Łukasiewicz. Zob. Dyplomata w Paryżu..., op. cit., s. 405.

4 Zob. R. Raczyński, Zapiski w: “Kultura", 1948, nr 9-10, ss. 116-129.

63

Jak wiadomo Jego Ekscelencji, pierwszy etap tej operacji został już wykonany, ponieważ list wyznaczający gen. Wieniawę na szefa państwa został przekazany do Paryża przez szefa kancelarii prezydenta Rzeczypospolitej p. Łepkowskiego. Natomiast p. Raczyński przybył na czas do Bicaz, ażeby nie dopuścić do wysłania listu z dymisją.

Ambasador Polski w Bukareszcie, do którego możemy mieć całkowite zaufanie, oświad­czył mi, że komunikat rządu francuskiego wywarł duże wrażenie na prezydencie, który jed­nak uchylił się od jakiegokolwiek własnego zaangażowania; obiecał po prostu odroczyć wy­słanie listu z dymisją i w ciągu kilku dni powiadomić p. Raczyńskiego o powziętej przez niego decyzji.

Jak już wspomniałem na wstępie, w archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych znajduje się również raport policji francuskiej, dotyczący gen. Stachiewicza, szefa sztabu głównego w latach 1935-1939, oraz gen. Skwarczyńskiego, szefa Obozu Zjednoczenia Narodowego. Gen. Stachiewicz5 zostaje za zgodą ambasady pol­skiej internowany przez Rumunów 24 września 1939 roku w małym miasteczku Slanic-Prahoya. Ucieka z obozu internowanych 6 stycznia i przez prawie dwa miesiące ukrywa się w Bukareszcie6. Pod koniec lutego 1940 roku wyjeżdża pod przybranym nazwiskiem (jako Karol Eysmond) do Jugosławii z zamiarem dotarcia do Paryża i za­meldowania się u gen. Sikorskiego. Wskutek choroby zatrzymuje się w Belgradzie, skąd, zamiast do Paryża, skierowany zostaje osobistym rozkazem gen. Sikorskiego do Algierii, gdzie jest internowany przez Francuzów. Po śmierci gen. Sikorskiego gen. Sosnkowski sprowadził gen. Stachiewicza do Londynu.

Nazwiska w raporcie cytuję tak, jak one są tam podane, nie biorąc odpowiedzial­ności za ich zniekształcenie.

Raport - tajny - sporządzony dnia 26 marca 1940 roku. Inspektor lotnej policji Penot do komisarza dywizyjnego, szefa 1-ej sekcji i do inspektora głównego wydziału policji krymi­nalnej:

Mam zaszczyt zakomunikować Panu co następuje: major Photadies i jego zastępca kapi­tan Kaeppelen, attache polskiej misji wojskowej we Francji, sygnalizowali na początku mie­siąca lutego 1940 roku głównej inspekcji wydziału policji kryminalnej możliwe przybycie na nasze terytorium, z fałszywymi paszportami, niżej wymienionych generałów polskich:

a) gen. Stachiewicz, były szef sztabu głównego armii polskiej.

b) gen. Skwarczyński, szef O. Z. N. (polskie stowarzyszenie patriotyczne) [w rzeczywi­stości chodzi o Obóz Zjednoczenia Narodowego - T. W.].

Major Photadies, którego odwiedziłem, podzielił się ze mną w obecności kapitana Kaeppelena swoją opinią o możliwości obecności na naszym terytorium dwóch wspomnianych generałów, mianowicie:

Sprawa ta doszła do jego wiadomości przez majora Lautare, attache wojskowego amba­sady Francji przy rządzie polskim w Angers.

Nie mógł on wskazać prawdziwego celu pobytu we Francji tych dwóch generałów pol­skich i tym mniej stwierdzić ich obecność na naszym terytorium.

W odpowiednim czasie uprzedził o tym wszystkim ministra Spraw zagranicznych i ge­nerała Denain, szefa misji francusko-polskiej.

Z informacjami, które wyżej wyłożyłem, udałem się do polskiego wydziału bezpieczeń­stwa w Paryżu, ażeby uzyskać dalsze użyteczne dane w tej sprawie. Zostałem przyjęty przez p. Ullmanna i majora Zarębskiego, którzy udzielili mi następujących informacji, które po­zwolą nadać właściwy kierunek moim dochodzeniom:


5 Zob. W. Stachiewicz, Pisma w: “Zeszyty Historyczne", 1977, nr 40 i 1979, nr 50.

6 Zob. W. T. Drymmer, Wspomnienia w: “Zeszyty Historyczne", 1975, nr 31, ss. 73-74.

64

Ażeby dostać się do Francji, gen. Stachiewicz mógł przybrać nazwisko Kociakiewicz i imię Marek. Żona tego generała mieszka podobno w Paryżu, z dwojgiem dzieci, przy 17, rue du Docteur Jacquemaire-Clemenceau. Z dokładnych badań, jakie przeprowadziłem, wy­nika, że: nazwisko Kociakiewicz, które mógł przybrać gen. Stachiewicz, jest zupełnie nie­znane różnym wydziałom policji stołecznej. Śledzenie wdrożone w pokojach umeblowa­nych (i hotelach) nie dało żadnego wyniku. Żona Stachiewicza, ex-szefa sztabu głównego mieszka rzeczywiście przy 17, rue du Docteur Jacquemaire-Clemenceau, gdzie żyje z dwoj­giem dzieci od prawie trzech miesięcy.

Poszukiwania dotąd dokonane nie pozwoliły ustalić, czy ci dwaj generałowie polscy znaj­dują się obecnie we Francji. Z informacji uzyskanych od pewnych osobistości wojskowych francuskich wynikałoby, że ci dwaj generałowie byli najpierw internowani, na słowo, w obo­zie znajdującym się w pobliżu jednego z rumuńskich ośrodków kąpieliskowych - bez bliż­szego umiejscowienia - gdzie przebywa wciąż jeszcze generał Skarczyński.

Co się tyczy generała Stachiewicza, to od niedawna mieszka jakoby w Jugosławii, po­dobno w Belgradzie. Udało mi się dowiedzieć, że gen. Stachiewicz miał zamiar udać się wkrótce do Rzymu, aby spotkać się z obecnym ambasadorem polskim, jego domniemanym przyjacielem, celem nawiązania za pośrednictwem tego dyplomaty kontaktu z rządem pol­skim w Angers.

Poza tym osobistości francuskie i polskie, z którymi udało mi się zetknąć w trakcie mych dochodzeń, uważają że jest bardzo możliwe, że ci dwaj generałowie polscy będą się starali wcześniej czy później dostać do Francji, ale będąc wystarczająco poinformowani o szczegó­łach obecnej polityki międzynarodowej, nie wykazują zbytniej gorliwości, by spotkać się od razu z p. generałem Sikorskim".

Do tej samej serii zaliczyć można raport sporządzony 3 maja 1940 roku (przez komisarza dywizyjnego policji specjalnej w Marsylii), którego kopia znajduje się w tych samych archiwach.

Raport ten dotyczy przyjazdu do Francji, 1 maja 1940 roku, na pokładzie statku greckiego “Patris", 501 obywateli polskich, którzy mieli być wcieleni do armii pol­skiej. Otóż według tego raportu kontrola wykazała, że paszporty 36 Polaków, wysta­wione w Budapeszcie przez konsula Polski po 15 marca 1940 roku i wizowane przez konsula francuskiego, nie mają “wszystkich cech wymaganych przez instrukcje mini­stra spraw wewnętrznych z dnia 7 marca 1940 roku". Chodziło o to, że paszporty za­wierały fotografie i odcisk dużego palca lewej ręki interesanta, ale “druga cyfra liczby 22 strony nie jest przekreślona pionowo" (le deuxieme chiffre du nombre 22page, nestpas barre yerticalement). Autor raportu, wysłanego m. in. do ministra spraw zagranicznych, premiera i ministra obrony narodowej i wojny, zapytywał, co zrobić z zatrzymanymi Polakami. Należy przypomnieć, że działo się to tydzień przed rozpoczęciem ofensywy niemieckiej i kilka tygodni przed klęską Francji.

Raport podaje nazwiska tych 36 Polaków, wśród których przeważają małoletni. Warto odnotować ich wiek i nazwiska: 10 chłopców urodzonych w 1923 roku (Wa­cław Wojtowicz, Władysław Arczyński, Władysław Kancki, Julian Bazan, Władysław Kosowski, Jan Wicherski, Jan Kula, Zygmunt Ciszewski, Stanisław Jeliński, Mieczy­sław Rybak); 8 urodzonych w 1924 roku (Kazimierz Biodrko, Tadeusz Gromek, Eu­geniusz Naprawa, Adam Kwasik, Kazimierz Pirski, Ludwik Haczkowski, August Stankiewicz, Józef Dawidowski); 1 urodzony w 1925 roku (Jan Michalski), liczył wówczas 15 lat. Takich ochotników miała polska armia we Francji i nie tylko we Francji.

Dziesięć dni później inny jeszcze raport został wysłany przez komisarza dywizyj­nego, szefa 4. oddziału okręgowej policji lotnej, do inspektora głównego wydziału

65

policji kryminalnej w Paryżu. Raport ten (kopia znajduje się w archiwach, o których wyżej), zatytułowany “Dozór oddziałów polskich", pisany był w Angers 13 maja 1940 roku. Brak nazwiska komisarza, autora raportu, który był wyznaczony przez Francu­zów do dozorowania oddziałów polskich w Angers. Oto drobne wyjątki, z tego pod wieloma względami znamiennego, raportu w przekładzie na polski: “Skryta walka polityczna między stronnictwami polskimi nie osłabła, wręcz przeciwnie. Wydaje się, że biuro polskiego ministra wojny stara się zostawić bez przydziału, albo na stanowi­sku bez znaczenia, oficerów frankofilów... Ogólnie, wyjąwszy oficerów, którzy nad­używają prawa do picia o każdej porze dnia i nocy, prowadzenie się oddziałów w prze­jeździe jest lepsze".

Ingerencja rządu francuskiego w sprawę wyznaczenia następcy prezydenta Mościckiego, zwłaszcza metoda tej interwencji i zapowiedź odmówienia uznania rzą­du polskiego, gdyby ten został powołany przez gen. Wieniawę-Długoszowskiego, były brutalnym narzuceniem woli Francji w zamian za udzielenie gościny władzom Pol­ski. Ale - trzeba to jednak bezstronnie przyznać - Polacy w pewnym stopniu sami sprowokowali Francję do zajęcia takiego stanowiska. Wina Polaków (która bynajmniej nie usprawiedliwia bezwzględności rządu francuskiego) była dwojakiego rodzaju i polegała na: a) niefortunnym wyznaczeniu na następcę prezydenta RP gen. Wieniawę-Długoszowskiego; b) interwencji Polaków u rządu francuskiego, żeby nominacji gen. Wieniawy nie uznał. Jak pisał w 1940 roku gen. Sosnkowski: “Moda składania ofert obcym - choćby sprzymierzeńcom - a nawet intrygowanie z nimi przeciwko swoim, jest jedną z ciężkich polskich chorób"7.


7 Zob. Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945, Studium Polski Podziemnej, Londyn 1970, 1.1,s. 353.

66

RAPORT AMBASADORA FRANCJI W BUKARESZCIE O POLAKACH INTERNOWANYCH W RUMUNII JESIENIĄ 1939 ROKU*

Niżej podaję tłumaczenie raportu z 5 listopada 1939 roku, który ambasador Adrien Thierry wysłał z Budapesztu do Daladiera w Paryżu. Chodzi właści­wie o kopię tego raportu, zachowaną w archiwach ambasady francuskiej w Londynie, która w 1939 roku - po kampanii wrześniowej - była informowana o lo­sie Polaków w Rumunii.

Obecność uchodźców polskich powoduje w dalszym ciągu poważne kłopoty rządowi ru­muńskiemu. Odpowiedzią na te kłopoty są narzekania i skargi, których uchodźcy nie omiesz­kają wyrażać odnośnie do sposobu ich traktowania w Rumunii. Polacy skarżą się na nadzór, jaki nad nimi rozciągnięto, i na ograniczenia ich swobody ruchu. Irytują się szykanami, jakie mają w stosunku do nich stosować funkcjonariusze policji, którym zarzucają przekupność, i oburzają się na oszukańcze transakcje, jakich niektórzy z nich mieli się dopuścić, zwłaszcza z okazji sprzedaży samochodów, które sprowadzili do Rumunii.

Rumuni natomiast skarżą się na złe usposobienie uchodźców polskich, z jakiejkolwiek by oni nie pochodzili klasy społecznej. Oświadczają, że wśród tych uchodźców znajdują się elementy wywrotowe, między innymi komuniści, którzy są dla ludności rumuńskiej powo­dem kłopotów i których wpływ stanowi prawdziwe niebezpieczeństwo. Zwracają nadto uwagę, że obecność kilkudziesięciu tysięcy Polaków stwarza wszelkiego rodzaju trudności, chociaż­by tylko z punktu widzenia aprowizacji. Faktem jest, że nagły napływ uchodźców spowodo­wał takie właśnie trudności. Wysiłki ich, ażeby Polacy mogli żyć w znośnych warunkach, komplikacje i wydatki, jakie są tego wynikiem, zasługiwałyby na coś innego, mówią oni, niż niewdzięczność ich gości.

Uczucia wzajemnego rozgoryczenia - które zresztą są zasadą w stosunkach między uchodź­cami a tymi, którzy ich przygarniają - znalazły swój wyraz w stosunkach dawnego rządu polskiego z rządem rumuńskim. Ministrowie dawnego rządu polskiego od początku prote­stowali przeciwko systemowi nadzorowanego pobytu, jaki został wobec nich zastosowany. Od tego czasu oburzenie ich wzrasta coraz bardziej. Jakkolwiek kilku z nich ma się niewąt­pliwie wahać co do podpisania dokumentu, w którym uznaliby utratę wszelkich uprawnień oficjalnych, chętnie dowodzą wobec władz rumuńskich, iż z uwagi na fakt, że są niczym, nie dziwią się, że zostali uprzejmie zaproszeni do zamieszkania w Brasov, a nie w innym mie­ście, a zwłaszcza w stolicy. Rząd rumuński ze swojej strony twierdzi, że traktuje członków gabinetu Składkowskiego jako wybitnych gości, daje im bezpłatnie schronienie i napełnia nawet benzyną zbiorniki w ich samochodach. Tyle względów pociąga za sobą konieczna obecność kilku aniołów stróżów, którzy jednak rażą polskich gości.

Wśród dawnych ministrów polskich specjalną wzmiankę należy poświęcić p. Beckowi. Arogancja i pretensje Becka pozbawiły go sympatii, jaką dawniej posiadał w Rumunii. P. Gafenco mówił z goryczą o tym osobiście, wspominając wizyty, jakie on i jego żona złożyli państwu Beckom, którzy nie wykazali im żadnej za to wdzięczności. Kiedy przed miesiącem p. Beck był proszony o opuszczenie Słanie, odmówił i dodał, kładąc rewolwer na stole, że kule z niego będą dla tych, którzy przyjdą zmusić go do wyjazdu, a ostatnią z kul zostawi dla


*Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1984, nr 67, s. 215-218.

67

siebie. Tym, którzy go odwiedzają, p. Beck ukazuje się pełen wyniosłości, nie wypierając się niczego ze swojej przeszłości, usprawiedliwia swoją politykę wobec Czechosłowacji, we wrze­śniu 1938 roku, pewnością, iż wiedział, że Chamberlain był zdecydowany na dokonanie wszelkich kapitulacji przed Niemcami. Gdy się go pyta, czy nie żałuje zaufania, jakie poło­żył w Hitlerze, odpowiada że Flihrer niestety zwariował: “Do tego czasu, mówi on, zawsze myślałem, że było dwóch gentelmenóv/ wśród europejskich mężów stanu. Odtąd pozostał tylko jeden". Nie wydaje się również odczuwać najmniejszego żalu za to, że od marca do września tego roku korzystał z każdej okazji - według tego co zostało mi oznajmione - żeby donieść rządowi niemieckiemu, iż w żadnym wypadku nie zgodzi się na przymierze z ZSSR zwrócone przeciwko Niemcom, ułatwiając w ten sposób zbliżenie Berlina i Moskwy.

Podczas gdy jest on zadowolony z siebie, p. Beck nie jest rad ze swojej sytuacji. Mimo złego stanu zdrowia, ciąży mu bezczynność. Toteż jak doniosłem w moim telegramie nr 1316 [telegramu tego nie odnalazłem - T. W.], dąży on do odzyskania wolności, ażeby udać się do Anglii i tam, przy pomocy przyjaciół, których - jak się przechwala - posiada w tym kraju, oddać się intrygom przeciwko nowemu rządowi polskiemu. Z tego powodu niejeden Polak - nawet wśród jego dawnych przyjaciół - daje do zrozumienia, że obecna sytuacja p. Becka jest korzystna tak dla Polski, jak i jej aliantów.

Z wszystkich kwestii, które wyłania pobyt uchodźców polskich, najbardziej niepokoi rząd rumuński obecność wojskowych i mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Rząd rumuń­ski, jak to już wie departament [francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych - T. W.], jest dręczony natrętnymi zabiegami Niemców, którzy oświadczają, że każdy mężczyzna w wieku mobilizacyjnym winien być zatrzymany na terytorium Rumunii i skarżą się, że środki internowania zastosowane wobec wojskowych nie są skuteczne. W odpowiedzi na te interwencje, rząd rumuński ogłasza dekrety i zarządzenia, wzmacniając dozór nad Polakami i kontrolę pasażerów przy wyjeździe z Rumunii. Ostatnim z tych środków jest ustanowienie komisji lekarskiej, przez którą winni przejść wszyscy Polacy w wieku mobilizacyjnym któ­rzy pragną otrzymać wizę wyjazdową.

Interweniowałem - i będę interweniował tak często, jak będzie to konieczne - zaznacza­jąc rządowi rumuńskiemu, że obowiązki wypływające z neutralności nie polegają jedynie na dawaniu satysfakcji życzeniom rządu Rzeszy. Ale nie możemy rozsądnie liczyć na to, że strach przed Niemcami przestanie działać w Bukareszcie. Nadto, kiedy ostatnim razem in­terweniowałem na temat Polaków u p. Gafenco, minister Spraw zagranicznych zauważył, że podczas gdy ogłoszone w Rumunii przepisy dały istotnie mniej więcej satysfakcję Niem­com, winniśmy, z naszej strony, być zadowoleni ze sposobu stosowania tych przepisów. Nie ukrywał mi, że rząd rumuński był doskonale poinformowany o działalności istniejącej wo­kół obozów i w niektórych portach i że nie trzeba go prosić, żeby zrobił w przyszłości więcej niż uczynił dotychczas: on w dalszym ciągu będzie zamykał oczy pod warunkiem, że dzia­łalność ta będzie się odbywać dość dyskretnie, co mu pozwoli zachować tę postawę.

Raport ambasadora Thierryego nie wymaga komentarzy. Warto jednak i należy poświęcić kilka przynajmniej słów zawartej w raporcie opinii o ministrze Becku. Trudno chyba o bardziej wymowny przykład wrogiej postawy w stosunku do Becka oficjal­nych czynników francuskich, które zawsze znalazły usłużnych informatorów. Bez względu bowiem na to, czy sposób bycia i polityka Becka komuś odpowiadają, czy też nie, nikt rozsądny nie uwierzy w rzekomą jego wypowiedź o Hitlerze i dwu dżentel­menach. Jak pisał Stanisław Mackiewicz: “Nie można postawić Beckowi zarzutu, żeby w swej polityce wobec Niemiec był bardziej ugodowy, czy ustępliwy, aniżeli ministro­wie Francji i Anglii. Pomimo niechętnego stosunku Francji do Becka i na odwrót, Beck przez cały czas swego urzędowania bardziej dbał o interesy Francji, aniżeli Francja o nasze".


S. Mackiewicz, Polityka Becka, Instytut Literacki, Paryż 1964, s. 185.

68

W grudniu 1942 roku, kiedy Józef Beck walczył z gruźlicą na wygnaniu w Rumu­nii, w jednym z organów konspiracyjnej prasy wydawanej pod okupacją w Polsce (or­ganie ZWZ-AK), w artykule krytycznym pod adresem przedwrześniowego rządu RP autor przyznał: “...Przede wszystkim istnieje fakt, że znaleźliśmy się w obozie zwy­cięzców, że za Gdańsk i Pomorze podjął walkę Anglik, Francuz i Amerykanin. I fakt ten jest niczym innym, jak tylko konsekwencją rozgrywki politycznej pamiętnego okresu, na którym osoba ministra Becka wycisnęła niezatarte piętno. Naszym dziś obowiązkiem z tej rzeczywistości jest wyciągnąć pewne wnioski"2. Obecnie aktualne jest zwłaszcza wyciągnięcie wniosków z przegranego po wojnie “pokoju", czego nie zrobi już Józef Beck, który zmarł 5 czerwca 1944 roku i został pochowany na cmenta­rzu bukareszteńskim “twarzą zwróconą ku Polsce", zgodnie z wyrażonym przed śmier­cią życzeniem3.


2 “Znak", 1942, nr 52-53, 23 grudnia 1942, s. 2.

3 Zob. D. Rogoyski, Pułkownik Józef Beck więźniem w Rumunii w: “Zeszyty Historyczne", 1970, nr 18 ss. 84 i nast., oraz fotografia grobu Józefa Becka w “Zeszytach Historycznych", 1971, nr 20, między ss. 80 i 81. Obecnie zwłoki ministra Becka spoczywają na Cmentarzu Powązkow­skim w Warszawie.

69

WOJSKOWA MISJA FRANCUSKA A INTERNOWANY RZĄD POLSKI W RUMUNII I ODBUDOWA ARMII WE FRANCJI*

W myśl umowy między rządem polskim i rządem francuskim, którą amba­sador Jules Laroche i minister Daniel Konarzewski podpisali w Warsza­wie 19 listopada 1930 roku, przy polskim ministerstwie spraw wojsko­wych przewidziana była wojskowa misja Francji. Misja ta miała charakter szkolenio­wy. Stosownie do umowy, misja powinna składać się z 8 oficerów i 7 podoficerów; w razie potrzeby stan ten mógł być zwiększony. Szefem jej powinien być oficer w stopniu generała. Powołanie misji w pełnym składzie przewidziane było po ogło­szeniu w Polsce powszechnej mobilizacji.

Szefem wojskowej misji francuskiej w Polsce w chwili wybuchu wojny był gen. Louis Faury, który z polecenia gen. M. G. Gamelina przyjechał do Warszawy 23 sierp­nia 1939 roku (zob. opracowanie: Ze wspomnień gen. Louisa Faury...). Gen. Faury wyco­fał się następnie z rządem polskim i przekroczył granicę rumuńską w nocy z 17 na 18 września. Do Francji powrócił w połowie października 1939 roku.

W archiwum wojskowym w Forcie Vincennes zachowały się niektóre raporty wy­słane przez gen. Fauryego z Bukaresztu do gen. Gamelina w Paryżu i raport mjr. Teyssiera, szefa sztabu wojskowej misji francuskiej w Polsce, który był następcą gen. Fauryego w Bukareszcie i skąd powrócił do Francji 12 marca 1940 roku. Nadto przytaczam dwa pisma gen. Denaina z Paryża. Dokumenty te, z których cytuję najważniejsze ustę­py, potwierdzają decydującą rolę, jaką w sprawach polskich odgrywali Francuzi.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 23 września 1939:

Generał Sikorski wyjechał z ambasadorem Noelem. Uważam za konieczne, żeby z po­czątku zapewnić dyskretnie osobiste jego bezpieczeństwo, gdyż nieprzyjaciele zdolni są do wszystkiego, szczególnie wśród oficerów polskich na stanowisku we Francji. Generał mógłby być uprzedzony o tej czujności, której zaniechano by na jego prośbę.

24 września 1939 roku gen. Faury wysłał do Paryża trzy raporty.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 24 września 1939:

Rząd rumuński jest przedmiotem powtarzanych gróźb ze strony Niemiec i ZSSR; trzy­ma się przeto neutralności, przejawiając jednocześnie uczucie przyjaźni wobec Polski. Mar­szałek Śmigły-Rydz jest internowany w Craiovej. Poproszę o pozwolenie, żeby pójść i prze­kazać mu uczucia, które zawierał Pański przedwczorajszy telegram.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 24 września 1939:

Według p. Thierry, nasza obecność w Bukareszcie jest zaledwie tolerowana, ponieważ rząd rumuński przestrzega całkowitej neutralności, jednakże ta obecność niepokoi. Uczucia


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1983, nr 64, ss. 223-236. AMAE, sygnatura: 7 N 3006 Pologne i 27 N 192.

70

przyjaźni w stosunku do Francji pozostają jednak wystarczająco żywe, żebyśmy mogli tutaj pozostać tak długo, jak będzie to konieczne, pod warunkiem unikania oznak działalności. Nadto, w kraju tym istnieje znaczny margines między tym co się mówi i co się robi.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 24 września 1939:

Polityczna sytuacja państwa polskiego, tak jak mi ją dokładnie opisał p. Thierry, amba­sador Francji w Bukareszcie, jest obecnie następująca: Rząd polski, wkraczając do Rumunii, miał oświadczyć, iż opuścił Polskę, ażeby móc w dalszym ciągu sprawować suwerenną władzę narodu. Stanowisko to jest sprzeczne z de­klaracją o neutralności, jaką rząd rumuński wielokrotnie ogłosił; dlatego też postanowił sprzeciwić się wyjazdowi rządu polskiego, mimo że ten ostatni otrzymał od rządu francu­skiego zezwolenie na pobyt we Francji.

Rząd polski zdradza pewne zamieszanie. Z jednej strony, szef państwa nie komunikuje się więcej ze swoim ministrem spraw zagranicznych, pułkownikiem Beckiem, który działa­jąc na własny rachunek popełnił dość dużą ilość błędów przy wkraczaniu do Rumunii i poważnie zniechęcił przedstawicieli rządu w Bukareszcie, którzy przybyli na jego spotka­nie. Z drugiej strony, ambasador polski w Rumunii (Roger Raczyński), będąc niewątpliwie w zmowie z szefem państwa, nie uznaje więcej własnego rządu i oświadcza, że reprezentuje “Polskę nieśmiertelną i opuszczoną". Jest to może wybieg, ażeby nadal sprawować urząd. Ministerstwo polskie reprezentuje jedną tylko partię: dawnych legionistów. Partia ta ponosi w oczach wielu swoich rodaków odpowiedzialność za klęskę; jest ona zużyta, ale zdolna do bronienia się.

Postawiony przez Rumunów w sytuacji uniemożliwiającej mu sprawowanie swoich czyn­ności, prezydent Mościcki, zgodnie z ambasadorem Polski w Bukareszcie, wyznaczył osobi­stość, która ma zlecone utworzenie nowego rządu polskiego. P. Noel, który wczoraj wyjechał do Paryża wziął podjętą na ten temat decyzję.

Do tych uwag, które zlecił mi p. Thierry, żeby Panu przedstawić, dodaję własne spo­strzeżenia: P. Noel zabrał ze sobą do Paryża generała Sikorskiego, któremu pomogliśmy w ucieczce. Zdaniem moim, gen. Sikorski jest osobistością polską, która w dziedzinie woj­skowej jest najbardziej zdatna do pracy dla swojego kraju we Francji. Jego reputacja jako szefa wojskowego jest bez skazy; wbrew swojej woli nie był on użyty podczas kampanii. Domagał się kilkakrotnie powrotu do służby, w warunkach nawet najbardziej trudnych, ale marszałek Śmigły-Rydz odrzucał ciągle jego oferty, wśród których ostatnia była złożona w momencie klęski.

Generał Sikorski był również jednym z szefów opozycji. Otóż, podczas gdy partia legio­nistów jest w rozsypce i niezdolna do akcji, nie opuszcza jej uczucie wrogości. Wszyscy ofi­cerowie, którzy zostali ulokowani blisko nas należą do tej partii; z tego też powodu prosiłem Pana w telegramie, ażeby czuwać nad osobistym bezpieczeństwem gen. Sikorskiego do cza­su, kiedy nie zostanie wyjaśniona sytuacja polityczna.

Ambasador Noel ma o polskiej sytuacji politycznej ugruntowane poglądy i zdaniem moim trafne; pracuje on nad utworzeniem rządu narodowego; byłoby pożyteczne gdyby Pan miał z nim spotkanie.

Wszyscy Polacy nienawidzą Niemców i będą się z zapalczywością bili w naszych szere­gach; nie tylko jest ich kilkaset tysięcy we Francji, lecz nadto 8 milionów w obydwóch Ame­rykach. Umiejętnie przeprowadzona propaganda wśród tych ostatnich może nam dać kilka­dziesiąt tysięcy ochotników. Tak więc Polacy zamieszkali we Francji i ochotnicy z Ameryki będą stanowić główne siły jednostek polskich, jakie Pan może utworzyć we Francji, gdyż z uwagi na zamknięcie teraz granic Rumunii i Węgier nie można więcej liczyć na odzyskanie oddziałów polskich, które pozostały w kraju.

Ażeby propaganda w Ameryce dała dobre skutki, jest konieczne wydostanie z Rumunii internowanych tam urzędników polskich, którzy zajmowali się emigracją. Jedynie oni znają sposoby i potrafią interweniować u konsulów polskich, którzy nadal sprawują swoją funk­cję, jak też i w organizacjach, które oni utworzyli, żeby obywatele polscy zachowali poczucie narodowe.

Wszystko razem wziąwszy, ilość ludzi, których Polacy będą mogli dać do Pańskiej dys­pozycji, zależeć będzie w dużej mierze od wyjaśnienia sytuacji politycznej. Cieszy się Pan

71

wśród nich dużym autorytetem i wierzę, że będzie Pan mógł owocnie złączyć swoje wysiłki z wysiłkami p. Noela, ażeby spowodować pojednanie narodowe, bez którego nic wielkiego nie będzie można usiłować zrobić.

Faury do francuskiego ministra wojny w Paryżu, Bukareszt, 30 września 1939:

Agencja Rador sygnalizuje, że gen. Sikorski jest mianowany naczelnym wodzem armii polskiej będącej w stadium organizacji we Francji. Proszę o potwierdzenie tej wiadomości i jeżeli nominacja gen. Sikorskiego jest uznana przez rząd i dowództwo francuskie, żeby wywrzeć nacisk na wszystkich wojskowych polskich i zmusić ich do uznania faktu doko­nanego.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 2 października 1939:

Większość Polaków, którzy schronili się w Bukareszcie, tak wojskowych jak i cywil­nych, uprawia politykę. Ogólnie biorąc, wzrasta coraz bardziej gniew przeciwko rządowi internowanemu w Rumunii i dosięga nawet marszałka; ale partia będąca przy władzy wal­czy wszystkimi swoimi siłami.

Polacy dowiedzieli się wczoraj o dymisji p. Mościckiego i o wyznaczeniu na swojego następcę p. Raczkiewicza. Byłoby pożyteczne, żeby wojskowi dowiedzieli się możliwie jak najwcześniej nazwiska generała, któremu zostało zlecone dowodzenie polskimi jednostka­mi w toku formowania się we Francji. Mam nadzieję, że wobec faktów dokonanych całe to szkodliwe wzburzenie uspokoi się.

Wśród wybitnych osobistości, którym ułatwiliśmy wyjazd do Francji, znajduje się gene­rał Józef Haller; to jest dawny komendant armii polskiej organizowanej we Francji w 1917 roku. Chociaż uchyla się on od uznania ciężaru lat (ma 77 lat), nie jest już w wieku, ażeby wyświadczać usługi wojskowe. Zajmował się polityką w opozycji i jest otoczony politykami, którzy okazali się przeciwni próbom zjednoczenia narodowego i którym z tej przyczyny opóźniliśmy wyjazd. Ale ponieważ gen. Haller miał pod swoimi rozkazami ochotników pol­skich zwerbowanych w Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych, przekonaliśmy go, żeby ak­ceptował misję propagandową i poboru rekruta w Ameryce. Wyjeżdża on z tą myślą, ale nie mogę odpowiadać, czy wysiadając w Paryżu nie zostanie znowu opętany przez politycznego demona2.

[...] Organizowanie ucieczek. - Po kilku dniach nieuniknionego zamieszania, które wy­korzystali przede wszystkim cywilni i uchodźcy polityczni, ustaliłem podstawy organizowa­nia ucieczek, zaakceptowane przez polskiego attache wojskowego w Bukareszcie i obecnie staram się, żeby zostały przyjęte przez komendantów obozów. Organem wykonawczym jest władza polska, która wystawia paszporty, dostarcza cywilnych ubrań, potrzebnych na pod­róż pieniędzy, zapewnia wyjazdy i ustala trasę.

Wojskowa misja [francuska] obarczona jest jedynie selekcją, którą przeprowadza dając konsulowi francuskiemu listę pasażerów, którym może być udzielona wjazdowa wiza do Fran­cji. W braku zachowania tej ostrożności, otrzymacie na pierwszym miejscu całą masę ofice­rów i urzędników, którzy mają zbyt wysoki stopień, żeby dostać niezwłocznie zajęcie. Nie znając waszych planów, zdecydowaliśmy z własnej inicjatywy pomóc w ucieczce i skierować do Francji: W pierwszej kolejności: Młodych oficerów w stopniu porucznika, kapitana i majora mogących stanowić dowództwo batalionów i kompanii sześciu pułków piechoty do uformo­wania we Francji z Polaków zmobilizowanych u nas. - Około trzydziestu oficerów dyplo­mowanych wszystkich stopni w celu utworzenia sztabu, dając pierwszeństwo oficerom, którzy


2 Gen. Faury pomieszał fakty. Po pierwsze, Józef Haller urodził się w 1873 roku, a więc w 1939 roku miał 66, a nie 77 lat. Następnie, jak wiadomo, gen. Haller, będąc wraz z gen. Sikorskim jednym z współorganizatorów tzw. “Frontu Morges" i stronnictwa pracy, był w opozycji do rządu przedwrześniowego, a nie do gen. Sikorskiego, którego przeciwnicy mieli niejednokrotnie trudności z dostaniem się do Francji, o czym pisze sam gen. Faury. Po przyjeździe do Paryża, w pierwszych dniach października 1939 roku, gen. Haller został ministrem w rządzie Sikorskie­go, który miał być rządem jedności narodowej przez udział w nim paru ministrów związanych z obozem, który był przy władzy do wybuchu wojny.

72

wyszli ze Szkoły Wojennej z Paryża i którzy nie zajmują się polityką - Żołnierzy i na każde 1500, kadry pułku piechoty. - Kilku generałów, trzech lub czterech, mających z Pol­ski doświadczenie organizacyjne albo mogących dać pożyteczne informacje o kampanii wrze­śniowej.

W drugiej kolejności: Kadry trzech do czterech dywizji piechoty do utworzenia z ochot­ników z Ameryki.

Lotnictwo traktowane jest osobno i organizuje swoje ucieczki i wyjazdy stosownie do dyrektyw, które zostawił generał Armengaud.

W granicach wolnych miejsc w pociągach, wypychamy specjalistów, inżynierów, maj­strów, robotników, których może użyć przemysł wojenny.

Wojskowi i specjaliści podpisują zobowiązania służenia we Francji (signent 1engagement de seruir en France); dyskryminacja (discrimination) winna być dokonana przy wjeździe do Francji. W tym celu sporządzamy listy, które będą wam wysłane. Zostało uzgodnione, że w razie gdyby nie mogli być zatrudnieni w przemyśle wojennym, specjaliści mogą być po­wołani do służby w wojsku, jak to precyzuje formuła zaangażowania.

Obecnie nasilenie wysyłania do Francji zmniejszyło się na skutek czasu, jakiego wyma­gają wystawienie paszportów w ambasadzie polskiej i formalności wizy rumuńskiej. Od dwu dni stwierdzamy pewną poprawę, licząc 75 wiz dziennie, z których 50 dla wojskowych i resz­tę dla specjalistów. Gdy Polacy, za naszą radą, lepiej się zorganizują, przekroczymy dziennie 200. Ale wszystkie te wysiłki mogą być udaremnione przez władze rumuńskie. Rozmiar ucieczek zależy bowiem przede wszystkim od przychylności urzędników rumuńskich.

Faury do Gamelina, Bukareszt, 3 października 1939:

Widziałem wczoraj marszałka Śmigłego. Wydawał mi się akceptować fakt dokonany:

rozwodził się nad perspektywą zorganizowania we Francji armii polskiej tak dużej, jak bę­dzie to możliwe, ażeby Polska miała rzeczywisty udział w zwycięstwie sprzymierzeńców.

Faury do Gamelina i Denaina, Bukareszt, 9 października 1939:

Wśród trudności, z którymi zetknąłem się, znajdują się trudności natury moralnej, które możecie napotkać przy organizowaniu polskich sił zbrojnych we Francji. Wyłożyłem je w telegramie do p. Noela i gen. Denaina, którego kopie dołączam do niniejszego listu. Naj­lepsi polscy oficerowie z kampanii wojennej, liniowi i ze sztabu, zostali z obowiązku wierni marszałkowi. Byłoby groźnym niebezpieczeństwem dla gen. Sikorskiego otoczyć się daw­nymi zwolennikami, którzy opuścili armie w tym samym czasie co on, obierając cywilne zawody, często korzystne i - nie podając w wątpliwość ich patriotyzmu - nie byli na wojnie.

Treść telegramu, o którym wspomina wyżej gen. Faury:

W środowisku polskich oficerów internowanych w Rumunii, których poczucie dyscy­pliny jest godne pochwały, zakłócony został bardzo poważnie spokój sumienia. Z obowiąz­ku pozostają przywiązani do marszałka, którego uważają jeszcze za swojego w tym kraju szefa, pomimo że nie są w stanie nawiązać z nim stosunków.

Byłoby bardzo ważne, tak przynajmniej wydaje się to stąd, dla przyszłości wojska pol­skiego tworzonego we Francji, żeby gen. Sikorski otrzymał od marszałka Śmigłego-Rydza rodzaj przelania na niego wojskowej władzy, którą zachował na mocy konstytucji, ale której więcej nie może już sprawować. Z drugiej strony, trzeba by było, żeby gen. Sikorski zarezer­wował w sztabie i w oddziałach, z pewnym nawet rozgłosem, dobre stanowiska dla oficerów, którzy brali udział w wojnie. Tak jednak nie jest w wypadku większości oficerów, którzy dotychczas przybyli do Francji, i można twierdzić, że elita jest jeszcze internowana; Rumu­ni zmienili kilkakrotnie miejsce postoju i ucieczki były rzadkie.

Widziałem marszałka Śmigłego-Rydza 2 października. Wychwalał przede mną prezy­denta Raczkiewicza, nie wyrażając jednak żadnej opinii na temat składu rządu. Ale podziela on poglądy gen. Sikorskiego co do konieczności utworzenia we Francji armii polskiej tak silnej, jak będzie to możliwe, ściągając drogą pierwszeństwa najmłodsze kadry znajdujące się wśród uchodźców w Rumunii.

Faury do Noela, Bukareszt, 18 października 1939. Telegram ten został wysłany przez ambasadora Thierry już po wyjeździe gen. Faury z Bukaresztu. Treść tego telegramu pokry­wa się, w tym co najważniejsze, z wyżej przytoczonym raportem.

73

Telegram z ministerstwa Spraw wojskowych żądający interwencji u marszałka Śmigłego-Rydza, żeby uspokoić skrupuły sumienia, które dręczą oficerów polskich i szarpią ich poczucie obowiązku. Kwestia została rozstrzygnięta. Listem, którego słowa świadczą o wzru­szającej szlachetności duszy, marszałek nakazał oficerom mieć wzgląd jedynie na przyszłość ojczyzny, zabronił im brać pod uwagę stosunki wytworzone między nim a gen. Sikorskim. Nakłada na nich obowiązek ucieczki, ażeby służyć w oddziałach polskich tworzonych we Francji i wyznacza kolejność pierwszeństwa ich wyjazdu, która jest zbliżona - z uwzględnie­niem jednak szerszej klasyfikacji - do kolejności przywiezionej z Francji przez przedstawi­ciela gen. Sikorskiego.

Postawa ta i oburzenie spowodowane surowością warunków internowania, jakim jest on poddany, zwiększyły w oczach oficerów postać marszałka; otrzymał on z Rumunii, Francji i nawet z Ameryki setki listów zapewniających go o oddaniu Polaków pragnących walczyć o swój kraj. Niepewność jednak panująca odnośnie planów gen. Sikorskiego wytwarza pe­wien niepokój w środowiskach wojskowych; najlepsi oficerowie obawiają się, żeby na decy­zję ministra spraw wojskowych nie wpływały wspomnienia lub zamiary polityczne premie­ra3. W tym nastroju dostrzega się zarodki podziału, który boleśnie musieli znosić legioniści z 1917.

Przekonanie moje umacnia się coraz bardziej. Generał zyskałby na wielkości i uzdro­wiłby przyszłość dzieła, które przedsięwziął, jeżeli podejmie inicjatywę nawiązania stosun­ków z marszałkiem, chociażby tylko po to, żeby złożyć sprawozdanie ze swojej działalności. Pojednanie się wybitnych osobistości polskich, przypieczętowane na ołtarzu Ojczyzny, staje się najdroższym życzeniem oficerów i miałoby oddźwięk wybiegający poza armie. Niektó­rzy patrioci podjęli już w tym sensie pewne pertraktacje; teren został przygotowany i wydaje się, iż wystarczy jeden gest generała Sikorskiego, żeby otrzymać od marszałka oddanie swo­jej władzy; największa trudność polega na formie.

Chronologicznie i na podstawie oryginałów, które znajdują się obecnie w Instytu­cie gen. Sikorskiego w Londynie, przebieg dymisji marszałka Śmigłego-Rydza był następujący: Listem z 23 października 1939 roku prezydent Raczkiewicz zawiadomił Śmigłego-Rydza, że: “...Reakcja opinii publicznej polskiej, zwłaszcza tutaj i w ogóle na obczyźnie, nie wyłączając Polonii amerykańskiej, jest tego rodzaju, że ustąpienie Naczelnego Wodza, który znalazł się w tych samych warunkach, jakie skłoniły Prezy­denta Mościckiego i Jego ostatni Rząd do rezygnacji, względnie dymisji, uważane jest powszechnie za rzecz konieczną [...]".

Śmigły-Rydz, internowany wówczas w Dragoslavele, odpowiedział 27 paździer­nika dwoma listami. Pierwszy zawierał dymisję: “Wobec tego, że jestem internowany i pozbawiony wolności, składam funkcję Naczelnego Wodza do dyspozycji Pana Pre­zydenta". W drugim natomiast pisał: “[...] Internowanie moje czyni mnie bezbron­nym i wszystkie winy można na mnie zwalać. Daleki jestem od podejmowania pole­miki na temat opinii publicznej i jej żądań. Konstytucyjnie akt mianowania teraz Naczelnego Wodza nie jest konieczny, tym bardziej że i armia jeszcze niezorganizowana. Więc chodzi o osądzenie mnie. Nie chciałbym utrudniać Pana sytuacji. Dlatego załączam dokument. Proszę zrobić, Panie Prezydencie, z nim to, co Panu sumienie nakazuje"4.


3 Sikorski, jak wiadomo, kumulował funkcję premiera z teką ministra spraw wojskowych, do czego robi aluzję gen. Faury, pisząc o ministrze wojny.

4 Archiwa Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (IPMS), sygna­tura A. 48. l/N.

74

List prezydenta Raczkiewicza i odpowiedź Śmigłego-Rydza doręczył osobiście mjr Zygmunt Jerzy Borkowski, który wysłany z Paryża, po powrocie, w raporcie z dnia 4 listopada 1939 roku pisał o wrażeniu z pobytu w Rumunii: “...Nastroje poli­tyczne wśród emigracji na ogół nie są groźne, tzn. że ludzie poprzedniego regime\i, po których można by się spodziewać jakichś dywersji w stosunku do Rządu są pozbawie­ni zarówno inicjatywy jak i środków. Mam wrażenie, że w znacznej mierze zdali sobie sprawę, że na terenie kraju żadnej roli odegrać nie mogą"5.

Teyssier do Daladiera, Gamelina i Denaina, Bukareszt, 30 października 1939:

Ewakuacja do Francji uchodźców polskich z Rumunii jest ciężka z powodu wszelkiego rodzaju trudności, z którymi musimy się borykać (zła wola niektórych krajów, brak pienię­dzy, propaganda niemiecka). Niżej podajemy te trudności: Uchodźcy polscy są bądź w obozach (oficerowie, podoficerowie i żołnierze), bądź też względnie wolni (technicy i ludzie wolnych zawodów, którzy przyjechali do Rumunii w cywilnych ubraniach). Życie w obozach internowanych jest niezmiernie uciążliwe, wyży­wienie i mieszkanie są tam bardzo przeciętne, brakuje ubrań cywilnych i ucieczki są coraz bardziej trudne. Intensywna propaganda niemiecka usiłuje nakłonić internowanych, żeby się repatriowali do Polski (250 internowanych miało się już wpisać na listę do wyjazdu).

Z drugiej strony, jeden u uchodźców polskich, wojewoda z Kielc, p. Dziadosz, pragnący odegrać rolę w odrodzeniu Polski, przeprowadza podobno kampanie, aby Polacy będący w stanie nosić broń pozostali w Rumunii celem utworzenia, w razie gdyby ten kraj wszedł do wojny, legionu polskiego, nad którym on by oczywiście objął dowództwo.

Jeśli chodzi o techników, inżynierów i majstrów to są oni przedmiotem interesujących ofert ze strony rządu angielskiego, który płaci im podróż, oraz rządów tureckiego i greckie­go, które potrzebują specjalistów. Poszukiwani są szczególnie inżynierowie kopalniani, pod­czas gdy dotychczas, jeśli o nas chodzi, wzięliśmy ich bardzo mało, nie wiedząc, czy Francja mogła ich przyjąć. Wielu techników, widząc wyczerpanie się zasobów pieniężnych, wydaje się być skłonnych do akceptowania tych ofert.

W końcu adwokaci (niezbyt liczni), dyrektorzy i urzędnicy handlowi lub administracyj­ni, rolnicy, inżynierowie lub nie, prawie nie korzystali dotychczas z wiz. Należy jednak im powiedzieć, jaki los ich czeka, mianowicie, że nie można ich zapewnić, czy będą akceptowa­ni przez Francję w najbliższym lub dalszym terminie.

Pod presją Niemców władze rumuńskie wystawiają bardzo niechętnie wizy wyjazdowe. Każdego dnia rozciągają coraz bardziej nadzór nad obozami internowanych. Suma napiw­ków wymaganych przez wszystkich urzędników, od których zależą w mniejszym czy więk­szym stopniu ucieczki i wizy, zwiększa się z dnia na dzień i trzeba wiedzieć, że w Rumunii niczego się nie robi bez napiwków. Polacy są przedmiotem niezliczonych szykan, bądź to w miejscowościach, gdzie przebywają, bądź też na granicy, ze strony policji i władz celnych. Rząd grecki wstrzymuje okresowo wizy pod przenajrozmaitszymi pretekstami, a władze ju­gosłowiańskie, których poprawność należy jednak pochwalić, wykorzystują to, żeby odmó­wić wiz tranzytowych.

Po pokonaniu trudności ucieczki i problemów z wizą pozostaje wysłanie uchodźców, z których bardzo mało posiada własne środki. Wyjazdy są hamowane brakiem pieniędzy, gdyż lokalne władze polskie, zupełnie słusznie zresztą, zachowują swoje szczupłe zasoby dla wojskowych. Wysyłanie techników jest z tego powodu niezmiernie utrudnione. Koniec koń­ców, główną przeszkodą w ewakuacji do Francji uchodźców polskich, wojskowych lub nie, jest brak pieniędzy, który hamuje: ucieczki, otrzymanie wiz, wyjazdy i który ułatwia dzia­łalność propagandy niemieckiej.

Prosiłem już kilkakrotnie o kredyty i pozwalam sobie ponownie nalegać, żeby kwestia została pomyślnie załatwiona. Chodzi o dwa rodzaje kredytów, a mianowicie: 1: Kredyt dla


5 Tamże.

75

francuskiego komitetu pomocy, który winien pracować w ścisłej łączności z polskim komi­tetem pomocy (pomoc dla internowanych i ewentualnie dla tych, którzy nie są internowani, kupno cywilnej ciepłej odzieży, pomoc w potrzebie w chwili wyjazdu). W swoim czasie wska­załem sumę 1 miliona franków. 2. Kredyt dla wojskowej misji francuskiej (wizyty w obozach internowanych, ucieczki, wyekspediowanie techników, wszystko to w łączności z miejsco­wymi władzami polskimi).

W nagłówku: Wojskowa misja francusko-polska. Opinia generała Denaina6.

Brak adresata i daty, ale z treści wynika, że generał Denain pisał to wczesną jesienią 1939 roku7.

Memoriał hrabiego Raczyńskiego8 stawia problem oficjalnych osobistości, kontyngen­tów wojskowych i uchodźców polskich. O ile chodzi o oficjalne osobistości, nie wydaje się być pożądane, przynajmniej dla niektórych z nich, żeby ich powrót (retour) do Francji lub Anglii był ułatwiony. Należy się obawiać, jak to już istotnie ma teraz miejsce, że niektóre osobistości intrygują przeciwko nowemu rządowi polskiemu i przeszkadzają mu w jego dzia­łalności. Jeśli chodzi o kadry i o ogół żołnierzy, to, trzymając się kolejności pierwszeństwa określonego przez generała Sikorskiego i wojskową misję francusko-polską jednemu z pol­skich szefów wojskowych, który ostatnio wyjechał na Bałkany, jest konieczne skierowanie ich do Francji drogą morską możliwie jak najwcześniej, ażeby ułatwić utworzenie armii polskiej.

Odnośnie do uchodźców, to jest rzeczą jasną, że ich transport będzie mógł być podjęty dopiero wtedy, kiedy zostanie zakończony transport wojskowych, z tą jednak różnicą, iż byłoby może pożyteczne, żeby trochę uchodźców (kobiet i dzieci) było zmieszanych z od­działami wojskowymi celem zamaskowania całego przedsięwzięcia. Podsuwam myśl, mimo że kwestia nie dotyczy wojskowej misji francusko-polskiej, żeby maksimum osobistości cy­wilnych i uchodźców było skierowane na terytoria zamorskie, aby metropolia nie została zatłoczona elementami, które w pewnych okręgach na zachodzie, południowym-zachodzie i w centralnej Francji utrudniłyby życie ewakuowanym Francuzom, którzy obecnie tam się zatrzymali. Wydaje się, iż jest to problem wielkiej wagi, który może być jedynie rozwiązany przez uzgodnienie między różnymi zainteresowanymi wydziałami ministerialnymi (Obro­ny Narodowej, Spraw Wewnętrznych, Pracy i Robót Publicznych, Finansów, Kolonii). Jest to więc przede wszystkim problem należący do rządu. Konkluzja: Troską niezwłoczną i za­sadniczą winno być - chronienie rządu polskiego od intryg, które są knute - ułatwienie utworzenia armii polskiej.

Denain do szefa armii francuskiej, na ręce generała Menarda, Paryż, 28 grudnia 1939.

Mam zaszczyt oznajmić Panu, że mechanizm ucieczek z obozów internowanych w Ru­munii i na Węgrzech wymaga nieustannej i szczególnie delikatnej kontroli. Jest ważne, żeby wybór elementów polskich, które mają być skierowane do Francji, odpowiadał jednocześnie potrzebom organizowania polskich sił zbrojnych we Francji i zamiarom dowództwa francu­skiego. Cel ten może być osiągnięty tylko wówczas, gdy na ucieczki ma baczenie na miejscu kwalifikowany przedstawiciel wojskowej misji francusko-polskiej. Wydaje się być rzeczą naturalną, iż oficerem, któremu powierzono by tę rolę, byłby major Teyssier, który zosta­wiony na miejscu przez wojskową misję francuską wykonuje w sposób doskonały od kilku miesięcy wyżej określone zadanie.

Zgodnie z tym jest więc na czasie, żeby przydzielić tego wyższego oficera do wojskowej misji francusko-polskiej, gdzie jest przewidziane jego zatrudnienie. Jeżeli to rozwiązanie uzyska Waszą zgodę, przeniosę go z Bukaresztu do Budapesztu, gdzie pozostanie tak długo, jak będzie to konieczne. Misja majora Teyssier byłaby następująca: 1) Kontrola ucieczek.


6 Gen. Denain był szefem francuskiej misji wojskowej przy dowództwie polskim.

7 Zob. AMD w Forcie Vincennes, sygnatura: 27 N 192.

8 Brak tego memoriału w archiwum, nie wiadomo więc, czy chodzi o Edwarda Raczyńskie­go, ambasadora w Londynie, czy o jego brata Rogera, ambasadora w Bukareszcie.

76

2) Organizowanie ewakuacji uchodźców do ich miejsc przeznaczenia. 3) Nadzór nad woj­skowymi ośrodkami internowanych. 4) Zbieranie informacji odnośnie do spraw polskich.

Z drugiej strony, siły powietrzne zdecydowały utrzymać na Węgrzech i w Rumunii, w analogicznych warunkach, pułkownika Arbitre, attache lotnictwa w Polsce i na Węgrzech. Wydaje mi się konieczne złączyć wysiłki tych dwóch wyższych oficerów, podporządkowując jednego i drugiego generałowi Delhomme, attache wojskowemu w Bukareszcie. Po wyjeź­dzie generała Faury generałowi Delhomme przypadło zresztą danie ciągłości naszej miej­scowej działalności jeśli chodzi o sprawy polskie. Jeżeli podziela Pan ten punkt widzenia, byłbym zobowiązany, gdyby zechciał powziąć potrzebne decyzje.

Brak bliższych danych, które pozwalałyby ogarnąć całokształt działalności pol­skiego rządu związanej z pobytem i z ewakuacją Polaków znajdujących się po kampa­nii wrześniowej w Rumunii9 i na Węgrzech. Jak wynika chociażby tylko z wyżej przy­toczonych dokumentów, decydujący głos mieli Francuzi.


9 Kilkanaście lat po napisaniu tego artykułu ukazała się w Polsce, opracowana na ten temat książka. Zob. T. Dubicki, Wojsko polskie w Rumunii w latach 1939-1941, Warszawska Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1994, s. 360

77

GENERAŁ SIKORSKI A RZĄD PRZEDWRZEŚNIOWY*

Lubimy się chełpić, że nasz kraj nie zaznał nigdy rewolucji, że nie mordowali­śmy się wzajemnie, jak to się działo gdzie indziej. Czasem można co prawda spotkać odosobnione głosy, iż brak nam było rewolucji, która - jako “środek oczyszczający" - jest niezbędna w procesie kształtowania struktur społeczno-politycznych i ustalania norm obyczajowych, czego przykładem może być historia Anglii. Jeśli chodzi o Polaków, to nie ulega chyba wątpliwości, że nie mają rewolucyjnych skłonności do ścinania głów swoim przeciwnikom politycznym, ale delektują się mo­ralnym ich unicestwieniem, co często jest bardziej okrutne.

Skutki tych skłonności były również widoczne w stosunku do internowanego rzą­du w Rumunii. Bez względu na ocenę działalności tego rządu, sympatię czy antypatię, jakimi każdy miał prawo darzyć poszczególnych jego członków, metody stosowane wobec nich na wygnaniu chluby naszym przywódcom nie przynoszą. Dokumenty ni­żej przytoczone - znajdujące się w aktach Prezydium Rady Ministrów w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie - stanowią jeden z przykładów tego rodzaju postępowania.

List odręczny Felicjana Sławoj-Składkowskiego do ministerstwa spraw wojskowych

- przez attache wojskowego w Bukareszcie.

Baile Herculane, 11 listopada 1939 roku.

Proszę o przyjęcie mnie do Wojska Polskiego jako lekarza wojskowego w dowolnym stopniu i funkcji.

Odpowiedź generała Sikorskiego z 30 listopada 1939 roku.

Otrzymałem Pańskie zgłoszenie się do służby czynnej. Żąda Pan w swym podaniu rze­czy niemożliwej. Nie rozporządzam tak silną policją ani żandarmerią, by ochronić Pana od zniewag i zamachów, które spotkać Go muszą w każdym większym skupisku polskim.

Pan Prezes Rządu odpowiedzialnego za bezprzykładny pogrom, jakiegośmy doznali, powinien zrozumieć, że jedno mu teraz pozostaje: dać o Sobie zapomnieć.

List Tadeusza Kasprzyckiego do ministra spraw wojskowych w Paryżu.

Baile Herculane, 11 listopada 1939 roku.

Otrzymawszy informacje, że również oficerowie służby czynnej WP winni zgłaszać swą gotowość do służby w wojsku polskim formowanym we Francji, proszę o jakikolwiek przy­dział. Melduję, że mam ukończony kurs Ecole Superieure de Guerre w Paryżu".

Odpowiedź generała Sikorskiego z 30 listopada 1939 roku.

List Pana Generała z 11 listopada wywiera na mnie wrażenie, że Pan Generał nie zdaje sobie sprawy, jaki jest stosunek wojska i społeczeństwa do Jego osoby. Opinia w wojsku, na emigracji, w kraju widzi w Panu jednego z głównych sprawców naszej klęski. Powołać Pana


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1984, nr 70, ss. 229-234. Archiwa IPMS. Sygnatura: PRM, teczki 6 i 7.

78

do służby czynnej w nowym wojsku polskim nie mogę. Pan jest odpowiedzialny za nieprzygotowanie narodu i wojska do wojny nowoczesnej, a więc i za poniesioną przez nas klęskę, która nie jest wolna od hańby. Niech Pan Generał pozostaje w Baile Herculane. Ojczyzna nie chce Jego usług. Jego zjawienie się wśród wojska mogłoby wywołać odruchy, do których nie wolno dopuścić.

Niżej przytaczam najważniejsze wyjątki pisma Sławoja-Składkowskiego i Eugeniusza Kwiatkowskiego do prezydenta RP w sprawie zarzutów stawianych byłym człon­kom rządu RP.

Baile Herculane, 17 listopada 1939 roku.

Dnia 13 bm. otrzymaliśmy przy liście p. Charge dAffaires Ambasady Polskiej w Buka­reszcie odpowiedź p. Prezesa Rady Ministrów na poprzednie nasze pismo z 9 października br. skierowane do Pana Prezydenta2.

[...] Jesteśmy jak najbardziej dalecy od chęci prowadzenia polemiki z bezzasadnymi oskar­żeniami Pana Prezesa Rady Ministrów. Odpieramy te zarzuty z całą mocą nie tylko we­wnętrznego przekonania, że są niesprawiedliwe i niezgodne ze stanem faktycznym, ale rów­nież w imię politycznej świadomości, iż przypisywanie źródła wrześniowej klęski Polski niewłaściwej działalności władz polskich osłabia - wedle naszego zdania - postawę Polski na zewnątrz, uwalnia naszych sprzymierzeńców od wszelkiego samokrytycyzmu ich postę­powania w stosunku do Polski na przestrzeni całego dwudziestolecia, a w momencie zbliże­nia się i trwania wojny niemiecko-polskiej w szczególności.

Gdyby kolumny wojsk sowieckich nie dążyły wyraźnie do ujęcia władz naczelnych Rze­czypospolitej - nigdy nie opuścilibyśmy terenu Polski, przy słabej choćby nadziei organizo­wania oporu. Przekraczając granicę Rumunii, wierzyliśmy najgłębiej, że spełniamy najprzykrzejszy i najcięższy w ciągu całego okresu naszych rządów obowiązek wobec Polski, tłu­miąc w sobie te uczucia, które znalazły satysfakcję w innym rozwiązaniu sprawy.

Panie Prezydencie! Zdajemy sobie dokładnie sprawę z tego, że każdy działający rząd, szczególnie w okresach trudnych i zmiennych musi popełnić pewną ilość błędów i niedopa­trzeń. I nasz rząd nie może być wolny od tego. Działając w czasach trudniejszych niż kiedy­kolwiek dawniej, popełniliśmy prawdopodobnie więcej błędów niż inni. Ale jedyną pobud­ką i istotnym źródłem naszej działalności publicznej było dobro i rozwój całości państwa, było postawienie spraw armii i obrony narodowej na pierwszym miejscu, było - tak wpajane przez J. Piłsudskiego - poczucie odpowiedzialności za nasze czyny.

Byliśmy rządem, który doprowadził do sojuszu wojskowego z Wielką Brytanią, który zawarł porozumienie wstępne co do tworzenia nowej, polskiej armii we Francji, który wy­słał pierwsze kadry lotnicze za granicę, przez co usytuował pozycję nowego Rządu polskiego we Francji.

Ale ponadto - nikt nam nie odbierze tej świadomości - iż byliśmy rządem, który pierw­szy w Europie nie ugiął się pod naporem Niemiec hitlerowskich, choć gięły się przed nim państwa bogatsze i zasobniejsze w sprzęt wojenny. Byliśmy tym rządem, który wybrał raczej wojnę niż splamienie honoru Polski i nieodwołalną, choć zamaskowaną niewolę narodu. Mieliśmy do czynienia z dwoma najgroźniejszymi przeciwnikami równocześnie, którzy nie­zależnie od własnych bogactw naturalnych i bezmiernych możliwości przemysłowych, ugrun­towanych w Niemczech od kilkudziesięciu lat, otrzymali od tych państw, przeciwko którym dziś działają, wzwyż 50 miliardów złotych w okresie powojennym na rozbudowanie swego przemysłu wojennego. Obecnie dwa najpotężniejsze państwa Europy, poparte pomocą ma­terialną i moralną połowy kuli ziemskiej, w ciągu dwu i pół miesiąca nie decydują się na rozpoczęcie aktywnych działań wojennych przeciwko siłom niemieckim nadwerężonym już w wojnie z Polską.


2 Listów z 13 XI 1939 i z 9 X 1939 w archiwum nie znalazłem, ale być może są w jednej z teczek, które później były segregowane.

79

Te same dwa państwa znoszą wszelkie prowokacje ze strony Sowietów, byle tylko po­wstrzymać rozwój współdziałania Rosji z Niemcami. Na dwa miesiące przed wybuchem konfliktu zbrojnego łudziły się one, że mogą zawrzeć sojusz wojskowy z Sowietami przeciw­ko Niemcom. Nie poddawaliśmy się temu złudzeniu, ale nie leżało to w mocy ludzkiej, by przeciwstawić się najazdowi obu przeciwników na Polskę, która w znaczeniu militarnym nie doznała we wrześniu r. b. jakiejkolwiek realnej i efektywnej pomocy od Aliantów.

Toteż odrzucamy z całą mocą próbę P. Prezesa Rady Ministrów nazywania nas “rządem klęski narodowej". W nieznośnych warunkach życia Europy nasze zdecydowane stanowisko wywołało wielki historyczny przełom, przez który Polska skrwawiona, upokorzona i gnę­biona, chwilowo rozdarta i złamana, dąży do wolności, do nowego życia i do zwycięstwa. Tego zwycięstwa - jako obywatele polscy - życzymy szczerze i serdecznie Panu Prezydento­wi Rzeczypospolitej, Panu Prezesowi Rady Ministrów i Naczelnemu Wodzowi Wojsk Pol­skich.

Sławoj Składkowski Eugeniusz Kwiatkowski

W Instytucie Sikorskiego znajduje się nadto dokument3, którego treść - gdyby nie odręczne na nim pismo gen. Sikorskiego - należałoby przypisać propagandzie niemieckiej.

Na blankiecie ministerstwa spraw zagranicznych z datą: Londyn, 6 sierpnia 1941 roku, podany jest odpis telegramu, który został wysłany dnia 2 sierpnia 1941 roku z Madrytu i przekazany do wiadomości prezesa Rady Ministrów. Nie ma nazwiska osoby, która nadała telegram; przypuszczalnie zrobił to Marian Szumlakowski, ów­czesny poseł w Madrycie. Treść przejętego w Londynie przez Dziadulską telegramu jest następująca:

Otrzymałem pewne wiadomości, że b. min. Beck z rodziną przebywa w Bukareszcie. Razem z nim jest sekretarz i minister Roman z żoną. Warunki dobre, mają samochód do dyspozycji. Beck jest w stałym kontakcie ze znaczną grupą polskich oficerów we Francji. Niedawno miał się wyrazić, że spodziewa się prędkiego powrotu do Polski".

Na tym samym arkuszu gen. Sikorski dopisał odręcznie, zaczynając między linia­mi telegramu i kontynuując pod spodem, co następuje:

Otrzymaliśmy zupełnie pewne wiadomości, że b. min. Beck z rodziną przebywa na wol­ności w Bukareszcie. Razem z nim jest jego sekretarz i b. minister Roman z żoną. Warunki życia bardzo dobre, mają nawet samochód urzędowy z wiedzą niemieckich władz do dyspo­zycji. Beck przy cichym poparciu Niemców jest w stałym kontakcie z pewną grupą polskich oficerów we Francji, pracującą w jego duchu, z płk. Fydą na czele. Oficerowie ci usiłowali ostatnio stworzyć legion polski, który by szedł przeciw Rosji w składzie armii niemieckiej. Te zdradzieckie usiłowania spełzły na niczym wobec patriotycznej i niezachwianej postawy oficerów i żołnierzy polskich, internowanych na rozkaz Hitlera przez rząd Vichy w obozach francuskich. Gdyby p. Beck odważył się powrócić do Polski, wie dobrze, co go tam czeka. Nawet potężne Gestapo niemieckie nie potrafi mu zagwarantować bezpieczeństwa osobiste­go. Rząd polski przyjął te wiadomości z największym spokojem.

Elaborat ten został przekazany Strońskiemu, ministrowi informacji i dokumenta­cji, zapewne z myślą o prasie i radiu, gdyż jest wzmianka “do BBC". Figuruje też na nim, dopisane ołówkiem na górze, nazwisko Kułakowskiego, sekretarza Sikorskiego, któremu być może zlecono przepisanie tego, co ręcznie skreślił Sikorski.


3 IPMS. Sygnatura: PRM 59 B, nr 7/2-5.

80

Z DZIEJÓW RZĄDU POLSKIEGO W ANGERS (LISTOPAD 1939 - CZERWIEC 1940 ROKU)*

Siedzibą nowego rządu polskiego, utworzonego jesienią 1939 roku we Francji, była z początku ambasada w Paryżu, mieszcząca się przy rue Saint-Dominique. Premier francuski Daladier postanowił przenieść rząd polski do Angers, miasta oddalonego o 296 km od Paryża w kierunku południowo-zachodnim1. W tym celu 9 października 1939 roku Daladier wystosował pismo do swojego ministra spraw we­wnętrznych Mandela, w którym podał, niezbyt dokładnie, skład rządu polskiego we Francji, oznajmił, że miasto Angers zostało przewidziane na tymczasową siedzibę tego rządu i zapytywał ministra, co o tym sądzi. Następnie Daladier pisał, że powierzył ambasadorowi Noelowi przestudiowanie wszelkich kwestii dotyczących zainstalowa­nia i funkcjonowania ministerstw i urzędów polskich we Francji oraz kroków, jakie w związku z tym trzeba będzie przedsięwziąć.

Decyzja Daladiera została wprowadzona w życie bez dużej zwłoki. 22 listopada 1939 roku przyjechał do Angers generał Sikorski i cywilne władze rządu, a 2 grudnia przybył prezydent Raczkiewicz. W Paryżu pozostała jednak znaczna część agend rzą­dowych, przede wszystkim resorty władz wojskowych, przeniesione do Angers dopie­ro w marcu 1940 roku, co też ułatwiło gen. Sikorskiemu - w ciągłych rozjazdach mię­dzy Angers i Paryżem - sprawowanie funkcji premiera i naczelnego wodza.

Nie wiadomo, co skłoniło Daladiera do wyboru Angers na siedzibę rządu polskie­go we Francji. Przypuszczalnie był to prosty przypadek, choć sam fakt umieszczenia rządu w prowincjonalnym mieście, z dala od Paryża, gdzie zapadały decyzje dotyczące prowadzenia wojny, przypadkiem nie był.

Angers, malownicze miasto z bogatą historią, o czym świadczą liczne zabytki, był stolicą jednej z najpiękniejszych prowincji francuskich Andegawenii (Anjou), księ­stwa, które w 1566 roku otrzymał Henryk III Walezy, przyszły, nieszczęsny król pol­ski. Zimą 1940 roku Cat-Mackiewicz pisał, że Henryk Walezjusz “nam się nie podo­bał. Dzisiaj szukamy schronienia w jego mieście apanażowym", co według Mackiewicza było pośmiertną zemstą Walezego2. Faktem jest, że na początku wojny z Niemca­mi nazistowskimi, Angers po raz drugi w historii związał swe imię z Polską i jak wyraził


* Pierwodruk (z dodaniem kilku fragmentów opuszczonych w pierwodruku): “Zeszyty Hi­storyczne", 1984, nr 68, ss. 214-227.

Pierwsza część tego opracowania oparta jest głównie na dokumentach z Archives Departamentales de Maine-et-Loire w Angers. Sygnatura: Dossier 1 M 6/100.

2 S. Cat-Mackiewicz w: “Słowo" (Paryż), 1940, nr 4, 11 lutego.

81

to wówczas autor francuski w artykule Angers stolica Andegawenii i Polski - stał się “miastem jednego z krajów Europy, który współcześni barbarzyńcy wygnali poza wła­sne jego granice"3.

Przyjęcie rządu polskiego w Angers było serdeczne, o czym pisała wtedy również prasa francuska, z której przytaczam kilka wyjątków. W artykule Wzruszające przyjęcie rządu polskiego w Angers4 czytamy: “Miasto Angers przeżyło dzisiaj historyczny dzień... W ciągu wieków przyjmowało papieży, królów, cesarzy, prezydentów, szefów rządu i armii... Dnia 22 listopada 1939 roku historia nasza wzbogaciła się o nową kartę".

W innym artykule, Andegawenia urdziła rządowi polskiemu, po jego przybyciu do naszego miasta, przyjęcie z wzruszającą godnością5 - autor m. in. pisze: “Jest to jednocze­śnie hołd oficjalnych władz, wojska, dawnych kombatantów i olbrzymiego, anonimo­wego tłumu, jaki zgromadził się na dworcu i na całej trasie [...] Generał Sikorski, którego wyraz twarzy wydaje się być nieugięty, wysiadł pierwszy z pociągu". Następ­nie autor opisuje powitanie Sikorskiego i członków jego rządu przez osobistości z Angers. Z chwilą gdy premier polski wsiadł do samochodu, “tłum, który do tego momentu opanował swoją emocję, zgotował wspaniałą owację generałowi Sikorskiemu. Okrzyk - niech żyje Polska - rośnie i trwać będzie aż do hotelu, w którym za­mieszka premier [...] Andegawenowie okazali gorącą sympatię przedstawicielom na­rodu, który wprawił w podziw cały świat. Czują się zaszczyceni, że dali schronienie najbardziej uprawnionym reprezentantom tego narodu. Mamy odtąd u siebie cząstkę duszy Polski".

Prezydent Raczkiewicz przyjechał do Angers (ściślej na stację Trelaze niedaleko od Angers) 2 grudnia 1939 roku. Mała stacja kolejowa w Trelaze była ładnie udekoro­wana przez ekipę robotników przysłanych z Paryża, o czym z dumą pisała miejscowa prasa francuska6. Przyjęcie prezydenta Raczkiewicza na dworcu było “nadzwyczaj pro­ste i wzruszające"7. Po oficjalnym powitaniu przez tamtejsze władze i ludność, prezy­dent Raczkiewicz zamieszkał w oddanym do jego dyspozycji zamku w Pignerolles, w gminie Saint-Barthelemy, około 5 km od Angers8.

Prasa polska potwierdzała przychylne przyjęcie rządu pisząc: “Angers przywitało rząd polski najgościnniej jak mogło. Zarówno prefekt p. Ancel jak i mer p. Bernier dołożyli wszystkich starań w wyszukaniu odpowiednich pomieszczeń. Ludność od­nosi się z życzliwością do swych gości z Polski"9. W innym numerze tego samego pisma czytamy: “Miejscowa ludność bardzo przychylnie odnosi się do Polaków i już ich <adoptowała> jako swoich. Trochę nasi panowie i panie mają kłopot z wynalezie­niem odpowiednich mieszkań [...] Władze francuskie robią jednak wszystko, aby trud­ności i niewygody usunąć i pobyt naszym rodakom uprzyjemnić"10.


3 H. Coutant w: “Wiadomości Polskie", 1940, nr 5,14 kwietnia.

4 “LOuest Edair", 23 listopada 1939.

5 LOuest", 23 listopada 1939.

6 Zob. “Petit Courrier", 3 grudnia 1939.

7 “LOuest", 3 grudnia 1939.

8 Zamek ten stoi dzisiaj pusty (tak było w latach osiemdziesiątych); okna i drzwi przybite są gwoździami, a przez szpary widać zniszczone wnętrze.

9 “Głos Polski", 8 grudnia 1939, Paryż.

10 S. Kleczkowski, Nowy Rok w Angers w: “Głos Polski", 5 stycznia 1940.

82

Nie wszystko jednak przedstawiało się w różowych kolorach. Zaraz na początku, kiedy nowo utworzony rząd polski znajdował się jeszcze w Paryżu, władze francuskie stanęły przed dość kłopotliwym problemem zapewnienia bezpieczeństwa członkom tego rządu, zagrożonym podobno również i przez własnych rodaków. Dość ciekawy dokument na ten temat znajduje się we wspomnianych archiwach w Angers. Oto jego treść:

KOPIA

Nr pisma 2317 Paryż 13 października 1939 r. Bardzo pilne

Gabinet ministra Spraw zagranicznych do gabinetu ministra Spraw wewnętrznych

Dotyczy ochrony członków rządu polskiego

Listem Nr 2272 z 6 tego miesiąca [listu, o którym mowa, nie znalazłem w archiwum -T. W.] miałem zaszczyt podać do wiadomości, że terroryści polscy byliby zdolni targnąć się na życie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i członków rządu polskiego, który ukonstytu­ował się we Francji. Równocześnie prosiłem Was, żebyście zechcieli podjąć kroki celem za­pewnienia bezpieczeństwa Panu Raczkiewiczowi i polskim ministrom.

Według tego, co zostało mi zasygnalizowane, środki zastosowane przez policję, przynaj­mniej w pobliżu polskiej ambasady, gdzie mieszka prezydent Raczkiewicz i gdzie są umiesz­czone biura pana Zaleskiego, ministra Spraw Zagranicznych, wydają się niewystarczające. Otóż prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i członkowie nowego rządu polskiego są wysta­wieni na liczne niebezpieczeństwa. Agenci hitlerowscy, agenci sowieccy i ukraińscy, wśród których, jak wiadomo, znajduje się pewna ilość znanych terrorystów, nie są jedynymi, któ­rych zamiary trzeba uprzedzić. W samym środowisku polskim znajdują się osobnicy, którzy - według mniemania, jakie panuje w otoczeniu polskim - mają być zdolni do zorganizowa­nia uprowadzeń.

Dlatego też sądzę, iż winienem na Was nalegać, ażeby zostały bezzwłocznie przedsię­wzięte odpowiednie środki. Środki te winny się rozciągać na ambasadę Polski, na kancelarię tej ambasady (rue de Talleyrand), na Hotel dAlbany, gdzie będą się mieściły biura generała Sikorskiego i na prywatne mieszkania członków jego rządu. Nadto trzeba będzie im zapew­nić ochronę w ich poruszaniu się z jednego miejsca w drugie, specjalnie panu Zaleskiemu, tak samo jak i generałowi Sikorskiemu, który szczególnie może być wzięty na cel.

Jest samo przez się zrozumiałe, że wyżej wymienione sugestie winny być również zacho­wane wtedy, kiedy przywódcy polscy udadzą się do Angers i tam zamieszkają.

Podpisał: Hoppenot

Wraz z kopią tego listu dyrektor gabinetu służby bezpieczeństwa z ministerstwa Spraw Wewnętrznych zalecił, pismem z 16 października 1939 roku, prefektowi depar­tamentu Maine-et-Loire wzmocnienie ochrony członków rządu polskiego, którego siedzibą miało być miasto Angers.

Na ten sam temat znajduje się w archiwum pismo porucznika Chevallier, oficera łącznikowego przy rządzie polskim w Angers. Pismo to, z 3 stycznia 1940 roku [w da­cie pomylono rok, pisząc 1939], skierowane było do prefekta Maine-et-Loire w An­gers. Prefektem był wówczas Ancel. Chevallier podaje w nim, że w mieście Angers znajduje się siedem ministerstw rządu polskiego. Następnie pisze: “Każde minister­stwo domaga się, za zgodą pana Perrier, naczelnego kontrolera bezpieczeństwa pu­blicznego (contróleur general de la surete nationale), dozoru w dzień i w nocy, tak na zewnątrz, jak i wewnątrz". Dalej Chevallier zaznacza, iż stan policji i żandarmerii francuskiej nie jest wystarczający, ażeby zadośćuczynić żądaniom rządu polskiego, proponuje więc sprowadzenie do Angers kilkudziesięciu żandarmów polskich. Po­dobnie też myśli o sprawie dozorowania rezydencji prezydenta i członków rządu, znajdujących

83

się w okolicy Angers, które mogłyby być strzeżone przez straż polską. (Moż­na tutaj wyrazić jedynie zdziwienie, że do podobnego wniosku nie doszli Polacy.)

W archiwum miasta Angers znajdują się również dwa pisma cytowanego wyżej porucznika Chevalliera, oficera łącznikowego przy rządzie polskim. Oba pisma doty­czą cenzury poczty i są adresowane do prefekta departamentu Maine-et-Loire.

Pierwsze pismo pochodzi z 15 stycznia 1940 roku.

Mam zaszczyt - pisze Chevallier - przedłożyć panu krótkie sprawozdanie z przeprowa­dzonego przeze mnie dochodzenia tak u dyrektora poczty (doręczanie listów), jak i w urzę­dzie kontroli poczty w Angers, celem ulepszenia funkcjonowania tego organizmu wobec przechodzącej przez niego poczty Polaków.

Doręczanie poczty jednostkom polskim

Dzisiaj, dnia 15 stycznia 1940 roku o godzinie 18-ej, udałem się w towarzystwie kapita­na Boudier, ażeby zorganizować doręczanie poczty ludziom z różnych jednostek polskich: Polscy żandarmi. Polska straż przy prezydencie. Polski batalion. Oddział podchorążych.

Projekt będzie opracowany przez kapitana Boudier i skierowany do dyrektora departa­mentu, który zadecyduje o jego zastosowaniu. Wszystkie trudności wydają się być usunięte.

Kontrola poczty

Następnie spotkałem porucznika Piffre, ażeby uregulować najbardziej delikatną część zadania: kontrolę dużej ilości korespondencji przychodzącej obecnie codziennie ze wszyst­kich stron do Angers lub też wysyłanej w różne części świata. Porucznik Piffre domaga się w pierwszym rzędzie trzech lub czterech tłumaczy z języka polskiego. Na tych trzech czy czterech umaczy jeden tylko winien móc czytać listy drażliwe, trzej pozostali ograniczą się do bieżącej i niewdzięcznej pracy odnośnie do polskiej poczty wojskowej, kwaterujących w Sainte-Gemmes [miejscowość leżąca na peryferiach Angers - T. W.]. Porucznik Piffre ma zamiar nawiązać kontakt z hrabią Morstinem [w tekście francuskim jest Morchstin, nie wiem zatem, czy chodzi o Morstina czy Morsztyna - T. W.], komendantem straży prezydenta w Pignerolles, ażeby otrzymać do nadzorowania listę osób podejrzanych. Wówczas będzie on mógł zacząć pożytecznie pracować nad masą poczty, która obecnie wymyka się wszelkiej kontroli.

Poczta, bardzo teraz ograniczona, poddana ocenie, wykazuje u Polaków kwaterujących w Angers dobre samopoczucie, które jest jednak gorsze od znakomitego samopoczucia na­szych oddziałów północno-afrykańskich. Polacy okazują się niezwykle wymagający, sądzą, że są gorzej traktowani - jeśli chodzi o wyżywienie i urządzenie kwater - niż oddziały fran­cuskie, przy których się znajdują. Środki, jakie dano mu do dyspozycji [mowa o por. Piffre -T. W] są bardzo ograniczone i co dotyczy tłumaczy, to dotychczas miał ich dwóch. Pierwszy, magister literatury pięknej fakultetu paryskiego, urodzony w Kijowie (Rosja), okazał się na pierwszy rzut oka giętkim i inteligentnym; dalszy ciąg próby był dla niego bardzo nieprzy­chylny i wymagał napisania listu nr 154 do naczelnego komendanta 9-go Okręgu (list w załączeniu), oraz jego zastąpienie [listu nr 154, o którym jest tutaj mowa, w archiwach nie znalazłem - T. W.]. Drugi tłumacz, robotnik rolny, czytający po polsku i po ukraińsku, wy­daje się być dobry, ale nieokrzesany i w każdym razie niezdolny do oceny poczty bardziej drażliwej.

Wobec ogromu pracy, która zwiększa się każdego dnia, porucznik Piffre zwrócił się do pułkownika Artchmsky [nazwisko zniekształcone w tekście francuskim; chodzi przypusz­czalnie o Arciszewskiego - T. W] w Sainte-Gemmes, który ma mu dostarczyć podchorążego Polaka, z zawodu inżyniera. To rozwiązanie wydaje się nam niezwykle niebezpieczne i mogą­ce stwarzać w przyszłości bardzo przykre incydenty. Podchorąży ten, gdyby był nawet dosko­nały, będzie oceniał teksty pod polskim kątem widzenia; będzie miał pokusę, a może i obo­wiązek, uprzedzić bezpośrednio szefów jednostek polskich o zebranych ocenach i informa­cjach, dając je lub nie Francuzom do wykorzystania. Ludzie będą o tym wcześniej czy później uprzedzeni, będą używane fortele i kontrola stanie się dużo mniej użyteczna i skuteczna.

84

Kontrola pocztowa będzie jedynie “donosicielstwem pocztowym", nawet w wypadku gdy wyznaczony podchorąży nie odkryje potrzeb swojej służby, naszych własnych tajemnic i środków mogących udaremnić kontrolę.

Konkluzja

Wydaje się nam konieczne posiadanie w Angers ogólnej kontroli pocztowej, bardzo su­rowej dla wszystkich cudzoziemców przebywających w Angers (ambasady, konsulaty, etc.) i szczególnie dla organizacji polskich (wojskowych i cywilnych).

Trzeba bez najmniejszej zwłoki, w celu skompletowania doskonałej, ale mało licznej ekipy:

• tłumacza angielskiego,

• wyborowego tłumacza polskiego,

• trzech tłumaczy polskich zadowalających (satisfaisants).

Czterej tłumacze z języka polskiego; winni nimi być Francuzi, Szwajcarzy lub Czesi [ci ostatni są w tekście podkreśleni - T. W.], lecz nie Polacy.

Personel kontroli pocztowej winien przebywać odosobniony w ekipie, a nie rozpraszać się każdego wieczora na różne jednostki kwaterujące w Angers. Nie powinien on, szczegól­nie gdy chodzi o tłumaczy polskich, być w kontakcie poprzez przydział z jednostkami pol­skimi.

Jeśli chodzi o materiał oddany do jego dyspozycji, to porucznik Piffre pragnie otrzymać trochę udoskonalonych przyborów pozwalających otwierać bez śladu niektóre listy".

Drugie pismo porucznika Chevalliera do prefekta departamentu Maine-et-Loire jest datowane 1 lutego 1940 roku. Oto jego treść:

“Porucznik Piffre, przewodniczący kontroli pocztowej, przyszedł dzisiaj, 31 stycznia 1940 roku, o godzinie 14.30 i powiadomił nas, że liczne listy polskie były wysyłane z podwójną kopertą lub kartą przeznaczoną do przesłania adresatom zamieszkałym we Włoszech lub na Węgrzech. Chodzi o przesyłanie na tereny okupowane przez Niemców (Polska, Czechosło­wacja), a czasem do samych Niemiec. Do dnia dzisiejszego porucznik Piffre zadowalał się sprawdzaniem treści w sposób mocno niekompletny i dawaniem zezwolenia na wysyłkę pocz­ty. Sytuacja ta jest niewątpliwie poważna, gdyż nie chodzi o kartki, lecz o listy, w których mogą być wysyłane wszelkie dokumenty.

Trzeba by zniszczyć te listy i zobowiązać wszystkich członków kolonii polskiej do uży­wania specjalnych pocztówek wysyłanych za pośrednictwem Międzynarodowego Biura Czer­wonego Krzyża w Genewie. Piszemy dzisiaj, 1 lutego, żeby umówić spotkanie z majorem Stibloskim [w tekście francuskim: Stiblosky - T. W.]. Zostaliśmy powiadomieni, że listy wysyłane przez Daranseskiego 40 rue Devansayes w Angers, nie są wewnątrz podpisane tym samym nazwiskiem i wydają się co najmniej podejrzane. Listy przychodzące z Polski adre­sowane do kapitana Skarbka [w tekście francuskim: Sharbek - T. W], kapitana policji pol­skiej w Pignerolles, są przychylne dla Niemiec i wychwalają sytuację w nieprzyjacielskim kraju.

Porucznik Piffre domaga się w biurze Perriera sporządzenia listy podejrzanych Pola­ków, którzy winni być poddani specjalnemu nadzorowi".

Innego rodzaju dokumenty dotyczące tego okresu znajdują się w Instytucie Sikorskiego w Londynie. Dla historyka jest to trudny okres do możliwie wszechstron­nego opracowania, zwłaszcza stosunków polsko-francuskich, na których w dużym stop­niu zaciążyły wewnętrzne stosunki wśród samych Polaków. Piszę “jest", bo nikt chy­ba nie podjął się jeszcze napisania historii polskiego rządu we Francji. Uczestników i świadków jest coraz mniej, dokumentów również i wiele przemawia za tym, że za­równo Francuzi, jak i Polacy nie wszystko chcieli przechować w archiwach, stąd duże luki w sprawach bardziej drażliwych.

85

Jednym z dokumentów, znajdujących się w archiwum Instytutu Sikorskiego, jest sprawozdanie z rozmowy z francuskim ministrem Anatolem de Monzie11. Nie wiado­mo, z jaką osobistością polską Anatole de Monzie toczył tę rozmowę. W archiwum prezesa Rady Ministrów znajdują się dwa egzemplarze tego sprawozdania. Na margi­nesie pierwszego z nich gen. Sikorski i prof. Kot zrobili odręczne uwagi. Następnie sprawozdanie to zostało w całości przepisane. Uwagi Sikorskiego i Kota zostały ponu­merowane w miejscach, w których były zrobione i przepisane wszystkie razem po treści całego sprawozdania w formie, w jakiej np. jest napisany artykuł z odnośnikami podanymi na końcu. Najpierw jednak kilka słów o samym ministrze de Monzie.

Anatole de Monzie (urodzony w 1876, zmarł w 1947 roku), adwokat, dziennikarz, wielokrotny poseł, senator i minister różnych resortów, polityk liberalno-lewicowy, autor kilku książek; w latach 1938-1940 był ministrem robót publicznych. Sprawy polskie nie były mu obce już przed wojną. W 1923 roku miał spotkanie z Piłsudskim, o którym pisze w swojej przedmowie do książki o marszałku Piłsudskim w języku francuskim12. Nie wiem, jakie utrzymywał kontakty z rządem polskim we Francji. Ze sprawozdania wynika, iż proszono go o przewodniczenie jakiemuś zebraniu francusko-polskiemu, czemu odmówił.

Na sprawozdaniu widnieje napisana ręcznie data 23 lutego 1940 roku, ale nie wia­domo, czy jest to data odbytej rozmowy, czy ostatecznie ustalonej treści sprawozdania z uwagami w odnośnikach, następującej treści:

Rozmowa z ministrem de Monzie

Przykro mi odmawiać. Moment jest dla mnie źle wybrany. Mówiłem Sikorskiemu. Ten się nawet poważnie uraził. Dlaczegoście tego zacnego Paderewskiego znowu pokazali naro­dom (l). Wszak już Clemenceau ironizował o adegradacji, jaką jest dla wirtuoza polityka>. I to posiedzenie Rady Narodowej w Paryżu (2). Przecież nie jesteście u siebie. Daladier bę­dzie miał wkrótce tego dosyć.

A te wasze kłótnie, czyż sądzicie, że to do nas nie dochodzi? (3). Zaczynacie się zachowy­wać jak u siebie w domu. Kiedy Belgia nie miała już skrawka własnej ziemi i schroniła się do nas [podczas pierwszej wojny światowej - T. W.], czyż były jakieś różnice pomiędzy Cartonem de Wiart a Vandervelde" Zniknęły wtedy wszystkie partie polityczne, a u was? Robicie jakieś porachunki osobiste, które mnie zwłaszcza, który uważałem Marszałka Piłsudskiego za wielkiego człowieka, specjalnie brzydzą. Powracacie do stosunków sprzed 1926 roku.

A czyż nie jest skandalem, że idziecie teraz wprost pod komendę Benesza? (4). Byłem jednym z tych, którzy bronili was po Monachium, tłumacząc, żeście musieli wziąć Cieszyń­skie. Jak obrzydliwie jest więc teraz dla mnie całkowite podporządkowanie się wasze pla­nom Benesza.

Zaczynam tracić wiarę w potrzebę odbudowy Polski jako państwa niepodległego. Niech powstanie, ale związane jakimś zewnętrznym czynnikiem z innymi (5).

Wasze wojsko - to samo! Politykuje i bić się nie chce (6). Kiedy zaproponowaliśmy wam wysłanie waszych oddziałów i waszych statków do Finlandii, odmówiliście. Wiemy, jaki duch panuje w Coetquidan i gdzie indziej. Jak tylko żołnierze będą na froncie, to powystrze­lają znienawidzonych oficerów, którym przypisują porażkę w Polsce. Jeszcze dwa miesiące takich stosunków i wszelkie uczucia sympatii dla Polski zginą wśród nas (seront desaffectes). Nie, naprawdę nie zgodzę się na przewodniczenie zebraniu francusko-polskiemu.

Wie o tym Daladier, wiedzą i inni, wie sztab. Potomkowie dawnych emigrantów - tak to wiem - święta rzecz, ale polityka to znowu inna rzecz. Może Delbos nie będzie miał tych zastrzeżeń.


" IPMS. Sygnatura PRM 8/4. 12 P. Bartel, Le Marechal Piłsudski, Plon, Paryż 1935.

86

Czekam na wizytę takiego szlachetnego Polaka jak minister Arciszewski, któremu Beck bardzo dokuczał (7). Zrobimy z nim przegląd sytuacji, który mi może wiele wytłumaczy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Piłsudski nie jest reprezentowany w rządzie, bo wszak ten nieszczęśliwy Koc, którego nie mogliście nie wziąć, bo uratował pieniądze, nie jest istotnym wyrazicielem przyjaciół i uczniów Marszałka. Sosnkowski przyszedł znacznie później (8).

Tak, zapewne, każdy chłop polski, każdy żołnierz polski to bohater, ale dowództwo? (9). Nieprawdą jest, że Francja namawiała Polskę do wojny. Tak o mnie mówią w Niemczech, ale ja, który jedyny z rządu przyjeżdżałem przed wojną do Polski, ani słowa o tym nie rzekłem. Proszę darować szczerość, byłem taki zawsze. Może się mylę, ale waszą rzeczą jest tego do­wieść.

Na końcu sprawozdania znajduje się, w nawiasach zdanie rozmówcy polskiego:

“Rozmowa przerywana moimi uwagami trwała 45 minut". A oto odnośniki:

1. Paderewski wybrany jednomyślnie przez Radę ma olbrzymie stanowisko moralne w Kraju. Jego wystąpienie zostało przyjęte przez cały świat anglosaski. Specjalne wrażenie wywarło w Ameryce, co nie jest chyba obojętne dla aliantów. Twierdzenie, że się poważnie uraziłem, jest nieścisłe (gen. Sikorski).

Paderewski jest dla Polaków symbolem oparcia się i przyjaźni z Francją. Posiedzenie Rady Narodowej było największą reklamą gościnności francuskiej i np. w Ameryce wywarło głębokie wrażenie najkorzystniejsze dla Francji. Chyba nikomu nie zaszkodziło (prof. Kot).

2. Rada Narodowa odbyła swe pierwsze posiedzenie w Ambasadzie, a więc na terytorium polskim. Odbyło się za wiedzą Rządu francuskiego (gen. Sikorski).

3. Kłótni żadnych nie ma. Są być może intrygi beckowców, którym niektórzy Francuzi ulegają (gen. Sikorski).

Żadnych kłótni poza odcięciem się od sprawców klęski i ludzi Becka. O Piłsudskim, któremu Niemcy trzymają - i nie bez racji - honorową wartę i przed trumną w Krakowie i przed Belwederem w Warszawie - lepiej zachować taktowne milczenie. Nie dawać ucha intrygantom, którzy się w Kraju pokazać nie mogą (prof. Kot).

4. Skąd ta wiadomość? Co za styl? Nieprawda! (gen. Sikorski).

5. Niedopuszczalne w ustach francuskiego ministra. Jesteśmy przecież w przymierzu. Zaatakować ten ustęp mocno a spokojnie (gen. Sikorski).

6. Kłamstwo! Przeciw użyciu wojska tylko piłsudczycy agitują, głosząc, że Francuzi chcą Polaków wyzyskiwać jak kolorowych (prof. Kot).

7. Arciszewski jest użyty, ale niestety z jego nazwiskiem i w Rumunii i w Polsce wiąże się wspomnienie polityki antyfrancuskiej (prof. Kot).

8. Jak to nikt nie jest reprezentowany? A w Radzie Narodowej jest co najmniej 4 piłsudczyków. Zastrzec się przeciw mieszaniu się tak brutalnemu w nasze sprawy wewnętrzne (gen. Sikorski).

9. Dowództwo było dotąd w rękach piłsudczyków. Pan de Monzie jest nielogiczny. Ule­ga nieskoordynowanym impulsom (gen. Sikorski).

W tym samym prawie czasie, bo 14 lutego 1940 roku, generał Kukiel pisał do generała Sikorskiego:

Co do skarg francuskich na Polaków nie widzę na nie rady. Nakazane kartki do rozdawa­nia między przybywających opracujemy i wydrukujemy. Nowe rozkazy zbędne (w poprzed­nich wszystko powiedziane), ale trzeba będzie przypomnieć i kazać ponownie przeczytać.

Nie jest może aż tak bardzo źle. Razimy Francuzów tym, że istniejemy. Mam w tej chwili ohydny list (podpis nieczytelny) z urąganiem, że pełno młodych Polaków na tyłach “czy tylko krew francuska ma płynąć". To się zmieni, gdy się dowiedzą, że nasi się biją. Szkoda, że cała 1 dywizja piechoty nie odchodzi do Finlandii...3.


13 IPMS. Sygnatura: PRM 13/9.

87

Niezbyt pomyślnie układały się stosunki między naszym rządem i prasą polską we Francji. 3 marca 1940 roku generał Sikorski miał w Angers konferencję prasową, podczas której oświadczył14:

Proszę Panów, dzisiejsze posiedzenie jest dla nas bardzo przykre, muszę poruszyć nie­przyjemne sprawy. Kwestię działalności naszej prasy omawiałem osobiście z premierem Daladier. Dotychczasowe doświadczenie jest bardzo smutne. Prasa nasza nie stoi na wysokości zadania, a przecież dociera także do wojska, które jest naszą ostatnią nadzieją, które utrzy­mać musimy, to jest naszym obowiązkiem, obowiązkiem wszystkich. Pisma nasze docierają do Niemców, wykorzystują oni z nich każdą wygodną dla siebie wiadomość. Przez Niemcy docierają także do Kraju. Nie mogę tolerować gorszącej polemiki pomiędzy pismami. “Wia­rus" bezustannie atakuje “Narodowca", “Narodowiec" “Wiarusa" itd. Niemcy potrafią wy­ciągnąć wszystkie te wyjątki, które im służą przeciwko nam...

Postawieni wobec tych faktów Francuzi reagują energicznie. Cenzura domaga się poło­żenia kresu tej polemice, jeżeli zaś nie - będzie działać cenzura francuska w Paryżu. Według obliczeń cenzorów francuskich, przy stosowaniu takiej metody cenzury, trzeba liczyć cztery dni opóźnienia w wydawaniu tych pism. Prasa, która się ukazała na terenie Paryża, też nie stoi na wysokości zadania. Znowu jest w niej partyjniactwo to samo, które doprowadziło Polskę do kryzysu. A przecież elementarną zasadą powinno być najdalej idące zjednoczenie narodowe.

Nie przestrzega tych zasad i “Głos Polski". Uchodzi on za organ urzędowy ze względu na swój bliski kontakt z Biurem Informacji i Dokumentacji. To będzie się musiało zmienić, w każdym razie nie można tolerować w nim artykułów o treści antysemickiej, które potem są wykorzystywane w prasie angielskiej i amerykańskiej przeciwko nam. Najwięcej zastrze­żeń, jeżeli chodzi o prasę emigracyjną, będzie w stosunku do “Czarno na Białem"15. Ostatnio chodzi zwłaszcza o artykuł Nie wierzymy. Krytykuje się tam rzekome obsadzanie urzędów mężczyznami, którzy raczej powinni być w wojsku. W rzeczywistości mężczyźni, którzy są zajęci w biurach, to ci, którzy w wojsku są niepotrzebni. Ja muszę mieć dobre wojsko, a nie urzędników albo ludzi z przetrąconymi kręgosłupami.

Jeżeli chodzi o “Słowo", to błędy jego polegają raczej na zupełnym niezrozumieniu pol­skiej racji stanu. Autorzy niektórych artykułów popełnili wielki błąd, że nie zorientowali się, co można, a czego nie można powiedzieć publicznie...Bardzo prosiłbym, aby nie kryty­kować zbyt lekkomyślnie kampanii wrześniowej, to temat bardzo drażliwy. Nie trzeba umniej­szać w oczach aliantów naszego wysiłku sojuszniczego. Wszelkie bowiem usiłowanie w tym kierunku zostaje wykorzystywane przez liczne osoby, które bardzo chętnie chciałyby wi­dzieć Polskę wyłącznie winną za obecną sytuację, by się uchylić od spełnienia obowiązku w stosunku do nas...

Do “Robotnika" zwróciłbym się z prośbą, aby nie podrywał dyscypliny wśród żołnierzy. Sprawa mówienia per “wy" czy per “pan" - to wewnętrzna sprawa wojska, sprawa obowiązu­jącego statutu. Byłem niedawno wśród wojska i mówiłem o tych rzeczach. Żołnierze mi powiedzieli, że już wolą, aby im mówiono po dawnemu - per “ty"! Na zakończenie wrzasnę­li trzykrotnie “niech żyje Generał Sikorski" i wszystko było zażegnane. My nie mamy ani charakteru ani wyrobienia Francuzów i nie potrzebujemy brać wzoru z Francuzów. Nam nie odpowiada nonszalancja francuska. Te rzeczy są bardzo trudne. Nam pewien szyk zewnętrz­ny jest potrzebny. Proszę, żeby było trochę więcej zaufania do Rządu i do wojska. “Wiarus" postawił na orientację lewicową. Nie mam nic przeciwko temu. Postawił na ministra Ładosia. Nie mam nic przeciwko temu. Ale jego ataki na Komitet Obrony Narodowej wywołują oburzenie w zjednoczonym dziś obozie kolonii emigracyjnej...


14 Zob. IPMS. Dziennik czynności Naczelnego Wodza, marzec 1940, część I, dokument nr 55-57.

15 Redaktorem “Czarno na Białem" był płk January Grzędziński, piłsudczyk, autor książki Maj 1926 wydanej przez Instytut Literacki, Paryż 1965.

88

Francuzi proponują warunki cenzury prasy bardzo poważne i ciężkie. Wolałbym, by się obeszło bez jej pomocy. Mam trzy drogi dla prasy:

1. Zaproponowanie panom zgodnie cenzury pism, cenzury, którą panowie muszą przy­jąć dobrowolnie, jeżeli nie chcemy wykonywać jej za pośrednictwem Francuzów. O to się oni bardzo proszą, ja się temu opieram, bo stoję na stanowisku suwerenności polskiej;

2-ga alternatywa to jest zakaz czytania tych dzienników przez wojsko. Nie zgodzę się, by podważano zaufanie żołnierzy do władz i Rządu i zaufanie do siebie samych. Teraz mówimy z Francuzami o czterech dywizjach. Nie dalej jak dzisiaj dostałem szczegółowy plan. Chodzi tylko o nasze możliwości, abyśmy tego rodzaju wojsko wystawili. Brygada Finlandzka jest całkowicie wykończona16, pierwsza dywizja jest na wykończeniu, następne dywizje będą wykańczane. Dzisiaj sprawa wojska polskiego, po pewnym wahaniu, stanęła na twardym gruncie, ale to wahanie wynikło dzięki prasie. Francuzi nie chcieli mieć u siebie wojska ze skłóconego społeczeństwa;

3-cia alternatywa [lapsus, gdyż alternatywa to wybór jednej z dwóch - a nie trzech -wykluczających się możliwości - T. W.] to - chociażby w porozumieniu z Premierem Daladier - zamknięcie pisma na terenie Francji.

Może Panowie dojdą do porozumienia na ten temat z profesorem Kotem. Ja nie mogę stać w tej sprawie na innym stanowisku. Dla dobra prasy, dla dobra Państwa - proszę zanie­chać szkodliwej, zgubnej i niedopuszczalnej polemiki i partyjniactwa17.

10 maja 1940 roku Niemcy rozpoczęli zwycięską ofensywę uderzeniem na Holan­dię, Belgię i Luksemburg. Pięć tygodni później Francja kapituluje. 20 maja ks. Zyg-mund Kaczyński wystosował odręczny list do gen. Sikorskiego, który znajdował się wówczas w Paryżu. Oto treść tego listu18:

Drogi Generale! Nasi rodacy niepomni smutnych doświadczeń w Polsce wprowadzają i w Angers nastroje panikarskie, rozpuszczając nawet wśród Francuzów najbardziej pesymi­styczne wieści i dając wyraz swego tchórzostwa. Urzędnicy nasi większą część swego czasu spędzają w kawiarniach i plotkują. Nie potrzebuję podkreślać, jak Francuzi są zgorszeni tego rodzaju postawą naszych rodaków. Uważam, że jest najwyższy czas wziąć za mordę panikarzy i zrobić z nimi porządek, inaczej skompromitują nas doszczętnie. Prezydent jest również zgorszony i domaga się zrobienia z nimi porządku. Nie należy uważać na stanowi­ska i szarże. Major Borkowski ustnie Panu Generałowi poda więcej o tym szczegółów.

Mnie osobiście ani energii, ani odwagi cywilnej nie brak. Gdybym mógł Panu Generało­wi w obecnym ciężkim momencie przydać się i Mu dopomóc w tym zadaniu, przynajmniej w utrzymaniu porządku i naszej godności, staję do dyspozycji na jakimkolwiek odcinku. Wie Pan Generał, że mam zimną krew, nie boję się i wysoko stawiam honor, więcej na pewno niż życie. Proszę mną dysponować w jakiejkolwiek akcji czynnej, włącznie do prostego żoł­nierza i wysłania na front. Nie jest to frazes, ale moje głębokie po namyśle postanowienie. Proszę mną dysponować.

Ściskam Drogiego Generała i proszę Boga, by Warn dopomógł w obecnej historycznej dla całej ludzkości chwili. Oddany - Ks. Kaczyński.

W związku z tym listem gen. Sikorski wydał 22 maja okólnik następującej treści:

Stwierdzam, że w tych ciężkich i niebezpiecznych chwilach, jakie przeżywamy obecnie, zachowanie się niektórych osób stoi poniżej godności i honoru Polaków.


16 Brygada Finlandzka, jako Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich, została później skierowana do Norwegii, gdzie w czerwcu 1940 roku wsławiła się w walkach o Narwik.

17 Na łamach wyżej krytykowanego przez gen. Sikorskiego tygodnika “Czarno na Białem" (nr 6 z 20 lutego 1940 roku), w rubryce “Humor i satyra", autor jednej z satyr pisał: “Francuz nr 1. - Dlaczego na siedzibę rządu polskiego wybrano Angers? Francuz nr 2. - Aby mu zapewnić spokój ducha, mon vieux, do Angers nigdy nie sięgnęła wielka Rewolucja...".

18 IPMS. Sygnatura: PRM 15, dokument nr 37.

89

Powodowany troską o nasze dobre imię desygnuję księdza Prałata Kaczyńskiego do stłu­mienia wszelkich objawów paniki i defetyzmu wśród Polaków przebywających na terenie Angers.

Równocześnie upoważniam księdza Prałata Kaczyńskiego do zawieszenia w urzędowa­niu każdego urządnika, do dyrektora departamentu włącznie, siejącego zamęt i zachowują­cego się w sposób ubliżający godności narodowej oraz do przedstawienia wniosków mają­cych rozstrzygnąć o ich dalszych losach. Osoby nie pełniące funkcji urzędowych, a zacho­wujące się niegodnie, odsyłane będą wprost do specjalnych miejsc odosobnienia. Ta sama kara zastosowana być może, po krótkim śledztwie przeprowadzonym z ramienia Prezydium Rady Ministrów, przez komisję specjalną wyznaczoną przez Pana Ministra Kota, w stosun­ku do urzędników państwowych19.

Ks. Kaczyński odpowiedział gen. Sikorskiemu listem z 28 maja:

[...] Dziękuję za nominację, która wywołała niepokój głównie w sferach sanacyjnych. Różne rzezimieszki z dawnego reżimu jak szczury w niebezpieczeństwie przywędrowały do Angers. Oni to głównie są siewcami paniki, podrywając jednocześnie zaufanie do naszych sprzymierzeńców. Zarządzenie Pana Generała opamiętało wielu tchórzów, którzy zaczynają nawet przybierać pozę ludzi niezłomnych i kandydować na bohaterów. Uważam, że nie na­leży odwoływać okólnika Pana Generała. Ma on znaczenie prewencyjne i będzie wykonywa­ny, gdy tego zajdzie potrzeba. W razie niemożliwości porozumienia się z Panem Generałem będę w kontakcie z prof. Kotem i nic bez porozumienia z nim nie uczynię20.

14 czerwca Niemcy zajmują Paryż. W tym samym dniu rząd polski opuszcza po­śpiesznie Angers i udaje się do Libourne, miasteczka w pobliżu Bordeaux. Generał Sikorski znajdował się wówczas w strefie frontowej i stracił kontakt z rządem, wierząc dłużej niż należało w zwycięstwo Francji. Kumulacja przez Sikorskiego stanowisk naczelnego wodza i premiera okazała się zgubna.

Jeżeli można mówić o “zemście" Henryka Walezjusza, o której pisał Cat-Mackie-wicz (patrz odnośnik 2), to polegała ona nie na schronieniu się rządu polskiego w Angers, ale raczej na ucieczce stamtąd tego rządu, groteskowej i tragicznej, podob­nie jak groteskowa i tragiczna, lecz z innych powodów, była ucieczka z Krakowa Hen­ryka III.


Na uroczystym przyjęciu prezydenta Raczkiewicza i generała Sikorskiego, które odbyło się 8 stycznia 1940 roku w ratuszu w Angers, mer miasta Bernier powiedział:

[...] Kamienie naszej ziemi, które w ciągu wieków patrzyły na przemijające fale nienawi­ści, radości i bohaterstwa, mogłyby wiele powiedzieć o życiu i o śmierci. Kamienie te opo­wiedziałyby Panu rzeczy mogące wywołać płacz i śmiech, lecz przede wszystkim mogące przypomnieć, że Francja zawsze pozostawała wierna swoim przyjaciołom i danemu przez nią słowu oraz że całe jej marzenie streszcza się w pojęciu wolności, harmonii, rozsądku i że nigdy nie ulega ona strachowi, a umie wytrwać aż do końca, aż do zwycięstwa, nie bacząc na wszystkie zadane jej rany. Nasz naród, podobnie jak naród Pański, Panie Prezydencie, po­trafi zachować świętą nadzieję, która zbawi Ojczyznę21.


19 Tamże, dokument nr 38.

20 Tamże, dokument nr 43.

21 Przytaczam za: “Głos Polski", 9 stycznia 1940, Paryż.

90

Dzisiaj nawet i kamienie nie mogłyby wszystkiego powiedzieć, gmach bowiem, w którym mieściły się w Angers polskie biura prezydium Rady Ministrów i minister­stwa spraw zagranicznych, został zburzony 28 lat po wojnie. Na frontowym murze nowego budynku - Boulevard Foch 72 - umieszczona jest tablica pamiątkowa z napi­sem: “W tym miejscu, w Hotel de la Moriniere, zburzonym w 1973 roku, przebywał od 22 listopada 1939 roku do 12 czerwca22 rząd polski generała Sikorskiego na wy­chodźstwie. Angers i departament Maine-et-Loire w hołdzie męczeńskiemu narodo­wi polskiemu, który prowadził bohaterską walkę z najeźdźcą, i armii polskiej, która biła się na wszystkich polach walki drugiej wojny światowej".


22 W rzeczywistości rząd polski opuścił Angers 14 czerwca.

91

STOSUNKI FRANCUSKO-POLSKIE W OKRESIE “DZIWNEJ WOJNY" (WRZESIEŃ 1939 - CZERWIEC 1940 ROKU)*

Od kilku miesięcy środki masowego przekazu lansują we Francji obchody rocz­nicy Rewolucji Francuskiej i Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. Opu­blikowano dziesiątki, jeżeli nie setki książek i albumów, a wielka pompa, z jaką przygotowano uroczystości, pochłonęła kolosalne sumy, co spotkało się ze słuszną krytyką, podobnie jak wątpliwa wartość znacznej części publikacji nastawionych ra­czej na koniunkturalne gloryfikowanie tego, co było, z myślą odwrócenia uwagi od potrzeb chwili bieżącej. Wśród tej lawiny wrzaskliwej propagandy wydarzeń sprzed dwustu lat nic się prawie nie słyszy o pięćdziesiątej rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej, której skutków doświadcza dzisiaj cały świat.

W tym zgiełku rewolucyjnym - a intelektualiści francuscy lubują się w kawiar­nianych dyskusjach o rewolucjach wszelkiej natury - ukazała się książka na aktualny temat stosunków polsko-francuskich, napisana przez młodego historyka Yvesa Beauvois. W przedmowie do książki prof Renę Girault pisze, że historia stosunków polsko-francuskich obrosła mitami o niezniszczalnym od wieków przymierzu i wspól­nocie duchowej obu narodów. Do mitów okresu dwudziestolecia należy m. in. mnie­manie, że zwycięstwo Francji w 1918 roku było bezpośrednim powodem odrodzenia Polski niepodległej, że w 1920 roku generałowie francuscy przyczynili się do ocalenia Warszawy itp. przykłady klasycznych stereotypów o braterstwie francusko-polskim.

Rzeczywistość jest bardziej banalna, wyjaśnia następnie prof. Girault, nie ustrzegając się jednak samemu od powtarzania stereotypów. Tak więc rządy Polski i Francji, “[...] szczególnie od 1934 roku, daty zbliżenia między hitlerowskimi Niemcami i dyk­tatorską Polską pułkowników, nie mają naprawdę do siebie zaufania [...]"• Przecho­dząc do kampanii 1939 roku i tematu bezpośrednio związanego z książką, prof Gi­rault pisze: “[...] rząd polski, pobity, wygnany, opuszczony w sensie wojskowym, mu­siał podporządkować się woli francuskiej. Okrucieństwo losu wobec tych samych, któ­rzy chcieli wierzyć w możliwość porozumienia z hitleryzmem". Kilka miesięcy póź­niej, dodaje autor przedmowy, rząd polski w Angers był świadkiem wojskowego i mo­ralnego załamania Francuzów; “jedni po drugich doznali uczucia wstydu i zależnoś­ci" (s. 8). Bez popadania w megalomanię trzeba jednak przyznać, że Polakom - w prze­ciwieństwie do Francuzów - nie brak było zapału do walki, a klęski w 1939 roku wsty­dzić się nie potrzebują, bo przecież hitleryzm został pokonany - przy wspólnym wy­siłku państw zachodnich - dopiero po przeszło pięciu latach wojny. Jeśli z kolei chodzi


* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 89, ss. 213-221. Y. Beauvois, Les relations franco-polonaises pendant la “drole de guerre". Wstęp R. Girault, Editions LHarmattan, Collection “Chemins de la memoire", Paryż 1989, s. 172.

92

o zależność, to Francuzi uzależnili się od rządu Vichy, który został zalegalizowany przez ich własne Zgromadzenie Narodowe, które uchwalą z 10 lipca 1940 roku prze­kazało władzę marszałkowi Petainowi. Zależność polska natomiast była zależnością nie od rodzimych kolaborantów z okupantem, lecz od własnych sojuszników, co też stanowi jeden z żałosnych paradoksów, powtarzających się stale w naszej historii.

Yves Beauvois, autor książki o której mowa, jest synem prof. Daniela Beauvois, znanego we Francji historyka, polonisty i rusycysty2. Młody historyk przygotował najpierw pracę pod kierownictwem prof. Renę Giraulta, a potem z przedmową tego ostatniego wydał ją w formie książki. Praca oparta jest w znacznym stopniu na źró­dłach archiwalnych polskich i francuskich. Jeśli chodzi o okres “dziwnej wojny", prze­ważają te drugie, na ogół znane czytelnikom “Zeszytów Historycznych". Szkoda jed­nak, że źródła, którymi dysponował Beauvois, nie zostały wykorzystane w sposób bar­dziej wszechstronny. Pierwsze kilkadziesiąt stron poświęconych jest stosunkom polsko-francuskim sprzed 1939 roku. Strony te nie stanowią dobrego wprowadzenia do tematu, szczególnie dla Francuzów mało zorientowanych w historii dwudziestolecia Polski niepodległej, co też może przyczynić się do utrwalenia stereotypów, a nie do ich zwalczania.

Nie przywiązując wagi, bo nie można jej, przywiązywać, do książki Wiktora Gro­sza (jednego z czołowych politruków) - pierwszej, jaką cytuje i z jakiej korzystał Yves Beauvois - trzeba od razu podkreślić, że duży wpływ na poglądy tego ostatniego mu­siała wywrzeć lektura książek Leona Noela, ambasadora Francji w Warszawie w la­tach 1936-1939. Otóż wiadomo, że Noel był opętany kompleksem Becka i innymi kompleksami w stosunku do przedwojennych rządów polskich, które narastały z wie­kiem (a żył dziewięćdziesiąt dziewięć lat). Przed bezkrytycznym korzystaniem z prac Noela należy przestrzec młodych historyków, zwłaszcza gdy mowa jest o potrzebie obalenia szkodliwych mitów i stereotypów. W 1984 roku wyszła książka ambasadora Noela, gdzie ponownie opisuje z jadem okres swego ambasadorstwa w Polsce. Po lek­turze tej książki - ze wstępem J.-B. Durosellea, znanego historyka, również obciążo­nego błędami w interpretacji naszych dziejów - historycy napisali, że Noel ze swoją mentalnością “... zapewne czułby się lepiej jako gubernator jakiejś afrykańskiej kolo­nii niż jako ambasador zaprzyjaźnionego państwa"3.

Wpływy kompleksów ambasadora Noela widoczne są na licznych stronach książ­ki Yves Beauvois, który przedstawia sylwetkę ministra Becka w krzywym zwierciadle, zgodnie ze stereotypem rozpowszechnionym we Francji. Podobnie jest w odniesieniu do marszałka Piłsudskiego. Według Beauvois “niezaprzeczalne sympatie Becka dla faszystowskich Włoch były powszechnie znane" (s. 26). Bez żadnych wyjaśnień, a zwłaszcza bez wątpliwości pisze, że w 1923 roku Beck “został za szpiegostwo wyda­lony z Francji" (s. 27). Następnie twierdzi, że “ani marszałek Piłsudski, ani pułkow­nik Beck nie byli przerażeni dojściem Hitlera do władzy". Ustanowienie silnego sys­temu w sąsiedztwie było im na rękę, bo przecież sami potępili, zamachem stanu z 1926 roku, słabą stronę demokracji parlamentarnej. “Hitler wydawał im się naiwnie Austriakiem, który położy kres pruskiej dominacji w sprawach niemieckich, zamknie erę Bismarcka i Hohenzollernów. W oczach sanacji Hitler był tym, który ideologicznie


2 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 85, ss. 3 i nast.

3 P. S. Wandycz i A. M. Cienciała w: “Zeszyty Historyczne", 1985, nr 72, s. 158.

93

najlepiej mógł zrozumieć, że Polska winna być <wielkim mocarstwem>, szańcem przeciwko komunizmowi, bastionem cywilizacji zachodniej wobec niebezpieczeństwa bolszewickiego" (s. 29).

Marszałek Piłsudski jest dla Beauvois dyktatorem. Tak go nazywa, gdy pisze np. o deklaracji polsko-niemieckiej z 26 stycznia 1934 roku o niestosowaniu przemocy (s. 31) lub o przyjęciu w 1934 roku przez “dyktatora" Piłsudskiego francuskiego mini­stra spraw zagranicznych Louisa Barthou (s. 34). Przy opracowywaniu konstytucji kwietniowej, “przywódcy bardzo konserwatywnej sanacji—nie mieli innej troski niż ta, żeby pozbyć się <francuskich zasad> z konstytucji z 1921 roku" (s. 22). Beauvois cytuje “Gazetę Polską" (nie podając jednak jej daty), która miała wyrazić zadowolenie z tego, że “nowa konstytucja odrzuca [...] maksymę zapożyczoną od Rewolucji Fran­cuskiej: wolność, równość, braterstwo>. Następnie pisze od siebie: “Szczyt ironii czy cynizmu, pierwsza wersja nowego tekstu konstytucji została przyjęta przez sejm dnia 27 stycznia 19344, czyli nazajutrz po umowie niemiecko-polskiej. Zlecenie (message) nie mogło być jaśniej sformułowane" (s. 23).

Zajęcie Zaolzia jesienią 1938 roku, dokonane w bardzo nieodpowiednim momen­cie, nie mogło być dobrze przyjęte na Zachodzie, zwłaszcza że nie był on wystarczają­co poinformowany o motywach, jakie kierowały rządem polskim. Niewiele więcej bę­dzie też wiedział czytelnik zachodni po przeczytaniu książki Beauvois, który pisze:

“Opinia publiczna we Francji była oburzona sępią postawą (1attitude de charognard) Warszawy. [...]" (s. 41), ale ani słowa o postawie Czechosłowacji w latach 1919-1920. Interpretacja tego epizodu jest tym ważniejsza, że przeciętny Francuz, nie znający zupełnie historii Polski, wie jednak o incydencie z Zaolziem, lecz tylko tyle, ile zasły­szał z jednostronnie dostarczanych informacji.

Na ostatnich dwu stronach omawianego rozdziału Beauvois opiera się, oprócz ciągle cytowanego Noela, na książce Jeana Zaya, ministra edukacji narodowej w latach 1936-1939. Książki tej nie znam; z cytatu u Beauvois wynika, że została opatrzona komen­tarzami i wydana przez Philippea Henriota w 1942 roku, który - o czym też warto wiedzieć - był członkiem rządu Vichy i w czerwcu 1944 roku został zgładzony przez ruch oporu. Beauvois, odsyłając do tej książki, mówi o podpisaniu w grudniu 1938 roku deklaracji francusko-niemieckiej, bez uprzedniego porozumienia się z rządem polskim, czyli wbrew przewidywaniom wzajemnego układu. Ale zaraz po tym pisze:

“Zaślepienie beckowców (beckistes) wobec niebezpieczeństwa niemieckiego poszło jed­nak o wiele dalej niż zaślepienie Francuzów [...] W grudniu 1938 roku Becka próbo­wał kolonialny program Mussoliniego, stwierdził, iż trzeba, żeby Francja opuściła Tunezję i podkreślił nasz brak psychologii w dziedzinie kolonialnej" (s. 42).

Ta część książki wymaga ogólnego chociażby komentarza. Na Zachodzie - gdy mowa jest o Polsce niepodległej z dwudziestolecia - modne jest pisanie o “dyktatu­rze", “faszyzmie", polityce “germanofilskiej" Piłsudskiego i Becka; tej modzie uległ niestety i Yves Beauvois. Dzisiaj pojęcia te - po dyktaturach Hitlera i Mussoliniego oraz zbrodniach ustrojów faszystowskich - nie powinny być w żadnym wypadku uży­wane w stosunku do rządów, które - jak w Polsce - były autorytatywne, ale nie dyk­tatorskie. Przed wojną, gdy nikt nie mógł przewidzieć, do czego doprowadzą zbrodnicze


4 Data błędna, projekt ustawy konstytucyjnej został przyjęty przez sejm dzień wcześniej, tzn. 26 stycznia 1934.

94

systemy Hitlera i Mussoliniego, wchodziła z nimi w układy Francja i inne państwa, a orientacja faszystowsko-nazistowska miała np. we Francji nie tylko sporą liczbę zwolenników, ale i ideologów, i to już w XIX wieku (mam na myśli zwłaszcza J. A. Gobineau), o czym się jednak rzadko słyszy. Najwyższy czas, żeby historycy młod­szego pokolenia, a piszący o Polsce, odświeżyli kryteria, które cuchną naprawdę nafta­liną.

Według Beauvois rząd polski we wrześniu 1939 roku zbyt szybko opuścił stolicę. “Przejście granicy polsko-rumuńskiej przez rząd warszawski oznaczało upadek reżi­mu, jaki chciał mieć Piłsudski i którego trwanie przedłużyła sanacja" (s. 57). W opisie perypetii rządu polskiego w Rumunii Beauvois zaznacza, że internowanie jego człon­ków “[...] dało szansę obejścia trudności i pozbycia się w sposób legalny rządu puł­kowników. Ta bierność, wykombinowana w Paryżu, dająca się obronić ideologicznie, była mimo to skandaliczna z punktu widzenia moralnego", wynaturzając sojusz polsko-francuski (s. 61).

Stosunki francusko-polskie podczas “dziwnej wojny" - pisze Beauvois w konkluzji -“nosiły to samo piętno dwuznaczności, co przystąpienie Francji do wojny" i udzielenie schro­nienia rządowi polskiemu - twierdzenie zgodne z rzeczywistością, czego nie można powie­dzieć o motywach, jakie przytacza Beauvois dla wytłumaczenia tej dwuznaczności. “Brze­mię przeszłości wyjaśnia w dużym stopniu - podkreśla Beauvois - tę paradoksalną postawę: gdy przyszedł 1939 rok, sojusz francusko-polski, liczący osiemnaście lat, był zużyty, że­by nie powiedzieć dogorywający. Upór marszałka Piłsudskiego i pułkownika Becka, by uwa­żać umowę niemiecko-połską z 1934 roku za oś swojej polityki zagranicznej pozbawił so­jusz treści. Ani Barthou ze swoim projektem “Locarna wschodniego", ani Delbos przy za­wieraniu umów w Rambouillet lub swojej wizyty w Warszawie nie zdołali sojuszu ożywić, aAnschluss i konferencja w Monachium osłabiły go jeszcze bardziej".

Następny paragraf poświęcony jest krytyce stanowiska Francji, nie z okresu dwu­dziestolecia (wtedy - według twierdzenia Beauvois - winę ponosiła tylko Polska). Te­raz, jesienią 1939 roku, stanowisko zajęte przez Francję wypływało z ułomności poli­tyki polskiej sprzed wojny.

To właśnie z wrażenia - pisze Beauvois - że jedynie pułkownik Beck był odpowiedzialny za wadliwy charakter sojuszu, wywodzi się bierna współwina Francji w czasie internowania gabinetu Sławoj-Składkowskiego i jej sprzeciw wobec mianowania generała Wieniawy na­stępcą prezydenta Mościckiego. Przez przybranie tej postawy Paryż nie tylko pozbył się Becka, nie tylko obalił reżim pułkowników, ale zrobił to w taki sposób, że nowa polska władza wykonawcza przyjęta na ziemi francuskiej była frankofilska. Tego rodzaju postępo­wanie, które trzeba nazwać coup dEtat, dowiodło że Francja nie zamierzała kłopotać się pojęciami legalności i suwerenności (s. 158).

W tych warunkach - na co zwraca uwagę Beauvois - trudno jest mówić o całkowi­tej niezależności rządu polskiego w Angers. Sikorski wychodził jednak z założenia, że zatargów nie należy wyciągać na forum publiczne i starał się rozwiązywać spory dys­kretnie, co przyczyniło się do podtrzymywania iluzji. Ale, pisze następnie, nie należy zbytnio oczerniać Francji; wrzenie w środowisku polityków polskich mogło też skło­nić Francuzów do tego, żeby zanadto nie popuszczać cugli rządowi w Angers, a naj­ważniejsze: “Co to są sprawy wewnętrzne, jeżeli jest się za granicą? (s. 158-159). Pyta­nie nie pozbawione logiki, na które odpowiedzią mógłby być przykład stanowczości i wypływającej z niej stosunkowo dużej niezależności polityki autorytatywnego de Gaullea, którego jednak ani w Polsce, ani we Francji nie nazywa się dyktatorem.

95

Książka Yvesa Beauvois5 przyczyni się może do zdania sobie wreszcie sprawy z nieodzownej potrzeby przemyślenia, bez kompleksów i uprzedzeń, historii stosun­ków polsko-francuskich, nad którymi stale ciążą dawne stereotypy, przekazywane z jednego pokolenia na drugie, z ogromną szkodą dla trwałych więzi, jakie łączą znaczną część społeczeństw obu krajów, czego nie powinno się mieszać ze stosunkami w dzie­dzinie politycznej i z nieprzerwanie odtwarzanymi mitami, które prawdzie historycz­nej służyć nie mogą.


5 Książka ta, z częściową zmianą tekstu i wyeliminowaniem fragmentów w rodzaju tych, o jakich jest mowa wyżej, została wydana w przekładzie na język polski w Krakowie w 1991 roku. Czytelnik francuski, a dla niego była przecież głównie przeznaczona, otrzymał jednak książkę, która nie przysłuży się bezstronnemu poznaniu naszych dziejów.

96

GENERAŁ SOSNKOWSKI O POSTAWIE FRANCUZÓW WOBEC EWAKUACJI WOJSKA POLSKIEGO DO ANGLII W CZERWCU 1940 ROKU*

W archiwum generała Kazimierza Sosnkowskiego, które znajduje się obec­nie w zbiorach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, znaj­duje się teczka z kopią raportu generała o ewakuacji wojska z Francji w 1940 roku. Raport ten, z datą 5 lipca 1940, napisał Sosnkowski w Londynie, dwa tygodnie po przyjeździe do Anglii, a więc za świeżej pamięci o ostatnich wypadkach.

14 czerwca, w dniu zajęcia przez Niemców Paryża, rząd polski opuścił pośpiesznie Angers i udał się do Libourne, miasteczka w pobliżu Bordeaux, do którego dzień później wycofał się rząd francuski. Generał Sosnkowski zamierzał, jak podaje w swoim raporcie, opuścić Angers dopiero 17 czerwca, ale w nocy 15 czerwca otrzymał telefo­nicznie zlecenie od prezydenta Raczkiewicza, żeby wyjechał niezwłocznie do Libour­ne, gdzie dotarł nazajutrz rano.

Następne dwa dni zeszły na naradach i dyskusjach o ewakuacji. Prezydent Racz-kiewicz, po 24 godzinach czekania w porcie Le Verdon, odpłynął na pokładzie krą­żownika brytyjskiego w nocy z 18 na 19 czerwca. 18 czerwca generał Sikorski, przed odlotem do Londynu, powierzył generałowi Sosnkowskiemu kierownictwo nad ewa­kuacją wojska do Wielkiej Brytanii.

Za najpilniejsze swoje zadanie - pisze Sosnkowski - uznałem poczynienie prób u Rządu francuskiego wydostania statków na cele ewakuacji. Około godziny 16-tej (18 czerwca) przy­jechał gen. Denain2 i oświadczył mi bez obsłonek:

a) że jeżeli w warunkach rozejmu będą warunki dotyczące wojska polskiego. Rząd fran­cuski nie będzie miał możności oprzeć się tym warunkom,

b) że nie ma chwili do stracenia, wobec czego daje mi radę, bym przystąpił niezwłocznie do zakupywania statków, ewentualnie nawet za złoto. Odpowiedziałem gen. Denain bardzo mocno:

a) że rada kupienia statków jest śmieszna, gdyż nie mamy ani złota, ani pieniędzy, ani czasu na podobną procedurę;

b) że nie mogę uwierzyć w to, że Rząd francuski, zapomniawszy o honorze żołnierskim, mógł wydać Niemcom wojsko polskie, które spełniało zawsze i spełnia do końca swój obo­wiązek względem sprzymierzonej Francji.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 81, ss. 190-194. Dla uzupełnienia tego tema­tu zob. polemiczne listy do redakcji: S. Babińskiego i T. Wyrwy, zamieszczone w nr 82/1987 “Zeszytów Historycznych", ss. 226-229, które nie są tutaj przedrukowane.

Biblioteka Ossolineum we Wrocławiu, Archiwum generała Sosnkowskiego, teczka nr 223/ /84.

2 Gen. Victor Denain był szefem wojskowej misji francuskiej przy rządzie polskim we Francji.

97

Gen. Denain bardzo zażenowany oświadczył gotowość towarzyszenia mi do Bordeaux, dokąd niezwłocznie udaliśmy się samochodem. W ciągu niespełna trzech godzin przepro­wadziłem w towarzystwie gen. Denain rozmowy z marszałkiem Petain, gen. Weygand i ad­mirałem Darlan. Marszałek Petain zrobił na mnie wrażenie złamanego, zniedołężniałego starca. Powiadomiony o celu mej wizyty, upoważnił mnie do przeprowadzenia rozmowy technicznej z admirałem Darlan w sprawie ewakuacji wojska polskiego. W toku rozmowy oświadczył w sposób niezrozumiały dla mnie, że zaproponował Niemcom nie rozejm, lecz natychmiastowe wszczęcie rokowań pokojowych (czemu późniejsze a tak rychłe fakty za­przeczyły). Podczas mego pobytu w gabinecie Marszałka przyniesiono mu pismo od Pre­miera Sikorskiego. Petain, nie czytając go, prosił o przekazanie jego pozdrowienia generało­wi Sikorskiemu.

Generał Weygand uczynił na mnie wrażenie człowieka panującego nad sobą wysiłkiem woli. Był to jednak jak gdyby całkiem inny człowiek od Weyganda, znanego mi dobrze z lat dawnych. Mówił z trudem; zachowanie się jego było jak gdyby przymusowe i nienaturalne. Wydawało mi się, że mam do czynienia z człowiekiem złamanym psychicznie i zakłopota­nym moralnie w stosunku do mnie.

Sprawę rozmowy z Darlanem załatwiłem analogicznie jak u marszałka Petaina - specjal­nie zaś prosiłem gen. Weyganda o zezwolenie na utrzymanie radiostacji, której zwinięcie nakazały lokalne władze francuskie. Uzyskałem takie zezwolenie na piśmie ważne na prze­ciąg 24 godzin. Dało mi to możność nawiązania w okresie najkrytyczniejszym intensywnej łączności z Londynem. W toku rozmowy na temat ewakuacji gen. Weygand użył określenia, że trzeba się spieszyć, gdyż sytuacja jest tego rodzaju, że “godziny się liczą".

W rozmowie z admirałem Darlanem powołałem się na upoważnienie ze strony marszał­ka Petaina i generała Weyganda, dałem elementy planu ewakuacji, podając porty i ilość ludzi do załadowania w każdym porcie. Prosiłem o pośpiech, cytując pod tym względem słowa gen. Weyganda. Admirał Darlan przy mnie przetelefonował wszystkie elementy sze­fowi sztabu marynarki, zlecając mu niezwłocznie przestudiowanie zagadnienia. Mnie obie­cał udzielić odpowiedzi w ciągu nocy lub najpóźniej do 10-tej rano dnia 19-go. Poinformo­wał mnie, że są w Bordeaux torpedowce angielskie i doradzał niezwłoczne zwrócenie się do ambasadora angielskiego przy Rządzie francuskim o miejsce dla Polaków na tych okrętach. Rada powyższa wzbudziła we mnie wątpliwości co do szczerości obietnicy pomocy francu­skiej.

[...] Po powrocie do Libourne wysłałem niezwłocznie depeszę do Londynu, wyrażając wątpliwość w szczerość obietnic francuskich i przekonanie, że jedynie pomoc angielska może rozwiązać zagadnienie ewakuacji.

Od rana 19-go zaczęły się szerzyć objawy niepokojące. Wezwano nas do niezwłocznego opróżnienia gmachu podprefektury. Zaczęto szykany i utrudnienia w zakresie połączeń te­lefonicznych. Zaczęły napływać wiadomości o hamowaniu poruszeń wojsk przez władze fran­cuskie, o wstrzymaniu transportów kolejowych pod pretekstem braku węgla, parowozów itd. Zapowiedziana odpowiedź od admirała Darlana nie nadeszła ani w ciągu nocy, ani o godzinie 10-tej rano, ani w ciągu dnia. W późnych godzinach popołudniowych zjawił się oficer łącznikowy z Misji Francuskiej i nieprzyjemnym, a nawet aroganckim tonem oświad­czył, że Francuzi statków nie mają, że może dnia następnego będą mogli cośkolwiek w tej sprawie powiedzieć itd. Komandora Korytowskiego, którego wysłałem do admiralicji fran­cuskiej przyspieszając odpowiedź, przyjęto zgoła niegościnnie. Nieco później przyszło awizo możliwości odpowiedzi dopiero po pięciu czy sześciu dniach. Generał Denain nie dał dalszego znaku życia. W ciągu dnia powziąłem przekonanie, że sytuacja jest groźna, że Rząd francuski pragnie unieruchomić wojsko polskie i nie dopuścić do wyjazdu z Francji [zdanie podkreślone w raporcie - T. W.].

[...]Dwa samoloty komunikacyjne, pozostawione przez Francuzów w Merignac na cele ewakuacyjne Rządu, zostały nam odebrane w chwili, gdy została już skierowana na lotnisko część Rady Narodowej z prezesem Mikołajczykiem na czele.

Wieczorem dnia 19-go przyszło zawiadomienie o ewakuacji Libourne i o montowaniu na rzece Dordogne nowej linii obronnej. Nakaz ewakuacji dotyczył zarówno francuskich jak i polskich instytucji wojskowych. Wybrałem jako nowe m. p. miasteczko Langon 30 km na

98

południe od Libourne i wydałem zarządzenie skierowania tam ciężkiego eszelonu sztabu, sam postanowiłem pozostać w Libourne jak najdłużej wraz z generałem Kukielem i Modelskim oraz ze sztabem ścisłym.

Od dnia 20 rano sytuacja zaczęła się polepszać. Oddziały skupione w La Rochelle wymu­siły sobie wejście do portu pomimo oporu oddziału angielskiego w liczbie około 5.000 ludzi. Od Wodza Naczelnego z Londynu nadeszły w ciągu nocy dobre wiadomości o uzyskaniu pomocy angielskiej. Zatrzymane transporty kolejowe Francuzi zdecydowali się uruchomić. Ich zachowanie w ogóle stało się przychylniejsze i grzeczniejsze. Udało się nawiązać łącz­ność ze wszystkimi bez mała oddziałami naszymi i skierować je celowo do wyznaczonych portów.

Prof. minister Kot, zakończywszy swoją pracę w Libourne, w porozumieniu ze mną od­jechał przez Lourdes do Bayonne, pokierować dalszymi etapami ewakuacji cywilnej. Oko­ło południa 20 utrwaliłem się w przekonaniu, że kryzys minął i że sytuację należy uważać za opanowaną. Około godziny 8-ej wieczorem przybył do Libourne Wódz Naczelny. Dnia 21-go rano wraz z grupą oficerów sztabu odlecieliśmy do Anglii. Zakończyć muszę następu­jącymi stwierdzeniami prawdy historycznej:

1) Francuzi nic nie zrobili, aby pomóc w ewakuacji wojsk polskich, przeciwnie, utrud­niali ją celowo. Jestem przekonany, że Rząd w Bordeaux był zdecydowany wydać wojska polskie Niemcom, o ile by tego w warunkach swoich zażądali. Mam na myśli przede wszyst­kim politycznych ministrów, którzy zdobyli w gabinecie wpływ decydujący; nie mógł, a może i nie chciał im się oprzeć ani marszałek Petain, ani generał Weygand, utraciwszy w znacznej mierze na skutek klęski militarnej odporność duchową i powagę osobistą. Jak również jasne jest, że Rząd w Bordeaux nie chciał narazić się Niemcom przez udzielenie wyraźnej pomocy Polakom, prawdopodobnie miał nadzieję, że przez nieudzielenie tej po­mocy wytarguje lepsze dla siebie warunki.

Stwierdzić trzeba, iż pomimo że porty atlantyckie w Bretanii były zawalone statkami francuskimi (w samym Le Verdon było ich podobno około 40), ani jeden statek [ostatnie trzy słowa są podkreślone - T. W.] francuski nie został oddany na cele ewakuacji Polaków. Obietnice udzielone mi przez Petaina, Weyganda i Darlana okazały się nieszczerą grą.

2) Uratowanie resztek wojska polskiego z Francji należy w pierwszym rzędzie zawdzię­czać pomocy angielskiej wyjednanej przez generała Sikorskiego w Londynie - w drugim rzędzie czysto przypadkowemu, szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, że Niemcy - pomimo braku wszelkiego oporu ze strony Francuzów - zwolnili z własnej woli tempo poruszania się po przekroczeniu Loary.

Ustępy sprawozdania dotyczące postępowania Rządu w Bordeaux mają na celu jedynie ustalenie prawdy historycznej. Jestem natomiast zwolennikiem kontynuowania, o ile to od nas zależy, polityki przyjaznej względem Francji. Dałem pod tym względem wyraz swemu przekonaniu, proponując wykreślenie z radiowego publicznego przemówienia premiera wszystkich ustępów krytycznych i drastycznych dotyczących Francji, jej armii i przyczyn katastrofy.

Po odlocie Sosnkowskiego do Anglii 21 czerwca ewakuacja wojska powierzona została gen. Kukielowi, a urzędników i ludności cywilnej prof. Kotowi, zgodnie wła­ściwie z uprzednio istniejącym stanem rzeczy, gdyż gen. Sosnkowski zachował dla siebie “ogólną koordynację całości", tak jak sam to zaznaczył w raporcie. Ewakuacja zakończyła się 25 czerwca wraz z odpłynięciem gen. Kukiela do Anglii z Saint-Jean-de-Luz - portu, w którym dwa dni wcześniej zaokrętował się również prof. Kot.

Winę za spóźnioną i chaotyczną ewakuację - która spowodowała zaprzepaszcze­nie większości wojska polskiego, rozgoryczenie ludności cywilnej oraz zniszczenie archiwów, niezbędnych do wiarygodnego odtworzenia dziejów rządu polskiego we Francji - ponoszą w dużej mierze sami Polacy, o czym dość często zapomina się, kry­tykując Francuzów. Skutki wadliwej ewakuacji były, jak wiadomo, poddane ostrej krytyce

9

9i stanowiły w Londynie jeden z głównych powodów tzw. przesilenia lipcowego z 1940 roku, z którego jednak nie chciano wyciągnąć odpowiednich wniosków i wszyst­ko potoczyło się znowu po staremu.

WIZJA NIEPODLEGŁEJ POLSKI W PRASIE EMIGRACYJNEJ WE FRANCJI 1939-1940*

Wszystkie czasopisma emigracyjne we Francji, jakie powstały po klęsce pań­stwa polskiego, pasjonowały się przeważnie tymi samymi tematami, do których podchodzono różnie w zależności od orientacji politycznej czaso­pisma i autorów. Do najważniejszych tematów, stanowiących punkt wyjścia dyskusji i polemik, należały przede wszystkim dociekania przyczyn przegranej kampanii wrze­śniowej 1939 roku oraz próby, jeżeli nie wypracowania, to przynajmniej określenia ram przyszłej Polski.

Jak pisał wówczas Stanisław Mackiewicz w pierwszym numerze redagowanego przez siebie “Słowa": “Musimy stworzyć ideologię dla przyszłego państwa polskiego. Potrzebna jest ku temu współpraca raczej wizjonerów, niż urzędników. Takiej rzeczy jak ideologia nie stworzy żaden urząd... stworzyć ją mogą tylko duchy pióra wolne"1. A głos zabierali wtedy zarówno poeci i literaci, jak pisarze i publicyści. Były to głosy krytyki, goryczy, ale też nadziei na zwycięstwo i zbudowanie pomyślnej przyszłości. Podczas tego kilkumiesięcznego okresu, ni to pokoju ni to wojny, nie tyle upajano się abstrakcyjnie wydumaną wizją niepodległej Polski, ile raczej usiłowano naszkicować kontury tej wizji w świetle potrzeb naszego kraju i w kontekście radykalnych prze­mian, jakie wyczuwano wraz z nadchodzącą w Europie nową epoką.

Niezbędny jednak był powrót myślą do przeszłości, wyciągnięcie nauki z tego, co było zarówno w dobrym, jak i złym znaczeniu. Trudno oczywiście było i jest pochwa­lać patologiczne “polowanie na czarownice" i szukanie winnych klęski, przeważnie nie tam, gdzie należało, co w dużym stopniu przysłaniało trzeźwość myślenia i odsu­wało na dalszy plan żywotne problemy Polski i Europy. Prasa odegrała tutaj bardzo dużą rolę: jątrzyła, ale i budziła refleksje. Z braku instytucji parlamentarnych lub innych2 o szerszym wpływie czasopisma emigracyjne tym większe miały znaczenie, dając uchodźstwu wojennemu jedyną prawie możliwość wyrażania swoich poglądów.

Wagę prasy podkreślił m. in. prezydent Raczkiewicz w życzeniach pomyślnego rozwoju, przysłanych do redakcji pierwszego numeru “Głosu Polski", w których pi­sał: “Prasa polska, tak ciężko doświadczonego narodu ...ma przed sobą zadanie może większe niż kiedykolwiek"3. W pierwszym zaś numerze “Słowa" jego naczelny redaktor


* Pierwodruk: Polskie środowisko twórcze na emigracji we Francji. Wrzesień 1939 - czerwiec 1940. Pod red. M. Tymowskiego. Ośrodek Cywilizacji Polskiej - Sorbona, Warszawa 1995, ss. 13-27.

Cat (S. Mackiewicz), Przeszłć i przyszłć w: “Słowo" (Paryż), 21 stycznia 1940, s. 1.

2 Rada Narodowa Rzeczypospolitej Polskiej, powołana w grudniu 1939 roku przez prezy­denta Władysława Raczkiewicza, nie mogła mieć większego zasięgu opiniotwórczego.

3 “Głos Polski". 28 listopada 1939, s. 3.

101

oznajmił: “Nie dążymy, broń Boże, do jedności ani do jednomyślności. Nie chce­my nic uzgadniać, heblować, kastrować... Niech się tu wypowiadają chociażby prze­ciwnicy nasi, ale mający coś do powiedzenia"4.

Wydawnictwo innego czasopisma, również w pierwszym numerze, tak m. in. okre­śliło swoje credo: “Zmierzamy do przygotowania takiego gruntu wśród polskiej emi­gracji, na którym by zasiane ziarna wzajemnej, obywatelskiej współpracy mogły rozkiełkować w zbiorowym życiu przyszłej Polski [...] Walka o nową Polskę tym bardziej będzie pełna poświęcenia, im bardziej niezachwiana stanie się wiara nasza w wylecze­nie własnych schorzeń"5.

W dyskusjach i polemikach kładziono przeważnie nacisk na fakt, że droga do niepodległości Polski prowadzi nie tylko przez zwycięstwo militarne, lecz równocze­śnie przez odrodzenie społeczeństwa, a zabezpieczenie tej niepodległości będzie zale­żeć od wspólnie wypracowanej wizji przyszłości, stąd paląca potrzeba wydobycia się z psychicznego porażenia klęską wrześniową i trzeźwej oceny sytuacji pod każdym względem. Polska poniosła klęskę, “mogło być inaczej", ale trzeba pamiętać - o czym pisał Ignacy Matuszewski - że “jest w tej klęsce większa jeszcze gorycz. Jest własna nieumiejętność wynikła z zawstydzającego poziomu myślenia społecznego"6.

Naszą politykę - zwracał uwagę generał Lucjan Żeligowski - “charakteryzuje płytkość. Z przeszłości pamiętamy dobrze daty, lecz nie lubimy zagłębiać się w samą treść dziejów [...] Wiemy, co powiedział jeden czy drugi karzeł polityczny, lecz nie pamięta­my, co mówił Mickiewicz, Krasiński, Hoene Wroński, Artur Górski i szereg innych myślicieli"7. Odrodzona Polska w 1918 roku znalazła się w gronie państw suweren­nych z całym bagażem przeszłości, z którego nie wszystko było już aktualne na przy­stanku “niepodległość". Zbyt wiele pozostało z psychicznych cech narodu wychowa­nego w niewoli. Z okresu niewoli przejęliśmy, co przypominał inny autor, traktowa­nie ojczyzny “jak ideał abstrakcyjny, jak nietykalną świętość, do której modliliśmy się i dla której gotowi byliśmy ponosić wszelkie ofiary, lecz której realnie nie widziały nasze oczy". Ułatwiło to “żerowanie na idealizmie narodu, stanowiące pokrywkę [...] dla biurokratycznych klik, które same zaczynały już wierzyć w prawdziwość szerzo­nej przez siebie frazeologii"8.

Do fatalnych błędów w obcowaniu z innymi w okresie międzywojennym trzeba zaliczyć to, że byliśmy “demokratami <w górę>, to znaczy w stosunku do tych, którzy z tytułu swej pozycji socjalnej, majątkowej, urzędowej, stali wyżej od nas. Patrząc na­tomiast <w dół> zachowaliśmy cały bagaż snobistyczno-staroszlacheckich nawyków, wielkopańskich gestów, zarozumiałości i nonszalancji"9.

W artykule pod dość znamiennym tytułem Spowiedź z... cudzych grzechów autor pisze, że na emigracji, gdzie - w przeciwieństwie do sytuacji w Polsce - można jeszcze mówić głośno, “wszyscy niemal odbywają spowiedź. Mówią o błędach, o ciężkich winach,


4 S. Mackiewicz, “Słowo", 21 stycznia 1940, s. 1.

5 “Jutro Polski" (Paryż) z 10 kwietnia 1940, s. 1.

6I. Matuszewski, Granice Europy w: “Słowo", 21 stycznia 1940, s. 1

7 L. Żeligowski, O ideę słowiańską w: “Słowo", 28 kwietnia 1940, s. 1.

8 O nowy styl polskiej rzeczywistości, bez nazwiska autora, w rubryce “Wczoraj- jutro" w: “Głos Polski", 28 grudnia 1939, s. 3.

9 Dramat naszej nieatrakcyjności, w rubryce “Wczoraj i dziś" w: “Głos Polski", 5 grudnia 1939, s. 3.

102

o śmiertelnych grzechach. Spowiedź publiczna i powszechna. Jest tylko jedno <ale>: wszyscy spowiadają się z... cudzych grzechów [...] Wszyscy włożyli przepaskę na oczy... Skoro jednak każdy spowiedź czyni, to niech pomyśli także i o własnych grze­chach. Tylko taka spowiedź może stać się czynnikiem duchowej przemiany i oczysz­czenia. Wszystko inne trąci - świętoszkostwem"10. Jakże aktualne są to słowa i dzisiaj, zarówno w odniesieniu do rodaków w kraju, jak i na emigracji, gdzie prawie wszyscy biją się w cudze piersi i spowiadają z nie swoich grzechów.

Mówienie o atmosferze na emigracji jest niezbędne do lepszego zrozumienia tła, na jakim powstawała wizja Polski niepodległej, co z kolei warunkowało później moż­liwości, lub ich brak, prób urzeczywistnienia tej wizji, tworzonej przez tych, którzy potrafili i chcieli patrzeć w przyszłość i widzieć potrzeby kraju nierozerwalnie złączo­ne z potrzebami Europy. Każda emigracja demoralizuje, jest ciężką próbą życia, ale -jak pisał Stanisław Mackiewicz - Polacy potrafili niegdyś na emigracji “tworzyć pięk­ne wizje przyszłości. Byłoby dziś bardzo źle, abyśmy zaczynali od idealizowania prze­szłości, od zamykania oczu na błędy, od chwalenia i od rozgrzeszania siebie. A jednak musimy mieć przed oczyma wizję wielkości. Polska nie może istnieć jako państwo małe, musi być państwem wielkim"11.

Przysłowiową kulą u nogi w marszu ku wielkości Polski było zjawisko, o którym pisano wówczas w prasie, że pomimo wstrząsu moralnego, jaki wywołała tragedia wrze­śniowa, charaktery rodaków na emigracji nie zmieniły się na lepsze i choroby nabyte w Polsce coraz głębiej zapuszczają swe korzenie w nasze dusze: “Protekcjonalizm, zakłamywanie się, ambicyjki osobiste, lizusostwo oraz stawianie na pierwszym miej­scu swoich osobistych spraw, bez względu na dobro interesów ogólnych, napotykamy tutaj na każdym kroku". Odbudowę Polski w przyszłości będą mogli dokonać “tylko ludzie o silnych i zdrowych charakterach. Dla egoistów i kombinatorów miejsca tam nie będzie"12.

Na łamach innego czasopisma redakcja pisze o wspólnym losie gnębionych przez okupanta rodaków, który ich zespala we wspólnych potrzebach i wspólnej nadziei zwycięstwa. Redakcja stawia pod znakiem zapytania to, czy na emigracji doszło do podobnej wspólnoty. “W kraju nacisk zewnętrzny dokonał przewartościowania warto­ści (sic!) [...]. Tu na emigracji nie ma nacisku, rolę jego spełniać więc winna zwielo­krotniona dyscyplina wewnętrzna. Od siebie samego trzeba zaczynać, od siebie przede wszystkim żądać, z własnej duszy nasamprzód wymiatać, co w niej było rodem z ni­zin. Kiedyś, gdy wrócimy, zapytają nas oni (w Polsce) [...] jak żyliśmy i co uczyniliśmy ze sposobności, które nam były dane. Zapytają: coście przezwyciężyli? Może to być groźne pytanie"13.

W organie socjalistów polskich Adam Ciołkosz, pisząc o obowiązkach emigracji wojennej, podkreślał, że “przede wszystkim musimy bezustannie troszczyć się o to, by rytm myśli kraju i emigracji był jednolity". Emigracja musi pogodzić się z ko­niecznością podporządkowania się krajowi, do którego należeć będą ostateczne decyzje.


10 Bez podpisu: Spowiedź s... cudzych grzechów, w: ““Czarno na Białem" (Paryż) z 1 lutego 1940,s. 2.

11 S. Mackiewicz, Dmowski i neo-Dmowski w: “Słowo", 28 stycznia 1940, s. 2.

12 Bemi, Leczmy nasze charaktery, w rubryce “Dyskusje" w: “Głos Polski", 1 marca 1940, s. 4.

13 My i oni w: “Czarno na Białem", 10 lutego 1940, s. 1.

103

Ona jednak “musi przygotować głos Polski przy ustalaniu warunków bytu powo­jennej, przyszłej Europy"14. Jeżeli emigracja ta, zwracał uwagę Aleksander Hertz, “ma spełniać swe zadanie łącznikowe, to musi myśleć po europejsku, w kategoriach po­wstającej europejskiej wspólnoty"15.

Zespolenie wysiłków i jednomyślność emigracji z krajem - o czym pisał z kolei Tytus Filipowicz - winny być dokonane zawczasu przez systematyczne współdziała­nie rządu ze społeczeństwem, z wszystkimi jego prądami i przy współpracy wszyst­kich obywateli, bez różnicy ich orientacji politycznej i ich wyznania. W ten tylko sposób “będzie mogło być dokonane pokierowanie mentalnością mas w przyszłym momencie jednocześnie najpiękniejszym i najtrudniejszym, gdy emigracja powróci do kraju. Bo wówczas będzie chodziło o załamanie wpływów Moskwy, która nie zanie­dba niczego, by chwila klęski Niemiec stała się świadkiem triumfu myśli sowieckiej"16.

Były to prorocze słowa, gdyż jak się okazało po wojnie, triumf - jeżeli nie myśli, to armii sowieckiej - załamał opór społeczeństwa polskiego, zupełnie nie przygotowa­nego na taki bieg wypadków. Przywódcom polskim zabrakło poczucia rzeczywistości i wypracowania wizji tego, co można było i należało dojrzeć i przewidzieć. Przez kil­kadziesiąt następnych lat słowo “niepodległość" było i jest maglowane na wszystkie możliwe sposoby i wyszła teraz wymiętoszona z politycznego magla niepodległość, raczej już tylko z nazwy, niepodobna do tego, co pojęcie to winno oznaczać.

Mówiąc o niepodległości, trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę z ogromnej ewolucji, jaka dokonała się w świecie od okresu drugiej wojny światowej, która miała i ma swoje reperkusje odnośnie do pojęć niepodległości i suwerenności, co zresztą jest odrębnym tematem. Ujmując problem jak najbardziej ogólnie, można powiedzieć, że bez niepodległości obywatele danego państwa nie mogą cieszyć się wolnością, a ich państwo suwerennością, nie zapominając, że ta ostatnia jest obecnie coraz bardziej ograniczana na rzecz szerzej pojętych wspólnot. W latach czterdziestych Albert Camus potwierdził, że w ostatnim półwieczu “świat większej uległ zmianie niż przedtem w ciągu dwóch stuleci"17. Od napisania tych słów minęło znowu drugie prawie pół­wiecze. Niepodległość różnie jest teraz interpretowana. Pomimo zmiany systemu war­tości w sferze politycznych spekulacji, niepodległość zapewniała i zapewnia, tak daw­niej jak i dziś, niezależność państwa, jego władz naczelnych, od czynników obcych.

Utrata przez Polskę niepodległości w 1939 roku rozbudziła niespotykany dotych­czas w naszych dziejach powszechny pęd społeczeństwa do jej odzyskania. Pisał o tym Wacław Grzybowski w lutym 1940 roku: “Nigdy może w historii niezłomna wola nie­podległości nie władała Polską tak mocno i tak bezwzględnie. Przez tyle wieków i dziesięcioleci była ta wola aktem wiary i służby nielicznych, dziś ogarnęła niemal powszechność. Zrozumiano, że wolność państwa jest prawdziwą siłą"8.

Odzyskanie niepodległości widziano nie tylko w zwycięstwie militarnym, w materialnym pokonaniu wroga. Zofia Zaleska, członkini Rady Narodowej RP, przemawiając


14 “Wędrowiec" (pseudonim A. Ciołkosza), Nasz obowiązek wobec Kraju w: “Robotnik we Francji", 1 marca 1940, s. 1.

15 A. Hertz, O rewizje podstaw myślenia w: “Czarno na Białem", 10 stycznia 1940, s. 2.

16 T. Filipowicz, Wytyczne demokracji polskiej w: “Czarno na Białem”, 1 stycznia 1940, s. 1.

17 A. C3imus,Actuelles. Chronigues 1944-1948, Gallimard, Paryż 1950, s. 166.

18 W. Grzybowski, Niektóre elementy jutra Polski, w: “Słowo", 18 lutego 1940, s. 1

104

na jej posiedzeniu zwracała uwagę na to, że “straciliśmy wszystko w planie materialnym. Pozostało nam tylko to, czego żadna siła ludzka wyrwać nam nie zdoła: duch Narodu. Duch, w którym zawarte są wszystkie cnoty, cała historyczna przeszłość i w których, jak zboże w ziarnie utajone, leży nasza przyszłość. Byłoby zbrodnią wo­bec przyszłości, zbrodnią wobec dzieci polskich, gdyby ta jedyna siła nasza nie została oczyszczona i wyniesiona na najwyższy szczyt. Dlatego tylko ona może powrócić nam niepodległość"19.

Zdawano sobie również sprawę, że zwycięstwo aliantów może Polskę wyzwolić, ale jej nie wydźwignie z wewnętrznych trudności i nie wypełni konkretną treścią jej życia, co będą jedynie mogli zrobić sami Polacy. Jeśli przeto - jak pisze Ignacy Matu­szewski - “ma być odniesione zwycięstwo, jeśli odbudowana ma być triumfująca Eu­ropa, jeśli straż na jej przednim szańcu ma objąć ponownie polska piechota, czekają nas dwie walki: jedna z przeciwnikiem, druga z samym sobą"20.

Kładzenie nacisku na przezwyciężenie własnych, wewnętrznych błędów i wad było tym bardziej potrzebne, że nie rezygnowano, wręcz odwrotnie, z dziejowej misji Pol­ski, do której - jak przestrzegał Wacław Bitner - “musimy żywi dorosnąć lub przy­szłość plunie nam w twarz z pogardą. Świat cały po tej wielkiej wojnie albo odrodzi się moralnie, odbuduje narodowe i międzynarodowe współżycie na zasadach solidarno­ści i sprawiedliwości - albo na zgliszczach i ruinach Europy zatriumfuje kult siły, kult bezprawia, kult nowoczesnego pogaństwa". Dziejową misję Polski autor widział w stwo­rzeniu “związków ludów od Morza Bałtyckiego po morze Czarne i Śródziemne, jako nieprzezwyciężoną zaporę przeciwko dwom imperializmom"21.

W rozmyślaniach nad historią Polski dwudziestolecia i zagubieniem jej misji dzie­jowej inny z kolei autor, cofając się w dalszą przeszłość, przypomina, że “tylko wów­czas byliśmy silni i potężni, gdyśmy jako państwo reprezentowali jakąś ideę". Po od­zyskaniu niepodległości w wyniku pierwszej wojny światowej przyjęliśmy gotowy, wypracowany wiekami i tradycją na Zachodzie ustrój i “zadowoleni z tej obcej fasady zewnętrznej, na której wypisaliśmy z dumą słowo <Polska>, spoczęliśmy na laurach. Tymczasem nasze wnętrze, w braku idei przewodniej, nie uległo tym przemianom, jakie narzucała nam nauka przeszłości i sytuacja geopolityczna". Polska powinna była szukać przyjaźni wśród narodów i państw położonych na szlaku międzymorza, cią­gnącym się od Bałtyku po Morze Czarne. “Mogliśmy w stosunkach do otaczających nas państw odegrać rolę jedynego ośrodka ideowego na całym obszarze międzymorza. Niestety, nie zdobyliśmy się na to. Nie mając idei, przestaliśmy być atrakcyjni"22.

Wstrząs, jaki wywołała wrześniowa klęska Polski i niebezpieczeństwo potęgi hi­tlerowskich Niemiec, uświadomił Europie wadliwość jej dotychczasowych struktur sojuszniczych i w ogóle międzynarodowej organizacji. Na łamach prasy Europy Za­chodniej był to jeden z często poruszanych tematów, związanych z poszukiwaniem


19 Z. Zaleska, Bez Ojczyzny nie można żyć. Przemówienie wygłoszone na posiedzeniu Rady Narodowej RP 14 marca 1940 roku. Zob. “Głos Polski", 18 marca 1940, s. 2.

20 I. Matuszewski, Tragiczna wolność-w: “Słowo", 28 stycznia 1940, s. 2.

21 W. Bitner, Misja Polski w: “Głos Polski", 6 grudnia 1939, s. 2

22 Dramat naszej nieatrakcyjności, op. cit., s. 3.

105

nowych form współpracy państw, celem zabezpieczenia pokoju po zakończeniu woj­ny. Chwalebną było rzeczą, że również i nasi publicyści włączyli się do dyskusji, o czym świadczą artykuły w prasie polskiej wydawanej wtedy we Francji. Dociekania dotyczące odbudowy powojennej Europy Polacy ześrodkowali wokół idei międzymo­rza, która w sumie stanowi dorobek polskiej myśli politycznej z wizją Polski i jej roli w Europie Środkowo-Wschodniej. Wypowiedzi autorów, których niżej przytaczam, dają ogólny pogląd o podejściu naszych publicystów do zagadnienia o którym mowa.

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że wszyscy autorzy, którzy zabierali na ten temat głos, zgodnym chórem potwierdzili potrzebę zorganizowania międzymorza pod egidą Polski. “Polska - pisał jeden z nich - musi stworzyć związek ludów od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne i Śródziemne, jako nieprzezwyciężoną zaporę przeciw­ko dwom imperializmom [...]. Idealizm chrześcijański przeciwko materializmowi po­gańskiemu - oto idea cementująca zbieżność politycznych interesów małych i śred­nich liczebnie ludów środkowej Europy [...] Trzeba stworzyć z Polski potęgę duchową i polityczną... Tylko wówczas Polska stworzy blok państw środkowo-europejskich i zapewni sobie i innym narodową i polityczną niezależność"23. Celem przyszłego po­koju - potwierdza Tytus Filipowicz - “winno być takie zorganizowanie Europy, które zapewniałoby pokój długiemu szeregowi pokoleń [...] Winna powstać Federacja Państw Słowiańskich Europy Środkowej, o którą mogłyby się oprzeć państwa niesłowiańskie"24.

Tak na łamach prasy, jak i w kontaktach osobistych uczyniono pierwsze kroki zbliżenia się do Litwinów, Czechów i Ukraińców. “W przyszłości - pisał Stanisław Mackiewicz - musimy stworzyć podstawy wolnej, swobodnej współpracy narodów polskiego i litewskiego dla obrony niepodległości i niezależności"25. W innym czaso­piśmie autor redakcyjnego artykułu na temat sytuacji Polski nawiązał do przemówie­nia, jakie wygłosił Urbszys, litewski minister spraw zagranicznych, który przypomniał - co podkreśliła też redakcja - że w ciągu wieków “oba narody były sąsiadami i powin­ny to pamiętać, że nadal nimi pozostaną w tej czy innej postaci. Rozsądek nakazuje więc starać się, aby stosunki sąsiedzkie kształtowały się nadal także w sposób pokojo­wy i oparte były na wzajemnym zaufaniu"26.

Na progu nowego 1940 roku, szefowie rządów i dowódcy armii Polski i Czecho­słowacji wymienili życzenia z zapewnieniem braterstwa broni polsko-czeskiego. W tym samym czasie otwarto wystawę sztuki czesko-polskiej. Z tej okazji Tadeusz Kiełpiński pisał: “Dwa narody spotykają się we wspólnym nieszczęściu... Najściślej­sza współpraca obu narodów mogłaby zapobiec nieszczęściu, które uderzając na Cze­chosłowację, musiało prędzej czy później uderzyć i w Polskę. Porozumienia tego nie osiągnięto przed wojną. Przychodzi ono dzisiaj [...], kiedy oba narody toczą rozpaczli­wą walkę o podstawowe prawo każdego społeczeństwa: prawo do życia. Ten fakt coraz bardziej utrwalającego się sojuszu polsko-czeskiego witamy z radością"27.

Inni autorzy do podobnych dochodzili wniosków. Jeden z nich pisał: “Zbliżamy się do Czechów, w przyszłości będziemy musieli iść z nimi razem. Nakazuje to rozum,


23 W. Bitner, Misja Polski, op. cit., s. 2

24 T. Filipowicz, Wytyczne demokracji polskiej, op. cit., s. 1

25 S. Mackiewicz, Polska, Litwa i przysć, w: “Głos Polski", 5 grudnia 1939, s. 3.

26 Zob. “Głos Polski", 12 stycznia 1940, s. 3.

27 T. Kiełpinski, Polska i Czechosłowacja, w: “Głos Polski", 14 stycznia 1940, s. 3.

106

nakazuje elementarny interes obu narodów. Doświadczenia dzisiejsze nie mogą ulec zapomnieniu"28. Na łamach tego samego czasopisma Jan Rembieliński potwierdzał, że w powojennej Europie “trwały związek i najściślejsze współdziałanie polsko-czechosłowackie jest już w tej chwili jedną z nielicznych rzeczy pewnych i jednomyślnie uznawanych"29.

Nie brak też było i przychylnych głosów samych Czechów. Hubert Ripka, mini­ster w rządzie czeskim na emigracji, zapewniał: “Celem naszym jest świadome rozwi­janie między naszymi współrodakami zainteresowania współpracą naszych obu naro­dów"30. Czeski działacz związków zawodowych, Jiri Stolz, pisał dwa tygodnie później: “Łączy nas (Czechów i Polaków) pokrewny język i wspólny wielki dorobek kultural­ny [...]. Winniśmy porozumieć się tu na emigracji [...] dążyć do stworzenia wspólnego programu naszej jedności"31.

Nie zapomniano też o Ukrainie, chociaż na ten temat wiele wypowiedzi nie było. Na łamach czasopisma “Czarno na Białem", w artykule Bolesława Dłuskiego czyta­my: “Zbieżność interesów narodowych Polski i Ukrainy jest duża [...]. Współżycie Kijowa i Warszawy może wytworzyć czynnik siły, potrzebny dla zabezpieczenia obu narodów przed niebezpieczeństwami, płynącymi z dorzecza Wołgi, ze stepów i lasów Eurazji [...]. Przeciwności polsko-czeskie należą, jak wszystkie tego rodzaju animo­zje powstałe na tle zatargów drugorzędnych i wspólnych błędów, do przeszłości[...]. Kolaboracja, w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Kijowa, Pragi i Warszawy może stać się doskonałym oparciem dla zrównoważenia presji płynących od wschodu i za­chodu"32.

Polska, zajmując centralne położenie w układzie Europy, “jest tym ogniskiem, wokoło którego siłą rzeczy muszą się skupić narody wolne, znajdujące się w podob­nym jak i my położeniu geograficznym". Autor miał na myśli Polskę, Czechosło­wację, państwa bałtyckie, Rumunię, Węgry i robił nawet aluzję do państw skandy­nawskich i bałkańskich, podkreślając, iż umiejętnie zorganizowana ich współpraca “leży nie tylko w interesie Rzeczypospolitej, ale także w najżywotniejszym interesie Europy"33.

Odnośnie do współpracy państw słowiańskich, stosunkowo dużo pisał o tym ge­nerał Lucjan Żeligowski. Wstępne rozważania na ten temat zaczął artykułem O ideę słowiańską, ogłoszonym w numerze “Głosu Polski", wydanym na Boże Narodzenie34, gdzie autor, w wigilię tych świąt, zastanawiał się “jaka może być dla nas nadzieja real­na, a jaka jest złudą". Przede wszystkim, podkreślał Żeligowski, “trzeba już skończyć z samoobłudą, wmawianiem sobie i innym, że nieszczęść naszych przyczyną są tylko nieprzyjazne okoliczności, sąsiedzi, wrogowie, sytuacja itp. Przyczyny tkwią także w nas... Mamy doskonałe pomysły, znakomite plany i zbawienne programy, ale nie


28 A. Kierski, w “Polska Walcząca", 16 marca 1940, s. 2.

29 J. Rembieliński, Po strasznej lekcji, w: “Polska Walcząca", 6-14 stycznia 1940, s. 34.

30 H. Ripka, Zagadnienie przyjaźni polsko-czeskiej w: “Głos Polski", 21 stycznia 1940, s. 2.

31 J. Stolz, Wspólnota zadań polskich i czeskich robotników w: “Robotnik we Francji", 1 lutego 1940,s. 1.

32 B. Dtuski, Problemy siły w Europie Środkowej. Dyskusje teoretyków w: “Czarno na Białem”, 1 marca 1940, s 4.

33 T. Kiełpiński, Siła Polski - bezpieczeństwem Europy w: “Głos Polski", 13 grudnia 1939, s. 3.

34 L. Żeligowski, O ideę słowiańską, w: “Głos Polski", 23-25 grudnia 1939, s. 2.

107

umiemy reform zacząć od siebie. A to jest warunkiem każdej istotnej przemiany, aby wzór narzucać nie innym, lecz sobie".

W następnym artykule Żeligowski ostro krytykuje panslawizm, który “zatruł du­sze słowiańskich narodów [...], a jednocześnie opóźnił odrodzenie prawdziwej i wiel­kiej Idei słowiańskiej [...] Dobrze się stało, że Polacy XIX wieku z obrzydzeniem się odwrócili od panslawizmu. Lecz stało się źle, że na jego miejsce nie wysunęli zdro­wej idei słowiańskiej [...] Mówimy, że tworzyliśmy przedmurze Chrystianizmu, że nieśliśmy pochodnie cywilizacji, żeśmy walczyli o wolność innych narodów. Tak, wszystko to było i nikt temu zaprzeczyć nie może. Niestety nie potrafiliśmy ocenić głębi tych wielkich ideałów i ograniczyliśmy się często do form powierzchownych. A co najgorsze, że nasze górne warstwy, goniąc za mirażem obcych ideałów, oderwały się od narodu. Zapomniały, że naród polski należy do rodziny ludów słowiańskich i że w tym jest zawarta największa jego treść [...]. Rząd obecny ma za zadanie nie tylko odzyskanie niepodległości, nie tylko stworzyć kontury nowej sprawiedliwości Polski, lecz także musi zejść z błędnych dróg przeszłości, na których zatraciliśmy instynkt naszej rasy"35.

Rozważania te Żeligowski zamknął artykułem, w którym potwierdza, że historią świata rządzą idee “które powstawały i padały jako skutki wielkich wstrząsów i wiel­kich ewolucji dziejowych. Taki wstrząs przeżywamy obecnie. Budzi on uśpione idee, wskazuje narodom ich błędy, zmusza do zawracania ze złej drogi". Dalej zastanawia­jąc się nad tym, jaka była przewodnia idea narodu polskiego, pisze: “Polska dążyła do niepodległości. Naród polski stworzył wielkie państwo, umiał go bronić i opierać się najeźdźcom [...] Tej idei niepodległości nikt kwestionować nie może [...]. Ale dla wiel­kiego narodu ona nie wystarcza... Jeżeli idea niepodległości była tylko taktyką, to jaka była strategia narodu polskiego? [...]. Nie było jednego zasadniczego ideału, do­okoła którego skupiały się wszystkie inne. Polska jest awangardą narodów słowiań­skich i sama skazała się na samotność [...]. Nowa Polska musi przewekslować się na nowe tory. Musi znowu stać się awangardą Słowian"36.

W tym samym numerze czasopisma jego redaktor naczelny Stanisław Mackiewicz pisze, że akceptuje ideę słowiańską gen. Żeligowskiego, odcinającego się stanow­czo od panslawizmu, ale uważa że “carski panslawizm i idealistyczne słowianofilstwo mieszkały niedaleko siebie", co grozi niebezpieczeństwem “włączenia nas z po­wrotem do systemu rosyjskiego". Mackiewicz zwraca uwagę, że “Polska jako chorąży słowiańszczyzny - zgoda. Polska likwidowana na rzecz Rosji... od tego chroń nas Boże"37.

Inny z kolei autor w otwartym liście do generała Żeligowskiego odrzuca zdecydo­wanie włączenie Rosji do słowiańskiej rodziny państw. Według niego Moskwa nie tylko nie może być brana pod uwagę jako partner porozumienia państw Europy Środ­kowej i wzajemnego ich współżycia kulturalnego, ale należy dążyć do osłabienia jej siły, niszczącej m. in. Ukrainę i Białoruś. W obecnej wojnie “nasz cel polityczny leży


35 L. Żeligowski, O ideę słowiańską. Cztery emigracje polityczne, w: “Słowo", 21 stycznia 1940, s. 2.

36 L. Żeligowski, O idee słowiańską. Polska awangardą Słowian w: “Słowo", 28 kwietnia 1940, s. 2.

37 S. Mackiewicz, Wilcze doły, tamże, s. 1.

108

w tym, by walka o cywilizację Zachodu podjęta z Niemcami uderzyła i w Rosję, by była zakończona jej podziałem na państwa narodowe"38.

Zgodne były natomiast opinie - i to też zawdzięczamy naszym publicystom - że niepodległość Polski i wspólnotę państw Europy Środkowo-Wschodniej, ściśle wiąza­no z losem całej Europy. “Sprawa nowego ustroju naszej części Europy - pisał An­drzej Kierski - łączy się jak najściślej ze sprawą nowego porządku w całej Europie"39. Przyszły pokój - zwracał uwagę Ludwig Rubel - “będzie albo pokojem opartym o wolność narodów, o prawo jednostek do myślenia i działania, albo też będzie to pokój niewoli narodów i ucisku jednostek. Demokracja lub totalizm to sens tej woj­ny... Rosja pozbawiła demokratyczny Zachód owoców zwycięstwa w 1918 roku. Tym razem już się to nie powtórzy"". A jednak stało się inaczej!

Dla zabezpieczenia pokoju w Europie - twierdził Herman Lieberman - “nie po­zostaje nic innego, jak trwały, na silnych podstawach organizacyjnych i dobrowolnie przyjętej karnej dyscyplinie międzynarodowej oparty sojusz federacyjny, obejmujący całą Europę... Ta wielka idea wisi w powietrzu i wciska się we wszystkie umysły. Trud­na ona jest do urzeczywistnienia - to prawda. Ale jeszcze trudniejszą rzeczą jest znosić ten bezmiar nędzy, cierpień, udręki, zniszczenia i krwi rozlewu, który spada na Euro­pę począwszy od 1914 roku i w dzisiejszej wojnie potęguje się do niesłychanych roz­miarów!....]. Jako cel wojny przyświeca nam wielka wspólnota europejska, w energicz­ne i skuteczne sankcje wyposażona i na żelaznej organizacji oparta"41.

Na łamach wszystkich czasopism emigracyjnych ciągle przypominano, że tocząca się wojna, bez względu nawet na motywy, jakimi kierowali się jej uczestnicy, jest przede wszystkim “walką o ideały, walką o wolność i prawo gromady i jednostki, o zasady moralne, mające ich bytem rządzić. Zmaganie się na śmierć i życie tych idei i zasad, które stanowią o wspólnocie kultury zachodniej, z pochodem barbarzyńców, niszczy­cielskim i okrutnym. Idea Nowej Europy, Europy ludów i ludzi wolnych jest integral­nie związana z celami tej wojny"42. Cały świat przeżywa ogromny wstrząs, a “stawką w tej wojnie jest przyszłość Europy jako całości, jako jednoty kulturalnej i politycz­nej... Jest to wojna o Europę i o kulturę europejską"43.

Procesy zmierzające do integracji poszczególnych państw w przyszłej wspólnocie europejskiej, musiały siłą rzeczy uwzględnić trudny do ustalenia zakres suwerenności tych państw. Jak pisał Lieberman: “Polacy będą do upadłego bronić swej suwerenno­ści, niezależności państwowej". Jednocześnie przypominał, że chcąc skutecznie tę su­werenność obronić, trzeba pamiętać, że “nie jesteśmy nieograniczonymi panami na­szej woli, że Polacy jako naród są członkami wielkiej rodziny, tysiącem nici material­nej i duchowej natury ze sobą powiązanych narodów, które wzajemnie swoje losy i swoją przyszłość w poszukiwaniu sprawiedliwości kształtują"44.


38 T. Orawski, List otwarty do generała Żeligowskiego w: “Czarno na Białem”, 10 maja 1940, s. 3.

39 A. Kierski, O co walczymy? w: “Polska Walcząca", 14 kwietnia 1940, s. 3.

40 1. Tyśmienicki (L. Rubel), Sens obecnej wojny w: “Polska Walcząca", 24-31 grudnia 1939, s. 20.

41 H. Lieberman, Federacja czy nacjonalizm wojujący w: “Robotnik we Francji", 12 maja 1940, s. 1.

42 Kotwicz (bez imienia), Dzień wiary w: “Czarno na Białem”, 1 maja 1940, s. 1.

43 A. Hertz, O rewizje podstaw myślenia w: “Czarno na Białem”, 10 stycznia 1940, s. 2.

44 H. Lieberman, Gdy do Kraju powrócimy... w: “Robotnik we Francji", 15 lutego 1940, s. 1.

109

Inny z kolei autor, podkreślając cenne wartości, jakie posiadała i posiada suwe­renność niezbędna do samodzielnego organizowania się państwa, zwraca jednocze­śnie uwagę na wypadki jej wynaturzenia, wyradzania się w samowolę. Dochodzi cza­sem do tego, że suwerenność staje się “usprawiedliwieniem ekspansyjnej chciwości i wszelkiego rodzaju warcholstwa międzynarodowego", gdzie zamiast prawa były kom­promisy, które można było bezkarnie ignorować. Idea federalizmu może położyć temu kres. “Trzeba bowiem dokonać scalenia w rozparcelowanym świecie państw"45.

W grę wchodziła nie tylko suwerenność państw, ale i zabezpieczenie niezależno­ści Europy Środkowo-Wschodniej, czy też Wschodniej - pojęcia dość luźne do ustale­nia, jeśli chodzi o tę część Europy - gdzie nie będzie mogło już być mowy, jak pisał Witold Leitgeber, o powrocie do “panowania nad nią wielkich imperiów. Ma ona pra­wo do samoistnego bytu. Dowodem tego jej historia i jej dorobek cywilizacyjny. Do­wodem tego wiara w swe siły i wola istnienia, poparta ofiarą krwi tylekroć bohatersko przelanej. Warunkiem jednak niezawisłości Europy Wschodniej jest, aby pozostawio­ną została sama sobie: Europa Wschodnia dla narodów ją zamieszkałych"46.

Położenie nacisku na niezawisłość Europy Wschodniej, stanowiącej ciągle pole rozgrywek politycznych mocarstw, nie negowało oczywiście wspólnoty cywilizacyjno-kulturowej Europy, której kryteria nie mogły się nigdy ograniczać do geograficz­nego położenia poszczególnych jej części. Aleksander Hertz przypominał wówczas, że “Europa istnieć może tylko jako całość", co jest do osiągnięcia przez powstanie nowe­go systemu organizacji Europy, którego trzonem byłyby: Francja i Anglia. System ten będzie wymagał “gruntownej rewizji wielu dotychczasowych pojęć... Nie do utrzyma­nia staje się idea absolutnej suwerenności państwowej, rewizji musi ulec koncepcja państwa narodowego [...] Wypadnie zrezygnować z wielu ambicji [...] W zamian za to odnajdziemy wielką rozszerzoną ojczyznę europejską".

Hertz był przekonany, że tocząca się wojna staje się punktem zwrotnym w dzie­jach Europy. Pomimo że w wojnie tej, jak zresztą w każdej innej, splatają się różne aspekty i cele, to jednak dominuje w niej aspekt ideologiczny. Wojna “ma odpowie­dzieć na pytanie: czy człowiek jako wolna jednostka będzie mógł żyć, będzie mógł tworzyć i rozwijać się, czy też stanie się niewolnikiem, najnędzniejszym z helotów?". Obecna wojna, kończy autor swój artykuł, “równa się wielkiej rewolucji, wielkiemu przewrotowi, z którego wyrasta nowa ojczyzna-Europa"47. Trzy tygodnie później kapitulowała Francja, czego nikt nie przewidywał, jak i tego, że nowa ojczyzna-Europa będzie się wykluwać dopiero za lat kilkadziesiąt, a dojrzeje - miejmy nadzieję - chyba dopiero kiedyś w XXI wieku.

Czytając dzisiaj pożółkłe i niejednokrotnie rozsypujące się, niestety, czasopisma z lat 1939/1940, przełomowego pod wieloma względami okresu, trzeba przyznać, że publicyści polscy dobrze wyczuli potrzeby nadchodzącej epoki i wielkich idei, jakie


45 M. Szerer, Pochód idei federacji w: “Czarno na Białem", 1 lutego 1940, s. 1.

46 W. Leitgeber, Europa Wschodnia a chwila obecna w: “Polska Walcząca - Żołnierz Polski na Obczyźnie", 11 lutego 1940, s. 3. Był to pierwszy numer po połączeniu dwu czasopism: “Polski Walczącej" i “Żołnierza Polskiego we Francji".

47 A. Hertz, God Save the King w: “Wiadomości Polskie", 26 maja 1940, s. 1.

110

winny jej przyświecać. W pierwszym numerze “Polski Walczącej" z 29 listopada 1939 roku redaktor naczelny January Grzędziński pisał: “Zdajemy sobie dobrze sprawę, że wielka idea nakłada wielkie na nas obowiązki"48. Miesiąc później gen. Żeligowski przy­pominał: “Pokolenie nasze musi zrozumieć, że los skazał je na jedną drogę: drogę twórczej i realnej pracy"49.

Z twórczą pracą różnie bywało na emigracji; zbyt często twórczość i realność po­dejmowanej pracy odmiennymi kroczyły drogami, co nie należy do rzadkości w na­szych dziejach, nie tylko emigracyjnych. Jak zwracał uwagę Stanisław Mackiewicz: “Emigracje nie wracają najczęściej do władzy. Ale emigracje czasami stwarzają ideolo­gię. Obyśmy umieli tego dokonać"50.

Po przedostaniu się naszego rządu i elity emigracyjnej do Wielkiej Brytanii twór­cza wizja powojennej Polski i Europy, dobrze zapoczątkowana na ziemi francuskiej, utonęła w oparach londyńskiej mgły, w politycznym tego słowa znaczeniu, z wielką szkodą dla rozwoju polskiej myśli politycznej i jej wkładu w ideologiczną wspólnotę Europy, co jednak należy do innego już rozdziału naszej historii.

Część tego opracowania, w zmienionej formie i treści oraz pod innym tytułem, została opublikowana na łamach innego czasopisma51, z którego przytaczam kilka końcowych fragmentów: Charakterystyczną cechą toczonych wówczas dyskusji i polemik było to, że dużą wagę przywiązywano do ugruntowania moralnej postawy społeczeństwa. Jeden z au­torów w swoich Rozmyślaniach emigranta pisał w marcu 1940 roku: “Wyobrażając so­bie, jaką będzie Polska przyszła, musimy oczywiście patrzeć nie na to, co my tu sobie na emigracji obliczamy czy marzymy, ale na to, co się dzieje w obu częściach okupacji (niemieckiej i sowieckiej). Czy więc Polska cierpiąca, Polska okupowana, przejdzie przez okres jakiegoś nowego mesjanizmu, by wyjść z tego okresu jako tworzycielka ustroju będącego odpowiednikiem jej przeżyć religijnych i tego demokratyzmu i soli­darności, które górują w kraju"52.

Na Zachodzie, (kilkadziesiąt lat później) w okresie Solidarności, wiele się o Pol­sce mówiło i pisało. Dzisiaj Wspólnota Europejska patrzy na nasz kraj raczej bokiem (było to pisane w 1992 roku, o czym Czytelnik winien pamiętać). Sami Polacy też niezbyt dobrze wiedzą, z której są strony Europy: z przodu, z tyłu, czy w ogóle ich tam jeszcze widać, i czekają na peryferiach, aż ich “podwiozą" za dolary na Zachód.

Słyszy się, że Polska powraca do Europy, co spotyka się z jakże słusznym prote­stem papieża, że myśmy nigdy Europy nie opuścili: “nie musimy do niej wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy". Współuczestniczyliśmy w tworzeniu jej cywilizacji chrze­ścijańskiej i obecnie uczestniczymy również w jej kryzysie, z tym że dawniej byliśmy pomostem między Wschodem a Zachodem, a dzisiaj może być zdaje się mowa tylko o


48 J. Grzędziński w: “Polska Walcząca", 29 listopada 1939, s. 1.

49 L. Żeligowski, O ideę słowiańską w: “Głos Polski" z 23-25 grudnia 1939, s 2.

50 S. Mackiewicz w: “Słowo", 28 stycznia 1940, s. 2.

51 Zob. Idea federacji na łamach polskiej prasy emigracyjnej we Francji 1939-1940 w: “Pamiętnik Literacki", Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, 1992, t. XVII, ss. 149-156.

52 “Głos Polski", 26 marca 1940, s. 2.

111

jakimś rurociągu, przez który przepływają różne prądy, nie najlepszej przeważnie na­tury.

Idea zjednoczenia Europy jest stopniowo realizowana, z dużymi oporami, ale kon­sekwentnie. Brak jednak teraz aktywniejszego współudziału Polaków w urzeczywist­nianiu idei, które nasi pisarze lansowali w pierwszych miesiącach wojny. Red. Jerzy Giedroyc przypomina przy różnych okazjach, że rola Polski może być obecnie ogrom­na. “Jest koniunktura, jakiej nie mieliśmy od paruset lat. Mamy wszelkie dane, by przyczynić się do stabilizacji tej części Europy i być łącznikiem między Wschodem a Zachodem. Możemy też mieć wielki wpływ na procesy demokratyzacyjne w Rosji i na Ukrainie"53. Jerzy Giedroyc jest pesymistą, jeśli chodzi o wykorzystanie tej koniunk­tury. W dzisiejszym stanie rzeczy trudno się temu dziwić. Najpierw bowiem trzeba uporządkować sytuację we własnym kraju, a do tego wydaje się jeszcze daleko. Nie należy zwłaszcza zapominać, co podkreśla Jan Paweł II, że “najtragiczniejszym w skut­kach dziedzictwem komunizmu jest nie kryzys ekonomiczny, lecz kryzys etyczny"54, najtrudniejszy do przezwyciężenia w epoce powszechnej negacji duchowych wartości.


53 Zob. Rozmowa Krzysztofa Pomiana z Jerzym Giedroyciem w: “Kultura", 1992, nr 1-2, s. 90.

54 Zob. J. A. Ihnatowicz, Polski i Europy rachunek sumienia, w: “Znaki czasu" (Rzym-Warszawa), 1991, nr 23, s. 22.

112

STOSUNKI RZĄDU GENERAŁA SIKORSKIEGO Z RZĄDEM PETAINA*

Działalność rządu polskiego we Francji po kampanii wrześniowej 1939 roku z siedzibą najpierw w Paryżu, a później w Angers, jest w ogólnych zarysach znana. Mniej natomiast są znane, a często celowo przemilczane, stosunki rządu polskiego w Londynie po klęsce Francji w czerwcu 1940 roku z rządem w Vichy. Powszechnie, zgodnie z rzeczywistością, walczącą Francję utożsamia się z gen. de Gaullem, a z marszałkiem Petainem Francję pokonaną i kolaborującą z hitlerowskimi Niemcami. Wychodząc z logicznego założenia należałoby wnioskować, że rząd polski winien był dołożyć wszelkich starań, by zacieśnić stosunki z gen. de Gaullem przy jednoczesnym wrogim stosunku do rządu w Vichy. Tak jednak nie było, co stanowiło jeden z paradoksów w naszej historii z okresu drugiej wojny światowej.

Dla lepszego zrozumienia sytuacji trzeba przytoczyć kilka podstawowych faktów. Po zajęciu przez Niemców Paryża 14 czerwca 1940 roku następuje chaotyczna ewaku­acja rządu polskiego z Angers do Libourne, miasta w pobliżu Bordeaux. W nie mniej­szym chaosie wycofuje się do Bordeaux rząd francuski. Mowa jest o rozejmie. August Zaleski, minister spraw zagranicznych polskiego rządu, udaje się do premiera Paula Reynauda z zapytaniem, czy według niego należałoby, żeby “rząd polski szedł ślada­mi rządu francuskiego, czy też winien przedostać się na terytorium brytyjskie? Pauł Reynaud wypowiedział się za wyjazdem rządu polskiego do Anglii"*. Jak wiadomo, tak się też stało. 16 czerwca premier Reynaud podaje się do dymisji. Szefem rządu zostaje marszałek Petain, który 17 czerwca wygłasza słynne przemówienie radiowe, w którym oświadcza, że “trzeba zaniechać dalszej walki" i następnie, jako szef rządu, kapituluje.

W tym samym dniu gen. Sikorski rozmawia z marszałkiem Petainem i nazajutrz wysyła do niego list, w którym m. in. pisze, że “nieszczęście, jakie spada dziś na Fran­cję, czyni cięższym i straszniejszym nieszczęście Polski. Jeszcze jeden raz więcej wi­dzimy, do jakiego stopnia losy naszych krajów są związane i połączone"2. Następnie gen. Sikorski prosi o pomoc w zaokrętowaniu oddziałów armii polskiej, którą trzeba uratować, nie zdając sobie jednak chyba dokładnie sprawy, że na Francuzów nie moż­na już było liczyć3. W dalszym ciągu swojego listu gen. Sikorski nadmienia, że we


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 101, ss. 32-55. Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europe, Pologne, Dossier nr 910, s. 16.

2 AMAE. Tamże, ss. 19-22. Przekład tego listu z francuskiego znajduje się w książce: H. Batowski, Polska dyplomacja na obczyźnie 1939-1941, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, ss.296-298.

3 Zob. opracowanie: Gen. Sosnkowski o postawie Francuzów wobec ewakuacji....

113

Francji, oprócz zadomowionej od lat emigracji, znajduje się około dziesięciu tysięcy uchodźców, dla których prosi również o zapewnienie transportu; w związku z tym Feliks Frankowski, chargedaffaires, nawiąże kontakt z odpowiednim resortem władzy francuskiej.

Tutaj trzeba powrócić do sprawy stanowiska, jakie zajmował Feliks Frankow­ski. Przed wojną ambasadorem Polski w Paryżu był Juliusz Łukasiewicz, mianowa­ny na to stanowisko w lipcu 1936 roku. Po wybuchu wojny w 1939 roku ambasador Łukasiewicz energicznie domagał się wypowiedzenia przez Francję wojny Niemcom i pomocy dla walczącej Polski4, czym sympatii u Francuzów nie zyskał, ale - co waż­niejsze - wywiązał się najlepiej jak mógł z obowiązków wobec własnego kraju. Następnie odegrał czołową rolę w przekazaniu władzy prezydentowi Władysławowi Raczkiewiczowi, co było zasadniczym warunkiem zapewnienia ciągłości państwa polskiego.

Ambasador Łukasiewicz, piłsudczyk z przekonania, nie był dobrze widziany przez rząd Sikorskiego i został zwolniony z zajmowanego stanowiska 7 listopada 1939 roku. Skutek tego był taki, że ambasady RP w Paryżu nie obsadzono i do końca jej kierow­nictwo spoczywało w rękach charge daffaires, Feliksa Frankowskiego, ministra pełno­mocnego. W ten sposób usunięto ambasadora, który przed wojną uczestniczył w za­ciąganiu przez Francję zobowiązań wobec Polski, i zastąpiono go osobą, która niezu­pełnie odpowiadała potrzebom chwili.

Powracając do ewakuacji w czerwcu 1940 roku, personel ambasady RP znalazł się w Biarritz, skąd - za radą P. Charveriata, dyrektora politycznego francuskiego MSZ, jak pisze Frankowski w swoim raporcie5 - udał się do Hiszpanii, gdzie miał poczekać do wyjaśnienia sytuacji we Francji. Odmienną wersję od wersji Frankowskiego poda­je gen. Sosnkowski w swoim sprawozdaniu z datą 5 lipca 1940 roku, o ewakuacji z Francji, gdzie stwierdza, że “wiadomości od min. Frankowskiego były mętne i nie­dokładne [...] Pragnąc uściślić współpracę z min. Frankowskim, wysłałem do niego mjr. Fudakowskiego jako oficera łącznikowego. Mjr Fudakowski szukał min. Fran­kowskiego bezskutecznie przez cały dzień (19 czerwca), a wieczorem dowiedziałem się o jego wyjeździe z całym personelem ku granicy hiszpańskiej. O zezwolenie na wyjazd min Frankowski nie zwracał się ani do mnie, ani też (o ile mi wiadomo) do min. Kota"6.

Po przybyciu do Madrytu dnia 26 czerwca minister Frankowski nawiązał telegra­ficzny kontakt z ministrem Zaleskim i - jak wynika z tego, co później napisze - suge­rował ministrowi Zaleskiemu powrót do ambasady do Francji. Stanowisko swoje Fran­kowski umotywował, we wspomnianym już raporcie z 19 października 1940 roku, po definitywnym wyjeździe z Francji, o czym będzie oczywiście mowa. Z punktu widze­nia czysto politycznego, wyjaśniał wówczas Frankowski, powrót z Madrytu do Fran­cji mógłby być niewskazany i “uważany za sprzeczny z prestiżem rządu polskiego


4 Zob. J. Łukasiewicz, Dyplomata w Paryżu 1936-1939, op. cit., ss. 327 i nast.

5 Minister Frankowski wyjaśnia swój wyjazd do Hiszpanii w raporcie z 19 października 1940. Jest to obszerny raport liczący 73 strony, napisany w Lizbonie i skierowany do ministra Zaleskiego. Zob. IPMS. Sygnatura: Koi. 26, teczka 1.

6 Biblioteka Ossolineum we Wrocławiu, Archiwum generała Sosnkowskiego, teczka nr 223/ /84.

114

i zajętym przez niego stanowiskiem w dalszej akcji przy boku rządu angielskiego". Trzeba bowiem pamiętać - kontynuuje Frankowski - że zarówno w okresie końcowej kampanii francuskiej, jak i negocjacji o zawieszenie broni, rząd francuski “nie tylko nie wykazał w stosunku do nas najmniejszej troskliwości, lecz wprost ignorował nasze interesy i bez najmniejszego wahania poszedł na zerwanie wszelkich zobowiązań, ja­kie w stosunku do nas był powziął". Zawieszenie broni było bowiem sprzeczne z ukła­dem polsko-francuskim z września 1939 roku.

W tych warunkach, przyznaje Frankowski, powrót naszej reprezentacji do Fran­cji “mógł więc wzbudzić ze względów politycznych wielkie zastrzeżenia, zarówno jako nieusprawiedliwione rozgrzeszenie dla Francuzów, jak i, być może, postawienie się w trudnej i dwuznacznej sytuacji w stosunku do Anglików". Ale w grę wchodziła, podkreśla Frankowski, troska o ludność polską we Francji, którą skuteczniej mogły się zaopiekować normalnie ustanowione urzędy, niż zrobiłyby to organizacje społecz­ne. Nadto Frankowski łudził się, że pewną rolę polityczną ambasada mogłaby odegrać “jako łącznik pomiędzy rządem angielskim i francuskim"7.

Do Hiszpanii wyjechali nie tylko pracownicy ambasady RP, lecz również konsula­tów z Marsylii, Tuluzy i Tulonu. W sprawie powrotu konsulów na swoje stanowiska ambasador Francji w Madrycie de La Baume depeszą z 28 czerwca 1940 roku zapyty­wał swój rząd: “Frankowski, który przed powrotem do Francji czeka w Madrycie na dyspozycje swojego rządu, prosił mnie o zapytanie, czy konsulowie polscy z Tuluzy, Marsylii i Tulonu, którzy znaleźli się w Hiszpanii, mogą powrócić na swoje stanowi­ska. Oni gorąco tego pragną, gdyż we Francji zostali jeszcze liczni Polacy potrzebują­cy opieki"8.

Wkrótce personnel ambasady i konsulatów powrócił do Francji. Frankowski, po otrzymaniu zlecenia od Zaleskiego, przekroczył granicę francuską 15 lipca 1940 roku i do Vichy przyjechał 18 lipca, gdzie spotkał się, jak sam pisze, “z bardzo serdecznym i życzliwym przyjęciem". 19 lipca Frankowski był przyjęty przez Paula Baudouina, francuskiego ministra spraw zagranicznych. Dobre przyjęcie przez min. Baudouina tłumaczył Frankowski zwłaszcza tym, iż według niego rząd francuski chciał nawiązać i utrzymać żywszy kontakt z Londynem9.

Powrót Frankowskiego do Vichy miał się łączyć z wysłaniem do rządu polskiego w Londynie Henri Gauquie, chargedaffaires Francji przy rządzie w Angers, a dawniej w Warszawie w latach 1935-1939. Jest o tym mowa w krótkim sprawozdaniu z 21 lip­ca, z rozmowy, jaką miał Frankowski z sekretarzem generalnym MSZ (Charlesem Rochatem) w Vichy, którego Frankowski poinformował, że “rząd polski pragnie, żeby rząd francuski miał w dalszym ciągu swojego reprezentanta w Londynie. Rząd brytyj­ski zobowiązał się do wszelkiego rodzaju ułatwień związanych z przyjazdem człon­ków korpusu dyplomatycznego, akredytowanych przy Polakach. W tej sytuacji nale­żałoby wziąć pod uwagę wysłanie do rządu polskiego w Londynie p. Gauquie, radcę


7 Zob. Raport Frankowskiego z 19 października 1940, op. cit. ss. 13-15.

8 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europe. Pologne, Dossier nr 903. Cwps diplomatique et consulaire polonais juin 1940 - septembre 1944, s. 1.

9 Zob. Raport Frankowskiego z 19 października 1940, op. cit., ss. 16 i nast.

115

ambasady francuskiej"10. Tak się jednak nie stało, do czego przyczyniła się bitwa mor­ska pod Mers el-Kebir i w jej następstwie zerwanie stosunków francusko-brytyjskich.

Warto jeszcze odnotować, że w audycjach polskich BBC, a za nimi w radiach kon­tynentalnych, podano do wiadomości komunikat naszego rządu polecający po­wrót ambasady i konsulatów polskich do Francji. Następnie poinformowano słucha­czy o przyjeździe Frankowskiego do Vichy i jego wizycie u ministra Baudouina oraz o projektowanym wysłaniu do Londynu Henriego Gauquie w charakterze charge daf-faires przy rządzie polskim. Zapoczątkowało to zainteresowanie Niemców placówka­mi polskimi i w następnym miesiącu doprowadziło do ostrych z ich strony protestów. Najbardziej drażliwa i pilna była sprawa demobilizacji naszych żołnierzy. Chodziło przede wszystkim o danie możliwości żołnierzom polskim wyjazdu z Francji, czyli o zorganizowanie legalnej ewakuacji. W rozejmie francusko-niemieckim nie było mowy o formacjach armii polskiej, do których Niemcy nie chcieli stosować innych przepi­sów demobilizacyjnych, niż te, jakie odnosiły się do wojska francuskiego.

23 lipca 1940 roku, z polecenia gen. Sikorskiego, przyjechał ze Szwajcarii do Vi­chy minister pełnomocny Sylwin Strakacz, delegat RP przy Lidze Narodów. Strakacz przybył z misją, odwołaną po kilku dniach z niewiadomych mi powodów, zorganizo­wania demobilizacji żołnierzy z armii polskiej utworzonej we Francji. O misji Strakacza Frankowski zawiadomił Paula Baudouina pismem z 27 lipca, w którym informuje ministra francuskiego, że rząd polski przysłał delegację mającą na celu ustalenie, w tym co dotyczy czynników polskich, zasady - do uzgodnienia następnie z rządem francuskim - na jakiej miała być przeprowadzona demobilizacja żołnierzy i pomoc byłym kombatantom oraz ich rodzinom. Na kierownika tej delegacji został wyzna­czony Strakacz, na jego następcę Wacław Bitner, a na sekretarza pułkownik Stefan Danysz. Było przewidziane, że delegacja będzie współpracować z ambasadą polską w Vichy"11, ale - jak już wspomniałem - delegacja została odwołana przez rząd polski zanim zaczęła funkcjonować.

Z pobytu w Vichy Strakacz sporządził sprawozdanie z datą 6 sierpnia 1940 roku, zachowane obecnie w archiwum. W sprawozdaniu tym Strakacz pisze, że po naradzie z Frankowskim, Bitnerem, Danyszem i gen. Szyszko-Bohuszem i Duchem, złożo­no władzom francuskim aide-memoire, określające stanowisko polskie i postulaty zwią­zane z demobilizacją, gdzie akcent położono na przyznanie prawa naszym żołnie­rzom udania się do innych krajów albo do kolonii francuskich, co zostało przez rząd w Vichy kategorycznie odrzucone. Strakacz przywiózł listy od Ignacego Paderewskiego dla marszałka Petaina i gen. Weyganda, ówczesnego ministra obrony narodowej. Petain przyjął Strakacza i miał go zapewnić “o jak najdalej idących sympatiach dla naszej sprawy". List do gen. Weyganda odebrał dyrektor jego gabinetu i do spotkania ze Strakaczem nie doszło ani też nie padła odpowiedź na aide-memoire, tymczasem Francuzi wydali jednostronnie rozkaz o demobilizacji naszych oddziałów.

Jeśli chodzi o ogólną atmosferę we Francji, to Strakacz pisze, że “nasza tutaj sytu­acja wygląda dość mizernie i to zarówno od strony rządu, jak i własnego społeczeń­stwa. Od strony rządu dlatego, że właściwie dziwią się oni, że Niemcy jeszcze naszą


10 AMAE. Dossier nr 903, op. cit. s. 5.

11 Zob, AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Yichy-Europe. Pologne. Dossier nr 906,Armee. Avril 1940 -mai 1942, ss. 60-61.

116

obecność tolerują. W tym kierunku nie możemy mieć żadnych złudzeń - na pierwsze żądanie Niemców Francuzi naszą ambasadę zlikwidują. Zrobią to z żalem, z wyrazami sympatii, ale niewątpliwie zrobią". Strakacz podkreśla jeszcze, że przysłanie do Vichy gen. Juliusza Kleeberga - którego gen. Sikorski mianował “dowódcą wojska polskie­go we Francji" - w charakterze attache wojskowego przy ambasadzie polskiej uważa za błąd. “W ogóle sytuacja attache militarnego w obecnych warunkach Francji trudna jest do usprawiedliwienia... Może to dać doskonały pretekst Niemcom do interwen­cji"12.

W następnym miesiącu Frankowski wysłał z Vichy do rządu polskiego w Londy­nie telegram z datą 18 sierpnia:

Gen. Weygand oświadczył mi, że nie może upraszczać nam pożądanych warunków de­mobilizacji. Niemcy żądają internowania wojskowych polskich, a w każdym razie ścisłego nadzoru [...]. Sprawa naszych placówek [konsularnych] w zawieszeniu. Niemcy żądają ich skasowania, choć nie ultymatywnie. Broni nas jeszcze trochę Quai dOrsay [siedziba francu­skiego MSZ]. Wszelki najmniejszy incydent może wywołać przekreślenie całej naszej ak­tywności, wobec czego ponawiam prośbę o podporządkowanie mi tutejszych czynników woj­skowych, które działają bez uzgodnienia ze mną.

Pod tym tekstem gen. Sikorski napisał odręcznie:

Szef Sztabu odwrotnie. Stanowisko gen. Weyganda jest dla mnie niezrozumiałe. Jest ono sprzeczne z poczuciem żołnierskiej koleżeńskości, na którą mieliśmy prawo liczyć po stro­nie Francuzów. Ta depesza, jak i depesza w sprawie złota [depeszy tej nie znalazłem, ale o złocie będzie jeszcze mowa - T. W.] stwierdzają, że p. Frankowski nie dorasta do trudnej sytuacji. Łudzi się on, że utrzyma placówkę kosztem tak daleko sięgających ustępstw, że przekreślają one całkowicie jej użyteczność13.

W sprawie Frankowskiego można mieć takie czy inne zastrzeżenia, ale przytoczo­na notatka gen. Sikorskiego świadczy, że naszemu rządowi w Londynie brakowało właściwego rozeznania sytuacji. Potwierdzają to m. in. wypowiedzi członków tego rządu na posiedzeniu ministrów, jakie odbyło się 17 sierpnia 1940 roku u prezydenta RP w Londynie i miało na celu przedyskutowanie “wytycznych polskiej polityki zagra­nicznej", ogłoszonych później jako “tezy" tej polityki, zalecające “dobre stosunki z rządem francuskim (marszałka Petaina) na zasadzie wzajemnej lojalności".

Na posiedzeniu Strasburger zwraca uwagę, że “należy unikać wszystkiego, co mogłoby dotknąć rząd francuski" (w Vichy). Premier Sikorski wyjaśnia, że “sprawa de Gaullea nie jest traktowana serio przez rząd Wielkiej Brytanii. Jedynie sprawa marynarki francuskiej jest poważna. Już obecnie szef sztabu de Gaullea jest pod klu­czem". Nie wiem, o jakim szefie sztabu mówił tutaj gen. Sikorski. Jakże słusznie zapy­tywał z kolei Stroński: “Czy nie można by mianować p. Łukasiewicza jako ambasado­ra dla niego?" (tzn. do gen. de Gaullea). Oczywiście, że można było i należało tak zrobić, ale tego nie uczyniono. Zabierając ponownie głos, Strasburger dziwi się, że w stosunkach dyplomatycznych “nie działa klawisz francuski. Szturmuje się bezsku­tecznie do p. Frankowskiego o załatwienie sprawy przyjazdu delegata. Daje instrukcje w sprawie naszego złota i nie otrzymuje się żadnej odpowiedzi". Stroński podkreśla jeszcze, że nie można “pomijać stosunku do rządu francuskiego. Musimy dążyć do


12 IPMS. Sygnatura: PRM 28, Polacy na kontynencie.

13 IPMS. Dziennik czynności Naczelnego Wodza, wrzesień 1940, załączniki, część I.

117

utrzymania stosunków z tym czy innym rządem francuskim. Jeśli min. Stańczyk tak mocno podkreśla uznanie Benesza, to Petaina nie można przecież stawiać niżej od Benesza"14.

Załatwienie sprawy złota, o którym wyżej jest mowa, wlokło się kilka lat. Chodzi­ło o transport złota, jaki wywieziono z Polski 14 września 1939 roku. Transportem od Kut kierował płk Ignacy Matuszewski, b. minister skarbu15, który przez Rumunię i Turcję dowiózł złoto do Francji, gdzie zostało zdeponowane w Banque de France. W 1940 roku, przed kapitulacją Francji, złoto wywieziono na statku francuskim do Dakaru, ale nie dotarło już do Ameryki, jak było przewidziane, gdyż z polecenia rzą­du Vichy transport zatrzymano. Frankowski interweniował bezskutecznie u rządu Petaina o przekazanie złota do Kanady. Pomimo nacisków Niemców złota im nie wy­dano; zdeponowane w Sudanie złoto przetrwało tam do inwazji aliantów w Afryce Północnej w listopadzie 1942 roku.

Ambasada nasza była w sytuacji trudnej do zrozumienia. Jak napisze później Fran­kowski, “obecność przy rządzie francuskim w Vichy dyplomatycznej misji polskiej była prawdziwym paradoksem politycznym"16. Formalnie uznawano istnienie amba­sady, ale “stale kontestowano możność jej legalnego działania", traktowano nas “jako dawnych przyjaciół i ekspertów od spraw polskich" i nadto nic więcej7. Po pierw­szych tygodniach chaosu, braku koordynacji między francuskim ministerstwem spraw zagranicznych, premierem Lavalem i Niemcami, ci ostatni zaczęli coraz bardziej na­ciskać na zlikwidowanie przedstawicielstwa polskiego w Vichy. Początkowo Francuzi sądzili, że Niemcy zadowolą się ogólnymi warunkami rozejmu i rząd w Vichy będzie mógł samodzielnie ustalać swoje stosunki dyplomatyczne z przedstawicielstwami po­szczególnych krajów. Wkrótce jednak przekonali się, że były to jedynie iluzje.

Złudzenia te przez jakiś czas podzielał zdaje się i Frankowski, sugerując rządowi polskiemu ugodowe stanowisko wobec rządu w Vichy. Tak również wynika z listu-raportu, jaki Frankowski wysłał do ministra spraw zagranicznych w Londynie za pośrednictwem ks. Zygmunta Kaczyńskiego, który jechał do Anglii. Raport z datą 3 września 1940 roku, liczący 5 stron maszynopisu, zawierał dość mętną argumentację, na co zwracał uwagę prawdopodobnie gen. Sikorski - jak to wynika z treści - w ko­mentarzu bez podpisu, jaki znajduje się w archiwach razem z raportem Frankowskiego. Zamiast raportu przytaczam komentarz, w którym jest kilka cytatów charaktery­zujących sposób myślenia Frankowskiego, ale jednocześnie myślenia, dość dwuznacz­nego, gen. Sikorskiego.

Komentarz, na jednej stronie maszynopisu, zaczyna się od stwierdzenia, że raport Frankowskiego “nie może pozostać bez stanowczej odpowiedzi", ale nie trafiłem na żaden jej ślad i chyba nie została wysłana. Następnie w komentarzu czytamy: Rządowi polskiemu obce są i pozostaną <współmyślenia kontynentalne, <tęsknoty do jakichś innych kompromisowych rozwiązań<, a fala nastrojów irracjonalnych, a <cicha zgoda


14 Zob. Protokół z posiedzenia ministrów z 17 sierpnia 1940 roku w: IPMS. Sygnatura: PRM / K, teczka nr 2.

15 Zob. S. Kirkor, Ewakuacja Ministerstwa Skarbu w 1939 roku, w: “Zeszyty Historyczne", 1971, nr 20, ss. 111-116, i w tym samym numerze: L. Rayski, Złoto polskie, ss. 116-117.

16 F. Frankowski, Kryzysowy okres w stosunkach polsko-francuskich, w: “Zeszyty Historyczne", nr 4,1963,s. 65.

17 Zob. Raport F. Frankowskiego z 19 października 1940 roku, op. cit. ss. 24-27.

118

na granie na niektórych klawiszach politycznych>. Już te same formuły nasuwają przypusz­czenie, że pochodzą one od otaczających p. Frankowskiego polityków defetystycznych, któ­rzy chcą poddać siebie i sprawę polską zwycięskiemu hitleryzmowi. U niektórych wychodzą na jaw stare sympatie pro-niemieckie.

Min. Frankowski - pisze dalej gen. Sikorski- zamiast poddawać się tym nastrojom i przekazywać je Rządowi, powinien był z całych sił organizować oddziaływanie przeciwko próbom defetyzmu i podnosić masy uchodźcze z przygnębienia i zniechęcenia. Min. Fran­kowski w czerwcu przedwcześnie opuścił rząd francuski, w lipcu za późno do niego wrócił, przy jego boku żadnej z naszych ważnych potrzeb nie załatwił, niechżeby przynajmniej nie stawał się narzędziem małodusznej polityki, której Rząd mój nigdy aprobować nie będzie. Co do wystąpień zewnętrznych członków Rządu i Rady Narodowej, to jak wiadomo od lipca obowiązuje zasada nieobrażania i nieatakowania Francji nawet w osobach obecnego rządu Marsz. Petain18.

Czy jednak “zasada nieobrażania" rządu Petaina nie była już sama w sobie swo­istym defetyzmem? Następnie trudno nie wyrazić zdziwienia, że mimo ujemnej wte­dy oceny działalności Frankowskiego po jego późniejszym wyjeździe z Vichy repre­zentował on w Londynie, w charakterze charge daffaires, rząd polski przy Komitecie Wolnej Francji gen. de Gaullea.

W tym samym czasie Strakacz, powołując się na swoje sprawozdanie z 6 sierpnia, o którym była już mowa, ponownie zwracał się z poselstwa w Bernie do gen. Sikorskiego w sprawie niebezpieczeństwa, jakie może spowodować działalność gen. Kleeberga, attache wojskowego w Vichy.

Działalność ta, twierdził Strakacz, może narazić ambasadę, wojskowych i ogół Polaków we Francji. W dzisiejszej wyjątkowej sytuacji uważam za konieczne upoważnienie Frankow­skiego do decydowania o wszystkich zamierzonych sprawach wchodzących w zakres misji attache wojskowego19.

Gen. Sikorski w odpowiedzi 7 września wysłał Strakaczowi telegram następującej treści: Doceniam niebezpieczeństwo sygnalizowane przez Pana Ministra. Równocześnie jed­nak obawiam się jeszcze więcej słabości naszego reprezentanta (Frankowskiego) w Vichy... Jeśliby ewakuacja wojsk i sprawa złota miały być rozstrzygnięte negatywnie, przewiduję wtedy demonstracyjne odwołanie naszego przedstawiciela w Vichy. Odwołanie generała Kle­eberga w chwili najcięższej uważam za niemożliwe. Nakazuję mu równocześnie jak najwięk­szą ostrożność"20.

Jeśli chodzi o odwołanie polskiego przedstawicielstwa z Vichy, to dwa tygodnie później przedstawicielstwo zostało odwołane nie przez gen. Sikorskiego, lecz przez rząd Petaina i Frankowski musiał opuścić Francję.

Jakieś luźne kontakty miał zdaje się gen. Sikorski bezpośrednio z niektórymi człon­kami w Vichy, tak przynajmniej wynikało z noty (półtorej strony maszynopisu), z datą 23 września 1940 roku, bez podpisu, jaka znajduje się w archiwach francuskich. W nocie mowa jest o tym, że Henri Gauquie (wspomniany już wcześniej francuski charge daffaires przy rządzie w Angers, a jesienią 1940 roku pracownik francuskiego MSZ) odebrał wizytę emisariusza, bez podania nazwiska, gen. Sikorskiego, który 14 września wyjechał z Londynu. Emisariusz ten miał za zadanie przekazanie zapewnienia


18 IPMS. Sygnatura: PRM 37/B, ss. 158-164.

19 IPMS. Dziennik czynności Naczelnego Wodza, wrzesień 1940, załączniki, część I, s. 61.

20 Tamże.

119

o niezmiennych uczuciach, mimo zmiany sytuacji, rządu polskiego wobec Fran­cji. Następnie autor noty pisze m. in., powołując się na oświadczenie emisariusza, że gen. Sikorski “bardzo by sobie cenił nawiązanie kontaktu, chociażby tymczasowego i oczywiście nieoficjalnego, pod jakimkolwiek byłoby to pretekstem, między Francją i rządem polskim w Londynie. Rząd polski byłby w stanie zapewnić wizę, przejazd i kontakty w Londynie, które mogłyby okazać się bardzo pożyteczne"21. Trzeba jed­nocześnie pamiętać, że w Londynie był już od trzech miesięcy gen. de Gaulle, organi­zując “Wolną Francję", z którą w pierwszym rzędzie należało zacieśnić kontakty i współpracę, dużo bardziej pożyteczną od szukania kontaktów z rządem w Vichy.

Niezbyt długo zresztą utrzymała się ambasada polska w Vichy. Jej przeszło dwu­miesięczna działalność przy rządzie marszałka Petaina była w ogóle skutkiem chaosu, jaki panował po zawieszeniu broni, a nie konsekwentną postawą Francuzów czy też kierunkiem ustalonej przez nich polityki. Trzeba przyznać, że likwidacja polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Vichy nastąpiła pod naciskiem Niemców, któ­rym początkowo Francuzi usiłowali się nieco przeciwstawić, ale wkrótce ulegli im, podobnie jak i w sprawach własnego kraju. “Należy pamiętać - pisze francuski histo­ryk - że Niemcy absolutnie nie narzucili przywódcom z Vichy sposobu zachowania się wobec nich; przywódcy ci mieli swobodę w wyborze swojej drogi i to tak przed, jak i po zawieszeniu broni"22.

W danym wypadku chodziło nie tylko o przedstawicielstwo polskie, lecz również dyplomatyczne misje innych krajów okupowanych: Belgii, Holandii, Luksemburga i Norwegii, z tym że odnośnie do Polski nacisk Niemców był zdaje się silniejszy z uwa­gi na to, że nasza ambasada reprezentowała rząd gen. Sikorskiego, który był przecież w stanie wojny z Niemcami i nadto, oprócz ambasady, funkcjonowały jeszcze wówczas na terenie Francji nie okupowanej konsulaty polskie w Lyonie, Marsylii i Tuluzie.

Minister Frankowski pisał później w raporcie, że nie udało mu się “dokładnie stwierdzić, jakiego rodzaju presja była wywierana przez Niemców na rząd francuski w sprawie zerwania stosunków z nami"23. W archiwach francuskich znajduje się trochę materiału na ten temat. W kopii pisma z dnia 12 sierpnia 1940 roku (nie ma adresata i nie wiadomo dokładnie, do kogo było skierowane, przypuszczalnie chodziło o notę informacyjną dla ministra), bez podpisu, z nagłówkiem: Republika Francuska, Mini­sterstwo Spraw Zagranicznych w Vichy, Departament polityczny, widnieje wyjaśnie­nie stanowiska, jakie zajęli wówczas Francuzi wobec żądań niemieckich. “Niemcy wezwali Francję do zerwania stosunków dyplomatycznych i konsularnych, jakie utrzy­muje z rządem gen. Sikorskiego. Jako powód podają, że stosunki te mają być niezgod­ne z artykułem 10 konwencji podpisanej 22 czerwca w Rethondes"24.

Rząd francuski - informuje dalej nota - nie podziela tego punktu widzenia, gdyż według wyżej wspomnianego artykułu 10 chodzi jedynie o powstrzymanie się od wszelkich


21 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Yichy-Europe. Pologne. Dossier nr 910, s. 37.

22 H. Michel, Pętam et le regime de Vichy, PUF, Paryż 1978, s. 115.

23 Zob. Raport F. Frankowskiego z 19 października 1939, op. cit., s. 34.

24 Chodzi o miejsce w kompleksie leśnym Compiegne, niedaleko Rethondes, gdzie zostały podpisane rozejmy 11 listopada 1918 i 22 czerwca 1940 roku.

120

szkodliwych poczynań wobec Niemiec. “Otóż każde poczynanie wymaga nowej inicjatywy. Zachowanie stosunków z rządem, o którym jest mowa, nie wydaje się pod­legać tej klauzuli ponieważ, nie zapoczątkowywując inicjatywy, ma jedynie na celu utrzymanie istniejącego już wcześniej stanu rzeczy. Francja nie poczuwa się przeto do obowiązku zastosowania dyspozycji, która przez sam już swój charakter wykraczałaby w sposób oczywisty poza zasięg zobowiązań, jakie zaciągnęła".

Jednocześnie podkreślono w nocie, że Francja z własnej woli ogranicza stosunki z rządem polskim wszędzie tam, gdzie jest to zgodne z jej interesami. “W tym przeto duchu, wyciągając konsekwencje z wydarzeń, Francja nie jest już reprezentowana przy gen. Sikorskim i ograniczyła rolę, tak charge daffaires Polski, jak i konsulatów Polski w Lyonie, Marsylii i Tuluzie do definitywnego sprawdzenia rachunków spornych spraw, jakie pozostały w zawieszeniu między Francją i Polską. Likwidacja tych operacji jest już zresztą zaawansowana do tego stopnia, że Francja może liczyć, że w krótkim czasie będzie nawet w stanie zakończyć istnienie obecnego przedstawicielstwa rządu gen. Sikorskiego na jej terytorium. Co do resztek armii polskiej, to rząd francuski przystę­puje teraz do ulokowania oficerów w nadzorowanych miejscach pobytu i do utworze­nia zgrupowań pracy dla innych"25.

W archiwach francuskich jest jeszcze kilka not, w tym trzy z Wiesbaden, gdzie znajdowała się siedziba komisji rozejmowej francusko-niemieckiej, która została usta­lona celem załatwienia spraw związanych z rozejmem. W nocie delegacji francuskiej, przy wyżej wspomnianej komisji rozejmowej, z datą 19 sierpnia 1940 roku, bez podpi­su, figuruje odpowiedź na niemiecką notę z 14 sierpnia, której nie znalazłem i w któ­rej miało być żądanie niemieckie - z powołaniem się na artykuł 10 konwencji z 22 czerwca 1940 roku - by reprezentacja polska zakończyła swoją działalność z dniem 1 października 1940 roku. W odpowiedzi, reprezentant francuskiego MSZ przy komi­sji rozjemczej, J. Saint-Hardouin, wyjaśniał, że jeżeli nawet Francja zaakceptuje datę 1 października dla zakończenia działalności reprezentacji polskiej, to nie może to być skutkiem odwołania się do art. 10 ; byłaby to zresztą błędna interpretacja tego arty­kułu przez rząd Rzeszy. “W wyniku rozejmu Francja stała się państwem neutralnym i w żadnym wypadku nie może być wrogo nastawiona do Niemiec, ale nie jesteśmy zobowiązani do niczego więcej"26.

Szef delegacji niemieckiej komisji rozejmowej gen. Karl H. von Stiiipnagel za­kwestionował prawną argumentację Francji i - jak pisał Saint-Hardouin z Wiesbaden w nocie bez daty - “znowu nalega na to, aby działalność rzekomego polskiego charge daffaires i domniemanych polskich konsulów zakończyła się bez żadnej już zwłoki"27. Gen. Stiiipnagel wystosował 9 września pismo od gen. Charlesa Huntzingera, szefa delegacji francuskiej przy niemieckiej komisji rozejmowej, w którym powraca do in­terpretacji art. 10, o czym była już mowa, i przytacza argumenty, że rząd polski gen. Sikorskiego nigdy nie mógł pretendować do rangi rządu legalnego, bo powstał “wte­dy, gdy państwo polskie już nie istniało", toteż dalsze uznawanie przez Francję jego przedstawicielstwa jest aktem wrogim wobec Niemców28.


25 AMAE. Serie: Gumę 1939-1945. Z. Yichy-Ewope. Pologne. Dossier nr 903, ss. 9-10. •" Tamże, s. 20.

27 Tamże, s. 38.

28 Tamże, ss. 40-41.

121

18 lub 19 (data różnie podawana) września 1940 roku Frankowski został wezwany do Paula Baudouina, ministra spraw zagranicznych, który mu zakomunikował, że de­cyzją rządu francuskiego działalność ambasady i konsulatów polskich we Francji koń­czy się z dniem 23 września. W związku z tym w ministerstwie spraw zagranicznych w Vichy odbyła się dnia 20 września konferencja, w której ze strony polskiej uczestni­czyli charge daffaires Feliks Frankowski i radca ambasady Aleksander Kawałkowski, a ze strony francuskiej dyrektor spraw politycznych w MSZ Charles-Antoine Rochat, dyrektor Bressy, minister pełnomocny La Gardę i radca prawny prof. Basdevet (lub Basdevant).

Z konferencji tej sporządzono protokół - trzy strony maszynopisu - który znaj­duje się w kolekcji Kawałkowskiego w Instytucie Sikorskiego w Londynie. Na konfe­rencji przyjęto do wiadomości istnienie Polskiego Czerwonego Krzyża, ukonstytu­owanego w końcu czerwca 1940 roku, który przejął większość funduszy państwowych, oraz ustalono “utworzenie w dotychczasowych siedzibach okręgów konsularnych Biur Polskich (Offices Polonais), upoważnionych do opieki nad obywatelami polskimi wo­bec francuskich władz administracyjnych, a w szczególności do wydawania dokumen­tów tożsamości, zastępujących paszporty, oraz innych zaświadczeń zapewniających obywatelom polskim regulowanie spraw osobistych".

Przedstawiciele francuscy zażądali wyjazdu kierowników placówek i unikania wszystkiego, co sprawiałoby wrażenie kontynuacji urzędów konsularnych. Jednocze­śnie ubolewali, że “zmuszeni są działać pod naciskiem warunków zewnętrznych, za­pewniając, że stosunki pomiędzy przedstawicielami dyplomatycznymi Francji i Pol­ski za granicą utrzymane zostaną nadal na stopie tradycyjnej serdeczności". Z kolei minister Frankowski poinformował Francuzów, że pozostawi osobę, która będzie koordynowała działalność Biur Polskich i reprezentowała wobec władz francuskich całokształt spraw ludności polskiej we Francji29.

2 października 1940 roku Frankowski opuścił Francję. Dyrektorem Biur Polskich we Francji nie okupowanej - czyli osobą koordynującą ich działalność, o czym wyżej jest mowa - i nieoficjalnym przedstawicielem rządu polskiego w Vichy został Stani­sław Zabiełło, w latach 1929-1934 sekretarz poselstwa w Moskwie, później w MSZ. Jak wynika z raportu Frankowskiego, Zabiełło był wyznaczony na to stanowisko przez ministra Augusta Zaleskiego30. Na czele poszczególnych Biur Polskich stanęli świeżo mianowani dyrektorzy, a Zabiełło był ich bezpośrednim przełożonym.

W dniach 13-15 października 1940 roku odbył się w Nicei zjazd dyrektorów, na którym byli obecni: Zabiełło, Kawałkowski, Dąbrowski, Sośnicki, Domański, Fuksiewicz, Małęczyński, Szubert, Nagórny i Obrębski. Według protokółu, jaki wówczas spisano, Zabiełło przedstawił genezę, charakterystykę oraz zadania Biur, których sta­nowisko było delikatne, gdyż - w odróżnieniu od konsulatów - istnienie ich i działal­ność nie były oparte na podstawie prawnej, lecz na dobrej woli Francuzów. W pracy Biur Zabiełło zwracał szczególnie uwagę na zrozumienie położenia Polaków i potrzebę


29 Zob. IPMS. Kolekcja Aleksandra Kawałkowskiego 95, teczka 3.

30 Zob. Raport F. Frankowskiego z 19 października 1940, op. cit., s. 31.

122

“społecznego ustosunkowania się do nich". Z kolei Kawałkowski poinformował zebranych, że Zabiełło, koordynując działalność Biur, jest “notyfikowany w charakte­rze poufnym i półoficjalnym", stąd konieczność zachowania daleko idącej ostrożności we wzajemnych kontaktach31.

Jak powie po latach płk/gen. Józef Jaklicz, zastępca, a później następca gen. Juliu­sza Kleeberga - na stanowisku, jakie zajmował we Francji: [...] rząd polski w Londynie mianuje Stanisława Zabiełłę swoim nieoficjalnym przedstawi­cielem we Francji wolnej [nie okupowanej jeszcze strefie - T. W.]... Zabiełło jest konsulto­wany we wszystkich ważniejszych przejawach życia polskiego. Posiada możliwości walizy dyplomatycznej i przez niego płyną z Londynu fundusze na akcję opiekuńczą nad uchodź­cami cywilnymi i żołnierzami. W stosunku do polskich organizacji sprawuje jako delegat rządu władzę zwierzchnią, harmonizując ich wzajemną działalność32.

Działalność ta nie była jednak odpowiednio skoordynowana. W sprawozdaniu, jakie złożył później gen. J. Kleeberg gen. Sikorskiemu, wyraźnie jest mowa o tym, że “po wyjeździe ambasady nastąpiło zupełne rozproszkowanie władzy na kilka odcin­ków, słabo tylko powiązanych ze sobą"33. Panowała właściwie ogólna dezorientacja i brak konkretnych dyrektyw ze strony rządu polskiego.

Zabiełło pisał z Vichy do Zaleskiego w raporcie z 5 listopada 1940 roku, że spora grupa byłych wojskowych i prawie półmilionowa emigracja zarobkowa, a nadto skom­plikowana sytuacja prawna instytucji polskich oraz ograniczone środki materialne “wysunęły potrzebę ustalenia wytycznych kierunkowych dla pozostałego we Francji surogatu naszej aparatury państwowej w postaci Biur Polskich oraz Polskiego Czer­wonego Krzyża". Następnie Zabiełło podkreśla, iż konieczne jest “wskazanie grupie polskiej przebywającej we Francji jej własnych celów orientacyjnych". Punktem wyj­ścia winno być założenie, że “ludność polska we Francji jest częścią narodu, będącego w wojnie, że mimo unieruchomienia Francji wojna dla nas się nie skończyła, że obo­wiązkiem grupy polskiej jest dalszy udział w toczących się walkach [...] i z tych prze­słanek wynikać powinien cały program działalności naszej we Francji [...]"34.

Do skonkretyzowania programu, o którym wyżej, winien przyczynić się przede wszystkim Feliks Frankowski, który po wyjeździe z Francji przyjechał do Londynu w listopadzie 1940 roku. Niestety, jak świadczą jego raporty, nie miał on wyraźnego rozeznania sytuacji. W raporcie z 15 listopada, napisanym w Londynie dla Augusta Zaleskiego, Frankowski, po różnych niewiele mówiących i wzajemnie się wykluczają­cych hipotezach, mniema, że “próby nawiązania kontaktu z rządem w Vichy wydają się być w obecnej chwili dość racjonalne, jednak nie należałoby zbyt symplifikować zagad­nienia"35 - czyli to właśnie, co charakteryzowało postawę Frankowskiego.

W archiwach francuskich znajduje się telegram, wysłany z Madrytu do Paryża 14 października 1940 roku, w którym ambasador Francji de La Baume donosił: “Minister polski w Madrycie (Marian Szumlakowski) przyszedł mi powiedzieć, iż oczekuje


31 Zob. IPMS. Koi. 270, teczka 53.

32 Fragment odczytu, jaki płk/gen. Józef Jaklicz wygłosił 3 lutego 1973 roku w Paryżu w gmachu SPK. Treść tego odczytu znajduje się w kolekcji gen. J. Kleeberga. Zob. IPMS. Koi. 163, Dziennik gen. J. Kleeberga, załącznik na końcu książki.

33 IPMS. Sygnatura: A IV. 37, teczka 1.

34 IPMS. Sygnatura: PRM-K, teczka 6.

35 IPMS. Sygnatura: PRM-28, dokument nr 19.

123

kuriera z Londynu, który przywiezie zlecenie (message) od gen. Sikorskiego przezna­czone dla marsz. Petaina. Treści tego zlecenia nie zna. Mój kolega chciałby bezzwłocznie wiedzieć, czy mógłby udać się jako osoba prywatna do Vichy, żeby doręczyć marsz. Petainowi - którego miał zaszczyt poznać w Hiszpanii - zlecenie, o którym mowa. Nie zostałby dłużej w Vichy niż jeden dzień". Następnego dnia ambasador Francji w Ma­drycie otrzymał od swojego ministra spraw zagranicznych telegram: “Nie jest pożą­dane, aby Pański kolega przyjechał osobiście do Vichy. Proszę mu więc podziękować za jego zabiegi i przysłać mi w walizie (dyplomatycznej) zlecenie, o które chodzi"36.

Nie znalazłem na ten temat żadnej informacji, nie wiadomo czy rzeczywiście cho­dziło o jakiegoś kuriera gen. Sikorskiego. W archiwum Instytutu Sikorskiego znajdu­je się odpis depeszy wysłanej z Marsylii 18 grudnia 1940 roku przez płk. Stefana Danysza, który był już we Francji w lipcu 1940 roku, w której płk Danysz składał spra­wozdanie z wizyty u marsz. Petaina. Donosił, że: “marszałek uważa za złe popieranie ruchu <Tyczki>" - w odnośniku jest wyjaśnione, że chodzi o gen. de Gaullea.

Następnie płk Danysz raportował, że “popieranie ruchu <Tyczki> rozumiane jest [nie podaje jednak przez kogo - T. W.] jako antyfrancuska dywersyjna akcja zasilająca zwolenników współpracy z Niemcami". W końcowym paragrafie Danysz sugeruje: “Moim zdaniem w interesie Polski, Anglii i Francji należy popierać zdrowy, silny ruch odrodzenia Francji. Natomiast nie utożsamiać ruchu <Tyczki> z powszechnym antyniemieckim nastrojem, z którego <Tyczka> chwilowo ciągnie korzyści"37. Tutaj trzeba przypomnieć, że “ruch odrodzenia Francji" był hasłem lansowanym przez Peta­ina i rząd w Vichy z ich sloganem “praca, rodzina, ojczyzna" i zalecanie przez Danysza popieranie tego rodzaju ruchu chwalebne nie było, dezorientując jeszcze bardziej, wraz z raportami Frankowskiego, politykę rządu Sikorskiego.

Biura Polskie - w formie, w jakiej zostały zorganizowane jesienią 1940 roku -przetrwały do grudnia 1941 roku. W listopadzie 1941 roku przedstawiciele niemieccy przy komisji rozejmowej w Wiesbaden zażądali kategorycznie od Francuzów zlikwi­dowania Biur Polskich oraz przekształcenia Biur innych narodowości, twierdząc, że są kontynuacją konsulatów, co było sprzeczne z zawartymi umowami. W wyniku ro­kowań Zabiełły z kierownikiem wydziału kontroli cudzoziemców francuskiego MSZ, konsulem Abel Verdier, nastąpiła reorganizacja Biur Polskich i Polskiego Czerwone­go Krzyża. Ten ostatni działał odtąd jako Towarzystwo Opieki nad Polakami we Fran­cji (TOPF), Biura Polskie zostały zaś przekształcone w Biura Administracji Polaków (Bureaux dAdministration des Polonais), zależne od francuskiego MSZ z siedzibą w Vi­chy. Nominalnie dyrektorami tych Biur byli Francuzi, mający do pomocy doradców polskich, tzw. conseillers techniques, uposażonych przez rząd polski za pośrednictwem Zabiełły, który ich mianował. Doradcy ci byli w praktyce faktycznymi kierownikami. Na czele Biur stanął w Vichy, z dniem 16 grudnia 1941 roku, Pauł Chastand, były konsul francuski we Lwowie"38.


36 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europe. Pologne. Dossier nr 910, ss. 45 i 46.

37 IPMS. Sygnatura: PRM-28, dokument nr 23.

38 Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europe. Pologne. Dossier nr 904. Offlciers polonais et Bureaux dAdmmistration des Polonais. Jamier 1942 - Aout 1944. Wbrew dacie, jaka jest zaznaczona na tej teczce, zawiera ona również dokumentację z lat 1940-1941.

124

Formalnie zasadniczej zmianie uległa pozycja Zabiełły, który przestał być dyrek­torem generalnym koordynującym działalność Biur, mieszczących się w Marsylii, Ni­cei, Tuluzie i Lyonie. W rzeczywistości jednak Zabiełło zachował autorytet i co naj­ważniejsze - był w dalszym ciągu dystrybutorem pieniędzy rządu polskiego. Następ­nie, jak pisze Zabiełło w jednym ze swych raportów do Londynu: “Francuskie mini­sterstwo spraw zagranicznych podkreślało fakt, iż uznaje mnie jako nieoficjalnego przedstawiciela Rządu polskiego"39. Tak też to rozumiano w Londynie, gdzie nasze ministerstwo spraw zagranicznych informowało, do wewnętrznego użytku, że “Zabiełło pozostanie w Vichy jako nieoficjalny przedstawiciel Rządu polskiego"40.

Po przekształceniu przez władze francuskie Biur Polskich i PCK działalność or­ganizacji polskich, jak pisał Zabiełło w raporcie z 8 lipca 1942 roku, nie napotykała większych trudności. Pobłażliwość administracji francuskiej umożliwiała samodziel­ną i nie kontrolowaną w praktyce pracę pomimo narzucenia różnych teoretycznych ograniczeń. Biura Polskie, przekształcone na urzędy z szyldem francuskiego MSZ i z francuskimi dyrektorami na czele, były w gruncie rzeczy nadal kierowane przez polskich doradców, conseillers techniąues, o których była już mowa. Ten stan rzeczy nie zmienił się nawet po dojściu do władzy w kwietniu 1942 roku Lavala41, całkowicie oddanego Niemcom.

Sytuacja uległa jednak pogorszeniu m. in. wskutek kilku incydentów, jak wykry­cie przez Francuzów ucieczek, drogą morską i przez Pireneje, grup polskich wojsko­wych oraz zrzuconych z samolotów do ośrodków polskich materiałów wybuchowych z instrukcjami w języku polskim. Francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych co­raz bardziej zaczęło się interesować niepożądaną dla Francuzów działalnością Pola­ków przy pomocy legalnych organizacji, zwłaszcza TOPF. Policję intrygowało pocho­dzenie funduszy na opłacanie czteromilionowego budżetu TOPF. Zabiełło wyjaśniał, że były to “pieniądze rządu polskiego, mobilizowane na tutejszym terenie z avoir6w (mienia) naszych oraz sprowadzane z zewnątrz różnymi dostępnymi drogami". Fran­cuskie ministerstwo spraw wewnętrznych podejrzewało jednak, że pieniądze te po­chodzą “od Anglików i że na pewno są ponadto używane również na cele inne, jak na akcję pomocy charytatywnej". Podczas gdy MSZ nie kwestionowało pochodzenia pie­niędzy od rządu polskiego i nie utożsamiało ich z sumami otrzymanymi bezpośrednio od Anglików na inne przedsięwzięcia, to ministerstwo spraw wewnętrznych uważało “wszystko co ma swe źródło w Londynie za akcję czysto angielską, która w myśl dys­pozycji ma być zwalczana"42.

Wywiad francuski zainteresował się też bardziej rolą, jaką odgrywał Zabiełło. Ze­brał na temat Zabiełły i jego działalności różne dane - szczególnie dotyczące środków finansowych, jakimi dysponował i jakie miały rzekomo służyć również na akcje szpie­gowskie i dywersyjne - i w formie raportu przekazał francuskiemu MSZ43. W nocie dla Pierrea Bressyego, dyrektora departamentu politycznego, przygotowanej w MSZ


39 IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/17, raport z 14 grudnia 1941 roku, s. 2.

40 Tamże, pismo MSZ z 2 stycznia 1942 roku.

41 W grudniu 1941 roku marszałek Petain zwolnił Lavala ze stanowiska wicepremiera, a w kwietniu 1942, pod naciskiem Niemców, powierzył Lavalowi utworzenie rządu.

42 Zob. Raport S. Zabiełły z 8 lipca 1942. IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/17.

43 Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europę. Polegnę. Dossier nr 905. Direction des Renseignement Generaux. Vichy 11 września 1942, ss. 240-254.

125

przez biuro zajmujące się cudzoziemcami, podane są argumenty, jakich należy użyć w odpowiedzi na raport wywiadu dotyczący Zabiełły. Na wstępie figuruje wyjaśnie­nie, że nie odpowiada rzeczywistości fakt, iż Zabiełło pełni funkcję doradcy w central­nym Biurze Administracji Polaków, ale podkreślono, że Zabiełłę “należy uważać za uznanego szefa Polaków zamieszkałych we Francji, wśród których posiada duży wpływ. Trzeba jednak podkreślić, że wpływ ten wywiera zawsze umiarkowanie i w zgodzie z nami". Później jest jeszcze mowa o tym, iż “czynności Polaków we Francji, jak za­znacza raport (wywiadu), są czasem godne pożałowania, ale nie można czynić za nie odpowiedzialnym Zabiełłę lub jego przyjaciół"44.

Oprócz placówek w “wolnej strefie" nie okupowanej Francji działały również ofi­cjalne placówki polskie w posiadłościach Afryki francuskiej, które uznawały rząd Petaina. Po ustanowieniu Biur Polskich we Francji jesienią 1940 roku, Stanisław Zabiełło, urzędujący wówczas w Vichy, powiadomił Emeryka Hutten-Czapskiego, że w związ­ku z powstaniem w Afryce, na miejsce konsulatów - Biur Polskich, “powierzam Pa­nu funkcję delegata Centralnego Biura Polskiego we Francji. Siedzibą Pana będzie Algier"45. Jednocześnie Hutten-Czapski został delegatem PCK na teren Afryki Pół­nocnej.

Hutten-Czapskiemu sprawy polskie we Francji po jej kapitulacji nie były obce. W Vichy był jednym z pierwszych po usadowieniu się tam rządu francuskiego i, jak pisał do prezydenta Raczkiewicza w liście z 4 sierpnia 1940 roku, pojechał tam z J. Zdziechowskim, K. M. Orawskim i T. Bieleckim “by kołatać o pomoc dla naszych wojskowych... Przed nami byli w Vichy dyr. Danysz i p. Hempel. Trzeba było się porozumieć, by nie działano na własną rękę, by akcje uzgodnić, wyjaśnić możliwości. Dowiedzieliśmy się, iż oczekiwany jest przyjazd p. Frankowskiego, co nas bardzo ucie­szyło. Przyjazd ten, który nastąpił po paru tygodniach, uprościł znakomicie stan rze­czy"46. Świadczy to również o zupełnym braku inicjatywy i dyrektyw ze strony rządu polskiego, który był już wówczas zainstalowany w Londynie i mógł dość swobodnie działać.

Do Algieru Hutten-Czapski przyjechał w końcu stycznia 1941 roku i w raporcie z 13 lutego do ministra Augusta Zaleskiego pisał o nastrojach we Francji, gdzie stano­wisko marszałka Petaina “jest coraz bardziej cenione, a stosunek do niego pełny coraz większego szacunku w społeczeństwie". Kilka tygodni później, w liście do Zaleskiego z dnia 22 marca, raportował, że w Afryce “szacunek do osoby marszałka Petaina jest powszechny, jakiekolwiek ataki pod jego adresem są moim zdaniem bardzo niewska­zane... Wszelkie kontakty z ruchem de Gaullea są tu tępione". Następnie Hutten­-Czapski informuje, że Biura Polskie zastępujące konsulaty, które mu podlegają, znaj­dują się w Algierze, Oranie, Tunisie, Casablance i w Dakarze47.

W czasopiśmie “Free Europę" z 10 kwietnia 1942 roku na pierwszej stronie uka­zał się artykuł The Problem of France, który wywołał komentarze Hutten-Czapskiego


44 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europe. Pologne. Dossier nr 904, s. 191.

45 IPMS. Koi. 270. Kolekcja Emeryka Hutten-Czapskiego, teczka 41.

46 IPMS.Kol.270, teczka 51.

47 IPMS. Koi. 270, teczka 88.

126

i dał mu asumpt do wyłożenia swojego punktu widzenia na niektóre problemy Fran­cji, jakie przedstawił w swoim raporcie, wysłanym do Londynu 18 czerwca 1942 roku. Przede wszystkim Hutten-Czapski uważa za nieusprawiedliwiony stosunek do Petaina. Według Hutten-Czapskiego Petain “uczynił ofiarę ze swojej osoby na ołtarzu oj­czyzny", a pozostanie we Francji i jego odmowa tworzenia rządu poza granicami me­tropolii opierały się głównie na “przesłankach natury moralnej". Petain jest człowie­kiem “najbardziej we Francji szanowanym", a “jedną z jasnych stron Francji dzisiej­szej, to utworzenie się jednego autorytetu". Hutten-Czapski nie zgadzał się następnie z autorem artykułu w sprawie potrzeby uznania rządu gen. de Gaullea (wówczas cho­dziło jeszcze o Komitet Wolnej Francji, a nie rząd), twierdząc że fakt taki “bardzo by nadwyrężył, jeśli nie całkowicie zerwał, stosunki francusko-amerykańskie". Hutten­-Czapski zaznacza na końcu, że brak niezależnej prasy i trudności komunikacyjne uniemożliwiają dokładne rozeznanie się w sytuacji Francji, stąd też łatwo o pomyłki w ocenie nastrojów tam panujących48.

Jak wynika z powyższego, Hutten-Czapski nie miał też dokładniejszych informa­cji z Londynu, gdzie znajomość tego, co działo się na kontynencie Europy, winna być punktem wyjścia ustalania dyrektyw dla polskich placówek, tym bardziej że wywiad zorganizowany przez Polaków we Francji wysyłał obszerne raporty do naszego rządu w Londynie, który przekazywał je Anglikom49. Nadto, o czym również trzeba pamię­tać, kontakt między Wielką Brytanią i Afryką Północną nie napotykał przeszkód nie do pokonania, a w każdym razie był łatwiejszy do utrzymania niż kontakty z krajami europejskimi.

Ambasador Edward Raczyński, ówczesny kierownik MSZ, pisał w swoich wspo­mnieniach pod datą 13 grudnia 1942 roku: “W tych dniach wysyłam do Afryki radcę ambasady Antoniego Balińskiego dla nawiązania kontaktu z Emerykiem Czapskim, naszym delegatem w Afryce Północnej i z kilkoma naszymi urzędnikami"50. Tutaj należy przypomnieć, że w pierwszych dniach listopada alianci wylądowali w Afryce Północnej i, jak można wnioskować z tego, co odnotował ambasador Raczyński, bez­pośredni kontakt rządu polskiego z naszymi tam placówkami został nawiązany dopie­ro po zajęciu tych terenów przez Anglosasów.

Po wylądowaniu aliantów w Afryce Północnej Niemcy, pod pretekstem zabezpie­czenia się z tamtej strony, zajmują wolną strefę Francji i rozciągają okupację na cały kraj. Jest to oczywiście sprzeczne z warunkami rozejmu. Miesiąc później, 10 grudnia 1942 roku, zostaje aresztowany Stanisław Zabiełło, co kładzie kres półoficjalnym sto­sunkom rządu polskiego w Londynie i Petaina w Vichy.

Zabiełło przeżył obóz koncentracyjny i po wojnie rozstał się z naszym rządem w Londynie, wrócił do Polski, gdzie był jednym z “ludowych" historyków oddanych reżimowi komunistycznemu, publikującym w wydawnictwie Pax. Tam też ogłosił swoje wspomnienia w książce Na posterunku we Francji. Z tego, co opublikował, jest to stosunkowo

48 Tamże.

49 Zob. w dalszej kolejności opracowanie. Losy wywiadu polskiego we Francji.

50 E. Raczyński, W sojuszniczym Londynie, wyd. II, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, Londyn 1974, s. 156.

127

najlepsza pozycja w porównaniu z innymi jego książkami, zbyt tendencyj­nymi, żeby przetrwały panowanie reżimu komunistycznego51.

Zabiełło pisze, że początkowo rząd polski w Londynie nie uznawał “Wolnej Fran­cji" gen. de Gaullea za faktyczny rząd Francji - co wymagałoby obszerniejszego wyja­śnienia - i że otrzymał polecenie “uroczystego złożenia takiej deklaracji rządowi fran­cuskiemu w Vichy", o czym będzie jeszcze mowa. Następnie twierdzi, że jego “nieofi­cjalne akredytowanie przy centralnych władzach reżimu petainowskiego było spe­cjalną formą kontynuowania de facto stosunków dyplomatycznych z Francją jako taką". Przedstawicielem rządu polskiego wobec “Wolnej Francji" w Londynie był, jak wia­domo, minister Feliks Frankowski, który - według twierdzenia Zabiełły - “unikał wyraźnie obciążania siebie i ministerstwa odpowiedzialnością za to, co robię we Fran­cji i za moje kontakty z rządem Petaina".

Z kolei Zabiełło zakazał Biurom Polskim, jako ich dyrektor generalny do grudnia 1941 roku, “utrzymywania wszelkich stosunków z gaullizmem", ponieważ “gaullizm był ruchem konspiracyjnym" i wchodzenie z nim w kontakt “nastawiałoby przeciwko nam miejscowych przedstawicieli władz francuskich", podkreślając - w tym wypad­ku nie bez słuszności - iż “rozmowy polityczne z gaullistami mogły mieć miejsce wyłącznie na szczeblu najwyższym w Londynie". Nie powinno to jednak było utrud­niać współpracy Frankowskiego z Zabiełłą, który z pewnym sarkazmem pisał: “Nie przejmowałem się zbytnio brakiem rzeczowej współpracy z Frankowskim, ponieważ jedyną rzeczą, której naprawdę potrzebowałem od rządu w Londynie, były pieniądze, a z tym kłopotu nie miałem"52. Jak już z tego można wnioskować, rząd polski nie za­troszczył się też o inną formę współpracy, niż wysyłanie pieniędzy.

W archiwach francuskich znajduje się dokument potwierdzający dwutorowość polityki rządu polskiego. Jest to nota - jedna strona maszynopisu, w nagłówku Sous-Direction dEurope, Vichy 13 listopada 1941 roku - następującej treści: “Dyrektor ge­neralny Biur Polskich p. Zabiełło zakomunikował nam ustnie w imieniu swojego Rzą­du: Generał Sikorski zachował się z rezerwą w stosunku do generała de Gaullea, któ­rego spotykał dotychczas na różnych zebraniach międzysojuszniczych. Uznanie ostat­nio Komitetu de Gaullea przez rządy Wielkiej Brytanii i Stany Zjednoczone zmusi­ło również rząd Polski do zajęcia stanowiska. Rząd polski uznał przeto Komitet Wol­nych Francuzów. Ale pragnie poinformować rząd marsz. Petaina, że uważa go za jedy­ny legalny53 rząd Francji. To jest do tego stopnia zgodne z prawdą, że p. Frankowski, charge daffaires Polski we Francji, który wskutek nakazu rządu niemieckiego opuścił Vichy w 1940 roku, pozostał symbolicznie na swoim stanowisku mimo zamieszkania w Londynie"54.


51 Mam na myśli dwie książki S. Zabiełły: W kręgu historii (1970) i O rząd i granice (1964). Recenzję o tej ostatniej trafnie autor zatytułował: Polska droga do podległości. Zob. “Kultura", 1966, nr 4, ss. 83-99.

52 S. Zabiełło, Na posterunku we Francji, Pax, Warszawa 1967, ss. 141, 142,156,157.

53 Na temat legalności rządu Petaina z jednej strony i “Wolnej Francji" gen. de Gaullea z drugiej, toczyły się przez wiele lat burzliwe dyskusje, który z nich i od kiedy był legal i legitime - dwa pojęcia nie zawsze się ze sobą pokrywające, jak były tego przykładem rządy państw na uchodźstwie. Zob. T. Wyrwa, La Resistance polonaise et la politique en Europę, France-Empire, Paryż 1983, ss. 159 i nast.

54 AMAE. Serie: Guerre 19399-1945. Z. Vichy-Europe. Polegnę, Dossier nr 910, s. 123.

128

W nocie tej pomieszane są fakty i nie wiadomo, czy zrobił to Zabiełło, żeby jego oświadczenie lepiej brzmiało, czy też zniekształcenie należy przypisać autorowi noty. Przede wszystkim nie jest zgodne z rzeczywistością, że rząd polski w Londynie uznał “Komitet Wolnych Francuzów" dopiero po uznaniu takowego przez rządy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W istocie było odwrotnie: po utworzeniu 24 wrze­śnia 1941 roku “Komitetu Narodowego Wolnej Francji" (CNFL), rząd polski natych­miast uznał, a po nim uznały go rządy ZSSR, Wielkiej Brytanii i przedstawiciele państw na uchodźstwie w Londynie. Amerykanie długo jeszcze odnosili się z rezerwą do “Wol­nej Francji" gen. de Gaullea. Formuła uznania CNFL, jakiej użył rząd polski, a za nim inne rządy na uchodźstwie, była dość ogólna - co odpowiadało polityce naszego rządu - gdyż nie wymieniała Komitetu w roli rządu francuskiego, lecz mówiła o uzna­niu “gen. de Gaullea jako szefa wszystkich wolnych Francuzów, którzy przyłączyli do niego, żeby kontynuować walkę przy boku aliantów"55.

Mylna jest też w nocie informacja o Frankowskim, który przecież reprezentował wówczas rząd polski przy “Wolnej Francji" w Londynie, co nie mogło być utożsamia­ne z funkcją, jaką sprawował uprzednio w Vichy, gdyż w tym wypadku siedziałby na przysłowiowych dwóch stołkach: marsz. Petaina i gen. de Gaullea, a tak daleko, przy­najmniej oficjalnie, rząd polski nie mógł się posunąć.

Politykę rządu polskiego w Londynie wobec Francji charakteryzowała przede wszystkim chwiejność, postawa wyczekująca i to zarówno w stosunku do marsz. Peta­ina, jak i gen. de Gaullea. Z początku zainstalowanie naszej ambasady w Vichy tłuma­czono doraźnym celem, o którym mówił gen. Sikorski w depeszy nadanej z Londynu 21 sierpnia 1940 roku do Feliksa Frankowskiego w Vichy: “Cały wysiłek Pana Mini­stra musi być obecnie skierowany na ewakuację wojska do Anglii oraz na wydobycie złota polskiego. Wszystkie inne sprawy nie mają istotnego znaczenia (podkreślenie - T. W.). W związku z tym jak najenergiczniej popierać i ułatwiać akcję gen. Kleeberga. Pośpiech w wykonaniu tych zadań jest niezmiernie ważny. Jest to celem istnienia naszej Ambasady we Francji"56.

Co do ewakuacji, to nigdy nie została odpowiednio zorganizowana, co stanowi odrębny temat, podobnie jak kwestia złota, o którym była już mowa. Można jeszcze tylko przytoczyć paragraf z notatek Renego Cassina, jednego z filarów “Wolnej Fran­cji", który pod datą 22 stycznia 1941 roku pisał w swoim dzienniku: “Zdałem gen. de Gaulleowi sprawozdanie z dopiero co złożonej wizyty Zaleskiemu [Augustowi Zaleskiemu, ministrowi spraw zagranicznych - T. W], który nie chce poróżnić się z Vichy z powodu 600 000 Polaków (we Francji), a Generał dodał: i złota polskiego, jakie znaj­duje się w Afryce"57.

W grę wchodziły przeto różne czynniki: ewakuacja, ludność polska, złoto, ale bra­kowało w tym wszystkim jednej zwłaszcza rzeczy: zdecydowanej postawy rządu pol­skiego. Nie tłumaczy tego sytuacja i potrzeba opieki nad Polakami we Francji, bo


55 Przytaczam za: M. Flory, Le Statut international des gowemements refugies et le cas de la France Librę, entre 1939 et 1945. Wstęp R. Cassin, A. Pedone, Paryż 1952, s. 64.

56 IPMS. Dziennik czynności Naczelnego Wodza, wrzesień 1940, załączniki, część I, s. 150.

57 Archives de France (Nationales) w Paryżu, Archwes Renę Cassin. Sygnatura: 382 A.P. 27.

129

przecież opiekę i pomoc można było zapewnić bez dyplomatycznej dwutorowości, przez którą bardzo ucierpiały stosunki z “Wolną Francją" gen. de Gaullea.

W świetle walczącego i cierpiącego społeczeństwa pod okupacją hitlerowską w Polsce paktowanie i utrzymywanie stosunków przez rząd polski z rządem Petaina w Vichy, w jakiejkolwiek formie, wywołać musi dzisiaj gorzkie refleksje, a w czasie wojny musiało zwiększyć jeszcze bardziej dezorientację naszych rodaków w kraju, o czym świadczą np. niektóre artykuły na łamach prasy podziemnej58.


58 Zob. w dalszej kolejności opracowanie Francja w podziemnej prasie polskiej 1940-1944.

130

WYCHODŹSTWO POLSKIE WE FRANCJI PO KAPITULACJI Z 1940 ROKU A RZĄD POLSKI W LONDYNIE*

Stosunkowo dużo pisano już przy różnych okazjach o chaotycznej ewakuacji woj­ska i rządu polskiego z Francji w czerwcu 1940 roku. Jednocześnie brak publi­kacji dotyczących skutków tej ewakuacji, która miała negatywny wpływ na po­stawę wychodźstwa polskiego we Francji i na jego późniejsze kontakty z naszym rzą­dem. Niniejsze opracowanie jest dalekie od wyczerpania tematu i ograniczone do na­szkicowania tła omawianego tutaj zagadnienia.

W raporcie do Londynu z 27 czerwca 1941 roku konsul Aleksander Kawałkowski pisał o ogólnym załamaniu się społeczeństwa polskiego we Francji w drugiej połowie 1940 roku: “Załamanie to z jednej strony ujawniło się w utracie, a co najmniej w osła­bieniu wiary w celowość dalszego trwania wojny, z drugiej strony - w objawach rozgo­ryczenia i żalu pod adresem rządu". W wypadkach skrajnych pytano, “czy w ogóle jeszcze rząd istnieje i czy nie należy stworzyć we Francji organu, który wziąłby na siebie przedstawicielstwo polityczne ludności polskiej, a może nawet i pewne zadanie ogólno-polityczne".

Zagubieni też byli - jak raportował płk Stefan Danysz - posłowie przy rządzie polskim w Angers, którzy “żalili się, że nic nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, że MSZ nie wydało w tej sprawie żadnych instrukcji. I tak poseł turecki narzekał, że go opuszczono, nie wiedząc, co ma robić, udał się do Vichy, skąd wyjechał do Ankary po instrukcje. Radca Nuncjatury Papieskiej Pacini jest w Vichy"2.

Za pośrednictwem płk. Danysza, który udał się do Londynu, Czesław Bitner in­formował Stanisława Kota, ministra spraw wewnętrznych, który mianował go tym­czasowym kierownikiem konsulatu w Tuluzie, że sposób wyjazdu rządu i urzędów z Francji “napotyka bardzo ostrą ocenę" i wielu żołnierzy “wróciwszy z pola walki zaczęło tracić wiarę nie tylko w rząd obecny, ale nawet i w Polskę"3. W wysłanym liście, również przez płk. Danysza do gen. Sikorskiego, minister Sylwin Strakacz pi­sał: “Stosunek obywateli pozostałych tutaj (we Francji) nie jest dla naszego rządu przyjazny, to trzeba sobie otwarcie powiedzieć"4.

W tym samym czasie zarząd PCK pismem z 31 lipca 1940 roku do prezydium Rady Ministrów w Londynie informował, że “nastroje wśród uchodźców polskich


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1993, nr 104, ss. 114-122 IPMS. Kolekcja Aleksandra Kawałkowskiego 95, teczka 3.

2 IPMS. Sygnatura: PRM 28, teczka 27. W sprawie pozostania Alfreda Paciniego we Francji zob. “Zeszyty Historyczne", 1985, nr 72, ss. 193-194.

3 IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/17.

4 IPMS. Sygnatura: PRM 28.

131

były jak najgorsze z powodu trudnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźli. Wojskowi w większości wypadków nie otrzymali żadnych konkretnych dyspozycji od swych władz przełożonych, nie mieli żadnych dokumentów cywilnych, nie dostali przeważnie żoł­du nawet za miesiąc czerwiec, stracili swe rzeczy osobiste. Urzędnicy otrzymali czę­ściowo bardzo różnorakie odprawy [...], lecz nie mieli konkretnych wskazówek co do dalszego postępowania, więc przerzucali się z jednej miejscowości do drugiej, szuka­jąc dyspozycji—Na tle braku konkretnych wskazówek, dezorientacji—szerzyła się fala wielkiego rozgoryczenia, niechęci i podejrzeń do czynników rządowych"5.

Kilka miesięcy później płk Leon Mitkiewicz, szef Oddziału II, przekazał mini­strowi Stanisławowi Kotowi wyciąg z raportu z 29 stycznia 1941 roku z podróży do Francji jednego z pracowników Ekspozytury, gdzie autor zwraca uwagę, iż “odnosi się wrażenie na terenie Francji braku odpowiedniego kierownictwa polskiego. Wyraźna chaotyczność w pociągnięciach i brak opieki, zwłaszcza nad robotnikiem i żołnierzem polskim. Stan ten wywołuje rozgoryczenie w tych warstwach"6.

W zastępstwie szefa Oddziału II sztabu N. W. ppłk Wacław Tokarz przekazał rzą­dowi odpis listu otrzymanego z Francji, wysłanego w lutym 1941 roku, z którego przy­taczam kilka zdań: “W kryminałach znajdują się setki naszych ludzi. Bez najmniej­szej opieki [....]. Listy, które stamtąd do mnie przychodzą i które posiadam, wołają o pomstę do nieba. Zastanawiam się, czy z metodą podobną godzi się ktokolwiek tam u Was. Uważamy, że musimy stąd wyjechać, ale przecież nie do kryminałów afrykań­skich lub do obozów karnych". Dalej jest ubolewanie nad losem żon i dzieci po pole­głych żołnierzach polskich, które nie otrzymują zapomóg, z następującą na końcu uwagą: “Polska jest za biedna, by sobie pozwolić na niszczenie kobiet, dzieci i najlep­szego elementu"7. W innym raporcie potwierdzono również, że “ogólna sytuacja jest bardzo zła. Żołnierze w obozach są zdemoralizowani, rozgoryczeni do władz londyń­skich za pozostawienie ich swemu losowi, cierpią wielki niedostatek, jest wśród nich wielu rannych, którzy nie mogą przyjść do siebie ze względu na brak opieki i nędzne warunki, w jakich się znajdują"8.

W maju 1944 roku płk Józef Jaklicz, dowódca tajnej “Organizacji Wojskowej", która została utworzona po kapitulacji Francji z resztek wojska polskiego, został od­wołany do Londynu, gdzie napisał obszerne sprawozdanie (40 stron maszynopisu) z działalności Organizacji i jej powiązań z działalnością różnych ośrodków. Tam też stwierdził, że “podstawowe zasady, na jakich została oparta opieka nad Polakami we Francji, były fałszywe i doprowadziły do zdemoralizowania uchodźstwa we Francji"9.

We wzajemnych stosunkach Polaków we Francji - jak pisał w raporcie jeden z ofi­cerów po przybyciu do Londynu w pierwszym kwartale 1942 roku - trudno było unik­nąć tarć i konfliktów, które zachodziły “na tle raczej dobrobytowym, niż politycz­nym". Widoczne było “ogólne zniechęcenie do cywilnych placówek polskich, jak <Biura


5 Pismo to, na 17 stronach maszynopisu, podpisali: F. Chiczewski, G. Zieliński, S. Zabiełło. Zob. IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/17.

6 IPMS. Sygnatura, tamże.

7 IPMS. Sygnatura, tamże.

8 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/11 (z uzupełnienia raportu Raapa).

9 Pik dypl. J. Jaklicz, Sprawozdanie z działalności Organizacji Wojskowej we Francji, s. 15. IPMS, Akta Władz Naczelnych. Sygnatura: A. XII. 4. /145.

132

Polskie" i PCK z racji małej skuteczności ich pracy mimo dużej ilości zatrudnionych pracowników"10. Tutaj trzeba przypomnieć - o czym była mowa w poprzednim opra­cowaniu - że oprócz organizacji tajnych istniały organizacje jawne: PCK, przemiano­wany w grudniu 1941 roku na Towarzystwo Opieki nad Polakami we Francji (TOPF) i Biura Polskie przekształcone w tym samym czasie na Biura Administracji Polaków, które istniały do grudnia 1942 roku.

Jednocześnie, pomimo dość dużych, do grudnia 1942 roku możliwości działania półoficjalnych organizacji polskich we Francji, przedwojenna emigracja robotnicza zdana była na łaskę losu, co ułatwiało penetrację przez komunistów. W archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych znajduje się memoriał z październi­ka 1942 roku, w którym m. in. sygnalizowano że: “problem walki z akcją komunistów prowadzoną w środowiskach polskich robotników zasługuje na zwrócenie większej niż dotychczas uwagi ze strony władz francuskich"11. Wówczas chodziło o władzę z Vichy, podczas gdy władze polskie z Londynu w ogóle nie dostrzegały tego proble­mu, który miał ujemne skutki zwłaszcza po wojnie.

Od pierwszych dni po kapitulacji - później także nic się już pod tym względem nie zmieniło - brakowało odpowiednich dyrektyw ze strony rządu polskiego, które wyznaczałyby konkretny kierunek działania i koordynowały akcje poszczególnych or­ganizacji. Aleksander Kawałkowski, szef tajnej we Francji organizacji “Monika" wy­słał (bez dokładnej daty, gdzieś z końca 1943 roku), pięciostronicowe pismo do Arwy (psuedonim) z prośbą o interwencję u naszego rządu. “[...] Zupełne milczenie, ubole­wał Kawałkowski, z Waszej strony na wszelkie sprawy i pytania poruszane w naszych depeszach. Mówimy jak do obrazu, a obraz ani razu. Jesteśmy pozbawieni instrukcji w najważniejszych sprawach politycznych... Nie odpowiedzieliście na meldunek o na­wiązaniu kontaktu z Resistance francuską i na pytanie, czy mam kontynuować, czy nie [...]. Zupełny brak z Waszej strony wczucia się w warunki naszej pracy"12.

Z kolei płk Jaklicz pisał we wspomnianym już sprawozdaniu:

Francja jest krajem wybitnych, polskich możliwości. Lecz od samego początku organi­zacyjnego ruchu polskiego brakowało mu najbardziej zasadniczego elementu, nazywam go językiem wojskowym: jednolitości dowodzenia. Powstawały organizacje jawne i tajne, sa­modzielne, dobrze wewnętrznie zgrane i kierowane, lecz wzajemnie się ze sobą ścierające, wyrywające sobie pracowników, rządzące się własnymi prawami, często wzajemnie się pod­kopujące. Wszystkie te organizacje posiadały pieniądze, więc były przez kogoś nadrzędnego - z oddali kierowane [...]. Wszystkie te organizacje posiadają swoich szefów, którzy je nastra­jają według własnego poglądu, własnej oceny sytuacji i własnych celów. Brak jednego szefa, który by je zgrał wszystkie razem dla wspólnego celu i wyzyskał możliwości i aparat po­szczególnych organizacji na korzyść innych. W ciągu całego okresu mego dowodzenia nikt nigdy nie dał mi żadnych wytycznych i nie skoordynował z pracą innych organizacji13.

Brakowało nie tylko koordynacji dowodzenia konspiracyjno-wojskowymi orga­nizacjami, kierownictwa opieki i pomocy uchodźcom cywilnym, ale również skoordynowania


10 Raport ppor. rez. P. Borkowskiego. IPMS. Sygnatura: A. XII. 4/141-A. " Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy- Europę. Pologne. Dossier nr 919.

12 IPMS. Kolekcja A. Kawałkowskiego 95, teczka 7, nr pisma 20.

13 J. Jaklicz, Sprawozdanie z działalności..., op. cit., s. 39.

133

i ulepszenia serwisu prasy i audycji radiowych, bardzo ważnych zwłaszcza tam, gdzie prasa polska z Londynu trudno docierała, jak to się działo we Francji. W sprawozdaniu, jakie nadeszło z Francji do Londynu na ręce Jana Stańczyka, mini­stra pracy i opieki społecznej, pod koniec 1942 roku, o sytuacji we Francji stwierdzo­no, że “poza radiem, którego audycje były zresztą silnie krytykowane i uważane za bardzo słabe, uchodźstwo francuskie [polskie we Francji - T. W.] było prawie zupeł­nie pozbawione wiadomości ze świata"14.

O audycjach z tego okresu pisał do Londynu jesienią 1942 roku w swoim listow­nym omówieniu stosunków we Francji Czesław Bitner, bliski współpracownik Kawałkowskiego, zwracając uwagę, że przydałoby się zmodyfikowanie “audycji ra­diowych zarówno BBC jak Ministerstwa Informacji i dokumentacji. Może trochę mniej zachwytów nad bohaterstwem bolszewików i nad genialnością ich sztabów, a trochę więcej o nas, o naszych walkach, o naszych dążeniach, o naszych postulatach i pla­nach, o naszym wojsku [...] Tam [w Londynie] macie ciągle w każdej chwili dostęp do wszelkich wiadomości, do wszelkich oświetleń, tam zdajecie sobie sprawę [?! - T. W.] z racji celu różnych posunięć, my tu - a cóż dopiero Kraj - wisimy przy radiu jak przy źródle odrobiny prawdy i otuchy, w zakłamanym morzu propagandy obcej i raptem przez minut dziesięć na 15 minut słyszymy wychwalanie armii sowieckiej"15.

Nie jest zgodne z rzeczywistością tłumaczenie, które słyszy się w podobnych wy­padkach, że nie można było inaczej, gdyż taką orientację narzucili Anglicy. Za przy­kład może posłużyć fakt - o czym pisze Jan Wszelaki w nocie z 20 sierpnia 1940 roku - że “audycje radiowe w Londynie kontrolowane przez generała de Gaullea, są niepo­równanie częstsze, bardziej wyczerpujące i przekonywające od naszych. Technika ich jest zupełnie wzorowa [...]"16. A nie trzeba zapominać, że gen. de Gaulle znajdował się wtedy w Londynie od kilku zaledwie tygodni bez zaplecza wojskowo-rządowego, ja­kie posiadał nasz rząd. W BBC, oprócz sekcji francuskiej, złożonej z podlegających Anglikom dziennikarzy francuskich, “gen. de Gaulle osiągnął to, że regularnie dawa­no mikrofon do dyspozycji <Wolnej Francji>, której rzecznikiem był Maurice Schumann"17.

W związku z audycjami radiowymi zwracał się Adam Romer, dyrektor biura pre-zydencjalnego, pismem z 26 lutego 1941 roku, do gen. Izydora Modelskiego, ministra informacji i dokumentacji, załączając trzystronicową “Notatkę w sprawie polskiej ra­diofonii", gdzie na wstępie znajduje się przypomnienie, że kraj i rozproszona emigra­cja, internowani w Szwajcarii, żołnierze we Francji, oraz wojsko polskie na Bliskim Wschodzie “są nie tylko prawie całkowicie wyeliminowani spod bezpośredniego wpły­wu rządu polskiego, ale w większości wypadków dowiadują się o poczynaniach rządu z ogromnym opóźnieniem".

Następnie jest mowa o potrzebie utworzenia polskiej radiofonii i jej jednolitym kierownictwie jako “organie koordynującym", uzależnionym “wyłącznie od prezesa Rady Ministrów, który jest równocześnie Wodzem Naczelnym" (wówczas gen. Sikorski).


14 IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/17.

15 IPMS. Sygnatura: PRM-65, dokument nr 3.

16 IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/16.

17 H. Michel, La Guerre de 1Ombre. La Resistance en Europę. Ed. Bernard Grasset, Paryż 1970, s. 98.

134

W ten sposób, czytamy dalej, “radiofonia nie będzie ani obiektem sporów kom­petencyjnych, ani terenem tarć ideologicznych i personalnych". Ostatni paragraf noty brzmi: “Sprawnie działająca polska radiofonia będzie potężnym orężem w nowocze­snej walce o Sprawę Polską a równocześnie czynnikiem podnoszącym na duchu i ze­spalającym ideologicznie liczne rzesze Polaków, pozbawionych dziś bezpośredniego kontaktu z Rządem i Wojskiem Polskim"18.

Tyle w teorii, praktyka była jednak inna i odzwierciedlało ją pismo Adama Romera z dnia 20 marca 1941 roku, skierowane również do gen. Izydora Modelskiego, które przytaczam tu w streszczeniu: Materiał, którym rozporządza BBC jest bardzo bogaty i można by z niego stwarzać do­skonałe audycje, gdyby polscy fachowcy mogli je redagować. Niestety, o tym nie ma mowy, gdyż obaj obecni redaktorzy dbają o swoją posadę, a zespół polskich speakerów nigdy nie przeciwstawi się obecnemu stanowi pracy, bo woli najgorsze warunki pracy w BBC od pój­ścia do wojska. Holendrzy, Czesi, Francuzi walczą w BBC, bo się nie boją utracić posad i dlatego ich audycje są dobre. Ten stan rzeczy pogłębia lekceważenie BBC do działu pol­skiego [...]. Czesi, Holendrzy i inni pracują solidnie, szczególnie Francuzi, których praca jest wzorowa i niedościgniona, niestety z polskiej strony tej solidności nie ma. Przy każdej prawie audycji są jakieś nieporozumienia, pogarszające się na skutek braku właściwego kon­taktu [...] Dział audycji polskich jest traktowany bez porównania gorzej od działów: francu­skiego, niemieckiego, czeskiego, greckiego itp.19.

Tak się działo przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej, później było jeszcze gorzej, gdy w grę wchodziła linia polityczna Anglików skierowana w stronę ułożenia stosunków z Moskwą. Zdecydowaną i w konsekwencji skuteczną postawę potrafiło jednak zająć środowisko gen. de Gaullea w Londynie, gdzie “każda perypetia w sto­sunkach <Wolnej Francji> z aliantami anglosaskimi odbijała się w BBC. Ale w każ­dym wypadku, dzięki bezkompromisowości gaullistowskiej i dzięki angielskiemu li­beralizmowi, który szybko wziął górę, rzecznicy <Wolnej Francji> zawsze osiągnęli możliwość powiedzenia, pod warunkiem zmodyfikowania formy tego, co chcieli po­wiedzieć, żeby wiedzieli słuchacze francuscy"20. Jest to wypowiedź ze wstępu do pierw­szego zbioru wybranych tekstów audycji radiowych w języku francuskim, nadawa­nych podczas wojny z Londynu. Ciekawy byłby podobny zbiór audycji w języku pol­skim, o który nikt się dotychczas nie pokusił, a szkoda!

W archiwach Instytutu Sikorskiego w Londynie znajduje się również pięciostro-nicowy maszynopis, z nieczytelnym podpisem, zatytułowany: “Notatka dla Pana Mi­nistra z podróży do Paryża [oswobodzonego już kilka miesięcy wcześniej - T. W.] 15 XII 1944 roku - 3 1 1945 roku", przeznaczona dla Adama Tarnowskiego, minis­tra spraw zagranicznych w rządzie Tomasza Arciszewskiego. Autor tej notatki pisze: “Z obserwacji, które miałem możność poczynić, wynikałoby, iż nastroje społeczeń­stwa polskiego we Francji cechuje upadek ducha i przygnębienie oraz powszechne uczucie niepewności. Złożyło się na to szereg momentów". Jednym z nich jest fakt, że


18 IPMS. Sygnatura: A. XIII. 7/3.

19 IPMS. Sygnatura, tamże

20 Id Londres 1940-1944. Les voix de la liberie. Edition etablie sous la direction de Jean-Louis Cremieux-Brilhac. La Documentation Francaise, Paryż 1975,1.1, s. XXIV.

135

“propaganda radia londyńskiego i nasza oficjalna zapewniająca, że położenie Polski w gronie sojuszników przedstawia się jak najlepiej, musiała wywołać reakcję, skoro ujawniła się prawda naszej sytuacji [...]. Niemałą przyczyną tej depresji społeczeństwa jest nasza dotychczasowa nieruchliwość"21.

W najlepszym nawet przypadku straconych lat nie dałoby się już wtedy nadrobić w nieporównanie gorszej dla Polski koniunkturze powojennej Francji i sytuacji, w jakiej znajdował się wówczas nasz rząd w Londynie. Warto przypomnieć, przyto­czone w innym miejscu, słowa płk. Jaklicza: “Francja jest krajem wybitnych, pol­skich możliwości", których nie wykorzystał nasz rząd ani w stosunkach z gen. de Gaullem, ani w skoordynowaniu współpracy polskich organizacji z francuskim ruchem oporu w okupowanej Francji.


21 IPMS. Akta Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Sygnatura: A. 11. E/192.

136

FRANCUZI I POLACY PODCZAS OKUPACJI NIEMIECKIEJ WEDŁUG SPRAWOZDANIA PŁK./GEN. JÓZEFA JAKLICZA*

żne na ogół istnieją kryteria oceny sytuacji we Francji po jej kapitulacji w czerwcu 1940 roku. Podobnie jest z oceną stosunków polsko-francuskich z okresu rządów Vichy. Jeśli chodzi o Polaków, to ich opinie o Francuzach z tego okresu są przeważnie jednostronnie krytyczne. Odmienny i raczej odosobniony punkt widzenia reprezentował płk dypl. Józef Jaklicz (po wojnie mianowany gene-łem), dowódca Organizacji Wojskowej utworzonej we Francji z resztek wojska pol­skiego, które nie zdążyło przedostać się do Wielkiej Brytanii. Twórcą i pierwszym dowódcą Organizacji Wojskowej był gen. Juliusz Kleeberg, mianowany przez gen. Sikorskiego w lipcu 1940 roku dowódcą wojska polskiego, pozostałego we Francji. Poszukiwany przez Niemców i okupacyjne władze francuskie oraz narażony coraz bardziej na aresztowanie gen. J. Kleeberg przekazał swoje funkcje 4 grudnia 1942 roku płk. J. Jakliczowi, a sam opuścił Francję nielegalnie w kwietniu następnego roku.

W maju 1944 roku płk Jaklicz został przez rząd polski odwołany z zajmowane­go stanowiska i wezwany do Londynu, gdzie wkrótce dotarł po przejściu Pirenejów i krótkim pobycie w więzieniu hiszpańskim. W Londynie napisał od razu, mając jesz­cze żywy obraz sytuacji we Francji, 40-stronicowy raport z datą 28 lipca 1944 roku, zatytułowany “Sprawozdanie z działalności Organizacji Wojskowej we Francji" z za­znaczeniem na wstępie, że obejmuje ono tylko okres, w którym autor stał na czele Organizacji Wojskowej, tzn. od 4 grudnia 1942 roku do 16 maja 1944 roku. Tytuł tego sprawozdania niezbyt jednak dokładnie oddaje jego treść, gdyż zawarte w nim proble­my nie ograniczają się jedynie do Organizacji Wojskowej. Autor wnikliwie i zwięźle przedstawia w ogólnym zarysie atmosferę okupacji, postawę Francuzów i Polaków oraz wzajemne ich stosunki, nie szczędząc cierpkich uwag pod adresem własnych ro­daków2.

Płk J. Jaklicz znał Francuzów już przed wojną, co ułatwiło mu działalność pod­czas okupacji. Jako zastępca gen. Wacława Stachiewicza, szefa Sztabu Głównego, brał udział w rozmowach polsko-francuskich wiosną 1939 roku, a w maju uczestniczył w misji gen. Tadeusza Kasprzyckiego, przybyłej do Paryża celem dalszych pertrakta­cji z gen. Mauricem Gamelinem, w wyniku której został podpisany “protokół wojsko­wy". Po kampanii wrześniowej płk Jaklicz zameldował się w Paryżu, w pierwszej dekadzie


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", nr 118, Paryż 1996, ss. 183-197. Egzemplarz tego sprawozdania znajduje się w IPMS. Akta Władz Naczelnych. Sygnatura: A. XII. 4/145.

2 O sprawozdaniu tym pisałem już w poprzednim rozdziale, przytaczając z niego kilka zdań.

137

listopada 1939 roku, u gen. Sikorskiego, który - dawniej przychylnie do niego nastawiony - nie dał mu żadnego przydziału (skutek niechlubnej “czystki" przedwo­jennej kadry oficerskiej). Przydział otrzymał dopiero w pierwszych dniach czerwca 1940 roku w dowództwie 3 Dywizji Piechoty, ale tydzień po objęciu stanowiska Fran­cja skapitulowała3.

Po kapitulacji Francji i chaotycznej ewakuacji wojska polskiego, na jej terytorium znalazło się kilka tysięcy żołnierzy bez rodzin i żadnych środków do życia. Z tych to żołnierzy Francuzi utworzyli kilkanaście kompanii pracy. Właśnie dzięki nim rozwi­jała się działalność Organizacji Wojskowej (ÓW). Do dzisiaj nie zostało definitywnie ustalone, czy ÓW była organizacją jawną, czy tajną. Władysław Pobóg-Malinowski, historyk i uczestnik polskiego ruchu oporu we Francji pisał, że ÓW była organizacją tajną4, podczas gdy według płk. Jaklicza była “organizacją jawną, tolerowaną, a nawet uznawaną cicho przez władze francuskie", które z czasem oficjalnie ją uznały. W su­mie można założyć, że OW była organizacją jawną, a tajna była tylko część jej działal­ności, i to też w zależności od okresu. Całkowicie natomiast konspiracyjna była Polska Organizacja Walki o Niepodległość (wcześniej o trochę innej nazwie) o kryptonimie “Monika", której twórcą w 1941 roku i szefem był Aleksander Kawałkowski. Oby­dwie te organizacje zazębiały się w swej działalności, wzajemnie nie skoordynowanej, o czym będzie jeszcze mowa.

Sprawozdanie płk. Jaklicza składa się z trzech części: 1. Sytuacja ogólna we Fran­cji; 2. Organizacja i działalność wojskowa; 3. Ocena - wnioski. W bardzo skrótowym przedstawieniu tego sprawozdania ograniczam się przede wszystkim do ogólnych za­gadnień i obserwacji autora z pominięciem problemów struktury organizacyjnej. W części pierwszej, będącej wprowadzeniem do właściwego tematu, Jaklicz charakte­ryzuje poszczególne etapy rozwoju sytuacji, w jakiej znalazła się Francja po rozejmie. Warto raz jeszcze przypomnieć, że jest to relacja pisana “na gorąco", bez żadnych koniunkturalnych upiększeń, tak często później spotykanych, i to zarówno w odnie­sieniu do Polaków, jak i do Francuzów.

Zgodnie z ogólnie przyjętym schematem rozwój sytuacji we Francji Jaklicz dzieli na dwa etapy: pierwszy od podpisania rozejmu - czyli kapitulacji dnia 22 czerwca 1940 roku - do listopada 1942 roku, gdy po wylądowaniu aliantów w Afryce Północ­nej Niemcy zajmują tzw. wolną strefę Francji i rozciągają okupację na cały kraj; od tej daty zaczyna się drugi etap. W pierwszym okresie, jak potwierdza Jaklicz, Francja stanęła w obliczu kolaboracji prawie całego narodu, któremu wydawało się, że przez zbliżenie się do Niemiec kraj ich będzie mógł odzyskać należne mu miejsce w Euro­pie. Na zajęcie wolnej strefy i tym samym zerwanie rozejmu naród francuski - pisze dalej Jaklicz - “odpowiedział prawie jednomyślnie odwróceniem się od kolaboracji i przejściem do oporu. Na terenie współpracy pozostał tylko rząd, który spada do rzę­du i roli raczej rządu quislingowskiego [...]. Marszałek Petain w sytuacji tragicznego nieporozumienia postanowił wytrwać na swym stanowisku za cenę osobistego poświę­cenia się, już chyba nie po to, aby uratować kraj, lecz aby zsolidaryzować się z jego cierpieniami i ofiarami".


3 Zob. Gen. J. Jaklicz, Z zeszytów gen. Józefa Jaklicza, w: “Zeszyty Historyczne" nr 82, Paryż 1987, ss. 123-152.

4 Zob. Najnowsza historia polityczna Polski, Londyn 1960, tom 3, s. 760.

138

Zbyt łagodna ocena postawy Petaina przez Jaklicza i twierdzenie o powszechnym już prawie ruchu oporu społeczeństwa francuskiego po listopadzie 1942 roku - co nie­zupełnie odpowiadało rzeczywistości - wypływa zapewne z przychylnego ustosunko­wania się Francuzów do Polaków, tak jak to odczuwał i widział Jaklicz. W swoim spra­wozdaniu pisał, że od samego początku postępowanie rządu Vichy nacechowa­ne było “dobrą wolą przyjścia Polakom z pomocą", domagał się jednak, żeby postępo­wanie Polaków nie naruszało porządku rozejmowego, co oczywiście było trudne do unik­nięcia, stąd różnego rodzaju konflikty, z aresztowaniami włącznie, łagodzone w zależ­ności od zapatrywań poszczególnych urzędów administracji francuskiej. Zasadnicza różnica występowała oczywiście między strefą wolną, na południu, dopóki ona istniała, i Francją północną, oficjalnie okupowaną przez Niemców od podpisania rozejmu.

Paradoksem wydaje się, że w traktowaniu Polaków, pisze Jaklicz, “data 10 listopa­da 1942 roku staje się punktem zwrotnym ku lepszemu". Otóż jest to data rozciągnię­cia okupacji na całą Francję i co za tym idzie wzmożonego wobec wszystkich terroru niemieckiego, “który uderzył zarówno w Polaków jak Francuzów, dokonało się jakby zsolidaryzowanie się czynników oficjalnych z naszym uchodźstwem pod auspicjami najwyższej hierarchii rządowej, jakkolwiek współpracującej z okupantem". Konkret­ne fakty miały być dowodem, że “w tym nowym okresie rząd francuski starał się oszczę­dzać Polaków przed Niemcami". Odtąd też czynniki francuskie patrzyły z większą tolerancją na działalność tajnych organizacji.

Podobną życzliwość, jaką okazywał rząd Vichy, widział również Jaklicz w środo­wisku Resistance, francuskiego ruchu oporu, gdzie zaznaczyło się dążenie wciągnięcia uchodźstwa polskiego do obozu “Francji Walczącej", prawdopodobnie przypuszcza­jąc, że “obecność Polaków wpłynąć może na morale i aktywność obozu Resistance i podniesie go w oczach narodu francuskiego". Zdaniem Jaklicza, wchodzenie Polaków do ugrupowań francuskiego ruchu oporu nie było liczne i ograniczało się do wypadków indywidualnych i bezmandatowych. Ogół uchodźstwa, jako całość i w poszczególnych organizacjach, “nie dał się pociągnąć ofercie, kierował się linią wytyczną, zresztą nie uzgodnioną i przyjętą samorzutnie, nieangażowania się w wewnętrzne sprawy Francji". Przy tej okazji można odnotować, że francuski ruch oporu, początkowo bardzo nielicz­ny i podzielony na różne odłamy, rozrósł się dopiero wtedy, gdy zbliżało się zwycię­stwo, a jego główne trzony zostały scalone dopiero w maju 1944 roku.

Kierownictwo Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość (POWN) odradzało bra­nie czynnego udziału we francuskim ruchu oporu, co oczywiście nie było jednoznaczne z potrzebą utrzymywania kontaktów i wzajemnej pomocy. Na łamach “Walki", konspi­racyjnego czasopisma POWN, wielokrotnie w różnej formie przypominano: Wszystko dla Polski, tylko dla Polski! Oto hasło, pod którym grupujemy się od dawna przy naszej <Walce>. Skoro pragniemy brać udział w odbudowaniu Polski i powrócić maso­wo do Kraju, nie możemy dać się sprowadzić z tej drogi żadnymi dążeniami ubocznymi i żadnymi zachętami, skądkolwiek by one pochodziły. Żaden Polak nie powinien brać udziału w życiu francuskim ani należeć do partii i organizacji francuskich, nawet takich, którym życzymy zwycięstwa. Francuzi walczą o swoje cele, życzymy im powodzenia, ale nie zapo­minajmy o własnych celach. Nie wolno nam przedwcześnie rozproszyć naszej energii na żadne poczynania, które mogłyby spowodować represje i osłabić nas przed chwilą, która już nie jest odległa5.


5 “Walka", luty 1943, s. 1.

139

Druga część sprawozdania płk. Jaklicza poświęcona jest działalności ÓW i jej współ­pracy z władzami francuskimi oraz innymi organizacjami polskimi. “Francja zwycię­żona - jak podkreślał płk Jaklicz - ujawniła nam bardzo dużo sympatii, nawet przy­jaźni". Surowo natomiast traktowali Francuzi nielegalne opuszczanie kraju, zwłasz­cza w latach 1940-1942. Pod koniec 1940 roku Francuzi zgrupowali wojskowych w kompaniach pracy, co wywołało protesty, ale co mogli zrobić innego z bezdomnymi Polakami, zalegającymi ulice południowej Francji. Z kompanii pracy brano Polaków do różnych zajęć, za które otrzymywali mieszkanie i wyżywienie oraz skromne wyna­grodzenie. W każdej kompanii pracy opiekę nad żołnierzami sprawował, przy boku swego francuskiego kolegi, oficer polski, pełniący formalnie rolę tłumacza (interpreter, ale w rzeczywistości zakamuflowany dowódca kompanii. Nadzór nad wszystkimi kom­paniami i poszczególnymi! tłumaczami miał “generalny tłumacz" (interprete general), którym najpierw był gen. Kleeberg, a po nim płk Jaklicz.

Pewnego rodzaju nadbudówką tych kompanii była ÓW, tolerowana przez władze francuskie. W połowie 1942 roku - Jaklicz nie podaje dokładnej daty - gen. Kleeberg osiągnął uznanie w Vichy tej części ÓW, która sprawowała opiekę nad byłymi komba­tantami w kompaniach pracy. Oficerom, którzy sprawowali tę opiekę nadano tytuły tłumaczy, o czym jest mowa wyżej. Po zajęciu przez Niemców wolnej strefy oficjalny charakter ÓW formalnie nie uległ zmianie, 1 stycznia 1943 roku płk Jaklicz został mianowany przez władze Vichy “generalnym tłumaczem", ale władze te zażądały jed­nocześnie zlikwidowania wszelkiego szkolenia i nieujawniania na zewnątrz żadnej ży­wotności, co należało już do tajnej działalności, w której poczesne miejsce zajmowała ewakuacja żołnierzy z Francji. Ogólne założenia, na jakich Jaklicz oparł działalność ÓW, były następujące: 1. Uchronić element wojskowy przed zabraniem go przez Niem­ców; 2. Otoczyć wojskowych opieką; 3. Utrzymać dyscyplinę; 4. Przygotować ÓW do współpracy przy tworzeniu się Wojska Polskiego we Francji.

Złożone były problemy współpracy ÓW z innymi organizacjami o charakterze niewojskowym, które opiekowały się uchodźcami polskimi. Istniała zasadnicza róż­nica w traktowaniu uchodźców, którzy znaleźli się w północnej części Francji i podle­gali bezpośrednio władzy niemieckiej, a tymi w strefie wolnej, pod rządami admini­stracji francuskiej w Vichy. Pomoc dla uchodźców w północnej Francji napotykała duże trudności i była udzielana głównie za pośrednictwem Sercice Social dAide aux Emigrants i Francuskiego Czerwonego Krzyża.

Całkiem odmienna była sytuacja w wolnej strefie w południowej Francji, gdzie kierowniczą rolę w organizowaniu pomocy uchodźstwu polskiemu odegrał PCK -później TOPF (Towarzystwo Opieki nad Polakami we Francji). Jego rozwinięty zmysł organizacyjny był dumą polskiej żywotności, imponował Francuzom, ale z drugiej strony - jak pisze Jaklicz - “cel i środki PCK spowodowały osłabienie polskich cha­rakterów, utrwaliły gnuśność i inercję. Osłabiły wolę walki". Nieświadomie wskazy­wały możliwość “przeczekania wojny w wygodnych warunkach". Warunki takie znaj­dowały się w tworzonych od września 1940 roku schroniskach.

Uchodźcy cywilni i następnie oficerowie, którzy dostali się do schronisk, mieli tam - przypomina Jaklicz - “bezpłatny, często luksusowy dach nad głową" i wystar­czające wyżywienie. Nikt nie pracuje, wszyscy są na utrzymaniu rządu polskiego i rządu francuskiego, który wpłaca do PCK tzw. alokacje uchodźcze, “rozpoczyna się idylla próżniactwa" i w jej następstwie nieporozumienia i tarcia. W tym samym schronisku

140

tworzą się różne kategorie ludzi, różnie wyposażonych, gdyż niektórzy otrzy­mują specjalne dodatki. Wszystkie te kategorie łączy wspólna idea: “nie pozwolić wcią­gnąć się do żadnej pracy". Perswazje nie odnoszą żadnego skutku, brak jest egzekuty­wy, a do egzekutywy francuskiej PCK nie chce się odwoływać. W środowisku schroni­skowym “żyje około 3000 wojskowych, przenika jego atmosferę, staje się burzliwym elementem warcholstwa wzniecającym ustawiczne scysje".

Specjalną uwagę zwraca Jaklicz na problem młodzieży akademickiej. Zarząd PCK w trosce o wykształcenie przyszłych intelektualistów zgrupował w Grenoble około 200 studentów, w tym 120 wojskowych. Młodzież ta myśli jednak o wszystkim, lecz nie o nauce, a “wymagania jej, zwłaszcza finansowe rosną [...] staje się elementem fermentu i rozkładu". Wzięcie jej w karby nastąpiło dopiero pod koniec 1941 roku. W przeciwieństwie do młodzieży akademickiej młodzież gimnazjalna zgrupowana w internacie Gimnazjum i Liceum C. Norwida w Villard-de-Lans “zachowuje zdro­wie duchowe. Trudno ją utrzymać na miejscu do zdania matury. Rwie się do wojska. Bezpośrednio po maturze zgłasza się do ewakuacji"6.

W wyciągniętych wnioskach Jaklicz podkreśla wysiłek organizacyjny i ofiarność pracowników PCK, ale jednocześnie stwierdza, że “podstawowe zasady na jakich zo­stała oparta opieka nad Polakami we Francji były fałszywe i doprowadziły do zdemo­ralizowania uchodźstwa we Francji. Społeczeństwo to, a w nim wojskowi, zatracili dzięki bezczynności i wyzbyciu się trosk materialnych poczucie stanu wojny i obo­wiązków, jakie ten stan na nich nakładał". Słusznie następnie zaznacza, że działalność PCK winna była być ograniczona do pomocy starcom, chorym i dzieciom. PCK, a następnie TOPF, zdał sobie sprawę z błędu i starał się go naprawić, ale wyniki były minimalne, gdyż zbyt głęboko “zakorzenił się wrzód próżniactwa w nasze społeczeństwo wojskowe".

Omawianie współpracy ÓW z innymi organizacjami zaczyna Jaklicz od wzajem­nych stosunków z PCK-TOPF. Działalność ÓW nie tylko zazębiała się z działalnością PCK, ale była od niego zależna. PCK posiadał własny budżet, administrował i żywił wojskowych w schroniskach, dożywiał kompanie pracy i w ogóle prowadził akcję opie­kuńczą we Francji, finansowaną nieoficjalnie przez rząd polski w Londynie7. We współ­pracy ÓW i PCK wytworzył się dualizm środków i celów, wypływający m. in. z faktu, że PCK-TOPF, jako instytucja charytatywna, podlegał ministerstwu opieki społecz­nej, a ÓW, z uwagi na swój charakter, ministerstwu obrony narodowej. Wywoływało to nieporządane tarcia, ale “wojsko oderwać się od TOPF-u nie mogło, gdyż nie posia­dało funduszów na samodzielne istnienie". Mimo różnych trudności i wadliwości or­ganizacyjnych współpraca TOPF-u z wojskiem dała - zdaniem Jaklicza - “bardzo dodatnie wyniki".

W grę wchodziła następnie organizacja YMCA. W trosce o rozwój życia kultural-no-oświatowego, do kompanii pracy i schronisk wojskowych, administrowanych przez PCK, została wprowadzona YMCA, mająca własne fundusze i swojego kierownika, który nie podlegał dowódcy kompanii. Wytworzył się przeto już nie dualizm, lecz


6 Należy przynajmniej odnotować w kilku słowach, że uczniowie, absolwenci i profesorowie tej szkoły uczestniczyli w ruchu oporu i ponieśli bardzo duże ofiary.

7 Zob. M. Biesiekierski, Polska akcja opiekuńcza we Francji w okresie okupacji niemieckiej (czer­wiec 1940 - wrzesień 1944) w: “Zeszyty Historyczne", 1993, nr 105, ss. 38-63.

141

trializm, powodujący tarcia i utrudniający dowodzenie. Współpracę z YMCA Jaklicz dzieli na dwa okresy: pierwszy do zajęcia wolnej strefy przez Niemców, kiedy YMCA przejawiała dużą aktywność, i drugi od grudnia 1942 roku, gdy wskutek aresztowań i wewnętrznych rozdźwięków jej działalność znacznie osłabła. W sumie Jaklicz sądzi, że z uwagi na niewspółmierność wysiłku finansowego z jego wynikami YMCA “win­na być likwidowana i przeorganizowana".

Działalność ÓW zazębiała się również ze wspomnianą już w innym miejscu Pol­ską Organizacją Walki o Niepodległość (POWN), która powstała we wrześniu 1941 roku i była kierowana przez Aleksandra Kawałkowskiego (“Bernard", “Justyn"), b. konsula w Lilie. Organizacja ta otrzymała następnie kryptonim “Monika". Po zrzu­ceniu w lipcu 1943 roku z Anglii do Francji ppłk. Antoniego Zdrojewskiego (“Da­niel", “Nestor"), “Monika" działała w dwóch pionach: cywilnym i wojskowym. Sze­fem tego ostatniego został ppłk Zdrojewski, z niezbyt ścisłym rozgraniczeniem kom­petencji między nim a Kawałkowskim, co powodowało niepotrzebne tarcia. Podział “Moniki" na dwa piony pociągał za sobą podporządkowanie jednego ministerstwu spraw wewnętrznych, a drugiego ministerstwu obrony narodowej, z czym z kolei zwią­zany był podział kredytów na poszczególną działalność. Od utworzenia POWN Ja­klicz był z Kawałkowskim - jak to określił - w kontakcie “o charakterze wyłącznie informacyjnym", a od przybycia Zdrojewskiego kontakt z tym ostatnim, szefem woj­skowego pionu “Moniki", zamienił się “w bardzo ścisłą współpracę", mającą na celu przygotowanie kadr dla przyszłego tworzenia wojska polskiego we Francji.

Niewiele miejsca w swoim raporcie poświęca Jaklicz Oddziałowi II. Nie wcho­dząc w szczegóły, trzeba przynajmniej zaznaczyć, że wywiad polski we Francji pod­czas drugiej wojny światowej odegrał znaczną rolę, która do dzisiaj nie została opraco­wana tak, jak na to zasługiwała. Wywiad ten oddał duże usługi sojusznikom, zwłasz­cza “Wolnej Francji", ale niewiele polskiemu ruchowi oporu na ziemi francuskiej. Jaklicz pisze, że w pierwszych miesiącach 1943 roku “kontakty nasze [z Oddziałem II] były tylko powierzchowne. Szef ekspozytury, na skutek wydanych wyższych roz­kazów, odseperował się całkowicie od polskiego życia organizacyjnego. Życie jednak przemogło rozkazy i narzuciło wzajemną pomoc i doświadczenia". Jaklicz nie podaje, kto był szefem tej ekspozytury, i z uwagi na to, że we Francji działało kilka siatek wywiadu polskiego, nie wiem, kto był szefem tej, o której tu mowa. W końcowym paragrafie tego rozdziału Jaklicz pisze: “nieuregulowanie przez czynnik nadrzędny naszego wzajemnego stosunku mogło wpłynąć ujemnie na działalność naszych orga­nizacji. Jakkolwiek doszliśmy własnymi drogami do zacieśnionej współpracy, to jed­nak straciliśmy szereg miesięcy. Brak kierownictwa ogólnego życia polskiego we Francji i jednolitego dowodzenia - i na tym odcinku dał się odczuć".

Najbardziej rozwiniętą działalnością ÓW była ewakuacja, o której Jaklicz pisze dość obszernie. Ewakuacja przeszła przez wiele okresów. Jaklicz rozróżnia cztery. Okres pierwszy, zaraz po klęsce Francji, trwał od lipca do końca września 1940 roku. Była to ewakuacja samorzutna, niezorganizowana. W okresie drugim, od końca 1940 do li­stopada 1942 roku, ewakuacja weszła w pierwszą fazę organizacji, częściowo przez Pireneje, głównie morzem. Granica francusko-hiszpańska była hermetycznie zamknię­ta i ewakuowani zdawali sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa, jakim by­ło osadzenie w specjalnych obozach. Pomimo tego zgłaszających się było bardzo dużo i - co charakterystyczne - w minimalnej tylko części rekrutowali się ze schronisk,

142

gdzie warunki były znośne. Prawie wszyscy pochodzili z kompanii pracy. Jaklicz po­twierdził, że wojskowi, którzy w tym okresie opuścili legalnie, a zwłaszcza nielegal­nie, Francję, “byli najlepszym, najbardziej ideowym elementem żołnierskim, który widział przed sobą jedyne cel: - służbę w szeregach, nie bacząc na drogi, którymi ten cel osiągnie". Trzeci okres trwał zaledwie dwa tygodnie: 17-30 listopada 1942 roku. W tym okresie, bezpośrednim po wylądowaniu wojsk sprzymierzonych w Afryce Pół­nocnej, gen. Kleeberg wydał rozkaz masowego opuszczenia Francji, ale nie wszyst­kim, którzy chcieli, udało się ten rozkaz wykonać.

Czwarty, ostatni okres ewakuacji, od grudnia 1942 roku do czerwca 1944, czyli przybycia Jaklicza do Londynu, podzielony jest na trzy podokresy: pierwszy trwał przez zimę 1942-1943 roku. i wiosnę 1943. Wówczas, po zajęciu wolnej strefy Francji, Niemcy dopiero się organizowali i na ogół nie przeszkadzali życiu polskiemu. Aresz­towania Polaków były co prawda na porządku dziennym, ale dotyczyły indywidualnie uczestników, zwłaszcza kierowników ruchu oporu. Przejścia graniczne były opa­nowane przez placówki konspiracyjne, lecz nie istniał odbiór ewakuowanych po stro­nie hiszpańskiej, stąd wielu z nich znalazło się w więzieniu hiszpańskim, przeważnie w osławionej Mirandzie. Element, który w tym czasie opuścił Francję, pisze Jaklicz, “był w całym tego słowa znaczeniu ochotniczo-ideowym". W drugim natomiast podokresie, od lipca do września 1943 roku, warunki ewakuacji znakomicie się poprawiły, ochotnicy byli na ogół dobrymi żołnierzami, ale “szeregi ewakuowanych wypełniał również element oportunistyczny i szmelc".

Ostatni, trzeci podokres ewakuacji od października 1943 do późnej wiosny 1944 roku przypada na miesiące, kiedy życie we Francji zaczyna być ciężkie. Zagrożenie rośnie i powoduje, że “zjawiają się ochotnicy, których kilka miesięcy wcześniej nie można było namówić na wypełnienie ich obowiązku". Również jednak i w tym okre­sie ewakuuje się jeszcze poważny odsetek wartościowego elementu, lecz coraz licz­niejsi są wojskowi “widzący mniejsze ryzyko w pseudobohaterskim marszu pirenejskim, niż w pozostawaniu na miejscu". W ogólnej ocenie warunków ewakuacji od końca 1942 roku Jaklicz podkreśla z naciskiem: “Ponieważ ewakuacja z małymi prze­rwami funkcjonowała normalnie, nikt z oficerów nie wchodzących w kadry Organiza­cji Wojskowej i ewakuacyjnej nie ma prawa zasłaniać się pretekstem niemożności wy­dobycia się z Francji. Opuszczenie jej zależało wyłącznie od ich swobodnej decyzji".

Odnośnie do kadry Organizacji Wojskowej i ewakuacyjnej Jaklicz zwraca uwagę, że kadra ta, za minimalne wynagrodzenie, “pracuje z prawdziwym poświęceniem i na­rażeniem swej wolności", ale coraz bardziej się wykrusza i ci, którzy pozostają, pełnią swoje funkcje także za tych, którzy odeszli, przeważnie wskutek aresztowania lub wyjazdu. Otóż “kadra ta jest pokrzywdzona w stosunku do tej części wojska, które przez szereg lat żyje na terenie Anglii czy też Afryki, w normalnych warunkach służ­bowych, awansowych, odznaczeniowych i finansowych". W innym z kolei miejscu swojego sprawozdania - w części poświęconej gospodarce finansowej i poborom - Ja­klicz ubolewał nad wysokim zróżnicowaniem uposażenia w poszczególnych organiza­cjach konspiracyjnych, a “co było szczególnie demoralizujące, to wysokość uposaże­nia w organizacjach konspiracyjnych". Rezultat był od razu widoczny, zwłaszcza przed 1943 rokiem, kiedy “tak zwanego konspiratora rozpoznawało się po eleganckim ubio­rze i wytwornym życiu". Niejednokrotnie oficerowie “pracowali równocześnie w kil­ku organizacjach [pobierając uposażenie w każdej z nich - T. W.]. Brak jednolitego

143

kierownictwa wszystkich organizacji dał się odczuć również i na polu finansowym". Jakże diametralnie inne były w tym samym czasie warunki i bezinteresowne oddanie się konspiracyjnej działalności i walce podziemnej w Polsce, co warto tutaj przypo­mnieć.

Dużym też zdziwieniem musi napawać zasięg prowokacji. Początkowo prowoka­cje nie były liczne, ale, jak pisze Jaklicz, “Niemcy zaczęli następnie używać coraz częściej Polaków jako swoich agentów, którzy informowali ich o życiu organizacyj­nym... W ostatnich miesiącach życie nasze układało się w ten sposób, że w równej mierze byliśmy zmuszeni strzec się Niemców jak i Polaków". Jedną z trudności, któ­rej również nie potrafiono zwalczyć - “to wyjątkowe polskie gadulstwo i zasada: Apres moi k deluge (po mnie potop)[...]".

W konkluzji, której poświęcona jest trzecia, ostatnia część sprawozdania, Jaklicz położył szczególny nacisk na imperatywną potrzebę jednolitości dowodzenia, o czym już wcześniej była mowa (zob. s. 133).

Wskutek braku ogólnego kierownictwa wydajność poszczególnych organizacji nie zo­stała wyzyskana tak, jak wyzyskana być mogła. Równocześnie niepotrzebnie rodziły się tar­cia i zużywania energii na pokonywanie trudności drugorzędnych, często prestiżowych.

Każda organizacja rozbudowywała swój aparat zależnie od potrzeb wynikających z jej celów. Często rozbudowywała go niepotrzebnie, aby się uniezależnić od innych. Aparat ten strzegła zazdrośnie przed innymi organizacjami i użyczała go w zamian za potrzebne jej inne świadczenia. Np. Organizacja Wojskowa posiadała monopol na Hiszpanię, Oddział li­gi - monopol na Szwajcarię, TOPF trzymał w ręku pomoc i opiekę materialną. Korzystanie z dobrodziejstw aparatu sąsiadów odbywało się drogą dobrych stosunków lub targów, gdy powinno być regulowane kierowniczą drogą rozkazodawczą szefa.

W zakończeniu Jaklicz pisze, że zasadniczym problemem jest fakt, iż rząd polski, mając zamiar tworzyć wojsko we Francji z wykorzystaniem uchodźstwa i emigracji, nie bierze pod uwagę potrzeby należytej współpracy z innymi organizacjami i opiera się jedynie na rozpracowaniu tego zagadnienia przez Kawałkowskiego i Zdrojewskiego, co przy najlepszej ich woli nie mogło być wystarczające. “Szefowie poszczegól­nych organizacji są dojrzałymi i świadomymi celu obywatelami, nauczyli się działać konspiracyjnie. Należy ich zebrać wszystkich razem, ocenić wkład, jaki może dać każ­da organizacja, wyzyskać ten wkład i nadać tej pracy kierunek ogólny".

Obserwacje i zalecenia płk. Jaklicza nie zostały wykorzystane, gdyż nie mogły z prostej przyczyny: Francja była już wtedy wyzwalana przez wojska alianckie. Polski ruch oporu odegrał wówczas niewielką rolę. Jaklicz został odwołany przez rząd polski do Londynu w decydującym dla Francji momencie8, co było dużym błędem. Jego sprawozdanie, oparte na znajomości ludzi, terenu i organizacji, stanowi cenny wkład do dziejów uchodźstwa polskiego we Francji podczas drugiej wojny światowej, zwłasz­cza pod kątem widzenia tego, co można było i należało zrobić, ale czego niestety nie zrobiono.


8 Przed opuszczeniem Francji płk Jaklicz przekazał kierownictwo Organizacji Wojskowej ppłk. Kazimierzowi Gaberle, który wkrótce podporządkował się zwierzchnictwu POWN, jej wojskowemu szefowi ppłk. Zdrojewskiemu.

144

LOS WYWIADU POLSKIEGO WE FRANCJI W LATACH 1940-1945 *

Jednym z najbardziej zaniedbanych tematów z okresu drugiej wojny światowej jest niewątpliwie wywiad, zorganizowany przez Polaków we Francji i w Afryce Pół­nocnej. W historii polskiego ruchu oporu i jego wkładu do zwycięstwa aliantów nasz wywiad zajmował poczesne miejsce, ale jest to historia ciągle czekająca na źródłowe opracowanie zarówno w języku francuskim, jak i polskim.

W 1973 roku nieżyjący już dzisiaj Marian Czarnecki powiedział we wprowadze­niu do audycji dla radia “Wolna Europa" o polskim ruchu oporu we Francji, że stano­wi on białą kartę, teren grasowania “kłusowników historii", a przecież najważniejsze archiwa i większość świadków pozostały na Zachodzie i - jak podkreślił Czarnecki -“ani ci świadkowie nie ogłosili kompetentnych relacji, ani historycy nie opublikowali pełniejszych prac opartych o ten materiał archiwalny. Natomiast znaleźli się ludzie, którzy z całą świadomością potworzyli szereg legend i mitów, nie mających nic wspól­nego z rzeczywistością".

Legendy i mity przetrwały do dzisiaj, tym bardziej że materiał archiwalny jest bardzo ubogi, zwłaszcza gdy chodzi o wywiad. Tym większe przeto zainteresowanie mogłaby wzbudzić książka ppłk. dypl. Stanisława Żochowskiego1, poświęcona głów­nie dwóm sieciom wywiadu: Familie Interallie i F2 we Francji oraz Ekspozyturze RY­GOR na terenie francuskiej Afryki Północnej.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że od samego początku tworzenia polskiego ruchu oporu we Francji - zarówno w przypadku organizacji o charakterze wojskowym, jak i społecznym - brakowało skoordynowania ich działalności i podporządkowania jed­nolitemu kierownictwu w Londynie. Gen. Juliusz Kleeberg, dowódca (nieoficjalny oczywiście) wojska polskiego we Francji - odwołany wiosną 1943 roku do Londynu i zastąpiony przez płk. dypl. Józefa Jaklicza (o czym była mowa w poprzednim roz­dziale) - pisał do gen. Sikorskiego w raporcie z 10 września 1942 roku, że działalność licznych organizacji, około dwudziestu, “opiera się wyłącznie na przyjaznych stosun­kach osobistych i dobrej woli; jednolitego kierunku, opartego na wytycznych otrzymy­wanych z góry, nie ma". Dla uzupełnienia tego stanu rzeczy gen. Kleeberg nadmie­nia: “szereg ministerstw w Londynie posiada na terenie Francji swoich wysłaników, którzy otrzymują instrukcje oraz środki pieniężne wprost od wspomnianych mini­sterstw i tam też bezpośrednio raportują"2. Koordynacja, o którą upominał się gen.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 97, ss. 193-202.

S. Żochowski, Wywiad polski we Francji 1940-1945. Niektóre sprawy polsko-brytyjskie. Oficy­na Poetów i Malarzy, Brisbane-Londyn 1990.

2 Zob. Kolekcja gen. Juliusza Kleeberga, IPMS. Sygnatura: A. IV. 37/1.

145

Kleeberg, nigdy nie nastąpiła i podczas całej okupacji działalność organizacji pol­skich we Francji była rozproszona, a po zakończeniu wojny rozproszyły się źródłowe materiały tej działalności, co też ułatwiło później tworzenie różnych mitów i legend.

Asumpt do napisania książki był list, jaki autor otrzymał w lipcu 1988 roku od nieznanego mu wcześniej ppor. Leona Śliwińskiego, jednego z szefów Sieci F2, o czym autor pisze we wstępie. Śliwiński, nawiązując do książki Żochowskiego Bńtish Policy in Relation to Poland in the Second Worid War, pisze w swoim liście: “czuję i myślę podobnie jak Pan". Następnie sugeruje Żochowskiemu, że byłby najbardziej odpo­wiedni do opracowania sprawy Romana Czerniawskiego, założyciela i szefa Famille-Interallie. Stanowiłoby to jednocześnie uzupełnienie tez Żochowskiego o tym, “jak nas Anglicy oszukali". W tym celu Śliwiński proponuje pomoc, udostępnienie doku­mentacji, archiwum i potrzebnych informacji.

Żochowski propozycję przyjął i z Australii, gdzie zamieszkuje, przyleciał do Śli­wińskiego do Benajarafe Alto w Hiszpanii, koło Malagi. Znajdująca się tam jego rezy­dencja to, jak podaje Żochowski, “raczej pałacyk, niż willa, wypieszczony, wykonany na zamówienie", szacowany na 1, 5 miliona dolarów; nadto ponad dwa miliony ma zainwestowane w innych nieruchomościach, o czym Śliwiński sam napomknął. Ma­jątku dorobił się w Maroku. Wyjechał tam po wojnie, kupił kopalnie rud; siła robocza złożona z Arabów była tania, stąd i łatwy dochód3.

Rozmowy ze Śliwińskim niewiele dały Żochowskiemu, który - jak pisze - dowia­dywał się więcej o samym Śliwińskim niż o historii wywiadu. Śliwiński dał mu różne materiały; ustalono, że książka winna ukazać się najpierw w języku francuskim. Po powrocie do Australii i zapoznaniu się z materiałem Żochowski stwierdził, że przy­wieziona dokumentacja nie jest zbyt bogata, brak wielu danych, raportów, relacji itp. Otrzymał nadto nazwiska i adresy kilku członków Sieci F2, ale Śliwiński dając mu je, chciał, żeby Żochowski przysłał mu kopie listów i relacji, jakie od nich otrzyma, co nie zachęciło Żochowskiego do nawiązania z nimi kontaktu, a szkoda, bo ułatwiliby może dokładniejsze odtworzenie działalności Sieci.

Tutaj pragnę dorzucić własne wspomnienia z osobistego zetknięcia się ze Śliwiń­skim, który skontaktował się ze mną w 1984 roku. Spotkałem go dwa czy trzy razy w jego paryskiej kawalerce przy avenue de Suffren. Sugerował mi napisanie książki o polskim wywiadzie we Francji, czym oczywiście zainteresowałem się. Obiecał przy­słać materiał. Otrzymałem kilkakrotnie, małymi porcjami, fotokopie niezbyt istot­nych dokumentów, które w żadnym wypadku nie wystarczały na przygotowanie książki. Pan Śliwiński sądził jednak inaczej, ponaglał i w liście z 1 grudnia 1985 roku podkre­ślił, że gdybym nie miał zamiaru napisać książki, to muszę mu zwrócić fotokopie. W odpowiedzi napisałem Śliwińskiemu, że “nie lubię tego rodzaju stawiania sprawy, ściślej dawania warunków. Historyk zabiera się do tematu - tak w każdym razie jest ze mną - gdy temat w jego pojęciu dojrzeje. Jak dotychczas ani temat, ani ja jeszcze nie dojrzeliśmy do jego opracowania". Wkrótce potem kontakt nasz urwał się. Śliwiński


3 Zob. listy do redakcji: M. Klobukowskiego i T. Wyrwy w: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 98, ss. 235-236.

146

znalazł Żochowskiego, a ja z kolei nie znalazłem materiałów źródłowych, które po­zwoliłyby mi przedstawić bardziej wszechstronnie działalność wywiadu.

Trudno zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że rząd polski w Anglii nie zachował żadnych raportów przysyłanych przez wywiad polski z Francji; raporty przekazywał Brytyjczykom i na tym kończyła się jego rola. Dużą pod tym względem odpowiedzial­ność ponosi płk dypl. Stanisław Gano, szef Oddziału II przy Sztabie Naczelnego Wo­dza w Londynie. Do tego dochodzi fakt, że płk Gano pracował przez 15 lat w Maroku u Śliwińskiego w administracji jego kopalni, ale - jak mi powiedział Śliwiński pod­czas naszego spotkania w Paryżu 10 stycznia 1985 roku - o sprawach wywiadu nie rozmawiali, bo płk Gano nie chciał poruszać tego tematu... W tym więc czasie, kiedy wykopywano rudę przynoszącą duże dochody, zagrzebywano w pamięci czyny pol­skiego wywiadu, który pracował dla naszych aliantów. Płk Gano zmarł w Maroku i nie napisał żadnej relacji, żadnych wyjaśnień. Dzisiaj nie ma żadnej dokumentacji dotyczącej wywiadu polskiego we Francji. Akta zostały bądź to zniszczone, bądź też przekazane Anglikom, którzy kategorycznie odmawiają wszystkim wglądu do zacho­wanego być może u nich materiału.

Wziąwszy to wszystko pod uwagę, trudno mieć pretensję do Żochowskiego za duże luki i niedomówienia w jego książce, można natomiast wysnuć zastrzeżenia in­nej natury, o których będzie mowa później. Główną postacią książki Żochowskiego jest nie Śliwiński, lecz Roman Czerniawski, kpt. dypl. lotnictwa przed 1939 rokiem, postać do dzisiaj kontrowersyjna, chyba raczej z uwagi na zazdrość ziomków z wywia­du niż z racji dokonanych czynów, których nikt przecież podważyć nie może, bez względu na argumenty, jakimi można by się posłużyć.

Po kapitulacji w czerwcu 1940 roku Czerniawski pozostał we Francji i w ciągu kilku miesięcy zorganizował w Paryżu sieć wywiadu. W tej dziedzinie był amatorem, gdyż przed wojną nie miał nic wspólnego z II Odziałem, zwanym potocznie “Dwój­ką". Czerniawski przybrał pseudonim Armand, a jego sieć kryptonim Famille-Interal-lie. Początkowo formalnie podlegał mjr. Wincentemu Zarembskiemu, pseudonim Tudor, w Marsylii, który do stycznia 1942 roku był szefem “Ekspozytury Francja". Przy końcu listopada 1940 roku Czerniawski przesłał za pośrednictwem Zarembskiego swój pierwszy raport do Londynu. Późniejsze raporty, składające się z kilkudzie­sięciu stron, były wysyłane prawie każdego tygodnia. Zawierały głównie dane o jed­nostkach wojska niemieckiego we Francji i były cenione w Londynie.

Charakterystyczną cechą sieci Czerniawskiego - Famille-Interallie, a później F2 -był fakt, że, zorganizowane i kierowane przez Polaków, składały się z Francuzów, któ­rzy mieli przeważnie w swoich rękach terenowe agentury. W ciągu pierwszych dwu lat wojny, dzięki wywiadowi, jaki prowadzili Polacy, zapewniono Francji łączność z Londynem, a co najważniejsze - systematycznie przekazywano informacje z wszyst­kich możliwych dziedzin. Nie zostało to jednak wykorzystane przez rząd polski w Londynie w celu zacieśnienia stosunków z gen. de Gaullem.

W październiku 1941 roku wezwano Czerniawskiego do Londynu na konsultację, gdzie udał się małym samolotem, który przyleciał po niego w pobliże Compiegne. Podczas pobytu w Londynie prosił kilkakrotnie w sztabie polskim o przedstawienie go gen. de Gaulleowi i o nawiązanie kontaktu ze sztabem “Wolnej Francji", co jednak

147

w środowisku rządu polskiego uważano za niewskazane, mimo argumentacji Czer-niawskiego, że przecież “wszyscy moi przyjaciele za Kanałem to są Francuzi i wydaje mi się niezbędnym mój kontakt z Francuzami. Będę przez nich na pewno pytany o te sprawy po powrocie". Do spotkania z de Gaulleem nie doszło. Przed wyjazdem z Londynu Czerniawski został udekorowany Krzyżem Virtuti Militari.

Wkrótce po powrocie Czerniawskiego do Francji Niemcy aresztowali go 18 listo­pada 1941 roku oraz uwięzili 64 agentów z sieci Famille-Interallie. Precyzyjnie wyko­nane wykresy wojska niemieckiego we Francji, znalezione w kwaterze Czerniawskie­go, zaskoczyły Niemców. Co jednak głównie spowodowało dalszy bieg sprawy - trud­no dzisiaj dokładnie ustalić. Dalszy ciąg nie jest i chyba nigdy nie będzie całkowicie wyświetlony. Otóż do celi Czerniawskiego przyszedł Reile, szef kontrwywiadu nie­mieckiego, i zaproponował Czerniawskiemu współpracę. Propozycja polegała na tym, że Czerniawski zostałby niemieckim agentem w Anglii. Czerniawski gotów był zgo­dzić się pod warunkiem, że wszyscy aresztowani jego współpracownicy - w sumie 64 osoby - będą traktowani na prawach jeńców wojennych, a także on i inni po zwolnie­niu z Sieci nie będą śledzeni. Po jakimś czasie doszło do porozumienia i 14 lipca 1942 roku Czerniawski znalazł się na wolności w wyniku sfingowanej ucieczki.

Podróż przez Francję, Hiszpanię i samolotem z Gibraltaru do Anglii odbył bez przeszkód. Po przyjeździe do Londynu w listopadzie 1942 roku Czerniawski zamel­dował się w sztabie II Oddziału. Złożył raport płk. Gano w sprawie warunków swoje­go zwolnienia i zaproponował ułożony już wcześniej plan działania, który nazwał “Wielką Grą". Miał on polegać na mylnym informowaniu Niemców, a zwłaszcza wpro­wadzeniu ich w błąd w decydującym momencie wojny. Czerniawski został przekaza­ny wywiadowi brytyjskiemu. Wszystko to działo się w ścisłej tajemnicy; ze strony polskiej o całej sprawie wiedzieli tylko gen. Sikorski i płk Gano. Nikt w sztabie pol­skim nie orientował się, że Czerniawski został podwójnym agentem.

Czerniawski przybrał pseudonim Brutus i nadał uzgodnione z wywiadem brytyj­skim informacje, w tym część celowo prawdziwych, ale bez większego znaczenia, czym zyskał zaufanie wywiadu niemieckiego i dzięki temu udał się ostatni akt “Wielkiej Gry". Akt ten miał rzeczywiście doniosłe znaczenie i polegał na tym, że Czerniawski, przez błędne informacje, zmylił Niemcom datę i miejsce inwazji w północnej Francji, podając że nastąpi ona w lipcu 1944 roku w kierunku Pas-de-Calais, podczas gdy w rzeczywistości nastąpiła 6 czerwca w Normandii, gdzie Niemcy - nie przewidując tam uderzenia - nie byli przygotowani na odparcie ataku aliantów. Dzięki wyczynowi Czerniawskiego zaoszczędzono zapewne wiele tysięcy ofiar, jakie pochłonęłaby inwa­zja bez zmylenia Niemców. Nadto trzeba dodać, że pomimo manewru Czerniawskie­go, jego współpracownicy, aresztowani we Francji w 1941 roku i trzymani w obozach jenieckich, również ocaleli i po wojnie powrócili do swojego kraju.

W październiku 1980 roku, gdy zbierałem dokumentację do książki w języku fran­cuskim o polskim ruchu oporu w kontekście polityki europejskiej4, miałem umówio­ne w Londynie spotkanie z kpt. Czerniawskim. Rozmowa trwała kilka godzin. Żywy


4 Zob. T. Wyrwa, La Resistance polonaise et la politique en Europę, Editions France-Empire, Paryż 1983. Uzupełnieniem problematyki zawartej w tej pracy jest druga moja książka: LIdee europeenne dans la Resistance d trawers la presse ciandestine en France et en Pologne 1939-1945, Nouvelles Editions Latines, Paryż 1987.

148

w sposobie bycia, o bystrej inteligencji, Czerniawski rozmowę kierował ciągle na okres jego wywiadu we Francji. Opowiadał z pasją, jak zbierał materiał, i robił wrażenie, jak gdyby jeszcze tym żył, a już na pewno, że był dumny z tego, co wtedy dokonał. Na temat swojej pracy w charakterze Brutusa w wywiadzie brytyjskim mówił bardzo mało. Twierdził, że wkrótce ukaże się zapewne druga jego książka5, gdzie temat został roz­pracowany. Czekał wówczas - i liczył, że otrzyma na dniach - pozwolenie władz bry­tyjskich na wydanie książki. Pozwolenia zapewne nie otrzymał, gdyż do dzisiaj książ­ka się nie ukazała, a on sam już nie żyje. Również Żochowski potwierdza, że władze brytyjskie nie zgodziły się na jej opublikowanie, przygotowywane w wydawnictwie Hutchinsona.

Czerniawski otrzymał wysokie odznaczenie od Anglików, którzy jednak woleli nie rozgłaszać roli odegranej przez Polaka w inwazji aliantów we Francji. Nie zrobili tego nasi rodacy ani rząd polski w Londynie. Zamiast pochwał i wykorzystania tego wyczynu, jako jednego z konkretnych dowodów wkładu polskiego w pokonanie wspól­nego wroga, Czerniawskiego obrzucono błotem, zarzucając mu zdradę. Później powo­łano komisję, rodzaj sądu oficerskiego czy honorowego, która sprawę wyjaśniła - jeże­li było w ogóle coś do wyjaśnienia - i musiała przyznać, że działalność Czerniawskie­go była genialna, niemniej jednak “geniusze" innego gatunku ciągle ją przyćmiewają. Śliwiński do dzisiaj jeszcze zionie nienawiścią do Czerniawskiego. “Ale - jak słusznie odnotował Żochowski - na zawiść i zazdrość prowadzącą do oczerniania, a usiłującą sięgnąć za grób - nie ma środków".

Dużo mniej miejsca poświęca Żochowski Sieci F2, pomimo że inicjatorem jego książki był Śliwiński, jeden z szefów tej Sieci. Organizatorem Sieci, która przybrała w końcu nazwę F2, był Tadeusz Jekiel, pseudonim Doktor, przed wojną porucznik marynarki6. Niezależnie od tworzących się komórek polskiego wywiadu we Francji Anglicy, w porozumieniu z II Oddziałem, postanowili zorganizować samodzielną pla­cówkę wywiadu morskiego na południu Francji. W tym celu, w ostatnich dniach sierp­nia 1940 roku, przysłano z Londynu Jekiela, który nie był oficerem wywiadu, ale znał dobrze Francję, gdzie przed wojną studiował. Jego zadaniem było zorganizowanie -czego zresztą dokonał - sieci złożonej z Francuzów. Wyjątkiem było mianowanie Le­ona Śliwińskiego, pseudonim Jean-Bol, zastępcą Jekiela.

W lipcu 1941 roku Jekiel jedzie do Algieru celem zorganizowania tam z kolei wywiadu. Na czele Sieci F2 staje płk Marian Romeyko, pseudonim Mak, były attache w Rzymie. W listopadzie 1942 roku zagrożony aresztowaniem Romeyko przedostaje się do Szwajcarii. Po nim kierownictwo Sieci przejmuje Śliwiński, ale nie na długo, bo w grudniu tego samego roku zostaje aresztowany; we wrześniu 1943 roku ratuje się ucieczką.

Śliwiński - w czasie gdy kierował Siecią - rekrutował wbrew instrukcjom z Lon­dynu również Polaków, m. in. Stanisława Łuckiego, pseudonim Arab, oraz Wincentego


5 Pierwsza książka Czerniawskiego wyszła w języku angielskim w 1961 roku. Zob. R. Garby-Czerniawski, The Big Network, Ed. George Ronald, Londyn 1961.

6 Korzystam tutaj również z odczytu, jaki wygłosił - i później rozdał fotokopie jego treści -S. Łucki, pseudonim Arab, członek tej Sieci. Odczyt odbył się w Paryżu 25 listopada 1985 roku, na dorocznym Zebraniu Towarzystwa Opieki nad Polskimi Zabytkami i Grobami we Francji.

149

Rozwadowskiego, pseudonim Pascal. Na miejsce Śliwińskiego kolejnym szefem Sieci został mjr Zdzisław Piątkiewicz, pseudonim Bis, ale - jak powie Łucki we wspo­mnianym już odczycie (zob. odnośnik 6) - “faktycznym kierownikiem i lokomotywą tej Sieci był ppor. Wincenty Rozwadowski (zmarł w 1975 roku). Dzięki niemu Sieć F2 osiągnęła szczyty rozwoju i dotrwała do uwolnienia Francji". Siedzibą Sieci F2 była najpierw Nicea, później Lyon, a w końcowej fazie wojny Paryż. Łączność między po­szczególnymi placówkami Sieci a centralą zapewniał przeważnie Łucki. Londynowi szczególnie zależało na informacjach dotyczących spraw morskich, lotniczych i prze­mysłowych, i pod tym kątem widzenia starano się wysyłać raporty. Sieć pomagała również francuskiemu ruchowi oporu w nawiązaniu łączności z Londynem.

Po wojnie doszło do umowy między sztabem polskim w Londynie a Francuzami, na podstawie której członkowie Sieci F2 otrzymali pełne prawa kombatantów francu­skich. Reprezentantem członków Sieci F2 oraz innych ekspozytur wywiadu polskie­go we Francji wobec władz francuskich był Śliwiński, występujący w imieniu płk. Gano, od którego miał otrzymać pełnomocnictwo. Żochowski jednak twierdzi, że Śli­wiński nigdy nie pokazał mu oryginału pełnomocnictwa, i wątpi, czy takowe w ogóle zostało wystawione na piśmie przez płk. Gano. Faktem jest, że Śliwiński, mianowany przez Francuzów po wojnie ppłk. honorowym (stopień taki nie istnieje w wojsku pol­skim), podjął starania o przyznanie praw kombatanckich dla członków polskiego wy­wiadu, a po jego wyjeździe z Francji w kwietniu 1947 roku przekazał pełnomocnictwo w tej sprawie Stanisławowi Łuckiemu.

Paradoksem było zwłaszcza to, że upominano się - i słusznie - u Francuzów o pra­wa kombatanckie, ale nie opracowano historii swojej działalności, której - w całym tego słowa znaczeniu - nie ma do dzisiaj. W 1952 roku w języku francuskim na ła­mach wojskowego miesięcznika został opublikowany artykuł o Sieci F27. Artykuł ten, bez podpisu, został zredagowany w pośpiechu - jak mi powiedział Śliwiński podczas rozmowy 10 stycznia 1985 roku - przez Wincentego Rozwadowskiego, gdyż trzeba było na gwałt coś opublikować, na co można było się powoływać przy załatwianiu u Francuzów praw kombatanckich (które jednak w większości winny chyba być załat­wione już przed 1952 rokiem).

W 1976 roku ukazała się w języku francuskim odbitka maszynopisu licząca 39 stron i liczne załączniki. Jest to szkic historyczny, zawierający suche fakty, bez rozwi­nięcia tematu, a zwłaszcza przedstawienia całokształtu działalności. Szkic ten zreda­gował Śliwiński, który na wstępie pisze, że korzystał w dużym stopniu z artykułu Rozwadowskiego, który uzupełnił i skorygował błędy. Dziwi jednak fakt, że Śliwiński zrobił to dopiero po śmierci Rozwadowskiego, który zmarł w 1975 roku.

9 listopada 1984 roku odbył się w Bibliotece Polskiej w Paryżu wieczór poświęco­ny wywiadowi polskiemu we Francji, na którym wygłosili odczyty Leon Śliwiński i Tadeusz Jekiel. Maszynopis tych odczytów, wraz z częścią dyskusji, jaka później na­stąpiła, został odbity kserofaksem i rozesłany zainteresowanym osobom. Jekiel ogra­niczył się do wspomnień z Londynu i do nakreślenia, bardzo schematycznie, organi­zowania wywiadu morskiego we Francji. Śliwiński mówił o wszystkim, tylko nie o działalności Sieci F2. Do dzisiaj przeto niezbyt jest znana działalność Śliwińskiego, a co gorsza - bardziej rzeczowa działalność Sieci F2. Większą część odczytu Śliwiński


7 Zob. Le Reseau F2 w: Revue Historique de 1Armee", 1952, nr 4.

150

poświęcił Czerniawskiemu przez pryzmat wrogiego doń nastawienia, z dużą szkodą dla historii wywiadu polskiego na Zachodzie w latach drugiej wojny światowej.

W przeciwieństwie do Żochowskiego, bezkrytycznego wielbiciela gen. Sikorskie-go, czemu dawał wyraz w omawianej książce, Śliwiński popadł w przeciwną skraj­ność, z tym że pierwsza skrajność jest mniej szkodliwa, bo na użytek wewnętrzny, tzn. polski, podczas gdy druga przeznaczona była dla Francuzów. Jednym z przykładów było zacytowanie przez Śliwińskiego zdania z książki angielskiego autora, Johna Ericksona, który pisząc na temat spotkania w Moskwie w grudniu 1941 roku Sikorskiego ze Stalinem, twierdził, jakoby “Stalin nie zgadzał się z Sikorskim, że Francuzi są już skończeni"8. Czy tego rodzaju twierdzenie, jeżeli nawet odpowiadałoby prawdzie, miało coś wspólnego z tematyką odczytu, jaki Śliwiński wygłosił do audytorium, gdzie prze­ważali Francuzi i którego maszynopis rozesłał później m. in. do bibliotek? Dziwna rzecz, że Żochowski najwidoczniej nie otrzymał kopii maszynopisu tego odczytu, bo nigdzie się na niego nie powołuje.

Żochowski poświęca też w swojej książce kilkanaście stron sieci RYGOR, nazwa­nej od pseudonimu jej założyciela i szefa, mjr. dypl. Mieczysława Z. Rygora Słowikowskiego. Na podstawie informacji dostarczonych aliantom przez tę Sieć zo­stał opracowany plan “Torch" zajęcia Afryki Północnej w listopadzie 1942 roku. Słowikowski otrzymał wysokie odznaczenie brytyjskie O.B.E. (Order ofthe British Empire) i amerykański Legion ofMerit, degree ofOfficer. Rząd polski w Londynie znów zacho­wał się obojętnie i, jak przypomina po wojnie Karol Zbyszewski, “Sztab w Rubensie byt tylko skrzynką pocztową między RYGOREM w Afryce i Intelligence Seruice w Lon­dynie"9.

W grudniu 1942 roku Słowikowski został wezwany przez II Oddział do Londynu. Sądził, że jedzie do Anglii, żeby złożyć raport. Otrzymane wówczas informacje po­zwoliłyby naszemu rządowi podkreślić rolę wywiadu polskiego w inwazji Afryki Pół­nocnej przez sprzymierzeńców, było to bowiem pierwsze wielkie zwycięstwo alian­tów, o którym wiele wówczas mówiono i pisano. Po zgłoszeniu się w naszym sztabie w Rubensie Słowikowski ogromnie się rozczarował, gdyż, jak napisze później w swo­jej książce: “Nikt nie zainteresował się wypadkami zaszłymi i zachodzącymi na tere­nie Afryki Północnej. Nie chciano żadnego raportu, sprawozdania"10. Nadto okazało się, że do Londynu został sprowadzony na życzenie wywiadu brytyjskiego; sprawy te rządu polskiego nie obchodziły ani podczas wojny, ani też po jej zakończeniu. Jeszcze jeden wkład polski w zwycięstwo aliantów został przez naszych rodaków skazany na zapomnienie.

Książka Żochowskiego porusza również inne problemy odnoszące się do polskie­go ruchu oporu we Francji, “Enigmy", śmierci Sikorskiego, zamykając wszystko rozdziałem:


8 Podaję za L. Śliwińskim, J. Erickson, The Road to Stalingrad, Londyn 1975, s. 294.

9 K. Zbyszewski, Polski wywiad dla Amerykanów w: “Wiadomości" (Londyn) z 16 kwietnia 1978,s.3.

10 M. Z. Rygor Słowikowski, W tajnej służbie. Polski wkład do zwycięstwa w drugiej wojnie światowej, Mizyg Press, Londyn 1977, s. 4.

151

“Zdrada Polski przez rząd Wielkiej Brytanii", co już zupełnie nie pasuje do całości. Sposób, w jaki autor wyładował tam polskie żale, dobrego wrażenia na czytel­niku chyba nie robi. Sporo też jest błędów różnej natury, z językowymi włącznie. Brak jest również indeksu nazwisk, czego w opracowaniu historycznym nie można niczym usprawiedliwić. Żochowski kończy swoją książkę ubolewaniem, że nie mógł jej napisać tak, jak mu sugerował Śliwiński, gdyż wbrew wszystkim, małym i wiel­kim, służy prawdzie. Główną zasługą Żochowskiego jest przypomnienie roli, jaką odegrał polski wywiad w drugiej wojnie światowej. Jest ona ciągle znana jedynie frag­mentarycznie i przeważnie zniekształcana.

ŻYDZI POLSCY WE FRANCJI*

Grupa wybitnych działaczy żydowskich z Polski, którzy przedostali się do Fran­cji po klęsce kampanii wrześniowej 1939 roku, założyła czasopismo “Przyszłość". Redaktorem naczelnym tego czasopisma był dr Ignacy Schwarzbart, członek Rady Narodowej RP, powołanej w grudniu 1939 roku przez prezydenta Raczkiewicza, która miała być surogatem sejmu, spełniającym rolę organu opiniodawczego. Pierwszy numer “Przyszłości" ukazał się 25 marca 1940 roku, a ostatni 20 maja; w sumie wyszły cztery numery. Czasopismo to, dążące do zbliżenia polsko-żydowskiego, jest dzisiaj zapewne najistotniejszym źródłem z tego okresu, dotyczącym po­glądów Żydów na temat Polski powojennej, o którą wspólnie wówczas walczono.

We wstępnym artykule pierwszego numeru redakcja zaznacza, że nazwała “Przy­szłość" “organem Żydów polskich", gdyż w ten sposób chciała wyrazić, że chodzi o czasopismo nie będące organem żadnego stronnictwa politycznego lub ugrupowa­nia społecznego, które winno być “wyrazicielem całego Żydostwa polskiego, tak w Kraju jak i żydowsko-polskich ośrodków na emigracji, dawnej i nowej". W drama­tycznym okresie dziejów Europy na czoło zadań wysuwa się - pisze dalej redakcja -“wszystko to, co nas łączy w jedną społeczność żydowską, a nie to, co nas dzieli poli­tycznie czy społecznie".

Redakcja była przekonana, “że nadejdą czasy inne, lepsze dla Polski i dla Żydów. Na nie trzeba się przygotować co dzień, zbierać siły, jednoczyć szeregi, mobilizować ofiarność, samopomoc". Z kolei wyjaśnia, iż pragnie, żeby nazwa “Przyszłość", jaką nadała swojemu czasopismu, symbolizowała już w tytule, że “wierzymy w tę przy­szłość, że wzrok nasz, dobra wola i wysiłki ku niej są skierowane". Zwracając się na­stępnie z apelem do całego Żydostwa polskiego o poparcie moralne i materialne, a do społeczeństwa polskiego o dobrą wolę i zrozumienie, redakcja podkreśla, że czasopi­smo “ma służyć Sprawie Polski i Sprawie Żydostwa polskiego. Walce o zwycięstwo Polski [...] o jej postępowe oblicze. Walce o pełne i rzeczywiste równouprawnienie Żydostwa polskiego".

Całą pierwszą stronę pierwszego numeru “Przyszłości" - oprócz artykułu wstęp­nego - zajmuje przemówienie dr. Ignacego Schwarzbarta, jakie wygłosił na posiedze­niu Rady Narodowej RP 8 marca 1940 roku. W przemówieniu tym nie brakowało krytyki pod adresem Polski sprzed 1939 roku - o czym wiele pisano również na ła­mach innej, nie żydowskiej prasy - ale co najważniejsze autor przemówienia, sam


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 100, ss. 231-236.

Czasopismo to, pod tym samym tytułem, wznowiono w Londynie, gdzie ukazywało się od stycznia 1941 roku.

153

będący przedstawicielem społeczeństwa żydowskiego na Radzie, podkreślił z naci­skiem, że “los nasz [Żydów] związaliśmy z Polską [...]. Z Nią i dla Niej ponosimy i ponosić będziemy wszelkie ofiary, ale też razem z Jej przyszłym szczęściem oczeku­jemy szczęśliwego losu i dla siebie w Polsce. Oczekujemy losu wolnych i równych we wszystkim obywateli". W dalszym ciągu Schwarzbart zwrócił uwagę, że propaganda polityczna w kraju i na emigracji winna z inicjatywy rządu polskiego “nastawić się na wyplenienie chwastów nienawiści narodowej czy religijnej i na wychowanie typu oby­watela, myślącego i czującego, działającego i współżyjącego na zasadach demokracji, postępu, rzeczywistego równouprawnienia wszystkich obywateli, bez względu na ich narodowość i wyznanie"2.

Inny autor, dr Rajchman, w tym samym numerze czasopisma w artykule Żydzi polscy na wychodźstwie przypomniał, że za granicą, czy to w krajach europejskich, czy w zamorskich, czy w Palestynie, Żydzi polscy “pozostawali zawsze Żydami polskimi", zespolonymi z Polską serdecznymi węzłami, a “węzły te są nierozerwalne". Jeśli cho­dzi o okres sprzed 1939 roku, to Żydzi rozgoryczeni byli tylko ze względu na reżim", ale nawet i wtedy “nie przestali wierzyć w Polskę [...]. Żydzi polscy na emigracji sta­wiają sobie jako czołowe zadanie obecnej chwili współpracę o wyzwolenie i odbudowę Polski Nowej"3.

W artykule Pierwsze zadanie, opatrzonym inicjałami IKS, autor pisze: “gdy snuje­my nadzieje o nowej, wielkiej i demokratycznej Polsce - to staje przed nami wizja państwa, w którym wszyscy obywatele, a więc i Żydzi czuć się będą szczęśliwi [...]. Ułożenie się stosunków polsko-żydowskich wymaga wysiłku z naszej, ale i z polskiej strony". Trwałe i korzystne dla Polski rozwiązanie tego problemu “będzie możliwe pod warunkiem zmiany psychicznego nastawienia społeczeństwa polskiego do spra­wy żydowskiej. W całym szeregu dziedzin życia polskiego następuje przeoranie psy­chiki. Musi ona objąć także odcinek żydowski"4.

Drugi numer “Przyszłości" z datą 15 kwietnia 1940 roku, zawiera m. in. artykuł dr. Steina Słowo do polskiej demokracji, gdzie autor zastanawia się nad tym, jaka będzie odrodzona Polska, którą wszyscy, a więc i Żydzi, chcą budować. Trzeba ją budować we wszystkich dziedzinach, z narodowościową włącznie. Nie ma bowiem “szczerej de­mokracji tam, gdzie obywatele są wartościowymi wedle swej przynależności klasowej, wyznaniowej czy narodowościowej [...]. Dla demokracji polskiej otwiera się ogromna historyczna szansa"5.

Tutaj można jedynie zaznaczyć, że inne organy prasy polskiej - nieżydowskiej -wydawane wówczas we Francji, poruszały te same problemy i do podobnych docho­dziły wniosków: “w odrodzonym państwie polskim winny istnieć równe prawa dla wszystkich zamieszkujących go [...]. W odrodzonej Polsce musi unikać się zarówno zaostrzania różnic klasowych, jak i rozbijania ogółu obywateli przez uroszczenia krzyk­liwego nacjonalizmu"6.


2 I. Schwarzbart, Przeszłość, teraźniejszość, przyszłć, w: “Przyszłość", 1940, nr 1, 25 marca 1940,s.1.

3 R. Rajchman, Żydzi polscy na wychodźstwie, tamże, s. 2

4 IKS, Pierwsze zadanie, tamże, s. 3.

5 K. Stein, Słowo do polskiej demokracji, w: “Przyszłość", 1940, nr 2, 15 kwietnia, s. 1.

6 T. Filipowicz, Wytyczne demokracji polskiej, w: “Czarno na Białem”, 1940, nr 1, 1 stycznia 1940,s. 1.

154

Powracając do drugiego numeru “Przyszłości", na jego łamach w artykule Za na­szą i waszą sprawę dr R. Rajchman pisze, że “Żydostwo polskie na wychodźstwie zro­zumiało, że nie pora na łzy i rozpacz. Zrodziła się gotowość do czynu. We wszystkich ośrodkach polsko-żydowskiej emigracji wzbudziła się świadomość odpowiedzialno­ści". Autor potwierdza, że “od wieków żyjemy razem w doli i niedoli. Wrogowie Pol­ski są zawsze wrogami Żydów. Na okupowanych ziemiach lała się wspólnie krew Po­laków i Żydów obywateli polskich, razem łączy ich cierpienie obecne. Żydzi polscy za granicą zjednoczyli się i zorganizowali, by stanąć wraz z Żydostwem polskim w kraju w jednolitym froncie, w służbie dla Niepodległości Polski i własnej wolności". Arty­kuł kończy się słowami: “Wrzesień 1939 roku jest datą tragiczną, ale winien też stać się - datą pouczającą. O naszą i waszą sprawę toczy się walka[...]"7.

W trzecim kolejnym numerze “Przyszłości" z 27 kwietnia 1940 roku Ignacy Schwarzbart w artykule Aby utorować dobru drogę potwierdza, iż “społeczeństwo ży­dowskie było i jest pozytywnie nastawione do państwa [...]. Nasza swoistość narodo­wa, kontynuacja naszych historycznych wartości narodowo-kulturalnych nie stoi w żadnej, ale to najmniejszej sprzeczności z procesem pełnej syntezy z państwem". Spychanie Żydów do rzędu półobywateli, ucisk i upokorzenie będą wywoływały go­rycz i bunt. Dziś, gdy Żydzi walczą razem z narodem polskim, powini być tym lepiej rozumiani. “Wkrótce cierpienie dla Rzeczypospolitej - podkreśla autor - stworzyć winno między nami łączność serc, łączność nieśmiertelną"8.

Ten sam numer “Przyszłości" zawiera artykuł Pauliny Apenszlakowej nadesłany z Tel-Awiwu. Zatytułowany O konsolidację Żydostwa polskiego w Palestynie, odnosi się raczej do wewnętrznych spraw Żydów, ale warto przytoczyć przynajmniej kilka zdań. W Palestynie znajdowało się wówczas około 300 000 Żydów pochodzących z Polski i, jak pisze autorka, żal i gorycz, jakie nagromadziły się w ich sercach do starego kraju, nie zmieniają faktu, “że nawet polskie wychodźstwo amerykańskie nie jest związane tak żywymi nićmi sentymentu z Polską, jak Żydzi polscy w Palestynie". Często słyszy się - czytamy dalej - język polski, zwłaszcza w Tel-Awiwie, w kioskach pełno gazet polskich; “wszystko co z Polski i o Polsce cieszy się tu olbrzymim zainteresowaniem"9.

Ostatni, czwarty numer “Przyszłości" ukazał się 20 maja 1940 roku, gdy ruszyła na Zachód ofensywa hitlerowskich Niemiec i walka toczyła się na granicy francusko-belgijskiej. W numerze tym znalazła się ponownie korespondencja z Tel-Awiwu, opa­trzona tym razem inicjałami Sch, w której autor z satysfakcją zaznaczył, że czasopi­smo “Przyszłość" jest chętnie czytane i “stanie się niewątpliwie także pomostem mię­dzy Żydostwem polskim w Palestynie a Polską".

Następnie autor streszcza referat adwokata Hartglasa pochodzącego z Warszawy, wygłoszony w tel-awiwskim Klubie Żydów Polskich. Prelegent podkreślił, że “Żydzi polscy byli i będą ludźmi złączonymi z Polską. Historyczne węzły, łączące naród ży­dowski w Polsce z Polakami, są silniejsze od największych prześladowań i przetrwają obecną burzę dziejową". W dalszym ciągu swojego referatu Hartglas “karcił niektóre objawy oportunizmu w Żydostwie amerykańskim"10.


7 R. Rajchman, Za nas i waszą sprawę, w: “Przyszłość", 1940, nr 3, 27 kwietnia, s. 1.

8L. Schwarzbart, Aby utorować dobru drogę, tamże, s. 1.

9 P. Apenszlakowa, O konsolidację Żydostwa polskiego w Palestynie, tamże, s. 3.

10 J. Schwarzbart, Żydostwo polskie w Palestynie zrywa się do pracy, w: “Przyszłość", 1940,nr4, 20 maja, s. 3.

155

W tym samym numerze “Przyszłości" znajduje się artykuł podpisany inicjałami dr A. F. i zatytułowany słowami, które rozpoczynają rozdział Statutów Kazimierza Wielkiego, dotyczący Żydów: “Żydzi, wierni mieszkańcy naszego kraju". Słowa te zawierają, według autora artykułu, “jakby wieczyste przymierze polsko-żydowskie i tworzą podwaliny symbiozy polsko-żydowskiej". Ale od tego czasu różnie bywało, toteż autor podkreśla następnie, że “historiografia polska w oswobodzonej ojczyźnie będzie musiała poddać się nieodpornemu procesowi rewizji starych i nie dających się pogodzić z realizmem współczesnych poglądów na rozwój dziejowy [...]"11.

Druga wojna światowa i jej skutki przeorały nie tylko nasze dzieje, ale dzieje całej cywilizacji europejskiej, której pogłębiający się coraz bardziej kryzys fatalnie zaciążył na stosunkach polsko-żydowskich. Podczas silnych wstrząsów dziejowych - a takie przeżywa obecnie cały świat - bardzo łatwo jest zatracić istotne wartości niezbędne do harmonijnego współżycia ludzi. Podobny los spotkał stosunki polsko-żydowskie, co jest tym bardziej tragiczne, że odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi przeważ­nie pokolenie, które przeżyło kataklizm z lat 1939-1945 i z okrucieństw wojny nie wyciągnęło podstawowej nauki: na nienawiści niczego trwałego zbudować nie można.

W czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1991 roku Michał Fried-man, przewodniczący Komisji Koordynacyjnej Organizacji Żydowskich w Polsce, w powitalnym przemówieniu do papieża powiedział m. in.: “Polska jest nie tylko ży­dowskim cmentarzem. Tu jest nasze życie, tu są korzenie wielkiej liczby Żydów całe­go świata [...]. Do kultury polskiej Żydzi wnieśli wielki wkład. Z kultury polskiej Żydzi wynieśli również bardzo dużo. Nie żałowali też krwi w obronie niepodległości wspólnej ojczyzny. Wszystkie polskie pola bitewne od czasów Kościuszki po najnow­sze dzieje zroszone są żydowską krwią. Wspólny też znaleźli grób w Katyniu"12.

Pamięć o wspólnych mogiłach z ostatniej chociażby wojny, rozsianych po róż­nych częściach świata, winna teraz ułatwić Żydom i Polakom odnalezienie wspólnego języka i korzeni wspólnych, prawie tysiącletnich dziejów. Być może myśli wyrażone na łamach czasopisma “Przyszłość", o którym była tutaj mowa, okażą się również pomocne.


11 A. R, Żydzi, wierni mieszkańcy naszego kraju, tamże, s. 4. 12 Zob. Dialog z judaizmem, w: “Więź", 1991, nr 9, s. 93.

156

STARANIA PŁK./GEN. JÓZEFA JAKLICZA O PRZERZUCENIE W 1942 ROKU ŻYDÓW-KOMBATANTÓW Z FRANCJI DO SZWAJCARII*

W zbiorach archiwalnych Instytutu Sikorskiego w Londynie znajduje się kopia raportu, jaki złożył płk Jaklicz gen. J. Kleebergowi w sprawie Żydów-kombatantów. Raport, napisany w Grenoble z datą 16 września 1942 roku, ma trzy załączniki, z których przytaczam najważniejsze ustępy.

Pierwszy załącznik, to kopia listu płk. Jaklicza z 1 września 1942 roku przesłane­go drogą dyplomatyczną do ppłk. Ludwika Narzyńskiego, p.o. attache wojskowego przy poselstwie polskim w Bernie. W liście płk Jaklicz pisze: Działam w uzgodnieniu i z polecenia Gen. Kleeberga. Proszę porozumieć się z Gen. Prugar-Ketlingiem2, ewentualnie również z min. Ładosiem3 i przedstawić mu następujące zagadnienie: Rząd francuski pod naciskiem rządu niemieckiego wywozi do Niemiec pol­skich Żydów. Nie oszczędza również Żydów-kombatantów. Chodzi o ich przerzucenie i ukry­cie w Szwajcarii. Proszę o odpowiedź: 1. Czy gen. Prugar-Ketling godzi się na ich ukrycie w polskich obozach w Szwajcarii; 2. Jeżeli tak, o zorganizowanie odbierania ich z zagranicy francusko-szwajcarskiej i zajęcie się ich losem na terenie Szwajcarii.

Ze swej strony, w razie decyzji pozytywnej, widzę następujące rozwiązanie. My po stro­nie francuskiej zajmujemy się dostarczaniem ich do miejsca przygranicznego po stronie szwaj­carskiej, wskazanego przez Panów. Panowie zajmą się ich odebraniem i dalszym losem. W chwili obecnej ilościowo chodzi o 20-30 Żydów-kombatantów. Nie jest wykluczone, że liczba ich się powiększy. Sprawa jest pilna, gdyż mamy ich schowanych w lasach i utrzyma­nie tego stanu na dalszą metę nie będzie możliwe. Szukam osobnika, który mając możność legalnego przejazdu przedstawi tę sprawę Panom osobiście.

Drugim załącznikiem jest instrukcja pisemna z 5 września, którą płk Jaklicz prze­kazał do Szwajcarii przez specjalnego kuriera. Instrukcja uzupełnia list wysłany uprzed­nio do ppłk. Narzyńskiego. Punktem wyjścia, o czym płk Jaklicz przypominał w in­strukcji, było: “Uzyskanie zasadniczej zgody gen. Prugar-Ketlinga i min. Ładosia na przyjęcie do obozów szwajcarskich Żydów-kombatantów, przychodzących z Fran­cji".


1 Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 83, ss. 228-232. IPMS. Sygnatura: A. XII. 4/164.

2 Gen. B. Prugar-Ketling, dowódca 2 Dywizji Strzelców Pieszych; po ciężkich walkach w czerwcu 1940 roku przekroczył granicę Szwajcarii, gdzie został wraz z dywizją internowany.

3 Minister A. Ładoś, poseł RP w Bernie szwajcarskim.

157

Wykonanie swojego projektu płk Jaklicz opierał na następujących zasadach:

Po stronie szwajcarskiej: a) Wyznaczenie i obsadzenie, zależnie od lokalnych warunków, 1-3 punktów przygranicznych, celem odbioru przychodzących...; b) ustalenie znaku rozpo­znawczego względnie szyfru przy odbieraniu, celem uniknięcia przyjmowania “dzikich" (nie skierowanych przez nas) i prowokatorów; c) triage w Szwajcarii: kombatanci zasobni w go­tówkę i mający swoje chody w Szwajcarii, nie mają przymusu pójścia do obozu. Należy ich jednak ująć w ewidencję.

Po stronie francuskiej: a) My doprowadzamy do wyznaczonego punktu granicznego po stronie szwajcarskiej; b) rozpoczęliśmy montaż organizacji przygranicznej na Genewę i Lausanne (Champery). Dostosujemy się jednak do tej organizacji szwajcarskiej, która jest dla Szwajcarii wygodniejsza.

Co do finansowania “doprowadzenie do punktów przygranicznych po stronie szwaj­carskiej przyjmuje na siebie organizacja francuska. Organizację po stronie szwajcar­skiej i odprowadzenie do obozów przyjmuje Szwajcaria".

Płk Jaklicz nalegał na pośpiech z uwagi na szykany francuskie i “dziką ewaku­ację", która, jak pisał “może utrudnić ewakuację zorganizowaną".

Trzeci załącznik zawierał odpowiedź przywiezioną przez kuriera, prawdopodob­nie przekazaną ustnie, którą płk Jaklicz zreasumował na piśmie z datą 15 września 1942 roku. Według tej odpowiedzi “gen. Prugar-Ketling i min. Ładoś wyrażają zasad­niczą zgodę".

Do polskich obozów wojskowych mogą być przyjęci tylko ci, “którzy Komisji rdzennie szwajcarskiej udowodnią, iż należą do jednej z następujących kategorii: a) są jeńcami wojennymi, którzy uciekli z obozów jenieckich niemieckich; b) uciekający ze strefy okupowanej francuskiej; c) pochodzą z dzielnic włączonych do Rzeszy nie­mieckiej; d) są więźniami politycznymi, którzy uciekli z niemieckich obozów kon­centracyjnych; e) noszący nazwiska niemieckie lub pochodzenia niemieckiego, któ­rzy mogą być traktowani przez Niemców jako <Volksdeutche>.

Jest wykluczone stworzenie jakiejkolwiek organizacji po stronie szwajcarskiej. Zbiegowie na własną rękę muszą dotrzeć do Berna, do poselstwa polskiego [...] Jeżeli zbieg dotarł do poselstwa, ono zgłasza go do władz szwajcarskich. Jeżeli został złapa­ny, żandarm przyprowadza go do poselstwa. Po przejściu przez Komisję, jeśli odpowie warunkom, zostaje wcielony do polskiego obozu".

Minister Ładoś i gen. Prugar-Ketling “zastrzegają się, że przysyłani Żydzi nie mogą uprawiać żadnej polityki". Jeśli chodzi o finansowanie, to “do chwili dotarcia do Berna, finansowanie całkowicie oparte o organizację francuską".

W raporcie płk. Jaklicza z 16 września 1942 roku, który był dołączony do załącz­ników wyżej cytowanych - stanowiąc część składową raportu - i o którym była mowa na wstępie, płk Jaklicz pisał o odpowiedzi, którą otrzymał ze Szwajcarii, że “Odpo­wiedź ta <położyła> praktycznie całą organizację wojskową po naszej stronie, zamknę­ła możność przeprowadzenia celowej akcji ewakuacyjnej. Pozostawiła jedynie furtkę dla indywidualnego ujścia elementu żydowskiego i przedostania się go na własną rękę do Berna. Dalsze kierowanie przeze mnie rozpoczętą organizacją przekształciłoby się, w tych warunkach, w kierowanie <małym szmugielkiem> granicznym. Porozumiałem

158

się więc z czynnikami cywilnymi, które zgłaszającym się Żydom (zarówno kombatan­tom jak i cywilnym) ułatwiać będą przedostanie się do i za granicę szwajcarską, udzie­lając im w razie potrzeby pomocy materialnej".

FRANCJA W PODZIEMNEJ PRASIE POLSKIEJ W LATACH 1940-1944*

Upadek Francji w czerwcu 1940 roku złagodził wstrząs, jakim była dla Pola­ków klęska kampanii z września 1939 roku. Skoro upadła potężna - jak mnie­mano - Francja, to jeszcze trudniej było oprzeć się Polsce, której nadto ar­mia sowiecka zadała cios w plecy. Nie chodziło jedynie o klęskę militarną, ale i cywi­lizacyjną. Paryż przodował przecież w rozwoju i poziomie życia kultury zachodniej.

Polacy otrząsnęli się stosunkowo szybko z uczucia rozpaczy, gniewu i rozczarowa­nia wobec Francji, która tak ogromny sprawiła zawód nie tylko Polsce, lecz i całej Europie. Na łamach polskiej prasy konspiracyjnej wiele się nad upadkiem Francji nie rozwodzono. Po prostu szok był zbyt silny, słowa nie były w stanie wyrazić goryczy, jaką przepełnione były serca Polaków, a groza okrucieństw okupacji hitlerowskiej była zbyt obecna na każdym kroku, żeby analizować jeszcze powody klęski. Mimo wszyst­ko nie pominięto tego całkowitym milczeniem i krytyczne wówczas uwagi pod adre­sem Francji są niejednokrotnie nadal aktualne, nie tylko zresztą w stosunku do niej.

W artykule z 1 października 1940 roku Swawola, niewola czy wolność, po przypo­mnieniu, że upadek Francji nie tłumaczy się faktem, iż była ona demokratyczna (tak właśnie tłumaczyli go Niemcy), ale - pisze dalej redakcja - faktem, “że była źle demo­kratyczna, że naród zszedł z drogi zdrowego rozwoju i wypaczył idee i zasady, dzięki którym przodował przez długi okres dziejów. Nadmiernie wybujała zasada niczem nieograniczonej swobody i niezależności jednostki osłabiła więzy organizmu narodo­wego i państwowego. Pociągnęło to za sobą jak zwykle partyjnictwo, rozpasanie samo­woli [...] Społeczeństwo zaczęło hołdować sobiepaństwu i wygodnictwu, władza pań­stwowa zaczęła się rozprzęgać. Nic dziwnego, że w tych warunkach naród nie mógł zdobyć się na zorganizowany wysiłek zespołowy, stanowiący zawsze główną dźwignię postępu narodów, a niezbędny i konieczny w ciężkiej próbie wojny. Wierzymy zresz­tą, że naród francuski, doświadczony klęską i niewolą, znajdzie w sobie dość siły do odrodzenia".

Na łamach innego czasopisma przypominano, że nikt nie uniknie losu swojego narodu. “Obrona swego prywatnego dobra nie może dać pomyślnych wyników. Przy­kładem może tu posłużyć Francja, której upadek nastąpił, ponieważ Francuzi bronili swych interesów prywatnych i grupowych - miast bronić ojczyzny"2. Jednocześnie dość szybko zdano sobie sprawę, że “upadek Francji, zamiast przypieczętować wyrok


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 98, ss. 71-76.

“Walka i Wolność" (Organ Chłopskiej Organizacji Wolność “Racławice") 1 października 1940 r. 1.

2 “Biuletyn Informacyjny" (Organ ZWZ-AK), 28 sierpnia 1941, s. 2.

160

zagłady na wolność ludów, zakończyć wojnę i zdać losy cywilizacji chrześcijańskiej na łaskę i niełaskę zagnieżdżonego w sercu Europy ostatniego plemienia barbarzyńców [...] stał się - rzecz dziwna - jakby początkiem wojny właściwej. Na widownię wystą­piły dopiero teraz siły istotne [...]. Świat anglosaski stanowi główny trzon owych sił istotnych"3.

Zainteresowanie Francją w polskiej prasie konspiracyjnej wzrastało, w miarę jak organizował się tam ruch oporu, co jest zrozumiałe, bo wolano przecież widzieć Fran­cję walczącą niż pokonaną i kolaborującą z okupantem. Gorzej jednak, że w kraju brakowało właściwego rozeznania sytuacji, a stosunek do tego, co się działo we Fran­cji, był jednym z dowodów braku należytej orientacji, jak również, w pewnym stop­niu, utartych schematów myślenia.

W artykule Wzrost znaczenia Francji redakcja jednego z czołowych pism konspira­cyjnych pisała: “Coraz bardziej staje się widocznym, że Francja powoli wchodzi z po­wrotem do rzędu wielkich mocarstw, z którego zdaniem liczyć się muszą obie walczą­ce strony. Obecny kierownik państwa - marszałek Petain - prowadzić zaczyna samo­dzielną politykę wobec okupanta niemieckiego, grając na tych możliwościach, które mu pozostawiły warunki zawieszenia broni [...] Ani armia kolonialna, ani flota nie kwapią się, aby się stać narzędziem pomocniczym w ręku Niemiec [...] Musimy przy­jąć, że w zachowaniu swym stary francuski marszałek wykazuje zrozumienie możli­wości, które stoją obecnie przed Francją"4. Ta błędna ocena roli marszałka Petaina była udziałem znakomitej większości Francuzów, którzy w marszałku Petainie usiło­wali widzieć swojego zbawcę.

W listopadzie 1942 roku nastąpiło lądowanie aliantów w Afryce Północnej, Niemcy natomiast zajęli południową Francję, która dotychczas stanowiła tzw. “wolną strefę". Jednocześnie wzmógł się terror władz okupacyjnych we Francji i w następstwie tego ruch oporu, a w Algierze został następnie utworzony Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego z generałem de Gaulleem na czele. Prasa konspiracyjna w Polsce pisała wówczas z zadowoleniem, że “Francja wraca do grona narodów walczących, staje do walki u boku aliantów, nie wdziewając na siebie czerwonego płaszcza komunistyczne­go. Życzymy narodowi francuskiemu, aby mu Opatrzność oszczędziła klęski załama­nia politycznego w chwili, gdy zaczyna się podnosić po doznanej klęsce militarnej. Podobieństwo losów sprawia, że my Polacy lepiej i trafniej umiemy odczuć dolę i nie­dolę Francuzów, niż ktokolwiek inny w świecie"5.

Po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku, prawie cała jej flota ocalała i gros jej znajdowało się w porcie Tulon. Niemcy, zajmując “wolną strefę" Francji, zażądali prze­kazania znajdujących się w Tulonie okrętów. Admiralicja francuska odmówiła i na rozkaz admirała Laborde wszystkie okręty (razem 60 okrętów o łącznej pojemności 200 000 ton) zostały zatopione. W Polsce, na łamach prasy konspiracyjnej, z uzna­niem podkreślano ten czyn: “Patetyczny był gest kapitanów francuskich [...] Wielki


3 “Szaniec" (Organ grupy “Szańca" wywodzącej się z Obozu Narodowo-Radykalnego), 3 stycznia 1941, s. 1.

4 “Biuletyn Informacyjny", 1941, 2 lutego, s. 2.

5 “Walka" (Organ Stronnictwa Narodowego. Nie mylić z konspiracyjnym czasopismem o tej samej nazwie organizacji POWN-Monika we Francji, której szefem był Aleksander Kawałkowski) z 17 grudnia 1942, s. 3.

161

naród francuski nie przestał być sobą [...]. Francja pozostała Francją naszych marzeń i ukochań. Najserdeczniejszą naszą sojuszniczką, nie zawsze wierną i często o nas za­pominającą - a przecież bardzo nam drogą".

Następnie redakcja czasopisma pisze o budzeniu się do życia nowych sił w Maro­ku, Algierze i w Tunisie, odzyskanych prowincjach francuskich, i informuje czytelni­ków, że już od 1940 roku działał poza Francją generał de Gaulle, ale “popularności zdobyć nie mógł. Przez dłuższy czas nie wiedzieliśmy, dlaczego tak jest. W końcu jednak wyszło szydło z worka: de Gaulle jest sympatykiem krańcowej lewicy, zwolen­nikiem <frontów ludowych> - no i chyba ich następstw także. Teraz to rozumiemy, dlaczego nie kleiły się tak długo stosunki między nim a przedstawicielami polskiego Rządu i polskiej emigracji"6.

W dalszym ciągu tego artykułu, o nie mniej pomieszanych pojęciach jak dotych­czas, mowa jest o rywalizacji generałów de Gaullea i Girauda; ten ostatni miał jakoby być “oficjalnym kierownikiem polityki francuskiej", co nie było zgodne z rzeczywi­stością, mimo że tak chcieli Anglosasi. Generał Henri Giraud był popierany przez Anglosasów, szczególnie przez Amerykanów. W utworzonym 3 czerwca 1943 roku w Algierze Francuskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego (ComiteFrangais de Liberation Nationale - CFLN), kierownictwo zostało tak podzielone, że gen. de Gaulle miał się zajmować sprawami politycznymi, a gen. Giraud wojskowymi, ale po kilku miesią­cach przywództwo CFLN spoczywało całkowicie w rękach generała de Gaullea.

Zanim Amerykanie udzielili poparcia generałowi Giraud, ich wcześniejszym fa­worytem był admirał Francois Darlan, postać o mętnej przeszłości z okresu kolabora­cji z rządem Vichy i Niemcami. Darlan znalazł się w Afryce Północnej w chwili lądo­wania aliantów. Za zgodą Amerykanów ogłosił się szefem rządu francuskiego, ale wkrótce, 24 grudnia 1942 roku został zamordowany w wyniku spisku, który do dzisiaj nie został wyjaśniony.

Po objęciu władzy, pod patronatem Amerykanów, przez admirała Darlana na ła­mach jednego z pism konspiracyjnych w Polsce ukazał się artykuł wskazujący na do­bre wyczucie sytuacji. Redakcja zwracała uwagę, że “postawienie Darlana, wygrywa­nego przez dowództwo anglosaskie, w tak nieledwie cyniczny sposób, na czele kierow­nictwa politycznego francuskich kolonii północno-afrykańskich, jest zniewagą dla Francji Walczącej, policzkiem dla Francji de Gaullea, a co najważniejsze - godzi w jej najżywotniejsze interesy. A przecież właśnie de Gaulle, a nie kto inny, jest wobec alian­tów reprezentantem interesów francuskich [...]. Sprawa Darlan - de Gaulle odsłania w jaskrawy sposób metody oportunizmu anglosaskiego. Fakt, że de Gaulle zostaje od­sunięty w cień w momencie, gdy wymaga tego doraźny, stosunkowo drobny przy tym, interes anglosaski, musi budzić w nas rozliczne wątpliwości".

Następnie redakcja pisała: “Analogie pomiędzy położeniem Francji Walczącej i naszym są zbyt wyraźne, by tych wątpliwości nie budzić. Jeśli chodzi o nasze stano­wisko, to wyciągnąć musimy ze smutnej afery Darlana jedną tylko zasadniczą reflek­sję: niezależna polityka może być prowadzona tylko w oparciu o Kraj. Wszelka inna polityka będzie musiała istnieć zawsze w walce z oportunistycznymi intere­sami aliantów [wyróżnienie - T. W.]. Mamy - nie od dziś - poważne wątpliwości, czy


6 “Walka" (patrz wyżej), 1943, 23 czerwca, ss. 2-5.

162

nasza reprezentacja w Londynie jest w stanie wytrzymać kiedykolwiek ciśnienie pre­sji sojuszniczej [...]>7.

W tym samym czasie inne czasopismo konspiracyjne, nie mające już tego roze­znania, co redakcja wyżej cytowanego artykułu, porusza również, w krzywym co prawda zwierciadle, zasadnicze problemy. Z artykułu Francja - naród wielki i żywy wynika najpierw, że niedola Francji jest naszą niedolą. “Francja w tej wojnie jest sojuszniczką Polski. Nie zawiodła nas w rozstrzygającej chwili 3-go września 1939 roku [sic]. Waży­ła się na wypowiedzenie wojny Niemcom, choć jasno zdawała sobie sprawę z przewagi militarnej zbrojącego się gorączkowo od dawna przeciwnika".

Dalej mowa jest o uderzającym podobieństwie w ustosunkowaniu się do wojny Polski i Francji i że oba te państwa “nie zaprzestały prowadzenia polityki niezawisłej, odpowiadającej roli i zadaniom obu serdecznie ze sobą zaprzyjaźnionych narodów. Bronić samodzielności i niezawisłości polityki własnej zmuszone są oba te państwa przed naciskiem ze strony sojuszników [...] Wspólne ich polityce jest twarde obstawa­nie przy utrzymaniu całkowitej jej niezawisłości. Wspólne jest stanowisko zasadnicze, że o wytycznych polityki polskiej nadal - mimo klęski militarnej - decydują Polacy, a o zasadach polityki francuskiej - Francuzi. <Nic o nas bez nas>, oto zasada, od której nie zamierza odstąpić żadne z tych państw w obliczu zarysowującej się tendencji urzą­dzenia świata przez wielką czwórkę, to jest przez Anglię, Amerykę, Rosję i Chiny. Bo przecież nie po to wystąpiły oba te państwa do walki z Niemcami, zmierzającymi do hegemonii nad Europą, aby w toku walki uznać hegemonię nad światem koalicji anglo-amerykańsko-rosyjskiej"8.

Przeszło rok później, w lutym 1944 roku, gdy sytuacja Francji była już dużo ła­twiejsza do uchwycenia - zarówno tej walczącej przy boku aliantów, jak i kolaborują­cej z okupantem hitlerowskim - w jednym z pism konspiracyjnych widziano tę sytu­ację w sposób, który musi wywołać różne refleksje. “Francja dzisiejsza - czytamy tam - ma dwa oblicza. Symbolami ich są nazwiska marszałka Petaina i generała de Gaullea. Petain przewodzi Francji francuskiej i odradzającej się. De Gaulle wznawia i kon­tynuuje upadającą Francję przedwojenną, z dodaniem jej nowej ujemnej cechy: uza­leżnienia od interesów obcych [...]. Niech nas pozory nie mylą: zależność (Petaina) jest efemeryczna i wkrótce minie; zależność od interesów obcych, których agentem jest de Gaulle, jeśli raz zaistnieje, będzie zależnością trwałą [...]. Francja uważa, że miała prawo zrobić to, co zrobiła i że innego wyjścia przed sobą nie miała. Takie są źródła francuskiego punktu widzenia Francji Petaina [...]. Petain żąda dla Francji pozycji równego wśród równych i ma szansę pozycję tę uratować i utrzymać".

Jeśli natomiast chodzi o generała de Gaullea, to jest on “człowiekiem masonerii i skrajnej lewicy. Ośrodkiem dyspozycji jest mu nie dobro Francji, lecz rozkazy mafii. Bezkompromisowo zdąża do zdruzgotania odrodzonego ruchu Petaina i Lavala"9. Zdaniem redakcji admirał Darlan byt “jednym z opatrznościowych mężów odradza­jącej się Francji", dlatego został zamordowany. W dalszym ciągu dowiadujemy się, że


7 “Myśl Państwowa" (Organ “Konwentu Organizacji Niepodległościowych", wywodzący się ze środowiska przedwojennego rządu), 1942, 18 grudnia, ss. 13-14.

8 “Przez walkę do zwycięstwa" (Organ Stronnictwa Ludowego), 1942, 10 grudnia, s. 1-2.

9 Pierre Laval, w latach 1942-1944 premier rządu Petaina. Po wojnie skazany za kolaborację z hitlerowskimi Niemcami na karę śmierci i rozstrzelany.

163

gen. de Gaulle “kazał zamknąć wszystkie dzienniki i czasopisma, które wychodziły przed utworzeniem Komitetu Algierskiego (CFLN - o którym była już mowa). Aresz­towania wybitnych osobistości idą w setki. Wyroki śmierci są na porządku dziennym [...]. De Gaulle i jego <Francja> ciągną prawdziwą Francję w przepaść uzależnioną od masonerii, radykalizmu i faktycznego skomunizowania - w przepaść małości i upad­ku"10.

Trudno uwierzyć, że podobne brednie mogły ukazać się na łamach prasy konspi­racyjnej i to wtedy, gdy na wszystkich frontach wojny ginęli żołnierze walczącej Fran­cji i krwawiącej Polski. Nie wydaje się, żeby to całkowite pomieszanie pojęć było w Polsce jedynie skutkiem zupełnej ignorancji sytuacji i tego, co działo się w Europie Zachodniej. Kraj był słabo zorientowany w polityce anglosaskiej, jak również w poli­tyce rządu RP w Londynie, lecz w sprawie Francji, a szczególnie roli generała de Gaul­le i marszałka Petaina, w grę wchodziła nie tyle chyba ignorancja, ile świadome wprowadzenie Polaków w błąd. W danym wypadku trudności właściwego rozeznania autentycznego stanu rzeczy były w dużym stopniu skutkiem niezdecydowanej posta­wy rządu polskiego w Londynie, najpierw wobec marszałka Petaina, a potem generała de Gaullea i “Wolnej Francji". Postawa ta charakteryzowała zwłaszcza generała Sikorskiego, który po klęsce Francji w czerwcu 1940 roku z frankofila przeobraził się w wielbiciela Anglosasów, a jak wiadomo Anglosasi sympatią de Gaullea nie darzyli.


10 “Warszawski głos Narodowy" (Organ Stronnictwa Narodowego), 1944, 26 lutego, ss. 1-2.

164

PROROSYJSKOŚĆ “WOLNEJ FRANCJI" GENERAŁA DE GAULLEA*

Wybór prezydenta Mitterranda w maju 1981 roku zamknął - na razie tylko pozornie - okres orientacji gaullistowskiej w polityce zagranicznej Fran­cji. Jedną z głównych cech tej polityki było jak najściślejsze ułożenie sto­sunków z Rosją. Trudno dziś przewidzieć, w jakim stopniu polityka socjalistów bę­dzie się różnić ostatecznie od polityki gaullistów. Paradoksem wydaje się fakt, że po­stawa lewicowego prezydenta Mitterranda wobec Moskwy jest bardziej stanowcza niż np. jego poprzednika, prawicowego Giscarda dEstainga. Jeśli jednak chodzi o kon­kretne fakty, polityka lewicowego rządu Francji wobec Moskwy niczym się nie różni od polityki konserwatywno-prawicowych sfer gaullistowskich. Jedni i drudzy, podob­nie zresztą jak cała Europa Zachodnia, zrobią wszystko, żeby zapewnić detente w sto­sunkach handlowo-politycznych z ZSSR. Nie sięgając dalej w przeszłość do zakorze­nionej we Francji tradycji przymierza z Rosją i fascynacji, jaką kraj ten budził w wielu Francuzach, wystarczy zwrócić uwagę na tendencje polityki de Gaullea w czasie dru­giej wojny światowej.

Rozdział niniejszy oparty jest częściowo na publikacjach związanych z tym za­gadnieniem oraz na dokumentacji znajdującej się w archiwach “Wolnej Francji" we francuskim ministerstwie spraw zagranicznych. Nie wyczerpuje on w żadnym wy­padku tematu i ogranicza się jedynie - na podstawie kilku przykładów - do zasygnali­zowania problematyki wymagającej obszernego opracowania.

Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej w czerwcu 1941 roku generał de Gaulle, uwikłany w permanentny konflikt z Rooseveltem i Churchillem, “chce widzieć w Związku Sowieckim jedynie potężnego sprzymierzeńca, którego zsyła mu niebo. Przed czerwcem 1941 roku starannie wystrzegał się atakowania go, nawet za pakt niemiecko-rosyjski"2. Nie uchroniło to jednak de Gaullea od ataków ze strony Związ­ku Sowieckiego, o czym sam pisze w swoich Pamiętnikach: “Podczas gdy radio mo­skiewskie pomstowało bez przerwy przeciwko <imperialistom angielskim> i <ich gaullistowskim najemnikom> do chwili, kiedy czołgi niemieckie przekraczały granicę ro­syjską, dosłownie godzinę później na falach z Moskwy usłyszało się potok pochwał dla Churchilla i de Gaullea"3. Jesienią 1941 roku Bogomołow został akredytowany


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1993 (Paryż) nr 63, ss. 207-221. AMAE. Guerre 1939-1945. Alger CFLN-GPRF. Dossier nr 1430

2 H. Michel, Histoire de la France Librę, PUF, Paryż 1980, s. 88.

3 Ch. de Gaulle, Memoires de guerre. Plon, Paryż 1962,1.1, s. 215.

165

jako przedstawiciel Moskwy przy Komitecie “Wolnej Francji" w Londynie. “Bogo-mołow - pisze de Gaulle - przybył z Vichy, gdzie od roku był ambasadorem przy Petainie. Przystosował się bez żadnej trudności do nowych warunków, w jakich przy­padło mu służyć"4.

20 stycznia 1942 roku w przemówieniu radiowym z Londynu de Gaulle oświad­czył: “Na powszechne nieszczęście przymierze francusko-rosyjskie było od wieków zbyt często uniemożliwiane lub krzyżowane przez intrygi lub brak zrozumienia. Nie-miej jednak pozostało koniecznością, która pojawia się w każdym przełomowym mo­mencie historii. Dlatego Francja walcząca złączy swój odradzający się wysiłek z wysił­kiem Związku Sowieckiego [...] Francja walcząca dowiedzie, że mimo swego chwilo­wego nieszczęścia jest naturalnym sprzymierzeńcem (1alliee designee) Rosji sowiec­kiej5. Według jednego z czołowych historyków francuskich, który z kolei powołuje się na publikację rosyjską, 6 czerwca 1942 roku, w trakcie kryzysu z Rooseveltem i z Churchillem, “de Gaulle zapytał Bogomołowa, czy w wypadku zerwania z Anglikami ZSSR zgodzi się na przyjęcie jego i jego armii"6.

Po przemówieniu de Gaullea z 20 stycznia 1942 roku generał Sikorski zapropo­nował de Gaulleowi spotkanie, w czasie którego, według sprawozdania, jakie znajdu­je się w archiwach francuskich, “generał Sikorski był bardzo dotknięty przemówie­niem radiowym z 20 stycznia skierowanym do Rosji [...] Sikorski zwrócił uwagę, że w swoim przemówieniu dotyczącym Rosji generał de Gaulle nie powiedział ani jedne­go słowa o Polsce [...] Generał de Gaulle odpowiedział, że nie mówił o żadnym kraju poza Rosją [...] Pragniemy gorąco, dodał on, żeby Polska porozumiała się z Rosjana­mi. Uważamy, że nie powinniśmy się mieszać i brać czyjejś strony w zatargu, jaki może powstać między Polską i Rosją co do granicy wschodniej. Jesteśmy natomiast gotowi popierać Polskę w każdej rewindykacji terytorialnej w stosunku do Niemców. Bardzo chętnie również widzimy ścisłą współpracę między Polską i Czechosłowacją i przywiązujemy największą wagę do projektu konfederacji w toku studium między dwoma rządami"7.

Po rozwiązaniu Kominternu w programie Honneur et Patńe (Honor i Ojczyzna), nadawanym regularnie przez BBC w Londynie, Maurice Schumann, rzecznik radio­wy “Wolnej Francji", w audycji z 24 maja 1943 roku stwierdził: “[...]. Istotnie, jeżeli decyzja Moskwy jest być może najważniejszym politycznym aktem wojny światowej, to dlatego, że sprzyja, ponad wszelkie nasze nadzieje, zjednoczeniu między zwycięski­mi krajami. Otóż brak właśnie tego podwójnego zjednoczenia był powodem, że po wygraniu ostatniej wojny przegraliśmy pokój [...]. Rozwiązanie Kominternu oznacza, że Związek Sowiecki jest stanowczo zdecydowany usunąć punkty sporne i czynniki


4 Tamże, s. 217.

5 Ch. de Gaulle, Discours et messages... Plon, Paryż 1970, tom I, s. 171.

6 H. Michel, Histoire de la France Librę, op. cit., s. 90.

7 Wyrażona tutaj opinia gen. de Gaullea na temat konfederacji polsko-czechosłowackiej jest diametralnie odmienna od tej, jakiej hołdowano w środowisku “Wolnej Francji" odnośnie do polskiej idei federacji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Zob. następny w tym zbiorze artykuł: Polska idea federacji....

166

nieufności, które mogą unicestwić wspólne zwycięstwo i rozbić wspólnotę zwycięz­ców"8.

Tak myślał, czy tylko mówił, rzecznik “Wolnej Francji", dysponując w Londynie wszelkimi danymi, żeby orientować się w sytuacji. W okupowanej Polsce natomiast, odciętej od Zachodu, nie zatracono poczucia rzeczywistości, o czym świadczy cho­ciażby artykuł w konspiracyjnym miesięczniku inteligencji ludowej “Orka", w któ­rym w numerze z czerwca 1943 roku w związku z rozwiązaniem Kominternu pisano: “Na ogół uważa się tę decyzję za niezgrabny trik propagandowy Moskwy, która tą drogą chce wytrącić państwom Osi argument, że celem Rosji jest zbolszewizowanie całego świata, a przynajmniej Europy. Likwidując pozornie główne narzędzie propa­gandy komunistycznej, chce Rosja przedstawić się społeczeństwom <burżuazyjnym> w roli państwa kulturalnego, pokojowego, które nie chce się mieszać do spraw we­wnętrznych innych państw. W istocie rzeczy jednak wszystko pozostanie po staremu [...] Naszym zdaniem istotny powód decyzji tkwi w ideowym i politycznym bankruc­twie III Międzynarodówki [...]. Przedsiębiorstwo pod nazwą <Komintern> było już dawno <pod bilansem> i tylko zachowało pozory żywotności dzięki finansowym sub­sydiom Moskwy [...]. Stalin rozumie, że w obecnych czasach należy stosować bardziej subtelne metody penetracji i dywersji... że należy agenturom moskiewskim w każdym kraju nadać oblicze bardziej <narodowe>".

Stosunki między rządem polskim a gen. de Gaulleem były zaledwie poprawne. Jest to odrębny temat, nie mieszczący się w ramach tego artykułu. Tutaj chciałbym tylko przytoczyć paragraf z tajnego protokołu, który podpisał de Gaulle w imieniu “Wolnej Francji" i Edward Raczyński w imieniu rządu polskiego: “Strony zawierają­ce umowę są zgodne zapewnić sobie wzajemnie jak najskuteczniejszą pomoc i popar­cie w dążeniu do przywrócenia wolności i wielkości Francji i Polski i zobowiązują się podtrzymywać nawzajem swe prawowite cele wojenne, stosownie do interpretacji Karty Atlantyckiej, jaką każda ze stron przedłożyła na posiedzeniu Konferencji międzysojuszniczej, odbytej dnia 24 września 1941".

Po zajęciu przez aliantów w listopadzie 1942 roku północnej Afryki francuskiej de Gaulle przeniósł się 30 maja 1943 roku z Londynu do Algieru. 3 czerwca w Algie­rze został utworzony Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego (ComiteFrangais de Liberation Nationale). Dosłownie rok później Komitet ten został przekształcony w Tym­czasowy Rząd Republiki Francuskiej. Nadto od września 1943 roku funkcjonowało w Algierze Zgromadzenie Doradcze (Assemblee Consultative) - namiastka parlamentu.

W październiku 1943 roku Kajetan Morawski został akredytowany w randze am­basadora przy Komitecie “Wolnej Francji" w Algierze. Do tego czasu przedstawicie­lem rządu RP w Afryce Północnej był Emeryk Czapski. Po zerwaniu przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie w związku z wykryciem zbrodni katyńskiej Czapski interweniował u Jacquesa Tarbe de Saint-Hardouina, se­kretarza “Wolnej Francji" do spraw międzynarodowych w Algierze, “skarżąc się - cytuję


8 M. Schumann, Honneur et Patrie. Przedmowa gen. de Gaullea. Editions Livres Francais. Paryż 1946. ss. 276-277.

167

za raportem z 4 maja 1943 roku, który znajduje się w archiwach francuskich - że prasa i radio w Algierze nie złożyły obiektywnego sprawozdania z zatargu polsko-sowieckiego" (chodzi o radio i prasę “Wolnej Francji").

W tym samym czasie Ph. Grousset, delegat “Wolnej Francji" w Hawanie, w rapor­cie wysłanym 1 maja 1943 do Renę Massigli, komisarza “Wolnej Francji" do spraw międzynarodowych w Londynie, pisał: “Osobistości, z którymi rozmawiałem o trud­nościach polsko-rosyjskich, osądzają przeważnie surowo postawę rządu polskiego w Londynie. Nie zapomina się, że w okresie poprzedzającym wojnę rząd Becka nie przestawał szukać ze strony Trzeciej Rzeszy asekuracji przeciwko ZSSR. Pamięta się również o roli, jaką Polska odegrała przy rozbiorze Czechosłowacji. Obecny gest rzą­du polskiego uważany jest za całkowicie nieodpowiedni [ zwrócenie się rządu RP do Czerwonego Krzyża w Genewie - T. W.]. Dostarcza on propagandzie nazistowskiej doborowej pożywki, pozwalającej jej głoszenie kruchości koalicji przeciwnej Osi [...]. Podkreśla się, że w tym świetle gest rządu polskiego okazuje się nie tylko agresją prze­ciwko sprzymierzeńcowi, który ponosi główny ciężar działań wojennych, lecz też ak­tem nieprzyjaznym i szkodliwym dla ogółu Narodów Zjednoczonych".

W sprawie działalności ambasadora K. Morawskiego w Algierze archiwa francu­skie zawierają kilka wzmianek z jego interwencji w związku z tendencyjnym naświe­tleniem sprawy polskiej przez prasę “Wolnej Francji". 17 stycznia 1944 roku Moraw­ski wyraził wobec wspomnianego już Massigliego życzenie, “żeby dzienniki zacho­wały pewną wierność zasadom, dla których Narody Zjednoczone prowadzą wojnę". W odpowiedzi Massigli oświadczył: “Nasze organy robią, co mogą, żeby nie rozją­trzać dysputy, którą chcielibyśmy widzieć uwieńczoną zadowalającym kompromisem, ale Morawski musi zrozumieć, że w obecnej sytuacji nie jest możliwe podkreślanie w prasie aspektów moralnych postawionego problemu".

Miesiąc później Morawski wystąpił do Massigliego z protestem przeciwko opu­blikowaniu 17 lutego w tygodniku “Liberte", organie partii komunistycznej, oszczer­czego oskarżenia wobec rządu polskiego w Londynie. “Morawski - jak zanotowano w sprawozdaniu - podkreśla dyskretnie rozgoryczenie, jakie mu przynosi postawa prasy francuskiej w Afryce Północnej, która zawsze podaje wiadomości dotyczące konfliktu polsko-sowieckiego w sposób przychylny dla ZSSR". Trzeba bowiem pamiętać, że cała prasa francuska w Afryce Północnej podlegała cenzurze “Wolnej Francji", bez której nic nie mogło zostać opublikowane.

W numerze z 16 marca 1944 roku tygodnik “Liberte" ogłosił nowy paszkwil Fa­talne skutki polityki Piłsudskiego i Becka, podpisany przez niejakiego Ermacheva. Oto kilka zdań z tego artykułu: “Różne organizacje antysowieckie działały w Polsce do ostatniej chwili jej niepodległego bytu". Ich działalność “doprowadziła do takich pro­wokacji, że jedynie cierpliwość i duch pokoju rządu sowieckiego pozwoliły uniknąć niebezpiecznych konfliktów wojskowych". Następnie, w części zatytułowanej W ra­mionach Hitlera pisano, że przez zawarcie paktu niemiecko-polskiego w 1934 roku “Hi­tler obiecał przywódcom polskim ekspansję na Wschód" i że emigracyjny rząd polski działa często, “jak na przykład w wypadku prowokacji z Katyniem, jako bezpośredni wspólnik Hitlera". W końcu, żeby całość uaktualnić, w ostatniej części artykułu zaty­tułowanej Na żołdzie niemieckim, autor tłumaczy: “Polskie podziemne siły zbrojne, działające według instrukcji Sosnkowskiego, odgrywają rolę katów, szpiegów i prowo­katorów niemieckich w walce z patriotami polskimi i białoruskimi".

168

Warto nadto podkreślić, że w 1944 roku - w którym opublikowany został m. in. powyższy paszkwil - propaganda sowiecka na łamach prasy komunistów francuskich miała tak duże znaczenie, gdyż komuniści francuscy wchodzili w skład Narodowej Rady Ruchu Oporu (Conseil National de la Resistance), Zgromadzenia doradczego i Komitetu (o którym była mowa) “Wolnej Francji" w Algierze i następnie uczestni­czyli w tymczasowym rządzie gen. de Gaullea. Dlatego też prasa partii komunistycz­nej - której członkowie znajdowali się w najwyższych organach francuskiej władzy państwowej - miała duży wpływ na kształtowanie opinii publicznej.

10 kwietnia 1944 roku w programie Honneur et Patrie Maurice Schumann oświad­czył: “ZSSR rozpoczął w marcu ofensywę w kierunku Karpat. Czy wojska rosyjskie wkraczają do Czechosłowacji z portretem Lenina, broszurami Karola Marksa i wasalskim rządem, utworzonym wcześniej w Moskwie z komunistów? Odpowiedź dają na­stępujące fakty: na mocy układu równy z równymi, jaki przygotowały w tym samym brzmieniu przedstawiciele obydwu stron, organy rządu czeskiego będą jedynymi, które wezmą w swoje ręce administrację na terenach oswobodzonych, stosownie do prawa czeskiego i żadnego innego. Czy jednak ten rząd jest komunistyczny? Wszystkie par­tie czechosłowackie są tam reprezentowane, z wyjątkiem właśnie partii komunistycz­nej... No dobrze, powiedzą nam, ale Polska?". Tutaj Schumann cytuje artykuł z “Sunday Times" z zaznaczeniem, że jest to dziennik nie komunistyczny lecz o charakterze konserwatywnym, co tym bardziej winno potwierdzić jego wiarygodność w danej spra­wie.

Oto wyjątek z tego artykułu: “Naczelny dowódca wojsk rosyjskich na froncie ukra­ińskim wezwał szefa polskiej armii podziemnej na Wołyniu, proponując mu utworze­nie polskiej dywizji podporządkowanej dowództwu sowieckiemu i zaznaczając wyraź­nie, że będzie on podlegał naczelnemu dowództwu polskiemu i rządowi polskiemu w Londynie, z którym będzie mógł swobodnie się komunikować. Przedstawiciele tego rządu w Polsce i gabinet zwołany specjalnie w tym celu w Londynie zatwierdzili tę umowę bez zastrzeżeń"9. Schumann stwierdził następnie w konkluzji: “Otóż wiecie, że stosunki dyplomatyczne są niestety zerwane między rządem sowieckim i rządem polskim w Londynie. Zamiast przeto skorzystać z tego, żeby zignorować rząd polski lub też powołać konkurencyjny, rząd sowiecki uznaje i gwarantuje uwolnionej ludno­ści polskiej prawo do podporządkowania swojego wysiłku w walce przeciwko wspól­nemu wrogowi władzom, które ucieleśniają niepodległość i suwerenność narodu"10.

Na początku 1944 roku Pierre Cot, deputowany i były minister - m. in. w gabine­cie Leona Bluma z okresu Frontu Ludowego 1936 roku - otrzymał misję udania się do Moskwy z ramienia “Wolnej Francji". Cot wyjechał do Moskwy w marcu 1944 roku


"Chodzi o 27 Dywizję Piechoty AK, która walczyła wspólnie z armią sowiecką przeciwko Niemcom i która następnie, po wykrwawieniu się, została rozbrojona: żołnierzy wcielono do armii Berlinga, a oficerów deportowano. Resztki tej Dywizji, którym udało się przebić do lasów Parczewskich, zostały później również zlikwidowane przez Armię Czerwoną na Lubelszczyźnie.

"/c; Londres 1940-1944. Les voix de la liberie. La Documentation Francaise, Paryż 1975, t. IV, ss. 232-233.

169

i przebywał tam do lipca. Po powrocie napisał sprawozdanie liczące 121 stron ma­szynopisu. Na ostatniej stronie, przy podpisie, figuruje data: Moskwa, lipiec 1944 -Algier, sierpień 1944. Na temat tej misji, jak i wspomnianego sprawozdania, nie spo­tkałem nigdzie żadnej wzmianki. Sprawozdanie znajduje się w archiwach francuskie­go ministra spraw zagranicznych".

Celem misji, określonej w ogólnych zarysach przez Massigliego, miało być w pierw­szym rzędzie zbadanie ewolucji polityki przywódców sowieckich, zwłaszcza ich za­miarów po zakończeniu wojny, oraz zwrócenie specjalnej uwagi na skutki dokonanej wówczas reformy konstytucji. Nadto, jak podaje Cot w swoim sprawozdaniu, “w przed­dzień mojego wyjazdu gen. de Gaulle prosił mnie o szczególne przestudiowanie:

1) metody odbudowy, jaką stosują władze sowieckie; 2) kwestii naszych możliwości otrzymania po wojnie w Związku Sowieckim materiałów, jakich będziemy potrzebo­wali do zaopatrzenia naszego kraju, przede wszystkim narzędzi przemysłowych, stat­ków handlowych i samolotów transportowych".

Sprawozdania Pierrea Cota nie wymaga komentarzy, wystarczy przytoczenie kil­ku fragmentów: “Władze sowieckie ogromnie ułatwiły mi spełnienie mojej misji [...] Żaden zagraniczny polityk, znajdujący się w Związku Sowieckim podczas wojny, nie był przyjęty z większym zaufaniem i nie miał aż tylu ułatwień... Moralność publiczna i prywatna jest wyższa w Związku Sowieckim niż gdziekolwiek indziej [...] To właśnie w moralności sowieckiej, w szeroko rozpowszechnionym poczuciu odpowiedzialności historycznej i społecznej trzeba szukać tajemnicy patriotyzmu sowieckiego. Ten pa­triotyzm jest bogatszy od naszego, gdyż do umiłowania własnej ziemi dodaje pojęcie stosunków społecznych rozciągających się na całą ludzkość. Ponadto Związek Sowiecki podjął idee Rewolucji Francuskiej i przedłużył ich byt... To humanizm leży u podstaw potęgi sowieckiej. Ten humanizm leży również u podstaw międzynarodowego pro­mieniowania ZSSR [...] Państwo sowieckie jest obecnie bardziej demokratyczne od państwa typu burżuazyjnego [...] ZSSR nie ma zamiaru prowadzić polityki imperialistycznej i podboju; nie życzy też sobie podporządkowania swoim prawom narodów niesowieckich".

Następna część sprawozdania poświęcona jest stosunkom francusko-sowieckim. Cot pisze: “Związek Sowiecki pragnie, żeby Francja była silna i demokratyczna, ale śledzi z niepokojem krzywą naszej polityki". Oto przykłady tej polityki, jakie przytacza Cot:

“Ubiegłego roku wierzono, iż należy udekorować Krzyżem Wyzwolenia Narodowego (Croix de la Liberation Nationale) generała Michajlovicia, którego rząd sowiecki uważa za [...] zdeklarowanego wroga ZSSR [...]. Sprawa złota polskiego jest jeszcze ważniejsza. Złoto to należy do Polski, stanowiąc jedyne mienie, jakie ten nieszczęśliwy kraj będzie mógł dać w zastaw, ażeby otrzymać niezbędne do odbudowy kredyty. Komitet “Wolnej Francji"12 oddał to złoto rządowi polskiemu w Londynie, który - jak wszyscy obecnie wiedzą - niewiele będzie miał szans na uznanie go przez naród polski i o którym naj­mniej, co można powiedzieć, to to, iż jest on tak antysowiecki jak i antyniemiecki. Z punktu widzenia prawnego złoto należy do spadkobierców państwa polskiego w gra­nicach z 1939 roku, tzn. że będą się mogli o nie upominać Związek Sowiecki za teryto­rium położone na wschód od linii Curzona i Czechosłowacja za terytorium wcielone


" AMAE w Paryżu, Alger CFLN-GPRF. Dossier nr 1268. 12 Chodzi o Comite Franfais de Liberation Nationale.

170

przez Polskę po Monachium. W rzeczywistości złoto to służyło do finansowania kam­panii prowadzonej w Stanach Zjednoczonych przez Polaków z Londynu, skierowanej przeciwko Związkowi Sowieckiemu i prezydentowi Rooseyeltowi".

Do tego sprawozdania Pierre Cot dołączył tajny raport liczący 13 stron, gdzie, po powtórzeniu tego, co już pisał o złocie polskim i co zostało wyżej przytoczone, dodał następujący paragraf: “Byłoby nam łatwo znaleźć pretekst lub jakiś środek procedu­ralny (na przykład opozycja grupy Polaków antyfaszystów) umożliwiający zabloko­wanie funduszy polskich do końca wojny. Postępując w ten sposób, wywołalibyśmy niezadowolenie rządu polskiego w Londynie - co nie miałoby większego znaczenia -ale zadowolili Związek Sowiecki i wszystkich demokratów polskich i amerykańskich".

W konkluzji swojego sprawozdania Cot pisze: “Dziękuję generałowi de Gaulleowi i R. Massigliemu za danie mi okazji lepszego poznania Związku Sowieckiego [...] Pra­gnę, żeby doświadczenie, a zwłaszcza znaczenie, jakie osiągnąłem w ciągu mojego po­bytu w ZSSR, mogły służyć odbudowie Francji silnej, wolnej i szczęśliwej".

Nie wiadomo, dlaczego właśnie Pierre Cot został wyznaczony do misji, której re­zultatem było propagowanie polityki sowieckiej w sposób jak najbardziej bezczelny. Można się tylko domyślać, że został wytypowany dzięki specjalnym kwalifikacjom, czego dowodem jest jego sprawozdanie i co nie wydaje się być jedynie dziełem przy­padku. Dla ogólnej informacji warto dodać, że po upadku Francji w 1940 roku Cot schronił się w Stanach Zjednoczonych, gdzie - jak świadczą dokumenty w amerykań­skich archiwach13 - niezbyt pochlebnie wyrażał się o de Gaulleu, o czym jednak de Gaulle zapewne nie wiedział. Później znalazł się w Algierze jako członek Zgromadze­nia doradczego przy “Wolnej Francji". Po wojnie był przez wiele lat deputowanym w izbie poselskiej.

Z misją Pierrea Cota wiąże się jeszcze ubocznie incydent odmówienia przez Mo­skwę zgody na przyjęcie Gastona Palewskiego na stanowisko ambasadora tymczaso­wego rządu Francji w ZSSR. Pisze o tym Cot w swoim sprawozdaniu oraz Roger Garreau, przedstawiciel “Wolnej Francji" w Moskwie, który w telegramie wysłanym 22 marca 1944 roku do generała de Gaullea - i zachowanym w archiwach - przytoczył słowa wypowiedziane przez jakiegoś urzędnika sowieckiego (skrót nazwiska nieczy­telny): “Dlaczego przysyła się nam człowieka, który z powodu swojego pochodzenia naraża nas na sytuację drażliwą?". Jak wiadomo Palewski, jeden z najbliższych współ­pracowników de Gaullea, pochodził z rodziny polskiej. Rząd sowiecki odmówił mu agrement 22 marca 1944 roku, dokładnie w tym samym dniu, w którym przyjechał do Moskwy Pierre Cot. Tak więc jednego odrzucono, a drugiego fetowano, z czego jed­nak de Gaulle ani jego otoczenie nie wyciągnęli żadnych wniosków i cały incydent został przemilczany.

Roger Garreau został wysłany przez de Gaullea w lutym 1942 roku do Moskwy, gdzie przez trzy lata - jak pisze de Gaulle - “pożytecznie i inteligentnie reprezentował Francję"14. W rzeczywistości jednak, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy polsko-rosyjskie,


13 Zob. Nerin E. Guń, Les secrets des archwes americaines Petain-Laval-de Gaulle, A. Michel, Paryż 1979, ss. 390-391.

14 Ch. de Gaulle, Memoire de guerre, op. cit., tom I, s. 219.

171

Garreau nie miał rozeznania; wysyłał do “Wolnej Francji" niezliczoną liczbę telegra­mów z przedrukami wrogich Polsce artykułów z prasy sowieckiej lub też usłyszanymi bzdurami propagandy moskiewskiej. Komentarze swoje ograniczał przeważnie do zalecania jak największej ostrożności ze strony “Wolnej Francji" w stosunkach z rzą­dem polskim w Londynie, tak aby nie zrazić do siebie Związku Sowieckiego. Zna­mienny wydaje się również fakt, że Cot, w cytowanym wyżej tajnym raporcie, nie szczędzi pochwał pod adresem Garreau.

Po przeniesieniu siedziby władz “Wolnej Francji" do Algieru Maurice Dejean spra­wował z jej ramienia funkcję delegata przy rządach sojuszniczych w Londynie. Jego stosunek do konfliktu polsko-rosyjskiego, mimo trochę lepszej - jak się wydaje - zna­jomości problemów, był zbliżony do tego, jaki reprezentował Garreau w Moskwie. Jako przykład posłużyć może telegram wysłany 13 stycznia 1944 roku przez Dejeana do Massigliego w Algierze w związku z ogłoszoną przez Moskwę sugestią o możliwo­ści ewentualnych poprawek granicy opartej na linii Curzona: “Postępy we wszystkich dziedzinach dokonane przez ZSSR podczas ostatnich lat i czyny armii czerwonej dały Rosji bez wątpienia zwiększony prestiż wśród ludności niepolskiej. Zwłaszcza wśród Białorusinów świadomość narodowa, do nie tak dawna prawie nieistniejąca, musiała się obudzić. Wreszcie autonomia republik sowieckich Ukrainy i Białorusi, nawet jeśli jest tylko pozorna, może być pokusą dla ludności, która znosiła polski centralizm. Zważywszy duże zmiany, jakie zaszły od tamtej wojny, można się zastanowić, czy kon­sultacja ludu, otoczona wszelkimi gwarancjami, nie dałaby dzisiaj znacznej większo­ści na korzyść Rosji. Polacy, olśnieni dawną wielkością, nie chcą brać pod uwagę ewo­lucji, jaka się dokonała na ich korzyść. To jest właśnie to, co sprawia im dzisiaj wiele trudności przy akceptowaniu propozycji sowieckich".

W telegramie z 12 kwietnia 1944 roku, wysłanym również z Londynu do Algieru, Dejean podaje streszczenie artykułu, jaki w przeddzień opublikował “Times". Arty­kuł dotyczył armii Berlinga. Dejean kończy swój telegram następującym ustępem: “Charakterystyczne jest, że trzecia dywizja polska została nazwana imieniem Romu­alda Traugutta, patrioty polskiego straconego przez Rosjan w 1863 [w rzeczywistości Traugutt został stracony na stokach Cytadeli warszawskiej w 1864 roku - T. W.]. Fakt ten jest nową oznaką intencji, z jaką marszałek Stalin podchodzi dzisiaj do problemu polskiego. Intencja ta przywodzi na pamięć uderzające podobieństwo do intencji Alek­sandra I na Kongresie Wiedeńskim, kiedy to cesarz Rosji zapewniał o swojej dobrej woli naprawienia krzywd wyrządzonych Polsce przez Katarzynę II"15.

W archiwach Instytutu generała Sikorskiego w Londynie znajduje się raport “Ber­narda"16 - jeden z pseudonimów konsula Aleksandra Kawałkowskiego, szefa polskie­go ruchu oporu we Francji - z 15 listopada 1943 roku, wysłany do premiera rządu polskiego w Anglii, w którym autor pisze:

... Z jednej strony jest to skrystalizowanie się orientacji politycznej francuskiego ruchu wyzwoleńczego, który przybiera coraz bardziej postawę prosowiecką. Osobistości kierowni­cze z łona Centralnego Komitetu Krajowego (Resistance) przy pierwszej próbie nawiązania


15 AMAE. Dossiers 1429 i 1430.

16 Kolekcja Aleksandra Kawałkowskiego. Koi. /95.

172

z nimi kontaktu zapytały o nasz stosunek do Rosji, dając do zrozumienia, że nie mają do nas całkowitego zaufania jako do zbyt związanych z obozem anglosaskim. Francuski obóz wy­zwoleńczy poszukuje niewątpliwie oparcia w Rosji w sprawach związanych z polityką impe­rialną i w celu zabezpieczenia się przed oddaniem Francji pod administrację anglosaską w razie desantu. Z tego punktu widzenia włączenie się w sprawę Polską jest w tych kołach uważane za utrudnianie sobie stosunków z Rosją. Obawiam się, że ze strony francuskiej będziemy mieli poważne trudności w realizacji naszych planów nawet po uwolnieniu tery­torium.

Przeszło dwa miesiące później Kawałkowski napisał następny raport, datowany na 22 stycznia 1944 roku, dotyczący stosunków polsko-sowieckich w oczach Francu­zów z konspiracji. Kawałkowski podaje oddzielnie opinię panującą w sferach związa­nych z de Gaulleem i oddzielnie opinię sfer jego rywala, generała Henri Giraud.

Sfery wojskowe - obóz generała Giraud: W odłamie Resistance, wiążącym przyszłość Francji ze zwycięstwem prądów demokratycznych reprezentowanych przez Wielką Bryta­nię i Stany Zjednoczone, panuje również głęboki pesymizm i obawa o to, czy polityka anglo­saska czuje się dostatecznie silna na wywieranie wpływów na sprawy kontynentu europej­skiego. W kołach tych panuje przekonanie, że zmuszenie Polski do ustępstw terytorialnych oraz możliwa wskutek tego sowietyzacja Polski pomniejszonej spowoduje we Francji osta­teczne załamanie orientacji anglosaskiej na rzecz Rosji, gdyż rozpocznie się wyścig o przy-podobanie się przyszłemu zwycięzcy.

Sfery gaullistowskie: Sfery gaullistowskie uważają sprawę Polski za przesądzoną na ko­rzyść Rosji. W rozmowach doradzają nam jak najszybszą kapitulację wobec żądań sowiec­kich i uzupełnienie Rządu przez udział komunistów, co mogłoby, zdaniem tych kół, urato­wać względną niepodległość Polski pomniejszonej. Przyznać jednak należy, że w porówna­niu z sytuacją odmalowaną w raporcie listopadowym zauważyć się daje w kołach gaullistowskich pewne zaniepokojenie zarówno rozmiarami pretensji sowieckich, jak wzrostem na­strojów komunistycznych wewnątrz Francji.

W ostatniej dekadzie listopada 1944 roku de Gaulle wyjechał do Moskwy. 2 grud­nia odbył pierwszą rozmowę ze Stalinem. Celem wizyty de Gaullea było zawarcie paktu francusko-rosyjskiego. Jednak już we wstępnych rozmowach Stalin uzależnił zawarcie tego paktu od uznania komitetu lubelskiego. Generał de Gaulle odmówił17. Po burzliwych rozmowach, reżyserowanych w sposób typowy dla Kremla, układ francusko-rosyjski został podpisany 10 grudnia około godziny 4.00 nad ranem. De Gaulle nie ustąpił, komitetu lubelskiego nie uznał i odmówił wszelkiej wzmianki o porozu­mieniu z komitetem. Uzgodniono jednak, że rząd francuski wyśle swojego delegata do Lublina i przyjmie delegata komitetu lubelskiego w Paryżu. Delegatem francu­skim został major Christian Fouchet, a lubelskim Stefan Jędrychowski.

W 1971 roku Fouchet opublikował swoje wspomnienia, w których sporo miejsca zajmuje jego pobyt w Polsce, dokąd wyjechał w grudniu 1944 roku. Fouchet informu­je najpierw czytelnika o powodach, dla których de Gaulle nie mógł uznać komitetu lubelskiego: jednym z powodów był fakt, że “Francja miała już swojego reprezentanta dyplomatycznego przy uchodźczym Komitecie (ric) polskim w Londynie". Następnie autor pisze: “W Lublinie zostałem przyjęty z wielkimi honorami [...] Faktem najbar­dziej uderzającym był ten, jaki miał miejsce w sejmie polskim dnia 31 grudnia 1944


17 Zob. Ch. de Gaulle, Memoires de guerre, op. cit., tom III, ss. 76 i nast. K. Morawski, Polska w Pamiętnikach generała de Gaullea 1944-1946, Księgarnia Polska, Paryż b.d. ss. 11 i nast.

173

roku18 [...]. W gruncie rzeczy sejm był dość podobny, jeśli chodzi o jego skład, do Zgromadzenia Doradczego z Paryża, gdzie socjaliści i MRP wywodzący się z ruchu oporu19 ocierali się o komunistów. Ale zasadnicza różnica polegała na tym, że w Pary­żu był generał de Gaulle [...]"20.

29 czerwca 1945 roku rząd generała de Gaullea uznał tymczasowy rząd w Warsza­wie, czyli wyprzedził o tydzień Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Zbyt często mówi się o nieustępliwości de Gaullea wobec Stalina w grudniu 1944 roku, pomijając niejednokrotnie pośpiech, z jakim uznał następnie reżim warszawski oraz motywy, którymi się kierował i które były w pełni zgodne z jego linią polityczną, realizowaną z żelazną konsekwencją.

Podczas gdy z chwilą wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej - o czym była już mowa - de Gaulle widział w ZSSR jedynie sprzymierzeńca, którego zsyła mu Opatrzność, opinia publiczna we Francji była “bardzo nieufna wobec Rosji tak z powodu pak­tu niemiecko-rosyjskiego, jak i wcielenia przez ZSSR ziem Polski oraz rozpętania woj­ny w ciągu zimy 1939 przeciwko Finlandii"21. W okresie pokoju, zwłaszcza przy po­tężnym aparacie środków masowego przekazu, jakim dysponuje państwo, opinia pu­bliczna wyraża często to, czego chcą różni przywódcy. Podczas wojny jednak, kiedy ludzie siłą rzeczy musieli myśleć bardziej samodzielnie tak nie było i stąd zapewne ta różnica w poglądach na Rosję gen. de Gaullea w Londynie i Francuzów w okupowa­nym kraju.

Skutki propagandy sowieckiej po wojnie są zbyt dobrze znane, żeby je przypomi­nać. W 1978 roku jeden z Francuzów, wybitny znawca kultury rosyjskiej, pisał w od­niesieniu do swojego kraju: “Od bardzo dawna istnieje tutaj dość skuteczny system cenzury nad wszystkim, co dotyczy ZSSR. Wystarczy zajrzeć do podręczników szkol­nych, żeby zdać sobie sprawę, iż jeszcze dzisiaj przedstawiają one historię sowiecką tak, jak nawet sama “LHumanite" [dziennik partii komunistycznej - T. W] nie ośmiela się więcej tego robić". Wykazując następnie tendencyjne zniekształcanie wszelkich danych, jakie dotyczą Związku Sowieckiego, cytowany autor stwierdza: “Wszystko to wydaje mi się bardzo niebezpieczne dla Francji. Nie ma w Europie kraju, w którym tak małe byłoby uświadomienie o problemach Wschodu i komunizmu"22.

Największym wstrząsem dla opinii publicznej we Francji było powstanie Solidar­ności, z którą - pod względem ideowym - identyfikowała się część społeczeństwa fran­cuskiego. U podstaw niespodziewanie hojnej pomocy materialnej Francuzów dla Polski


18 To, co Fouchet nazywa “sejmem", odnosi się do “Krajowej Rady Narodowej", która - jak podawała encyklopedia w Warszawie - “była ośrodkiem politycznym przeciwstawnym obozowi związanemu z rządem londyńskim" - Wielka Encyklopedia Powszechna, PWN, t. 6, s. 139.

19 Chodzi o Mouwement Republicain Populaire, partię polityczną powstałą w listopadzie 1944 roku, opartą na zasadach chrześcijańskiej demokracji.

20 Ch. Fouchet, Memoires dhier et de demain. Au sernice du General de Gaulle, Plon, Paryż 1971, ss. 51-55.

21 M. Baudot, Lopinion publique devant linvasion de la Russie, w: Revue dHistoire de la Deuxieme Guerre Mondiale" (Paryż), 1966, nr 64, s. 68.

22 A. Besancon, Present sowietique et passę russe, Le Livre de Poche. Collection “Pluriel", Paryż 1980, ss. 390-400.

174

leżała atrakcyjność idei zbiorowej solidarności i możliwość wspólnej, bezpośred­niej reakcji społeczeństwa, niezależnej od aparatu państwa, układów politycznych i oportunistycznej postawy różnych przywódców. To i tak dużo, chociażby tylko z uwagi na szok, jakiemu musiała ulec zakorzeniona we Francji orientacja w stosun­kach ze Związkiem Sowieckim i z całym blokiem wschodnim, co jest skutkiem nie tyle zmiany rządów, ile samodzielnej reakcji społeczeństwa na powstanie i zduszenie Solidarności w Polsce.

POLSKA IDEA FEDERACJI PAŃSTW EUROPY ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ W OCZACH “WOLNEJ FRANCJI" GENERAŁA DE GAULLEA*

W ubóstwie myśli politycznej, jakie charakteryzowało działalność rządu pol­skiego w okresie drugiej wojny światowej, koncepcja federacji i poczynio­ne w tym kierunku kroki należą chyba do najważniejszych wydarzeń pro­jektowanego układu stosunków międzynarodowych w Europie Środkowo-Wschodniej. Była to koncepcja polityki gen. Sikorskiego, który przewidywał dwa możliwe rozwiązania. Pierwsze, polegające na utworzeniu związków państw między Bałtykiem i Morzem Czarnym, i drugie - zorganizowanie dwu federacji: jednej obejmującej Cze­chosłowację, Litwę, Polskę, Rumunię i Węgry, i drugiej, która połączyłaby Albanię, Bułgarię, Grecję, Jugosławię i ewentualnie Turcję. Głównym celem federacji było za­bezpieczenie się na przyszłość przed agresją Niemiec i Rosji, punktem wyjścia nato­miast, miał być związek polsko-czechosłowacki. Wstępną rozmowę na ten temat prze­prowadził ambasador Edward Raczyński z prezydentem Edwardem Beneszem w Lon­dynie w grudniu roku 1939. Rokowania polsko-czeskie zaczęły się od obiadu, na któ­rym ambasador Raczyński i W. W. Kulski spotkali się 18 września 1940 roku z Jurajem Slavikiem i Hubertem Ripką, zaufanymi ludźmi Benesza2.

Deklaracja podpisana przez przedstawicieli rządów Polski i Czechosłowacji (Raczyńskiego i Ripkę) została ogłoszona 11 listopada, w dniu święta odrodzenia Pol­ski. Oba rządy wyraziły gotowość wejścia ze sobą, po zakończeniu wojny, “w ściślejszy związek polityczny i gospodarczy, który stałby się podstawą nowego porządku rzeczy w Europie Środkowej oraz gwarancją jego trwałości". W wyniku dalszych rokowań 24 stycznia 1942 roku wydano oświadczenie, będące pewnego rodzaju paktem, którego pierwszy punkt stwierdzał, że “oba rządy pragną, aby konfederacja polsko-czechosłowacka objęła także inne państwa tego obszaru europejskiego, z którym związane są żywotne interesy Polski i Czechosłowacji". Jak widzimy, zamiast o federacji mowa jest na razie o konfederacji; ta zmiana formy związku państwowego dokonana została na skutek nalegań Benesza. Za przykładem Polski i Czechosłowacji rządy Jugosławii i Grecji zawarły umowę, która miała dać podstawę unii bałkańskiej.

Koncepcja federacji czy konfederacji Polski i Czechosłowacji, podobnie jak fede­racji innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, spotkała się z gwałtownym ata­kiem Moskwy, co jest rzeczą ogólnie wiadomą. Mniej są natomiast znane opinie na ten temat w środowisku “Wolnej Francji". Myślą przewodnią polityki de Gaullea była


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1981, nr 56, ss. 227-236.

Zob. E. Raczyński, Od Narcyza Kulikowskiego do Winstona Churchilla. PFK, Londyn 1976, ss. 95-99.

2 W. W. Kulski, Pamiętnik b. dyplomaty polskiego. “Zeszyty Historyczne", 1978, nr 43, s. 155.

176

zawsze idea Francji mocarstwowej, która miała być osią równowagi europejskiej i czyn­nikiem pośredniczącym między anglosaskim Zachodem i Rosją sowiecką. W tym kon­tekście należy odczytywać opinie środowiska “Wolnej Francji" na temat polskiej kon­cepcji federacji. Niżej podane jest tłumaczenie not-memorialów, jakie znajdują się w archiwach “Wolnej Francji" we francuskim ministerstwie spraw zagranicznych3. Treść tych dokumentów jest pod wieloma względami pouczająca.

Nota składająca się z dwu stron maszynopisu, podpisana przez Dayeta4 i przezna­czona dla Renę Plevena, ówczesnego komisarza “Wolnej Francji" do spraw międzyna­rodowych, Londyn, 26 października 1940 roku.

Od jakiegoś czasu, Polacy podjęli próbę polityki na wielką skalę, która odpowiada ich ambicjom i pozwala odkryć u nich niepokojące apetyty. Główne aspekty tej polityki są na­stępujące:

1. Stanąć na czele wszystkich komisji, w których zasiadają, i usiłować odgrywać tam rolę wielkiego mocarstwa.

2. Zgromadzić wokół siebie małe mocarstwa europejskie, przejmując w ten sposób tra­dycyjną politykę francuską.

3. Różne rozmowy wykazują istniejące u nich pragnienie rozszerzenia swych wpływów na wschodzie i zachodzie. W związku z tym tematem, ostatni incydent jaki miał miejsce między Polakami i Francuskim Komitetem Narodowym na skutek złożenia przez ten Ko­mitet deklaracji rządowi Czechosłowacji odnośnie do nieważności układów zawartych w Monachium jest dowodem, że Polska chce zatrzymać terytorium Cieszyna.

4. W ciągu ostatnich tygodni Polacy podjęli inicjatywy tzw. obiadów międzysojuszniczych, które dają sposobność wygłaszania przemówień mających na celu rozpowszechnianie w środowiskach politycznych tez i propagandy polskiej.

5. Różne oznaki pozwalają wnioskować, że Polacy uważają dzisiaj Francję, jeśli chodzi o jej rolę w przyszłości, za definitywnie zredukowaną do mocarstwa drugiego rzędu i pragną zająć jej miejsce na kontynencie.

6. Można zadać sobie pytanie, do jakiego stopnia Polacy działają w porozumieniu z rzą­dem brytyjskim. Ten punkt nie jest jeszcze wyjaśniony; trzeba jednak zwrócić uwagę, że na różnych wyżej wspomnianych obiadach osobistości brytyjskie zabierały głos, ażeby zaanga­żować aliantów w unię, która w umyśle Polaków może istnieć jedynie pod egidą odbudowa­nej Polski.

7. Ogólnym celem tych wszystkich intryg, po zważeniu wszystkiego, wydaje się być utwo­rzenie na wschodzie Europy rozległej federacji pod kierownictwem państwa polskiego.

Drugim dokumentem jest siedmiostronicowy maszynopis bez podpisu, zredago­wany - jak wynika ze wstępu - przez Mauricea Dejeana i wysłany do Algieru, gdzie miała wówczas siedzibę “Wolna Francja". Jeśli chodzi o Dejeana, to można po raz kolejny przypomnieć, że sprawował on wtedy funkcję komisarza “Wolnej Francji" do spraw międzynarodowych, a następnie został oddelegowany do reprezentowania “Wol­nej Francji" przy rządach sojuszniczych w Londynie. To on był główną figurą w stosunkach


3 AMAE, Londres C. F. N., Polegnę: 30 juin 1940 - 24 juillet 1943. Dossier nr 271, oraz Guerre 1939-1945, Alger CFLN-GPRF. Dossier nr 1429.

4 Dla ogólnej orientacji warto nadmienić, że Dayet, po próbach organizowania w 1941 roku działalności politycznej we Francji, znalazł się w 1943 roku w Peru jako przedstawiciel “Wolnej Francji".

177

między “Wolną Francją" de Gaullea i rządem polskim w Londynie i do dziś zachowała się w archiwach korespondencja między nim a ambasadorem Raczyńskim. Do Dejeana należało informowanie kierownictwa “Wolnej Francji" o rządzie polskim w Londynie, jego stosunkach z Rosją i polityce brytyjskiej. Podane niżej tłumaczenie memoriału Dejeana (z minimalnymi skrótami) jest jednym z przykładów opinii, jakie przeważały w środowisku gen. de Gaullea.

Memoriał Dejeana nosi datę 29 października 1943 roku (dopisaną ołówkiem; cho­dzi chyba o datę otrzymania raportu w Algierze); jest to okres, kiedy federacja polsko-czeska - z uwagi na podporządkowanie polityki Benesza Rosji - nie miała już szans realizacji, ale koncepcja federacji Europy Środkowo-Wschodniej była silnie atakowa­na przez Moskwę. Autor raportu robi na wstępie aluzję do broszury, którą streścił w swoim raporcie, wysłanym do Algieru 18 października 1943 roku, wydanej pt. Cen­tral Union przez British Continental Syndicate Cheapside, z figurującymi na okładce nazwiskami Georgea Harrisona i Petera Jordana. Następnie w memoriale Dejeana czytamy:

Niedawno został lansowany w Londynie z inspiracji polskiej projekt utworzenia wiel­kiej federacji rozciągającej się od Bałtyku do Morza Egejskiego i Morza Czarnego, która obejmowałaby państwa bałtyckie, Polskę, Czechosłowację, Węgry, Rumunię, Jugosławię, Bułgarię i Grecję.

[...] Interesujące byłoby zbadać przede wszystkim, jakim pobudkom odpowiada idea ta­kiej federacji. Łatwiej będzie wówczas dostrzec jej korzyści, a zwłaszcza jej ujemne strony. Utworzenie wielkiego państwa, którego oś biegłaby od północy do południa między Niem­cami i Rosją, odnoszącego się z nieufnością (do obydwu tych państw), uważanych za jedna­kowo niebezpieczne i trzymającego obydwa w karbach, jest dążeniem specyficznie i trady­cyjnie polskim. Dążenie to zostało istotnie zrealizowane w Królestwie Jagiellońskim, gdy wstąpienie na tron tej dynastii litewskiej w 1386 zestawiło dwa państwa już powiększone podbojami, jakich każde z nich dokonało. Trochę później ten imponujący zespół przycią­gnął ku sobie prowincje mołdawsko-wołoskie, które w pewnym stopniu były podobnie za­interesowane w zabezpieczeniu się jednocześnie od wschodu i od zachodu. Fakt, że unia polsko-litewska utrzymała się bez większych trudności przez dwa wieki pobudził z kolei mężów stanu z Warszawy do wzięcia za wzór polityki, która zapewniała ich ojczyźnie dość długi okres sławy i bezpieczeństwa. Przyjaźń polsko-madziarska była następnie jednym z ogniw tej polityki, a przyjaźń polsko-turecka była - z drugiej strony - jak gdyby jej przed­łużeniem ku południu.

Po 1918 roku porozumienie z Rumunią i zainteresowanie Becka sprawami Finlandii i Szwecji wywodziło się z tych samych koncepcji.

Ta też idea przyświecała zapewne projektowi <Unii centralnej", wysuniętemu przez pu­blicystów polskich. Oś Bałtyk-Bałkany jest jej nowoczesną reedycją, lekko przesuniętą ku południu do osi Wisły-Dniepru, która była dawniej normalnym kierunkiem ekspansji pol­skiej. Ma się wrażenie, że przywódcy polscy, nauczeni doświadczeniem porażek ich polityki, powracają do <tradycji jagiellońskiej*, dochodząc do wniosku, że ta tradycja winna być po prostu przystosowana, to znaczy przywrócona do linii północ-południe.

Klęska Niemiec wydaje się im sprzyjającą bez wątpienia okazją, którą trzeba by wyko­rzystać ażeby zbudować to wielkie państwo-tampon, uwalniając się w ten sposób od groźby jednego przynajmniej potężnego sąsiada.

Jeden z autorów broszury opublikowanej w Londynie jest Anglikiem i ten szczegół daje do myślenia, że niektóre środowiska brytyjskie są przychylne <Unii>. Rzeczywiście repre­zentant rządu polskiego w Algierze oświadczył w związku z tym, że niektórzy agenci z City kilkakrotnie poruszali tego rodzaju projekty, czyniąc nawet obietnice w otoczeniu generała Sikorskiego. <Ale - dodał p. Morawski - polskie koła oficjalne narzuciły sobie przezorność, żeby nie robić wrażenia, iż zmuszają rząd brytyjski do działania>. Refleksja wskazująca, że rząd ten jest raczej ostrożny.

178

Jakby nie było, postawa City jest do wytłumaczenia, jeżeli się pamięta, że kapitaliści z Zachodu (angielscy, amerykańscy i francuscy) zainwestowali znaczne sumy w kraju, o któ­ry chodzi: port w Gdyni, kolej Śląsk-Bałtyk, przemysłowe zagłębie Śląska, ciężki przemysł Czech, banki Pesztu, banki i nafta Rumunii etc. Nie jest przeto niespodzianką, że bankierzy i przemysłowcy z Londynu, Nowego Jorku i Paryża chcą ustrzec te kraje od kolektywistycz­nego wpływu ZSSR i zamierzają utworzyć z nich przedmurze przeciw ekspansji komuni­zmu.

Pozostało do rozpatrzenia, czy ta metoda jest naprawdę zręczna i dogodna i czy taktyka, która chciałaby z <rycerstwa polskiego* zrobić obrońcę kapitalizmu, tak jak dawniej chrze­ścijaństwa, nie mija się z celem w Europie, w której stosunki sił nie są bynajmniej takie, jak były w epoce anarchii rosyjskiej od XIV do XV wieku.

Należy przede wszystkim przypomnieć warunki, w jakich mogło powstać wielkie pań­stwo polsko-litewskie z końca średniowiecza. Słabość Rosji była wówczas widoczna. Pań­stwo ukraińskie zanikało, podczas gdy Wielka Rosja, ciągle pod zwierzchnictwem Złotej Ordy, nie osiągnęła jeszcze swojej jedności i nie wyszła z waśni między książętami z Moskwy i z Tweru (dawna nazwa miasta Kalinin).

Co się tyczy Niemiec, to nie były one oczywiście w takiej samej sytuacji, ale trochę póź­niej, po wojnach religijnych i po wojnie trzydziestoletniej, zebrały swoje siły, odciągnęły Prusy od penetracji ku północnemu wschodowi i zaangażowały Szwecję, innego nieprzyja­ciela Polski, w konflikt Świętego Cesarstwa.

Wielka Polska wykorzystała ten zbieg okoliczności, jaki się już nigdy nie powtórzył w jej historii. Kiedy w końcu XVI wieku, a zwłaszcza w wieku XVII Rosja podjęła na nowo parcie ku zachodowi, tym razem w sposób systematyczny, gdy Prusy, już wzmocnione wewnątrz Niemiec, powróciły do swych ambicji bałtyckich, Polska, która wierzyła, że będzie już zdol­na w sposób trwały stawić czoło dwóm sąsiadom, przeżyła najbardziej ponure dni w swojej historii. Od 1655 roku najazd rosyjsko-prusko-szwedzki grozi jej rozbiorem, który etapami doprowadzi aż do całkowitego jej wchłonięcia.

Wznowienie dzisiaj, z tą samą bujną wyobraźnią, polityki Jagiellonów opiera się na idei, że Rosja zmęczona działaniami wojennymi i nawet swoimi sukcesami, zaakceptuje chcąc nie chcąc klauzule podobne do tych zawartych w traktacie ryskim, i że Niemcy nie wchodzą przez jakiś czas w rachubę. Pierwszemu przypuszczeniu zaprzeczył swoją postawą rząd mo­skiewski. Co się tyczy drugiego domniemania, to wywodzi się ono z tego optymistycznego stanu umysłu, który wierzy w możliwość zmienienia polityki albo mentalności germańskiej. Takie jest przynajmniej przekonanie zapuszczające zawsze łatwo korzenie u liberałów albo Izraelitów z City, którzy sądzą, iż mogą zbudować Niemcy, o jakich marzą.

Co się tyczy Polaków, to nie mają oni złudzeń. Ale jeżeli pamięta się niektóre aspekty polityki Becka, który pragnął <zastąpić Francję w przyszłej Europie>, zrozumie się, że ta polityka nie bierze pod uwagę naszych interesów i gotowa jest ofiarować Niemcom kompen­satę na zachodzie. W każdym wypadku byłaby to logiczna konsekwencja <polityki Jagiellonów>, dzień, kiedy pangermanizm odzyskałby siłę i zuchwałość. W interesie Wielkiej Bry­tanii byłoby więc, żeby przy ocenie projektu polskiego wzięła od teraz pod uwagę to zderze­nie z imperializmem niemieckim [...]. W obecnej Europie, gdzie Niemcy i Rosja nabrały znacznej siły, nie ma jednocześnie miejsca na potężną Francję i na <Królestwo Jagiellonów>.

Projekt <Unii centralnej> nasuwa zresztą zasadnicze pytanie. Jaka jest opinia narodu polskiego? Prawdą jest, że środowiska polskie w Anglii są w większości przychylne projek­towi, ale jest też pewne, że Komitet <Wolna Polska> [nazwa w oryginale napisana po polsku - T. W.] jest temu przeciwny. Otóż ten Komitet (w Moskwie) reprezentuje bez wątpienia odłamy narodu polskiego, co najmniej tak ważne jak jego antagoniści w Londynie. Fakt, że mógł on utworzyć dwie dywizje, które walczą przy boku armii sowieckiej wzmacnia jego pozycję moralną i jego rzeczywistą siłę w oswobodzeniu ojczyzny.

Projekt, który ma poparcie rządu polskiego w Londynie, nie ma więc większego znacze­nia niż idee przeciwne. Ponadto jest to ryzyko budowania na piasku. Unia Centralna i poli­tyka jaką zamierzają prowadzić jej promotorzy, są w istocie narażone na wywołanie silnej opozycji w krajach, które by ją tworzyły. Znaczy to, że <przedmurze> byłoby podminowane od wewnątrz i zamiast być czynnikiem porządku, doprowadziłoby do mętnej sytuacji. Uwaga

179

ta dotyczy nie tylko Polski, ale również państw sąsiedzkich. Do koncepcji, których bro­nią publicyści polscy w Wielkiej Brytanii, przychylają się także Kallaya, Antonescu i Filof, tzn. kolaboranci, którzy za pomocą tego środka usiłują uratować się sami albo przynajmniej uratować ze skutków klęski niemieckiej to, co jest istotne z ich idei. Być może trzeba zesta­wić to spostrzeżenie z podwójną działalnością Węgrów, Rumunów i Bułgarów, którzy pro­klamują się “wolni", ale których nawrócenie jest zbyt świeżej daty, żeby nie pobudzało do zastanowienia się. Ludzie, którzy w tych krajach walczyli przeciwko zaborowi niemieckie­mu nie zrozumieliby, że nie liczą się ich wysiłki i ich opinia.

Nie jest przeto przesadą wniosek, że federacja rozciągająca się od Bałtyku do Morza Czar­nego pociągnęłaby za sobą wcześniej czy później komplikacje, z których korzyści nie przy­padłyby oczywiście mocarstwom zachodnim".

Powracając do polskiej koncepcji federacji, warto również przytoczyć wyjątek z telegramu Rogera Garreau, przedstawiciela “Wolnej Francji", wysłanego 21 lipca 1943 roku z Kujbyszewa, ówczesnej siedziby placówek dyplomatycznych. Trzeba jed­nocześnie przypomnieć, że Garreau skrzętnie donosił wszelkie bzdury zasłyszane lub drukowane w prasie sowieckiej, opatrując je czasami komentarzami świadczącymi o braku rozeznania w problemach polsko-rosyjskich. Oto paragraf z telegramu, zawie­rający przedruk z gazety sowieckiej “Wojna i Klasa Robotnicza": “Jeśli chodzi o pro­jekt federacji Europy Wschodniej, pismo stwierdza najpierw, że jej główni zwolennicy są elementem reakcyjnym emigracji polskiej w Londynie i że ma on przede wszyst­kim za cel ustanowienie hegemonii polskiej nad Europą Środkową, nad Bałtykiem i Morzem Czarnym, skierowanej wyłącznie przeciwko Związkowi Sowieckiemu i po­legającej na przywróceniu do życia osławionego kordonu sanitarnego". Tak więc sta­nowisko Rosji i Francji w sprawie oceny federacji Europy Środkowo-Wschodniej były na ogół zbieżne, obawiając się “hegemonii" Polski, a ściślej - zagrożenia dla ich aspi­racji mocarstwowych.

Trzy miesiące wcześniej, w telegramie z 20 kwietnia, Garreau donosił:

<Prawda> przedrukowała w numerze z 17 kwietnia artykuł Lauschmanna [nie miałem możliwości sprawdzenia, czy nazwisko zostało poprawnie podane - T. W], wiceprzewodni­czącego Narodowej Rady Czechosłowackiej, opublikowany w <Nova Svoboda>, który stresz­czam w tym ustępie: zagraniczna polityka ZSSR usiłowała systematycznie realizować wzniosłe ideały moralne, dla których była gotowa ponieść najwyższe ofiary. Związek Sowiecki pozo­stał nam wierny do końca. Zachowanie się Moskwy w stosunku do nas było lojalne. ZSSR kilkakrotnie proponował Polsce pokojową współpracę. Ale antynarodowy rząd Polski wolał Berlin od Moskwy, Pragi i Paryża. Jeżeli w 1938 roku nie mogliśmy skorzystać z pomocy sowieckiej, to dlatego, że Beck z góry odmówił przemarszu Armii Czerwonej przez Polskę. Historia nie znałaby tragedii Czechosłowacji, Polski i w końcu całej Europy, gdyby miano na czas zaufanie do ZSSR. Polityka Becka wyrządziła straszne zło5.

Jeśli chodzi o politykę Benesza, to uległa ona zmianie od wybuchu wojny nie-miecko-rosyjskiej, czego pierwszym dowodem był układ, jaki podpisał rząd czecho­słowacki w Moskwie już 17 lipca 1941 roku, nie oglądając się na rząd polski, z którym był związany wzajemnymi zobowiązaniami. Później presja sowiecka i uległość Benesza6


5 AMAE. Guerre 1939-1945. Londres CPN. Dossier: nr 225.

6 Zob. T. Piszczkowski, Między Lizboną a Londynem. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, Londyn 1979 oraz recenzję tej książki: A. M. Cienciała, “Zeszyty Historyczne", 1980, nr 53, ss. 216-220.

180

doprowadziły do rezultatu, który zbyt dobrze jest dzisiaj znany, żeby go tutaj przypominać. To, co warte jednak przypomnienia, to przepaść, jaka mimo wszystko istniała między tym, co mówili i pisali politycy czechosłowaccy, chętnie drukowani na łamach prasy sowieckiej, a uczuciami, jakie wyrazili żołnierze czechosłowaccy w pisemku wydawanym w Wielkiej Brytanii, co jest jeszcze jednym dowodem, że po­litycy i żołnierze innym na ogół przemawiają językiem.

Za przykład niech posłuży odbijane na powielaczu pismo czechosłowackie “Nase Noviny", noszące w nagłówku wzmiankę: “Dziennik dla wojska w Wielkiej Bryta­nii". W czterostronicowym numerze z 12 listopada 1941 roku (jeden egzemplarz znaj­duje się w archiwach Instytutu Sikorskiego w Londynie) na wstępie w artykule napi­sanym po polsku czytamy:

Z okazji rocznicy polskiej niepodległości zasyłają wszyscy czechosłowaccy żołnierze bra­terskiej Armii Polskiej i całemu narodowi polskiemu, który opłaca krwią swą przyszłą wol­ność oraz lepszą przyszłość całej Europy, serdeczne życzenia najrychlejszego zwycięstwa i powrotu do oswobodzonej Polski. Historia nas nauczyła, że wolność naszych narodów za­leży od naszej współpracy. Gdyśmy się sprzeniewierzali temu przyrodzonemu prawu lub usłuchali chytrych podszeptów zagranicy, które nasze narody umyślnie, dla swej korzyści, skłóciły, wcześniej czy później tak Czesi jak Polacy tracili swą niepodległość. W nieszczę­ściu jednak znów odnaleźliśmy się [...]. Tak jak w dziejach mieliśmy powodzenie, gdyśmy jednoczyli swe siły, tak i dziś zwyciężymy i zabezpieczymy wolność i szczęście naszym naro­dom przez ścisłą współpracę i wzajemne porozumienie.

POLACY O POWOJENNEJ EUROPIE NA ŁAMACH “LA FRANCE LIBRĘ"*

W powszechnym pojęciu termin “Wolna Francja" utożsamiany jest, zgodnie z rzeczywistością, z gen. de Gaulleem i Francuzami, którzy walczyli u boku państw sojuszniczych. Na ogół mało natomiast znany jest fakt, że w Londynie - siedzibie gen. de Gaullea i Komitetu Wolnej Francji (do czerwca 1943 roku) - był wydawany miesięcznik, pt. “La France Libre” (“Wolna Francja") o zmien­nym do de Gaullea stosunku. Naczelnym redaktorem tego-czasopisma był Andre La-barthe, o którym napisze później Renę Cassin, jeden z najbliższych współpracowni­ków de Gaullea: “Co do Labarthe, to był on bardzo inteligentny, ale też i ogromnym blagierem. Bardzo go wspierałem w tworzeniu wspaniałego czasopisma pt. <La Fran­ce Libre>. Napisałem dla niego jeden z pierwszych artykułów o dokonanym przez Vichy coup dEtat. Otrzymał pieniądze od gen. de Gaullea, któremu nadskakiwał, a o którym jednocześnie źle się wyrażał"2. Jest to wewnętrzna sprawa Francji, ale wzmianka o niej jest niezbędna dla poznania profilu czasopisma, gdzie ukazywały się artykuły autorów polskich.

Sekretarzem redakcji czasopisma “La France Libre” był Raymond Aron, znany filozof i publicysta, występujący tam pod pseudonimem Renę Avord. Warto też odno­tować, że w czerwcu 1940 roku Aron wyjechał z Saint-Jean-de-Luz do Anglii na okrę­cie “Ettrick" - tak Aron podaje w swoich wspomnieniach - na którym część załogi była złożona z polskich oficerów. Na okręcie znajdował się również Renć Cassin. Re­dakcja “La France Libre” składała się z czterech stałych członków, dwu Francuzów: Labarthe i Arona oraz - i tutaj kuriozum - dwu cudzoziemców polsko-żydowskiego pochodzenia: Marta Lecoutre (być może nazwisko przybrane), Żydówka z Warszawy, i Stanisław Szymańczyk, Żyd z przyłączonego w 1938 roku do Polski Zaolzia. Pisał o nich Aron w wydanych po wojnie Pamiętnikach. O Szymańczyku, byłym komuniście, nie miał pochlebnej opinii, podkreślał jego inteligencję, ale jednocześnie także ogrom­ny cynizm3.

Czasopismo “La France Libre” - jak potwierdza Aron - powstało za namową gen. de Gaullea i należało do obozu “Wolnej Francji", ale nigdy nie było czasopismem gaullistowskim. Bliskie początkowo środowisku <Wolnej Francji>, uchodziło następ­nie za periodyk antygaullistowski po konflikcie, jaki zaistniał między de Gaulleem


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1998, nr 125, ss. 178-188. W 1968 roku Renę Cassin otrzymał pokojową nagrodę Nobla.

2 Archives de France (Nationales). Archiyes Renę Cassin. Sygnatura: 382 A. P. 27.

3 R. Aron, Memoires, Juilliard, Paris 1983, ss. 168-170, 172.

182

a admirałem Muselierem4. W konflikcie tym Labarthe stanął po stronie admirała Museliera, a później poparł, znajdującego się w północnej Afryce gen. Henri Girauda, rywala gen. de Gaullea5. Jeśli chodzi o Arona, jak sam podkreśla: “nie mogło być mowy, żebym dołączył do zwycięskiego odtąd ruchu gaullistowskiego. Działalność polityczna została przeniesiona z Londynu do Algieru". Odnośnie do wydawanego miesięcznika pisze: “Nasze czasopismo utrzymywało przyjacielskie stosunki z Pola­kami z Londynu i wiele razy publikowaliśmy ich artykuły pisane z namowy ich ofi­cjalnych władz, tzn. rządu polskiego na obczyźnie"6.

Jednym z paradoksów polityki rządu polskiego w Londynie, zwłaszcza gen. Sikorskiego, była jego dwutorowa polityka wobec Francji. Z jednej bowiem strony zachował dużą powściągliwość w stosunku do “Wolnej Francji" de Gaullea, a z dru­giej utrzymywał, szczególnie do jesieni 1942 roku, bliski kontakt z rządem Petaina w Vichy7. Jednocześnie, już od czerwca 1942 roku, za pośrednictwem gen. Juliusza Kleeberga8, nawiązał i później zacieśnił kontakt z gen. Henri Giraudem, gdy był on w konflikcie z gen. de Gaulleem. Zalecanie z kolei autorom polskim publikowanie artykułów na łamach miesięcznika “La France Libre”, które przeszło na pozycje antygaullistowskie, musiało mieć dość specyficzny wydźwięk.

Pierwszy numer czasopisma La France Libre wyszedł z druku w listopadzie 1940 roku. Pierwszym natomiast polskim artykułem był artykuł Marii Kuncewiczowej9 Paryż, mój Parys;, zamieszczony w numerze z października 1941roku10. Autorka pisze w nim z nostalgią o Paryżu i z iluzją o roli, jaka Londynowi przypadła do odegrania. “Londyn nie jest już dłużej stolicą wyspiarską. Anglicy nie są już dłużej izolacjonistami [...], Londyn staje się dla Paryża trudną do pokonania konkurencją. To jest dopiero jego inauguracja, jako metropolii europejskiej. Po wojnie narody, które tworzą obec­nie wspólny z Wielką Brytanią front przyjdą z procesią do Londynu, żeby uczcić zmar­łych i ich niezachwianą nadzieję zwycięstwa. Nowy świat wytworzy nową tradycję.


4 Szczegóły tego konfliktu na przełomie lat 1941/1942 nie są do dziś wystarczająco znane. Admirał Muselier miał zamiar wyeliminować de Gaullea, stanąć na czele “Wolnej Francji" i oddać flotę pod rozkazy Anglików. W rzeczywistości sam został dyscyplinarnie usunięty z zaj­mowanego stanowiska.

5 Wzięty do niewoli w maju 1940 roku, gen. Henri Giraud wydostał się na wolność w kwiet­niu 1942 roku i dotarł do Algieru, gdzie - przy poparciu Amerykanów - objął stanowisko zwierzch­nika cywilnego i francuskich sił zbrojnych w Afryce Północnej, co spotkało się ze sprzeciwem gaullistów. W styczniu 1943 roku, pod presją Roosevelta i Churchilla, doszło do spotkania w Casablance gen. de Gaullea z gen. Giraudem i w wyniku tego spotkania przewodnictwo utwo­rzonego następnie “Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego" zostało podzielone mię­dzy obydwu generałów, ale w październiku tego samego roku de Gaulle wyeliminował gen. Girauda.

6 R. Aron, op. cit., ss. 182-184, 189.

7 Zob. opracowanie, Stosunki rządu generała Sikorskiego z rdem Petaina.

8 Zob. Sprawozdanie gen. J. Kleeberga z 24 czerwca 1942, z rozmowy z gen. H. Giraudem, wysłane z Francji do gen. Sikorskiego w Londynie. Sprawozdanie to znajduje się w Archiwach IPMS. Sygnatura: A. XII 1/90

9 Maria Kuncewiczowa (1899-1989), pisarka. Do 1956 roku przebywała w Londynie, później w Chicago, a w 1962 roku powróciła do Polski.

10 “La France Libre”, 1941, nr 12, 15 października, ss. 502-504.

183

Ale w tym nowym świecie rola Paryża nie ulegnie zmianie, podobnie jak niezmienna pozostała rola Aten". Taki zdaje się przeważał pogląd wśród Polaków, którzy znaleźli się podczas wojny w Wielkiej Brytanii.

Zanim przejdę do opracowań o treści bliżej związanej z moim tematem, chciał­bym przynajmniej odnotować kilka innych artykułów, które ukazały się na łamach “La France Libre”. Marian Kukiel" w artykule Napoleon i Hitler w Rosji12 porównuje strategię i cel obydwu tych kampanii, co w 1942 roku, podczas zwycięskiej jeszcze ofensywy niemieckiej, było aktualne. Dwa artykuły poświęcone były literaturze pol­skiej. W pierwszym z nich. Literatura emigracji polskiej13, pióra Zbigniewa Grabowskiego14, autor pisze o odmiennych warunkach, w jakich powstawała literatura Wielkiej Emigracji, utrwalająca jednocześnie więź z Francją, w porównaniu z dużo mniejszym polem działania literatów z emigracji po 1939 roku, m. in. i dlatego, że wielu pisarzy zostało w kraju i proces twórczy nie został właściwie przerwany. Drugim artykułem z tej serii jest Jana Lechonia15 Literatura polska i nasza epoka16. Na podstawie polskich klasyków, przeważnie z XIX wieku, autor uwydatnia spójność ideologii narodowej z naszą literaturą i jej aktualność w dobie obecnej. Z kolei Władysław Folkierski17, w artykule Tysiącletnie powinowactwo, naszkicował stosunki kulturalno-ideowe - od wczesnego średniowiecza do 1939 roku - jakie łączyły Polskę i Francję i na tym tle opisuje wadliwość stosunków w dziedzinie politycznej, z czego winni wyciągnąć na­ukę ci, którzy po wojnie będą odbudowywali Europę. Głównie też Francji poświęcony był artykuł Stanisława Strońskiego19 Nasza dobra stara Europa20. Autor pisze, iż trudno sobie wyobrazić odbudowę Europy bez miejsca, jakie od wieków zajmowała w niej Francja, i tym bardziej należy ubolewać nie tylko nad jej klęską z 1940 roku, ale i wewnętrznym rozbiciem społeczeństwa i władzy (gen. de Gaullea - marszałka Petaina). Stroński słusznie zwracał uwagę, że rozgraniczenie dwu istniejących wówczas Francji było trudne, z powodu, jak można się było domyślać, dwulicowej postawy przygniatającej większości Francuzów. Autor wierzył mimo wszystko w odrodzenie Francji, bez której nie byłoby odrodzenia cywilizacji europejskiej.

Europa i stosunki międzynarodowe po wojnie stanowiły temat pięciu artykułów autorów polskich zamieszczonych na łamach “La France Libre”. Pierwszy z nich, Zasady demokratyczne w stosunkach międzynarodowych21, to tekst pióra Stanisława


11 Marian Kukiel (1885-1973), generał, historyk wojen i wojskowości, profesor, członek rzą­du RP w Londynie. Po wojnie na emigracji.

12 “La France Libre",1942, nr 19,15 maja, ss. 38-42.

13 “La France Libre”, 1942, nr 18,17 kwietnia, ss. 479-481.

14 Zbigniew Grabowski (1903-1974), anglista, prozaik i publicysta. W Londynie od 1937 roku, po wojnie na emigracji.

15 Jan Lechoń (1899-1956), poeta. Od końca 1940 do śmierci w 1956 roku w Nowym Jorku.

16 “La France Libre",1942, nr 21,15 lipca, ss. 231-237.

17 Władysław Folkierski (1890-1961), profesor, romanista, historyk literatury. Po wojnie zostaje w Londynie. Związany ze stronnictwem narodowym, bierze czynny udział w politycz­nym życiu emigracji.

18 “La France Libre",1942, nr 25,16 listopada, ss. 48-55.

19 Stanisław Stroński (1882-1955), profesor, romanista, polityk i publicysta. Po wojnie zosta­je na emigracji.

20 “La France Libre",1941, nr 9,17 lipca, ss. 192-194.

21 “La France Libre",1942, nr 17, 16 marca, 1942, ss. 286-290.

184

Grabskiego22. Autor daje tło historyczne dawniejszych układów w Europie i podziału wpły­wów między najpotężniejsze państwa, co w żadnym wypadku nie może służyć do na­śladowania, gdyż nie zabezpieczy pokoju po drugiej wojnie światowej. Zdemokraty­zowanie stosunków międzynarodowych jest w pierwszym rzędzie uzależnione od usta­nowienia demokracji w poszczególnych krajach. Obecne wojny są wojnami totalnymi i ich przygotowanie wymaga całkowitego podporządkowania wszystkich dziedzin ży­cia jednemu dyktatorskiemu kierownictwu, czego przykładem był Hitler. W demo­kratycznie rządzonym kraju nie jest to możliwe. Szanując zasadę demokratycznego rozwiązywania problemów we własnym kraju, łatwiej jest później stosować podobne metody w stosunkach międzynarodowych, gdy w grę wchodzą różne konflikty wyma­gające kompromisów i polubownego załatwiania spraw. Obywatel wychowany w ustroju demokratycznym nie zaakceptuje nigdy dobrowolnie polityki narzuconej mu przez inne państwo, która siłą rzeczy staje się później zarzewiem nowej wojny. Przede wszyst­kim trzeba, by życiowe sprawy małych i biednych państw były respektowane na rów­ni ze sprawami mocarstw. Żadna siła zbrojna nie zapewni trwale pokoju, jeżeli nie będzie zorganizowana zgodnie z zasadami demokracji międzynarodowej. Do zabez­pieczenia pokoju należy zrobić wszystko, żeby nowy porządek międzynarodowy nie był autorytatywny, lecz demokratyczny. Nowy porządek będzie można zaprowadzić wtedy, gdy nie będą nadużywane pojęcia nacjonalizmu, wolności i równości. Między­narodowa współpraca wymaga ścisłego rozgraniczenia dziedzin, w których narody będą miały całkowitą swobodę w urządzaniu swojego życia, od dziedziny zarezerwo­wanej dla współpracy międzynarodowej, mającej za cel dobro w skali światowej, czy też większego regionu np. Europy. Nie wystarczy jednak powołanie do życia jakiejś nowej Ligi Narodów. Trzeba dążyć zwłaszcza do tego, żeby w stosunkach międzyna­rodowych dominował duch solidarności oraz wzajemne respektowanie praw i intere­sów wszystkich narodów w duchu autentycznej demokracji.

Stanisław Grabski jest autorem także drugiego artykułu Po wojnie23, który zaczy­na przypomnieniem, że ostatecznym celem wojny jest pokonanie Niemiec, co jednak nie powinno przysłaniać potrzeby wypracowania nowej organizacji międzynarodo­wej, jaka winna powstać po odniesieniu zwycięstwa nad hitleryzmem. Zasadniczą dla niego kwestią, podobnie jak i dla innych autorów zabierających na ten temat głos, była konieczność zabezpieczenia Europy przed ponownym odrodzeniem militarnej potęgi Niemiec. Grabski pisze i powołuje się na powszechnie panującą opinię, iż nale­ży utworzyć siły zbrojne przeznaczone wyłącznie do czuwania nad pokonanymi Niem­cami24. Rozbieżne natomiast miały być zdania co do składu tych sił: wyłonionych z kilku państw czy z jednego tylko mocarstwa, któremu by podlegały. Ta ostatnia hi­poteza nie wytrzymywała krytyki, gdyż doprowadziłaby do hegemonii jednego pań­stwa. Poza tym chodziło przecież nie tylko o Niemcy, ale w ogóle o zabezpieczenie pokoju, który mógł zostać zakłócony przez rządy innych krajów. Rozwiązaniem dla


22 Stanisław Grabski (1871-1949), polityk, profesor, ekonomista, historyk dziejów myśli eko­nomicznej. W 1945 roku wrócił do Polski.

23 “La France Libre",1942, nr 22, 15 sierpnia, ss. 371-373.

24 W pierwszych latach po wojnie Niemcy zostały podzielone na 4 strefy okupacyjne: amery­kańską, brytyjską, francuską i sowiecką. Władzę w każdej z tych stref sprawowali dowódcy wojsk okupacyjnych.

185

Grabskiego byłoby, zgodnie z tendencją panującą w środowisku rządu polskiego w Londynie, utworzenie w Europie Środkowo-Wschodniej federacji czy konfederacji, bloków państw, związanych wspólną cywilizacją i wspólnymi potrzebami natury eko­nomicznej, których potencjał byłby skutecznym gwarantem pokoju na całym konty­nencie, a Polskę zabezpieczałby od agresji zarówno Niemiec, jak i Rosji. Autor nie miał jednak złudzeń i pisał, że w każdym układzie pokój nie będzie trwały, a prawo międzynarodowe stanie się zbiorem martwych formułek, jeżeli przywódcy mocarstw, ignorując zasady moralne, będą kierowali się jedynie przesłankami materialnymi.

Zbliżoną tezę przedstawił Adam Pragier25 w artykule Pokój po drugiej wojnie. Pol­ski punkt widzenia16. Na wstępie Pragier podkreśla dwie istotne kwestie, które należy brać pod uwagę, jeżeli chce się rozwiązać problem pokoju: zbiorowe zapewnienie bez­pieczeństwa krajów Europy i organizacja ekonomicznej współpracy na trzech szcze­blach: światowym, kontynentalnym i regionalnym. Powojenna Europa nie będzie mogła opierać się w dalszym ciągu na niestałej równowadze państw suwerennych, z których każde prowadzi własną politykę, jakby było jedynym państwem na świecie. Małe i średnie państwa będą musiały się zjednoczyć, żeby sobie zapewnić, dzięki wza­jemnej współpracy, środki ekonomiczne i siły obronne, które głównie dotychczas po­siadały jedynie mocarstwa. Tego rodzaju federacje nie będą tworzone, jak to dawniej bywało, na podstawie dynastycznych korzyści lub podbojów, lecz wspólnych intere­sów mniejszych państw, których istnienie jest zagrożone. Autor pisze następnie o po­czynionych pierwszych krokach zmierzających do utworzenia konfederacji polsko-czechosłowackiej (w 1943 roku Benesz, pod presją ZSSR, wycofał się z dobrze się zapowiadających wstępnych układów), oraz o możliwości i potrzebie powstania dwu federacji regionalnych w Europie Środkowo-Wschodniej. Polityka tych federacji nie może być wroga wobec ZSSR, lecz i Rosja nie powinna sięgać po przewodnictwo nad kontynentem europejskim, a gdyby do tego pretendowała, to spotkałaby się z federa­cyjnym związkiem państw, liczących łącznie około stu milionów ludzi. Rosja, podob­nie jak i inne kraje, będzie potrzebowała przede wszystkim spokoju dla odbudowy wojennych spustoszeń. Federacje grupujące poszczególne państwa doprowadzą do utworzenia organizacji o charakterze światowym, która zastąpi nieudolną Ligę Naro­dów. Decyzje tej organizacji winny być podejmowane absolutną większością, nie jed­nomyślnie. Musi ona posiadać organ władzy wykonawczej i dysponować międzynaro­dowymi siłami zbrojnymi. Jeżeli obecne pokolenie chce rzeczywiście uratować ludz­kość od całkowitego zniszczenia winno już teraz położyć trwałe podwaliny pod nowy układ stosunków międzynarodowych.

W następnym z kolei artykule O Europie po wojnie21 Henryk Strasburger28 przypo­mina, że wszyscy mówią o budowaniu demokracji i stawia jednocześnie pytanie: na czym właściwie polega autentyczna demokracja? W odpowiedzi pisze, że demokracja to po prostu jedyny sposób zapewnienia ludziom szczęścia. Odwołując się do przykładów


25 Adam Pragier (1886-1976), ekonomista, profesor, działacz polityczny PPS. Po wojnie na emigracji; członek rządu RP w Londynie.

26 “La France Libre”, 1942, nr 20, 15 czerwca, ss. 137-146.

27 “La France Libre”, 1943, nr 33, 15 lipca, ss. 222-226.

28 Henryk Strasburger (1887-1951), ekonomista. Podczas wojny w rządzie RP w Londynie. W latach 1945-1949 poseł PRL w Londynie, później pozostał na emigracji.

186

z przeszłości, zwraca uwagę na zaniedbania problemów gospodarczych w trakcie rozwoju demokracji. Z pewnym optymizmem, mało jednak uzasadnionym w prakty­ce, twierdzi, że w pierwszej wojnie światowej alianci, a później Liga Narodów walczy­li, podobnie jak i w toczącej się teraz wojnie, o rozciągnięcie zasad demokracji na stosunki międzynarodowe. Świat jest dzisiaj zbyt mały, żeby można było tolerować, obok państw rządzonych demokratycznie, kraje eksploatowane gospodarczo i podzie­lone na mocarstwowe sfery wpływów, jak to się działo dotychczas. Utworzenie w Eu­ropie specjalnych instytucji administracyjnych, by przyjść z pomocą krajom potrze­bującym wsparcia jest sensowne, ale zachowanie Europy w separatyzmie, jakimś “paneuropeizmie", nie wydaje się uzasadnione. Strasburger kończy artykuł przekonaniem, że Liga Narodów walczy o urzeczywistnienie idei międzynarodowej, która będzie sta­nowić podstawę nowego systemu w świecie29.

Ostatni artykuł na ten temat jest pióra Olgierda Górki30. Punktem wyjścia rozwa­żań autora w artykule Bezpieczeństwo i wolność11 jest pytanie, które z tych dwu pojęć jest ważniejsze? Stawianie na pierwszym miejscu bezpieczeństwa w świecie i unikanie za wszelką cenę nowej wojny może się okazać bardzo szkodliwe. Jeżeli bowiem będą istniały narody pozbawione wolności i niepodległości, to zapewnienie zbiorowego bezpieczeństwa służyć będzie do utrzymania status quo z ustalonym podziałem na sfe­ry wpływów. Mieszkańcom kontynentu europejskiego dobrze są znane skutki utraty wolności i niepodległości oraz cena, którą trzeba płacić za ich odzyskanie, stąd wa­ga, jaką do nich przywiązują. Dla Brytyjczyków natomiast, nie zagrożonych na swej wyspie utratą niepodległości i myślących w kategoriach własnych korzyści, ważniej­sze jest zapewnienie na kontynencie bezpieczeństwa bez względu na środki. Autor zakłada jednak możliwość pogodzenia wolności z ograniczeniem suwerenności, ale pod warunkiem, że będzie dobrowolnym aktem danego państwa i co najważniejsze -że będzie to wspólna zasada stosowana przez wszystkich tak, jak wspólne dla wszyst­kich winno być zabezpieczenie pokoju. Układ ten nie wyklucza - wręcz odwrotnie -możliwości tworzenia federacyjnych związków państw, czego nie przewidział traktat wersalski w systemie zbiorowego bezpieczeństwa i co, zdaniem Górki, było dużym błędem.

Raymond Aron, wspominając swoją pracę w redakcji “La France Libre”, pisał:

“Spekulacje Polaków na temat przyszłości obracały się w nierealnym zupełnie świe­cie. Wyobrażali sobie sieć krajów, małych i średnich, które zjednoczą się przeciwko Związkowi Sowieckiemu i przeciwko Niemcom i w ten sposób zapobiegną tak kon­fliktowi z jedną z tych potęg, jak i ich koalicji...". Aron wyjaśnia następnie, że wiele jest powodów, które uniemożliwiają utworzenie buforowej strefy między Związkiem Sowieckim a Niemcami. Podstawowym warunkiem realizacji tej idei jest zespolenie krajów tworzących tę strefę na tyle, żeby żadne z nich, w razie jakiegoś między nimi konfliktu, nie odwoływało się do arbitrażu jednej z ościennych potęg. W okresie dwudziestolecia


29 Od 1940 roku Liga Narodów istniała właściwie tylko formalnie, nie przejawiała już żadnej aktywności i po wojnie została zastąpiona przez Organizację Narodów Zjednoczonych, powoła­ną do życia na konferencji w San Francisco w 1945 roku.

30 Olgierd Górka (1887-1955), historyk, profesor, publicysta i polityk. W 1945 roku wrócił do Polski.

31 “La France Libre”, 1943, nr 36, 15 października, ss. 441-447.

187

międzywojennego zamiast zjednoczenia zaogniały się konflikty: Rumu­nii i Węgier o Transylwanię, Polski o Zaolzie itp. Według Arona państwa tej strefy buforowej nie będą dysponowały odpowiednią siłą, żeby spełniać rolę podwójnej za­pory, zwróconej ku Wschodowi i Zachodowi32, niemożliwe do wykonania również z uwagi na prosowiecką orientację polityki czechosłowackiej, którą Aron surowo kry­tykował.

Wydaje się, iż niezbyt fortunne było to, że na łamach “La France Libre” Polacy położyli główny nacisk na lansowanie idei federacji, która wówczas (zwłaszcza od wio­sny 1943 roku) nie miała i nie mogła mieć znikąd żadnego poparcia. Bardziej poży­teczne z myślą o przyszłości, w tym dla powojennych stosunków polsko-francuskich, byłoby podjęcie - za pomocą tego czasopisma - na bieżąco aktualnych wówczas pro­blemów na temat Europy Środkowo-Wschodniej i polityki sowieckiej, której bezkon­kurencyjna propaganda wyrządzała na Zachodzie coraz większe szkody.


32 R. Aron, Memoires, op. cit., s. 198.

188

POLSKA I EUROPA ŚRODKOWA W KONSPIRACYJNEJ PRASIE FRANCUSKIEJ W LATACH 1941-1944*

Francja z okresu drugiej wojny światowej utożsamiana jest z marszałkiem Petainem i jego rządem w Vichy lub z gen. de Gaulleem i “Wolną Francją". Nie utożsamia się jej natomiast z ruchem oporu, który powstał samorzutnie po za­wieszeniu broni z Niemcami w czerwcu 1940 roku. Na początku ruch ten skierowany był przeciwko Niemcom, później również przeciw rządowi w Vichy.

Francuski ruch oporu charakteryzował się w pierwszej fazie tym, że powstawał bez żadnego oparcia na partiach politycznych lub osobistościach sprzed 1939 roku i organizowany był przeważnie przez młode pokolenie, bardzo krytycznie ustosunko­wane do przedwojennych rządów. Inną jego znamienną cechą był fakt, że początkowo zupełnie nie był związany z de Gaulleem; pojawił się i rozwijał niezależnie od “Wol­nej Francji".

Gen. de Gaulle, podobnie jak większość zawodowych wojskowych, nie przywiązy­wał wagi do walki podziemnej. Ruch oporu zaczął nabierać dla niego znaczenia dopie­ro w 1942 roku, gdy zdał sobie sprawę, że może on stanowić skuteczną broń w jego nieustannych utarczkach z Churchillem, a zwłaszcza z Rooseveltem. W konsekwencji de Gaulle podporządkował sobie ruch oporu, co wywarło duży wpływ na orientację polityczną prasy konspiracyjnej, której przytłaczająca większość od 1943 roku poszła po linii de Gaullea, zwłaszcza w polityce zagranicznej.

Francuski ruch oporu (Resistance) był bardzo nieliczny, rozrósł się dopiero wtedy, gdy zbliżało się zwycięstwo. Liczna i interesująca jednak była prasa konspiracyjna. Od zakończenia wojny rozdmuchiwana jest działalność ruchu oporu, dużo mniej natomiast mówi się o prasie konspiracyjnej, przypuszczalnie dlatego, że liczne tematy, o których pisano na jej łamach, ciągle są aktualne, lecz niezbyt wygodne dla polityków. Można byłoby przeprowadzić ciekawą paralelę między zmonopolizowaniem historii francu­skiego i polskiego ruchu oporu, ale nie mieści się to w ramach niniejszego artykułu.

W latach 1941-1942, gdy poszczególne pisma konspiracyjne we Francji wyrażały myśli środowisk, przez które były wydawane, problemy Europy Środkowej nie były w nich poruszane. O Polsce można znaleźć wzmianki na temat prześladowań i dziel­nej postawy społeczeństwa, ale nawet wówczas odzywał się “kompleks Becka", co wię­cej w obrzydliwej formie:


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1987, nr 80, ss. 33-46.

W niniejszym opracowaniu nie została uwzględniona prasa komunistyczna we Francji, całkowicie podporządkowana Rosji sowieckiej i jej wrogiej polityce wobec Polski.

189

“Nazajutrz po Monachium Niemcy zamierzali już przedłożyć Polsce ultimatum, obsypując jednocześnie Becka kwiatami. Dzisiaj Beck i Polska doświadczają dobro­dziejstw kolaboracji"2. Słowa te są tym bardziej bolesne, że ukazały się w czasopiśmie Henri Frenaya, jednego z pierwszych organizatorów i szefów ruchu oporu, trzeźwo oceniającego politykę sowiecką, działalność komunistów i potrzebę zjednoczenia Eu­ropy (niestety tylko zachodniej).

Z punktu widzenia globalnej wizji konfliktu, nie ograniczonej jedynie do wojny z Niemcami, lecz dostrzegającej kryzys cywilizacji, potrzebę reform społeczno-poli­tycznych i nowych zasad w stosunkach międzynarodowych, prasa konspiracyjna we Francji była w pierwszych dwóch latach wojny mimo wszystko najciekawsza i najgłę­biej sięgała do źródeł konfliktu. Autorzy, przeważnie młodzi, trafnie określali przy­czyny panoszącego się zła i wskazywali na to, co należało zmienić. Nie skonkretyzo­wali jednak swoich myśli w sposób, który mógłby służyć w przyszłości za wzorzec współżycia państw. Wysuwane później różne mgliste projekty były już dostosowane do narzuconej koniunktury politycznej, niewiele mającej wspólnego z atmosferą, w jakiej powstawał ruch oporu. Zaprzepaszczono idee, które mogły stanowić podsta­wę odbudowy życia państwowego i w następstwie międzynarodowego. W najnowszej historii jest to jeden z wymownych przykładów moralnego rozbrajania Europy, która - wykrwawiona po kilku latach wojny - doczekała się kapitulacji Niemiec, ale jedno­cześnie sama zrezygnowała z ideałów, które przyświecały jej w wojnie.

Klęska Francji w czerwcu 1940 roku wywołała gwałtowną burzę w prasie konspi­racyjnej. Ostrej krytyce zostały poddane partie polityczne: “Ich przestarzałe formy zbankrutowały; od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy żadna z tych partii nie potrafi­ła zapewnić Francji jedności, żywotności i ideału, których tak bardzo jej brakowało w chwili upadku"3. Ludzie, którzy przewodzili Francji, winni wiedzieć, że należą do zamarłej już definitywnie przeszłości: “Francja nie chce więcej słyszeć ich wrzasków i lamentów, ich kłótni i jałowych dyskusji"4.

Wierzono, że niezbędne przemiany będą miały charakter rewolucyjny - a wów­czas słowo “rewolucja" miało jeszcze inny wydźwięk niż dziś, kiedy jest nadużywane na każdym kroku i zbyt często identyfikowane z rewolucją komunistyczną. W pojęciu uczestników francuskiego ruchu oporu, nie mających powiązań ideologicznych z ko­munizmem, rewolucja była przede wszystkim: “rewolucją ducha [...] początkiem no­wej cywilizacji [...] radykalną zmianą stosunków społecznych, ekonomicznych i poli­tycznych"5. “To nie jakąś klasę trzeba unicestwić, ale ducha, jaki panuje"6. “Z wszyst­kich problemów, które rewolucja będzie miała do rozstrzygnięcia, problem obyczajów politycznych jest na pewno jednym z najważniejszych, najpilniejszych i najtrudniej­szych"7. Politycy z lat 1938/1939 “nie mieli odwagi ani ochoty podjąć stanowczej decyzji,


Verite", 1941, nr 11, 15 września. “Liberer et Federer", 1942, nr 1, 14 lipca. “Liberer et Federer", 1942, nr 3, 1 października. “Combat" 1942, nr 34, wrzesień. “Cahiers de Defense de la France", 1944. “Liberer et Federer", numer ze stycznia 1943, bez dokładniejszej daty.

190

opuścili Austrię, Czechosłowację i Polskę"8. “Nie po to walczymy, aby znowu mieć na stanowiskach wczorajsze marionetki"9.

W pierwszych dwóch latach wojny stosunek ruchu oporu we Francji do komuni­stów był wrogi. Francuska partia komunistyczna, podobnie jak jej odpowiedniki w innych krajach, nie tylko nie brała udziału w organizującym się ruchu oporu, ale potępiała wojnę przeciwko Niemcom, określając ją - zgodnie z nakazem Moskwy -mianem wojny “imperialistycznej". Dopiero w czerwcu 1941 roku (po wybuchu woj­ny niemiecko-sowieckiej) przywódcy komunistyczni poparli koncepcję walki z Niem­cami.

Stanowisko prasy konspiracyjnej we Francji było wówczas jasne: “Olbrzymia więk­szość Francuzów nie żywi sympatii do bolszewizmu [...] Francuzi mają wstręt do jego obyczajów"10. Pisma konspiracyjne przypominały, że “propaganda nazistowska i ko­munistyczna podkopywały ręka w rękę morale naszego kraju. W dyrektywach dawa­nych Niemcom za granicą... można było znaleźć całkowitą zbieżność ze wskazówka­mi, jakie otrzymywali agenci Moskwy. Zalecano im rozpowszechnianie antymilitaryzmu, podkopywanie zasady autorytetu i dyscypliny, prowadzenie kampanii oszczerstw na tych, którzy piastują władzę, jakiejkolwiek by byli przynależności politycznej [...] Francja nie powinna pragnąć zwycięstwa niemieckiego ani rosyjskiego. W jej niewąt­pliwym interesie leży, ażeby wojna trwała długo i wyczerpała jednocześnie obydwu przeciwników, którzy - każdy z innego powodu - są jej nieprzyjaciółmi"11.

Podobne zdania można znaleźć na łamach innych czasopism: “Nie możemy być bardziej pobłażliwi dla totalitaryzmu bolszewickiego aniżeli dla totalitaryzmu nazi­stowskiego. Są to bracia i do obydwu jesteśmy wrogo ustosunkowani"2. “Stalinow­skie pojęcie państwa jest dziwnie podobne do hitlerowskiego"13. “Nie mamy oczywi­ście żadnej sympatii dla rządu Stalina, który w sierpniu 1939 umożliwił rozpętanie agresji niemieckiej, potem zadał cios w plecy bohaterskiej Polsce, zawładnął zbrodni­czo Estonią, Łotwą, Litwą i ogołocił Finlandię"14.

Jedno z czasopism, zapytane o swój stosunek do komunizmu, taką dało odpo­wiedź: “Dla nas komunizm nie istnieje. Z jednej bowiem strony jest szef państwa Stalin i jego naród, prowadzący politykę przede wszystkim rosyjską i na razie [przed czerwcem 1941 roku - T. W.] germanofilską. Z drugiej natomiast strony jest kilka milionów durni, którzy nazywają tę politykę rosyjską <uniwersalnym socjalizmem i oczekują od Stalina chleba, pokoju, wolności i wielu innych rzeczy"15.

Nie brak też było wówczas trafnej oceny sytuacji: “Przymierze Związku Sowiec­kiego z Anglią i <Wolną Francją>, znaczenie udziału w wojnie z Niemcami i w konsekwencji


8 “Essor. Lavenir de 1etudiant", 1944, nr 3, 1 marca.

9 “Bir Hakeim", 1943, nr 8, 31 grudnia.

10 Z ulotki wydrukowanej w Lyonie przez zgrupowanie “France-Liberte. Fotokopia tej ulot­ki znajduje się w książce: D. Veillon, Le Franc Tireur, Flammarion, Paryż 1977, s. 55. " “Les Petites Ailes de France", 1941, 1 lipca.

12 “Le Franc-Tireur", luty 1942.

13 “Defense de la France", 1942, nr 12, 20 marca.

14 “La France continue", 1941, nr 4, 1 sierpnia.

15 “Liberation" (Żonę Nord), 1941, nr 7, 12 stycznia.

191

wpływ, jaki Związek Sowiecki będzie miał na ustalenie przyszłego pokoju stanowią w oczach wielu Francuzów największe niebezpieczeństwo dla przyszłości Francji i Europy. Obecność we Francji aktywnej partii komunistycznej, silniejszej niż w innych krajach i cieszącej się dzisiaj nowym prestiżem [dzięki przystąpieniu do ruchu oporu - T. W.] wydaje się nam zwiększać to niebezpieczeństwo"16.

Równocześnie z negatywnym stosunkiem do komunizmu i nieufnością do polity­ki Związku Sowieckiego prasa konspiracyjna podkreśla rolę, jaką Francja winna ode­grać w tworzeniu powojennej Europy: “Francja jest potrzebna światu, albowiem uosa­bia cywilizację chrześcijańską"17. “Największym zwycięstwem Francji nie będzie zwy­cięstwo broni, lecz idei"18. “Francja nie powinna ograniczyć się do leczenia własnych ran, gdyż rany świata mają wspólną przyczynę. Francja będzie mogła zagoić własne rany, ale bez pomocy innych narodów nie zdoła uniknąć powtórnego upadku, zapo­biec złu, które ją ponownie dotknie, jeżeli będzie tylko wielkim, lecz samotnym naro­dem"9.

Podziemna walka toczona wspólnie z tym samym wrogiem i w tym samym duchu we wszystkich krajach okupowanych przez Niemców miała po wojnie stanowić punkt wyjścia odbudowy Europy: “Europejski ruch oporu odbuduje Europę. Europę wolną wolnych obywateli, bo wszyscy poznaliśmy niewolę. Europę politycznie i ekonomicz­nie zjednoczoną, bo zapłaciliśmy cenę niezgody. Europę uzbrojoną, bo zapłaciliśmy okup za jej słabość". Europejski ruch oporu to “Polska, Norwegia, Dania, Holandia, Belgia, Grecja, Jugosławia. Tam jest miejsce Francji. Tam jest jej misja. Nie w Europie pokrojonej na zielonym suknie przez dyplomatów <wielkich mocarstw>, lecz w Euro­pie cierpiącej, która budzi się o świcie w trwodze, w podziemnej Europie partyzantów i fałszywych papierów, w Europie skrwawionej, która odpiera ciosy ciosami. Tam jest nasze braterstwo. Tam jest nasza przyszłość"20.

Francja stanowi “geograficzny punkt, w którym schodzą się największe prądy światowe" i po wojnie “mimo chwilowej degradacji będzie jedynym narodem, zdol­nym do zaproponowania światu syntezy rewolucji ekonomicznej i wolności"21.

Idea federacji i konfederacji była dość często poruszana na łamach prasy konspi­racyjnej, gdy pisano o “Europie wolnej politycznie i gospodarczo, konfederacji, w której państwa duże i małe traktowane będą jednakowo, jak w konfederacji helweckiej"22. Odosobnione były jednak czasopisma, które zwracały uwagę, że zjednoczenie naszego kontynentu winno być dokonane nie na podstawie politycznej i gospodarczej, lecz przede wszystkim na podstawie kultury. W przeciwnym razie zjednoczenie zastąpio­ne zostanie mitem jakiegoś układu międzynarodowego, gdzie nikt właściwie nie bę­dzie się czuł odpowiedzialny i który spowoduje “pojawienie się znowu wszelkiego


16 Volontaires de la liberie", 1942, Bulletin nr 12,16 stycznia.

17 “Defense de la France", 1942, nr 21, 1 grudnia.

18 “Liberation" (Żonę Sud),1943, nr 34, 1 września.

19 “Les Cahiers de Liberation", 1943, nr 1, wrzesień.

20 “Combat", 1943, nr 53, grudzień.

21 “Le Franc-Tireur", 1944, 1 marca.

22 “La Marseillaise", 1944, nr 5, 14 lipca.

192

rodzaju ciasnych nacjonalizmów, imperializmów i faszyzmów zasklepionych we wza­jemnej wrogości i konkurencji"23.

Idee zjednoczenia Europy zostały wypaczone pod wpływem tych, którzy nie orga­nizowali ruchu oporu we Francji i nie potrafili albo nie chcieli wczuć się w ducha, jaki towarzyszył jego narodzinom, co też ujemnie się później odbiło na sytuacji w Euro­pie. Prasa konspiracyjna jest wymownym tego przykładem.

W czasopiśmie, którego autorzy - jak np. Michel Debre - byli po wojnie czynnie zaangażowani w życie polityczne, odrzucono ideę Stanów Zjednoczonych Europy lub federacji europejskiej, twierdząc, że są to pomysły przestarzałe, dobre dla epoki Victora Hugo i Aristida Brianda. W odpowiedzi na pytanie, czy Europa stanowi rzeczywi­ście odrębną wspólnotę, mającą swoiste interesy, czytamy, że z punktu widzenia geo­graficznego: “Europa obejmuje jedno mocarstwo na pół azjatyckie - Rosję, drugie częściowo afrykańskie - Francję i trzecie, wyraźnie międzykontynentalne - Anglię. Jak więc pogodzić interesy tych trzech imperiów z polityką partykularyzmu europej­skiego?". Zgodnie z tymi założeniami, Polska i Europa Środkowa dla autorów tego czasopisma w ogóle nie istniały.

W dalszym ciągu tych wywodów czytamy, że Europie grozi zasklepienie się w so­bie i w końcu może dojść do sytuacji, w której Europa odda przysługę pangermanizmowi. Przy tej okazji autorzy sądzą, iż “niebezpieczeństwo imperializmu słowiań­skiego byłoby znacznie mniej prawdopodobne niż niebezpieczeństwo imperializmu germańskiego"24).

W studium na temat francuskiej polityki zagranicznej inny autor, będący wyrazi­cielem myśli zespołu jednego z najważniejszych czasopism konspiracyjnych, uważa, że: “Trwałe uregulowanie problemów w Europie Wschodniej byłoby możliwe w na­stępujący sposób: na północy przez wzmocnienie państw skandynawskich, które na­leżałoby zachęcić do połączenia się w bardziej zwarty blok; w Europie Środkowej i Południowej przez Polskę i federację naddunajską. Z drugiej strony byłoby logiczne, ażeby Rosja odzyskała pewne obszary państw nieprzyjacielskich, szczególnie Besarabii i być może niektóre punkty w Finlandii, jak również państwa bałtyckie".

“Sprawa polska jest niepewna. Mocarstwa zachodnie wypowiedziały w związku z nią wojnę i wydaje się logiczne, aby przewidzieć odbudowanie Polski, która straciła­by ziemie wschodnie do linii Curzona, a w kompensacie otrzymałaby szeroki wylot na morze, nie tylko w Gdańsku, lecz i w Królewcu. Tutaj istnieje bolesny konflikt mię­dzy prawem i faktami. Wydaje się, że Polska ma prawo do naszej sympatii i do istnie­nia. Ale w rzeczywistości istnienie Polski oznaczało zawsze, tak w 1939 jak i w 176325, porozumienie niemiecko-rosyjskie, niszczące równowagę europejską. Najlepszym roz­wiązaniem tego trudnego problemu wydaje się być zawarcie ścisłych układów między nową Polską i ZSSR".


23 Volontaires de la liberie", 1943, Bulletin nr 63, 8 października.

24 “Les Cahiers politiques", 1943, nr 1, kwiecień.

25 Autor ma zapewne na myśli wpływ wywierany przez Katarzynę II i Fryderyka II na wybór w 1764 roku króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

193

“Jeśli chodzi o Związek Sowiecki, trzeba zauważyć, że kwestie nierozstrzygnięte między nim i Anglosasami będą prawdopodobnie dla dyplomacji francuskiej najlep­szą okazją do podjęcia aktywnej roli, tak jak to miało miejsce w 1815. Nadto interesy Rosji, które odnoszą się przede wszystkim do Europy Wschodniej i dalekiego Wscho­du, nie przeszkadzają interesom Francji. Wreszcie nasze położenie w Europie Zachod­niej i oddziaływanie anglosaskie zmuszą nas niewątpliwie do szukania niezastąpionej przeciwwagi w poparciu ZSSR. Dlatego Francja nie powinna zasklepiać się w polityce wrogiej wobec Związku Sowieckiego. Jak powiedział generał de Gaulle, nie ma powo­du, aby naród francuski i naród rosyjski nie mogły się porozumieć".

Autor pisze następnie: “Ilja Erenburg, wielki pisarz sowiecki, wysławiał ostatnio przyjaźń francusko-rosyjską. Przypomniał, że ZSSR był jedynym krajem, który uznał bez żadnych zastrzeżeń Comite frangais de liberation nationale, jako rząd Republiki fran­cuskiej... My, Francuzi, winniśmy również odnowić ideę przymierza francusko-rosyjskiego, ideę bliską francuskiej opinii publicznej od 1890 roku, która być może powin­na zostać umieszczona na pierwszym planie naszej polityki zagranicznej".

Podsumowując poglądy swojego środowiska, autor pisze, że państwa położone “między ZSSR i Niemcami są niestety dość słabe. Otóż szukaliśmy równowagi euro­pejskiej, która opierałaby się na solidnych podstawach: blok skandynawski, Polska -jeżeliby istniała [podkreślenie T. W], federacja naddunajska - z naszymi wiernymi sprzymierzeńcami czeskimi i jugosłowiańskimi - będą naturalnymi przyjaciółmi Fran­cji. Ale daremne byłoby budowanie kruchej bariery przeciwko naszym sprzymierzeń­com rosyjskim w strefie, gdzie Francja nie ma większych interesów... Ogólnie można sądzić, że jedną z oczywistych ról Francji będzie rola rzecznika państw Europy Środ­kowej, którym - wydaje się - przypadł obecnie los państw drugorzędnych. Federacja Europy Zachodniej mogłaby odegrać rolę pośrednika między Wschodem i Zachodem. Europa jako taka stanowiłaby natomiast zgromadzenie szersze, na którego czele stała­by Rosja, Francja i Anglia"26.

Radykalna zmiana orientacji politycznej redakcji nie była zjawiskiem odosobnio­nym i wypływała z nowego kierunku, jaki charakteryzował wówczas francuski ruch oporu. Warto przypomnieć wcześniejszą, zdecydowanie antykomunistyczną postawę tego czasopisma (zob. przypis 13), kiedy nie widziano zbyt wielkiej różnicy między państwem Hitlera a państwem Stalina, a ci sami autorzy pisali: “Nie bronimy komu­nizmu. Obrona komunizmu jest niszczeniem naszej cywilizacji"27.

Widoczną oznaką zmiany nastawienia redakcji była modyfikacja dewizy umiesz­czonej obok tytułu tego czasopisma, która - od września 1941 do stycznia 1943 roku -brzmiała na przemian: “Ani Niemcy, ani Rosjanie, ani Anglicy" bądź też: “Ani Niemcy, ani Rosjanie, ani Anglicy, ani nazizm, ani komunizm, Francuzi". Dewiza ta zniknęła w styczniu 1943 roku, czyli od daty przyłączenia zespołu “Defense de la France" do generała de Gaullea.

Zgodnie z tą dewizą, która miała służyć do podkreślenia niezależności zespołu, w pierwszym numerze “Defense de la France" zaznaczono, że czasopismo “nie jest subwencjonowane ani przez ukryte fundusze brytyjskie, ani przez zasiłki z Moskwy,


26 “Cahiers de Defense de la France", 1944, bez dokładniejszej daty.

27 “Defense de la France", 1942, nr 12, 20 marca.

194

ani też przez łapówki nazistów28. Stanowcze odcięcie się od Niemców i Sowietów było normalne, czego nie można powiedzieć o odcięciu się od Anglików. W ten jednak sposób chciano zaakcentować całkowitą niezależność w okresie, gdy propaganda Vichy i komunistów robiła z de Gaullea> “agenta na żołdzie brytyjskim".

W końcowej fazie wojny francuska prasa konspiracyjna (z bardzo nielicznymi wyjątkami) lansowała potrzebę współpracy ze Związkiem Sowieckim i podkreślała korzyści, jakie z niej wyciągnie Francja. Starano się wszczepić przekonanie, że “ze wszystkich sojuszów, jakie mogą Francję pociągnąć, sojusz francusko-rosyjski jest najbardziej uprzywilejowany". Przymierze to jest o tyle łatwiejsze, że “nigdzie na kuli ziemskiej Francja i Rosja nie mają sprzecznych interesów. Są znacznie od siebie odda­lone, zasięg ich wpływów nigdy się nie zderza. Kolonie francuskie w Afryce, najbliżej położone Rosji, są dla niej odległym, prawie niedostępnym światem, gdzie nie znaj­dzie ona żadnego nawet śladu potrzeby obrony interesu słowiańskiego".

Podziwiając następnie bohaterstwo narodu rosyjskiego w wojnie z Niemcami -które pozwoliło Stalinowi chełpić się później zwycięstwem, mylnie przypisywanym na Zachodzie jego “geniuszowi" - autor pisze o wdzięczności Francji za złamanie po­tęgi Hitlera, po czym jednak natychmiast dodaje, że: “wszystko wskazuje na to, aby w przymierzu francusko-rosyjskim widzieć pierwszorzędny czynnik odbudowy Fran­cji"29.

Europie Środkowej prasa konspiracyjna we Francji niewiele już poświęcała miej­sca, a wzmianki na temat zjednoczenia Europy chluby jej nie przynoszą. Oto jedna z tych wzmianek w czasopiśmie, które twierdzi, że tylko federacja państw europej­skich będzie mogła zapewnić przyszły pokój. Federacja taka nie jest, zdaniem pisma, utopią: “Przykład związku szesnastu republik sowieckich świadczy, że kraje o róż­nych zwyczajach, tradycji i języku [...] mogą, gdy łączy je wspólny ideał, stanowić blok równie zwarty jak państwo scentralizowane"30.

W tym kontekście politycznym również sprawa polska została całkowicie znie­kształcona. W marcu 1943 roku redakcja biuletynu, wydawanego przez “biuro prasy Francji walczącej" słusznie pisała na temat zatargu polsko-sowieckiego, że “zatarg ten jest interesujący z uwagi na to, że ujawnia obecne cele polityki rosyjskiej"31. Niestety, sporne problemy Polski z ZSSR nigdy nie zostały we Francji odpowiednio wyjaśnio­ne i przeważnie były przedstawiane zgodnie z tezami propagandy komunistycznej.

Wiadomo, że polityka sowiecka starała się sprowadzić konflikt z Polską do zatar­gu o granice. Taka też tendencja charakteryzuje prasę konspiracyjną we Francji. W jednym z organów tej prasy w artykule Granice Polski, pisanym w styczniu 1944 roku, kiedy Armia Czerwona znalazła się na ziemiach wschodniej Polski sprzed 1939 roku, autor sądzi, że sprawy sporne z ZSSR zostaną zapewne uregulowane w drodze porozumienia, z tym że: “porozumienie to nie obejdzie się bez tego, by ZSSR nie


28 Pierwszy numer “Defense de la France" miał dwa wydania: jedno w lipcu, a drugie w sierpniu 1941 roku. Cytuję za wydaniem z 15 sierpnia 1941 roku.

29 Avenir", 1944,nr 10,15 lutego.

30 “Liberer et Federer", 1944, nr 15-16, kwiecień-maj.

31 “Bulletin dinformations generales", 1943, nr 79, 15 marca.

195

otrzymał części terytorium niepodległej Polski". Ale wyjaśnia autor: “pozory mogą wprowadzić w błąd tych, którzy nie znają wystarczająco motywów tego dość złożone­go zagadnienia. Gotowi pomyśleć, że ZSSR usiłuje po prostu ratyfikować aneksję z 1939 roku. Tego rodzaju pogląd jest powierzchowny, niekompletny i fałszywy... po­mija fakt zasadniczy, a mianowicie to, że ustanowienie dawnej granicy Polski było rezultatem agresji Piłsudskiego w 1920 roku".

W dalszym ciągu swych wywodów autor twierdzi, że nieobecność Rosji była jedną z najsłabszych stron pokoju ustalonego w 1919 roku - “pokoju, który został zmodyfi­kowany przez Polskę na własną rękę w następnym roku". Pokój zawarty po drugiej wojnie światowej - przy współudziale Rosji - “będzie oczywiście rewidował granice Polski", ale “nie trzeba z tego powodu litować się nad Polską i uważać, że padła ofiarą silniejszego", nie chodzi bowiem jedynie o uregulowanie granicy; Rosja proponuje nadto “ustalenie w Europie Wschodniej systemu bezpieczeństwa, do którego przystą­piła już Czechosłowacja, a Polska została zaproszona32 [...] Rozważany pod tym kątem widzenia, problem rosyjsko-polski nabiera całkiem innego znaczenia [...]. Nie trzeba również zapominać o megalomanii byłych przywódców, marzących o odbudowie daw­nego królestwa Jagiellonów, które rozciągało się od Bałtyku do Morza Czarnego. To są minione czasy. Przyszłość kraju nie leży już w tego rodzaju wybujałych i przestarza­łych ambicjach"33.

Aby ocenić zmianę stosunku francuskiej prasy konspiracyjnej do Związku So­wieckiego, wystarczy porównać stanowisko tego czasopisma z 1941 roku, zawarte w przypisie 15, z wyżej przytoczonymi argumentami. Należy też przypomnieć wrogą postawę środowiska “Wolnej Francji" w Londynie wobec polskiej idei federacji, lan­sowanej wówczas przez rząd Sikorskiego34.

Po podpisaniu w lipcu 1944 roku umowy między Związkiem Sowieckim i utwo­rzonym przez niego Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego (PKWN), na ła­mach prasy konspiracyjnej we Francji pisano, że zawarcie tej umowy byłoby normal­ne, gdyby nie istniał w Londynie rząd polski: “określany przez PKWN jako nielegal­ny, bo opiera się na <faszystowskiej> konstytucji z 1935 roku, podczas gdy PKWN uznaje jedynie konstytucję z 1921 roku. W zasadzie PKWN ma rację. Zamach stanu dokonany przez Piłsudskiego 12 maja 1926 zburzył ustrój demokratyczny i chodzi o odbudowanie go w przyszłości".

To samo czasopismo zastanawia się następnie, co chcą osiągnąć Sowieci popiera­jąc PKWN i okazując całkowitą nieufność do rządu polskiego w Londynie: “Anekto­wać Polskę i uczynić z niej państwo wasalne, republikę sowiecką, jak zapewniają prze­ciwnicy ZSSR? Nie takie są, naszym zdaniem, ich zamiary. Postawa przyjęta przez nich wobec Finlandii, Rumunii, Jugosławii i Włoch pozwala nawet twierdzić, że wręcz przeciwnie. To, czego oni nie chcą za żadną cenę, to pojawienie się na nowo słynnego "kordonu sanitarnego", mniej czy bardziej zakamuflowanego". Polska - czytamy da­lej - “winna zrezygnować z chęci stania się państwem zdolnym do zwracania się, zależnie


32 Chodzi o pakt sowiecko-czeski zawarty w grudniu 1943 roku, po zerwaniu przez Moskwę stosunków z rządem polskim w Londynie i po podporządkowaniu się Benesza polityce Stalina, który szykował wówczas własny “rząd polski".

33 “Liberation" (Żonę Nord), 1944, nr 163, 11 stycznia.

34 Zob. opracowanie: Polska idea federacji...

196

od okoliczności, raz przeciwko Niemcom, to znowu przeciwko Rosji". Polityka ta, zbyt ambitna, “sprzyjała ekspansji niemieckiej w Europie Środkowej i Wschod­niej". Trzeba, aby Polska sprzymierzyła się ze Związkiem Sowieckim. Ale “to nie ozna­cza, że powinna zaakceptować status państwa ujarzmionego. Tego się zresztą od niej nie wymaga"35.

Przemówienie Churchilla w Izbie Gmin 22 lutego 1944 roku, w którym m. in. powiedział, że rząd Wielkiej Brytanii “nigdy w przeszłości nie gwarantował żadnej linii granicznej Polski", odbiło się również echem we francuskiej prasie konspiracyj­nej. W “Biuletynie" zjednoczonych organizacji ruchu oporu pisano, że sprawa polska ma dwa aspekty: terytorialny, według Anglii już uregulowany z Rosją, i rządowy, bar­dziej zawiły, wobec którego Wielka Brytania, jak się wydaje, nie zajęła stanowiska.

Jeśli chodzi o rząd, wyjaśniają autorzy “Biuletynu", jest to jeden z aspektów ob­szernej problematyki dyskutowanej w Izbie Gmin, dotyczącej postawy brytyjskiej wobec wszystkich rządów krajów okupowanych przez Niemców. “Jesteśmy rzeczywi­ście świadkami dość dramatycznego zjawiska: legalne rządy na obczyźnie z siedzibą w Londynie straciły, wydaje się, kontakt z żywotnymi siłami narodowych ruchów oporu i widzą teraz, jak powstają na ich ojczystej ziemi rządy ludowe skierowane prze­ciw nim". Założeniem Churchilla jest, żeby “nie mieszać się w sprawy wewnętrzne i pomagać tym, którzy energicznie wspierają aliantów w walce z Niemcami [...]. Co do narodowego ruchu oporu w Polsce, to istotnie widzimy milczenie rządu brytyjskiego. W wypadku Jugosławii, przeciwnie, postawa Churchilla była o wiele jaśniejsza. Oświad­czył bardzo wyraźnie, że Anglia udzieli poparcia marszałkowi Tito".

Po wzmiankach na temat Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Turcji, redakcja “Biulety­nu" pyta, jakie wnioski można wysnuć z odmiennej postawy rządu brytyjskiego do różnych krajów. Oto odpowiedź: “Wydaje się nam, że bardzo proste spostrzeżenie daje klucz do zrozumienia postawy rządu Churchilla w tej sprawie. Spostrzeżenie to jest natury geograficznej. Można zauważyć, że czym bliżej ku Wschodowi, to znaczy w kierunku Rosji (i czym szybciej armia rosyjska posuwa się ku Zachodowi), w tym większym stopniu rząd brytyjski bierze pod uwagę aspiracje narodowe. I odwrotnie, czym bardziej idzie się ku Zachodowi, tym większym prestiżem w oczach rządu bry­tyjskiego cieszą się różnego rodzaju królowie, dyktatorzy i marszałkowie. Gdy doj­dzie się do brzegu Atlantyku, to znaczy do Salazara, rozczulenie i sympatia rządu jej królewskiej mości nie znają granic".

Czy z tego wszystkiego należy wnioskować - kontynuuje redakcja - “że Moskwa i Londyn podzieliły między sobą <strefy wpływów> w Europie? Nie możemy oczywi­ście tego wiedzieć, odnotowujemy jedynie, że tak Moskwa jak Londyn energicznie występują przeciwko tej przykrej hipotezie i przedstawiają obszar Europy jako niepo­dzielny, nad którym wielkie mocarstwa winny zgodnie roztoczyć nadzór. Zadowala­my się przeto wnioskiem, jaki wypływa z punktu widzenia ściśle francuskiego: dekla­racje przychylne generałowi de Gaulleowi i wysiłkom Francuzów w wojnie, które ostatnio cytowaliśmy, wydaje się nam istotnie szczęśliwym wyjątkiem w porównaniu ze szczególną predylekcją rządu brytyjskiego do każdej <ustalonej> formy rządu"36.


35 “La France Interieure, Cahier", 1944, nr 23, 15 sierpnia.

36 “Bulletin Interieur des Mouvements Unis de Resistance", 1944, nr 114, 16 marca 1944.

197

Zasadnicza zmiana ideowego kierunku ruchu oporu we Francji - zwłaszcza gdy chodzi o nastawienie do Związku Sowieckiego - miała kilka wzajemnie zazębiających się powodów. Decydujący był przede wszystkim wpływ de Gaullea i “Wolnej Francji" z ich prorosyjskim nastawieniem, o czym była mowa w opracowaniu: Prorosyjskość “Wolnej Francji" gen. de Gaullea. Doniosłą rolę odegrał w tym wypadku Jean Moulin, który z ramienia de Gaullea doprowadził do scalenia ruchu oporu we Francji i do utworzenia w maju 1943 roku Narodowej Rady Ruchu Oporu (Conseil National de la Resistance), do której dopuszczono partię komunistyczną, rehabilitując ją w ten spo­sób za jej oportunizm wobec hitlerowców przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej i jej ówczesny wrogi stosunek do de Gaullea i “Wolnej Francji".

Jean Moulin jest do dzisiaj postacią kontrowersyjną: bohater ruchu oporu, za­mordowany przez gestapo, którego prochy (domniemane) spoczywają w paryskim Panteonie, jest jednocześnie podejrzewany o kryptokomunizm37. Nie zostanie to za­pewne nigdy wyświetlone, chociażby dlatego, że poruszanie drażliwych spraw z tego okresu jest we Francji ciągle tłumione, szczególnie przez zaangażowanych politycznie gaullistów, którym jest koniunkturalnie wygodniej przedstawiać “Wolną Francję" bez skaz.

Włączenie partii komunistycznej do ruchu oporu, który podlegał “Wolnej Fran­cji", pozwoliło komunistom odegrać decydującą rolę w tym ruchu, tylko bowiem ta partia zachowała po czerwcu 1940 roku zwartą organizację i silny aparat władzy, wy­dajnie wspomagany przez Moskwę. Za jej głównie pośrednictwem przenikała do ru­chu oporu i opinii publicznej propaganda sowiecka, co fatalnie odbiło się na stosun­kach Francuzów do Polski i Europy Środkowej38. Trzeba jednocześnie przyznać, że we Francji również ze strony polskiej brakowało skutecznego przeciwdziałania propa­gandzie sowiecko-komunistycznej.


37 Zob. H. Frenay, UEnigme Jean Moulin. Robert Laffont, Paryż 1977.

38 Pogłębienie tej problematyki w szerszym kontekście znajdzie czytelnik w książce: T. Wy­rwa. LIdee europeenne dans la Resistance a trawers la presse ciandestine en France et en Pologne 1939-1945, Nouvelles Editions Latines, Paryż 1987.

198

POWSTANIE WARSZAWSKIE W OCZACH FRANCUZÓW*

Przebieg powstania warszawskiego i późniejsza ocena jego celowości są zwykle łączone w opinii Francuzów z powstaniem, jakie wybuchło, również w sierp­niu 1944 roku w Paryżu. Oprócz zbliżonej daty i faktu, że były to jedyne stolice w okupowanej przez Niemców Europie, w których wybuchło powstanie, trudno do­szukać się innej analogii. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że podczas gdy w cza­sie całej wojny Warszawa była stolicą Państwa Podziemnego, Paryż - jak potwierdza historyk francuski - “był stolicą służalców, kolaborantów okupanta... a stolicą Fran­cuzów, którzy nie pogodzili się z klęską, był Londyn z generałem de Gaulleem i <Wolną Francją>1; Paryż dopiero “w sierpniu 1944 roku stawił opór"2. Inny historyk również przypomina, że “Paryż nie zaznał losu Stalingradu ani losu Warszawy, stolica nie zo­stała zalana morzem krwi i ognia, a walki nigdy nie przerwały kolejek gospodyń przed piekarniami"3.

W pewnym stopniu wspólne dla Paryża i Warszawy były wahania co do daty po­wstania. W Warszawie, w wyniku zbliżającej się ofensywy armii sowieckiej, porwano się do walki, żeby opanować miasto i postawić Moskwę wobec faktu dokonanego: oswo­bodzona Warszawa, stolica Państwa Podziemnego, miała stać się stolicą wyzwalające­go się niepodległego państwa polskiego.

Podobnie było z Paryżem. Trzeba przypomnieć, że alianci nie uznając oficjalnie prowizorycznego rządu Francji z siedzibą w Algierze, mieli zamiar narzucić Francji administrację wojskową na wzór tej, jaką wprowadzili we Włoszech, i w tym celu przy­gotowali już okupacyjną walutę4. Powstanie w Paryżu, przy zdecydowanej postawie gen. de Gaullea, było istotnym czynnikiem, który wpłynął na zmianę stanowiska alian­tów w stosunku do Francji. Jest to również wymowny przykład zasadniczej różnicy w podejściu do powstańczych walk, jakie wykazali alianci z Zachodu wobec Paryża, i ci ze Wschodu wobec Warszawy.

Dla pełniejszego obrazu tego stanu rzeczy warto przypomnieć, chociażby w tele­graficznym skrócie, rozwój sytuacji we Francji. Gen. Eisenhower, dowódca armii alianc­kiej, w skład której wchodziła francuska 2 dywizja pancerna gen. Leclerca, po zwycię­skiej kampanii w Normandii (północna Francja), nie miał zamiaru zdobywać Paryża,


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1993, nr 105, ss. 224-236. H. Michel, Paw allemand, Albin Michel, Paryż 1981 ss. 9 i 10.

2 H. Michel, Paro resistant, Albin Michel, Paryż 1982 s. 328.

3 J. -P. Azema, De Munich a la Liberation 1938-1944, Editions du Seuil, Paryż 1979, s. 347.

4 Zob. H. Michel, La seconde guerre mondiale, PUF, Paryż 1969, t. II, s. 262.

199

przewidywał okrążenie miasta (pierwsza połowa sierpnia 1944 roku) i skierowanie ofensywy wojsk sprzymierzonych w innym kierunku.

W tym samym czasie w Paryżu wybuchają strajki, komunikacja miejska jest spa­raliżowana. Rząd “Wolnej Francji" w Algierze daje instrukcje, żeby nie wywoływać powstania bez jego rozkazu, z czym związane było uzgodnienie walki ze sztabem alian­tów. Wbrew temu nakazowi 16 sierpnia paryski Komitet Wyzwolenia (ComiteParisien de Liberation) z przewagą komunistów ogłasza wybuch powstania.

Dwa dni później, kiedy na ulicach Paryża pojawiają się nieliczne jeszcze grupy powstańców, gen. Chaban-Delmas, delegat “Wolnej Francji", telegrafował z Paryża do gen. Koeniga, komendanta sił zbrojnych francuskiego ruchu oporu (Forces Francaises de 1Inteńeur - FFL), który znajdował się przy sztabie wojsk alianckich, że: “Lud pary­ski wyległ na ulice, wierząc, że słyszy huk armat i czeka z godziny na godzinę przyby­cia aliantów. Wszystkie wstępne przygotowania do powstania są zrealizowane [...] Wobec tego, jeżeli sytuacja militarna pozwoli, jest konieczne, żebyście interweniowali u alian­tów i domagali się szybkiego zajęcia Paryża. Jeżeli byłoby to niemożliwe, należy pri­ma, uprzedzić nas kablem, jakie mamy wydać instrukcje; secundo, oficjalnie ostrzec ludność w sposób jasny i precyzyjny, przez BBC, aby uniknąć nowej Warszawy"5. Wówczas powstańcza Warszawa była już symbolem klęski.

Grupy powstańcze w Paryżu zajęły tymczasem ważniejsze budynki państwowe. Dzięki zabiegom gen. de Gaullea i gen. Koeniga Amerykanie zmieniają plany i upo­ważniają dywizję gen. Leclerca do marszu na odsiecz Paryża, gdzie od 22 sierpnia zaczęły ukazywać się pierwsze numery nie konspiracyjnej, lecz wolnej już prasy, in­formujące o zbliżaniu się wojsk sprzymierzonych i zachęcające ludność do walki z okupantem.

Ogromne tytuły na pierwszych stronach tej prasy nie wymagają komentarzy: Po­wstańczy Parys czeka nadejścia aliantów6... Alianci są u bram Paryża7; w rzeczywistości do Paryża jeszcze nie dotarli i jak pisał inny dziennik: “Kolumna amerykańska ma­szeruje w kierunku na Paryż". W tym samym numerze tego dziennika, co ma również swoją wymowę, podano komunikat, że “z powodu zaszłych okoliczności ciągnięcie losów loterii państwowej, które miało się odbyć 24 sierpnia, zostało odłożone na póź­niejszą datę [...]"8. W innym dzienniku czytamy: Paryż wyzwala się z pęt9 i dalej poda­na jest wzmianka o walkach w Warszawie w okolicy Dworca Towarowego.

25 sierpnia wkraczają do Paryża pierwsze oddziały dywizji gen. Leclerca, a naza­jutrz paryżanie witają entuzjastycznie generała de Gaullea. Prasa pisze z triumfem:

“Paryż miał wczoraj dzień chwały"10. “Paryż jest pomszczony [...]. Gorycz zdradzone­go narodu ciążyła na każdym z nas... Nagle Paryż odzyskał swoją dumę..."11. “Powiew wolności rozsadza nasze piersi [...]. Cały Paryż okazuje ogromną radość [...]. Wielkie demokracje obiecały przywrócić Francji jej wielkość i integralność. [Jakże tutaj nie


Zob. A. Dansette, Histoire de la Liberation de Paris, Fayard, Paryż 1966, s. 130. "“Combat" (Paryż) z 22 sierpnia 1944, s. 1. Le Paris libere (Paryż) 23 sierpnia 1944, s. 1. “Le Figaro" (Paryż) z 24 sierpnia 1944, ss. 1 i 2. Liberation" (Paryż) z 22 sierpnia 1944, s. 1. "“Liberation" z 27 sierpnia 1944, s. 1.. "“Le Paris libere z 26 sierpnia 1944, s. 1.

200

wspomnieć o niespełnionych obietnicach i gwarancjach tych samych demokracji wo­bec Polski - T. W.]. Francja, dzięki niespożytej energii i swoim szefom uformowanym w walce, odzyskała swoją świetność"12.

Jest rzeczą pewną, że “Niemcy mogli wyrządzić Paryżowi wielkie szkody, tak jak Warszawie"13, ale Paryż, “stolica Zachodu ukształtowana przez pięćdziesiąt pokoleń, zachował swe nadzwyczajne szczęście"14 i nie został zburzony jak Warszawa, zwana ongiś Paryżem Północy. Tak też było i z ofiarami w ludziach: w powstaniu warszaw­skim zginęło około 250 000 osób (dokładna liczba nigdy nie została ustalona), a w Pa­ryżu było 989 zabitych i 3859 rannych15.

Wraz z krótkimi wzmiankami o powstaniu w Warszawie na łamach prasy francu­skiej ukazują się informacje na temat dążeń do porozumienia rządu polskiego w Lon­dynie z rządem sowieckim, do czego przede wszystkim miała przyczynić się wizyta Mikołajczyka w Moskwie. Oto jeden przykład z paryskiej prasy z 28 sierpnia, gdzie w komunikacie Ku połączeniu władz polskich. Rząd polski z Londynu aprobuje projekt porozumienia ze Związkiem Sowieckim czytamy: “Rząd polski z Londynu przyjął zna­komitą większością projekt premiera Mikołajczyka, mający na celu zawarcie układu między Polską a Rosją, projekt który przewiduje połączenie Rządu polskiego i pol­skiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z Lublina. Gabinet upoważnił Mikołaj­czyka do wyjazdu do Warszawy, gdy tylko miasto będzie uwolnione, ażeby tam utwo­rzyć nowy rząd w porozumieniu z siłami ruchu oporu i Komitetem Wyzwolenia"6.

W numerze z następnego dnia redakcja czasopisma podawała wielkimi literami:

“Wszystkie dzwony w Anglii, milczące od pięciu lat, zabrzmiały na oswobodzenie Pa­ryża". Na drugiej stronie w komunikacie z frontu wschodniego podano do wiadomo­ści, że “wrze bitwa o Warszawę... Niemcy sprowadzili posiłki i atakują polskie oddzia­ły gen. Bora, który nieugięcie stawia opór na Starym Mieście"7.

W czasie gdy uwolnionemu Paryżowi bito w dzwony, inny dziennik francuski zamieścił komunikat tej treści: “Radio-Warszawa [chodziło zapewne o radiostację “Błyskawica" - T. W] zwróciło się z pilnym apelem do Międzynarodowego Czerwo­nego Krzyża i do krajów neutralnych w związku z traktowaniem przez Niemców lud­ności cywilnej. Po zburzeniu całych dzielnic Niemcy wywieźli kobiety, dzieci, star­ców i chorych do obozu koncentracyjnego położonego 20 km od Warszawy, gdzie dzie­siątkami tysięcy umierają z głodu. Radio Warszawa prosi o natychmiastowe wysłanie, pod ochroną flagi Czerwonego Krzyża, misji ratunkowej"18.

Prasa francuska niewiele poświęcała miejsca walce toczącej się w Warszawie, a to co podawała było przeważnie tendencyjne, niejednokrotnie zupełnie błędne, zwłasz­cza gdy dotyczyło armii sowieckiej. Oto przykłady: “W Warszawie Rosjanie, po prze­kroczeniu Wisły, atakują teraz lewy brzeg rzeki i według informacji niemieckich walczą


12“Le Paris libere z 25 sierpnia 1944, s. 1.

13 Zob. H. Michel, La Guerre de 1Ombre. La Resistance en Europę, Editions Bernard Grasset, Paryż 1970, s. 351.

14 E. dAstier de la Vigerie, De la chute d la liberation de Paris 25 aout 1944, Gallimard, Paryż 1965,s. 226.

15 Według “Resistance" (Paryż) z 14 września 1944, s. 1. " “Le Populaire de Paris" (Paryż) z 28 sierpnia 1944, s. 2.

17 “Le Populaire de Paris" z 29 sierpnia 1944, ss. 1 i 2.

18 “Le Figaro" z 27 sierpnia 1944, s. 1.

201

już podobno w centrum stolicy Polski"19. Inny dziennik pisał: “W Warszawie to­czą się jeszcze zażarte walki. Według ostatnich wiadomości wojsko sowieckie przekro­czyło Wisłę i nawiązało łączność z patriotami polskimi"20.

W londyńskiej radiostacji BBC znajdowała się sekcja francuska prowadzona przez Francuzów. W audycji z 11 sierpnia transmitowano do Francji wiadomość, że “Armia Czerwona bije się na przedmieściach Warszawy. Wkrótce stolica Polski będzie całko­wicie oswobodzona. Długotrwałe cierpienie wreszcie skończy się [...] Na nic nie zdały się szaleństwa nazistów przez cztery lata [...] Mężczyźni i kobiety nie upokorzyli się. Najeźdźca nie mógł znaleźć Quislinga [...]. Ciernista droga niezupełnie się jeszcze skończyła. Podczas gdy armia sowiecka otacza Warszawę, na ulicach walczą patrioci [...]. Niemcy palą miasto [...] Oswobodzenie będzie drogo kosztowało. Ale ofiarny czyn Warszawy pozostanie w pamięci ludzi, jako jeden z największych dokonanych dla spra­wy wolności"21.

Dwa tygodnie później - kiedy generał niemiecki Dietrich von Choltitz podpisy­wał 25 sierpnia kapitulację Paryża - na falach tej samej radiostacji słuchacze dowie­dzieli się, że “we Francji walczyła wspaniale polska dywizja pancerna [chodzi o dywi­zję dowodzoną przez gen. Maczka - T. W], tak jak walczy Warszawa, która nie jest jeszcze oswobodzona i o której mówił w tych dniach jeden z lotników, iż ogarnięta jest tak silnymi pożarami, że można by ją odnaleźć samym nawet węchem (po swędzie zgliszcz), jeżeli byłby ktoś niewidomy".

Następnie jest mowa o apelu nadanym z Warszawy w języku francuskim, skiero­wanym do żołnierzy ruchu oporu we Francji: “Jesteśmy dumni z faktu - brzmiał apel - że nasi żołnierze z polskiej Dywizji Pancernej i nasi lotnicy uczestniczyli w walce, która doprowadziła do tego wspaniałego zwycięstwa (oswobodzenia Paryża). Ten wielki sukces Francji toruje drogę do totalnej klęski naszego wspólnego wroga". Dalej autor audycji dodaje od siebie: “Ale słuchajcie bezpośrednio głosu radia Warszawy, które mówi do was po francusku"22. W rzeczywistości nie chodziło o stałą audycję w języku francuskim, gdyż takiej w ogóle nie było; jak pisze Nowak-Jeziorański, odszukano schronionego w piwnicy Belga, którym posłużono się wówczas jako spikerem w nada­niu apelu23. Równocześnie warto zwrócić uwagę na to, że nigdzie nie spotkałem we Francji śladu tego apelu, oprócz publikacji z ostatnimi jego zdaniami, które wyżej przytoczyłem.

Sytuacja Polski nie była w ogóle tematem, który chciano by odpowiednio naświe­tlić. To też było m. in. powodem - jak napisze po wojnie na temat powstania w War­szawie jeden z głównych szefów francuskiego ruchu oporu - że “dowiedzieliśmy się dopiero dużo później, iż zaczął się tam rozgrywać jeden z wielkich dramatów wojny, który doprowadził do zmiażdżenia przez oddziały niemieckie gen. Bora i jego boha­terskich żołnierzy, którym Stalin, niewzruszony, nie udzielił najmniejszej pomocy"24.


19 “Liberation" z 21 września 1944, s. 2.

20 “Combat" z 23 września 1944, s. 1.

21 Zob. L. Levy, Id Londres... Les voix de la liberie. La Documentation Franfaise, Paryż 1976, t. V, ss. 156-157.

22 J. Duchesne, tamże, s. 213.

23 Zob. J. Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Odnowa, Londyn 1978, ss. 349-350.

24 H. Frenay,La Nuitfinwa, Editions Robert Laffont, Paryż 1973, ss. 444-445.

202

Po upadku powstania prasa francuska niezbyt kwapiła się do gruntowniejszej i bardziej bezstronnej oceny sytuacji. W grę wchodziły m. in. wpływy prosowieckiej polityki “Wolnej Francji", będące w dużym stopniu skutkiem niechętnego nastawie­nia Anglosasów, zwłaszcza Amerykanów, do gen. de Gaullea, który z kolei szukał poparcia w Moskwie.

Jeśli chodzi o samą tragedię powstania warszawskiego, to jeden zwłaszcza organ prasowy, bez poruszania co prawda perfidii Sowietów, starał się informować swoich czytelników o tym, co przeżywała ludność polskiej stolicy. “Podczas 62 dni, milion istot ludzkich... żyło w piwnicach w Warszawie, gdzie właśnie skończyła się bitwa o ruiny"; autor pisze o warunkach wybuchu powstania, walkach na Starym Mieście, Żoliborzu, bohaterstwie kobiet, braku żywności i broni. Artykuł zakończony jest jed­nak nic nie mówiącym zdaniem: “W przeddzień kapitulacji przedmieścia Pragi zosta­ły oczyszczone przez oddziały sowieckie"25.

Trzy tygodnie później ten sam dziennik zamieścił na pierwszej stronie zdjęcie kolumny ludności cywilnej, która opuszczała Warszawę eskortowana przez żołnierzy niemieckich. Na czele tej kolumny widać nosze z chorą kobietą, a dalej krótki artykuł tej treści: “Żadne miasto na świecie nie ucierpiało w takiej mierze jak Warszawa. To dokumentacyjne zdjęcie, rozdzierające smutkiem serce, odnosi się do jednego z ostat­nich epizodów dramatu, jaki zbroczył krwią stolicę Polski. Kobieta na zdjęciu, która w czasie walk ciężko zachorowała, została zniesiona do piwnicy, podczas gdy artyleria niemiecka kończyła burzenie miasta. Żołnierze Wehrmachtu wynieśli ją z gruzów. Położona na noszach, zajmie swoje miejsce w żałosnym orszaku ludności cywilnej, który wyrusza w kierunku obozu koncentracyjnego"26.

W tym samym czasie, gdy po kapitulacji Warszawy powstańcy składali broń i szli do niewoli, a ludność cywilna, która ocalała, była ewakuowana, na łamach centralne­go organu francuskiej partii socjalistycznej ukazał się artykuł znamienny dla atmo­sfery, w jakiej była przedstawiana sprawa Polski w lewicowych środowiskach na Za­chodzie - środowiskach wywierających wówczas i później największy wpływ na opi­nię publiczną, co siłą rzeczy spaczało ocenę problemów związanych z powstaniem warszawskim. Chodzi o organ Leona Bluma, premiera rządu Frontu Ludowego z lat 1936-1937, który w 1943 roku był deportowany do Niemiec, następnie uwolniony przez Amerykanów w maju 1945 roku; później został ponownie premierem na przeło­mie 1946/1947 roku.

Artykuł, o którym mowa, zatytułowany Konflikt między Polakami emigrantami i Polakami z kraju pogłębia się, podpisany inicjałami F. G., ukazał się w “Le Populaire de Paris" (ze wzmianką w nagłówku: dyrektor polityczny Leon Blum, deportowany w Niemczech), na pierwszej stronie w numerze z 4 października 1944 roku. “Kłótnie między Polakami - czytamy tam - emigracyjnym rządem, komitetem z Lublina, gen. Sosnkowskim i gen. Berlingiem, wydawały się dotychczas zbyt nieprzyjemne, bo nie na miejscu, żeby o tym pisać. Napięcie, do jakiego te kłótnie obecnie doszły, nie pozwala


5 R. Massip w: “Liberation" z 4 października 1944.

6 Liberation"z 29-30 października 1944, s. 1.

203

już dłużej ich przemilczać. Po dtugich protestach przeciw terytorialnym rosz­czeniom Związku Sowieckiego i nie kończących się reklamacjach u rządów w Londy­nie i Waszyngtonie, premier Mikołajczyk udał się w lecie do Moskwy i chociaż nie zawarto formalnie żadnego układu, to jednak doszło do ustnej ugody, w wyniku któ­rej konflikt został zawieszony, co jest już poważnym osiągnięciem. Innym irytującym tematem jest postawa naczelnego wodza, gen. Sosnkowskiego, którego nie na czasie dzienne rozkazy są skierowane bądź to przeciwko Polakom z Moskwy, bądź przeciw Żydom, bądź to nawet przeciwko Anglii, której niestrudzone wysiłki mediacji wydają się temu wojskowemu zdradą".

Dalej mowa jest o potrzebie zmiany na stanowisku naczelnego wodza. “Komitet [sic] londyński myśli o zastąpieniu gen. Sosnkowskiego gen. Tadeuszem Borem-Komorowskim [...]. Otóż gen. Bór, żołnierz bez opinii politycznej, odmówił objęcia sta­nowiska po gen. Sosnkowskim, którego nawet zapewnił o swojej z nim solidarności, składając mu wzruszający hołd. Konflikt między rządem polskim w Londynie i ko­mitetem z Lublina wybucha coraz silniej, tym bardziej że obecnie ma ideologiczną bazę: rząd z Londynu jest za utrzymaniem konstytucji autorytarnej z 1935 roku, a komitet z Lublina jest za powrotem konstytucji demokratycznej z 1921 roku".

“W kontrowersji tej - czytamy w ostatnim paragrafie - nie zajmiemy stanowiska. Chwilowo wydaje się nam ona drugorzędna i jedyną kwestią naszym zdaniem jest odrodzenie Polski niepodległej i suwerennej. Ale musimy stwierdzić z żalem, że tak dzisiaj, jak i w całej historii, kierownicze warstwy Polski niczego się w niedoli nie nauczyły. Dzieje się tak nie z braku inteligencji, gdyż warstwy te mają umysły żywe i subtelne, ale dlatego, że ciągle nie potrafią utrzymać się w granicach poświęceń dla wspólnego dobra".

Tydzień później to samo czasopismo, powołując się na brytyjską agencję prasową Reutera, podawało, że Mikołajczyk czeka w Londynie na zaproszenie do Moskwy, a “pewni członkowie komitetu polskiego z Londynu nie mają już teraz nadziei, żeby mogli królować w swoim kraju. Kilku z nich, a szczególnie gen. Sosnkowski, miało kupić w Brazylii duże gospodarstwa rolne"27.

Podobne insynuacje i opinie nie były odosobnione, wręcz przeciwnie, umiejętnie inspirowane przeważały na Zachodzie. Konflikt polsko-sowiecki ograniczano do rosz­czeń terytorialnych, sprawy rządu do problemów personalnych i konstytucyjnych, stawiając na równi rząd polski w Londynie i komitet lubelski, a klęskę powstania warszawskiego przypisywano wyłącznie dowództwu polskiemu, z całkowitym prze­ważnie pominięciem roli Moskwy.

We Francji główny ośrodek oczerniania Polski skupiał się wokół partii komuni­stycznej z jej dziennikiem “LHumanitć" i różnymi publikacjami, które - wśród mato zorientowanych czytelników, a takich była i jest cała masa - wyrządzały ogromne szkody. Jakże mogło być inaczej, gdy w publikacjach tego rodzaju w języku francu­skim pisano, że powstanie sprowokowali Niemcy, którzy dostarczyli nawet powstań­com broni celem wywołania ataku Sowietów, aby móc następnie łatwiej zniszczyć Armię Czerwoną, a wszystko to było skutkiem “kryminalnej polityki przywódców polskich". Nie zawahano się nawet twierdzić28, że wiadomości te pochodzą od Wojciecha Trąmpczyńskiego


27 “Le Populaire de Paris" z 11 października 1944, s. 2.

28 Jean Radvanski, La veritesur Varsovie, Editions France dAbord, Paryż 1945, ss. 7, 9-11.

204

(zmarł w 1953 roku), marszałka sejmu w latach 1919-1922 i senatu w 1922-1927. Czytelników znających język polski “uświadomiono" z kolei, że “Powstanie Warszawskie było ostatnim większym wybuchem szlacheckiego awanturnictwa kliki reakcyjnych polityków polskich, graniczącego ze zdradą narodu"29.

Największy wówczas wpływ wśród lewicy miał wspomniany komunistyczny dzien­nik “LHumanite", hojnie wspomagany przez Moskwę. Do chwili upadku powstania w Warszawie nie ukazała się tam żadna na ten temat wzmianka. Dopiero w numerze z 4 października 1944 roku, z powołaniem się na komunikat Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN) z Moskwy, redakcja tego dziennika pisała na pierw­szej stronie, że “pułkownik Monter, działając w imieniu gen. Bora, który był nieobec­ny podczas całego powstania, zdecydował się skapitulować, wydając Niemcom swoich żołnierzy i ich broń. Pułkownik ten porzucił myśl przebicia się na prawy brzeg Wisły, gdzie znajduje się armia wyzwoleńcza [...]. Przywódcy powstania zakończyli rewoltę kapitulacją, nie biorąc pod uwagę losu bohaterów, którymi dowodzili, woleli wydać ich raczej Niemcom niż dołączyć do armii polskiej". W tym samym numerze, na stro­nie drugiej, zamieszczono artykuł Warszawska awantura polskich faszystów, gdzie autor o nazwisku M. Magnien wylewa kubły pomyj na gen. Bora, płk. Montera, Arciszewskiego, a zwłaszcza na gen. Sosnkowskiego, gloryfikując jednocześnie Rosję i komitet lubelski30. Wzmianka w podobnym stylu ukazała się w numerze z 8-9 października.

Dużo bardziej perfidny i znamienny dla prowadzonej na Zachodzie propagandy przeciwko Polsce był artykuł napisany przez Jacquesa Duclos (jednego z filarów fran­cuskiej partii komunistycznej), jaki ukazał się kilka dni później na łamach “LHuma­nite". W artykule Antysowietyzm i zdrada autor nie waha się twierdzić, że Francu­zi wiedzą z doświadczenia “iż antysowietyzm spowodował kolejne zdradzieckie po­czynania, które wpędziły Francję w nieszczęście". Antysowietyzm miał też uniemoż­liwić zawarcie w sierpniu 1939 roku wojskowej konwencji francusko-angielsko-sowieckiej", która przeszkodziłaby Hitlerowi w rozpętaniu wojny i, oczywiście, że winę za to ponosiła “klika faszystowskiego rządu Polski". Następnie przestrzega przed nie­bezpieczeństwem antysowietyzmu, jaki reprezentują gen. Sosnkowski, gen. Anders i w ogóle nasz rząd w Londynie.

W dalszym ciągu artykułu Duclos, porównując walkę powstańczą w Warszawie i w Paryżu, pisze, że powstanie w stolicy Polski wybuchło “bez wzięcia pod uwagę stanu, w jakim znajdowały się masy". W Paryżu natomiast powstanie, wywołane w odpowiednim momencie “dzięki przenikliwości naszej wielkiej partii" [komuni­stycznej oczywiście - T. W] było czynem “mas ludności paryskiej". Powstanie war­szawskie było zaś skazane na niepowodzenie dlatego, że “szerokie masy nie mogły być wciągnięte do walki z powodu faszystowskiego i antyludowego charakteru tego po­wstania".

Wstęp ten miał służyć podstawowej tezie artykułu, gdzie czytamy: “Obecna woj­na jest wojną przeciwko faszyzmowi, który trzeba zniszczyć wraz z korzeniami, to jest wojna o demokrację, o suwerenność ludów i Francji, która toczyła walkę z nazistami i nie będzie teraz darzyła sympatią emigrantów z Londynu, lecz PKWN, który rep­rezentuje Polskę demokratyczną i postępową, przyjaciółkę Francji republikańskiej


29 Tragedia Warszawy, bez autora, Wydawnictwo PKWN, Francja, Paryż 1945, s. 14.

30 “LHumanite" (Paryż) z 4 października 1944, ss. 1 i 2.

205

i demokratycznej. Antysowietyzm kosztował naród polski i francuski wiele łez i krwi; dlatego rzecznicy antysowietyzmu okazują się coraz bardziej agentami wroga, zdraj­cami [...]. Nie potrzeba nawet już mówić, że zwiastuni antysowietyzmu winni być ści­gani i ujawniani jako wrogowie niepodległości i wielkości Francji"31. Tego rodzaju argumentacją torowano drogę komitetowi lubelskiemu i satelickiemu rządowi, który Moskwa narzuciła Polsce.

Nie brakowało na szczęście i innych głosów, przychylnych Polsce, nielicznych co prawda i nie zawsze wspartych należytym rozeznaniem sytuacji. Sympatycznie jak zwykle ustosunkowany do Polski Wladimir dOrmesson w artykule na łamach “Le Figaro" ubolewa, że Polska znowu padła ofiarą, czego dowodem jest dramat powsta­nia warszawskiego. “Obserwowaliśmy z niepokojem, ze współczuciem - pisze dOrmesson - perypetie tej nierównej walki. Nikt nie może lepiej zrozumieć niż my paryżanie, co działo się w przyjacielskiej stolicy. Powstanie przeciwko nowoczesnej armii nie mogłoby trwać tak długo, gdyby nie było prowadzone przez bohaterów. Sto lat temu Montalembert powiedział o Polsce, że była <śmiertelnym grzechem Europy>. Dzisiaj jest jej boleścią. Jutro będzie jedną z rękojmi jej odrodzenia"32. W dalszym ciągu artykułu dOrmesson wyraża nadzieję, że prowadzone wówczas w Moskwie roz­mowy rozwiążą pomyślnie problemy Polski.

W podobnie przyjaznym duchu i ze spojrzeniem na Polskę w europejskim kon­tekście pisał autor w wydanej po francusku w Genewie w grudniu 1944 roku małej książeczce: “Warszawa już nie istnieje [...] poległa na polu walki [...] ale Polska musi powrócić do życia [...] Los Polski jest ściśle związany z losem Europy. Dopóki Polska nie odzyska niepodległości, dopóty Europa będzie miała wyrzuty sumienia. Zależnie od sposobu, w jaki zostanie rozwiązany problem Polski, świat będzie mógł ocenić osta­teczny sens tej wojny i rzeczywiste intencje zwycięzców"33.

We Francji pierwsza książka o powstaniu warszawskim - nie licząc publikacji ko­munistów - ukazała się w 1946 roku i została napisana w Paryżu przez księcia de Parcenta, pół-Polaka i pół-Hiszpana, attache honorowego poselstwa hiszpańskiego w Warszawie, gdzie przeżył całą wojnę. Opublikowana była jednocześnie po francu­sku w Paryżu34 i po hiszpańsku w Madrycie35. Autor książki opisał grozę okupacji, obozy koncentracyjne, zagładę Żydów, prześladowania religijne, wyniszczanie biolo­giczne i kulturalne społeczeństwa, jego walkę z najeźdźcą i na tym tle przedstawił dramat powstania, kończąc swą książkę słowami: “Warszawa skonała po bohatersku na polu walki, polu walki sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych"36.

Do literatury pisanej wkrótce po wojnie, z wyczuciem tragedii Polski, należy też rozdział poświęcony Warszawie w książce Francuza, pilota “Wolnej Francji" z czasów wojny. W rozdziale Burza nad Warszawą autor, opisując dramatyczny lot z 6 września


31 J. Duclos, “LHumanite" z 11 października 1944, ss. 1-2.

32 W. dOrmesson, Les eprewes de la Polegnę, “Le Figaro" z 18 listopada 1944, s. 1.

33 A. Lenoir, Varsovie 1944, Preface de G. Rigassi. Editions de la Fregatę, Genewa 1944, ss. 8 i 45.

34 Duć de Parcent, Le Drame de Varsovie, La Jeune Parque, Paryż 1946.

35 El Drama de Varsovia, S. H. A. D. E Madryt 1946.

36 Le Drame de Varsovie, op. cit., s. 268.

206

1944 roku załogi polskiej do Warszawy i heroiczną walkę stolicy, przypominał - co wówczas było bardzo ważne - że Warszawie zadano potworną klęskę “na oczach cywi­lizowanego świata. Stalin, po wyeliminowaniu z zimną krwią w Katyniu i na Syberii piętnastu tysięcy oficerów polskich, po osiągnięciu uznania przez Roosevelta linii Curzona, utrwalającej pakt Ribbentrop-Mołotow, mógł zniszczyć w Warszawie, tanim kosztem, potężny ruch polskiego oporu, który stanowił przeszkodę w jego zaborczych planach". Następnie autor zapytuje: “Po cóż więc było redagować Kartę Atlantycką i pozować na championą - obrońcę prawa i ludzi uciemiężonych, by później ze spoko­jem pozwolić na dokonanie podobnej zbrodni?". Z dużą też przenikliwością pisał, że “była to tylko zapowiedź obojętności wobec tylu innych zbrodni"37.

Historiografia francuska nie jest bogata w opracowania na temat powstania war­szawskiego. Spotyka się tu i ówdzie często krytyczne wzmianki w stosunku do do­wództwa polskiego, które nie uzgodniło wybuchu powstania z armią sowiecką, tak jak to zrobił francuski ruch oporu w Paryżu, gdy zbliżała się armia aliancka. Jest to zupeł­ne pomieszanie pojęć, skutek lewicowych tendencji, jakie dominowały w świecie intelektualno-naukowym nie tylko we Francji, ale w ogóle na Zachodzie.

Najbliższy rzeczywistości, z wiernym na ogół oddaniem faktów o powstaniu war­szawskim, jest historyk francuski Henri Michel. W kilku jego książkach znajdują się rozdziały o powstaniu, a ostatnią, jaką napisał przed śmiercią, poświęcił całkowicie Polsce. W książce tej I Warszawa została zburzona, autor - po krótkim zarysie historii Polski przedwojennej, gdzie krytycznie ocenił zwłaszcza politykę ministra Becka -uwypuklił rolę Warszawy w podziemnej walce Polaków podczas okupacji niemieckiej.

W rozdziale o powstaniu warszawskim autor pisze, że “prawdopodobnie jest ono najpotworniejszym w Europie dramatem drugiej wojny światowej". Rozpoczynając powstanie Polacy “ulegli romantycznej tradycji bohaterstwa i historycznej woli za­pewnienia w każdych okolicznościach i za wszelką cenę niepodległość Polski". We wstępie Michel przypomina, że “Historia Polski jest ustawicznym rozpoczynaniem tej samej walki", a w konkluzji, nawiązując do sytuacji po 1945 roku, nie zawsze najszczęśliwiej komentowanej, przypuszcza, iż “istotną nauką jaką wysnuto z powstania warszawskiego, jest zgon romantyzmu; era bohaterskich powstań jest skończona"38.

Inny historyk francuski pisze: “Jest rzeczą pewną, że powstanie, jako odważna demonstracja niepodległości, miało rozgłos w świecie i stanowi jeden ze składników obecnego prestiżu Polski. Przemawiało do <sumienia świata>, jeżeli takowe istniało [...] przyczyniło się prawdopodobnie do ochrony Polski przed duchowym ujarzmie­niem"39. Nie ulega wątpliwości, że z legendy powstań naród czerpał zawsze siłę du­chową w ciężkich chwilach, ale otwarta pozostaje kwestia, czy gleba polska jest rze­czywiście tak jałowa, że trzeba ją użyźniać krwią setek tysięcy ofiar?


37 P. Clostermann, Feux du Ciel, Flammarion, Paryż 1951, ss. 146 i 150.

38 H. Michel, Et Varsoviefut detruite, Albin Michel, Paryż 1984, ss. 13, 336, 337, 421.

39 H. Rollet,La Polegnę au XXsiecle, Editions A. Pedone, Paryż 1984, ss. 413-414.

207

POSELSTWO RP W MADRYCIE W LATACH 1940-1944*

Po raptownej klęsce Francji w czerwcu 1940 roku oraz chaotycznej ewakuacji wojska polskiego do Wielkiej Brytanii, jedyną możliwością wycofania się spod okupacji było podjęcie ryzyka przedostania się przez Hiszpanię do Portugalii, skąd stosunkowo łatwo już było wyjechać dalej. Na trasie tej pierwszorzędną rolę win­no było odgrywać siłą rzeczy poselstwo RP w Madrycie. Hiszpania była zrujnowana wojną domową, która w rezultacie doprowadziła do dyktatury gen. Franco. Posłem w Madrycie był wówczas Marian Szumlakowski. Stanowisko to objął w marcu 1935 roku, przeniesiony z Lizbony. Podczas wojny domowej ocalił kilku wpływowych Hisz­panów przed terrorem czerwonych, co mu później ułatwiło dostęp do sfer rządowych.

Pierwsza fala uchodźców, którzy przekroczyli granicę francusko-hiszpańską, zwią­zana była przeważnie ze środowiskiem rządu polskiego, który - po zajęciu przez Niem­ców Paryża 14 czerwca - wyjechał pospiesznie z Angers do Libourne. W tej grupie znajdowała się również Zofia Leśniowska, córka gen. Sikorskiego. W sprawozdaniu złożonym po przybyciu do Londynu Leśniowska stwierdziła: “Poseł Szumlakowski całkowicie wpatrzony w Zaleskiego [...]. Bardzo obrotny, chytry, wobec rządu - jak mi się wydaje - lojalny. Nie było widać wydatniejszego zajęcia się z jego strony uchodźca­mi, w tej mierze wiele działał energiczny urzędnik p. Kobyłecki [...]. Nastrój ludności w Hiszpanii wobec Polaków bardzo przychylny"2.

Jeżeli Szumlakowski nie wykazał zbytniej gorliwości w zajęciu się uchodźcami “rządowymi", to trudno było spodziewać się, żeby był bardziej troskliwy w stosunku do żołnierzy, bez względu na ich stopień wojskowy. Na podstawie raportu płk. dypl. Mallyego, attache wojskowego w Lizbonie, gdzie mowa jest o tym, że poseł polski w Madrycie “traktuje zagadnienie ewakuacji w sposób wysoce formalny", gen. Sikorski wystosował pismo, z datą 30 października 1940 roku, do Augusta Zaleskiego, mi­nistra spraw zagranicznych, w którym prosi Zaleskiego o zwrócenie uwagi posłowi RP w Madrycie na “zbyt formalistyczne i nieżyciowe traktowanie spraw ewakuacji oraz nienależyte zrozumienie potrzeb chwili"3.

Problem był jednak bardziej skomplikowany i bez względu na to, jak będzie się oceniać działalność Szumlakowskiego, nie można winić wyłącznie jego za istniejący stan rzeczy w Hiszpanii. W odpowiedzi gen. Sikorskiemu Szumlakowski wysłał wyjaśnienie


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1991, nr 95, ss. 55-72.

Zob. IPMS. Sygnatura: Akta personalne Mariana Szumlakowskiego, A. 45. 474/14. Wszyst­kie źródła archiwalne w tym opracowaniu, jeżeli nie mają innego odesłania, pochodzą z IPMS.

2 Dziennik czynności Naczelnego Wodza, czerwiec 1940, załączniki, część II, ss. 298-299.

3 Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/140.

208

20 listopada 1940 roku, w którym pisał: “W okresie pierwszych dwóch miesię­cy przez Hiszpanię mógł przejeżdżać i przejeżdżał każdy, bez względu na wiek, nawet ci, u których znajdowała się broń i mundury [...] Hiszpania wypuszczała bez portugal­skich wiz, na które potem całymi tygodniami trzeba było czekać. Z powodu braku organizacji ewakuacji we Francji okresu tego nie wykorzystano [...]. Później władze hiszpańskie zaczęły aresztować obywateli polskich z fałszywymi wizami i dokumen­tami. Przeciw metodzie tej, która nas kompromituje na terenie Hiszpanii, wystąpiłem wobec Londynu i płk. May [...] System policyjny na terenie Hiszpanii został wzmoc­niony po zmianie ministra spraw zagranicznych, podobnie jak i nacisk Gestapo [...]. Z Francji przysyła się ciągle ludzi bez przygotowania, tak że na 16 przechodzących przez zieloną granicę, tylko 4 dociera do Madrytu"4.

Jeden z oficerów, który miał za zadanie dopilnowanie wyewakuowania żołnierzy polskich z Francji do Anglii - mjr dypl. Adam Szydłowski - po uwięzieniu potem w Hiszpanii pisał w raporcie z 9 sierpnia 1941 roku do swojego byłego dowódcy, gen. Bronisława Ducha: “Jak Pan Generał zapewne już wie, głównie dzięki całkowitej nie­udolności naszych władz zajmujących się organizacją z Francji, a także dzięki brako­wi koordynacji w tej pracy między władzami we Francji i Hiszpanii, upłynęło bardzo dużo miesięcy niewykorzystanych niemal zupełnie i co najgorsze - bez widoków po­prawy rzeczy na przyszłość"5.

Brakowało koordynacji nie tylko między odpowiedzialnymi za ewakuację Pola­ków we Francji i w Hiszpanii, ale nie uzgodniono nawet współpracy w samym Madry­cie, o czym 3 czerwca 1941 roku pisał Jerzy Zagórski, kierownik placówki ewakuacyj­nej w Madrycie, do gen. Tadeusza Klimeckiego, szefa Sztabu Naczelnego Wodza: “Cho­dzi mi głównie o wyjaśnienie dotyczące dwu zagadnień: 1. Stanowiska i stosunku Poselstwa RP w Madrycie do Placówki ewakuacyjnej i 2. Prowadzenie ewakuacji le­galnej. Widzę dwa rozwiązania: albo Placówka ewakuacyjna i p. Poseł jako kierownik tej akcji bierze całą odpowiedzialność za wszystkie poczynania, a moje stanowisko ograniczałoby się do funkcji wykonawcy. [...] albo Poselstwo, jako instytucja legalna, służyć będzie za pokrywę wobec władz hiszpańskich i posiadać będzie ściśle określo­ne normy współpracy i pomocy ewakuacji"6.

Kwestia ta nie została nigdy rozstrzygnięta, a była tym bardziej paląca, że kilka miesięcy wcześniej, w marcu 1941 roku, został aresztowany w Madrycie ppor. Karol Ortowski, poprzedni kierownik placówki ewakuacyjnej, który działał bez poparcia Szumlakowskiego. Po siedmiotygodniowym pobycie w więzieniu Orłowski został zwolniony, ale placówką ewakuacyjną nie mógł już kierować.

W następnym roku gen. Klimecki, pismem z 13 lipca 1942 roku, informował na­sze ministerstwo spraw wojskowych: “Zupełnie zrozumiałym jest, że Poseł RP w Madrycie nie chciał się angażować do jakiejkolwiek nielegalnej akcji, a taką jest niewątpliwie nielegalna ewakuacja. Trudno jednak wytłumaczyć sobie wręcz wrogie nastawienie p. Posła do akcji nielegalnej ewakuacji, do której p. Poseł usiłował się stale wtrącać i której starał się na każdym kroku zaszkodzić. Faktem jest, że nasi kierownicy


4 Sygnatura: Hiszpania i Afryka Północna A. XII. /44.

5 Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/140.

6 Tamże, A. XII. /44.

209

placówek ewakuacji nielegalnej walczyli na terenie Hiszpanii z dwoma czyn­nikami, a mianowicie: policją hiszpańską i niestety własnym Posłem"7.

Od chwili upadku Francji sprawa ewakuacji nie była należycie postawiona, co też pociągnęło za sobą liczne ofiary, stosunkowo łatwe do uniknięcia przy odpowiedniej organizacji i większej troskliwości rwących się do walki z wrogiem. Gen. Juliusz Kleeberg, odpowiedzialny za ewakuację we Francji po czerwcu 1940 roku, w raporcie do gen. Sikorskiego, wysłanym z Marsylii dnia 16 lutego 1941 roku, donosił: “[...]. Dro­gę przez Hiszpanię kazałem zamknąć w początkach października wobec zupełnego braku współpracy naszych placówek po stronie hiszpańskiej. Kto próbował bowiem przejść tą drogą a komu szczęście nie sprzyjało, trafiał z reguły do hiszpańskich obo­zów, albo też bywał odrzucany do Francjii z Madrytu, a nawet i znad granicy Portu­galii"8.

Problem polegał głównie na tym, żeby nie liczyć na “sprzyjające szczęście", ale na własną organizację umiejętnie odgórnie kierowaną, czego właśnie było brak i co nale­żało przede wszystkim do rządu polskiego w Londynie. Gen. Kazimierz Glabisz, ofi­cer do zleceń Naczelnego Wodza w Londynie, informował gen. Izydora Modelskiego w piśmie z 5 września 1941 roku: “Ewakuacja z Francji została przez Naczelnego Wodza oficjalnie wstrzymana. Odbywa się tylko dzika ewakuacja... nasze czynniki ewaku­acyjne we Francji (gen. Kleeberg) nad tą ewakuacją absolutnie nie panują. Ich próby oparcia się na zasadach handlowych bez wyjątku zawiodły i przysporzyły nam sporo trudności i wydatków"9. Innych jednak zasad nie wypracowano i ewakuacja pozostała “dzika". Nie tylko zresztą ewakuacja...

W Hiszpanii Polacy dostali się do różnych więzień, ale najwięcej znajdowało się w Miranda de Ebro, obozie-więzieniu słynnym z ogromnie ciężkich warunków. Wiele pisano na temat Mirandy. Głos zabierali przeważnie b. internowani (bardziej odpo­wiedni jest termin: więźniowie), z goryczą wspominając ten makabryczny okres; nie­którzy byli więzieni przeszło dwa lata. Głosy te są różne, w zależności od tego, kiedy zostali osadzeni, bo warunki się zmieniały, i jak długo tam siedzieli. Pomimo dość licznych relacji ciągle brak spokojnego i wszechstronnego opracowania dziejów Mi­randy, bezpośrednio i nierozerwalnie związanych z poselstwem RP w Madrycie i dzia­łalnością Polaków w Hiszpanii podczas drugiej wojny światowej.

Obóz w Miranda de Ebro powstał w czasie wojny domowej i służył wtedy za ko­szary dla cudzoziemskich oddziałów, walczących po stronie gen. Franco. Składał się z 25 prymitywnych baraków i był przewidziany na około 1500 żołnierzy, ale liczba internowanych w Mirandzie, na przełomie 1942/1943 roku sięgała 4000 osób. Pierwsi znaleźli się tam Polacy, grupa 36 wojskowych, którzy w mundurach przekroczyli gra­nicę francusko-hiszpańską w czerwcu 1940 roku10. Później dostali się tam Anglicy, Kanadyjczycy, Belgowie, Czesi, Holendrzy i Żydzi różnej narodowości, których stan


7 Tamże, A. XII. 4/154.

8 Zob. Kolekcja gen. Juliusza Kleeberga, dowódcy WP we Francji. Sygnatura: A. IV. 37/1

9 Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/140.

10 Według raportu Z. Skolimowskiego z 11 listopada 1940. Zob. Sygnatura: Akta Władz Na­czelnych A. XII. 4/140.

210

znacznie się zwiększył po zajęciu przez Niemców, w listopadzie 1942 roku, tzw. wol­nej strefy Francji.

Najliczniejsza w Mirandzie była grupa Polaków, która liczyła 700 żołnierzy. W lecie 1942 roku mjr Michał Borajkiewicz, naczelny lekarz 2. p.p. 1. Dywizji Grena­dierów z okresu walk we Francji w 1940 roku, aresztowany przez Hiszpanów, dostał się do obozu w Mirandzie, skąd po sześciu tygodniach został zwolniony dzięki inter­wencji ambasady brytyjskiej w Madrycie, gdyż podał się za Kanadyjczyka, tak jak to udawało się zrobić niektórym Polakom. Po wydostaniu się z Hiszpanii napisał spra­wozdanie z datą 8 września 1942 roku z trafnym, wydaje się, ujęciem problemów, z którego teraz tutaj korzystam. Grupa polska w obozie Miranda “nadaje ton i charak­ter całemu obozowi nie dlatego, że jest najliczniejsza, lecz przez swe indywidualne oblicze i wyróżniającą się, doskonałą sylwetkę żołnierską i kondycję fizyczną". Polacy wykazali nadzwyczajny talent twórczy, z byle czego potrafili zrobić piecyki ogrzewa­jące, kuchenki, prysznice itp., wyróżniali się umiejętnością w przystosowaniu się do szczególnie trudnych warunków obozowych. Dlatego też “wszystkie inne grupy mię­dzynarodowe, a nawet sami Hiszpanie - straż obozowa - uznają supremację grupy polskiej i z nią się liczą".

Widziana z zewnątrz ich spokojna i godna postawa - pisze dalej mjr Borajkiewicz - charakteryzuje się twardą wolą przetrwania i stoicyzmem i każdemu obserwatorowi nakazuje “uchylenie czoła z uznaniem i szacunkiem". Od strony życia wewnętrznego grupa polska przedstawia się stanowczo inaczej: “Jest chora i to bardzo poważnie. Nie na kapryśną nostalgię, lecz przechodzi głęboki kryzys moralny. Głębokie rysy zazna­czają się na jej strukturze wewnętrznej, naruszając dyscyplinę wewnętrzną i spoistość grupy, która zachowuje taką maskę jednolitą na zewnątrz". Mjr Borajkiewcz podkre­śla, że w znakomitej większości są to żołnierze bardzo wartościowi. Losu ich nie moż­na porównywać do jeńców wojennych, inna jest bowiem “psychologia mirandczyków niż naszych żołnierzy w niewoli niemieckiej. Ci ostatni rozumieją, że działa tutaj siła wyższa, wobec której nie możemy nic zdziałać. Los ich jest ściśle związany z losami wojny. Inaczej myślą w Mirandzie. Sądzą oni, że ich bezterminowe więzienie za druta­mi obozu nie jest prawnie uzasadnione. Że mogą i powinni być, choćby powoli i czę­ściowo, z obozu zwalniani, jeno na to trzeba mocnej i stanowczej interwencji naszych władz [...] Żal żołnierzy polskich w Mirandzie do p. Szumlakowskiego w Madrycie jest tak spontaniczny i powszechny, że musi mieć jakieś swoje uzasadnienie"".

Oburzenie na Szumlakowskiego, bezpośrednio odpowiedzialnego za zaniedbanie więźniów w Mirandzie, było uzasadnione, ale w rzeczywistości główną winę ponosiły nasze władze w Londynie, które o wszystkim wiedziały i nie zajęły stanowiska, jakie należało zająć wobec Szumlakowskiego i Hiszpanów. Pomimo wpływów niemieckich w Hiszpanii chodziło przecież o kraj przyjaźnie do Polski ustosunkowany, gdzie przy dobrych chęciach i zdecydowanej postawie można było wiele zdziałać.

Oprócz indywidualnych raportów przekazanych z Mirandy do Londynu wysłano do gen. Sikorskiego kilka zbiorowych listów, podpisanych przez kilkudziesięciu ofi­cerów. W jednym z nich, z 3 sierpnia 1941, autorzy pisali: “[...] Parę miesięcy nikt nas tutaj nie odwiedzał. W tym samym czasie przedstawiciele konsulatów innych narodów


" Sygnatura: Akta WładzNaczelnych A. XII. 4/156. 211

odwiedzali tak jak dziś, regularnie co tydzień swoich obywateli, dostarczając każ­dorazowo (np. Anglicy i inni) obfite paczki z żywnością [...]. Wywołuje to uczucie głębokiego wstydu i upokorzenia wśród żołnierzy, które potęguje pełne zdziwienia zapytanie Anglików i innych: <Dlaczego nikt wami się nie opiekuje> [...]. Wyślemy ten meldunek w kilku egzemplarzach i kilku drogami, adresując wprost do Pana Ge­nerała, do Rady Narodowej i Rządu polskiego". Dalej mowa jest o wcześniejszym wy­słaniu listów zbiorowych do gen. Ducha, gen. Maczka i gen. Bohusza-Szyszki z pod­kreśleniem, iż “wiemy, że listy te dotarły, gdyż odpowiedziano nam na nie przed kilku miesiącami słowami otuchy i przyrzeczeniem pomocy"12.

Ograniczono się do słów otuchy, co sytuacji nie zmieniło. Gorycz mirandczyków zwiększała się wraz ze zwiększającą się liczbą osób innych narodowości opuszczają­cych obóz. Pisali o tym nasi więźniowie w następnym liście zbiorowym do gen. Sikorskiego z 1 stycznia 1942 roku: “Anglicy i Kanadyjczycy regularnie wyciągają swoich obywateli, robią to nawet Belgowie"13. Kilka miesięcy później, w sprawozda­niu z 11 listopada 1942 roku oficer, któremu udało się uciec z Mirandy, pisał: “[...]. Niektórzy siedzą w obozie już 3-ci rok. Sytuacji ich nie można porównywać do sytu­acji ich kolegów, siedzących w niewoli, gdyż tamci wiedzą, że są u wroga, ci natomiast w Mirandzie przekonani są, że padli ofiarą niedołęstwa czy też fałszywej ambicji lub rozgrywki partyjnej niektórych osobistości naszych władz. Widzą oni, że wszyscy uchodźcy innych narodów (aliantów) po krótkim pobycie wyjeżdżają z Mirandy. Wy­jeżdżają Anglicy, Kanadyjczycy, Francuzi, Belgowie, Holendrzy, Grecy itp., tylko nie­stety nie Polacy"14.

Trudno się przeto dziwić - jak pisał w cytowanym już raporcie jeden z komendan­tów grupy polskiej w Mirandzie, mjr A. Szydłowski - a nie był on w swojej opinii odosobniony - że jeśli nie można zmienić posła w Madrycie, “jeżeli nie można mu rozkazać, jeśli nie można mu dać kogoś energicznego zaopatrzonego w odpowiednie pełnomocnictwo, kto da sobie z nim radę, to może lepiej będzie przekazać nasz los w ręce kogoś obcego: Anglików czy Amerykanów"15.

6 stycznia 1943 roku wybuchł w Mirandzie strajk głodowy. Warunki w obozie były już nie do zniesienia i w ten przynajmniej sposób postanowiono zaprotestować przed światem i wytrwać aż do osiągnięcia celu. Kierownictwo strajku objęła grupa polska, “której wszystkie narodowości zaufały, gdyż wierzyły, że Polacy nie załamią się" - jak to pisał później w swoim raporcie kpt. Jan Józef Sochacki, odpowiedzialny za prowadzenie akcji głodówki. Tak też się stało. Głodówka trwała siedem i pół dnia i w jej wyniku obiecano - i słowa dotrzymano - że wszyscy będą zwolnieni16.

Telegramem z 31 marca 1943 roku wysłanym z Madrytu poinformowano rząd polski w Londynie, że wszyscy Polacy i Francuzi zostali z obozu Mirandy zwolnieni i przewiezieni do stolicy Hiszpanii w oczekiwaniu na dalszą ewakuację7. Kilka miesięcy


12 Tamże. Sygnatura: A. XII. 4/154.

13 Tamże.

14 Sprawozdanie pr. W. Parylaka. Zob. Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/156.

15 Akta Władz Naczelnych A. VII. 4/140.

16 Zob. raport kpt. J. J. Sochackiego z 15 stycznia 1943 do gen. B. Ducha w Londynie. Sygna­tura: 1 Dywizja Grenadierów A. XII. 10/13.

17 Zob. Sygnatura: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych A. 9. VI. 10/1.

212

źniej były komendant grupy polskiej w Mirandzie, inż. Jan Lang, w raporcie z 2 lipca 1943 roku stwierdził, że uwięzionych w Mirandzie Hiszpanie zwolnili “na skutek wypadków politycznych przede wszystkim, potem na skutek nienagannej opi­nii - nawet pewnego rodzaju podziwu - jaki sobie Polacy w obozie wyrobili u nich i na skutek strajku, organizowanego i kierowanego przez Polaków"18. Do likwidacji Mirandy przyczyniła się również interwencja Watykanu, który na prośbę naszego tam ambasadora Kazimierza Papee i za pośrednictwem nuncjusza Gaetaniego Cicogna-niego w Madrycie interweniował u rządu hiszpańskiego19.

W archiwach francuskich znajduje się teczka zawierająca kilkaset listów dzięk­czynnych, jakie otrzymała Angielka Freda Moore od internowanych z Mirandy. Przy ambasadzie brytyjskiej w Madrycie istniała specjalna sekcja, która opiekowała się in­ternowanymi w Mirandzie. Oprócz tej sekcji, dużą inicjatywę pomocy Francuzom i Polakom wykazała panna Moore, sekretarka tej ambasady. Tych listów jest, jak wspo­mniałem, kilkaset. Wśród nich znajdują się listy od Polaków. Oto parę przykładów; podpisy nie zawsze są czytelne i ograniczam się do przytoczenia kilku zdań, bez poda­wania nazwisk: “Naszej miłej i sympatycznej przyjaciółce angielskiej". “Przyjaciółce Polaków-tułaczy Miss Moore z wdzięcznością". Wyrazy głębokiej wdzięczności dla Miss Moore - od ostatniej grupy Polaków z Miranda de Ebro"20.

Jakże jaskrawy kontrast między serdecznymi słowami podziękowania Angiel­ce i złorzeczeniami oraz skargami Polaków pod adresem swoich władz w Madrycie i w Londynie. Nigdzie w naszych archiwach nie spotkałem najmniejszego śladu wyra­żonej przez Polaków z Mirandy wdzięczności dla własnych rodaków, przypuszczalnie z bardzo prostej przyczyny: nie mieli zapewne żadnego powodu do wdzięczności.

W styczniu 1942 roku hiszpański minister spraw zagranicznych, Serrano Suńer, zwolennik germanofilskiej polityki, pod naciskiem ambasady niemieckiej nakazał zamknięcie biur Poselstwa RP w Madrycie. Ministrowi Szumlakowskiemu pozo­stawiono jednak status dyplomatyczny. Szumlakowski miał przekazać opiekę nad oby­watelami polskimi ambasadzie Chile, ale nigdy do tego nie doszło. Opiekę prze­jął częściowo PCK, co też nie było najlepszym rozwiązaniem. Jeden z więźniów Mi­randy, lekarz batalionu saperów 1. Dywizji w kampanii francuskiej, który zwolniony po dwuletnim pobycie w obozie pisał w memoriale z 22 września 1942 roku: “Tak przykre dla każdego patrioty zniesienie Poselstwa RP w Madrycie zostało przyjęte w Mirandzie z największym uczuciem zadowolenia. Nareszcie - tak sobie mówiono w obozie - sprawa Mirandy dostanie się w ręce obcych władz, które na pewno okażą więcej zrozumienia dla położenia internowanych i umiejętniej podejdą do kwestii ich uwolnienia"21.


18 Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/169.

19 Zob. Ks. A. Liedke, Dyplomacja watykańska a Polacy internowani w Hiszpanii podczas wojny, “Więź", 1979, nr luty-marzec, ss. 145-151.

20 Archives Nationales, Paryż. Sygnatura: 72AJ 279.

21 Dr N. Fethke, Sygnatura: Akta WładzNaczelnych A. XII. 4/156.

213

We wrześniu 1942 roku Suńer ustąpił i ministrem spraw zagranicznych został gen. Jordana, który zajmował to stanowisko w latach 1936-1939. Minister Jordana był przeciwny polityce germanofilskiej swojego poprzednika, co otwierało przed rządem polskim w Londynie nowe możliwości działania, których niestety znowu nie wyko­rzystano.

Szumlakowski, oficjalnie nie uznawany, był tolerowany i w dalszym ciągu urzę­dował. W cytowanym już na innym miejscu piśmie do ministra spraw wojskowych z 13 lipca 1942 roku22 gen. Klimecki twierdził, że “zapowiedziana likwidacja Posel­stwa RP w Madrycie spowodowała usunięcie stamtąd wszystkich tych osób, które mogły być niewygodne ministrowi Szumlakowskiemu, ponieważ teren hiszpański był im znany i mogły one naświetlić różnego rodzaju zagadnienia (a więc i sprawę Mirandy) ze swego punktu widzenia, który niekoniecznie musiał się pokrywać, i na ogół nie pokrywał się, z punktem widzenia ministra Szumlakowskiego. Faktem jest również, że sprawa likwidacji Poselstwa ucichła bezpośrednio po usunięciu z Madrytu wyżej wspomnianych osób".

W sprawie zmiany posła w innym piśmie gen. Klimecki podawał do wiadomości, “że sprawa pozostawienia w Madrycie ministra Szumlakowskiego była sugerowana naszemu ministrowi spraw zagranicznych przez Foreign Office na podstawie sugestyj ambasadora (brytyjskiego) Hoarea". Kilka miesięcy później gen. Marian Kukiel, mi­nister obrony narodowej pismem z 27 stycznia 1943 roku prosił Edwarda Raczyńskiego - który sprawował wówczas funkcję ministra spraw zagranicznych - “o rozważenie możliwie szybkiego wycofania ministra Szumlakowskiego z terenu Hiszpanii"23.

Tymczasem, jak pisał A. Ribeirrinho24 w raporcie, wysłanym z Madrytu do Lon­dynu, 15 kwietnia 1943 roku, w stosunkach polsko-hiszpańskich zaszła pozytywna zmiana, do której “przyczyniło się bez wątpienia zaostrzenie stosunków polsko-sowieckich. Cała prasa hiszpańska poświęca zagadnieniu polsko-sowieckiemu bardzo dużo miejsca, oświadczając się z całą sympatią po stronie Polski. Nadarza się więc dobra koniunktura, aby wykorzystać ideową wspólnotę platformy politycznej, której hasłami są przede wszystkim katolicyzm i antykomunizm, tj. najczulsze strony obec­nej Hiszpanii".

Po zwróceniu uwagi na “dyplomatyczne niedołęstwo" Szumlakowskiego autor raportu precyzuje, że pomyślna obecnie koniunktura “w ponownym nawiązaniu sto­sunków polsko-hiszpańskich może być uskuteczniona przez nowego przedstawiciela Rządu, wyposażonego w ministerialne pełnomocnictwo, a przede wszystkim unieza­leżnionego od Szumlakowskiego... Nowy pełnomocnik naszego Rządu ma doskonałą sposobność do nawiązania kontaktu z Rządem hiszpańskim przez złożenie oficjalnej dziękczynnej wizyty za zwolnienie polskiej Mirandy, co bezwględnie zrobiłoby jak najlepsze wrażenie w sferach rządowych, tym bardziej gdyby jeszcze nasz przedstawi­ciel udekorował z ramienia Rządu pewne wpływowe osoby polskimi odznaczeniami, na które są bardzo łasi Hiszpanie"25.


22 Zob. przyp. 7.

23 Sygnatura: Akta WładzNaczelnych A. XII. 4/169.

24 Nie udało mi się zidentyfikować autora tego raportu i nie wiem, czy Ribeirrinho to pseu­donim urzędnika z poselstwa RP w Madrycie (jeżeli tak, to być może E. Kobyłeckiego), czy też chodziło o któregoś z konsulów honorowych - tylko tacy byli w Hiszpanii.

25 Sygnatura: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych A. 9. VI. 10/1.

214

30 czerwca 1943 roku ten sam autor wysłał do Londynu następny raport, w któ­rym pisał: “Chcąc zyskać na czasie i wzmocnić swe zachwiane stanowisko [wobec rzą­du polskiego - T. W.], p. Szumlakowski zwrócił się o poparcie do cudzoziemców, a mianowicie do ambasadora Brytanii Samuela Hoare, nuncjusza Gaetano Cicognani i do wyższych urzędników MSZ hiszpańskiego. Amb. Hoare prosił o obronę przed Rządem naszym w Londynie; przed nuncjuszem zgrywał się jako wielki katolik, bę­dący przez to w niełasce Rządu polskiego [...]. Co zaś się tyczy Hiszpanów, to zapew­niał ich, że obecny Rząd polski, jako zdradzający tendencje probolszewickie i antykatolickie - jest Rządem sezonowym, natomiast on Szumlakowski reprezentuje polity­kę przedwojennej Polski oraz Polski, która powstanie [...]. Przebiegła gra p. Szumlakowskiego, którą odroczył swe faktyczne odwołanie, znajduje widocznie popar­cie niektórych wpływowych czynników w Rządzie [...] Powaga sytuacji wymaga, aby Rząd jak najprędzej mianował na stanowisko posła w Madrycie fachowego dyploma­tę, człowieka starszego i doświadczonego, arystokratę o szerokich horyzontach poli­tycznych [...]."26.

Odwołanie Szumlakowskiego nastąpiło kilka miesięcy później i jak informował pismem z 27 września 1943 roku Tadeusz Romer, minister spraw zagranicznych, gen. Kukiela “[...] wobec zmiany sytuacji politycznej, postanowiłem ministra Szumlakow­skiego odwołać z dniem 30 września 1943 roku ze stanowiska Posła w Madrycie. Od­nośny dekret został już przez Pana Prezydenta RP podpisany. Sprawa wysłania do Madrytu następcy po p. Szumlakowskim jest przedmiotem rozmów z czynnikami hisz­pańskimi"27.

Przed mianowaniem następcy na stanowisko posła Władysław Radziwiłł był wy­znaczony, jako delegat ministra spraw zagranicznych, do przejęcia akt, inwentarza i uporządkowania stosunków w Poselstwie. A był to już okres, o czym pisał E. Kobyłecki, sekretarz poselstwa, kiedy od listopada 1943 roku “drogą faktów Poselstwo zo­stało przez Hiszpanów na nowo uznane. Uznanie to dotyczy wszystkich innych przed­stawicieli państw okupowanych, jako konsekwencja powrotu Hiszpanii od polityki non-belligerance do neutralności"28.

Szumlakowski odmówił przekazania Radziwiłłowi poselstwa i nie doszło nawet między nimi do kurtuazyjnej rozmowy, która ułatwiłaby wyjaśnienie sytuacji. Spo­tkanie, jakie odbyło się 20 grudnia 1943 roku skończyło się na kłótni i na wypychaniu się z lokalu poselstwa. W piśmie z 27 grudnia do Kobyłeckiego, z odpisem dla mini­stra spraw zagranicznych w Londynie, Szumlakowski potwierdził, że “do chwili za­istnienia możliwości przekazania formalnego spraw Poselstwa RP w Madrycie moje­mu następcy, pełnić będę funkcję kierownika Poselstwa"29.

Bezpośrednim tego następstwem był problem odbioru poczty dyplomatycznej z ambasady brytyjskiej w Madrycie, która ją otrzymywała przez kuriera z Lizbony i przekazywała naszemu poselstwu. Pocztę tę odbierał upoważniony przez Szumla­kowskiego urzędnik poselstwa G. Findeisen i wydania jej odmówiono przedstawicielowi


26 Tamże.

27 Sygnatura: Akta Władz Naczelnych A. XII. 4/169.

28 Zob. Raport E. Kobyłeckiego z 8 stycznia 1944 roku do ministra spraw zagranicznych w Londynie. Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 45. 599/2.

29 Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 45. 599/2.

215

Radziwiłła. W związku z tym Radziwiłł wraz z Kobyłeckim złożyli 22 grudnia 1943 roku wizytę ministrowi Yenkenowi, radcy ambasady brytyjskiej, celem poinfor­mowania ambasady o zmianach personalnych w Poselstwie. W raporcie z tej wizyty Radziwiłł donosił: “Yenken wyraził zdziwienie, decyzja Rządu polskiego co do osoby Szumlakowskiego zaskoczyła go bardzo i uważa, że moment na tego rodzaju zmiany jest nieodpowiedni. P. Yenken użalał się przy tym, że przecież zatrzymanie ministra i poselstwa w Hiszpanii było wyłącznie jego zasługą, jako rezultat ciężkich rozmów z ówczesnym ministrem spraw zagranicznych Serrano Suńerem, który ministra pol­skiego chciał usunąć w ciągu 14 dni, co udało mu się przedłużyć do 28 i wreszcie bronić pobytu przedstawicielstwa polskiego, aż do chwili zobojętnienia władz hisz­pańskich. Wspomniał również, że Anglikom chodziło o utrzymanie prestiżu Polski przez podtrzymanie najlepszej opinii o jej przedstawicielach"30.

W sprawozdaniu za okres od 20 XII 1943 - 4 11944 roku Radziwiłł pisał, że pod­czas wizyty Kobyłeckiego u Baraibara, wicedyrektora departamentu europejskiego w hiszpańskim MSZ, Kobyłecki zapytał “czy władze hiszpańskie byłyby skłonne do­pomóc nam w objęciu inwentarza Poselstwa, bezprawnie zatrzymanego przez Szum­lakowskiego i p. Baraibar odparł że tak, o ile Ambasador hiszpański w Londynie zażą­dałby dla nas takiej pomocy w imieniu Rządu polskiego"31.

W archiwach po ambasadzie RP w Londynie znajduje się projekt telegramu (ma­szynopis, bez daty) ambasadora Raczyńskiego do Hoarea, ambasadora brytyjskiego w Madrycie. Z uwagi na to, że nie ma innej kopii tego telegramu, został on prawdopo­dobnie nadany do Madrytu, tak jak brzmiał w projekcie. Oto treść tej depeszy z mały­mi skrótami: “Od tutejszej Ambasady hiszpańskiej dowiaduję się, że p. Szumlakowski w czasie wizyty u ministra Jordany w dniu 24 grudnia ub. roku [1943] oświadczył, iż nie ustąpi ze swego stanowiska póki rząd hiszpański nie przyjmie nowego posła polskiego, któremu jedynie mógłby zdać urzędowanie [...]. Byłbym wdzięczny Amba­sadorowi za podkreślenie w stosunku do hiszpańskiego ministra spraw zagranicznych nieodwołalność decyzji Rządu polskiego w sprawie p. Szumlakowskiego. Byłbym rów­nież wdzięczny Panu Ambasadorowi za danie do zrozumienia p. Szumlakowskiemu, iż jedynym wyjściem dlań z obecnej sytuacji jest ścisłe podporządkowanie się decy­zjom swej władzy przełożonej, a w szczególności wydanie bezzwłoczne, wyznaczonej przez ministra spraw zagranicznych w tym celu osobie, tj. ks. Radziwiłłowi, doku­mentów i funduszów Poselstwa... Aczkolwiek Rząd polski przykłada wielką wagę do szybkiego uregulowania swych stosunków z Hiszpanią - nie uzależniał on sprawy odwołania p. Szumlakowskiego od przyjęcia natychmiast przez rząd hiszpański na­stępcy [...]. Nadmieniam, iż uprawnionymi do odbioru poczty adresowanej do Posel­stwa polskiego w Madrycie, a przysyłanej do Ambasady brytyjskiej, są ks. Radziwiłł i p. Kobyłecki"32.

I pomyśleć, że w tym samym czasie - a było to przecież już po konferencji w Teheranie - rozstrzygały się losy Polski, bez udziału Polaków, którzy nawet w tak drobnej sprawie, jak poselstwo w Madrycie, nie potrafili sobie dać rady i uciekali się do pomo­cy obcych!


30 Telefonogram nr 3 z 22 grudnia 1943. Sygnatura: tamże.

31 Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 45. 599/2.

32 Sygnatura: Archiwum Ambasady RP w Londynie A. 12. 49/10.

216

Z kolei w Hiszpanii Radziwiłł, delegat ministra spraw zagranicznych, pisze w ra­porcie z 18 stycznia 1944 roku: “W dniu wczorajszym złożyłem wizytę ambasadorowi Stanów Zjednoczonych w Madrycie, któremu wskazałem na trudności przejęcia agend Poselstwa, spowodowane stanowiskiem i zachowaniem się p. Szumlakowskiego. Am­basador z własnej inicjatywy oświadczył, że skłonny jest, po uzyskaniu pozwolenia od swych władz, interweniować w tej sprawie w hiszpańskim MSZ i prosił, abym dał mu odpowiednią notatkę".

W tym samym raporcie Radziwiłł informuje (o czym pisał już 8 stycznia 1944 roku) o “moralnym i materialnym popieraniu p. Szumlakowskiego w jego rebelijnym stanowisku wobec Rządu RP przez Oddział II, a wyraźniej przez Oddział II w Lizbo­nie, który przez swych agentów w Madrycie wyraźnie podtrzymuje stanowisko p. Szum­lakowskiego"33. O roli wywiadu pisał również E. Kobyłecki we wspomnianym już ra­porcie z 8 stycznia 1944 roku: “Jedną z głównych przyczyn oporu Szumlakowskiego przeciw podporządkowaniu się poleceniom Rządu w naszym pojęciu jest fakt, że czuje on za sobą poparcie kierownika ekspozytury Oddziału II w Lizbonie oraz jego perso­nelu na tutejszym terenie. Także tutejszy przedstawiciel ministerstwa spraw wewnętrz­nych okazuje Szumlakowskiemu przychylność i utrzymuje z nim stały kontakt"34.

W odpowiedzi na raporty Radziwiłła dotyczące Oddziału II płk dypl. Stanisław Gano, szef Oddziału II przy Sztabie Naczelnego Wodza, powiadomił Radziwiłła pi­smem z 19 stycznia 1944 roku, że “za zachowanie się p. Bratkowskiego [przedsta­wiciel Ekspozytury Oddziału II w Madrycie - T. W.] i Findeisena w Madrycie w sto­sunku do osoby p. Szumlakowskiego ponosi odpowiedzialność mój przedstawiciel w Lizbonie ppłk dypl. Stanisław Kara, w stosunku do którego wyciągnę konsekwen­cje służbowe. Z p. Findeisenem poleciłem ppłk. dypl. Karze zerwać kontakt służbo­wy, zaś p. Bratkowskiemu kontaktowania się z p. Szumlakowskim. Pana Ministra (Ra­dziwiłła) proszę o okazanie p. Bratkowskiemu pomocy w zakresie służby, którą ja re­prezentuję"35.

Można przypuszczać, iż poruszenie roli wywiadu w sprawie poselstwa RP w Ma­drycie spowodowało to, że minister Tadeusz Romer pismem z 25 stycznia powiadomił Szumlakowskiego, że przenosi go “za zgodą Pana Prezesa Rady Ministrów w stan nie­czynny z dniem 1 lutego 1944 roku"36. Poprzednio, o czym była mowa, Szumlakowski został odwołany z datą 30 września 1943 ze stanowiska posła RP w Madrycie, tym razem chodziło o przeniesienie w stan spoczynku. W tym samym czasie Kobyłecki, mianowany charge daffaires, miał przejąć od Szumlakowskiego agendy poselstwa, gdyż obarczony wcześniej tą misją Radziwiłł nie zdołał tego osiągnąć. Z podobnymi zresz­tą trudnościami spotkał się również Kobyłecki.

Sytuację w Madrycie dość dobrze odzwierciedlają dane zawarte w piśmie, jakie wysłał 11 marca 1944 roku do rządu polskiego w Londynie Tadeusz Nowak z placów­ki ministerstwa spraw wewnętrznych w Lizbonie. Nowak sporządził, jak sam okreś­lił, “notatkę" na dwu stronach maszynopisu, opierając się na informacjach otrzy­manych “od świeżo przybyłego z Madrytu p. Makowa. Sądzę - pisze dalej Nowak - że


33 Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 45. 599/2.

34 Zob. przyp. 28.

35 Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 445. 599/2.

36 Tamże.

217

opinię p. Makowa traktować można jako mniej więcej niezależną, biorąc pod uwa­gę jego niezależną sytuację materialną na terenie Hiszpanii. Dodatkowo informuję, że p. Maków jest znany w Wydziale Kontynentalnym Ministerstwa Spraw Wewnętrz­nych"37.

Przytaczam teraz najważniejsze ustępy z notatki sprawozdawczej, o której mowa: Sto­sunki hiszpańskie są obrazem godnym pożałowania, kompromitują Rząd polski w oczach zarówno Hiszpanów jak też Anglików i Amerykanów [...]. Osobiście wiem od amerykań­skiego przedstawiciela b. poważnej organizacji wywiadu wojennego, że tolerowanie p. Szumlakowskiego jako posła RP jest nie tylko skandaliczne, lecz i przeszkodą uniemożliwiającą jakąkkolwiek szerszą współpracę polsko-aliancką na terenie Hiszpanii [...]. W Madrycie jest powszechnie wiadomo, że p. Szumlakowski jest w niełasce Rządu polskiego. Fakt ten tłuma­czy on okolicznością, że on jako wróg Rosji poróżnił się swego czasu z MSZ na temat jego polityki, a w szczególności jego negatywny stosunek do podpisanego w lipcu 1941 roku pak­tu z Rosją wzbudził w Rządzie polskim wielką nieufność do niego. Hiszpanie naturalnie wolą mieć p. Szumlakowskiego jako kierownika Poselstwa niż kogoś innego. P. Szumlakow­ski jest dla nich wygodny, niczego od nich nie wymaga, z wyjątkiem jednej rzeczy, a miano­wicie: by Hiszpanie za wszelką cenę nie zgodzili się na nowego posła.

Powierzona przed dwoma miesiącami ks. Radziwiłłowi misja uporządkowania stosun­ków w naszym madryckim poselstwie zakończyła się fiaskiem [...]. Gdy Radziwiłł radykal­nie biorąc się do wykonywania pełnomocnictw, opieczętował urzędowe pokoje, p. Szumla­kowski uznał za najbardziej odpowiedzialne i właściwe wywiesić na zewnątrz poselstwa ta­bliczkę z napisem: <Poselstwo zamknięte - wstęp wzbroniony[...] Gdy p. Babiński był w drodze do Madrytu, zdawało się, że on ostatecznie madrycki wrzód przetnie [chodzi o jeszcze jedną misję ministra pełnomocnego Wacława Babińskiego, o którym będzie mowa - T. W.] [...]. P. Babiński przyjechał do Lizbony 9 marca 1944 roku i tego samego dnia miał rozmowę telefoniczną z radcą poselstwa w Madrycie p. Kobyłeckim. Z treścią tej rozmowy miałem możność zapoznać się. Kobyłecki zakomunikował w niej, że po wyjeździe p. Babiń­skiego [z Madrytu?] przyszła depesza od ministra Romera upoważniająca Babińskiego do pozostawienia naszego Poselstwa w Madrycie, więc i Szumlakowskiego, w dotychczasowym położeniu, w wypadku gdy Szumlakowski zgodzi się na postawione przez Babińskiego wa­runki [jakie, nie wiem] - może nie wykonywać dekretu min. Romera ze stycznia br. przeno­szącego p. Szumlakowskiego na emeryturę. Według niezależnej opinii polskiej w Madrycie takie ciągłe wahanie się, czy przeciąć wrzód, czy lepiej też będzie zostawić go w spokoju, jest po prostu niewytłumaczalne skoro się zważy, że MSZ-owi chodzi rzeczywiście o oczyszcze­nie madryckiej atmosfery. Krążą pogłoski, nie wiadomo, czy złośliwe, że p. Szumlakowskiemu nikt niczego złego nie może zrobić, bo podobno ma taki <notatnik>, w którym najdo­kładniej w świecie opisane są grzechy wszystkich kolegów z MSZ38. Obawa przed ujawnie­niem tych grzechów ma nawet działać na najwyższe czynniki w MSZ39.

Wynikiem misji Wacława Babińskigo było przejęcie agend poselstwa, po czym Babiński wystosował z datą 7 marca 1944 roku następujący list do Szumlakowskiego:

“Przyjmując agendy Poselstwa RP w Madrycie od Pana Ministra niniejszym stwier­dzam, że Pan zastosował się całkowicie i wykonał wszystkie zarządzenia wydane w imieniu Pana Ministra Spraw Zagranicznych przeze mnie jako Jego Delegata. Jed­nocześnie zawiadamiam Pana, iż wystąpiłem z telegraficznym wnioskiem do Pana Ministra Spraw Zagranicznych o powołanie Pana do służby czynnej"40.


37 Sygnatura: Akta Prezesa Rady Ministrów 124, s. 41.

38 Warto przypomnieć, że na początku lat trzydziestych Szumlakowski był szefem gabinetu Augusta Zaleskiego, ówczesnego ministra spraw zagranicznych.

39 Sygnatura: Akta Prezesa Rady Ministrów 124, s. 42-43.

40 Sygnatura: Poselstwo RP w Madrycie A. 45. 474/14.

218

W obszernym liście z 10 marca 1944 roku do ministra Tadeusza Romera, Kobyłecki zaznacza, że o przyjeździe Babińskiego do Madrytu “dowiedzieliśmy się naj­pierw z hiszpańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych". Następnie pisze: “Babiń­ski oświadczył mi, że usunięcie mnie z tego terenu [Hiszpanii] jest warunkiem, posta­wionym przez p. Szumlakowskiego w pertraktacjach [z nim]... Jako ogólną tezę posta­wił p. minister Babecki, że nikt na tym terenie nie może pozostać z dawnych współ­pracowników p. Szumlakowskiego". Z dużą goryczą stwierdza Kobyłecki, że “speł­nienie warunków p. Szumlakowskiego, do których należy zaliczyć również wydanie na piśmie absolutorium b. Posłowi [chodzi o wyżej przytoczony list Babińskiego do Szumlakowskiego - T. W.] przy jednoczesnym zahaczeniu moralności i uczciwości pozostałych urzędników, choć ci nigdy nie byli i nie będą nielojalni wobec władz pol­skich, naprowadza na myśl spełnienie nieznanej nam racji stanu, która usprawiedli­wiałaby wobec sumienia obywatela polskiego rażące kontrasty między nielojalnością wysokiego urzędnika a daleko idącą pobłażliwością i spełnieniem warunków ze stro­ny Rządu wobec jego osoby"41. W liście tym Kobyłecki prosił o dymisję ze służby w ministerstwie spraw zagranicznych.

Poselstwo RP w Madrycie przejął oficjalnie Józef Potocki, który - nie bez trudno­ści z otrzymaniem wizy hiszpańskiej - przyjechał z Lizbony w charakterze charge daffaires. W protokole zdawczo-odbiorczym z podpisami Potockiego i Kobyłeckiego po­twierdzono: “W dniu 12 czerwca 1944 roku p. Józef Potocki, minister pełnomocny RP, przejął od p. Eugeniusza Kobyłeckiego, sekretarza Poselstwa RP kasę, archiwum, inwentarz i inną własność skarbową, należącą do Poselstwa RP w Madrycie, a przejętą od b. posła RP w Madrycie, p. Mariana Szumlakowskiego"42.

Formalności przejęcia poselstwa nie zakończyły konfliktu między Szumlakowskim i nowym posłem Józefem Potockim, nieoficjalnie uznanym przez Hiszpanów jako charge daffaires. Poselstwo funkcjonowało półoficjalnie, tak było do końca jego istnienia. Pod tym względem Szumlakowski górował nad Potockim, przypominając na każdym kroku, że był ostatnim posłem, który jeszcze przed wojną złożył listy uwie­rzytelniające rządowi gen. Franco w imieniu suwerennego państwa polskiego, pod­czas gdy Potocki był uważany za reprezentanta władz polskich na uchodźstwie.

W latach pięćdziesiątych konflikt tych obu ministrów odzwierciedlał rozdwoje­nie politycznego kierownictwa emigracji: Potocki reprezentował tzw. Radę Trzech, złożoną z gen. Andersa, Arciszewskiego i ambasadora Raczyńskiego, a Szumlakowski rząd prezydenta Augusta Zaleskiego. Możliwości poselstwa RP w Madrycie, pomimo formy, w jakiej istniało, były duże, zwłaszcza z uwagi na ogólną sympatię Hiszpanów do Polski. Niestety możliwości tych nie wykorzystano i niejednokrotnie większość energii poświęcano na wzajemne zwalczanie się, robiąc ze sprawy polskiej widowisko dla cudzoziemców i zamieszanie w środowisku tamtejszej emigracji.

Bardzo ubogi jest materiał archiwalny dotyczący działalności poselstwa RP w Madrycie. Nie mogło być inaczej, bo uboga była ta działalność i nadto o dość specy­ficznym przeważnie charakterze; oto jeden z przykładów: Potocki skarżył się w ściśle


41 Tamże, sygnatura: A. 45. 599/2

42 Protokoły zdawczo-odbiorcze, Poselstwo RP w Madrycie. Sygnatura: A. 45. 441/1.

219

tajnym raporcie wysłanym do Londynu 20 maja 1959 roku, że “w ostatnim półroczu p. Marian Szumlakowski potrafił nawiązać kontakt z kimś z otoczenia ks. Prymasa Wyszyńskiego. W wyniku, jak sądzę, tego kontaktu p. Marian Szumlakowski otrzy­mał od Prymasa kartki z błogosławieństwem, które następnie rozesłał członkom ko­lonii tutejszej. Oczywiście akcja taka ze strony Szumlakowskiego mogłaby spowodo­wać pewne zamieszanie w tejże kolonii, toteż nasz kapelan ks. Dr Marian Walorek przedsięwziął kroki i starania, by o istotnej sytuacji poinformować Ks. Prymasa [...] Zauważyłem, że p. Szumlakowski podpisuje się od niedawna na listach jako <ambasador RP>. Być może ta nominacja wzmogła jego aktywność"43.

Dziesięć lat później, gdy obaj ministrowie, Szumlakowski i Potocki, już nie żyli (pierwszy zmarł w 1961, a drugi w 1968 roku), jeden z działaczy młodzieżowo-katolickich, po przejeździe przez Hiszpanię, z Anglii do Fatimy, pisał: “W Madrycie stara­łem się odwiedzić organizacje polskie, bo miałem ze sobą adresy z Rocznika Polonii Zagranicznej. Liczyłem na to, że spotkam tu byłych kombatantów i różne organizacje, ale bardzo się rozczarowałem. W samym Madrycie mieszka około 50 Polaków. Prze­ważnie starcy i samotni. Społecznie nie można tam nic zrobić"44.

Tyle zostało w spadku po ostatnim poselstwie na Zachodzie, które reprezentowało nieprzerwanie Polskę niepodległą z okresu dwudziestolecia międzywojennego45.


43 Przytaczam wedtug kopii tego raportu, jaką Potocki wysłał również ambasadorowi K. Papee w Rzymie. Zob. Ambasada RP w Watykanie 1930-1970. Sygnatura: A. 44. 49/37.

44 Z. Kotliński (Wujcio Zdzich) z Manchester w: “Narodowiec" (Lens) z 12-13 stycznia 1969,s. 2.

45 Niektóre aspekty życia środowiska polskiego w Madrycie w latach pięćdziesiątych znaj­dzie czytelnik w książce: J. Wyrwa. Pamiętniki Partyzanta. Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1991, wydanie drugie poprawione i uzupełnione, ss. 565 i nast.

220

PRZEDSTAWICIEL “WOLNEJ FRANCJI" W HISZPANII O ZMIANACH W POSELSTWIE POLSKIM W MADRYCIE W 1944 ROKU*

W pierwszych miesiącach 1944 roku nastąpiła zmiana na stanowisku posła polskiego w Madrycie, (o czym jest mowa w poprzednim rozdziale). Uwa­gi na ten temat zawiera raport ministra pełnomocnego Jacquesa Truellea, delegata Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (CFLN) w Hiszpanii. 20 kwietnia 1944 roku Truelle wysłał raport do Renę Massigliego, komisarza CFLN do spraw międzynarodowych z siedzibą w Algierze, w którym pisał: Od kilku tygodni rząd polski na uchodźstwie w Londynie przeniósł do rezerwy swojego ministra w Madrycie p. Szumlakowskiego, który od 7 lat [w rzeczywistości od lat 9 - T. W.] reprezentował swój kraj. Z tego tytułu oddał on duże usługi wielu Hiszpanom podczas woj­ny domowej. Wydaje się, że pewni Polacy, którzy schronili się w Hiszpanii, skarżyli się na Szumlakowskiego, że nie okazał im podobnej troskliwości, że nie przedsięwziął dość szyb­ko, tak jak chcieliby, ich ewakuacji, nie biorąc pod uwagę trudności, z jakimi musiał się borykać. To ma być powodem, dla którego rząd polski odwołał swojego reprezentanta, nie troszcząc się o to, żeby się dowiedzieć, czy rząd hiszpański zgodzi się na zastąpienie Szumla­kowskiego. Miano zdać się na zapewnienia dane przez ambasadora Hiszpanii w Londynie, które jednak dotychczas pozostały bez żadnego skutku.

W rzeczywistości p. Szumlakowski zajmuje w dalszym ciągu Poselstwo, podczas gdy jego sekretarz p. Skobilewski [nazwisko zniekształcone, chodzi o Kobyłeckiego - T. W.] został charge daffaires Polski i zainstalował się w innym lokalu. Ambasada angielska próbo­wała, dotychczas bez rezultatu, wmieszać się w to, żeby doprowadzić do załatwienia sprawy między zainteresowanymi.

Rząd polski miał zamiar wysłać do Hiszpanii hrabiego Potockiego, który mieszka teraz w Lizbonie i który, sądzę, był dyrektorem politycznym w ministerstwie Spraw zagranicz­nych w Warszawie. W braku otrzymania akceptacji rządu hiszpańskiego, zaniepokojony żeby się nie skompromitować, rząd polski powierzył misję przy hiszpańskim Czerwonym Krzyżu księciu Władysławowi Radziwiłłowi, który ma tytuł delegata Polskiego Czerwonego Krzy­ża, ale który stara się jednocześnie uporządkować tę zawikłaną sytuację. Z drugiej strony, wkrótce potem przyjechał tutaj, w charakterze attache prasowego, korespondent czasopism polskich w Londynie, hrabia Łubieński, który - po schronieniu się we Francji - przebywał kilka miesięcy w Algierze przed wylądowaniem aliantów [w listopadzie 1942 roku - T. W.]. Wydaje się, że on również usiłuje nawiązać łączność między zajmującym poselstwo [Szum­lakowski - T. W], p. Kobyłeckim i księciem Radziwiłłem.

Widowisko tych kłótni między Polakami nie pomaga sprawie ich kraju, który wszak­że cieszy się tutaj sympatią w środowiskach katolickich. Jeśli chodzi o naszą misję [tzn. misję francuską, której reprezentantem był J. Truelle, autor tego raportu - T. W], to może sobie jedynie pogratulować stosunków, jakie utrzymuje z różnymi przedstawicielami pol­skimi, którzy przynajmniej raz występują zgodnie, okazując szczere przywiązanie do nasze­go kraju.


* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne" 1988, nr 84, ss. 217-221. Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945, Alger CFLN-GPRF. Dossier nr 1430.

221

Dwa miesiące później minister Truelle donosił Massigliemu w raporcie z 23 czerwca 1944 roku2:

W depeszy z 20 kwietnia powiadamiałem o trudnościach, jakie sprawiało przybycie do Hiszpanii hrabiego Potockiego, który został wyznaczony przez rząd polski do reprezento­wania go w tym kraju. Hrabia Potocki udał się do Londynu po instrukcje i w tych dniach przyjechał do Madrytu. W czasie wizyty, którą mi złożył, mój kolega oznajmił mi, że był przyjęty przez podsekretarza stanu w ministerstwie Spraw zagranicznych i przez wysokich funkcjonariuszy tego departamentu, że powstrzymał się od poproszenia o audiencję u hra­biego Jordana3 i liczy, że czas i wypadki przyczynią się do tego, żeby jego stan faktyczny został prawnie uznany.

Co się tyczy jego poprzednika [Szumlakowskiego - T. W.], jeżeli pozostał w Madrycie, gdzie cieszy się wielką serdecznością, to nie sprawuje już jednak żadnej czynności, jego ro­dacy nie zwracają się już więcej do niego i utracił on w ten sposób wszelki powód do utrzy­mania stosunków z rządem hiszpańskim. Z drugiej strony, hrabia Potocki ma zatroszczyć się o to, żeby na razie nie uczynić niczego, co zmuszałoby Hiszpanów do zajęcia stanowiska prawnego.

Następne zdanie raportu niezbyt jest zrozumiałe, brak w nim ciągłości w treści; przytaczam je bez zmian, w możliwie jak najwierniejszym tłumaczeniu na język pol­ski:

Hrabia Potocki zauważył zresztą, że nie tylko w Madrycie, wskutek szczególnych oko­liczności i sytuacji tego mocarstwa [Hiszpanii] wobec rządów wyrzuconych z ich krajów, lecz i w Londynie rząd polski był zmuszony do zachowania jak największej rezerwy. Rząd ten byłby z pewnością zwrócił się o pomoc do Anglików i Amerykanów, aby bronić się przed imperialistycznymi zamiarami ZSRR. Ale obecny moment byłby jak najbardziej nieodpo­wiedni, żeby zabiegać o tę pomoc. Według jego informacji można było stwierdzić lekką ewo­lucję ze strony Rosjan, w tym co dotyczy Polski. Na nieznacznej jeszcze części tego kraju, gdzie przedostała się armia sowiecka, dowództwo rosyjskie stwierdziło, że opór polski, bar­dzo aktywny, był gotów do współpracy z nim. Trzeba byłoby niewątpliwie bronić się przed wyciąganiem z tego ogólnych wniosków. Ale miał nadzieję, że ten fakt, jeżeli się rozpo­wszechni, skłoniłby Rosjan do okazania więcej człowieczeństwa (plus dhumanite) niż w prze­szłości wobec jego rodaków.

Hrabia Potocki uważa, że tych kilku Polaków wysuniętych przez Moskwę nie reprezen­tuje w niczym opinii kraju, który absolutnie cały ożywiony jest patriotyzmem, który nigdy nie zawiódł i który będąc zaciekle antyniemiecki, pozostał bardzo zazdrosny o swoje prawa i o swoją niezależność. Postawa okazywana dotychczas przez Moskwę nie jest bynajmniej tego rodzaju, aby uspokoić Polaków.

Przez wiele lat po wojnie, gdy w innych krajach na Zachodzie zostały zlikwidowa­ne placówki konsularno-dyplomatyczne rządu polskiego z Londynu, w Madrycie przy ulicy Goya 6 ostało się jeszcze, dzięki życzliwości Hiszpanów, poselstwo polskie, gdzie urzędował Józef Potocki (zmarł w 1968 roku). Gmach był jeden, ale posłów w Hiszpa­nii dwóch, Marian Szumlakowski bowiem (zmarł w 1961 roku) nie zrezygnował z działalności i miał biuro w swoim mieszkaniu. Konflikt między tymi dwoma posła­mi, który toczył się na oczach cudzoziemców, stanowi jeden z rozdziałów historii “wojny domowej" emigracji polskiej.


2 Zob. AMAE. Tamże. Dossier nr 1431-1432.

3 Chodzi o generała Jordana, hiszpańskiego ministra spraw zagranicznych.

222

CO ANGLICY MYŚLELI O POLSCE W 1939 ROKU. OBSERWACJE AMBASADORA FRANCJI W LONDYNIE*

Według ogólnie przyjętego schematu stanowisko Anglii w stosunku do spraw polskich uległo radykalnej zmianie dopiero w czerwcu 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Jest rzeczą wiadomą, że od tej daty układ całej polityki światowej przybrał nowy kształt. W rzeczywistości jednak, jeśli chodzi o nastawienie Wielkiej Brytanii do Polski, to zmieniła się raczej taktyka, a nie orientacja. Wynika to chociażby z raportu, jaki ambasador Francji w Londynie Andre Corbin wysłał 9 listopada 1939 roku do premiera Daladiera w Paryżu. Gdyby spo­strzeżenia Francuza zawarte w raporcie zostały ogłoszone jesienią 1939 roku, stanowi­łyby dla Polaków rewelację, gdyż w żadnych archiwach polskich nie znajdzie się chy­ba śladu podobnego uchwycenia rzeczywistości, co też już samo w sobie jest znamien­ne i nie wymaga komentarzy.

Fotokopia raportu ambasadora Corbina znajduje się w archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Jest to teczka, w której zebrano kopie dokumen­tów, jakie zachowały się w różnych ambasadach i których oryginały zostały zniszczo­ne w Paryżu podczas wojny. Raport Corbina nie jest podpisany i brak w nim nawet jego nazwiska; nie ulega jednak wątpliwości, że autorem jest Corbin, o czym świadczą również inne jego raporty razem tam zgromadzone oraz podane źródło: archiwa am­basady francuskiej w Londynie.

Opinia angielska i Polska - tak brzmi tytuł raportu Corbina, z którego przytaczam najbardziej charakterystyczne ustępy:

Gdy rząd angielski oświadcza, że Polska była pretekstem wywołania wojny, lecz nie była jej główną przyczyną, wyraża nie tylko prawdę historyczną, ale i punkt widzenia odpowia­dający całkowicie przeświadczeniu całej ludności. Jest nawet godne uwagi, że Polska mogła służyć pretekstem do tak trudnego konfliktu, jaki istnieje między imperium brytyjskim a Rzeszą hitlerowską.

Istotnie, nie było tutaj nigdy, w stosunku do Polski, tego uczuciowego przywiązania, jakie tradycyjnie istniało w opinii francuskiej. Angielscy mężowie stanu popierali bez wąt­pienia odbudowę państwa polskiego w 1918, lecz było to jedynie przez zastosowanie ogólnej zasady narodowościowej i nie mam potrzeby przypominać departamentowi [ministerstwa], że w czasie dyskusji na konferencji pokoju i późniejszych sporów, roszczenia rządu w War­szawie były przeważnie za każdym razem zwalczane przez przedstawicieli Zjednoczonego Królestwa.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1986, nr 76, ss. 194-198. AMAE. Serie: LEurope 1930-1940. Dossier: Pologne nr 339.

223

Okres dwudziestu lat, w którym Polska cieszyła się niepodległościowym bytem, nie uczynił w żaden sposób Anglików bardziej serdecznymi dla młodej Republiki, wprost przeciwnie.

Z jednej strony, polityka polska była ustawicznie surowo sądzona. Reżym wprowadzony przez Marszałka Piłsudskiego nie miał nic, co by mogło odpowiadać angielskiemu tempera­mentowi, a występki dyktatury w Warszawie były regularnie ujawniane na łamach prasy liberałów lub labourzystów, a nawet - od czasu do czasu - przez niektóre organy konserwa­tystów. Zacofany ustrój społeczny w Polsce był również przedmiotem częstych komentarzy w prasie angielskiej.

Z drugiej strony, z punktu widzenia polityki zagranicznej, Polska zaczęła być tutaj uwa­żana za satelitę Francji, ściągając na siebie niełaskę, jaką otaczana była, po traktacie wersal­skim, nasza własna polityka w Wielkiej Brytanii.

[...] Udzielenie Polsce ubiegłej wiosny gwarancji brytyjskiej nie mogło więc być uważa­ne - co wówczas podkreślałem - za dowód troski Wielkiej Brytanii o utrzymanie Państwa polskiego jako takiego, lecz stanowiło ostrzeżenie wobec Niemiec, że granica ekspansji Rze­szy, tolerowana przez Wielką Brytanię, została osiągnięta i że odtąd każda przyszła agresja pociągnie za sobą zbrojny konflikt między tymi dwoma krajami.

[...] Zaatakowanie Polski 1 września przez Niemcy wywołało jednomyślny poryw obu­rzenia wśród publiczności brytyjskiej i wypowiadając Rzeszy wojnę, rząd londyński nie tyl­ko wprowadził w czyn zaangażowanie, które solennie zaciągnął, ale dostosował się również do woli całego kraju, który nie tolerowałby wahania rządu w powzięciu tej decyzji. Jednakże nie wchodziły tutaj w grę ani los Polski, ani nawet troska o dotrzymanie angielskiego słowa, lecz przede wszystkim świadomość, że nadszedł moment do podniesienia broni przeciwko Rzeszy.

[...] Załamanie się oporu w Polsce wywołało powszechnie jak najbardziej żałosny efekt. Liczni Anglicy zastanawiali się, czy w gruncie rzeczy rząd dobrze zrobił udzielając gwaran­cji tak mało solidnemu państwu.

[...] Prawdą jest, że wówczas zaszedł fakt, który wyjaśniał do pewnego stopnia stanowi­sko zajęte w tej sprawie przez Anglików: interwencja ZSSR. Inwazja rosyjska na Polskę - jak już sygnalizowałem - wywołała w danej chwili gwałtowne oburzenie we wszystkich środo­wiskach, które trwało jedynie przez krótki czas. Inwazja ta, po fakcie, wznieciła nie tylko reakcje nieprzychylne Polsce ze strony pewnych elementów lewicowych, ale nawet u kon­serwatystów nie wzbudziła trwałego odruchu sympatii dla narodu polskiego. Jedni i drudzy byli zgodni w ocenie, że w sumie Rosjanie odzyskali jedynie obszary zamieszkałe głównie przez ludność nie polską, które rząd warszawski dość nieprawnie sobie przywłaszczył.

[...] Nawet ci Anglicy, którzy unikają wypowiedzenia się na ten temat przyznają jednak, że w żadnym wypadku nie może być mowy o prowadzeniu wojny z Rosją, ażeby ją zmusić do zwrotu prowincji, którymi zawładnęła i z którymi przyszłe Państwo polskie będzie więc musiało pożegnać się.

W tej postawie jest niewątpliwie odbicie rozpowszechnionego teraz tutaj pragnienia, aby oszczędzać ZSSR i chwilowo Polska cierpi oczywiście z tego powodu. Tak więc grabież, jakiej dokonały władze rosyjskie na obszarach przez nie zajętych, minimalny miała tutaj rozgłos. Ale wydaje się, że jest to wystarczający powód, ażeby wytłumaczyć kompletną obo­jętność okazywaną dla losu dawnych prowincji wschodnich Polski.

W rzeczywistości jedynie wśród katolików spotyka się sympatię otwarcie głoszoną wo­bec nieszczęścia narodu polskiego jako takiego, to znaczy niezależnie od inicjatyw dobro­czynnych, które wywołuje tutaj każde nieszczęście i które wyraziły się w danym wypadku przez otwarcie kilku subwencji przeznaczonych na pomoc dla uchodźców polskich. Można nawet zastanowić się, czy fakt, że Polska jest wielkim narodem katolickim nie było dla niej szkodliwe wobec większości społeczeństwa angielskiego, którego reakcje wypływają zawsze, świadomie lub nie, z jego religijnego kompleksu, to znaczy protestanckiego.

Wszystko to oczywiście nie przeszkadza, żeby przywrócenie Polsce niepodległości nie figurowało na pierwszym planie celów angielskiej wojny. Deklaracje rządowe są w tym punk­cie zgodne z licznymi publikacjami prasy, która usiłuje obecnie przewidzieć oblicze powo­jennej Europy, wysuwając najróżnorodniejsze projekty. Otóż w żadnym z tych projektów nie ma najmniejszego zastrzeżenia odnośnie do odrodzenia państwa polskiego.

224

Jednakże forma, w jakiej ma się odbyć to odrodzenie, jest jeszcze mglista. Jasne jest, że dla większości Anglików nie może być mowy, aby wskrzesić całkowicie bez zastrzeżeń Pol­skę przedwojenną. Podkreślałem już wyżej dominujące uczucie, gdy chodzi o niepodobień­stwo oderwania od ZSSR dawnych prowincji polskich, które ostatnio zostały włączone do Związku Sowieckiego. Jest nadto oczywiste, że Anglicy - nie będąc w wojnie z Rosjanami -nie mogliby w obecnej chwili obwieszczać swojej chęci przyłączenia do Polski danych ob­szarów. W wypadku gdyby Rosja złączyła się militarnie z Niemcami, lub też, jeżeli po zwy­cięstwie zwołano by ogólną konferencję obarczoną przeorganizowaniem Europy, to być może wówczas przedstawiciele brytyjscy sprzyjaliby niektórym rektyfikacjom granicy polsko-rosyjskiej, w ten na przykład sposób, aby ta granica zbiegała się z linią Curzona. Ale w każdym razie wątpliwym jest, że będą usiłowali odzyskać dla rządu z Warszawy obszary, które Polska przywłaszczyła sobie siłą w 1920 roku i których ludność decyzji tej nigdy nie zaaprobowała. Nie jest zresztą pewne, czy rząd polski nie zrobiłby lepiej, gdyby sam zrezygnował z rozcią­gnięcia swojego panowania nad Białorusinami lub Ukraińcami, którzy są dla niego źródłem permanentnych trudności wewnętrznych.

[...] Z drugiej strony, w pewnych środowiskach myśli się o przyłączeniu Polski do kato­lickiej Federacji naddunajskiej, która dzięki temu stanowiłaby silne zgrupowanie zdolne do skutecznego powstrzymania przyszłych ambicji Rzeszy2.

Te rozmaite idee są jedynie indywidualnymi sugestiami i ogólnie rzecz biorąc unika się wszelkiego sprecyzowania, gdy tylko mowa jest tutaj o przyszłym losie Polski. Co do rządu to zachowuje on na ten temat taką samą rezerwę i taką samą powściągliwość, jak i w stosun­ku do innych wojennych celów Wielkiej Brytanii.

Ambasadorem Polski w Londynie od 1 listopada 1934 roku był Edward Raczyński, który - wiele lat później, bo w 1982 roku - oświadczył: “Ale jedną prawdę naród nasz, a więc moje pokolenie i późniejsze pokolenie stwierdzić mogły na podstawie naszych przeżyć, że naród nasz nie może oczekiwać bezinteresownej i skutecznej po­mocy z zewnątrz, która by zadecydowała o jego losie, że polegać musi przede wszyst­kim na własnych siłach, na swojej wiedzy, na swojej umiejętności, na swoim charakte­rze i na swoim rozumie"3.


2 Koncepcje federacji były różne, ale chyba nikt poważnie nie myślał o tworzeniu “katolic­kiej federacji naddunajskiej", o której pisał Corbin.

3 Zob. XXV Rocznik Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie, rok 1981/1982, Londyn 1983,s. 16.

225

UKŁAD SIKORSKI-MAJSKI*

Przez wiele lat układ polsko-sowiecki z 30 lipca 1941 roku, zwany przeważnie od imienia jego sygnatariuszy układem Sikorski-Majski, był na emigracji tematem kontrowersyjnym, czemu trudno się dziwić, gdyż został zawarty przez rząd polski w Londynie, gdzie już w trakcie rokowań spotkał się z ostrą krytyką i doprowadził do kryzysu naszego rządu. Historiografia krajowa z “minionego okre­su" interpretowała natomiast układ zgodnie z obowiązującą doktryną, pomijając to, co było najistotniejsze pod względem konsekwencji na przyszłość. Tym większa jest przeto teraz potrzeba uzupełnienia niedomówień i świadomych przemilczeń, których w dalszym ciągu nie brak na łamach czasopism w Polsce.

Przykładem jest artykuł Polsko-sowiecka umowa wojskowa, napisany przez dr. Pawła Litońskiego i zamieszczony w “Polsce Zbrojnej"1. Artykuł poświęcony jest głównie umowie wojskowej, podpisanej w Moskwie 14 sierpnia 1941, która była skutkiem uprzednio zawartego układu Sikorski-Majski i stanowiła właściwie najważniejszą je­go część. Litoński pisze na wstępie artykułu, że układ Sikorski-Majski spotkał się “z przychylnym stanowiskiem naszych koalicjantów Wielkiej Brytanii, Stanów Zjed­noczonych i Czecho-Słowacji", ale ani słowa o presji, jaką wywarła w tej sprawie Wiel­ka Brytania na rząd polski. Następnie twierdzi, że w stosunkach polsko-sowieckich układ ten “tworzył podstawy prawno-polityczne do uregulowania nabrzmiałych spraw sąsiedzkich. Wymagało to jedynie dobrej woli". Znowu jednak autor nie wyjaśnia, chociażby w jednym zdaniu, jak to było z tą “dobrą wolą" Sowietów, nie mówiąc już o tym, iż układ odbiegał daleko od podstawowych warunków, na jakich należało uło­żyć stosunki polsko-sowieckie. Warto więc przypomnieć okoliczności, które wpłynę­ły na zawarcie układu.

Kilka dni przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej przyjechał z Moskwy do Londynu Stafford Cripps, ambasador brytyjski w ZSSR. Przywiózł wiadomość, że Moskwa spodziewa się inwazji niemieckiej z dnia na dzień. Rozmawiał też z gen. Sikorskim, którego również o tym poinformował, ale jak napisze gen. Marian Kukiel:

“Panowało u nas jednak nadal niedowierzanie nawet w kołach rządowych i wojsko­wych, a potem zaskoczenie, czego należało się spodziewać i na to się gotować. Zbyt późno uwierzył Sikorski, że to tak bliskie... i nie przeprowadził rozmowy z Churchillem co do reakcji jego i naszej"2. Podobną postawę, wyczekującą wobec sytuacji, przybrał


2 M. Kukiel, Generał Sikorski. Żołnierz i mąż stanu Polski walczącej. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, Londyn 1970, s. 164.

226

Sikorski w czerwcu 1940 roku, do końca nie wierząc w klęskę Francji, co miało fatalne następstwa.

Rok później, w czerwcu 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca, Sikorski również czekał, tym razem na to, co zrobi i powie Churchill. A Churchill, jak wiadomo, w przemówieniu radiowym, które wygłosił 22 czerwca wie­czorem, nie czekając na zwrócenie się Stalina o pomoc i bez stawiania Sowietom żad­nych warunków, zapewnił ich po przyjacielsku, że “udzielimy wszelkiej możliwej po­mocy Rosji i narodowi rosyjskiemu". Nazajutrz Sikorski zareagował i w przemówie­niu radiowym do kraju przedstawił postulaty, na jakich winno być oparte porozumie­nie z ZSSR. Do Moskwy należało przedłożenie ofert, ale i w tym wypadku Stalin nie spieszył się, miał już za sobą Anglię.

Porozumienie polsko-sowieckie było kluczowym zagadnieniem polityki brytyj­skiej w jej układzie sojuszniczym z Moskwą, stąd naciski na Sikorskiego na szybkie, a jednocześnie łatwe do przyjęcia dla Sowietów uzgodnienie warunków porozumie­nia. Sikorski konferuje z Edenem, towarzyszy mu, zaproszony przez tego ostatniego, Józef Retinger, “szara eminencja" polityki rządu polskiego na uchodźstwie. 4 lipca Majski informuje Edena o instrukcji, jaką otrzymał z Moskwy w sprawie podjęcia pertraktacji z rządem polskim, co z kolei Eden podaje do wiadomości Sikorskiemu, który proponuje spotkanie Majskiego w hotelu Rubens, siedzibie polskiego premiera. Majski oświadcza, że wolałby, aby spotkanie z Sikorskim odbyło się na terenie “neu­tralnym"3. Tak też się stało i do pierwszego spotkania angielsko-sowiecko-polskiego doszło 5 lipca w Foreign Office, w gabinecie Aleksandra Cadogana, zastępcy Edena.

Oficjalnie układy polsko-sowieckie zostały zainaugurowane 7 lipca notą ministra Zaleskiego do Edena o warunkach porozumienia, uzupełnionych notą z 8 lipca, a 11 lipca doszło do rozmowy Sikorskiego i Zaleskiego z Majskim w obecności Edena. Zaczyna się wówczas “uzgadnianie" warunków porozumienia, ściślej szukania kom­promisu, który zadowalałby Sowietów. Od tej daty “urywa się bezpośredni w tej spra­wie kontakt polsko-sowiecki. Sikorski wyrzeka się działań własnych, z pełnym zaufa­niem zdając się na pośrednictwo brytyjskie"4.

Charakterystyczny dla traktowania już wtedy rządu polskiego przez Anglików był fakt, że 12 lipca Cripps i Mołotow podpisali w Moskwie układ o “brytyjsko-sowieckim współdziałaniu w wojnie przeciwko Niemcom", nie powiadamiając o tym nasze­go rządu; Sikorski miał się dowiedzieć o układzie dopiero z radia5. Było to sprzeczne z sojuszniczym układem polsko-brytyjskim z 25 sierpnia 1939 roku, który - w wypad­ku układu brytyjsko-sowieckiego - zobowiązywał Anglię, aby przed jego zawarciem poinformowała rząd polski, czego nie zrobiono nawet po fakcie. Ze strony polskiej nie było żadnej reakcji.

Negocjacje z Majskim trwały przeszło dwa tygodnie. Eden przynaglał, starał się znaleźć kompromisowe rozwiązanie spornych kwestii, kosztem jednak Polski, nacis­kał na Sikorskiego i ostrzegał przed złymi skutkami w razie niedojścia do porozumie­nia. W rezultacie Sikorski zrezygnował z wielu ważnych dla Polski postulatów. Trzeba


3 Zob H. Batowski, Polska dyplomacja na obczyźnie 1939-1941, Wydawnictwo Literackie, Kra­ków 1991,s. 312.

4 W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna..., op. cit., t. 3, s. 178.

5 Tak twierdzi S. Mackiewicz, Zielone oczy, PAX, Warszawa 1959, s. 181.

227

jednocześnie pamiętać, o czym pisze Edward Raczyński, ambasador polski w Londy­nie, przychylnie na ogół oceniający układ, że “strona angielska [minister Eden] w sposób brutalny odsuwa polskiego ministra Spraw zagranicznych [Augusta Zaleskiego, doświadczonego w pertraktacjach polityka - T. W.] od stołu obrad. Generał Sikorski [...] nie sprzeciwił się taktyce brytyjskiej. Robota wykonawcza prowadzona była ze strony brytyjskiej przez rutynowe siły Foreign Orfice, a zwłaszcza Stranga, a po stro­nie polskiej spoczywała głównie w rękach p. Retingera, zaufanego pomocnika gen. Sikorskiego"6. Jak podaje gen. Kukiel, za notatką radcy Wiesława Arieta, “ostateczny tekst traktatu [polsko-sowieckiego] został ustalony przez amb. Crippsa w rozmowie ze Stalinem"7. Trudno o bardziej wymowne dowody tego, kto miał tu decydujący głos.

Trzech ministrów - Sosnkowski, Zaleski i Seyda - nie zgadzało się ze sformuło­waniem niektórych punktów umowy i zgłosiło dymisję. Prezydent Raczkiewicz od­mówił Sikorskiemu pełnomocnictwa do podpisania układu. Pomimo presji ze strony brytyjskiej prezydent Raczkiewicz zdania nie zmienił. Dzisiaj można przeczytać w notatkach Retingera, w książce jego najbliższego współpracownika, że prezydent Raczkiewicz ostrzegał Sikorskiego “że porozumienie to nigdy nie uzyska jego zgody. Na szczęście byliśmy na to przygotowani i nie było to nam potrzebne"8.

Pomimo ostrzeżenia prezydenta podpisanie układu przez Sikorskiego i Majskiego jednak nastąpiło dnia 30 lipca w siedzibie Foreign Office w obecności Edena i Churchilla. Prezydent Raczkiewicz dowiedział się o podpisaniu układu z komunika­tu radiowego i natychmiast wystosował do Sikorskiego list, w którym podkreślił, że “Pan Generał podpisał układ na własną odpowiedzialność, pozbawiając go legalnej podstawy"9.

Do układu dołączony był protokół zapowiadający, że “z chwilą przywrócenia sto­sunków dyplomatycznych (przewidzianych w układzie) rząd ZSSR udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na teryto­rium ZSSR [....]". Była to najkorzystniejsza część układu, dająca podstawy do utwo­rzenia armii polskiej, której dowódcą, jak wiadomo, został gen. Anders. Użycie jed­nak terminu “amnestia" w stosunku do bezprawnie więzionych żołnierzy polskich i deportowanej ludności było szczytem cynizmu ze strony Stalina i dowodem zupeł­nej uległości Sikorskiego wobec presji sowiecko-brytyjskiej. Dla ścisłości warto przy­pomnieć, że amnestia jest darowaniem kary, ustawodawczym zbiorowym aktem łaski.

Po podpisaniu układu została wysłana do Moskwy misja wojskowa w składzie:

mjr Leon Bortnowski, radca Wiesław Ariet i gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko, jej szefa. W wyniku rokowań misji w Moskwie podpisano 14 sierpnia polsko-sowiecką umowę wojskową, która ustalała - w istotnych sprawach po myśli Moskwy - warunki organizacji i kompetencji armi polskiej w ZSSR. Tej misji i zawartej umowie wojs­kowej poświęcony jest artykuł Litońskiego, o którym była już mowa, gdzie autor ogra­nicza się do suchych faktów, przechodząc również do porządku dziennego nad słowem


6 E. Raczyński, W sojuszniczym Londynie, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, Londyn 1974, s. 119.

7 M. Kukiel, op. cit. s. 172.

8 J. Pomian,zef Retigner. Życie i pamiętniki “szarej eminencji". Wydawnictwo Pelikan, War­szawa 1990,s. 146.

9 Przytaczam za: W. Pobóg-Malinowskim, op. cit., s. 192.

228

amnestia, co przez mało zorientowanego czytelnika może być zupełnie mylnie zrozumiane.

Wkrótce po przybyciu misji wojskowej do Moskwy udał się tam Retinger, który z kuriera dyplomatycznego przeobraził się w charge daffaires i pełnił tę funkcję do przyjazdu na początku września prof. Stanisława Kota, pierwszego ambasadora RP w ZSSR po podpisaniu układu. Wysłanie Retingera miało swoją wymowę, zwłaszcza że istnieje odmienna na ten temat wersja. Prof. Kot pisze, że “kilka dni później (po wyjeździe misji wojskowej) zgłasza się do mnie p. Józef Retinger i proponuje, abym go wysłał do Moskwy, jako kuriera, gdyż ma miejsce w samolocie brytyjskim"10.

Inaczej przedstawia to Retinger, a mianowicie: “Eden zatelefonował z prośbą, bym udał się do Moskwy, jako przedstawiciel polskich interesów. Eden mówił, że chciałby, abym to właśnie ja pojechał, ponieważ byłem przy Sikorskim najważniejszym uczest­nikiem negocjacji [...]"• Retinger dalej wyjaśnia, że pojechał do znajdującego się wów­czas w Szkocji gen. Sikorskiego, który “zaakceptował plan podróży". Następnie w liś­cie do Sikorskiego z 14 sierpnia 1941 roku pisze, że na lotnisku w Moskwie “ku moje­mu zdziwieniu, przywitali mnie nie tylko nasi i Cripps, ale także wyżsi urzędnicy sowieccy. Od razu powiedziano, że rząd sowiecki uważa, iż przyjeżdżam jako charge daffaires polski, żeby wznowić stosunki dyplomatyczne" i później dodaje: “uważam się jedynie za informatora Pana Generała oraz Polaków tutaj"11. Z tego można by wnio­skować, że Retinger został mianowany polskim charge daffaires przez Brytyjczyków lub Sowietów, a następnie rząd polski zatwierdził nominację.

Na układ Sikorski-Majski patrzy się głównie przez pryzmat uratowania od głodo­wej śmierci kilkudziesięciu tysięcy Polaków, którzy dzięki temu układowi wydostali się z ZSSR i następnie jako żołnierze bohatersko walczyli na ziemi włoskiej, co bez­spornie było korzystną stroną tego układu. Równocześnie zapomina się, lub też celo­wo przemilcza, zwłaszcza w historiografii krajowej, że po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Moskwa znajdowała się w ogromnie trudnej sytuacji, kiedy można było i należało osiągnąć dużo więcej.

Układ nie rozwiązał żadnego problemu na przyszłość, pozostawiono w nim celo­wo otwarte kwestie, dowolnie później interpretowane przez Moskwę. Moment zawie­rania układu polsko-sowieckiego był momentem przełomowym w polityce nie tylko europejskiej, lecz i światowej. Na arenie międzynarodowej pojawił się bowiem ZSSR. Sikorski winien był z całą stanowczością i nieustępliwością, na wzór gen. de Gaullea, zamanifestować swoją obecność i zdecydowaną, nieugiętą postawę w obronie spraw Polski. Stało się jednak inaczej i rząd polski z roli partnera stoczył się na pozycję klienta z ogromną szkodą dla żywotnych interesów kraju i równowagi sił w Europie Środkowo-Wschodniej.

Warto również zwrócić uwagę - o czym pisał Mieczysław Pruszyński w wydanej kilka lat temu książce na temat wojny 1920 roku - że można doszukać się pewnej analogii między próbą narzucenia Polsce przez Lioyda Georgea kapitulacyjnych warunków


10 Stanisław Kot, Listy z Rosji do gen. Sikorskiego, Jutro Polski, Londyn 1955, s. 19. n J. Pomim,Jósef Retinger..., op. cit., ss.149 i 151.

229

rozejmu z Moskwą a polityką brytyjską wobec Polski w czasie drugiej wojny światowej, z tą zasadniczą jednak różnicą, że podczas tej ostatniej nie mieliśmy męża stanu na miarę Piłsudskiego. Wówczas, w dużo bardziej krytycznej sytuacji, Piłsudski z wielkim trudem, zręcznością i wytrwałością “prowadził wojnę i realizował swą poli­tykę, często sprzeczną z wolą aliantów, będąc całkowicie uzależniony od ich dostaw broni"12.


12 Dramat Piłsudskiego. Wojna 1920, Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa 1994, s. 170. Recenzja o tej książce w: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 102, ss. 187-195. W 1995 roku wyszło II wydanie tej książki, rozszerzone i z przedmową Jerzego Giedroycia, który pisał: “[...] Nie­zmiernie pożyteczną uważam książkę Mieczysława Pruszyńskiego Dramat Piłsudskiego - wojna 1920. Jest to opracowanie niezmiernie obiektywne, oparte na doskonałej znajomości historii Polski odrodzonej [...] książka ma duży wydźwięk aktualny, kiedy ponownie przeżywamy analogiczne trudności".

230

OD GENEWY DO JAŁTY*

Trudno chyba o bardziej wymowny tytuł dla książki, która ukazała się w Londynie i której treścią są rozmowy redaktora Tadeusza Zenczykowskiego i ambasadora Edwarda Raczyńskiego nadane przez Radio Wolna Europa w latach 1984-1986. Genewa, siedziba niezbyt chwalebnej Ligi Narodów w okresie międzywo­jennym i Jałta - symbol cynizmu XX wieku, dwie miejscowości, z którymi związana jest cała epoka najnowszych dziejów Europy.

Edward Raczyński, nestor dyplomacji polskiej, od 1918 roku na różnych stanowi­skach, był ambasadorem w Londynie od 1934 roku do czasu cofnięcia uznania rządo­wi RP na obczyźnie w lipcu 1945 roku. Znał przeto, na podstawie własnego doświad­czenia, kulisy i skutki polityki genewskiej, a później jałtańskiej. Tadeusz Zenczykowski, przed wojną najmłodszy poseł na sejm RP, w czasie okupacji na różnych odcin­kach walki podziemnej w Polsce, m.in. organizator i kierownik antyniemieckiej dy­wersji psychologicznej, tzw. Akcji “N", a w latach 1954-1972 w Radiu Wolna Europa jako zastępca dyrektora.

Na wstępie Raczyński wyjaśnia, że nie przynosi ona rewelacji; jest to rozmowa dwóch świadków historii w celu przypomnienia, “co i jak się działo w Polsce i w świe­cie przed pół wiekiem". Zenczykowski “zakreślił temat naszych uwag. Staraliśmy się obaj naświetlić wypadki i opisać odpowiedzialność polityków bez jakiejkolwiek fraze­ologii czy tendencyjnego nastawienia". Trzeba podkreślić, że rozmowy były przygoto­wane fachowo, ze znajomością tematów przez obydwu autorów. Najciekawsze 34 roz­działy - wszystkich jest 41 - dotyczą okresu drugiej wojny światowej i dużą zasługą redaktora Zenczykowskiego jest fakt, że kierował rozmową tak, by, który ułatwić am­basadorowi Raczyńskiemu uzupełnienie nowymi uwagami lub potwierdzenie po wie­loletnim przemyśleniu tego, co dawniej napisał w książce W sojuszniczym Londynie.

We wrześniu 1939 roku, w sprawie wyznaczenia następcy prezydenta RP Ignace­go Mościckiego, internowanego w Rumunii, ambasador Raczyński był zgorszony inge­rencją Francji, tym bardziej zaskakującą, że wojna dopiero się zaczęła, Polska jeszcze się broniła, a już zaistniały “jak gdyby tendencje ze strony państw demokratycznych wtrącania się do spraw, które nas wyłącznie dotyczyły, naszej własnej suwerenności". Dzisiaj wiadomo, że nie były to tylko “jak gdyby tendencje", ale bezceremonialne narzucenie Polakom swojej woli2, do czego w dużym stopniu przyczynili się nasi rodacy,


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 87, ss. 199-204.

E. Raczyński, T. Zenczykowski, Od Genewy do Jałty. Rozmowy radiowe. Puls, Londyn 1988, s. 131 i dodatkowych ss. 10 z fotografiami.

2 Zob. opracowanie: Ingerencja Francji w sprawy polskie na przełomie 1939/1940.

231

co zgodnie przypominają autorzy. Można dodać, że ingerencja ta była sympto­matyczna dla dalszych dziejów rządu polskiego w Londynie.

Po klęsce Francji - w czerwcu 1940 roku - i przeniesieniu naszych władz do Lon­dynu, nastąpił znany kryzys rządowy, zwany przesileniem lipcowym, w którym znaczną rolę odegrał nieszczęsny memoriał gen. Sikorskiego wręczony lordowi Halifaxowi, brytyjskiemu ministrowi spraw zagranicznych, o czym mówi ambasador Raczyński. Memoriał ten zawiera m.in. propozycje utworzenia w ZSSR armii polskiej, wysłania nieoficjalnego przedstawicielstwa rządu polskiego do Moskwy do ewentualnych roz­mów na temat zmian terytorialnych na naszych kresach wschodnich itd. Pierwszy projekt memoriału sporządził niejaki Rotstein, korespondent TASS w Londynie, któ­rego pośrednikiem był Stefan Litauer, dziennikarz polski, korespondent PAT-u3, któ­ry - jak potwierdza ambasador Raczyński - “już wówczas właściwie się Sowietom wysługiwał... Litauer w ogóle potem już pracował nie dla nas". Jeśli chodzi o memo­riał, to - przerobiony przez ambasadora Raczyńskiego - został doręczony lordowi Ha­lifaxowi i następnie, dzięki zdecydowanej postawie prezydenta Raczkiewicza, wycofa­ny przez ministra Zaleskiego. Co się tyczy gen. Sikorskiego, to ambasador Raczyński przyznaje, iż zbyt zaufał Sowietom. Podpisanie układu Sikorski-Majski wbrew opinii prezydenta Raczkiewicza i niektórych ministrów, co było pewnego rodzaju “zama­chem stanu" ze strony Sikorskiego, ambasador Raczyński uzasadnia potrzebą urato­wania setek tysięcy ludzi i wini przede wszystkim Churchilla, że “zamiast stawiać warunki Moskalom, witał ich niemal jak przyjaciół" - czym jednak, moim zdaniem, nie można usprawiedliwiać podporządkowania się Sikorskiego polityce premiera bry­tyjskiego, zwłaszcza w momencie, kiedy sytuacja ZSSR sprzyjała wynegocjowaniu dużo lepszych warunków umowy. Słusznie zwraca tutaj uwagę red. Żenczykowski, o czym nie powinno się zapominać, że gen. Sikorski już w czerwcu 1940 roku chciał się dość daleko zaangażować w stosunku do ZSSR, co potwierdza wspomniany memo­riał. Zdaniem ambasadora Raczyńskiego błędem było nie tyle zawarcie tego układu, ile upieranie się do końca Sikorskiego, że “zawarł układ doskonały", zapewnianie opinii polskiej, że “decyzja zawarcia układu z Sowietami i utrzymanie z nimi stosunków to nie tylko konieczność dziejowa i wojenna, ale także polityka trafna i owocna". Upór ten wypływał z wygórowanej ambicji, nie pozwalającej mu na przyznanie się do błę­du, oraz chyba również z braku szerszej wizji, stąd ten bezkrytyczny stosunek naj­pierw do Francji, później do Anglosasów, a z nimi do Sowietów.

Na pytanie red. Zenczykowskiego, czym tłumaczyć fakt, że doradcami gen. Si­korskiego był Retinger, Kot, Litauer, a więc ludzie nie bardzo godni zaufania, amba­sador Raczyński odpowiedział ogólnie, że Sikorski “był dosyć wrażliwy na pochleb­stwa" i dobierał sobie ludzi związanych w okresie przedwojennym z Frontem Morges. Ambasador Raczyński we wpływ polityczny Retingera nie wierzył, uważał go zawsze “za amatora, do pewnego stopnia awanturnika, chociaż nie w znaczeniu najgorszym, ale miłośnika awantury, nie za poważnego polityka". A jednak ten “amator" i “miło­śnik awantury" był przeważnie wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego w spra­wach polskich; jak do tego doszło i dlaczego, nikt dotychczas wyczerpująco nie wy­jaśnił.


3 Polska Agencja Telegraficzna, oficjalna prasowa agencja rządu polskiego, założona w listo­padzie 1918 roku w Warszawie.

232

W stosunku do Churchilla ambasador Raczyński jest dość pobłażliwy i mimo nie­kiedy krytycznych ocen jego polityki stara się go usprawiedliwić. Potwierdza, że do 1941 roku Churchill “bardzo koło Polaków chodził". Po wykryciu masakry w Katyniu Churchill starał się zapobiec zerwaniu ZSSR z rządem polskim. “To był człowiek - według ambasadora Raczyńskiego - który poczuwał się do jakiejś lojalności [...] to był człowiek, który mimo wszystko miał zrozumienie dla zalet rycerskich". Jego zda­niem Churchill “nie kłamał, nie starał się nas po prostu oszukać". Znane powiedzenie Churchilla do gen. Andersa, w lutym 1945 roku, że “mamy dziś dosyć wojska i waszej pomocy nie potrzebujemy. Może pan swoje dywizje zabrać. Obejdziemy się bez nich"

- ambasador Raczyński tłumaczy porywczym i popędliwym charakterem Churchilla, z czym trudno się oczywiście zgodzić. Mówiąc o atmosferze panującej w Anglii bezpo­średnio po zakończeniu wojny, ambasador Raczyński przypomina, że miał ze strony Brytyjczyków dowody ich zawstydzenia za niespłacenie długu honorowego wobec naszego kraju, “poczucie, że Polska została porzucona, że Polska [...] nie lubię wyraże­nia <zdradzona>, bo to nie była zdrada, to było porzucenie". Jak wynika chociażby z tego określenia, w dyplomacji ciągle panuje jeszcze język odmienny od mowy po­tocznie używanej4.

Jeśli idzie o atmosferę w środowisku polskim w Londynie, to książka zawiera wie­le niedomówień. Podobnie zresztą dużo więcej miałby zapewne do powiedzenia am­basador Raczyński o kulisach polityki brytyjskiej. To, co zostało utrwalone na piśmie, ma oczywiście mimo braków dużą wagę, bo są to słowa osobistości bezpośrednio zaan­gażowanej w działalność rządu polskiego.

Na przełomie lat 1941/1942, kiedy zaczęła się ujawniać dwulicowa polityka Stali­na, który z jednej strony czarował Sikorskiego, a z drugiej przygotowywał teren do wymuszenia na Anglikach zgody na zmianę naszej granicy wschodniej, w środowisku polskim - jak twierdzi ambasador Raczyński - “nie mieliśmy właściwie żadnej wąt­pliwości, o co się gra toczy. I dlatego nie można mówić, że Polacy byli w tym wzglę­dzie nieuświadomieni". W pierwszych miesiącach 1943 roku, gdy w ZSSR powstał “Związek Patriotów Polskich" i mowa była o tworzeniu armii Berlinga i zbliżającym się momencie zerwania stosunków Stalina z rządem polskim, ambasador Raczyński przyznaje, że “myśmy się może jeszcze w tym czasie łudzili [...], że przy poparciu zachodnich aliantów te stosunki utrzymamy [...]. Ostatecznie, gdybyśmy tej nadziei tu, w Londynie nie mieli - jak mielibyśmy patrzeć na przyszły bieg wypadków". Nie­zbyt to jednak idzie w parze z realizmem politycznym, do którego dość często odwo­łuje się ambasador Raczyński.

Czemu przypisać - pyta w innym miejscu Żenczykowski - że po wizycie Mikołaj-czyka w Moskwie w listopadzie 1944 roku Polacy w Londynie nie rozumieli, że spra­wa polska wygląda źle? W odpowiedzi ambasador Raczyński wyjaśnia, że “oni w re­zultacie stali się potem rządem narodowego protestu [...]. Przywiązywali wagę do war­tości słowa, do wartości pisanych dokumentów, wartości, których one nie miały". Po dymisji Mikołajczyka i objęciu rządów przez Tomasza Arciszewskiego Polacy sądzili,


4 Ambasador Edward Raczyński należy do pokolenia dyplomatów, dla których powszechnie używanym językiem, w ich pracy zawodowej, był język francuski. Warto przeto przytoczyć, za encyklopedycznym słownikiem Larousse, znaczenie słowa “zdradzić": trahir - abandonner en manquanta lafidelite- “porzucić (opuścić) nie dochowując wierności".

233

że władza w rękach nowych ludzi wzmocni naszą sytuację. “Oczywiście to była fanta­zja - przyznaje Raczyński - frazes odgrywał bardzo dużą rolę, przemówienia własne, których się słuchało z przyjemnością [...] patrzyłem na to już jako na tragiczny finał". Później jeszcze, gdy mowa o procesie szesnastu w Moskwie (czerwiec 1945), Raczyń­ski potwierdza: “patrzyłem na naszych rodaków z wielkim żalem, z wielką goryczą, z pewnym nawet czasami politowaniem [...] może Polacy tu w Anglii nie zdawali sobie w pełni sprawy, jak gruntownie ta partia nasza jest na razie przegrana".

Nie zdawano sobie z tego sprawy również w kraju, co jednak bardziej jest zrozu­miałe, gdyż nie był on należycie informowany o polityce mocarstw ani też o możliwo­ściach polskiego rządu w Londynie. Dla kraju decydujący był 1944 rok, gdy w wal­kach “Burzy" i powstania warszawskiego naród wyładował swoją energię, stępił entu­zjazm i przyćmił wiarę we własne siły. Obydwaj autorzy zbyt jednostronnie oceniają znaczenie dla kraju 1944 roku. Red. Zenczykowski pisze, że rok ten “zahartował spo­łeczeństwo", wyczulił na zrozumienie czerwonego “sojusznika" ze wschodu i “te na­uki całemu narodowi dały wytrwałość w walkach późniejszych. Tej wytrwałości do­wodzi także dzisiejsza postawa społeczeństwa". Ambasador Raczyński potwierdza:

“Stuprocentowo podzielam Pańskie zdanie". Zachodzi jednak pytanie, czy coraz głęb­szy kryzys w kraju nie sięga korzeniami właśnie 1944 roku, ze wszystkimi jego konse­kwencjami, jakie poniósł wykrwawiony naród. Jak słusznie jednak zaznacza we wstę­pie Raczyński, rachuba nadludzkiego wysiłku narodu w walce z najeźdźcami nie jest skończona.

W pobieżnym omówieniu tej książki poruszyłem tylko niektóre zawarte w niej problemy, te mianowicie, które moim zdaniem miały decydujący wpływ na rozwój działalności politycznej podczas drugiej wojny światowej. Doprowadziła ona do tego, że Polska stała się przedmiotem w rozgrywce dyplomatycznej wielkich mocarstw. Po­toczysty styl książki ułatwi przypuszczalnie jej rozpowszechnienie. Dla historyków (szkoda, że nie ma indeksu nazwisk) jest to pozycja nieodzowna i jeżeli nawet nie znajdą w niej wszystkiego, co można było powiedzieć, to same już aluzje do spraw ciągle mało znanych przyczynią się zapewne do dalszych poszukiwań i nowych ana­liz.

WIELKA BRYTANIA I FRANCJA WOBEC GRANIC POLSKI W LATACH 1920-1940*

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że książka dotycząca granic Pol­ski, a więc problemów ogólnie znanych, nie może wnosić nic szczególnie oryginalnego. Inaczej jest w przypadku ostatnio wydanej na ten temat książ­ki. Nestor historyków Henryk Batowski, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiel­lońskiego, jest zbyt dobrze znany, żeby trzeba było go przedstawiać. Jego dorobek naukowy odnoszący się do okresu dwudziestolecia międzywojennego i dziejów dyplo­macji rządu polskiego na obczyźnie stanowi jedno z cennych i niezastąpionych źródeł dla badaczy najnowszej historii Polski. Prace prof. Batowskiego charakteryzują się dużą starannością i dokładnością w ustalaniu faktów, w stopniu coraz mniej już dzi­siaj spotykanych wśród historyków z młodszych pokoleń. Taki też charakter nosi wy­żej wspomniana jego książka.

Ustosunkowanie się Wielkiej Brytanii i Francji do granic Polski jest dla Batowskie­go punktem wyjścia oceny, probierzem stosunków Zachodu wobec Polski w całej ich rozciągłości. Autor usystematyzował problematykę granic, znane fakty uzupełnił no­wymi i w ogólnym kontekście uwidocznił traktowanie przez Zachód naszego kraju. W przedmowie Batowski pisze: “książka niniejsza ukazuje się po przeszło trzech la­tach od jej ukończenia i złożenia w Wydawnictwie", co też jest powodem, że nie mógł wykorzystać publikacji z lat 1991-1994, ale które - można tutaj dodać - nie zmieniły­by podstawowych założeń jego pracy.

Książka dzieli się na cztery części, zawierające razem dziesięć rozdziałów. Część pierwsza, zatytułowana Sojusze nie całkiem pewne, obejmuje trzy rozdziały: 1) Wątpli­wości co do Polski przed 1939; 2) O Gdańsku na Zachodzie przed rokiem 1939; 3) Ostatnie miesiące pokoju.

Na tle układów polityki europejskiej i zakusów rewizjonistów niemieckich autor przedstawia sytuację Polski. Nie jest przychylny ministrowi Beckowi, który jego zda­niem winien był w czasie wizyty w Londynie w kwietniu 1939 roku podnieść sprawę integralności terytorialnej Polski, gdyż gwarancja Chamberlaina z 31 marca i zapo­wiedź zawarcia dwustronnego sojuszu na wypadek agresji niemieckiej nie oznaczały gwarancji terytorialnej, podobnie jak w następstwie tego deklaracja premiera Francji Daladiera z 13 kwietnia 1939 roku. W sumie, z chwilą wybuchu wojny, Francja i Wiel­ka Brytania wyraziły gotowość bronienia niepodległości Polski, ale w nieistniejących wówczas jej granicach.


* Pierwodruk: “Kultura", 1997, nr 1-/592-2/593, ss. 198-202.

H. Batowski, Zachód wobec granic Polski 1920-1940. Niektóre fakty mniej znane. Wydawnic­two Łódzkie, Łódź 1995, s. 235.

235

Część druga Dziwna wojna" we wrześniu 1939, składa się z dwu rozdziałów: Zachodni sojusznicy zawiedli przeciw Niemcom; 2) Zachodni sojusznicy Polski wobec wydarzeń z 17 września 1939. Autor podkreśla nielojalność sztabów obu mocarstw zachodnich, które nie uprzedziły nawet naszego rządu o tym, że armie ich nie były przygotowane do natychmiastowego wsparcia polskiego sojusznika. Błędem ze strony polskiej było, iż wcześniej nie dopilnowano możliwych do uzgodnienia przygotowań, co zresztą nie było łatwe m. in. z uwagi na toczące się od maja 1939 roku rozmowy między Londy­nem i Paryżem a Moskwą i grę, jaką ta ostatnia prowadziła, żądając np. zapewnienia przemarszu wojsk sowieckich przez Polskę. Od samego początku nie liczono się z możliwością obrony Polski, co potwierdził Chamberlain 12 września 1939 roku na posiedzeniu Najwyższej Rady Wojennej w Abbeville: “nie można niczego uczynić dla ocalenia Polski". Premier Daladier był podobnego zdania. Rządy brytyjski i francuski nie złożyły też w Moskwie oficjalnego protestu przeciw inwazji sowieckiej z 17 wrze­śnia. Batowski pisząc o tym, bardzo krytycznie wyraża się o zlekceważeniu przez Bec-ka i Grzybowskiego, ambasadora Polski w Moskwie, niebezpieczeństwa sowieckiego. Mocarstwa zachodnie zareagowały jednak bardziej energicznie na inwazję Finlandii przez ZSRR, z czego rząd polski nie wysnuł żadnych wniosków.

W części trzeciej zatytułowanej Droga do połowicznej równorzędności znajdują się dwa rozdziały: 1) Dole i niedole rdu polskiego w Paryżu iAngers; 2) Zabiegi o wejście do Międzysojuszniczej Najwyższej Rady Wojennej. W drugiej już części książki prof. Ba­towski pisze, że Francja wolała, aby rząd polski na jej terytorium składał się “z ludzi nienadmiernie - zdaniem dyplomatów francuskich - ambitnych i mocno podkreśla­jących równorzędność Polski jako państwa sojuszniczego". W przypisie autor jedno­cześnie wyjaśnia, że dyplomatów tych musiał spotkać zawód, bo Sikorski “właśnie o tę równorzędność stale się dopominał", ale - trzeba tutaj od razu dodać - upominał się w taki sposób, że nigdy jej nie osiągnął, co samo w sobie było znamienne i co wynika z przytoczonych w tej książce faktów. Problemom tym Batowski poświęca sporo miejsca i słusznie, bo przecież bez uzyskania pozycji równorzędnego partnera w koalicji alianckiej rząd polski ciągle był uzależniony od decyzji podejmowanych przez obcych z wiadomym rezultatem. Dobrze też, że autor przypomina, iż “przykre tarcia wśród tamtejszych polityków polskich [znajdujących się wówczas we Francji -T.W.] jeszcze bardziej utrudniały sprawę". Fiaskiem przeto skończyły się zabiegi Sikorskiego o wejście Polski do Międzysojuszniczej Najwyższej Rady Wojennej, gdzie Sikorski został zaproszony, jedynie kurtuazyjnie, na jej posiedzenie 23 kwietnia 1940 roku, po ataku wojsk niemieckich na Danię i Norwegię, i to z uwagi na fakt, że w tym samym dosłownie czasie nastąpiło zaokrętowanie w Breście Brygady Podhalańskiej, która odpłynęła do Norwegii. Wcześniej, bo w ostatniej dekadzie marca, został zapro­szony płk Leon Mitkiewicz do udziału w posiedzeniu Komitetu Wojskowego Rady Najwyższej, ale nie do samej Rady, gdzie Polska nigdy nie była uważana za pełno­prawnego sojusznika.

W ostatniej, czwartej części książki Rozpad koalicji o niezbyt solidnych podstawach, z trzema jej rozdziałami: 1) Nowe wątpliwości w sprawie granic Polski; 2) Czy rozejm z Niemcami?; 3) Klęska Francji i wola dalszej walki ze strony Polski, prof. Batowski, na podstawie zebranego materiału, potwierdził negatywną postawę Zachodu wobec przed­wojennych granic Polski. Roszczenia Niemiec do Gdańska i “korytarza" były dobrze znane na Zachodzie, gdzie zyskały przed wojną zwolenników. Mniejszy natomiast

236

oddźwięk miały roszczenia sowieckie do wschodnich ziem Polski, ale - co najważniej­sze - istniały jak wiadomo przed 1939 rokiem i po wybuchu wojny brane były poważ­nie przez państwa zachodnie, przy jednoczesnym zlekceważeniu ich przez rząd pol­ski. Lekceważenie to było tym trudniejsze do zrozumienia, że Churchill w wypowie­dzi z 1 października 1939 roku oznajmił wprost: “to, że Rosjanie winni stać na tej linii [zajętej we wrześniu 1939 roku - T.W.] było rzeczą wyraźnie niezbędną dla bezpie­czeństwa Rosji wobec zagrożenia niemieckiego", a 26 tegoż miesiąca Halifax oświad­czył w Izbie Lordów, że “doprowadziło to do ustalenia granicy ZSSR na Linii Curzo­na". Oficjalnie zresztą, sojusznicy zachodni, co podkreśla Batowski, nie musieli pre­cyzować, w jakich granicach wyobrażają sobie odbudowę państwa polskiego, gdyż wówczas rząd polski tego się właściwie nie domagał. Było to na rękę sojusznikom dbającym o to, żeby nie drażnić ZSSR.

Gorzej, bo i w stosunku do ziem polskich, zajętych przez Niemców we wrześniu, rządy brytyjski i francuski też początkowo wyraźnie się nie wypowiedziały. Powodem tej ostrożności był fakt, że rządy te nie chciały zamykać sobie drzwi do ewentualnych rokowań z niemiecką opozycją antyhitlerowską. Historycy wiele się na ten temat nie rozwodzą tym ciekawsze przeto jest to, o czym pisze prof. Batowski. Zarówno w Lon­dynie, jak i w Paryżu istniała gotowość nawiązania kontaktu z opozycją antyhitlerow­ską, z myślą o możliwości zawarcia rozejmu i kompromisowego pokoju z “lepszymi Niemcami". Kontakty w tym kierunku były nawiązane, ale w okresie “dziwnej woj­ny" nie było żadnych szans na osiągnięcie jakiegoś rezultatu, a gdyby do tego doszło, stałoby się to przede wszystkim kosztem terytorialnych ustępstw narzuconych Polsce oraz Czechosłowacji i Austrii. Wynika to już z samego faktu, że rząd polski o niczym nie wiedział, nie był poinformowany przez swoich sojuszników o zamierzonych i ist­niejących kontaktach z opozycją niemiecką, co świadczyło o nielojalności wobec so­juszniczej Polski, zgodnie bowiem z zawartymi umowami polsko-brytyjsko-francu-skimi, rokowania rozejmowe i pokojowe powinny być uzgadniane wspólnie przez so­juszników. Nie zrobiła też tego Francja, zawierając w czerwcu 1940 roku rozejm z Niemcami bez najmniejszego nawet porozumienia się z rządem Sikorskiego.

Książka prof. Batowskiego - przejrzyście napisana, bardzo dobrze udokumento­wana, z bogatą bibliografią (brak jej jednak indeksu nazwisk) - naświetla dwa kluczo­we zagadnienia z najnowszej historii: prima, rząd gen. Sikorskiego we Francji nigdy nie był uważany przez sojuszników za równorzędnego partnera, oraz secundo - i to jest ostatnie zdanie z książki - “Polskę chciano odbudować, ale w okrojonych granicach". Nie lepiej było - a po czerwcu 1941 roku jeszcze gorzej - po ewakuacji rządu polskiego do Wielkiej Brytanii. Źle ustawione przez Sikorskiego na ziemi francuskiej stosunki z aliantami, nie zostały już później skierowane na inne tory ze szkodą dla żywotnych interesów naszego kraju.

FRANCUZI I POLACY O ZWOLNIENIU GENERAŁA SOSNKOWSKIEGO

Dnia 30 września 1944 roku prezydent Raczkiewicz zwolnił gen. Sosnkowskiego ze stanowiska naczelnego wodza. Pretekstem do udzielenia dymisji był rozkaz nr 19 z 1 września 1944 roku, jaki wystosował Sosnkowski do żołnierzy Armii Krajowej. W rzeczywistości jego zwolnienia domagali się Sowieci, co odpowiadało Mikołajczykowi, permanentnemu antagoniście politycznej linii, którą reprezentował Sosnkowski. Francuzi nie mieli w tych kwestiach zbyt dobrego roze­znania. Ze względu na nieliczne zachowane dokumenty warto zapoznać się z tym, co znajduje się w archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu.

Propaganda sowiecka od dłuższego czasu umiejętnie przygotowywała opinię pu­bliczną do usunięcia gen. Sosnkowskiego. Odzwierciedlało się to również w postawie zajętej przez Francuzów. W telegramie z 19 września 1944 roku, wysłanym z Londy­nu do rządu francuskiego, Jacques-Emile Paris, charge daffaires, donosił: “W ciągu ostatnich tygodni Polacy z Londynu popełnili wiele niezręczności. Oskarżając w roz­kazie dziennym, mniej czy więcej otwarcie, Wielką Brytanię o nieudzielenie wystar­czającej pomocy patriotom z Warszawy i opuszczenie Polski na rzecz Rosji, gen. Sosn­kowski wyrządził dotkliwą krzywdę swojemu krajowi. Szczególnie zranił licznych bry­tyjskich wojskowych, którzy starają się, nie bez ryzyka, przyjść aktywnie Warszawie z pomocą. Zło wyrządzone deklaracją gen. Sosnkowskiego zostało częściowo napra­wione dzięki uprzedniemu komunikatowi gen. Bora, który zawierał wyrazy hołdu za okazaną pomoc brytyjską".

W sumie, pisze dalej chargedaffaires, “uważa się tutaj, że odejście gen. Sosnkowskie­go narzuca się samo w sobie. Prasowy szefForeigne Office jest przekonany, że pozwo­liłoby to na zaawansowanie rokowań polsko-rosyjskich. Dodaje on, że w obecnym stanie rzeczy, jeżeli rząd polski będzie nadal odmawiał zrobienia tego gestu, to we­źmie na siebie ciężką odpowiedzialność i narazi na szwank popularność Polski w opi­nii brytyjskiej"2. Ambasador Francji w Londynie Renę Massigli pisał do swojego rzą­du w telegramie z 25 września:

Ton, w jakim dyplomatyczni korespondenci głównych dzienników komentują obecną fazę kryzysu polskiego jest odmienny od tego, jakiego używali jeszcze do niedawna. Teraz


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 114, ss. 219-224.

Chodzi zapewne o telegram gen. Bora, wysłany dnia 15 sierpnia 1944 roku do Sztabu NW w Londynie, po otrzymanym wówczas zrzucie. Treść tego telegramu była następująca: “Wysiłek waszego lotnictwa umożliwił nam dalszą walkę. Walcząca Warszawa śle bohaterskim lotnikom słowa podzięki i uznania. Przed poległymi załogami chylimy czoła".

2 AMAE. Serie: Europę. Pologne 1944-1949, vol. 47. Differends entre les gowemements de Londres et de Lublin, s. 4.

238

nie chodzi już o anieprzejednanie rosyjskie", lecz o <uporczywość polską> [...]. Z lektury dzienników ogół społeczeństwa dojdzie do wniosku, jeżeli nastąpi głęboki kryzys, że tym razem odpowiedzialność nie spadnie już na Rosjan, ale na Polaków, których rząd brytyjski dotychczas wspierał. Trzeba również zanotować, że “Daiły Worker" [dziennik komunistyczny - T. W.], uważając zapewne, że sprawa gen. Sosnkowskiego jest jasno przedstawiona opinii, nie trudzi się nawet więcej, żeby go atakować, i dyskutuje już nad wyborem jego ewentual­nego następcy oraz kieruje teraz swoje krytyki przeciwko generałowi Andersowi i Borowi3.

W następnym telegramie z 28 września Massigli donosił:

Premier (Mikołajczyk) udał się dzisiaj rano o godz. 10 do Prezydenta RP. Mikołajczyk oświadczył Raczkiewiczowi, że wymaga szybkiej odpowiedzi na temat gen. Sosnkowskiego. Dodał on, że gdyby Naczelny Wódz nie został zwolniony z zajmowanego stanowiska, to odmówi dalszego prowadzenia rządu i poda się do dymisji. Prezydent RP nic nie powiedział odnośnie do swoich intencji i nie dał żadnej obietnicy. Podczas rozmowy, która, wydaje się, była dość żywa, dał jedynie do zrozumienia, że jeżeli gen. Sosnkowski byłby zmuszony odejść, on odejdzie również. Dziennikarz brytyjski, który dostarczył te informacje jednemu z mo­ich współpracowników, myśli, że równoczesne odejście p. Raczkiewicza i gen. Sosnkowskie­go byłoby przypuszczalnie jednym z najlepszych środków wyjścia z obecnego impasu. Nie­mniej jednak dziennikarz ten sądzi, że wewnętrzny kryzys polski, jakiego jesteśmy obecnie świadkami w Londynie, będzie się przewlekał i że spór rosyjsko-polski zakończy się, w nie­dalekiej stosunkowo przyszłości, tryumfem prawie kompletnym tezy sowieckiej4.

Tak też się stało i zwolnienie gen. Sosnkowskiego - nazajutrz po wysłaniu telegra­mu, o którym wyżej mowa - zapewniło Sowietom dalszy tryumf ich polityki.

Dla oficjalnych czynników francuskich dymisja Sosnkowskiego nie była zasko­czeniem toteż nie przywiązywano do niej większej wagi, śledzono natomiast rezultat wizyty Mikołajczyka w Moskwie. Zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku opie­rali się głównie bądź na raportach Rogera Garreau, reprezentanta Francji w Moskwie, będącego pod silnym wpływem propagandy sowieckiej, bądź też na artykułach i ko­munikatach prasy brytyjskiej, coraz bardziej wrogiej rządowi polskiemu w Londynie, co udzieliło się też prasie francuskiej (o czym była mowa w rozdziale: Powstanie War­szawskie w oczach Francuzów). Ogromnie odczuwało się wówczas brak odpowiedniego serwisu prasowego i w ogóle właściwej dla cudzoziemców propagandy naszego rządu5.

Trudno się nawet dziwić, że Francuzi gubili się w tej sytuacji, do czego przyczy­niali się również sami Polacy. Przykładem może być wypowiedź Tadeusza Romera, ministra spraw zagranicznych w rządzie Mikołajczyka. Romer towarzyszył Mikołajczykowi podczas jego wizyty w Moskwie w pierwszej dekadzie sierpnia 1944 roku. Po powrocie do Londynu Maurice Dejean, który z ramienia Tymczasowego Rządu Fran­cji - wtedy jeszcze z siedzibą w Algierze - sprawował z jego ramienia funkcję delegata przy rządach sojuszniczych w Londynie, złożył Romerowi wizytę 19 sierpnia. Trzy dni później Dejean wysłał do Algieru sprawozdanie z tej wizyty.

W sprawozdaniu Dejean pisał, iż jak mu oświadczył Romer, “Stalin wyraźnie za­znaczył, że on absolutnie nie obstaje przy tym, aby Polska była komunistyczna [...]. Jest zadowolony, że Mikołajczyk będzie szefem nowego rządu tymczasowego, jaki zo­stanie zainstalowany w Warszawie z chwilą jej oswobodzenia... Stalin podkreślał również,


3 Tamże, ss. 45-46.

4 Tamże, s. 53

5 Zob. w dalszej kolejności opracowanie: Oświata i propaganda rdu polskiego na emigracji podczas 2-ej wojny światowej.

239

iż ważne jest według niego, żeby nowa Polska cieszyła się w dziedzinie polityki zewnętrznej rzeczywistą niezależnością [...]. O osobie i postawie władcy Kremla pol­ski minister Spraw zagranicznych wyrażał się w słowach jak najbardziej pochwalnych. P. Romer powiedział, że pomimo ogromnych zwycięstw, jakie odniósł szef rządu so­wieckiego, zachował on poczucie rzeczywistości i umiar i okazał się pod tym wzglę­dem znacznie przewyższającym Mussoliniego i Hitlera. P. Romer nie uskarżał się na postawę Rosjan zajętą w sprawie Warszawy. Według niego powstanie było spontanicz­ne, bez skoordynowania z rządem sowieckim. Po marszu kilkuset kilometrów przez spustoszony kraj, rzeczą naturalną było, że Rosjanie zatrzymali się, żeby zainstalować linie komunikacyjne i przybliżyć swoje bazy. P. Romerowi wyraźnie zależało na tym, żebym poinformował Algier o przychylnym wrażeniu, jakie wyniósł z Moskwy". De-jean dodaje następnie od siebie: “Wyznaję, że optymizm p. Romera trochę mnie zdzi­wił"6, ale też i przyczynił się do ukazywania konfliktu polsko-sowieckiego w krzy­wym zupełnie zwierciadle.

W tym też duchu była informowana opinia publiczna i tak np., wkrótce po dymisji gen. Sosnkowskiego, jeden z organów prasy francuskiej, pisząc o wyjeździe 12 paź­dziernika na konferencję do Moskwy Mikołajczyka, Romera i Stanisława Grabskiego, twierdził po prostu, że “konferencja moskiewska jest już konferencją pokoju"7, oczy­wiście stalinowskiego, o czym Francuzi mogli jeszcze wtedy nie wiedzieć.

Zwolnienie gen. Sosnkowskiego stanowiło punkt zwrotny w polityce rządu pol­skiego w Londynie. Warto przeto przytoczyć kilka przynajmniej na ten temat wypo­wiedzi osób postronnych. Po pierwszej wizycie Mikołajczyka w Moskwie grono Pola­ków skierowało apel do prezydenta Raczkiewicza, w którym zwracano uwagę, że “fa­talna polityka ugody względem Sowietów, trzechletnia polityka jednostronnych ni­czym nie równoważonych ustępstw z naszej strony znalazła ostatnio szczytowy wyraz w podróży premiera Mikołajczyka do Moskwy [...]. Świat nie jest informowany o tym, że Sowieci rozbrajają polską armię podziemną. Rząd Polski pomaga propagandzie ro­syjskiej na terenie międzynarodowym, potwierdzając rzekome dążenie Sowietów do utworzenia silnej i niepodległej Polski". Apel kończy się wezwaniem: “Panie Prezy­dencie, w rękach Pańskich jest jeszcze możność ocalenia Polski burzonej, płonącej i skrwawionej, a przecież nieugiętej, jak jej stolica. Pan, Panie Prezydencie, ponosi pełną odpowiedzialność za jej honor i przyszłość. Na Pana, Panie Prezydencie, zwra­cają się oczy wszystkich Polaków"8.

Brochwicz Lewiński, znający osobiście prezydenta Raczkiewicza, pisał do niego w liście z 7 września 1944 roku:

Jest to ostatnia chwila, kiedy można jeszcze coś zrobić dla Polski [...]. Wierzę w zapew­nienie Pana Prezydenta, które mi Pan dał rok temu, że ma linię zakreśloną, której nie da przekroczyć [...]. Ta linia została już przekroczona - ani kroku dalej. Naczelny Wódz wydał


6 AMAE. Serie 1939-1945. Alger CFLN-GPRF, vol. 1431, ss. 216-217.

7 Zob. “Combat" (Paryż) z 12 października 1944, s. 1.

8 Kopia tego apelu, z ostatniej dekady sierpnia 1944 roku, bez dokładniejszej daty, na dwu stronach maszynopisu, bez nazwisk, znajduje się w Archiwach IPMS. Sygnatura: A.48.4/D3, dokument nr 40.

240

swój mocny rozkaz, który ma serdeczny odzew u wszystkich Polaków tutaj i tak będzie w Kraju. Pan Prezydent musi go podtrzymać. On nie może ustąpić - ustąpić mają inni bez względu na wszystko i koniec będzie dobry. Inaczej - klęska Polski9.

Prezes Federacji Polskich Związków Ojczyzny, gen. Roman Górecki, w liście do prezydenta Raczkiewicza z 27 września 1944 roku pisał:

Stalin żąda usunięcia generała Sosnkowskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza. Kon­stytucja RP złożyła w Pańskie - Panie Prezydencie - ręce prawo mianowania i zwalniania Naczelnego Wodza. Nikt, absolutnie nikt nie może tego konstytucyjnego prawa Panu Pre­zydentowi odebrać. W obliczu Majestatu Rzeczypospolitej, który Pan reprezentuje, błagam Pana Prezydenta i zaklinam Go na krew żołnierską, w obronie Polski przelaną, by odmówił wykonania dyspozycji obcego czynnika [...]. Panie Prezydencie! W czasie ostatniej u Pana bytności zwróciliśmy Pańską uwagę na niektóre analogie historyczne. Niech Pan Prezydent weźmie pod uwagę, że w swoim czasie Katarzyna również żądała dymisji Tadeusza Kościuszki [...]. Historia zawsze się powtarza. Niech Pan, Panie Prezydencie, nie powtórzy błędów Sta­nisława Augusta"10.

Wiele innych próśb i żądań skierowanych do prezydenta Raczkiewicza nie wpły­nęło na decyzję zwolnienia Sosnkowskiego. Na jego miejsce został mianowany gen. Bór-Komorowski i w depeszy do niego z 2 października 1944 roku Raczkiewicz pisał: “Zmiana na tym stanowisku była polityczną koniecznością wewnętrzną i zewnętrzną, a przede wszystkim przez wzgląd na współpracę z aliantami anglosaskimi, od czego zależy dalszy przebieg naszej walki o niepodległość"11, ze znanym wkrótce jałtańskim rezultatem. 5 października gen. Bór-Komorowski musiał odejść do niewoli. Polskie siły zbrojne zostały bez naczelnego wodza, co stanowiło początek ich likwidacji, zgod­nie z sowieckim planem opanowania Polski.


9 Tamże, dokument nr 64.

10 IPMS. Sygnatura: A.48.Z.II.33, bez paginacji.

11 Armia Krajowa w dokumentach. Studium Polski Podziemnej, Londyn 1977, t. IV, s. 426.

241

GENERAŁ ANDERS I DEMOBILIZACJA WOJSKA POLSKIEGO NA ZACHODZIE W RAPORTACH DYPLOMATÓW FRANCUSKICH*

Po zakończeniu drugiej wojny światowej jedną z najbardziej palących spraw dla aliantów było znalezienie rozwiązania dla formacji wojska polskiego, które znajdowały się w krajach Europy Zachodniej; największą z nich stanowił 2. Korpus gen. Andersa we Włoszech. Decyzje w tej sprawie zapadły w Londynie w wy­niku rokowań rządu brytyjskiego z reżimem komunistycznym w Warszawie, bez udzia­łu rządu polskiego w Londynie, który nie był już wówczas uznawany przez aliantów. Rokowania były śledzone przez ambasadę francuską w Wielkiej Brytanii, o czym świad­czą raporty, jakie zachowały się w archiwach francuskiego ministerstwa Spraw zagra­nicznych w Paryżu1.

W raporcie z 16 listopada 1945 roku Renę Massigli2, ówczesny ambasador Francji w Londynie, informował ministra Bidaulta w Paryżu o całkowitym niepowodzeniu misji Modelskiego3, “której głównym animatorem był jakiś pułkownik Grosz"4. W rozmowach w Foreign Orfice “polski minister Spraw zagranicznych zarzucał An­glikom, że najpierw chcą zdemobilizować wojskowych, żeby następnie odesłać ich jako cywili do Polski. Odpowiedziano p. Rzymowskiemu5, że nic podobnego, gdyż rząd brytyjski był gotów pozwolić im na wyjazd nie tylko w mundurach, ale i z ich osobistą bronią".

W dalszym ciągu swojego raportu ambasador Massigli pisał:

Niepowodzenie rokowań wywołało w Foreign Orfice ostre komentarze. Nie zawahano się powiedzieć, że wizyta p. Rzymowskiego nic nie przyniosła i że traci się czas na dyskuto­wanie z rozmówcami, którzy na każdym kroku powołują się na brak instrukcji lub też zwra­cają się ciągle do osobistości na pozór bez znaczenia w ich świcie, ale która ma za zadanie kierować, a zwłaszcza dozorować ich. Bez wątpienia, podobny dozór nie jest nowym zjawi­skiem w polskich obyczajach politycznych. Pod tym względem reżim pułkownika Becka nie miał nikomu nic do pozazdroszczenia (a cet egard, le regime du Colonel Beck navait rien


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 84, ss. 210-217. AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Pologne, vol. 29.

2 Renę Massigli, urodzony w 1888 roku, przedwojenny dyplomata. 27 stycznia 1943 przy­wieziony samolotem z okupowanej Francji (Lyonu) do Londynu. Od 7 lutego 1943 do 7 wrze­śnia 1944 komisarz “Wolnej Francji" do spraw międzynarodowych, od 11 września 1944 ambasa­dor Tymczasowego Rządu Republiki Francuskiej w Londynie.

3 Izydor Modelski był członkiem rządu polskiego w Londynie podczas wojny. Od 1945 na usługach reżimu komunistycznego

4 Wiktor Grosz, od 1941 oficer polityczny w armii sowieckiej, jeden z organizatorów mo­skiewskiego “Związku Patriotów Polskich". Po wojnie kierował akcją repatriacji Polaków z Niemiec i z Wielkiej Brytanii; później w służbie dyplomatycznej PRL.

5 Wincenty Rzymowski, w latach 1945-1947 minister spraw zagranicznych PRL.

242

a erwier d personne). Okazuje się jednak pewne podrażnienie wobec nieodpowiedzialności i bojaźliwości, których dali dowody p. Rzymowski, generał Modelski i inni.

Absurdalność porównania politycznych obyczajów reżimu komunistycznego z oby­czajami “reżimu płk. Becka"6 ma szczególną wymowę z uwagi na rolę, jaką odgrywał Massigli w czasie wojny. Renę Massigli sprawował funkcję komisarza “Wolnej Fran­cji" do spraw międzynarodowych. Z racji zajmowanego stanowiska musiał się stykać z Polakami i problemami polskimi, tak więc siłą rzeczy nasuwa się pytanie, w jaki sposób w zaistniałej sytuacji mógł dojść jedynie do takich wniosków. Potwierdza to jednocześnie, że stosunki rządu polskiego w Londynie ze środowiskiem Wolnej Fran­cji" nie będą miały w przyszłości większego znaczenia. Dość znamienny jest również fakt, że w napisanych po wojnie wspomnieniach7, Massigli daje jedynie wzmiankę o Kajetanie Morawskim, ambasadorze rządu polskiego w Londynie przy Francuskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego. Nie pisze nic o rządzie polskim, gen. Sikorskim, prezydencie Raczkiewiczu czy innym Polaku.

•:<

W raporcie z 16 stycznia 1946 roku Massigli donosił: Nie ma wątpliwości, że od dłuższego już czasu zdawano sobie tutaj sprawę z anomalii, jaką stanowiło utrzymanie generała Andersa na stanowisku i usilnie pragnęło się jego odej­ścia. Do nie tak dawna Foreigne Orfice nie zdołało jednak przekonać War Office o potrzebie natychmiastowego działania. Mimo to War Office ustąpił i dał znać generałowi Morganowi, podczas jego przejazdu w Londynie, że odejście generała polskiego jest konieczne. Dowódca brytyjski we Włoszech poddał się tej decyzji, ale stwierdził, że wykonanie jej nie obędzie się bez poważnych trudności i będzie wymagało czasu. Generał Morgan miał zaznaczyć, że to właśnie przy pomocy Andersa udało mu się dotychczas najlepiej utrzymać swój autorytet nad oddziałami polskimi. Liczba oficerów brytyjskich, którzy są do jego dyspozycji, ma być dzisiaj bardziej niewystarczająca niż kiedykolwiek, ażeby instrukcje dotarły do oddziału bez pośrednictwa polskiego. Generał Morgan miał nawet dodać, że stan liczebny oddziałów brytyjskich we Włoszech byłby zbyt mały, aby rozbroić jednostki polskie i że jeżeli miałoby do tego dojść, to skutek byłby raczej przeciwny.

Ogólnie biorąc nie robi się tajemnicy w Foreign Office z troski, jaką napawa rząd brytyj­ski Korpus polski we Włoszech. Korpus ten nie może być wiecznie trzymany na półwyspie, ale nie widzi się, gdzie można by go przenieść. Czynniki odpowiedzialne za ten stan rzeczy bardzo przeto pragną, żeby większość oficerów powróciła do Polski i można być pewnym, że władze brytyjskie będą usiłowały wywierać w tym kierunku silną presję.

28 lutego 1946 roku szef Imperialnego Sztabu Głównego marszałek polny Alan-brooke wezwał na konferencję do Londynu, wyznaczoną na 15 marca następujących generałów: Andersa, Rudnickiego, Maczka, Wiatra, lżyckiego, Kopańskiego i admi­rała Swirskiego. Na konferencji, która odbywała się w siedzibie premiera przy Down-ing Street Attiee poinformował zebranych, że demobilizacja PSZ została postanowio­na. Następnie oświadczył, że rząd J KM doszedł do porozumienia z rządem warszaw­skim odnośnie do dobrego traktowania żołnierzy powracających do Polski i będzie jak najbardziej popierał powrót jako najlepsze rozwiązanie, prosząc jednocześnie -chodziło zwłaszcza o gen. Andersa - o współpracę8.


6 Józef Beck, minister spraw zagranicznych RP w latach 1932-1939.

7 R. Massigli, Une comedie des erreurs 1943-1956. Souvenirs et reflexions sur une etape de la construction europeenne, Plon, Paryż 1978.

8 Zob. T. Wyrwa, Bezdroża dziejów Polski..., op. cit., ss. 128-171.

243

Na temat tej konferencji ambasador Massigli pisał w raporcie z 22 marca 1946 roku:

Wbrew wszelkim oczekiwaniom, gen. Anders i inni dowódcy wojskowi, których p. Attlee i p. Bevin przyjęli w ostatnim tygodniu, nie robili żadnych trudności. Jednemu z moich współpracowników wyjawiono poufnie, że gdyby gen. Anders i jego koledzy okazali złą wolę, byliby bez żadnych zastrzeżeń zatrzymani w Londynie, gdyż postanowiono przeszkodzić wszelkim próbom sabotażu. Nie było potrzeby zastosowania tego, albowiem dali oni pre­mierowi i ministrowi wszelkie zapewnienia i zobowiązali się lojalnie współpracować pod względem repatriacji.

W tak pojednawczej postawie widzi się tutaj szczególną oznakę zaufania, z jakim przede wszystkim gen. Anders przewiduje zastosowanie decyzji powziętych w Londynie i w War­szawie. Dowódca armii polskiej we Włoszech jest w sposób oczywisty przekonany, że poza nieznaczną mniejszością jego ludzie zostaną mu wierni i odmówią powrotu do swojego kra­ju. Jest to także opinia Foreign Orfice i War Orfice...Tego rodzaju ewentualność niepokoi rzecz jasna władze brytyjskie.

Massigli podkreśla następnie, że ambasada polska w Londynie jest bardzo zado­wolona z wyniku rokowań, a Henryk Strasburger mówi o odprężeniu między Warsza­wą i Wielką Brytanią.

Mam wrażenie, pisze Massigli, że p. Strasburger stara się naprawdę złagodzić niektóre animozje i unika wszystkiego, co mogłoby zaostrzyć antagonizm między Polakami z Lon­dynu i tymi, którzy dołączyli do Warszawy9. Nasuwa się zresztą pytanie, czy między tymi dwoma klanami nie są utrzymywane kontakty bardziej liczne, niż to wydawałoby się na pierwszy rzut oka? Wiem, że pewni Polacy “londyńscy" i “warszawscy", których łączą więzy rodzinne i przyjacielskie, spotykają się w sposób bardzo dyskretny i że ich rozmowy bardzo szybko schodzą na tematy polityczne. Nadto jest bardzo prawdopodobne, że różni funkcjo­nariusze, którzy dołączyli tutaj do rządu (warszawskiego) lub też którzy przybyli ostatnio z Polski, dają pierwszeństwo swoim uczuciom solidarności narodowej przed wszystkimi innymi racjami i dalecy od ścigania dysydentów - przychodzą im z pomocą, gdy nadarza się po temu okazja. Sto pięćdziesiąt lat walki o wyzwolenie swojego kraju nauczyło Pola­ków wyciągać korzyści z najbardziej trudnych sytuacji. Byłbym raczej skłonny wierzyć, że obecna gra nie jest prosta, że dołączenie jest często sprawą wyrachowania, a nie przekonania i w pewnym stopniu role zostały podzielone, że z jednej strony dostrzega się szansę, jakie daje dołączenie do Warszawy części dawnej elity i utrzymanie za granicą dość dużej liczby emigrantów.

Jeżeli zastosowanie planu repatriacji i demobilizacji polskich sił zbrojnych pod dowódz­twem brytyjskim będzie wymagało kilku miesięcy, to ta powolność będzie wspaniale odpo­wiadała nie tylko komunistom, którym - jeśli wierzyć Foreign Office - nie podoba się po­wrót tych wojskowych, ale nadto wielu innym Polakom z Warszawy którzy, obawiając się w bliskiej przyszłości konfliktu z Rosją, uważają za bardziej korzystne zachowanie za grani­cą części armii dobrze wyszkolonej, na którą Moskwa nie wywiera żadnego wpływu.

Co do podziału ról między Polakami “warszawskimi" i “londyńskimi" oraz cichej umowy między nimi, o czym pisze ambasador Massigli, to jest typowy sposób myśle­nia Francuzów z pierwszego okresu okupacji niemieckiej. Wielu Francuzów myślało wtedy - było im zresztą wygodnie tak myśleć - że marszałek Petain jest w kontakcie z gen. de Gaulleem i że wzajemnie uzupełniają się w swojej działalności i w reprezen­towaniu Francji: jeden wobec Niemców, drugi wobec aliantów.


9 Henryk Strasburger podczas drugiej wojny światowej był członkiem rządu polskiego w Londynie. Od 1945 roku na usługach reżimu komunistycznego; poseł PRL w Wielkiej Bryta­nii w latach 1945-1949; później ponownie na emigracji.

244

W tym samym czasie Philippe Monod, konsul generalny Francji w Edynburgu, wysłał do Paryża raport z 2 kwietnia 1946 roku, w którym opisywał reakcje ludności szkockiej na znajdujące się w ich kraju oddziały armii polskiej10.

Przedtużający się pobyt - pisał konsul Monod - w Wielkiej Brytanii, a szczególnie w Szkocji, około 30 000 żołnierzy polskich i obawa, że pobyt ten może przekształcić się w definitywne zainstalowanie się, wywołał prawdziwy niepokój w tym kraju [...]. Tak więc projekt, zezwalający żołnierzom polskim na uczęszczanie do szkół zawodowych, spowodo­wał gwałtowne krytyki, gdyż mówi się, że jeśli pozwoli się Polakom na naukę jakiegoś rze­miosła, to będzie trudno zabronić im, żeby je później wykonywali i w konsekwencji konku­rowali z lokalną siią roboczą. Ta właśnie obawa znajduje się niewątpliwie u podstawy obec­nego zakłopotania i jest faktem powszechnie znanym, że wśród klasy robotniczej widzi się dużo większą wrogość wobec ulokowania się Polaków, niż w warstwie zamożnej.

Pomimo, że wrogość ta straciła już wiele ze swojej zjadliwości, to jednak nie należy jesz­cze dzisiaj do rzadkości zobaczyć na murach w Edynburgu napisy: Kick out the Poles, Down with the Poles, które wydają się świadczyć, że ta animozja ciągle trwa w stanie endemicznym. Jeżeli widzi się znaczne spuszczenie z tonu, to trzeba przyznać, iż jest to uboczna konse­kwencja napięcia w stosunkach angielsko-sowieckich. Nie idąca aż tak daleko, żeby twier­dzić, iż popularność Polaków zwiększa się w stopniu, w jakim zmniejsza się popularność Rosji, jest jednak rzeczą niezaprzeczalną, że istnieje pewien stan równowagi między tymi dwiema kwestiami i zwrot jest bardzo wyraźny w niektórych środowiskach ludowych i inte­lektualnych, gdzie kilka miesięcy temu żołnierz polski był a priori podejrzany o faszyzm, a oficerowie oskarżani o manewrowanie celem poróżnienia Wielkiej Brytanii i Rosji, pod­czas kiedy dawny rząd polski był często przedstawiany jako centrum szeroko zakrojonego spisku reakcyjnego. Obecna postawa jest następstwem fali antysowieckiej, jaka ogarnia kraj i jednym ze skutków tego jest to, że przedstawia się żołnierza polskiego jako dawnego nie­szczęsnego towarzysza broni, którego nie można byłoby opuścić bez zdradzenia go.

Tradycyjne uczucie fair play jest wzmocnione wzrastającą nieufnością wobec Moskwy i zmierza do przekształcenia wczorajszego “faszysty" w męczennika sprawy demokracji. Rze­czą uderzającą jest stwierdzenie, jak mało kredytu zaufania opinia publiczna, czy to na pra­wicy, czy to na lewicy, udziela rządowi z Warszawy, uważanemu za zbyt podporządkowany wpływom sowieckim, ażeby był zdolny do bezstronnności wobec własnych obywateli. Ukła­dy, jakie zawarł, przyjęte były przez prasę i publiczność ze sceptycyzmem.

Mało jest ludzi, którzy wierzą jeszcze w masowy wyjazd okupanta polskiego (1occupant polonais) i ewentualność jego osiedlenia się na terytorium brytyjskim jest teraz przyjęta z pewną rezygnacją, podczas gdy sześć miesięcy temu rozpętałoby to gwałtowne polemiki. Prawdą jest, że obietnica dana przez p. Bevina o wystaranie się dla uchodźców o środki egzystencji na terytorium brytyjskim jest ogólnie interpretowana w tym sensie, że koszta tej operacji poniosą raczej kolonie i dominia, niż metropolia. Żołnierz polski w Wielkiej Bryta­nii jest stawką w grze politycznej, która nie jest jeszcze rozegrana, ale w której koniec koń­ców i bez względu na to co się zdarzy on padnie ofiarą w każdym razie.

Przeszło rok później ambasador Massigli pisał w raporcie z 29 lipca 1947 roku:

Jeden z moich współpracowników, który miał okazję zwiedzić ostatnio kilka obozów Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, był uderzony pewnego rodzaju za­mętem psychicznym, jaki wytworzył się u ludzi, którzy przez dłuższy czas byli przyzwycza­jeni do wojowania i żeby się bić, część z nich dokonała zadziwiających wędrówek, którzy przez sześć lub siedem lat żyli jedynie myślą o uwolnieniu ich ojczyzny, a którzy teraz nie odważają się na powrót do swojego kraju.


10 Zob. AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949, Pologne, vol. 30.

245

Jeśli chodzi o los tych ludzi, to jakąkolwiek by podjęli decyzję, przerażają ich możliwe konsekwencje i odpowiedzialność za nie; przyzwyczajeni do posłuszeństwa, nie wiedzą co robić z wolnością, gdyż - według ich mniemania - korzystanie z niej naraża ich na każdym kroku na represje. Zresztą oficerowie, z którymi przebywają i pod rozkazami których pro­wadzą dalej życie, wywierają na nich w dalszym ciągu duży wpływ, niekorzystny jeśli chodzi o repatriację.

Oficerowie ci przejawiają w rozmowach stan ducha, który mimo wszystko jest zdumie­wający. Jeden z nich, przypominając oświadczenie Churchilla z czerwca 1941, że “sprzymie­rzy się z diabłem, jeżeli trzeba", oznajmił: “Gdybym wiedział, jaki obrót wezmą sprawy, byłbym przeszedł na stronę Niemców przeciw Rosjanom". Inni znowu robią wrażenie, że są niewolnikami postawy moralnej, której nie mogą porzucić wobec swoich ludzi i korzystają z każdej okazji, żeby ją podtrzymać argumentami, jakie nastręcza sytuacja.

Ostatni ślad zainteresowania dyplomatów francuskich gen. Andersem znajduje się w raporcie Guya de la Tournellea, ambasadora Francji w Madrycie. Ze wstępu raportu z datą 28 grudnia 1954 roku" wynika, że ambasador de la Tournelle otrzymał z francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych streszczenie artykułu, jaki ukazał się na łamach “Narodowca", dziennika polskiego z Lens, na temat przyjazdu gen. Andersa do Hiszpanii.

Ambasador de la Tournelle pisał następnie:

Przyjazd tej osobistości był tutaj rzeczywiście sygnalizowany w miesiącu październiku. Oficjalnym powodem była pielgrzymka do Santiago de Compostela. W istocie jednak i wbrew temu, co pisze korespondent “Narodowca", celem gen. Andersa nie było, jak się wydaje, nakłonienie gen. Franco, żeby przestał uznawać rząd Zaleskiego, lecz otrzymanie jego zgo­dy na utworzenie w Hiszpanii legionu cudzoziemskiego, złożonego z obywateli różnych krajów zza żelaznej kurtyny. Formacja ta miałaby, według gen. Andersa, osiągnąć rozmiary jednej dywizji. Projektowi temu patronują Stany Zjednoczone i nad jego wykonaniem ma podobno czuwać generał amerykański. Generał Franco dał Andersowi swoją zgodę. W śro­dowisku emigracji podaje się w wątpliwość, czy zdoła się utworzyć w Hiszpanii jedną dywi­zję i to nawet wtedy, gdyby ochotnicy przybyli z zagranicy.

Jak wiadomo, żadna formacja wojskowa pod dowództwem gen. Andersa nie zosta­ła wówczas utworzona ani w Hiszpanii, ani w żadnym innym kraju.


" Zob. AMAE. Serie: Z Europę 1949-1955. Pologne, vol. 38. 246

FRANCUZI O STANISŁAWIE KOCIE, AMBASADORZE PRL W RZYMIE*

W wyniku umowy Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 roku prof. Kot został mianowany ambasadorem rządu polskiego w ZSSR. Jesienią 1942 roku prof. Kot opuścił Kujbyszew, gdzie mieściła się wówczas siedziba amba­sady polskiej jak i innych placówek dyplomatycznych. Po kilkumiesięcznym pobycie na Bliskim i Środkowym Wschodzie powrócił do Wielkiej Brytanii. Przed powrotem pisał z Kairu do gen. Sikorskiego w liście z 26 lutego 1943 roku:

Bardzo się stęsknilem za Tobą. Wyobrażam sobie, że masz bez końca pracy i przykrości. Środowisko londyńskie, do którego jadę, wydaje mi się jedną z kar czyśćca, to znaczy przej­ście przez nie zmniejszy sumę cierpień w życiu pozagrobowym.

W 1945 roku prof. Kot jedzie do Polski, gdzie otrzymuje nominację na ambasado­ra PRL w Rzymie. Pobyt w stolicy Włoch, sąsiedztwie Watykanu - z możliwością otrzymania błogosławieństwa papieża i absolucji - otwierał przed Stanisławem Ko­tem nową perspektywę w jego ziemskiej wędrówce ku wiecznemu zbawieniu...

Relacje o działalności ambasadora Kota we Włoszech są jak dotąd nieliczne. Frag­menty natury bardzo osobistej zawierają Wspomnienia Władysława Minkiewicza w nu­merze 81 z 1988 roku paryskich “Zeszytów Historycznych". Pewnym przyczynkiem są raporty dyplomatów francuskich z archiwów francuskiego ministerstwa spraw za­granicznych w Paryżu, z których cytuję ustępy dotyczące Kota2.

W raporcie z Rzymu z 2 listopada 1945 roku Georges Balay3 pisał:

Do Rzymu przyjechał p. Kot, przedstawiciel rządu warszawskiego. Profesor uniwersyte­tu, nowy ambasador jest, o czym wiadomo w departamencie, jednym z tych mężów stanu, którzy opuścili emigracyjny rząd w Londynie i dołączyli do Warszawy. Głównym celem misji p. Kota jest zjednanie władzom w Warszawie żołnierzy polskich, którzy znajdują się obecnie we Włoszech. Ambasador nie robi sobie iluzji co do trudności, z jakimi spotka się jego misja. Przedstawiciele z Warszawy nie mogą sami występować przy pobieraniu decyzji przez żołnierzy i jedynie oficerowie 2-go. Korpusu są obarczeni przyjmowaniem zgłoszeń chętnych do powrotu do Polski, którzy muszą wówczas podpisać deklarację. Formularze tej deklaracji mają zawierać tego rodzaju wzmiankę: “szkodliwy dla prawdziwych interesów narodu polskiego" (nuisible aux veritables interets de la nation polonaise). Można się domyślić,


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 83, ss. 226-229.

Zob. Archiwum IPMS, Dziennik czynności Naczelnego Wodza, luty 1943, załączniki, część I, s. 157.

2 AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949, Pologne, vol. 29-30.

3 Minister pełnomocny. Charge de la Delegation francaise au Conseił consultatif pour les Affaires italiennes.

247

w jakim duchu przeprowadzane są badania oraz presje, którym poddani są kandydaci na repatriację.

Chociaż gen. Anders - mówił mi p. Kot - jest skłonny wyolbrzymiać stan swojej armii, podobnie jak i wierność swoich żołnierzy, p. Kot nie ukrywa, że wielu z tych żołnierzy wzdryga się przed powrotem do Polski, często zresztą z przyczyn zupełnie innych niż te, na które lubi powoływać się dowódca 2-go Korpusu. Niektórzy z tych wojskowych nie zawahaliby się, żeby poczynić starania o powrót do Polski, gdyby mieli zapewnioną możliwość służenia swojej ojczyźnie w tych samych formacjach i z tymi samymi kadrami; dotyczy to szczegól­nie lotników i marynarzy.

*:>

Miesiąc później Balay pisał w raporcie z 3 grudnia: “Pierwszy kontyngent około tysiąca wojskowych polskich, którzy wybrali repatriację wyjechał z Włoch. P. Kot, ambasador Polski, skorzystał z tej okazji, żeby zorganizować manifestację przy ich wy­jeździe na stacji w Rzymie... Toczy się ostatnio polemika, która odbiła się echem w prasie - między sztabem Andersa i ambasadą polską. Ta ostatnia oskarża generała, że powstrzymuje wszelkimi środkami powrót tych ludzi do Polski i chce utrzymać nie­tkniętą, pod swoimi rozkazami, tę wielką jednostkę, aby igrać z rządem warszawskim. Ze swej strony gen. Anders oświadczył redaktorowi dyplomatycznemu z “International News", że ambasada polska w Rzymie, przy pomocy tysięcy ulotek rozdawanych w jed­nostkach wojskowych, podburza ludzi z 2-go Korpusu do dezercji i rewolty". <:<

W następnym raporcie, z 12 stycznia 1946 roku Balay wspomina o gwałtownych polemikach w prasie włoskiej oraz o różnych wypadkach i rozdrażnieniu ludności w związku z pobytem wojska polskiego we Włoszech, po czym pisze:

Wzburzenie to kontrastuje ze spokojem ambasadora polskiego p. Kota, którego widzi się coraz częściej w środowisku rzymskim, z niewzruszonym wyrazem twarzy i stereotypo­wym uśmiechem wschodnim. P. Kot jest optymistą, powtórzył mi to ponownie. W rzeczywi­stości, powiedział mi, że nie tylko 14 000 Polaków z obozów w Bagnoli i Benevento zostało repatriowanych, ale jeszcze około 20 żołnierzy generała Andersa przyjeżdża każdego dnia do tych obozów. A żołnierze ci, wbrew temu co pretendują emigranci, należą często do eli­tarnych oddziałów. Istotnie, wczoraj zauważyłem w ambasadzie polskiej całą grupę podofi­cerów noszących zaszczytny emblemat VIII-ej Armii.

Pan Kot sądzi, że rokowania między Londynem i Warszawą są dość zaawansowane. On myśli, iż w ciągu mniej więcej dwu miesięcy sprawa ma być załatwiona. Wojsko polskie powróciłoby do Polski z bronią i ekwipunkiem. Wojskowi, którzy odmówiliby repatriacji, zostaliby zdani na własny los w sytuacji podobnej do tej, w jakiej znaleźli się biali Rosjanie. Gen. Anders wie o tych pertraktacjach i użyłby wszelkiego rodzaju środków, żeby osiągnąć swój cel.

Od pewnego czasu Anders miał zwyczaj wysyłać każdego tygodnia samochody do Nie­miec, aby zabrać znajdujących się tam polskich żołnierzy, szczęśliwych, że mogą opuścić obozy, przywieźć ich do Włoch i wcielić do swojej armii. Brytyjczycy jednak mieli od nie­dawna położyć kres temu przemytowi. P. Kot twierdzi nawet, iż gen. Anders, żeby zaopa­trzyć się w pieniądze miał skonfiskować złote monety, jakie posiadali polscy żołnierze po­wracający z Bliskiego Wschodu. Akcja ta miała mu przynieść 40 000 złotych funtów.

W archiwach znajduje się jeszcze jeden raport, tym razem ambasadora A. Parodiego4, w którym mowa jest o ambasadorze Kocie w chwili, gdy zapadła decyzja


4 Ambasador, delegat Tymczasowego Rządu Republiki Francuskiej w Rzymie.

248

demobilizacji 2. Korpusu. W raporcie tym, z datą 22 marca 1946 roku, ambasador Parodi pisze:

Dzienniki włoskiej lewicy były jedyne, które ogłosiły 21 marca, że rząd brytyjski po­wziął decyzję demobilizacji oddziałów polskich, szczególnie tych z 2-go. Korpusu, które znajdują się we Włoszech [...]. Ambasada Polski w Rzymie nie ukrywa swojej satysfakcji. Obecnie, podczas nieobecności p. Kota, który udał się do Warszawy, jest ona zarządzana przez p. Wyszyńskiego radcę ambasady. Ten zawodowy dyplomata, który całą wojnę prze­szedł w Londynie, w ministerstwie Spraw zagranicznych i dołączył do tymczasowego rządu [w Warszawie] zaraz po jego utworzeniu, wydaje się mieć lepsze powodzenie niż jego amba­sador, który poróżnił się kompletnie z Anglosasami, a szczególnie ze swoim kolegą brytyj­skim. Stawia się zresztą w Rzymie pytanie: czy p. Kot wróci na swoje stanowisko, czy też będzie powołany - według tego, co się tutaj mówi - przez swój rząd do sprawowania bardzo wysokich funkcji?

Tego samego dnia, w którym prasa podała do wiadomości demobilizację 2-go Korpusu, ambasada polska zorganizowała wyświetlanie filmów propagandowych. Frekwencja by­ła bardzo duża. Filmy zainteresowały szczególnie dyplomatów francuskich, włoskich i cu­dzoziemców, którzy znali Polskę sprzed wojny i których uderzyło to, że w tych filmach od­naleźli tematy i obrazy, jakie podsuwał im niegdyś pod oczy dział propagandy pułkownika Becka: takie same fotografie z wojny, gdzie widzi się armaty ciągnięte końmi i szarże ułanów w tumanach kurzu - takie same sceny z procesji i z zimowego sportu, ten sam naiwny entu­zjazm dla Gdańska, Gdyni i morza.

POLSKA (PRL) W POLITYCE MIĘDZYNARODOWEJ W LATACH 1945-1947*

Od kilku lat wzrasta zainteresowanie historią PRL, o czym świadczą publika­cje w Polsce i na Zachodzie. Do nich należy książka Włodzimierza Borodzie­ja, historyka młodego pokolenia, pracownika Instytutu Historii Uniwersy­tetu Warszawskiego. Autor przygotował tę książkę w latach 1983-1987; “była pisana - jak sam podkreśla - dla wydawnictwa krajowego, z autocenzurą, a autocenzura ta stanowiła ważną część mojej ówczesnej świadomości". Chodzi więc o pracę, która jest jednocześnie “świadectwem czasów, w których powstawała". Mimo to do 1988 roku odrzuciło ją osiem wydawnictw w Polsce. Wydał ją w końcu “Aneks" w Londynie.

Od napisania książki do jej publikacji wydarzenia związane z objęciem władzy przez rząd Mazowieckiego zmieniły diametralnie sytuację. Praca powstawała w okre­sie, kiedy - według słów Borodzieja - “Mikołajczykowska koncepcja Polski - dobro­wolnego, suwerennego sojusznika Związku Radzieckiego, ciągle wydawała się chime­rą". W nowej sytuacji “odwrót od stalinowskiej wykładni Jałty okazuje się w istocie rzeczy powrotem do wykładni rooseveltowskiej, do pierwotnego “ducha Jałty", na którym zasadzały się nadzieje narodów na wschód od Łaby... Jałta i Pocztam - demo­kracja i granice - doczekały się po 45 latach kropek nad i". Jest to credo Borodzieja, z którym trudno się zgodzić, chociażby dlatego, że z “ducha Jałty", jakąkolwiek przy­pisywałoby mu się wykładnię, wywodziły się nie nadzieje krajów na wschód od Łaby, lecz ich ujarzmienie przez ZSSR, z którego obecnie stopniowo się wyzwalają. Zbliżo­nym do Borodzieja “duchem jałtańskim" zawiało również Wałęsę, jak wynika z jego autobiografii wydanej w języku francuskim (polskiego wydania nie znam).

Tematem pracy Borodzieja jest polska (PRL-owska) polityka zagraniczna w la­tach 1945-1947. Okres ten, zwany przejściowym, został zapoczątkowany międzynaro­dowym uznaniem tzw. Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, zamyka go zaś kon­ferencja dziewięciu partii komunistycznych, która odbyła się jesienią 1947 roku w Szklarskiej Porębie. W oficjalnej historiografii krajowej, ciągle jeszcze przodującej, lata 1945-1947, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, określane są przeważnie pozytyw­nie i przeciwstawiane późniejszemu okresowi “błędów i wypaczeń". Borodziej pisze, że w emigracyjnej historiografii, ukształtowanej przez pamiętniki emigrantów - głów­nie Mikołajczyka i Korbońskiego - brak podobnego rozróżnienia, gdyż podstawową tezą jest utrata suwerenności już na przełomie lat 1944/1945, okres stalinowski zaś


* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 95, ss. 215-221. W. Borodziej, Od Poczdamu do Szklarskiej Poręby. Polska w stosunkach międzynarodowych 1945-1947. Książka ukazała się dzięki dotacji Funduszu Pomocy Niezależnej Literaturze i Na­uce Polskiej, Aneks, Londyn 1990, s. 376.

250

spotęgował jedynie to zjawisko. “Skrajnie przeciwstawne punkty widzenia kraju i emi­gracji - pisze następnie Borodziej - uniemożliwiają jakąkolwiek dyskusję; obie strony powołują się na zgoła różne fakty i źródła, mówią o innych aspektach procesu histo­rycznego i przywołują odmienne kryteria oceny". Tutaj autor wyraźnie się myli; fakty i źródła są bowiem te same, czego dowodem i jego książka, odmienne natomiast są kryteria oceny, co nie powinno być powodem do przekreślania z góry wszelkiej dys­kusji, gdyż przy tego rodzaju podejściu historiografia krajowa nie wyzwoli się z obcią­żeń minionego okresu.

Książka Borodzieja zawiera sześć rozdziałów. W pierwszym przedstawione są głów­ne wątki stosunku PPR, PPS i PSL do polityki zagranicznej oraz struktura i perso­nalia warszawskiego MSZ. Autor przypomina, że podstawowa różnica dzieląca przy­wódców PPR od polityków innych partii polegała na tym, że “żaden inny kierunek polityczny w Polsce nie przyjął zasady podległości wobec centrum dyspozycyjnego, znajdującego się poza granicami kraju". Socjaliści natomiast, jak to określił jeden z przywódców PPS Henryk Wachowicz - “nie mieli wujków ani na północy, ani na południu" i dlatego znajdowali się w odmiennej sytuacji od PPR i PSL. PPS zatroska­na była ciągle o swą reputację w Moskwie. Socjaliści nie wnieśli niczego - według Borodzieja - do programowej myśli polityki zagranicznej i każda próba odejścia od linii PPR kończyła się niepowodzeniem. Przy omawianiu stosunku PSL do polityki zagranicznej Borodziej przypomina, że stronnictwo nie miało w tej dziedzinie trady­cji, do której mogłoby nawiązać. Następnie mowa jest o ewolucji, jaką przeszli ludo­wcy w odniesieniu do potrzeby ułożenia stosunków z ZSSR. Chronicznie skłócone kierownictwo ludowców w kraju tym większą dawało szansę Mikołajczykowi, jedyne­mu kompetentnemu i znanemu na Zachodzie politykowi, który wychodził z zało­żenia, że Moskwa nie miała zamiaru narzucenia Polsce własnego wzorca ustrojowe­go i zadowoli się tym, co określano później mianem “finlandyzacji". Paradoksem PSL było to, że oskarżane o antysowieckość i odsuwane przez komunistów od decyzji w MSZ, stanowiło jednocześnie przedmiot kontrowersji między mocarstwami. Staw­ka Mikołajczyka na “finlandyzację" była fiaskiem jego polityki, podobnie jak liczenie na Zachód; epilogiem tej polityki była ucieczka przywódcy PSL z kraju.

Jeśli chodzi o MSZ, to panowała tam - jak potwierdza Borodziej - “bałagan kom­petencyjny i kancelaryjny", który trudno dziś odtworzyć z uwagi na “permanentne fałszowanie dokumentów urzędowych", wywodzące się “ze sposobu uprawiania poli­tyki w Polsce powojennej". Większość przywódców PPR nie znała Zachodu. Do służ­by dyplomatycznej oddelegowano najzdolniejszych działaczy tej partii, wśród nich Zygmunta Modzelewskiego, który przed wojną przebywał kilkanaście lat na emigra­cji we Francji. Ministrem spraw zagranicznych był w latach 1945-1947 Wincenty Rzymowski, typ mało ciekawy, a kluczową rolę w MSZ spełniał wiceminister Zygmunt Modzelewski, który przejął później tekę ministra. Odpowiedzialny za politykę zagra­niczną był Jakub Berman, członek Biura Politycznego. Monopol PPR w polityce za­granicznej spowodował, że “dyplomacja PRL występowała na arenie międzynarodo­wej niemal wyłącznie po stronie ZSSR".

Rozdział drugi książki Borodzieja jest zatytułowany Polska w polityce mocarstw. mowa jest o Stanach Zjednoczonych i Związku Sowieckim. Jeśli chodzi o USA, to autor oparł się głównie, co sam przyznaje, na opublikowanych już pracach, które wy­szczególnia w przypisie. Warto tutaj przypomnieć za autorem, że na czołowych stanowiskach

251

polskiego MSZ nie było nikogo, kto mógłby być uważany za znawcę spraw amerykańskich. W zaostrzającej się sytuacji politycznej trudno było ułożyć stosunki gospodarcze i liczyć na kredyty, na których głównie zależało Warszawie. Jednocze­śnie, idąc śladem Moskwy, rząd warszawski odrzucił plan Marshalla z uzasadnieniem odmowy bliźniaczo podobnym do motywów sowieckich.

W stosunkach z ZSSR Borodziej usiłuje dopatrzyć się pewnej samodzielności dy­plomacji warszawskiej. Autor zdaje sobie sprawę, że polityce sowieckiej na dalszą metę odpowiadały pewne posunięcia, które pozornie nie pokrywały się z jej bieżącą polity­ką, ale można mówić tylko o “luzach", które były “zgodne z długofalowymi interesa­mi Związku Sowieckiego". Jednocześnie stawia pytanie, czy na zakreślone przez Ro­sjan granice pola manewru chcieli wchodzić Bierut, Berman, Modzelewski i inni. Autor książki odwołuje się tutaj do twierdzenia Feliksa Mantla, który w swoich wspomnie­niach pisze, że Berman “był drobiazgowym wykonawcą otrzymanych instrukcji (bez­pośrednio z Kremla), bez marży interpretacyjnej dla interesów polskich". Borodziej ma jednak wątpliwości, czy tak było naprawdę. Trudno mu bowiem uwierzyć, “by ludziom rządzącym Polską chodziło wyłącznie o właściwe spełnienie zobowiązań wobec Moskwy, <bez marży interpretacyjnej< [...]. Do czasu udostępnienia akt rozmów polsko-radzieckich na najwyższym szczeblu hipoteza ta nie będzie miała pokrycia w źró­dłach [...]". Czy rzeczywiście do potwierdzenia służalczości komunistycznego aparatu władzy w Polsce wobec rządu sowieckiego potrzebna jest jeszcze znajomość akt, jak gdyby nie wystarczały fakty i namacalne ich skutki?!

Trzeci rozdział książki Borodzieja jest zatytułowany: Wielka Brytania a Polska: od sojuszu do wrogości. Tytuł niezbyt chyba odpowiedni, bo sojusz z 1939 roku i z okresu sojuszniczej wojny został zawarty z niepodległą Polską, a wrogość reżimu warszaw­skiego do Wielkiej Brytanii, nie odwrotnie, wypływała z wrogości komunistów do całego prawie Zachodu, a więc nie ograniczała się do bilateralnych stosunków tych dwu państw. Borodziej przypomina zresztą, że nie tylko Amerykanie, “ale i Brytyjczy­cy czuli się w Europie Wschodniej osaczeni zewsząd".

Największą wagę przywiązuje Borodziej do następnych rozdziałów, a więc naj­pierw rozdziału czwartego Powrót do Europy? Polska a Francja. Jak wiadomo, byli Fran­cuzi - do nich należał Christian Fouchet, delegat rządu francuskiego przy komitecie lubelskim - którzy nie mieli wątpliwości, że Francja, bardziej niż Anglia i USA, win­na być obecna w Polsce i że od skutecznej pomocy naszemu krajowi zależeć może w dużym stopniu to, czy granice wpływów ZSSR kończyć się będą nad Bugiem, czy nad Odrą, co jednak z góry zostało przesądzone przez Moskwę. Stąd też i wniosek, że w ówczesnych warunkach Polska nie mogła powrócić do Europy i dlatego niezbyt rozumiem, jaki sens ma znak zapytania, którym zaopatrzył Borodziej ten rozdział.

Na wstępie rozdziału, o którym mowa, Borodziej wyraża zdziwienie, że stosunki między Warszawą a Paryżem z lat 1945-1947 nie wywołały większego zainteresowania historyków2. Jest to, według niego, tym trudniejsze do zrozumienia, że stosunki te


2 Warto odnotować dwa opracowania, jakie tymczasem się ukazały: A. Lazar, De Gaulle, la France Libre et la question polonaise: Juin 1940 d Janmer 1946 (ksero), Memoire de Maitrise pod dyr. J. Bariety, Universite de Paris IV - Sorbonne, Paryż 1992, s. 202. H. Citko, Les organisations communistes et communisantes polonaises en France et lew propagandę de Septembre 1944 a Janmer 1950 (ksero), Memoire pod dyr. B. Drwęski, INALCO, Paryż 1997, s. 135.

252

były uważane za “przejaw ciągłości stosunków europejskich", co niekoniecznie mu­siało się łączyć z tradycyjnymi więzami polsko-francuskimi, z losem przedwojennego sojuszu czy ze sceptycyzmem dyplomatów francuskich wobec Polski w środowisku “Wolnej Francji" gen. de Gaullea. Borodziej przytacza ujemne opinie z tego środowi­ska wypowiedziane przez Maurice Dejeana pod adresem rządu polskiego w Londy­nie, ale nie wyjaśnia, że był to skutek prorosyjskiej polityki, która charakteryzowała dyplomację “Wolnej Francji".

Zasługą Borodzieja jest, że na podstawie źródeł archiwalnych opracował obszer­nie przebieg rokowań polsko-francuskich w latach 1945-1947. Rokowania te nie do­prowadziły do konkretnego rezultatu, co też przypuszczalnie jest powodem, że okres ten nie wzbudził zainteresowania wśród historyków, ale co nie może oczywiście po­mniejszać pracy autora książki. Borodziej potwierdza niechęć francuskiego MSZ do angażowania się w Polsce i do wznowienia, w nowym sformułowaniu, paktu z 1921 roku. Pierwsza faza rozmów polsko-francuskich, będąca przykładem “improwizacji, dezinformacji i poronionych pomysłów", zakończyła się w grudniu 1945 roku. Quai dOrsay odrzucał również możliwość “związania się z Polską na gruncie niemieckim". 1 sierpnia 1946 roku został podpisany układ handlowy, który okazał się niekorzystny dla Polski i nie miał wpływu na kontakty polityczne, które do wyborów ograniczały się do rutyny.

Komunistyczna kampania wyborcza (w Polsce) i jej wynik w styczniu 1947 roku nie stanowiły dla Francuzów przeszkody do podjęcia rokowań kilkakrotnie sugero­wanych przez Modzelewskiego i Olszewskiego. W wyniku tych rokowań podpisano dnia 19 lutego 1947 roku pierwszą po wojnie polsko-francuską konwencję kulturalną, która jednak nie wpłynęła na pertraktacje w sprawie proponowanego przez Warszawę “traktatu przymierza i pomocy wzajemnej". Francuzi, celem “skierowania rokowań w ślepą uliczkę", proponowali wszczęcie rokowań łącznie na tematy polityczne, fi­nansowe i handlowe, podczas gdy Warszawa obstawała przy oddzielnych rokowaniach. W rzeczywistości zarówno rozmowy handlowe, jak i rokowania polityczne nie dały żadnego rezultatu. Zmianie uległ ogólny klimat polityczny. Na przełomie lat 1947/ 1948 w obu ambasadach, polskiej w Paryżu i francuskiej w Warszawie, “pęczniały teczki, dotyczące aresztowań, wzajemne oskarżenia zaczęły stawać się codziennym chlebem dyplomatów [...]. Ton rozmów polsko-francuskich nie różnił się odtąd od klimatu cechującego inne kontakty między Wschodem i Zachodem".

W rozdziale poświęconym pertraktacjom polsko-francuskim brakuje rzeczowej informacji o Rogerze Garreau, ambasadorze Francji w Warszawie (gdzie przyjechał z Moskwy 14 marca 1945 roku), o którym Borodziej pisze, że “na początku swojej misji (w Polsce) cieszył się znakomitą opinią oraz uchodził za przyjaciela Polski". Otóż ta “znakomitość" opinii była skutkiem jego uległości wobec propagandy komu­nistycznej.

Najobszerniejszy, piąty rozdział swojej pracy poświęcił Borodziej kwestii niemiec­kiej, która w 1945 roku stała się “podstawowym problemem polityki europejskiej", ale którą też - trzeba dodać do słów Borodzieja - usiłowano przysłonić politykę so­wiecką w Europie Środkowo-Wschodniej. Punktem wyjścia kwestii niemieckiej jest dla autora wszczęta wówczas dyskusja nad wytłumaczeniem mechanizmu ludobój­stwa i odpowiedzialności za nie oraz nad przyszłością Niemiec, gdyż klęska III Rzeszy zastała “koalicję nie przygotowaną do rozwiązania niemieckiego dylematu". Nie można

253

jednak tego powiedzieć o Stalinie, który wiedział, czego chce, i z żelazną kon­sekwencją realizował swoją politykę. Jednym z kluczowych problemów była oczywi­ście granica Polski nad Odrą i Nysą Łużycką. Borodziej pisze, że koncepcja “przesu­nięcia Polski na zachód" została sformułowana przez Churchilla w Teheranie. W rze­czywistości to, co było istotne w Teheranie i na co dzisiaj istnieją dowody, to nakreś­lenie ołówkiem przez Stalina - przy popijaniu wódki w czasie biesiady - konturów zachodniej granicy Polski oraz Prus Wschodnich, których aneksję wówczas zapowie­dział3. Dużo też miejsca w tym rozdziale poświęca Borodziej rewizjonizmowi doty­czącemu ziem “administrowanych przez Polskę", przypominając, że w pierwszym okre­sie po wojnie “żadna z partii niemieckich nie zrezygnowała z rewizji granicy wschod­niej".

Ostatni rozdział książki Borodzieja jest jednocześnie jej epilogiem. Zamyka ją konferencja w Szklarskiej Porębie we wrześniu 1947 roku. Obrady konferencji zakoń­czyły się uchwałą o utworzeniu “Komunistycznego Biura Informacyjnego" (Kominformu, w miejsce rozwiązanego w 1943 roku Kominternu) z siedzibą w Belgradzie. Andriej Żdanow wygłosił tam zawzięcie atakujący, zwłaszcza USA, referat, a Gomułka obiecał “mocniej zamknąć bramy przed amerykańskimi i angielskimi agentami", konkludując, że “jest wiele podobieństw w powojennej ekspansji imperializmu ame­rykańskiego do pierwszych aktów agresji hitlerowskiej". Koreferat do przemówienia Gomułki - pisze następnie Borodziej - stanowiło wystąpienie Bermana, który porów­nał “tworzący się front antyimperialistyczny do koalicji antyhitlerowskiej". Liczne wystąpienia biorących udział - jak S. Jędrychowskiego, W. Bieńkowskiego, J. Putramenta i innych - miały przede wszystkim na celu położenie akcentu na potrzebie całkowitego odcięcia Polski od Zachodu. Doszło wówczas do wyraźnego podziału kon­tynentu na dwa zwalczające się bloki. Później - co potwierdza Borodziej - “między rokiem 1948 a 1955 dyplomacja polska nie wykonała bodajże żadnego gestu, mącące­go obraz jednolitej wspólnoty obozu socjalistycznego", a w latach 1945-1947 - dodaj­my od siebie - były tylko gesty nic nie wnoszące do koncepcji polskiej polityki zagra­nicznej, która po prostu jako taka również wtedy nie istniała.

W chwili kiedy wreszcie rozpada się wszędzie system komunistyczny, z dość du­żym trudem czyta się o zagrażającym imperializmie anglosaskim, agentach amery­kańskich itp. i można mieć wątpliwości, czy publikacje tego rodzaju literatury są dzi­siaj najpilniejsze, zwłaszcza przy dużych trudnościach wydawniczych w Polsce (na Zachodzie też niewiele jest pod tym względem lepiej, nad czym trudno się już tutaj rozwodzić).

Przygotowując swoją książkę, Borodziej wykorzystał archiwa francuskie i brytyj­skie oraz te z polskich, które były wówczas dostępne, jak publikacje zachodnie, tak że praca jego - miejscami zbyt rozwlekła - jest dość dobrze udokumentowana (szkoda, że nie są przetłumaczone na język polski cytaty z języków obcych). Jeśli chodzi o relacje i materiał opublikowany w Polsce, to oparł się przeważnie na autorach, którzy


3 Zob. Nerin E. Guń, Les secrets des archwes americains. Petain-Laval-de Gaulle, A. Michel, Paryż 1979, ss. 420-422. Odnośne strony tej książki są tłumaczone na język polski w: “Zeszyty Historyczne", 1980, nr 51, ss. 212-213.

254

byli aktorami omawianych wydarzeń, brak więc w książce bardziej krytycznej oceny tego, co autorzy ci sami później opisywali. W każdym razie książka Borodzieja jest konkretnym wkładem do okresu, który należy już do historii, ale okresu niezupełnie jeszcze zamkniętego, a równocześnie jednego z najbardziej tragicznych w dziejach Polski.

PIERWSZE LATA PRL W RAPORTACH DYPLOMATÓW FRANCUSKICH*

W wyniku wizyty generała de Gaullea w Moskwie 10 grudnia 1944 roku został podpisany układ francusko-rosyjski. Georges Bidault - ówczesny minister spraw zagranicznych tymczasowego rządu francuskiego - na po­siedzeniu Zgromadzenia Doradczego z 21 grudnia 1944 roku oświadczył odnośnie do zawartego paktu, że wobec ciągle powtarzającego się niebezpieczeństwa Niemiec gen. de Gaulle i Stalin doszli bez trudu do porozumienia, zawierając układ, który położy wreszcie kres temu niebezpieczeństwu2.

W rzeczywistości jednak - jak już była mowa w innym rozdziale - pertraktacje de Gaullea na Kremlu napotkały wtedy dość duże trudności związane ze sprawą Polski. Na wyżej wspomnianym posiedzeniu Bidault o tych trudnościach nie mówi, ale pod­kreśla, że “Polska, której tradycyjna przyjaźń jest nam droga, której niepodległość jest dla nas święta, jest w naszych oczach jednym z podstawowych czynników równowagi, pokoju i bezpieczeństwa kontynentu europejskiego [...]. Każdy rząd reprezentujący naród polski, wybrany i popierany przez Polaków, będzie przez nas uznany za legalny rząd Polski"3. W dalszym ciągu swojego przemówienia Bidault ubolewa, że rząd pol­ski w Londynie nie wszedł w porozumienie z komitetem lubelskim i następnie stwier­dza: “To rozłamy wewnętrzne spowodowały dawniej nieszczęście Polski. Tylko w jed­ności Polska będzie mogła być w przyszłości wielka i silna. Gorąco pragniemy, ażeby szybko mogła dokonać się jedność wszystkich patriotów polskich [...]. Jedność ta win­na być uskuteczniona wokół ludzi przywiązanych, jak my, do ideału demokracji, zde­cydowanych na przyjacielskie współżycie i współpracę ze Związkiem Sowieckim"4.

Dwadzieścia lat później Bidault wydał swoje wspomnienia, w których poświęcił kilka stron układowi francusko-rosyjskiemu. Nie ma tam jednak nawet aluzji do tego, co powiedział na Zgromadzeniu Doradczym. W swojej książce Bidault pisze, że “osta­tecznie wszystko się zakończyło (jeśli chodzi o nasze rokowania) na kompromisie protokołu.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1985, nr 71, ss. 194-212.

W niniejszym opracowaniu wykorzystałem również raporty konsulów, którzy - jak wiado­mo - różnią się od przedstawicieli dyplomatycznych głównie tym, że nie mają charakteru repre­zentacyjnego. Nie chciałem jednak wydłużać tytułu i dlatego w nagłówku mowa jest tylko o opinii dyplomatów.

Chodzi o Assemblee Consultatwe, doradczy organ mający pełnić rolę tymczasowego parla­mentu przy rządzie de Gaullea.

2 Według AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Pologne, vol. 44.

3 Warto przy tej okazji przypomnieć, że sześć miesięcy później, 29 czerwca 1945 roku, gen. de Gaulle uznał reżym komunistyczny w Warszawie, wyprzedzając Wielką Brytanię i Stany Zjed­noczone, które to zrobiły 5 lipca.

4 AMAE. Tamże.

256

Miał przybyć do Paryża przedstawiciel komitetu (komunistycznego) z Lubli­na. Stosunki z rządem polskim w Londynie nie zostały zerwane, ale nasze palce dosta­ły się w tryby. Cały Zachód niezwłocznie zrobił to samo"5.

W czasie wojny Bidault odegrał doniosłą rolę we francuskim ruchu oporu, ale kiedy w 1944 roku został ministrem spraw zagranicznych, nie miał rozeznania w po­lityce zagranicznej, o czym sam pisał: “Dla człowieka, który spędził trzy lata pod kloszem pneumatycznym, który nie wiedział prawie nic o świecie, jakim go zastał [...] była to przygoda nieoczekiwana i silnie zabarwiona paradoksem"6. To, co Bidault na­zywa paradoksem, wywodziło się po prostu z faktu, że wszystkim kierował wówczas generał de Gaulle, a inni tworzyli jedynie potrzebną mu do ozdoby świtę.

Podczas pobytu de Gaullea w Moskwie w grudniu 1944 roku uzgodniono, że major Christian Fouchet pojedzie do Lublina jako delegat rządu francuskiego, a Stefan Jędrychowski uda się do Paryża z ramienia komitetu lubelskiego. W opublikowanych w 1971 roku wspomnieniach Fouchet pisze, że de Gaulle, powierzając mu misję delegata w Polsce oświadczył: “Opisze mi Pan jak najszybciej, co się dzieje w Polsce i jak Pan to widzi". Polska była wówczas zupełnie odcięta od Europy i Fouchet był pierwszym przybyszem z Zachodu. Raporty jego wysyłane do Paryża miały duże znaczenie.

Fouchet wyjechał z Moskwy do Lublina samolotem sowieckim 22 grudnia 1944 roku w towarzystwie Francisa Hurego, urzędnika służby dyplomatycznej. Reprezen­tantem rządu francuskiego w Moskwie był wówczas Roger Garreau. W telegramie z 19 grudnia Garreau informował swoje ministerstwo w Paryżu, że z uwagi na trudności bezpośredniej komunikacji z Francją Fouchet będzie musiał przekazywać wiadomo­ści przez Moskwę, czyli za pośrednictwem Garreau, który - jeśli chodzi o połączenie z Lublinem - musiał korzystać z obsługi sowieckiej. Pomimo różnych trudności rząd francuski otrzymał stosunkowo szybko raporty Foucheta o sytuacji w Polsce.

Fouchet pisze w swojej książce, że zachował wszystkie notatki z okresu pobytu w Polsce i w latach pięćdziesiątych zapytał de Gaullea, czy może je opublikować. De Gaulle radził mu poczekać dziesięć lat. Książka Foucheta wyszła dużo później. Sporo miejsca zajmuje tam jego misja w Polsce7. Najciekawsze są trzy raporty z okresu styczeń-marzec 1945 roku, adresowane do ministra Bidaulta. Ostatnio zostały otwarte archiwa francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, gdzie znajdują się oryginały tych raportów oraz raporty innych reprezentantów Francji, nigdzie dotychczas nie opublikowane, które wykorzystałem w tym opracowaniu8.


5 G. Bidault, Dune resistance a 1autre, Les Presses du Siecle, Paryż 1965, s. 70.

6 Tamże, s. 70.

7 Zob. Ch. Fouchet, Memoire dhier et de demain. Au seruice du General de Gaulle, Plon, Paryż 1971, ss. 51 inast.

8 Zob. AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Polegnę, vol. 42 i 43. Na marginesie dokumentów, które znajdują się w archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, warto zaznaczyć, że Polska z lat 1944-1949 ma 81 teczek (których liczba ciągle wzrasta), większość po kilkaset stron, z przytłaczającą przewagą propagandy komunistycznej; materiał raczej dla psychiatry niż dla histo­ryka. Wiele jest też różnych pomyłek: pomieszania Londynu z Lublinem, Andersa z Andersenem, Bieruta z Bejrutem itp. Borodziej, autor książki omawianej w poprzednim rozdziale, pisał z ironią, że: “...w powojennych aktach francuskich Wyrwa dojrzał (jedynie) amateriał raczej dla psychiatry niż dla historyka>, ale nie precyzuje, dlaczego, co byłoby z większym pożytkiem dla czytelnika".

257

Pierwszy raport Foucheta z Lublina nosi datę 13 stycznia 1945 roku. Przywiózł go do Moskwy Francis Hure i z Moskwy został przez Garreau nadany telegraficznie szyfrem do Paryża. Raport ten, pisany wkrótce po przyjeździe Foucheta do Polski, jest dość rozwlekły i większość problemów lepiej jest ujęta w jego następnym raporcie.

Raport z 13 stycznia zawiera sporo danych o zniszczeniu kraju przez wojnę, o prześ­ladowaniach akowców przez komunistów i o sowietyzacji armii. Pisząc o przekształ­ceniu się 31 grudnia 1944 roku komitetu lubelskiego9 w “rząd tymczasowy", Fouchet stwierdza, że komitet “bardzo wyprzedził polityczną rzeczywistość w Polsce". Dalej zwraca uwagę, że “z jednej strony jest prawdopodobne, że przyszłość przyzna mu słusz­ność, ponieważ rząd Sowietów będzie nad tym czuwał. Z drugiej strony ta sama czuj­ność sowiecka, uniemożliwiając wszelki skuteczny opór ludności - pasywnej zresztą, zdezorientowanej i zmęczonej po pięciu latach prawdziwego męczeństwa - pozwala komitetowi lubelskiemu już teraz wykazać krajowi i zagranicy, że jest on na wysoko­ści zadania, które sobie postawił".

“Teoretycznie - wyjaśnia dalej Fouchet - rząd sowiecki nie interweniuje w nic, jeśli chodzi o funkcjonowanie państwa. Nie ściąga na siebie ryzyka imperializmu. Tam gdzie ongiś car usadawiał się siłą, on zadowala się popieraniem rządu narodowego i demokratycznego, który mu zawdzięcza wszystko i którym manewruje, zostawiając mu pozory całkowitej niezależności".

W ostatnim paragrafie swojego raportu Fouchet pisze: “Polityka Lublina prowa­dzi oczywiście bezpośrednio do rozciągnięcia prawie protektoratu nad Polską, co zo­stawi daleko w tyle przyjaźń polsko-rosyjską, której należało pragnąć w naszym inte­resie. Ale ze względu na zerwanie - które widziane stąd wydaje się nieodwracalne -między rządem z Lublina - uznanym odtąd de iure przez ZSSR - a rządem polskim w Londynie, można się zastanowić, czy niebawem nie będzie korzystniejsze dla Fran­cji odegranie jakiejś roli, chociażby najbardziej nieznacznej, aniżeli niebranie udziału w rozgrywce".

Drugi z kolei raport (nie licząc krótkich telegramów) wysłał Fouchet z Lublina 5 lutego 1945 roku. W cytowanych wyżej archiwach znajduje się oryginał tego raportu, pisany ręcznie, w przeciwieństwie do innych w maszynopisach, przepisanych po od­szyfrowaniu przekazanej telegraficznie treści. Raport ten, liczący 11 stron, jest najbar­dziej treściwy. Oto kilka charakterystycznych ustępów:

Ostatniego lata, kilka tygodni po oswobodzeniu10, co najmniej 70% ludności było za rządem z Londynu. Od tego czasu rzeczy się zmieniły z trzech głównych powodów: błędów tego rządu, faktycznej sytuacji w Polsce, oraz istnienia i osiągnięć rządu z Lublina.

Błędy rządu londyńskiego, widziane stąd, są oczywiste. W obecnej sytuacji Polski pierw­szym błędem było nie tylko traktowanie Rosji Sowieckiej jak równy równego, ale ponadto atakowanie jej w prasie konspiracyjnej. Drugim było tragiczne Powstanie Warszawskie, które rząd ten nakazał, i środowiska jak najbardziej ku niemu zwrócone przyznają, że jest on od­powiedzialny za pozostawienie hrabiemu Borowi-Komorowskiemu decyzji zdumiewająco lekkomyślnego wywołania powstania, którego jedynym rezultatem była śmierć lub niewola miliona ludzi i definitywna waśń z ZSRR".


9 Oficjalna jego nazwa brzmiała “Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego" - PKWN.

10 Chodzi zapewne o wschodnie ziemie Polski, gdyż reszta ziem została zajęta przez Armię Czerwoną zimą 1945 roku.

n W książce Fouchet zmienił to zdanie i usunął z niego część dotyczącą Bora-Komorowskiego.

258

W dalszym ciągu Fouchet pisze, że Polaków w kraju nie opuszcza widmo potęgi sowieckiej i widzą na własne oczy, że ci, którzy otwarcie walczą o zapewnienie władzy rządowi londyńskiemu są zabijani lub deportowani. “Może przyjść moment - przypo­mina Fouchet - nawet dla starego, bohaterskiego narodu - że będzie zbyt zmęczony, żeby grać rolę nieszczęsnych bohaterów. Ten moment przyszedł teraz dla narodu pol­skiego".

Co do kontroli wyborów, Fouchet twierdził, że “propozycja rządu Arciszewskie-go, ażeby odbyły się powszechne wybory w Polsce pod kontrolą międzysojuszniczą nie będzie zaakceptowana przez tymczasowy rząd, ani też wzięta pod uwagę przez ZSSR. Łatwo jest na to odpowiedzieć, że kontrola międzysojusznicza ma rację bytu jedynie gdy chodzi o dwa rywalizujące kraje (jak w wypadku Saary) lub kraj dawniej wrogi (jak np. Włochy), ale nie w wypadku pierwszego z sojuszniczych krajów, który był w wojnie z Niemcami [...]. Pozostaje możliwość obalenia tymczasowego rządu przez prawidłowe i tajne wybory, jakie rząd ten obiecał przeprowadzić. Według ogólnej opi­nii możliwość ta nie istnieje. Przedsiębrane środki, ażeby osaczyć, wykryć, aresztować i w razie potrzeby zabić wszystkich "niepoprawnych popleczników i podżegaczy bra­tobójczych walka były i są zbyt skuteczne, aby nie wywrzeć pożądanego wpływu".

Fouchet nie ma jednak wątpliwości, że podczas gdy los Polaków z Londynu wy­daje się przesądzony, “żyje jeszcze duch, jaki reprezentują. Sprawa polska dzisiaj to nie jest kwestia społeczna, ponieważ reforma rolna jest faktem uznanym; ponieważ przemysłowcy i właściciele miejscy czekają z rezygnacją na ten sam los, jaki spotkał właścicieli ziemskich; ponieważ każdy lokuje się na swoich ruinach, jak tylko może najlepiej. Nie jest to również sprawa granic, ponieważ wszyscy lub prawie wszyscy są dziś na ten temat zgodni. Jest to też minimalna kwestia polityki wewnętrznej, ponie­waż ludzie z Londynu są prawie tak samo na lewo, jak ci z Lublina. Jedyna kwestia, jaka wyłania się, to pytanie, kto będzie w Polsce górował; duch Londynu czy duch Lublina, wpływ zachodni czy wpływ sowiecki. W razie nieobecności lub zniknięcia ludzi z Londynu, pytanie sprowadza się do tego, czy nie byłoby możliwe ochronić, odnaleźć i pomóc duchowi <Londynu> w Polsce rządzonej przez <Lublin>".

Według Foucheta mocarstwa zachodnie miały jeszcze wówczas możliwość rozwi­nięcia swojej działalności i pomocy Polsce. Okres 2-3 lat po zwycięstwie nad Niemca­mi i Japonią, potrzebny ZSSR, ażeby opanować sytuację wewnątrz własnego kraju (tutaj Fouchet przesadnie liczy na kłopoty Moskwy z Polakami na ziemiach oficjalnie zagrabionych przez Rosję), winien być wykorzystany przez mocarstwa zachodnie do położenia tamy sowietyzacji Polski. Jeżeli mocarstwa zachodnie - pisze Fouchet -“utrzymają, a w razie potrzeby rozwiną swój wpływ - Rosjanie nie będą absolutnymi władcami. Od powodzenia lub porażki tego rodzaju zabiegu zależeć będzie, czy grani­ce moralne ZSSR będą nad Bugiem czy nad Odrą".

Pod tym względem nie było ze strony Foucheta żadnych niedomówień; podkreś­lał on wyraźnie, że “trzeba aby mocarstwa zachodnie były obecne na polskiej ziemi. Miliony Polaków domagają się tego. Mocarstwa zachodnie, obecne w Polsce, miałyby bezpośredni wpływ na decyzje rządu, który jeszcze się waha co do drogi, jaką winien obrać. Polityka nieobecności wtedy, kiedy Polska jest w pełnym przeobrażeniu, pozo­stawiłaby natomiast masy polskie bezbronne wobec realistycznej i zręcznej propagan­dy. Taka polityka wykazałaby nieszczęsnej Polsce, że ZSSR jest jedynym krajem, któ­ry się nią interesuje i jej pomaga".

259

“Francja - kontynuuje Fouchet - bardziej niż Anglia i Stany Zjednoczone, winna być obecna na ziemi polskiej. Ona jest już tutaj przez obecność delegata. Ale oprócz zainteresowań duchowych, których jest szampionem i które koniec końców mają bez­pośrednie reperkusje polityczne, Francja winna wziąć pod uwagę fakt, że prawdopo­dobnie więcej niż milion więźniów i deportowanych Francuzów przejdzie przez Pol­skę w najbliższych tygodniach"12.

W konkluzji swojego raportu Fouchet pisze, że jego obowiązkiem jest zwrócenie uwagi na: rpńmo - żeby Francja była z rozmachem obecna w Polsce. Secundo - żeby rząd francuski utrzymywał z tymczasowym rządem w Warszawie - jedynym rzeczy­wistym panem Polski - stosunki, które ułatwią może temu ostatniemu propagandę i wykonanie swojego zadania, my jednak ułatwimy sobie z pewnością załatwienie spra­wy pierwszorzędnej wagi i zachowanie naszego miejsca w Polsce".

Cztery tygodnie po wysłaniu tego raportu Fouchet dowiedział się, że Roger Gar-reau, który dotychczas był w Moskwie, został mianowany delegatem rządu francu­skiego w Polsce. W związku z tym Fouchet zredagował raport, z datą 3 marca 1945 roku, pisząc na wstępie: “W chwili gdy opuszczam moją placówkę, pragnę uzupełnić moje raporty z 13.1. i 5. II. 1945 roku". Raport liczy osiem stron maszynopisu i tutaj cytuję również kilka tylko wyjątków.

W związku z ogłoszonym komunikatem po konferencji w Jałcie Fouchet pisze, że w pierwszej chwili jego błędna interpretacja spowodowała, iż opinia publiczna uwie­rzyła, że “rząd londyński wyszedł jako zwycięzca z konferencji trzech. Reakcje satys­fakcji i ulgi, prawie powszechne, wykazały, że rząd warszawski w dalszym ciągu nie cieszy się żadnym szczerym lub nawet pozornym poparciem szerokich mas narodu. Nawet wtedy, gdy kierowani poczuciem rzeczywistości Polacy odłączyli od Londynu, liczni są ci, którzy nie wiążą się z tymczasowym rządem".

Przechodząc następnie do omówienia stosowanej przez komunistów polityki, Fouchet stwierdza:

Jest coraz bardziej oczywiste, że lokalny rząd (gomemement local) wpycha zakneblowaną Polskę w wasalstwo [...]. Wpływ rosyjski zwiększa się każdego dnia tak w wielkich spra­wach, jak i w najdrobniejszych detalach. Mógłbym na to przytoczyć liczne przykłady [...]. Armia jest typowym tego przykładem i ludność komentuje z goryczą dziwnie rosyjski cha­rakter armii zwanej polską [...]. Wszyscy potwierdzają rozjątrzenie i wzrost uczuć antyrosyj­skich we wszystkich warstwach społeczeństwa. Nawet ludzie z lewicy, zwolennicy całkowi­tego odstąpienia od feudalnego systemu sprzed wojny, przechodzą z tego powodu do opozy­cji. Ale te same przyczyny, które wywołują te uczucia, skłaniają również do rozwagi i bierno­ści". Jednakże - pisze dalej Fouchet - widzi się “wzrastające każdego dnia pragnienie nie­podległości ludności, która przychodzi do siebie.

W ostatniej części raportu, zatytułowanej Polska i Francja, autor pisze:

Jakkolwiek by nie była silna uczuciowa tradycja narodu polskiego w stosunku do Fran­cji (dzięki której tysiące Francuzów nie zmarło z głodu na drogach w ciągu ostatnich tygodni),


12 Liczba jednego miliona Francuzów nie odpowiada w najmniejszym stopniu rzeczywisto­ści. Nie znam dokładnych danych, ale mogło chodzić najwyżej o kilkadziesiąt tysięcy. Operowa­nie milionem, czego Fouchet nie poprawił nawet w swojej książce, a także używana przy różnych okazjach argumentacja o potrzebie pomocy przejeżdżającym przez Polskę Francuzom, miała rów­nież na celu usprawiedliwienie wobec obcych i wobec Polaków pobytu delegacji francuskiej, pierwszej z Zachodu, w Polsce rządzonej przez komunistów.

260

oczywiste jest, że nieuczestniczenie Francji w konferencji jałtańskiej było szkodliwe dla naszych wpływów. Zarówno tymczasowy rząd, jak i ludność wiedzą, że decyzje będą powzięte przez Anglię i Stany Zjednoczone, a nie przez Francję: decyzje, których jedni się obawiają, a inni oczekują. Jeżeli zostało jeszcze jakieś miejsce do wzięcia w Polsce, odnaj­dziemy je, gdy odzyskamy siły.

W dramacie, jaki się dzisiaj rozgrywa w Polsce między nieujarzmionym, lecz pogrą­żonym w bezsilności narodem a Rosją Sowiecką, zdecydowaną na zainstalowanie się tam, Francja, bez względu na uczucia Francuzów, nie ma chwilowo potrzebnej siły, ażeby grać pierwszoplanową rolę. Mniej silna na kontynencie niż ZSSR, mniej bogata gospodarczo niż Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, nie może w najbliższych miesiącach mieszać się do walki, której podjęcie później - gdy okoliczności jej na to pozwolą - będzie leżało w jej interesie.

Francja obecnie nie może prowadzić polityki antysowieckiej, żeby nie wystawiać się na natychmiastowe i całkowite unicestwienie swojego wpływu przez Sowiety; z drugiej strony, nie może sprawiać wrażenia, że aprobuje rosyjską politykę, żeby nie odstręczyć definitywnie od siebie większości Polaków. Choćby nie wiem, jak było to bolesne, Francja musi zadowo­lić się utrzymaniem w Polsce swojego wpływu duchowego i kulturalnego. Dlatego trzeba, aby była obecna w Polsce, możliwie jak najszybciej, z licznym, wartościowym personelem i z dużymi zasobami pieniężnymi, ażeby móc być wszędzie, działać wszędzie i we wszystkich dziedzinach duchowych ratować duszę polską. Zachowanie Polski Zachodowi warte jest kil­ku miliardów. Nie trzeba, żeby jedynie “pomoc sowiecka" pozwoliła odbudować nową War­szawę.

Jeśli chodzi o rząd londyński jako taki, jest on definitywnie potępiony. Pozostać mu wiernym, zakładając, że będzie z niego wykluczony żywioł “pułkowników", byłoby może dochowaniem wierności pewnej koncepcji Polski, bardziej odpowiadającej interesom Fran­cji. Ale koncepcję tę wyprzedziły wypadki.

Roger Garreau, drugi z kolei przedstawiciel rządu francuskiego w Polsce, przyje­chał z Moskwy do Warszawy 14 marca 1945 roku. W przeciwieństwie do majora Christiana Foucheta (urodzonego w 1911 roku), Garreau był dużo starszy (urodzony w 1891 roku), pracował przed wojną w dyplomacji w wielu krajach, na trzech kontynentach:

w Azji, Afryce i w Europie. W lutym 1942 roku został wysłany przez de Gaullea do Moskwy. Pomimo dużej praktyki zawodowej - a może właśnie dzięki niej - zachował typową dla dyplomatów powściągliwość w wypowiadaniu własnej opinii i naświetlaniu spraw drażliwych. W czasie sprawowania swojej funkcji w Warszawie - podobnie jak na stanowisku w Moskwie, o czym była już mowa - Garreau wysyłał do Paryża, przeważ­nie bez żadnych komentarzy, tłumaczenia propagandowych artykułów z prasy reżimo­wej, przemówienia, apele itp. różnych dygnitarzy komunistycznych, co nie ułatwiało rządowi francuskiemu zrozumienia sytuacji w Polsce.

O tym, co działo się w Polsce, Garreau został już poinformowany w Moskwie, gdzie otrzymywał raporty Foucheta, przesyłane następnie do Paryża. Miał jednocze­śnie bezpośredni kontakt z przedstawicielami komitetu lubelskiego. On też interwe­niował w sprawie lekceważenia w Paryżu S. Jędrychowskiego, delegata tego komitetu. W telegramie nadanym 24 stycznia 1945 roku Garreau podawał: “Wczoraj charge daffaires z Lublina w Moskwie wyraził zdziwienie z powodu sposobu, w jaki p. Jędrychowski został przyjęty w Paryżu; delegat polski nie został przyjęty przez Waszą Eks­celencję [chodzi o ministra Bidaulta] i wszystkie listy do departamentu ministerstwa miały pozostać bez odpowiedzi; nie otrzymał do swojej dyspozycji ani samochodu, ani aparatu radiowego, podczas gdy p. Fouchet przyznano wszelkie możliwe ułatwienia.

261

Echo tych rekryminacji doszło również do Foucheta"13. W raporcie z 5 lutego 1945 roku Fouchet rzeczywiście wspomina o skargach Jakuba Bermana na złe przyję­cie Jędrychowskiego.

Reżimowi komunistycznemu oczywiście bardzo zależało na dobrym przyjęciu Ję­drychowskiego w Paryżu, co m.in. było powodem pompy, z jaką przyjęto Foucheta w Lublinie. Garreau informował o tym z pewną dumą swoje ministerstwo telegra­mem14 wysłanym z Moskwy 29 grudnia 1944 roku: “Na lotnisku oddział oddał mu honory, a orkiestra wojskowa odegrała Marsyliankę. Osóbka-Morawski oddał do dys­pozycji naszego delegata własną rezydencję do czasu, dopóki nie zostanie urządzona zarezerwowana dla niego willa. Władze z Lublina dostarczyły nawet Fouchetowi sa­mochód z szoferem, nadto będzie dysponował tłumaczem i maszynistką. Odmówił natomiast przydzielenia mu dwóch oficerów, których komitet [lubelski] uważał za właściwe mu przydzielić"15.

Raporty Garreau, z początku delegata, a później ambasadora rządu francuskiego w Warszawie, nie zawierają niczego szczególnie ciekawego. Inspektor generalny pla­cówek dyplomatycznych i konsularnych, Achille Ciarac, po wizycie w Polsce napisał w sprawozdaniu z 30 stycznia 1948 roku, że “Garreau zostawił w spadku nieregularności, wybaczalne w związku z okolicznościami, w jakich tworzył tę placówkę"16, za­znaczając dalej, że ambasada francuska w Warszawie zawdzięczała swą spoistość głów­nie Jeanowi de Beausseowi, charge daffaires".

W raporcie z 11 listopada 1945 roku, skierowanym do ministra Bidaulta, Jean de Beausse w zastępstwie Garreau pisze: “Dwa polskie bataliony, które walczyły w szere­gach pierwszej armii francuskiej, przybyły do Warszawy, gdzie były przedmiotem owacyjnego przyjęcia tak ze strony władzy, jak i ludności. W niedzielę 18 listopada miała miejsce wielka defilada18 [...]. Ceremoniał z jakim rząd przyjął kombatantów z pierwszej armii jest oczywiście spowodowany częściowo względami politycznymi, albowiem marszałek Rola-Żymierski nie ukrywał wobec naszych oficerów, jak bardzo był zadowolony, iż miał okazję przeciwstawić pełną kurtuazji postawę rządu francu­skiego postawie rządu brytyjskiego, wystrzegając się zresztą uwagi, że sytuacja była całkowicie odmienna"19.

Na temat losu, jaki spotkał repatriantów w Polsce rządzonej przez komunistów, pisał Maurice Rivoire20, konsul Francji w Szczecinie. W jego raporcie z 6 września 1949 roku czytamy: “Po przekroczeniu granicy Polacy repatriowani z Francji zaczęli


13 AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Pologne, vol. 1.

14 Tamże.

15 Warunki materialne, w jakich cały personel francuski żył i pracował później w zrujnowa­nej Warszawie, były bardzo ciężkie, zwłaszcza w 1945 roku.

16 AMAE. Tamże. Pologne, vol. 1.

17 Jean de Beausse, urodzony w 1903 roku, przed wojną pracował w dyplomacji; do Warsza­wy przyjechał 22 sierpnia 1945 roku.

18 Chodzi o bataliony zorganizowane przez komunistów z Polaków zamieszkałych we Fran­cji. Wywodzili się oni po części z lewicowego ruchu oporu z okresu wojny. Repatriacja tych obałamuconych propagandą komunistyczną żołnierzy, o których usilnie upominał się reżym war­szawski, a której opierał się z początku rząd francuski, była przedmiotem dość długich przetar­gów.

19 AMAE. Tamże. Pologne, vol. 28.

20 Maurice Rivoire, urodzony w 1891 roku, przed wojną w służbie konsularnej.

262

się domyślać, czym grozi podjęta w oderwaniu od rzeczywistości i zakłamaniu decy­zja. Rozczarowanie - tym większe i brutalniejsze, że tak piękne były obietnice - wstrzą­snęło tymi ludźmi, którym miłość do ojczystej ziemi kazała opuścić niezależne i szczę­śliwe życie w przyjaznym środowisku. Sceny rozpaczy pozostały jeszcze u wielu w pamięci [...]. Na tym wschodnim targowisku nie ma zwyczaju wahać się w wybo­rze środków. Więzienie lub wcielenie do milicji, taka była alternatywa dla najbar­dziej czupurnych. Ci ostatni są definitywnie straceni, jeśli idzie o jakikolwiek wpływ naszego kraju [...]. Szeregi milicji były dostępne tylko dla młodych. Inni poszli w większości do pracy na roli. Przyjęcie było tam surowe. Lepiej wyposażeni tech­nicznie niż ich rodacy byli przyczyną zazdrości. Badawcze oko urzędu skarbowego nie było im również przyjazne: ponieważ byli lepiej wyposażeni i mogli produkować w sposób mniej uciążliwy, przeto winni być wyżej opodatkowani. Ażeby odparować ten cios, najbardziej przebiegli zakamuflowali się stopniowo na stanowisku sekretarza partii"2.

Roger Garreau był pierwszym ambasadorem Francji w powojennej Polsce. W jego karierze zawodowej był to awans, spieszył się więc do tego tytułu. 29 czerwca 1945 roku de Gaulle uznał tymczasowy rząd w Warszawie, a 5 lipca Garreau, w telegramie do Paryża, prosi o bezzwłoczne przysłanie mu listów uwierzytelniających, które - jak pisał - pragnie “złożyć możliwie szybko prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej"22. Przed tą prośbą, zapewne dla jej uzasadnienia, Garreau w tym samym telegramie twier­dził: “Nigdy okoliczności nie były bardziej sprzyjające do umocnienia naszego wpły­wu politycznego i duchowego w tym kraju [...]. Rząd polski, bardzo przejęty szybkim uznaniem przez rząd francuski, jest całkowicie gotów ułatwić moją misję we wszyst­kich dziedzinach"23.

Propaganda reżimu komunistycznego, usiłująca nakłonić do powrotu żołnierzy polskich na Zachodzie, nie odnosiła - jak wiadomo - skutku i wśród różnych infor­macji, zaczerpniętych przeważnie z oficjalnych źródeł i wysyłanych przez Garreau do Paryża można przytoczyć dwa zdania z jego raportu do ministra Bidaulta z 17 wrze­śnia 1946 roku: “Miałem wielokrotnie okazję zwrócenia uwagi Waszej Ekscelencji na fakt, że odmowa powrotu do kraju licznych żołnierzy polskich za granicą nie przestaje niepokoić rządu warszawskiego i opinii publicznej24 [...]. Wasza Ekscelencja zechce znaleźć w załączeniu tłumaczenie apelu do żołnierzy polskich za granicą, lansowane­go przez marszałka Rolę-Żymierskiego"25. Treść załączonego, na trzech stronach, apelu była typowym wzorem komunistycznego żargonu, podobnie jak raport Garreau był typowy dla stylu tego dyplomaty.

Garreau opuścił Warszawę 12 listopada 1947 roku. Przed samym wyjazdem w ra­porcie z 10 listopada - ostatnim jego raporcie z Polski26 - Garreau tak oceniał sytu­ację:


21 AMAE. Serie: Z Europę 1949-1955. Pologne, vol. 117.

22 Listy uwierzytelniające Garreau złożył w pierwszych dniach sierpnia 1945.

23 AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Pologne, vol. 54.

24 Już to jedno zdanie świadczy, że Garreau - powołując się na opinię publiczną - zupełnie nie orientował się w nastrojach Polaków.

25 AMAE. Tamże, Pologne vol. 27.

26 Tamże, Pologne vol. 58.

263

Od kilku tygodni liczne oznaki dowodzą bez żadnej wątpliwości, że zarówno w Polsce, jak i we wszystkich demokracjach ludowych Europy Wschodniej, panowanie sowieckie za­cieśnia się z dnia na dzień coraz bardziej27.

Po wyjeździe Garreau ambasadorem Francji w Polsce został Jean Baelen (urodzo­ny w 1899), przedwojenny dyplomata. Do Warszawy przyjechał ze Sztokholmu, gdzie pełnił funkcję ambasadora. 23 stycznia 1948 roku Baelen złożył Bierutowi listy uwie­rzytelniające. Następnego dnia wysłał telegram do ministra Bidaulta, w którym zdał sprawozdanie ze swojej wizyty u Bieruta, pisząc:

Audiencja prywatna trochę się przedłużała i jeden z urzędników ministerstwa Spraw zagranicznych - w sytuacji zawodowej niezbyt zresztą ustabilizowanej - starając się zacho­wać szczerość, zapytał mojego doradcę: “O czym oni mogą rozmawiać, bo przecież między Francuzami i Polakami nie można odtąd poruszać spraw paszportów, ani paktu, ani stosun­ków handlowych i finansowych". Istotnie, w ciągu trzech kwadransów rozmowy między prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej i mną mowa była jedynie o gospodarstwie rolnym, kooperatywach, mechanicznej uprawie etc. Nawet przez jedną chwilę rozmowa nie zeszła na stosunki francusko-polskie lub na ogólną politykę28.

W raporcie z 14 kwietnia 1948 roku Baelen donosił o wytwarzaniu psychozy wo­jennej.

Prasa - pisze Baelen - wierna wyrazicielka haseł Kominformu z każdym dniem gwał­towniej oskarża Amerykanów o podżeganie do wojny. Ale większość opinii publicznej ma trochę inne pojęcie o odpowiedzialności za obecne napięcie, przejawiając nastawienie anty­rosyjskie, którego nie ma zamiaru się pozbyć. Nie jest łatwo wypowiadać się o przeważają­cym uczuciu narodu, który policja zmusza do milczenia, ale sądzę, że mogę zapewnić, iż spora część Polaków pragnie wojny, mając nadzieję, że Rosja ją przegra i że obecny reżym zawali się [...]. Alianci robili sobie złudzenia, gdy w ostatniej fazie wojny zostawili Rosja­nom Europę Wschodnią, złudzenia, że przewaga sowiecka będzie tam złagodzona. Otóż Wschód europejski jest teraz jednym wielkim trustem sowieckim. Złudzenia prysły, z czego nie wynika, że Europa Wschodnia byłaby gotowa i zdecydowana pójść jutro na wojnę prze­ciwko Zachodowi... To, czego chce Kreml, to aby w strefie wpływów, jaką przyznano mu w Jałcie i Poczdamie, pozostawić działanie według jego woli29.

3 lutego 1949 roku Baelen wysłał raport do Roberta Schumana, ówczesnego mini­stra spraw zagranicznych, w którym pisał:

Jak podkreśla Yves Chataigneau30, Kreml potrafi wykazać, a nawet przechwalać się libe­ralizmem “kulturalnym" i folklorystycznym wobec krajów uzależnionych od niego poli­tycznie. Obrazowo można powiedzieć, że zabierając klucze od domu. Sowieci nie robią za­strzeżeń, ażeby satelici posługiwali się nadal swoimi z przeszłości meblami [...]. Ta uwaga dotyczy szczególnie Polski. W danym wypadku taktyka Sowietów bardzo przewyższa zwy­kle środki przymusu, jakimi musieli posługiwać się carowie. Narzucenie siłą narodowi z tradycją liberum veto kultu obcego despotyzmu, zmuszenie do używania obcej mowy i przy­jęcie obyczajów odwiecznego wroga - to trudne zadanie. W 1862 roku, w przeddzień rewolu­cji, jeden z polskich publicystów, Julian Klaczko, skreślił dość pełny w swojej zwięzłości obraz zniewag, wyrządzonych w Polsce przez okupanta rosyjskiego.


27 Trzeba również zanotować, że Roger Garreau stracił w Polsce syna, Philippe Garreau, który zmarł w Szczecinie dnia 1 grudnia 1946 roku na zakażenie septyczne po operacji ślepej kiszki. Philippe Garreau sprawował funkcję charge konsulatu Francji w Szczecinie.

28 AMAE. Tamże, Pologne vol. 2.

29 Tamże, Pologne vol. 58.

30 Yves Chataigneau był wówczas ambasadorem Francji w Moskwie.

264

Po przytoczeniu kilku ustępów z książki Kłaczki ambasador Baelen przyznaje:

Niewątpliwie większość skarg Kłaczki pozostaje i dzisiaj aktualna. Kościół polski - filar tradycji - jest tak samo zagrożony jak dawniej, reżym policyjnej inkwizycji i cenzura zrobiły raczej postępy od ostatniego wieku... ale w końcu mówi się swobodnie po polsku w całej Polsce... Sowieci wyciągnęli nauczkę z fiaska rusyfikacji, przeprowadzanej siłą przez reżym carski. Przymus zastąpili propagandą masową, która - przy uwzględnieniu miejscowych wartości - wykazywałaby nieporównywalną potęgę kultury i organizacji sowieckiej [...]. Ta szalona propaganda będzie miała wiele do zrobienia, żeby całkowicie zniechęcić naród pol­ski do jego starej inklinacji do kultury zachodniej i do obecnego podziwu dla techniki an­glosaskiej".

Wysyłając 20 kwietnia 1949 roku roczny raport o działalności i pracownikach ambasady oraz konsulatów Francji w Polsce, ambasador Baelen ubolewa nad utrud­nianiem przez władze reżimowe pracy tych placówek.

Ważne jest - pisze Baelen - aby zwrócić również uwagę na ciężką atmosferę moralną, w jakiej nasi urzędnicy sprawują swoją funkcję. System policyjnej dyktatury zacieśnia się z każdym dniem i przedstawiciele zagraniczni są przedmiotem bacznej czujności i stałego szpiegowania. Stosunki z Polakami są coraz trudniejsze i rzadsze. Liczba osób, które odwa­żają się na skompromitowanie przez kontakt z ludźmi z Zachodu, zmniejsza się bez prze­rwy32.

Oprócz raportów ambasadorów z Warszawy ciekawe i wnikliwe raporty przesyłał Jacques Leguebe33, konsul Francji w Szczecinie od grudnia 1946 roku do jesieni 1948 roku. Zwłaszcza w kilku kilkunastostronicowych raportach Leguebe przedstawiał -szczegółowo i przeważnie z dość dużą, jak na cudzoziemca, znajomością tematu - pa­lące problemy życia w Polsce. Dzisiaj wszystkie te problemy są doskonale znane, ale przytoczone niżej fragmenty są świadectwem, jak je widział wówczas Francuz, trzeź­wo oceniający rzeczywistość.

W raporcie z 9 marca 1948 roku, wysłanym do ambasady w Warszawie, konsul w Szczecinie donosił - o czym rok później pisał ambasador Baelen w swoim sprawoz­daniu do Paryża - że:

wszystkie urzędy, które osobiście obdarzają nas sympatią, obawiają się samej już myśli, iż narażą się na zarzut wchodzenia z nami w jakieś układy [...]. Nadzór policyjny, który zapew­ne nigdy nie stracił nas z pola widzenia, odwołuje się do coraz bezczelniejszych metod. Wszyst­kie nasze rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane, a niektórzy nasi korespondenci natych­miast zapraszani do wyjaśnienia charakteru ich stosunków z nami. Służba bezpieczeństwa z pewną naiwnością usiłuje zbierać wszelkie plotki i informacje o działalności konsulatu. Wszystko to okazuje się niewiarygodną głupotą, gdy się ją ocenia z punktu widzenia intelek­tualnej uczciwości, ale może służyć każdej intrydze (w swoistym ujęciu moralności politycz­nej). Na ogół biorąc, jeżeli sytuacja będzie rozwijać się w tym samym kierunku jeszcze kilka miesięcy, znajdziemy się w warunkach uniemożliwiających sprawowanie naszych zwykłych czynności konsularnych, bez możliwości nawet protestowania, gdyż spotykamy się z niezli­czoną ilością drobnych, nieokreślonych i prawie nieuchwytnych trudności34.


31 Tamże, Polegnę vol. 58.

32 Tamże, Polegnę vol. 2.

33 Jacques Leguebe, urodzony w 1909 roku, przed wojną oficer służby czynnej.

34 Tamże, Pologne vol. 2.

265

5 kwietnia 1948 roku Leguebe wysłał raport o stanie szkolnictwa w Polsce. Kilka dni później, 9 kwietnia, wystosował czternastostronicowy raport na temat połączenia PPR i PPS i różnych prądów w tych partiach. Leguebe nie miał wątpliwości, że opo­zycja PPS nie będzie miała żadnego znaczenia i zostanie zaduszona, “bo PPR, włada­jąca polityczną policją, złączona więzami terroru posiada ku temu skuteczne środki". Następnie pisał: “sądzę, iż po półtora roku rozmów i kontaktów, mogę zapewnić, że idee marksistowskie nie zrobiły w Polsce żadnego postępu [—]."35.

Zgodnie z obowiązującą procedurą dotychczasowe raporty Leguebe przekazywał do Baelena, ambasadora Francji w Warszawie, raporty natomiast z 12 kwietnia, z 6 i 24 września 1948 roku, o których będzie teraz mowa, wysyłał wprost do ministra spraw zagranicznych w Paryżu, co jest również dość wymowne. Raport z 12 kwietnia dotyczy upadku nauczania języka francuskiego i wpływów Francji w Polsce:

Kontakt z myślą francuską nie jest już spontanicznie poszukiwany. Koniec wpływów Francji jest na ogół możliwy i jeżeli nie zmienimy metod propagandy, dojdzie nieuchronnie do zaniku pokoleń ludzi wykształconych, którzy przekroczyli teraz trzydzieści lat. Zasięg naszego wpływu ogranicza się już obecnie do bardzo zredukowanej strefy, zostawionej tym pokoleniom w nowej organizacji społecznej [...]. Jeżeli chcemy, ażeby nowe pokolenia Pola­ków były zainteresowane nauką naszego języka, trzeba je zapewnić, że język ten jest instru­mentem uniwersalnej wymiany.

Ogromna większość ludności polskiej znosi obecny rząd, ale go nie lubi. Jest w dalszym ciągu przywiązana do humanistycznych zasad tradycyjnego Zachodu. Polacy są nastawieni na poszukiwanie solidnego oparcia moralnego poza swoimi granicami. Niektóre wartości amerykańskie są zbyt dalekie od mentalności polskiej, jeszcze bardzo europejskiej. Pozosta­ją więc Francja i Anglia.

[...] Dla większości badanych Polaków, wśród wszystkich warstw społecznych, Francja - oceniana od oswobodzenia według jej postępowania w dziedzinie politycznej, moralnej i społecznej - straciła swoje znaczenie ostoi moralnej. Nasze wahania, nasza niestabilność polityczna i ekonomiczna dawały często do myślenia, że w krytycznych okolicznościach nie stawimy większego niż sama Polska oporu wobec wschodnich zakusów [...]. Polacy - mówię nawet o środowisku robotniczym - oczekują od nas zachowania tradycyjnych wartości fran­cuskich i uniwersalnych, a nie “odnowy" przychodzącej ze Wschodu, która zawiera “obiet­nice na przyszłość", tylko dla niektórych z nas.

Podsumowując swój raport Leguebe pisze: “Sądzę, że jest moim obowiązkiem zasygna­lizować, iż z naszych licznych imprez Polacy odnoszą wrażenie, że wstydzimy się sami przed sobą, że nie wierzymy już w duchowe wartości, które zapewniły nam wpływy w tym kraju, i że w sumie stale usiłujemy usprawiedliwić się, że nie osiągnęliśmy jeszcze doskonałości wzorów, jakie widzimy w Związku Sowieckim i w Stanach Zjednoczonych. Francja w ogonie Stanów Zjednoczonych - taki jest argument oficjalnej propagandy rządu polskiego, ar­gument dostarczany przez naszą prasę ze skrajnej lewicy. Mamy środki, by zbić ten argu­ment. Co do naszej uniżoności wobec sowieckich wartości, to wrażenia tego dostarczają pra­wie wszyscy propagandyści francuscy, którzy od półtora roku przyjeżdżają do Polski". W związku z tym Leguebe zapytuje: “Czy nie byłoby możliwe, ażeby subwencjonować jedynie prelegentów bardziej przywiązanych do problemów duchowych niż do polityki"36.

Raport konsula Leguebe z 6 kwietnia 1948 roku miał charakter bardziej ogólny. Jak sam pisze we wstępie, wypadki z ostatniego okresu wskazują, że Berlin i Niemcy Wschodnie stanowią bezpośredni cel polityki Rosji w Europie i dlatego - zaznacza Leguebe - warto poświęcić także trochę uwagi polityce sowieckiej w Niemczech, Cze­chosłowacji i oczywiście w Polsce.


35 Tamże.

36 Tamże.

266

Zachód - pisze Leguebe - a przede wszystkim Ameryka, dały się oszukać, pomagając materialnie tym krajom na warunkach politycznych, jakie Związek Sowiecki im narzucił;

istotnie, bez tej pomocy nie mogłyby dokonać minimum odbudowy, która pozwala im ru­szyć z miejsca... jest już za późno, ażeby jakakolwiek polityczna akcja międzynarodowa była zdolna zmusić te kraje do odwrotu [...].

W konkretnym odniesieniu do Polski Leguebe stwierdził:

Obecny reżym podsyca wszystkie zużyte uczucia militaryzmu, nacjonalizmu i ksenofo­bii, usiłując pozbawić jednostkę wszelkich środków obrony, uczynić masy gotowe do każde­go przedsięwzięcia bez względu na jego wartość moralną. Wszystko to celem zniszczenia dotychczasowego systemu gospodarczego, odbudowania go według nowych reguł i umiesz­czenia go w nowym, zawikłanym świecie, przyczyniając się w ten sposób do utworzenia dynamicznego zespołu takiego, jaki potrzebny jest Rosji. Ale tego rodzaju sytuacje nie mogą się długo utrzymać. Równia pochyła pociągnie w dół także sprawców37.

W raporcie z 24 września 1948 roku konsul Leguebe podsumował swoje obserwacje na temat upadku wpływu i zainteresowania Francją w Polsce. Jego wnioski wysnu­te z naszej historii nie zawsze są trafne. O okresie powojennym Leguebe pisze:

Winniśmy zrezygnować z mniemania, zbyt często przez nas samych utrzymywanego, o kierowaniu się wyłącznie faktem istnienia jednej z najbardziej humanitarnych cywilizacji, której uniwersalny charakter uzasadnia z góry jej zasięg. Już dzisiaj Polska (młodzież) jest głucha na słowne demonstracje naszej doskonałości; każdego dnia będzie się zamykała co­raz bardziej. Zostało nam tylko działanie, którego oddźwięku żadna policja nie będzie mo­gła powstrzymać; trzeba dowieść, że nasza nauka i nasza filozofia nie są rozrywkami społeczeństwa chylącego się ku upadkowi, ale że są one ustawicznym odbiciem rzeczywistości społecznej i ekonomicznej. W tym sensie jest niewątpliwie lepiej położyć nacisk na aspekty praktycznego naszego myślenia niż na jego fantazje artystyczne; nasi technicy być może zrobią więcej dla naszej reputacji niż profesorowie. Nie może być oczywiście mowy o zaprze­staniu innych form propagandy. Przy najbardziej nawet rozczarowywującej na pozór sumie bezpośrednich rezultatów, formy tej propagandy zostawią ślady w sercach, które wbrew wszel­kim nieprzychylnym okolicznościom uda się nam poruszyć38.

Wspomniany wyżej Achille Ciarac39, inspektor generalny placówek dyplomatycz­nych i konsularnych, w raporcie z 10 stycznia 1948 roku pisał:

Wielu naszych urzędników w Polsce wyraziło chęć opuszczenia kraju. Życzenie ich prze­kazałem do departamentu, nie robiąc zbyt dużych złudzeń co do możliwości dania im satys­fakcji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę trudne warunki życia, w jakich się znajdują. Z wyjąt­kiem Krakowa i Poznania żyją patrząc na ruiny, w środowisku ludności niewątpliwie dziel­nej, ale strasznie doświadczonej przez wojnę i która wskutek dużego wymieszania jest raczej koczującym plemieniem niż społeczeństwem. Rozrywki są rzadkie, komunikacja niepewna i trudna, zwłaszcza w zimie; bezpieczeństwo życia jest źle zapewnione. Nie można wreszcie zapominać, że nasi urzędnicy - wciśnięci między sympatię narodu, w 90% będącego w opo­zycji, a potrzebą oszczędzania rządu - znajdują się w sytuacji szczególnie delikatnej, której niebezpieczny brak stałości zmusza ich do ciągłej czujności40.


37 Tamże, Pologne vol. 58.

38 Tamże, Pologne vol. 56.

39 Achille Ciarac, urodzony w 1903 roku, przed wojną pracował w dyplomacji.

40 Tamże, Pologne vol. nr 2.

267

Odnośnie do późniejszego okresu - z uwagi na odmienność poruszonych proble­mów - warto przytoczyć wyjątki z raportu G. Raoula Duvala, charge daffaires w War­szawie. W raporcie41 z 30 sierpnia 1951 roku autor informuje ministra spraw zagra­nicznych w Paryżu:

Ostatnio pojawił się w propagandzie nowy temat, dotąd mocno zaniedbany, a jednocze­śnie bardzo efektywny. Chodzi tu o wewnętrzne spory emigracji. Zajadłe walki, jakie ciągle prowadzą między sobą polskie czasopisma na emigracji, stanowią niewyczerpaną kopalnię argumentów dla ich przeciwników. Czasopisma periodyczne zależne od rządu londyńskiego (jak londyński “Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza", “Wiadomości" i paryska “Syrena");

pisma niezależne (jak bardzo interesujący miesięcznik “Kultura" z Paryża) lub te, które są rządowi londyńskiemu wrogie (jak “Narodowiec" z Lens) mnożą sięgające w przeszłość po­lemiki, których źródło leży zwłaszcza w roli odegranej przez Mikołajczyka w 1945 roku.

W dalszym ciągu tego raportu czytamy:

Pozostał zresztą ulubiony temat emigracji, dotąd zupełnie nie wykorzystany przez rzą­dową prasę; tematem tym są zarzuty stawiane przez emigrację Zachodowi. Oskarżenia, jakie podnoszą tak często emigracyjne czasopisma przeciw polityce amerykańskiej, a zwłaszcza przeciw polityce brytyjskiej, pogarda czasem okazywana Francji z diametralnie odmien­nych powodów, dziwnie zbiegają się ze sloganami warszawskiej propagandy. Trzeba niewąt­pliwie wziąć pod uwagę mentalność - znamienną dla każdej emigracji politycznej - i urazy, jakie wywołują u dawnych kombatantów skutki Jałty, Poczdamu i w mniejszym stopniu -militarnej klęski Francji w 1940 roku. Podobnie jak jałowe, wewnętrzne dyskusje emigracji polskiej, tak i jej retrospektywne oskarżenie polityki światowej świadczą o zamieszaniu, za które nie ponosi ona wyłącznej odpowiedzialności.


41 Tamże, Serie: Z Europę 1949-1955, Pologne vol. 36. 268

WATYKAN A RZĄD POLSKI W ANGERS*

Klęska Polski we wrześniu 1939 roku nie była dla Piusa XII zaskoczeniem. Ambasador Francji przy Stolicy Apostolskiej od 1940 roku, Leon Berard w raporcie z 22 lutego 1941 roku pisał do swojego rządu w Vichy: “Dnia 30 sierpnia, papież - przebywając wówczas w Castelgandolfo - powiedział jednemu pra­łatowi francuskiemu: “Polska będzie zgnieciona w ciągu kilku dni [...]. Czy dobrze znacie siłę Niemiec? [...] Jest to siła miażdżąca".

Słowa te papież miał wypowiedzieć wtedy, kiedy wszelkie starania o uniknięcie konfliktu spełzły na niczym, a zawarcie paktu niemiecko-sowieckiego potwierdzi­ło rychły wybuch wojny. Oskar Halecki w biografii poświęconej Piusowi XII pisał również, że papież “ocenił bezbłędnie cele i ambicje nazistów i przewidział z nadzwy­czajną dokładnością straszliwe skutki ich barbarzyńskiej polityki i metod"2. Jedno jest w tym wszystkim całkowicie pewne, a mianowicie fakt, że pomimo grozy sytuacji nuncjusz w Warszawie był zupełnie nieprzygotowany nie tylko na klęskę, ale w ogó­le na wybuch wojny, co byłoby bardzo pomocne tak dla ochrony Kościoła w kraju -w pierwszym chociażby tylko okresie okupacji - jak i dla bardziej sprawnego ułożenia stosunków z rządem polskim za granicą.

Nuncjuszem w Polsce był od maja 1937 roku Filippo Cortesi, “zręczny dyplomata sycylijski" - według określenia pisarza włoskiego3. Od 1921 roku reprezentował Sto­licę Apostolską w Wenezueli, później w Argentynie, a w 1936 roku był desygnowany na objęcie nuncjatury w Madrycie, ale na przeszkodzie stanęła wojna domowa i został wysłany do Polski, której okazał wiele życzliwości.

W chwili wybuchu wojny ambasadorem Polski przy Watykanie był Kazimierz Papee, uprzednio poseł w Pradze. Listy uwierzytelniające złożył 24 lipca 1939 roku, kładąc tym samym kres dość kłopotliwym stosunkom, jakie istniały od 1937 roku, po śmierci ambasadora Władysława Skrzyńskiego, między Watykanem a Polską. Do przy­jazdu Papee Polska była reprezentowana w Watykanie przez Stanisława Janikowskiego, charge daffaires ówczesnej ambasady. Nieobsadzenie ambasady przez dość długi okres było wynikiem urazy, jaką żywił minister Józef Beck do Piusa XI, który nie chciał przyjąć Becka w towarzystwie żony w czasie ich pobytu we Włoszech w 1938 roku. Beck był rozwiedziony i według prawa kanonicznego drugie małżeństwo było


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1985, nr 72, ss. 182-196. Wedtug AMAE. Serie; Gumę 1939-1945, vol. 551,

2 O. Halecki, Eugeniusz Pacelli, Papież pokoju. Wydawnictwo Hosianum, Londyn 1951, s.123.

3 C. Falconi, Le silence de Pie XII 1939-1945, Editions du Kocher, Monaco 1965, s. 119.

269

nieważne, a - jak później pisał w sprawie tego incydentu ks. Walerian Meysztowicz, długoletni radca kanoniczny ambasady polskiej przy Stolicy Apostolskiej - “inne to były jeszcze, protrydenckie a przed-roncallińskie czasy w Watykanie"4, stąd ta nie przynosząca nikomu pożytku postawa papieża i następnie Becka. Nowy ambasador Papee został mianowany dopiero po zgonie Piusa XI i po objęciu pontyfikatu przez Piusa XII 2 marca 1939 roku.

Po ataku Niemców na Polskę nuncjusz Cortesi opuścił Warszawę i 5 września 1939 roku dołączył w Lublinie do korpusu dyplomatycznego. Następnie, z radcą nun­cjatury Alfredo Pacinim, Cortesi przekroczył granicę rumuńską razem z rządem pol­skim. Z Polski wyjechał również ks. prymas Hlond, który udał się bezpośrednio do Rzymu, podczas gdy nuncjusz Cortesi został w Rumunii, gdzie - z ramienia Stoli­cy Apostolskiej - zorganizował pomoc charytatywną dla znajdujących się tam Pola­ków.

Jak pisze Francuz, znawca problemów kościelnych, “błędna ocena (sytuacji) czy też strach spowodowały, że wyjazd nuncjusza i prymasa, zaraz na początku działań wojennych, pozbawił Kościół w Polsce najwyższych dostojników i bardzo wpłynął na jego odosobnienie"5. Dla Kościoła w Polsce i jego przedstawicieli za granicą zaczął się nowy okres, w którym punkt ciężkości został przesunięty na ambasadora Papee, ofi­cjalnego orędownika spraw polskich przy Stolicy Apostolskiej i jedynego przeważnie pośrednika w kłopotliwych dla Watykanu stosunkach z rządem polskim na uchodź­stwie.

W 1954 roku ukazał się zbiór dokumentów zatytułowanych: Pius XII a Polska 1939-1949. Przemówienia, listy, komentarze6. Zbiór ten opracował ambasador Kazimierz Papee, który w słowie wstępnym pisze: “Wiele dokumentów pozostać musiało w ar­chiwach, czekając dalszej przyszłości"7. Papee miał być może również na myśli swoje raporty wysyłane do rządu polskiego na obczyźnie, znajdujące się obecnie w Instytu­cie Polskim i muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Raporty te, wysyłane na ręce ministra spraw zagranicznych, nie zostały dotychczas nigdzie opublikowane. Nie za­wiera ich nawet starannie i bezstronnie napisana książka, wydana kilka lat temu w kraju, do której należy odesłać czytelnika, gdyż - jak słusznie podkreśla autorka -książka ta jest próbą przedstawienia możliwie pełnego obrazu polityki Piusa XII wo­bec Polski8.

Tematem mojego opracowania jest przede wszystkim okres, kiedy rząd polski prze­bywał w Angers. Pod wieloma względami był to okres najbardziej typowy dla wojen­nych stosunków Watykanu z rządem polskim. Nie wszystkie jednak raporty ambasa­dora Papee zachowały się w archiwach londyńskich. Prawdopodobnie brakuje także


4 W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach. Wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Do druku przegotowali: K. Lanckorońska i A. Bystram, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1983,s. 333.

5 J. Chelini, UEglise sous Pie XII. La tourmante (1939-1945), Fayard, Paryż 1983, s. 132.

6 Editrice Studium, Rzym 1954.

7 Tamże, s. 6.

8 Zob. Z. Waszkiewicz, Polityka Watykanu wobec Polski 1939-1945, PWN, Warszawa 1980, s. 5.

270

innych dokumentów. Raporty, które wykorzystałem9, przytaczam chronologicznie, przeważnie w wyjątkach lub w streszczeniu, opuszczając ustępy mniej ważne.

W przeddzień wybuchu wojny atmosfera, jaka panowała w środowisku watykań­skim, charakteryzowała się dość trzeźwym rozeznaniem sytuacji oraz dużą sympatią dla Polski. W raporcie z 3 sierpnia 1939 roku Papee pisał, że składając z racji objęcia swojego stanowiska wizyty kardynałom, znajdującym się w Rzymie, przekonał się, “z jak wielkim uznaniem i często nietajonym podziwem patrzą na polską politykę zagraniczną i postawę rządu, wojsk i całego narodu w ciągu ostatnich miesięcy[...]. Wojna europejska, czy powszechna, uważana jest w Watykanie za katastrofę, która na pewno wyszłaby przede wszystkim na korzyść bolszewizmowi [...] nigdzie nie spotka­łem się z próbą namawiania nas na ustępstwa wobec Niemców".

20 września 1939 roku Papee wysłał list do ambasadora w Paryżu Juliusza Łuka­siewicza. W liście tym, którego oryginał zachował się w archiwum, nie ma nazwiska adresata i jest zatytułowany “Szanowny i Drogi Panie Juliuszu". Na wstępie Papee pisze, że korzysta z wyjazdu pułkownika Romeyki, żeby przesłać “krótkie ujęcie sytu­acji". Otóż, jak wiadomo, płk Marian Romeyko, attache wojskowy w Rzymie, był wów­czas wysłany do Paryża przez tamtejszego ambasadora Wieniawę-Długoszowskiego, co potwierdza, że adresatem listu był Łukasiewicz. Na pierwszej stronie listu dopisa­ne jest ręcznie - Kopia dla Pana Ministra Spraw Zagranicznych w Bukareszcie.

Oto najważniejsze wyjątki z tego listu:

Papież boleje bardzo nad losem Polski, a na zewnątrz, jak dotychczas, hamletyzuje. Tezą Watykanu jest właściwie lokalizacja konfliktu - tak zresztą jak tezą rządu włoskiego - a więc wprost przeciwnie z naszymi celami. Zarysowuje się duży paralelizm z polityką rządu wło­skiego w ogóle. Nad neutralnością Włoch Watykan pracował dużo i skutecznie i w dalszym ciągu dąży do utrzymania Włoch w neutralności tout court. Podszyte to jest niewątpliwie ogromną obawą przed Niemcami. Jako odpowiednik najgorętszych wyrazów sympatii pod naszym adresem występuje oburzenie na Anglię i Francję z powodu braku pomocy dla Pol­ski, której, zdaniem Watykanu, Anglia i Francja już w pierwszej fazie winny były udzielić.

Praca Ambasady nad skłonieniem Papieża do jakiejś enuncjacji na rzecz Polski nie dała dotychczas rezultatów na zewnątrz, sądzę jednak, że przygotowała grunt dla starań, które zaraz po przyjeździe do Rzymu (w dniu 18 bm.) podjął w porozumieniu z nami ks. Prymas Hlond. Z tego co dzisiaj mówił ks. Prymas, Papież przyrzekł mu to, nad czym wahał się od szeregu dni; sugestia Ambasady, by Papież przyjął na zbiorowej audiencji wszystkich Pola­ków znajdujących się obecnie w Rzymie... Do krucjaty przeciw Hitlerowi i Stalinowi Papież jeszcze nie dojrzał. Poza tym Papież zdecydował się zorganizować za pośrednictwem nun­cjusza Cortesi, który w tym celu zostanie w Bukareszcie, pomoc materialną dla uchodźców z Polski, napływających obecnie do Rumunii. Przyjazd Prymasa jest dla Ambasady w tej chwili wielką pomocą [...]. Prymas ma szereg projektów, które będzie realizował stopniowo.

Krążą różne wersje na temat przyjęcia Hlonda przez papieża. Papee nic na ten temat nie pisze. Ambasador Francji przy Watykanie, Charles-Roux, przyjaźnie usto­sunkowany do Polski, ale obciążony - jak większość Francuzów - “kompleksem Becka" wspomina jedynie w swojej książce, że Hlond przyjechał do Rzymu “za namową swojego rządu i na prośbę mojego kolegi polskiego, ażeby zdać Stolicy Apostolskiej


9 Zob. Archiwum IPMS, Sygnatura: “Watykan a Polska 1939", A.44., teczki: 122/19,122/20, oraz “Watykan a Polska 1940", A.44., teczki: 122/1,122/2, 122/3,122/4.

271

sprawę z sytuacji religijnej w swoim kraju"10. Następnie podaje, że papież przyjął Hlonda 21 września, czyli trzy dni po jego przyjeździe do Rzymu. Z daty wyżej cytowanego listu Papee wynika, że Hlond został przyjęty wcześniej. Inny jednak Francuz, dobrze zorientowany w stosunkach watykańskich, pisze: “Papież zwlekał trzy dni z udziele­niem Hlondowi audiencji i przyjął go lodowato, dając mu do zrozumienia, że winien się znajdować wśród swojego ludu"".

W raporcie z 6 października 1939 roku Papee donosił:

Notyfikacja objęcia władzy przez Pana Prezydenta (Władysława Raczkiewicza), jak rów­nież notyfikacja nowego Rządu nie napotkała na żadne zastrzeżenia natury prawnej ze stro­ny Watykanu. Skład nowego Rządu spotkał się tu z przyjęciem sympatycznym.

Sekretariat Stanu nie wydaje się spieszyć z wyciągnięciem praktycznych konsekwencji z nowego stanu rzeczy. Nuncjusz Cortesi, który powinienby jak najprędzej znaleźć się przy Panu Prezydencie we Francji, zajęty jest na razie akcją na rzecz uchodźców polskich w Ru­munii. Wczoraj poruszyłem tę sprawę wobec Kardynała Sekretarza Stanu Maglione, mó­wiąc mu, że liczymy się z przeniesieniem w bliskim czasie siedziby Nuncjatury do Francji. Na razie nie otrzymałem odpowiedzi. Sądzę, że Watykan obserwuje uważnie stanowisko Włoch w tej sprawie. Sam nuncjusz Cortesi chciałby jak najprędzej znaleźć się na swoim stanowisku we Francji. Wiem, że wystosował obszerny raport do Watykanu, który przy­wiózł tu ks. Biskup Gawlina. Ks. Biskup Gawlina nie ma dość słów uznania dla postawy Nuncjusza i jego entuzjazmu dla narodu polskiego.

Watykan nastaje na powrót ks. Prymasa do kraju. Zresztą ks. Prymas już wcześniej wy­stąpił z własną inicjatywą w tym kierunku, zgłaszając chęć powrotu. Nuncjusz w Berlinie otrzymał, jak słyszę, ostatnio instrukcje w tej materii. Na wypadek gdyby powrót ten do­szedł rzeczywiście do skutku, otrzymałby prawdopodobnie ks. Prymas specjalną misję apo­stolską od Watykanu.

[...] Stanowisko zasadnicze Watykanu jest w dalszym ciągu arcyostrożne i nie ujawnia­jące się na zewnątrz. Przy całej szczerej sympatii dla sprawy polskiej, przy głośno w roz­mowach wypowiadanej aprobacie dla aktów takich, jak enuncjacje Kardynałów francus­kich, Kardynała Patriarchy Lizbony, Ks. Prymasa Polski, Papież sam wstrzymuje się od enuncjacji zasadniczej, gdyż trudno za taką uważać jego przemowę do Polaków na au­diencji zbiorowej w dniu 30 września br. Życzliwe nam koła kościelne, jak i znaczny odłam Kardynałów kurialnych i szereg potężnych zakonów pracują z nami nad zmianą tego stano­wiska. Jeden z niepolskich jenerałów zakonnych powiedział mi wczoraj, że Papież nie bę­dzie mógł a la longue utrzymać dotychczasowego stanowiska i będzie zmuszony wypowie­dzieć się przeciw sojuszowi neopaganizmu z komunizmem. Pracują nad tym usilnie jezuici. Na razie jednak główną troską Papieża wydaje się być ciche współdziałanie z regimem faszy­stowskim nad utrzymaniem neutralności Włoch i tym co się nazywa w Watykanie “lokali­zacją konfliktu europejskiego". Stąd też sympatie dla wszelkich miraży przyspieszonego pokoju.

Przemówienie papieża na zbiorowej audiencji dla Polaków przebywających wów­czas w Rzymie - o której pisze Papee i które odbyło się 30 września 1939 roku z inicja­tywy Hlonda - różnie było oceniane. Ambasador Francji Charles-Roux twierdzi, że “mowa ta nie mogła być gorętsza. Drżała szczerością, tchnęła litością dla obecnych cierpień Polski i wiarą w jej przyszłość"12. Innego zdania był ks. Meysztowicz, dla którego nie było w tej mowie “żadnej próby powstrzymania ręki niemieckiej, która w sojuszu z Sowietami niszczyła Polskę". W rozmowie na ten temat z papieżem ks.


10 Huit ans au Yatican 1932-1940, Flammarion, Paryż 1947, s. 344. " J. Chelini, LEglise sous Pie XII..., op. cit. s. 132. 12 Huit ans au Yatican 1932-1940, op. cit. s. 346.

272

Meysztowicz powiedział, że “Polacy oczekiwali nie tylko słów miłości dla siebie - ale i słów sprawiedliwości wobec nieusprawiedliwionej agresji"13. 23 października Papee pisał w raporcie, że: 11-go bm. Ambasada otrzymała notę Sekretariatu Stanu, zawierającą accuse de reception tutejszych not o objęciu władzy przez Pana Prezydenta i nowy Rząd. Tym samym nastąpiło formalne uznanie obu faktów i sprawa znalazła załatwienie w myśl instrukcji Pana Ministra.

Sprawa nadania temu uznaniu wyraźnej formy - czy to w postaci wymiany listów Pana Prezydenta RP z Ojcem Świętym, czy wysłania nuncjusza Cortesi do Francji - jest w Waty­kanie nadal dyskutowana, ale na razie nie dojrzała do decyzji. Jeszcze w zeszłym tygodniu Watykan wentylował myśl wysłania nuncjusza Cortesi do kraju “z misją religijną do zdezor­ganizowanego Kościoła w Polsce" [...]. Na czele takiej misji, na pewno bardzo celowej, wi­nien by stanąć jakiś inny dygnitarz kościelny. Nuncjusz Cortesi, mimo niewątpliwie wiel­kich kwalifikacji osobistych, ze względów politycznych byłby w tej roli trudny do użycia. Natomiast miejsce jego jest przy Panu Prezydencie i Rządzie we Francji. Gdyby akcja po­mocy dla naszych uchodźców w Rumunii przeciągała się - choć powrócił już przecież do Bukaresztu miejscowy Nuncjusz - byłoby bardzo pożądane, by przyjechał jak najprędzej do Rządu co najmniej charge daffaires, dotychczasowy radca Nuncjatury. Pogląd ten bardzo stanowczo podzielał Ambasador francuski p. Charles-Roux, który poinformowany był o po­mysłach Watykanu.

W ostatnich dniach są oznaki, że koncepcja wysłania mgra Cortesi do Polski upadła. Natomiast nie widać jeszcze, by Watykan spieszył się z wysłaniem go do Francji. Mamy dane, że Watykan zajmuje takie stanowisko także z obawy, by tym nie popsuć starań o po­wrót kardynała Hlonda do kraju. Wezwany jednak został do Rzymu mgr Pacini, radca Nun­cjatury warszawskiej, znajdujący się także w Bukareszcie. Po jego przyjeździe sprawa może posunąć się naprzód, nad czym usilnie nadal pracować będę. Starania Watykanu o uzyskanie zgody Berlina na powrót Ks. Prymasa Hlonda do kraju nie dają dotychczas rezultatu. Ks. Prymas jest nadal usposobiony sceptycznie co do wyniku tych zabiegów. Wydaje mi się, że i Watykan zaczyna mieć wątpliwości na ten temat14.

Sprawozdanie dotyczące ciągłych starań w sprawie wyjazdu nuncjusza Cortesi do rządu polskiego we Francji zawiera z kolei raport z 1 grudnia 1939 roku, oparty na rozmowie, jaką odbył ambasador Papee z mgr. Montini (późniejszym papieżem Paw­łem VI). W rozmowie tej Papee powiedział Montiniemu, że prace nuncjusza w Rumu­nii “zapewne są już na ukończeniu. Wiemy, jak dużo dobrego zrobił nuncjusz Cortesi dla uchodźców w Rumunii. Wiemy też, że pracuje tam obecnie także misja amerykań­ska [...]. Tym łatwiej więc będzie zapewne udać się Nuncjuszowi do Angers, gdzie -tak ze względów personalnych, jak i zasadniczych - jest pilnie oczekiwany. Poza tym wiem, że mgr Pacini kończy już swój urlop wypoczynkowy w tych dniach, chyba więc będzie mógł niebawem udać się do Angers, gdzie mógłby ewentualnie Nuncjusza wyprzedzić jako charge daffaires ad interim. Wyliczyłem wreszcie szefów misji, którzy są już w Angers, względnie przybędą tam w najbliższym czasie. Mgr Montini przyjął moje wywody nader życzliwie i obiecał sprawę raz jeszcze zreferować Kardynałowi Maglione".

Następny raport z 11 grudnia 1939 roku zredagował ambasador Papee po rozmo­wie, jaką odbył 4 grudnia z kardynałem Maglione, sekretarzem stanu. Podczas tej rozmowy, jak pisze Papee:


13 Gawędy o czasach i ludziach, op. cit., s.276.

14 Prymas Hlond do kraju wówczas nie powrócił (Niemcy nie pozwolili na to) i był niezbyt mile widziany w Watykanie; 9 czerwca 1940 roku wyjechał do Francji. Zob. następny rozdział.

273

[...] powróciłem do sprawy wyjazdu nuncjusza Cortesi do Angers. Kardynał Maglione z pewnym zażenowaniem powiedział, że trzeba jeszcze trochę zostawić czasu Nuncjuszowi na jego pracę w Rumunii, gdzie tyle dobrego robi dla uchodźców polskich. Tymczasem, mówił Kardynał, stosunki nasze zapewnione są (sont assurees) przez kontakt z Ambasadorem RP w Rzymie - laisses nous donc attendre un peu. Gdy zauważyłem, że mgr Pacini, audytor Nuncjatury, mógłby jednak tymczasem pojechać do Angers, Kardynał napomknął, że z Niem­cami nigdy nie wiadomo, co sprowadzić może nowe szykany i prześladowania na Kościół i wiernych w Polsce. W międzyczasie widziałem się z mgrem Pacini i odniosłem wrażenie, że miałby on ochotę jechać do Angers, równocześnie jednak mówił o tym, że ma zajęte szczyty i że musi jeszcze przyjść do siebie. Dlatego wybiera się na dalszy ciąg urlopu na prowincję.

W raporcie wysłanym cztery dni później, czyli 15 grudnia 1939 roku, Papee pisał:

W dniu 13 bm. poruszyłem znowu wobec mgra Montini sprawę wyjazdu Nuncjusza do Angers. Powiedziałem, że chodzi przede wszystkim o objęcie urzędowania, nie sądzę nato­miast, by swoboda ruchu Nuncjusza w razie konieczności ważnych wyjazdów związanych z jego misją była tam krępowana. Mgr Montini w odpowiedzi swej dał do zrozumienia, że Kardynał Sekretarz Stanu chce zapewne w obecnej chwili uniknąć wszystkiego co mogłoby Niemców podrażnić i wpłynąć ujemnie na los tak już uciemiężonego Kościoła w Polsce. Nie zostawił jednak wątpliwości, że Watykan pragnie sprawę tę załatwić po naszej myśli.

W raporcie z 21 grudnia 1939 roku Papee pisał:

Dziś w rozmowie z mgrem Montini poruszyłem znowu sprawę wyjazdu Nuncjusza do Angers. Powiedziałem przy tym, że musiałoby zwrócić uwagę i zrobić przykre wrażenie, gdyby brakło przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w chwili składania życzeń Noworocz­nych Panu Prezydentowi RP przez Korpus [dyplomatyczny]. Mgr Montini z pewną żywo­ścią odpowiedział mi, że Kardynał Sekretarz Stanu pragnie sprawę tę załatwić po myśli tylekrotnie przeze mnie wyrażonego życzenia Rządu RP. Sądzić należy, że sprawa jest obec­nie na dobrej drodze i niebawem znajdzie właściwe zrozumienie, że nuncjusz Cortesi będzie na razie jeszcze użyty dla dokonania właściwego rozdziału między naszych uchodźców w Rumunii transportu odzieży sprowadzonego przez Ojca Świętego z Argentyny. Można więc, jak sądzę, rebus sic stantibus, liczyć się z przyjazdem w niedługim czasie na razie charge daffaires Stolicy Apostolskiej do siedziby Rządu RP. Sprawa powinna jednak, moim zda­niem, aż do tej chwili uniknąć wszelkiego rozgłosu.

Korzystając z okazji złożenia życzeń noworocznych, 31 grudnia 1939 roku, Papee odbył rozmowę z papieżem, podczas której poinformował Piusa XII o tworzącym się wojsku we Francji i - jak pisze w swoim raporcie z tego samego dnia:

podziękowałem za zakomunikowanie mi w dniu 22 bm. przez kardynała Maglione decyzji wysłania na razie mgra Pacini do Angers, co Papież przyjął do wiadomości, mówiąc że zdro­wie mgra Pacini, nadwątlone ciężkimi przejściami w czasie odwrotu z Polski, znacznie się obecnie poprawiło15. Równocześnie Ojciec Święty dał do zrozumienia, że potrzebuje jeszcze jakiś czas nuncjusza Cortesi w Rumunii, a to ze względu na konieczność opiekowania się uchodźcami polskimi, do czego Nuncjusz nadaje się lepiej niż ktokolwiek inny [...]. Następ­nie Ojciec Święty przeszedł na niebezpieczeństwo bolszewickie, podkreślając jego powagę i konieczność przeciwdziałania.

Jak pisał kilka miesięcy później ambasador Francji, Wladimir dOrmesson, w ra­porcie do swojego rządu:

dla Stolicy Apostolskiej bolszewizm pozostał oczywiście “wrogiem publicznym nr 1" ale to nie czyni go bardziej pobłażliwym wobec nazizmu, który jest oszczędzany i którego się oba­wia, bo jest blisko, ale który jest znienawidzony"16.


15 Alfredo Pacini przyjechał do Angers w charakterze charge daffaires w połowie stycznia 1940 roku.

16 Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945, Saint-Siege, vol. nr 551.

274

W raporcie z 19 stycznia 1940 roku Papee donosił:

Jako jedno z ogniw akcji, którą podjąłem, zmierzając do przerwania milczenia z jakim Watykan w ogóle, a Osservatore Romano" w szczególności przechodzi dotąd nad sprawą okrucieństw niemieckich w Polsce, przeprowadziłem dziś na ten temat rozmowę z Kardy­nałem Sekretarzem Stanu. Przypomniałem kardynałowi Maglione obfity materiał, którym dysponuje obecnie w tej dziedzinie zarówno Sekretariat Stanu, jak i redakcja “Osservatore Romano" (liczne memoriały Ambasady, memoriał Ks. Prymasa, memoriał księży polskich, świadectwa przyjezdnych z Polski przyjętych ostatnio w Watykanie). Powiedziałem, że “Osser­vatore Romano" nic prawie o tych sprawach nie pisze, a przecież cały świat katolicki ocze­kuje od Watykanu informacji i sądu. Kardynał Sekretarz Stanu odpowiedział mi, że sprawa jest specjalnie drażliwa, bo Niemcy udowadniają i piętnują nieścisłości informacji albo ucie­kają się do represji.

W archiwach Instytutu Sikorskiego, gdzie znajdują się raporty Papee, jest rów­nież kopia raportu Rogera Raczyńskiego, ambasadora w Bukareszcie z 8 marca 1940 roku. W raporcie tym (4 strony maszynopisu) Raczyński pisał:

Od paru tygodni nuncjusz Cortesi wspomina coraz częściej w swych rozmowach prywat­nych, że jego charytatywna misja w Rumunii dobiega końca, że po jej zakończeniu liczy na wyjazd do Angers, ale że w dalszym ciągu nie ma co do tego instrukcji... Zdecydowanie antyniemieckie nastawienie ks. Cortesi i niewątpliwa jego życzliwość dla zamierzeń obecne­go Rządu, a wyraźnie krytyczny stosunek do poprzedniego naszego reżimu zasługują istot­nie na poparcie jego osoby z naszej strony.

31 marca 1940 roku Papee został przyjęty przez Piusa XII. W raporcie z tej audiencji, z datą 1 kwietnia, Papee pisał:

Przechodząc do stosunków dyplomatycznych polsko-watykańskich, powiedziałem Pa­pieżowi, że przyjazd mgra Pacini do Angers przyjęty był z zadowoleniem przez Rząd, a nad­to dał już pewne dodatnie skutki uboczne, bo przyspieszył przyjazd niektórych szefów misji, np. posła belgijskiego i holenderskiego. W tym miejscu Papież powiedział: je suis tres content. Wiem, że nuncjusz Cortesi przyjeżdża obecnie na wypoczynek do Włoch. Rząd mój ma nadzieję, że potem będzie mógł udać się do Angers, którego klimat zresztą jest do­skonały.

W następnym na ten temat raporcie, z 19 kwietnia 1940 roku, Papee donosił:

nuncjusz w Polsce, mgr Cortesi, przyjechał przed kilku dniami do Rzymu i był przyjęty natychmiast po zgłoszeniu się w Watykanie przez Ojca Świętego. Mgr Cortesi odwiedził też ks. Prymasa Hlonda i złożył wizytę w Ambasadzie. Chociaż utyskując trochę na zdrowie i przemęczenie, nuncjusz Cortesi jest moralnie w znakomitej formie. Jego głębokie przywią­zanie do Polski i oddanie sprawie polskiej wystąpiło na terenie rzymskim w całej pełni. Kardynał Hlond, który był na audiencji u Ojca Świętego na drugi dzień po bytności mgr Cortesi znalazł Piusa XII wyraźnie pod wrażeniem raportu Nuncjusza. Pobyt mgra Cortesi w Rzymie jest już teraz z dużą korzyścią dla sprawy autentycznego poinformowania i dalsze­go jeszcze zainteresowania Stolicy Świętej sprawą Polski. Wszystkie aktualne problemy na­sze znajdują w nim rzetelnego i oddanego rzecznika.

W dalszym ciągu raportu Papee pisze:

Nie ulega, moim zdaniem, żadnej wątpliwości, że mgr Cortesi uważa swoją działalność w Rumunii za zakończoną. Dał mi to wyraźnie do zrozumienia, a w kołach watykańskich nie widzę co do tego wątpliwości. Nuncjusz Cortesi może albo pojechać do Angers, albo zostać kardynałem. On sam do myśli wyjazdu do Angers odnosi się życzliwie, ale mówi, że to od niego nie zależy. Ponieważ sprawy tej nigdy nie przestałem w Watykanie aktualizować, nie mam trudności w dalszym ciągu jej podnoszenia i stale do niej obecnie powracam, za­znaczając jedynie, że wszyscy rozumiemy dobrze potrzebę wypoczynku po tak ciężkim okre­sie pracy.

275

Do sprawy nuncjusza Papee powrócił znowu w rozmowie z papieżem, jaką odbył 28 maja 1940 roku, o której pisze tego samego dnia w swoim raporcie:

Przeszedłszy następnie do osoby nuncjusza naszego mgr. Cortesi, podniosłem raz jesz­cze jego zasługi i podkreśliłem, że Rząd RP bardzo pragnąłby widzieć niebawem Nuncjusza w tymczasowej siedzibie Głowy Państwa i Rządu. Papież uśmiechnął się i powiedział, że nuncjusz Cortesi niedobrze jest ze zdrowiem, źle wygląda i winien jeszcze trochę odpocząć -przyjął jednak łaskawie moją odpowiedź, że w obecnych czasach trudno bardzo jest wypo­czywać, oraz że Nuncjusz mógłby w Angers oddać duże usługi. Ze słów Papieża wynikało jasno, że w dalszym ciągu uważa mgr. Cortesi za Nuncjusza w Polsce.

Był to w tej sprawie ostatni raport Papee przed kapitulacją Francji. 14 czerwca 1940 roku rząd polski opuścił Angers i udał się do Libourne, miasteczka w pobliżu Bordeaux, skąd przedostaje się do Londynu. Dwa tygodnie później, w raporcie z 1 lipca, Papee donosił:

Rozmawiając dnia 21 czerwca z Kardynałem Sekretarzem Stanu, zapytałem, gdzie znaj­duje się w chwili obecnej mgr Pacini. Kardynał Maglione odpowiedział, że mgr Pacini jest jeszcze w Bordeaux, ale że zapewne niebawem będzie mógł przyjechać do Londynu. Dałem wobec tego wyraz nadziei, że mgr Pacini znajdzie sposób, by znaleźć się możliwie bez więk­szej zwłoki na swoim posterunku. Gdy w dniu 26 bm. wróciłem do tej sprawy, Kardynał Maglione powiedział mi z pewnym zakłopotaniem, że mgr Pacini nie zdołał widocznie przy­jechać do Anglii i znajduje się nadal w Bordeaux. I tym razem dałem do zrozumienia zarów­no Kardynałowi Sekretarzowi Stanu jak i później mgr. Tardini, że miejsce mgra Pacini jest przy Rządzie RP. Z wypowiedzi obu tych dygnitarzy zdaje się wynikać, że instrukcje otrzy­mane zalecają mgrowi Pacini udać się do Londynu, oraz że dotychczasowe jego pozostanie w Bordeaux należy przypisać trudnościom komunikacyjnym, a może i osobistemu niezde­cydowaniu.

Następny raport z 5 lipca 1940 roku nie ma nagłówka i podpisu Papee, w przeci­wieństwie, przeważnie, do innych jego raportów. Po rozmowie z Montinim Papee pi­sze tam, że Montini “boleje nad kapitulacją Francji i mówi że Europa powinna się uczyć nieugiętości Polski". Następnie podaje informację, że “mgr Pacini otrzymał od Sekretariatu Stanu polecenie udania się do Londynu. Doniósł, że na razie nie mógł tej instrukcji wykonać z powodu trudności komunikacyjnych".

W raporcie z 10 lipca 1940 roku Papee podaje, iż :

dowiadując się tu, że mgr Pacini pozostał w Bordeaux wraz z nuncjuszem francuskim17, powiedziałem Kardynałowi Sekretarzowi Stanu, iż sądzę, że uda mu się wkrótce znaleźć sposób do stawienia się na właściwym miejscu swego urzędowania. Kardynał Maglione przy­takiwał tej mojej nadziei, a mgr Montini powiedział mi, że mgr Pacini miał instrukcje je­chania z Rządem, której jednak ze względów lokalnych wykonać nie mógł.

Na tym kończą się raporty dotyczące reprezentacji Watykanu przy rządzie pol­skim w Angers. Do dzisiaj nie jest wyjaśnione - i chyba nie będzie już nigdy - sprawa pozostania Pacini we Francji w chwili wyjazdu rządu polskiego do Londynu. Ponadto wydaje się mało prawdopodobnie - mimo przeświadczenia Papee, któremu daje wy­raz w swoich raportach - żeby zlecono Paciniemu, zaraz po kapitulacji Francji, by udał się do Londynu. Gdyby tego rodzaju zlecenie otrzymał, to były przecież możliwości


17 Nuncjuszem we Francji był wtedy Valćrio Valeri, który piastował to stanowisko od 3 czerwca 1936 do 23 grudnia 1944 roku.

276

zorganizowania jego wyjazdu do Anglii, czemu rząd brytyjski - w obliczu nie­bezpieczeństwa, jakie wisiało wówczas nad Wielką Brytanią - zapewne nie sprzeciwił­by się, tak jak to się stało później.

Jeżeli natomiast odmówiłby wyjazdu sam Pacini, to winna znajdować się gdzieś motywacja tej odmowy, której nie ma również w najbardziej autorytatywnym źródle, jakim bez wątpienia jest wielotomowe wydawnictwo watykańskie, zawierające doku­menty działalności Stolicy Apostolskiej w okresie drugiej wojny światowej. W piątym tomie tego wydawnictwa - gdy mowa jest o wyjeździe Paciniego do Londynu w 1942 roku - wzmianka w przypisie brzmi: “Mgr Alfredo Pacini, radca nuncjatury polskiej w Warszawie, charge daffaires przy rządzie polskim na wychodźstwie w Angers, nie mogąc mu towarzyszyć do Londynu, dołączył w Vichy do nuncjusza Francji"18. Brak jednak wyjaśnienia, dlaczego Pacini nie mógł, z własnej czy cudzej woli, towarzyszyć rządowi polskiemu.

Z tych właśnie powodów przez prawie trzy lata Watykan nie miał swojego przed­stawicielstwa przy rządzie w Londynie. W 1942 roku rząd nasz coraz bardziej nalegał na przysłanie reprezentanta Watykanu. Wtedy to papieski Sekretariat Stanu zdecydo­wał się na wysłanie do Londynu, w charakterze chargedaffaires, Paciniego, który znaj­dował się w Vichy.

1 lipca 1942 roku, kardynał Maglione zwrócił się do delegata apostolskiego w Lon­dynie Williama Godfreya, żeby zapytał rząd brytyjski, czy przyzna Paciniemu prero­gatywy dyplomatyczne. Rząd brytyjski odmówił, motywując decyzję tym, że tego ro­dzaju uprawnień nie może przyznać “osobie narodowości włoskiej lub nieprzyjaciel­skiej". Między Watykanem a rządem brytyjskim wywiązała się długotrwała polemi­ka, w wyniku której papieski Sekretariat przyjął propozycję rządu Wielkiej Brytanii i w maju 1943 roku mianował przy rządzie polskim, jako charge daffaires, wyżej wspo­mnianego Williama Godfreya, który właściwie pełnił tę funkcję nieoficjalnie już przedtem.

Radca ambasady przy Watykanie, Walerian Meysztowicz, napisał po wojnie cyto­wane już wspomnienia, w których poświęcił rozdział ambasadorowi Władysławowi Skrzyńskiemu; tam znajduje się ogólna, warta przypomnienia uwaga: “<Watykan a Polska> - to nie to samo co <Kościół a Polska> to raczej tylko <Kuria a Rząd>"20.

W zakres tego opracowania nie wchodzi oczywiście motywacja polityki Watykanu podczas drugiej wojny światowej. Na marginesie tej bardzo złożonej problematyki warto jednak przytoczyć kilka zdań z raportów ambasadorów Francji przy Stolicy Apostolskiej, które potwierdzają duże przygnębienie Piusa XII, graniczące prawie z utratą nadziei na zwycięstwo chrześcijańskiego świata, co też niestety musiało wpły­nąć na prowadzoną przez Watykan politykę.


"Actes et documents dv, Saint-Siege relatifs d la Seconde Guerre Mondiale, vol. 5. Le Saint-Siege et la Guerre mondiale (Juillet 1941 - Octobre 1942), Libreria Editrice Vaticana 1969, s. 607.

19 Tamże, ss. 607, 628-630, 646-647, 678, 744.

20 Gawędy o czasach i ludziach, op. cit. s. 318.

277

W maju 1940 roku nastąpiła zmiana na stanowisku ambasadora Francji w Waty­kanie. Miejsce Francoisa Charlesa-Rouxa zajął Wladimir dOrmesson, obaj przyjaź­nie ustosunkowani do Polski. W raporcie z 19 stycznia 1940 roku dOrmesson pisze, że miał okazję rozmawiać z osobą, będącą w zażyłych stosunkach z Ojcem Świętym. Osoba ta twierdziła, że: “Pius XII ma być bardzo przybity, zdruzgotany wypadkami i bolesnymi trudnościami swojego pontyfikatu, przewidując pesymistycznie przyszłość Europy"21.

Kilka miesięcy później, w listopadzie 1940 roku, dOrmesson został odwołany i zastąpiony ambasadorem Leonem Berardem, który w raporcie z 22 lutego 1941 roku donosił: “Pius XII patrzy z głębokim smutkiem nie tylko na przyszłość religii, lecz i na losy ludzkości. Papież z trwogą dostrzega korzyści, jakie rewolucja bolszewicka wyciągnie z nieszczęść spowodowanych długą wojną"22. Kardynał Tardini, bliski współ­pracownik papieża, cytuje w swojej książce słowa Piusa XII: “Europa czeka ciągle na przebudzenie swojego sumienia"23. Pytanie tylko, kto ma ją obudzić?!... Od wielu lat niestrudzenie budzi ją Jan Paweł II, ale niestety bez większego - jak dotychczas -skutku.


21 AMAE, op.cit.vol. nr 551.

22 Tamże.

23 D. Tardini, Pie XII, Editions Fleurus, Paryż 1961, s. 75

278

PRYMAS HLOND WE FRANCJI W LATACH 1940-1944*

Nie jest chyba przypadkiem, że nie ukazała się jeszcze dotychczas biografia kardynała prymasa Augusta Hlonda. Stosunkowo dużo pisze się o prymasie Stefanie Wyszyńskim i nieproporcjonalnie mało o postawie i działalności prymasa Hlonda. Jednym z głównych powodów tego stanu rzeczy wydaje się diame­tralnie odmienna linia polityczna obu prymasów wobec reżimu komunistycznego. Nie należy zapominać, że to Hlond wyznaczył Wyszyńskiego na swojego następcę, co apro­bowała Stolica Apostolska. Jeśli chodzi o stosunek kardynała Hlonda do rządu war­szawskiego, to określił go w rozmowie z ambasadorem Francji w Polsce: “żaden układ z diabłem nie jest możliwy". Kardynał Wyszyński natomiast, jak wskazywało poro­zumienie podpisane 14 kwietnia 1950 roku między przedstawicielami reżimu i Epi­skopatu polskiego, uważał że z diabłem komunistycznym można się układać i na tym przeświadczeniu opierała się odtąd polityka hierarchii kościelnej.

Podczas wojny kardynał Hlond przebywał początkowo w Rzymie, później we Fran­cji i w ostatniej fazie w niewoli w Niemczech. Z tego okresu ukazało się na jego temat kilka rozpraw i artykułów w Polsce2. Wiele jest jednak jeszcze luk i niedomówień, tym trudniejszych do uzupełnienia, że brak źródłowego materiału. Trochę dokumen­tacji, którą wykorzystuję w niniejszym rozdziale, znalazłem ostatnio w archiwach fran­cuskich oraz w Instytucie Polskim i muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie.

Kardynał Hlond przyjechał do Francji 9 czerwca 1940 roku i zamieszkał w Lour­des w domu ówczesnego biskupa Georgesa Choqueta. W tym samym czasie gen. Si-korski wysłał z Angers depeszę do kardynała Hlonda do Rzymu, prosząc go, żeby udał się do USA jako orędownik sprawy polskiej. Hlond depeszy tej nie otrzymał. W piśmie z 5 października 1940 roku, a więc już po kapitulacji Francji3, Sikorski zwrócił się ponownie do Hlonda z prośbą o wyjazd do USA, oznajmiając jednocze­śnie, że “agentowi naszego Skarbu we Francji wydałem polecenie zabezpieczenia [Hlondowi - T. W.] strony materialnej"4.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 87 ss. 17-30.

Wedtug raportu ambasadora Jeana Baelena z czerwca 1948 roku, który znajduje się w Archives Nationales w Paryżu. Sygnatura: 457 AP 90, Carton 821-823, Pologne 1948.

2 Jednym z nich jest treściwy artykuł, z podaną na końcu bibliografią, S. Wilka, SDB, Losy wojenne kardynała Augusta Hlonda, “Więź" 1980, nr 10, ss. 95-110.

3 Zob. Archiwum IPMS. Sygnatura: PRM 37/B, s. 192.

4 Chodziło może o Władysława Houwalta, radcę finansowego ambasady RP w Vichy, którą reprezentował Feliks Frankowski, ale która zakończyła swoje urzędowanie 2 października 1940 roku.

279

Rząd polski w Londynie usilnie nalegał na przyjazd kardynała Hlonda do Anglii celem udania się następnie do USA. Jak wynika z depeszy wysłanej 13 stycznia 1941 roku przez gen. Sikorskiego do gen. Juliusza Kleeberga, dowódcy tajnej “Organizacji Wojskowej" w tzw. wolnej strefie Francji, kardynał Hlond miałby się zgodzić na uda­nie się do USA, gdyż Sikorski polecił Kleebergowi:

Pan Generał zamelduje się u Kardynała Prymasa Hlonda z następującą depeszą; [...]. Zgodę Eminencji na wyjazd do Ameryki rząd przyjął z radością najwyższą. Jego działalność tam odda sprawie wspólnej jak największe usługi. Będzie ona uzgodniona z naszym sprzy­mierzeńcem Wielką Brytanią. Toteż przyjazd do Londynu jest przed podróżą konieczny... Czas trwania misji około trzech miesięcy5.

Kardynał Hlond w dalszym jednak ciągu wahał się i odciągał wyjazd. 16 sierpnia 1941 roku gen. Sikorski wysłał znowu depeszę do gen. Kleeberga:

Proszę zameldować się u Kardynała Hlonda i przedstawić mu w moim imieniu, że wy­jazd do Ameryki jest jak najbardziej pożądany w interesie wspólnej sprawy sojuszniczej. Anglicy popierać będą taką misję na całej linii. Wszystkie zaproszenia będą załatwione na czas. Koszta misji pokryje rząd. Zapraszam Kardynała Hlonda do Londynu i proszę o jak najszybszą decyzję6.

O staraniach, by kardynał Hlond wyjechał z Francji, dowiedzieli się Niemcy. 17 sierpnia 1941 roku admirał Franęois Darlan, minister spraw zagranicznych w rządzie Vichy, wystosował następujące pismo do swojego kolegi, ministra spraw wewnętrz­nych:

Ambasada niemiecka w Paryżu powiadomiła mnie ostatnio, że według informacji, jakie otrzymała z pewnego źródła, kardynał Hlond przebywający w Lourdes ma zamiar wyjechać wkrótce do Londynu i udać się następnie do Stanów Zjednoczonych celem przeprowadze­nia tam kampanii antyniemieckiej. W związku z tym ambasada niemiecka oznajmia mi, że Rzesza pragnie, aby władze francuskie nie pozwoliły prałatowi polskiemu na wyjazd z Francji. Będę przeto panu zobowiązany za łaskawe danie urzędom pańskiego resortu od­powiednich instrukcji, żeby żadna wiza wyjazdowa nie została wydana kardynałowi Hlondowi"7.

W tym samym archiwum znajdują się trzy podania (clemande de visa) z datą 7 lute­go 1942 roku: kardynała Hlonda, ks. Antoniego Baraniaka i ks. Bolesława Filipiaka. Na wszystkich trzech podaniach znajduje się podpis (nieczytelny) prefekta z Tarbes z zaznaczeniem: “opinia bardzo przychylna", a na podaniu kardynała Hlonda dodano jeszcze: “Uczucia Prymasa Polski wobec Francji nie podlegają żadnej wątpliwości". Brak natomiast podpisu ministra spraw wewnętrznych, do którego podania te zostały skierowane; do niego też pisał w tej sprawie admirał Darlan:

[...] Jak pan wie, to z uwagi na interwencje władz niemieckich zabroniliśmy Prymasowi Polski wyjechać z Francji. Otóż, wydaje mi się, że będzie trudno, aby rząd Rzeszy zmienił zdanie. Dlatego uważam, iż chwilowo należy odłożyć wszelkie zabiegi, które mogłyby zresz­tą [...] przyciągnąć niepotrzebnie uwagę władz okupacyjnych8.


5 IPMS w Londynie, Dziennik czynności Naczelnego Wodza, styczeń 1941, załączniki, część I, s. 78.

6 Tamże, s. 189.

7 Według AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy - Europę. Pologne, vol. 909.

8 Tamże.

280

Na wyjazd z Francji, uniemożliwiony przez Niemców, kardynał Hlond zdecydo­wał się z dużym oporem. Nastawiony był na natychmiastowy powrót do Polski, gdy tylko Niemcy zostaną pokonane; wówczas ciągle liczono na szybkie zakończenie woj­ny. W liście do biskupa Józefa Gawliny kardynał Hlond pisał:

[...] Rząd nalega, bym wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Po co?... Na polityczną robo­tę wybrać się nie mogę, bo to nie mój zawód [,..]. Chodzi głównie o to, by mnie nie było zaraz w Polsce, gdy się będzie kładło podwaliny pod nowe państwo i reorganizowało życie kościel­ne"9.

W tym okresie widział dla siebie pracę wśród emigrantów we Francji. Od początku swojego pobytu w Lourdes kardynał Hlond rozwinął szeroką dzia­łalność pod kątem widzenia odnowy moralnej w oswobodzonej Polsce. W liście do prezydenta RP Władysława Raczkiewicza z 7 listopada 1940 roku, kardynał Hlond pisał z Lourdes:

Korzystam ze względnego spokoju i czasu we francuskiej Częstochowie, by badać rozwój i przyczyny wypadków, notować, pisać, przygotowywać swoje prace w nowej Polsce. Z Waty­kanem utrzymuję regularny kontakt przez Nuncjusza w Vichy. Przez te trzy miesiące prze­sunęły się przez mój pokój krocie dawnych naszych emigrantów, świeżych uchodźców i wszel­kiego stopnia wojskowych, którzy byli wdzięczni za słowa otuchy i wiary10.

Wacław Zyndram-Kościałkowski, który w Lourdes był w stałym kontakcie z kar­dynałem Hlondem, pisał po wojnie, że wypowiedzi kardynała cechowały “wielka śmia­łość i postępowość czy to chodziło o sprawy polityczne czy społeczne. Kardynał nie zapominał nigdy, że nie zawsze w Polsce przedwrześniowej było <najlepiej> i pragnął aby z czasem, gdy odzyskamy niepodległość działo się inaczej"11. Nie trzeba bowiem zapominać, że Hlond, prymas Polski od 1926 i kardynał od 1927 roku, zabierał zdecy­dowanie głos w sprawach społecznych przed wojną, starając się jednocześnie “trzy­mać Kościół polski ponad podziałami politycznymi kraju, nieraz krytykowany za to przede wszystkim przez opozycję prawicową, ale niekiedy również przez czynniki rzą­dowe"12.

Wymowne dla światopoglądu kardynała Hlonda, jeśli chodzi o potrzeby emigra­cji z myślą o jej powrocie do kraju, były jego wypowiedzi na łamach konspiracyjnego czasopisma inteligencji katolickiej “Służba", wydawanego na powielaczu w latach 1941-1942 roku w Tuluzie pod redakcją Marii Winowskiej, przy ścisłej współpracy kardy­nała. Dotarłem do 6 numerów “Służby" i nie wiem, czy było ich więcej. Nie jest mi również znana data poszczególnych numerów. Na ostatniej stronie numeru 6, z datą 16 lipca 1942 roku, znajduje się wzmianka redakcji, że z numerem tym “zamykamy pierwszą serię “Służby" i jeżeli pozwolą okoliczności, to nową serię “rozpoczniemy po wakacjach"13. Jest faktem godnym ubolewania, że nie ma żadnego opracowania na temat tego czasopisma i nie wiadomo dokładnie, kto ukrywał się pod pseudonimami,


9 Według S. Wilka SDB, op cii., s. 103.

10 IPMS. Sygnatura: A.48 l/a5.

11 Poloneza czas skończyć, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1978, s. 128.

12 R. Bender, I wojna światowa i Polska niepodległa (1914-1939) w: Chrześcijaństwo w Polsce. Zarys przemian 966-1945. Praca zespołowa pod red. J. Kłoczowskiego, KUL, Lublin 1980, s. 295.

B Wstrzymanie publikacji “Służby" miało nastąpić w 1942 roku, po aresztowaniu Marii Winowskiej.

281

jakimi przeważnie opatrywano wtedy artykuły. Kardynał Hlond podpisywał swoje artykuły m.in. pseudonimem Krzysztof Śmieć.

W artykule Gdy przysa pełnia czasu kardynał Hlond pisał: “Polska nie będzie nas potrzebowała jako liczby [...]. Będzie natomiast potrzebowała naszych wartości, na­szego wkładu, a głównie naszych zdrowych sił moralnych". W Europie doszło do “per­wersyjnego okrucieństwa, do gloryfikacji kłamstwa, do bezprzykładnego poniżania człowieczeństwa. Jedyną skuteczną na to radą jest rechrystianizacja Europy". Wie­rząc w odrodzenie ludzkości kardynał Hlond zapytywał: “Z czemże zamierzamy wró­cić do Polski? Z bankrutującym światem apostazji, czy z odrodzonym duchem no­wych czasów? Z przepadającym dekadentyzmem moralnym, czy z porywem wskrze­szonego życia?>. Jednocześnie kardynał Hlond przypominał, żeby uchodźcy dbali o pozostawienie po sobie, w krajach gdzie przebywają, dobrego imienia: “niech żyją po nas wspomnienia dostojeństwa polskiego"14.

W następnym numerze kardynał Hlond podkreślał, iż największą tragedią współ­czesnego człowieka jest, że “oczywistość moralnego zła maskuje zakłamaniem udrapowanym w uczone fałdy takiej czy innej ideologii"15. Jeśli chodzi o emigrantów, to prymas pisał na innym miejscu: “Tu, na obczyźnie, sytuacja jest tym groźniejsza, że nie chroni nas, jak w kraju, atmosfera rodzinna, przepojona tradycją, jesteśmy zdani na samych siebie, musimy iść przebojem. Przed każdym z nas, w tych godzinach bole­snej bezczynności, staje pytanie: kim właściwie jestem?"16.

Charakter “Służby" był inspirowany w dużym stopniu przez kardynała Hlonda, nie ujmując oczywiście w niczym redaktorskiej pracy Marii Winowskiej. Mówiąc przeto o kardynale Hlondzie, warto temu czasopismu poświęcić trochę miejsca. W pierw­szym numerze redakcja, zapraszając Polaków do współpracy, informowała, że czaso­pismo “nie jest organem kapliczki czy grupy, żyjącej tylko sobie". W dalszym ciągu redakcja podawała, że celem nawiązywania bliższego kontaktu z czytelnikami otwie­ra ankietę na temat: “Istotne przyczyny kryzysu duchowego wśród uchodźstwa pol­skiego i środki zaradcze"7.

Autor jednej z nadesłanej na ankietę odpowiedzi, z podpisem Stefan Łubieński, uważa, że “zagadnienie obecnego kryzysu duchowego wśród uchodźstwa polskiego we Francji wiąże się ściśle ze współczesnym kryzysem całej ludzkości". Do przezwy­ciężenia tego kryzysu niezbędna jest postawa “bezkompromisowego i zdecydowanego przeciwstawienia się złu". Patriotyzm w dzisiejszych czasach “spadł do tego, co nazy­wamy szowinizmem lub przybrał formy dziecinnych manifestacji i pochodów z cho­rągiewkami o barwach przeróżnych iluzji"18. Ten sam autor przypominał w innym numerze tego czasopisma, że po wojnie będziemy musieli “zrobić wszystkie możliwe wysiłki, aby stworzyć stosunki braterskie między narodami i ludami wschodnio-centralnej Europy"19. W innej odpowiedzi na ankietę, podpisanej “Jur", czytamy: “Jeżeli oni, tam w kraju, mają ducha, hart etc., to chyba dlatego, że zostali. Że mimo wszystko


14 “Służba" nr 4, ss. 147-149. Numery 3-6 czasopisma miały paginację ciągłą.

15“Służba" nr 5, s. 205.

16“Służba" nr 3, s. 108.

17“Służba" nr 1,s. 46.

18 “Służba" nr 3, ss. 138-139.

19“Służba" nr 2,s. 33.

282

korzenie ich tkwią w tej ziemi, że są razem. I to, że cierpią więcej, niż my. Bo cierpie­nie budzi. A my tu śpimy"20.

W dość obszernym artykule Degradacje publiczne i autorytety, podpisanym “A. Sęk", autor ubolewa: “Gdzie spojrzeć, wszędzie szeregi niedocenionych wielkości, zapomnia­nych dobroczyńców, bohaterów skrzywdzonych, wodzów, Konradów, Kordianów [...]. Nadęte piersi defilują między tłumem i mówią: tyle miejsca na dobrze zasłużone me­dale [...]. Polska nie będzie mierzyć zasług długością sprawozdań z nieprawdziwego zdarzenia albo ilością stanowisk prezesowskich [...]. Nic nas nie nauczyła wojna, nie­dola, tragedie [...]. Nie widzimy i nie czujemy Polski walczącej [...] umiemy o niej tylko gadać [...]. Porządnych ludzi, co Polską umieją żyć najprościej, co ją biorą na miarę serca, tamci krzykacze zdegradują w opinii <publicznej>, zdegradują swym <au-torytetem>. Tak, my umiemy tylko degradować... jesteśmy rozkochani w autorytetach nieautoryzowanych, w snobizmie, pawich piórach"21. Poglądy te podzielała zapewne redakcja, która w tym samym czasie pisała: “[...] my nie łakniemy popularności [...] <Służba> jest tym kagankiem Diogenesa, który chodzi po Francji i szuka ludzi [...]. Jesteśmy niewygodni, wypominamy gorzkie prawdy, nie dajemy spać przeróżnym dygnitarzom [...] rewidujemy ich bagaż myślowy[...]. Prawda jest zawsze niewygodna [...]. Nie cierpimy kompromisów, rzeczy nazywamy po imieniu. I mamyż być popu­larni"22.

Bardzo cenne w działalności pisarskiej kardynała Hlonda były jego memoriały i raporty o sytuacji Kościoła i ludności w okupowanej Polsce. W języku francuskim został opracowany na ten właśnie temat podwójny numer czasopisma konspiracyjne­go “Cahiers du Temoignage Chretien"23. Czasopismo to było wydawane najpierw w Saint-Etienne, później w Lyonie i następnie w Paryżu. Założycielem jego był jezu­ita Pierre Chaillet, który - co stanowi pewnego rodzaju kuriozum - w 1939 roku zo­stał zmobilizowany do wywiadu i wysłany, pod pozorem wygłaszania odczytów i ka­zań, ze misją specjalną na Węgry. Ta właśnie praca w wywiadzie dała mu przygotowa­nie do podziemnej działalności we Francji; w styczniu 1941 roku wrócił do Lyonu24.

W wyżej cytowanym numerze czasopisma francuskiego redakcja pisała na wstę­pie, że Hitler wprowadził w Polsce “nowy porządek", o którym się milczy. “Naszym obowiązkiem, Francuzów, Europejczyków, chrześcijan - przypomina redakcja - jest przerwać to milczenie". W tym też duchu utrzymany jest ostatni paragraf numeru poświęconego Polsce, który nic nie stracił na aktualności w odniesieniu do obecnej sytuacji: “Kiedy kłamstwa cynicznie organizowane, a zwłaszcza dwuznaczność i pół­prawdy, gorsze niż kłamstwa, dręczą umysły, zatruwają dusze, osłabiają charaktery przy pomocy zniewolonej lub zaprzedanej prasy, trzeba wszystko robić, żeby prawda była znana"25.


20“Służba" nr 3,s. 143.

21 “Służba" nr 6 ss. 310-311.

22“Służba" nr 5, s. 252.

23 “Cahiers du Temoignage Chretien", 1943, nr XIII-XIV, bez dokładnej daty. Numer zawie­rał 30 stron.

24 Według J. Chelini, LEglise sous Pie XII..., op. cit., s. 217.

25 “Cahiers du Temoignage Chretien", op. cit., ss. 3 i 30.

283

Wszyscy, którzy stykali się z kardynałem Hlondem w czasie jego pobytu we Fran­cji, zwłaszcza w Lourdes, gdzie miał większą swobodę niż później, potwierdzają jego żywotność i wszechstronną działalność. Prowadził rozległą korespondencję i utrzy­mywał kontakty zarówno z organizacjami na terenie Francji, jak i z zagranicą, w tym również z Polską, co wtedy nie było łatwe. Z Watykanem kardynał Hlond pozostawał w stałym kontakcie za pośrednictwem nuncjatury, znajdującej się wówczas w Vichy, gdzie przebywał mons. Alfredo Pacini, który był charge daffaires przy rządzie polskim w Angers, ale w czerwcu 1940 roku nie wyjechał z naszym rządem do Londynu i po­został we Francji26. Wacław Zyndram-Kościałkowski w cytowanych już wspomnie­niach pisze, że brał pocztę od kardynała Hlonda w Lourdes i oddawał ją w Vichy mons. Paciniemu, “naszemu wypróbowanemu przyjacielowi, a ten wręczał mi prze­różne pisma i listy dla Kardynała, które kurier dyplomatyczny przywoził z Rzymu"27.

Kardynał Hlond otrzymywał jednocześnie korespondencję - czy wielokrotnie, tego nie wiem - za pośrednictwem rządu Vichy, o czym świadczy list kardynała, znaj­dujący się w archiwach francuskich, wysłany z Lourdes z datą 20 marca 1941 roku do ministra spraw zagranicznych, którym był wtedy admirał Darlan:

Bardzo dziękuję Waszej Ekscelencji za łaskawe przysłanie 14 bm. listów, jakie nadeszły dla mnie drogą dyplomatyczną do Vichy. Łaskawie mi wyświadczona przysługa wzruszyła mnie tym bardziej, że jestem szczerym przyjacielem Francji i że ogromnie podziwiam dzieło narodowej odnowy przedsięwziętej przez Wielkiego Marszałka Petaina" (jadmire grande-ment l oewre de relevement national entreprise par le grand Marechal Petain)2*.

List ten będzie zapewne różnie interpretowany, ale, znając nieugiętą postawę kar­dynała Hlonda, byłoby dużym błędem mniemać, iż został napisany wbrew własnemu przekonaniu, pod presją wypadków, celem przypodobania się Petainowi. Treść tego listu nie może być właściwie zrozumiana w oderwaniu od ówczesnej sytuacji Francji i stanowiska francuskiej hierarchii kościelnej. Lansowana przez Petaina “rewolucja narodowa" pod hasłem “praca, rodzina, ojczyzna", głosząca odrodzenie Francji, tak bardzo jej zresztą potrzebne, była początkowo brana dość poważnie przez część społe­czeństwa. W ciągu pierwszych dwóch lat aprobata rządu Vichy przez katolików, mimo ich pewnych zastrzeżeń, “wydawała się być masowa i spontaniczna"29. Katolicy chęt­nie wówczas mówili o odkupieniu i “wielu z nich widziało w Petainie odkupiciela, którego zsyła Opatrzność"30.

Jeśli chodzi o hierarchię kościelną, to “obecność mons. Valery31 przy marszałku (Pe­tainie) była jednym z argumentów najczęściej wysuwanych przez biskupów, żeby wyka­zać legalność ustalonej władzy"32. Kardynał Hlond przebywał w domu biskupa, list pi­sał na wiosnę 1941 roku z nieokupowanej jeszcze części Francji, kiedy do Petaina odno­szono się ciągle z entuzjazmem, któremu - jak widać - musiał również ulec kardynał.


26 Zob. opracowanie: Watykan a rząd polski w Angers.

27 W. Zyndram-Kościałkowski, op. cit. s. 124.

28 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z Vichy-Europę, Pologne, vol. 920.

29 J. Duquesne, Les Catholiques francais sous 1occupation, Bernard Grasset, Paryż 1986, s. 85.

30 Tamże, s. 37.

31 Valerio Valery piastował stanowisko nuncjusza we Francji od 3 czerwca 1936 do 23 grud­nia 1944 roku.

32 A. Latreille, De Gaulle, la Liberation et 1Eglise catholigue, Les Editions du Cerf, Paryż 1978, s. 44.

284

W następnym roku nastroje we Francji zaczęły się zmieniać, ale w większości wypadków Episkopat trzymał się wiernie Petaina i jak oświadczył kardynał Emma-nuel Suhard, arcybiskup Paryża, na zebraniu organizacji katolickich w dniu 11 grud­nia 1942 roku: “Kościół kontynuuje swoją działalność na płaszczyźnie duchowej bez uzależniania się od władzy i z całkowitą lojalnością wobec władzy"33. To dwulicowe stanowisko hierarchii kościelnej z jej “niezależnością" i “lojalnością" było powodem rozterki wewnętrznej wśród wielu katolików, nad czym i dzisiaj warto się zastanowić, i to nie tylko w odniesieniu do Francji.

Jeden z wybitnych członków francuskiego ruchu oporu ksiądz R.-L. Bruckberger, dominikanin, w książce wydanej przez grono przyjaciół, jak Bernanos, Camus i inni, pisał na ten temat: “Najwyższe władze (kościelne) powiedziały nam, że rząd Vichy był legalny. Tak więc albo słowa straciły swój sens, albo też chciało się przez to powiedzieć, że jego władza była sprawiedliwa i że winniśmy byli lojalnie być mu po­słuszni... Katolicy z ruchu oporu, my nie byliśmy mu posłuszni i to właśnie było naszą udręką [...]. Będąc chrześcijanami, nie reagujemy jak automaty, lecz jak ludzie wolni. Woleliśmy słuchać głosu naszego sumienia"34.

W listopadzie 1942 roku Niemcy zajęli południową Francję. Kardynał Hlond musiał schronić się w opactwie benedyktyńskim w Hautecombe w Sabaudii, gdzie został aresztowany 3 lutego 1944 roku i przewieziony do więzienia w Paryżu. W kon­spiracyjnej prasie francuskiej, wydawanej przez ten sam zespół, co cytowane już cza­sopismo “Cahiers du Temoignage Chretien", ukazał się komunikat zatytułowany In­famia o następującej treści:

Kardynał Hlond, arcybiskup Poznania, prymas Polski, został aresztowany 3 lutego w południe w opactwie w Hautecombe przez trzech agentów władz okupacyjnych. Został zabrany w towarzystwie jednego ze swoich sekretarzy, księdza Filipiaka, do Chambery i wieczorem tego samego dnia wywieziony do Paryża. Od tego czasu nie mamy o nim żadnej wieści. Dzieląc się z wami tą wiadomością, nie możemy ukryć głębokiego bólu, wstydu i oburzenia wobec aresztowania człowieka, który był gościem Francji, przedstawicielem kra­ju sojuszniczego i przyjacielskiego - bezbronnego starca, który schronił się w domu modli­twy - księcia naszego Kościoła Rzymskiego35.

Następnego dnia, tzn. 4 lutego 1944 roku, Pierre Laval, ówczesny premier rzą­du Vichy36, wystosował następujące pismo do Ottona Abetza, ambasadora Niemiec w Paryżu:

Jego Eminencja Kardynał Hlond, Prymas Polski, został aresztowany 3 lutego przez wła­dze niemieckie w opactwie w Hautecombe, gdzie wycofał się już kilka miesięcy temu. Poin­formowany o tym Nuncjusz apostolski przedsięwziął ze swojej strony kroki w moim gabine­cie i przypuszczam, że również interweniował u p. Struve, żeby dowiedzieć się o okoliczno­ściach aresztowania i dać wyraz swojemu wzburzeniu. Ze względu na osobowość kardynała Hlonda pozwalam sobie zwrócić uwagę Waszej Ekscelencji na tę sprawę. Byłbym wdzięczny,


33 M. Riąuet, S. J., Chretien de France dans 1Ewrope enchtnee. Genese du Secours Catholique, Editions S.O.S., Paryż 1972, s. 126.

34R.-L. KTVickbetgeT,Si grand peine, Gallimard, Paryż 1945, ss. 190-191.

35 “Temoignage Chretien. Courrier francais du Temoignage Chretien" 1944, nr 8, s. 1.

36 Pierre Laval został skazany na karę śmierci za kolaborację i stracony w październiku 1945 roku.

285

gdyby Pan był łaskaw rozpatrzyć przychylnie możliwość przekazania Kardynała Prymasa Polski władzom francuskim, precyzując, jeżeli będzie uważał za właściwe, warunki jego po­bytu na terytorium francuskim37.

W archiwum arcybiskupstwa w Paryżu znajduje się list kardynała Hlonda do kar-dynała Suharda, napisany ręcznie z datą 6 lutego 1944 roku, a więc w trzy dni po aresztowaniu. Na wysłanie tego listu kardynał musiał mieć zapewne zgodę Niemców i przypuszczalnie napisał go, żeby zostawić po sobie ślad, gdzie się znajduje. Oto treść listu w tłumaczeniu z języka francuskiego:

Eminencjo! Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę złożyć Jego Eminencji wyrazy serdecz­nego i braterskiego hołdu i poinformować Go, że od dwóch dni znajduję się w Paryżu, starej i pięknej stolicy Francji. Jestem tutaj w przejeździe i nie sądzę, żebym miał okazję złożenia Mu wizyty, której nie pominę przy innych okazjach na znak mojej głębokiej czci dla Waszej dostojnej osoby i zgodnie z pragnieniem serca, całkowicie oddanego Jego Eminencji. Proszę Eminencję, żeby był łaskaw towarzyszyć mi w Jego pobożnych modlitwach i ponownie za­pewniam o moim całkowitym i głębokim oddaniu w Jezusie Chrystusie38.

Po dwumiesięcznym przetrzymywaniu kardynała Hlonda w areszcie gestapo w Paryżu został następnie internowany w Bar-le-Duc. W dniu, w którym przewiezio­no go do Bar-le-Duc, tzn. 5 kwietnia 1944 roku, z gabinetu Lavala wysłano pismo do nuncjatury, którą informowano, że “władze niemieckie podały właśnie do wiadomo­ści, że wskutek zabiegów szefa rządu kardynał prymas Hlond został zwolniony i przy­jechał do Bar-le-Duc. Kardynał Hlond musi przebywać w klasztorze jako internowa­ny. Prefekt Bar-le-Duc został uprzedzony i jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy"39.

9 maja 1944 roku kardynał Hlond wysłał list, prawdopodobnie do kardynała Su­harda, co jednak nie jest nigdzie zaznaczone. List ten, odręcznie pisany, znajduje się w archiwach arcybiskupstwa w Paryżu; przytaczam go z małymi skrótami:

Pragnę wyrazić Jego Eminencji moją głęboką wdzięczność za Jego uprzejmy list z 17 kwietnia, pełen braterskiej serdeczności [nie wiem, czy list, o którym mowa, zachował się gdzieś w innych archiwach - T. W.]. Jednocześnie przepraszam za spóźnioną odpowiedź. Ze zrozumiałych powodów czekałem na odpowiednią okazję, która nadarza się dopiero dzi­siaj40. Mogę zapewnić Waszą Eminencję i robię to z całego serca, że ze strony francuskich władz lokalnych jestem traktowany z tak ujmującą grzecznością, że jestem zachwycony, a czasem nawet zażenowany. Siostry miłosierdzia są niewyczerpane w swoich ofiarnych usłu­gach. Jestem zresztą zbudowany dobrotliwym usposobieniem i działalnością naprawdę apo­stolską tych dobrych zakonnic. W Bar-le-Duc prowadzę życie w zupełnym odosobnieniu, przygotowując się - przez modlitwę, naukę i rozmyślania nad aktualnymi problemami - do przyszłych zadań, które będą trudne, ale też wielkie i przyjemne [...]. Kiedy po obecnym chaosie Duch Święty uprzątnie swoim potężnym podmuchem zdewastowane kraje Europy i sprawi, że wyłoni się nowe życie, wówczas również Kościół, oczyszczony prześladowania­mi i kryzysem, przeżyje nową Epifamię w wielkim stylu, prowadzony i silnie ochraniany przez Niepokalaną Królową. Z jakże wielkim rozmachem i entuzjazmem apostolskim bę­dziemy odbudowywać, po tylu przykrościach, Królestwo Boże w duszach i instytucjach na­szych narodów. Nie mam wątpliwości, że tak Francja, jak i Polska spełnią wspaniale swoje tradycyjne i zaszczytne zadanie41.


37 Zob. AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Z. Vichy - Europę, Pologne, vol. 909.

38 Archives de lArcheveche de Paris, Serie ID XIV, Carton l, Dossier nr 14, dokument nr 9.

39 AMAE. op. cit., vol. nr 909.

40 Z tego można wnioskować, że kardynał Hlond wysyłając ten list przez kogoś, a nie pocztą, wolał nie podawać nazwiska adresata.

41 Archives de lArcheveche de Paris, op. cit., Dossier 14, dokument nr 10.

286

17 listopada 1944 roku Kazimierz Papee, ambasador Polski przy Stolicy Apostol­skiej, przekazał Tardiniemu, podsekretarzowi stanu w Watykanie, pismo Andre Perreau, podprefekta z Commercy, miasta w departamencie Meuse, gdzie przebywał kar­dynał Hlond w Bar-le-Duc. Pismo to zostało opublikowane w dokumentach watykań­skich42. W Instytucie Sikorskiego w Londynie znajduje się również kopia tego pi­sma43. Treść jest ta sama, z wyjątkiem dwóch zdań, o których będzie mowa. Podprefekt zwraca się w tytule swojego pisma, z datą 25 września 1944, do “Pana Konsula" bez podania nazwiska i miejsca zamieszkania adresata.

Na wstępie listu, który przytaczam w streszczeniu, podprefekt pisze, że kilka dni po przyjeździe kardynała Hlonda do Bar-le-Duc złożył mu wizytę i był zaskoczony “jego uśmiechem i optymizmem", co spowodowało, że później często odwiedzał Kar­dynała, który zachowywał zawsze pogodny nastrój. Dowiedział się wtedy, o czym do­nosił w liście, że:

Niemcy przywieźli Jego Eminencję do Paryża, żeby pertraktować jego ewentualny po­wrót do Polski z zastrzeżeniem, że przysłuży się propagandzie nazistowskiej. Kardynał Hlond zdecydowanie odmówił44, przyjmując tak nieugiętą postawę, że oficer niemiecki wyraził ubolewanie, iż nie można było go zlikwidować, tak jak się to robi z innymi. Sądzę, że nie był on maltretowany. Pewnego jednak dnia próbowano go zatrwożyć, na co Jego Eminencja odpowiedział mniej więcej tak: “Ze mną zastraszenie niczemu nie służy. Otóż, prawie sie­demnaście lat jak jestem kardynałem i niczego więcej już na tej ziemi nie oczekuję, oprócz, być może, zostania Papieżem45. Tak więc mówię wam, że nic już nie pragnę, z wyjątkiem jednej rzeczy i co też możecie zrobić: spowodować, żebym umarł za moją Ojczyznę". Ksiądz Filipiak powiedział mi, że po tej wspaniałej odpowiedzi Niemcy “stracili nadzieję na osiąg­nięcie czegokolwiek od Kardynała".

W dalszym ciągu listu podprefekt wspomina, że z początkiem sierpnia 1944 roku, gdy jechał do Paryża, kardynał Hlond powierzył mu list dla kardynała Suharda z prośbą, żeby powiedział arcybiskupowi Paryża, iż pozostał niepokonany i czuje się dobrze. W tym samym czasie wojska alianckie oswobadzają północną Francję. Pod­prefekt proponuje ks. Filipiakowi, żeby kardynał Hlond wymknął się z nadzorowane­go miejsca pobytu, ale jak mu odpowiedział ks. Filipiak, kardynał “nie mógł tego zrobić, bo Niemcy uważali go za zakładnika Polski i jego ucieczka byłaby przyczyną jeszcze większej masakry Polaków, którzy i tak dosyć jej już zaznali".

28 sierpnia - kontynuuje podprefekt - niejaki Fischer, szef gestapo w Paryżu, mający szczególnie za zadanie dozór nad duchowieństwem, oznajmił kardynałowi Hlondowi, żeby w ciągu kilku godzin przygotował się do wyjazdu do Rzeszy. Powia­domiony o tym przez ks. Filipiaka podprefekt poszedł pożegnać się z kardynałem


42 Zob. Actes et documents du Saint-Siege relatifs d la Seconde Guerre Mondiale, t. 3, część II, Le Saint-Siege et la situation religieuse en Pologne et dans les Pays Baltes 1939-1945, Libreria Editrice Vaticana 1967, ss. 884-886.

43 IPMS. Sygnatura: A. 44. 122/32.

44 Przypomniał o tym nawet marksista, autor książki wrogo ustosunkowany do światopoglą­du katolickiego, pisząc: “A. Hlond, gdy jeszcze przebywając za granicą w odosobnieniu, skazany na nie przez hitlerowców - odrzucił propozycję choćby deklaratywnego zaangażowania się prze­ciwko komunizmowi przy hitlerowskiej protekcji". Cz. Żerosławski, Katolicka myśl o ojczyźnie. Ideowo-polityczne koncepcje klerykalnego podziemia 1939-1944, PWN, Warszawa 1987, s. 48.

45 Część zdania od słowa “i niczego..." nie ma w cytowanej publikacji Actes et documents du Saint-Siege... Zdanie to przytoczyłem według kopii pisma podprefekta, jaka znajduje się w Insty­tucie Sikorskiego. Zob. przyp. nr 43.

287

Hlondem, który zaproponował mu spotkanie dopiero za trzy lata, gdyż - jak powie­dział - “od dzisiaj do tego czasu będzie dużo pracy we wszystkich krajach maltretowa­nych przez Niemców46. Wywieziony do Niemiec, kardynał Hlond został oswobodzo­ny przez wojska amerykańskie w pierwszych dniach kwietnia 1945 roku.

Nie wydaje się, żeby kardynał Hlond żywił urazę do Francji, związaną z jego tam pobytem podczas wojny, o czym czasem się słyszy. Dowodem tego jest również list kardynała Hlonda z 13 lipca 1946 roku do Rogera Garreau, ambasadora Francji w Warszawie. Kardynał Hlond, dziękując za zaproszenie na przyjęcie do ambasady 14 lipca, pisał “Pragnę też nadmienić, że zachowałem jak najlepsze wspomnienie z czte­rech lat przebytych na uchodźstwie we Francji, gdzie byłem otaczany wieloma wzglę­dami i wzruszającymi dowodami sympatii. Żywił będę za to wdzięczność przez całe życie"47.


46 Zdania tego również nie ma w publikacji watykańskiej i cytuję za kopią, znajdującą się w Instytucie Sikorskiego.

47 AMAE. Serie: Z Europę 1944-1949. Pologne. Relations avec le Saint-Siege. Question juive, vol. 52.

288

BISKUP GAWLINA, GENERAŁ SIKORSKI I WATYKAN

Działalność biskupa polowego Józefa Gawliny jest na ogół mało znana. Jeszcze mniej znane są jego stosunki z gen. Sikorskim, które jednocześnie rzucają pewne światło na stosunki z Watykanem. Biskup Gawlina ma ładną kartę nie tylko jako kapłan, lecz i jako żołnierz. W 1939 roku brał udział w kampanii wrze­śniowej i został ranny. Następnie przedostał się do Francji i towarzyszył wojsku pol­skiemu na wszystkich frontach jego walki podczas drugiej wojny światowej. Był człon­kiem pierwszej Rady Narodowej przy rządzie w Angers i w Londynie. Po wojnie peł­nił funkcję opiekuna emigracji, której rolę widział głównie “w ratowaniu wartości kulturalnych" i “ratowaniu prawdy historycznej".

Biskup Gawlina był naocznym świadkiem i uczestnikiem najpierw wojennej epo­pei żołnierza polskiego, a później losu, jaki przypadł temu żołnierzowi na emigracji. Niniejsze opracowanie - oparte na źródłach archiwalnych z Instytutu Sikorskiego w Londynie - dotyczy dość złożonych problemów, dotychczas niewystarczająco opra­cowanych.

Po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku i przeniesieniu rządu polskiego do Londynu zarzucano gen. Sikorskiemu - jak wiadomo - że źle zorganizował ewakuację wojska polskiego do Anglii. W tej kłopotliwej dla siebie sytuacji Sikorski wystosował do biskupa Gawliny list, w którym 24 lipca pisał: “Dokonując inspekcji obozów żoł­nierskich stwierdziłem brak należytego zainteresowania ze strony Biskupstwa Polo­wego żołnierzami przybyłymi do Wielkiej Brytanii. Jest to tym bardziej szkodliwe, że okres, który na szczęście należy do przeszłości, był jednym z najcięższych w historii armii polskiej. Dochodzą mnie również skargi dowódców na niewłaściwe zachowanie się niektórych księży kapłanów, którzy nie okazują dość hartu oraz decyzji, jakich wymaga obecna chwila. Rozumując, że obowiązki członka Rady Narodowej i prze­wodniczącego jej komisji dla spraw zagranicznych mogą utrudniać pełnienie funkcji Biskupa Polowego, proszę o wypowiedzenie się, czy Ksiądz Biskup może na przy­szłość pogodzić te dwie zupełnie odrębne funkcje"2.

Na powyższy list biskup Gawlina odpowiedział obszernym pismem z 26/28 lipca 1940 roku, z którego cytuję najważniejsze wyjątki. Na wstępie Gawlina przypomina,


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 90, ss. 98-108.

Zob. biskup J. Gawlina, Z wojny i z wygnania. Listy i orędzia pasterskie. Kazania. Przemówie­nia, Hosianum, Rzym 1952, s. 379.

2 Archiwa IPMS. Dziennik czynności Naczelnego Wodza (DzCzNW), lipiec 1940, załączniki, część I, s. 176.

289

że 16 lipca prosił Sikorskiego o “rozmowę na tematy aktualne" i spodziewał się we­zwania, a nie listu. Następnie sporo miejsca poświęca swojej pracy duszpasterskiej w wojsku przed wojną. “Po klęsce - pisze Gawlina - udałem się natychmiast do Rzy­mu i uzyskałem potwierdzenie dla Biskupa Polowego Wojsk Polskich. Sprawa ta, przy ówczesnym stanie, nie była bynajmniej tak bardzo łatwa. W dwie godziny po audien­cji u papieża wyjechałem do Paryża [...]. W Paryżu, jak Pan Generał sam wie, starałem się łagodzić i jednoczyć". Dalej Gawlina pisze zwięźlie o swojej działalności przy rzą­dzie polskim w Paryżu i w Angers.

W dalszym ciągu listu biskup Gawlina przechodzi do trudności, z jakimi spotyka się po przyjeździe do Wielkiej Brytanii, przypomina to, co zdołał już zrobić w warun­kach bardzo ciężkich i pisze, iż rozumie dobrze, “że sprawy przeorganizowania woj­skowego wymagają czasu", ale podobnie spodziewa się “tego prostego zrozumienia także dla biskupa polowego". Na zarzut Sikorskiego “braku należytego zainteresowa­nia ze strony biskupa polowego żołnierzami, przybyłymi do Wielkiej Brytanii", Gaw­lina stwierdza, że “nie jest oparty na rzeczywistości".

Następnie Gawlina odpowiada na ostatni ustęp listu Sikorskiego:

Zapytuje Pan Generał, czy na przyszłość mogę pogodzić obowiązki członka Rady Narodo­wej i przewodniczącego jej komisji zagranicznej z funkcjami Biskupa Polowego. Nazywa je Pan Generał: zupełnie odrębnymi funkcjami. Pisze to Pan Generał w kilka dni po zwołanej przeze mnie, a udaremnionej sesji komisji Spraw Zagranicznych oraz po moim oświadcze­niu na Radzie Narodowej, że ofertę utworzenia 300 000 armii polskiej po stronie sowieckiej uważam ze względów ideowych za niebezpieczną, przy czym naświetliłem osobę p. Retingera. Stwierdzenie Naczelnego Wodza jest właściwie reakcją Premiera na oświadczenie ks. Bi­skupa Gawliny w Radzie Narodowej. Toteż nie Naczelny Wódz ma pretensję do Biskupa Polowego, lecz Szef Rządu do niewygodnego członka Rady. Dlatego uderzono w jego naj­czulszą stronę, duszpasterską, podsuwając mu niezmiernie wyraźnie ustąpienie z Rady Na­rodowej, a zwłaszcza przewodniczącego Komisji dla Spraw zagranicznych. Na zapytanie Pana Generała, czy mogę pogodzić wspomniane “dwie zupełnie odrębne funkcje", mam zaszczyt oświadczyć co następuje: Mogłem je pogodzić przez sześć miesięcy, mieszkając, jak inni członkowie Rady, w Paryżu, a dojeżdżając do Angers. Mam nadzieję, że będę je mógł pogo­dzić i na przyszłość czasowo, gdyż zupełnie możliwym jest, aby posiedzenia Rady przy do­brej woli ułożono z wykluczeniem kolizji czyichkolwiek obowiązków [...]. Jestem gotów zrezygnować z członkostwa Rady Narodowej z chwilą, gdy moje miejsce w Radzie zajmować będzie mógł inny biskup polski Kościoła rzymskokatolickiego.

Pismo rzeczowe, utrzymane w całkowicie poprawnym tonie, biskup Gawlina koń­czy:

Mam zaszczyt zapewnić Pana Generała, że znając Jego prawy i żołnierski charakter oraz zalety Jego umysłu i serca, pragnę nadal służyć tym samym, co On ideałom w pracy dla wspólnego dobra, dla Polski. Ośmielam się dodać szczerą prośbę, by Pan Generał raczył mi zadanie moje ułatwić3.

Odnośnie do oferty utworzenia w ZSSR armii polskiej, o której wyżej jest mowa, została ona zawarta w memoriale gen. Sikorskiego dla rządu brytyjskiego. Chodziło o propozycję utworzenia armii polskiej bez uprzedniego nawiązania stosunków dy­plomatycznych z ZSSR; miałby się tam jedynie udać, by urzędować przy ambasado­rze brytyjskim Crippsie, nieoficjalny przedstawiciel rządu polskiego. Memoriał, do­ręczony lordowi Halifaxowi, został wycofany przez ministra Zaleskiego, dzięki zdecydowanej


Tamże, ss. 190-194.

290

postawie prezydenta Raczkiewicza4. Przy tej okazji warto przypomnieć, że memoriał ten, obok zarzutów dotyczących ewakuacji armii polskiej z Francji, był głów­nym powodem tzw. przesilenia lipcowego z 1940 roku, do którego doszło w rządzie polskim w Londynie.

Generał Kukiel, minister obrony narodowej, po rozmowie z biskupem Gawliną zdał z niej relację Sikorskiemu pismem z 2 sierpnia 1940 roku:

[...] Z ks. Biskupem polowym dużo rozmawiałem. Deklarował się z wielką lojalnością i solidarnością. Chwila rozmowy z nim usunie wszelkie nieporozumienia. Ja kładłem duży nacisk na to, że w ostatnim przesileniu była kapitalna rola masonerii, na udział w niej pp. Zaleskiego, Gralińskiego, Filipowicza, Kościałkowskiego. On zarzekał się przeciw supozy­cji solidarności z nimi. Ze swojej strony zapewniał, że interpelując w sprawie tej oferty pod adresem Rosji nie miał innego zamiaru jak wywołanie oświadczenia kładącego kres fałszy­wym wersjom i miał sam wystąpić z wnioskiem o votum zaufania, za którym później głoso­wał. Bardzo gorąco proszę o rozmowę z nim likwidującą konflikt. Porozumienie zupełnie łatwe, a potrzebne5.

W następnym liście do Sikorskiego, nawiązując do wizytacji wojska przez Gawli-nę, Kukiel pisał 5 sierpnia: “Same dobre wrażenia. Nastrój ogromnie się poprawia... Objazd księdza biskupa polowego, bardzo pracowity, zdaje się zrobił dobrze. Mówił na ogół doskonale, całkiem w duchu naszych wskazówek, bardzo lojalnie w stosunku do Ciebie, Generale"6. List Kukiela minął się z listem, jaki tego samego dnia wysłał do niego Sikorski, w którym pisał: “Z ks. Biskupem Polowym rozmówię się, gdy cof­nie swoje niewłaściwe pismo [chodzi zapewne o cytowane pismo Gawliny z 26/28 lip­ca - T. W.]. Jego sojusz, jak piszesz, z notorycznymi masonami miał istotnie posmak ciekawy..."7. W rzeczywistości w liście z 2 sierpnia Kukiel pisał zupełnie co innego.

Na piśmie biskupa Gawliny z 26/28 lipca, o którym wyżej mowa, znajduje się skreślona odręcznie uwaga Sikorskiego: “Szef Sztabu Głównego do szczegółowej ana­lizy tego niezwykłego nawet w warunkach obecnych pisma". W archiwach jest notat­ka z nieczytelnym podpisem, zredagowana prawdopodobnie przez kogoś ze Sztabu Głównego i przeznaczona dla Sikorskiego:

Jakkolwiek ton pisma Biskupa Polowego z daty Londyn 26/28 lipca br. - twierdzi autor notatki - pozostawia wiele do życzenia, niemniej jednak normalne środki represji, przysłu­gujące ministrowi spraw wojskowych, jako przełożonemu wojskowemu, w danym wypadku nie mogą mieć zastosowania, gdyż w myśl art. VII konkordatu ze Stolicą Apostolską tylko duchowieństwo (kapelani wraz z Kurią Biskupią), a nie Biskup Polowy, podlegają władzom wojskowym w sprawach dotyczących służby wojskowej. Ordynariusz (do której to kategorii należy Biskup Polowy) jest na swym stanowisku nienaruszalny (prawo kanoniczne). Znając jednak treść pisma Naczelnego Wodza z dnia 24 lipca br. skierowanego do Biskupa Polowe­go, można by ewentualnie przygotować projekt odpowiedzi, wskazując w niej, że pismo Naczelnego Wodza w treści swej obejmowało sprawy dotyczące służby wojskowej, co należy do władz wojskowych, a nie jurysdykcji kurialnej, należącej do wyłącznej kompetencji Bi­skupa Polowego. W odpowiedzi tej można by także w odpowiedniej formie podkreślić nie­właściwy ton pisma Biskupa Polowego8.


4 Zob. E. Raczyński, T. Zenczykowski, Od Genewy do Jałty. Rozmowy radiowe. Puls, Londyn 988,ss. 35-38.

5 IPMS w Londynie. Sygnatura: Prezydium Rady Ministrów (PRM) 37/A, s. 3.

6 Tamże, s. 4.

7 Tamże, s. 5.

8 IPMS. Sygnatura: PRM 26, s. 53.

291

Odpowiedzi tej prawdopodobnie nie było, gdyż w archiwach nie ma po niej żad­nego śladu. Można jednak odnotować, że w lutym 1942 roku powstała nowa Rada Narodowa, do której biskup Gawlina nie został powołany.

Po podpisaniu układu Sikorski-Majski biskup Gawlina chciał możliwie jak naj­prędzej udać się do ZSSR. W liście z 3 września 1941 roku pisał do Stanisława Kota, który został mianowany ambasadorem w Moskwie:

Podczas ostatniej naszej rozmowy wyraził się Pan Minister trafnie, że <tam w Rosji jest naród, a tu w Londynie tylko emigracja*. Jak tam jest właściwie, nikt z nas tu nie wie. Faktem jest tylko, że tam naród żyje w niepewności i cierpi, podczas gdy tu w Londynie żyjemy obecnie spokojnie i wygodnie. Jako biskupowi polskiemu i katolickiemu nasuwa się pytanie, czy moje miejsce nie powinno być raczej wśród narodu zamiast wśród emigracji [...]. Wobec tego ośmielam się zapytać Pana Ministra, czy nie przydałbym się Panu jako asystent kościelny9.

W depeszy z 25 września 1941 roku, wysłanej z Londynu do ambasadora Kota w Moskwie, Sikorski prosił “o opinię w sprawie ewentualnego wyjazdu biskupa Gaw-liny do armii naszej w Rosji. Anglicy na razie się tym interesują. Sam biskup Gawlina prosił mnie o zgodę na wyjazd, składając uroczyste zapewnienie pełnej lojalności. Chciałby, jak twierdzi, <wyrwać się z tutejszego piekiełka""10. Tego samego dnia Kot powiadomił Sikorskiego depeszą, że “przyjazd Biskupa na razie nie jest możliwy"". W depeszy do gen. Sikorskiego z 11 lutego 1942 roku gen. Anders meldował: “przy­jazd biskupa Gawliny dużo przedwczesny. Jestem w pociągu, w Jangi Jul około 20 bm. Walczymy z niezmiernymi trudnościami - brak pomieszczeń, namiotów, środków ko­munikacyjnych. Pobór jeszcze nie rozpoczęty, będą z tym duże trudności wojskowe, a prawdopodobnie i polityczne"12.

3 marca 1942 roku Kazimierz Papee, ambasador przy Watykanie, informował Si­korskiego, że:

Ojciec Święty i Sekretariat Stanu przywiązują do wyjazdu Biskupa Gawliny do Rosji duże znaczenie. Istnieje nadzieja, że działalność jego, ograniczona formalnie do wojska pol­skiego, rozciągnie się również i na innych... [kropki w tekście - T. W.] i obejmie tak samo promieniem Rosjan i stanie się zaczątkiem hierarchii. Ojciec Św. udzieli Biskupowi Gawlinie jak największych uprawnień do mianowania delegatów i konsekrowania biskupów łącz­nie. W Rosji południowej na terenie okupacji niemieckiej Mgr Glazer ma analogiczne sta­nowisko13.

Depeszą wysłaną 24 marca 1942 roku z MSZ do Kota w Moskwie Kajetan Moraw­ski informował, że premier Sikorski, przebywający wówczas w Ottawie, polecił zawia­domić biskupa Gawlinę, “iż po głębszym namyśle nie ma zastrzeżeń co do jego wyjaz­du do Rosji [...]. Podróż Biskupa, zdaniem P. Premiera, winna być dyskretna, co jedy­nie może przynieść korzyść sprawie"14

Biskup Gawlina przyjechał do ZSSR w kwietniu 1942 roku; w stosunkach sowiec­kich zgoda na jego przyjazd była - jak pisał gen. Anders - “niesłychanym wydarzeniem


9 Zob. S. Kot, Listy z Rosji do gen. Sikorskiego, Jutro Polski, Londyn 1956, ss. 451-452.

10 Tamże, s. 105.

11 IPMS. DzCzNW, wrzesień 1941, załączniki, część I, s. 205.

12 Tamże, DzCzNW, luty 1942, załączniki, część I, s. 86

13 Tamże, s. 44.

14 Zob. S. Kot, Listy z Rosji..., op. cit., ss. 293-294.

292

[...]. Kremlowi zależało na wykazaniu Stanom Zjednoczonym i Wielkiej Bryta­nii, że w ZSSR istnieje wolność religii [...]. Dla naszych żołnierzy było to wstrząsające przeżycie"15. Dwa miesiące później, 28 marca 1942 roku, Gawlina raportował Sikorskiemu: “W wojsku panuje głęboki duch religijny, wzorowa karność i wspaniały pa­triotyzm [...]. Wszyscy pragną broni i marszu bojowego ku Polsce. Wszędzie widywa­łem się z naszą ludnością cywilną, głównie wspomaganą przez wojsko". Następnie ubolewa nad brakiem lekarstw i w ogóle nad ogromnie ciężką sytuacją materialną16.

Podczas trzeciej podróży do Ameryki w grudniu 1942 roku gen. Sikorski otrzy­muje doktorat honoris causa na katolickim uniwersytecie w Waszyngtonie. Z tej okazji Gawlina wysłał Sikorskiemu 14 grudnia depeszę gratulacyjną, w której również dono­sił: “Wczoraj otrzymałem nominację Ojca Świętego na biskupa ordynariusza wszyst­kich cywilnych, którzy przybyli lub przybyć mają z Rosji, gdziekolwiek by byli. Nowa nominacja nadaje mi wszystkie prawa biskupów rezydencjalnych, podtrzymując rów­nocześnie prawo jurysdykcji personalnej Biskupa Polowego i Wizytatora Apostolskiego. W trosce o nową owczarnię proszę nowo mianowanego doktora praw zechcieć mi umoż­liwić rychły wylot do Ameryki, gdzie dla nowych diecezjan poczynię odpowiednie starania moralne i materialne"17. W Ameryce biskup Gawlina przebywał w pierwszym kwartale 1943 roku.

4 maja 1943 roku Sikorski zlecił płk. M. Sulisławskiemu, zastępcy szefa sztabu naczelnego wodza, wysłanie depeszy do gen. Tadeusza Klimeckiego, który znajdował się wówczas na Środkowym Wschodzie. W depeszy jeden paragraf poświęcony był biskupowi Gawlinie:

Ks. Biskupowi, który odleciał - powołując się na Kardynała Maglione - wprost na Środ­kowy Wschód, nie czekając na moją odpowiedź, proszę oświadczyć, że będzie się musiał jako Biskup Polowy wytłumaczyć ze swej niejasnej, zresztą politycznie bezskutecznej, działalno­ści w Ameryce. Nie można bowiem oblatywać świata, ponieważ mój autorytet mu to umoż­liwia, a równocześnie zachowywać się niezgodnie z dyscypliną wojskową, która obowiązuje Księdza Biskupa. Chyba że dla Ks. Biskupa Gawliny nie istnieje Naczelny Wódz, ani Mini­ster Obrony Narodowej, a istnieje jedynie Rzym18.

Depesza ta została przeredagowana i 5 maja ponownie wysłana do gen. Klimeckiego, gdyż, jak podawał płk Sulisławski, pierwotna jej treść “została w kilku miejscach skażona". Można się chyba domyślać, że pierwsza wersja depeszy była podyktowana osobiście przez gen. Sikorskiego i później złagodzono jej ton. Dotyczyło to również paragrafu o biskupie Gawlinie, który w nowej wersji brzmiał:

Biskup Polowy odleciał po raz drugi bez mego zezwolenia z Ameryki wprost na Środko­wy Wschód i nie zjawił się w Londynie dla zdania sprawy, powołując się na kardynała Ma­glione. Dotąd nie nadesłał sprawozdania z jego działalności na Wschodzie i w Ameryce, on zaś nie działa według instrukcji moich ani ministra [zdanie przypuszczalnie trochę znie­kształcone stylistycznie - T. W.]. Proszę mu zwrócić uwagę, że jego stanowisko jako Biskupa Polowego wymaga stosowania się do dyscypliny wojskowej i nieprowadzenia rozmów poli­tycznych bez upoważnienia rządu i mojego, co wynika z konkordatu. Działalność Ks. Bi­skupa powinna w obecnej przełomowej chwili być uzgodniona z całością akcji rządowej.


15 W. Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia s lat 1939-1945, wydanie drugie, Londyn 1950,ss. 155-156.

16 Zob. IPMS. DzCzNW, czerwiec 1942, załączniki, część I, s. 172.

17 Tamże, grudzień 1942, załączniki, część I, s. 175.

18 Tamże, maj 1943, załączniki, część I, s. 60.

293

Inaczej byłoby nie z pożytkiem, ale ze szkodą dla Polski. Oczekuję jego niezwłocznego po­wrotu do Londynu19.

11 maja 1943 roku Sikorski wysłał do ambasadora Papee pismo, własnoręcznie przez siebie zredagowane. Była to pewnie reakcja na depeszę odebraną w Londynie 8 maja, bez podpisu, ale z pewnością od Papee, który donosił: “Odnośnie do sytuacji Włoch panuje w Sekretariacie Stanu nastrój rezygnacji [...]. Watykan przerażony wid­mem komunizmu". Treść pisma Sikorskiego do Papee brzmi:

Proszę Pana Ambasadora o przeprowadzenie rozmowy z Kardynałem Sekretarzem Sta­nu w myśl następujących wytycznych: Wojska alianckie nie po to wejdą na kontynent, by tam pomagać komunistom. Rosja sowiecka walcząc z wrogimi Kościołowi katolickiemu hi­tlerowcami oddaje usługę wspólnej sprawie. Nie wynika z tego, by pozostawić miano otwar­tą drogę Kominternowi dla opanowania Europy. Ataki skierowane stamtąd na Polskę przy­czyniają się do wyjaśnienia sytuacji i uwydatnienia solidarności z nami aliantów, skoro w próbie tej chodzi nie tylko o Polskę, ale o demokrację zbudowaną na zasadach chrześcijań­skich. Podczas gdy w wielu krajach, a przede wszystkim na zachodzie Europy, akcja komu­nistyczna czyni postępy, ludność polska pozostaje w ogromnej większości wierną religii ka­tolickiej. Polska tym bardziej oczekuje od Stolicy Apostolskiej poparcia i tego, by Stolica Apostolska zechciała dać w tym kierunku pozytywne dyrektywy całemu światu katolickie­mu. Prosiliśmy wielokrotnie o zdecydowane i otwarte ujęcie się Stolicy Apostolskiej za Pol­ską wobec okrutnego prześladowania przez pogański nazizm. Apel ten spotkał się z zastrze­żeniem i trudnościami. Nie powinny one obecnie stanąć na przeszkodzie Stolicy Apostol­skiej w poparciu spraw Polski chrześcijańskiej zagrożonych przez Sowiety.

W dalszym ciągu tego pisma Sikorski prosi, aby

poinformować Kardynała Sekretarza Stanu z mojego ramienia jako Naczelnego Wodza, że Ksiądz Biskup Polowy Gawlina, który w przeszłości był już dla mnie źródłem pewnych trudności, ostatnio niezgodnie z moim życzeniem wyjechał z Ameryki Północnej bezpo­średnio na Środkowy Wschód zamiast do Londynu, tłumacząc się przy tym dyrektywami otrzymanymi z Sekretariatu Stanu. Dowiaduję się, że Biskup Gawlina wyjeżdżając w swoim czasie do Rosji, ubiegał się u Stolicy Apostolskiej o mandat opiekowania się Polakami w ZSRR poza zasięgiem swych właściwych zadań duszpasterskich. Proszę Pana Ambasado­ra o wyjaśnienie także tej sprawy20.

Ambasador Papee, po rozmowach w Sekretariacie Stanu, zdał Sikorskiemu spra­wozdanie pismem z 29 lipca 1943 roku:

Na moje zapytanie o Księdza Biskupa Gawlinę, Kardynał Maglione odpowiedział, że dawno nie miał od niego wiadomości. Zapewne jest jeszcze w Ameryce. Z dalszej rozmowy wynikało, że i Kardynał w ostatnich czasach do Ks. Biskupa się nie zwracał. Podobne rezul­taty dała rozmowa z Monsignorem Tardini dnia następnego. W rozmowie tej wróciłem do specjalnych pełnomocnictw, które Ks. Biskup Gawlina dostał był, jak wiemy, od Stolicy Apostolskiej swego czasu przed wyjazdem do Rosji sowieckiej. Miałem na myśli przede wszystkim notę Kardynała Sekretarza Stanu, dotyczącą funkcji Ks. Biskupa Gawliny jako Wikariusza Apostolskiego dla duchownych obrządku łacińskiego w Rosji. Monsignor Tar­dini poinformował mnie, że pełnomocnictwo (facultes speciales), które w swoim czasie otrzy­mał był na Rosję Ks. Biskup Gawlina zostały utrzymane, po jego wyjeździe z Rosji, w sto­sunku do Polaków, którzy zdołali się z Rosji wydostać i znajdują się obecnie w zorganizowa­nych grupach na Środkowym i Bliskim Wschodzie w Afryce (Rodezja), czy nawet gdzie indziej (np. Meksyk). Do nich wszystkich odnosi się jurysdykcja specjalna Ks. Gawliny, który ją wykonuje przez powołanych ad koc duszpasterzy. Jest to więc typ jurysdykcji personalnej


19 Tamże, s. 59.

20 IPMS w Londynie. Sygnatura: PRM 110, s. 66.

294

o niezwykle szerokim zasięgu. Będzie naturalną rzeczą Ks. Biskupa Gawliny ustalać we wszystkich tych wypadkach poprawny stosunek między tą specjalną hierarchią personal­ną a istniejącą już hierarchią miejscową. Ostatnio np. Delegat Apostolski w Nairobi zapyty­wał w Rzymie, jak się odnieść do duszpasterzy polskich, którzy się na jego terenie wraz z nowo przybyłymi uchodźcami polskimi pojawili. Odpowiedziano mu, że rzecz jest w po­rządku i poinformowano o przyznanych Ks. Biskupowi Gawlinie faculte speciales21.

W sprawozdaniu Papee brakuje chociażby wzmianki o potrzebie zajęcia przez Wa­tykan stanowiska wobec niebezpieczeństwa grożącego ze strony komunizmu, o co go prosił gen. Sikorski w piśmie z 11 maja 1943 roku. Przypuszczalnie rozmowa Papee na ten temat w Sekretariacie Stanu niczego nie przyniosła. W stosunkach między rzą­dem Sikorskiego a Stolicą Apostolską ciągle właściwie były niedomówienia. Oprócz motywów ambicjonalnych, typowych dla natury Sikorskiego, jego dość krytyczny sto­sunek do Watykanu datuje się przypuszczalnie od czasu pobytu rządu polskiego w Angers, kiedy starania o przysłanie nuncjusza spełzły na niczym22, podobnie jak i później, gdy rząd znajdował się w Londynie. Znamienny dla pierwszego okresu woj­ny jest ustęp z pisma Sikorskiego do Kukiela z 25 listopada 1940 roku: “W Watykanie zmiana nastrojów na naszą korzyść. Mnożą się tam wreszcie głosy dopuszczające nie­korzystny dla państw osi obrót wojny"23.

Na temat nastrojów w Watykanie i atmosfery, w jakiej kształtowała się wówczas polityka Kurii Rzymskiej, Maria Nikorska opracowała ciekawe studium, które znaj­duje się w archiwach Instytutu Sikorskiego. Nie udało mi się dotrzeć do śladu po autorce i nie wiem, czy jest to pseudonim, czy prawdziwe nazwisko. Oryginał tego studium, z datą 14 kwietnia 1943 roku, zawiera 24 strony maszynopisu na cieniutkim przebitkowym papierze, z uwagą na wstępie: “czytać położywszy na białej kartce", z czego wynika że był przysłany (z Rzymu?) po kryjomu i chodziło o to, żeby jego objętość była jak najmniejsza. Na pierwszej stronie jest zaznaczone: “ściśle tajne". Oprócz oryginału w tych samych archiwach znajduje się kopia przejrzyście przepisa­na na maszynie na 32 stronach normalnego papieru. Studium jest zatytułowane: Proosiowość Watykanu i jej konsekwencje i - jak twierdzi autorka - oparte jest na informa­cjach z bardzo dobrze poinformowanych źródeł. Z założeniami autorki trudno się zgodzić, ale niektóre jej obserwacje warte są głębszego zastanowienia, nie wszystkie bowiem poruszone tam problemy są wyłącznie sprawą przeszłości. Przytaczam kilka wyjątków, bardziej charakterystycznych i przeważnie bezpośrednio związanych ze sto­sunkami polsko-watykańskimi.

Nikorska twierdzi, że - jeśli chodzi o wartości moralne - to “rozstęp między teo­rią a praktyką jest w Watykanie jeden z większych na świecie". W ostatnich latach wzrósł tam ogromnie procent Włochów, wskutek czego Watykan posiada “liczne wady i nieliczne zalety italskie. Nie posiada zaś - prócz rzadkich wyjątków - poczucia praw­dziwego uniwersalizmu Kościoła". Autorka daje charakterystykę ośmiu najbardziej wpływowych osobistości Watykanu - wśród których znajdują się Montini, Maglione, Tardini - i dochodzi do wniosku że:

a) Wszystkim brak rzeczywistej odwagi decyzji i działania, b) U wszystkich widać pewne pomieszanie pojęć krańcowego oportunizmu i ostrożności, c) Wszyscy mają nastawienie pro-


21 Tamże. Sygnatura: PRM-K 27, s. 46.

22 Zob. opracowanie: Watykan a rząd polski w Angers,

23 Zob. IPMS. Sygnatura: PRM- 37- A, s. 13.

295

włoskie lub pro-niemieckie, zatem pro-osiowe. Brak rzeczywistej odwagi u osób dominują­cych jest przyczyną, że nie ma w Watykaniie elementu mogącego zrównoważyć niezwykłą typową italską tchórzliwość Św. Kolegium oraz członków Kurii Rzymskiej.

Jeśli chodzi o stosunek do Polski, to - według autorki -

[...] w Watykanie naród polski jest niezaprzeczenie dość lekceważony: a) jako zbyt katolicki i zbyt do papiestwa przywiązany. Osobistości tutejsze w głębi duszy nie wierzą, by religij­ność Polaków ulec mogła istotnemu i trwałemu zachwianiu. Liczą więc, że cokolwiek Waty­kan uczyni, będzie mu to w Polsce darowane, gdyż jest on - Stolicą Piotrową. b) Jako zbyt słaby teraz, a także zapewne i po wojnie. Sądzi się tu bowiem, że krwawe prześladowania, nędza, głód etc. wyczerpią do dna energię społeczeństwa.

Nikorska sądzi, że sympatia Watykanu dla Polski jest powierzchowna. Jedną z przy­czyn tego stanu rzeczy jest:

[...] zbytnia - wedle tutejszej opinii - integralność polskich uczuć i przekonań. Charakter narodowy Polaków jest antytezą kompromisu [rozstrzelony druk u autorki - T. W], będącego samą treścią watykańskiego systemu postępowania. Stąd polskie przekonanie o konieczności zajęcia przez Stolicę Apostolską wyraźnego i potępiającego stanowiska wo­bec np. zaborców w wieku XIX lub nazistów w czasie obecnej wojny - razi Watykan, drażni go, jest dlań kłopotliwe, a co gorsze zupełnie niezrozumiałe. Ta bezkompromisowość jest -względnie mogłaby być - polską siłą Watykanu. Oto opinia osób, doskonale zorientowa­nych w tutejszych stosunkach. Watykan ma kilkanaście wieków treningu w akcji dyploma­tycznej, w koronkowej sieci drobnych intryg, w chytrości i zręczności. Tą bronią pobić go więc niepodobna, włada nią bowiem lepiej od innych. Również niepodobna uzyskać poważ­nych rezultatów zabieganiem o względy, pokorą etc. Watykan bowiem zalany i rządzony przez Włochów ma charakter włoski: ceni silnych, boi się śmiałych. Nie ceni pokornych, chyba że są całkowicie i bez zastrzeżeń jego narzędziem. Toteż - w planie polityki międzyna­rodowej - silni i wpływowi będą mieć względy Watykanu zawsze, słabi i potrzebujący pomo­cy tylko w stopniu nie grożącym Watykanowi niczym, nawet krytyką. Jest natomiast broń, która Watykan oburza, ale której się on lęka: to jasne, zdecydowane i bezkompromisowe stawianie zagadnień, nacisk silny, choć nie gwałtowny [...]24.

Tymczasem wiele się zmieniło w Watykanie, ale wiele jest jeszcze do zrobienia, żeby Kościół katolicki mógł wreszcie skutecznie przeciwstawić się kryzysowi wiary i załamaniu humanistycznego systemu wartości. Po wyborze papieża polskiego po­chodzenia Polacy mieli - i ciągle mają - wyjątkową szansę twórczego współuczestni­czenia w budowie chrześcijańskiej wspólnoty w skali uniwersalnej. Jak dotychczas, Polacy nie wydają się skorzy do wyjścia z rodzimego zaścianka, a pragmatyzm znacz­nego odłamu naszego kleru zbliża go raczej do krytykowanych wyżej praktyk: cenie­nia “silnych i wpływowych".

Rok po opublikowaniu tego opracowania ukazał się na łamach “Zeszytów Histo­rycznych" obszerny artykuł biskupa Szczepana Wesołego, duszpasterza emigracji i Polonii, Stosunki między generałem Sikorskim i biskupem J. Gawliną25. W artykule tym autor polemizuje z założeniami, na jakich oparłem moje opracowanie. Niżej podaję zamieszczony po tym artykule mój komentarz26:


24 Tamże. Sygnatura PRM 108, ss. 67 i nast.

25 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1991; nr 95, ss. 20-54.

26 Tamże, s. 54.

296

Jestem szczerze zadowolony, że moje opracowanie spowodowało napisanie przez biskupa Wesołego niniejszego artykułu, który wnosi sporo nieznanych dotychczas szczegółów. Nie wydaje mi się jednak, żeby argumenty bp. Wesołego zbijały to, co przytoczyłem i opatrzyłem komentarzami na podstawie dokumentów, jakie znajdują się w archiwach. Uważny Czytelnik zwróci zapewne uwagę, że argumentacja bp. We­sołego potwierdza raczej tezy zawarte w moim opracowaniu. Bp Wesoły pisze na wstę­pie, że chciałby “odpowiedzieć przynajmniej na trzy zarzuty, które mogą się nasuwać przy czytaniu opracowania p. T. Wyrwy". Pierwszy - ewentualny “zarzut nielojalności" bp. Gawliny wobec Sikorskiego. Przecież ja doszedłem do odmiennego wniosku, a mianowicie lojalności, czemu dałem wyraz w moim opracowaniu. Drugi - możliwo­ści podejrzewania bp. Gawliny o “spiskowanie" przeciw Sikorskiemu w związku z wyjazdem do Rosji. Znowu twierdziłem wręcz odwrotnie, podkreślając czysto reli­gijny charakter podróży bp. Gawliny. Wreszcie punkt trzeci - możliwość zarzucania biskupowi Gawlinie “niesubordynacji" za jego wyjazd do Ameryki. Przecież nic wię­cej nie napisałem niż to, co potwierdza również bp Wesoły, tzn. że bp Gawlina wyje­chał do Ameryki bez oficjalnego zezwolenia gen. Sikorskiego, na co złożyły się różne okoliczności, które obszerniej wyjaśnia bp Wesoły.

Z mojego opracowania - jeśli chodzi o Biskupa Polowego i Naczelnego Wodza -wynika chyba jasno, że nie bp Gawlina, lecz gen. Sikorski był trudny we współpracy. Rozmowa bpa Gawliny z Sikorskim na Środkowym Wschodzie, kilka dni przed trage­dią w Gibraltarze, podczas której obaj rozmówcy znaleźli wspólny język (o czym pisze bp Wesoły), nie zmienia tego, co było: ich burzliwych stosunków przez prawie trzy lata. Przecież historyk to nie kapłan, żeby mógł dać grzechów odpuszczenie i położyć krzyżyk na tym, co się działo.

Na ostatnich stronach swojego artykułu bp Wesoły, nawiązując do wyjątków, ja­kie przytaczam ze studium Marii Nikorskiej, “owej pani", jak ją określa bp Wesoły (szkoda że nie podał, jeżeli je znał, bliższych danych na jej temat), zapytuje - i raczej wątpi - czy Polacy potrafili wykorzystać okazywaną im sympatię w Watykanie. Obec­nie bardziej aktualne wydaje się pytanie, czy Polacy umieją i chcą wykorzystać ponty­fikat Jana Pawła II. Osobiście nie mam wątpliwości, że jak dotychczas - a nic nie wskazuje na zmianę - odpowiedź jest stanowczo negatywna.

JACQUES MARITAIN O POLSCE 1945 ROKU*

Wśród przedstawicieli państw akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej spo­tyka się dość często nie tyle zawodowych dyplomatów, ile wybitne osobis­tości o światopoglądzie chrześcijańskim. Nie będzie zdaje się przesadą twierdzenie, że im stosunki jakiegoś rządu z Watykanem są ozięblejsze, tym chętniej wysyła on znaną w świecie katolickim osobistość z nadzieją, że łatwiej się dogada z przedstawicielami Kurii rzymskiej, co dyplomacji pomaga, ale szkodzi niejedno­krotnie wzorcom chrześcijańskiego postępowania.

Charakterystyczny pod tym względem jest przykład mianowania ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej Jacquesa Maritaina, wybitnego filozofa katolickiego, przez gen. de Gaullea. Podczas wojny stosunek Watykanu do “Wolnej Francji" był pełen rezerwy. Stolica Apostolska miała przecież nuncjusza przy rządzie Vichy, a francuska hierarchia kościelna w znakomitej większości stała wiernie przy Petainie, co było po­wodem rozterki duchowej wielu katolików biorących udział w ruchu oporu.

Nadto polityka Watykanu była nastawiona wrogo wobec komunizmu, mimo że była to wrogość bierna. Generał de Gaulle natomiast zbliżył się po czerwcu 1941 roku do Związku Sowieckiego i rehabilitował, w wyniku swojej polityki, francuską partię komunistyczną, której członkowie znaleźli się później w jego rządzie. De Gaulle wi­dział w ZSSR sojusznika Francji, Watykan wroga Europy chrześcijańskiej, ale sprawa polska nie była w tym wszystkim widziana tak, jak powinna była być, i nie znalazła orędowników u najwybitniejszych przedstawicieli myśli katolickiej, czego jednym z przykładów jest Jacques Maritain.

W 1945 roku ministrem spraw zagranicznych w rządzie gen. de Gaullea był Geor-ges Bidault, a ambasadorem przy Watykanie Jacques Maritain1. W papierach Bidaulta w archiwach francuskich znajduje się raport Maritaina2, wysłany do niego z Rzymu 2 sierpnia 1945 roku. Treść raportu3 jest następująca:

W mojej depeszy nr 71 z 27 lipca [depeszy tej w archiwach nie znalazłem - T. W.] zwró­ciłem uwagę na żywą reakcję Quotidiano" wobec przychylnego stanowiska, jakie zajęła “Gauche Chretienne" odnośnie do uznania nowego rządu polskiego, i zaznaczyłem, że przy­jęcie tej postawy odzwierciedla opinię środowiska Watykanu, który ogólnie darzy sympatią rząd polski w Londynie.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 86, ss. 233-236.

Jacques Maritain był podczas wojny w Stanach Zjednoczonych i wykładał na uniwersyte­cie w Princeton, a więc miał wszelkie dane po temu, żeby orientować się w sytuacji światowej.

2Zob. ArchivesNationales•wPsiTyz\l,PapiersdeGeorgesBidault,IlTW A. PS9,DossierSOO-l./D.

3 Przewlekłe zdania w tym raporcie, trudne do tłumaczenia na język polski, starałem się oddać możliwie jak najwierniej.

298

Na zarzut niemoralności i makiawelizmu postawiony przez Quotidiano", Voce Operaia", odpowiedziała w numerze z 30 lipca, przedstawiając powody, dla których wypowiedziała się od samego początku za uznaniem rządu warszawskiego. Dlatego pisze organ “Gauche Chretienne", że rząd ten był najbardziej kwalifikowany do reprezentowania interesów naro­du polskiego. Niewiele można przywiązywać wagi do braku wyborów. Czy mogły się one odbyć we Włoszech? Czy ten brak wyborów usprawiedliwiał roszczenia rządu polskiego z Londynu do reprezentowania woli narodu polskiego. W rzeczywistości, przypomina “Voce Operaia", rząd z Londynu jest rządem faszystowskim, który niewątpliwie bronił się prze­ciwko Hitlerowi w 1939, ale który przedtem, przy boku Hitlera, zaatakował Czechosłowację. W braku wyborów trzeba było zdecydować się na rząd, który był najdalszy od karygodnej przeszłości i który dawał oczywiście największe możliwości zgody z nową Europą i nową Italią demokratyczną.

Niestety - pisze dalej Maritain - liczne oznaki wskazują, że duża część rzymskiej opinii publicznej podziela punkt widzenia “Quotidiano" i w uznaniu (rządu warszawskiego) widzi jedynie zabieg polityki podyktowany potrzebą chwili. Nie wydaje się, żeby w tym środowi­sku przypuszczano, że konsekwencje błędów rządu polskiego z Londynu, czy też motywy natury prawnej lub moralnej usprawiedliwiały posunięcie mocarstw, a zwłaszcza Francji.

Nie tylko odnośnie do Watykanu, ale również odnośnie do międzynarodowej opinii ka­tolickiej, szczególnie w Anglii i w Stanach Zjednoczonych, byłoby bardzo niewłaściwe utrwa­lenie tego rodzaju nieporozumienia i przypuszczenie, że zasady prawa naturalnego i spra­wiedliwości przemawiają na korzyść byłego rządu polskiego w Londynie, a Francja i alianci, powodowani tylko wymogami polityki, akceptują rozwiązanie niesprawiedliwe i niemoral­ne. Demokracje, a szczególnie Francja, która pierwsza uznała rząd warszawski, ogromnie obciążyłyby przyszłość, gdyby nie wykazały, że ich postawa nie wypływa tylko z politycz­nych potrzeb chwili, lecz że jest także prawnie usprawiedliwiona i opiera się na zdrowej i moralnej ocenie sytuacji.

Dlatego sądzę, że winienem nalegać na palącą potrzebę oświecenia opinii, chociażby przez przypomnienie faktów i wyrażenie krytyk, przykrych dla tych patriotów polskich, którzy pozostali wierni byłemu rządowi z Londynu i których doznane przejścia zasługują zresztą na szczere współczucie. Rząd, spadkobierca polityki wewnętrznej i zewnętrznej, szko­dliwej tak dla dobra narodu polskiego, jak i dla pokoju świata i którego prawo do reprezen­towania narodu polskiego jest co najmniej bardzo wątpliwe, ludzie, którzy w dalszym ciągu podtrzymują namiętności wrogie dla cywilizacji, jak antysemityzm i którzy w wojnie rozpę­tanej z powodu ich kraju usiłowali podżegać do niezgody między aliantami i żywili taką samą nienawiść do Rosjan, jak do Niemców, oświadczając każdemu, kto chciał słuchać, jak uczyniła tutaj wysoka osobistość, że naród rosyjski jest soushumain - czy mają oni uzasad­nienie, żeby odwoływać się do zasad sprawiedliwości i chrześcijaństwa przeciwko rozwiąza­niu, które - w wyjątkowo trudnych okolicznościach - ochroniło przed większym złem, jakie można było uchronić - jeśli chodzi o prawa i przyszłość narodu polskiego, rozwiązaniu, na które alianci dali swoje zezwolenie, precyzując, że wolne wybory odbędą się tak szybko, jak będzie to możliwe.

Z drugiej strony, czyż Francja, świadoma tragedii polskiej, nie podjęła - uznając nie­zwłocznie rząd warszawski - decyzji, która pozwoli jej najlepiej w przyszłości pomóc naro­dowi polskiemu w ochronie jego wolności politycznej i wolności duchowej?

Jeśli chodzi o działalność naszej ambasady, to wydaje się, iż byłoby pilną sprawą, żeby mogła doręczyć niektórym osobistościom, w tym i samemu Ojcu Świętemu, nieoficjalny memoriał, przedstawiający obiektywnie motywy prawne i racje, które uzasadniają, w opar­ciu o zdrową moralność polityczną, postawę Francji w kwestii polskiej.

Byłbym zobowiązany Waszej Ekscelencji, by - jeśli podziela mój punkt widzenia - ze­chciała przewidzieć możliwość sporządzenia tego memoriału przez personel Departamentu.

Memoriał, o którym mowa, nie został przypuszczalnie napisany, może nawet nie dlatego, że minister Bidault zdał sobie sprawę, że byłoby to posunięcie zbyt daleko idące, ale raczej z uwagi na fakt, iż Francja, zajęta jak zwykle własnymi sprawami, nie

29

9była zbytnio zainteresowana sytuacją w Polsce i wystarczało jej uznanie reżimu ko­munistycznego.

Na marginesie raportu Maritaina warto przytoczyć krótkie sprawozdanie z 15 czerwca 1944 roku, które wysłał do Londynu Kazimierz Papee:

Mgr Montini4 powiedział mi dziś, że Kościół katolicki w tej wojnie wiele traci na tym, iż właściwymi zwycięzcami są państwa niekatolickie (Ameryka, Anglia, może nawet Rosja). Niejakie wyrównanie stanowi fakt, że w niektórych narodach chwilowo uciśnionych zano­tować można wzrost potęgi duchowej i wewnętrznej; zacytował jako przykład Polskę5.

Gdy zostanie kiedyś przezwyciężony kryzys cywilizacji, jaki przeżywa dzisiaj cały glob ziemski, historycy będą zapewne dociekali, dlaczego w tym procesie dziejowym państwa katolickie odegrały podrzędną rolę i nie przybrały zdecydowanej postawy wobec systemów, które niszczyły dorobek chrześcijańskiego świata. Raport Marita­ina6 będzie może jednym z wielu dowodów, jak zabłąkani ideowo byli wówczas nie­którzy myśliciele katoliccy.


4 G. B. Montini został wybrany papieżem w 1963 roku i przybrał imię Pawła VI.

5 Zob. Archiwum IPMS. Sygnatura: “Polska a Watykan". A. 44. 122, teczka nr 32.

6 Zob. również inny raport Jacquesa Maritaina, z 20 lipca 1945 roku, w artykule Kościół i Państwo w pierwszym dziesięcioleciu PRL..., (s. 314), który opracowałem wcześniej, nie znając raportu Maritaina z 2 sierpnia 1945 roku, o którym jest tutaj mowa.

300

AMBASADOR PAPEE O NASTROJACH W WATYKANIE W LATACH 1945-1946*

W archiwum Instytutu Sikorskiego w Londynie znajdują się raporty Kazi­mierza Papee, ambasadora przy Watykanie rządu RP w Londynie, które rzucają sporo światła na atmosferę panującą w Watykanie w odniesieniu do Polski w okresie ustalania systemu jałtańskiego.

W raporcie (maszynopis bez podpisu), zatytułowanym “Notatka wewnętrzna", ambasador Papee pisał z Rzymu 24 lutego 1945 roku:

Naprowadzony na rozmowę o Osservatore Romano" Mgr Montini2 powiedział mi dziś, że nie wie, czy dotychczasowa linia “Osservatore Romano" w sprawie Polski nie była szko­dliwa, czy nie wywołała w Polsce represji przeciwko Kościołowi. Zdaniem Mgr. Montini to, że my z niej jesteśmy zadowoleni, wypływa z naszego stanu “obolałego", w którym szukamy poparcia dla naszych tez, nie dbając o realne skutki tych czy owych wystąpień - “Byłoby może lepiej dla Polski, gdyby dziennik się trzymał w ramach tego umiaru, który zajmuje zwykle w sprawach, w których chodzi o interes trzecich osób". Jako wynik - mówił dalej Mgr Montini - mamy dziś przeciwko sobie Rosję, i nie tylko broniącą się, ale atakującą. Sprawa będzie musiała być wszechstronnie rozważona i zdecydowana autorytatywnie. Na pewno lepiej było nie pozostawiać jej do wolnej dyskusji dziennikarzy. Ta wolność dała złe rezultaty, będą teraz zarządzenia autorytatywne. - “Wy sami moglibyście się skarżyć na <Osservatore>, że zbytnią ostrością ściągnął na Polaków prześladowania".

Na moją uwagę, że przecie nie można było oczekiwać od Sowietów zmiany polityki wo­bec religii, że żadne <głaskanie krokodyla* by do tego nie doprowadziło, że w niczym nie przekroczono ani umiaru, ani tym bardziej prawdy - Mgr Montini mi powiedział, że to, iż my nie mamy pretensji, zdejmuje jedną obiekcję, ale że sprawa musi być rozważana ze wszyst­kich stron. Odnoszę wrażenie, że Mgr Montini jest albo nastraszony potęgą sowiecką i wra­ca do pozycji, którą zajmował w naszych sprawach pod okupacją niemiecką Rzymu, albo że Jałta rozwiała ich nadzieję na zwycięstwo aliantów i zmusza do liczenia się z Rosją jako z przyszłą rządzicielką Europy. Być może że im powiedziano, że Roosevelt ich ominął z nakazu Stalina. Skonstatowałem w każdym razie, że sprawa jest dla Mgr. Montini w najwyż­szym stopniu podniecająca i ważna.

W “ściśle tajnym" raporcie z 19 czerwca 1945 roku ambasador Papee podawał:

Naczelny redaktor “Osservatore Romano", hr. Dalia Torre, zapytany ostatnio o zmniej­szone wykorzystywanie nadsyłanych mu z Ambasady wiadomości polskich, zasłonił się zle­ceniami Sekretariatu Stanu. Powiedział mianowicie, iż ataki prasy sowieckiej na Watykan są <wyłącznie> odpowiedzią na stanowisko Watykanu w sprawie Jałty i w sprawach polskich w ogóle. Polecono mu wobec tego <zachować w stosunku do Sowietów tę samą linię, którą


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 87, ss. 219-223.

Zob. Archiwum IPMS. Sygnatura: “Watykan a Polska" A. 44. 122, teczka 33 i 34.

2 G. B. Montini, przyszły papież Paweł VI, znał Polskę z okresu dwudziestolecia, kiedy pracował w 1923 roku w Nuncjaturze Warszawskiej. W 1945 roku był substytutem Sekretariatu Stanu.

301

zachowano wobec Niemiec hitlerowskich>, mianowicie: 1. nie pisać nic, co by mogło ucho­dzić za daleką choćby aprobatę Sowietów; 2. W każdej kolejno wypływającej sprawie z So­wietami zająć i zaznaczyć stanowisko chrześcijańskie; 3. Nie pisać nic, co by mogło Sowiety “urazić".

Hr. Dalia Torre usłyszał w odpowiedzi, że sprawa polska jest co najwyżej ostatnim pre­tekstem do napaści prasy sowieckiej na Watykan, gdyż czerwona Międzynarodówka, póki nią jest, będzie stale walczyć z <międzynarodówką katolicką; że analogia w traktowaniu Hitlera i Stalina nie może być stosowana bez poprawek wynikających z faktu, iż Hitler miał możność dosięgnąć Watykan, której Stalin nie ma, i że oszczędzając Hitlera można było przed nim coś uratować, podczas gdy ze Stalinem nie ma na to żadnych widoków.

Dalia Torre próbował tłumaczyć, że wojska Stalina co prawda nie stoją przed placem św. Piotra, ale że tak samo jak Hitler ma on miliony katolików w swym ręku i ich to właśnie Watykan nie chce narażać <urażając> rządy sowieckie; że Stalin coraz bardziej się ogranicza do interesów lokalnych, rosyjskich, nacjonalistycznych, rezygnując z zamiarów globalnych i podbiwszy państwa pograniczne zadowoli się kompromisami - z kapitalizmem z jednej strony, z Watykanem z drugiej. Na dalsze uwagi z polskiej strony hr. Dalia Torre powiedział, że osobiście nie miałby nic przeciwko dużemu zaostrzeniu kursu wobec Sowietów, ale że musi się stosować do zleceń: “Jestem tylko kanonierem przy dziale: nie do mnie należy komenda. Gdy usłyszę: ognia! - będę strzelał z radością".

Ambasador Papee pisze następnie, iż w istocie

okazuje się, że nakazy ostrożności wydane Redaktorowi Osservatore Romano" nie są tak bezwzględnie ostre, jak je przedstawia hr. Dalia Torre. Mgr Montini powiedział, że polecono pismu watykańskiemu, by bolszewicy nie byli “urażani bez potrzeby - co jest oczywiście różnym od zasady <nie urażania w ogóle>".

W postscriptum tego raportu ambasador Papee dodał:

W rozmowie z obecnym Kierownikiem Sekretariatu Stanu, Mgr. Tardinim, mogłem stwierdzić dziś, że tak jest rzeczywiście. Wynikałoby z niej, że hr. Dalia Torre jest niezwykle wstrzemięźliwy w wykonywaniu otrzymanych instrukcji.

Kilka miesięcy później, w raporcie z 9 listopada 1945 roku, ambasador Papee stwier­dził jednak, że linię postępowania “Osservatore Romano"

należy uznać za bezwzględnie niezadowalającą. Cechuje ją w pierwszej mierze powstrzymy­wanie się w miarę możności od omawiania sytuacji w Polsce, a skoro już nie da się tego uniknąć, podawanie wiadomości stamtąd w sposób możliwie bezbarwny - “obiektywny". Nawet w sprawie tak blisko obchodzącej Watykan, jak zerwanie Konkordatu3, “Osservatore Romano" starał się nadać swej reakcji ton możliwie jak najmniej drażniący dla administra­cji warszawskiej, przerzucając ciężar polemiki z wysuniętą przez nią motywacją tego kroku na drugi organ prasowy watykański, “Ouotidiano". Staramy się przeciwdziałać tej wysoce dla nas niekorzystnej metodzie różnymi drogami. Osobiście wielokrotnie poruszałem tę sprawę w Sekretariacie Stanu. Przesyłam w załączeniu odpisy moich pism skierowanych w tej sprawie do Mgr. Tardini.

Co się tyczy wyżej wspomnianych listów Papee do mgr. Tardiniego, pisanych w języku francuskim, to w liście z 30 czerwca 1945 roku Papee podkreśla, że Moskwa chce utworzonym przez siebie komitetem zastąpić legalny rząd i zniszczyć niepodle­głość Polski.

W tej sytuacji <Osservatore Romano> robi wrażenie, że usiłuje zachować równowagę między legalnym rządem i komitetem agentów bolszewickich, jak gdyby dobro znajdowało się w pół drogi między tym, co jest sprawiedliwe i niesprawiedliwe [...] Czytelnik tego czasopisma


3 Reżim komunistyczny wypowiedział konkordat we wrześniu 1945 roku.

302

mógłby sądzić, że naród polski akceptuje, nie protestując nawet, niesprawiedliwość, jaka została mu wyrządzona.

W liście z 8 listopada 1945 roku ambasador Papee pisał do mgr. Tardiniego:

Żałuję, że muszę powrócić do kwestii, która była przedmiotem moich listów z 30 czerw­ca i z 2 lipca 1945 roku odnośnie do postawy przyjętej przez “Osservatore Romano" wobec sprawy polskiej. Czasopismo to wydaje się uczestniczyć w wielkiej “konspiracji milczenia" prasy światowej w stosunku do Polski. Istotnie, prawie żadna wiadomość dotycząca kraju nie została opublikowana w ostatnich miesiącach na łamach tego czasopisma [...]. Osservatore Romano", organ najbardziej miarodajny żeby wyrażać opinię katolicką i nadawać ton prasie katolickiej, zachowuje milczenie nawet w sprawach, gdzie wydawałoby się, iż jest jego obowiązkiem uwypuklić szczególnie niektóre wiadomości. Kraje katolickie Europy Cen­tralnej, okrutnie prześladowane, pokładają nadzieję w rozległym ruchu opinii katolickiej całego świata, który mógłby przynieść poprawę ich losu.

Wyczekująca postawa Osservatore Romano" miała już swoją tradycję z okresu okupacji niemieckiej i warto przytoczyć to, o czym nie tak dawno pisał jeden z dzien­nikarzy francuskich:

W Stolicy Apostolskiej zachowała się pamięć o tych posępnych latach, kiedy Włochy skapitulowały i Wehrmacht usadowił się w Rzymie. Redaktorom z “Osservatore Romano" wystarczyłoby wychylić się przez okno, żeby dostrzec na tle kolumnady Bernina stalowe hełmy i czarne buty z cholewami. Ale 18 września 1943 roku redaktorzy woleli napisać (san-tissima prudentia) po pięciu dniach namysłu: “Według tego, co donoszą dzienniki włoskie" [sic], patrol wartowników niemieckich zajął popołudniu dnia 13 stanowisko na placu Świę­tego Piotra4.

W dniu 14 lipca 1945 roku prałat Walerian Meysztowicz, radca kanoniczny amba­sady polskiej przy Watykanie, odbył rozmowę z mgr. Montinim, z której Papee spo­rządził raport z datą 16 lipca i wysłał do naszego rządu w Londynie. W raporcie tym m.in. pisał:

Nigdy, nawet w czasach okupacji niemieckiej, nie widziałem u Mgr. Montini tak głębo­kiego defetyzmu i gotowości do ulegania złu, związanej z tak pełną świadomością, że prawo jest po przeciwnej stronie. Składa się na to: strach przed Rosją, większy jeszcze niż był strach przed Niemcami; niewiara w siłę oporu; bardzo wysoka ocena wartości materialnej organi­zacji Kościoła; niedocenianie zgorszenia, jakie daje odstępstwo Kurii od praktycznego sto­sowania zasad moralności społecznej.

Na życzenie gen. Andersa ambasador Papee doręczył 22 czerwca 1946 roku mgr. Tardiniemu francuskie tłumaczenie deklaracji żołnierzy 2. Korpusu5, z prośbą o przed­łożenie jej papieżowi i wysłał w związku z tym raport do rządu polskiego z datą 27 czerwca, gdzie donosił:

W rozmowie Mgr Tardini nie ukrywał zaniepokojenia z powodu opuszczenia Włoch przez Korpus, uważając to za najjaskrawszy dowód, iż Anglosasi dezinteresują się losem


4 E. Mannoni, Radio-Vatican: les voix du Seigneur, w: “Le Point" (Paryż) z 7 grudnia 1987, s. 158.

5 Zob. W. Anders, Bez ostatniego rosdziału. Wspomnienia z lat wojny, wydanie 2, Londyn 1950, ss. 419-420.

303

obrony tego kraju przed ewentualnym atakiem ze Wschodu, pozostawiając go zdanym na własne, całkowicie niewystarczające siły.

Także Mgr Montini - pisze dalej ambasador Papee - rozmawiając na ten temat z księ­dzem prałatem Meysztowiczem nie ukrywał swego zaniepokojenia. Powiedział mu, że z lat dziecinnych pozostała mu w pamięci opowieść o koniach kozackich, które mają pewnego dnia pojawić się na placu św. Piotra. Obecnie stwierdza z przerażeniem, że rzecz, która daw­niej wydawała się z dziedziny baśni, może się zrealizować, i to może w bardzo niedalekiej przyszłości. Wypowiedzi powyższe podaję jako szczególnie charakterystyczne dla obecnych nastrojów w wyższych sferach watykańskich6.


6 Zob. IPMS. Sygnatura: A. 44. 745, teczka 1. 304

LIKWIDACJA AMBASADY RP PRZY WATYKANIE W LATACH 1958 I 1972*

W 1989 roku doszło do wznowienia stosunków dyplomatycznych między Polską a Stolicą Apostolską. Nieliczne artykuły i wzmianki, jakie ukaza­ły się na ten temat w prasie polskiej, ograniczały się przeważnie do infor­macji o nawiązaniu stosunków i przypomnieniu o zerwaniu konkordatu przez reżim komunistyczny we wrześniu 1945 roku. Pomija się na ogół fakt, że polska placówka dyplomatyczna przy Watykanie, która istniała nieprzerwanie od 1919 roku, najpierw jako poselstwo, a od zawarcia w 1925 roku konkordatu jako ambasada, przetrwała -zredukowana co prawda przez Kurię Rzymską - do 1972 roku. Koleje losu tej placów­ki po 1945 roku odzwierciedlają jednocześnie los emigracji polskiej i ewolucję polity­ki Watykanu wobec państw rządzonych przez komunistów.

Kilka tygodni przed wybuchem wojny w 1939 roku zaczyna się pontyfikat Piusa XII. Rząd polski akredytuje przy Stolicy Apostolskiej ambasadora Kazimierza Papee, który składa listy uwierzytelniające 24 lipca 1939 roku i piastuje to stanowisko do zli­kwidowania przez Watykan ambasady RP. Papee jest więc najpierw ambasadorem Polski dwudziestolecia, później Polski walczącej podczas drugiej wojny światowej i w końcu zniewolonego przez komunistów narodu. Dzięki zdecydowanie antykomunistycznej postawie Piusa XII zachowanie ambasady RP nie napotykało trudności.

W 1958 roku Pius XII zapadł ciężko na zdrowiu. W liście z 6 października 1958 roku do gen. Andersa Papee pisał:

Dzisiejszy smutny dzień może mieć fatalne skutki także dla dalszej egzystencji naszej Ambasady. Wróciłem właśnie z Castel Gandolfo, gdzie byłem informować się o stanie zdro­wia Papieża w imieniu własnym i korpusu dyplomatycznego [z uwagi na starszeństwo w Watykanie Papee był dziekanem Korpusu - T. W.]. Jest chwilowa poprawa, ale nikt nie łudzi się co do tego, że stan zdrowia jest bardzo ciężki.

W razie nieszczęścia - zwraca dalej uwagę Papee - obejmuje rządy w czasie iruerregnum św. Kolegium Kardynałów pod przewodnictwem dziekana. Kardynała Tisserant. Dawniej żądano w tym wypadku od ambasadorów listów uwierzytelniających - wobec św. Kolegium. Za ostatniego interregnum, po śmierci Piusa XI, po raz pierwszy od tego zwyczaju odstąpio­no. Miejmy nadzieję, że byłoby tak i tym razem. Ale może powstać problem nowych listów uwierzytelniających wobec nowego Papieża - oby tak nie było - i co wtedy? Kto mi je wysta­wi? Nawet gdyby chodziło tylko o depeszę potwierdzającą dalszy ciąg misji, kto ją wyśle? Bo na to trzeba głowy państwa, a Watykan dokumentem samej Rady Trzech może się nie zado­wolić. Może zażądać formalnego dokumentu od Prezydenta RP, a więc od p. Augusta.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1990, nr 93, ss. 49-60.

Kierownictwo emigracji politycznej było wówczas rozbite na dwa ośrodki: jednym z nich była tzw. Tymczasowa Rada Jedności Narodowej z organem reprezentacyjnym - Radą Trzech, złożoną, w chwili jej utworzenia w 1954 roku, z gen. W. Andersa, T. Arciszewskiego i ambasadora

305

Może więc wyniknąć taka sytuacja, że uznawana dotąd przez Stolicę Apostolską Amba­sada może to uznanie utracić, gdyż nie będzie komu z naszej strony jej egzystencji potwier­dzić. Byłoby to absurdalne i smutne, ale logiczną konsekwencją naszego rozłamu i ostatecz­ną kompromitacją emigracji wobec kraju, gdzie tylko reżim by taką wiadomość przyjął z ra­dością. Społeczeństwo natomiast nie darowałoby tego emigracji. Czy nie można więc w tak ważnej sprawie, gdzie interes jest wspólny obu poróżnionym stronom, porozumieć się i wy­stosować, w razie potrzeby, jakiś wspólny dokument? Albo pozwolić p. Augustowi go wysto­sować?...Czy w tym wypadku pp. Starzewski i Zawisza...?2 nie mogliby się porozumieć?...3.

19 listopada 1958 roku ks. Walerian Meysztowicz, radca kanoniczny, odbył roz­mowę z kardynałem Tardinim, Sekretarzem Stanu, w czasie której ten ostatni po raz pierwszy wysunął sprawę likwidacji ambasady w Watykanie. W związku z tym trzy dni później doszło do spotkania ambasadora Papee z mgr. Tardinim. Po rozmowie, odbytej 22 listopada, Papee sporządził dwa sprawozdania, oba ze wzmianką “tajne";

na jednym jest nadto zaznaczone “osobiste" i przeznaczone dla ministra Jana Starzewskiego z Rady Trzech4.

Według tych sprawozdań mgr Tardini potwierdził, że Stolica Apostolska ma za­miar “zrezygnować" z ambasady RP, wysuwając następujące argumenty:

1. Niemożność złożenia przez ambasadora Papee listów uwierzytelniających.

2. Konieczność uniknięcia presji reżimu na Kościół w Polsce.

3. Negatywna opinia Episkopatu polskiego w sprawie pozostawienia ambasady RP przy Watykanie.

W odpowiedzi Papee podkreślił, że nie ma communis opinio doctorum w sprawie przedkładania nowych listów przy zmianie suwerena i zdania na ten temat są podzie­lone. Nadto Papee oświadczył, iż w każdej chwili może złożyć nowe listy, które ma ze sobą w teczce, a jeżeli zarzucono by, że istnieje rozłam wśród kierowniczych władz polskich na uchodźstwie, to “w tej sprawie obie strony są zgodne, a wyraz temu dały obie, nadsyłając mi listy". Mgr. Tardini zapytał wówczas: “Ale które (listy) w takim razie należałoby uważać za miarodajne?".

W dalszym ciągu rozmowy Papee dowodził, że poza względami za utrzymaniem ambasady przemawiają także względy prawne. Istnienie tej ambasady nie jest bowiem tylko wyrazem międzynarodowej kurtuazji, ale opiera się również na artykule 3 kon­kordatu, który został wypowiedziany jedynie przez reżim komunistyczny. Na twier­dzenie ks. Tardiniego, że gdy zlikwiduje się ambasadę, nie będzie już ona dłużej draż­nić komunistów, Papee zapytał: “Czy brak przedstawicielstwa Czechosłowacji przy Watykanie wpłynął na polepszenie losów Kościoła w tym kraju?". Na pytanie to mgr Tardini nie odpowiedział. Co do opinii Episkopatu polskiego, który miał być przeciw­ny utrzymaniu ambasady RP, Papee nadmienił, że Episkopat jest w małym stopniu zorientowany w sprawach międzynarodowych; nawet w sprawach wewnętrznych re­prezentacja polska w Rzymie jest nieraz lepiej od nich poinformowana. Podkreślił, “że zresztą nie wszyscy biskupi i księża polscy mówią to samo". Na końcu swego sprawozdania,


E. Raczyńskiego. Drugi ośrodek, zwany “Zamkiem", zgrupowany był wokół prezydenta Augu­sta Zaleskiego i jego rządu. Ówczesne rozbicie emigracji wyrządziło niepowetowane szkody spra­wie polskiej. Ambasador Papee za swoją władzę zwierzchnią uznawał Radę Trzech.

2 Jan Starzewski sprawował funkcję ministra spraw zagranicznych z ramienia Rady Trzech, a Aleksander Zawisza spełniał taką samą funkcję w rządzie prezydenta Augusta Zaleskiego.

3 Zob. Archiwum IPMS. Sygnatura: ambasada RP w Watykanie 1930-1970, A. 44. 122/53.

4 Tamże.

306

w ogólnych wnioskach, Papee pisze: “Nie mamy już niestety wątpliwości co do tego, komu zawdzięczamy obecny zamach na istnienie ambasady", ale nie pre­cyzuje jednak dokładnie, kogo ma na myśli.

Wybór Jana XXIII na papieża (1958-1963) stanowi, jak wiadomo, punkt zwrotny w polityce Watykanu wobec państw pod panowaniem komunistów. Nowy papież, w swoim dążeniu do “otwarcia na Wschód", szukał możliwości kompromisu ze świa­tem komunistycznym. Jeden z historyków papiestwa przypomina, że wyrazem reali­zmu Jana XXIII “w traktowaniu spraw wschodnich była odmowa akredytacji tzw. przedstawicieli rządów emigracyjnych przy Watykanie, co dotknęło także ambasado­ra rządu emigracyjnego polskiego Kazimierza Papee"5.

Pierwsze kroki Watykanu zmierzające do likwidacji ambasady RP i poselstwa li­tewskiego nie były zbyt zdecydowane czy też może tylko celowo wykazano pewne wahania co do definitywnego załatwienia tej sprawy. W liście z 30 grudnia 1958 roku Papee pisał6 do ministra Zawiszy, że nie otrzymał jeszcze żadnego pisma o likwidacji ambasady, ale fakty wskazują na to, że Watykan wykonuje swój zamiar, by przestać uznawać przedstawicielstwo Polski. Papee ubolewa, że “nie zaproszono nas na audiencję noworoczną u Papieża; inne placówki obecnie te audiencje odbywają [...]. Skasowanie Ambasady rozszerza pole manewru Watykanu z Sowietami: to jedyny motyw waty­kański, jaki umiem dostrzec. Wygodnie jest Sekretarzowi Stanu mówić, że <nie Waty­kan, a Prymas skasował poselstwo Lechistanu>". W liście z 3 stycznia 1959 roku do Adama Mikuckiego z Londynu Papee podkreślał, że “ważne są w tej chwili reakcje publiczne. Litwini z całego świata wysłali do Watykanu około dwóch tysięcy telegra­mów przeciwko kasowaniu ich poselstwa7.

W Osservatore Romano" z 5/6 stycznia 1959 roku został zamieszczony komuni­kat stwierdzający, że ambasada RP i poselstwo Litwy będą istniały nadal, ale zmianie ulegną tytuły szefów obydwu tych misji dyplomatycznych, którzy mają jednak figu­rować tak na liście dyplomatycznej, jak i w Annuario Pontificio. -Komunikat w “Osse­rvatore Romano" uspokoił Polaków, do czego głównie przyczyniła się prasa emigra­cyjna. “Orzeł Biały" z Londynu8, wyrażając zadowolenie z zainteresowania się tym prasy europejskiej, twierdził, iż “jest to dowód, że każde pociągnięcie w sprawie pol­skiej wywołuje natychmiast poruszenie opinii światowej. Jest to dowód, że sprawa polska posiada znaczenie węzłowe i kluczowe w Europie. Z tym wszyscy powinni się liczyć". Przykład pobożnych życzeń i najbliższa przyszłość wykazały, że było dokład­nie odwrotnie, niż czasopismo usiłowało twierdzić.

Według Papee “przyczyny, które spowodowały kryzys [w związku z zamiarem skasowania przedstawicielstw Polski i Litwy] nie mogą być omawiane ani ujawnione:

są one poza nami. Można o nich mówić jedynie ogólnikowo, stwierdzając, że na sa­mym początku pontyfikatu nie było jeszcze normalnego podziału funkcji pomiędzy


5 Z. Zieliński, Papiestwo i papieże dwóch ostatnich wieków 1775-1978, Pax, Warszawa 1983, s. 556.

6 Zob. IPMS. Sygnatura: A. 44. 133/53.

7 Tamże.

8 Numer 3, z 15 stycznia 1959, s. 1.

307

najwyższymi czynnikami w Watykanie i że nie dająca się uniknąć w tych warunkach niejasność i mglistość oraz związana z nią słabość, były przyczyną zajęcia pozycji, których potem utrzymać nie było można"9. Niejasność, czy też ściślej dwuznaczność zajętych pozycji, istniała niestety nadal.

17 stycznia 1959 roku Papee złożył wizytę substytutowi Sekretariatu Stanu, mgr. DellAcqua. W sprawozdaniu z tej wizyty10 ambasador Papee pisze, że udał się do mgr. DellAcqua celem omówienia nowych warunków, w jakich ma wykonywać swoją funk­cję. Zwraca uwagę, iż “byłoby pożądane, by nowy stan rzeczy został możliwie szybko zafiksowany w liście dyplomatycznej i Annuario Pontificio. Wobec niepewności, jaka się wywiązała, nikt nie wie, jak się do nas odnosić". Następnie przypomina, że “zosta­liśmy skreśleni z listy oficjalnych zaproszeń, komunikatów i okólników", co stanowi “także jeden z przykładów nienormalnego, niejasnego i pełnego dwuznacznych sytu­acji stanu rzeczy, jaki zapanował wokół polskiej Ambasady". Jednocześnie Papee oznaj­mił, iż wie “z pewnego źródła, że to nie Prymas Polski zażądał kasacji ambasady RP przy Watykanie".

Papee prosił już od dawna Tardiniego o audiencję u papieża Jana XXIII. Audien­cja doszła do skutku 29 stycznia 1959 roku, później niż Papee się spodziewał. Charak­terystyczny jest również fakt, że Osservatore Romano" nie zamieściło o niej zwykłe­go nawet komunikatu, jak to było w zwyczaju w podobnych wypadkach. Z audiencji tej Papee napisał sprawozdanie11, z którego przytaczam najważniejsze ustępy.

Papież sam zaczął mówić o sprawie ambasady RP, oświadczając, iż “jest nam bar­dzo przykro, że trzeba było zrobić to, co się stało [...]". Papee zapytał następnie: “Oj­cze św., co obiecuje sobie Stolica Apostolska uzyskać od reżimu warszawskiego w za­mian za pomniejszenie tej Ambasady? [...]". Papież niezbyt pewnie powiedział, że lepiej <ich> nie irytować. Stanowisko ks. Prymasa jest takie trudne, że trzeba starać się mu dopomóc". Papee zaznaczył z kolei “że reżimu się tym nie ugłaszcze, natomiast już wywołuje się głęboką rozterkę w duszach Polaków na emigracji i w kraju", dodając następnie, iż wie, “że ks. Prymas nie podejmował inicjatywy zniesienia ambasady".

W postscriptum sprawozdania ambasador Papee pisze:

Dnia 31 stycznia br. został przyjęty na audiencji u papieża Poseł Litewski Girdvainis. W ciągu 10 minut trwania audiencji Papież nie dał mu przyjść do słowa i sam cały czas mówił. Gdy Girdvainis chciał coś wtrącić, Papież powiedział: “niech już Pan pozwoli, że ja będę mówił" - i mówił dalej. Wszystko, co powiedział, odnosiło się do sprawy poselstwa: że żałuje, że to trzeba było zrobić, ale że “powinniście do nas mieć zaufanie" i że wszystko dobrze się skończy (?).

Dwa tygodnie później, nawiązując w sprawozdaniu do ministra Starzewskiego z 14 lutego 1959 roku, do swojej audiencji! u Jana XXIII, Papee pisał:

Wydaje się, że postawa tak zwanego realizmu politycznego, jaką zajął nowy Pontyfikat, pozwala mu (Janowi XXIII) na empiryczne traktowanie problemu stosunków ze sferą wpły­wów sowieckich. Konieczność współżycia katolików z komunistami na pewnych terenach, pojmowana jako fakt dokonany, narzuca z kolei naturalną tendencję do poprawy tego współ­życia; tu już zaczyna się równia pochyła [...]. Wchodzimy w okres, który wymagać od nas będzie największej czujności i baczności wobec możliwych wypadków.


IPMS. Sygnatura: A. 44. 122/54.

9

10 Tamże.

11 Tamże.

308

Problem postawy, jaką zajął w tej sprawie prymas Stefan Wyszyński, jest złożony. W rozmowie Papee z mgr. Tardinim, Sekretarzem Stanu, 22 listopada 1958 roku, o której była mowa, mgr Tardini oznajmił, że Episkopat polski był przeciwny utrzy­maniu ambasady RP przy Watykanie, a więc logicznie wydaje się, że zostało to spowo­dowane przez prymasa Wyszyńskiego. Papee kilkakrotnie później podkreślał, że pry­mas Wyszyński nie miał z tym nic wspólnego. W rozmowie z 17 marca 1959 roku Papee powiedział do mgr. Tardiniego: “Ks. Kardynał Prymas (Wyszyński) tak był zaskoczony reakcją kraju i emigracji, że dał mi znać kilku drogami, że on żadnej ini­cjatywy w sprawie kasacji czy redukcji Ambasady nie podejmował", na co mgr Tardi­ni odpowiedział w języku francuskim: “on nie mógł "(ii ne pouvaitpas)12.

Dla lepszego, przynajmniej częściowo, zrozumienia tej sytuacji warto przytoczyć ustęp ze sprawozdania z 13 stycznia 1959 roku, w którym Papee pisze:

Powinniśmy jednak przy tym wszystko zrobić, by uniknąć wciągania najwyższych na­szych autorytetów, przeciwstawiania emigracji krajowi lub Ambasady ks. Prymasowi. Takie stawianie sprawy - a tendencje do takiej łatwizny niestety istnieją - byłoby i fałszywe i jak najbardziej szkodliwe. Wiemy pozytywnie, że katolicy-niepodległościowcy tak samo myślą w kraju, jak i na emigracji; nie mamy żadnych dowodów, by obciążać ks. Prymasa13.

Dowodem na to, co myślał na ten temat prymas Wyszyński jest zapewne jego kazanie wygłoszone 18 sierpnia 1959 roku w Malborku: “Maryja to jedyny nasz Am­basador przy Stolicy św. w Rzymie"14. Trudno tutaj coś więcej powiedzieć. Osobiście, mimo że jestem praktykującym katolikiem, nie mam żadnego rozeznania w niebiań­skim korpusie dyplomatycznym.

Jedno jest pewne, a mianowicie, że w prasie i w różnych publikacjach Europy Zachodniej nie omieszkano powoływać się na prymasa Wyszyńskiego odnośnie do postawy Watykanu wobec ambasady RP. Brytyjski “Times" np. pisał wtedy: “Co do stanowiska, jakie ma zająć Watykan wobec przedstawicielstwa polskiego, konsultowa­no prymasa Wyszyńskiego, który prawdopodobnie wystąpił z tego rodzaju sugestią [...]. Odejście p. Papee ma zapewne ułatwić kardynałowi Wyszyńskiemu stosunki z władzami (komunistycznymi) w Warszawie". Ale “Times" dodaje następnie, że “tego rodzaju racje polityczne nie istnieją dla wytłumaczenia usunięcia posła litewskiego Girdvainisa"15. Kilka lat później jeden z historyków francuskich utrzymywał rów­nież, że “inicjatywę tej decyzji [likwidacji ambasady RP przy Watykanie] przypisuje się interwencji kardynała Wyszyńskiego [...], który uważał, że uznanie rządu polskie­go na uchodźstwie stanowi wrogą działalność wobec Polski, która w trudnych warun­kach usiłuje zachować swój katolicyzm"16.

Powracając do procedury zmieniającej charakter ambasady RP przy Watykanie, to zostało ustalone, że na liście dyplomatycznej i w Annuario Pontificio znajdować się będzie jedynie nazwisko ambasadora Papee jako kierownika, gerania spraw ambasady. W związku z tym stanem rzeczy 6 lutego 1959 roku Papee odbył rozmowę w Sekretariacie


12 Tamże.

13 Tamże.

14 Zob. “Tygodnik Powszechny" (Kraków) z 25 września 1959.

15 Według “Orta Bialego" nr 1, 1 stycznia 1959, s. 1.

16 M. Mourin, Le Yatican et l U. R. S. S., Payot, Paryż 1965, s. 232.

309

Stanu z mgr. Samore. W czasie tej rozmowy, z której Papee sporządził jak zwy­kle sprawozdanie, była oczywiście mowa o tytule zarządzającego sprawami ambasady RP. W sprawozdaniu tytuł ten podany jest w języku francuskim: gerant des affaires. Otóż “celowo został pominięty tytuł charge daffaires czy charges des affaires, gdyż za­wiera on w sobie pochodne ustalenie funkcji <bierne>, jak się wyraził mgr Samore, podczas gdy chodziło o określenie ich <czynne>, nie ustalając związku czy zależności, których w obecnych warunkach Stolica Apostolska nie może uznać". Wywód być może jest jasny dla fachowców z tej dziedziny...

Jeśli chodzi o ambasadora Papee, to głównym tematem rozmowy z mgr. Samore było to, że nie zamierzano uwzględniać na przyszłej liście dyplomatycznej i w Annu-ario Pontificio na 1959 rok pracowników dyplomatycznych ambasady RP i poselstwa Litwy. Sprawa dotyczyła ks. Waleriana Meysztowicza, radcy kanonicznego, i Leona Siemiradzkiego, attache honorowego ambasady RP, oraz Stanisława Łozorajtisa jr., sekretarza poselstwa litewskiego. Mgr Samore potwierdził, że nie zostaną oni umiesz­czeni na liście. Papee wysunął zarzut, że “w takim razie Sekretariat Stanu wchodziłby jednostronnym aktem w wewnętrzne sprawy ambasady RP i Poselstwa Litewskiego. Mgr Samore odpowiedział, że tak jak nie jest możliwe uznanie dawnych listów wie-rzytelnych Ambasadora, tak samo nie jest możliwe uznanie dawnych nominacji jego współpracowników". Papee podkreślił raz jeszcze, że “skład Ambasady jest naszą spra­wą wewnętrzną i Sekretariat Stanu winien się ograniczyć do jego zarejestrowania w liście dyplomatycznej". Mgr Samore odpowiedział, że rzecz jest już przesądzona i nic nie można zrobić17.

Po rozmowach w Sekretariacie Stanu, najpierw z mgr. Samore i później z substy­tutem mgr. DellAcqua, ambasador Papee wysłał pismo z 14 lutego 1959 roku do mi­nistra Jana Starzewskiego w Londynie, w którym donosił, że rozmowy te nic nie dały, gdyż decyzje dotyczące zredukowania ambasady zapadły na najwyższym szczeblu. Zachowana jednak została polska reprezentacja dyplomatyczna i Papee żywi nadzieję, że ambasada “doczeka lepszych czasów i restitutio in integrum. Sytuacja, w jakiej się znajdujemy, zmusza nas do czasowego pogodzenia się z tym stanem faktycznym". Dalej Papee pisze, że “odpowiedzialność za to, co się stało, przerzucano tu sobie nawzajem. Ks. Prymas (Wyszyński) dał nam znać, że on nie podejmował żadnej inicjatywy. Se­kretariat Stanu mówił o <Episkopacie>, a poza tym wobec ks. Prymasa wysunął fakt istnienia aż trzech rządów polskich18, jako okoliczność przemawiającą za cofnięciem nam uznania"19.

W marcu 1959 roku ukazał się Annuario Pontificio. Rocznik papieski nie zawierał już niczego, o czym nie wiedziano by wcześniej. Ambasada formalnie istniała nadal, ale bez ambasadora. Sprawami ambasady miał zarządzać Kazimierz Papee, jako jej kierownik z tytułem Gerente gliAffari dellAmbasciata. Nadto na liście dyplomatycznej nie figurował żaden z współpracowników Papee. Taki sam tytuł, Gerente gliAffari delia Legazione, otrzymał minister Stanisiao Girdvainis dla poselstwa litewskiego20. Niezależnie


17 Zob. IPMS. Sygnatura: A. 44. 122/54.

18 Chodzi tu zapewne o dwa ośrodki polityczne na emigracji, o których była już mowa, oraz o reżim komunistyczny w Warszawie.

19 IPMS. A. 122/54.

20 Zob.Annuario Pontificio per lAnno 1959, Citta del Vaticano 1959, ss. 1114 i 1116.

310

od jego nowej funkcji Papee został upoważniony do zachowania tytułu lAmbassadeur de Pologne, oczywiście nie sprawował już godności dziekana korpusu dyploma­tycznego przy Stolicy Apostolskiej.

Problem zmian, jakie zaszły wówczas w stosunku do ambasady RP, zwięźle ujął minister Jan Starzewski z Londynu, który - gdy dowiedział się o powziętej przez Watykan decyzji - pisał do Papee w liście z 16 stycznia 1959 roku: “Jestem zdania, że zaszło coś więcej niż nieistotna poprawka w tytule Szefa Ambasady. Formuła gerente gli affari stoi właściwie poza obrębem prawa międzynarodowego i określa zasadniczo stanowisko agenta dyplomatycznego o kompetencji wyznaczonej przez ośrodek przyj­mujący, a nie wysyłający danego przedstawiciela. Ambasada, której istotą jest głowa misji, została w swym charakterze prawnym dotkliwie obniżona. Nadto podstawy jej trwałości są znacznie mniejsze"21.

Pismem z 25 marca 1959 roku Starzewski prosił Papee o przysłanie mu projektu noty, jaką Tymczasowa Rada Jedności Narodowej w Londynie zamierzała wysłać do Sekretariatu Stanu w Watykanie w sprawie zredukowania pozycji ambasady RP. W liście z 7 kwietnia 1959 roku, z zaznaczeniem “ściśle tajne", Papee pisał do min. Starzewskiego, że w nocie należy stwierdzić, że:

Decyzja Stolicy Apostolskiej:

1. Wyszła na korzyść reżimu.

2. Nie pomogła w niczym Kościołowi w Polsce.

3. Osłabiła pozycję katolików opierających się w kraju komunizmowi.

4. Wywołała zamęt, zamieszanie i głęboki żal w szeregach emigracji (ten punkt powinien by być specjalnie podkreślony).

5. Nie wzmocniła więzi istniejącej między narodem polskim a Stolicą Apostolską"22.

Ambasada RP przy Watykanie istniała w tym zredukowanym stanie do 1972 roku. Od kilku już lat groziło jej definitywne zamknięcie. Ironią losu jest i to, że został również zagrożony jej byt materialny. W liście z 13 stycznia 1970 roku do Michała Bojczuka, prezesa Skarbu Narodowego w Chicago, Papee pisze, że z listu dr. Karola Ripy dowiedział się o intencji Bojczuka przyjścia z pomocą materialną ambasadzie. Następnie wyznaje:

Przez okres przeszło 20 lat walczę stale z trudnościami finansowymi, a w najbliższej przyszłości zmuszony będę zlikwidować jedyny samochód Ambasady (który zrobił prawie 400 000 km) z braku środków pieniężnych na jego utrzymanie. Dziś, kiedy nawet najmniej­sze, nowo powstałe placówki dyplomatyczne państw afrykańskich posiadają kilka nowocze­snych samochodów, brak tego środka lokomocji, koniecznego dla wykonywania mojej pracy dyplomatycznej, pozbawi tę Ambasadę środka lokomocji i wydatnie zmniejszy jej zewnętrz­ny prestiż [...]. Do związania końca z końcem brakuje mi obecnie około 6000 dolarów rocz­nie [...]23.

W liście z 11 marca 1970 roku Władysław Zachariasiewicz, działacz polonijny w USA, pisze do ambasadora Papee, w odpowiedzi na jego list, że został zredagowany apel do blisko 200 osób, starannie wyselekcjonowanych, z prośbą o pomoc materialną. Jednocześnie podkreśla, iż zgadza się całkowicie z Papee, że:


21 IPMS. A. 44. 122/54.

22 Tamże.

23 Zob. IPMS. Sygnatura: A. 44. 52/25.

311

Polonię amerykańską stać na utrzymanie placówki przy Watykanie - sęk jest jednak w tym, że dla stałości takiej akcji powinna tym się zająć jakaś poważniejsza organizacja po­lonijna (np. Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie w Chicago) względnie nasi zawodo­wi exile leaders na tym terenie. Niestety, ci ostatni rozczarowali mnie (nie pierwszy zresztą raz) swoimi “dobrymi" radami, że to jest odpowiedzialność Londynu, że zamiast wydawać na Stypułkowskiego [przedstawiciela polskiego Londynu w Waszyngtonie - T. W] powinno się te pieniądze przeznaczyć na Ambasadę przy Watykanie, etc. Moje argumenty, że w mię­dzyczasie naszej placówce grozi poważne niebezpieczeństwo, nie bardzo przejmowały mo­ich przyjaciół z tej grupy.

Do listu załączony jest wspomniany wyżej apel, podpisany przez: Stanisława Gierata, Ignacego Nurkiewicza, Bolesława Wierzbiańskiego i Władysława Zachariasiewicza. W apelu mowa jest o “rozpaczliwej sytuacji materialnej tej jedynej i ostatniej niezależnej polskiej placówki dyplomatycznej w Wolnym Świecie". W związku z tym “grono osób podpisanych pod niniejszym apelem-listem zdecydowało się na podjęcie doraźnej i jednorazowej akcji dla zapobieżenia groźbie likwidacji Ambasady polskiej przy Watykanie". Sygnatariusze apelu wyjaśniają, że akcja ich “nie konkuruje z pol­skim Londynem, który robił co mógł, by utrzymać placówkę watykańską, jednak środki [powinno chyba być ośrodki? - T. W.] londyńskie nie są w stanie dziś zagwarantować [bytu] tej ostatniej Wolnej Ambasady". W końcowym ustępie sygnatariusze piszą:

“Apel nasz pragniemy zachować w dyskrecji [...] Chodzi nam bowiem o zachowanie powagi Ambasady RP przy Watykanie"24. Trudno o wymowniejszy przykład “powa­gi", z jaką Polonia w USA i ośrodki emigracji polskiej w Londynie starały się zapew­nić materialny byt ostatniej na Zachodzie oficjalnej reprezentacji Polski niepodległej sprzed 1939 roku.

Przeszło dwa lata później, 19 października 1972 roku, sekretarz stanu w Watyka­nie, kardynał Villot, zawiadomił ambasadora Papee, że Stolica Apostolska uważa jego kierownictwo sprawami polskimi przy Watykanie za skończone. Emigracja polska skora do różnych deklaracji i protestów, tym razem zamilkła. “Orzeł Biały" w Londynie nie zamieścił najmniejszej wzmianki o definitywnej likwidacji ambasady. Jedynie Papee wystosował list do kardynała Villota, opublikowany na łamach paryskiej “Kultury", w którym ubolewa nad zaistniałym stanem rzeczy"25.

Stało się to za pontyfikatu Pawła VI (1963-1978). Ogólnie przyjmuje się - i słusz­nie - że Paweł VI był kontynuatorem polityki kompromisu z państwami rządzonymi przez komunistów, zapoczątkowanej przez Jana XXIII. Pomija się jednak przeważnie milczeniem, że polityka ta, zwłaszcza jeśli chodzi o Pawła VI, wywodzi się w dużym stopniu z atmosfery, jaka zapanowała po wojnie w środowisku watykańskim: przera­żenie potęgą sowiecką, które fatalnie zaciążyło na postawie Stolicy Apostolskiej w sto­sunku do reżimów komunistycznych.


24 Tamże.

25 Zob. “Kultura", 1972 nr 12/303, ss. 95-97.

312

KOŚCIÓŁ I PAŃSTWO W PIERWSZYM DZIESIĘCIOLECIU PRL (na podstawie raportów dyplomatów francuskich)*

Straty poniesione przez Kościół katolicki w Polsce podczas drugiej wojny świa­towej1, zmiany terytorialne oraz nowy reżim polityczny, wrogi religii, stawiały przed hierarchią kościelną wielkie zadanie, zarówno w skali krajowej, jak i po­wszechnej. Polska nie mogła uniknąć konfrontacji katolicyzmu z komunizmem, pań­stwa totalitarnego i jego materialistycznej doktryny z instytucjami Kościoła i jego systemem wartości duchowych.

Na czele hierarchii kościelnej w Polsce w 1945 roku stało dwóch dostojników. Jeden przeżył okupację niemiecką w Polsce, drugi borykał się ze skutkami wojny na Zachodzie, w Rzymie i we Francji. Adam Sapieha, biskup krakowski, od 1946 roku kardynał, swoją nieugiętą postawą wobec władz hitlerowskich zyskał przydomek “księ­cia niezłomnego". Cieszył się bardzo dużym szacunkiem nie tylko wśród duchowień­stwa, lecz i szerokiego ogółu Polaków. Urodzony w 1867 roku, był po wojnie w sędzi­wym już wieku, i to było głównym powodem, że nie odegrał takiej roli, jaką mógłby, gdyby był młodszy.

Prymas Polski, kardynał August Hlond (urodzony w 1881) po wybuchu wojny opuścił Polskę i 18 września 1939 roku przybył do Rzymu, ażeby zdać Stolicy Apo­stolskiej sprawę z sytuacji w Polsce. Podczas kilkumiesięcznego pobytu w Rzymie Hlond rozwijał działalność na rzecz Polski, demaskował kłamstwa propagandy nie­mieckiej i informował o okrucieństwach hitlerowców. Opublikował dwa memoriały o sytuacji religijnej, oparte na konkretnych danych, które otrzymał z Polski. Atmos­fera panująca wówczas w Rzymie nie sprzyjała jednak działalności podjętej przez pry­masa Hlonda. 9 czerwca 1940 roku prymas wyjeżdża do Francji i tam z kolei prowadzi ożywioną działalność do chwili aresztowania go 3 lutego 1944 roku przez gestapo i uwięzienia najpierw w Paryżu, następnie internowania w Bar-le-Duc i w końcu wy­wiezienia do Niemiec, skąd w kwietniu 1945 roku zostaje oswobodzony przez wojska amerykańskie2.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 82, ss. 59-85.

Z wszystkich grup społecznych i zawodowych duchowieństwo poniosło procentowo naj­większe ofiary (nie licząc ludności żydowskiej). Dane statystyczne, wciąż niekompletne, wskazu­ją że w okupowanej Polsce śmierć poniosło 1932 księży diecezjalnych (w tym 6 biskupów) i kleryków, 850 zakonników oraz 289 sióstr zakonnych. W niektórych diecezjach straty księży dochodziły do 50% stanu przedwojennego. Według: J. Kłoczowski, L. Miillerowa, J. Skarbek, Zarys dziejów Kościoła katolickiego w Polsce, Wydawnictwo Znak, Kraków 1986, s. 357.

2 Zob. opracowania: Watykan a rząd polski w Angers oraz Prymas Hlond we Francji 1940-1944.

313

Po uwolnieniu Hlond jedzie do Rzymu i 30 kwietnia 1945 roku zostaje przyjęty przez papieża. Pius XII wyposaża go w nadzwyczajne pełnomocnictwa i 20 lipca Hlond przyjeżdża do Polski. W dziejach Kościoła katolickiego w Polsce rozpoczął się nowy okres, prawdopodobnie najbardziej wstrząsający, jaki zna nasza historia i nie tylko zresztą nasza, gdyż ścieranie się różnych systemów wartości, o nieznanym dotychczas nasileniu, odbywa się dzisiaj w skali nawet nie europejskiej, lecz światowej. Jest to jednocześnie okres - jak potwierdzili ostatnio autorzy dziejów Kościoła katolickiego w Polsce - dla którego brak “źródłowych badań naukowych" i jeśli chodzi o historię polskiego chrześcijaństwa, “poważniejsze badania są zaledwie zapoczątkowane"3. Ra­porty dyplomatów francuskich stanowią również jedno z dotychczas nie wykorzysta­nych źródeł4.

Ambasadorem rządu gen. de Gaullea przy Stolicy Apostolskiej w 1945 roku był Jacques Maritain, który w raporcie z 20 lipca, informując o powrocie Hlonda do Pol­ski, pisał: “Prawdopodobne jest, że Prałat ma zlecone zdanie sprawy z sytuacji życia religijnego w Polsce. Jeżeli dostateczne gwarancje w tej dziedzinie będą udzielone, to droga do uznania - w każdym razie, wydaje się bliskiego - nowego rządu polskiego przez Stolicę Apostolską będzie otwarta. Zbyteczne byłoby podkreślanie znaczenia, jakie miałaby ta decyzja dla przyszłości katolicyzmu w Europie Środkowej i jakie mo­głaby mieć konsekwencje dla stosunków między Kościołem i ZSSR. Jeśli weźmie się pod uwagę uczucia kardynała dla Rosji podczas jego pobytu w Rzymie, to nie można zresztą być pewnym, czy informacje, które dostarczy Stolicy Apostolskiej, będą wolne od wszelkich uprzedzeń".

Maritain pisał ten raport5 w okresie, gdy polityka gen. de Gaullea nastawiona była na ścisłą współpracę z Moskwą, zapoczątkowaną już podczas wojny i umiejętnie wykorzystaną przez francuską partię komunistyczną, która dzięki de Gaulleowi zo­stała zrehabilitowana za swoją działalność do czerwca 1941 roku. Maurice Thorez, sekretarz generalny tej partii, który po dezercji w 1939 roku schronił się do Moskwy, został przez de Gaullea ułaskawiony i mianowany ministrem w jego rządzie. Marita­in, filozof i pisarz katolicki, wyznawca tzw. “katolicyzmu otwartego" okazał się rów­nież “otwarty" na symbiozę katolicyzmu z komunizmem.

W wyżej cytowanym raporcie Maritain donosił, że Papee, ambasador Polski i dzie­kan korpusu dyplomatycznego przy Stolicy Apostolskiej, “potwierdził publicznie swoją wierność rządowi londyńskiemu i swoją solidarność z generałami polskimi. Krąży

3 J. Kłoczowski, L. Miillerowa, J. Skarbek, op. cit., s. 374.

4 Niniejsze opracowanie jest oparte na dokumentacji, która znajduje się w archiwach francu­skiego ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu. W kilkunastu grubych teczkach z napisem “Polska - stosunki ze Stolicą Apostolską. Kwestia żydowska" najciekawsze są raporty Francu­zów. W niektórych teczkach nie ma nawet żadnej wzmianki o kwestii żydowskiej z wyjątkiem napisu na tytułowej stronie teczki. Tradycyjna etykieta antysemityzmu polskiego przetrwała wszystkie wojenne i powojenne wstrząsy. Zob. AMAE. Serie: Z Europę 1944 roku-1949. Pologne, Relations avec le Saint-Siege. Question juwe, vol. 52-54 i Serie: Z Europę 1949-1955, vol. 40-47. Teczki dotyczące Polski były ponownie segregowane przez pracowników ministerstwa i numera­cja niektórych uległa zmianie.

5 Zob. również inny jego raport w opracowaniu: Jacques Maritain o Polsce 1945 roku.

314

pogłoska, że Sekretariat Stanu miał zalecić p. Papee, ażeby rzadziej czynił urzędowe zabiegi i zachował pewną powściągliwość w stosunkach z otoczeniem Watykanu".

Kilka dni po zerwaniu przez reżim komunistyczny konkordatu ze Stolicą Apo­stolską6 Maritain informował w telegramie z 20 września 1945 roku, swoje minister­stwo w Paryżu: “Wydaje się, że wypowiedzenie konkordatu przez rząd warszawski wywołało zdziwienie w środowisku Watykanu, które okazało się tą decyzją bardzo poruszone".

W związku z komunikatem pierwszej Konferencji Episkopatu, która odbyła się na Jasnej Górze 3 i 4 października 1945 roku, na której m.in. biskupi polscy podkre­ślili potrzebę jedności wiernych, przestrzegania zasad religii katolickiej i szacunku dla papieża, Jean de Beausse, charge daffaires Francji w Warszawie, pisał w raporcie z 19 października:

Z lektury tego komunikatu, zredagowanego w ostrożnych słowach, wynika że Episkopat polski pragnie zachować niezależność i nie chce za żadną cenę wiązać się z obecnym rządem [...]. Prymas Polski, który przez kilka lat przebywał we Francji i mógł na miejscu ocenić reakcje naszego Episkopatu wobec reżimu Vichy, chce, jak się wydaje, uniknąć powtórzenia się podobnych błędów w jego kraju. Biskupi obawiają się, aby zbyt uwydatnione przylgnię­cie do obecnego rządu nie zostało im później wypomniane jako zawiniona kolaboracja i taki wydaje się być również punkt widzenia Watykanu.

Jean Bourdeillette, chargedaffaires Francji przy Watykanie, w raporcie z 12 stycz­nia 1946 roku donosił:

Ambasador Polski, p. Papee, akredytowany przy Stolicy Apostolskiej przez rząd polski z Londynu7, był dotychczas uważany przez Sekretariat Stanu za przedstawiciela swojego rządu: sprawował on również w dalszym ciągu funkcję dziekana korpusu dyplomatycznego. Sytuacji tej położono kres. Przy tradycyjnym składaniu życzeń Ojcu Świętemu p. Papee został przyjęty osobno, dzień przed swoimi kolegami i Osservatore Romano" nie wymienił go w sprawozdaniu jako ambasadora Polski. P. Papee wystosował protest do Sekretariatu Stanu, na który nie otrzymał jeszcze odpowiedzi, ale który niewątpliwie spowoduje zajęcie jasnego stanowiska przez Stolicę Apostolską. Mons. Montini8 prosił ambasadora Belgii o pełnienie już od teraz funkcji dziekana korpusu dyplomatycznego. W środowisku rzym­skim wszyscy myślą, że stanowisko zajęte przez Sekretariat Stanu wobec reprezentanta rzą­du polskiego w Londynie każe przewidywać bliską ewolucję stosunków między Watykanem i rządem z Warszawy. Przybycie do Rzymu mons. Sapiehy nabiera w tych okolicznościach szczególnego znaczenia, albowiem nowy kardynał9 jest od dłuższego czasu uważany za naj­lepiej kwalifikowanego do pośrednictwa między Rzymem i Warszawą".

Wiadomo, że Papee pełnił jednak w dalszym ciągu funkcję ambasadora Polski i dziekana korpusu dyplomatycznego przy Stolicy Apostolskiej. Przestał być uznawa­ny ambasadorem za pontyfikatu Jana XXIII; otrzymał wówczas, w 1958 roku, statut “kierownika spraw" (gerant des affaires), a w październiku 1972 roku został pozbawio­ny nawet i tego, pozornego już właściwie, kierownictwa sprawami Polski przy Waty­kanie10.


6 Chodzi o konkordat z 1925 roku.

7 Informacja błędna, Papee złożył listy uwierzytelniające 24 lipca 1939 roku.

8 Zob. przyp. 15.

9 Sapieha został mianowany kardynałem w styczniu 1946 roku.

10 W nawiązaniu do mojego opracowania: Likwidacja ambasady RP w Watykanie... oraz do artykułów T. Mianowicza: Dwa nieznane listy - “Zeszyty historyczne", 1991, nr 98 ss. 231-234 -

315

Ambasador Francji w Warszawie Roger Garreau11 pisał również w raporcie z 31 stycznia 1946 roku, że:

osobowość tego prałata [Sapiehy], prestiż, jakim się cieszy z powodu nieugiętej postawy podczas całej okupacji niemieckiej, przeznaczały go szczególnie do roli nieoficjalnego po­średnika między Rzymem i Warszawą. Możliwe jest przeto, że podróż nowego kardynała doprowadzi do uśmierzenia kampanii prasowej, prowadzonej w Polsce przeciwko Watyka­nowi i jednocześnie skłoni Sekretariat do ponownego przemyślenia problemu stosunków tak z reprezentantem byłego rządu w Londynie, jak i Rządem Jedności Narodowej.

W raporcie z 26 marca Garreau donosił:

Wybitny członek duchowieństwa polskiego, były minister rządu londyńskiego, który w październiku powrócił z Anglii12, wyłożył mi w ciągu długiej rozmowy swój punkt widze­nia na sytuację Kościoła w Polsce. Mój rozmówca, który na szczęście nie podziela uprzedzeń swoich rodaków, ocenia obecną sytuację z dużą bezstronnością i sądzi, że przyszłość Polski zależy od powolnej ewolucji. Nie chodzi o to, ażeby dokonać przewrotu istniejącego stanu rzeczy, lecz aby stan ten ulepszyć i uważa, że od jego przyjazdu dużo zostało w tym sensie zrobione. “Na początku - oświadczył mi - jego rodacy żyli w oczekiwaniu na pomoc z Lon­dynu lub z Waszyngtonu; dzisiaj zaczynają rozumieć, że ocalenie przyjść może jedynie od nich samych i dlatego też zabrali się rezolutnie do pracy". Nie będąc w żaden sposób prze­ciwny porozumieniu z Sowietami, duchowny ten przyznaje jednak, że podstawowe trudno­ści pochodzą od nich, a szczególnie od zaufanego grona ludzi, w większości rosyjskich izra­elitów, którzy zostali ulokowani na kierowniczych stanowiskach. Oni to właśnie wywiera­ją specjalnie szkodliwy wpływ i - jeżeli wierzyć mojemu rozmówcy - inni izraelici, polscy tym razem, mają czuć się zmuszeni do opuszczenia kraju ze względu na wzrastający antyse­mityzm. Z punktu widzenia religijnego, to ci właśnie agenci sowieccy uniemożliwiali do­tychczas wszelkie trwałe zbliżenie z Kościołem. Ale jak na razie nie można jednak mówić o prześladowaniu.

Po powrocie z Rzymu kardynała Sapiehy konsul Francji w Krakowie13, Alphonse Dróż, złożył mu wizytę, po której pisał w raporcie z 2 kwietnia 1946 roku:

Jego Eminencja powiedział mi z pewnym rozgoryczeniem, że Zachodowi brak wyobraź­ni i właściwego pojęcia o życiu w Polsce. Kardynał nie wierzy w możliwość pokojowego uregulowania problemu polskiego; patrzy z dużą obawą na rozciągający się nad Polską cień jej wielkiej sąsiadki.

W raporcie z 15 czerwca 1946 roku, ambasador Garreau donosił:


10 Zamiast dyskusji (na marginesie ostatnich publikacji na temat dziejów najnowszych Kościoła) - “Ze­szyty Historyczne", 1992, nr 102, ss. 213-220 - ukazał się artykuł - również na łamach “Zeszy­tów Historyczny ",1993, nr 104 ss. 23-53 - biskupa Szczepana Wesołego Czy duszpasterstwo emi­gracyjne było zależne od PRL (Wspomnienia polemiczne). Artykuł bp. Wesołego pobudził Mianowicza do napisania jeszcze artykułów: Między zbawieniem a polityką, w: “Zeszyty Historyczne", 1994, nr 107, ss. 31-47, oraz Kardynał Sapieha a “Modus Vivendi" 2 1950 w: “Zeszyty Historycz­ne", 1994, nr 108, ss. 231-236. Artykuły te wnoszą wiele faktów i krytyczno-polemicznych uwag odnośnie do sytuacji Kościoła w Polsce i stopnia zależności duchowieństwa krajowego i emigra­cyjnego od władz PRL.

11 Roger Garreau, pierwszy ambasador Francji w Polsce po drugiej wojnie światowej, przyje­chał do Warszawy z Moskwy, dokąd został wysłany przez de Gaullea w lutym 1942 roku. Pod silnym wpływem propagandy najpierw sowieckiej, a później reżimowej, Garreau reprezentował klasyczny typ dyplomaty zachodniego, jeśli chodzi o brak znajomości problemów Europy Środkowo-Wschodniej.

12 Mowa jest zapewne o księdzu Zygmuncie Kaczyńskim.

13 W okresie tym przedstawicielem konsularnym Francji w Krakowie był charge de la chan-cellerie detachee; oficjalnie ranga konsula przysługiwała mu dopiero od 11 maja 1946 roku.

316

Jeden z moich współpracowników otrzymał od osobistości duchownej, szczególnie do­brze poinformowanej, sporą ilość wiadomości o stosunkach między Kościołem i państwem w Polsce. Stosunki te, oświadczył mój informator, nie były nigdy tak napięte jak dzisiaj i na dniach jest oczekiwana inicjatywa przeciwko duchowieństwu, którego 90% jest zresztą, według niego, całkowicie przeciwne obecnej polityce, z czego nie robi żadnej tajemnicy. Moż­na było oczekiwać w tej zimie polepszenia stosunków. Nieoficjalne kontakty zostały nawią­zane między emisariuszami rządu i księdzem ze stolicy i rozmowy okazały się dość zadawa­lające... Nominacja kardynała Hlonda na arcybiskupstwo w Warszawie14 - dokonana zresztą bez żadnego uzgodnienia z rządem - położyła nagle kres tym stosunkom, które nie wydają się być bliskie wznowienia. Nowy arcybiskup, chociaż nie podziela idei ultrareakcyjnych swojego duchowieństwa, może istotnie nie potrafił manewrować z niezbędnym wyczuciem sytuacji. Wydaje się, że szczególnie jego odmowa, po powrocie do Polski, nawiązania kon­taktu z prezydentem Bierutem i p. Osóbką-Morawskim bardzo źle usposobiła do niego wła­dzę [...]. Z uwagi na to, że znakomita większość ludności pozostała głęboko przywiązana do katolicyzmu i że duchowieństwo ma duży wpływ, można jedynie ubolewać nad jego wojow­niczą postawą.

W następnym raporcie, z 19 czerwca 1946 roku, Garreau przypomina, że dziewięć miesięcy temu rząd z Warszawy zerwał konkordat i od tego czasu sytuacja nie uległa zmianie, nie widać żadnego znaku odprężenia. “Przyczyny tego - twierdzi dalej am­basador - należy jednocześnie szukać w postawie rządu polskiego, w postawie ducho­wieństwa i wiernych oraz w postawie Watykanu". Jeśli chodzi o rząd - wyjaśnia Gar­reau - to pomimo że większość jego członków nie żywi dla Kościoła sympatii, woli jednak nie atakować go wprost:

Pragnęliby nawet wejść w kompromis, który pozwoliłby na ustalenie modus vivendi, mo­gący jedynie wzmocnić ich władzę, ale oni nie chcą zrobić pierwszego kroku. Wiceminister spraw zagranicznych oświadczył mi już jakiś czas temu, że rząd był gotów pertraktować z Watykanem, pod warunkiem jednak, że inicjatywa wyjdzie od Watykanu. Otóż to jest do­kładnie to, czego Watykan wydaje się nie chce zrobić, zachęcony prawie jednomyślną posta­wą duchowieństwa i narodu polskiego, którzy traktują obecny rząd tak jak patrioci francu­scy traktowali rząd Petaina. Słusznie czy niesłusznie, znakomita większość narodu polskie­go wierzy w bliską wojnę między ZSSR i Anglosasami. Wielu oczekuje nawet wojny i sądzi, że reżim obecny jest istotnie tymczasowy. W tych warunkach nie warto jest zbliżać się do niego i kompromitować w ten sposób przyszłość.

Opinię tę - kontynuuje Garreau - podzielają niestety duchowieństwo i Episkopat pol­ski, którzy - zamiast przewodzić wiernym - ulegają im i nieugięcie tkwią w bezpłodnej opozycji. Kardynał Hlond, nowy arcybiskup Warszawy, pomimo bardzo istotnych zalet nie wydaje się być człowiekiem przeznaczonym, żeby doprowadzić do takiego zbliżenia. Jeśli chodzi o Watykan, to od wielu miesięcy prasa prowadzi kampanię przeciwko jego polityce. Zbyt dużo postawionych zarzutów jest niestety słusznych i wierni - jak mi wyznał dyrektor tygodnika katolickiego z Warszawy - są w głębi duszy zgorszeni tym, że po zachowaniu milczenia podczas wojny, Stolica Apostolska wydaje się brać w obronę <biednych Niemców prześladowanych przez Polaków*. Nadto fakt, że były ambasador rządu polskiego w Londy­nie jest ciągle w Rzymie może słusznie dziwić. Żywioły emigracji intrygują nieustannie przy Kurii Rzymskiej i bynajmniej nie ułatwiają zbliżenia.

Miesiąc później Garreau, w telegramie z 17 lipca, znowu informował swoje mini­sterstwo w Paryżu, że stosunki kardynała Hlonda z rządem polskim są coraz bardziej napięte i nie jest wykluczone, jak przypuszcza jeden z księży, że Hlond zostanie wydalony


14 Chodzi o nominację kardynała Hlonda na arcybiskupa warszawskiego. Jako arcybiskup gnieźnieński Hlond miał siedzibę w Poznaniu i w 1946 roku unia kościelna połączyła Gniezno z Warszawą, która odtąd stała się siedzibą prymasa Polski.

317

z kraju. Garreau ubolewa, że “Stolica Apostolska nie jest prawdopodobnie skłon­na do ukarania prałata, którego ostatnio przeniosła, w sposób niepożądany, na arcybiskupstwo Warszawy". Powtarza raz jeszcze, że Hlond po powrocie do kraju sądził, że “nie jest obowiązany złożyć wizyty prezydentowi Bierutowi i znalazł się w błędnej sytuacji wobec rządu, który w dalszym ciągu ignoruje".

W raporcie z podpisem Jeana de Beaussea, chargedaffaires, który Garreau wysłał do Paryża, z datą 7 stycznia 1947 roku, autor pisze, że jeden z jego współpracowników złożył wizytę kardynałowi Sapieże w Krakowie. Kończąc rozmowę, Sapiecha wyraził nadzieję, że stan rzeczy istniejący w Polsce ulegnie zmianie w bliskiej przy­szłości. “Niech pan powiadomi swój rząd - powiedział - że wiele oczekujemy od Francji. Przez swoje położenie między światem sowieckim i anglosaskim, Francja może dużo dla nas zrobić na konferencjach, które w marcu rozpoczynają się w Moskwie. I nie znajdzie jednego Polaka, który nie pragnąłby, żeby otrzymała satysfakcję stając na Kremlu w obronie Polski naprawdę wolnej i niepodległej, której zostałaby oddana kontrola nad własnym losem".

Etienne Jalenques, pełniący w zastępstwie funkcję charge daffaires Francji w War­szawie, pisze w raporcie z 28 lipca 1947 roku, że rozmawiał ostatnio ze znanym prała­tem, który potwierdził, że stosunki Kościoła z państwem polskim są bardzo złe i w Polsce nie będzie ani nuncjusza, ani delegata apostolskiego, jedynie może tylko wizytator apostolski, ale też tylko na bardzo krótko. To jest kwestia moralna. Kościół jest z natury swojej obrońcą moralności. A co dzieje się w Polsce? Wybory zostały sfałszowane, rząd uzur­pował sobie władzę, to jest niemoralne. Czy możemy się do tego przyłączyć? Nie możemy pod pretekstem ocalenia kilku katolików polskich uderzyć w samą bazę Kościoła. Z tego punktu widzenia jesteśmy tutaj z narodem polskim. Nasz kardynał ma władzę nuncjusza.

W czerwcu 1947 roku kardynał Sapieha przebywał w Rzymie. W wyniku tego pobytu francuskie ministerstwo spraw zagranicznych wysłało z datą 14 sierpnia do swojej ambasady przy Stolicy Apostolskiej informacje, jakie na ten temat otrzymano w Paryżu, nie podając jednak źródła. Według tych informacji Sapieha

ostrzegł Stolicę Apostolską przed propozycjami, które są jej robione, a które zmierzają do osiągnięcia przez rząd w Warszawie zawarcia konkordatu, który byłby interpretowany przez masy katolickie w Polsce i w całym świecie jako inwestytura nadana temu rządowi. Kardy­nał mógł skonstatować, że chociaż Stolica Apostolska nie mogła zostać głucha na jego zaża­lenia, to niemniej pragnęłaby nawiązać stosunki z rządem polskim, ale pod wyraźnym wa­runkiem, że katolicy polscy będą mieć prawdziwą, a nie pozorną wolność [...]. Jeśli chodzi o sytuację światową, to według Watykanu zwiastuje ona wojnę. Stąd, mimo że Watykan potę­pia ideologię materialistyczną, stara się przygotować do zachowania neutralności w przy­szłym konflikcie, tak jak ją zachował podczas ostatniej wojny.

Jean Bourdeillette, chargedaffaires Francji przy Stolicy Apostolskiej, po otrzyma­niu z ministerstwa informacji, o których wyżej mowa, wysłał do Paryża raport z datą 29 sierpnia 1947 roku, w którym potwierdził, że Sapieha w czasie pobytu w Rzymie “przedstawił rzeczywiście bardzo ponuro sytuację katolików w Polsce". Jeśli chodzi o nawiązanie stosunków z rządem polskim, to “Stolica Apostolska oświadczyła goto­wość dostosowania swojej decyzji do postawy biskupów polskich". W kwestii sytuacji w świecie “mimo kontynuowania walki przeciwko komunizmowi i popierania jak tyl­ko to możliwe inicjatyw w rodzaju planu Marshalla, opartego niewątpliwie na idei solidarności międzynarodowej i wiary w cywilizację zachodnią - jedyną postawą, jaką Stolica Apostolska może przyjąć i jaką winna zanotować historia, jest postawa neu­tralności pokojowej. Szczególną uwagę kardynała Sapiehy i środowiska polskiego przyciągnęło

318

to, że zajęcie tego stanowiska wydaje się ujawniać bardzo pesymistycznie pogląd na sytuację międzynarodową". Przechodząc następnie do pesymizmu Montiniego15, Tisseranta16 i Tardiniego17, autor raportu pisze: “Prałaci ci są przekonani, że dla Kościoła katolickiego nadchodzi era prześladowań, najpierw w krajach zawład­niętych obecnie przez ZSSR, potem w całej Europie, która wkrótce - jak mówią -będzie okupowana przez Rosjan".

Konsul Francji w Szczecinie, Jacques Leguebe, usiłujący poznać bliżej problemy Polski, pisze w raporcie z 14 maja 1948 roku:

Większość konfliktów w Polsce toczy się obecnie na zamkniętej przestrzeni między pań­stwem, które dysponuje wszelkimi środkami presji fizycznej i moralnej, a ludnością, pozba­wioną wszelkiej pomocy z zewnątrz [...]. Partia komunistyczna i Kościół robią wrażenie, że żyją obok siebie, przestrzegając reguły cichego porozumienia [...]. Jedynie wtajemniczeni wiedzą, co się rzeczywiście dzieje za tymi pozorami spokoju. Dla tych wtajemniczonych, z jednego i drugiego obozu, jest rzeczą oczywistą, że nie może zaistnieć żaden kompromis między państwem, które neguje istnienie Boga i duszy, a Kościołem, który pretenduje do roli schronienia i przewodnika dusz. W ich oczach konflikt jest nieunikniony i bez odwoła­nia [...]. Polska posiada niezwykłych i makiawelicznych przywódców; nie ma jednak Lenina ani ekipy filozoficznej, dającej się porównać do ekip, które kierują partiami we Francji i we Włoszech [...]. Polska partia komunistyczna nie może oczekiwać, że wygra wiele w debacie z Kościołem.

Jean de Beausse nie miał złudzeń, czemu dał wyraz w raporcie z 2 sierpnia 1948 roku, że po kampanii antykatolickiej w Rumunii i na Węgrzech “w Polsce mnożą się ataki nękające Kościół i duchowieństwo. Kleszcze zacieśniają się wokół Kościoła [...]. Ofensywa generalna jeszcze się nie rozpoczęła, ale wszystko jest przygotowane, żeby ją rozpętać".

W tej sytuacji 22 października 1948 roku umiera prymas Hlond. Jak miał powie­dzieć wtedy kardynał Sapieha, co zanotował konsul w Krakowie, Henri Leautier, w raporcie z 15 listopada: “Hlond popełnił w swoim życiu dwa błędy: był nieobecny w Polsce podczas wojny i zbyt wcześnie umarł".

Ambasadorem Francji w Polsce był wówczas Jean Baelen, który w raporcie z 27 października pisał: Po powrocie do Polski w 1945 roku Hlond prowadził delikatne rokowania, usiłujące uregulować stosunki między Kościołem i państwem. Po długich pertraktacjach przekonał się, że zgoda nie jest możliwa do osiągnięcia. Hlond uważał, że rząd, który utwierdził swoją władzę dzięki sfałszowanym wyborom i który rządzi krajem w sposób sprzeczny z opinią większości i za pomocą siły, jest niemoralny. Prymas sądził, że Kościół, mając oparcie w 90% ludności, nie powinien w niczym ustępować ze swoich przywilejów i praw i że każde ustęp­stwo na rzecz władzy tymczasowej byłoby przeciwne interesom kościelnym. Kilka dni przed śmiercią Hlond zwierzył się p. de Beausse [wyżej cytowany charge daffaires - T. W] ze swo­jego przekonania, że Polska stanie się wkrótce jedną z republik sowieckich.


15 G. B. Montini pracował w 1923 roku w Nuncjaturze Warszawskiej. Wybrany papieżem w 1963, przybrał imię Pawła VI.

16 E. Tisserant, kardynał francuski, dziekan Świętego Kolegium.

17 D. Tardini, podsekretarz Stanu. On i Montini byli przez dłuższy czas głównymi doradca­mi Piusa XII.

319

Prymas nie był specjalnym frankofilem - kontynuuje ambasador Baelen - Wpływ na jego postawę wywarły również motywy natury osobistej, szczególnie podobno zbyt mało okazanych mu względów w czasie jego przymusowego pobytu w naszym kraju w latach 1940-1945. Wydaje się jednak, że w ostatnim roku dokonała się w jego umyśle pewna ewolucja na naszą korzyść. Hlond nie cieszył się taką popularnością jak kardynał Sapieha [...]. Był wszakże szanowany. Jego nieugiętość wobec rządu i zajęte przez niego stanowisko na korzyść no­wych granic Polski zyskałoby mu dużo sympatii...Kościół w Polsce stracił swojego przy­wódcę w chwili rozgorzenia walki.

Konsul w Krakowie Henri Leautier potwierdził w raporcie z 15 listopada 1948 roku, że “chociaż polityka kardynała Hlonda wobec rządu nie zawsze była jednomyśl­nie aprobowana przez Episkopat, który zarzucał mu, że w pewnych okolicznościach postawa jego była zbyt negatywna, to jednak jest pewne, iż autorytet moralny tego prałata o skłonnościach do mistycznego ascetyzmu był bardzo duży. Po czterech la­tach przymusowego wygnania, które mu wymawiali jego przeciwnicy, Hlond potrafił w trudnych latach po wojnie zjednoczyć wokół siebie Kościół w Polsce, ażeby stawić czoło różnym atakom skierowanym przeciwko niemu [...]. Podczas tych trzech lat powtarzające się usiłowania przeciwników Kościoła, aby rozbić ten blok, spełzły na niczym dzięki zwartej postawie duchowieństwa i wiernych stojących przy swoim kar­dynale, jedynym, który był uprawniony do reprezentowania ich wobec władz publicz­nych". Postawa ta była tym bardziej godna uwagi - jak pisze dalej konsul Leautier -że “rozbieżność zapatrywań istniejąca między kardynałem Hlondem i Sapiehą była dosyć dobrze znana. Odejście kardynała Hlonda może wywołać kryzys autorytetu w łonie Kościoła w Polsce, czego nie omieszka wykorzystać rządowa polityka antykatolicka. Episkopat polski, doskonale świadomy tego niebezpieczeństwa, pragnie w obec­nym stanie rzeczy zapobiec możliwie jak najszybciej temu kryzysowi".

Naglącym problemem był wybór nowego prymasa. Ambasador Baelen pisał w raporcie z 17 listopada 1948 roku, że “jest do przewidzenia, iż będzie się unikać (wśród kandydatów) prałatów znanych z nieprzejednania wobec dzisiejszych wład­ców i odnotuje tylko kandydaturę, ogólnie najbardziej przewidywaną, mons. Wyszyńskiego, biskupa z Lublina, bardzo młodego i nade wszystko cenionego za znajomość teologii i kwalifikacje administracyjne".

W raporcie z 12 stycznia 1949 roku Baelen, pisząc na temat mianowania Wyszyńskiego dwa miesiące po zgonie Hlonda prymasem Polski, podkreśla, że okoliczności zmusiły Watykan do szybkiego podjęcia decyzji, ale “nie wydaje się, żeby mianowanie nowego prymasa przyniosło oczekiwane odprężenie w stosunkach między Kościołem i państwem. Rząd przyjął tę nominację wyraźnie wrogo".

Ambasador dOrmesson pisał 14 stycznia 1949 roku z Rzymu:

Kardynał Hlond wyznaczył w swoim testamencie duchowym na swojego następcę Wyszyńskiego i Stolica Apostolska, po jego śmierci, zostawiła jeszcze poniekąd zmarłe­mu Kardynałowi sprawowanie władzy, której mu udzieliła za życia. były ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej p. Papee, który w dalszym ciągu mieszka tutaj, cieszy się w Wa­tykanie sytuacją dość specjalną i nadal ma doń dostęp, nie ukrywa zadowolenia z wyboru, jaki dokonał Ojciec Święty. Jest szczególnie zadowolony z pośpiechu, z jakim została do­konana ta nominacja [...]. Przy tej okazji Papee przypominał mi, że jeżeli zajdzie wypa­dek wakansu legalnej władzy cywilnej, to, zgodnie z tradycją jego kraju, władza nadzwyczaj­na przechodzi w ręce prymasa, który staje się niejako suwerennym przewodnikiem

320

narodu18. Całkowity wakans władzy jest ewentualnością, którą uchodźcy polscy ciągle mają na myśli i która jest powodem, że przywiązują szczególne znaczenie do mianowania Wyszyńskiego prymasem Polski.

Wiele miesięcy później dOrmesson wysłał do Paryża raport z datą 28 października 1949 roku, oparty głównie, jak sam pisze, na informacjach, które otrzymał od Papee. Na wstępie ambasador Francji wyjaśnia, że “przez fikcję, której jest tutaj kilka przy­kładów, Papee jest w dalszym ciągu traktowany jak gdyby stale wchodził w skład kor­pusu dyplomatycznego, którego byłby zresztą dziekanem, gdyby dobrowolnie nie uchy­lił się od tego stanowiska"19.

Następnie dOrmesson potwierdza, że Stolica Apostolska jest w dużej mierze informowana o sytuacji w Polsce za pośrednic­twem Papee. Według niego rząd warszawski usiłuje pertraktować z Episkopatem polskim bez interwencji Stolicy Apostolskiej, ażeby udowodnić opinii publicznej, że gdy nie ma przed­stawicieli Watykanu po to, aby rozjątrzać sprawy, to można łatwo dojść do porozumienia między Kościołem i demokracjami ludowymi. Pomimo nonsensu, jakim byłoby nazwanie tego porozumienia <konkordatem>, rząd warszawski nie zawahałby się tak go określić celem wprowadzenia w błąd ludowych warstw ludności. Pułapka jest zbyt prostacka i biskupi nie dali się w ten potrzask złapać. Obecnie spróbują lawirować, żeby zyskać na czasie, nie licząc jednak na przyszłość, że przyniesie ona polubowne rozwiązanie problemu, co do którego -w świetle precedensów z Rumunii, Węgier i Czechosłowacji - wszyscy są zgodni, iż jest bez wyjścia. Jedynie wojna, w formie jak najbardziej groźnej, a mianowicie nowego konfliktu światowego, byłaby w stanie, wydaje im się, rozwiązać tę sytuację. Toteż okazuje się, że jak tylko mają po temu okazję, nie przestają dowiadywać się w Rzymie o szansę bliskiego wybu­chu wojny. Odpowiedź Watykanu zawiodłaby ich oczekiwania, ale utwierdziłaby ich w prze­konaniu, że jedyną możliwą polityką jest przeto polityka grania na zwłokę i trzymania się możliwie jak najdłużej.

14 kwietnia 1950 roku zostało podpisane porozumienie między przedstawiciela­mi reżimu i Episkopatu polskiego. W zamian za pewną niezależność Kościoła Episko­pat zobowiązał się m.in. “szanować prawa i władzę państwową", “przeciwstawiać się wrogiej Polsce działalności", “potępiać wszelkie wystąpienia antypaństwowe", “zwal­czać zbrodniczą działalność band podziemia oraz piętnować i karać konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i an­typaństwowej", “popierać wszelkie wysiłki do utrwalenia pokoju", “przeciwstawiać się wszelkim dążeniom do wywołania wojny", “nie przeciwstawiać się rozbudowie spółdzielczości na wsi" (chodzi oczywiście o kolektywizację). Porozumienie to20 było pierwszym tego rodzaju aktem w państwach rządzonych przez komunistów.

Trzy dni po podpisaniu porozumienia ambasador Baelen pisał z Warszawy w ra­porcie z 17 kwietnia:

Wszystko wskazuje na to, że rząd polski chciał temu nadać charakter sensacyjny przez nagłą publikację dokumentu po kompletnej ciszy o rokowaniach, miejsce zarezerwowane dla tekstu w prasie niedzielnej, audycje radiowe etc. Rząd wierzy więc, iż osiągnął sukces i jest możliwe, że się myli. Zgodnie z prawem i formą. Kościół włączył gwarancje do tego


18 Mowa tutaj o sprawowaniu władzy w dawnej Polsce podczas bezkrólewia. Władzę tę spra­wował prymas-mtónwc.

19 Informacja błędna, gdyż definitywne zlikwidowanie ambasady RP zostało dokonane jed­nostronnym aktem Watykanu. Zob. opracowanie Likwidacja ambasady RP...

20 Zob. “Arka", Wybór 10-12, Kraków 1985, wydanie zachodnie, Paryż 1986, ss. 188-191.

321

paktu z diabłem, ale jaką wagę mają tutaj prawo i forma? Prymas Hlond powiedział mi w 1948 roku: <nie pertraktuje się z diabłem>. Nie ulega wątpliwości, że Episkopat polski nie odbiegł od tradycji, zalecając poszanowanie władzy, przypominając granice autorytetu pa­pieskiego, rekomendując kooperację jako moralny obowiązek, wzywając do pokoju; ale roz-dźwięk między deklaracjami i rzeczywistością polską będzie silnie odczuty przez wier­nych...[dalszy ciąg zdania jest zniekształcony - T. W.]. Czy na zwykłe zalecenie prawowitych biskupów będą oni mieli w sercu rząd, który uważają za narzucony z zewnątrz, rząd zuchwa­ły, solennie zaangażowany w walkę o triumf doktryny materialistycznej? Czy będą raptow­nie widzieli w kołchozach przejaw braterstwa społecznego? Wreszcie, czy przyłączą się do apelu o pokój, który robi na nich wrażenie pokoju więziennych lochów? Jest to bardzo wąt­pliwe i rząd osiągnie wówczas to, czego pragnął: złamanie wspólnoty duchowej między pa­sterzami i owczarnią.

Motywy jednak - kontynuuje ambasador - które skłoniły hierarchię polską do tej tak długo rozważanej decyzji muszą być bardzo istotnej natury. Można je streścić następująco:

ocena sytuacji trzeźwiejsza niż większości Polaków; biskupi nie wierzą w bliską wojnę. Wy­ciągnęli więc z tego wniosek, że trzeba się trwale urządzić i przede wszystkim zachować kontrolę nad młodymi pokoleniami. To jest podjęcie walki o dusze młodzieży. To dla konty­nuowania tej walki biskupi zrezygnowali ze swojej nieprzejednanej postawy. Ale czy wy­tchnienie będzie długie? Wytworzy się gwałtowna konkurencja między apostołami materia­lizmu dialektycznego i apostołami chrześcijaństwa—Niewiele upłynie czasu, żeby usłyszeć nieuczciwe oskarżenia szemrane przez jedną ze stron i rozgłaszane przez drugą i niewiele też trzeba będzie czasu, aby zobaczyć, jak rząd zacznie wywijać obłudnym dekretem o wolności sumienia. Jak nigdy dotychczas przywiązywać będę, w związku z tą sprawą, dużą wagę do cennych informacji, jakie p. dOrmesson jest w stanie zebrać w Watykanie. Wydaje się nie­możliwe, żeby Episkopat polski podpisał porozumienie bez pozwolenia Rzymu (gdzie znaj­duje się obecnie kardynał Sapieha) i jest prawie niemożliwe, aby Rzym aprobował to poro­zumienie bez poważnych zastrzeżeń.

19 kwietnia 1950 roku dOrmesson pisał ze Stolicy Apostolskiej, że po ogłoszeniu w Warszawie porozumienia Watykan nie mógł ukryć swojego zdziwienia [...]. W środowisku polskim w Rzymie księża -z dala od wielkiej kompromitacji - nie ukrywają zmęczenia ich rodaków; dają do zrozumie­nia, iż za granicą nie zawsze ocenia się właściwie, stosownie do ich uwag, cierpienia i trud­ności duchowieństwa polskiego. Księża ci pragną porozumienia i jednocześnie obawiają się go...W tej atmosferze niepewności przeważają dwie opinie. Z jednej strony wielu nie wierzy, żeby biskupi mogli, bez uprzedniego uzgodnienia ze Stolicą Apostolską, zatwierdzić defini­tywnie akt, który angażuje również bezpośrednio politykę Watykanu. Z drugiej strony wszy­scy przyznają, że rząd komunistyczny zręcznie wykorzystał nieobecność kardynała Sapiehy, moralnego zwierzchnika Episkopatu, ażeby przynaglić swoją akcję. Arcybiskup Krakowa, który przebywa w Rzymie od ośmiu dni, zachowuje całkowite milczenie—Podczas kiedy Watykan przyjął z wielką rezerwą i nie bez zaambarasowania wiadomość o zmianie, jaka ma się dokonać w stosunkach Kościoła i państwa w Polsce, prasa komunistyczna triumfuje, że światu dano nowy dowód harmonii, jaka mogłaby zapanować między demokracjami ludo­wymi i Kościołem, gdyby nie wdawał się w nie Watykan, aby zmącić ich stosunki.

Dwa dni później, po rozmowach najpierw z monsignore Tardinim, a potem z mon-signore Montinim na temat zawartego porozumienia Kościoła z państwem w Polsce, dOrmesson raportował 21 kwietnia:

Oto wrażenie, jakie odniosłem z tych rozmów:

1. Stolica Apostolska absolutnie nie spodziewała się tej nowiny. Dopiero dzisiaj rano otrzymała potwierdzenie21. Wiadomość ta była tak ogromnie sprzeczna z postawą przyjętą


21 Stolica Apostolska nie była wcześniej pewna, czy porozumienie zostało rzeczywiście za­warte.

322

przez Episkopat polski w listopadzie ubiegłego roku w związku ze sprawą Caritasu22, że początkowo myślano w Rzymie, że chodzi o oszustwo...

2. Kardynał Sapieha, który przyjechał przed ośmiu dniami, również nie spodziewał się tej nowiny. Wiedział, że prowadzone są rokowania, ale wcale nie wierzył w ich pozytywne zakończenie, a jeszcze mniej w szybkie zakończenie [...].

3. Stolica Apostolska jest całkowicie zbita z tropu. Uważa, że trzej biskupi [którzy pod­pisali to porozumienie w imieniu Episkopatu - T. W.] dali się “wygrać" rządowi z Warszawy i niebawem będą tego żałować. Porozumienie samo w sobie byłoby zrozumiałe, a nawet w niektórych punktach korzystne, powiedział mi mons. Tardini, gdyby miano do czynienia z partnerami, którzy posiadaliby minimum dobrej woli. Ale biskupi winni byli wiedzieć, kogo mają istotnie przed sobą. Jedynym skutkiem tego porozumienia będzie wywołanie za­mieszania wśród katolików polskich i ich poróżnienie. Dla Kościoła jest to prosty cios, ale cios mistrzowski dla władz sowiecko-polskich.

4. Stolica Apostolska jest tym bardziej zaskoczona, że wierzyła, iż będzie mogła szcze­gólnie liczyć na niezłomność duchowieństwa polskiego. Oparła na nim nadzieje, jakich nie budziło na początku duchowieństwo na Węgrzech i w Czechosłowacji. Mons. Tardini nie ukrywał przede mną, że przewidywania Stolicy Apostolskiej na ten temat okazały się błędne i gorąco wychwalał wierność i jedność, których dali dowody - jak tylko mogli - biskupi i księża w tych dwóch ostatnich krajach.

5. Mons. Montini i mons. Tardini uważają, że troski materialne wywarły głęboki wpływ na powzięcie decyzji przez reprezentantów Episkopatu polskiego. Rząd polski rozpętał in­tensywnie sprawę Caritasu, korzystając z pewnych malwersacji, jakie wkradły się do admi­nistracji. “Oto - powiedział mi mons. Montini - ujemna strona mieszania spraw świeckich z działalnością duchową". Episkopat przestraszył się pogróżek co do jego środków utrzyma­nia, jakimi sprytnie posłużył się rząd, i dał się zwabić obietnicami natury materialnej, które mu z drugiej strony zaofiarowano.

6. Sekretariat Stanu wnioskuje, że Sowieci osiągnęli swój cel, jakim było dla nich pozba­wienie krajów satelickich środków łączności ze Stolicą Apostolską [...]. Biskupi, w braku kontaktu ze Stolicą Apostolską, tracą samodzielność myślenia, która pozwoliłaby im ocenić wypadki i propozycje, jakie są im robione. Mój rozmówca - reasumując skutki odosobnienia i wynikającą z tego nieznajomość rzeczywistości - powiedział o biskupach: “Oni pokładali całą nadzieję w wojnie, której pragnęli, gdyż spodziewali się, iż przyniesie im ona wyzwole­nie; widząc że wojna nie przychodzi, poczuli się opuszczeni i usiłują ocalić to, co jest do uratowania w sytuacji bez wyjścia".

Ambasador Baelen podawał w depeszy wysłanej z Warszawy 22 kwietnia 1950 roku: “Wydaje się, że opinia publiczna w Polsce okazuje zupełną obojętność wobec porozumienia między Episkopatem i rządem". W depeszy z 24 kwietnia informował:

“Książę arcybiskup Krakowa [Sapieha] był przeciwny [porozumieniu], które uważa za abdykację. Dlatego wycofał się do Rzymu za skwapliwym zezwoleniem rządu".

W tym samym czasie ambasador dOrmesson potwierdzał z Rzymu w raporcie z 28 kwietnia: “Stolica Apostolska ciągle zachowuje rezerwę wobec porozumienia rzą­du polskiego i hierarchii kościelnej, co też jest wyrazem jej ogromnego zakłopotania i niezdecydowania".

Pretekstu dla reżimu komunistycznego w Warszawie - jeśli chodzi o narzucenie swojej woli Kościołowi - dostarczyła administracja kościelna na Ziemiach Zachod­nich. Kardynał Hlond, na mocy specjalnych pełnomocnictw, jakie otrzymał w Rzymie


22 Chodzi o upaństwowienie, czyli odebranie Kościołowi w styczniu 1950 roku organizacji Caritas, rozbudowanej w całej Polsce, która prowadziła pracę charytatywną w czasie wojny i po jej zakończeniu.

323

przed powrotem do Polski po zakończeniu wojny, ustanowił dekretem z 15 sierp­nia 1945 roku na terenach nad Odrą i Nysą pięciu administratorów apostolskich, któ­rzy bez sakry biskupiej mieli tymczasowo sprawować funkcję biskupów. Ustalenie stałej organizacji kościelnej na tych terenach Stolica Apostolska uzależniała, zgodnie ze swoim zwyczajem, od zawarcia traktatu pokojowego i definitywnego zatwierdzenia granic.

W sytuacji bez precedensu w historii Watykan zastosował jednak regułę tradycyj­ną, perfidnie wykorzystaną przez reżim, który - usiłując siać zamęt wśród katolików-oskarżał hierarchię kościelną i Watykan o sprzyjanie rewindykacjom Niemców, któ­rym jedynie on, poparty przez ZSSR, byłby w stanie przeciwstawić się. Podczas wojny polityka sowiecka usiłowała sprowadzić zatarg z Polską do problemu granicy wschod­niej, a po 1945 roku “obrona" granicy zachodniej miała z kolei służyć reżimowi za narzędzie tej samej polityki, mającej głównie na celu odwracanie uwagi od istoty rze­czy.

W styczniu 1951 roku reżim komunistyczny usunął z Ziem Zachodnich admini­stratorów apostolskich, których nigdy zresztą nie uznawał, i na ich miejsce polecił wybranie bezprawnie wikariuszy kapitulnych. Prymas Wyszyński, chcąc uniknąć otwartego rozłamu w Kościele, do którego musiałoby dojść, gdyby pozostawiono wy­branych w ten sposób wikariuszy kapitulnych, nadał im jurysdykcję kościelną jako wikariuszom generalnym Prymasa Polski, co było rozwiązaniem tymczasowym i wy­magało zajęcia zdecydowanego stanowiska przez Stolicę Apostolską. W tych okolicz­nościach, coraz bardziej dramatycznych. Episkopat polski nalegał na potrzebę wyjaz­du Wyszyńskiego do Rzymu, jednak reżim ciągle odmawiał wydania paszportu. Pro­blemy te znalazły oczywiście oddźwięk w raportach dyplomatów francuskich.

Monsignore Tardini podczas rozmowy z ambasadorem dOrmessonem - który pisał o tym w raporcie z 16 marca 1951 roku - widział w inicjatywie prymasa pewną sprzeczność, gdyż z jednej strony zalegalizował wikariuszy kapitulnych, narzuconych przez reżim, z drugiej natomiast strony miał wystosować list protestacyjny do Bieruta (zdaje się, że zaprotestował biskup Choromański, sekretarz Episkopatu, a nie sam pry­mas Wyszyński). “Stolica Apostolska - oświadczył mons. Tardini - powstrzyma się tak od wyrażenia swojej aprobaty mons. Wyszyńskiemu na pokrycie pewnych nieregularności celem uniknięcia schizmy, jak i od oznajmienia na zewnątrz o poważnych zastrzeżeniach, które nasuwają się jej co do pewnych aspektów jego inicjatywy. Uważa się tutaj, że nie jest możliwe wydanie na odległość ostatecznego sądu o sytuacji tak bardzo delikatnej i trzeba ograniczyć się do okazania w milczeniu zaufania do inspira­cji i sumienności legalnej hierarchii katolickiej, która jest tam na miejscu".

Po incydencie z organizacją kościelną na Ziemiach Zachodnich nastąpiło ożywie­nie w stosunkach między Episkopatem i reżimem. 3 lutego 1951 roku prymas Wy­szyński udał się z wizytą do Bolesława Bieruta, o czym raportował ówczesny ambasa­dor Francji w Warszawie, Etienne Dennery:

Po raz pierwszy od wyniesienia go na czoło duchowieństwa polskiego mons. Wyszyński złożył wizytę prezydentowi RP [...] Przedsięwzięcie tego kroku przez Prymasa Polski było tym bardziej niespodziewane, że mons. Wyszyński, podobnie jak i jego poprzednik Kardy­nał Hlond, zlekceważył składanie oficjalnych wizyt prezydentowi Bierutowi.

324

Konsekwencją tego pozornego odprężenia było umożliwienie prymasowi Wyszyń-skiemu wyjazdu do Rzymu, gdzie przybył z biskupem Michałem Klepaczem wieczo­rem 4 kwietnia 1951 roku. Henry Rollet, sprawujący wtedy funkcję charge daffaires, pisał z Warszawy w raporcie z 17 kwietnia, że reżim liczy na załatwienie przez Wyszyńskiego administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich, czego wyrazem był ar­tykuł w “Słowie Powszechnym" zawierający “imperatywne ostrzeżenie, nabrzmiałe groźbami w razie, gdyby misja mons. Wyszyńskiego w Rzymie nie odniosła sukcesu".

5 kwietnia 1951 roku ambasador dOrmesson raportował:

Przybycie do Rzymu mons. Wyszyńskiego wprawiło Sekretariat Stanu w nie ukrywane zakłopotanie. Mons. Montini oświadczył mi z otwartością, która jest tym bardziej znamien­na, gdy się zna ostrożność tego prałata i jego maniery obwijania w baweł(manieres enve-loppees). Watykan jest zaniepokojony nie tylko perspektywą postawienia arcybiskupa War­szawy w sytuacji delikatnej, czy nawet niebezpiecznej po jego powrocie do kraju, jeżeli decy­zje, które zostaną powzięte w czasie jego pobytu, stawiałyby go w opozycji do rządu; Waty­kan jest również zakłopotany z powodu problemów, od których nie może już dłużej się uchy­lać, a których rozstrzygnięcie zmusza go do poniesienia ciężkiej odpowiedzialności.

Jest rzeczą oczywistą, że w oczach Watykanu biskupi polscy w ciągu ostatnich miesięcy gięli się i zeszli z drogi oporu, który - miano nadzieję - że utrzymają. Żałuje się tutaj rów­nież, że mons. Wyszyński sądził, iż winien uregulować, jak też i zrobił, sytuację wytworzoną pod presją rządu w diecezjach na Ziemiach Zachodnich. Nie chce się oczywiście wiedzieć o trudnościach, z jakimi borykali się biskupi i prymas, ale odczuwa się silnie zakłopotanie, w jakie wprawili Stolicę Apostolską.

Pomimo iż mons. Montini nie widział jeszcze mons. Wyszyńskiego, jest przygotowany na to, że prymas będzie starał się, aby Watykan mianował polskich biskupów w dawnych diecezjach niemieckich. W związku z tym mons. Montini oświadczył stanowczo: odmówi­my, powiedział mi. To jest dla nas, dodał, zasada absolutna oparta na naszym przywiązaniu do norm prawa międzynarodowego: do czasu, gdy traktat nie ustali granic jakiegoś kraju, my odmawiamy zatwierdzenia zmian terytorialnych dokonanych w wyniku wojny. Substy­tut Sekretariatu Stanu zdaje sobie sprawę, że odmowa Stolicy Apostolskiej może rozpętać, po powrocie mons. Wyszyńskiego, gwałtowną kampanię przeciwko Watykanowi i Episko­patowi polskiemu i oczywiście obawia się skutków tego dla Kościoła w Polsce. Stolica Apo­stolska posuwa tak daleko przywiązanie do zasady prawa międzynarodowego, jeśli chodzi o uznanie zmian suwerenności terytorialnej, że jurysdykcję nad pięcioma diecezjami polski­mi sprawuje w jej oczach wciąż jeszcze nuncjusz w Niemczech, mons. Miinch. Postawiłem to pytanie mons. Montiniemu, który bez wahania dał odpowiedź twierdzącą. Przyznał jed­nak, że mons. Miinch nie ma nic wspólnego z nominacją wikariuszy kapitulnych; mons. Wyszyński, powiedział mons. Montini, działał sam na mocy pełnomocnictw, jakie zostawił mu kardynał Hlond i które pozwoliły mu uregulować wszelkie sprawy polskie. W ten spo­sób diecezje niemieckie zależne są od nuncjusza, w myśl pierwszej zasady i od prymasa Pol­ski w imię drugiej; trzeba przyznać, że zawiła sytuacja wytworzona zbiegiem wydarzeń trud­na jest do pogodzenia ze sztywną logiką, jaką mons. Montini ciągle się posługiwał podczas naszej rozmowy.

W następnym raporcie z 20 kwietnia 1951 roku dOrmesson pisał, że prymas Wy­szyński i biskup Klepacz zostali umieszczeni w obrębie zarezerwowanym w Watyka­nie dla wybitnych osobistości i unikają wszelkich kontaktów poza spotkaniami z du­chowieństwem. Pomimo tego odseperowania, ambasador Papee rozmawiał z pry­masem Wyszyńskim i później treść tej rozmowy przekazał ambasadorowi dOrmessonowi. Według Papee wizyta prymasa Wyszyńskiego była bardzo pożyteczna i “usunęła wiele nieporozumień" zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.

Episkopat polski był skłonny uważać, że jest “puszczony" przez Stolicę Apostolską [...]. Postawa Episkopatu natomiast mogła być źle rozumiana przez Watykan.

325

Pomimo odrazy Wyszyńskiego do dyktatury sowiecko-komunistycznej patrzy on nie­zbyt łaskawym okiem na cywilizację amerykańską. “Stany Zjednoczone też nie reprezentują ideału chrześcijańskiego". Fakt ten w pewnym stopniu zakłócał spokój jego sumieniu i być może, że te skrupuły wpłynęły na wahającą postawę, jaką widzi się od kilku miesięcy u mons. Wyszyńskiego i którą interpretowało się jako załamanie. Jeżeli tak było, to stanowi­łoby to dowód, że arcybiskup Warszawy (i być może Episkopat polski) ulegli mimo wszyst­ko wpływom propagandy, jaką codziennie uprawia się wokół nich. To jest atmosfera, w któ­rej się żyje i która w końcu przenika... [kropki w tekście - T. W.].

Ponieważ Watykan, z powodów bardzo odmiennych, zachowuje ze swojej strony ostroż­ność, która wzmogła się znacznie wskutek pogorszenia się sytuacji międzynarodowej, oka­zuje się, że drogi Episkopatu polskiego i Stolicy Apostolskiej schodzą się w jednym punk­cie: “rezerwy". Ale stanowisko arcybiskupa Warszawy wydaje mi się być przede wszystkim natury ideologicznej, podczas gdy Watykanu jest stanowiskiem taktycznym. Chociaż Stoli­ca Apostolska jest na pewno zgodna z mons. Wyszyńskim w ocenie, że cywilizacja amery­kańska nie zadawala całkowicie ideału chrześcijańskiego, to jednak jest zbyt realistyczna, aby nie wziąć pod uwagę, że jedynie potęga amerykańska jest zdolna przeciwstawić się potę­dze sowieckiej. Jest też zbyt sprawiedliwa, aby nie przyznać, że cywilizacja amerykańska pozwala przynajmniej chrześcijaństwu wypowiedzieć się. P. Papee zreasumował obecną men­talność Episkopatu polskiego w tych słowach: maksimum wierności wobec Stolicy Apostol­skiej, pesymizm co do najbliższej i dalszej przyszłości Kościoła w Polsce; ostrożność w co­dziennym działaniu.

23 lipca 1951 roku zmarł schorowany kardynał Sapieha. Trzy dni później ambasa­dor Etienne Dennery telegrafował z Warszawy, że “Kardynał Sapieha cieszył się du­żym prestiżem nie tylko z uwagi na arystokratyczne pochodzenie, osobowość i kwali­fikacje pasterskie, lecz również dzięki godności i patriotyzmowi, których dał dowody w swoich stosunkach z okupantami w czasie ostatniej wojny i w sprawie Caritasu". W ostatnich latach przed śmiercią kardynał Sapieha nie brał już bezpośrednio udzia­łu w decyzjach dotyczących spraw kościelnych, czego przykładem było podpisanie 14 kwietnia 1950 roku porozumienia Episkopatu z reżimem bez wiedzy Sapiehy, który jednak do końca życia zachował duży autorytet moralny.

W latach 1951-1953 reżim usiłował wszelkimi środkami rozbić i podporządkować sobie organizację kościelną. Aresztowanie kilkuset księży, ośmiu biskupów, procesy pokazowe, coraz większa ingerencja reżimu w sprawy duchowieństwa zarówno przez kontrolę nad obsadzaniem stanowisk kościelnych, jak i przez działalność “księży pa­triotów", “katolików postępowych", PAX-u itp., nie spotkały się początkowo z silniej­szą reakcją Episkopatu polskiego, pomimo że wszystko to było jawnym pogwałce­niem porozumienia z kwietnia 1950 roku. Episkopat zareagował wreszcie memoria­łem Nonpossumus z 8 maja 1953 roku, w którym przedstawił prześladowania Kościoła i oświadczył, że nie może dłużej tolerować ingerencji państwa.

Jeśli chodzi o Stolicę Apostolską, to wydawało się, że wizyta prymasa Wyszyńskiego w Rzymie w kwietniu 1951 roku przyczyniła się do wzajemnego zrozumienia sytuacji w Polsce i polityki Watykanu, a tym samym ułatwiła ustalenie wspólnego kierunku postępowania. Jak wynika jednak choćby z wypowiedzi monsignore Tardiniego, którą przekazał ambasador dOrmesson w raporcie z 8 maja 1953 roku, w dalszym ciągu istniały niedomówienia czy też po prostu różnice w ocenie stanowiska, jakie należało zająć w stosunku do reżimu komunistycznego.

326

Ma się skrupuły robić zarzuty - oświadczył mons. Tardini dOrmessonowi. - Jeżeli bo­wiem my jesteśmy źle poinformowani o życiu Kościoła w Polsce, to w dużo większym stop­niu Kościół ten jest pozbawiony informacji o nas. Jest on skazany na przebywanie w takiej atmosferze, że wbrew swojej woli staje się podatny na wpływ propagandy, której poddany jest cały naród. Stwierdziłem w czasie pobytu w Rzymie arcybiskupa Warszawy, że myślenie jego było w głębi antyzachodnie, z czego nie zdawał sobie zapewne sprawy.

Poza tym - kontynuował podsekretarz Stanu - w duszy duchowieństwa polskiego tkwi ukryty, podobnie jak w duszy wielu Polaków, bolesny zarzut: “Wyście nas opuścili. Zachód nas opuścił! A więc, jeżeli nie mogliście i nie możecie nic dla nas zrobić, to przynajmniej zaufajcie nam i zostawcie nam samym pieczę nad prowadzeniem politycznej inicjatywy".

Ale niestety - oświadczył Tardini - jest to droga długa i pełna niebezpieczeństw. W gruncie rzeczy jestem pewny, że duchowieństwo polskie, gdy zawierało to słynne porozu­mienie, było przekonane, że w ciągu kilku miesięcy, co najwyżej za rok lub dwa, zajdą wy­padki, które położą kres panowaniu komunistów. To jest jedna z najbardziej dramatycznych cech świata, w którym żyjemy, że w obecnej chwili miliony i miliony ludzi w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech i gdzie indziej w Europie, jak również w Azji, pokładają nadzieje w wojnie, albowiem wydaje się im, że jest ona jedynym środkiem mogącym uwol­nić ich od doznanych krzywd.

Mons. Tardini smutnie zakończył swoją wypowiedź: “przypominam sobie jak w 1939 roku, naprzeciwko mnie, w tym samym biurze, kardynał Schulte, arcybiskup Kolonii, po­wiedział mi: <Jedynie przegrana wojna wyswobodzi nas z nazizmua. Od tego czasu doświad­czyliśmy skutków nowego żniwa wojny".

W nocy 25 września 1953 roku został aresztowany kardynał Wyszyński. Uwięzie­nie Wyszyńskiego nie wywołało energicznego protestu w środowisku kościelnym. Trzy dni później, 28 września. Episkopat wybrał swym przewodniczącym biskupa łódzkie­go Michała Klepacza. “Ksiądz biskup Klepacz był najbardziej umiarkowaną osobi­stością w Episkopacie. Rząd domagał się, żeby wybrano go przewodniczącym. Ze stro­ny biskupów wpłynęła kandydatura ks. Arcybiskupa Dymka z Poznania. Rząd zdecy­dowanie się jej przeciwstawił... Piasecki zyskał natomiast w osobie biskupa łódzkiego życzliwego partnera"23.

Na tej samej sesji Episkopat przyjął tekst narzuconej mu przez reżim deklaracji, którą kardynał Wyszyński nazwie “bolesną", pisząc następnie, że ostrze jej “było wy­mierzone - wbrew woli autorów - w to wszystko, co dotychczas czyniłem"24. Wiele lat później, snując rozważania nad okresem ogólnej słabości, sądziło się, że “w okoliczno­ściach towarzyszących jego internowaniu prymas przeżył kryzys zaufania w stosunku do pozostałych biskupów, kleru i intelektualistów katolickich"25.

Radca ambasady francuskiej przy Stolicy Apostolskiej, Renę Brouillet, pisał w ra­porcie z 1 października 1953 roku:

Mons. Tardini oświadczył mi, że mons. Klepacz był w Rzymie trzy lata temu [z pryma­sem Wyszyńskim, o czym była wyżej mowa - T. W] i wówczas prałat ten zrobił na nim wrażenie, iż żyje w ciągłej trwodze, głosząc że nie ma innego wyjścia jak szukanie ocalenia tego, co może być jeszcze ocalone.


23 A. Micewski, Współrdzić czy nie kłamać? Pax i Znak w Polsce 1945-1976, Libella, Paryż 1978,s. 60.

24 S. Wyszyński, Zapiski więzienne, Editions du Dialogue, Paryż 1982, s. 207.

25 Zob. A. Stanowski, Kościół i katolicyzm polski po drugiej wojnie światowej. Rys historyczny. Referat wygłoszony na międzynarodowym sympozjum Chrześcijańskie dziedzictwo kultury europej­skiej w świadomości współczesnych w: “Widnokrąg" 1986 (Fryburg), nr 3/4, s. 23.

327

Ambasador dOrmesson raportował z kolei 10 października 1953 roku:

Dzisiaj rano mons. Tardini oznajmił mi, iż ostatnio dowiedział się ze źródeł, które uwa­ża za bardzo poważne, iż sam kardynał Wyszyński kilka dni przed aresztowaniem wyznaczył mons. Klepacza swym następcą na czele Episkopatu polskiego.

Wyżej cytowany Renę Brouillet pisał w raporcie z 2 października 1953 roku:

Szczególnie wymowny jest fakt, że Osservatore Romano" i Quotidiano", w momencie gdy internowanie mons. Wyszyńskiego uwydatnia “niezłomność" tego prałata, nie mogły choćby powstrzymać się od wyrażenia ubolewania, że biskupi zgodzili się na podpisanie porozumienia bez otrzymania uprzednio zezwolenia Stolicy Apostolskiej. Watykan zawsze uważał, że Episkopat, przyjmując tę postawę, usadowił się na śliskim terenie, który pewnego dnia będzie dla niego fatalny; że rezygnując z zasłonięcia się autorytetem Stolicy Apostol­skiej będzie zmuszony albo abdykować ze swej niezależności na rzecz rządu, albo wykazać nieugiętość, żeby ją ocalić, ale za cenę nieugiętości, która będzie wyglądać na bunt przeciw­ko władzy rządowej.

Tydzień później, 9 października, dOrmesson wysłał z Rzymu raport, w którym przytoczył treść rozmowy, jaką odbył z Montinim:

Mons. Montini zwrócił mi uwagę, że aresztowanie kardynała Wyszyńskiego stanowi wydarzenie jeszcze bardziej ważne niż aresztowanie kardynała Mindszentego, a to z dwóch powodów. Różnica charakterów: prymas Węgier miał charakter bezkompromisowy, wojow­niczy; nie unikał, ale raczej szukał walki. Prymas Polski przeciwnie, był giętki, cierpliwy, lawirant (Iowoyeur). Posunął zmysł przystosowania się do zgody na zawarcie porozumienia z kwietnia 1950, które nigdy nie zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską26. W Buda­peszcie był wyrok po sfingowanym procesie, który opierał się na konkretnych oskarżeniach. W Polsce nie było nawet tego. Rząd ukrył kardynała nie trudząc się, żeby podać jakiś istotny powód.

Powyższa wypowiedź Montiniego ma szczególną wymowę, zwłaszcza gdy się pa­mięta, że są to przecież słowa przyszłego papieża Pawła VI, który krytycznie ocenił politykę kardynała Wyszyńskiego, ale którego pontyfikat charakteryzował się polity­ką dużo, dużo bardziej ugodową w stosunku do Związku Sowieckiego i do rebelii komunistów w innych krajach.

Za jego też pontyfikatu nastąpił epilog dramatu kardynała Mindszentego. Przy­pomnijmy kilka suchych faktów: aresztowany w 1948, prymas Mindszenty skazany zostaje w 1949 roku na dożywotnie ciężkie więzienie. Uwolniony przez powstańców w październiku 1956 roku, chroni się po zduszeniu powstania w ambasadzie USA. Odrzuca kategorycznie propozycję rządu węgierskiego co do wyjazdu z kraju. Nie­złomna postawa kardynała Mindszentego, który odmawia wszelkich kompromisów z komunistami, utrudnia normalizację stosunków Watykanu z rządem na Węgrzech. We wrześniu 1971 roku, po usilnych naleganiach Stolicy Apostolskiej, Mindszenty opuszcza Węgry i zamieszkuje nie w Rzymie, co było bardzo wymowne, lecz w Wied­niu, gdzie umiera osamotniony w 1975 roku. Oto cena, jaką przyszło mu zapłacić za


26 Zbyt powierzchownie i jednostronnie potraktował przyjęcie porozumienia przez Stolicę Apostolską A. Micewski w książce - Kardynał Wyszyński prymas i mąż stanu, Editions du Dialogue, Paryż 1982, s. 74 - pisząc: “W Watykanie mons. Tardini był początkowo “przejęty bólem" na wieść o podpisaniu porozumienia. Ojciec Święty Pius XII miał je jednak później w pełni zaapro­bować". Wystarczy chociażby wyżej cytowana wypowiedź Montiniego, żeby sobie zdać sprawę, iż nie chodziło tylko o “początkowy ból" dostojników watykańskich.

328

nieugiętą i zdecydowaną postawę wobec reżimu komunistycznego oraz za walkę ze złem.

17 grudnia 1953 roku Episkopat polski złożył wymuszone przez reżim ślubowa­nie na wierność PRL. Identyczne ślubowanie złożyli później wszyscy księża. Ambasa­dor dOrmesson, nieustannie zainteresowany sytuacją Kościoła w Polsce, rozmawiał dwa dni później z Tardinim i w raporcie z 19 grudnia pisał, iż w Sekretariacie Stanu dowiedziano się, że jeszcze przed aresztowaniem kardynała Wyszyńskiego Episkopat polski powziął decyzję ślubowania na wierność PRL.

Następnie dOrmesson pisze:

Tardini nie ukrywał przede mną obawy, jaką budziła w nim wiadomość o nowym ustęp­stwie Episkopatu polskiego, który sądził, że musi tak postąpić wobec władzy komunistycz­nej. Według niego wysiłki pojednania ze strony Episkopatu są i pozostaną daremne. Wysiłki te dają jedynie coraz bardziej skuteczną broń przeciwnikom Kościoła i osłabiają pozycję katolików. Mons. Tardini jest przekonany, że biskupi polscy, poddani groźbom i codzien­nym presjom, nie mają już samodzielności myślenia, koniecznej do poprawnej oceny rzeczy. Nie ukrywał, iż był bardzo przerażony stanem ducha kardynała Wyszyńskiego i przede wszyst­kim mons. Klepacza - który zastępuje teraz prymasa na stanowisku przewodniczącego Kon­ferencji Episkopatu - kiedy ci dwaj prałaci przyjechali dwa lata temu do Rzymu. Podsekre­tarz Stanu znalazł ich w stanie prawdziwej psychozy. Od tego czasu kardynał opanował się, uświadamiając sobie znaczenie ponoszonej odpowiedzialności. Ale cios, jaki mu zadano, musiał zwiększyć poczucie strachu, w jakim żyje reszta Episkopatu.

Widzicie, powiedział mi mons. Tardini, to co jest szczególnie niepokojące, to fakt, że jeżeli biskupi polscy, tak żarliwie wierni Stolicy Apostolskiej, tak nieustraszenie katoliccy, popełnili mimo wszystko te błędy, dając się ponieść tego rodzaju pokusom, to dlatego, że uważają się za zdradzonych. Tak, dobrze mówię, zdradzonych. Zdradzonych przez Zachód. Trzeba zobaczyć, z jaką animozją, z jaką urazą mi to powiedzieli. Nazajutrz po wojnie żyli pewnością, że wkrótce wojna ich wyzwoli. Otóż widząc, że rzeczy wzięły inny obrót i że wysiłki krajów zachodnich zmierzają do zachowania pokoju pomimo okropnej sytuacji Eu­ropy Wschodniej, poczuli się opuszczeni przez swoich przyjaciół. Wówczas w ich odrucho­wym rozumowaniu doszli do wniosku, że nie mają innego wyjścia jak ułożyć się z nieprzyja­cielem i że Zachód jest “zgniły". Nieszczęśliwi! wykrzyknął mons. Tardini, ich sytuacja jest rzeczywiście straszna. Ale to, co oni nazywają, w swoim nieszczęściu, “wojną wyzwoleńczą" byłoby taką okropnością, że nie można nawet o tym myśleć [...]. Nie mają więc innej per­spektywy, jak być stopniowo pożartymi przez tych, którzy ich już napoczynają, kąsek po kąsku".

Mons. Tardini dodał: “Trzeba też powiedzieć, że ci biskupi polscy są przesiąknięci na­cjonalizmem, który trudno sobie nawet wyobrazić... [kropki w tekście - T. W.]. Jak tylko chodzi o Niemcy, biskupi zapalają się. Należałoby ich uspokoić. Ale z trudnością uspokaja się ciężko chorych, a na skutek powolnych tortur, jakim są codziennie poddawani - trzeba ich zaliczyć do ciężko chorych".

W związku z przyjazdem do Rzymu Jana Dobraczyńskiego i krytyką PAX-u na łamach Osservatore Romano" ambasador dOrmesson pisał w raporcie z 24 lutego 1955 roku:

[...] Tak więc, wobec środków bezpośrednich lub skrytych zastosowanych przez rząd warszawski, ażeby kontrolować i posłużyć się katolicyzmem, wyższa władza watykańska uważa, wydaje się, że lepiej jest opierać się niż ulegać, że wszelka ugodowość mogłaby jedy­nie służyć zwiększeniu wpływów reżimu na wiernych.

Oto jeszcze jedna wypowiedź Tardiniego przekazana przez dOrmessona w rapor­cie z 16 kwietnia 1955 roku:

329

Mons. Tardini powiedział mi, że krąży pogłoska pochodząca z polskich środowisk po­stępowych i rozsiewana przez ich sympatyków francuskich, że mons. Klepacz, przewodni­czący Konferencji Episkopatu, miałby zamiar udać się wkrótce do Rzymu. Mam wielką na­dzieję - oświadczył mi podsekretarz Stanu - że biskup łódzki nie wprowadzi w czyn swojego projektu. Jeżeli przybędzie, to istotnie, będzie mógł odjechać jedynie z pustymi rękami. A to utrudniłoby tylko, po powrocie do kraju, jego sytuację osobistą i sytuację Episkopatu pol­skiego.

Następny, ostatni raport dOrmessona w tej serii z 28 października 1955 roku za­wiera treść rozmowy z Papee:

Ambasador polski na wygnaniu, p. Papee, zwierzył mi się, że obecnie czyni wszelkie wysiłki, żeby papież wystosował w tej czy innej formie specjalne orędzie do Episkopatu polskiego. Według p. Kazimierza Papee, biskupi polscy mają odczuwać nieodzowną potrze­bę większej zachęty i większego niż dotychczas poparcia przez Stolicę Apostolską. Oni są zupełnie odcięci od Rzymu. Nie zbierają się już razem, albowiem chcą uniknąć spotkania pewnych wikariuszy kapitulnych, których mianowanie zostało dokonane przez kapituły pod presją rządu. W konsekwencji żyją odosobnieni, zamknięci w swoich diecezjach. Sytuacja ta byłaby podwójnie niekorzystna: z jednej bowiem strony biskupi nie uzgadniają wystarcza­jąco swej działalności - stąd pewne różnice między diecezjami, które wprawiają wiernych w zakłopotanie - z drugiej natomiast strony sami biskupi wiele tracą ze swojego zapału.

Ambasador Papee - kontynuuje dOrmesson - sądzi więc, że koniecznym byłoby, żeby papież zwrócił się czasem do nich, aby podtrzymać żarliwość religijną, potrzebną im jak nigdy dotychczas do zachowania jak najwyżej płomienia ich apostolstwa. P. Kazimierz Papee sugerował Piusowi XII użycie pretekstu trzechsetnej rocznicy (która w tym roku przypad­nie w Boże Narodzenie) obrony przez Paulinów słynnego klasztoru w Częstochowie przed Szwedami - epizod bohaterski w historii Polski, który zawsze był uważany przez naród pol­ski za wydarzenie, gdzie wiara katolicka ocaliła Polskę - ażeby wystosować orędzie do bi­skupów polskich stale wiernych zespoleniu ze Stolicą Apostolską. Propozycje zrobione w Sekretariacie Stanu przez p. Kazimierza Papee zostały przyjęte - co najmniej dotychczas -z pewną rezerwą.

Emmanuel Mounier pisał kiedyś w odniesieniu do milczenia Piusa XII: “Oto zgor­szenie - poprzez owo milczenie - weszło do tysięcy serc. I nie jest dobrze, iż to zgor­szenie się pojawiło"27. Wydaje się, że można byłoby zrobić podobną uwagę w sprawie rozbieżności polityki Watykanu i Episkopatu polskiego. Źle się bowiem stało, że do wielu serc wkradło się zwątpienie w słuszność jednej czy drugiej postawy, a zapewne i zgorszenie, że w tak trudnym okresie dziejów Watykan i hierarchia kościelna w Pol­sce nie znalazły wspólnego języka i nie ustaliły wspólnej taktyki działania. Tym­czasem ciągle się przecież przypomina - i słusznie - o uniwersalnej misji Kościoła katolickiego, z której wierni chcieliby w słowie i czynie czerpać wzorce postępowania i wiarę w przyszłość, niezbędną do przezwyciężenia kryzysu cywilizacji chrześcijań­skiej i moralnej tożsamości człowieka. Jak wykazują wypowiedzi dostojników kościel­nych, przekazane w raportach dyplomatów francuskich, wiary tej zabrakło nawet w Watykanie, bo trudno inaczej tłumaczyć pesymizm dostojników watykańskich co do losów Europy i ich politykę czekania i obserwowania.


27 Zob. M. Horoszewicz, Piusa XII milczenie - i czyny, “Więź" 1986, nr 7-8, s. 115.

330

OŚWIATA I PROPAGANDA RZĄDU POLSKIEGO NA EMIGRACJI PODCZAS DRUGIEI WOJNY ŚWIATOWEJ*

Po ukonstytuowaniu się jesienią 1939 roku rządu polskiego w Paryżu i przenie­sieniu jego siedziby do Angers działalność rządu skupiła się głównie - i w więk­szości wypadków jedynie - wokół tworzenia jednostek wojska; jak to określił gen. Sikorski, “odbudowa wojska polskiego jest najważniejszym i zasadniczym zada­niem rządu [...]. Armia polska na obczyźnie jest ostatnią nadzieją broczącego we krwi i zbolałego kraju". W tym też duchu Stanisław Mikołajczyk, wówczas wiceprzewod­niczący Rady Narodowej, zapewniał: “Najbardziej bliskie jest nam wojsko, bliskie sferze naszych zainteresowań"2.

Wraz z odbudową armii zaczęto dla niej organizować Wydział Propagandy i Oświa­ty (WPO), którego szefem został ppłk Janusz Sopoćko. Wydział ten podlegał mini­sterstwu spraw wojskowych (MSWojsk.). Tekę ministerialną tego resortu zachował gen. Sikorski dla siebie, pierwszym zastępcą był gen. Marian Kukiel, a drugim płk (później generał) Izydor Modelski. Przewidziane były etatowe stanowiska oficerów oświatowych w tworzących się oddziałach. W myśl rozkazu z 22 lutego 1940 roku oficerowie ci winni być mianowani przez MSWojsk., które nimi dysponowało i “bez którego aprobaty w odniesieniu do nich nie są dopuszczalne żadne przesunięcia per­sonalne. W sprawach fachowych oficerowie oświatowi podlegli są Wydz. Propagandy i Oświaty MSWojs., służbowo zaś swym dowódcom"3. Podporządkowanie referentów oświatowych w “sprawach fachowych" ośrodkowi centralnemu, jakim było MSWojsk., w dość specyficznym wtedy układzie rządu Sikorskiego, miało swoją wymowę pod względem orientacji politycznej.

Prasa żołnierska w przeszło półrocznym okresie odbudowy wojska polskiego we Francji, zbyt żywo nie rozwinęła się. Jej reprezentacyjnym organem, wydawanym przez WPO, była “Polska Walcząca", której pierwszy numer wyszedł 29 listopada 1939 ro­ku. Pierwszym redaktorem naczelnym był płk January Grzędziński. W lutym 1940 roku nastąpiło połączenie “Polski Walczącej", redagowanej w obozie wojskowym Coetąui-dan, z pismem wydawanym w Lilie pt. “Żołnierz Polski na Obczyźnie". Pi­smo to zachowało nazwę w podtytule tygodnika “Polska Walcząca", której redak­cję objął Tymon Terlecki (teatrolog), przeniesioną wówczas z Coetquidan do Paryża “nie cieszącego się wśród nas [dziennikarzy ekipy - T. W.] wielką popularnością."4.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1994, nr 108, ss. 83-98. “Głos Polski z 7 marca 1940 roku.

2 “Głos Polski" z 10 marca 1940 roku.

3 “Dziennik Rozkazów", nr 3, 22 lutego 1940 roku, pkt. 4.

4 Zob. W. Leitgeber, W kwaterze prasowej. Dziennik z lat wojny 1939-1945 roku. Od Coet­quidan do Rubensa", Veritas, Londyn 1972, s. 25.

331

Na łamach “Polski Walczącej" publikowano głównie materiały poświęcone wojsku, życiu obozowemu, unikając artykułów polemicznych, co też nie sprawiało kłopotu rządowi.

Gorzej natomiast wyglądały stosunki rządu polskiego z prasą niewojskową. Na konferencji prasowej, która odbyła się 3 marca 1940 roku w Angers, gen. Sikorski poddał ostrej krytyce - za “szkodliwą, zgubną i niedopuszczalną polemikę i partyjnictwo" - “Narodowca", “Wiarusa", “Czarno na Białem", “Słowo", “Robotnika we Fran­cji" a nawet, dość ściśle związany z rządem “Głos Polski"5.

Do nawiązania bliższej łączności z prasą polską i skłonienia jej do “współpracy nad realizowaniem głównych celów MSWojsk. " został wydelegowany por. (później kpt.) dr Tadeusz Kiełpiński, kierownik referatu wydawniczo-prasowego WPO. Z po­wierzonej mu misji por. Kiełpiński zdał sprawozdanie swojemu szefowi ppłk. Janu­szowi Sopoćce w raporcie z 22 kwietnia 1940 roku. Autor raportu pisze m.in., że w rozmowach z wydawcą “Głosu Polskiego" Tadeuszem Czarneckim zaznaczył, iż “na­leży stanowczo i zasadniczo oddzielić społeczeństwo polskie od rządu poprzedniego i poprzedniego Dowództwa. Pan Czarnecki był - takie miałem wrażenie - zwolenni­kiem obrony, przynajmniej formalnej, poprzedniego rządu, gdyż sądził, że w taki spo­sób oddamy pewne usługi ogólnej naszej sprawie na terenie francuskim. Przekonywa­łem go, że te zasługi nasze będą o wiele większe, jeżeli będziemy się starali wykazać, iż ani żołnierze, ani obywatel polski nie zasłużył na tak złych dowódców i tak złych ministrów, jacy byli przed rokiem 1939".

Po rozmowie z redaktorem “Słowa" Catem-Mackiewiczem Kiełpiński sądził, że praca z tym pismem “ułoży się dobrze. Mackiewicza można będzie mieć za sobą, a nie przeciwko sobie, jednakże pod warunkiem, że nie będzie się drażnić jego ambicji, które są ogromne i które w dzisiejszym stanie rzeczy są nieszkodliwe". Najciężej pój­dzie - sądził Kiełpiński - z “Czarno na Białem" [pisząc uparcie “Białym" zamiast “Białem" - TW], pismem redagowanym przez płk. Januarego Grzędzińskiego, ale spra­wozdawca pociesza się, że “da sobie radę".

W dalszym ciągu raportu Kiełpiński przypomina, że “inspiracja prasy jest rzeczą i bardzo trudną i bardzo delikatną...musi być dokładnie przemyślana i celowa, gdyż inaczej wyleje się wodę z dzieckiem". Następnie proponuje program działania: “Sza­nując odrębność poszczególnych dzienników i tygodników politycznych trzeba starać się grać na wszystkich klawiszach tych kontaktów, jakie te pisma posiadają we Francji i poza Francją. Przez <Słowo> trzeba trafić do prawicowców i monarchistów francu­skich i angielskich. Przez <Czarno na Białem> do tych sfer, ogromnie wpływowych, z jakimi <Czarno na Białem> ma bezpośrednie stosunki. To samo dotyczy prasy socja­listycznej i żydowskiej". Na podjęcie pracy w tym kierunku Kiełpiński uzyskał zgodę władz zwierzchnich, jak wynika z adnotacji pod raportem6.

Nasuwa się tu jedno zwłaszcza pytanie: z czym, z jakim konkretnym programem należało trafić do sfer francuskich i angielskich? Udowodnioną jest przecież dzisiaj rzeczą, że sfery te wiedziały o waśniach w środowisku polskim, o powołaniu komisji do “ustalania przyczyn klęski kampanii wrześniowej" i wnioskach o “postawienie


5 Zob. opracowanie: Z dziejów rządu polskiego w Angers...

6 Raport ten, jak i inne, na których opieram moje opracowanie, znajduje się w IPMS. Sygna­tura: A. XII. 7/1.

332

w stan oskarżenia winowajców tej klęski" ku zgorszeniu sfer rządowych Francji i Wiel­kiej Brytanii7.

Nawiązanie przez Kiełpińskiego ściślejszego kontaktu z prasą celem uzgodnienia z nią współpracy nie wyeliminowało problemu cenzury polskiej, która - jak pisano w kwietniu 1940 roku w “Robotniku we Francji"8 - “istnieje od kilku tygodni, jeszcze ma charakter niezupełnie ustalony, ale wykazuje wyraźnie tendencje coraz silniejsze­go ograniczenia swobody słowa polskiego, wtedy właśnie, kiedy prasa francuska ko­rzysta z coraz większej wolności".

Kilka tygodni później na łamach tego samego pisma domagano się zniesienia cen­zury rodzimej, “wprowadzonej dla prasy polskiej obok cenzury francuskiej. “Dopóki jednak - czytamy dalej - cenzura ta istnieje, należałoby usprawnić jej technikę. Prasa chce wiedzieć, w jakich granicach może się poruszać. Zaczęło się od cenzury wojsko­wej, potem rozszerzono ją na sprawy polityczne i nożyce cenzury zaczęły hasać po szpaltach pism, jak polne koniki, chaotycznie, bez jasnego celu i powodu. Co wczoraj było <prawomyślne> nazajutrz stawało się ofiarą ołówka"9. W następnym miesiącu Francja kapituluje, rząd polski ewakuuje się, wraz z całym balastem nie rozwiązanych problemów - cenzury i innych - do Wielkiej Brytanii, gdzie prawie wszystko zaczyna­no od nowa, ale dawnymi przeważnie metodami.

Po wstrząsie, jaki wywołała klęska Francji i zaprzepaszczenie jednostek wojska polskiego, z których przedostała się do Wielkiej Brytanii zaledwie niecała jedna czwarta żołnierzy, co zresztą było głównym powodem tzw. “przesilenia lipcowego" naszego rządu w Londynie, w Anglii podjęto organizowanie kierownictwa centralnego apara­tu oświaty i propagandy oraz obsadę stanowisk referentów i oficerów kulturalno-oświatowych w formacjach wojska polskiego. W sprawie tej gen. Marian Kukiel, wicemini­ster spraw wojskowych, pełniący jednocześnie funkcję dowódcy Okręgu wojskowego w Szkocji, w piśmie z 18 września 1940 roku do płk. Tadeusza Klimeckiego, szefa Sztabu N.W.10, nalegał żeby nominacje ich należały wyłącznie do naczelnego wodza, czyli wówczas gen. Sikorskiego.

Według gen. Kukiela powierzenie pełnienia tych funkcji kandydatom wybranym przez dowódców wielkich jednostek utrudniałoby stworzenie odpowiednich ram dla pracy kulturalno-oświatowej w wojsku oraz ustalenie zadań, odpowiedzialności i za­leżności służbowej i fachowej. Gen. Kukielowi chodziło bowiem o to, że praca kulturalno-oświatowa wymagała “nie tylko fachowych umiejętności poszczególnych ofice­rów, lecz ustalenia programu działania"; podkreślał, że gdyby referenci kulturalno-oświatowi nie byli mianowani przez wodza naczelnego “stanowiłoby to cofnięcie się z osiągnięć, ustalonych już na terenie Francji i utrudniałoby bardzo zależność facho­wą, tak decydujące mającą w tym wypadku znaczenie". Istotne w tym wszystkim było to, co należało rozumieć przez “fachowość" i jak ją w praktyce stosowano, o czym będzie później mowa.


7 Zob. np. “Zeszyty Historyczne", 1999, nr 92, s. 111 i nast., oraz numery 93, 94, 95.

8 W numerze z 5 kwietnia 1940 roku (Paryż).

9 “Robotnik we Francji" z 12 maja 1940 roku. •> Zob. IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/2.

333

W następnym miesiącu mjr. Adam Morbitzer, szef Wojskowego Biura Propagan­dy i Oświaty w Wielkiej Brytanii, raportował 8 października 1940 roku w notatce służbowej dla gen. Izydora Modelskiego, drugiego wiceministra spraw wojskowych i generała do zleceń naczelnego wodza, że “podległość oficerów oświatowych jest bar­dzo różna". Z prasy do oddziałów wojska zaczęły dochodzić: “Dziennik Polski", “Pol­ska Walcząca" i “Wiadomości Polskie" (dwa ostatnie czasopisma, wydawane we Fran­cji, zostały przez te same redakcje wznowione bez większej zwłoki w Anglii). Jedno­cześnie liczna była prasa obozowa publikująca jedenaście pism “których poziom i za­kres - [jak podkreśla mjr Morbitzer] - są bardzo różne. Nie jest ona zupełnie opano­wana z góry, nie ma żadnych wytycznych ani wskazówek ogólnych, zaspokaja ogólny głód wiadomości, jest i może być bardzo skutecznym środkiem w ręku dowódców względnie redaktorów, którzy przy jej pomocy przeprowadzą co chcą". Autor sugeruje ograniczenie prasy obozowej i stworzenie centralnego organu o charakterze informa­cyjnym. Jeśli idzie o audycje BBC w języku polskim, to są one słuchane jedynie z powodu komunikatów, poza tym “są oceniane bardzo krytycznie i odczuwa się ogrom­ny brak rozgłośni czy programu własnego".

Notatka służbowa kończy się uwagą, że “w oddziałach stosunek do wodza naczel­nego ulega oziębieniu i pewnemu zobojętnieniu", co można byłoby zmienić m.in. przez “przyjazdy N.W. do obozów [...]"11. Być może w związku z tą uwagą kpt. Kiełpiński w sprawozdaniu z dnia 25 listopada 1940 roku, jakie złożył mjr Morbitzerowi, pisał, że jeden z plutonów, stacjonującej w Szkocji 10 Brygady, wstał o godzinie czwartej rano, aby znaleźć się przy drodze, którą miał przejeżdżać gen. Sikorski. Nie mogąc w pośpiechu otrzymać środków transportowych, pluton biegł przez dwa kilometry, z trudem zdążył na czas i stanął na baczność przy drodze, ale “auto wiozące Sikorskiego i Prezydenta przeszło, nie zatrzymując się zupełnie. A jedna minuta czasu - byłaby może wspomnieniem dla tych ludzi na całe życie"12.

Sprawa prasy była dla rządu gen. Sikorskiego jednym z najistotniejszych proble­mów nie tylko z punktu widzenia oświaty, ale i orientacji politycznej. Wspomniany raport mjr. Morbitzera wskazywał, że w Wielkiej Brytanii zaczęła powstawać znaczna liczba prasy obozowej. Każde skupisko żołnierskie dążyło do stworzenia własnej pra­sy, stąd zwłaszcza w pierwszych miesiącach pobytu na wyspie prasa ta - jak potwier­dził redaktor “Polski Walczącej", Tymon Terlecki - “rozmnożyła się niezmiernie", wyjaśniając nadto, że “pisma obozowe tworzone często w bardzo trudnych warun­kach, zapałem, ofiarnością pojedynczych ludzi, mają ten przywilej, że nie muszą szu­kać czytelnika, są na swoim podwórku, u siebie w domu. Pismo centralne ma zasięg nieporównanie szerszy, stąd i drogę i bardzo daleką i niełatwą. Bez pomocy państwa trudno mu dojść i nie pobłądzić"13.

Pisma obozowe w jednostkach wojska polskiego, redagowane w dużo trudniej­szych warunkach niż pismo centralne (wydawane w Londynie), jakim była “Polska


11 Tamże.

12 Tamże.

13 T. Terlecki, Prasa wojskowa w: “Poradnik świetlic. YMCA" (Perth - Szkocja), nr 15, listo­pad 1941 roku.

334

Walcząca", miały jednak, szczególnie w początkowym okresie, większą swobodę w do­borze treści. Wkrótce jednak czynniki rządowe zaczęły interweniować, niejednokrot­nie w sposób gwałtowny, czego przykładem była sprawa O. Innocentego Marii Bo­cheńskiego, dominikanina, po wojnie światowej sławy filozofa, profesora i rektora Uniwersytetu we Fryburgu.

Otóż gen. Kukiel pismem z 2 października 1940 roku meldował gen. Sikorskiemu, że w wydawanym w Peebles (Szkocja), w zgrupowaniu oficerskim podległym gen. Stefanowi Dembińskiemu, <Dzienniku Obozowym> pojawiły się w numerach z 24 i 27 września dwa artykuły, z powodu których musiałem rozkazem z 1 paździer­nika zawiesić wydawnictwo i wdrożyć dochodzenie, które prowadzę osobiście i przez Oddział II [...]. Odpowiedzialność koncentruje na O. Bocheńskim"14.

Chodziło o dwa artykuły: pierwszy został napisany przez ppor. Nałęcza-Korzeniowskiego w sprawie Rady Narodowej, a drugi był tłumaczeniem z prasy angielskiej na temat wyjazdu Ignacego Paderewskiego ze Szwajcarii do Stanów Zjednoczonych. Artykuł ten w opinii Kukiela “zawierał oświetlenie wyjazdu pręż. Paderewskiego zu­pełnie w duchu piątej kolumny: wyjeżdża na zawsze, bo stracił wiarę w odbudowanie Polski. Nacechowany był przy tym tendencją do poniżenia roli dziejowej Paderewskie­go". W dalszym ciągu Kukiel pisze, że ostateczne wnioski przedstawi dodatkowo, ale “już teraz jednak stwierdzam, że działalność ks. Bocheńskiego, pod płaszczykiem ak­cji katolickiej godzącą w siłę moralną wojska i powagę Rządu, musi być w interesie służby przerwana". Następnie informuje, że prosi ks. Biskupa polowego (Józefa Gawlinę) o odwołanie O. Bocheńskiego “ze zgrupowania w Peebles i w ogóle z okręgu wojskowego w Szkocji"15.

Artykułu Nałęcza-Korzeniowskiego nie znam. Nosił tytuł Nieporozumienie i we­dług Kukiela “ironizował na temat wizyty Rady Narodowej w obozie Broughton i za­rządzeń dowódcy obozu". W archiwach znajduje się natomiast, w tłumaczeniu na język polski, odpis na maszynie artykułu o Paderewskim, o którym wyżej jest mowa i który przytaczam tutaj in extenso:

“Dziennik Obozowy", Peebles, piątek 27 września 1940 roku

Odjazd Paderewskiego Doniesienie z Zurychu, że Paderewski opuścił Lizbonę, udał się do Stanów Zjednoczo­nych i nie ma zamiaru powrócić do Europy, jest odbiciem tragicznego rozczarowania Wiel­kiego Polaka. Tak jak wszyscy Polacy wzrastał On z gorącą nadzieją, że Jego kraj rodzinny będzie wolny. To, co spadło na Niego, człowieka nie przygotowanego ani do roli demagoga, ani do praktycznego udziału w polityce, odegranie naczelnej roli w urzeczywistnieniu snu o niepodległości musiało być ciężarem wprost trudnym do wyobrażenia. Teraz w osiemdzie­siątym roku życia zobaczył ukochaną ideę zrujnowaną. Lecz dusza nie umarła, ci ludzie walczący, którzy są zorganizowani w innych krajach, są pełni zapału w szukaniu okazji do walki ze wspólnym wrogiem. Ale łatwo można zrozumieć, że człowiek tak wyczerpany i rozczarowany uważa sytuację za beznadziejną. Był to niesłychany zbieg wypadków, który wysunął najsławniejszego pianistę świata w roli Premiera (w 1919 roku) nowo ukonstytu­owanego Rządu Polskiego, lecz wrażliwy muzyk doszedł do głosu. Jego premierostwo nie było długie. Nie mógł stosować się do bezwzględności i ostrości praktycznej polityki, lecz w początkach nowo utworzonej Polski był bezsprzecznie twórczą siłą"16.


14 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/2.

15 Tamże.

16 Tamże.

335

W archiwach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu znajdu­je się raport Gilberta Arvengasa, konsula generalnego Francji w Lozannie, wysłany 8 października 1940 roku do Paryża. W raporcie tym konsul pisze, że

wyjazd p. Paderewskiego z Morges [kilka kilometrów od Lozanny] do Ameryki spowodował tutaj krążenie licznych pogłosek mniej lub bardziej sprzecznych...Zapewnia się mnie, że to przede wszystkim pod naciskiem przyjaciół polskich z Ameryki p. Paderewski zdecydował się na opuszczenie Szwajcarii i udanie się do Ameryki. Polacy ci uważają, iż ich prezydent nie miał już w Europie, od kiedy Niemcy narzucili w niej swoją hegemonię, odpowiedniej swobody ruchów. Nadto, jeżeli Niemcy, jak krążą od pewnego czasu pogłoski, rozciągają kontrolę nad granicą francusko-szwajcarską, p. Paderewski znalazłby się poniekąd w sytu­acji więźnia, a w razie okupacji Szwajcarii mógłby stać się zakładnikiem w rękach Niemców [...]. Polacy liczą, że obecność p. Paderewskiego w Ameryce wzmocni propagandę na rzecz demokracji i katolicyzmu. Kłopotliwa sytuacja finansowa p. Paderewskiego nie jest może również obca podjętej przez niego decyzji. Jego ładna posiadłość Rion-Bosson w Morges jest ciężko obciążona hipoteką. Cała grupa Polaków żyje pasożytniczo wokół niego. Z drugiej strony p. Paderewski, jak i niewątpliwie jego otoczenie, obawiałby się, że nie otrzyma już więcej pieniędzy z Ameryki. Prawdę mówiąc, można się zastanowić, czy p. Paderewski jest jeszcze w stanie rozwinąć w Ameryce propagandę dla sprawy polskiej. Wiosną widziałem go kilka razy w Rion-Bosson; w niektóre dni był tak osłabiony, że nie mógł wymówić ani jed­nego słowa. Ale - jak się mnie zapewnia - sama jego obecność w Ameryce bardzo ożywiłaby serca17.

Z korespondencji Paderewskiego z prezydentem Raczkiewiczem wynika, że Pa­derewski nie wyjechał do USA z ramienia rządu polskiego w Londynie, jak to się czasem słyszy. W drodze do Stanów Paderewski wysłał z Lizbony 15 października 1940 roku depeszę do rządu polskiego, w której podawał: “Gdyby Pan Prezydent, pan Generał (W. Sikorski) czy Rząd mieli jakieś życzenia czy uwagi, zastosuję się do nich najchętniej", co m.in. potwierdza, iż wcześniej Paderewski nie uzgadniał z rządem swojego wyjazdu; nie było to zresztą rzeczą łatwą w ówczesnej sytuacji, kiedy to Szwaj­caria strzegła swej neutralności18.

Warto tutaj jeszcze przypomnieć, że Paderewski został wybrany przewodniczą­cym Rady Narodowej na inauguracyjnym posiedzeniu, które odbyło się 23 stycznia 1940 roku w siedzibie ambasady polskiej w Paryżu. Wybór ten był symboliczny, gdyż już wówczas Paderewski czuł się bardzo osłabiony. Dwa dni później wracał do Szwaj­carii i grupa osób, która odprowadzała go na dworzec paryski, zdawała sobie sprawę, że jest to “rozstanie na zawsze z nami"19. Paderewski zmarł w czerwcu 1941 w Nowym Jorku, a więc w kilka miesięcy po przybyciu do Stanów Zjednoczonych.

Powracając do meldunku gen. Kukiela w sprawie “Dziennika Obozowego" i O. Bo­cheńskiego, to w dalszym ciągu tego meldunku Kukiel pisał, że gen. Dembiński (do­wódca zgrupowania w Peebles) “człowiek najzacniejszy i najlepszych intencji, dał się w zupełności opanować O. Bocheńskiemu. Odsunął od wszelkiego wpływu na dzien­nik mianowanego przeze mnie referentem kulturalnym zgrupowania mjra Quiriniego. Dembiński nie zareagował na to niesłychane wystąpienie [artykulik o Paderewskim


17 AMAE. Serie: Guerre 1939-1945. Vichy-Europe. Pologne, vol. nr 910.

18 Zob. Korespondencja prezydenta W. Raczkiewicza z I. Paderewskim, IPMS. Sygnatura: A. 48. 1/A1.

19 Zob. M. Kukiel, Generał Sikorski. Żołnierz i mąż stanu Polski Walczącej, Instytut Polski, Londyn 1970, ss. 107-108.

336

- T. W.] w stylu piątej kolumny. Jest zupełnie opanowany przez Ks. Bocheń­skiego—Gen. Dembiński winien jest zaniedbania dozoru"20. Rozkazem Sztabu N. W. z 8 października 1940 roku, “komendant zgrupowania obozów oficerskich w Peebles, gen. bryg. Dembiński Stefan przeniesiony został do obozu oficerskiego w Rothesay na wyspie Butę"21.

W archiwach znajduje się trzystronicowy maszynopis zatytułowany “Notatka" z datą 16 listopada 1940 roku i z podpisem gen. Dembińskiego. Autor tej notatki (sta­nowiącej rodzaj listu skierowanego zapewne do wyższych władz), po otrzymaniu roz­kazu o przeniesieniu go do obozu w Rothesay, czekał - jak pisze - “cztery tygodnie na wyjaśnienie mojej sprawy. Nikt mnie dotychczas o powodach tego zarządzenia nie powiadomił, natomiast dochodzą mnie plotki z Londynu, które uwłaczają mojej czci... Rozpuszcza się pogłoski, że występowałem przeciw Radzie Narodowej, co jest wstręt­ne i tchórzliwe oszczerstwo". W zakończeniu gen. Dembiński prosi “o powiadomie­nie mnie, czy są jakieś zarzuty przeciw mnie, abym mógł na nie odpowiedzieć"22. Dal­szego biegu tej sprawy nie znam. W dokumentach, jakie znajdują się w kolekcji gen. Dembińskiego w Instytucie Sikorskiego23 nie ma wzmianki o jego pobycie w Szkocji.

Ze sprawozdań referentów kulturalno-oświatowych, jakie otrzymywało Biuro Pro­pagandy i Oświaty sztabu naczelnego wodza w Londynie rząd polski mógł się dowie­dzieć o nastrojach panujących w jednostkach wojska w Szkocji24. Dla ogólnej orienta­cji warto przytoczyć kilka wyjątków. W sprawozdaniu mjr. E. Ligockiego - przesła­nym do Londynu przez kpt. Brummera w raporcie z 25 września 1940 roku - jest mowa o kryzysie “zaufania do aliantów i pewien kryzys do naszego naczelnego Do­wództwa", ale “...nie do osoby Naczelnego Wodza". Bardzo małym zaufaniem darzo­no oficerów sztabowych. “Pełnym zaufaniem cieszą się jedynie 4 nazwiska: Szyszko-Bohusz, Duch, Maczek i Prugar-Ketling". Poziom umysłowy oficerów “obniża się z każdym dniem - zarówno pod względem fachowym jak i w ogóle intelektualnym. Ludzie ci od roku nic nie przeczytali [...]. Za mało wiedzą, co się dzieje na świecie". Jeżeli nawet mają dostęp do książek czy czasopism, to brak im czasu: “dzień jest zaję­ty często powtarzaniem rzeczy potrzebnych dla rekruta, a nie dla oficera - a w nocy palić światła pod namiotem nie wolno"25.

W sprawozdaniach podkreślano życzliwy stosunek ludności szkockiej do polskich żołnierzy. Pewnym paradoksem, niezbyt zrozumiałym dla miejscowej ludności, była obecność rodzin żołnierzy w ich miejscach postoju. W raporcie z 18 listopada 1940


20 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/2.

21 IPMS. Sygnatura: A. XII. 3/69. Warto tutaj przypomnieć, że w Rothesay, na popularnie zwanej “Wyspie Wężów" w Szkocji, utworzono tzw. obóz odosobnienia (na wzór obozu w Cerizay we Francji), gdzie internowano oficerów (zwłaszcza wyższych stopni) niewygodnych dla rządu Sikorskiego, co stanowi jedną z najbardziej ciemnych plam historii tego rządu.

22 Tamże.

23 IPMS. Kolekcja nr 157.

24 Sprawozdania te otrzymywał przede wszystkim generał do zleceń naczelnego wodza Izy­dor Modelski, którego działalność w rządzie polskim, we Francji i w Anglii, miała daleko idące, w sensie ujemnym, skutki.

25 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/2.

337

roku mjr Laskowski pisał, iż “wywalczono ustępstwo od ogólnie przyjętej w Wielkiej Brytanii zasady, że żony wojskowych nie powinny mieszkać w miejscu postoju swoich mężów". Były to przeważnie żony oficerów stopniowo ściągane z kraju “głównie dzię­ki osobistym wpływom i stosunkom", do czego szeregowi siłą rzeczy musieli się przy­zwyczaić, ale nie obyło się oczywiście bez niepożądanych komentarzy. Gorzej nato­miast było z ludnością miejscową, która “nie bardzo rozumie, dlaczego Polacy wybra­li się na wojnę ze swoimi żonami i dziećmi. Przy tej sposobności wyłoni się wszędzie kwestia współpracy Polek z kobiecymi organizacjami szkockimi w kantynach żołnier­skich, w świetlicach itp., utrzymywanych na rzecz naszego wojska przez społeczeń­stwo miejscowe. Wiemy natomiast że niemal wszędzie tam, gdzie tego rodzaju współ­pracę zapoczątkowano, już w bardzo krótkim czasie wynikły poważne rozdźwięki i nieporozumienia głównie na tle robót porządkowych, a może i z innych powodów"26.

Dość charakterystyczny jest również wyciąg (jedna strona maszynopisu) z listu ppor. C. J., bez pełnego nazwiska autora i adresata. W rogu tego maszynopisu jest ręczny dopisek: “proszę wykorzystać częściowo do komunikatu tajnego", opatrzony nieczytelnymi inicjałami i datą - 5. IV(?). 42. Oto kilka zdań z tego wyciągu: “nastroje [w wojsku w Szkocji] są złe. Dużo w tym winy nieumiejętnej polityki naszego rządu, stale podkreślającego różnice polityczne i personalne, które w gruncie rzeczy nikogo tutaj nie obchodzą, dużo winy różnych <politycznych> organizacji, które z uporem maniaków zajmują się oślemi spiskami i konspiracjami [...], a najwięcej winy, czy ra­czej przyczyn, jest wynikiem charakteru narodowego. Zupełna niedbałość o zachowa­nie tzw. <twarzy>, apatia czy atrofia umysłowa jegomościów od trzydziestki w górę, płaczliwa i ckliwa histeria patriotyczna, wypowiadanie głupich sądów nie popartych jakimikolwiek argumentami, krytykowanie wszystkiego i wszystkich [...]"27.

Propaganda polska dla cudzoziemców czy jej brak w ogóle były poddawane suro­wej krytyce. W raporcie z dnia 20 grudnia 1941 roku - przeznaczonym dla gen. Mo-delskiego - ppłk. T. Rudnicki, szef Wydziału IV Oddziału II. Sztabu N.W, naświetla­jąc stosunki polsko-szkockie, pisał:

Pewien szkocki dziennikarz wyrażał się bardzo źle i niedwuznacznie o polskiej propa­gandzie oficjalnej. M.in. podkreślił, że dopiero w końcu września br. redakcja “Sunday Express" otrzymała pierwszy biuletyn informacyjny Ministerstwa Informacji i to nie drogą oficjalną, lecz prywatną. Za to ambasada rosyjska przesyła co dzień dwukrotnie po 2 biulety­ny z fotografiami do wszystkich, nawet najmniejszych redakcji w całej Szkocji. Zdaniem tego dziennikarza, winno być więcej wydawnictw, szczególnie tanich broszur o Polsce i Po­lakach, jednak pod warunkiem, że pisane byłyby przez Szkotów.

Opinia o Polsce i Polakach - zdaniem tego dziennikarza - “ustala się najczęściej w drodze bezpośrednich osobistych kontaktów ze Szkotami. Dlatego koniecznym jest nawiązanie jak najściślejszych kontaktów między inteligencją szkocką a oficerami polskimi". Opinia ta, według ppłk. T. Rudnickiego, jest w zasadzie słuszna, “istnieją jednak obawy, że sukces propagandowy zacieśnienia kontaktów osobistych polsko-szkockich może być ujemny, ponieważ coraz częściej napływają informacje, że oficerowie


26 Tamże.

27 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/11.

338

wynoszą nasze sprawy domowe na teren szkocki, nie krępując się w wypowiada­niu swych uwag krytycznych, dotyczących zarówno dyscypliny wojskowej (stosunek oficerów do szeregowych i oficerów młodszych do starszych), jak i polityki. Wobec tego konieczny jest wpływ osobisty dowódców, celem zahamowania tak szkodliwego gadulstwa wobec Szkotów, względnie wydania odpowiedniego rozkazu"28.

Na łamach “Polski Walczącej"29 został zamieszczony artykuł kpt. T. Kiełpińskie-go, kierownika “Biblioteczki żołnierskiej", w którym autor pisał:

Wysiłek wojskowy, wiedza wojskowa, gotowość do walki i umiejętność walki są w tej chwili zagadnieniem tysiąc razy ważniejszymi aniżeli wszystkie sprawy propagandy zewnętrz­nej, które potrafimy zawsze postawić na odpowiedniej wyżynie, jeżeli będziemy mogli po­wołać się na wysoką liczbę strąconych samolotów nieprzyjacielskich, zatopionych statków i zestrzelonych tanków czy też motorowych łodzi inwazyjnych.

Na niewłaściwe podejście kpt. Kiełpińskiego do propagandy zewnętrznej zwrócił uwagę ppłk Michał Bokalski, komendant centrum wyszkolenia ziemnego lotnictwa polskiego przy RAF-ie, który w piśmie do gen. Modelskiego wyraził zdziwienie, że tego rodzaju artykuł mógł się ukazać w “Polsce Walczącej", będącej “oficjalnym tygo­dnikiem Biura Propagandy i Oświaty przy Naczelnym Wodzu". Następnie ppłk Bo­kalski podkreśla, że

propaganda dzisiaj jest najnowszym środkiem walki. [...]. Nieliczna ilość Polaków za grani­cą musi przyjąć zadanie propagandy za cały kraj [...]. Mając nawet duże atuty w ręku, a nie będąc odpowiednio przygotowani, nie będziemy potrafili od razu postawić propagandy ze­wnętrznej na wymaganym poziomie. Propaganda to nie tylko atuty w ręku, to i technika pracy oraz długie i często żmudne przygotowanie terenu [...]. Propaganda zewnętrzna, która nastawi ludzi państw decydujących, przysporzy nam przyjaciół z rozsądku, a nie ze współ­czucia, którzy w silnej Polsce będą widzieli [...] przede wszystkim interes własny30.

W referacie, liczącym pięć stron maszynopisu (bez podpisu autora) na temat dzia­łalności polskiej propagandy za okres od sierpnia 1940 do listopada 1941 roku, który był opracowany dla gen. Modelskiego, autor stwierdził:

[...]. Propagandę uważam za broń dotychczas przez nas zupełnie nie wykorzystaną i nie docenioną. W porównaniu do innych krajów walczących w akcji propagandowej stoimy na szarym końcu bardzo daleko za Czechami [...]. Tragedią Czechów jest to, żeumiejąc robić dobrą propagandę, nie mają właściwie o czym pisać, ani czym się chwalić - tragedią naszą jest to, że mając wszystkie możliwe atuty w swych rękach, nie umiemy ich odpowiednio wykorzystać.

Polemiki na łamach prasy - pisze dalej autor - stwarzają

zamęt w emigracyjnych umysłach. Oczywistym jest, że w takiej atmosferze nie może się zrodzić żadna konstruktywna myśl, nie może powstać żadna idea, która by porwała wszyst­kich bez różnicy przekonań, bo energia spala się w walce o posady, o zapewnienie sobie pierwszeństwa, jeżeli nie tutaj, to przynajmniej po powrocie do kraju. Takie to są wysiłki naszej propagandy, zarówno tej, która broni rządu, jak i tej, która ten rząd energicznie zwal­cza. Nic tedy dziwnego, że zajęci sporami wewnętrznymi nie dostrzegamy, jak nasi przeciw­nicy i wrogowie systematycznie podkopują naszą dobrą pozycję na terenie międzynarodo­wym [...]. Spory i kłótnie urosły do zagadnień polskiej racji stanu. Nasza oficjalna propaganda


28 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/10.

29 W numerze z 1 lutego 1941 roku.

30 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/3.

339

nie potrafiła jak dotąd wypracować własnego programu i własnych linii postępowa­nia. Rozmieniła się na drobne w sporach personalnych i wzajemnym zwalczaniu31.

W konsekwencji tego stanu rzeczy urzędy zajmujące się propagandą były w więk­szości obsadzone protekcyjnie przez ludzi niefachowych, stąd m.in. nieudolność re­dagowania komunikatów dotyczących wojska polskiego dla prasy brytyjskiej, o czym pisze w notatce służbowej z 24 listopada 1941 roku Czesław Jeśman. Autor zwraca uwagę, że serwis prasowy polskiego ministerstwa informacji “podkreśla stale momen­ty indywidualnych przewag, niezwykłej odwagi itp. polskich lotników, marynarzy i żołnierzy". Dla Brytyjczyków system ten jest niewłaściwy, gdyż w Anglii, pisząc o momentach bohaterstwa, należy mówić “jak najmniej o sobie i w jak najprostszych słowach [...]. W literackiej tradycji angielskiej (Kipling) chwalą siebie Hindusi, Mu­rzyni i inni bardzo waleczni żołnierze pośledniejszych ras [...]. Redakcja komunika­tów przez polskie ministerstwo Informacji i ministerstwo spraw wewnętrznych stosu­ją taką właśnie <murzyńską> propagandę"32.

Brak krytycyzmu w środowisku polskim nie ograniczał się do naszych tylko spraw. Przykładem może być książka Czesława Jeśmana Klejnot srebrzystych mórz, wydana w 1941 roku w “Bibliotece Żołnierskiej". Jak określił ją wówczas jeden z polskich dziennikarzy: “jest to bardzo żywo i barwnie napisana historia Anglii w skrócie [...] przejawia tendencje do <odbrązowania> tej historii"33.

Innego jednak zdania była nasza generalska elita. W piśmie z 15 maja 1941 roku, skierowanym do gen. Modelskiego, gen. Sikorski rozkazał:

Na podstawie oceny gen. dyw. Kukiela odnoszącej się do broszury Klejnot srebrzystych mórz zarządzam natychmiastowe, dyskretne i całkowite wycofanie tej broszury. Zechce Pan Generał przeprowadzić śledztwo przeciwko Jaśmianowi [błąd w pisowni nazwiska, winno być Jeśmanowi - T. W.] celem stwierdzenia, czy jego opracowanie jest podyktowane złośli­wością czy głupotą. Jeśmana zwolnić bezzwłocznie z Propagandy i Oświaty, odsyłając do oddziału liniowego34.

Takie stanowisko Kukiela i Sikorskiego wypływało przypuszczalnie z obawy, żeby nie “narazić się" Anglikom, którzy mogliby czuć się urażeni publikacją, zawierającą ustępy krytyczne o historii kraju, w którym znajdował się rząd polski. Taka postawa “nienarażania się" obcym charakteryzowała nasz rząd pod każdym względem, zwłasz­cza w dziedzinie polityki zagranicznej, do czego przywiązywano nieporównanie więk­szą wagę niż do zmiany metod i doskonalenia propagandy dla cudzoziemców, oraz zapoznawania żołnierza polskiego z sytuacją w świecie, szczególnie anglosaskim.

Wbrew temu, co usiłowano sobie wmawiać, Polska nie miała - i ciągle nie ma -w świecie wielu przyjaciół. Do tych nielicznych osób, przyjaźnie nastawionych do Polski podczas drugiej wojny światowej należał Ernest Graham-LittIe, poseł do parla­mentu brytyjskiego.


31 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/10.

32 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/6.

33 W. Leitgeber, W kwaterze prasowej..., op. cit. s. 107.

34 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/8.

340

W raporcie z 7 listopada 1942 roku kpt. Stanisław Strumph-Wojtkiewicz zdał spra­wozdanie szefowi Wydziału Oświaty i Kultury, mjr. Morbitzerowi z rozmowy, jaką odbył z Ernestem Graham-LittIem. Na wstępie Graham-LittIe przypomniał, że jest szczerym przyjacielem Polski, czemu rzeczywiście dał wiele dowodów i co też, jak podkreślił

ośmiela mnie do szczerego wyjaśnienia sytuacji i roli Polaków, oraz ich możliwości. Uwa­żam, że potrzebna jest nam, Brytyjczykom, silna Polska, dlatego że na Polsce możemy bar­dziej polegać niż np. na Związku Sowieckim. Chcę żebyście lepiej prowadzili wasze sprawy na terenie Wielkiej Brytanii [...], gdzie panuje jeszcze opinia, że Polska jest krajem książąt i niewolników [...]. Wasi dyplomaci nie umieli tutaj stworzyć właściwego pojęcia o Polsce [...]. Trzeba dobrze sprzedawać swoje wartości. Trzeba mówić głośno i twardo, a nie wytwor­nie i delikatnie.

Następnie poseł Graham-LittIe zwracał uwagę na

ogromną aktywność propagandy sowieckiej, a w szczególności ambasadora Majskiego, któ­rego ciągle się widzi w Parlamencie. Propaganda polska działa za wolno i bez kompetencji. Naśladujcie Czechów, którzy działają daleko skuteczniej. Nie pozwalajcie, aby waszymi spra­wami zajmował się Majski [...]. Dobierajcie dyplomatów energicznych, twardych i umieją­cych bezpośrednio docierać do ludzi na obcych terenach [...] Muszą to być ludzie silni, zręczni i przystosowani do rzeczywistości tych naszych demokratycznych, bynajmniej nie eleganc­kich czasów.

W końcowym ustępie swojego sprawozdania Strumph-Wojtkiewicz podkreślił, że “relacja posła Grahama-Littłe była szczera, prosta i sygnalizowała konieczność szyb­kiej i energicznej akcji ze strony Polski. Osobiście zrozumiałem ją jako może ostatnie trochę desperackie ostrzeżenie"35, które - jak wiele innych - nie wywołało w środowi­sku rządu polskiego żadnego echa.


35 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/8.

341

AUDYCJE RADIOWE NADAWANE Z LONDYNU*

Istniały trzy zespoły, które przygotowywały programy transmitowane po polsku

z Anglii: sekcja polska z szefem brytyjskim w BBC (Brytyjska Korporacja Nadawcza - British Broadcasting Corporation), “Polskie Radio", które miało być organem naszego rządu oraz radiostacja “Świt" pod Londynem, oddana do dyspozycji Sikorskiego. Programy wszystkich tych zespołów podlegały cenzurze angielskiej o zmiennym nasileniu, co w dużym stopniu zależało od samych Polaków, ich postawy i sposobu organizowania pracy.

Rozgłośnia BBC zaczęła nadawać audycje w języku polskim w pierwszych dniach września 1939 roku. Po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku i ewakuacji naszego rządu do Anglii programy radiowe z Londynu nabrały większego jeszcze znaczenia. Od samego jednak początku Polacy niezbyt zręcznie podeszli do związanych z radiem problemów. Łącznikiem między polskim ministerstwem informacji i dokumentacji, którego tekę piastował wówczas prof. Stanisław Stroński, a brytyjskim ministerstwem informacji i dyrekcją BBC był Jan Baliński-Jundziłł. Brakowało zdecydowanego po­stawienia sprawy zaraz po przybyciu rządu polskiego do Londynu. Pierwsze miesiące zeszły przeważnie na konferencjach i niewiele dających reklamacjach, głównie o przy­znanie przez BBC audycjom polskim więcej czasu i o złagodzenie cenzury. W jednym ze swoich raportów do min. Strońskiego, Baliński-Jundziłł pisał, że stosunki z BBC są trudne, “krytyki nasze przyjmowane są niechętnie [...]. Odnoszę wyraźnie wra­żenie, że w BBC panuje przekonanie, że nie umiemy oceniać pracy tej instytucji i że z naszej strony nie padło dla niej nigdy słowo uznania".

Rzeczywistość była bardziej złożona, o czym świadczy pismo z 20 marca 1941, jakie skierował Adam Romer, dyrektor biura prezydialnego, do gen. Izydora Modelskiego (zob. s. 135).

Jeśli chodzi o reorganizację sekcji polskiej w BBC, o której była wtedy mowa, to-jak wyjaśnia Romer:

niektórzy z polskich speakerów informują BBC o zamierzeniach p. ministra Strońskiego w tym sensie, że dąży on do <opanowania> całkowicie audycji polskich w BBC. Zarząd BBC broni się przeciwko temu w ten sposób, że przedstawia zabiegi ministra Inf. i Dok., ja­ko dowodzące rzekomo, że <Polacy sami nie wiedzą, czego chcą>. Ta insynuacja stale się powtarza.

W dalszym ciągu Romer pisze:


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1996, nr 116, ss. 190-209. Zob. IPMS. Sygnatura: Koi. 434/51.

342

Czesi, Holendrzy i inni pracują bardzo solidnie, szczególnie Francuzi, których praca jest wzorowa i niedościgniona, niestety z polskiej strony tej solidności nie ma. Przy każdej pra­wie audycji są jakieś nieporozumienia, pogarszające się na skutek braku właściwego kontak­tu. Pan Baliński-Jundziłł mimo najlepszej woli nie ma żadnego prawie autorytetu w BBC, która sobie lekceważy obecnych łączników. Dział audycji polskich jest traktowany bez po­równania gorzej od działów: francuskiego, niemieckiego, czeskiego, greckiego itp. (dowód:

warunki pracy w Bush House). Poza tym audycje polskie są redagowane przez Anglika Wincha i jednego redaktora, Rosjanina (naturalizowanego w Anglii), którzy nie mają pojęcia o tym, w jaki sposób należy redagować audycje polskie. Odrabiają robotę, nie wchodząc zupełnie w istotne potrzeby programu2.

Skutek tego był m.in. ten, że na wnoszone ze strony polskiej reklamacje do władz brytyjskich w związku z kontrolowaniem i cenzurowaniem wiadomości pochodzą­cych z naszego Ministerstwa Informacji i Dokumentacji (Min. Inf. i Dok.) odpowia­dano: “cenzor BBC uważa, że wie lepiej od Polaków, jakie wiadomości Polakom w kraju podawać, jak do nich przemawiać"3.

Programy sekcji polskiej w BBC miały wówczas tym większe znaczenie, że do 1942 roku nie było innych nadawanych po polsku z Londynu. Słuchacze, zwłaszcza w kraju, sądzili, iż były to audycje naszego rządu. Jeśli chodzi o czas audycji, to w marcu 1941 roku wynosił 45 minut dziennie i był mniejszy od przeznaczonego dla Czecho­słowacji, Holandii, Norwegii i Portugalii4, każda przeto minuta winna być wypełnio­na odpowiednią treścią. Najbardziej miarodajną oceną programów były opinie z kra­ju. Oto kilka z nich: w oświadczeniu pewnej osoby z Warszawy ze stycznia 1941 roku jest mowa, że:

w stosunku do audycji polskich z Londynu podnoszone są bardzo ostre krytyki. Stwierdza się generalnie, że społeczeństwo łaknie konkretnych wiadomości i to podawanych szybko, a nie dopiero powtarzanych później za Anglikami. Słuchający radia są narażeni na śmierć i dlatego uważają za zbrodnię, żeby im wygłaszano nic nie mówiące pogadanki i nauki mo­ralne. Krytykowane są szczególnie kazania niedzielne księdza, które są uważane jako wręcz niepotrzebne. Ludność chodzi do kościoła, ma wystarczającą ilość kazań czysto religijnych i nie chce, aby te okruszyny czasu przeznaczone w radiu angielskim na polskie audycje za­bierano na tego rodzaju “gadania".

Osoba ta podkreślała, że słuchacze w sprawach polskich chcą przede wszystkim słyszeć konkretne wiadomości o działalności rządu i o wojsku polskim. Jeśli chodzi o wojsko, to proszą o wiadomości dotyczące popular­ności żołnierza polskiego w Anglii, o dowodach uznania dla niego zarówno ze strony sfer oficjalnych, jak i społeczeństwa". Na końcu mówiono o ogromnym głodzie wiadomości oraz o tym, że “głód ten może obecnie zaspokoić tylko radio i dlatego idą życzenia w tym kierun­ku, aby polskie audycje w Londynie były odpowiednio do tych potrzeb zorganizowane5.

W innej wypowiedzi, z tego samego okresu, zatytułowanej Uwagi z kraju w sprawie audycji radiowych, autor uwag zaznacza, że jest rzeczą niedopuszczalną, aby audycje polskie były wypełniane wiadomościami nie przedstawiającymi wartości dla kraju.

Jeżeli rzeczywiście nie ma co podawać, to po co starać się o rozszerzenie audycji [...]. Kraj potrzebuje wiadomości ścisłych o ogólnej sytuacji politycznej... Trzeba przestać z wiadomościami


2 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/3.

3 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/51.

4 Tamże.

5 IPMS. Sygnatura: PRM-K-99.

343

takimi i z tym stałym podtrzymywaniem Kraju na duchu, bo spotkałem się z taką opinią, że Kraj może podtrzymać na duchu emigrację, a nie na odwrót. Skarżą się w Kraju, że te atuty w propagandzie, które daje Kraj przez swój upór w stosunku do okupan­ta przez swą postawę i te akty terroru niemieckiego nie są odpowiednio wykorzystane. Zwra­cają uwagę, że powinno się stworzyć audycje polskie w języku angielskim dla zapoznania świata z tym, co naród polski przeżywa pod obydwiema okupacjami. Nie mówiąc już o oku­pacji sowieckiej, ale ludzie z okupacji niemieckiej zwracają uwagę, że nie można wciąż mil­czeć w odniesieniu do Sowietów, bo to sprzyja akcji komunistycznej po stronie niemieckiej [...]. Kraj musi być przekonany, że wysiłki jego nie idą na marne6.

W piśmie z 17 czerwca 1941 roku skierowanym do ministra Strońskiego (w archi­wum znajduje się kopia bez podpisu) Baliński-Jundziłt, bo on jest zapewne autorem listu, donosił:

Już kilkakrotnie doszły mnie wiadomości, że w BBC panuje przekonanie, iż wszelkie wysiłki tej instytucji w sprawie ulepszenia audycji polskich nie spotkały dotąd (poza uro­czystościami 3 maja) żadnego uznania i pozytywnej oceny ze strony polskiej. Przeciwnie, strona polska odnosi się prawie zawsze negatywnie do pracy BBC, co siłą rzeczy zniechęca tę instytucję do bliższej i chętniejszej z nami współpracy [...]. Niewątpliwie mamy cały szereg zastrzeżeń w stosunku do BBC, z drugiej jednak strony w ostatnich czasach instytucja ta przedsięwzięła cały szereg starań, aby zadośćuczynić naszym dezyderatom. Przede wszyst­kim czas audycji polskich został już przedłużony do 60 minut dziennie [...] dział pogadanek radiowych jest de facto całkowicie prowadzony przez sekcję radiową Ministerstwa Informa­cji i Dokumentacji [...]. Niedociągnięcia, które dotąd istnieją, są raczej powodowane przez na ogół słaby polski personel BBC i trudne warunki pracy tego personelu7.

Tydzień później, w raporcie z odbytego wówczas posiedzenia BBC, Baliński-Jun-dziił pisał: Dobór wiadomości w dzienniku radiowym nadal pozostawia wiele do życzenia. Bardzo często uwzględniane są sprawy drugo-, a nawet czwartorzędne, przy jednoczesnym negliżo­waniu serwisu ministerstwa Inf. i Dok.". Raport kończy się podkreśleniem, że “niedopusz­czalne są skracania czasu w audycjach polskich, zwłaszcza jeśli nasz materiał informacyjny jest bardzo często ignorowany". Baliński-Jundziłł powołuje się również tutaj na interwencje w ministerstwie informacji i dokumentacji Zofii Zaleskiej, członkini Rady Narodowej, któ­ra na podstawie otrzymywanych od wielu miesięcy przez Radę zażaleń oraz własnych obser­wacji, zwracała uwagę na niepełne wykorzystywanie przyznanego czasu i zapytywała: “Czyżby polski speaker nie miał nic [więcej] do doniesienia"8.

Sugestie reorganizacji serwisu radiowego nie znajdowały odpowiedniego oddźwię­ku. Taki też los spotkał już wcześniej uwagi zawarte w trzystronicowej “Notatce w sprawie polskiej radiofonii" (bez podpisu) z datą 14 stycznia 1941 roku, jaką prze­słał Adam Romer Izydorowi Modelskiemu, ówczesnemu generałowi do zleceń mini­sterstwa spraw wojskowych. Na wstępie noty znajduje się przypomnienie, że kraj i rozproszona emigracja, internowani w Szwajcarii, żołnierze we Francji oraz wojsko polskie na Bliskim Wschodzie “są nie tylko prawie całkowicie wyeliminowani spod bezpośredniego wpływu rządu polskiego, ale w większości wypadków dowiadują się o poczynaniach rządu z ogromnym opóźnieniem". Prasa polska, jeśli w ogóle dociera, to z dużym opóźnieniem, a “większość audycji nadawanych dziś przez stacje angiel­skie, są właściwie dziennikami angielskimi mówionymi po polsku. Nie czuje się


6 Tamże.

7 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/51.

8 Tamże.

344

w nich polskiego ducha". Słuchacz odnosi wrażenie, że “nikt się ze strony polskiej tymi audycjami nie zajmuje".

Następnie mówi się o potrzebie utworzenia polskiej radiofonii oraz jej jednolitym kierownictwie, jako “organie koordynującym", uzależnionym “wyłącznie od prezesa Rady Ministrów - który jest równocześnie Wodzem Naczelnym" (tak było za życia gen. Sikorskiego). W ten sposób, czytamy dalej - “radiofonia nie będzie ani obiektem sporów kompetencyjnych, ani terenem tarć ideologicznych i personalnych". Ostatni paragraf noty brzmi: “Sprawnie działająca polska radiofonia będzie potężnym orężem w nowoczesnej walce o Sprawę Polską a równocześnie czynnikiem podnoszącym na duchu i zespalającym ideologicznie liczne rzesze Polaków, pozbawionych dziś bezpo­średniego kontaktu z Rządem i wojskiem Polskim"9.

W nocie tej jest wzmianka o czynionych ze strony polskiej zabiegach mających na celu “uruchomienie własnej stacji nadawczej pod Londynem". Otóż już w listopadzie 1940 roku w “Notatce w sprawach radiowych" z dnia 20 tegoż miesiąca, Baliński-Jundziłł informował, że “Uruchomienie w Anglii stacji nadawczo-radiowych w wa­runkach normalnych uzależnione było od zezwolenia (licence) od Postmaster General. Od chwili wybuchu wojny Postmaster General nie ma prawa wydawać zezwoleń. Wszystkie uprzednio przyznane przez BBC zostały odebrane. BBC i wszystkie sprawy radiowe podlegają Defense ofthe Realm Aa. Mowy nie ma o uzyskaniu licencji dla jakiejkolwiek stacji nadawczej poza BBC"10. Ze względu na brak złudzeń co do posia­dania własnej radiostacji potrzeba zacieśnienia współpracy z BBC wydawała się tym bardziej nagląca. Zadanie to mógł wykonać jedynie fachowy i skoordynowany w swo­ich dążeniach zespół.

6 lutego 1942 roku gen. Modelski został mianowany wiceministrem spraw woj­skowych. Jego negatywna rola odegrana w rządzie, najpierw we Francji, a później w Londynie, nie jest dzisiaj tajemnicą. Wraz z prof. Stanisławem Kotem był protagonistą w szukaniu winnych za klęskę kampanii wrześniowej, lecz nie wtedy i nie tam, gdzie należało ich szukać. Zarówno jednemu, jak i drugiemu chodziło po prostu o wyeliminowanie przeciwników politycznych, a robili to w sposób, który sprawie pol­skiej wyrządził duże szkody". Kilka dni po swojej nominacji, o której wyżej, Model­ski przedłożył gen. Sikorskiemu, ośmiostronicowy “Referat w sprawie radiofonii pol­skiej" opatrzony datą 11 lutego. Raport ten zawiera istotne na ogół obserwacje, wyra­żone w bezpośredniej formie, głównie zapewne dlatego, że były skierowane przede wszystkim pod adresem prof. Strońskiego, ministra informacji i dokumentacji, które­go Modelski systematycznie zwalczał.

Zamierzeniem Modelskiego było podsumowanie dotychczasowej działalności ra­dia; w odpowiednim czasie, 1 stycznia 1942 roku uruchomiono na falach BBC 15-mi-nutową audycję autonomiczną, opracowywaną przez dział radiowy naszego minister­stwa informacji i dokumentacji. Została ona nazwana “Polskim Radiem" i miała być kontynuacją radia przedwojennego, w odróżnieniu od audycji, które redagował per­sonel sekcji polskiej BBC. Kierownikiem “Polskiego Radia" został przedwojenny ra­diowiec, Karol Pieńkowski, występujący za granicą pod nazwiskiem Wagner.


9 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/3.

10 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/50.

11 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1990, nr 92, ss. 111 i nast.

345

Jedynym realnym osiągnięciem ministerstwa informacji i dokumentacji było -zdaniem Modelskiego - uruchomienie wyżej wspomnianej audycji autonomicznej, ale nawet i to zrobiono bez żadnego przygotowania. Po półtorarocznym pobycie na­szego rządu w Londynie “Polska jest na szarym końcu aliantów w dziedzinie radia". Audycje z Londynu “straciły zaufanie słuchaczy", którzy “są dziś nieufni prawie do wszystkiego, co mówi Londyn po polsku [...] nie mogą zrozumieć, dlaczego polskie audycje są gorsze od innych nadawanych przez BBC". Szkodliwe w tym wszystkim było i to, że “miarodajne czynniki angielskie utraciły zaufanie do poczynań radio­wych Min. Inf. i Dok. i stoją na stanowisku, że Polacy powinni - zanim wysuną jakie­kolwiek żądania - najpierw u siebie uporządkować sprawy radiowe". Pilnym i najważ­niejszym zadaniem “jest unormowanie stosunków z BBC, z której stacji korzystamy". Jak dotychczas stosunki te były raczej złe. “Min. Inf. i Dok. nie potrafiło wytworzyć w BBC zrozumienia, że przy istniejącym sojuszu polsko-angielskim, nie można lekce­ważyć potrzeb radiowych polskich słuchaczy krajowych, wojska i emigracji. Sekcja polska w BBC jest kopciuszkiem [...]. Sprawy BBC są zabagnione"12. Do zabagnienia tych spraw przyczynił się również i sam Modelski, co wymagałoby osobnego omówie­nia. Faktem jest jednak, że zawarte w jego referacie obserwacje były zgodne z rzeczy­wistością, z tym że odpowiedzialność za ten stan rzeczy spadała nie tylko na minister­stwo informacji i dokumentacji, ale na cały rząd polski w Londynie i wytworzoną tam atmosferę, której “sprawa radiowa" była wiernym odbiciem.

Pomimo różnych zastrzeżeń i uwag nic się w dziedzinie radiowej nie zmieniło. W czerwcu 1942 roku Kamil Dziewanowski wygłosił odczyt pt. “Dział radiowy pol­skiego Ministerstwa Inf. i Dok. ", po którym, w toczonej dyskusji ppor. Nagórski (brak imienia) powiedział: “Pierwszym zarzutem w stosunku do polskiego radia jest brak właściwych informacji; programy zawierają wodę, same przemówienia, rzeczy nieistotne [...]. W dzień bezpośrednio po nalocie na Kolonię (a więc dość ważnym wydarzeniu) samodzielny kwadrans wypełniony był po brzegi tekstem Ślubowania Jasnogórskiego. Miało się wrażenie, że ktoś naumyślnie to Ślubowanie chciał słucha­czom obrzydzić [...]. Dalszym zarzutem jest to, że radio stale opowiada o tym, jak Niemcy strasznie nas się boją. Dlaczego opowiada takie bajeczki?". Co do słuchowisk, to “Kraj czeka na informacje, a nie przedstawienia radiowe"13.

Obszerny “Referat w sprawie objęcia kierownictwa Działu Radiowego Minister­stwa Inf. i Dok.", liczący 10 stron, z datą 29 września 1942 roku, opracował pisarz, kpt. pil. Janusz Meissner. W dziedzinie przygotowania i wykonania programu - pisze Meissner- “nie ma organizacji jednolitej i uporządkowanej". Cenzura brytyjska skryp­tów jest załatwiana w przeddzień audycji i “jeśli cenzor odrzuci jakiś skrypt, powstaje w programie luka, którą zapełnia się w ostatniej chwili", ale “można załatwić cenzurę na kilka dni wcześniej". Nie istnieje program całokształtu polskich audycji z Londy­nu. W rzeczywistości “jest to tylko szereg oderwanych audycji nadawanych codzien­nie o stałych porach, lecz nie związanych ze sobą żadną myślą przewodnią i żadnym hasłem. Brak więc polityki programowej. Powodem tego stanu rzeczy jest zupełny brak wytycznych, które powinien otrzymywać kierownik działu radiowego od p. Mi­nistra Inf. i Dok. w tej sprawie". Program audycji “opiera się głównie na autorach,


12 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/10.

13 IPMS. Sygnatura: PRM-K-9.

346

którzy są stałymi pracownikami (urzędnikami) działu radiowego. Autorzy ci nie po­bierają honorariów za swoje utwory, które są emitowane na antenę w audycjach działu radiowego Min. Inf. i Dok., natomiast otrzymują honoraria za te emitowane na antenę w ramach audycji BBC. Taka zasada w odniesieniu do audycji działu radiowego oczy­wiście wpływa pośrednio na obniżenie poziomu tych ostatnich na korzyść BBC". W dziale audycji w językach obcych “daje się odczuwać brak materiałów do tworzenia programu polskiego". Dotychczas, a więc w ciągu dwóch lat, “nic nie zrobiono, aby uzyskać jakikolwiek wpływ na program polski nadawany przez obce rozgłośnie".

Jeśli chodzi o stosunki z BBC - pisze dalej kpt. Meissner - to “opinia osobistości decydujących w BBC o całokształcie spraw radiowych u Polaków jest ujemna. Przy­czyn należy szukać w błędach popełnionych przez nas dawniej i popełnianych obec­nie, przede wszystkim zaś - w obsadzie prawie wszystkich stanowisk w dziale radio­wym Min. Inf. i Dok. przez ludzi, którzy pracy radiowej nie znali". W konsekwencji “istnieje ogromna różnica w traktowaniu przez BBC sekcji niemieckiej, francuskiej, czeskiej w porównaniu z polską. Ograniczenia swobody programowej sekcji polskiej są nieporównanie większe niż jakiejkolwiek innej sekcji alianckiej i nawet niż w sek­cjach narodowości związanych z Niemcami. Można wpłynąć na zmianę tego sta­nu rzeczy tylko po dłuższym okresie systematycznej, solidnej, fachowo prowadzonej pracy"14.

Kilka miesięcy później, jesienią 1942 roku, bez dokładnej daty, został przygoto­wany na czterech stronach maszynopisu: “Materiał do uchwały Rady Ministrów w sprawie audycji polskich w BBC". Proponowane do uchwalenia problemy były ta­kie same, o których mówiono i pisano od dwu lat. Tak więc przypomniano raz jeszcze, że komunikaty w audycjach polskich BBC “redagowane są bez najmniejszej znajomo­ści psychiki polskiej, skutkiem czego wywołują u słuchaczy rozdrażnienie [...] ukła­dane są w sposób mający rozbudzać sztuczny optymizm [...] często mijający się z prawdą [...]. W audycjach podkreślany jest z przesadą wyłącznie tylko angielski punkt widze­nia na przebieg wojny z równoczesnym pomijaniem oświetlenia punktu widzenia so­juszniczej Polski".

W związku z tym, celem ulepszenia audycji polskich w BBC, uchwała Rady Ministrów - według przygotowywanego dla niej materiału, o którym jest wyżej mowa -miała zawierać prośbę do ministra informacji i dokumentacji o podjęcie odpowied­nich w tym kierunku kroków. Wśród wymienionych spraw do załatwienia uwzględ­niono potrzebę zmian: a) kierownika sekcji polskiej w BBC w osobie Michaela Wincha; b) systemu przygotowywania audycji; c) łącznika pomiędzy polskim minister­stwem informacji i dokumentacji a BBC, czyli Balińskiego-Jundziłła, który “za mięk­ko i za nieśmiało stawia nasze słuszne żądania. Nie podaje w autentycznym brzmieniu krytyki audycji londyńskich, przychodzących z kraju [...]. Na stanowisko łącznika powinien przyjść człowiek, który by nie lękał się mocniejszego stawiania postulatów polskich, czego zresztą ustawicznie domagają się Anglicy, nie mogąc zrozumieć pol­skiego niezdecydowania w tak ważnej sprawie i w tak przełomowym czasie"15.

Trudności w zrozumieniu Polaków miały też inny powód. Pisał o tym Baliński-Jundziłł w sprawozdaniu z posiedzenia BBC z 2 października 1942 roku, na którym


14 IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/8.

15 IPMS. Sygnatura: PRM-K-9.

347

N. Newsome, dyrektor zagranicznej służby BBC, “w urzędowym wystąpieniu poru­szył sprawę wydajności pracy personelu polskiego w BBC i z żalem stwierdził, że usto­sunkowanie się tegoż personelu jest niewspółmierne z wagą i doniosłością chwili obec­nej i zadaniami BBC. Tymczasem polski personel często traktuje swoje obowiązki, jak się wyraził z punktu widzenia trade-union6w, tzn. dbały jest o swoje interesy w więk­szej mierzy, aniżeli o dobro pracy"16. W raporcie z następnego dnia, bez podpisu -którego autorem jest prawdopodobnie Dębiński, urzędnik działu radiowego mini­sterstwa informacji i dokumentacji, łącznik w BBC w sprawach bieżących mniejszej wagi - znajduje się potwierdzenie wypowiedzi Newsomea z dodaniem, że: “Proszeni jesteśmy wobec tego o wywarcie wpływu na polskich pracownikach w BBC, aby ze­chcieli swoje obowiązki traktować w sposób bardziej ofiarny"17, oraz - można jeszcze dodać - bardziej bezinteresowny, gdyż zdarzały się wypadki, że polscy radiowcy w Lon­dynie żądali i otrzymywali zapłatę za godziny nadliczbowe18.

O audycjach z tego okresu pisał do Londynu jesienią 1942 roku w swoim listow­nym omówieniu stosunków we Francji, Czesław Bitner, bliski współpracownik Alek­sandra Kawałkowskiego, szefa polskiego ruchu oporu we Francji (Polskiej Organiza­cji Walki o Niepodległość - POWN), zwracając uwagę, że przydałoby się zmodyfiko­wanie “audycji radiowych zarówno BBC jak Min. Inf. i Dok. (“Polskiego Radia"). Może trochę mniej zachwytów nad bohaterstwem bolszewików i nad genialnością ich sztabów, a trochę więcej o nas, o naszych walkach, o naszych dążeniach, o naszych postulatach i planach, o naszym wojsku [...]. Tam (w Londynie) macie ciągle w każdej chwili dostęp do wszelkich wiadomości, do wszelkich oświetleń, tam zdajecie sobie sprawę [?! - T. W.] z racji celu różnych posunięć, my tu - a cóż dopiero Kraj - wisimy przy radiu jak przy źródle odrobiny prawdy i otuchy, w zakłamanym morzu propa­gandy obcej i raptem przez minut dziesięć na piętnaście słyszymy wychwalanie armii sowieckiej [...]"19.

Nie jest zgodne z rzeczywistością tłumaczenie, które słyszy się w podobnych wy­padkach, że nie można było inaczej, gdyż taką orientację narzucali Anglicy. Za przy­kład może posłużyć fakt - o czym pisał już Jan Wszelaki w nocie z 20 sierpnia 1940 roku - że “Audycje radiowe w Londynie, kontrolowane przez generała de Gaullea, są nieporównanie częstsze, bardziej wyczerpujące i przekonujące od naszych. Technika ich jest zupełnie wzorowa [...]"20. A nie trzeba zapominać, że gen. de Gaulle znajdował się wtedy w Londynie od kilku zaledwie tygodni bez zaplecza wojskowo-rządowego, jakie posiadał nasz rząd. W BBC, oprócz sekcji francuskiej, złożonej z podlegających Anglikom dziennikarzy francuskich, “gen. de Gaulle osiągnął to, że regularnie dawa­no mikrofon do dyspozycji <Wolnej Francji>, której rzecznikiem był Maurice Schu-


16 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/52.

17 Tamże.

18 Zob. IPMS. Sygnatura: PRM-K-76.

19 IPMS. Sygnatura: PRM-65.

20 IPMS. Sygnatura: A. 9. VI. 9/16.

21 H. Michel,La Guerre de 1Ombre. La Resistance en Europę. Ed. Bernard Grasset, Paryż 1970, s. 98.

348

W Londynie “każda perypetia w stosunkach <Wolnej Francji" z aliantami anglo­saskimi odbijała się w BBC. Ale w każdym wypadku, dzięki bezkompromisowości gaullistowskiej i dzięki angielskiemu liberalizmowi, który szybko wziął górę, rzeczni­cy <Wolnej Francji> zawsze osiągali powodzenie, pod warunkiem zmodyfikowania formy, tego co chcieli powiedzieć, żeby wiedzieli słuchacze francuscy"22. Jest to wypo­wiedź ze wstępu do pierwszego z pięciu tomów zbioru wybranych tekstów audycji radiowych w języku francuskim, nadawanych podczas wojny z Londynu. Ciekawy byłby podobny zbiór audycji w języku polskim, o który nikt się dotychczas nie poku­sił, a szkoda!

W marcu 1943 roku ministrem informacji i dokumentacji, po prof. Strońskim, został prof. Stanisław Kot, co na dobre audycjom radiowym również nie wyszło. Łącz­nikiem z BBC pozostał Baliński-Jundziłł. Zmiana natomiast nastąpiła na stanowisku kierownika sekcji polskiej BBC, które po Winchu objął Gregory Macdonald, sympa­tycznie nastawiony do Polski. W tym czasie jednak panował już inny klimat politycz­ny: wkrótce wybuchła sprawa Katynia i nastąpiło zerwanie przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie, z którym coraz mniej liczono się na Zachodzie, a umiejętnie prowadzona propaganda sowiecka coraz większe odnosiła sukcesy. Wszystko to wywarło wpływ na brytyjską cenzurę sekcji polskiej BBC i “Pol­skiego Radia". Okres dość dużych możliwości odpowiedniego wykorzystania audycji radiowych minął bezpowrotnie. To, co jednak zostało i przetrwało do końca wojny, to nie najlepsza atmosfera w środowisku polskich radiowców z jej negatywnym w konse­kwencji skutkiem rzutującym na współpracę z Anglikami.

W sprawozdaniu z maja 1943 roku na temat dostępu radia w Polsce, które sporzą­dzono dla BBC na podstawie raportu z kraju, zaznaczono, że “stałą potrzebą Kraju jest dostawanie jak największej ilości materiału o działalności Rządu i Rady Narodo­wej oraz pełnych tekstów przemówień oficjalnych. Ten sam raport podkreśla potrzebę trzeźwych komentarzy i ocen sytuacji, a także wyraźnych (w miarę możliwości) wska­zówek co do linii propagandowej, jaką Rząd życzyłby sobie przeprowadzić w Polsce"23.

Z uwagi na rozpoczętą ofensywę sowiecką 1943 rok stanowił punkt zwrotny w historii drugiej wojny światowej. W nowej sytuacji podstawowym zadaniem rządu polskiego było informowanie naszego społeczeństwa, w kraju i za granicą, o jego linii politycznej i postawie, jaką należało przyjąć wobec wydarzeń, od których zależny był los Polski. Celowi temu powinny były służyć przede wszystkim audycje radiowe z Londynu, siedziby naszego rządu. Programy sekcji polskiej BBC oraz audycje mini­sterstwa informacji i dokumentacji, czyli “Polskiego Radia" podlegały coraz bardziej zaostrzającej się cenzurze angielskiej, stosowanej bez większych skrupułów. Ale, oprócz tych dwóch rodzajów audycji, istniał jeszcze trzeci: programy nadawane przez rozgło­śnię “Świt", o której była już wzmianka na wstępie.

Radiostacja “Świt", umieszczona w okolicy miasteczka Bletchley niedaleko Lon­dynu, powstała w ramach nasilającej się w 1941 roku wojny propagandowej, kiedy oprócz audycji jawnych Anglicy zaczęli powoływać do życia radiostacje “tajne", robiące


22 Id Londres 1940-1944, La Documentation Franęaise, tom l, Paryż 1975, s. XXIV.

23 IPMS. Sygnatura: Koi. 307.

349

wrażenie, że znajdowały się w krajach okupowanych przez Niemców, skąd rze­komo nadawane były audycje"24. Na ogół panowało przekonanie, że “Świt" był osobi­stym podarunkiem Churchilla dla Sikorskiego do jego dowolnego rozporządzenia. Nie wchodząc w intencje Churchilla, faktem jest otrzymanie przez Sikorskiego tej rozgłośni, którą po jego śmierci przejął Stanisław Mikołajczyk na okres pełnienia funk­cji premiera.

Działalność “Świtu" rozpoczęła się jesienią 1942 roku. Zakończyła się wkrótce po dymisji Mikołajczyka w listopadzie 1944 roku i po objęciu rządu przez Tomasza Arciszewskiego. Nadawane były dwie audycje dziennie, każda po 15 minut, jedna rano, a druga wieczorem. Ponieważ “Świt" podszywał się pod radiostację podziemną, bar­dzo ważne dla niego było szybkie otrzymywanie wiadomości z kraju. Zadaniem tym został obarczony, w bardzo ścisłej tajemnicy, Stefan Korboński, mający już od sierp­nia 1941 roku zorganizowaną łączność radiową z Londynem, którą wykorzystywał, by dostarczać “Świtowi" wiadomości krajowe. Tajemnica lokalizacji “Świtu" utrzy­mywała się dość długo. W środowisku polskim w Londynie dekonspiracja nastąpiła po śmierci Sikorskiego, stamtąd wiadomość dotarła do Komendy Głównej AK w War­szawie, ale ludność do końca była przekonana, że “Świt" jest radiostacją krajową, nie wierząc Niemcom, którzy, zdaje się, dopiero wiosną 1944 roku odkryli tajemnicę i za­częli głosić, że radiostacja znajduje się w Anglii25.

Sikorski w “Świcie" nigdy nie był i jego audycjami się nie interesował. Pieczę nad nim powierzył Mikołajczykowi, od września 1941 roku ministrowi spraw wewnętrz­nych, a po objęciu przez niego stanowiska premiera, “Świt" podlegał Władysławowi Banaczykowi, kolejnemu ministrowi tego resortu. Bezpośredni nadzór nad “Świtem" Mikołajczyk przekazał Mieczysławowi Thuguttowi, synowi znanego działacza ludo­wego Stanisława Thugutta. Niezupełnie ścisłe jest jednak twierdzenie, że “nadzór polityczny nad <Switem> pozostawał całkowicie w rękach ludowców" jak twierdził jeden z jego współpracowników26. Odmiennego zdania był Czesław Straszewicz, dzia­łający w “Świcie", jak sam mówił, “niemal od zarania, aż do jego zgonu". Straszewicz pisał, że “otrzymywane depesze z kraju nie zdradzały partyjnego klucza", a jeśli cho­dzi o współpracowników, to byli ludźmi o różnych orientacjach.

Według Straszewicza rola “Świtu" - w pierwotnym założeniu Anglików - miała się ograniczać do podsycania polskiego ruchu oporu, ale “dzięki presji, powstałej we­wnątrz zespołu, stał się rozgłośnią par excellence polityczną. Nieomal z miejsca wszedł na tor polemik, krytyk i politycznych perspektyw". Nie są dzisiaj znane teksty audy­cji, więc nie można o nich zbyt wiele powiedzieć. Nie omijano również problemów polsko-sowieckich, a “w okresie Powstania, na temat Sowietów - pisze Straszewicz -mówiło się wszystko, co gorzka ślina na język przyniosła, przy smętnym potakiwaniu Anglikom".


24 T. Kochanowicz, Na wojennej emigracji. Wspomnienia z lat 1942-1944, Książka i Wiedza, Warszawa 1975, s. 56.

25 Zob. S. Korboński, “Świt" - tajemnica Naczelnego Wodza, “Kultura", 1953, nr 9, ss. 84-106 i tegoż autora: Polskie Państwo Podziemne. Przewodnik po podziemiu z lat 1939-1945, Instytut Lite­racki, Paryż 1975, ss. 82-84.

26 T. Kochanowicz, op. cit s. 81. Zob. również J. Laskowski, Radiostacja “Świt" w: “Zeszyty Historyczne", 1966, nr 9, ss. 101-130 i nr 10, ss. 203-223.

350

Anthony Eden miał podobno wątpliwości, “czy <Świt>, walcząc z Niemcami, nie walczy także z Rosją?". Z tego jednak, co sobie Straszewicz przypominał, “żaden naj­bardziej antysowiecki tekst nie był nigdy przez <bossów> (angielskich) skastrowany, ani pokrojony, nigdy oni nie stawiali żadnych kategorycznych żądań [...]". Ale, “mie­liśmy tylko wrażenie, może mylne, że owe mordercze teksty, nadawane z Anglii przez angielską aparaturę - przez inną angielską aparaturę były zagłuszane"27. Rząd polski winien był się tym zainteresować i przede wszystkim lepiej wykorzystać “Świt" do uświadamiania kraju o problemach, o których społeczeństwo pod okupacją wiedzieć nie mogło. Nie wolno przecież zapominać, iż była to radiostacja oddana do dyspozycji naszego premiera i mogła być, w dużo większym stopniu niż “Polskie Radio", auten­tycznym organem rządu polskiego i wyrazicielką polskiej, a nie obcej racji stanu.

W pierwszych dniach stycznia 1944 roku armia sowiecka przekroczyła granicę polską sprzed wojny. Między Komendą Główną AK w Warszawie a rządem polskim w Londynie ciągle zmieniano i uzgadniano stanowisko, jakie należało zająć wobec wkraczających Sowietów. Kraj był zdezorientowany, a później poniósł z tego powodu ogromne ofiary. Doniosłe w tym względzie zadanie spadało na audycje radiowe z Lon­dynu, pod warunkiem jednak, żeby reprezentowały polski punkt widzenia. Oto jeden z wielu przykładów, że tak, niestety, nie było: w notatce służbowej z 13 stycznia 1944 roku, wystosowanej przez Karola Wagnera, kierownika “Polskiego Radia", do prof. Kota, ministra informacji i dokumentacji, Wagner pisał: “Polityka informacyjna BBC w sprawach polskich podporządkowana jest teraz całkowicie instrukcjom brytyjskie­go czynnika politycznego"28.

Instrukcje te różnej były natury. O jednej z nich mowa jest w piśmie z września 1944 roku (na autoryzowanej w archiwum kopii brak dokładnej daty), jakie skierował gen. Sosnkowski, wówczas jeszcze naczelny wódz, do premiera Mikołajczyka (ich wzajemne stosunki w Londynie były takie, że - aby się nie widzieć - woleli do siebie pisywać). W piśmie tym Sosnkowski podawał wyciągi z audycji BBC nadanej dla ro­botników polskich w Niemczech dnia 29 sierpnia 1944 roku. Na wstępie audycji speaker zaznaczył, że wojna wkracza w przełomowy okres i Polacy w Niemczech winni się znajdować w jednym szeregu z walczącymi jednostkami wojska polskiego na Za­chodzie, w Rosji i Armią Krajową, gdyż jedność “jest najlepszą gwarancją przyszłej Polski".

W dalszym ciągu audycji speaker wyjaśniał: “Dziś podajemy instrukcje, które stosują się nie tylko do polskich robotników w Niemczech, ale także do wszystkich waszych współtowarzyszy niedoli, zmuszonych do pracy na rzecz Niemiec". Instruk­cje te były następujące: “[...]. Jeżeli znajdziecie się blisko kraju ojczystego, starajcie się dostać z powrotem do Polski i wstąpić do Armii Krajowej. Jeżeli jesteście w pobli­żu Austrii, Włoch lub Jugosławii, próbujcie przedostać się do tych krajów i wesprzeć akcję wyzwoleńczą tych krajów. Wszyscy czynni członkowie organizacji winni pozo­stać na miejscu. Organizacja musi być gotowa do ostatecznej akcji"29.


27 Cz. Straszewicz, O “Świcie", “Kultura", 1953, nr 10, ss. 55 i 61.

28 IPMS. Sygnatura: PRM-128.

29 IPMS. Sygnatura: PRM-L-26.

351

Zapytany w tej sprawie Wagner oświadczył: “iż wbrew istniejącej umowie BBC nie uzgodniło tej instrukcji z odpowiednim biurem naszego Ministerstwa Spraw We­wnętrznych ani nie przedstawiło tekstu przed nadaniem redaktorowi dyżurnemu <Polskiego Radia>". Sosnkowski pisze następnie, że instrukcje te “są sprzeczne z intere­sem sprawy polskiej", m.in. dlatego iż ujawniają, “że na terenie Niemiec robotnicy polscy są czynnymi członkami organizacji, przygotowującej się do ostatecznej akcji", co jest “świadomym wydawaniem bezbronnych robotników mas polskich na rzeź nie­miecką, zanim cokolwiek mogłyby zrobić". Konieczne jest przeto, “aby rząd polski odciął się wyraźnie od powyższej prowokacji" i “przedsięwziął jak najenergiczniejsze kroki dla zabezpieczenia interesów Polski i życia milionów Polaków, które mogą być narażone na szwank przez tego rodzaju wyskoki BBC jak audycja z dnia 29 VIII br."30. Nie wiem, jakie i czy w ogóle rząd polski podjął kroki w tej sprawie, w innych zaś interwencje rzadko odnosiły pożądany skutek.

Jak daleko sięgała cenzura angielska w kształtowaniu profilu audycji “Polskiego Radia" świadczy również drobny na pozór epizod, o którym donosił Wagner w notat­ce służbowej z 4 grudnia 1944 roku Adamowi Pragierowi, ówczesnemu ministrowi informacji i dokumentacji. Wagner pisał, że “cenzura polityczna BBC skreśliła nam całą audycję dla Wojska poświęconą brytyjskiemu i polskiemu wysiłkowi wojenne­mu. Motywem skreślenia było rzekomo deprymujące wrażenie, jakie wywołuje zesta­wienie cyfr polskich i brytyjskich strat wojennych. Intencją naszą było podkreślenie solidarności wysiłku polskiego i brytyjskiego". Podane straty Polskich Sił Zbrojnych (na Zachodzie), wyjaśniał dalej Wagner, są ilościowo bardzo zbliżone do brytyjskich, ale “fakt ten nie może wystarczyć jako uzasadnienie skreślenia cenzury". Wagner do­dawał, że “cenzura polityczna BBC skreśliła nam również w całości kazanie przezna­czone na niedzielę 3. 12. jako zbyt pesymistyczne"31.

W tym samym czasie, kiedy do załatwienia pozostawało wiele pilnych spraw, któ­re mogły pomóc, by audycje polskie nadawane z Londynu podnieść na poziom, odpo­wiadający potrzebom chwili, czynniki rządowe medytowały nad odbudową po wojnie polskiej radiofonii w kraju. W dyskusji nad wspomnianym już referatem Dziewanowskiego “Dział radiowy polskiego Ministerstwa Inf. i Dok.", kiedy to prelegent poin­formował audytorium, że część prac “Polskiego Radia" idzie w kierunku “opracowa­nia planu przyszłej radiofonii w Polsce", jeden ze słuchaczy, pchr. Sulikowski, zabie­rając głos powiedział: “Większość z nas, na podstawie opinii obecnie istniejącej, musi się do tego ustosunkować zdecydowanie negatywnie. W jaki sposób dział radiowy chce budować przyszłe radio w Polsce, jest dla nas rzeczą trudną do pojęcia (oklaski na całej sali)"32.

A jednak “budowano" - papierowe projekty na posiedzeniach. 5 czerwca 1943 roku Rada Ministrów powołała do życia Międzyministerialny Komitet dla spraw Ra­diofonii, którego zadaniem miało być przygotowanie radiofonii polskiej. Organem wykonawczym było Biuro Odbudowy Radiofonii przy ministerstwie informacji i dokumentacji


30 Tamże.

31 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/308.

32 IPMS. Sygnatura: PRM-K-9.

352

uruchomione 1 stycznia 1944 roku. Kierownikiem Biura został Krzysztof Eydziatowicz, który opracował siedmiostronicowy referat zawierający materiał na ze­branie komitetu radiowego 22 czerwca 1944 roku. Referat zawierał wiele uwag i traf­nych sugestii na temat tego, jaka powinna być przyszła radiofonia33, co jednak w żad­nym wypadku nie rozwiązywało bieżących jej problemów.

Z dyskusji w trakcie zebrania sporządzono sześciostronicowy protokół, z którego można było m.in. dowiedzieć się, iż prof. Kot podkreślał, “że w kraju rozwijają się również poważne dyskusje na temat przyszłości radiofonii". W rzeczywistości kraj pochłonięty bezkompromisową walką z okupantem nie miał ani czasu, ani warunków na gabinetowe dyskusje. Eydziatowicz z kolei wyjaśniał, że “Polskie Radio" SA, sta­nowiące własność Skarbu państwa i będące w dyspozycji Rządu, “choć nie działa od przeszło czterech lat... istnieje prawnie nadal i posiada wszystkie uprawnienia do dzia­łania". Należy się jednak śpieszyć, gdyż “możemy już nie zdążyć przygotować na czas nowej organizacji w szczególności przetworzenia Spółki Akcyjnej <Polskie Radio> w instytucję publiczną"34.

Ponad sześć miesięcy później, w piśmie z 5 stycznia 1945 roku, załączonym do projektu uchwały Rady Ministrów, mającej na celu utworzenie Rady Radiofonii, stwier­dzono: “Po pięciu latach błądzenia po manowcach organizacyjnych nie posiadamy dziś ani sprzętu, ani ludzi wyszkolonych w pracy radiofonicznej ani nawet zalążka normalnej organizacji potrzebnej w przyszłości"35. 8 marca 1945 roku (Polska była już wówczas “oswobodzona" przez Sowietów) Rada Ministrów utworzyła Radę Radiofo­nii, która z kolei na posiedzeniu z 19 kwietnia uchwaliła swój regulamin36, którego nie można było wcielić w życie, ponieważ rząd polski w Londynie nie miał i nie mógł już wtedy mieć własnej radiostacji. Dzisiaj wszystko to stanowi archiwalny materiał z dziejów uchodźstwa wojennego, które czekają na obiektywne opracowanie; dziejów, w których audycje radiowe w języku polskim różną odgrywały rolę, może też dlatego ciągle są mało znane.


33 IPMS. Sygnatura: Koi. 434/308.

34 Tamże.

35 IPMS. Sygnatura: PRM-K-76.

36 Tamże.

353

POLSKIE RADIO W POWSTAŃCZEJ WARSZAWIE*

Nagromadzone od wielu lat emocje akowskiego pokolenia znalazły swoje uj­ście w uroczystościach hucznie obchodzonej 50. rocznicy “Burzy" i powsta­nia warszawskiego. Dla akowców, coraz mniej już licznych, uroczystości te były spóźnionym zadośćuczynieniem za to, co przeżyli podczas wojny i co ich spotka­ło po jej zakończeniu. Jeśli natomiast chodzi o organy rządzące różnych szczebli, to obchody tej rocznicy, dające upust gloryfikacji czynu zbrojnego i bohaterstwa, służy­ły przede wszystkim do odwrócenia uwagi od ponurej rzeczywistości. Im bardziej bo­wiem rzeczywistość oderwana jest od codziennych potrzeb ludzi, tym większe wzięcie mają tzw. “tematy zastępcze", programowane przez czynniki miarodajne. Najlepiej chwytają tematy rocznicowe, z orkiestrą, wieńcami i patriotyczno-łzawymi przemó­wieniami.

Jak zwykle w podobnych wypadkach emocje szybko mijają, ale na szczęście nie do nich tylko ograniczył się końcowy rezultat obchodów rocznicowych. Mam na myś­li publikacje, które ukazały się i jeszcze się ukażą w wyniku sesji naukowych, jakie z okazji 50-lecia walk powstańczych zostały zorganizowane, a zebrany z nich materiał oddany do druku. Jedną z najwartościowszych dotychczas - i chyba w ogóle najwar­tościowszą publikacją rocznicową - jest książka Macieja Józefa Kwiatkowskiego, poświęcona Polskiemu Radiu w powstańczej Warszawie.

Na podstawie tekstów audycji, opracowań członków zespołu radiowego w bezpo­średnim okresie po powstaniu, apeli i sprawozdań oraz dokumentacji niemieckiej au­tor dokonał dzieła, które stanowi niezastąpione źródło poznania całokształtu zagad­nień tego wszystkiego, czego doznawała Warszawa w ciągu tych dwu miesięcy zbroj­nej walki. Uczestnik powstania (ppor. “Kopański" z batalionu “Golski"), a po wojnie profesor wykładający historię radia i telewizji na Uniwersytecie Śląskim, Kwiatkowski jest autorem wcześniej wydanych trzech tomów z tej dziedziny2. Niestety nie do­czekał się zakończenia publikacji ostatniego z tej serii tomu, gdyż zmarł w styczniu 1994 roku w trakcie jego edytorskich prac.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że w powstańczej Warszawie, oprócz zespołu Pol­skiego Radia, działał zespół radiostacji “Błyskawica"; oba ze sobą rywalizowały przeważnie


*Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 113, ss. 181-193.

M. J. Kwiatkowski, Tu mówi powstańcza Warszawa..., Dni powstania w audycjach Polskie­go Radia i dokumentach niemieckich, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994, s. 737.

2 Chodzi o trzy następujące tomy: Tu Polskie Radio Warszawa.... w 1980 r., Wrzesień 1939 w Warszawskiej Rozgłośni Polskiego Radia w 1984 r. i Polskie Radio w konspiracji 1939-1944 w 1989 r.

354

w nie najlepszy sposób. Zespół Polskiego Radia, pod kierownictwem Edmun­da Rudnickiego (“Konopka"), wywodził się z przedwojennej ekipy. Jego filarami byli: Maria Ponikowska, Zenon Skierski, Edmund Osmańczyk (“Jan Gór") i Joanna Gorczycka. We wrześniu 1939 roku, gdy dyrekcja Polskiego Radia wyjechała z Warszawy, Rudnicki przejął kierownictwo i “stał się Starzyńskim Polskiego Radia"3. Później, od początku okupacji, przygotowywał z zespołem konspiracyjnym - uważającym się za jedynego spadkobiercę Polskiego Radia - wznowienie działalności radiofonii w okre­sie powstania, które było ostatecznym celem tworzonej konspiracji. W 1942 roku dzia­łalność Polskiego Radia została podporządkowana dwóm odrębnym władzom: woj­skowej - Biura Informacji i Propagandy (BIP) Komendy Głównej AK z płk. Janem Rzepeckim (“Sędzia", “Rejent") na czele oraz cywilnej - Departamentu Informacji i Prasy, której dyrektorem był Stanisław Kauzik (“Dołęga", “Modrzewski"). Od sierp­nia 1942 roku Polskie Radio stało się oficjalnie sekcją “RA" Departamentu Informacji i Prasy, co nie rozwiązywało sprawy, wręcz odwrotnie - istniejąca nadal dwoistość działalności radiowej - wojskowej i cywilnej - była powodem permanentnego kon­fliktu dwu zespołów radiowców.

Ekipę radiową z ramienia BIP organizował Tadeusz Żenczykowski (“Kania", “Ko­walik"), kierownik “Akcji N" (antyniemieckiej dywersji psychologicznej), a w czasie powstania szef propagandy AK. To głównie Żenczykowski rozbudował powstańczy aparat BIP-u. Rudnicki w dalszym ciągu stał na stanowisku, że gospodarzem radiofo­nii jest wyłącznie Polskie Radio, któremu program audycji dla wojska winien się pod­porządkować. Wiosną 1944 roku władze Polski podziemnej zażądały zsynchronizo­wania działalności cywilnej i wojskowej na odcinku radiowym. Do tego jednak nie doszło i, jak przypomniał Kwiatkowski, “zanim jeszcze padły pierwsze strzały po­wstania, już istniały rozbieżności zdań w tak newralgicznej materii jak propaganda, czyli rząd dusz, między wojskiem i władzami cywilnymi [...]". Ostatecznie ustalono, że będą istniały dwa zespoły radiowe, każdy ze swoją radiostacją, i teoretycznie stwo­rzono ramowy podział kompetencji4. Edmund Rudnicki zachował kierownictwo Pol­skiego Radia, a kierownictwo programowe radiostacji BIP-u - o nazwie “Błyskawica" i pod zwierzchnictwem Żenczykowskiego - objął Stanisław Zadrożny (“Pawlicz"); tam też w pierwszych dniach powstania był przydzielony Nowak-Jeziorański5.

Ironią losu było to, że uzgodniono, przynajmniej pozornie, współpracę Polskiego Radia i “Błyskawicy", ale w chwili wybuchu powstania żadna z tych ekip nie dyspo­nowała radiostacją, gdyż nie dotarto do miejsc, gdzie zespoły miały aparatury nadaw­cze, a czego nie przewidziano wcześniej. Działający z ramienia BIP-u zespół zdołał uruchomić, dzięki przedsiębiorczości Żenczykowskiego, zapasową krótkofalówkę i 8 sierpnia z powstańczej Warszawy została nadana pierwsza audycja “Błyskawicy". Na­stępnego dnia rozpoczęło audycje również Polskie Radio, które nie uratowało swojej radiostacji (spłonęła na Krakowskim Przedmieściu), i otrzymało prawo nadawania własnego programu na falach “Błyskawicy". Jak napisał Zenon Skierski, pracownik


3 S. Zadrożny, Tu - Warszawa. Dzieje radiostacji powstańczej “Błyskawica", Księgarnia Orbis, Londyn 1964, s. 29.

4 Zob. G. Mazur, Biuro Informacji i Propagandy SZP-ZWZ-AK 1939-1945. Przedmowa A. Gieysztor, Pax, Warszawa 1987, ss. 124-125 i 354.

5 J. Nowak (Z. Jeziorański), Kuriera Warszawy, Odnowa, Londyn 1978, ss. 336-339.

355

Polskiego Radia, “zostaliśmy sublokatorami BIP-u - przyjmując wszystkie szykany tej władzy". Kwiatkowski z kolei podkreślił, że wystarczył niespełna tydzień działal­ności na antenie, “aby między pracownikami Polskiego Radia, podległego władzy cy­wilnej - Delegaturze Rządu na Kraj, a pracownikami BIP-u, podległego władzy woj­skowej - Komendzie Głównej Armii Krajowej, zarysował się i pogłębił konflikt", o którym będzie mowa później.

Książka Kwiatkowskiego jest swoistego rodzaju kroniką powstańczej Warszawy, opisanej przez pryzmat audycji Polskiego Radia z jednoczesnym wykorzystaniem róż­norodnej dokumentacji archiwalnej, w tym i ze źródeł niemieckich, o czym już wspo­mniałem. Na podstawie źródeł autor cytuje słowa Heinricha Himmlera - od zamachu na Hitlera jednej z trzech najważniejszych osób w III Rzeszy - który po wybuchu powstania powiedział: “To Anglicy wywołali to powstanie i to w dla nas absolutnie niesympatycznym momencie. Gdy usłyszałem wiadomość o powstaniu w Warszawie poszedłem natychmiast do Fiihrera [...] Powiedziałem: Mój Fuhrerze, moment jest niesympatyczny. Z punktu widzenia historycznego jest jednak błogosławieństwem, że ci Polacy to zrobili. W ciągu pięciu-sześciu tygodni będziemy to mieli za sobą. Ale wtedy Warszawa - stolica, głowa, inteligencja tego niegdyś 16-17-milionowego naro­du Polaków będzie starta [...]. Ponadto wydałem rozkaz, żeby Warszawa została do­szczętnie zniszczona [...], żeby już w Warszawie żadni dekownicy nie uwili sobie gniazd­ka". Kwiatkowski przypomina jeszcze, że Himmler wydał także rozkaz wystrzelania ludności stolicy, bez względu na wiek i płeć; “w połowie XX wieku Warszawa miała stać się nową, zrównaną z ziemią Kartaginą".

W pierwszej audycji Polskiego Radia nadanej 9 sierpnia w powstańczej Warsza­wie jej kierownik Edmund Rudnicki, zabierając na wstępie głos, po przegraniu płyty ze słowami “Warszawianki" oznajmił: “Polskie Radio przerwało swą służbę przy mi­krofonach 29 września 1939 roku w wolnej Warszawie. Przez cały czas okupacji praca jego nie ustawała, praca konspiracyjna. Dziś w wyzwolonej Warszawie stajemy wraz z całym społeczeństwem do walki o wolność Rzeczypospolitej Polskiej".

Następnie Edmund Osmańczyk zainaugurował cykl codziennych komentarzy “Warszawa walczy", w których m.in. mówił: “[...]. Stolica Polski chwyciła wroga za gardło gołymi rękami [...]. Takiej wojny, takiego boju nie pojmie, nie wyobrazi sobie nikt w Londynie, nikt w Waszyngtonie [...]. Świat powtarza górnobrzmiące słowa o Polsce - <natchnieniu świata>, ale nie może wiedzieć, jak wygląda rzeczywistość [...]. Warszawa nie chce od was (krajów sprzymierzonych) podziwu ani wyrazów współczu­cia [...] Żądamy karabinów i amunicji [...]". W odczytanej później deklaracji stron­nictw politycznych, opracowanej na podstawie artykułów wstępnych ich organów pra­sowych, przebijała jedna główna myśl: “Polska sama wywalczy sobie wolność. Od Europy żąda tylko sprawiedliwości".

W pierwszym okresie powstania audycje Polskiego Radia, zgodnie z panującą w Warszawie atmosferą, wyrażały przekonanie, jak np. w audycji z 12 sierpnia, że “bracia nasi w Londynie czuwają i działają. Heroicznym wysiłkiem przygotowują dla nas pomoc [...]. Nie chcemy od was [demokracji zachodnich] ludzi [...]. Mamy swą Armię Krajową. Dajcie nam tylko broń i amunicję". W pogadance politycznej pt. “Zna­czenie Powstania Sierpniowego", napisanej przez Skierskiego i nadanej 19 sierpnia autor zapewniał, że największym dorobkiem powstania jest to, że “budujemy i utrwalamy niezależną polską państwowość". Podjęto ponownie otwartą walkę z Niemcami,

356

“aby światu zadokumentować, że jesteśmy i chcemy istnieć jako państwo niepodle­głe". Autor twierdził dalej, że “Powstanie Warszawskie znalazło echo w społeczeń­stwach zachodnich. Od 1 sierpnia jesteśmy stale na ustach całego świata [...]. Oczy całego Zachodu zwrócone są ku nieugiętej Warszawie... Rząd nasz w Londynie wszystko robi, co jest w jego mocy, aby zarówno pomoc potrzebna Warszawie, jak również zna­czenie powstania były właściwie ocenione w Anglii i Ameryce".

Jak napisze później, po powstaniu, autor tej pogadanki, jedyne wytyczne otrzy­mane przez Polskie Radio od Stanisława Kauzika, dyrektora Departamentu, któremu to Radio podlegało, były: “Nie atakować Rosji, nie atakować Anglii. Można atakować Komitet Lubelski i KRN" (Krajowa Rada Narodowa, utworzona przez komunistów na przełomie 1943/1944 roku). Ponadto - pisał dalej Skierski - “w zakresie politycz­nym nie mieliśmy żadnych wskazań, nic dokładnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje między Warszawą a Londynem [...]. Nie wiedzieliśmy prawie nic z zakulisowych spraw rządowych...Niedobre było umieszczenie nas w tej pustce ideowej, w której męczyli­śmy się jako patrioci i jako ludzie na posterunku". To tłumaczyło błędne mniemanie o możliwościach naszego rządu w Londynie i stosunku zachodnich sprzymierzeńców do Polski, a także przyczyniło się zapewne do tego, że Departament Informacji i Pra­sy, podobnie jak BIP nie potrafił wykorzystać dla politycznych celów takiego potęż­nego środka jak radio" (s. 380).

W tym stanie rzeczy, o czym mówił Skierski w audycji z 22 sierpnia, trzy dni po wspomnianej wyżej pogadance, “żołnierz Armii Krajowej bijący się na ulicach War­szawy nigdy nie zrozumie, że podczas gdy on, niedostatecznie uzbrojony, krwawi się na barykadach stolicy o wolność i godność, i całość Rzeczypospolitej, bracia jego w szeregach Polskich Sił Zbrojnych walczą daleko od kraju ojczystego i nie mogą przyjść mu z pomocą. Pragniemy, aby wszyscy żołnierze polscy znaleźli się jak najprę­dzej na ulicach Warszawy i wzmocnili front dla nas najdroższy - front polski".

Zespół Polskiego Radia pozbawiony był nie tylko informacji koniecznych do zro­zumienia zawikłanej sytuacji w Polsce, ale brakowało słuchaczy i w ogóle jakiegokol­wiek kontaktu ze słuchaczami krajowymi. Pisała o tym Maria Ponikowska, bliska współpracowniczka Rudnickiego: w przeciwieństwie do września 1939 roku “radio w czasie powstania było mało związane z ludnością warszawską". Działo się tak głównie dlatego, że ludzie nie mieli odbiorników, a podczas powstania “nie uruchomiono w Warszawie ani jednego megafonu, przez który można by słuchać audycji nadawa­nych przez Polskie Radio. BIP zorganizował wprawdzie ruchome punkty megafono­we, ale nie służyły one do transmitowania programu radiowego. Nadawano przez nie specjalnie w tym celu montowane audycje o charakterze świetlicowym; <trochę słowa, trochę muzyki>, przeznaczone raczej dla walczących żołnierzy". Brak telefonów unie­możliwiał również sprawdzenie, czy audycji słuchano i jak je oceniano. W sumie pro­gram Polskiego Radia “został nastawiony na słuchaczów przebywających za granicą" i był odbierany w Londynie (s. 388-389).

Na charakterze audycji radiowych oraz ich zasięgu zaciążył w dużym stopniu brak jednolitego kierownictwa i antagonizm między “Polskim Radiem" i “Błyskawicą". Ponikowska podkreślała, że “należało wspólnie ustalić, jaki cel, a w konsekwencji, jaki charakter mają mieć audycje radiowe z powstańczej Warszawy [...], jakie tematy poruszać, dla jakich słuchaczy, jakie wywoływać nastroje" (s. 384). Przede wszystkim błędny i praktycznie niewykonalny był podział na sprawy wojskowe, należące do BIP,

357

a sprawy cywilne, przynależne Polskiemu Radiu, gdyż obie dziedziny tych spraw wza­jemnie się zazębiały z uwagi na współdziałanie ludności cywilnej z powstańczym woj­skiem.

Słusznie zapytywał Skierski: “Czy nie byliśmy żołnierzami", a następnie pisał pod adresem ludzi z BIP, że “nie da się podzielić społeczeństwa na dwie grupy - <na-ród> i <wojsko> - bo społeczeństwo to nie garnizon ani też skład afiszów, że w nim są inne wartości, które wykluczają takie symplifikatorskie podziały" (s. 652). Po róż­nych perypetiach, nawet w kolejkach z przydziałem wody, innych dla wojska a innych dla ludności cywilnej, z pomijaniem w obydwu zespołu Polskiego Radia, w ten sposób podsumowano cały problem: “Podczas powstania kryteria podziału na płeć były zgoła inne niż w normalnych czasach. Ponieważ żołnierzami były i kobiety, i dzieci, pod względem płci więc dzieliła się ludność Warszawy na dwie kategorie: żołnierzy i cy­wilów. A nasz radiowy zespół? - Myśmy stanowili trzecią płeć [...]. Broniliśmy się przeciw takiemu <zaszeregowaniu> rękami i nogami - nic nie pomogło. I tak już zostało do końca" (s. 157-158).

Stałe napięcie w stosunkach między Polskim Radiem a BIP-em wypływało - jak tłumaczył Skierski, bardzo krytycznie nastawiony do zespołu Błyskawicy" - “z róż­nych temperamentów, ambicji, punktów widzenia i kwalifikacji profesjonalnych" (s. 66) Jeśli chodzi o program Polskiego Radia pisze w innym miejscu Skierski - “da­waliśmy poważny ton naszym audycjom, zgodny z warszawską rzeczywistością. Był to kamień obrazy dla BIP-u, który stwierdził, że działamy deprymująco na <lud>". Autor tych słów był przekonany, że “audycje radia z walczącej Warszawy bez fryzo­wanych komunikatów Bora i świetlicówek BIP nastawiłyby i Polaków, i nasze wła­dze londyńskie poważniej do problemów powstania. Ostatecznie żądało się pomocy, a z drugiej strony potrząsało szabelką" (s. 180).

Co do audycji Polskiego Radia, to kierownik radiostacji “Błyskawica" Stanisław Zadrożny napisał po wojnie, że “początkowo denerwował nas płaczliwy ton tych au­dycji. Nazywaliśmy je modlitwą za konających lub też śpiewem w katakumbach. Może to była znów z naszej strony przesada. Może nasz optymizm wtedy był również nie­właściwy?". Następnie Zadrożny twierdził, że “później nastąpiło zbliżenie [między dwoma zespołami radiowców] [...]. Zbliżyło nas dopiero nieszczęście"6. Podobnie pi­sał Nowak-Jeziorański: “Pod koniec byliśmy już wszyscy jedną bardzo zżytą rodzi­ną"7. Odmiennego zdania był Skierski, który w relacji z ostatniej audycji Polskiego Radia, nadanej 4 października, wyrażone wówczas przez Zadrożnego podziękowanie za współpracę opatrzył uwagą: “a niech go krew zaleje za tę współpracę" (s. 616 w książ­ce Kwiatkowskiego).

Przełomowym momentem powstania był, jak wiadomo, upadek Starego Miasta. Wówczas z datą 2 września Ponikowska notuje: “nadzieja na pomyślny koniec po­wstania umiera". Dzień wcześniej, w piątą rocznicę wojny, w komentarzu Polskiego Radia “Wojna o pokój", Osmańczyk ubolewał, że przez pięć lat “w kołysance ideali­zmu i patriotyzmu, męczeństwa i poświęcenia usypiano opinię światową, czyniąc z Polaków zawodowych bohaterów, stworzonych na to, by w nierozsądnych, lecz szla­chetnych porywach utwierdzali w świecie wiarę w istnienie ideałów".


6 S. Zadrożny, op. cit., s. 59.

7 J. Nowak-Jeziorański, op. cit., s. 339.

358

Kilka dni później, w audycji z 11 września, nadano tekst zatytułowany “Warszawa jeszcze czeka" [na pomoc Zachodu]: “Ludzie jeszcze wierzą w waszą pomoc. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Wierzymy, bo jesteśmy uczciwi. Uczciwość jest jedy­ną naszą polityką i naszą kalkulacją. Wierzymy, bo przez pięć lat nasze władze zapew­niały kraj, że nasi sojusznicy są uczciwi i solidni. Uwierzyliśmy. I wierzymy. Jeszcze wierzymy". W audycji z następnego dnia został odczytany artykuł Bolesne pytanie, gdzie autor (nieznanego nazwiska) zapytywał: “...Czyż siła moralna już nic nie zna­czy? Czyż nasza pięcioletnia postawa, czyny naszej armii za granicą i powstańczy wy­siłek wywołują tylko gołosłowne pochwały i nieobowiązujące komplementy? A jeśli tak - to czyż ten świat, który się rodzi z potopu krwi wszystkich ludów globu, ma być oparty nadal jedynie na przemocy?".

Zbieg okoliczności sprawił, że w audycji z 17 września, w piątą rocznicę agresji sowieckiej, na falach Polskiego Radia stwierdzono: “Jesteśmy nędzarzami. Okupant zniszczył i zburzył nasz wielowiekowy dorobek kulturalny. Tego nie da się odtworzyć [...]. Jeśli jednak nadal alianci chcą nam pomóc, to pomoc taka musi być natychmia­stowa [...]. Czekamy". Daremne były, wówczas i później, wszelkie oczekiwania. Jak pisał w ostatniej dekadzie września 1944 roku niemiecki sprawozdawca radiowy “po­bliski [sowiecki] front nie może ich [powstańców] odciążyć, gdyż moskiewscy bolsze­wicy zdradzili ich już wtedy, gdy dali im sygnał do powstania. Z woli Moskwy War­szawa miała zostać zniszczona. I powstańcy w swoim zaślepieniu dokonali tego jak najbardziej gruntownie" (s. 659).

Jedno stawało się coraz bardziej oczywiste, o czym była mowa w audycji z 22 wrze­śnia, a mianowicie, “że wreszcie odpowiedzialność zarówno Polaków, jak i sprzymie­rzonych za Powstanie Warszawskie wybija się jako naczelne zagadnienie z całej woj­ny obecnej". W przeddzień kapitulacji, w audycji z 1 października Polskie Radio spo­rządziło “Obrachunek", gdzie z ubolewaniem potwierdzono, że w powstaniu gi­nął “najlepszy, najofiarniejszy, ideowy młody żołnierz polski szkolony [...] w twar­dych i trudnych podziemiach konspiracji. Ginęły kilkunastoletnie dziewczęta [...]. Ginęli kilkunastoletni chłopcy [...] Tych nam nikt już nigdy nie wróci. I nie wróci nam już nikt nigdy tych bezcennych dzieł sztuki i pomników kultury [...] bibliotek i muzeów". Resztę będzie można odbudować, “ale to będzie już inne miasto... inna Warszawa".

Dwa dni wcześniej w audycji Polskiego Radia sporo czasu poświęcono proble­mom Prus Wschodnich oraz współpracy i potrzebie sojuszu polsko-czesko-sowieckiego pod warunkiem, że nie stałoby się to kosztem utraty naszego terytorium lub ogra­niczeniem polskiej suwerenności. Po przytoczeniu tekstu tej audycji, Kwiatkowski zwraca uwagę, że “zespół radiowy trwa na posterunku [...], przedstawiając nie tylko życie walczącego miasta, lecz także wyrażając myśli i uczucia niezależnego suweren­nego polskiego społeczeństwa w trudnym momencie najwyższego zagrożenia. Radiowcy zdają sobie dobrze sprawę z sytuacji". Zenon Skierski temu fragmentowi swej relacji dał lapidarny tytuł Rozkład i pisał:

Wewnątrz miasta następował rozkład. Armia Krajowa kaptowana całymi batalionami przez AL (Armia Ludowa) i PAL (Polska Armia Ludowa), łudzona bezpieczeństwem wobec bliskiego wejścia Sowietów, stawała się stopniowo kupą przestępców, nienawidzoną przez lud [...] To był typowy, żałosny finał. Chciałoby się wtedy jak najśpieszniej kapitulacji, aby wojsko i ludność cywilna nie utraciła tego całego piękna moralnego, które zademonstrowały

359

w czasie powstania. Opinia buntu wisiała w powietrzu. <Naród> rozchodził się z <Wojskiem>"(s. 579). Kwiatkowski dodaje od siebie, że “relacja Skierskiego, niechętnego wojsku, była przesadna i niesprawiedliwa".

Wyżej już przypomniałem, że upadek Starego Miasta stanowił przełomowy mo­ment. Powstańczy entuzjazm słabł coraz bardziej; wzmacniano go złudną nadzieją na rychłą pomoc. W audycji z 9 września zwracano uwagę, że czterdzieści (później łącz­nie sześćdziesiąt trzy) dni pożarów i terroru w insurekcyjnej Warszawie “mogłoby w niejednym społeczeństwie zniszczyć nie tylko zdrowie - mogłoby złamać wiarę w jakiekolwiek wspólne ideały świata [...]. Ludzie zza barykad Warszawy po przejściu tego piekła będą niewątpliwie chorzy. Choroba ta - to właśnie gorycz aż tylu dni osa­motnienia". Następnego dnia w audycji “Opinia Warszawy", Osmańczyk mówił: “Wiel­kich wysiłków, ogromnych kapitałów będzie wymagało odbudowanie Warszawy, ale większych bodaj trudów trzeba będzie, aby nasi sojusznicy choć w drobnej części z gruzów stolicy Polski odtworzyć mogli zmarnowany do dzisiaj kapitał zaufania Po­laków".

Po kapitulacji Warszawy Maria Żebrowska - od okresu okupacji związana z kon­spiracyjnym zespołem radiowców - napisała: “W tym ginącym mieście ginęło dla nas wszystko. Nie tylko drogi nam dorobek całego życia i mienie własne, nie tylko bogactwa kulturalne nagromadzone przez wieki, nie tylko pamiątki najdroższe - ale w pięcioletnim codziennym trudzie wybudowane, wywalczone, wypracowane pod­waliny pod nowe i lepsze życie w wolnej i niepodległej Polsce"[podkreślenie - T. W] (s. 637). O to właśnie Sowietom chodziło i ułatwiło im narzucenie Polsce komuni­stycznego systemu.

Ostatnia audycja Polskiego Radia podczas powstania - było ich w sumie 122 -została nadana 4 października 1944 roku o godzinie 19.45. Większość materiałów ar­chiwalnych uratowano i wywieziono z Warszawy. Z wyjątkiem dwu radiowców cały zespół Polskiego Radia zdołał wydostać się ze stolicy i przenieść się w zmniejszonym składzie do Krakowa, gdzie sporządzono dwa opracowania: “Historia Polskiego Ra­dia w czasie wojny" oraz “>Polskie Radio> jego cele i działania", zawierające projekt organizacji radiofonii polskiej po wojnie. Jak napisał Kwiatkowski, “jedną z zadzi­wiających cech zespołu radiowego była odporność psychiczna na trudności życiowe i szybka zdolność regeneracji".

Wartość dzieła Kwiatkowskiego polega przede wszystkim na zgromadzeniu boga­tego materiału archiwalnego i na umiejętnym wykorzystaniu go bez pomijania faktów mniej chwalebnych w przeciwieństwie do tego, czym charakteryzują się ciągle jeszcze opracowania historii powstańczej Warszawy. W większości wypadków jest to bowiem historia pisana przez uczestników powstania, stąd ich subiektywizm udzielający się historykom z młodszych pokoleń, którzy nadal niezbyt chętnie wychylają się poza ogólnie przyjęte normy i oceny w obawie (chyba?) przed reprymendą powstańczych autorytetów. Kwiatkowski, liniowy żołnierz powstania, a później asystujący jako tłu­macz przy przejmowaniu gen. Bora do niewoli, stanowi pod tym względem wyjątek.

Dzięki zebranej dokumentacji i ze względu na sposób ujęcia problemów książka Kwiatkowskiego wybiega daleko poza dzieje samego powstania. Ciekawa jest również dokumentacja niemiecka, reportaże wojennych korespondentów, opinie dowództwa

360

związanej walką armii niemieckiej w Warszawie i przegrupowania jednostek tej armii na innych terenach, z różnymi danymi o oddziałach partyzanckich, szczególnie w Kampinosie i w rejonie kielecko- radomskim8. Szczególnie duże znaczenie materia­łu dokumentacyjnego dzieła Kwiatkowskiego polega na tym, że w ogromnej większo­ści pochodzi on wprost z pola walki, bez upiększania i bez medytowania, co by było gdyby? Stanowi przeto nieodzowne źródło do bliższego poznania życia i walki po­wstańczej Warszawy.

Na jedno jeszcze chciałbym zwrócić uwagę - tym razem krytyczną - nie tyle pod adresem autora książki, ile skutków antagonizmu, jaki istniał pomiędzy “Polskim Radiem" a radiostacją “Błyskawica". Skierski podkreślał, że “zarówno w Londynie, jak i w Warszawie nie odróżniano dokładnie BIP-owskiej “Błyskawicy" od “Polskiego Radia" działających na tej samej stacji nadawczej, na tych samych falach, często w bezpośrednim sąsiedztwie" (s. 179). Otóż tym bardziej teraz pokolenia powojenne nie odróżniają, a przeważnie w ogóle nie wiedzą, że były wtedy w Warszawie dwa zespoły radiowe i dla nich audycje radia powstańczego utożsamiane są niejednokrotnie ze Zbigniewem Jasińskim (“Rudy"), “poetą powstania warszawskiego"9. W książce Kwiat­kowskiego nie ma o nim najmniejszej nawet wzmianki, pomimo że jest tam przecież trochę danych o “Błyskawicy", w której Jasiński redagował dziennik radiowy i na której falach szły w świat jego wiersze. Przez wiele lat nazwisko Jasińskiego znajdowa­ło się na indeksie władzy komunistycznej i obecnie była po temu okazja, żeby przypo­mnieć autora Pieśni o Powstaniu i innych utworów, będących najdonioślejszym gło­sem akowskiego pokolenia. Warto o tym pamiętać i uzupełnić w następnym wydaniu tej wartościowej książki.


8 W dokumentacji niemieckiej, która znajduje się w książce Kwiatkowskiego, wymienione są pseudonimy niektórych dowódców oddziałów partyzanckich, które częściowo uzupełniam tutaj nazwiskami. Na s. 270 jest wymieniony oddział “Szarego" (Antoni Heda) koło Staracho­wic, a na s. 514 mowa jest o oddziale “Starego" (Józef Wyrwa) w okolicy Opoczna.

9 Zob. Z. Jasiński, poeta powstania warszawskiego, Krwią i rymem. Dokumenty powstańcze. Wstęp T. Zenczykowskiego (“Kania"). Przedmowa J. Grota-Kwaśniewskiego. Szkic o życiu i twórczości Jasińskiego opracował L. Paszkowski. Do druku przygotował M. Bruszewski. Wy­dane staraniem Oddziału i Fundacji Armii Krajowej w Nowej Walii, Australia 1989.

361

POWSTAŃCZA “BURZA" I JEJ SKUTKI*

Główny i ostateczny cel tworzonej konspiracji i zbrojnego ruchu oporu polegał na przygotowaniu powstania. Tak było w Polsce i w innych krajach, gdzie organizowano opór przeciwko okupacji niemieckiej. W 1940 roku gen. Sikorski wychodził z założenia, że przygotowanie powstania w Polsce winno być koor­dynowane z “ruchami wyzwoleńczymi innych ludów Europy Środkowej, przede wszyst­kim Czechosłowacji". Z chwilą wybuchu wojny i agresji sowieckiej 17 września Pol­ska znalazła się w sytuacji diametralnie odmiennej od innych okupowanych krajów Europy, co było później jednym z powodów braku koordynacji z innymi krajami po­wstańczych zrywów w Polsce, objętych mianem “Burzy"2, zwłaszcza wybuchu powsta­nia warszawskiego.

Polska była jedynym krajem w Europie, w którym przygotowania powstania prze­ciwko Niemcom były w dużym stopniu warunkowane stosunkiem Związku Sowiec­kiego do rządu polskiego w Londynie i organów Państwa Podziemnego w kraju. Róż­ne były przeto fazy tych przygotowań i zmienna ich orientacja polityczna, z fatalnym w końcu skutkiem czynu zbrojnego w 1944 roku. Warto więc przypomnieć, w sche­matycznym ujęciu, podstawowe fakty i postawy, które miały decydujący wpływ na ukształtowanie zbrojnej działalności podziemia polskiego.

Do momentu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku sytu­acja była jasna pod jednym zwłaszcza względem: Niemcy hitlerowskie i ZSSR znajdo­wały się we wspólnym, wrogim aliantom zachodnim obozie. Rząd polski w Londynie cieszył się dużą popularnością. Od tej daty wszystko zaczynało się radykalnie zmie­niać, a ZSRR stawał się dla Anglosasów najbardziej uprzywilejowanym sprzymierzeń­cem. Gen. Sikorski zawarł, pod presją brytyjską, układ polsko-sowiecki z 30 lipca 1941 roku, idąc na daleko idący kompromis, którego można było uniknąć w sprzyjają­cej jeszcze wówczas dla polski koniunkturze. Kompromis ten spowodował rozdwoje­nie polskiej myśli politycznej i rozbicie nastawienia do zasadniczych zagadnień, jaki­mi były stosunki polsko-sowieckie.

Ponad rok później, na zarzuty stawiane przeciw podpisaniu tego kompromisowe­go układu, gdy widoczne już były jego ujemne skutki, Sikorski dał następującą odpo­wiedź:


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1994, nr 109, s. 3-27.

Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945, Studium Polski Podziemnej, Londyn 1970, tom I,s. 302.

2 W niniejszym opracowaniu przedstawiam zarys akcji “Burza" głównie w aspekcie militar­nym - szczególnie współdziałanie z armią sowiecką - a nie politycznym i dlatego nie uwzględ­niam problemów związanych np. z rokowaniami Mikołajczyka w Moskwie.

362

[...]. W tej przełomowej chwili spoczęła na nas odpowiedzialność za utrzymanie jedności Aliantów, której kontynuowanie zatargu polsko-sowieckiego groziło rozbiciem. Za niedo­puszczenie do przesunięcia się opinii katolickiej świata i Watykanu w stronę państw osi, które ogłosiły hasło krucjaty przeciwbolszewickiej. Za utrzymanie stanowiska Polski wśród Sprzymierzeńców, które z tak wielkim trudem zdołaliśmy odzyskać po klęsce wrześniowej. Za skierowanie całego wysiłku Kraju do walki z Niemcami i uchronienie go od rozbicia opinii. Za wykorzystanie okazji jedynej, by rzucić podwaliny pod przyszłe stosunki między Polską a Rosją3.

W wytycznych z 3 i 8 marca 1942 roku, wysłanych do gen. Roweckiego na wypa­dek wkroczenia wojsk sowieckich na ziemie Polski, Sikorski podkreślał, że dołożymy wszelkich starań, aby “Wojsko Polskie formowane w Rosji wkroczyło równocześnie do Polski", precyzując, że najważniejszą rzeczą będzie, aby “bolszewicy wkraczając do Polski zastali nas zorganizowanych [...] oddziały nasze powinny wystąpić z bronią w ręku, aby rozbroić Niemców, objąć służbę bezpieczeństwa i zapewnić pracę czynni­ków administracyjnych, mianowanych przez Delegata Rządu". Następnie pisze: “Wy­daje mi się, że do Wilna, Lwowa będziemy musieli w tym okresie przerzucić z cen­trum Państwa poważniejsze oddziały wojskowe" zapewniając, że “gdyby Rosjanie nie zechcieli uznać władz polskich, poniosą konsekwencje tego kroku, i to wobec całego świata"4.

W meldunku z 22 czerwca 1942 roku na temat postawy, jaką należałoby zająć wobec ZSSR i stawiając hipotezę, że Sowieci biją Niemców razem z Anglosasami i wkraczają w granice Polski, Rowecki pisze:

W tych warunkach nie mamy możności ani celu podejmowania walki zbrojnej przeciw Niemcom. Zamieniamy okupację niemiecką na sowiecką. Staramy się uchronić administra­cję Kraju przez Delegata Rządu, który ujawnia się wraz z aparatem administracyjnym i or­ganami bezpieczeństwa (policja) [...]. Wojsko konspiracyjne nie ujawnia się5.

Sikorski zdawał sobie sprawę, że “podejmowanie walki orężnej z wkraczającymi (w pościgu za Niemcami) wojskami sowieckimi byłoby szaleństwem", ale jednocze­śnie, że ukrywanie “organizacji wojskowej, o której istnieniu jest poinformowany rząd sowiecki, doprowadzić by mogło do jawnej walki Sowietów z Armią Krajową". Pole­cał zatem Roweckiemu, we wskazówkach z 28 listopada 1942 roku, “przygotować ujaw­nienie w tym wypadku Armii Krajowej oraz przystąpić do jej mobilizacji". Sikorski zapewniał Roweckiego, że do tego rodzaju postępowania Armii Krajowej przygotuje grunt na terenie międzynarodowym i, ze względu na to, że wybierał się wówczas do Stanów Zjednoczonych, liczył na “pozyskanie Roosevelta dla walki z anarchią i ko­munizmem w Europie przez rzucenie masy środków żywności, lekarstw i ubrań na kontynent [ric]".

W depeszy z 6 lutego 1943 roku Sikorski pisał do Roweckiego, iż wojny na dwa fronty Polska “prowadzić nie może i że porozumienie z Rosją jest koniecznością", mając ciągle nadzieję, że wielokrotnie wroga nam postawa Rosji “winna ulec zmianie przy należytym nacisku Roosevelta i Churchilla. Mam podstawę, by na to liczyć".


3 “Komunikat Sikorskiego z 18 listopada 1942 roku w sprawie stosunków polsko-sowieckich". Zob IPMS. Sygnatura: A. XII. 7/8.

4 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. II, ss. 201 i 203.

5 Tamże, s. 275.

363

W wypadku jednak braku pomocy aliantów i ścisłej umowy z ZSSR w chwili wkra­czania Sowietów do Polski “musielibyśmy uprzedzić Rosjan i stworzyć fakty dokona­ne przez powstanie kraju i przejęcie władzy wojskowej i administracyjnej". W dal­szym ciągu tej depeszy Sikorski ponownie przypominał, że zatajenie istnienia Armii Krajowej nie byłoby możliwe i “NKWD podjęłoby z nią niezwłocznie walkę. Mają niestety na usługach wielu Polaków, nawet starszych oficerów zawodowych i są zbyt dobrze w naszych stosunkach zorientowani"6.

Rowecki nie miał złudzeń i w depeszy z 12 stycznia 1943 roku wyraził przekona­nie, iż w całym prawie narodzie ugruntowane jest przekonanie, że “wszedłszy do Pol­ski, Rosjanie ustąpią z niej tylko przed siłą". W odpowiedzi na wskazówki Sikorskiego z 6 lutego 1943 roku Rowecki proponował Sikorskiemu, depeszą z 26 lutego, nastę­pujące rozwiązanie: “w wypadku wkroczenia Rosji w pościgu za Niemcami zachodzi konieczność nie równoczesnego powstania całego Kraju, lecz kolejno strefami, poczy­nając od wschodu. Taka pierwsza strefa obejmowałaby ziemie wschodnie na północy z Wilnem, na południu ze Lwowem. Druga strefa zakończyłaby się Białymstokiem, Brześciem, a dalej linią Bugu i Sanu. Dalsze strefy obejmowałyby resztę kraju"7. Pro­jekt ten posłużył później do rozwinięcia akcji “Burza".

Depeszą z 25 marca 1943 roku Sikorski zastrzegł sobie decyzję uruchomienia jaw­nej walki z Niemcami w proponowanych przez Roweckiego dwu strefach na kresach wschodnich i powrócił do możliwości ujawnienia tylko administracji cywilnej. Waha­nia Sikorskiego wypływały wówczas z coraz bardziej pogarszających się stosunków z ZSSR, z czego musiał już zdawać sobie sprawę, mając konkretne przykłady dywer­syjnej akcji Sowietów na wschodzie Polski.

Na dalszy bieg wypadków nie trzeba było długo czekać. 25 kwietnia 1943 roku rząd sowiecki zrywa, w związku z mordem w Katyniu, stosunki dyplomatyczne z rzą­dem polskim. Jednocześnie wzmaga się dywersyjna działalność partyzantki sowiec­kiej. W depeszy do Sikorskiego z 19 czerwca 1943 roku Rowecki domaga się konkret­nego określenia postawy Rosji wobec Polski, żeby wreszcie ustalić, czy Rosjanie są naszymi wrogami, czy sprzymierzeńcami. Jedynym słusznym dla Roweckiego stano­wiskiem byłoby uznanie, że “Rosjanie staną się dopiero wówczas naszymi sprzymie­rzeńcami - gdy poczują, że są za słabi, aby zrobić nam krzywdę". Proponuje, żeby “widzieć w Rosji raczej naszego wroga a nie sprzymierzeńca" i przyjąć następnie po­stawę obronną. Próba uznania Rosji za sprzymierzeńca - pisze dalej - “odbija się szko­dliwie na gotowości siły zbrojnej i postawie całego kraju, rozbraja ich duchowo wobec Rosji usypiając czujność Sił Zbrojnych"8.

Tymczasem 30 czerwca 1943 roku, gen. Rowecki zostaje aresztowany, a kilka dni później, 4 lipca, tonie w Gibraltarze samolot, a wraz z nim gen. Sikorski. Rząd polski zostaje przeorganizowany, a stanowiska premiera i naczelnego wodza, które dotych­czas kumulował Sikorski rozdzielone. Premierem zostaje Stanisław Mikołajczyk, a wodzem naczelnym gen. Kazimierz Sosnkowski. Pierwszy liczył na możliwość ułżenia stosunków z Sowietami przy pomocy Anglosasów, drugi stosunki te uzależniał od wyraźnego uznania przez ZSSR suwerennych praw Polski. Do ich harmonijnej


6 Tamże, ss. 370-371, 412-414.

7 Tamże, ss. 402, 423.

8 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. III, ss. 29-30.

364

współpracy nigdy nie doszło, co fatalnie zaciążyło na decyzjach, jakie wkrótce należa­ło powziąć. Szefostwo Sztabu NW objął gen. Stanisław Kopański. W kraju na stano­wisko dowódcy AK został mianowany gen. Tadeusz Bór-Komorowski, a na szefa szta­bu płk/gen. Tadeusz Pełczyński - “Grzegorz".

Wobec zbliżającej się armii sowieckiej do granic Polski nagląca stała się potrzeba sprecyzowania stanowiska, jakie winna zająć Armia Krajowa, o co dopominało się dowództwo w Warszawie. Rząd polski wysłał 27 października 1943 roku instrukcję do gen. Bora. Instrukcja, zredagowana w zawiłym stylu, zawierała kilka wariantów, ale w zaistniałej sytuacji aktualny był tylko jeden: jeżeli nie zostaną nawiązane oficjalne stosunki polsko-sowieckie, rząd nakazywał wykonanie przeciwko Niemcom wzmożo­nej akcji dywersyjnej o charakterze demonstracyjnym i samoobrony. Nawiązywanie współpracy z Sowietami zostało zakazane, a władze podziemne i AK miały nadal po­zostać w konspiracji i “oczekiwać dalszych decyzji rządu polskiego"9.

W Warszawie oczekiwano bardziej konkretnych wskazówek na bieżąco, bez od­woływania się do dalszych decyzji. Instrukcja rządu, zbliżona w niektórych punktach do poglądów Roweckiego, ale bez jego stanowczego stawiania sprawy, została w kraju źle przyjęta. W dowództwie AK panowało przekonanie o konieczności ujawnienia oddziałów zbrojnych; opinię tę podzielał delegat rządu Stanisław Jankowski. W re­zultacie 20 listopada 1943 roku Bór-Komorowski wydał rozkaz10 do dowódców tere­nowych, określający działanie “wzmożonej akcji dywersyjnej", która otrzymała kryp­tonim “Burza" i była przewidziana jako pewien rodzaj lokalnych powstań na tyłach frontu niemiecko-sowieckiego. Rozkaz wykonawczy do “Burzy" Bór-Komorowski miał wydać w momencie ogólnego odwrotu Niemców.

Depeszą z 26 listopada 1943 roku Bór-Komorowski meldował Sosnkowskiemu (depesza ta doszła do Londynu dopiero w pierwszych dniach stycznia 1944 roku) o wydanym rozkazie do akcji “Burza", pisząc, iż nakazał: “ujawnienie się wobec wkra­czających Rosjan dowódcom i oddziałom, które wezmą udział w zwalczaniu uchodzą­cych Niemców. [...]. W tym punkcie rozkaz mój jest niezgodny z instrukcją Rządu [...]. Schowanie i utrzymanie w konspiracji naszej obecnie szeroko rozbudowanej or­ganizacji będzie pod okupacją sowiecką niemożliwe. [...]. Pogląd mój podziela Dele­gat Rządu i Krajowa Reprezentacja Polityczna"".

Poglądu tego nie podzielał Sosnkowski, ale akceptował go, informując Bora-Ko-morowskiego, depeszą z 12 lutego 1944 roku, iż “rząd i ja sądzimy, że wola kraju sta­nowi czynnik, nad którym nie sposób jest przejść do porządku dziennego". Decyzja Bora-Komorowskiego dotycząca “Burzy", powzięta pod wpływem jego otoczenia -szczególnie gen. Pełczyńskiego i płk. Stanisława Tatara - oraz zatwierdzenie jej przez Sosnkowskiego przesądziło wyraźnie o dominującej roli kraju w podejmowaniu decy­zji odnośnie do postawy wobec Sowietów i zbrojnej działalności podziemia, co przy braku rozeznania sytuacji międzynarodowej - a było to już przecież po konferencji w Teheranie - nie mogło ułatwić właściwego wyboru rozwiązań.


9 Tamże, ss. 182-185.

10 Zob. T. Bór-Komorowski, Armia Podziemna, Veritas, Londyn 1951, ss. 187 i nast.

11 Armia Krajowa w dokumentach..., t. III, ss. 209-211.

365

W depeszach z 12 i 20 lutego, wysłanych do Bora-Komorowskiego, Sosnkowski zalecał, by w zetknięciu z armią sowiecką trzymać się w miarę możności instrukcji z 27 października 1943 roku, zbrojne starcia z Rosją ograniczyć do samoobrony, a w razie “aresztowań, gwałtów i rozbrajania zakazać ujawniania się na dalszych tere­nach"12. Ta ostatnia wytyczna nie była później brana pod uwagę pomimo licznych przykładów niszczenia AK przez Sowietów.

4 stycznia 1944 roku armia sowiecka przekroczyła w rejonie Rokitna granicę pol­ską sprzed wojny, czyli wtedy, gdy między Warszawą a Londynem wymieniano ciągle depesze, żeby ustalić, co i jak w danym wypadku robić, a ustalano i zmieniano do końca istnienia AK. Brakowało również zapewnienia, że AK otrzyma dostawy odpo­wiedniej ilości broni i amunicji niezbędnej do wykonania akcji “Burza". Utworzone już oddziały partyzanckie odczuwały duże braki w uzbrojeniu, a cóż dopiero mówić o zaopatrzeniu w broń większych jednostek żołnierzy AK.

Charakterystyczny pod tym względem incydent wydarzył się właśnie w styczniu 1944 roku. 10 stycznia Jan Nowak (Jeziorański), po przybyciu z Polski jako emisa­riusz, został przyjęty przez majora Mortona, doradcę Churchilla w gabinecie wojsko­wym. W czasie rozmowy Morton oświadczył - według protokołu z rozmowy, jaki spo­rządził Józef Zarański, radca ambasady polskiej w Londynie - że w sprawie do roz­działu materiału wojennego dla ruchów podziemnych w Europie rząd brytyjski, nie dysponując dostatecznymi środkami technicznymi, nie może zaspokoić potrzeb wszyst­kich i w tym względzie “nie kieruje się przesłankami politycznymi, lecz czysto woj­skowymi". Następnie wyjaśnia, że trudność z polskim ruchem podziemnym polega na tym, iż: “strona angielska nie orientuje się dokładnie w sytuacji na miejscu i nie otrzymuje od władz polskich dostatecznie dokładnych danych co do liczebności roz­mieszczenia, organizacji, zaopatrzenia, sposobów walki z Niemcami itd. polskiej Ar­mii Krajowej, wskutek czego nie może wytworzyć jasnego obrazu, jakie są potrzeby tej armii". Po otrzymaniu protokołu z rozmowy gen. Sosnkowski, w odpowiedzi na pismo Mikołajczyka w tej sprawie i powołując się na konkretne dane dostarczone bry­tyjskiemu gabinetowi wojennemu13, kategorycznie zaprzeczył, jakoby twierdzenie mjr. Mortona odpowiadało rzeczywistości. Później okazało się, że Morton był wrogo na­stawiony do Polski i świadomie zniekształcał fakty, co wyjaśnia w swojej książce Jan Nowak14.

Faktem jest jednak, że zaopatrzenie AK przez Anglosasów w sprzęt wojenny było dozowane w zależności od sytuacji politycznej, o czym rząd polski wiedział i winien był pamiętać. Potwierdza to notatka z 23 stycznia 1944 roku zrobiona przez gen. Kopańskiego dla Mikołajczyka, którą przysłał premierowi gen. Marian Kukiel, minister obrony narodowej. W notatce tej Kopański pisze, że w czerwcu 1943 roku do najwyż­szych instancji alianckich w USA (Combined Chiefs ofStaff) został złożony memoriał w sprawie powstania w Polsce. W Waszyngtonie nie aprobowano planu akcji powstań­czej, jaki zawierał memoriał, uzasadniając to trudnościami technicznymi, ale w rzeczywistości - jak pisze Kopański na podstawie poufnych informacji - “były to przyczyny natury politycznej, tzn. nieuregulowane stosunki z Rosją Sowiecką, a w związku


12 Tamże, ss. 276-279, 284-285.

13 IPMS. Sygnatura: PRM/137.

14 Zob. J. Nowak, Kurier z Warszawy, op. cit., ss. 242-247.

366

z tym niemożliwością określenia jak się zachowa Armia Krajowa w stosunku do wojsk sowieckich". W rezultacie z przewidzianych w planie na okres jesień 1943 -wiosna 1944 roku, 500 - 600 lotów z materiałem potrzebnym AK do przygotowania akcji zbrojnej do stycznia 1944 roku wykonano zaledwie około 30 lotów15.

Pierwszy kontakt jednostek AK z armią sowiecką nastąpił na Wołyniu, gdzie w ramach akcji “Burza" została utworzona w lutym 1944 roku z oddziałów partyzanc­kich Okręgu Wołyńskiego AK dywizja licząca około 6000 żołnierzy, nazwana w mar­cu 27. Wołyńską Dywizją Piechoty. Dowództwo dywizji objął ppłk Jan Wojciech Kiwerski - “Oliwa". W pierwszych tygodniach po jej utworzeniu dywizja miała wie­le starć z Niemcami i Ukraińcami. Do współdziałania z armią sowiecką doszło 20 marca, po którym w dniu 26 marca nastąpiło spotkanie ppłk. Kiwerskiego z dowódz­twem armii sowieckiej, skierowanej na Kowel. W wyniku tego spotkania zostały usta­lone ramy dalszego współdziałania dywizji, która podporządkowana operacyjnemu dowództwu sowieckiemu miała zachować charakter jednostki wojska polskiego, uzna­jącej swoje władze w Warszawie i Londynie. Bór-Komorowski i w ślad za nim delegat rządu Jankowski oraz Rada Jedności Narodowej16 aprobowały sowieckie warunki współ­pracy.

W pierwszej połowie kwietnia 27. Dywizja współdziałała z armią sowiecką w za­ciętych bojach z przeważającymi siłami Niemców. Broniąc do ostatka wyznaczonego odcinka walki i czekając na obiecane wsparcie wojska sowieckiego, które wycofało się nie powiadamiając o tym dowództwa polskiego, 27. Dywizja została otoczona bez wy­starczającej amunicji i z coraz większą liczbą rannych. W bohaterskich walkach o wydostanie się z zamkniętego kotła 18 kwietnia 1944 roku ginie ppłk Kiwerski. Dowództwo po nim obejmuje mjr Tadeusz Sztumberg-Rychter - “Żegota", który prze­bija się z okrążenia i dociera do lasów szackich, by później, po nowych walkach z Niemcami, przejść w pierwszej dekadzie czerwca na Lubelszczyznę i tam dołączyć do oddziałów AK. Część tej dywizji, w trakcie przebijania się z lasów szackich, do których nie dotarł na czas rozkaz kierunku przedarcia się na zachodni brzeg Bugu, została rozbrojona przez Sowietów, którzy nie uznając dłużej zawartego porozumienia (nie było już im potrzebne), aresztowali dowództwo, a żołnierzy wcielili przymusowo do armii Berlinga17.

Drugi tragiczny epizod współpracy oddziałów AK z armią sowiecką rozegrał się na Wileńszczyźnie. Jednym z głównych celów ofensywy sowieckiej, która rozpoczęła się w drugiej połowie czerwca 1944 roku, było zajęcie Wilna. W okręgach Nowogród­ka i Wilna partyzanckie oddziały AK prowadziły już od dłuższego czasu dywersyjne walki przeciwko Niemcom, niejednokrotnie broniąc również ludność przed grabieża­mi, a często i mordami sowieckich partyzantów, którzy wrogo ustosunkowani do jed­nostek AK łamali bezustannie wszelkie zawarte z nimi umowy.


15 IPMS. Sygnatura: PRM/129.

16 Rada Jedności Narodowej, składająca się z przedstawicieli głównych organizacji uznają­cych rząd polski w Londynie, została utworzona w styczniu 1944 roku w miejsce Krajowej Re­prezentacji Politycznej.

17 Zob. M. Fijaika, 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK, Pax, Warszawa 1986. W. Romanowski, ZWZ-AKna Wołyniu 1939-1944, Wyd. KUL, Lublin 1993.

367

Akcja “Burza" w tych Okręgach była przeto poprzedzona nie tylko licznymi wal­kami z Niemcami, ale i doświadczeniami ujemnych skutków współdziałania z Sowie­tami18. Pomimo tych doświadczeń Bór-Komorowski na odprawie z dnia 12 czerwca 1944 roku zaakceptował plan akcji wileńskiej, określony kryptonimem “Ostra Bra­ma". Dowódcą akcji zgrupowanych oddziałów z Okręgów wileńskiego i nowogródz­kiego, liczących około 5500 ludzi, został płk Aleksander Krzyżanowski - “Wilk", wy­stępujący w mundurze generalskim w celu podniesienia rangi w spotkaniach z Armią Czerwoną.

W nocy z 6 na 7 lipca 1944 roku oddziały AK uderzyły samodzielnie na Wil­no. Kilkanaście godzin później przyłączyły się do nich regularne jednostki armii so­wieckiej, z którymi płk Krzyżanowski nawiązał bezzwłocznie kontakt. 10 lipca od­działy polskie wdarły się do Wilna, gdzie walka w poszczególnych dzielnicach trwa­ła do 13 lipca. Płk Krzyżanowski zaproponował sowieckiemu dowódcy III Frontu Białoruskiego - co zostało przyjęte bez zastrzeżeń - wystawienie w pierwszym rzucie 1 dywizji piechoty i 1 brygady kawalerii, które po zorganizowaniu i uzbrojeniu odeszłyby na front jako jednostki wojska polskiego, podległe rządowi polskiemu w Lon­dynie.

Zamiast obiecanej pomocy i uzbrojenia 17 lipca władze sowieckie podstępnie aresz­towały płk. Krzyżanowskiego i jego sztab. Bór-Komorowski wydał wówczas rozkaz, żeby “przerwać jakąkolwiek współpracę z Sowietami i przebijać się do Puszczy Rudnickiej19. Wtedy dopełnił się dramat walk o Wilno: przebijające się w kierunku pusz­czy, wyczerpane walką oddziały AK były ostrzeliwane przez samoloty sowieckie, a żołnierze wyłapywani, po odmowie zaś wstąpienia do armii Berlinga wywożeni w głąb Rosji. Epilogiem tego dramatu była bitwa z Sowietami pod Surkontami, gdzie zginął ppłk Maciej Kalenkiewicz - “Kotwicz", nowo mianowany dowódca Okręgu Nowogródek20.

Akcja “Burzy" wołyńskiej i wileńskiej oraz ich tragiczny koniec odbiły się sła­bym na ogół echem na Zachodzie, bez większego znaczenia dla sprawy polskiej, a jeżeli to raczej w sensie ujemnym. 18 lipca Mikołajczyk interweniował u Churchilla, który “wzburzony atakował nas za walki na Wileńszczyźnie i na Wołyniu. Po staremu powstawał na nasze pretensje do Wilna, krytykował, że zamiast wycofywać się na zachód, pchamy się tam po to tylko, by zaznaczyć swą obecność". Gen. Kukiel, informuc gen. Sosnkowskiego o wypowiedzi Churchilla, ubolewał, że “Wileńszczyzna jest przemilczana w prasie brytyjskiej"21.

Warto zwrócić uwagę na notatkę z 1 maja 1944 roku sporządzoną przez T. Mazura, który pisze w niej, że “agencja Reutera skarży się na brak kontaktu z rządem polskim i szuka innych kontaktów aniżeli P.A.T. Główną przeszkodą jest osoba dra Litauera,


18 Zob. E. Banasikowski, Na zew ziemi wileńskiej, Editions Spotkania, Paryż 1988. Autor tej książki, jak napisze J. R. Krzyżanowski w przedmowie do niej, jest “jednym z nielicznych ocalałych świadków historii tamtych dni" - s. 9.

19 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. III, s. 565.

20 Zob. J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, Odnowa, Londyn 1984, ss. 302 i nast.

21 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. III, s. 571.

368

z którym [...] Reuter nie chce mieć nic do czynienia. Z tego samego powodu, nie szu­kają kontaktów z ministerstwem informacji, bo ilekroć zwracają się do min. informa­cji to to ostatnie skierowuje ich do dra Litauera". Redakcji Reutera chodziło o “uzy­skanie wywiadu z ostatnio przybyłymi delegatami z Polski"22, twierdzono bowiem, że kontakty z Litauerem dadzą w wyniku wywiad z pewnym dziennikarzem mniejszego formatu, który ukaże się w “Daiły Telegraph" lub “News Chronicie", podczas gdy “agencja Reutera daje możliwość puszczenia takiego wywiadu na całą prasę anglo-amerykańską i światową". Autor notatki zapytuje przeto Mikołajczyka, czy nie można by przedstawić tej sprawy prof. Kotowi, ministrowi informacji i dokumentacji i prze­prowadzić wywiad z pominięciem Litauera, “bo jak dotychczas, to wydział polityczno-prasowy i P.A.T. stają się ekskluzywne, nie chcą dopuszczać innych możliwości informowania, ich zaś możliwości są ograniczone i ulokowane w zamkniętym kole"23. Jeśli chodzi o Litauera, to jego szkodliwa działalność jest dzisiaj znana24, ale odpowie­dzialność za “zamknięte koło" ponosi nie tylko on sam.

Pomimo doświadczeń “Burzy" wołyńskiej i wileńskiej dowództwo AK nie zmie­niło taktyki. Sowieci również nie. Następna z kolei akcja “Burzy" została podjęta w Okręgu Lwów, którego komentantem był płk Władysław Filipkowski - “Janka". Depeszą z 20 lipca 1944 roku Bór-Komorowski informował Filip kowskiego o areszto­waniu sztabów Okręgów Wilno i Nowogródek, przestrzegał przed podobnym losem, jaki może spotkać Okręg Lwów, ale rozkazu wykonania akcji “Burza" nie zmienił i zaznaczył, że “zadanie wasze pozostaje bez zmian. Musicie jednak tak nastawić swe działanie, by nie dać się zaskoczyć czy podejść". W Warszawie nie uświadomiono so­bie jeszcze metod, jakie stosowali Sowieci. W walce o Lwów, która trwała od 23 do 27 lipca wzięły udział oddziały AK w sile około 3000 żołnierzy (niektóre źródła podają 5000). Po zdobyciu miasta dowództwo Armii Czerwonej oznajmiło płk. Filipkowskiemu, że “obszar lwowski należy do państwa sowieckiego" i trzeba złożyć broń. Oddzia­ły AK zostały rozbrojone, a Filipkowski wyjechał na rozmowę z Żymierskim, licząc na możliwość współpracy ku zdziwieniu komendy AK w Warszawie25, gdyż było to sprzeczne z dyrektywami, jakie ustalono dla “Burzy". Po tej rozmowie Filipkowski, jak i oficerowie Komendy Lwów, wezwani 31 lipca do dowództwa sowieckiego, zostali aresztowani i wywiezieni do Rosji. Więzienia we Lwowie zapełnione były maltreto­wanymi żołnierzami AK26.


22 Mowa tu zapewne o przybyłych z Polski do Londynu w nocy z 15 na 16 kwietnia 1944 roku, pierwszym tzw. “Mostem lotniczym" wysłanników: gen. Stanisława Tatara, ppłk. Mariana Dorotycz-Malewicza, kpt. Andrzeja Pomiana, Zygmunta Berezowskiego i Stanisława Ołtaszewskiego.

23 IPMS. Sygnatura: PRM/139.

24 Zob. H. Swiderska, Drobiazgi jałtańskie: Z angielskiej działalności Stefana Litauera, w: “Ze­szyty Historyczne" 1993, nr 106, ss. 63 i nast.

25 Zob. T. Żenczykowski, Polska lubelska 1944, Editions Spotkania, Warszawa 1990, ss. 46-48.

26 Zob. J. Węgierski, Komendy Lwowskiego Obszaru i Okręgu Armii Krajowej 1941-1944, Wy­dawnictwo “Platan", Kraków 1997, oraz Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, t. III, Armia Krajowa, Instytut Historyczny im. gen. Sikorskiego, Londyn 1950, ss. 616-621; i Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. III, ss. 586 i 596.

369

Tak też się działo w innych okręgach. W Okręgu Białystok, którego dowódcą był płk Władysław Liniarski - “Mścisław", oddziały AK brały udział w walce z Niemca­mi, współdziałając z Armią Czerwoną, która wkroczyła do Białegostoku 27 lipca. Zgod­nie z instrukcją dla akcji “Burza" ujawnili się w roli gospodarzy: wojewódzki delegat rządu Józef Przybyszewski - “Grzymała" oraz inspektor AK Władysław Kaufman -“Bogusław". Rozmowy ich z Sowietami nie dały żadnego rezultatu, zostali aresztowa­ni, jak i wielu innych akowców. Podobnie było w Okręgu Polesie i tworzoną tam 30 Dywizją Piechoty pod dowództwem płk. Henryka Krajewskiego - “Trzaska", który -chcąc uniknąć wcielenia do armii Berlinga - część oddziałów rozwiązał, a resztę skie­rował na Warszawę, lecz w drodze zgrupowanie to Sowieci podstępnie rozbroili; ofi­cerów internowano, a żołnierzy wywieziono do obozu w Majdanku, żeby stamtąd, za­równo jednych, jak i drugich, deportować do Rosji27.

Wiele ofiar pochłonęła “Burza" na Lubelszczyźnie, jednym z najbardziej aktyw­nych okręgów i z największą liczbą zwycięskich walk z Niemcami. Dowódcą Okręgu Lubelskiego był płk Kazimierz Tumidajski - “Edward", “Marcin". W walkach brały udział trzy dywizje: 3 Dywizja Piechoty pod dowództwem płk. Adama Świtalskiego -“Dąbrowa"; 9 Dywizja Piechoty dowodzona przez gen. bryg. Ludwika Bittnera - “Hal­ka"; 27 Dywizja Wołyńska złożona z żołnierzy, którzy przebili się zza Bugu, i uzupeł­niona nowymi ochotnikami, której dowództwo po przybyciu na teren Lubelszczyzny objął płk Jan Kotowicz - “Twardy".

Oddziały AK zajęły, przy współudziale armii sowieckiej, kilkanaście miast, a wła­dzę w nich objęli ludzie, którzy wyszli z konspiracji, z delegatem rządu na Okręg Lubelski Władysławem Cholewą - “Paśnik" na czele. W czasie walk kontakty z armią sowiecką były poprawne, ale po przesunięciu się frontu w kierunku Wisły Sowieci zabrali się do likwidacji oddziałów AK. Likwidacja odbywała się stopniowo i poprze­dzona była rozmowami płk. Tumidajskiego z dowództwem sowieckim, które - jak poprzednio na innych terenach - zażądało bądź to podporządkowania się Żymierskie­mu, czyli wstąpienia do armii Berlinga, bądź rozbrojenia. Płk Tumidajski zdecydował się na rozbrojenie, ale uważał za konieczne ujawnienie się"28.

W rezultacie ogólnej dezorientacji dalsze rozmowy z Sowietami zakończyły się aresztowaniem i wywiezieniem do Rosji płk. Tumidajskiego i Cholewy. Jak meldował źniej nowy komendant Okręgu Lubelskiego ppłk Franciszek Żak - “Zuzia", aresz­towano i deportowano na wschód ponad 200 oficerów, 2000 żołnierzy oraz wielu sta­rostów i naczelników wydziałów administracji, którzy po ujawnieniu się oświadczyli władzom sowieckim, że podlegają rządowi polskiemu w Londynie29. Aresztowanych umieszczono m.in. na Majdanku (hitlerowskim obozie koncentracyjnym z okresu okupacji niemieckiej) oraz na zamku lubelskim, gdzie wielu akowców było torturo­wanych i skazanych na śmierć30. Pozostałych żołnierzy 3, 9 i 27 Dywizji podstępnie rozbrojono i wcielono do armii Berlinga. O likwidacji 27 Wołyńskiej Dywizji donio­sła 27 lipca jej radiostacja: “Sowieci nas rozbrajają", a radiostacja 3 Dywizji zdążyła


27 Zob. Z. Gnat-Wieteska, 30 Poleska Dywizja Piechoty AK, Wyd. AJAKS, Warszawa 1993.

28 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., tom III, ss. 592-593.

29 Tamże, t. IV, s. 433.

30 Zob. M. Kielasiński, Raport o zabijaniu, w: “Zeszyty Historyczne", 1993, nr 106, ss. i i nast.

370

jeszcze nadać dnia 30 lipca: “jesteśmy rozbrajani przez bolszewików. Koniec AK. Niech żyje Polska"31.

Nie był to oczywiście “koniec AK" ani też zakończenie akcji “Burza", wręcz od­wrotnie - jej nasilenie w Polsce środkowej i podjęcie “Walki o Warszawę", która była “punktem centralnym tej fazy <Burzy>", jak to określił gen. Pełczyński, który ogólny przebieg działań “Burzy" dzielił na cztery fazy: faza pierwsza - “Burza" na Wołyniu;

faza druga - “Burza" na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie; faza trzecia obejmowała “Burzę" na Lubelszczyźnie i Podlasiu, w Małopolsce Wschodniej i w Białostockiem;

a faza czwarta - powstanie warszawskie32. Początkowo plan “Burzy" nie przewidywał walki w Warszawie i dopiero w drugiej połowie lipca władze Polski podziemnej zmie­niły decyzję33.

Pomimo konkretnych faktów aresztowań i deportacji do Rosji żołnierzy AK z te­renów zajmowanych przez Armię Czerwoną, “Burza" nie została odwołana. W rapor­cie do Sosnkowskiego z 14 lipca 1944 roku Bór-Komorowski potwierdził decyzję do­tyczącą “Burzy", której przewodnią myślą miało być: a) “zadokumentowanie przed światem naszego nieugiętego stanowiska wobec Niemców i niezłomnej woli walki z nimi; b) wyrwanie Sowietom złośliwego atutu do zaliczania nas w poczet cichych sprzymierzeńców Niemców [...]", z nadzieją, że “dając Sowietom minimalną pomoc wojskową stwarzamy im jednak trudność polityczną"34. Dwa tygodnie później, Wła­dysław Banaczyk, minister spraw wewnętrznych w rządzie Mikołajczyka, w przemó­wieniu radiowym do kraju z 27 lipca zapewniał: “[...] Pod naporem bohaterskich wojsk sowieckich załamuje się wszelki opór niemieckich sił zbrojnych. Tempo pocho­du armii czerwonej przyspieszają niewątpliwie walki Armii Krajowej, która posłusz­na nakazom swego rządu przeszła do otwartych bojów z Niemcami [...]. Tak było na terenie Wileńszczyzny i Nowogródzkiego, Wołynia i Lubelszczyzny [...]. Najbliższe dni wykażą, jak systematycznie i celowo rozwijać się będzie walka AK na innych tere­nach Polski"35. Żadne komentarze nie są już tutaj potrzebne.

13 sierpnia Bór-Komorowski wydał do dowódców okręgów objętych “Burzą" roz­kaz zgrupowania oddziałów w jednostki dywizyjne, nakazując nadto, żeby “na rozmo­wy z dowódcami sowieckimi nie jeździć, natomiast wzywać ich do siebie"36, co dla dowództwa w Warszawie wydawało się możliwe. Rozkazem z 14 sierpnia Bór-Komo­rowski nakazał “niezwłoczny marsz na pomoc stolicy" dobrze uzbrojonych oddzia­łów AK “z zadaniem bicia sił nieprzyjaciela, znajdujących się na peryferiach i przed­mieściach Warszawy i wkroczenia do walki wewnątrz miast"37. Rozkaz był zupełnie nie przemyślany i niewykonalny.

Najpoważniejsza próba zgrupowania oddziałów AK z myślą o marszu na Warsza­wę została podjęta przez płk. Jana Zientarskiego - “Mieczysława", komendanta Okrę­gu Radomsko-Kieleckiego, który otrzymał kryptonim “Jodła", obejmując pięć inspektoratów:


31 Polskie Siły Zbrojne..., op. cit., s. 627.

32 T. Pełczyński, Geneza i przebieg “Burzy", “Bellona", Londyn 1949, ss. 38 i 49.

33 Polskie Siły Zbrojne..., op. cit., s. 651.

34 Tamże, s. 579.

35 IPMS. PRM/161 C.

36 Polskie Siły Zbrojne..., op. cit., s. 582.

37Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. IV, s. 107.

371

Kielce, Sandomierz, Częstochowa, Radom i Skarżysko38. Okręg ten, obok Okręgu Lublin, był najbardziej aktywny zarówno przed, jak i w czasie “Burzy". Utwo­rzony wówczas Korpus kielecki liczył ok. 5000 żołnierzy, zgrupowanych w 2 i 7 Dywi­zji Piechoty oraz 72 Pułku Piechoty. Jak depeszował płk Zientarski dnia 5 sierpnia:

“masowe zrzuty rozwiążą problem siły AK. Brak broni dla blisko 30 000 ludzi zorga­nizowanych, drugie tyle dołączy natychmiast do broni"39. Koncentracja oddziałów nastąpiła w lasach przysuskich i włoszczowskich.

Przebicie się do Warszawy przez teren nasycony wojskiem niemieckim i przy sła­bym uzbrojeniu (ciągle brakowało zrzutów) okazał się niemożliwy, o czym płk Zien­tarski zameldował Borowi-Komorowskiemu, który depeszą z 27 sierpnia aprobował decyzję niemaszerowania na Warszawę i nakazywał wykonanie akcji “na szerszą skalę przez opanowanie np. Radomia, Kielc lub większego kompleksu leśnego... by obok Warszawy nastąpiło silne uderzenie na Niemców jeszcze w okręgu <Jodły>, natomiast drobne działania już nie mają znaczenia"40. Rozkaz Bora-Komorowskiego został wy­dany za późno i bez niezbędnego wyposażenia oddziałów nie mógł być wykonany. Zientarski nalegał na przysłanie zrzutów w celu zaspokojenia najpilniejszych potrzeb; 18 września otrzymał jeden zaledwie zrzut. W okresie akcji “Burza" jednostki AK Okręgu Radomsko-Kieleckiego stoczyły liczne walki, zadając Niemcom ciężkie stra­ty i dzięki taktyce płk. Zientarskiego nie doszło do rozbrojenia przez Sowietów od­działów AK, które współdziałały z Armią Czerwoną na wschodnich terenach tego okręgu. Później Okręg Radomsko-Kielecki był nadal czynny, a jego działalność w zmienionej formie i pod kryptonimem “Deszcz" stanowiła końcowy okres “Burzy"

Na przyległym terenie do Okręgu Radomsko-Kieleckiego działał w ramach “Bu­rzy" 25 Pułk Piechoty AK inspektoratu piotrkowskiego z Okręgu Łódź, którego ko­mendantem był płk Michał Stempkowski - “Barbara". Pułk ten miał również brać udział w marszu na Warszawę w składzie Korpusu Kieleckiego. Cały prawie okręg łódzki był włączony do Rzeszy i jedynie inspektorat Piotrków mógł rozwinąć działal­ność bojową. W porównaniu z innymi jednostkami AK 25 pp był dobrze uzbrojony, gdyż w większości składał się z oddziałów partyzanckich, które już wcześniej zdobyły broń. Oprócz dobrego wyposażenia, 25 pp miał kadry doświadczonych w walce dy­wersyjnej oficerów, a gros żołnierzy było zaprawionych w bojach partyzanckich. Stan 25 pp wynosił około 1200 ludzi i dowódcą jego był mjr Rudolf Majewski - “Leśniak". Pułk ten stoczył kilkanaście bitew z Niemcami, ale i sam poniósł duże straty, podob­nie jak ludność, gdyż spalono kilka wsi. Do współdziałania z Armią Czerwoną nie doszło, gdyż ofensywa sowiecka została zatrzymana na odległych jeszcze terenach od tych, na których działał 25 pp, który jako zwarta jednostka przetrwał do 10 listopada 1944 roku, po czym został podzielony na oddziały wchodzące w skład tego pułku przy jego tworzeniu41.


38 Zob. W. Borzobohaty,JWfa, Okręg Radomsko-Kielecki ZWZ-AK 1939-1945, wydanie II, Pax, Warszawa 1988.

39 Polskie Siły Zbrojne..., op. cit., s. 633.

40 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., tom IV, s. 203.

41 Chwalebna przeszłość bojowa 25 pp AK nie ma jeszcze równie chwalebnie opracowanej historii. Główny jej - jak dotychczas - “dziejopis", Eugeniusz Wawrzyniak, decyzją Sądu Kole­żeńskiego Okręgu “Warszawa" z 25 listopada 1998 roku, został wykluczony ze Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (ŚZŻAK) za fałszerstwa i oszczerstwa.

372

Znaczna też była działalność “Burzy" w Okręgu Kraków, ściślej jego podokręgu Rzeszów. Po aresztowaniu komendanta okręgu gen. Stanisława Rostworowskiego -“Odra", dowództwo objął, w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku, płk Edward Godiewski - “Garda". Rozwinięcie akcji “Burza" w całym okręgu, było bardzo trudne, gdyż Kraków był siedzibą hitlerowskich władz Generalnego Gubernatorstwa, tym większe więc stosowano tu represje. Dlatego też aktywny był zwłaszcza podokręg Rze­szów, którego komendantem został płk Kazimierz Putek - “Zworny". Jednostki AK, grupujące się w organizowanych 22 i 24 dywizjach piechoty, współdziałały harmonij­nie z armią sowiecką w wyzwalaniu miast, staczając wiele zwycięskich walk z Niemca­mi. 2 sierpnia wkroczył do Rzeszowa, wraz z Armią Czerwoną, 17 pp AK. Oddziały AK objęły służbę bezpieczeństwa; ujawnił się także przewidziany w konspiracji bur­mistrz Rzeszowa. Jak wszędzie Sowieci zażądali złożenia broni, toteż płk Putek wydał 6 sierpnia rozkaz oddania broni jedynie oddziałom pełniącym służbę bezpieczeństwa w Rzeszowie, co Sowietom nie wystarczyło, pertraktacje z nimi zostały więc zerwane. Płk Putek polecił oddziałom powrót do podziemia. Tych, którzy się ujawnili, czy też zostali zadenuncjowani, zwłaszcza po rozwiązaniu oddziałów. Sowieci wyłapywali i wywozili do Rosji42. W podokręgu rzeszowskim przystąpiono wkrótce do tworzenia nowej konspiracji w ramach nowej organizacji.

Po przeszło dwu miesiącach po nieudanej próbie ułożenia stosunków z armią so­wiecką, gen. Sosnkowski w depeszy z 25 sierpnia 1944 roku do gen. Bora-Komorowskiego zarządził ograniczenie akcji “Burza" na terenach poza Warszawą w celu “ochrony ludności i do samoobrony wobec wycofujących się Niemców". Bór-Komorowski, w odpowiedzi Sosnkowskiemu depeszą z 29 sierpnia podawał, że “samoobrona nie zaakcentuje woli walki" i zaprzestanie walki “wprowadzi najgorszy nastrój...poderwie już ostatecznie zaufanie do Rządu, NW i kierowników krajowych...Widzę koniecz­ność prowadzenia dalszej walki z Niemcami", projektując zmianę tej formy walki, która polegałaby “na opanowaniu większymi siłami dużych ośrodków jak Radom lub Kielce i Piotrków...", o czym była już mowa i co było niewykonalne. Jednocześnie nie przestały nadchodzić meldunki dowództwa AK w Warszawie o nieustannych areszto­waniach i deportacjach akowców do Rosji. W sprawie dalszego prowadzenia akcji “Bu­rza" Sosnkowski odpowiedział Borowi-Komorowskiemu: “musicie wobec tego sami określić dopuszczalny sposób ograniczenia <Burzy> i zredukowania ofiar"43.

Wzrastający chaos zwiększał coraz bardziej ogólne rozgoryczenie. W ostatniej dekadzie sierpnia 1944 roku domagano się jeszcze uznania AK przez aliantów za ar­mię kombatancką, co nastąpiło wreszcie dzięki deklaracji brytyjsko-amerykańskiej z 30 sierpnia. Adam Bień, minister w Krajowej Radzie Ministrów, zastępujący czaso­wo jej przewodniczącego J. S. Jankowskiego, depeszował 26 sierpnia do Mikołajczyka w Londynie, że “wobec zbliżającej się okupacji sowieckiej, gdy trzeba będzie dyspo­nować odpornością psychiczno-moralną, pozbawieni jesteśmy wszelkich rezerw wia­ry politycznej dla przeciwdziałania potopowi propagandy sowieckiej". Trzy tygodnie później, w depeszy do Sosnkowskiego z 17 września, Bór-Komorowski donosił, że


42 Polskie Siły Zbrojne..., op. cit., ss. 640-644.

43 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., tom IV, s. 233.

373

brak pomocy z Zachodu “skłania tutejsze społeczeństwo, w tym część dowódców, do szukania ratunku na wschodzie44.

30 września 1944 roku gen. Sosnkowski został zwolniony, pod naciskiem rządu brytyjskiego, ze stanowiska naczelnego wodza, czego od dawna domagali się Sowieci. Tego samego dnia prezydent Raczkiewicz mianował na jego miejsce gen. Bora-Komorowskiego, z tym że miał on objąć “obowiązki naczelnego wodza z chwilą rozpoczęcia swych czynności w siedzibie prezydenta RP i rządu", czyli wówczas w Londynie. 2 października Bór-Komorowski zawarł układ o kapitulacji Warszawy, a 5 październi­ka nie pojechał do Londynu, lecz odszedł do niewoli niemieckiej. Armia Krajowa została bez dowódcy, a Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie bez naczelnego wodza. Trud­no o jeszcze większy nonsens w naszych dziejach ciągle urabianych przez obce i wro­gie nam przeważnie czynniki.

Przed pójściem do niewoli, w pożegnalnym rozkazie do żołnierzy AK w okrę­gach, Bór-Komorowski depeszował 4 października, żeby “akcję <Burzy> ograniczyć do minimum, cały wysiłek skierować na samoobronę ludności". Następnie podawał do wiadomości, iż “swoim następcą w pracy konspiracyjnej mianuję ob. Niedźwiad­ka" - gen. Leopolda Okulickiego, który 2 października wyszedł z Warszawy wraz z ludnością cywilną. Bór-Komorowski wyznaczył na następcę gen. Okulickiego, ale oficjalna nominacja należała do prezydenta Raczkiewicza. Nominacji tej sprzeciwił się Mikołajczyk, uważając Okulickiego za człowieka Sosnkowskiego, co nadal wcho­dziło w rachubę mimo zwolnienia tego ostatniego ze stanowiska naczelnego wodza. Nadto Okulickiemu byli niechętni niektórzy starsi oficerowie w kraju.

W Londynie, nie licząc się z naglącą potrzebą uregulowania w kraju spraw do­wództwa AK, postanowiono dowodzić z Londynu na wzór nieudanej próby dowodze­nia podziemiem z Francji w pierwszym okresie wojny. W tym celu gen. Kopański, depeszą z 7 października, powiadomił Okręgi AK, że kierownictwo nad nimi będzie sprawował jego zastępca do spraw krajowych gen. Tatar. Tego samego dnia Okulicki meldował depeszą do Londynu, że znajduje się w rejonie Częstochowy, gdzie organizuje sztab Komendy Głównej AK, co było ogromnie utrudnione ze względu na stanowisko rządu polskiego. W depeszy do Kopańskiego z 24 października Okulicki prosił o określenie swoich kompetencji, ale odpowiedzi nie otrzymał, skutkiem czego “po­wstał chaos w dowodzeniu AK", a “dowodzenie pracą konspiracyjną w kraju z Londy­nu jest najgorszym rozwiązaniem", którym “podcięto mu dowodzenie"45.

Celem zbadania sytuacji na miejscu gen. Kopański wysłał do kraju drogą powietrz­ną płk. Romana Rudkowskiego - “Rudego", który skoczył ze spadochronem 16 paź­dziernika kilkanaście kilometrów od Piotrkowa. Płk Rudkowski, po rozmowach z Okulickim i Jankowskim oraz zorientowaniu się w sytuacji, depeszował 29 października do Londynu: “W okręgach chaos i bezkrólewie z powodu waszej depeszy o dowodze­niu z Londynu. Konieczne jest dla dobra AK i utrzymania dyscypliny natychmiastowe uregulowanie tej sprawy [...]. Tu wojsko potrzebuje jednolitego kierownictwa, i twardej ręki. Starsi panowie walczą o władzę [...]. Politycy żrą się...". W drugiej depeszy


44 Tamże, ss. 194 i 343.

45 Tamże, t. V, s. 96.

374

z tego samego dnia Rudkowski donosił: “[...]. W okręgach potworny chaos i samo­wola [...]. AK stoi nad przepaścią [...]. Okulicki potrafi ukrócić anarchię tutejszą, jeśli pozostawić jemu kompetencje Bora [...]"46. Jak napisze po wojnie Zygmunt Zaremba, reprezentant PPS w Radzie Jedności Narodowej: “Rozłam londyński przenosi się na kraj [...]. Napięcie tarć wśród polskich grup w Londynie odbijało się coraz dotkliwiej w stosunkach między nami w kraju"47.

Działalność w Okręgach AK zdana była zupełnie na przedsiębiorczość ich do­wódców, którzy domagali się instrukcji. Komendant podokręgu Wschód Obszaru Warszawskiego, Lucjan Szymański - “Janczar", w depeszy z 31 października pisał: “[...]. Teren żąda wyraźnych rozkazów, co robić. Każdy dzień przynosi nieobliczalne straty w naszych oddziałach, szczególnie na stanowiskach dowódczych (wzmożone aresztowania) [...]. Z powodu braku dyrektyw górnych tracimy autorytet w społeczeń­stwie"48. Inspektor AK Białowieży z podokręgu Wschód, Kazimierz Suski de Rostowo - “Rewera", w depeszy z 8 listopada do gen. Kukiela, ministra obrony narodowej donosił: “Dowódcy i resztki oddziałów ze wschodu oraz całe połacie kraju bez łączno­ści i rozkazów zawisły pozostawione swojemu losowi. Wyczerpane i zdezorientowane społeczeństwo domaga się dyrektyw i pomocy. Tymczasem nie otrzymuje żadnych rozkazów natury zasadniczej"49.

Komendant Okręgu Radom, płk Zientarski, w depeszach do Londynu z 21 i 30 listopada (daty pisania i nadania są różne) prosił: “o wyjaśnienie, jak mamy się usto­sunkować do wojsk ZSRR w wypadku gdyby chciano nas rozbrajać [...]. Czy mamy bić się czy dać się rozbroić. <Burza> była już kilkakrotnie zmieniana, nie chciałbym więc zmieniać ją jeszcze raz tylko po to, ażeby po miesiącu zarządzić co innego...Pro­szę o konkretne rozkazy". W depeszy z 21 grudnia do gen. Kopańskiego Zientarski zwracał uwagę (w odpowiedzi na instrukcje Kopańskiego z 27 listopada 1944 roku) na sprzeczność rozkazów i uchwał otrzymywanych z Londynu w sprawie <Burzy>, z któ­rych początkowo wynikało, że wszystkie oddziały winny brać udział w <Burzy>, a później że wszystkie oddziały pod okupacją sowiecką muszą być rozwiązane. “Czy wobec tego - pisał dalej Zientarski - jest celowe robienie <Burzy> całością sił uzbrojo­nych po to, by następnie wszystko rozwiązać i ukrywać wówczas, gdy się jest zupełnie zdekonspirowanym". Zientarski nalegał przeto, że “najwyższy czas, żebyśmy już wie­dzieli jak mamy postępować [...]. Ponieważ w myśl waszych rozkazów dowodzi nami Sokora [gen. Tatar - dopisek T. W.]...od kogo mamy otrzymywać rozkazy, skoro wy milczycie"50.

Zwlekanie przez rząd polski z mianowaniem następcy Bora-Komorowskiego po­ciągało za sobą ujemne skutki również na Zachodzie. Zwracał na to uwagę publicysta Aleksander Piskor w Londynie w liście z 10 listopada 1944 roku do Stanisława Kota, ministra informacji i dokumentacji. W liście tym Piskor pisze, że w rozmowach z Amerykanami i Anglikami spotyka się często opinię, “że po upadku Warszawy cały polski ruch podziemny został zlikwidowany i że naprawdę nic nie zostało z ogromnej


46 Tamże, ss. 91,108.

47 Z. Zaremba, Wojna i konspiracja, Wyd. B. Świderski, Londyn 1957, s. 299.

48 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. VI, s. 439.

49 Tamże, s. 439.

50 Tamże, t. V, ss. 118, 198-199.

375

organizacji, istniejącej dawniej w Kraju. Zwłaszcza sfery anglo-amerykańskie przyj­mują to jako fakt oczywisty". Autor podkreśla szkodliwość tego stanu rzeczy dla spra­wy polskiej, który stanowi przykład “naszego lenistwa propagandowego", połączo­nego z nieznajomością [dziwnej po tylu latach - T. W.], psychiki narodów anglosa­skich, która nie lubi ogólników i symbolów, lecz domaga się konkretnych faktów, Zapewnienia, że Armia Krajowa wciąż jeszcze istnieje, nie wystarczają - należy bo­wiem podać dane o tym, co ta armia robi. Należy również ogłosić jak najprędzej pseu­donim nowego dowódcy Armii Krajowej i podać szereg szczegółów (chociażby zmy­ślonych) o nim"51.

W tym samym czasie Okulicki ciągle nalegał na uregulowanie sprawy dowodze­nia AK. W depeszy do Kopańskiego z 5 grudnia 1944 roku pisał: “Jeśli nie macie do mnie zaufania, to mianujcie innego na dowódcę AK, ale dajcie mu władzę Bora [...]. Dowodzić z Londynu nie może nawet geniusz". Następnie nadmieniał, że ci, którzy są w kraju żyją w ciężkich warunkach codziennej walki, w konsekwencji czego “zosta­liśmy wyprani z egoizmu i ambicji osobistych. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby na emi­gracji kierowano się tylko takimi samymi względami"52.

9 grudnia Okulicki pisał bezpośrednio do prezydenta Raczkiewicza, przedstawia­jąc sytuację, w jakiej znajdowała się AK, i palącą potrzebę mianowania dowódcy. Na wstępie Okulicki twierdził, że walki w Warszawie “niesłusznie określa się mianem <powstania>. Nazywamy je bitwą warszawską dla podkreślenia, że były one fragmen­tami tylko walki z Niemcami, którą prowadziliśmy bez przerwy od 1 września 1939 roku". Dzięki tej walce Polska zdobyła w świecie pozycję moralną, w którą uderzyła propaganda sowiecka. Po wyjaśnieniu znaczenia “bitwy warszawskiej" i próby błęd­nego rozwiązania sprawy dowodzenia AK gen. Okulicki pisał: “Oprócz następstw prze­granej militarnej, Armia Krajowa przeżywa obecnie głęboki kryzys organizacyjny, odebrano jej bowiem jednolite dowodzenie. Dualizm dowodzenia, dezawuowanie do­wódcy wobec podwładnych [...] osłabiło autorytet zarówno władz centralnych, jak i Komendy Głównej"53.

Delegat rządu Jankowski kategorycznie domagał się załatwienia sprawy dowo­dzenia Armią Krajową, najpierw w depeszy do Mikołajczyka z 14 listopada, a później w drugiej z 3 grudnia do premiera Tomasza Arciszewskiego (po rezygnacji Mikołaj­czyka 24 listopada), w której ponownie proponował Okulickiego na dowódcę i gen. Emila Fieldorfa - “Nila" na zastępcę, podkreślając, że “niedopuszczalne jest dowo­dzenie z Londynu [...], gdyż powoduje szkodliwy dualizm w dowodzeniu i obniża wewnętrzną dyscyplinę"54.

21 grudnia 1944 roku prezydent Raczkiewicz mianował wreszcie gen. Okulickie­go “komendantem sił zbrojnych w Kraju na całość terytorium Polski", rozszerzając równocześnie jego kompetencje55. Niewiele to dało, gdyż trzy tygodnie później ruszy­ła ofensywa sowiecka i w jej wyniku Armia Czerwona znalazła się wkrótce na całym prawie terytorium Polski. 19 stycznia 1945 roku Okulicki wydał znany rozkaz o zwolnieniu


51 IPMS. Sygnatura: PRM/128.

52 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., tom V, s. 168.

53 Tamże, s. 175.

54 Tamże, s. 165.

55 Tamże, t. VI, s. 444.

376

żołnierzy z przysięgi. Rozkaz ten został na ogół źle przyjęty przez akowców i jak przypuszczał Kazimierz Pużak (przewodniczący podziemnej Rady Jedności Na­rodowej), pisząc po wojnie swoje wspomnienia: “Ten fatalny krok uczyniono gwoli jakichś obietnic oszukańczych anglo-amerykańskich", był on na rękę “nie tylko alian­tom, ale jednocześnie rozwiązywał ręce Sowietom"56.

Depeszą z 20 stycznia 1945 roku Kopański przekazał Okulickiemu uchwałę rządu o nieujawnianiu się cywilnych władz podziemnych i o tym, że “Państwo Podziemne w zmienionej stosownie do okoliczności formie, musi pozostać nadal [...]"57, co już wówczas było tylko jednym złudzeniem więcej. Prezydent Raczkiewicz w przemówie­niu pożegnalnym, jakie wygłosił przez radio 8 lutego 1945 roku do żołnierzy Armii Krajowej w związku z jej rozwiązaniem, podkreślił: “Byliście zbrojnym ramieniem Polskiego Państwa Podziemnego i krajowych władz Rzeczypospolitej"58. Gdy brakło tego ramienia, okaleczone Państwo Podziemne nie mogło dłużej istnieć, przetrwało jedynie jako symbol do 1 lipca 1945 roku, dnia rozwiązania Rady Jedności Narodowej i wydania przez nią “Testamentu Polski Walczącej".

Formalne rozwiązanie AK nie rozwiązywało problemów jej żołnierzy w większo­ści wypadków zdekonspirowanych w wyniku akcji “Burza", stąd nastąpiły wzmożone aresztowania z jednej strony, a z drugiej tworzenie, przeważnie na bazie poakowskiej, nowej konspiracji o zmienionej formule i orientacji59. “Burza" wygasała powoli, tłu­miona sowieckim terrorem. Około 50 000 żołnierzy, którzy złożyli broń i ujawnili się, zostało wywiezionych do Rosji60. Z wojskowego punktu widzenia cele akcji “Burza" w walce z Niemcami, pomimo niewystarczającego uzbrojenia, zostały w dużym stop­niu osiągnięte, natomiast AK pod względem politycznym poniosła druzgocącą klęskę i nie mogło być inaczej w ówczesnym kontekście stosunków polsko-sowieckich. Zbyt bolesne i kosztowne było złudzenie, że krajowe władze Polski Podziemnej będą w stanie osiągnąć to, czego nie zdołał osiągnąć nasz rząd w Londynie: uznanie przez ZSRR prawa samostanowienia o losie naszego kraju i jego niezawisłości państwowej.

Etos Armii Krajowej, uwieńczony powstaniem warszawskim i walkami “Burzy", należy dzisiaj do legend, jednych z tych, jakie opiewają poeci i pisarze, ale które świad­czą o całkowitym braku realizmu i samodzielnego myślenia politycznego. W paździer­niku 1944 roku, gdy przesądzony był już los “Burzy", na łamach “Orła Białego" we Włoszech pisano:


56 K. Pużak, Wspomnienia 1939-1945, w: “Zeszyty Historyczne", 1977, nr 41, ss. 121-122.

57 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., t. V, s. 236.

58 Tamże, s. 269.

59 Tematowi temu poświęciłem rozdział pt. Kraj i emigracja w ideowych założeniach poakow-skiego Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość" (WiN), jaki znajduje się w mojej książce Bezdroża dzie­jów Polski. Kraj i emigracja po 1 września 1939, op. cit.,ss. 101-127. Nadto związane z tym tematem jest omówienie przeze mnie pierwszych 4 numerów “Zeszytów Historycznych WiN-u" - wyda­wanych od 1992 roku w Krakowie. Omówienie to ukazało się na łamach paryskich “Zeszytów Historycznych", 1994, nr 110, ss. 133-151. Twórcą i duszą “Zeszytów Historycznych WiN-u", bardzo wartościowego Wydawnictwa, był Andrzej Zagórski, pierwszy ich redaktor naczelny, do 4 numeru włącznie, po czym przekazał redakcję, nadal ściśle z nią współpracując, Januszowi Kurtyce, historykowi młodszego pokolenia.

60 Zob. Polskie Siły Zbrojne..., op. cit. s. 926.

377

“Historyk dziejów Polski naszego okresu będzie miał trudne zadanie w analizo­waniu linii polskiej polityki oficjalnej. Przede wszystkim będzie on musiał stwier­dzić, że mało w niej było elementów wynikających z własnej generalnej, na długi dystans obliczonej myśli politycznej. Że większość działań były to reakcje na cudze, przeważnie wrogie, bardzo rzadko przyjazne posunięcia"61. Tutaj przede wszystkim szukać dziś trzeba przyczyn i skutków naszych klęsk, o czym na ogół mało się pisze i co samo w sobie też jest wymowne.


61 B. Andrycz, Lubelska kiereńszczyzna, “Orzeł Biały", 1944, nr 34 z 15 października, s. 3.

378

POWSTANIE WARSZAWSKIE I AKCJA “BURZA" W HISTORIOGRAFII EMIGRACYJNEJ*

Na wstępie nasuwa się pytanie: czy istnieje historiografia emigracyjna, a jeżeli tak, to czym różni się od historiografii krajowej? Stosunkowo nie tak dawno umilkły dyskusje ludzi pióra na temat: jedna czy dwie literatury, tzn. krajo­wa i emigracyjna? Znakomita większość opowiedziała się za nierozdzielnością litera­tury. Historycy podobnych dysput nie toczyli, gdyż byli i są na ogół zgodni, że histo­ria Polski jest jedna, niepodzielna, bez względu na to, kto i gdzie o niej pisze. Trzeba bowiem pamiętać, że naród polski - o czym przypomina papież Jan Paweł II - “żyje nie tylko w swoim historycznym pniu, nad Wisłą, ale także w różnych miejscach świa­ta". Żyjąc za granicą, ma prawo i obowiązek uczestniczenia w tworzeniu i odtwarza­niu dziejów ojczystego kraju.

Decydującym czynnikiem jest zawsze i wszędzie system wartości, na którym hi­storyk opiera się w swojej pracy, i cel, jakiemu ma służyć dziejopisarstwo. Celem tym powinno być przede wszystkim dociekanie prawdy i przekazywanie wiedzy o warto­ściach, które kształtowały kulturę polską i nadawały sens zbiorowemu życiu naszego narodu, jednocześnie zaś krytyczną oceną tego, co było złe w naszych dziejach, a cze­go można było uniknąć przy lepszej znajomości faktów.

Rok 1945 stanowi przełomową datę w historii nie tylko Polski, lecz także Europy i całego świata. Po drugiej wojnie światowej, która była ogromną rzezią zarówno lu­dzi, jak i wartości świata chrześcijańskiego, kraj nasz znalazł się na rozdrożu. Nie miał właściwie innego wyboru niż kolaboracja z narzuconym reżimem komunistów lub dalsza walka, tym razem z okupantem sowieckim. W przytłaczającej większości naród polski, zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie, stawił opór, nie złożył broni w do­słownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Pozbawiony możliwości rozeznania się w ogólnej sytuacji i coraz bardziej rozbrajany moralnie, kraj starał się jednak bronić, żeby przetrwać i zachować narodową tożsamość, stąd też nie bez słuszności mówi się, że “historia Polski od 1945 roku jest dziejami samoobrony"2, w której etos Armii Kra­jowej zajmował poczesne miejsce.

Taki też przeważnie charakter, ograniczony do samoobrony, miały nieliczne opra­cowania niezależnie myślących autorów, dotyczące najnowszej historii Polski, fałszowanej


* Pierwodruk: Powstanie Warszawskie w historiografii i literaturze 1944-1994. Materiały Kon­ferencji zorganizowanej w Lublinie w październiku 1994 roku. Pod red. Z. Mańkowskiego i J. Święcha. Wyd. Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1996, ss. 57-90.

Papież Jan Paweł II, Przemówienia do Polonii i Polaków za granicą 1979-1987, opracował ks. R. Dzwonkowski SAC, Veritas, Londyn 1988, s. 59.

2 K. Wóycicki, Polskość jest zmęczona, w: “Więź", 1990, nr 1, s. 10.

379

z całym okrucieństwem przez aparat władzy komunistycznej. W tych warun­kach unikano krytycznych analiz lub pomijano milczeniem sprawy bardziej drażliwe, gdyż w większości wypadków chodziło po prostu o “krzepienie serc" boleśnie zranio­nych w wyniku drugiej wojny światowej. W tym stanie rzeczy na emigrację spadało zadanie uzupełnienia tego, czego w kraju nie można było czy też nie chciano zrobić, a zwłaszcza o czym nie wiedziano. Wydaje się, że w tym aspekcie - bez względu na to, w jaki sposób zadanie to zostało spełnione - można mówić o historiografii emigracyj­nej w odróżnieniu od historiografii krajowej.

Na historiografię emigracyjną - w odniesieniu do dziejów Armii Krajowej - duży wpływ, niejednokrotnie decydujący, miał fakt, że w Londynie, gdzie w czasie wojny i po jej zakończeniu koncentrowało się życie polskie, znaleźli się oficerowie z Komen­dy Głównej AK z gen. T. Borem-Komorowskim oraz jego szefem sztabu gen. T. Pełczyńskim na czele. Należy również zaznaczyć, że ogromna większość akowców za­mieszkałych za granicą, to uczestnicy powstania, którzy po wyzwoleniu z obozów je­nieckich w 1945 roku zostali na Zachodzie, co było jedną z głównych przyczyn ogra­niczenia dziejopisarstwa Armii Krajowej do powstania warszawskiego.

Pierwsze drukowane na Zachodzie sprawozdanie z powstania ukazało się w grud­niu 1944 roku na łamach “Bellony" (Nr 12/1944), miesięcznika wojskowego, który był wydawany przez Sztab N.W. w Londynie. Sprawozdanie to, podpisane pseudoni­mem “Drogosław" i zatytułowane Obrona Warszawy, było zwięzłym szkicem o położe­niu na froncie wschodnim, działalności AK przed powstaniem, następnie o przebiegu walk w stolicy; autor podzielił je na pięć okresów i zakończył swoją relację zdaniem, “iż tak ciężką walkę w Warszawie mogła stoczyć Armia Krajowa tylko dzięki wielolet­niemu przygotowaniu i wyszkoleniu. Nie mogła to być żadna improwizacja".

Pierwsza relacja, nieznanego do dzisiaj autora, nasuwa jedno zwłaszcza przypusz­czenie: autor mówi o “obronie Warszawy" i o “walkach w Stolicy", a nie o powstaniu. Pokrywa się to z tym, o czym pisał z kraju gen. Okulicki w liście z 9 grudnia 1944 roku do prezydenta Raczkiewicza w Londynie: walki w Warszawie “niesłusznie określa się mianem <powstania>. Nazywamy je bitwą warszawską dla podkreślenia, że były one fragmentami tylko walki z Niemcami, którą prowadziliśmy bez przerwy od 1 wrze­śnia 1939 roku"3.

Nie chodzi tutaj oczywiście o terminologię, ale o zwrócenie uwagi na fakt, że póź­niej, w historiografii emigracyjnej środowiska londyńskiego i jej emanacji w innych ośrodkach, skupienie całego prawie czynu konspiracyjno-zbrojnego wokół powstania zmniejszyło ogólnonarodowe znaczenie Polskiego Państwa Podziemnego, ze szkodą dla działalności AK i ofiar, jakie ponieśli również jej żołnierze poza Warszawą.

W 1950 roku ukazało się w Londynie opracowanie zbiorowe na temat Armii Kra­jowej liczące prawie tysiąc stron4. Opracowanie to powstało w rezultacie podjętej w 1946 roku decyzji o utworzeniu Komisji Historycznej mającej na celu przygotowa­nie historii Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, z przewidzianym podziałem


3 Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945 roku, op. cit., t. V, 1981, s. 171.

4 Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, tom III, Armia Krajowa, Instytut Historycz­ny im. gen. W. Sikorskiego, Londyn 1950, stron 972.

380

całości na trzy obszerne tomy: Kampania wrześniowa. Polskie Siły Zbrojne na Obczyźnie i Armia Krajowa. Do opracowania tomu trzeciego została powołana Podkomisja Hi­storyczna Armii Krajowej, ale bez podania nazwisk tych, których wkład miał być największy. Tak więc obok gen. Pełczyńskiego - jedynego, którego nazwisko figuruje również we wstępie tego tomu - głównymi współautorami - jak ujawniono po dziesię­ciu latach - byli: płk Kazimierz Iranek-Osmecki, płk Karol Ziemski, płk Stanisław Weber, por. Włodzimierz Otocki i Stanisław Dołęga-Modrzewski, reprezentujący wówczas byłego Delegata Rządu5.

Przede wszystkim dziwić musi anonimowy charakter tego tomu i fakt, że ukazał się w pierwszej kolejności, zanim zostały przygotowane inne tomy, łatwiejsze do opra­cowania w porównaniu z historią Armii Krajowej, której podziemna działalność była niewspółmiernie bardziej skomplikowana, a wówczas jeszcze w dużym stopniu za­konspirowana. W przedmowie tego tomu Komisja Historyczna pisze, że zdaje sobie sprawę z licznych jego braków, “które wynikły ze zbiorowości pracy, pośpiechu i nie­kompletności źródeł", co jest zrozumiałe, z wyjątkiem pośpiechu trudniejszego już do zrozumienia.

W słowie wstępnym redakcja wyjaśnia, że tom ten przygotował “zespół żołnierzy Armii Krajowej przy udziale pracowników cywilnych Polski Podziemnej", nie poda­jąc jednak nazwisk; do dziś nie wiadomo dokładnie, kto i co pisał. Następnie redakcja pisze, że “opracowanie to oparte jest na dokumentach, pochodzących ze Sztabu Na­czelnego Wodza i na relacjach uczestników". Jeśli chodzi o relacje z poszczególnych Okręgów, to jedynie w bardzo małym stopniu wykorzystano możliwości, jakimi wów­czas dysponowała Komisja Historyczna, zainteresowana głównie sztabowym ujęciem tematu, tak jak go widziano na osi Warszawa-Londyn - “polski" Londyn.

Całość tomu składa się z pięciu części: część pierwsza - Położenie kraju, część dru­ga - Organizacja Armii Krajowej i przygotowanie do wystąpienia zbrojnego, część trzecia -Walka bieżąca (w tym partyzantka jedynie ss. 512-533), część czwarta - “Burza" (ss. 541-647), część piąta-Powstanie Warszawskie (ss. 649-886), część szósta -Armia Krajo­wa po Powstaniu.

Nad sposobem ujęcia tematów zaciążyło w pierwszym rzędzie to, że opracowali je, lub też kierowali poszczególnymi opracowaniami, zależnie od przypadku, uczestnicy walk Armii Krajowej, którzy jednocześnie byli za nie odpowiedzialni na najwyższym przeważnie szczeblu dowodzenia. Według gen. Mariana Kukiela tom ten jest “spra­wozdaniem sztabowców [...], jakby pierwszym rzutem historii Polski Walczącej w Kraju 1939-45 [...], mocną podstawą dla dalszych prac"6. Główny jednak problem polega na tym, że dalsze, niezbyt liczne prace mają przeważnie zbliżony charakter, stąd też po­dobne tendencje i błędy.

W 1951 roku ukazała się książka gen. Bora-Komorowskiego Armia Krajowa7. Książ­ka, jak wyjaśnia autor w przedmowie, napisana w zasadniczym zarysie w 1945 roku, była przeznaczona dla czytelnika obcego i w 1950 roku wyszło jej wydanie angielskie, a później w innych językach. Oparta jest, o czym pisze gen. Bór, głównie na osobistych


5 Zob. M. Kukiel w: Literatura polska na obczyźnie 1940-1960. Praca zbiorowa pod red. T. Terleckiego. Wyd. B. Świderski, Londyn 1964,1.1, s. 476.

6 M. Kukiel, op. cit. s. 476.

7 T. Bór-Komorowski, Armia Krajowa, op. cit., s. 424.

381

wspomnieniach, uzupełnionych dokumentacją archiwalną, jaka wówczas była dostępna. Wydanie polskie zostało uzupełnione materiałami ze Studium Polski Pod­ziemnej w Londynie oraz danymi z opracowań Komisji Historycznej do tomu Armia Krajowa, o którym była już mowa.

Gen. Bór-Komorowski podkreślił z naciskiem, że nie pisał historii, na którą wów­czas - bez odpowiedniego dystansu od opisywanych wydarzeń - było jeszcze za wcze­śnie. Nie miał też złudzeń, że wyczerpał temat, i przypominał, iż “wiele rzeczy z dzie­jów Armii Krajowej czeka jeszcze na osobne opracowania. Dotyczy to zwłaszcza wy­darzeń, które rozgrywały się poza Stolicą i znane są jedynie w ogólnych zarysach". Gen. Bór-Komorowski zaznacza również, że nie wdawał się w żadne polemiki, a jego celem było przedstawienie zasadniczych faktów. Taki rzeczywiście charakter ma jego książka: wspomnienia żołnierza-dowódcy, ujmujące swoją prostotą, ale jednocześ­nie pozostawiające pewien niedosyt. Sam autor zdawał sobie z tego sprawę i liczył się z tym, że w przyszłości tom będzie uzupełniany innymi opracowaniami. W książce tej akcji “Burza" poświęcone są ss. 186-212, a powstaniu ss. 215-385.

W 1970 roku ukazał się pierwszy tom8 na szeroką skalę zakrojonego wydawnictwa Armia Krajowa w dokumentach. Jego celem była publikacja dokumentacji, jaką zgro­madzono w Londynie w Studium Polski Podziemnej, instytucji archiwalnej zało­żonej w 1947 roku przez żołnierzy Armii Krajowej. Jednym z założycieli tej instytu­cji był gen. Bór-Komorowski, a funkcję kierowniczki archiwum Studium sprawo­wała przez wiele lat Halina Czarnooka, która włożyła bardzo wiele pracy w zebranie i w zabezpieczenie dokumentacji.

Utworzony został Komitet redakcyjny w składzie: Halina Czarnooka, Józef Gar-liński, Kazimierz Iranek-Osmecki, Włodzimierz Otocki i Tadeusz Pełczyński (prze­wodniczący). Według ustalonego na początku planu całość wydawnictwa miała się składać z pięciu tomów w układzie chronologicznym. Jak pisał gen. Pełczyński w przedmowie do pierwszego tomu, “niniejszy tom rozpoczyna wydawnictwo, które dokumentami zobrazuje rozwój organizacyjny i działania bojowe Armii Krajowej oraz zarysuje strukturę i rozwój Polskiego Państwa Podziemnego". Ogromna większość dokumentów tego wydawnictwa pochodzi ze zbiorów Studium Polski Podziemnej, ale korzystano również, w niewielkim co prawda stopniu, z innych źródeł. Każdy tom poprzedzony jest krótkim wprowadzeniem do okresu, jaki obejmują zawarte w nim dokumenty. Wprowadzenie w pierwszych czterech tomach opracował gen. Pełczyń­ski, a w piątym płk Iranek-Osmecki.

Tom pierwszy zawiera dokumenty z okresu od utworzenia na przełomie września/ października 1939 roku, przez gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza konspira­cyjnej organizacji wojskowej “Służba Zwycięstwu Polski" (SZP) do ataku Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku. W okresie tym rząd polski, znajdujący się do połowy czerwca 1940 roku we Francji, powołał do życia na bazie SZP tajną organizację wojskową pod nazwą “Związek Walki Zbrojnej" (ZWZ), opartą ] na wojskowych zasadach hierarchii. Okres ten charakteryzuje się rozbudową organizacji podziemnej i przygotowaniami kraju do powstania powszechnego, gdy będzie się zbliżał koniec wojny. W dyrektywach gen. Sikorskiego na temat ówczesnych przygotowań


8 Armia Krajowa w dokumentach..., op. cit., 1.1, 1970.

382

powstania znamienne było to, że należało je skoordynować z “ruchami wy­zwoleńczymi innych ludów Europy Środkowej, przede wszystkim Czechosłowacji", do czego niestety nigdy nie doszło.

Tom drugi, opublikowany w 1973 roku, obejmuje okres od czerwca 1941 do kwiet­nia 1943 roku, do zerwania przez Rosję sowiecką stosunków dyplomatycznych (na­wiązanych układem Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 roku) z rządem polskim w Lon­dynie w związku z odkryciem grobów oficerów polskich w Katyniu. Okres ten stano­wi punkt zwrotny w polityce anglosaskiej wobec rządu polskiego, który - zwalczany przez wrogą propagandę Moskwy - traci coraz bardziej na znaczeniu. Jednocześnie w kraju wzmaga się bojowa działalność podziemia. W lutym 1942 roku ZWZ zostaje przemianowany na Armię Krajową (sama już nazwa określała wojskowy charakter organizacji wchodzącej w skład Polskich Sił Zbrojnych, których jedna część walczyła w kraju, a druga na Zachodzie). Zaczynają się formować oddziały partyzanckie. Na ziemiach wschodnich jesienią 1941 roku powstaje organizacja dywersyjna “Wachlarz", podczas gdy później w całej Polsce działalność dywersyjna wzmacniana jest tworzoną organizacją pod nazwą “Kedyw".

Tom trzeci ukazał się w 1976 roku i zawiera dokumenty od kwietnia 1943 do lipca 1944 roku dotyczące decydującego okresu dla powzięcia decyzji o akcji “Burza" i po­wstania warszawskiego. Dominującą jego cechą były rozważania i zarządzenia w kwe­stii postawy, jaką należało zająć w chwili wkroczenia armii sowieckiej na terytorium Polski. Problemy te rozważano już wcześniej, ale obecna sytuacja narzucała potrzebę szybkiego i konkretnego określenia stanowiska. Niepowetowaną stratą dla Armii Kra­jowej staje się aresztowanie 30 czerwca 1943 roku gen. Grota-Roweckiego. Jego na­stępcą zostaje gen. Bór-Komorowski, który 20 listopada 1943 roku wydaje rozkaz “wzmożonej akcji dywersyjnej", określonej kryptonimem “Burza", mającej stanowić rodzaj lokalnych powstań na tyłach frontu niemiecko-sowieckiego. W rozkazie tym mowa jest o ujawnieniu się wobec wkraczających Rosjan oddziałów Armii Krajowej, które wezmą udział w zwalczaniu uchodzących Niemców. Po tym względem rozkaz ten był sprzeczny z instrukcją z 27 października 1943 roku - niezbyt jasno sprecyzo­waną - jaką otrzymał gen. Bór od rządu polskiego.

Tom czwarty, opublikowany w 1977 roku (w trakcie jego redagowania, w maju 1976 roku Józef Garliński złożył rezygnację z udziału w komitecie redakcyjnym), obej­muje okres od lipca do października 1944 roku i jest poświęcony głównie dokumenta­cji związanej z przebiegiem powstania warszawskiego. Okres ten, ciągle kontrower­syjny, wymaga wyjaśnienia wielu spraw na podstawie źródeł archiwalnych, dotych­czas nie wykorzystanych. Brakuje materiałów o wpływach czynników obcych na de­cyzje walk nie tylko powstańczych w 1944 roku, ale i wcześniej, poczynając od utwo­rzonej w 1941 roku organizacji bojowej “Wachlarz"9. Dokumenty zawarte w tomie czwartym, wraz z dokumentacją z tomu poprzedniego, uwidaczniają rolę, jaką ode­grała akcja “Burza" przed wybuchem powstania i dlaczego nie mogła przyjść stolicy na pomoc. Gen Bór-Komorowski oświadczył w wywiadzie, którego udzielił Januszo­wi K. Zawodnemu, że powstanie warszawskie “to było kontynuowanie <Burzy> z liczeniem


9 Zob. C. Chlebowski, Wachlarz. Monografia wydzielonej organizacji dywersyjnej Armii Krajo­wej, wrzesień 1941 - marzec 1943, wydanie 2 poszerzone i uzupełnione. Pax, Warszawa 1985, s.456.

383

się z tym, że Rosjanie pod wpływem impetu i strat, z konieczności zajmą Warszawę"10.

Tom piąty ukazał się w 1981 roku i obejmuje dokumenty od października 1944 do lipca 1945 roku, czyli od upadku powstania warszawskiego do końca formalnego już tylko istnienia Państwa Podziemnego. Stosunkowo sporo miejsca zajmują dokumen­ty związane z nominacją przez rząd polski w Londynie gen. Okulickiego na stanowi­sko komendanta Armii Krajowej, następcę Bora-Komorowskiego, który musiał odejść do niewoli niemieckiej. Jest to okres chaosu, bezwładu i rozpaczliwego szukania wyj­ścia, agonii “Burzy", rozwiązania Armii Krajowej przez władze polskie z jednej stro­ny i rozpętany terror sowiecki z drugiej, a w jego wyniku bezwględna destrukcja wszyst­kich i wszystkiego, co było związane z Armią Krajową i o czym mówią dokumenty zawarte w tym tomie.

W 1989 roku został opublikowany tom szósty Armii Krajowej w dokumentach z podtytułem Uzupełnienia, w zmienionym składzie komitetu redakcyjnego (po dłuż­szej chorobie i śmierci gen. Pełczyńskiego). Skład komitetu był następujący: przewodniczący Kazimierz Iranek-Osmecki, a po jego zgonie w 1984 roku przewodnictwo objął Tadeusz Zawadzki-Zenczykowski oraz członkowie: Zbigniew Bokiewicz, Halina Czarnooka, Leonard Jastrzębski, Wanda Jordanowa, Jadwiga Olszewska i Andrzej Suchcitz.

W przedmowie T. Zawadzki-Zenczykowski pisze, że wydanie tomu ma na celu “uzupełnienie, choćby częściowe, materiałów już opublikowanych [w poprzednich tomach - T. W], jak również włączenie ważniejszych dokumentów, jakie później do nas napłynęły od akowców". Zawartość tomu jest podzielona latami: od listopada 1939 do września 1945 roku włącznie; dołączony jest aneks dokumentów przedstawiających sprawę odmowy przez Związek Sowiecki pomocy lotniczej dla Warszawy. W to­mie tym znajduje się sporo materiału, który dotyczy stopniowego wygasania akcji “Burza", tłumionej komunistycznym terrorem oraz alarmujących depesz z Okręgów AK do rządu polskiego w Londynie, w których dopominano się o wskazówki, co ro­bić, jak reagować wobec Sowietów i narzuconego przez nich reżimu. Sytuacja była tym bardziej tragiczna, że w wyniku “Burzy" wielu żołnierzy AK zostało zdekonspirowanych, co ułatwiło ich aresztowanie i w następstwie tego deportowanie do Rosji.

Szósty tom Armii Krajowej w dokumentach nie powinien być ostatni, archiwa bo­wiem Studium Polski Podziemnej zawierają cenny i nieznany jeszcze materiał, nie­zbędny do poznania historii zarówno z okresu drugiej wojny światowej, jak i historii późniejszego okresu. Kontynuacja tego wydawnictwa będzie już jednak należała do młodszego pokolenia, które obecnie reprezentuje tam kierownik Studium Andrzej Suchcitz. Sześć tomów, zawierających łącznie 1945 dokumentów, stanowią konkretny i dotychczas niezastąpiony wkład w odtwarzanie dziejów zarówno Armii Krajowej) jak i całego społeczeństwa polskiego w kraju, o którym ciągle jest mowa w “meldun­kach sytuacyjnych" i innych materiałach Komendy Głównej AK, wysyłanych do na­czelnego wodza w Londynie.

Opracowanie to nie daje pełnego obrazu wypadków i bardziej złożonych proble­mów, zwłaszcza w dziedzinie polityki, własnej i obcej, ale nawet tam, gdzie wyraźnie czuje się niedosyt, łatwiej jest już umiejscowić i ukierunkować badania nad powikłanymi


10 J. K. Zawodny, Wywiad s gen. Bór-Komorowskim, “Kultura", 1966, nr 229, s. 105.

384

sprawami. Można oczywiście mieć różne zastrzeżenia co do wyboru dokumen­tów (tom szósty w pewnym stopniu uzupełnił to, co przypuszczalnie świadomie pomi­nięto w poprzednich), z każdym jednak zbiorem jest podobnie. Z ogólnego punktu widzenia razi dysproporcja między liczbą dokumentów odnoszących się do działalno­ści “góry", czyli Komendy Głównej, i “dołów", a więc działalności w poszczególnych Okręgach.

Pozycję odrębną, ale o zbliżonej orientacji stanowią książki Stefana Korbońskiego, jednej z czołowych postaci Polskiego Państwa Podziemnego. Członek Stronnic­twa Ludowego, z ramienia którego zasiadał w Politycznym Komitecie Porozumie­wawczym, na którym opierał się Związek Walki Zbrojnej, Korboński objął następnie Kierownictwo Walki Cywilnej (KWC) i jednocześnie stanął na czele departamentu spraw wewnętrznych Delegatury Rządu. Po wchłonięciu KWC w lipcu 1943 roku przez powstałe wówczas Kierownictwo Walki Podziemnej KWP, Korboński wszedł w jego skład jako przedstawiciel delegata Rządu, zostając szefem Oporu Społecznego.

Należy przypomnieć, że Państwo Podziemne, ze stolicą w Warszawie, opierało się w 1944 roku na następujących organach władzy: Krajowa Rada Ministrów z wicepre­mierem i delegatem Rządu w jednej osobie, departamenty Delegatury Rządu, czyli podziemne ministerstwa. Rada Jedności Narodowej, czyli podziemny parlament oraz Komenda Główna AK. Korboński, z racji zajmowanego stanowiska dysponował sie­cią radiową i miał bezpośrednią łączność z Londynem, co było oczywiście ogromnie ważne, zwłaszcza w decydującym momencie podejmowania decyzji o wybuchu po­wstania.

Pierwsza książka Korbońskiego, W imieniu Rzeczypospolitej11, wydana przez Insty­tut Literacki w Paryżu w 1954 roku, a dwa lata później w języku angielskim, została przez autora przerobiona, uzupełniona o kilka rozdziałów i opublikowana również przez Instytut Literacki pt. Polskie Państwo Podziemne. Przewodnik po podziemiu12. Książ­ka ta jest najbliższa podejmowanej przeze mnie problematyce. We wstępie autor wyja­śnia, że celem jego było “przedstawienie w popularnym, encyklopedycznym skrócie i z zachowaniem właściwych proporcji całości wysiłków, które doprowadziły do utwo­rzenia Państwa Podziemnego", na które składała się działalność podziemia cywilnego z wojskowym. Następnie Korboński przypomina, że w wielu wydarzeniach sam brał udział, co jak wiadomo “ma swoje dobre i złe strony". Z 27 rozdziałów jeden poświę­cony jest “Burzy", inny powstaniu, a wcześniej w innym rozdziale na trzech stronach mowa jest o partyzantce.

Jeden z recenzentów książki pisał, że “Korboński jest entuzjastą wszystkich posu­nięć polskiego podziemia, mając zastrzeżenia jedynie w sprawach powstania warszaw­skiego"13. Rozdział o powstaniu jest jednym z najwartościowszych, być może nawet najbardziej wartościowy, zwłaszcza pod względem tego, co się nie zdezaktualizowało po publikacjach innych autorów, jakie się później ukazały. Z ogólnego punktu widzenia


11 S. Korboński, W imieniu Rzeczypospolitej, Instytut Literacki, Paryż 1954.

12 S. Korboński, Polskie Państwo Podziemne. Przewodnik po podziemiu. Instytut Literacki, Pa­ryż 1975.

13 Zob. Z. S. Siemaszko, Gloryfikacja pomyłek, w: “Zeszyty Historyczne", 1975, nr 34, ss. 187-193, oraz w tym samym numerze: S. Korboński, Gloryfikacja bezczynu, ss. 193-197.

385

Korboński potwierdza, że decyzje o wybuchu powstania podjęły przede wszyst­kim władze wojskowe, a rola czynnika politycznego była drugorzędna, z całkowitym prawie pominięciem Krajowej Rady Ministrów. Delegat Rządu został informowa­ny tylko o podjętych już decyzjach, które wymagały rozeznania w sytuacji między­narodowej i miejsca Polski w stosunkach z aliantami. Czy jednak władze politycz­ne miały lepsze rozeznanie od wojskowego - nie można mieć pod tym względem złudzeń. Jednym z przykładów jest depesza Rady Jedności Narodowej i Delegatury Rządu (z której Korboński przytacza ustęp z krytycznym komentarzem), wyrażająca ubolewanie z powodu śmierci 12 kwietnia 1945 roku prezydenta Roosevelta - a więc po zniszczeniu Warszawy i uchwałach jałtańskich - gdzie czytamy: “Naród pols­ki odczuwa tę stratę szczególnie boleśnie, gdyż zeszedł ze świata wielki mąż stanu, który nie dał się zwieść fałszywym dekoracjom, jakimi zgubna polityka stara się za­słonić [...] dążenia narodu polskiego. Był orędownikiem naszej walki o odzyskanie wolności [...]"14.

We wstępnym słowie Korboński przyznaje, że “z książek o AK większość koncen­truje się na powstaniu Warszawskim z pominięciem lub niedocenieniem innych, mniej głośnych akcji bojowych", co jest dla autora “zrozumiałe, gdyż Powstanie Warszaw­skie było punktem szczytowym walk AK, zasłaniającym wszystkie inne". Na temat oddziałów partyzanckich Korboński podaje dane z połowy 1943 roku. Zwraca uwagę historyk Józef Garliński w recenzji tej książki, że “największy rozrost partyzantki to druga połowa roku 1943 i rok 1944. Brak danych z tego okresu stwarza fałszywy obraz siły i wartości bojowej oddziałów leśnych"15 i w konsekwencji bojowej działalności Państwa Podziemnego.

W marcowym numerze paryskiej “Kultury" z 1982 roku Korboński ubolewał, i słusznie, nad krętactwem, z jakim spotkał się w Warszawie - w ówczesnych warunkach cenzury - projekt publikacji jego książki Polskie Państwo Podziemne. Zabra­łem wtedy głos i ja16, pisząc o potrzebie uzupełnienia w nowym wydaniu dużych luk i sprostowań błędów, które znajdują się w tej książce, jak np. chociażby ten, że major “Hubal" został pochowany “z honorami przez Niemców w Tomaszowie", co było literackim wymysłem Wańkowicza bez pokrycia w faktach, gdyż nikogo nie było przy śmierci “Hubala" i nikt nie wie, co zrobili Niemcy z jego zwłokami17.

Dwa lata później ukazało się drugie wydanie tej książki nie w Polsce, lecz w USA, które było fotooffsetową reprodukcją jej pierwszego wydania z 1975 roku, bez żadnych uzupełnień, sprostowań lub aneksu z wyjaśnieniami. Przytoczę obecnie to, co wówczas (w 1984 roku) pisałem na ten temat: “W bieżącym roku przypada 40-rocznica <Burzy> i toczonych w jej ramach walk przez zgrupowania partyzanckie, o których w książce p. Korbońskiego są jedynie wzmianki, więcej niż powierzchowne, zaczerpnięte przeważnie z wydanej w Londynie w 1950 roku publikacji Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie Światowej, tom III,Armia Krajowa. Siłą rzeczy nasuwa się pytanie: czyj rzeczywiście na emigracji tak trudno jest wyjść poza lata pięćdziesiąte"8. Na zwróconą


14 S. Korboński, Polskie Państwo Podziemne..., op. cit., s. 230.

15 J. Garliński, Polskie Państwo Podziemne, w: “Zeszyty Historyczne", 1975, nr 33, s. 235.

16 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1982, nr 60, ss. 236-237.

17 Zob. T. Wyrwa, W cieniu legendy Majora Hubala, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1974, ss. 53 i nast.

18 “Kultura", 1984, nr 441, s. 158.

386

mu przez Jerzego Brauna, ostatniego w kraju Delegata Rządu polskiego w Londy­nie, uwagę na inne błędy, Korboński miał odpowiedzieć: “Ja już nic nie będę prosto­wał"19.

Na diametralnie przeciwstawnym biegunie - od wyżej omawianych opracowań -znajduje się podejście do “Burzy", powstania warszawskiego i kierownictwa podzie­mia, Władysława Pobóg-Malinowskiego, autora trzytomowej Najnowszej Historii Poli­tycznej Polski 1864-1945, której tom III obejmuje lata 1939-194520. Wypływa to z faktu, że Pobóg-Malinowski, piłsudczyk, był bardzo krytycznie ustosunkowany do rządu polskiego na obczyźnie zarówno wtedy, gdy na jego czele stał Sikorski, jak i później, kiedy premierem został Stanisław Mikołajczyk, dużym natomiast szacunkiem darzył zawsze gen. Sosnkowskiego. Bez względu jednak na tendencyjną i publicystyczną in­terpretację faktów - z dostosowaniem ich ocen do własnej orientacji politycznej -Pobóg-Malinowski zgromadził masę materiału źródłowego, był pierwszym dziejopi­sarzem, który opublikował w swojej historii nie znane nikomu dokumenty będące wówczas - a dla wielu jeszcze i dzisiaj - prawdziwą rewelacją. Dopiero znajomość opracowań autorów z przeciwstawnych sobie biegunów i ich krytyczna ocena pozwoli na wypośrodkowanie tego, co było najbliższe rzeczywistości, a więc prawdzie histo­rycznej.

Pobóg-Malinowski podkreśla zasłużoną sławę żołnierzy AK, którzy swoim czy­nem wzbogacili powstańczą tradycję Polski. Po przytoczeniu liczby ofiar AK, która do czerwca 1944 roku, a więc bez poniesionych później strat w akcji “Burza" i powsta­nia warszawskiego, straciła w walce i z rąk gestapo około 62 000 ludzi, autor stawia pytanie: Czy tak poważne ofiary były konieczne i nieuniknione? Próba odpowiedzi na to pytanie była dla niego - podobnie zresztą jak i dla innych historyków - punktem wyjścia krytycznej oceny powstańczych walk.

Bardzo pozytywnie ocenia autor gen. Grota-Roweckiego, pełnego twórczej inicja­tywy, energii i decyzji, co zapewniało sprawność i jednolitość działania. Jego stratę powiększył niefortunny wybór następcy - gen. Bora-Komorowskiego, który “w prze­ciwieństwie do Roweckiego nie miał daru trafnego widzenia rzeczy, ani przekonywu­jącego przedstawiania ich innym; sam ulegał argumentacji i naciskom otoczenia; w stosunkach z ludźmi otwarty, szczery, po rycersku lojalny, nie znał <gry politycznej> prowodyrów partyjnych". Ujemną natomiast opinię ma Pobóg-Malinowski o gen. Pełczyńskim “upartym zwolenniku <Burzy>, wyżej stojącym pod względem fachowo-wojskowym od Bora-Komorowskiego, ale o charakterze chwiejnym, do powzięcia de­cyzji samodzielnej niemal niezdolny, z usposobienia ciężki, niezaradny [...]". Bór-Komorowski i Pełczyński tworzyli “parę najwybitniej niedobraną".

Ostrej krytyce poddał Pobóg-Malinowski rozkaz Bora-Komorowskiego z listopa­da 1943 roku, odnoszący się do rozpoczęcia akcji “Burza" i w jej wyniku wystąpienia wobec armii sowieckiej miejscowych dowódców AK w roli gospodarzy, obarczając “niedoświadczonych politycznie dowódców lokalnych zadaniem niezwykle trudnym".


19 W. Minkiewicz, w: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 81, s. 172.

20 W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945, t. III, okres 1939-1945, Londyn 1960.

387

Współdziałanie oddziałów AK z armią sowiecką i powierzenie ich dowódcom ustala­nia formy tego współdziałania było - według Pobóg-Malinowskiego - “zapowiedzią kolaboracji z najeźdźcą"21.

Autor wystąpił z jeszcze surowszą krytyką decyzji o podjęciu walki w Warszawie. Według niego uzasadnienie, że nagromadzona w ciągu okupacji nienawiść do Niem­ców, grożąca “spontanicznym wybuchem" kompromituje dowództwo, które - ulega­jąc nastrojowi mas - nie spełniło swej kierowniczej roli, bo przecież zasadą jest, że “kierownictwo przewodzi masom, a nie ulega ich nastrojom". Liczenie z kolei na to, że Sowieci nie odważą się uczynić w Warszawie tego, co zrobili z oddziałami AK na Wołyniu, Wileńszczyźnie i w Okręgu Lwowa, gdyż wywołałoby to głośne echo w świe­cie, jest “przykładem polskiego prymitywizmu w myśleniu politycznym". Nie prze­widziano zupełnie, “co robić, jeśli Rosja nie cofnie się przed gwałtem w takiej czy innej formie?". Decyzja o wybuchu powstania “była - niestety - przykładem dzia­łania w dobrej wierze, ale mimo woli czy nieświadomie na korzyść Rosji, ku szko­dzie Polski". Pobóg-Malinowski był przekonany, że powstanie wybuchło, “bo decy­dowali o tym Mikołajczyk, Kwapiński, Bór-Komorowski, Pełczyński, Jankowski. Do powstania nie doszłoby na pewno, gdyby decyzje powziąć i wydać mogli Rowecki i Sosnkowski"22.

Całkowicie odmienną pozycję zajmuje książka historyka Jana M. Ciechanowskie­go Powstanie Warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, której pierwsze wydanie w języku polskim ukazało się w Londynie w 1971 roku23, drugie w Warsza­wie w 1984 i trzecie w 1987 roku24 “w masowym nakładzie londyńskiego autora", jak to określił Władysław Bartoszewski25. To geograficzne umiejscowienie Ciechanow­skiego, bez żadnego dodatkowego określenia, jest już samo w sobie wymowne, gdyż chodzi rzeczywiście o autora londyńskiego z podejściem brytyjskim nie tylko do po­wstania warszawskiego, ale w ogóle najnowszej historii Polski. Książka Ciechanow­skiego oparta jest na pracy doktorskiej złożonej w London School of Economics and Political Science w 1968 roku i następnie wydanej w języku angielskim.

Niektóre sformułowane przez Ciechanowskiego tezy i krytyczne oceny kierow­nictwa podziemia w kraju i rządu polskiego w Londynie są zbieżne z tymi, jakie wyra­ził już Pobóg-Malinowski. Istnieje jednak między nimi zasadnicza różnica: podczas gdy Pobóg-Malinowski z całą zawziętością podchodzi krytycznie zarówno do działal­ności rządu polskiego i podziemia, jak i do Sowietów oraz ich pobratymców, Ciechanowski stara się zwykle politykę tych ostatnich tak przedstawić, żeby wina za poniesione klęski obarczała wyłącznie Polaków, a w najmniejszym stopniu Anglosasów.

W przeciwieństwie do Pobóg-Malinowskiego, autor omawianej książki ustosunkował się nie tyle krytycznie, ile po prostu wrogo do gen. Grota-Roweckiego i gen.


21 Najnowsza historia polityczna Polski..., op. cit., s. 484 i passim.

22 Tamże, ss. 619 i nast.

23 J. M. Ciechanowski, Powstanie Warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Odnowa, Londyn 1971.

24 Drugie i trzecie wydanie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984 i 1987. Przedmowa A. Skarżyńskiego.

25 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1986, nr 76, s. 221.

388

Sosnkowskiego. Oto jeden z przykładów: Grot-Rowecki, domagając się od Sikorskiego konkretnego określenia postawy Rosji wobec Polski, aby wreszcie ustalić, czy Ro­sjanie są naszymi wrogami, czy sprzymierzeńcami, w depeszy z 19 czerwca 1943 roku proponował, żeby “widzieć w Rosji raczej naszego wroga a nie sprzymierzeńca" (było to już po zerwaniu przez Sowietów, w związku z mordem w Katyniu, stosunków z rzą­dem polskim) i przyjąć postawę obronną. W związku z tym Ciechanowski pisze, że Sikorski do końca chciał traktować Rosjan jako sprzymierzeńców, a “przez Grota-Roweckiego głównie przemawiały uczucia: chęć i wola czynu, urażona duma narodowa, wąski patriotyzm i narodowe zaślepienie", na co Tomasz Szarota, krajowy historyk i biograf Grota-Roweckiego odpowiada, że “udzielanie lekcji <szerokiego> patrioty­zmu po latach, i to z Londynu wydaje mi się nieco żenujące"26.

Tendencyjność książki Ciechanowskiego “przesadnie wyeksponowanej" - według Jacka Trznadla27 - “jest dla czytelnika polskiego - jak twierdzi z kolei historyk Stani­sław Salmonowicz - trudna do strawienia"28. Po ukazaniu się w Polsce pierwszego jej wydania Józef Garliński, historyk emigracyjny, pisał w 1986 roku, że “autor broni w niej sowieckiej tezy. Dlatego przyjmowano go z rewerencją w Warszawie"29. W od­niesieniu do tego krajowego wydania krajowy historyk z młodszego pokolenia, An­drzej Friszke, przyznał, że monografia Ciechanowskiego jest “bardzo wartościowa źró­dłowo", ale zasadnicze jej tezy “są raczej bliskie poglądom dominującym w krajowej historiografii" i publikację tej książki w Polsce trudno jest uznać “za jakiś przełom w upowszechnianiu dorobku emigracyjnej historiografii, gdzie dominują inne poglą­dy"30.

Punkt widzenia londyńsko-brytyjski zawierają również inne opracowania Cie­chanowskiego. W 1980 roku ukazała się The History ofPoland Sińce 1863, wydana przez prestiżowe wydawnictwo Cambridge University Press31. Jest to dzieło zbiorowe, w którym okres drugiej wojny światowej i trzy pierwsze lata po wojnie opracował Ciechanowski. W recenzji tej książki32 Piotr Wandycz pisze: “Wydaje się, że przecięt­ny czytelnik wyniesie z lektury tych rozdziałów potwierdzenie swych opinii o najgor­szych cechach Polaków", co jest tym bardziej godne ubolewania, że “książka ta będzie służyła jako podręcznik uniwersytecki w Anglii i traktowana będzie jako autoryta­tywny wykład najnowszej historii Polski". W sprawie katyńskiej Ciechanowski za­chował jak najdalej idącą ostrożność, a co do powstania - przytaczam dosłownie Wandycza - “przyjmuje możliwość, że Stalin istotnie zmienił swój stosunek do Powstania - we wrześniu 1944 - będąc początkowo źle poinformowany o jego poczynaniach". Można jeszcze dodać, również za Wandyczem, że w rozdziale dotyczącym emigracji, “Ciechanowski przedstawia emigrację w sposób, który bez najmniejszej poprawki byłby dopuszczalny w każdym wydawnictwie PRL".


26 T. Szarota, Stefan Rowecki “Grot", PWN, Warszawa 1983, s. 203.

27 “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 85, s. 22.

28 S. Salmonowicz, Powstanie Warszawskie, Wyd. “Torcon", Toruń 1990, s. 12.

29 Zob. “Pamiętnik Literacki", Wyd. Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Londyn 1986, t. X, s. 39.

30 A. Friszke, Białe plamy w naszej historii, w: Więź,1988, nr 5, s. 132.

31 The History ofPoland Sińce 1863, Cambridge University Press, Cambridge 1980, s. 494.

32 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1981, nr 56, ss. 74 i nast.

389

Do odrębnej z kolei kategorii należą książki dwu historyków o rodowodzie akow­skim: Tadeusza Zenczykowskiego i Józefa Garlińskiego. Ten ostatni, o bogatym ży­ciorysie wojennym - oficer wywiadu Komendy Głównej ZWZ/AK i jej Wydziału Bez­pieczeństwa, później więzień Pawiaka, Oświęcimia, a po wojnie pisarz zamieszkały w Londynie - jest autorem kilkunastu książek w języku polskim i angielskim, w tym bestsellera Oświęcim walccy. Wśród tych książek należy odnotować trzy bezpośred­nio dotyczące mojego tematu: pierwsza. Między Londynem i Warszawą33, poświęcona jest łączności Londynu z krajem; druga, Politycy i żołnierze, dwa wydania34 i nadto w przekładzie na angielski, zawiera opis organizacji podziemia, współpracę z brytyj­skim SOE (Special Operations Executive - Kierownictwo Specjalnych Operacji), dzia­łalności “Wachlarza," pomocy z Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem okresu powstania i problemów natury technicznej i polityczno-wojskowej, z którymi ta po­moc była związana. Trzecia książka, Polska w drugiej wojnie światowej311 została wydana również w Polsce. W książce tej Garliński przedstawia, w syntetycznym ujęciu, dzieje Polski podczas ostatniej wojny. Odnośnie do akcji “Burza" autor potwierdza, że pomi­mo wrogiego stosunku Sowietów do AK i administracji podziemnej na wschód od linii Curzona w Warszawie uważano, iż “<Burza> musi być kontynuowana, bo nie wia­domo jak zachowają się sowieckie władze na zachód od tej linii". Jeśli chodzi o decy­zję o wybuchu powstania, to Garliński sądził, że “w ówczesnej sytuacji politycznej, decyzja ta była słuszna, ale związane z nią ryzyko było oczywiste i nikt nie może się tłumaczyć, że o nim nie wiedział. Była to pełna improwizacja tak na odcinku wojsko­wym, jak i na politycznym".

Tadeusz Żenczykowski, również o bogatym życiorysie, kierował w czasie wojny “Akcją N" (antyniemiecka dywersja psychologiczna), a w powstaniu był szefem BIP (Biuro Informacji i Propagandy) AK. Po wojnie był redaktorem, a następnie zastępcą dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa i zajmowane tam stanowisko uła­twiło mu zebranie materiału, który wykorzystał w swoich publikacjach. Jedna z jego książek Polska lubelska 194436 ukazała się w Polsce w nowym już okresie. Pierwsze jej rozdziały poświęcone są operacji “Burza" w poszczególnych Okręgach oraz procederowi obejmowania władzy przez komunistów. W książce Samotny bój Warszawy" Żen­czykowski wyjaśnia we wstępie, że celem jego jest przedstawienie udokumentowanej odpowiedzi na nurtujące społeczeństwo polskie pytania związane z powstaniem. Chodzi głównie o decyzje o wybuchu powstania, politykę Moskwy i związanych z nią polskich komunistów, pomoc z Zachodu, długotrwałe starania o prawa kombatanckie dla żołnierzy AK i ogólnie - na podstawie archiwalnego materiału - udowodnienie kłamstw propagandy sowieckiej. Autor twierdzi, że “nie do pomyślenia było w ówcze­snych nastrojach kraju - a tym bardziej Warszawy - by stolica mogła być wyłączona z udziału w rozprawie z Niemcami. Od lat czekało na tę chwilę dosłownie całe miasto”.


33 J. Garliński, Między Londynem i Warszawą, Odnowa, Londyn 1966.

34 J. Garliński, Politycy i żołnierze. Odnowa, Londyn 1968 i 1971.

35 J. Garliński, Polska w Drugiej Wojnie Światowej, Odnowa, Londyn 1982.

36 T. Żenczykowski, Polska lubelska 1944, Editions Spotkania, Warszawa 1990.

37 T. Żenczykowski, Samotny bój Warszawy, Editions Spotkania, Paryż 1985.

390

Obie książki są bardzo dobrze udokumentowane, co też ułatwia czytelnikowi wyrobienie sobie własnego zdania.

Należy jeszcze przynajmniej odnotować broszurę Andrzeja Pomiana-Dowmutta (prawdziwe nazwisko Bohdan Sałaciński) Powstanie Warszawskie. Zarys problematyki (Londyn 1946) oraz broszurę Antoniego Chruściela - pseudonim “Monter", Powsta­nie Warszawskie (Londyn 1948). Nie znam treści tych broszur, gdyż nie mam ich we własnych zbiorach i nie mogłem już tego uzupełnić, gdyż żadna z nich nie znajduje się w bibliotekach paryskich, czego wcześniej nie przewidziałem.

Trzeba również chociażby wspomnieć o książce Jerzego R. Krzyżanowskiego Ge-nerał. Opowieść o Leopoldzie Okulickim. Jest to pierwsza praca biograficzna w beletry­stycznej formie o Okulickim - “Niedźwiadku", ostatnim dowódcy Armii Krajowej. Autor przedstawia sugestywnie postać gen. Okulickiego przed przylotem do Warsza­wy w czerwcu 1944 roku, następnie jego rolę w podejmowaniu decyzji o wybuchu powstania, a później - po kapitulacji - próbę odbudowy Armii Krajowej, jej rozwiąza­nie, wreszcie konkluzję, że “Polska to kraj najlepszych żołnierzy i najgorszych polity­ków".

W historiografii emigracyjnej ważny dział zajmuje literatura pamiętnikarska, w tym często prace oparte jednocześnie na wspomnieniach i materiale archiwalnym. Nie można jednak powiedzieć, żeby tego rodzaju literatura dotycząca Armii Krajowej i podziemia w ogóle była na emigracji ilościowo bogata. W sumie jest kilkanaście co najmniej publikacji, zwłaszcza z różnych szczebli zajmowanych stanowisk, które są wartościowym wkładem do dziejów Armii Krajowej.

Zygmunt Zaremba, jeden z czołowych i aktywnych socjalistów podziemia, wydał swoje wspomnienia Wojna i konspiracja39, przelane na papier z pozycji działacza PPS, ale dbałego - o czym sam nadmienia - żeby były prawdziwe pomimo “niemożności uniknięcia subiektywizmu". Tak też starał się pisać o powstaniu i o “Burzy" precyzu­jąc, że “kryptonim <Burza> dobrze wyrażał i ducha Podziemia, i okres walki, w której pogrążył się naród. Burza z rozszalałym żywiołem dobra i zła. Otwarte pole dla boha­terstwa i rozluźnione więzy dla słabości ludzkich [...]. Wypełzła zewsząd skłonność do przystosowania, do przypodobania się temu, kto wypływał jako pan położenia".

Wspomnienia Jana Nowaka (Zdzisława Jeziorańskiego) Kurier z Warszawy40 są dzisiaj wszędzie dobrze znane z zagranicznych i krajowych wydań, sam zaś autor oraz jego praca nie potrzebują rekomendacji. Książka ta zawiera źródłowy materiał do wszystkich ważniejszych tematów związanych z podziemiem, rządem polskim w Lon­dynie, jego stosunków z krajem oraz oceny polskich przywódców i ich polityki, w tym oczywiście kluczowych zagadnień dotyczących powstania.

Do jednych z pierwszych opublikowanych wspomnień należy książka Wacława Zagórskiego (“Lecha Grzybowskiego") Wicher wolności. Dziennik powstańca41, wydana


38 J. R. Krzyżanowski, Generał. Opowieść o Leopoldzie Okulickim, Odnowa, Londyn 1980. Zob. również tegoż autora Diana, Nowy Jork 1986, oraz Banff, Instytut Literacki, Paryż 1988.

39 Z. Zaremba, Wojna i konspiracja, B. Świderski, Londyn 1957.

40 J. Nowak (Z. Jeziorański), Kurier z Warszawy, Odnowa, Londyn 1978.

41 W. Zagórski (“Lech Grzybowski"), Wicher wolności. Dziennik powstańca, wydane stara­niem Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, Londyn 1957.

391

również w języku angielskim. Autor opisuje dzień po dniu pełne grozy życie i walki, ale robi to bez patosu, w sposób prosty i tym bardziej wciąga czytelnika w atmosferę powstańczej Warszawy. Książka poprzedzona jest przedmową Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Dużo wcześniej, bo już w 1947 roku, ukazała się książka Anny Bogusławskiej Lu-dzie walczącej Warszawy*2, napisana na podstawie notatek, jakie autorka robiła na go­rąco, nadając im następnie formę literacką. Autorce chodziło “o odtworzenie nastro­jów i stylu życia (a także umierania) mieszkańców Warszawy". Dziesięć lat później książka ta, z pewnymi zmianami, została wydana w języku angielskim.

Zbiorowe relacje skoczków spadochronowych, uczestników akcji Armii Krajowej na różnych jej odcinkach, w tym z powstania warszawskiego i operacji “Burza", za­wiera książka Drogi Cichociemnych, opracowana przez Koło Spadochroniarzy Armii Krajowej43.

W innej pracy zbiorowej, a mianowicie Dziękuję Wam Rodacy, znajdują się rela­cje i artykuły żołnierzy Związku Łączności, którego staraniem książka ta została wy­dana. W zbiorze tym zamieszczony jest materiał dotyczący konspiracyjnej łączności zagranicy z AK, również z okresu powstania. W przedmowie gen. Kopański pisze:

“Nie będąc w swoim kraju, byliśmy zależni od sprzymierzeńca brytyjskiego, w zasa­dzie nam przychylnego, lecz mającego dużo własnych zadań w dziedzinie różnorakiej łączności Wyspy Brytyjskiej". Z tą “przychylnością", różnie bywało... W swojej z ko­lei książce Wspomnienia wojenne 1939-194645 gen. Kopański poświęca kilkadziesiąt stron AK, m.in. sprawie wymiany depesz między rządem polskim w Londynie i gen. Sosnkowskim przebywającym w lipcu 1944 roku we Włoszech.

W zwięzłym stylu, o dużej wartości dokumentacyjnej, napisana jest książka Bata­lion AK “Kilinski" w Powstaniu Warszawskim46. Autorem jej jest Henryk Leliwa-Royce-wieź, dowódca tegoż batalionu, który nadmienia w przedmowie, że rozkazy, zarządze­nia i “Dziennik działań bojowych" zaginęły, stąd trudności w odtworzeniu dziejów tego batalionu, które autor starał się pokonać i co w dużym stopniu osiągnął. Podkre­śla również, że “tylko wartości, oparte o bezgraniczną wiarę w słuszność sprawy na­szej, pozwoliły nam na utrzymanie nierównej walki przez 63 dni".

Staraniem Oddziału AK i Fundacji AK w Nowej Południowej Walii w Australii ukazała się książka Krwią i rymem. Dokumenty powstańcze, która zawiera wiersze i bio­grafię Zbigniewa Jasińskiego, poety powstania warszawskiego47. Nie są to wspomnie­nia autora, ale o autorze piszą: wstęp Tadeusz Żenczykowski, przedmowę Jerzy Grot-Kwaśniewski oraz starannie i wnikliwie opracowany przez Lecha Paszkowskiego obszerny szkic o życiu i twórczości Zbigniewa Jasińskiego, marynarza, żołnierza, poety, pisarza i emigranta. Do druku całość starannie przygotował Marian Bruszewski, a graficznie opracował Tadeusz Matkowski. Jest to tym wartościowsza książka, że Jasiński,


42 A. Bogusławska, Ludzie walczącej Warszawy, Zachodnie Niemcy 1947.

43 Drogi Cichociemnych, Veritas, Londyn, wydanie pierwsze w 1954, a trzecie w 1972 roku.

44 Dziękuję Wam Rodacy, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1973.

45 S. Kopański, Wspomnienia wojenne 1939-1946, Veritas, Londyn 1961.

46 H. Leliwa-Roycewicz, Batalion AK “Kiliński" w Powstaniu Warszawskim, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1979.

47 Z. Jasiński, Krwią i rymem. Dokumenty powstańcze, wydane staraniem Odziału i Fundacji, Armii Krajowej w Nowej Walii, Australia 1989.

392

autor powstańczej poezji, jest nie tylko poetą powstania warszawskiego, ale donośnym głosem akowskiego pokolenia i brutalnie dobijanej, ginącej na naszych oczach epoki.

Dużo mniej w pamiętnikarskiej historiografii emigracyjnej jest opracowań z Okrę­gów spoza Warszawy, gdzie w ramach “Burzy" walczyły oddziały Armii Krajowej. Stosunkowo najwięcej pochodzi z Nowogródczyzny i Wileńszczyzny. Do nich należą książki: Janusza Prawdzic-Szlaskiego Nowogródczyzna w walce 1940-1945 i Jana Erdmana Droga do Ostrej Bramy, o których będzie mowa później, przy omawianiu “Zeszy­tów Historycznych".

W serii “Bez cenzury" Instytut Literacki w Paryżu wydał w 1979 roku książkę Bronisława Krzyżanowskiego - pseudonim “Bałtruk", dowódcy jednego z oddziałów dywersyjnych, pt. Wileński Matecznik 1939-1944 (Z dziejów “Wachlarza" i Armii Krajowej). W ostatnim rozdziale książki autor pisze o tragicznym epilogu ppłk. Macieja Kotwicz-Kalenkiewicza, jego oddziału i planowanej operacji opanowania Wilna, okre­ślonej kryptonimem “Ostra Brama". O książce tej pisze Jan Morelewski - “Roland", uczestnik walk na tamtym terenie, że “wspomnienia Krzyżanowskiego różnią się tym na plus od innych [...], że opisują prawdziwe fakty, że oddają tło wypadków tak jak one miały miejsce"49, ale też i ze zrozumiałą goryczą kończy Krzyżanowski swoją książkę słowami, że rozpadającemu się ostatecznie planowi “Ostra Brama" “świeciła paląca się Warszawa, ginąca w samobójczym Powstaniu".

Ściśle związana z terenem i tematem, o których wyżej, jest książka Edmunda Ba-nasikowskiego Na zew ziemi wileńskiej10. Autor tej książki - jak przypomina w przed­mowie do niej Jerzy R. Krzyżanowski - jest “jednym z nielicznych ocalałych świad­ków historii tamtych dni", stąd duża wartość jego wspomnień. Dowódca grupy dy­wersyjnej “Wachlarz", uczestnik walk na ziemi nowogródzko-wileńskiej, Banasikowski bierze udział w przygotowaniach operacji “Ostra Brama" i przechodzi wszystkie koleje losu, jakie spotkało jego zgrupowanie w walce z Niemcami o Wilno i następnie z rąk Sowietów po opanowaniu miasta, a później ze strony wszechwładnych komunistów. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności unika aresztowania, wydostaje się z Polski w 1946 roku, uzupełnia swoje notatki, zbiera materiał i pisze wspomnienia z myślą o potrzebie “przypomnienia czynu zbrojnego wileńskiej AK i pamięci tych, którzy umierając wierzyli, iż ich śmierć nie pójdzie na marne". Autor kończy swoją książkę zwierzeniem, że opuścił Polskę “nie w poszukiwaniu wielkich przygód lub chęci wzbogacenia się, ale z poczucia ciążącego na mnie obowiązku dalszego służenia sprawie polskiej wśród wolnych ludzi w wolnym świecie. Pragnąłem należeć do poko­lenia, któremu historia zleciła kontynuowanie zadań Polski Walczącej".

Brak w historiografii emigracyjnej opracowań na temat akcji “Burzy" z terenów centralnej Polski. W 1991 roku ukazało się drugie wydanie poprawione i uzupełnione


48 B. Krzyżanowski (“Bahruk"), Wileński Matecznik 1939-1944 (Z dziejów “Wachlarza" i Armii Krajowej), Instytut Literacki, Paryż 1979.

49 J. Roland"-Morelewski, “Kultura", 1979, nr 384, s. 168. Zob. również fragmenty rozsze­rzonych do drugiego wydania wspomnień B. Krzyżanowskiego, w: “Zeszyty Historyczne",1986, nr 75, ss. 79-121.

50 E. Banasikowski, Na sew ziemi wileńskiej. Przedmowa J. R. Krzyżanowski, Editions Spot­kania, Paryż 1988.

393

Pamiętników Partyzanta Józefa Wyrwy, pseudonimy “Furgalski", “Stary"51, jednego z najbliższych współpracowników Hubala, później dowódcy samodzielnego oddziału partyzanckiego na Kielecczyźnie i następnie dowódcy 2 batalionu 25 pp AK. Książka ta, wydana po śmierci zmarłego w Madrycie w 1970 roku autora, zawiera rozdział poświęcony 25 pp AK, który jesienią 1944 roku w ramach “Burzy" stoczył na ziemi kielecko-radomskiej kilkanaście bitew z Niemcami52.

W recenzji książki Lech Paszkowski, pisarz i historyk zamieszkały w Australii, zwraca uwagę, że “soczewka historyków skupia się na 40 tysiącach żołnierzy Pow­stania Warszawskiego, ale polska armia podziemna II wojny światowej to było dalsze 200 tysięcy żołnierzy rozrzuconych po całym kraju. Wie się o nich mało z polskiej historiografii, a prawie nic w literaturze anglojęzycznej [w innych jest jeszcze gorzej -T. W] dotyczącej II wojny światowej [...] Pamiętniki Wyrwy rzucają światło na tę mniej znaną kartę historii, wojnę partyzancką w Polsce"53.

Niestety, w historiografii krajowej nadal liczne są “białe plamy" niedomówień i półprawd, dotyczących działalności oddziałów partyzanckich przed “Burzą" i podczas niej. Publikacje zawierające odmienną treść od tych, które gloryfikują mity narosłe w tzw. “minionym (komunistycznym) okresie", są ciągle zwalczane, a do takich publikacji należą wspomniane Pamiętniki Partyzanta, o czym przypomina w recenzji książki - pod znamiennym tytułem - Odrapywanie polakierowanej historii - dziennikarka z Krakowa Grażyna Nowak pisząc: “Książki, które niszczą mity, zwalają z cokołów bohaterów, weryfikują legendy, nie są u nas ciągle jeszcze mile widziane [...]<odrapywanie> narodowych mitów z lakieru postępuje bardzo powoli"54. Od napisania tych słów niewiele się pod tym względem zmieniło z dużą szkodą dla odtwarzania i przebiegu akcji “Burza" i w ogóle działalności Armii Krajowej poza Warszawą.

Dominującą rolę w historiografii emigracyjnej - w tym dotyczącej powstania warszawskiego, “Burzy" i w ogóle dziejów Armii Krajowej - spełniają paryskie “Zeszyty Historyczne" redagowane przez Jerzego Giedroycia. Rola ta jest pierwszorzędna z uwagi na różnorodność publikowanego tam materiału, opracowań źródłowych i wspomnień, które wyszły spod pióra zarówno zawodowych historyków, jak i amatorów lub świadków i uczestników opisywanych wydarzeń. Mówiąc o wydawaniu “Zeszytów Historycznych", Jerzy Giedroyc oświadczył: “Przywiązuję do ich wydawania ogromną wagę. Nie ma przecież nigdzie tak zakłamanej historii jak historia Polski. W tej dziedzinie wszystko jest robione na wzór <wieczorów pod lipą>. U nas się tę historię fałszuje


51 J. Wyrwa, “Furgalski" - “Stary", Pamiętniki Partyzanta, wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Oficyna Poetów i Malarzy (OPM), Londyn 1991. Zob. również tegoż autora: Chłopcy z lasu, OPM, Londyn 1973, oraz Krystyna. Opowieść z dziejów Armii Krajowej, OPM, Londyn 1977 i Wybór prac nadesłanych na Konkurs imienia Józefa Wyrwy, ogłoszony przez paryską “Kulturę" dla uczczenia 30 rocznicy zakończenia działań oddziałów partyzanckich, OPM, Londyn 1977.

52 Oddział “Starego" przetrwał do wkroczenia armii sowieckiej i 17 stycznia 1945 roku zo­stał przez nią rozbrojony w Wisach-Radoszycach. Zob. J. Wyrwa, Pamiętniki Partyzanta, op. cit., ss. 146 i nast.

53 L. Paszkowski, w: “Tygodnik Polski" z 16 listopada 1991, Melbourne (Australia).

54 G. Nowak, Odrapywanie polakierowanej historii, w: “Gazeta Krakowska" z 3 kwietnia 1992. Kraków.

394

w sposób nieporównalny, a specjalnie historię najnowszą. I dlatego tak niezwykle ważne jest publikowanie materiałów źródłowych czy przyczynków wyświetlających tę rze­czywistość55.

Nie sposób oczywiście omówić tutaj, a nawet wyszczególnić wszystkie opracowa­nia dotyczące Armii Krajowej, jakie ukazały się na łamach “Zeszytów Historycznych". Ograniczam się przeto do tych, które bezpośrednio odnoszą się do mojego tematu.

Pierwszy numer “Zeszytów Historycznych" (Z. H.), które zaczęły wychodzić w 1962 roku, zawiera już obszerne wspomnienia płk. Leona Mitkiewicza Powstanie Warszawskie (Z mojego notatnika w Waszyngtonie). Autor pisze tam o problemach po­wstania widzianych z Waszyngtonu, gdzie został wysłany w marcu 1943 roku przez gen. Sikorskiego w charakterze przedstawiciela naczelnego wodza PSZ na Zachodzie w Najwyższym Sztabie Zachodnich aliantów. Na stanowisku tym Mitkiewicz pozo­stał do lipca 1945 roku56.

W dwudziestą rocznicę powstania, na łamach Z. H. nr 6/1964 ukazuje się opraco­wanie U podstaw tworzenia Armii Krajowej napisane przez gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, twórcy pierwszej organizacji podziemnej pod nazwą Służba Zwy­cięstwu Polski (SZP), przekształconej w grudniu 1939 roku na Związek Walki Zbroj­nej (ZWZ) i z kolei w lutym 1942 roku na Armię Krajową. Opracowanie to (z małymi zmianami przedrukowane w Z. H. nr 56/1981) zawiera cenną relację z tworzenia zrę­bów podziemia. Nadto w numerze tym znajdują się artykuły: Witolda Babińskiego Powstanie Warszawskie, poświęcony głównie depeszom i instrukcjom gen. Sosnkowskiego do kraju, oraz Z. S. Siemaszki Łączność radiowa Sztabu N.W. w przeddzień Po­wstania Warszawskiego. Na temat artykułu Siemaszki zabierali głos w Z. H. nr 7/1965 S. Popkiewicz, S. Kisiel i Witold Babiński.

Józef Garliński w opracowaniu Polskie Państwo Podziemne 1939-1945 Z. H. nr 29/ 1974 poświęca jeden rozdział akcji “Burza", a drugi powstaniu warszawskiemu, gdzie na ogólnym tle struktury Państwa Podziemnego przedstawia zasadnicze czynniki, które miały decydujący wpływ na zbrojny czyn Armii Krajowej.

Na łamach Z. H. nr 25/1972 Siemaszko publikuje Rozmowy z kapitanem Szabunią dotyczące “Burzy" i jej następstw w Okręgach Nowogródka i Wilna (z komentarzami płk. Janusza Prawdzic-Szlaskiego). W związku z tą publikacją ukazał się list do redak­cji Stefana Kisielewskiego w Z. H. nr 28/1974. Następnie w Z. H. nr 45/1978, w dziale “Ci co odeszli" znajduje się opracowanie Siemaszki Stanisław Szabunią, a w Z. H. nr 48/1979 w liście do redakcji sprostowanie Janiny Cywińskiej.

Akcji “Burzy" na Wileńszczyźnie poświęcone są nadto w Z. H. opracowania: Bar­bary Truchan “Burza" nad Wilnem - Z. H. nr 36/1976. Do druku przygotował, wstę­pem poprzedził i indeks pseudonimów przygotował Z. S. Siemaszko. Na opracowanie to składają się relacje Stanisława Paszula i wspomnienia “Grażyny" - Wandy Lisow­skiej. Jan Roland (Jan F. Morelewski), Partyzantka na Wileńszczyźnie - Z. H. nr 7/1965, Jerzy Kostrowicki, Dziennik VII batalionu 77 pp AK z operacji na Wileńszczyźnie lipiec 1944 - Z. H. nr 89/1989. Z. S. Siemaszko, Wileńsko-nowogródzkie telegramy. Lato 1944 -


55 Droga na Wschód. Z Jerzym Giedroyciem rozmawia Marek Zieliński w: “Więź" 1989, nr 10,s. 50.

56 Zob. 1. Mitkiewicz, W Najwyższym Sztabie Zachodnich Aliantów (1943-1945), Veritas, Lon­dyn 1971.

395

Z. H. nr 73/1985. Poza tym w Z. H. nr 67/1984 znajduje się artykuł Siemaszki Płk Prawdzic-Szlaski organizator AK na Nowogródczyźnie. Prawdzic-Szlaski jest postacią bardzo kontrowersyjną, co stanowi osobny temat57. Siemaszko przedstawia go jedno­stronnie. O Prawdzic-Szlaskim wypowiadali się również na łamach Z. H., inni auto­rzy: Zygmunt Godyń w artykule V-ta Brygada Łupaszki - Z. H. nr 49/1979 oraz w liś­cie do redakcji Henryk Polakiewicz (pseudonim “Łomot") - Z. H. nr 46/1978; ten ostatni w nawiązaniu do książki Janusza Prawdzic-Szlaskiego58.

W odniesieniu do książki Prawdzic-Szlaskiego oraz książki Jana Erdmana Droga do Ostrej Bramy19, której dwa rozdziały zostały opublikowane w Z. H. nr 51 i 52/1980, Józef Świda, pseudonim “Lech", opublikował w Z. H. nr 73/1985, w formie dokumen­tu, Wyjaśnienie dotycce okresu 1943-1944 roku i do tych publikacji odsyłam czytelnika bliżej zainteresowanego skomplikowaną sytuacją, w jakiej znalazły się niektóre od­działy AK na Nowogródczyźnie.

Wspomniana książka Erdmana zasługuje na specjalną uwagę nie tylko ze względu na przedstawienie ważnego okresu dziejów AK w Okręgu Nowogródzkim. Kryptoni­mem “Ostra Brama" określono zaplanowaną w ramach “Burzy" akcję opanowania Wilna, o czym była już mowa, stąd tytuł tej książki będącej biografią ppłk. Macieja Kalenkiewicza, pseudonim “Kotwicz", który 21 sierpnia 1944 roku poległ w walce z Sowietami. Jest to postać symboliczna; przytaczając słowa Erdmana - “jego życiorys ogniskuje wszystkie elementy polskiego etosu", etosu - jak pisze Józef Garliński w recenzji książki - młodszych zwłaszcza roczników oficerskich pełnych zapału i go­towości do poświęceń, z których większość wybiła wojna. “Najlepsi poginęli, często w okropnych warunkach... Tylko najszczęśliwszym dane było zginąć w mundurach, z bronią w ręku", a Kalenkiewicz poległ - o czym przypomina Erdman we wstępie -“od kuli sojusznika", co jest również symbolem polskiego etosu.

W artykule Stosunek Rządu polskiego do Powstania Warszawskiego, Z. H. nr 42/1977, Jan Ciechanowski omawia najpierw w skrócie starania i możliwości wsparcia operacji AK przez Brytyjczyków przed wybuchem powstania i następnie przedstawia zabiegi ze strony polskiej, a zwłaszcza kroki, jakie poczynił Churchill celem przyjścia War­szawie z pomocą. Dalej pisze o odmowie i zgodzie Stalina we wrześniu oraz dokona­nych lotach z baz włoskich i angielskich. W Z. H. nr 56/1981 Ciechanowski opubliko­wał opracowanie Aliancka pomoc lotnicza dla Warszawy, na które składa się, poprzedzo­ny wstępem przez autora, raport gen. Rayskiego o sytuacji i pomocy dla powstania, złożony gen. Andersowi 4 września 1944 roku. Z kolei w Z. H. nr 70/1984 ukazuje się artykuł Józefa Garlińskiego Pomoc lotnicza dla Warszawy, gdzie autor pisze zwięźle o warunkach, w jakich pomocy udzielono. Pomoc Warszawie, jak wiadomo, uzależ­niona była od stanowiska Moskwy, co jest tematem obszernego artykułu Z. S. Sie­maszki pt. Powstanie Warszawskie - kontakty z ZSRR i PKWN -Z. H. nr 16/1969. W nawiązaniu do tego artykułu Halina Martinowa - “Dorota" zamieszcza w Z. H. nr 42/1977 artykuł Kto i jak pomógł Powstaniu.


57 Zob. T. Lenczewski, Janusz Szulc vel Prawdzic-Szlaski (1902-1983) czyli pogmatwane losy, Komisja historyczna byłego Sztabu Głównego, Londyn-Warszawa 1993, t. l, ss. 87-96.

58 J. Prawdzic-Szlaski, Nowogródczyzna w walce 1940-1945, Oficyna Poetów i Malarzy, Lon­dyn 1976.

59 J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, Odnowa, Londyn 1984.

396

Opracowanie Andrzeja Suchcitza Dziennik mjr. dypl. Jana Jaświńskiego z sierpnia 1944 roku (Lotnicze wsparcie Powstania Warszawskiego), zamieszczone w Z. H nr 83/ 1988 może stanowić w pewnym sensie podsumowanie tej problematyki na łamach pisma, co wyraża Suchcitz we wstępie pisząc, iż z lektury Dziennika wynika, “jak wiel­kie przeszkody trzeba było pokonać wśród własnych przełożonych i wśród Anglików, aby otrzymać tę minimalną pomoc, jaką po dłuższym czasie wywalczono od naszego sojusznika".

Jan Łukocz w artykule Powstańcze wytwórnie granatów, Z. H. nr 70/1984 przypo­mina, że “granaty były pierwszym rodzajem broni, którego produkcję podjęto w oku­powanym kraju", a następnie opisuje ich zakłady w poszczególnych dzielnicach po­wstańczej Warszawy. Autor kończy artykuł zdaniem: “Trzeba pochylić głowę przed załogami powstańczych wytwórni - to w dużej mierze dzięki nim Warszawa walczyła aż 63 dni".

Należy odnotować również Dziennik walk powstańczych Oddziału “A" Kedyw-Kole-gium AK - Z. H. Nr 94/1990, pisany częściowo przez Tadeusza Wiwatowskiego - “Ol­szynę" oraz prawdopodobnie przez Stanisława Budkiewicza - “Burysa" i przekazany Józefowi Rybickiemu, ówczesnemu dowódcy Kedywu. Dziennik przygotowała do druku córka, Hanna Rybicka (o losie Dziennika zob. wspomnienia Stanisława Likiernika w Z. H. nr 109/1994., s. 132).

Na łamach Z. H. nr 48/1979 ukazuje się opracowanie Antoniego Nowaka-Przy-godzkiego WojskowaSłużba Społeczna - sierpień-wrzesień 1944 r. (WSS). Działalność WSS, jak pisze autor, wywodziła się “z ducha harcerskiej szkoły życiowej" i była spraw­dzianem “społecznych wartości idei oraz metod wychowawczych polskiego harcer­stwa.

Dr med. Roman Born-Bornstein publikuje obszerne opracowanie Powstanie War­szawskie. Wspomnienia, Z. H. nr 80/1987, dotyczące służby zdrowia w powstańczej Warszawie. W konkluzji autor pisze: “Konsekwencje nieudanego powstania są zazwy­czaj bardziej opłakane, aniżeli przegranie wojny, toteż i odpowiedzialność wobec na­rodu jest większa niż za wywołaną i przegraną wojnę".

Ciekawe są rozmowy, jakie Jan Ciechanowski przeprowadził z płk. Januszem Bokszczaninem, z płk. Kazimierzem Irankiem-Osmeckim i gen. Tadeuszem Pełczyńskim. W pierwszej z nich - zamieszczonej w Z. H. nr 27/1974 pt. Notatka z rozmowy z płk. dypl. Januszem Bokszczaninem (“Sękiem"), od stycznia do lipca 1944 roku zastępcą Szefa Sztabu KG AK do spraw operacyjnych, odbytej w Paryżu 14 i 15 listopada 1969 roku - Bokszczanin mówi o stosunkach w Komendzie Głównej w przeddzień powstania i o po­szczególnych jej członkach, a więc: Borze-Komorowskim, Pełczyńskim, Okulickim, Chruścielu i Tatarze. W tym samym numerze Z. H. zamieszczona jest również Notatka z rozmowy z płk. Janem Rzepeckim, którego poglądy i wypowiedzi znane są już z innych publikacji. W Z. H. nr 84/1988 znajduje się Notatka z rozmowy z płk. dypl. Kazimierzem Irankiem-Osmeckim, szefem Oddziału II KG AK, w latach 1943-1944, która dotyczy głównie ujawnienia się wobec Sowietów i decyzji o wybuchu powstania.

Na łamach Z. H. nr 86/1988 ukazały się listy Bokszczanina do Ciechanowskiego z lat 1965-1969, zaopatrzone tytułem Płk Janusz Bokszczanin o Armii Krajowej i Po­wstaniu Warszawskim, w których autor krytycznie ocenia komendę Główną AK i moż­liwości powstania. W ostatnim z listów z 1969 roku Bokszczanin pisze, że jeżeli cho­dzi o dowódczą kadrę AK (na wszystkich jej szczeblach), to oficerowie zawodowi do

397

walki podziemnej “nie byli ani przygotowani psychicznie, ani wyszkoleni fachowo. Walka dywersyjna w konspiracji i partyzantka była czymś tak odmiennym od wojny klasycznej, że normalne kwalifikacje wojskowe nie mają tu zastosowania". Potwier­dzeniem tego faktu było objęcie dowództwa w okresie “Burzy" nad niektórymi jed­nostkami zgrupowanych oddziałów AK przez oficerów zawodowych wyższych stop­ni, ale bez żadnego doświadczenia w walkach partyzanckich, co miało fatalne skutki.

Związana tematycznie z wypowiedziami Bokszczanina jest Notatka z rozmów z płk. Antonim Sanojcą (Kortunem), szefem I Oddziału KG AK, jaką przeprowadził Katsuyoshi Watanabe i która została zamieszczona w Z. H. nr 91/1990. Sanojca potwierdza tam, że Bokszczanin był krytycznie nastawiony do KG AK już przed powstaniem. Powracając do publikowanych przez Ciechanowskiego relacji, w Z. H. nr 93/1990 zo­stały zamieszczone Notatki z rozmów z gen. Tadeuszem Pełczyńskim, gdzie we wstępie Ciechanowski pisze, iż relacja ta “rzuca wiele nowego światła na sprawę decyzji podję­cia walki o Warszawę".

Na łamach Z. H. nr 87/1989 zamieszczony jest obszerny wywiad z Adamem Bie-niem, pierwszym zastępcą Delegata Rządu na Kraj, przeprowadzony przez Włodzi­mierza Filipka i Marcina Kęszyckiego, z tekstem opracowanym przez Barbarę Fa-biańską, gdzie m.in. Bień potwierdza również to, że Delegat Rządu (J. S. Jankowski) dał swój placet na podjętą przez Sztab AK decyzję o wybuchu powstania bez żadnego rozeznania w sytuacji.

Janusz K. Zawodny zamieszcza w Z. H. nr 16/1969 Raport dowódcy plutonu AK z Powstania Warszawskiego, w którym autor opisuje życie, walki i ideową postawę po­wstańczych żołnierzy. Zawodny jest autorem znanej książki o powstaniu warszaw­skim w języku angielskim60. Na temat tej książki ukazała się w Z. H. nr 45/1978 zbio­rowa recenzja czterech autorów: Jana M. Ciechanowskiego, Stefana Korbońskiego, Jana Nowaka i Andrzeja Pomiana61.

W Rozważaniach o Powstaniu Warszawskim Władysław Bartoszewski zapewnia na łamach Z. H. nr 67/1984, że coraz częściej “ogół myślących ludzi, a nie badaczy spe­cjalistów, obraca się jak gdyby ku nadrzędnemu problemowi trwałych moralno-historycznych wartości powstania warszawskiego jako wielkiego wydarzenia w dziejach Polski, jako jednego z symbolicznych ogniw walk o niepodległość i suwerenność Pol­ski".

Jacek Trznadel w artykule Powstanie Warszawskie. Hamlet w historii - Z. H. nr 85/ 1988, pisze, że powstanie to “jest jednym z podstawowych zworników najnowszej hi­storii Polski. Jest największą przegraną bitwą w dziejach Polski [...] klęską zadaną przez upadającego już wroga" i sądzi, że “unikając powstania można było ocalić wiele sił także do walki z komunizmem". Autor tego artykułu, literat, a nie historyk, mający przeto inne spojrzenie na nasze dzieje, uważa jednak również, że określenie “Powsta­nie Warszawskie", ustalone już na zawsze, “ma w sobie coś mylącego", albowiem “była to niewątpliwie bitwa w ramach toczącej się i nie zakończonej wojny, w której brało


60 J. K. Zawodny, Nothing but Honour. The Story ofthe Warsaw Upńsing 1944. Książka ta ma kilka przekładów na inne języki. W języku angielskim została wydana jednocześnie przez Insty­tut Hoovera w USA i angielską firmę MacMillan w Londynie w 1978.

61 Zob. również: A. Gella, Powstanie Warszawskie w książce i recenzjach, “Kultura", 1979, nr 386,ss. 134-148.

398

udział polskie społeczeństwo suwerennej Drugiej Rzeczypospolitej, mające swój le­galny rząd na emigracji i jego przedłużenie w kraju".

Uwieńczeniem opublikowanego dotychczas na łamach “Zeszytów Historycznych" materiału o Armii Krajowej jest nr 109 Z. H. z sierpnia 1994 roku, który red. Jerzy Giedroyc poświęcił pięćdziesięcioleciu powstania i akcji “Burza". Opracowania z tego numeru przytaczam w kolejności, w jakiej zostały tam zamieszczone.

Tadeusz Wyrwa, w artykule Powstańcza “Burza" i jej skutki pisze o warunkach, które początkowo miały stanowić o wybuchu powstania. Następnie mowa jest o usta­laniu postawy, jaką miano zająć wobec wkraczających na ziemie Polski Sowietów, oraz o powstańczych walkach w ramach akcji “Burza" i poniesionych ofiarach w wyni­ku współdziałania z Armią Czerwoną, które wraz z ofiarami i skutkami powstania warszawskiego poszły na marne. Zamiast do zwycięstwa przyczyniły się do upadku polskiego państwa podziemnego, co leżało w interesie państw bloku sojuszniczego, w którym z Polską wówczas już się nie liczono, czego jednak rząd nasz nie chciał dostrzec.

Hanna Swiderska opracowała Angielskie usiłowania “zjednoczenia wszystkich Pola­ków" na tle Powstania Warszawskiego. Artykuł ten oparty jest na źródłowym materiale z archiwum Public Record Office w Londynie. Na podstawie archiwalnej dokumenta­cji autorka opisuje naczelny cel Churchilla w sprawie polskiej, jakim było zjednocze­nie “londyńskich" i “moskiewskich" Polaków. Wykonawcą tego zamierzenia miał być Mikołajczyk. W całym procederze uwidoczniła się naiwność Mikołajczyka i w jej kon­sekwencji nagonka na Sosnkowskiego,i jego dymisja, rola Retingera i manipulowanie Polakami zgodnie z obcą, a nie polską racją stanu.

Andrzej M. Kobos w artykule Kanał w Powstaniu Warszawskim podjął się tematu, który jest - jak przypomina na wstępie - “jednym z najmocniejszych symboli powsta­nia warszawskiego", a jednocześnie/“przechodzenie kanałami zwykle potraktowane było epizodycznie" i co też Kobos udanie uzupełnia swoim opracowaniem. Autor wykorzystał kilka relacji “ludzi, którzy przeszli przez piekło warszawskich kanałów", wstrząsających relacji, które oddają - jak żadne chyba inne opisy - koszmar powstań­czych walk w stolicy. Dopełnieniem tego tematu jest następny artykuł Kanały pióra Jana Rossmana, który m.in. pisze o “kompleksie kanałowym" Niemców, panicznie bojących się kanałów. “Walka w kanałach stanowi szczególną kartę historii powstania; chyba jedyną w dziejach wojen".

Hanna Podhorska w artykule Co wiesz o Powstaniu Warszawskim? opracowała cie­kawe wyniki ankiety, jaką przeprowadziła wśród dzieci w wieku szkolnym w Warsza­wie i jej okolicach oraz w Londynie i w Monachium. Uderza w nich duży procent dzieci, które nic nie wiedziały o powstaniu. Znalazły się tam również odpowiedzi w rodzaju: “W 1944 roku w listopadzie Piłsudski razem z powstańcami warszawskimi wyzwolił Polskę z niewoli". “Chyba powstanie prowadził Kościuszko i zbuntowana ludność warszawska. Działo się to w Warszawie w roku 1944 roku". W nawiązaniu do tych odpowiedzi Podhorska pisze: “biedne polskie dzieci muszą się uczyć o tylu po­wstaniach narodowych w historii Polski, że nie można się dziwić, że czasem Kościuszko czy Piłsudski pojawiają się jako przywódcy Powstania Warszawskiego".

W dalszej kolejności zamieszczone są wspomnienia Stanisława Likiernika Powsta-nie Warszawskie. Kedyw “Kolegium A" na Okręg Warszawski - Grupa A: Stanisława Sosabowskiego. Autor, wielokrotnie ranny podczas powstania, kończy swoje wspomnienia

399

wyznaniem: “Powstanie uważam za najgorszy okres mojego życia. Bardzo szybko było jasne, że sytuacja jest beznadziejna, a straty tak ludności cywilnej, jak i kombatantów ogromne". Napisał jednak te wspomnienia z myślą o przyjaciołach, którzy wówczas polegli, “by dać świadectwo ich odwadze, poświęceniu i patriotyzmowi, i by o nich zbyt szybko nie zapomniano".

W dziale “Dokumenty" zamieszczony jest na wstępie słynny Rozkaz Nr 19 z 1 września 1944 roku N. W. gen. Kazimierza Sosnkowskiego do żołnierzy Armii Krajo­wej, który - zawierając gorzką prawdę pod adresem Brytyjczyków - przyspieszył dy­misję gen. Sosnkowskiego, jakiej domagali się Sowieci i na którą nalegał premier Mikołajczyk, wykonawca churchillowskiego planu pojednania Polaków “londyńskich" z “moskiewskimi", o czym była mowa w opracowaniu Hanny Swiderskiej.

Następnie z Z. H. nr 56/1981 został przedrukowany i uprzednio już wynotowany raport gen. Ludomira Rayskiego, w opracowaniu Jana Ciechanowskiego, o Sytuacji i pomocy dla Powstania w Warszawie, przedstawiony gen. Andersowi 4 września 1944 roku.

Należy wspomnieć artykuł Władysława Bartoszewskiegoowo powstańczej Warszawy: Organizacja i znaczenie środków masowego przekazu, w którym autor daje zesta­wienie prasy w poszczególnych dzielnicach, omawia ogólną orientację polityczną róż­nych czasopism, źródła informacji i ich zespoły redakcyjne. Na terenie powstańczej Warszawy funkcjonowało kilkanaście mniejszych lub większych drukarń i ukazywało się około 134 wydawnictw periodycznych. Bartoszewski podkreśla “poczucie obowiąz­ku, sprawność i ofiarność personelu redakcji", i, co również warte dzisiaj przypomnie­nia, “autorytet wolnego słowa zbudowany w polskim państwie podziemnym owoco­wał w tygodniach Powstania Warszawskiego".

Dział ten zawiera następnie Relację Jana Wojtowicza pseudonim “Wojtek" spisaną przez Henryka Kozłowskiego 11 listopada 1985 roku w Ottawie. Wojtowicz, oficer ordynansowy gen. Pełczyńskiego w chwili kapitulacji powstania, w tym charakterze udaje się z Komendą Główną AK do niewoli, o której zwięźle mówi w swojej relacji i którą uzupełnia opis tego okresu, jaki znajduje się w książce gen. Bora-Komorowskiego62.

W dalszym ciągu jest zamieszczone opracowanie Związek Sowiecki a Powstanie, oparte na raportach z Centralnego Archiwum Państwowego Federacji Rosyjskiej w Moskwie. Na wstępie znajdują się tam pisma Brytyjskiej Misji Wojskowej w ZSRR do sztabu sowieckiego w sprawie pomocy dla powstania, a następnie raporty o sytuacji w Warszawie, wysyłane z I Frontu Białoruskiego przez sowieckiego generała Telegina do generała Szczerbakowa. W raportach tych wątki prawdy zmieszane są z typowym sowieckim zakłamaniem faktów, koniecznych jednak, żeby je w tym świetle przeba­dać, gdy chodzi o stosunek Sowietów do powstania.

Po tym opracowaniu - i być może w odpowiedzi na nie - znajduje się Pieśń o Powstaniu Zbigniewa Jasińskiego, nadal niewystarczająco znanego, napisana w po­wstańczej Warszawie, w ostatniej siedzibie radiostacji AK “Błyskawica", z której przy­taczam dwa przynajmniej wiersze: Przywa za Wisłą mur swołoczy, zęby sowiecka hiena szczerzy....

W dziale Okruchy historii jest zamieszczony Jerzego Giedroycia fragment Ze wspo­mnień nienapisanych (Dwa spotkania) (pierwodruk: Z. H. nr 70,1984 r.). Chodzi o spotkania


62 Zob. T. Bór-Komorowski, op. cit., ss. 387 i nast.

400

z gen. Sosnkowskim. Do pierwszego doszło w maju 1939 roku, kiedy Giedroyc

-po powrocie z USA i zdaniu sobie sprawy z potęgi Stanów Zjednoczonych i niezna­jomości problemów Europy Wschodniej - zasugerował gen. Sosnkowskiemu wyjazd do Stanów “na czele specjalnej misji wojskowo-politycznej". Drugie spotkanie od­było się w sierpniu 1944 roku podczas pobytu Sosnkowskiego we Włoszech, gdy Giedroyc - wówczas kierownik Wydziału Prasy i Wydawnictw 2 Korpusu w Rzymie - uważając wybuch powstania warszawskiego za katastrofę, sądził, że w tej sytuacji “za wszelką cenę trzeba zachować pewne imponderabilia, które byłyby drogowska­zem na ciężki okres, który zapowiadał się na bardzo długo. Do takich imponderabiliów zaliczałem legendę naczelnego wodza i wojska". Zaproponował przeto Sosn­kowskiemu, żeby z małą grupą żołnierzy PSZ na Zachodzie skoczył z samolotu do Warszawy. Jednocześnie zgłosił się jako uczestnik lotu. Sosnkowski pomysł zaakcep­tował i następnego dnia Giedroyc miał się u niego ponownie zameldować, ale nie został przyjęty.

Rocznicowy numer “Zeszytów Historycznych" zamyka Andrzej Friszke opraco­waniem Polscy historycy o Powstaniu Warszawskim, które zawiera omówienie zorganizo­wanej w Zamku Warszawskim 14 i 15 czerwca 1994 roku sesji “Powstanie warszaw­skie z perspektywy półwiecza". Friszke ocenia sesję jako “wydarzenie o dużym zna­czeniu", w którym uczestniczyło “liczne grono osób zajmujących się różnymii aspek­tami historii podziemia i powstania warszawskiego" i gdzie “wspólnie debatowali hi­storycy krajowi i emigracyjni [...]". Niezbyt jednak liczni byli badacze z młodego po­kolenia, co było też chyba głównym powodem braku nowatorskich interpretacji i cze­go, wydaje się, nie można tłumaczyć jedynie nie ujawnioną dotychczas dokumentacją z archiwum sowieckiego. Friszke słusznie podkreśla, że “niezrozumiała, a właściwie oburzająca jest zmowa milczenia [środków masowego przekazu - T. W], która otacza­ła sesję". Tutaj można dodać, iż nie tylko przemilczana była ta sesja, albowiem często podobnie jest z tematycznie zbliżonymi imprezami i wydawnictwami, co ciągle blo­kuje poznanie najnowszych dziejów Polski w sposób bardziej wszechstronny przez szersze kręgi społeczeństwa.

Otwarta jest kwestia - i będzie długi jeszcze czas - oceny historiografii emigracyj­nej, a w niej Armii Krajowej. Jedna rzecz nie ulega już dzisiaj wątpliwości: historio­grafia jest taka, jaka była i jest emigracja (co stanowi odrębny temat), obecnie u swoje­go schyłku, wraz z pokoleniem wojennym, które je uosabiało.

W samoobronie przed duchowym zniewoleniem społeczeństwa polskiego z okre­su panowania reżimu komunistycznego etos Armii Krajowej - co przypomniałem na wstępie - miał duże znaczenie. To też było niejednokrotnie powodem, że prze­ciwstawiając się wrogiej propagandzie - usiłującej wypaczyć historyczną świadomość i w konsekwencji zniszczyć wartości, na jakich ugruntowana była tożsamość narodu polskiego - popadano z jednej krańcowości w drugą z powodu idealizowania lub prze­milczania faktów, które wymagały krytycznej analizy. Podobne kryteria, ale nie jedy­ne, przeważały również w historiografii emigracyjnej63. W tym stanie rzeczy historiografia


63 Zob. T. Wyrwa, Historyk na obczyźnie a najnowsze dzieje Polski, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1986, oraz skrócona wersja w: “Zeszyty Historyczne", 1986, nr 78.

401

- w jej nurcie krajowym i emigracyjnym - przyczyniała się często do utrwalania narodowej megalomanii, do której Polacy mają z natury szczególne upodobanie.

Wiosną 1989 roku, w przełomowym dla Polski okresie, Jerzy Święch pisał o za­czętym wówczas procesie “wydobywania prawdy o latach II wojny światowej spod narosłych przez całe dziesięciolecia mitów i stereotypów, przemilczeń i uproszczeń64. Dzisiaj warto byłoby zastanowić się nad dotychczasowym rezultatem tego procesu, co jest tym bardziej aktualne z uwagi na pięćdziesięciolecie powstańczych walk. Otóż mity w wielu wypadkach istnieją nadal i są utrwalane. Brak jest ciągle globalnego ujęcia dziejów Polskiego Państwa Podziemnego, a w nim dziejów Armii Krajowej na tle historii Europy i problemów epoki w nowym układzie po zmianach, jakie zacho­dzą w Europie Środkowo-Wschodniej. Nie trzeba bowiem zapominać, że wskutek wpływu propagandy lewicy marksistowskiej i zaniedbań ze strony emigracji najnow­sze dzieje Polski są w historiografii państw zachodnich nie mniej wypaczane niż w naszym kraju.

Ogromne przeto zadanie spada dzisiaj na historyków krajowych i emigracyjnych (tych ostatnich jest coraz mniej), żeby wspólnie opracować nasze dzieje i wydobyć na powierzchnię to, co jest w nich najistotniejsze w skali ogólnoświatowej. Bardzo po­mocne byłoby to również do przezwyciężenia głębokiego kryzysu, jaki przechodzi obecnie tożsamość narodu polskiego, odrywana od tradycyjnych wartości świata chrze­ścijańskiego. Może też odżyje wtedy - w życiu codziennym, a nie od święta na roczni­cowych akademiach - etos Armii Krajowej, spajający ongiś całe prawie społeczeństwo, które podczas okupacji wykazało nie spotykaną w naszych dziejach, a tak bardzo po­trzebną dzisiaj solidarność.


64 J. Święch, Strefy milczenia. Materiały z sesji naukowej w 50 rocznicę wybuchu II wojny światowej. Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza, Oddział w Tarnowie, 1990, s. 5.

402

GENERAŁ “GROT" - ŻOŁNIERZ I MĄŻ STANU*

W historii naszego kraju - a podobnie jest i gdzie indziej - bardzo nieliczni są przywódcy, których działalność nie wywoływałaby kontrowersji, kry­tycznych ocen lub bezkrytycznych pochwał albo pospolitych oszczerstw. Głównym tego powodem jest po prostu fakt, że zbyt rzadko właściwy człowiek znaj­duje się na właściwym miejscu, zwłaszcza w tak trudnym okresie, jak lata II wojny światowej. Do tego rodzaju wyjątkowych jednostek należał gen. Stefan Grot"-Rowecki. Może kiedyś w przyszłości historycy zdołają wyjaśnić, czy powodem unice­stwienia “Grota" najwybitniejszego, moim zdaniem, żołnierza i męża stanu od śmierci Piłsudskiego - była właśnie jego niezwykła osobowość? Tragiczne w skutkach aresz­towanie “Grota" (3 czerwca 1943 roku) i niemniej tragiczna oraz tajemnicza śmierć Sikorskiego kilka dni później pozbawiły Polskę dwóch przywódców, kiedy kraj nasz najbardziej ich potrzebował w grożącym całej Europie nowym układzie politycznym, ustalonym na osi Moskwy, Waszyngtonu i Londynu.

Generał Sikorski doczekał się już wielu opracowań, ale dużo jeszcze trzeba będzie rozwiązać zagadek, ustalić faktów i ujawnić różnych wpływów, ażeby ogarnąć, zgod­nie z rzeczywistością, całokształt polityki Sikorskiego i jego rządu. Działalność nato­miast gen. “Grota" - twórcy Armii Krajowej, będącej, jak wiadomo, głównym trzo­nem Państwa Podziemnego - mimo że miała charakter konspiracyjny, nie zawiera właściwie tajemnic, ale nie jest jeszcze wystarczająco znana szerszemu ogółowi, co też samo w sobie jest dość znamienne.

Od kilku lat osoba gen. “Grota" zaczyna wreszcie budzić szersze zainteresowanie. W 1983 roku ukazała się w Polsce pierwsza biografia “Grota" napisana przez history­ka Tomasza Szarotę. Na emigracji wyszła w tym samym czasie książka Tadeusza Zenczykowskiego2. Jest to dwugłos autorów żyjących pod różną szerokością geograficzną i co za tym idzie polityczną, ale owianych podobnym duchem akowskiej przeszłości i jej najbardziej świetlanej postaci: gen. “Grota".

Praca Szaroty mogłaby się ukazać również na emigracji i autor nie potrzebowałby dokonywać w niej zmian. Napisana jest uczciwie, ze znajomością tematu i wykorzy­staniem dostępnych źródeł oraz postawieniem różnych hipotez w sprawach, których udowodnienie nie jest na razie możliwe. Jak twierdzi sam autor: “obowiązek history­ka wymaga przytoczenia kilku istniejących wersji", co jednak nie zawsze chyba poma­ga czytelnikowi w wyrobieniu własnej opinii, zwłaszcza jeśli poznał jakiś fakt jedynie


* Pierwodruk: “Archipelag", 1986 (Berlin Zachodni), nr 7-8, ss. 89-93.

T. Szarota, Stefan Rowecki “Grot", PWN, Warszawa 1983, s. 288.

2 T. Zenczykowski, Generał Grot u kresu walki, Wyd. Polonia, Londyn 1983, s. 180.

403

fragmentarycznie. Szerszy wachlarz interpretacji i różnorodności wersji ułatwiły za­pewne Szarocie przytoczenie jednocześnie problemów trudnych do przyjęcia dla ko­munistów, bo trzeba przyznać, że książka zawiera wiele ustępów o śmiałej treści, które rozsiane na różnych stronach wyrażają w sumie właściwie wszystko, co można powie­dzieć najważniejszego o gen. “Grocie".

Jak pisze Szarota i co potwierdza również Żenczykowski, Rowecki był szczerym, ale nie bezkrytycznym piłsudczykiem. Nie był entuzjastą przewrotu majowego w 1926 roku, ale do końca życia pozostał pod urokiem legendy Piłsudskiego. W wypadkach majowych nie brał udziału po żadnej stronie, co było raczej skutkiem przypad­ku, gdyż pracował w Instytucie Wojskowym jako redaktor pisma. Zapytany jednak wkrótce przez Piłsudskiego, co robił w czasie walk majowych - Rowecki odpowie­dział: “W maju, Komendancie, dowodziłem tylko książkami w swoim Instytucie, ale gdybym dowodził inną bronią, musiałbym, tym razem, pójść przeciwko Komendan­towi". Piłsudskiemu podobała się ta śmiała odpowiedź Roweckiego.

W wyniku analizy niektórych prac Roweckiego, napisanych przed 1939 rokiem, Szarota pozbył się wątpliwości, że generał traktował Rosję sowiecką jako potencjalne­go przeciwnika w przyszłej wojnie, kontynuatorkę carskiego imperializmu, którego nowym przejawem są wszystkie ruchy rewolucyjne w Europie. “Rowecki - pisze Sza­rota - odrzuca możliwość spontanicznego charakteru i automatyczności tych ruchów... Dla niego jest to za każdym razem realizacja ściśle zaplanowanego scenariusza rewo­lucji światowej, a ta kojarzy mu się po prostu z rosyjskim imperializmem". W dalszym ciągu czytamy, że według Roweckiego przyszła wojna będzie musiała być długotrwa­ła, nużąca; szczególnie lękał się “możliwości przejęcia władzy przez komunistów w ostatnim okresie wojny".

Do pionierskich w Polsce publikacji Roweckiego - prócz ciekawej książki Walki uliczne, wydanej w 1928 roku - należy jego praca Propaganda w przygotowaniu obrony kraju, która ukazała się w 1933 roku. Szarota zwraca uwagę na znaczenie, jakie przypi­sywał Rowecki działalności propagandowej w regulaminach sowieckich, która - we­dług niego - miała być pośrednią działalnością wojskową. “Właśnie tutaj - pisze Sza­rota - znajduje on potwierdzenie swego lęku o przebieg konfrontacji Armii Czerwo­nej z przeciwnikiem, którym, w jego mniemaniu, stanie się w przyszłości Polska... Rowecki potrafi umiejętnie wydobyć z publikacji radzieckich bardzo dalekowzroczne przewidywania, które w pełni sprawdziły się w toku II wojny światowej".

Warto przy tej okazji przypomnieć, że Rowecki, który żywił wstręt do polityki, jak­że zresztą słuszny, okazał się jednym z najgłębiej myślących i przewidujących - a tym samym i rzadko u nas spotykanych - mężów stanu, który nie miał złudzeń, o czym pisał w raporcie z 8 września 1942 roku, że “Rosja ustosunkuje się do nas wyraźnie wrogo, gdy siły jej na to pozwolą, a zamaskuje tę postawę, gdy będzie zbyt osłabiona"3.

Powracając jeszcze do książki Roweckiego na temat niedocenianej w Polsce roli propagandy, autor pisał w 1933 roku: “W przygotowaniu i przeprowadzeniu obrony kraju propaganda ma wiele do zrobienia i dlatego szerokie zastosowanie jej w tym celu jest niezbędne. Zrozumieli to doskonale nasi sąsiedzi, zarówno wschodni jak i za­chodni. W przygotowaniach wojennych Niemiec i ZSSR propaganda odgrywa wybit­ną rolę". Wychodząc z założenia, że wojny współczesne prowadzą obecnie całe narody,


3 Zob. Armia Krajowa w dokumentach, op. cit., t. II, s. 332.

404

trzeba przeto - jak twierdził - już w czasie pokoju, za pomocą propagandy, przygo­tować psychicznie społeczeństwo do ofiar w obronie państwa.

Słuszność lansowanej przez Roweckiego tezy potwierdziła się we wrześniu 1939 roku, kiedy nie przygotowany na wypadki naród doznał ogromnego wstrząsu. Pisał o tym w Kamieniach na szaniec Aleksander Kamiński: “Potworność polskiej tragedii wrześniowej polegała na katastrofie psychicznej Narodu, najzupełniej nie przygoto­wanego do tego, co się stało"4.

W rozdziale “Poglądy społeczno-polityczne" Szarota rozwija tezę o sympatiach pepeesowskich Roweckiego. Twierdzenie swoje, bez przekonywającej argumentacji, opiera autor głównie na tym, że Rowecki widział potrzebę przeprowadzenia w Polsce reform społeczno-ustrojowych i większego uaktywnienia mas chłopskich i robotni­czych. Rowecki rzeczywiście zdawał sobie sprawę z konieczności reform, podobnie jak i wielu innych poczynań niezbędnych w przyszłej Polsce, co było normalne przy jego szerokim światopoglądzie, ale nie musiało się wiązać z pepeesowskimi sympatia­mi, na których temat nie ma żadnych konkretnych dowodów.

Tego rodzaju rozumowanie, oprócz koniunkturalnych potrzeb, wywodzi się prze­ważnie z faktu, że na projektowane przeobrażenia, jakiejkolwiek by one były natury, na ogół patrzy się u nas jedynie przez pryzmat własnego kraju. Zapomina się jednak, że lata wojny stanowiły przełomowy okres dla całej Europy. Ruch oporu w każdym kraju był militarnie skierowany przeciwko Niemcom, a ustrojowo i programowo w większości wypadków przeciw systemom sprzed 1939 roku, które nie potrafy za­pobiec, w skali europejskiej, jednej z najbardziej barbarzyńskich wojen, jakich ludz­kość zaznała. Poszczególne formacje każdego przeważnie ruchu oporu wypracowały z myślą o przyszłości programy reform, bo przecież ludzie walczyli przede wszystkim nie o to, co było, lecz o to, co miało być i co siłą rzeczy winno być lepsze.

W tym kontekście należy również, moim zdaniem, umieszczać planowane przez Roweckiego reformy, bez przylepiania mu etykiety z polityczną orientacją. Rowecki nie tylko myślał o powojennych reformach, ale budował już Państwo Podziemne na podstawie nowych elementów. Kontynuując koncepcję generała M. Tokarzewskiego-Karaszewicza, starał się dać temu Państwu możliwie jak najbardziej szeroką bazę społeczno-polityczną, która jednak w warunkach okupacyjnych musiała być siłą rzeczy ograniczona.

W dużym też stopniu jest zasługą zdecydowanej postawy “Grota", że rząd polski w Londynie zerwał z fikcją dowodzenia Armią Krajową z zagranicy. Podobnie było w przypadku różnego rodzaju bezpodstawnych zarzutów stawianych w Londynie nie­którym przywódcom Państwa Podziemnego, które “Grot" odpierał z całą stanowczo­ścią i godnością. Bronił też konsekwentnie stanowiska, jakie należało zająć w stosunku do wkraczającej na ziemie Polski Armii Czerwonej, a prowadzoną na ten temat pole­mikę z gen. Sikorskim przerwało aresztowanie jednego i śmierć drugiego.

Ostatni etap życia “Grota", aresztowanie i śmierć w obozie hitlerowskim, został z pietyzmem odtworzony przez Żenczykowskiego; temu też Szarota poświęca również sporo miejsca w swojej książce, przytaczając wszystkie wersje, jakie do niego dotarły. Wiele jest jednak jeszcze znaków zapytania, ale nie można się łudzić, że uda się kiedyś poznać całą prawdę, podobnie jak nie można mieć złudzeń, jeśli chodzi o kulisy śmierci


4 Kamienie na szaniec (pod pseudonimem J. Górecki), Włochy 1945, s. 10.

405

gen. Sikorskiego. Nieprzeniknione częstokroć mroki historii kryją wiele tajemnic, które dostarczają bodźców do ciągłych poszukiwań i nowych analiz, stąd i słuszne przekonanie, że w historii nigdy nie zostało wypowiedziane ostatnie słowo.

Okoliczności aresztowania “Grota" w Warszawie 30 czerwca 1943 roku są ogólnie znane. Padł on ofiarą szajki agentów gestapo, którzy mieli na sumieniu przeszło 200 akowców: Eugeniusza Świerczewskiego, Ludwika Kaiksteina i jego żony Blanki Kaczorowskej. Cała trójka pracowała jednocześnie w wywiadzie akowskim, który w 1944 roku zdemaskował zdrajców. Świerczewskiego schwytano i wykonano na nim wyrok śmierci w czerwcu 1944 roku Kaikstein i Kaczorowska przeżyli wojnę pod opieką gestapo. Po wojnie rozwiedli się i każde z osobna prowadziło dostatnie, jak na owe czasy życie. Oboje zostali aresztowani i osądzeni w 1953 roku. Nie zostali jednak ska­zani na śmierć, lecz na dożywotnie więzienie, a nie trzeba przecież zapominać, że w tym samym czasie skazywano na śmierć wielu akowców. Tak zginął np. generał Emil Fieldorf- “Nil", szef“Kedywu" AK.

W maju 1956 roku sąd zmniejszył Kaiksteinowi karę więzienia do lat 12, a w mar­cu 1965 roku zwolnił z odbywania reszty kary. Jeśli chodzi o Kaczorowską, to już we wrześniu 1953 roku sąd obniżył jej karę więzienia do lat 15, w 1956 roku zmniejszył do lat 10, a w 1958 roku zwolnił z odbywania dalszej kary. Blanka Kaczorowska prze­bywa obecnie (gdy pisana była ta recenzja) za granicą, a Ludwik Kaikstein hoduje podobno kury w gospodarstwie w Wielkopolsce. Motywy uprzywilejowanego potrak­towania tych zbrodniarzy przez reżim komunistyczny stanowią nie napisany jeszcze rozdział biografii “Grota".

Powracając do aresztowania generała “Grota", 1 lipca 1943 roku około godziny 4 nad ranem przewieziono go specjalnym samolotem do Berlina, i wobec niezłomne­go stanowiska w siedzibie berlińskiego gestapo Niemcy zaniechali dalszych rozmów. Pomiędzy 16 a 20 lipca przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhau-sen, gdzie został zamordowany w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku, prawdopo­dobnie o świcie 2 sierpnia.

Nie został do dziś wyjaśniony powód powolnego dostarczania depesz wysyłanych z Polski do Londynu w sprawie aresztowania “Grota". Władze w kraju wzywały rząd polski w Londynie do wszczęcia starań, za pośrednictwem aliantów, o wymianę “Gro­ta" (co było możliwe, gdyż w rękach angielskich znajdowali się generałowie niemiec­cy), a co najmniej o zapewnienie mu praw jeńca wojennego. Na podjęte w tym celu przez premiera Mikołajczyka kroki Churchill odpowiedział listem z 9 sierpnia 1943 roku, w którym pisał: “[...] Z wielkim żalem doszliśmy do wniosku, że te interwencje, jakie Pan proponuje, są niemożliwe". Od września 1943 roku rząd polski w Londynie nie wznawiał niestety zabiegów o uratowanie Roweckiego.

Autor pierwszej i jedynej dotychczas biografii “Grota" podkreśla z satysfakcją w ostatnim paragrafie swojej pracy: “Dziś postać generała <Grota> przeszła już do legendy, dla wielu Polaków stała się patriotycznym symbolem. Pisząc tę książkę stara­łem się pokazać Go takim, jakim był naprawdę"5. Szarota dobrze wywiązał się z zada­nia i, utrwalając postać “Grota", utrwalił wzorzec poświęcenia, bohaterstwa i zmysłu politycznego, który winien służyć nowym pokoleniom, walczącym dzisiaj o odzyska­nie niepodległej Polski i naszej tożsamości historycznej.


5 T. Szarota, op. cit., ss. 38, 66, 67, 74, 98.

406

STUDIUM POLSKI PODZIEMNEJ W LONDYNIE*

50-lecie istnienia w Londynie Studium Polski Podziemnej (SPP) ukazała się pożyteczna książka o powstaniu i działalności tej instytucji, jedynej tego rodzaju z bogatą dokumentacją na temat historii Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej. Autorem książki jest Andrzej Suchcitz, kierownik Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego i połączonego z tym Instytutem Archiwum SPP. Treść książki podzielona jest na trzy części: część I -Hi­storia SPP, część II - Pracownicy SPP, część III - Przewodnik po zbiorach Archiwum SPP. W zakończeniu znajduje się obszerne, na 44 stronach, oznaczonych szarym kolorem, streszczenie w języku angielskim, które ułatwi również cudzoziemcom korzystanie ze znajdujących się tam zbiorów.

Jedną z dodatnich stron książki Suchcitza jest to, że jej autor nie ogranicza się do wybranych faktów i pochwał osób, dzięki którym powstało SPP z unikalnymi dziś zbiorami, nie pomija milczeniem spraw niemiłych, źle widzianych w polskim Londy­nie, lecz pisze o wszystkim, o borykaniu się z trudnościami typowymi dla skupisk polskich na emigracji, stąd historia SPP, tak jak ją opracował Suchcitz, stanowi rów­nież konkretny wkład w poznanie dziejów uchodźstwa, co trzeba na wstępie podkre­ślić.

Inicjatywa utworzenia SPP zrodziła się na zebraniu organizacyjnym, jakie gen. Tadeusz Bór-Komorowski zwołał 22 października 1946 roku w londyńskim Ognisku, na które zaprosił kilkunastu przywódców politycznych Polski Podziemnej i b. ofice­rów AK. W wyniku tego zebrania, cztery miesiące później, 19 lutego 1947 roku został podpisany formalny akt powołania do życia trustu po nazwą Studium Polski Pod­ziemnej. Ustanowiono dwa organy, którym SPP podlegało: Zarząd, składający się z prezesa i kilku członków. Kolejno prezesami byli: Tadeusz Pełczyński, Halina Czar­nooka, Ewa Bukowska, Leonard Jastrzębski i pełniąca obecnie tę funkcję Jadwiga Olszewska. Drugim organem wówczas ustalonym była Rada SPP złożona z przewodni­czącego, sekretarza i kilkunastu członków. Funkcję prezesa sprawowali: T. Bór-Ko­morowski, T. Pełczyński, Karol Ziemski, Leopold Kielanowski, Antoni Pospieszalski, Konrad Bogacki i Władysław T. Jarosz - obecny prezes. Z uwagi na charakter SPP najbardziej odpowiedzialne stanowisko i wymagające najwięcej pracy było i jest stanowisko kierownika Archiwum. W latach 1947-1953 opiekę nad Archiwami spra­wowali, bez formalnego używania tytułu kierownika: Kazimierz Iranek-Osmecki


* Pierwodruk (ze skrótami) w: “Zeszyty Historyczne", 1997, nr 121, ss. 31-40. A. Suchcitz, Informator Studium Polski Podziemnej 1947-1997, Studium Polski Podziemnej, Londyn 1997, s. 213 oraz liczne zdjęcia.

407

i Kazimierz Szternal. W 1953 roku kierownikiem została Halina Czarnooka i funkcję tę pełniła do 1988 roku Po tej dacie stanowisko kierownika przejął Andrzej Suchcitz.

Wiele ciepłych i jakże zasłużonych słów poświęca Suchcitz Halinie Czarnookiej, bez której SPP nie byłoby tym czym jest obecnie. “Jeżeli można - pisze autor - iden­tyfikować osobę z instytucją, jest to klasyczny tego przykład" (s. 9). Następnie przy­pomina, że Czarnooka nigdy nie opuściła SPP i pozostała mu zawsze wierna w naj­trudniejszych dla niej i dla placówki chwilach. Po uzyskaniu odszkodowania od Niem­ców (aresztowana w kwietniu 1943 roku, była więziona w Oświęcimiu i Bergen-Belsen) zrzekła się wszelkich poborów i przez przeszło dwadzieścia lat kontynuowała pracę kierowniczki Archiwum. W maju 1988 roku, w wieku 88 lat, po 40 latach ofiar­nej pracy, kiedy stan zdrowia nie pozwalał jej na dalsze prowadzenie Archiwum i po połączeniu SPP z Instytutem Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego (IPMS), o czym będzie mowa, przeszła na pełną emeryturę.

W 1948 roku kupiono dom przy 11 Leopold Road w Londynie, który jest siedzibą SPP do dnia dzisiejszego. Trzonem zbiorów archiwalnych były akta przejęte z Podko­misji Historycznej AK. W pierwszej kolejności przejęto większość dokumentów Od­działu VI (Specjalnego) Sztabu NW i dokumenty dotyczące kraju z gabinetu NW, Oddziału II Sztabu NW i Wydziału Studiów Dowództwa PSZ. Spora jednak część akt z VI Oddziału Sztabu NW - pisze Suchcitz - została zatrzymana przez Stanisława Tatara i Mariana Utnika, którzy zabrali je ze sobą do Polski jako “wiano", wykorzysty­wane przez władze komunistyczne w procesach przeciwko akowcom (s. 28). W scala­niu akt AK najdłużej trwało wyegzekwowanie archiwum krajowego z ministerstwa spraw wewnętrznych. Obecnie większość akt znajduje się w SPP, ale stale wpływają różne relacje i spuścizna po akowcach. Na początku lat osiemdziesiątych, przy kon­sultacyjnej pomocy Wacława Milewskiego, ówczesnego zasłużonego kierownika Ar­chiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego, rozpoczęto mikrofilmo­wanie zbiorów, z niewystarczającym dotychczas wynikiem, czego powodem był brak odpowiednich środków. Oprócz gromadzenia zbiorów i ich konserwacji2 SPP podjęło akcję wydawniczą. Najważniejszą publikacją jest monumentalne sześciotomowe dzieło Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945. Przystąpiono do przygotowania tego wy­dawnictwa dzięki pomocy finansowej zapewnionej przez Karolinę Lanckorońską z jej Fundacji Lanckorońskich z Brzezia.

Benedyktyńska praca nad przygotowaniem tych tomów usunęła na drugi plan inwentaryzację zbiorów, do których zabrano się bardziej intensywnie od początku lat osiemdziesiątych. Stale jednak musiano pokonywać trudności finansowe, które unie­możliwiały zatrudnienie potrzebnych pracowników. Nie zatroszczono się o to, żeby z funduszy, jakimi dysponował rząd RP w Londynie i Stowarzyszenie Polskich Kom­batantów, zapewnić byt SPP. Nie dały też rezultatu apele SPP do szeregów b. żołnie­rzy AK. Suchcitz przypomina, że “SPP i jego cele nie znalazły należytego zrozumienia


2 Wojenną psychozę panującą w polskim Londynie, ale też i - w danym wypadku - troskli­wość o archiwa znajdujące się w SPP, odzwierciedla anegdota. Po wybuchu w 1950 roku wojny koreańskiej zaczęto ewakuować zbiory na prowincję w obawie, że może nastąpić wybuch wojny pomiędzy ZSRR a Zachodem i Londyn mógłby być bombardowany. Pierwszy transport dwu­dziestu skrzyń wysłano 12 marca 1951 roku. Dalszych transportów chyba nie było, a wysłane akta powróciły do SPP w latach siedemdziesiątych (s. 31).

408

ani poparcia... Przez czterdzieści lat rzesze Akowców nie potrafiły zapewnić pod­stawy bytu instytucji stojącej na straży ich historii [...]" (ss. 55 i 57).

Znikomy był odzew akowców znajdujących się w Londynie i w ogóle na Zacho­dzie, do czego w dużym stopniu przyczynił się brak konkretnej współpracy, niechęt­ny przeważnie stosunek londyńskiego Zarządu Głównego Koła AK (ZG Koła AK) do SPP. Z myślą o ściślejszym powiązaniu SPP z Kołem, prezes tego ostatniego, od 1957 roku był zapraszany i uczestniczył w zebraniach Rady SPP, ale to nie zmieniło postaci rzeczy. W piśmie do ZG Koła AK z 23 lutego 1987 roku SPP zarzucało Kołu, że “od­mówiło prośbie SPP wysłania do członków Koła apelu o zbiórkę pieniędzy na wyda­nie VI tomu AK oraz o przekazanie adresów członków Koła, do których chciano zwró­cić się bezpośrednio" (s. 64). Utworzona w latach osiemdziesiątych Fundacja AK no­siła się co prawda z zamiarem zapewnienia bytu SPP, ale obliczała, że będzie mogła pomóc, po rozwinięciu działalności, za 10-20 lat. Słusznie skomentował to Suchcitz, że ta potrzebna inicjatywa miała jedną wadę: “Była spóźniona o trzydzieści lat. Wtedy akowcy byli w sile wieku, zdolni do twórczości i było ich dużo. Można było stworzyć silne fundamenty takiej Fundacji dla zabezpieczenia naukowych placówek zajmują­cych się historią AK i stworzyć podwaliny wspólnej ogólno-Akowskiej organizacji instytucji" (s. 60).

Przez wiele lat rozpatrywano różne możliwości, które mogłyby zapewnić przy­szłość SPP. Rzucona została również myśl połączeniu SPP z IPMS. Pierwsze rozmowy miały miejsce w latach 1981-1982, prowadzili je: Antoni Pospieszalski i Jan Kazimierski ze strony SPP i Ryszard Dembiński oraz Wacław Milewski z IPMS. Następ­nym krokiem, dopiero po trzech latach, było powołanie w sierpniu 1985 roku komisji specjalnych do rozmów. Zaledwie rozpoczęły się debaty komisji obu tych instytucji, a już przeciwnicy połączenia organizowali protesty. ZG Koła AK wystosował pismo do SPP z zarzutami, że nie jest konsultowane. Podobnie zareagowały niektóre Koła terenowe, jak np. z Francji, Szwecji i Chicago, gdzie w apelu protestowano, że: “Po­branie decyzji co do dalszych losów SPP, bez wysłuchania opinii Delegatów wszyst­kich organizacji akowskich w wolnym świecie i nawet w kraju byłoby wielką niespra­wiedliwością, pogwałceniem zasad demokratycznych i odbiłoby się niekorzystnie na dalszych losach naszego wspólnego skarbu archiwalnego". W odpowiedzi ZG Koła AK -,co odnosiło się również do protestów Kół terenowych - SPP przypominało:

“List kolegów wykazuje zainteresowania SPP, co należy powitać z zadowoleniem. Odczuwaliśmyv(Nminionych latach dość wyraźną obojętność Koła AK na potrzeby i trud­ności, jakie Studium musiało pokonywać [...]" (ss. 63-64).

Po podpisaniu w maju 1987 roku przez prezesów SPP i IPMS, Ewę Bukowską i Ryszarda Dembińskiego zasad połączenia obu placówek znowu odezwały się głosy protestu. ZG Koła AK wystosował appel do SPP - mający być głosem “całej naszej akowskiej wspólnoty - o wstrzymanie połączenia do czasu światowego zjazdu delega­tów terenowych Kół AK, co stanowiło nawiązanie do apeli wcześniejszych, odwlecze­nie całej sprawy bez żadnej perspektywy na jej konkretne załatwienie. Suchcitz ko­mentuje to w swojej książce, że przez 40 lat istnienia SPP, oprócz garstki oddanych ludzi <rodzina> Akowska była wobec SPP obojętna... Studium borykało się z proble­mami finansowymi i personalnymi. Gdzie były te rzesze Akowców gotowych do po­święcenia trochę czasu dla wsparcia prac Studium?". Słusznie też pisał Jan Kazimierski, ówczesny sekretarz Rady SPP, w odpowiedzi na protestacyjny appel ZG Koła AK,

409

że SPP było “spuścizną całej Polski Podziemnej, a zwłaszcza tych, którzy zginęli w walce o wolność i niepodległość Polski, w rezultacie całego narodu. Zabezpieczenie i wykorzystanie tego archiwum jest obowiązkiem moralnym nie tylko Akowców, ale całej emigracji wojennej i późniejszej, tak jak całego polskiego udziału w 2-giej woj­nie światowej" (ss. 66-67).

8 marca 1988 roku została podpisana definitywna umowa o połączeniu SPP i IPMS. W myśl tej umowy SPP weszło w skład IPMS z zachowaniem dużej autonomii. Zgod­nie z umową, SPP jest zarządzane przez własny zarząd (obecnie jego prezesem jest Jadwiga Olszewska) ze wspólnym dla obu instytucji kierownikiem Archiwum, któ­rym jest Suchcitz. Połączenie SPP z IPMS “zostało przyjęte przez większość osób zainteresowanych i postronnych z dużym zainteresowaniem", co autor książki odno­tował z satysfakcją, przytaczając kilka na ten temat wypowiedzi (ss. 69-73).

Część druga zawiera starannie podane składy poszczególnych Zarządów i Rad SPP, następnie etatowych pracowników Archiwum oraz pracowników honorowych w la­tach 1947-1997, których było 90. Najofiarniejszy wkład w prace SPP wniosły kobiety, a nieżyjąca już Kazimiera Buliczowa była autorką, wydanego w 1984 roku, o małym zakresie, ale pierwszego informatora o SPP. Liczba osób, które korzystały z archiwum SPP, wynosi około 1700. Podane są niektóre nazwiska badaczy z Zachodu i z kraju, którzy korzystali dotychczas ze znajdującej się tam dokumentacji.

Obszerna część trzecia poświęcona jest przewodnikowi po archiwum SPP, którego zbiory podzielone są na 23 zespoły. Trudno je tutaj dokładniej omówić, zabrałoby to zbyt dużo miejsca. Ograniczam się przeto do ich wyszczególnienia, a tam, gdzie jest to możliwe, do zaznaczenia tego, co najważniejsze.

I. Akta Oddziału VI Sztabu NW. Zespół ten liczący 530 jednostek, jest podzie­lony na dziewięć podzespołów, ma inwentarz teczek i częściowy rejestr dokumentów. II. Zespół tzw. Skrzyń jest kontynuacją akt Oddziału VI. Nazwa tego zespołu po­chodzi od kilkudziesięciu skrzyń, które w 1985 roku zostały rozpakowane i udostęp­nione badaczom. Każda skrzynia stanowi podzespół, kolejno podzielony na indywi­dualne teczki, których jest 1038.

III. Dział Społeczny Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zespół ten obejmujący 94 teczki stanowi główne źródło informacji o politycznym i cywilnym życiu Państwa Podziemnego.

IV. Kolekcje. Dział ten jest podzielony na kolekcje osobowe i kolekcje rzeczowe. Pierwszych jest 24 i głównie pochodzą ze spuścizn po żołnierzach AK i politykach Państwa Podziemnego. Kolekcji rzeczowych o różnej tematyce związanej z podzie­miem jest 14.

V. Teki personalne - w 14 szufladach zawierają dane osobowe i ewidencję żołnie­rzy AK.

VI. Komisje weryfikacyjne. Dział ten obejmuje cztery podzespoły dokumentacji sze­regu komisji z kilkudziesięciu lat powojennych.

VII. Relacje - podzielone są na trzy działy: kraj, powstanie warszawskie i zeznania uciekinierów z Polski po 1945.

VIII. Opracowania. Zespół ten zawiera 805 pozycji, opracowań przeważnie w formie maszynopisów na rozmaite tematy związane z Państwem Podziemnym i AK.

IX. Broszury konspiracyjne, ulotki i obwieszczenia. Znajdują się tam zwłaszcza orygi­nały 170 konspiracyjnych broszur.

410

X. Prasa. Zespół ten jest podzielony na dwa działy: prasę konspiracyjną i tzw. prasę gadzinową (wydawaną przez okupanta).

XI. Fotografie. Dział jest podzielony na kilka głównych tematów. XII. Filmy i video. Oprócz filmu z powstania, znajdują się tam różne kasety video i filmy dokumentalne.

XIII. Afisze. Jest to zbiór 18 obwieszczeń niemieckich o egzekucjach na Polakach oraz 22 plakatów polskich z okresu okupacji i z lat powojennych pamiętające obchody akowskie.

XIV. Mapy i plany. Podstawą tego zespołu jest zbiór map i planów używanych w Oddziale VI Sztabu NW.

XV. Opracowania literackie. Zbiór zawiera utwory, przeważnie w formie maszyno­pisu, powstałe podczas okupacji oraz po wojnie, opiewające przede wszystkim Pań­stwo Podziemne.

XVI. Pieśni i nuty. Dział ten obejmuje nuty i słowa związane głównie z Polską Walczącą.

XVII. Źródła. W zespole tym znajduje się 114 teczek z alfabetycznym wyszczegól­nieniem zawartych w nich różnych materiałów.

XVIII. Kartoteki. Jest to zbiór kartotek, z których każda obejmuje zamknięte w so­bie zagadnienie tematyczne.

XIX. Mikrofilmy. Dział ten zawiera rolki negatywów dokumentów otrzymanych z różnych źródeł i z różnych odcinków walki podziemnej.

XX. Plyty dźwiękowe. Zespół podzielony jest na pięć poddziałów obejmujących transmisje do i z kraju, przemówienia polityków i żołnierzy, reportaże, zbiór pieśni żołnierskich oraz różne nagrania okolicznościowe.

XXI. Taśmy magnetofonowe. Jest to mały zbiór z różnych uroczystości akowskich. XXII. Musealia. W zespole tym znajduje się niewielki zbiór eksponatów dotyczą­cych AK. XXIII. Biblioteka. Księgozbiór SPP liczy około 5500 tomów.

Lista samych tylko nazw zespołów archiwalnych pozwala zdać sobie sprawę z bo­gactwa, jakie reprezentują dla najnowszej historii Polski zbiory nagromadzone w SPP. Książka Suchcitza, bardzo na czasie, spełnia dwa podstawowe cele. Po pierwsze - przy­pomina, o czym pisze autor, że SPP -przetrwało wbrew prognozom, wbrew obojętno­ści własnego społeczeństwa" (s. 58), stanowiąc przykład, co można było osiągnąć, ale czego w różnych innych wypadkach nie osiągnięto. Nie bez znaczenia jest i to, że są to słowa historyka z pokolenia urodzonego i wychowanego za granicą, a więc nie ob­ciążonego uprzedzeniami, jakie rozpanoszyły się w życiu emigracji. Po drugie - bę­dzie bardzo pomocna do odtwarzania dziejów nie tylko konspiracji, powstańczo-partyzanckich walk i podziemnej państwowości, lecz w ogóle historiografii Polski z ostat­nich dziesięcioleci, która nadal tkwi, jeżeli już nie w całkowitym fałszu, to często w półprawdach i przemilczeniach, które niejednokrotnie są gorsze od pospolitych kłamstw.

SŁOWNIK BIOGRAFICZNY KOBIET POLEGŁYCH W WALCE O NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI W OKRESIE OKUPACJI NIEMIECKIEJ*

Słabym stosunkowo echem odbiła się dotychczas jedna z najbardziej wartościo­wych publikacji, jakie ukazały się w Polsce, z okresu okupacji niemieckiej. Po­wodem tego było i jest może to, że wyszła z druku w 1988 roku, kiedy walił się dawny ustrój, a w nowym układzie politycznym i nieładzie społecznym ciągle nie było widać rzetelniejszego zainteresowania tysiącami bezimiennych poległych boha­terów i bohaterek walk z lat 1939-1945. Stanowi to tym większy paradoks, że jedno­cześnie panuje moda na wznoszenie pomników, wmurowywanie tablic pamiątkowych i paradowanie ze sztandarami, co wszystko razem robi wrażenie, że Polska staje się wielkim mauzoleum ku chwale niezbyt równomiernie rozłożonej, ze szkodą dla wielu ofiar, których nazwiska i czyny coraz bardziej zacierają się w pamięci.

Tak też często dzieje się, gdy chodzi o udział kobiet w drugiej wojnie światowej. Bardzo cennym przeto świadectwem ich czynów i zarazem hołdem jest Słownik1, o którym mowa w tytule. Dokumentację zebrała i wydała drukiem kilkuosobowa gru­pa uczestniczek walk, które bezinteresownie i bez oparcia organizacyjnego zapocząt­kowały opracowanie materiału. Z czasem zebrana dokumentacja przerosła możliwo­ści małego grona, które zwróciło się o pomoc do Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie, przy którym powstała w lutym 1970 roku Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość. Dziełem tej Komisji, wspomaganej współpracą kobiet z róż­nych części Polski, jest Słownik - rezultat wieloletniej żmudnej pracy.

W zwięzłym wstępie Komisja zwraca uwagę, że historia XIX-wiecznych powstań uwieczniła nazwiska nielicznych uczestniczek walk. Podczas pierwszej wojny świato­wej kobiety występowały w kilku formacjach Legionów, ale liczba ich nigdy nie zosta­ła ustalona. Współdziałanie kobiet z wojskiem na szeroką skalę widoczne było w kam­panii wrześniowej 1939 roku, do czego przyczyniła się rozbudowana w dwudziestole­ciu Polski niepodległej akcja przysposobienia wojskowego, która przygotowywała ko­biety do obrony kraju i była prowadzona przez różne stowarzyszenia społeczne. W marcu 1939 roku akcję tę powierzono utworzonej przez Ministerstwo Spraw Woj­skowych Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Z tych szeregów ogromna większość kobiet przeszła później do konspiracji.

Masowy udział Polek, nie spotykany w żadnym innym kraju, nastąpił w podziem­nej walce z okupantem, na co wpłynął totalny charakter wojny. Komisja przypomina,


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1993, nr 103, ss. 190-193.

H. Michalska, M. Stopień, B. Tazbir-Tomaszewska, W. Turkowska, W. Zastocka, Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945. Poległe i zmarłe w okresie okupacji niemieckiej, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988, ss. 614.

412

że do konspiracji szły młode dziewczyny i starsze kobiety, z różnych warstw społecz­nych, z miast i ze wsi. Stawały się żołnierzami na wszystkich odcinkach walki: w partyzantce, dywersji, sabotażu, wywiadzie, jako łączniczki, sanitariuszki, kurierki, kolporterki prasy, a w powstaniu warszawskim jako przewodniczki kanałowe. Zacho­wane dokumenty dotyczące poległych i zamordowanych kobiet potwierdzają ich wielką odwagę, ofiarność, determinację, poczucie godności osobistej i narodowej oraz ogromną odporność psychiczną. Bez poświęcenia kobiet walka z okupantem nigdy nie przybra­łaby takich rozmiarów i nie ogarnęłaby całego społeczeństwa we wspólnej walce o wolność naszego kraju.

Słownik zawiera 4430 biogramów, podanych w układzie alfabetycznym, oraz w aneksie 510 krótkich informacji, niewystarczających do opracowania haseł. Podsta­wowym warunkiem w doborze biogramów był bezpośredni udział w akcjach bojo­wych lub działalność, za którą okupant stosował przeważnie karę śmierci. Najliczniej­sze są biogramy kobiet poległych w powstaniu warszawskim, co jest zrozumiałe z uwagi na liczbę ofiar, jaką pochłonęła walka w stolicy; wśród innych najwięcej ginęło w obozach koncentracyjnych. Komisja pragnęła objąć również kobiety, które służyły w formacjach Wojska Polskiego na Wschodzie i Zachodzie i brały udział w walkach frontowych. Biogramy tych kobiet nie są liczne.

W zbieraniu materiałów Komisja korzystała z wszelkich dostępnych źródeł: rela­cji, wspomnień, korespondencji, rozpraw naukowych, archiwów oraz różnych publi­kacji, artykułów i książek, których wykaz zamieszczono na końcu książki. Jeśli cho­dzi o te ostatnie, to w bardzo małym stopniu korzystano z publikacji emigracyjnych, co można chyba tłumaczyć tym, że Słownik został opracowany w “minionym okre­sie", kiedy publikacje te trudniej docierały do kraju. Poza tym w bibliografii figurują pozycje, które w następnym wydaniu winny być usunięte, gdyż zawierają fakty fałszy­wie przedstawione przez autorów piszących zgodnie z obowiązującą dawniej doktry­ną. Przy niektórych biogramach zostały zamieszczone zdjęcia kobiet, które Komisja zdobyła, oraz kilka fotografii grupowych i dokumentów.

Nadto zostały opracowane, z dużym pożytkiem dla czytelników, organizacje ko­biece w służbie wojskowej w okresie okupacji, z naszkicowaniem sytuacji sprzed 1939 roku: W dalszej kolejności wymienione są, z krótkim opisem, ważniejsze więzienia i areszty gestapo, po czym następuje objaśnienie nazw i kryptonimów oraz gwary oku­pacyjnej. Książka kończy się indeksem pseudonimów i nazw geograficznych. Całość bardzo starannie opracowana.

Komisja zdaje sobie sprawę z usterek Słownika, zwłaszcza z faktu, że nie obejmuje wszystkich poległych w walce kobiet. Prosi o nadsyłanie informacji i uzupełnień do­tyczących nie tylko okupacji niemieckiej, ale i innych okresów, gdyż jest zaplano­wane opracowanie kilkutomowego słownika biograficznego. Jak czytamy we wstępie, chodzi o “utrwalenie w naszym społeczeństwie pamięci o uczestniczkach polskich walk niepodległościowych". Następny projektowany tom ma obejmować biogramy uczestniczek zmarłych po 1945 roku, z najtragiczniejszych lat w dziejach Polski. Wszel­kie dane należy wysyłać na adres: Towarzystwo Miłośników Historii (dla Komisji Historii Kobiet w Walce o Niepodległość), Rynek Starego Miasta 29/31, 00-272 War­szawa.

Inicjatorkom opublikowanego obecnie Słownika chodziło o to, “by rola Polek w konspiracji i na frontach wojennych nie była w przyszłości przedstawiana jedynie

413

jako romantyczna legenda, lecz jako możliwie najpełniejsza suma zbadanych i zwery­fikowanych faktów". Czytając obecnie biogramy o bohaterskich czynach dziewcząt i kobiet oraz - w większości wypadków - ich męczeńskiej śmierci, trudno powstrzy­mać się od wzruszenia i podziwu dla ich poświęcenia z myślą o wspólnym wówczas celu. Można mieć nadzieję, że Słownik nie będzie potraktowany jako jeszcze jeden przyczynek do bogoojczyźnianej martyrologii. Jest to bowiem pomnik zbudowany nie z kamienia - jak wiele wznoszonych w Polsce i służących do pompatycznych uro­czystości - ale pomnik opracowany z sercem i zawierający tysiące przykładów ofiar­ności i solidarnej postawy wobec potrzeb kraju, czego tak bardzo brak w dzisiejszej Polsce. Żadne opisy wodzów i staczanych przez nich bitew nie są tak wymowne i po­uczające, jak lektura biogramów samotnie przeważnie ginących kobiet. Komisji Słow­nika należą się szczere wyrazy uznania i wdzięczności.

DIANA - POWIEŚĆ O POLSKIM LOSIE*

Powieści historyczne w Polsce cieszyły się zwykle dużą popularnością i ich wpływ na kształtowanie świadomości narodowej był znacznie większy niż opracowań naukowych. Dla badacza dziejów ludzkich powieści były zawsze i wszędzie jed­nym z głównych źródeł wiedzy o społeczeństwie. Rozwój nauk społecznych, bardzo pomocnych do zgłębienia historii, zmniejszył rolę powieści historycznych. Jednocze­śnie coraz bardziej męczący tryb życia i przedłużający się dojazdami dzień pracy są powodem, że ludzie chętniej sięgają po powieść niż po książkę naukową. Nadto, w sy­tuacji polskiej, pracownicy zakładów naukowych nie mają takiej swobody tworzenia, jaką posiadają powieściopisarze, których książki wcześniej czy później są wydawane mimo różnych trudności, stąd też i większa ich osobista odpowiedzialność za przeka­zywany obraz przeszłości.

Dzieje Armii Krajowej miały dotychczas nikły oddźwięk w literaturze zarówno w kraju, jak i na emigracji, co jest tym bardziej paradoksalne, że tradycja walk AK jest żywa, ale grozi jej skostnienie i ograniczenie do malowania kotwicy AK-owskiej na murach i odprawiania nabożeństw za umarłych - chwalebne, ale dla żywych niewy­starczające. Nie biorąc pod uwagę literatury akowskiej pisanej “na zamówienie" ani też epizodów z AK rozsianych po różnych książkach, nie ukazał się dotychczas utwór literacki, który byłby na miarę roli odegranej przez AK i tragedii, jakiej stała się sym­bolem. Z tym większą przeto satysfakcją należy powitać ostatnią książkę Jerzego R. Krzyżanowskiego.

Autor książki, żołnierz AK, walczył w oddziałach partyzanckich na Lubelszczyź-nie. W 1944 roku zostaje aresztowany przez NKWD i deportowany do Rosji, skąd powraca do Polski w 1947 roku. Od 1959 roku mieszka w USA, gdzie doktoryzuje się i od 1970 roku jest profesorem literatur i języków słowiańskich na uniwersytecie Ohio. Pisarz i krytyk, prof. Krzyżanowski ma bogaty już dorobek literacki, w którym prze­ważają tematy akowskie. Poczesne miejsce w tym dorobku zajmuje książka o generale Leopoldzie Okulickim, biografia w formie powieściowej o ostatnim dowódcy AK2, słusznie nazwana przez jednego z recenzentów “pomnikiem generała Okulickiego".

Z kilku zdań od wydawcy dowiadujemy się, że Diana jest powieścią o miłości zniszczonej przez Historię" i czytelnik winien znaleźć odpowiedź na pytanie: “Czy Diana jest ofiarą tragedii, czy jej bezwolną współwinowajczynią? Czy może symbolem


* Pierwodruk: “Kultura", 1988, nr 484-485, ss. 205-207.

J. R. Krzyżanowski, Diana, Bicentennial Publishing Corporation, New York 1986, s. 184. 2 J. R. Krzyżanowski, Generał. Opowieść o Leopoldzie Okulickim, Odnowa, Londyn 1980, s. 243.

415

polskiego losu?". Motywem powieści, jak wielu innych, jest zakochana w sobie młoda para i dopiero osnute wokół tej pary wydarzenia nadają książce swoisty charakter.

Diana, protagonistka powieści, córka oficera polskiego i matki, której ojciec był oficerem carskim, miała osiemnaście lat, gdy podczas okupacji niemieckiej zaprzyjaź­niła się z Jankiem Krzemieniem, podchorążym AK. Uczucie młodej pary splątane jest z pracą w konspiracji, gdzie - zgodnie z rzeczywistością - mowa jest nie tylko o poświęceniu, lecz i o zabawie, piciu wódki i beztroskich chwilach, na jakie zdobyć się mogła tylko młodzież pełna entuzjazmu i wiary w zwycięstwo. Nie było wówczas rozterki ani wahania co do potrzeby walki i wyniku, jakim zostanie ona uwieńczona. Właśnie ta niezachwiana pewność w skuteczność walki była później powodem wielu tragedii.

Dalszy ciąg powieści toczy się w Polsce “oswobodzonej" przez Armię Czerwoną, która niosła ze sobą grozę gwałtów, aresztowań i deportacji. “Ale - zapytuje Diana -co ty jesteś winien, obcy żołnierzu...! co my wszyscy jesteśmy winni? Historia szumi wokół nas, nie rozumiemy jej znaczenia [...]". Krzemień, wraz z innymi z Wołyńskiej Dywizji AK, zostaje wywieziony do Rosji. Zwolniony po trzech latach z obozu, wraca do Polski.

W tym samym czasie Diana nie uniknęła swego, wspólnego z jej ojczyzną losu:

zgwałcona przez kapitana Armii Czerwonej zostaje jego żoną, “wojenną żoną", nie na długo, bo do wyjazdu kapitana do Rosji. Diana i Krzemień znowu są razem, na bardzo jednak krótko. Ujawniona przeszłość Diany po “wyzwoleniu" jest dla Krzemienia nie do zapomnienia, mimo żywionego ciągle dla niej uczucia. Rozstają się definitywnie. W 1957 roku Krzemień otrzymuje wreszcie paszport i wyjeżdża za granicę. Po wystar­towaniu z Okęcia spogląda “za siebie tam, gdzie pod ciężką zasłoną chmur pozostało wszystko, co kochał".

Powieść napisana jest stylem potoczystym, tętni życiem, takim jakie było w czasie okupacji niemieckiej, z plastycznie oddaną atmosferą lat powojennych i problemów nurtujących wówczas społeczeństwo, co mógł zrobić tylko pisarz, który sam to wszystko przeżywał. Jest to zarazem książka pobudzająca czytelnika do myślenia i szukania odpowiedzi na pytanie postawione przez Dianę: “Dlaczego tak musiało się stać"?

NA PRZEŁOMIE POKOLENIOWO-IDEOWYCH KONFLIKTÓW*

Według klasycznej reguły, w lapidarnym ujęciu Jana Parandowskiego, “pi­sarz wypełnia powszechną tęsknotę, by wyrazić siebie i swój świat", stając się “niejako rzecznikiem tych, którzy nie mogą i nie umieją się wypowie­dzieć". Im bardziej utwór literacki odzwierciedla rzeczywistość, tym więcej jest szans, że pobudzi czytelnika do myślenia, poszerzy jego światopogląd, ułatwi mu przewarto­ściowanie własnych pojęć i w ten sposób zbliży go pośrednio do problemów innych ludzi.

Wiadomo, że u podłoża problemów natury psychicznej każdej emigracji leży roz­dwojenie między krajem swojej młodości i krajem osiedlenia. Żadna z dawniejszych emigracji polskich nie była tak rozproszona po całym świecie, jak emigracja ostatnich dziesięcioleci i pomimo odmiennych warunków, nieraz diametralnie różnych, w ja­kich żyją emigranci na wszystkich kontynentach, są niejednokrotnie w podobnej roz­terce duchowej, którą na próżno starają się zagłuszyć, gdyż często wypływa nieoczeki­wanie, po próbach odcięcia się od przeszłości i chęci stłumienia w sobie tęsknoty, czasem podświadomej, do dawnego życia w rodzinnym kraju.

Temat ten stanowi osnowę ostatniej powieści Jerzego R. Krzyżanowskiego1. Sto­sunkowo bardzo mało napisali dotychczas literaci o życiu emigrantów, a brak prawie zupełnie utworów, łączących życie emigranta z jego przejściami z okresu okupacji niemieckiej i rządów komunistycznych i z osnutym na tym tle zespołem problemów, które stopniowo narastały wśród nowego pokolenia w Polsce. Tego zadania podjął się Krzyżanowski i powieść jego będzie zapewne różnie odczytywana, jak to zwykle bywa, gdy chodzi o utwór zawierający złożone problemy.

Niewiele mówiący tytuł książki pochodzi od miejscowości w Kanadzie, małego, skalistego miasteczka, utrwalonego w opowiadaniu przez Rafała Malczewskiego, o czym przypomina Krzyżanowski, którego łączyły z Malczewskim przyjazne stosunki. Wojenno-akowskie dzieje Krzemienia, bohatera powieści Banff, oraz kilkanaście lat, któ­re przeżył w ustroju komunistycznym stanowią treść poprzedniej książki (Diana) Krzyżanowskiego, w której autor oddał ekspresyjnie tragedię akowskiego pokolenia. W 1957 roku Krzemień opuszcza Polskę i zaczyna za granicą nowe życie, które jest treścią utworu Banff.

W kilka miesięcy po październiku 1956 roku Krzemień otrzymuje paszport i wy­jeżdża do Londynu. Zdaje dopiero teraz egzamin maturalny, zapisuje się na dziennikarstwo


* Pierwodruk: “Tydzień Polski" (Londyn) z 29 października 1988. Przedruk: “Tygodnik Polski><Melbourne - Australia) z 26 listopada 1988.

1 J. R. Krzyżanowski, Banff, Instytut Literacki, Paryż 1988.

417

i w tym samym czasie poznaje Krystynę, młodziutką Polkę, urodzoną w An­glii, ale wychowaną w duchu patriotycznym i oddaną krajowi, którego wówczas jesz­cze nie znała. Wzięli ślub, lecz po roku rozstali się, stwierdzając zgodnie, że niewiele mieli sobie do powiedzenia. Dzieliła ich nie tyle duża różnica wieku, ile odmienny światopogląd. Krzemień, rozgoryczony tym, co przeżył i co widział w Polsce, chciał oderwać się od przeszłości, gdzie “zmarnował bez reszty - według własnych słów -najlepsze lata życia". Każde z nich wybrało przeto inną stronę świata: Krystyna wy­szła ponownie za mąż za malarza z Warszawy, przeniosła się do Polski i działała w kręgach Solidarności, Krzysztof natomiast wyjechał do Kanady i pracował tam w telewizji jako dziennikarz sportowy. Ponownie się ożenił. Pragmatyzm i mental­ność brytyjsko-kanadyjska jego drugiej żony, Margarety, wywołały odmienny od za­mierzonego przez nią skutek: zbliżyły Krzemienia do polskości. Dwa światopoglądy okazały się znowu nie do pogodzenia, w następstwie czego drugie małżeństwo Krze­mienia kończy się również rozwodem.

W swoich podróżach Krzemień ograniczał się dotychczas do państw Europy Za­chodniej, omijając starannie kraje Europy Wschodniej, bojąc się po prostu obudzenia przeszłości. Zostaje jednak wysłany przez dyrektora swojej sieci telewizyjnej do Jugo­sławii. Jedzie z oporem. Przed wyjazdem ustala z siostrą w Polsce, że spotka się w Zagrzebiu z jej synem, Wojtkiem, który został tam oddelegowany przez polską fir­mę handlową. Siostrzeńca nie zna, urodził się w kraju po jego wyjeździe. Porównuje swoją młodość z młodością Wojtka: będąc w wieku siostrzeńca miał za sobą wojnę, okupację, partyzantkę i dwa lata obozu sowieckiego. Porównanie charakterystyczne dzisiaj dla młodych ongiś akowców, którzy niejednokrotnie “przymierzają" swoje daw­ne czyny z tym, czego dokonało pokolenie powojenne. Co do spotkania z Wojtkiem, to nie trwało ono długo i próba nawiązania kontaktu spełzła na niczym, z jednej bo­wiem strony Krzemień, “starszy mężczyzna, który miał za sobą wszystkie, najtrud­niejsze doświadczenia," a z drugiej, siostrzeniec, “młody, ufny w siłę układów i prze­bicia człowiek, obwarowany wszystkimi darami ludowego państwa, studiami, stano­wiskiem, teściem - generałem i władzą, która za nim stała. Związek krwi okazał się nikłym łącznikiem wobec przeciwieństw, jakie ich pod każdym względem dzieliły".

Po zakończeniu swojej misji w Jugosławii Krzemień jedzie do Wiednia, gdzie przy­padkowo spotyka Polkę, dawną sympatię, która osiedliła się w Austrii po stłumieniu Solidarności. Oboje wspominają przeszłość, która odmienne wycisnęła piętno na każ­dym z nich. Żegnają się bez rozczuleń.

Krzemień powraca do Kanady. Zabiera się do pracy bez większego entuzjazmu. Wtedy to zgłasza się do niego z prośbą o pomoc Janina, potocznie zwana w domu In­ka, córka Diany, protagonistki wcześniejszej powieści Krzyżanowskiego, o której była już mowa. Inka przyjechała do Michigan na zaproszenie jednego z tamtejszych labo­ratoriów komputerowych. Po jakimś czasie wydało się, że jest żoną pułkownika PRL, aktywisty PRON-u. Zaczęły się szykany, których Inka nie mogła już znieść i przyje­chała do Krzemienia, żeby pomógł jej poczekać na statek Batory i odpłynąć z Montre­alu do Polski. Paradoksem było, że Diana, matka Inki, którą Krzemień darzył gorącą miłością, nie wytrzymała próby życia w PRL i postępowaniem swoim zdradziła wiarę Krzemienia we wspólne im ideały z czasów wojny i co głównie przyczyniło się do jego wyjazdu z Polski w 1957 roku. Diana znała adres Krzemienia w Kanadzie i dała go Ince na wypadek, gdyby naprawdę bardzo potrzebowała pomocy.

418

W Polsce Inka należała do klasy uprzywilejowanej. Dopiero wypadki w Gdań­sku lat siedemdziesiątych otworzyły jej oczy na światek, w jakim żyją właściciele PRL. Krzemień, którego znała z opowiadań i z jego dawnych listów do Diany, przy­padkowo znalezionych w szafie matki, stał się dla niej symbolem tego wszystkiego, “czego jej od dzieciństwa pozbawiono, czego jej nigdy nie dano, czystości, uczciwości, prawdy".

Patrząc na Inkę Krzemień myślał ciągle o kochanej dawniej Dianie. Nie mógł się jednocześnie oprzeć kobiecemu urokowi Inki. Wyjechali razem na krótkie wakacje do Banff, stąd i tytuł powieści. Tam Inka wyznała, co zresztą odnosiło się do całego pra­wie jej pokolenia: “Mnie nauczono w nic nie wierzyć [...]. Jestem pusta, tak strasznie pusta, zdewastowana i zniszczona. Bądź moją siłą, naucz mnie wierzyć. W coś, w co­kolwiek, ale daj mi wiarę". Cóż jednak Krzemień mógł jej dać, “jak ustrzec przed ludzką podłością", o co go również prosiła. Zbyt dobrze poznał “bezradność praw­dy czy uczciwości w walce ze złem". Był bezsilny wobec tego, co dzieje się w Polsce, gdzie zostawiła trzyletniego synka, rodzinę, przyjaciół i gdzie musiała wracać, bo przecież sześćdziesięcioletni Krzemień niewiele lat wspólnego życia mógłby zapew­nić trzydziestodwuletniej Ince. Pożegnali się w Montrealu oboje ze ściśniętym sercem i w obawie przed tym, co ich czeka: Inkę w Polsce, a Krzemienia w jego samotnym życiu na kontynencie amerykańskim, tęsknie po rozstaniu wpatrzonego w stronę ro­dzinnej Europy, na rzekę świętego Wawrzyńca, gdzie wypływał polski statek, wioząc Inkę do ich wspólnego, rodzinnego kraju.

Akcja powieści Krzyżanowskiego toczy się na dwóch płaszczyznach: pokolenia, które uczestniczyło w drugiej wojnie światowej, i pokolenia wychowanego w ustroju komunistycznym. Przez pokolenie należy tu rozumieć nie różnicę wieku z podziałem na synów, ojców i dziadków, lecz system wartości i wspólne przeżycia doświadczone w konkretnym okresie dziejowym.

Autor powieści Banff przedstawia w obrazowy sposób dwa odmienne światy, każ­dy należący już dzisiaj do innej epoki: jeden związany jest tradycyjnymi wartościami, które towarzyszyły rozwojowi naszej cywilizacji i drugi - poszarpany pragmatyzmem, “hańbą domową" i koniecznością walki o elementarne potrzeby dnia codziennego. Dominującym czynnikiem w powieści Krzyżanowskiego jest siła uczucia obnażona z pisarską swadą, uczucia tęsknoty, bólu, upokorzenia i nadziei - u jednych za utraco­nym światem, u drugich w poszukiwaniu treści nowego życia.

LOTNY ODDZIAŁ AK “SZARUGI NA LUBELSZCZYŹNIE*

Sytuacja w Polsce do lat dziewięćdziesiątych z jednej strony i beztroski stosunek środowisk akowskich na emigracji, z ich centralą w Londynie, do działalności podziemnej w okręgach poza Warszawą z drugiej spowodowały, że działalność ta była bądź to przemilczana, bądź też zniekształcana, a przeważnie świadomie fałszo­wana przez autorów krajowych, zgodnie z tym, co odpowiadało ludziom piastującym władzę i różnym terenowym kacykom pozostającym na ich usługach. Przyczyny tego stanu rzeczy w kraju są ogólnie znane i nie wymagają ściślejszych wyjaśnień. Nie za­wsze natomiast tak jest, gdy chodzi o ośrodki akowskie na Zachodzie.

Warto przeto przypomnieć (o czym była już mowa na ss. 379-380), że za granicą znaleźli się w ogromnej większości uczestnicy powstania warszawskiego z gen. Borem-Komorowskim i gen. Pełczyńskim na czele. Dzieje AK ograniczano przeważnie do powstania, reszta uważana była za peryferie walczącego podziemia. Skutek był taki, że dyskutowano i pisano głównie o powstaniu - i to przede wszystkim na polski uży­tek - zostawiając ugorem duże, nie opracowane obszary podziemnej działalności, dzi­siaj niejednokrotnie trudne do odtworzenia. Do braku archiwalnej dokumentacji do­chodzi bowiem fakt, że niewielu już zostało przy życiu uczestników i świadków wyda­rzeń i fakt ten ułatwia utrwalanie tego, co zostało wyprodukowane koniunkturalnie lub przemilczane ze szkodą dla prawdy historycznej.

Tym większe przeto zainteresowanie powinna budzić ostatnia książka Jerzego R. Krzyżanowskiego. Autor książki, żołnierz AK, najpierw w konspiracyjnych “Sza­rych Szeregach", potem w oddziałach partyzanckich Okręgu Lublin, zostaje areszto­wany przez NKWD w listopadzie 1944 roku i deportowany do Rosji, skąd powraca jesienią 1947 roku. Od 1959 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie wykłada literaturę polską kolejno na kilku uniwersytetach, a ostatnio w Ohio University, idąc tym samym śladem swojego ojca prof. Juliana Krzyżanowskiego, wybitnego historyka literatury.

Omawianą tutaj książkę Krzyżanowski poświęcił pamięci “kolegów ze Specjalne­go Oddziału Lotnego <Szarugi> - Aleksandra Sarkisowa w Okręgu Lubelskim Armii Krajowej". Autor, żołnierz tego oddziału, pseudonim “Szpic", w stopniu plutonowe­go podchorążego, oparł się w swej pracy na pamiętniku pośpiesznie spisywanym w listopadzie 1944 roku, a więc zaraz po zakończeniu działań partyzanckich; pamięt­nik ocalał (przesłany do matki kilka minut przed aresztowaniem w listopadzie 1944


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 113, ss. 214-220. U Szarugi. Partyzancka opowieść, Norbertinum, Lublin 1995, s. 326 oraz liczne zdjęcia, rysunki i dokumenty.

420

roku) i dotarł do niego w USA. Następnie wykorzystał gromadzony przez wiele lat materiał, w tym dokumentację i wspomnienia kolegów, oraz urywki własnych esejów i poematów. W ten sposób powstała literacko opracowana historia Oddziału Lotnego “Szarugi", który został utworzony celem przyjmowania zrzutów lotniczych.

Oddział ten odebrał w sumie 11 zrzutów, pierwszy w nocy z 9 na 10 października 1943 roku, ostatni z 28 na 29 maja 1944 roku, oraz odegrał kluczową rolę w przygoto­waniu i zabezpieczeniu akcji pierwszego “Mostu" z 15 na 16 kwietnia 1944 roku. Kryp­tonimem “Most" określano wówczas lądowanie samolotu alianckiego, na uzgodnio­nym konspiracyjnie terenie, który oprócz zaopatrzenia przywiózł - w danym wypad­ku - 4 cichociemnych i zabrał do Londynu 5 wysłanników, wśród nich gen. Stanisła­wa Tatara. Partyzanci byli dumni, że wzięli udział w “pierwszym po pięciu prawie latach moście trwale łączącym walczący kraj z walczącą na Zachodzie armią". O od­dziale “Szarugi" nie spotkałem żadnego śladu w wydawnictwach emigracyjnych, z wyjątkiem wzmianki w dokumentach książki Tadeusza Żenczykowskiego, w załą­czonym tam tekście wyroku reżimowych władz, skazującego w grudniu 1944 roku na śmierć lub długoletnie więzienie szesnastu żołnierzy tego oddziału2.

Pierwszy rozdział książki “Przyrzeczenie" (harcerskie przyrzeczenie składane przed samą wojną przez autora w obecności Aleksandra Sarkisowa - przyszłego “Sza­rugi") jest nawiązaniem do wychowania młodzieży w tradycji jednoczącej pokolenia, czego dowodem była tworzona wkrótce konspiracja, w której liczebnie przeważała na ogół dorastająca wówczas młodzież. Autor przechodzi następnie do organizowania konspiracji i później oddziału partyzanckiego pod dowództwem “Szarugi", występu­jącego początkowo pod pseudonimem “Czarnota". Pod koniec 1943 roku oddział za­czął się powiększać, ochotników zgłaszało się wielu, ale brak było broni, podobnie jak na innych terenach. Posiadanie broni - jak pisze Krzyżanowski - “przywracało god­ność sponiewieraną we wrześniu", umacniało poczucie przynależności do armii pod­ziemnej. Zaczynano od znalezionych po kampanii wrześniowej kilku karabinów i pi­stoletów, które posłużyły do zdobywania uzbrojenia na Niemcach.

Latem 1943 roku płk Kazimierz Tumidajski, pseudonim “Marcin", komendant Okręgu Lubelskiego AK zaproponował por. (później w stopniu kapitana) “Szarudze", żeby ze swoim oddziałem przyjmował zrzuty. “Szaruga" chętnie się zgodził i tak po­wstał pod jego dowództwem Specjalny Oddział Lotny. Przyjęcie pierwszego zrzutu -jak już wspomniałem w nocy z 9 na 10 października 1943 roku - ze współudziałem oddziału Kedywu dowodzonego przez por. Jana Poznańskiego, pseudonim “Ewa" -było dla partyzantów “Szarugi" wielkim wydarzeniem; po otwarciu metalowych za­sobników pieszczono w rękach wymarzoną broń, pożerano ją wzrokiem, tym bardziej, że nie wszystko mogli zatrzymać dla siebie. Później były następne zrzuty. Czuwali, “tkwili uchem przy miniaturowych radioodbiornikach, czekali na tę jedną, umówio­ną melodię mającą zapowiedzieć przylot z wolnego świata...".

Tymczasem oddział powiększył się i złożony z chłopców z konspiracyjnych pla­cówek, głównie okolicznych wsi, “wyrósł na bojową i zdolną do walki jednostkę Woj­ska Polskiego". Podczas zimy byli porozmieszczani na kwaterach, w żargonie konspi­racyjnym nazywanych melinami, w podlubelskich wioskach, gotowi w każdej chwili do akcji i przyjmowania zrzutów.


2 Zob. T. Żenczykowski, Polska Lubelska 1944, Editions Spotkania, Paryż 1989, ss. 308-314.

421

Krzyżanowski oddaje plastycznie m.in. uciążliwość marszów partyzanckich, prze­ważnie w nocy, im ciemniejszych, tym bardziej bezpiecznych, z omijaniem wiosek po błotnistych drogach, w przemoczonych, niejednokrotnie w dziurawych butach i z za­mykającymi się ze zmęczenia oczami. Jeden z tych marszów zakończył się dramatem. “Szaruga" wysłał część oddziału pod dowództwem “Żegoty" w okolice Kijan celem podjęcia zrzutu. Wbrew rozkazowi “Szarugi", żeby powrócili, jeżeli nie zdołają prze­kroczyć szosy warszawskiej do godziny pierwszej w nocy, co okazało się niemożliwe, maszerowali do godz. 5 rano i wyczerpani marszem, zwaleni dosłownie z nóg, zakwa­terowali we wsi Marysin koło Lublina. W niewyjaśnionych dokładnie okolicznościach zostali osaczeni przez Niemców i w nierównej walce nastąpiła rzeź partyzantów. Stra­ty oddziału wyniosły ponad dwudziestu zabitych i zaginionych, a wśród nich nie wszyst­kie nazwiska są do dzisiaj znane.

Po uzupełnieniu stanu oddział “Szarugi" wiosną 1944 roku liczył stu trzydziestu partyzantów dobrze uzbrojonych i umundurowanych i był u szczytu swojego rozwo­ju. W tym samym czasie zaszły zmiany w lubelskiej Komendzie Okręgu, gdzie znaleź­li się ludzie nieprzychylni “Szarudze", którym “powodzenie i atmosfera oddziału mu­siały być solą w oku". Nie był to wypadek odosobniony, gdyż na innych terenach dochodziło również do nieporozumień, gdyż konspiracyjne sztaby Okręgów pracowa­ły w innych warunkach niż wymagała tego działalność partyzantów, wzajemnie zży­tych i solidarnie podporządkowanych wspólnemu losowi, co nie zawsze szło w parze z narzuconym hierarchicznie “drylem" zawodowych wojskowych. Rozkazem Komendy Okręgu oddział “Szarugi" został podzielony na trzy odrębne oddziały. “Szaruga" miał zatrzymać tylko około dwudziestu ludzi, ale wkrótce dołączyli do niego wierni mu partyzanci z rozdzielonych oddziałów, a wśród nich Krzyżanowski.

Walki powstańczej “Burzy" na tyłach frontu niemiecko-sowieckiego w Okręgu Lubelskim poprzedzone były echami nadchodzącej ze Wschodu burzy z fatalnymi jej później skutkami, na które oddziały partyzanckie nie były przygotowane, a co najgor­sze nie były poinformowane o losie, jaki spotkał oddziały AK na innych terenach, zwłaszcza 27 Dywizję na Wołyniu. Wraz ze zbliżaniem się frontu wzmożono działal­ność dywersyjnych oddziałów sowieckich i ugrupowań im podporządkowanych. Do nich należało zgrupowanie partyzanckie dowodzone przez płk. Roberta Satanowskiego, który przeszkolony w Moskwie przeszedł z Wołynia na Lubelszczyznę, werbując ludzi do armii Berlinga. Doszło również do spotkania z “Szarugą", które wówczas nic nie dało.

Był to już końcowy okres istnienia oddziału “Szarugi", z ostatnią jego bitwą 25 lipca 1944 roku i poniesioną w Bychawie klęską. Krzyżanowski nie brał w niej udzia­łu, gdyż dwa dni wcześniej został wysłany do zabezpieczenia lądowania samolotów alianckich na lotnisku Świdnik pod Lublinem (za wykonanie tego zadania został przed­stawiony do Krzyża Walecznych). W tym czasie oddział rozbity przez Niemców w By­chawie przestał istnieć; reszty dokonali Sowieci, rozbrajając żołnierzy AK. Krzyża­nowski wraz ze starym partyzantem Sławomirem Żerdzickim - “Sławkiem" schował broń i mundury i w przebraniu cywilnym wyruszył do Lublina, gdzie dotarł z pora­nionymi od marszu nogami.

Kilkadziesiąt następnych stron książki autor poświęcił “wyzwolonemu" Lubli­nowi i losom, jakie spotkały w wyniku tego “wyzwolenia" partyzantów z oddziału “Szarugi", a więc i własnemu losowi. W pierwszych dniach po wejściu Armii Czerwonej

422

w mieście panowała dwuwładza: z jednej strony sowiecka, z drugiej delegata Rzą­du Władysława Cholewy - “Paśnika" i komendanta Okręgu AK płk. Tumidajskiego -“Marcina". Wkrótce lubelska idylla skończyła się aresztowaniem obu i deportowa­niem ich do Rosji, gdzie Tumidajski zmarł w 1947 roku, a kilka miesięcy później tego samego roku wrócił do Polski Cholewa ze zrujnowanym zupełnie zdrowiem.

“Szarudze" udało się wówczas uniknąć aresztowania (w grudniu 1945 roku zna­lazł się jednak w więzieniu, z którego wyszedł po czterech latach). W zaistniałej latem 1944 roku sytuacji był zdania, że “trzeba zmienić skórę, idzie o to tylko, żeby siebie nie zmienić, pozostać sobą". Wydawało mu się, że żołnierze unikną aresztowania, wstę­pując do armii Berlinga. Skorzystał przeto z propozycji wspomnianego już płk. Satanowskiego, który - mając rzekomo zlecone przez gen. Rolę-Żymierskiego sfor­mowanie dywizji piechoty złożonej z partyzantów - zaproponował “Szarudze" utwo­rzenie i dowództwo jednego z pułków. Twierdzono wtedy, że “wkrótce i tak ma być ogłoszona mobilizacja, lepiej przeto iść do wojska jako jednolita grupa, niż dać się rozproszyć po różnych jednostkach".

Tworzenie partyzanckiej dywizji było tylko jedną iluzją więcej, ofiarą, której pa­dło kilkudziesięciu żołnierzy “Szarugi", w tym i Krzyżanowski, iluzją ułatwiającą ujaw­nienie się akowców i następnie ich aresztowanie. Najtragiczniejszy los spotkał tych, których uwięziono w Kąkolewnicy (pisanej miejscami przez autora Kąkolewica), wsi, która wraz z otaczającymi ją lasami zasłynęła jako miejsce masowych egzekucji. Tam też zginęło kilkunastu partyzantów z oddziału “Szarugi", zamordowanych w barba­rzyński sposób3. Krzyżanowski z kolei został aresztowany i osadzony w obozie inter­nowanych oficerów (miał wówczas stopień porucznika) AK w Skrobowie koło Lubartowa, a później deportowany do Rosji, gdzie spędził dwa i pół roku w obozach4.

Z żalem w sercu pisał autor po rozbrojeniu oddziału: “Nie ma już Armii Krajo­wej, nie ma już wolności wywalczonej na własnej ziemi. Obce wojska, obce ręce ode­brały broń zdobywaną trudem długich lat [...] zniszczyli silę i dumę konspiracji, po­zostanie może tylko legenda...". I rzeczywiście została, do czego przyczynia się książ­ka Krzyżanowskiego, stanowiąca świadectwo tego, co było w dobrym i złym znacze­niu i co jest niezbędne, by przetrwała legenda czynu zbrojnego Armii Krajowej i losu, jaki spotkał jej żołnierzy, zaskoczonych klęską nie tylko militarną, lecz i ideologicz­ną, o czym należy również pamiętać, zwłaszcza z uwagi na to, co dzieje się obecnie w Polsce, jakże ciągle dalekiej od wizji ojczyźnianego kraju z lat okupacyjnych.


3 Oprócz rozdziału w omawianej tutaj książce, ss. 240 i nast., zob. J. R. Krzyżanowski, Kąkolewnica - podlaski Katyń, w: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 95, ss. 222-229.

4 Rozkaz o utworzeniu obozu w Skrobowie, a później decyzję o jego rozwiązaniu i wywózce uwięzionych tam żołnierzy AK do Związku Sowieckiego podpisał gen. M. Rola-Żymierski. Zob. J. Cisek, Dwa przyczynki do biografii Michała Żymierskiego, “Teki Historyczne", Polskie Towarzy­stwo Historyczne w Wielkiej Brytanii, Londyn 1993, t. XX, s. 314.

423

SANDOMIERSKI PUŁK ARMII KRAIOWEI*

Na temat Armii Krajowej ukazało się już kilkaset co najmniej książek o różnej wartości: od propagandowych oszczerstw z minionego okresu do źródłowych opracowań zapoczątkowanych w ostatnich zwłaszcza latach. Między jedny­mi i drugimi wydawnictwami liczne są publikacje pisane “na zamówienie", najczę­ściej pod wpływem środowisk wywodzących się z dawnych układów kombatanckich, które nadal odgrywają znaczną, często decydującą nawet rolę. Nie sprzyja to oczywiście odtwarzaniu dziejów zgodnie z faktami, a możliwość udokumentowania faktów -z uwagi na specyficzne warunki działalności AK - jest ograniczona i w większości wypadków, szczególnie gdy chodzi o akowskie “doły", opierać się musi na relacjach, które z kolei odbiegają niejednokrotnie od rzeczywistości z rozmaitych powodów -m.in. słabnącej z wiekiem pamięci i rosnącej się równocześnie fantazji ku własnej przeważnie chwale. Od dobrej woli i fachowego przygotowania historyka zależy w jaki sposób wykorzysta relacje i inne źródła. Tak jest wszędzie, ale nie o tak dużym znacze­niu, jak w odniesieniu do AK.

W 1996 roku wysa z druku monografia* poświęcona dziejom 2 pp Legionów AK (odtąd 2 pp. Leg. AK), im. Ziemi Sandomierskiej, gdyż terytorialnie rodowód swój wywodzi z powiatu sandomierskiego. Autorem książki jest Piotr Sierant2, który mate­riał do Monografii zbierał od przeszło 30 lat, gromadząc dokumentację, zwłaszcza licz­ne relacje uczestników, kiedy wojenne dzieje łatwiejsze były do odtwarzania, pamięć mniej zawodna, co trzeba z naciskiem podkreślić. Z czasem uzupełniał nowym mate­riałem, jaki znajduje się w archiwach, analizował i w końcu, po różnych przeróbkach, opracował całość. Autorowi przyświecała myśl, żeby - jak zaznacza we wstępie - dni trudu i znoju, a szczególnie ofiara życia żołnierzy 2 pp Leg. AK nie poszły w za­pomnienie. Z podjętego zadania Sierant wywiązał się najlepiej, jak mógł w danych warunkach, bo przecież sam przypomina, że “baza źródłowa do dziejów tego pułku jest właściwie bardzo uboga", stąd też nie do uniknięcia są różne usterki.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1998, nr 124, ss. 199-204.

P. Sierant, 2 Pułk Piechoty Legionów Armii Krajowej, Oficyna Wydawnicza Volumen i Wy­dawnictwo Bellona, seria: “O Wolność i Niepodległość", Warszawa 1996, s. 306 oraz liczne zdjęcia, mapy i szkice.

2 Piotr Sierant był partyzantem słynnego oddziału “Jędrusiów", a następnie żołnierzem 4 kompanii 2 pp. Leg. AK (awansowany do stopnia podporucznika i odznaczony Orderem Virtuti Militari). Po wojnie kończy studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale w ówczesnej sytuacji nie ma możliwości pracy naukowej i w 1966 roku wyjeżdża z kraju i zamieszkuje w Stanach Zjednoczonych. Doktoryzuje się na PUNO w Londynie, jest członkiem kilku Towa­rzystw Naukowych na obydwu półkulach oraz autorem różnych artykułów i kilku książek.

424

Ostatecznym celem AK było przygotowanie powszechnego powstania w końco­wej fazie wojny. Po zbudowaniu struktur Państwa Podziemnego przystąpiono do ka­drowego organizowania jednostek zakonspirowanego wojska, nawiązując w okręgach do nazw poszczególnych pułków, które przed wojną stacjonowały na ich terytorium, co stanowiło podkreślenie ciągłości istnienia wojska polskiego. 2 pp Leg. AK przejął tradycję 2 pp Legionów, który powstał jesienią 1914 roku i został wysłany, w składzie II Brygady, na Węgry, gdzie przeszedł chrzest bojowy. Później, w oswobodzonej już Polsce, w latach 1918-1920, stoczył zwycięsko liczne bitwy i w styczniu 1921 roku odszedł do Grodna, a stamtąd do Pińczowa i następnie stanął garnizonem w Sando­mierzu. W kampanii wrześniowej brał udział jako jednostka armii “Łódź".

Zalążki 2 pp Leg. AK powstały w 1942 roku, ale faktycznie do jego rekonstrukcji i mobilizacji miały miejsce w lecie 1944 roku, gdy w wyniku ofensywy armia sowiecka zbliżała się do Kielecczyzny. Jego wojenne dzieje toczyły się w ramach akcji “Burza", będącej pewnego rodzaju lokalnymi powstaniami na tyłach frontu niemiecko-sowieckiego. Ten też okres Sierant opracował najbardziej szczegółowo. Szybkość ofensywy sowieckiej zaskoczyła dowództwo Pułku, który był w trakcie organizacji, co spowodo­wało m.in. to, że nie udało mu się zdobyć Sandomierza, jego macierzystej siedziby. Tymczasem wybuchło w Warszawie powstanie. Gen. Bór wydał rozkaz 14 lipca 1944 roku o “niezwłocznym marszu na pomoc stolicy", zupełnie nieprzemyślany i niewy­konalny i następnie odwołany z zaleceniem, jeśli chodzi o Okręg Radomsko-Kielecki, wykonania akcji “na szerszą skalę przez opanowania np. Radomia lub Kielc [...]".

Na tle tych wypadków, rozkazem płka Jana Zientarskiego - “Mieczysława", ko­mendanta Okręgu Radomsko-Kieleckiego o kryptonimie “Jodła", został utworzony Korpus Kielecki w sile ponad 5000 żołnierzy (dokładny stan jest trudny do ustale­nia). 2 pp Leg. AK, pod dowództwem mjr./ppłk. Antoniego Wiktorowskiego - “Kru­ka" wchodził w skład 2 Dywizji Piechoty AK, której dowódcą był ppłk Antoni Żół­kiewski - “Lin". Z jednostek tej dywizji, najbardziej prężny, złożony w większości z oddziałów partyzanckich, był 2 pp Leg. AK i jego Monografia, tak jak ją opracował Sierant, jest jednocześnie zwięzłym zarysem działalności całego Korpusu i proble­mów, z jakimi Korpus ten musiał się borykać.

Koncentracja Korpusu nastąpiła w rejonie lasów Przysuchy i Niekłania. Płk Zientarski bezskutecznie domagał się zrzutu broni, co było tym bardziej niezbędne, gdy mowa była o marszu na odsiecz Warszawy. Marsz ten w żadnym wypadku nie był możliwy, gdyż trzeba było przeforsować rzekę Pilicę i później przebijać się przez otwarty teren w bliskiej odległości od zaplecza frontu niemieckiego. Nadto - przypomina rów­nież Sierant - nie istniała żadna koordynacja między jednostkami AK a armią sowiec­ką. Wcześniej już współpraca Sowietów z oddziałami 2 pp Leg. AK polegała na tym, że strona sowiecka korzystała z ich pomocy i gdy nie były jej potrzebne, zostawiała na polu walki, bez żadnego uprzedzenia, osamotnione oddziały polskie. Musiano też zre­zygnować z opanowania Kielc. Zajęcie miasta, bez współdziałania z armią sowiecką, jeżeli nawet doszłoby do skutku, miałoby krótkotrwały efekt, gdyż oddziały AK nie byłyby w stanie go utrzymać, a działanie ofensywy sowieckiej zostało w tym czasie wstrzymane.

Brak konkretnie ustalonego celu koncentracji oddziałów stwarzał coraz bardziej powikłaną sytuację. Sporo miejsca poświęca Sierant dwudniowej walce na początku września pod Radoszycami, gdzie Niemcy ponieśli dość duże straty, ale po stronie

425

polskiej było również około 20 zamordowanych przez Niemców mieszkańców Rado-szyc, 4 rannych partyzantów; spalone zostało także miasteczko. Proporcja strat lud­ności cywilnej i partyzantów oraz szkód materialnych, jakie ponieśli w tym wypadku wszyscy mieszkańcy, nie należała do wyjątków. Taka była czasem proporcja między ofiarami ludności cywilnej a oddziałami, zwłaszcza w okresie koncentracji, gdy do­wództwo nad większymi jednostkami obejmowali oficerowie zawodowi, przysłani z pracy w konspiracji, bez znajomości taktyki, jaką należało stosować w partyzantce. Bitwa pod Radoszycami, z jej częściowym tylko sukcesem, stanowiła ostatnie działa­nie zaczepne 2 pp Leg. AK, który odtąd był ciągle w defensywie, podobnie jak i inne jednostki.

Stopniowo Niemcy opanowali sytuację na tyle, że trudno było utrzymać większe jednostki partyzanckie, narażone ciągle na obławy w zagęszczonej przez nieprzyjacie­la przedfrontowej strefie. W dalszym zresztą ciągu brak było zrzutów, zaopatrzenia w broń i amunicję, obuwie i odzież na zimę. Depesze płk. Zientarskiego do rządu RP w Londynie pozostawały nadal bez odpowiedzi. Po entuzjazmie, z jakim przystąpiono do tworzenia pułków, nadszedł okres demobilizacji w ponurym nastroju, do czego przyczyniło się zmęczenie wystawionej na niebezpieczeństwo ludności cywilnej, co podkreśla też Sierant, a o czym nie powinno się zapominać, bo przecież największe ofiary ponosiła miejscowa ludność.

Jak na ironię losu 2 pp Leg. AK najtrudniejsze właściwie tygodnie i walki przy­szło staczać nie na sandomierskiej, lecz włoszczowskiej ziemi, gdzie wraz z 2 DP zo­stał przerzucony w drugiej połowie września. W pierwszej dekadzie października płk Zientarski wydał rozkaz częściowej demobilizacji jednostek polowych AK, polecając przejście do konspiracji dotychczasowych sztabów dowódczych. Stosownie do tego rozkazu odszedł do konspiracji ppłk Wiktorowski i dowódcą 2 pp. Leg. AK został kpt/mjr Eugeniusz Kaszyński - “Nurt", ale 4 dni później, rozkazem z 12 październi­ka, pułk został rozwiązany. Przez kilka tygodni działały jeszcze samodzielnie trzy bataliony tego pułku, którym bardziej odpowiadał termin zgrupowania, na co słusznie zwraca uwagę Sierant.

Partyzancki 2 pp Leg. AK wygasał etapami, w chaosie, w jakim znajdowało się podziemie po klęsce powstania warszawskiego i akcji “Burza"; przestał istnieć w grud­niu 1944 roku. Jego historia to 145 dni działań na polach walk, gdzie poległo - jak podaje autor Monografii - 82 żołnierzy, ponad 100 odniosło rany, z których 7 zmarło. Straty nieprzyjaciela były dużo większe. Ze strony polskiej na konto strat należy rów­nież zaliczyć tych, którzy zdekonspirowani skutkiem “Burzy" stali się później ofiara­mi aresztowań i prześladowań przez reżim komunistyczny. Jedną z tych ofiar był do­wódca ppłk Antoni Żółkiewski - “Lin", dowódca 2 DP, aresztowany, otrzymał wyrok śmierci i ze zrujnowanym w śledztwie zdrowiem zmarł na udar serca zaraz po rozbi­ciu 9 sierpnia 1945 roku przez Antoniego Hedę - “Szarego" więzienia w Kielcach.

Monografia opracowana przez Piotra Sieranta jest wartościowym przyczynkiem do partyzanckich dziejów na Kielecczyźnie, gdzie wiele jest już wystawionych po­mników i wmurowanych tablic pamiątkowych, ale też wiele jeszcze zostało “białych plam", nie napisanych lub jeszcze gorzej - koniukturalnie spreparowanych kart hi­storii ziemi, na której toczyła się walka od pierwszych dni okupacji niemieckiej. Może też książka Sieranta pobudzi historyków młodszych pokoleń do podjęcia omijanych tematów, które coraz bardziej zarastają chwastami.

WYWIAD WIĘZIENNY NA PAWIAKU*

Straty poniesione w powstaniu warszawskim są na ogół znane. Mniej pamięta się o kilkudziesięciu tysiącach więźniów na Pawiaku, męczonych i mordowanych przez hitlerowców. Kompleks budynków, wzniesiony w Warszawie w latach 1829-1835 między ul. Dzielną i Pawią - stąd nazwa Pawiak - mieścił około 1000 więźniów. Podczas drugiej wojny światowej Pawiak był jednym z głównych więzień śledczych policji hitlerowskiej w tzw. Generalnej Guberni. Przebywało tam stale do 3000 więź­niów stłoczonych w celach i maltretowanych w nieludzki sposób.

W ciągu pięciu lat okupacji niemieckiej przez Pawiak przewinęło się prawie 100000 więźniów, z których jedną trzecią zamordowano, a resztę wywieziono do obozów kon­centracyjnych, przeważnie do Oświęcimia. Na Pawiaku zostali osadzeni m. in.: prezy­dent Warszawy Stefan Starzyński, Mieczysław Niedziałkowski i Maciej Rataj - dwaj ostatni rozstrzelani podczas masowej egzekucji w Palmirach, w czerwcu 1940 roku. Tam też zmarł w czerwcu 1943 roku skatowany przez Niemców prof. Jan Piekałkiewicz, Delegat Rządu RP na Kraj. To właśnie z więzienia na Pawiaku wywieziono do Oświęcimia Maksymiliana Kolbego oraz Zofię Kossak. Oto kilka znanych nazwisk wśród wielu bezimiennych męczenników, ofiar totalnego terroru, którego świadkiem były mury Pawiaka.

Ostatnia książka Józefa Garlińskiego ma na celu utrwalenie tego, co jest jeszcze możliwe do ocalenia, by nie wszystko poszło w zapomnienie1. Oparta na własnych wspomnieniach, zebranym materiale dokumentacyjnym oraz różnych publikacjach stanowi cenny przyczynek, gdzie autor - historyk i jednocześnie uczestnik opisywa­nych wydarzeń - opracował jeden ze stosunkowo mało znanych odcinków działalno­ści AK. Przeważająca większość rozdziałów książki poświęcona jest kontaktom z więź­niami Pawiaka, organizowanym w ramach wywiadu Komendy Głównej ZWZ/AK. Garliński ma wszelkie dane po temu, żeby opracować ten temat: kierował wywiadem więziennym i Wydziałem Bezpieczeństwa Komendy Głównej AK w chwili areszto­wania przez gestapo w kwietniu 1943 roku. Osadzony na Pawiaku, został następnie wywieziony do Oświęcimia; wyniósł przeto z własnego doświadczenia znajomość wy­wiadu więziennego z czasów, gdy go organizował na wolności oraz jego funkcjonowa­nie w praktyce, kiedy sam znajdował się za kratami.

Jak pisze Garliński we wstępie, okres kilkunastu miesięcy, w którym budował wywiad więzienny, wyrył w jego pamięci ślad mocniejszy niż późniejszy pobyt w Oświęcimiu.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1989, nr 88, ss. 219-222.

J. Garliński, Niezapomniane lata. Dzieje wywiadu więziennego i Wydziału Bezpieczeństwa Ko­mendy Głównej Armii Krajowej, Odnowa, Londyn 1987, s. 146.

427

W obozie koncentracyjnym “była walka o przetrwanie, o zachowanie godności ludzkiej, nawiązywało się trwałe przyjaźnie, ale jednocześnie było to dno ówczesnego świata. Praca podziemna w okupowanej Warszawie, prowadzona w latach nadziei, była walką pierwszej linii frontu, przyniosła wiele sukcesów, wiele zwycięstw, prowadziło się ją w atmosferze całkowitego zaangażowania i pełnego oddania".

Wywiad więzienny miał na celu pomoc aresztowanym i uchronienie od areszto­wań tych, którzy byli na wolności. Okrutne metody śledztwa nie wszyscy mogli znieść i Niemcom udawało się niekiedy wydobywać informacje o ludziach i pracy konspira­cyjnej. Od sprawności wywiadu, polegającej na dotarciu do aresztowanej osoby i do­wiedzeniu się o przebiegu śledztwa, zależało bezpieczeństwo innych, których należa­ło ostrzec, zmienić adresy placówek, żeby działalność podziemna mogła bez uszczerb­ku dalej się rozwijać. Kontakty z aresztowanymi utrzymywano za pośrednictwem pol­skiej służby pomocniczej, zwłaszcza sanitarnej, jaką Niemcy zatrudniali w więzieniu. W normalnych warunkach praca w wywiadzie ma specyficzny charakter, a cóż dopie­ro w kraju, gdzie okupant był panem życia i śmierci. Trzeba było tworzyć cały aparat od podstaw i robili to przeważnie ludzie młodzi, bez fachowego przygotowania, co uwidacznia książka Garlińskiego.

Autor daje zwięzły opis warunków panujących na Pawiaku, a następnie pisze o technice tajnej łączności z uwięzionymi, mechanizmach, jakie musiano uruchomić, aby sprostać zadaniu, od którego zależała sprawność pracy konspiracyjnej. Mechani­zmy te tworzono i udoskonalano stopniowo; tak też przedstawia je Garliński, zaczy­nając od najwcześniejszych kontaktów z więźniami Pawiaka jesienią 1939 roku, gdy powstawała pierwsza oficjalna podziemna organizacja wojskowa pod nazwą “Służba Zwycięstwu Polski" (SZP). Później aparat się rozwijał i udoskonalał, a po mianowa­niu Garlińskiego kierownikiem Wydziału Więziennego Komendy Głównej ZWZ/AK w grudniu 1941 roku aparat został przebudowany, w czym pomogła Garlińskiemu jego wcześniejsza dwuletnia praca w kontrwywiadzie organizacji konspiracyjnej “Muszkieterów".

W maju 1943 roku Garliński został wywieziony do Oświęcimia, co oczywiście ujemnie odbiło się na powierzonym mu wydziale wywiadu, tym bardziej, że zbiegło się z aresztowaniem przez gestapo innych osób, zaangażowanych w utrzymanie kon­spiracyjnych kontaktów więziennych. Temu okresowi poświęcone są dalsze rozdziały książki. W jednym jest mowa o aresztowaniu generała Grota"-Roweckiego, zdradzo­nego przez rodaków, o czym ze smutkiem przypomina Garliński: “świadomość, że sami Polacy w ręce wroga wydali przywódcę walczącego o życie kraju, była niezwykle bolesna".

Ostatni rozdział książki Garlińskiego poświęcony jest nieudanej, masowej uciecz­ce z Pawiaka oraz ewakuacji więzienia i wywiezieniu do obozów koncentracyjnych około 400 kobiet i 1400 mężczyzn. W czasie powstania Pawiak pozostał w rękach Niem­ców, którzy rozstrzelali pozostałych tam więźniów: 80 mężczyzn i 18 kobiet. 20 sierp­nia cały kompleks budynków został wysadzony w powietrze. Dzisiaj w miejscu Pa­wiaka znajduje się pomnik, symbol okrucieństwa epoki, którego końca wciąż jeszcze nie widać.

Książka Garlińskiego, z licznymi zdjęciami i nazwiskami, świadczy nie tylko o okrucieństwie, ale - i to przede wszystkim - o poświęceniu ludzi, którzy się okru­cieństwom przeciwstawiali. O nich pisze autor, że byli to przeważnie mężczyźni i kobiety

428

z pierwszego pokolenia, “które po tylu latach niewoli wychowało się w wolnym kraju". W innym miejscu Garliński dodaje: “Były to wspaniałe lata, miało się do czy­nienia ze wspaniałymi ludźmi. Pokolenie wychowane w wolnej Polsce stało wysoko". Wspaniałe i - jak brzmi tytuł tej książki - “niezapomniane lata". Otwarte pozostaje pytanie, co nam zostało z tych lat, nam, a zwłaszcza następnym pokoleniom?

ZWYCIĘSTWO NADZIEI*

Siódma książka Józefa Garlińskiego w języku angielskim ma specjalną wymowę zarówno z uwagi na treść, jak i na autora. Tematem książki są wspomnienia z okupacji hitlerowskiej podczas drugiej wojny światowej. Wspomnień tych i okrucieństw nazistowskiego okupanta, jakie one przeważnie zawierają, można już dzisiaj liczyć na setki, jeżeli nie na tysiące, i pod tym jedynie kątem widzenia coraz trudniej jest wzbudzić zainteresowanie wśród czytelników.

Punktem wyjścia do zrozumienia i oceny wojennych wspomnień Garlińskiego, a zatem i tego, co różni go przeważnie od innych autorów piszących na ten temat, jest to, że mimo ciężkich przeżyć i doznanych okropności wojny potrafił wydobyć z ot­chłani okupacyjnej nędzy siłę nadziei i potęgę uczucia miłości i braterstwa, dzięki którym ludzie byli w stanie przezwyciężyć największe nawet trudności, a sam autor książki ustrzec się przed nienawiścią wobec narodu, który wydał tylu ciemięzców. To też jest powodem, że Garliński krytycznie odnosi się do tych w Europie, którzy jesz­cze dzisiaj są zwolennikami dalszego ścigania hitlerowskich zbrodniarzy wojennych. Należy skończyć pościg za nazistami i dokończyć - jak podkreśla - dzieła zjednocze­nia Europy, gdyż “ciągłe powracanie do widm ubiegłej wojny niczego już nie załatwi".

Józef Garliński jest zbyt dobrze znany jako historyk i pisarz, żeby trzeba było go przedstawiać. Warto jednak przypomnieć, w telegraficznym skrócie, jego bogatą prze­szłość. Po kampanii wrześniowej 1939 roku i rozbiciu jego pułku Garliński, młody wówczas oficer, ranny dociera z Chełmna do Warszawy, gdzie wkrótce włącza się w konspiracyjną walkę z okupantem. Zajmuje się głównie wywiadem więziennym, organizuje kontakt z więźniami Pawiaka. Później kieruje już całym Wydziałem Bez­pieczeństwa Komendy Głównej AK. W kwietniu 1943 roku zostaje aresztowany przez gestapo, wywieziony najpierw do Oświęcimia, a stamtąd do Neuengamme i kilku in­nych obozów. Po wyzwoleniu w 1945 roku, przejściu tyfusu, pracy tłumacza w amery­kańskiej VII Dywizji pancernej, dostaje się do Anglii, gdzie mieszka do dnia dzisiej­szego. W 1973 roku uzyskał tytuł doktora filozofii w London School ofEconomics and Political Science. Wieloletni prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, pro­fesor PUNO, historyk najnowszych dziejów, Garliński jest autorem kilkunastu książek z okresu drugiej wojny światowej, z których bestsellerem była Fighting Auschwitz, praca doktorska wydana wielokrotnie w kilku językach. Do działalności Garlińskiego dojdzie nowy rozdział, na który będą się składały jego odczyty i wykłady, jakie zapo­czątkował w Polsce w 1990 roku, o różnej tematyce, ale zmierzające do tego samego celu: pobudzenia Polaków, żeby pokazali, iż potrafią rządzić się sami.


* Pierwodruk: “Tydzień Polski" (Londyn) z 2 stycznia 1993.

430

Wymienioną na wstępie książkę, która jest tematem niniejszej recenzji, autor za­dedykował żonie: Eileen Frances Short-Garlińskiej, a poprzez nią bezimiennemu prze­ważnie bohaterstwu kobiet. Wspomnień Garlińskiego nie można byłoby zrozumieć bez poznania roli, jaką odegrała w jego życiu Eileen. Oboje przeżyli wojnę, wspierając się wzajemnie zarówno wtedy, kiedy byli razem, jak i później, gdy los ich rozdzielił, ale pozostała wierność uczuciom, które pomogły w przetrwaniu okupacyjnej gehen­ny. Na treść książki składają się przeto przeżycia nie tyle Garlińskiego, lecz Garlińskich, które stanowią pewnego rodzaju symbiozę polsko-irlandzką, tym bardziej ory­ginalną, że powstawała ona na gruzach walącej się podczas wojny cywilizacji Europy.

Eileen, Irlandka, przyjechała do Polski w 1935 roku na krótki w zasadzie pobyt, który - czego nie mogła przewidzieć - trwał dziesięć lat, rozłożonych na dwie połowy:

jedna przypadła na okres pokoju, druga na wojnę. Dnia 4 września 1939 roku, w pod­nieconej inwazją hitlerowską Warszawie, przy odgłosie syren alarmowych, odbył się w pośpiechu ślub Garlińskiego z Eileen. On, w mundurze oficerskim, za kilka godzin wyrusza na front, ona szepcze: “będę na ciebie czekać". Tak zaczynają się wspomnie­nia Garlińskiego, do których słowo wstępne napisał Antony Polonsky, specjalista od współczesnej historii Europy Środkowo-Wschodniej.

Totalny charakter drugiej wojny światowej nie robił różnicy między żołnierzami z bronią w ręku a kobietami, wszyscy bowiem uczestniczyli w walce i jednakowo byli narażeni na zemstę okupanta. “Bez ich (kobiet) uczuciu miłości - pisze Garliński -bez ich cichego, niewidocznego poświęcenia, nie moglibyśmy niczego osiągnąć. Im też dedykuję te wspomnienia". Dwie strony dalej autor nawiązuje do Eileen, jednej z oddanych wspólnej sprawie kobiet, której “lojalność wobec przybranego kraju, jej odwaga, ufność i jej miłość okazały się silniejsze od otaczającej ją brutalności, terroru, cierpienia i śmierci".

Wspomnienia Garlińskiego ujęte zostały w dwadzieścia jeden rozdziałów i każdy z nich mógłby stanowić temat do osobnej książki. Całość oddaje wymownie atmosferę konspiracji, walki podziemnej i przeżyć ludzi w obozach koncentracyjnych. Te ostat­nie zajmują najwięcej miejsca, chyba głównie z uwagi na to, że na podstawie tego wszystkiego, co Garliński tam przeżył i widział, mógł lepiej uwydatnić zalety i wady naturydudzkiej, bezustanną na tym świecie walkę dobra ze złem.

Obozy koncentracyjne były nie tylko każnią niewinnych więźniów, ale też i wy­stawieniem człowieka na najcięższe próby. Podział na hitlerowskich oprawców i ich ofiary nie zawsze był łatwy do uchwycenia, wśród więźniów bowiem “wielu żyło kosz­tem innych, mocniejsi i bardziej bezwzględni gnębili słabszych". Oprócz różnych narodowości tworzyły się grupy bardziej uprzywilejowane, zależne od współwięźniów funkcyjnych. Paradoksem było, o czym pisze Garliński, że zwłaszcza w pierwszych latach istnienia obozów koncentracyjnych rej wodzili kryminaliści z ich bandycką brutalnością i solidarnością. Później zwarte grupy stanowili komuniści, co niczego nie zmieniło, gdyż “czerwoni funkcyjni spisywali się nie gorzej od swych poprzedni­ków".

Niestety, nawet w obozach nie brak było rozpolitykowania i wpływy doktryner­skiej lewicy ujemnie oddziaływały na solidarność więźniów. Po przewiezieniu Gar­lińskiego z Oświęcimia do Neuengamme, “ledwo transport zadomowił się w nowych warunkach, już prysnęły nadzieje na koleżeństwo i uczciwość. Paru czerwonych na­wiązało natychmiast kontakt z mafią obozową tego samego koloru i zaczęło się politykowanie.

431

Nietknięty i solidarny pozostał jedynie trzon transportu, stanowiący wyraź­ną i zwartą grupę żołnierzy i działaczy podziemnych. Przeciwko niej zwróciły się ata­ki komunistów".

Ogromnie pomocny w przetrwaniu obozu był kontakt z rodziną lub też z kimś ze znajomych, kto pamiętał, mimo niebezpieczeństwa, jakie mu przeważnie z tego po­wodu groziło. Korespondencja była ograniczona i kontrolowana, ale kilka banalnych choćby słów od kogoś stamtąd - ze świata pod okupacją, ale mimo wszystko zachły­stującego się podziemną wolnością - przynosiły bardzo dużą pociechę.

Nieocenioną pomoc stanowiły paczki żywnościowe, na które Niemcy pozwalali zwłaszcza w ostatnich latach okupacji. Paczki to nie tylko perspektywa zaspokojenia głodu, ale również - i niejednokrotnie przede wszystkim - jak gdyby pomost przerzu­cony do obozu przez kolczaste druty z domowego ogniska. Garliński pisze, że otrzy­manie paczki celebrowane było jak obrzęd. Pomimo głodu, “powoli i ostrożnie odwijaliśmy papier, na którym wyczuwało się jeszcze dotyk najdroższych, kochanych rąk ...resztki ciepła rodzinnego domu". Wzruszenie i wdzięczność więźniów były tym więk­sze, że wiedzieli przecież, iż w trudnych warunkach okupacyjnego życia ich “siostry, matki i żony zabijają się pracą, wyczekują w ogonkach, wyprzedają resztki garderoby, głodują, by tylko nam wysłać, co mają najlepszego".

Eileen była jedną z tych żon, które z całkowitym oddaniem troszczyły się o uwię­zionych mężów. Pierwsze dni po jego aresztowaniu w Warszawie, w kwietniu 1943 roku (po uwięzieniu na Pawiaku został wywieziony do Oświęcimia), były dla niej bar­dzo ciężkie. Została sama, odcięta przez wojnę od swojego kraju ojczystego i rodziny. Na szczęście najbliższy w pracy podziemnej przyjaciel męża otoczył ją opieką, dawał pieniądze na paczki. Zamieszkała z jego matką, dorabiała na życie lekcjami języka angielskiego. Pracowała też jako tłumaczka w Krajowej Delegaturze Rządu polskiego, W 1944 roku wzięła udział w powstaniu warszawskim. Była sanitariuszką w szpitalu przy ulicy Wilanowskiej. Została z rannymi do końca i była jedną z kilku osób z per­sonelu szpitalnego, która w chwili kapitulacji nie została rozstrzelana przez Niemców. Później obóz w Pruszkowie i tułaczka po okupowanym kraju. Po wkroczeniu Armii Czerwonej opuszcza Polskę i poprzez Odessę powraca do Wielkiej Brytanii. W Lon­dynie nawiązuje kontakt z Towarzystwem Przyjaźni Polsko-Brytyjskiej i następnie, pod egidą British League for European Freedom, wygłasza serie odczytów o tragicz­nej sytuacji w Polsce. W listopadzie 1945 roku Garliński puka w Londynie do drzwi, gdzie zamieszkała Eileen. Znowu są razem; nierozłączeni i związani tym samym co dawniej uczuciem miłości.

W marcu 1990 roku umówiłem telefonicznie z Paryża spotkanie z Garlińskim w Londynie. Po przyjeździe z trudem dodzwoniłem się, żeby potwierdzić datę spotka­nia, wiedziałem bowiem, że Eileen jest ciężko chora i Garlińskiego mógłbym nie za­stać w domu. Umawiamy się w szpitalu Charing Cross Hospital, gdzie Garliński nie odstępuje od umierającej już żony. Wychodzimy na korytarz. Rozmowa się rwie. Gar­liński co kilka chwil powraca do Eileen. Myślami jest przy niej. Oboje pozostali sobie wierni do śmierci. Eileen zmarła kilka dni po naszym spotkaniu. W czerwcu 1991 roku w Kościele Garnizonowym na Starym Mieście w Warszawie została odsłonięta tablica poświęcona jej pamięci.

Miejsce, jakie zajmuje we wspomnieniach Garlińskiego śp. Eileen ma specyficzną wymowę także i dlatego, że książka ta przeznaczona jest dla czytelnika anglosaskiego,

432

który może łatwiej wgłębi się i odczuje jej treść z uwagi na to, że dominującą postacią, obok autora, jest Irlandka. Jest to jakby w pewnym sensie umiędzynarodowienie losu polskiego, który przecież w postaci cierpień ludzkich był w czasie drugiej wojny świa­towej losem całej Europy.

POKOLENIE AKOWSKIE W PIŚMIENNICTWIE PAMIĘTNIKARSKIM*

Najliczniejszą i najofiarniejszą warstwą pokolenia akowskiego były roczniki, które wychowały się w dwudziestoleciu Polski niepodległej oraz dorastająca wówczas młodzież. Do pierwszej kategorii należał Jan F. Morelewski, autor omawianej tutaj książki. Głównym celem Morelewskiego było danie świadectwa at­mosfery i warunków, w jakich kształtowało się jego pokolenie oraz wojennych i powo­jennych jego losów. Swoich wspomnień, zmarły w 1995 roku autor nie zdążył już jednak doprowadzić do końca.

Książka dzieli się na trzy części: pierwsza - to dzieciństwo i lata młodzieńcze do wybuchu wojny 1 września 1939 roku; druga obejmuje okres wojenny, okupacji i tułaczej emigracji; część trzecia od 1963 do 1990 roku miała zawierać lata ustabilizowane­go życia w Stanach Zjednoczonych, ale nie zdołał już jej napisać. Leszek J. Malinowski, akowiec, współtowarzysz wojennych przeżyć autora, zebrał i opracował w skrócie dane z życia Morelewskiego z lat 1964-1993 oraz zamieścił jego dorobek publicystycz­ny i kilka głosów o nim z grona przyjaciół.

Urozmaicone i dalekie od wygód było dzieciństwo Morelewskiego. Ojciec, oficer saperów w armii carskiej, po wybuchu rewolucji w Rosji połączył się z rodziną, która mieszkała wówczas w Smoleńsku, i razem z nimi wyjechał do Chełmna Lubelskiego. Mieszkali później w Baranowiczach i Stołpcach, co uzależnione było od miejsca pracy ojca. Po zdaniu matury i krótkim pobycie w Warszawie, wyjechał w 1931 roku na studia do Poznania. W 1935 roku, po 4 latach studiów na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, otrzymał dyplom magistra praw, “pół" dyplomu z ekono­mii politycznej oraz świadectwo ukończenia studiów dziennikarskich, co wszystko razem świadczyło o intensywnej pracy i znaczeniu, jakie miało dla niego zdobycie wiedzy. Po rozpoczęciu służby wojskowej został w 1935 roku odkomenderowany do podchorążówki rezerwy kawalerii w Grudziądzu (stopień podporucznika otrzymał w 1938 roku).

Następnie pracował w wydziale przemysłowo-handlowym urzędu wojewódzkiego w Warszawie, później w podobnym wydziale w Wilnie, dokąd został przeniesiony. Wtedy poznał Bronisławę, jedną z urzędniczek, przyszłą żonę. Wkrótce otrzymał z ministerstwa spraw wojskowych w Warszawie, gdzie uprzednio starał się o zajęcie, ofertę pracy w Korpusie żandarmerii. Ofertę przyjął i we wrześniu 1938 roku zameldował


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1996, nr 115, ss. 154-159.

J. F. Morelewski, Pokolenie akowskie. Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, Oddział w Bydgoszczy, Biblioteka Wileńskich Rozmaitości, red. J. Malinowski, Bydgoszcz 1995, s.352.

434

się w centrum wyszkolenia żandarmerii w Grudziądzu. Po przeszkoleniu wró­cił do Wilna, przydzielony do 1 plutonu żandarmerii, którego dowódcą był Julian Dziurzyński.

Kampanię wrześniową 1939 roku Morelewski odbył w Wileńskiej Brygadzie Ka­walerii, walczącej m.in. pod Piotrkowem Trybunalskim, a później cofającej się na wschód, z podobnym rezultatem, do innych jednostek wojska polskiego. Po ciężkich tarapatach powrócił do Wilna okupowanego przez Sowietów. W końcu października część Wileńszczyzny, z Wilnem włącznie. Sowieci odstąpili Litwie. Aresztowany przy staraniach o dostanie się do Francji, zostaje zwolniony dzięki wysiłkom Mariana Morelowskiego, dalekiego krewnego (nazwisko o trochę odmiennej pisowni), pro­fesora historii sztuki na Uniwersytecie Stefana Batorego, któremu wiele później za­wdzięczał.

Wraz z ojcem i bratem Henrykiem, Morelewski zaczął zarabiać pracą fizyczną na życie. Jednocześnie włączył się w działalność konspiracji; w pierwszej jej fazie istotne było połączenie spontanicznie powstających organizacji, z których jedną był tworzo­ny przez niego Związek Młodzieży Chrześcijańskiej. Nawiązał kontakt z Witoldem Zahorskim, działaczem akademickim, prof. Adamem Zółtowskim, Bronisławem Krzyżanowskim, kpt. (później ppłk.) Antonim Olechnowiczem, mjr. Aleksandrem Krzyżanowskim, późniejszym płk. “Wilkiem", oraz ppłk. - a w przyszłości gen. Nikode­mem Sulikiem. Przysięgę wstąpienia do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) składał przed ppłk. Adamem Obtułowiczem. W tym samym czasie, 6 lutego 1940 roku, Morelewski zawarł ślub ze wspomnianą już Bronisławą, również członkinią konspiracji.

Ofiarowana Litwinom część Wileńszczyzny została wkrótce - w czerwcu 1940 roku

- włączona do ZSSR. Druga okupacja sowiecka trwała do chwili wkroczenia Niem­ców do Wilna 23 czerwca 1941 roku. Roczna okupacja charakteryzowała się deporta­cjami ludności wileńskiej i aresztowaniami członków ZWZ, m.in. komendanta Okrę­gu Nikodema Sulika, którego na tym stanowisku zastąpił Aleksander Krzyżanowski - “Wilk". Autor ustrzegł się przed aresztowaniem przez Sowietów, ale nie mniejsze niebezpieczeństwo groziło nadal jemu i całej konspiracji podczas okupacji niemiec­kiej. Zwiększyły się nadto kłopoty gospodarcze, brak żywności i środków na ich kup­no. Jednocześnie wzmagał się terror niemiecki, o czym pisze obszernie autor, podając, że w samych tylko Ponarach, letniskowej miejscowości podwileńskiej, straciło życie około 80 000 Żydów, jeńców sowieckich i Polaków. Ofiarą pierwszej egzekucji padło 125 studentów i studentek aresztowanych w maju 1942 roku.

Okrucieństwu okupanta towarzyszył antagonizm polsko-litewski, który przyniósł fatalne skutki, co z ubolewaniem przypomina autor. Na domiar wszystkiego oddziały dywersji sowieckiej wyrządzały coraz większe szkody. W tych warunkach powstawała polska partyzantka, która - dając schronienie akowcom poszukiwanym przez Niem­ców - broniła ludność wiejską przed wyniszczeniem. W lutym 1944 roku poszukiwa­ny przez gestapo Morelewski zdołał zbiec, ale aresztowano jego żonę i po kilkumie­sięcznym pobycie w więzieniu na Łukiszkach zaginął po niej na dłuższy czas ślad. On sam został przydzielony do 6 Brygady partyzanckiej, którą dowodził skoczek mjr Fran­ciszek Koprowski - “Konar". Okres ten upamiętnił autor opisem życia partyzantów. Z chwilą grupowania oddziałów przez płk. Krzyżanowskiego - “Wilka", Morelewski został przydzielony do jego sztabu. Następnie - w ramach akcji określonej kryptoni­mem “Ostra Brama" - bierze udział w lipcu 1944 roku w walkach o Wilno, a po jego

435

opanowaniu i podstępnym aresztowaniu przez Sowietów płk. “Wilka" dzieli los swo­jego zgrupowania, które daremnie przebijało się do Puszczy Rudnickiej, wyłapywane i rozbrajane po drodze przez Armię Czerwoną. Później, w przebraniu cywilnym, wraz z bratem Henrykiem powrócili po różnych przejściach do Wilna okupowanego przez Sowietów.

W Wilnie szalał terror. Nowym komendantem Okręgu AK został ppłk Julian Ku-likowski - “Ryngraf", wkrótce również aresztowany wraz z innymi działaczami pod­ziemia, a wśród nich prof. Stefanem Ehrenkreutzem, ostatnim rektorem Uniwersyte­tu Stefana Batorego. Warunki w więzieniu były przerażające, podobnie jak w trans­portach deportowanych do Rosji. W mieście panował chaos i dezorientacja co do dal­szego postępowania. Stanowisko komendanta Okręgu AK objął z kolei ppłk Stani­sław Heilman - “Wileńczuk", który wyznaczył Morelewskiego i drugiego oficera, por. Bolesława Nowika - “Majewskiego" na spotkanie 28 stycznia 1945 roku z mjr. Pio­trem Motylewiczem - “Krzemieniem", delegatem “Związku Patriotów Polskich", który szukał kontaktu z komendą Okręgu AK. Spotkanie to zakończyło się fiaskiem, gdyż “Krzemień" - jak pisze Morelewski - “myślał o Polsce jako satelicie Rosji, my chcie­liśmy Polski niepodległej".

Z uwagi na ciągłe zagrożenie Morelewski nie mógł dłużej pozostać w Wilnie i wy­jechał do centralnej Polski. Ponadto zlecono mu nawiązanie kontaktu z władzami podziemia. Najpierw udał się do Lublina po 16 dniach podróży, gdyż takie były wów­czas warunki. W Lublinie bardzo pomógł mu wspomniany już prof. Marian Morelowski. Tam też zaczął pracować; co najważniejsze odnalazła się w Lublinie jego żona, gdzie przyjechała w maju schorowana po 15 miesiącach więzienia i obozów koncen­tracyjnych. Trudności w Lublinie spowodowały, że Morelewski próbował wyjechać na Ziemie Zachodnie, co również się nie powiodło i zdecydował udać się za granicę. Zamiar ten zbiegł się z zaleceniem ppłk. Antoniego Olechnowicza - “Pohoreckiego", komendanta Okręgu wileńskiego, następcy aresztowanego ppłk. Heilmana - “Wileńczuka", żeby pojechał na Zachód i przywiózł stamtąd konkretne instrukcje. Podróż odbył wraz z Leszkiem J. Malinowskim, który pod pseudonimem “Orland" służył w 3 Brygadzie partyzanckiej “Szczerbca". Obaj mieli wyrobione w Warszawie papiery bel­gijskie i jechali jako “Belgowie": Morelewski na nazwisko Jean Carrer.

W sierpniu 1945 roku przez Czechosłowację dojechali do Meppen, miejsca posto­ju 1 Dywizji Pancernej w Niemczech. Niewiele potrzeba było czasu, żeby się zoriento­wać w sytuacji, jakże odmiennej od tej, jaką sobie wyobrażano w kraju. Postanowili wrócić do Polski i złożyć ustny raport ppłk. Olechnowiczowi, który w tym czasie prze­niósł się ze sztabem z Wilna do Warszawy. Po powrocie Morelewski zdecydował wyje­chać razem z żoną i pozostać za granicą, co popierał ppłk Olechnowicz, który chciał, aby Morelewski był na Zachodzie jego wysłannikiem i informatorem. W listopadzie 1945 roku opuścił Polskę i wkrótce znalazł się po raz drugi w Meppen.

Dalsze dzieje to już szlak emigracji wojskowej. Po półrocznym pobycie w Mep­pen, skąd wysyłał jeszcze za pośrednictwem Leszka J. Malinowskiego informacje do Polski, Morelewski wyjechał do II Korpusu we Włoszech, gdzie został przydzielony do 5 Kresowej Dywizji, której dowódcą był gen. Nikodem Sulik, znany mu jeszcze z Wilna. Wkrótce udało się tam przyjechać żonie. Z żołnierzami II Korpusu przeży­wał likwidację PSZ na Zachodzie, później wyjazd do Anglii, wstąpienie do PKPR; następnie nauka języka angielskiego, studia w Szkole Handlu Zagranicznego i praca

436

zarobkowa, a miał na utrzymaniu oprócz żony, córkę Barbarę, urodzoną w Anglii w grudniu 1946 roku.

W lutym 1947 roku przyjechał do Paryża ppłk Olechnowicz; chciał się spotkać z Morelewskim, który starał się o potrzebne wówczas dokumenty podróży, ale zanim je otrzymał, Olechnowicz wrócił do Polski, wysyłając przed wyjazdem list do Morelewskiego (odbitka tego listu na s. 257), gdzie na temat sytuacji w Polsce pisał: “[...] jeśli tak potrwa rok, to naprawdę nie będzie kogo ratować". Nie uratował się i Olechno­wicz, gdyż aresztowany w lipcu 1948 roku został stracony, prawdopodobnie w więzie­niu na Mokotowie.

Morelewski postanowił z żoną wyjechać do USA, co nastąpiło w maju 1951 roku. Początki były trudne. Pierwszym zajęciem była nocna praca fizyczna w dużym zakła­dzie handlowo-przemysłowym Ciark Equipment Company, gdzie szanowany doszedł do wysokiego stanowiska. Z ramienia tego zakładu wiele podróżował po krajach Ame­ryki Południowej i Europy. Jednocześnie nadal studiował, tym razem prawo amery­kańskie; zdobył tytuł doktora. Powiększyła mu się rodzina o urodzonego w USA syna Edmunda Henryka. Był zadowolony z osiedlenia się w Stanach, zamieszkał na stałe w Chicago, ale - jak pisał - “wspaniałość życia w Ameryce nie przytłumia jednak świadomość, że jest to żywot tułaczy, będący konsekwencją nieustającej walki o Oj­czyznę, okupowaną przez wroga". Walkę tę prowadził na różnych frontach, przede wszystkim ofiarną pracą w licznych organizacjach. Najbliższe były mu organizacje kombatanckie, co zrozumiałe, z wojskiem związany był przecież od młodych lat: od podporucznika sprzed wojny doszedł do stopnia podpułkownika w stanie spoczynku w 1990 roku. Prelegent licznych odczytów i autor różnych artykułów na tematy pol­skie, ogłaszanych również pod pseudonimem “Roland", oraz książki w języku angiel­skim2 pod tytułem: Poprzez kontynenty... w poszukiwaniu sprawiedliwości, Morelewski był aktywny do końca swojego życia. Miał szerokie znajomości, ja także byłem z nim w korespondencyjnym kontakcie przez około 20 lat.

Osoby, które bliżej go znały i z nim współpracowały, potwierdzają również: “Dr Jan F. Morelewski należał do czołówki działaczy niepodległościowych na terenie Sta­nów Zjednoczonych po Drugiej Wojnie Światowej" (Andrzej S. Ehrenkreutz). “Jego całe życie było jedną wielką krzątaniną. I nie wokół swojej sprawy, a sprawy Ojczy­zny". Do końca “ciułał budulec narodowy" (Tymoteusz Karpowicz). A “budulec" ten był i jest tym trwalszy, że głównym jego filarem było wzorowe życie rodzinne, którego wiele przykładów znajduje się w książce, o której tutaj mowa. Podporą w jego życiu była żona Bronisława, obecnie wiernie dbająca o zachowanie o nim pamięci, do czego przyczyniają się również ich dzieci urodzone na emigracji i wychowane w duchu ser­decznego stosunku do ludzi.

Na łamach swojej książki Morelewski zwraca uwagę, że “energia i wiedza pokole­nia wychowanego w wolnej już Polsce (dwudziestolecia międzywojennego) zostały zahamowane [...]. W kraju było ono niszczone przez wszystkich okupantów, łącznie z osadzonymi po 1945 roku służalcami Stalina; za granicą dusiło się, gdyż w emigra­cyjnych instytucjach polskich nie było dla niego miejsca. Z czasem dopiero z energii i wiedzy tego pokolenia zaczęli korzystać obcy" - i do nich należał autor oraz nieliczni


2 J. Carrer (Jan F. Morelewski), Across the Continents... m Search of Justice, Alliance Press, Chicago 1970, s. 235.

437

na ogół akowcy. Jak pisał Jerzy R. Krzyżanowski w liście kondolencyjnym do Bro­nisławy Morelewskiej: “Odchodzi nam AK-owskie pokolenie i nie ma na to rady, po­zostawia jednak po sobie pamięć ludzi wspaniałych i niezłomnych, śp. Jan jest ich najlepszym przykładem", a jego książka wymownym tego dowodem stanowiącym swo­istego rodzaju sagę rodzinno-akowską, co jest również znamienne dla pokolenia auto­ra i rodzinnych rozgałęzień, jakie charakteryzowały szeregi Armii Krajowej.

LONDYŃSKIE “TEKI HISTORYCZNE"*

Niedawno ukazał się tom XX “Tek Historycznych", które od 1947 roku są wy­dawane w Londynie przez Polskie Towarzystwo Historyczne w Wielkiej Bry­tanii (PTHWB). Towarzystwo zostało powołane do życia w 1946 roku, gdy demobilizowano wojsko polskie na Zachodzie i należało pomyśleć o działalności w cywilu, a w wypadku historyków stworzyć organizację, która by ich zespalała, i organ, w którym mogliby publikować swoje prace. Organem tym były “Teki", których naczelnym redaktorem został Marian Kukiel, jeden z ich głównych założycieli.

Na terenie Wielkiej Brytanii zamieszkiwało wówczas grono zawodowych history­ków, a wśród nich, oprócz wspomnianego Kukiela, znaleźli się tam: Tadeusz Sulimirski, Leon Koczy, Stanisław Biegański, Henryk Paszkiewicz, Stanisław Kościałkowski, Władysław Wielhorski, Edmund Oppman, Józef Jasnowski, Władysław Folkierski i inni. Związany z tym zespołem był, mieszkający w Nowym Jorku, Oskar Halecki, który później został prezesem Polskiego Towarzystwa Historycznego na Obczyź­nie, mającego na celu powiązanie działalności PTHWB, Polskiego Instytutu Nauko­wego w Ameryce, Polskiego Instytutu Historycznego w Rzymie i Komisji Historycz­nej Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu.

Redaktorem naczelnym “Tek", czy też - według przyjętej tam formuły - przewod­niczącym Komitetu Redakcyjnego, do tomu XVI włącznie był Marian Kukiel, zmar­ły w 1973 roku. Tom XVII (1978-1980) pod redakcją Zdzisława Jagodzińskiego był dedykowany pamięci Kukiela. Redakcja tomów XVIII (1985) i XIX (1988-1989) zo­stała powierzona Stanisławowi Bóbr-Tylingo, a tomu XX Zdzisławowi Jagodzińskiemu, i ten ostatni jak dotąd tom jest przedmiotem mojego omówienia. Skład Komite­tu Redakcyjnego “Tek" w czasie przygotowania tomu XX był następujący: przewod­niczący - Zdzisław Jagodziński, członkowie - Stanisław Biegański (zmarł w 1994 roku), Stanisław Bóbr-Tylingo, Ludwik Maik, Andrzej Suchcitz i Aleksander Szkuta. Jeśli chodzi o skład Zarządu PTHWB w tamtym okresie i teraz, to prezesem jest Szkuta, wiceprezesem Jagodziński, a sekretarzem Suchcitz.

Do tomu XIX “Tek", wydanego na początku 1990 roku, tematy zostały doprowa­dzone do 1914 roku i od tego czasu data została poszerzona do 1945 roku. Ograniczo­ny przez wiele lat okres podejmowanych tematów był w pewnym stopniu powodem mniejszego, niż na to zasługiwały, zainteresowania “Tekami". Zawierały przeważnie opracowania profesjonalistów skierowane tematycznie do węższego grona czytelników.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 112, ss. 199-210.

“Teki Historyczne", Polskie Towarzystwo Historyczne w Wielkiej Brytanii, I. XX (wyda­ny dzięki dotacji Polonia Aid Foundation Trust), Londyn 1993 (1994), s. 442.

439

Przytłaczająca większość współautorów “Tek", uformowanych zawodowo przed 1939 rokiem, nie wyszła już później tematycznie poza zakres naukowych badań, do których wcześniej była przygotowana.

Znamiona cechą tomu XX “Tek" jest urozmaicony i treściowo bogaty materiał. Jest to najobszerniejszy, bo liczący 442 strony, z wszystkich wydanych dotychczas tomów. Dedykowany Marianowi Kukielowi w 20. rocznicę jego śmierci - tom XX dzieli się, podobnie jak poprzednie na: I. Archiwa i materiały. II. Rozprawy i artykuły. III. Bibliografia. IV. Recenzje. V. Nekrologia. VI. Kronika oraz na końcu załączona jest errata do tomu XIX. Różnorodność tematów, na ogół dość specjalistycznych, wymaga fachowego omówienia przez znawców poszczególnych okresów naszych dziejów. W moim omówieniu ograniczam się raczej do zasygnalizowania zawartej w tym tomie treści, bez ściślejszej analizy.

Dział Archiwa i materiały otwiera opracowanie Janusza Zuziaka Dzienniki bojowe generała Mariana Kukiela (ss. 5-133). W zwięzłym wprowadzeniu Zuziak pisze, że ni­gdzie nie ogłoszone dotychczas Dzienniki znalazł w kolekcji dokumentów po gen. Kukielu, jaka została przekazana, prawdopodobnie w 1959 roku, do Centralnego Archi­wum Wojskowego w Warszawie. Dzienniki Kukiela dzielą się na dwie części. Część pierwsza obejmuje okres służby Kukiela w 1 pp. Brygady od 30 grudnia 1914 do 15 sierpnia 1920 roku. Część druga, od 25 kwietnia do 24 września 1920 roku, pochodzi z wojny polsko-bolszewickiej. Jak podkreśla Zuziak w wprowadzeniu, Dzienniki Ku­kiela stanowią bezcenny materiał dla jego biografa i dla historyka dziejów Legionów Polskich oraz wojny polsko-bolszewickiej. Zadziwiająca jest drobiazgowa dokładność, z jaką Kukiel prowadził zapiski zarówno ze swojego wówczas żołnierskiego życia, jak i staczanych walk.

Drugim opracowaniem materiału archiwalnego, przygotowanym przez Piotra Sta-weckiego jest Rola wychowawcza armii w opinii gen. adysława Sikorskiego (ss. 134-151). We wstępie do tego opracowania Stawecki wyjaśnia, że chodzi o artykuł prze­chowywany w Bibliotece Narodowej w Warszawie w dziale rękopisów w kolekcji Wa­cława Tokarza. Artykuł ten, na 18 stronach maszynopisu, zatytułowany Rola wycho­wawcza armii, zaopatrzony jest odręcznym dopiskiem Sikorskiego, iż powstał “na pod­stawie wykładu wygłoszonego w listopadzie 1926 roku w Uniwersytecie Jana Kazi­mierza we Lwowie", gdzie Sikorski był wtedy dowódcą Okręgu Korpusu nr VI.

Znamienny dla tego artykułu jest nacisk, jaki w wychowaniu żołnierza kładł Si­korski nie tylko na wiedzę fachową, ale i na wyrobienie charakteru. W ówczesnym okresie powojennym - pisał Sikorski - “poszukiwanie silnego człowieka w każdej dziedzinie życia stało się potrzebą czasu". Kształcąc i “urabiając w powierzonej naszej pieczy żołnierzy tężyznę fizyczną i moralną pomnażamy przez to zbiorową siłę naro­du i współpracujemy w sposób bezpośredni z resztą społeczeństwa w dziedzinie wy­chowania narodowego". Założenia sformułowane wtedy przez Sikorskiego daleko odbiegały od “czyśćca tak zwanej weryfikacji oficerów"2 i atmosfery denuncjacji, wza­jemnej nieufności, jaką ta “weryfikacja" wytwarzała w organizującej się, pod dowództwem


2 Zob. M. Kukiel, Generał Sikorski. Żołnierz i mąż stanu Polski Walczącej, Instytut Polski, Londyn 1970, s. 96.

440

Sikorskiego, armii polskiej we Francji w latach 1939-1940, a później w Wielkiej Brytanii, której skutki docierały ponadto do naszych aliantów3.

Najliczniejszy w tym tomie “Tek" jest dział rozpraw i artykułów. Pierwszą pracą jest artykuł Krzysztofa Filipowa Rodowód Krzyża Virtuti Militari. Order Krzyża Wojsko­wego w Rzeczypospolitej 1792-1794 (ss. 152-189). Powstanie tego najwyższego orderu wojskowego w Polsce nie jest na ogół dobrze znane, toteż opracowanie Filipowa, opar­te na różnych źródłach, daje przejrzysty obraz jego rodowodu. W początkowym okre­sie oficjalna nazwa tego orderu brzmiała: “Order Krzyża Wojskowego". Zamiar usta­nowienia orderu wyszedł od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, ale faktycz­nym twórcą był jego synowiec ks. Józef Poniatowski. Order Virtuti Militari został ustanowiony w 1792 roku dla upamiętnienia zwycięskiej bitwy z Rosjanami pod Zie­leńcami, co było powodem, że Konfederacja Targowicka wrogo ustosunkowała się do orderu, który został zniesiony przez Radę Nieustającą w styczniu 1794 roku. Do nada­wania orderu powrócono w okresie wojen napoleońskich i Księstwa Warszawskiego, a dalsze jego losy należą już do innej epoki.

Order Virtuti Militari był przyznawany za wybitne czyny na polu walki, ale w za­raniu jego ustanowienia kardynalną zasadą było - o czym warto przypomnieć za Filipowem - wymaganie od odznaczonych “nieskazitelnego charakteru i moralności". W okresie tym szczególnie wymagane były “dowody obywatelskiej i patriotycznej po­stawy [...]. Zachowania wielkich wartości moralnych". Później, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, zasada ta wyszła z obiegu, stąd odznaczeni tym orderem byli: enka-wudzista gen. Iwan Sierow, a z polskiej czołówki komunistycznej - m.in. Moczar, Swierczewski, Minc, Ochab oraz wielu innych, również na niższych szczeblach apara­tu reżimowej władzy i tych, którzy w różny sposób władzę tę wspierali.

Następna rozprawa to opracowanie pióra Zdzisława Jagodzińskiego Tadeusz Ko­ściuszko w piśmiennictwie emigracyjnym gen. Kukiela (ss. 190-207). Autor nie ogranicza się tutaj do wyszczególnienia opracowań Kukiela i krótkiego ich omówienia, ale spo­sobem ujęcia tematu przybliża postać i myśli Kościuszki do potrzeb dnia dzisiejszego. Na wstępie Jagodziński zwięźle przedstawia poszczególne okresy dziejopisarstwa Ku­kiela, zaznaczając, że w każdym okresie pojawia się u niego temat Kościuszki. Kukiel zajmował się - o czym pisze Jagodziński - gen. Kościuszką jako żołnierzem, wodzem, ale również jako człowiekiem “atakowanym przez historyków <rewizjonistów>. Pod koniec drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu nasuwać się musiały widoczne analogie, że w jakimś stopniu “historia jednak zaczęła się powtarzać", stąd koniecz­ność przypomnienia wartości, jakie reprezentował Kościuszko i które w nowym ukła­dzie dziejów nabierały nowego znaczenia, o czym Kukiel wielokrotnie pisał.

W późnych latach czterdziestych odżyła przedwojenna jeszcze polemika Kukiela z krajowym historykiem Adamem Skałkowskim oraz z innymi, którym mogło zale­żeć w czyimś interesie “by poniżyć sztandar i tego człowieka [Kościuszkę], który stał się symbolem protestu". W zakończeniu artykułu Jagodziński wyjaśnia, dlaczego Kukiel przeciwstawił się nieuzasadnionym krytykom, i kończy “zafascynowany drama­tem życia tej wielkiej postaci [...] chwytał za pióro w jego obronie z takimże przekona­niem jak chwytał za oręż Kościuszko w obronie upadającej Rzeczypospolitej".


3 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1990-1991, nr 92, ss. 111-181; nr 93, ss. 105-187; nr 94, ss. 124-207, nr 95, ss. 108-183.

441

Autorem trzeciej rozprawy Prusy wobec sprawy polskiej 1853-56 (ss. 208-274) jest Stanisław Bóbr-Tylingo, znawca tego okresu, o czym świadczą już same przypisy do rozprawy, zajmujące 20 stron. Opierając się w dużym stopniu na źródłach archiwal­nych, autor przedstawia z przykładną dokładnością sprawę polską podczas wojny krymskiej, która toczyła się między Rosją a Turcją i jej sprzymierzeńcami. Dzięki gruntow­nej znajomości tematu i zgromadzonemu materiałowi autor wyjaśnił i udokumento­wał, że wojna krymska “wysunęła ponownie sprawę polską na naczelne miejsce trosk dyplomacji europejskiej". W rozgrywkach dyplomacji różne były zamiary i pomysły, nawet takie, jakie sugerował poseł pruski w Rzymie, a mianowicie, że “odbudowanie Polski jest tym środkiem, który najskuteczniej przeszkodzi wdzieraniu się rosyjskie­mu w sprawy europejskie". Jak wiadomo, wojna krymska niewiele osłabiła Rosję, a co najważniejsze - w jej wyniku państwo polskie nie zostało przywrócone do życia.

W następnym artykule Emigracja a postyczniowe próby wznowienia walk zbrojnych (ss. 275-290) Dawid Fajnhauz pisze o środowisku tej części emigracji, która nie zrezy­gnowała z możliwości nowego zrywu niepodległościowego. Sporo stosunkowo miej­sca Fajnhauz poświęca Władysławowi Rudnickiemu (“Sawa") i jego planowi przygo­towania nowego powstania w zaborze rosyjskim. W planie tym odbijają się “zawie­dzione nadzieje na pomoc obcą", z jednoczesną nadzieją, że przywódcy narodu za­pewne “zrozumieją raz na zawsze, że niepodległość Polski trzeba wywalczyć o wła­snych siłach". Autor przypomina wyczerpanie kraju i jego rezygnację z walki zbroj­nej, czego nie dostrzegły środowiska emigracyjne, których postyczniowe próby po­wstańcze nie doczekały się dotychczas pełniejszego opracowania.

Z kolei artykuł Hieronima Graniewskiego Bismarck, zjednoczenie Niemiec a sprawa polska (ss. 291-299) przedstawia manewrowanie sprawą Polski przez Bismarcka w jego rozgrywkach o zjednoczenie Niemiec pod egidą Prus w drugiej połowie XIX wieku. Graniewski podkreśla, że z chwilą gdy Rosja zarzuciła myśl przeciwstawienia się za­miarom Bismarcka, “sprawa polska podtrzymywała harmonię na osi Berlin-Petersburg, a nawet była łącznikiem dwóch akatolickich mocarstw rozbiorowych przeciw trzeciemu katolickiemu (Austro-Węgry), popierającemu u siebie polskość". W końco­wym rezultacie Bismarck zjednoczył Niemcy, którym zapewnił hegemonię w Euro­pie. Sprawa polska została zduszona, ale nie przestała być stałym czynnikiem wygry­wanym w stosunkach państw zaborczych.

W dalszym ciągu tego tomu “Tek" znajduje się artykuł Janusza Ciska Konflikt Sieroszewski-Sikorski 1916-1917. Sprawa honorowa... (ss. 300-313). Jest tu mowa o zna­nym “Liście Otwartym", z datą 24 listopada 1916 roku Wacława Sieroszewskiego do Władysława Sikorskiego, ówczesnego szefa Departamentu Wojskowego Naczelnego Komitetu Narodowego. “List" - szeroko kolportowany - nie był oczywiście wyizolo­wanym incydentem, lecz stanowił kulminacyjny punkt kampanii prowadzonej przez środowisko utożsamiające się z Józefem Piłsudskim przeciwko Departamentowi Woj­skowemu i metodom organizowania wojska polskiego, które propagował Sikorski. Celem Ciska - jak sam wyjaśnia - nie jest wartościowanie zaangażowanych w tym konflikcie stron, lecz przedstawienie mniej zbadanych faktów, co stanowi przyczynek do lepszego poznania powodów rywalizacji Piłsudskiego z Sikorskim i ich polityczno-wojskowych programów.

Autorem następnego artykułu Dwa przyczynki do biografii Michała Żymierskiego (ss. 314-323) jest również Janusz Cisek. Na wstępie autor przypomina ujawnioną niedawno

442

wiadomość o podpisaniu przez Żymierskiego 11 listopada 1944 roku rozkazu o utworzeniu w Skrobowie obozu dla akowców, a później o rozwiązaniu tego obozu i wywózce uwięzionych tam żołnierzy do Rosji sowieckiej. Przedmiotem artykułu Ci­ska są dwa inne epizody z życia Żymierskiego. Pierwszy dotyczy jego niesubordynacji wobec Lucjana Żeligowskiego w grudniu 1918 roku. Drugi związany był z pobytem Żymierskiego w Wyższej Szkole Wojennej w Paryżu w latach 1921-1923. Ten drugi epizod, opracowany przez Ciska, rzuca nowe światło na ciągle niewystarczająco znane początki prokomunistycznej sympatii Żymierskiego i jego powiązań z agenturą so­wiecką.

Cztery następne artykuły zamieszczone w “Tekach" dotyczą tematów z okresu drugiej wojny światowej. Pierwszym z nich jest opracowanie Stanisława Łuckiego Brygada Podhalańska pod Narwikiem (ss. 324-339). Autor, ze stanowiska “strzelca z cen­zusem" - jak pisze we wstępie - przedstawia zwięźle powstanie tej Brygady i jej udział w bitwie o Narwik, w której brał udział. Chodzi przeto tutaj o wspomnienia uczestni­ka kampanii norweskiej z 1940 roku, z której niewielu już dzisiaj zostało przy życiu. Oprócz opisu kampanii w III batalionie Brygady, do którego Łucki został przydzielo­ny, autor nie szczędzi słów krytyki na temat nieszczęsnego odwrotu z Norwegii, wyła­dowania Brygady we Francji w czerwcu 1940 roku, kiedy Niemcy zajęli już Paryż, co spowodowało jej zmarnowanie, którego można było uniknąć i za co w dużym stopniu odpowiedzialność ponosi gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko, nie mówiąc już o samej przez się zrozumiałej odpowiedzialności gen. Sikorskiego.

Drugim kolejnym opracowaniem z tego okresu jest artykuł Tadeusza Dubickiego Likwidacja polskich placówek dyplomatycznych i konsularnych w Rumunii - 4 listopada 1940 r. (ss. 340-350). Autor ma za sobą kilka publikacji na podobne tematy, w tym książkę Wojsko polskie w Rumunii w latach 1939-1941 (Warszawa 1994). W artykule o którym mowa, Dubicki przedstawia pogarszającą się sytuację polityczną Rumunii i w jej następstwie stopniowe tracenie gruntu pod nogami oficjalnie funkcjonujących instytucji polskich, o czym pisze w dużym skrócie, uzupełniając materiałem archi­walnym to, co nie jest jeszcze wystarczająco znane. Dla czytelnika mniej zorientowa­nego w przedmiocie warto przytoczyć za Dubickim kilka podstawowych faktów zwią­zanych z tym tematem. Po klęsce Francji w czerwcu i zmianie rządu rumuńskiego we wrześniu 1940 roku wzmogła się presja niemiecka, żeby zlikwidować placówki pol­skie. Rumuni zażądali najpierw ograniczenia liczby konsulatów, później cofnęli debit dla “Kuriera Polskiego", jedynej gazety polskiej w Rumunii. Następnie została podję­ta bezpośrednio akcja przeciwko polskim przedstawicielstwom. W wyniku wywoła­nych różnych incydentów ambasador Roger Raczyński, wraz z grupą około 60 osób, opuścił 4 listopada 1940 roku Bukareszt, przekazując reprezentację interesów polskich poselstwu Chile (co trwało zaledwie kilka tygodni), z którym ustalono, że zostanie przy nim utworzone Biuro Polskie. Kierownictwo tego Biura Raczyński powierzył Jerzemu Giedroyciowi, który funkcję tę sprawował, w bardzo trudnych warunkach, do 14 lutego 1941 roku4.


4 Zob. również; J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce. Opracował i posłowiem opatrzył K. Pomian, Czytelnik, Warszawa 1994, ss. 94-96 oraz fotokopie pisma R. Raczyńskiego między ss. 272-273.

443

Oparty częściowo na osobistych przeżyciach jest artykuł Zdzisława Jagodzińskiego O początkach szkół junackich w ZSSR (ss. 351-375). Autor przebywał dwa lata na zesłaniu w Kazachstanie, a później - po wydostaniu się z wojskiem do Persji - wstąpił do Szkoły Junaków. Na wstępie Jagodziński przypomina, że wśród przeszło półtora-milionowej rzeszy obywateli polskich wywiezionych do ZSSR “blisko jedną trzecią stanowiły dzieci i młodzież". Z liczby tej do lipca 1942 roku, “około 40% przypłaciło życiem straszne warunki zesłania i bytowania w Związku Sowieckim". Wstrząsające są urywki z kronik i opracowań na temat dzieci wymierających z głodu, zimna, cho­rób i ciężkiej pracy, jakie przytacza autor i z czym on sam się spotkał.

Po zawarciu umowy Majski-Sikorski w lipcu 1941 roku wraz z organizowaną ar­mią polską tworzono w ZSSR szkoły, sierocińce i punkty dożywiania dla dzieci i mło­dzieży, w dużym stopniu przy wojsku, które dzieliło się z nimi nędznymi racjami żywności. Jednocześnie usiłowano dać młodzieży możliwości nauki i zatroszczyć się o jej wychowanie. Wówczas, jesienią 1941 roku, zapoczątkowano tworzenie szkół ju­nackich. W pierwszych miesiącach junacy chodzili przeważnie boso, w postrzępio­nych ubraniach, a szkoła mieściła się w dużym baraku drewnianym. Z czasem, wraz z posuwaniem się wojska na południe ZSSR, warunki trochę się polepszyły. Zada­niem szkoły junaków - jak określały ogólne wytyczne z 4 października 1941 roku, podpisane przez płk. Leopolda Okulickiego - miała być “opieka i wychowanie moral­ne, uzupełnienie wykształcenia ogólnego i wprowadzenie młodzieży na właściwy dla niej tor nauki, przygotowanie wojskowe jako kandydatów dla szkół podoficerskich, a ewentualnie i oficerskich". W marcu 1942 roku powstała Szkoła Junaczek. Jak poda­je Jagodziński - “oblicza się, że na ponad 18 tysięcy dzieci i młodzieży wyrwanych z poniewierki w Sowietach około 6000 przeszło przez szkoły junackie". Autor pisze z dużym uznaniem o zasługach gen. Andersa i jego kadry dowódczej w krzewieniu kultury i rozwoju szkolnictwa.

Następny artykuł Schyłek misji ambasadora Kajetana Dzierzykraj-Morawskiego we Francji, grudzień 1944 - lipiec 1945 został opracowany przez Wojciecha Rójka. Autor opiera się głównie na archiwach, które znajdują się w Instytucie Sikorskiego w Lon­dynie. Całe jednak archiwum ambasadora Morawskiego zostało złożone w Bibliotece Polskiej w Paryżu i czeka na sporządzenie inwentarza. Wykorzystany przez Rójka materiał archiwalny z Londynu wydaje się zawierać wszystkie istotne raporty Moraw­skiego dotyczące okresu, któremu poświęcony jest artykuł. Kilka jeszcze słów wyja­śnienia: Morawski został akredytowany w randze ambasadora przy Komitecie “Wol­nej Francji" w Algierze we wrześniu 1943 roku. Rok później, w październiku 1944 roku, rozpoczął urzędowanie w gmachu polskiej ambasady. Zarówno w Algierze jak i później w Paryżu był dobrze widziany przez gen. de Gaullea.

Punktem wyjścia artykułu jest zlecenie Morawskiemu przez rząd polski w Lon­dynie zasugerowanie de Gaulleowi, który wybierał się w grudniu 1944 roku z wizytą do Moskwy, żeby zechciał przyczynić się do ułożenia stosunków polsko-sowieckich. Artykuł kończy się następnie na cofnięciu przez Francję uznania rządowi polskiemu w Londynie i uznanie 29 czerwca 1945 roku rządu w Warszawie, kilka dni przed Sta­nami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, które to zrobiły 5 lipca. W ramach tych dwu dat: grudzień 1944 - lipiec 1945 roku stosunki polsko-francuskie, przedstawione przez Morawskiego w jego raportach i opracowane przez Rójka, nie odbiegają od wrażenia, jakie odniósł Morawski z wizyty u de Gaullea w Algierze w grudniu 1943 roku,

444

o czym pisał wówczas do Londynu: “Nutą przewodnią wszystkiego, co mówił de Gaulle, było tłumaczyć jego słowa na język codzienny: Kochamy was bardzo, liczymy na was w przyszłości i chcemy z wami współpracować; dziś jesteśmy sami słabi i nie stać nas na to, by w grze między wami a Rosją zająć wyraźniejsze stanowisko".

Dział artykułów zamyka fragment obszernej pracy Na tropach średniowiecznej tech­nologii pióra Józefa Jasnowskiego, nestora historyków polskich w Londynie. Następ­nie w dziale Bibliografia, zamieszczone jest uzupełnienie Bibliografia prac i pism gen. Mariana Kukiela, opracowane przez Zdzisława Jagodzińskiego i opublikowane w po­przednich tomach “Tek".

Stosunkowo liczny jest dział Recenzji. Ograniczam się do wymienienia autorów, tytułów ich książek oraz nazwisk recenzentów: Bolesław Orłowski, Osiągnięcia inży­nierskie Wielkiej Emigracji, Warszawa 1992 - Józef Jasnowski; Franciszka Ramotowska, Narodziny tajemnego państwa polskiego, (historia polskiej konspiracji, która dopro­wadziła do powstania styczniowego). Warszawa 1990 - Stanisław Bóbr-Tylingo; Bo­gumił Grott, Nacjonalizm chrześcijański (z lat 1918-1939), Kraków 1991 - S. Bóbr-Ty­lingo; Eugeniusz Romer, Pamiętnik paryski 1918-1919 (z konferencji pokojowej), do druku przygotowali Andrzej Garlicki, Ryszard Świętek, Wrocław 1989 - S. Bóbr-Ty­lingo. Dział recenzji zamyka Józef Jasnowski omówieniem dwu monografii szkół dla ewakuowanych z Rosji, których autorami są: Mieczysław Kuczyński, Szkoła karpacka 1943-1948. Gimnazjum i Liceum 3 Dywizji Strzelców Karpackich, Londyn 1992 i Włady­sław E. Szkoda, The Gehenna ofPolish Chiidren in the USSR, Londyn 1993.

W dziale Nekrologii Andrzej Suchcitz opracował wspomnienie o płk. dypl. Kazi­mierzu Skrzywanie (1899-1993), członku PTHWB, a Józefa Hermaszewska o Marii Maćkowskiej (1912-1989) z Pomocniczej (podczas wojny) Lotniczej Służby Kobiet, na której temat napisała później pracę doktorską. Ostatnim działem jest Kronika za­wierająca sprawozdanie z działalności PTHWB od lipca 1989 do listopada 1993 roku, sporządzone przez Andrzeja Suchcitza, sekretarza Towarzystwa.

Omawiany pobieżnie tom “Tek" zawiera, o czym wspomniałem na wstępie, cieka­we opracowanie różnorodnych tematów. Jest to w Anglii jedyne obecnie czasopismo historyczne w języku polskim. Od dłuższego czasu ukazuje się nieregularnie, głównie z powodu braku funduszy. Godny jednak chwały jest już sam fakt, że pomimo dużych trudności “Teki" są nadal wydawane i zawierają wartościowy materiał zarówno dla zawodowych historyków, jak i dla czytelników zainteresowanych naszymi dziejami.

MISCELLANEA TOMU XXI LONDYŃSKICH “TEK HISTORYCZNYCH"*

Polskie Towarzystwo Historyczne w Wielkiej Brytanii (PTHWB), wstępując w 50. rok swego istnienia, wydało XXI tom “Tek Historycznych". Tom ten zo­stał poświęcony pamięci płk. dypl. prof. dr. Stanisława Biegańskiego, history­ka z piękną kartą żołnierską, zapoczątkowaną służbą w Kompanii Kadrowej Legio­nów Polskich, która wyruszyła z Krakowa w sierpniu 1914 roku. Jego curriculum mtae, pióra Rafała E. Stolarskiego, znajduje się na wstępie tomu, po którym zostało zamiesz­czone przemówienie, jakie wygłosił Aleksander Szkuta na pogrzebie Biegańskiego w 1994 roku.

Płk Stanisław Biegański zmarł w wieku 100 lat. Cztery tygodnie przed śmiercią, w wywiadzie udzielonym “Dziennikowi Polskiemu i Dziennikowi Żołnierza" w Londynie, pułkownik powiedział: “Chciałbym [...], by młodzi historycy nauczyli się ze­społowego badania ważnych okresów dziejów Polski i by smutna spuścizna jednostronnego naświetlania dziejów, jak to miało miejsce wśród dużej części historyków PRL-u, nie powtórzyła się w pracach młodego pokolenia. Ważne jest bowiem zesta­wienie odmiennych poglądów naszych historyków i pisarzy politycznych. Przewod­nią gwiazdą wszelkich wysiłków musi stać się szukanie prawdy i sprawiedliwości spo­łecznej". Trudno o bardziej aktualne przesłanie historyka, ostatniego już na emigracji z pokolenia minionej epoki.

Wystarczy rzucić okiem na spis rzeczy, żeby się zorientować, jak bogaty jest w treści i jak liczni są autorzy poszczególnych opracowań zamieszczonych w XXI tomie “Tek", co jest głównie zasługą ich redaktora naczelnego Zdzisława Jagodzińskiego. Autorów jest 23, a rozpraw i artykułów 20, do których dochodzi materiał za­warty w działach: Bibliografia, Recenzje, Nekrologia, Kronika. Tematy pochodzą z róż­nych okresów, ale najliczniejsze są z dwudziestolecia i z okresu drugiej wojny świato­wej. Rozmaitość tematów i liczba opracowań, wzbogacając publikację, uniemożliwiają jednak dokładniejsze jej omówienie, które mieściłoby się w ramach normalnie przy­jętych recenzji. Muszę się przeto ograniczyć do krótkich omówień niektórych jedynie opracowań, a w odniesieniu do innych podać tylko ich tytuł, co w żadnym wypadku nie oznacza, że mają one mniejszą wartość.

Dział rozpraw otwierają 4 artykuły Stanisława Biegańskiego: a) Zagrożenie mię­dzynarodowe Polski wynikające z Locarna. b) Działalność Edwarda Raczyńskiego na tle


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne" 1997, nr 120, ss. 202-215.

“Teki Historyczne", Polskie Towarzystwo Historyczne w Wielkiej Brytanii, t. XXI (wyda­ny dzięki dotacji Polonia Aid Foundation Trust), Londyn 1994-1995, s. 384. Komitet Redakcyj­ny: Przewodniczący - Zdzisław Jagodziński. Członkowie - Stanisław Bóbr-Tylingo, Ludwik Maik, Andrzej Suchcitz, Aleksander Szkuta.

446

sytuacji międzynarodowej Polski oraz koncepcje federacji narodów Europy Środkowej w la­tach 1930-1956. c) Polskie koncepcje federacyjne na emigracji w latach 1944-1946 (An­gielskie koncepcje federacyjne w Europie. Wszystkie opracowania Biegańskiego charakte­ryzuje pedantyczna dokładność i znajomość tematów, o których pisał2.

Piotr Stawecki w artykule Generał Julian Stachiewicz - organizator nauki historyczno-wojskowej pisze o wkładzie gen. Juliusza Stachiewicza (nie mylić z gen. Wacławem Stachiewiczem, szefem Sztabu Głównego w latach 1935-1939) w zorganizowanie dzia­łalności, powołanego w listopadzie 1922 roku. Biura Historycznego Sztabu General­nego, którego został szefem. Od lipca 1927 roku. Biuro stało się samodzielną instytu­cją pod nazwą Wojskowe Biuro Historyczne, podlegające bezpośrednio marszałkowi Piłsudskiemu. W rozbudowanych kilku działach Biuro, pod kierownictwem J. Sta­chiewicza, miało w swojej pieczy wszystkie zagadnienia historii wojskowej, ze szcze­gólnym uwzględnieniem najnowszych dziejów. Stachiewicz posiadał umiejętność sku­pienia wokół siebie wartościowego grona i przywiązywał dużą wagę do przygotowania młodych pracowników, dążąc “by Biuro nie pozostawało instytucją zamkniętą". Z jego dorobku autor opracowania wymienia m.in. położenie podwalin pod monumentalną siedmiotomową Encyklopedię Wojskową i podkreśla, że gen. Stachiewicz, przedwcze­śnie zmarły w 1934 roku, “należał obok gen. Kukiela i płk. Wacława Tokarza do naj­wybitniejszych organizatorów nauki historyczno-wojskowej w Drugiej Rzeczypospo­litej".

Poświęcony następnie rozwojowi nauki historii jest artykuł Tadeusza Kondrac-kiego Z myślą o przysości polskiej nauki historycznej (Konferencja Warszawska 11-12 kwietnia 1920 r.). Autor przedstawia rywalizację ośrodków Lwowa, Krakowa i Warsza­wy. Krakowianie obawiali się zwłaszcza, że przewodnictwo obejmie prężne środowi­sko warszawskie. Chodziło wówczas głównie o to, kto zorganizuje Instytut Historycz­ny i gdzie będzie się znajdowała centrala Towarzystwa Historycznego, które winno być jedno dla zjednoczonej po zaborach Polski. Konferencja Warszawska - konkludu­je Kondracki - “była ważnym etapem na drodze do powołania wspólnej organizacji polskich historyków, niezależnie od tego, iż z realizacją trzeba było jeszcze kilka lat zaczekać".

Z pierwszych lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pochodzi rozprawa Janiny Stobniak-Smogorzewskiej: Trudne poctki osadnictwa wojskowego na kresach wschodnich. Autorka w zwięzły sposób i na podstawie materiału źródłowego odtworzy­ła mało znany obraz problemów osadnictwa, które były przedmiotem kontrowersji i różnych waśni. Podstawą prawną osadnictwa były dwie ustawy, przedłożone sejmo­wi przez premiera Witosa i przyjęte przez sejm 17 grudnia 1920 roku. Ustawy te posta­nawiały: a) przejęcie na własność państwa ziemi w niektórych powiatach RP; b) nada­nie ziemi żołnierzom WP. Powołane Komisje Kwalifikacyjne, oceniające kandydatów na przydział żołnierskich osad funkcjonowały niezbyt sprawnie. Z kolei osadnicy nie­jednokrotnie samowolnie zajmowali majątki, co powodowało różne konflikty. Sytu­acja osadników była bardzo ciężka, zwłaszcza po wstrzymaniu wypłacania żołnierskiego


2 W opracowaniu Działalność Edwarda Raczynskiego... Biegański popełnił jednak błąd pi­sząc, iż od 1934 roku E. Raczyński “był przedstawicielem RP w Wielkiej Brytanii zrazu jako poseł, później ambasador". W rzeczywistości od razu objął stanowisko ambasadora, gdyż już w 1929 roku poselstwo zostało podniesione do rangi ambasady.

447

żołdu. Osadnictwo wojskowe, teoretycznie korzystające z pomocy państwowej “było właściwie - pisze autorka - prawie pozostawione samo sobie", stąd też rozmaite błędy i nieporozumienia. Bardzo ujemnie odbiło się to na zbliżeniu z miejscową lud­nością ukraińsko-białoruską. Osadnicy pochodzili z różnych warstw społecznych, ale łączyła ich wspólna przeszłość żołnierska, która ułatwiła im zrozumienie, że tylko zjednoczonym wysiłkiem będą mogli się urządzić. Zaczęły przeto powstawać organi­zacje rolnicze i spółdzielcze, wspomagane przez Związek Osadników, powołany do życia w 1922 roku Według danych z listopada 1933 roku liczba osadników wynosiła 8988 osób. Około 44% z ich ogólnej liczby osiedliło się na Wołyniu. Stosunki osadni­ków z miejscową ludnością ulegały stopniowej poprawie i powolnej stabilizacji, ale skutki błędów popełnionych na początku ciążyły właściwie do końca i chyba przyczy­niły się w dużym stopniu do wydarzeń, do jakich doszło na tych ziemiach po wybu­chu wojny w 1939 roku.

Związane z dwudziestoleciem i zawierające problemy aktualne również w okresie ostatniej wojny jest opracowanie Marii Nowak-Kiełbikowej Praca propagandowa Po­selstwa/Ambasady RP w Londynie w koncepcjach Konstantego Skirmunta. Konstanty Skirmunt objął stanowisko posła RP w Londynie w listopadzie 1922 roku, a ambasadora, po podniesieniu poselstwa do rangi ambasady, w listopadzie 1929 roku i funkcję tę piastował do sierpnia 1934 roku. Jako b. minister spraw zagranicznych i dyplomata na różnych placówkach miał dobre rozeznanie w stosunkach międzynarodowych i po­trzebach propagandy na rzecz Polski. Po objęciu stanowiska posła w Londynie przy­stąpił niezwłocznie do wypracowania długofalowego planu, mającego na celu spraw­nie działającą propagandę, która przeciwdziałałaby niekorzystnym dla Polski wpły­wom i służyłaby do zainteresowania społeczeństwa brytyjskiego sprawami polskimi, zaniedbanymi propagandowo w Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim została podjęta akcja zmierzająca do utworzenia serwisu informacyjnego, żeby zastąpić przekazywa­nie wiadomości z Polski za pośrednictwem Berlina, jak to się zwykle odbywało. Duże zasługi w tej dziedzinie położył attache poselstwa Franciszek Bauer-Czarnomski. Po­mimo dużych trudności w nawiązywaniu kontaktów z prasą, Skirmunt sprzeciwił się skorzystania z proponowanego w Warszawie pośrednictwa Józefa Retingera. Pod wzglę­dem organizacji propagandy Polska była wówczas - jak pisze Nowak-Kiełbikowa -“w gorszej sytuacji nie tylko w porównaniu z Niemcami, ale także Czechosłowacją i państwami bałtyckimi". Skirmuntowi nie udało się jednak zrealizować wypracowa­nego planu zbliżenia polsko-brytyjskiego, ale przyczynił się do ożywienia wzajem­nych kontaktów. Skirmunt odnosił się krytycznie do personalnej polityki minister­stwa spraw zagranicznych (MSZ), od momentu przejęcia jej przez Wiktora Tomira Drymmera, której rezultatem było odwołanie z Londynu Jana Wszelakiego, sekreta­rza i radcy ambasady. W listopadzie 1934 roku stanowisko ambasadora w Londynie przejął Edward Raczyński.

Dalszym ciągiem tej samej problematyki jest artykuł Wiktora Peplińskiego Kon­trowersje wokół koncepcji organizacji polskiej akcji propagandowej w Wielkiej Brytanii na początku II wojny światowej. Po ogłoszeniu gwarancji brytyjskich z marca 1939 roku, miesiąc później MSZ poleciło ambasadorowi Raczyńskiemu przygotowanie “planu rozwinięcia szerszej akcji prasowej". W tym celu zostały wzmocnione agendy ambasa­dy, szczególnie jej referat prasowy. Przygotowano dwie broszury w języku angielskim, które ukazały się we wrześniu 1939 roku: Heroic Polana, i The Big Three of Polands

448

Drama. Ta ostatnia, ze wstępem Raczyńskiego, o hagiograficznym charakterze, sła­wiąca I. Mościckiego, E. Śmigłego-Rydza i J. Becka, wywołała kontrowersje i zarzuty, że to “intryga staroreźymowców". Ofiarami padli dwaj pracownicy ambasady (Tade­usz Lutosławski i Lesław Bodeński), a Raczyński utrzymał się na stanowisku pod warunkiem, jaki postawił Sikorski: “porzucenia tamtego obozu i przejścia do jego". Drugim problemem były zabiegi Józefa Retingera o kierowanie propagandą politycz­ną na terenie Wielkiej Brytanii według własnego planu “propagandy polskiej w An­glii", którego wykonawcą miał być Stefan Litauer. Spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem pracowników ambasady z Raczyńskim włącznie. W sumie Raczyński nie odciął się od współpracy z Retingerem, ale nie dopuścił do przejęcia przez niego całej akcji. Jeśli chodzi o Litauera, to ograniczył jego działalność do roli korespondenta PAT w Londynie, którą sprawował od 1929 roku3. Kończąc swój artykuł, Pepliński słusznie przypomina, że w pierwszych miesiącach wojny Londyn był terenem dru­goplanowym co do oddziaływania polskiej propagandy, gdyż wszystko było skupione we Francji, gdzie znajdował się nasz rząd i jego resorty zajmujące się propagandą. W rzeczywistości jednak, zarówno wówczas we Francji, jak też później w Wielkiej Brytanii, ciągle brak było aktywnej i niezależnej propagandy spraw polskich4.

Z pierwszych miesięcy wojennych dziejów Polski na obczyźnie pochodzi również artykuł Teresy Skindei-Suchcitz Projekt przerobienia M. S. “Piłsudskiego" na krążownik pomocniczy w 1939. Na podstawie zbioru listów Mamerta Stankiewicza, kapitana pasa­żerskiego statku “Piłsudski" - chluby polskiej floty transatlantyckiej - autorka od­tworzyła historię ostatnich miesięcy istnienia tego statku. W chwili wybuchu wojny “Piłsudski", znajdujący się na Atlantyku w drodze z Nowego Jorku do Gdyni, został skierowany do portu Newcastle-upon-Tyne. Autorka przypomina, że rząd polski w Paryżu zdawał sobie sprawę, iż marynarka handlowa, która uratowała się prawie w całości, będzie mogła odegrać ważną rolę, ale nie potrafił ustalić tej roli, odkładając ostateczną decyzję z tygodnia na tydzień, czego ofiarą padł również “Piłsudski". Kpt. Stankiewicz czekając na decyzję naszego rządu, borykał się ze zwiększającymi się pro­blemami; coraz trudniej było mu utrzymać dyscyplinę załogi, liczącej 275 ludzi, któ­rzy od dwu miesięcy nie otrzymali uposażenia. Gdy apele do władz polskich pozostały bez odpowiedzi, zwrócono się o pomoc do władz angielskich. Wzięto też pod uwagę możliwość przerobienia “Piłsudskiego" na krążownik pomocniczy. Stankiewicz wy­syła w końcu list z datą 8 października 1939 roku do prezydenta W. Raczkiewicza, gdzie z ubolewaniem pisze: “...statek który nosi imię Wielkiego Marszałka i który jest i będzie symbolem naszego odrodzenia - nie jest jeszcze czynny". Transatlantyk “Piłsudski" nie został jednak przerobiony na krążownik pomocniczy, lecz przygotowany do transportu wojska. 25 listopada 1939 roku, pod zmienionymi barwami na kolor służby pomocniczej przy Royal Nawy, “Piłsudski" wyruszył w pierwszą podróż w no­wej roli: płynął do Australii, żeby przywieźć stamtąd wojsko. Kilka godzin później został zatopiony przez niemiecką łódź podwodną. Epizod ten, w przejrzystym ujęciu


3 Na temat szkodliwej akcji Stefana Litauera, wówczas i później, zob. H. Świderska, Drobiazgi jałtańskie: Z angielskiej działalności Stefana Litauera w: “Zeszyty Historyczne, 1993, nr 106, ss. 63 i nast.

4 Zob. Oświata i propaganda rządu polskiego na emigracji podczas 2-ej wojny światowej w: “Ze­szyty Historyczne", 1994, nr 108, ss. 83 i nast.

449

Skinder-Suchcitz, stanowi jeden przykład więcej o trudnym opanowywaniu sytuacji przez rząd gen. Sikorskiego, zwłaszcza tam, gdzie należało szybko i zdecydowanie podjąć decyzję.

Kolejnym artykułem z tego okresu jest opracowanie Wojciecha Rójka Zabiegi o wydostanie - za pośrednictwem Brytyjczyków - części ota Banku Polskiego z Rumunii 1939-1940. W artykule tym chodzi o transport złota, który 14 września przekroczył granicę Rumunii i ruszył w kierunku portu Konstanca, ale został w drodze zabloko­wany. Rząd polski rozpoczął wówczas starania o wydostanie złota przy udziale stron trzecich, w danym wypadku Wielkiej Brytanii. Podjęte zabiegi z fikcyjnym kupnem złota przez Anglików, żeby je następnie wywieźć z Rumunii, nie dały żadnego rezulta­tu, lecz - jak podkreśla Rójek - “winą za ten stan rzeczy nie można obciążać żadnej ze stron", a artykuł jest konkretnym przyczynkiem do lepszego poznania losu transpor­tu polskiego złota na etapie rumuńskim.

Temat również ściśle związany z Rumunią zawiera artykuł Tadeusza Dubickiego Zaginieni kurierzy: Antoni Boski - “Strzała" i Bolesław Burkiewicz - “Stały". Na margi­nesie tego artykułu warto zaznaczyć, że jego autor, mający za sobą kilka publikacji książkowych i rozpraw o tematyce wojennego uchodźstwa polskiego w Rumunii, jest chyba obecnie najlepszym jego znawcą. Teraz w artykule na łamach “Tek" Dubicki wydobył z zapomnienia i opisał losy dwu kurierów, o których jest mowa w tytule tego artykułu. Obaj pracowali w wywiadzie polskim, związanym z działalnością “Ekspozy­tury <R>"5 oraz bazy łączności ZWZ/AK “Bolek". Kurier Bolesław Burkiewicz wpadł w ręce żołnierzy sowieckich przy przekraczaniu we wrześniu 1940 roku granicy polsko-rumuńskiej i ślad po nim zaginął. Z kolei Antoni Boski funkcjonował jako łącz­nik w ramach placówki “Bolka" do połowy 1943 roku, kiedy to znikł ratując się przed aresztowaniem i dalsze jego losy nie są znane

Bardzo na czasie, mimo że dotyczy początkowego okresu wojny, jest rozprawa Andrzeja Suchcitza Sprawa odtworzenia Archiwum Wojskowego we Francji 1939-1940. Archiwum Wojskowe (AW) - co przypomina Suchcitz - powstało w 1918 roku o innej początkowo nazwie. W chwili wybuchu wojny kierownikiem AW byt mjr Bolesław Waligóra. Do 5 września 1939 roku AW znajdowało się w Forcie Legionów pod War­szawą. Od tej daty zaczyna się ewakuacyjny ich okres, właściwie jedynie części AW, którą zdołano zabrać. Wraz z AW ewakuowano archiwa Wojskowego Biura Historycz­nego (WBH), którego szefem został mjr Otton Laskowski. Po przekroczeniu granicy rumuńskiej dowództwo nad całością objął gen. Leon Berbecki. Suchcitz podaje wy­kaz zespołów akt AW, które przywieziono do Baile Herculane i z których gros znajduje się obecnie w Archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, a bardzo nieliczne z nich w Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Waligóra opracował memoriał, w którym przedstawił konieczność od­tworzenia WBH i AW, co jednak - pisze Suchcitz - “nie znalazło oddźwięku w pary­skim naczelnym dowództwie", gdzie pierwszeństwo dano gromadzeniu materiałów “uwypuklających winę byłych członków Rządu". W tym celu zostało powołane Biuro Rejestracyjne MSW, a później Komisja do Zbadania Klęski Wrześniowej, przyczyniające


5 Zob. T. Dubicki, Ekspozytura <R> w Bukareszcie (grudzień 1939-październik 1940) w: “Mars", Problematyka i Historia Wojskowości. Studia i materiały. Komisja Historyczna b. Sztabu Głów­nego, Londyn-Warszawa 1993, l, ss. 65 i nast.

450

się do wzajemnych insynuacji i oczerniania Polaków wobec aliantów6. W napiętej coraz bardziej sytuacji w Rumunii, zdany na samego siebie, gen. Berbecki wydał roz­kaz, “aby akta AW rozdzielić pomiędzy generałami pozostającymi w Baile Herculane", co uczyniono 19 listopada 1939 roku. Większość tych akt trafiła do Francji, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych, o czym była już mowa.

Wkrótce wojskowe władze w Paryżu zaczęły wreszcie myśleć poważniej o odtwo­rzeniu AW. Otton Laskowski został wezwany do Paryża, a 4 marca 1940 roku gen. Marian Kukiel podpisał rozkaz ustalający organizację i skład osobowy WBH, lecz nie powiedziano ani słowa o odtworzeniu AW. Stanęło na tym, że wewnątrz WBH stwo­rzono Referat Archiwalny (RA), którego kierownikiem został Bolesław Waligóra, spro­wadzony z Rumunii. Zaczęto zbierać materiały historyczne, a niebawem, niestety, przy­gotowywać ewakuację. Na początku czerwca doszło do postanowionego wcześniej prze­niesienia RA do Angers. Dwa tygodnie później, w chaosie klęski francuskiej, część akt o dużej wartości historycznej - jak pisze A. Suchcitz - została pochopnie spalona, a te akta, które zostały, przewieziono statkiem do Wielkiej Brytanii. Następnie w konklu­zji autor podkreśla, że pomimo dużych wysiłków O. Laskowskiego i B. Waligóry, żeby jak najszybciej odtworzyć, po klęsce wrześniowej, ośrodek historyczno-archiwalny WP, nie odniosły one pożądanych skutków, a przecież personel i akta były skupione razem w Rumunii i łatwe do sprowadzenia do Francji. “Wina za to, precyzuje Suchcitz, spa­da przede wszystkim na naczelne władze wojskowe w Paryżu, a szczególnie na osobę I Zastępcy Ministra Spraw Wojskowych gen. dr. Mariana Kukiela. Tak jak szybko powołano niesławnej pamięci Biuro Rejestracyjne MSWojsk., tak długo zwlekano z podjęciem decyzji o powołaniu WBH i AW", co jest tym trudniejsze do zrozumie­nia, jeżeli się pamięta, że Kukiel był historykiem i b. szefem (w latach 1925-1926) Biura Historycznego Sztabu Generalnego. Do dzisiaj właściwie nie wszędzie i nie wszystkie archiwa emigracyjne i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie są uporządko­wane i skompletowane, o co nie zadbano w odpowiednim czasie, szczególnie gdy cho-dzi,o materiał dokumentacyjny, który znajdował się w prywatnych rękach byłych urzęd­ników państwa na Obczyźnie.

W tomie XXI “Tek" znajduje się także artykuł Janusza Zuziaka Generał dywizji Marian Kukiel jako Minister Obrony Narodowej (1942-1949). Szkoda, że autor nie objął również okresu wcześniejszego, od jesieni 1939 roku. Na pierwszych, co prawda, stro­nach została naszkicowana zawodowa kariera Kukiela, ale ograniczona do dat i pod­stawowych danych z jego życia. Zasadniczą treścią artykułu, jak wskazuje tytuł, są lata późniejsze, od listopada 1942 roku, kiedy to nazwa Ministerstwa Spraw Wojsko­wych została zmieniona na Ministerstwo Obrony Narodowej (MON). Obejmując wów­czas funkcję ministra tego resortu. Kukiel pełnił ją do 10 lutego 1949 roku, to jest do dnia złożenia dymisji przez gen. Bora-Komorowskiego ze stanowiska premiera. W opracowaniu Zuziaka zbyt jednostronnie przedstawiona jest postać gen. Kukiela, a niektóre aspekty jego działalności w ogóle nie zostały poruszone, co być może było trudne do wykonania w krótkim artykule.

Wielce pouczająca jest rozprawa Janiny Mazurkowej Im. Józef Krzywda-Polkowski wierny stróż Skarbów Wawelskich. Na wstępie autorka przypomina historię powrotu z Rosji do Polski, po 150 latach, zabranych przemocą skarbów kultury polskiej, których


6 Zob. notę redakcyjną J. Giedroycia w: “Zeszyty Historyczne", 1990, nr 92, s. 111.

451

zwrot został zastrzeżony w traktacie ryskim z 1921 roku. Wróciły też na Wawel słynne arrasy. W 1924 roku Polkowski rozpoczął pracę w kierownictwie odbudowy zamku na Wawelu jako architekt-rysownik. Wiele lat później, we wrześniu 1939 roku kierował ewakuacją skrzyń ze starannie zapakowanymi arrasami i innymi zabytkami z Wawelu. Taki był początek tułaczej wędrówki skarbów wawelskich i ich nieodłącz­nego opiekuna, którym do końca pozostał Polkowski. Po różnych perypetiach skrzy­nie z arrasami i innymi muzealiami dotarły do portu Konstanca, a stamtąd, w stycz­niu 1940 roku, do Aubusson we Francji, miasta znanego z wyrobów gobelinów, gdzie Polkowski zapoznał się z francuską metodą konserwacji. Krótka to była przystań i wiosną, gdy ruszyła ofensywa niemiecka, trzeba było znowu skarby pakować. Przy­wieziono je do Londynu i następnie, w lipcu 1940 roku, wysłano transatlantykiem “Batory" do Kanady i ukryto w Ottawie.

Po prawie rocznej wędrówce skarbów, z ich nieodłącznym opiekunem Polkowskim, zbiory znalazły wreszcie spokojniejsze schronienie. Dla Polkowskiego zaczął się nowy okres życia, którego zasadniczą treścią była - jak pisze Mazurkowa - “kon­serwacja szczęśliwie dowiezionych do Kanady skarbów". Skarby miały wtedy właści­wie dwóch kustoszy, gdyż oprócz Polkowskiego był jeszcze Stanisław Swierz-Zaleski, kustosz sprzed wojny, który zbiorami (termin wymienny na określenie skarbów) nie­wiele się zajmował i wrócił do Polski w 1946 roku. Od wyjazdu z Krakowa prawie wszystko spoczywało na barkach Polkowskiego. Początkowo skarby wawelskie w Ka­nadzie zostały rozmieszczone w różnych miejscach, co ułatwiło poselstwu komuni­stycznemu zabrać i wywieźć do Polski w 1946 roku część zbiorów o mniejszej wartości historycznej. Najcenniejsze natomiast zbiory zdołano złożyć najpierw w Banku Monrealu w Ottawie, a w 1948 roku, definitywnie już, w Skarbcu Archiwum Prowincji Quebec. W pierwszym okresie Polkowski otrzymywał od rządu polskiego w Londy­nie skromne fundusze, później żadnych. Pracując fizycznie doglądał, dbał jak mógł o zbiory, żył myślą o nich. Mazurkowa pisze: “Znosił biedę i upokorzenia w pracy -najbardziej jednak bolała go obojętność Rządu RP w Londynie". W kwietniu 1951 roku wysłał rozpaczliwy list do prezydenta Augusta Zaleskiego, na który nie otrzymał nawet potwierdzenia odbioru. W tym samym czasie rząd warszawski, rozpętując kam­panię o zwrot skarbów wawelskich, starał się “odwrócić umysły gnębionego społe­czeństwa od przerażającej rzeczywistości". W sumie po różnych utarczkach i w trochę już innej koniunkturze, skarby wróciły do zamku na Wawelu w grudniu 1960 roku. Pertraktacje związane z powrotem zbiorów dały upust emigracyjnym ośrodkom w pro­testacyjnym wyładowywaniu się: “Skarbów nie damy", co było również gestem bez pokrycia wobec obojętności, jaką wykazała emigracja, żeby zbiory te odpowiednio za­bezpieczyć. Skarby wróciły na Wawel w dobrym stanie, głównie dzięki całkowitemu oddaniu Polkowskiego, który wykazał coraz rzadziej dziś spotykane poczucie obo­wiązku i przywiązanie do powierzonej pracy. Polkowski zmarł w Ottawie w 1981 roku.

Z rozpraw i artykułów tomu XXI “Tek" zostały jeszcze do wyszczególnienia, ale niestety już bez omówienia, następujące opracowania: Anna Supruniuk, U kresu wy­praw krzyżowych. Udział rycerzy i stronników mazowieckich w krzyżackich rejzach na Litw f na podstawie XIV-wiecznych herbarzy zachodnioeuropejskich; Anna Grześkowiak-Krwawicz. Republika i monarchia. Z dziejów terminologii politycznej czasów stanisławowskich;

Stanisław Bóbr-Tylingo, Dawta wobec powstania styczniowego; Andrzej Pepłoński, Działalność Oddziału II Naczelnego Dowództwa WP przeciwko Rosji Sowieckiej z terenu państw

452

bałtyckich (1920-1921); Maciej Szczurowski, Polska i Polskie Siły Zbrojne wobec okupacji wojskowej w okresie II wojny światowej.

W dziale Bibliografia znajdują się dwa opracowania: Zdzisława Jagodzińskiego Bibliografia prac i pism gen. Mariana Kukiela. Jest to 4. uzupełnienie do bibliografii gen. Kukiela, opracowane również przez Z. Jagodzińskiego i zamieszczone w poprzednich tomach “Tek". Drugie opracowanie Spuścizna historyczna płk. dypl. dr. Stanisława Biegańskiego przygotowała Hanna Biegańska, bardzo na czasie, żeby bliżej poznać spuści­znę historyka, któremu poświęcony został tom “Tek".

Bogaty jest dział Recenzji. Ograniczam się do wymienienia autorów i tytułów ich książek oraz nazwisk recenzentów: Tadeusz Piszczkowski, Między Lizboną a Londy­nem, Londyn 1979 - Stanisław Biegański; Albin Głowacki, Ocalić i repatriować- Opie­ka nad ludnością polską w głębi terytorium ZSSR 1943-1946, Łódź 1994 - Tadeusz Dubicki; Andrzej Krzysztof Kunert, red. nauk., Rzeczpospolita Polska czasu wojny. Dzien­nik Ustaw RP i Monitor polski 1939-1945, Warszawa 1995 - Andrzej Suchcitz . W dal­szej kolejności zamieszczone są omówienia 6 książek pióra Stanisława Bóbr-Tylingo, co przy dokładności recenzenta zajęło 31 stron. Oto autorzy i tytuły zrecenzowanych książek: Marek K. Kamiński, Michał J. Zacharias, W cieniu zagrożenia. Polityka zagra­niczna RP 1918-1939, Warszawa 1993; Wacław Jędrzejewicz, Wspomnienia. Opracował i posłowiem opatrzył Janusz Cisek, Wrocław 1993; Herman Wentker, Zerstórung der Grossmacht Russiand? Die britischen Kriegsziele im Krimkrieg Góttingen-Zurich 1993;

John Keegan, The battie for history. Re-fighting Worid War Two, Vintage Books 1995;

Piotr Łossowski, Dyplomacja Drugiej Rzeczypospolitej Warszawa 1992; Kazimierz Świtalski, Diariusz 1919-1935. Do druku przygotowali Andrzej Garlicki i Ryszard Świętek, Warszawa 1992. W Diariuszu tym, z datą 18 czerwca 1928 roku, Świtalski, bliski współpracownik J. Piłsudskiego, zapisał wypowiedź Marszałka, którą S. Bóbr-Tylin­go odnotował w recenzji, wartą i tutaj przypomnienia: “W Polsce mądre rzeczy trzeba wbijać batem, a głupie trzymają się i rozłażą jak wszy".

W dziale Nekrologii znajdują się następujące opracowania: Stanisława Biegańskiego o Tadeuszu Piszczkowskim (1904-1990); Aleksandra Szkuty o Antonim Stefanie Michaleku (1901-1991); Andrzeja Suchcitza o Januszu Rowińskim (1899-1994); Zdzi­sława E. Wataszewskiego o Stanisławie Sobotkiewiczu (1914-1993); Mieczysława Paszkiewicza o Adamie Heymowskim (1926-1995). Tom zamyka opracowana przez An­drzeja Suchcitza “Kronika", zawierająca sprawozdanie z działalności PTHWB od li­stopada 1993 do listopada 1995 roku.

Pomimo zmniejszającego się stanu PTHWB liczyło jeszcze w okresie sprawoz­dawczym 30 członków. Jest to jedyne Towarzystwo Historyczne w Wielkiej Brytanii, a co najważniejsze - wydające jedyne w Anglii czasopismo w języku polskim. Tematy­ka tomu XXI jest bardzo różnorodna, co wzbogaca czasopismo i powinno zaintereso­wać nie tylko zawodowych historyków, ale szersze grono czytelników, z których każ­dy może znaleźć zajmujący dla siebie temat, tym bardziej że prawie wszystkie opraco­wania są napisane językiem prostym, a problemy przedstawione w sposób przejrzysty. Dodatnią stroną tomu XXI jest to, że przeważają w nim materiały z najnowszej histo­rii Polski. Jak powszechnie wiadomo, najbardziej fałszowane były dzieje najnowsze i fałszerstwa te pokutują do dzisiaj. Dlatego na ten okres, szczególnie ostatnie dziesię­ciolecia, winien być skierowany główny wysiłek, co może też zacieśni współpracę z krajowymi historykami młodych pokoleń, których bardziej przyciągają dzieje najnowsze,

453

gdyż łatwiej im szukać swoich korzeni i motywacji do zrozumienia obecnej sytuacji. W omówionym tutaj tomie “Tek" przeważają autorzy krajowi, co jest chwa­lebne, pożyteczne i najbliższe wspomnianego na wstępie przesłania płk. Stanisława Biegańskiego o potrzebie szukania wspólnym wysiłkiem prawdy i sprawiedliwości

PRZEWODNIK PO ARCHIWACH INSTYTUTU POLSKIEGO I MUZEUM IM. GENERAŁA SIKORSKIEGO*

Dla każdego kraju archiwa są jednym z najbardziej wiarygodnych świadków historii, zwłaszcza gdy chodzi o zbiory dokumentów i materiałów, które za­chowały się w pierwotnej formie - uchwycone na gorąco, bez późniejszych upiększeń - i świadczą o tym, co się w danym momencie działo.

Na Zachodzie, gdzie wojna nie dokonała większych spustoszeń, dużo łatwiej było zebrać i zabezpieczyć archiwa z ostatnich dziesiątek lat, ale nawet tam skompletowa­nie źródeł archiwalnych nastręczało niejednokrotnie trudności. We Francji, wskutek ofensywy niemieckiej w maju 1940 roku i popłochu, jaki ona wywołała wśród urzęd­ników francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, część akt tego ministerstwa została zniszczona i dopiero po wojnie kompletowano niektóre dokumenty na podsta­wie kopii, które wcześniej otrzymywały do wiadomości różne ambasady francuskie. Dzieje zbiorów archiwalnych Instytutu gen. Sikorskiego w Londynie, ich pochodze­nie i stopniowe gromadzenie rozproszonych po świecie materiałów stanowią istotny przyczynek do historii wojennej diaspory Polaków. Jednocześnie świadczą o tym, co osiągnięto dzięki przedsiębiorczości i wytrwałości kilku zaledwie osób.

Do marca 1940 roku nie było za granicą żadnego ośrodka, który miałby za zada­nie gromadzenie i zabezpieczenie materiałów historycznych, związanych z działalno­ścią Polaków w obozie sojuszniczym. Zadanie to miało spełniać Wojskowe Biuro Hi­storyczne, utworzone w Paryżu 1 marca 1940. Zanim jednak wspomniane Biuro zor­ganizowało swoją pracę, przyszła klęska Francji. Na temat rządu polskiego w Angers również zachowało się niewiele dokumentów. Po ewakuacji rządu i sił zbrojnych do Wielkiej Brytanii powstało w Anglii Archiwum Wojskowe. Z zagrożonego bombardo­waniem Londynu wywieziono akta w kwietniu 1941 do Szkocji, a trudności przesyła­nia akt sprawiły, że przy jednostkach wojska polskiego tworzono komórki archiwalne.

Inicjatywę zgromadzenia i zabezpieczenia na emigracji zasobów dokumentalnych podjęto w lutym 1945 roku po konferencji jałtańskiej, kiedy zaczęto zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa cofnięcia uznania przez mocarstwa legalnym władzom polskim w Londynie. 2 maja 1945 roku został założony Instytut Historyczny imienia Generała Sikorskiego “jako instytucja o charakterze naukowym, mająca objąć facho­wą opiekę nad zbiorami archiwalnymi i muzealnymi". Projektodawcą i pierwszym dyrektorem Instytutu został płk Zygmunt Borkowski, człowiek o dużym talencie or­ganizacyjnym. Jego zasługą jest zakupienie ładnego budynku w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, który stanowi do dzisiaj siedzibę Instytutu.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1986, nr 77, ss. 166-169. Zob. Z. Borkowski, Wspomnienia, w: “Zeszyty Historyczne", 1975, nr 33, ss. 146-147.

455

Według uchwały Rady Ministrów z czerwca 1945 roku zbiory komórek archiwal­nych znajdujące się przy jednostkach wojska polskiego oraz akta urzędów administra­cji państwowej miały być przekazane na własność Instytutu. Wykonanie tej uchwały napotkało, niestety, na trudności. Wskutek tego - jak pisali później pracownicy Insty­tutu - “akta uległy dużemu rozproszeniu. Starania Instytutu o ściągnięcie ich do Ar­chiwum trwały latami. Odnajdywano je na poddaszach prywatnych. Gromadzenie i scalenie posuwało się powoli"2. Pomimo że z czasem zgromadzono dużą liczbę doku­mentów, to jednak początkowy upór, by zatrzymać akta i zaniedbania w konserwacji spowodowały straty, które są już nie do odrobienia.

Zalążkiem zbiorów archiwalnych w Instytucie był Dziennik czynności generała Sikorskiego, który, zinwentaryzowany w 47 teczkach przez Reginę Oppmanową, stanowi dzisiaj punkt wyjścia do studiów nad okresem od września 1939 do 4 lipca 1943 roku. Stopniowo rosło zaufanie do Instytutu i obecnie stanowi on centralną instytucję ar­chiwalną na emigracji. Zbiory, które się tam teraz znajdują, liczą około 700 metrów długości i chronologicznie dzielą się na cztery podstawowe grupy: 1) materiały sprzed drugiej wojny światowej, grupa najmniej liczna; 2) akta kampanii wrześniowej, w któ­rych wartościowa jest zwłaszcza kolekcja relacji; 3) grupa akt, najliczniejsza, obejmu­jąca działalność rządu polskiego za granicą oraz odrodzenie i walki Polskich Sił Zbroj­nych na Zachodzie. Sporo też zachowało się relacji i sprawozdań z lat 1939-1945 na temat Polaków w różnych krajach; 4) fragmenty z życia emigracji po 1945 roku.

Zbiory archiwalne w Instytucie Sikorskiego, pieczołowicie zbierane przez prze­szło czterdzieści lat, podzielone są na poszczególne działy i posiadają starannie opra­cowane inwentarze. Pierwszym kierownikiem Archiwum był Edmund Oppman, a po jego śmierci stanowisko to objęła w 1951 roku jego żona Regina Oppmanowa, której następcą został Wacław Milewski, a jego zastępcą - i przyszłym kierownikiem od 1989 roku - jest Andrzej Suchcitz. Kierownictwo Archiwum zachowało ciągłość fachowych sił, dzięki którym akta są uporządkowane, a korzystanie ze źródeł w dużym stopniu ułatwione. Z rotmistrzem Milewskim skończy się kiedyś prowadzenie Archiwum przez emigrację wojenną i przejęcie ich przez mgr. Suchcitza, historyka młodego pokolenia, zapoczątkuje nowy etap w Instytucie.

W 1985 roku minęło czterdziestolecie założenia Instytutu i Archiwum, które kie­rownictwo uczciło bardzo pożyteczną inicjatywą: wydaniem I tomu Przewodnika po archiwach3. Przewodnik jest wydany w języku angielskim, poprzedzony słowem wstęp­nym Ryszarda Dembińskiego, prezesa Instytutu, i zakończony posłowiem Normana Daviesa. Jego publikację umożliwiła dotacja z Funduszu Mateusza B. Grabowskiego. Autorzy Przewodnika - W. Milewski, A. Suchcitz i A. Gorczycki - piszą w przedmo­wie, iż jest to pierwsza z czterotomowej publikacji, która będzie zawierać inwentarz wszystkich źródeł archiwalnych, jakie znajdują się w Instytucie. Prace nad I tomem trwały kilka lat i długa jest lista osób, którym autorzy dziękują w przedmowie za pomoc.


2 Zob. Instytut Polski i Muzeum imienia generała Sikorskiego, Londyn 1970, s. 19.

3 Guide to the Archwes ofthe Polish Institute and Sikorski Muzeum, vol. I. Compiled and edited by: Capt. Wacław Milewski, Andrzej Suchcitz M. A., Andrzej Gorczycki M. A. Orbis Books for The Polish Institute and Sikorski Museum, Londyn 1985.

456

Przygotowania do II tomu są już podobno poważnie zaawansowane, co też napa­wa nadzieją, że w niedalekiej przyszłości ukaże się dalszy ciąg Przewodnika.

Omówienie Przewodnika o tak różnorodnych źródłach archiwalnych nie jest ła­twe, toteż błędy i usterki w układzie będą dostrzegane stopniowo, przy korzystaniu z inwentarzy przez poszczególne osoby zainteresowane historią drugiej wojny świa­towej. Przewodnik wydany jest bardzo przejrzyście w ładnej szacie graficznej, co ma tym większe znaczenie, gdyż przygotowany w języku angielskim - przeznaczony jest również dla cudzoziemców, przyzwyczajonych na ogół do uporządkowanych inwen­tarzy.

Autorzy Przewodnika podzielili materiał na trzy części: a) urzędy administracji państwowej; b) kolekcje prywatne; c) kolekcje rzeczowe (o różnych tematach). Praca liczy 323 pozycje. Każda pozycja jest poprzedzona - gdy chodzi o akta urzędów -wyszczególnieniem osób, które i kiedy dany urząd piastowały. Podobnie jest w aktach instytucji, w których podane są składy osobowe, przeważnie od lat 1918/1919. Do każ­dej kolekcji prywatnej - a znajduje się ich w Instytucie coraz więcej - zostało napisane wprowadzenie, w formie noty biograficznej, odnośnie do osoby, do której ta kolekcja należała, co również stanowi cenne źródło informacyjne. Następnie została streszczo­na w punktach treść kolekcji, krótka nota objaśniająca, do jakich prac naukowych mogą służyć zawarte w niej materiały, oraz odesłanie - kiedy jest to możliwe - do in­nych instytucji, gdzie również znajduje się dokumentacja na dany temat.

Dla pokoleń urodzonych po wojnie, a tym bardziej dla przyszłych generacji, wiele nazwisk związanych z kolekcjami prywatnymi nie będzie miało żadnego wydźwięku, mimo że mogą zawierać cenny dla badacza materiał, który - żeby dowiedzieć się co jest w kolekcjach - winien właściwie przeczytać w Przewodniku streszczenie zawarto­ści wszystkich kolekcji. Byłoby wskazane, ażeby w ostatnim tomie Przewodnika zro­bić dokładniejszy indeks rzeczowy, wskazując, co i gdzie się znajduje. Sporządzenie indeksu rzeczowego jest zawsze trudne i nigdy wszystkich nie zadowoli, ale fachowo zrobiony zawsze bardzo ułatwia znalezienie materiału.

Trudno się zorientować, jakim kryterium kierowali się autorzy w doborze kolek­cji do III części wydanego Przewodnika z wyjątkiem tego, że przeważają tam doku­menty z okresu po 1945 roku. Część tę otwiera kolekcja numer 281 z materiałem doty­czącym żołnierzy 1 Dywizji Grenadierów, utworzonej we Francji w latach 1939-1940; to temat, który został zapowiedziany do następnego tomu Przewodnika, a więc byłoby lepiej połączyć to razem. Nie jest to jedyny tego rodzaju wypadek. Nadto zostały po­minięte w indeksie kolekcje z III części: 281, 282, 283, 285, 286, 287, 290. W drugiej natomiast części Przewodnika kolekcja płk. Szternala jest pod numerem 245, a w in­deksie podany jest numer 244. Podobnych uchybień jest zapewne więcej, łatwych w przyszłości do uniknięcia, jak np. i tych, w których przeoczony jest porządek alfa­betyczny w indeksie: Szerer, Szewalski, Szendzielarz, Szeptycki. Dobrze byłoby też, żeby nazwy kolekcji z I i II części Przewodnika były w indeksie również po polsku, a nie tylko w tłumaczeniu angielskim, jak obecnie.

Uwagi nad I tomem Przewodnika, których zapewne sporo się nazbiera, ułatwią autorom zorientowanie się w tym, co można i co należy ulepszyć w następnych to­mach. Oby tylko jak najszybciej zostały przygotowane i opublikowane. Rola, jaka przy­pada Przewodnikowi po archiwach Instytutu Sikorskiego, jest nie tylko natury prak­tycznej. Spełniać on bowiem będzie jednocześnie rolę wymownego symbolu emigracji

457

wojskowej z lat 1939-1945, która u schyłku swojego życia, dzięki nielicznemu ze­społowi, zinwentaryzowała swoją wojenną działalność i zabezpieczyła ją w tekach ar­chiwalnych, przygotowanych na osąd przyszłych pokoleń.

DZIAŁALNOŚĆ I NOWA INICJATYWA WYDAWNICZA INSTYTUTU POLSKIEGO I MUZEUM IM. GEN. SIKORSKIEGO W LONDYNIE*

Wiele lat temu Juliusz Mieroszewski pisał, że jesteśmy “zalewani farbą dru­karską". Od tego czasu nic się pod tym względem na emigracji nie zmie­niło: zalewani jesteśmy najrozmaitszymi publikacjami, wśród których rej wodzą różne uchwały, deklaracje, odezwy, sprawozdania organizacji nieproporcjonal­ne do rzeczywistej działalności, przedstawionej z myślą o historii. Jakże trudne zada­nie będzie miał w przyszłości historyk, żeby przebić się przez gąszcz drukowanego słowa i ustalić fakty. Komplikuje to ogromnie już dzisiaj rozeznanie się we wszyst­kim, zwłaszcza gdy chodzi o młodsze pokolenia i o możliwość dotarcia do źródeł, dokumentacji rozproszonej często po świecie, a tak bardzo potrzebnej, szczególnie do opracowań naukowych.

Wyjątkową pozycję zajmuje Instytut Polski w Londynie, którego działalność w żadnym wypadku nie pokrywa się z tym, o czym pisałem wyżej. Oprócz stałego personelu wiele osób pracuje w Instytucie ochotniczo, w czasie wolnym od innych zajęć. Na czele Instytutu stoi Rada, a pracami kieruje Zarząd. Instytut posiada człon­ków honorowych, rzeczywistych i wspierających. Wśród instytucji, jakie jeszcze ist­nieją w Londynie, Instytut Polski zajmuje poczesne miejsce i można być pewnym, że przetrwa emigrację wojenną nie w nadętych fikcją sprawozdaniach, lecz jako trwały pomnik Polski walczącej w XX wieku na Zachodzie.

Instytut stał się stopniowo instytucją ogólnonarodową, pewnego rodzaju Mekką, do której ściągają miłośnicy historii zarówno z Polski, jak i z różnych krajów na Za­chodzie. Połączenie w tym samym gmachu zbiorów archiwalnych z cennymi zabytka­mi muzealnymi, na które składają się przede wszystkim różne pamiątki z dziejów wojska polskiego z okresu drugiej wojny światowej powoduje, że Instytut odwiedzają nie tylko zawodowi badacze, lecz i amatorzy naszej przeszłości.

W 1985 roku zapoczątkowano wydawanie pożytecznej serii Materiały - dokumenty, źródła, archiwalia. Dotychczas ukazały się cztery zeszyty (a później następne), każdy opracowany przez innego autora i na odrębny temat*. W przedmowie do zeszytu 1 Ryszard Dembiński, prezes Zarządu Instytutu, pisał: “Pragniemy drukować opracowane


* Jest to połączenie dwóch opracowań. Pierwodruki (z małymi skrótami) w: “Zeszyty Histo­ryczne", 1988, nr 86, ss. 194-198, oraz (jedynie kilka fragmentów, do pierwszej “gwiazdki") w: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 95, ss. 230-232.

Materiały - dokumenty, źródła, archiwalia. Instytut Polski i Muzeum im. Generała Sikorskiego, Londyn, zeszyt 1, kwiecień 1985, s. XVI i 56, zeszyt 2, maj 1986, s. 108, zeszyt 3, kwiecień 1987, s. 148, zeszyt 4, luty 1988, ss. X i 118.

459

dane, dotyczące Wojska Polskiego - a tym samym rozpowszechniać o nim materiały, których użyje historyk i które zaciekawią miłośników naszych dziejów".

Zeszyt 1. Kobiety-żołnierze Armii Kraj owej w obozie Oberlangen 1944/1945, opracowa­ny został pod redakcją Juliusza L. Englerta. Trudno byłoby o bardziej wymowny temat, symbolizujący walkę narodu polskiego w kraju okupowanym przez hitlerowców. Ar­mia Krajowa nigdy nie reprezentowałaby tego, czym była, gdyby nie udział w niej ko­biet, przeważnie młodych dziewczyn, bezimiennych i niedocenianych dzisiaj boha­terek. W zeszycie podany jest krótki opis oswobodzenia z obozu jeńców w Oberlan­gen kobiet-żołnierzy, wziętych do niewoli po upadku powstania warszawskiego.

Sam fakt nie miałby w sobie nic nadzwyczajnego, gdyby oswobodzenie nie było wyczynem oddziału polskiej 1 Dywizji Pancernej. Dokonał tego 12 kwietnia 1945 ro­ku mały patrol 2 Pułku Pancernego, w którym brał udział ppłk dypl. Stanisław Koszutski, dowódca tego pułku; napisał później, że po wyjeździe na plac alarmowy obo­zu z baraków wysypały się kobiety: “wszystkie w mundurach, większość w strzępach mundurów [...]. Oczy są przeważnie niebieskie i przeważnie bardzo młode [...]. Histo­ryczny moment spotkania na ziemi niemieckich dwóch Polskich Sił Zbrojnych" (s. X). Po opisie wyzwolenia obozu została zamieszczona lista znajdujących się tam wówczas kobiet żołnierzy AK. Spis zawiera 1714 nazwisk i przy każdym podany jest numer obozowy oraz data i miejsce urodzenia. Na końcu umieszczono wykaz dziesię­ciu niemowląt, urodzonych przed oswobodzeniem obozu. Jedenaście załączonych zdjęć przybliża czytelnikowi obraz kobiet z AK, takich jakie wtedy były, uśmiechnięte i nie przeczuwające zapewne losu, jaki spotka ich kraj.

Zeszyt 2, Kampania wrześniowa 1939 roku. Sprawozdanie informacyjne Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza (dokumenty), został opracowany przez Andrzeja Suchcitza, historyka i zastępcę (wówczas) kierownika archiwum Instytutu. W zwięzłym wstępie Suchcitz pisze: “We wrześniu 1939 roku większość dokumentów Oddziału II z Kam­panii polsko-niemieckiej spalono. Część jednak została uratowana przez mjr. dypl. Jana Leśniaka. Przywiózł on je z Rumunii do Paryża, a w czerwcu 1940 do Anglii. Dzięki temu niewielki, lecz ważny ten zespół akt został uratowany dla badaczy histo­rii Kampanii Wrześniowej 1939" (s. 5). Chodzi o znajdujący się w Instytucie Sikorskiego komplet (nr 1-32) “sprawozdań informacyjnych pochodzących z 1 rzutu Od­działu II Sztabu Naczelnego Wodza" (NW).

Następnie Suchcitz przedstawia działalność 1 rzutu II Oddziału, przypominając, że z chwilą wybuchu wojny Oddział II został podzielony na dwa rzuty i rzut 1 był przeznaczony do Kwatery Głównej NW. Najlepiej rozbudowaną komórką 1 rzutu był Samodzielny Referat Sytuacyjny Niemcy, kierowany przez mjr. J. Leśniaka. Istotne trudności wynikały zwłaszcza ze słabo rozwiniętej łączności, nieodzownej przy gwał­townej ofensywie Niemców i ciągłej zmianie miejsca postoju dowództwa jednostek wojska polskiego.

Ciekawym i pionierskim przyczynkiem w szkicu Suchcitza jest rozdział, w któ­rym jest mowa o koncentracji wojsk sowieckich nad granicą polską. Meldunki o tej koncentracji zaczęły napływać do Oddziału II około 7 lub 8 września 1939 roku. Płk

460

dypl. Józef Smoleński, szef Oddziału II Sztabu NW, natychmiast poinformował o tym marszałka Śmigłego-Rydza i gen. Stachiewicza, lecz według relacji płk. Smoleńskiego “zostało to ocenione jak pewnego rodzaju zabezpieczenie się Sowietów nad granicą, ale nie jako koncentracja wojsk sowieckich do akcji na Polskę". Płk Smoleński nie tai w swojej relacji, że “akcja sowiecka była zaskoczeniem" (ss. 24-25). Suchcitz zwraca również uwagę na brak zainteresowania w sprawozdaniach informacyjnych ruchami Armii Czerwonej, co jest “jeszcze jednym dowodem, że nie spodziewano się jakiego­kolwiek wystąpienia Sowietów przeciw Polsce" (s. 28).

Zeszyt 3 opracował Jan Lorys: 7 Samodzielna Brygada spadochronowa. Polskie woj­sko desantu powietrznego w II wojnie światowej pod Amhem-Driel 1944. Lista uczestników. Krótki wstęp i wprowadzenie Lorysa zostały napisane w języku polskim i angielskim, co z uwagi na temat jest chwalebne. Chodzi bowiem o wprowadzenie do opracowanej listy uczestników operacji Market-Garden, znanej raczej pod nazwą akcji desantowej pod Arnhem. Lorys pisze we wstępie, że na temat bitwy pod Arnhem istnieje wiele publikacji, ale brak w nich pełnego spisu wszystkich żołnierzy Brygady Spadochro­nowej, którzy uczestniczyli w tej bitwie, co właśnie stanowi przedmiot jego opracowa­nia. W krótkim wprowadzeniu Lorys przypomina powstanie Brygady, której twórcą i dowódcą był gen. Stanisław Sosabowski, oraz fakt, że przeznaczeniem jej była walka na ziemi polskiej, skąd otrzymała sztandar, wykonany w Warszawie przez kobiety z AK i konspiracyjnie przysłany do Wielkiej Brytanii.

W czerwcu 1944 roku, wbrew swojemu przeznaczeniu, Brygada została oddana pod zwierzchnictwo brytyjskie, biorąc następnie udział we wrześniu tego samego roku w operacji Market-Garden w okolicy Arnhem-Driel, o czym wspomina krótko Lorys. Brak jest, co można było zrobić w kilku słowach, przypomnienia o złym przygotowa­niu przez aliantów tej nieudanej operacji, w której Brygada, uczestnicząc w najbar­dziej krwawym boju pod Arnhem, straciła 23% swojego stanu wkutek zbyt uległej wobec sprzymierzeńców polityki rządu polskiego w Londynie. Tematem Lorysa była jednak lista żołnierzy, co też autor starannie zrobił, umieszczając przy każdym nazwi­sku wszystkie potrzebne dane, jak stopień wojskowy, przydział, odznaczenia, datę lą­dowania i - w wypadku śmierci - cmentarz, na którym spoczywa.

Zeszyt 4 w opracowaniu Edwarda Eckerta nosi tytuł Eksperyment. Polscy oficerowie w Afryce Zachodniej w latach 1941-1943. Eckert był jednym z oficerów, o których pisze, toteż w przedmowie oraz w obszernym wprowadzeniu (44 strony) widać uczuciowe zaangażowanie autora. Jest to ciekawa relacja, oparta na osobistych doświadczeniach i na dokumentach, jakie znajdują się w Instytucie Sikorskiego, z załączeniem wykazu 273 oficerów. Temat na pozór “egzotyczny", mało znany2 i tym łatwiej przeto znie­kształcany, zwłaszcza że wchodzi jednocześnie w grę celowość “polskiego ekspery­mentu", jakiego dokonali Brytyjczycy za zgodą naszego rządu.


2 Temat ten został już poruszony na łamach “Zeszytów Historycznych", 1986, nr 76, ss. 198-205 przez Czesława Jeśmana w artykule Brytyjski eksperyment s Polakami.

461

W pierwszym okresie drugiej wojny światowej kolonie brytyjskie w Afryce Za­chodniej były zagrożone. Utrzymanie ich było niezbędne zarówno z uwagi na znajdu­jące się tam surowce, jak i w celu zabezpieczenia aliantom swobody żeglugi morskiej na Środkowy i Daleki Wschód. Chodziło o wzmocnienie brytyjskiej kadry oficerów szkolącej tubylców. W Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza na terytorium Szkocji, znajdo­wało się wielu oficerów polskich bez przydziału i bez żadnego zajęcia. Churchill zwrócił się wówczas do gen. Sikorskiego o “wypożyczenie" pewnej liczby młodszych oficerów WE Rozkazem z 11 lipca 1941 roku o zaciągu ochotniczym do służby w koloniach brytyjskich w Afryce Zachodniej gen. Sikorski określił warunki tego zaciągu, podając m.in. do wiadomości, że “nie robi różnicy broń, z jakiej oficerowie pochodzą. Znajo­mość języka angielskiego nie jest konieczna, lecz pożądana. Pożądani są ludzie dziel­ni, o silnym charakterze i cechach, fizycznie wytrzymali, z wielką samodzielnością" (s. 62). Wyselekcjonowani ochotnicy podpisywali kontrakt na dwa lata i później mieli powrócić do własnych szeregów WE

Zgłaszających się ochotników było dużo więcej niż potrzebowano. Komisje bry­tyjskie wybrały 273 kandydatów, najzdrowszych i przeważnie młodych, z których jed­nak większość nie miała wystarczająco opanowanego języka angielskiego, co fatalnie odbiło się później w pracy i w stosunkach z kadrą brytyjską. Słusznie pisze Eckert, że władze polskie winny były same wybrać odpowiednich kandydatów, ze znajomością języka angielskiego i nalegać na ich przygotowanie, uzgadniając wcześniej ze stroną brytyjską, na czym będzie polegała ich praca w koloniach. “Tymczasem obie strony-polska i brytyjska - działając z dużym pośpiechem w organizowaniu tego <eksperymentu>, chociaż zrobiły dużo, działały bez głębszego namysłu" (s. 9).

Wysłano wówczas do Afryki Zachodniej 273 oficerów WP, najwięcej do Nigerii. Po dwu latach Brytyjczycy zaproponowali odnowienie kontraktu, ale, jak podaje Ec­kert, ponad dwie trzecie oficerów WP odmówiło dalszej służby w koloniach, pomimo że “brytyjskie władze wojskowe robiły wszystko, żeby jak największa ilość polskich oficerów podpisała umowę, a nasze władze w Londynie sekundowały im dzielnie, za­chęcając oficerów do powzięcia takiej decyzji" (s. 19 i 20).

Jeśli chodzi o czynniki polskie, to brak było jednolitej postawy w stosunku do oficerów WP służących w koloniach brytyjskich i właściwej oceny ich pracy, o czym wspomina Eckert w ostatnim paragrafie swojego opracowania: “Minęły lata, ludzie piszą o tym co było i co sami przeszli, zostawiając po sobie dużą literaturę z tego czasu. Chciałbym także, żeby ten mały wkład paruset oficerów do ogólnego wysiłku w czasie wojny - zwany przez jednych <polskim epizodem>, a przez innych, niestety, przez własnych dowódców, <dezercją z szeregów Wojska Polskiego> może wyjaśnił sprawę i został zapisany w pamięci" (s. 44).

Wiele jest różnych epizodów z okresu drugiej wojny światowej dotychczas nie­znanych lub też fałszowanych. Dużą przeto zasługą Instytutu Sikorskiego jest publi­kacja materiałów źródłowych, które w ten sposób nie tylko będą przechowywane w archiwach, ale i dotrą do osób interesujących się historią.

POCZĄTKI INTERNOWANIA 2 DYWIZJI W SZWAJCARII*

W 1991 roku wyszedł z druku, w serii Materiały - dokumenty, źródła, archi­walia1, wydawanej przez Instytut Sikorskiego, zeszyt 7:2 Dywizja Strzel­ców Pieszych w Szwajcarii. Początki internowania 1940-1941, opracowany przez prof. Aleksandra Bluma, ówczesnego kpt. dypl. oficera operacyjnego sztabu tej Dywizji (2 DSP). W czerwcu 1940 roku były tylko dwie jednostki we Francji przygo­towane do działań wojennych: 2 DSP i 1 Dywizja Grenadierów, z których gen. Sikorski miał zamiar utworzyć Korpus polski. Pierwsza z tych dywizji dowodzona przez gen. bryg. Bronisława Prugar-Ketlinga, a druga przez gen. bryg. Bronisława Ducha. Wypadki następowały jednak zbyt szybko, popełnionych błędów nie dało się już na­prawić, do utworzenia Korpusu nie doszło i dywizje te, podobnie jak inne oddziały, zostały rozrzucone po różnych odcinkach frontu, bez łączności i bez wspólnego do­wództwa polskiego. W dniach 10-13 czerwca 1940 roku 2 DSP została przeniesiona do rejonu Belfort i przydzielona do 45 Korpusu francuskiego. Tydzień później, po kilku­dniowych walkach i dzielnym zabezpieczeniu odwrotu wojsku francuskiemu, 2 DSP przekroczyła z bronią i całym sprzętem granicę szwajcarską.

W przygotowaniu zeszytu 7 Blum oparł się głównie - jak pisze w przedmowie - na opracowaniu, które zostało sporządzone przez niego w latach 1940/1941, kiedy dzielił los internowanych żołnierzy polskich w Szwajcarii. Opracowanie było wykonane w 3 egzemplarzach: jeden egzemplarz wysłano pocztą dyplomatyczną do Londynu, drugi został w aktach Dywizji, ale żadnego z nich do dzisiaj nie odnaleziono. Autor zacho­wał trzeci egzemplarz u przyjaciół w Szwajcarii i z niego korzystał obecnie w zredago­waniu publikacji, o której mowa.

Opracowanie Bluma jest przejrzyste, oparte na źródłowych materiałach - rozka­zach, meldunkach, komunikatach, wyciągach z prasy szwajcarskiej, korespondencji i komentarzach autora, naocznego świadka tych wydarzeń - i stanowi wartościowy przyczynek do historii Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w pierwszym, najbar­dziej tragicznym okresie drugiej wojny światowej.

Dzieje 2 DSP mają specyficzną wymowę z dwu zwłaszcza powodów: bohaterskiej postawy w ciągu kilkudniowej (ale tak wyglądała ówczesna “dziwna wojna") walki


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 99, ss. 216-219.

W 1989 roku ukazał się zeszyt 5, opracowany przez płk. dr. M. Młotka - i z przedstawie­niem sylwetki autora przez A. Suchcitza - poświęcony jest Gwarze lwowskiej w pierwszym półwie­czu XX wieku. W tym samym roku ukazał się zeszyt 6 Wojna 1939 z wysokości obcasa dowódcy plutonu. Pamiętnik, w opracowaniu E. Eckerta. Autor, w stopniu podporucznika rezerwy, brał udział w kampanii wrześniowej w rejonie Stryja, podczas której robił notatki i uzupełnił je póź­niej dokumentacją z Instytutu Sikorskiego.

463

z armią niemiecką oraz przebicia się w szyku bojowym przez otaczające ją siły nie­przyjacielskie i - osłaniając jako straż tylna oddziały francuskie - wycofania się do neutralnej Szwajcarii, co też zapoczątkowało nowy rozdział w stosunkach polsko-helweckich. To są też dwa główne wątki, wprowadzające do tematu książki, gdzie autor pisze, że 2 DSP “spełniła dobrze swą żołnierską robotę, tym bardziej że działała ona w warunkach wyjątkowych, w sytuacji beznadziejnej, bijąc się otoczona, dla honoru oręża polskiego, osamotniona, a co gorzej znajdująca się wśród całej lawiny zdemora­lizowanych i demoralizujących, rozkładających się oddziałów francuskich". Po wy­czerpaniu amunicji gen. Prugar-Ketling zdecydował wycofanie 2 DSP do Szwajcarii. Jego decyzja zbiegła się z rozkazem radiowym gen. Sikorskiego o przekroczeniu gra­nicy, co nastąpiło 19 i 20 czerwca.

Nieugiętą postawę żołnierza polskiego ocenił należycie gen. Daille, dowódca 45 Korpusu francuskiego, czemu dał wyraz w rozkazie z 20 czerwca, gdzie potwierdził, że 2 DSP dowodzona przez gen. Prugar-Ketlinga, “zachowała do końca w ogniu wspa­niałą postawę". Podobnie prasa szwajcarska pisała, że bohatersko walczące oddziały armii polskiej, poświęcały się “do ostatniego żołnierza, byle tylko ich francuscy kole­dzy, wraz ze swoim materiałem, mogli się uratować". Nasi żołnierze byli też entuzja­stycznie witani przez ludność szwajcarską.

Później zaczęły się kłopoty, których trudno było uniknąć. Szwajcaria nie była przy­gotowana do przyjęcia kilkunastotysięcznej masy wojska i musiała liczyć się, jako pań­stwo neutralne, żeby nie sprowokować interwencji Niemców. Problemy te omawia Blum w 5 rozdziałach swojego opracowania, nie licząc pierwszego, który jest poświę­cony przekraczaniu granicy francusko-szwajcarskiej. Rozdział drugi zawiera chwa­lebne opinie o 2 DSP, ale mówi się też o zmniejszającej się karności wojska, do czego przyczynili się i Szwajcarzy niezbyt fortunnym zarządzeniem oddzielenia od żołnie­rzy gen. Prugar-Ketlinga i całego sztabu Dywizji, co ułatwiło rozluźnienie dyscypli­ny.

Rozdział trzeci porusza sprawę rozstrzeliwania przez Niemców złapanych na gra­nicy szwajcarskiej Polaków, a rozdział czwarty mówi o ucieczkach ze Szwajcarii inter­nowanych żołnierzy. Ta ostatnia sprawa była dość skomplikowana, gdyż trudno się dziwić, że nie wszyscy chcieli pogodzić się z internowaniem, zamiast brać udział w dalszej walce tam, gdzie walka nadal się toczyła. Jednocześnie ucieczki groziły re­presjami i sprawiały wiele kłopotów władzom szwajcarskim. Dlatego też gen. Prugar­-Ketling zabronił opuszczania Szwajcarii i zapowiedział, że ucieczki traktować będzie jako dezercję. Takie samo stanowisko zajął gen. Sikorski w rozkazie telegraficznym.

Niemniej skomplikowany był problem legalnego powrotu internowanych do Fran­cji na mocy układu rządu Vichy z Niemcami. Chodziło zwłaszcza o tych żołnierzy polskich, którzy przed wojną mieszkali we Francji, a następnie wstąpili do armii pol­skiej. Nasz rząd w Londynie kategorycznie sprzeciwił się tego rodzaju repatriacji, ale nie zdołano przeszkodzić wydaniu sprzętu wojennego 2 DSP, który Szwajcarzy oddali, niestety, Niemcom. Problemy te omawia Blum w szóstym rozdziale, który po­przedza rozdział o pisemku “Goniec obozowy", które było wydawane dla internowa­nych żołnierzy od września 1940 do marca 1941 roku. Na końcu opracowania, na ss. 91-176, znajdują się liczne załączniki, z dużą liczbą błędów, wskutek niedostatecz­nej korekty w tekstach francuskich, za co wydawcy przepraszają czytelników w dołą­czonej notatce.

464

Opracowanie prof. Bluma, wartościowe samo w sobie, być może pobudzi do na­pisania dalszych dziejów internowanej w Szwajcarii Dywizji, które zakończyły się w 1945 roku podziałem na tych, którzy pozostali na emigracji, i tych, którzy powrócili do Polski. Gen. Prugar-Ketling wrócił do kraju, gdzie zmarł w 1948 roku.

Pisząc o wydawanej przez Instytut Sikorskiego użytecznej serii dokumentacyj­nych zeszytów, nie można pominąć milczeniem faktu, że zagrożony jest materialny byt tego Instytutu, a więc zapewne i publikacji dalszych numerów tej serii. Nie można zrozumieć, a tym bardziej usprawiedliwić, że mimo istniejących jeszcze różnych fun­duszy i gmachów instytucjonalnych po rządzie polskim w Londynie - dzisiaj właści­wie bezpaństwowych - tak ważna dla kultury polskiej placówka, jaką jest Instytut Sikorskiego, boryka się z trudnościami natury finansowej. Instytutowi grozi, zdaje się, swoistego rodzaju “internowanie" archiwalnej dokumentacji i muzealnych pa­miątek, jakie zostawili w spadku żołnierze drugiej wojny światowej, spadku pieczoło­wicie pielęgnowanego przez małe, ale oddane grono miłośników naszych dziejów.

LONDYŃSKI “PRZEGLĄD KAWALERII I BRONI PANCERNEJ"*

Nazwa tego czasopisma już sama w sobie ma wydźwięk romantyczno-nostalgiczny, wraz z technicznym bowiem rozwojem współczesnej cywilizacji na­stąpił zupełny zmierzch konia, a więc i kawalerii. Jeden z wielbicieli koni, ubolewając, że prawie nigdzie już ich nie widać, pisał kilkanaście lat temu: “Już koni nie ma; chyba gdzieś w rezerwacie czy w cyrku. Idą czasy, gdy dzieci będą pytać:

Mamo, co to jest koń?"1. Na emigracji trudno było mieć stajnie i hodować konie, ale było i ciągle jest jeszcze możliwe utrwalenie w publikacjach tradycji polskiej kawale­rii i jej roli w kampanii wrześniowej 1939 roku. Temu celowi służy “Przegląd kawale­rii i broni pancernej. Kwartalnik historyczny" (odtąd posługuję się skrótem “Prze­gląd"). Wydawcą kwartalnika jest Zrzeszenie Kół Pułkowych Kawalerii w Londynie z redakcją w składzie: Zbigniew Bachurzewski, Ryszard Dembiński, Wiesław Lasocki, Zbigniew Makowiecki, Andrzej Suchcitz. Redaktor techniczny: Władysław Dziewicki. Administracja: Krystyna Dziewicka. Siedziba mieści się w Instytucie Sikorskiego, z którym kwartalnik związany jest również członkami jego redakcji: H. Dembińskim (prezesem Zarządu Instytutu) i A. Suchcitzem (kierownikiem Archiwum).

W 1991 roku wyszedł nr 137 “Przeglądu" - cyfra imponująca, materiał dla histo­ryka duży. Nie sposób oczywiście omówić tutaj całokształtu tego wydawnictwa i moż­na jedynie, dla ogólnej orientacji, zasygnalizować układ i niektóre podejmowane te­maty na podstawie kilku ostatnich numerów, jakimi dysponuję. Każdy przeważnie numer ma stałe rubryki: “artykuły" - o dość dużej rozpiętości tematów; “przyczynki historyczne" - wartościowe relacje o jednostkach kawalerii i ich dowódcach; “z no­wych wydawnictw" - recenzje ważniejszych książek i bibliografia kawalerii na pod­stawie publikacji w kraju i na emigracji, systematycznie sporządzana przez rotmistrza R. Dembińskiego; “kronika" - informacje z życia kół pułkowych oraz “z żałobnej karty" - użyteczne dla historyka dane personalne o zmarłych.

W 50. rocznicę kampanii wrześniowej 1939 roku wyszedł z druku specjalny nu­mer “Przeglądu", gdzie w przedmowie redakcja pisze: “Kampania 1939 roku była ostatnim rozdziałem bogatej i wielowiekowej historii polskiej Kawalerii konnej, a także rozpoczęła bojową historię jej następczyni - polskiej Broni Pancernej"2. W pierw­szym artykule tego numeru rotmistrz Janusz Wielhorski przypomina rolę, jaką za­wsze odgrywało w kawalerii wychowanie żołnierzy i “kultywowanie w nim rycerskich

* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 99, ss. 212-215. X. W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, op. cit., 117.

2 Zob. “Przegląd kawalerii i broni pancernej. Kwartalnik historyczny". Zrzeszenie Kół Puł­kowych (odtąd “Przegląd"), t. XVIII, nr 132. Londyn 1989.

466

tradycji [...]. Dyscyplina w kawalerii opierała się przede wszystkim na ambicji i hono­rze"3. Tutaj warto przytoczyć powiedzenie gen. Wieniawy-Długoszowskiego, który -gdy Piłsudski chciał z niego zrobić dyplomatę - jako rasowy kawalerzysta tymi po­dobno słowami tłumaczył brak u siebie kwalifikacji do dyplomacji: “Dyplomacie nie wolno zrobić głupstwa, może zrobić świństwo - kawalerzyście nie wolno zrobić świń­stwa, może zrobić głupstwo"4.

Kawaleria polska zachowała do końca ducha rycerskości i poczucie obowiązku wobec własnego kraju, co też potwierdziły jej walki w kampanii wrześniowej 1939 roku, zniekształcone na Zachodzie przez wrogą Polsce propagandę, wyśmiewającą polskich ułanów rzucających się z szablami i lancami na niemieckie czołgi. Jak przy­pomina jeden z autorów: “Kampania wrześniowa 1939 roku była ostatnią wojną Rze­czypospolitej, w której biła się samodzielna kawaleria konna. W tymże wrześniu za­mknął się ostatni rozdział polskiej jazdy [...]."5.

W historiografii kampanii wrześniowej brak ciągle - na co zwraca uwagę inny autor6 - zwięzłej syntezy udziału kawalerii w tej kampanii. Jednostki zmotoryzowanej kawalerii nie były jeszcze w Polsce liczne i do momentu napadu Hitlera na nasz kraj Polska miała tylko 3 pułki, z których utworzono 2 brygady pancerno-motorowe7. Jed­ną z nich była Brygada pancerno-motorowa pod dowództwem płk. Stefana Roweckie­go (późniejszego generała “Grota", komendanta ZWZ-AK), która w dniach 12-20 wrze­śnia stoczyła zaciętą bitwę pod Tomaszowem Lubelskim. Piękną kartę bojową ma rów­nież 10 Brygada kawalerii zmotoryzowanej, dowodzona przez gen. Maczka. Walcząc dzielnie z przeważającymi siłami niemieckimi, nie dała się okrążyć i gros jej żołnierzy przekroczyło granicę węgierską, przedostając się następnie do Francji8. Później Bry­gada była dwukrotnie odtwarzana: w 1940 roku na ziemi francuskiej i drugi raz w Wielkiej Brytanii skąd - jako Dywizja Pancerna - wylądowała w Normandii w lipcu 1944 roku, biorąc udział w oswobodzeniu Francji, Belgii i Holandii.

Wydawany w Londynie “Przegląd" nie ogranicza się tylko do tematyki o kawale­rii i broni pancernej. Na jego łamach zamieszczane są również inne opracowania źró­dłowe, które wzbogacają wydawnictwo, ale o których mało się przeważnie wie. Dla ogólnej orientacji podam kilka z tych opracowań. W jednym z nich Andrzej Suchcitz cytuje dwa listy płk. R. G. Firebracea, brytyjskiego attache wojskowego w Moskwie (skierowane do płk. dypl. Stefana Brzeszczyńskiego, naszego attache wojskowego), który wyjechał z ZSRR po inwazji sowieckiej na Polskę. W liście z 18 września 1939 roku Firebrace, po oddaniu hołdu wojsku polskiemu zapewniał: “[...] niech Pan będzie pewny, Panie Pułkowniku, że będziemy walczyć do zwycięskiego końca", a po ataku Sowietów na Finlandię, w liście z 10 grudnia pisał: “Tutejsi sukinsyny [Sowieci] napa­dli na Finlandię i trudno mi wyrazić w przyzwoitym języku, co o nich myślę"9. Warta


3 Tamże, s. 81.

4 Zob. Z. Makowiecki, Wspomnienia o generale Wieniawa-Dtugoszowskim w “Przeglądzie", 1991, t. XIX, nr 137, s. 25.

5 E. Mentel, “Przegląd", 1988, t. XVII, nr 130, s. 472.

6 J. Wielhorski, “Przegląd", 1988, t. XVII, nr 129, ss. 369 i nast.

7 Zob. E. Mentel, op. cit., s. 472 i nast.

8 Zob. Z. Bachurzewski, Broń pancerna we wrześniu 1939 roku,w: “Przegląd", 1990, t. XVIII, nr 132, ss. 229 i nast.

9 Zob. A. Suchcitz w: “Przegląd"., 1987, t. XVII, nr 127, ss. 248-256.

467

również odnotowania jest relacja ppłk. dypl. Michała Protasewicza o akcji dywersyj­nej w Niemczech we wrześniu 1939 roku oraz wspomnienia o mjr. Aleksandrze Stpiczyńskim, kurierze rządu polskiego i emisariusza ZWZ-AK10.

W tym samym numerze “Przeglądu" znajdują się dokumenty z rozmów sztabo­wych polsko-rumuńskich w czerwcu 1928 roku, dotyczące współpracy obu państw na wypadek agresji sowieckiej". Ten sam temat był przedmiotem rozmowy marszałka Piłsudskiego z generałem Samsonoviciem, jaka odbyła się w maju 1930 roku w War­szawie. Z rozmowy tej, zawierającej warte przypomnienia poglądy marszałka Piłsud­skiego, został sporządzony przez gen. T. Piskora protokół przechowywany w Instytu­cie Sikorskiego12.

Ciekawym przyczynkiem jest artykuł Michała Budnego o generale Włodzimierzu Bonawenturze Krzyżanowskim, jednym z bohaterów historii polsko-amerykańskiej13. Postać to mało już znana, tym bardziej przeto warta przypomnienia. Uczestnik wojny domowej w Stanach Zjednoczonych, Krzyżanowski zdobył stopień generała, po woj­nie jednak wskutek niefortunnych okoliczności umarł w zapomnieniu. W październi­ku 1937 roku odbyła się uroczysta ekshumacja jego prochów na amerykański narodo­wy cmentarz zasłużonych w Ariingtonie pod Waszyngtonem. Podczas tej uroczysto­ści prezydent Franklin D. Roosevelt wygłosił przemówienie pełne wdzięczności dla Polaków za ich zasługi w walce o wolność, o czym później zapomniał w okresie Jałty.

Z najnowszej historii Polski warto jeszcze zasygnalizować Materiały do życiorysu marszałka Śmigłego-Rydza opracowane przez Andrzeja Suchcitza14, które uzupełniają artykuł tego samego autora w “Zeszytach Historycznych"15. Następnie opracowanie Tadeusza Dubickiego o ewakuacji internowanych żołnierzy polskich z Rumunii do Francji w latach 1939-194016. Wreszcie opracowania z okresu podziemnej walki w Polsce podczas okupacji niemieckiej: pchor. Witolda Bełkowskiego “Beja" o partyzantce w Puszczy Kampinoskiej w szwadronie kawalerii rtm. Zygmunta Koca “Dąbrowy"17 oraz por. Jana Boguckiego na temat kursu podchorążych rezerwy kawalerii AK przy 1 Pułku Szwoleżerów AK18.

Liczne opracowania w “Przeglądzie" oparte są na archiwalnej dokumentacji, jaka znajduje się w Instytucie Sikorskiego. Szkoda, że “Przegląd" nie jest wystarczająco znany szerszemu ogółowi czytelników, zawiera bowiem wiele materiału, który winien zainteresować nie tylko historyków. Dobrze byłoby znaleźć środki na opracowanie i wydanie bibliografii zawartości opublikowanych dotychczas “Przeglądów". Jest prze­cież tyle różnych Fundacji! Może któraś z nich podjęłaby się tego zadania i uczciła w ten sposób polską kawalerię, z którą nierozerwalnie złączone są wielowiekowe dzie­je Polski.


10 Zob. W. Sawicki, tamże, ss. 301-305. " Tamże, ss. 248-256.

12 Zob. “Przegląd", 1988, t. XVII, nr 129, ss. 328-336.

13 Zob. M. Budny, “Przegląd", tamże, ss. 349-358.

14 Zob. A. Suchcitz, “Przegląd", tamże, ss. 337-348.

15 Zob. A. Suchcitz, O dzieciństwie Edwarda Śmigłego-Rydza w: “Zeszyty Historyczne", 1987, nr 81,ss. 194-200.

16 Zob. T. Dubicki, “Przegląd", 1991, t. XIX, nr 137, ss. 14-24.

17 W. Belkowski - “Bej", “Przegląd", 1990. T. XVIII, nr 134, ss. 385-396.

18 Zob. J. Bogucki, tamże, ss. 418-422.

468

STUDIA NAD HISTORIĄ WOJSKOWOŚCI KRAJOWEJ I EMIGRACYJNEJ*

Wychodźstwo polskie po drugiej wojnie światowej było ogólnie określane mianem emigracji wojskowej z racji liczebnej przewagi żołnierzy i roli, jaką odegrało i jaką spodziewano się, że odegra wojsko polskie na Zacho­dzie. Niewiele jednak, proporcjonalnie do tej roli, jest opracowań na temat Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w globalnym ujęciu ich formowania, likwidacji i poli­tycznego podłoża, na którym to wszystko działo się i niejednokrotnie miało decydują­cy wpływ na organizacyjny charakter życia emigracji.

Po zakończeniu wojny została powołana w Londynie Komisja Historyczna o zmie­nianym zakresie badań i nazwie, ustalonej definitywnie jako Komisja Historyczna byłego Sztabu Głównego. W wyniku pracy tej Komisji ukazało się, w różnych odstę­pach czasu, trzytomowe dzieło Polskie siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej. Pomimo bardzo uszczuplonego obecnie składu Komisja Historyczna kontynuuje prace pod przewodnictwem Aleksandra J. Szkuty, który jest jednocześnie wiceprezesem Insty­tutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego oraz prezesem Polskiego Towarzystwa Historycznego w Wielkiej Brytanii.

Konkretnym ostatnio osiągnięciem Komisji Historycznej jest publikacja perio­dyku “Mars", którego pierwszy tom - o czym pisze we wstępie redakcja - “ukazuje się jako plon współpracy Komisji z historykami krajowymi i emigracyjnymi". Perio­dyk ten wydawany jest w ładnej szacie graficznej i jego tytuł, od imienia rzymskiego boga wojny, nawiązuje do dawniej wydawanej “Bellony"2, a podtytuł “Problematyka i Historia Wojskowości" ma wskazywać, że redakcja nie stawia sobie specjalnych ogra­niczeń tematów i interesować ją będą “historia i współczesność wojskowości tak w Polsce, jak i na świecie"3.

Treść podzielona jest na trzy działy: Studia, Materiały i Recenzje oraz przewidzia­ny jest dział na listy. Opracowania dwu pierwszych działów mają na końcu bardzo pożyteczne resume w języku angielskim. Nie sposób oczywiście omówić obszerniej


* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne", 1994, nr 108, ss. 201-208. “Mars. Problematyka i Historia Wojskowości". Studia i materiały, 1.1, Komisja Historycz­na b. Sztabu Głównego, Londyn-Warszawa 1993.

2 Czasopismo wojskowe wydawane w Polsce w latach 1919-1939, a później, do 1950 roku w Londynie. Tytuł czasopisma “Bellona" został zaczerpnięty z mitologii rzymskiej, od imienia bogini wojny.

3 W skład zespołu redakcyjnego wchodzą: Rafał E. Stolarski (Warszawa) - redaktor naczel­ny, Grzegorz Łukomski (Poznań) - sekretarz redakcji, Andrzej Suchcitz (Londyn) - zastępca redaktora naczelnego, Aleksander J. Szkuta (Londyn), Przemysław A. Szudek (Londyn).

469

wszystkich opracowań i ograniczam się do ich krótko ujętego streszczenia w chrono­logicznym porządku, tak jak zostały zamieszczone.

Dział Studiów otwiera artykuł Andrzeja Kosimy (Sztokholm-Warszawa) Portrety oficerów ułanów nadwiślańskich 1798-1947. Telesfor Kostanecki 1772-1813. Artykuł ten jest pierwszym opracowaniem z projektowanej serii biogramów oficerów 1 Pułku Uła­nów Nadwiślańskich 1798-1816 oraz spadkobierców jego dziejów do 1947 roku. Sta­nowi fragment przygotowywanej - wspólnie z Rafałem E. Stolarskim - monografii, w której “chodzi nie tylko o ukazanie przez pryzmat ludzkich losów powikłanych dzie­jów polskich XVIII-XX wieku, lecz również ciągłości szeroko pojmowanej tradycji historycznej".

Następnym artykułem jest Współdziałanie niemiecko-bolszewickie przeciwko Polsce w latach 1918-1920. Zarys problematyki, część I, pióra Grzegorza Łukomskiego (Po­znań), w którym autor podkreśla skutki tej współpracy nie tylko w bezpośrednim odniesieniu do Polski, ale i do jej wschodnich sąsiadów - Litwy i Białorusi - oraz do napięcia sytuacji na Górnym Śląsku, zwłaszcza strajku w marcu 1919 roku. W dal­szym ciągu znajduje się drugie opracowanie Grzegorza Łukomskiego Od Zamościa do Zamościa. Pułkownik Juliusz Rbmmel w działaniach kawaleryjskiej wojny polsko-bolszewickiej, gdzie mowa jest o szlaku bojowym 1 Dywizji Kawalerii i jej dowódcy, od poło­wy 1920 roku, płk. Rómmlu, zwycięskiej Dywizji w bitwie z armią Budionnego pod Komarowem.

Autorem kolejnego studium Wrażenia Generała Ironsidea z wizyt w Polsce w latach 1925 i 1939 jest Andrzej Suchcitz. Wprowadzając do tematu, Suchcitz przypomina, że po zlikwidowaniu brytyjskiej Misji Wojskowej - która funkcjonowała w Polsce pod dowództwem gen. Adriana Carton de Wiarta do 1924 roku - kontakty wojskowe brytyjsko-polskie praktycznie nie istniały do wiosny 1939 roku. Po udzieleniu Polsce gwarancji w marcu 1939 roku przez premiera Nevillea Chamberlaina, przybyła do Warszawy, prestiżowo małego kalibru, brytyjska Misja Wojskowa pod kierownictwem brygadiera Claytona. Misja ta niewiele dała i w drugiej połowie lipca 1939 roku przy­jechała nowa z gen. Ironsidem na czele.

Gen. Ironside był już w Polsce w 1925 roku, gdzie brał udział, w charakterze ob­serwatora, w manewrach pokazowych na Pomorzu. Przyjechał do Polski - jak pisze Suchcitz - “w najwyższym stopniu uprzedzony", ale powoli “nastrój ten ulegał zmia­nie [...]. Spodziewając się bezładu i chaosu, był uderzony porządkiem jaki panował w czasie całej podróży i manewrów". W pożegnalnym przemówieniu - podkreślając kompletną nieznajomość w Anglii tej części Europy - oznajmił, że po powrocie bę­dzie “współdziałał w kierunku zmiany opinii angielskiej o nas".

W 1939 roku, wysyłając gen. Ironsidea do Warszawy, rząd brytyjski nie przygoto­wał go do powierzonej mu misji i nie poinformował o polityce, jaką prowadził wobec Polski, której klęska, z chwilą wybuchu wojny, była dla niego już wtedy kwestią czasu. Po powrocie do Londynu gen. Ironside złożył sprawozdanie, w którym wyraził zdzi­wienie ze sposobu, jakim Polska była rządzona. Według niego prezydent “Mościcki był jedynie figurantem" i “cała władza leżała w rękach Marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza". Minister Józef Beck był dla niego człowiekiem przebiegłym (astute), który rządził krajem w okresie pokojowym, podczas gdy w czasie wojny rządy przypadały marszałkowi. Gen. Ironside wyrobił sobie pochlebną opinię o Śmigłym-Rydzu, jak również o gen. Wacławie Stachiewiczu, szefie Sztabu Głównego.

470

Jeśli chodzi o wrażenie ze strony polskiej z wizyty gen. Ironsidea, to - jak pisze Suchcitz - były one na ogół pozytywne; wierzono, że “Anglia była zdecydowana po­stawić się Niemcom i ułatwić dokonanie potrzebnych przygotowań". Pewne jednak zastrzeżenia miał marszałek Śmigły-Rydz, który w rozmowie z Janem Szembekiem, wiceministrem spraw zagranicznych, zauważy - jak odnotował to Jan Szembek i co przypomina Suchcitz - że “jest jednak pewien brak konsekwencji, bo jeśli tak jest jak ja [Szembek] mówię, to dlaczego tak niemądrze prowadzą rokowania finansowe".

Autorem piątego opracowania Ekspozytura “R" w Bukareszcie (grudzień 1939-paź­dziernik 1940) jest Tadeusz Dubicki (Łódź). Autor przedstawia poszczególne fazy for­mowania się agend Drugiego Oddziału na terenie Rumunii od ich zalążków we wrze­śniu 1939 roku i zorganizowania, trzy miesiące później, Ekspozytury “R" do jej li­kwidacji jesienią 1940 roku, co było skutkiem zmiany orientacji politycznej Rumunii i z czym była też związana likwidacja organów polskich służb dyplomatycznych i kon­sularnych w tym kraju. Ekspozytura “R" była komórką wywiadowczą z ramienia Dru­giego Oddziału Naczelnego Wodza i jej podstawowym zadaniem było “zapewnienie stałej łączności z krajem", rozszerzonym później na pracę wywiadowczą na ZSSR. Jest to dotychczas najpełniejsze opracowanie działań Ekspozytury i jej powiązań z wywiadem rumuńskim.

Następny artykuł opracowany przez Tomasza Lenczewskiego (Warszawa) Janusz Szulc vel Janusz Prawdzic-Szlaski (1902-1983) czyli pogmatwane losy, część 11902-1941, poświęcony jest komendantowi Okręgu Nowogródzkiego AK, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci konspiracji z okresu ostatniej wojny.

Dział studiów zamyka 50-stronicowe opracowanie Likwidacja Polskich Sił Zbroj­nych na Zachodzie w świetle dokumentów Rządu R. P., opatrzone nazwiskiem Przemy­sława A. Szudka. Opracowanie to wymaga ustalenia, kto jest w rzeczywistości jego autorem? W 1976 roku red. Jerzy Giedroyc opublikował bowiem, w nr 35 “Zeszytów Historycznych" obszerne opracowanie Bronisława Lokaja Likwidacja Polskich Sił Zbroj­nych 1945-1946, przygotowane do druku, jak zostało zaznaczone w odsyłaczu, przez Z. S. Siemaszkę4. W następnym numerze “Zeszytów Historycznych" został zamiesz­czony list do redakcji5, w którym Bronisław Lokaj wyjaśnia, że przygotowany przez Siemaszkę materiał nie jest “opracowaniem Br. Lokaja", lecz Komisji Wojskowej, której Lokaj był przewodniczącym. Następnie pisze, że Komisja ta wyniki swoich badań opracowała w formie broszury Likwidacja Polskich Sił Zbrojnych 1945-1946, w świetle dokumentów i zaleciła jej wydanie, do czego jednak nie doszło i Lokaj wysłał ten mate­riał red. Giedroyciowi.

Przemysław A. Szudek, zamieszczając na łamach “Marsa" opracowanie Komisji Wojskowej, nie wspomina ani słowem, że jest to właściwie przedruk z “Zeszytów Hi­storycznych". Nie wniósł nic konkretnie nowego do treści, w kilku miejscach zmienił układ i tytuły rozdziałów, dodał podtytuły i niektóre ustępy opuszczone w “Zeszytach Historycznych" oraz zmienił numerację przypisów.


4 Zob. Likwidacja Polskich Sił Zbrojnych 1945-1946. Opracowanie przygotował do druku, do­łączył tłumaczenie angielskich tekstów i zaopatrzył wprowadzeniem Z. S. Siemaszko, “Zeszyty Historyczne", 1976, nr 35, ss. 7-63.

5 Zob. “Zeszyty Historyczne" nr 36, s. 234.

471

Drugim z kolei działem omawianego czasopisma są Materiały, na które składają się cztery opracowania. Pierwsze, Wspomnienia Edmunda hr. Krasickiego z 1846 roku, zostało przygotowane przez Kacpra Krasickiego, potomka autora wspomnień, a jed­nocześnie historyka. Wspomnienia te dotyczą powstania, które wybuchło w Galicji Zachodniej w lutym 1846 roku, i są przyczynkiem do konfliktu na tym terenie pomię­dzy dworem i chłopem oraz do dziejów tzw. rzezi galicyjskiej.

Następny artykuł, napisany przez Rafała E. Stolarskiego (Warszawa), nosi tytuł Nazwy obiektów wojskowych w II Rzeczypospolitej i poświęcony jest nazwom koszar, for­tów, szpitali militarnych itp., którym zaczęto nadawać nazwiska wybitnych wojsko­wych w pierwszej połowie lat dwudziestych okresu międzywojennego. Trzecie opra­cowanie Zachęta nie do pogardzenia przygotował Przemysław A. Szudek; zawiera ono krótkie wprowadzenie do zamieszczonej ulotki, z datą 28 sierpnia 1945 roku, jaką rozsyłała ambasada reżimu komunistycznego w Londynie celem namawiania ofice­rów PSZ na Zachodzie do powrotu do Polski.

Ostatnim opracowaniem w tym dziale jest Sprawa pułkownika Władysława Roma­na przedstawiona przez Tomasza Lenczewskiego. W sprawie tej chodzi o oficera AK, który aresztowany po wojnie załamał się i wykonał zlecenia ówczesnych władz śled­czych - mające na celu “demaskowanie wrogów Polski Ludowej" - m.in. w procesie gen. Tatara. Jego fałszywe zeznania “przyczyniły się do wyroków śmierci i długolet­niego więzienia wielu niewinnych oficerów". W 1991 roku, wraz z 70 uczestnikami powstania warszawskiego przy udziale kompanii honorowej, został mianowany puł­kownikiem przez ówczesnego prezydenta Jaruzelskiego. Były protesty i oświadcze­nia, ale rozpatrywanie tej sprawy odłożono ad acta. Z podanego przez Lenczewskiego materiału trudno będzie czytelnikowi zorientować się, gdzie i kto ma rację, są to bo­wiem problemy bardzo złożone i należało je albo odpowiednio opracować, albo w ogó­le ich nie poruszać.

W dziale Recenzje znajdują się trzy opracowania. Pierwsze, Historiografia i reprinty, jest pióra Grzegorza Łukomskiego. Autor zwraca w nim uwagę na bardzo aktualne i istotne zagadnienie doboru wznawiania książek, w wielu wypadkach wybieranych zupełnie przypadkowo. Opierając się na przykładzie kilku ostatnio wydanych książek przez Warszawską Oficynę Wydawniczą “Gryf", Łukomski pisze, że tego rodzaju pra­ce, dostępne już dawniej w bibliotekach naukowych, mogą jedynie zainteresować nie­wielką grupę specjalistów i nie spełniają przeto “podstawowego kryterium populary­zacji... jako pomoce w upowszechnianiu dziejów ojczystych". Autor podniósł palącą kwestię, związaną z trudnym do zrozumienia chaosem typowym dla praktyk wydaw­niczych...

Oprócz opracowania Łukomskiego w dziale tym znajdują się recenzje napisane przez dwu autorów. Pierwsza jest o książce Zdzisława P. Wesołowskiego Polish Orders, Medals, Badges and Insignia Military and Cwilian Decorations 1705-1985, liczącej 404 strony i wydanej w USA w 1986 roku. Autorem recenzji jest Marek Wroński (Tarnow­skie Góry). Zatytułował ją Dwa kilogramy niedorzeczności pisząc, że książka ta wyróżnia się “wielkością oraz prawie dwukilogramową wagą. Jest też niedościgniona pod wzglę­dem błędów, niedorzeczności czy też braku koncepcji". Druga recenzja również doty­czy książki Zdzisława P. Wesołowskiego, tym razem innej: The Order of the “Virtuti Militari"and its Cavaliers 1792-1992 (s. 765), wydanej też w USA w 1992, podobnie jak uzupełnienie do niej, zawierające nadanie orderu Virtuti Militari przez reżim komunistyczny.

472

Recenzję o tej książce napisał Andrzej Krzysztof Kunert (Warszawa), dając jej tytuł: Księga pełna błędów, w której zawarta już była ocena książki, z podkreśleniem jednak ogromnego wysiłku, jaki musiał włożyć autor w zebranie materiału.

Inicjatywa publikacji periodyku “Mars" jest jedną z ciągle bardzo nielicznych inicjatyw współpracy kraju z emigracją, co zwłaszcza w dziedzinie najnowszej historii - gdzie dzieje wojskowości odgrywają dużą rolę - jest ogromnie ważne. Trzeba prze­cież będzie włożyć wiele wysiłków i dobrej woli, żeby móc odtworzyć nasze dzieje zgodnie z rzeczywistością. Z uwagi na ogromne trudności wydawnicze w Polsce histo­rycy młodego pokolenia są nieliczni, a jeszcze mniej jest tych, którzy podejmują te­maty mało “chodliwe". Ukazanie się nowego czasopisma, jakim jest “Mars" i zachęta zespołu redakcyjnego do nadsyłania przyczynkarskiego materiału, zacieśni może współpracę historyków emigracyjnych (dopóki tacy jeszcze są) z krajowymi i tym sa­mym wzbogaci znajomość wojskowości, czego należy redakcji szczerze życzyć.

ANTOLOGIA LITERATURY KATYNSKIEJ*

Wśród różnych symboli, które uosabiają dzieje drugiej wojny światowej, sym­bol Katynia ma wieloraką wymowę. W przedmowie do książki Janusza K. Zawodnego w języku polskim Katyń Zbigniew Brzeziński napisał, że sło­wo Katyń kojarzy się “z okrucieństwem, bestialstwem i podstępem" oraz - trzeba jeszcze dodać dla ścisłości - z oportunizmem i obojętnością państw zachodnich wobec ha­niebnych zbrodni, świadomie i z premedytacją ignorowanych, a co gorsza - symboli­zujących do dziś konformizm Zachodu.

Chodzi przeto o coś więcej niż o wskrzeszenie symbolu tego, co kiedyś było, gdyż w dalszym ciągu wszystko się powtarza i to w nieporównywalnie większych rozmia­rach w różnych krajach i na różnych kontynentach. Wystarczy przypomnieć ofiary Biafry, Kambodży, Czeczenii i byłej Jugosławii, żeby nie mieć żadnych wątpliwości, iż zbrodnie zostały “umiędzynarodowione", podobnie jak okazywana względem nich obojętność. Wiele trzeba będzie wysiłków, a może i kataklizmu w skali światowej, żeby przebić mur oportunizmu, jakim odgrodziły się społeczeństwa od nieszczęść milionów ludzi. Muru tego nie zburzy się z dnia na dzień; może tu pomóc wszystko to, co ułatwia zrozumienie i bezpośrednie odczucie losu ofiar oraz bólu i żalu ich rodzin.

Takim też wkładem, jedynym w swoim rodzaju, jest książka opracowana przez prof. Jerzego R. Krzyżanowskiego, pisarza i krytyka literackiego. We wprowadzeniu autor pisze, iż pomysł wydania utworów literackich poświęconych tematyce katyńskiej powstał w 1988 roku, kiedy z okazji odczytu, który wygłosił wówczas w Nowym Jorku, i pełnych emocji reakcji słuchaczy, uświadomił sobie niepowetowaną szkodę, jaką byłoby odejście w niepamięć wierszy, esejów i fragmentów prozy opublikowa­nych na łamach prasy emigracyjnej. Później, po zmianie sytuacji w Polsce w 1989 roku, doszły publikacje z prasy krajowej różnych wspomnień, reportaży z pielgrzy­mek i podróży do Katynia oraz z innych odnalezionych cmentarzysk. W wyniku mo­zolnej pracy prof. Krzyżanowski zebrał kilkaset utworów, z których ponad sto czter­dzieści, napisanych przez przeszło stu autorów, zostało włączonych do Antologii.

Wstęp do książki napisał, z dużym wyczuciem naglących potrzeb chwili obecnej, Włodzimierz Odojewski. Jego punktem wyjścia jest pytanie: “Ile jest prawdy w zało­żeniu, że jesteśmy narodem o wyostrzonej świadomości historycznej i dobrej pamię­ci?". Odpowiedź nie jest łatwa. Odojewski najpierw przypomina, że od około 1979


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1996, nr 115, ss. 150-153.

Katyń w literaturze. Międzynarodowa antologia poezji, dramatu i prozy. Opracował J. R. Krzy­żanowski. Wstęp W. Odojewski, Norbertinum, Lublin 1995, s. 330.

474

roku zaczął się okres “wzmożonego zanurzania się Polaków w historię, coraz śmiel­szego likwidowania tzw. białych plam, odrabiania zaległości i braków wiedzy histo­rycznej". Następnie pisze, że później impet badań nad przeszłością spowolniał, a zain­teresowanie historią zmalało, zwłaszcza wśród młodzieży zwycięża tendencja do na­śladowania Zachodu z jego zapominaniem własnej historii i narzuceniem cywilizacji zmierzającej do “zniewolenia umysłu i ducha przez wartości czysto materialne [...]". Odojewski zastanawia się, dlaczego tak się dzieje? “Czyżby na naszych oczach rwała się jakaś tradycja rodzinna? Tradycja kształcenia? Kultury?". Czy rzeczywiście prze­ważać będzie tendencja, że “dość tej martyrologii narodowej, dość tych cierpień, od­stawmy je wreszcie do lamusa...?". Mimo wszystko Odojewskiemu trudno jest uwie­rzyć, żeby Polacy zagubili świadomość historyczną i potrzebę czerpania nauki zarów­no z własnej, jak i ze zbiorowej, innych narodów pamięci.

Warto zwrócić jeszcze uwagę na pogłębiającą się coraz bardziej wadliwość naszej historiografii, której specyfiką nadal jest masochistyczne kultywowanie ideału ponie­sionych klęsk. Żałobne przedstawianie dziejów Polski nie będzie nigdy właściwie od­bierane przez młode pokolenia i nie będą one mogły odnaleźć w nich swojej zagubio­nej tożsamości. Historia nie budzi już na ogół zainteresowania również i dlatego, że brak jest wnikliwszych, a zwłaszcza krytycznych analiz najnowszych dziejów Polski. Wszystko jest przeważnie u nas na jedną modłę, w stylu widowisk rocznicowych, któ­re ułatwiają raczej manipulowanie historią, a nie wzbogacanie o niej wiedzy. Różnie też bywa interpretowany i wykorzystywany symbol Katynia, w nie najlepszym niejed­nokrotnie celu. Opracowany przez Krzyżanowskiego zbiór utworów literackich wi­nien ułatwić zrozumienie i odczucie tego symbolu, jako dramatu ogólnoludzkiego, o czym świadczy również i to, że zawiera pozycje z literatury amerykańskiej, białoru­skiej, czeskiej, izraelskiej, rosyjskiej, węgierskiej i włoskiej.

Antologia została bardzo starannie opracowana, z dużą pieczołowitością i znaw­stwem przedmiotu, oraz niemniej starannie wydana. Prof. Krzyżanowski podzielił utwory na dziewięć zasadniczych części: Wrzesień, Śmierć w lesie. Nad grobami 1943, Ojcze, Przeciw zmowie milczenia, O sprawiedliwość. Refleksje i pogłosy tragedii. Nad groba­mi 1989-1991. Następnie znajdują się noty biograficzne autorów, podane chronolo­gicznie według umieszczonych utworów, co bardzo ułatwia ich umiejscowienie nie­zbędne do lepszego zrozumienia i wyczucia tego rodzaju literatury. W dalszej kolej­ności znajduje się indeks autorów, po nim indeks utworów i na końcu synopsis w ję­zyku angielskim.

W Antologii przemieszana jest poezja i proza “z uwagi na ich wzajemne zazębienia tematyczne" - jak wyjaśnia prof. Krzyżanowski - z tym że przeważa poezja, rzecz zrozumiała, co przypomina Krzyżanowski w innym miejscu, gdyż “na tragedie naro­dowe najżywiej reaguje poezja - tak było zawsze w dziejach literatury polskiej, a jak się okazuje również w literaturach innych". Antologia zawiera także wiersze znalezio­ne przy zwłokach ofiar Katynia, Miednoje i Charkowa.

Oto kilka fragmentów z tekstów A ntologii. - Halina Mil, córka por. Feliksa Adamskiego, zamordowanego w Katyniu: “Mój Ojcze! Nasz Ojcze! Jesteśmy z Ciebie dum­ni, a jednocześnie ciągle pełni bólu [...] pełni bólu, mimo tylu lat". Zofia Dormanowska, wdowa po ppor. Bogdanie Dormanowskim: “Urodziłam Ci dziecko / którego ni­gdy nie zobaczysz / po to żeby ktoś jeszcze / tęsknił za Tobą prócz mnie". Jadwiga Gamska-Łempicka (z wiersza opublikowanego we Lwowie w 1943 roku). “Będzie się

475

odtąd ziemia odwracała/ ku hańbie świata - do końca świata [...]". Mieczysław Kierkło: “Choć wróg faktu się wyprze, nic prawdy nie spaczy /. Ta śmierć plamą zostanie na sumieniu świata". Aleksander Biedak: “Katyń jest taką raną... /. Tą, którą rwać trzeba/ i przed oblicze świata/ i przed oblicze nieba". Kazimierz Kuźba: “Nadejdzie czas, że Ona (Prawda) cała / Rozbłyśnie w świecie, jak nieba grom/1 Wasza śmierć, tak zakłamana / Wyda dla Polski stokrotny plon". Witold Ipohorski-Lenkiewicz: “Być może nadejdzie chwila, gdy ocenimy w całej pełni znaczenie ich ofiary i naukę z niej płynącą". Tadeusz Lifschitz-Lipiński (zwrotka wiersza Katyń, napisanego w Izraelu jako tekst do kantaty Eddie Halperna, wykonanej w Tel Aviv w grudniu 1975 roku):

“Nikt na Twą mogiłę nie rzuci kwiatka, ani nie zapali znicza/ Przywołaj do siebie starego druha - Jankla z Mickiewicza / JANKIEL, jak dawniej na twych ponurych zwałach / ZAGRA CI HYMN POLSKI NA SWOICH CYMBAŁACH".

Specjalny esej do Antologii napisał Simon Schochet, historyk amerykański, autor wielu prac naukowych o Żydach, ofiarach zbrodni katyńskiej. W eseju Schochet pi­sze, że “Katyń był polską tragedią, ale w niej mieściła się inna, mało znana, a mia­nowicie tragiczna strata najbardziej wykształconej grupy ludzi żydowskiego pocho­dzenia, oficerów, którzy zostali wzięci do niewoli i zamordowani wraz ze swymi pol­skimi braćmi za to, że wzięli udział w obronie swego kraju". Schochet podaje, że spo­śród 14 000 zabitych oficerów zidentyfikował z dużym prawdopodobieństwem nazwi­ska około 200 oficerów żydowskiego pochodzenia, których rodziny, w większości wy­padków, wojny również nie przeżyły.

Jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów rosyjskich, Andriej Wozniesien-skij, w utworze Skarbiec Katynia pisał: “KATYŃ - to jest skarbiec kłamstwa, stalinow­skiego i poststalinowskiego, globalnego załgania rządów, komisji międzynarodowych, pisarzy - to skarbiec naszej hańby[...]. Boże, odpuść nasze grzechy. Boże, daj ukojenie duszom niewinnie zamordowanych w Katyniu". Można tutaj jeszcze dodać słowa z ostatniej zwrotki wiersza Janiny Rogowskiej-Fiałkowskiej: “Matko Katyńska/ i przy­tul / wszystkich swych synów/ nad lasem roznieś mgły i łzy / i przebaczenie wyproś / Kainom [...]. ".

W opowiadaniu z 1981 roku, włączonym do Antologii, Odojewski pisał, że w spra­wie Katynia “wcale nie idzie o wiarę czy niewiarę, pewność lub niepewność, jasność lub niejasność, bo niewiara była udawana, niepewność wygodna [...] po prostu świat nie chce wiedzieć, gdyż wiedza zakłóciłaby mu sen, utrudniłaby trwanie, i czeka tyl­ko, aż umykająca z latami prawda zatrze się sama w ludzkiej pamięci i przepadnie [...]". Jak powszechnie dzisiaj wiadomo, prawdy nie dało się już dłużej przemilczać. Rosjanie przyznali się do winy, a otwarte ostatnio archiwa brytyjskie potwierdziły, że Zachód znał całą prawdę i świadomie ją ukrywał.

Dopominanie się o prawdę na temat zbrodni katyńskiej, będące motorem wielu manifestacji i różnych publikacji, nie jest już na szczęście aktualne. Wiele się mówi o potrzebie oficjalnych przeprosin Moskwy, co winien był zrobić zwłaszcza Jelcyn z okazji 50-lecia kapitulacji Niemiec. Jaką jednak wartość miałyby przeprosiny wyra­żone na pokaz przez człowieka przesiąkniętego atmosferą epoki dokonanych zbrod­ni? Bardziej potrzebne byłoby, żeby Zachód przeprosił - skądinąd dumny ze swojej cywilizacji - za półwieczny kamuflaż sowieckiego morderstwa. Z polskiego punktu widzenia to nie jest najważniejsze, a próba zmonopolizowania polskich cierpień i krzywd, wobec nieustających dramatów w innych krajach, dalekie jest od zasad kultury

476

chrześcijańskiej, które tak często są na ustach naszych rodaków. Nie wolno przy tym zapominać - o czym pisze red. Jerzy Giedroyc - że “eksploatowanie Katynia przez mass media będzie tylko zadrażniać nasze niełatwe stosunki z Rosją. Trzeba pamiętać, że ofiarami zbrodni stalinowskich były także miliony samych Rosjan i dziesiątki ty­sięcy Ukraińców, Białorusinów i Litwinów"2.

We wprowadzeniu do Antologii prof. Krzyżanowski podkreśla, że utwory w niej zawarte, w różnych językach z lat 1943-1993 i publikowane w czternastu krajach, świad­czą o międzynarodowym charakterze tego zbioru. W ten sposób - pisze Krzyżanowski - “antologia literatury staje się równocześnie dokumentem zainteresowania tymi spra­wami ludzi rozsypanych po całym globie, a przecież połączonych wspólną myślą o tych, którzy leżą w rosyjskiej ziemi", złączeni wszyscy, bez względu na narodowość, wspólnym losem, jaki im zgotował totalitaryzm XX wieku.


2 Zob. Notatki Redaktora, w: “Kultura", 1995, nr 5, s. 126.

477

DZIEJE POLSKI NA EKRANIE*

Każde pokolenie w Polsce, co jest powszechną regułą, odczytuje inaczej nasze dzieje i przeważnie od nowa pisze historię. Pokolenia emigracji posolidar-nościowej mają nie tyle własną interpretację historii Polski, ile coraz częściej korzystają z innych środków do jej odczytywania. Mam zwłaszcza na myśli popularną dzisiaj produkcję kaset wideo. Wiadomo, że krótkometrażowe filmy historyczne są nakręcane od dawna, ale dopiero współczesna technika umożliwiła przeciętnie za­możnemu człowiekowi posiadanie u siebie w domu aparatury i nabywanie filmów wideo.

Nie jest rzeczą przypadku, że ta wizualna metoda przedstawiania historii Polski związana jest z pokoleniami, które przynależą już do innej epoki niż emigracja polska z czasów drugiej wojny światowej. Polskie filmy dokumentalne wideo zostały zapo­czątkowane w ośrodku paryskiego “Kontaktu", który jest kierowany przez Mirosława Chojeckiego. Inicjatywę filmu, o którym za chwilę będzie mowa, podjęto w środowi­sku emigracji polskiej w Londynie, która - wzorując się na zrealizowanych w Paryżu kasetach wideo - postanowiła wyprodukować syntetyczny obraz dziejów Polski.

Dzieje inicjatywy filmu Polska - kraj europejski mogłaby już stanowić temat do osobnego scenariusza. Wszystko zaczęło się od oburzenia na 9-godzinny serial telewi­zyjny The Struggies for Polana (“Zmagania o Polskę"). Najpierw zawrzało na łamach “Dziennika Polskiego" w Londynie; bito się w piersi, raczej cudze niż własne. Po daniu sobie upustu w słowach przystąpiono do konkretnych form działania. Zjedno­czenie Polskie w Wielkiej Brytanii zainicjowało powołanie “Komitetu Obrony Imie­nia Polskiego", który nieco później przybrał dużo stosowniejszą nazwę “Komitetu Obrony Spraw Polskich". Komitet ten, pod przewodnictwem dr. Sas-Skowrońskiego, uzyskał right to reply - prawo odpowiedzi na serial The Struggies for Polana. Nie poprze­stano na tym i Komitet postanowił przygotować film przedstawiający w skrócie histo­rię Polski. Scenariusz filmu powierzono dr. Józefowi Garlińskiemu, pisarzowi i histo­rykowi, a wykonanie Witoldowi Zadrowskiemu, doświadczonemu reżyserowi; pierw­szy mieszka w Londynie, drugi w Paryżu. Zrozumienie symbiozy londyńsko-pary-skiej w zrealizowaniu filmu o historii Polski wymaga krótkiego chociażby wyjaśnie­nia.

Nie był to pierwszy film pary Garliński-Zadrowski i można śmiało powiedzieć, że dzięki ich wcześniejszej współpracy mogło dojść do nagrania filmu Polska - kraj euro­pejski. Dr. Garlińskiego nie trzeba przedstawiać, jest znany ze swoich książek i artykułów.


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 84, ss. 226-231.

478

Zadrowskiego stopniowo dopiero na emigracji poznajemy, co nie nastręcza więk­szych trudności, gdyż jest dobrym fachowcem. W Polsce pracował, ze zmiennym szczę­ściem, w radiu i telewizji, przejawiając zawsze zainteresowania historią. Od 1981 roku mieszka na Zachodzie jako jeden z emigrantów posolidarnościowych.

Reżyser Zadrowski zrobił dotychczas dla “Kontaktu" trzy filmy wideo: Józef Piłsudski. Generał Anders i jego Armia oraz Zagadka śmierci gen. Władysława Sikorskiego; ma też, zdaje się, już skończony film o 1. Dywizji Pancernej. W przygotowaniu filmów o Andersie i Sikorskim współpracował z nim Garliński. Filmy te są udane zarówno pod względem treści, jak i dobranych dokumentów. Na przykład w filmie o Sikor­skim umiejętnie zostały przedstawione kluczowe problemy polityki Polski czy też ści­ślej - uśmiercanie sprawy polskiej, nad którą do chwili obecnej zawisł znak zapytania, rozpoczynający film, i symptomatyczny nie tylko dla tajemnicy, jaka otacza utonięcie Sikorskiego, lecz i ciągłego pogrążania naszego kraju w rozgrywkach polityki między­narodowej. Jest to film nie tylko do zobaczenia tego co było, ale i do zastanowienia się nad tym czego nie powinno być. Zbliżony punkt widzenia przyjęto w filmie Polska -kraj europejski.

Czas trwania filmu był ograniczony do jednej godziny. Jak później powiedział Zadrowski w wywiadzie z red. Zakrzewskim: “Na początku byłem przerażony, że 1000 lat historii muszę zmieścić w 60 minutach... Ale temat porwał mnie i zaryzykowałem: albo utonę, albo dobrnę do brzegu". Nie utonął i dobrnął do brzegu ku ogólnemu zadowoleniu, objaw rzadko spotykany wśród Polaków, zwłaszcza na emigracji. Poka­zanie na ekranie w ciągu jednej godziny - a więc w telegraficznym skrócie - tysiąca lat dziejów Polski wymagało ogromnego wyczucia tego, co istotne i co jednocześnie prze­mawiałoby do wyobraźni cudzoziemców, dla których przede wszystkim film ten jest przeznaczony. Tutaj właśnie widać rezultat harmonijnej współpracy Garlińskiego, autora scenariusza, z Zadrowskim, reżyserem i wykonawcą filmu. Ilustracja jest bar­dzo umiejętnie dobrana, wiele oryginalnych zdjęć, słowa przeplatają się z obrazami ludzi, miast, zabytków architektonicznych, polskiej wsi i polskich krajobrazów. Ma­teriał historyczny Zadrowski czerpał częściowo z własnych zbiorów, a głównie z In­stytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, który - według jego własnych słów - “był naszym arsenałem", starannie pielęgnowanym i zaopatrzonym w bardzo bogate archiwa.

Pierwsze stulecia historii Polski są w filmie jedynie zasygnalizowane kilkoma epi­zodami: przyjęcie chrześcijaństwa z Rzymu i wejście Polski w orbitę kultury zachod­niej, unia z Litwą, tolerancja religijna, wypaczenie systemu politycznego, liberum veto, wolna elekcja, rozbiory, powstanie kościuszkowskie, nadzieje związane z Napoleonem, kongres wiedeński.

Nacisk położono zwłaszcza na okres dwudziestolecia Polski niepodległej i lata drugiej wojny światowej. Dwudziestolecie pokazano bez żadnych osłonek. Potrafiono zachować umiar w tym, co wówczas osiągnięto, i w błędach, których nie potrafiono uniknąć. Podkreślano skutki rozbiorów i ogrom pracy, jaką Polska musiała pokonać, żeby zjednoczyć i odbudować kraj. W komentarzu o wojnie 1920 roku uwypuklono jej znaczenie dla Polski, Ukrainy i całej Europy. Oddano również głos Ukraińcowi, Konstantemu


“Dziennik Polski" (Londyn) z 1 stycznia 1988.

479

Zelenko, zwolennikowi zbliżenia polsko-ukraińskiego, który naświetlił -z punktu widzenia sytuacji swojego kraju - plany Piłsudskiego i jego sojusz z Petlurą. Następnie, w komentarzu do innej sekwencji filmu, Zelenko mówił zarówno o nie­właściwej polityce przedwojennej rządu, jak i o dość dużej swobodzie, jaką cieszyli się Ukraińcy w Polsce, zwłaszcza w porównaniu z Ukrainą, znajdującą się pod panowa­niem ZSSR.

Dużą zaletą filmu jest i to, że potrafiono wciągnąć do współpracy historyków i przedstawicieli innych narodowości, jak A. Zelenko i Anthony Polonsky (brak jed­nak przedstawiciela narodu litewskiego, na co zwrócił już uwagę Janusz Kowalewski w recenzji filmu) bądź młodszego pokolenia. Jedna bowiem z wad życia intelektual­nego emigracji polega na tym, że w każdej niemal dziedzinie spotyka się nazwiska tych samych osób, mówiące ciągle na te same tematy w ten sam sposób, co atrakcji tym tematom nie przysparza.

Komentarze wyżej wymienionych historyków są tym bardziej cenne, że dotyczą problemów drażliwych: ukraińskich, żydowskich i oceny dwudziestolecia widzianego, jeśli chodzi o polityczną dziedzinę, przez pryzmat orientacji Piłsudskiego i Dmowskiego, których zasługi w odzyskaniu niepodległości i w odbudowie Polski zostały należy­cie przypomniane. Garliński potwierdził, że historycy ci “przyjęli koncepcję filmu i mieli całkowitą swobodę wypowiedzi. Nie trzeba było wprowadzać żadnych korekt, nawet przy krytycznych wypowiedziach w stosunku do nas, bo mówiły prawdę2.

Adam Zamoyski przedstawił sprawy żydowskie. W zwięzłym komentarzu przy­pomniał, że w latach dwudziestych i trzydziestych antysemityzm byt jedną z cech życia politycznego wszystkich krajów europejskich. W Polsce, gdzie żyła największa społeczność żydowska w Europie, antysemityzm nie stał się dominującą kwestią poli­tyczną i rola jego była o wiele mniejsza niż w krajach ościennych. Po tym stwierdze­niu Zamoyski wyjaśnił, że przyczyny należy szukać w naszej historii i kulturze. Pod­kreślił ogromny wpływ społeczności żydowskiej na intelektualne życie Polski, zazna­czając, że “Polacy i Żydzi rozsiani po świecie nie zdają sobie nawet sprawy, ile sobie nawzajem zawdzięczają, więcej niż pewnie by chcieli sobie przyznać".

O eksterminacji Żydów podczas wojny mówił Władysław Bartoszewski. O ura­zach z tego okresu najtrafniej pisał Jerzy Kosiński, Żyd polski, znany pisarz mieszka­jący od wielu lat w Stanach Zjednoczonych: “Tragedia Żydów i Polaków w czasie dru­giej wojny światowej zbliżyła obie nacje, a nie podzieliła. Istnieją historyczne fakty, które przeczą uprzedzeniom, sterowanym emocjom [...]. A czy my oddalibyśmy wła­sne życie za cudze? Tragedia obu narodów, żydowskiego i polskiego, jest zbyt wielka i zbyt bolesna, by mogła być przedmiotem dowolnych i subiektywnych interpretacji. Przyjdzie czas, że historycy wyjaśnią narosłe nieporozumienia i oddadzą sprawiedli­wość umarłym jak i żyjącym".

Dr Anthony Polonsky, pochodzenia żydowskiego, urodzony i wychowany w Afryce Południowej, jest specjalistą od współczesnej historii Europy Środkowo-Wschodniej i zna język polski. Był generalnym konsultantem filmu i autorem kilku komentarzy. W pierwszym z nich mówi o trudnościach, spowodowanych skutkami rozbiorów i wojny, przy odbudowie państwa polskiego. W następym komentarzu przypomina


2 Tamże.

480

konflikt między zwolennikami Dmowskiego i Piłsudskiego oraz kryzys polityczny i gospodarczy, który doprowadził do zamachu stanu w maju 1926 roku. Podkreśla jednocześnie, że załamanie się instytucji demokratycznych było wówczas w Europie zjawiskiem powszechnym, a “rząd polski był stanowczo mniej dyktatorski niż wiele innych rządów we wschodniej Europie" i nawet po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku, gdy rząd stał się bardziej surowy, nie przyjął on nigdy modelu faszystowskiego".

Przechodząc z kolei do polskiej polityki międzynarodowej, Polonsky mówi m.in. o sojuszu z Francją, zamiarze Piłsudskiego przeprowadzenia akcji przeciwko Hitlero­wi w 1933 roku (czyli tzw. wojnie prewencyjnej), braku poparcia tego zamiaru przez Francuzów i w konsekwencji potrzebie porozumienia z nowym reżimem niemieckim oraz o polityce Becka szukania poparcia w Wielkiej Brytanii. W komentarzu do póź­niejszego okresu Polonsky podkreśla ustępliwość mocarstw zachodnich wobec ZSSR w sprawach Polski, ich bojaźliwą postawę na konferencji jałtańskiej, wrogość Moskwy w stosunku do rządu polskiego w Londynie i skazanie Polski na nową okupację.

Jeśli chodzi o drugą wojnę światową, to film zawiera najważniejsze wydarzenia ujęte, rzecz jasna, w ogromnym skrócie. Narratorami są tutaj stali komentatorzy fil­mu, Iwona Januszajtis i A. Johne, oboje o przyjemnym głosie i dobrej dykcji. Jest więc mowa m.in. o rządzie i Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, a w Polsce o Armii Krajowej, pakcie Sikorski-Majski, ewakuacji wojska polskiego na Środkowy Wschód, zbrodni katyńskiej, wspólnej walce oddziałów Armii Krajowej i Armii Czerwonej z cofającymi się Niemcami na ziemiach Polski (brak jednak dwu czy trzech zdań o “Bu­rzy" - rodzaju lokalnych powstań na zapleczu frontu sowiecko-niemieckiego), po­wstaniu warszawskim, objęciu władzy przez komunistów, aresztowaniach (nie wspo­mniano o aresztowaniu gen. Okulickiego i procesie szesnastu w Moskwie), buntach robotników i oczywiście o powstaniu i zduszeniu Solidarności.

Przewodnią ideą filmu jest nadzieja na zjednoczoną Europę, z którą jest związane odzyskanie przez Polskę niepodległości. Ideę tę uosabia papież Jan Paweł II, przedsta­wiony w pierwszej i ostatniej sekwencji filmu, najpierw na tle tłumu pielgrzymiego w Polsce, a później narodów Europy. Postaci papieża towarzyszą słowa Garlińskiego kończące film: “Prędzej czy później Europa będzie zjednoczona i wszystkie narody znajdą się w jednym wspólnym systemie, który zapewni im szczęście i wolność". Na razie - dodajmy - są to nasze pobożne życzenia. Jedno jest pewne: system Europy będzie taki, jaki wszyscy wspólnie wypracujemy. Chrześcijańska Europa przeżywa głę­boki kryzys swoich wartości duchowych, którym dotknięty jest również - nie zamy­kajmy oczu na rzeczywistość - naród polski, zarówno w kraju, jak i na emigracji.

W recenzjach o filmie, jakie ukazały się w Londynie, można było m.in. przeczy­tać: “film ten stanowi przekaz prawdy naszej emigracji, po raz pierwszy od końca drugiej wojny światowej, o historii Polski..."3. Autor innej recenzji uważa film “za jedno z największych osiągnięć naszej emigracji [...]"4. Nie ujmując w niczym filmowi, należy się jednak zastanowić, dlaczego w półwiecznej prawie działalności emigracji godzinny film uważany jest za największe jej osiągnięcie w przekazywaniu prawdy o naszej historii? Czy to z tym filmem pod pachą chcemy być współtwórcami zjedno­czonej Europy, o której marzymy?


3 “Dziennik Polski" z 9 grudnia 1987.

4 “Dziennik Polski" z 11 lutego 1988.

481

Z początku film nosił tytuł Polska w Europie, który niewiele mówił, bo przecież Albania też znajduje się w Europie i dobrze, iż został zmieniony na Polska - kraj euro­pejski, gdyż założeniem jego nie było geograficzne umiejscowienie Polski, lecz pod­kreślenie jej duchowej przynależności do Europy. Tutaj znowu nasuwa się pytanie: czy nasza tysiącletnia historia i wkład Polski w rozwój kultury Zachodu są rzeczywi­ście tak mało znane - a jeżeli to dlaczego - że trzeba je było przypominać i podkre­ślać?

Wszystko to jest jeszcze jednym powodem, aby ten film rozpowszechniać wśród cudzoziemców i wśród Polaków, zwłaszcza młodszych pokoleń, gdyż istnieje też w wersji polskiej. Kasety wideo są w cenie odpowiadającej mniej więcej cenie książki naukowej, a więc przystępne dla każdego, kogo interesuje historia naszego kraju.

POLACY W AUSTRALII I OCEANII W LATACH 1790-1940*

Ze wszystkich kontynentów świata Australia została odkryta najpóźniej. To samo można powiedzieć o historii zamieszkałych tam Polaków: niewiele o nich wie­my, a dla Australijczyków Polacy do niedawna byli chyba jedną z ostatnich grup etnicznych, o której mogli się czegoś dowiedzieć. Przeciętny Polak kojarzył Au­stralię z kangurami, a z kolei wiedza tubylców o Polakach w ich kraju ograniczała się przeważnie do wyczynów w latach 1839-1840, Pawła E. Strzeleckiego, który zdobył m.in. najwyższy szczyt Alp Australijskich i nazwał go Górą Kościuszki.

Wzajemna ignorancja została wreszcie przerwana przede wszystkim dzięki prof. Jerzemu Zubrzyckiemu, socjologowi, oraz Lechowi Paszkowskiemu pisarzowi i hi­storykowi australijskiej Polonii; to dwa nazwiska, z którymi wiązać się będzie na za­wsze znajomość wkładu Polaków w dzieje Australii.

Zainteresowanie Paszkowskiego historią nie jest kwestią przypadku. Od wielu lat zbiera m.in. materiały do historii kampanii wrześniowej i na łamach “Tygodnika Pol­skiego" w Melbourne ogłosił już cykl artykułów związanych z tym tematem, gdzie zwracając uwagę na tendencyjne opisy tej kampanii przez cudzoziemców ubolewa, jeśli chodzi o Polaków, “że naród liczący z diasporą ponad 45 milionów ludzi nie po­trafił zdobyć się na przedstawienie światu swojej historii i swoich osiągnięć". To też dało zapewne asumpt Paszkowskiemu do napisania monumentalnej pracy, która zo­stała ostatnio opublikowana w języku angielskim2.

Zanim będzie mowa o książce, kilka przynajmniej słów trzeba powiedzieć o auto­rze. Miłośnik morza, przedwojenny naturzysta, z powodu choroby zmuszony do opusz­czenia Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Bierze udział w kampanii wrześniowej, dostaje się do niewoli. Po wyzwoleniu przebywa w strefie brytyjskiej w Niemczech i wiosną 1948 roku wyjeżdża do Australii. Początkowo pracuje jako robotnik, później w laboratorium elektrotechnicznym, a urlopy spędza na morzu, zaciągając się na stat­ki jako marynarz. Jednocześnie podejmuje przerwaną przez wojnę twórczość literacką i współpracuje z czasopismami w Australii oraz w Europie, zwłaszcza z londyńskimi “Wiadomościami", na łamach których zamieszcza ponad 60 reportaży, szkiców i re­cenzji. Publikuje również szkice historyczno-naukowe w języku angielskim.


* Pierwodruk: “Kultura", 1987, nr 12, ss. 142-144.

Ostatnio ukazało się w języku angielskim bardzo wartościowe dzieło poświęcone Pawłowi Edmundowi Strzeleckiemu. Zob. L. Paszkowski, Sir Paul Edmund de Strzelecki. Reflexion on his life. Arkadia Australian Scholarły Publishing, Melbourne 1997, s. 370 i liczne zdjęcia.

2 L. Paszkowski, Poles in Australia and Oceania 1792-1940, Australian National University Press, Sydney 1987, s. 429 i XXII, oraz 47 ilustracji na wkładkach.

483

Od 1955 roku Paszkowski zbiera materiały do historii Polaków w Australii i Oce­anii i po kilku latach ukazuje się jego książka3. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie wyczerpał tematu, nadal bada i szuka dokumentacji, uzupełnia wydaną pracę i posze­rzoną wersję publikuje w języku angielskim. Pierwsza książka, po polsku, zadedyko­wana jest matce, a druga swoim dzieciom urodzonym w Australii. Przedmowę do wy­dania polskiego i słowo wstępne do angielskiego napisał prof. Zubrzycki.

Australijskie Wydawnictwo Uniwersyteckie opublikowało pracę Paszkowskiego w bardzo ładnej szacie graficznej, właściwie luksusowej w porównaniu z publikacjami w Europie. Ułatwi to rozprowadzenie książki, która winna jednak wzbudzić szczegól­ne zainteresowanie z uwagi na swą treść. Jest to dzieło pionierskie, do którego autor zbierał materiał przez wiele lat i opracował je z benedyktyńską pracowitością i do­kładnością - zalety coraz rzadziej dzisiaj spotykane w świecie nauki. Do zalet tych dodajmy talent narracyjny tego literata i historyka w jednej osobie. Książkę czyta się łatwo, nie nudzi, wręcz przeciwnie, co też jest dużym osiągnięciem autora, który po­trafił tę masę zgromadzonego materiału przedstawić w sposób przystępny dla szersze­go grona czytelników, nie tylko dla specjalistów.

Nie sposób streścić tej książki. Dla rozrzuconych po świecie Polaków warto choć­by zasygnalizować - zwrócił już na to uwagę prof. Zubrzycki w przedmowie do pol­skiego wydania - że zasługą Paszkowskiego jest m.in. to, że “cechy pokrewne wszyst­kim falom naszej emigracji potraf znaleźć i należycie podkreślić". Z ogólnego punk­tu widzenia istotne jest także, iż dzieje emigrantów w Australii i Oceanii Paszkowski połączył z ich wcześniejszą działalnością w Europie, czym wzbogacił książkę i ułatwił poznanie ideowej postawy emigrantów, bardzo pomocne do porównawczych badań z innymi krajami. Słusznie też autor pisze, że dla dzieci imigrantów polskich Austra­lia i Nowa Zelandia są lub będą ojczyzną, a także “element polski będzie się stawał częścią składową narodu australijskiego i nowozelandzkiego. Nadszedł więc czas, by zastanowić się nad dorobkiem Polaków w tej części świata, poprzedzającym wielki napływ imigrantów po drugiej wojnie światowej". Przykład godny naśladowania tak­że na innych kontynentach.

Należy również przynajmniej zasygnalizować ukazanie się wartościowej mono­grafii o Polakach w Australii, zbiorowej pracy siedmiu autorów (Charles A. Price, Lech Paszkowski, Jan Pakulski, J. J. Smolicz, Ruth Johnston, Anna Wierzbicka) ze wstępem i pod redakcją Rolanda Sussexa i Jerzego Zubrzyckiego. W monografii zaty­tułowanej Polish people and culture in Australia (Australian National University, Canberra 1985, ss. 223) przeważają opracowania problemów współczesnych, związanych zwłaszcza z wielokulturowością, z modelem pluralizmu kulturowego, który profesor Zubrzycki inspiruje od wielu lat. Rozwinięcie tych problemów w dalszych publika­cjach będzie mogło służyć także jako wzorzec do podobnych badań poza Australią.


3 L. Paszkowski, Polacy w Australii i Oceanii, 1790-1940, B. Świderski, Londyn 1962, s. 344.

484

NOWE KATALOGI RĘKOPISÓW BIBLIOTEKI POLSKIEJ W PARYŻU*

Towarzystwo Historyczno-Literackie w Paryżu opublikowało ostatnio dwa tomy:

VI i VII katalogów rękopisów, które znajdują się w paryskiej Bibliotece Pol­skiej. Warto przypomnieć w kilku słowach, że Biblioteka posiada najbogat­szy księgozbiór i archiwa dotyczące Wielkiej Emigracji i w ogóle działalności Pola­ków we Francji w XIX i XX wieku. Jest tam również zgromadzony bogaty zbiór ręko­pisów, autografów, obrazów olejnych, sztychów, rysunków, rzeźb i medali oraz nieoce­niona kolekcja map i atlasów. Jeśli chodzi o rękopisy, to znaczna ich część nie jest dotychczas zinwentaryzowana, stąd duże znaczenie podjętej pracy uwieńczonej pu­blikacją dwu tomów katalogów.

Tom VI katalogu rękopisów, zawierający zespół Archiwum Czartoryskich-Hotel Lambert, opracował Janusz Pezda, a robił to od 1989 roku - jak podkreślił Leszek Talko, dyrektor Biblioteki Polskiej, w przedmowie do tego tomu - “z oddaniem, entu­zjazmem i doskonałą znajomością przedmiotu". Przygotowanie do tematu Pezda na­był podczas wieloletniej pracy nad uporządkowaniem Archiwum Domowego Czarto-ryskich, które znajduje się w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie. Ze znajomością przeto rzeczy Pezda pisze we wprowadzeniu do Katalogu, że Biblioteka Polska w Pa­ryżu i Czartoryskich w Krakowie “są ze sobą nierozerwalnie związane, a ich zbiorów praktycznie nie można rozpatrywać oddzielnie", wyrażając jednocześnie nadzieję, iż “być może w przyszłości będzie możliwe stworzenie katalogu idealnego całości zbio­rów Czartoryskich".

Przed sprzedażą budynku Hotelu Lambert, znajdujące się tam w skrzyniach ar­chiwa Czartoryskich zostały przeniesione do Biblioteki Polskiej w latach 1972-1974. Po uporządkowaniu, sklasyfikowaniu i zinwentaryzowaniu Pezda podzielił cały ma­teriał zawarty w Katalogu na trzy części. W części pierwszej ułożone są chronologicz­nie: spuścizny osób, co stanowi cenne uzupełnienie dokumentacji przechowywanej


* Pierwodruk: “Kultura", 1997, nr 3, ss. 159-162.

Towarzystwo Historyczno-Literackie w Paryżu, Katalog rękopisów Biblioteki Polskiej w Pa­ryżu, t. VI, Archiwum Czartoryskich. Hotel Lambert. Sygnatury 760-1135. Katalog opracowany przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki RP i Fundacji z Brzezia Lanckorońskich. Opracował: Janusz Pezda, Paryż - Warszawa 1996. Biblioteka Polska w Paryżu-Biblioteka Narodowa w Warszawie, s. 236. Tom VII. Sygnatury 1136-1359. Katalog opracowany przy pomo­cy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki RP. Opracowali: Maria Gamdzyk-Kluźniak, Danu­ta Kamolowa, Andrzej Kaszlej, Marek P. Prokop, Teresa Sieniatecka. Paryż-Warszawa 1996, s.228.

485

w Krakowie, oraz dokumenty instytucji i organizacji, a następnie materiały dotyczące majątków Czartoryskich. Część druga zawiera opisy działalności finansowej i dobro­czynnej Czartoryskich w latach, kiedy mieszkali w Hotelu Lambert. Część trzecia obejmuje papiery dotyczące prac remontowych i budowlanych, które Czartoryscy pro­wadzili w Hotelu Lambert, jak i w innych domach, gdzie zamieszkiwali.

Janusz Pezda opracował Katalog z przykładną starannością i dokładnością, zasłu­gującą tym bardziej na uznanie, że miał do czynienia z materiałem całkowicie “suro­wym", którego samo już uporządkowanie wymagało wiele cierpliwości i czasu. W zwię­złym wstępie Pezda naszkicował związki Czartoryskich z Paryżem i ich siedzibą w Hotelu Lambert, załączając użyteczną tablicę genealogiczną Czartoryskich linii puławsko-sieniawskiej, której archiwa opracował. Katalog został zaopatrzony w trzy in­deksy: osób, instytucji, czasopism i stowarzyszeń oraz nazw geograficznych

Opublikowany z kolei tom VII Katalogu rękopisów jest opracowaniem zbioro­wym, które przygotowano przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki RP. W tomie tym znajdują się opisy zespołów pięciu Polaków, którzy mieszkali i działali we Francji w XX wieku. Każdy zespól został opracowany przez inną osobę, z czego cztery osoby to pracownicy Biblioteki Narodowej w Warszawie, a tylko jedna (dr Ma­rek P. Prokop) z paryskiej Biblioteki Polskiej. Z tejże placówki pomagały również w korekcie całości: Ewa Rutkowska i Ada Wysocka.

Pierwszym zespołem w Katalogu (sygn. 1136-1202) najobszerniejsza jest spuści­zna konsula generalnego Aleksandra Kawałkowskiego (1899-1965), opracowana przez Andrzeja Kaszleja. Zawartość tego zespołu pochodzi z różnych okresów życia Kawałkowskiego, nie obejmuje jednak w całości żadnego, ale uwidacznia jego aktywność w różnych dziedzinach. Cennym materiałem tego zespołu jest dokumentacja dotyczą­ca roli, jaką - po wybuchu drugiej wojny światowej - odegrał Kawałkowski w organi­zowaniu mobilizacji do Armii Polskiej we Francji. Mniej natomiast wnoszą fragmen­ty dokumentacji z okresu okupacji o działalności powołanej i kierowanej przez niego Polskiej Organizacji Walki o Niepodlegość (POWN) - “Moniki". Dokumentacja uzu­pełniająca częściowo ten okres znajduje się w archiwach Instytutu Polskiego i Stu­dium Polski Podziemnej w Londynie. Wartościowy z kolei materiał w Paryżu, odpo­wiednio skatalogowany przez Kaszleja, dotyczy dorobku pisarskiego Kawałkowskie­go, zwłaszcza jego powojennej publicystyki, odnoszącej się do politycznego życia we Francji, gdzie był renomowanym interpretatorem polityki gen. de Gaullea. Nie usta­lono, kiedy i kto złożył archiwa Kawałkowskiego w Bibliotece Polskiej.

Drugim zespołem (sygn. 1203-1243) jest niewielka spuścizna poety Jana Brzękowskiego (1903-1983) w opracowaniu Marii Gamdzyk-Kluźniak. Zespół ten składa się przede wszystkim z dość licznej korespondencji (około 3700 listów) i obejmuje lata 1926-1968, ale głównie pochodzi z okresu powojennego i “ma charakter literacki i zdecydowanie <zawodowy>". Maria Gamdzyk-Kluźniak wyodrębniła listy Krystyny i Czesława Bednarczyków, Brunona Durochera, Jerzego Giedroycia, Zbigniewa A. Grabowskiego, Juliana Przybosia oraz Jana Alfreda i Marii Szczepańskich, a pozostałe listy ułożyła alfabetycznie, według nazwisk autorów, w dwudziestu tomach. Dotych­czas nie wiadomo, w jaki sposób spuścizna Brzękowskiego znalazła się w Bibliotece Polskiej.

486

Trzecim zespołem (sygn. 1244-1269) jest spuścizna wydawcy Stanisława Lama (1891-1965) opracowana przez Marka P. Prokopa. Spuściznę tę przekazywało Biblio­tece Polskiej kilka osób w różnych odstępach czasu, wśród których znajdowały się głównie wdowa Paula Lam, Maria Pobóg-Malinowska i Florentyna Wolanowska, współpracowniczka Lama z Księgarni Polskiej w Paryżu. W spuściźnie tej znajduje się również fragment (papiery osobiste, korespondencja, twórczość) dotyczący żony Stanisława Lama, Pauli. W starannie opracowanym przez Prokopa zespole wyróżnia­ją się następujące pozycje: maszynopis “Pamiętnika" Stanisława Lama; jego korespon­dencja; listy Jana Lechonia do różnych osób, darowane Towarzystwu Historyczno-Literackiemu i włączone później, przez Wandę Borkowską, do rękopisów wierszy Lechonia, które Lam wydal w antologii: Najwybitniejsi poeci emigracji współczesnej (Pa­ryż 1951). Ściśle związane z działalnością Lama są materiały dotyczące jego pracy w Księgarni Polskiej w Paryżu oraz materiały biograficzne przygotowywane do Wiel­kiej encyklopedii XX wieku i do Słownika biograficznego Polaków w świecie (te ostatnie złożone w Bibliotece Polskiej przez Marię Pobóg-Malinowską), które - posegregowa­ne alfabetycznie przez Prokopa - zawierają liczne biogramy rozrzuconych po świecie Polaków.

Czwarty zespół (sygn. 1270-1309) stanowią dokumenty malarza Konstantego Brandla (1880-1970), opracowane przez Danutę Kamolową. Brandel żył i tworzył w Pary­żu od 1903 do śmierci w 1970 roku. Materiały zostały przekazane Bibliotece Polskiej przez jego siostrzeńca Witolda Leitgebera, dzienikarza-publicystę, mieszkającego w Londynie. Spuścizna Brandla pochodzi z lat jego paryskiego życia z wyjątkiem nie­licznych fragmentów rodzinnych z okresu wcześniejszego. Najobszerniejszym i naj­bardziej cennym materiałem w tym zespole jest korespondencja, zawierająca około 4500 listów. Kamolowa uporządkowała systematycznie całą korespondencje, podzie­liła ją na listy pisane przez Brandla i otrzymane przez niego, zwracając uwagę, że duże partie listów pochodzą od osób wybitnych, jak: Józef Czapski, Rosa Bailly, Jean Buhot, Lucien Cameau, Jean Pauł Vaillant, Tadeusz Cieślewski (syn), Stanisław Lorentz, Franciszek Prochaska, Ludomir Michał Rogowski, Stanisława Sawicka, Samuel Tyszkiewicz, Stanisław Vincenz. Obszerna jest również (766 listów) wzajemna korespon­dencja Brandla ze wspomnianym wyżej Leitgeberem.

Piątym i ostatnim zespołem (sygn. 1310-1359) jest spuścizna malarza i grafika Ludwika Lillego (1897-1957) opracowana przez Teresę Sieniatecką. Pochodzenie tej spuścizny opisał Jan Winczakiewicz w nocie, jaka się tam znajduje (sygn. 1310). Ze­spół składa się z pogadanek, które Lilie wygłaszał w sekcji Polskiego Radia Francu­skiego w latach 1946-1957. Sieniatecką skutecznie uporała się z materiałem dość chy­ba trudnym do zinwentaryzowania. Teksty pogadanek - jak zaznacza - nie są prze­ważnie datowane i stanowią raczej brulionowe notatki, mające być pomocne podczas ich wygłaszania. Zakres tematyczny pogadanek był dość szeroki i obejmował m.in. informacje o aktualnych wydarzeniach życia artystycznego Paryża, sylwetki artystów, opisy polskiej kolonii artystycznej w Paryżu i malarzy polskich we Francji.

Obydwa tomy Katalogu rękopisów, o których jest tutaj mowa, wydane zostały przejrzyście. W tomie VII należało raczej każdy zespół rozpoczynać na nowej stronie, żeby było lepiej widoczne, gdzie kończy się jeden, a zaczyna następny. We wstępie do tomu VII autorzy opracowań poszczególnych zespołów piszą, że tom ten powstał w specyficznych warunkach, gdyż większość z nich (pracowników Biblioteki Narodowej)

487

“miała ograniczone możliwości bezpośredniej pracy nad rękopisami znajdujący­mi się w Paryżu", stąd i większa wyrozumiałość wobec usterek, trudnych do uniknię­cia. Zespoły rękopisów w następnych tomach Katalogów należałoby ujednostajnić te­matycznie i tym samym nadać każdemu bardziej jednolity profil.

CMENTARZ W MONTMORENCY POD PARYŻEM NEKROPOLIA EMIGRACJI POLSKIEJ*

Stary aforyzm przypomina: “Jeśli chcesz poznać historię miasta czy narodu - idź na cmentarz". Parafrazę tego aforyzmu można zastosować w odniesieniu do dzie­jów emigracji polskiej we Francji: Jeśli chcesz poznać historię tej emigracji, idź na cmentarz w Montmorency.

Wybór Montmorency - miasteczka oddalonego o kilkanaście kilometrów od Pary­ża - najpierw na pozamiejskie wywczasy, a później na miejsce wiecznego spoczynku, nie był tylko dziełem przypadku. Jest to miejscowość malownicza, położona wśród pól i lasów, która i dzisiaj jeszcze zachowała swój urok. Ściślejsze kontakty Polaków z Mont­morency zapoczątkowała Wielka Emigracja, której elita, wychowana na szlacheckim wzorcu kultury związanej ze wsią, wolała piękno przyrody niż wielkomiejski zgiełk.

Uroki Montmorency odkrył Maurycy Mochnacki, najbardziej jednak związani z tym miasteczkiem byli: generał Karol Kniaziewicz i Julian Niemcewicz. Obaj wynaj­mowali tam mieszkania, mogli więc wiosną i latem, spędzać kilka miesięcy w tej pięk­nej miejscowości. Niemcewicz prowadził, zachowany do dziś, dziennik z opisem oko­lic Montmorency, którymi się zachwycał. Podobnie i Kniaziewicz lubił te ustronne okolice, gdyż przypominały mu rodzinny krajobraz. Ale - jak pisze Ferdynand Hoesick, popularyzator twórczości Wielkiej Emigracji - były jeszcze i inne powody, dla których generał tak sobie upodobał Montmorency: mieszkając tutaj, był oddalony od denerwującej wrzawy emigracyjnej. Tutaj nie słyszał zażartych dysput politycznych [...]. Już miał dosyć tego babilońskiego pomieszania języków [...]. Za bardzo go iryto­wała ta atmosfera sejmikowych dyskusji, końcących się kłótniami, kłótni kończących się obelgami i obelg kończących się pojedynkami [...]"1. To, co nie przetrwało do dzi­siaj, to pojedynki...

Do Montmorency przyjeżdżają z Paryża coraz liczniejsi Polacy: jedni na wyciecz­ki, drudzy, by oddać hołd nestorom emigracji. Delfina Potocka wynajmuje w Mont­morency apartament, gdzie przyjmuje osobistości polskiej i francuskiej kultury, a wśród nich Chopina, Mickiewicza, Słowackiego, Berlioza i innych. Wkrótce umierają żarli­wi wielbiciele miasteczka. Niemcewicz w 1841, a Kniaziewicz w 1842 roku, obaj w ma­ju. Niemcewicz był pierwszym Polakiem, którego pochowano w Montmorency na cmentarzu Champeaux (Cimetiere des Champeaux). Podczas swego pierwszego poby­tu w Montmorency, powróciwszy ze spaceru po wzgórzu Champeaux, od którego po­chodzi nazwa cmentarza, Niemcewicz odnotował w dzienniku pod datą 19 czerwca


* Pierwodruk: “Pamiętnik Literacki", Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, t. XIX, Lon­dyn 1994, ss. 93-99.

F. Hoesick, Parys, Wyd. Gebethner i Wolff, Warszawa 1915, s. 80.

489

1834 roku napis, jaki zauważył na murze: “To tutaj trzeba będzie powrócić pewnego dnia"2 i tak też się stało.

Niemcewicz zmarł w Paryżu i po odprawieniu nabożeństwa pogrzebowego w ko­ściele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przy ulicy Saint-Honore 263 (gdzie do dzisiaj znajduje się parafia polska), orszak żałobny, w którym wzię­ło udział około 200 Polaków, ruszył do Montmorency. Nad grobem przemawiali: Adam Jerzy Czartoryski i Karol Kniaziewicz. Rok później umiera Kniaziewicz i zostaje po­chowany obok Niemcewicza. Pogrzeb ma bardziej okazały, z honorami, jakie mu od­dali generałowie francuscy i polscy (Dembiński, Skarżyński, Gawroński i Tyszkie-wicz). Te dwa pierwsze groby dały początek tworzeniu polskiego cmentarza w Mont­morency.

Po śmierci Niemcewicza, a zwłaszcza Kniaziewicza, Towarzystwo Literackie (prze­kształcone w 1954 roku w Towarzystwo Historyczno-Literackie) rozpoczęło zbiórkę na okazały wspólny pomnik i na czele wyłonionego komitetu jego budowy stanął Czar­toryski. W 1846 roku uzyskano zgodę na ulokowanie pomnika-mauzoleum w kolegia­cie św. Marcina w Montmorency. Prace nad pomnikiem zostały ukończone w 1850 roku. Był to duży grobowiec z leżącymi posągami Niemcewicza i Kniaziewicza, oto­czonymi rzeźbą anioła, u którego stóp umieszczono herby Polski i Litwy. Dokonano wkrótce ich ekshumacji do kolegiaty, ale w 1909 roku nastąpiło ponownie przeniesie­nie zwłok Niemcewicza i Kniaziewicza do pierwotnego grobowca na cmentarzu Champeaux, gdzie spoczywają do dziś. Pomnik został i jest obecnie w kolegiacie.

Ważne wydarzenie w dziejach cmentarza w Montmorency stanowił pogrzeb Ada­ma Mickiewicza. Po jego zgonie w 1855 roku w Konstantynopolu zwłoki sprowadzo­no do Paryża w styczniu 1856 roku i tego samego miesiąca pochowano na cmentarzu w Montmorency. Pogrzeb poety był narodową manifestacją, podobnie jak odsłonięcie w 1867 roku pomnika na jego grobie. Wielką też manifestacją patriotyczną było prze­niesienie prochów Mickiewicza na Wawel w 1890 roku.

Nie spowodowało natomiast wcześniej podobnej manifestacji przeniesienie zwłok Adama Czartoryskiego, jego żony Anny i siostry Marii Wirtemberskiej, do którego doszło w 1865 roku, z Montmorency do rodowej krypty w kościele w Sieniawie. Wręcz przeciwnie, przeniesienie prochów Czartoryskiego było krytykowane - jak potwier­dza w swym dzienniku Ludwik Bystrzonowski - przez “wielu emigrantów, zwłaszcza spośród współpracowników i sympatyków Hotelu Lambert. Uważali to za porzucenie przez wodza jego zwolenników, zarówno żywych, jak tych spoczywających nad podparyskim cmentarzu, pozbawienie obecnych i następnych pokoleń emigracyjnej braci jednego z najważniejszych grobów-symboli. Wraz z tą ekshumacją tracił cmentarz jednego z najwybitniejszych Polaków [...] Ta swoista dezercja trochę kontrastowała z pozostawieniem na cmentarzu w Montmorency średnio zamożnych i uboższych emi­grantów, z <chudymi literami" i klientelą polityczną Hotelu Lambert"3.

W latach pięćdziesiątych XIX wieku spotykamy wzmianki o siedmiu zaledwie grobach polskich w Montmorency, w tym o trzech grobach rodzinnych: Giedroyciów,


2 Dane na temat cmentarza polskiego w Montmorency czerpię głównie z książki starannie opracowanej: J. Skowronek oraz A. Bochenek, M. Cichowski i K. Filipów, Cmentarz polski w Montmorency, PIW, Warszawa 1986.

3 Zob. tamże, s. 82.

490

Czartoryskich i Mickiewiczów. Od lat sześćdziesiątych ich liczba zwiększa się znacz­nie i dochodzi do kilkunastu pogrzebów rocznie. Zdarzały się też ekshumacje z in­nych cmentarzy na cmentarz w Montmorency prochów bardziej zamożnych lub zna­nych osobistości. W tym okresie przeważały pogrzeby ludzi z kręgu Hotelu Lambert. Wiele grobów przybyło w ósmym i dziewiątym dziesięcioleciu, kiedy to chowano zmar­łych na emigracji uczestników powstania styczniowego. Do końca XIX wieku cmen­tarz w Montmorency zachował raczej charakter elitarny, z tym że jednocześnie zwięk­sza się liczba grobów ludzi nauki i związanych z twórczością kulturalną.

Wśród bardziej znanych osobistości pochowanych w XIX wieku na cmentarzu znajdują się: Delfina Potocka - przyjaciółka Chopina i Krasińskiego, Klaudia Potocka - znana z działalności charytatywnej, generał Władysław Zamoyski - uczestnik powstania listopadowego, a później współtwórca polityki Hotelu Lambert, Henryk Dembiński - generał polski, egipski i węgierski, Karol Sienkiewicz - historyk, publi­cysta, poeta, współorganizator Biblioteki Polskiej w Paryżu, książę Józef Giedroyć -adiutant szefa sztabu głównego Napoleona I, Eustachy Januszkiewicz - publicysta, księgarz, wydawca. Ludwik Bystrzonowski - generał, polityk, pisarz, Józef Szermentowski - artysta malarz, Cyprian Godebski - rzeźbiarz, twórca pomników, Zofia Wę­gierska z Kamińskich - dziennikarka, literatka, Alojzy Strzebosz - literat, bibliote­karz, Seweryna Duchińska - poetka i pisarka.

Nie zatroszczono się jednak o zabezpieczenie zwłok Cypriana Norwida, którego prochy przeniesiono w 1888 roku z cmentarza w Ivry do polskiego “narodowego" grobu zbiorowego w Montmorency, gdzie nie przedłużono opłaty miejsca wykupio­nego na 15 lat. Po drugiej ekshumacji w 1904 roku przeniesiono z kolei zwłoki do jednego ze zbiorowych grobów opłacanych przez Hotel Lambert. Grób ten nie został jednak zidentyfikowany, wobec czego cmentarne uroczystości norwidowskie odbywa­ją się w Montmorency przy symbolicznym grobie z 1888 roku.

Do grobów z pokoleń wywodzących się z Wielkiej Emigracji, z uczestników dwu powstań, doszły na cmentarz w Montmorency liczne groby wychodźstwa z drugiej wojny światowej. W sumie jest obecnie około 250 grobów z prochami ponad 500 pol­skich emigrantów. Cmentarz ten nie bez powodu jest nazywany “panteonem polskiej emigracji". Spoczywają tam reprezentanci różnych warstw i zawodów: żołnierze, dzia­łacze polityczni i społeczni, ludzie nauki, pisarze i artyści. Wszyscy oni owiani byli tym samym duchem walki i troski o sprawę polską zarówno wtedy, gdy kraj nasz po­zbawiony był wolności, jak później i teraz, kiedy ideały, o które walczono, trzeba mo­zolną pracą wcielać w życie.

Po 1945 roku zaczęto umieszczać na murze cmentarnym w Montmorency tablice poświęcone pamięci poległych w czasie drugiej wojny światowej oraz większym jednost­kom wojska polskiego, które w latach 1939-1945 walczyły na różnych frontach. Tablice te zostały następnie zgrupowane na jednej ścianie cmentarnego muru i stanowią symbol cierpień, dążeń, ofiar i wkładu Polaków do zwycięstwa zachodnich aliantów.

Cmentarz w Montmorency ma w swojej pieczy Towarzystwo Opieki nad Polskimi Zabytkami i Grobami Historycznymi we Francji, które stara się również, w miarę swoich możliwości, dbać o zapomniane i zniszczone groby emigrantów na innych cmentarzach paryskich; jest ich kilka, a zwłaszcza: Pere Lachaise, Montparnasse, Montmartre. Towarzystwo to współuczestniczy też w organizowaniu przez Towarzy­stwo Historyczno-Literackie, Bibliotekę Polską w Paryżu i przy udziale Polskiej Misji

491

Katolickiej we Francji pielgrzymek, jakie odbywają się każdego roku w maju, mie­siącu zgonu Niemcewicza i Kniaziewicza, na cmentarz w Montmorency.

Pielgrzymki te mają zakorzenioną tradycję w życiu emigracji paryskiej i stanowią duchową spójnię żywych ze zmarłymi, manifestację patriotyczną przypominającą wspólne zadania i cel. Tradycja pielgrzymek została zapoczątkowana już w 1843 roku. Wówczas postanowiono, że będą odprawiane trzy msze święte: jedna za Niemcewicza, druga za Kniaziewicza, obydwie w maju, a trzecia we wrześniu - w “rocznicę kapitu­lacji Warszawy przed Paszkiewiczem" - za duszę “Polaków zmarłych na wygnaniu". W 1845 roku uzgodniono, że wszystkie msze będą odprawiane w jednym dniu, a póź­niej ograniczono nabożeństwo do jednej mszy łączącej wszystkie intencje. Inicjatywa pielgrzymek pomyślnie się rozwinęła i obowiązek ich urządzania jest obecnie przewi­dziany w statucie Towarzystwa Historyczno-Literackiego.

Od lat pięćdziesiątych XIX wieku ustalił się zwyczaj, że po nabożeństwie uczest­nicy pielgrzymki udają się z kościoła na cmentarz i składają kwiaty na grobach Niem­cewicza i Kniaziewicza oraz na innych mogiłach zasłużonych Polaków, nadając trady­cji charakter patriotyczno-religijny4. Charakter ten uwidacznia się szczególnie w ka­zaniach wygłaszanych podczas nabożeństw, którymi zaczynają się pielgrzymki. Fre­kwencja uczestników pielgrzymek wynosi 100-200 osób. Biorą w nich udział głównie Polacy z Paryża i okolic, ale spotyka się niekiedy grupowe przyjazdy z prowincji. Or­ganizacje kombatanckie wysyłają poczty sztandarowe, które po nabożeństwie udają się z pochodem na cmentarz. Dawniej i dzisiaj pielgrzymki do Montmorency mobili­zują emigrację paryską, której szeregi są coraz mniejsze, a liczba grobów na cmenta­rzu coraz większa.

Cmentarz w Montmorency jest nie tylko miejscem wiecznego spoczynku i naro­dowej żałoby, ma także - jak przypomina poeta związany z dolą i niedolą paryskiej emigracji - “swoje oblicze ideowe, może bardziej wymowne niż Aleja Zasłużonych na warszawskich Powązkach czy krakowska Skałka. Prawie wszyscy, którzy tu leżą, byli szermierzami wolności. Jeżeli spoczęli tutaj, a nie w ziemi ojczystej, to dlatego, że walka o wolność, której poświęcili swe życie, nie dopuszczała żadnego kompromisu"5.

Nad bramą cmentarza w Zakopanem widnieje napis: “Ojczyzna to ziemia i gro­by". Dla emigrantów polskich we Francji cmentarz w Montmorency jest od półtora wieku cząstką ich ojczyzny. Im więcej znajduje się tam grobów z prochami znakomi­tych Polaków, tym bogatszy jest ten skrawek ojczyźniany i tym okazalej reprezentuje wobec obcych i swoich nasz kraj - ciągle mało znany lub znany często z nie najlepszej strony. Warto się nad tym zastanowić w związku z rozpowszechnioną ostatnio modą przenoszenia do kraju zwłok wybitnych Polaków. Za przykład służyć może sprowa­dzenie prochów Ignacego Paderewskiego.

Paderewski zmarł w 1941 roku w Nowym Jorku i został pochowany na Ariingtonie, cmentarzu dla zasłużonych, znajdującym się u stóp amerykańskiego Kapitolu,


4 Zob. A. Łucka i P. Falquet, Deus et Patria, 150 rocznica pierwszej polskiej pielgrzymki na Cmentarz Champeaux" w Montmorency 1843-1993, Polskie Towarzystwo Historyczno-Literackie, Paryż 1993.

5 J. Winczakiewicz, Polskie Montmorency w: “Nasza Rodzina", 1986, (Paryż) nr 1, s. 25.

492

skąd nawet po śmierci - z racji miejsca wiecznego spoczynku - był nadal orędowni­kiem sprawy polskiej. Wychodząc z tego punktu widzenia zwłoki jego należało tam zostawić.

Jeżeli jednak chciano zadość uczynić woli Paderewskiego, to winien on spoczy­wać w Montmorency, obok syna i żony w grobowcu rodzinnym, jaki wybudował na tamtejszym cmentarzu w 1930 roku i w którym zarezerwował miejsce dla siebie. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości, gdyż wolę Paderewskiego potwierdzili już daw­niej: w 1952 roku E. G. Guignard, proboszcz kolegiaty w Montmorency, w 1955 roku Franciszek Pułaski, dyrektor Biblioteki Polskiej w Paryżu, a w 1975 roku Zygmunt Dygat, pianista i uczeń Paderewskiego6.

Na osi Warszawa-Waszyngton, gdzie podejmowane są często decyzje w sprawach Polski, zadecydowano inaczej i w 1992 roku zwłoki Paderewskiego szumnie sprowa­dzono do kraju. Organizatorzy tej imprezy byli zdziwieni, że nie wywołała ona zainte­resowania wśród ludności Warszawy, którą przyciągnął wtedy bardziej przebywający tam Bush, prezydent Stanów Zjednoczonych, niż uroczystości związane z oddaniem hołdu prochom Paderewskiego7.

Nie wchodząc tutaj w celowość sprowadzania prochów do Polski ani też w ustala­nie tego, kiedy i czyje należałoby sprowadzić, na jedno przynajmniej trzeba zwrócić uwagę: nie jest to sprawa najważniejsza i najpilniejsza, na jaką czeka i jakiej potrzebu­je nasz kraj. Ogołacanie cmentarzy z zasłużonych i znanych na Zachodzie Polaków przyczyni się do zubożenia, i tak już niewielkiej, wiedzy o emigracji wojskowej i roli jej armii w ostatniej wojnie. Znaczenie cmentarzy w utrwalaniu zbiorowej pamięci i tradycji jest ogromne, a cmentarz polski w Montmorency jest wymownym tego do­wodem, o czym nie wszyscy dzisiaj pamiętają.


6 Dane te przytaczam za artykułem Czy powrót na wybrane miejsce spoczynku? Stanisława Łuckiego, wieloletniego prezesa Towarzystwa Opieki nad Polskimi Zabytkami i Grobami Histo­rycznymi we Francji, jaki ukazał się w “Głosie Katolickim" (Paryż) z 27 września 1992.

7 Zob. M. Barkas, Bush, nie Paderewski w: “Więź", 1992, nr 9, ss. 148-150.

493

HARTOWNICZE UTARCZKI EMIGRANTA POLSKIEGO W LONDYNIE*

Z piśmiennictwa polskiego, jakie zostanie po emigracji z okresu drugiej wojny światowej, najbogatsze ilościowo będzie pamiętnikarstwo, które jednak nie zawsze ułatwi historykom poznanie autentycznych dziejów naszego wychodź­stwa. Mały stosunkowo procent autorów wybiega w swoich wspomnieniach poza ogól­nie przyjęte granice wstrzemięźliwości w krytycznej ocenie bilansu emigracji polskiej na Zachodzie.

W 1984 roku ukazała się książka prof. Aleksandra Bluma, która odbiega od tego schematu wówczas, gdy autor pisze o życiu na uchodźstwie. Tytuł książki, Moja zimna wojna, nie jest zbyt fortunny i bardziej odpowiedni jest sam podtytuł: Wspomnienia emigracyjne1. Początkowo wspomnienia te miały nosić pretensjonalny tytuł Biała księ­ga emigranta. Nie uchronił się też autor - w niektórych ustępach - od napuszonej for­my, mającej przypuszczalnie na celu podkreślenie efektywności swoich wystąpień, co wywołuje odwrotny od zamierzonego skutek.

Książka zadedykowana jest m.in. żonie i byłoby dużo lepiej, gdyby na dedykacji się skończyło, bez późniejszych sentymentalnych wynurzeń w kilku miejscach. Gu­stowna jest okładka - ręka trzymająca pióro, zrobione z zaostrzonej szabli, symbolizu­jące działalność żołnierską i pisarską autora. Oryginalne jest wykonanie graficzne książ­ki, drukowanej techniką offsetową i upstrzonej rozmaitymi wycinkami, zdjęciami i ilustracjami, z których część jest dobrana dowcipnie, ale całość uległa przeładowa­niu, co w pierwszym rzędzie dotyczy różnych dodatków i załączników.

Jak wynika z książki, autor jest człowiekiem wierzącym - co u mnie wzbudza szacunek - ale chyba zbyteczne są w jego książce dość liczne reprodukcje wizerunków o motywach religijnych, które - śpieszącemu się szperaczowi książek - może kojarzyć się z modlitewnikiem. Na jednym z tych wizerunków (s. 280) jest napis: “Ufaj synu, odpuszczają ci się grzechy twoje". Nie wiem, czy to się odnosi do autora książki, czy może do recenzenta... W każdym wypadku raźniej się pisze, mając tego rodzaju zabez­pieczenie.

Aleksander Blum jest postacią barwną z bogatą przeszłością. Wilnianin, oddany całym sercem miastu, w młodzieńczym wieku był - jak sam pisze - “wyjątkowo pobożnym chłopcem", który najpierw “chciał być kapłanem, a potem oficerem" (ss. 206, 281). Przedwojenny oficer dyplomowany, major Blum znalazł się po kampanii wrze­śniowej we Francji, dokąd został wysłany w grudniu 1939 roku przez ówczesnego


* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1985, nr 72, ss. 179-181.

A. Blum, Moja zimna wojna (Wspomnienia emigracyjne), nakładem b. żołnierzy, ich rodzin, przyjaciół i subskrybentów, Londyn 1984, s. 352.

494

ppłk. Sulika, organizatora wileńskiego Okręgu ZWZ. We Francji walczył w szeregach 2 Dywizji Strzelców Pieszych, z którą został internowany w Szwajcarii. Okres inter­nowania Blum wykorzystał bardzo chwalebnie na uzyskanie doktoratu (tytuł magistra filozofii w zakresie historii otrzymał w Wilnie w 1938 roku) i na pracę oświatowo-kulturalną oraz instruktorską w szkole podchorążych. W lecie 1944 roku przekracza potajemnie granicę, przedostaje się do Francji i bierze udział w oswobodzeniu tego kraju jako dowódca zorganizowanego przez siebie polskiego oddziału. W grudniu 1944 roku wyjeżdża do Włoch na czele zgrupowania liczącego ponad tysiąc żołnierzy i po różnych tarapatach dociera do 2 Korpusu, z którym dzieli dalsze losy do demobiliza­cji. Temu okresowi Blum poświęcił książkę O broń i orfy narodowe..., wydaną w Londy­nie w 1980 roku i nagrodzoną rok później przez SPK.

Omawiana tu Zimna wojna stanowi dalszy ciąg wspomnień Bluma, już cywila, emigranta z temperamentem oficera liniowego, który lubi atakować nawet wtedy, kie­dy nie bardzo wie, w którą należy uderzyć stronę. Pierwsze rozdziały książki poświę­cone są demobilizacji i gehennie, jaką przeżywali żołnierze w Wielkiej Brytanii w walce o przystosowanie się do nowych warunków. Nie najlepiej też układało się początkowo życie majorowi Blumowi. W latach 1951-1954 Blum służy na kontynen­cie w Polskich Oddziałach Wartowniczych, którym poświęca sporo zasłużonych słów pochwały, podkreślając ich pomoc materialną łożoną na rozwój kultury polskiej, o czym żaden historyk nie powinien zapomnieć.

W 1955 roku Blum zaczyna ponownie walkę o byt w Londynie. Stopniowo toruje sobie drogę i na ostatnim etapie życia zawodowego rusycystyka stała się - jak pisze -“drugim jego powołaniem". Wykłada język rosyjski w Imperial College przez 28 lat, od 1955 do 1983. W 1971 roku zostaje jednocześnie profesorem i dziekanem Wydziału Humanistycznego PUNO (Polski Uniwersytet na Obczyźnie) w Londynie. Rok póź­niej zakłada i kieruje seminarium kultury polskiej na Ealingu, które dobrze się rozwi­nęło i jest czynne do dnia dzisiejszego.

Jako rusycysta, Blum brał udział w zjazdach międzynarodowych urządzanych w Moskwie, Leningradzie, Mińsku i w Krakowie; do swoich występów przywiązuje dużą wagę, co osobiście zupełnie mnie nie przekonuje. Wszelkie zjazdy naukowe, jak wiadomo, mają bardziej charakter towarzyski niż naukowy i są przydatne zwłaszcza do nawiązywania kontaktów, które - odnośnie do krajów bloku socjalistycznego -kończą się po przekroczeniu granicy, przy powrocie na Zachód.

Czytelnik w Polsce szuka w literaturze pamiętnikarskiej, wydanej na Zachodzie, nie opisów wrażeń turystycznych z kraju, który sam zna dużo lepiej, ale tego, co się dzieje za granicą, na emigracji. Z tego punktu widzenia interesujące fragmenty w książ­ce Bluma dotyczą życia kulturalno-naukowego w Londynie, jego blasków i cieni, zwłaszcza przy omawianiu działalności PUNO, którą autor również nadmiernie mito-logizuje. Śmiałe są przede wszystkim wypowiedzi autora na temat emigracji, gdy pi­sze o “nomenklaturze emigracji w Londynie" i jakże słusznie przypomina, że “prze­cież ta nasza emigracja mogła być jeśli nie wielką, to chociaż zgodną" (ss. 60 i 231).

Lektura książki Aleksandra Bluma musi siłą rzeczy wywoływać mieszane uczu­cia: irytacji i zadowolenia, zażenowania i zaciekawienia problemami, o których nie­zbyt chętnie się mówi mimo, że są nam wspólne. Zasługą autora jest to, że poruszył te problemy i to też, zdaniem moim, winno się przyczynić do większej pobłażliwości, jeśli chodzi o wadliwość układu książki i inne niejednokrotnie rażące usterki.

495

KOLEGA TO ZROBI...*

Jedną z cech rozpoczętej dyskusji jest fakt, że autorzy krajowi piszą o zadaniach emigracji bez dokładniejszej - wydaje się - znajomości stosunków emigracyjnych. Podobnie też przypuszczalnie będzie, tylko d rebours, z zabierającymi głos emi­grantami politycznymi, których wypowiedzi i zawarte w nich postulaty nie będą prawdopodobnie odpowiadać rzeczywistości w Polsce. Brak wystarczającego rozezna­nia sytuacji przez obydwie strony doprowadzić może do sformułowania zbyt wielu “pobożnych życzeń" które, spełniając jedynie dekoracyjną rolę programu, przesądzi­łyby z góry o jego niewykonalności. Nie jest to jednak równoznaczne, w moim poję­ciu, z odrzuceniem a priori tzw. celów utopijnych, gdyż - jak przypomina Mieroszewski - “wszelki postęp w fazie embrionalnej jest utopią". Podobnie też potrzebne są w pewnym stopniu “księżycowe" myślenia, o których z kolei pisze redakcja “Kultu­ry", chcąc być może przygotować czytelnika na część “księżycowych" aspektów, jakie zapewne towarzyszyć będą końcowej fazie zaczętej dyskusji i wynikającym z niej wnio­skom.

Trudno jednak chyba będzie doszukać się analogii między “księżycowością" Piłsudskiego z lat 1905-1920, o której pisze redakcja, a najlepiej nawet wypracowa­nym obecnie teoretycznym schematem działania, jeżeli działanie to nie będzie popar­te czynem, co właśnie charakteryzowało Piłsudskiego i zadecydowało o jego wielko­ści. W okresie, jaki dzieli nas od romantycznego zrywu Piłsudskiego, słowa straciły dawny sens, a co najgorsze - przestały reprezentować ukształtowane w ciągu wieków wartości, utrudniając tym bardziej przygotowanie programu, który nie byłby jedynie przedmiotem sceptycznych uśmiechów.

Na marginesie wyszczególnionych przez Mariana Kowalskiego zadań, jakie win­na spełniać emigracja polityczna, nie sposób pominąć całkowitym milczeniem bardzo złożonej problematyki i kryzysu - nazwijmy go ogólnie pokoleniowym - jakim są dotknięte wszystkie ośrodki emigracyjne. Wiadomą jest rzeczą, że trzon emigracji sta­nowią Polacy, którzy znaleźli się za granicą w latach 1939-1945. Jest to emigracja, którą można nazwać tradycyjną, skupiającą w swoich rękach instytucje. Ona też nadaje


* Pierwodruk (w skrócie): “Kultura", 1975, nr 7-8, ss. 66-72. Artykuł ten był jednym z gło­sów w dyskusji na temat Co robić?, jaką otwarła wówczas Redakcja “Kultury" i której punktem wyjścia była polemika między J. Mieroszewskim a A. Bromke (zob. “Kultura" 1974, nr 11/1974, ss. 26-58). W dyskusji tej udział wzięli autorzy krajowi i emigracyjni, a jej celem było sprecyzo­wanie programu działalności niepodległościowej i określenie, co należy do kraju, a co winna robić emigracja.

Krajowy autor artykułu O potrzebie programu, którym redakcja zapoczątkowała dyskusję. Zob. “Kultura", 1975, nr 5, ss. 35-57.

496

do dziś ton emigracyjnemu życiu. Uchodźcy z Polski, którzy przybyli na Zachód po 1945 roku, mieli stosunkowo bardzo małe możliwości wpływania na życie emigracyj­ne. Tak jest właściwie do dnia dzisiejszego i to też jest powodem, że najważniejsze fale emigrantów politycznych mają duże trudności w znalezieniu wspólnej platformy dzia­łania.

Jednym z błędów emigracji tradycyjnej było to, że nie uwierzyła we własne siły. Większość ważniejszych poczynań była podejmowana w imię kraju, nigdy prawie dla kraju w imię emigracji, stąd tak częsta sztuczność tych poczynań, odwoływanie się do “historycznych" stronnictw z jednoczesnym przymykaniem oczu na rzeczywistość. Obecnie biologiczny proces kładzie kres wszystkiemu. Emigracja tradycyjna to prze­szłość i przyszłość - w postaci historii - ale to nie teraźniejszość, której - jeśli chodzi o działanie polityczne - emigracja ta mieć już nie może. Potwierdza to również zami­łowanie do historii, powszechne wśród tego pokolenia, dzięki któremu powstaje wpraw­dzie dużo ciekawych publikacji, które jednak w niewielkim stopniu przyczyniają się do rozwiązania naglących problemów chwili bieżącej. Zdanie sobie sprawy z pewnych błędów popełnionych na emigracji jest konieczne. W przeciwnym wypadku działal­ność pokolenia, które da ciągłość życiu emigracyjnemu, charakteryzować się będzie podobnymi wadami. Do wad tych należy również przeogromna liczba różnych dekla­racji i papierkowo-patriotycznych poczynań, co w konsekwencji doprowadziło do dwóch skrajności: z jednej strony teoretycznych postulatów, charakterystycznych dla tradycyjnych ośrodków emigracyjnych, a z drugiej “praktycznych" (ugodowych z re­żimem komunistycznym) rozwiązań.

Aby rola emigracji była skuteczna, nie może być w Polsce błędnie oceniana. Ko­walski, pisząc “O potrzebie programu" - który winien być, według niego, wypracowa­ny przez emigrację (na błędność tego rozumowania zwróciła już uwagę redakcja “Kultury") - jest zdziwiony, że Mieroszewski czy też ktoś inny, mówiąc o wolnej Polsce, sejmie, wyborach itp., nie wyjaśnia <[...] kto i jak tę Polskę wyzwoli, kto przeprowadzi wolne wybory [...]>itp. Wydaje mi się, że to wszystko wchodzi już w zakres kompeten­cji osób, które we Francji określane są mianem “Madame Soleił". Nie dziwię się, że Kowalski chciałby się tego dowiedzieć, ale z tym można chyba iść do wróżki w Polsce, bo za granicą żadna wróżka więcej nie będzie umiała powiedzieć, tyle że zrobi to bez obawy “działania na szkodę państwa".

Trudno mi też zrozumieć, do czego mogłaby służyć próba zdefiniowania przez emigrantów pojęcia socjalizmu? Na temat socjalizmu intelektualiści na Zachodzie wyprodukowali dziesiątki tysięcy ton drukowanego papieru. Wszystko tam już zdaje się powiedziano, ale prawie niczego nie zrobiono. Socjalizm jest tutaj w dalszym ciągu maglowany w sposób na ogół bardzo “uczony", co nazywam raczej nie nauką, lecz onanizmem naukowym. Jeśli chodzi o intelektualistów emigracyjnych, to wyprodu­kowano już wiele różnych rozpraw i obecnie dużo bardziej aktualne jest realizowanie wreszcie tego socjalizmu niż ponowne o nim pisanie. Zagubienie wokół pojęcia socja­lizmu i praktycznego zastosowania jego doktryny, jakie można zaobserwować - mimo diametralnie odmiennej struktury politycznej - na Wschodzie i na Zachodzie, jest właściwie wynikiem ogólnego kryzysu państwa i ustroju, o czym warto w kilku sło­wach przypomnieć.

Pojęcie państwa nowoczesnego powstało w epoce humanizmu i Odrodzenia. Pań­stwo to, w wyniku kilkuwiekowej ewolucji, osiągnęło punkt kulminacyjny swojego

497

rozwoju po pierwszej wojnie światowej. Wtedy to bowiem ustrój parlamentarny, będący ostatnią fazą tego rozwoju, wykazał kryzys, jakim zostało dotknięte współczesne państwo. Od zakończenia ostatniej wojny światowej kryzys ten coraz bardziej się po­głębia. W okresie miedzyepokowym - w jakim obecnie żyjemy - nie wypracowano jeszcze nowego ustroju, który odpowiadałby technicznemu postępowi ludzkości. Par­tie polityczne na Zachodzie, nie reprezentujące częstokroć niczego więcej poza dema­gogią, zostały zdystansowane przez mafie syndykatów, które są kierowane przeważnie przez tzw. lewicę. Problemy ustrojowe w krajach rządzonych przez partie komuni­styczne - poza specyficznymi trudnościami, jakie wypływają z braku wolności w tych krajach - zbliżone są częściowo (czy też raczej dopiero będą) do problemów, z jakimi borykają się obecnie państwa zachodnie.

Jedną z lansowanych na Zachodzie idei ekonomiczno-politycznych, która ma być głównym ogniwem nowego systemu zarządzania, jest - jak wiadomo - idea partycypacji. Niewiele już jednak z tej idei zostało dlatego właśnie, że zagrażała partiom poli­tycznym i syndykatom. Bardziej bezpośredni udział obywateli nigdzie nie jest dobrze widziany. Jeżeli jednak na Zachodzie problem partycypacji nie stanowi warunku sine qua non postępu ekonomicznego, to w krajach rządzonych przez partie komunistycz­ne bez autentycznego współudziału obywateli w zarządzaniu gospodarką nie może istnieć autentyczna demokracja. Jak dosadnie wyraził to Aleksander Litwin2 - “So­cjalizmu nie można wyzwolić z totalitaryzmu, jest mu bowiem immanentny. Totalita­ryzm jest skutkiem monopolu własności środków produkcji i wymiany, jest prostym wnioskiem z faktu istnienia jedynego centralnego ośrodka dyspozycyjnego". Dopóki nie zostanie przekształcony system zarządzania, twierdzenia tego nie można obalić.

Moda na minispódniczki i różne inne “mini" już mija. Aktualne są jeszcze mini-programy, do jakich zalicza się artykuł Polityczna opozycja w Polsce, w którym autor krajowy (bez podania nazwiska), udzielając rad kandydatowi opozycji w Polsce do­słownie pisze: “A przede wszystkim kup sobie kodeks karny i nigdy go nie przekra­czaj". Tego rodzaju propozycji w dziejach Polski jeszcze nie było, żeby kodeks karny był częścią składową programu politycznego. W artykule tym autor pisze również, że “totalitarna dyktatura w naszym kraju od dawna postawiła na nacjonalizm jako siłę scalającą naród pod swoim panowaniem", z czego wysnuwa są wnioski o szkodliwości nacjonalizmu, który ciągle jest mieszany z szowinizmem. Wiadomą jest rzeczą, że uczu­cia narodowe stanowią dla partii komunistycznej jeden z psychologicznych elemen­tów władzy. Temu celowi służyć ma m.in. fabrykowana przez komunistów historia ruchu podziemnego z czasu ostatniej wojny i wszelkie fałsze o AK, jakie tej historii towarzyszą. Podobną rolę miał spełniać film o Hubalu. Wszystko to jednak winno nas tym bardziej pobudzać do demaskowania kłamstw, a nie do atakowania nacjonalizmu, zwłaszcza jeśli nie wyjaśnia się bliżej, co należy rozumieć przez szkodliwy nacjona­lizm, a co przez ogólnonarodowe wartości. W tej sytuacji grozi nam przysłowiowe wylanie dziecka z kąpielą. Jeżeli potępimy wszystko to, czym manipulują komuniści, to cóż damy w zamian naszym rodakom: lekturę kodeksu karnego?!

Wypracowanie programu “Co robić?", a zwłaszcza jego realizacja, będą zależeć przede wszystkim od postawy inteligencji twórczej czy też tzw. intelektualistów. Pod


2 Zob. Csy “polityczna opozycja"? w: “Kultura", 1975, nr 5, s. 67.

3 “Kultura" 1974, nr 11, ss. 3-21.

3 “Kultura", 1974, nr 11, ss. 3-21

498

tym względem bierność inteligencji w kraju nie napawa zbytnią otuchą. Dużą rolę odegrać tutaj mogą intelektualiści polscy na Zachodzie, szczególnie humaniści, o czym pisze Mieroszewski4. Jest to jednak również problem bardziej skomplikowany niżby się to na pozór wydawało. Intelektualiści są na ogół przesadnie ostrożni w wypowiada­niu swojej opinii na temat kraju z uwagi na chęć utrzymania dobrych stosunków z tamtejszymi instytucjami, co - wydaje się - byłoby i tak możliwe bez tego paniczne­go lęku, że nie otrzymają wizy, zaproszenia na zjazd itp. Skuteczność działania inte­lektualistów zależeć też będzie od umiejętnego zorganizowania się, a z tym, jak wiado­mo, u Polaków najlepiej nie jest.

W wykonywaniu swojego zawodu technik pochłonięty jest przeważnie problema­mi maszyn, humanista natomiast problemami człowieka. Polscy humaniści-naukowcy żyją, pracują i piszą głównie w obcych środowiskach i językach i jeżeli nie mają bliższych kontaktów z emigracyjnymi ośrodkami, to obojętnieją na sprawy polskie, do których podchodzą na zimno, z wyrachowaniem, a więc z nadzieją, że będą mile widziani w Polsce. Nie usprawiedliwia to oczywiście ich postępowania, za które odpo­wiedzialność ponosi również cała emigracja. Bardzo słaby jest kontakt naukowców z prasą emigracyjną, gdzie np. recenzje ich książek, ukazujące się w obcych językach, należą naprawdę do wyjątków. Stopień zaangażowania się intelektualistów, szczegól­nie humanistów, w problematykę krajową wiąże się - zwłaszcza jeśli chodzi o emi­grantów z ostatnich lat - z atmosferą, jaka będzie panować na emigracji. I tutaj trudno dopatrzyć się różowych perspektyw.

Działalność Polaków na Zachodzie może być skuteczna tylko wówczas, gdy będą im przyświecać te same kryteria reakcji w stosunku do kraju i do środowisk emigracyjnych, w których żyją czy też z którymi się stykają. Chodzi po prostu o potrzebę samej reakcji na ujemne zjawiska, których przecież nigdzie nie brak. Krytykowanie zła w Polsce z jednoczesnym przemilczaniem np. tego, co należy zmienić lub usunąć z życia emigracji, będzie próbą stosowania podwójnej moralności, która prócz chwilo­wego efektu nie przyniesie trwalszych korzyści.

Na Zachodzie, podobnie jak w prasie emigracyjnej, wiele się pisze o Sołżenicynie. Zbyt jednak mało robi się, żeby stosować w życiu głoszone przez niego zasady. Naj­dłuższe nawet artykuły nie zastąpią kilku niżej przytoczonych zdań Sołżenicyna, któ­rych treść winna być punktem wyjścia przy opracowywaniu każdego programu i po­dejmowaniu każdej działalności zarówno w kraju, jak i na emigracji. Słowa Sołżenicyna skierowane do Rosjan są jednocześnie aktualne w stosunku do nas wszystkich, bo przecież w dzisiejszym układzie świata wspólne są ludzkie problemy i wspólne będzie kiedyś ich rozwiązanie. W nie wygłoszonym przemówieniu z okazji przyznania na­grody Nobla za 1970 rok, Sołżenicyn pisał: “Męstwo i sukces stają się naszym udzia­łem tylko wtedy, gdy decydujemy się na ofiary [...]. Nie zasłaniać się bezbronnością, nie składać dani życiowej beztrosce, ale podjąć walkę!"5.

W apelu, który Sołżenicyn napisał przed swoim wygnaniem z Rosji, autor stwier­dza z goryczą: “Tak bez reszty utraciliśmy poczucie człowieczeństwa, że za nędzną dzisiejszą strawę oddamy wszystkie zasady, duszę, wszystkie wysiłki naszych przod­ków, wszystkie nadzieje naszych spadkobierców - byle tylko nie zostało zburzone nasze


4 Tamże, s. 49 i nast.

5 “Kultura",1972, nr 10, ss. 13 i 18.

499

żałosne bytowanie. Nie ma już w nas ani hartu, ani dumy, ani serca. Nawet śmierci atomowej się nie boimy [...] boimy się tylko gestu odwagi cywilnej! Byleby się od stada nie oderwać [...]. Jeśli stchórzymy, to przestaniemy się skarżyć, że oddychać nam nie dają - sami sobie nie dajemy!"6.

W odpowiedzi na pytanie “Co robić?" nie byłoby chyba obecnie wskazane ustala­nie wykonania wielkich czynów, do których zresztą dochodzi się zwykle żmudną, wytrwałą pracą i przykładem dnia codziennego. Rzetelna informacja, piętnowanie kłamstw i wszelkiego zła, prasowe dyskusje ułatwiające ścieranie się różnych poglą­dów. Reakcja na wszystko, co doprowadza do “skostnienia stosunków międzyludz­kich i znieczulicy moralnej", wymaga nie tyle programu, ile dobrej woli i odwagi dzia­łania. Co należy do kraju, a co do emigracji - też z góry nie da się schematycznie ustalić. Jako przykład jednej z symptomatycznych dziś postaw warto przytoczyć zja­wisko podobno dość często spotykane w uspołecznionych restauracjach w Polsce: gość zdenerwowany długim czekaniem zwraca się do stojącego z założonymi rękami kel­nera i prosi go o obsłużenie. Kelner, nie ruszając się z miejsca, odpowiada spokojnie wskazując na drugiego kelnera: “kolega to zrobi!". W dyskusji kraj - emigracja, grozi nam - zdaje się - podobne dictum, że “kolega to zrobi", może i zrobi, ale kiedy i jak -oto pytanie?!


6 “Aneks", 1974 (Uppsala), nr 4, ss. 139-140.

500

NAUKOWCY POLSCY NA ZACHODZIE I KRAJ*

Na łamach “Wiadomości" z 2 maja 1976 roku ukazał się wiersz Wacława Iwaniuka Za miskę soczewicy, z którego przytaczam kilka epitetów pod adresem uczonych polskich, którzy pracują za granicą i jeżdżą do Polski: “Za miskę soczewicy: za wizę [...] i wciąż nie wiem, dlaczego ci paskarze sprzedają się po byle jakiej cenie [...] Nasi uczeni i profesorowie [...] Zakute łby uczonych i profesorów wykarmionych na Zachodnim chlebie [...] Takich to pajaców mamy na Zachodzie [...]".

Jak można się domyślić, Iwaniuk doszedł do podobnych wniosków na podstawie obserwacji środowiska, w którym żyje, a którego ja nie znam. Nie śledzę systematycz­nie działalności uczonych polskich, którzy jeżdżą do kraju. Ocena tej działalności może mieć jednak tylko wówczas jakąś wartość, gdy będzie oparta na analizie rodzi­mego podłoża, jakie kształtowało psychikę uczonych polskich, bez względu na kraj ich zamieszkania. Osobiście jestem zwolennikiem kontaktów z Polską. Najskutecz­niejszą formą tych kontaktów są wyjazdy do kraju, których obrzydzanie idzie po linii politycznej różnych aparatczyków, mających na celu odcięcie rodaków od Zachodu czy też ściślej - ograniczenie ich kontaktów do osób wybranych według “ideologicz­nego" klucza i pozbawionych kośćca moralnego. Jeżeli chcemy szczerze pomóc krajo­wi w otwarciu się na Zachód, to nie można jednocześnie zamykać granic tym, którzy stanowią część zagranicznej elity polskiej.

Wstrzymanie się od wyjazdu do Polski wypływa w większości wypadków - wydaje się - nie z postawy ideowej, tylko po prostu z obawy o swoje bezpieczeństwo. Na ogół “oporni" nie jadą do kraju, nie z uwagi na swoją “niezłomność" i ideowe przekona­nia, lecz z obawy, że mogą tam mieć nieprzyjemności lub też po prostu, że nie wrócą do swoich zachodnich pieleszy. Wartość naukowca, jak i każdego człowieka, zależy nie od tego, gdzie się znajduje, ale co robi. Można jeździć do Polski i być bardziej, dużo bardziej wartościowym człowiekiem, niż siedzieć bezwolnie na emigracji i kie­rować się w swoim postępowaniu jedynie oportunizmem - i to właśnie za miskę socze­wicy.

Potępiamy - i słusznie - że w kraju panuje cenzura, że rekwirowane są nasze książki, że świadczy to o słabości ustroju, który obawia się wszystkiego, co mogłoby podważyć jego ideologię. Ale czy podobnie nie jest na emigracji? Czy również nie robi się wszyst­kiego, żeby zniechęcić do wyjazdów do kraju, co też trudno inaczej interpretować niż


* Pierwodruk (w skrócie): “Oficyna Poetów", 1976 (Londyn), nr 3 (sierpień), ss. 59-60. Ar­tykulik ten, w formie listu do redakcji, wysłałem do londyńskich “Wiadomości", na ręce Stefanii Kossowskiej. Nie został jednak opublikowany i ukazał się później ww. wymienionym Kwartal­niku, redagowanym przez Czesława i Krystynę Bednarczyków.

501

obawą, że zagrożony zostanie jednolity, powiedzmy, front emigracji. W jednym i dru­gim wypadku jest to jedynie skutek słabości i niepewności, utrzymania status quo.

Pod żadnym względem nie można usprawiedliwiać oportunizmu uczonych pol­skiego pochodzenia podczas ich pobytu w kraju, ale pod warunkiem, że w ten sam sposób oceniać się będzie działalność inteligencji na emigracji, gdyż nie można prze­cież stosować podwójnej moralności. Pracę uczonego cechowała dawniej przede wszyst­kim uczciwość. Uczonym był przeważnie człowiek z powołania; dziś powołanie zosta­ło zastąpione raczej kryteriami natury materialnej, stąd ta duża łatwość w dostosowy­waniu się do koniunktury. Problemu zajęcia właściwego stanowiska nie należy ogra­niczać jedynie do uczonych, ale do całej elity emigracyjnej, czy tzw. intelektualistów (co do tych ostatnich jest to określenie niewłaściwe, ale jak dotychczas nie wymyślono lepszego). Brak autentycznego zaangażowania się intelektualistów w polsko-emigracyjne życie jest łatwiejsze do uchwycenia, gdy się pamięta o “Liście 34" (1963), “Ape­lu 15" (1975) i “Memoriale 59". Czy natomiast na Zachodzie ukazał się jakiś “List", “Memoriał" lub “Apel" uczonych, lub ogólnie inteligencji, mający na celu już nawet nie krytykę jakiegoś zjawiska w życiu emigracji, ale zawierający chociażby projekt, żeby życiu temu nadać nowe oblicze, stosownie do potrzeb zarówno chwili bieżącej, jak i w przyszłości? Podobnego “zrywu" intelektualistów polskich na Zachodzie nie było; jest to o wiele bardziej smutne niż fakt, że jacyś uczeni niezbyt godnie zachowali się w kraju.

Trudno oczywiście wymagać, żeby Iwaniuk poruszył w krótkim stosunkowo wier­szu całą problematykę, jaka wiąże się z występami uczonych polskiego pochodzenia w kraju. Twórczości poetyckiej towarzyszy przeważnie metafora, w danym jednak wy­padku nie chodzi o przenośnie, ale o zbyt duże uogólnienie. Pod adresem ludzi nauki Iwaniuk pisze, powtórzmy raz jeszcze: “Zakute łby uczonych i profesorów wykarmionych na Zachodnim chlebie... Takich to pajaców mamy na Zachodzie". Mamy paja­ców na Zachodzie, to nie ulega żadnej wątpliwości. Pajaców i błaznów ma każdy na­ród. Wśród uczonych jest ich mimo wszystko chyba mniej niż wśród innych kategorii emigracyjnej elity. Co do “uczonych wykarmionych na Zachodnim chlebie" to Iwa­niuk zatracił tu subtelność poetyckiego wyczucia, gdyż generalizując, tzn. nie precy­zując dokładniej, o kogo mu chodzi, podciąga właściwie wszystkich pod tego rodzaju kryterium - a przecież ten zachodni chleb był dla wielu uczonych gorzki i niektórym gorycz ta towarzyszy do dziś, zwłaszcza humanistom z uwagi na ich zawodowe zainte­resowania. Chleb zachodni odbija się nam często zgagą i to w mniejszym niejedno­krotnie stopniu z uwagi na jego wypiek przez obcych, lecz wskutek przypiekania go przez emigracyjnych piekarzy.

Wiersz Iwaniuka porusza pewne aspekty jednej tylko strony medalu, która mimo zniekształcenia całokształtu problematyki może stanowić wstęp do gruntownego omó­wienia (lub do dalszego przemilczania), nie w oparciu o przenośnie, ale o konkretne fakty tej, jakże bardzo palącej, kwestii, ciągle dotychczas dyskretnie pomijanej - a jak twierdzi przecież sam Iwaniuk: “milczenie jest przestępstwem".

Redakcja “Wiadomości", po kilkutygodniowym namyśle, w rubryce “Odpowiedzi redakcji", w nr 24 z 13 czerwca 1976 roku s. 4, list mój skwitowała w następujący sposób: “List Pana budzi szczery podziw dla wprawy, z jaką Pan z czarnego robi białe

502

i z białego czarne. Zaraz widać dobrą szkołę. Radzimy list posłać do “Prawdy", “Try­buny Ludu", “Humanite" lub “Morning Star".

Wszelkie komentarze są zbyteczne. Metody, jakimi posługuje się redakcja “Wiadomości" wymagają nie komentarzy, lecz szczerego współczucia. Emigracja londyń­ska, zwłaszcza jej elita, jak to już określili inni - mówiąc delikatnie, bardzo delikatnie - dziecinnieje.... Tumani się czytelników cytowanymi wyżej odpowiedziami, w któ­rych używa się oszczerczych insynuacji, bez podania meritum poruszonej sprawy, którą starannie i bez żadnych skrupułów zataja się... Jedyne, co w tych warunkach można zrobić, to odnotować dany fakt, dorzucając go do licznych “kwiatuszków" emigracji londyńskiej, jakimi zachwaszczone jest polskie życie na Zachodzie.

Czasopisma o lewicowo-komunistycznej orientacji.

503

@III KONGRES UCZONYCH POLSKIEGO POCHODZENIA*

D

ata Kongresu, który odbył się w Polsce w dniach 16-20 lipca 1989 roku, wy-| padła dobrze pod jednym zwłaszcza względem: możliwości naocznej obser­wacji katastrofalnych skutków, do jakich doprowadziły rządy komunistów. Cel organizatorów byt oczywiście inny i w ogólnym założeniu polegał na “nawiązaniu dialogu z szerokim gronem uczonych polskiego pochodzenia rozsianych po świecie", oraz “umocnieniu związków nauki polskiej z nauką światową". Kongres został zorga­nizowany przez Uniwersytet Jagielloński, Polską Akademię Nauk i Towarzystwo “Po­lonia". Według oficjalnych danych ramy Kongresu ustaliła Rada Programowa, złożo­na z 47 przedstawicieli różnych dyscyplin i ośrodków naukowych w Polsce i za gra­nicą", nigdzie jednak nie spotkałem imiennej listy tych przedstawicieli; podano jedy­nie, że przewodniczącym tej Rady był prof. Jan K. Kostrzewski, prezes Polskiej Aka­demii Nauk (PAN).

Ogólne hasło Kongresu brzmiało: Nauka wobec problemów współczesności. Po inau­guracyjnej sesji plenarnej w Warszawie, obrady toczyły się w trzech zespołach robo­czych, każdy w innej miejscowości i o schematycznie określonej tematyce: Uniwersal­ne i narodowe tendencje rozwoju kultury pod kierownictwem prof. Aleksandra Gieyszto-ra na zamku królewskim w Warszawie; Rozwój współczesnej nauki i techniki pod kie­rownictwem prof. Jana Michalskiego w Łodzi; Środowisko a zdrowie cowieka w wa­runkach uprzemysłowienia pod kierownictwem prof. Kornela Gibińskiego w Katowi­cach. Kongres zakończył się w Krakowie dwiema plenarnymi sesjami pod hasłami:

Polonia i kraj, oraz Odpowiedzialność uczonych za wizję przysego świata. Starania, żeby Kongres odbywał się również w Lublinie, spełzły na niczym, podobnie jak inicjatywa spotkań, po zakończeniu Kongresu, ze środowiskami naukowymi, podjęta przez te środowiska w Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu i Lublinie.

Dokładna liczba naukowców, którzy brali udział w Kongresie, nie jest znana, chyba że tylko organizatorom. W sumie było chyba trochę ponad 200 uczestników z około 20 krajów. Na liście, niechlujnie sporządzonej, częściowo nieczytelnej, są nazwiska osób, które nie przyjechały, brak natomiast nazwisk uczestników z Polski. Zwrócił na to uwagę prof. Ryszard Bender z KUL-u na sesji w zamku królewskim i odpowiedzia­no mu, że jest sporządzana nowa lista, którą mieliśmy otrzymać, ale skończyło się na obietnicy. Największym zainteresowaniem cieszyła się grupa naukowców z dawnych

* Pierwodruk (z matymi skrótami): “Znaki czasu", 1989 (Rzym-Warszawa), nr 16, ss. 218-226. W skróconej wersji i lekko zmienionej treści oraz tytule (“Kraj i uczeni polskiego pocho­dzenia"), artykuł ten ukazał się również w: “Pamiętnik Literacki". Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, 1990 (Londyn), t. XV. ss. 130-136.

504

ziem Polski, dziś należących do ZSSR, czy też do “republik" Ukrainy, Białorusi i Litwy. Duże wzięcie miał zwłaszcza dr Jan Ciechanowicz z Wilna, deputowany ludo­wy ZSRR, rzutki i z dużym bagażem wiedzy.

Istotne jest oczywiście kryterium, jakim kierowano się przy wysyłaniu zaproszeń na Kongres. Odmienne przesłanki wchodziły w grę w odniesieniu do naukowców z kraju i z zagranicy. Prof. Hieronim Kubiak, dyrektor Instytutu Badań Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, twierdził, że wysłano zaproszenia do 1200 uczonych z 40 krajów, wszystkich, o których wiedziano, “niezależnie od wyboru światopoglądo­wego, orientacji politycznych, a także stosunku do państwa". Podobnie zapewniał prof. Kostrzewski, że “wszyscy, którzy chcieli skorzystać z naszego zaproszenia, są mile widziani, bez względu na zapatrywania i emocjonalny stosunek do kraju [...]. Zaprosiliśmy autentycznie szerokie grono ludzi. Oczywiście, tradycyjnie dominują przedstawiciele Stanów Zjednoczonych, tej <Mekki uczonych na świecie". Kostrzew­ski żałuje jednocześnie, że Kongres dawał okazję, nie przez wszystkich wykorzystaną, do kontaktów, “które jeszcze rok temu były nie do pomyślenia z obu stron"2. Problem polega właśnie na tym, że przeszło rok temu, kiedy wysyłano zaproszenia, przyjęte były inne kryteria, nie pokrywające się z tym, o czym wyżej jest mowa.

Ilościowo przeważali uczestnicy z USA i to raczej nie tyle z uwagi na ciężar gatun­kowy, ile z powodu zapotrzebowania na dolary, by pokazać, że Polska otwiera się ku Zachodowi, a więc winna otrzymać kredyty. Nadto prof. Kubiak ma od wielu lat dość ścisłe powiązania ze Stanami Zjednoczonymi, co zapewne również zwiększyło liczbę zaproszonych. Niektórych jednak świadomie pominięto. Znam kilku wybitnych na­ukowców, w tym dwu z USA, którzy zaproszenia nie otrzymali. Ludzie bliżej zorien­towani w kongresowej organizacji, od lat w tych samych rękach, twierdzą, że o wybo­rze uczonych zaproszonych na Kongres decydował arbitralnie prof. Kubiak.

O tym, że różne przeważały kryteria w doborze uczestników świadczy m.in. i mój przykład. Brałem udział w I Kongresie (wówczas nazywał się “Spotkaniem"), jaki odbył się w Warszawie-Krakowie w 1973 roku. Po więzieniu w UB w Łodzi i wydostaniu się z Polski w 1947 roku był to mój pierwszy bezpośredni kontakt z krajem. Z Kongresu zachowałem dobre wspomnienie. W 1975 roku konsul PRL w Paryżu, Edward Wasz-czuk, przysłał mi zaproszenie, podpisane przez Hieronima Kubiaka, do wzięcia udziału w Międzynarodowej Konferencji Naukowej Stan i potrzeby badań nad zbiorowosciami polonijnymi. Odmówiłem uczestniczenia, motywując to w liście z 20 maja 1975 roku do konsula Waszczuka tym, że “ponad chęcią zbliżenia naukowców do kraju unoszą się jeszcze inne niż naukowe kryteria" i podałem następnie konkretne przykła­dy. W 1978 roku otrzymałem zaproszenie na II Kongres uczonych polskiego po­chodzenia, jaki odbył się w lipcu 1978 roku pod hasłem Nauka polska i uczeni polskie­go pochodzenia w służbie ludzkości. Zgodnie z sugestią organizatorów zgłosiłem referat Humanizm w polskiej myśli politycznej i jej wktad w kulturę europejską. Konkluzja tego była taka, że mojego udziału w Kongresie nie potwierdzono i Kubiak oświadczył zna­jomemu z Krakowa, iż Wyrwy z takim referatem nie potrzebują. Jeśli chodzi teraz

Zob. Z. Bętkowska, Dziedzictwo w: “Przekrój" (Warszawa) z 2 lipca 1989 i “Polish Links" Summer 1989, Kraków.

2 Zob. J. Kaczyński, Nauka wobec problemów współczesności w: “Panorama Polska" 1989 (War­szawa), nr 7.

505

o III Kongres, to zaproszenia nie otrzymałem w pierwszym rzucie. Kilka misięcy przed Kongresem kolega z KUL-u zachęcał mnie, żeby pojechać i postarał się o zaproszenie. Referatu mi nie proponowano, zbyt mało było zresztą czasu na przygotowanie. Ogra­niczyłem się do roli obserwatora Kongresu i tego, co dzieje się w kraju.

Otwarcia Kongresu w lipcu 1989 roku dokonał prof. J. K. Kostrzewski. Miał to zrobić prof. Grzegorz Białkowski, rektor Uniwersytetu Warszawskiego, który nieste­ty zmarł 29 czerwca, wdzięcznie wspominany przez studentów i współpracowników. Na inaugurację Kongresu w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie przybyli: generał Wojciech Jaruzelski, marszałek sejmu prof. Mikołaj Kozakiewicz i marszałek senatu prof. Andrzej Stelmachowski. Ten ostatni, w imieniu nowo wybranego parlamentu, podkreślił wkład, jaki mogą wnieść uczeni w budowę pomostu między Wschodem a Zachodem, czyli w tradycyjną rolę przypadającą Polsce. Następnie prof. Kostrzew­ski w pierwszym referacie na sesji plenarnej stwierdził, iż pomimo, że “Polska nie jest krajem zacofanym, to jednak dzieli nas znaczny dystans w stosunku do najbardziej rozwiniętych krajów świata". Jak na prezesa PAN-u, to całkiem nieźle... zwłaszcza że Kostrzewski wyznaje nadto, że “nie jest w stanie odpowiedzieć, co spowodowało taką sytuację, czy czynniki obiektywne - przedwojenny niedorozwój, wojenne zniszczenie czy też czynniki subiektywne, leżące w nas samych, nieumiejętność rządzenia"3.

W przerwie między referatami a dyskusją została otwarta wystawa “z dorobku uczonych polskiego pochodzenia", gdzie można było widzieć książki, które do nie­dawna były zakazane. Prowadzona później dyskusja toczyła się głównie wokół możli­wości współpracy między naukowcami w Polsce i zagranicą, nie tylko z Zachodu, lecz i ze Wschodu. Potrzeba otwarcia ku Wschodowi była zasadniczym wątkiem wszyst­kich prawie dyskusji tego Kongresu, który tym głównie różnił się od podobnych im­prez urządzanych w przeszłości.

W wypowiedziach naukowców polskich z Wilna, ze Lwowa czy też z Białorusi można było wyczuć żal do rodaków w kraju, że mówią i piszą o emigracji, o Polakach na Zachodzie, ale zapomnają o tych, którzy zostali na Wschodzie. Dr Medard Czobot z Wilna przypomniał, że ponad 300 000 Polaków, żyjących na Wileńszczyźnie i zwią­zanych z kulturą polską, czeka na możliwość bliższych kontaktów z krajem macierzy­stym: “Musi istnieć współpraca w odbudowie pamiątek kultury na dawnych ziemiach wschodnich". W dalszym ciągu dyskusji prof. Ryszard Bender rzucił projekt powoła­nia rady, organu pracującego między kongresami, oraz sugerował organizowanie “spe­cjalistycznych seminariów i dyskusji naukowców polonijnych i krajowych, poświęco­nych zagadnieniom, które obecnie mogą mieć duże znaczenie dla rozwoju sytuacji! w naszym kraju - funkcjonowania partii politycznych, działalności opozycji, syste­mów wyłaniania rządów itp".

Po zakończeniu sesji plenarnej uczestnicy Kongresu brali udział w otwarciu Domu Polonii (odrestaurowanego zamku) w Pułtusku, dawnej siedzibie biskupów płockich, miejscowości zwanej “Wenecją Mazowsza". Dwudniowe obrady toczyły się następnie

3 Por. “Rzeczypospolita" (Warszawa) z 17 lipca 1989; “Trybuna Ludu" z 17 lipca 1989. 506

w trzech zespołach problemowych. Osobiście uczestniczyłem w zespole: “Uniwersal­ne i narodowe tendencje rozwoju kultury". Zespół ten był najliczniejszy i tematycz­nie najbogatszy. W referatach i dyskusjach uczestnicy wybiegali daleko od hasła sfor­mułowanego w tytule zespołu. Wprowadzający referat Uniwersalne i narodowe tenden­cje w kulturze wygłosiła, z dużą erudycją i w literacko nieskazitelnej polszczyźnie, prof. Antonina Ktoskowska. Prelegentka starała się wykazać uniwersalne składniki kultu­ry polskiej oraz wzajemne przenikanie się tej kultury z kulturą sąsiadów. Z drugiej strony podkreślała, że ludzie wracają do korzeni: “Człowiek odczuwa potrzebę naro­dowej identyfikacji [...] kultura narodowa daje człowiekowi poczucie godności".

Wśród licznych referatów i zagadnień, jakie prelegenci wysuwali, warto zwłaszcza wyodrębnić prelegentów z Wileńszczyzny, Białorusi oraz z USA, odmiennych pod każdym względem, ale o zbliżonych problemach jeśli chodzi o potrzeby rozwoju kul­tury polskiej i jej znajomość wśród obcych. Dr Romuald Brazis z Wilna, mówiąc o motywach polskich w nauce i kulturze na Litwie po włączeniu jej do ZSSR, ubole­wał nad wyniszczeniem inteligencji polskiej i polskiego szkolnictwa. Podkreślał, że odrywanie od języka polskiego “powodowało jednocześnie odcinanie Litwinów od ich własnej kultury i historii". Dzisiaj - twierdził dr Brazis - “polska kultura i polski język na Litwie, to czynniki aktywizujące demokratyczne przemiany", ale intelektu­alne środowisko polskie to zaledwie kilkadziesiąt osób. Książki polskie są drogie, a pomocy i kontaktów z krajem brak.

Prof. Wiaczesław Werenicz z Białorusi wyraził z kolei żal, że najliczniejsza tam Polonia nie ma żadnego pisma wydawanego po polsku, żadnej polskiej szkoły i dopie­ro obecnie powstały pierwsze klasy z językiem polskim. Zdaniem Werenicza “Litwa, Łotwa i Estonia stworzyły już warunki do rozwoju polszczyzny i kultury polskiej, na Białorusi są dopiero szansę. W tej republice sytuacja jest trudna. Białorusini jako na­ród nie potrafili w pełni obronić swej tożsamości. Obecnie atmosfera ożywia się dzięki ruchom młodzieżowym. Naród, który nie potrafi obronić własnej tożsamości, nie po­trafi zrozumieć dążeń innych. Ale sytuacja zmienia się".

Ciekawy referat wygłosił również wspomniany już dr Jan Ciechanowicz z Wilna na temat wkładu Polaków w kulturę Rosji i Związku Sowieckiego. Podając różne przy­kłady, zastanawiał się nad tym, “jakie czynniki spowodowały, że w ciągu wieków tyle rodzin polskich uległo rusyfikacji, a wybitnych Rosjan, którzy się spolszczyli było niewielu?". Kwestia otwarta, wymagająca żmudnych dociekań i prelegent ma już spo­ro przygotowanego materiału, na razie w maszynopisie. Szuka wydawcy.

Zarówno w dyskusji nad tym referatem, jak i przy innych okazjach, dr Ciechano­wicz powracał do dyskryminacji Polaków w ZSSR i twierdził, że jeżeli teraz krytykuje się dyskryminację w odniesieniu do okresu stalinizmu, to milczy się o tym, iż mimo dokonujących się przemian Polacy są tam ciągle traktowani po macoszemu. W nawią­zaniu do tych problemów warto przytoczyć wyjątki z przygotowanego przez Ciecha-nowicza przemówienia na I Zjazd Deputowanych Ludowych ZSSR, którego nie uda­ło mu się wygłosić, ale które zostało opublikowane na łamach wileńskiej prasy: “Dzi­siaj dużo mówi się o tak zwanym odrodzeniu narodowym. Ale można zauważyć, że odrodzenie narodowe bez odrodzenia moralnego przeobraża się w zwyrodnienie na­cjonalistyczne. Wzmogły się u nas takie haniebne zjawiska, jak antysemityzm, na­stroje antyrosyjskie, prześladowania mniejszości narodowych w republikach związ­kowych, szowinizm".

507

W dalszym ciągu swojego przemówienia Ciechanowicz mówił: “Sytuacja Pola­ków w ZSSR jest krytyczna. Faktycznie nie ma w tym języku prasy, publikacji ksią­żek, język ostał się tylko w kościołach (tam gdzie one w ogóle się zachowały). Znisz­czono i niszczy się tysiące polskich świątyń i cmentarzy. Szkoły z polskim językiem wykładowym działają faktycznie tylko na Litwie, ale i tam panuje tendencja do ich powolnego zwijania". Polaków “spycha się ciągle do poziomu obywateli trzeciej kate­gorii"4.

Opłakana sytuacja Polaków i kultury polskiej w ZSSR przypisywana była dotych­czas trudnościom natury politycznej. Gorzej jednak, gdy na drugiej półkuli, w Sta­nach Zjednoczonych, kraju o największych możliwościach materialnych i nie mniej­szej swobodzie działania, kultura polska, a z nią i Polonia znajdują się na przysłowio­wym szarym końcu w porównaniu z innymi grupami etnicznymi. Problemy te były tematem referatu dr. Eugeniusza Kusielewicza, byłego prezesa Fundacji Kościusz­kowskiej w Nowym Jorku, od lat ściśle współpracującego z Towarzystwem “Polonia". Punktem wyjścia referatu było zwrócenie uwagi na pokoleniowe zmiany w środowi­skach polonijnych w USA, gdzie starzy odchodzą, a przychodzą nowi, przeważnie zupełnie nieznani, czym prelegent tłumaczył, niezbyt przekonywająco, zmniejszającą się dynamikę działania wielu instytucji.

Brakuje pieniędzy na rozwój kultury polskiej i na publikacje niezbędne, żeby do­trzeć do Amerykanów - wyjaśniał dr Kusielewicz. Potrzebne są książki z literatury pięknej i z historii Polski; “Są książki o <Solidarności> i o Janie Pawle II, innych ciągle brakuje". Należałoby utworzyć fundusz na subwencje dla wydawców i autorów wartościowych książek o Polsce. Potrzebna jest “instytucja zajmująca się propagowa­niem polskiej kultury. Reklamuje się LOT, reklamują się różne instytucje, a ciągle nikt nie propaguje na rynku amerykańskim polskiej kultury, a więc tego co najlep­sze", stąd - podsumował prelegent - “potrzebna jest więc pomoc rządu polskiego". W dyskusji nad tym referatem naukowcy polscy z ZSSR potwierdzili, że mają podob­ne trudności do pokonania i również liczą na pomoc rządu polskiego. Siłą rzeczy na­suwa się pytanie: co w tym wszystkim mogłaby i powinna zrobić emigracja?...

Po sesjach zespołowych wszyscy przyjechali do Krakowa na dalsze obrady i za­mknięcie Kongresu w konferencyjnej sali hotelu “Forum", zamiast - jak było przewi­dziane - w Przegorzałach, gdzie miało jednocześnie nastąpić uroczyste otwarcie Ko­legium Polonijnego im. Kazimierza Pułaskiego, które nie odbyło się z uwagi na nie ukończone tam prace. Po pierwszej sesji plenarnej w Warszawie, dwie kolejne sesje odbyły się w Krakowie. Organizatorzy Kongresu zapewniali, że wszystkie referaty będą opublikowane w zbiorowej pracy wraz z głosami w dyskusji tych, którzy pisem­nie nadeślą treść swoich wypowiedzi. Do tej też publikacji odsyłam czytelników, któ­rych ten Kongres interesuje.

W ostatnim dniu obrad w Krakowie nastąpiło podsumowanie dorobku Kongresu przez kierowników poszczególnych zespołów. Ta część Kongresu, właściwie najważ­niejsza, wypadła slabiutko. Jednym z głównych powodów było przeładowanie całego programu, prawdopodobnie celowo, a więc bez żadnego sensu. Skutek tego był m.in.

4 Przytaczam za: “Czerwony Sztandar" (Wilno) z 4 sierpnia 1989, s. 3.

508

taki, że na trzeciej, ostatniej sesji plenarnej znajdowała się tylko około 1/3 uczestni­ków; to też zapewne spowodowało, że skrócono program do obrad przed południem, żeby po obiedzie zostawić wreszcie kilka godzin na zwiedzanie Krakowa. Wadą Kon­gresu było i to, że uczestnicy mówili sami do siebie, studentów zupełnie się nie wi­działo, podobnie jak i opozycji solidarnościowej, czego nie można tłumaczyć okresem wakacyjnym.

Ostatnią sesję plenarną otworzył prof. Aleksander Kój, rektor Uniwersytetu Ja­giellońskiego, kładąc nacisk na odpowiedzialność uczonych. W Polsce - stwierdził prof. Kój - warunki uniemożliwiają ponoszenie odpowiedzialności. Jeśli chodzi o na­uki humanistyczne, to ciągle są trudności z cenzurą i z możliwością publikacji. Wiele barier padło, ale zbyt dużo jeszcze zostało. Zaniedbany jest obowiązek rozpowszech­niania nauki. Społeczeństwo oczekuje od naukowców rzetelnej informacji, szukania prawdy, na której jedynie może być oparta wizja przyszłości.

W zbliżonym duchu wygłosił następnie referat prof. Józef A. Gierowski, przypo­minając, że myśli i idee uczonych są często używane do zaspokajania doraźnych celów politycznych. Totalitaryzmy, jak hitleryzm i stalinizm, mogą służyć przykładem wy­korzystywania idei i słusznych potrzeb społecznych. Udział naukowców w kształto­waniu ustroju socjalistycznego - potwierdził prof. Gierowski - był duży. Dzisiaj mówi się raczej o odpowiedzialności zbiorowej. Obecnie istotne jest wytworzenie nowych form współżycia ludzi, gdzie uczeni winni odegrać rolę dominującą.

W dyskusji powracano do ustalenia pewnej ramy współpracy, ale nic konkretnego nie uchwalono. Prof. Henryk Batowski zwrócił np. uwagę na potrzebę przeciwstawie­nia się zarzutom, jakie ciągle są robione na Zachodzie przeciwko polityce narodowo­ściowej w przedwojennej Polsce. Zabierał głos, o czym sam wspomniał, jako rodowity Iwowianin i na podstawie własnych obserwacji może stwierdzić, że mimo popełnia­nych błędów rząd przedwrześniowy nie prowadził polityki wynarodowienia Ukraiń­ców. Prof. Batowski kierował swoją wypowiedź do naukowców polskiego pochodzenia w krajach zachodnich z myślą, żeby korygowali błędną opinię i odpierali niesprawie­dliwe zarzuty. Nikt jednak tej kwestii nie podjął, a przecież mogła ona stanowić jeden z odpowiednich tematów do współpracy naukowców krajowych i zagranicznych.

Liczne były głosy domagające się, żeby Kongres nie skończył się na odbytych debatach, lecz trwał w realizacji wysuniętych postulatów. Józef Klasa, sekretarz gene­ralny Towarzystwa “Polonia", zaproponował zgłaszanie się chętnych do przygotowa­nia następnego kongresu w 1991 roku, który ma być połączony z obchodami dwuset­nej rocznicy Konstytucji 3 maja i spodziewanym przyjazdem papieża. Prof. Kostrzew-ski, zamykając obrady, zwrócił się z apelem o przysyłanie uwag w sprawie odbytego Kongresu i projektów przyszłego kongresu oraz jak zorganizować działalność między kongresami. Ks. Roman Dzwonkowski, profesor KUL-u, rzeczowo i na czasie zasuge­rował, że myśli papieża zawarte w różnych jego przemówieniach5 mogłyby być wyko­rzystane do programu działalności wśród Polaków w kraju i zagranicą.

Z ogólnych uwag trzeba odnotować, że Kongres nie wzbudził zainteresowania ani w szerszych kręgach społeczeństwa, ani wśród elity intelektualnej. Powodem tego nie

5 Warto zasygnalizować opublikowaną niedawno książkę: Jan Paweł II, Przemówienia do Polonu i Polaków są granicą 1979-1987, opracował ks. R. Dzwonkowski SAC, Veritas, Londyn 1988.

509

były jedynie ogromne trudności aprowizacyjne, wydłużające się coraz bardziej kolej­ki przed nielicznymi sklepami, gdzie istniała jeszcze jakaś szansa kupienia czegoś po wyższych z dnia na dzień cenach, ani też beznadziejna apatia, o niespotykanym do­tychczas w Polsce zasięgu. Nie tłumaczą też tego odbywające się w tym samym czasie wybory prezydenta PRL i zaprzątnięcie uwagi rozgrywkami zakulisowej polityki, któ­rych społeczeństwo ma już dość. Środowisko Uniwersytetu Warszawskiego zbojkoto­wało Kongres urządzony przez Kraków, a współpraca z innymi uniwersytetami też nie doszła do skutku. Dlatego też zapewne nie umieszczono (bo wielu ich nie było) nazwisk naukowców z Polski na liście uczestników Kongresu.

W tych warunkach trudno mówić o zorganizowaniu autentycznej współpracy między naukowcami krajowymi i z zagranicy, jeżeli dotychczas nie potrafiono czy też nie chciano zapewnić sobie tej współpracy z ośrodkami naukowymi w Polsce. Sednem rzeczy jest to, że głównymi organizatorami tych imprez są ludzie z “minionego okre­su". Czy rzeczywiście będą oni w stanie przestawić się na inne tory? Idą przecież wresz­cie nowe czasy, z nowymi potrzebami, zwłaszcza wymogami w sferze nauki. Piszący te słowa jest również z “minionego okresu", ale po drugiej stronie barykady, stąd i więk­sza nieufność, nie tylko zresztą moja. Kongres miał się przyczynić do zbudowania pomostu między Wschodem i Zachodem, Polską i Polonią. Ciągle mówiło się i mówi tylko o Polonii, nic jednak o emigracji. Emigracja jest znowu nieobecna.

HISTORYCY O AGRESJI SOWIECKIEJ 17 WRZEŚNIA 1939 ROKU*

Wśród różnych szczególną wy torii Europy,:

śród różnych symbolicznych dał dzień sowieckiej agresji na Polskę ma szczególną wymowę nie tylko w dziejach naszego kraju, ale również w his­torii Europy, zwłaszcza Środkowo-Wschodniej. Chodziło bowiem o zapo­czątkowaną wówczas przez Moskwę politykę podporządkowania sobie tej części Eu­ropy i na tej podstawie odegranie decydującej roli w tworzonym układzie polityki światowej, który - na tym etapie - ukoronowano ustanowieniem systemu jałtańskie­go. Na ten temat, w szeroko ujętym kontekście międzynarodowym, została opubliko­wana - nakładem Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie - praca zbiorowa pod redakcją prof. Henryka Batowskiego, zawierająca kilkanaście referatów oraz głosy w dyskusji z ogólnopolskiej konferencji historyków, jaka odbyła się w dniach 25-26 października 1993 w Krakowie.

Inicjatorem i organizatorem tej konferencji był Henryk Batowski, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pomysł konferencji powstał w dość osobli­wych okolicznościach, którym warto poświęcić kilka słów. Otóż we wrześniu 1992 roku staraniem historyków fińskich odbyta się w ramach Międzynarodowego Komi­tetu Nauk Historycznych konferencja poświęcona problemom neutralności w najnow­szej historii. Prof. Batowski był wówczas jedynym przedstawicielem historyków pol­skich. Zgodnie z programem, na konferencji wystąpił prof. A. Czubarian, historyk rosyjski, wygłaszając referat Neutralność ZSRR w pierwszym okresie II wojny światowej, w którym nie było żadnej wzmianki o 17 września 1939 roku. Prof. Batowski zabrał na ten temat głos i następnie przekazał pisemną replikę, której jednak nie zamiesz­czono w opublikowanym tomie referatów. To było powodem, że prof. Batowski po­wziął zamiar zorganizowania zbiorowej reakcji historyków polskich na ciągłe sprze­niewierzanie się prawdzie w historiografii rosyjskiej. W wyniku jego starań przystą­piono do przygotowania konferencji w Krakowie.

W pierwotnym założeniu miała to być konferencja o międzynarodowym charak­terze, ale - jak pisze Batowski we wprowadzeniu do omawianego tutaj tomu - “nie udało się niestety uzyskać środków pozwalających na zaproszenie również history­ków z krajów Europy Środkowej i Zachodniej". Wyjątek stanowiło, o czym z kolei mowa jest w zakończeniu, wysłanie zaproszenia do “kolegów rosyjskich" z Instytutu Historii Powszechnej Rosyjskiej Akademii Nauk. Na dwa listy polecone nie otrzyma­no jednak żadnej odpowiedzi i nikt też nie przyjechał. Wracając jeszcze do nieprzy-

* Pierwodruk (ze skrótami): “Zeszyty Historyczne", 1996, nr 116, ss. 158-161. 17 września 1939. Materiały s ogólnopolskiej konferencji historyków, pod redakcją H. Batow­skiego. Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1994, s. 252.

511

znania funduszy na zaproszenie uczonych z Zachodu, to trudno powstrzymać się od uwagi, że jednocześnie szasta się pieniędzmi na różne przyjęcia w ambasadach oraz na wysyłanie za granicę kosztownych delegacji i licznych świt, jakie zwykle towarzyszą nie tylko naczelnym władzom państwa, ale również rozmaitym funkcjonariuszom, dobrze uplasowanym w urzędniczej hierarchii.

Wspomniany wyżej tom materiałów z odbytej w Krakowie konferencji zawiera 14 referatów profesorów z różnych uniwersytetów i instytutów. Szeroki wachlarz proble­mów i nowatorskie niejednokrotnie ich ujęcie oraz międzynarodowy kontekst, w ja­kim wydarzenia zostały przedstawione, stanowią cenny wkład do najnowszej historii Polski. O tym zasięgu i wykorzystanych źródłach, jest to właściwie pierwsza tego ro­dzaju publikacja. Nie oznacza to oczywiście, że temat został wyczerpany. Wiele jest jeszcze do zrobienia, ale będzie to też głównie zależeć od możliwości wykorzystania archiwów rosyjskich. Do dzisiaj np. nie są dokładnie znane przygotowania sowieckie do agresji na Polskę. Nie zostało też ustalone, czy Stalin znał decyzję, powziętą 12 września 1939 roku w Abbeville przez francusko-brytyjską Najwyższą Radę Wojenną, z udziałem premierów Daladiera i Chamberlaina, o niepodejmowaniu ofensywy ce­lem wsparcia Polski, którą już wtedy uznano za straconą. Do wyjaśnienia tego, jak i innych problemów mogliby zapewne przyczynić się historycy z Zachodu, nieobecni niestety na sesji w Krakowie z powodów, o których była już mowa.

Pierwszorzędne znaczenie konferencji i opublikowanych w jej wyniku materia­łów2, co jest główną zasługą prof. Batowskiego, polega na ukazaniu agresji sowieckiej jako jednego z podstawowych ogniw rozpętanej drugiej wojny światowej, a więc agre­sji, której zasięg nie ograniczał się do inwazji na Polskę, ani na wcieleniu do ZSSR państw bałtyckich, które stały się następną ofiarą. W tekście omawianego tomu prof. Gerard Labuda, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, pisze, że ludzie tworzą dzie­je, ale “głównymi twórcami obrazu dziejów są jednak historycy", stąd przeświadcze­nie, że odbyta ogólnopolska konferencja historyków o wydarzeniach związanych z 17 września jest “ważnym etapem w odgruzowywaniu prawdy historycznej spod nasypu historiograficznych przeinaczeń" - nagromadzonych, przeważnie świadomie, zarów­no w Polsce, jak i w innych krajach.

2 Warto zwrócić uwagę na to, co podkreśliła - i bardzo słusznie - redakcja we “Wprowadze­niu" do tej publikacji: “W tekstach referatów oraz w wypowiedziach uczestników dyskusji wy-stępowaty na przemian i nieraz niekonsekwentnie przymiotniki “sowiecki" i “radziecki". Re­dakcja uznała za stosowne wprowadzić w tej sprawie jednolitość, dając pierwszeństwo terminowi “sowiecki", jako powszechnie używanemu w Polsce w okresie międzywojennym, podczas gdy przymiotnik “radziecki" (mający w polszczyźnie inne historyczne znaczenie, np. księgi radziec­kie) został wprowadzony od roku 1944/1945 przez ówczesne czynniki urzędowe i przymusowo powszechnie przyjęty. W odczuciu naszym ma on charakter obcy [...]". Tamże, ss. 14-15.

512

NAJNOWSZE DZIEJE POLSKI W KOMUNISTYCZNYM WYDANIU*

Od wielu już lat modne jest mówienie o białych plamach w najnowszych dzie­jach Polski. Należy to do dobrego tonu, brzmi zachęcająco i sugeruje, że dany autor wypełnia wreszcie te plamy prawdziwymi faktami. Najczęściej jednak chodzi po prostu o nowy wyczyn ekwilibrystyki, jaką ciągle uprawiają z powodzeniem niektórzy pracownicy naukowi, pozbawieni skrupułów i ambicji dociekania prawdy. Dawniej, gdy była cała masa przemilczeń, można było mówić o białych plamach, ale dzisiaj plamy te obrosły tak wieloma fałszywymi danymi i kłamliwymi interpretacja­mi, że trzeba będzie dużo dobrej woli i żmudnej pracy, żeby przywrócić naszym dzie­jom właściwe oblicze.

W 1987 roku wyszła w Warszawie książka Antoniego Czubińskiego Najnowsze dzieje Polski 1914-19831. Książkę oddano do składania w sierpniu 1984, druk ukończo­no w czerwcu 1987 roku. Pomimo dużego nakładu (50 000 egzemplarzy) i stosunkowo wysokiej ceny szybko zniknęła z półek księgarskich, na których brakuje opracowań, a zwłaszcza syntetycznego ujęcia ostatnich dziesięcioleci naszych dziejów. Czubiński mówi o tym w słowie wstępnym: “Czytelnik polski nie dysponuje dotąd jednolitym, systematycznie ujętym zarysem historii Polski okresu najnowszego" i dlatego pragnie on swoją książką - jak pisze dalej - “wyjść temu zapotrzebowaniu naprzeciw". Książ­ka jest rzeczywiście napisana “jednolicie", w duchu, który autorowi zaszczytu nie przy­nosi. Ten jednolity charakter opracowania jest też powodem, że nie chcąc wydłużać recenzji, omawianie książki zaczynam od wybuchu wojny w 1939 roku i to już zupeł­nie wystarczy, żeby zdać sobie sprawę z wartości, jaką przedstawia. Nie chodzi tu na­wet o dokładniejsze omówienie i korygowanie błędów, co zabrałoby zbyt dużo miej­sca, lecz o zwrócenie uwagi na metodę przemilczania i zniekształcania faktów.

Według Czubińskiego przed wrześniem 1939 roku “cała Europa kapitalistyczna <jednoczyła> się przeciw Rosji Radzieckiej [...]" (s. 245). W rokowaniach z ZSSR la­tem 1939 roku Anglia i Francja nie były szczere. Hitler wykorzystał tę nieszczerość i “kokietując Anglię i Francję nie dopuścił do porozumienia z tym krajem [ZSSR -T. W.]... W tej sytuacji Związek Radziecki zagrożony ze strony III Rzeszy w Europie i ze strony Japonii na Dalekim Wschodzie, zmuszony do obrony na własną rękę, pod­jął rokowania z Hitlerem. 23 VIII 1939 roku podpisano radziecko-niemiecki układ o nieagresji na 10 lat" (s. 250). W innym miejscu autor pisze, iż “w ZSRR zdawano sobie sprawę, że wojna z Hitlerem jest nieunikniona, chodziło jednak o maksymalne

Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1988, nr 86, ss. 216-223.

A. Czubiński, Najnowsze dzieje Polski 1914-1983, PWN, Warszawa 1987, s. 462. Podobno wyszło później drugie wydanie tej książki.

513

zyskanie na czasie" (s. 277). Przeciętny student historii winien dzisiaj wiedzieć, że było właśnie przeciwnie: Stalin, po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow i po za­garnięciu państw bałtyckich i wschodniej Polski, wierzył w trwałość tego układu. Ata­kiem Hitlera w czerwcu 1941 roku byt zaskoczony, stąd brak przygotowania do wojny i początkowy sukces armii niemieckiej.

Na temat agresji sowieckiej z 17 września 1939 roku Czubiński powiela również wzorce z tzw. “minionego okresu". Najpierw cytuje notę, jaką Potiomkin przedstawił ambasadorowi Grzybowskiemu w Moskwie, w której rząd sowiecki usiłował twier­dzić, że wojna “ujawniła bankructwo państwa polskiego" i w związku z tym nakazał Armii Czerwonej “przekroczenie granicy i wzięcie pod ochronę życia i mienia miesz­kańców Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi" (s. 261). Później autor nawiązuje do granicy ustalonej w ryskim traktacie pokojowym z 1921 roku “w wyniku wojny narzuconej Białorusinom, Ukraińcom i Litwinom przez polskie klasy posiadające". Następnie “rządy polskie nie wywiązały się z zobowiązań przyjętych na siebie w ukła­dzie ryskim i tzw. traktacie mniejszościowym" (s. 263). Z dalszej argumentacji Czubińskiego wynika, że w 1939 roku rząd sowiecki wykorzystał sytuację celem ure­gulowania tej kwestii i decyzja tego rządu “znalazła poparcie większości zamieszkują­cej te tereny ludności (Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi)" (s. 265).

Co do Polaków zamieszkałych na terenach zajętych przez Rosję sowiecką, to, jak informuje Czubiński, z uwagi na fakt że “ZSRR do 1941 roku stał na stanowisku, że państwo polskie nie istnieje", przeto “ludność rodzima w całości uzyskała obywatel­stwo ZSRR i zobowiązana była do wyrobienia sobie paszportów. Jednak część ludno­ści obywatelstwa tego nie chciała przyjąć. Odmowa groziła wysłaniem na inne tereny Związku Radzieckiego" (s. 265). W dalszym ciągu swoich wywodów Czubiński pisze:

“część obszarników, kapitalistów, przedstawicieli burżuazyjnego państwa polskiego poddana została represjom. Oficerowie polscy osadzeni zostali w obozach internowa­nych" (s. 266). Autor nie wspomina nawet jednym zdaniem o tym, jak wyglądało to “internowanie", zwłaszcza w Katyniu, ani też o okropnych warunkach deportacji Po­laków i ich katorżniczej pracy w ZSSR.

W rozdziale poświęconym polityce okupanta niemieckiego wobec Polski Czubiń­ski pisze: “przywódcy III Rzeszy stanęli na stanowisku, że państwo polskie nie istnie­je... ", czyli - ale o tym autor już nie pisze - Rzesza niemiecka i Rosja sowiecka zajęły identyczne stanowisko, usiłując wymazać państwo polskie z mapy Europy. Dopiero jednak po tym przypomnieniu postawy hitlerowców w stosunku do Polski, Czubiński wyznaje: “Tymczasem rząd polski nie kapitulował, państwo polskie formalnie istniało nadal (także w opinii międzynarodowej), kontynuowało wojnę" (s. 269) i - dodaje na innym miejscu - “kontynuowano również politykę antyradziecką", z tym że “za głów­nego wroga uznano Niemcy hitlerowskie" (s. 275).

Założeniem całej książki jest przedstawienie rządu polskiego w Londynie w jak najgorszym świetle tak, żeby ułatwić wyolbrzymienie i sfałszowanie działalności ko­munistów. W rozdziałach, w których jest mowa o utworzeniu komunistycznego Pol­skiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN) i moskiewskiego Związku Pa­triotów Polskich (ZPP), autor nie zawahał się napisać: “Również Polacy przebywający na terenie ZSRR powołując ZPP odmówili rządowi [polskiemu w Londynie - T. W.] swego uznania i poparcia. Decyzje takie podejmowały też ośrodki lewicowe w łonie emigracji polskiej w Anglii i USA" (s. 306).

514

Wyprowadzenie armii polskiej z ZSSR przez gen. Andersa było dla Czubińskiego “nieobliczalnym w skutkach błędem politycznym" (s. 294). Po wykryciu mogił w Katyniu “część publicystów polskich przyjmowała argumentację niemiecką i ata­kowała rząd Sikorskiego, domagając się wystąpienia przeciw ZSRR". Zwrócenie się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża rząd sowiecki uznał “za ogniwo w łańcu­chu antyradzieckich poczynań rządu Sikorskiego", zrywając z nim stosunki dyploma­tyczne. W ten sposób, gdy Armia Czerwona w wyniku podjętej ofensywy zbliżała się do wschodnich ziem polskich, “rząd Sikorskiego utracił możliwość współpracy z nią. Najpierw wycofał z ZSRR swoje wojsko, a następnie dopuścił do zerwania z nim sto­sunków dyplomatycznych" (s. 295).

Przykładem jaskrawego fałszowania naszych dziejów przez Czubińskiego - a po­dobnych przykładów jest wiele w jego książce - jest również podrozdział zatytułowany Walki partyzanckie w Polsce w 1944 roku (ss. 303-305). Mowa jest tam tylko o walkach Armii Ludowej (AL), Moczarze i jego pobratymcach, z dorzuceniem później trzech zdań o oddziałach AK2, ale nawet w tych zdaniach autor wykoślawia fakty. Wiadomo powszechnie, że AL było liliputem w porównaniu z AK i to nie tylko pod względem stanu liczbowego, ale też działalności ograniczającej się przeważnie do ostentacyjnych wystąpień bez żadnego pożytku, które pociągały za sobą represje hitlerowców.

Przypisywanie komunistycznej AL roli w rażącej dysproporcji do rzeczywistości jest stosowane przez aparat urzędniczo-kombatancki rządu warszawskiego od 1945 roku. Opublikowano dziesiątki, a zapewne i setki książek usiłujących gloryfikować wyczyny AL, których treść nie wytrzymuje konfrontacji z prawdą historyczną. Celem książki Czubińskiego jest podtrzymanie sfałszowanej legendy, jaką w dalszym ciągu pragnie otaczać się reżim komunistyczny, usiłując wprowadzić swój rodowód z walki podczas okupacji hitlerowskiej.

Nadto w tym ujęciu dziejów chodzi o coś więcej, czemu dał wyraz Czubiński, pisząc: “PPR nastawiła się na bezpośrednią walkę z okupantem i już wiosną 1942 roku powołała do życia własne oddziały zbrojne - Gwardię Ludową" [przemianowa­ną później na Armię Ludową].... Komenda Główna AK zastosowała zasadę ograni­czonej walki [...]. Tymczasem PPR domagała się natychmiastowego podejmowania walki" (s. 291). We wszystkich krajach europejskich, gdzie istniał ruch oporu prze­ciwko III Rzeszy, komuniści - po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w czerwcu 1941 roku - parli do otwartej walki, nie licząc się zupełnie z ofiarami. Podczas gdy np. we Francji wkład komunistów w walkę ruchu oporu był znaczny, nie można tego w żadnym wypadku powiedzieć o komunistach w Polsce, którzy jednak przez lanso­waną po wojnie propagandę przypisują sobie rolę, której nigdy nie odegrali; w tym celu potrzebne im było ohydne oczernianie AK albo przynajmniej przemilczanie lub ograniczanie do minimum jej działalności.

Na temat struktury Państwa Podziemnego, które podlegało rządowi polskiemu w Londynie, Czubiński nie pisze ani słowa. W książce jego znajduje się trochę ogól­nych danych o AK, ale na marginesie czołowej jakoby działalności komunistycznej

2 Jeśli chodzi o walki oddziałów partyzanckich i działalności AK poza Warszawą, to białe plamy - co też należy przypominać - istnieją również w publikacjach na emigracji, nie zapomi­nając, że tych publikacji w ogóle wiele na Zachodzie nie ma, na co wielokrotnie, przy różnych okazjach, zwracałem uwagę.

515

lewicy. Autor poświęca kilka paragrafów akcji “Burza", z podkreśleniem, że “reali­zacja planu <Burza> nie przyniosła spodziewanych rezultatów" (s. 303), kładąc to je­dynie na karb polityki rządu polskiego. Jednocześnie fałszuje m.in. los, jaki spotkał 27 Dywizję AK na Wołyniu (s. 302), która - po zawarciu umowy z dowództwem so­wieckim - współdziałała wiosną 1944 roku z Armią Czerwoną w walce przeciwko Niem­com i po wykrwawieniu się była rozbrajana, żołnierze wcielani do armii Berlinga, a oficerowie deportowani (część tej dywizji przebiła się na Lubelszczyznę, wówczas jeszcze pod okupacją niemiecką).

Dwie strony poświęca Czubiński powstaniu warszawskiemu; pisze, że “niepowo­dzenie AK w realizacji planu <Burza> oraz trudności, jakie narastały przed rządem Mikołajczyka, spowodowały, iż postanowiono porwać ludność do walki zbrojnej [...]. Powstanie miało umożliwić zainstalowanie rządu emigracyjnego w stolicy, zanim do­trą do niej delegaci PKWN". Autor nie wspomina o wzywaniu ludności Warszawy przez radiostacje moskiewskie do natychmiastowego powstania; informuje o zrzutach wykonanych przez samoloty alianckie, ale znowu ani słowa o tym, że Stalin odmówił samolotom zgody na lądowanie na lotniskach sowieckich (wyraził zgodę dopiero 10 września, gdy powstanie nie miało już żadnych szans powodzenia). Po zdaniu, iż “be­stialstwo hitlerowców zostało powszechnie potępione", Czubiński nadmienia: “część odpowiedzialności za tę tragedię spada jednak również na rząd emigracyjny i jego ekspozytury w kraju [...]" (ss. 312-313) - nie podając, na kogo spadają inne jeszcze części tej tragedii.

Kończąc fragment książki poświęcony okresowi wojny, Czubiński pisze: “Wywiad radziecki spowodował aresztowanie przedstawicieli obozu londyńskiego w Polsce i wywiezienie do Moskwy pod zarzutem prowadzenia wrogiej działalności na zaple­czu frontu" (s. 318). Chodzi o aresztowanie m.in. gen. Leopolda Okulickiego i póź­niejszy tzw. “proces szesnastu" w Moskwie. Przywódcy Państwa Podziemnego byli, jak wiadomo, zaproszeni na rozmowy z gen. Iwanowem (Iwan Sierow), przedstawicie­lem dowództwa 1 frontu białoruskiego; gdy udali się na spotkanie, zostali podstępnie zatrzymani i wywiezieni do Moskwy.

Następnie autor przechodzi do opisu umacniania władzy w PRL. Opozycja przed­stawiona jest w jak najbardziej wypaczonym świetle. Wybory w styczniu 1947 roku zakończyły okres bezpośredniej walki o władzę, “ugrupowania opozycyjne i reakcyj­ne walkę tę przegrały", a w wypadku przegranej “obozu demokratycznego" (czyli ko­munistycznego) - pisze w innym miejscu Czubiński -"obóz ten nie oddałby władzy ani w ręce obozu Mikołajczyka (liberalno-demokratycznego), ani tym bardziej reak­cyjnego" (ss. 327 i 334). Przynajmniej jedno zostało jasno powiedziane, ale autor nie wyjaśnia, w jakim celu wobec tego zorganizowano wybory.

W okres realizacji planu 6-letniego (1950-1955) “społeczeństwo polskie wkracza­ło z wielkim entuzjazmem i optymizmem. Wizja wielkich przemian zapalała wyobraź­nie milionów ludzi" (s. 349), ale na rozwój demokracji socjalistycznej “ujemny wpływ wywarła szczególnie stalinowska teza głosząca, że w miarę zbliżania się do socjalizmu zaostrzeniu ulega walka klasowa... usprawiedliwiająca wzmożenie represji" (ss. 353 i 355). Czubiński daje następnie wzmianki na stronach, które poprzedzają wypadki z 1956 roku, że “w partii zanikała stopniowo demokracja wewnętrzna" (s. 354), że “niepomiernej rozbudowie uległo ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego" i że “na­stąpiły masowe aresztowania" (s. 355).

516

O wydarzeniach z 1956 roku Czubiński pisze niewiele. Na temat czerwcowego buntu robotników w Poznaniu jest jeden siedmiowierszowy paragraf, a o samym Paź­dzierniku kilka zaledwie zdań, jak gdyby chodziło o zwykły kryzys gabinetowy. Co do Gomutki to miał on “ograniczone możliwości działania" (s. 360). Do wygrania wybo­rów sejmowych pomocne “mogło być ułożenie stosunków z Kościołem", wszczęto przeto rozmowy z hierarchią kościelną, uwolniono prymasa Wyszyńskiego i doszło do nowego “porozumienia pomiędzy państwem i Kościołem z grudnia 1956 roku". We wcześniejszych rozdziałach, podobnie zresztą jak i później, Czubiński daje kilka wzmia­nek o Watykanie i Kościele w Polsce, gdzie również mija się z prawdą.

Gomułka - pisze Czubiński - “nie doceniał potrzeby reform [...]. Stopniowo tra­cił on poparcie kół inteligenckich [...]. Utwory konfiskowane w Polsce wydawano za granicą. były one popularyzowane przez dywersyjny Instytut Literacki w Paryżu, różne wydawnictwa emigracyjne i zachodnie ośrodki antykomunistyczne, jak np. rozgło­śnie radiowe" (ss. 363-364). Gdy mowa o wydawnictwach emigracyjnych, to trzeba przynajmniej zwrócić uwagę na fakt, że Czubiński nie dostrzegł zupełnie dorobku kulturalnego emigracji. Wymienia jedynie nazwiska kilku pisarzy, ale np. Gustaw Her-ling-Grudziński figuruje w indeksie osób (s. 434), lecz nie ma jego nazwiska na stro­nie, do której jest odesłanie (s. 380). W bibliografii brak podstawowych publikacji wydanych na Zachodzie. Na stronie 422 Czubiński cytuje książkę Józefa Garlińskiego Politycy i żołnierze, wydaną w Londynie, ale nie miał przypuszczalnie tej książki w ręku, bo przypisuje ją Garlickiemu.

Jeśli chodzi o kryzys z 1968 roku, to Czubiński załatwia się z nim również bardzo szybko, twierdząc, że “wśród inteligencji i demonstrujących studentów dominowali organizatorzy pochodzenia żydowskiego" (365). Partia za najgroźniejszego wroga uzna­wała rewizjonizm (s. 366). Do 1968 roku “opozycyjne wystąpienia inteligencji i stu­dentów bez poparcia klasy robotniczej nie miały istotnego znaczenia. Władze zdołały je szybko opanować". Natomiast w latach 1968-1970 narastało niezadowolenie mas robotniczych. “Partia szarpana była sprzecznościami wewnętrznymi". Czubiński nie zapomina oczywiście o agitacji “zagranicznych ośrodków dywersyjnych", po czym dopiero przypomina, że “do otwartego wybuchu doszło w grudniu 1970 roku". Wła­dzę przejęły grupy technokratyczne z Edwardem Gierkiem na czele (s. 368).

W dalszym ciągu autor pisze o “koncepcji dynamicznego rozwoju Polski" w pierw­szych latach sprawowania władzy przez Gierka. Wówczas “rząd polski zaciągnął znaczne pożyczki w krajach zachodnioeuropejskich i w USA" (s. 390). Kryzys paliwowy i fi­nansowy w świecie odbił się jednak i na ekonomii w Polsce, ale kierownictwo partii i rządu próbowało przeciwdziałać trudnościom “poprzez zastosowanie tzw. manewru gospodarczego".

Przechodząc do omawiania narastającego kryzysu, Czubiński krytykuje kierow­nictwo partii za złe wykorzystanie inwestycji i za to, że “nie chciało się przyznać do załamania się koncepcji dynamicznego rozwoju [...]. Rząd pozostawał poza kontrolą" (s. 397). “Na szczytach hierarchii! partyjnej i państwowej umacniały się tendencje liberalne, prozachodnie" (s. 399). Autor pisze następnie o powstaniu KOR-u i ROP-CiO i natychmiast dodaje, że “nawiązywano do haseł propagandowych, propagowa­nych przez prezydenta USA J. Cartera, który podjął szeroko zakrojoną kampanię pro­pagandową przeciw krajom socjalistycznym [...] Organizacje te uzyskały wsparcie moralne Kościoła katolickiego i niektórych pisarzy oraz pomoc finansową z Zacho-

517

du" (ss. 398-399). Wspomina również o założeniu Niezależnej Oficyny Wydawniczej (NOW-a) i zorganizowaniu Konfederacji Polski Niepodległej (KPN) z Leszkiem Mo-czulskim na czele.

W rozpoczętej fali strajków w lipcu i sierpniu 1980 roku robotnicy “nie występo­wali przeciw socjalizmowi, lecz przeciw wypaczeniom socjalizmu" (s. 401). W tym też duchu masy pracujące przystępowały do Solidarności. Natomiast przywódcy, zwłasz­cza wywodzący się z KOR-u, “od początku traktowali związek (“Solidarność") jako siłę polityczną służącą do rozbicia istniejącego systemu [...]" (s. 402). W rzeczywisto­ści toczyła się walka ideologiczna. “Opozycja na pierwszy plan wysuwała dążenia do nowego ujęcia historii i nauk z niej płynących. Pod pretekstem usuwania tzw. białych plam rozbudzono nastroje antykomunistyczne i antyradzieckie, lansowano kult Piłsudskiego, a nawet hasła nacjonalistyczne [...]. Wzywano do zerwania sojuszu z ZSRR i związania się z kapitalistycznymi państwami Zachodu z USA na czele. Zwią­zek nie był niezależny ani samorządny; sterowany był szczegółowo z zewnątrz" (s. 403).

Społeczeństwo - według Czubińskiego, “coraz bardziej rozczarowywało się do haseł Solidarności - z czego zdawało sobie sprawę kierownictwo partii. “Dalsze tolerowanie tego stanu rzeczy groziło nieobliczalnymi konsekwencjami. W nocy z 12 na 13 XII 1981 roku Rada Państwa uchwaliła dekret o wprowadzeniu w Polsce stanu wojenne­go". Czubiński twierdzi, że to nie był zamach stanu, bo przecież “partie polityczne, sejm i rząd kontynuowały swoją działalność [...]" (s. 406).

Nawiązując do drugiej pielgrzymki papieża do Polski w czerwcu 1983 roku, Czu­biński pisze: “Jan Paweł II dwukrotnie spotkał się z W. Jaruzelskim. Przeprowadził z nim długą rozmowę w cztery oczy. Było to oficjalne uznanie przez Watykan poczy­nań premiera" (s. 408). Po podobnym argumencie, który nie wymaga już żadnych komentarzy, można zakończyć omawianie tej książki. Warto jednak przypomnieć, że pielgrzymkę papieża, odbytą w 1983 roku, nazwano “pielgrzymką pocieszenia dla na­rodu przygnębionego z powodu zawiedzionych nadziei".

OD NAPOLEONA DO DE GAULLEA. HISTORIA FRANCUSKO-POLSKICH STOSUNKÓW WOJSKOWYCH*

W paryskiej Stacji Naukowej PAN, odbyło się 6 maja 1997 roku kolokwium Od Bonapartego do de Gaullea. Historia stosunków wojskowych francusko-pol-skich. Organizatorami były tutejsze władze Stacji: dyrektor, prof. Henryk Ratajczak, zastępca dyrektora prof. Michał Tymowski oraz wicedyrektor Stacji PAN prof. Wanda Krzemińska. Kolokwium przygotowali: Wojskowy Instytut Historyczny (WIH) w Warszawie, a ze strony francuskiej: Service Historiąue de 1Armee de Terre (SHAT) w Paryżu-Vincennes. Patronat nad kolokwium objęli: prof. Stefan Meller, ambasador RP we Francji i gen. Jean-Louis Mourrut, szef SHAT. Rannej sesji prze­wodniczył prof. Andrzej Ajnenkiel ze współudziałem prof. Wandy Krzemińskiej, a sesja popołudniowa toczyła się pod przewodnictwem gen. Andre Cousine. Materiały kolokwialne będą być może opublikowane, stąd w mojej relacji, oprócz krótkich wzmia­nek, kto i o czym mówił, uwagę szczególną zwracam - zwłaszcza gdy chodzi o okres drugiej wojny światowej i wypadki, które ją poprzedzały - na to, co moim zdaniem należałoby uzupełnić lub skorygować.

Po przywitaniu uczestników przez dyr. Rataj czaka i po zwięzłym wprowadzeniu przez ambasadora S. Mellera do stosunków polsko-francuskich pierwszy odczyt Pol-sko-francuskie współdziałanie wojskowe w epoce napoleońskiej (w programie tytuł ujęty był trochę inaczej) wygłosił prof. Andrzej Rzepniewski. Autor dał biograficzny zarys gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, jego starań o utworzenie Legionów Polskich, uwień­czonych podpisaniem w styczniu 1797 roku w Mediolanie układu z rządem Lombar­dii, potwierdzonym następnie przez naczelnego wodza armii francuskiej we Włoszech, którym był Napoleon Bonaparte. Odtąd, przez następnych szesnaście lat, splatały się losy Napoleona i Dąbrowskiego, dwu postaci historycznych, z których jedna usiłowa­ła przeciwstawić się zagładzie Polski, a druga zapewnić wielkość Francji i swoją wła­sną. Na tle wzajemnych sprzeczności, które wynikły w trakcie realizowania dążeń każ­dego z nich, Rzepniewski podkreślił wagę, jaką przywiązywał Dąbrowski do tworze­nia typu żołnierza-obywatela, przedstawił etapy rozwoju Legionów i ich dramatu oraz przypomniał znaczenie armii Księstwa Warszawskiego.

Następny odczyt dotyczący okresu napoleońskiego wygłosił kpt Pierre-Louis Gar-nier. W prelekcji Polacy w armiach Napoleona autor dał przegląd poszczególnych faz organizowania jednostek wojska polskiego i ich wojenną działalność, gdzie odnoto­wał, stosownie do faktów, trzy podstawowe fazy: 1. Tworzenie (w latach 1806-1807) różnych kategorii jednostek w złudnej nadziei na odzyskanie niepodległej Polski. 2. Użycie Polaków w armiach imperium, gdy było ono u swojego zenitu (1808-1809).

ł Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1997, nr 121, ss. 149-158.

519

3. Odwrót wojsk imperium (1813-1815) i wierność Polaków wbrew wszystkiemu, co ich spotkało. Wierność ta - podkreśla autor - wywodziła się głównie z pobudek ide­ologicznych i patriotyzmu połączonego z ideałami rewolucji francuskiej. “To nie byli najemnicy, ale żołnierze, którzy tworzyli armię narodową i która z powodów natury politycznej przeszła na służbę cudzoziemską".

W dalszej kolejności odczyt Wojskowe stosunki polsko-francuskie w latach 1918-1939 wygłosił prof. Andrzej Ajnenkiel. Znaczna część jego obszernej prelekcji dotyczyła okresu wojny polsko-sowieckiej, która była również tematem innego odczytu, stąd potrzeba skrótów i uzgodnienia treści przed publikacją. W tej części odczytu autor wspomina, że wśród Francuzów, którzy znaleźli się wówczas w Polsce był gen. de Gaulle i są ślady, że był tam również ojciec Jacquesa Chiraca, prezydenta Francji, ale szkoda, że nie rozwinął tego tematu, który jest przecież ciekawym przyczynkiem do stosun­ków obydwu krajów. Przedstawiając fluktuację tych stosunków w latach międzywo­jennych, prof. Ajnenkiel dał szkicowy zarys tworzenia armii Hallera, działalności fran­cuskiej misji wojskowej i gen. Maximea Weyganda, polityki marszałka Józefa Piłsud-skiego, skutków traktatów lokarneńskich i odrzucenia propozycji tzw. “wojny pre­wencyjnej" w 1933 roku, po dojściu Hitlera do władzy, a później odrzucenia propozy­cji interwencji po zajęciu w 1936 roku przez Niemców zdemilitaryzowanej strefy Nad­renii. Następnie mowa jest o zawarciu paktu polsko-sowieckiego w 1932 roku i podpi­saniu w 1934 roku deklaracji o niestosowaniu przemocy między Polską a Niemcami. Ostatnie przedwojenne lata, po śmierci marszałka Piłsudskiego, warto byłoby rozsze­rzyć, zwłaszcza wydarzeniami z 1939 roku, gdzie w odczycie brakowało np. nawet wzmianki o rokowaniach francusko-sowieckich w Moskwie w sierpniu 1939 roku, które dzisiaj dobrze już udokumentowne2 lepiej przemawiają do świadomości Fran­cuzów niż nasze naświetlanie faktów.

Została też zupełnie pominięta osoba płk. /gen. Louisa Faury, postać dobrze zna­na i ceniona w Polsce międzywojennej, z którą był związany od chwili odzyskania przez nią niepodlegości. W 1919 roku, w randze podpułkownika, Louis Faury przy­jeżdża do Polski z francuską misją wojskową. Wykłada najpierw w Szkole Sztabu Głów­nego, a później do 1928 roku w nowo utworzonej Wyższej Szkole Wojennej. W 1920 roku odbyt kampanię wojenną w sztabie IV Armii, dowodzonej przez gen. Leopolda Skierskiego. 23 sierpnia 1939 roku, z polecenia gen. Gamelina przyjeżdża do Warsza­wy na czele francuskiej misji wojskowej3.

Odczyt Udział Francji w wojnie rosyjsko-polskiej z 1920, o którym wyżej wspomnia­łem, wygłosił ppłk Frederic Guelton. Prelegent przedstawił najpierw rolę Komitetu Narodowego Polski4, armii gen. Józefa Hallera oraz misji francuskiej pod dowódz-

Fotokopię tekstu tej prelekcji, podobnie jak i niektórych odczytów innych autorów, łaska­wie mi użyczonych, wykonał mi dr Adam Gałkowski, pracownik paryskiej Stacji PAN, za co pragnę mu na tym miejscu szczerze podziękować.

2 Zob. np. F. Delpla, Les papiers secrets du general Doumenc. Un autre regard sur 39-40, Ed. Olivier Orban, Paryż 1991, oraz opracowanie: Rokowania francusko-sowieckie w Moskwie w sierpniu 1939 roku.

3 Zob. opracowanie: Ze wspomnień generała Louisa Faury, szefa wojskowej misji francuskiej w Polsce w 1939 roku.

4 Komitet Narodowy Polski, założony w Lozannie w sierpniu 1917 roku z siedzibą w Pary­żu, działał pod kierownictwem Romana Dmowskiego.

520

twem gen. Paula Henrysa, której zadaniem - w myśl umowy z 25 kwietnia 1919 roku -była działalność szkoleniowa i organizacyjna, bardzo wówczas cenna, co podkreślał ppłk F. Guelton, mówiąc o skomplikowanej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska, kie­dy to Brytyjczycy nalegali na Polaków, żeby zaakceptowali rosyjskie warunki zawar­cia pokoju, a rząd francuski Milleranda zachęcał do dalszej walki i obiecywał pomoc. Następnie prelegent mówił o niechętnym początkowo stosunku marszałka Piłsud-skiego do misji francuskiej, który jednak szybko uległ zmianie, głównie dzięki fascy­nacji osobowością Piłsudskiego, jakiej uległ gen. Henrys i to nawet do tego stopnia, że marszałek Foch miał mu zarzucać, iż “ślepo ulega rządowi polskiemu w prowadzonej przez niego niezależnej i nierozsądnej polityce, która odstręcza go od Ententy". Prze­chodząc z kolei do misji, na której czele stał gen. Weygand, ppłk F. Guelton potwier­dził animozję gen. Weyganda do marszałka Piłsudskiego, przytaczając jednocześnie słowa generała, dotyczące kontrofensywy i obrony Warszawy: “plan był polski, armia polska, zwycięstwo polskie z udziałem francuskim".

Warto przypomnieć, że Weygand przyjechał do Polski w ramach misji francusko-brytyjskiej, jaką rządy Francji i Wielkiej Brytanii wysłały do Polski w lipcu 1920 roku. W misji tej Francję reprezentował gen. Weygand i ambasador Jusserand, a Wielką Brytanię lord dAbernon i gen. Radcliffe. Początkowo kompetencje gen. Henrysa i gen. Weyganda nie zostały odpowiednio rozgraniczone, co dość szybko uzgodniono, w zasadzie więc nie było większych kolizji. Niemniej jednak przyjazd misji francu-sko-brytyjskiej osłabił pozycję gen. Henrysa, do czego prawdopodobnie przyczynił się niechętny stosunek Weyganda do Piłsudskiego, w przeciwieństwie do Henrysa, zawsze lojalnie oddanego marszałkowi.

Okres drugiej wojny światowej został zapoczątkowany referatem Dowództwo fran­cuskie i doświadczenie z kampanii wrześniowej 1939 w Polsce (w programie był podany nieco inny tytuł), który wygłosił Thierry Sarmant, archiwista-konserwator SHAT. Referat tym ciekawszy, że jego autor, z powojennego pokolenia, nie jest obciążony stereotypami, których Francuzom też nie brak, szczególnie w ocenie tego ciągle kon­trowersyjnego okresu. Dlatego referatowi temu poświęcam więcej miejsca.

Na wstępie Sarmant przypomina, że historia kampanii wrześniowej była już wie­lokrotnie opisywana bez podania końcowych wniosków. Podobnie gdy chodzi o przy­czyny klęski Francji: historycy rozwodzą się przede wszystkim nad odpowiedzialno­ścią naczelnego dowództwa, bez gruntowniejszego przebadania intelektualnych me­chanizmów, które - świadomie lub nie - były powodem błędnych analiz. Przechodząc następnie do faktów, prelegent podaje, że w chwili wybuchu wojny w Polsce znajdo­wało się trzech generałów francuskich: Musse, attache militarny, Faury, szef wojsko­wej misji francuskiej, i Armengaud, szef lotnictwa w Europie Środkowej. Telegramem z 4 września gen. Musse przekazał dowództwu francuskiemu charakterystykę taktyki niemieckiej: rolę czołgów, wspieranych intensywnie przez lotnictwo. 13 września gen. Gamelin, szef francuskich sił zbrojnych, zażądał telegraficznie od gen. Faury sprecy­zowania strategicznego użycia przez Niemców czołgów i skutków broni przeciwpan­cernej. Gen. Faury, znajdujący się już w Bukareszcie, dokąd przyjechał z rządem RP, wysłał 23 września do gen. Gamelina raport zatytułowany: “Rola dużych jednostek pancernych w kampanii polskiej i ich akcja wspierana przez lotnictwo", w którym podkreślał, że ścisłe współdziałanie tych dwu rodzajów broni - lotnictwa i dużych jednostek pancernych - zadecydowało o sukcesie armii niemieckiej. Raport ten po-

521

służył do opracowania przez francuski sztab główny instrukcji rozesłanej do jedno­stek pancernych. Od pierwszych przeto dni września 1939 roku szefowie armii fran­cuskiej wiedzieli o zastosowaniu przez Niemców nowych metod prowadzenia wojny.

Raport gen. Faury i sprawozdania oficerów polskich, którzy przybyli do Paryża, stanowiły cenny materiał dla francuskiego 2. Biura do opracowania strategii Blitzkrie-gu. W pierwszych tygodniach po zakończeniu kampanii wrześniowej generałowie mieli się zastanawiać, czy kampania we Francji będzie miała podobny charakter? 9 paź­dziernika gen. Faury pisał do gen. Gamelina: “czy chodzi o strategię lub taktykę, Niemcy użyją prawdopodobnie na froncie zachodnim tych samych metod, które za­pewniły im sukces w Polsce, jedyne co może się różnić to sposób ich zastosowania, a to z uwagi na to, że gra będzie bardziej napięta".

W końcu października 1939 roku 2. Biuro Głównej Kwatery zredagowało notę o “Kampanii polskiej", w której jedynie bardzo nieśmiało wspomniano o możliwości strategicznego użycia jednostek pancernych na Zachodzie. Podczas gdy gen. Faury ześrodkował swój raport wokół pierwszorzędnego znaczenia, jakie przedstawiały jed­nostki pancerne, to w oficjalnej nocie jednostki te stanowiły jeden element wśród wielu innych. Prelegent wyjaśnił następnie, że oficjalne przedstawienie kampanii wrze­śniowej, zawarte w wyżej wspomnianej nocie, mające być przysłowiową kropką nad “i" tej kampanii, było nie tyle wymysłem tego Biura, ile skutkiem powszechnego utrwa­lania spaczonej oceny zwycięstwa Niemiec, które - według tej oceny - mogło mieć miejsce tylko w Polsce, ale nie powtórzy się we Francji, co stanowiło zwykłą manipu­lację, gdzie istotne fakty zagubiono w różnych detalach. Według dowództwa francu­skiego obowiązywała nadal doktryna obrony oparta na linii Maginota.

Podczas kampanii wrześniowej i kilka tygodni po jej zakończeniu zainteresowa­nie strategią Blitzkriegu było niewielkie. Gen. J. Georges zaczął badać taktykę i środki, jakie należy zastosować w obronie przed masowym atakiem czołgów i lotnictwa, ale później nie wrócił już do tego zagadnienia, dyskusja trwała jednak jeszcze przez jakiś czas. Z datą 11 listopada 1939 roku ówczesny płk Charles de Gaulle zredagował dla Głównej Kwatery raport zawierający wnioski, jakie należy wyciągnąć z kampanii w Polsce. De Gaulle zalecał utworzenie dużych jednostek złożonych z czołgów, czego nie zrobiono, tłumacząc to brakiem środków. Podobnego zdania byt gen. G.-H. Billot-te. Przewidując możliwość ataku na granicy belgijsko-luksemburskiej taktyką zasto­sowaną w Polsce, gen. Billotte rekomendował, również bez skutku, utworzenie dodat­kowych trzech dywizji pancernych. Był to rezultat panującej wówczas atmosfery, któ­rą oddaje jedno choćby zdanie z tego, co gen. Dufieux, inspektor generalny piechoty i czołgów, odnotował na wyżej wspomnianym raporcie de Gaullea: “Jakże sobie wy­obrazić, żeby jednostki pancerne mogły, tak jak w Polsce, uderzyć same na siły nie­przyjacielskie i wedrzeć się w głąb bez ryzyka całkowitego zniszczenia?".

W konkluzji Sarmant postawił pytanie: czy klęska z czerwca 1940 roku była moż­liwa do uniknięcia? Odpowiedź - zdaniem prelegenta - wydaje się negatywna. Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że winą nie można obciążać jednego tylko człowieka, gen. Gamelina, lub też wyłącznie naczelne dowództwo. Winę ponoszą bowiem zespoły od­powiedzialne za serwis informacyjny i ośrodki podejmowania decyzji, szefowie cywil­ni i wojskowi, o wspólnym im wszystkim sposobie myślenia. Szefowie francuscy nie wyciągnęli nauki z kampanii wrześniowej w Polsce z dwu głównie powodów: “przede wszystkim dlatego, że Blietzkńeg była strategią ryzyka, a sama idea ryzyka była dla

522

nich nie do zniesienia; następnie dlatego, że oni stanowczo odrzucali możliwość zej­ścia z raz ustalonej drogi i zakwestionowania oficjalnej doktryny obronnej, dziedzic­twa wojny 1914-18. Niewątpliwie nie czuli się na siłach, żeby tego dokonać i to wyra­żone półsłówkami wyznanie słabości zawierało zarodek klęski 1940 roku. Jakikol­wiek byłby wynik wystawionych na próbę faktów, moralnie nasi szefowie byli już po­konani, bo zdani na bezruch tak w doktrynie, jak i w terenie".

Następny odczyt Polacy w walce o wolność Francji 1940-1945 wygłosił płk Tadeusz Panecki. Sam już tytuł5 wymaga komentarza, gdyż niepotrzebna w nim uniżoność wobec Francuzów, którzy tego nie wymagają. Na wszystkich frontach drugiej wojny światowej żołnierz polski bił się, u boku sprzymierzeńców, przede wszystkim z myślą o wolność Polski, co było jednocześnie walką o wolność całej Europy, a nie tylko o wolność Francji. Na wstępie odczytu płk Panecki wspomniał o nadziei Polaków na zbrojną pomoc Francji, braku reakcji aliantów na froncie zachodnim, pomimo sprzy­jającej dla nich sytuacji, zawartych układach polsko-francuskich i tworzeniu armii polskiej przez gen. Sikorskiego oraz później - o walce jednostek tej armii w 1940 roku, a Dywizji Pancernej gen. Stanisława Mączka w 1944 roku. Całkowicie natomiast zo­stały pominięte sieci wywiadu, o kryptonimach Famille-Interallie, a później F2, zor­ganizowane i kierowane przez Polaków, a składające się przeważnie z Francuzów6. W ciągu pierwszych zwłaszcza dwu lat wojny dzięki temu wywiadowi zapewniono łączność Francji z Londynem. Wywiad działał do zakończenia wojny. Dużą również luką odczytu był brak jakiejkolwiek wzmianki o wkładzie trzech polskich wybitnych matematyków - Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego -w złamanie niemieckiego systemu szyfrów Enigma. Przed wojną współpracowali z wywiadem francuskim, po wrześniu 1939 roku kontynuowali rozszyfrowywanie de­pesz niemieckich we Francji i następnie w Anglii. Jeżeli Polacy o tym dzisiaj nie mó­wią, to kto ma za nich to zrobić?

Trudno też nie wyrazić ubolewania z powodu załączonej do tego odczytu biblio­grafii. Płk Panecki podaje 7 publikacji: Pamiętniki wojenne (w przekładzie na język polski) gen. de Gaullea; Wspomnienia żołnierza, przekład z języka francuskiego książ­ki Guderiana, generała niemieckiego, która ukazała się w Paryżu w 1958 roku; książ­kę w języku francuskim, francuskiego autora F. Bedarida o Najwyższej Wojennej Ra­dzie Międzyalianckiej i następnie 4 książki w języku polskim: E. Duraczyńskiego, W. Biegańskiego, T. Paneckiego i Yvesa Beauvoisa, bez zaznaczenia, że książka tego ostatniego autora jest przekładem z francuskiego i że ukazała się w Paryżu w 1989 ro­ku. Nie trzeba przecież zapominać, że bibliografia jest przeznaczona dla czytelnika francuskiego, a nie polskiego. O innych publikacjach płk Panecki zapewne nie słyszał - a szkoda!

Osobny odczyt został poświęcony kampanii w Normandii (północna Francja), jaka miała miejsce w sierpniu 1944 roku. Odczyt Kilka spostrzeżeń o walkach pod Mont-Or-mel (Bitwa o Normandię,1944, Operacja Falaise) wygłosił gen. Jean Delmas. Prelegent, z bardzo dobrą znajomością tematu i za pomocą wykresów, przedstawił czołową rolę,

5 W programie kolokwium tytut tego referatu brzmiał: “Polacy w walkach o wyzwolenie (liberation) Francji (1939-1945)", później zostai zmieniony na: “Polacy w walce o wolność (liberie) Francji 1940-1945)" i tak też brzmi w przygotowanym przez ptk. Paneckiego maszynopisie.

6 Zob. opracowanie: Los wywiadu polskiego we Francji 1940-1945.

523

jaką odegrała 1 Dywizja Pancerna pod dowództwem gen. Mączka, zwłaszcza w bitwie w rejonie Chambois - Mont Ormel (wzgórze Mont Ormel otrzymało później słynną nazwę “Maczuga"), która była decydującą bitwą w oswobodzeniu Normandii i począt­kiem klęski armii niemieckiej we Francji. W dyskusji po odczycie głos zabrało trzech żołnierzy tej Dywizji: Jan Winczakiewicz, Bogdan Korab-Brzozowski i Leszek Talko, co stanowiło cenne uzupełnienie odczytu, przyjęte rzęsistymi oklaskami.

Ostatni odczyt wygłosił dr Andrzej Nieuważny, adiunkt Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Uniwersytetu Nancy II. Historyk młodego pokolenia, dobrze władający językiem francuskim i umiejący z niego zrobić odpowiedni użytek, jak wy­kazał zabieraniem głosu w dyskusji i formą wygłoszenia nowatorsko ujętego odczytu o Mazurku Dąbrowskiego i Marsyliance. Prelekcję dr Nieuważny zaczął od pytania: Czy można porównać dwa hymny narodów, których historie są nieporównywalne; pieśń symbolizującą rewolucję francuską i jej wartości uniwersalne z mazurkiem o charakterze “lokalnym", będącym odbiciem rzeczywistości Polski z końca XVIII wieku? Prelegent potwierdził, że można i w dobrze udokumentowanym odczycie przed­stawił, na tle dziejów obu krajów, to, co łączyło i dzieliło żołnierskie pieśni: francuską z 1792, polską z 1797 roku, które oficjalnie stały się nieprzerwanie hymnami państwo­wymi: Francji od 1879, Polski od 1927 roku.

Kolokwium, o którym tutaj mowa, siłą rzeczy było ograniczone do małego grona osób i nadto - przeważnie do tych, którzy byli bądź to świadkami opisywanych wyda­rzeń, bądź też tematy kolokwialne były im już z grubsza znane. Kolokwium spełni swoją rolę, jeżeli materiał zostanie opublikowany i trafi do szerszego ogółu. Gdyby doszło do publikacji, to odczyty prelegentów polskich, - z wyjątkiem referatu dr. An­drzeja Nieuważnego - wymagają wygładzenia języka francuskiego i pogłębienia te­matów.

Ze strony polskiej, o czym była mowa, kolokwium przygotował Wojskowy Insty­tut Historyczny, ongiś im. Wandy Wasilewskiej, który został przeorganizowany czy też jest w trakcie reorganizacji. Jak można wywnioskować chociażby z wygłoszonych odczytów, do Instytutu tego nie docierają (?) publikacje z Zachodu, nie tylko w języ­kach obcych, ale również wydawnictwa polskie, nawet chyba “Zeszyty Historyczne" red. Jerzego Giedroycia, na łamach których ukazały się dość liczne artykuły dotyczą­ce stosunków polsko-francuskich. O tym też należy przypomnieć z okazji kolokwium, które byłoby tematycznie bogatsze, gdyby zostały wykorzystane opracowania, jakie ukazały się we Francji i w innych krajach, co już dzisiaj nie jest przecież objęte żad­nym zakazem i zależy jedynie od dobrej woli historyków i ich chęci poznania dziejów ojczystych bardziej wszechstronnie, z czym w Polsce wciąż jest jeszcze trudno.

NA ROZDROŻU INTERPRETACJI NAJNOWSZYCH DZIEJÓW POLSKI*

Niedawno ukazało się szóste wydanie książki Historia. Dzieje najnowsze 1939-

-1945 Tadeusza Siergiejczyka*. Jest to podręcznik dla szkół średnich, który wywołał dyskusje i kontrowersje. Red. Giedroyc, proponując mi omówienie tej książki, prosił, żeby je zrobić “w sposób obiektywny i bez namiętności". Nie jest to łatwe, bo przecież najnowsze dzieje naszego kraju są ciągle mocno zagmatwane i po totalnym ich zakłamywaniu przez prawie pół wieku są teraz, w nowej sytuacji i w no­wym ujęciu, fragmentarycznie zaledwie odtwarzane i dalekie jeszcze od globalnej wi­zji, bardzo skomplikowanej zresztą, historii nie tylko Polski, ale i Europy. Ten stan rzeczy wymaga tym większej jasności i przejrzystości opisywanych wydarzeń oraz tę­pienia wszelkich niedomówień i półprawd, których skutki są przeważnie bardziej szko­dliwe niż pospolite kłamstwa, łatwiejsze mimo wszystko do zdemaskowania.

Truizmem, wartym jednak przypomnienia, jest znaczenie nabytej na całe życie w latach szkolnych wiedzy, szczególnie dziejów ojczystych, tak bardzo ważnych w kształtowaniu osobowości. Jednocześnie jakże łatwo można zniekształcić oblicze tych dziejów wypaczoną w młodym wieku nauką, kiedy wchłania się szybciej to, co jest mniej skomplikowane i podsunięte pod przysłowiowy nos, bez rozbudzania cie­kawości do pogłębienia podjętych tematów. W omawianiu wspomnianego wyżej pod­ręcznika nacisk kładę przede wszystkim na ogólną orientację, w jakiej zostały usta­wione kluczowe problemy historiografii tego okresu, bez systematycznego komento­wania różnych podanych tam faktów. Główną uwagę zwracam na to, co wywołało i wy­wołuje kontrowersje i winno być poddane rzeczowej dyskusji.

Autor dzieli drugą wojnę światową na pięć okresów, z których ostatni, od lata 1944 do 9 maja 1945 roku, czyli do kapitulacji Niemiec hitlerowskich, zakończył się -zdaniem Siergiejczyka - odrodzeniem państwa polskiego i odzyskaniem przez niego niepodległości (ss. 7 i 236). Zanim przejdę do wydarzeń bezpośrednio związanych z tym przełomowym w naszych dziejach okresem, chciałbym zwrócić uwagę na nie­które wybrane problemy.

Szkoda, że autor używa nadal przymiotnika “radziecki" narzuconego w latach 1944-

-1945, zamiast powrócić do terminu “sowiecki", jaki był powszechnie używany w Pol­sce przed wojną. W pierwszym rozdziale, pisząc o rokowaniach sowiecko-brytyjsko-

-francuskich w sierpniu 1939 roku w Moskwie i “zasadniczym postulacie", jaki posta-

* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1996, nr 117, ss. 151-165.

T. Siergiejczyk, Historia. Dzieje najnowsze 1939-1945, podręcznik dla szkót średnich klasy IV liceum ogólnokształcącego oraz dla klasy III technikum i liceum zawodowego, wydanie szó­ste. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1995, s. 244.

525

wił wtedy rząd ZSSR odnośnie do “przemarszu" jego wojsk przez terytorium Polski (s. 9), na który nasz rząd nie dał zgody, należało wyraźniej podkreślić, że ze strony Moskwy byt to zwykły kamuflaż dla prowadzonych jednocześnie negocjacji niemiec-ko-sowieckich, zakończonych - jak wiadomo - podpisaniem paktu Ribbentrop-Mo-łotow2. Słuszne jest następnie przypomnienie ofiarności społeczeństwa polskiego już przed wybuchem wojny, czego dowodem były m.in. wpłaty na Fundusz Obrony Na­rodowej (FON), ale można mieć wątpliwości, że “również komuniści manifesto­wali swój patriotyzm. Chociaż wielu z nich znajdowało się w więzieniach, to jednak i w tych warunkach organizowali zbiórki pieniężne na FON oraz zgłaszali chęć ochot­niczego wstąpienia do wojska" (s. 16). Te sporadyczne wypadki były raczej motywowa­ne chęcią wydostania się z więzienia, a nie postawą patriotyczną. Trzeba bowiem pa­miętać, że w Polsce komunizm był zawsze doktryną obcą, utożsamianą przez społe­czeństwo z ustrojem totalitarnym.

Przy użyciu terminu “sanacja" - w odniesieniu do rządu przedwojennego - nale­ży wyjaśnić, co ten termin oznacza; młodzież go nie zna lub też jedynie zna w nega­tywnym znaczeniu, co może również wynikać z różnych aluzji i wzmianek w tej książ­ce. Autor pisze, że po internowaniu rządu w Rumunii, jego członkowie “postanowili na czoło polskich władz emigracyjnych wysunąć inną ekipę działaczy z obozu sana­cyjnego", stąd też dalej sugestia, że z tego powodu prezydent Ignacy Mościcki miano­wał swoim następcą gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego (s. 33). Nasuwają się tutaj dwie uwagi: mylne jest określenie “polskie władze emigracyjne", gdyż chodziło o polskie władze na obczyźnie, różnica zasadnicza. Prezydent Mościcki początkowo myślał o gen. Sosnkowskim jako swym następcy. Ponieważ nie było wiadomo, co się z nim dzieje, a czas naglił, mianował gen. Wieniawę-Dtugoszowskiego, zakładając, że przekaże to stanowisko Sosnkowskiemu, jeśli pojawi się na Zachodzie.

Mylny też wysnuty jest w książce wniosek z tzw “kryzysu lipcowego" z 1940 roku, jaki nastąpił w łonie rządu polskiego po jego ewakuacji do Londynu. Otóż jak wiado­mo, gen. Sikorski byt ostro krytykowany za wadliwą ewakuację wojska polskiego z Francji do Wielkiej Brytanii oraz za memoriał wręczony wówczas lordowi Halifaxo-wi, brytyjskiemu ministrowi spraw zagranicznych. Memoriał ten - zredagowany w pierwszej wersji przy współudziale Stefana Litauera, wysługującego się już wtedy Sowietom3 - zawierał m.in. propozycję utworzenia w ZSSR 300 000 armii polskiej z deportowanych i więzionych tam żołnierzy i wysłania nieoficjalnego przedstawicie­la rządu polskiego do Moskwy celem ewentualnych rozmów na temat zmian teryto­rialnych na naszych kresach wschodnich. Trzeba w tym wszystkim pamiętać, że po agresji sowieckiej 17 września stosunki z Moskwą zostały zerwane i część Polski znaj­dowała się pod wrogą okupacją ZSSR. Na szczęście, dzięki zdecydowanej postawie prezydenta Raczkiewicza, memoriał został wycofany przez ministra Augusta Zaleskie-go. Siergiejczyk pisze jednak, że to Sikorski, pod wpływem ataków polityków sanacyj­nych, wycofał memoriał i że ówczesny kryzys rządowy wykazał, “jak liczne jest grono przeciwników realistycznego kursu polityki polskiej" (s. 151), którego finał nie wy­maga już dzisiaj komentarzy.

2 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 102, ss. 172-180.

3 Zob. H. Swiderska, Drobiazgi jałtańskie: Z angielskiej działalności Stefana Litauera, w: “Ze­szyty Historyczne" 1993, nr 106, ss. 63 i nast. oraz nr 87/1989, s. 201.

526

W rozdziale poświęconym okupacji sowieckiej jest mowa o strasznych warunkach, w jakich odbywała się deportacja Polaków do ZSSR, ale zaraz potem autor twierdzi, bez żadnych bliższych wyjaśnień, że “część Polaków wyjechała też w głąb ZSSR w poszukiwaniu lepszej pracy i zarobków, bądź na mocy przeniesień służbowych głów­nie do Donbasu, łącznie ok. 200 000 ludzi" (s. 137). Trudno o większą niedorzecz­ność4. Przy tej okazji trzeba zwrócić uwagę na stosowaną przez Siergiejczyka metodę, swoistego rodzaju “przeplatankę" polegającą na tym, że po przedstawieniu konkret­nych faktów, obciążających ustrój z minionej epoki, autor podaje inne, których celem wydaje się być zneutralizowanie tego, o czym pisze i co trudno było pominąć milcze­niem.

Na tej samej stronie, z której przytoczyłem powyższe zdanie, znajduje się inne twierdzenie, również nie odpowiadające rzeczywistości, a mianowicie, że “po klęsce Francji (w czerwcu 1940 roku), w obliczu rosnącego zagrożenia niemieckiego, sytu­acja ludności polskiej pozostającej na terenach włączonych do ZSSR zaczęła zmieniać się na korzyść. Polityka władz radzieckich ulegała pewnemu złagodzeniu. Władze za­częły zwracać większą uwagę na rozwój polskiego życia społeczno-kultural-nego" (s. 137). Pod wieloma względami było akurat odwrotnie, a mówienie w ogóle o możliwości rozwoju tam życia społeczno-kulturalnego jest zbyt groteskowe, żeby podlegało dyskusji. Autor sam sobie zresztą przeczy, gdyż w tym miejscu pisze o zmianie nastawienia “w obliczu rosnącego zagrożenia niemieckiego", podczas gdy kilkanaście stron wcześniej, w rozdziale Najazd Niemiec hitlerowskich przypomina, że Stalin do końca nie wierzył w zaatakowanie ZSSR przez Niemców i zignorował nawet wiado­mości o koncentracji wojsk niemieckich na granicy, o czym dowiedział się za pośred­nictwem rządu brytyjskiego, który z kolei otrzymał dane od polskiego wywiadu pod­ziemnego (s. 55).

Omawiając nawiązanie stosunków polsko-sowieckich podpisaniem układu z 30 lipca 1941 roku, zwanego przeważnie od imienia jego sygnatariuszy układem Sikor-ski-Majski, Siergiejczyk uzasadnia kryzys w rządzie polskim, jaki on wywołał, bra­kiem “klauzuli dotyczącej uznania przez stronę radziecką wschodniej granicy pań­stwa polskiego sprzed 1 września 1939 roku " (s. 153). W rzeczywistości układ ten nie rozwiązał żadnego problemu na przyszłość. Dzięki przebiegłości dyplomacji sowiec­kiej pozostawiono w nim celowo otwarte kwestie, dowolnie później interpretowane przez Moskwę, a które można było wówczas uregulować, bo był po temu odpowiedni moment. Warto jeszcze nadmienić, że gen. Sikorski podpisał układ, pod presją brytyj­ską, na “własną i nieprzewidzianą w konstytucji odpowiedzialność"5.

Najdonioślejszym następstwem uregulowania stosunków polsko-sowieckich by­ła - jak pisze Siergiejczyk - zawarta 14 sierpnia 1941 roku polsko-sowiecka umowa wojskowa, dotycząca zorganizowania Armii Polskiej na terytorium ZSSR. Doniosłość tej umowy polegała jednak, według Siergiejczyka na tym, że “nie zabraknie na naj­ważniejszym froncie drugiej wojny światowej żołnierza polskiego" (s. 153). Trudno się dzisiaj zgodzić z tego rodzaju twierdzeniem, gdyż w wytworzonej wtedy sytuacji -

4 Odpowiada to w pewnym stopniu poziomowi filmu, jaki w latach pięćdziesiątych wypro­dukowali Amerykanie (tytułu nie pamiętam), gdzie w sekwencji odtwarzającej Ukrzyżowanie Pana Jezusa padło stwiedzenie, że Chrystus spędził na Golgocie week-end.

5 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1992, nr 102, ss. 198-203.

527

a inna w tym ustroju nie była właściwie możliwa - najistotniejszym znaczeniem tej umowy było wydostanie z ZSSR i uratowanie od śmierci głodowej ponad 100 000 Polaków - żołnierzy i cywilnych.

W umowie zostało zastrzeżone, że jednostki Wojska Polskiego “będą przesunię­te na front dopiero po osiągnięciu pełnej gotowości bojowej". Według Siergiejczy-ka “w październiku 1941 roku (dwa miesiące po zawarciu umowy) z Armii Polskiej w ZSSR, liczącej wówczas około 41 000 żołnierzy, 5 Dywizja Piechoty, pod dowódz­twem gen. Mieczysława Boruty-Spiechowicza, osiągnęła pełną gotowość bojową", a w lutym 1942 roku rząd sowiecki zaproponował gen. Andersowi wysłanie tej Dywi­zji na front (ss. 154-155). Z tego wynika, że autor zupełnie nie orientuje się, w jak nędznym stanie fizycznym docierali żołnierze do punktów zbornych i w jak ogromnie ciężkich warunkach była tworzona ta Armia, której jednostki w żadnym wypadku nie mogły osiągnąć bojowej gotowości w ciągu kilku tygodni. Nawet zresztą ta jedna 5 Dywizja otrzymała broń “poniżej stanu etatowego", jak przypomniał gen. Anders, który odmówił wysłania jej na front, powołując się na umowę wojskową i podkreśla­jąc, że udział wojska polskiego obok armii sowieckiej będzie miał tylko wtedy znacze­nie, gdy wojsko to pójdzie na front w całości6.

W marcu 1942 roku władze sowieckie zapowiedziały zmniejszenie racji żywno­ściowych dla Armii Polskiej do 26 000. Armia liczyła wówczas blisko 70 000 i nadto żołnierze dzielili się racjami z kobietami i dziećmi, którym udało się przybyć i zostać przy wojsku. Oznaczało to - potwierdza krajowy historyk - “głód dla żołnierzy, a śmierć głodową dla nie posiadającej żadnych źródeł utrzymania ludności cywilnej"7. Od śmierci wybawiła znajdujących się tam Polaków ewakuacja do Iranu. Siergiejczyk natomiast pisze, że w wyniku ewakuacji “nadzieje wychodźstwa polskiego na szybkie [podkreślenie - T. W.] wzięcie udziału w wojnie z Niemcami hitlerowskimi zostały przekreślone" (s. 156). O jakim “wychodźstwie polskim" mówi tutaj autor, bo przecież to ewakuowane z ZSSR, opuszczało “raj sowiecki" z ogromną ulgą, a jednostki woj­skowe, złożone z wychodźstwa na Zachodzie brały czynny udział w wojnie już od czerwca 1940 roku, na frontach we Francji, Norwegii, w bitwie lotniczej o Wielką Brytanię i w Afryce.

W rozdziale o organizowanym ruchu oporu w Europie Siergiejczyk pisze, że do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ich kierownictwa w poszczególnych krajach “nie zawsze były chętne uzbrajaniu i powszechnemu wciąganiu do ruchu partyzanc­kiego mas ludowych". Dopiero komuniści wystąpili “z programem tworzenia antyfa­szystowskich frontów narodowych i prowadzenia powszechnej walki zbrojnej", w re­zultacie tego “siły promoskiewskie zyskały znaczne poparcie społeczne" (s. 86).

Mało zorientowani czytelnicy, a do takich przecież trzeba zaliczy większość uczniów szkół średnich, znowu nie będą mieli wyraźnego obrazu związanych z tym proble­mów. Otóż do czerwca 1941 roku, czyli do ataku Niemiec na ZSSR, komuniści byli sprzymierzeńcami, cichymi przeważnie, okupanta. Po tej dacie z inspiracji Moskwy przystąpili do ruchu oporu, żeby odciążyć front sowiecki. Dysponując partyjnym apa­ratem łatwiej było im mobilizować ludzi, którzy wstępowali do ruchu oporu nie z po-

6 Zob. W. Anders, Bez ostatniego rozdziału, op. cit., ss. 131-132.

7 A. Albert (W. Roszkowski), Najnowsza historia Polski 1918-1980, Polonia, Londyn 1989, s. 366.

528

budek takiej czy innej partii, ale z poczucia obowiązku - wzięcia udziału w walce z okupantem, co było bardzo dalekie od zajmowania prosowieckiego stanowiska.

Typowym tego przykładem była Francja i jej partia komunistyczna, której konspi­racyjna działalność pod okupacją została po wojnie ogromnie wyolbrzymiona w porównaniu z rolą, jaką rzeczywiście odgrywała. Ze źródeł przesadzonej roli tej par­tii, bez krytycznej oceny, korzystał zapewne Siergiejczyk, pisząc o udziale Polaków w ruchu oporu na terytorium Francji i ich “największym zasięgu i liczebności [co zresztą podlega dyskusji - T. W.] w ramach formacji lewicowych" (s. 93). Autor nie wyjaśnia, że chodziło przeważnie nie o wybór natury politycznej, lecz po prostu o zwykły zbieg oko­liczności, do czego przyczyniły się głównie zdominowane przez lewicę związki zawodo­we z ich rozgałęzieniem w robotniczych środowiskach górniczo-rolniczych, gdzie znaj­dowała się również liczna emigracja polskiego pochodzenia.

Odnośnie do francuskiego ruchu oporu, który stanowi odrębny temat, warto jed­nak zwrócić uwagę, że wbrew temu, co pisze Siergiejczyk, z chwilą rozpoczęcia ofen­sywy aliantów latem 1944 roku, nie wybuchło we Francji zbrojne powstanie powszech­ne, tylko lokalne zrywy podobne do tych, jakie nastąpiły w Polsce w ramach akcji “Burza". Podany ówczesny stan liczący 500 000 członków francuskiego ruchu oporu (s. 89) Siergiejczyk zaczerpnął prawdopodobnie z powojennej literatury, rozrastającej się do dziś jeszcze, co nie sprzyja autentyczności przedstawionych tam epizodów.

Omawiając organizację i działalność podziemia w Polsce, Siergiejczyk pisze, że Armia Krajowa, przygotowując się do powstania powszechnego, przyjęła zasadę tzw. “walki ograniczonej" i później, w innym paragrafie, że “bojowe osiągnięcia w latach 1942-1943 były znaczne, jednakże mogłyby być one o wiele większe, gdyby Komen­da Główna AK walkę czynną traktowała na równi z przygotowaniami do powstania" (ss. 170 i 171). Od użycia określeń w rodzaju “ograniczonej walki czynnej", pozornie nie budzących większych zastrzeżeń, jeden tylko krok do głoszonego po wojnie przez komunistów sloganu o “staniu przez AK z bronią u nogi". Slogan ten miał podwójny cel: zniesławienie AK mówieniem o jej bezczynności oraz tworzenie legendy komu­nistycznego, jedynego, walczącego z okupantem ruchu oporu. W książce Siergiejczy-ka widać ślady tej dawniej lansowanej propagandy, z tym że pisze on również o dzia­łalności AK, ale na każdym miejscu “przeplata" czynami komunistów.

Po przypomnieniu rozwiązania w 1938 roku partii polskich komunistów przez Międzynarodówkę, ale bez żadnej wzmianki o zgładzeniu ich przywódców przez Sta­lina, Siergiejczyk twierdzi, że “komuniści polscy nie zaprzestali działania pod okupa­cją niemiecką. Już w końcu 1939 roku i na początku 1940 roku powstało na okupowa­nych przez Niemców ziemiach polskich kilkadziesiąt luźnych grup i skupisk komu­nistów" (s. 142). Wątpię, czy w całej Polsce było wówczas wszystkich razem tylu “luź­nych" komunistów, nie mówiąc już o skupiskach. W styczniu 1942 roku została powo­łana, przez tzw. “Grupę inicjatywną" przerzuconą z Moskwy, Polska Partia Robotni­cza (PPR) i w niespełna miesiąc później “prawie wszystkie [ bez podania, ile ich było - T. W.] działające w kraju grupy komunistyczne zgłosiły akces do PPR". Jednocze­śnie przystąpiono do tworzenia organizacji zbrojnej pod nazwą Gwardia Ludowa (GL) z lansowanym hasłem: “każdy peperowiec - gwardzistą" (s. 168).

Następnie autor informuje, że “w końcu 1942 roku działały na terenie kraju 24 oddziały partyzanckie i kilkadziesiąt grup specjalnych GL" (s. 168), ale nie precyzuje, jaka była specjalność tych grup... Na innej z kolei stronie znajduje się dalszy ciąg tego

529

bilansu, gdzie czytamy: “od maja do grudnia 1942 roku zorganizowanych zostało 30 oddziałów partyzanckich GL, a w roku następnym ich liczba przekroczyła 50. Ogó­łem w latach 1942-1943 GL przeprowadziła blisko 2000 akcji zbrojnych, z tego około 1500 w roku 1943" (s. 172). Pisząc podobne rzeczy, autor nie był zapewne w stanie zdać sobie nawet sprawy, czym byłoby istnienie 50 oddziałów partyzanckich.

Jedno natomiast odpowiada rzeczywistości, mianowicie - parcie komunistów do zbrojnych wystąpień, natychmiastowej walki, co było inspirowane przez Moskwę nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach, szczególnie we Francji. Nacisk na walkę zbroj­ną był zgodny z taktyką sowiecką nieliczenia się z życiem człowieka. W Polsce trafia­ło to na podatny grunt, gdyż zwłaszcza młodzież rwała się do walki i demagogiczne hasła komunistów osiągnęły początkowo pewien sukces. W rezultacie, jak przypomi­na cytowany już historyk, spektakularne akcje komunistów “były obliczone na efekt propagandowy, represje wywołane przez nie były niewspółmierne do uzyskanych ko­rzyści"8, a wielokrotnie w ogóle bezsensowne, jak np. wysadzanie mostów, z których korzystała jedynie miejscowa ludność.

Z rozdziału o akcji “Burza" - gdzie autor pisze o walkach wiosną 1944 roku 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty, dowodzonej przez ppłk. Jana Wojciecha Kiwerskiego, ps. “Oliwa" - trzeba odnotować błędne ujęcie dramatycznego jej rozgromienia. Sier-giejczyk bowiem pisze, że podczas uzgadniania współdziałania Dywizji z Armią Czer­woną i prowadzonych rozmowach z ich sztabem, oficerowie sowieccy zaproponowali Komendzie Głównej AK podpisanie konwencji wojskowej. Dowództwo AK warun­ków nie przyjęło i “niedojście do porozumienia stało się pośrednią przyczyną drama­tu 27 Dywizji" (s. 198). W rzeczywistości bezpośrednią przyczyną dramatu było po prostu celowe zostawienie przez Sowietów Dywizji w kotle w walce z Niemcami, bez wsparcia Armii Czerwonej, która wycofała się ze wspólnie bronionych pozycji, bez powiadomienia o tym dowództwa polskiego. Dywizji udało się wydostać z kotła, po­niosła jednak ogromne straty, a resztę dokonali Sowieci, nie uznając dłużej zawartego porozumienia o współpracy. Następnie, wspominając w kilku zdaniach o “Burzy" w Okręgu Lwowskim, trzeba było zaznaczyć, że po zdobyciu Lwowa przez Armię Czerwoną, przy wydatnym udziale oddziałów AK w sile około 3000 żołnierzy, ko­mendant tego Okręgu płk Władysław Filipkowski (ps. “Janka") wyjechał na rozmowę z Żymierskim, z której wrócił... po kilku dopiero latach.

Powstaniu warszawskiemu Siergiejczyk poświęca dziesięć stron i porusza właści­wie wszystkie ważniejsze problemy, ale w charakterystyczny dla niego, pomieszany sposób, co nie może ułatwić młodemu czytelnikowi wyrobienia własnego zdania w kontrowersyjnych do dzisiaj kwestiach. Po wyszczególnieniu polityczno-wojsko-wych celów powstania autor podkreśla - zgodnie z rzeczywistością - nieuzgodnienie działań z aliantami oraz że “nie nawiązano kontaktów z dowództwem Armii Czerwo­nej" (s. 208). Należało jednak równocześnie przypomnieć, iż stosunki ZSSR z rządem polskim w Londynie zostały przez Moskwę zerwane w kwietniu 1943 roku, a lokalne kontakty i uzgodnione współdziałania w ramach akcji “Burza" kończyły się zawsze tragicznie.

Następstwem braku kontaktów z Armią Czerwoną - wyjaśnia dalej autor - był brak orientacji dowództwa AK w postępach ofensywy sowieckiej, której zamierzeniem było

! A. Albert (W. Roszkowski), op. cit., s. 382.

530

wkroczenie do Warszawy, stąd też apel radiostacji im. T. Kościuszki z Moskwy. Sytu­acja uległa jednak zasadniczej zmianie, gdyż “Niemcy opanowali paniczny odwrót [...] rozbili gwardyjski korpus pancerny i powstrzymali radzieckie czołówki". W tym stanie rzeczy Stalin wydał rozkaz “niepodejmowania dalszych ataków na Warszawę" (ss. 208-209). Klasyczna wykładnia historiografii minionego okresu. W kolejnym paragrafie autor pisze, że zatrzymanie ofensywy Komenda Główna AK “zinterpretowała jako krok natury politycznej" - przytaczając na potwierdzenie tego depeszę wysłaną do Londynu przez Jana S. Jankowskiego, delegata rządu polskiego w kraju (s. 209) - co miało być błędną interpretacją, jak to wynika z przedstawionej przez autora sytuacji.

Sojusznicy brytyjscy - tłumaczy następnie Siergiejczyk - nie aprobując powsta­nia nie uzgodnionego z dowództwem sowieckim, prowadzili wspólnie z rządem ame­rykańskim “grę dyplomatyczną, usprawiedliwiając niemożność udzielenia większej pomocy walczącej Warszawie bez udostępnienia im baz lotniczych w Związku Ra­dzieckim" (s. 212). Faktem jest, że alianci do wydatniejszej pomocy skorzy nie byli, ale mimo wszystko byłaby ona dużo większa, gdyby Stalin nie zabronił samolotom alianckim lądowania na bazach terenów zajętych przez Armię Czerwoną, co należało wyjaśnić od razu na wstępie, a nie odwoływać się do dyplomatycznej gry aliantów, którą nie można zasłaniać zbrodniczej postawy Stalina wobec powstania.

Brak pomocy sojuszników siłą rzeczy wpłynął ujemnie na nastroje wśród społe­czeństwa, które, nie znając powodów bierności aliantów, zaczęło krytykować władze polskie za nienależyte zorganizowanie wsparcia powstania. Dało to Siergiejczykowi asumpt do twierdzenia, że w związku z tym “przywódcy powstania podjęli akcję pro­pagandową, której celem była obrona przed podobnymi zarzutami i obciążanie głów­ną odpowiedzialnością za niepomyślny rozwój sytuacji Armii Czerwonej. Dowództwo radzieckie oskarżano o celowe wycofanie się spod Warszawy i wstrzymanie działań na froncie" (s. 212). W kontekście całości sugeruje to, iż chodziło raczej tylko o wybieg propagandowy ze strony polskiej, szukającej dla siebie usprawiedliwienia.

Mowa jest następnie o przynaglaniu Komendy Głównej AK przez PPR do szyb­kiego kontaktu z dowództwem sowieckim, bez żadnej wzmianki o daremnych pró­bach dowództwa AK nawiązania łączności ze sztabem Armii Czerwonej i apelach do Rokossowskiego o pomoc. W dalszej kolejności Siergiejczyk pisze o zjednoczeniu or­ganizacji komunistycznych i lewicowych w Warszawie oraz uznaniu przez nie lubel­skiego PKWN, a także o przygotowaniu przez Rokossowskiego planu operacji mającej na celu wyzwolenie Warszawy, który Stalin odrzucił, skazując Warszawę na zagładę z następujących powodów: a) zaangażowania znacznych sił sowieckich do mającej się rozpocząć ofensywy na kierunku bałkańskim, b) niedojścia do porozumienia między Mikołajczykiem i delegacją PKWN, c) osobistego, negatywnego stosunku do powsta­nia ze względu na jego polityczną treść (s. 213).

Po tym wszystkim - gdy czytelnik jest już lepiej przygotowany do krytycznej oce­ny podjęcia powstańczej walki w Warszawie i tym samym bardziej skłonny do łagod­niejszej oceny biernej postawy Armii Czerwonej - Siergiejczyk wspomina o negatyw­nej odpowiedzi Stalina na apel Churchilla i Roosevelta o dokonanie zrzutów broni, wreszcie zezwoleniu na lądowanie alianckich samolotów na lotniskach sowieckich i na forsowanie Wisty przez oddział 1. Armii WP (ss. 213-214). Autor pisze o tym bez wyraźnego podkreślenia, że były to jedynie gesty, złudzenia pomocy mające głównie na celu przedłużenie walki do większego jeszcze wyniszczenia stolicy i jej ludności.

531

Wprowadzenie do tworzenia Dywizji im. T. Kościuszki pod dowództwem Berlin-ga i przygotowania w Moskwie ekipy władzy narzuconej później Polsce Siergiejczyk zaczyna od przedłożonego władzom sowieckim przez Wandę Wasilewską, “znaną w ZSRR pisarkę i działaczkę", oraz przez innych działaczy projektu skupienia Pola­ków znajdujących się w ZSSR “w szeregach postępowej, demokratycznej organizacji społeczno-politycznej". Rząd sowiecki poparł ten projekt, w następstwie czego po­wstał w styczniu 1943 roku “Komitet Organizacyjny Związku Patriotów Polskich w ZSRR" (ZPP), z przewodniczącą Wasilewską na czele, która z kolei “wystosowała do Stalina list z prośbą o zezwolenie na sformowanie polskiej jednostki wojskowej". Reakcja rządu sowieckiego znowu była pozytywna, przystąpiono przeto do organizo­wania wspomnianej wyżej Dywizji, na której dowódcę wyznaczono Berlinga.

Wszystko więc - jak mogą wnioskować licealiści - działo się na prośbę łaskawie przyjętą przez Sowietów. W pracy politycznej wśród żołnierzy tej Dywizji - pisze da­lej Siergiejczyk - “szczególną uwagę zwracano na podkreślenie narodowego charakte­ru jednostki i kultywowanie tradycji oręża polskiego" (ss. 184-186), którą - dodajmy od siebie - posługiwali się wtedy politrucy do innych celów niż te, jakim tradycja ta zawsze przyświecała. Nie umniejsza to jednak męstwa i poświęcenia żołnierza pol­skiego tej Dywizji, który walczył w nieporównywalnie cięższych warunkach niż for­macje PSZ na Zachodzie, a po wojnie był przeważnie uważany przez społeczeństwo za żołnierza pośledniej kategorii, bo walczącego - nie z własnej winy - pod narzuconym przez Sowietów dowództwem.

W skład powołanego w lipcu 1944 roku Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodo­wego (PKWN) weszło, jak podaje Siergiejczyk: 5 komunistów, 4 ludowców, 3 socjali­stów, 1 działacz demokratyczny [sic} oraz 2 bezpartyjnych" (s. 204), z czego znowu młodzież może wysnuć wniosek, że w Komitecie, zwanym powszechnie lubelskim, komuniści byli w mniejszości, a więc mogły tam dominować inne orientacje. 31 grud­nia 1944 roku PKWN został przekształcony w “Rząd Tymczasowy Rzeczypospolitej Polskiej", co oznaczało, jak podaje autor bez żadnego komentarza, że “siły prokomu-nistyczne zwyciężyły w pierwszej batalii o władzę w powojennej Polsce" (s. 223), “zwy­ciężyły" i później metodami, o których usiłuje się teraz zapomnieć.

Jak już nadmieniłem, podręcznik Siergiejczyka charakteryzuje się “fachowym" przemieszaniem faktów i problemów o różnym znaczeniu. Robi wrażenie, jak gdyby byt pisany “pod cenzurę", łagodniejszą, ale cenzurę, ukazuje wszystko w takim świe­tle, żeby wynikało, iż jednak “nasi byli górą", trochę po drodze rozrabiali, ale przecież czasy były ciężkie i dzisiaj nie powinno się już to liczyć.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że miejscami autor wahał się - a pod tym względem nie stanowi niestety wyjątku - w którą obrócić się stronę, jak zinterpreto­wać ten czy ów fakt w gąszczu bardzo skomplikowanej problematyki. W rzeczywisto­ści chodzi jednak o dobrze przemyślaną taktykę wdrażania w umysły młodzieży prze­konania, że historia PRL nie stanowi kontynuacji rewolucji bolszewickiej, lecz jest dalszym ciągiem historii Polski i jej tradycji o trochę tylko trudniejszym okresie dzie­jów naszych i Europy w ogóle. Temu celowi służyć ma zapewne podręcznik Siergiej­czyka, przedstawiający uchwycenie narzuconej wówczas krajowi władzy w sposób, który winien rzutować na późniejszą ocenę jej “legalności".

Z lektury tego podręcznika uczniowie dowiedzą się np. że “od końca sierpnia 1944 roku zaczęto odbudowywać sądownictwo, do którego powróciło wielu przedwojen-

532

nych prawników. Oprócz odbudowy tradycyjnego wymiaru sprawiedliwości powoła­ne zostały dodatkowe sądy specjalne do sądzenia przestępców hitlerowskich i kolabo­rantów". Mówienie o “odbudowie tradycyjnego wymiaru sprawiedliwości" w bezpra­wiu PRL nie wymaga żadnych komentarzy. Podobnie autor pisze, że Bolesław Bierut “od października 1944 roku formalnie pozostawał poza szeregami partii. Pełnił on bowiem funkcję przewodniczącego, a od grudnia 1944 roku prezydenta KRN (Krajo­wa Rada Narodowa) i, zgodnie z tradycją polskiego parlamentaryzmu, jako głowa pań­stwa nie mógł być członkiem żadnej partii politycznej" (ss. 220 i 221).

Tendencyjny jest też wybór źródeł. Bibliografia zamieszczona na końcu podręcz­nika zawiera 97 tytułów, w tym tylko 8, które ukazały się w Polsce w 1989 i 6 w 1990 roku, a po tej dacie nie ma już w wykazie żadnej publikacji. Znajdują się tam pozycje o bardzo nierównej wartości, jak np. książki w rodzaju Najnowszych dziejów Polski 1914-1983 Antoniego Czubińskiego (zob. omówienie tej książki na ss. 513-518), której “au­tor posiada kwalifikacje nie historyka, a urzędnika orwelowskiego Ministerstwa Ar­chiwaliów"9. Z kilkuset publikacji wydanych przez Instytut Literacki w Paryżu jest tylko wymieniona książka Józefa Czapskiego Na nieludzkiej ziemi. Wśród instytucji i ośrodków historycznych, które zajmują się okresem drugiej wojny światowej jest wymieniony m.in. Instytut im. gen. Sikorskiego w Londynie (s. 240), ale nie ma naj­mniejszej nawet wzmianki o “Zeszytach Historycznych" red. Jerzego Giedroycia. Brak również m.in. opracowań Janusza K. Zawodnego o Katyniu.

W zakończeniu Siergiejczyk pisze, że “historiografia krajowa charakteryzuje się w ostatnim okresie otwarciem na większość złożonych problemów II wojny świato­wej" (s. 241). Jak dotychczas - a podręcznik, o którym mowa jest jednym tego przy­kładem - chodzi o dość nieśmiałe, bo strzeżone “otwarcie". Skutek tego jest taki, że młodzież jest nadal wychowywana w atmosferze dawniej uszeregowanych faktów i naświetlanych dziejów ojczystych.

Pod pewnym względem można mówić o analogicznej sytuacji i wypływającej z niej potrzebie pracy pedagogicznej we Francji, po upadku rządu Petaina w Vichy i w Polsce po upadku reżimu komunistycznego. Jesienią 1944 roku, gdy Paryż byt już oswobodzony. Renę Capitan, minister edukacji narodowej rządu gen. de Gaullea, w przemówieniu radiowym skierowanym do grona nauczycielskiego, m.in. powie­dział - co warte jest dzisiaj przypomnienia również polskim wykładowcom - “Jutro nastąpi otwarcie roku szkolnego wyzwolonej Francji. Trzeba żeby od początku dala się odczuć wasza działalność wychowawcza. Uczcie prawdy. Dajcie świadectwo praw­dzie, która we wszystkich dziedzinach była tak ohydnie zniekształcana. A najpierw przestudiujcie z młodzieżą tragiczne lata, które ostatnio przeżyliśmy. Wyjaśniajcie im, jak naród może upaść, jak może przetrwać, jak może powrócić do życia. Uczcie swoich elewów cnót wolności. Wpajajcie w ich umysły, że wolność jest warunkiem istnienia w narodzie porządku i sprawiedliwości. Uczcie ich obowiązków wobec samego siebie, jakie nakłada wolność, obowiązków wobec siebie, obowiązków wobec bliźniego, obo­wiązków wobec wielkich wartości duchowych, które wskazują ludzkości drogę"10.

9 R. Bubnicki, Duch Orwella, w “Zeszyty Historyczne", 1990, nr 91, s. 215.

10 R. Capitan, “France librę" z 3 października 1944, Paryż, s. 1.

533

DZIEJE EMIGRACJI W LONDYŃSKIM WYDANIU*

Wciągu kilkudziesięciu lat istnienia emigracji po drugiej wojnie światowej nie postarano się o opracowanie jej dziejów w szerokim ujęciu, na podsta­wie materiałów źródłowych i konfrontacji z żyjącymi jeszcze wówczas re­lacjami uczestników i miarodajnych świadków tych dziejów. Możliwości były bardzo duże i to zarówno pod względem środków materialnych, jak i elity intelektualnej. Tego niestety nie zrobiono. W 1992 roku spóźnioną inicjatywę podjęto Polskie To­warzystwo Naukowe na Obczyźnie (PTNO), z siedzibą w Londynie, wydając Mate­riały do dziejów polskiego uchodźstwa niepodległościowego 1939-1991. Prezesem PTNO jest Edward Szczepanik, ostatni premier rządu polskiego na uchodźstwie, oraz prze­wodniczący Komisji Likwidacyjnej rządu RP, powołanej przez prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego w grudniu 1990. Komisja ta, o której będzie mowa, zarządzała fun­duszami, jakie zostały ze Skarbu Narodowego i sprzedanych rządowych nieruchomo­ści w Londynie, przekazując resztę do Fundacji: Polonia Aid Foundation Trust, której przewodniczącym był również Szczepanik i która głównie finansowała publikację oma­wianych tutaj tomów. Decydująca w tym wszystkim rola przypadła więc Szczepani-kowi i dobranemu przez niego gronu osób ze środowiska uchodźczych władz z Lon­dynu.

Założeniem publikowanych Materiałów, jak pisał Szczepanik we wstępie do po­szczególnych tomów, było opracowanie “Historii drugiej emigracji", mającej być “zbio­rowym dziełem historyków tak emigracyjnych jak i krajowych". Komitet Redakcyjny w składzie: przewodniczący - prof. dr Edward Szczepanik, redaktor naczelny - prof. dr Józef Jasnowski, redaktor wykonawczy - prof. dr Zdzisław Wałaszewski, sekretarz i skarbnik - mgr Ludwik Maik, ustalił podział Materiałów na VII tomów i później doszedł jeszcze tom VIII1. Redaktorami poszczególnych tomów - które wychodziły z druku nie kolejno, lecz w zależności od ich ukończenia - byli: 1.1 - mgr Zbigniew

* Pierwodruk: “Zeszyty Historyczne", 1997, nr 122, s. 9-47. Niektóre fragmenty z tego opra­cowania wykorzystałem w mojej książce: Bezdroża dziejów Polski. Kraj i emigracja po 1 września 1939 r., Norbertinum, wydanie 2, Lublin 1998.

Tom I - Władze RP na Obczyźnie podczas II drugiej wojny światowej 1939-1945, PTNO, Londyn 1994, s. 1011. Tom II - Mobilizacja uchodźstwa do walki politycznej 1945-1990, PTNO, Londyn 1995, s. 603. Tom III -Kierownictwo obozu niepodległościowego na Obczyźnie 1945-1990, PTNO, Londyn 1996, s. 703. Tom V -Pomoc Krajowi przez niepodległościowe uchodźstwa 1945-1990, PTNO, Londyn 1995, s. 144. Tom VI - Zakończenie działalności władz RP na Uchodźstwie 1990, PTNO, Londyn 1995, s. 224. Tom VII - Wybór dokumentów do dziejów polskiego uchodźstwa niepodległościowego 1939-1991, PTNO, Londyn 1997, s. 809. Tom VIII - Uzupełnienia do tomów I, II, V, VI, PTNO, Londyn 1996, s. 231.

534

Błażyński, t. II - dr Leonidas Kliszewicz, t. III - mgr Aleksander Szkuta, t. IV - prof. dr Tomasz Piesakowski, t. V - dr Roman Lewicki, t. VI - Ryszard Zakrzewski, a po jego śmierci w maju 1994 roku Z. Btażyński, t. VII - mgr Andrzej Suchcitz, mgr Ludwik Maik i dr Wojciech Rójek, t. VIII - Z. Btażyński. Łącznie, wszystkie te tomy (bez tomu IV, który wyszedł później, po opublikowaniu niniejszego omówienia) liczą 3725 stron i w opracowaniu ich uczestniczyło 77 autorów: 48 z Londynu, 24 z Polski, 2 z USA, 1 z Monachium, 1 z Kanady i 1 z Paryża. Pod względem objętości i liczby autorów “Materiały" przedstawiają się imponująco, czego nie można powiedzieć o ich treści.

Tom I Materiałów: Władze RP na obczyźnie podczas II wojny światowej 1939-1945, opracowany pod redakcją Zbigniewa Blażyńskiego, zwięźle omówił już Krzysztof Tarka na łamach “Zeszytów Historycznych"2 i tutaj ograniczam się do kilku jedynie zdań. Tom ten, ze wszystkich opublikowanych w tej serii, jest najbardziej zwarty w treści; nie wybiela też spraw, o których niezbyt chętnie mówi się na emigracji. Jest to głównie zasługą nieżyjącego już Z. Błaźyńskiego, wytrawnego dziennikarza-publi-cysty, który potrafił dobrać odpowiednich autorów, nie narzucając im z góry ustalo­nych dyrektyw. Jest to jedyny tom z przewagą autorów krajowych, w tym zawodo­wych historyków z powojennych pokoleń: 11 na ogólną liczbę 17. Trzeba również za­znaczyć, że krytyczne podejście do dziejów z lat 1939-1945 jest dzisiaj łatwiejsze do przyjęcia przez środowisko polskiego Londynu, gdyż nie żyją ci, którzy, uczestnicząc w tworzeniu tych dziejów, byli za nie współodpowiedzialni. Natomiast zespoły, które wiodą obecnie prym w tym środowisku składają się z innego już pokolenia, które jest bezpośrednio związane z okresem powojennym, stąd niezmienna wrażliwość na wszyst­ko, co dotyczyło i dotyczy jego działalności i co ujemnie zaciążyło na opracowaniach dalszych tomów.

Tom II -Mobilizacja uchodźstwa do walki politycznej 1945-1990 został przygo­towany pod redakcją Leonidasa Kliszewicza, który na wstępie zaznacza, że historia 45-letniej działalności organizacji b. żołnierzy i politycznego uchodźstwa wymaga “kil­kudziesięciu tomów i wielu lat pracy różnych autorów". Niemniej jednak założeniem PTNO było, “że przegląd ogólny zawarty w niniejszym tomie, powinien być opraco­wany za ich życia przez historyków pochodzących z tej emigracji, którzy dali swój osobisty wkład w tę działalność. Pozostawialiśmy przyszłym badaczom dalszą pra­cę na podstawie źródeł archiwalnych i bibliotecznych. Niestety, choroba i śmierci sta­nęły nam na przeszkodzie", a nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę wiek wojen­nej emigracji. Niemniej jednak “przegląd ogólny", tak jak dawniej zamierzano, zo­stał właściwie opracowany bądź to bezpośrednio przez autorów z emigracji, bądź też przez nich finansowanych i odpowiednio inspirowanych autorów krajowych. Tom ten zawiera prace 19 autorów, w tym 15 jest z Londynu (12 z roczników przedwojen­nych), a 4 z Polski, z których dwoje (T. Radzik i M. B. Topolska) jest autorami kilku rozdziałów.

2 K. Tarka, Rząd na uchodźstwie, w: “Zeszyty Historyczne", 1995, nr 113, ss. 210-214.

535

Materiał w tym tomie podzielony jest na 5 rozdziałów. Pierwszy z nich, Rozwiąza-nie Polskich Sit Zbrojnych otwiera artykuł Jerzego Morawicza Demobilizacja Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Autor nie wnosi nic nowego, co nie byłoby już znane z innych opracowań, a w przypisach pomija źródłowe rozprawy, jakie ukazały się w “Zeszytach Historycznych" (nr 35/1975) oraz na łamach czasopisma “Znaki czasu" (nr 9/1988 i 10/1988). Następny artykuł Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia w świetle dokumentów brytyjskich pióra Witolda Leitgebera jest skrótem jego opracowania, jakie ukazało się w “Zeszytach Historycznych" (42/1977).

Bardzo skrótowo i niewystarczająco pod żadnym względem został napisany przez Mariana Skoczka artykuł poświęcony Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów (SPK), najliczniejszej i najbardziej zasobnej w fundusze organizacji na emigracji. Zwrócił już na to uwagę inny autor, Jan Radomyski w VIII, ostatnim tomie Materiałów, o którym będzie później mowa. Jest to tym bardziej rażące, że artykuł o SPK zajmuje niecałe 8 stron, podczas gdy w następnym rozdziale Brygadowemu Kołu Młodych “Pogoń", organizacji paramilitarnej, poświęcono 45 stron. Można przypuszczać, że zlekceważe­nie SPK nie było zwykłym przypadkiem. Skoczek opracował również, w lapidarnym ujęciu i zamieszczone po opracowaniu o SPK, wykaz różnych związków, kół i stowa­rzyszeń b. żołnierzy, których łącznie jest 30.

Wspomniane wyżej Brygadowe Koło Młodych “Pogoń" opracował Tomasz Piesa-kowski. Inicjatywę tworzenia “Pogoni" podjął w 1949 roku, za aprobatą i poparciem gen. Andersa, płk Zygmunt Czarnecki. Historia “Pogoni" stanowi jeszcze jeden przy­czynek do poznania skutków rozbicia emigracji londyńskiej. Po utworzeniu w 1954 roku Rady Trzech w składzie: T. Arciszewski, ambasador E. Raczyński i gen. W. An-ders (po wypowiedzeniu przez tego ostatniego posłuszeństwa prezydentowi A. Zale-skiemu), istniały dwa zwalczające się ośrodki, obydwa uważające, że reprezentują “le-galizm", czyli legalne władze RP na obczyźnie. Kryzys polityczny i w jego konse­kwencji rozbicie emigracji odbity się ujemnie na spoistości “Pogoni". Prezydent Za-leski mianował płk. Z. Czarnookiego generałem brygady, co zostało źle przyjęte przez gen. Andersa. Uprzedzając dalsze następstwa tej decyzji gen. Czarnecki rozwiązał ist­niejącą “Pogoń" czy też ściślej zmienił jej nazwę na: Polska Organizacja Wojskowa i Niepodległościowa “Pogoń", której dalsze losy są mniej znane. Na tle niesubordyna­cji, co jest zresztą dyskusyjne, gen. Czarnookiego, autor tego artykułu pisze o szkodli­wej działalności, w tym wypadku nie podlegającej dyskusji, samozwańczego “prezy­denta" Juliusza Nowiny-Sokolnickiego. Piesakowski przypomina, że Sokolnicki nada­wał, bez żadnych do tego uprawnień, stopnie oficerskie i generalskie oraz odznacze­nia bojowe, a kulminacyjnym punktem tej komedii było mianowanie premiera pań­stwa Izraela, Menachima Begina, generałem Wojska Polskiego. Paradoksalne było m.in. i to, że Nowina-Sokolnicki udekorował w październiku 1989 roku orderem Orla Bia­łego Lecha Wałęsę i ks. Henryka Jankowskiego z Gdańska. Stanowi to jednocześnie dowód zupełnego wówczas braku rozeznania, kto i co reprezentuje na emigracji.

W rozdziale 2 Organizacje religijne, wychowawcze, kulturalne, społeczne i prasa znaj­dują się opracowania 14 autorów. Ks. Władysław Wyszowadzki pisze o Kościele rzym-skokatoliskim w Wielkiej Brytanii, ale brakuje opracowania o działalności Kościoła w innych krajach. Zbyt ubogie w informacje są i dalsze artykuły: ks. Alfred Bieta i Adam Gaś, Kościoły protestanckie; Bohdan Wendorff, Kościół prawosławny. Dobry, jako ogólny rzut oka na wychowawczą rolę młodzieży, jest artykuł Jacka Bernasińskiego

536

Harcerstwo polskie poza granicami Kraju, ale brak bliższych danych o jego działalnoś­ci i organizacyjnych rozgałęzieniach w różnych krajach. Warto odnotować za auto­rem, że Związek Harcerstwa Polskiego “musiał być samowystarczalny. Nie było żad­nych dotacji Rządu Polskiego w Londynie, czy władz kraju osiedlenia". Zwięzły i treściwy jest artykuł Bolesława Lesieckiego Polska YMCA w działalności niepodległo­ściowego uchodźstwa, działacza imkarskiego od najmłodszych lat w międzywojennej już Polsce.

Piśmiennictwu emigracyjnemu poświęcone są 3 opracowania. Jak wiadomo, jest to “temat-rzeka", żadne opracowanie nie jest więc wystarczające. Jacek Kozieł, autor krajowy z młodego pokolenia, pisze ogólnie o literaturze emigracyjnej, ujmując temat w następujący sposób: definicja literatury emigracyjnej, drogi uchodźcze, Wielka Bry­tania, Francja, Stany Zjednoczone, inne ośrodki, tematyka, periodyzacja i podsumo­wanie. Autor poświęca sporo miejsca ośrodkom wydawniczym, o ośrodku paryskiej “Kultury" zaś pisze, że “jest chyba jedynym środowiskiem na obczyźnie, które prze­trwało kilkadziesiąt lat, zachowując swą tożsamość i konsekwentnie realizując wyty­czone cele, a jednocześnie pozostając przez cały czas centrum intelektualnym, nie dającym się zamknąć w <emigracyjnym getcie>" (s. 214). W następnym z kolei opra­cowaniu Józef Garliński przedstawia powstanie i półwiekową działalność Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, którego jest wytrwałym prezesem od 1975 roku. Na­wiązuje do tych dwu opracowań artykuł Alicji H. Moskalowej, w którym pisze o nie­których aspektach piśmiennictwa emigracyjnego, z pożytecznym dla czytelnika przy­toczeniem wyszczególnionych tematycznie tytułów książek i ich autorów. Autorką następnego artykułu Teatralna Odyseja: O twórczości scenicznej drugiej emigracji jest Dobrochna Ratajczak z Poznania, zajmująca się badaniami nad dramatem i teatrem od XVIII wieku do współczesności. Profesjonalizm autorki czuje się w opracowanym artykule, w którym - jak pisze w ostatnim zdaniu - zrozumienie “swoistości teatral­nej odysei> polskiego Londynu, centrum emigracyjnego życia teatralnego" można je­dynie uchwycić w “atmosferze dawnej Polski, w której pragnął trwać" (s. 276).

Reprezentacyjną organizację, jaką jest Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, opracował Zygmunt Szkopiak, jej prezes w latach 1991-1996. Zjednoczenie Polskie (ZP) zostało ppwotane do życia w lutym 1947 roku jako centralny organ grupujący różne organizacje i mający na celu koordynację ich działalności. Na załączonej liście członków ZP figurują nazwy 83 organizacji, a poza ZP, które są wymienione w innych artykułach, jest jeszcze 14, czyli razem prawie 100. Na czele ZP stoi zarząd, którego głównym zadaniem jest reprezentacja polskiego społeczeństwa, utrzymywanie ścisłe­go kontaktu i współpraca ze wszystkimi władzami brytyjskimi, polskimi oraz polsko-brytyjskimi. Autor pisze, że działalność rządu RP na uchodźstwie i ZP uzupełniały się, “ponieważ działalność Zjednoczenia była społeczno-kulturalna, a Rządu głównie polityczna, która nadal - co trzeba przypomnieć - nie jest jeszcze odpowiednio opra­cowana. W szkicowym zarysie Józef Garliński przedstawił następnie utworzenie Pol­skiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego (POSK), jego trudności, w początkowej zwłaszcza fazie i późniejszy jego rozwój. Ostatnim artykułem w tej części książki jest opracowanie Marii Barbary Topolskiej z Poznania Prasa emigracyjna i ośrodki wydawni­cze w Wielkiej Brytanii na tle światowym. Autorka skupiła się głównie, zgodnie z tytu­łem, na Wielkiej Brytanii. Tło światowe wypadło słabiej i jest mniej usystematyzowa­ne, brak w nim zupełnie np. prasy i ośrodków wydawniczych w Niemczech.

537

W rozdziale 3 Organizacje oświatowe w Wielkiej Brytanii, 3 podstawowe artykuły opracował Tadeusz Radzik z Lublina. Na wstępie pierwszego artykułu Brytyjska po­moc edukacyjna, w nawiązaniu do cofnięcia w lipcu 1945 roku przez władze brytyjskie uznania rządowi RP w Londynie, autor pisze, że Polacy “z dnia na dzień przestali być cenionymi i wspieranymi przez Brytyjczyków sojusznikami i stali się uciążliwymi cudzoziemcami" (s. 352). W rzeczywistości jednak nie byli cenieni od dłuższego już czasu, co było skutkiem powolnego procesu i różnych składających się na ten proces czynników. Z kolei w artykule Szkolnictwo polskie w Wielkiej Brytanii Radzik omawia szkolnictwo wyższe, zawodowe i średnie. Tytuł następnego artykułu to Troska o pol­skość dzieci i młodzieży, gdzie autor pisze o Zrzeszeniu Nauczycielstwa Polskiego Za Granicą, Polskiej Macierzy za granicą i szkołach nauczania przedmiotów ojczystych, zwanych również szkołami sobotnimi. Autor kończy ten artykuł przypuszczeniem, że “w Wielkiej Brytanii istnieje chyba najlepiej funkcjonujący, spośród wszystkich kra­jów osiedlenia Polaków, system szkolnictwa polskiego poza granicami kraju". Wcze­śniej jednak pisze, iż “dopiero w 1989 roku polskie szkoły nauczania przedmiotów ojczystych doczekały się jednolitego i powszechnie przyjmowanego programu naucza­nia" (s. 409-410). Artykuły Radzika3 robią wrażenie starannie opracowanych, ale bar­dziej fachową ocenę mogą dać ci, którym tematyka ta jest bliżej znana. Rozdział ten kończy się artykułem Ludwika Matka Towarzystwo przyjaciół dzieci i młodzieży (TPDM) które zostało założone w 1946 roku z inicjatywy Tomasza Arciszewskiego. Oprócz zarysu działalności TPDM autor pisze również o szkole sobotniej, zapoczątkowanej w 1951 roku, do której w 1995 roku uczęszczało 145 dzieci i młodzieży.

Rozdział 4 Polskie organizacje naukowe na obczyźnie opracowany jest wspólnie przez Tadeusza Radzika i Marię Barbarę Topolską z zaznaczeniem, kto i co napisał. Roz­dział ten składa się z 4 artykułów. W pierwszym z nich - Stowarzyszenia zawodowo-naukowe w Wielkiej Brytanii w opracowaniu Radzika na temat Polskiego Towarzystwa Historycznego wkradł się błąd, mianowicie od numeru XX włącznie redakcja “Tek Historycznych" spoczywa nie w rękach Stanisława Bóbr-Tylingi, lecz Zdzisława Jago-dzińskiego. W artykule 2 Instytuty naukowe w Wielkiej Brytanii, Radzik - pisząc o Instytucie Polskim i Muzeum im. Gen. Sikorskiego (IPMS) i o bogatym archiwum tego Instytutu - nie wspomniał o tych, którzy położyli największe dla archiwum za­sługi: b. kierownicy: Edmund Oppman, Regina Oppmanowa i Wacław Milewski. Od 1989 roku kierownikiem archiwum jest Andrzej Suchcitz. W opracowaniu o Studium Polski Podziemnej (SPP) w Londynie, autorstwa Marii Barbary Topolskiej, mylnie jest podane, że Antoni Pospieszalski był przewodniczącym Rady SPP w latach 1982/ 83, gdyż funkcję tę sprawował w latach 1980-1989; Jacek Sawiński był członkiem Rady nie jej wiceprzewodniczącym; Ewa Bukowska była prezeską Zarządu SPP w latach 1985-1992, a nie przewodniczącą Rady SPP w 1987 roku; Romana Michalska była pracowniczką archiwum, nie zastępczynią kierowniczki Haliny Czarnookiej; gen. Ta­deusz Pełczyński zrezygnował w 1982 roku na rzecz Haliny Czarnookiej nie z funkcji przewodniczącego Rady, a Zarządu SPP - to były dwa odrębne organy SPP (s. 465). M. B. Topolską nie pisze nic o połączeniu w 1988 roku SPP z IPMS; wspomina o tym

3 T. Radzik jest autorem kilku książek z życia emigracji w Wielkiej Brytanii, których nie ma w Bibliotece Polskiej w Paryżu i których nie znam.

538

Radzik w swoim artykule o IPMS, ale to winno być również i przede wszystkim po­wiedziane w opracowaniu SPP, gdzie w przypisach brak jest źródeł z lat 90.

W artykule Organizacje naukowe poza Wielką Brytanią pióra M. B. Topolskiej jest m. in mowa o Towarzystwie Historyczno-Literackim (THL) w Paryżu. Autorka pisze w czasie teraźniejszym o sprawach należących do przeszłości i odwrotnie. Twierdzi np., że działalność THL obejmuje prace w dwóch komisjach: historycznej i literac­kiej (s. 486). Tak było dawniej, ale od lat 70. nie ma podziału prac na te dwie komisje. Za Bibliotekę nie mógł być odpowiedzialny F. Biel (s. 491), bo takiego nie ma, nato­miast pracuje tam bibliotekarka Feliksa Bielą. Topolska pisze, że Biblioteka była za­mknięta od czerwca 1956 do lutego 1975 roku, ale później utrzymuje, że “w latach 1956/57, gdy Biblioteka została opieczętowana przez władze francuskie, liczba czytel­ników uległa czterokrotnemu zmniejszeniu, aby rok później zwiększyć się do około 3.5 tyś.". Autorka nie wyjaśnia jednak, gdzie tych czytelników umieszczano, gdyż jed­nocześnie twierdzi, że Biblioteka była zamknięta do 1975 roku (s. 492) i czytelnik nic z tego nie zrozumie. W rzeczywistości Biblioteka była całkowicie zamknięta od czerwca do grudnia 1956 roku, ale praktycznie zdejmowanie pieczęci trwało do połowy maja 1957 roku. Topolska pisze o Komitecie Dyrekcyjnym (s. 491), który istniał jedy­nie, czego nie wyjaśnia, na przełomie lat 1968/70, ale nie później. Zarząd nad Biblio­teką sprawowała i sprawuje Rada Administracyjna THL. Następnie mowa jest, że “głównym organem THL stały się <Cahiers de la Societe Historique et Litteraire>, oraz <Roczniki THL>". Jeśli chodzi o “Cahiers" to wyszło 5 numerów: 1 w 1947 roku, a 5 i ostatni w 1958 roku. Natomiast “Roczniki THL" były wydawane w XIX wieku, a w 1959 i w 1968 roku zostało opublikowane sprawozdanie z działalności za lata:

1946-1957 i 1958-1966, które autorka myli z “Rocznikami" z XIX wieku. Od 1991 roku wydawane są, pod redakcją dr. Marka P. Prokopa “Akta THL w Paryżu". Do­tychczas wyszły 3 tomy. Konieczne jest zwrócenie przynajmniej jeszcze uwagi na to, że Topolska, z wyjątkiem dwu wzmianek, pominęła zupełnie lata dziewięćdziesiąte i źródła z tego okresu, które ułatwiłyby poznanie stanu THL i Biblioteki w obecnym dziesięcioleciu.

W dalszej kolejności pod wspólnym tytułem Organizacje naukowe o zasięgu świato­wym zamieszczone są 2 artykuły. T. Radzik opracował artykuł o Polskim Towarzy­stwie Naukowym na Obczyźnie (PTNO), ujmując w zarysie utworzenie w 1948 roku Polskiej Rady Naukowej, przekształconej w 1950 roku w PTNO, cele i niektóre jego osiągnięcia, wśród których poczesne miejsce zajmują “Roczniki", i ostatnio opubliko­wane kilkutomowe wydawnictwo “Materiałów". Następnie znajduje się krótki arty­kuł Marii Barbary Topolskiej na temat Stałej Konferencji Muzeów, Bibliotek i Archi­wów Polskich na Zachodzie, jej posiedzeniach i wydawanym “Biuletynie Informacyj­nym".

Pomoc uchodźcom polskim to piąty i ostatni rozdział z jednym tylko artykułem Rada Pomocy uchodźcom polskim pióra Józefiny Nowotnej-Lachowickiej, gdzie autorka przed­stawia w zarysie powstanie Rady w lutym 1982 roku i jej działalność do grudnia 1990 roku, kiedy w nowej sytuacji była już niepotrzebna i została rozwiązana.

Tom ten kończy się posłowiem Józefa Jasnowskiego, w którym autor pisze: “Or­ganizacje [o których jest mowa w tym tomie - T. W.] są w szczytowym (sic) stadium rozwoju. Ich zamknięte dzieje będą zadaniem historyków w bliższej i dalszej przy­szłości. Ale opracowanie ich powstania i organizacji w obecnym stadium jest niezbęd-

539

ne jako punkt wyjścia i drogowskaz".... Niestety, pod wieloma względami drogowskaz ten jest nieprawidłowo ukierunkowany.

Tom III -Kierownictwo obozu niepodległościowego na obczyźnie 1945-1990, przy­gotowany pod redakcją Aleksandra Szkuty, podzielony jest na 6 rozdziałów opracowa­nych przez 22 autorów: 17 z Londynu i 5 z Polski. W rozdziale 1 —Reorganizacja władz RP po utracie międzynarodowego uznania, znajduje się tylko jeden artykuł Rząd RP na Uchodźstwie 1945-1949, pióra Tadeusza Wolszy z Warszawy, gdzie autor opracował “rząd oporu" Tomasza Arciszewskiego z okresu od 1945 do lipca 1947 roku i istniejący po nim do lutego 1949 roku gabinet Bora-Komorowskiego. Postawa rządu RP wobec de­mobilizacji PSZ na Zachodzie i PKPR, co stanowiło kluczowy dla tego okresu pro­blem, nie znalazła i u Wolszy bardziej wszechstronnego naświetlenia.

Rozdział 2 Rozłam polityczny w latach 1950-1972, zawiera dwa artykuły. Pierwszy Rozłam w kierownictwie politycznym emigracji 1950-1972 opracował Paweł Ziętara z Warszawy. Autor przedstawia genezę rozłamu, fiasko pojednania i skutki dualizmu władz na obczyźnie: upadek ich prestiżu na zewnątrz i osłabienie emigracji, gdzie “żaden z ośrodków nie potrafił trwale zmobilizować wokół siebie społeczności emi­gracyjnej". Ten sam okres z innego punktu widzenia opracował Arkadiusz Urban z Warszawy w artykule Kryzys prezydencki - kryzys legalizmu 1954-1972.

Rozdział 3 Władze RP na obczyźnie w latach 1972-1990 otwiera Stanisław Sławo­mir Nicieja z Opola opracowaniem Prezydenci Rzeczypospolitej 1972-1990, odnoszący się do prezydentów po dokonanym wreszcie po śmierci Augusta Zaleskiego zjedno­czeniu obydwu ośrodków. Autor ujął to w zgrabną formułkę: Stanisław Ostrowski -prezydent mądrych kompromisów; Edward Raczyński - prezydent - łącznik wiel­kich tradycji; Kazimierz Sabbat - prezydent selfmademan; Ryszard Kaczorowski -prezydent spełnionej wiary i nadziei. To ostatnie twierdzenie ładnie brzmi, ale do jego urzeczywistnienia jest chyba jeszcze daleko. W części poświęconej prezydentowi Kaczorowskiemu autor przypomina, że “pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego zachował się wobec władz, zwanych protekcjonalnie <londyńskimi>, powściągliwie i dwuznacznie" (s. 150). Następnie pisze o roli, jaką odegrał Zdzisław Najder w przekazaniu insygniów prezydenckich.

W dalszym ciągu zamieszczone są trzy artykuły na temat poszczególnych rządów z okresu, kiedy urząd prezydenta piastowali wyżej wymienieni prezydenci. Rząd Al­freda Urbańskiego opracował Bohdan Wendorff. Po długotrwałym rozłamie i różnych aferach stosunek przytłaczającej większości emigracji do rządu RP w Londynie byt co najmniej obojętny. Nie przeszkodziło to jednak autorowi napisać, że “rząd A. Urbań­skiego, czując poparcie całej diaspory polskiej w świecie, mógł spokojnie planować na przyszłość i prowadzić swą bieżącą pracę bez oglądania się na poboczne wpływy" (s. 162). Z kolei rządy (dwa gabinety) Kazimierza Sabbata opracował w pochwalnym dla premiera tonie, Mieczysław Sas-Skowroński, minister w jego gabinecie. Podczas choroby Sabbata jesienią 1982 roku Sas-Skowroński pełnił obowiązki premiera, lecz wkrótce ustąpił z rządu “w proteście przeciwko ingerencji prezydenta E. Raczyńskie-go w sprawy nie wchodzące w jego kompetencje" (s. 173). Na miejsce Sas-Skowroń-skiego został wyznaczony Edward Szczepanik, minister spraw krajowych; w grudniu 1982 roku Sabbat powrócił na swoje stanowisko. W kwietniu 1986 roku Sabbat objął

540

funkcję prezydenta i premierem mianował E. Szczepanika, który opracował następny w tym rozdziale artykuł Ostatni Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Autor przedstawia skład personalny swojego rządu (trzy gabinety), wyszczególnia współpra­cowników, pisze o zasadach organizacyjnych i głównych osiągnięciach rządu.

Autorem najobszerniejszego w tym tomie opracowania (s. 182-360) Rada Narodo­wa RPpo zjednoczeniu emigracji 1972-1989 jest Romuald Turkowski z Warszawy, histo­ryk młodego pokolenia (do tak zagmatwanego tematu trzeba było rzeczywiście mieć młodzieńcze siły i zapał). Turkowski jest również autorem opracowań dotyczących Rady Narodowej z lat 1939-1945 (w tomie I “Materiałów"), oraz z ostatniego okresu tej Rady 1989-91 (w tomie VI). Prace Turkowskiego charakteryzują się starannym podejściem do badanych spraw i obiektywnym, w miarę możliwości, ich przedstawie­niem w oparciu o dostępną dokumentację. Większość problemów opracowania, o któ­rym jest tutaj mowa, była poruszana przez innych autorów w innych rozdziałach, ale Turkowski systematycznie je opracował, uwypuklił tło konfliktowych zwłaszcza spraw, które muszą być przedmiotem dalszych badań i uzupełniających interpretacji, żeby dać ostateczną odpowiedź na pytanie: jaki wpływ na życie emigracji miało istnienie Rady Narodowej?

W rozdziale 4 Skarb Narodowy znajduje się jeden tylko artykuł Zarys historii Skar­bu Narodowego opracowany przez Kazimierza Trzeciaka. Autor przedstawia w nim:

podstawy historyczne i prawne, organizację, propagandę, źródła wpływów, sieci ogniw SN - których szczytowym okresem były lata 1953/1954, a więc przed definitywnym rozbiciem emigracyjnych ośrodków w Londynie - oraz rezultaty finansowe.

Rozdział 5 Stronnictwa i ugrupowania polityczne podzielony jest na dwie kategorie:

“Ugrupowania w Radzie Narodowej" i “Ugrupowania poza Radą Narodową". Do pierw­szej kategorii należały: Liga Niepodległości Polski - opracował Jerzy J. Ostoja-Koź-niewski, Niezależna Grupa Społeczna - opracował Walery Choroszewski, Niezależny Ruch Społeczny - opracował Walery Choroszewski, Polska Partia Socjalistyczna -opracował Stanisław Wąsik, Polskie Stronnictwo Ludowe - opracował Stanisław Wisz-niewski. Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji - opracował Aleksander Snastin, Stronnictwo Pracy - opracował Władysław Pelc, Związek Socjalistów Polskich - opra­cował Jerzy Gawenda. Druga kategoria obejmowała: Polski Ruch Wolnościowy “Nie­podległość i Demokracja" - opracował Jan Radomyski, Stronnictwo Narodowej De­mokracji - opracował Jan Baraniecki, Federacja Ruchów Demokratycznych - opraco­wał Stanisław Wąsik.

Rozdział 6 Światowe struktury społeczne i zawarte w nim 2 artykuły opracował Ar­tur Rynkiewicz. W pierwszym z nich Światowe Zjazdy wolnych Polaków autor omawia 3 Zjazdy: 1., jaki odbył się pod hałem “Polski Walczącej" w Londynie w dniach 19-21 maja 1966 roku; 2. pod hasłem “Jedności z Walczącym Krajem", odbyty również w Londynie w dniach 1-2 września 1979 i 3. pod hasłem “Nadal w służbie Rzeczypospo­litej", który miał miejsce też w Londynie od 14 do 18 września 1989 roku. Ze Zjazdów tych zostały uchwały i deklaracje oraz ładnie brzmiące hasła.

Tematem następnego artykułu Rynkiewicza jest Rada Koordynacyjna Polonii Wolnego Świata (RKPWS). Autor przedstawia proces utworzenia RKPWS, poszcze­gólne etapy jej działalności z licznymi rezolucjami: od Konferencji “Polonia 75", od­bytej w Waszyngtonie w listopadzie 1975 roku do ostatniego Zebrania w dniach 16-17 maja 1994 roku w Rzymie. Rynkiewicz włączył w swoje opracowanie interesujący

541

artykuł Wiktora Moszczyńskiego Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy w Krakowie 19-26 sierpnia 1992, jaki ukazał się na łamach prasy emigracyjnej w Londynie, bez poda­nia dokładniejszego źródła. Gospodarzem Zjazdu, zorganizowanego przy współpracy Prezydium RKPWŚ, była “Wspólnota Polska"4. Zjazd ten byt bardzo nagłośniony, przyjęcie było wspaniałe, delegaci debatowali w 10 utworzonych komisjach, ale - jak pisze W. Moszczyński - “merytorycznie Zjazd nie spełnił nadziei w nim pokłada­nych. Nie sprecyzował jasnej formuły pomocy dla Polaków na Wschodzie, nie przygo­tował konkretnych propozycji pomocy gospodarczej dla Polski, nie podważył zastrze­żeń i niedomówień pozaoceanicznych Polonii wobec <Wspólnoty Polskiej>, nie posta­wił konkretnych podwalin dla organizacyjnej współpracy między Poloniami na przy­szłość i nie wzbudził głębszego zainteresowania polskich ośrodków przekazu, a jeśli chodzi o zagraniczną prasę, to zjazd zignorowała ona kompletnie".

Ryszard Zakrzewski, jeden z uczestników tego Zjazdu, minister spraw krajowych w ostatnim rządzie na uchodźstwie, po powrocie do Londynu w dyskusji na jego te­mat stwierdził: RKPWS “straciła kompletnie rację bytu". Zwrócił też uwagę, że nale­ży wreszcie skończyć z, “<pielgrzymkami> do Kraju dawnych emigracyjnych dygni­tarzy [...). Nie trzeba stale przypominać kim się na emigracji było. Nadszedł czas by rozpocząć działalność w nowy sposób"5. Jeśli chodzi o Zjazd RKPWŚ odbyty w Rzy­mie w maju 1994 roku, to zmieniono częściowo statut i zmianie uległa nazwa: RKPWŚ została przekształcona na Radę Polonii Świata, lecz o tym, co ta Rada zrobiła i robi, Rynkiewicz już nie pisze, a i ja też nie wiem.

Tom V -Pomoc krajowi przez niepodległościowe uchodźstwo 1945-1990, pod re­dakcją Romana Lewickiego, obejmuje 4 rozdziały, na które składają się opracowania 10 autorów, 6 jest z Londynu, 1 z Monachium, 1 z USA, 1 z Kanady i 1 z Polski. Roz­dział 1 Pomoc polityczna, zawiera jeden tylko artykuł adze RP na uchodźstwie i Kraj, pióra Edwarda Szczepanika, ostatniego premiera tego rządu. Szczepanik pisze, że w latach 1945-1990 w stosunkach rządu RP na uchodźstwie przeważał charakter słu­żebny, ale “w praktyce politycznej, przechodzenie z postawy służebnej do kierowni­czej wobec Kraju było jednak nieuniknione". Politycy krajowi [z opozycji wobec rzą­du PRL - T. W] “często podkreślali nadrzędność Władz RP na Uchodźstwie w walce o niepodległość Polski. Dobitnym wyrazem tego stosunku było przyjmowanie przez nich z należną dumą i szacunkiem odznaczeń państwowych, nadawanych przez Pre­zydenta i Rząd RP na Uchodźstwie" (s. 2). Z podobną zapewne “dumą i szacunkiem" przyjmowali również odznaczenia od Nowiny-Sokolnickiego, o którym była już mowa. “Z biegiem czasu - wyjaśnia dalej Szczepanik - po wykrystalizowaniu się wielu ru­chów wolnościowych w Kraju, stosunek Władz RP na Uchodźstwie wobec nich po­czął jednak nabierać charakteru partnerskiego" (s. 3), czego dowodem było zaprasza­nie uczestników tych ruchów na zebrania Instytutu Badania Zagadnień Krajowych

4 Stowarzyszenie “Wspólnota Polska" zostało utworzone w 1990 roku w miejsce reżimowego Towarzystwa “Polonia", a jego celem jest podtrzymanie więzi z emigracją. Na czele “Wspólnoty Polskiej" stoi nadal Andrzej Stelmachowski.

5 R. Zakrzewski w artykule Emigracja po zjazdach pióra K. Bzowskiej w “Dzienniku Pol­skim" (Londyn) z 19 października 1992, s. 2.

542

i na posiedzenia Rady Narodowej RP. Następnie autor przedstawia “Filozofię <nie-złomnych>" (z nawiązaniem, co ładnie brzmi, do haseł rewolucji francuskiej: wolno­ści, równości i braterstwa), kalendarz pomocy politycznej dla kraju i listę osób z kraju odznaczonych przez władze RP na uchodźstwie.

W rozdziale 2 Pomoc moralna i kulturalna zamieszczony jest też jeden tylko artykuł Mieczysława Paszkiewicza Zarys pomocy moralnej i kulturalnej. Autor słusznie zwraca uwagę na trudności zdefiniowania tego tematu; wspomina też, że została ona już czę­ściowo omówiona w innych opracowaniach. Paszkiewicz dzieli pomoc moralną na czynną i bierną. W obydwu przejawiała się w kontaktach z rodzinami i znajomymi w kraju oraz z przyjeżdżającymi w odwiedziny na Zachód. Dużą w tym rolę odgrywa­ły dary emigracyjnych wydawnictw na Zachodzie. Autor kończy swój artykuł podkre­śleniem, że “topniejąca rzesza bezimiennych emigrantów, samym swym istnieniem pomagała społeczeństwu w Kraju, społeczeństwu, które [...] zwracało oczy i serca do swych braci, ojców, synów, pozostałych na Zachodzie" (s. 20).

W rozdziale 3 Pomoc materialna znajdują się 2 artykuły. Pierwszy z nich. Fundusz Pomocy Krajowi, został opracowany przez 2 autorów: Romana Łowickiego i Jerzego Skowronka; ten ostatni, dziś już nieżyjący, jest jedynym w tym tomie autorem z Pol­ski. Autorzy przedstawiają powstanie i organizację Funduszu, sposoby przekazywania pomocy do kraju i listę (niepełną, jak sami zaznaczają) ich odbiorców. Pomoc była udzielana w formie subwencji pieniężnych i sprzętu organizacjom, wydawnictwom i “spośród osób proponowanych zazwyczaj przez przywódców KOR-u, <Solidarności> lub innych ugrupowań niepodległościowych" (s. 22), bez dokładniejszego podania, którym. Oprócz wzmianki o zbiórkach pieniężnych w różnych środowiskach i organi­zacjach, brak jest danych o innych źródłach, które Fundusz ten wspierały.

W następnym artykule Społeczna pomoc materialna Krystyna Asipowicz opracowa­ła organizacje b. żołnierzy (z których niektóre znajdują się już w tomie 2), organiza­cje ogólnoemigracyjne, organizacje handlowe i Fundację Sue Ryder, cenioną brytyj­ską organizację charytatywną, której współpraca z Polakami datuje się od 1945 roku. W zakończeniu autorka pisze, że “społeczna pomoc materialna krajowi w latach od 1945 do 1990 była akcją całego uchodźstwa niepodległościowego. Potrafiło ono wy­pracować milionowe fundusze, mimo trudnych i skromnych warunków, w jakich się samo znalazło po wojnie" (s. 49).

Najobszerniejszy w tym tomie jest rozdział 4 Służba informacyjna i analityczna zawierający 7 artykułów. Autorem 1 artykułu BBC - Brytyjska Korporacja Nadaw­cza jest Jan Krok-Paszkowski, długoletni pracownik na kierowniczych stanowiskach BBC. Autor daje zarys historyczny BBC i rolę Sekcji Polskiej; pisze, że “podczas gdy w okresie wojennym niemal wszystkie audycje nadawane przez Sekcję Polską były tłumaczeniem angielskich tekstów pisanych przez Anglików, to w latach późniejszych coraz więcej programów pisanych było przez Polaków" (s. 54). Nie porusza jednak błędów, jakie w odniesieniu do BBC popełniał podczas wojny nasz rząd, co ujemnie odbijało się na informacyjnym serwisie Sekcji Polskiej6. W dalszym ciągu Krok-Pasz­kowski przedstawia fazy działalności Sekcji Polskiej i oceny jej wpływów na słucha­czy w kraju.

6 Zob. Audycje radiowe nadawane z Londynu, ss. 342-353.

543

Następnym opracowaniem w tym rozdziale jest Zarys historii “Wolnej Europy". Według noty redakcyjnej tekst zarysu został opracowany przez AG (Alinę Grabowską - T. W.) na podstawie książek Jana Nowaka, który tekst uzupełnił i autoryzował. Jest to bardzo ogólny zarys napisany w duchu, który oddaje twierdzenie, że RWĘ powsta­ło, gdyż “Amerykanie mieli poczucie winy wobec tych ofiar Jałty (polityków-uchodź-ców z Europy Wschodniej) i chcieli dać jakąś szansę działania ministrom, premierom, dyplomatom, parlamentarzystom, którzy uciekali z terenów znajdujących się po II wojnie światowej w sferze sowieckiej dominacji" (s. 60). Przypisywanie Amerykanom, że w polityce kierowali się poczuciem winy, jest zbyt dużym dobrodziejstwem i zupeł­nym zniekształceniem rzeczywistości. Wspomniana wyżej Alina Grabowską jest rów­nież autorką następnego artykułu, o tym samym nastawieniu. Moje lata w Radio Wol­na Europa. W nocie redakcyjnej jest wyjaśnienie, że autorka pracowała przez wiele lat w RWĘ i napisała artykuł w formie osobistego wspomnienia. W artykule czytamy, że RWĘ “jest jakby historycznym pomnikiem przyjaźni narodu amerykańskiego do na­rodu polskiego" (s. 71). Trzeba przyznać, że do wystawiania pomników Polacy mają specjalną słabość, ale czasem - jak w tym przypadku - wystawiono im pomnik. Po­dobnie jest z tworzeniem legend. Przykładem może być to, co pisze Grabowską, że Nowak osiągnął wiele “pędząc np. do amerykańskiej dyrekcji, waląc w stół i wołając:

<Robię to, co uważam za słuszne, bo jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju!!> (taka legenda się zachowała...)" (s. 70). Czy jednak jeszcze na długo?!

Z kolei został zamieszczony artykuł Instytut Literacki - “Kultura", pióra Benedyk­ta Heydenkorna. Autor w zwięzłym zarysie naszkicował powstanie i działalność tej placówki, utworzonej przez Jerzego Giedroycia i dobranych przez niego współpra­cowników. Przypomina, że Giedroyc trafnie ocenił sytuację, przewidując długi okres emigracji, co stanowiło punkt wyjścia ustalonego na początku planu działania i póź­niej konsekwentna jego realizacja. Autor zaznacza, że od zarania tworzenia Instytutu Literackiego - “Kultury", Giedroyc podkreślał, że będzie to “placówka niezależna i otwarta finansowo i politycznie, nie będzie organem żadnej grupy politycznej, ani też stronnictwa, lecz pismem otwartym dla wszystkich" (s. 78). W dalszym ciągu m.in. pisze o roli wydawnictw Instytutu Literackiego, ale brak jest wzmianki o “Zeszytach Historycznych", wadze, jaką Giedroyc przywiązywał do łączności z Polską, wpływie programowch założeń na kraj, potrzebie polityki wschodniej i ułożenia stosunków z sąsiadami. Heydenkorn kończy artykuł słowami: “Kultura wiernie i trwale głosi­ła, walczyła o realizację programu - wolność - demokracja - niepodległość dla Polski" (s. 87).

Następny artykuł Instytut Badania Zagadnień Krajowych opracowało dwu autorów:

Roman Lewicki i Jerzy Skowronek. Instytut powstał w Londynie w 1951 roku i jego założeniem, jak już wskazuje sama nazwa, było poznanie problemów kraju, aby “w naszej mapie życia narodowego Kraju było jak najmniej białych plam". Instytut został rozwiązany w czerwcu 1991 roku. Autorzy piszą, że w ciągu 40 lat jego istnie­nia, oprócz różnorodnej działalności wydawniczej, zostało zorganizowane ponad 200 wykładów, dyskusji i seminariów z prelegentami zarówno emigracyjnymi, jak i krajo­wymi, zwłaszcza z opozycji. Nie umniejszając działalności tego Instytutu, można jed­nak ubolewać, że nie został założony Instytut Badania Emigracji, którego dokumen­tacja byłaby teraz użyteczna do bardziej autentycznego opracowania dziejów uchodź­stwa polskiego.

544

Ostatnie 2 artykuły dotyczą Studiów Spraw Polskich. Pierwszy artykuł Studium Spraw Polskich w Wielkiej Brytanii napisał Jan Radomyski. Studium powstało w Lon­dynie w 1980 roku i jego celem było dostarczanie, głównie w języku angielskim i za pomocą biuletynów, wiadomości z Polski do różnych ośrodków przekazu i w ten spo­sób uzyskiwanie poparcia w wolnym świecie dla ruchów wolnościowych w kraju. Z materiałów tych korzystali również dziennikarze polscy. Finanse Studium pocho­dziły początkowo ze składek i darów członków, później najważniejsze były subwencje od National Endowment for Demokracy z USA. Studium zostało rozwiązane w czerwcu 1994 roku. Drugim artykułem pióra Stanisława Bask Moskwina jest Pólnocno-Amery-kanskie Studium Spraw Polskich, które formalnie powstało już w czerwcu 1974 roku, ale jego Komitet wykonawczy ukonstytuował się w 1976 roku. Podstawowym założe­niem Studium była współpraca z Kongresem Polonii Amerykańskiej i Kongresem Polonii Kanadyjskiej. Studium to działa nadal “na rzecz rozwoju i bezpieczeństwa Polski".

Redakcja tomu VI Zakończenie działalności władz RP na uchodźstwie 1990 po­wierzona została Ryszardowi Zakrzewskiemu, który zmarł w maju 1994 roku; zastąpił go Zbigniew Błażyński, pod którego redakcją tom ten został zakończony. We wstępie od redaktora Błażyński pisze, że “opracowania w tym tomie koncentrują się na okre­sie kwiecień 1989 - grudzień 1990 i nierzadko mają raczej charakter relacji niż stu­dium historycznego, na czym polega ich swoista wartość". Tom zawiera 7 opracowań 5 autorów, 3 z Londynu i 2 z Polski.

Wprowadzeniem do problematyki tomu jest artykuł Wandy Jarząbek z Warsza­wy: Konferencja Okrągłego stołu 1989 i jej konsekwencje. Autorka pisze o spotkaniach i obradach “okrągłego stołu" w Magdalence, ośrodku MSW pod Warszawą, które za­kończyły się 5 kwietnia 1989 roku. Treść prowadzonych tam rozmów “nie przedosta­wała się do publicznej wiadomości, nic więc dziwnego, że <Magdalenka> stała się sy­nonimem tajnych porozumień". Nie zdołano wówczas dojść do porozumienia m.in. w sprawie środków masowego przekazu i - pisze Jarząbek - “nie złamano monopoli­stycznej pozycji władz w massmediach" (s. 16), co było bardzo szkodliwe dla dalszego biegu wypadków. “Porozumienia <okrągłego stołu> zostały zawarte w gruncie rzeczy między częścią opozycji skupionej wokół Lecha Wałęsy a policją"7 z gen. Czesławom Kiszczakiem, ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych, na czele. Podstawowy układ dotyczył wyborów parlamentarnych, które - częściowo tylko wolne - nie miały mieć “charakteru konfrontacyjnego". Według ustalonej zasady - co warto przypomnieć za autorką - 65% miejsc w sejmie otrzymała PZPR i jej sojusznicy, a 35% zostało podda­ne wolnym wyborom, w wyniku których wszystkie przypadły stronie solidarnościo­wej, która w wyborach do senatu, nieskrępowanych ograniczeniami procentowymi, ze 100 miejsc wywalczyła 99. Jak wiadomo, Solidarność, nie przygotowana do objęcia władzy ponosi główną odpowiedzialność za to, że 19 lipca 1989 roku Zgromadzenie Narodowe wybrało gen. Jaruzelskiego prezydentem jednym, podważanym następnie głosem" (s. 20). W dalszej kolejności powołanie w sierpniu przez gen. Jaruzelskiego

7 Zdanie to przytaczam za innym opracowaniem tej samej autorki, które znajduje się w to­mie VIII, s. 191.

545

Tadeusza Mazowieckiego na urząd premiera, “odkreślenie przeszłości grubą kreską", niewystarczająca nowelizacja konstytucji z 1952 roku, wywołanie “wojny na górze" -Wałęsy przeciw Mazowieckiemu - która definitywnie podzieliła dawną opozycję i wy­bór, w drugiej turze 9 grudnia 1990 roku, Wałęsy na urząd prezydenta i jego zaprzy­siężenie 22 grudnia w Zgromadzeniu Narodowym (sejmu i senatu).

Tak przedstawiał się naszkicowany przebieg wypadków w Polsce. Jak zareagowały na nie władze rządu RP w Londynie, wyjaśnia częściowo “Nota redakcyjna" na 30 stronach zatytułowana Przekazanie insygniów prezydenckich do kraju 1990. Zanim przejdę do zasadniczych w tej “nocie" informacji, warto zwrócić uwagę na zbliżone, w kraju i na emigracji, zaskoczenie i brak ugruntowanej postawy, jaką należało zająć wobec zmian w Polsce, które były wynikiem upadającego systemu rządów komunistycznych w ZSSR i w Europie Środkowo-Wschodniej. W odniesieniu do Polski lapidarnie sfor­mułował to Jerzy Giedroyc: “Cała niepodległość spadła Solidarności jak cegła na gło­wę"8. Podobna “cegła" spadła również na środowisko rządu RP w Londynie.

Początkowo, o czym jest mowa we wspomnianej wyżej “nocie redakcyjnej", w Lon­dynie przeważało przekonanie, że postanowienia “okrągłego stołu" nie spełniają ce­lów, którym służyła i służy emigracja niepodległościowa. W lipcu 1989 roku umiera prezydent Kazimierz Sabbat i urząd obejmuje Ryszard Kaczorowski. W lutym 1990 roku przybył z oficjalną wizytą do Londynu premier Tadeusz Mazowiecki, ale nie doszło do bezpośredniego kontaktu z władzami na uchodźstwie. Mazowiecki ograni­czył się, na masowym spotkaniu z emigracją, do oświadczenia: “... za wyrządzone krzyw­dy i za oszczerstwa, których Warn nie szczędzono w imieniu Rzeczypospolitej prze­praszam". Następne miesiące nie wniosły nic nowego. Dość jednolite na początku stanowisko władz uchodżczych wobec władz krajowych zaczęło się jednak łamać. Z rozwiązań, jakie wtedy były najbliższe postawie niepodległościowej emigracji i za­pewnieniu ciągłości państwa, byt powrót do konstytucji z kwietnia 1935 roku i na jej podstawie przeprowadzenie wolnych wyborów do sejmu i senatu oraz następcy prezy­denta RP, a później zmiana konstytucji lub zastąpienie jej nową. Od maja do listopada 1990 roku władze uchodźcze podkreślały, że w ich pojęciu “legalizm łączy się silnie z Konstytucją kwietniową, dzięki której przez pół wieku została przechowana idea niezawisłości państwowej, a zatem restitutio ad integrum tej Konstytucji" (s. 42). Z kolei Rada Narodowa RP w deklaracji z 20 października oświadczyła, że działalność le­galnych władz zakończy się dopiero po wolnych wyborach do parlamentu i prezy­denckich.

Scenariusz zaczął ulegać zmianie po przyjeździe, do Londynu 12 października Zdzisława Najdera9, wysłannika Lecha Wałęsy, głównego menedżera jego kampanii wyborczej, nad czym trudno nie ubolewać. Tutaj wyjaśnienia wymaga tło tego scena­riusza, które niezbyt dobitnie zostało zaakcentowane w “nocie redakcyjnej". Otóż po wyborze Jaruzelskiego na prezydenta i mianowaniu Mazowieckiego premierem rządu

8 Szkiełko i oko - z Jerzym Giedroyciem, redaktorem paryskiej “Kultury", rozmawia Alicja Dolowska, w tygodniku “Solidarność" z 14 czerwca 1996, s. 11.

9 Zdzisław Najder był przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego, powołanego przez Wa­łęsę, jako przedstawicielstwo środowisk i ugrupowań opozycyjnych. Komitet ten opracował pro­gram opozycji na rozmowy “okrągłego stołu" i, stanowiąc zaplecze polityczne Wałęsy, prowadził jego kampanię wyborczą w 1990 roku.

546

Wałęsa poczuł się odsunięty od władzy, mimo że wcześniej mógł się ubiegać o każde stanowisko i otrzymałby poparcie społeczeństwa, ale wolał nie narażać swojej osoby w trudnej sytuacji kraju. Po rozpętaniu “wojny na górze" Wałęsa rozpoczął kampanię za wybraniem go na urząd prezydenta, gdyż sejm i senat postanowiły skrócić kadencję Jaruzelskiego, wprowadziły do konstytucji zapis o wyborze prezydenta w głosowaniu powszechnym i uchwaliły odpowiednią ordynację wyborczą. Zmieniona przeto zosta­ła kolejność wyborów: zamiast wyborom do sejmu i senatu pierwszeństwo dano wy­borom prezydenckim, co okazało się bardzo złym wyjściem z sytuacji. Wałęsie było na rękę wykorzystanie w swojej kampanii zapowiedzi symbolicznego przejęcia, gdy zostanie wybrany, insygniów rządu RP w Londynie.

Głównym celem spotkania Najdera z prezydentem Kaczorowskim 12 październi­ka było zapewnienie Wałęsie, w razie odniesionego zwycięstwa w wyborach, przejęcie urzędu prezydenta od Kaczorowskiego, a nie od Jaruzelskiego. W wyniku tego spo­tkania Kaczorowski “wyraził swą gotowość - po dokonaniu w głosowaniu powszech­nym w Polsce wyboru prezydenta - udania się do Warszawy na zaproszenie nowo wybranego prezydenta, by przekazać insygnia prawowitej władzy prezydenckiej Dru­giej Rzeczypospolitej". Prezydent Kaczorowski powziął tę decyzję samodzielnie, co później sam podkreślał, bez konsultowania z Radą Narodową, co był obowiązany zro­bić. Nie trzeba też zapominać, że nie istniał wówczas sejm z wolnych wyborów - pod­stawowy warunek przekazania insygniów prezydenckich. Pożałowania godne były manipulacje Wałęsy, który - wraz z Solidarnością - przyczynił się do wyboru Jaruzel­skiego na prezydenta, a później urząd prezydencki wolał przejąć od Kaczorowskiego. “Wszyscy uważaliśmy - przypominała wówczas Redakcja “Kultury" - że rola emigra­cji politycznej skończy się w chwili wolnych wyborów do parlamentu, uchwalenia nowej konstytucji i wyboru Prezydenta"10.

Wybory prezydenckie wyznaczone zostały na 25 listopada w pierwszej i 9 grudnia 1990 roku w drugiej turze. Czas naglił. Do Londynu przyjeżdżają różni działacze kra­jowi lub też ich przedstawiciele. Zjawia się również marszałek senatu Andrzej Stelma-chowski, który ma być gospodarzem uroczystości przekazania insygniów, ustaloną na 22 grudnia - tego samego dnia, w którym nowo wybrany prezydent zostanie zaprzy­siężony. 3 grudnia Kaczorowski powołał specjalną delegację do ustalenia w Warsza­wie okoliczności, w jakich miało się to wszystko odbyć. W skład delegacji, pod prze­wodnictwem Zygmunta Szadkowskiego, prezesa Rady Narodowej, weszli ministro­wie rządu RP na uchodźstwie: Jerzy Morawicz, Ryszard Zakrzewski i Jerzy Jan Zale-ski. Po przybyciu do Warszawy delegacja omawiała od 17 do 21 grudnia program uro­czystości z delegatami Wałęsy.

W tomie tym zostały zamieszczone, po “nocie redakcyjnej", dwie relacje uczestni­ków delegacji, w których przedstawili przebieg rozmów przeprowadzonych wówczas w Warszawie dla uzgodnienia programu uroczystości. Pierwsza z nich Delegacja prezy­dencka z Londynu w Warszawie 1990 pióra Ryszarda Zakrzewskiego, który m.in. pisze:

“O godz. 2 po południu (16 grudnia) lądujemy na lotnisku w Warszawie... Podjeżdża­my autobusem do saloniku recepcyjnego. Przed wejściem orkiestra wojskowa gra <Pierwszą Brygadę>. Pełno ludzi. Wyróżniają się delegacje kombatanckie. Telewizja.

Kultura", 1990, nr 11, s. 7.

547

Radio. Prasa. Wywiady. Czarna kawa. Pytania... pytania... pytania... " (s. 64). Zakrzew-ski nie podaje jednak, jakie to były pytania i jak na nie odpowiadano. Autorem drugiej relacji Wrażenia z pobytu w Warszawie 1990 jest Zygmunt Szadkowski. Jedynym żyją­cym dzisiaj członkiem delegacji jest Jerzy Jan Zaleski, którego relacja W ptą roczni­cę. Przyczynki do rozmów delegacji prezydenckiej w Warszawie w roku 1990 ukazała się w tomie VIII. Ograniczam się jedynie do przytoczenia dwu zdań z relacji Jerzego J. Za-leskiego: <[...] Proces ten [przekazania insygniów - T. W.] odbiega od zaplanowanych przez uchodźstwo niepodległościowe i jego władze polityczne scenariuszy powrotu ciągłości prawnej Państwa Polskiego do Kraju". Autor przypomina, że gdy toczyły się rozmowy delegacji, prezydentem był “Wojciech Jaruzelski, rządził <małokrwisty> rząd Tadeusza Mazowieckiego, a na Wiejskiej (poza naszymi przyjaciółmi w Senacie) urzę­dował <kontraktowy> Sejm z PZPR-owską większością" (t. VIII, ss. 194 i 196).

W przeddzień wyjazdu do Warszawy, prezydent Kaczorowski wystosował z Lon­dynu “Orędzie do Rodaków", w którym m.in. oznajmiał: “Oddam Prezydentowi Le­chowi Wałęsie zwierzchnictwo nad emigracją niepodległościową, która dopełniła swojej misji przechowując pieczołowicie ideę Polski Niepodległej" (s. 185). W rzeczywisto­ści trudno było i jest mówić o zwierzchnictwie nad emigracją i to zarówno w odniesie­niu do okresu sprzed 1989 roku, jak i do następujących po tym okresie lat.

Kaczorowski przybył do Warszawy łotewskim samolotem “Tupolew 154M" 22 grudnia 1990 roku wraz z otoczeniem liczącym 60 osób. Tego samego dnia w godzi­nach przedpołudniowych w Zgromadzeniu Narodowym w gmachu sejmu Wałęsa skła­da przysięgę zgodnie z przepisami konstytucji z 1952 roku. W godzinach popołudnio­wych w Sali Balowej Zamku Królewskiego odbywa się uroczystość przekazania insy­gniów, które obejmują: Chorągiew Rzeczypospolitej, pieczęcie prezydenckie, orygi­nał Konstytucji kwietniowej z 1935 roku i Krzyże Wielkie Orderu Orła Białego i Polonia Restituta11.

Istotny przyczynek do tego okresu stanowi następne w tym tomie opracowanie Romualda Turkowskiego Ostatnia Rada Narodowa RP na uchodźstwie 1989-1991. Au­tor jest dobrze obznajomiony z tematyką Rady Narodowej (RN) i jej działalność w la­tach poprzednich opisał w tomach I i III, o czym była już mowa. Teraz, w opracowa­niu w tomie VI, na początku przypisów Turkowski daje wzmiankę, że “nie mógł od­być rozmów z żyjącymi uczestnikami tych wydarzeń z przyczyn od niego niezależ­nych. Nie miał też możliwości dotarcia do protokołów Rady Narodowej będących w posiadaniu ostatniego jej przewodniczącego" (s. 115), którym był Zygmunt Szad­kowski. Niemniej jednak autor - na podstawie dostępnych mu źródeł - starannie opra­cował temat z uwypukleniem sprzecznych początkowo tendencji, jakie nurtowały RN, i późniejszych jej uchwał akceptujących narzucony stan rzeczy. Rada Narodowa roz­wiązała się na uroczystym posiedzeniu 8 grudnia 1991 roku, po wolnych wyborach (w październiku 1991) do sejmu i senatu - wolnych, ale w atmosferze powszechnego zobojętnienia społeczeństwa, rozczarowanego skutkami rządów Mazowieckiego. Dzia­łalność RN w okresie od przekazania insygniów charakteryzowała się głównie kon­fliktami, pisze również o tym Turkowski, z Komisją Likwidacyjną, o której niżej jest mowa.

" Przebieg tej uroczystości i w ogóle związanej z nią procedury zawiera Kalendarium londyń-sko-warszawskie przekazania insygniów prezydenckich do kraju, tom VI, s. 163 i nast.

548

Ostatni artykuł w tym tomie, pióra Edwarda Szczepanika nosi tytuł Komisja Li­kwidacyjna rządu RP na Uchodźstwie. Dekretem z 20 grudnia 1990 roku Kaczorowski rozwiązał rząd premiera Szczepanika i na jego miejsce dnia następnego powołał wyżej wymienioną Komisję, pod przewodnictwem Szczepanika. Komisja Likwidacyjna miała działać w oparciu o dyspozycje zawarte w protokole z 22 grudnia, który m.in. ustalił, że “dotychczasowy Rząd Rzeczypospolitej na Uchodźstwie ulega przekształceniu w Komisję Likwidacyjną, która doprowadzi do zakończenia działalności wszystkich instytucji rządowych na obczyźnie". Komisja ta istniała do 18 marca 1992 roku i prze­kazała część rezerw rządu i Skarbu Narodowego, jak podaje Szczepanik, “Zjednocze­niu Polskiemu w Wielkiej Brytanii (25 tysięcy funtów), resztę zaś (około 575 tysię­cy funtów do 22 stycznia 1992 roku) - do Polonia Aid Foundation Trust, która głów­nie pokryła koszty wydanych tomów Materiałów". Fundacji tej oddano, również z za­miarem sprzedania, co też później zrobiono, dzierżawę budynku przy 43 Eaton Place w Londynie, który był siedzibą władz na obczyźnie. Skład Komisji Likwidacyjnej, jej “kadłubowość", różne wydatki i diety jej członków oraz odprawy pracowników rządu były kwestionowane na posiedzeniach Rady Narodowej i na łamach prasy londyń­skiej, bez konkretnego jednak skutku.

Tom VII, opracowany przez Andrzeja Suchcitza, Ludwika Maika i Wojciecha Rój­ka, zawiera Wybór dokumentów do dziejów polskiego uchodźstwa niepodległościowe­go 1939—1991. W tomie tym znajduje się 176 dokumentów, przejrzyście zamieszczo­nych w układzie chronologicznym. Każdy dokument opatrzony jest w sygnaturę ar­chiwalną, co ułatwia dotarcie do źródła. Prawie wszystkie wykorzystane dokumenty pochodzą z Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londy­nie, gdzie zostały przekazane przez Komisję Likwidacyjną rządu RP w latach 1991-1992. Niektóre dokumenty wybrano z tych, które znajdowały się wcześniej w Insty­tucie Polskim. We wprowadzeniu autorzy zaznaczają, że skoncentrowali się na okresie od 1945 roku, ponieważ lata drugiej wojny światowej są już lepiej znane w historiogra­fii. Następnie piszą: “W zasadzie nie korzystaliśmy z prasy codziennej i druków ulot­nych ze względu na dość licznie występujące w nich błędy" (s. XXVII), z czym osobi­ście niezupełnie się zgadzam. Byłoby z pożytkiem dla tego tomu wykorzystanie mate­riałów z prasy i z innych publikacji, ożywiłoby to treść, która nabrałaby trochę “ru­mieńców". W obecnym stanie rzeczy całość wyszła zbyt “sztywno", urzędowo. Można się obawiać, że czytelnik podczas lektury tych wszystkich oświadczeń, orędzi, odezw, uchwał, sprawozdań, deklaracji, memoriałów, komunikatów, przemówień itp. będzie miał wrażenie, że jest na uroczystej akademii dla uczczenia działalności polskiego Londynu... Starannie został przygotowany, przez Marię Bobińską-Suchcitz, indeks nazwisk z oznaczeniem tłustym drukiem strony, na której znajduje się przypis biogra­ficzny. Autorzy położyli nacisk na staranne opracowanie przypisów biograficznych osób, o których jest mowa w tym tomie, co jest bardzo użyteczne teraz i przydatne na przyszłość, bo przecież pamięć o ludziach szybko zaciera się.

Wybór dokumentów wymagał dużo mozolnej pracy i żaden nie zadowoli wszyst­kich. Dokumentacja do każdego tematu w omawianym tutaj tomie musi być uzupeł­niona. Gorzej gdy całkowicie został pominięty jakiś temat i związana z nim problema­tyka. Tak np. stało się z poakowskim Zrzeszeniem WiN-u (“Wolność i Niezawisłość"),

549

które zostato utworzone w 1945 roku. Dzieje tego Zrzeszenia, bohaterskie i tragiczne, odzwierciedlają złożoność, w okresie powojennym, stosunków kraju ze środowiskiem polskiego uchodźstwa w Londynie12. Stosunki te zaciążyły później na tzw. sprawie Bergu i innych o agenturalnej działalności. Autorzy tego tomu zamieścili pod nume­rem 52 “Protokół nr 8 posiedzenia Rady Ministrów w sprawie tzw. Bergu", z 9 marca 1954 roku, gdzie sprawa ta została przedstawiona w zwięzłym zarysie, ale można było również odesłać do obszerniejszego opracowania, jakie ukazało się na łamach “Zeszy­tów Historycznych"13. Z posiedzenia tego warto odnotować słowa Jerzego Hryniew-skiego, ówczesnego premiera, że “wrażliwość moralna naszej emigracji najwidoczniej stępiała, gdyż reakcja (na sprawę Bergu) polskiej opinii publicznej w wolnym świecie była właściwie słaba", a później pogłębiała się jeszcze bardziej w rezultacie tego, co działo się na emigracyjnej górze.

Autorzy starali się przedstawić materiał dotyczący konfliktowych problemów władz uchodźstwa w Londynie (Rada Trzech i Zamek) możliwie z obydwu stron. Mowa jest również o skutkach tego rozbicia. I tak np. w liście-memoriale z 3 czerwca 1953 roku, jaki wysłał Kazimierz Papee, ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, do ministra spraw zagranicznych rządu RP w Londynie, Papee pisał, że paradoksem jest iż “Cze-cho-Słowacy, znacznie bardziej podzieleni od nas, potrafią stwarzać na zewnątrz przy­najmniej fikcję jedności, z którą potężny partner się liczy. Jeszcze niedawno zwracano mi na to uwagę w Watykanie [...]. Stan wegetacyjnego trwania, w którym obecnie obóz niepodległościowy się znajduje, nie pozostawia sił dla efektywnej pracy dla naszej sprawy" (s. 249). Trzy lata później arcybiskup Józef Gawlina, opiekun polskiej emi­gracji, pisał w memoriale4 z 14 kwietnia 1956 roku do prezydenta Augusta Zaleskie-go: “[...]. Rozbicie (emigracji) zmniejszyło możliwości polskiej akcji politycznej za­granicą. Byliśmy jedyną emigracją powojenną mającą legalne władze i największą wśród innych emigracji ilość ludzi nadających się do pozytywnej akcji zagranicą. Tymcza­sem widzimy dziś podwójne delegacje w Genewie, dwutorowe wystąpienia w stosun­ku do Stolicy Apostolskiej, zmiany zarządzane na stanowiskach reprezentantów na­szych w Madrycie i Waszyngtonie, to wszystko niweczy resztki naszych dyplomatycz­nych możliwości [...]" (s. 334).

Przykładem, jak treść jakiegoś dokumentu - bez żadnego komentarza lub uzupeł­nienia innym materiałem - może zniekształcić fakty, jest zamieszczone w tym tomie oświadczenie Rady Trzech z 3 stycznia 1961 roku o powrocie skarbów wawelskich do Polski, w którym twierdzono: “Koszty konserwacji opłacało uchodźstwo polskie ze składek na Skarb Narodowy [...]. Dziś skarby te, którymi do tej chwili opiekowało się uchodźstwo, wracają do Polski" (ss. 440-441). W rzeczywistości jednak pomoc emi­gracji nie była w żadnym wypadku wystarczająca, a kustosz i niezmordowany opie-

12 Zob. “Zeszyty Historyczne", 1994, nr 110, ss. 133-151. Ostatnio ukazała się wartościowa, czterotomowa na ten temat publikacja: Zrzeszenie “Wolność i Niezawisłość w dokumentach". Zarząd Gtówny WiN-u. Zespól redakcyjny: J. Huchlowa, M. Huchla (przewodniczący), R. Lazarewicz, Z. Wierzbicki, A. Zagórski, tomy: I - IV, Wrocław 1997-1999.

13 Zeszyty Historyczne", 1987, nr 79 ss. 3-87.

14 Autorzy podają, że zamieścili tekst tego memoriału z oryginału maszynopisu, jaki znajdu­je się w Instytucie Sikorskiego. Oprócz tego tekstu jest również w Instytucie maszynopis (sygna­tura: Koi 270/14) bez podpisu o lekko zmienionej treści, a zwłaszcza formie.

550

kun skarbów wawelskich, Józef Polkowski “znosił biedę i upokorzenia w pracy - naj­bardziej jednak bolała go obojętność rządu RP w Londynie"15.

Najwięcej miejsca, dokładnie 100 stron, poświęcono posiedzeniu Rady Narodo­wej RP, które odbyło się 9 marca 1991 roku w gmachu POSK-u. Jest to maszynopis stenogramu odpisany, jak informuje nota redakcyjna, z taśmy magnetofonowej, z za­znaczeniem że “maszynopis urywa się z końcem kasety i nie jest sygnowany". Trudno nie wyrazić zdziwienia, że nie zostały zrobione skróty tych, nic konkretnego nie przy­noszących, dyskusji. Przypuszczalnie jednak autorzy woleli ogłosić całość, żeby poka­zać zagubienie i bezsilność Rady Narodowej (RN) - mającej być przecież sui genem parlamentem - w tej, jakby nie było, przełomowej dla emigracji chwili. Niekończące się dyskusje toczyły się, poniewczasie zresztą, wokół przekazania insygniów prezy­denckich i ustalenia składu delegacji do Warszawy, braku konsultacji Kaczorowskie-go z RN, krytyki wydatków Komisji Likwidacyjnej rządu RP oraz ustalonego przez nią preliminarza budżetowego na 1991 rok i tym podobnych problemów, o których pisał też Romuald Turkowski w tomie VI. Z krytyką tego budżetu - którego wydatki zamykały się sumą 250 000 funtów (s. 718) - wystąpiła zwłaszcza Teresa Affeltowicz, sprawozdawczyni Komisji Finansowej RN. Pisała również o tym prasa, kwestionując m.in. “pozycję 2 tysięcy funtów na likwidację Ministerstwa Spraw Wojskowych. Czyli komunikaty o orderach, odznaczeniach i awansach na prawie pół wieku po szczęku oręża"16.

Z padających wówczas głosów na posiedzeniu RN warto wynotować kilka przy­najmniej wypowiedzi: Józef Rusecki zwracał uwagę, że “przy przekazaniu prezyden­tury i insygniów nie było reprezentacji Armii Krajowej. A przecież Armia Krajowa to nie tylko ramię zbrojne, to było <Państwo Podziemne> w czasie konspiracji". Jan Ka-zimierski oświadczył wprost, że “Rząd [polski w Londynie - T. W.] nie orientował się i nie orientuje się w życiu politycznym emigracji politycznej" (s. 748). W odpowiedzi na różne zarzuty pod adresem rządu RP w Londynie Edward Szczepanik oświadczył:

“Zakończenie działalności władz Rzeczypospolitej na obczyźnie nastąpiło szybciej, niż się tego spodziewaliśmy" (s. 710). Potwierdził to również Walery Choroszewski, minister spraw emigracji w rządach Sabbata i Szczepanika: “Na emigracji niczego nie mieliśmy przygotowanego. Wszystkie te dekrety, które są datowane 20-sty, 21-szy, 22-gi [grudnia 1990 - T. W] były robione w styczniu i postdatowane, bo nic nie było przygotowane. Nic nie było przedyskutowane. Cała emigracja była zaskoczona - kom­pletnie" (s. 741) i to po półwiecznym prawie oczekiwaniu na uwolnienie Polski spod reżimu komunistycznego. Trzeba tutaj jeszcze uzupełnić, że emigracja była przede wszystkim zaskoczona zarówno pośpiechem, z jakim odbyła się cała ceremonia, jak i żwawością pchania się do krajowego “ołtarza".

Na zakończenie przytoczę wyjątki z wypowiedzi Jerzego J. Zaleskiego na tym po­siedzeniu: “[...] politycy nie mogą pisać historii, bo by pisali o sobie, mówiąc o wyda­rzeniach ostatnich 45-ciu lat [...]. Historia łączy się nie tylko z zestawieniem chrono­logicznym czy pragmatycznym faktów - ale oceną. Oceny politycy postawić nie mogą" (ss. 760-761), co usiłowali jednak zrobić, choć, co prawda, w sposób pośredni.

15 J. Mazurkowa, Im. Józef Krsywda-Polkowski wiemy stróż Skarbów Wawelskich, w: “Teki Historyczne", t. XXI, Londyn 1994-1995, s. 298. Zob. również tenże tom, s. 412.

16 K. Cywińska, Popis demokracji w POSKU-u, w: “Dziennik Polski" z 18 marca 1991, s. 2.

551

Tom VIII zawiera Uzupełnienia do tomów I, II, V, VI. Opracowany został pod redakcją Zbigniewa Btażyńskiego, odpowiedzialnego również za redakcję tomów I i VI. Na tom ten składają się wystąpienia uczestników na III Kongresie Kultury Pol­skiej na Obczyźnie, zorganizowanego (z funduszy porządowych) przez PTNO i po­święconego głównie historii “Drugiej Wielkiej Emigracji"17, który odbył się w Lon­dynie w dniach 20-26 sierpnia 1995 roku, jak też nadesłane opracowania, wiążące się przeważnie z tematami w opublikowanych już tomach18.

O samym Kongresie wiele można by powiedzieć, ale nie tutaj jest na to miejsce, toteż ograniczam się do kilku uwag natury ogólnej. Pro f. Andrzej S. Ehrenkreutz z Australii wyraził ubolewanie, że “Kongres został zdominowany przez emigrację Wiel­kiej Brytanii, praktycznie nie poruszając spraw Polonii amerykańskiej, kanadyjskiej czy australijskiej"19. Podobnie było w stosunku do Polonii w krajach europejskich, co zresztą charakteryzuje wydane w Londynie omawiane tomy “Materiałów". Wyrażono też opinię, że “Kongres Kultury Polskiej mógłby być bardziej użyteczny, gdyby odby­wał się w Polsce. Łatwiej by tam było rozprowadzić wiedzę o długoletniej działalności emigracji, o której w kraju są znikome wiadomości. Dzisiaj niedobitki działaczy emi­gracyjnych inkasują dorobek tych, którzy zmarli już, a którym emigracja, jak i Kraj tak wiele zawdzięczają"20. Wyrazicielowi tej opinii, odpowiedział Stanisław Portalski, członek PTNO, któremu w 1993 roku powierzono zorientowanie się w Warszawie w możliwościach zorganizowania kongresu w Polsce. Po powrocie do Londynu S. Por­talski oświadczył: “W kraju nie było i nie ma jeszcze odpowiednich warunków do dyskusji o poczynaniach patriotyczno-niepodległościowych. Samo słowo <patriotyzm> nie jest w modzie [...] umysły ludzkie niewiele się zmieniły. Większość ludzi prawie nie zauważyła, kiedy PRL przestała istnieć>2, w konsekwencji czego Kongres zorga­nizowano nie w Warszawie, lecz w Londynie. Czy jednak tego rodzaju argumentacja nie powinna być jednym powodem więcej, żeby Kongres odbył się właśnie w Polsce, co przyczyniłoby się może do ożywienia dyskusji o “poczynaniach patriotyczno-nie-podlegościowych"?!

Powracając do tomu VIII, jest on podzielony na cztery części będące uzupełnie­niami do tomów, o których jest mowa w tytule, a czasem jedynie podsumowaniem opracowań zamieszczonych w tych tomach. Uzupełnienia do tomu I otwiera artykuł Mariana Marka Drozdowskiego Spór o instytucję prezydenta iv Polsce 1919-1945, który jest jednocześnie dobrym wprowadzeniem do problematyki związanej z urzędem pre­zydenta na obczyźnie. W dalszej kolejności znajdują się tam opracowania: Józefa Gar-lińskiego, Rząd na obczyźnie i kraj podczas II wojny światowej; Tadeusza Wyrwy, Pierw-

17 E. Szczepanik, w: Rocznik XXXVIII PTNO, rok 1994/95, Londyn, s. 3.

18 W 1998 roku wyszta nadto publikacja pod red. K. Rowińskiego Polska poza Polską. Spra­wozdanie z III Kongresu Kultury Polskiej na Obczyźnie. PTNO, Londyn 1998.

19 A. S. Ehrenkreutz, O nas bez nas w: “Kurier Zachodni" (red. Andrew S. Basiński), nr 107/ 1996, Hawthorn, Australia, s. 24.

20 J. J. Korabiowski, w “Dziennik Polski" (rubryka: Listy do redakcji) z 5 września, Londyn 1995.

21 S. Portalski, Dlaczego Kongres Kultury Polskiej nie odbył się w Warszawie?, w: “Dziennik Polski" z 5 października 1995.

552

sze kroki rządu RP we Francji 1939-1940; Magdaleny Hułas, Wielka Brytania i wschod­nia granica Polski. Memorandum Stafforda Cńppsa 1940; Marka Ney-Krwawicza, Sztab Naczelnego Wodza na Obczyźnie; organizacja prac nad Powstaniem Powszechnym w Kraju;

Edwarda Kołodzieja, Wybuch wojny i polska służba zagraniczna 1939-1940. Stan i rozwój sieci placówek zagranicznych; Andrzeja Leśniewskiego, Memoriał ministra Romana Knolla 1944 roku.

Uzupełnienia do tomu II obejmują następujące artykuły: Józefa Jasnowskiego, Ro­dowód emigracji polskiej po II wojnie światowej, oparty głównie na danych liczbowych;

Jana Radomyskiego, Uwagi do pracy o historii i działalności SPK, gdzie autor pisze o niezadowalającym opracowaniu na temat SPK, jakie ukazało się, pióra Mariana Skocz­ka, w tomie II; Zbigniewa Janika, Komitet Obywatelski Pomocy Uchodźcom Polskim, w którym autor - jeden z jego współorganizatorów i wieloletni sekretarz i wiceprze­wodniczący - przedstawia dwa okresy działalności Komitetu: lata 1939-1945 i okres powojenny do roku sprawozdawczego 1994/1995; Wacława Nettera, Towarzystwo Po­mocy Polakom, które po wojnie przejęło działalność PCK; Ryszarda Zakrzewskiego, ł wieku polskiej akcji wydawniczej w Wielkiej Brytanii zawiera zarys akcji wydawni­czej ze zwięzłym omówieniem firm. Zniekształceniu uległo (s. 152) nazwisko R. We-gner - a nie Wagnera - gdy Zakrzewski pisze o Wydawnictwie Polskim Tern (Rybi-twa), którego właścicielem był Tadeusz Rybotycki i który nawiązywał do przedwojen­nej, poznańskiej firmy wydawniczej R. Wegnera. Błąd wkradł się też do imienia nie Ireny, lecz Krystyny Bednarczykowej, w przypadku Oficyny Poetów i Malarzy, którą prowadziła wraz z mężem Czesławem.

Następne opracowanie Rola polskich instytucji na obczyźnie - przesość i teraźniej­szość jest pióra Marii Barbary Topolskiej. Autorka nawiązuje do opracowań tomu II, niewiele je jednak uzupełnia. Zaznacza m.in. że “Polacy, naukowcy w USA oraz pol­skiego pochodzenia mają dziś dobrą pozycję i tworzą lobby dla polsko-amerykańskiej współpracy naukowej i kulturalnej" (s. 162). Niestety, lobby tego rodzaju - ani też o innym charakterze - nie istnieje. Autorka pisze o upowszechnianiu od 1842 roku dóbr polskiej nauki i kultury przez Instytut Historyczno-Literacki w Paryżu (s. 163). Otóż takiego Instytutu nie było i nie ma. Istnieje natomiast Towarzystwo Historycz-no-Literackie, które powstało po połączeniu Towarzystwa Literackiego z Historycz­nym, zapoczątkowane w 1853 roku i oficjalnie potwierdzone przyjętym statutem w lutym 1854 roku. M. B. Topolska pracuje w Zakładzie Badań Narodowościowych PAN (dawniej Zakład Badań nad Polonią Zagraniczną) w Poznaniu, gdzie - jak infor­muje - przygotowywana jest z inicjatywy prof. Kazimierza Dopierały kilkunastoto-mowa Encyklopedia Polaków i Polonii, stąd tym większa potrzeba zwracania uwagi na wszelkie błędy w dotychczasowych publikacjach, żeby nie powtarzały się w kolejnych wydawnictwach.

Uzupełnienia do tomu V otwiera opracowanie Andrzeja Ciechanowieckiego Pry­watne Fundacje Polskie na Zachodzie. Na wstępie autor pisze, że nie miał wystarczają­cych informacji o ważnych inicjatywach na terenie USA i Kanady i ograniczył się do trzech Fundacji działających w Europie. Pierwszą z nich jest - bardzo zasłużona dla nauki i kultury polskiej na emigracji i w kraju - Fundacja im. Lanckorońskich, która powstała we Fryburgu w 1967 roku i druga w Londynie, związana z nią Fundacja Lanckorońskich z Brzezia, ufundowane przez prof. Karolinę Lanckorońską. Działal­ność Fundacji obejmuje: akcję wydawniczą, udzielanie stypendiów i subsydiów, po-

553

moc charytatywną i inną, jak np. pomoc Bibliotece Polskiej w Paryżu, bez której Biblioteka ta nie miałaby szans samodzielnego przetrwania, a dzisiaj istnienia. Na­stępnie przedstawiona jest Fundacja im. Ciechanowieckich, która powstała w 1984 roku, oficjalnie zarejestrowana w Warszawie w 1986 roku. Celem fundacji - podaje autor, jej fundator - “było w pierwszym rzędzie przekazanie ponad 2000 cennych dzieł sztuki do zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie", wzbogacając nadal kolekcję nowymi dziełami. Nadto pokrywa koszty prac konserwatorskich nad przekazanymi dziełami sztuki i finansuje różne wydawnictwa. W kolejnym artykule Ciechanowiec-ki omawia rzymską Fundację Janiny Umiastowskiej, powołanej do życia w 1944 roku w celu wspierania nauki i kultury polskiej, oraz pisze o Związku Polskich Kawalerów Maltańskich i jego działalności humanitarnej. Następne opracowanie, pióra Julie Hy-kiel, dotyczy Fundacji Friends ofPoland, organizacji charytatywnej, utworzonej w stycz­niu 1982 roku, niosącej pomoc więźniom politycznym PRL i ich rodzinom, a później, od 1990 roku - koncentrując się na pomocy chorym dzieciom. Część tę zamyka arty­kuł Jana Radomyskiego Znaczenie “Studium Spraw Polskich" w Londynie, który jest podsumowaniem opracowania tego autora, jakie zostało zamieszczone w tomie V.

W Uzupełnieniach do tomu VI znajdują się trzy artykuły. Do dwu nawiązywałem już w omawianiu tomu VI i tutaj nie będę do nich wracał. Chodzi o opracowania:

Wandy Jarząbek Rola i aspekty układu “Okrągłego Stołu" 1989 i Jerzego Jana Zaleskiego W piątą rocznicę. Przyczynki do rozmów delegacji prezydenckiej w Warszawie w 1990 roku. Trochę natomiast miejsca należy poświęcić trzeciemu opracowaniu, które zamyka ten tom i całą serię wydanych Materiałów. Autorem opracowania jest Janusz Kamocki, a jego tytuł brzmi: Likwidacja władz na Uchodźstwie w ocenie organizacji niepodległościo­wych w Kraju. Autor byt działaczem krajowego Ugrupowania Niepodległościowego “Zamek" (nazwa nawiązywała do “Zamku" londyńskiego) z lat osiemdziesiątych. Ar­tykuł ten charakteryzuje się przede wszystkim odmienną oceną sytuacji, w jakiej na­stąpiło przekazanie insygniów prezydenckich i można wyrazić zdziwienie, że został zamieszczony. Mógł sobie na to pozwolić Btażyński, redaktor tego tomu, dobrze osa­dzony w środowisku polskiego Londynu. Może też sądzono, że z upływem czasu ar­gumentacja Kamockiego łatwiejsza będzie post factum do przyjęcia, a dla krajowego czytelnika - mało realna.

Kamocki wychodzi z założenia, że nastąpiło nie tyle przekazanie insygniów pre­zydenckich, ile po prostu zlikwidowanie rządu RP w Londynie, bez spełnienia po temu odpowiednich warunków. “Wałęsa - pisze autor - złożył przysięgę na wierność konstytucji PRL-owskiej, uroczystość na Zamku Królewskim w Warszawie była już tylko fetą pogrzebową II Rzeczypospolitej. Została zachowana konstytucja PRL-owska (poddana nieznacznym tylko zabiegom kosmetycznym), zachowano ciągłość prawną PRL-u, łącznie z dekretami PKWN-u, z tradycji rządu na uchodźstwie pozostawiono jedynie uznanie ważności nadań stopni wojskowych i orderów. Ale czy dla tych rang i odznaczeń warto było przez kilkadziesiąt lat uparcie trwać na <zamku> londyńskim?" (s. 210). W przypisie Kamocki dodaje, że stopnie wojskowe nadane przez rząd RP w Londynie nie zostały automatycznie zatwierdzone. Aby je zatwierdzić, należało zło­żyć podanie w warszawskim ministerstwie obrony narodowej - procedura, która zdaje się ciągle jest jeszcze aktualna.

W opracowaniu o zakończeniu działalności instytucji rządowych na obczyźnie, Szczepanik pisze, że organom polskich władz państwowych (w Warszawie) przekaza-

554

no wnioski o zajęcie stanowiska w sprawach: “dekretów Prezydenta RP, wydanych na obczyźnie w latach 1939-1990; nadanych przez Władze RP na Uchodźstwie odzna­czeń państwowych i stopni wojskowych; emerytur należnych urzędnikom państwo­wym i żołnierzom zawodowym, służącym Polsce na obczyźnie w latach 1939-1990;

opieki nad wojennymi cmentarzami i grobami żołnierzy PSZ oraz przywódców na obczyźnie; wykorzystania w polskiej służbie dyplomatycznej i konsularnej usług i doświadczeń członków b. władz RP na Uchodźstwie". Następnie Szczepanik ubo­lewa, że “w wyżej wymienionych sprawach (z wyjątkiem odznaczeń), do chwili uka­zania się niniejszej publikacji (1995 r.) rząd RP nie zajął stanowiska" (t. VI, s. 149).

W przeciwieństwie do nerwowego pośpiechu, z jakim odbyło się przekazanie in­sygniów prezydenckich z podporządkowaniem się narzuconej w kraju procedurze, rząd RP w Warszawie nie widzi zapewne potrzeby pośpiechu, a może w ogóle i zała­twienia tych spraw, tym bardziej że niektóre z nich nie powinny być w ogóle wysuwa­ne i chluby emigracji nie przynoszą. Trudno się zresztą dziwić, że postulaty b. rządu polskiego w Londynie nie są brane poważnie pod uwagę, o czym może świadczyć na­stępujący przykład: uchwałą Rady Ministrów z 22 października 1990 roku “Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych, urlopowani bezterminowo na podstawie uchwały Rady Mini­strów z dnia 3 września 1946 roku22, zostają przeniesieni: w stan spoczynku - oficero­wie i podoficerowie służby stałej; do pospolitego ruszenia - oficerowie rezerwy, pod­oficerowie rezerwy i szeregowcy". Uchwałę podpisali: prezes Rady Ministrów, prof. dr Edward F. Szczepanik i minister spraw wojskowych, inż. Jerzy Morawicz. Nadto, zarządzeniami z 10 listopada awansowano oficerów i podoficerów o jeden stopień wy­żej (t. VII, ss. 672-674). Czy rzeczywiście trzeba było w ten groteskowy sposób przy­pieczętować bohaterskie dzieje Polskich Sit Zbrojnych na Zachodzie?!

Opublikowane tomy Materiałów nie mogą w żadnym wypadku stanowić “historii drugiej emigracji", do czego pretenduje Szczepanik i jego ekipa, a przed czym prze­strzegał Zygmunt Szadkowski, długoletni przewodniczący Rady Narodowej, wyraża­jąc “wątpliwość co do potrzeby wpisania historii o sobie>" (t. VI, s. 110). Nie zmieni tego fakt, że niektóre artykuły są wartościowe. Całość jednak, ograniczona przeważ­nie - i to tendencyjnie - do środowiska londyńskiego, zniekształca profil emigracji. Brak jest zupełnie opracowań o uchodźstwie w Niemczech, podobnie jest także z in­nymi krajami. Pominięto sprawy bardziej drażliwe, np. zmarnowanie po wojnie róż­nych funduszy. Nie wykorzystano bogatej literatury pamiętnikarskiej i opublikowa­nych dawniej relacji. Większość artykułów to raczej zbiór dokumentów wybranych arbitralnie i w pośpiechu, z błędami różnej natury, przygotowanych do publikacji bez staranniejszego opracowania i niezbędnej analizy faktów, powtarzanych niejednokrot­nie przez kilku autorów.

22 Chodzi o oświadczenie, nie uchwalę, z 24 maja, a nie 3 września 1946 roku, którego już sam tytuł wskazywał na to o czym jest w nim mowa. Zob.: “Oświadczenie rządu RP w sprawie rozwiązania [podkreślenie - T. W.] Polskich Sił Zbrojnych na Obczyźnie". Zob. również: “Orę­dzie Prezydenta RP do Polskich Sił Zbrojnych w związku z rozwiązaniem PSZ na Obczyźnie" (t. VII, s. 48-52). Natomiast w oświadczeniu rządu RP z 3 września rząd “zalecat żołnierzom PSZ wstępowanie do PKPR" (Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia).

555

Na podstawie Materiałów trudno będzie odtworzyć pełniejszy i bardziej auten­tyczny obraz wypadków i działalności emigracji na Zachodzie. Dziedzina kultury, wkładu polskich uczonych do różnych gałęzi wiedzy powszechnej, poruszane są jedy­nie fragmentarycznie. Brak jest zupełnie, z wyjątkiem tomu I - i to niewystarczającej - bibliografii. Redaktorzy nie byli przypuszczalnie zainteresowani bibliografią, nie obchodziło ich to co opracowali inni. Nie postarano się o rozesłanie tomów Materia­łów do bibliotek w krajach zachodnich, gdyż np. Biblioteka Polska w Paryżu nie otrzy­mała żadnego tomu. Wydawcy nastawieni są wyłącznie na czytelnika w Polsce i publi­kacja Materiałów ma zapewne spełniać rolę swoistego rodzaju “przepychanki" do kra­ju, ukształtowanego przez nich obrazu środowiska londyńskiej emigracji.

Szkoda jednak, że w tym gąszczu deklaracji, programów, sprawozdań prezesów i zarządów różnych organizacji, których działalność istniała niejednokrotnie tylko na papierze, trudno będzie dotrzeć do ludzi i ich, bez fanfaronady, pozytywnego wkładu w życie uchodźstwa. W tym wszystkim warto przypomnieć - o czym wiele lat temu pisał z dobrą znajomością polskiego Londynu - Jan Bielatowicz: “Biada, jeśli potom­ność sądzić nas będzie z papierów emigracyjnych!", a wyglądałoby, “że do historii przejdzie po moście papierowym emigracji tylko to co lekkie"23. Do utrwalenia tego “mostu papierowego" przyczyniają się również tomy Materiałów, których wydanie wiele kosztowało pieniędzy z publicznych funduszy i można było opracować dzieje emigra­cji z większym dla historii pożytkiem.

Niewłaściwy jest też termin “historia drugiej emigracji", zapoczątkowany przez Szczepanika, który pojawia się już gdzie indziej. Zwraca na to uwagę Maria Danile-wicz Zielińska pisząc, że termin ten określając “naszą" emigrację mianem “drugiej" budzi wątpliwości i “nie wróżę mu powszechnej akceptacji [...] podświadomie [bo­wiem] wylania się obawa kontynuowania, na psa urok, tej złowieszczej numeracji"24. Użycie przez Szczepanika tego terminu nie było zapewne przypadkowe. Nie wypada­ło mu już dodać, że ta “druga" emigracja jest również “wielka" i aluzjami zrobili to inni na Kongresie z 1995 roku, o którym była mowa.

Czy zinstytucjonalizowana emigracja londyńska - bo o tej jest głównie mowa w Materiałach - ma dane po temu, żeby otrzymać miano wielkiej? Wiele będzie zapew­ne wysuwanych co do tego zastrzeżeń. Na razie dzieje jej są ciągle mało znane, a do ich bardziej wszechstronnego poznania potrzebna jest również wiedza tego, o czym m.in. pisał w latach osiemdziesiątych Mieczysław Sas-Skowroński, jeden z rektorów Pol­skiego Uniwersytetu na Obczyźnie, zajmujący nadto w polskim Londynie różne sta­nowiska o charakterze społecznym i politycznym: “[...] na emigracji brak jest odpo­wiedniego przywództwa, brak kośćca moralnego. Brak również dalekowzrocznej, cha­ryzmatycznej myśli, brak na szerszą skalę zakrojonej działalności politycznej [...]. Największe przeszkody tkwią w nas samych. Na imię im: małoduszność, brak odwagi moralnej [...]". Następnie autor zapytuje: “Czyż to jest konieczne, aby emigracja pod niejednym względem przypominała cmentarz zmarnowanych możliwości, a przecież bardzo realnych - gdyby dopisała tylko wielkość moralna i umysłowa?"25.

23 J. Bielatowicz, Literatura na emigracji, PFK, Londyn 1970, ss. 46-47.

24 M. Danilewicz-Zielińska, Odsłanianie kurtyny. Uwagi o “Literaturze zlej chwili dziejowej" Janusza Kryszaka, w: “Kultura", 1996, nr 11, s. 142.

25 M. Sas-Skowroński, Zadania emigracji, w: “Tydzień Polski" (Londyn), z 9 lutego 1985, s. 7.

556

W posłowiu do t. VI Materiałów Józef Jasnowski pisze: “Co pozostawia emigracja w spadku swemu potomstwu? W pierwszej kolejności - wspaniałą tradycję rycerską, o której utrwalenie zabiegają liczne organizacje kombatanckie, a której widomym po­mnikiem są cmentarze na wszystkich prawie pobojowiskach drugiej wojny świato­wej" (ss. 207-208). Z pożytkiem dla historii byłoby, żeby wreszcie wyraźnie oddzielić wojenne, heroiczne dzieje żołnierza polskiego od powojennych, żałosnych dziejów londyńskiego przywództwa emigracji. Ku chwale pierwszych - wystawiono zasłużone pomniki; drugim - usiłuje się wznieść pomniki już teraz26, bo w przyszłości potom­ność może tego nie zrobić...

26 Oprócz wydanych tomów Materiafów, do pomnikowej akcji polskiego Londynu zaliczyć również można “przyznanie (przez Polonia Aid Foundation Trust) tysiąca funtów artyście plasty­kowi Mariuszowi Kałdowskiemu jako częściowe honorarium za namalowanie portretów osób zasłużonych na emigracji w akcji niepodległościowej, politycznej, społecznej i artystycznej. Czy nie za wcześnie - pyta red. Jerzy Giedroyc - na tworzenie takiej galerii i czy nie ma ważniejszych wydatków?", “Kultura", 1997, nr 9, s. 171.

557

W KRĘGU WOJENNEJ LITERATURY PISARZY EMIGRACYJNYCH I KRAJOWYCH*

Od dłuższego już czasu modne są dyskusje na temat: jedna czy dwie literatury - jeżeli jedna to dlaczego, a jeśli dwie, to po co? W Polsce dyskusje te mają przynajmniej ten pożytek, że ludzie dowiadują się o niektórych książkach publikowanych w krajach zachodnich. Na emigracji natomiast dyskutanci przy tego rodzaju okazji dają zwykle upust swojemu zadowoleniu lub zgorszeniu, zależnie prze­ważnie od tego, czy taki a taki autor został wymieniony i pochwalony, czy też przemil­czany lub zganiony. Zarówno jedni, jak i drudzy nie zapominają oczywiście - i to należy do żelaznego repertuaru - o wspólnych dla naszej literatury wartościach huma­nistycznych, uniwersalnych, chrześcijańskich itp., z czego niedwuznacznie winno wynikać, że o jedności literatury świadczy nie miejsce pisania, lecz język i duch, w jakim pisarz tworzy swoje dzieło.

Wiadomo, że emigracja kombatancka żyje głównie wspomnieniami z drugiej woj­ny światowej, z której kraj czerpie natchnienie w wojnie Jaruzelskiego. Warto więc przypomnieć to, co pisała wówczas prasa konspiracyjna o roli literatury podczas woj­ny. Na łamach “Wiadomości Polskich" z 29 stycznia 1942 roku (Warszawa - organ ZWZ - AK) czytamy, że literatura polska z czasów zaborów ocaliła narodowi duszę i wolność: “Stanowiła państwo, którego nie można było zniszczyć, była kapłanem, sędzią i wychowawcą [...]. Umiała się wznieść na poziom najwyższego autorytetu i naj­wyższej władzy moralnej, była siłą, krzepiącą słabych [...] Od Kochanowskiego i Skargi, poprzez wielkich romantyków do Wyspiańskiego i Zeromskiego, pisarstwo nasze nie przestawało być sumieniem powszechności polskiej, nie wyrzekło się poczucia odpo-wiedzialnopści za jej los. Ta tradycja obowiązuje [...]. Dziś znowu popadliśmy w nie­wolę, i znowu oczy nasze kierują się na pisarzy. Szukamy ich, chcemy wiedzieć gdzie są, jak się zachowują i co robią w tym tragicznym momencie [...]. Ostrożność, która każdego dziś w najwyższym stopniu obowiązuje, nie wyklucza odpowiedzialności w obliczu tej naj dramatyczniej sze j chwili osobliwej jaką przeżywamy. Zresztą, komu wiele dano, od tego wiele się wymaga".

W czasopiśmie “Wolność" (organie socjalistów) z maja 1943 roku1 odnośnie do twórczości kulturalnej w przyszłym państwie redakcja pisze: “Atmosfera życia zbio­rowego musi być taka, aby nie tylko mogły, ale aby musiały powstawać wielkie wieko­pomne dzieła. Potrzeba takich dzieł musi zrodzić twórców. Jednostki twórcze muszą czuć ów nacisk rzesz czytelników i słuchaczy tak, jak wielcy twórcy z epoki romanty-

* Pierwodruk: “Orzeł Biały" (Londyn), styczeń 1985, ss. 50-51.

Numery obydwu cytowanych tutaj pism konspiracyjnych znajdują się w Studium Polski Podziemnej w Londynie.

558

zmu czuli skrzydlaty wiew epoki. Musi zapanować nowa, wielka potrzeba bohater­stwa, która by wyniosła pisarza na szczyt fali, która by go uczyniła bardem mas ludo­wych tak, jak w swoim czasie uczyniła Goethego, Byrona i Mickiewicza [...]. Epoka cynizmu i zbrodni, kataklizm zawieruchy społecznej i moralnej wiedzie konsekwent­nie ku osadzeniu się namułu wielkich, metafizycznych tęsknot [...]. Zrodzi się może wielka problematyka moralna w literaturze [...]. Niesłychany wstrząs, jakiego doznaje świat, obudzić winien drzemiące siły ludzkiego ducha".

W Polsce nakłady ciekawszych książek, liczące kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy, rozchodzą się dzisiaj w ciągu kilku dni. Na emigracji rozprowadzenie kilkuset egzem­plarzy książki znanego autora podczas kilku lat jest sukcesem (czyli tyle, ile wynosiły nakłady książek w XVI wieku). Wiosną 1940 roku, na łamach wychodzących w Pary­żu “Wiadomości Polskich", Ksawery Pruszyński w artykule Literatura emigracji wal­czącej, porównując emigrację z 1831 z emigracją z 1939 roku pisał: “Tamta emigracja była emigracją pokonanych. Ta nowa jest emigracją walczących". Istotnie, tak daw­niej bywało!... Dzisiaj jednak walka toczy się w kraju i w walce tej słowo pisane jest amunicją jednej z najpotężniejszych broni.

Coraz bardziej zanika określenie “literatura piękna", co nie jest chyba tylko rze­czą przypadku. Posłannictwem tej literatury było przede wszystkim poszukiwanie piękna, bez którego życie człowieka stoczyłoby się do życia zwierzęcia. Jednocześnie współczesna epoka wymaga od pisarza większego zaangażowania się. Nie mam na myśli, modnego również, zaangażowania się w służbę jakiegoś ustroju, lecz w wyczucie po­trzeb ludzi, w “budzenie drzemiących sił ludzkiego ducha". Pisarz jest koronnym świadkiem epoki, którą winien utrwalić w swojej twórczości. Żyjemy w tak okrutnych czasach, że literatura, chcąc oddać rzeczywistość, zyska może miano “literatury brzyd­kiej", narażając pisarzy na szyderstwa i prześladowania współczesnych; to perspekty­wa, której słabsze charaktery nie wytrzymują.

Wiele stosunkowo ukazuje się książek z życia w kraju, bardzo jednak mało z życia na emigracji. Taka też proporcja utrzymuje się, jeżeli chodzi o zainteresowanie się czytelników polską książką na obczyźnie i w kraju, gdzie twórczość literacka inaczej jest odczuwana, gdyż inaczej jest przeżywana wojna, jak i w ogóle cała nasza epoka. Granicą podziału literatury polskiej nie jest miejsce na mapie, ale twórczość i warto­ści, jakie poszczególni autorzy wnoszą do narodowej spuścizny pisarskiej. Podczas okupacji niemieckiej problem ten w ogóle nie istniał, pojawił się dopiero w Polsce okupowanej przez komunistów, którzy poćwiartowali naród, a z nim i literaturę.

50-LECIE ZWIĄZKU PISARZY POLSKICH NA OBCZYŹNIE WIDZIANE ZNAD SEKWANY*

Bez względu na stosunek, jaki można mieć do obchodów rocznic, uzależniony zwykle od ich charakteru, nie zmienia to faktu, że każda rocznica, a tym bar­dziej pólwiecze, ma swoją wymowę. W tym rozdziale wymowa ta posiada spe­cyficzny wydźwięk, gdyż w uroczystościach biorą udział żyjący jeszcze uczestnicy ob­chodzonych wypadków. Tak było rok temu, kiedy celebrowano 50-rocznicę walk po-wstańczo-partyzanckich, co dało upust nagromadzonym przez wiele lat emocjom i oderwało chwilowo ludzi od ponurej rzeczywistości. Podobnie jest z uroczystościa­mi z okazji rocznicy zakończenia wojny z hitlerowskimi Niemcami.

Wszystkie rocznice da się sprowadzić do wspólnego mianownika: działalności związanej z wojennym pokoleniem. Przez te ostatnie rozumiem kilka warstw pokole­niowych - a więc nie sztywny podział na synów, ojców i dziadków - związanych wspól­nym zespołem wartości, wspólnymi przeżyciami i zamierzonym celem. Pokolenie to, ze swoimi zaletami i wadami, obarczone dziedzictwem walk o niepodległość kraju, jest ostatnim pokoleniem odchodzącej epoki dziejów nie tylko Polski, ale Europy i ca­łego świata w ogóle. W tym też kontekście - wydaje mi się - należy patrzeć na Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie w półwiecze jego istnienia.

W historii naszego kraju walkę o niepodległość Polacy podjęli raz jeszcze z na­dzieją na pomoc i z wiarą w potęgę Francji, na jej bowiem terytorium został ukonsty­tuowany jesienią 1939 roku rząd polski z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem na czele. Tutaj też, pod dowództwem gen. Władysława Sikorskiego, powstała armia polska, licząca około 84 000 żołnierzy. We Francji znalazły się wówczas liczne zastępy uchodźców wojennych, którzy dali podwaliny emigracji politycznej. Wśród nich był Stanisław Stroński, który odegrał znaczną rolę w odtwarzaniu rządu polskiego w Pa­ryżu (został wtedy jego wicepremierem), a w 1945 roku był założycielem i pierwszym prezesem Związku Pisarzy w Londynie.

Lipiec 1945 roku, kiedy to mocarstwa zachodnie cofnęły uznanie rządowi pol­skiemu w Londynie, stanowi formalnie datę powstania emigracji politycznej. W rze­czywistości jednak termin “emigracja" byt używany, zwłaszcza w literaturze, już we Francji na przełomie 1939/1940 roku. Jednym z przykładów jest artykuł (wspomnia­ny już w poprzednim opracowaniu) Ksawerego Pruszyńskiego Literatura emigracji walczącej, jaki ukazał się na łamach pierwszego w Paryżu numeru “Wiadomości Pol­skich". W artykule tym, porównując emigrację z 1831 z emigracją z 1939 roku, Pru-

* Pierwodruk: “Pamiętnik Literacki", Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, 1995, t. XX, ss. 29-39.

“Wiadomości Polskie", 1940, nr 1, 17 marca 1940.

560

szyński pisał, że “tamta emigracja była emigracją pokonanych. Ta nowa jest emigracją walczących". Inna też była - twierdził Pruszyński - rola literatury, bowiem “literatu­ra tamtej emigracji powstawała w chwili, kiedy ostatecznie zawiodła i polska szabla, i polska myśl polityczna. Stała się trzecią linią obronną pozycji, zwanej przez wiek <sprawą polską>". Natomiast literatura nowej emigracji “musi wejść w szeregi żoł­nierskie", pokazać nowo utworzonej armii Zachód i objawić Francję, “musi przez wpływ wychowawczy tego zachodu podłożyć podstawy pod prawdziwą demokrację w przyszłej Polsce". W ogólnym ferworze walki i wiary w szybkie zwycięstwo, jakie panowały wówczas wśród Polaków na ziemi francuskiej, Pruszyński - i nie tylko on -nie przewidział, że również i po drugiej wojnie światowej czołowym zadaniem litera­tury tworzonej na emigracji będzie propagowanie “sprawy polskiej", w czym miał być pomocny Związek Pisarzy.

Zimą 1940 roku Stanisław Mackiewicz pisał w Paryżu na łamach wydawanego przez siebie “Słowa", że “każda emigracja jest rzeczą ciężką, demoralizującą. Ale my Polacy potrafiliśmy niegdyś na emigracji, tworzyć piękne wizje przyszłości. Byłoby dziś bardzo źle, abyśmy zaczynali od idealizowania przeszłości, od zamykania oczu na błędy, od chwalenia i od rozgrzeszania siebie [...] Emigracje nie wracają najczęściej do władzy. Ale emigracje czasami stwarzają ideologie. Obyśmy umieli tego dokonać"2. A dokonać tego mogli i powinni przede wszystkim pisarze, otoczeni na ogół w Polsce szacunkiem z racji roli, jaką spełniali w społeczeństwie, dla którego byli drogowska­zem i krzewicielem idei walki o byt narodu wtedy, gdy byt ten był zagrożony.

Godna podziwu była żywotność pisarzy, którzy po kampanii wrześniowej 1939 roku przedostali się do Francji. Ogłuszeni klęską, szarpani nostalgią nie załamali się;

wyrażali w poezji i prozie tęsknotę za krajem, a jednocześnie w polemikach i dysku­sjach toczonych na łamach prasy szukali nowych form współpracy państw w powojen­nej Europie3. Jedną z charakterystycznych cech tych dyskusji było to, iż kładziono nacisk na fakt, że droga do niepodległości Polski prowadzi nie tylko przez zwycięstwo militarne, lecz równocześnie przez odrodzenie społeczeństwa.

Po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku prawie wszyscy znaczniejsi pisarze i publicyści polscy dostali się do Anglii. Tam też, wśród uchodźców francuskich, zna­lazł się Raymond Aron, wybitny socjolog i filozof, który tak oto pisał na temat losu pisarza francuskiego na obczyźnie, co było i jest aktualne, w podobnej sytuacji, wobec polskich ludzi pióra: “Wygnanie jest zawsze próbą życia: pisarz potrzebuje czytelni­ków, do których się zwraca, potrzebuje intymnego natchnienia swojego środowiska i pokrewnej mu wspólnoty [...]. Wygnanie pisarzy francuskich jest jednocześnie bar­dziej gorzkie i bardziej płodne. Pisarze nie opuścili ojczystej ziemi, żeby uciec, ale aby mówić prawdę, aby walczyć. Oni nie zdezerterowali: chcieli tylko ustrzec się przed tyranią i wstydem. I jeżeli atakują rząd swojego kraju, to dlatego, że nie zatracili nigdy wiary w swój naród. Od 1940 roku jedynym bowiem sposobem, żeby pozostać wier­nym Francji jest ujawnienie postępowania niektórych Francuzów"4. Ostatnie zdanie

2 “Słowo" 1940, nr 2, 28 stycznia 1940.

3 Zob. T. Wyrwa, Idea federacji na famach polskiej prasy emigracyjnej we Francji 1939-1940, w: “Pamiętnik Literacki" 1992, t. XVII, ss. 149-155

4 R. Avord (pseudonim pod jakim pisywał w Londynie R. Aron), Pensee francaise en exil, w: “La France Libre” 1943 (Londyn), nr 31,15 maja 1943, s. 22.

561

zostało skierowane do Francuzów kolaborujących z okupantem niemieckim i rządem w Vichy. Dla Francji zakończenie wojny położyło kres kolaboracji jej rodaków z wro­giem, dla Polski był to dopiero początek kolaboracji z wrogiem o znacznie groźniej­szych następstwach5.

Krajowy autor książki o polskiej kulturze literackiej pisze, że cofnięcie uznania rządowi polskiemu w Londynie przez państwa zachodnie “wiązało się z zawieszeniem subsydiów alianckich", co spowodowało “stopniową likwidację mecenatu kulturalne­go, sprawowanego przez instancje tego rządu". Z kolei demobilizacja Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie “przypieczętowała rozpad państwa na wychodźstwie", w kon­sekwencji czego “kończył się na obczyźnie okres Polski Walczącej, zaczynały się dzie­je emigracji politycznej". Podział dziejów uchodźstwa pokrywa się tutaj z rzeczywi­stością. Warto jednak zwrócić uwagę, że pierwszy okres, do lipca 1945 roku, autor słusznie określa mianem Polski Walczącej, której tworem była literatura emigracji walczącej, ale przy drugim okresie, po tej dacie, pisząc o emigracji politycznej, autor nie sprecyzował charakteru tej literatury i ograniczył się do zapewnienia, że “rozpad państwa na wychodźstwie powodował, iż należało tworzyć nowe formy mecenatu kul­turalnego"6. Nie był to jeszcze rozpad ani też zawieszenie broni emigracji walczącej, aczkolwiek w nie tak zwartym już szyku. W tej nowej sytuacji został powołany do życia Związek Pisarzy.

Historia 50 lat istnienia Związku czeka na opracowanie. Nie jest to łatwe, gdyż bezstronne kryteria oceny są trudne do ustalenia, może i dlatego, że jest jeszcze za wcześnie na ogarnięcie całokształtu działalności Związku. Istotne bowiem jest nie tylko to, co zostało przelane na papier, ale - i to w większym stopniu - co przenikało konkretnie do życia, ściślej - w jakim stopniu twórczość emigracyjna przyczynia się do wydobywania kraju z pogarszającej się coraz bardziej zapaści? Nie ułatwia tego zadania fakt, o czym mówił już Józef Wittiin w odczycie Blaski i nędze wygnania wy­głoszonym w 1957 roku: “Na emigracji prawie z reguły następuje pomieszanie pojęć i kryteriów, powstają nieprawdopodobne hierarchie, nie ma bowiem istotnych mierni­ków prawdziwej wartości pracy pisarza"7, a bez tych mierników nie jest możliwa oce­na literatury przez tych, którzy ją tworzyli.

Po okresie marazmu, w jakim znalazł się Związek Pisarzy, w 1975 roku prezesem został Józef Gariiński i trzeba od razu powiedzieć, bez wielkich słów, że dzięki niemu Związek przetrwał do dzisiaj. W następnym roku po objęciu prezesury przez Garlińskie-go wyszedł pod jego redakcją pierwszy numer “Pamiętnika Literackiego" i, jak napi­sał Antoni Pospieszalski w recenzji zamieszczonej w “Wiadomościach" londyńskich:

5 Na temat ten zob. T. Wyrwa, Problemy i skutki kolaboracji: z faszyzmem we Francji, z komuni­zmem w Polsce, w: Na prze f omie stuleci. Naród - Kościół - Państwo w XIX i XX wieku. Księga Jubileuszowa, pod red. M. Piotrowskiego, dedykowana prof. Ryszardowi Benderowi, Klub Inte­ligencji Katolickiej, Lublin 1997, s. 461-482. W skróconej wersji i zmienionej formie opracowa­nie to, pt. Lustracja a la francaise, ukazało się w: “Pamiętnik Literacki 1997. Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, tom. XXII, ss. 104-114.

6 O. S. Czarnik, Miedzy dwoma sierpniami. Polska kultura literacka w latach 1944-1980, Wiedza Powszechna, Warszawa 1993, s. 328.

7 J. Witllin, Orfeusz w piekle XX wieku. Instytut Literacki, Paryż 1963, s. 147.

562

“Pamiętnik" jest znakomitym przedsięwzięciem o pionierskim znaczeniu". Pierwszy numer zawierał 27 odpowiedzi na rozpisaną przez Związek ankietę na kluczowy te­mat: “Jedna czy dwie polskie literatury?". Ogromna większość uczestników ankiety wypowiedziała się za jedną literaturą, co Gustaw Herling-Grudziński potwierdził w następujący sposób: “Oczywiście jedna, bo podstawą literatury jest język a nie miej­sce zamieszkania. Uzasadniać taki banał byłoby poniżej godności wolnego pisarza"8.

A jednak w oczach niektórych krajowych pisarzy, z młodszego zwłaszcza pokole­nia - a więc swobodniejszego w wypowiedziach, bo nie obciążonego twórczością mniej chwalebną sprzed 1989 roku - problem jest bardziej złożony i nie da się go zdefinio­wać w kilku słowach. Oto jeden z przykładów: W redakcji warszawskiej “Więzi" od­była się latem 1994 roku dyskusja o polskiej literaturze współczesnej; wyniki tej dys­kusji, w opracowaniu Pawła Kądzieli, zostały opublikowane w tymże miesięczniku pod znamiennym tytułem: Jak scalić literaturę powojenną. We wprowadzeniu do dys­kusji Kądzielą postawił pytanie, czy “literatura krajowa i emigracyjna są to dwie od­rębne całości nie dające się scalić i syntetycznie opisać, czy też jest to możliwe, tylko wymaga jeszcze długich i głębokich studiów?".

Następnie - pyta dalej Kądzielą - jeżeli scalenie byłoby możliwe, to na jakich zasadach i w ogóle na czym polegała “odrębność literatury powstałej na obczyźnie? Jakie idee, wartości, tematy, gatunki i style wypowiedzi nieobecne lub słabo obecne w piśmienictwie krajowym wniosła do piśmiennictwa ogólnonarodowego literatura emigracyjna?". Włodzimierz Bolecki, jeden z dyskutantów zauważył, że posługując się formułą “jedności" literatury polskiej, “warto się też zastanowić, co historyk lite­ratury miałby scalać, dlaczego, po co, dla kogo?". Autorowi tych słów wydaje się, “że pokusa takiego scalenia - nikt jej tu oczyścić nie formuje - może prowadzić do prze­kreślenia całej historii emigracyjnej"9.

W sedno zagadnienia trafił Józef Garliński, pisząc: “... literatura emigracyjna jest i musi być przede wszystkim polityczna i historyczna, mająca za tematykę ostatnie 50 lat"10. Było to i ciągle jest kardynalnym zadaniem piśmiennictwa emigracyjnego. Nie trzeba bowiem zapominać, że fałszowaniu z całym okrucieństwem przez reżim komu­nistyczny najnowszej historii Polski skutecznie mogli się przeciwstawić tylko dziejo­pisarze emigracyjni, co również nie było łatwe, ale możliwe, a zwłaszcza konieczne11. Dzisiaj usuwanie zakorzenionych dawniej kłamstw, z licznymi i nadal czynnymi ich autorami, idzie bardzo opornie. Stwarza to tym większe niebezpieczeństwo, że przy szalonym obecnie tempie wypadków historia robi wrażenie - jak to plastycznie okre­ślił Jerzy Stempowski - “historii spuszczonej z łańcucha", co nie ułatwia dokonywa­nia głębszych analiz, z czego korzystają utrwalacze “oswojonych" dziejów Polski.

Wszelkie rozważania z okazji 50-lecia Związku Pisarzy na temat literatury histo­rycznej i pięknej, tworzonej na emigracji, nasuwa siłą rzeczy pytanie: czy Związek ten ma rację bytu wobec zmienionej sytuacji w Polsce? Otóż odpowiedź można dać je-

8 Zob. “Pamiętnik Literacki", 1976, t. l, s. 13.

9 Zob. “Więź", 1994, nr 9, ss. 67-69, 83.

10 “Pamiętnik Literacki", 1986, t. X, s. 39.

n Zob. T. Wyrwa, Historyk na obczyźnie a najnowsze dzieje Polski, op. cit.

563

dynie po rzuceniu okiem na stan i potrzeby literatury w kraju. Głos oddaję autorom krajowym. W lipcu 1989 roku, w przełomowym dla naszych dziejów momencie, war­szawska “Kultura" opublikowała rozmowę z literatem Witoldem Zalewskim, prze­prowadzoną jesienią 1988 roku, która jednak mogła się ukazać później. Nasza histo­ria - powiedział wówczas Zalewski - “to jedno wielkie śmietnisko, w którym różni ludzie, różne orientacje, rozmaite siły grzebią na własny użytek". Ci, którzy zmarli, “nie mogąc się bronić, używani są do rozmaitych celów [...]. Uczucia jakie kierowały kiedyś ludźmi przepadają"12. W konsekwencji “nastąpiła utrata zaufania do wszelkiej literatury", jak pisze jej krytyk i historyk prof. Jerzy Swięch13.

Po upływie pięciu lat odrodzenia się Polski historyk Andrzej Friszke potwierdził:

“Historia zanika jako element kultury, o którym dyskutują normalni ludzie. History­cy właściwie zamknęli się czy też są zamykani we własnym świecie, tak jak np. biolo­gowie"14. Na łamach tego samego czasopisma student filozofii przypominał: “Potrzebna jest postawa otwarta, a nie postawa kustosza pomników tradycji narodowej"15. Zda­niem innego studenta tradycja narodowa “została skompromitowana po roku 1989" przez “nadmierne szafowanie tradycją, wartościami, które od pokoleń były święte" skutkiem czego “pojęcie tradycji narodowej staje się (o zgrozo!) już prawie pojęciem pejoratywnym"16. Jak twierdzi z kolei autor niemłodzieżowego już pokolenia, od kil­ku lat można zaobserwować “ucieczkę od historii". W nowym zwłaszcza pokoleniu “pojawia się pogarda dla historii czy jej lekceważenie, otępienie wobec niej [...]. Nie potrafimy rozmawiać o wspólnej historii z naszymi dziećmi"17.

Jednocześnie warto się tutaj zastanowić nad tym, czy pisarze krajowi i emigracyj­ni potrafią i chcą ze sobą rozmawiać o problemach, które winny być im wspólne, bo przecież nie istnieje już dzieląca ich jeszcze do 1989 roku “żelazna kurtyna". Jak wy­gląda przeto i co przedstawia w kraju świat literacko-naukowy? Od tego trzeba zacząć, żeby móc mówić o dialogu. Oddaję znowu głos ludziom pióra z kraju: “... znaczna część dzisiejszej polskiej elity intelektualnej, literackiej, naukowej ma rodowód stali­nowski. Weszli do elity w tamtym czasie i bronią swego miejsca [...]. Z tamtego okresu pochodzi najistotniejsza nagroda: miejsce w hierarchii... Aktualna hierarchia literac­ka jest oparta na tamtym wzorcu"18. Od wypowiedzenia tych słów niewiele się zmieni­ło albo zmieniło się na gorsze.

Można przypomnieć za innym jeszcze autorem, że “z wyjątkiem garstki pisarzy prześladowanych i milczących cała kultura PRL, niesie na sobie brzemię kolaboracji z komunizmem... Ze względu na wszechobecność cenzury zarażona była nieuniknio­nym kłamstwem, w najlepszym wypadku milczała, gdy trzeba było krzyczeć [...]"19.

12 Rozmowę z Witoldem Zalewskim przeprowadził Jacek Strzemżański. Zob. “Kultura" (Warszawa), 1989, z 26 lipca, s. 6.

13 Literatura cierpienia i cierpienie literatury, w: Świadectwo i powroty nieludzkiego czasu. Praca zbiorowa pod red. J. Święcha, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1990, s. 81.

14 “Więź", 1994, nr 8, s. 18.

15 Z. Duszewski, tamże, s. 79.

16 P. Dudziński, tamże, s. 17.

17 J. Wocial, tamże, s. 17.

18 M. Zieliński, Lekcja historii, w: “Zeszyty Historyczne", 1991, nr 97, ss. 3, 4, 6.

19 A. Werner, Literatura a polityka w PRL..., w: Sporne postacie polskiej literatury współczesnej. Praca zbiorowa pod red. A. Brodzkiej, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 1994, s. 184.

564

Emigracyjni natomiast pisarze starali się krzyczeć, chociaż też nie wszyscy i nie za­wsze w takt melodii dostosowanej do potrzeb kraju, co dość często zależało od dyry­gentów. Dzisiaj do autentycznego dialogu nie powinien już wchodzić w rachubę krzyk, lecz wspólny język ludzi dążących do wspólnego celu, jakiemu winna służyć niezależ­na literatura.

Dawniej zasadnicza rola literatów i dziejopisarzy na emigracji polegała na podej­mowaniu tematów zakazanych lub fałszowanych w kraju. Od pięciu lat teoretycznie wszystkie tematy mogą wreszcie być w Polsce rozwijane i należało się spodziewać, że nastąpi szybki i wszechstronny rozkwit życia kulturalnego. Dla przypomnienia, jak to wygląda w praktyce, odwołuję się raz jeszcze do opinii wyrażonej przez pióra krajo­we: “Życie kulturalne w Polsce czeka siedem lat chudych, które mogą potrwać dwa­dzieścia lat i dłużej [...]. Po pierwsze: ci, którzy czują potrzeby życia kulturalnego nie mają na to środków, a ci, którzy środki mają - potrzeb nie odczuwają. Po drugie: ta część elit politycznych, z którą moglibyśmy wiązać nadzieję na dowartościowanie kultury, nie ma najmniejszej siły przebicia; zda się bać własnego kulturalnego cienia chamskiej dominacji siły"20.

Czy w tym stanie rzeczy można podawać w wątpliwość potrzebę istnienia Związ­ku Pisarzy Polskich na Obczyźnie? W całkowitym pomieszaniu pojęć i systemu war­tości w kraju utrzymanie Związku jako symbolu niezależnej placówki jest dzisiaj bar­dziej nawet potrzebne niż dawniej, kiedy dobro i zło można było mimo wszystko ła­twiej rozróżnić.

Gdy mówi się o literaturze i kulturze na emigracji w ogóle, dzieli się je powszech­nie na dwa ośrodki - londyński i paryski. Nazwa tego ostatniego jest myląca, ponie­waż chodzi przede wszystkim o “Kulturę" - “Zeszyty Historyczne" i Instytut Literac­ki red. Jerzego Giedroycia w podparyskiej miejscowości Maisons-Laffitte. W samym natomiast Paryżu kultywowane są raczej salonowe wzorce skutków literatury uładzo-nej, wyniesione z okresu “radosnej" twórczości PRL, co zresztą jest najbliższe men­talności intelektualistów francuskich, zblazowanych najpierw kolaboracją z okupan­tem niemieckim, później lewicowo-moskiewską ideologią, a teraz rozglądających się wokół ogłupiałym wzrokiem i węszących, z której strony zawieją nowe wiatry.

To, co powinien w pierwszym rzędzie reprezentować “polski Londyn" z myślą o kraju - zwłaszcza po przekazaniu Wałęsie w grudniu 1990 roku insygniów prezy­denckich przez znajdujące się tam władze uchodźczej RP - to emigracyjny dorobek rodzimej kultury. Wiele można byłoby o tym pisać, ale to stanowi odrębny temat. Jedno jest pewne i nie wymaga uzasadnienia: zadanie, jakie w danym wypadku spada na Związek Pisarzy. Zacząć trzeba od zdania sobie sprawy, czy raczej od przypomnie­nia, że twórczość emigracyjnych autorów nie dociera w wystarczającym stopniu do kraju, z wyjątkiem ograniczonego zespołu ciągle tych samych nazwisk. W latach osiem­dziesiątych, w istniejących wówczas warunkach cenzury, zasygnalizowano przynaj­mniej, że “literatura emigracyjna obecna jest w krajowym życiu literackim w sposób wyrywkowy, dyskretny i szarpany... Obecna jest w formie zmitologizowanej. I dlatego

20 A. J. Wieczorkowski, w: “Przegląd Literacki", 1993 (Warszawa), nr 5, 28 maja 1993, s. 24.

565

brak rzetelnej znajomości rekompensuje legenda"21. W dalszym ciągu pierwszeństwo daje się niejednokrotnie legendom, a co gorsza - legendom utrwalonym w okresie “hańby domowej", sprzed 1989 roku, bo po tej dacie - wobec tego, co dzieje się w Polsce - narasta nowa hańba, bezsprzecznie domowa, całkowicie rodzimego chowu.

Od przeszło dwu wieków wpływ literatury na społeczeństwo polskie nie byt tak znikomy, jak w chwili obecnej. Słowo, w jakiejkolwiek byłoby wypowiedziane formie, zostało dzisiaj zupełnie zdeprecjonowane. W atmosferze powszechnego zakłamania, dewastacji życia publicznego, bezkarności dokonanych zbrodni wyjałowiono społe­czeństwo z uczuć patriotycznych i zaprzepaszczono pojęcie ojczyzny w norwidow­skim sensie zbiorowego obowiązku. Naród polski przeżywa głęboki kryzys tożsamo­ści ukształtowanej na tradycji wielu pokoleń.

Przygniatająca większość członków Związku Pisarzy to byli żołnierze, którzy wal­czyli na różnych frontach drugiej wojny światowej. Pozostał im jeszcze jeden front nie zakończonej walki - ostatniej już zapewne wojennego pokolenia - walki nie z bro­nią, lecz piórem w ręku o przyczynienie się do odzyskania narodowej tożsamości na­szego społeczeństwa, bez której Polska nigdy nie dojdzie do pełnej niepodległości państwa, a w nim człowieka.

50-lecie Związku Pisarzy inny ma przeto wymiar niż podobne rocznice obcho­dzone drugi już rok przez kombatantów. Bilans półwiecza Związku, a 20-lecia jego prowadzenia przez Józefa Garlińskiego, będzie zajmował poczesne miejsce w bilansie życia kulturalnego ośrodka londyńskiej emigracji. Od dwudziestu lat ciężar utrzyma­nia Związku przy życiu spoczywa na barkach Garlińskiego, trudno więc nie podzi­wiać jego żywotności i nie wyrazić mu za to szczerego szacunku.

Nie chciałbym tutaj być posądzony o wypisywaniu Garlińskiemu koniunktural-no-rocznicowej laurki i dlatego przytoczę słowa, jakie napisał o nim Antoni Pospie-szalski w recenzji o tomie IV “Pamiętnika Literackiego". Po przypomnieniu “okresu pewnego odpływu [ze Związku] energii", Pospieszalski pisze: “Od 1975 Związek ożył, ale pod wieloma względami ten odpływ energii trwa nadal, bo (co tu dużo gadać) i dziś jeszcze nikt nie wyobraża sobie Związku Pisarzy bez Garlińskiego. Jego prezesura polega na tym, że większość rzeczy robi sam, a czego nie może zrobić sam, do tego napędza innych. Jeszcze jedna anomalia sławnego Związku Pisarzy Polskich na Ob­czyźnie"22. Słowa te zostały wypowiedziane w 1982 roku i nic nie straciły na aktualno­ści mimo upływu lat, w ciągu których wyszło już łącznie dwadzieścia tomów “Pamięt­nika Literackiego" i tyleż więcej lat przybyto niezmordowanemu w swojej pracy Gar­lińskiemu.

Największą bolączką Związku jest brak nowego narybku. Główne przyczyny tego problemu tkwią w pierwotnych założeniach działalności Związku podczas dwu pierw­szych dziesięcioleci jego istnienia. Dzisiaj trudno oczekiwać, żeby Garliński jeździł z kolędą po świecie w poszukiwaniu pisarzy, zwłaszcza młodszych pokoleń.

21 W. Wyskiel, Wprowadzenie do tematu: literatura i emigracja w: “Pisarz na obczyźnie". Praca zbiorowa pod red. T. Bujnickiego i W. Wyskiela, Zakład Ossolińskich, Wrodaw-Kraków 1985, s. 50.

22 A. Pospieszalski, w: “Kultura", 1982 (Paryż), nr 3, s. 153.

566

Za wcześnie jest przesądzać teraz o tym, czy Związek Pisarzy Polskich przeżyje na obczyźnie pokolenie, które go utworzyło. Na razie stanowi ciągle potrzebny symbol świadczący o istnieniu za granicą emigracyjnych pisarzy polskich. Amerykański afo­ryzm przypomina: “Starzy żołnierze nie umierają, tylko nikną w oddali". Z okazji 50-lecia można sobie wzajemnie życzyć i mieć nadzieję, że wraz z zanikaniem członków Związku nie będą zamierały wartości, które powinny przetrwać, służyć krajowi i re­prezentować literaturę polską tworzoną na emigracji.

INDEKS NAZWISK

Abernon Edgar Vincent d 521 Baraibar 216 Abetz Otton 285 Baraniak Antoni 280 Adamski Feliks 475 Baraniecki Jan 541 Affeltowicz Teresa 551 Bariety Jacques 252 A jnenkiel Andrzej 519,520 Barii 40 Alanbrooke 243 Barkas Michał 493 Albert Andrzej (Wojciech Roszkowski) 528, Bartel Pauł 86

530 BarthouLouis 94,95

Aleksander I 172 Bartoszewski Władysław 388,398,400,480 Ancel 82,83 Basdevet (Basdevant) 122 Anders Władysław 205,219,228,233,239,242- Basiński Andrew S. 552 244, 246, 248, 257, 292, 293, 303, 305, 396, Bask Moskwin Stanisław 545 400,444,479,515,528,536 Batowski Henryk 113,227,235-237,509,511, Andrew 552 512 Andrycz Bohdan 378 BaudotMarcel 174 Antonesculon 180 Baudouin Pauł 115,116,122 Apenszlakowa Paulina 155 Bauer-Czarnomski Franciszek 448 Arciszewski Tomasz (w tekście franc. Artchm- Bazan Juliusz 65

sky) 23,84,87,135,205,219,233,259.305, BeaufreAndre 44-47,49 350, 376, 536, 538,540 Beausse Jean de 262,315,318,319 Arczyński Włdysław 65 Beauvois Daniel 93 Ariet Wiesław 228 Beauvois Yves 92-96,523 Armengaud 73,521 Beck Józef 31,48,49,52,53,57-59,63,67-69, Aron Raymond pseud. Renę Avord 182,183, 71, 80, 87, 93-95, 168, 178-180, 189, 190,

187, 188. 561 207, 235, 236,242,243,249,269,270, 271, Arvengas Gilbert 336 449,470,481 Asipowicz Krystyna 543 Bedarida Francois 523 Asder de la Vigerie E. 201 Bednarczyk Czesław 28,486,501 Attłee Clement R. 243 Bednarczykowa Krysytyna 28,486,501,553 Avord Renę zob. Aron Raymond Begin Menachim 536 Azema Jean-Pierre 199 Belkowski Witold 468

Bemi 103 Babecki Juliusz 219 Benda Juliusz 7 Babiński Wacław 218,219,395 Bender Ryszard 504,506,562 BachErich 30 Benesz Edward 86,118,176,178,180,186,196 Bachurzewski Zbigniew 466, 467 Berard Leon 269, 278 BaelenJean 264-266,279,319-321,323 Berbecki Leon 450,451 BaillyRosa 487 Berberyusz Ewa 13 Balay George 247,248 Berezowski Zygmunt 369 Balbus Stanisław 20 Berling Zygmunt 169,172,203,233,367,368, Baliński Antoni 127 370,422,423,516,532 Baliński-Jundziłt Jan 342-345,347,349 Berlioz Hector 489 “Bałtruk" zob. Krzyżanowski Bronisław Berman Jakub 251, 252,254,262 Banaczyk Władysław 350, 371 Bernanos Georges 285 Banasikowski Edmund 368, 393 Bernasiński Jacek 536

568

Bernier 82,90 Bóbr-Tylingo Stanisław 439, 442, 445, 446,

Besancon Alain 24,174 452,453,538

Bevin Ernest 244, 245 “Bór", Bór-Komorowski Tadeusz zob. Komo-

Bębenek Stanisław T. XIV rowski Tadeusz

Bętkowska Zofia 505 Bralczyk Maria 20

Biatkowski Grzegorz 506 Brandel Konstanty 487

Bidault Georges 256,257,261-264,298,299 Braun Jerzy 387

Biedak Aleksander 476 Brazis Romuald 507

Biegańska Hanna 453 Bressy Pierre 122,125

Biegański Stanisław 439, 446, 447, 453, 454, Briand Aristid 193

523 Brochwicz-Lewiński Stanisław 240 Bielą Feliksa 539 Brodzka Alina 564 Bielatowicz Jan 556 BromkeAdam 33,496 Bielecki Tadeusz 126 Brouillet Renę 327,328 Bień Adam 373, 398 Bruckberger R. -L. 285 Bieńkowski Władysław 254 Brummer 337 Bierni Bolesław 252,257,264,317,318,324, Bruszewski Marian 361,392

533 Brzeszczyński Stefan 467 Biesiekierski Mieczysław 141 Brzeziński Zbigniew 474 Bieta Alfred 536 Brzękowski Jan 486 BillotteG.H. 522 Bubnicki Rafał 533 Biodrko Kazimierz 65 Budionny Siemion 470 Bismarck Otto von 93, 442 Budkiewicz Stanisław 397 Bitner Czesław 131,134,348 Budny Michał 468 Bitner Wacław 105,106,116 BuhotJean 487 Bittner Ludwik 370 Bujnicki Teodor 20,25,566 Blum Aleksander 463-465,494,495 BukowskaAnna 5,15 BlumLeon 169 Bukowska Ewa 407,409,538 Błaźyński Zbogniew 535, 545, 552, 554 Buliczowa Kazimiera 410 Bobińska-Suchcitz Maria 549 Bułhak Henryk 48 Bochenek Alicja 490 BurguiereA. 29 Bocheński Innocenty Maria 335-337 Burkiewicz Bolesław 450 Bodeński Lesław 449 Bush George 493 Bogacki Konrad 407 Byron George 559 Bogomotow Aleksander 165, 166 Bystram Aleksander 34, 270 Bogucki Jan 468 Bystrzonowski Ludwik 490, 491 Bogustawska Anna 392 Bzowska Katarzyna 542 Boguszewski T. 32 Bohusz-Szyszko Zygmunt 116,212,228,337, Cadogan Aleksander 62,63,227

443 Calinescu Armand 58,59 Bojczuk Michał 311 Cameau Lucien 487 Bokalski Michał 339 Camus Albert 104,285 Bokiewicz Zbigniew 384 Capitan Renę 533 Bokszczanin Janusz pseud. Sęk 397, 398 Carrer Jan zob. Morelewski Jan F. “Bołtruk" zob. Krzyżanowski Bronisław Carter Jimmy (James) 517 Bolecki Włodzimierz 563 Cartier Raymond 31 Bonnet Georges 45, 48 Carton de Wiart Adrian 86,470 Borkowska Wanda 487 Cassin Renę 129,182 Borkowski Piotr 133 Cat Mackiewicz zob. Mackiewicz Stanisław Borkowski Zygmunt Jerzy 75, 89, 455 Chaban-Delmas Jacques 200 Born-Bornstein Roman 397 Chaillet Pierre 283 Borodziej Włodzimierz 250-255,257 Chamberlain Arthur Neyille 68,235,236,470, Bortnowski Leon 228 512 Boruta-Spiechowicz Mieczysław 528 Champetier de Ribes August 61 Borzobohaty Wojciech 372 Charles-Roux Francois 271-273,278 Boski Antoni 450 Charłamp W. (pseud. T. Jastruna) 24 Boudier 84 CharyeriatP. 114 Bourdeillette Jean 315,318 Chastand Pauł 124

569

Chataigneau Yves 264 Daille Marius 464

ChateletP. 29 Daladier Edouard 44-46,49,57,61-63,67,75,

ChaunuPierre 30 81,86,88,89,223,235,236,512

CheliniJean 272,283 Dalia Torre 301,302

Chevallier 83-85 Danilewicz Zielińska Maria 556

Chiczewski F. 132 Dansette Adrien 200

Chirac Jacques 520 Danysz Stefan 116,124,126,131

Chlebowski Cezary 383 Daranseski 85

Chojecki Mirosław 478 Darlan Jean Francois 98,99,162,163,280,284

Cholewa Władysław pseud. Paśnik 370,423 Darski Józef 18

Choltitz Dietrich von 202 Davies Norman XIV, 456

Chopin Fryderyk 489,491 Dawidowski Józef 65

Choquet Georges 279 Dayet 177

Choromański Zygmunt 324 Dąbrowski Jan Henryk 122,519

Choroszewski Walery 541,551 DebreMichel 193

Chruściel Antoni pseud. Monter 205,391,397 Degler Janusz 6,28

Chrzanowski Tadeusz pseud. J. Szreń 18,19, Dejean Maurice 172,177,178,239,240,253

26 DelbosYvon 86,95 ChurchillWinston 165,166,176,183,189,197, Delhomme 77

226-228, 232, 233, 237, 246, 254, 349, 350, DellAcqua 308, 310

363, 366, 368, 396, 399,406,462, 531 Delmas Jean 523 Cichowski Marek 490 Delpla Francois 44,46,48,50,520 Cicognani Gaetano 213,215 Dembiński Henryk 490,491 Ciechanowicz Jan 505,507,508 Dembiński Ryszard 409,456,459,466 Ciechanowiecki Andrzej 553, 554 Dembiński Stefan 335-337 Ciechanowski Jan M. 388, 389, 396-398,400 Denain Victor 64,70,73,75,76,97,98 Cienciała Anna M. 48,49,93,180 Dennery Etienne 324,326 Cieślewski Tadeusz jr 487 Dębicki Zdzisław 7,13 Ciotkosz Adam 103,104 Dębiński 348 Cisek Janusz 423,442,443,453 Dtuski Bolesław 107 Ciszewski Zygmunt 65 Dmowski Roman 480,481, 520 Citko Henryk 252 Dobraczyński Jan 329 Ciarac Achille 262, 267 Dobrzański Henryk pseud. Hubal 386, 394, Clayton 470 498 Clemenceau Georges 86 “Dolega Modrzewski" Stanisław zob. Kauzik Clostermann Pierre 207 Stanisław CorbinAndre 61-63,223,225 Dolowska Alicja 546 Cortesi Filippo 269-276 Domański 122 Cot Pierre 169,170-172 Dopierała Kazimierz 553 CousineAndre 519 Dormanowska Zofia 475 Coutant H. 82 Dormanowski Bogdan 475 Cremieux-Brilhac Jean-Loius 135 Dorosz Krzysztof 31 Cripps Stafford 226-229, 290, 553 Dorotycz-Malewicz Marian 369 Cyceron 1 Doumenc Joseph Aime 44-49 Cywińska Krystyna 551 Drax 46 Cywińska Janina 395 DrozAlphonse 316 Czapski Józef 487,533 Dróż Bernard 31 Czarnecki Marian 145 Drozdowski Marian Marek 552 Czarnecki Tadeusz 332 Drwęski Bruno 252 Czarnecki Zygmunt 536 Drymmer Wiktor Tomir 64,448 Czarnik Oskar Stanisław 562 Dubicki Tadeusz 77,443,450,453,468,471 Czarnocka Halina 382, 384,407, 408, 538 Duch Bronisław 116, 209, 212, 337, 463,491 Czartoryska Anna 490 Duchesne Jacques 202 Czartoryski Adam Jerzy 490,491 Duchińska Seweryna 491 Czerniawski Roman 146-149,151 Duclos Jacques 205,206 Czobot Medard 506 Dudziński Piotr 564 CzubarianA. 511 Dufieux 522 Czubiński Antoni 513-518,533 DuhamelO. 29

570

DuquesneJ. 284 FrenayHenri 190,198,202

Duraczyński Eugeniusz 523 Friedman Michat 156

Durocher Brono 486 Friszke Andrzej 34,389,401,564

DuroselleJ.-B. 48,93 Fryderyku 193

Duszewski Zbigniew 564 Fudakowski Zygmunt 114

DuvalRaoulG. 268 Fuksiewicz 122

Dybciak Krzysztof 9 “Furgalski" zob. Wyrwa Józef

Dygał Zygmunt 493 Fyda 80

Dymek 327

Dziadosz 75 Gaberle Kazimierz 144

Dziadulska 80 Gafenco 58,67,68

Dzierżykra j-Morawski Kajetan 167,168,173, Gałkowski Adam 520

178, 243, 262, 292,444 Gamdzyk-Kluźniak Maria 485,486 Dziewanowski Marian Kamil 346, 352 Gamelin Maurice 45, 46,49, 52-55, 70-73, 75, Dziewicka Krystyna 466 137,520-522 Dziewicki Władysław 466 Gamska-Łempicka Jadwiga 475 Dziurzyński Julian 435 Gano Stanislaw 147,148,150,217 Dzwonkowski Roman 34,379,509 Garlicki Andrzej 445,453,517

Garlińska Eileen Frances zob. Shon-Garlińska Eckert Edward 461,462,463 Eileen Frances EdenAnthony 227-229,351 Garliński Józef 27,29,30,382,383,386,389, “Edward" zob. Tumidajski Kazimierz 390, 395, 396, 427-432, 478, 479, 480, 481, Ehrenkreutz Andrzej S. 437,552 517, 528, 537, 538, 546, 553, 562, 563, 566 Ehrenkreutz Stefan 436 Garnier Pierre-Louis 519 Eisenhower Dwight 199 Garreau Roger 171, 172, 180, 239, 253, 257, Englert Juliusz 1. 460 258, 260-264,288, 316, 317, 318 ErdmanJan 368,393,396 Gaś Adam 536 Erenburglija 194 Gauche 41,42,43 EricksonJohn 151 Gaulle Charles de 31,44,95,113,117,119,120, Ermachey 168 124, 126-130, 134-136, 147, 148, 161-167, Eydziatowicz Krzyszof 353 169-171, 173-176, 178, 181-184, 189, 193, Eysmond Karol zob. Stachiewicz Wactaw 194,197-198,199, 200, 203, 229, 244, 252-

254, 256, 257, 261, 263, 284, 298, 314, 316, Pabiańska Barbara 398 348,444,445,486,519,520,522,523,533 Fajnhauz Dawid 442 Gauquie Henri 115,116,119 Palconi Carlo 269 Gawenda Jerzy 541 FalquetP. 492 Gawlina Józef Henryk 272,281,289-297,335. FauryLouis 51-55,70-74,77,520-522 550 Pethke Norbert 213 Gawroński Stanislaw 490 Fieldorf August “Nil" 376,406 Gella Aleksander 34,398 Fijatka Michał 367 GeorgesJ. 522 Filipiak Bolesław 280,285,287 Geremek Bronisław 26,29 Filipek Włodzimierz 398 Gibiński Kornel 504 Filipkowski Władysław pseud. Janka 369,530 Giedroyc Jerzy 26,112,230,394,395,399,400, Filipów Krzysztof 441,490 401, 443, 451, 471, 477, 486, 490, 494, 524, Filipowicz Tytus 104,106,154,291 525,533,544,546,557,565 Filof 180 Giedroyc Józef 491 FindeisenG. 215,217 Gietżyński Wojciech 20 Firebrace R. G. 467 Gierat Stanisław 312 Fischer 287 Gierek Edward 517 Flory Maurice 129 GierowskiJózefA. 509 Foch Ferdinand 51,521 Gieysztor Aleksander 355,504 Fokciński Hieronim 32 Giraud Henri 162,173,183 Folkierski Władysław 184,439 GiraultRene 92,93 Fouchet Christian 173,174,252,257-262 Girdvainis Stanisiao 308-310 Franko Francisco 208 Giscard dEstaing Valery 165 Frankowski Feliks 114-120,122-124,126,128, Glabisz Kazimierz 210

129,279 Glazer 292

571

Glemp Józef 34 Hertz Aleksander 104,109,110

Głowacki Albin 453 Heydenkorn Benedykt 32, 544

Gnat-Wieteska Z. 370 Heymowski Adam 453

Gobineau J. A. 95 Heywood 47

Godebski Cyprian 491 Himmler Heinrich 356

Godfrey William277 Hitler Adolf 24, 46, 47, 52, 68, 79, 80, 92-95,

Godlewski Edward 373 119,168,184,185, 194, 195, 205, 240, 271,

Godyń Zygmunt 396 283,299,302,356,467,481,513,514,520

Goethe Johann Wolfgang von 559 Hlond August pseud. Śmieć Krzysztof 270-

Gombrowicz Witold 16,18, 27 273, 275, 279, 280-288, 313, 314, 317-325

Gomutka Władysław 20,254,517 Hłasko Marek 10

Gorbaczow Michait S. 27 Hoare Samuel 214-216

Gorczycka Joanna 355 Hoene Wroński Józef 102

Gorczycki Andrzej 456 Hoesick Ferdynand 489

Gorczyńska Renata 32 Hoppenot 83

Górecki Roman 240,241 Horoszewicz Michat 330

Górka Olgierd 187 Houwalt Władysław 279

Górski Artur 102 Hryniewski Jerzy 550

Grabowska Alina 544 “Hubal" zob. Dobrzański Henryk

Grabowski Mateusz B. 456 Huchla Mieczysław 550

Grabowski Zbigniew A. 184,456,486 Huchlowa Józefa 550

Grabski Stanisław 12,184-186,240 HugoVictor 193

Graham-LittIe Ernest 340,341 Hułas Magdalena 553

Graliński Zygmunt 291 Huntzinger Charles 121

Graniewski Hieronim 442 Hure Francis 257,258

Gromek Tadeusz 65 Hutten-Czapski Emeryk 126, 127,167

Grosz Wiktor 93,242 Hykiel Julie 554

Grot-Kwaśniewski Jerzy 361

Grot-Rowecki zob. Rowecki Stefan Ihnatowicz Janusz A. 112

Grott Bogumił 445 Ipohorski-Lenkiewicz Witold 476

GroussetPh. 168 Iranek-Osmecki Kazimierz 381,382,384,397,

Grubiński Wacław 22 407

Grzegorczyk Andrzej 16 Ironside 470,471

“Grzegorz" zob. Pełczyński Tadeusz Iwaniuk Wacław 501, 502

Grześkowiak-Krwawicz Anna 452 Iwanów zob. Sierow Iwan

Grzędziński January 88,111,331,332 lżycki 243

Grzybowski Wacław 104,236,514

Guekon Frederic 520,521 Jagodzióski Zdzisław 439,441,443-446,453,

Guignard E. G. 493 538

GunNerinE. 171,254 Jaklicz Józef 53,56,123,132,133,136-145,157,

158 Haczkowski Ludwik 65 Jalenques Etienne 318 Halecki Oskar 269,439 “Janka" zob. Filipkowski Władysław Halifax Edward 63,232,237,290,526 Jan Paweł II 8,34,112,156,278,297,307,308, Haller Józef 72,520 379,481,508,509,518 HalpernEddie 476 Jan XXIII 307,308,312,315 Harcaj Piotr 32 Janik Zbigniew 553 Harrison George 178 Janikowski Stanisław 269 Hartglas 155 Janion Maria 17 Heda Antoni pseud. Szary 361, 426 Jankowski Henryk 536 Heilman Stanisław 436 Jankowski Jan S. 373, 374, 388, 398, 531 Hempel Zygmunt 126 Jankowski Stanisław 365, 367, 376 Henriot Philippe 94 Janusza j tis Iwona 481 Henryk III Walezy 81,90 Januszkiewicz Eustachy 491 HenrysPauł 521 Jarosz Władysław T. 407 Herbert Zbigniew 19, 20, 21 Jaruzelski Wojciech 26,34,472,506,518,545-Herling-Grudziński Gustaw 392, 517, 563 548, 558 Hermaszewska Józefa 445 Jarząbek Wanda 545,554

572

Jasiński Zbigniew pseud. Rudy 12,361,392, Kirkor Stanisław 118

400 Kisiel S. 395 Jasnowski Józef 32,439,445,534,539,553,557 Kisielewski Józef 22 Jastmn Tomasz 24 Kisielewski Stefan pseud. Józef Staliński 18, Jasirzębski Leonard 384,407 22,395 JaźwińskiJan 397 Kiszczak Czesław 545 Jekiel Tadeusz 149,150 Kiwerski Jan Wojciech pseud. Oliwa 367,530 JelcynBorys 476 Klaczko Julian 264,265 Jeliński Stanisław 65 Klasa Józef 509 Jeśman Czesław 340,461 Kleczkowski S. 82 Jędrychowski Stefan 173,254,257.261,262 Kleeberg Juliusz 117,119,123.129,137,140, Jędrzejewicz Wacław 48,453 143,145,146,157,183,210, 280 JohneA. 481 Klempski T. (Tadeusz Chrzanowski) 19,26 JohnstonRuth 484 Klepacz Michał 325,327-330 Jordan Peter 178 Klimecki Tadeusz 209,214,293,333 Jordana 214, 216, 222 Kliszewicz Leonidas 535 Jordanowa Wanda 384 Klobukowski Michał 146 Jusserand 521 Kłoczowski Jerzy 281,313,314

Kłoskowska Antonina 507 Kaczorowska Blanka 406 Kniaziewicz Karol 489,490,492 Kaczorowski Ryszard 534,540,546-549,551 Knoll Roman 553 Kaczyński Jarosław 505 Kobos Andrzej M. 399 Kaczyński Zygmunt 89,90,118,316 Kobytecki Eugeniusz 208,214-219,221 Kaeppelen 64 Koc Adam 87,468 Kalenkiewicz (Kotwicz) Maciej 368,393,396 Kochanowicz Tadeusz 350 Kaikstein Ludwik 406 Kochanowski Jan 558 Kallaya 180 Kociakiewicz Marek 65 Kałdowski Mariusz 557 Koczy Leon 439 Kamiński Aleksander 405 Koeltz 40 Kamiński Marek K. 453 Koenig 200 Kamocki Janusz 554 Kój Aleksander 509 Kamolowa Danuta 485,487 Kolbe Maksymilian 427 Kancki Władysław 65 Kołodziej Andrzej 27 Kara Stanisław 217 Kołodziej Edward 553 KarolII 62 Komorowski Tadeusz pseud. Bór 30,201-205, Karpiński Wojciech 25 211, 238, 241, 258, 358360, 365-369, 371-Karpowicz Tymoteusz 437 376, 380-384, 387, 388, 397, 400, 407, 420, Kasprzycki Tadeusz 52,78,137 425,451,540 Kaszlej Andrzej 485,486 Konarzewski Daniel 70 Kaszyński Eugeniusz 426 Kondracki Tadeusz 447 Katarzyna II 172,193,214 Kopański Stanisław 243, 354, 365, 366, 374-Katsuyoshi Watanabe 398 377,392 Kaufman Władysław 370 Koprowski Franciszek 435 Kauzik Stanisław pseud. Dolega Modrzewski Korab-Brzozowski Bogdan 524

355,357,381 Korabiowski J. J. 552 Kawałkowski Aleksander 122, 123, 131, 133, Korboński Stefan 250, 350, 385-387, 398

134,138,142.144,161,172,173, 348, 486 Korytowski 98 Kazimierski Jan 409,551 Kosima Andrzej 470 Kądzielą Paweł 563 Kosiński Jerzy 480 Keegan John 453 Kosowski Władysław 65 Kielanowski Leopold 407 Kossak Zofia 427 Kiełpiński Tadeusz 106, 107, 332-334, 339 Kossowska Stefania 501 Kennard Howard 49 Kostanecki Telesfor 470 Kęszycki Marcin 398 Kostrowicki Jerzy 395 Kierkło Mieczysław 476 Kostrzewa Robert 27 Kierski Andrzej 107,109 Kostrzewski Jan K. 504-506,509 Kijowski Andrzej 13 Koszutski Stanisław 460 Kipling Rudyard 340 Koszycki Marcin 398

573

Kościatkowski Stanisław 291,439 Laborde 161 Kościuszko Tadeusz 241,399,441,531,532 Labuda Gerard 512 Kot Stanisław 86,87,89,90,99,114,131,132, Lam Paula 487

229, 232, 247-249, 292, 345, 349, 351, 353, Lam Stanisław 487

368-370, 375, 393, 396 Lanckorońska Karolina 34,270,408,553 Koniński Zdzisław 220 LangJan 213 KotowiczJan 370 Laroche Jules 70 Kotwicz 109 Laskowski Janusz 350 Kowalewski Janusz 480 Laskowski Otton 337,338,450,451 Kowalski Marian 496,497 Lasocki Wiesław 466 Kozakiewicz Mikołaj 506 Latreille Andre 284 Kozieł Jacek 537 Lautare 64 Kozłowski Henryk 400 Laval Pierre 44, 45, 118, 125, 163, 171, 254, Krajewski Henryk 370 285,286 Krasicki Kacper 472 Lazar Anna 252 Krasiński 102 Lazarewicz Romuald 550 Krasiński Edmund 472 LeautierHenri 319,320 Krasiński Zygmunt 491 Lec Stanisław Jerzy 39 Krok-Paszkowski Jan 543 LechońJan 184,487 “Kruk" zob. Wiktorowski Antoni Leclerc Philippe 199, 200 Kryszak Janusz 28,556 Lecoutre Marta 182 Krzemińska Wanda 519 Leger Alexis (Saint-John Perse) 45 Krzemiński Ireneusz 34 Leguebe Jacques 265, 266, 267, 319 Krzysztorski Stefan 26 Leitgeber Witold 110, 331, 340, 487, Krzywda-Polkowski Józef 451,452,551 536 Krzyżanowski Aleksander pseud. Wilk 368, Leliwa-Roycewicz Henryk 392

435 Lenczewski Tomasz 396,471,472 Krzyżanowski Bronisław pseud. Baltruk, Boł- Lenczowski John 27

truk 393,435 Lenin Włodzimierz I. 169 Krzyżanowski Jerzy R. 391,393,415,417-423, LenoirAndre 206

438,474,475,477 Lerski Jerzy 23 Krzyżanowski Julian 420 Lesiecki Bolesław 537 Krzyżanowski Włodzimierz Bonawentura 486 LeśniakJan 460 Kubiak Hieronim 505 Leśniewski Andrzej 553 Kubikowski Zbigniew 19 Leśniowska Zofia 208 Kuczyński Mieczysław 445 Lewicki Roman 535, 542-544 Kukiel Marian 87,99,184,214,215, 226,228, Lewiński Brochwicz Stanisław zob.

291, 295, 331, 333, 335, 336, 340, 366, 368, Brochwicz- Lewiński Stanisław

375,381,439-441,445,447,451,453 Lieberman Herman 109 Kula Jan 65 Liedke Antoni 213 Kulikowski Julian 436 Lifschitz-Lipiński Tadeusz 476 Kulski Władysław W. 176 Ligocki Edward 337 Kułakowski 80 Likiernik Stanisław 399 Kuncewiczowa Maria 183 Lilie Ludwik 487 Kunert Andrzej Krzysztof 453, 473 “Lin" zob. Żółkiewski Antoni Kuroń Jacek 26,27 Lincoln Abraham 2 Kurtyka Janusz 377 Liniarski Władysław 370 Kusielewicz Eugeniusz 508 Lipski Jan Józef 33 Kuśmierek Józef 16,17 Lisowska Wanda 395 Kuźba Kazimierz 476 Litauer Stefan 232,368,369,449,526 KwapińskiJan 388 Litoński Paweł 226,228 Kwasik Adam 65 Litwin Aleksander 498 Kwiatkowski Eugeniusz 79, 80 Litwinów Maksym 45 Kwiatkowski Maciej Józef 354-356, 358-361 Lityński Jan 33

Lioyd George David 229 LaBaumede 115,123 Lorentz Stanisław 487 La Gardę 122 LorysJan 461 Labarthe Andre 182,183 Lutoslawski Tadeusz 449

574

Micewski Andrzej 327, 328 Ładoś Aleksander 88,157,158 Michajlović Draża 170 Łepkowski Tadeusz 29, 61, 64 Michalek Antoni Stefan 453 Lokaj Bronisław 471 Michalska H. 412 Łossowski Piotr 453 Michalska Romana 538 Łozorajtis Stanisław 310 Michalski Jan 65, 504 Łubieński Ludwik 53,221 Michel Albin 171,254 Łubieński Stefan 282 Michel Henn 134,165,166,171,199,201,207, Łucka Anna 492 348 Łucki Stanisław 149,150,443,493 MichnikAdam 26,33 Łukasiewicz Juliusz 48,61,63,114,117, 271 Mickiewicz Adam 102,434,476,489, 559 Łukocz Jan 397 Mieczkowski Zbigniew 32 Łukomski Grzegorz 469,470, 472 “Mieczysław" zob. Zientarski Jan

Mieroszewski Juliusz 33, 39, 459, 496-499 Macdonald Gregory 349 Mika Elżbieta 27 Maciąg Włodzimierz 17 Mikołajczyk Stanisław 98,201,204,233,238-Mackiewicz Stanisław pseud. Cal 68, 81, 90, 240, 250, 251, 268, 331, 350, 351, 362, 364,

101-103,106,108,111, 227, 332, 561 366, 368, 369, 371,373,374,376,387,388, Maczek Stanisław 202,212,243,337,467,523, 399,400,406,516,531

524,548 MikuckiAdam 307 Maćkowska Maria 445 Mil Halina 475 Maglione 272-277,293-295 Milewski Wacław 408,409.456,538 Magnien M. 205 Millerand Alexandre521 Maik Ludwik 439,446,534,535,549 Miłosz Czesław 14,16,17,21 Majewski Rudolf 372 Minę Hilary 441 Majskilwan 226-229,232,247,292,341,383, Mindszenty József 328

444,481,527 Minkiewicz Władysław 247,387 Maków 217,218 MiquelPierre 31 Makowiecki Zbigniew 466,467 Mitkiewicz Leon 132,395 Malczewski Rafał 417 Mitterrand Francois 165 Malinowski Leszek J. 434,436 Młotek Mieczysław 463 Maliszewski Czesław 32 Mochnacki Maurycy 489 May Fryderyk 208,209 Moczar Mieczysław 441,515 Małęczyński 122 Moczulski Leszek 518 Mandel Louis George 81 Modelski Izydor 99, 134, 135, 210, 242, 243, MannoniE. 303 331,334,337-340.344-346 Mantel Feliks 252 Modrzewski Andrzej Frycz 29, 36, 37 Mańkowski Zygmunt 379 Modzelewski Zygmunt 251-253 Maritain Jacques 298-300, 314, 315 Mołotow Wiaczesław M. 45,49,227,514,526 Marks Karol 169 Monod Philippe 245 Marshall George 252 Montalembert Charles Renę 206 Martinowa Halina 396 “Monter" zob. Chruściel Antoni MassigliRene 168,170-172,221,222,238,239, Montfort Henri de 30

242-245 Montini Giovanni Battista 273,274,276,295, Massip R. 203 300-304, 315, 319, 322, 323, 325, 328 Matkowski Tadeusz 392 Monzie Anatole de 86, 87 Matuszewski Ignacy 102,105,118 Moore Freda 213 Mazowiecki Tadeusz 26, 540, 546, 548 Morawicz Jerzy 536, 547, 555 Mazur Grzegorz 355 Morawski Kajetan zob. Dzierżykraj-Morawski Mazur T. 368 Kajetan Mazurkowa Janina 451,452,551 Morbitzer Adam 334,341 Meissner Janusz 346, 347 Morelewska Barbara 437 Meller Stefan 519 Morelewska Bronisława 434,437,438 MentelE. 467 Morelewski Henryk 435,437 Meysztowicz Walerian 34, 270, 272, 273,277, Morelewski Jan F. pseud. Roland, Jan Carrer

303,304,306,310,466 393, 395,434-438 Mękarski Stefan 15 Morelowski Marian 435, 436 Mianowicz Tomasz 315, 316 Morgan 243

575

Morstin (Morsztyn) 84 Ołtaszewski Stanisław 369 Morton 366 Opacki I. 20 Moskalowa Alicja H. 537 Oppman Edmund 439,456,538 Moszczyński Wiktor 542 Oppmanowa Regina 456, 538 Mościcki Ignacy 54,58,60-63,66,71,72,74, Orawski K. M. 126

95,231,449,470, 526 Orawski T. 109 Motylewicz Piotr 436 Orliński Jan 24 Moulin Jean 198 Orłowski Eugeniusz 445 Mounier Emmanuel 330 Orłowski Karol 209,445 MourinMaxime 50,309 Ormesson Wladimir d 206,224-230,278,320-Mourrut Jean-Louis 519 322 MullerowaL. 313,314 Osmańczyk Edmund 355,356,358,360 Munch 325 Osóbka-Morawski Edward 317 Muselier 183 Ostoja-Koźniewski Jerzy J. 541 Musialik Z. 53 Ostroróg Jan 37 Musse 47,48,53,521 Ostrowski Stanisław 540 Mussolini Benito 94,95,240 Otocki Włodzimierz 381,382

Naggiar 46 PaciniAlfredo 131,270,273-277,284

Nagórny 122 Paderewski Ignacy 86,87,116,335,336,492,

Nagórski 346 493

Najder Zdzisław 540,546,547 PaillardJ. 54

Nałęcz-Korzeniowski 335 PakulskiJan 484

Napoleon I Bonaparte 184,479,491,519 Palasse 46

Naprawa Eugeniusz 65 Palewski Gaston 171

Narzyński Ludwik 157 Panecki Tadeusz 523

Netter Wacław 553 Papee Kazimierz 213,220,269-276,286,287,

Newsome N. 348 292, 294, 295, 300-312, 314-316, 320, 321,

Ney-Krwawicz Marek 553 325,326,330,550

Nicieja Stanisław Sławomir 540 Paralak W. 212

Niedziatkowski Mieczysław 427 Parandowski Jan 6, 23,417

Niemcewicz Julian 489,490,492 Parcentducde 206

Nieuważny Andrzej 524 Paris Jacques-Emile 238

Nikorska Maria 295-297 ParodiA. 248,249

Noel Leon 48, 54, 57, 58,70-73, 81,93,94 Paszkiewicz Mieczysław 439,453, 543

Norwid Cyprian Kamil 491 Paszkowski Lech 31,361,392,394,483,484

Nowak Grażyna 394 Paszula Stanisława 395

Nowak Tadeusz 217 “Paśnik" zob. Cholewa Władysław

Nowak-Jeziorański Jan (Zdzisław Jeziorański) Paweł VI 300, 301, 312, 319, 328

26,27,202,355,358,366,391,394,398,544 “Pawlicz" zob. Zadrożny Stanisław Nowak-Kiełbikowa Maria 448 Pelc Władysław 541 Nowak-Przygodzki Antoni 397 Pełczyński Tadeusz pseud. Grzegorz 41-43, Nowik Bolesław 436 365, 371, 380, 382, 384. 387, 388, 397, 398, Nowina-Sokolnicki Juliusz 536, 542 400,407,420, 538 Nowotna-Lachowicka Józefina 539 Penot 64 Nurkiewicz Ignacy 312 Pepliński Wiktor 448,449

Pepłoński Andrzej 452 Obrębski 122 PerreauAndre 287 Obtułowicz Adam 435 Perrier 83,85 Ochab Edward 441 Petain Phillipe 93, 98, 99, 113, 116-120, 124-Odojewski Włodzimierz 474-476 130, 138, 139, 160-164, 166, 171, 183, 184, “Odra" zob. Rostworowski Stanisław 189, 244, 254, 284, 285, 298, 317, 533 Okulicki Leopold 374-377,380,384,391,397, Petlura Semen 480

415, 444, 481, 516 Petrarka XIII Olechnowicz Antoni 435-437 Pezda Janusz 485,486 “Oliwa" zob. Kiwerski Jan Wojciech Photadies 64 Olszewska Jadwiga 384,407,410 Piasecki 327 Olszewski Witold 253 Piątkiewicz Wincenty 150

576

Piekałkiewicz Jan 427 Putek Kazimierz pseud. Zworny 373

Pieńkowski Karol (Karol Wagner) 345,351-353 Putrament Jerzy 254

Piesakowski Tomasz 535, 536 Pużak Kazimierz 377

Piffre 84,85

Piłsudski Józef 31,41,43,48,52,63,79,86, Quirini 336

87,93-95,196,224,230, 399,403,404,442, Quisling Vidkun 201, 202

447, 449, 450, 453, 467, 468, 479, 486, 487,

496,518,520,521 Raap 132 Piotrowski Mirosław 562 Raczkiewicz Wladysiaw 22, 55, 61, 72-75, 81-Pirski Kazimierz 65 83,90,97,101,114,126,153,228,232,238-PisierE. 29 241,243,272,281,291,336,374,376,377, PiskadłoA. 29 380,449,526,560 Piskor Aleksander 375 Raczynski Edward 76,127,167,176,178,214, Piskor Tadeusz 468 216, 219, 225, 228, 231-234, 291, 306, 446-Piszczkowski Tadeusz 180,453 449,536,540 Pius XI 270 Raczynski Roger 54,58,62-64,71,76,275,443 Pius XII 269,270,274,275,277,278,305,314, Radcliffe 521

319,328 RadomyskiJan 536,541,545,553,554 Platon 29 Radvanski Jean 204 PlevenRene 177 Radzik Tadeusz 535,538,539 Pobóg-Malinowska Maria 487 Radziwiłł Władysław 215-218,221 Pobóg-Malinowski Władysław 59, 138, 227, Rajchman R. 154,155

228, 387, 388 Ramotowska Franciszka 445 Podhorska Hanna 399 Rataj Maciej 427 Polakiewicz Henryk 396 Ratajczak Dobrochna 537 Polkowski Jan zob. Krzywda-Polkowski Jan Ratajczak Henryk 519 Polonsky Anthony 431,480,481 Rayski Ludomir 118,396,400 Pomian Andrzej 369, 398 Reagan Ronald 27 PomianJ. 228,229 Rejewski Marian 523 Pomian Krzysztof 112,443 Rembieliński Jan 107 Pomian-Dowmuntt Andrzej (Bohdan Sałació- Retinger Józef 227-229,232,290,399,448,449

ski) 391 ReynaudPauł 44,45,48,49,113 Poniatowski Józef 441 Ribbentrop Joachim von 49,514,526 Ponikowska Maria 355, 357, 358 Ribeimnho A. 214 Poniński Alfred 58,59 Ripa Karol 311 Popkiewicz S. 395 Ripka Hubert 107,176 Portalski Stanisław 552 RiquetM. 285 Pospieszalski Antoni 407,409,538,562,566 Rivoire Maurice 262 Potiomkin Wtadimir 45,514 Rochat Charles-Antoine 57,115,122 Potocka Delfina 489, 491 Rogowska-Fiałkowska Janina 476 Potocka Klaudia 491 Rogowski Ludomir Michał 487 Potocki Antoni 13 Rogoyski Doman 69 Potocki Józef 219-222 Rójek Wojciech 444,450,535,549 Pragier Adam 186, 352 Rokossowski Konstanty 531 Prawdzic-Szlaski Janusz (J. Szulc) 369, 371, “Roland" zob. Morelowski Jan F.

393, 395, 396, 471 Rola-Żymierski Michał zob. Żymierski-Rola Price Charles A. 484 Michał Prochaska Franciszek 487 Rollet Henry 207 Prokop Marek P. 485,486,487,539 Roman Antoni 80 Protasewicz Michał 468 Roman Władysław 472 Prugar-Ketling Bronisław 157,158,337,463- RomanowskiW. 367

465 Romaszewski Zbigniew 25 Pruszyński Ksawery 21,559-561 RomerAdam 134,135 Pruszyński Mieczysław 229, 230 Romer Eugeniusz 445 Przyboś Julian 10,486 Romer Tadeusz 215, 217-219, 239, 240, 342, Przybyszewski Józef 370 344 Pułaski Franciszek 493 Romeyko Marian 149,271 Pułaski Kazimierz 508 Rommel Juliusz 470

577

Roosevelt Franklin Delano 165,166,170,171, Schuman Robert 264

183,189, 207, 301, 363, 386, 468, 531 Schumann Maurice 134,166,167,169, 348 RossmanJan 399 Schwarzbart Ignacy 153,154,155 Rostworowski Stanisław pseud. Odra 373 Seyda Marian 228 Rotstein 232 Sęk A. 283 Rowecki Stefan pseud. Grot 363-365,383,387- “Sęk" zob. Bokszczanin Janusz

389, 403-406, 428, 448, 467, 470 Short-Garlińska Eileen Frances 431,432 Rowiński Janusz 453 Siemaszko Zbigniew S. 385, 395, 396,471 Rowiński Krzysztof 552 Siemiradzki Leon 310 Rowley Anthony 31 Sieniatecka Teresa 485,487 Rozwadowski Wincenty 150 Sienkiewicz Karol 491 Różycki Jerzy 523 Sierant Piotr 424,425,426 Rubel Ludwik zob. Tyśmienicki Ludwik Siergiejczyk Tadeusz 525-533 Ruby 53,54 Sieroszewski Wacław 442 Rudkowski Roman 374, 375 Sierow Iwan (Iwanów) 441 Rudnicki Klemens 243 Sierski Zenon 355-359,361 Rudnicki Edmund 355-357 Sikorski Władysław 54,55,57,59,63-65,70-Rudnicki Tadeusz 338,368 74,76,78,80-83,85-91,95,97-99,113-122, Rudnicki Władysław 442 124.125,129,131,132,135. 137,138,146, “Rudy" zob. Jasiński Zbigniew 151, 154-157,164,166, 172,176,178,181, Rusecki Józef 551 183, 184, 197, 209, 215, 216, 218, 225-229, Rutkowska Ewa 486 232, 233, 236, 237, 243, 247, 262, 270,275, Rybak Mieczysław 65 278-280, 284, 288-297, 301, 331-337, 340, Rybicka Hanna 397 342, 345, 348, 350, 362, 373-375, 393, 397, Rybicki Józef 397 401, 403, 405, 406, 440-444, 449, 450,455, Rybotycki Tadeusz 553 456,462-464,479,481,515,523,526,527, Rydz-Śmigły Edward 31,43,48,53-55,70,73, 560

449,461,468,470 Skalski Ernest 23 Rygor Słowikowski zob. Stowikowski Mieczy- Skałkowski Adam 441

sław Z. Skarbek (w tekście franc. Sharbek) 85 Rynkiewicz Artur 541,542 Skarbek J. 313,314 Rzepecki Jan 355, 397 Skarczyński 65 Rzepniewski Andrzej 519 Skarga Piotr 558 Rzymowski Wincenty 242,243,251 Skarżyński A. 388

Skarżyński gen 490 Sabbat Kazimierz 540,546,551 Skierski Leopold 51,520 Saint-Hardouin zob. Tarbe de Saint Hardouin Skinder-Suchcitz Teresa 449

Jacqucs Skirmunt Konstanty 448 Saint-John Perse zob. Leger Alexis Składkowski Felicjan Sławoj 67,78-80,90 Salmonowicz Stanisław 389 Skoczek Marian 536, 553 Sałaciński Bogdan zob. Pomian Andrzej Skolimowski Zbigniew 210 Samore 310 Skowronek Jerzy 490,543,544 Samsonovic 468 Skrzyński Władysław 269,277 Sanojca Antoni 398 Skrzywan Kazimierz 445 Sapieha Adam 313,315,316,318-320,322,323, Skwarczyński Stanisław 60, 64

326 ShmkJuraj 176 SargentOrme 63 Sławoj-Składkowski Felicjan zob. Składkowski Sarkisow Aleksander pseud. Szaruga 420,421 Felicjan Sławo j Sarmant Thierry 521,522 Słowacki Juliusz 489 Sas-Skowroński Mieczysław 9,34,478,540, Stowikowski Mieczysław Z. 151

556 Smoleński Józef 461 Satanowski Robert 422,423 SmoliczJ.J. 484 Sawicka Stanisława 487 Snastin Aleksander 541 Sawicki W. 468 Sobotkiewicz Stanisław 453 Sawiński Jacek 538 SochackiJózefJ. 212 Schochet Simon 476 Sokolnicki Juliusz zob. Nowina-Sokolnicki Schramm Tomasz 52 Juliusz Schulte 327 Sołżenicyn Aleksander I. 499

578

Sopoćko Janusz 331,332 Supruniuk Anna 452 Sosabowski Stanisław 399, 461 Surdykowski Jerzy 26 Sosnkowski Kazimierz 64,66,87,97,99,113, Suski de Rostowo Kazimierz 375 114,203,204,228,238-341,351.352,364, Sussex Roland 484 365, 366, 368, 371, 373, 374, 387-401, 526 Szabunia Stanisław 395 Sośnicki 122 Szadkowski Zygmunt 547,548,555 Stachiewicz Julian 447 Szarota Tomasz 389,403-406 Stachiewicz Wacław (Karol Eysmond) 48, 53, “Szaruga" zob. Sarkisow Aleksander

60,64, 65,137, 461, 470 “Szary" zob. Heda Antoni Stachiewiczowa Wanda 32 Szczepanik Edward 534,540-542,549,551, Stalin JózefW 18,151,167,172-174,191,194- 552, 554-556

196,199, 202, 206, 207, 227, 228, 233, 239, Szczepańska Maria 486 241, 254, 256, 271, 301, 302, 389, 396, 437, Szczepański Jan Alfred 486 512, 514, 516, 527, 529, 531, 532 Szczepański Jan Józef 14 Staliński Józef zob. Kisielewski Stefan Szczerbakow 400 Stanisław August Poniatowski 193, 241, 441 Szczurowski Maciej 453 Stankiewicz August 6 SzembekJan 471 Stankiewicz Mamert 449 Szendzielarz Zygmunt 457 Stanowski Adam 327 Szeptycki Jan 457 StańczykJan 118,134 Szerer Mieczysław 110 Starowolski Szymon 29 Szermentowski Józef 491 “Stary" zob. Wyrwa Józef Szewalski Stanisław 457 Starzewski Jan 306,308,310,311 Szkoda Władysław E. 455 Starzyński Stefan 62,355,427 Szkopiak Zygmunt 537 Staszic Stanisław 38 Szkuta Aleksander 439, 446, 453, 469, 535, Stawecki Piotr 440,447 540 Stein K. 154 Szrett J. zob. Chrzanowski Tadeusz Stelmachowski Andrzej 506, 542, 547 Szternal Kazimierz 408, 457 Stempkowski Michał 372 Sztumberg-Rychter Tadeusz pseud. Zegota 367 Stempowski Jerzy 563 Szubert 122 Stibloski (w tekście franc.: Stiblosky) 85 Szudek Przemysław A. 469,471,472 Stobniak-Smogorzewska Janina 447 Szulc zob. Prawdzic-Szlaski Janusz Stolarski Rafał E. 446,469, 470, 472 Szumlakowski Marian 80,123, 208, 209, 211, StoIzJiri 107 213-222 Stopień Maria 412 Szydłowski Adam 209 Stpiczyński Aleksander 468 Szymańczyk Stanisław 182 Strakacz Sylwin 116,117,119,131 Szymański Lucjan 375 Strang 228 Szymański Wiesław Paweł XIV Strasburger Henryk 117,186,187,244 Szyszko-Bohusz Zygmunt zob. Bohusz-Straszewicz Czesław 350,351 -Szyszko Zygmunt Stroński Stanisław 80,117,184,342,344,345,

349, 560 Śliwiński Leon 146,147, 149-152 Strumph-Wojtkiewicz Stanisław 341 Śmieć Krzysztof zob. Hlond August Struve 285 Śmigły-Rydz Edward zob. Rydz-Śmigły Strzebosz Alojzy 491 Edward Strzelecki Paweł Edmund 483 Świda Józef 396 Strzemżański Jacek 564 Świderska Hanna 369,399,400,449,526 Stuipnagel Kar! H. von 121 Swiderski Bolesław 381 Stypułkowski 312 Świerczewski Eugeniusz 406 Suchcitz Andrzej 384, 397, 407-411, 439,445, Świerczewski Karol 441 446, 450, 451, 453, 456, 460, 461, 463, Świerz-Zaleski Stanisław 452 466-471,535,538,549 Święch Jerzy 379,402,564 Suhard Emmanuel 285-287 Świętek Ryszard 445,453 Sulik Nikodem 435,436,495 Świrski Jerzy 243 Sulikowski 352 Switalski Adam 370 Sulimirski Tadeusz 439 Switalski Kazimierz 453 Sulisławski M. 293 SuńerSerrano 213,214,216 Talko Leszek 485,524

579

Tarbe de Saint-Hardouin Jacques 121,167 Waligóra Bolesław 450,451 TardiniD. 276,278,287,294,295,302,303, Walorek Marian 220

306, 308, 309, 319, 322-324, 326-330 Wataszewski Zdzisław E. 453, 534 Tarka Krzysztof 535 Wałęsa Lech 26,29,34,250,536,545-548,554, Tarnowski Adam 135 565 Tatar Stanisław 365,369,374,375,397,408, WandyczP.S. 93,389

421,472 Wańkowicz Melchior 386 Tazbir-Tomaszewska Bożena 412 Wasilewska Wanda 524,532 Telegin 400 Waszczuk Edward 505 Terlecki Tymon 22,23,331,334,381 Waszkiewicz Zofia 270 Teyssier 70,75,76 Wawrzyniak Eugeniusz 372 ThierryAdrien 54,57-59,63,67,68,70,71,73 Wąsik Stanisław 541 Thorez Maurice 314 Weber Stanisław 381 Thugutt Mieczysław 350 WegnerR. 553 Tischner Józef 2 Wendorff Bogdan 536,540 TisserantE. 305,319 Wentker Herman 453 Tito Josip Broz 197 Werenicz Wiaczestaw 507 Tokarz Wacław 132,440,447 Werner Andrzej 564 Tokarzewski-Karaszewicz Michał 382,395,405 Wesolowski Zdzisław P. 472 Topolska Maria Barbara 535,537-539,553 Wesoły Szczepan 296,297,316 Torańska Teresa 27 Weygand Maxime 44,52-55,63,98,99,116, Tournelle Guy de la 246 117,520,521 Traugutt Romuald 172 Węgierska Zofia 491 Trąmpczyński Wojciech 204-205 Węgierski Jerzy 369 Truchan Barbara 395 Węgrzecki Adam XI Truelle Jacques 221,222 Wiatr Józef 243 Trzeciak Kazimierz 541 Wicherski Jan 65 Trznadel Jacek 18,19,398 Wieczorkowski Aleksander J. 565 Tukidydes 29 Wielhorski Janusz 466,467 Tumidajski Kazimierz pseud. Edward 370, Wielhorski Władysław 439

421, 423 Wieniawa-Długoszowski Bolesław 61-66, 95, Turkowska Wanda 412 271,439,467,526 Turkowski Romuald 541,548,551 Wierny Józef 24 Tymowski Michał 101,519 Wierzbiański Bolesław 312 Tyszkiewicz Samuel 487 Wierzbicka Anna 484 Tyszkiewicz Tadeusz 490 Wierzbicki Piotr 16.33,34 Tyśmienicki Ludwik (Ludwik Rubel) 109 Wierzbicki Zdzisław 550

Wiktorowski Antoni pseud. Kruk 425,426 UlatowskiJan 23 Wilk Stanisław 279,281 Ullmann 64 Wilk" zob. Krzyżanowski Aleksander Umiastowska Janina 554 Winch 343,347,349 Urban Arkadiusz 540 Winczakiewicz Jan 487,492,524 Urbaóski Alfred 540 Winowska Maria 281,282 Urbszys 106 Wirtemberska Maria 490 Utnik Marian 408 Wiszniewski Stanisław 54, 541

Witkiewicz Stanisław Ignacy pseud. Witkacy Vaillant Jean Pauł 487 6,17,28 ValeriValerio 276,284 Witos Wincenty 447 ValeryPaul 1 Wittiin Józef 562 Valin 47 Wiwatowski Tadeusz 397 Vandervelde 86 Włodkowic Paweł 37 YerdierAbel 124 Wocial Jerzy 564 VigeriedAstier de la E. 201 WojtowiczJan 400 Villot 312 Wojtowicz Wacław 65 Vincenz Stanisław 487 Wolanowska Florentyna 487 Yuillaume 47 Wolsza Tadeusz 540 Wachowicz Henryk 251 Woroszyłow Wiktor 46-48 Wagner Karol zob. Pieńkowski Karol Wozniesienskij Andriej 476

580

Woźniakowski Jacek 33 Zarębski 64

Wóycicki Kazimierz 379 ZastockaW. 412

Wroński Marek 472 Zawadzki-Żenczykowski Tadeusz zob.

Wszelaki Jan 348,448 Żenczykowski Tadeusz

Wyrwa Tadeusz XIV, 14,22,97,128,146,148, Zawisza Aleksander 306,307

198,243, 386, 399,401, 505, 552, 561-563 Zawodny Janusz K. 30, 383, 384, 398, 474, Wyrwa Józef pseud. Furgalski, Stary 220,361, 533

394 ZayJean 94 Wyskiel Wojciech 25,566 Zbyszewski Karol 151 Wysocka Ada 486 Zdrojewski Antoni 142,144 Wyspiański Stanisław 558 Zdziechowski J. 126 Wyszowadzki Władysław 536 Zelenko Konstanty 480 Wyszyński Stefan 220,249,279,309,310,320, ZielińskiG. 132

321,324-329 Zieliński Marek 395,564

Zieliński Zygmunt 307 YenkenP. 216 Ziemski Karol 381,407

Zientarski Jan pseud. Mieczysław 371, 372, Zabiełło Stanisław 122-129,132 375,425,426 Zacharias Michał J. 453 Ziętara Paweł 540 Zachariasiewicz Władysław 311,312 Zubrzycki Jerzy 483,484 Zadrowski Witold 478,479 Zuziak Janusz 440,451 Zadrożny Stanisław pseud. Pawlicz 355, 358 “Zworny" zob. Putek Kazimierz Zagórski Andrzej 377,550 Zygalski Henryk 523 Zagórski Jerzy 209 Zyndram-Kościałkowski Wacław 281,284 Zagórski Wacław 391

Zahorski Witold 435 Żak Franciszek 370 Zakrzewski Ryszard 479, 535, 542, 545, 547, Zdanow Andriej 254

548,553 Żebrowska Maria 360 Zaleska Zofia 104,105 “Żegota" zob. Sztumberg-Rychter Tadeusz Zaleski August 58,63,83,113,114,115,122. Żeleński Władysław 57

123, 126, 129, 208, 218, 219, 227, 228, 232, Żeligowski Lucjan 102,107-109,111, 443

246, 290, 291, 306, 344, 452, 526, 536, 540. Żenczykowski Tadeusz 231-234,291.355,361,

550 . 369, 384, 390, 392, 403-405, 421 Zaleski Jerzy Jan 547,548,551,554 Żerdzicki Sławomir 422 Zalewski Witold 564 Zeromski Stefan 558 Zamoyski Adam 480 Żerostawski Czesław 287 Zamoyski Władysław 491 Żochowski Stanisław 145-147,149-152 Zarański Józef 366 Żółkiewski Antoni pseud. Lin 425,426 Zaremba Zygmunt 375, 391 Żółtowski Adam 435 Zarembski Wincenty 147 Żymierski-Rola Michał 262,423,442,443,530

WYDAWNICTWO NAUKOWE PWN SA ODDZIAŁ W KRAKOWIE, UL. ŚW. TOMASZA 30

Wydanie I. Ark. druk. 37,25. Druk ukończono we wrześniu 2000 r.

Skład: Wojciech Prażuch

Druk i oprawa GRAFMAR Sp. z o. o. 36-100 Kolbuszowa Dolna, ul. Wiejska 43



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historia Polski Lata PRL u
zydzi Polscy na aryjskich papierach zdegenerowaqni mordercy i zdrajcy, ZYDZI W HISTORII POLSKI
historia polski 1764 1864gierowski 5FQ46Z7FKRU3AQSLKDG4LKSDUAYBM22KAXKEXVI
Historia Polski Lata 1921 26
Historia Polski XX wieku Materiały do egzaminu historia polski XXw wykład! 11 12
Animowana historia Polski
Skrypt z XX wieku Historia Polski
Opracowanie tomu 9 wielkiej historii Polski by ChudY 2, Politologia, 1 rok UJ
zydowskie plany przejecia Polski Kryzys tozsamosci Izraela, ZYDZI W HISTORII POLSKI
Historia polskiej my¶li językoznawczej (1)1
kalendarium Polski18 1945 IX tom Wilekiej Historii Polski SowaBrzoza
historia polski14 1950
Historia Polski
7e 24elka+historia+polski+3 WVEM24S5FFNWKPADMF57S5UBQ46CTI3X7Y47XQI
Historia Polski do 1505, Historia Polski 1505 3
Historia Polski XX i XXIw, 1914-1984, 1914
HISTORIA POLSKI SKRYPT WYKŁADY