Czerminska, Autobiograficzny trójkąt Świadectwo, wyznanie i wyzwanie(s349)


Uwaga!

Numery stron są poprzedzone znakiem „#” (kratka)

Numery przypisów są poprzedzone znakiem „^” (daszek)

Uwagi i opisy dodane podczas adaptacji są umieszczone w podwójnym nawiasie kwadratowym [[…]]

Interaktywny spis treści znajduje się na s. 345-346



AUTOBIOGRAFICZNY TRÓJKĄT

ŚWIADECTWO, WYZNANIE I WYZWANIE



#2

HORYZONTY NOWOCZESNOŚCI

Komitet redakcyjny:

Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz (przewodniczący), Małgorzata Sugiera

Seria TAiWPN Universitas Horyzonty nowoczesności: teoria - literatura - kultura poświęcona jest prezentacji studiów nad tymi nurtami w literaturze, teorii, filozofii i historii kultury, których specyfikę określają horyzonty nowoczesności. W monografiach oraz zbiorach prac polskich i tłumaczonych, składających się na kolejne tomy tej serii, problematyka nowoczesności stanowi punkt dojścia, obszar centralny bądź przedmiot krytycznych odniesień i przewartościowań - pozostając niezmiennie w kręgu zasadniczych badawczych zainteresowań.

Tomy wydane:

Tom 1 : Michał Paweł Markowski, Nietzsche. Filozofia interpretacji

Tom 2: Arent van Nieukerken, Ironiczny konceptyzm.

Nowoczesna polska poezja metafizyczna w kontekście anglosaskiego modernizmu

Tom 3: Agnieszka Korniejenko, Ukraiński modernizm.

Próba periodyzacji procesu historycznoliterackiego

Tom 4: Odkrywanie modernizmu. Przekłady i komentarze.

Pod red. Ryszarda Nycza

Tom 5: German Ritz, Jarosław Iwaszkiewicz.

Pogranicza nowoczesności

Tom 6: Hayden White, Poetyka pisarstwa historycznego

Tom 7: Agata Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytaniawspółczesną formułę duchowości

Tom 8: Ewa M. Thompson, Trubadurzy Imperium.

Literatura rosyjska i kolonializm

Tom 9: Jürgen Habermas, Filozoficzny dyskurs nowoczesności



#3


MAŁGORZATA CZERMIŃSKA


AUTOBIOGRAFICZNY TRÓJKĄT

ŚWIADECTWO, WYZNANIE I WYZWANIE


KRAKÓW



#4

Książka dotowana przez Komitet Badań Naukowych

Copyright by Małgorzata Czermińska and Towarzystwo AutorówWydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2000

Opracowanie redakcyjne Izabella Sariusz-Skąpska

Projekt okładki i stron tytułowych Katarzyna Nalepa

Na okładce obraz własny Youngoulos, olej 89 x 116 cm, 1998

ISBN 83-705''

TAiWPN UNIVERSITAS

Redaktor naukowy Ryszard Nycz



#5

Dla Juranda i naszych synów Michała, Adasia i Janka



#6

[[Strona pusta]]



#7


Od autorki

Koncepcja postawy autobiograficznej, którą zaproponowałam przed laty jako ponadgatunkową kategorię wyróżniającą obszar pisarstwa nazwany później przez Romana Zimanda literaturą dokumentu osobistego, okazała się przydatna (jeśli wolno sądzić po lekturze prac badaczy akceptujących to pojęcie). Rozróżnienie dwu postaw, sytuujących się na przeciwstawnych biegunach wyznania i świadectwa, jakie przedstawiłam w książce Autobiografia i powieść czyli pisarz i jego postacie (1987), okazało się jednak niewystarczające. Późniejsza praca nad dwudziestowieczną diarystyką, a zwłaszcza nad rolą, jaką odgrywa Dziennik Gombrowicza, pozwoliła mi dostrzec istnienie trzeciego bieguna, jakim jest postawa wyzwania, i sformułować hipotezę „autobiograficznego trójkąta”.

Wszystkie uogólnienia zawarte w poszczególnych rozdziałach książki, którą Czytelnik ma właśnie w ręku, wywiedzione są z obserwacji materiału historycznoliterackiego. Rozmaitość przykładów nie miała jednak na celu zarysowania reprezentatywnego wyboru polskiej dwudziestowiecznej literatury dokumentu osobistego. Chodziło tylko o pokazanie skali różnorodności postaw autobiograficznych i uchwycenie dynamiki dokonujących się przemian. Te prądy w sztuce dwudziestego wieku, które dążyły do ujmowania dzieła jako całości otwartej i odchodziły od zainteresowania artefaktem na rzecz kontaktu twórcy z odbiorcami, sprzyjały eksponowaniu „trzeciego wierzchołka” w autobiograficznym trójkącie,



#8

to jest postawy wyzwania rzucanego odbiorcy, postawy prowokacji. Świadectwo i wyznanie bynajmniej wskutek tego nie zniknęły. Staram się to pokazać w kolejnych częściach książki, szukając napięć rodzących się pomiędzy dominantami, charakteryzującymi trzy postawy autobiograficzne.



#9


CZĘŚĆ PIERWSZA: TRZY POSTAWY AUTOBIOGRAFICZNE




#10

[[Strona pusta]]



#11


Obszar prozy niefikcjonalnej

Co się stało w dwudziestym wieku z literaturą, z opowieściami, historiami, których słuchacz i czytelnik był zawsze spragniony i które ludzkość opowiadała sobie od czasów mitycznych ustami swoich aoidów, bardów, gawędziarzy, powieściopisarzy?

Arnold Hauser nazwał nasze stulecie wiekiem filmu, gdy pisał swoją Społeczną historię sztuki i literatury mniej więcej w połowie XX wieku. Na koniec tego stulecia powinniśmy już zapewne powiedzieć, że był to wiek filmu i telewizji. Elektroniczne audiowizualne media przyćmiewają literaturę, ale niewątpliwie potrzebują jej także, wciąż wykorzystują jej sławnych bohaterów i strzępy fabuł. Dla badacza literatury druga połowa wieku XIX i jeszcze początek XX jest epoką powieści. Potem zjawia się potężniejąca z czasem konkurencja: reportaż w prasie wielkonakładowej, wchodzący następnie na rynek książki i wraz z innymi gatunkami prozy niefikcjonalnej, jak biografie i pamiętniki, podbijający czytelnika. W systemie naczyń połączonych, jakim jest kultura, nie da się nie zauważyć presji, wywieranej przez te formy zwane pogranicznymi lub paraliterackimi na tradycyjne centrum, skupiające gatunki literatury wysokiej.^1 Powieść, niewątpliwie dominująca wśród gatunków prozatorskich,


^1 Szerzej o tym zjawisku: R. Nycz, Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu, Kraków 1996 oraz Z. Ziątek, Wiek dokumentu. Inspiracje dokumentarne w polskiej prozie współczesnej, Warszawa 1999.



#12

przeżywa głębokie przemiany wewnętrzne, po części związane z tym, co dzieje się na peryferiach literatury.

Potrzeba bliższego przyjrzenia się prozie niefikcjonalnej, zarówno ze względu na związki wzajemne z tradycyjnymi gatunkami literackimi, jak i ze względu na własne wartości dzieł tego obszaru, od dawna jest uznawana i to bynajmniej nie tylko w polskim literaturoznawstwie. Anglojęzyczne rozróżnienie fiction! non-fiction należy do najbardziej podstawowych, zarówno w podręcznikach akademickich, jak w praktyce życia literackiego. Podobnie dychotomiczny podział przyjęty jest w krytyce i teorii filmu, rozróżniającej film fabularny i dokumentalny (przy czym fabularność filmu jest milcząco utożsamiana z fikcjonalnością).

Jak poruszać się w obszarze literatury niefikcjonalnej? Czy sensowne jest ujmowanie jej jako całości, skoro szansa stworzenia jednego terminu obejmującego wszystkie zjawiska wydaje się mocno wątpliwa, jeśli miałby to być termin pozytywny, a nie zbudowany na wspólnym zaprzeczeniu, na jakim opiera się określenie „proza niefikcjonalna”? Można wprawdzie przypomnieć, że nic nie jednoczy tak dobrze, jak wspólny przeciwnik. Sprawdzi się to nie tylko w związku z nazwą, ale i z wyjaśnieniem dziejów samej rzeczy. Co do tego niemal wszyscy są zgodni: proza niefikcjonalna w XX wieku istnieje w pewnym sensie przeciwko powieści. Rozkwita w związku z „kryzysem powieści”, żywi się „śmiercią powieści”, jest czytana „zamiast powieści.^2 Również badania nad tą prozą wielokrotnie określają się wobec teorii powieści (i w ogóle problematyki gatunkowej form narracyjnych), oraz teorii fikcji i fabularności. Być może zresztą jedna definicja tak pomyślana, by ogarnęła wielość różnorodnych zjawisk, nazywanych prozą niefikcjonalną, nie jest koniecznie potrzebna. Na pewno ważniejsze od niej


^2 W. Kayser, Powstanie i kryzys powieści nowoczesnej, przeł. A. Lam, „Przegląd Humanistyczny” 1960, nr 1; T. Burek, Zamiast powieści, Warszawa 1971, zwłaszcza część Rąbek pamiętnika; E. Balcerzan, Powracająca fala autobiografizmu oraz Wtajemniczenia reporterskie, w: tegoż, Kręgi wtajemniczenia. Czytelnik. Badacz. Tłumacz. Pisarz, Kraków 1982; J. Kandziora, Zmęczeni fabułą. Narracje osobiste w prozie po 1976 roku, Wrocław 1993.



#13

jest samo opisywanie tego obszaru i jego wewnętrznego zróżnicowania. W obszarze prozy niefikcjonalnej wyróżnić można trzy regiony sąsiadujące ze sobą, ale różne co do charakteru i także sposobu funkcjonowania w komunikacji literackiej. Są to: literatura faktu, literatura dokumentu osobistego i esej.


LITERATURA FAKTU

Określenie to pojawiło się już w dwudziestoleciu międzywojennym i miało początkowo charakter nazwy-manifestu, związanej z programem literatury proletariackiej, sięgającej do idei głoszonych przez „Nowy LEF” w Rosji, program „nowej rzeczowości” w Niemczech, a w Polsce przez „autentyzm”. Niezależnie od konsekwencji, jakie miał ten nurt dla poetyki powieści, samo określenie „literatura faktu” przesunęło się stopniowo ku reportażowi i w powojennej już publicystyce, krytyce literackiej, a następnie i w nauce o literaturze zaczęło funkcjonować w odniesieniu przede wszystkim do różnorodnych odmian reportażu a także innych form mających charakter dokumentarny, jak kronika czy relacja.^3

Niejednokrotnie powstawały zapisy dokumentarne, zwłaszcza związane z wydarzeniami historycznymi, którym sama niezwykłość sytuacji nadawała dramatyzm zupełnie samoistny, nie wymyślany przez sporządzającego dokument. Dzięki napięciu tkwiącemu


^3 A. Wat, Literatura faktu, „Wiadomości Literackie” 1929, nr 35; K. Kąkolewski, Wokół estetyki faktu, „Studia Estetyczne” 1965, t. 2; A. Hutnikiewicz, Autentyzm, w: tegoż, Od czystej formy do literatury faktu. Główne teorie i programy literackie XX stulecia, Warszawa 1974 (wyd. III); J. Jarzębski, Kariera autentyku oraz Powieść jako autokreacja, w: tegoż, Powieść jako autokreacja, Kraków 1984; Z. Ziątek, Autentyzm rozpoznań społecznych, w: Literatura polska 1918-1975, red. A. Brodzka, S. Żółkiewski, Warszawa 1993, t. 2.



#14

zdarzeniach tekst osiągał społeczną nośność i stawał się zdolny do funkcjonowania w czytelniczym odbiorze. Przykładami mogą być choćby: Kronika Emmanuela Ringelbluma, Władysława Bartoszewskiego 1859 dni Warszawy czy Kazimierza Moczarskiego Rozmowy z katem. Także zebrane przez socjologów czy etnografów relacje dotyczące życia potocznego mogły nabrać „literackiej” atrakcyjności czytelniczej, jeśli patrzeć na procesy społeczne nie od strony „historii zdarzeniowej”, ale „historii życia codziennego”.^4 Przede wszystkim jednak rosnąca rola literatury faktu i jej promieniowanie na sytuację powieści wynikało z niezwykle dynamicznego rozwoju reportażu^5, różnicującego się i wykształcającego szereg nowych odmian i osiągającego w swych najlepszych dziełach znakomity poziom literacki.


LITERATURA DOKUMENTU OSOBISTEGO

Termin ten na określenie całego obszaru pisarstwa autobiograficznego, we wszystkich jego gatunkowych odmianach, ukuł Roman Zimand.^6 Nazwa ta jest trafniejsza od innych, używanych wcześniej, a zbliżonych zakresem i znaczeniem, jak „pisma autobiograficzne”, „intymistyka”, „formy autobiograficzne i epistolarne”, „pisma osobiste”.


^4 Por. M. Głowiński, Dokument jako powieść, w: Studia o narracji, red. J. Błoński, S. Jaworski, J. Sławiński, Wrocław 1982.

^5 J. Maziarski, Anatomia reportażu, Kraków 1996; Cz. Niedzielski, O teoretycznoliterackich tradycjach prozy dokumentalnej (podróż - powieść - reportaż), Toruń 1966; E. Kraskowska, O międzywojennej kobiecej prozie reportażowej, w: tejże, Piórem niewieścim. Z problemów prozy kobiecej dwudziestolecia międzywojennego, Poznań 1999.

^6 R. Zimand, Diarysta Stefan Ż, Wrocław 1990, rozdz. O literaturze dokumentu osobistego w ogóle a o diarystyce w szczególności, s. 6-45.



#15

„Dokumentarność” dzienników, wspomnień, autobiografii i listów zbliża je do literatury faktu, a zawarty w nich pierwiastek osobisty - oddala, bo literatura faktu z założenia dąży do bezstronności, koncentruje się na przedmiocie, stara się unikać subiektywności. Jednak linia demarkacyjna pomiędzy literaturą faktu a literaturą dokumentu osobistego nie da się wytyczyć z niewzruszoną pewnością, i to przyznają badacze - a także twórcy - po obu stronach tej granicy. Są reporterzy, jak Wańkowicz, których temperament pozostawia niezatarte osobiste piętno na każdym zdaniu. Są diaryści, jak Herling-Grudziński, których ideałem jest ukrycie się za tekstem dziennika.

O wewnętrznych napięciach po stronie literatury dokumentu osobistego pisano już wcześniej, zanim sama nazwa powstała. Wskazywano na zróżnicowanie pomiędzy postawą świadka (wyraźną na ogół we wspomnieniach i pamiętnikach) a postawą introspekcji i wyznania (dostrzegalną zwłaszcza w dziennikach intymnych i niektórych typach listu), aczkolwiek nie można mówić o ścisłym przyporządkowaniu gatunkowym określonych typów postaw. Postawa autorska wyraża się przede wszystkim w ukształtowaniu perspektywy narracyjnej i może być modelowana do pewnego stopnia niezależnie od konwencji gatunku.

Zimand, analogicznie jak wcześniejsi badacze, wyróżnia dwie postawy, które nazywa „naocznym świadectwem” i „pisaniem o sobie wprost”. Nie śledzi natomiast konsekwencji płynących z tego, że postawa świadectwa ma wielką gamę możliwości. A lektura różnych autobiograficznych świadectw pokazuje, że ściszając to, co osobiste, a coraz wyraźniej akcentując przekaz faktów, można oko świadka zastąpić „okiem kamery” i zamiast wspomnienia lub zapisu diarystycznego stworzyć reportaż, czyli od literatury dokumentu osobistego przejść do literatury faktu.

Postawa wyznania i postawa świadectwa sytuują się więc jak dwa bieguny na przeciwległych końcach jednej linii, na których stoją naprzeciw siebie , ja” i „świat”. W połowie wieku to przeciwstawienie (które zresztą proste jest tylko w teoretycznym uogólnieniu, nigdy w praktyce pisarskiej) zaczęło się komplikować,



#16

przede wszystkim na terenie dziennika. Pozostając przy porównaniach geometrycznych, powiedzielibyśmy, że oprócz dwu przeciwległych punktów pojawił się trzeci i oto zamiast linii musimy wyobrazić sobie trójkąt. Nowym wierzchołkiem, odmiennym zarówno wobec „ja”, jak wobec „świata”, jest „ty”, czyli czytelnik. Oczywiście nie jest tak, że czytelnik zjawił się dopiero niedawno i że przyszedł znikąd. W liście był po prostu obecny jawnie w strukturze tekstu, wpisany był także w pamiętnik i autobiografię, na przykład jako potomność, do której pamiętnikarz czy autobiograf kierował swoje przesłanie. Istniał też zawsze utajony w dzienniku, w odwiecznym paradoksie ekspresji intymnej. Paradoks ten na tym polega, że absolutna poufność możliwa jest tylko w milczeniu. Ekspresja słowna, nawet obwarowana niezliczonymi zastrzeżeniami, z założenia oznacza ryzyko trafienia w obce ręce, a więc jakoś musi odbiorcę uwzględniać.

Nowość, o której tu mowa, nie polega więc na wprowadzeniu odbiorcy do literatury osobistej, ale na wydobyciu go z cienia, co więcej -wysunięciu na plan pierwszy. Najogólniejszy klimat sprzyjający temu ruchowi wiąże się z tymi prądami w sztuce dwudziestowiecznej, które traktują dzieło jako całość otwartą, choćby w tym sensie, w jakim Umberto Eco mówi o poetyce dzieła otwartego. Takie rozumienie sztuki przesuwa ciężar uwagi z artefaktu na kontakt artysty z odbiorcami, otwiera pole dla gry, prowokacji, a wreszcie happeningu, wciągającego odbiorcę do współtworzenia. Najdalej (jak dotąd) na tej drodze znajdują się chyba twórcy sztuki interaktywnej^7?

W rozwoju dziennika punktem zwrotnym stał się obyczaj jego publikacji za życia autora. W polskiej literaturze konsekwencje tej decyzji ujawnił jako pierwszy Gombrowicz i pod jego piórem


^7 Techniczne możliwości mediów elektronicznych zapewniają odbiorcy możliwość daleko idącej ingerencji dzięki swobodnemu wyborowi alternatywnych kombinacji zaprojektowanych przez twórcę dzieła (zarówno w zakresie obrazu, jak dźwięku). Por. R. W. Kluszczyński, Interaktywność - właściwość odbioru czy nowa jakość sztuki/kultury?, w: Estetyczne przestrzenie współczesności, red. A. Zeidler-Janiszewska, Warszawa 1996; P. Zawojski, O sztuce interaktywnej, „Opcje” 1999, nr 2; A. Cameron, Dissimulation - Illusion of Interactivity, http://www.min.ac.uk/media/VD/Dissimulation.html.



#17

literatura dokumentu osobistego uformowała nową postawę obok świadectwa i wyznania. Tą nową postawą jest właśnie prowokacja, wyzwanie rzucone czytelnikowi, który zostaje wciągnięty w sam tok tworzącego się tekstu. O tym, że nie jest to tylko rys indywidualny pisarstwa Gombrowicza, ale rozwijająca się nowa postawa w literaturze osobistej, świadczy podejmowanie, na bardzo różne sposoby, gry z odbiorcą, dokonujące się u późniejszych diarystów, jak Konwicki, Żakiewicz, Herling-Grudziński. Funkcjonowanie literatury dokumentu osobistego w „autobiograficznym trójkącie” świadectwa, wyznania i wyzwania (który zostanie bardziej szczegółowo przedstawiony w następnym rozdziale) jest tematem niniejszej książki. Dwa pozostałe obszary prozy niefikcjonalnej: literatura faktu i esej już się w niej nie mieszczą, pozostają tylko domyślnym układem odniesienia.


ESEHJ

Poza skalą świadectwa, wyznania i wyzwania pozostaje esej, czyli trzeci obszar w obrębie prozy niefikcjonalnej. Eseista, nawet jeśli pisze o zdarzeniach, których był świadkiem, jeśli podkreśla osobisty charakter sądu i zwraca się ku czytelnikowi, na przykład wymagając jego zaangażowania w odczytanie ironii, nie robi tego, by po prostu opisać świat, złożyć wyznanie lub wytworzyć interakcję z czytelnikiem. Esej rozwija refleksję, jego domeną jest myśl, ponadindywidualna rzeczywistość kultury, świat ducha.^8


^8 W. Głowala, Próba teorii eseju literackiego, „Prace Literackie” 1965, t. 7; T. Wroczyński, Esej - zarys teorii gatunku, „Przegląd Humanistyczny” 1986, z. 5/6; A. St. Kowalczyk, W kręgu poetyki eseju, w: tegoż, Kryzys świadomości europejskiej w eseistyce polskiej lat 1945-1977 (Vincenz - Stempowski - Miłosz), Warszawa 1990; Polski esej. Studia, red. M. Wyka, Kraków 1991.



#18

Te właściwe esejowi elementy są też oczywiście obecne w dwu wcześniej omówionych obszarach prozy niefikcjonalnej. O tyle,ile literatura faktu i literatura dokumentu osobistego, prezentujące to, co dzieje się w trójkącie pomiędzy, ja”, „ty” i „światem”, nie mogą się obyć bez uogólniającej refleksji, o tyle jest w nich obecna właściwa esejowi interpretacja, intelektualne opanowywanie zjawisk.

Obserwując pogranicza literatury, na których napotkaliśmy już teksty użytkowe^9 i publicystyczne, docieramy wraz z esejem do następnego sąsiedztwa, a mianowicie do krytyki literackiej i artystycznej oraz tekstów naukowych (przede wszystkim oczywiście z dziedziny nauk humanistycznych). Na tym właśnie pograniczu sytuuje się esej ujmowany jako gatunek. To on dominuje w krytyce oraz na styku literatury i nauki (esej historyczny, filozoficzny). Nie można bez niego opisać w pełni terytorium prozy niefikcjonalnej. Nie tylko dlatego, że stanowi on trzecią część składową tego terytorium. Także dlatego, że wnika on w szczególny sposób w życie wielu (choć oczywiście nie wszystkich) dzieł literatury faktu i literatury dokumentu osobistego. Bez kategorii eseju nie może obyć się ani teoria i historia listu, ani dziennika czy autobiografii, ani pewnych typów reportażu czy opisu podróży. Przy czym eseizacja wydaje się dążeniem skierowanym odmiennie nie tylko od intymizmu, ale i od dokumentarności, polega bowiem na intelektualnym opracowaniu surowych danych, jest ruchem ku interpretacji. Idąc dalej i dalej w stronę świata myśli coraz bardziej swobodnej, coraz śmielej stowarzyszonej z wyobraźnią, można opuścić terytorium eseju i dojść do kreowania fikcji - a więc przez inne pogranicze wyjść z obszaru prozy niefikcjonalnej i powrócić do dawnego centrum, do literatury tworzącej światy zmyślone.


^9 Por. „Teksty” 1975, nr 4 (22), numer monograficzny pt. Formy użytkowe, zawierający m. in. materiały z XIII Konferencji Teoretycznoliterackiej w 1974 roku, poświęconej tekstom użytkowym.



#19


Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie

W długiej tradycji europejskiego pisarstwa autobiograficznego możemy znaleźć co najmniej dwa różne, a nawet przeciwstawne sobie typy narracji: postawę świadka, który osobiście uczestniczył w zdarzeniach, oraz introspekcyjny wgląd, sięgający do głębin jednostkowej duszy. Pierwszy typ postawy nazywam świadectwem, a drugi wyznaniem.^1 Istnienie tych dwu odmiennych postaw potwierdzają, przynajmniej pośrednio, spostrzeżenia różnych badaczy literatury dokumentu osobistego, choć nie przywiązywali oni do tego większej wagi. Na przykład Georges Gusdorf, pisząc o dzienniku w swojej pracy La découverte de soi, uchodzącej dziś za jedno z klasycznych ujęć dotyczących diarystyki, rozróżnił dwa typy dziennika: „zewnętrzny” i intymny^2, a Henri Gouhier nieco później charakteryzował dziennik-świadectwo jako dokładny przekaz zaobserwowanych faktów, zasłyszanych rozmów itp. w odróżnieniu od dziennika „egotysty”, stanowiącego zapis codziennych rozważań diarysty nad samym sobą.^3


^1 Por. studium Postawa autobiograficzna w pracy zbiorowej Studia o narracji, red. J. Błoński, S. Jaworski, J. Sławiński, Wrocław 1982.

^2 G. Gusdorf, La découverte de soi, Paris 1948, s. 39-40.

^3 Gouhier klasyfikuje wiele typów dziennika z uwagi na ich zawartość: dziennik artysty (przypadek Eugeniusza Delacroix), dziennik pisarza (André Gide), dziennik



#20

Rozróżnienie to okazuje się zasadne nie tylko wobec dziennika, równie wyraźnie funkcjonuje ono we wszystkich gatunkach pisarstwa autobiograficznego. Pozostałe tradycyjnie wyodrębniane gatunki literatury dokumentu osobistego, jak pamiętnik, autobiografia, list, wspomnienia z podróży, skłaniają się ku jednej lub drugiej postawie, ta bowiem nie jest związana z żadnym określonym gatunkiem, ale z pozycją, ja” mówiącego wobec przedmiotu wypowiedzi. Roman Zimand, polemizując z moją pracą Postawa autobiograficzna w szczegółach dotyczących listu i dziennika z jednej strony, a autobiografii i wspomnień z drugiej, dalej jednak przyjmuje rozróżnienie oparte na identycznej zasadzie, co opisana przeze mnie autobiograficzna postawa świadectwa i postawa wyznania. Pisze bowiem, że literatura dokumentu osobistego „składa się z dwu kosmosów: świata pisania o sobie wprost i świata naocznego świadectwa”.^4

Można jednak mówić o pewnej podatności tradycyjnych gatunków pisarstwa osobistego na jeden lub drugi typ postawy Świadectwo pojawia się najczęściej w pamiętnikach, poświęconych wydarzeniom o historycznym znaczeniu i ludziom, których autor spotkał w swym życiu i uznał za dość znaczących, by ich obraz przekazać potomnym.^5 Postawa ta odgrywa ważną rolę także w pewnym szczególnym typie dziennika, a mianowicie w kronice wydarzeń, i w tych opisach podróży, które skupiają się na zwiedzanych miejscach


[[Cd przyp.3]] filozoficzny (Gabriel Marcel), ale też wspomina o możliwości rozróżniania dwu typów dziennika w sposób, który koresponduje z moim rozumieniem świadectwa i wyznania, a więc z postawą zwrócenia ku światu lub do wnętrza osobowości. Piszącdzienniku-świadectwie oraz dzienniku „egotysty”, Gouhier podkreśla, że używa terminu „egotysta” w sensie nadanym mu przez Stendhala. „Egotyzm” tak pojmowany jest codziennym studium przeprowadzanym przez piszącego w odniesieniu do jego fizycznej i moralnej istoty. Por. H. Gouhier, Autobiographie et Philosophie: le „journal" de Maine de Biran, w: Formen der Selbstdarstellung: Analekten zur einer Geschichte des literarischen Selbstportraits (Festgabe für Fritz Neubert), red.

G. Reichenkron i E. Hasse, Berlin 1956, s. 95-96.

^4 R. Zimand, dz. cyt., s. 17.

^5 Philippe Lejeune porównuje typowego autora pamiętnika do świadka, który może zeznawać o zdarzeniu (L’autobiographie an France, Parisl971,s. 15).W sformułowaniu tym można też znaleźć kolejne pośrednie potwierdzenie zasadności opisu dwu postaw autobiograficznych: świadectwa i wyznania.



#21

spotkanych ludziach, rezygnując z eksponowania osobistych wrażeń i przeżyć autora opisu.

Relacja pisana z pozycji świadka ma charakter typowo epicki: narrator opowiada czytelnikowi o znanym sobie świecie, ludziach i zdarzeniach, przy czym w centrum tekstu znajduje się to, co przedstawione, natomiast zarówno narrator, jak odbiorca sytuują się gdzieś w tle.^6 Być może najbardziej wyrazistym przykładem takiego rzeczowo przedstawionego świadectwa jest De bello Gallico, pamiętnik Juliusza Cezara z czasów wojny gallijskiej. W polskiej tradycji literackiej różnorodne przykłady można znaleźć w pamiętnikarstwie, od epoki sarmackiej aż po współczesność w czasach po drugiej wojnie światowej.^7 Postawa świadka ma nie tylko długą i bogatą tradycję wśród twórców polskiego pisarstwa autobiograficznego. Także czytelnicy są z tą postawą dobrze oswojeni.

Postawa wyznania jest charakterystyczna dla dziennika intymnego, skupiającego się na codziennym życiu jednostki. Tu niewątpliwie najbardziej wyrazistymi przykładami są dzienniki osobiste, w które obfituje literatura francuska.^8 Polski dziennik intymny zaczyna się właściwie dopiero w romantyzmie, a na szerszą skalę pojawia się pod koniec XIX wieku. Jego popularność - powoli, ale stale, rosła, w ślad za czym stopniowo szła jego literaryzacja. Podobnie kształtuje się sytuacja w zakresie autobiografii, skupiającej się raczej na życiu wewnętrznym niż na zdarzeniach włączających jednostkę w otaczający świat. Taki autoportret literacki może naśladować


^6 Mam tu na myśli nadawcę i odbiorcę jako kategorie wewnątrztekstowe, a nie uczestników procesu komunikacji literackiej, zawierających pakt określonego rodzaju, w sensie użytym przez Ph. Lejeune’a, Le pacte autobiographique, „Poetique” 1973, nr 14. Skrócony polski przekład Pakt autobiograficzny, „Teksty” 1975, nr 5, przeł. A. W. Labuda.

^7 Kolejnym dowodem żywotności tej postawy są autobiograficzne zapiski Artura Międzyrzeckiego, obejmujące okres 1962-87, który określa sens tego pisarstwa jako dawanie świadectwa. Por. A. Międzyrzecki, Z dzienników i wspomnień, Warszawa 1999.

^8 Por. klasyczne monografie: A. Girard, Le journal intime, Paris 1963, B. Didier, Le Journal intime, Paris 1976; też L. Łopatyńska, Dziennik osobisty, jego odmiany i przemiany, „Prace Polonistyczne”, S. VIII, Łódź 1950, A. Milecki, Forma dziennika w literaturze francuskiej, Lublin 1994.



#22

wzór autobiografii duchowej. Opowiada ona dzieje upadku i nawrócenia grzesznika, wykształciła się szczególnie wyraziście i jest obficie reprezentowana w angloamerykańskiej tradycji protestanckiej, ale ma też analogię w katolicyzmie, gdzie nazywana jest autobiografią mistyczną.^9 Dziennik filozoficzny, opowiadający dzieje przygód intelektualnych, i autobiografia artysty, przedstawiająca historię powołania, powinny tu być także wymienione, ponieważ te obie formy literatury dokumentu osobistego skierowane są ku życiu wewnętrznemu.

Narrator w wypowiedziach tego typu przypomina, ja” mówiące w poezji lirycznej. Jego postawa bywa niekiedy określana jako egotyczna lub narcystyczna. Proces pisania porównuje się czasem do wiwisekcji, bywa on trudną i ryzykowną pracą samopoznania, prowadzącą do zaskakujących rezultatów. Introwertywne pisanie bywa rodzajem autoterapii i autokreacji. Czasem imaginacyjny proces studiowania własnego ja, oglądanego w procesie pisania jak w lustrzanym odbiciu, przeradza się w świadome pozowanie. Wówczas obok zaabsorbowanego sobą autora wyłania się czytelnik, na którego użytek przybiera się te pozy. Zapis autoanalizy nieuchronnie rozszczepia JA na to, które jest analizowane, i to, które analizuje. W notatkach zatytułowanych Moralia, a włączonych przez wydawcę do Dziennika bez samogłosek, Aleksander Wat zapisał:

Myślą, to znaczy: prowadzę dialog ze sobą. Wszelkie myślenie zatem zakłada rozszczepienie ,ja” na innego rzędu ,ja”: „nie-ja”. Monolog wewnętrzny, czy wypowiadany, jest tylko pewną formą retorycznego dialogu - kogoś przekonywam, komuś się przeciwstawiam, komuś się podporządkowuję, z kimś się układam - oto myślenie, zarówno w swoich formach archaicznych i magicznych, jak i na szczytach sokratesowych.^10

Nawet najbardziej samotne przyglądanie się sobie w lustrze prowadzi do spostrzeżenia, że w jednym porządku istnieje twarz,


^9 Por. rozdział Autobiografia duchowa w dwudziestowiecznej literaturze polskiej, tam też odniesienia do literatury przedmiotu.

^10 A. Wat, Moralia, w: tegoż, Dziennik bez samogłosek, Pisma wybrane, t. II, opr. K. Rutkowski, Oficyna Literacka (wydawnictwo drugiego obiegu, bm.) 1987, s. 35. Przedruk za wydaniem Polonia Book Fund Ltd., Londyn 1986.



#23

której oczy patrzą, a w drugim - twarz, która jest oglądana. Idąc dalej, piszący albo dochodzi do stworzenia drugiego siebie (wówczas zapis autobiograficzny staje się opowieścią o sobowtórze), albo wchodzi w otwarty dialog, już nie tylko ze swoim drugim , ja”, ale i z zewnętrznym czytelnikiem. Obie te możliwości nie muszą się zresztą wykluczać, mogą współistnieć nie tylko w twórczości jednego pisarza, ale nawet w jednym i tym samym tekście. Tylko dominująca postawa świadka nie sprzyja powstawaniu konstrukcji sobowtórowych. Do tych wątków wypadnie jeszcze powrócić.

Myśl o sobie-drugim prowadzi też do myśli o naprawdę drugim, o możliwym intruzie. O Innym, przyszłym czytelniku wyznań, pisanych początkowo tylko dla siebie. Nawet najbardziej narcystyczna narracja zawiera także jakieś ślady istnienia zewnętrznego świata, o którym chcąc nie chcąc daje świadectwo. Tym niemniej w typowo introspekcyjnym zapisie, zdominowanym przez obraz JA piszącego, czytelnik (intruz) oraz otoczenie pozostają gdzieś w tle. Dwa typy narracji autobiograficznej: świadectwo i wyznanie są sobie przeciwstawne jako postawa ekstrawertywna i introwertywna. Biegun trzeci był w dziejach rozwoju literatury dokumentu osobistego tak przytłumiony, że niemal niedostrzegalny, choć w ukryciu oczywiście istniał od samego początku.

Ten typ autobiograficznej postawy, sytuujący się poza linią przebiegającą w obrębie pierwotnej dychotomii świadectwa i wyznania, pojawił się w polskiej literaturze dokumentu osobistego zaledwie pół wieku temu. Jeśli utajony dawniej trzeci biegun wyobrazimy sobie jako punkt usytuowany ponad lub poniżej linii przebiegającej między biegunem ekstrawersji (postawą świadectwa) i introwersji (postawą wyznania), otrzymamy „trójkąt autobiograficzny”. Na pierwszym wierzchołku sytuuje się, ja” mówiące, na drugim - świat zewnętrzny przedstawiany w zapisie autobiograficznym, a na trzecim - czytelnik. Dla niego też zawsze przeznaczone było zarówno świadectwo, jak wyznanie, ale w obu tych formach pozostawał on w ukryciu. Odbiorca bywał wprawdzie uobecniany (w liście, mającym gatunkowo rodowód retoryczny), ale nigdy nie zezwolono mu w szerszej skali na jawną dominację



#24

pamiętnikach, autobiografiach i dziennikach. To Witold Gombrowicz dokonał w swym Dzienniku tego rewolucyjnego odkrycia, wynajdując taki rodzaj autobiograficznej narracji, w której nie dominuje na pewno ani „świat”, ani (wbrew pozorom) JA, ale oba te bieguny podporządkowane są zwróceniu się ku TY.

Taką postawę autobiograficzną, w odróżnieniu od świadectwawyznania, nazywam WYZWANIEM, rzuconym czytelnikowi.^11 Jeśli w postawie dawania świadectwa można dostrzec element epickości, a w sytuacji wyznania - element liryczny, to zwrot ku TY, będący sednem postawy wyzwania, charakterystyczny jest dla dramatu (dialogu dramatycznego) i dla retoryki. Odkrycie dokonane przez Gombrowicza otworzyło nową drogę, ale oczywiście bynajmniej nie wyeliminowało możliwości powstawania tekstów, w których nadal dominuje jedna z dwu wcześniej znanych postaw. Świadczy o tym wiele dzieł literatury dokumentu osobistego, które powstały już po opublikowaniu Dziennika Gombrowicza.


^11 Wysuwając pod koniec lat siedemdziesiątych hipotezę nowej i wyjątkowej Gombrowiczowskiej koncepcji dziennika jako wyzwania (koncepcji, która musi być rozpatrywana w kontekście sformułowanej przez pisarza filozofii relacji międzyludzkich), zasygnalizowałam problem w bardzo wstępny i szkicowy sposób. Hipoteza ta wytrzymała próbę czasu i przerodziła się w tezę jako element koncepcji „trójkąta autobiograficznego”. Por. podrozdział Paradoksy ekspresji intymnej w studium Rola odbiorcy w dzienniku intymnym, w: Problemy odbioru i odbiorcy, red. T. Bujnicki, J. Sławiński, Wrocław 1977, przedrukowanym w Aneksie do mniejszego tomu, oraz: Autobiografia jako wyzwanie (O„Dzienniku" Gombrowicza), „Teksty Drugie” 1994,nr 1 (25). Zupełnie inaczej i bez związku z moją koncepcją posługuje się kategorią „wyzwania” Kazimierz Adamczyk w cennym studium interpretacyjnym Dziennik jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Kraków 1994. W ujęciu Adamczyka chodzi nie o typ postawy autobiograficznej, wybrany przez konkretnego autora, ale raczej o „wyzwanie”, jakie przed każdym z piszących stawia tradycja gatunku: „Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński stają przed problemem, który musi rozwiązać każdy diarysta. Różne podejmują decyzje, inne granice wytyczać będą szczerości i «rozmowom z samym sobą». Jednak wszyscy trzej pisarze, każdy w odmienny sposób, odczuwać będą presję wywieraną przez konwencję zapisu i przez tradycję gatunku” (s. 16-17). Wedle mojej propozycji terminologicznej u Lechonia dominuje postawa wyznania (jakkolwiek poddanego swoistym ograniczeniom), u Gombrowicza wyzwania, a u Herlinga-Grudzińskiego świadectwa. Jeśli dobrze rozumiem wywód w książce Adamczyka, jego interpretacje zmierzają do wniosków podobnych, choć nie posługują się taką samą terminologią (są też znacznie obszerniejsze i bardziej szczegółowe od moich rozważań o tych pisarzach).



#25

Trzy postawy: świadectwo, wyznanie i wyzwanie mogą być opisane jako jednoznaczne, wyraziste bieguny jedynie w teorii, jako modele idealne. Możemy je sobie wyobrażać jako wierzchołki „autobiograficznego trójkąta”. Każdy autobiograficzny zapis sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi abstrakcyjnymi biegunami. W materii konkretnego tekstu możemy mówić tylko o dominacji jednego bieguna nad innymi, ale nigdy o wykluczeniu któregoś. Dwa podporządkowane bywają lekceważone przez autora i niedostrzegane przez czytelnika, zawsze jednak istnieją. Są obecne i działają choćby „pod powierzchnią”, nawet jeśli zdają się nie mieć widocznego wpływu na charakter przekazu.


RETORYCZNE ŹRÓDŁA TRZECH POSTAW

W oczywisty sposób nasuwa się skojarzenie z „trójkątem” funkcji mowy według Karla Bühlera, rozwiniętym później przez Romana Jakobsona w studium Poetyka w świetle językoznawstwa,^12 Wbrew pozorom jednak charakterystyka trzech postaw autobiograficznych nie jest w szczegółowy sposób związana z tą teorią (a zwłaszcza nie została z niej wyprowadzona). Analogia wobec Bühlerowskiego „trójkąta funkcji mowy” (przedstawiania rzeczywistości, wyrażania nadawcy i apelowania do odbiorcy) pozostaje na tym samym stopniu ogólności, co wspomniane wyżej odniesienie „trójkąta autobiograficznego” do podstawowych wyobrażeń związanych z trzema rodzajami literackimi lub możliwe odniesienie do „trzech funkcji mówienia” (tria officia dicendî) w klasycznych podręcznikach retoryki.^13


^12 R. Jakobson, Poetyka w świetle językoznawstwa, przeł. K. Pomorska, „Pamiętnik Literacki” 1960, z. 2. Por. też ważną polemikę Janusza Lalewicza, Krytyka teorii funkcji mowy Biihlera-Jakobsona, „Teksty” 1973, nr 6.

^13 M. Korolko przypomina, że „trzy funkcje mówienia” wywodzą się z Arystotelesowskich kategorii: logos, ethos i pathos. „W podręcznikach wyrażano je najczęściej za pomocą trójcy łacińskich bezokoliczników: docere, movere, delectare (...), w języku współczesnym odpowiadają im funkcje - informująca, zniewalająca i estetyczna. Te trzy funkcje, analizowane w podręcznikach umownie jako części integralnej całości, uwzględniają wszystkie składniki retorycznej perswazji: nadawcę, odbiorcę i temat retorycznej komunikacji”, Sztuka retoryki. Przewodnik encyklopedyczny, Warszawa 1990, s. 45-46.



#26


Dla Biihlera punktem wyjścia jest stwierdzenie z Kratylosa Platona, określającego wypowiedź jako narzędzie, za pomocąktórego ktoś komuś o czymś mówi. Podobną konstatację można znaleźć w Retoryce Arystotelesa: „Na każdą mowę składają się bowiem trzy elementy: mówca, przedmiot mowy i adresat.”^14

Kiedy w rozdziale drugim Księgi I Arystoteles zajmuje się teoretycznymi podstawami sztuki retorycznej, wyróżnia trzy rodzaje środków perswazji, skupionych wokół trzech biegunów. Są to środki nastawione przede wszystkim na osobę mówiącego (ethos), na poruszenie słuchaczy (pathos) i na samą logikę faktów, przedstawianych w mowie (logos). Po pierwsze:

Przekonywanie dzięki charakterowi mówcy rodzi się wówczas, gdy mowa wypowiadana jest w sposób, który czyni mówcę wiarygodnym (...) Nieprawdą jest przy tym - co twierdzą autorzy podręczników wymowy - że szlachetność mówiącego nie ma żadnego wpływu na siłę przekonywania. Wprost przeciwnie można powiedzieć - charakter mówcy daje największą wiarygodność (jego argumentom) (67-68).

Pierwsza grupa środków przekonywania wiąże się więc przede wszystkim z osobą mówcy. Z kolei: „Wiarygodność uzależnioną od nastawienia słuchaczy osiąga się wówczas, gdy mowa powoduje ich wzruszenie” (68), a po trzecie: „Przekonanie przez samą mowę osiągniemy wówczas, kiedy udowodnimy prawdę lub pozór na podstawie wiarygodnych dla każdej rzeczy przesłanek” (68).

Tłumacz i komentator Arystotelesa zwraca uwagę, że trzeci rodzaj środków przekonywania wymaga dziś interpretacji jako , niezbyt jasny dla współczesnego czytelnika”. Przytacza więc dwie


^14 Arystoteles, Retoryka. Poetyka, przełożył, wstępem i komentarzem opatrzył H. Podbielski, Warszawa 1988, s. 75. Dalej cytuję to samo wydanie, podając w tekście numer strony.



#27

nowe propozycje badaczy dzieł Stagiryty, mówiące, że chodzi tu„dowodzenie na podstawie argumentów” i o „wymowę samych faktów”.^15 Można by więc powiedzieć, z nie mniejszym uzasadnieniem jak w wypadku analogii wobec Bühlera, że da się dostrzec pewną symetrię postaw, wykrytych w literaturze dokumentu osobistego, wobec Arystotelesowskiego podziału środków perswazji w sztuce retorycznej, które zostały pogrupowane z uwagi na odniesienie do nadawcy, do odbiorcy i do logiki przedstawionych w mowie faktów ze świata zewnętrznego.^16

Każdy zapis autobiograficzny ma właściwe sobie proporcje jawności i ważności wszystkich trzech biegunów. Całkowite wykluczenie któregoś z nich się nie zdarza. Te podporządkowane dadzą o sobie znać prędzej czy później, choćby w śladowy sposób. Analogiczne zjawisko odnotowują badacze retoryki. Po zdefiniowaniu „trzech funkcji mówienia” Korolko wykłada „Regułę jedności funkcji”, pisząc, że wszystkie są„wzajemnie od siebie zależne i tylko ich zespolenie decyduje praktycznie o skuteczności przekonywania”.^17 Podobnie charakteryzuje Podbielski stanowisko Arystotelesa:

Pełne porozumienie między mówcą a słuchaczem może nastąpić tylko wtedy, gdy proces ten obejmuje całą ich osobowość. W tym kontekście staje się więc zrozumiałe, dlaczego obok argumentacji logicznej tak wielką wagę przywiązuje filozof również do wiarygodności związanej z etosem mówcy i nastawieniem psychicznym słuchacza.^18

Zarazem jednak okazuje się, że w tradycji retoryki ukształtowało się coś w rodzaju hierarchii funkcji. Podbielski pisze o Arystotelesie:


^15 H. Podbielski przywołuje podglądy J. H. Mc Bumeya rozwinięte następnie przez W. M. Grimaldiego, patrz jego Wstęp do Retoryki, dz. cyt., s. 41.

^16 Analogia uchwytna na poziomie trzech funkcji mówienia (tria officia dicendi) nie da się przeprowadzić w odniesieniu do trzech rodzajów retorycznych (tria genera dicendi) dzielących oratorstwo na polityczne, sądowe i popisowe. Por. M. Korolko, dz. cyt., s. 47. Odniesienie jest zasadne dopiero wobec wywiedzionych wprawdzie z zasad retoryki, ale mających już inne podstawy trzech rodzajów literackich: epika, liryka i dramat.

^17 M. Korolko, dz. cyt., s. 46.

^18 H. Podbielski, dz. cyt., s. 46.



#28

W swym wykładzie na temat inventio najwięcej miejsca autor Organonu poświęca oczywiście problemom argumentacji logicznej, związanej z wiarygodnym przedstawieniem samej sprawy.^19

Podobnie Korolko przedstawia stanowisko Cycerona w sprawie funkcji informacyjno-pouczającej:

najwybitniejsi teoretycy retoryki stawiają na pierwszym miejscu sferę rozumu. Cycero jest zdania, że mówca powinien koncentrować uwagę na pouczeniach, które przekazuje, przy czym dwie pozostałe funkcje, to znaczy zniewalająca i estetyczna, winny być w mowie niezauważalne, ukryte, dzięki czemu mogą być skutecznie realizowane.^20

Ilustrując regułę, dobrze jest odwołać się do przykładów skrajnych. Oto kilka sytuacji wyglądających z pozoru na czyste przypadki obecności tylko jednej postawy autobiograficznej. Dziennik Maine de Birana tradycyjnie uchodził za klasyczny typ dziennika intymnego, bardzo jednolitego w swej postawie, skupionego wyłącznie na osobistym życiu diarysty. Pisany jedynie dla siebie, zdaje się przykładem wyjątkowo konsekwentnego introwertyzmu. Ale i tu można dostrzec obecność obu pozostałych postaw. Gouhier znalazł w zapisie Main de Birana nie tylko to, co widać na powierzchni, to jest intymne wyznanie, które określił jako „dziennik egotysty”. Dostrzegł także „dziennik-świadectwo”^21, a po trzecie -jakiś minimalny ślad myśli o przyszłym czytelniku. Choć Main de Biran nigdy nie zamierzał publikować swego dziennika, Gouhier przypuszcza, że pod koniec życia diarysta myślał o udostępnieniu swych notatek kilku najbliższym przyjaciołom. Za dowód posłużyła badaczowi krótka uwaga de Birana o „trzech lub czterech zaprzyjaźnionych osobach”, którym chciałby „objawić”, kim naprawdę jest w głębi duszy.^22 Ten ślad myśli o czytelniku (rzeczywistym, nie wirtualnym) wydaje się zbyt nikły, by móc określić go jako wyzwanie pod adresem jakiegoś TY, wyraźnie


^19 Tamże, s. 46-47.

^20 M. Korolko, dz. cyt., s. 47.

^21 H. Gouhier, dz. cyt., s. 96.

^22 Tamże, s. 97, przypis.



#29

wpisanego w tekst. Zresztą „zaprzyjaźnionym osobom” nie rzuca się wyzwania, a „trzy lub cztery” to nadal intymne grono, od którego nieskończenie daleko do anonimowej publiczności, czytającej wydrukowaną książkę. Niewątpliwie jednak notatka diarysty odnaleziona przez Gouhiera wystarcza, by uznać, że w zamkniętym, skierowanym ku wnętrzu nastawieniu intymisty (niekiedy też bywającego świadkiem) da się dostrzec pęknięcie, przez które przeziera trzeci, ukryty wierzchołek „autobiograficznego trójkąta”.

Z kolei przykładem prawie wyłącznej dominacji epickiej postawy świadectwa mógłby się wydawać reportaż. Początkowo uznawany był za gatunek prozy, w którym fakty do tego stopnia powinny mówić same za siebie, że jego miejsce znajduje się wprawdzie w sferze literatury dokumentarnej, ale nie „dokumentu osobistego”. Z czasem to złudzenie bezstronności świadectwa stopniałorozwijająca się autorefleksja warsztatowa twórców reportażu wydobyła z ukrycia nieuchronną obecność JA reportera. Jeden ze współczesnych mistrzów gatunku, Ryszard Kapuściński, sformułował to w sposób szczególnie wyrazisty. Mówiąc o swych trzech książkach na temat Afryki ( Wojna futbolowa, Jeszcze jeden dzień życia i Heban), stwierdził:

We wszystkich tych książkach piszę o sobie, o tym, co mi się zdarzyło, i o tym, co zobaczyłem. I nie wychodzę ani krok dalej ponad to, poza osobiste, bezpośrednie doświadczenia. Nie ma tam ani jednego tekstu, który nie byłby opisem osobistego przeżycia, przygody (...) Kiedyś ktoś mnie spytał, no dobrze, ale kto właściwie jest bohaterem Imperium? Że niby nie ma bohatera. No jak to - nie ma bohatera? Ja nim jestem. Kto jest bohaterem Hebanu? Ja jestem bohaterem Hebanu, piszę o sobie, to jest moja historia.^23

Konsekwencja w faworyzowaniu jednego „wierzchołka trójkąta” posunięta tak daleko, jak u de Birana (albo u Amiela), nie jest bynajmniej regułą wśród twórców literatury dokumentu osobistego. Skłonność do uprzywilejowania postawy świadka, albo kogoś składającego intymne wyznanie, albo wreszcie wyzywającego czytelnika na intelektualny i emocjonalny pojedynek, jest zapewne


^23 Od historii do antropologii spotkania. Z Ryszardem Kapuścińskim rozmawia Gabriela Łęcka , „Opcje” 1999, nr 2, s. 36.



#30

uwarunkowana psychologicznie, ale szukanie jakiejś typologii osobowości w relacji do trzech typów postawy autobiograficznej wydaje się ryzykowne i grożące uproszczeniami. Na gruncie badań literaturoznawczych postawa autobiograficzna powinna być konsekwentnie rozumiana jako relacja wewnątrztekstowa, a nie związana z osobowością czy światopoglądem. Wielu twórców literatury dokumentu osobistego zdaje się chętnie korzystać z możliwości wyboru, a więc i zmieniania dominanty. Wcale nierzadkie są przypadki, że jeden i sam autor w różnych zapisach autobiograficznych przybiera różne postawy.


WYMIENNOŚĆ POSTAW AUTOBIOGRAFICZNYCH

Na przykład Wspomnienia starobielskie i Na nieludzkiej ziemi Józefa Czapskiego to przede wszystkim relacje świadka. Sam autor po trzydziestu pięciu latach tak skomentował swój cel, ciesząc się perspektywą krajowego wydania Wspomnień: „Przecie pisałem je w pierwszym rzędzie dla Polski, dla rodzin towarzyszy, które znałem z opowiadań na narach naszego obozu.”^24 Pierwsza z książek koncentruje się przede wszystkim na osobach towarzyszy niewoli, jest właściwie galerią postaci, uchwyconych szkicowo, lecz bardzo wyraziście (chciałoby się je porównać do rysunkowych portretów, wykonanych cienką kreską, które znamy ze szkicowników autora). Jednocześnie autor wspomnień jako świadek sam jest wyraźnie widoczny nie tylko dlatego, że niekiedy opowiada o własnym losie i o swoich stanach ducha, ale znacznie bardziej dzięki temu, że włącza w tok relacji wyraźną hierarchię wartości, do której odnosi opisywane zdarzenia. Osobista perspektywa ujawnia


^24 J. Czapski, Od Autora, w: tegoż, Wspomnienia starobielskie, Wrocław 1990, s. 4.



#31

się też poprzez emocjonalne ciepło, z którym mówi o większości swych współtowarzyszy, a z drugiej strony - poprzez krytyczną tonację niektórych komentarzy. Najbardziej dyskretnie, ale niemniej znacząco jego sposób podejścia do ludzi ujawnia się w konsekwentnym przemilczaniu nazwisk tych kolegów, których zachowania potępiał (aleje opisał).

W tomie Na nieludzkiej ziemi perspektywa świata przedstawionego znacznie się poszerza. Autor wspomnień przedstawia się raczej jako świadek historii XX wieku, nie tylko jako kronikarz jednej zamkniętej społeczności, schwytanej w pułapkę zbiorowych wydarzeń, jak to było we Wspomnieniach starobielskich. W relacji z czasów działania w armii Andersa Czapski nie rezygnuje z portretowania ludzi, z którymi los go zetknął, czy to przypadkowych sąsiadów w wagonie kolejowym, czy tych, o których wiedział, że trafią na karty podręczników historii. Jednocześnie raz po raz ogarnia widok bardziej panoramiczny, formułuje uogólnienia dotyczące życia sowieckiego Imperium, którego olbrzymie obszary przyszło mu przemierzać. Będąc przede wszystkim świadkiem historii, nie rezygnuje, tak jak i poprzednio, z wyznawania własnych wartości, eksponowania swoich indywidualnych ocen.

Proporcje tego, co jest ekspresją indywidualnego JA, a co świadectwem zewnętrznego świata, odwracają się radykalnie na kartach dziennika Czapskiego.^25 Wprawdzie znamy tylko „wyrwane strony” z tej olbrzymiej, rękopiśmiennej całości, obejmującej w stosach zeszytów kilka dziesięcioleci życia diarysty, to jednak wystarczy, by wiedzieć, że w dziennikach postawa autobiograficzna jest całkowicie odmienna niż w pisanych do natychmiastowego druku wspomnieniach z lat wojny. Wprawdzie świat, w którym żyje człowiek, malarz i pisarz, bynajmniej nie znika w dzienniku z pola widzenia, ale obdarzany jest uwagą zupełnie innego rodzaju. Inność ta nie jest w sposób konieczny uwarunkowana nieciągłością diarystycznego zapisu, znacznie bardziej radykalną niż ukryta


^25 J. Czapski, Wyrwane strony, oprac. J. Pollakówna przy współpracy P. Kłoczowskiego, Les Editions Noir sur Blanc [Lausanne] 1993.



#32

nieciągłość narracji wspomnieniowej. Wynika ona z postawy piszącego, który notuje swoje uwagi o malarstwie własnym i cudzym, o właśnie czytanych lekturach, doznaniach religijnych, rozmowach, w których coś go poruszyło. Czasem notuje przelotne wspomnienia, czasem momentalne epifanie, zrodzone niespodziewanie z najzwyklejszego widoku, ale otwierające wyobraźnię jak tajemny znak albo dotknięcie łaski. Rzeczywistość zewnętrzna postrzegana jest jak bodziec, wywołujący różnorodne echa w świadomości, wyobraźni, pamięci. Jedynym układem odniesienia dla tych ech, jedyną instancją decydującą o zapisaniu lub pominięciu, jest JA piszące. W zapisie, który znamy z wybranych stron dzienników Czapskiego, świat zewnętrzny nie posiada takiego samoistnego i spójnego bytu, jaki wyzierał z relacji świadka spisującego swoje wspomnienia z obozu starobielskiego i późniejszych wędrówek po,nieludzkiej ziemi”. W dziennikach Czapskiego dominuje perspektywa wewnętrzna jednostki, postawa wyznana. To wyznanie czynione samemu sobie pojmowane jest jako samopoznanie i rachunek sumienia, jako codziennie podejmowane zadanie i fundament tożsamości:

Maj 1979. Co to znaczy, że nie mogę zabrać się do niczego bez paru choć minut z moim dziennikiem (ucieczka pamięci, mus porządkowania i podporządkowania), jedyną formą wewnętrzną, która mnie ratuje? (...) Ten skrawek chwili rano przy przebudzeniu - ten dziennik, czy to mój ratunek? Jakiś ładunek na cały dzień. Później przez kontakt z ludźmi nabrane rankiem powietrze do płuc wyparowuje (...) A ludzie? Im służyć? Dla nich żyć? TAK. Ale trzeba mieć swój świat tajny, żeby być, żeby dawać im coś więcej niż pozory. Lusterko? Narcyzm? NIE. Konieczność, obowiązek docierania w sobie do bodźców zasadniczych, bez których moje życie staje się jakimś gruzowiskiem, w którym nawet praca staje się pozorem (...) Musisz się obserwować.^26

Zróżnicowanie postaw można też dostrzec w autobiograficznym pisarstwie Aleksandra Wata. W Moim wieku postawa świadka odgrywa zasadniczą rolę, ale Wat, będąc świadkiem zbrodni naszego


^26 J. Czapski, dz. cyt., s. 155. Por. interpretację diarystyki Czapskiego w studium M. Janion, „Dziwaczny wzrost", w: Czapski i krytycy. Antologia tekstów, wybór i opr. M. Kitowska-Łysiak i M. Ujma, Lublin 1996.



#33

stulecia podobnie jak autor Wspomnień starobielskich, jednak w znacznie większej niż Czapski mierze świadczy równocześnie o własnym losie. Zaczynając od dzieciństwa i rodzinnego domu, rozwija historię swego życia biegnącego przez kolejne dekady: kształtowanie poetyckiego powołania, polityczne uwikłanie z lat młodości, pobyt w sowieckich więzieniach, doświadczenia religijne i dzieje choroby. Interpretuje swój los w kategoriach winy i kary za udział w komunizmie, pojmowanym jako zło absolutne. Pracę nad swoim mówionym pamiętnikiem traktował Wat zarazem jako dawanie świadectwastuleciu, którego był rówieśnikiem, i jako autointerpretację osobistego losu człowieka, który doświadczył zła i został naznaczony cierpieniem. Obie postawy: świadectwo o historii dwudziestego wieku i autoanaliza - są nierozdzielnie splecione w narracji Wata. Trudno mówić o proporcjach, obecność świadectwa w Moim wieku wydaje się jednak przeważać.

Inaczej jest natomiast w Dzienniku bez samogłosek, pisanym częściowo przed, a częściowo w trakcie pracy nad pamiętnikiem. Te znalezione po śmierci poety notatki pisane jakby szyfrem, bo bez samogłosek, zawierają krótkie fragmenty eseistyczne, urywki wspomnień, zapisy rozmów o poezji, spotkań z ludźmi. Powracają w nich stałe tematy refleksji: zło, ból, śmierć. Także wątki religijne: dojście do katolicyzmu a potem utrata wiary, nieustannie pojawiający się metafizyczny niepokój, pytania o relacje między judaizmem a chrześcijaństwem. Kwestie te, często ujęte w metaforycznym skrócie, zaledwie naszkicowane, albo zamknięte w formie aforyzmu, zawdzięczają swój porządek wyłącznie odniesieniu do JA piszącego. Tak też interpretowała je pierwsza czytelniczka tego tekstu, żona poety, odcyfrowująca notatki, by je przygotować do druku. Zobaczyła w nich „zaszyfrowanie intymnych doznań związanych z trudnymi i bolesnymi latami jego życia (...) Chropowate, szorstkie, zmiażdżone słowa były i symbolicznym, i bardzo konkretnym wyrazem jego ówczesnego stanu.”^27


^27 O. Watowa, * * * [wstęp bez tytułu], w: A. Wat, Dziennik bez samogłosek, Pisma wybrane, t. II, opr. K. Rutkowski, Oficyna Literacka [bm] 1987. Przedruk za wydaniem Polonia Book Fund Ltd., Londyn 1986, s. VII.



#34

GOMBROWICZ RZUCA WYZWANIE

Trzecia postawa, wyrażająca się w dramatyczno-retorycznym zwracaniu się ku TY (choć nie zawsze wiąże się to z użyciem gramatycznej formy drugiej osoby), zanim została wyeksponowana przez Gombrowicza, dochodziła do głosu okazjonalnie.^28historii diarystyki niewątpliwie wiązało się to z postępującą literaryzacją gatunku. W sytuacji, którą zastał Gombrowicz, przystępując do pisania dziennika, obie te postawy: świadectwa i wyznania - były już w znacznym stopniu wyeksploatowane. Pierwsza miała w polskiej literaturze autobiograficznej nieporównanie dłuższą tradycję i była silnie zakorzeniona w świadomości czytelniczej. Druga wprawdzie wydawała się mieć mniej realizacji i pojawiła się późno, dopiero w romantyzmie, ale Gombrowicz znał sporo jej wersji naiwnych, ponadto wyrazistość postawy introspekcyjnej w diarystyce francuskiej, z którą był dobrze obznajmiony, czyniła wejście na tą drogę czymś dla niego nieznośnym. Gombrowicz mówi o tym między innymi w pierwszym roku pisania Dziennika, kiedy odrzuca postawę „nieszczerej szczerości” intymisty:

Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego idzie to do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję, że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli?^29

W tych zdaniach uchwycona jest zwięźle paradoksalność sytuacji, do której doprowadziła literaryzacja dziennika intymnego. Gouhier rozróżnił trzy rodzaje dziennika z uwagi na autorskie zamiary co do publikacji: 1. dziennik pisany bez jakiegokolwiek zamiaru publikowania, 2. dziennik, który może być opublikowany pośmiertnie, i 3. dziennik, który może być publikowany za życia autora albo nawet jest sukcesywnie publikowany


^28 Swego rodzaju „prehistorię” postawy wyzwania przedstawia studium Rola odbiorcy w dzienniku intymnym, przedruk w Aneksie do niniejszego tomu.

^29 W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Dzieła, t. VII, Kraków 1986 s. 56. Dalej cytuję Dzienniki według tego wydania, podając tylko tom i stronę.



#35

na bieżąco.^30 Spostrzeżenie Gombrowicza zmierza w konsekwencji do obnażenia faktu, że w trzecim przypadku (nb. jest to sytuacja zainicjowana znanym gestem André Gide’a) diarysta najczęściej udaje, że trzyma się zasad dziennika pierwszego typu, żeby właśnie tym pociągać publiczność. Sam autor Ferdydurke odrzuca zasadę dziennika jako sytuacji mówienia bez formy, nie tyle dlatego, iż autentyczna szczerość piszącego do druku diarysty nie wydaje się możliwa, ale raczej z tego powodu, że gdyby nawet na taką szczerość mógł się zdobyć, bezpośredniość spowodowana brakiem formy prowadziłaby go do „zbyt żenującej styczności” z czytelnikiem.

Pisanie nie jest niczym innym, tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność.

Lecz jeśli nie jestem zdolny urzeczywistnić tej myśli tu, w dzienniku - cóż ona warta? A jednak nie mogę, i coś mi przeszkadza; gdy pomiędzy mną a ludźmi nie ma formy artystycznej, zbyt żenująca staje się styczność. Powinienem potraktować ten dziennik jako narzędzie mego stawania się wobec was - dążyć do tego abyście w pewien sposób mnie ujęli - w sposób, który by umożliwił mi (niech się pojawi słowo niebezpieczne) talent. Ten dziennik niech będzie bardziej nowoczesny i bardziej świadomy i niechaj będzie przepojony ideą, iż talent mój może powstać tylko w związku z wami, to jest iż wy jedynie możecie podniecić mnie do talentu - więcej - stworzyć go we mnie.^31

Gombrowicz szukał więc dla siebie zupełnie nowej formuły dziennika. W okresie, kiedy jego zamiar dopiero się kształtował, w sierpniu 1952 roku wspominał w liście do Giedroycia, że pisze „coś w rodzaju Dziennika” (na co, jak pamiętamy, Redaktor reaguje natychmiastową ofertą publikacji i po paru miesiącach pierwszy Fragment z dziennika ukazuje się w „Kulturze”). Jednocześnie w tym samym liście Gombrowicz określa swój stosunek do literaryzacji intymistyki:

Journal Gide’a nie tyle mnie natchnął, ile ukazał mi możliwość przezwyciężenia pewnych zasadniczych trudności, które mi dotąd realizację tego projektu uniemożliwiały (bo ja myślałem, że dziennik musi być „prywatny”, a on mi odkrył możliwość prywatno-publicznego dziennika).^32


30 H. Gouhier, dz. cyt., s. 95.

^31 W. Gombrowicz, dz. cyt., s. 57.

^32 List Gombrowicza z 6 VIII 1952, w: J. Giedroyc, W. Gombrowicz, Listy 1950-1969, wybrał, opracował i wstępem opatrzył A. Kowalczyk, Warszawa 1993,



#36

Jak wiemy, wkrótce potem spostrzegł, że ta wersja prywatno-publicznej wypowiedzi jest pułapką: „Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli?” Miał więc poprzedników, miał sobie współczesnych, i w walce z nimi szukał swojej niepowtarzalności. Jak wygląda ten kontekst, na tle którego my, czytelnicy, ze swojej perspektywy, możemy oglądać Dziennik Gombrowicza? Najłatwiej wymienić poprzedników stanowczo odrzucanych przez pisarza. Oczywiście to przede wszystkim cała tradycja francuskiego journal intime, kulminująca w literackim dzienniku André Gide’a. Z polskiej diarystyki w latach pięćdziesiątych, gdy Gombrowicz zaczynał posyłać swój Dziennik do „Kultury”, funkcjonowały tylko trzy teksty: Dziennik Żeromskiego, którego publikacja właściwie zaczyna publiczny żywot tego gatunku w polskiej literaturze, następnie Dziennik Lechonia i Szkice piórkiem Bobkowskiego.

Żeromski bawił Gombrowicza swoją młodzieńczą egzaltacją. Ujawniło się to mimochodem, przy okazji opowieści o dysputach z argentyńską „szczeniakierią” o dekadencji Europy i perspektywach Ameryki Łacińskiej. Jeden z młodych przyjaciół autora Ferdydurke, student Roby S., doczekał się takiej charakterystyki:

(...) był gotów przegadać całą noc, widać było, że „gadanie genialne, szalone, studenckie”, jak pisze Żeromski w swoim dzienniku, weszło mu w krew. W ogóle oni przypominają mi czasem Żeromskiego i jego kolegów z lat 1890-tych: zapał, wiara w postęp, idealizm, wiara w lud, romantyzm, socjalizm, ojczyzna. Wrażenia z tej rozmowy? Wyszedłem zniechęcony i zaniepokojony - znudzony i rozśmieszony - zirytowany i zrezygnowany - i jak zmyty, jakby mi pokazano figę. Ten głuptas niczego sobie nie przyswoił, odkąd go zostawiłem w Santiago.^33


[[Cd przyp. 32]] s. 59-60. Odpowiedź Giedroycia s. 60. O polemicznym stosunku Gombrowicza do autora Lochów Watykanu wspomina też Russovich, który w Argentynie pożyczył przyjacielowi francuskie wydanie Dziennika Gide’a: „sam go nie dokończyłem, bo Witold już nie chciał się od niego oderwać. Jego komentarze dotyczyły znaczenia dziennika jako rodzaju literackiego. Odkrywał w nim nową modłę wyrazu, nowy instrument - i zastanawiał się nad sposobem użycia go (...) wszystkie jego lektury były lekturami artysty, twórcy. Ale ta przyniosła specjalny rezultat: ożywiła myśl, którą piastował już dawno - pisania własnego dziennika, dziennika zupełnie innego niż Dziennik Gide’a” - wypowiedź Alejandro Russovicha w: R. Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie. Świadectwa i dokumenty 1939-1963, Wrocław 1991, s. 116.

^33 W. Gombrowicz, t. VIII, s. 242.



#37

Autor Ferdydurke zresztą rozczytywał się w autobiografiach naiwnych, czego ślady są w Dzienniku i o czym wspomina Russovich.^34 Lechonia Gombrowicz parę razy łaskawie skomplementował za bystrość obserwacji i cięty dowcip, określając jego dziennik jako: „znakomity literacko i lśniący naturalną inteligencją”, ale od samej jego koncepcji dystansował się zdecydowanie, dodając zaraz, że tekst jest „kompromitujący wskutek chorobliwego, kompleksowatego prawie zwężenia horyzontu intelektualnego (...), dziennik melancholijny, żałosna inkarnacja ducha burżuazji warszawskiej i ówczesnych kawiarń”.^35 Lechoń był dla niego jednym z tych diarystów, którzy w swoich wyznaniach nie potrafili znaleźć wyjścia z dylematu fałszu i żenady. Bobkowskiego dziennik z lat wojny we Francji zdecydowanie bardziej Gombrowiczowa zaciekawił („to rosół na smaku rzeczywistości”^36), jednak poza jakimkolwiek odniesieniem do jego własnej koncepcji. Szkice piórkiem były dla niego stanowczo zbyt owładnięte misją świadka, zbyt żarliwie zwrócone ku zewnętrznym wydarzeniom.

Z poprzednikami, których osiągnięcia Gombrowicz przekraczał i odrzucał, sam sobie radził doskonale w bezpośredniej polemice. Dzisiejszy jego czytelnik widzi jednak także inny kontekst: tych poprzedników i współczesnych, których diariuszy autor Ślubu znać nie mógł, ponieważ nie były jeszcze publikowane w czasach, gdy sam pisał. Istniały już wówczas ogromne, wieloletnie dzienniki Nałkowskiej, Irzykowskiego i Dąbrowskiej, dziś wchodzące do głównego kanonu polskiej diarystyki, a wówczas nieobecne jeszcze na literackiej scenie. Miały zresztą jeszcze długo spoczywać w głębi szuflad. Z Nałkowską i Dąbrowską Gombrowicz polemizowałby prawdopodobnie tak samo, jak z modelem praktykowanym przez Gide’a czy Lechonia.


^34 „Poza historią i filozofią Gombrowicz najbardziej lubił biografie, a raczej autobiografie, zwłaszcza jeżeli były naiwne i «pisane z uczuciem». Pożyczał je w bibliotece bankowej i streszczał mi (były pisane po polsku), dodając swoje komentarze”, w: R. Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie..., s. 115.

^35 W. Gombrowicz, dz. cyt., t. VIII, s. 183.

^36 W. Gombrowicz, dz. cyt., t. VIII, s. 101. Tamże dalsze uwagi o Szkicach piórkiem.



#38

Są jednak inni autorzy, których nie udałoby mu się chyba zbyć tak łatwo. Irzykowskiego można w pewnym stopniu traktować jako prekursora Gombrowicza w polskiej diarystyce z uwagi na ton intelektualnej i moralnej prowokacji w jego osobistych zapiskach. Przede wszystkim trzeba jednak przypomnieć Pamiętnik Brzozowskiego, Elzenberga Kłopot z istnieniem i trzy tomy notatek Konińskiego Nox atra, Ex labyrintho oraz Uwagi.

Na początku lat pięćdziesiątych tylko dziennik Brzozowskiego (nazwany Pamiętnikiem) istniał jako tekst publikowany, ale rzecz ta, drukowana jeszcze przed pierwszą wojną światową, była już raczej zapomniana.)Rękopiśmienne zapiski Konińskiego spoczywały jeszcze w jego pośmiertnych papierach, a Elzenbeig wprawdzie kontynuował wówczas pisanie swoich „aforyzmów w porządku czasu” (jak je potem nazwał), ale wtedy nie było mowy o ich drukowaniu.

Gombrowicz odnotowuje w Dzienniku, że nic Brzozowskiego nie czytał, zetknął się z nim tylko pośrednio, przez książkę Miłosza Człowiek wśród skorpionów,^37 Przywołana przez Gombrowicza sytuacja odnosi się do wspomnianych w dzienniku Brzozowskiego lat młodzieńczych i jego buntu przeciw bezmyślności zapyziałej rodzinnej tradycji. Gombrowicz jednak, choć pod wieloma względami mógłby rozpoznać w nim bratnią duszę, tym razem zachowuje się zgodnie ze swoją dewizą że wśród hreczkosiejów jest artystą a wśród bohemy szlachcicem. Opowiada się przeciwko synowskiemu buntowi autora Płomieni po stronie ojca i jego zaściankowości, zarówno na przekór Brzozowskiemu i Miłoszowi - jak i poniekąd na przekór samemu sobie. Wygląda na to, iż wywnioskował z wywodu Miłosza, że mógłby się wydać w czymś Brzozowskiemu podobny, a więc robi unik i wciąga czytelnika w długi wywód przekonujący, że jest zupełnie odwrotnie.

Przeciw istnieniu punktów stycznych z postawą KonińskiegoElzenberga nie będzie już mógł zaprotestować. Wprawdzie ich nie czytał, ale pojawienie się punktów zbieżności możliwe jest dzięki istnieniu czegoś takiego, jak obecność w tym samym polu możliwości myślowych, w zasięgu oddziaływania tej samej intelektualnej


^37 W. Gombrowicz, dz. cyt., t. IX, s. 56-60.



#39

siły grawitacyjnej. Sprawiła ona, że każdy z tych trzech pisarzy zupełnie niezależnie od siebie prowadził przez lata dziennik filozoficzny. Na kartach ich dzienników powracały podobne pytanianiezrozumiały fenomen bólu, o niezawinione cierpienie każdej żyjącej istoty, bez względu na to, czy była człowiekiem, muchą czy żukiem na plaży, przewróconym na grzbiet. Pojawiała się także myślnieistnieniu Boga, o Jego istnieniu wątpliwym, o grozie egzystencji.

Ci nieznani Gombrowiczowi diaryści poruszali się (zresztą niezależnie od siebie) w polu problemowym, które miało stać się później jego domeną, i w granicach której czuł się władcą niepodzielnym. Co ich jednak od Gombrowicza różniło, to postawa konsekwentnie introspekcyjna, refleksyjna, w której myśl o czytelniku nie odgrywa żadnej roli. Postawa świadka epoki czy kronikarza z pewnością nie wchodziła dla Gombrowicza w rachubę ze względów zasadniczych: tematem pisarstwa było dla niego zawsze jego własne , ja”. Cóż mu jednak pozostawało, skoro nie chciał o sobie mówić w sposób właściwy introspekcyjnemu dziennikowi intymnemu?

Poszukiwanie formy „bardziej nowoczesnej i bardziej świadomej”, formy opartej o wcześniejsze własne doświadczenia powieściopisarskie, doprowadziły Gombrowicza do przekroczenia alternatywy świadectwa i introspekcji. Znalazł trzecią drogę, przez niektórych autobiografów przeczuwaną zaledwie, ale przez żadnego nie podniesioną do godności ujawnionej zasady. W przytoczonym wcześniej cytacie Gombrowicz nazywa dziennik narzędziem stawania się wobec nas, czytelników. Zamiast introspekcji, którą uznał za niemożliwą dla siebie, bo była naprzemian fałszywa i żenująca, wymyślił autokreację, dokonywaną wobec czytelników. Samotną (a w konsekwencji samobójczą) kontemplację Narcyza zastąpił reżyserowanym przez siebie spektaklem. Przy czym nie było to coś na kształt monodramu, recytowanego przed milczącą widownią. Gombrowicz rozpoczął grę, wciągającą odbiorców do udziału, prowokującą listy czytelników i włączającą polemikę z nimi w tok dziennika.^38


^38 Taki pomysł Gombrowicza na nową formę dziennika wiąże się oczywiście z dramatyczną i teatralną ideą osobowości w myśli Gombrowicza, o której wiele pisano, m. in. Janusz Goćkowski, Świat wieczystych aktorów (Gombrowicza antroposocjologia formy), „Teksty” 1976, nr 4-5, a w kontekście Dziennika Zdzisław Łapiński, Ja, Ferdydurke, Kraków 1997. Nie miejsce tu, by ten wątek szerzej rozwijać, choć niewątpliwie jest to problem pokrewny, podobnie jak kategoria gry, uprzywilejowana przez Jerzego Jarzębskiego (Gra w Gombrowicza, Warszawa 1982).



#40

Ta trzecia droga, na którą Gombrowicz pchnął polskie pisarstwo autobiograficzne czterdzieści lat temu, to właśnie przyjęcie postawy wyzwania, rzuconego czytelnikowi. Wyzwanie różni się od świadectwa i introspekcji przede wszystkim tym, że zamiast relacji JA - świat albo JA - JA stawia na pierwszym planie relację JA - TY. Oczywiście jakaś myśl o adresacie była zawsze w pisarstwie osobistym obecna. Forma wyznania, leżąca u podstaw europejskiej autobiografii, zakładała milczącą obecność słuchacza, któremu się to wyznanie czyni. Pojawiało się nawet „Ty” zwrócone do adresata. Dlatego opisując Gombrowiczowską formułę autobiografii jako wyzwania, nie mówię o wprowadzeniu czytelnika, a jedynie o wysunięciu go na widoczny plan. Gombrowicz przecież wcale nie był pierwszym diarystą, który myślał o swym adresacie i zwracał się do niego. Był jednak pierwszym (przynajmniej w polskiej literaturze), który jawnie uczynił odbiorcę zasadniczy m układem odniesienia, wobec którego dziennik istnieje. Jego dziennik jest tyleż pisaniem o s o b i e, co pisaniem d 1 a kogoś. Mimo używania tytułu Dziennik, Gombrowicz napisał w istocie ciągnący się przez kilkanaście lat 1 i s t do współczesnych i potomnych.

Przekształcenie wyznania w wyzwanie, spowiedzi w prowokację było oczywiście możliwe dzięki filozofii „międzyludzkiego”. Narzuca się tu natychmiast skojarzenie z Martinem Buberem, który wyróżnił relację JA - TO i relację JA - TY. Ta pierwsza dotyczy kartezjańskiego rozumienia stosunku podmiotu i przedmiotu, w której drugi człowiek z perspektywy poznającego podmiotu jest tylko przedmiotem. Buberowska filozofia dialogu wychodzi poza kartezjańskie cogito widziane w jego samotnym ruchu ku przedmiotowi i odkrywa relację osoby z osobą jako szczególną, jako relację dwu podmiotów.^39


^39 Por. np. M. Buber, Słowa-zasady, przeł. K. Bukowski, „Znak” 1974, nr 3 (237), s. 291-310.



#41

Gombrowiczowska filozofia interakcji układa się wprawdzie równolegle, ale niezależnie od myśli Bubera. Jak wiadomo, Gombrowicz czytywał jego pisma i nawet okazjonalnie korespondował z nim.^40 Jednak w odróżnieniu od słynnego filozofa autor Ślubu rozumiał kontakt z Innym przede wszystkim jako walkę, a niejako dialog. Określenie Gombrowiczowskiej formuły pisarstwa autobiograficznego jako wyzwania sytuuje się też dobrze w polu jego ulubionego słownictwa związanego z walką, a zwłaszcza z pojedynkiem, który pojawia się w tylu wersjach, poczynając od Ferdydurke, poprzez Trans-Atlantyk i dramaty, aż po Wspomnienia polskie. Rytuał pojedynku, od rzucenia wyzwania, poprzez wybór sekundantów i ich pertraktacje na temat miejsca, czasu i reguł walki, aż po samo stanięcie przeciwników twarzą w twarz przeciwko sobie, wydaje się szczególnie intrygować wyobraźnię Gombrowicza.


KOMUŻ WIĘC ZOSTAJE RZUCONE WYZWANIE W DZIENNIKU!

Najpierw czytelnikom „Kultury”, których listy i polemiki dostarczyły wielu punktów zaczepienia w kolejnych zapisach diariusza. Bezpośrednio reagujący czytelnicy miesięcznika odgrywają


^40 Dwa listy Bubera do Gombrowicza (i krótkie pismo polecające w sprawie tłumaczeń jego dzieł) patrz: R. Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie..., dz. cyt., s. 124-126. O wspólnej z Gombrowiczem lekturze pism Bubera pisze Russovich: „Pewnego dnia wpadła mi w ręce książka zatytułowana Problem człowieka. Z nieporównaną ścisłością i jasnością Buber określał pojęcie «między», używając do tego niemal tych samych słów, co Gombrowicz. Różnica między nimi była natury egzystencjalnej. Witold myśl Bubera doświadczał na własnej skórze i przemieniał w dzieło sztuki. Podniecony, dałem mu tę książkę, czytał ją najpierw z nieufnością, potem ze wzrastającym entuzjazmem. Dotąd posiadam egzemplarz gęsto przez niego popodkreślany”, dz. cyt., s. 115.



#42

jednak tylko rolę harcowników, potykających się przed rozpoczęciem bitwy. Właściwą batalię dziennik stacza z nami, czytelnikami książkowego wydania, którzy już swoim listem nie mogą nań wpłynąć, których pytania i polemiki nie doczekają się odzewu w żadnym następnym odcinku. O to jednak idzie w Dzienniku, by to nie do nas należało ostatnie słowo, by ciąg prowokacji, zaskoczeń, zmian punktów widzenia nadawał jego tekstowi strukturę sieci, w którą zostaniemy na końcu złapani, choćbyśmy próbowali szamotać się i wymykać.

Pierwsze oczko tej sieci, która nas chwyta, to niewinne z pozoru gramatyczne formy. Oprócz typowego dziennikowego „ja” diarysta wprowadza drugą osobę. Zwraca się do nas per Ty i Wy, używając tych form w różnych tonacjach: od ironiczno-żartobliwej niby felietonowej zaczepki, poprzez różne sposoby perswazji, pouczania, karcenia aż po gniewne serio apelu i pytania. Najostrzej określił adresata swej twórczości w Dzienniku z 1958 roku: „Pisałem dla wrogów.”^41 Posługuje się także formą osoby trzeciej, mówiąc o sobie „on” we wstawkach, napisanych stylem udającym komentarz dopisany ex post przez biografa lub wydawcę, objaśniającego czytelnikowi niedopowiedzenia i kwestie sporne.^42 W ten sposób wymieszane zostają sposoby mówienia charakterystyczne zarówno dla dziennika, listu, jak i komentarza w wydaniu krytycznym, a każdy z tych stylów bywa jeszcze poddawany ciśnieniu parodii. Jedyne, czego czytelnik może być pewny, to to, że za każdym odwróceniem strony, za każdym akapitem może go czekać niespodzianka. Coś, co w pierwszej chwili gotów był wziąć za koszmar, okazuje się żartem. Gdzie indziej głupia historyjka o spotkanej krowie przeradza się w poważny wywód filozoficzny o obcości człowieka wobec natury. Strategia nieustannych zmian napięcia powoduje, że czytelnik czuje się wciąż przymuszany do czujności, wciąż na nowo wzywany i wyzywany, nawet tam, gdzie znika forma bezpośrednich zwrotów per Ty i Wy.


^41 W. Gombrowicz, dz. cyt., t. VIII, s. 42.

^42 Por. tamże, s. 151-157.



#43

Jeżeli całe swoje pisanie Gombrowicz nazwał „długim listem”^43, to Dziennik, będący jednocześnie pisaniem o sobie i do kogoś ma najjawniej epistolarną naturę.

Gramatyczna forma drugiej osoby pojawiała się w dziennikach także przed Gombrowiczem, ale miało to wówczas inny charakter. Brzozowski adresował niektóre zdania do siebie, było to formą autoperswazji, zwrotem do samego siebie z zachętą i pociechą albo wymaganiem. U Żeromskiego jest kilka zdań, będących zwrotami do ukochanej kobiety, której dawał do czytania swój dziennik. U Nałkowskiej, we wczesnych latach pisania, trafiają się retoryczne zwroty do nieznanego, przyszłego czytelnika. Są to jednak sporadyczne przypadki, nikomu wówczas do głowy nie przychodziło podnosić ich do roli metody.^44

Narracyjne taktyki angażowania czytelnika to tylko wstępne sposoby nawiązania kontaktu i rozbudzenia uwagi, coś jak przygrywka. Kiedy już jednak zostaliśmy schwyceni za palec, żarty się kończą trzeba zapłacić urwaną ręką albo i całym sobą. Gombrowicz wciąga czytelnika w świat fantastycznych mikrofabuł, w świat pełnych napięcia sytuacji, eksplodujących kpiną i grozą. Rozgrywają się one tylko w myślach, pobudzonych nagle jakimś błahym szczegółem. Rzadko kiedy jest to lektura książki, czasem notatka w gazecie, często po prostu widok jakiegoś przedmiotu lub sytuacja tak banalna, jak nalewanie wody do szklanki. Nic się właściwie nie stało, a zostaje rozdarta zasłona rzeczywistości i zieje z tej szczeliny groza istnienia. Jedyne, czego się nie da wyminąć, to lęk przed bólem.

Powaga i ostrość pytań, które wyprowadza Gombrowicz-filozof z tych przygód myślowych, zamykają czytelnika jak w potrzasku. Napięcie między błahością przyczyny a wagą poruszanej kwestii urasta do rozmiarów nieznośnych, bo droga wyjścia w serio zamknięta jest śmiesznością a na gest lekceważenia nie pozwala perspektywa zasadniczych pytań egzystencjalnych, które zostają


logicznie wyprowadzone z początkowej błazenady. Diarysta przyprowadza czytelnika tam,


^43 Tamże, s. 42.

^44 Szerzej o tym w Aneksie, w rozdz. Rola odbiorcy w dzienniku intymnym.



#44

gdzie sobie zamierzył, i porzuca go, oszołomionego niespodziewaną pointą lub urwaniem wątku bez zakończenia.

Oprócz tych przygód, stanowiących osobliwą odmianę mikropowiastki filozoficznej, Dziennik zawiera też inne eksperymenty z czytelnikiem, mianowicie różne mistyfikacje na poziomie anegdoty. Czasami mistyfikacja sygnalizowana jest tylko parodystycznym stylem, a czasami dekonspirowana późniejszym komentarzem. Bywa odwrotnie, tj. że za prostą wersją zdarzenia rzeczywiście stoi autentyczny fakt, a dopiero kwestionujący go komentarz jest wyprowadzeniem czytelnika w pole.

Cała ta skomplikowana strategia prowokacji pozostałaby tylko jednorazowym wynalazkiem, a nie początkiem nowej postawy w pisarstwie autobiograficznym, gdyby nie została podjęta i przekształcona przez innych autorów. Nośność i siłę inspiracyjną Gombrowiczowskiej koncepcji widać o wiele wyraźniej z dzisiejszej perspektywy, w kontekście następców niż tylko w kontekście poprzedników.


DZIENNIKI PO GOMBROWICZU

Porównanie z Dziennikiem pisanym nocą wydaje się z jednej strony konieczne - z powodu wejścia Herlinga-Grudzińskiego na miejsce, które od lat zajmował dziennik Gombrowicza w „Kulturze”, a z drugiej niepotrzebne - z powodu narzucającej się od razu odmienności tonu, tematyki, wizji świata. Przypomnę sformułowanie jednego z najbardziej upoważnionych do wyrażenia tej oczywistości, Konstantego Jeleńskiego:

Zawsze zaczynam czytać „Kulturę” od Dziennika pisanego nocą, tak jak dawniej zaczynałem od Dziennika Gombrowicza, choć nic jednego z drugim nie łączy prócz formy, dającej całkowitą swobodę wyrazu. Nie jest chyba przypadkiem,



#45

że Gustaw Herling-Grudziński zaczął pisać swój Dziennik, kiedy zamilkł Gombrowicz.^45

Herling jest zdecydowanie opozycyjny wobec Gombrowicza już w samej swej koncepcji dziennika jako kroniki lub fresku z życia epoki. Najczęściej cytowana auto interpretacja, kończąca zapis z 3 lutego 1979, mówi o obecności w dzienniku wydarzeń historii „raz na scenie, raz w tle”, a diaiystę określa jako „obserwatora i kronikarza”, dyskretnie obecnego jako „miniaturowy i ledwie naszkicowany autoportret” pomieszczony na uboczu: „w lewym dolnym rogu, wzorem niektórych malowideł renesansowych”. Wydawałoby się, że trudno o bardziej wyraziste przyjęcie postawy świadka, zwłaszcza że wcześniej (3 listopada 1976) diarysta stanowczo wyklucza możliwość przeciwstawną: postawę wyznania. Komentując fragmenty dziennika Lwa Szestowa, który napisał, że doświadczenia wewnętrzne są zbyt święte albo zbyt nędzne, by odsłaniać je przed innymi, Herling dodaje:

Święte czy nędzne, w obu wypadkach alergiczne wobec kartki papieru. Ale posiadają własną formę, jest nią rodzaj szeptanej w myślach, bezładnej, urywanej spowiedzi. Takie wyznania, jak strzępy snu po przebudzeniu, nie mieszczą się w mowie artykułowanej. Czym więc są? Półmodlitewnym bełkotem skierowanym w ciemność, do jedynego, niewidzialnego i milczącego słuchacza. W okresach jego nasilenia dziennik leży nietknięty.


^45 K. A. Jeleński, Portret dekady z wizerunkiem autora w lewym rogu, „Kultura” 1981, nr 3; cyt. wg Herling-Grudziński i krytycy. Antologia tekstów, wybór i opr. Z. Kudelski, Lublin 1997, s. 324. Dla ścisłości trzeba dodać, że Herling pisał dziennik już wcześniej, tylko zaczął publikować dopiero wówczas, „kiedy zamilkł Gombrowicz”. Por. informację pisarza w Rozmowach w Dragonei. Rozmowy przeprowadził, opracował i przygotował do druku Włodzimierz Bolecki, Warszawa 1997, s. 333. Ciągły spór światopoglądowy Herlinga z Gombrowiczem syntetycznie komentuje Ryszard Nycz, różnicując ich stosunek do zjawiska epifanii. Dla Herlinga epifanie są „artystyczną formą doświadczenia epistemologicznej nieprzejrzystości, łączącego się z poczuciem pewności istnienia trwałej podstawy ontologicznej”, co prowadzi do „niekończących się dociekań ukrytego sensu. Gombrowiczowskie antyepifanie natomiast są raczej formą doświadczenia ontologicznej niestabilności. Stawiają problem racji bytu jednej fundamentalnej podstawy”, R. Nycz, „Zamknięty odprysk świata”. O pisarstwie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, w: Etos i artyzm. Rzecz o Herlingu-Grudzińskim, red. S. Wysłouch i R. K. Przybylski, Poznań 1991, s. 139, podreślenia autora.



#46

Zgoda, że w Dzienniku pisanym nocą dominuje postawa świadka-kronikarza. Ale nie jest wyłączna.^46 Sam diarysta ma tego świadomość, zaczynając cytowaną powyżej autodefinicję od stwierdzenia, że kronikarski ideał jest „niedościgniony, to prawda”. Polemiczny temperament autora, wyrazistość jego poglądów (zwłaszcza politycznych), żywiołowa niechęć do wielu przejawów społecznego życia współczesnego Zachodu, namiętna miłość do sztuki i czułość dla włoskiego krajobrazu sprawiają, że pozornie „kronikarskie” zdania nasycone są ogromnym ładunkiem pierwiastka osobistego, wskutek czego autoportret diarysty z miniaturowego szkicu przeistacza się stopniowo w spore malowidło nasycone intensywnymi barwami. Także zasłona milczenia spuszczona na doświadczenia wewnętrzne czasem (choć bardzo rzadko) uchyla się na moment. Ręka sięga po dziennik, który miał wtedy leżeć „nietknięty” i na szczęście jednak jakieś „strzępy snu po przebudzeniu” zostają wyartykułowane (ale też i zaraz odsunięte na dystans uogólniającej interpretacji), jak4 marca 1975 w Maisons-Laffitte. Cały zapis tego dnia brzmi następująco:

Sen lingwistyczny, inaczej nie potrafią go nazwać. Nagłe wchodzenie (ściślej wbieganie) w krajobraz dzieciństwa i młodości jest w snach motywem częstym, chociaż u emigrantów posiada specjalny posmak. Nowe było to, że wszedłem w mój nie sam, lecz w towarzystwie przyjaciół-cudzoziemców; i że naraz, na grobli w S., wszyscy zaczęli do mnie mówić po polsku. Sen związany, jak sądzę, z moimi przyjazdami do Laffitte; które w moim życiu, mówionym po włosku, są także gwałtownymi przeskokami językowymi.

Takie bardzo znaczące, choć krótkie opisy snów są zazwyczaj miejscami pojawiania się nuty intymnej, której Herling bardzo rzadko pozwala zabrzmieć w swym dzienniku. Kronikarz i obserwator, świadek historii, na chwilę zamienia się wówczas w kronikarza snów i nieświadomości - najbardziej wewnętrznej części ludzkiego wnętrza,


^46kronice, jako ulubionym modelu Herlingowej narracji nie tylko w dzienniku, ale i w opowiadaniach, jeden z pierwszych pisał Włodzimierz Bolecki w studium Ciemna miłość, analizującym też drugi biegun wyobraźni pisarza: figury snu i pamięci. W. Bolecki, Ciemny staw. Trzy szkice do portretu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Warszawa 1991, s. 73-88.



#47

często zakrytej nawet dla własnych oczu. A możliwość trzecia, Gombrowiczowska gra, wyzwanie rzucone odbiorcy - czyżby nie interesowało go w żaden sposób?

Każdy czytelnik Dziennika pisanego nocą pamięta historię podróży do Pragi 3 czerwca 1976, która w rzeczywistości wcale się nie odbyła. Dopiero zapis z następnego dnia odsłonił mistyfikację. Przez długi czas nie naruszało to opinii Herlinga jako wręcz modelowego „kronikarza i obserwatora”. Wydawało się, że jeśli wykracza on poza rzeczowy ton świadka, raczej ironizuje lub szydzi, niż gra z czytelnikiem. „Praska wycieczka” intrygowała jednak piszących o Herlingowym Dzienniku. Istnieje szereg świadectw odbioru, które zwracają uwagę na znaczenie tego właśnie fragmentu. Te świadectwa lektury same w sobie są godne uwagi, stanowią bowiem czytelniczą odpowiedź na wyzwanie rzucone przez pisarza.

Michał Głowiński zaczyna od przyznania, że odbierał ten fragment tak, jakby był on

normalnym zapisem w dzienniku, jakby stanowił relację o rzeczywistej przygodzie autora w jednym z krajów realnego socjalizmu. Dziwiłem się, że (...) fascynacja twórczością i osobą Franza Kafki pchnęła go do czynu tak ryzykownego i denerwowałem się razem z nim.^47

Dopiero w trakcie dalszej lektury elementy groteskowości dostrzeżone w obrazie przedstawionych zdarzeń wzbudziły podejrzenia wytrawnego czytelnika i doprowadziły go do przekonania o fikcjonalności zapisu, rzekomo sporządzonego w Pradze. Dalsza część szkicu jest precyzyjną analizą nowelistycznego charakteru tekstu.

Krzysztof Pomian od razu w pierwszym akapicie swego wstępu do francuskiego wyboru z Dziennika pisanego nocą wspomina zmyśloną praską eskapadę. Wywodzi z tej sytuacji cały ciąg pytań obrazujących rozterki, które mogą rodzić się w umyśle czytelnika, raz wyprowadzonego w pole.^48 Roman Zimand wspomina


^47 M. Głowiński, Muza zmyślonych podróży, szkic napisany 1988, prwdr. „Teksty Drugie” 1991, nr 1-2, przedruk w: Herling-Grudziński i krytycy, dz. cyt., s. 291.

^48 K. Pomian, Manicheizm na użytek naszych czasów, przeł. Ewa Wende. Oryginał francuski opublikowany był w 1989 roku, przekład polski w krajowym wydaniu Dziennika pisanego nocą 1971-1972, Warszawa 1990.



#48

„praski” epizod w obszernym i bardzo precyzyjnym wywodzie dotyczącym zmyślenia i prawdy, w którym oprócz tej mistyfikacji, zaraz przez autora jednoznacznie rozbrojonej, ukazuje posunięcia idące jakby z odwrotnej strony Otóż opowieść o podróży do Pragi wygląda najpierw jak autentyczny fragment dziennika; natomiast Święty smok, który Zimanda zajmuje przede wszystkim, włączony jest wprawdzie do dziennika jako zapis z listopada 1984, ale jednak wyróżniony tytułem, co czytelnika powinno od razu naprowadzić na myśl o fikcyjnym charakterze opowiadania. Rzecz w tym jednak, że badacz znalazł we wcześniejszych tomach dziennika (z 1971 i 1976) wzmianki o zdarzeniu stanowiącym osnowę fabuły Świętego smoka, tj. o przejściu na judaizm grupy chłopów z maleńkiej wioski na południu Włoch. A więc czytelnik, który po tytule spodziewa się wtrąconego w dziennik fikcyjnego opowiadania, ku swemu zaskoczeniu znajduje w nim elementy, które przedtem już poznał w dokumentarnym porządku diariusza. Na dodatek pisarz posługuje się chwytami narracyjnymi, które potęgują poczucie dwuznaczności, ponieważ mieszczą się zarówno w porządku faktograficznej narracji diarystycznej, jak i w konwencji pierwszoosobowego fikcjonalnego opowiadania.^49

W kolejnych tomach dziennika pisarz rozwija i komplikuje przejścia pomiędzy opowiadaniami a autentyczną narracją diarystyczną. Do fikcji wprowadza stylizacje autobiograficzne, niekiedy bardzo wyrafinowane i konstruowane z dużą sugestywnością, inkrustowane szczegółami, których autentyczność nie budzi wątpliwości, a które bezpośrednio sąsiadują z oczywistymi zmyśleniami. W ten sposób pisarz konsekwentnie utrzymuje czytelnika w stanie niepewności i kusi go do weryfikowania różnych informacji źródłowych, datnazwisk. Jeszcze dalej posuniętą prowokacją jest połączenie starannie wypracowanej stylizacji dokumentarnej z ostentacyjnie manifestowaną fikcjonalnością. Pisarz dokonuje tego dzięki szczególnemu posługiwaniu się datami. Ich obecność jest jednym z zewnętrznych


^49 R. Zimand, „Prawda", „zmyślenie" i,. Dniewnik pisatielja ", w: Etos i artyzm..., dz. cyt., s. 197-209.



#49

najbardziej wyrazistych (choć nie zawsze niezbędnych) wyznaczników gatunkowych dziennika (i ulubionej przez Herlinga kroniki). Pisarz posłużył się pseudo-kronikarskądatąjako ostentacyjnym sygnałem fikcyjności w dzienniku z roku 1987, do którego włączył opowiadanie Pożar w Kaplicy Sykstyńskiej A. D. 1998. I natychmiast po tym tytule, w pierwszym zdaniu narracji, przystępuje do znanych zabiegów uprawdopodobniających. Uprawdopodobniających wydarzenia rozgrywające się w czasie, który nastąpi dopiero za jedenaście lat! Opowieść zostaje nazwana „świadectwem” spisywanym na żądanie policji i opatrzona typowymi dla dokumentu danymi, jak czas i miejsce składania pisemnych zeznań oraz personalia świadka, który rozwinie swą relację w kształt autobiografii.

Nieco inny sposób zagrania datą znalazł się w dzienniku z 1996 roku. Zaczyna się on (po kilku pierwszych zapisach ze stycznia) niewątpliwym opowiadaniem pt. Don Ildebrando. Mimo pierwszoosobowej formy narracji, czytelnik bez wątpienia rozpoznaje w nim konwencję „opowiadania zasłyszanego”, którą pisarz chętnie posługiwał się w poprzednich tomach Dziennika pisanego nocą. Zapis następny po zakończeniu Don Ildebrando zaczyna się jak powrót do czystej narracji dziennikowej, bo bez tytułu a jedynie z formułą miejsca i czasu. Tyle że ta formuła jest potężnym zaskoczeniem: „Moskwa, 15 maja 2000”. Gdyby nie owe „2000” zapisane w roku 1996, czytelnik pamiętający słynną „podróż do Pragi” mógłby skorzytać ze zdobytych doświadczeń i mając tylko „Moskwa, 15 maja” zbyt szybko rozszyfrowałby podobną mistyfikację. Pisarz więc nawet nie proponuje balansowania między dokumentem a fikcją, bo z tym czytelnicy Dziennika pisanego nocą już się zbyt oswoili. Podając datę, która ma nastąpić dopiero za cztery lata, natychmiast rzuca swych odbiorców w niewątpliwe zmyślenie, podobne do konwencji political fiction. Jaskrawa groteska o tajemniczym zniknięciu mumii Lenina z mauzoleum mogłaby przybrać formę opowiadania, jak „divertimento narracyjne” Rosyjski niedźwiedź z 1993 roku. Czytelnik jednak otrzymuje typowo diarystyczną formę kilku pozbawionych tytułu



#50

zapisów datowanych od 15 maja 2000 do 30 maja. Sygnałem powrotu z groteskowego świata politycznej fikcji do autentycznego kalendarza jest datowanie następnego po „30 maja” zapisu: „Neapol, 12 marca 1996”.

Gombrowicz cały swój dziennik uczynił literaturą, ale literaturą osobistą w najwyższym stopniu. Nikomu nie składał wyznań, choć mówił JA, JA, JA. Stworzył siebie jako diarystę, ale nie takiego, który pisze tylko dla siebie i szyfruje w lustrze jak Leonardo da Vinci, albo ukrywa przed ciekawskimi intymne zapiski jak Tołstoj, który chował rękopis do cholewy buta. Nie, Gombrowicz mówi wprost do czytelnika. Herling wchodzi na miejsce już przez Gombrowicza zdobyte i stawia krok dalej, zmuszając odbiorcę, by odgrywał jednocześnie dwie wykluczające się role: czytelnika dokumentu i czytelnika opowieści zmyślonej. Autor Dziennika pisanego nocą pracuje na dwóch torach: przez ciąg narracji diarystycznej przeplata łańcuch opowiadań. Między obu torami buduje coraz to nowe, coraz inne mosty, skrzyżowaniaprzenikania, wprowadza czytelnika w ślepe korytarze, z których trzeba się wycofywać, albo otwiera przed nim nowe perspektywy, które okazują się iluzją, jak barokowy plafon udający otwarte niebo. Z okruchów autentyku tworzy fikcję, zaś czystą fikcję pilnie stylizuje na autentyk.

Wśród dzienników napisanych po Gombrowiczu ważne miejsce zajmuje Kalendarz i klepsydra Tadeusza Konwickiego. Niewątpliwie gombrowiczowski jest rodowód tego „łże-dziennika”, w którym autor wodzi czytelnika na manowce, zaprzecza na następnej stronie temu, co powiedział na poprzedniej, czasami przedstawia jako zmyślenie lub marzenie coś, co później okazuje się sprawdzalnym faktem. Kokietuje i kpi na przemian, wciąż zwracając się wprost do czytelników.^50 Dalszymi wariantami tego pomysłu


^50 Trzeba przy tym pamiętać, że gra prowadzona przez Konwickiego uwzględnia o jedną instancję więcej, niż było to w wypadku Gombrowicza. W „łże-dzienniku” pisanym w roku 1974 w Warszawie pomiędzy tekstem a ogółem publiczności stoi trudno dostrzegalny, ale nieustannie obecny cień pierwszego czytelnika- politycznego cenzora. Jaka część gier prowadzona jest na jego użytek - stanowi kwestię osobną której tu podejmować nie mogę, podobnie jak w odniesieniu do innych krajowych dzienników pisanych do druku.



#51

są Nowy Świat i okolice oraz Wschody i zachody księżyca. Osobliwość formuły autobiografii Konwickiego jako prowokacji wielostronnie i precyzyjnie ukazał Jerzy Kandziora.^51 Jego analiza odbioru narracji osobistych Konwickiego, a następnie analiza ich poetyki doskonale potwierdza tezę o trzecim typie postawy autobiograficznej i roli, jaką odegrał autor Kalendarza i klepsydry w jej utwierdzaniu.

Zupełnie innym wyzwaniem wobec czytelnika jest Dziennik intymny mego N.N. Zbigniewa Żakiewicza. Pisarz kreuje tam postać swego anonimowego sobowtóra i do własnego dziennika wplata relacje z przemyśleń i przeżyć owego tajemniczego N.N., który ma bardzo wiele wspólnych rysów z Żakiewiczem: pisarzem, rusycystą, Polakiem spod Wilna, mieszkającym w Gdańsku. Granice tożsamości diarysty i jego fikcyjnego sobowtóra są płynne. Czytelnik niejednokrotnie musi zadawać sobie pytanie, z którym z nich tak naprawdę ma do czynienia i kiedy dostaje się w objęcia tego drugiego. Jego postać pojawia się nadal w kolejnych tomach: Pożądanie wzgórz wiekuistych i Ujrzane, w czasie zatrzymane. Te dzienniki bez dat stanowią ciąg miniatur prozatorskich opatrzonych tytułami, które na ogół są zarazem ich incipitami. O dziennikowym charakterze całości przesądza przede wszystkim decyzja autora, który posłużył się tą gatunkową nazwą w tytule pierwszego tomu i śródtytułach drugiego. Miniatury te czasem zawierają jakąś anegdotę, czasem szkicowy portret osoby - coś jakby „charakter”, często refleksję pobudzoną lekturą albo przeżyciem religijnym. Niekiedy ogranicza się to do notatki zwięzłej prawie jak aforyzm.

Oscylowanie pomiędzy tym, co dziennikowe Ja mówi o sobie, a tym, co opowiada o N. N. jako osobie trzeciej, wciąż wytwarza w czytelniku niepewność co do ostatecznej tożsamości diarysty. U Żakiewicza nie ma ani krzty gombrowiczowskiej ironicznej gry, postawa wyzwania przejawia się w czym innym. Gombrowicz mówił: „gdy pomiędzy mną a ludźmi nie ma formy artystycznej


^51J. Kandziora, Zmęczeni Jabulą.



#52

zbyt żenująca staje się styczność”. Dzięki powołaniu do istnienia „mojego N.N.” diarysta publikujący swe zapiski może zawsze zasłonić się swoim sobowtórem, unikając „zbyt żenującej styczności” z czytelnikami.

Wszyscy ci autorzy, bez względu na szczegółowe różnice między nimi, znajdują się także we wspólnej im, a nieznanej dawniejszym diarystom sytuacji. Otóż pisanie dziennika od razu przeznaczonego do druku, a nawet publikowanego na bieżąco, jest dla nich czymś już możliwym, oczywistym. Przed Gombrowiczem pisarze polscy nie publikowali swoich dzienników za życia, choć przykład Gide’a był im znany. Tylko druk fragmentów dziennika Lechonia w „Wiadomościach” londyńskich przypada w okresie Gombrowiczowi współczesnym. Natomiast dopiero po nim, po Gombrowiczu, pojawia się Herling, Konwicki, Żakiewicz. Wybory książkowe ze swego diariusza publikuje Zawieyski, Andrzejewski zamieszcza odcinki Z dnia na dzień w tygodniku, Kamieńska publikuje dwa tomy Notatnika, a Kazimierz Brandys przez dziesięć lat ogłasza kolejne tomy Miesięcy.

Czterdzieści lat wcześniej, gdy rodził się Dziennik Gombrowicza, coś takiego było w polskiej literaturze nie do pomyślenia.



#53


CZĘŚĆ DRUGA: WYZNANIA, ZWIERZENIA, MARZENIA




#54

[[Strona pusta]]



#55


Autobiografia duchowa w dwudziestowiecznej literaturze polskiej

Każdemu, kto czytuje literaturę dokumentu osobistego: dzienniki, autobiografie, pamiętniki, listy, raptularze, narzuca się z całą oczywistością przeświadczenie, że polskie dwudziestowieczne piśmiennictwo tego rodzaju posiada nieliczną może, ale za to znaczącą grupkę pozycji, w których problematyka filozoficzno-religijna odgrywa rolę nader istotną. Jeśli jednak zastanowić się nad granicami tej całości, nad jej tożsamością, a także nad wyraźnym wewnętrznym zróżnicowaniem, słowem, jeśli próbować ją zinterpretować i pytać, czy naprawdę istniej e autobiografia duchowa w literaturze polskiej, wyłaniają się natychmiast elementarne trudności. Przypomina to trochę paradoks św. Augustyna o czasie: „Wiem, czym jest czas, dopóki mnie nie pytasz.” Spójrzmy na tak niepewnie zarysowaną całość, jak PamiętnikListy Stanisława Brzozowskiego, Kłopot z istnieniem Henryka Elzenberga, Listy Jerzego Lieberta, Ex labyrintho, Nox atra i Uwagi Karola Ludwika Konińskiego, Zapiski więzienne Stefana kardynała Wyszyńskiego, Mój wiek Aleksandra Wata, dziennik Jerzego Zawieyskiego i jego esej Droga katechumena, następnie Ziemia Ulro Czesława Miłosza i Dziennik intymny mego N.N. Zbigniewa Żakiewicza (i kontynuacje tego dziennika), dwa tomy Notatnika Anny Kamieńskiej,



#56

druga część Szkiców do oceanu Zbigniewa Jankowskiego i Krąg biblijny Romana Brandstaettera.^1 Z jednej strony, ta lista może się wydać mocno niekompletna, z innej - przeciwnie - niektóre teksty chciałoby się skreślić w dążeniu do bardziej wyrazistej jednolitości. A jeśli pozostać na razie przy tym zestawie, to i tak trzeba go obudować innymi tekstami tych samych autorów, tekstami, które nie stając się bezpośrednio przedmiotem analizy, muszą jednak niby satelity krążyć nieustannie w polu uwagi. Trzymajmy się więc intuicyjnie tylko uchwytnej oczywistości, że religijna problematyka dwudziestowiecznej autobiografii polskiej jest przede wszystkim zawarta w tej grupie tekstów i dlatego mogą one być wyróżnione jako całość domagająca się zbadania. We wszystkich tych tekstach piszący skupiają się na rzeczywistości myślowej, na lekturach i doznaniach duchowych, na swoim świecie wewnętrznym. W tym sensie możemy powiedzieć, że dominuje w nich postawa wyznania.

Autobiografii duchowej, takiej jak Wyznania św. Augustyna, Dzieje duszy św. Teresy, Apologia pro vita sua kardynała Newmana czy Siedmiopiętrowa góra Tomasza Mertona,


^1 S. Brzozowski, Pamiętnik. Fragmentami listów autora i objaśnieniami uzupełnił O. Ortwin, Lwów 1913 (repr. Kraków-Wrocław 1985); tegoż, Listy, t. 1: 1900-1908; t. 2: 1909-1911, oprac., przedmową i komentarzami opatrzył M. Sroka, Kraków 1970;

H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, oprac. M. Woroniecki, Kraków 1994 (wyd. I: Kraków 1963); J. Liebert, Listy, w: tenże, Pisma zebrane, t. 2: Listy, zebrał, oprac. i komentarzami opatrzył S. Frankiewicz, Warszawa 1976; K. L. Koniński, Ex labyrintho, przedmowę napisał K. Górski, Warszawa 1962; tegoż, Nox atra, przedmowę napisał H. Bednarek, Warszawa 1961; tegoż, Uwagi, 1940-1942, wybór, wstęp i przypisy B. Mamoń, Poznań 1987; S. Wyszyński, Zapiski więzienne, Paris 1982; A. Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, przedmowa Czesława Miłosza, cz. 1 -2, Londyn 1981, wyd. II poprawione; J. Zawieyski, Kartki z dziennika 1955-1969, wybór, wstęp i opracowanie J. Z. Brudnicki, B. Wit, Warszawa 1983; J. Zawieyski, Droga katechumena, „Znak” 1958, nr 10 (43), s. 14-35; Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Warszawa 1982 (wyd. I: Paris 1977); Z. Żakiewicz, Dziennik intymny mego N. N., Warszawa 1977; tegoż, Pożądanie wzgórz wiekuistych, Poznań [1988, brw.]; tegoż, Ujrzane, w czasie zatrzymane, Gdańsk 1996; A. Kamieńska, Notatnik 1965-1972, Poznań 1982; tejże, Notatnik 1973-1979, Poznań 1982; R. Brandstaetter, Krąg biblijny, w: Dzieła wybrane, t. 2, Krąg biblijny i franciszkański, Warszawa 1982 (Krąg biblijny, wyd. III powiększone); Z. Jankowski, Tworzyć statek, w: tenże, Szkice do oceanu, Gdańsk 1981.



#57

dwudziestowieczna polska literatura dotąd nie zna. W zajmującej nas grupie tekstów znajdują się wypowiedzi tak różne, jak dziennik, listy, zbiór notatek, aforyzmów, esej. Dziennikowy typ zapisu o różnym stopniu szczegółowości: z datowaniem dziennym, miesięcznym czy nawet rocznym, znajdziemy u Brzozowskiego, Elzenberga, Wyszyńskiego, Zawieyskiego, Kamieńskiej, Jankowskiego, bez względu na to, jakim tytułem lub podtytułem gatunkowym tekst został opatrzony. Może to być „pamiętnik”, „aforyzmy w porządku czasu”, „zapiski”, „notatnik”. Koniecznie trzeba mieć na uwadze, że zaledwie połowa z omawianych tekstów posiada kształt ostatecznie nadany przez autora. Pozostałe dostępne są czytelnikowi w postaci, na którą - obok woli autora - wpływały decyzje spadkobierców, adresatów listów, edytora lub po prostu przypadek czy czas rozpraszający i niszczący kartki rękopisów. Jest to sytuacja nader częsta w intymistyce.

Można przyjąć, że Pamiętnik Brzozowskiego ukazał się w kształcie, w którym autor godził się przedstawić go czytelnikowi. To samo dotyczy niewątpliwie Kłopotu z istnieniem, Zapisków więziennych, Drogi katechumena, Ziemi Ulro oraz książek Żakiewicza, Jankowskiego, Brandstaettera i Kamieńskiej. Teksty Konińskiego są wiernie zrekonstruowane z brulionów, lecz trudno przewidzieć, jaki kształt ostateczny nadałby im pisarz, gdyby zdrowie i czas pozwoliły mu dłużej pracować. Pamiętnik mówiony Wata został spisany z taśmy magnetofonowej, jeden fragment opracowany w maszynopisie przez autora, ale są luki zupełnie przypadkowe (z powodu wadliwego nagrania), ponadto szczególna otwartość tego tekstu wynika z przyjętego przez autora sposobu powstawania tej autobiografii. Jest tu silny element improwizacji (żywe mówienie), a przede wszystkim dialogowości. Miłosz jako rozmówca Wata, choć niezmiernie powściągliwy i dyskretny, jest ponad wszelką wątpliwość współautorem, ingerującym w bieg myśli swymi pytaniami.

W przypadku Zawieyskiego sytuacja jest wyjątkowo trudna. Dziennik jego, powstający przez ostatnie czternaście lat życia, najbliższy jest spośród wszystkich przywołanych tu tekstów ogólnej formule dziennika obejmującego najróżniejsze przejawy życia:



#58

pracę pisarza, przeżycia religijne, obcowanie ze sztuką i przyrodą, politykę, wydarzenia historyczne. Niestety, nie sposób omówić go rzeczowo i odpowiedzialnie. Sam autor opublikował za życia dwa wybory książkowe: Brzegiem cienia i W alei bezpożytecznych rozmyślań^2 (nie licząc drobniejszych publikacji w czasopismach). Tam jednak ograniczał się niemal wyłącznie do dziennika lektur i zapisków z życia teatru. Opublikowany pośmiertnie tom Kartki z dziennika 1955-1969 stanowi prawdziwą katastrofę. Rozmiary okaleczeń dokonanych przez wydawców trudno ocenić.^3 Starając się śledzić zapis przeżyć i refleksji religijnych, znajdujemy w tekście notatki raczej skrótowe. Miejsca opuszczeń ani ich rozmiary nie są w tekście zaznaczone. O dysproporcji między oryginałem a wydrukowanym skrótem daje pewne pojęcie takie oto zestawienie. Autorzy wstępu we fragmencie odnoszącym się do tematyki religijnej dziennika cytują prawie stronicowy passus, którego fragment przypomnę:

Nie dla szczęścia doczesnego i wiecznego wierzę w Boga. Wierzę, bo to jest prawda, wierzę trochę z rozpaczą, wierzę, bo nie mogę nie wierzyć. Żal, a nawet cierpienie, jakie się z tym wiąże, to wynik rozdarcia między pogańskim ubóstwieniem cielesności, a równocześnie poczuciem, że tylko Bóg - czyli duchowość -jest drogą, prawdą, żywotem. Nie cierpię optymizmu chrześcijańskiego, jestem właściwie pascalistą - i kto wie, czy nie jansenistą? Wyję z tęsknoty, z rozpaczy, wyję jak pies zdeptany, bo właściwie nic nie wiem, nic nie rozumiem. Pewnie dlatego tak kocham ludzi niewierzących, zbuntowanych, bluźniących. A tu, mój Boże! pielgrzymki, litanie, całowania, łzy, pycha i radość. Wiem, że wypisuję swoiste bluźnierstwo! Nie mogę też uwierzyć, że Bóg wysłuchuje moich modlitw, no i że - jak twierdzi siostra Katarzyna z Lasek kocha mnie!^4

Nawiasowa informacja lokuje cytat: z dziennika - marzec 1964. Natomiast w tekście dziennika znajdujemy notatkę, którą przytoczę tu w całości:


^2 J. Zawieyski, Brzegiem cienia. Kartki z dziennika, Kraków 1960; W alei bezpożytecznych rozmyślań, Warszawa 1965.

^3 J. Hennelowa, Zawieyski nie może się bronić, „Tygodnik Powszechny” 1984, nr 26, r. 38.

^4 Tamże, s. 237.



#59

11 III 1964. Wczesnym rankiem, wyjazd do Lublina na KUL z odczytem. Po południu odczyt O kryzysie posłannictwa literatury, na którym czytałem pierwszy i ostatni rozdział powieści. Wieczorem o 20-tej u księży w Konwikcie odczyt o Janie XXIII. Ciągle z ludźmi i ciągle w napięciu nerwowym. Największą satysfakcję miałem z tego, że fragmenty powieści bardzo się podobały. Mówili o tym z pełną aprobatą zarówno ks. rektor, jak i Sławińska, i Zgorzelski.

Jest to jedyny zapis z marca 1964. Przypomina się tu historia polskiego przekładu powieści Człowiek bez właściwości, w którym pominięto większość partii filozoficzno-eseistycznych. Otrzymaliśmy wówczas „Musila bez głowy”, jak to określił Tomasz Burek.^5 Droga katechumena powinnaby stanowić tylko uzupełnienie dziennika Zawieyskiego, ale teraz, do czasu kiedy jego pełny tekst się ukaże, rolę autobiografii, której nam tu potrzeba, będzie musiał pełnić ten esej.

Mówiąc o tekstach w tak znacznym stopniu naznaczonych interwencją zewnętrzną (przypadku lub cudzej woli), tekstach najdosłowniej niegotowych, bardziej niż kiedykolwiek możemy wątpić o prawomocności odwoływania się do kategorii gatunku. Jedyne wyjście w tej sytuacji to przyjęcie perspektywy czytelnika. Wszystko, co można powiedzieć o zgromadzonych tu utworach, dotyczy ich kształtu dostępnego czytelnikowi, a nie struktury znaczącej coś, co zaprojektował autor. Pozwala to postawić dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, przyjrzeć się kontekstom, w których można ujmować te pisma z racji ich autobiograficzności i tematyki religijnej. Po drugie (i ważniejsze), same te pisma zobaczyć niejako coś do czytania dla nas, ale jako świadectwo lektury ich autorów.^6 Ci różni i różnie wypowiadający się pisarze, których może trudno ustawiać obok siebie jako autobiografów i jako ludzi myślących o Bogu, pokażą się nam jako powiązani licznymi więzami tej samej sieci, tkającej się ponad czasem i przestrzenią, kiedy spojrzymy na nich jako na ludzi czytających. Zobaczymy,


^5 T. Burek, Mus il bez głowy, w: tegoż, Dalej aktualne, Warszawa 1973, s. 252-281.

^6 Por. M. Głowiński, Świadectwa i style odbioru, w: tegoż, Style odbioru. Szkicekomunikacji literackiej, Kraków 1977, s. 116-137.



#60

Że wspólnym domem, w którym możemy ich zgromadzić („wspólnym” znaczy także „ich i naszym”), jest biblioteka.

Trzeba najpierw zająć się pierwszym problemem, tj. pytaniemto, jak czytać ów zespół tekstów w tradycji literatury autobiograficznej i literatury religijnej. Oba te kryteria spotykają się w gatunkach zwanych autobiografią mistyczną (przede wszystkim w duchowości katolickiej) i autobiografią duchową (przede wszystkim protestancką). Niezmiernie pożyteczne okaże się też zestawienie ze świecką literaturą dokumentu osobistego, zwłaszcza z pamiętnikarstwem, mającym ambicje historyczno-społeczne, starającym się poprzez osobiste doświadczenie dać świadectwo o swoich czasach.


AUTOBIOGRAFIA MISTYCZNA

Myśląc o autobiografii mistycznej, natrafiamy na trudność wyodrębnienia jej spośród pism mistycznych w ogóle (np. odróżnienia jej od traktatu mistycznego) lub na problem łączenia obu tych form z poezją mistyczną. W kręgu polskiej kultury religijnej najsilniej oddziałały pisma św. Teresy z Avili i św. Jana od Krzyża po części bezpośrednio, po części przez omówienia i cytaty. Rodzime pisarstwo w dziedzinie autobiografii mistycznej (czy szerzej - odnoszącej się do życia wewnętrznego w duchu modlitwyascezy) przedstawia się dość skromnie. Dzięki badaniom Karola Górskiego możemy datować początek polskiej szkoły ascetyczno-mistycznej na przełom wieku XVI i XVII.^7 Wzory czerpano z mistyki hiszpańskiej,


^7 Pisarze ascetyczno-mistyczni Polski, t. 1 : Pisma ascetyczno-mistyczne benedyktynek reformy chełmińskiej, opr. K. Górski, Poznań 1937; t. 2: Autobiografia mistyczna M. Teresy od Jezusa, opr. K. Górski, Poznań 1939 (przedmowa K. Górskiego, przedruk w jego książce Studia i materiały z dziejów duchowości, Warszawa 1980, s. 13-16). Autobiograficzne zapiski M. Barbary od Najś. Sakramentu, karmelitanki bosej ( U 1670), wstąp i wyd. K. Górski, „Nasza Przeszłość” 1961, t. 14;K. Górski, Od religijności do mistyki. Zarys dziejów życia wewnętrznego w Polsce, cz. 1: 966-1795, Lublin 1962.



#61

której wpływy, początkowo przez benedyktynów i jezuitów, a następnie przez zakony karmelitańskie, osiągnęły całkowitą dominację w religijności polskiej pierwszej połowy XVII wieku. Z tego czasu pochodzi pierwsza polska autobiografia kobiety - jest nią właśnie autobiografia mistyczna matki Teresy od Jezusa.^8 W archiwach karmelitańskich zachowały się jeszcze inne zapisy o mniejszej objętości i mniejszym znaczeniu, praktyka opisywania stanów duszy bowiem (zazwyczaj na polecenie spowiednika) nie była czymś wyjątkowym. Mimo obecności wątków medytacyjnych teksty te nie są traktatami ascetycznymi, nie mają charakteru teoretycznego, lecz zdają sprawę z życia religijnego jednostki, pokazanego niejednokrotnie z dość daleko posuniętą psychologiczną szczegółowością.

Wśród zjawisk późniejszych Górski wyróżnia dziewiętnastowieczne zapiski autobiograficzne Bogdana Jańskiego, w młodości ateusza, następnie saint-simonisty, który w końcu powrócił do katolicyzmu. Jego „współbraćmi” i uczniami byli późniejsi założyciele Zgromadzenia Zmartwychwstańców, SemenenkoKajsiewicz. Zapiski te miały być wydane jako Dziennik wewnętrzny, kolejny tom w serii Pisarzy Ascetyczno-mistycznych. Ogłoszenia doczekały się jednak tylko fragmenty.^9 Nie ma w nich zapisu stanów mistycznych, jest to raczej dziennik życia wewnętrznego, poświęcony w znacznej części praktykom religijnym nowo nawróconego.

Odrębną pozycję zajmuje w tym ciągu Dziennik Sprawy Bożej Seweryna Goszczyńskiego,


^8 Por. H. Popławska, Autobiografia mistyczna, w: Religijność polskiego baroku, red. Cz. Hemas, M. Hanusiewicz, Lublin 1995; J. K. Goliński, Mistyka i łaska. Życie wewnętrzne Marianny Marchockiej w świetle „ Żywota ", w: Pisarki polskie epok dawnych, red. K. Stasiewicz, Olsztyn 1998.

^9 K. Górski, Religijność Bogdana Jańskiego przed nawróceniem oraz Rekolekcje Bogdana Jańskiego u Trapistów w r. 1837, w: tegoż, Studia i materiały, s. 286-303304-318 oraz: B. Jański, Mądrość służby: myśli, Wrocław 1991.



#62

„kronikarza i wieszcza towianizmu”.^10 Być może zresztą tekst ten znaczy więcej jako dokument stanu świadomości zbiorowej członków Koła niż jako obraz życia religijnego jednostki.

W najnowszym piśmiennictwie dotyczącym życia wewnętrznego zwraca uwagę obszerny Dzienniczek siostry Faustyny^11, sposobem zapisu i typem uczuciowości przypominający nieco Dzieje duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Autorka koncentruje się na swych stanach duchowych, opisuje swoje widzenia, wewnętrzne rozmowy z Jezusem, bardzo często przytacza Jego słowa, skierowane do siebie. Wplata w tok narracji również informacje o drobnych szczegółach z codziennego życia klasztornego i teksty układanych przez siebie modlitw, ujmowanych czasem w zwrotki naiwnego, nieporadnego wiersza.

Wspomniane tu krótko polskie „autobiografie mistyczne” stanowią więc nurt wyraźnie wyodrębniony, ukształtowany w tradycji ćwiczeń duchowych, prowadzonych według określonych reguł, albo wprost określonych autorytetem Kościoła (jak w życiu zakonnym), albo przynajmniej odwołujących się do tych wzorów ascezy, modlitwy, kontemplacji. Pewnym wyjątkiem, domagającym się także innego kontekstu, jest Dziennik Goszczyńskiego. Fakt długotrwałego pozostawania tych tekstów w rękopisach ograniczał ich oddziaływanie do najbliższego otoczenia, tj. wspólnoty zakonnej. Związki pomiędzy nimi polegają na odniesieniu do tej samej tradycji, która je ukształtowała: od najwyższych rejonów (Biblia, pisma Ojców Kościoła i wielkich mistyków) po najbardziej popularne, jak modlitewniki i śpiewniki.


^10 S. Goszczyński, Dziennik Sprawy Bożej, opr. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, t. 1 -2, Warszawa 1984; por. M. Król, Smutna książka, „Tygodnik Powszechny” 1985, r. 35, nr 40 oraz W. Weintraub, Goszczyński kronikarz i wieszcz towianizmu, tamże.

^11 Dzienniczek Sługi Bożej S. M. Faustyny Kowalskiej, Kraków-Stockbridge-Rzym 1981.



#63

AUTOBIOGRAFIA DUCHOWA

Autobiografia duchowa jako szczególny typ pisarstwa osobistego ma dziś bogatą literaturę przedmiotu.^12 Ukształtowała się w siedemnastowiecznej Anglii, której niepokoje religijne znalazły wyraz także we wspaniałej poezji metafizycznej. Równocześnie rozwinęła się bujnie w Ameryce, przede wszystkim dzięki sukcesom purytanizmu. Niektórzy badacze uważają, że najodleglejszym pierwowzorem anglosaskiej autobiografii duchowej stało się dzieło o znaczeniu uniwersalnym, którego oddziaływanie przekracza zarówno granice poszczególnych literatur narodowych, jak poszczególnych nurtów chrześcijaństwa, dzieło należące do zachodniej kultury jako całości, a zarazem uważane za pierwszą nowożytną autobiografię w najszerszym znaczeniu tego pojęcia. Chodzi oczywiście o Wyznania św. Augustyna. Istnieje też jednak opinia (do której dalej wrócimy), że szersze oddziaływanie Wyznań w tradycji anglosaskiej datuje się dopiero od połowy XIX wieku.

Autobiografia duchowa różni się od każdej innej od razu w punkcie wyjścia. Nie chodziło w niej bowiem o oryginalność osoby i jej dziejów, przeciwnie, o wyraz postawy, która powinna być powszechna. Każdy protestant (a już zwłaszcza każdy purytanin) powinien czuć się grzesznikiem i dać świadectwo łasce, która na niego spłynęła.^13 Opowieści o nawróconym grzeszniku powstawały tak licznie, że doszło do praktycznego skodyfikowania reguł gatunku i sporządzenia czegoś w rodzaju recepty na „diariusz wdzięcznego chrześcijanina”. Wśród całej masy tekstów przeciętnych powstało też wiele dzieł wybitnych. Za najważniejsze z nich uważa się


^12 Obszerny wybór współczesnych opracowań podaje R. Bell, Metamorphoses of Spiritual Autobiography, ELH („Journal of English Literary History”) 1977, r. 44, s. 108-126. Wśród polskich badaczy A. Cieński podaje zestaw prac o angielskiej autobiografii XVIII wieku w rozprawie: Interpretacja dzieła pamiętnikarskiego, w: Zagadnienia literaturoznawczej interpretacji, red. J. Sławiński, J. Swięch, Wrocław 1979, s. 191-204.

^13 G. A. Starr, Defoe and spiritual autobiography, Princeton 1965, s. 3n.



#64

autobiografię Johna Bunyana Grace Abounding to the Chief of Sinners, stanowiącą punkt zwrotny. Powtarza ona zasadnicze rysy opowieści św. Augustyna: światowe życie w grzechu, nawrócenie i służba Bogu. Jednak przeszłe, upadłe, ja” nie zostaje oddzielone od obecnego, oddanego Bogu tak ostatecznie i jednoznacznie, jak u autora Wyznań. Bunyan i inni purytanie żyją w udręce ciągłej niepewności, zabiegają usilnie o państwo Boże i jego idealną jedność, ale nie mogą wyrzec się bez reszty królestwa człowieka i jego wielości, rozmaitości. Tkwiąc jeszcze w tradycji uczuciowości purytańskiej, Bunyan jednocześnie stworzył podstawy nowego sposobu ujęcia tożsamości osoby w narracji pierwszoosobowej, sposobu, który rozwinęli już później świeccy autobiografowie osiemnastowieczni, Franklin i Rousseau. Od Jana Jakuba wywodzi się z kolei odkrycie nowej, innej niż u św. Augustyna, „jedności”, którą stała się idea powołania artysty i zbawienia przez sztukę, odzywającą się u tak różnych autobiograficznych pisarzy XIX i XX wieku, jak: Wordsworth, Goethe, Ruskin, Joyce, Proust i Nabokov.^14

Różni badacze zgodni są co do tego, że żywotność autobiografii duchowej daleko przekracza - i terytorialnie, i czasowo - tradycję anglosaską wieku XVII, choć później ulega ona przekształceniom, zgodnym z duchem mijających epok. Nie znajdujemy już dawnego wzorca dydaktycznego, rozwijającego problem łaski. Zarówno jednak idea posłannictwa artysty, jak i moralnego przywódcy duchowego albo politycznego, który czuje się odpowiedzialny za swoją wspólnotę, sprawiają, że liczne autobiografie następnych stuleci włączają się w tę samą, szeroko pojętą tradycję literatury religijnej. Tak np. w autobiografii amerykańskiej różnorodne aspekty postawy proroka (w sensie upominającego nauczyciela i przywódcy) odczytywano u autorów tak różnych, jak: Beniamin Franklin, Henry David Thoreau, Walt Whitman, Henry Brooks Adams, Frank Lloyd Wright, a nawet Gertrude Stein. Ten typ wypowiedzi został nazwany autobiografią profetyczną.^15


^14 R. Bell, dz. cyt.

^15 G. T. Couser, American Autobiography: The Prophetic Mode, Amherst 1979.



#65

SPOTKANIE OBU TRADYCJI - JOHN HENRY NEWMAN

Inspiracje płynące z protestanckiej autobiografii duchowej i z tradycji katolickiej spotkały się w zupełnie wyjątkowy sposób w dziele Johna Henry Newmana Apologia pro vita sua. Wielu badaczy zalicza Apologię do najwybitniejszych dzieł angielskiej prozy autobiograficznej, analizując dzieło w jego macierzystym kontekście lat sześćdziesiątych XIX wieku.^16 Nie ulega wątpliwości zarówno jej głębokie osadzenie w tej tradycji, jak i jej pozycja wyjątkowa, Newman bowiem pisał swoją autobiografię w dwadzieścia lat po przejściu z anglikanizmu na katolicyzm i w sytuacji, kiedy zmuszony był liczyć się bardzo poważnie z czytelnikami z obu stron. Apologia powstała przecież jako odpowiedź na pamflet anglikanina Charlesa Kingsleya, oskarżającego Newmana o przewrotność i kłamstwo, i miała oczyścić go z zarzutów w oczach dawnych współwyznawców. Było jednak jasne, że ta obrona musi wyważać każdy argument również ze względu na katolików, wśród których było wielu ciągle nieufnych wobec konwertyty i z pewnością gotowych zauważyć najmniejszy ślad ewangelickich pozostałości w jego myśleniu i odczuwaniu. Ta podwójność audytorium, do którego się zwracał, i podwójność tradycji, która była jego udziałem, czyni z religijnej autobiografii Newmana wyjątkowy teren obserwacji. Wśród brytyjskich badaczy znalazła się autorka, którą zainteresował ten właśnie aspekt. Linda H. Peterson w swej książce o autobiografii epoki wiktoriańskiej rozdział poświęcony Apologii Newmana skupiła właśnie na dylematach katolickiego autobiografa, ukształtowanego i piszącego w tradycji literackiej angielskiej autobiografii duchowej.^17


^16 Por. R. A. Colby, The poetical structure of Newman ’s „Apologia ”, „Journal of Religion” 1953, r. 33; M. A. Svaglic, The structure of Newman’s „Apologia ", PMLA 1951, r. 66; W. R. Siebenschusch, Art and evidence in Newman’s „Apologia", „Biography” 1980, vol. 3, nr 4. Por. też Approaches to Victorian autobiography, red. G. P. Landow, Athens, Ohio 1979.

^17 L. H. Peterson, Victorian autobiography. The tradition of self-interpretation,



#66

Newman dokonywał wyboru w obrębie zróżnicowanej tradycji, po części jąkontynuując, a po części przekształcając. O tym, że znał ją dobrze, świadczą już jego wczesne pisma, jeszcze z lat 20. wieku XIX, gdzie wyliczał charakterystyczne dla autobiografii duchowej fazy procesu nawrócenia, takie jak: głębokie przekonanie o własnej grzeszności, przeżycie zgrozy, rozpacz, dostrzeżenie nadziei wyzwolenia i zbawienia, zrozumienie Chrystusa, doznanie rozgrzeszenia, pewność zbawienia, radość i pokój. Zrezygnował z dominującej, najbardziej popularnej formy wywodzącej się od Bunyana (która była nacechowana silną emocjonalnością i akcentowała gwałtowność momentu nawrócenia) na rzecz umiarkowanego, racjonalistycznego wzoru, znalezionego w dziele Thomasa Scotta The Force of Truth. Opowiadając o swoim przejściu z socynianizmu na anglikanizm, Scott kładzie nacisk na zmagania z biblijnymi i eklezjologicznymi tekstami, a nie z anielskimi posłańcami czy demonicznymi głosami. Nie pisze o wrażeniach, wizjach i objawieniach, lecz o książkach, które przeczytał, i doktrynach, które rozważał. W dwu pierwszych rozdziałach Apologii Newman wykorzystuje chwyty Scotta (którego zresztą czytywał od lat chłopięcych i przyznawał, że był pod jego silnym wpływem) w ten sposób, że po kronikarsku zdaje sprawozdanie ze swych spotkań z tekstami teologicznymi, wymienia kolejne źródła wierzeń, doktryn i dogmatów, których się uczył z książek i od swych nauczycieli w Ealing i Oksfordzie. Petersen jest zdania, że umyślne powtórzenie metod i argumentów Scotta (bez względu na to, czy współcześni mu czytelnicy rozpoznali aluzje do The Force of Truth) sugeruje, że Newman wyraźnie czuł potrzebę użycia tradycji angielskiej autobiografii duchowej i przekształcenia jej do własnych celów. Scott był także bardzo popularny jako autor komentarzy do Biblii w kręgach, w których obracał się Newman w swym wczesnym okresie oksfordzkim. Peterson uważa, że The Force of Truth

New Haven-London 1986. Rozdział Newman s „Apologia pro vita sua the dilemma of the catholic autobiographer drukowany był wcześniej pod tytułem Newman ’s „ Apologia pro vita sua" and the tradition of the English spiritual autobiography, PMLA 1985, vol. 100, nr 3 (May).



#67

była atrakcyjna dla Newmana podczas pisania Apologii nie tylko ze względu na osobę autora, ale i z powodu rozwiązania, którego dostarczała w zakresie wyboru formy gatunkowej. Model Scotta pozwalał Newmanowi pisać wewnątrz angielskiej tradycji autobiograficznej bez przyjmowania (w zakresie wzorców narracyjnych) popularnego w protestanckiej autobiografii duchowej schematu opisywania gwałtownego nawrócenia.^18 Zachowując strukturę narracyjną Scotta Newman z kolei różni się od niego fundamentalną zasadą interpretacyjną. Scott jako protestant wierzy przede wszystkim Biblii, Newman zgodnie z doktryną katolicką uważa, że interpretacja Pisma św. należy do urzędu nauczycielskiego Kościoła. Linda Peterson podkreśla, że nie chodzi tu tylko o różnice dogmatyczne, ale o wynikające z nich odmienne sposoby pisania autobiografii. Angielscy protestanci od Bunyana do Scotta zależni byli od hermeneutycznej metody typologii biblijnej. Bunyan traktował wędrówki Izraelitów jako prefigurację własnego doświadczenia poszukiwania zbawienia. Użycie przez niego wzorca Exodusu wywarło głęboki wpływ na późniejszych autorów, stało się klasycznym wzorcem, za którym podążyły rzesze anonimowych autobiografów. Kolejni autorzy piszą o nieszczęściu Izraela w ziemi egipskiej, o podróży przez Morze Czerwone na brzeg wyzwolenia, o obietnicy danej Izraelitom, że Bóg przeprowadzi ich przez pustynię. Celem naśladowców Bunyana nie było ukazanie własnej osobowości, ale ukrycie jej,


^18 A. O. J. Cockshut w rozdziale zatytułowanym Conversion swej książki The art of autobiography in 19"' and 20century England, New Haven 1984, pisze (nie powołując się na konkretne przykłady): „Z katolickiego punktu widzenia nawrócenie jest początkiem podróży lub może raczej decydującą zmianą kierunku, tak że to, co mogło być przedtem swobodnym wędrowaniem, staje się podróżą ku określonemu celowi. Protestancki punkt widzenia zmierza do poskładania kilku różnych etapów katolickiego doświadczenia w jedno, momentalne działanie. Stare protestanckie pytanie «Czy jesteś zbawiony?» umieszcza w przeszłości to, co tradycja katolicka widzi w przyszłości”, s. 178. Petersen polemizuje z tym uogólnieniem: „Wielu autobiografów protestanckich, jak Scott, widzi swoje nawrócenie jako sekwencję stopniowych zmian i metafora podróży jest równie pospolita między autobiografami protestanckimi, jak katolickimi”, dz. cyt., s. 208. Istotną różnicę badaczka dostrzega w wyborze przez autobiografów protestanckich metody hermeneutycznej typologii biblijnej.



#68

roztopienie w bezosobowym wzorcu. Powstawał tekst adresowany do wszystkich, którzy przechodzą przez dzikie ostępy tego świata, dążąc do niebiańskiej ziemi Kanaan. W literaturze amerykańskiej było wręcz niemożliwe napisanie autobiografii duchowej bez modelu starotestamentowego.

Zamiast hermeneutyki biblijnej Newman wprowadza coś, co można by nazywać hermeneutyką eklezjologiczną i przesuwa swą Apologię w kierunku św. Augustyna. Pisząc o tym, Peterson podejmuje polemikę z tymi badaczami, którzy wskazują na Wyznania jako dzieło, z którego angielska autobiografia duchowa rozwinęła się u swych początków. Jej zdaniem tradycja angielska przed Newmanem w znikomym stopniu korzystała z Augustyna. Wprawdzie angielscy autorzy tworzący pierwsze wzorce autobiografii duchowej mogli korzystać z dwu siedemnastowiecznych przekładów Wyznań, ale istnieją dowody, że nie cieszyły się one jakąś znaczącą poczytnością. Dopiero Newman, jeszcze w okresie oksfordzkim, inspirując wydania pism Ojców Kościoła, przyczynił się do powstania nowego przekładu i wprowadzenia go w szerszy obieg czytelniczy, a następnie - właśnie dzięki Apologii - przypomniał angielskim autobiografom Augustyńskie figury oraz umożliwił użycie ich jako alternatywnych wobec Bunyanowskich. O odrzuceniu tych ostatnich przez Newmana najlepiej świadczy nieobecność w Apologii specyficznego zespołu aluzji do Exodusu. Posługiwał się nimi w swych wczesnych pismach, natomiast w Apologii nie użył wzorca duchowej pielgrzymki, pomimo że w życiowym doświadczeniu miał za sobą lata wędrówek i błądzenia, zanim znalazł spokój w Kościele katolickim.

Peterson przypomina, że w rozdziale IV Newman przywołuje Augustyńskie toposy medycznie rozumianego kryzysu (m. in. chorego na łożu śmierci i zmarłego, który zostaje wskrzeszony, zaczerpnięte przez Augustyna z Nowego Testamentu). Figury te pozwalają Newmanowi coś ujawnić, i czegoś uniknąć w jego relacji o latach, w których wahał się pomiędzy Kościołem anglikańskim a rzymskim. Ujawnić, dlaczego jego działania w tych latach były błądzeniem, jak poruszał się w obu kierunkach i bez kierunku zarazem;



#69

uniknąć protestanckiego języka opowieści o nawróceniu z użyciem figury błądzenia po dzikich pustkowiach. Przyjęcie Augustyńskich figur miało kluczowe znaczenie także dlatego, że pozwalało Newmanowi interpretować jego anglikańską przeszłość w sposób zarazem prawdziwy i taktowny. Mógł rozpoznać doktryny wyznawane przez siebie wcześniej jako herezję - śmierć duchową, nie używając jednak ani razu słowa „herezja”.

Inny ślad Wyznań znajduje badaczka w zakończeniu Apologii. Zamiast kończyć zgodnie ze wzorem zamknięcia charakterystycznym dla autobiografii Bunyanowskiej (tj. wizją Ziemi Obiecanej, oglądanej przez Mojżesza z góry Pisga, tzw. ,J Pisgah vision”), Newman pisze elegijne podziękowanie skierowane do swych współbraci, księży z Birmingham Oratory. Badaczka odkrywa w nim przetworzone echo tekstu z IX księgi Wyznań, będącego substytutem napisu nagrobnego dla matki Augustyna, zmarłej w Ostii. Augustyn zamyka księgę IX, modląc się za oboje rodziców, w nadziei na spotkanie wszystkich braci w Chrystusie w wiecznej Jeruzalem. Newman zamyka Apologię podobną modlitwą o wybawienie i pojednanie. Użyta przez niego metafora biblijna (o jednej owczarni i jednym pasterzu) wydawałaby się zwracać ku protestantyzmowi, lecz jest paradoksalnie demonstracją wierności Newmana Augustynowi, bowiem zrodzona w XVII wieku autobiografia protestancka w zakończeniu koncentrowała się na zbawieniu duszy indywidualnej, a forma Augustyńska przypomina o wspólnocie świętych.


PAMIĘTNIK

Szukając w polskim pisarstwie osobistym kontekstów dla dwudziestowiecznych autobiografów piszących o problematyce religijnej, powinniśmy wspomnieć przede wszystkim o twórczości



#70

epistolarnej romantyków, zwłaszcza Krasińskiego i Słowackiego, a także o Raptularzu autora Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu. Daleko łatwiej jednak znaleźć materiał do przeciwstawienia niż do analogii. Przeważająca część tradycji pamiętnikarstwa polskiego rysuje się jako żywioł odmienny, obojętny wobec idei autobiografii duchowej. Bardzo obfite liczbowo, urozmaicone i ważne w naszej kulturze pamiętnikarstwo zawdzięcza swoje znaczenie przede wszystkim obrazowi życia pokazanego w perspektywie ekstrawertywnej. Wojny, podróże, obyczaje rodzinne, przepływ życia w rytmie pór roku i przemian natury, rok liturgiczny i obrzędowy - wszystko to rozgrywa się w skali społecznej i nawet jeśli soczewką skupiającą jest postać pamiętnikarza, nawet jeśli eksponuje on swoje czyny i zasługi, chodzi mu o to, by podziwiać go „na tle” i w perspektywie historii doczesnej, w otoczeniu środowiska rodziny i poddanych-jest przede wszystkim świadkiem swoich czasów.

Nie wchodząc w bliższą charakterystykę pamiętnikarstwa, posłużę się symbolicznym, obrazowym skrótem upraszczającym, a więc niesprawiedliwym, ale za to dobitnym. Do wielu polskich dworów szlacheckich opisywanych przez Pasków i Kitowiczów można by odnieść spostrzeżenie uczynione przez bohatera Iwaszkiewiczowskich Panien z Wilka. Z powodu półek obiegających ściany obszernej spiżami Wiktor żartował, że zastępowała ona bibliotekę, której w Wilku wcale nie było. Dobrze wiadomo, jaką rolę w pamiętnikarskim obrazie obyczaju, rodziny i domu odgrywają opisy przyrządzania i spożywania potraw, ich zapachy, kształty i kolory. Są to przede wszystkim opisy kuchni, spiżami i biesiadnego stołu w dwu rytualnych aktach wielkiego misterium jadła: w przygotowaniu potraw na Boże Narodzenie i Wielkanoc.

Przeciwstawienie strawy cielesnej i duchowej, obecne w obrazach spiżami i biblioteki, urasta do rangi symbolu dwu postaw wobec kultury, dwu modeli tradycji, dwu wizji przeszłości. Demaskowanie duchowej pustki i moralnej zgnilizny, którą kryły „białe ściany polskiego domu”, pozbawionego biblioteki i skupionego na odprawianiu obrzędu jadła, było osobistą pasją Stanisława Brzozowskiego.



#71

Po ojcowsku zganił go za tę skrajność Iwaszkiewicz, odmalowując w swojej autobiografii harmonijną jedność domu, „gdzie się nie tylko jadło, ale czytało i myślało”.^19

Rozważane w niniejszym rozdziale teksty charakteryzują się tym właśnie, że nie interesuje ich możliwość połączenia, o jakim mówi Iwaszkiewicz. Nie chcą zauważać spiżarni. Wystarcza im biblioteka.


BIBLIOTEKA

Listy, pamiętniki, autobiografie pisarzy traktuje się tu jako świadectwa lektury. Intymista jest tu ukazany jako czytelnik, który zagłębia się w swoją pamięć, wyobraźnię, sumienie, z cudzą książką w ręku, dokonuje wiwisekcji własnej duszy, przeglądając się jednocześnie w myślach, zdaniach i słowach zapisanych przez kogoś innego. Wyznając coś na swój temat, pomaga sobie wyznaniami innych. Łączność między poszczególnymi tekstami autobiograficznymi, nieosiągalną na płaszczyźnie gatunkowej, odnajdujemy w wielogłosie tradycji, w przestrzeni międzytekstowych odbić i nawiązań, w ponawianiu aktu lektury. Warto by (już nie w tej pracy) odtworzyć indywidualny styl czytania każdego z autorów, jak i pokoleniowe, historyczne ramy tego stylu. Warto by odtworzyć zakresy tych lektur, wspólne pola i osobne wycieczki.

Szczególnie znaczące dla podjętego problemu są sposoby czerpania z Pisma świętego. Inny ważny wątek stanowi stosunek do św. Augustyna, którego Elzenberg czyta „z niecierpliwością, gniewem, bolesną urazą”^20 z powodu nietolerancyjnego, jak sądził,


^19 J. Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Warszawa 1975, s. 24.

^20 H. Elzenberg, dz. cyt., s. 299.



#72

stosunku do manichejczyków i z którym, też wielokrotnie, gwałtownie spierał się Koniński, natomiast wyznawczo czerpali z niego Liebert, Zawieyski i Kamieńska, sięgająca też do Pascala i wielu współczesnych egzystencjalistów chrześcijańskich. Osobne znaczenie dla Konińskiego ma Orygenes, dla Elzenberga, oprócz rozległych lektur chrześcijańskich, także mistyka indyjska i Gandhi. Najważniejszy jednak dla ogarnięcia rozważanej tu niespójnej całości jest fakt, że nasi autobiografowie czytywali siebie nawzajem. Nie tylko mają wspólne lektury, jak: Biblia, Ojcowie Kościoła, Pascal, Newman, William James, współcześni twórcy egzystencjalizmu. Czytają również siebie nawzajem, odnotowują te lektury, komentują, wcielają wątki poprzedników do własnego obszaru duchowego, kontynuują, zwalczają. Nie zawsze, może i nie najczęściej, czytywali swoje teksty autobiograficzne, trzeba więc włączyć do tej całości inne ich utwory. Nie zawsze też czytywali siebie w bezpośrednim związku z tematyką filozoficzno-religijną, ale prędzej czy później okazywało się to istotne także i dla niej. Być może właśnie ten wewnętrzny tok lekturowy jest najważniejszy dla uchwycenia całości, może dzięki niemu uda się zbiorowisko niejednorodnych materiałów budowlanych złożyć w sensowną architektoniczną konstrukcję.

Chronologicznie na początku stoi Brzozowski. Jednak nie tylko jako autor Pamiętnika, Idei, Głosów wśród nocy, jako pisarz, filozof i krytyk. Także jako namiętny czytelnik, tłumacz i komentator Newmana. Porządkując materiał do Idei w pierwszych miesiącach 1910 roku, Brzozowski pisał do Ortwina:

Wreszcie, aby usprawiedliwić przedruk starych artykułów - i w ogóle zreasumować całą publikację, napiszę artykuł konkludujący: „Dzieje pewnego umysłu”, tj. własną, naturalnie wyłącznie filozoficzno-teoretyczno autobiografię.^21

Częściowe spełnienie zamiaru dostrzegł Ortwin w Pamiętniku.^22 Dziś możemy próbować rekonstrukcji tej nie napisanej autobiografii


^21 S. Brzozowski, Listy, t. 2, s. 221.

^22 O. Ortwin, wstęp do przypisów i objaśnień, w: S. Brzozowski, Pamiętnik, s. 169 n.



#73

Brzozowskiego (w jej rozdziałach dotyczących życia religijnego) z trzech różnorodnych świadectw: Pamiętnika, Listów (zwłaszcza drugiego tomu) oraz komentarzy do pism Newmana, przełożonych przez Brzozowskiego jako Przyświadczenie wiary. Nazwany Pamiętnikiem dziennik ostatnich miesięcy życia Brzozowskiego jest w znacznym stopniu raptularzem lektur i pomysłów do własnych prac, projektowanych na później, w nadziei, że zdrowie się polepszy. Jest on także świadectwem nieustannego, wewnętrznego przekształcania osobowości, obrachunkiem moralnym, wysiłkiem budowania siebie. Widać to w powracających nieustannie żarliwych zwrotach do siebie samego: „Nie daj się zahipnotyzować, bądź stanowczy, nie zapominaj.” Wciąż to upominanie siebie, pouczanie, wezwanie, apel. Kategoryczny ton, tryb rozkazujący, wykrzykniki. „Mój Boże, daj mi wytrwać!” Nakaz samodoskonalenia intelektualnego i moralnego wpisuje się tu w rozrastającą się refleksję filozoficzną i religijną. Wiele jest także rozproszonych po różnych miejscach tekstu elementów, które zarysowują kontur całości biografii: charakterystyka rodzinnego środowiska z ostro zaznaczonym poczuciem obcości wobec konserwatywno-szlacheckiej formacji ojca, niszczący wpływ matki, niektóre „przeklęte” wspomnienia młodości.

Przedmowa i obszerne przypisy do pism Newmana w wydaniu Symposionu odpowiadają rygorom naukowym opracowania tekstu filozoficznego.^23 Nie przeszkodziło to jednak Brzozowskiemu nadać im w wielu miejscach ton i wagę osobistego wyznania. Odnalazł on tam niezmiernie rzadki, a przecież możliwy, co więcej, cenny w humanistyce sposób pisania, w którym przekonania i postawa komentatora łączą się z myślą komentowaną we współbrzmiącą całość bez popadania w stronniczość i ograniczenie wyznawcy. Dzieje obcowania Brzozowskiego z myślą Newmana to odrębny ważny wątek polskiej filozofii religii.^24 Tutaj potrzebne jest


^23 J. H. Newman, Przyświadczenia wiary, w przekładzie i z przedmową S. Brzozowskiego, Lwów 1915.

^24 Por. J. Fijaś, Brzozowski, Newman, katolicyzm, „Nasza Przeszłość” 1962, t. 16.



#74

tylko odczytanie tego, co tłumacz o sobie samym powiedział na marginesie przekładu, między wierszami przypisów, jaki ślad własnego przeżycia duchowego zostawił nawet w rozważaniach terminologicznych, uzasadniających użycie słowa „przyświadczenie” zamiast „przeświadczenie”.^25 Przedmowa tłumacza, odczytywana dziś w kontekście późnych listów, pozwala odnaleźć na dnie sformułowań odniesionych do angielskiego myśliciela echo własnej sytuacji Brzozowskiego: pisarza, filozofa i moralisty, tak głęboko osamotnionego pod koniec życia i tak nieugięcie aż do końca budującego swój świat duchowy. Te listy z ostatnich lat każą się domyślać, że nie tylko intelektualna przenikliwość, ale i osobiste doświadczenie pozwoliło Brzozowskiemu sformułować taką oto pochwałę heroicznej samotności Newmana w obliczu prawdy:

Sam na sam z Bogiem przeżył życie całe, wsłuchany w głos własnej duszy, w jej narastanie niesfałszowane przez żaden schematyzm myśli lub uczucia. Znał on całą gorycz zagadnienia, jakie stawia życie wewnętrzne, gdy prowadzi ono do rozstania się z wszystkimi, kogo szanujemy i kochamy, gdy pozostawia nas sumienie własne bez oparcia słów i wzorów otoczonych uznaniem, gdy czerpać nam każe z własnych, samotnych, bezimiennych głębi - tak pozostawiony z sobą odnajdywał on pełnię rzeczywistości i umiał nie zwątpić o niej, chociaż nie był w stanie jej nazwać, wypowiedzieć w sposób zapewniający uznanie i oparcie.^26

Listy zajmują szczególne miejsce w nienapisanej autobiografii Brzozowskiego. Przede wszystkim przez wiele lat po prostu nie istniały w czytelniczej świadomości, a więc przez lat około sześćdziesiąt obraz Brzozowskiego w kwestii jego postawy religijnej był jakby „o jedną trzecią” uboższy. Potwierdza to oddźwięk, jaki natychmiast wzbudziło ich pełne wydanie. Wprawdzie nie odsłoniły one nowych zapatrywań, merytorycznie odmiennych od tego, co znamy z wcześniej opublikowanych pism Brzozowskiego, jednak nieporównanie poszerzyły, wzbogaciły, udramatyzowały obraz osobowości pisarza. Wprawdzie powtarzają się w nich liczne wątki religijne pomieszczone w Pamiętniku, ujęte są jednak często bardziej bezpośrednio,


^25 Por. przypis S. Brzozowskiego na s. 157.

^26 S. Brzozowski, John Henry Newman. Przedmowa tłumacza, w: J. H. Newman, dz. cyt., s. 50-51.



#75

jakby improwizacyjnie, niekiedy bardziej potocznie. Zapis w listach jest czasem bardziej emocjonalny niż w Pamiętniku, mniej w nich teoretyzowania. Przede wszystkim jednak różnica polega na kontekście. W Pamiętniku toczy się wyłącznie życie duchowe, intelektualne. W listach wątki z „dziejów pewnego umysłu” włączone są, obok rozważań lekturowych, próśb o nowe książki, informacji o dokonanych pracach i projektów nowych studiów, w równoległy nurt spraw praktycznych, codzienność finansowych kłopotów, narastającą stopniowo udrękę choroby.

Odczytywana z tych trzech świadectw autobiografia duchowa Brzozowskiego układa się w historię nawrócenia rozgrywającego się stopniowo, początkowo jakby niedostrzegalnie dla samego podmiotu tych działań. Zaczyna się od zainteresowania Newmanem wyłącznie jako filozofem, by w miarę poznawania jego myśli przerodzić się w studia angażujące głęboko całą osobowość tłumacza i komentatora. Brzozowski stale akcentuje intelektualną płaszczyznę swego dialogu z Newmanem. Długo utrzymuje, że czuje się tylko umysłowo przekonany do katolicyzmu jako filozofii, jedynego systemu zdolnego jego zdaniem sensownie tłumaczyć istnienie świata. To przekonanie czysto rozumowe rozrasta się i przemienia w końcowych akapitach Pamiętnika. W ostatnich listach Brzozowski mówi już o rzeczywistości wiary. Postawa Brzozowskiego wyrażona w jego późnych pismach autobiograficznych posiada pewne rysy dostrzeżone w wielu wybitnych dokonaniach autobiografii duchowej. Ten czytelnik Franklina, Whitmana i Thoreau (zamierzał też o nich pisać) czuł się niewątpliwie kimś najgłębiej wplątanym w losy swojej narodowej wspólnoty Ze wszystkich sił pracował dla jej duchowego rozwoju i zapłacił najwyższą cenę za to, że usiłował ów rozwój wprowadzić na inne tory niż ten, na który pchała go siła bezwładu i duchowego lenistwa. Był prorokiem odrzuconym przez swoich. Jego Pamiętnik, zwłaszcza odczytany przez pryzmat ocalonych listów i w kontekście pracy o Newmanie, świadczy, że nienapisane Dzieje pewnego umysłu mogły być wspaniałym osiągnięciem polskiej autobiografii duchowej. Dziś już wiemy, iż



#76

mimo tego dokonania wysiłek duchowy Brzozowskiego, jego profetyczna żarliwość bardzo prędko zaczęła wydawać owoce.

Gorliwym czytelnikiem i Brzozowskiego, i Przyświadczeń wiary w jego przekładzie był Jerzy Liebert. W listach do Agnieszki (która zachęciła go do lektury pism angielskiego myśliciela) ciąg wzmianek o Newmanie od lipca 1924 roku pozwala prześledzić narastające stopniowo zainteresowanie, fascynację, poczucie coraz głębszego zrozumienia aż po całkowite uwewnętrznienie, pełną akceptację Newmanowskiej koncepcji wiary w ogóle i katolicyzmu w szczególności. W przebiegu swoim, w stopniowym narastaniu całego przeżycia, w podkreślaniu klimatu wewnętrznego uspokojenia, do którego doprowadza dłuższe obcowanie z myślą Newmana, odnotowany przez Lieberta proces jest uderzająco podobny do tego, którego ślady pozostawił Brzozowski w swoich listach, nie znanych młodemu poecie. Są oczywiście istotne różnice pomiędzy obu polskimi czytelnikami Newmana. Już w punkcie wyjścia Liebert znajdował się nieporównanie bliżej niż Brzozowski myśli angielskiego duchownego i w całym przebiegu obcowania z tą myślą mniej jest u niego akcentów dramatycznego niepokoju. Ponadto w jego odbiorze uczestniczy też sam autor Idei jako pośrednik: tłumacz i komentator. Liebert nie dał oczywiście tak obszernego i spójnego wykładu swego stosunku do koncepcji kardynała-filozofa, jakiego dokonał Brzozowski, znajdujemy jednak wyraz jego retrospektywnej opinii, dokonanej już z perspektywy ponad trzyletniego trwania tej wielkiej przygody duchowej. We wrześniu 1927 roku tak pisał o swoich spotkaniach myślowych z obydwoma konwertytami:

Po Nietzschem w jakiś czas wziąłem się do Brzozowskiego. I właściwie mówiąc, ten człowiek mnie nawrócił. Po raz pierwszy zwróciłem uwagę dzięki niemu na istotną ważność katolicyzmu, na jego wieczyste, uniwersalne znaczenie. Czytałem książki Brzozowskiego z tej epoki, kiedy jeszcze walczył z Kościołem. Nie doprowadził mnie sam, ale zwrócił uwagę na kardynała Newmana, jego Przyświadczenia wiary. Przeczytałem tę książkę, wielu rzeczy nie zrozumiałem, ale zrozumiałem wiele. Brzozowski pisał do tego wstęp i to właśnie Newman zrodził go.

Później, już po nawróceniu, nieraz wracałem do Brzozowskiego, do dziś dnia jest on dla mnie najbardziej pobudzającą lekturą. Ileż razy wściekałem się czytając



#77

jego zdanie o katolicyzmie. I dopiero teraz niedawno wpadły mi jego Pamiętniki. Wiedziałem już przedtem, że Brzozowski zbliżał się zupełnie wyraźnie do Kościoła, nie wiedząc o tym już wierzył, ale Pamiętniki, pisane w najcięższym okresie jego życia pokazały mi naprawdę wielki umysł Brzozowskiego. Nie wiem, czy znalazłby się w Polsce ktoś drugi, kto w tak uczciwy, a tak zarazem krytyczny sposób doszedł do katolicyzmu.^27

Ten ciąg myślowy nie rozwijał się oczywiście w izolacji. Listy przynoszą bogaty materiał dotyczący życia wewnętrznego, lektur, studiów i dyskusji, różnych prac intelektualnych, ćwiczeń duchowych i praktyk religijnych, dokonywanych przez Lieberta już w orbicie działania ks. Komiłowicza. Poznawanie Maritaina, sumienne studium filozoficzne św. Tomasza i Augustyna, zainteresowanie mistyką odkrycie Bierdiajewa-to tylko niektóre wątki. Te listy czekają jeszcze na swego interpretatora. Blok korespondencji skierowanej do Agnieszki, przede wszystkim z lat 1925-26 układa się właściwie w dziennik intymny, prowadzony (zwłaszcza w 1925 roku) z prawie codzienną regularnością, tyle tylko, że nie wyłącznie dla siebie, ale także dla adresatki. Piszący zwraca się do niej jak do powierniczki, współtowarzyszki, przewodniczki, która wyprzedza go o krok na tej samej drodze. Wyprzedza zwłaszcza wyraźnie od chwili podjęcia decyzji o wstąpieniu do zakonu. W swych listach-zwierzeniach poeta opowiada dzieje religijnego rozbudzenia duszy, mozolnej pracy nad sobą i wzrastania w łasce. Na tym etapie zamyka się znany nam rozdział z autobiografii duchowej autora Litanii do Marii Panny. Nie znamy (poza małymi wyjątkami) listów z trzech ostatnich lat, naznaczonych postępami choroby, spędzonych w znacznej mierze poza warszawskim kręgiem przyjaciół, listów człowieka, w którego życiu osobistym, wskutek niemożności wzięcia ślubu kościelnego z Marią Leszczyńską, powstała nierozwiązywalna komplikacja i to w sprawie stanowiącej dla niego najistotniejszą oś dotychczasowego życia. Wskutek swojej życiowej decyzji musiał znaleźć się poza sakramentalną wspólnotą Kościoła. Ten rozdział duchowej autobiografii Lieberta - jeżeli jakoś zaistniał - jest dziś przed nami zamknięty.


^27 J. Liebert, dz. cyt., s. 425.



#78

Jeżeli jednak chcemy śledzić świadectwa doświadczenia religijnego w pismach osobistych, musimy pamiętać o tym okresie życia poety, nie poświadczonym w jego korespondencji. Ów finał życia mężczyzny, niewiadomy młodzieńcowi piszącemu listy do Agnieszki, pozostaje ciemnym znakiem zapytania wśród zdań, mówiącychzbliżaniu się do źródła wszelkiej jasności. Sto sześćdziesiąt osiem listów do Agnieszki to jak olśniewający wzlot, gwałtowny młodzieńczy wybuch, w którym wszystko wypaliło się zbyt szybko, zbyt intensywnie. Dalej rozciąga się czas próby, z perspektywy której młodzieńczy wzlot może wydawać się naiwny. Przebieg tej próby dojrzałości został zakryty przed oczami czytelników, ale nie można zapominać ojej istnieniu.

Dwaj inni, współcześni Liebertowi, czytelnicy Brzozowskiego, którzy pozostawili w swoich pismach autobiograficznych ślady obcowania z myślą florenckiego samotnika, to Elzenberg i Koniński. Dla żadnego z nich spotkanie z Brzozowskim nie miało aż takiego znaczenia, jak dla młodego poety. Listy Lieberta świadczą, że zapis osobistych doświadczeń Brzozowskiego oddziałał nie tylko na umysłowość, ale i na postawę życiową autora Guseł, przyczynił się do ożywienia jego wiary i praktyk religijnych. Elzenberg, śledzący zarówno ruch myśli, jak i rozwój literatury, a zwłaszcza poezji, zareagował żywo na Legendą Młodej Polski, pisząc o wspólnocie z Brzozowskim w wielu zasadniczych poglądach i ocenach, a jednocześnie zaznaczając swój krytyczny dystans. Cenił Brzozowskiego za bezkompromisową uczciwość i odwagę myślową, za umiejętność dostrzegania aspektów etycznych w pracy intelektualnej, czysto poznawczej. Nie była to fascynacja młodzieńcza ani przemijające zainteresowanie głośnym zjawiskiem. Elzenberg powracał do Brzozowskiego po latach, znajdując u niego sądy tożsame z jego własnym widzeniem sprawy, w pełni niezależnym. Nie sprawia to wrażenia wpływu jednego umysłu na drugi, lecz analogii, zbieżności. W dzienniku filozoficznym Elzenberga łączą się bowiem cechy nie zawsze sąsiadujące ze sobą: powściągliwa skromność w formułowaniu własnego przekonania i zarazem staranie o niezależność własnego myślenia, trud bycia sobą.



#79

Zapiski jego, rozpoczęte w latach studenckich, uporządkowane w toku chronologicznym, obejmują ponad półwiecze (od 1907 do 1963). Wbrew nałożeniu wyrazistej ramy historycznej (poszczególne części noszą tytuły: Przed pierwszą wojną światową i w czasie jej trwania, Dwudziestolecie, Druga wojna światowa i po niej) ten zewnętrzny kalendarz nie rządzi przebiegiem życia intelektualnego, zaświadczonego w dzienniku. Wielkie zwroty historii, wedle których Elzenberg rozczłonkował swój dziennik, nie mają jednak charakteru wyłącznie mechanicznego. Bieg dziejów, których przyszło mu być świadkiem i uczestnikiem, nie został wprawdzie odtworzony na powierzchni jako ciąg wydarzeń, stał się jednak obiektem refleksji historiozoficznej i moralnej. Osobiste uczestnictwo w życiu zbiorowym najsilniej zaznaczyło się u progu niepodległości. Walka w Legionach została odnotowana jako fundamentalne doświadczenie, bez którego cały świat wartości, cała konstrukcja życia duchowego straciłyby swoją sankcję. Przenikliwość, z jaką Elzenberg przewiduje charakter nadciągającej wojny w notatce z lutego 193 8 roku, jest dziś wstrząsająca. Te momenty, kiedy rzeczywistość historyczna staje się bezpośrednim przedmiotem uwagi, należą jednak do wyjątków. Właściwą materię dziennika stanowi świat myśli. Kłopot z istnieniem jest w całości konsekwentnym zapisem życia wewnętrznego: lektur, studiów, obcowania ze sztuką, rozległej pracy intelektualnej. Autor mówi skromnie, że spisując swoje aforyzmy w porządku czasu, poskładał okruchy filozoficzne, dla których nie było miejsca w jego studiach i rozprawach, i że zachował datowanie, by zaznaczyć względność wielu sformułowań. Obawiał się, że w układzie systematycznym, problemowym brzmiałyby apodyktycznie. Niezależnie od zadeklarowanej intencji autorskiej datowanie zachowane w Kłopocie z istnieniem wydaje się mieć także inne znaczenie. Czytelnik odnajduje w porządku diariuszowym jeszcze jedno wypełnienie odwiecznego w naszej kulturze wzoru, każącego widzieć życie ludzkie jako drogę, bieg, wędrówkę.

Czas tego życia nie jest czasem zasadniczej przemiany. W tym sensie porządek dziennika Elzenberga stoi na antypodach religijnego



#80

wzorca autobiografii duchowej. Nie opowiada o nawróceniu dzielącym bieg życia na dwa przeciwstawne etapy: grzechu i łaski. W notatce końcowej, zamykającej przygotowany do druku dziennik, pisarz określa przebytą drogę jako poruszanie się wokół centrum, które przyciąga i zarazem napełnia obawą. W tym poruszaniu się jednak można uchwycić różnicę pomiędzy młodzieńczym punktem wyjścia a punktem dojścia po półwieczu: „(...) od estetyzmu, poprzez perfekcjonizm, do jakiejś samokrytycznej quasi-mistyki, od religii kultury do «religii» w ogóle, w jakimś sensie dość bladym od etyki z jej wartościami do «zbawienia» i soterologii”.^28

Elzenberg stanowi pod wieloma względami zjawisko wyjątkowe na tle polskiej myśli filozoficznej. Rozważając fenomen religii w ogóle (ale nie deklarując się jako wyznawca żadnego ze znanych systemów), opiera się z jednej strony na tradycji śródziemnomorskiej (antycznej i chrześcijańskiej), a z drugiej - na filozofii buddyzmu. Interesowała go zwłaszcza mistyka zarówno wschodnia, jak i chrześcijańska. Jego imponująca erudycja nie przytłacza dziennikowych zapisów, komentarze do lektur są powściągliwe, ograniczają się do uchwycenia sedna. Zwięzłość i precyzja wypowiedzi rzeczywiście odpowiada wymaganiom poetyki aforyzmu. Jednak autor Kłopotu z istnieniem nie ułatwia sobie zadania błyskotliwymi sformułowaniami. Uczciwość intelektualna jest dla niego wartością moralną. Tam, gdzie pojawia się trudność filozoficzna, nie waha się postawić znaku zapytania, nie waha się przyznać do niepewności, ma odwagę poddać próbie wątpienia także i to, w co wygodniej byłoby uwierzyć. Odwaga poznawcza, przenikliwość (chciałoby się powiedzieć „bezlitosna”) splata się w jego myśleniu z szacunkiem dla wartości, którym należy się obrona. Przekonanie o tragiczności bytu i pozbawiona złudzeń gorycz łączą się z wyrazem stale obecnej między wierszami postawy pełnej godności i szczególnym, stoickim poczuciem humoru.

O katolicyzmie Brzozowskiego, w ogóle o jego stosunku do religii i Kościoła, Elzenberg w swym dzienniku nie wspomina.


^28 H. Elzenberg, dz. cyt., s. 461.



#81

Odmiennie Koniński. Poświęca osobny, krytyczny zresztą wywód tłumaczeniu oraz interpretacji Newmana, zarzucając Brzozowskiemu stronniczość i naginanie myśli Newmana do własnych wyobrażeń. W tym właśnie kontekście pisze o wpływie Brzozowskiego na środowisko, które określa mianem „młodych neokatolików”. Nie wypiera się zresztą własnej niegdysiejszej fascynacji ani tego, że nadal, po upływie dwudziestu kilku lat od młodzieńczej lektury nadal czyta Brzozowskiego, co więcej, stosunek do jego pism uważa za konieczne doświadczenie myślowe i swoisty probierz postawy filozoficznej, a nawet temperamentu pisarskiego: „(...) powiedz mi, jak czytasz Brzozowskiego, obojętny i znudzony, czy poruszony głęboko, a powiem ci, kim jesteś”.^29

Największe znaczenie miała dla Konińskiego filozofia pracy budowana przez autora Idei. Koniński bowiem usiłował zarysować w swych notatkach szczególne, metafizyczne znaczenie pojęcia pracy, pisał wielokrotnie o pracy Boga jako najwyższej formie energii twórczej, o chrześcijańskiej koncepcji cywilizacji, która nie może się obejść bez metafizyki pracy. Dziś, w epoce powstania Laborem exercens, te wątki jego myśli niewątpliwie powinny zostać odczytane na nowo. Obok tej myśli jeszcze dwie inne szczególnie często powracają w zapiskach Konińskiego: tajemnica istnienia zła i tajemnica świętości, przejmująco rozważana zwłaszcza we fragmentach zwróconych do św. Teresy od Jezusa. Tak właśnie: nie we fragmentach mówiących o Teresie, ale zwróconych do niej, i to nie w formie modlitwy, a raczej zapytania, wezwania, apelu, dialogowego odezwania się w odpowiedzi na jej dzieło.

Z przedstawionego wejrzenia w kwestie zajmujące Konińskiego wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z traktatem filozoficznym. Tak jednak nie jest. Do systematycznego wykładu właściwego traktatowi zbliża się tylko wstępna część Ex labyrintho, nosząca podtytuł Bardzo pobieżny i niedostateczny szkic mojej „ Weltanschauung”, która została ukończona w maju 1939 roku. Główny korpus tekstu Ex labyrintho czyli Uwagi oraz dwa pozostałe tomy,


^29 K. L. Koniński, Ex labyrintho, s. 98.



#82

zatytułowane Nox atra i Uwagi 1940-1942 składają się z notatek powstałych już w latach wojny Utarło się mówić o nich jako o pamiętniku duchowym i warto chyba pozostać przy takim rozumieniu. Dwie pierwsze książki składają się z setek akapitów czy fragmentów, niekiedy zawierających tylko jedno aforystyczne zdanie. Większość jednak ma postać krótkiego rozważania jakiejś myśli, czasem kilka fragmentów układa się w narracyjny łańcuch rozwijający kolejne jej ogniwa lub oświetlający ją z różnych stron. Noszą one niezwykle silne piętno wypowiedzi osobistej - nie w szczegółach z prywatnego życia, bo tych nie ma, ale w czymś tak trudnym do teoretycznego opisania, choć bardzo żywo wyczuwanym, jak atmosfera myślowa czy emocjonalna całego tekstu. Nawet tam, gdzie forma gramatyczna nie zdradza obecności mówiącego, ja”, zdania stylizowane są tak, że musimy je bezwzględnie odczytywać jako osobisty pogląd konkretnej osoby. Mają one sankcję głębokiego przekonania o ich słuszności, które każdy może podzielać, choć jednocześnie wypowiadane są przede wszystkim na własną odpowiedzialność, z tytułu własnego przemyślenia i przeżycia. Wyrażoną w tych notatkach postawę można by nazwać postawą osobistego współczucia. Każde cierpienie zadane żywej istocie, człowiekowi czy zwierzęciu, każda konkretna, rzeczywista krzywda, fizyczna czy moralna, choćby wyrządzona zupełnie obcemu człowiekowi, znana tylko z obojętnej gazetowej notatki, dotyka Konińskiego osobiście, porusza jak ból fizyczny doznawany własnym ciałem. Nie ma to nic wspólnego z sentymentalizmem czy histeryczną czułostkowością. Jego wrażliwość udręczająca wyobraźnię zostaje zamieniona na energię poznawczą każe mu drążyć nieustannie problem zła, tajemnicę obecności zła na świecie, stworzonym przez wszechmocnego i miłującego Boga. Nie zaspokaja go rozumowanie św. Augustyna. Bliższy wydaje mu się czerpiący z gnostyków Orygenes. Lata wojny, w których pisał, niewątpliwie nadały odwiecznemu pytaniu nową, straszliwą aktualność. W osobistym doświadczeniu mogła osadzić je wieloletnia choroba: bóle kręgosłupa unieruchamiające i zmuszające do leżenia w gipsowym gorsecie całymi miesiącami.



#83

O tym jednak nie pisał. Ani historia, ani własna biografia zewnętrzna, zdarzeniowa nie znajdują miejsca w notatkach. Utrwalone w nich zostało tylko życie duszy wołającej z głębokości labiryntu, dążącej poprzez noc ciemną ku Bogu wciąż nieodgadnionemu. Niepokój moralny Konińskiego zdaje się płynąć ze źródeł podobnych jak pesymizm Elzenberga, z żywej świadomości istnienia zła i niezgody na nie. Uzupełnieniem (powtarzającym niektóre wątki) jest trzecia książka, także będąca wyborem ze znacznie obszerniejszego rękopisu. Ma ona postać obszernych zapisów dziennikowych, o których charakterze sam autor tak napisał:

Gdyby ktoś kiedyś przeglądał ten pamiętnik, rozśmieszy go, a może i zdegustuje ta mieszanina rzeczy prywatnych z publicznymi, małych z wielkimi, świeckich z teologicznymi. Ale (...) rzeczy publiczne są prywatne - Polska to jest moja prywatna sprawa, Bóg to moja prywatna sprawa; ni mniej ni więcej, tylko prywatna; powinny być prywatne, tak ważne jak prywatne (...)^30

Równocześnie - niemal co do miesiąca - z notatkami Konińskiego, przykutego chorobą do łóżka w podkrakowskim miasteczku, powstawał w latach 1941-43 wojenny dziennik Andrzeja Trzebińskiego, młodego warszawskiego poety, czynnego w wojskowej konspiracji, w podziemnym życiu literackim, studiującego na tajnym uniwersytecie.^31 Nie sposób policzyć jego Pamiętnik pomiędzy autobiografie duchowe, choć pojawia się w nim parokrotnie wątek refleksji religijnej dotyczącej grzechu i zarysowuje się projekt wewnętrznego formowania osobowości. Są to jednak uwagi rzucone tak skrótowo i marginalnie, że nie odgrywają istotnej roli w problematyce całości. W zapiskach Trzebińskiego odciska się ślad szczególnego okresu, w którym powstały, szczególnego zarówno w porządku biografii indywidualnej, jak i dziejów narodu. Dziennik młodego mężczyzny, ledwie wyrosłego z lat chłopięcych, dziennik debiutującego poety, dramaturga i publicysty, niemal w każdym zdaniu nosi piętno potężnego ciśnienia historii,


^30 Tegoż, Uwagi 1940-1942, s. 114.

^31 A. Trzebiński, Pamiętnik, w: tegoż, Kwiaty z drzew zakazanych. Proza, słowo wstępne i opr. Z. Jastrzębski, Warszawa 1972, s. 77-290.



#84

która odciska się swym ciężarem nawet w drobiazgach codziennego życia. Wspominam jednak w tym rozdziale o diariuszu młodego warszawskiego poety, ponieważ zawiera on świadectwo lektury Brzozowskiego całkowicie odmienne od omówionych powyżej, a zarazem nie będące wyjątkowym. Trzebiński mianowicie czyta Brzozowskiego w kontekście nacjonalistycznej doktryny Konfederacji Narodu, zbliża się miejscami do nadużyć interpretacyjnych, które były udziałem tej formacji. Ów typ lektury Brzozowskiego spotka się później z niezwykle ostrym sprzeciwem ze strony Czesława Miłosza, wprawdzie nie w jego autobiografii duchowej, o której za chwilę, ale w osobnej poświęconej Brzozowskiemu książce Człowiek wśród skorpionów. Zjadliwa polemika z prawicowo-nacjonalistycznym nurtem polskiego katolicyzmu pojawi się także na kartach powieści Miłosza, w wątku poświęconym postaci Michała ze Zdobycia władzy (wyraźnie rysującej się jako powieść z kluczem, przynajmniej w tym właśnie wątku).

Czytelnikiem już nie Brzozowskiego, ale samego Newmana, i to czytelnikiem jego autobiografii duchowej Apologia pro vita sua, był inny autor dziennika o tematyce religijnej, którego włączenie do tego rozdziału, choć dyskusyjne, wydaje się jednak konieczne. Chodzi o Zapiski więzienne kardynała Wyszyńskiego. Obejmująone trzyletni okres (od września 1953 do października 1956) wycięty z całości biografii bardzo szczególną sytuacją, którą trzeba definiować co najmniej na dwu płaszczyznach: egzystencjalnej i politycznej. Zewnętrzna sytuacja więźnia politycznego obecna jest w samym porządku wypowiedzi i współokreśla jej problematykę filozoficzno-religijną. Zapiski są tylko w części dokumentem życia duchowego. Obecny jest w nich cały świat zewnętrzny: przedstawiony z pozycji świadka rzeczowo, konkretnie, z niewątpliwym darem bystrej, zdyscyplinowanej obserwacji. W polu uwagi diarysty pojawiają się nie tylko ludzie z najbliższego otoczenia, zdarzenia składające się na codzienną egzystencję więźnia i dostępny mu skrawek przyrody, ale przede wszystkim sytuacja Kościoła w Polsce, o którym myślał stale i dla niego nadal pracował. W szczególny sposób obecni są też członkowie



#85

najbliższej rodziny, z którymi korespondencja została włączona w tekst. Ich listy stały się w ten sposób integralnymi cząstkami więziennego dziennika.

Dramaturgia życia duchowego przedstawionego w Zapiskach wiąże się z upływem czasu odmierzanego rytmem roku liturgicznego. Tok przeżyć religijnych nieodłączny jest od ponawianej w obrzędzie historii odkupienia. Nieustannie pojawia się zakłócenie: więzień, fizycznie wyłączony z uczestnictwa w zbiorowym życiu Kościoła, musi codziennym wysiłkiem utrzymywać z nim łączność duchową poprzez liturgię i modlitwę. Autor diariusza traktuje narzucone sobie wyizolowanie jako impuls do duchowej aktywności, przekształca w nowe przeżycia religijne i moralne, w których dominują wątki maryjne, postawa poddania się woli Boga i przebaczenia prześladowcom. Kapłańska formacja piszącego niewątpliwie decydująco różni ten zapis od wszystkich innych omawianych w tym rozdziale tekstów. Ten dziennik osobisty jest niezwykle silnie uchwycony w ramy - tak to chyba trzeba powiedzieć - instytucjonalności. Nawet w opisie spaceru czy pracy w ogrodzie, w liście do ojca czy siostry czytamy zawsze zdania uwięzionego Prymasa. Mówi do nas zawsze dostojnik Kościoła. Najczęściej stylem rzeczowej, precyzyjnej relacji, chętnie operującej formami nieosobowymi, z maksymalnym obiektywizmem i dystansem, starannie dobierając określenia, ważąc wyrazy dla uniknięcia jakiejkolwiek skrajności. Znać pióro wprawione w pisaniu oficjalnych dokumentów, w układaniu zdań przeznaczonych na użytek publiczny. Ta tonacja przeważa. Rzadko zdarza się leciutka ironia, bardzo powściągliwe poczucie humoru w opisach różnych zdarzeń codziennego bytowania. W zapiskach medytacyjno-modlitewnych pojawia się pewien rodzaj liryzmu i retoryczności zarazem. Poczucie więzi ze wspólnotą i odpowiedzialności za nią nadaje Zapiskom więziennym rysy tego typu autobiografii duchowej, którą Amerykanie nazywają autobiografią profetyczną.

Jeszcze dwa teksty spośród szeregu przywołanego na początku zawierają obszerny obraz zewnętrznego dziania się, włączonego w nurt życia publicznego, mianowicie Kartki z dziennika Zawieyskiego



#86

mówiony pamiętnik Wata, zatytułowany Mój wiek. Tekstu Zawieyskiego nie sposób analizować odpowiedzialnie z powodów wyłuszczonych powyżej. Ważniejszą racją wspomnienia tu właśnie o tym dzienniku jest fakt, że religijność Zawieyskiego już po wojnie kształtowała się w poważnym stopniu w orbicie osobistego wpływu kardynała Wyszyńskiego. Jest także pewien rys postawy , ja” mówiącego w tych obu, tak bardzo przecież różnych diariuszach, który każe zestawić je obok siebie. Czytelnik Zawieyskiego odnajduje w jego dzienniku również piętno instytucjonalności. Rola społeczna pisarza i działacza daje znać o sobie nawet we fragmentach, które w pierwszej chwili wydają się mieć charakter wyłącznie osobistego zwierzenia. Nawet wówczas, ja” mówiące stoi przed zwierciadłem opinii publicznej - nie tylko w tym sensie, że dziennik pisany jest ze świadomością pośmiertnej publikacji, ale przede wszystkim dlatego, że piszący nieustannie skupiony jest na pytaniu o to, jak widzą go i oceniają inni. Wciąż czuje na sobie oczy bliźnich. Jest paradoksem, że znacznie bardziej przejrzysta, jeśli chodzi o wewnętrzne życie duchowe, jest jego wypowiedź z założenia publiczna: Droga katechumena, tekst napisany dla „Znaku” w ankiecie Formacja katolicka w dwudziestoleciu. Paradoks ów na tym -jak się wydaje - polega, że przyjęty tam dystans do siebie samego jako członka pewnego pokolenia, decyzja wpisania własnej biografii w historię zbiorowej świadomości jakby nie pozostawiają miejsca na owo męczące wystawanie przed lustrem cudzych ocen i sądów. Pozostają tylko czyste „dzieje pewnego umysłu”. Ten króciutki szkic zawiera w zarysie elementy klasycznej autobiografii duchowej : lata niewiary a nawet sprzeciwu i walki, dalej - krąg przyjaźni, spotkań z ludźmi i lektur, które wciąż jeszcze niewierzącego osadzały coraz głębiej w kulturze chrześcijańskiej, wreszcie moment decydujący - sakramentalny powrót do Kościoła. Osobista historia duchowa Zawieyskiego rozgrywa się na tle zarysowanym tu już wcześniej, zwłaszcza poprzez teksty Lieberta, Elzenberga i Konińskiego. U początków swojej drogi Zawieyski widzi wpływ filozofii Zdziechowskiego, zwłaszcza w jego książce Gloryfikacja pracy - myśli z pism i o pismach Stanisława Brzozowskiego.



#87

Profesorowi Zdziechowskiemu zawdzięczam wprowadzenie mnie w głębię chrześcijaństwa, które przez „zło świata” prowadzi ludzkość do nieba. Największe wrażenie wywarły na mnie omawiane przez Zdziechowskiego teorie manicheizmu i gnozy oraz teorie Secretana i Renouviera w łączności z całym modernizmem.^32

Nakładały się na to lektury św. Augustyna i Pascala. Z samym Brzozowskim miał też Zawieyski swoje własne myślowe spotkania i spory jako z socjalistą, a potem katolikiem. Mówił o tym później w książce Korzenie, w której określił go jako jeden z korzeni, z których sam - też jako socjalista, a potem katolik - wyrasta. Niemniej ważne od lektur były spotkania z ludźmi, szczególnie takimi, którzy formalnie będąc poza Kościołem, jednak według Zawieyskiego świadczyli sobąo Bogu jaśniej niż ktokolwiek inny, jak Korczak czy Gandhi. Zawieyski nazwał ich „świętymi poganami”. Dalszymi etapami były lektury Mouniera, Maritaina i przedwojennych roczników „Verbum”, oddziaływanie księży Jakubisiaka i Zieji, przyjaźń z Rafałem Bliithem, towarzyszem Jerzego Lieberta z czasów jego bytności w „Kółku” ks. Komiłowicza. Przedwojenne oddziaływanie tego ruchu w polskim katolicyzmie oceniał Zawieyski bardzo krytycznie, jako elitarne, mające zasięg tak mały, że niedostrzegalne dla wielu ludzi, stojących jeszcze wówczas - tak jak on sam poza Kościołem.

To samo tło polskiego katolicyzmu międzywojennego przesuwa się na marginesie rozważań religijnych Aleksandra Wata. I on poprzez Rafała Bliitha zetknął się ze środowiskiem „Verbum”, ale zniechęciła go egzaltacja, którą dostrzegł u jednej ze świeżo nawróconych uczestniczek. Wpływ Maritaina wydał mu się wtórny i powierzchowny. Dopiero po wojnie, w zmienionej już atmosferze, znalazł się w orbicie oddziaływania Lasek. Natomiast od razu doceniał Wat społeczny i narodowy sens religii. Siłę polskiego katolicyzmu, zwłaszcza w rzeczywistości powojennej, dostrzegł w jego powszechności, obrzędowym charakterze, głębokim wniknięciu w kulturę narodową, obyczaj i uczuciowość zbiorową. Ubolewał jednak, że polska myśl katolicka nie wydała


^32 J. Zawieyski, Droga katechumena, s. 14.



#88

swojego Newmana, że nie znaleźli szerokiego rezonansu Norwid i Brzozowski, że nie istniało zjawisko, będące odpowiednikiem prawosławnego „bogoiskatielstwa”.

Problematyka religijna pojawia się u Wata w dwu przede wszystkim wymiarach: jako jednostkowe doświadczenie osobiste oraz jako element historiozofii i raczej ten drugi wzgląd każe włączyć Mój wiek do rozdziału o autobiografii duchowej. W tematyce swojej nie jest to bowiem pamiętnik życia wewnętrznego, ale opowieśćwłasnej, zdarzeniowo i historycznie pojętej biografii oraz o innych ludziach, o literaturze i polityce. Przede wszystkim jest opowieścią o więzieniu. Czy ma coś wspólnego z autobiografią duchową ta narracja o ludziach i zdarzeniach, pełna konkretnych i barwnych szczegółów niby dobrze napisana powieść, troszcząca się zarówno o wyrazisty psychologiczny rysunek postaci, jak i malowniczość kolorytu lokalnego? Otóż jest pewien element wspólny, mianowicie zarysowana w tle interpretacja filozoficzna, traktująca obecność zła w świecie ludzkim jako obecność szatana. Interpretując swój los (zarówno pobyty w sowieckich więzieniach, jak i chorobę) w kategoriach winy i kary, autor Mojego wieku włączył własną biografię w całościowy porządek dziejów, w których zniknęła przegroda pomiędzy historią świecką i świętą. Wszystko, czego doświadczył on sam, i jego współcześni, interpretowane jest jako skutek upadku, owoc grzechu, działanie szatana w historii. Wat mówi o sobie jako chrześcijaninie nawróconym dzięki objawieniu doznanemu nocą, podczas spaceru po więziennym dachu, gdy usłyszał nadawaną gdzieś przez radio Bachowską Pasję według św. Mateusza. Jednakże opowieść o osobistym nawróceniu nie jest tu sprawą najważniejszą. Problematyka charakterystyczna dla autobiografii duchowej: upadek i nawrócenie jednej duszy rozszerza się i przechodzi na płaszczyznę historiozoficzną. Usiłując opisać i zinterpretować zjawisko totalitaryzmu, Wat opiera się zarówno na własnym bezpośrednim doświadczeniu, jak i na teoretycznych uogólnieniach, których dostarcza mu jego wszechstronna erudycja. W pewnym miejscu jednak wyjaśnienia psychologiczne, socjologiczne i historyczne okazują się niewystarczające i wówczas



#89

Wat ucieka się do metafizyki, by odpowiedzieć na pytanie: dlaczego zło? Powstanie pamiętnika jest swoistym dopełnieniem i wypowiedzeniem ekspiacyjnego sensu cierpienia przeżywanego w więzieniu i późniejszej chorobie. Autor Mojego wieku wielokrotnie mówi o konieczności zadośćuczynienia za udział w tym, co uważał za największe zło dwudziestego wieku i raczej z tego względu niż z powodu przeżyć ściśle religijnych pamiętnik Wata ponawia pierwotny, Augustyński model autobiografii nawróconego grzesznika.

Ziemia Ulro Czesława Miłosza odczytywana bywała zazwyczaj jako esej mówiący o stosunku autora do Gombrowicza, Oskara Miłosza, Mickiewicza, Blake’a i Swedenborga. Jeśli szukać autobiografii, wydawałoby się, że sięgnąć trzeba raczej po Rodzinną Europą, i tak też pisał o niej Tomasz Burek.^33 Taka formuła autobiografii ma jednak inne proporcje niż te, o które chodzi w niniejszym rozdziale. W Rodzinnej Europie wątki zbiorowej historii są nie mniej ważne niż linia życia jednostki, a zewnętrzne obroty losu przedstawione równie obszernie jak rozwój duchowy. Natomiast Ziemia Ulro stanowi całościowe przesłanie, którego temat główny od pierwszego zdania nie budzi najmniejszej wątpliwości.

Kim byłem? Kim jestem teraz, po latach, tutaj na Niedźwiedzim Szczycie, w mojej pracowni nad Pacyfikiem? Długo odkładałem opowieść o niektórych moich duchowych przygodach, napomykając o nich, acz niechętnie i powściągliwie. Aż spostrzegłem, że jest późno, i w dziejach naszej zmalałej Ziemi, i w dziejach jednego żywota (...).^34

W taki sposób rozpoczyna się najważniejszą opowieść o sobie samym, wysłowienie tego, co jest fundamentem i obrysem osobowości, całym światem dokonań i przeżyć, w którym zawiera się sens egzystencji. Na ostatnich stronach, patrząc na już przebytą drogę, Miłosz powiada:

Mam jednak nadzieję, że odwołując się do ukrytego nurtu mojej duchowej biografii zburzyłem niektóre zanadto sztywne i jednolite wyobrażenia o sobie,


^33 T. Burek, Autobiografia jako rozpamiętywanie losu. Nie tylko o „Rodzinnej Europie", „Pamiętnik Literacki” 1981, r. 72, z. 4, s. 123-141.

^34 Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 21.



#90

co ma dla mnie znaczenie osobiste, bo dążymy przecie do zakomunikowania siebie możliwie tożsamego ze sobą prawdziwym - bez wielkich złudzeń, że uda się osiągnąć więcej niż przybliżenie. Powinienem jednak bronić się przeciwko hipokryzji, za jaką uważam nieusprawiedliwioną skromność, znaczenie moich przypadków jest też pozaosobiste, skoro tutaj polski poeta na ziemi Ulro zdaje rachunek z najrozmaitszych sprzeczności i samozaprzeczeń.^35

Rachunek, o jakim mówi Miłosz, obejmuje również kręgi spraw, w których poruszali się wcześniej tu przywołani pisarze. Koronnym jego pytaniem jest odwieczna, niezgłębiona kwestia: skąd zło? Niepokoje gnostyków i manichejczyków nie są dla niego zamkniętym rozdziałem filozofii. Odzywają się w tradycji literatur słowiańskich, w myśli rosyjskiego prawosławia, zwłaszcza w twórczości Dostojewskiego. Jego zainteresowania Swedenborgiem, Blakem i Mickiewiczem wymagały studiów nad mistyką. Zżymał się na płytkość i mętność problematyki religijnej w nowszej polskiej literaturze, w której łatwiej znaleźć nieokreśloną nastrojowość połączoną z chaosem różnych pojęć filozoficznych albo endecki ideał polsko-katolicki niż poważne podjęcie zagadnień religii.

Rozglądam się po dwudziestym wieku i nie widzę poetów ani prozaików, którzy wymknęli się temu podziałowi, z wyjątkiem może, w jakiejś drobnej mierze, Jerzego Lieberta. Był Marian Zdziechowski, ale raczej profesor niż pisarz, był Ludwik Koniński, ale mało znany, raczej myśliciel prywatny, może przyniósłby coś Bolesław Miciński, ale umarł młodo.^36

Sam Miłosz należy do tych, którzy zagadnienia religii podejmowali poważnie i to przyczyniło się do wyciągnięcia przez niego wniosków z Blake’owskiej krytyki racjonalizmu. Uważał, że w wieku XX ciągle aktualne, a może nawet bardziej niż za czasów Blake’a aktualne, jest ostrzeżenie przed ograniczeniami Rozumu, który zaczął święcić tryumfy w epoce oświecenia. Kraina Rozumu

- ziemia Ulro, jałowa ziemia Ulro, którą wciąż jeszcze zamieszkujemy, nie musi być na zawsze ojczyzną ludzkości. W zakończeniu książki poeta dokonuje rozrachunku z katastrofizmem,


^35 Tamże, s. 273-274.

^36 Tamże, s. 145.



#91

tzn. z postawą swojej młodości. Odróżnia swój własny katastrofizm od poglądu Witkacego, który przewidywał ostateczną i nieodwołalną zagładę. O sobie, o Czechowiczu, o żagarystach napisał, że wierzyli w istnienie jakiegoś drugiego brzegu, już po katastrofie, i powtarza, że po upływie prawie półwiecza, w latach siedemdziesiątych, umocnił się w tym przekonaniu, iż ten drugi brzeg istnieje, choć nie jest z pewnością osiągalny ani dla pokolenia, do którego on sam należy, ani zapewne i dla pokoleń najbliższych. Wierzy jednak w to, że ludzkość znajdzie kiedyś drogę wiodącą do wybranej przez Blake’a Krainy Wyobraźni i uwolni się z zamkniętego kręgu Ulro - krainy rozumu, liczby, wzrostu i postępu. Miłosz nie konstruuje utopii, nie chce formułować ścisłych przepowiedni, nie szuka pocieszenia w łatwych złudzeniach. A jednak ten katastrofista mówi o nadziei, o przyszłej cywilizacji bez kłamstwa i przemocy.

Książka Miłosza nie opowiada o nawróceniu, nie zawiera wyznań czynionych Bogu lub w obliczu Boga. Nie jest historią duszy

- raczej historią ducha wcielonego w poetę, przypomina nie wypełnioną przez Brzozowskiego formułę „dziejów pewnego umysłu”. Zamykają się te dzieje obrazem nadciągającej katastrofy, ale ten obraz jest nie tyle przepowiednią, ile ostrzeżeniem - a więc wołaniem, by katastrofę odwrócić. A jeśli katastrofa nastąpi - by dotrzeć do drugiego brzegu i zacząć wszystko na nowo, tylko lepiej. Jakby po nowych narodzinach. To otwarcie ku nadziei, głębokie przekonanie, że istnieje ocalenie (choć istnieje ono w jakiejś niewiadomej przyszłości) jest jakby odpowiednikiem odzyskania stanu łaski w tradycyjnej autobiografii duchowej.

Dziennik intymny mojego N. N. Zbigniewa Żakiewicza jest zbiorem notatek z przeżyć, spotkań z ludźmi, lektur, snów i wspomnień. Po trosze jest to dziennik pisarza, gromadzącego drobiny różnorodnego budulca do opowiadań i powieści, po trosze autoanaliza człowieka, który chcąc zdystansować się do rozmaitych spraw własnego wnętrza, kreował swego fikcyjnego sobowtóra - owego N. N. I przymierza na nim rozmaite przeżycia jak stroje na krawieckim manekinie. W owych poszukiwaniach pisarskich



#92

w osobistych autoanalizach, też zresztą w pracy pisarza pomocnych, Żakiewicz odsłania drążący go stale metafizyczny niepokój. Ten pisarz niesłychanie wrażliwy na koloryt lokalny, budujący mitologię utraconej Wileńszczyzny, z wielką wyobraźnią i zmysłowym wyczuciem konkretu stale odsłania poza materialnym kształtem rzeczy i zjawisk istnienie świata duchowego, rządzącego tym pierwszym, widzialnym. Czy jest to anegdota o starej kobiecie, która nocą zabłądziła na nabrzeżu portowym, czy lektura Dostojewskiego, czy wspomnienia z podziemnej wyprawy do kopalni soli, Żakiewicz odnajduje w tych okruchach rzeczywistości ślad innego porządku: stwórczą i opatrznościową mądrość, dla której nic nie jest bezsensowne i niepotrzebne. Miłośnik i znawca literatury rosyjskiej, zwłaszcza Dostojewskiego, zna dobrze religijną kulturę prawosławia, włączył w swój krąg zainteresowań mistykę. On także nie czuje się dobrze w ziemi Ulro, nie akceptuje zaborczej dominacji zachodniego racjonalizmu. Dziennik intymny mego N. N. jest zgodnie ze swą nazwą kompozycją otwartą, częścią większej całości, rozwijającej się później w tomach następnych: Pożądanie wzgórz wiekuistych i Ujrzane, w czasie zatrzymane. Nie widzimy tu jakiegoś przełomowego etapu życia, jakiegoś decydującego zwrotu. Pisarz notuje przepływ myśli, wrażeń, spostrzeżeń niejednokrotnie wywołanych zdarzeniami zewnętrznymi, ale w tej różnorodności jest uchwytny porządek skupiający problematykę poszczególnych fragmentów wokół wartości religijnych.

Głębokim zakorzenieniem w pojęciach i symbolice chrześcijaństwa charakteryzowała się zawsze twórczość Anny Kamieńskiej, także w latach agnostycyzmu, kiedy w sensie wewnętrznych przekonań znajdowała się ona całkowicie poza religią. Nie naruszyło to jednakże jej przynależności do kultury chrześcijańskiej, śródziemnomorskiej, zachodniej, ujmowanej z pełną świadomością jej judejskiego i antycznego dziedzictwa. Po przeżytym nawróceniu i powrocie do Kościoła twórczość Kamieńskiej nie musiała więc przebudowywać się literacko, rozwijała się nadal na terenie, gdzie była już od dawna dobrze utwierdzona. Oczywiście zmieniło



#93

się w niej bardzo wiele w sensie filozoficznym, ale to, co nas interesuje, to przecież nie przemiany twórczości poetyckiej ani nie biograficzny fakt nawrócenia, lecz sposób, w jaki ów przełom wewnętrzny znalazł wyraz w dwu tomach autobiograficznych Notatek.

Stylistycznie rzecz biorąc, są owe notatki zbiorem aforyzmów, bliskich poetyce filozoficznego dziennika Henryka Elzenberga. Myśl jego jest zresztą bliska poetce - świadczy o tym wzięte od niego motto do pierwszego tomu Notatek: „Być mężnym wobec bytu.” I duch owego motta istotnie jest w obu książkach Kamieńskiej obecny. Jej styl jest jednak bardziej obrazowy, operuje metaforyką, grą znaczeń, poetycką symboliką. Można czytać Notatki jako raptularz poety, wyraźny jest w nich jednak też inny porządek: porządek autobiografii duchowej. Ten ciąg fragmentów, jednozdaniowych aforyzmów, okruchów myślowych i poetyckich składa się na przejmującą opowieść o nawróceniu, przypominającym olśnienie doznane przez Szawła pod Damaszkiem. Nie tak gwałtowne, bo nie było nawróceniem prześladowcy, nie zbijające z nóg i nie oślepiające, ale jednak nawrócenie, będące olśnieniem, iluminacją, spłynięciem wielkiego światła. Takimi właśnie obrazami mówi Kamieńska, ponawiając prastarą tradycję i wcielając ją w materię własnego poetyckiego słowa. A zaczęło się od mroku żałoby, od ciemności nie tylko niewiary, ale i rozpaczy. „Szukałam umarłego, a znalazłam Boga” mówi poetka w pierwszym tomie.^37 „Szukałam umarłego” - bo znaczna część początkowej partii zapisków poświęcona jest pamięci zmarłego męża. Poświęcone pamięci zmarłego męża - to zostało źle powiedziane. Notatki Kamieńskiej z tych dwu lat, podobnie jak napisany wówczas tom wierszy Biały rękopis, to w istocie nieustanne rozmawianie z umarłym, spotykanie go w snach, fotografiach, wierszach, to nieustanne odprawianie osobistego obrzędu dziadów, niezgoda na śmierć, wskrzeszanie mową miłości tego, który odszedł. „Szukałam umarłego, a znalazłam Boga”. Oprócz topiki olśnienia używa jeszcze Kamieńska topiki narodzin, równie silnie zakorzenionej


^37 A. Kamieńska, Notatnik 1965-1972, s. 99.



#94

najstarszej chrześcijańskiej tradycji. Mówi często o narodzeniu się na nowo po nawróceniu, odnawiając ten stary topos oryginalnymi obrazami poetyckimi. Jest przy tym w sposobie pisania oszczędna, zwięzła, bez afektacji. W tym doborze słów kryje się piękność i bogactwo, choć jest ich tak niewiele i choć mają w sobie przejrzystość - aż do milczenia.

Jeszcze jedną- i jeszcze inną- opowieść o nawróceniu spisał Roman Brandstaetter w Kręgu biblijnym. Ta książka o czytaniu Starego i Nowego Testamentu jest zarazem autobiografią- oczywiście. Formuła czytania Pisma świętego, którą przyjmuje Brandstaetter, polega bowiem na tym, że trzeba je czytać nie tylko, a nawet przede wszystkim, myślą, pojęciami, rozumem i nawet nie tylko uczuciowym przeżywaniem, ale po prostu utożsamiającym wżyciem się w zdania i słowa Biblii. Trzeba samemu wejść w Biblię i trzeba ją w swoje życie wprowadzić. Ta wyprowadzona z judejskiej hermeneutyki zasada czytania i rozumienia została rozwinięta przez Brandstaettera w cały program i zilustrowana własnym życiorysem, tzn. opowieścią o własnym czytaniu Biblii. To piękne utożsamienie przeprowadzone jest bardzo konsekwentnie, poczynając od opowieści o dzieciństwie i o tym, jak utożsamiał z postaciami biblijnymi członków własnej rodziny. Najważniejszą osobą był dziadek, rabin, który uczył lektury Biblii i umierając pozostawił nakaz czytania jej jako swą ostatnią wolę. Poprzez dzieciństwo i młodość prowadzi droga od Starego Testamentu do Nowego i do odnalezienia Chrystusa.

Dla mnie Bogiem obu Testamentów jest Chrystus, który napisał o sobie opowieść w dwóch nierozłącznych częściach.^38

Związek między Starym a Nowym Testamentem interpretuje Brandstaetter zgodnie z myślą św. Augustyna i w konkluzji nazywa Biblię „życiorysem własnym Boga”. I nie ma sprzeczności w rozumowaniu pisarza, kiedy mówi on o konieczności osobistego wejścia w Biblię i czytania jej życiem własnym przez każdego


^38 R. Brandstaetter, Krąg biblijny, s. 289.



#95

człowieka - bo gdzież ma się pomieścić i usensownić pojedyncze życie ludzkie, jeśli nie w Bogu? Brandstaetter, czytając Biblię tak, jak nauczył go dziadek rabin, jako Księgę ksiąg, w której zawiera się wszystko, wyciągnął z tego najdalsze konsekwencje: dołączył do dziadowego dziedzictwa Ewangelie i napisał własne curriculum vitae jako historię kolejnych odczytań Pisma świętego.

Jest to najbardziej wyrazisty przykład potwierdzający słuszność przeciwstawienia obyczajowego pamiętnika i autobiografii duchowej, przeciwstawienia spiżami i biblioteki. Brandstaetterowi biblioteka wystarcza, biblioteka jest domem, a życie jest czytaniem.

Pomiędzy listopadem 1970 a kwietniem 1979 powstawały notatki dziennikowe Zbigniewa Jankowskiego, które złożyły się na drugą część jego skromnej rozmiarami książeczki Szkice do oceanu. Część pierwsza, Rozpędzone morze. Z dziennika rejsów rybackich, wypełniona jest szczelnie realiami zebranymi z obserwacji codziennej pracy podczas połowów na Bałtyku. Część druga, choć nosi „marynistyczny” tytuł Tworzyć statek, rozgrywa się całkowicie w wymiarze symbolicznym. Konkrety świata poznawalnego zmysłowo: żywioł powietrza i wody, widoki miast, zdarzenia z życia rodzinnego - przywoływane są tylko o tyle, o ile stanowią punkt wyjścia do odczytywania ich ukrytego duchowego znaczenia. Drobiny obserwacji mają tu rację bytu tylko jako odskocznia do refleksji moralnej lub wyrażenia niepokoju poznawczego. Zakotwiczenie w zmysłowym konkrecie, nawet jeśli jest tylko pretekstem, wydaje się jednak pretekstem niezbędnym. Świadczy o tym konsekwencja, z jaką pisarz gromadzi, przypomina i rozbudowuje symboliczne znaczenia rozległych pól słownictwa związanych z żywiołem morza, przestrzeni, głębi. Ogromne bogactwo prastarej topiki związanej z żeglugą, tajemniczym życiem głębin morskich, wątłością ludzkiej istoty w obliczu żywiołu - najwyraźniej dobrze autorowi znane - przywoływane jest tu bardzo rzadko. Wydaje się, że bliższa mu jest sama zasada symbolizacji, w imię której próbuje poprzez znane sobie zjawiska rzeczywistego morza zobaczyć „morze metafizyczne”. Wyobraźnia Jankowskiego porusza się najczęściej na pograniczach pomiędzy



#96

dosłownie potocznym a symbolicznie uogólniającym znaczeniem wyrazów. Nie interesują go gry znaczeń ani kalambury, powraca on raczej do źródła zleksykalizowanych, utartych metafor, żeby znaleźć obrazowy, przemawiający do wyobraźni znak dla jakiegoś trudno uchwytnego stanu ducha, niejasnego przeżycia wewnętrznego lub abstrakcyjnego zagadnienia. Dotykając takich zagadnień filozoficznych, pisarz wprawdzie musi posługiwać się też językiem pojęć oderwanych, ale stara się nigdy na nim nie poprzestać, szuka dla niego obrazowych i emocjonalnych dopełnień. W takiej poetyce prowadzone są dwa główne wątki Tworzenia statku: refleksje z lektur, które pozwalają włączyć dziennik Jankowskiego do zrekonstruowanej w tym rozdziale „biblioteki”, oraz notatki obrazujące (bardzo powściągliwie) kolejne etapy powrotu do pełni życia religijnego po okresie całkowitego pozostawania poza Kościołem.

W tym dzienniku wyjątkowo znaczące jest odczytanie Konińskiego: żarliwe i głęboko osobiste, wielokrotnie ponawiane. Takie świadectwo lektury przekonuje, że Koniński ma szanse przestać być ,myślicielem raczej prywatnym”, jak go Miłosz określił. Zaczyna być obecny. Wielokrotnie powraca też Simone Weil, tak ważna dla Miłosza i Kamieńskiej, oraz Teilhard de Chardin. Pojawia się Elzenberg, a Kamieńska obecna jest jako adresatka listów (jedynych włączonych do dziennika), inspiratorka lektur i wreszcie uważna, rozumiejąca czytelniczka poezji autora dziennika. Bardzo ważny rys intymistyki Jankowskiego stanowi autoironia. Często jego notatki pointowane są kpiną z samego siebie, jakby w obronie przed sentymentalizmem z jednej a patosem z drugiej strony. Tym większej wyrazistości nabierają w tym kontekście oszczędne, zwięzłe relacje o religijnym niepokoju, długotrwałym szukaniu Boga, odnajdywanego i wymykającego się, spotykanego w Starym Testamencie i w Ewangeliach, w lekturach filozofów religii, w poezji Psalmów przełożonych przez Brandstaettera, w „żywiole wszelkim” przyrody, w miłości do żony i córek. Opowieść o powrocie, o nawróceniu dokonującym się powoli, z wahaniem, oporami, jest głównym, podskórnym nurtem tego dziennika duchowego.



#97

ZAKOŃCZENIE

Każda ze wspomnianych w tym rozdziale książek posiada wyrazistą własną indywidualność. Zebranie ich razem wydobywa te różnice jeszcze ostrzej, ale zarazem pozwala dostrzec pewne rysy wspólne. Były tu omawiane w porządku odpowiadającym mniej więcej kolejności ich powstawania, co jest oczywiście kryterium zewnętrznym i w wielu wypadkach zupełnie nieistotnym dla problematyki. Jakiś porządek trzeba jednak przyjąć, a ten jest po części usprawiedliwiony założeniem traktowania tych tekstów jako świadectw lektury, co pozwala odsłonić całą sieć nawiązań międzytekstowych. Efektem ubocznym takiego uporządkowania jest to, że wyłania się z niego jakby zbiorowa historia świadomości religijnej polskiego inteligenta, poczynając od recepcji myśli kardynała Newmana, tłumaczonego i komentowanego przez Brzozowskiego, poprzez duchowość „Kółka” ks. Komiłowicza i Lasek, duchowość, która stoi za twórczością Lieberta, a po wojnie powraca w kręgu pism Zawieyskiego. Dalej następują trudności, zagrożenia i próby moralne lat stalinowskich, potem narastające stopniowo ożywienie religijne lat siedemdziesiątych, wreszcie zjawiska nowych nawróceń. Byłaby już pora dopisać do Rodowodów niepokornych Cywińskiego dalsze rozdziały.

Wszystkie te możliwości i potrzeby interpretacyjne w płaszczyźnie literatury lub historii świadomości sytuują się dotąd całkowicie na zewnątrz fenomenu religijności, nie otwierają dojścia do tych doświadczeń egzystencjalnych, którym poszczególni autorzy dawali wyraz. Próba dotarcia do istoty tych doświadczeń musiałaby pójść w zupełnie odmiennym kierunku niż zarysowany w tym rozdziale. Żadna wspólna całość, przeciwnie. Trzeba by zdecydować się na hermeneutyczny ogląd każdego tekstu oddzielnie, zbudować sekwencję rozumiejących odczytań poszczególnych zapisów przeżycia religijnego, widzianego w jego niepowtarzalności, osobności. Wówczas zresztą musiałoby pojawić się odwołanie do biografii autorów, do tego, co wiemy o formacji



#98

osobowości, niekiedy o okolicznościach powstania tekstu. Trzeba by np. zadać pytanie, jak na religijnej problematyce odciskają się osobiste doświadczenia choroby, perspektywy śmierci, doznanie fizycznego cierpienia u Brzozowskiego, Konińskiego, Lieberta. Czym jest zjawisko konwersji bądź wyprzedzającej powstanie tekstu, stanowiącego wówczas jedną z form odpowiedzi na to wyzwanie i wezwanie, bądź to przeżytej w trakcie kolejnych etapów pisania, zarysowującej się w dramatycznym przebiegu. To doświadczenie tak jest różne i tak doniosłe w różnych autobiografiach duchowych. A doznanie śmierci najbliższej osobyrola tego zdarzenia w formowaniu stosunku do perspektywy życia wiecznego. A dialektyka wiary i niewiary. A cały zespół teologicznych problemów, np. wyodrębnienie się chrystologii i wielki temat zła, wpisywany przede wszystkim w kontekst manicheizmu. Wreszcie stosunek do Kościoła i jego przemian w porządku historycznym od kryzysu modernistycznego poprzez nurt odrodzenia neotomistycznego i franciszkanizm, rodzący się w latach dwudziestych, aż do przemian posoborowych. A stosunek katolicyzmu do tradycji żydowskiej, do innych wyznań chrześcijańskich, jak prawosławie z jego dwudziestowiecznym bogoiskatielstwemprotestantyzm, lub do religii niechrześcijańskich, jak buddyzm. A ponadinstytucjonalny stosunek do sacrum : zainteresowanie mistyką u Konińskiego, Lieberta, Elzenberga, Miłosza. A wątek filozofii religii - jednak nie na płaszczyźnie refleksji intelektualnej, lecz w perspektywie osobistej postawy, w perspektywie poświadczenia wiary dziełem życia, osobistą aktywnością w porządku zdarzeń, nie tylko w twórczości umysłowej. Każdy z wymienionych problemów starczyłby na osobne studium. Rozejrzawszy się po „bibliotece”, stoimy dopiero w punkcie wyjścia studiów nad dwudziestowieczną autobiografią duchową. Nawet jednak tak pobieżny przegląd przekonuje, że w polskiej literaturze dokumentu osobistego, w której zawsze przeważała tradycja pamiętnikarzy-świadków, jest też wyraźnie obecny nurt pisarstwa wybierającego postawę wyznania. A rozdział niniejszy objął zaledwie część tego nurtu.



#99


Nawiązania międzytekstowe w autobiografii duchowej

Sieć nawiązań lekturowych, tworzących „bibliotekę autobiografii duchowej”, ułatwia dostrzeżenie tego, co wyróżnia tę grupę tekstów spośród innych dzieł literatury dokumentu osobistego, pisanych w postawie wyznania, zwłaszcza od typowych, egotycznych dzienników intymnych. Problemy jednostki w autobiografii duchowej nie zamykają się w czysto psychologicznej autoanalizie, w kręgu osobistej prywatności. Zostają ujęte w perspektywie uniwersalnej, odniesione do sfery idei.

Nawiązania do Już wypowiedzianego”, spotykane w pismach autobiograficznych, można podzielić w prosty sposób na cztery kategorie, łatwo dające się wyodrębnić logicznie, ale nierówne pod względem objętości i znaczenia. Prawidłowości te obserwować można w całej literaturze dokumentu osobistego, nie tylko w tym nurcie autobiografii duchowej, gdzie jest ich najwięcej i gdzie mają znaczenie szczególne. Po to, by ową szczególność zauważyć i docenić, trzeba na nią spojrzeć, obejmując szersze tło. Wspomniane cztery klasy nawiązań tekstowych obejmują kolejno:

1) autokomentarz, czyli odniesienie do właśnie powstającego, ale już uprzedmiotawiającego się tekstu własnego,

2) odwołanie do cudzych dzienników, pamiętników, autobiografii,



#100

3) odwołania do własnych tekstów nieautobiograficznych,

4) odwołania do cudzych tekstów nieautobiograficznych.

Kategoria pierwsza dotyczy sytuacji wewnątrztekstowej. Rozwarstwienie na autokomentarz i tekst będący jego przedmiotem, wyraziste jest zwłaszcza w dzienniku dzięki temu, że niejednokrotnie zostaje wzmocnione przez różnicę czasu. Wcześniejsze fazy dziennika stosunkowo łatwo uzyskują względną autonomię. Diarysta dość szybko uzyskuje pewien dystans do tego, co napisał dawniej, i zaczyna patrzeć na własny, odległy w czasie zapis jako na tekst „inny”, obcy wobec właśnie powstającego. Praktyka odczytywania i komentowania wcześniejszych partii własnego dziennika jest wśród diarystów powszechna. Nie spotkałam jeszcze tekstu dziennika, którego autor choć raz nie dałby świadectwa lekturze własnych notatek. Nawet tak „nieegocentryczny” diarysta jak Henryk Elzenberg parokrotnie zaświadcza o odczytywaniu wstecz swoich notatekmówi o ich poznawczym, porządkującym, a nawet autokreacyjnym charakterze. Tego typu refleksji nad własnym tekstem towarzyszy zwykle autodefinicja, sąsiadująca niejednokrotnie z uwagamicudzych dziennikach, pamiętnikach, autobiografiach.

Tak właśnie zazębia się kategoria pierwsza z drugą. Znaczenie nawiązań do cudzych tekstów autobiograficznych polega głównie na tym, że są one świadectwem poczucia swoistej ciągłości gatunkowej, istnienia czegoś, co można by nazwać świadomością tradycji pisarstwa autobiograficznego. Pamiętnikarze, autobiografowie, diaryści (zwłaszcza diaryści) czytają innych pamiętnikarzy, autobiografów, diarystów. Czytają komentują czasem porównują z zapisem własnym. To się potwierdza na dziesiątkach przykładów. Irzykowski fascynuje się Dziennikami Hebbla, młoda Nałkowska Dziennikami Marii Baszkircew. Lechoń polemizuje z koncepcją dziennika Gide’a, Zawieyski czyta i komentuje dzienniki Greena, Gombrowicza, Lechonia, Gide’a, Mauriaka, Kafki, Mertona; żarliwymi czytelnikami Brzozowskiego są także Elzenberg, Miłosz i Koniński, czytani z kolei przez Kamieńską, która następnie pisze wstęp do drugiego tomu dzienników Żakiewicza...



#101

Trzecią kategorię stanowią związki pomiędzy dziennikiem a innymi tekstami autorstwa diarysty. Możliwe są tu relacje dwukierunkowe. Pierwotny może być utwór literacki, który zostaje przez autora w dzienniku przywołany, komentowany, cytowany, ale często bywa też odwrotnie. Dziennik może być tekstem źródłowym, którego pewne fragmenty przetwarzane, transformowane, rozwinięte znajdziemy później w powieści, opowiadaniu lub wierszu. Ta funkcja brulionu, magazynu pomysłów należy do bardziej znanych i znaczących funkcji dziennika pisarza.

Czwarty zespół odwołań to „pozostałe”, czyli otwarty, nieskończony wielotekst wszelkich możliwych lektur. Tu trudno mówić o teoretycznych regułkach. Wybór dokonywany z tego universum można badać już tylko w porządku historycznoliterackim, opisując i analizując zbiór nawiązań pojawiających się w konkretnym przypadku. Sporządzając taki rejestr i zarysowując interakcje pomiędzy poszczególnymi tekstami, można pokusić się o zrekonstruowanie przeświadczeń pisarza na temat jego stosunku do universum cudzych tekstów. Odsłania się wówczas właściwe danemu pisarzowi rozumienie tradycji i własnego w niej miejsca, odsłania się koncepcja lektury jako sposobu uczestniczenia w tradycji. Niekiedy pisarz daje wprost wyraz swym przeświadczeniom, innym razem trzeba je odczytywać pośrednio, z praktyki cytatu, aluzji, z dokonania wyboru takich, a nie innych odwołań.

Sens całej pracy, zmierzającej do opisania nawiązań międzytekstowych, nie wyczerpuje się w relacji poziomej, między podwójnymi szeregami tekstów. Decydujące znaczenie ma odniesienie do swego rodzaju „trzeciej siły”, kiedy wychodzimy poza universum wzajemnie powiązanych tekstów do rzeczywistości pozaznakowej i pozakodowej, do osobowości, która zapis autobiograficzny kreuje i w nim się przegląda. Zgoda, że nie mamy do tej osobowości innego dostępu, jak w tym zapisiew powiązanych z nim tekstach, i możemy poznać tylko taki jej kształt, jakiego ślad został zapisany. Osobowość ta jest więc dla nas tylko hipotezą, ale (by znów powołać się na przekonywający termin Jerzego Ziomka) hipotezą



#102

konieczną.^1 Pozatekstowy byt tego niezbędnego punktu odniesienia warunkuje sensowność zajmowania się pismami autobiograficznymimiędzytekstowe związki spotykane na ich terenie warto opisywać jako pewien etap badawczy tylko ze świadomością tej dalszej perspektywy.

W tym porządku wymienione powyżej cztery kategorie nawiązań odwracają się ku nam swą inną niewidoczną dotąd stroną. Kategoria pierwsza łączy się z trzecią (w obu wypadkach odwołania do tekstów własnych), a druga z czwartą (odwołania do tekstów cudzych). Zamiast rozróżnienia: autobiograficzne - literackie pojawia się inne: mówię ja-mówi ktoś drugi. Odesłanie do wcześniejszej partii własnego zapisu autobiograficznego lub do własnego utworu literackiego to nie tylko krytyczna lektura dawnego brulionu lub przychodzącego jakby z zewnątrz, opublikowanego dzieła, lecz także akt ponawianego samopoznania, autoterapii, obrony przed mijającym czasem. Cytaty i refleksje o cudzych dziennikach, powieściach, wierszach, dziełach filozoficznych to nie tylko świadomość konwencji gatunku lub swego miejsca w tradycji, lecz także dialog z inną osobowością w tym dzienniku, powieści, wierszu, dziele filozoficznym ukrytą.

Świadectwa lektury, niesione przez dzieło autobiograficzne, częstokroć oprawione są w kontekst przeżycia egzystencjalnego. Cytat może zyskać rangę dewizy życiowej, wyznania wiary, sformułowania programowego. Zostaje w ten sposób zakorzeniony w doświadczeniu życiowym cytującego. Może być wyrazem-podsumowaniem, uogólnieniem tego, co już się rozegrało w sferze faktów i zdarzeń. Może być drogowskazem, uzasadnieniem dla czynów dopiero projektowanych. Nawet jeśli odnosi się tylko do marzeń lub wspomnień, pozostaje cząstką czyjegoś życia duchowego, rządzącego się prawami innymi niż prawa tekstu i nawiązań międzytekstowych.


^1 J. Ziomek, Autobiografizm jako hipoteza konieczna („ Treny " Jana Kochanowskiego), w: Biografia - geografia - kultura literacka, red. J. Ziomek, J. Sławiński, Wrocław 1975, s. 41-60.



#103

*

Gromadząc materiał do obserwacji związków międzytekstowych w pismach autobiograficznych, warto uwzględnić odniesienia rozumiane jak najszerzej; nie tylko parafrazy, trawestacje, parodie bo tych nie jest wiele i nie wydaje się, by odgrywały zasadniczą rolę. Warto także uwzględnić nawet elementarne sygnały nawiązań, wszelki ślad lektury, aluzję, cytat, omówienie, komentarz, polemikę, nawet prostą wzmiankę o autorze i tytule. Często nawiązania te odnoszą się do pewnej idei raczej niż do tekstu jako całości, do tematu wypowiedzi niż użytego sposobu mówienia, do osoby autora, a nie kodu, którym się posłużył.

W rozdziale niniejszym będzie mowa o nawiązaniach bezpośrednich, sygnalizowanych na powierzchni tekstu. Wyłączam związki głębokie, ukryte, jak np. naśladowanie w autobiografii powieściowych reguł konstrukcji tekstu, bo to byłby temat na osobne rozważanie. Ograniczę się więc do cytatów empirycznych, rezygnując z quasi-cytatów, czyli cytatów struktur.^2 Skupię się głównie na cytatach i omówieniach właściwych dla dziennika lektury, ponieważ tego typu nawiązania odgrywają wielką rolę w autobiografiach duchowych, zwłaszcza tych, które posługują się dziennikowym lub zbliżonym do dziennikowego typem zapisu.

Głównym przykładem będą dwa tomy Notatnika Anny Kamieńskiej, obejmujące lata 1965-1972 i 1973-1979 ze względu na niemal demonstracyjne, bardzo na powierzchni widoczne powiązania z ogromną konstelacją innych tekstów.^3 Notatnik ów jest w pewnej swej warstwie antologią cytatów, objętościowo dość obszerną w stosunku do tekstu własnego. Cytaty są często komentowane, co zwiększa rozmiar przestrzeni związania z tekstem cudzym. Żaden ze znanych mi polskich diarystów nie cytuje tak obficie.


^2 D. Danek, O polemice literackiej w powieści, Warszawa 1972, s. 75.

^3 A. Kamieńska, Notatnik 1965-1972, Poznań 1988, wyd. II; Notatnik 1973-1979, Poznań 1987. Dalej cytuję według tych wydań, podając stronę i oznaczając tomy cyframi rzymskimi.



#104

Może na drugim miejscu dałoby się postawić młodego Żeromskiego, u którego w pierwszym tomie Dzienników trafiają się potężne wypisy, ale tam jest to inaczej umotywowane: zamiarem edukacyjnym gimnazjalisty, który traktuje swój zapis po części jako dziennik lektur, prowadzony z namowy nauczyciela. Inni diaryści odnotowują fakt lektury, zapisują komentarz, refleksję, polemikę (jak Brzozowski, Irzykowski, Zawieyski, Nałkowska, która niekiedy pod koniec roku zamieszcza po prostu spis przeczytanych tytułów) - ale nie cytują - w każdym razie nie tak systematycznie i nie w takich rozmiarach.

Przeciwwagą tej obfitości jest umiejętność eliminacji, dyscyplina wyboru. One to sprawiają, że operowanie cytatem w Notatniku sprawia wrażenie precyzyjnej sztuki. Wspiera ją także dążenie do aforystycznej zwięzłości, charakterystycznej skądinąd dla poezji Kamieńskiej.

Szukając nawiązań pierwszego typu, wewnątrztekstowych, stwierdzamy, że w autokomentarzach Kamieńska jest powściągliwa, ale nie stroni od nich całkowicie. Ich wspólnym mianownikiem jest usilne podkreślanie, że jej zapiski nie są literaturą, nie mają formy, cechują się przede wszystkim spontanicznością i skrótowością, są „nieudolne” i nie oddają tego, co najważniejsze. Temu poczuciu nieprzystawalności, niewystarczalności tekstu wobec bogactwa życia towarzyszy coś w rodzaju autorskiego nieusatysfakcjonowania, braku panowania nad tekstem, który nie poddaje się kontroli, nie jest kierowany świadomym twórczym zamiarem, rodzi się z impulsu i nie podlega obróbce, a jedynie eliminacji. Ale spontaniczność i „samoswojość” zapisu wymykającego się świadomemu zamiarowi, celowemu przepracowaniu, rodzi dystans, zaskakujące poczucie braku tożsamości autora z tekstem. Notatnik, tylokrotnie głoszący utożsamienie z cudzym tekstem cytowanym, deklaruje różnicę, obcość, nietożsamość z tekstem własnym! Żywiołowość, spontaniczność zapisu ma dwie twarze: tożsamość z „życiem” i nietożsamość z autorem. Dokonuje się zdumiewające odwrócenie: możliwa jest identyfikacja z cytowanym



#105

tekstem cudzym, a tekst własny odczuwany jest jako obcy, napisany czy podyktowany przez kogoś (lub coś) innego.

Ten notatnik życie pisze mną. To nie ja jestem autorem (110, II).

Przy zachowaniu całej różnicy między notatnikiem a poezją Kamieńska widzi swoją postawę twórczą tu i tam podobnie. Mówi, że ktoś inny pisze wiersze jej ręką, że sama jest tylko medium. Gromadzi wyznania innych pisarzy, mówiących o tym, że tekst jest im dany z zewnątrz, że proces pisania jest tylko tłumaczeniem na słowa kształtu bezsłownego, ale gotowego już, istniejącego przed napisaniem.

Rekonstrukcja samoświadomości autorskiej wpisanej w Notatnik musi też objąć kwestię jego gatunkowego charakteru. Kwalifikację genologiczną zawiera sam tytuł, także w tekście autorka podkreśla, że to, co pisze, nie jest w jej pojęciu ani pamiętnikiem ani dziennikiem, lecz co najwyżej raptularzem, a więc ciągiem notatek robionych na gorąco, od razu.

Pamiętnikowego i dziennikowego zatem charakteru odmawia autorka swemu Notatnikowi głównie z powodu jego skrótowości i wyrywkowości, rezygnacji z próby odtworzenia biegu życia i zdarzeń. Stwierdza, że jej zapis nie obejmuje całości, skupia się tylko na pewnym nurcie życia wewnętrznego. Jak pamiętamy, są to właśnie cechy autobiografii duchowej. W ten sposób znajdujemy się już w obrębie drugiej kategorii nawiązań między tekstowych.

Odwołania do lektur z kręgu pism autobiograficznych, początkowo nieliczne, zagęszczają się w miarę upływu lat. Dominują różnego typu dzienniki. Obok Konińskiego i Elzenberga pojawia się Maine de Biran, Nałkowska, Anna Kowalska, Claudel, Guitton, Lechoń, Korczak, Herling-Grudziński. Niekiedy obok cytatu znajduje się refleksja, odnosząca się do tego typu pisarstwa, do postawy diarysty, do czytelniczego odbioru pism intymnych. Są uwagi analityczne, konstatujące rzeczowo, są krytyczne. Świadomość tradycji gatunku prowokuje kilkakrotnie do obrony przed pokusą narcyzmu, przed tym, by Notatnik nie stał się „lusterkiem”.



#106

Trzecia grupa nawiązań międzytekstowych to odwołania autobiografa do własnej twórczości literackiej. Związki Notatnika z tekstami poetyckimi i eseistycznymi Kamieńskiej dają się obserwować w trzech możliwych sposobach. Notatnik bywa tekstem wtórnym, bywa pierwotnym, są też sekwencje, które zdają się świadczyć o równoczesnym powstawaniu pewnych partii dziennika i wiersza, gdzie to, co już wypowiedziane, i to, co dopiero wypowiadane, wymieniają się i oddziaływują na siebie wzajemnie. Nie mówię tu o przebiegu procesu twórczego, tylko o jego zapisanych śladach.

Sytuacja pierwsza jest najbardziej banalna, zwłaszcza gdy nawiązanie ma charakter stematyzowanej wzmianki czy komentarza i nie pociąga za sobą zbliżenia stylistycznego, leksykalnego. Zazwyczaj znaczy przede wszystkim na planie treści.

Jednego dnia - 16 marca - napisałam „Biały rękopis” (37,1).

Oczywiście z mojego „Szczęścia Hioba” wyszedł tylko wiersz, nie dramat ani poemat. Krótki oddech, wszystko zawęźla się tylko w supeł wiersza (201,1).

Drugi, przeciwny kierunek to sytuacja, kiedy możemy przypuszczać, że zapis w Notatniku jest tekstem pierwotnym, do którego wiersz później nawiązał.

11 października 1970:

Książeczka do nabożeństwa w ręku starej kobiety w kościele - to poemat. Spuchnięta, brunatna od palców i ust, spękana, o dużych literach, już niemal zatartych. Ile pokoleń z niej się modliło... (135,1).

10 stycznia 1971:

Książeczka do nabożeństwa, zaśliniona, zgniła, spuchnięta. Wielkie litery. Księga życia. Napisać o tym (156,1).

W tomie Herody, wydanym w 1972 roku znajduje się wiersz Litania, będący realizacją dwukrotnie tu zanotowanego zamiaru i posługujący się materiałem leksykalnym zawartym w obu akapitach dziennika. Natomiast relacja pomiędzy tekstem wiersza Ciało,



#107

także z tomu Herody, a odpowiadającymi mu fragmentami dziennika jest odwracalna, układa się tak, że zdają się one wymieniać rolami źródła i tekstu nawiązującego. W grudniu 1969 Kamieńska notuje:

Mit o Anteuszu, który uzyskuje na powrót siły przez dotknięcie ziemi. Ziemią jest dla człowieka inny człowiek. Tylko stąd może on czerpać siły. Inaczej więdnie, starzeje się i umiera (56,1).

Wiosną 1970:

Ciało jest ziemią anteuszową. Błogosławieństwo otrzymuje człowiek cały. Nie pogardzać zmarłym tylko dlatego, że nie ma ciała. Modlę się o Jego ciało, aby żyło i ożyło (82,1).

Data powstania wiersza Ciało nie została w tomie Herody odnotowana. Pojawia się tam passus o ciele Anteusza jako jedynej ziemi. Wiersz kończy się strofą:

Wszystko się dzieje jak w jasełkach starych Jest człowiek śmierć anioł i szatan Szatan o duszę idzie z mieczem A mądry anioł zgadza się wziąć tylko ciało Bo wie że z nim zabiera wszystko.^4

A już jesienią 1970 w Notatniku pojawia się autointerpretacja gotowego tekstu:

Wiersz Ciało tak pozornie bluźnierczy nie odbiega od koncepcji sakralności świata. Ciało jest też święte i święte są jego sprawy (...) Dotknięcie miłosne uświęca, niesie w sobie „usprawiedliwienie” i zbawienie ciała. Zmartwychwstanie ciał tylko dlatego jest do pojęcia (128,1).

I jeszcze nieco później, w innym kontekście, autocytat. Poetka pisze o spotkaniu ze znajomym ociemniałym.

Mówię - Chciałabym, żeby pan jaśniej patrzył na świat - i nagle uświadomiłam sobie bezsens tych słów. Mówię do niewidomego. Bierze mnie za rękę. Przecież tylko ręką widzi. Moje: „Tylko dotknięciem można przelać litość” - z wiersza Ciało (142,1).


^4 A. Kamieńska, Herody, Warszawa 1972, s. 14-15.



#108

Omawiając ten przykład, pomijam już fakt, że wiersz ma motto:

Dusza z ciała wyleciała

Na zielonej łące stała

też zresztą cytowane w Notatniku zaraz obok drugiego passusu o Anteuszu. Ów cytat i motto odsyłają do innego jeszcze wielotekstu, rekonstruowanego w pamiętnym studium przez Kazimierza Wykę^5, a mającego swoje uzupełnienia i przedłużenia u Leśmiana, Różewicza, Herberta, Rymkiewicza czy Szymborskiej.^6 Wzmianka o tym jest tu przydatna o tyle, że pozwala przejść do czwartej kategorii nawiązań, otwierającej się na najobszerniejszy krąg tekstów nieautobiograficznych.

Wcześniej była już mowa o wybraniu Notatnika jako przykładu ze względu na jego charakter jako antologii cytatów. Zanim spróbujemy opisać praktykę, metodę cytowania, zatrzymajmy się na „teorii” cytatu, sformułowanej przez poetkę. Można by nawet powiedzieć, że Kamieńska wpisała w Notatnik coś w rodzaju własnej filozofii cytatu. Wiąże się ona poniekąd z omówionymi już autokomentarzami, ale poza nie wykracza. To, co nazywam, może nieco na wyrost, „filozofią cytatu”, jest cząstką pisarskiej i egzystencjalnej samoświadomości wpisanej w Notatnik i wynika bezpośrednio z pewnej filozofii lektury, której świadectwo także tam znajdujemy:

To, co czytam, skierowane jest do mnie, tylko do mnie, w mojej konkretnej sytuacji (139,1).

Śpieszę się do domu, do książki, która czeka na mnie na biurku. Bloc-notes Mauriaca (...)

To słowa, które dla mnie zostały napisane i na mnie czekały. Mauriac napisał je 17 grudnia 1966 roku (275, II).


^5K. Wyka, ,Dusza z ciała wyleciała... ", w: tegoż, Wędrując po tematach, t. 2, Puścizna, Kraków 1971, s. 5-50.

^6 Pisałam o tym szerzej w studium Topos duszyczki we współczesnej poezji polskiej, w: Topika antyczna w literaturze polskiej XX wieku, red. A. Brodzka, E. Sarnowska-Temeriusz, Wrocław 1992.



#109

Właśnie z takim utożsamiającym sposobem lektury wiąże się utożsamiający sposób cytowania. O swoim stosunku do cudzego tekstu autorka mówi w stroniczce napisanej ex post, w październiku 1981 roku, a poprzedzającej przygotowany właśnie do druku pierwszy tom Notatnika.

Cytaty z lektur są integralne z tekstem własnym, notuję bowiem tylko to, co pokrywa się z moimi przemyśleniami, co z nimi współbrzmi lub je dokładniej formułuje (6,1).

Poczucie „skierowania do mnie”, „współbrzmienia”, „integralności” wyrasta ze świadomości osadzenia we wspólnej większej całości.

Przepisuję to, bo nie mogłabym tego powiedzieć lepiej. Chodzę po wyżłobionych śladach. Jak głębokie są te koleiny, jak koleiny kół na Via Sacra w Rzymie. Chodzimy drogami, które już ktoś przemierzał przed nami (265,1).

Mimo przywołania Rzymu, nie sądzę, by za postawą utożsamiającą musiało tu stać koniecznie poczucie wspólnoty chrześcijańskiej czy europejskiej tradycji, bo w innych miejscach Kamieńska uznaje za integralne z tekstem własnym fragmenty Bhagavadgity. Raczej idzie tu o rozumianą egzystencjalnie tożsamość ludzkiej kondycji, tożsamość niezależną od kręgu kulturowego, czasu i przestrzeni.

Jeszcze jedna koleina życia aż od Szekspira: „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”.

„Tkanina naszego żywota z pomieszanych składa się nici, złe i dobre na przemian. Cnoty nasze byłyby za dumne, gdyby ich nasze wady nie chłostały, a rozpaczałyby nasze zbrodnie, gdyby im nasze cnoty nie szeptały słów pociechy” (265,1).

Określenie „aż od Szekspira” nie tyle przywołuje tu porządek historyczny, ile poczucie stałości ludzkiej kondycji mimo upływu czasu. Kamieńskiej „filozofia cytatu” zdaje się wyrastać z kręgu myślowego chrześcijańskiego egzystencjalizmu, z filozofii personalistycznej, której pojęcia trafiają do jej najbardziej podstawowych, „definicyjnych” sformułowań, ukazujących, jak autorka rozumie funkcjonowanie literatury:



#110

Działanie pisarstwa to nie środki wyrazu, nie styl, nie myśl nawet, ale obcowanie z osobowością autora, rozpoznanie człowieka (67, II).

Jest to zapis z 5 stycznia 1974. Podobną myśl powtórzy poetka po dziesięciu latach:

(...) w poezji naprawdę nie ma nic, gdy nie ma biografii (...) Brzozowski powiedział: „Co nie jest biografią, nie jest w ogóle.”^7

Obok poczucia bliskości, porozumienia, utożsamienia, które Kamieńska odsłania w swojej decyzji cytowania, jest jeszcze pewien rodzaj podziwu („nie mogłabym tego powiedzieć lepiej”), a także radości ze spotkania. Jej zgoda na cytat jest gestem pokory. Chętne cytowanie wynika z otwartości na dialog, bez egocentrycznej potrzeby tłumaczenia wszystkiego na własne słowa, koniecznie własne.

Tyle o „teorii cytatu”. A praktyka ich wmontowywania w zapis własny? Z rozproszonych uwag autorki można wywnioskować, że konstrukcja tekstu Notatnika jest efektem co najmniej dwukrotnego sita. Po pierwsze - tylko niektóre myśli własne i cudze zostają zanotowane w zeszycie-brulionie. Po drugie - tylko niektóre z zanotowanych w brulionie trafiają do opublikowanej przez poetkę wersji zapisków. Sama czynność cytowania jest powtórzeniem, wchodzeniem w utartą koleinę, jak to określiła poetka. Ale wybór tych, a nie innych cząstek prowadzi do utworzenia nowego, własnego wzoru. Obcy fragment jest tak wycięty i wmontowany, że precyzyjnie pasuje do całości. Drobina cudzego tekstu zostaje zauważona, usłyszana, wybrana, zaakceptowana, przeniesiona w tekst własny, myślowo wtopiona w jego materię mimo graficznego wyróżnienia cudzysłowem i odnotowania nazwiska autora, a częstokroć i tytułu źródła. Jest to antologia najściślej wybrana.

Cytaty występują często nie jako jednorazowe drobiny, ale jako krótkie, kilkuelementowe sekwencje wiążących się ze sobą fragmentów, zazwyczaj z tego samego źródła. To wprawdzie można by uznać za wzmocnienie ich autonomii, nagłośnienie ich pochodzenia,


^7 A. Kamieńska, Autointerpretacja, w: Na progu słowa, Poznań 1985, s. 10.



#111

ale zarazem powiązanie ich w szereg przeciwdziała ich atomizacji, nieciągłości, która z założenia istnieje w każdym zbiorze myśli, uwag, aforyzmów. Taką skłonność do łączenia odrębnych, ale sąsiadujących ze sobą całostek, możemy też zaobserwować w innych autobiografiach duchowych o podobnej jak Notatnik aforystycznej poetyce, mianowicie u Konińskiego i Elzenberga. Autobiografia duchowa Kamieńskiej, choć w znacznym stopniu zbudowana z fragmentów cudzych tekstów, stanowczo nie jest kolażem, lecz zbiorem wyraźnie scalającym swe różnorodne bogactwo.^8 Obok cytatów z lektur składają się nań zapisy snów, projekty wierszy, komentarze do wierszy już gotowych, strzępy rozmów, zapisy doznań, stanów ducha. Mimo otwartej perspektywy czasowej, właściwej dziennikowi, tomy Notatnika mają ukryte, mocne wiązania, wzdłuż których rozwija się tok akapitów, nieciągłych z formalnego punktu widzenia.

„Odśrodkowemu” ukierunkowaniu poetyki zbioru aforyzmów przeciwstawione jest scalające działanie dwu głównych tematów. Wyraźnie dominują one nad zróżnicowaną całością i często uzupełniają się wzajemnie, choć kompozycyjnie i stylistycznie nie wyróżniają się z całości. Tym, co pozwala je wyróżnić, jest wyłącznie ich zawartość myślowa, odniesienie do dwu problemów egzystencjalnych, podstawowych dla piszącej Notatnik osoby. Obydwa wyrosły bezpośrednio z wydarzeń, które pokazane zostały jako kluczowe dla biografii autorki w czasie powstawania Notatnika. Są to: śmierć męża, a następnie powrót do religii, który dokonał się w dwa lata później. Każdy z tych wątków ma swoją dynamikę i przemiany myślowe, których logika i ciągłość


^8pojęciu kolażu m. in. R. Nycz, O kolażu tekstowym (na materiale prozy Leopolda Buczkowskiego), w: Pogranicza i korespondencje sztuk, red. T. Cieślikowska, J. Sławiński, Wrocław 1980, s. 213-228. Gdyby zasadę budowy Notatnika odnieść do ogólnie pojętych reguł konstrukcji tekstów sylwicznych, dających się obserwować w literaturze dwudziestowiecznej, dziennik Kamieńskiej okazałby się zapewne najbliższy tej spośród trzech koncepcji, która opisana została jako „atomistyczna”, tj. „odznaczająca się prymatem części, które należy traktować jako konstelację partes, odsyłających do pozatekstowego totum jako miejsca (czy źródła) ich ostatecznej integracji” (R. Nycz, Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu, Wrocław 1984, s. 116).



#112

uchwytne są tylko w perspektywie odniesienia do osoby. Kompozycyjny efekt leitmotivu nie wynika z uprzedniego wyboru jakiejś konwencji, lecz z tego, że oba egzystencjalne problemy mimo upływu lat nie straciły dla autorki swej ważności.

Dwoma wielkimi tematami tej autobiografii są: wdowieństwo i nawrócenie. Utrata ukochanego mężczyzny i odzyskanie wiary. „Szukałam umarłego, a znalazłam Boga” (99,1). To zdanie jest figurą poetycką, precyzyjną i lakoniczną antytezą. A w innej perspektywie jest streszczeniem kilku lat niezwykle dramatycznych przeżyć wewnętrznych, odnosi się nie do fikcyjnego świata przedstawionego, ale do rzeczywistego doświadczenia osoby, która to zdanie sformułowała.

Po śmierci męża poetka sięga po Treny. Wyróżnia zwłaszcza jeden, „ten nie doceniony Tren / Kochanowskiego z odwołaniem się do Heraklita i Simonidesa” (38,1), po czym jego dwa początkowe wersy, właśnie te o łzach Heraklitowych i lamentach, i skargach Symonidowych kładzie jako motto pierwszego wiersza w tomie Herody. Odnotowanie tych nawiązań do renesansowego poety i jego antycznych poprzedników nie nabierze właściwego wymiaru, jeśli ograniczymy się do kwestii wyboru konwencji, nie biorąc pod uwagę sytuacji egzystencjalnej, która za nimi stoi. Choroba i śmierć Jana Śpiewaka nie zostały w ogóle w Notatniku opisane, nie istnieją w planie „rzeczywistości przedstawionej” ani w zapisach z końca roku 1967, kiedy umarł, ani w żadnym innym miejscu. A jednak tylko wiedza o tym nie przedstawionym fakcie, zaistniałym kiedyś poza tekstem, pozwala scalić rozproszone na przestrzeni lat zdania, zapisy snów, fragmenty wierszy własnych i wzmianki o wierszach zmarłego, urywki wspomnień, przyrastające niespodziewanie jakimś nowym, drobnym szczegółem, zaskakująco wyrazistym mimo upływu lat.

Po nawróceniu poetka odwołuje się do topiki iluminacji, powtórnych narodzin, obmywania wodą życia. Korzysta z języka mistyków, z Listów Apostolskich i pism Ojców Kościoła. Przypomnienie Szawła, oślepionego nadmiarem światła, obraz nowych narodzin, wytryśnięcie źródła - to wszystko już było i z pewnością da się analizować w kategoriach stylizacji.



#113

Ale na obserwacji zabiegów stylistycznych nie można poprzestać, bo w tym tekście mają one sens tylko w odniesieniu do nawrócenia, przeżytego jako zdarzenie tak konkretne, tak wyraźnie osadzone w biografii, że Notatnik podaje nawet jego datą: 13 stycznia 1970 roku, a później wspomina o nim w rocznicą.

Problem relacji między tekstem cudzym (cytatem) a własnym ma w tle problem relacji pomiędzy cudzym a własnym sposobem mówienia (kodem), a w tle jeszcze dalszym- problem relacji między cudzym a własnym doświadczeniem. W Notatniku została zapisana świadomość istnienia tych napięć. Z jednej strony jest poczucie niewyrażalności w powszechnie dostępnym języku najgłębszych przeżyć własnych, a z drugiej - wiedza, że inni ludzie także kochali swoich bliskich, cierpieli z powodu ich utraty, odzyskiwali wiarę w Boga. Dopiero w tej perspektywie: tożsamości ludzkiej kondycji - pojawia się myśl o tradycji, o potrzebie użycia dla własnych, jednostkowych przeżyć słów usankcjonowanych odwieczną tradycją. Tradycja, która pozwala wejść w „wyżłobione ślady”, nie jest rozumiana jako anonimowy repertuar możliwości, czekających na literackie ponowienie. Ujawnia się jako swego rodzaju środowisko (to w nim właśnie może się sformować ów chór cytatów, który rozbrzmiewa w Notatniku), jako strefa spotkania z innymi ludźmi, mówiącymi o swych niepowtarzalnych (choć podobnych) doświadczeniach słowami odnoszącymi się do wspólnego, uniwersalnego systemu pojęć i wartości.

Dlatego uważam, że opisywanie mechanizmów nawiązań tekstowych byłoby zajęciem jałowym, gdyby chcieć na nich tylko poprzestać. Ich sens nie wyczerpuje się w realizacji poziomej, między szeregami tekstów i kodów przez nie reprezentowanych. Zbieżności, powtórzenia, cytaty, autocytaty, posługiwanie się kodami kulturowymi rozgrywają się nie tylko pomiędzy tekstami, ale odnoszą się do czynnika nieuchwytnego na płaszczyźnie związków intertekstualnych. Kontekst gatunkowy innych autobiografii duchowych, posługujących się metodą dziennika lektury, też nie stwarza wystarczającej płaszczyzny odniesienia, nie tłumaczy osobliwości scalenia antologii cytatów.



#114

Ten zapis uzyskuje spoistość dopiero dzięki odniesieniom do płaszczyzny pozatekstowej i pozagatunkowej. Do takiej nieintertekstualnej kategorii jak podmiot, osoba diarysty. Tylko opierając się na tej kategorii, możemy wyjaśnić paradoks utożsamiającego cytowania cudzego tekstu, własnego postępowania utartą koleiną. Powtórzenie dokonuje się w myślach osoby. Tylko dzięki niej teksty komunikują się z tekstami, cytaty z cytatami. Dopiero dzięki osobie mogą tworzyć nawiązania i prowadzić swoje gry. Same nawiązania - jeśli rodzą się między tekstami - to i między tekstami giną. Dopiero czyjaś myśl gromadzi je i ocala. Widać wtedy, że powtórzenia w autobiografii nie są tylko echami tekstów, falami, które rozchodzą się po powierzchni. One schodzą w głąb i tam zmieniają kierunek, ulegają modyfikacji, odbijając się o jakieś tajemnicze, niewidoczne dno: świadomość i pamięć osoby.



#115


CZĘŚĆ TRZECIA: ŚWIADECTWA WPISANE W MIEJSCE NA ZIEMI




#116

[[Strona pusta]]



#117


Przemiany tematu kresowego w powieści autobiograficznej - spiżarnie pamięci

Oto fragment, poświęcony lekturze Wertepów, Boryckiego krużganka i Czarnego potoku Leopolda Buczkowskiego, który umieścił Zbigniew Żakiewicz w Dzienniku intymnym mego N. N.:

Czytając go wygrzebuję spod warstw pamięci i rozdziewam ze wszystkich umowności tę kresowość, która we mnie gdzieś istniała, ale w ukryciu i kamuflażu. Moja była nieco inna, bardziej północna (i nie tak krwawa), ale rdzeń życia, jego bezwstydna nagość - ta sama. Pamięć i plastyczność opisów - wprost oszałamiająca. Tu również odkrywam i przypominam sobie coś, co zapadło w głąb świadomości. Niestety, moje kresy muszą być zmitologizowane i w stylizacji (co miał mi za złe Burek), gdyż wyjechałem stamtąd mając 13 lat. Mój powrót do kresów w Rodzie Abaczów to elegia, pieśń pożegnalna.^1

Na ostatniej stronie, pod spisem treści, znalazła się informacja, że materiały w książce zawarte pochodzą z lat 1966-76. Ród Abaczów powstał na samym początku tego dziesięciolecia, bo pisany był w latach 1966-67, wydawać by się więc mogło, że widma przeszłości zostały ową notatką w dzienniku wyegzorcyzmowane ostatecznie i nieodwołalnie. Przeszłość została uczczona elegią, pieśń pożegnalna skończona. Ale kiedy minął ostatni rok,


^1 Z. Żakiewicz, Dziennik intymny mego N. N., Warszawa 1977, s. 61.



#118

objęty czasem Dziennika intymnego N. N., nastał styczeń 1977. Czytając kolejną książkę Żakiewicza, Wilcze łąki, dowiadujemy się z zamieszczonej pod tekstem notatki: „Styczeń 77 rok - styczeń 80 rok”, że przez cały ten czas pisarz znów przebywał wyobraźnią w krainie dzieciństwa, na owych wilczych łąkach, które zamieszkiwał mały Ryś Wołk-Wołczacki, zdumiewająco podobny do najmłodszego potomka rodu Abaczów.

A więc przeszłość nie dała się zamknąć, zakończyć i pożegnać. Nie tylko Żakiewicz tego doświadczył, bardzo wielu współczesnych polskich pisarzy także. Pamięć, czasem latami trzymana w ryzach, zdawało się uspokojona, uśpiona, oszukana żywym włączeniem się w ruchliwą współczesność, udanym nowym zakorzenieniem, wybuchała po latach, jak ów zdradziecki ogień, przekradający się pod torfowiskiem, o którym pisał Żakiewicz w jednej z notatek z podróży do Moskwy. Kiedy zdarza się wielka susza, płoną lasy, wtedy nawet woda nie zagradza drogi pożarowi:

płomień przedziera się pod taflą wody, torfowym podłożem i - niespodziewany gejzer pary i ognia. W pewnej chwili, jak przed Mojżeszem, zaczyna od korzenia płonąć krzak i spala się jak świeca.^2

Takiego wybuchu pamięci doświadczyło wielu pisarzy, dla których świat młodości, albo nawet tylko dzieciństwa, rozpadł się bezpowrotnie w 1939 roku. Wszyscy doświadczyli wtedy gwałtownego zerwania ciągłości, ale obrót historii najsilniej dotknął tych, którzy zostali wydziedziczeni nie tylko z czasu, ale i z przestrzeni. Myślę tu przede wszystkim o tych, których rodowód stanowiła kultura kresów: czy to południowo-wschodnich, jak dla Stryjkowskiego, Buczkowskiego, Kuśniewicza, Odojewskiego, czy północno-wschodnich, jak dla Konwickiego, Żakiewicza, Róży Ostrowskiej. Mają oni w pokoleniu poprzednim swoich duchowych ojców, których młodość przecięła pierwsza wojna światowa, odsuwając w czas na zawsze utracony Ukrainę Iwaszkiewicza, Wileńszczyznę Wańkowicza i Wileńszczyznę Miłosza,


^2 Tamże, s. 139.



#119

sytuującego się na pół drogi między tymi obu pokoleniami. A oni przecież także nie byli pierwszymi wygnańcami z kraju lat dziecinnych w polskiej literaturze. Niewątpliwie patronowała im po trosze romantyczna tradycja pielgrzymstwa i romantyczna tradycja regionalizmu, z tym głębokim odczuciem władzy, jaką każdy geniusz miejsca sprawuje nad urodzonymi w granicach jego panowania. Musiała im także patronować romantyczna idea pamięci, od której nie ma ucieczki, owej hydry pamiątek, co śpi wpośród złych losów i namiętnej burzy, a zatapia szpony w uspokojonym sercu.

Autobiografizm literatury powstającej w tym kręgu jest najczęściej ukryty, wtopiony głęboko w materię fabularną, w tło świata przedstawionego. Jest to autobiografizm przetworzony, umityczniony i fantazmatyczny. Można by mieć wątpliwości, czy warto zajmować się prozą tematu kresowego od strony autobiografizmu właśnie, skoro nie jest on ekshibicjonistyczny i egocentryczny, jawny i wyzywający. Jednak w miarę upływu czasu autobiograficzne tło było odsłaniane coraz wyraźniej, aż wreszcie w latach 80. i 90. doszło do wielkiej eksplozji tematu kresowego zarówno w literaturze dokumentu osobistego, jak w prozie fikcjonalnej, gdzie pojawiła się młoda generacja pisarzy, którzy nadali tematowi nowy charakter, ponieważ dla większości z nich Kresy były już tylko mitem rodzinnym, a nie bezpośrednim, osobistym doświadczeniem. Dotarły też do kraju emigracyjne powieści i wspomnienia kresowe, wcześniej wyjątkowo starannie tępione przez cenzurę, pojawiły się dotyczące tego zjawiska opracowania.^3 Była w nich obecna świadomość istnienia autobiograficznego tła powieści o tematyce kresowej, jednak rola tego tła nie została w sposób dostateczny zbadana i opisana. W niniejszym rozdziale także nie da się wyczerpać sprawy, może jednak kilka przykładów odsłoni niektóre charakterystyczne rysy zjawiska.


^3 Por. E. Wiegandtowa, Austria felix czyli o micie Galicji w polskiej prozie współczesnej, Poznań 1988; J. Jarzębski, Exodus (ewolucja obrazu kresów po wojnie), w: tegoż, W Polsce czyli wszędzie. Szkice o polskiej prozie współczesnej, Warszawa 1992; J. Olejniczak, Arkadia i małe ojczyzny. Vincenz - Stempowski - Wittlin - Miłosz, Kraków 1992; M. Czermińska, Temat kresowy w prozie polskiej, „Polonistyka” 1992, nr 10.



#120

Obecność postawy autobiograficznej w powieści rozpoznajemy, gdy w kompozycji fabularnej pojawia się ton osobisty, uchwytny dzięki temu, że czytelnik zna pozapowieściowe, epistolarne lub publicystyczne wypowiedzi pisarza. Wówczas można dostrzec w kształtowaniu powieści materiał osobistego doświadczenia, znany z biografii autora o tyle, o ile pisarz zechciał uczynić część tej biografii własnością społeczną, mówiąc o niej w wywiadach, pozwalając na pisanie o niej w informatorach, słownikach, w notach biograficznych na obwolutach wydań swych powieści. Autobiografizm tak pojęty jest ważną częścią współczesnej kultury literackiej i najwyraźniej odpowiada potrzebom czytelników, skoro szukają oni osobistego kontaktu, ciekawi są rzeczywistego świadectwa o świecie, który wkroczył na karty książki. Autobiografizm, o którym mowa w niniejszym rozdziale, przybiera przede wszystkim postać stosunku do przeszłości. Ciągłość w czasie okazuje się niezbywalnym atrybutem osoby. Sprawa druga to zakorzenienie w przestrzeni. Tu odsłania się znaczenie, jakie dla ukształtowania biografii indywidualnej ma genius loci.

W powojennej prozie polskiej przeszłość czasami dawała znaćsobie jak upiór, wilkołak, pierekideń, jak zmora przychodząca nocą, przypominająca twarze i głosy umarłych, obrazy spalonych domów i wyciętych drzew. Kiedy indziej wspomnienie było ratunkiem, terapią, ocaleniem, ucieczką w ogrody dzieciństwa od betonowej i plastykowej teraźniejszości, która stawała się nie do zniesienia. Pamięć mogła więc być przeklęta albo błogosławiona. Są tacy pisarze, jak Tadeusz Konwicki, którym odsłaniała obydwa swoje oblicza: jedno idylliczne, drugie upiorne. Zdarzało się, że milczała latami, wiodąc żywot głęboko utajony pod powierzchnią teraźniejszości. Tryumfowało wówczas nowe zakorzenienie: w nowym miejscu albo w nowym czasie. Konwicki pisał wówczas Przy budowie, Stryjkowski - Bieg do Fragala. Musi upłynąć kilka lat, musi coś zmienić się w świecie i w ludziach, zanim powstaną Sennik współczesny i Austeria. Milczenie o przeszłości zresztą było nie tylko wymuszone przez socrealizm. Kiedy jego nakazy przestały obowiązywać, dla wielu pisarzy milczenie o przeszłości trwało nadal, z różnych względów.



#121

Białoszewski na początku Pamiętnika z powstania warszawskiego wspomina o tym jak latami szukał języka, w któiym można by wypowiedzieć tamto doświadczenie. W biografii tego pisarza, którego wojna nie wypędziła z jego miejsca urodzenia, też dokonała się osobliwa przygoda z miejscem, inna i zarazem analogiczna do przygody pisarzy kresowych. Oblicze tego miejsca, choć nie przesunęło się ono na mapie, zostało tak gruntownie starte z powierzchni ziemi, że w latach, które nastąpiły potem, trzeba było wierszami i stronami prozy na nowo się w nim zakorzenić, na nowo wracać na ulice i przedmieścia, wchodzić do domów, w nowe dzielnice i pomiędzy ludzi, którzy spłynęli tu ze wszystkich stron, zmieniając życie i charakter miasta.

Ci, którzy nie tylko przeżyli kataklizm, obracający wszystko w gruz i popiół, ale na ostatek znaleźli się wśród ruin i popiołów innego miasta, dokonywali podwójnego wysiłku. Pisarstwo stawało się wówczas budowaniem zupełnie nowego świata od początku. Nowe zakorzenienie okazywało się czasem po latach pozorne albo tylko połowiczne. Takie było, jak się zdaje, dla Konwickiego, który nie mogąc nigdy w swoim pisarstwie rozstać się z podwileńską doliną i rojstami, napisał jednak takie stronice o Warszawie, jakich mógłby mu pozazdrościć Białoszewski. Życie Polski gomułkowskiej i gierkowskiej znalazło w autorze Sennika współczesnego, Wniebowstąpienia i późniejszych katastroficznych wizji przenikliwego obserwatora, usytuowanego w samym centrum tej rzeczywistości.

Urodzona na Wileńszczyźnie a zamieszkała po wojnie w Gdańsku Róża Ostrowska, pisząc pod koniec lat pięćdziesiątych powieść Wyspa, dokonała nie mniej udanego aktu zakorzenienia się w nowym dla niej regionie kaszubskim, w jego kulturze, języku, obyczaju. Wątek miłosny poprowadzony został w scenerii odtworzonej z takim wyczuciem couleur local, że wyspa stała się już nie tylko tytułową bohaterką powieści. Pejzaż jeziora i rybackiej wioski, stara checz i wypełniające ją sprzęty, widok z okna i ogródek przy domu, a nade wszystko ludzie, zdarzenia, którymi oni żyją, ich sposób myślenia, ich mowa - wypełniają świat powieściowy



#122

konkretem nieomal dotykalnym. Historia fikcyjnej powieściowej aktorki Moniki żywiła się na różne sposoby aktualnymi doświadczeniami wyniesionymi z tych środowisk, w których obracała się pisarka, dzieląca swój czas pomiędzy całoroczną pracę w gdańskim teatrze a wakacje we Wdzydzach. W dziejach inscenizacji Kłamstwa, nad którą pracuje reżyser Jakub, rozpoznano aluzje do perypetii związanych z wystawieniem Milczenia Romana Brandtstaettera w Teatrze „Wybrzeże” w okresie październikowego przełomu. Biograficzna teraźniejszość zatryumfowała w materii pisarstwa Ostrowskiej.

Dopóki nie ukazała się pośmiertnie jej następna książka: Mój czas osobny, można było traktować jako drobny szczegół uzupełniający tło nieliczne w Wyspie aluzje do przedwojennej i wojennej młodości w niezmiernie odległym mieście, rozłożonym na wzgórzach, i przelotną myśl o tym, że jeziorny, pagórkowaty i lesisty pejzaż Kaszub przypomina inny krajobraz, ukochany i utracony na zawsze. Lektura tego, co zdążyła Ostrowska napisać, pracując pod koniec życia nad nową powieścią, przekonuje że te nieliczne reminiscencje były w istocie jak owe smużki dymu, wydobywające się spod torfowiska, o którym pisał Żakiewicz. W Moim czasie osobnym, niedokończonej powieści o kaszubskiej Wygodzie i litewskich Wołczynkach, ów płomień wybuchnął pełnym blaskiem. Z tej perspektywy nowego znaczenia nabiera debiut Róży Ostrowskiej : niewielkie opowiadanie Itka Fejgus, opublikowane w tomie 17 opowiadań, gromadzącym plon konkursu literackiego Polskiego Radia. Widać, że już ów debiut był „smużką dymu” z niegasnącego żaru pamięci.

Sama forma pierwszoosobowa i perspektywa wspomnień z dzieciństwa mogłaby uchodzić tylko za chwyt literacki, będący na miejscu także w fabule czysto fikcyjnej. Jednak w kontekście Mego czasu osobnego drobne, rozproszone w tekście opowiadania wzmianki zupełnie jednoznacznie włączają historię przyjaźni z Itką w obszar autobiograficznej przestrzeni pisarstwa Ostrowskiej. Realia pejzażowe są niby mało precyzyjne, ale wystarczy ich, by móc sytuować małe żydowskie miasteczko ze sklepem Itki gdzieś



#123

pobliżu Wołczynek, dokładnie opisanych prawie trzydzieści lat później. Równie ważny jest moment czasu. Od pierwszych zdań opowiadania pojawia się perspektywa przeszłości nieodwołalnie zamkniętej, a nie dającej się zapomnieć. Ta elegijna tonacja rozbrzmiewa później na drugim planie, ściszona, bez ostentacji i dopiero w ostatnich zdaniach odzywa się wyraźniej ton ciemny: wtedy jeszcze nieuchwytne dla dziecięcej bohaterki, a dziś już spełnione dla wspominającej narratorki przeczucie Zagłady, nadciągającej nad Itkę, jej dzieci i wnuki. Końcowe zdania oddają tę samą, tylekroć opisywaną aurę ostatnich dni ostatniego przedwojennego lata, „aż niezrozumiałego w swojej niezmąconej pogodzie, w swoich dniach nasiąkniętych do ostatka złocistością i natężoną ciszą”^4, która pojawia się zarówno w Moim czasie osobnym, jak i w Rodzie Abaczów Żakiewicza. Ta złocistość i cisza była chyba po prostu pogodą ostatnich dni dzieciństwa pewnych ludzi, pewnej epoki, pewnego kraju, nowo narodzonego po stu latach niewoli.

Czas po drugiej stronie września liczył się już w innym porządku. Wojna nie stała się dla Ostrowskiej tematem. Drugi plan czasowy jej prozy to współczesność, mniej więcej współbieżna z latami powstawania Mego czasu osobnego.

Konstrukcja powieści oddaje sprawiedliwość obu planom. Nowe zakorzenienie stało się faktem, nowy świat został oswojony i przyswojony, stał sięjuż naprawdę własny, daleko bardziej niż w Wyspie. Plan przeszłości wprowadzony został dzięki staremu chwytowi znalezionego rękopisu i wydawać by się mogło, że już to samo zmniejsza szanse czasu minionego w konkurencji z teraźniejszością. To, co minęło, stało się już tylko słowem, wspomnieniem, literaturą, fikcją. A jednak niezupełnie tak jest. Widocznie to wzięcie w nawias, ten cudzysłów dlatego jest potrzebny, że świat, który ma odżyć na kartkach znalezionego rękopisu, jest jeszcze niebezpiecznie żywotny i trzeba go jakoś rozbroić, osłabić, jakoś się przed nim zabezpieczyć. Sprawa pierwsza okazuje się poczuciem humoru:


^4 R. Ostrowska, Itka Fejgus, w: 17 opowiadań, Radiowy Instytut Wydawniczy (bm.) 1948, s. 23.



#124

nie można pozwolić na to, by rozpanoszył się patos i sentymentalizm. Rękopis zostaje znaleziony w wychodku, drewnianym, wiejskim wychodku nad jeziorem w Wygodzie. Lekka ironia i autoironia stale brzmi w opowiadaniu pierwszoosobowej narratorki, która oznajmia, że nie było to pierwsze literackie odkrycie w wychodku w Wygodzie. Kiedyś został tam znaleziony Pan Tadeusz. Ów ton żartobliwy ratuje współczesny plan powieści od patosu. W istocie jednak bohaterka odczytuje znalezione kartki z takim zapamiętaniem się, z takim zatraceniem, które może przypomnieć tylko jedną sytuację: Sienkiewiczowskiego Latarnika. Ostrowska bardzo cienko i misternie prowadzi swoją grę pomiędzy maksymalnym napięciem emocji a rozładowującym wszystko humorem. Odrobina rubaszności, klimat najbardziej autentycznej, bezpośredniej prostoty pozwala jej bez obawy popadnięcia w melodramat wprowadzić ów ton przejmującej, rozdzierającej nostalgii, niczym nieukojonej tęsknoty, ton rozpaczliwy i namiętny, który towarzyszy bohaterce w scenach czytania rękopisu. Porównanie go z Panem Tadeuszem, które musiałoby być pretensjonalne, gdyby nie było żartobliwe, może być później wykorzystane jako świadoma autostylizacja: Mea z Wołczynek bawiąca się w ogrodzie z chłopskimi dziećmi porównana jest przez kpiącego z niej Agromowa do Zosi w Soplicowie.

Katastrofa, która zawisa we wrześniu 39 roku nad światem Wołczynek, i ta druga, mniej dramatyczna, ale też nieuchronna, która nadciąga nad rozpadającą się ze starości chałupę w Wygodzie, właściwie nie zaćmiewają przedstawionego świata. Ma on w sobie jeszcze dość jasności i siły, by stać się źródłem pocieszenia. Tonacja konsolacyjna zdecydowanie góruje nad katastroficzną, idylliczność jednak nie staje się mdła dzięki dyskretnemu humorowi. Pamięć zakłada maskę melancholii i nie ukazuje swojej wampirycznej twarzy. Można się jej tylko domyśleć po niepokoju, jaki rękopis wzbudza w narratorce. Lęk, ale i pokusa towarzyszą jej nieustannie od przeczytania pierwszego zdania o ścieżce, obsadzonej nikocjaną, którą niektórzy nazywają tytoniem. O ścieżce sprzed trzydziestu i więcej lat, ale wielekroć bardziej realnej od



#125

wszystkiego, co dziś istnieje w zasięgu oka i ręki. Wielekroć bardziej realnej dzięki sile pamięci i wyobraźni.

Literatura kresowa najlepiej żywiła się wyobraźnią i pamięcią. Gdyby przypomnieć najszerzej znane jej dokonania, to po Mickiewiczowskim arcydziele znalazłoby się wiele obrazów Litwy, namalowanych w swoistej, żadnemu teoretykowi malarstwa nie znanej perspektywie, jaką jest perspektywa utraty. Także czerpiące ze szlacheckiej gawędy Szczeniące lata Wańkowicza i Dolina Issy Miłosza, łącząca elementy powieści psychologicznej z filozoficzną refleksją i zamiłowaniem do konkretu właściwym literaturze obyczajowej, w tej perspektywie utraty zostały przecież napisane. Ona też dominuje w powieściach i filmach Konwickiego wszędzie tam, gdzie pojawia się obraz podwileńskiej doliny, powracający obsesyjnie jako inicjał biografii, która później tak dramatycznie skupiała w sobie różne zawęźlone nie do rozplątania sprawy, jakimi żyło wojenne pokolenie.

Ta sama perspektywa utraty określa Ród Abaczów Żakiewicza, w którym arkadyjskie rysy krainy dzieciństwa zostały mocno przytłumione wątkiem opowieści o przekleństwie ciążącym nad rodziną niby antyczne fatum. O tym, że nad Issą diabły usilnie pracują nad edukacją chłopca, wiedzieliśmy już od Miłosza. Żakiewicz umitycznia dzieciństwo swego bohatera, żeby przeprowadzić go przez doświadczenie miłości, śmierci, zła, grzechu i przeznaczenia. Kontrapunktowo wobec tej mitycznej opowieści poprowadzony jest ton lekkiej ironii, humoru, rubaszności, pojawiający się w opisie niektórych realiów, w słownictwie powieści. Ujawnia się tu skłonność do łagodnej groteski, do komicznej fantastyki, dosadności stylu. Poetycka kadencja rytmizowanych zdań przechyla się niekiedy na stronę autoparodii. Pierwszoosobowy narrator przechodzi od liryzmu do autoironii. Wydaje się, że słychać w jego mowie ton Gogola, jego zamiłowanie do urozmaiconej intonacji narracji mówionej, jego poczucie humoru i gust do groteskowo-fantastycznego obrazowania. Ten sposób mówienia o świecie jest w Rodzie Abaczów tylko zaznaczony jako pewna możliwość. Pełnego rozmachu nabiera w późniejszej twórczości, przykładem powieść To



#126

sen tylko, Danielu..., której autobiograficznym tłem są lata chłopięce spędzone przez pisarza w Łodzi. Powieść ta z całą wyrazistością wydobywa jeszcze jeden, bardzo ważny kontekst Żakiewiczowskiego widzenia rzeczy: jest nim oniryzm. Świat snu mieni się w tym pisarstwie niemal wszystkimi możliwymi barwami. Niewątpliwie najbledszy jest odcień koszmaru. Prawdziwa groza pozostaje poza granicami tego świata. Lęk nie ma w nim nigdy tej dławiącej intensywności, która cechuje obrazy okrucieństwa u surrealistów. Pozostaje natomiast wyzwolenie z praw materii i czasu, przemieszanie fizjologicznej dosadności szczegółu z liryzmem, upodobanie do odwracania proporcji, przekora i niezawodne poczucie śmieszności. W znacznym stopniu związane to jest z usytuowaniem świata przedstawionego w płaszczyźnie czasowej dzieciństwa i chłopięctwa, w perspektywie gombrowiczowskiej niedojrzałości, stanu przed-foremności, przed-kształtu.

Najpełniejszy wyraz znalazły te zjawiska w Wilczych łąkach. Dzieciństwo Rysia Wołka-Wołczackiego jest dopełnieniem i jednocześnie przeinterpretowaniem dzieciństwa małego Żubrowicza z Rodu Abaczów. Dopełnieniem, bo rozgrywa się w domu rodzicielskim przede wszystkim, a nie w domu dziadków, jak było we wcześniejszym tomie rodzinnej sagi, i przeinterpretowaniem, bo liryczna tonacja stylu i wzór mitycznej opowieści o klątwie rodowej ustąpiły miejsca fantastyce, grotesce, rubaszności zabawnej anegdoty. Książka ta przywodzi na myśl inne konteksty, które wcześniej były mniej znaczące albo w ogóle nie kojarzyły się z pisarstwem Żakiewicza. Sprawą na pewno tu najważniejszą jest ukształtowanie narratora. Wydaje się, że w polskiej prozie, przedstawiającej świat z perspektywy narratora-dziecka nie było od czasu Sklepów cynamonowych tekstu równie oryginalnego i śmiałego, tekstu, który miałby taką świeżość i ostrość jednocześnie, taki wdzięk i tyle poczucia humoru.

Literatura już dawno odkryła okrucieństwo i obrzydliwość świata dorosłych - ale naprawdę jest rzeczą zastanawiającą, jak szybko i chętnie zapominamy o rozmaitych chropowatościach świata dziecięcego, o jego stronach ciemnych, a choćby tylko



#127

żenujących. W jakimś stopniu odtwarza to folklor dziecięcy, te różne wyliczanki, przezwiska, przekleństwa, dowcipy, przyśpiewki i rysunki. Folklor ten jednak w swoim autentycznym kształcie jest chyba mało znany. Widocznie dzieci ukrywają go dość skutecznie, a dorastając zapominają, kim były.

Literackie portrety dzieci stanowią w naszej literaturze galerię nie za bardzo urozmaiconą; cudowne dziecko, dziecko-poeta, dziecko cierpiące - jakoś łatwiej o przykłady w rodzaju Orcia, sierot Lenartowicza, Janka Muzykanta czy Litki z Bez dogmatu niżpyszny realistyczny portret, który byłby dziecięcym odpowiednikiem Colasa Breugnon, wojaka Szwejka czy Dyla Sowizdrzała. Łatwiej znaleźć dziecko skrzywdzone niż zepsute, złe i przewrotne, takie jakie opisał Sartre w swej autobiografii albo wymyślił Grass w Blaszanym bębenku czy Golding we Władcy much. W polskiej powojennej prozie niewątpliwego wyłomu dokonał Kijowski, pisząc Dziecko przez ptaka przyniesione. Tak więc zarówno w planie tematycznym, jak i w planie gatunkowym prozy autobiograficznej, poświęconej dzieciństwu, Wilcze łąki zajmują pozycję raczej wyjątkową. Kiedy się szuka dla tej książki odniesienia w tradycji, trudno znaleźć inne niż opowiadania Schulza o na wpół wspominanych, na wpół przyśnionych przygodach małego Józefa. Groteskowość i fantastyczność w perspektywie wyobraźni zarazem dziecięcej i poetyckiej, wyczulenie na zmysłowy konkret, odwaga w odsłonięciu brzydoty, śmieszności, poczucie humoru łagodzące drastyczność, no i oczywiście szczególna perspektywa zmitologizowanej autobiograficzności - oto co łączy skądinąd odległe od siebie światy prozy Schulza i Wilczych łąk. Żakiewicz chwilami włącza w swoją narrację echa szlacheckiej gawędy, facecji, obyczajowego obrazka, zupełnie obce Schulzowi. Obsceniczność historyjek o Wołku-Wołczackim najbliższa jest chyba wspomnianemu tu folklorowi dziecięcemu, w jego regionalnym, oszmiańskim wydaniu. Autobiograficzność z powodu odrzucenia imiennej tożsamości autora i bohatera możliwa tu tylko w powieściowym, a nie pamiętnikarskim ujęciu, nabiera cech swobodnego fantazmatu.



#128

W kontekście autobiograficznych powieści o dzieciństwie Dziennik intymny mego N. N. wydaje się osobnym odgałęzieniem, napisanym przez kogoś trochę innego i chyba nie jest to całkiem dalekie od prawdy. Na obwolucie pierwszego wydania Rodu Abaczów widnieje fotografia chudego chłopca o trójkątnej, lisiej twarzy. Zdjęcie autora powieści To sen tylko, Danielu... przedstawia młodego mężczyznę o sterczącej czuprynie. Z okładki Wilczych łąk patrzy na nas łysiejący starszy pan. W cieniu dyskretnie ukryte jest duże ucho, takie samo jak te, o których mały Rysio Wołczacki mówił ze smutkiem, że się w niemowlęctwie rozplaskiwały jak bliny, mama ich nie dopilnowała, żeby nie były odstające. Natomiast Dziennik intymny mego N. N. nie został opatrzony żadną fotografią. Z. Ż., który książkę napisał, jest tak samo bezcielesny i nieuchwytny, jak jego tajemniczy sobowtór N. N. Ta na wpół żartobliwa obserwacja, dotycząca graficznej oprawy kilku wybranych książek Żakiewicza, wymienionych w chronologicznym porządku ich powstawania, pozwala do pewnego stopnia zilustrować różnice pomiędzy dwoma typami autobiografizmu w jego twórczości. Omawiane dotychczas powieści, w których świat przedstawiony wniknęły wspomnienia, fantazmaty i sny dzieciństwa, różnią się bardzo wyraźnie od dziennika, obejmującego teraźniejszość dorosłego pisarza i będącego pewną formą autobiografii duchowej.

Do świata kresowego dzieciństwa pisarz powrócił raz jeszcze, po raz trzeci. Dwanaście lat po ukończeniu Wilczych łąk, piętnastego maja 1992 roku napisał ostatnie zdania powieści, która początkowo miała się nazywać Wilcze jary, ostatecznie jednak tytułu użyczyła jej fraza zaczerpnięta z Mickiewicza: Wilio, w głębokościach morza.^5 Wszystkie te trzy książki razem wzięte obejmują całość zapamiętanego czasu dzieciństwa: od najwcześniejszego okresu, kiedy bohater jest kilkuletnim malcem, a w tle świata przedstawionego rozpoznajemy realia życia przedwojennej Polski


^5 Ród Abaczów, Warszawa 1968, Wilcze łąki, Warszawa 1982. Obie powieści były przedrukowane w zbiorze Saga wileńska, Gdańsk 1992 (zawartość: Wilcze łąki, Ród Abaczów, Dolina Hortensji). Cytuję wg tego wydania. Wilio, w głębokościach morza, Kraków 1993.



#129

( Wilcze łąki,) poprzez późniejsze dzieciństwo, kiedy zaczyna się budzić erotyczna ciekawość chłopca, a w świecie dorosłych wszystko zostaje zniszczone wybuchem wojny (Ród Abaczów), aż po okres dojrzewania podczas okupacji, lata szkolne już w radzieckiej Białorusi i wyjazd repatriacyjnym pociągiem do Polski (Wilio, w głębokościach morza). Tak wyglądał porządek biografii, stanowiącej podtekst świata przedstawionego. Jak widać, porządek opowiadania nie jest z nim tożsamy. Najwcześniej napisany Ród Abaczów dotyczy środkowego przedziału czasu, jednak swoim kształtem gatunkowym i stylistycznym wyrywa się na miejsce osobne. Dwie pozostałe części, poświęcone najwcześniejszym i najpóźniejszym latom, tak silnie do siebie przylegają artystycznie, jakby stanowiły dwa kolejne tomy jednej całości. Trzeba zatrzymać się na tej różnicy pomiędzy Rodem Abaczów a oboma utworami późniejszymi, bo to pozwala dostrzec rzecz ogólniejszą. Widać tu mianowicie, jak zmieniał się w ostatnich dziesięcioleciach nurt tematu kresowego.

Ród Abaczów, napisany ponad trzydzieści temu, stanowi jedno z najpiękniejszych osiągnięć tego ujęcia tematyki kresowej, które zmierzało do mitologizacji przeszłości. Była w tym zakresie wielka skala możliwości, dających się stopniować od obrazów raju utraconego do stylizacji katastroficznej. W obrębie tej skali da się pomieścić i Miłoszową Dolinę Issy, i powieści Konwickiego, cykl podolski Włodzimierza Odojewskiego, powieści Józefa Mackiewicza, huculską epopeję Vincenza, opowiadania Stojowskiego, szereg tekstów Iwaszkiewicza i wiele, wiele innych utworów.

Mitologizacyjne zabiegi Żakiewicza nie są zewnętrznym ornamentem. Sięgają do samych podstaw powieściowego świata. Opowieść o zagładzie rodu, choć znajduje swój finał w wybuchu wojny jesienią 39 roku, bardzo słabo związana jest z historią. Rozgrywa się w perspektywie mitu o Edypie. Imiona bohaterów greckiego mitu są bezpośrednio przywołane w powieści. Okazuje się, że pradziad starego Abacza dopuścił się niegdyś grzechu takiego, jak syn Lajosa, który spłodził dziecko z Jokastą, swoją matką. Od tej pory w każdym pokoleniu nad rodem Abaczów ciąży przekleństwo kazirodczej miłości. Bohater i narrator powieści



#130

jest ostatnim dziedzicem rodu, ale dziedzicem po kądzieli, noszącym nazwisko Żubrowicza. W poprzednim pokoleniu wszyscy inni potomkowie Abacza schodzą ze świata bezpotomnie, mimo iż było ich sześcioro, licząc w to także syna z nieprawego łoża. Krytycy porównywali ten rodzinny dramat do wątków typowych dla Faulknera. Rzeczywiście napięcia między postaciami mogą przywodzić na myśl powieść Absalomie, Absalomie.

U Żakiewicza jednak dochodzenie do prawdy o strasznej tajemnicy rodu odbywa się w innej scenerii. Zależy bowiem od perspektywy dziecka, nieświadomego wielu spraw. Zależy również od tła idyllicznego życia dworu szlacheckiego na ziemiach nie dających się zlokalizować inaczej, niż nazywając je krainą Mickiewiczowskiego Soplicowa, skoro w spiżami piętrzą się litewskie kiełbasy, a sąsiedzi nazywają się Jundziłł albo Dziedziejko i jeżdżą do Buturyszek. W powieści nie pada żadna geograficzna nazwa, która pozwalałaby na bardziej konkretną lokalizację. Również końcowa katastrofa opowiedziana jest tak, że gdyby nie zewnętrzna wiedza o autobiograficznych odniesieniach, nie byłoby łatwo rozstrzygnąć, czy jest to aluzja do pierwszej wojny światowej, do wydarzeń rewolucji, czy do jesieni 39 roku.^6

Pisarz posłużył się stylizacją, która uwzględnia skalę doświadczeń chłopca-podrostka, ale zarazem pozwala przemawiać przez niego duchowi opowieści, który ujawnia również to, co jest nawiązaniem do autentycznego mitu i do freudowskiej interpretacji kompleksu Edypa, obecnego w relacjach narratora-bohatera z matką. Do balladowo-mitycznej tonacji dodał Żakiewicz jeszcze jedną nutę, niby szczyptę soli. Dziecko w jego powieści nie jest istotą niewinną. Zostało już dotknięte pierwszym erotycznym niepokojem, jest w nim ciekawość zła, pokusa przekory i przewrotności. Można byłoby nie dosłyszeć tej odrobiny ironii, gdyby nie obie książki późniejsze. W Rodzie Abaczów tonacja ta jest jeszcze przytłumiona powagą opowieści o miłości i śmierci, której właściwą


^6 Obszerne informacje o autobiograficznym podtekście prozy Żakiewicza w: Wszystkie rzeki wpadają do morza... Ze Zbigniewem Żakiewiczem rozmawia Henryka Dobosz, „Tytuł” 1993, nr 4.



#131

perspektywę wyznacza od samego początku motto zaczerpnięte z Pieśni nad pieśniami.

W obu książkach późniejszych perspektywa mityczna jest także obecna, ale ma inną proweniencję i inny charakter. Nie sięga wprost do odniesień uniwersalnych, do źródeł wspólnych wszystkim europejskim kulturom, jakimi są mity greckie i Biblia. Wilczeląkii Wilio, w głębokościach morza budują prywatną mitologię pisarza, a gdy odwołują się do mitologii zbiorowej, sięgają do źródeł lokalnych a nie uniwersalnych. Czerpią bowiem z legend, baśni i podań regionu, który w odniesieniu do obu tych powieści już można zlokalizować na mapie. To miejscowości znajdujące się na terenie dzisiejszej Białorusi: Mołodeczno, Oszmiana, Smorgonie, Łosk albo Krewe, dalej Wołkowysk i Lida. Obie powieści mają też motta, ale nie z Biblii, jak Ród Abaczów, a z Mickiewicza. Szczególnie ważne jest motto drugiej z nich, objaśniające tytuł. Są to dwie zwrotki Pieśni z Konrada Wallenroda:

Wilija gardzi doliny kwiatami,

Bo szuka Niemna, swego oblubieńca,

Litwince nudno między Litwinami,

Bo ukochała cudzego młodzieńca.

Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona,

Niesie na skały i dzikie przestworza,

Tuli kochankę do zimnego łona,

I giną razem w głębokościach morza.

Tworząc tytuł swej powieści, Żakiewicz dokonał niewielkiej, ale bardzo znaczącej zmiany: skrócił Mickiewiczowską frazę i zamiast mianownika użył wołacza. W ten sposób zdanie mówiące o Wilii przekształcił w inwokację, skierowaną do Wilii. Powiedział w tytule: Wilio, tak jak Mickiewicz powiedział w pierwszej linijce swego arcypoematu: Litwo.

Zarówno w Wilczych łąkach, jak Wilii jest znowu narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia dziecka, ale Ryś Wołk-Wołczacki z książek późniejszych różni się od małego Żubrowicza, tak jak drapieżny, szybki wilk różni się od trawożernego, majestatycznego żubra, choć i ten, i ten jest zwierzęciem puszczańskim. W obu powieściach



#132

później szych bez porównania bardziej konsekwentne j est prowadzenie narracji w taki sposób, by była ona możliwie bliska punktowi widzenia pięciolatka, a potem dwunastolatka. Zamiast liryzmu mamy tu stylizację baśniowo-groteskowąwyobraźni dziecięcej, zafascynowanej materialnymi kształtami otoczenia, tajemnicami własnego ciała i zjawiskami fizjologii, a także obrazami ze snu i postaciami z bajek. Drastyczne czy obsceniczne szczegóły postrzegane są w perspektywie naiwnej naturalności, dosadne słownictwo używane jest w tonacji humorystycznej, rozbrajającej. Miłość nie pojawia się pod postacią niszczącej namiętności lub perwersji. Ukazana jest bądź w tonacji rubasznej facecji, bądź jako kusząca i pełna niepokoju tajemnica, mająca jednak w sobie więcej obietnicy niż groźby.

Tonacja tragiczna Rodu Abaczów była całkowicie zamknięta w perspektywie mitu i refleksji egzystencjalnej. W obu późniejszych książkach Żakiewicza wyraźnie wkracza historia. To, że w Wilczych łąkach jest jej jeszcze niewiele, wynika zapewne z założenia, że świat tej powieści mieści się w horyzoncie pięciolatka. Wystarczyło tego jednak, by ukazały się w tle realia życia wśród ludzi wielu narodowości i religii.

Widziałem w Daubuciszkach meczet, w którym Tatarzy swego Boga mają. Byłby to już Pan Bóg czwarty - po katolickim, unickim i prawosławnym. A przecież jeszcze Żydzi w Mołojcewie w swej bóżnicy się kiwają.

Bóg jest jedyny, choć w Trójcy przenajświętszej - uczono mnie o tym od dawna. - Ale czyżby mógł być Jedyny w Piątce? (92)

Idylliczna perspektywa tej powieści nie zamazuje narastających narodowościowych i społecznych konfliktów. Do świadomości dziecięcego narratora z jednej strony dociera wiadomość, że proboszcz po cichu sprzyjał zburzeniu trzech prawosławnych cerkwi, a z drugiej, że student, który przyjechał z Warszawy, sprzeciwia się antysemickim ekscesom i polonizowaniu Białorusinów. Natomiast prawie wszyscy boją się bolszewików. Obecność historii splata się tu z wątkami mitologii regionalnej. Finał powieści przenosi czytelnika na powrót do prywatnej mitologii rodzinnej, która nieoczekiwanie splata się z niejasną i odległą perspektywą zagłady.



#133

Do domu Rysia Wołczackiego wkracza śmierć. Jest ona niby groteskowa, jak w jasełkach, bo właśnie trwa okres Bożego Narodzenia, ale też i niepokojąco groźna w dwukrotnym przypomnieniu Sądu Ostatecznego. Ma go oczekiwać znieruchomiały nagle świat, gdzie dotąd upływało szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo.

Najbardziej wyraźna jest obecność historii w trzeciej, najpóźniej napisanej autobiograficznej powieści Żakiewicza. Realia z czasów drugiej wojny światowej są na niemal każdej stronie. Ogarnięcie tak poszerzonego horyzontu możliwe jest dzięki większej dojrzałości narratora-bohatera. Mimo zmiany powieściowych nazw miejscowości i nazwisk postaci rozpoznajemy zarówno członków rodziny, jak dwór opisany wcześniej w Rodzie Abaczów, to znaczy dziadka i jego szwagra oraz matkę głównego bohatera. Pojawiają się też analogiczne sytuacje: przyjazd wnuka do dworu, odwiedziny u dziadkowego nieślubnego syna, świniobicie, napad chłopów i obrabowanie dworu jesienią 39 roku. Zamiast tonacji wysokiej (lirycznej lub tragicznej), którą posłużył się pisarz w Rodzie Abaczów, mamy tonację niską, komiczno-groteskową. Czasem narratora wyręcza któraś z postaci drugoplanowych, wprowadzając stylizację na język potoczny. Zamiast hieratycznego greckiego mitu i mrocznego fatum jest opowieść wiejskiej dziewczyny, uwiedzionej przez pana. Wspomina ona swój los ze spokojem, bo uważa go za wpisany w odwieczny obyczaj i rozczarowuje swoją postawą panicza, który spodziewał się usłyszeć dramatyczną opowieść o zawiedzionej namiętności.

A jednak ostatnia książka Żakiewicza zdaje się mieć żywszy rytm i wyższą temperaturę niż pierwsza, w której było tyle uniezwyklenia. W Rodzie Abaczów nawet oprawianie zabitego wieprza było piękne jak obrazy flamandzkich mistrzów, pełne tajemniczej harmonii barw, światłocieni i blasków. Powieść Wilio, w głębokościach morza odrzuca koturnową estetyzację i niebezpieczną skłonność do patosu, która mogłaby się pojawić, gdyby stylizację Rodu Abaczów posunąć o krok dalej. Nie rezygnuje jednak ani z bogactwa metaforyki w opisach, ani z liryzmu i drobnych momentów wzniosłości. Wprowadza też znaną już z Wilczych łąk fantastykę wizji



#134

sennych i dziecięcych marzeń na jawie, a także stylistykę żywego języka mówionego, pełnego wulgaryzmów i zgrubień, gęsto przetykanego zwrotami gwarowymi, przysłowiami, powiedzonkami, całymi anegdotami i tekstami piosenek, zaczerpniętych z białoruskiego folkloru i regionalnej, kresowej polszczyzny.

Te wszystkie tonacje: liryzm, groteska i śmieszność, skupiają się w jedną całość, pokazującą codzienność życia w jakimś zapadłym kącie oszmiańskiego powiatu. Jest to jednak codzienność, w którą wdarła się wielka historia, niosąc lęk, cierpienie i śmierć. Historia, która chwyta w swoje kleszcze bohaterów ostatniej powieści Żakiewicza, jest wyraźnie obecna w swoich dotkliwych przejawach: pakt Ribbentrop-Mołotow, deportacje na Sybir, potem wkroczenie Niemców i zagłada Żydów, śmierć mułły tatarskiego, zamęczonego przy swoim meczecie przez sowieckich partyzantów, i głodowa śmierć jeńców rosyjskich w niemieckim obozie, potem ponowne przyjście sowieckiej władzy i złudzenia białoruskiego nauczyciela, któremu zdawało się, że nadeszła pora wolności dla jego kraju i języka. Zdawało mu się - dopóki nie przyjechali po niego enkawudyści. Wreszcie opisane są długie starania o papiery repatriacyjne do Polski i przy granicy pełna grozy rewizja w poszukiwaniu tych, którzy się w pociągu ukryli, bo nie udało im się zdobyć dokumentów.

Codzienność życia w latach wojny na Kresach i powojenne dramaty repatriantów były przed 1989 rokiem białą plamą w literaturze, powstającej w kraju. Zbrodnie popełnione przez NKWD w czasie wojny i władzy radzieckiej na Litwie, Białorusi i Ukrainie należały wówczas do tematów tabu. Wydaje się jednak, że w tym milczeniu na temat wojennej codzienności cywilnego życia na kresach działały nie tylko polityczne czynniki. Bardzo mocna była presja utrwalonego sposobu pisania, zarówno w literaturze dokumentu osobistego, jak w powieści autobiograficznej, zawierającego się między biegunami Arkadii i Apokalipsy. Arkadia mogła mieścić się tylko w obrazach życia przed wojną. Apokalipsę wystarczyło pokazać w chwili jej nadejścia. Siłę zagłady widać najbardziej dramatycznie, gdy arkadyjski świat ulega zmiażdżeniu,



#135

potem kurtyna zapada. Poza tym mit arkadyjski był najpierw po prostu potrzebny, jak Sienkiewiczowskie pokrzepianie serc. Nawet jeśli towarzyszyła mu pamięć o katastrofie, jeśli pamiętano, że to opowieść o raju utraconym - była to jednak opowieść o raju.

Natomiast codzienność, która trwa po katastrofie, trudno poddaje się alternatywie idylli i tragedii, bardziej odpowiada jej dziwne zmieszanie obu tych kategorii, które prowadzi do groteski. Chyba że wolałoby się po prostu rzeczowe, reportażowe ujęcie narratora ceniącego sobie dokumentarny walor opowieści, jak stało się to w przypadku piszącego na emigracji Józefa Mackiewicza. Jak się w tej sytuacji odnalazł Żakiewicz? Zadziałało tu jednocześnie kilka różnych czynników.

Po pierwsze, w okresie pracy nad powieścią Wilio, w głębokościach morza znikły cenzuralne przeszkody dla swobodnego mówienia o Kresach podczas wojny i tuż po niej. Po drugie, mityczno-arkadyjskie stylizacje przynajmniej częściowo odegrały już swą rolę konsolacyjną. Następnie - proza ostatniego dziesięciolecia zdecydowanie zachęcała do swobody i rozluźnienia literackich norm języka. Dzięki Mironowi Białoszewskiemu nobilitowane zostały dziedziny języka mało przedtem cenione przez literaturę, to znaczy żywa mowa, język dziecka i język potoczny. Także wiele tabu obyczajowych, ustalających, co jest przyzwoite, a co nieprzyzwoite, uległo gruntownej zmianie. I wreszcie pisarz miał za sobą doświadczenie Wilczych łąk, w których zachowując jeszcze tonację sielanki, wprowadził z powodzeniem groteskę, a nawet zapewnił jej dominację nad liryzmem. Nie sprowadził jednak tej formuły do płaskiego żartu. Użycie języka dziecięcego i potocznego w obu ostatnich powieściach nie jest tylko powierzchowną stylizacją, zostało włączone w plan głębszy. Dziecinne fantazjowanie prowadzi ku pytaniom metafizycznym, dotyczącym zła i śmierci. Folklor białoruski nie jest tylko elementem kolorytu lokalnego, ale niejednokrotnie wyraża głęboką ludową mądrość, którą odkryli w nim już romantycy.

Przypadek Żakiewicza świadczy, że powieść tematu kresowego jest jeszcze zdolna odkryć nowe rejony doświadczenia i nowe sposoby opowiadania o tym doświadczeniu.



#136


Głębokie tło

Polskie pisanie o Kresach miało najczęściej ton nostalgiczny, przenoszący kresowe życie w krainę mitu. Mieściły się tu równie dobrze idylla, jak żałoba. Idealizowanie raju utraconego, zwłaszcza w książkach tematycznie dotyczących dzieciństwa i najczęściej mających tło autobiograficzne, szło zazwyczaj w parze z nutą tragiczną, przypominającą o kondycji wygnania. Dotyczy to, mimo różnorodności indywidualnych rozwiązań, wielu utworów: Doliny Issy, licznych tekstów Iwaszkiewicza i Konwickiego, Rodu Abaczów Żakiewicza. Pierwotnym, „archetypicznym” dla literatury polskiej wzorcem jest oczywiście Pan Tadeusz, pisany na paryskim bruku. Symbolicznym skrótem był tu obraz spalonego domu i wyciętych drzew w ogrodzie czy parku, którym dom był otoczony. Ten syndrom pojawił się już po pierwszej wojnie i rewolucji sowieckiej, w Szczenięcych latach Wańkowicza, wspominającego o wycięciu drzew wokół dworu w Kalużycach.

Z czasem pojawiła się nuta opozycyjna wobec tonacji liryczno-tragicznej, mianowicie groteska. Zawdzięczamy ją oczywiście Gombrowiczowi, przedrzeźniającemu (między innymi) te wzory tradycji, z których powojenny nurt „prozy kresowej” czerpał najobficiej, to jest gawędę szlachecką, powieść rodzajową, tonację elegii i sielanki. Trans-Atlantyk oddziaływał jako parodia tych wszystkich możliwości. Gombrowicz wprawdzie nie podejmował tematyki kresowej w swoim pisarstwie, ale wspominał niejednokrotnie o swym biograficznym czy raczej genealogicznym



#137

uwikłaniu w świat kresowej kultury, podkreślając litewskie pochodzenie po dziadku.

Spośród dwu możliwości literackiego kształtowania obrazu świata kresowego: akceptującej i prześmiewczej, ta pierwsza jest bez porównania obfitsza i bardziej zróżnicowana. Ta druga, kpiną natchniona, do niedawna prawie nie istniała. Jednym z nielicznych przykładów jest opowiadanie Anteusz, zamykające Powrót do Nieczajny Stojowskiego i właściwie wyłączone już poza cykl pierwszoosobowych opowiadań z autobiograficznym podtekstem. Jest to historia bożonarodzeniowej wizyty u zubożałych i niegościnnych krewnych, będąca jakby parodią wszystkich obrazów tego najbardziej rodzinnego ze świąt, magicznego leitmotivu kresowych wspomnień.^1

Oddziaływanie postawy groteskowej przejawia się raczej w pohamowywaniu możliwej ekspansji sentymentalizmu i we wzmocnieniu rysów humorystycznych. Dzieje się tak niekiedy na przykład w Wilczych łąkach Żakiewicza, gdzie perspektywa dziecięcego narratora umożliwia wprowadzenie akcentów fantastyczno-groteskowych. Żakiewicz często znajduje oparcie w dziedzictwie facecji, anegdot o ekscentrykach i oryginałach, których dziwactwa bywały niekiedy bluźniercze wobec uświęconego tradycją obyczaju. W ten sposób obie postawy, choć właściwie zwrócone w przeciwnych kierunkach, mogą się okrężną drogą zbliżać ku sobie. Obie są zaś na pewno wyraźnie nacechowane emocjonalnie.

Znalazła się jednak jeszcze inna możliwość, zupełnie osobno zaznaczony punkt trzeci, coś jakby wierzchołek trójkąta, zbudowanego na podstawie rozpiętej między biegunami nostalgii i drwiny. Pisarzem, który dotknął tematu kresowego tylko raz i na krótko, ale w sposób na nowo dający do myślenia, jest Jan Józef Szczepański. W niewielkim opowiadaniu Biwaki z tomu Rafa opisana została wizyta we dworze Śniadeckich pod Wilnem.^2 Sytuacja jest modelowa: przyjazd do siedziby przodków. Pisarz jest spokrewniony


^1 Szerzej o tym w Aneksie, w rozdz. Dom w autobiografii i powieści o dzieciństwie.

^2 J. J. Szczepański, Biwaki, w: tegoż, Rafa, Warszawa 1974.



#138

ze Śniadeckimi, wprawdzie w dość dalekim stopniu, ale dokładnie pamięta z dzieciństwa fotografię dworu w Jaszunach, stojącą zawsze na stoliku w pokoju babki, jakieś pamiątki po Ludwice Śniadeckiej, opowiadania babki z czasów jej pobytu we dworze. Podobna sytuacja jest jednym z leitmotivów wyobraźni pisarzy, wygnanych w dzieciństwie z kresowego raju. Przyjazd do domu, powrót do domu ma swoje liczne warianty w Szczeniących latach Wańkowicza, u Żakiewicza i Konwickiego. Wzór ten odsyła do sceny powitania Tadeusza z dworem w Soplicowie. Barwę tragiczną takiego powrotu pokazał w Lawie Konwicki, przekształcając jeden ze swoich kluczowych obrazów tym razem nie dzięki Panu Tadeuszowi, a poprzez inny tekst Mickiewicza i każąc Holoubkowi mówić kwestie z IV części Dziadów pod białymi kolumnami ganku dworu szlacheckiego, obracającego się w ruinę.

Myślenie Szczepańskiego w Biwakach porusza się innymi torami. Różnicę pisarz wyartykułował już wyraźniej (w Przed nieznanym trybunałem), pisząc, że w latach młodości wyobraźnia jego własna i jego przyjaciół kształtowała się pod wpływem Josepha Conrada.^3 To wskazywało inne perspektywy niż wikłanie się w dylematach narodowego mesjanizmu. Konwicki natomiast jako patrona swoich lat chłopięcych wymienia całkiem innego pisarza: Żeromskiego. Ci dwaj różni mistrzowie młodości wyznaczają różnice postaw i w stosunku do literatury, i w stosunku do Polski.

Szczepański opisuje swoją bytność na Wileńszczyźnie zwięźle i rzeczowo. Zależy mu na tym, żeby zobaczyć dwór w Jaszunach, i dokłada pewnych starań do osiągnięcia tego celu. Nie było to całkiem łatwe, jednak miejscowi znaleźli swoje sposoby, by zaprzyjaźnionego cudzoziemca zawieźć tam, gdzie z oficjalnego punktu widzenia może nie powinien był się znaleźć. Dwór z babcinej fotografii stoi jak stał, nie ma tylko bramy wjazdowej i ogrodzenia, ani śladu po kwietnym gazonie przed frontem. Wewnątrz biura zarządu sowchozu: zaniedbane podłogi, tandetne meble, ludzie w gumowych


^3 J. J. Szczepański, W służbie Wielkiego Armatora, w: tegoż, Przed nieznanym trybunałem, Warszawa 1975. Por. tegoż, Conrad mojego pokolenia, „Życie Literackie” 1957, nr 14.



#139

butach i waciakach. Znajomi, którzy przywieźli pisarza, oprowadzają go z zażenowaniem i współczuciem, w ich zachowaniu jest pełna napięcia ostrożność, jakby mieli do czynienia z kimś ciężko rannym, kogo lada drobiazg może boleśnie urazić. A pisarz uprzytamnia sobie, że wcale nie czuje tego, czego się po nim spodziewają i co może powinienby przeżywać, widząc, w jak smutnym stanie znajduje się dawne siedlisko rodzinne. Nie ma w nim, mimo żywego poczucia więzi z babką i jej niegdysiejszym światem, ani łzawej melancholii, ani rozdzierającego żalu za tym, co minęło. W jego postawie, dalekiej przecież od obojętności, jest jednak jakaś spokojna i mężna odpowiedź na brutalność historii, która zrywa ciągłość trwania, dostępną w spokojnym przemijaniu.

Zdawać by się mogło, że kresowy syndrom wyczerpuje się już i kończy nieodwołalnie w twórczości ostatnich pokoleń tam urodzonych i wychowanych (jak Iwaszkiewicz, Kuśniewicz, Konwicki) i pamiętających ten świat choćby z wczesnego dzieciństwa (jak Żakiewicz i Jurewicz). Odezwały się nawet głosy mówiące, że polska „geografia literacka” przesuwa się w inne rejony i że nowi nasi poeci nie przychodzą jak niegdyś z romantycznej Litwy i Podola, ale z rozsądnej i praktycznej Wielkopolski, jak Szymborska (tam urodzona, choć później na stałe związana z Krakowem) czy Barańczak. A jednym z najświeższych dowodów przesuwania się na zachód ośrodków literackiego działania ma być twórczość nowej generacji pisarzy, ujawnionych podczas ostatniego dziesięciolecia w Gdańsku.^4

Miasto Guntera Grassa ma teraz nowych, polskich prozaików, którzy wyrośli na urodzajnej glebie północnego pogranicza, w nadmorskim mieście o wielonarodowej i wielojęzycznej tradycji.


^4 Myślę tu przede wszystkim o następujących książkach: P. Huelle, Weiser Dawidek, Gdańsk 1987; tegoż, Opowiadania na czas przeprowadzki, Londyn 1991; tegoż, Pierwsza miłość i inne opowiadania, Londyn 1996; A. Jurewicz, Lida, Białystok 1990; tegoż, Pan Bóg nie słyszy głuchych, Gdańsk 1995; S. Chwin, Krótka historia pewnego żartu (Sceny z Europy Środkowowschodniej), Kraków 1991 ; tegoż, Hanemann, Gdańsk 1995; tegoż, Esther, Gdańsk 1999; W. Hrynkiewicz, Tej rzeki nie przejdę, Gdańsk 1992; S. Esden-Tempski, Łowca orchidei. Romans emigrancki, Gdańsk 1994; tegoż, Kundel, Warszawa 1999.



#140

Paweł Huelle, w którego opowieściach akcja dzieje się w górnym Wrzeszczu, i Stefan Chwin, opisujący Oliwę - tu spędzili dzieciństwo, tu rośli i dojrzewali. Ich wakacyjna arkadia to nadmorska plaża albo jeziora i lesiste pagórki Kaszubszczyzny, a nie step albo puszcza i doliny rzek litewskich. A jednak... a jednak to niezupełnie wszystko się zmieniło. Jeśli Grass został tak uważnie i żarliwie przeczytany przez młodych prozaików piszących dziś w Gdańsku, to nie tylko dlatego, że usłyszeli, jak przemówił do niego genius loci, i nie tylko dlatego, że jest wielkim pisarzem niemieckim, który ośmieszył nazizm. Także dlatego, że powojenne pokolenie polskich „nowo przybyłych gdańszczan” odczytało w jego losie i twórczości taki sam wzorzec, jaki znany był im z własnej najświeższej tradycji, z losu rodziców albo nieco starszych przyjaciół: wzorzec dziejów wygnańca, wyrzuconego przez wojnę z dzieciństwa, które upływało gdzieś na wschodnich rubieżach państwa, na pograniczu, gdzie mieszają się kultury i języki.

Jednym z takich „starszych przyjaciół” jest Zbigniew Żakiewicz, powojenny gdańszczanin pochodzący z Mołodeczna, którego Ród Abaczów i Wilcze łąki, wznowione zostały pod wspólnym tytułem Saga wileńska, od dawna już należą do podstawowego kanonu prozy o Kresach. Daleko mniej znana jest niedokończona, wydana pośmiertnie powieść Róży Ostrowskiej Mój czas osobny wspomniana już obok Żakiewicza w poprzednim rozdziale, z której pozostał tylko przejmująco piękny początek. Pracę nad powieścią przerwała śmierć pisarki w 1975 roku, a więc w czasach, kiedy daleko jeszcze było do pojawienia się mody na wileńskie wspominki. Łatwo wychwycić w niej nostalgiczne echo, lekko tuszowane humorem i autoironicznymi stylizacjami, odwołującymi się do Pana Tadeusza.

W rysopisie młodej prozy lat osiemdziesiątych jednym ze znaków szczególnych stał się Weiser Dawidek Pawła Huelle. Osadzenie akcji w realiach górnego Wrzeszcza, Brętowa, Zaspy i innych dzielnic Gdańska można prześledzić z topograficzną ścisłością na planie miasta. Jednak tytułowy bohater nie jest stąd. Tajemniczy chłopiec sierota pochodzi z nieznanej żydowskiej rodziny, co do której istnieją sugestie,



#141

że wywodziła się gdzieś z Kresów. Równie dobrze mógłby być z Gdańska i doskonale mieściłoby się to w powieściowym prawdopodobieństwie, bo gmina żydowska była tu liczna i osiadła od stuleci, czego literackim śladem jest u Grassa obecność kupca Markusa, u którego Oskar kupuje bębenki. Przybyszami z Kresów są także rodzice narratora powieści Huellego i ta sytuacja odgrywa jeszcze znacznie ważniejszą rolę w jego następnej książce, Opowiadaniach na czas przeprowadzki, w której jedną z najważniejszych w życiu narratora postaci jest dziadek pochodzący ze Lwowa i ceniący sobie galicyjską tradycję.

Krótka historia pewnego żartu Stefana Chwina mówi podobnie jak opowiadania Huellego o dzieciństwie spędzonym w powojennym Gdańsku, choć nieco wcześniej, bo w latach pięćdziesiątych. Tytułowy „żart” odsyła jednak do innych spraw, do działań ludzi dorosłych, jest bowiem igraszką despoty, wąsatego generalissimusa, którego ręka, kreśląca na mapie trasy powojennej wędrówki ludów, sprawiła, że ojciec narratora musiał opuścić Wilno. W swojej podróży koleją wysiadł pod Gdańskiem niby przypadkiem, a może i nie przypadkiem, lecz po to, by mógł udać się ów żart historii, wcielonej w umundurowanego mocarza. Młody wilnianin miał bowiem osiąść na stałe w Gdańsku, tu założyć rodzinę i spędzić resztę życia, tu doczekać się syna, który po latach dostanie mieszkanie nie gdzie indziej, jak przy ulicy Wileńskiej i tam właśnie spisze krótką historię owego żartu.

Lida Aleksandra Jurewicza, będąca czymś w rodzaju autobiograficznego poematu prozą, opowiada o chłopcu, wychowanym w małym pomorskim miasteczku niedaleko Gdańska, ale urodzonym jeszcze na Grodzieńszczyźnie, właśnie w Lidzie, przybyłym do Polski w ramach „repatriacji” po 56 roku i wyśmiewanym przez rówieśników z powodu śpiewnego akcentu i wtrącania białoruskich zwrotów.

Można by przypuścić, że ten nurt tematyczny jest na wyczerpaniu, że fala zainteresowania Kresami opada. A o czym piszą debiutanci początku lat 90.? W 1992 roku ukazała się w Gdańsku krótka powieść Tej rzeki nie przejdą Wojciecha Hrynkiewicza,



#142

bardzo ciekawie zapowiadającego się prozaika. Ma on też w swoim dorobku drugą, nie wydaną powieść Brama, napisaną z wiele wróżącą przenikliwością spojrzenia, z doskonałym wyczuciem współczesnej mówionej polszczyzny. Codzienność życia w wielkim portowym mieście (i na jego przedmieściach), przełamująca się nagle w niecodzienność zamkniętą za bramą stoczni w sierpniu 1980 roku, pokazana jest z perspektywy osiemnastoletniego „Szwejka”, odbywającego służbę zasadniczą w ludowym wojsku i niezbyt się przejmującego patosem historii, która wkroczyła do miasta.

Powieść Tej rzeki nie przejdę mówi o Gdańsku nieco późniejszym, na początku stanu wojennego. Także tu jest świetnie odtworzona atmosfera potocznego życia, ale uchwycona z innego poziomu językowego i myślowego. Narratorem jest refleksyjny, obdarzony dyskretnym poczuciem humoru inteligent w „przedwojennym” stylu. Syn jego został aresztowany po 13 grudnia i starszy pan (już od jakiegoś czasu owdowiały) samotnie boryka się z codziennością wczesnych lat osiemdziesiątych. Poza tą codziennością istnieje też coś innego: przeszłość stale obecna i nadająca monologowi narratora znaczącą głębię. Jest to przeszłość pokolenia akowskiego, krótka szczęśliwa młodość spędzona przed wojną na Wołyniu czy Podolu, a potem krwawy kłąb wydarzeń wojennych, tam może bardziej splątanych niż gdzie indziej. Kontekst autobiograficzny? Posłuchajcie, jak brzmi nazwisko autora: Hrynkiewicz, „przez samo h”. To na Ukrainie tak mówią. Główny bohater (i narrator zarazem, bo powieść jest pierwszoosobowa) jest od autora starszy o całe pokolenie. To adresat powieściowego monologu, uwięziony syn narratora, jest rówieśnikiem pisarza. Tym niemniej te „ojcowskie” doświadczenia przedwojenne i wojenne na Kresach zostały w powieści podchwycone z wielkim wyczuciem realiów i kulturowych i krajobrazowych. Choć nie jest ich wiele, stanowią one niezbywalny, wyrazisty rys opowieści narratora.

Gdański genius loci okazał się więc raz jeszcze nader chętny do nadstawiania ucha na to, co szeptali między sobą przybysze z Wileńszczyzny, Wołynia i Lwowa, rzuceni przez wojnę do starego, hanzeatyckiego miasta. Nasiąkanie duchowej atmosfery Gdańska



#143

wpływami z Kresów dojrzewało długo i powoli, aż stało się żywym i wciąż owocującym czynnikiem. Jest to tylko jeden z elementów i na pewno nie najważniejszy, ale w dziejach „tematu kresowego” na pewno znaczący. Najmłodsi ze wspomnianych tu pisarzy, zwłaszcza Huelle, Chwin i Hrynkiewicz, wydają mi się usytuowani wobec kresowego syndromu podobnie, jak wcześniej Jan Józef Szczepański. Zdają się być wolni zarówno od niebezpieczeństw sentymentalnej idealizacji przeszłości, jak prześmiewczego rozliczania z jej spadkiem. Na taką alternatywę mogliby być skazani, gdyby chcieli drążyć kresowy temat z perspektywy poprzedniego pokolenia, ale pozbawieni jego doświadczeń. Osadzeni we współczesnej sobie rzeczywistości i nią zajęci, nie odcinają się jednak od rodzinnej mitologii. Starają się uchwycić ją w takim wymiarze, jaki jest im dostępny i obecny w wysiłku odzyskiwania tożsamości, wyjałowionej latami przez oficjalną ideologię lat PRL. Ocalili żywotność kresowej mitologii poprzedniego pokolenia, włączając ją w obszar duchowy swojej własnej, przez siebie wyznaczanej „małej ojczyzny”. Dyskutując z esejem Zagajewskiego Dwa miasta w szkicu Nigdy nie jechałem do Lwowa, Paweł Huelle pisał o swojej odwzajemnionej miłości do Gdańska i o tym, że dzięki babce Lwów był zawsze obecny w jego życiu.^5 Ale nigdy nie czuł się na Lwów skazany i nie musiał się z niego wyzwalać. Tamto miasto było uzupełnieniem Gdańska, „głębokim tłem, niczym więcej i niczym mniej”.


^5 A. Zagajewski, Dwa miasta, w: tegoż, Dwa miasta, Paryż-Kraków 1991 ; P. Huelle, Nigdy nie jechałem do Lwowa, „Tytuł” 1992, nr 2, s. 43.



#144


Centrum i kresy w prozie pisarzy urodzonych po wojnie

Jeżeli to, co nie opisane, nie istnieje, to powojenne dzieciństwo długo nie istniało. Długo ten czas nikomu nie wydawał się ciekawy. Przyćmiewała go epoka wojny, stanowiąca niewyczerpane źródło fabuł, albo czasy przedwojenne - krajobraz utraconego raju. No i po prostu trzeba było czekać, żeby dojrzało i zaczęło pisać pokolenie urodzonych po wojnie, ponieważ dzieciństwo najlepiej wkracza do literatury przez autobiografię.

Teraz już pora pokazać, po wprowadzeniu, naszkicowanym w rozdziale poprzednim, jak we wspomnieniach o dzieciństwie i w powieści autobiograficznej pisarzy pierwszego powojennego pokolenia kształtuje się literacka symbolika przestrzeni wpisana w doświadczenie migracji. Związek człowieka z jego miejscem na ziemi, przeżycie wykorzenienia, szukanie nowego środowiska i próby powrotu stają się ważnymi tematami prozy z przełomu lat 80. i 90. Pojawiają się owe tematy w bardzo różnych ujęciach, czasem na pierwszym planie, czasem tylko w tle. Skalę różnorodności dobrze widać na przykładach, którymi będą: Pamiętnik mistyczny Małgorzaty Baranowskiej^1, oraz wspomniane już w rozdziale poprzednim: Weiser Dawidek Pawła Huelle (obie książki wydane w 1987), Lida Aleksandra Jurewicza (1990), następnie Krótka historia


^1 M. Baranowska, Pamiętnik mistyczny, Warszawa 1987; wyd. drugie ze zmienionymi ilustracjami, Gdańsk 1998.



#145

pewnego żartu Stefana Chwina, Opowiadania na czas przeprowadzki Pawła Huelle i Dwa miasta Adama Zagajewskiego (wszystkie trzy w 1991) - przy czym w książce Zagajewskiego chodzi przede wszystkim szkic tytułowy, najdłuższy zresztą, stanowiący około jedną trzecią jej objętości.

Najpierw widać to, co te książki różni, a więc przeszkadza ułożyć je w jedną konstelację. Baranowska dokonała bardzo szczególnego połączenia dziennika intymnego^2 z refleksyjną prozą poetycką, wprowadzając czytelnika od razu w sam środek świadomości, nieledwie w pół zdania. Czytelnik musi całkowicie zawierzyć narracji, iść od skojarzenia do skojarzenia, a czasami raczej przeskakiwać w nagłych skrótach myślowych, niż iść według porządku chronologii i logiki. Punkt orientacji jest całkowicie uwewnętrzniony, ale czytelnik szybko spostrzega, że nie przedstawia mu się kapryśnych i chaotycznych meandrów strumienia świadomości, tylko bogatą i urozmaiconą, ale precyzyjną symboliczną konstrukcję. Zgodnie z tytułem pojawia się też pamiętnikowa perspektywa czasowa, która stopniowo otwiera odległe, zapomniane tajemnice dzieciństwa, prawdziwą prywatną mistykę pamięci głębokiej. Jurewicz łączy liryczną prozę wspomnieniową z wierszami. Chwin i Zagajewski sytuują się na styku autobiografii i eseistyki. Huelle natomiast wydał po prostu powieść i zbiór opowiadań, choć w obu tych rzeczach autobiograficzny podtekst prześwituje wyraźnie. Jednak nie o porządki gatunkowe tu chodzi. Jeśli uchylimy chronologiczny porządek wydania, wysuniemy na plan pierwszy teksty Jurewicza i Zagajewskiego, zaraz za nim postawimy Chwina (a raczej pierwszą część jego tekstu, czyli szkic tytułowy), zachowamy Huellego w tle, a Baranowską pominiemy zupełnie, dominanta tej konstelacji przesunie się zdecydowanie. Będziemy mieli wówczas książki mówiące coś o genealogii przybyszów ze Wschodu.


^2 Nieco inaczej wygląda forma dziennikowa w późniejszej twórczości Baranowskiej, w Prywatnej historii poezji (Warszawa 1999), gdzie datowane dziennikowym sposobem notatki skupiają się na stosunku diarystki do poezji, a więc do sfery, do której czytelnik może mieć swój własny dostęp, niezależny od medium narracyjnego. Natomiast w Pamiętniku mistycznym „terenem akcji” jest przede wszystkim czyjaś dusza, a dopiero przez nią - Warszawa pierwszych lat powojennych.



#146

Bohater Jurewicza urodzony na Grodzieńszczyźnie, w Lidzie, nawet pamięta swoje tamtejsze dzieciństwo i opowiada swój pierwszy po trzydziestu latach powrót do owej przestrzeni. Zagajewski we Lwowie urodzony, ale wywieziony stamtąd jako niemowlę, odtwarza w swym eseju wyłącznie miasto mityczne, znane z opowiadań, niematerialne, unoszące się jak fatamorgana nad poznawalną zmysłowo przestrzenią Gliwic własnego dzieciństwa. Esej Chwina i opowiadania Huellego rysują postacie ojca i dziadków, pochodzących z Wilna i Lwowa, i wokół tych postaci odtwarzają klimat rodzinnej tradycji kresowej. Płaszczyzną, która łączy całą konstelację, czyli pozwala przywrócić do tego układu książkę Baranowskiej jest odniesienie do dzieciństwa, postawa autobiograficzna i zewnętrzne tło czasowo-przestrzenne. Pojawia się wówczas ważny układ odniesienia, do którego dobrze przystaje formuła, zaczerpnięta z zapisu dyskusji opublikowanej w gdańskim piśmie literacko-artystycznym „Tytuł”.^3 Dyskusja dotyczyła „dzieciństwa po Jałcie”. To usytuowanie historyczne pozwala też spojrzeć na naszą piątkę autorów jako na pokolenie „urodzonych po wojnie” (Baranowska i Zagajewski w 1945, Chwin- 1949, Jurewicz- 1952, Huelle - 1957), przy czym kategoria pokolenia jest tu rozumiana luźno, bo różnica biologicznego wieku urodzenia między najstarszym a najmłodszym z autorów wynosi 12 lat. Różnica między ich debiutami książkowymi, czyli narodzinami ich jako pisarzy, wynosi lat 15 (Zagajewski - 1972, Huelle - 1987).

Problem „dzieciństwa po Jałcie”, oprócz wyartykułowanego w tej formule aspektu czasowego, ma swój aspekt przestrzenny, będący zresztą ściśle konsekwencją historycznego momentu. Otóż pojałtańskie, powojenne dzieciństwo rozgrywa się w poruszonej przestrzeni. Omawiane książki przedstawiają albo sytuację dzieciństwa i późniejszego życia poza miastem urodzenia, albo jeżeli dzieciństwo i późniejsze życie dziejąsięjuż w miejscu urodzenia (tylko u Huellego i Chwina), to jest to urodzenie się jakby tuż-po-przybyciu-na-miejsce. I późniejsza świadomość bycia kimś nowo przybyłym i nowo


^3 „Tytuł” 1991, nr 3.



#147

narodzonym zarysowuje się jako element sytuacji rodzinnej, stanowi znaczący aspekt relacji między rodzicami a dziećmi.

Przestrzeń dzieciństwa u wszystkich pięciorga pisarzy jest w szczególny sposób określona przez miejsce. Miejsce poruszone, jakby dopiero co po trzęsieniu ziemi. Dwa miejsca i ruch między nimi. Dzieciństwo w przeprowadzce. Rozłamane między przeszłość i teraźniejszość, z tymczasowością w tle, w wysiłku zakorzeniania się lub niechęci do niego. Kuszone i uwodzone przez ducha miejsca, który do dziecka przede wszystkim przychodzi. Albo naznaczone traumatyzmem wygnania, odmawiające zakorzenienia, zawieszone zawsze ponad jakimś miejscem, jak narrator w zakończeniu Dwóch miast Zagajewskiego, patrzący ponad dachami Paryża, do którego trafił po lwowskim niemowlęctwie, gliwickim dzieciństwie i krakowskiej młodości.^4

Przyjrzyjmy się nieco dokładniej przestrzeni symbolicznej powojennego dzieciństwa, opowiadanego w przywołanej tu konstelacji tekstów. Pokazują one topografię symboliczną pojałtańskiego dzieciństwa jako przestrzeń, w której odbywa się ruch między dwoma punktami. Każdy z pisarzy przedstawia jednak inny wariant tego wzoru. Jurewicz i Zagajewski już w tytułach swoich książek: Lida i Dwa miasta używają kategorii przestrzennych. Oba te tytuły z poetycką ścisłością nazywają doświadczenie egzystencjalne, które zostało w nich opowiedziane. Lida Jurewicza jest opowieścią o wyjeździe małego chłopca z tego miasta i przyjeździe dojrzałego mężczyzny po trzydziestu latach. Jest to tylko wizyta, nie powrót, i staje się spotkaniem a zarazem rozminięciem z przeszłością i miejscem. Książka składa się sekwencji wspomnieniowych fragmentów, pisanych liryczną prozą, przeplatanych wierszami i tekstami autentycznych listów babki, która pozostała w Lidzie i pisze kresową, gwarową polszczyzną, pełną białorutenizmów i rusycyzmów.


^4 Charakterystyczne rysy literackiego obrazu przestrzeni dzieciństwa w prozie pokolenia „urodzonego po Jałcie” widać jeszcze wyraźniej, kiedy się go porówna z obrazem ukształtowanym w twórczości autorów poprzednich generacji, omówionych w rozdziale niniejszej książki Dom w autobiografii i powieści o dzieciństwie (Aneks).



#148

Narrator Lidy opowiada jednak w istocie o dwu miejscach swego dzieciństwa, tak jakby tytuł Zagajewskiego mógł się i do niego stosować. Znajdujemy bowiem u Jurewicza nie tylko obraz domu na przedmieściach Lidy, słyszymy nie tylko rozpaczliwy płacz chłopca wydartego z objęć pozostającej na dworcu babki. Inne strony króciutkiej książki Jurewicza przynoszą sceny z ubogiego dzieciństwa spędzonego w małym miasteczku na Pomorzu Gdańskim na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jest w tym dzieciństwie poczucie samotności i upokorzenia, których doznawał chłopiec mówiący śpiewnym, kresowym akcentem, obdarzony przez rówieśników pogardliwym przezwiskiem „Kacap”. Jest niepewność i obawa wobec innych sąsiadów, Ukraińców, też obcych na Pomorzu, ale nie mniej obcych dla rodziny z Lidy. Jest atmosfera obłudy gomułkowskich czasów, kiedy wprawdzie wielkiej fali tak zwanych repatriantów umożliwiono przyjazd z republik sowieckich do Polski, ale zarazem na różne sposoby dawano im odczuć, że tu nie ma dla nich za wiele miejsca i może lepiej, żeby nie wszyscy tu przyjeżdżali. Ale są też chłopięce fascynacje, jest żywość wspomnień świata tak niedawnego, a tak już bezpowrotnie minionego, jak w scenie doprowadzenia elektryczności do chałupy i pstrykania ebonitowym kontaktem, który trzeba było przekręcać, a nie naciskać, jak dziś. Bez obszernego opisu, dzięki paru detalom pojawia się pełen ciepła obraz tamtej ubogiej codzienności: zsiadłe mleko w nadszczerbionym fajansowym kubku, drwa narąbane przez ojca na rozpałkę w piecu. Jest też taka migawka z peerelowskiej rzeczywistości, która niespodziewanie koresponduje z zupełnie analogiczną sceną w odwiedzanej po trzydziestu latach Lidzie: zaśmiecony cmentarz z porozbijanymi nagrobkami. Na Pomorzu jest to cmentarz poniemiecki, zbezczeszczony przez Polaków, w Lidzie cmentarz polski tak samo potraktowany przez Białorusinów i Rosjan. Jurewicz pisze o tym wandalizmie w paru zdaniach, bez moralizatorskiego komentarza, obraz ten pojawia się jakby na marginesie głównej opowieści o repatriacji z Lidy, ale wydaje się, że jest on niesłychanie ważnym elementem zawartego w tej książce przesłania, wyrastającego poza plan historycznej i socjologicznej refleksji odnoszącej się do sowietyzacji.



#149

Jest w książce Jurewicza jeszcze jedna scena na cmentarzu, w małym mieście na Pomorzu, kiedy narrator, już dorosły mężczyzna, przychodzi na grób swego niedawno zmarłego ojca. Książka Jurewicza dedykowana jest córce Justynie i ta scena budzi refleksję, że dla dziewczynki urodzonej i wychowanej w Gdańsku ów małomiasteczkowy cmentarz z grobem dziadka może stać się czymś tak mitycznie odległym, jak dla samego narratora stopniowo staje się Lida. W tej krótkiej scenie czas rozciąga się i nawarstwia. Jest w niej dzieciństwo narratora, odtrąconego przez rówieśników, jest teraźniejszość jego lat dojrzałych, kiedy siedzi przy grobie ojca, jest przyszłość jego małej córki, która sama wybrała cyprys na grób dziadka.

Opowieść o Lidzie i o losach dzieciństwa po Jałcie ma poza planem historycznym i osobistym plan bardziej uniwersalny. Jest opowieścią o dzieciństwie i dojrzałości. Śmierć ojca z dala od Lidy, w kraju, w którym nigdy się nie zakorzenił, dokonuje się nie tyle w układzie historycznym, co egzystencjalnym. Płacz wywożonego z Lidy chłopca, który rozbrzmiewa w całej książce, dochodzi echem aż na ten cmentarz, gdzie dorosły mężczyzna milczy nad grobem swojego ojca. I ten płacz, który trwa w tekście Jurewicza, jest nie tylko płaczem za Lidą i dzieciństwem, ale także płaczem za ojcem, bo dopiero jego śmierć sprawiła, że dzieciństwo zostało utracone, jeszcze raz utracone, tym razem ostatecznie utracone. Dawno osiągnięta dojrzałość stała się dojrzałością nieodwracalną odciętą od dzieciństwa tą śmiercią bardziej skutecznie niż wyjazdem z Lidy, upływem czasu i wszystkimi granicami.

Lwów Zagajewskiego jest obrazem mitycznym, wyłaniającym się z opowiadań dorosłych. Pejzaż Gliwic oglądany przez narratora na własne oczy powinien okazać się mirażem, spoza którego wyłonią się wreszcie kiedyś jedynie realne kształty Wysokiego Zamku i Łyczakowa. Esej Zagajewskiego opowiada o tęsknocie dorosłych za utraconym przedwojennym Lwowem, odtwarza fantom, który towarzyszył wyobraźni chłopca. To jednak, co w eseju nie fantomiczne a ucieleśnione, to stalinowska i gomułkowska rzeczywistość Gliwic, które stanowiły widzialny pejzaż dzieciństwa, podobnie jak w powieści Ciepło, zimno uobecniona jest atmosfera



#150

Krakowa z „epoki późnego Gierka”. Galeria rodzinnych postaci i krąg znajomych, ich charaktery i biografie, przedmioty, które z mitycznego Lwowa zdołali przywieźć ze sobą - oto substancja, w której materializuje się duch pozostawionego na wschodzie miasta. W obrazie swego środowiska Zagajewski uwzględnia też charakterystykę społeczną: gliwiccy lwowianie sportretowani w Dwóch miastach to przede wszystkim inteligencja: dawni urzędnicy, lekarze, nauczyciele. Ich obecność w nowym miejscu ma więc też aspekt społeczny, jest znakiem dystansu wobec oficjalnie proletariackiego i ludowego stylu nowej rzeczywistości.

W tak zarysowany obraz Zagajewski wpisuje problemy wyrastające poza konkret historyczny określonego tu i teraz. Wprowadza mianowicie wątek adolescencji, opowiada o wyrastaniu z dzieciństwa, o chłopięcych buntach i rodzącym się powołaniu poety. Na samym początku Dwu miast pisarz buduje klasyfikację typów ludzkich ze względu na ich stosunek do miejsca. Są po pierwsze ludzie osiadli, po drugie emigranci, którzy przeprowadziwszy się z miejsca na miejsce stają się w drugim pokoleniu osiadłymi, a po trzecie bezdomni, którzy w żadnym fizyczno-geograficznym obszarze nie zapuszczają korzeni, mając swoją ojczyznę wyłącznie w niematerialnym terytorium rzeczywistości duchowej. Siebie zalicza Zagajewski do tych ostatnich. Gdyby zgodzić się na tę klasyfikację, można by powiedzieć, że wspomniana wcześniej książka Jurewicza odtwarza nie dający się nigdy zaleczyć do końca traumatyzm emigracji, natomiast Chwin i Huelle pokazują różne wersje narodzin nowej osiadłości. Jest przy tym ta osiadłość ambiwalentna i krytyczna. Nie tyle zresztą w wymiarze przestrzennym, co historycznym. Przeszkodą w procesie stawania się człowiekiem osiadłym jest nie tyle obcość regionu: pejzażu, akcentu w mowie i obyczaju zastanych mieszkańców, ile obcość nowej politycznej rzeczywistości, w której z założenia nikt nie mógł czuć się u siebie, skoro sam status „bycia u siebie”, to jest prywatności, był z tej rzeczywistości wykluczony, by tak rzec, na mocy definicji. I Zagajewski, i Chwin, i Huelle w różny nieco sposób i w różnym nasileniu pokazują ten proces.



#151

Wzór sytuacji biograficzno-społecznej stojącej za tekstem Chwina jest bardzo podobny, jak u Zagajewskiego. Ojciec narratora-bohatera wędruje ze wschodu na zachód, tyle że nie ze Lwowa, a z Wilna, nie z całym klanem rodzinnym, a tylko z bratem, nie z pamiątkami, meblami i pięknymi drobiazgami, ale z pustymi rękami. I właściwie przypadkiem trafia do Gdańska. Tytułowy żart, którego krótką historię opowiada esej, jest żartem dość okrutnym, choć nie pozbawionym kapryśnej łaskawości despoty. Wyobraźnia pisarza kreuje mapę Europy widzianej z perspektywy Jałty. Na tej mapie ręka wąsatego generalissimusa, w którego akurat wcieliła się historia żonglująca ludzkimi pionkami, wskazuje palcem punkt u ujścia Wisły. Tam, w Gdańsku ma zatrzymać się uciekinier z Wilna, jadący właśnie pociągiem na zachód, tam osiedli się kiedyś jego syn i dostanie mieszkanie przy ulicy Wileńskiej.

Dla chłopca z Krótkiej historii pewnego żartu Wilno, odwrotnie niż Lwów w Dwóch miastach, pozostaje całkowicie poza horyzontem wyobraźni. Odzywa się bladym echem w piosenkach, które ojciec i stryj w niedzielę nucą przy mandolinie. O przeszłości ojciec jednak wspomina niechętnie, skąpo i z rzadka. Chłopiec żyje całkowicie zanurzony w świecie odkrywanym co dzień osobiście. Jeśli interesuje go przeszłość, to tylko przeszłość miejsca, w którym żyje i które jest miejscem jego urodzenia, choć wie, że nie jest miejscem urodzenia jego rodziców. Świadkami i śladami przeszłości są przedmioty: domy, ich wnętrza, framugi okien, poręcze schodów. Terytorium dzieciństwa odtworzone przez Chwina to stara, nie zniszczona przez wojnę Oliwa. Wojna, która zamieniła gdańską starówkę w kupę gruzów, ominęła willową dzielnicę przy parku wokół katedry. Także po drugiej stronie torów, kiedy się już idzie ku morzu, ocalało robotnicze osiedle schludnych domków, pobudowanych przed wojną dla pracowników fabryki Schichaua. Wyobraźnia pisarza krąży przede wszystkim wokół opisu przedmiotów. One symbolizują napięcia między przeszłością a teraźniejszością, tym, co swoje i obce, dane i pożądane. W opisach rzeczy, które chłopiec znajduje, ogląda i zbiera, pisarz tropi ambiwalencję



#152

wartości.^5 Poprzez nie opowiada historię wtajemniczenia dziecka w zło. Przedmioty mówią chłopcu więcej niż milczący ojciec. Przeszłość ocalonych domów i przedmiotów ze starej Oliwy każe się domyślać innego obrazu Niemców niż ten, który pokazują kroniki filmowe i wojenne filmy. Ta inność bywa jednak niezmiernie trudna do pojęcia i w dziecięcym świecie opowiadanym przez Chwina najwięcej jest pytań bez odpowiedzi.

Dotykalna, namacalna rzeczywistość Peerelu, w którym bohater eseju chodzi do przedszkola i szkoły, do kina i na podwórko z kolegami, jest w gruncie rzeczy atrapą, za którą stoją trzy przeszłe i teraźniejsze potęgi: Niemcy, Ameryka i Rosja. Są one obecne w dziecięcym świecie poprzez przedmioty, delegowane niby ambasadorzy wielkiej historii do codzienności: strzępki przedwojennych niemieckich gazet wystających spod tapety w oliwskim mieszkaniu, bajecznie kolorowe opakowanie amerykańskiej gumy do żucia, biała sylwetka Pałacu Kultury, wznoszonego w Warszawie przez radzieckich budowniczych.

Wyobraźnia Zagajewskiego sugestywnie, ale przelotnie zatrzymywała się na przedmiotach z czasów jego chłopięctwa, by podzielić je na „arystokratyczne”, pochodzące jeszcze z lwowskiej przeszłości, „mieszczańskie”, reprezentujące głównie przeszłość niemieckich wpływów na Śląsku, i „socjalistyczne”, w które wcieliła się cała tandetność i brzydota Peerelu. Rzec by można, że w książce Chwina arystokratycznym powabem ozdobione są mieszczańsko solidne, ale i pełne wdzięku twory przedwojennego gdańskiego rzemiosła w Oliwie. Dzięki temu odbijają się one tak wyraźnie od tandetności, a zwłaszcza ubóstwa rzeczy socjalistycznych. Rzeczywistość peerelowskich przedmiotów i cała aura socrealistycznego gustu ma jednak u Chwina s woj ą przewrotną, uwodzicielską aurę. Brzydota ma w sobie coś kuszącego, pociągającego, niczym kość ze śmietnika, o której mówi Gombrowicz w Pam iętniku z okresu dojrzewania.


^5 Ze szkicem Moniki Brzóstowicz Rzeczy mówią o człowieku: o prozie Stefana Chwina (w: Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch, B. Kaniewska, Poznań 1999) zapoznałam się już po ukończeniu tego rozdziału.



#153

Co więcej, zło i nienawiść ujawniają swą uwodzicielską, ciemną siłę, przedstawioną zwłaszcza w teatralno-sakralnym obrzędzie pochodu pierwszomajowego. Takie same kukły Trumana niesione w pochodzie wspomina zresztą bohater Zagajewskiego.

Książka Chwina poświęcona jest dwu symbolicznym budowlom. Jedna to Pałac Kultury, oglądany na gazetowych ilustracjach. Fascynuje on wyobraźnię chłopca. Wzniesienie podobnej budowli projektowano w latach pięćdziesiątych w Gdańsku. Pisarz każe swemu chłopięcemu sobowtórowi śnić o tej utopijnej wspaniałości, której obraz w marzeniu unosi się nad rozciągającymi się ku morzu polami obok domu jego dzieciństwa. W tej dziecinnej wizji nie zrealizowanej przyszłości jest jakby odwrotność tej utraconej przeszłości, widzianej w wyobraźni przez dorosłych w eseju Zagajewskiego; tam nad gliwickimi kamienicami majaczył zawsze Wysoki Zamek i barokowe kościoły Lwowa. Druga budowla opisana przez Chwina przeciwstawiona jest stalinowskiemu pałacowi. To katedra oliwska, do której chłopiec chodzi co niedzielę z rodzicami i która w końcu wypiera z jego wyobraźni myśli o „arcydziele” socrealizmu. Zagajewski wspomina na początku, że jedną z przyczyn jego duchowej bezdomności była zapewne brzydota przemysłowego miasta, do którego przybyli wygnańcy z Lwowa. Mieszkający w Oliwie chłopiec lepiej trafił z łaski kaprysu despoty. Ponadto nie opowiadano mu wiele o pięknie kościołów wileńskich, więc „arystokratyczna”, jakby powiedział Zagajewski, katedra w Oliwie nie miała konkurencji.

Jak Chwin buduje przestrzeń dzieciństwa w ocalałej Oliwie, tak Paweł Huelle zbudował wcześniej mitologię dzieciństwa w sąsiadującym z Oliwą gómym Wrzeszczu. Jego topografia obejmuje zresztą trochę więcej. Jeśliby ktoś chciał pedantycznie śledzić na planie miasta akcje jego powieści i opowiadań, znajdzie tam także Oliwę, Jelitkowo, Zaspę, Brętowo i wszystkie pomniejsze miejsca od morza aż po zalesione morenowe wzgórza. O swojej akceptacji dla tego miejsca, do którego przywędrowała wywodząca się ze Lwowa i Galicji rodzina, mówił Huelle nie tylko w Weiserze Dawidku i Opowiadaniach na czas przeprowadzki, ale i w krótkim



#154

szkicu poświęconym Dwu miastom Zagajewskiego: Nigdy nie jechałem do Lwowa.^6 Podobnie jak Zagajewski, choć nieco krócej, wywiódł w tym szkicu swą genealogię, społecznie tożsamą z genealogią inteligencką, opowiedzianą w Dwóch miastach. Wszakże różnice w symbolice losów indywidualnych u wszystkich trzech pisarzy są wyraźne. Zagajewski określa swoją sytuację jako stałą bezdomność. Huelle pisze o swojej odwzajemnionej miłości do Gdańska i o tym, że dzięki babce Lwów był zawsze obecny w jego życiu. Ale nigdy nie czuł się na Lwów skazany i nie musiał się z niego wyzwalać. Jak już wiemy, tamto miasto było w jego wyobraźni uzupełnieniem Gdańska, „głębokim tłem, niczym więcej i niczym mniej”. Z kart prozy Huellego wyziera bohater świadom swojej tradycji rodzinnej, dbały o nią i w pewien sposób z niej dumny, ale równie wolny od bezkrytycznej, sentymentalnej nostalgii, co akceptujący swoje obecne miejsce. Za jego akceptacją nie stoi też gorzkie poczucie ironii, które kazało Chwinowi podkreślać wiele razy w tekście, a najdobitniej w tytule, że los jego autobiograficznego bohatera jest wynikiem kaprysu możnych tego świata. W każdym razie u Chwina niejednokrotnie dochodzi do głosu wyraźne przekonanie, że jednostka jest bezsilną drobiną, kołyszącą się na powierzchni burzliwych wód historii i jakiś wir podwodny lub napowietrzna nawałnica w każdej chwili mogą ją unicestwić. Dobrze, że póki co płynie spokojnie na grzbiecie fali.

W świecie Huellego, gdzie wiele jest postaci naznaczonych tragizmem historii, obecna jest jednak perspektywa - wypadałoby chyba nazwać ją metafizyczną- w której możliwe jest mimo wszystko głębokie poczucie sensu i afirmacji świata. Poza powierzchnią zjawisk stale obecny jest inny wymiar, skąd co rusz przenika tajemnicze światło, odbijające się w powierzchni przedmiotów i mówiące, że poza krwawym chaosem widzialnej rzeczywistości istnieje ład, niepoznawalny wprawdzie, ale dający się przeczuć.

Ta perspektywa rzutuje też na wizję symbolicznej przestrzeni dzieciństwa, kreowanej w Weiserze Dawidku i Opowiadaniach na czas przeprowadzki.


^6 „Tytuł” 1992, nr 2.



#155

Zwłaszcza w opowiadaniach, dzięki postaciom rodziców, a także dziadków, obecna jest lwowska przeszłość ze wszystkimi jej wartościami. W opowiadaniach pojawia się też podobny jak u Zagajewskiego wątek rodzinnych sporów o to, kto był w czasie wojny gorszy: Sowieci czy Niemcy. Jest jeszcze wiele innych podobieństw, wynikających w sposób oczywisty z tożsamości środowiska, kultury i tradycji kształtującej grunt, z którego obaj pisarze wyrośli. Nade wszystko jest jednak poczucie rozdarcia przeszłości na dwie połowy: tamtejszą i tutejszą, rozdarcia, o którym mówi Zagajewski, a które u Huellego symbolizuje sytuacja przeprowadzki. Łącząc słowa-klucze Zagajewskiego i Huellego można by powiedzieć, że u tego ostatniego po „emigracji” z Kresów, po dokonaniu przeprowadzki, oglądamy narodziny i wzrost nowego pokolenia ludzi osiadłych. W szkicu o Zagajewskim Huelle mówi o swojej odwzajemnionej miłości do miejsca swego urodzenia, w którym jeszcze jego rodzice byli nowo przybyłymi. W jego powieści i opowiadaniach pamięć rodzinnej genealogii jest żywą częścią własnego poczucia tożsamości. Ale pamięć ta rozszerza się także na przeszłość miejsca, w którym urodził się i żyje. Przeszłość i teraźniejszość tego miejsca wolna jest od poczucia obcości, tak dramatycznie wyartykułowanej w Lidzie Jurewicza i tak wyraźnie skonstatowanej w Dwóch miastach Zagajewskiego. Wolna jest także od niepokoju Chwinowej myśli, że skoro kaprys historii kiedyś ręką umundurowanego wodza wskazał człowiekowi miejsce do życia w mieście innym niż się urodził, może w przyszłości jego syna przenieść między inne domy, do ujścia innej rzeki.

Jak komponuje się tutaj książka Baranowskiej? Wyobraźnia autorki Pamiętnika mistycznego posługuje się realiami historycznymi powojennych lat życia w Warszawie, odwołuje się też do dawniejszych dziejów miasta. Jednak to, co jest rzeczywistością historii, dostarcza jedynie kształtów i kolorów, którymi wyobraźnia poetycka posługuje się jak nośnikiem sensu metaforycznego. Głównym problemem Pamiętnika mistycznego jest to, co tytuł książki zapowiada: przygody duszy. Ta dusza zamieszkuje konkretne ciało (czasem schorowane i cierpiące), a także objawia się



#156

spotkaniach z pewnymi miejscami i przedmiotami. Pamiętnik Baranowskiej ma mówić także o „duszy” miasta. Niezniszczalnej, istniejącej mimo unicestwienia jego materialnej powłoki. Jeżeli książki Jurewicza, Zagajewskiego, Chwina i Huellego dają się czytać jako różne fragmenty opowieści o powojennym exodusie ze Wschodu, o zerwaniu ciągłości i próbach (udanych lub nie) jej nawiązywania, to opowieść Baranowskiej o życiu mieszkańców Warszawy okazuje się nieoczekiwanie podobna do tych przełamanych na pół biografii kresowych. Bez przemieszczania w fizycznej przestrzeni historia stołecznego miasta jest w jej pamiętniku pokazana jako przerwana całkowitym unicestwieniem miasta. Czas zaczyna się potem liczyć na nowo „ab urbe destructa". Jest też w indywidualnej biografii bohaterki Pamiętnika mistycznego to samo zerwanie i przesunięcie związane z miejscem urodzenia,którym mówią Jurewicz i Zagajewski. Ona mieszka całe życie w Warszawie, należy do tego miejsca i miejsce należy do niej, ale nie urodziła się tutaj. Została tutaj przywieziona, kiedy miała trzy lata. Została przywieziona skądinąd, tak samo jak Zagajewski i Jurewicz. Powinna była się tu urodzić, ale wojna wygnała ją z rodzinnego miejsca przed urodzeniem, musiała poprzez dziecięcy powrót i całe późniejsze życie jakby nabywać praw do Warszawy jako rodzinnego miejsca nie-urodzenia.

Dzieciństwo przypomniane w pamiętniku mistycznym, którego ważnym leitmotivem są zabawy na gruzach, jest także dzieciństwem pojałtańskim. Upadek powstania warszawskiego i następująca po nim zagłada miasta, które zmusiły rodziców bohaterki Pamiętnika mistycznego do opuszczenia Warszawy i uniemożliwiły jej samej urodzenie się w tym mieście, powodują przecież sytuację podobną do tej, w której, jak pisał w Dwóch miastach Zagajewski, niezliczone rodziny pakowały walizki i opuszczały swe domy we Lwowie, Wilnie, Gdańsku, Szczecinie, Olsztynie i Królewcu, ponieważ takie było życzenie „trzech starszych panów, którzy spotkali się w Jałcie”.^7


^7 A. Zagajewski, Dwa miasta, Kraków 1991, s. 12.



#157

Zdanie Zagajewskiego pozwoliło też przypomnieć coś, co już dawno czekało na wypowiedzenie - że książki Jurewicza, Zagajewskiego, Chwina i Huellego opowiadają o podróżach z jednych kresów na drugie, ze wschodnich na zachodnie, o czym jednak literatura polska raczej niewiele mówiła, dopóki nie pojawili się właśnie ci pisarze... Oczywiście długo nie mogła mówić, ale także długo nie chciała, o czym będzie mowa w następnym rozdziale. Tu ważne jest dostrzeżenie, że książka Baranowskiej, choć mówiprzestrzeni Warszawy, w pewien sposób wpisuje się (poprzez sytuację „pojałtańskiego dzieciństwa”) we wzór „kresowy”.

Tragedia Kresów: rozdarcie i ból wykorzenienia - po Jałcie dotarła do samego centrum.



#158


Poruszona przestrzeń (świadectwa „wędrówek ludów” po traktacie jałtańskim)


KONIEC I POCZĄTEK

Ostatnie dziesięciolecie dwudziestego wieku jest okresem głębokich i skomplikowanych przemian mentalności, spowodowanych radykalną i często bardzo trudną transformacją społeczną, związaną z upadkiem komunizmu w 1989 roku. Wydawać by się mogło, że w takich warunkach świadomość zbiorowa skupia się przede wszystkim na wydarzeniach bieżących oraz zwraca się ku przyszłości - w wielkim oczekiwaniu, pełnym nadziei na przemian z obawą niepewnością i lękiem. Okazało się jednak, że także myślenie o przeszłości stało się niezmiernie ważnym elementem życia duchowego w czasach przełomu. Ważną częścią zmian świadomościowych stały się nowe oceny tego, co właśnie minęło, rozrachunki z przeżytym złem, a także po prostu odzyskiwanie obszarów pamięci przedtem niszczonej, spychanej w nicość, zakłamywanej. Gwałtowne pragnienie zapełnienia białych plam na mapie historii najnowszej stało się potrzebą chwili. Ze skromnego zasięgu wydawnictw opozycyjnych „drugiego obiegu”, działających od 1976 roku poza



#159

cenzurą, odkłamywanie historii szeroką falą wpłynęło do publikacji książkowych i prasowych, ukazujących się od początku lat 90. już w warunkach demokratycznej wolności słowa.

Jedną z białych plam był okres lat 1945-49, kiedy w Europie odbywały się istne „wędrówki ludów” w wyniku traktatu zawartego w Jałcie przez sprzymierzone mocarstwa, zwyciężające Hitlera i projektujące nowe granice. Czas ten początkowo nie znalazł się w centrum uwagi odczytującej na nowo niedawną historię, dość długo pozostawał w cieniu. Widocznie te lata wychodzenia z szoku wojny, okres codziennej krzątaniny organizowania nowego życia na gruzach musiał wydawać się mało ważny, mało dramatyczny w porównaniu z poprzedzającymi go latami wojny i następującym później okresem najsilniejszego stalinowskiego terroru, który dla polskiej literatury rozpoczął się od zadekretowania „realizmu socjalistycznego” na zjeździe Związku Literatów Polskich w styczniu 1949 roku w Szczecinie.

Być może z pierwszymi powojennymi latami było tak, jak w wierszu Szymborskiej Koniec i początek.

Po każdej wojnie

ktoś musi posprzątać.

Jaki taki porządek

sam się przecież nie zrobi.

Ktoś musi zepchnąć gruzy

na pobocza dróg,

żeby mogły przejechać

wozy pełne trupów.

Ktoś musi grzęznąć

w szlamie i popiele,

sprężynach kanap,

drzazgach szkła

i krwawych szmatach. (...)

Fotogeniczne to nie jest

wymaga lat.

Wszystkie kamery wyjechały już

na inną wojnę.^1


^1 W. Szymborska, Koniec i początek, Poznań 1993, s. 10.



#160

Półwiecze, które minęło od zakończenia wojny do opublikowania tego wiersza, pełne było nowych wojen, które wybuchały i kończyły się w różnych częściach świata. Nieodmiennie towarzyszą im masowe migracje cywilów zrozpaczonych, przerażonych, umierających od trudów ucieczki. Wiek dwudziesty, nazywany stuleciem dwu wojen światowych, pod koniec swego trwania zasłużył na nazwę wieku wygnania. To wielokrotne doświadczenie zapewne też przyczyniło się do tego, że po publikacjach poświęconych największym dramatom lat wojennych (powstanie warszawskie, zbrodnia katyńska, obozy GUŁagu) oraz terrorowi stalinowskiemu w latach 50., zwrócono też uwagę na ów „niefotogeniczny” okres uprzątania gruzów.

Kiedy jednak od poetyckiego uogólnienia zawartego w metaforze końca wojny i początku pokoju przechodzimy do historycznych konkretów zawartych w autobiograficznych relacjach o drugiej połowie lat czterdziestych w Polsce, obraz komplikuje się i rozwarstwia. W wierszu Szymborskiej ironicznie ukazana jest różnica pomiędzy spektakularnością niszczącej siły wojny i mozolnością nieefektownego trudu odbudowy. A także przepływ czasu, w którym wojny toczą się i wygasają (by wybuchnąć gdzie indziej, jak dodaje z goryczą poetka) - nie ma jednak mowy o tym, że czasem ostatni podmuch wojny przerzuca ludzi na inne miejsce, gdzie przychodzi im sprzątać gruzy domów, których mieszkańcy też już zostali zmuszeni do ich opuszczenia. I po tym końcu wszyscy budują swój początek na zupełnie innym miejscu. Doświadczenie migracji w znaczący sposób przyczyniło się do pojawienia się w powojennej polskiej literaturze tematu bezdomności (choć nie było przyczyną jedyną).^2


^2 A. Legeżyńska, Dom i bezdomność w liryce współczesnej, Warszawa 1996.



#161

PISANE TERAZ, PISANE WTEDY

Znaczna część tekstów ukazujących pierwsze lata powojenne powstała dopiero prawie pół wieku później, a więc już w okresie transformacji lat 90. lub niewiele wcześniej. Powodem tej sytuacji była nie tylko blokada komunistycznej cenzury. Niekiedy też działały bardzo silne bariery psychologiczne, pękające dopiero po dziesięcioleciach. Świadomość upływu czasu i zmiany perspektywy spojrzenia na minione zdarzenia w wielu tekstach jest wypowiedziana wprost.

Przywołam kilka przykładów. Tak jest w niektórych relacjach zamieszczonych w tomie Danzig/Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później^3. Samo powstanie tej dwujęzycznej książki, gromadzącej wypowiedzi dwadzieściorga polskich i niemieckich mieszkańców Gdańska, nie byłoby możliwe bez upadku Muru Berlińskiego i bez procesu polsko-niemieckiego pojednania. Podobnie Zofia Posmysz w książce Do wolności, do śmierci, do życia, określonej przez samą autorkę jako „na wpół kronikarska opowieść o maju 1945”, wspomina, że zaczęła swą relację spisywać wkrótce po powrocie z niemieckiej niewoli, ale ukończyła ją dopiero po pięćdziesięciu latach.^4

Od początku lat sześćdziesiątych autorka była znana przede wszystkim dzięki Pasażerce, powieści opartej na przeżyciach z obozu w Oświęcimiu. Film pod tym samym tytułem, nakręcony na podstawie powieści, nagrodzony na festiwalu w Cannes, wyświetlany był niemal na całym świecie, powieść zaś została przetłumaczona na kilkanaście języków. Jednak ostatni akt oświęcimskiej historii, rozegrany już po zakończeniu wojny, nie mógł być przedstawiony ani w powieści, ani w filmie. Ten ostatni akt to powrót do Polski kobiet z obozu w Oświęcimiu, ewakuowanych daleko w głąb Niemiec, kiedy hitlerowcy zaczęli likwidować obóz.


^3 Danzig/Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później, oprac. Z. Chodemy, J. Głowacka, M. Korczakowska, P. O. Loew, Gdańsk 1997.

^4 Z. Posmysz, Do wolności, do śmierci, do życia, Warszawa 1996, s. 100.



#162

Podczas tysiąckilometrowej wędrówki powrotnej kilka z nich padło ofiarą zbiorowych gwałtów dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej. Także opisy wielu innych scen obserwowanych przez autorkę nie mogłyby być opublikowane wcześniej, nie pasowały bowiem do obowiązującego oficjalnie obrazu działań armii-wyzwolicielki. W zakończeniu książki pada jednak znamienne wyznanie, z którego wynika, że autorka stara się nie upraszczać sprawy i nie składa wszystkiego wyłącznie na karb zakazów cenzury, bowiem tak komentuje przyczyny swego długiego milczenia: „Lecz to byłaby historia osobna, przyczynek do dziejów oportunizmu, czy może - by uciec się do łagodniejszego określenia autorstwa pewnego wybitnego uczonego - «pozytywnego konformizmu».”^5 Miłosz w końcu roku 1950 podjął decyzję, że na żaden więcej akt konformizmu, nawet „pozytywnego”, godzić się nie zamierza, i zdołał umknąć na Zachód. Swoje doświadczenia z pierwszych powojennych lat w kraju wkrótce potem wykorzystał w esejach o zniewolonych umysłach swoich czterech kolegów-pisarzy, a także w powieści Zdobycie władzy.^6 Postać i biografia Piotra Kwinto, jednego z głównych bohaterów, którego pierwowzorem był Paweł Hertz^7, wydaje się także zawdzięczać bardzo wiele osobistym doświadczeniom i przemyśleniom samego Miłosza, opowiedzianym po części w Rodzinnej Europie. Jednak dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych w książce, która ma formę dziennika jednego roku, zatytułowanej Rok myśliwego, Miłosz uczynił tematem jawnie autobiograficznej relacji ten okres swego życia, który odpowiadał czasowi zdarzeń Zdobycia władzy. Dopiero wówczas szczegółowo przedstawił dzieje swojej pracy w służbie dyplomatycznej PRL, pracy, którą określił jako „pakt z diabłem”^8. Relacja o tej krótkiej fazie biografii,


^5 Tamże, s. 100.

^6 Cz. Miłosz, Zdobycie władzy, Paryż 1955.

^7 Miłosz wspominał o tym m.in. w rozmowie z Renatą Gorczyńską o Zdobyciu władzy. Por. E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Wszechnica Społeczno-Polityczna (bm.) 1984, s. 100.

^8 Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Paryż 1990. Szerzej o tym w rozdziale: Rok z Konwickim, rok z Miłoszem.



#163

powodu której Miłosz mówi o wstydzie, zajmuje prawie połowę książki, spychając na drugi plan bieżące wydarzenia notowane w dzienniku.

Obok tekstów pisanych po upływie dziesięcioleci, z wszystkimi konsekwencjami tego faktu, należałoby dla porównania przywołać relacje, które powstawały na bieżąco w tamtych latach, to znaczy dzienniki i zbiory listów. Trudno wykonać to zadanie, bo wiele tekstów tego rodzaju nie doczekało się jeszcze publikacji, choć wiadomo o ich istnieniu.

Dobrymi przykładami źródeł już dziś dostępnych mogą być fragmenty Dzienników Anny Kowalskiej publikowane na początku lat siedemdziesiątych w tygodniku „Literatura”^9, a zwłaszcza książkowe wydanie Dzienników Marii Dąbrowskiej^10. Ale nawet ten ostatni zapis, choć powinien być bezpośrednim świadectwem „końca i początku”, został w pewien sposób naznaczony śladami przełomu, który dokonał się dopiero po upadku komunizmu, po , jesieni ludów” w 1989 roku. Uderzająca jest bowiem różnica dwu wydań: pierwszego, które ukazało się jeszcze w zasięgu cenzury w roku 1988, i drugiego, opublikowanego już w latach dziewięćdziesiątych. Kiedy się je czyta równolegle, widać, jak to pierwsze zostało bezlitośnie okrojone nie tylko z każdej krytycznej uwagi pod adresem władzy ludowej i jej sowieckich mocodawców, nie tylko z dowcipów politycznych, które Dąbrowska z upodobaniem notowała, ale nawet z pozbawionych komentarza prostych notatek o faktach, które w myśl Orwellowskich zasad nowomowy nie miały prawa zaistnieć w piśmie.


^9 A. Kowalska, Dzienniki, „Literatura” 1972, nr 23-33.

^10 M. Dąbrowska, Dzienniki (1914-1965), t. 1 -5, wybór, wstęp i przypisy T. Drewnowski, Warszawa 1988; oraz: Dzienniki powojenne (1914-1965), t. 1-4, wybór, wstępprzypisy T. Drewnowski, Warszawa 1996.



#164

CZAS I PRZESTRZEŃ PO JAŁCIE

Zarówno w publicystyce, jak i w najnowszej naukowej refleksji (historycznej i socjologicznej) podjęto problem narzucającego się porównania trzech przełomów w życiu społeczeństw Europy Środkowej i Wschodniej: koniec pierwszej wojny (1918), koniec drugiej (1945) i koniec komunizmu (1989).

Każdy z tych trzech przełomów oznaczał gruntowną zmianę życia społecznego, ale różnie kształtowało się odczucie tej zmiany w świadomości zbiorowej: raz silniejsze było doznanie szczególnego rodzaju ciągłości mimo zmiany, a raz zmianie nadawano charakter zdecydowanego zerwania ciągłości. Okres pojałtański odróżnia się od okresu przemian zarówno po pierwszej wojnie światowej, jakpo roku 1989. Koniec pierwszej wojny wprawdzie „zrywał ciągłość” z okresem niewoli i znosił ustrój monarchiczny, ale poczucie tych zmian było tylko pochodną odzyskania niepodległości. Polegało to przecież na ujawnieniu ukrytej podczas rozbiorów więzi z tradycją dawnej, przedrozbiorowej rzeczypospolitej szlacheckiej. Podobnie stało się po upadku komunizmu: określenie „Trzecia Rzeczpospolita” wyraźnie buduje most ponad półwieczem Polski Ludowejłączy teraźniejszość lat 90. z przeszłością międzywojenną. Okres pojałtański natomiast postrzegany był jako faza przemiany całkowitej . Tak rozumieli go zarówno ci, którzy przyjmowali zmianę z entuzjazmem, jak i ci (bez porównania liczniejsi), których „zerwanie ciągłości” napełniało przerażeniem.

Lata po traktacie jałtańskim odróżniały się jeszcze jednym zjawiskiem od obu pozostałych okresów transformacji. Poczuciu „zerwania ciągłości” czasu towarzyszyło - bardzo silnie pogłębiające świadomość zerwania - doświadczenie, które można by określić jako „poruszenie przestrzeni”. Masowe migracje ludności były oprócz przemian ustroju politycznego i odbudowy zniszczeń wojennych jednym z najbardziej charakterystycznych zjawisk życia polskiego w drugiej połowie lat czterdziestych. Skutki tego, co się wówczas stało, miały dawać znać o sobie przez następne dziesięciolecia.



#165

To właśnie jest temat niniejszego rozdziału. W pamiętnikach i dziennikach, w autobiograficznych powieściach o końcu wojny i początku pokoju znaleźć można różne rozproszone ślady tamtego doświadczenia.

Traktat podpisany w letniej rezydencji carów Rosji, na półwyspie pełnym pamiątek orientalnego przepychu, ustalał nowy podział świata. Zbliżał się koniec wojny, a kiedy nastał początek pokoju i nowe granice państw, Europa drgnęła raz jeszcze. Masy ludzi przesypywały się po niej jak przerażone mrówki.

Dla Polaków był to przede wszystkim ruch ze wschodu na zachód. Z Kresów wschodnich, które znalazły się za linią Curzonazostały wcielone do republik sowieckich: Litewskiej, Białoruskiej i Ukraińskiej, miliony ludzi zostały przesiedlone w trakcie tzw. akcji repatriacyjnej na tereny Śląska, Pomorza i byłych Prus Wschodnich. Polityka kulturalna państwa wymagała wówczas pisania o powrocie na odwieczne ziemie piastowskie. Opisywanie tragedii wykorzenienia i opłakiwanie utraconych małych ojczyzn pozostawionych na Wschodzie nie było przewidziane w oficjalnym scenariuszu, tym bardziej nie do pomyślenia było wyrażanie współczucia Niemcom, których spotkał podobny los.

W tych czasach wędrowali nie tylko ludzie, poruszały się również pomniki. Masywne, potężne monumenty wyruszały ze skwerów i placów nie tak, jak posąg Komandora, który przyjął zaproszenie Don Juana na kolację. Komandor przybył pomścić zniewagę osobistą. Pomniki w Europie Środkowej po wojnie podróżowały zawsze w imieniu narodu i na rozkaz historii. Król Jan III Sobieski, który pod Wiedniem obronił Europę przed Turkami, tym razem wyruszył ze Lwowa na zachód na koniu odlanym z brązu. Zwyczajni mieszkańcy Lwowa pakowali się ze swoim dobytkiem do wagonów towarowych używanych do przewożenia bydła. Posąg króla dotarł najpierw do Wilanowa, do ulubionej podwarszawskiej rezydencji monarchy. Po dalszych latach trafił do Gdańska, by stanąć na miejscu, z którego przedtem zniknął inny pomnik: niemiecki obelisk, wzniesiony ku czci poległych w za ojczyznę w wojnach jeszcze dziewiętnastowiecznych.^11


^11 Por. R. Hirsch, K. Krzempek, P. Popiński, Gdańsk. Dwa oblicza miasta, Gdańsk 1997, s. 28-29.



#166

ZE WSCHODU NA ZACHÓD I W INNE STRONY ŚWIATA

Dziennik Dąbrowskiej nie dotyczy osobistego przeżycia wykorzenienia, ona należała do nielicznych szczęśliwców, którzy powrócili do swego przedwojennego domu i znaleźli go ocalonym. Fakt, że zdarzyło się to w Warszawie, graniczy już prawie z cudempisarka odnotowała tę świadomość. Dąbrowska jednak dostrzegała problem - nie tylko dlatego, że była najbliższym świadkiem losu przesiedlonej ze Lwowa do Wrocławia rodziny Anny Kowalskiej, dla której ta sytuacja była źródłem głębokiego cierpienia. W opublikowanych fragmentach dziennika Kowalskiej nie mówi się o tym wiele, ale w sposób bardzo przejmujący.

Dąbrowska wśród różnorodnych obserwacji otaczającego ją polskiego życia kilkakrotnie z wielką wrażliwością odnotowuje swoje zetknięcia z przesiedlonymi mieszkańcami Kresów, na przykład rozmowę z wilniukiem spotkanym na Mazurach, który pytany, dlaczego akurat tu się osiedlił, odpowiada, że „w razie czego” blisko będzie wracać. Poczucie, że musi wybuchnąć trzecia wojna światowa, było wówczas powszechne, bez względu na to, czy ludzie myśleli o tym z nadzieją, czy przerażeniem.

Spośród przesiedleńców z terenów wschodnich wywodziło się wielu pisarzy, którzy po latach mieli współtworzyć obfity nurt kresowy w polskiej powieści, eksploatując pamięć własną i tradycję rodzinną. W ich autobiografiach, powstałych później, faza przejściowa pomiędzy wojną a stalinizmem stanowi tylko część przedstawionego czasu. Tak jest na przykład w książce rozmów z Tadeuszem Konwickim - Pół wieku czyśćca^12 - i z Julianem Stryjkowskim - Ocalony na Wschodzie^13.


^12 S. Nowicki [S. Bereś], Pól wieku czyśćca. Rozmowy z Tadeuszem Konwickim, Londyn 1986.

^13 P. Szewc, Ocalony na Wschodzie. Z Julianem Stryjkowskim rozmawia Piotr Szewc, Montricher 1991.



#167

Powieści autobiograficzne autorów wywodzących się z Kresów, jak Zbigniewa Żakiewicza Wilio, w głębokościach morza... Aleksandra Jurewicza Lida i Wilhelma Dichtera Koń Pana Boga opublikowane w latach 90. ukazują to, co długo pozostawało niewypowiedzianym doświadczeniem milionów repatriantów wyjeżdżających z kresów w latach czterdziestych.^14 Wykorzenienie było bolesne, czasami stawało się pełną niebezpieczeństw ucieczką. Poruszanie się ku miejscom nieznanej przyszłości było chaotyczneniespokojne. Zakorzenianie się w nowej przestrzeni okazywało się trudne, powolne, dokonywało się dopiero po dziesięcioleciach, a często dopiero w drugim pokoleniu. Pokolenie to dochodzi do głosu pod koniec lat osiemdziesiątych. Są to dzieci z rodzin kresowych urodzone, albo przynajmniej wychowane już w miejscach nowego osiedlenia, jak w Gdańsku Paweł Huelle i Stefan Chwin a w Gliwicach Adam Zagajewski. W utworach tych pisarzy obecna jest głęboka pamięć o rodzinnej, kresowej tradycji i o tragedii wykorzenienia, ale oni sami wyraźnie należą już do innego świata.

Literacki mit kresów, rozpięty między biegunami tonacji idyllicznej i apokaliptycznej, stał się jednym z najbardziej wrażliwych emocjonalnie miejsc polskiej wyobraźni zbiorowej. Pozostaje takim do dziś. Autobiograficzna powieść Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz Boża podszewka^15, ukazująca dzieje trzech pokoleń rodziny z Wileńszczyzny aż do repatriacji w 1945 roku, stała się kanwą dla telewizyjnego serialu wyreżyserowanego w tonacji naturalistyczno-groteskowej, z bardzo silnymi akcentami satyrycznymi. Poetyka groteski jako trzecia możliwość, obok sielankowej i tragicznej, pojawiała się w ujęciach tematu kresowego już wcześniej, na przykład u Konwickiego i Żakiewicza, nigdy jednak nie było tylu akcentów prześmiewczych i drastycznych. Reakcje części widzów były bardzo burzliwe, łącznie z pisemnymi protestami organizacji kresowych.


^14 W. Dichter, Koń Pana Boga, Kraków 1996; A. Jurewicz, Lida, Białystok 1990; Z. Żakiewicz, Wilio, w głębokościach morza..., Gdańsk 1992.

^15 T. Lubkiewicz-Urbanowicz, Boża podszewka, Warszawa 1997.



#168

Powojenne „poruszenie w przestrzeni” nie ograniczało się bynajmniej do fali repatriacji z Kresów, choć to był ruch najbardziej masowy. Mapa powojennego świata była pokreślona drogami biegnącymi we wszystkich kierunkach i ślady tego zachowały się w różnych świadectwach autobiograficznych. W kierunku zachodnim, utożsamianym z wolnością, uciekali przez Skandynawię lub Czechosłowację i Austrię ci, którym groziło więzienie, ale także ci, który podejmowali ryzyko przekraczania „zielonej granicy” dlatego, że po prostu marzyli o życiu w bezpieczeństwie, normalności, dostatku. (Przykłady znajdziemy we wspomnianej relacji Zofii Posmysz, u Wilhelma Dichtera i Czesława Miłosza, także w napisanej i wydanej na emigracji powieści Barbary Toporskiej Siostry, opartej na doświadczeniach z Wileńszczyzny i powojennej ucieczce spod władzy sowieckiej.^16)

Były też wyjazdy na Zachód najzupełniej legalne, z oficjalnym paszportem PRL w kieszeni. Tak jechali w służbie dyplomatycznej Julian Przyboś do Szwajcarii, a Miłosz do USA. Julian Stryjkowski wyjechał do Rzymu jako dziennikarz, korespondent Polskiej Agencji Prasowej. Ten okres jego biografii znamy z dwu książek. Opisane w 1949 roku, podczas pobytu we Włoszech wrażenia z przeżyć w tym kraju znalazły się w tomie Pożegnanie z Italią^17 Po czterdziestu z górą latach w jego autobiografii w formie wywiadu-rzeki Ocalony na Wschodzie znalazł się poświęcony latom włoskim osobny duży rozdział „Tam, gdzie kwitną cytryny”.

Opisy podróży mówią zawsze nie tylko o zwiedzanym kraju, ale i o podróżniku, nawet jeśli ten próbuje się ukryć za swoją relacją. W Pożegnaniu z Italią Stryjkowski nie tylko nie starał się ukrywać, ale na każdym kroku wyraża swój sąd, tak że jego książka wydaje się raczej opisem stanu ducha jednego z polskich pisarzy u początków zimnej wojny niż opisem włoskiej podróży. W tym czasie Stryjkowski był już po napisaniu Głosów z ciemności (choć wciąż jeszcze z powodów cenzuralnych nie mógł wydać tej książki).


^16 B. Toporska, Siostry, Paryż 1966.

^17 J. Stryjkowski, Pożegnanie z Italią, Warszawa 1956.



#169

Zaczął już odzyskiwać swoje żydowskie korzenie, ale wciąż jeszcze był żarliwie wierzącym komunistą, co widać nie tylko w entuzjastycznych zdaniach poświęconych Togliattiemu i innym włoskim towarzyszom. Każdemu spojrzeniu na obrazy, rzeźby, na panoramę Rzymu z Monte Pincio towarzyszy natrętny, propagandowy komentarz, jak haracz płacony za chwile słabości. Nawet w Stanzach Rafaela patrzący dostrzega walkę postępowychwstecznych tendencji.

W czterdzieści lat później perspektywa się odwraca. Stryjkowski jest zażenowany wspomnieniem swej komunistycznej retoryki. O renesansowych freskach i posągach mówi dość podniosłym językiem absolwenta klasycznego gimnazjum i przedwojennego lwowskiego Uniwersytetu, który słynął ze znakomitych historyków sztuki i kultywował studia nad kulturą śródziemnomorską. Mimo konwencji prowadzonego na żywo wywiadu, pisarz wprowadza miejscami całe zdania, a nawet akapity z niegdysiejszych opisów. Jednak inaczej posługuje się cudzysłowem, który narzucał niegdyś ironiczny dystans, i znakiem zapytania, który dziś eliminuje dawną, Jedynie słuszną” pewność.

Były też w tamtych czasach wędrówki z zachodu na wschód. Tak wracali Polacy wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, więźniowie uwolnieni z hitlerowskich obozów koncentracyjnych, co dramatycznie opisała Zofia Posmysz. Wracali też żołnierze armii polskiej walczącej na Zachodzie. (Piszą o tym, w oparciu o własne doświadczenia, m. in. Lech Bądkowski w opowiadaniach i Karol Olgierd Borhardt we wspomnieniach.) Niektórzy musieli powędrować jeszcze znacznie dalej na wschód, jak pokazuje książka Barbary Skargi, zatytułowana z gorzką ironią Po wyzwoleniu... (1944-1956). Autorka opowiada o tych już powojennych latach, które wraz z wieloma innymi żołnierzami Armii Krajowej z Wileńszczyzny spędziła w więzieniach NKWD, a następnie w obozach pracy na Syberii i na zesłaniu. Książka, opublikowana początkowo pod pseudonimem „Wiktoria Kraśniewska” w 1985 roku w Paryżu, należy do świadectw złożonych późno, z trudem i nie bez wahań. Autorka zaczęła ją pisać dopiero dwadzieścia



#170

kilka lat po wyjściu z obozu i powrocie do Polski. Pisanie książki ciągnęło się około pięciu lat, po ukończeniu w 1984 roku autorka wyznaje: „przerywałam pracę nad nią wiele razy. Z przykrością zasiadałam do niej znowu. Gdyby nie przyjaciele, nigdy bym jej chyba nie skończyła. Zresztą nie wiem, czy została skończona. Można by napisać o wiele więcej, lecz czy nie wystarczy i tego, co zawiera?”^18 Większość polskiej literatury łagrowej obejmuje okres od 1939 roku (po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski 17 września) do 1942 (uwolnienie mas Polaków z zesłania i obozów dzięki układowi z emigracyjnym rządem polskim w Londynie po napaści Hitlera na Związek Radziecki). Na tym tle relacja Barbary Skargi dotycząca lat już powojennych należy do mniej licznych przykładów (choć jej los nie był wyjątkiem).


SPOTKANIA Z OBCOŚCIĄ

Te wszystkie wędrówki w różnych geograficznych kierunkach oznaczały nie tylko ryzyko życiowe i niewyobrażalny dzisiaj fizyczny trud pokonywania przestrzeni. Były przede wszystkim spotkaniami, a czasem raczej zderzeniami z obcością: innymi ludźmi, innym krajobrazem, obyczajem i językiem. W relacjach autobiograficznych odnoszących się do lat 40. duże znaczenie ma wyrażanie poczucia obcości narodowej. Dochodzą wtedy do głosu najbardziej drastyczne dla Polaka sytuacje: wobec Niemców i wobec Rosjan.

Jak wyglądają stereotypy wrogości polsko-niemieckiej i polsko-rosyjskiej, mniej więcej wiadomo. Rzeczywistość pierwszych lat po wojnie bardzo sprzyjała ich utrwalaniu. Tym ciekawsze są


^18 Barbara Skarga (Wiktoria Kraśniewska), Po wyzwoleniu... (1945-1956), Poznań 1990, s. 5.



#171

te szczegóły relacji autobiograficznych, które ukazują przypadki odmienne. We wspomnieniach gdańszczan - Polaków i Niemców dominuje wprawdzie pamięć o wzajemnej wrogości z roku 1945, ale zostały też opowiedziane zdarzenia, w których zachowywali się oni wobec siebie po prostu jak ludzie dotknięci wspólnym nieszczęściem wojny.

Dąbrowska spędziła lata powojenne w Warszawie, jedynie często wyjeżdżała do Wrocławia. Jednak horyzont jej obserwacji nie był zamknięty wyłącznie w przestrzeni życia kraju. Widać w Dziennikach, że miała ona wówczas w miarę niezależny dostęp do opinii panujących w świecie zachodnim i krytycznie je komentowała, konstatując niejednokrotnie, że Zachód odnosi się do spraw polskich z obojętnością lub niezrozumieniem. Jednym z przykładów był dla niej właśnie problem wysiedlonych Niemców, których los niekiedy porównywano na Zachodzie z losem narodów wcześniej przez Hitlera podbitych. Dąbrowska, która miała za sobą sześć lat okupacji niemieckiej i powstanie w Warszawie, z goryczą pisze o rażącej niewspółmierności tego porównania.

W latach tuż powojennych chyba dla nikogo z Polaków nie było emocjonalnie i moralnie możliwe pytanie o polską współwinę za los cywilnych niemieckich mieszkańców Śląska i Pomorza. O współudział ofiar w zbrodniach wojny totalnej odważyli się wówczas pytać w swoich opowiadaniach tylko Tadeusz Borowski i Jan Józef Szczepański, ale też spotkali się obaj z gwałtownie krytyczną reakcją. Zbyt świeża była jeszcze pamięć cierpień okupacji i zbyt głębokie poczucie klęski jałtańskiej, w którą zmieniło się dla Polski zwycięstwo aliantów. W zapisie Dąbrowskiej (28 czerwca 1948) współwina polska za los wysiedlonych Niemców pojawia się wprawdzie, ale zostaje natychmiast usprawiedliwiona, albo przynajmniej pomniejszona, wskazaniem na decydującą wolę Rosji.

Dopiero w pokoleniu pisarzy urodzonych po wojnie mogła powstać taka książka jak Hanemann^19 Stefana Chwina, powieść o Niemcu, który czuje się tak związany z Gdańskiem z powodu


^19 S. Chwin, Hanemann, Gdańsk 1995.



#172

osobistej tragedii, jaka go tu w młodości spotkała, że postanawia w nim zostać, ponieważ nie oczekuje już niczego od życia. Chwin nie napisał realistycznej powieści, mimo pedantycznego trzymania się planu miasta i opisów tak szczegółowych, że mogliby mu zazdrościć holenderscy malarze. Stworzył swoją wersję mitu miejsca i poetycką opowieść o miłości i śmierci. Ale znakiem czasu jest, że polski pisarz, urodzony w Gdańsku, do którego jego ojciec przyjechał pociągiem repatriacyjnym z Wilna w połowie lat czterdziestych, napisał powieść o gdańskim Niemcu, który nie j est wrogiem.

Adam Zagajewski, starszy od Chwina zaledwie parę lat, w autobiograficznym eseju Dwa miasta^20 przedstawił obraz mitycznego Lwowa, trwającego w wyobraźni jego dawnych mieszkańców, przesiedlonych na Śląsk. Opisał los swojej rodziny jako nieodwracalne przecięcie życia na dwie części, które jego samego uczyniło raz na zawsze bezdomnym. On sam był wprawdzie zbyt mały, aby Lwów pamiętać, ale w realnej przestrzeni swego dzieciństwa nie mógł się zakorzenić, bo nad nią unosiła się zawsze wyobraźniowa przestrzeń kreowana opowiadaniami rodziców i dziadków o Lwowie. Autobiografia Zagajewskiego nie zamyka się jednak w nostalgicznym stereotypie własnej straty. Pojawia się tam obraz Niemców, których spotkał los podobny do jego własnego losu.

W roku 1945 prawie cała rodzina pakowała walizki i skrzynie i przygotowywała się do opuszczenia Lwowa i okolic. W tym samym czasie pakowały się też niezliczone niemieckie rodziny, którym kazano porzucić ich domy i mieszkania na Śląsku, w Gdańsku, Szczecinie, Olsztynie i Królewcu. Miliony ludzi przyciskały kolanami oporne walizy; działo się tak na życzenie trzech starszych panów, którzy spotkali się w Jałcie.^21

Wkrótce po Jałcie zamknął się wojenny etap relacji z Niemcami, ale otworzył się nowy etap relacji z Rosjanami. W polskiej mentalności i sferze emocji zbiorowych jest to etap dotąd nie całkiem zamknięty. Zbyt długo był on budowany na przemocy i zakłamaniu. Do tych tabu, które zostały najpóźniej przełamane, należą


^20 A. Zagajewski, Dwa miasta, dz. cyt.

^21 Tamże, s. 12.



#173

opisy zachowań zwycięskiej Armii Czerwonej na terenach poniemieckich przyznanych Polsce. O niezliczonych rabunkach i zbiorowych gwałtach mówią niemal wszyscy autorzy gdańskich wspomnień, zarówno polscy, jak niemieccy. To jest także główny motyw relacji Zofii Posmysz o gromadce kobiet wracających z Niemiec do Polski. Ale poza tym jest też w jej książce opowieśćwielkiej miłości pomiędzy Polką a Rosjaninem, przedstawiona w romantycznej konwencji wierności aż po grób mimo rozłąki.

Więzienne i łagrowe doświadczenia Barbary Skargi, które stały się jej udziałem już po wyzwoleniu, przynoszą obserwacje zbieżne w wielu punktach z tym, co kilka lat wcześniej było udziałem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i zostało przez niego przedstawione w Innym świecie. Skarga ukazuje nie tylko grozę sowieckiej „cywilizacji więziennej”, ale pisze też o tym, że rządził nią absurd, który niekiedy nawet w nieszczęsnych ofiarach budził reakcję śmiechu. Ten śmiech miał wielkie znaczenie dla podtrzymywania poczucia wewnętrznej wolności. Skarga pisze z szacunkiem i sympatią o wielu przedstawicielach rosyjskiej inteligencji spotkanych w obozach pracy, ale obserwuje też straszliwe spustoszenia duchowe dokonane przez sowietyzację, która kolejnym pokoleniom wpaja lekcję służalczości i strachu.

ŻYDZI, KTÓRZY PRZEŻYLI

Losy polskich Żydów są także jednym z wątków opowieści o powojennych „wędrówkach ludów”. Ten sam kierunek ruchu ze wschodu na zachód w różnych opowieściach autobiograficznych oznaczał często różne sytuacje. Autointerpetacja losu Stryjkowskiego, której pisarz w rozmowie z Piotrem Szewcem dokonuje gruntownie i uczciwie, dałaby się tak streścić: Uniknąłem Zagłady,



#174

bo byłem w Rosji, uniknąłem sowieckiego więzienia i łagru, bo byłem wiernym komunistą. Dlatego też mogłem pracować w Moskwie w polskiej gazecie wydawanej z rozkazu Stalina, a po wojnie wrócić do Polski, Aleksander i Ola Watowie też uniknęli Zagłady, bo byli na Wschodzie, ale ocaleli i powrócili pomimo sowieckiego więzienia i zesłania do Kazachstanu.^22 Wilhelm Dichter był na Wschodzie, ale za blisko, tylko w okolicach Lwowa, więc Zagłada tam doszła. Prawie wszystkie żydowskie dzieci w okolicy zginęły, ale on ocalał: pod łóżkiem, na strychu i w studni. Dzięki temu mógł po pięćdziesięciu latach opisać podróż z rodzinnego Borysławia na Śląsk, gdzie jego ojczym został dyrektorem przejętej po Niemcach kopalni. Ten rozdział jego powieści nosi autoironiczny tytuł: Syn króla nafty. Jeszcze długo bał się dzieci, bo pamiętał, że wymyślają od Żydów i mogą zadenuncjować. Wielu krewnych i znajomych uciekło jeszcze dalej na zachód. Jan Kott ocalał, choć nie był na Wschodzie, tylko w Generalnej Guberni, ale nie w getcie, tylko w AL-owskiej partyzantce.^23


PRZESUNIĘCIE W CENTRUM

Poruszenie trwało nie tylko na Kresach wschodnich i zachodnich. Dotarło również do samego centrum. Pamiętnik mistyczny Małgorzaty Baranowskiej i autobiograficzne prozy Mirona Białoszewskiego pokazują, że także Warszawa poruszyła się sama w sobie. Baranowska (która jest także autorką książki o stolicy, zatytułowanej Warszawa. Miesiące, lata, wieki) twierdzi, że w Pamiętniku mistycznym napisała pamiętnik nie tylko swój,


^22 A. Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, cz. 1 -2, Londyn 1977; O. Watowa, Wszystko, co najważniejsze, Londyn 1984.

^23 J. Kott, Przyczynek do biografii. Zawał serca, Kraków 1994.



#175

ale i miasta.^24 Ważną część stanowią przywołane z dziecinnej pamięci obrazy zrujnowanej Warszawy z pierwszych lat po wojnie.

Baranowska, schodząc w głąb własnej i zbiorowej pamięci, tworzy zadziwiający obraz miasta, w którym sąsiadują ze sobąprzenikają się nawzajem w wyobrażonej przestrzeni te domy, ulice, drzewa i pomniki, które każdy mógł wtedy, pod koniec lat 80. zobaczyć, z tymi, które istniały w pierwszych powojennych latach, za czasów dzieciństwa autorki i jeszcze dawniej, sprzed jej narodzin, sprzed wojennego zniszczenia miasta. Te nieistniejące już w fizycznej przestrzeni kształty, dające się odtworzyć tylko w wyobraźni, unoszą się w przestrzeni niewidzialne, jak tunele i chodniki kopalni wydrążone w powietrzu, krzyżujące się z bryłami namacalnej materii. Baranowska, nadając indywidualny, poetycki wyraz pokoleniowemu doświadczeniu powojennego dzieciństwa, znakomicie uchwyciła różnicę pomiędzy ruinami a gruzami. Ruiny są zabytkiem, pamiątką, mają swoją filozofię i estetykę. Czasem w braku prawdziwych budowano przecie w romantycznych parkach ruiny sztuczne, dla malowniczości i gotyckiego nastroju. Gruzów nikt nigdy nie budował, były wyłącznie z burzenia i pełno ich było nie w magnackich parkach, ale na każdej najzwyklejszej ulicy powojennego dzieciństwa. Zwały cegieł porośniętych chwastem, grożące ukrytym może w piwnicy niewypałem, ze śmieciem i nieczystościami w zakamarkach. Wieczorem strach było koło nich przechodzić.

Białoszewski napisał w Pamiętniku z powstania warszawskiego, że Warszawa już wtedy „sypnęła się”. Ale ten ruch odbywał się w pionie. Zapadały się bombardowane budynki, ludzie schodzili do piwnic, które też się zapadały. W latach powojennych, które Białoszewski opisał w Szumach, zlepach, ciągach, ten ruch odbywał się także na płaszczyźnie poziomej. Tu też trwała wędrówka ludów, tylko że ruch miał kierunek dośrodkowy, ku centrum. Stopniowo wracali warszawiacy wypędzeni przez Niemców po powstaniu, a w miarę jak miasto podnosiło się z gruzów


^24 M. Baranowska, Pamiętnik mistyczny, Warszawa 1987, wyd. II, Gdańsk 1998; Warszawa. Miesiące, lata, wieki, seria „A to Polska właśnie”, Wrocław 1997.



#176

ściągali do stolicy w poszukiwaniu karier „ludzie nowi”, którym socjalizm obiecywał społeczny awans. Przesuwały się nawet ulice: wydobywanie miasta z morza ruin w bardzo wielu miejscach nie odtwarzało planu przedwojennej Warszawy, po niektórych ulicach zostały tylko tabliczki z nazwą, wmurowane w bruk największego w Europie placu, na którym pojawił się wówczas prezent od Józefa Wissarionowicza: Pałac Kultury.

Wtedy nastaje pora, kiedy powojenne „wędrówki ludów” ustają granice porastają drutem kolczastym i już nie da się ich przekraczać „na zielono”. Jeszcze w ostatniej chwili udała się zimowa ucieczka Miłosza. Jej powieściowym obrazem w Zdobyciu władzy jest odlot Piotra Kwinto z warszawskiego lotniska w gęsto padającym śniegu. Potem na kilka długich lat przestrzeń zamknęła sięzamarła w bezruchu.



#177


Małe i wielkie podróże Mirona Białoszewskiego


Dla R. w odpowiedzi na prośbę, by więcej opowiedzieć o animuli.

Pomysł, żeby pisać właśnie o podróżach Białoszewskiego, wydaje się w pierwszej chwili niezbyt trafny. Może by raczej o domu i leżeniu albo o chodzeniu po Warszawie, no niechbyprzeprowadzce, ale o podróżach...

A jednak Wycieczka do Egiptu, Obmapywanie Europy i AAAmeryka intrygują.^1 Oto znany dobrze czytelnikom Białoszewskiego pasażer pociągu do Garwolina lub Otwocka okazał się na koniec globtroterem, przemierzającym kontynenty: był przecież w Egipcie, a więc Afryce, opłynął dookoła Europę, w Konstantynopolu otarł się o Azję, wreszcie poleciał do Ameryki. Rzecz jasna nie chodzi tu tylko o rzeczywiste podróże odbyte przez pisarza, bo o nich będą pisali jego biografowie. W tym rozdziale zostanie jedynie dokonana mała wyprawa na teren tego, co Białoszewski o swych


^1 Wycieczka do Egiptu to cykl wierszy w tomie Rozkurz. Cytując w niniejszym rozdziale teksty Białoszewskiego, stosuję następujące skróty, dodając w nawiasie stronę: AA - AAAmeryka, w: Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy. A A Ameryka. Ostatnie wiersze, Warszawa 1988; DRz-Donosy rzeczywistości, Warszawa 1973; O - Oho, Warszawa 1985; OE - Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy, w: Obmapywanie..., wyd. cyt.; ORz -Obroty rzeczy, Warszawa 1956; OW Ostatnie wiersze, w: Obmapywanie..., wyd. cyt.; R - Rozkurz, Warszawa 1980; SzZC - Szumy, zlepy, ciągi, Warszawa 1976; WW - Wiersze, wyboru dokonał autor, przedmowa J. Sławińskiego, Warszawa 1976; Z-Zawal, Warszawa 1977.



#178

podróżach napisał, z ograniczeniem się do tekstów dotychczas opublikowanych, bez prób sięgania do pośmiertnej spuścizny rękopiśmiennej. Należy przypuszczać, że dziennik pisarza okaże się ważny dla tego tematu i może niejedno zmienić.


PODRÓŻ JAKO TEMAT AUTOBIOGRAFICZNY

Rezygnując z odniesień do faktów biografii, zakładam jednocześnie, że istotnym kontekstem dla „wątku podróżniczego” w twórczości Białoszewskiego jest porządek autobiograficzny tego pisarstwa. W całości takiej, jaką znamy dotychczas, postawa autobiograficzna występuje od samego początku, choć na pewno staje się wyraźniejsza w miarę upływu czasu. Jest to uchwytne nawet na poziomie tak zewnętrznych sygnałów, jak tytuły. Czytelnik tomów prozatorskich z lat siedemdziesiątych, wyraźnie już upodobniających się do dziennika, może przypomnieć sobie cykl Autoportrety z Obrotów rzeczy, a zwłaszcza pierwszy, wyjątkowo długi jak na Białoszewskiego wiersz zatytułowany Autobiografia. Pamiętnik z powstania warszawskiego odsyła swym tytułem do najpopularniejszego w Polsce gatunku literatury dokumentu osobistego. Następne książki prozatorskie aż po Konstancin już nie tytułami, ale strukturą narracji odwołują się do formuły dziennika intymnego. W Rozkurzu powraca perspektywa pamiętnika, tym razem z sięgnięciem do dzieciństwa i rodzinnej genealogii.

Tytuł pierwszego z opisów podróży: Obmapywanie Europy czyli dziennik okrętowy zawiera określenie genologiczne użyte w przewrotny sposób, charakterystyczny dla tworzonej przez Białoszewskiego osobistej terminologii gatunkowej (porównywalnej chyba tylko z Witkacowską). Ze zwykłym dziennikiem okrętowym, prowadzonym z urzędu przez każdego kapitana, ma on tyle wspólnego,



#179

że dotyczy morskiej podróży, to znaczy tyle samo, co z Moby Dickiem Melville’a lub Żeglugą z Sonetów krymskich. Co więcej, nie tylko nie jest dziennikiem okrętowym, ale na dobrą sprawę nie jest w ogóle żadnym dziennikiem, bo poza perspektywą teraźniejszości w narracji nie ma tu tak elementarnych wyznaczników formy diary stycznej, jak datowanie i nieciągłość zapisu. Także to, co w wywiadzie pisarz powiedział o genezie tekstu, przeczy kwalifikacji dziennikowej, natomiast potwierdza autobiograficzny a nie fikcjonalny charakter podróżniczej opowieści. Z formuły wypracowanej już w Obmapywaniu Europy korzysta też AAAmeryka.

Te dwie krótkie opowieści o dalekich podróżach wraz z garścią późnych wierszy pozwalają spojrzeć wstecz na całą znaną dotąd twórczość autora Obrotów rzeczy i zobaczyć w nowym świetle pewne istotne elementy jego poetyckiej wyobraźni. Doświadczenie przestrzeni, ruchu i bezruchu, zamknięcia i otwarcia wyraźnie zmienia swą rolę w świecie budowanym przez Białoszewskiego. Poetyckie Ja istnieje w przestrzeni wypełnionej przedmiotamigłosami. Autobiografia Mirona B. opowiadana stopniowo we wszystkich kolejnych tomach poezji i prozy wciąż jeszcze pełna jest luk i niedopowiedzeń, wciąż pełna białych plam. Wyłaniała się przed oczami czytelnika stopniowo. Wcale nie od razu było jasne, jak bardzo każda jego książka jest autobiograficznością podszyta. Później nieraz o tym mówił, jakby z zażenowaniem i zdziwieniem, że ludzie chcą czytać, skoro on tak wciąż o sobie.^2

Wzmianka o białych plamach w autobiografii Białoszewskiego jest tu całkiem na miejscu ze względu na pierwotne, dosłowne znaczenie tej potocznej metafory w skojarzeniu z mapą. Wydaje się bowiem, że w scalaniu i układaniu fragmentarycznej autobiografii poety bardzo ważną rolę odgrywa mapa. A także kalendarz. Mogłoby się wydawać, że w badaniu pism intymnych są to pomoce zawodne, tak całkowicie zewnętrzne, wcielające normę


^2 Patrz: „To, w czym się jest” - rozmowa z Mironem Białoszewskim w dniu 2 II 1983, rozmawiała Anna Trznadel-Szczepanek, „Twórczość” 1983, nr 9, s. 32; H. Zaworska „ Wszystko jest ciekawe”, tamże, s. 61.



#180

obiektywną i powszechną. Ale jeśli poeta, który opisuje jak odwracał porządek doby i z dnia czynił noc, a z nocy dzień, jednak posługiwał się w swych tekstach kalendarzem? Upodobanie do datowania widoczne jest nie tylko w dziennikopodobnych prozach, ale i w tomach poetyckich, w których czasem pełna data dzienna, miesięczna i roczna zastępuje tytuł, nie mówiąc o tym, że bardzo często występuje po tekście. Kalendarz jest porządkiem mechanicznym, zewnętrznym, ale w pisarstwie Mirona Białoszewskiego zdarzenia życia wewnętrznego, nawet sny, często są do niego odnoszone. Pozornie chaotyczne „zlepy i ciągi” zdarzeń właśnie przeżywanych, przypominanych albo tylko śnionych umieszczane są na twardym gruncie chronologii, odnoszone do porządku pór roku, bez którego też nie sposób wyobrazić sobie opowieści o przemianach topoli na placu Dąbrowskiego.

Jednak ani wewnętrzny przepływ czasu, ani jego zewnętrzne punkty orientacyjne nie mają, jak sądzę, takiego znaczenia w pisarstwie Białoszewskiego, jak gęsta sieć sygnałów przestrzennych, organizujących i spajających w całość masę jego krótkich wierszy i„małych narracji”. Być może od kalendarza ważniejsza jest mapa, a właściwie szczególny jej rodzaj, jakim jest plan miasta. Nie wiem, czy już ktoś narysował plan Warszawy i okolic według Białoszewskiego. To, co zrobiła Jadwiga Sawicka w Kronice Warszawy^3, jest tylko pierwszym krokiem, częściowym opisem. Z fotografiami bardzo ważnymi, to prawda, ale nie o opis tu chodzi. Myślę o dosłownie rozumianym planie, którego rysunek byłby nałożony na zwykły, topograficzny plan miasta z zaznaczonymi Białoszewskimi” miejscami akcji, z indeksem wymienianych w jego książkach ulic, placów, budynków i parków. Po prostu Białoszewski przewodnik warszawski, w rodzaju takich, jakich po Dublinie doczekał się Joyce.

Już w Szumach, zlepach, ciągach wśród tak niewielu szczegółów, które Białoszewski zechciał opowiedzieć o podróży do Paryża, wspomniał w pewnym momencie, żartobliwie udając chełpliwość,


^3 J. Sawicka, Przestrzenie Mirona Białoszewskiego, „Kronika Warszawy” 1984, nr 2 (58).



#181

że wzbudził podziw Artura S. swoją orientacją w nowopoznanym, ogromnym mieście. Kiedy Artur S. mówi coś o tym, że mieszka tu od roku, a radzi sobie w mieście znacznie gorzej niż Miron, słyszy krótkie wyjaśnienie zagadki: „plan” (SzZC 61).

Oczywiście pierwszorzędne znaczenie dla konstytuowania się autobiograficznej całości ma osoba przeżywającego, słuchającego, zapisującego i opowiadającego Mirona B. Czy jednak ten opowiadacz byłby Mironem B., gdyby opowiadał o innych miejscach? Do jakiego stopnia jego los i jego tożsamość są przez niego związane z miejscem, o którym zdecydował się opowiadać?

MAŁE PODRÓŻE

Poczynając od tomu Było i było przestrzeń przedstawiona w jego tekstach odsyłana jest niemal bezwyjątkowo do rzeczywistej przestrzeni Warszawy i podwarszawskich okolic. Zarówno wiersze, jak Pamiętnik, Donosy, a także Szumy, zlepy, ciągi i wreszcie Rozkurz można czytać z planem miasta w ręku, tak jak niegdyś Prusowską Lalkę. Obfitość nazw topograficznych, precyzja lokalizacji, bogactwo realiów z codziennego (a czasem raczej conocnego) życia miasta nieustannie każe konfrontować przestrzeń kreowaną słowem z jej fizycznym, trójwymiarowym pierwowzorem. Kiedy w Szumach, zlepach, ciągach pada pytanie: „A swoją drogą co, może nie jestem piewcą Marszałkowskiej?” (271) nikt nie ośmieli się zaprzeczyć. Białoszewski jest poetą Warszawy, bo jest poetą miasta. Poetą centrum i peryferii, poetą podstołecznych miasteczek. Praga, Garwolin i Otwock nie są przeciwstawiane Marszałkowskiej, to u Białoszewskiego niepodzielna całość, tyle że wewnętrznie zróżnicowana. To, co zostaje przeciwstawione miastu, to przestrzeń natury. „Nie jestem miłośnikiem gór,



#182

wzdychaczem do szumu morza. Moi wszyscy przodkowie są z Mazowsza (...)” - powiada narrator w Szumach, zlepach, ciągach (177).

Ten wewnętrznie zróżnicowany obszar miasta ma wiele cech przestrzeni zamkniętej i labiryntowej. Zdarzają się zabłądzenia, niespodzianki, niesamowitości, są one jednak przedstawiane jako znaki korespondencji zjawisk z pozoru odległych, ale odsłaniających poecie swoje tajemnicze powiązania. Myślę, że miał on swoją teorię correspondances, choć inną niż symboliści. Spotkania z nieznanym i zaskakującym, których jest tyle w Donosach i Szumach, nie są funkcją otwartości przestrzennej, ale otwartości ontologicznej, obecności - poza trzema wymiarami fizycznymi, wymiaru innego. Metafizycznego, powiedziałby Marian Stała.^4

Przestrzeń przedstawiona w utworach Białoszewskiego jest po części oglądana, a po części - można by powiedzieć - osłuchiwana. Poeta słucha „donosów rzeczywistości” i odgłosów rzeczywistości, jej szumów. Jest słuchaczem mowy świata. Ale nie „wzdychaczem do szumu morza”. Był natomiast bardem elektrycznej kolejki podmiejskiej. Opisywane wielokrotnie wyjazdy z Warszawy do Otwocka i Garwolina nie są żadnym wychodzeniem w przestrzeń otwartą. Są to takie jakby „małe podróże”, a raczej przemieszczania się ciągle wewnątrz tego samego obszaru, znanego i oswojonego w sensie przestrzennym, choć stającego się tłem zaskoczeń i odkryć.^5 Regułą „małych podróży” objęte są też wyjazdy do Żarnowca, należącego mimo geograficznego dystansu do tej samej sfery podwarszawskiej przestrzeni oswojonej, co Otwock i Garwolin. Odrębność lokalna małych miasteczek południowo-wschodniej Polski, w których ocalało tyle gotyku, jak na przykład w Bieczu, pojawiła się tylko raz - i co charakterystyczne,


^4 M. Stala, Czy Białoszewski jest poetą metafizycznym?, w: Pisanie Białoszewskiego. Szkice, red. M. Głowiński i Z. Łapiński, Warszawa 1993.

^5Białoszewskim jako odkrywcy „nieznanych kontynentów zapełniających zwykłą codzienność” pisała Maria Janion. Porównała jego małe podróże do wypraw kapitana Cooka, pisząc (jeszcze przed opublikowaniem relacji z opłynięcia Europy i zwiedzania Ameryki): „topos Podróży (cóż z tego, że tramwajem lub podwarszawską kolejką) tkwi u podstaw twórczości Białoszewskiego”, M. Janion, Życie wewnętrzne na Lizbońskiej, w: Odnawianie znaczeń, Kraków 1980, s. 253.



#183

dosłownie na samym początku twórczości, bo w Balladach rzeszowskich otwierających debiutancki tom, a więc w czasach, kiedy warszawska domena poety jeszcze nie została stworzona.^6

Jeśli w prozie Białoszewskiego z lat siedemdziesiątych jest mowajakimś dalszym wyjeździe - jak w Donosach na wieczór autorski do Poznania, na zaproszenie znanego skądinąnd poety E. B. - jest to niemal kataklizm albo przynajmniej eskapada pełna niebezpieczeństw, niby wyprawa wojenna: „Jak Czarniecki do Poznania” (121). W Szumach, zlepach, ciągach są jeszcze wyjazdy do Biłgoraja i do wsi w powiecie proszowickim (województwo krakowskie) - ale to coś w rodzaju wspomnień z delegacji, kiedy autor jako młody dziennikarz jeździł na reportaż w latach pięćdziesiątych.

W tej książce pojawia się już jednak krótki błysk inności: kilka epizodów z pobytu w Paryżu. W niewielu akapitach poświęconych tej podróży tkwią jak w zalążku rysy, które znajdziemy po latach w opisie wyjazdów na Morze Śródziemne i poza Atlantyk: fascynacja fenomenem miasta, oswajanie obcości, zderzenie oczekiwań i spełnienia.

Pewien trwalszy zwrot dokonuje się w Zawale. Dziennikowa opowieść o pobycie w szpitalu zdaje sprawę z nowego sposobu przeżywania przestrzeni. Wydawać by się mogło, że nie powinno to mieć nic wspólnego z doświadczeniem podróży, a jednak ma. Jest to pobyt w obcym miejscu, długa nieobecność w domu, wytrącenie z ustalonego, własnego trybu życia, wejście w zupełnie nowe środowisko, nie wybrane, lecz spotkane. Wszystkie te momenty są przecież charakterystyczne dla podróży i rzeczywiście doświadczenie pobytu w szpitalu i sanatorium zostanie później przywołane w opisie tygodni spędzonych na „Stefanie Batorym”, płynącym wokół Europy. Pamięć o tym doświadczeniu trwa jeszcze podczas podróży do USA i powraca w relacji z pobytu w domu Oluty w Buffalo.

Mówiąc po zawale o zmianie w życiu, zapoczątkowanej pobytem w szpitalu, poeta używa metafory, która akurat w rozdziale


^6 Cykl wierszy Ballady rzeszowskie z Obrotów rzeczy dedykowany jest „Solińskiemu Leszkowi i Bronisławie, jego matce, z Krośnieńskiego Żarnowca” (ORz 5).



#184

podróżach powinna być zacytowana: „Wyjechałem w inny świat.” W drugiej części Zawału, zatytułowanej Inowrocław, na samym początku w rozmowie narratora z przyjaciółmi pojawia się nie ujawniona przedtem ciekawość osobistego spotkania z innością, choćby nie bardzo odległą:

Miałem już jechać do Konstancina, za cztery dni, ale Tadziowi żal się zrobiło za mnie Inowrocławia, mnie się też zrobiło żal

- Konstancin znany

- nudny

- pod Warszawą

- Inowrocław niewiadomy

- zupełnie niewiadomy

Le. z szafki po Romanie zawyrokował

- to niech będzie Inowrocław (Z 92).

Codzienne spacery po Inowrocławiu i wyjazd pociągiem elektrycznym do Bydgoszczy przypominają po trosze Garwolineum^7 albo wędrówki po Żoliborzu, ale mają też w sobie smak zaciekawienia nowością. Sklepy, w których kupuje się piżamę albo owoce i sery, trzeba znaleźć na nieznanych przedtem ulicach, w parku zdrojowym i w kościołach przy rynku można dokonać na własną rękę małych odkryć na miarę uroków prowincji. Narrator Zawału stopniowo smakuje przyjemności zwiedzania miasta, w którym jest przybyszem.

Małe podróże, o których dotąd była mowa, zawsze odgrywały rolę podrzędną, stanowiły tylko część opowiadanej rzeczywistości. W tekstach o nich obraz świata skupiony był zawsze wokół czegoś innego, choć zarazem to, co się działo, było tak zrośnięte z daną przestrzenią, że trudno wyobrazić to sobie w jakiejś innej scenerii. Natomiast Obmapywanie Europy i AAAmeryka są już w całości opowieściami o podróżach, prawdziwych, dalekich podróżach. Obmapywanie zaczyna się wspomnieniem poprzedniej podróży: „Samolot wzbił się jak archanioł na dziesięć kilometrów w górę i za parę godzin był Egipt” (OE 7). Pierwsze zdanie AAAmeryki


^7 Cykl Garwolineum (DRz 186-191) odnosi się do Garwolina pod Warszawą.



#185

też opowiada o locie: „Jak będzie się tam w dole daleko coś marszczyło, to znaczy, że lecimy nad oceanem - objaśnia mój sąsiad” (AA 57). W ten sposób oba początki wrzucają czytelnika od razu w żywioł powietrza i żywioł wody, olbrzymią otwartą przestrzeń, już nie tą przy śnioną czy wyobrażoną w warszawskim mieszkaniu, ale daną w doświadczeniu.


OSWAJANIE OBCOŚCI

Miron B. wiele opowiada o swoich sposobach oswajania obcości, na którą jest nieustannie narażony jako podróżnik. Najpierw radzi sobie z obszarem najbliższym, który na trzy tygodnie, potrzebne do opłynięcia wokół Europy, staje się przestrzenią życia codziennego. Okazuje się, że statek doskonale da się obłaskawić i traktować jak dom. Nawet spotkanie z Konstantynopolem nie zaczyna się uderzeniem obcości, bo pierwszy widok na wielkie bloki nowych dzielnic przypomina Saską Kępę, a kupowanie skórzanej kurtki na egzotycznym bazarze doskonale da się załatwić metodą znaną z przedwojennych warszawskich Nalewek i wypraktykowaną już podczas poprzedniej podróży - w Kairze.

Podobnie odbywało się oswajanie Ameryki. W hoteliku zakonnic na Manhattanie było „Jak w Sieradzu (...) Jak w Przasnyszu” (AA 59). Kłopot z szukaniem wychodka też taki sam. Domki w Buffalo sąjak w Rembertowie lub Otwocku, a zagajnik ze śmietnikiem przypomina warszawskie przedmieścia. Cambridge jako część Bostonu leżąca za wodą przypomina Pragę po drugiej stronie Wisły, a czerwona cegła budynków Uniwersytetu Harvarda kojarzy się ze szpitalem na Lindleya. Najlepiej zadomowił się Miron B. na Manhattanie. Tam czuł się „wielkomiejsko i swojsko” (63). Odnalazł tam koloryt fin de siecle ’u, „Stare mosty podobne do staroświeckich



#186

wielkich maszyn do szycia” (68), „Pomniki jak w Europie” (65) - aż na koniec, przed wyjazdem pojawia się nuta nostalgii: „Przyzwyczaiłem się do Manhattanu i dziwnie mi, że za chwilę go już nie będę widział” ( 120).


SPRAWDZENIA I ZASKOCZENIA

Te różne oswajające porównania służą porządkowaniu nieprzebranej mnogości zmieniających się miejsc, zdarzeń i przeżyć. Podróżnik Miron B. ma swój układ odniesienia, swój punkt na mapie, do którego zawsze może się odwołać, bez względu na to czy jest w Kairze, nad Bosforem czy w Nowym Jorku. Jednakże podróże opisane w Wycieczce do Egiptu, Obmapywaniu Europy i w AAAmeryce są także porą zdziwień już nie dających się oswoić. A także porą oczekiwań, sprawdzań i zaskoczeń. Drugim, obok własnego punktu na mapie, układem odniesienia dla nowych doświadczeń jest dawniej sza, pośrednia wiedza o miejscach poznawanych w podróży. Przechowywana w pamięci, bez myśli o tych podróżach, gromadzona z samej ciekawości świata, bez żadnej niegdyś nadziei, że się gdziekolwiek wyjedzie. I te niespodziewane spotkania z miejscami sławnymi, poznanymi wcześniej z opisów, fotografii, filmu stają się nagle ośrodkiem ważnego przeżycia. Coś się potwierdza i zgadza, coś innego zaskakuje, rozczarowuje, zdumiewa. Jest większe lub o wiele mniejsze, wcale nie takie ciekawe lub piękniejsze nad wszelkie spodziewanie.

Te sprawdzania i zaskoczenia były już w Szumach, zlepach, ciągach, w epizodzie z pobytu w Paryżu.

Na Giocondę wtedy nie popatrzałem. Trochę ze wzgardy, że taka oklepana. A trochę z uprzedzenia Tytusa Czyżewskiego, który do Lu. powiedział złośliwie o Giocondzie

- to piernik



#187

Aż raz stanąłem. Spojrzałem. Żaden piernik. Byłem tak oczarowany, zawstydzony.

Nie, nie... Są rzeczy, których nic się nie czepi... (SzZC 61).

Na początku Wycieczki do Egiptu poeta wprost mówi, że celem całej tej podróży była chęć sprawdzenia. Nawet nie objaśnia - czego. Po prostu powiada, że miał chęć sprawdzić. Dopiero w którymś kolejnym wierszu okazuje się, że wybrał się do kraju piramid, żeby

sprawdzić naczelną metaforę styk z nieskończonością.

(R 257)

A w następnym wierszu dodaje, że jeszcze miał sprawdzić kotkę Mizię.

W Obmapywaniu Europy te „sprawdzenia” potraktowane są bardziej opisowo, jest ich więcej i notujący swe wrażenia podróżnik zaczyna się bawić ich kolekcjonowaniem. Wprawdzie nie daje się ogarnąć nerwowej zachłanności - przeciwnie, trochę pokpiwa ze zdyszanych zwiedzaczek, ale jednak wyraźnie podoba mu się bogactwo i zmienność, ten „kalejdoskop”, jak powiada. W tych sprawdzeniach i zaskoczeniach pojawia się też wielokrotnie zaskoczenie samym sobą satysfakcja wciąż jakby przemieszana z niedowierzaniem, coś jak pytanie: to ja naprawdę tu? W tej Hiszpanii? W tym Dubrowniku? W Atenach? Nowy Jork dziwi go, że tyle w nim staroświeckości, secesji. „Wyjaśniają mi, że takie nowoczesności, jakich się spodziewałem, to są w Brazylii” (AA 81). I nazywa podróże hecą. Jakby wciąż nie mógł traktować serio siebie jako podróżnika. Jakby sam fakt, że on, Miron warszawski i leżący, opływa Morze Śródziemne i przelatuje nad Atlantykiem, był największym zaskoczeniem.



#188

MIASTO I MORZE

„Piewca Marszałkowskiej” szybko oswajał się z miastami, choć niektóre zejścia na ląd w podróży wokół Europy dawały niewiele czasu. Wieczorem Kopenhaga i sklep z pornografią, wszystkie sławne miejsca Londynu i rozczarowanie, że nie uda się uchwycić dickensowskiej atmosfery, jak na oglądanym kiedyś filmie. Potem miasta Południa: Gibraltar, Walencja, korsykańskie Ajaccio, dalej Dubrownik, wreszcie Ateny i Konstantynopol. Białoszewski nie opisuje widoków, kolorów, zapachów. Jedne zabytki go ciekawią, inne nudzą. Dostrzega to, czego nie uwzględni żaden bedeker: przy placu Picadilly ogromną siusialnię z rzędami pisuarów, białych jak nastroszone gąsiory, w Atenach kota przed Partenonem.

Miejscem, w którym zawiera się sama kwintesencja miejskości, okazał się jednak Manhattan. Po prostu pępek świata. A już Czterdziesta Druga Ulica to pępek pępka świata. Cała reszta miast amerykańskich to antymiasta: nudne, rozwlekłe, zabudowane parterowo domkami z ogródkiem, trochę wieżowców w centrum. Narrator domyśla się, że to dlatego Amerykanie tak chętnie jeżdżą do miast europejskich. W Nowym Jorku Miron B. odnalazł ślady XIX wieku i secesję - a nawet więcej: domyślił się utajonej idei miasta średniowiecznego. Szerokie ulice wydają się wąskie i ciemne, tak wysokie są pionowe ściany, wznoszące się na kilkadziesiąt pięter. Miasto ciasno zabudowane w prostokąty, z parkiem zamiast rynku na środku, podzielone na kwartały. W dodatku niebezpieczne, jak w średniowieczu.

Ale ja mam swój stary system, na wszystkich ulicach świata jednakowy. I jednakowo skutkuje. To znaczy nie przejmować się zbytnio. Ostatecznie przed iluś laty pobito mnie w Warszawie o szóstej wieczorem w Ogrodzie Saskim, i to bezinteresownie (AA 78).

Staroświecki, wielkomiejski i swojski Manhattan, z lecącymi w niebo wieżowcami, jest także „szklaną górą zaczarowaną” (AA 110), miejscem baśniowym albo mitycznym, miastem miast, w którym można znaleźć wszystko. Miron B. rozumie miasto, umie czytać



#189

jego plan i poruszać się wśród ulic czy to w Paryżu, czy na Manhattanie. Ono jest jego żywiołem.

A żywioł wody? Przecież cały pomysł przyjazdu do Ameryki zaczął się od dawnego marzenia o popłynięciu przez Atlantyk. Od przelotu nad Morzem Śródziemnym w drodze do Egiptu. Od opływania Europy przez trzy tygodnie na „Stefanie Batorym”. Dziennik okrętowy Mirona B. jest wielką pochwałą żywiołu wody. Nie tylko statek postrzegany jest jak dom lub jak pływająca wyspa, miejsce bezpieczne, ale i samo pływanie, powolne, bez nerwowego pośpiechu, bez niecierpliwości i gonitwy - jest dobre, podoba się. Kołysanie wprawia w ekscytację, a patrzenie na morze - w zapamiętanie, trans.

Woda pieni się, iskrzy. Przybiera różne kształty. Kiedy tak siedzieć i wpatrywać się, a okręt do tego kołysze, popada się w trans (OE 20).

Można by mnożyć cytaty, przywoływać jeszcze cykl dziewięciu wierszy Wypisy z morza. I oto „piewca Marszałkowskiej”, Garwolina i Otwocka stał się piewcą Manhattanu. Oto warszawski mieszczuch, ten szczur lądowy z Mazowsza, co to zdawałoby się dostanie choroby morskiej zanim z Gdyni dopłynie do Helu, pisze na Zatoce Biskajskiej, która zawsze była postrachem żeglarzy:

Kołysze mocniej niż poprzednio. Ale i tak jest dobrze. Zresztą to kołysanie wprowadza mnie w ekscytację (OE 22).

W cyklu Wypisy z morza opisuje odkrycie atawistycznego źródła tej ekscytacji płynącej z kołysania:

Zdarzyło mi się.

Płynę statkiem.

Huśta

małpia radość

po przodkach

wpatrywanie się w bełt

w błyski.

Trans.

(0 37)



#190

A zarzekał się, że nie jest wzdychaczem do szumu morza. Wzdychaczem zresztą rzeczywiście nie został, ale zrobił z morza wypisy.


PODRÓŻ I TOŻSAMOŚĆ

Stan zapamiętania się, popadnięcia w trans opisywany był w prozie Białoszewskiego na długo wcześniej, zanim dostarczyła takiej okazji podróż morska. Jednym z przykładów jest cykl Transy, zanotowany w Szumach, zlepach, ciągach w kolejnych godzinach 3 lipca 1974 roku:

Ja ostatnio nieraz na siebie patrzę duchem. Albo ciałem na ducha. Duch jak deszcz wtedy. Połyskuje. Odbija.

Więc w swojego ducha

- a on w transie.

Zaglądam

to ja? (SzZC 201).

Ale i duch we mnie skacze. Pionowo. Ma miejsce. Zaczęło się nie od takiego znów transu. Od wmówienia, żartu, od słowa (203).

A duch mój chodzi we mnie i nade mną. Nie spada. Świeci mi. Bez parasola (205).

Tak. Duch musi wiać. Muzyka wieje. Od Bacha wieje. Aż kładzie na ziemię. Porywa. Za ucho. Jak nasionko. I kręci.

Można się przewrócić i od samego siebie, a potem w górę i w dół, i w górę (206).

Wszystkie te opisy stanów transu, zapamiętania się mówią o osobliwym doświadczeniu wewnętrznym. Jest to próba tożsamości, eksperyment dokonywany na Ja, które się rozszczepia, skupia na sobie i pyta, kim jest. Dzieje się to w ruchu, wszystko jedno fizycznym czy wyobrażonym, w ruchu płynnym, wirującym, kołyszącym w górę i w dół. W jego powtarzalności jest także jego przeciwieństwo, czyli stałość, która jest w wiecznej płynności ruchu fal albo



#191

wodospadu. Jedyne, co z przyrody kontynentu amerykańskiego Białoszewski opisał, i to wyjątkowo obszernie, to była Niagara, spieniona rzeka, lecąca w dół z wysokości sześćdziesięciu metrów. „Pieni się jednostajnością.” To sformułowanie nie jest wyjęte z opisu Niagary ani z fragmentów poświęconych kontemplacji morza. Pochodzi z wiersza o domku mamy w Garwolinie i jeśli ma jakiś związek z opisem krajobrazu, to tylko krajobrazu wewnętrznego, pejzażu duszy, oglądanego podczas podróży w głąb siebie. Przecież trans jest taką właśnie podróżą. Tu znowu, w jeszcze innym sensie, poeta mógłby powiedzieć, jak po zawale: „Wyjechałem w inny świat.” Tym razem - w swój świat wewnętrzny. Jeden z wielu takich odjazdów pokazany został w dwu fragmentach. Pierwszy pochodzi z Obmapywania, kiedy podczas przepływania między Sycylią a Włochami pojawia się wspomnienie domu w Garwolinie:

Wiatr zimny wieje. Patrzą inni. Wreszcie czuję znużenie. Tęsknię nagle za ślepą ciemną ścianą w Garwolinie widoczną z okna domku mojej Mamy. Podczas choroby mojej Mamy i po jej śmierci, nim zmuszono mnie do pozbycia się tego domku, stawałem w ciemnej kuchni w nocy w zimie i wpatrywałem się w tą ślepą ścianę nie dobudowanej willi sąsiadów. Stałem tak nieraz pół godziny, z godzinę. Za oknem nawet nie było śniegu, tylko szaro, sterczące badyle i ta ściana.

I tak z przezroczami na oczach Morza Śródziemnego i powidokami ślepej ściany z Garwolina wszedłem w swoje łóżko w kajucie (OE 37).

Drugi fragment znajduje się w jednym z ostatnich wierszy z cyklu Ciemne i szare naoczności:

Ileś dni na statku

ziemia wodna

co twarde mijane

piękności się przelewają

cofają, nadchodzą

wieją słynnościami

raptem

tęsknota za staniem w oknie

Garwolinie

samemu

noc

czarna zima

naprzeciwko ciasno



#192

badyle

ślepa ściana

pieni się jednostajnością

odmawianie jej sobie

końca nie ma

(OW 132-133)

Rzeczywista podróż także jest rodzajem transu, wyzwaniem, które stawia człowieka wobec nowych doświadczeń i każe mu odpowiadać na pytanie, kim jest. W późnych wierszach Białoszewskiego reminiscencje z podróży po Morzu Śródziemnym i Ameryce przenikają się ze starą topiką opowieści o podróży ostatecznej. Jedno z takich skojarzeń budzi widok statku wycieczkowego, na który u stóp Niagary wsiadają turyści ubrani w długie, czarne płaszcze nieprzemakalne z kapturami. W odczuciu narratora wygląda to , jak statek jadący na wyspę umarłych” (AA 89). Pisarz nie rozwija dalej możliwego nawiązania do obrazu Böcklina ani do innej znanej wersji tego tematu, natomiast wzmacnia sens tej malarskiej aluzji zaskakującym porównaniem, którego tonacja, z lekka makabryczno-groteskowa, mogłaby kojarzyć się ze średniowiecznym „tańcem śmierci”: „Wyglądamy jak gromada kościotrupów z Marsza żałobnego Chopina’'’ (AA 89).

Podróż w zaświaty, tam gdzie pojawia się w pisarstwie Białoszewskiego, pokazywana jest niejednokrotnie poprzez odwołanie do toposu duszyczki, błądzącej animuli, której niejasny status i niepewna sytuacja od wieków tyle kłopotów przyczyniają poetom.

coś mi się wciąż myli, budzę się, nie wiem

- co ja jestem?

- aha, ja

- a gdzie jestem?

- nie tu, nie tu, aha, tu

dzisiaj aż się bałem, budziłem się, nic o sobie nie wiedziałem, tylko mi się powtarzało

- głowa niepewna, pilnować głowy w głowie. (OW 130)

Ten stan niepewności przedstawiony jest jako przeżycie doznawane przez podróżnika, który właśnie wrócił z Ameryki, ale czuje się tak, jakby wrócił z innego świata i dlatego zwraca uwagę na czyjeś przejęzyczenie:



#193

Pewna pani o mnie z zapędu w urzędzie

- wrócił z drugiej kuli ziemskiej

(OW 130)

Nabiera to szczególnego sensu w kontekście skojarzenia ze stopniowym powrotem do przytomności po narkozie:ja jakbym był po operacji, coś mi się wciąż myli, budzę się, nie wiem

- co ja jestem? (130)

Te powroty: z Ameryki, z innego świata, z nieprzytomności, na koniec odniesione zostają do powszechnej, zaświadczonej przez długą tradycję wiedzy o podróżach w zaświaty:

mówią, że tak się myli duszy, kiedy zostanie

bez ciała, nie wie, gdzie jest, czym jest

i zaczyna siebie podejrzewać

czy jest?

a jak nie

to

czy była

a jak nie była

to co to?

i się rozmazuje

(OW 130)

Przywołanie starego toposu, którego źródła w literaturze europejskiej sięgają Homera, a w polskiej - średniowiecznej pieśni o duszy, która z ciała wyleciała^8, odbywa się w charakterystyczny dla Białoszewskiego sposób. Wygląda jak przytoczenie plotki, jakiegoś pospolitego gadania, które można usłyszeć przed sklepem na rogu Marszałkowskiej albo w pociągu do Otwocka: „mówią, że...”. Tę stylizację na „gadanie”, wzięte jakby wprost z życia a nie z tradycji literackiej, zobaczymy wyraźniej, jeśli przypomnimy sobie, jak inni polscy poeci uczenie a nie potocznie wprowadzają topos duszyczki.


^8toposie animuli por. m.in. J. M. Rymkiewicz, Animula, vagula, blandula, w: tegoż, Czym jest klasycyzm. Manifesty poetyckie, Warszawa 1967, s. 139-164; T. Michałowska, „ Dusza z ciała wyleciała Próba interpretacji, „Pamiętnik Literacki” 1989, z. 2, s. 3-26.



#194

Tuwim i Kamieńska dają pełny cytat inicjalnego dwuwiersza średniowiecznej pieśni, Herbert odwołuje się do wiedzy naukowej, a nie potocznej („wiemy z historii”), Różewicz i Rymkiewicz używają nazwy łacińskiej, ponadto Animula tego ostatniego usiana jest erudycyjnymi aluzjami literackimi.^9 Białoszewski rozpoczyna od tego, co po prostu mówią o „duszy”, która zostaje bez ciała, a przedstawiwszy niejasność jej sytuacji w kilku pytaniach, pozostawionych bez odpowiedzi, przypieczętowuje swój wywód kolokwialnym stwierdzeniem: „i się rozmazuje”.

Nie są to pierwsze dywagacje autora Mylnych wzruszeń na ten temat. Wiersz cytowany powyżej pochodzi z 29 listopada 1982 i wiąże się z własną sytuacją tego, który wrócił „z drugiej kuli ziemskiej”, czuje się jak obudzony z narkozy i rozmyśla o sobie w kontekście tego, co mówią o duszy, zostającej bez ciała. Wiersz Sen, datowany: 1970, opowiada o spotkaniu z drugim, z bliskim umarłym, gdzie zarówno śniący, jak śniony znajdują się w dziwnym stanie egzystencji połowicznej, jakby zawieszeni między życiem a śmiercią:

I ja trochę nie żyję,

I ty trochę nie żyjesz

(WW 214)

Są tu również podobnie istotne pytania, także pozostawione bez odpowiedzi:

Dmuch, dmucham w ciebie życie?

I czy to to jest na to?

A jak nie to, to co?

(216)

Podobna jest też sytuacja niepewności po przebudzeniu. Jest natomiast (oprócz innych różnic, tu nieistotnych) ważny element, nieobecny w wierszu Wróciłem z Ameryki, a możliwy w polu skojarzeniowym duszy, rozstającej się z ciałem: cień.


^9 Wiersze wymienionych poetów analizuję w szkicu Topos duszyczki we współczesnej poezji polskiej, w: Topika antyczna we współczesnej literaturze polskiej, red. A. Brodzka, E. Samowska-Temeriusz, Warszawa-Kraków 1992, s. 77-87.



#195

I buch: ten żal do siebie;

Budzę się, nie ma ciebie.

Leżę. Tramwaje, świat,

Dzień. Z ciebie ani cień.

Ty ani tak, ani tak,

Już nie żyjesz pięć lat.

(214)

Inne niepokojące spotkanie z cienieni, tym razem własnym, opisane jest pod koniec Donosów rzeczywistości. Są to właściwie dwa spotkania ze swoim drugim ja, lustrzanym odbiciem i cieniem. Spotkania zaskakujące, którym towarzyszy niepokój, znak zapytania, trudność rozpoznania siebie w tym drugim i uznania jego tożsamości ze sobą:

Lecę do wyjść na Śródmieściu, migają, patrzę, co za stary chłop wchodzi mi w drogę, a to -

ja, w szybie.

To straszniejsze niż wychodzenie od Mewy, Jasia i Henia na Pięknej, w nocy, zejście, idzenie sienią, ktoś idzie naprzeciw, ja:

- przepraszam

on idzie, ja idę,

- przepraszam

ja staję, on staje,

to mój cień (DRz 259).

Te pytania o siebie, sprawdzania siebie i zaskoczenia sobą obecne są w całej twórczości Białoszewskiego od początku do końca: od Autoportretów w Obrotach rzeczy i Wywodu jestem ’u w Mylnych wzruszeniach aż po Wróciłem z Ameryki w Ostatnich wierszach.

Więc czy epoka wielkich podróży zmieniła coś w jego twórczości czy nie, czy wniosła w jego pisarstwo coś, czego małe podróże dać nie mogły? Czy mamy wczesną i późną twórczość Białoszewskiego, czy też całość jest niepodzielna? Odróżniano Mirona leżącego od latającego, to jednak wyraźnie odmienne postawy.^10 Podróże małe i wielkie to też różnica. Trochę taka, jak z tą pieniącą się jednostajnością co to porusza się i zmienia, a pozostaje ta sama. Pytanie o tożsamość stawiał Białoszewski od początku


^10 H. Zaworska, dz. cyt., s. 59.



#196

swej twórczości, ale nabrało ono nowego wymiaru w epoce, kiedy mógł się fizycznie zmierzyć z otwartą przestrzenią świata, przebywaną samolotem i statkiem. Podróże wewnętrzne w swój pejzaż duchowy snu i marzenia odbywał, zamykając się w czterech ścianach swego pokoju. Przecież gdyby się uparł, mógłby tam pozostać. Po każdej podróży wracał.

Oba prozatorskie opisy podróży: wokół Europy i do Ameryki kończą się tak samo - powrotem do swego łóżka. Ale w obu tych powrotach jest też wyraźnie powiedziane, że coś się zmieniło. Podróż w przestrzeni geograficznej wniosła zmianę w pejzaż wewnętrzny. Po dniach spędzonych na statku, który był pływającym domem, pozostaje kołysanie. W mieszkaniu na Saskiej Kępie, na dziewiątym piętrze Jestem dalej na jakimś statku, tym czy nie tym, wszystko jedno. I wszystko jedno, czy to, co widać pode mną, płynie czy nie płynie. Tak jakby płynęło” (OE 53). Po powrocie z Ameryki podróżnik pozostaje w swoim pokoju nie tylko sam ze sobą, ale „i z całym światem na płytach i w książkach. No i we wspomnieniach” (AA 123). Więc coś się dzięki wielkim podróżom zmieniło.

W Wycieczce do Egiptu Le. podkpiwa z pustelnika, który jedzie z „Orbisem”. Po podróży pustelnik wraca do swojej samotni, ale zamknięcie już nie jest szczelne. Anachoreta raz uwiedziony już się nie oprze następnym pokusom. Tak to wyznał w AAAmeryce: nie musiał koniecznie jechać. Mógł odebrać nagrodę polonijną przez bank. „Ale mnie kusiło. Potem straszyło. Ale wstyd było cofać jazdę” (AA 59).

Więc Białoszewski odmieniony. Stary - inny od młodego. Podróżujący - od leżącego. Ale nie byłoby tych podróży wielkich bez małych. Prawdziwych podróży samolotem i statkiem bez wyobrażonych podróży w głąb samego siebie, gdy duch zdaje się oddzielać od ciała i wieje kędy chce. Więc „podróżny” Miron B. nie mógłby tak przeżywać swoich podróży i tak opowiadać swojej autobiografii, jak ją opowiedział, gdyby przedtem „leżący” Miron B. nie zwiedził swoich pejzaży wewnętrznych. I w Ameryce, później, z oddalenia, tak o swojej idei podróży opowiedział:



#197

Pytają o moje wrażenia z Ameryki. Mówię, jak potrafię. 1 w ogóle o idei podróży. A potem o swoich latach leżenia w ciemnym pokoju, namysły, dziwny stan, wizje, pisania, niewychodzenia. I mówię, że to też było jak podróże, a nawet lepsze. Inni potwierdzają - Tak, to musiało być wspaniałe (AA 80-81).



#198

[[Strona pusta]]



#199


CZĘŚĆ CZWARTA: ŚWIADECTWA WPISANE W CZAS HISTORII. WYZWANIA




#200

[[Strona pusta]]



#201


„Mówić pamiętnik” (postawa autobiograficzna Janusza Korczaka)


I

Niejednokrotnie wypowiadano opinię o wszechobecności autobiografizmu w pisarstwie Korczaka. Jest to doświadczenie znane wszystkim jego czytelnikom. Istnieje jednak mnóstwo rozmaitych sposobów pisarskiego posługiwania się sobą, własnym doświadczeniem i losami: od głębokiego ukrycia, zamaskowania pierwiastka osobistego, do jego pełnej, manifestacyjnej niekiedy jawności. Często jeden i ten sam pisarz rozmieszcza swoje poszczególne utwory na różnych stopniach tej skali. Decydujące znaczenie dla interpretacji całości ma oczywiście publikacja tekstu, w którym autor wyraźnie proponuje pakt autobiograficzny, jednoznacznie nadając swej wypowiedzi charakter dokumentu osobistego. Powstaje wtedy niewątpliwy układ odniesienia, działający na inne dzieła niby fotograficzny wywoływacz, pod wpływem którego naświetlony papier ciemnieje, ujawniając niewidoczny przedtem obraz.

Niekiedy ów obraz daje się dostrzec wcześniej, jeszcze przed opublikowaniem tekstu jawnie autobiograficznego. Dzieje się tak wówczas, kiedy sylwetka pisarza, jego życie i osobowość zarysowują się w świadomości odbiorców samoistnie, dzięki czynnikom spoza jego tekstów. W takim przypadku publikacja dokumentu



#202

osobistego nie wywołuje elementów autobiograficznych ze stanu utajenia, ale przekształca i uzupełnia wzór dostrzegany już wcześniej . Tak właśnie sytuacja przedstawia się w wypadku Korczaka. Sławny za życia jako pedagog, lekarz i pisarz, stworzył także swoją społeczną personę, po części w sferze słów, po części w sferze zachowań. Kreował siebie jako Starego Doktora, sugestywnie utrwalając ten obraz w świadomości czytelników i słuchaczy radia. Po jego śmierci od razu zaczęła tworzyć się legenda, już w getcie.^1 Ta śmierć unieśmiertelniła go natychmiast w ludzkiej pamięci. Wiedzą o niej nawet ci, którzy nie czytali ani jednej napisanej przez niego linijki. A do nawet najkrótszej opowieści o jego śmierci należy także główne dzieło jego życia, bo to, co w zbiorowej pamięci istnieje jako śmierć Janusza Korczaka, to jest śmierć KORCZAKA wraz z dziećmi. W nekrologu tkwi klucz do biografii i do zrozumienia autobiografii. Zanim pisany w getcie Pamiętnik został odnaleziony i opublikowany, wiedza o postaci i życiu Korczaka istniała w społecznej świadomości i stwarzała ramy, w których poruszał się każdy jego czytelnik. Pamiętnik te ramy poszerzył i zarysował wyraźniej, skomplikował, wzbogacił, w wielu szczegółach odmienił, ale zasadniczy ich zarys potwierdził.

W powieściach, opowiadaniach, poniekąd także w jedynym zachowanym dramacie potwierdził obecność materii autobiograficznej, bardziej czy mniej obecnej, poddanej różnorodnym gatunkowym modelunkom i przekształceniom, ale rozpoznawalnej. Wszystkie te utwory wzięte razem (i jeszcze wespół z wieloma tekstami publicystycznymi) tworzą swoistą „autobiografię na raty”, która powinna być odczytywana jako uzupełnienie głównego zarysu, spisanego pod sam koniec życia.

Twórczość, nawet będąca „autobiografią na raty”, rządzi się jednak własnymi prawami. Pamiętnik ułatwił też dostrzeżenie ograniczeń, którym materia doświadczenia osobistego została poddana przez pisarza, modelującego ją na różne sposoby dla różnych celów. W kontekście Pamiętnika widać wyraźnie, że pierwszoosobowy


^1 Przykładem zapis w dzienniku Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, przeł. M. Salapska, Warszawa 1983, s. 186-187.



#203

bohater zarówno Dziecka salonu, jak Spowiedzi motyla stworzony został w znacznym stopniu dzięki wykorzystaniu doświadczenia i losu własnego. Gdym okiem widać te punkty wspólne: wczesne podjęcie prób literackich, studia medyczne, zainteresowanie pedagogiką, lektury o dziecku i obcowanie z dziećmi, praca korepetytora (ale nie surowego, lecz rozumiejącego, który rozwija dziecko), obcowanie z dziećmi najbiedniejszymi, miłość do przyrody i namiętna krytyka szkoły (niehigienicznej dla ciała i będącej niewolą dla duszy), wreszcie młodzieńcza namiętność do lektury i marzenia, a także głębokie, choć bardzo powściągliwie, jakby mimochodem wypowiadane poczucie samotności, osobności własnego istnienia.

Ważniejsze od dostrzeżenia tych zbieżności wydaje się jednak zaobserwowanie, jak odmiennym sposobom pisarskiego formowania podlegało tworzywo osobistego doświadczenia. Samo odnotowywanie zbieżności „faktów” wydaje się jałowe. Nie jest to osobliwością Korczaka, że fabularyzował własne przeżycia, że zdarzenia, które obserwował i w których uczestniczył, przetwarzał na powieściowe epizody, że niektórzy jego bohaterowie mają wyraźnie autobiograficzne rysy. Taka praktyka jest bardzo powszechna. Powieść rozwojowa, powieść o dojrzewaniu prawie zawsze ma podtekst autobiograficzny. Stało się to niemal jedną z reguł tego gatunku, do którego nawiązują (na różne zresztą sposoby) oba wspomniane teksty. Sugestię autobiograficzności wzmacnia pierwszoosobowa forma narracji, wsparta w Spowiedzi użyciem konwencji dziennika. Na ten wybór form narracyjnych i gatunkowych trzeba też jednak spojrzeć w kontekście poetyki historycznej. Powieść młodopolska, w której wciąż jeszcze żywe było naturalistyczne upodobanie do „dokumentu ludzkiego”, chętnie odwoływała się do powieści-dziennika, powieści-pamiętnika.^2 Odnaleziono też liczne analogie w tle i klimacie zdarzeń powieściowych, w relacjach, łączących bohatera-narratora z postaciami drugiego planu. Wyraźne są zbieżności pomiędzy obserwacjami


^2 M. Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej, Wrocław 1969, rozdz. VI Od dokumentu do wyznania. O powieści w pierwszej osobie, s. 190-230.



#204

przedstawionymi w reportażu Nędza Warszawy a wieloma epizodami rozgrywającymi się na Powiślu i Starówce w Dziecku salonu.^3


II

Korczak nie tylko pozostawiał ślady, pozwalające odnajdywać łącza pomiędzy jego osobistym doświadczeniem a światem przedstawionym w jego powieściach, lecz także dokonywał szeregu zabiegów, mających te łącza ukryć albo pozrywać. W Dziecku salonu taki podwójny sens ma wprowadzenie płaszczyzny autotematycznej. Sytuacja „pisania powieści” z jednej strony ujmuje zdarzenia w cudzysłów fikcyjności, a z drugiej - daje nieoczekiwaną autentyczność narratorowi-pisarzowi, tożsamemu przecież z bohaterem... W Spowiedzi motyla gimnazjalista piszący dziennik, podejmujący pierwsze próby literackie, przymierzający się do przyszłości lekarza lub wychowawcy to tropy zbliżające do rzeczywistej biografii, natomiast forma publikacji stara się uwagę czytelnika od tego odwrócić. Spowiedź motyla ukazała się przecież w tomie Bobo, opatrzonym w podtytule gatunkowym określeniem Trzy powiastki, i stanowiła tam ostatnie ogniwo trzyczęściowego łańcucha, ukazującego trzy etapy rozwoju. Bobo (z podtytułem Studium-powiastka) dotyczy niemowlęctwa, a nawet zaczyna się od opowieści o życiu prenatalnym, jakby od momentu poczęcia, wyłonienia się Początku z kosmicznej, nieskończonej potencjalności,


^3 J. Korczak,Nędza Warszawy, „Miesięcznik Kuriera Polskiego” 1901, t.4, z. 10. Por. też: H. Kirchner, Miejsce Korczaka w literaturze, w: Janusz Korczak. Życie i dzieło, Materiały z Międzynarodowej Sesji Naukowej, Warszawa 12-15 października 1978, Warszawa 1982, s. 229, oraz T. Walas, Emocje i forma („Dziecko salonu ” Janusza Korczaka na tle ówczesnej powieści), tamże.



#205

której w pewnym miejscu i pewnym czasie zaczyna swoje pojedyncze istnienie ludzka istota, niczego jeszcze nieświadoma i nieskończenie maleńka. Swoją drogą rozpoczęcie biografii bohatera literackiego od jego dziejów prenatalnych nie miało chyba dotąd precedensu w polskiej literaturze. Bobo ma narrację trzecioosobową gramatycznie rzecz biorąc i maksymalnie nieosobową od strony punktu widzenia. O życiu płodowym i niemowlęcym opowiada Ktoś, ujawniający się na moment w autotematycznym wyznaniu pod koniec pierwszej cząstki opowiadania:

Wielotomowej powieści o bobie nikt nie chciałby czytać. Niechby tam nie czytali! Ale powieści też nikt nie chciałby drukować.

Postanowiłem o bobie napisać tylko powiastkę.

Przyćmij lampę i czytaj powoli cichym szeptem - bo mówić będę o tajemniczym i dziwów pełnym przedhistorycznym prastarym okresie życia bobowego.^4

Dalej ów Ktoś, narrator-pisarz stara się być najzupełniej przezroczysty i nieobecny, na pewno nie patrzący od strony rodziców, bo oni są również bohaterami istniejącymi obok Boba i oglądanymi z zewnątrz, z nieco żartobliwego dystansu.

Drugi tekst tomu to Feralny tydzień, mający podtytuł Z życia szkolnego i wznawiany potem w innych tomach, noszących podtytuł Opowiadania. Feralny tydzień jest historią Stasia, uczniaka jednej z młodszych klas gimnazjum. To opowiadanie o dziecku ma narrację wyraźnie personalną prowadzoną z wnętrza jego perspektywy, w ramach jego zasobu pojęć, sposobu odczuwania, wartościowania i skojarzeń. Dialogi nasycone są zwrotami uczniowskiego języka, wsiąkającymi też do narracyjnych partii w mowie pozornie zależnej. Tekst trzeci, kończący tom, przechyla tę wahającą się szalę ostatecznie na stronę bohatera. Posługuje się wprost narracją pierwszoosobową ma postać dziennika. Prowadzi go bezimienny gimnazjalista, ale znacznie starszy od Stasia, przeżywający już okres dojrzewania.

Kompozycja tomu odpowiada więc kolejnym fazom rozwoju dziecka i młodzieńca nie tylko na płaszczyźnie fabularnej, ale i w wyborze technik narracyjnych.


^4 Bobo. Studium-powiastka, w: J. Korczak, Wybór pism, t. II, Warszawa 1958, s. 8.



#206

Najpierw, kiedy świadomość istoty ludzkiej nie jest jeszcze ukształtowana i wyodrębniona, opowiadaniej wszechwiedzący narrator, powołany przez autora. Potem, wraz z postępami procesu indywiduacji pisarz stopniowo przekazuje swoje kompetencje bohaterowi, pozwalając mu na koniec przemówić jego własnym głosem. Z tego punktu widzenia nie ma sensu zastanawiać się, czy opowieść o Stasiu, rozpoczynającym naukę w rosyjskim gimnazjum, jest bardziej czy mniej autobiograficzna od wyznań „motyla”, który właśnie wykluwa się z poczwarki, zbliżając się do ukończenia szkoły. Tym, co istotne, jest „prawda psychologiczna” materii życia wewnętrznego młodocianych bohaterów, na którą składa się współobecność wewnętrznej perspektywy dziecka i zewnętrznej perspektywy dorosłego (pisarza i wychowawcy). Ten sposób ujęcia jest dużo istotniejszy dla fenomenu pisarstwa Korczaka niż dociekanie „materialnego” wykorzystania własnego życiorysu, na poziomie danych faktycznych.

Od lat młodości Korczak prowadził dziennik.^5 Tekst nie dochował się do naszych czasów, nie ma więc możliwości rozstrzygnąć, jak ma się do niego Spowiedź motyla: czy jest dosłownym przytoczeniem pewnego odcinka, czy wyborem fragmentów, zredagowanych przez dorosłego autora dla celów publikacji w tomie Bobo, czy też tekstem napisanym w oparciu o dziennik, ale na nowo, ze starannym zachowaniem stylizacji diary stycznej, jednak przy wykorzystaniu wiedzy trzydziestoparoletniego pisarza, lekarza i wychowawcy, którym był Korczak w chwili wydania książki.

Teoretycznie możliwa hipoteza, że Spowiedź nie ma żadnego związku z autentycznym dziennikiem młodego Henryka (o ile dziennik już od trzeciej klasy gimnazjum był prowadzony), wydaje się najmniej prawdopodobna. Jeśli więc Spowiedź motyla pozostaje w istotnym związku z młodzieńczym dziennikiem pisarza zaginionym bezpowrotnie - czy to czyni nas bezradnymi w interpretacji


^5 Por. artykuł Korczaka Pamiętnik (pogadanka), podpisany inicjałem G., „Czytelnia dla Wszystkich” 1901, nr 3, w którym wyznaje: „Dodam tu, że piszę pamiętnik od lat dziesięciu i że dziś weszło to tak w przyzwyczajenie, że nie mógłbym zasnąć, gdybym choć kilku wierszy nie zapisał o dniu ubiegłym” (s. 1-2).



#207

autobiograficzności tego tekstu lub ogranicza naszą perspektywę tylko do porównania z Pamiętnikiem, pisanym w wieku lat sześćdziesięciu paru? To ostatnie ma niewątpliwie zasadnicze znaczenie, potwierdza autentyczność wielu momentów, ale nie daje podstaw do przesądzania o charakterze całości: czy to własny dziennik (a więc dokument osobisty), czy powieść autobiograficzna w kształcie dziennika. Sądzę, że Korczak nie w Pamiętniku, ale w samym sposobie opublikowania Spowiedzi motyla zawarł wyraźną wskazówkę, jak ten tekst powinien być czytany.

Kompozycja całego tomu, złożonego z „trzech powiastek”, ustawia główny punkt ciężkości na problemie wzrastania człowieka od poczęcia po okres dojrzewania, na kwestii rozwoju dziecka i młodzieńca w ogóle, a nie Henryka Goldszmita w szczególności. W tej perspektywie, nawet jeśli Spowiedź jest autentycznym dziennikiem młodego Henryka, powinniśmy ją czytać jak powieść („powiastkę”), a nie jak dokument. Rama kompozycyjna i podtytuł czynią z dokumentu (jeśli to on był istotnie) utwór literacki, tak jak ustawienie w przestrzeni wystawowej i opatrzenie tytułem zamieniało zwykły przedmiot użytkowy w dzieło sztuki w myśl koncepcji „ready made”. Posługując się swoim dziennikiem (jeśli istotnie się nim posłużył) Korczak być może wykorzystał go raczej jako dziennik autentyczny niż dziennik własny. Mogło być dla niego mało istotne to, że był to j e g o osobisty zapis. Wydaje się, że dla sensu całości potrzebne było pokazanie procesu dojrzewania od wewnątrz, w przeżyciu dorastającego chłopca, a nie z punktu widzenia postronnego obserwatora. Dziecięcy czy młodzieńczy raptularzyk wskrzeszał czas miniony - nie w sferze wydarzeń, bo w ich zakresie nie rozgrywało się nic szczególnie znaczącego czy ważnego - ale w sferze ducha: nastrojów, przeżyć, uczuć, sposobów reagowania. Korczak przywiązywał wielką wagę do takich dokumentów. Już w latach studenckich, jako wychowawca kolonijny zachęcał swych młodych podopiecznych do pisania pamiętników i wykorzystał je w Józkach, Jaśkach i Frankach, na kilka lat przed opublikowaniem Spowiedzi motyla. Później, już w Domu Sierot i w Naszym Domu interesował się zawsze



#208

pamiętnikami wychowanków, wspomina o nich i pod sam koniec życia, we własnym Pamiętniku.

To inspirowanie dzieci do prowadzenia pamiętników trzeba zapewne rozpatrywać w kontekście szerszym, a mianowicie Korczakowskiej koncepcji gazety dziecięcej, pisma redagowanego przez dzieci i wypełnianego ich tekstami. Jest oczywiście różnica pomiędzy pisanym przez dziecko artykułem przeznaczonym do publikacji a pamiętnikiem, który pokaże się tylko najbliższym przyjaciołom i „Panu Doktorowi”, jest to jednak różnica w tej chwili drugorzędna. Istotne jest zainteresowanie Korczaka wypowiedzią własną dziecka obok wypowiedzi o dziecku. To drugie wydaje się u niego niemożliwe bez oparcia w tym pierwszym. Chciałoby się powiedzieć, że jego upominanie się o „prawo dziecka do szacunku” realizuje się również na poziomie języka. Dorosły pisarz, mówiąc o dziecku, uwzględnia dziecięcy punkt widzenia, sposób odczuwania i wartościowania, a także styl ze wszystkimi jego swoistościami leksykalnymi i składniowymi. Podkreślano nieraz, że Korczak, jeśli posługuje się narracją trzecioosobową najczęściej sięga do mowy pozornie zależnej, a w ogóle bardzo chętnie udziela głosu swym bohaterom w niezawisłych dialogach, jakby respektując w ten sposób podmiotowość każdego człowieka na poziomie struktur narracyjnych.^6 Prawdopodobnie Spowiedź motyla jest takim wielkim cytatem, autocytatem, ale też (z uwagi na formę publikacji) kryptocytatem - i na tym stwierdzeniu wypadnie na razie poprzestać.


^6 M. Głowiński, Literackość jako działanie pedagogiczne, w: Janusz Korczak. Życie i dzieło, dz. cyt., s. 224-227.



#209

III

Ciekawsze od rozstrzygnięć na poziomie „materiałowym”, faktograficznym wydaje się prześledzenie form autobiografizmu Korczaka. Swoistość jego postawy polega, jak sądzę, na tym, że kształtuje się ona na przecięciu różnych perspektyw, z których każda skierowana jest w dwie przeciwne strony jednocześnie. Wyliczmy te „skrzyżowania dróg”:

dwugłosowość narracji (ja - inny),

dwupłaszczyznowość czasu (teraz - niegdyś),

dwoisty status świata przedstawionego (jawa - marzenie),

dwoistość form wypowiedzi (monolog - dialog).

W tym ostatnim rozróżnieniu chodzi nie tylko o sens podstawowy, a więc językowo-stylistyczne wyróżniki form podawczych, ale i sens przenośny, kiedy monolog i dialog traktowane są jako kategorie symboliczne, odnoszą się do sytuacji jednostki bądź zamkniętej w swoim osobnym świecie, bądź zwróconej ku drugim, otwartej na kontakty. Dopiero wszystkie cztery pary przeciwstawień wzięte razem i rozwijające się różnie względem siebie tworzą sieć, dzięki której możemy opisać, jakimi sposobami Korczak przekształca żywioł egzystencji w zapis, jakimi sposobami odsłania w prywatnym doświadczeniu sens, nadający się do zakomunikowania.

Podstawowa dla autobiografii w ogóle dwoistość Ja piszącego i Ja opisywanego, oraz bardzo częsta dwoistość czasu Ja wspominającego i Ja wspominanego, odniesiona jest u Korczaka do zasadniczej dla niego dwoistości antropologicznej : dziecko - dorosły. Kiedy Korczak wspomina siebie jako dziecko, odtwarza siebie jako dziecko, zarazem nieuchronnie przeprowadzając to przez pryzmat wiedzy, doświadczeń i pojęć dorosłego. Jest to perspektywa zwyczajna w autobiografii. On jednak także stara się „odwrócić lornetkę” i pokazać siebie jako dorosłego, widzianego oczami dziecka. Tak na przykład w obu książeczkach z kolonii, opowiadających o Mośkach, Jośkach i Srulach oraz Józkach, Jaśkach i Frankach, jest kilka drobnych, ale bardzo znaczących momentów,



#210

których zarysowuje się portret wychowawcy, zabarwiony charakterystyczną autoironią (bo wprawdzie bajki lubił opowiadać i zachęcał chłopców do pisania pamiętników, ale w piłkę porządnie grać nie umiał i bajki okazywały się niekiedy mniej ciekawe od widoku stada baranów). Obraz ów naszkicowany zaledwie kilku kreskami, ale wyrazisty, zawiera jednak przede wszystkim to, czego „pan” dowiedział się o sobie od dzieci, dzięki ich reakcjom i zachowaniom, w całodziennym obcowaniu z nimi. Takie mikroskopijne autoobserwacje, czynione w stałych kontaktach z wychowankami, a także z dziećmi spotkanymi jednorazowo, w zetknięciu przelotnym a jednak przeżytym w pełnym zaangażowaniu, rozproszone są po wielu tekstach Korczaka. Potwierdzają one hipotezę, zarysowującą się w rozważaniach nad punktem widzenia i stylem jego prozy. Korczakowski narrator nie jest obserwatorem, który opowiada, lecz uczestnikiem, który rozmawia, który słyszy, co mówią inni, zapamiętuje to i zapisuje.^7 Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, kiedy dorosły postrzega, pamięta i notuje to, co mówią do niego (o nim) dzieci. Ta postawa często owocuje użyciem mowy pozornie zależnej, w której mowa dorosłego i mowa dziecka spotykają się i splatają się ze sobą.

Jest to widoczne także w użytku, jaki czyni Korczak ze swoich wspomnień o pierwszych latach życia i domu rodzinnym, jakie utrwalił w Pamiętniku. Dzięki temu widać, do jakiego stopnia pamięć o dzieciństwie własnym była dla niego kluczem do rozumienia innych dzieci, z którymi stykał się już jako lekarz i wychowawca. Do jakiego stopnia umiejętność rozmawiania z dziećmi zależała od pamięci o sobie samym jako małym chłopcu. Także postacie niektórych bohaterów jego powieści i opowiadań, zwłaszcza tych, z których punktu widzenia świat jest pokazywany (Feralny tydzień, Kiedy znów będę mały, obie książki o królu Maciusiu), mają szereg rysów, utrwalonych później w autoportrecie z pierwszych


^7 Narzucające się w sposób oczywisty porównanie z pisarstwem Mirona Białoszewskiego odnotowały już wcześniej: Hanna Kirchner (Miejsce Korczaka w literaturze) i Marta Piwińska (Senat szaleńców - dramat Janusza Korczaka), oba studia w: Janusz Korczak. Życie i dzieło, dz. cyt., s. 59 i 245-246.



#211

kart Pamiętnika. Tę postawę łączności ze światem dzieciństwa poprzez osobiste doświadczenie znakomicie symbolizuje tytuł powieści Kiedy znów będę maty. Jeszcze bardziej dobitnym dowodem jest zamieszczenie fotografii z lat chłopięcych w Królu Maciusiu. Towarzyszący jej kilkuzdaniowy komentarz - ale zwłaszcza pomysł z fotografią - wydaje się niezwykle istotnym gestem autobiograficznym, może najważniejszym obok Pamiętnika. Ten gest sprawia, że książki o królu Maciusiu nabierają znaczenia autobiografii fantazmatycznej (nawet jeśli to określenie wydaję się trochę na wyrost).

Więc kiedy byłem taki, jak na tej fotografii, sam chciałem zrobić wszystko, co tu napisane (...) A fotografię taką dałem, bo ważne jest, kiedy naprawdę chciałem być królem, a nie kiedy o królu Maciusiu piszę (...).^8

Podwójność perspektywy narracyjnej ma u Korczaka ważny aspekt czasowy, pojawiający się dzięki postawie autobiograficznej. Różnica pomiędzy ja dorosłym a ja dziecięcym nie jest tylko różnicą doświadczenia i wiedzy, ale także różnicą czasu, upływającego między dwoma etapami tej samej biografii, dwoma stadiami formowania się tej samej osobowości. Ta różnica okazuje się więc pochodną ciągłości, pochodną trwania, owocem pamięci. Dystans wprawdzie istnieje, czas upływa nieodwracalnie, ale pamięćwyobraźnia podejmują wysiłek, by ów dystans przekroczyć, odzyskać utraconą perspektywę dziecięcą. Przy czym w żadnej z książek Korczaka nie chodzi o to, by czas cofnąć, odwrócić jego bieg, pogrążyć się w minionym na powrót i bez reszty. Obca mu jest utopijna perspektywa wielu autobiografii. We wszystkich tekstach Korczaka wysiłek pamięci nakierowany jest na to, by czas dzieciństwa odzyskać, nie rezygnując ani na chwilę z teraźniejszości. Minione odnaleźć tak, by obecnego nie utracić.

Nie pogrążać się w przeszłość bez reszty, ale sięgać do tej przeszłości z pozycji zachowującej wyraźną świadomość wszystkiego, co stało się później. Nie „być znowu dzieckiem”, ale dzięki pamięci o sobie małym „być-z-dzieckiem”.


^8 J. Korczak, Król Maciuś Pierwszy, Warszawa 1955, s. 8.



#212

Głęboko ugruntowane poczucie odrębności własnego istnienia leży zazwyczaj u źródeł poczynań autobiografa. Bez tego niemożliwe wydaje się podjęcie trudu opowiadania (a więc monologowania o sobie). Samoświadomość własnej odrębności znajdziemy oczywiście także i u Korczaka. Notując na początku Pamiętnika swoje pisarskie zamiary na przyszłość, pod punktem 10. wymienił: „Autobiografia. Tak. O sobie. O swojej małej i ważnej osobie.”^9kilka stron wcześniej porównał odtwarzanie „własnego życiorysu” do kopania studni, zagłębiania się w coraz niżej leżące pokłady, „szukania podziemnych źródeł”. I natychmiast tę metaforę udramatyzował, rozwinął w scenkę, ukazującą jak staruszek zabiera się łopatą do tej mozolnej roboty, a na propozycję pomocy odpowiada: „ - O nie, kochanie ty moje, każdy musi sam. Nikt nie pospieszy z wyręką i nie zastąpi. Wszystko inne razem, jeśli zaufasz mi jeszcze i nie ważysz lekce, ale tę ostatnią moją robotę-ja sam” (321).

Tu znowu widać to charakterystyczne dla Korczaka „skrzyżowanie dróg”, antynomię, paradoks. Myśl o samotności autobiografa zostaje wypowiedziana w dialogu. W braku rozmówcy rzeczywistego toczy się dialog imaginacyjny, z jakąś anonimową postacią powołaną tylko na użytek tego jednego momentu. Korczak wprowadził swoje własne rozróżnienia, dotyczące mowy i rozmowy:

Mówiłem z ludźmi wiele (...)

Rozmawiałem tylko sam z sobą.

Bo mówić i rozmawiać nie to samo... Zmiana ubrania i rozbieranie się - to dwie różne czynności.

Rozbieram się, gdy jestem sam, i rozmawiam, gdy jestem sam (...) Pisząc pamiętnik czy życiorys obowiązany jestem mówić, nie rozmawiać (387-388).

Mówić z ludźmi, do ludzi. Mówić ludziom o sobie. Z głębi samotności, ale jednak nie do siebie.

Samotność znał i cenił, poświęcił jej sporo pisarskiej uwagi, choćby w tomiku Sam na sam z Bogiem. Rozróżniał samotność


^9 J. Korczak, Pamiętnik, w: tegoż, Pisma wybrane, t. IV, Warszawa 1986, s. 325. Dalsze cytaty według tegoż wydania z podaniem strony.



#213

dziecka, młodości, starości. Marząc (także już w getcie) o budowie wielkiego sierocińca w górach Libanu, przewidywał obok „wielkich koszarowych jadalni i sypialni” także małe „domki pustelników”, a dla siebie, na tarasie płaskiego dachu , jeden pokój nieduży z przeźroczystymi ścianami, bym nie stracił ani jednego wschodu i zachodu, aby w nocy pisząc, móc raz w raz spojrzeć w gwiazdy” (330). Traktował samotność jako wartość nie wszystkim dostępną, może jako tajemnicę, którą tylko wybrani mogą czytać i tłumaczyć. Ale nawet w niej upatrywał początek jakiegoś ruchu odśrodkowego, ku innym. „Najwięcej mam trosk o budowę chat dla pustelników. Ci, którzy zasłużyli na samotność, czytają jątłumaczyć mają na język zrozumiały - orbi et urbi- (...)” (331).

To, co w samotności powstaje, potrzebuje samotności dla swych narodzin i wzrostu, ale na tym się nie kończy, bo to, czego człowiek dokonuje w samotności, nie jest dla siebie, a przynajmniej nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Tak również rozumiał autobiografię -jako dzieło, które powstaje w samotności, ale nie dla siebie.

Ta sama podwójność jest w Korczakowskiej koncepcji marzenia. Tutaj cennego materiału dostarcza zwłaszcza Pamiętnik, ale teżwcześniejsza twórczość oglądana przez jego pryzmat. Należałoby chyba napisać osobne studium o Korczaku jako marzycielu, o roli fantazmatów w jego wyobraźni, w jego życiu duchowym. Pisałstałym swoim obyczaju oddawania się marzeniom, zwłaszcza wieczorem, przed snem (a niekiedy zamiast snu), o całych fabułach, snutych w samotności, o utopijnych projektach reform społecznych czy technicznych wynalazków, o wyjeździe do Chin i Palestyny. Wspomina, że do niektórych pomysłów wracał wielokrotnie, zmieniał je, rozwijał, przekształcał. Część z tego zapisał, część może opowiadał, jak wolno się domyślać z dedykacji powiastkiplanecie Ro.^10 Wiele zapewne uleciało, nie ujawniając się nigdy.


^10część drugą Pamiętnika włączony jest tekst bez tytułu, poprzedzony tylko objaśnieniem: „Z cyklu Dzieje dziwne” i opatrzony dedykacją: „Szymonkowi Jakubowicz ofiaruję powiastkę” (s. 377). Przypis Igora Newerlego podaje: .Jakubowicz Szymonek - jeden z ostatnich najmłodszych wychowanków Korczaka, miły, mądry chłopiec, najwdzięczniejszy słuchacz jego bajek i opowieści” (s. 440).



#214

Zaledwie nikłe ślady tej twórczości pozostały w Pamiętniku. Pomysły pojawiające się w tych marzeniach porównywał Korczak do tematów nowel, które domagały się opracowania i którym nadał wspólny tytuł Rzeczy dziwnych. W innym miejscu ciąg rozmyślań, snutych podczas długich nocy więziennych, nazwał „rozdziałami opowieści” (344). Dodaje przy tym jakby mimochodem zaskakującą uwagę, która zdaje się świadczyć o potężnej autoterapeutycznej sile owych samotnych marzeń. Okazuje się, że dzięki nim wielokrotnie odsuwał pokusę samobójstwa.

Były lata, kiedy sublimât i pastylki morfiny miałem schowane w rogu głębokim szuflady. Brałem je tylko, gdy szedłem na grób matki na cmentarz. Dopiero od wojny trzymam je stale w kieszeni, a ciekawe, że mi je pozostawiono podczas rewizji w więzieniu.

Nie ma obrzydliwszego zdarzenia (przygody) jak nieudane samobójstwo. Taki plan winien dojrzeć całkowicie, by jego wykonanie dało absolutną pewność powodzenia.

Jeśli mój plan, obmyślony do ostatka, stale odkładałem, to dlatego, że zawsze w ostatniej chwili napływało nowe jakieś marzenie, którego nie mogłem porzucić bez opracowania. Były to jakby tematy nowel. Dałem im wspólny nagłówek „Rzeczy dziwnych” (343).

Pamiętnik zawiera szereg takich szkicowo zanotowanych fantazmatów wieczornych i nocnych. Często wprowadzają one trzecią obok przeszłości i teraźniejszości płaszczyznę czasu, to jest przyszłość. Rozróżnienie czasowe krzyżuje się tu z rozróżnieniem jawy i tego, co nią nie jest, jak marzenie i sen. Oboczność marzenia i jawy obecna jest zarówno we wspomnieniach o przeszłości, notatkach o teraźniejszości, jak i w planach na przyszłość. Fantazmaty Korczaka w typie „Rzeczy dziwnych” są wprawdzie często skierowane ku przyszłości, ale zazwyczaj jest to „przyszłość” zbliżająca się ku utopii, wybiegającej poza czas i tam spotykająca się z marzeniami przypomnianymi z dzieciństwa lub pojawiającymi się w snach. Niektóre swoje sny Korczak zapisuje także jako cząstkę przeżywanej przez siebie teraźniejszości.

Przyszłość ma także stronę jawy, są to plany i zamierzenia na czas bliższy i dalszy. Niektóre notowane są z myślą o sobie jako



#215

zadania do wykonania, inne już z myślą o życiu następnych pokoleń. W tych zadaniach do wykonania są to m. in. projekty prac pisarskich: książek i artykułów. Notatki Korczaka przypominają miejscami przedśmiertny Pamiętnik Brzozowskiego. Mimo ogromnej różnicy warunków zewnętrznych pojawia się podobny rys sytuacji egzystencjalnej. W odpowiedzi na bezpośrednie śmiertelne zagrożenie każdy z nich zapisuje swoje zamierzenia pisarskie, swoje zobowiązania wobec problemów domagających się przemyślenia. Każdy z nich kreśli te plany z takim rozmachem, jakby dla ich realizacji mogli spodziewać się wielu lat spokojnej pracy. Jakby choroba Brzozowskiego nie czyniła zatrważających postępów z tygodnia na tydzień. Jakby getto otaczające Korczaka nie było tym, czym było.


IV

Pamiętnik Korczaka zaczyna się jak autobiografia: wyraźnie zarysowanym pomysłem, wizją całości ubiegłych sześćdziesięciu lat życia. Kończy się jak dziennik: urwany w jakimś miejscu, odłożony w pewnej chwili bez wiedzy, że już nie będzie można do niego powrócić, że już się nigdy nie zasiądzie do dalszego pisania.

Wiadomo, także z samego tekstu Pamiętnika, że był on na bieżąco przepisywany na maszynie przez jednego ze starszych wychowanków, a więc Korczak od razu dążył do utrwalenia swoich zapisków, godząc się jednocześnie na ich po części brulionowy, otwarty charakter, nie ścierając z nich śladu chwili niekiedy pełnej pośpiechu albo wahania. Ten tekst, początkowo wychylony ku przeszłości wspomnień, bardzo szybko przeradza się w świadectwo chwili obecnej. Pokazuje jąnie tylko przez to, co mówi, ale i przez to, jak mówi. Uproszczeniem byłoby jednak odczytywanie go (z powodu otwartego, różnokształtnego charakteru tych notatek) jako



#216

tekstu żywiołowo kapryśnego, pisanego bezrefleksyjnie pod dyktando chwili, niby odbicie strumienia świadomości. Te zapiski, powstające nocami w małym pokoiku, który Korczak dzielił z kilkorgiem chorych dzieci, przynoszą również świadectwo zmagania się pisarza z formą w której usiłuje zamknąć sens tego, co przeżył. Część pierwsza Pamiętnika kończy się próbą rekapitulacji:

Przeczytałem. Z trudem zrozumiałem. A czytelnik? Nie dziw, że pamiętnik niezrozumiały dla czytelnika. Czyż można zrozumieć cudze wspomnienia, obce życie? Zdaje się, że ja bez trudu powinienem wiedzieć, co piszę.

Ba! Czy można zrozumieć własne wspomnienia? (374).

Niepokoił go i absorbował ten problem trudnego i niepewnego porozumienia z czytelnikiem. Przypomnienie listów Słowackiego do matki („Dają plastyczny obraz jego przeżyć w ciągu kilku lat. Zachował się dzięki listom dokument przeobrażenia pod wpływem Towiańskiego”, 374) nasunęło mu pomysł pisania własnego pamiętnika w formie listów do siostry, pomysł nieudany i zarzucony po pierwszej próbie. Zastanawiał się, czy wiemy obraz życia można by osiągnąć za cenę drobiazgowości podobnej jak w narracji Prousta, nawet większej.

Każda godzina - to gruby zeszyt, to godzina czytania (...) A my chcemy w ciągu kilku godzin, kosztem swoich kilku godzin, przeżyć całe długie życie.

Nie ma tak dobrze. Poznasz w niewyraźnym skrócie, w niedbałym szkicu -jeden epizod na tysiąc - na sto tysięcy (375).

To przypomnienie zasadniczej nieprzystawalności żywiołu doświadczenia i litery tekstu mogłoby wytrącić pamiętnikarzowi pióro z ręki. Tak się jednak nie dzieje. Pojawia się refleksja następnapowoduje całkowity zwrot. Od poprzedniego spostrzeżenia o nadmiarze po stronie życia, nadmiarze trudnym lub nawet niemożliwym do pomieszczenia w słowach nawet za cenę Proustowskiej drobiazgowości, przechodzi Korczak do myśli, że po stronie słowa też istnieje swoisty nadmiar, spowodowany wielością języków podzielonych przez „błąd Boga czy karę Boga” (374). Oto dla jednej i tej samej rzeczy każdy z języków oferuje własną odmienną niż w innych językach nazwę. Cały ten wywód, kończący pierwszą



#217

część Pamiętnika, zanotowany został podczas lekcji hebrajskiego w klasie gettowego Domu Sierot. Widok dzieci, którym nie wiedzieć kiedy minęła godzina spędzona na nauce języka, nasuwa Korczakowi wniosek: „Niejedno, ale trzy życia zapełnisz” (375).

W części drugiej refleksja auto tematyczna powraca jeszcze dwa razy: raz po tygodniowej przerwie, w chwili zwątpienia w jakąkolwiek przydatność tego pisania, i znów po paru dniach, by rozróżnić „rozmawianie ze sobą” od „mówienia z ludźmi”, i ten drugi sposób uznać za odpowiedni dla pamiętnika. Ku własnemu minionemu życiu myśl piszącego także już się nie zwraca (wyjąwszy kilka zdań o trapiącym go zawsze lęku przed dziedziczną chorobą umysłową, o chłopięcej pasji czytania i tradycji rodzinnej ojca i dziadka). Stronice tej części, pisanej w lipcu i pierwszych dniach sierpnia 1942, wypełnione są na przemian migawkami z bieżącego życia i czterema obszerniejszymi wątkami, stanowiącymi względnie osobne całostki, niekiedy opatrzone własnym tytułem. Są to: wspomniana już tu powiastka bez tytułu, określona jako „Z cyklu Dziwne dzieje”, dedykowana Szymonkowi Jakubowiczowi, następnie Eutanazja oraz zapis z 27 lipca, często nazywany przez krytyków Mową programową Historii i bezpośrednio po niej Dlaczego zbieram naczynia, tekst ostatniego artykułu Korczaka zamieszczonego w gazetce Domu Sierot. Potem już tylko sekwencja krótkich jak aforyzmy notatek z dni od pierwszego do czwartego sierpnia.

Każdy z pamiętników czy dzienników ocalonych z getta jest zarazem świadectwem Zagłady i śladem czyjegoś pojedynczego istnienia, dlatego Pamiętnik Korczaka trzeba widzieć nie tylko w porządku jego własnej twórczości i biografii, ale też wobec innych zapisów, jak Mary Berg, Adama Czemiakowa, Emmanuela Ringelbluma czy dziesiątków pomniejszych relacji.^11 " W takim zestawieniu,


^11 M. Berg, dz. cyt.; Adama Czerniakowa dziennik getta warszawskiego 6 XI 1939-23 VII1942, oprac. M. Fuks, Warszawa 1983, E. Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939-styczeń 1943, przeł. A. Rutkowski, Warszawa 1983, Pamiętniki z getta warszawskiego. Fragmenty i regestry, oprac. M. Grynberg, Warszawa 1988. Bibliografię pamiętników podaje B. Mark w: Męczeństwo i walka Żydów w latach okupacji, Warszawa 1963. Por. też: I. Maciejewska, Getto warszawskie w literaturze polskiej, w: Literatura wobec wojny i okupacji, red. M. Głowiński, J. Sławiński, Wrocław 1976, oraz tejże, Pamiętnik Janusza Korczaka, w: Janusz Korczak. Życie i dzieło, dz. cyt. Najznakomitszą interpretację zapisów powstałych w getcie przynosi monografia Jacka Leociaka, Tekst wobec Zagłady (o relacjach z getta warszawskiego), Wrocław 1997.



#218

budującym historyczny i egzystencjalny kontekst, charakter Korczakowskiego dokumentu zarysowuje się wyraźniej niż wtedy, gdy czytamy go przede wszystkim na tle jego własnego pisarstwa. Jego dobrze znany styl kolokwialny, sposób szkicowego, żywego portretowania postaci, budowania sceny i pointowania jej zaskakującą refleksją oraz dążenie do dramatyzowania narracji okazują się nieoczekiwanie nośne poznawczo i znaczące w tym zupełnie nowym zestawieniu, jakim było użycie ich do dania świadectwa doświadczeniu życia w getcie.

W relacji Korczaka widać, że jego celem nie było uchwycenie obrazu bieżącego życia. Nie starał się ogarnąć w pełni nawet tego wycinka, który był mu bezpośrednio dostępny, na czym zasadza się wartość wielu jednostkowych relacji, nie mówiąc już o szerokim, kronikarskim zakroju zapisków Czemiakowa czy archiwum Ringelbluma. Mimochodem wspomniane realia związane ze zdobywaniem żywności dla dzieci, z ich stanem zdrowia, z własnym wyczerpaniem sprawiającym, że nawet ubranie się i zjedzenie czegokolwiek zdawało mu się wysiłkiem prawie niewykonalnym - są drobinami odsłaniającymi grozę, której ogarnięcia ludzka świadomość odmawia. Na koniec nie można już uwierzyć nawet w to, co mówią termometr i waga. Ta rzeczywistość, którą szerzej znamy z innych relacji, napiera na tekst Pamiętnika i wdziera się w jego nurt, który pisarz stara się jednak zwracać w inną stronę jakby w przekonaniu, że jego zadaniem nie jest kronika, lecz projekt, rzut myśli naprzód i wyżej. W ten sposób daje świadectwo także temu, co przemilczał, co powiedzieli inni obok niego.

Myśląc o tym, czego nie ma w zapiskach Korczaka, a co należy do sensu ich przesłania, wracamy do uczynionego na początku spostrzeżenia, że ta autobiografia jest i musi być czytana przez pryzmat nekrologu.



#219

Istnieją ludzkie losy, którym kształt zasadniczy wyznacza jakieś dokonanie: odkrycie, stworzenie arcydzieła, nawrócenie, zwycięska wojna. Jeśli człowiek przeżywający takie życie, obdarzony takim losem pisze autobiografię i uświadamia sobie ten sens, to nadaje mu kształt i zapisuje go w autobiografii. Dalszy ciąg życia może to potwierdzić lub nie - śladem tego człowieka w historii pozostaje ta jego część, która się dokonała, ten kształt, który został zapisany. Bywają też ludzie, którzy weszli do historii przez swoją śmierć przede wszystkim - ona stała się głównym ich symbolem. Nawet jeśli wynikała z całego życia, była jego zwieńczeniem, to jednak owo życie przysłania lub przenosi w inny wymiar.

Korczak, choć stworzył swoje dzieło wychowawcy i pisarza całym swoim życiem i działalnością, nie stałby się tym symbolem, którym się stał, gdyby nie jego pójście na Umschlagplatz 6 sierpnia 1942 roku, bez względu na to, czy był to marsz pod rozwiniętym sztandarem Domu Sierot, jak mówią jedni i jak chce legenda, czy też wyglądał tak skromnie, jak w relacji Marka Rudnickiego.^12 Różne bywają dominanty autobiografii: na przykład odczytanie Wyznań św. Augustyna musi stawiać w centrum opowiedziane w nich przeżycie nawrócenia, a może się właściwie obejść bez tego, co wiemy o śmierci biskupa Hippony.

Natomiast odczytanie Pamiętnika Korczaka jest nie do pomyślenia bez tego, co wiemy o losie, który spotkał jego autora w dwa dni po napisaniu ostatniego zachowanego tam zdania.


^12 M. Rudnicki, Ostatnia droga Janusza Korczaka, „Tygodnik Powszechny” 1988, nr 45.



#220


Rok z Konwickim, rok z Miłoszem


Pamięci Romana Zimanda

Jak wspominać, jakim językiem opowiadać w pismach intymnych o swym udziale w sprawach publicznych z lat 50.? Rozeźlony Konwicki kilkakrotnie nazwał pornografią zainteresowanie, które przejawiają młodzi ludzie wobec stalinowskiego epizodu biografii jego własnej i wielu pisarzy jego pokolenia. To niewątpliwie efektowny sztych polemiczny. Nie odmawiając Konwickiemu zręczności, trudno mu przyznać rację, gdy mówi, że to niezdrowa ciekawość i brzydka chęć przyglądania się nieprzyzwoitościom kieruje pytaniami o uległość pisarzy wobec władzy w latach pięćdziesiątych. Pisał o tym obszernie Włodzimierz Bolecki, wówczas jeszcze pod pseudonimem, jako Jerzy Malewski.^1

Stawianie tych pytań ma po części wymiar pokoleniowy. Dochodzi to do głosu zarówno w polemice Boleckiego, jak w rozmowach Stanisława Beresia z Konwickim, zatytułowanych Pół wieku czyśćca, czy Piotra Szewca ze Stryjkowskim, wydanych jako Ocalony na Wschodzie. Bereś z Konwickim po prostu walczą ze sobąto najczęściej w zwarciu. Szewc nie pyta agresywnie, ale jednak w pewnym momencie Stryjkowski przypierany do muru reaguje pół żartem, pół serio: „To przesłuchanie?” Odpowiada jednak. Kiedy jego słuchacz mówi: „Przyznam się Panu, że nie wszystko,


^1 J. Malewski [W. Bolecki], Pornografia (Wokół jednego zdania Tadeusza Konwickiego), w: tegoż, Widziałem wolność w Warszawie. Szkice 1982-1987, Polonia, Londyn 1989, s. 80-99.



#221

co Pan powiedział w związku z komunizmem, wydało mi się jasne...”, stary pisarz replikuje: „Bo jasność nie jest cechą komunizmu.”^2 Stryjkowski nie mówi ani o „ukąszeniu heglowskim”, ani„hańbie domowej”. Problem winy intelektualistów i pisarzy, pytanie o to, na ile są odpowiedzialni za „zniewolenie umysłów”, a na ile byli sami jego ofiarami, stale towarzyszy obu rozmówcom. Stryjkowski nie wypiera się tego, co było, nie uprawia samobiczowania, ani nie splata kunsztownych usprawiedliwień. W pewnym miejscu mówi: „żyłem w strachu i zakłamaniu” - jakoczymś, z czego się wydostał i o czym musi opowiedzieć człowiekowi młodszemu o dwa pokolenia.

W różnego rodzaju dokumentach osobistych, odnoszących się do pierwszych dwu dziesięcioleci powojennych, problem relacji pomiędzy literaturą a władzą należy do najbardziej zawiłych, obolałych, najtrudniejszych do wysłowienia. Chodzi nie tylko o fakty, zdarzenia i daty, ale coś, co jest śladem mentalności, odciśniętym w tekście. Śladem zawsze jakoś zmodyfikowanym przez reguły rządzące tym tekstem i przez okoliczności jego powstania. Jeśli chce się coś powiedzieć, coś innego tylko zasugerować, a coś zupełnie przemilczeć, trzeba się dobrze zastanowić, jak wspominać, jakim językiem mówić o latach 50.

W rozdziale tym poddane zostaną analizie formy dziennikowe dość szczególne, stanowiące coś w rodzaju epizodu, jeśli nawet rozbudowanego, to jednak zamkniętego w ograniczonym czasie. Istnieją dzienniki obejmujące tylko pewną fazę, wyodrębnioną z całości biografii względami wewnętrznymi lub zewnętrznymi, jak okres dojrzewania (Żeromski), podróż (Goszczyński), uwięzienie (Anna Frank), choroba (Brzozowski), wojna (Bobkowski). Można je przeciwstawić dziennikom wieloletnim, ciągnącym się niby powieść-rzeka aż do śmierci diarysty, jak w wypadku Nałkowskiej, Dąbrowskiej czy Lechonia.

W przypadku diariusza obejmującego ograniczony okres życia, elementem wyróżniającym może być nie tylko trwająca w tym okresie


^2 Ocalony na Wschodzie. Z Julianem Stryjkowskim rozmawia Piotr Szewc, Les Editions Noir sur Blanc (Montricher) 1991, s. 84.



#222

sytuacja egzystencjalna (jak we wspomnianych wyżej przykładach), ale i sam odcinek czasu, mający swój walor symboliczny, jak na przykład rok. W tytule Dziennika 1954 Tyrmanda data roczna w oczywisty sposób oznacza nie trwanie jakichś dwunastu miesięcy (czytelnik przekonuje się zresztą, że chodzi tylko o pierwszy kwartał, a nie cały rok 1954), ale sygnalizuje szczególny moment historyczny: czas po śmierci Stalina, kiedy zaczną się pojawiać ledwo uchwytne symptomy mającej nadejść „odwilży”, jak złożona Tyrmandowi przez wydawnictwo propozycja napisania powieści. Podobnym przykładem odniesienia do wydarzenia historycznego umieszczonego w czasie mógłby być Dziennik roku zarazy Daniela Defoe, gdyby był dziennikiem (a długo uchodził za autentyczny ocalały diariusz czasu słynnej epidemii w Londynie). Defoe byłby zresztą patronem nader przydatnym w rozważaniach o dziennikach analizowanych w tym rozdziale, jeśli wspomnieć parabolę Herlinga-Grudzińskiego, opowiadającego o totalitaryzmie jako o dżumie. Czy zostały zawarte wspomnienia „z czasów zarazy” w takich dwu dziennikach jednego roku, jak Kalendarz i klepsydra Konwickiego i Rok myśliwego Miłosza? O tym dalej.^3

Te dwa dzienniki inaczej wykorzystują symbolikę roku, niż czynili to Defoe i Tyrmand. Konwicki i Miłosz ani przez tytuł, ani kompozycję nie sugerują traktowania „roku” jako synonimu daty historycznej. Czytelnik Miłosza nie znajdzie żadnych szczególnych skojarzeń historycznych z okresem obejmującym drugą połowę roku 1987 i pierwszą 1988, ani z 1974 rokiem u Konwickiego. W obu tych dziennikach rok to powtarzający się cykl dwunastu miesięcy, różnie zresztą liczonych, ale mających swój rytualny porządek i swoje powszechnie rozpoznawalne znaczenie. Dla każdego z tych pisarzy tożsama z pozoru forma dziennika jednego roku okazuje się w rezultacie czym innym. Obaj też sięgnęli swego czasu po dwa kolejne sposoby wykorzystywania w literaturze materii autobiograficznej: powieść o dzieciństwie oraz formę wywiadu-rzeki.


^3 T. Konwicki, Kalendarz i klepsydra, Warszawa 1976; C. Miłosz, Rok myśliwego, Kraków 1991 cytując, podaję w nawiasie strony wg tych wydań (prwdr. tekstu Miłosza: Instytut Literacki, Paryż 1990).



#223

A rezultaty okazały się tak różne wobec siebie, jak Dolina Issy i Dziura w niebie, albo jak Podróżny świata i Pół wieku czyśćca. Jednak obok wyraźnych indywidualnych różnic dają się uchwycić elementy porównywalne na płaszczyźnie zarówno gatunkowej ramy wypowiedzi, jak tła doświadczenia historycznego, które stoi za obydwoma diarystami.

Konwicki nazywa Kalendarz i klepsydrą „łże-dziennikiem” albo „dziennikiem fałszywym”. Miłosz w Przedmowie do Roku myśliwego powiada, że starał się dać obraz siebie samego prawdziwy o tyle, o ile to jest możliwe (zwłaszcza, jeśli się pisze dziennik nie wyłącznie dla siebie, ale i z myślą o publikacji). Tak więc jeden z autorów powiada czytelnikowi, iż będzie umyślnie wywodził go w pole. Drugi wyznaje, że jest ciekaw (sam dla siebie czując się postacią enigmatyczną) co wyczyta przyszły biograf. Obaj więc zadają czytelnikowi zagadki i obaj - zagadki o sobie.

Nie można jednak nie dostrzec, iż obie książki mają w swej budowie pewien rys wyraźnie obcy dziennikowi jako formie dokumentu osobistego. W klasycznym już dziś studium Michała Głowińskiego za jedną z podstawowych różnic uważa się to, iż dziennik autentyczny w przeciwieństwie do powieści w kształcie dziennika jest nie-dziełem.^4 Nie obowiązuje go logika kompozycyjna, a zwłaszcza jego zakończenie nie jest zamknięciem, ale raczej urwaniem. W wypadku Kalendarza i klepsydry oraz Roku myśliwego nie ma sensu pytać, czy każdy z nich stanowi dzieło czy nie-dzieło. Nie dlatego, żeby rozróżnienie było fałszywe. Dlatego, jak się wydaje, że od czasu, kiedy je Głowiński sformułował, sytuacja dziennika osobistego w polskiej literaturze tak bardzo się zmieniła.

Perspektywa publikowania dziennika intymnego była czymś branym pod uwagę już na początku wieku, np. przez młodą Nałkowską. Było to jednak z zastrzeżeniem druku dopiero „pięćdziesiąt lat po śmierci”, zastrzeżeniem ważnym jeszcze także dla


^4 M. Głowiński, Powieść a dziennik intymny, w: tegoż, Gry powieściowe. Szkice z teorii i historii form narracyjnych, Warszawa 1973, s. 79. Przedr. w: tegoż, Prace wybrane, t. 2: Narracje literackie i nieliterackie, Kraków 1997.



#224

Dąbrowskiej, Iwaszkiewicza, a nawet Białoszewskiego. Tymczasem Gombrowicz podniósł do godności zasady natychmiastowe publikowanie dziennika, tak samo jak powieści, dramatu czy wiersza. Z założenia, i wyznając to wielokrotnie wprost, pisał od razu dla współczesnego sobie czytelnika, pomimo że był jednocześnie tak ostentacyjnie egotyczny, jakby pisał wyłącznie dla siebie. Narastający proces literaryzacji dziennika doprowadził w ten sposób do pewnego punktu krytycznego i stworzył możliwość zniesienia granicy pomiędzy dziennikiem a powieścią.

Zarówno Kalendarz i klepsydra, jak Rok myśliwego ostentacyjnie manifestują swoje wyraźne, „na okrągło” wykończone zamknięcie. Rok z Konwickim, rok z Miłoszem. I ani dnia dłużej. Narracja dziennikowa zostaje przez obu pisarzy uchwycona w zewnętrzną, wyraźną ramę kalendarza. Rama taka wyodrębnia z przepływu czasu określony odcinek, którego początek i koniec oddalone są od siebie rozpiętością całego roku, ale jednocześnie ów koniec jest echowym odbiciem oddalonego początku. „Od sierpnia do sierpnia” powiada Miłosz. A Konwicki, który zaczął dokładnie w Nowy Rok, później parokrotnie powiadamia czytelnika, jak mija wiosna, lato i jesień (wtedy oczywiście pada jedno z jego słów-kluczy: „Zaduszki”), a kończy perspektywą zbliżającego się Bożego Narodzenia. Rok jest więc pełny, w niewzruszonym, odwiecznym ładzie. Porządku tego nie mogą obalić żadne szaleństwa współczesności, na którą tyle narzeka Konwicki, powiadającsobie, że jest staroświecki i prowincjonalny.

Miłosz zaczyna i kończy niby w środku, bo od sierpnia do sierpnia, ale za to datuje zawsze z pełną ścisłością dzień, miesiąc (rzymską cyfrą, czego już dziś w szkołach nie uczą) i rok całkowitą czterocyfrową formułą. Pierwszy zapis nosi datę 1 VIII 1987, Berkeley. Ostatni - 30 VII 1988. Do kompletności kalendarzowego porządku zabrakło tylko następnego dnia, 31 lipca. Ale ponieważ zapisy nie są bez wyjątku codzienne, ta luka mieści się w przyjętych regułach i rok jest bez wątpienia pełny.

Zestawienie Kalendarza i klepsydry z Rokiem myśliwego czyni tę kwestię dopełnienia, zamknięcia roku tym wyraźniejszą, że czytelnik



#225

obu książek nie może nie dostrzec drugiego, obok diariusza, paraliterackiego wzorca wypowiedzi. Jest to gatunek bynajmniej nie osobisty, a mianowicie kalendarz. U Konwickiego leży na samym wierzchu, w tytule. U Miłosza podobnie, jeszcze z objaśnieniem w Przedmowie, w której autor wspomina, że zaczerpnął tytuł swego dziennika od jednej z ulubionych w dzieciństwie książek Włodzimierza Korsaka.

Rok myśliwego jest kalendarzem zająć podzielonym na miesiące i wręcz podręcznikiem łowiectwa, co prawda w pierwszym rzędzie dla leśnych obszarów północy. Moja książka jako żywo nic nie ma wspólnego z tą tematyką, za to sporo z samą formą kalendarza. Jest diariuszem jednego roku, od sierpnia 1987 do sierpnia 1988. A że w tych zapisach, codziennych albo co kilka dni, powracam nieraz do dawnych zdarzeń i ludzi, których znałem, splatają się ze sobą na tych stronach przeszłość i teraźniejszość (5-6).

Kalendarz i klepsydra, choć nie przywołuje żadnego konkretnego przykładu, przecie w swym pomyśle jest nawet bliżej paraliterackiego gatunku kalendarza niż książka Miłosza biorąca tytuł od Korsaka. Bliżej choćby przez to, że Konwicki trzyma się porządku roku zaczętego od 1 stycznia, w paru miejscach odwołuje się do wymiaru obrzędowego (wspominając Nowy Rok, ZaduszkiBoże Narodzenie), a także wyraźnie uobecnia rytm czterech pór roku, które Miłoszowi zacierają się prawie zupełnie pod jednostajnie słonecznym niebem Kalifornii.

Luźna z zasady narracja dziennikowa zostaje więc przez obu pisarzy uchwycona w zewnętrzną wyraźną zamkniętą ramę kalendarza. Rama taka wycina ze strumienia czasu określony odcinek, którego początek i koniec oddalone są od siebie rozpiętością trzystu sześćdziesięciu pięciu dni, ale jednocześnie ów koniec jest echowym odbiciem oddalonego początku. „Od sierpnia do sierpnia” powiada Miłosz. A Konwicki, który zaczął w Nowy Rok a kończy przed Bożym Narodzeniem, w ostatnich zdaniach mówi„klepsydrze pamięci”. Klepsydra ma przecież to do siebie, że można ją nieskończoną ilość razy odwracać i zawsze ten sam piasek w tym samym naczyniu będzie się przesypywał tak samo.

Obaj autorzy konstruują swoją opowieść tak, że spoza liniowego, niepowstrzymanego przepływu czasu przebija cykliczny



#226

ruch zamkniętego koła, którego jeden obrót można zapisać i pokazać tak, żeby starczył za całość. I oto niepostrzeżenie ten jeden rok, wybrany dla pisania dziennika, mieści w sobie na zasadzie pars pro toto resztę biografii, chwytaną (choćby ułomnie i wybiórczo) w pamiętnikowych skokach wstecz. Tym, co pozwala zatryumfować nad nieodwracalnością przepływu czasu, jest pamięć. To dzięki niej obaj diaryści, posuwając się wzdłuż kalendarzowego porządku, w teraźniejszości jednego roku, odbiegają dowolnie w minione dziesięciolecia, metodą odkrytą przez Prousta, a potem latami doskonaloną przez kolejnych twórców powieści strumienia świadomości. Obaj zresztą w konkluzji mówią o poczuciu niewystarczalności wysiłku, podjętego w skończonym właśnie dzienniku.

Konwicki:

Bezsenność. Klepsydra pamięci. Płatki śniegu spadają z łoskotem na nieżywą ziemię. Gruzowisko rzeczy byłych i niebyłych. Co to kogo obchodzi. Co to mnie obchodzi (392).

Miłosz:

bo wszystkie te postacie istnieją równocześnie w różnych swoich fazach, ale ten wymiar czasu jest niemożliwy do uchwycenia w sposób linearny, czyli według rozwijającej się akcji, mimo coraz częstszego użytku techniki rzutów wstecz (...) gdzie są te wyjątkowe zalety literatury? Pewnie też skromne, choć jej nieporadność, kiedy próbuje schwytać i utrwalić w słowach rzeczywistość, to już osobny temat (326).

Oba zakończenia, zacytowane powyżej, dostarczają argumentów jeszcze innego rodzaju na rzecz tezy, że dwa te dzienniki nie dają się potraktować jako „nie-dzieła”. Obok podstawowej motywacji ukończenia tekstu, jaką jest zewnętrzny fakt, że minął okrągły rok prowadzenia dziennika, pojawia się motywacja wewnątrztekstowa, poniekąd retoryczna, odwołująca się do usankcjonowanych tradycją sposobów świadomego, nieprzypadkowego kończenia wypowiedzi. Konwicki w ostatnim akapicie dokonuje błyskawicznego podsumowania całej swojej twórczości i rozważa możliwość zamknięcia napisanego właśnie dziennika autoironiczną, wyrazistą pointą:



#227

Ta książka mogłaby być moją ostatnią książką. Ostatnią prawdą-nieprawdą, strachem-udaniem, kokieterią-jękiem. Mogłaby się zakończyć męską konkluzją: omnis moriar (392).

W ostatnim zdaniu Miłosza pojawia się sformułowanie „... to już osobny temat”, podobne do znanego już w średniowieczu toposu (wspomina o nim Curtius), który pozwalał motywować zakończenie tym, że temat się wyczerpał i należałoby zacząć coś zupełnie innego.^5

Zamykając swe książki w takiej wyraźnej ramie kompozycyjnej, obaj diaryści wypełnili wnętrze tej ramy swobodnie wymieszaną różnorodnością rzeczy. Byli tu w zgodzie z inną cechą kalendarza jako gatunku, który w niezmiennej siatce dni i tygodni mieści sylwiczną mieszaninę spraw różnego rodzaju. Obaj diaryści mówiąpogodzie, zdrowiu, o innych ludziach, o Wilnie - mieście swojej młodości, o własnej i cudzej literaturze, o polityce, alkoholu, podróżach. Trochę (raczej niewiele) o kobietach w swoim życiu. Konwicki także o boksie i piłce nożnej, Miłosz o przyjemnościach prowadzenia samochodu i pływania. Konwicki w pewnym momencie wspomina Miłosza, a Miłosz Konwickiego.

A pośród tych miłych życia drobiazgów obaj też piszą o stalinizmie i swym udziale w nim. Podjęcie tego tematu nadaje ich książkom jeszcze inny wymiar. Gdyby były po prostu i tylko dziennikami, może nie byłoby to konieczne, żeby jeden autor w roku 1974, a drugi w 1987 i 88 wracali w tak znaczący sposób do lat pięćdziesiątych.

Istnieją między obu książkami ważne różnice, wynikające nie tylko z różnic osobowości, ale i z faktu, że książka Konwickiego musiała przebić się przez peerelowską cenzurę i została napisana w okresie, kiedy realny socjalizm zdawał się jeszcze trzymać całkiem krzepko. Natomiast książka Miłosza powstała w warunkach emigracyjnej wolności, a na dodatek w okresie, kiedy nawet w Związku Radzieckim komunizm wyraźnie się nadkruszał,


^5 E. R. Curtius, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, tłum. i opr. A. Borowski, Kraków 1997, s. 96-102.



#228

zaczęła się już głasnost’, a w Polsce kwitło niezależne życie wydawnicze „drugiego obiegu”. Ponadto znane już były wcześniejsze książki Miłosza, naświetlające ten epizod jego biografii, tzn. Zniewolony umysł, Rozmowy przeprowadzone przez Aleksandra FiutaPodróżny świata Renaty Gorczyńskiej (wówczas pod nazwiskiem Ewy Czarneckiej).

Mimo tych różnic jest pewna zasadnicza zbieżność. Obaj autorzy pracują jakby wbrew regułom dziennika. Ich książki przynoszą w gruncie rzeczy perspektywiczną autointerpretację losu, właściwą wcale nie diariuszowi, ale autobiografii lub autobiograficznej powieści. Zwłaszcza wyraźne jest to u Konwickiego, który publikował Kalendarz i klepsydrę jako pierwszą jawnie osobistą książkę. Na początku, niby w pamiętniku lub autobiografii, pojawiają się informacje o rodzicach. Potem, na przemian z anegdotami o warszawskim światku i przypomnieniami podróży (a to do Chin, a to do Ameryki), wciąż wypływają epizody z czasów chłopięcych w Kolonii Wileńskiej i z pierwszych lat powojennych. Wreszcie sam diarysta gdzieś mimochodem zauważa, że mało w tym dzienniku mijającego właśnie roku 1974.

W istocie mało. Prawdę mówiąc, trudno się dziwić, skoro klepsydra pamięci przypomnieć miała ponad cztery dziesięciolecia.

W tym zgęszczeniu zarysowuje się za to wyraźna linia losu. Jest to biografia przełamana przez wojnę, rozdzielona między dwie ojczyzny (wileńską i nową w której zawsze się jest „cudzoziemcem tranzytowym”). Biografia naznaczona skazą tym krótkim pryszczatym epizodem: „Byłem stalinistą.”

W przeciwieństwie do autora Kalendarza i klepsydry, Miłosz, pisząc Rok myśliwego, nie zaczynał, ale uzupełniał już po raz kolejny swą rozłożoną na osobne tomy autobiograficzną opowieść. Uzupełniał po części nowymi przeżyciami z czasu pisania w kolejnych miesiącach lat 1987 i 1988, ale nieporównanie więcej uwagi poświęcił różnym zdarzeniom z przeszłości, zwłaszcza tym, dla których poprzednio nie znalazło się dość czasu i uwagi ani w Zniewolonym umyśle, ani w Rodzinnej Europie, ani w Ziemi Ulro. Najwięcej miejsca zajęło opowiadanie o tej samej skazie, której



#229

Konwicki poświęcił swoją spowiedź pełną i piekącego wstydu,żalu, i wściekłości. Miłosz też mówi o wstydzie. Także o tym, że był świadom, iż podpisuje pakt z diabłem, jak określił Putrament jego wyjazd do Waszyngtonu w roli pracownika służby dyplomatycznej PRL. Łatwo obliczyć, że prawie połowę Roku myśliwego zajmuje rozbita na kilkadziesiąt dziennych zapisów opowieść o latach od 1946 do stycznia 1951, to jest od chwili zawarcia do chwili zerwania tego, co diarysta nazywa „diabelskim paktem”. Żaden inny wątek z całego ponad siedemdziesięcioletniego życia nie został w tej książce potraktowany tak obszernie. Zarówno u Miłosza, jak u Konwickiego dziennikowy porządek zapisu jest narracyjnym i kompozycyjnym chwytem, doskonale opanowanymwykorzystanym, ale wyraźnie podporządkowanym innemu, niedziennikowemu celowi. Jest nim przeprowadzony z dużego dystansu czasowego obrachunek z samym sobą i ze swym losem, obrachunek właściwy pamiętnikowi, autobiografii lub autobiograficznej powieści.

Rok z Konwickim, rok z Miłoszem. Oba te dzienniki donosządrobiazgach codziennego życia, jak u Konwickiego warszawski wróbel złapany przez kota Iwana, czy u Miłosza kwiaty heliotropu objedzone przez jelenie w kalifornijskim ogrodzie. Ale też oba dzienniki wykraczają daleko poza przepływ chwil bieżących. Czas płynie, wszystko się zmieniło, zdawałoby się, że kilka krótkich lat przeżytych dawno temu mogłoby już zatrzeć się w pamięci. Widocznie jednak nie może. Zarówno warszawski „łże-dziennik” powieściopisarza, jak kalifornijski rok poety-myśliwego, polującego na piękność świata, okazują się autobiografiami z tajemnicą, opowieściami o wstydliwej skazie. Rysuje się w nich los ludzi złapanych w pułapkę uległości wobec stalinowskiej władzy. Sięgnąwszy do kręgu wyobrażeń łowieckich (tym razem z Roku myśliwego Korsaka, a nie Miłosza), można by powiedzieć, że zarówno Konwickiemu, jak Miłoszowi udało się wydostać z zaciśniętych wnyków, ale blizny po żelaznych zębach sideł nie całkiem zniknęły.



#230


Prowokacyjne świadectwo Leopolda Tyrmanda

Na początku lat 80. wielką popularność zdobył sobie Dziennik 1954 Leopolda Tyrmanda, pisarza znanego wówczas średniemu pokoleniu jako autor Złego, pierwszej po wojnie powieści kryminalno-sensacyjnej. Po okresie śmiertelnej nudy i nadętej powagi oficjalnego socrealizmu, opublikowana w 1955 roku powieść Tyrmanda z barwną, sensacyjną fabułą, osadzona we współczesnych realiach powojennej Warszawy, stała się natychmiast bestsellerem (trzy wydania w ciągu dwu lat!). Złego czytali wszyscy, od dziatwy szkolnej do emerytów, od sprzątaczki do profesora. Żadna z późniejszych książek tego autora nie zdobyła takiego powodzenia. Jednak wkrótce po wyjeździe pisarza z kraju w połowie lat 60.^1 i po decyzji pozostania na Zachodzie nakaz cenzury wymazał jego nazwisko z druku, a w konsekwencji, nieco później, także z pamięci czytelników. Zaczytane doszczętnie egzemplarze Złego stały się już tylko legendą także z czasem blednącą.

Ćwierć wieku po sukcesie Złego pojawienie się Dziennika 1954 stało się znowu czytelniczą sensacją choć już trochę innego rodzaju. Powtórzyła się jednak znakomicie utrafiona zbieżność z zainteresowaniami i potrzebami czytelniczymi. Moment opublikowania książki (1980 w Londynie i zaraz potem, w 1981 w kraju,


^1publikacjach na ten temat pojawiają się dwie daty: 1965 i 1966.



#231

oczywiście w drugim obiegu, staraniem NOW-ej)^2 zbiegł się z początkiem właśnie budzącego się zainteresowania latami 50. Egzemplarze Dziennika podawano sobie z rąk do rąk, pożyczając niekiedy na parę dni zaledwie, z powodu łańcuszka oczekujących.

Powodów tego zainteresowania było co najmniej trzy i to znakomicie wspomagające się nawzajem. Czytelnicy szukali w książce Tyrmanda po pierwsze odkłamanego obrazu polskiego życia z epoki stalinowskiej, po drugie plotki o znanych postaciach artystycznego życia stolicy i po trzecie skandalizującej kroniki obyczajowej.

Każdy z tych trzech powodów osobno wzięty mógłby stanowić wystarczającą przesłankę czytelniczego sukcesu, zaś w Dzienniku 1954 zbiegły się wszystkie naraz. Czym były te trzy czynniki w momencie publikowania książki, a jak wyglądają z późniejszej perspektywy czasowej?

Co do skandalu obyczajowego, to wiele utworów zaprezentowanych polskiej publiczności w początkach lat 90. już całkiem zdystansowało Tyrmanda. W czasach stanu wojennego jednak, kiedy drugi obieg wydawał głównie literaturę patriotyczno-nabożną (Blaszany bębenek Grassa czy Witkacowskie Pożegnanie jesieni należały raczej do wyjątków), niektóre doświadczenia erotyczne wydawały się w Dzienniku 1954 opisane zaskakująco śmiało.

Plotek (i faktów) o znanych postaciach książka przynosi rzeczywiście wiele. Natomiast twierdzenie, że Dziennik 1954 radykalnie odkłamuje obraz lat 50., trzeba opatrzyć pewnymi zastrzeżeniami. Po pierwsze, jest to świadectwo doświadczeń jednostki. Pole obserwacji ogranicza się do bardzo niewielkiego środowiska i nader krótkiego czasu (zapis obejmuje zaledwie trzy miesiące). Z drugiej strony jednak - w tym środowisku właśnie (literacko-filmowo-dziennikarskim) dość wyraźne były mechanizmy działania totalitarnej władzy, łamiącej charaktery (choć tu na ogół bez łamania kości). Tyrmand nie zbudował kilku wyrazistych


^2 L. Tyrmand, Dziennik 1954, Londyn 1980, wyd. krajowe NOW-a, t. 1 i 2 (bm.) 1981 i następnie do roku 1989 pięć edycji różnych wydawców. Cytuję wg prwdr. krajowego, podając stronę. W obu tomach paginacja łączna.



#232

modeli, mających uogólniającą moc alegorii, jak dokonał tego Miłosz w Zniewolonym umyśle.

Autor Dziennika 1954 sportretował z wieloma szczegółami (i często dosadnymi epitetami) liczną galerię znanych postaci artystycznego życia Warszawy, wymienianych często z imienia i nazwiska. Wiele osób zostało przedstawionych w nader krytycznym świetle z powodu ich niegdysiejszej uległości wobec komunistycznej władzy. Na ich tle, jako nieliczni sprawiedliwi, pojawili się ludzie spośród przyjaciół diarysty, jak Stefan Kisielewski, Zbigniew Herbert czy Jan Józef Szczepański, głównie z kręgu „Tygodnika Powszechnego”, wówczas właśnie niedawno odebranego prawowitej redakcji z powodu odmowy opublikowania wiernopoddańczego nekrologu po śmierci Stalina. Byli oni wówczas skazani na kulturalny niebyt, objęci zakazem druku. Pozbawieni możliwości pracy, utrzymywali się z dorywczych, przypadkowych zajęć.

Na początku lat 80. wielu twórców znalazło się sytuacji podobnej, choć na pewno nie aż tak dramatycznej, jak w latach 50. Przypomnienie represji lat stalinowskich nabrało już po opublikowaniu Dziennika 1954 zaskakującej aktualności: po prostu samo życie dopisało w stanie wojennym paralelę do tego, co przedstawiał Tyrmand, a on sam urósł niespodziewanie do roli prekursora opozycjonistów z epoki „Solidarności”. Dziennik 1954 okazał się zresztą w paru miejscach ostrzem obosiecznym: przypomniał „pryszczatą” młodość kilku wybitnych pisarzy, którzy jako dwudziestoletni debiutanci mieli swój udział w kreowaniu socrealizmu, następnie w 1956 roku stali się uczestnikami październikowego przewrotu i później na trwałe przeszli do opozycji (jak Konwicki czy Woroszylski), stając się jej autorytetami moralnymi. Tyrmand natomiast wyciągnął stare, na wpół zapomniane rachunki, które zdawały się wciąż jeszcze nie zapłacone. Obosieczność tego przypomnienia polegała na tym, że wypłynęło ono w momencie, kiedy ci ludzie byli już w opozycji i to właśnie esbecja, chcąc zniweczyć ich oddziaływanie, wypominała im grzechy młodości.

Wielu czytelników, zwłaszcza młodych, sięgnęło po Dziennik 1954 tak jak sięga się po źródło historyczne, po relację świadka



#233

epoki. Przecież czasy stalinowskie bardzo długo pozostawały w obszarze głębokiego milczenia. Jedynym utrwalonym ich obrazem (w literaturze, publicystyce, sztukach plastycznych, architekturze) było to, co epoka powiedziała sama o sobie, jej wizerunek skrojony został wedle ściśle odliczonych miar i prawideł socrealizmu. Nie było żadnego opisu przedstawionego z dystansu, z perspektywy historycznej. Dopiero Wajda w Człowieku z marmuru podjął próbę wyjścia z tego milczenia.

Świadectwo pozostawione przez sztukę socrealistyczną zapadło w niepamięć z dwu co najmniej powodów: twórcy tej sztuki bardzo szybko, już w czasach „odwilży” zaczęli się jej wstydzić, a odbiorcy, przez parę lat przymusowo karmieni socrealizmem niczym gipsową papką chcieli co prędzej wypluć to ohydztwo i sięgnąć po lepszą strawę duchową. Tak więc obie strony, choć w imię różnych racji, współdziałały ze sobą w dziele zapominania socrealizmu. Wprawdzie ogół społeczeństwa gotów był rozpamiętywać tę epokę z innych powodów niż jej niewydarzona sztuka, mianowicie dla poznania prawdy ojej zbrodniach i ukarania winnych, ale ze względów politycznych nie było to w pełni możliwe. Właściwy czas nastał dopiero po roku 1989 i wtedy też wkroczyli badacze, którzy z racji swej daty urodzenia nie mieli już żadnych osobistych uwikłań w rzeczywistość lat pięćdziesiątych.^3

Po raporcie Chruszczowa na temat zbrodni stalinowskichwskutek „odwilży” rozwijającej się w krajach zależnych od ZSRR wprawdzie zrehabilitowano wiele ofiar, ale ukarano niewielu sprawców i bardzo szybko oficjalną taktyką stało się odsuwanie stalinizmu w niepamięć. Świadomość społeczna z wolna przystawała na to jakby w poczuciu, że najważniejsze jest, iż koszmar minął,


^3 W. Tomasik, Polska powieść tendencyjna 1949-1955. Problemy perswazji literackiej, Warszawa 1988; D. Tubielewicz-Mattsson, Polska socrealistyczna krytyka literacka jako narzędzie władzy, Uppsala 1997; W. Tomasik, Inżynieria dusz. Literatura realizmu socjalistycznego w planie „propagandy monumentalnej ”, Warszawa 1999. Ich poprzednikiem był jednak badacz znający te czasy z własnego doświadczenia, Michał Głowiński, publikujący pojedyncze studia o socrealizmie od połowy lat 80., zebrane później i uzupełnione nowszymi pracami w zbiorze Rytuał i demagogia. Trzynaście szkiców o sztuce zdegradowanej, Warszawa 1992.



#234

oraz w nadziei, że nie wróci. Wstrząsy polityczne lat 80. uczyniły sprawę na nowo aktualną, odżyło przekonanie, że nie jest możliwe odzyskanie wolności bez powrotu do prawdy o zbrodniach niedawnej przeszłości i ukarania winnych.

W takim kontekście pojawił się Dziennik 1954. Jego narrator, Leopold Tyrmand jako trzydziestoparoletni dziennikarz i zarazem kandydat na pisarza, opowiadał o swojej prywatnej wojnie, jaką wydał otaczającej go rzeczywistości PRL-u. Chodziło mu o to, by zachować intelektualną i duchową niezależność, ocalić swoją prywatność i w jej przestrzeni żyć po swojemu, mając poczucie wolności w tym własnym obszarze. Ceną tego duchowego komfortu było ubóstwo materialne, nie prowadzące jednak ani do ascezy ani do abnegacji.

Model życia, o którym pisze Tyrmand, polegał na tym, by nie dać się skusić przywilejom, dostępnym dla tych artystów, którzy wprzęgli swą sztukę w służbę propagandy. Zarazem jednak, i to było nie mniej ważne, bohaterowi Dziennika 1954 chodziło o to, by nie pozwolić się zepchnąć do pozycji przegranego i pogardzanego pariasa. Dewizą, którą stale Tyrmand podkreśla, było żyć według własnych miar, wymykając się zarówno mściwości potężnego wroga, jak też gardząc jego łaskami, które chętnie (choć kapryśnie) rozdzielał swoim pochlebcom. Bronią Tyrmanda było praktykowanie elementarnych zasad przyzwoitości, jak wierność w przyjaźni, oraz zachowywanie w życiu codziennym skromnego standardu „cnót świata zachodniego”, takich jak dobry gust, schludność, elegancja, pielęgnowanie osobistych upodobań kulturalnych i inne wartości prywatne, przeciwstawione wszechwładnemu molochowi tego, co publiczne i wspólne, a więc kontrolowane przez władzę. Był to ideał głęboko nienawistny komunistycznemu kodeksowi. Nie mając szans we frontalnym starciu z potężną machiną władzy i nie będąc materiałem na bojowca lub męczennika, Tyrmand podjął coś w rodzaju wojny podjazdowej, jedynej jaką dandys (wtedy mówiło się „bikiniarz”) mógł wypowiedzieć monumentalnej brzydocie i nudzie socrealistycznego stylu w sztuce i obyczaju. Gdyby znów odwołać się do metafory z języka myśliwskiego



#235

Włodzimierza Korsaka, trzeba by powiedzieć, że Tyrmand wyjaśnił, dlaczego nie wpadł we wnyki, jakie na artystów zastawiała komunistyczna władza. Otóż przynęta nie wydała mu się nęcąca.

Ocena „źródłowej” wartości Dziennika 1954jest ściśle związana z inną kwestią. Natychmiast po opublikowaniu książki Tyrmanda wybuchł spór o to, czy jest to autentyczny dziennik pierwszych miesięcy roku 1954, czy też mamy do czynienia z mistyfikacją w zakresie gatunku literackiego, tj. tekstem, który faktycznie jest pamiętnikiem z warszawskiego życia, ale napisanym ex post, dopiero w latach 70. na emigracji, a tylko wystylizowanym narracyjniekompozycyjnie na dziennik. Podobna, choć nie tak namiętna kontrowersja powstała swego czasu wokół wojennego dziennika Andrzeja Bobkowskiego, zatytułowanego Szkice piórkiem. (Francja 1940-1944). W wypadku Bobkowskiego nie kwestionowano autentyczności diariuszowego charakteru zapisu, przypuszczano tylko, że publikując dziennik w Paryżu w 1957 roku, autor „poprawił” swój tekst w paru miejscach, dotyczących komentarzy politycznych na temat przebiegu działań wojennych (zwłaszcza na froncie wschodnim) i możliwych rozwiązań po zakończeniu wojny. Przewidywania Bobkowskiego sprawdziły się w zadziwiająco wysokim stopniu. Szkice piórkiem po wielekroć przeciwstawiają się opiniom formułowanym w dniach pisania dziennika. Dotyczy to nie tylko obiegowych sądów, głoszonych przez zachodnich publicystów, ale i koncepcji wybitnych przywódców.

Pojawiły się więc przypuszczenia, że zaskakująca trafność politycznych komentarzy Bobkowskiego ma swe źródło w tym, iż niektóre fragmenty zostały uzupełnione już po wojnie, kiedy wiadomo było, jak się potoczyły jej losy. Jednym słowem, że diarysta, przygotowując tekst do druku, uległ pokusie wprowadzenia pewnych retuszów i uzupełnień, pokazujących w lepszym świetle jego polityczną przenikliwość. Wyrażano też jednak pogląd przeciwny: że Bobkowski nie „poprawiał” dziennika przed opublikowaniem, a po prostu znał lepiej mentalność rosyjską niż ludzie Zachodu i to pozwalało mu trafniej ocenić sprawę Katyniaprzewidzieć sytuację, która później wytworzyła się po Jałcie.



#236

Spór wokół autentyczności tekstu Tyrmanda jako zapisu powstałego w 1954 roku nie dotyczył trafności prognoz politycznych, chodziło natomiast o zbieżność jego sposobu widzenia, hierarchii wartości i ocen z tą jaką wyznawała większość jego czytelników w prawie trzydzieści lat później. Argumentację dotyczącą dwu przeciwstawnych poglądów można prześledzić na przykładach opinii Tadeusza Konwickiego i Romana Zimanda.^4

Konwicki poświęcił Tyrmandowi prawie połowę swej książki Zorze wieczorne, opowiadając o zmiennych losach swej z nim znajomości, a potem przyjaźni. Wyjawia, że przewijający się przez całą fabułę Wniebowstąpienia wątek nostalgicznych wspomnień o Lolu, który na zawsze wyjechał, poświęcony jest Tyrmandowi właśnie. Wniebowstąpienie powstawało bowiem tuż po wyjeździe autora Złego na Zachód. Konwicki jest przekonany, że Dziennik 1954 został napisany dopiero w Ameryce, jakiejś 20 lat później po przedstawionych w nim wydarzeniach. Koronne argumenty są dwa: nie może być prawdą że udało się wywieźć z kraju rękopis dziennika, przemyślnie ukryty w samochodzie, bo ówczesne „służby specjalne” na granicy musiały mieć Tyrmanda szczególnie na oku. Taka kontrabanda, twierdzi Konwicki, była wówczas absolutnie niemożliwa. Po drugie, zdradza pseudo-diarystę pomyłka drobna, lecz charakterystyczna, którą popełnić może pamiętnikarz piszący z perspektywy czasu, a która wykluczona jest w dzienniku prowadzonym na bieżąco. Tyrmand mianowicie pisze o dotyczącym Konwickiego zdarzeniu, o którym nie mógł wiedzieć w roku 1954 z tej prostej przyczyny, że miało ono miejsce dopiero w dwa lata później. Konwicki patrzy też od strony warsztatu, bo z perspektywy własnej książki Kalendarz i klepsydra, mającej formę dziennika prowadzonego przez okres jednego roku, a nazwanej autoironicznie „łże-dziennikiem”. Autor pracował nad nią w 1974 roku, a więc w czasie, gdy


^4 R. Zimand, Tyrmand '54, w: Literatura źle obecna (rekonesans). Materiały z konferencji naukowej IBL PAN 27 X - 30 X 1981, Polonia Book Found, Londyn 1984, wyd. krajowe w obiegu niezależnym wydawnictwo X, Kraków 1986; T. Konwicki, Zorze wieczorne, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1991.



#237

londyńskie „Wiadomości” rozpoczynały druk fragmentów Dziennika 1954.^5

Za trafnością spostrzeżeń Konwickiego dotyczących rosnącej roli formy dziennikowej w połowie lat 70. i tego, że ów klimat mógł mieć znaczenie dla Tyrmanda, przemawia wiedza historycznoliteracka. Konwencja gatunkowa dziennika intymnego w polskiej literaturze istotnie przeżywała wówczas odnowienie, przemianę, doprawdy niezwykły rozkwit. W „Kulturze” paryskiej, w miejscu opuszczonym przez Gombrowicza, publikował swój „pisany nocą” dziennik Gustaw Herling-Grudziński. Zaczynał na dobre owocować eksperyment Gombrowicza, który wyciągnął skrajne konsekwencje ze spostrzeżenia, że najintymniejszy dziennik, prowadzony „dla siebie” i „w ukryciu’ ’, powstaje naprawdę z myślą o utrwaleniu siebie w skali publicznej. Jest więc dwuznaczny w samym założeniu, bo udając pisanie dla siebie, w istocie pomyślany jest jako wyzwanie dla czytelnika. Także długi żywot miała już wówczas za sobą powieść w kształcie dziennika, stosująca rozmaite chwyty stylizowania narracji na spontaniczną, rozwijającą się bez założonego z góry planu, zakończoną w przypadkowym momencie (jak wyznania Tyrmanda, urywające się w pół zdania). Cała ta tradycja była znana pisarzowi przygotowującemu do publikacji swój Dziennik 1954 i mogła go skłonić do wybrania formy diarystycznej zamiast pamiętnikarskiej, jeśli istotnie pisał książkę dopiero w latach 70. Gdyby istotnie tak było, nie byłby to pierwszy przykład stylizowania pamiętnika na zapis dziennikowy. Taką właśnie mistyfikację udowodniono swego czasu Wacławowi Kubackiemu.

Przeciwnego niż Konwicki zdania był Roman Zimand, autor bardzo precyzyjnego i wnikliwego studium o Dzienniku 1954, jeden z pierwszych piszących o tej książce. Przypomina on, że Tyrmand z całą pewnością prowadził dziennik na początku 1954 roku, czego niezbitym dowodem jest fakt opublikowania fragmentu w „Tygodniku Powszechnym” w 1957 roku oraz świadectwa osób,


^5 Obszerne fragmenty Dziennika 1954 były publikowane w „Wiadomościach” w latach 1974-1978.



#238

którymi diarysta wówczas się przyjaźnił i pokazywał im dziennik. To oczywiście jeszcze nie dowodzi, że udało mu się wywieźć rękopis z kraju. Czy więc jednak musiał na emigracji odtwarzać tekst z pamięci, pisząc de facto pamiętnik o warszawskim życiu? Zimand jest przekonany, że wyraźne ślady późniejszych retuszów są tylko wynikiem opracowywania tekstu do druku. Dodajmy, że nieścisłość kwestionowana przez Konwickiego mogła pojawić się właśnie w taki sposób. Zimand przypomina, że wprowadzanie bezpośrednio przed drukiem zmian redakcyjnych przez autora (czego Tyrmand niewątpliwie dokonał) jest częstą praktyką przy publikacji dzienników, natomiast precyzja wielu szczegółów i niesłychanie wierne oddanie atmosfery warszawskiego życia z lat 50. przemawiają za dziennikowym trybem powstawania zapisu, notowanego na gorąco.

Spór o to, czy zapis Tyrmanda pochodzi z roku 1954 czy dopiero z lat 70., nie jest wbrew pozorom tylko filologicznym sporem o datę powstania tekstu. Tło tej dyskusji ma bezpośrednie odniesienie moralne. Uznanie książki za dziennik ułatwia przyjęcie surowej postawy oskarżycielskiej wobec ludzi splamionych jakimkolwiek współdziałaniem ze stalinowską władzą. Nie wchodzą wówczas w grę żadne wyjaśnienia, które mogłaby nieść ze sobą koncepcja „ukąszenia heglowskiego”. Jeśli Tyrmand rzeczywiście napisał swój dziennik w roku 1954 i już wówczas osądził stalinowskie czasy tak, jak osądził (i nie bał się wyrażać w dzienniku swych opinii w sposób tak otwarty, co mogłoby mieć bardzo poważne konsekwencje dla „wroga ludu”, gdyby tekst dostał się w ręce niepowołane^6), znaczy to, że było wówczas możliwe nie dać się „ukąsić” i nie ulec „zniewoleniu umysłu”. I nawet nie potrzeba było do tego cnót heroicznych. Wystarczyło trochę poczucia godności, trochę charakteru i odporności na pokusy. No i może trochę przekory. Zbigniew Herbert może dodałby, że chodziło tu o potęgę smaku.


^6 Tego, że takie przypadki zdarzały się nawet później, już po odwilży, dowodzi choćby los Szymona Szechtera i Niny Karsov, aresztowanych w 1966 i więzionych pod zarzutem prowadzenia dziennika, zawierającego „wrogie i fałszywe treści”. Por. N. Karsov i Sz. Szechter, Nie kocha się pomników, Londyn 1983.



#239

Natomiast „opcja pamiętnikarska” nieco przytępia oskarżycielskie ostrze. Nie kwestionuje autentyczności autobiograficznego charakteru tekstu, ale każe z pewnym dystansem przyjmować surowość niektórych ocen. Jeśli samoświadomość wyrażona w Dzienniku 1954 jest tylko pamięciową rekonstrukcją stanu ducha, dokonaną w dwadzieścia lat później, tedy narrator stosuje dwie różne miary: jest w istocie bogatszy o dwie dekady doświadczeń a chce, byśmy sądzili, że wiedział i rozumiał to wszystko i tak właśnie a nie inaczej, już w Warszawie, w rok po śmierci Stalina. W chwili publikowania Dziennika 1954 także wielu opisanych przez niego ludzi było już w sytuacji zupełnie innej intelektualnie i moralnie, ale zastosowanie chwytu narracji diarystycznej pozwoliło pominąć to milczeniem, a tylko narratorowi umożliwiło skorzystanie w niewidoczny sposób z przywileju wiedzy, obejmującej następne dwadzieścia lat.

W porządku tradycji diarystycznej zapis Tyrmanda jawi się jako dziennik-epizod, pisany w ograniczonym czasie z jakichś szczególnych powodów, a wyraźnie przeciwstawny wobec wieloletniego dziennika-rzeki. Tyrmand daje do zrozumienia, że zaczął pisać w stanie podobnym nieco do duchowej choroby: chodzi o opisywane przez niego uczucie wyrzucenia na margines życia i potwornego zaklinowania w komunistycznej Warszawie. Diarysta marzy o napisaniu powieści i czuje się do tego zdolny, ale nie może zmusić się, by pisać do szuflady. Trzydziestoletni, niby Józio z Ferdydurke, jeszcze niczego nie dokonał, a już czuje, że młodość mija. Na pierwszej stronie zastanawia się, czy dziennik przyniesie mu w tej sytuacji ulgę. Jest to znany z tradycji diarystyki układ początku, chętnie też naśladowany przez powieść w kształcie dziennika. A zakończenie? Jest raczej porzuceniem, skoro tekst urywa się w pół zdania. Otwartość tego zakończenia jest tak ostentacyjna, że aż wygląda na chwyt wyreżyserowany. Zwłaszcza, że po tym urwanym zdaniu następuje autorskie Posłowie, z którego dowiadujemy się, czym zakończył się epizod duchowej beznadziejności, epizod pisania dziennika.

Ostatniego wieczoru, zmęczony pisaniem, jak zdarzało się często, urwałem zdanie, zamierzając następnego dnia do niego wrócić. Lecz już nie wróciłem. Następnego dnia „Czytelnik” zaoferował mi kontrakt na napisanie Złego (273).



#240

W takiej perspektywie urwane zdanie wydaje się tylko maską nałożoną na wyraźną, mocną kodę kompozycyjną, a posłowie brzmi jak epilog, klasyczna Nachgeschichte, upewniająca, że okres duchowej zapaści skończył się definitywnie i pisanie dziennika straciło rację bytu. Wrażenie nieprzypadkowego, znaczącego zamknięcia wzmacnia też fakt, że na ostatnich stronach Dziennika znajduje się wyodrębniona autoprezentacja, zaczynająca się od słów: „Nazywam się Leopold Tyrmand”, zawierająca opis wyglądu zewnętrznego i charakterystykę osobowości, a także zwięzłe wiadomości o środowisku rodzinnym, szkole i późniejszych zmiennych losach aż do epoki pisania dziennika. Taki finał wygląda jak efektowna gra z konwencją, umyślne, bo symetryczne odwrócenie tradycyjnego sposobu rozpoczynania autobiografii czy pamiętnika. W ten sposób opowieść, w porządku narracyjnym stylizowana na urwaną, fabularnie dopełnia się i zaokrągla jak dzieło, z góry przemyślane w swym kształcie tylko na niby przypadkowym. Wrażenie przemyślanej kompozycji, charakterystycznej bardziej dla powieści niż dla dziennika, wzmocnione jest też takimi zabiegami, jak podział na dwa tomy, opatrzone mottami, o prawie idealnie równej objętości, z zakończeniem pierwszego jak w sensacyjnej powieści, kiedy nad bohaterem zawisa niebezpieczeństwo i dla zaostrzenia czytelniczej ciekawości trzeba zastosować suspens.

Niezależnie od sporu (zaostrzanego kontekstem politycznym i moralnym) na temat dziennikowego czy pamiętnikarskiego charakteru Dziennika 1954, pozostaje w mocy spostrzeżenie dotyczące znaczenia, jakie dla kształtu nadanego opublikowanej wersji miała ówczesna sytuacja gatunkowa diarystyki. W czasie przygotowywania tekstu do druku gombrowiczowska formuła dziennika-wyzwania, komponowanego dla czytelnika w przemyślany, precyzyjny sposób, przy zachowaniu tylko pozorów spontanicznej otwartości, była już w pełni przyswojona, podejmowana i przekształcana przez innych autorów, jak Konwicki w Kalendarzu i klepsydrze. Redakcyjne opracowanie Dziennika 1954 nosi na sobie wyraźne piętno tych odkryć.



#241


CZĘŚĆ PIĄTA: ANEKS




#242

[[Strona pusta]]



#243


Wobec tradycji gatunków

W ogromnej większości dotychczasowych opracowań poświęconych prozie niefikcjonalnej ujęcie gatunkowe jest podstawowym, wstępnym sposobem identyfikacji tekstów, rozpatrywanych w tym obszarze.^1 Rozważaniom genologicznym z reguły towarzyszą zastrzeżenia, mówiące o otwartości wzorców gatunkowych i ich mieszaniu, o ewoluowaniu i powstawaniu nowych odmian. Refleksja terminologiczna łączy się niejednokrotnie z sięganiem do tradycji i przypominaniem dziejów gatunku w perspektywie poetyki historycznej, ale też często podkreśla się swoistość form realizacji dwudziestowiecznych.

Nazwy najczęściej wymieniane przez badaczy tego obszaru to: autobiografia, biografia, dziennik, pamiętnik, wspomnienia, kronika, list (ewentualnie zbiór listów), rozmowy z... albo wywiad-rzeka, notatnik, notes, zapiski, zeszyt, raptularz, brulion, sylwa, podróż, reportaż, felieton, szkic, esej, niekiedy także fragment, albo zbiory takich mikro-form, jak aforyzmy i uwagi.

Repertuar ten znacznie się poszerza, gdy wchodzą w grę odmiany poszczególnych gatunków i formy krzyżujące się,


^1 Por. M. Głowiński, Powieść a dziennik intymny, w: tegoż, Gry powieściowe. Szkice z teorii i historii form narracyjnych, Warszawa 1973; J. Trzynadlowski, Listpamiętnik. Dwie formy wypowiedzi osobistej, „Pamiętnikarstwo Polskie” 1975, nr 1-4; M. Marcjan, Autobiograficzna strategia Tadeusza Brezy w świetle genologicznej struktury „Spiżowej bramy", w: Biografia-geografia-kultura literacka, red. J. Ziomek, J. Sławiński, Wrocław 1975; Dziennik, pamiętnik, notatnik literacki. Studia i szkicepiśmiennictwie polskim XX wieku, red. W. Wójcik, Katowice 1991.



#244

jak autobiografia duchowa lub autobiografia mistyczna, dziennik intymny, dziennik podróży, listy z podróży, reportaż społeczno-obyczajowy, wojenny lub sądowy. Niektóre terminy (jak np. sylwa) albo nomina abstracta utworzone od nazw gatunkowych (jak autobiografizm lub eseizacja) podnoszone są do rangi określeń ponad- lub poza-gatunkowych, stając się nazwami postawy pisarskiej, metody twórczej lub pewnego typu literatury. Mówi się wówczas np. o postawie autobiograficznej^2, o eseizacji powieści,sylwach jako dekonstrukcji literatury^3. Sylwiczność jednak nie wymaga odrzucenia fikcjonalności. Obszar sylw współczesnych bynajmniej nie pokrywa się z obszarem prozy niefikcjonalnej, krzyżuje się tylko.

Jak widać, jest to zbiór o wielkiej rozpiętości i różnorodności, ciążący w różne strony i sąsiadujący z wielu dziedzinami tekstowej aktywności, takimi jak formy dziennikarskie, dokument w rozumieniu historii lub socjologii, zwykłe teksty użytkowe. Wśród tych gatunków istnieje pewna hierarchia. Jedne cieszą się wielkim poważaniem badaczy, mają szlachetny stary rodowód lub przynajmniej współcześnie obfite potomstwo, inne są niemal nazwami jednorazowymi i wegetują jak ubodzy krewni tylko po to, by stanowić tło podbarwiające portrety swych możnych rywali. Do swego rodzaju arystokracji gatunkowej należą dziennik, esej, autobiografia i biografia, pamiętnik, list i reportaż, to jest te gatunki, które doczekały się nie tylko licznych studiów szczegółowych, ale i opracowań o charakterze syntetyzującym. O takim „sukcesie” gatunku decyduje nie tylko ranga dzieł, współcześnie powstających, a do danego gatunku zaliczanych, ale cała sytuacja czytelnicza, w której funkcjonują także aktualne wydania dawnych arcydzieł, jak również znaczące przekłady z literatur obcych, oraz - wymieniając


^2 M. Czermińska, Postawa autobiograficzna, w: Studia o narracji, red. J. Błoński, S. Jaworski, J. Sławiński, Wrocław 1982; J. Smulski, Autobiografizm jako postawa i jako strategia artystyczna. Na materiale współczesnej prozy polskiej, „Pamiętnik Literacki” 1988, z. 4; T. Lubelski, Autor jako bohater. O postawie autobiograficznej w filmie, w: Autor w filmie. Z dziejów ewolucji filmowych Jórm artystycznych, red. M. Hendrykowska, Poznań 1991.

^3 R. Nycz, Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu, Wrocław 1984.



#245

na końcu, ale nie najmniej ważny czynnik - wartość pracy badacza, który o danym gatunku pisze, przyciąga do niego uwagą innych interpretatorów i często inspiruje dalsze badania.

W bardzo wielu pracach można obserwować szczególnego rodzaju „imperializm genologiczny”. Ponieważ dwudziestowieczna literatura cechuje się hybrydycznością form, a także refleksja naukowa i krytyczna nad literaturą (i nawet potoczna świadomość czytelnicza) są na tę otwartość i hybrydyczność bardzo wyczulone, niezmiernie łatwe staje się „udowodnienie” w trakcie interpretacji, że w badanym właśnie dziele dominuje żywioł tego gatunku, którym się dany badacz zajmuje. Roman Zimand dowodził, że literaturę dokumentu osobistego należy traktować jako czwarty rodzaj literacki, obok liryki, epiki i dramatu.^4 O podobnym pomyśle badaczy niemieckich, tym razem na użytek eseju, który miałby być uznany za czwarty rodzaj, wspomina Andrzej Stanisław Kowalczyk, polemizując zresztą z tym pomysłem, jako pozbawionym dostatecznego uzasadnienia.^5 Przykłady można by wyliczać jeszcze długo. Wielu piszących o autobiografii, eseju czy reportażu znajduje się jakby w sytuacji króla Midasa, pod którego dotknięciem całe obszary prozy okazują się podszyte autobiografizmem, ogarnięte eseizacją, zdominowane reportażowym ujęciem.

Gatunkiem, który w ciągu ostatnich dziesięcioleci cieszy się największym zainteresowaniem zarówno badaczy, jak czytelników, jest dziennik. Na pewno odegrała w tym istotną rolę wyrazistość teoretyczna i metodologiczna prac poświęconych temu gatunkowi, a następnie rzeczywiście dynamiczne wkroczenie publikacji diarystycznych na rynek czytelniczy. Dziennik, w dawniejszej literaturze polskiej prawie pozbawiony znaczenia, w XX wieku rozkwita nad podziw bujnie. Staje się do pewnego stopnia literacką modą i przysłania dominujące tradycyjnie gatunki dokumentu osobistego, jak pamiętnik i list.


^4 R. Zimand, Diarysta Stefan Ż., Wrocław 1990, s. 16.

^5 A. S. Kowalczyk, Kryzys świadomości europejskiej w eseistyce polskiej lat 1945-1977 (Vincenz - Stempowski - Miłosz), Warszawa 1990.



#246

Punktem wyjścia nowoczesnych polskich badań nad diarystyką były studia Michała Głowińskiego.^6 Dziennik intymny pojawił się w orbicie jego zainteresowań między innymi w związku z tym, że śledził on przemiany dwudziestowiecznej powieści.^7 Głowińskiego interesowało wszystko, co różniło się od pozytywistycznego modelu powieści z trzecioosobowym narratorem wszechwiedzącym, zarówno zjawiska wcześniejsze, np. oświeceniowe formy powieści w pierwszej osobie, jak późniejsze, czyli poszukiwania naturalistów, posługujących się stylizacją na takie „dokumenty ludzkie”, jak list, pamiętnik i dziennik. Sprzyjającą koniunkturę badawczą wytwarzała także sama literatura i poświęcona jej krytyka literacka. Były już wówczas wydane dzienniki Żeromskiego, Irzykowskiego, Kazimierz Wyka entuzjazmował się diaruszem Tadeusza Makowskiego. Docierały do kraju, choć z trudem, dwa pierwsze tomy Gombrowicza, potem Lechonia, a na początku lat siedemdziesiątych numery „Kultury” z kolejnymi odcinkami Herlingowego Dziennika pisanego nocą. Rozpoczęła się edycja Nałkowskiej, potem pojawił się „łże-dziennik” Konwickiego, czyli Kalendarz i klepsydra. Ukazywały się tłumaczenia (np. dzienników Kafki, Błoka, Julien Greena, Anaďs Nin). Wokół poszczególnych dzienników narastały recenzje, interpretacje, wreszcie studia historycznoliterackie^8, a od połowy lat 80. zaczęły się pojawiać


^6 M. Głowiński, Gry powieściowe. Szkice z teorii i historii form narracyjnych, Warszawa 1973; Głowiński sięgnął do francuskich badaczy gatunku, podobnie jak wcześniej L. Łopatyńska w studium Dziennik osobisty, jego odmiany i przemiany, „Prace Polonistyczne” 1950, S. VIII, Łódź.

^7 M. Głowiński, Porządek, chaos, znaczenie. Szkice o powieści współczesnej, Warszawa 1968.

^8 M. Wyka, „Dziennik" Jana Lechonia - autoterapia, sny, przepowiednie, „Teksty Drugie” 1991, nr 7/8, przedruk w: tejże, Szkice z epoki powinności, Kraków 1992; W. Wyskiel, Krąg trzeci, oraz Jeszcze o „Dzienniku ", w: tegoż, Kręgi wygnania. Jan Lechoń na obczyźnie, Kraków 1988; R. Zimand, Tyrmand ’54, w: tegoż, Miłosz, Tyrmand, Zinowiew, Warszawa 1982, Wydawnictwo Krąg, oraz: Literatrura źle obecna (Rekonesans). Materiały z konferencji naukowej Instytutu Badań Literackich PAN 27 X-30 X 1981, wyd. X, Kraków 1986; R. Zimand, „ W nocy od 12 do 5 rano nie spałem. " Dziennik Adama Czerniakowa - próba lektury, Warszawa 1982; R. Zimand, Wojna i spokój, w: tegoż, „ Wojna i spokój ". Szkice trzecie. Polonia, Londyn 1984.



#247

już osobne monografie poświęcone bądź to pojedynczym znaczącym dziennikom^9, bądź przenikaniu się form dziennikowych i powieściowych^10, bądź to badaniom nad dziejami gatunku w kontekście poszczególnych literatur europejskich^11.

Dokonał się w ten sposób nie tylko ogromny wzrost zainteresowania problematyką dziennika, ale i znaczące przesunięcie w jego rozumieniu. Stopniowo w kolejnych pracach pierwszoplanowymi bohaterami stają się dzienniki same w sobie, dzienniki jako autonomiczna forma wypowiedzi zasługująca na uwagę badacza literatury.^12 Ponad wartość źródłową dla poznania biografii pisarza bądź tajników warsztatu twórczego wysuwa się pytanie o stosunek poetyki dzienników do form powieściowych i radykalnie zmienia się myślenie o „literackości”, jeszcze niedawno utożsamianej z dominacją funkcji autotelicznej. Taka zmiana optyki badaczy i krytyków wynikała nie tylko z wewnętrznych przesunięć metodologicznych, to znaczy przede wszystkim z odchodzenia od strukturalizmu, ale także była wymuszana przez praktykę życia literackiego. Przybywające kolejno publikacje diarystyczne zarówno w kraju (Dąbrowska, Andrzejewski, Czerniaków), jak i po 1989 roku pełne zaistnienie na rynku czytelniczym dzienników drukowanych wcześniej na emigracji (Gombrowicz, Herling-Grudziński, Lechoń, Bobkowski, Tyrmand, Czapski, Miłosz) stały się obiektem żywego zainteresowania czytelników.^13 Nowy urodzaj przyniosły późniejsze lata dziewięćdziesiąte (wolne od cenzury,


^9 R. Zimand, Diarysta Stefan Ż, wyd. cyt.; K. Adamczyk, Dziennik jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Kraków 1994.

^10 J. Kandziora, Zmęczeni fabułą. Narracje osobiste w prozie po 1976 roku, Wrocław 1993.

^11 Por. prace neofilologów: A. Milecki, Forma dziennika w literaturze francuskiej, Kraków 1983; H. Ludorowska, Współczesna niemieckojęzyczna powieść dziennikowa po roku 1960, Warszawa-Łódź 1985; R. Forycki, Stendhal. Geniusz podejrzeń, Warszawa 1987.

^12 Z. Łapiński, Życie i twórczość czy dwie twórczości, w: Biografia - geografia - kultura literacka, dz. cyt.; Z. Łapiński, Posłowie do metody: „On ja" czyli „Dziennik”, w: tegoż, Ja, Ferdydurke, Kraków 1997.

^13 J. Olejniczak, Esej i dziennik na emigracji, w: Literatura emigracyjna 1939-1989, t. 1, praca zbiorowa, red. M. Pytasz, Katowice 1994.



#248

poszerzone wznowienie dzienników Dąbrowskiej, wydanie diariuszy Kisielewskiego, Kijowskiego, Mętraka, Mariana Brandysa, Mycielskiego, Międzyrzeckiego, długo oczekiwane powojenne dzienniki Nałkowskiej jako kontynuacja pełnej edycji). Niewątpliwie rzutowało to na „lektury znawców”, którzy podobnie jak pisarze i czytelnicy mogli poczuć się „zmęczeni fabułą” i ustawić w centrum swej uwagi to, co jeszcze w latach sześćdziesiątych było uważane tylko za pogranicze literatury.

W studiach nad esejem mówi się o powstaniu i rozwoju „polskiej szkoły eseju” oraz o procesie eseizacji powieści.^14 Badacze dostrzegają też, że wiele dzienników pisarzy, powstających w ostatnich dziesięcioleciach, zbliża się do eseju (zwłaszcza te, które przeznaczane są do publikowania na bieżąco). Dziennik pisany nocą Herlinga i Dziennik Gombrowicza, niezależnie od autorskich kwalifikacji tytułowych i wewnątrztekstowych uwag o konwencjach tego gatunku, wyraźnie zbliżają się ku esejowi.^15 Niekiedy też autobiografia w ścisłym sensie tego terminu bywa uważana za szczególny typ eseju, którego przedmiotem jest refleksja nad własnym życiem autora. Zwłaszcza ważnym argumentem bywa tu przypomnienie autobiograficznego charakteru Prób Montaigne’a. Tak eseistykę Jerzego Stempowskiego i Rodzinną Europę Miłosza rozpatrywano jako esej lub jako autobiografię.^16

W badaniach nad autobiografią wiele uwagi poświęca się jej związkom z rozmaitymi formami powieści autobiograficznej^17,


^14 K. Dybciak, Inwazja eseju, „Pamiętnik Literacki” 1977, z. 4; W. Głowala, Próba teorii eseju polskiego, „Acta Universitatis Wratislawiensis”, nr 40, Prace Literackie VII, Wrocław 1965, przedruk w: Genologia polska, wybór tekstów E. Miodońska-Brookes i in., Warszawa 1983; M. Wyka, Parę uwag o polskim eseju, w: tejże, Głosy różnych pokoleń, Kraków 1989; Polski esej, red. M. Wyka, Kraków 1991.

^15 Na przykład A. S. Kowalczyk, dz. cyt., odnajduje w Dzienniku Gombrowicza posunięcia typowe dla eseisty (s. 30, 197, 201).

^16 T. Burek, Autobiografia jako rozpamiętywanie losu. Nie tylko o „Rodzinnej Europie", „Pamiętnik Literacki” 1981, z. 4; A. S. Kowalczyk, dz. cyt.; M. Wyka, Esej jako autobiografia (O Jerzym Stempowskim), w: Literatura źle obecna, dz. cyt., lub: Pisarz na obczyźnie, red. T. Bujnicki, W. Wyskiel, Wrocław 1985.

^17 J. Zieliński, Pępek powieści. Z problemów powieści autobiograficznej przełomu XIX i XX wieku, Wrocław 1983; I. Skwarek, Dlaczego autobiografizm? Powieści autobiograficzne dwudziestolecia międzywojennego, Katowice 1985; M. Czermińska, Autobiografia i powieść czyli pisarz i jego postacie, Gdańsk 1987; A. Zieniewicz, Siedem figur quasi-pamiętnika, „Miesięcznik Literacki” 1984, nr 7; R. Lubas-Bartoszyńska, Między autobiografią a literaturą, Warszawa 1993.



#249

także stosunkowi autobiografii do pamiętnika, który w dziejach polskiej literatury dokumentu osobistego bardzo długo grał pierwsze skrzypce.^18 Ceniony i badany także przez historyków i socjologów, pamiętnik jest dziś stopniowo wypierany przez cykl rozmów, nagrywanych na taśmę magnetofonową w formie wywiadu rzeki.^19 Podtytuł „pamiętnik mówiony”, odniesiony do Mojego wieku Aleksandra Wata, dałby się także jako nazwa gatunkowa zastosować do Pół wieku czyśćca Konwickiego-Beresia, Ocalonego na Wschodzie Stryjkowskiego-Szewca i wielu innych.

Reportaż definiowany jest przez piszących o nim jako gatunek dziennikarski a nie literacki, zarazem jednak podkreśla się, że w wielu swoich wybitnych realizacjach przekracza on granicę form publicystycznych.^20

Wznosząc się ponad doraźną aktualność chwili, zaczyna konkurować z takimi osadzonymi w tradycji formami, jak biografia lub opis podróży, a z drugiej strony - oddziałuje silnie na powieść środowiskową i obyczajową, wybierającą obserwację przeciwko introspekcji i nawet nazywaną niekiedy powieścią reportażową. W opinii wielu badaczy reportaż (zwłaszcza w obszerniejszej formie, funkcjonującej już jako książka, a nie forma dziennikarska


^18 J. Trzynadlowski, Struktura relacji pamiętnikarskiej, w; Księga ku czci Stanisława Pigonia, Kraków 1960; A. Cieński, Interpretacja dzieła pamiętnikarskiego, w: Zagadnienia literaturoznawczej interpretacji, red. J. Sławiński, J. Święch, Wrocław 1979; R. Lubas-Bartoszyńska, Style wypowiedzi pamiętnikarskiej, Kraków 1983; A. Cieński, Pamiętniki i autobiografie światowe, Wrocław 1992.

^19 R. Zimand, Rozmowa z...-dokument czy literatura, w: tegoż, Czas normalizacji. Szkice czwarte, Londyn 1989; A. Łebkowska, Rozmowy z pisarzem - analiza gatunku, w: Kryzys czy przełom. Studia z teorii i historii literatury, red. M. Lubelska, A. Łebkowska, Kraków 1994. A. Główczewski, O dialogowych strategiachtaktykach „rozmów z ... ” (Rekonesans), „Acta Universitatis Nicolai Copemici”, Filologia Polska XLVII Nauki Humanistyczno-Społeczne, zeszyt 305, 1996.

^20 K. Kąkolewski, Wokół estetyki faktu, „Studia Estetyczne”, 1965, t. 2; J. Maziarski, Anatomia reportażu, Kraków 1966; M. Wańkowicz, Karafka La Fontaine'a, t. 1-2, 1972, 1989.



#250

czasopiśmie) stopniowo urasta do roli jednego z najważniejszych gatunków prozy niefikcjonalnej. Wystarczy wspomnieć nazwiska Wańkowicza, Kapuścińskiego, Kąkolewskiego, Hanny Krall, Małgorzaty Szejnert czy takich pisarzy, uprawiających opis podróży, jak Jan Józef Szczepański. Inna książka tego autora, Kadencja, jest dziełem literatury faktu, trudnym do bliższego zdefiniowania, bo łączy zapis pamiętnikarski z reporterskim, a miejscami po prostu przeradza się w zbiór dokumentów. Wydaje się, że reportaż nie doczekał się jeszcze w polskim literaturoznawstwie opracowań, które odpowiadałyby jego roli w rozwoju prozy niefikcjonalnej.

List i biografia ogrywają we współczesnej komunikacji literackiej mniejszą rolę niż dziennik, esej, autobiografia i reportaż. Towarzyszy im też wyraźnie mniej uwagi badaczy literatury, choć nadal są to gatunki żywe zarówno w twórczości, jak w horyzoncie zainteresowań czytelniczych. Formy epistolarne są nieraz postrzegane przez badaczy jako podporządkowane regułom eseju. List jest jednym z najstarszych wśród omawianych tu gatunków, bo jego kształtowanie się związane jest, jak pamiętamy, z tradycją retoryki antycznej.^21 Ta wyrazistość początków, a także późniejsza literacka kariera listu w stuleciach od XVII do XIX zapewniły mu potencjalnie ważne miejsce w panoramie gatunków prozy niefikcjonalnej. Podtrzymywała jego znaczenie także powieść epistolarna, a z drugiej strony rola społeczna tekstu użytkowego, bez porównania bardziej powszechnie funkcjonującego niż pamiętnik, autobiografia czy dziennik. Jednak największe i najbardziej znaczące współczesne publikacje epistolarne obejmują listy romantyków oraz autorów z końca XIX i początku XX wieku. W latach 90. zaczęły się ukazywać niezwykle znaczące i ciekawe zbiory epistolarne autorów z kręgu paryskiej „Kultury” (listy Zygmunta Hertza do Miłosza, korespondencja Jerzego Giedroycia z Gombrowiczem, Jeleńskim, Bobkowskim, listy Jerzego Stempowskiego).


^21 S. Skwarczyńska, Teoria listu, 1937; S. Skwarczyńska, Wokół teorii listu. Paradoksy, „Pamiętnikarstwo Polskie” 1972, nr 4; J. Trzynadlowski, dz. cyt.



#251

Najnowsza literaturoznawcza refleksja nad listem i nad literacką karierą form epistolarnych na ogół wtopiona jest w rozważania poświęcone przede wszystkim esejowi lub ogólnie prozie niefikcjonalnej i jej korespondencji z powieścią.

Podobnie wygląda sytuacja badań nad biografią.^22 Biografia jako forma sięgająca Plutarcha i Swetoniusza ma rodowód równie długi jak list i zachowuje niesłabnącą żywotność, ale współcześnie nie jest formą która inspirowałaby jakieś nowe zjawiska, przyciągające uwagę badaczy i krytyków. Można zaryzykować twierdzenie, że jej współczesny rozwój ma dwa nurty: naukowy i popularny. Ten pierwszy stanowi dziś wyspecjalizowaną gałąź nauki o historii i wraz z nią przechodził bardzo interesujące przeobrażenia, ale prawie całkowicie zniknął z pola widzenia badaczy literatury. Tylko niekiedy, na pograniczu rozważań o eseju historycznym (jak ten uprawiany przez Jasienicę i Mariana Brandysa) wspomina się o poszukiwaniach nowej, eseistycznej formuły biografii. Nurt drugi, nazwany tu popularnym, eksploatuje wcześniej wypracowane wzory, korzystające zresztą obficie z doświadczeń wielkiej powieści realistycznej. Często zmierza w stronę fabularyzowanej opowieści biograficznej, cieszącej się bardzo szeroką poczytnością i dlatego staje się obiektem badawczym ważnym raczej dla studiów nad socjologią literatury niż nad rozwojem form artystycznych.


^22 M. Jasińska, Zagadnienia biografii literackiej. Geneza i podstawowe gatunki dwudziestowiecznej beletrystyki biograficznej, Warszawa 1970; Biografia - geografia - kultura literacka, dz. cyt.



#252


Pomiędzy listem a powieścią

Tematem zainteresowania w niniejszym rozdziale nie będzie wyłącznie ani nawet przede wszystkim list w jego funkcji użytkowej, ale cały ten teren, tak niepodatny na zamykanie w precyzyjnych granicach, który rozciąga się pomiędzy listem jako tekstem powstającym dla autentycznej korespondencji a tekstem stricte literackim. List - albo lepiej powiedzmy - epistolografia - jest zjawiskiem historycznie zmiennym i różnorodnym gatunkowo, stanowi teren, który uważa za swą domenę zarówno historyk, jak i socjolog. Badacze literatury zajmowali się zazwyczaj listami pisarzy, traktując je jako dokument biograficzny lub laboratorium twórczości. Listy jako samoistne dzieło stawały się przedmiotem zainteresowania historyków literatury przede wszystkim w wypadku autorów, którzy byli albo wyłącznie epistolografami, jak pani de Sévigné, albo pozostawili obszerną i wyróżniającą się licznymi walorami korespondencję, jak Zygmunt Krasiński.

Lektura i interpretacja korespondencji jako źródła historycznego, jako dokumentu i komentarza do twórczości, ma w polskiej nauce o literaturze najbogatszą tradycję. Zainteresowanie dla listu jako gatunku literackiego pojawić się mogło tam przede wszystkim, gdzie epistolografia rozwinęła się jako sztuka, tzn. w antyku, kiedy to była bliska retoryce, a w czasach nowożytnych we Francji od XVII wieku i w Niemczech epoki Sturm und Drang. Takie ujęcie przynosi monografia Stefanii Skwarczyńskiej,



#253

opublikowana w 1937 roku, w której list nazwany jest „autonomicznym rodzajem literackim” i zaliczony do tzw. literatury stosowanej.^1

Tak pojęty list ma swą bogatą antyku sięgającą historię, wykształcił różne odmiany, posiada także swego rodzaju poetykę normatywną zamkniętą w „listownikach” czy, sekretarzach”, zawierających ogólne przepisy i wzory listów na różne okazje. Przy czym charakterystyczne jest, że owe listowniki tracą znaczenie w połowie XIX wieku, co ma niewątpliwy związek z romantyczną koncepcją listu jako najbardziej osobistej, intymnej wypowiedzi, koncepcją listu-wyznania i ogólnie - z załamaniem się idei poetyki klasycystycznej^2. Mamy więc trzy możliwości: albo traktować list jako podręczny magazyn informacji o autorze, środowisku lub epoce, od czasu do czasu wtrącając komplement o stylu epistolografa, albo uszanować autonomię gatunkową wypowiedzi listowej, jednakże za cenę wyłączenia z tzw. literatury czystej, albo wreszcie dojść do wniosku, że ciekawsze od ścisłego wykreślania granic pomiędzy tekstem użytkowym a literaturą czystą jest śledzenie kontaktów i współdziałań między nimi. Próbowano zresztą penetrować ten teren: już wspomniana książka Skwarczyńskiej poświęca obszerny rozdział tematowi: „List jako zalążek form literackich.”

Uznanie dla autonomicznych wartości literackich listu mogło najłatwiej ujawnić się w badaniach nad korespondencją o niewątpliwych walorach. W polskich badaniach widać to najwyraźniej w studiach nad listami Krasińskiego.^3 Zbigniew Sudolski przypomina, że pierwszego wyłomu w tradycyjnej postawie, ustalonej przez dziewiętnastowiecznych wydawców i komentatorów tej korespondencji, dokonał Juliusz Kleiner, pisząc w 1913 roku, że listy


^1 S. Skwarczyńska, Teoria listu, Lwów 1937, Archiwum Towarzystwa Naukowego we Lwowie, t. IX, z. 1.

^2 Współczesne odpowiedniki „sekretarzy” mają najczęściej charakter ściśle fachowych podręczników korespondencji handlowej.

^3 Por. M. Janion, Zygmunt Krasiński - debiut i dojrzałość, Warszawa 1962, zwłaszcza s. 152 i n.; tejże, Tryptyk epistolograficzny, w: Romantyzm. Studia o ideach i stylu, Warszawa 1969; Z. Sudolski, Korespondencja Zygmunta Krasińskiego. Studium monograficzne, Warszawa 1968; A. Kubale, Dramat bólu istnienia w listach Zygmunta Krasińskiego, Gdańsk 1997.



#254

Krasińskiego są „nie tylko zbiorem materiałów biograficzno-psychologicznych, nie tylko komentarzem do dzieł i życia, lecz (...) samoistną dziedziną twórczości”^4.

Każde poważne studium poświęcone osiemnastowiecznej powieści epistolarnej musiało podjąć kwestię kontaktu pomiędzy listem a literaturą. Kwestia ta jednak wymaga ponownego podjęcia z co najmniej dwu względów. Po pierwsze, możliwe jest zupełnie inne metodologicznie potraktowanie listu w kontekście twórczości poetyckiej, powieściowej czy dramaturgicznej badanego pisarza. A po drugie, literatura współczesna, wyciągnąwszy najdalsze konsekwencje z romantycznego obalenia podziałów gatunkowych, przyzwyczaiła nas do dzieł hybrydycznych oraz usankcjonowała wtargnięcie do literatury żywiołu form potocznych, lub z innej strony - form właściwych wypowiedzi naukowej, będących przecie domeną najdosłowniej pojętej użytkowości.

Mówiąc o takiej możliwości metodologicznej, która pozwala uchylić służebne, dokumentarne potraktowanie listu i uczynić go tekstem równorzędnym z wypowiedzią tradycyjnie uznaną za literacką, mam na myśli francuską krytykę tematyczną. W myśl jej założeń, wszystko, cokolwiek wyszło spod pióra pisarza, łącznie z najdrobniejszą notatką na marginesie czytanej przezeń książki, jest cząstką niepodzielnej całości jego dzieła, może odsłaniać jakiś aspekt ukrytego tematu, organizującego i usensowniającego tę twórczość. Rozróżnienia gatunkowe są całkowicie zewnętrzne i powierzchowne wobec autentycznego, swoistego porządku, do którego interpretator musi dotrzeć w akcie utożsamiającego rozumienia. Ta perspektywa metodologiczna może być wykorzystana jedynie przy założeniu, że przedmiotem badania jest twórczość jednego pisarza - za to bez względu na epokę, w której żył.

Drugi powód, który każe zainteresować się relacjami pomiędzy listem a utworami stricte literackimi, to sytuacja prozy współczesnej - i ten wzgląd jest decydujący dla niniejszych rozważań.


^4 Cyt. za Z. Sudolski, Korespondencja Zygmunta Krasińskiego..., s. 11.



#255

LIST A POWIEŚĆ EPISTOLARNA

To, co najważniejsze i najciekawsze we wzajemnych oddziaływaniach epistolografii i literatury, dzieje się na terenie kontaktów pomiędzy listem a powieścią. Obszar ten można podzielić na dwa wielkie pola. Pierwsze nazwijmy polem oddziaływania listu na powieść i tu będziemy mogli obserwować analogie i różnice pomiędzy blokiem korespondencji a powieścią epistolarną, przede wszystkim osiemnastowieczną. W obrębie drugiego pola dostrzeżemy silniejszy kierunek działania odwrotnego: powieści na list. Rozumiem przez to lekturę bloków autentycznych listów z perspektywy doświadczeń czytelnika powieści, i to niekoniecznie epistolarnej. Oczywiście w obrębie każdego z tych pól występuje również oddziaływanie w kierunku odwrotnym od dominującego: konwencje powieści epistolarnej wywarły ogromny wpływ na sposoby „listowania” uprawiane przez rzeczywistych korespondentów w zupełnie niefikcyjnym świecie, a w drugim z wyróżnionych pól -zainteresowanie dla autentycznych listów intymnych, listów-wyznań, zbiega się z psychologizacją, z hasłem zwrotu do wnętrza, głoszonym przez powieść od lat siedemdziesięciu. Przy tym w polu pierwszym (wpływ listu na powieść epistolarną) będziemy mieli do czynienia raczej z zależnością widzianą od strony szeroko pojętej genezy, od strony zamiaru autora, który nadaje fikcyjnym wypowiedziom literackim kształt i pozór autentycznych listów. W polu drugim (wpływ konwencji powieściowych na odczytywanie listu) analogia zostaje przeprowadzona od strony odbioru, a nie genezy, tj. przez odbiorcę odczytującego opublikowany zbiór korespondencji w sposób, do którego przywykł jako czytelnik powieści.

Istotne znaczenie epistolografii XVIII-wiecznej dla powstania i rozwoju romansu w listach wykazał Ian Watt w trzech studiachRichardsonie z tomu Narodziny powieści. Zanalizował zmianę charakteru i roli korespondencji. Na miejsce dworskiego listu, w którym żywa jeszcze była tradycja retoryczna i który częściej



#256

dotyczył spraw oficjalnych niż osobistych oraz miał charakter raczej etykietalny niż intymny, w XVIII wieku pojawia się list prywatny. Poszerza się i demokratyzuje krąg korespondentów, nie spotykane przedtem znaczenie osiąga tematyka osobista.

Analizując w szerokim kontekście związek Pameli i Klarysy ze współczesną im powszechną modą listowania, Watt przypomina ten drobny fakt szczegółowy, że pierwszy pomysł spisania przygód Pameli wyłonił się z zamiaru stworzenia czegoś w rodzaju listownika, zbioru listów, pisanych „potocznym stylem na tematy, które mogłyby okazać się użyteczne dla wiejskich czytelników, co sami listów układać nie potrafią”.^5

Warto tu dodać, że naśladowanie listu w utworze literackim ma tradycję chyba równie dawną, jak samo istnienie epistolografii i literatury. Skwarczyńska w swej monografii przypomina, że powitanie Nauzykai przez Odyseusza ma wszelkie cechy mowy powitalnej, tożsamej z retorycznie ukształtowanym listem (tożsamość taka była możliwa dzięki temu, iż mowy antyczne zapisywano). Odnajdujemy tam wszystkie topoi charakterystyczne zarówno dla mowy powitalnej, jak i listu, a więc: zwrot ad personam, salutatio - pochwała, przedstawienie siebie, równoważące w liście podpis, wyłuszczenie swojej sprawy poprzez pochlebstwo i próbę wzruszenia osoby słuchającej.^6 Powieść w listach jest oczywiście przykładem mimetyzmu formalnego (w sensie, jaki nadaje temu terminowi Michał Głowiński^7). Mimetyzm ów przejawia się nie tylko w tym, że poszczególne fragmenty naśladują kształt listu (nagłówkiem i podpisem, zwrotami w drugiej osobie i w ogóle konwencją stylistyczną, typową dla epistolografii danej epoki), ale i w tym, że całość przybiera często kształt zbioru listów, wydanego przez osobę trzecią, z przedmową lub komentarzami rzekomego wydawcy a faktycznego autora.


^5 I. Watt, Narodziny powieści. Studia o Defoe ’em, Richardsonie i Fieldingu, przeł. A. Kreczmar, Warszawa 1973, s. 224.

^6S. Skwarczyńska, dz. cyt., s. 215-216.

^7 M. Głowiński, O powieści w pierwszej osobie, w: tegoż, Gry powieściowe, dz. cyt., s. 63 i n.



#257

Głowiński przypisuje zresztą szersze znaczenie mimetyzmowi formalnemu powieści pierwszoosobowej, widząc w nim przejaw ekspansji tekstów użytkowych na terenie literatury: ma on wprawdzie różne sensy i różne funkcje w kolejnych okresach historycznych, „jedno wszakże charakteryzuje go zawsze: dzięki niemu powieść odwołuje się jakoby do empirii, ma być taką wypowiedzią jak wszystkie inne, znane z codziennego doświadczenia”^8. Analizując w osobnym studium szczegółowy przypadek owego mimetyzmu: relację pomiędzy dziennikiem intymnym a powieścią w kształcie dziennika, Głowiński podkreśla bliżej granice nowego upodobnienia utworu literackiego do wypowiedzi użytkowej. Tekst literacki jest zawsze dziełem, tj. sensowną całością podczas kiedy kompozycją dziennika rządzi - obok pewnej konwencji - autentyczna przypadkowość. Nie jest on dziełem, czyli celowo zorganizowaną całością znaczącą.^9 Rozróżnienie to stosuje się rzecz jasna także do powieści epistolarnej jako dzieła i autentycznego bloku listów jako nie-dzieła, ponieważ na jego ostateczny kształt, nawet przy najwyraźniejszej stylizacji literackiej, wywierają wpływ czynniki zupełnie niezależne od wewnętrznej logiki przebiegu korespondencji. Dziełem w tym sensie może być tylko pojedynczy list, natomiast blok listów, z reguły wydawany przez osobę trzecią dziełem nie jest. Może nim być tylko taki zbiór, jak np. niektóre listy starożytnych, układane przez autorów w określone całości, według pewnych reguł kompozycyjnych, nakazujących np. umieszczenie na początku i na końcu tekstów adresowanych do osób wybitnych.^10

Pisząc o dzienniku intymnym i powieści w kształcie dziennika, Głowiński udowodnił, że powieść-dziennik zawsze bardziej związana jest z konwencjami gatunkowymi powieści niż analogią do autentycznego diariusza. Podobnie przedstawia się relacja powieści epistolarnej i bloku listów, zwłaszcza w zakresie koncepcji czasu.

Od kiedy romanse Richardsona a także Nowa Heloiza Rousseau ustaliły reguły gatunkowe powieści epistolarnej, jej zależność od


^8 Tamże, s. 68.

^9 M. Głowiński, Powieść a dziennik intymny, w: Gry powieściowe..., dz. cyt., s. 79 i n.

^10 S. Skwarczyńska, dz. cyt., s. 351.



#258

faktycznie uprawianej korespondencji znacznie się rozluźniła. Mimetyzm formalny pozostał ogólną zasadą, w obrębie której działały wewnętrzne, ściśle powieściowe zasady kompozycyjne. Późniejsze powieści sentymentalne naśladowały raczej Pamelą, Klarysę i Nową Heloizą niż autentyczny list. Nawet faktycznie uprawiana korespondencja podlega stylizacjom w guście Richardsona i Rousseau. Literacka stylizacja listu romantycznego jest osobnym, dużym problemem, do którego trzeba będzie jeszcze powrócić. Stopniowe usamodzielnianie się powieści listowej widoczne jest w toku jej dziejów. Wprawdzie popularność tego gatunku przygasła wraz z opadnięciem fali mody epistolograficznej, ale nie przestał on być uprawiany. Po okresie sentymentalizmu odżył znów w literaturze modernistycznej, choć znaczenie jego było marginalne w porównaniu z powieścią w kształcie dziennika i pamiętnika. Szerzej pisze o tym Michał Głowiński w studium Powieść młodopolska, charakteryzując powieści epistolarne Ignacego Dąbrowskiego (Felka), Alfreda Konara (Oazy), Andrzeja Niemojewskiego (Listy człowieka szalonego).^11

We współczesnej literaturze brak ścisłej zależności od charakteru korespondencji faktycznie uprawianej w epoce życia autora przejawia się na przykład w tym, że powieść listowa używana bywa niejednokrotnie jako instrument stylizacji historycznej, zwłaszcza w odniesieniu do epok, w których kwitła sztuka epistolograficzna. Stylizację na list antyczny znajdziemy w Słowie i ciele lub Kołach na piasku Parnickiego, na list osiemnastowieczny i romantyczny, w Wariacjach pocztowych Brandysa.

List-esej posłużył za wzorzec stylizacyjny w utworze Waltera Jensa Pan Meister. Opatrzony podtytułem „Dialog o pewnej powieści”, jest zbiorem listów pisarza A i krytyka B i poprzedzony został przedmową autora, który zgodnie z osiemnastowieczną konwencją zapewnia czytelnika o autentyczności publikowanej korespondencji. Tematem listów jest powieść, którą pisarz właśnie


^11 M. Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej, Wrocław 1969, s. 200-204.



#259

obmyśla i nad którą zaczyna pracować. Konwencja epistolarna została tu wykorzystana w służbie tendencji bardzo ważnej w dwudziestowiecznych dziejach powieści, mianowicie tendencji do tego, by tematem powieści stała się ona sama: jej powstanie i reguły, które nią rządzą. Tematyka listów i profesja powieściowych „korespondentów” sprawiają, że listy nabierają po części eseistycznego charakteru.

Znakomitą stylizację na list skrajnie odmienny od listu-eseju, mianowicie stylizację na list ludowy dał Izaak Babel w opowiadaniu List z Armii Konnej. List ludowy zachował do dziś charakterystyczną kompozycję części inicjalnej („na wstępie mego listu”) z następującymi dalej życzeniami zdrowia dla adresata i zapewnieniem o zdrowiu własnym. Skwarczyńska zwraca uwagę, że jest to echo skostniałej formy salutatio, otwierającej list antyczny.^12 Jest to problem osobny, o którym można tylko wspomnieć: przenikanie antycznych wzorów listu do kultury dworskiej renesansu i późniejsze ich przekształcanie się, wraz z demokratyzacją obyczaju pisywania listów. Unikalnego materiału, także z punktu widzenia historii i socjologii listu, dostarcza zbiór listów chłopów-emigrantów, pisanych ze Stanów Zjednoczonych i Brazylii w latach 1890-91, wydany staraniem Witolda Kuli.

Na tych przykładach jednocześnie widać, gdzie kończy się upodobnienie tekstu literackiego do autentycznej korespondencji. Podstawowa różnica tkwi w ukształtowaniu odbiorcy tekstu. W powieść epistolarną wpisany jest odbiorca wirtualny, podobny bardziej do odbiorcy jakiejkolwiek powieści - pierwszo- czy trzecioosobowej - niż do fikcyjnego adresata fikcyjnych listów. Ten ostatni, istniejący wewnątrz świata przedstawionego, tak samo jak fikcyjny autor, ma status analogiczny do statusu partnera dialogu dramatycznego. Jest to wyraźne zwłaszcza w kompozycji, polegającej na wymianie listów. Natomiast odbiorca tej powieści nie utożsamia się


^12S. Skwarczyńska, dz. cyt., s. 216-217. Bogatą dokumentację form tego rodzaju znaleźć można w edycji: Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891, do druku podali i wstępem opatrzyli W. Kula, N. Assorodobraj-Kula, M. Kula, Warszawa 1973.



#260

żadnym z poszczególnych adresatów listów, jest czytelnikiem całości. Partnerem nie jest dla niego fikcyjny epistolograf, ale implikowany autor, ukrywający się za całością dzieła. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja czytelnika zbioru listów.

CZYTELNIK BLOKU LISTÓW

Lektura cudzej korespondencji, wydanej drukiem, stwarza specyficzną sytuację odbiorcy. Najpierw trzeba wyróżnić dwie pary osób. Pierwsza to nadawca listów i ich adresat. Mówiąc „autor listu”, „nadawca listu”, „epistolograf’, mam zawsze na myśli tę rolę, którą rzeczywisty autor, jako konkretna jednostka, pełni, uprawiając korespondencję w obrębie konwencji epistolarnych swojej epoki. Wyróżnienie „roli epistolografa” jest o tyle istotne, że na tym terenie obserwować można niezmiernie interesujące stylizacje, jakich dokonuje piszący. Przykładem niech będzie korespondencja Krasińskiego: całą gamę jego różnych „ról epistolograficznych” zanalizowała Maria Janion, wskazując zależność autostylizacji od osoby adresata. Kim innym okazuje się syn, pisujący listy do generała Wincentego, zdeklarowanego klasyka, kim innym romantyczny kochanek Delfiny.^13

Zarówno obraz autora, jak obraz adresata wpisany jest immanentnie w tekst korespondencji.^14 Sytuacja pomiędzy nimi kształtuj e się podobnie, jak w każdym innym prostym układzie społecznej komunikacji. Podanie korespondencji do druku wprowadza jednak


^13 M. Janion, Tryptyk epistolograficzny..., s. 209-215.

^14 Por. E. Balcerzan, Perspektywy „poetyki odbioru ", w: Problemy socjologii literatury, red. J. Sławiński, Wrocław 1971 ; M. Głowiński, Wirtualny odbiorca w strukturze utworu poetyckiego, w: tegoż, Style odbioru. Szkice o komuninacji literackiej, Kraków 1977; A. Okopień-Sławińska, Relacje osobowe w literackiej komunikacji, w: Problemy socjologii literatury...



#261

drugą parę osób: wydawcę i czytelnika, który ma kupić i przeczytać książkę. Wydawca listy zebrał, z trudem niekiedy odszukując rozproszone. Ustalił ich chronologię, wątpliwą czasem przy braku dat, uporządkował całość albo chronologicznie, albo według adresatów, albo tematycznie, dzieląc listy na polityczne, filozoficzne, miłosne, korespondencję urzędową, opatrzył wreszcie swą edycję wstępem, posłowiem, przypisami. Można więc powiedzieć, że cały układ bloku listów i cały aparat krytyczny zawierają implikowany obraz wydawcy i propozycję roli dla czytelnika drukowanej korespondencji będącego, jak i wydawca, osobą trzecią wobec nadawcy i adresata listów. Przyjrzyjmy się teraz bliżej dwu relacjom: pierwszej, pomiędzy epistolografem a wydawcą listów, i drugiej, pomiędzy adresatem a czytelnikiem korespondencji opublikowanej. Epistolograf jest twórcą poszczególnych listów, ale kształt całości jest dziełem wydawcy. Nawet jeśli ktoś sam przygotowuje swoją korespondencję do druku, są to dwie role różne, choć pełnione przez tę samą osobę. Szczególnie ważna jest rola edytora w wypadku korespondencji rozproszonej, dochowanej we fragmentach, pochodzącej z odległej epoki, co wymaga komentarza historycznego, lub w wypadku publikowania listów różnych autorów, jak listy miłosne w edycji Ryszarda Ganszyńca^15, Listy staropolskie z epoki Wazów Hanny Malewskiej^16 lub wyboru listów jednego autora (Jana Kotta wybór listów Zygmunta Krasińskiego do Delfiny).^17

Rozdzielenie ról adresata i czytelnika jako osoby trzeciej nie jest, wbrew pozorom, tak proste. Często przecież dzieje się tak, że do czytelnika skierowane są nie tylko przypisy wydawcy; jest on zaprojektowany także w tekście samych listów, skierowanych do konkretnego adresata. Dzieje się tak przede wszystkim w wypadku autorów, którzy bądź sami mają zamiar publikować swoją korespondencję, bądź liczą się z możliwością wydania jej przez kogo innego (a można podejrzewać o to wielu pisarzy zwłaszcza


^15 R. Ganszyniec, Polskie listy miłosne dawnych czasów, Lwów 1925.

^16 Listy staropolskie z epoki Wazów, oprac. H. Malewska, Warszawa 1959.

^17 Z. Krasiński, Sto listów do Delfiny, oprac. J. Kott, Warszawa 1966.



#262

korespondencji z innymi wybitnymi ludźmi). Wówczas za „Ty” zwróconym do adresata ukrywa się jakiś „On”, do którego autor listu zwraca się ponad głową swego korespondenta. Przypomina to sytuację repliki dialogowej w dramacie: skierowana niby to wyłącznie do drugiej postaci ze świata przedstawionego w utworze, obliczona jest w istocie również na widza, pozostającego na zewnątrz. Pisząc o funkcjach mowy w widowisku teatralnym, Ingarden rozróżnił funkcje działające w obrębie świata przedstawionego od funkcji zwróconych ku publiczności.^18 List będący składnikiem powieści epistolarnej zawsze skierowany jest bardziej „do publiczności”, tj. do czytelnika, niż do fikcyjnego adresata w świecie przedstawionym. W wypadku autentycznej korespondencji, co do której intencja publikacji została ujawniona lub jest wysoce prawdopodobna, proporcja pomiędzy zwrotami do adresata i utajonymi w stylu sygnałami obecności czytelnika jako osoby trzeciej może układać się rozmaicie, a także ulegać zmianom. Poza tym przypisy wydawcy ex post dopisują skierowanie „ku publiczności” niektórym fragmentom, które mogłyby być dla niej nieczytelne, np. z uwagi na prywatny sens jakiegoś zwrotu, zrozumiały tylko w kręgu towarzyskim autora. Objaśnienia o charakterze historycznym zazwyczaj nie polegają na przechodzeniu od tego, co intymne, do tego, co publiczne, z reguły mieszczą się już w obrębie tego, co jest przeznaczone dla osób trzecich, a potrzebne są jedynie dla „przeadresowania” jakiejś informacji od jednej grupy publiczności do drugiej, od współczesnych do potomnych.

Wychwycenie owego nastawienia na przyszłego czytelnika bywa często sprawą zawiłą. Przykładem niech będzie nieporozumienie związane z interpretacją listów Stanisława Brzozowskiego. Andrzej Werner, omawiając je w „Polityce”, stwierdził apodyktycznie: „Nie ma tu śladu konwencji sztuki epistolarnej, owej podwójnej świadomości, charakterystycznej nie tylko dla korespondencji romantyków, ale na przykład w listach Tomasza Manna:


^18 R. Ingarden, O funkcjach mowy w widowisku teatralnym, w: O dziele literackim. Badania z pogranicza ontologii, teorii języka i filozofii literatury, przeł. M. Turowicz, Warszawa 1960, s. 467 in.



#263

to będzie czytał nie tylko i nie przede wszystkim adresat, nie jest on najważniejszy.”^19 Podczas kiedy sam Brzozowski nie tylko chciał opublikować swoje listy - a więc musiał pisać je, przynajmniej od pewnego czasu, ze świadomością ich publicznego przeznaczenia - ale nawet określił zasady, których powinien trzymać się edytor. W przedmowie do Pamiętnika, datowanej 12 lutego 1911 roku we Florencji, napisał: „Jeżeli kiedyś dziennik ten lub inne, które jeszcze napisać i zostawić mogę, zarówno moje listy, będą drukowane - a pragnę, aby były - zastrzegam, że nie wolno nikomu czynić dowolnych skrótów, opuszczeń itp.”^20

Całkowity rozdział pomiędzy adresatem a czytelnikiem istnieje tylko w wypadku korespondencji wyraźnie nie przeznaczonej dla osób trzecich. Wówczas „Ty” zwrócone jest wyłącznie do adresata, czytelnik nie znajduje tam miejsca przewidzianego dla siebie, chwilami prowadzi to do zupełnego niezrozumienia tekstu: dopiero przypis wydawcy otwiera przed niewtajemniczonym czytelnikiem jakąś aluzję czy swego rodzaju „szyfr prywatny” w postaci skrótów, przezwisk itp.

W kategoriach rozróżnienia adresata i czytelnika można też rozpatrywać zjawisko cenzury listów. Editio castigata jest właśnie efektem wprowadzenia czytelnika do tekstów przeznaczonych tylko dla adresata. Abstrahuję od tego, jak mogło się to przedstawić od strony woli autora. W praktyce najczęściej opuszczeń dokonuje wydawca, adresat lub rodzina autora. Decyzje autorów bywają różne: Brzozowski zabraniał jakichkolwiek skreśleń, z wyjątkiem tych, które chciałaby wprowadzić jego żona, Krasiński wielokrotnie błagał Sołtana, mniejsza o to czy szczerze, zaklinając go „na miłość Boga”, by listy na zawsze zachował tylko dla siebie i oburzał się na pomysł Henrietty Willan, by opublikować ich korespondencję miłosną Listy przechodzące przez cenzurę więzienną czy klasztorną albo narażone na cenzurę polityczną mogą natomiast świadomie wprowadzić rolę czytelnika, wyrażającą się


^19 A. Werner, Brzozowski w świetle listów, „Polityka” 1970, nr 48.

^20 S. Brzozowski, Listy, oprac. M. Sroka, t. II, Kraków 1970, s. 586.



#264

użyciu swoistego szyfru, podobnego do tego, jakim posługiwała się polska literatura pod zaborami. Wspomniana edycja listów emigrantów dostarcza przykładu sytuacji, w której nieuwzględnienie przez autorów niepożądanego czytelnika spowodowało niezwykle drastyczne skutki: listy skonfiskowane przez carską cenzurę nigdy nie dotarły do adresatów.

Rozważając sytuację czytelnika publikowanej korespondencji, przechodzimy tym samym na drugie z wyróżnionych poprzednio pól kontaktu pomiędzy listem w jego funkcji użytkowej a tekstem literackim. Na tym polu kwestią najciekawszą jest pytanie, jakie znaczenie dla czytelnika publikowanej korespondencji może mieć doświadczenie czytelnika literatury, a przede wszystkim powieści - i to nie wyłącznie epistolarnej.


ZBIÓR LISTÓW JAKO POWIEŚĆ AUTOBIOGRAFICZNA

Zainteresowanie czytelnicze dla lektury listów - zwłaszcza listów ludzi wybitnych, nie zmniejszyło się wcale wraz z opadnięciem fali epistolomanii, która utrzymywała się tak wysoko od połowy XVIII do połowy XIX wieku. W sytuacji współczesnej wydaje się być częścią zainteresowania dla literatury dokumentu osobistego: dzienników, pamiętników, różnego rodzaju refleksyjnych zapisków „bez daty”. Jeśli prawdziwa jest teza o dzisiejszym upadku sztuki epistolograficznej, być może lektura cudzych listów dawnych jest rekompensatą za brak uprawiania korespondencji, która miałaby sens głębszy niż szybka wymiana informacji. Nie podejmuję się tutaj udowadniać przekonania anirozkwicie, ani o zmierzchu sztuki prawdziwego korespondowania. Wśród interesujących a niekiedy zabawnych odpowiedzi na



#265

wakacyjną ankietę „Polityki” Czy Państwo lubią listy?^21 najbardziej sprawdzalna wydała mi się opinia Kazimierza Brandysa:

To, co nazywamy sztuką epistolarną ubiegłych epok, jest owocem selekcji, przekazano nam korespondencje najbardziej frapujące, inne pominięto. Podobnie postępuję z otrzymywanymi listami: najciekawsze umieszczam w osobnej szufladzie. Być może ktoś je odnajdzie za 50 lat i wtedy okaże się, że w moich czasach uprawiano pasjonującą epistolografię. O przeszłości myślimy zwykle z perspektywy dokonanych wyborów i mówiąc „listy XVII-wieczne” rozumiemy przez to listy wybrane ze stulecia; tradycja ma także swoje szuflady.^22

Rezygnując więc z charakteryzowania współczesnej epistolografii, pozostańmy przy lekturze listów dawnych. We wstępie poprzedzającym Sto listów do Delfiny Kott sądzi, że nasza współczesność, przeprowadzając swój wybór z tradycji, założyła nową półkę lektur, na której znajdują się listy i dzienniki.^23 Jest to sprawa wymagająca osobnych i dokładniejszych badań - wspomnijmy tylko kilka najciekawszych edycji listów polskich pisarzy. Z samego tylko wieku XIX wydano lub wznowiono listy Słowackiego, Norwida, Krasińskiego, z przełomu wieków i wieku XX - korespondencję Stanisława Witkiewicza, Zapolskiej, Brzozowskiego, Wyspiańskiego, Reymonta, Przybyszewskiego -mniejsza zresztą o przykłady. Wymieniłam wyłącznie bloki listów pojedynczych autorów i na takim typie edycji chcę się skupić, ponieważ tu najwyraźniej widać ów interesujący nas kontakt między listem w jego funkcji użytkowej a literaturą. Przypomnijmy podstawowe warunki, które umożliwiają czytelnikowi zajęcie wobec bloku listów postawy takiej, jak wobec utworu literackiego. Po pierwsze, jest to działalność edytora listów, który pojedyncze teksty opatruje komentarzem i składa w całość, nadając jej jeśli nie charakter, to przynajmniej pozór dzieła(w sensie, jaki temu terminowi przypisuje Głowiński). Po drugie, pojawienie się, także w wyniku działalności edytora, ogólnej kategorii odbiorcy obok jednostkowej i konkretnej postaci


^21 „Polityka” 1973, nr 30, 33, 35, 39.

^22 „Polityka” 1973, nr 35.

^23 J. Kott, Największa powieść polskiego romantyzmu, wstęp do: Z. Krasiński, Sto listów..., s. 5 i n.



#266

adresata (w wypadku kiedy listy już w samym tekście zawierają ów utajony adres ogólny, wydawca tylko go uwyraźnia i poszerza). Blok listów najbliższy jest oczywiście powieści epistolarnej i tak jak w owej powieści dostrzegamy mimetyzm formalny - naśladowanie wypowiedzi listowej - tak z kolei w autentycznej korespondencji pojawia się ta sama zasada mimesis, ale w kierunku odwrotnym, jak w lustrzanym odbiciu. Henryk Reeve tak zinterpretował swoją korespondencję z Krasińskim w jednym z listów do niego: „nasza korespondencja zawiera w sobie niemniej prawidłową powieść jak Nowa Heloiza, z pewnością nieco prawdziwszą w tym, co się tyczy ludzkich serc, i nieco moralniejszą w tym, co się tyczy naszych dusz, skoro my jesteśmy jej autorami”^24. Epistolografia Krasińskiego jest tu szczególnie wdzięcznym przykładem, z uwagi na nadzwyczaj wyrazistą obecność stylizacji literackiej. Nie ogranicza się ona oczywiście do naśladowania Rousseau, zatacza krąg znacznie szerszy. Monografia poświęcona debiutowi i dojrzałości poety tak charakteryzuje jego sytuację pisarską w latach genewskich:

obok utworów wyraźnie literackich - terenem, na którym kształtuje się liryka Krasińskiego w tym okresie, są zjawiska pograniczne: list i dziennik - list do Reeve’a, dziennik pisany dla Henrietty. Teksty te tylko w połowie mogą być traktowane jako forma pisarstwa użytkowego, jako dokumenty autobiograficzne. Mamy w nich bowiem do czynienia z konsekwentną próbą kreowania , ja” lirycznego o charakterze wybitnie literackim. Stanowią pod tym względem pewną wyraźną całość.^25

Obecność świadomej stylizacji literackiej ułatwia „literackie” odczytywanie korespondencji, ale nie jest warunkiem koniecznym. Sprzyja jednak takim zabiegom interpretacyjnym, jakiego dokonał np. Jan Kott, wydając Sto listów do Delfiny. Tak scharakteryzował wówczas korespondencję poety, adresowaną do Potockiej: „Układa się ona w zadziwiający romans listowny, który można by nazwać największą powieścią polskiego romantyzmu, tą powieścią, której nie było. Ta korespondencja ma swoją dramatyczną budowę, węzły fabularne


^24 Cyt. wg Z. Sudolski, Korespondencja Zygmunta Krasińskiego..., s. 14.

^25 M. Janion, Zygmunt Krasiński - debiut i dojrzałość..., s. 152.



#267

bohaterów.”^26 Dopatrzył się w niej nawet podobieństw do powieści Balzaca, Stendhala, Dostojewskiego i Prousta.

Zwróćmy teraz uwagę na fakt, że to wszystko, co mówi się o literackim charakterze epistolografii autora Nie-boskiej, krąży stale wokół problemu autobiografizmu. Przy próbie bliższego określenia, jaki jest typ owej literackości, najoczywiściej nasuwało się cytowane już porównanie z romansem listowym. Ale nie tylko: Janion nazywa młodzieńczą korespondencję „półużytkową liryką autobiograficzną”, a jej podmiot-„j a” lirycznym. Ignacy Chrzanowski w szkicu Osobowość Krasińskiego zauważył:

Jeśli o listach Słowackiego do matki powiedzieć można, że są cudownym poematem autobiograficznym, na który złożyła się nie tylko Wahrheit, ale i Dichtung, to wiele listów Krasińskiego można by nazwać autobiograficzną powieścią psychologiczną (...)^27

„Powieść niemniej prawidłowa, jak Nowa Heloiza", „romans listowny”, „liryka autobiograficzna”, „autobiograficzna powieść psychologiczna” - oto szereg określeń, wprawdzie wyróżnionych w oparciu o niejednakowe kryteria, ale dzięki temu oświetlających od różnych stron charakter zjawiska i ułatwiających szukanie dalszych analogii. Chodziłoby tu o umieszczenie bloku listów w dwu kontekstach. Z jednej strony, byłyby to różnego rodzaju „pisma intymne”, a z drugiej - ten typ powieści, który ukształtował się właśnie w kontakcie z owymi pismami intymnymi, a pośród nich - z blokiem listów.

Spośród pism intymnych blok listów jest z pewnością najbliższy dziennikowi - z uwagi na punktualistyczną koncepcję czasu i wyłączność perspektywy teraźniejszej. Autobiografia i pamiętnik różnią się od bloku listów ujęciem z dużego dystansu, dotyczą wydarzeń minionych, dochowują wierności epickiemu czasowi przeszłemu. Natomiast dziennik i list zbliżają się ku czasowości liryki. W listach Krasińskiego do ojca Maria Janion zobaczyła


^26 J. Kott, dz. cyt., s. 10.

^27 I. Chrzanowski, Osobowość Krasińskiego, w: Krasiński żywy, Londyn 1959, s. 22-23.



#268

„diariusz romantyka, godny stawienia z mistrzowskimi realizacjami tego gatunku-piôra Lamartine’a, Chateaubrianda, de Vigny’ego”.^28 Kapitalną różnicę pomiędzy dziennikiem a blokiem listów stanowi oczywiście obecność adresata w liście.

A powieść, poprzez jaką konwencję powieściową czytelnik patrzy na blok listów jako sensowną całość, poprzez którą powieść może narzucić fragmentarycznemu i urwanemu w przypadkowym miejscu zbiorowi listów kształt znaczącej całości? Układ chronologiczny, jakim posłużył się Mieczysław Sroka, wydając listy Brzozowskiego, zamiast podziału według korespondentów, stworzył zarys autobiografii, który domaga się zestawienia nie tylko z Pamiętnikiem, ale i powieściami Brzozowskiego, zwłaszcza z Książką o starej kobiecie. Wybranie z korespondencji Stanisława Witkiewicza jego listów do syna złożyło się w autoportret artysty i ojca. W obu tych wypadkach, podobnie jak z Krasińskim, są to jednocześnie autobiografie, w których przegląda się epoka. Można dalej precyzować odcienie. Brzozowski to także powieść filozoficzna i polityczna. U Witkiewicza - Bildungsroman, gdzie narratorem jest mentor, wprowadzający w życie elewa. Jednocześnie ta powieść wychowawcza nie pozbawiona jest kolorytu obyczajowego, drobiazgów powszedniego życia. Listy Krasińskiego do ojca, do Reeve’a, do Delfiny i do Lubomirskiego złożyły się na powieść o romantycznym człowieku, romantycznym poecie i romantycznej miłości. Jan Kott dodaje: „Możemy odczytywać listy Zygmunta poprzez karty powieści romantycznych, ale równocześnie i poprzez nasze własne lektury.”^29 Tu właśnie nasuwa mu się podobieństwo z Dostojewskim, po czym dodaje: , jest wreszcie w tych listach przynajmniej dla nas, ich dzisiejszych czytelników, strona Prousta”.^30 Ta ostatnia analogia zasadza się oczywiście na przeżyciu czasu i roli pamięci w epistolografii romantycznego poety. Wszystkie tego rodzaju odczytania mogą dopatrzyć się w bloku listów całości, w której zarysowuje się pewien


^28 M. Janion, Tryptyk epistolograficzny, s. 215.

^29 J. Kott, dz. cyt., s. 13.

^30 Tamże, s. 14.



#269

sens wewnętrzny, tylko pod warunkiem, że nie będą w nim szukać kompozycji skończonej, zamkniętej, a także zgodzą się na poetykę fragmentu, zaakceptują wartość niedomówienia, uznają prawo do porzucenia wątku, przypadkowości, pomieszania spraw wzniosłych z potocznymi. Szereg konwencji dwudziestowiecznej powieści nie tylko dopuszcza taką postawę, ale wręcz jej wymaga.

Powieść dwudziestowieczna jest hybrydą, do której wkracza traktat filozoficzny, rozprawa naukowa, szkic historyczny, esej, wizja poetycka, zapis snu, autorefleksja nad sztuką pisania, dziennik, pamiętnik, liryczna eksklamacja, reportaż, opis podróży i manifest polityczny. Na wszystkich tych terenach ukrywają się także nowe, nie wykorzystane możliwości, ciągle tkwi w nich powieść utajona, jak mówi Tomasz Burek.^31 Powieść głosząca „zwrot do wnętrza”, próbująca opowiedzieć doświadczenie intymne jednostki, ma swoje szczególne trudności. Tak pisze o nich Jan Błoński w posłowiu do Wieku męskiego Michela Leirisa:

Powieść jest dzisiaj rodzajem porażonym: nie umie wchłonąć tej wiedzy, zwłaszcza psychologicznej, jakiej dostarczają współczesne doktryny. Jej sposób opowiadania kłóci się z intelektualnym doświadczeniem, które zdobyliśmy (...)^32

Błoński nazywa także Wiek męski „dokumentem, chociaż może w innym znaczeniu, niż pierwotnie myślał Leiris”, ponieważ „w tym dzieciństwie przegląda się cała epoka”. Powiada również, że jest to „książka graniczna, znamienna dla rozwoju prozy”, i kończy następująco:

W Wieku męskim idzie właśnie o to, aby się literatura nie ogłupiała, aby sięgnęła odważnie w dziedziny, niby to zastrzeżone dla myśli nieartystycznej. Paradoks Leirisa: jak ze szczerości wydedukować formę opowiadania - jest marzeniem i paradoksem całego gatunku; Wiek męski streszcza doświadczenie dziennika intymnego: ale też - z nadmiaru szczerości - na psychoanalitycznych skrzydłach ulatuje w mitologiczną bajkę (...)^33


^31 T. Burek, Powieść utajona, „Odra” 1973, nr 10.

^32 J. Błoński, Posłowie, do: M. Leiris, Wiek męski wraz z rozprawą „Literatura a tauromachia", przeł. T. i J. Błońscy, Warszawa 1972, s. 184.

^33 J. Błoński, dz. cyt., s. 184.



#270

Błoński dotyka tutaj dwu ważnych dla powieści współczesnej spraw: jej skupienia na doświadczeniu wewnętrznym i konieczności konfrontacji z pozaliterackimi przekazami wiedzy o człowieku. Wskazuje także na charakter rozwiązania, po jaki sięgnął Leiris: posługując się narzędziami psychoanalizy, za obiekt badania obrał samego siebie. Autobiografizm uczynił sprawdzianem wartości i sensu literatury.

Jaką drogą powieść współczesna doszła do analizy doświadczenia wewnętrznego jako jedynego obszaru, w którym jednostka może usensownić zarówno samą siebie, jak innych ludzi i cały świat zewnętrzny? Ian Watt odsyła nas po odpowiedź znowu - do powieści pierwszoosobowej, powieści epistolarnej XVIII wieku. W zakończeniu szkicu Powieść a doświadczenie osobiste nazywa Ulissesa Joyce’a „najwyższym osiągnięciem kierunku formalnego, zainicjowanego przez Richardsona”, ponieważ

Bloom nie ma w sobie nic z bohatera, a w każdym razie nic z człowieka wybitnego pod jakimkolwiek względem (...) jedyną możliwą przyczyną zainteresowania jego osobą była okoliczność, dzięki której powieść w ogóle istnieje. Wbrew wszystkiemu, co można powiedzieć o Bloomie, jego życie wewnętrzne jest, o ile możemy wnosić, nieskończenie bardziej urozmaicone i interesujące, a jego stosunki z ludźmi są bardziej świadome, niż u jego Homeryckiego pierwowzoru. Również i pod tym względem Leopold Bloom stanowi szczytowy wytwór omawianych w niniejszym rozdziale tendencji, i dla wytłumaczenia lub może raczej usprawiedliwienia dzieła Richardsona, który był niewątpliwie jego duchowym krewnym, musimy przytoczyć te same racje.^34

Jednocześnie rezygnacja z dramatycznej intrygi, z rozbudowanej akcji zewnętrznej, której wymaga powieść przygodowa, i po którą chętnie sięgała XIX-wieczna powieść historyczna (należąca przecież do najpopularniejszych odmian gatunku), ta rezygnacja przygotowana była także już w przedromantycznej powieści listowej. Pisze o tym Michał Głowiński (w cytowanym już szkicu O powieści w pierwszej osobie), powołując się na rozważania Senancoura, poprzedzające jego powieść epistolarną Obermann z 1804 roku.


^34 I. Watt, dz. cyt., s. 246-247.



#271

Także analiza czasu w Pameli i Klary się wskazuje na próbę oddania czasu wewnętrznego. Dotyka się tylko wycinka zagadnienia, mówiąc, że powieść dwudziestowieczna zajmuje się doświadczeniem wewnętrznym, ale i tam, gdzie się nim zajmuje, nie korzysta dziś z techniki listowej. Stała się ta technika zbyt skonwencjonalizowana, by zadowolić pisarzy poszukujących precyzyjnego instrumentu analizy półświadomych stanów psychicznych, snu, marzenia, by sprawić wrażenie spontaniczności toku skojarzeń i obrazów, by stworzyć możliwość wędrówek w głąb pamięci. To, co odkryła kiedyś powieść epistolarna, opowiada dziś monolog wewnętrzny. Nie postarzał się natomiast pierwowzór powieści epistolarnej, tzn. blok listów - przeciwnie - cieszy się coraz większym zainteresowaniem w czasie, kiedy szuka się powieści utajonej poza powieścią i kiedy autobiografia może stać się miarągwarancją sensowności istnienia literatury. Autobiografia wspomagana z jednej strony nauką z drugiej poezją- to prawda. W bloku listów obok autobiografii także pojawia się i „nauka”, i „poezja”. A jeśli pojawiają się tam niejako marginalnie albo mimowolnie przecież rzeczą czytelnika jest odnaleźć je i oczyścić z tego, co nieaktualne lub nieistotne.



#272


Rola odbiorcy w dzienniku intymnym

Problematyka odbiorcy w dzienniku osobistym rozpatrywana tu jest jako wycinek szerszej problematyki dotyczącej różnego rodzaju „pism intymnych”. Diariusz, prowadzony z dnia na dzień, autobiografie, pisane w pewnym momencie i wyrażające całościową koncepcję własnego życia, pamiętnik, w którym piszący przedstawia zazwyczaj nie tylko siebie, ale i swoją epokę, luźne formy prozy wspomnieniowej, zbiory listów, notatniki osobiste itp. - stanowią obszar określany niekiedy jako pogranicze literatury i dokumentu albo tekstów literackich i użytkowych, literackich i paraliterackich. Jakąkolwiek zastosować kwalifikację, najbardziej interesujące wydaje się nie to, co różni owe teksty autobiograficzne od stricte literackich, ale to, co dzieje się w kontakcie między nimi a literaturą. Ściśle rzecz biorąc - pomiędzy pismami tego typu a powieścią.

Niewątpliwie daje się zauważyć równoległość dwu procesów, które aczkolwiek mają własny porządek i własną dynamikę, pozostają w ścisłym ze sobą związku. Jeden to proces narodzin, rozwoju i przekształceń powieści nowoczesnej, którego źródła tkwią w okresie przełomu XIX i XX wieku. Efektami owego procesu są tak różnorodne zjawiska, jak subiektywizacja i liryzacja powieści, eseizacja, nasycenie jej refleksją autotematyczną (skrajną postacią jest tu „powieściowa metodologia powieści”), wreszcie polimorficzność, polegająca na włączeniu w tekst powieści rozmaitych,



#273

konwencjonalnie uznanych za niepowieściowe, form wypowiedzi, jak dialog dramatyczny, partie reportażowe, eseistyczne, cytaty dzieł naukowych, poetyckich a nawet muzycznych, wreszcie dokumentów, tekstów gazetowych itp.^1 Cały ten proces można rozpatrywać jako wewnętrzną prawidłowość rozwoju gatunku powieściowego, bez względu na to, czy ocenia się go jako objaw kryzysu i tendencję rozkładową, czy jako wyraz rozwoju i żywotności. Ważną płaszczyzną oglądu tego procesu jest analiza odbiorcy wirtualnego w tekstach tego typu. Zakładają one, ogólnie rzecz biorąc, czytelnika aktywnie współpracującego, którego świadomość jest płaszczyzną scalania niejednorodnego dzieła, pomyślanego jako niegotowe, stające się dopiero w toku lektury i dzięki lekturze.

Drugi ze wspomnianych procesów przebiega niejako na zewnątrz dziejów konwencji powieściowych i dotyczy przemian w postawiezainteresowaniach publiczności czytającej. Jest to proces stałego wzrostu zainteresowania czytelniczego właśnie prozą pozapowieściową pozafabulamą: eseistyką biografistyką reportażem, a zwłaszcza grupą wspomnianych na początku pism intymnych, które wypełnia żywioł autobiograficzny. Ograniczę się tu do pobieżnego wglądu w opinie tylko jednej grupy czytelników, tych, którzy swe poglądy werbalizują tj. oczywiście do krytyków. Otóż lektury znawców (posługując się terminem Sławińskiego^2) dowodzą że te różne gatunki pism autobiograficznych odczytywane są przez pryzmat przyzwyczajeń i nawyków wyniesionych z lektury powieści. Czytelnik, uciekający od powieści do dziennika, pamiętnika czy zbiorów listów, jednocześnie jakby zabiera ze sobą taki sposób patrzenia na tekst, jaki wykształciło w nim obcowanie z konwencjami powieściowymi. Widać to wyraźnie w tym, co pisano o Listach Brzozowskiego, Dziennikach czasu wojny Nałkowskiej, Fantomach Kuncewiczowej, Nelly Brezy, Małej księdze Kazimierza Brandysa, zbiorach szkiców Zawieyskiego i Macha, esejach Wyki.


^1różnych ujęciach pisali o tym m. in. M. Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej, Wrocław 1969 i T. Burek w dwu pracach: Zamiast powieści, Warszawa 1971 i Dalej aktualne, Warszawa 1973.

^2 J. Sławiński, O dzisiejszych normach czytania (znawców), „Teksty” 1974, nr 3.



#274

Jak się wydaje, w wielu wypadkach odbiór czytelniczy dziennika intymnego określony jest przez zwyczaje wyniesione z lektur powieściowych. W takich wypadkach - niejako wtórnie - traktuje się dziennik jako spójnie zorganizowaną całość, a diarystę-jednocześnie jako bohatera i osobowość autorską, która relacjonuje wypadki w sposób po powieściowemu pełny i niezmiennie kompetentny. Zauważyć trzeba, że nie wszystkie dzienniki intymne równie łatwo poddają się takim powieściowym odczytaniom.^3

Najbardziej oporne wobec takich prób lektury są chyba dzienniki ściśle intelektualne w rodzaju Kłopotu z istnieniem Henryka Elzenberga. Przykładem postępowania wprost zachęcającego do czytania dziennika przez pryzmat nawyków powieściowych jest sposób, w jaki Nałkowska zamierzała zakończyć pisanie młodzieńczego dziennika (faktycznie nastąpiła wtedy dwuletnia przerwa). Przytoczywszy motywacje, dla których dziennik stracił swoją rację bytu, próbuje skomponować finał:

Chciałabym coś ważnego powiedzieć na zakończenie, ale boję się patosu. Zresztą wszystko jedno. Zwykle powieści kończą się małżeństwem. A ja za parę miesięcy wychodzę za mąż.

Koniec.^4

Powinowactwo z powieścią łatwiej będzie można przypisać wielu dziennikom, jeśli będziemy je przyrównywać do modelu strumienia świadomości, a nie do narracji prowadzonej w sposób „pełny i niezmiennie kompetentny”.

Złośliwości pod adresem eksperymentującej powieści współczesnej stają się coraz liczniejsze. Coraz częściej określenie „trudna” rymuje się z „nudna”. Mnożą się oskarżenia o jałowość, nużącą pustkę i monotonię. Autor rozpraw o powieściowej metodologii powieści i teoretycznych problemach nouveau roman pisze

Ukształtowało się zjawisko powieści o niczym, nie jest to wszakże owo nic, o którego napisaniu marzył przed wiekiem Flaubert. Nasze współczesne polskie powieściowe „nic” pozbawione jest jakby świadomości siebie. Reprezentuje zjawisko, które określiłbym jako socpamasizm.


^3 M. Głowiński, Powieść a dziennik intymny, w: Gry powieściowe, dz. cyt., s. 105, przyp.

^4 Z. Nałkowska, Dzienniki 1899-1905, oprac., wstęp i komentarz H. Kirchner, Warszawa 1974, s. 348.



#275

I jeszcze:

Powieść przestała w zasadzie integrować doświadczenia czytelników, trochę dlatego, że zapatrzyła się zbytnio w siebie, trochę dlatego, że stała się bądź czystą poezją, bądź czystą rozrywką.^5

Zacytowana tu diagnoza została sformułowana przez Głowińskiego jako wstęp do omówienia Dzienników czasu wojny Zofii Nałkowskiej i potrzebna była dla przeciwstawienia tym niedostatkom powieściowym fascynujących zjawisk odkrywanych w prozie innego rodzaju, właśnie w pismach intymnych. Tomasz Burek, który od dawna skupia swą uwagę krytyczną na tym, co dzieje się w literaturze współczesnej „zamiast powieści”, próbował tropić „powieść utajoną” między innymi w eseistyce, w autobiografiachbiografiach literackich, w dziennikach, zbiorach listów, notatnikach, podróżach, szkicach historycznych.^6 Być może taka „powieść utajona” pozwala uciec przed zapatrzoną w siebie „powieścią o niczym”,jeśli „powieść o niczym” jest tylko epigońskim echem eksperymentów powieściowej metodologii powieści, nie zasługuje z pewnością na lepszy los niż odwrócenie się od niej. Rzecz idzie jednak nie tylkodzieła epigońskie. Głowiński we wspomnianym szkicu przewiduje, że dzienniki, nawet jeśli nie usuną całkowicie w cień powieści swych autorów, będą z dzisiejszej perspektywy bardziej czytelne, bardziej żywotne niż starzejąca się szybko beletrystyka. Podobny przykład przywołuje Julian Rogoziński w posłowiu do Dziennika Julien Greena:

Kiedy w latach trzydziestych André Gide zaczął publikować fragmenty swoich notatek osobistych, nastąpiła radykalna odmiana w ocenie jego dzieła: nowele, powieści i dramaty Gide’a okazały się w różnorakim stopniu przyczynkami do jego ze wszech miar interesujących dzienników. Gide zredagował arcyciekawy komentarz do swych nudnawych niekiedy książek.^7


^5 M. Głowiński, „Tak jest dziwnie, tak jest inaczej”, „Teksty” 1973, nr 4.

^6 T. Burek, Powieść utajona, „Odra” 1973, nr 10.

^7 J. Rogoziński, Kilka uwag o czytaniu zwierzeń w ogóle, a w szczególności Julien Greena, w: J. Green, Dziennik, wybrał i przeł. J. Rogoziński, Warszawa 1972, s. 776. Podobnie pisze Konwicki o Gombrowiczu w Kalendarzu i klepsydrze (Warszawa 1976, s. 130), gdzie zwierza się ze swego czytelniczego rozczarowania jego powieściami i dramatami po lekturze fascynującego Dziennika.



#276

Ale jest przecież nie tylko tak, że powieść starzeje się zbyt szybko, że trapi ją kryzys, który każe czytelnikom odwracać się od niej. Rzecz w tym, że czytelnicy, nawet odchodząc od niej, idą w kierunku, który ona sama wskazała. Któż bowiem, jeśli nie powieść od początku wieku, uczy nas gustować w formie otwartej, w afabularności, mieszaniu stylów, przekraczaniu gatunków? Któż jak nie powieść przyzwyczaił nas do mieszania liryzmu z ironiczną refleksją, sennej fantastyki z wywodem naukowym. Któż jak nie ona nauczył nas dostrzegać wartość w tekście jeszcze nie gotowym, stającym się dopiero, odczytywać sens brulionowego szkicu, rozumieć chaos jako postać znaczenia. Czyż to nie monolog wewnętrzny utwierdzał w nas zainteresowanie dla subiektywności, intymności przeżyć jednostki, a czyż nie powieść filozofująca, powieść-parabola zachęca do porzucenia fabuły na rzecz „romansu świadomości”, przygody myślowej, jaką proponuje esej?

Oddajmy więc powieści to, co powieściowe, i pomyślmy, że może kariera tych różnych niefabularnych gatunków prozy żywi się nie tylko słabością powieści, ale i jej pomysłami. Współzależności pomiędzy powieścią a różnymi gatunkami autobiograficznymi rysują się najciekawiej wtedy, kiedy sięgniemy do pism intymnych profesjonalnych pisarzy. Stąd określony dobór przykładów w niniejszym szkicu. Nie chodzi tu oczywiście o śledzenie związków (by tak rzec) „materiałowych”, kiedy określone motywy z dziennika czy notatnika zostają spożytkowane w powieści, lecz o dynamikę oddziaływań międzygatunkowych. Diarystyka polska przedstawia się skromniej niż np. tradycja pamiętnikarstwa czy epistolografii. Nie jest jednak zupełnie białą plamą na mapie naszej literatury już w romantyzmie. Świadczą o tym choćby zaginiony dziennik Krasińskiego, pisany dla Henrietty Willan, czy dziennik Słowackiego z roku 1832 lub jego zapiski z podróży na Wschód, choć są to niewątpliwie drobiazgi w porównaniu z potężną twórczością epistolarną obu poetów. Podobnie szczupły objętościowo, choć nie ustępujący znaczeniem, okazał się w porównaniu z zebranymi później listami Pamiętnik Brzozowskiego z przełomu lat 1910 i 1911. Wydany w roku 1913 stanowił przez długi czas samotną wyspę.



#277

Powstające dopiero albo już odłożone na bok przez samych autorów dzienniki Żeromskiego (pisane od 1882), Irzykowskiego (od 1891) i Nałkowskiej (od 1899) wiodły wówczas „życie utajone”.

Dopiero od czasu rozpoczętej w 1953 roku edycji Dzienników Żeromskiego, stanowiących jedno z najważniejszych dokonań w tym zakresie, ukazał się drukiem szereg dzienników pisarzy, które wzięte razem tworzą już zarysowujące się wyraźnie zjawisko literackie. Przypomnijmy choćby opublikowane diariusze GombrowiczaLechonia, obszerny wybór notatek Irzykowskiego, rozpoczętą właśnie sześciotomową edycję dziennika Nałkowskiej, (którego tom z lat wojennych, opublikowany wcześniej, doczekał się w krótkim czasie trzech wydań i wzbudził ogromne zainteresowanie). Następnie młodzieńczy Pamiętnik Trzebińskiego z lat wojny, pisany też dziennikowym sposobem, wzorowany ambitnie na pamiętniku Brzozowskiego, dalej fragmenty wieloletnich i czekających jeszcze na opublikowanie zapisów Dąbrowskiej, Kowalskiej i Zawieyskiego. Urywki ze swoich dzienników publikowali też Iwaszkiewicz i Adolf Rudnicki. Ukazujące się w „Literaturze” zapiski Andrzejewskiego Z dnia na dzień publikowane są na miejscu, gdzie w tygodniku powinien być felieton, a stanowią w istocie dzienniki lektur, własnych pomysłów pisarskich i bieżących wydarzeń, oglądanych zawsze w skali osobistego przeżycia.^8

Wyliczenie to nie jest kompletne, chodzi tylko o przybliżone określenie rozmiarów zjawiska. Diarystyka polska jako całość dająca się wyodrębnić w świadomości literackiej jest dopiero w fazie kształtowania się, nie ukonstytuowała się jeszcze jako interpretacyjny układ odniesienia. Znamiennym tego sygnałem jest fakt, że zarówno wydawcy, jak krytycy, a nawet sami diaryści, przywołując


^8 Od czasu napisania powyższego akapitu w dziedzinie publikacji dzienników zaszły ogromne zmiany. Edycji książkowych doczekały się na przykład diariusze następujących ludzi pióra: Jerzego Andrzejewskiego, Mariana Brandysa, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Andrzeja Kijowskiego, Stefana Kisielewskiego, Krzysztofa Mętraka, Artura Międzyrzeckiego, Leopolda Tyrmanda; dotarło do kraju emigracyjne wznowienie Andrzeja Bobkowskiego. Po śmierci Mirona Białoszewskiego ujawniono fakt istnienia jego dziennika, na razie jednak nie przeznaczonego do druku.



#278

kontekst, w którym można sytuować konkretny dziennik, piszą niemal wyłącznie o intymistyce w literaturach zachodnich, głównie francuskiej. Tak postępuje np. Jerzy Kądziela jako wydawca Dzienników Żeromskiego, Hanna Kirchner w stosunku do Nałkowskiej, Maria Demałowicz we wstępie do Dziennika Lechonia, Jerzy Zawieyski wydając swoje „kartki z dziennika” pt. Brzegiem cienia, Tomasz Burek z okazji krytyki Dziennika Wacława Kubackiego.

Dzisiaj diarystyka polska zasługuje już z pewnością na znacznie obszerniejsze i bardziej szczegółowe studium niż jest to możliwe w tym szkicu.^9 Lektura pism intymnych stała się nowym problemem dla krytyki literackiej, także w związku z pojawieniem się przekładów wybitnych dzieł diarystyki europejskiej (np. Lew Tołstoj, Julien Green, Aleksander Błok). Tutaj spróbuję jedynie zrekonstruować projekt odbiorcy wpisany w wypowiedź dziennikową, która choć z istoty swojej wydaje się czystą ekspresją, staje się jednak w praktyce ekspresją ko munikowaną.^10 Próba ta zostanie podjęta w sposób opisowy, a nie historyczny. W literaturze francuskiej, posiadającej najobszerniejszą diarystykę i najbogatszą tradycję jej badania, proces stopniowego upowszechniania obyczaju publikowania dzienników, a więc przekształcenia prywatnych zapisów osobistych w gatunek literacki, jest podstawowym problemem historii dziennika intymnego od czasu jego narodzin na przełomie wieków XVIII i XIX. W okresie kiedy powstawał najwcześniejszy z diariuszy znajdujących się tu w polu widzenia, tj. dziennik Żeromskiego, journal intime był już w literaturze europejskiej gatunkiem w pełni nobilitowanym, miał za sobą bujny rozwój w epoce romantyzmu. Rozpoczynał się właśnie nowy okres rozkwitu powieści w kształcie dziennika.^11 Jej popularność w Polsce świadczy o istnieniu klimatu myślowego sprzyjającego diarystyce.


^9 Od czasu napisania tych słów studia takie oczywiście powstały. Zwięzłe informacje na ten temat w otwierającym niniejszy Aneks rozdziale: Wobec tradycji gatunków.

^10 Formuła M. Głowińskiego Odbiór, konotacje, styl, w: tegoż, Style odbioru, dz. cyt.

^11modernistycznej powieści-dzienniku por. Głowiński, Powieść młodopolska; L. Łopatyńska (Dziennik osobisty, jego odmiany i przemiany, „Prace Polonistyczne”, S. VIII, Łódź 1950) wyraża przekonanie o związku rytmu rozwojowego powieści w kształcie dziennika z rytmem przemian autentycznego journal intime.



#279

Wśród zapisków Żeromskiego poczynionych latem 1890 roku w Łysowie wielokrotnie powracają reminiscencje z lektury Bez dogmatu i rozmów o tej powieści. W dzienniku jest też sporo pół ironicznych, pół serio porównań niektórych wątków powieści Sienkiewicza do sytuacji, w których znajdował się właśnie Żeromski, przeżywający romans z mężatką. Ta stylizacja zaznaczona jest bardzo lekko, przy czym ciekawe, że Żeromski stylizuje według wzoru modnej powieści raczej swoje życie niż dziennik, w którego tekście nie widać śladów Sienkiewicza. Druga książka równocześnie zajmująca Żeromskiego, to także powieść-dziennik, Hrabia August Aleksandra Mańkowskiego, o którym wówczas napisał recenzję do „Głosu”.^12 Także w notatkach Irzykowskiego są liczne ślady lektury Bez dogmatu:

Żegnam się z porządnym prowadzeniem dziennika, tak jak bym chciał. Tyle razy już próbowałem: nie udało się. Niech będzie tylko notatką tych i owych myśli i pomysłów moich, ale nie bieżącą kroniką mej duszy. Przesadziłem, chcąc siebie naukowo traktować, przesadziłem, chcąc pisać dziennik na sposób Płoszowskiego.^13

Dziennik Nałkowskiej stosunkowo szybko ujawnia myśl młodej autorki o jego możliwym opublikowaniu w przyszłości, Pamiętnik Brzozowskiego opatrzony został podobną decyzją autora. Tak więc przedstawiony poniżej opis sytuacji odbiorcy dziennika dotyczy tego etapu rozwoju, kiedy

skończyła się epoka naiwności (...) dziennik skutecznie wykorzystuje dwuznaczność swego położenia, (...) dramatyzuje napięcie między pierwotną intencją zakonspirowanej rozmowy z samym sobą z dala od reszty świata a coraz bardziej gorączkowym usiłowaniem, aby dać się lepiej poznać ludziom, między nieliteraturą i nad-literaturą, między rewelacją i mistyfikacją prawdy językowej.^14


^12 „Głos” 1890, nr 37.

^13 K. Irzykowski, Notatki z życia, obserwacje i motywy, Warszawa 1964, s. 135 (notatka z 5 maja 1893).

^14 T. Burek, Dziennik nie straconych złudzeń, „Twórczość” 1975, nr 9. Dwuznaczność położenia dziennika pisanego z myślą o ewentualnej publikacji i towarzyszące temu napięcie to sygnały zarysowującej się stopniowo postawy wyzwania.



#280

ODBIORCA LISTU I DZIENNIKA

Spośród wszystkich pism intymnych dwa gatunki wyróżniają się szczególnym ukształtowaniem wpisanego w tekst odbiorcy: list i dziennik poufny. Opisując podstawy funkcjonalnej typologii wypowiedzi, Janusz Lalewicz rozróżnia wypowiedź DO kogośDLA kogoś.

Ogólnie można określić komunikat DO kogoś jako taki komunikat, który ze względu na swój sens implikuje i manifestuje określoną relację dramatyczną, w którym występuję jako JA wobec CIEBIE czy JA wobec WAS. Komunikat, w którym taka relacja jest zneutralizowana czy zawieszona, to komunikat DLA kogoś.^15

List i dziennik są w takim rozumieniu wypowiedziami do kogoś, (DO CIEBIE, DO SIEBIE), zaś autobiografia, wspomnienie czy pamiętniki - DLA kogoś, bowiem w tego rodzaju opowieściach o sobie

„mówiący” występuje jako odniesienie, ale nie występuje jako osoba wobec drugiej osoby. Wystarczy porównać zwierzenie z wyznaniem, które również jest wypowiedzią na temat osobisty, ale stanowi zarazem artykulację osoby mówiącego wobec osoby adresata.^16

Zarówno list, jak dziennik stanowią niewątpliwie „artykulację osoby wobec osoby” - różnią się tylko rodzajem adresata.

„Dziennik - to JA, a list - to TY”; to lapidarne sformułowanie pochodzi z wypowiedzi Kazimierza Wyki w wakacyjnej ankiecie „Polityki” Czy Państwo lubią listy?^17 Streszcza się w nim najbardziej elementarne ujęcie różnic między gatunkami, niewątpliwie zgodne też z potoczną intuicją dotyczącą tego, czym jest i do kogo kieruje się listdziennik.


^15 J. Lalewicz, Komunikacja językowa i literatura, Wrocław 1975, s. 57.

^16 Tamże, s. 58. Lalewicz wprawdzie formułuje te kategorie w rozdziale poświęconym wypowiedzi i aktowi mówienia, ale podobne opozycje dostrzega także w komunikacji pisemnej, np. między listem, zarządzeniem czy obwieszczeniem a wszelkimi publikacjami, jak esej, rozprawa naukowa, podręcznik, dzieło filozoficzne czy utwór literacki.

^17 „Polityka” 1973, nr 33. Por. też nr 30, 32, 35 i 39.



#281

Dziennik poufny, w zasadzie nie przeznaczony do publikacji, przynajmniej za życia autora, a czasem także w dość długim czasie po jego śmierci, zakłada przede wszystkim odbiorcę tożsamego z nadawcą. List natomiast, nawet jeśli jest najbardziej egocentryczny, jeśli jest listem-wyznaniem, listem-ekspresją, skierowany jest ex definitione do jakiegoś Ty, do kogoś innego.

Różnica ta uwydatni się z całą ostrością jeśli odwołamy się do Lotmanowskiego rozróżnienia dwu modeli komunikacji w systemie kultury.^18 Najbardziej typowa jest zdaniem Lotmana sytuacja przekazywania komunikatu od JA do ON, gdzie oczywiście JA to podmiot przekazu, dysponujący informacją a ON to adresat. W takim przypadku konieczne jest też, by na początku aktu komunikowania informacja była znana „mnie” i nieznana „jemu”. Drugi kierunek przekazywania informacji, znany w naszej kulturze, to kierunek od JA do JA. Lotman zauważa, że sytuacja, kiedy podmiot przekazuje komunikat samemu sobie, to znaczy temu, komu jest on już znany, wygląda paradoksalnie, a jednak nie jest tak rzadki, jakby się mogło wydawać, i w ogólnym systemie kultury odgrywa niemałą rolę. Lotmana interesują przede wszystkim takie wypadki, kiedy przekazywanie komunikatu w systemie od JA do JA nie wyczerpuje się w funkcji mnemotechnicznej. Wówczas bowiem, tj. w przypadku funkcji mnemotechnicznej, JA przyjmujące upodobnia się funkcjonalnie do osoby trzeciej, a różnica sprowadza się tylko do tego, że w systemie JA - ON informacja przemieszcza się w przestrzeni, a w systemie JA - JA w czasie. Z punktu widzenia dziennika i listu ta drugorzędna dla Lotmana sprawa posiada istotne znaczenie, do którego wypadnie jeszcze powrócić.

Charakteryzując sytuację przekazywania komunikatu od JA do JA Lotman pisze, że są to te wszystkie przypadki, kiedy człowiek zwraca się do samego siebie, a w szczególności te zapisy dziennikowe, które poczynione są nie w celu zapamiętania określonych wiadomości, lecz mają na celu np. wyjaśnienie stanu wewnętrznego


^18 J. M. Lotman, O dwuch modiełach kommunikacyi w sistemie kultury, w: Trudy po znakowym sistemam, VI, Tartu 1973 (przekład mój - MCz). Dziękuję p. Bogusławowi Żyłce za zwrócenie uwagi na ten tekst.



#282

osoby piszącej, wyjaśnienie, które nie byłoby się dokonało, gdyby nie powstał ów zapis. Lotman stwierdza, że zwracanie się do samego siebie z przemówieniami, rozważaniami itp. jest faktem istniejącym nie tylko w porządku psychologii, ale i w porządku historii kultury. Umożliwia więc rozpatrywanie na tej płaszczyźnie problemu autoterapeutycznej funkcji dziennika intymnego.

Rekapitulując zajmujący nas wątek rozważań, Lotman zwięźle charakteryzuje obydwa sposoby porozumiewania się w kulturze:

W jednym przypadku mamy do czynienia z zadaną z góry informacją, która przemieszcza się od jednego człowieka do drugiego i z kodem stałym w granicach całego aktu komunikacji. W drugim chodzi o przyrost informacji, o jej transpozycję, przeformułowanie w innych kategoriach, przy czym wprowadza się nie nowe komunikaty, lecz nowe kody, a nadawca i odbiorca mieszczą się w jednej osobie. W procesie takiej autokomunikacji zachodzi przekształcenie samej osobowości, z czym wiąże się szeroki krąg funkcji kulturowych, od niezbędnego człowiekowi w określonych typach kultury odczucia swego odrębnego istnienia, do samopoznania i autopsychoterapii.^19

Posługując się rozróżnieniami Lotmana do naszych celów powiemy, że list jest prostym przykładem porozumiewania się w systemie JA - ON, natomiast dziennik pisany w celu samopoznania lub autoterapii to przekazywanie informacji w systemie JA - JA. Zapisy dziennikowe czynione w celu upamiętnienia czegoś podobne byłyby do komunikatu w systemie JA - ON, a więc także do listu, przesyłanego jednak nie w przestrzeni, ale w czasie. Zgadzałby się z tym przekonaniem aforyzm Julien Greena, zanotowany w jego Dzienniku: „Dziennik to długi list, który autor pisze do samego siebie, a najbardziej zadziwiający w tej historii jest fakt, że sam siebie zawiadamia, co u niego słychać.”^20

Przykładając Lotmanowską koncepcję dwu modeli komunikacji w kulturze do badań nad pismami intymnymi, trzeba poczynić kilka uwag. Gramatyczna forma drugiej osoby w liście nie stanowi tu żadnej modyfikacji: przekazywanie informacji od JA do TY mieści się całkowicie w obrębie modelu JA - ON, nie stanowi jakiejś


^19 Tamże, s. 237.

^20 J. Green, dz. cyt., s. 405.



#283

trzeciej formy pośredniej. Specyfikę wypowiedzi listowej uchwycić można dopiero na poziomie bardziej szczegółowych relacji między nadawcą a odbiorcą wewnątrz tego modelu, przeciwstawionego ogólnie autoobiegowi informacji w układzie JA - JA. Następne zastrzeżenie wiąże się z tym, że w praktyce interpretacyjnej najczęściej trudno jest rozdzielić w dzienniku te elementy, które pełnią funkcję upamiętniającą, od tych, które służą samopoznaniu bądź autoterapii, bo właśnie upamiętnianie zdarzeń własnego życia bywa elementem samopoznania. Przekazywanie sobie samemu informacji w czasie, dokonujące się w trakcie lektury własnego dziennika z lat minionych (a jest to, jak wiemy, zajęcie często przez diarystów uprawiane), może być o tyle podobne do przekazywania komunikatu w systemie JA - ON, o ile możemy uznać, że JA czytające jest po latach kimś jednak innym od JA niegdyś piszącego. Chyba w tym właśnie sensie mówi Lotman o funkcjonalnym upodobnieniu JA odbierającego do osoby trzeciej. Wydaje się jednak, że nie interesuje go po prostu ten problem, że jego rozwiązanie (a nawet postawienie) nie jest możliwe w kategoriach semiologicznej teorii kultury. Problem istnienia i przemiany osobowości w czasie można rozpatrywać tylko w języku filozofii człowieka, bergsonowskiej, egzystencjalistycznej czy jeszcze innej. Nie bez przyczyny Lotman sprowadza problem upamiętniania do mnemotechniki. Nie pisze natomiast o pamięci oraz tożsamości i zmienności jaźni w czasie.

Kolejne zastrzeżenie dotyczy różnicy między przekazywaniem informacji w przestrzeni, właściwym listowi, a przekazywaniem w czasie, właściwym dziennikowi. Różnica ta wydaje się Lotmanowi mniej istotna w porównaniu z podstawową sprawą tożsamości czy nietożsamości nadawcy i odbiorcy. Natomiast z punktu widzenia gatunkowych różnic między listem a dziennikiem sprawa ta jest wystarczająco doniosła, by poświęcić jej osobną uwagę. Inaczej bowiem kształtuje się czas jako strukturalny element wypowiedzi diarystycznej, a inaczej - listowej. O momentalności czasu dziennikowego i wyłącznym panowaniu teraźniejszości pisał obszernie Michał Głowiński we wspomnianym już studium o powieści



#284

dzienniku intymnym.^21 Tak przedstawia się rzecz od strony podmiotu mówiącego. Od strony odbiorcy wygląda tak samo, dopóki zachowana zostaje niewątpliwa tożsamość JA piszącego i JA odbierającego, tzn. w tych partiach dziennika, w których jak chce Lotman dokonuje się samopoznanie i autoterapia. „Rozumiem samego siebie, gdy to piszę” - powiada Brzozowski w Pamiętniku.^22 „Notując to wszystko, wyzwalam się nieco, ale to jeszcze nie rozwiązanie” - pisze Green.^23 Autoterapia odczuwana jest tu jako niepełna, ale jednak jest. Wyraźna jest też teraźniejszość. Rozumienie siebie dokonuje się w trakcie pisania („gdy to piszę”). Wyzwolenie się dokonuje w trakcie pisania („Notując... wyzwalam się”). Ale dla odbiorcy założonego w dzienniku, dla JA późniejszego w czasie, odczytującego własny zapis sprzed lat, obecna jest także perspektywa przeszłości.

Z wypowiedzi licznych diarystów wynika, że w tym, co Lotman nazywa skromnie funkcją mnemotechniczną, widzą jedne z głównych celów prowadzenia dziennika: Green: „Ulegam owej niepojętej pasji unieruchomiania przeszłości, pasji, która sprawia, że prowadzimy dzienniki.”^24 Andrzejewski, żałując zaginionych dzienników młodzieńczych: „Chciałbym obejrzeć siebie z tamtych lat.”^25 Nałkowska w tomie z lat 1899-1905 :

Zawsze nienawidzę siebie z przeszłości za to, co piszę w dzienniku; jestem taka jakaś sztuczna i patetyczna, tak nieodpowiednich wyrazów używam dla oznaczania pojęć, że, prócz mnie samej, nikt nie mógłby z tego odtworzyć rzeczywistości.^26

W tomie z lat wojny wielokrotnie komentuje lekturę wcześniejszych partii dziennika, żałuje zeszytu spalonego z obawy


^21 Także w studium Powieść młodopolska, s. 205 i n., powołując się na ustalenia A. Girarda, F. F. J. Drijkoningena i G. Gusdorfa.

^22 S. Brzozowski, Pamiętnik, fragmentami listów autora i objaśnieniami uzupełnił O. Ortwin, Lwów 1913, s. 82.

^23 J. Green, dz. cyt., s. 31.

^24 Tamże, s. 29.

^25 J. Andrzejewski, Z dnia na dzień, „Literatura” 1975, nr 2.

^26 Z. Nałkowska, Dzienniki. 1899-1905, s. 249.



#285

przed rewizją i zapomnienie utożsamia z bezpowrotną zagładą przeszłości, wyrwę w dzienniku traktuje niemal jak wyrwę w biografii.

Tak pojęte spojrzenie w przeszłość nieobecne jest w liście, może pojawić się dopiero wtórnie, przy lekturze chronologicznie uporządkowanego zbioru epistolarnego. Jest to jednak perspektywa nieobecna w konstrukcji wirtualnego odbiorcy pojedynczego listu. Obecność czasu w liście pojawia się inaczej. Jest tylko pochodną przekazywania informacji w przestrzeni i w tej postaci staje się elementem wpisanym w tekst, np. gdy uświadomiony zostaje dystans czasowy pomiędzy momentem pisania a momentem odczytywania listu, kiedy ów dystans próbuje się pokonywać lub przeciwnie - wykorzystać albo tylko odczuwa się jego dolegliwość. W liście, a także w zbiorach listów mamy do czynienia z chwilowością czasu, z zafiksowaniem teraźniejszości, uwydatnionym przez datowanie, jak w dzienniku; jednak jest to chwila z przedłużeniem w przyszłość, ku przewidywanemu momentowi lektury.

Charakteryzując dziennik intymny lub przynajmniej te jego partie, które poświęcone są samopoznaniu i autoterapii, jako przykład przekazywania informacji od JA do JA Lotman ujmuje diariusz w jego „postaci czystej”, jako pewien rodzaj komunikatu wyróżniony teoretycznie, wzorcowo. Poza sferą jego zainteresowań pozostają pewne momenty pojawiające się w chwili, kiedy przechodzimy do empirii, do lektury konkretnych dzienników. Diariusze pisarzy są najczęściej pisane z przeznaczeniem do druku - a przynajmniej z przewidywaniem takiej możliwości. Wcale nierzadki jest też obyczaj odczytywania fragmentów dziennika przyjaciołom. Sprawia to, że w tekście dziennika zarysowuje się bardziej czy mniej wyraźnie myśl o odbiorcy - przyszłym czytelniku. Mówiąc kategoriami Lotmana, procesowi przekazywania informacji od JA do JA towarzyszy modyfikująca myśl o tym, że ta informacja dotrze od JA do ON.

Analizując różne sposoby obecności odbiorcy w strukturze utworu poetyckiego, Michał Głowiński zakreśla rozpiętość od



#286

wierszy-soliloąuiów do poezji apelu.^27 Wiersz-soliloquium, w którym odbiorca z pozoru wydaj e się nieobecny, pisany j est, j ak mówi Głowiński, powołując się na Eliota, z myślą by inni go dosłyszeli. Poezja apelu konstruuje natomiast odbiorcę jawnego, koncentruje się cała wokół Ty lirycznego. Gdyby kategorie opisujące zjawiska w poezji zastosować przez analogię do różnych gatunków pism intymnych, zobaczylibyśmy dziennik jako swego rodzaju soliloquium: tekst pisany dla siebie, ale niemal zawsze z myślą że inni go przeczytają (lub przynajmniej z obawą że mogliby przeczytać). Pojedynczy list byłby natomiast odpowiednikiem liryki apelu. I jeśli dziennik moglibyśmy nazwać soliloquium, to wymiana listów w korespondencji byłaby colloquium.

PARADOKSY EKSPRESJI INTYMNEJ

Intencja „bycia dosłyszanym”, którą Eliot dostrzega w wierszu-soliloquium i która tkwi również w dzienniku, uwidocznia się na różne sposoby: od luźno zanotowanej myśli o ewentualnym czytelniku w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, aż do zachowań realizujących czynnie tę intencję. Można zaobserwować, z grubsza rzecz biorąc, cztery rodzaje projektowanych w dzienniku intymnym sytuacji odbioru:

1) faktyczny, konkretny odbiorca, z kręgu osób bliskich diaryście, czytający dziennik w trakcie jego powstawania;

2) przyszli anonimowi czytelnicy journal intime, ogłoszonego drukiem;

3) zwroty diarysty do siebie samego jako odbiorcy;

4) personifikacja diariusza jako przyjaciela i powiernika.


^27 M. Głowiński, Wirtualny odbiorca w strukturze utworu poetyckiego, w: tegoż, Style odbioru, dz. cyt., s. 15.



#287

Młodzieńczy dziennik Żeromskiego nosi ślady lektury Ludwiki Dunin-Borkowskiej i Heleny Radziszewskiej, które nawet włączały w jego tekst swoje dopiski. Młoda Nałkowska notuje w swym dzienniku, że czytywała jego fragmenty Heli Radlińskiej (Boguszewskiej), także Leonowi Rygierowi w okresie narzeczeństwa. W późniejszych latach dawała swój diariusz do lektury Zofii Villaume-Zahrtowej. Również Andrzej Trzebiński czytywał przyjaciołom urywki ze swego okupacyjnego Pamiętnika.^28

Istnienie takiego faktycznego czytelnika, mającego dostąp do dziennika jeszcze w trakcie jego powstawania, nie zawsze wyciska jakieś widoczne piętno na jego konstrukcji. Przeciwstawne pod tym względem bieguny znajdujemy u Nałkowskiej i Żeromskiego. Niektóre partie jego dziennika, np. w okresie miłości do Heleny, notowane są z tak intensywnym nastawieniem na czytelniczką, że nabierają wyraźnie dialogowego charakteru:

Helena czyta nieraz mój dziennik i mówi wtedy, że ją potępiam. Nie-tu nie ma ani jednego słowa potępienia.

Niekiedy pojawia się listowe „Ty” i dzięki obecności dopisków adresatki tekst przekształca się w faktyczne colloquium.

Czy zapomnisz o mnie Heleno? Teraz czy zapomnisz?

(dopisek Heleny ołówkiem):

Nigdy.^29

W opublikowanych dotąd partiach diariusza Nałkowskiej nie pojawia się takie bezpośrednie, listowe lub dialogujące „Ty”. Zwroty w drugiej osobie, nielicznie pojawiające sią pod koniec młodzieńczego tomu, skierowane są tylko do przyszłych anonimowych czytelników:


^28 L. Łopatyńska (dz. cyt., przyp. s. 254): „Nie brak przykładów, kiedy dziennik ma niejako swojego adresata: L. Tołstoj ma wgląd do dziennika swojej żony i dopisuje niekiedy w nim odpowiedzi na sprawy ich wzajemnego stosunku dotyczące; Eugenia de Guerin i Barbey d’Aurevilly piszą dla Maurycego de Guerin, a po jego śmierci Eugenia będzie pisała dziennik dla przyjaciela swojego brata.” Dzienniki Greena, jeszcze przed ich publikacją, czytywał André Gide.

^29 S. Żeromski, Dzienniki, t. 1: 1882-1886, Warszawa 1953, s. 393, 360.



#288

Wszystko to napisałam dlatego, byście sądzili, że nie jestem tak głupią, jak by się zdawało z tego dziennika.

Zazdroszczę Tobie, którykolwiek czytasz mój dziennik: w tej chwili możesz zobaczyć, jak wiele jeszcze pozostaje do końca tej grubej księgi, czyli - jak długo będę jeszcze żyła.^30

W samym kształcie jej zapisków nie ma żadnego śladu obecności owych faktycznych odbiorców (przyjaciółki i narzeczonego), którzy poznali fragmenty diariusza. Nałkowska pisze o nich, ale nie do nich. Notuje tylko fakt odczytania im fragmentów (zwłaszcza tych, które się do nich odnosiły), notuje ich reakcję, ale jej narracja pozostaje konsekwentnie pierwszoosobowa. Faktyczny odbiorca jest tylko przedmiotem odpowiadania, a nie podmiotem mówiącym w niezawisłym dialogu.

Zachowanie diarysty udostępniającego komuś swój dziennik można porównać z zachowaniem epistolografa wysyłającego list. Przy czym, jak się okazuje na przykładzie Nałkowskiej, nadanie dziennikowi „obiegu listowego” nie musi pociągać za sobą wprowadzenia listowych zwrotów do odbiorcy. Jednak tekst takiego zachowania ma charakter dialogowy. Dialogizacja werbalnego tekstu journal intime, której przykłady znajdujemy u Żeromskiego, zdarza się rzadko.

Sprawą o podstawowym znaczeniu dla problematyki odbiorcy w dzienniku jest stosunek diarysty do ewentualnych przyszłych czytelników jego poufnych notatek, czytelników stanowiących anonimową publiczność. Pomiędzy intymnością osobistego dziennika a ciekawością publiczną istnieje napięcie, w którego obszarze rodzi się gra szczerości i nieszczerości, spontaniczności i upozowania. Kwestia ta bywała roztrząsana zazwyczaj na pierwszym miejscu w rozważaniach poświęconych pismom intymnym i została dość wszechstronnie omówiona, dlatego tu poświęcę jej nieco mniej miejsca. Nastawienie na przyszłego anonimowego odbiorcę manifestuje się oczywiście znacznie szerzej niż tylko w bezpośrednich zwrotach wprost do niego. Jest elementem całej skomplikowanej strategii,


^30 Z. Nałkowska, Dzienniki 1899-1905, s. 196, 298.



#289

oferującej wielki wachlarz zabiegów: od dyskrecji do ekshibicjonizmu. W trakcie pisania dziennika problem konfrontacji z czytelnikiem może być złagodzony i odsunięty na dalszy plan decyzją publikowania dziennika dopiero w wiele lat po śmierci (np. Dąbrowska) lub, przy założeniu aktualnego druku - decyzją przeprowadzenia wyboru. Tak postępuje np. Zawieyski, wydając Brzegiem cienia i W alei bezpożytecznych rozmyślań i precyzując wyraźnie swoje kryteria wyboru w słowie wstępnym do pierwszej z tych książek.^31

Wyjątkowe rozwiązanie tego problemu obrał Gombrowicz, stawiając w centrum świadomie wybraną konfrontację własnej prywatności z osądem anonimowego czytelnika. Zamiast szukać uników, podjął, a może - raczej - rzucił wyzwanie. Ominął też niebezpieczeństwo przeciwne: ekshibicjonizm. Jego dialektyka jest zbyt złożona i subtelna, by ją w kilku słowach opisywać. Nie można zresztą zrobić tego bez przywołania w całości jego koncepcji przewrotnego autobiografizmu, mistyfikacji i gry. Konwencjonalną problematykę szczerości i nieszczerości pism intymnych Gombrowicz całkowicie odrzuca, jako fałszywie postawioną:

Ależ dudku co ci z tego, że będziesz wiedział, czyja „szczerze” czy „nieszczerze”? Co to ma do słuszności wypowiedzianych przeze mnie myśli? Mogę „nieszczerze” wypowiedzieć niebotyczną prawdę, a „szczerze” palnąć największe głupstwo. Naucz się oceniać myśl niezależnie od tego, kto i jak ją wypowiada.^32


^31 J. Green, publikując kolejne tomy dziennika, opracowuje je sam do druku, zaopatruje w przedmowy. W całej swej pracy koncentruje się w znacznym stopniu na czytelniku. „Każdy tom mojego dziennika jest odpowiedzią na wszystkie listy, które otrzymuję” (s. 468). Nie tylko dokonuje selekcji, wybierając materiał do publikacji, ale w pewnym momencie marzy: „Mam ochotę zdublować ten dziennik, to znaczy prowadzić drugi, gdzie wpisywałbym wszystko, czego nie mogę lub nie chcę umieścić w pierwszym” (s. 275). Albo komentuje: „Mój prawdziwy dziennik jest w moich powieściach” (s. 452). Jest to sytuacja całkowitego zdominowania diarysty przez myśl o anonimowej publiczności. Intymność, prywatność, to, co najbardziej osobiste - aż do głębin nieświadomego - uciekło z dziennika, obróconego w skonwencjonalizowany gatunek literacki, by szukać symbolicznego, szyfrowanego wyrazu w powieści.

^32 W. Gombrowicz, Dziennik (1957-1961), w: Dzieła zebrane, t. 7, Paryż 1971, s. 238. Por. też t. 6, s. 49-51.



#290

Stosunek do odbiorcy, zawarty w Dzienniku Gombrowicza, musi być interpretowany w kontekście całej jego filozofii relacji międzyludzkich, w kontekście rozumienia Formy.

Przeznaczenie diariusza osobistego do czytania przez kogoś z najbliższych lub do publikacji drukiem, aczkolwiek faktycznie częste, to możliwość istniejąca jakby niezależnie (jeśli nie w opozycji) od założeń gatunkowych dziennika, jako ekspresji intymnej. Natomiast w obrębie owych założeń (tzn. kiedy adresatem wpisanym w tekst jest sam diarysta) pojawiają się także rozwiązania świadczące o paradoksalności tkwiącej immanentnie w idei wypowiedzi przeznaczonej dla siebie samego. Jest to użycie formy drugoosobowej wobec siebie oraz personifikacja dziennika, który zostaje potraktowany jako powiernik.

„Ty” skierowane przez diarystę do siebie samego jest zjawiskiem pojawiającym się chyba od początku istnienia gatunku i należy do najciekawszych zjawisk w jego obrębie.

Autoportret diarysty wpisany w tekst zostaje podzielony na dwa wizerunki, i to pozbawione symetrii lustrzanego odbicia. Są to raczej dwie role, a może już nawet dwie postacie związane stosunkiem podległości: jedna mówi, druga słucha. Szczególnie częste, zwłaszcza w proporcji do szczupłego tekstu, jest użycie formy drugoosobowej w Pamiętniku Brzozowskiego (podobne znaczenie ma bezokolicznik w funkcji rozkaźnika u Trzebińskiego). W diariuszu autora Płomieni JA piszące zwraca się do siebie - adresata jako do słuchacza apelu. JA piszące poucza, wzywa, prosi, napomina, rozkazuje. JA odbierające jest pouczane, wzywane, proszone, napominane:

Nie daj się zahipnotyzować, (...) nie lękaj się paradoksalności, lecz bądź stanowczy (...) Nie zapominaj, nie zapominaj nigdy, że pomimo wszystko istotnie w każdej chwili wolnej usiłowałeś wznieść głowę ponad piaskowiska pokrywające ci duszę i myśli - i badać, poznawać. To jest duma, to jest godność twoja. Urodziłeś się myślicielem i nie zastałeś miejsca dla tego typu ludzi w społeczeństwie.^33

Intensywność tego tonu przypomina niekiedy mentorskie TY w listach (jak „Bądź zdrów, dobry, mądry i jasny” - powtarzające się


^33 S. Brzozowski, dz. cyt., s. 134-135.



#291

nieustannie w listach Stanisława Witkiewicza do syna). W Dzienniku Lechonia takie napominające TY skierowane do siebie pojawia się rzadko, ale w ważkich momentach, o znaczeniu wyraźnie terapeutycznym.

W dzienniku obecność apelu, apostrofy czy perswazji zwróconej do siebie samego odsłania istnienie w tekście dwu „obrazów autora”, z których jeden (JA słuchające) reprezentuje aktualne wyobrażenie diarysty o sobie, a drugi (JA mówiące) - idealny projekt siebie samego. Pełna interpretacja tego zjawiska w konkretnym dzienniku musiałaby odwoływać się do całościowej rekonstrukcji osobowości wpisanej w jego tekst.

Freud, analizując pewne szczegóły dziennika Leonarda da Vinci, zwrócił uwagę na użycie form drugiej osoby w tych notatkach, i opatrzył ten fakt komentarzem w przypisie: „Leonardo zachowuje się przy tym jak ktoś, kto był przyzwyczajony codziennie spowiadać się innej osobie i teraz osobę tę zastąpił dziennikiem.”^34 Zważywszy, że Freud akcentuje ściśle osobisty charakter zapisków artysty („swym małym, biegnącym od strony prawej ku lewej pismem notował w nim rzeczy przeznaczone tylko dla siebie”), możemy tu dostrzec przejaw tej samej sytuacji, którą odnotowuje Eliot z okazji soliloquium. Dziennik intymny w praktyce nie jest wyłącznie czystą ekspresją. Nawet jeśli autor buduje między sobą a możliwym odbiorcą przegrodę w postaci szyfrowanego pisma, dającego się czytać tylko w lustrzanym odbiciu, interpretator widzi w jego diariuszu potrzebę spowiadania się „innej osobie”, potrzebę komunikowania się.

Jest jeszcze jeden typ zwrotów do odbiorcy, znany w konwencji journal intime. Sam dziennik podlega personifikacji jako przyjaciel i powiernik samotnej duszy. W tekstach dzienników pisarzy, które pozostają w polu widzenia niniejszego szkicu, sytuacja taka traktowana serio pojawia się tylko kilkakrotnie w młodzieńczych


^34 Z. Freud, Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa, w: Poza zasadą przyjemności, przeł. J. Prokopiuk, Warszawa 1975, s. 406.



#292

notatkach Żeromskiego i Irzykowskiego. U Lechonia i Gombrowicza zwrot „dzienniczku mój” pojawia się jako żartobliwy cytat z konwencji. Tego rodzaju stylistyka wiąże się wyłącznie z postawą refleksyjną. W tekst tych notatek wpisana jest swego rodzaju świadomość gatunkowa, naszkicowany pewien stosunek do tradycji dziennika intymnego.


„ŚWIADOMOŚĆ TEORETYCZNA” W DZIENNIKU INTYMNYM

Autorefleksja na temat dziennika, potrzeby, celu i sposobu jego pisania pojawia się w mniejszym czy większym zakresie u każdego z przywołanych tu autorów. Posługując się odpowiednim zasobem szczegółowych obserwacji, należałoby zrekonstruować całą wpisaną w owe teksty teorię i filozofi journal intime, w różnych jej wariantach, zależnych od epoki historycznej i indywidualnych cech osobowości. Tu odnotujmy tylko niektóre, najwyraźniej zarysowane wątki.

Dla kogo to wszystko piszę? Czytam to w tabliczce mózgowej: może po 50 latach, gdy sławny umrę, znajdzie się ktoś, kto wyda mój dziennik, jak wydał Bamberg dziennik Hebbla. Otóż ja, ale świadomie, czynię cyniczną spowiedź przed tymi moimi czytelnikami, którzy się jeszcze nie*urodzili. Ale nigdy ich nie oszukam.^35

Fascynacja Dziennikami Hebbla, jak pamiętamy, wyraziła się u Irzykowskiego nie tylko wielokrotnym powoływaniem się na niego we własnych notatkach osobistych. Była trwałym związkiem intelektualnym, który owocował też rozprawą o autorze Judyty, a wreszcie przekładem tego dramatu i tak podziwianych Dzienników.


^35 K. Irzykowski, dz. cyt., s. 60.



#293

Pamiętniki Brzozowskiego były zawsze najsilniejszą z pokus. Już nie tylko dać równe im - pamiętniki własne. Dać równe Brzozowskiemu - życie własne.^36

To sformułowanie jest wprawdzie czymś daleko więcej niż odwołaniem się do tradycji uprawianego przez siebie gatunku, ma bowiem wagę deklaracji ideowej, wyrazistej zwłaszcza ze względu na określoną interpretację myśli Brzozowskiego, którą prezentuje Andrzej Trzebiński. Znajdziemy jednak u niego także spostrzeżenia o węższym zakresie:

Zawsze interesowała mnie sprawa różnych rachunków w pamiętnikach Baudelaire’a. Uważałem to trochę za intrygę czy nonszalancję. Dopiero dziś widzę po prostu szczerość. Rachunki - dostrzegam to dzisiaj - są jedną z najbardziej intymnych rzeczy człowieka.

Młodzieńcza fascynacja Nałkowskiej osobowością i Dziennikami Marii Baszkircew, Lechonia polemiki z koncepcją dzienników Gide’a, wreszcie najbardziej chyba obszerne lektury diarystyczne Zawieyskiego - to tylko przykładowo wybrane świadectwa mówiące o tym, jak autorzy dzienników wpisują się w ciąg tradycji journal intime. Podobną rolę odgrywają odwołania do powieści w kształcie dziennika, cytowane tu w odniesieniu do Żeromskiego i Irzykowskiego. Wydając fragmenty swego dziennika, Zawieyski wybrał przede wszystkim wątki składające się na diariusz intelektualny: lektury, wydarzenia teatralne, obcowanie ze sztuką wrażenia z podróży i kontaktów z ludźmi, zapiski dotyczące własnej pracy pisarskiej. Zwłaszcza druga z jego książek, W alei bezpożytecznych rozmyślań, sprowadzona jest niemal wyłącznie do dziennika lektury i dzięki temu ujawnia się wyraziście znaczący dla nas wybór w tej dziedzinie. Pisarz odnotowuje przede wszystkim lektury dramatów, także książek filozoficzno-religijnych, biografii, wspomnień - i właśnie dzienników. Czyta dzienniki Greena, Gombrowicza, Lechonia, Gide’a, Mauriaca, Kafki, Kasprowiczowej, Semenenki, Mertona.


^36 A. Trzebiński, Pamiętnik, w: Kwiaty z drzew zakazanych. Proza, słowo wstępne i oprac. Z. Jastrzębskiego, Warszawa 1972, s. 186, 251. Inne znaczące ślady lektury Pamiętnika Brzozowskiego odnotowuję w rozdziale Autobiografia duchowa w dwudziestowiecznej literaturze polskiej.



#294

Gombrowicz prowokuje go do porównania z dziennikiem własnym, do wielu uwag, komentarzy, wynotowania paru cytatów. Najważniejszą jednak sprawą jest stosunek do Zofii Nałkowskiej. Tom Brzegiem cienia został jej dedykowany, a we wstępie Zawieyski wyznaje, że to ona skłoniła go do pisania dziennika. Problem ten musiał być jednym z ważnych motywów ich przyjaźni, bowiem Zawieyski pisze o tych naleganiach także we wspomnieniu o Nałkowskiej i w poświęconych jej partiach Korzeni. Istotne znaczenie przypisuje zwłaszcza rozmowie, która zakończyła się przypomnieniem, by rozpocząć pisanie dziennika, i to już „od jutra”, a która okazała się dla Zawieyskiego ostatnią rozmową przed śmiercią Nałkowskiej. Jej prośba zyskała więc wagę testamentu. Świadectwo to jest znaczące nie tylko ze względu na diariusz Zawieyskiego, ale może nawet bardziej ze względu na Nałkowską. Jest ono bowiem przejmującym potwierdzeniem tego, jak wielkie znaczenie musiała przypisywać dziennikowi w życiu wewnętrznym i rozwoju intelektualnym pisarza. Po 55 latach prowadzenia własnego dziennika Nałkowska zainspirowała nowy diariusz, który został rozpoczęty w kilka tygodni po jej śmierci. Opisana przez Zawieyskiego sytuacja kreuje dziennik osobisty na szczególnego rodzaju wartość: dar przyjaźni, przekazanie ważnego doświadczenia intelektualnego, żywe ziarno tradycji duchowej, które owocuje nowym dziełem.

Na płaszczyźnie tradycji gatunkowej dziennika intymnego można więc mówić o swego rodzaju dialogu między tekstami. Dziennik czytany przez innego diarystę wprawiony zostaje w ruch komunikowania, przekazywania. Odsłania się nam nie od strony swej ekspresyjności, ale zdolności oddziaływania. Nawet jeśli pisany był tylko dla zrozumienia siebie, w czytaniu służy rozumieniu innego.

„Teoria i filozofia” dziennika, wpisana w tekst każdego obszerniejszego, ambitniejszego diariusza, obejmuje oczywiście daleko szerszy repertuar problemów niż wspomniane tu sprawy, wiążące się głównie z projektowanym odbiorcą. A i te mogą być w sposób pełny zinterpretowane dopiero po włączeniu ich w całokształt przeświadczeń danego autora na temat relacji pomiędzy jednostkami ludzkimi, oraz możliwości i sposobów rozumienia się.



#295


Dom w autobiografii i powieści o dzieciństwie

Prawdziwa autobiografia jest jeszcze zawsze pewnego rodzaju bohaterstwem i może być tylko czynem wyjątkowym, a nie epidemicznym.

Karol Irzykowski

Autobiografia (...) w swojej klasycznej formie to życie indywidualne ujęte i osądzone w całości; jest ona zawsze czynną krytyką życia, heroizmem, tragedią, ponieważ po jej napisaniu nie powraca się już do siebie sobą.

Tomasz Burek

Żadna z autobiograficznych książek współczesnych pisarzy polskich, o których będzie tu mowa, nie jest autobiografią w takim sensie, to znaczy wielkim obrachunkiem z samym sobą. Być może zresztą taką siłę i ważność czynu, o jaki upominał się Irzykowski, mają w nowszej literaturze polskiej tylko niektóre dzienniki, jak Nałkowskiej czy Gombrowicza. Jednakże książki autobiograficzne czy wspomnieniowe, które napisali Iwaszkiewicz, Kuncewiczowa i Saliński, Brandys, Czernik, Konwicki i Grabski, Sztaudynger, Lem, Sandauer, Żylińska czy Parandowski, składają się w sumie na całość wyrazistą znaczącą i z pewnością godną refleksji zarówno obszerniejszej, jak i bardziej wnikliwej niż ta, którą przedstawia szkic poniższy. Przedmiotem uwagi będą tu przede wszystkim te teksty autobiograficzne opowiadające o okresie dzieciństwa, których autorami są pisarze. Pomijam ogromny obszar wspomnieniowo-pamiętnikarskiej literatury nieprofesjonalnej.



#296

Zajmuję się przede wszystkim wspomnieniami spisanymi po roku 1939, ponieważ przedstawione w nich obrazy dzieciństwa posiadają wyraziście wspólną cechę: jest to świat utracony bezpowrotnie nie tylko wskutek zwykłego przemijania czasu, ale także z powodu gwałtownego kataklizmu historii. Dom dzieciństwa został spalony, a ogród wycięty.

Odwołuję się także do dwóch książek napisanych wcześniej, w dwudziestoleciu międzywojennym, a mianowicie do fragmentu Mojego Żyrardowa Pawła Hulki-Laskowskiego, ponieważ jest tam szczególnie interesująco i wyraziście przedstawiona pewna wersja związku pomiędzy przestrzenią dzieciństwa a pejzażem raju, oraz do Szczenięcych lat Melchiora Wańkowicza, w których wydarzenia pierwszej wojny i rewolucji 1917 roku odegrały tę samą rolę kataklizmu niszczącego Arkadię dzieciństwa, co druga wojna światowa w wielu autobiografiach pisanych później. Książka Wańkowicza jest tekstem o tyle ważnym, że obraz domu dzieciństwa zarysowany jest tam niesłychanie wyraziście, a ponadto jest w niej bezpośrednio widoczny silny i żywy związek z tradycją gawędy szlacheckiej, a nawet literatury staropolskiej, opiewającej uroki życia wiejskiego.

Oprócz tekstów autobiograficznych sensu stricto odwołuję się również do kilku wybranych utworów, które mimo wyraźnych związków z doświadczeniem osobistym autora proponują jednak czytelnikowi „pakt powieściowy” (posługuję się terminem Philippe’a Lejeune’a^1). Przykładami tymi będą głównie: Ród Abaczów Zbigniewa Żakiewicza, Podróż do Nieczajny Andrzeja Stojowskiego i częściowo Dziecko przez ptaka przyniesione Andrzeja Kijowskiego. Rozważając tak wybrane teksty autobiografii i powieści


^1 P. Lejeune, Pakt autobiograficzny, przeł. A. W. Labuda, „Teksty” 1975, nr 5. W szkicu niniejszym nie interesują mnie rozróżnienia gatunkowe w obszarze pism autobiograficznych, o których pisze szczegółowo Lejeune w swej monografii L’autobiographie en France, Paris 1971, określając różnice między autobiografią a pamiętnikiem, powieścią, korespondencją osobistą, dziennikiem intymnym, esejemautoportretem. Dla omawianej tu problematyki ważna jest obecność jakichkolwiek elementów autobiograficznych w utworze.



#297

autobiograficznych jako pewną całość, której wspólnym mianownikiem jest literacki zapis doświadczeń własnego dzieciństwa, stajemy przed problemem rysujących się w obrąbie całości podobieństw i różnic. Spróbujmy je obejrzeć, dokonując na wszystkich tekstach takiego samego cięcia, zadając wszystkim to samo pytanie: jakie jest w nich wyobrażenie przestrzeni dzieciństwa i co ta przestrzeń znaczy?

Odmienności, które się tu ujawniają można rozważać na kilku płaszczyznach. Najwyraziściej uderzają konsekwencje zróżnicowania socjologicznego: w wypadku rodziny szlacheckiej przestrzeń dzieciństwa to dwór wiejski i jego otoczenie, zarysowane zwykle dość szeroko (Wańkowicz, Iwaszkiewicz, Grabski, Żakiewicz, Stojowski), dla rodziny chłopskiej - chata i jej okolica (Czernik), dla inteligencko-mieszczańskiej - mieszkanie w kamienicy i najbliższa przestrzeń miejska z ulicami i parkiem (Lem, Żylińska, Parandowski, Brandys, Kuncewiczowa).

Następnie dostrzec można zróżnicowania wynikające z odmienności w przebiegach indywidualnych losów. Chociaż i to jest oczywiście wyznacznik mający swój wymiar socjologiczny, tu będziemy go obserwować na innej płaszczyźnie, w wymiarze sytuacji jednostkowej, w której ważną rolą może odgrywać przypadek, nie mieszczący się w społecznym scenariuszu sytuacji rodziny z danej grupy społecznej. Ponadto w zapisie literackim to, co indywidualne, psychologiczne, osobowościowe, dostępne jest zawsze przez pryzmat języka i konwencji gatunkowych. Nie dający się sprowadzić do żadnej kategorii ogólnej element osobistego doświadczenia, egzystencjalne jądro sytuacji ludzkiej, może być w pełni jedynie zrozumiany czy współodczuty przez czytelnika, natomiast przedmiotem opisu może być tylko do pewnych granic.

Na koniec należy wspomnieć o różnicach tłumaczących się w kontekście wybranej tradycji literackiej. Tu zarysowują się trzy odmienne sposoby pisania o dzieciństwie. Pierwszy prezentuje grupa utworów, które podejmują na różne sposoby tradycję bądź to idylli, bądź gawędy szlacheckiej i pamiętnika, bądź powieści społeczno-obyczajowej. Dla tej postawy istotne jest wyobrażenie



#298

przestrzeni dzieciństwa jako Arkadii. Różne jej warianty znajdziemy u Iwaszkiewicza, Wańkowicza, Grabskiego, Sztaudyngera, Parandowskiego, a także Czernika. Drugi sposób polega na podjęciu tej samej tradycji, ale w sposób ambiwalentny: nie tylko dla kontynuacji, ale i w celu jej zakwestionowania. Tu przede wszystkim trzeba wymienić Żakiewicza, Stojowskiego, Lema i Żylińską. Trzecia wreszcie postawa polega na szukaniu takich sposobów mówienia, dla których arkadyjski mit dzieciństwa jest tylko negatywnym punktem wyjścia, staje się wyłącznie obiektem polemiki. Tak postępują np. Brandys czy Kijowski. Dom i otaczający go pejzaż stają się u tych pisarzy raczej ilustracją losu człowieka niż przedmiotem opowieścipoczątku własnej biografii.

Przy wszystkich różnicach indywidualnych pomiędzy przywoływanymi tu tekstami narzuca się oczywiste podobieństwo, wynikające z gatunkowej formuły autobiografii.^2 Muszą one opowiadać jakąś historię własnego początku: to znaczy dzieciństwa, domu, rodziny i rodzinnej okolicy. Nawet jeśli jest to sposób tak zwięzły, jak w Zapiskach z martwego miasta Sandauera, miejsce dzieciństwa (na Targowicy, pomiędzy żydowskim Blichem a polskim Rynkiem) musi być zaznaczone, bo jest ono decydującym punktem wyjścia dla całej późniejszej biografii pisarza, zwłaszcza intelektualnej i duchowej. Topografia rodzinnego Sambora odgrywa zresztą zasadniczą rolę w wojennych losach bohatera zarówno autobiografii, jak parabiografii Sandauera. Zakreślenie przestrzeni dzieciństwa wydaje się jednym z najbardziej koniecznych gestów autobiografa. Inny, też ważny etap, jakim jest szkoła, odgrywający tak istotną rolę np. u Lema, Parandowskiego czy Brandysa, wcale nie musi uzyskać w autobiografii dzieciństwa autonomicznego znaczenia. Czasem jest tylko przestrzenią obecną negatywnie, wtedy gdy trzeba opowiedzieć o przyjeździe ze szkoły na wakacje do domu.


^2 Por. R. Pascal, Design and Truth in Autobiography, London 1960, zwłaszcza rozdz. The Autobiography of Childhood, s. 84-94.



#299

Wyobrażenie domu jest wyjątkowo bogate w różnorodne znaczenia.^3 W literaturze polskiej należy do najważniejszych przede wszystkim dlatego, że występuje częstokroć jako pars pro toto ojczyzny. Socjolog łatwo dostrzeże związek, jaki istnieje pomiędzy wzrostem rangi domu, rodziny i tradycji rodzinnej a sytuacją narodu będącego pod zaborami, gdzie wszelkie instytucje życia publicznego stają się instrumentem wynaradawiania i ucisku przez obcych. Historyk kultury doda, że to przekonanie, iż „twierdzą nam będzie każdy próg”, budowało się na jeszcze dawniejszym, staropolskim wzorcu patriarchalnej rodziny szlacheckiej, osiadłej w pradawnym gnieździe. W literaturze uroki wiejskiego życia rodzinnego opiewała oczywiście sielanka. Do ideału ziemiańsko-gospodarskiego Kazimierz Brodziński dodał ideał rycerski, tworząc w swojej koncepcji idylli wzorzec Cyncynnata, władającego i mieczem, i lemieszem. Alina Witkowska, pisząc o Brodzińskim w tytułowym szkicu swej książki Sławianie, my lubim sielanki..., pokazała również późniejsze dzieje idylli, jej romantyczne odrzucenie, nadanie jej nowych wartości przez Mickiewicza i gwałtowną polemikę z tym, co reprezentowały „białe ściany polskiego domu”, w pismach Żeromskiego i Brzozowskiego.^4

Zarówno w autobiografii, jak w powieści autobiograficznej o dzieciństwie przestrzeń przedstawiona jest swoiście uporządkowana. Ma postać czterech koncentrycznie ułożonych obszarów, z których każdy następny jest większy od poprzedniego. W centrum znajduje się dom - najlepiej, jeśli jest on zarazem miejscem urodzenia. Obszar drugi, ściśle z domem związany,


^3 Od czasu powstania niniejszego studium ogromnie wzbogaciła się literatura przedmiotu na ten temat, zarówno w antropologii, jak w badaniach literackich. Przykładowo wymieniam najważniejsze publikacje książkowe powstałe lub przetłumaczone na polski: Dom we współczesnej Polsce. Szkice, pod red. P. Łukasiewicza i A. Sicińskiego, Wrocław 1992; D. i Z. Benedyktowicz, Dom w tradycji ludowej, Wrocław 1992; M. Eliade, Świat, miasto, dom, w: Okultyzm, czary, mody kulturalne. Eseje, przeł. I. Kania, Kraków 1992; A. Legeżyński, Dom i poetycka bezdomność w liryce współczesnej, Warszawa 1996.

^4 A. Witkowska, Sławianie, my lubim sielanki..., Warszawa 1972.



#300

stanowi obejście gospodarskie i ogród, sad albo park. Między tymi dwoma obszarami panuje stale intymny kontakt. Używając Bachelardowskiego określenia, można by powiedzieć, że ich wzajemne relacje wyrażają się w dialektyce wewnętrzności i zewnętrzności. Dom wiejski, otoczony drzewami, stanowi przestrzeń wpółotwartą: światło, widoki i zapachy docierające z zewnątrz przez pootwierane drzwi i okna sprawiają, że przestrzeń zewnętrzna, bliska, przyjazna i oswojona, wlewa się do wnętrza domu, a on sam, widziany od zewnątrz, stanowi cząstkę pejzażu zrośniętą z nim od lat. Jeżeli opisywany dom położony jest w mieście, rolę najbliższego otoczenia pełni podwórko z jego codziennymi odgłosami lub sąsiednie ulice z takimi atrakcjami, jak wystawy sklepowe, no i koniecznie park. Tutaj dom nazywa się mieszkaniem i jego przestrzeń wewnętrzna jest zamknięta: ma wyraźną granicę. Krąg trzeci stanowi dla domu wiejskiego pobliska i dobrze znana okolica ze wsią albo sąsiednim miasteczkiem, a dla domu miejskiego - znajomy obszar miasta, które wówczas posiada własną, wyrazistą fizjonomię.

Krąg czwarty to jest właściwie przestrzeń już nieprzedstawiona: olbrzymia, nieskończona reszta, wielki nieznany świat, otaczający krainę dzieciństwa.


WNĘTRZE DOMU

Najbardziej szczegółowo przedstawiona jest wewnętrzna przestrzeń domu w tekstach opisujących dom szczególnie stary, w którym długa tradycja rodzinna przypisała funkcje trwałe, wyraźnie wydzielone poszczególnym częściom tej przestrzeni. Tak utrwalony, niemal odwieczny podział, który otrzymuje się jako dany, posiada niezatartą



#301

wyrazistość.^5 Sytuację taką znajdujemy w utworach Wańkowicza, Stojowskiego, Czernika. Za przykład niech posłużą nam Szczenięce lata.

Właściwymi bohaterami tej książki są raczej Nowotrzeby i Kalużyce - dwa domy, dwie miejscowości, w których upływały owe „szczenięce lata” - niż mały Melchior. Dwór nowotrzebski rządził się obyczajami, które bez większych zmian przetrwały od początku XVIII wieku. Każda część domu miała właściwe sobie przeznaczenie, każda była miej scem rozgrywania się przypisanych jej zdarzeń, wynikających z porządku normowanego ustalonym rytmem życia, odmierzanego zmianami pór roku, kalendarzem świąt kościelnych i obrzędów rodzinnych. Każda z tych śróddomowych enklaw posiada właściwą sobie jakość, wyposażona jest w określone sprzęty, służy wiadomym celom: ganek, sień, jadalnia, pokój sypialny babki, tzw. garderoba i pokoje bawialne. Przestrzeń ta jest rygorystycznie zhierarchizowana, dzieli się na miejsca bardziej i mniej godne; między najlepszym a najgorszym jest cała gama stopni pośrednich. Ujawnia się to przy okazji opowieścizwyczajach związanych z tak zwanym traktamentem, czyli przyjmowaniem i częstowaniem gości:

Milionowy kupiec na las, chodzący we wspaniałych bobrach, z wielkim brylantem na palcu, przysyłający na Wielkanoc tort i wino, otrzymywał obiad wprawdzie w jadalnym, ale nie ze wszystkimi, jeno potem (...) Tacy goście jak organista, zakrystian itp. otrzymywali traktament w pokoju kredensowym. Natomiast Stankunowicz, prosty, mało piśmienny dzierżawca, (...) ale którego ojcu, szlachcicowi zagrodowemu z Ibian, odebrano ziemię za udział w powstaniu, siadał z nami wszystkimi do stołu (...)

Srul, pachciarz, nie otrzymywał traktamentu ani w kredensie, ani nawet w kuchni. Stał w sieni, zastępującej hall, gdzie mu na komodzie stawiano szklankę herbaty (...) Była jedna kategoria gości, dla których nie było miejsca na traktament ani w stołowym, ani w kredensie, ani w kuchni, ani przy komódce Srula. To Rosjanie.^6


5 Opisy takich domów najbliższe są wyobrażeniom analizowanym przez Gastona Bachelarda w studium Dom rodzinny i dom oniryczny z jego książki Ziemia i marzeniaspoczynku, w: G. Bachelard, Wyobraźnia poetycka. Wybór pism, wyboru dokonał St. Chudak, tłum. H. Chudak i A. Tatarkiewicz, przedm. J. Błońskiego, Warszawa 1975.

^6 M. Wańkowicz, Szczenięce lata, Warszawa 1957, s. 60-63 (wyd. I - 1934). Dalej cytuję to wydanie, podając w nawiasie stronę.



#302

W domu babki prosiło się urzędników carskich na tzw. balkon.

Było to miejsce kawalerskie, zbereźne, nieczyste i tam też posyłało się tace z wódkami i zakąskami dla różnego rodzaju czynownictwa, które podejmował rządca (63).

Zbiegiem okoliczności dom od kilku pokoleń pozostawał w rękach kobiet. Przechodził z matki na córkę i wskutek tego najsilniejszą ze wszystkich ustalonych przez tradycję granic domu nowotrzebskim był podział na dwie rozłączne strefy: męską i żeńską.

Balkonem zwały się dwa pokoje na górze, przeznaczone na przysięgłe mieszkanie kawalerskie. Kawaler tam, na dole, nie był tolerowany na noc wcale. Jeśli nocowały tam osobniki płci męskiej, to takie, które o swej męskości same musiały mieć grube wątpliwości - różne kanoniki, różne doktory łyse a dychawiczne, mecenasy i kauzyperdy trzy ćwierci do śmierci (...) Babka jedna, najwyższy suweren, arcykapłan domostwa, punkt najwyższy hierarchii, w którym schodziły się oba obozy: górny - męski i dolny - kobiecy, miałaby prawo wizytacji balkonu i nieraz groziła inspekcją, ale staruszka nie wwindowałaby się po schodach (31-33).

Przejście od dziecięctwa do lat chłopięcych ma swój przestrzenny odpowiednik w przeprowadzce z dołu na balkon, przeprowadzce będącej zminiaturyzowanym aktem inicjacji.

Na balkon wędrowało się zostawszy uczniem szkoły średniej. Pierwszy przyjazd do domu - na święta Bożego Narodzenia - był połączony z tymi niejako „postrzyżynami” (33).

To, że podział między strefą męską i żeńską przebiega tu w pionie, nie ma większego znaczenia. Równie dobrze zamiast „balkonu” na piętrze mogłoby to być osobne skrzydło czy oficyna. Podział ten ma swój ścisły odpowiednik w porządku horyzontalnym: dom i ogród są strefą kobiet, uciekłszy do lasu chłopiec staje się mężczyzną-myśliwym.

Słońce grało na ścianach domu; z obejścia całego, z tych tam pokrzykiwań, poskrzypów, brzękań, nawoływań, z dymów kuchennych, z pracowitego gdzieś tam w kuchni stukania noży - sączyła się cicha melodia nowotrzebskiego dnia. Melodia ta kończyła się zaraz za ogrodem; zbiec jeno ze schodków, przesadzić drogę - i wpadałeś człowieku w las - w inny świat, chyba na Antypodach położony. Tam mogłeś liczyć tylko na wierną strzelbę i na nóż fiński przytroczony do pasa (39).



#303

Zasadnicze przeciwieństwo między dzieciństwem w przestrzeni domowej, rządzonej przez kobiety, a otwartą przestrzenią puszczy, będącej domeną dorosłych mężczyzn, zobrazowane jest za pomocą pojęcia przestrzennego: Antypodów. Opozycja ta nie ma jednak wcale charakteru absolutnego - raz dlatego, że przestrzeń domu ma charakter półotwarty i przekroczenie granic między nim a światem lasu, choć nie pozbawione pewnych trudności, jest zawsze możliwe, po wtóre dlatego, że okolica otaczająca dom jest także przestrzenią raju, w którym człowiek jest cząstką natury, zażywa niczym nie skrępowanej swobody i kąpie się w rzece w takim samym stroju, w jakim chodzili pierwsi rodzice przed skosztowaniem jabłka z drzewa wiadomości złego i dobrego.

Wysoki Zamek Stanisława Lema przynosi jedno z tych ujęć, w których dom nie jest ostoją odwiecznego porządku, ustanowionego przez kolejne pokolenia. Opis sześciopokojowego mieszkania pokazany jest z perspektywy jednostkowego doświadczenia, w skali „krótkiego trwania” jednego życia, w którym akcentuje się nie trwałość porządku gwarantowanego przez tradycję, ale raczej jakościowe, funkcjonalne zróżnicowanie terenu mieszkania. Najważniejszy jest w nim chyba podział na strefy dozwolone dla dziecka i wzbronione (jak gabinet laryngologiczny ojca). Wiąże się z tym podział na przedmioty dostępne i zakazane, bowiem przestrzeń domu dzieciństwa jest w Wysokim Zamku nacechowana głównie obecnością przedmiotów: książek, które chłopiec oglądał, zabawek, które z pasją niszczył, rozkręcał, rozkładał, mebli, w których domyślał się skrytek wymagających zbadania. Lem buduje swoją opowieść na zasadzie kontrapunktowej wobec tradycji autobiografii czy pamiętnika: podejmuje pewne właściwe tym gatunkom sposoby mówienia, by za chwilę wdać się z nimi w polemikę.

Norbert Wiener zaczął swoją autobiografię od słów: I was a child prodigy, byłem cudownym dzieckiem; ja mógłbym tylko: I was a monster, byłem potworem.^7

Brandys nie przywołuje żadnego modelu opisu domowego wnętrza. Mała księga nie opowiada o domu. Jest trochę sagą rodu


^7 S. Lem, Wysoki Zamek, Kraków 1975, s. 31.



#304

miniaturze albo raczej galerią portretów, a trochę opowieściądojrzewaniu, skoncentrowaną głównie na procesie psychicznym, a więc na tym, co bywa metaforycznie nazywane przestrzenią wewnętrzną


OGRÓD DZIECIŃSTWA

Dom dzieciństwa stoi zawsze w ogrodzie. Wyobrażenie o dzieciństwie jako życiu w szczęśliwym pejzażu rajskiego ogrodu sięga swym rodowodem co najmniej średniowiecznego toposu „ogrodu zamkniętego”, w którym boskie Dzieciątko bawi się pod opieką Madonny.^8 Jak trwałe jest to wyobrażenie, łączące dzieciństwo z ogrodem, przekonujemy się obserwując, że żaden z przywołanych tu tekstów autobiograficznych związku tego nie pomija. Są natomiast istotne różnice, dotyczące interpretacji tego związku.

Przyjrzyjmy się najpierw pisarzom, których własna biografia popycha jakby do prostego podjęcia tego dostarczonego przez tradycję wyobrażenia. Wańkowicz, Iwaszkiewicz czy Grabski po prostu spędzili dzieciństwo we dworach wiejskich, otoczonych ogrodem. Przy analogiach w przebiegu tego odcinka biografii uderzające są różnice w literackich realizacjach. W Szczeniących latach ogród okalający dom jest tylko cienką otoczką za którą zaraz rozpościera się łąka, rzeka i las - ogromna dolina Niewiaży, dzika przyroda, raj myśliwego, rybaka i jeźdźca. Pejzaż starannie uprawianego ogrodu ze sceną idylliczną (panna Agata karmi oswojone szpaki) pokazany jest w tylko biegu, podczas ucieczki chłopca do lasu. Uwarunkowane jest to


^8 Por. omówienie tego toposu przez J. M. Rymkiewicza w jego książce Myśli różneogrodach. Dzieje jednego toposu, Warszawa 1968. Wspomina też o nim J. Cieślikowski w szkicu Okolica dzieciństwa, w: Literatura i podkultura dziecięca, Wrocław 1975.



#305

wspomnianą już wcześniej sytuacją inicjacji: przechodzeniem chłopca z kręgu dziecięco-matczynego do przestrzeni działania dorosłych mężczyzn. Wańkowiczowi patronuje raczej powieść obyczajowa, gawęda czy pamiętnik chętny facecjom i rubasznej anegdocie niż sielanka. Iwaszkiewiczowski opis ogrodu dzieciństwa ma co najmniej dwie wersje: pierwsza to zwięzły szkic, otwierający Książką moich wspomnień, druga - powstały w trzydzieści lat później utwór Ogrody, powtarzający pewne szczegóły wersji pierwszej i rozwijający je w rozległą kompozycję. Jest to przede wszystkim ogród matki, niby średniowieczny hortus conclusus. Ona sadzi w nim kwiaty na wiosnę, latem smaży konfitury, przyjmuje gości w altanie, prowadzi w ogrodowym pejzażu rozmowy. Jest tam pełno kwiatów, krzewów i drzew, które owocują albo służą tylko ozdobie. Ale jednocześnie w marzeniach na jawie i w koszmarnych snach, które nawiedzają dziecko, pojawiają się umarli. Nie są to bynajmniej postacie błądzące w podziemnym ogrodzie Persefony. U Iwaszkiewicza przez obraz ogrodu prześwituje cmentarz, a nie Elizjum. Bujny, zielony ogród na Ukrainie, pełen kwiatów i owoców („szczebiotały tu ptaki i brzęczały pszczoły”), okazuje się ziemią kurhanów i mogił, jak w Marii Malczewskiego.

Wyobraźnia moja podniecona tymi prostymi widokami komponowała skomplikowane obrazy. Wśród trawy i pod hamakiem widziałem jakieś małe drewniane cerkiewki (...), cerkiewki te to były mogiłki przykrywające zwłoki powstańców, a powstańcy wszyscy byli bardzo młodzi, bardzo piękni i mieli obnażone piersi jak na rysunku Grottgera (...) We śnie nocami błąkałem się po tej łące. Czasami prowadził mnie za rękę ojciec. Ale opierałem się mocno, nienawidziłem ojca i nie chciałem iść w tę stronę, dokąd mnie prowadził. Wiedziałem dobrze, że tam był zielony zwyczajny kurhan i pod tym kurhanem spał w młodzieńczej, pięknej pozie stryj Zygmunt.

Ale czasami nocne błąkanie się po tej dziwnej łące stawało się męką nie do zniesienia. Szukałem ratunku u mojej matki. Matka mnie uspokajała, brała mnie też za rękę. Ale matkę kochałem. Nie bałem się iść za nią dalej, dalej.^9

Książka Sztaudyngera Szczęście z datą wczorajszą, zwłaszcza w części pierwszej Dom na Rzeczkach, jest dowodem ciągle żywej


^9 J. Iwaszkiewicz, Ogrody, Warszawa 1974, s. 35-36.



#306

atrakcyjności wzorów rustykalnych. Szczęście z datą wczorajszą to opowieść o domu dziadków, położonym na przedmieściu Myślenic, w którym spędzało się trzy miesiące wakacji, a nie o mieszkaniu rodziców w Krakowie, gdzie mijał czas pozostały.

W Krakowie mieszkaliśmy na drugim piętrze. Pamiętam zdziwienie, ogromne zdziwienie, gdy uświadomiłem sobie, że można mieszkać tak za pan brat z ogrodem, tak niemal „w sercu” ogrodu.^10

Myślenice w naszym pojęciu były rajem, były najpiękniejszym miejscem na świecie.^11

Rozdział poświęcony ogrodowi - który od wiosny do jesieni rodzi owoce, dostarcza zatem stosownego przysmaku na kolejne rodzinne imieniny, poczynając od wczesnych czereśni i truskawek aż po ostatnie śliwki węgierki - czerpie obficie z polskiej tradycji idylli.

Zupełnym przeciwieństwem rajskiego pejzażu dzieciństwa jest sceneria wspomnień Pawła Hulki-Laskowskiego na początku książki Mój Żyrardów. Robotnicza rodzina tkacza z Żyrardowa w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Izba z jednym oknem, podwórko z rynsztokiem i śmietnikiem. Ale jest też i taki obraz:

Podwórko było niewielkie i z lewej strony zamykał je drugi dom Zysera oraz ogród niedostępny dla dzieci. Przez sztachety widać było w tym ogrodzie czerwone kwiaty maków i tym kwiatom przyglądałem się z biciem serca, jak niepojętej tajemnicy (...) W ogrodzie pana Zysera rosły także drzewa, a na nich czerwieniły się takie same wiśnie, jakie widywałem w koszyku Sury, córki krawca Fizona, który mieszkał w drugim domu. Te wiśnie na drzewie były daleko ciekawsze od wisien w koszyku. Znowu tajemnica. Zrazu na drzewie nie było nic, potem kwitło, potem były zielone kuleczki, potem czerwone wiśnie. Cóż z tego, że matka przynosiła z targu takie same wiśnie, kiedy tak ogromnie chciało się wisien z drzewa w ogrodzie pana Zysera! Raj zamknięty z czerwonym makiem tajemnicy i z wiśniowym drzewem wiadomości złego i dobrego.^12


^10 J. Sztaudynger, Szczęście z datą wczorajszą, Kraków 1974, s. 18.

^11 Tamże, s. 33. Idylliczny wzór wspomnień o dzieciństwie podejmuje również, ale w sposób znacznie bardziej bierny wobec tradycji, autobiografia W. J. Grabskiego Blizny dzieciństwa, Warszawa 1971.

^12 P. Hulka-Laskowski, Mój Żyrardów. Z dziejów polskiego miasta i z życia pisarza, Warszawa 1958, s. 11 (wyd. I - 1934).



#307

Oskarżycielski sens społeczny autobiografii, w której zamyśle jest równoległe połączenie dziejów pisarza i dziejów jego miasta, wydobyty został w tym fragmencie przez odwołanie do toposu ogrodu rajskiego. Konieczność związku dzieciństwa z ogrodem jest tu oczywista. Właśnie przedmiotem protestu jest sytuacja, w której raj jest zamknięty, w której dziecko znajduje się na zewnątrz ogrodu, w której nie mógł być rozwinięty wzorzec wspomnienia o dzieciństwie jako wieku złotym, przekazany przez tradycję idylli i uznany za niezbędny.

Przykładem rozwiązania skrajnie odmiennego jest Mała księga Kazimierza Brandysa. Jest to także dzieciństwo spędzone w mieście, ale jeśli w autobiografii Hulki-Laskowskiego rajem mógłby być wciśnięty pomiędzy kamienice ogród z drzewami wiśniowymi i kwitnącymi makami, dlaczego w Małej księdze nie mógłby nim być park miejski, do którego chłopiec chodził codziennie na spacer z babką? Ów park jest w tym do raju podobny, że stanowi domenę całkowitej swobody - ale właśnie ta nie skrępowana niczym wolność realizuje się w pejzażu, który jest zaprzeczeniem arkadyjskiej scenerii. Opis głównej części parku tchnie ironią i pogardą: fontanna, klomb, gładkie alejki - wszystko to zostało nazwane „sztuczną urodą”. Terenem wybranym przez chłopców do zabaw, miejscem naprawdę przez nich akceptowanym jest obszar położony poza granicą tej „sztucznej urody”, w tylnej części parku, pod murem. Jest to miejsce piaszczyste, bezdrzewne, nazywane przez nich „saharą”.

Tam, pod murem, było nago i biednie; ostra woń po zwierzętach, rozgrzany, brudny piach i słońce atakujące bez osłony drzew, czułem w tym brutalną prawdę, w której kryła się rozpacz i szaleństwo. Tu można było rządzić i krzywdzić, opuszczenie i nędza gwarantowały bezkarność, tylko tutaj nie byłem skrępowany sztuczną urodą parku, najplugawsze wyzwiska pogrążały się w rozkopanym piasku, z którego wygrzebywaliśmy zbielałe psie kości. Nikt tutaj nie przychodził prócz nas, stać się tu mogło wszystko.^13

W opisie Brandysa można odnaleźć punkty będące dokładnym przeciwstawieniem wyobrażenia raju: zamiast bujnej zieleni - piach,


^13 K. Brandys, Mała księga, Warszawa 1970, s. 11.



#308

zamiast urodzaju - jałowa saharyjska pustynia. Jedynym plonem tej ziemi są „zbielałe psie kości”. Zamiast woni kwiatów - niemiły zapach, podobno po małpach z menażerii, która tu kiedyś stała. Zamiast łagodnego cienia „słońce atakujące bez osłony drzew”. Nie ma tu raju zamkniętego, oglądanego od zewnątrz, jak niedostępny za płotem ogród we wspomnieniach Hulki-Laskowskiego. Jest tylko antyraj. Brandysa opowieść o dzieciństwie jest antyidyllą podobnie jak autobiografia Sartre’a, jak powieść Kijowskiego Dziecko przez ptaka przyniesione. Ma ambicje demaskatorskie, wywiedzione z post-Freudowskiej koncepcji dzieciństwa. Jest esejem o stopniowym ujarzmianiu przez kulturę tej naturalnie dzikiej i okrutnej istoty, jaką jest dziecko. Nie ma nic wspólnego ze wspomnieniem o minionym wieku złotym.

KRAINA DZIECIŃSTWA

Raj utracony dzieciństwa to nie tylko dom i ogród. To także znajomy, ukochany pejzaż, krąg najbliższej okolicy, mający swoją „stronę Swanna” i „stronę Guermantes”. Cudowność tego krajobrazu oglądanego we wspomnieniu związana jest częstokroć z tym, że jest to krajobraz wakacji lub świąt, na które przyjeżdża się ze szkoły. Tak czy owak jest ta okolica domeną wolności i święta. Panuje w niej czas radości i pełni, odnawiany wciąż w znajomych rytuałach przyjazdów i powitań. Ten aspekt odsłania się najwyraźniej w opisach podróży powrotnej ze świata do domu. Widok znajomej okolicy jest jego pierwszą zapowiedzią pierwszym znakiem mówiącym, że znaleźliśmy się już w sferze swojskości, którą wypełnia promieniowanie domu, stojącego w centrum. Ów ruch przyjazdu-powrotu ma swoje znaczenie szczególne i trzeba będzie zająć się nim osobno. Tymczasem spróbujmy zastanowić się nad



#309

tym, co znaczy w autobiografii przestrzeń okalająca dom, co znaczy „kraj lat dziecinnych”? To, co znajdujemy w autobiografiach pisarzy, jest tylko małym odpryskiem ogromnego problemu, którym żywi się polska literatura, szczególnie od czasów romantyzmu. To przecież nostalgia pielgrzymów stworzyła ten model przeżywania własnej biografii i zmusiła poezję do pokonywania nie tylko minionego czasu, dzielącego od dzieciństwa, ale i przestrzeni, w której nie mógł się dokonać rzeczywisty powrót „do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”. Dwudziestowieczna historia na nowo stworzyła sytuacje, w których odżył romantyczny wzorzec.^14 W analizowanych tu autobiografiach odtworzenie kraju lat dziecinnych dokonuje się zazwyczaj jednocześnie w dwu wymiarach: jednostkowym i historyczno-społecznym. Doświadczenie osobiste, opowieść o zdarzeniach z własnego życia działa jak pryzmat, rozszczepiający pojedynczy promień światła na wielość jego barwnych składników. Oczom czytelnika ukazuje się obraz okolicy dzieciństwa, tej małej ojczyzny, obraz zmierzający do uchwycenia czegoś - co chciałoby się nazwać osobowością geograficzno-kulturową regionu. Nawet jeśli jest to zabieg szkicowy, niepełny czy marginesowy, autobiografie pisarzy odtwarzają z reguły niepowtarzalny klimat regionu, aurę czasu i miejsca. Romantyczne odkrycie couleur local owocuje wciąż jeszcze, chociaż na bardzo różne sposoby.

Galicja Lema i Stojowskiego, Ukraina Iwaszkiewicza, Wileńszczyzna i Białoruś u Wańkowicza, Żakiewicza i Konwickiego, Wielkopolska Żylińskiej, wieś sandomierska Czernika pokazywane są przez pryzmat właśnie jednej rodziny, jednego domu. Ta biografia, ta tradycja rodzinna, ten dom są nie do pomyślenia bez kolorytu lokalnego, który je przenika. Krajobraz i ludzie, pory roku i obyczaje, miejscowości i charakterystyczne przedmioty,


^14 Znamiennym dowodem żywotności tego wzorca jest zbiorowa publikacja pisarzy i publicystów przebywających podczas wojny na emigracji Kraj lat dziecinnych, Londyn 1942, a następnie wznowienie tej książki nakładem Wydawnictwa PULS w Londynie (w serii „Świadectwa”) po upływie czterdziestu pięciu lat od pierwszego wydania (Londyn 1987).



#310

nazwy miejscowe, leksykalne i stylistyczne osobliwości - wszystko to składa się na geograficzno-kulturalną indywidualność regionu, przezierającą poprzez opisy, wzmianki, czasem pojedyncze słowa. Lektora autobiografii rekonstruujących dzieciństwo wskazuje, że przede wszystkim dwa czynniki decydują o stopniu nasycenia kolorytem lokalnym przestrzeni: opowiedziane w autobiografii poczucie zakorzenienia, zadomowienia w określonym miejscu ziemi (na ogół silnie związane z tradycją rodzinną) i katastrofa nieodwracalnej utraty domu, ostatecznej rozłąki z okolicą dzieciństwa.^15 Wydaje się natomiast, że mniejsze znaczenie ma rzeczywista wyrazistość owej osobowości regionu, taka, jaką mógłby widzieć historyk kultury i obyczaju.

Znaczenie kolorytu lokalnego „okolicy dzieciństwa” zinterpretować można w pełni dopiero wtedy, kiedy spojrzymy na utwór autobiograficzny w kontekście całej twórczości pisarza, tj. kiedy wpiszemy go w „przestrzeń autobiograficzną”, obejmującą ów tekst o sobie wespół z wszystkimi innymi dziełami.^16 Dopiero dzięki temu zabiegowi odsłania się pełna wyrazistość obrazu „okolicy dzieciństwa”. Dość wspomnieć, czym jest Ukraina dla twórczości Iwaszkiewicza czy podwileńska dolina, nazwana wreszcie po imieniu w Kalendarzu i klepsydrze Konwickiego, dla jego wcześniejszych powieści. Różne są sposoby portretowania tej fizjonomii regionu, odtwarzania charakteru pejzażu i obyczajowości krainy dzieciństwa. Może być ona domeną swojskości całkowicie zamkniętą i wyraźnie odgraniczoną od reszty świata, jak w Szczeniących latach, Rodzie Abaczów, Domu pod wierzbami czy Podróży do Nieczajny. Zamkniętość, przeciwstawienie tej enklawy całej reszcie świata i nacechowanie wartościami dodatnimi nadają tak pojętej krainie dzieciństwa cechy sakralnej przestrzeni mitycznej. Taki obraz pojawia się wówczas, kiedy modelem pozującym do portretu jest kultura szlachecka albo chłopska, pielęgnująca tradycję jako oparcie dla swojskości i obronę przed tym, co obce. Niezbędne tu


^15 Rozważanie, czy i w jakim stopniu postawy te są zbliżone do tradycjonalizmu i utopii regresywnej, wykracza już poza obręb tego szkicu.

^16 Termin Lejeune’a, Pakt autobiograficzny, s. 45 i n.



#311

jest zanurzenie w dawność, którego nie może zapewnić dzieciństwo narratora-bohatera. Gwarantami świata zamkniętego trwale (aż do czasu katastrofy) w ustalonych granicach znajomej okolicy są osoby babki (w Szczeniących latach), dziadka (w Podróży do Nieczajny i Rodzie Abaczów) oraz domy będące ich siedzibą odziedziczoną po licznych pokoleniach. Czernik jako autor Domu pod wierzbami wyraźnie odczuwa brak tej głębi tradycji jako wartości świadomie pielęgnowanej i uwewnętrznianej przez kolejne pokolenia.^17 Trwałość kultury chłopskiej widzi jako opartą na spontanicznym dziedziczeniu, a nie na świadomie akceptowanej tradycji. W obawie przed rozproszeniem spadku przeszłości, wydanego na łup przemian, bezbronnego wobec nacisku aktualnych potrzeb, usiłuje zaszczepić kulturze chłopskiej historyczną świadomość jej trwania. Marzy o tym, by dom, który jego ojciec zbudował, przeznaczyć na małe muzeum dziejów i kultury rodzinnej okolicy. O tym, z jaką siłą wyobrażenie domu rodzinnego pociąga za sobą wyobrażenie tradycji rodu, świadczy powieść tegoż Czernika Ręka, zawierająca liczne akcenty autobiograficzne. Zasadniczą rolę odgrywa w niej na wpół legendarna postać dziada, zaplątanego przypadkiem w powstanie styczniowe i piszącego pamiętnik. Jego nagrobek na wiejskim cmentarzu odgrywa rolę niemal pomnika historycznego, wprowadzając pomiędzy jakości właściwe kulturze chłopskiej akcent wyjątkowy.

Może też być okolica dzieciństwa miejscem otwartym, punktem odniesienia i miarą dla wszystkich innych pejzaży, jak Ukraina dla krajobrazów Italii u Iwaszkiewicza. Socjolog powiedziałby, że interpretacja taka towarzyszy przekształcaniu się pewnych wartości kultury szlacheckiej w mobilną i otwartą kulturę inteligencji. Poznawanie innego świata, które zbiega się z inicjacją młodzieńczą przynosi odkrycie, że kraina dzieciństwa nie jest światem jedynym, ale małą cząstką niezmierzonego obszaru.

Morze nadwerężyło cudowność Myślenic, a dobiło ją jezioro Garda, ten szafirowy cud w górach zwichnął dawną hierarchię, wysunął się nad Myślenice (...)


^17 S. Czernik, Dom pod wierzbami. Opowieść autobiograficzna, Warszawa 1960.



#312

Pokazało się, że góry, rzeki, doliny, prócz tego, że są oznaczone różnymi kolorami na mapie, mają to do siebie, że odpowiada im pewna rzeczywistość. Skończyła się dwutorowość życia Kraków-Myślenice, już kiedyś nadszarpnięta przez Zakopane. Myślenice z ogromnego, samodzielnego świata stały się nagle małym punkcikiem.^18

Sakralna przestrzeń raju dzieciństwa wpisana zostaje w realną przestrzeń geograficzną i traci swój mityczny charakter. Czas także nabiera wartości historycznej.

Pewnego roku dostrzegłam na nowo świat i swój udział w jego dziejach. Złożyły się na to odkrycie przestrzeni, globus i Wielka historia powszechna w zacisznym gabinecie stryja (...) Wychowana w mieście, przyzwyczajona do ulic zamkniętych ścianami kamienic i parku, ograniczonego z jednej strony torem kolejowym, z drugiej warsztatami kolejowymi, zdałam sobie sprawę z istnienia horyzontu, który był kolisty, i przestrzeni, która robiła wrażenie nieskończoności. Spadło to na mnie jak objawienie: że moje miasto rodzinne z parkiem Trzeciego Maja i drogą do Wysocka, dziekania nad jeziorem i stary orzech przy kaplicy, i żelazna pompa, nazywana „Petronelą”, opuszczony wiatrak i widok za oknem pociągu stanowią cząstkę jakiejś ogromnej, jednej i tej samej (jak widać było na globusie) całości, gdzie od wieków rozgrywają się wielkie dramaty ludzkości (o czym świadczyły napisy pod ilustracjami w Wielkiej historii powszechnej), w których natychmiast zapragnęłam brać udział.^19

Okolica dzieciństwa jest zarazem wtajemniczeniem w ojczyznę i zdobywaniem miary, którą można przykładać do reszty świata. Jadwiga Żylińska pisze o Wielkopolsce:

To tutaj, na tym skrawku ziemi, doświadczyłam pierwszych reakcji międzyludzkich i kontaktów ze sztuką i historią (...) Fara w Ostrzeszowie, klasztor pobernardyński, (...) gotycka, z różowej cegły baszta z czasów Kazimierza Wielkiego, ruiny zamku Przemysława w Poznaniu, Rynek z pręgierzem i Drzwi Gnieźnieńskie - stanowiły inicjację na późniejsze przyjęcie Notre Dame i Hradczanów, twierdzy króla Rogera na Sycylii i ruin zamku Minosa na Krecie.^20

Jan Parandowski, pracując nad autobiograficznymi opowiadaniami, które złożyły się na cykl Zegar słoneczny, notował w swym dzienniku w marcu 1952 roku:


^18 J. Sztaudynger, dz. cyt., s. 90.

^19 J. Żylińska, Dom, którego nie ma, Warszawa 1967, s. 37-38.

^20 Tamże, s. 68-69.



#313

Piszę teraz opowiadania z dzieciństwa w różnych odstępach czasu, gdy mnie skusi jakieś wspomnienie i gdy przyjdzie ochota rozstać się na parę dni z Homerem (...) Wtedy wprost z Itaki, Sparty czy Scherii wybiegam w ulice Lwowa (...) W okresie studiów uniwersyteckich próbowałem nadrobić historię Lwowa, w czym szukałem pomocy u prof. Bołoza-Antoniewicza, który okazał się w tym czarującą przeszkodą. Odbywał on ze swymi słuchaczami kurs architektury lwowskiej w wędrówkach po mieście (...) wiecznie wezbrany entuzjazmem, prowadził nas manowcami swej erudycji w taki sposób, że nie ruszając się spod Bernardynów, gdzie była zbiórka, w dwie godziny przejechaliśmy Włochy, Francję, Niemcy, odurzeni pałacami, rzeźbami, witrażami, kościołami, nie poświęciwszy ani chwili uwagi tylko temu jednemu, przed którym staliśmy i który był skromnym celem naszej wyprawy.^21

I jeszcze, wspominając starą studnię na placu Dąbrowskiego, skąd służąca przynosiła wodę w wielkiej konewce:

Pod wieczór studnia wchodziła w kraj Biblii, waz greckich, wierszy perskich, w nieśmiertelny kraj drzew, wody i zmierzchu, z wieńcem kobiet śmiejących się i rozmawiających.^22

Bardzo zajmujące krzyżowanie się wyobrażeń swojskości i obcości w opowieści o krainie dzieciństwa znajdujemy u Stanisława Marii Salińskiego. Ptaki powracają do snów to powieść o dzieciństwie pisarza polskiego, spędzonym nad brzegiem Pacyfiku, w kraju Ussuryjskim. Okolica osady Janczyche, leżącej u ujścia rzeczkitej samej nazwie, określana jest konsekwentnie jako „kraina mojego dzieciństwa” - nawet z perspektywy niedalekiego Władywostoku. Ta mała ojczyzna dzieciństwa jest właściwie drugim, obok samego Salińskiego, bohaterem autobiografii. Wspomnienia Salińskiego obejmują spory szmat czasu: od przeżyć sześciolatka aż po okres aktualny w chwili pisania, w sumie prawie sześćdziesiąt lat. A jednak wydarzenia młodości i wieku męskiego pojawiają się tylkotyle, o ile wiążą się ze zdarzeniami, ludźmi i przedmiotami z Janczyche nad Zatoką Posjeta. Całe długie, barwne życie, którego liczne epizody znalazły miejsce w Ptakach, odniesione jest do dzieciństwa, ponieważ w nim zawarte zostały od razu, w całości,


^21 J. Parandowski, Luźne kartki, Wrocław 1965, s. 88-89.

^22 Tamże, s. 89.



#314

dwa najważniejsze w samoświadomości Salińskiego doświadczenia: poznanie szczęścia i poznanie śmierci. Dzieciństwo stało się miarą całego życia, kraj nad Janczyche - miarą każdej innej przestrzeni. Jak mówi Saliński o pejzażu Podola? „Sosny, siostry moich ussuryjskich cedrów.”^23 Opowieść jego buduje przestrzeń dzieciństwa wyraźnie zhierarchizowaną. Dwa pierwsze kręgi, dom i otaczający go ogród, niewiele znaczą. To domena matki. Właściwym terenem, gdzie rozgrywają się najważniejsze wydarzenia dzieciństwa, jest właśnie okolica, niezwykły Kraj Ussuryjski, w którego tajniki wprowadza chłopca ojciec. Znamienne, że scena rozpoczynająca pierwszy rozdział to poranna ucieczka „przed okiem mamy” z domu - nad zatokę, na połów ze starym Chińczykiem Pu O. O wnętrzu domu mówi się zazwyczaj tylko przy okazji szczegółów związanych z regionem, jak ojcowska kolekcja posążków Buddy lub tajemniczy kamień, przepowiadający niby barometr nadejście huraganowego wiatru, zwanego sujfunem. Obraz domu i ogrodu, wraz z najcenniejszą jego częścią: rosarium, pojawi się w autobiografii Salińskiego dopiero wówczas, gdy pisarz zechce przedstawić jego utratę.

Już wiemy, że przeżycie więzi z okolicą dzieciństwa i sugestywność portretu stron rodzinnych jako regionalnej osobowości kulturowej zależy w znacznym stopniu od uświadomienia sobieuwewnętrznienia rodzinnej czy nawet rodowej tradycji wiążącej jednostkę z „ziemią ojców”. Czy zależność ta może funkcjonować jakkolwiek w wypadku chłopca, którego ojciec, pochodzący z Płocka, po ukończeniu studiów w Petersburgu wyjechał w poszukiwaniu pracy na Daleki Wschód, właśnie aż po pod Władywostok (ponieważ nie wolno mu było zająć żadnej posady rządowej w „Kraju Przywiślańskim”, skąd pochodził)? Otóż okazuje się, że tak. Saliński przedstawia Kraj Ussuryjski nie tylko jako przestrzeń własnego dzieciństwa, ale także jako świat swojego ojca, w którym ten przybysz mocno się zakorzenił. Prawnik z wykształceniasędzia z zawodu, był z zamiłowania etnografem,


^23 S. M. Saliński, Ptaki powracają do snów, Warszawa 1974, s. 100 (wyd. I - 1964). Dalej cytuję wydanie z 1974, podając w nawiasie stronę.



#315

gromadził legendy i podania plemion zamieszkujących Kraj Ussuryjski, przyjaźnił się ze słynnym badaczem tajgi Arseniewem i sinologiem z Władywostockiego Instytutu Wschodniego, profesorem Spalwinem. Saliński pisze o związkach swego ojca z tym krajem w taki sposób, jakby chciał zbudować coś w rodzaju duchowej tradycji, utkanej ze wspomnień o zdarzeniach, o ludziach, z którymi się ojciec przyjaźnił, z fragmentów własnych i cudzych książek, w których zachował się ślad bytności tam i działań ojca i jego przyjaciół. Zwłaszcza fragmenty cytowanych książek, własnych, napisanych wcześniej i cudzych, stają się czymś na kształt „drzewa genealogicznego”, w którym zamiast wielowiekowej rozpiętości tradycji liczy się duchowa wartość i uczuciowe znaczenie związków z krajem i ludźmi.

Jeszcze jeden ważny ton wnosi tekst Salińskiego do tego rejestru doświadczeń, który odczytujemy z autobiografii poświęconych dzieciństwu. Przestrzeń otaczająca dom jest nie tylko miejscem, w którym człowiek doznaje pierwszych zachwytów i przeżywa pierwsze szczęście. Autor Ptaków pokazuje dzieciństwo jako wtajemniczenie w śmierć. Dwa pierwsze rozdziały są w znacznym stopniu skupione na opowieści o tym właśnie doświadczeniu. W rozdziale pierwszym, Śmierć ma osiem takich..., śmierć starego Chińczyka Pu O, którego porwało z łodzi ramię ośmiornicy, i przypadkowe utonięcie małej Czang są zdarzeniami, wokół których organizują się najwcześniejsze wspomnienia. Rozdział drugi, Makata z Chun Czunu, zbudowany jest kontrapunktowo z dwu wątków. Równolegle z barwną, hałaśliwą uroczystością pożegnalną, która odbywała się w domu rodziców przed odjazdem z Janczyche, w koreańskiej wiosce za rzeką odprawiał się obrzęd pogrzebowy, polegający na przenosinach zwłok, pochowanych już przed kilkoma tygodniami, na inne miejsce, uznane za lepsze przez duchownego - toina.

Byłem wielokrotnie świadkiem takiego obrzędu. Nie rozumiałem i nie zrozumiem nigdy mrocznego oczadzenia nakazującego nam, malcom, godzinami oczekiwać na udział w makabrycznej wędrówce, w niespokojnym oczekiwaniu na odnalezienie miejsca, na którym zostaną pogrzebane zagadkowe, fascynujące ciemnym niepokojem szczątki (53).



#316

I także w rozdziale trzecim, Hua-lu, opowiadającym o dwu największych olśnieniach doznanych za sprawą oj ca w krainie dzieciństwa: o lotosach na Jeziorze Gęsim i o odbiciu komety Halleya na ekranie mgły nad Zatoką Posjeta, obecne jest wspomnieniedziecięcym doświadczeniu spraw ostatecznych. Poczucie bezsilności i rozpacz wobec przypadkowej, bezsensownej śmierci pięknych jeleni Dybowskiego, nazywanych po chińsku hua-lu (co znaczy jeleń-kwiat), łączy się w jedną całość z obrazem porośniętego lotosami jeziora, po którym przepływał jakiś nieznany ptak:

Nie łabędź, nie gęś polarna - podobny, lecz szarostalowego koloru. Ojciec też nie wie, jaki to ptak. Jakiś przybysz z niewiadomych stron, może ze snu. Bo to wszystko jest jak ze snu, bo potem powraca w sny. Powraca w sny i to milczące lustro wody w obramowaniu cedrów, i ten kwiatowy dywan na nim, i ten widmowy szarostalowy ptak, sunący bezszmernie przez złocistoróżową otchłań ciszy. I ojciec - duży, silny, surowy, patrzący na tego ptaka nad otchłanią (94).

I wreszcie myśl o śmierci, łącząca początek i koniec życia, przewijająca się między doznaniem lęku i doznaniem szczęścia, wpisana jest w sam tytuł książki, zaczerpnięty ze starej udehejskiej baśni, mówiącej, że:

raz pochwycone szczęście wraca jako cień-wspomnienie do snów człowieka. A śmierć człowieka jest wielkim snem, do którego powracają wszystkie srebrne ptaki, wszystkie cienie srebrnych ptaków szczęścia, jakie przylatywały doń za życia (213).


PRZYJAZD - POWRÓT DO DOMU

Poza najbliższym otoczeniem domu dzieciństwa i poza okolicą jeszcze znajomą i oswojoną „ziemią ojców”, rozciąga się przestrzeń otwarta, nieznana. Aż do momentu pierwszego opuszczenia



#317

domu jest on bezwzględnie środkiem, centrum świata. Późniejszy tok biografii może mu odebrać ten status, może on jednak być zachowany na stałe. Są zresztą autobiografie, które obejmują tylko okres dzieciństwa i młodości, a kończą się właśnie w momencie, kiedy następuje wyjście w świat i dom traci swoją pozycję centralną. Dopóki jednak dom istnieje, otwarta przestrzeń zewnętrzna jest terenem podróży, które można przedsiębrać, wyruszając z domu i wracając do niego. W autobiografiach okresu dzieciństwa ważny jest przede wszystkim ten drugi kierunek ruchu: powrót z podróży do domu. Przyjazd jest w istocie właśnie powrotem, nie powinno być przecież pierwszego przyjazdu, bo w idealnym archetypicznym wyobrażeniu o domu jest on miejscem urodzenia, do którego się nie przybywa, w którym się od razu jest.

Powroty do domu mają najczęściej postać przyjazdu na wakacje. Wtedy jednocześnie odnawia się utracony podczas pobytu w mieście, w szkole, stan rajskiej szczęśliwości: całkowitej swobody i życia w naturze. Następuje odzyskanie utraconego dzieciństwa. Dzieje się tak również wtedy, kiedy chodzi już nie o wakacje, ale przyjazd dorosłego. Całą mitologię wokół tych odejść i powrotów do rodzinnego domu-chaty zbudował Czernik w Domu pod wierzbami. Dom rodziców nazywa gniazdem, a siebie przyrównuje do wędrownego ptaka, który odlatuje i powraca. Niezliczona różnorodność sytuacji biograficznych, przeżywanych niegdyś przez różnych ludzi, w różnych regionach Polski, w różnych pejzażach - po przetłumaczeniu ich na słowa autobiograficznej opowieści ujawnia powtarzalność pewnych istotnych rysów mimo różnic w szczegółach. Powtarzalność ta wyraża się również w przestrzennym uporządkowaniu zdarzenia „przyjazdu-powrotu”. Oto jego główne elementy: przyjazd z daleka, rozpoznawanie charakterystycznych, znajomych widoków, świadczących o zbliżaniu się do domu, czasem konstatowanie zmian, które zaszły podczas nieobecności, wreszcie wejście do domu przez ganek i sień. W niektórych tekstach cały opis wewnętrznej przestrzeni domu poprowadzony jest w taki właśnie sposób. Nie jest to niczym szczególnym dla autobiografii. Taki wzorzec opisu domu w chwili przyjazdu zna literatura polska co najmniej od czasu,



#318

kiedy w Soplicowie Tadeusz zajechał dwukonną bryką przed ganek, otworzył drzwi do sieni, witał się ze znajomymi ścianami, sprzętami, portretami, zegarem kurantowym, a w końcu:

Biegał po całym domu i szukał komnaty,

Gdzie mieszkał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.

(Pan Tadeusz, ks. I, w. 73-74)

Rytuał przyjazdu i powitań z domem dziadków i całym obejściem opisuje Sztaudynger. Jest to istotny moment dla jego ujęcia, zgodnie z którym za prawdziwy dom dzieciństwa uznana została podmiejska siedziba dziadków, gdzie chłopiec spędzał wakacje. U Żylińskiej przyjazd do domu opowiedziany jest dopiero pod koniec książki, już po wojnie, po śmierci matki, z okazji relacji o chorobie ojca. Przyjazd do domu przedstawiony został przez nią podobnie jak inne elementy przestrzeni dzieciństwa. Żylińska jednocześnie skłania się do ulegania przekazanym przez tradycję wyobrażeniom, uświadamia sobie ich istnienie i siłę ciążenia, a zarazem nie mieści się w nich, i obrazom zaczerpniętym z idylli przeciwstawia problematyzację właściwą esejowi. Opisuje więc rytuał powrotu do domu dopiero wtedy, kiedy perspektywa ostatecznej jego utraty stała się już wyraźna i bliska. Trwoga przed utratą staje się dominującym akcentem i niszczy obraz szczęśliwego powrotu, przynoszącego ukojenie i pocieszenie. Trwoga ta:

Czaiła się cicho jak uśpiony potwór niewątpliwie spoczywający w najniższej warstwie świadomości, jak ukryte dno wszelkich zjawisk, jak zapadnia, która pewnego dnia się rozewrze.^24

Najpełniej i najbarwniej ów powrót do domu został przedstawiony u Żakiewicza i u Stojowskiego. W tomie Opowiadań leodyjskich Stojowskiego wyobrażenia temu poświęcone zostało tytułowe opowiadanie Podróż do Nieczajny:


^24 J. Żylińska, dz. cyt., s. 166.



#319

Czekała nas jeszcze jazda, szczęście nie tyle przyjazdu, co powrotu pod dach mojego dziadka, do domu bardziej prawdziwego niż nasz własny dom, gdyż zbudowanego ze składników dawniejszych - silniejszych więc i trwalszych.^25

W powieści Żakiewicza leitmotivem długiej opowieści o przyjeździe do dziadkowych Niżan jest powrót do właściwego miejsca na ziemi, jedynego miejsca, gdzie możliwe było urzeczywistnienie siebie.

Mój Boże, Niżany, owe zagubione w lipach i olchach, owe zapatrzone w stawystrumyki Niżany, co budziły się wraz z przylatującym ptactwem, a umierały z ostatnim krzykiem dzikiej gęsi, owe Niżany, co leżały nisko pod niebem wysokim - tu była moja kolebka właściwa, tu było miejsce mych triumfów i klęsk!^26

Wchodziłem w Niżany jak skrzypce w odnaleziony futerał (18).

Przyjazd do domu dziada jest zarazem powrotem do genealogii, zejściem w przeszłość dalej i głębiej sięgającym niż tylko powrót do miejsca własnych narodzin. Jest powrotem do mitycznego okresu przed początkiem czasu. Żakiewicz jednak dodaje:

Tu jedynie mogłem zrozumieć tajemnicę klęski rodu Abaczów (15),

bowiem przestrzeń domu, ogrodu i niżańskiej okolicy nie jest, jakby się mogło zdawać, tylko pejzażem szlacheckiej Arkadii. Jest to siedziba rodu dotkniętego klątwą, straszliwym grzechem kazirodztwa. Edyp zamiast Cyncynnata patronuje temu dworowi i pojawienie się „żelaznych ptaków”, które nadleciały we wrześniu z zachodu, siejąc pożar i zniszczenie, będzie tylko przypieczętowaniem przez historię wyroku zagłady, wydanego na ród Abaczów. Zagłady, która zrodziła się wewnątrz domu, tkwi w ich własnej rodzinnej tradycji.


^25 A. Stojowski, Podróż do Nieczajny. Chłopiec na kucu, Warszawa 1974, s. 46 (wyd. I Podróży do Nieczajny - 1968).

^26 Z. Żakiewicz, Ród Abaczów, Warszawa 1968, s. 15. Dalej cytuję to wydanie, podając w nawiasie stronę.



#320

PODZWONNE DLA DOMU DZIECIŃSTWA

Przestrzeń opowiedziana w autobiografii jest przestrzenią dostępną tylko w pamięci. Najdalej idące konsekwencje wyciągnął z tego faktu Lem, pisząc książkę bardziej o pamięci niż o dzieciństwie. Wysoki Zamek jest w znacznym stopniu opowieścią o bezskutecznych próbach pokonania czasu. Uwikłany w stałą polemikę z konwencją pamiętnika, z owymi „wytartymi, fałszywymi chwytami łysiejącego pamiętnikarza”^27, które były dla niego zbyt naiwne, Lem odwołuje się do pomysłów dwudziestowiecznej powieści. Wpisuje w swoją narrację wątek refleksji autotematycznej, podaje własne pisarstwo w wątpliwość i usiłuje odnaleźć dla niego nowe reguły, nową metodę. W tym wahaniu co do sposobów mówienia ważną rolę odgrywa fakt, że świat, o którym się opowiada, oddzielony jest od opowiadającego przestrzenią nie do pokonania: przepaścią wykopaną przez historię. Po tamtej stronie nie ma już nic. Nie tylko własne dzieciństwo jest dla dorosłego niedostępne z powodu upływu czasu, ale i to wszystko, czego było ono przemijającą cząstką przestało istnieć.

A przecież jakie lawiny zwaliły się na ów świat. Jak mogły nie zetrzeć go ze szczętem, nie wygubić ostatnich jego śladów? Dla kogo właściwie trwają, przed kim strzeże ich tak pamięć, niechętna, tylko w nocy, tylko w nieprzytomności snu, przed nim, ślepym, na oścież otwierająca swoje skarbce.^28

Podzwonne dla domu brzmi w każdej z tych opowieści. Iwaszkiewicz zaczynał Książkę moich wspomnień w 1941 roku:

Chwila obecna, zarówno wewnętrznie jak zewnętrznie, nadaje się - zdaniem moim - do rozpoczęcia pisania wspomnień. Zewnętrznie zdajemy się być oddzieleni od minionych lat kataklizmami, które niedawne czasy przemieniają w odległą historię.^29


^27 S. Lem, dz. cyt., s. 77.

^28 Tamże, s. 132.

^29 J. Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Warszawa 1975, s. 5 (wyd. I - 1957).



#321

Po domu, w którym się Iwaszkiewicz urodził, pozostał w ogrodzie „ślad, gęsta i bardziej zielona trawa, określona konturem znikłego domu”^30. W opisie ogrodu wyróżnił pisarz jedno drzewo, jako jedyne „leśne” pośród sadu - był to dąb. I choć nie płynął z jego kory miód, jak powinno być według Owidiuszowego i Wergiliańskiego toposu, to przecież jego ścięcie jest widomym znakiem zagłady Arkadiimówi o nim pisarz ponownie po trzydziestu latach w szkicu Ogrody^31 I u Wańkowicza wiadomość o wycięciu drzew wokół domu w Kalużycach znaczy to samo.

Kuncewiczowa, która swoje dwie książki autobiograficzne: Klucze i Fantomy zorganizowała kompozycyjnie wokół motywu domu odebranego człowiekowi przez wojnę, nie wspomina jednak o domu dzieciństwa. Pisze o domu, który tworzy dorosła kobieta, żona i matka. Utracony i odzyskany dom w Kazimierzu nad Wisłą przemienia się pod jej piórem w mityczny środek świata, nadający sens i umożliwiający zrozumienie własnego istnienia nie tylko w Kluczach, Fantomach i Naturze, ale także w opowiadaniu Dom, powieści Zmowa nieobecnych, książce o Hiszpanii Don Kichot i niańki. Nie ma natomiast w autobiograficznym obszarze jej prozy domu dzieciństwa. Są tylko kolejne mieszkania: w Warszawie, Płocku i znowu w Warszawie.

Bo myśmy nie urodzili się w Warszawie ani w polskim dworze, ani w chałupie, ani w suterenie, myśmy „przyjechali”, myśmy „wrócili do kraju”.^32

I jeszcze dobitniej pisała o tym w emigracyjnej książce zbiorowej Kraj lat dziecinnych, gdzie jej króciutki szkic nosi znamienny tytuł Powrót:


^30 Tamże, s. 17.

^31 Wyobrażenie ściętego drzewa jako znaku zagłady pojawia się u Iwaszkiewicza niejednokrotnie, np. w Książce o Sycylii mówi on o Ukrainie, przez którą przewalały się burze historii: „kultury ścierały się tu i nawarstwiały, zostawiając jednak po sobie nie świetne pomniki wspaniałości, lecz tylko nurty podziemne, korzenie ściętych pni”, Kraków 1956, s. 57. W Sławie i chwale Ola śni już po wojnie, po utracie wszystkich trojga dzieci, przejmujący, rozpaczliwy sen, w którym widzi ścięte dęby.

^32 M. Kuncewiczowa, Fantomy, Warszawa 1972, s. 21 (wyd. 1-1971).



#322

Fundamentalnym faktem mego dzieciństwa było to, że nie urodziłam się w Polsce - do Polski przyjechałam.^33

I dalej :

wnuk, którego sąsiedzi zastają w tym samym fotelu, w którym dziad drzemał, unika wielu niedyskretnych spojrzeń i zapytań, podczas gdy wnuk dziada, którego najświętsze wichry z ojczyzny wyniosły - wracając w jej progi - musi rozbrajać czujność stróżów, przebłagiwać bóstwa polne, leśne i domowe.^34

W tradycji tej rodziny podzwonne dla domu dzieciństwa zabrzmiało już o dwa pokolenia wcześniej.

Kazimierz Brandys, który w ogóle nie opisał domu swego dzieciństwa, pokazał jednak zagładę domu, zagładę samej idei domu, której materialnym zakorzenieniem jest jego wnętrze i wypełniające je przedmioty.

Podczas wojny rodzina żyła w rozproszeniu. W ciągu paru godzin moi wujostwo musieli opuścić dom, zmienić adres i przybrać inne nazwiska. Przepadły nie tylko meble i dywany, ale fotografie, listy, nawarstwiające się latami drobiazgi, pamiętniki, słowem cała tkanka łączna, która wypełnia domowe szuflady, współtworząc kulturę i ciągłość rodzinnych związków.^35

Niezmiernie ważne jest tu także świadectwo Jana Parandowskiego. Zegar słoneczny jest jedyną ze znanych mi książek autobiograficznych tego okresu, w których dom, ogród i okolica dzieciństwa nie zostały przysłonięte nawet cieniem wspomnienia o wojnie. Dom z pachnącą drzewem piwnicą i wysokim, świetlistym strychem, ogród, gdzie stał szałas Robinsona, ulice i zielone parki Lwowa trwają nie naruszone, tak samo obecne w żywych i czystych obrazach pamięci, jak teraźniejszość dzieciństwa najmłodszego syna. Zegar słoneczny odmierza widocznie czas, w którym nie ma miejsca na mroczne lata historii, oddzielające dzieciństwo Piotrusia od własnego dzieciństwa spędzonego w cesarsko-królewskim Lwowie. A jednak gdzie indziej zapłacił Parandowski


^33 M. Kuncewiczowa, Powrót, w: Kraj lat dziecinnych, s. 145.

^34 Tamże, s. 148.

^35 K. Brandys, dz. cyt., s. 115.



#323

haracz należny „polskiemu modelowi” autobiografii. To we fragmentarycznym dzienniku pisarza, zatytułowanym Luźne kartki, znajduje się ta stronica:

Ciechanki, 28 lutego 1945

Dostaliśmy w końcu wiadomość z naszego domu w Warszawie - bardzo smutną. P. Kreczmar, który tam zaszedł, zastał dom mało z zewnątrz uszkodzony, ale w środku całkowita ruina. Na naszych drzwiach wisiała tabliczka z moim nazwiskiem. W mieszkaniu tylko popioły po spalonych meblach i bibliotece. Tak więc zbrodniarze zniszczyli mi bibliotekę, wierną towarzyszkę od piętnastego roku życia, która rosła i dojrzewała razem ze mną i z moją pracą. Zniszczyli wszelkie pamiątki, począwszy od zielonego garnituru foteli, po których skakałem jako dziecko, od stołu, na którym mię chrzczono i gdzie zawsze było u nas święcone, a kończąc na drobiazgach, oczywiście bezcennych, jak drobne pamiątki, fotografie. Nie posiadamy już nic. Zerwała się raz na zawsze ciągłość, tradycja domowa.^36

Zagłada Arkadii najobszerniej została opowiedziana w Podróży do Nieczajny. Wspaniały i zarazem pełen uroku świat wielkopańskich dworów w Galicji, żyjącej jeszcze w przedłużeniu starych, dobrych czasów cesarza Franciszka Józefa, opowiedziany został przez Stojowskiego zarazem z czułością i ironią. Cały majestatpiękno przeszłości, a zarazem jej słabości, pęknięcia, wielkie idiotyzmy i małe śmiesznostki zabłysły w książce Stojowskiego pełnym blaskiem tuż przed kataklizmem, który miał tę przeszłość uśmiercić. W Podróży do Nieczajny pejzaż szlacheckiej Arkadii jest czysty i piękny. Tylko niektóre postacie dostrzeżone w nim okiem ironisty przypominają raczej operetkową farsę niż sielankę. Finał tego świata rozkłada się na wiele akordów: od tragifarsy w opowiadaniu Którędy, panie, na Zaleszczyki? aż po rozdzierającą scenę zagłady Żydów z miasteczka, scenę, której bezsilnymi świadkami są mały narrator i dziadek, mówiący do niego: „Patrzpamiętaj... Opowiesz kiedyś.” Opowiadanie kończy się zdaniem: „I nie minął rok, a oddział SS-Galizien spalił Nieczajnę.”^37


^36 J. Parandowski, dz. cyt., s. 12.

^37 A. Stojowski, dz. cyt., s. 238 i 239. Dalej cytuję to wydanie, podając w nawiasie numer strony.



#324

Na tym jednak nie kończy się książka. Jest jeszcze opowiadanie Anteusz zamykające ją jak epilog - dysonansowy, ostry, bezlitosny w swej zjadliwości. Nic go nie łączy z całością Opowiadań leodyjskich, stanowiących zwarty cykl autobiograficzny. Tamte wszystkie pisane były w pierwszej osobie (z wyjątkiem epizodu bitewnego Apel poległych, nie dającego się wkomponować w perspektywę narratora-dziecka), dotyczyły tych samych postaci, zdarzeń, miejsc, zabarwionych ciepłym kolorytem szczęśliwego dzieciństwa. W opowiadaniu Anteusz nie pojawia się żadna postać z autobiograficznego cyklu, ani jedno zdarzenie, ani jedna znajoma nazwa z okolic Lwowa, Winnicy, Nieczajny. Jego miejsce na końcu książki tłumaczy się tylko tym, że rozbrzmiewa tam odległe echo tego świata, który zginął wraz ze spaleniem Nieczajny, ale to echo jest głosem, który przedrzeźnia, wydrwiwa. Tak mógłby Brzozowski opisać upadek rodziny Koseckich, gdyby finał Dębiny miał się rozegrać po drugiej wojnie. Tytułowy Anteusz, który zginie oderwany od ziemi, to Edward, potomek drobnoszlacheckiej rodziny, mama i śmieszna figura. Wegetuje w małym miasteczku jako „inteligent pracujący”. Opowiadaniu temu chcę tu poświęcić chwilę uwagi, ponieważ można w nim obejrzeć jak w krzywym zwierciadle najważniejsze miejsca arkadyjskiej przestrzeni dzieciństwa, odartej teraz ze wszystkich piękności. Po patetycznej zagładzie Arkadii, po której mógłby zostać rozdzierający, ale czysty żal, znalazły się jeszcze jakieś resztki, których nędzna wegetacja jest zgrzytem, zakłócającym żałobną melodię.

Opowiadanie Anteusz rozpoczyna się motywem przyjazdu z miasta do wiejskiego domu na święta Bożego Narodzenia. Nie jest to jednak przejmujący szczęściem powrót do domu dzieciństwa, ale niechętnie odbywana wizyta u niesympatycznych i skąpych krewnych, którym za gościnę trzeba będzie dyskretnie ofiarować pieniądze. Powrót do domu, jak pamiętamy, polega w autobiografii na przechodzeniu z obcej, dalekiej przestrzeni szerokiego świata do znanej, bliskiej, swojskiej okolicy. Edward podczas całej podróży i pociągiem, i końmi doznaje uczucia przejmującego chłoduobcości. Nawet sanki, które przyjechały na stację, „były to wiejskie



#325

sanie o niezdarnie wyciosanych płozach, zaprzężone w wychudzonego konia” (251 ). W wieczór wigiljny dom powinien witać gości z dala rozjarzonymi oknami, a z bliska ciepłem, gwaremprzyjaznymi uściskami. Tymczasem przed werandą leży zaspa śniegu, a od tyłu, od drzwi kuchennych, rozsypany popiół i zamarznięta kałuża pomyj. Nikt nie spieszy z powitaniem. Wnętrze domu przedstawione jest tak, by każdy szczegół świadczył o opuszczeniu, brudzie, zaniedbaniu. Nie ma ani jednego drobiazgu, który uniknąłby tej ohydy: ściany, sufit, schody, meble, wszystkie przedmioty, które wypełniają domową przestrzeń, które powinny nadać jej przytulność, wdzięk, budzić radość albo podziw, tu są znakami skażenia, upadku, ruiny. W taki wieczór dom powinien pachnieć smakołykami i żywicznym aromatem choinki. Tutaj „wionął zapach spalenizny, para, zaduch kuchni, kwaśnych drożdży, żytniego chleba” (258). Migawkowe wspomnienia z dzieciństwa przynoszą Edwardowi tylko przykre, złe momenty. „Wciąż brak było słowa, co by otworzyło złoty i ciepły dawny świat swojskości” (255). Edward aż do końca takiego słowa nie usłyszy i sam nie potrafi go znaleźć.

Opowiadanie Anteusz, zamykające tom Podróż do Nieczajny, musiało się znaleźć poza cyklem autobiograficznym. Nie chodzi w nim o zburzenie Arkadii, ale o pokazanie, że nigdy nie istniała naprawdę - skoro pozostały po niej nie przejmujące grozą ruiny, ale obrzydliwy śmietnik. Dom opisany w Anteuszu, w porównaniu z tym, w którym upływało dzieciństwo narratora Opowiadań leodyjskich, jest jak plugawa karczma, którą znajduje zamiast swego rodzinnego domu Henryk w Ślubie Gombrowicza. Dwa sąsiadujące ze sobą na końcu książki opowiadania: Apoteoza i Anteusz - pokazują dwa możliwe zakończenia arkadyjskiego mitu dzieciństwa: tragiczne i groteskowe. Czy autobiografia nie zna dziś innych sposobów mówieniadzieciństwie poza tą alternatywą nostalgii albo drwiny? Zburzenie Arkadii wprowadza do utworów kontynuujących tradycję sielankową ton elegijny, antyidylla ironicznie obala sentymentalne stereotypy dzieciństwa, esej próbuje podnieść jednostkowe doświadczenie do rangi problemu i zrozumieć.



#326

Kiedy opuściłam dom rodzinny, zabrałam ze sobą wszystkie książki swego dzieciństwa, ażeby towarzyszyły mi przez resztę życia. Przepadły wszystkie. Musi być jednak coś prawdy w tym, że duchy osób pomartych śmiercią gwałtowną pokutują wśród żywych - zamiast odpoczywać w pokoju wiecznym, jak ci, co w odpowiednim miejscu i czasie dokonali żywota, gdyż szczątki domu utraconego w sposób nagły i niesamowity przez długi czas zamącały mi spokój

- pisze Jadwiga Żylińska - i dalej o zagładzie domu, ukochanych przedmiotów i książek:

Ale chociaż swego czasu widok ten sprawił mi ból tak wielki, iż - jak sądziłam - nigdy się z niego nie uleczę, nie poszedł ona na marne. W każdym razie przekonałam się, że nie należy zbytnio przywiązywać się do własności, a w żadnym wypadku przypisywać jej metafizycznych treści. „Albowiem wszędzie znajdzie się stopień schodów albo pień, na którym można usiąść.” Wcale nie musi to być rodzinna kanapa, przed którą stoi mahoniowy stół, a na nim album z fotografiami, oprawny w złoconą skórę.^38


^38 J. Żylińska, dz. cyt., s. 34-35.



#327


Nota bibliograficzna

Koncepcja „trójkąta autobiograficznego” kształtowała się stopniowo w ciągu lat, w czasie których powstawały studia i szkice, będące podstawą poszczególnych rozdziałów. Kompozycja książki nie ma nic wspólnego z kolejnością ich powstawania, podporządkowana jest wyłącznie względom merytorycznym. W Aneksie znalazły się prace dawniejsze (z wyjątkiem rozdziału Wobec tradycji gatunków), pisane przed wypracowaniem koncepcji trzech postaw autobiograficznych. Ponieważ jednak materiałem i sposobem ujęcia przygotowywały one tę koncepcję i uzupełniają w sposób istotny zawartość czterech głównych części, zdecydowałam się włączyć je do książki. Wszystkie teksty zostały na nowo opracowane, niektóre w znacznym stopniu zmienione. Oto wykaz wersji pierwotnych:

1. Obszar prozy niefikcjonalnej. Część I rozprawy: Badania nad prozą niefikcjonalną -sukcesy\ pułapki, osobliwości,w. Wiedza o literaturze i edukacja. Księga referatów Zjazdu Polonistów, Warszawa 1995, pod red. T. Michałowskiej, Z. Golińskiego, Z. Jarosińskiego, Warszawa 1996.

2. Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie. Całość niepublikowana, obszerne fragmenty ukazały się pt. Autobiografia jako wyzwanie (O „Dzienniku” Gombrowicza), „Teksty Drugie” 1994, nr 1 (25).

3. Autobiografia duchowa w dwudziestowiecznej literaturze polskiej, w: Proza polska w kręgu religijnych inspiracji, pod red. M. Jasińskiej-Wojtkowskiej iK. Dybciaka, Lublin 1993.



#328

4. Nawiązania międzytekstowe w autobiografii duchowej, w: Między tekstami. Intertekstualnośó jako problem poetyki historycznej, studia pod red. J. Ziomka, J. Sławińskiego, W. Boleckiego, Warszawa 1992.

5. Przemiany tematu kresowego w powieści autobiograficznej

- spiżarnie pamięci. Nowa całość, wykorzystująca dwa teksty: Autobiografizm w twórczości Róży Ostrowskiej i Zbigniewa Żakiewicza, w: Literatura Gdańska i ziemi gdańskiej po roku 1945, t. II, pod red. A. Bukowskiego, Gdańsk 1986; Przemiany tematu kresowego. Idylla, tragizm, groteska w twórczości Zbigniewa Żakiewicza, „Tytuł” 1999, nr 1 (33).

6. Głębokie tło, „Kresy” 1994, nr 1 (17).

7. Centrum i kresy w prozie pisarzy urodzonych po wojnie, w: Pogranicza, granice, ograniczenia, pod red. E. Rzewuskiej, Lublin 1996.

8. Poruszona przestrzeń (świadectwa „wędrówki ludów” po traktacie jałtańskim). Pierwotna wersja pt. Poruszona przestrzeń. Autobiograficzne świadectwa okresu przełomu, w: Konteksty polonistycznej edukacji, pod red. M. Kwiatkowskiej-Rataj czak i S. Wysłouch, Poznań 1998.

9. Małe i wielkie podróże Mirona Białoszewskiego, w: Pisanie Białoszewskiego, pod red. M. Głowińskiego i Z. Łapińskiego, Warszawa 1993.

10. „Mówić pamiętnik” (o postawie autobiograficznej Janusza Korczaka), w: Janusz Korczak. Pisarz - wychowawca - myśliciel, studia pod red. H. Kirchner, Warszawa 1997.

11. Rok z Konwickiem, rok z Miłoszem, „Teksty Drugie” 1995, nr 5 (35); inna wersja: Sprawy publiczne w pismach intymnych, w: Literatura i władza, pod red. B. Wojnowskiej, Warszawa 1996.

12. Prowokacyjne świadectwo Leopolda Tyrmanda. Pierwotna wersja pt. Leopold Tyrmand - głos świadka, „Rocznik Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza”, XXVIII/1993.



#329

13. Wobec tradycji gatunków. Część II rozprawy: Badania nad prozą niefikcjonalną... (patrz poz. 1)

14. Pomiędzy listem a powieścią, Teksty” 1975, nr 4 (22).

15. Rola odbiorcy w dzienniku intymnym, w: Problemy odbioru i odbiorcy, pod red. T. Bujnickiego i J. Sławińskiego, Wrocław 1977.

16. Dom w autobiografii i powieści o dzieciństwie, w: Przestrzeń i literatura, pod red. M. Głowińskiego i A. Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978.



#330

[[Strona pusta]]



#331


Indeks nazwisk

Adamczyk Kazimierz 24, 247

Adams Henry Brooks 64

Agnieszka zob. Weingoid-Gołębiowska Bronisława Agnieszka

Amiel Henri Frédéric 29

Anders Władysław 31

Andrzejewski Jerzy 52, 247, 277, 284

Antoniewicz-Bołoz Jan 312

Arystoteles 26, 27

Assorodobraj-Kula Nina 259

Augustyn św. 55, 56, 63, 64, 68, 69, 71, 77, 82, 87, 94, 219

D’Aurevilly Barbey 287

Babel Izaak 259

Bachelard Gaston 301

Balcerzan Edward 12, 260

Bamberg Felix 292

Baranowska Małgorzata 144-146, 155-157, 174, 175

Barańczak Stanisław 139

Barbara od Najświętszego Sakramentu 61

Bartoszewski Władysław 14

Baszkircew Maria 100, 293

Bądkowski Lech 169

Bednarek Henryk 56

Bell Robert 63, 64

Benedyktowicz Danuta 299

Benedyktowicz Zbigniew 299

Bereś Stanisław (ps. S. Nowicki) 166, 220, 249

Berg Mary (właśc. Miriam Wattenberg) 202, 217

Białoszewski Miron 121, 135, 174, 175, 177-183, 188, 190-196, 210, 224, 277

Blake William 89-91

Blüth Rafał 87

Błok Aleksander 246, 278

Błońska Teresa 269

Błoński Jan 14, 19, 244, 269, 270, 301

Bobkowski Andrzej 36, 37, 221, 235, 247, 250, 277

Bolecki Włodzimierz (ps. Jerzy Malewski) 45, 46, 220

Bołoz-Antoniewicz Jan zob. Antoniewicz-Bołoz Jan

Borhardt Karol Olgierd 169

Borowski Tadeusz 171, 227

Böcklin Arnold 192

Brandstaetter Roman 56, 57, 94, 96, 122

Brandys Kazimierz 52, 258, 265, 273, 295, 297, 298, 303, 307, 308, 322

Brandys Marian 248, 251, 277

Breza Tadeusz 273



#332

Brodziński Kazimierz 299

Brodzka Alina 13, 108, 194

Brudnicki Jan Zdzisław 56

Brzozowski Stanisław 38, 43, 55, 57, 70-78, 80, 81, 84, 86-88, 91, 97, 98, 100, 104, 110, 215, 221, 262, 263, 265, 268, 273, 276, 279, 284, 290, 293, 299, 324

Brzóstowicz Monika 152

Buber Martin 40, 41

Buczkowski Leopold 111, 117, 118

Bujnicki Teodor 24, 248

Bukowski Kazimierz 40

Bunyan John 64, 66, 67

Burek Tomasz 12, 59, 89, 117, 248, 269, 273, 275, 278, 279, 295

Biihler Karl Ludwig 25, 27

Cameron Andy 16

Cezar (Caius Iulius Caesar) 21

Chateaubriand François René de 268

Chodemy Zenon 161,

Chopin Fryderyk 192

Chruszczow Nikita S. 233

Chrzanowski Ignacy 267

Chudak Henryk 301

Chwin Stefan 139-141, 143, 145, 146, 150-154, 156, 157, 167, 171, 172

Cieński Andrzej 63, 249

Cieślikowska Teresa 111

Cieślikowski Jerzy 304

Claudel Paul 105

Cockshut A. O. J. 67

Colby Robert A. 65

Conrad Joseph (właśc. Józef Teodor Konrad Korzeniowski) 138

Cook James 182

Couser G. Thomas 64

Curtius Ernst Robert 227

Curzon George Nathaniel 165

Cyceron (Marcus Tulius Cicero) 28

Cyncynnat (Lucius Quintius Cincinnatus) 299

Czapski Józef 30-33, 247

Czarnecka Ewa zob. Gorczyńska Renata

Czarniecki Stefan 183

Czechowicz Józef 91

Czermińska Małgorzata 119, 244, 249

Czerniakow Adam 217, 218, 246, 247

Czernik Stanisław 295, 297, 298, 301, 309, 311, 317

Czyżewski Tytus 186

Danek Danuta 103

Dąbrowska Maria 37, 163, 166, 171, 221, 224, 247, 248, 277, 289

Dąbrowski Ignacy 258

Dąbrowski Jan Henryk 180, 313

Defoe Daniel 63, 222, 256

Delacroix Eugčne 19

Demałowicz Maria 278

Dichter Wilhelm 167, 168

Didier Beatrice 21

Dobosz Henryka 130

Dostojewski Fiodor 92, 267, 268

Drewnowski Tadeusz 163

Drijkoningen Ferdinand Franz Joseph 284

Dunin-Borkowska Ludwika 287

Dybciak Krzysztof 248

Dybowski Benedykt 316

Eco Umberto 16

Eliade Mircea 299

Eliot Thomas Stearns 286, 291

Elzenberg Henryk 38, 55-57, 71, 72, 78-80, 83, 86, 93, 96, 98, 100, 105, 111, 274

$$$ Esden-Tempski Stanisław 139



#333

Faulkner William 130

Fielding Henry 256

Fijaś Jerzy 73

Fiut Aleksander 228

Flaubert Gustave 274

Forycki Remigiusz 247

Franciszek Józef I 323

Frank Anna 221

Frankiewicz Stefan 56

Franklin Beniamin 64, 75

Freud Sigmund 291

Fuks Marian 217

Gandhi Mohandas Karamchad 72, 87

Ganszyniec Ryszard 261

Gide André 19, 35-37, 52, 100, 275, 287, 293

Giedroyc Jerzy 35, 36, 250

Gierek Edward 150

Girard Alain 21, 284

Głowacka Joanna 161

Głowala Wojciech 17, 248

Głowiński Michał 14, 47, 59, 182, 203, 208, 218, 223, 233, 243, 246, 256-258, 260, 265, 270, 273-275, 278, 283, 285, 286

Główczewski Aleksander 249

Goćkowski Janusz 39

Goethe Johann Wolfgang von 64

Gogol Nikołaj W. 125

Golding William 127

Gombrowicz Rita 36, 37, 41

Gombrowicz Witold 7, 16, 17, 24, 3445, 50-52, 89, 100, 136, 152, 224, 237, 246, 247, 250, 275, 277, 289, 290, 292-295, 325

Gorczyńska Renata (ps. Ewa Czarnecka) 162, 228

Goszczyński Seweryn 61, 62, 221

Gouhier Henri 19, 20, 28, 29, 34, 35

Górski Karol 60, 61

Górski Konrad 56

Grabski Władysław Jan 295, 297, 298, 304, 306

Grass Günther 127, 139-141, 231

Green Julien 100, 246, 275, 278, 282, 284, 287, 289, 293

Grimaldi W. M. 27

Grottger Artur 305

Grynberg Michał 217

Guérin Eugenia de 287

Guérin Maurycy de 287

Guitton Jean 105

Gusdorf Georges 19, 284

Halley Edmond 316

Hanusiewicz Mirosława 61

Hasse Erich 20

Hauser Arnold 11

Hebbel (Christian) Friedrich 100, 292

Hendrykowska Małgorzata 244

Hennelowa Józefa 58

Heraklit z Efezu 112

Herbert Zbigniew 108, 194, 232, 238

Herling-Grudziński Gustaw 15, 17, 24, 44-47, 49, 50, 52, 105, 173, 222, 237, 247, 248, 277

Hemas Czesław 61

Hertz Paweł 162

Hertz Zygmunt 250

Hiob 106

Hirsch Robert 165

Hitler Adolf 159

Holoubek Gustaw 138

Homer 193

Hrynkiewicz Wojciech 139, 141-143

Huelle Paweł 139-141, 143-146, 150, 153-157, 167

Hulka-Laskowski Paweł 296, 306-308

Hutnikiewicz Artur 13

Ingarden Roman 262

Irzykowski Karol 37, 38, 104, 246, 277, 279, 292, 295



#334

Iwaszkiewicz Jarosław 71, 118, 129, 136, 139, 224, 277, 295, 297, 298, 304, 305, 309, 311, 320, 321

Jakobson Roman 25

Jakubisiak Augustyn 87

Jakubowicz Szymonek 213, 217

James William 72

Jan III Sobieski 165

Jan XXIII, papież (właśc. Angelo Giuseppe Roncalli) 59

Jan od Krzyża św. (Juan de la Cruz, właśc. Juan de Yepes y Alvarez) 60

Janion Maria 32, 182, 253, 260, 266268

Jankowski Zbigniew 56, 57, 95, 96

Jański Bogdan 61

Jarzębski Jerzy 13, 40, 119

Jasienica Paweł 251

Jasińska-Wojtkowska Maria 251

Jastrzębski Zdzisław 83, 293

Jaworski Stanisław 14, 19, 244

Jeleński Konstanty Aleksander 44, 45, 250

Jens Walter 258

Joyce James 64, 180

Jurewicz Aleksander 139, 141, 144-149, 155-157, 167

Jurewicz Justyna 149

Kafka Franz 47, 100, 246, 293

Kajsiewicz Hieronim 61

Kamieńska Anna 55-57, 72, 92, 93, 96, 100, 103-111, 194

Kandziora Jerzy 12, 51, 247

Kania Ireneusz 299

Kaniewska Bogumiła 152

Kapuściński Ryszard 29, 250

Karsov Nina 238

Kasprowiczowa z Buninów Maria 293

Katarzyna z Lasek zob. Steinberg Zofia

Kayser Wolfgang 12

Kazimierz Wielki 312

Kądziela Jerzy 278

Kąkolewski Krzysztof 13, 249, 250

Kijowski Andrzej 127, 248, 277, 296, 298, 308

Kingsley Charles 65

Kirchner Hanna 204, 210, 274, 278

Kisielewski Stefan 232, 248, 277

Kitowska-Łysiak Małgorzata 32

Kleiner Juliusz 253

Kluszczyński Ryszard Waldemar 16

Kłoczowski Piotr 31

Kochanowski Jan 102, 112

Konar Alfred 258

Koniński Karol Ludwik 38, 55-57, 72, 78, 81-83, 86, 90, 96, 98, 100, 105, 111

Konwicki Tadeusz 17, 50-52, 118, 120, 121, 125, 129, 136, 138, 139, 162, 166, 167, 220-229, 232, 236-238, 240, 246, 249, 275, 295, 309, 310

Korczak Janusz (właśc. Henryk Goldszmit) 87, 105, 201-219

Korczakowska Marzena 161

Komiłowicz Władysław 77, 87, 97

Korolko Mirosław 25, 27, 28

Korsak Włodzimierz 225, 229, 235

Kott Jan 174, 261, 265-268

Kowalczyk Andrzej Stanisław 17, 35, 245, 248

Kowalska Anna 105, 163, 166, 277

Kowalska Faustyna 62

Krall Hanna 250

Krasiński Wincenty 260, 268

Krasiński Zygmunt 70, 252-254, 261, 263, 265-268, 276

Kraskowska Ewa 14

Kraśniewska Wiktoria zob. Skarga Barbara



#335

Kreczmar Agnieszka 256

Król Marcin 62

Krzempek Krzysztof 165

Kubacki Wacław 278

Kubale Anna 253

Kudelski Zdzisław 45

Kula Marcin 259

Kula Witold 259

Kuncewiczowa Maria 273, 295, 297, 321, 322

Kuśniewicz Andrzej 118, 139

Labuda Aleksander Wit 21, 296

La Fontaine Jean de 249

Lalewicz Janusz 25, 280

Lam Andrzej 12

Lamartine Alphonse de 268

Landow George P. 65

Lechoń Jan 24, 36, 37, 52, 100, 105, 221, 246, 247, 277, 278, 291-293

Legeżyńska Anna 160, 299

Leiris Michel 269, 270

Lejeune Philippe 20, 21, 296, 310

Lem Stanisław 295, 297, 298, 303, 309, 320

Lenartowicz Teofil 127

Leociak Jacek 218

Leszczyńska Maria 77

Leśmian Bolesław 108

Liebert Jerzy 55, 56, 72, 76-78, 86, 90, 97, 98

Lindley William 185

Loew Peter Oliver 161

Lotman Jurij Michajłowicz 281-285

Lubas-Bartoszyńska Regina 249

Lubelska Magdalena 249

Lubelski Tadeusz 244

Lubkiewicz-Urbanowicz Teresa 167

Lubomirski Jerzy 268

Ludorowska Halina 247

Łapiński Zdzisław 40, 182, 247

Łebkowska Anna 249

Łęcka Gabriela 29

Łopatyńska Lidia 21, 246, 278, 287

Łukasiewicz Piotr 299

Mach Wilhelm 273

Maciejewska Irena 218

Mackiewicz Józef 129, 135

Maine de Biran (właśc. Marie François Pierre Gonthier de Biran) 20, 28, 29, 105

Makowski Tadeusz 246

Malczewski Antoni 305

Malewska Hanna 261

Malewski Jerzy zob. Bolecki Włodzimierz

Mamoń Bronisław 56

Mańkowski Aleksander 279

Marcel Gabriel 20

Marchocka Marianna 61

Marcjan Maria 243

Mark Bernard 217

Maritain Jacques 77, 87

Mateusz św. 88

Mauriac François 100, 108, 293

Maziarski Jacek 14, 249

McBurney J. H. 27

Melville Hermann 179

Merton Thomas 56, 100, 293

Mętrak Krzysztof 248, 277

Michałowska Teresa 193

Miciński Bolesław 90

Mickiewicz Adam 89, 90, 128, 131, 138

Międzyrzecki Artur 21, 248, 277

Milecki Aleksander 21, 247

Miłosz Oscar Vladislas de Lubicz 89

Miłosz Czesław 17, 38, 55-57, 84, 89-91, 96, 98, 100, 118, 119, 125, 162, 163, 168, 176, 222229, 232, 245-248, 250

Miłosz Oskar zob. Miłosz Oscar Miodońska-Brookes Ewa 248

Moczarski Kazimierz 14



#336

Mojżesz 69, 118

Mołotow Wiaczesław M. (właśc. W. M. Skriabin) 134

Monika św. (matka św. Augustyna) 69

Montaigne Michel Eyquem de 248

Mounier Emmanuel 87

Musil Robert 59

Mycielski Zygmunt 248

Nabokov Władimir W. 64

Nałkowska Zofia 37, 43, 100, 104, 105, 221, 248, 273-275, 277, 279, 284, 287, 288, 293-295

Neubert Fritz 20

Newerly Igor 213

Newman John Henry 56, 65-69, 7276, 81, 84, 88, 97

Niedzielski Czesław 14

Niemojewski Andrzej 258

Nietzsche Friedrich 76

Nin Anad’s 246

Norwid Cyprian Kamil 88, 265

Nowicki S. zob. Bereś Stanisław

Nycz Ryszard 11, 45, 111, 244

Odojewski Włodzimierz 118, 129

Okopień-Sławińska Aleksandra 260

Olejniczak Józef 119, 247

Ortwin Ostap 56, 72, 284

Orygenes 72, 82

Ostrowska Róża 118, 121-124, 140

Parandowski Jan 295, 297, 298, 312, 313, 322, 323

Parnicki Teodor 258

Pascal Blaise 72, 87, 298

Paweł św. (Szaweł) 93, 112

Peterson Linda H. 65-68

Pigoń Stanisław 249

Piwińska Marta 210

Platon 26

Plutarch z Cheronei 251

Podbielski Henryk 26, 27

Pollakówna Joanna 31

Pomian Krzysztof 47

Pomorska Krystyna 25

Popiński Piotr 165

Popławska Halina 61

Posmysz Zofia 161, 168, 169, 173

Potocka Delfina 260, 261, 265, 266, 268

Prokopiuk Jerzy 291

Proust Marcel 64, 226, 267, 268

Przemysław II 312

Przyboś Julian 168

Przybylski Ryszard Kazimierz 45

Przybyszewski Stanisław 265

Putrament Jerzy 229

Pytasz Marek 247

Radlińska-Boguszewska Helena 287

Radziszewska Helena 287

Rafael (właśc. Raffaelo Santi) 169

Reeve Henryk 266, 268

Reichenkom Günther 20

Renouvier Charles 87

Reymont Władysław 265

Ribbentrop Joachim von 134

Richardson Samuel 256, 258, 270

Ringelblum Emmanuel 14, 217, 218

Roger II 312

Rogoziński Julian 275

Rousseau Jean-Jacques 64, 257, 258, 266

Różewicz Tadeusz 108, 194

Rudnicki Adolf 277

Rudnicki Marek 219

Ruskin John 64

Russovich Alejandro 36, 37, 41

Rutkowski Adam 217

Rutkowski Krzysztof 22, 33

Rygier Leon 287

Rymkiewicz Jarosław Marek 108, 193, 194, 304



#337

$$$ Roby (przyjaciel Gombrowicza) 36

Salapska Maria 202

Saliński Stanisław Maria 295, 313-315

Sandauer Artur 295, 298

Samowska-Temeriusz Elżbieta 108, 194

Sartre Jean-Paul 127, 308

Sawicka Jadwiga 180

Schichau Ferdinand 151

Schulz Bruno 127

Scott Thomas 66, 67

Secrétan Charles 87

Semenenko Piotr 61, 293

Sénancour Étienne Pivert de 270

Sévigné Marie de Rabutin-Chantal de 252

Shakespeare William (Szekspir) 109

Siciński Andrzej 299

Siebenschusch William R. 65

Sienkiewicz Henryk 279

Simonides z Keos 112

Skarga Barbara (ps. Wiktoria Kraśniewska) 169, 170, 173

Skwarczyńska Stefania 250, 252, 253, 256-257. 259

Skwarek Irena 248

Sławińska Irena 59

Sławiński Janusz 14, 19, 24, 59, 63, 102, 111, 177, 218, 243, 244, 249, 260, 273

Słowacki Juliusz 70, 216, 265, 267, 276

Smulski Jerzy 244

Solińska Bronisława 183

Soliński Leszek 183

Sołtan Adam 263

Sroka Mieczysław 56, 263, 268

Stala Marian 182

Stalin Josif Wissarionowicz (właśc. Josif Dżugaszwili) 174, 222, 232, 239

Starr George A. 63

Stasiewicz Krystyna 61

Stefan Batory 183, 189

Stein Gertrude 64

Steinberg Zofia (siostra Katarzyna, franciszkanka z Lasek) 58

Stempowski Jerzy 17, 119, 245, 248, 250

Stendhal (właśc. Henri Beyle) 20, 247, 267

Stojowski Andrzej 129, 137, 296-298, 301, 309, 318, 319, 323

Stryjkowski Julian 118, 120, 166, 168, 169, 173, 220, 221, 249

Sudolski Zbigniew 62, 253, 254, 266

Svaglic Martin A. 65

Swedenborg Emanuel 89, 90

Swetoniusz (Tranquillus Caius Svetonius) 251

Szaweł zob. Paweł św.

Szczepański Jan Józef 137, 138, 143, 171, 232, 250

Szechter Szymon 238

Szejnert Małgorzata 250

Szekspir William zob. Shakespeare

Szestow Lew 45

Szewc Piotr 166, 173, 220, 221, 249

Sztaudynger Jan 295, 298, 305, 306, 312, 318

Szymborska Wisława 108, 139, 159, 160

Śniadeccy 137, 138

Śniadecka Ludwika 138

Śniadecki Jan 137, 138

Śniadecki Jędrzej 137, 138

Śpiewak Jan 112

Święch Jerzy 63, 249

Tatarkiewicz Anna 301

Teilhard de Chardin Pierre 96

$$$ Teresa z Avili św. (Teresa od Jezusa,

Teresa Wielka, właśc. Teresa



#338

Sanchez de Cepeda y Ahumada) 60, 61, 81

Teresa od Dzieciątka Jezus św. (Teresa z Lisieux, Teresa Mała, właśc. Teresa Martin) 56, 62

Thoreau Henry David 64, 75

Togliatti Palmiro 169

Tołstoj Lew 278, 287

Tomasik Wojciech 233

Tomasz z Akwinu św. 77

Toporska Barbara 168

Truman Harry S. 153

Trzebiński Andrzej 83, 84, 277, 287, 290, 293

Trznadel-Szczepanek Anna 179

Trzynadlowski Jan 243, 249, 250

Tubielewicz-Mattsson Dorota 233

Turowicz Maria 262

Tuwim Julian 194

Tyrmand Leopold 222, 230-232, 234240, 246, 247, 277

Ujma Magdalena 32

Vigny Alfred de 268

Villaume-Zahrtowa Zofia 287

Vincenz Stanisław 17, 119, 129, 245

Vinci Leonardo da 50, 291

Wajda Andrzej 233

Walas Teresa 204

Wańkowicz Melchior 15, 22, 118, 125, 136, 138, 249, 250, 296298, 301, 304, 309, 321

Wat Aleksander (właśc. Chwat) 13, 22, 32, 33, 55-57, 86-89, 174, 249

Watowa Ola (Paulina) 33, 174

Watt lan 256, 270

Weil Simone 96

Weingold-Gołębiowska Bronisława Agnieszka (siostra Maria Miriam, franciszkanka z Lasek) 76-78

Weintraub Wiktor 62

Wende Ewa 47

Werner Andrzej 262, 263

Whitman Walt 64, 75

Wiegandtowa Ewa 119

Wiener Norbert 303

Willan Henrietta 263, 266, 276

Wit Bogusław 56

Witkacy (właśc. Witkiewicz Stanisław Ignacy)91

Witkiewicz Stanisław 265, 268, 291

Witkowska Alina 299

Wittlin Józef 119

Wordsworth William 64

Woroniecki Michał 56

Woroszylski Wiktor 232

Wójcik Wojciech 243

Wright Frank Lloyd 64

Wroczyński Tomasz 17

Wyka Kazimierz 108, 246, 273

Wyka Marta 17, 248

Wyskiel Wojciech 246

Wysłouch Seweryna 45, 152

Wyspiański Stanisław 265

Wyszyński Stefan 55-57, 84, 86

Zagajewski Adam 143, 145-157, 167, 172

Zapolska Gabriela 265

Zawieyski Jerzy 52, 55-59, 72, 85-87, 97, 100, 104, 273, 277, 278, 289, 293, 294

Zawojski Piotr 16

Zaworska Helena 179, 194

Zdziechowski Marian 87, 90

Zeidler-Janiszewska Anna 16

Zgorzelski Czesław 59

Ziątek Zygmunt 11, 13

Zieją Jan 87

Zieliński Jan 248

Zieniewicz Andrzej 249

Ziomek Jerzy 101, 102, 243



#339


Zimand Roman 7, 14, 20, 47, 48, 236-238, 245-247, 249

Zinowiew Aleksander 246

Żakiewicz Zbigniew 17, 51, 52, 55-57, 91, 92, 100, 117, 118, 122, 123, 125, 127-140, 167, 296298, 309, 318, 319

Żeromski Stefan 14, 36, 43, 138, 221, 245, 247, 277-279, 287, 292, 293, 299

Żółkiewski Stefan 13

Żylińska Jadwiga 295, 297, 298, 309, 312, 318, 326

Żyłko Bogusław 281



#340

[[Strona pusta]]



#341


Summary

In the tradition of European autobiographical writing, at least two different and possibly even opposite types of narration are to be found. One

involves the posture of the witness, who has personally taken part in the

events described, while the other involves the introspective look inwards,

reaching to the depths of the individual soul. The first type of posture I call

testimony, the second confession. Autobiographical posture is a category

above the generic, embracing the whole literature of personal document.

The types traditionally differentiated within this area (memoir, autobiography, diary, letter, travel recollections and so on) incline to either one or the

other posture, for this is not connected with any particular type, but with

the position of the speaking “I” in relation to the subject of discussion.

Accounts written from the point of view of the witness typically have an

epic character: the narrator tells the reader about a world, people and events

that are known to him, hence the centre of attention is what is presented. In

contrast, both the narrator and the addressee are situated somewhere in the

background. In writings of a confessional character the narrator bears a resemblance to the “I” of lyric poetry. His attitude is sometimes defined as

egoistic or narcissistic. The process of writing is sometimes compared to

vivisection; it can involve a difficult and risky task of acquiring self-knowledge, and it can also be a form of self-therapy and self-creation. Sometimes the imaginative process of studying one’s own self, seen in the process of writing as in a mirror reflection, turns into conscious posing. In

such cases, alongside the self-absorbed author emerges the reader, for whose

benefit these poses are adopted. The record of self-analysis automatically

divides the “I” into that which is analysed and that which analyses.

The differentiation of two postures, situated at the opposite poles of

testimony and confession, hence proves to be unsatisfactory. Work on twentieth



#342

century diary writing has made it possible to perceive the existence of

a third pole: the posture of challenge in relation to the reader. In the course

of development of the literature of personal document this third pole was

so much stifled that it was almost indiscernible, though of course it existed

under cover from the very beginning. The perception of this pole has led to

the formulation of the hypothesis of the “autobiographical triangle”. This

is presented in the first part of the book, entitled Three Autobiographical

Postures. At one apex of the “triangle” is situated the speaking subject, at

the second, the external world presented in the autobiographical record,

and at the third, the reader. Both testimony and confession were always

also intended for the reader, but in these two types of account he remained

almost invisible. It is true that his presence was sometimes made explicit

(for example in the letter, whose generic origin is in rhetoric), but he never

attained clear dominance in memoirs, autobiographies or diaries. It was

left to Witold Gombrowicz, in his Diary, to make the revolutionary discovery of a type of autobiographical narration in which neither the “world”

nor (despite appearances) “I” dominates. Instead, both these poles are subordinated to the angling of the narrative towards “you”, the addressee, to

whom the challenge is issued. If an element of the epic can be seen in the

posture of testimony and of the lyric in that of confession, then the address

to “you”, which is at the heart of the posture of challenge, is characteristic

of drama (dramatic dialogue) and of rhetoric.

It is only in theory that the three postures of testimony, confession

and challenge can be described as unambiguous, separate poles. They are

ideal models, and each autobiographical text is situated somewhere between these abstract poles. In the material of any particular work we can

speak of the domination of one pole over the others, but never of the

exclusion of any one of them. The possible analogy with Karl Buhler’s

triangle of speech functions” remains on the same level of generalisation as the comparison between the “autobiographical triangle” and basic

images connected with the three literary genres, or equally, the “three

functions of speech” in classical handbooks of rhetoric. For the three

apexes of the “autobiographical triangle” can be compared to the three

elements of persuasion distinguished by Aristotle (speaker, theme and

listener), along with the corresponding elements of the three types of

rhetorical methods. These types are tuned either towards the speaker

{ethos), or to the basic logic of the facts that are the subject of discussion

(logos) or to the aim of moving the listener (pathos).



#343

All the generalisations formulated in individual chapters of the book

are derived from observation of the literature. The variety of examples,

however, was not intended to produce a representative selection of twentieth century Polish literature of personal document. The aim was to show

the extent of the variety in autobiographical postures and to capture the

dynamic of the changes taking place. Those currents in the art of the

twentieth century that aimed to apprehend the work as an open whole

and moved away from interest in the artefact in favour of contact between the artist and the audience, encouraged the “third apex” of the

autobiographical triangle to become more prominent. This third apex is

the posture of challenge issued to the reader, the posture of provocation.

Testimony and confession did not by any means disappear as a result of

this, as many works of the literature of personal document arising after

the publication of Gombrowicz’s Diary bear witness. I have attempted to

show this in the succeeding parts of the book.

The second part, Confessions, Confidences, Dreams concentrates

mainly on works that concern the internal life of the individual. An important theme here, though not the only one, is religious thought and

experience. Philosophical elements and reflections on literature are also

common. Hence a symbol of the introspective spiritual biographies analysed in this part could be the library. In opposition to this stands the

warehouse, which symbolises the memoir tradition of storing up colourful descriptions of surroundings and customs. The third part, Testimonies

Inscribed in Place, traces changes in this current of the literature of personal document, which mainly testifies to the link between the individual

and his cultural tradition and surroundings in the context of the “local

homeland”. In the fourth part, Testimonies Inscribed in Historical Time.

Challenges, works speaking of the fate of individuals in the dramatic

events of the twentieth century are discussed. Echoes of historical events

show themselves in these works, but equally important is the author’s

coming to terms with himself, his creation of his own self-image. There

are also obvious games with the reader. The fourth part, Annexe, contains

earlier studies constituting a preparatory stage leading to the conception

of the “autobiographical triangle”. The aspect of genre (mainly letter,

diary and autobiographical novel) plays an important role here. These

studies not only add to the literary theory aspect of the book but also

broaden the range of works of the literature of personal document analysed within it.



#344

[[Strona pusta]]



#345

SPIS TREŚCI

Od autorki 7

CZĘŚĆ PIERWSZA: TRZY POSTAWY AUTOBIOGRAFICZNE 9

Obszar prozy niefikcjonalnej 11

Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie 19

CZĘŚĆ DRUGA: WYZNANIA, ZWIERZENIA, MARZENIA 53

Autobiografia duchowa w dwudziestowiecznej literaturze polskiej 55

Nawiązania międzytekstowe w autobiografii duchowej 99

CZĘŚĆ TRZECIA: ŚWIADECTWA WPISANE W MIEJSCE NA ZIEMI 115

Przemiany tematu kresowego w powieści autobiograficznej - spiżarnie pamięci 117

Głębokie tło 136

Centrum i kresy w prozie pisarzy urodzonych po wojnie 144

Poruszona przestrzeń (świadectwa „wędrówek ludów” po traktacie jałtańskim) 158

Małe i wielkie podróże Mirona Białoszewskiego 177



#346

CZĘŚĆ CZWARTA: ŚWIADECTWA WPISANE W CZAS HISTORII. WYZWANIA 199

Mówić pamiętnik” (postawa autobiograficzna Janusza Korczaka) 201

Rok z Konwickim, rok z Miłoszem 220

Prowokacyjne świadectwo Leopolda Tyrmanda 230

CZĘŚĆ PIĄTA: ANEKS 241

Wobec tradycji gatunków 243

Pomiędzy listem a powieścią 252

Rola odbiorcy w dzienniku intymnym 272

Dom w autobiografii i powieści o dzieciństwie 295

Nota bibliograficzna 327

Indeks nazwisk 331

Summary 341



#347

Tomy w przygotowaniu:

Paweł Dybel, Urwane ścieżki

Philippe Lejeune, Wariacje na temat pewnego paktu. O autobiografii

Pod red. Reginy Lubas-Bartoszyńskiej

George Steiner, Na ruinach wieży Babel.

Problemy języka i przekładu

Przekł. Olga i Wojciech Kubińscy



#348

ZAPRASZAMY DO KSIĘGARNI

Księgarnia STANKIEWICZ ul. 3 Maja 9 43-300 Bielsko-Biała •

Księgarnia THE TOP ul. Sikorskiego 4 43-300 Bielsko-Biała •

Księgarnia WSPÓŁCZESNA ul. Gdańska 5 85-005 Bydgoszcz •

Księgarnia LECTURA ul. Lubelska 30 22-100 Chełm • Księgarnia

EXLIBRIS ul. Głęboka 15 43-400 Cieszyn • Księgarnia MERCURIUS

ul. Konstytucji 14B 44-100 Gliwice • Księgarnia MENTOR ul. Nowy

Świat 28-30 Kalisz • Księgarnia ORPAN ul. Bankowa 11 40-007

Katowice • Księgarnia PRAWO-BIZNES-FINANSE ul. M. Kopernika 2

40-064 Katowice • KSIĘGARNIA MARZEŃ pl. Wolności 14 40-078

Katowice • Księgarnia LIBER ul. Bankowa 11 40-007 Katowice •

Księgarnia LIBELLA pl. Sejmu Śląskiego 1 40-032 Katowice • Firma

Księgarska ANDRZEJ pl. Wolności 2 Kielce • GŁÓWNA KSIĘGARNIA

NAUKOWA S.C. ul. Podwale 6 31-118 Kraków • KSIĘGARNIA

AKADEMICKA ul. Św. Anny 6 31-008 Kraków • Księgarnia

SKARBNICA os. Centrum C bl. 1 31-929 Kraków, ul. Wiślna 3 31-007

Kraków • Księgarnia ZNAK ul. Sławkowska 1 31-014 Kraków •

Księgarnia PWN ul. Św. Tomasza 30 31-027 Kraków • Antykwariat

BIBLIOFIL ul. Szpitalna 19 31-024 Kraków • Księgarnia POD

GLOBUSEM Odeon Air sp. z o.o. ul. Długa 1 31-147 Kraków •

Księgarnia ZIELONA SOWA pl. Wszystkich Świętych 7 31 -004 Kraków

• Księgarnia OPRZĄDEK ul. Petriusa 4 38-400 Krosno • Księgarnia

BOSZ ul. Pierzeja 5 38-600 Lesko • Księgarnia OMEGA Rynek 19

41-0150pole • Księgarnia JEDYNKA al. Marcinkowskiego 21 Poznań

• Księgarnia KAPITAŁKA al. Niepodległości 4 Poznań • FUNDACJA

UAM KSIĘGARNIA UNIWERSYTECKA ul. Zwierzyniecka 7 Poznań •

Księgarnia WSPÓŁCZESNA ul. Kaszubska 2 08-110 Siedlce •

KSIĘGARNIA UNIWERSYTECKA ul. Kościuszki 1 69-100 Słubice •

Księgarnia EUREKA ul. Długa 1 58-100 Świdnica ♦ KSIĘGARNIA

OŚWIATOWA pl. Sobieskiego 3 33-100 Tarnów • KSIĘGARNIA

STUDENCKA Fosa Staromiejska 3 87-100 Toruń • Księgarnia

CENTRUM ul. Chełmińska 4 87-100 Toruń • GŁÓWNA KSIĘGARNIA

NAUKOWA im. Bolesława Prusa sp.c. Krakowskie Przedmieście 7

00-068 Warszawa i jej filie w Gdańsku i Gdyni • KSIĘGARNIA

NAUKOWA ul. Kuźnicza 30/33 50-140 Wrocław • Księgarnia PWN

ul. Kuźnicza 56 50-138 Wrocław • DOM KSIĄŻKI Rynek 60 50-116

Wrocław • Księgarnia POD ARKADAMI ul. Świdnicka 49 50-028

Wrocław • Księgarnia SFERA ul. Szczytnicka 50/52 50-382 Wrocław

• WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE ul. Świdnicka 28 50-066

Wrocław • Księgarnia PARAGRAF ul. Krupnicza 6/8 50-075 Wrocław

• Księgarnia COLUMBUS ul. Kuźnicza 57/58 50-138 Wrocław •

KsięgarniaABSONIC ul. Nyska 59-61 50-505Wrocław

oraz

do salonów

a także do nowej

Księgarni UNIVERSITAS

ul. Grodzka 2 - oficyna

Kraków

na terenie całego kraju



#349

DYSTRYBUCJA

TAiWPN UNIVERSITAS

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

ul. Żmujdzka 6B 31-426 Kraków

tel. (012)413 91 36

fax (012) 413 91 25

e-mai I : box@universitas.com. pl

http://www.universitas.com.pl

Zapraszamy do księgarni

Universitas w Krakowie

ul. Grodzka 2 w oficynie



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czermińska Autobiograficzny trójkąt
Czerminska, Autobiografia(236)
Integrowanie wsparcia społecznego dziecka i rodziny zastępczej wyzwaniem
Trójkąty podobne
Struktura narodowościowa i wyznaniowa w Polsce
Prezentacja trójkątów Pascala
Wyzwania psychiatrii u progu XXI wieku
Autobiografia
obywatel a system represji swiadek
Obliczenie wcięcia kątowego w przód poprzez rozwiązanie trójkąta(2)
Wyzwania i gotowość do zmian, Rozwój duchowy
Ewangelizacja za barem (świadectwo), ŚWIADECTWA
Ikolos- wyznaniowe, prawo, II rok
Błogosławieni smutni, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ####################
Czarny trójkąt Europy, Różne teksty
trojkat, Metalurgia
autobiografia, Teksty piosenek