Bronisław Wildstein
Od ideologii do antyideologii - manipulacja przeszłością w
PRL i III Rzeczpospolitej
Manipulacja przeszłością jest stałym elementem komunizmu. Nie przypadkowo w "1984"
Orwella jedno z haseł rządzącego totalitaryzmu brzmiało: "Kto panuje nad przeszłością
panuje nad przyszłością". Marksizm aspirował do odkrycia wiedzy absolutnej. Odkrywać
miał wszechobowiązujące zasady. Dość prędko jednak okazało się, że "żelazne prawa
dialektyki" uległy falsyfikacji. Robotnicy w krajach rozwiniętego kapitalizmu miast się
pauperyzować bogacili. Uderzało to w samą zasadę marksowskiej ekonomii, która mówiła,
że w kapitalizmie rosnąć będzie wartość kapitału, a maleć wartość pracy. Rewolucja zamiast
w krajach o "najbardziej rozwiniętych kapitalistycznych stosunkach produkcji", wybuchła w
krajach o "stosunkach najmniej rozwiniętych", innymi słowy w krajach najmniej
kapitalistycznych. Świadectwo faktów zasadniczo kwestionowało całą marksistowską
"naukę", czyli jednoznacznie podważało "naukowy socjalizm" i wyrastającą z niego
ideologię. W celu jej obrony należało więc zbudować cały system uzasadnień, który miał
tłumaczyć w jaki sposób wydarzenia, które kwestionują marksizm, w istocie jedynie go
potwierdzają. To samo dotyczyło całości historycznego przekazu. Po to, aby zmieścić go w
marksowskich schematach należało poddawać go, tak jak i teraźniejszość, która ciągle
wymykała się teorii, nieustającym zabiegom reinterpretacji czyli manipulacji właśnie.
Poglądowe były burzliwe relacje komunizmu z faszyzmem, którego interpretacja zmieniała
się zależnie od stosunków Związku Sowieckiego z III Rzeszą. Był to model manipulacji jaką
partie komunistyczne uprawiały przez całe swoje dzieje. Historia PRL to również historia
manipulacji. Manipulacja ta przetrwała jednak komunizm i również w III Rzeczpospolitej w
ogromnej mierze kształtuje nasze wyobrażenie zarówno o najnowszej historii jak i
teraźniejszości.
***
Rządzący PRL-em i ich zwolennicy stosowali 3 strategie uzasadnienia komunistycznej
władzy. 1) Strategia oficjalna -ideologiczna. Była ona uzasadnieniem rządów partii
komunistycznej we wszystkich krajach "socjalizmu zrealizowanego". Nic dziwnego, że
najbardziej eksponowana i wszechobecna była w pierwszym stalinowskim okresie
komunizmu w Polsce, od mniej więcej 1948 do 1956 roku. Okres wcześniejszy od 1944 do 48
był czasem stabilizacji komunizmu w naszym kraju. Chociaż komuniści w oparciu o Armię
Czerwoną na dużą skalę stosowali terror, usiłowali jednak zachować pozory
demokratycznego legitymizmu potrzebnego im (to znaczy władzy sowieckiej, która
wykorzystując swoje kreatury sterowała sytuacją w Polsce) w negocjacjach ze światem
zachodnim. Wraz z nastaniem zimnej wojny pozory zostały odrzucone i władza rozpoczęła
bezpardonową walkę z "burżuazyjnymi" przeżytkami. Walkę oczywiście pod szyldem
marksistowskiej ideologii. Był to okres, w którym polską rzeczywistość usiłowano za wszelką
cenę przyciąć do ideologicznego schematu. Czas czystej ideokracji.
W latach 56 - 70 ideologia komunistyczna nadal była legitymacją absolutnie dominującą choć
traktowano ją już nie tak dogmatycznie i wzbogacona bywała o nowe elementy.
W kolejnej epoce 70 -80 odsunięta została ona na nieco dalszy plan, choć ciągle pozostawała
oficjalnym uzasadnieniem totalitarnych porządków. W epoce ostatniej, 80-89 właściwie
sprowadzona została do rytuału i międzypaństwowych relacji. Władze korzystały z niej także
w momentach przełomowych, które w braku innego potrzebowały ideologicznego
uprawomocnienia.2) Wspólnota lewicowych ideałów.
Już od instalacji PRL jego twórcy odwoływali się do "postępowej tradycji", a więc całej
lewicowej spuścizny również niepodległościowych i ludowych ruchów w Polsce. Nie
przeszkadzała im w tym rozprawa z lewicą i ruchem chłopskim poważnie traktującymi swoje
idee. Przeciwko tym lewicowcom i ludowcom, którzy nie chcieli zaakceptować sowieckich
porządków, oprócz nagiej siły, używany był również cały wachlarz argumentów. Od
skrajnych, to znaczy pomówień o zdradę i zaprzaństwo, porozumienie z obcym i rodzimym
kapitałem -poprzez piętnowanie "oportunizmu", to znaczy braku radykalizmu w
rozwiązywaniu kwestii społecznych -po argumenty "łagodne", oskarżające o brak
historycznej perspektywy, która w nowych warunkach i dziejowych okolicznościach każe
przyjąć jedynie możliwy sojusz z komunistami. W nowych warunkach, jak głosiła ta
argumentacja, to komuniści okazali się heroldami postępu, zrealizowali awans cywilizacyjny
warstw najuboższych, a więc i całego kraju, zlikwidowali bariery klasowe, narodowościowe i
środowiskowe. To oni prowadzili do ekonomicznego rozwoju. Jednym zdaniem: komuniści to
postęp i cywilizacyjna szansa. Argumentacja ta trafiała do pewnej (trudnej dziś do określenia)
grupy inteligencji. Zwłaszcza, że dowartościowywała stan rzeczy na jaki Polacy zostali
skazani. Pokazywała jak pozytywnie zreinterpretować można tragiczną sytuację zniewolenia.
Nie musiała prowadzić do akceptacji wszystkiego co działo się w PRL. Wystarczało, że
skłaniała do uznania bilansu komunistycznej Polski za pozytywny.
Ten typ argumentacji żywił się wszystkimi realnymi czy pozornymi sukcesami PRL. Bo
mimo wszystko, zwłaszcza w pierwszym okresie kraj był odbudowywany i modernizowany.
Polska korzystała z rozwoju technicznego i europejskiego cywilizacyjnego postępu.
Wprawdzie jeżeli porównujemy ją z krajami na tym samym czy niższym nawet poziomie
rozwoju, okazuje się jak pozorne były te sukcesy, które uznać można za relatywny regres,
jednak do tego potrzeba było mieć informacje i móc dokonać ich porównania.
Mit "postępu dzięki PRL" (bo alfabetyzacja, szkolnictwo i wykształcenie wyższe, odbudowa i
budowa) ciągle funkcjonuje i przywoływany jest nie tylko przez byłych prominentów PZPR,
ale nawet zwykłych ludzi, którzy chcą bronić sensowności swojego życia i pracy. Postawy te
są zrozumiałe, jednak nie mogą przesłaniać prawdy. Niezależnie od wysiłków pokoleń
Polaków ich praca została w dużej mierze zmarnotrawiona i obrócona przeciw swoim
celom.3) Strategia pragmatyczna (oportunistyczna).
O ile druga strategia uzasadnienia komunizmu, pomimo, że nieideologiczna, była oficjalnie
akceptowana, o tyle trzecia do końca pozostawała niedopowiedziana, choć była stałym
komponentem legitymacji komunizmu, a w fazie ostatniej komponentem podstawowym.
Zgodnie z uzasadnieniem pragmatycznym, komuniści polscy mieli nas chronić od większego
zła jakim byłoby wcielenie Polski do Związku Sowieckiego jako jego kolejnej republiki. PRL
miała być w tym ujęciu pewną formą ograniczonej niepodległości naszego kraju.
Argumentacja ta podnosiła umiarkowanie totalitaryzmu polskiego w stosunku do sowieckiego
i w ogóle wszystkie przewagi jakie czerpiemy z funkcjonowania w "cywilizowanym"
wariancie komunizmu. Zgodnie z tą interpretacją cieszyliśmy się komunizmem najlepszym z
możliwych oraz optymalnym stanem z tych jakie dominacja sowiecka mogła dopuścić.
Jakiekolwiek więc protesty przeciw władzom PRL skończyć mogły się wyłącznie źle. Albo
władzę przejmą gorsze kreatury naznaczone prze Moskwę rozeźloną łagodnością
wcześniejszej ekipy, albo w ogóle nastąpi sowiecka interwencja jak na Węgrzech czy w
Czechosłowacji z wszystkimi, a może jeszcze gorszymi tego konsekwencjami. Również ten
typ legitymacji funkcjonował w oficjalnych deklaracjach przywódców PRL choć pod maską,
która polegała na informowaniu o "braterskim zatroskania" Moskwy naszą sytuacją. Choć
oparta na racjonalnych elementach, argumentacja ta prowadziła do absolutnego paraliżu i
usprawiedliwienia już nie tylko oportunizmu, ale i wszelkich draństw. Była ona więc
doskonałym uzupełnieniem propagandy oficjalnej.
***
Historię PRL można by opisać (poza jej pierwszym nietypowym okresem, kiedy niepewna
sytuacja powodowała mieszanie przez komunistów wszystkich tych elementów
uprawomocnienia swojej władzy) jako stopniowe przechodzenie od uprawomocnienia typu
pierwszego -ideologicznego, poprzez drugie do trzeciego, który zdominował stan wojenny,
choć oczywiście nadal współistniały w nim i elementy pozostałych argumentacji. Stan
wojenny posługiwał się zresztą dodatkowym typem uzasadnienia, którym była czarna
propaganda przedstawiająca Solidarność jako anarchiczną grupę kryminalistów. Była to
propaganda żywcem wyjęta z ubeckich akcji powojennych skierowanych przeciw "zaplutemu
karłowi reakcji -AK" czy "reakcyjnym bandytom". Jednak już od powstania Solidarności
zaczyna rodzić się nowa ideologia rządzącej partii, ideologia, która w dużej mierze zaciąży
nad rzeczywistością III Rzeczpospolitej. Jest to faktycznie antyideologia, a jej twórcy to
głównie publicyści tygodnika "Polityka" pod przewodnictwem redaktora naczelnego pisma i
aparatczyka PZPR, ostatniego premiera PRL, Mieczysława F. Rakowskiego. Wśród jej ojców
założycieli wyróżnia się Jerzy Urban, który czasowo porzucił dziennikarstwo, aby przyjąć
stanowisko rzecznika Wojciecha Jaruzelskiego. Znaczący dla tej grupy są felietoniści w
rodzaju Daniela Passenta czy Krzysztofa Teodora Toeplitza. Grupa wspierana była
intelektualnie przez takich partyjnych socjologów jak Jerzy Wiatr czy Janusz Reykowski.
Ta antyideologiczna ideologia ich wywodzi się z 3 strategii uprawomocniania PRL, ale
wyewoluowała już w osobną jakość.
Twórcy jej dawali do zrozumienia, że komunizm (jak każda ideologia) jest zły. Równocześnie
jednak sugerowali, że w Polsce dawno się on już skończył, czego świadectwem może być
choćby znacząca rola cyników takich jak oni. Ba, komunizm nie jest już nawet niebezpieczny,
albowiem jego emocjonalna temperatura radykalnie opadła, a on sam jako ideologia nie jest
już w stanie porwać za sobą nikogo. Współcześnie (to znaczy w latach osiemdziesiątych)
zdaniem politycznych felietonistów, zagrażają nam nowe namiętności polityczne, tzn.
utopijne odniesienia do wartości i cnót jakie reprezentuje Solidarność. Albowiem i to jest
clou felietonowej ideologii totalitaryzm rodzi się z postawienia ludzi wobec nierealnych
zasad, ideałów i wymogów.
Groźni są ci, którzy, jak działacze Solidarności, odwołują się do dobra wspólnego. Zwłaszcza
jeżeli przekonania swoje wywodzić chcą z religii. Człowiek jest ułomny, nie wolno
oczekiwać od niego nie tylko heroizmu, ale i wierności jakimkolwiek zasadom wywodzą
felietonowi zwolennicy konkretu takie abstrakcyjne podejście musi rodzić system opresji,
albowiem człowieka chce upodobnić do ideału. Trzeba zakwestionować wszelkie
absolutystyczne roszczenia i oczekiwania mawiają moraliści stanu wojennego a mówiąc
to mają na myśli jakiekolwiek normy etyczne i społeczne zasady. Powinniśmy odwołać się do
solidarności, ale do solidarności istot ułomnych jakimi są ludzie, powinniśmy nie tylko
akceptować, ale do rangi cnoty podnieść ludzką małość, tchórzostwo, oportunizm. Bo
wszyscyśmy tacy, a ci którzy usiłują prezentować postawy inne są zdecydowanie gorsi gdyż
prezentują pełną obłudy hipokryzję. A gdyby nawet znaleźli się ludzie wolni od większości
tych słabości, byliby najgorsi, gdyż nie rozumiejąc prawdziwej czyli ułomnej natury
człowieka musieliby przyjąć postawę Savanaroli.
W ogóle ewolucja naszej zachodniej cywilizacji prowadzić ma do "uwalniania" człowieka od
"abstrakcyjnej" etyki i gorsetu cywilizacyjnych zasad. W ten sposób - nieświadomie -
ideologowie "Polityki" odnaleźli się w postmodernistycznym nurcie kultury Zachodu. PRL
Jaruzelskiego jest dobra; nie wymaga za wiele, ideologia funkcjonuje w niej wyłącznie na
zasadzie pustego rytuału, każdy oportunista, (człowiek autentyczny, a więc niezakłamany w
swojej ułomności - zdaniem ideologów "Polityki"), może robić karierę. Istnieją wprawdzie w
PZPR "twardogłowi", ale dlatego tym bardziej należy wystrzegać się polaryzacji ideowej,
którą prowokuje Solidarność. Może ona ułatwić działanie "twardogłowym" i prowadzić do
nie wiadomo jak daleko idących konsekwencji (patrz strategia uzasadniania PRL nr 3). Wcale
nie jest dobrze, zgadzają się felietoniści, że przy wprowadzaniu stanu wojennego ktoś został
zabity, a ktoś inny musiał iść do więzienia. Musimy zadać sobie jednak sprawę, tłumaczą, że
ofiary te same na siebie ściągnęły ten los. Trzeba było przecież bronić relatywnie dobrej
sytuacji kraju przed awanturnikami, którzy mogliby sprowadzić nam na głowę Sowietów i z
Polski zrobić drugi Afganistan. A poza tym trudno, stało się.
To, co w latach dziewięćdziesiątych przyjęło triumfalne miano "wybierania przyszłości"
obecne było już w ideologii "Polityki" w latach osiemdziesiątych, był to oportunizm
podniesiony do rangi cnoty.
Należy uwolnić się od ciężaru przeszłości, która niesie za sobą wyłącznie obciążenia.
Przeszłość niesie zobowiązania i domaga się rozliczeń. Jest fundamentem "abstrakcyjnej"
moralności. A przecież najważniejsze to urządzić się. Najważniejsze teraz to nie
rozpamiętywać, zostawić przeszłość i zająć się teraźniejszością i przyszłością. Albowiem
musimy żyć wspólnie, zapomnijmy więc o konfliktach i spróbujmy załatwić sobie możliwie
wygodne miejsce. Nie przypadkowo odnajdujemy w tym zestawie poglądów antycypacjê
projektu ideowego SLD, Kwaśniewskiego czy Gazety Wyborczej. Oczywiście w okresie
stanu wojennego kontekst był inny toteż i apel o przystosowanie pozostawał odmienny.
Trzeba było uprawomocnić niedemokratyczny system. Robione było to najprostszą i
najłatwiejszą dla felietonistów metodą - zasadą relatywizacji.
Zawsze ktoś rządzi, tłumaczyli piewcy oportunizmu, nie przesadzajmy więc z tym
idealizowaniem jednych ustrojów względem drugich. Przecież każda demokracja zawiera
sporo elementów manipulacji, koniec końców zawsze decydują w niej elity, przestańmy ją
więc fetyszyzować. Rzeczywistość ludzka jest relatywna i najważniejsze to jakoś się dogadać
i przyjąć realia polityczne, gdyż przecież zawsze trzeba liczyć się z jakimiś realiami. Prawda,
dobro to nie tylko umowne, ale wręcz niebezpieczne fetysze. Pozostaje pragmatyzm (czytaj:
oportunizm), który każdorazowo ustala swoje miary. Główne zło, które zdaniem felietonistów
Polsce może zagrażać, to ideowo motywowani rzecznicy narodowo - religijnych haseł.
Zagrażają oni optymalnemu czyli bezproblemowemu bytowi Polaków jaki niesie ze sobą
pragmatyczna PRL stanu wojennego, która wyłącznie ze względów praktycznych operuje
wydrążonymi symbolami komunizmu. To ci, zaangażowani są niebezpieczni, gdyż
zaangażowanie jest niebezpieczeństwem największym, z którym walkę podejmują heroldowie
oportunizmu.
***
Okazało się, że PRL Jaruzelskiego runął szybciej niż można było przypuścić. Rozpaczliwa
próba podzielenia się częścią odpowiedzialności z opozycją w sytuacji katastrofy społecznej i
ekonomicznej doprowadziła komunistyczną władzę do upadku. Nowa sytuacja spowodowała
natomiast niespodziewaną, a zasadniczą reorientację polityczną, która pociągnęła za sobą
potrzebę ideowego uzasadnienia.
Przedstawiciele dawnej opozycji, którzy doszli do władzy, obawiali się radykalizmu mas,
prowadzącego, ich zdaniem do rewolucyjnej katastrofy, a w każdym razie
uniemożliwiającego reformę i odbudowę państwa. W nowej sytuacji hasłem uruchamiającym
proces rewolucyjny mogłoby się okazać wezwanie do dekomunizacji. Mogłaby posłużyć się
nim część prawicy pozostającej poza układem władzy i w walce o nią radykalizować
populistyczne żądania. A hasło dekomunizacji, które można eskalować dowolnie, mogłoby
doprowadzić do anarchizacji i utrudnić i tak trudną sytuację wychodzenia z komunizmu.
Zdaniem ideowych przywódców dawnej opozycji, zagrożeniem dla polskiej demokracji, a
także ich rządów, które z polską racją stanu utożsamiali, nie są już przegrani i niegroźni
komuniści, ale radykalna o endeckim rodowodzie prawica. Zespól (uzasadnionych w
międzywojennym okresie) fobii, które polska inteligencja przeniosła przez komunistyczną
lodówkę, powodował, że prawicę polską postrzegała ona wyłącznie jako niebezpieczną dla
demokracji populistyczną i nacjonalistyczną orientację. Przy tym założeniu przestraszeni i
rozbici komuniści mogli okazać się wygodnym bo zwasalizowanym sojusznikiem.
Przekonania te legły u podstaw zablokowania procesu dekomunizacji przez dawną opozycję,
która w 1989 roku przejęła władzę. Po to jednak, aby proces ten powstrzymać, trzeba było nie
tylko zrezygnować z rozliczenia PRL, ale i znaleźć uzasadnienie dla takiego działania. A
uzasadnienie takie musiało mistyfikować najnowszą historię. Musiało również przeciwstawić
się elementarnemu poczuciu sprawiedliwości, a więc prowadzić do przewartościowania
funkcjonujących społecznie wyobrażeń moralnych.
Pierwszym zabiegiem w tym kierunku była budowa mitologii przekazania władzy przez
komunistów. Wykreowanie mitologii Okrągłego Stołu.
W sposób jaskrawy mijała się ona z faktami. Przy Okrągłym Stole komuniści zastosowali
klasyczny dla nich w sytuacjach kryzysowych manewr kooptacji. Chodziło o to, aby tworząc
wrażenie prawdziwego "frontu narodowego" podzielić się odpowiedzialnością nie dzieląc się
władzą. Warto przypomnieć raz jeszcze, że otworzyli oni możliwość wyborów dla 35%
władzy ustawodawczej czyli Sejmu (Senat nie posiadał realnych uprawnień). Pozostawili
sobie dodatkowo funkcji prezydenta, który w dowolnym momencie mógł rozwiązać
parlament. To co stało się potem, było efektem uruchomienia niekontrolowanego przez
nikogo procesu historycznego, który komuniści do końca usiłowali zablokować, walcząc o
utrzymanie władzy gwarantowanej im przez "okrągłostołowe" porozumienie.
Przyjęcie, że komuniści świadomie i dobrowolnie oddali rządy, kazałoby traktować ich
inaczej. Oznaczałoby, że, w każdym razie w pewnym momencie, motywowani patriotyzmem
przedłożyli interes ogółu nad swój własny. Dlatego mit Okrągłego Stołu ma takie znaczenie i
z takim uporem podtrzymywany jest przez swoich rzeczników, którzy zresztą w tej sprawie
(jak zresztą w większości lansowanych przez siebie poglądów) odnieśli wielki sukces. Mit ten
zdominował świadomość społeczną.
W argumentacji wymierzonej w dekomunizację splatały się trzy typy uzasadnień, które
można umownie określić jako:
1) Moralistyczne
2) Racja stanu
3) Historyczne
4) Narodowe
Ad 1) Odwoływało się ono do moralności chrześcijańskiej i retoryki wybaczenia. Problem w
tym, że polskie projekty dekomunizacji, co najwyżej planowały odsunięcie od urzędów
państwowych wyższych aparatczyków PZPR czy dopuszczały możliwość weryfikacji
prawników i pracowników Uczelni Wyższych. Tak więc patetyczna obrona rzekomo
zagrożonych prześladowaniem komunistów nie tylko nijak miała się do rzeczywistości, ale
mogła wydawać się wręcz groteskowa. Mogła, gdyby nie wielkie wpływy jej rzeczników,
które przekładały się na dominację owych poglądów w ośrodkach opiniotwórczych i mediach.
Taką wręcz pokazową lekcję owej strategii było sejmowe wystąpienie Adama Michnika
(głównego ideologa walki z dekomunizacją) w kwietniu 1990 roku przeciwko przejęciu
majątku byłej PZPR przez państwo polskie.
Wydawało się, że sprawa jest bardziej niż oczywista. PZPR, partia, która rządziła Polską
absolutnie przez ponad 40 lat i swobodnie oraz obficie dysponowała całym majątkiem
narodowym, co najmniej winna zwrócić to co bezpośrednio przejęła na swój własny użytek.
Dodatkowo partia rozwiązała się, a jej działacze stworzyli nową demokratyczną czyli
socjaldemokratyczną partię SdRP, deklarując, że ze swoją poprzedniczką (a więc samymi
sobą w dawnym wcieleniu) nie mają nic wspólnego. Nic poza majątkiem..
Właściwie zupełnie nie wiadomo było dlaczego SdRP przejmował ma majątek po PZPR. Nie
przeszkadzało to Michnikowi uderzyć w najbardziej podniosłe tony. W szeroko
kolportowanym i w przedrukowanym w całości w Gazecie Wyborczej przemówieniu
zatytułowanym "Nie będę walczył bronią nienawiści" zaprezentował on w patetycznej formie
fundament retoryki przeciwników dekomunizacji.
Polega ona na odwróceniu wartości. Próba przywrócenia elementarnej sprawiedliwości i ładu
moralnego, uznana zostaje za ładu tego zaprzeczenie i zrównana z komunistycznymi
praktykami. Upadek komunizmu traktowany jest w tym wystąpieniu na równi z normalną,
demokratyczną wymianą władzy. Jest to wprawdzie sprzeczne z innymi wystąpieniami
Michnika, który podnosi wartość rewolucji 1989 roku, ale sprzeczności takich jest u
przeciwników dekomunizacji sporo, a tuszuje je wyłącznie ich medialna i opiniotwórcza
przewaga, która czyni ich tezy obiegową kliszą intelektualną.
W "Nie będę walczył bronią nienawiści" zamiast intelektualnego wywodu znajdujemy epitety
pod adresem zwolenników dekomunizacji (w tym wypadku zwolenników tego, aby państwo
polskie w majestacie prawa przejęło część zagrabionego sobie mienia), którzy określani są
jako "antykomunistyczni bolszewicy" tudzież szeregiem innych, podobnych sformułowań.
Znowu chodzi o to, aby odwrócić znaczenia: aparatczykom PZPR odpuszczone zostają winy,
a oni sami przywróceni zostają na łono demokracji, antykomuniści natomiast zostają
potępieni i ze świata demokracji wygnani.
Sprawa majątku po PZPR odsłania w sposób jaskrawy pretekstowy charakter moralistyki
przeciwników dekomunizacji. Wybaczenie złoczyńcy nie może przecież odnosić się do
pozostawienia mu łupu, który zrabował. Tymczasem okazuje się, że w tym wypadku chodzi
właśnie o to. Co więcej, chrześcijańskie wybaczenie zakłada uznanie win i skruchę,
tymczasem komuniści domagają się, aby pozwolić korzystać im z owoców ich nieprawości,
co niewiele wspólnego ma ze skruchą. Przeciwnicy dekomunizacji uznają roszczenia te za ze
wszech miar uzasadnione. Używają przy tym retoryki walki z wykluczeniem i odwetem,
nienawiścią i zemstą, gdy w rzeczywistości chodzi o obronę przywilejów i stanu posiadania
dawnej nomenklatury. Zresztą przy obronie tych przywilejów w walce z rzecznikami
dekomunizacji posługują się językiem, który rzeczywiście można zaklasyfikować jako język
pomówienia i nienawiści, że znowu wystarczy odwołać się do retoryki Adama Michnika.
Dość częstym hasłem przeciwników dekomunizacji w początkach III Rzeczpospolitej była
odmowa "kopania leżącego". Problem w tym, że przedstawiciele dawnej nomenklatury
"leżeli" wówczas w bankach, na wysokich stanowiskach w wymiarze sprawiedliwości i
generalnie w wyższej kadrze aparatu państwowego. Pozostawienie ich na tych pozycjach
wiązało się z uzasadnieniem typu drugiego -racją stanu.
Ad 2) Opierało się ono na micie "fachowców". Nie można rezygnować z usług fachowców z
czasów PRL, gdyż odbyłoby się to kosztem dobra państwa. Jak w większości tych
argumentacji pojawia się tu element racjonalny. Nie można za jednym zamachem zwolnić
większej liczby ważnych funkcjonariuszy lub od razu wymienić wszystkich, którzy zajmują
kluczowe stanowiska. Nie powinno to jednak oznaczać rezygnacji z procesu wymiany kadry.
Albowiem sęk w tym, że aparatczycy PRL poza rzadkimi wyjątkami fachowcami byli w
stopniu niewielkim. Zresztą nawet ci, którzy fachowcami byli, działają skutecznie dla dobra
wspólnego mogliby wyłącznie poza układem osobowym, w którym znajdowali się w PRL i
który funkcjonował według utrwalonych w tamtym systemie mechanizmów. Związani z
dawnym porządkiem w sposób oczywisty, nawet niezależnie od swojej woli, dążyli do
reprodukcji jego reguł działania, jedynych, w których przyzwyczaili się funkcjonować i czuli
się pewnie.
Pozostawianie, tylko w małym stopniu zmienionych, dawnych układów osobowych na
odpowiedzialnych stanowiskach w państwie, groziło blokowaniem niezbędnego, głębokiego
procesu reform, a więc uniemożliwieniem odbudowy zdrowego państwa. Niezmieniony układ
osobowy funkcjonował na zasadzie mechanizmu grupowego w ogromnym stopniu
kształtującego postawy przynależnych do niego indywiduów. Obrona peerelowskich
fachowców w rzeczywistości obracała się przeciw celom, którym miała służyć, a więc
sprawności funkcjonowania instytucji państwowych. Konsekwencje tego można obserwować
w rozmaitych sferach jak wymiarze sprawiedliwości i policji po dziś dzień.
Zwolennicy dekomunizacji pokazywali niebezpieczeństwa związane z zachowaniem dawnych
układów personalnych, a więc utrzymaniu byłych aparatczyków na kluczowych stanowiskach
w rozmaitych sektorach państwa. Konsekwencje tego stanu rzeczy winny być oczywiste dla
każdego studenta socjologii; grupy pozostawione w tym samej strukturze wzajemnych
zależności dążyły do odtworzenia w nowych warunkach dawnego stanu rzeczy. To one w
dużej mierze potrafiły adaptować i formować nowych pracowników. Wspomagały dawnych
towarzyszy w budowie prywatnych przedsięwzięć gospodarczych. Niebezpieczeństwa
związane z dominacją w gospodarce postkomunistycznego układu, który prowadzić może do
latynizacji ekonomii Polski, pokazywał np. Jarosław Kaczyński. Jego analizy zbywane były
jako przejaw "mentalności spiskowej". Każda próba analizy konsekwencji braku
dekomunizacji kwitowana była w ten sposób. Można było odnieść wrażenie, że przyjęcie
jakiejkolwiek prawidłowości ludzkich zachowań to przejaw spiskowej obsesji, a socjologia to
nauka frustratów poszukujących wszechobecnego spisku.
Ad 3) To uzasadnienie rodziło się stopniowo, a raczej stopniowo ulegało eskalacji. Natomiast
jego rzecznicy pełnymi garściami czerpali z felietonistycznej ideologii oportunizmu. Prawda
historyczna jest złożona, nie sposób jej jednoznacznie rozstrzygnąć, mówili jej rzecznicy,
motywy ludzkie są niejasne, ale głównie zależą od interesu osobistego, a przecież trudno ludzi
oceniać na podstawie tego, gdzie widzą oni swój interes. Z drugiej strony nie można
jednoznacznie potępiać komunistów dlatego, że inaczej rozumieli oni interes Polski, przecież
ostatecznie przy Okrągłym Stole "oddali władzę".
Ten typ argumentów z czasem doprowadzi do doktryny "dwóch racji" i "dwóch
patriotyzmów".
Stał on w jaskrawej sprzeczności z argumentacją moralistyczną. Skoro komuniści inaczej
tylko rozumieli polską rację stanu, to o jakiej winie może być tu mowa? A jeżeli nie istnieje
żadna wina z ich strony, to dlaczego mówimy o wybaczeniu? Przy przyjęciu niemożności
moralnej oceny historii najnowszej, opowieści o "wybaczaniu" aparatczykom PZPR powinny
być przez nich uznawane za obraźliwe.
Ta sprzeczność nie przeszkadzała jednak przeciwnikom dekomunizacji równocześnie używać
tych dwóch zasadniczo przeciwstawnych typów argumentacji: moralistycznej i
relatywistycznej.
Ad 4) Uzasadnienie to czerpało pełnymi garściami z trzech poprzednich, a jednak
odwoływało się do innej sfery, poczucia narodowej jedności. Trzeba zaprzestać dzielenia
Polaków na lepszych i gorszych -wzywał na łamach "Gazety Wyborczej" min. SW
Jaruzelskiego Czesław Kiszczak już w 1990 roku. W imię dobra narodu winniśmy zaprzestać
dzielenia i jątrzenia, położyć kres potępieńczym swarom - powtarzają przeciwnicy
dekomunizacji. I znowu te brzmiące rozsądnie argumenty należy zobaczyć w kontekście
obrony przez postkomunistów swoich pozycji, wpływów i możliwości. W kontekście barku
rozliczenia popełnianych przez nich kosztem narodu łotrostw, których sprawcy walczyli o
zachowanie uzyskanych dzięki nim przywilejom; w kontekście zamazywania przyszłości, w
której łajdactwo i heroizm uznane zostały za równoważne.
***
Równocześnie z odrzuceniem dekomunizacji, ta sama orientacja zakwestionowała procedurę
lustracji. Paradoksalnie, to wokół lustracji, a nie dekomunizacji rozgorzała największa wojna
III Rzeczpospolitej. Być może dlatego, że o ile dekomunizacja już w początkach lat
dziewięćdziesiątych okazała się mało prawdopodobna, to ustawa lustracyjna, jakkolwiek w
bardzo ograniczonym kształcie, została ostatecznie przyjęta przez parlament i choć w sposób
bardzo ułomny, to jednak wprowadzona w życie.
Oto lista argumentów używanych przez przeciwników lustracji
1) Akta są niekompletne -duża ich część została przecież zniszczona. Co więcej, mogły być (i
pewnie bywały) fałszowane przez funkcjonariuszy SB. Dają więc wiedzę niepełną i
wielokrotnie mogą wprowadzać w błąd. Możemy ująć płotki, a więksi winowajcy uniknął
odpowiedzialności. I, co ważniejsze, możemy skrzywdzić osoby niewinne.
2) Tak naprawdę, to nie wiadomo co poprzez lustrację chcemy osiągnąć. Współpracownicy
policji politycznej zmuszani byli do współpracy, szantażowani, poddawani różnorakiej presji,
łamani psychicznie. Zgoda na współpracę była klęską moralną. Byli więc ofiarami i należy się
im raczej współczucie i pomoc, a nie ściganie i potępianie.
3) W procesach lustracyjnych musimy polegać na ubeckich świadectwach, a nawet będziemy
zmuszeni powoływać dawnych funkcjonariuszy na świadków. Czynienie z funkcjonariuszy
policji politycznej arbitrów jest moralnie odrażające i niedopuszczalne.
4) Dlaczego mamy ścigać i prześladować wykonawców, kiedy ich mocodawcom (policja
politycznej, przywódcom partyjnym) nic nie grozi.
Jeśli przyjrzymy się tej argumentacji, okaże się, że bardziej fundamentalnie wymierzona jest
ona w zasadę instytucji prawa, niż szczególnie w lustrację. A w miejscach odnoszących się
rzeczywiście wyłącznie do lustracji, pełna jest hipokryzji i sprzeczności.
Ad 1) Wszystkie dokumenty i świadectwa ludzkie są niepełne i ułomne. Zainteresowani
często usiłują je fałszować. Ułomna jest wreszcie ludzka zdolność poznawcza. Zawsze więc
narażeni jesteśmy na pomyłki. I to pomyłki bez porównania poważniejsze niż w lustracyjnym
procesie, którego konsekwencją może być co najwyżej utrata stanowiska, albo czasowy zakaz
jego pełnienia. Tak więc konsekwencja potraktowania radykalnie tych argumentów, jak chcą
tego przeciwnicy lustracji, byłaby tożsama z likwidacja wymiaru sprawiedliwości.
Natomiast uznanie, że tajna dokumentacja, którą policja polityczna gromadziła na swoje
potrzeby będzie jakoś szczególnie fałszowana urąga zdrowemu rozsądkowi i empirii (choćby
doświadczeniom z byłego NRD i Czechosłowacji) . Wprawdzie mogły pojawiać się później
takie próby, ale wszystkie one okazały się stosunkowo łatwe do wykrycia.
Ad 2) Jest to typowy argument prawniczych ultraliberałów. Człowiek jest zdeterminowany
okolicznościami społecznymi, a więc za popełnione przestępstwo odpowiada bardziej
społeczeństwo, układ warunków, zbieg okoliczności czy jakie tam jeszcze można znaleźć
determinanty.
W efekcie przestępca jest raczej ofiarą. Tą intelektualną konstrukcją chyba nie ma sensu
zajmować się poważnie. Warto jednak zwrócić uwagę, że wbrew swoim założeniom
demonizuje ona PRL. Pomimo całej obrzydliwości komunistycznej Polski można było w niej,
zwłaszcza po 56 roku, oprzeć się propozycjom współpracy ze strony policji politycznej. Ta
wbrew woli diabolizacja PRL, nie wprost, obecna jest również przy innych argumentach
antylustratorów.
Jeśli uznajemy za tak wielką krzywdę moralną ujawnienie współpracy z SB, przyjmujemy
tym samym, że była to czynność niezwykle naganna - z czym należy się zgodzić. Uznanie
tego wchodzi jednak w zasadniczą sprzeczność z relatywistycznym podejściem do PRL.
Zresztą uznanie współpracy z komunistyczną policją polityczną za rzecz aż tak naganną
moralnie, winno pociągnąć za sobą konieczność co najmniej ujawnienia tego faktu w
odniesieniu do osób kandydujących do władz politycznych, aby wyborcy mogli wziąć go pod
uwagę. Powinno także powodować odsunięcie takiej osoby od stanowisk co najmniej w
wymiarze sprawiedliwości.
Ad 3) To prawda, że w procesach lustracyjnych zmuszeni jesteśmy korzystać z dokumentów i
świadectw dawnych ubeków, tak jak w procesach o zbrodnie pospolite zmuszeni jesteśmy
korzystać również ze świadectw złoczyńców. Wielokrotnie, jak w przypadkach procesów
przeciw przestępczości zorganizowanej, są oni świadkami głównymi, bez których nie byłoby
możliwe rozbicie gangów i skazanie przestępców. Nieprawdziwy jest natomiast zarzut, że
ubecy stają się arbitrami w procesach lustracyjnych, gdyż arbitrem pozostaje sąd, a
świadectwa ubeckie nie są jedynymi materiałami dowodowymi. Przy argumentacji tej
pojawia się zresztą identyczny paradoks, co w rozumowaniu poprzednim. Przyjęcie (słuszne),
że funkcjonariusz komunistycznej policji politycznej jest postacią absolutnie odrażającą
moralnie, winno pociągać za sobą całkiem inne ideowe i polityczne konsekwencje niż te,
które demonstrują antylustratorzy -radykalni przeciwnicy dekomunizacji.
Ad 4) Jest to jedyny argument przeciwko lustracji, który posiada pewną wartość
merytoryczną. Można wprawdzie ominąć go, przyjmując, że brzmi on identycznie jak
założenie, iż nie powinniśmy łapać drobnych przestępców jeśli nie aresztujemy ich
zleceniodawców, jednak w wypadku lustracji, mocodawcy agentów ustawowo nie ponoszą
żadnej konsekwencji swoich działań. Co więcej, nie zostają nawet w żaden sposób potępieni
publicznie. W sytuacji takiej pozostaje nam przyjąć, że lepiej jeśli sprawiedliwość
realizowana będzie fragmentarycznie niż wcale. Mimo wszystko trudno potraktować
poważnie ten argument przeciw lustracji jeśli zgłaszany jest on przez ludzi, którzy zrobili
wszystko, aby zablokować dekomunizację, a więc pociągnięcie do odpowiedzialności (w
przeważającej mierze czysto symbolicznej) mocodawców zarówno agentów jak i całej policji
politycznej. Zresztą, ci którzy żarliwie dowodzą niemożności lustracji w związku ze
zniszczeniem przez funkcjonariuszy dokumentów, nie wykazali się szczególnym
zaangażowaniem w przeciwdziałaniu temu procederowi, ani w ściganiu jego sprawców.
Przeciwko lustracji rozpętana została wielka kampania deformacji i fałszerstw. Pierwsze
próba lustracji przestawiona została jako zamach stanu. Pomimo, że okazało się, że wszystkie
pomówienia pod adresem jej autorów okazały się nieprawdziwe, media i ludzie najbardziej
zaangażowani w ich lansowanie nigdy nie zająknęli się o swojej pomyłce, a często nadal
powtarzają swoje zdezawuowane oskarżenia.
Już na początku lat dziewięćdziesiątych rozpuszczona została na dużą skalę pogłoska o
dziewczynie z małego miasteczka, która szantażem zmuszona do współpracy z SB,
dowiedziawszy się o możliwości ujawnienia akt tej instytucji, popełniła samobójstwo.
Oczywiście, okazało się, że historyjka ta w całości została spreparowana i chyba nie ma
wątpliwości, że autorami jej byli dawni funkcjonariusze. Co interesujące, powtarzał ją m.in.
pierwszy niekomunistyczny minister SW, Krzysztof Kozłowski, który twierdził także, że akta
SB należałoby zniszczyć. Można być przekonanym, że Kozłowski opowiastkę tą przytaczał w
dobrej wierze, ale pokazuje to stopień naiwności wielu solidarnościowych polityków i ich
podatność na ubecką manipulację.
***
Po kilku latach okazało się, że byli komuniści, którym umożliwiono budowę gospodarczego
imperium wykorzystując swoje dawne kontakty i układy oraz dostęp do kapitału czy to w
formie kredytu czy możliwości transferu pieniędzy państwowych na konta prywatne, nie
tylko, że w dużym stopniu zmonopolizowali w Polsce prywatny biznes, ale i odnieśli sukces
polityczny. Po dojściu do władzy w wyborach 1993, a zwłaszcza po zdobyciu prezydentury
przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 roku, proces rehabilitacji PRL uległ intensyfikacji.
Proces ów miał kilka wymiarów. Istotnym jego elementem była relatywizacja
odpowiedzialności, która przybrała kształt rozciągnięcia jej w jednakowym stopniu na
wszystkich obywateli PRL. Była to konsekwencja uznania PRL za "naszą wspólną ojczyznę".
W tym ujęciu wszyscy ponosili za komunizm identyczną odpowiedzialność. Wszyscy
przyjmowali komunistyczne reguły gry, uczestniczyli w ideologicznych rytuałach, zgadzali
się na wszechobecny system kłamstwa i korupcji. Tylko jedni robili to w fabrykach jako
robotnicy, a inni w komitetach jako aparatczycy. Ta absurdalna konstrukcja miała także swój
racjonalny zręb. Totalitaryzm jest systemem, który wszystkich zmusza do współuczestnictwa.
Wszystkich wprzęga w swój mechanizm, tworząc zbiorowe poczucie wstydu i winy spychane
potem w zbiorową podświadomość. W takiej sytuacji strategia rozproszenia, a więc anihilacji
winy mogła przynieść rezultaty bez względu na ile byłaby absurdalna. Albowiem
funkcjonowanie w totalitarnej maszynerii nie eliminuje zasadniczego podziału na jej
inżynierów, którzy korzystają na jej istnieniu i podtrzymują ją, a ofiary zmuszane przez nich
do codziennego uczestnictwa w niechcianej rzeczywistości. Sytuacja totalitaryzmu nie
likwiduje również indywidualnej odpowiedzialności.
Bardzo znamienne są protesty byłych aparatczyków PZPR, dzisiaj polityków SLD przeciwko
określaniu ich jako postkomunistów. -Nigdy nie byliśmy komunistami -deklarują oburzeni.
Wszystko wskazuje, że to prawda: do komunistycznej partii przygnała ich naga żądza władzy.
Niezależnie jednak od tego co było ich (nieznaną przecie dla obserwatorów) motywacją,
przystępując do określonego ugrupowania świadomie przyjmowali jego identyfikację..
Drugą stroną rozproszenia komunistycznych win jest sentymentalizacja obrazu PRL.
Pojawiała się ona zarówno w utworach literackich czy publicystycznych jak i wspomnieniach.
W większości tworzona była przez ludzi nieświadomych, że wpasowują się w ideologiczny
schemat. Wychodziła na przeciw naturalnym potrzebom dowartościowania swojego
minionego życia. Ludziom trudno przyjąć, że niezależnie od ich wysiłków absurd systemu
pozbawił ich życie i pracę sensu, a wielokrotnie doprowadził do sensu tego zaprzeczenia.
Ideologiczni, a więc świadomi swoich działań obrońcy PRL, ci, którzy stwarzają swoim
nieświadomym stronnikom pseudointelektualne uzasadnienia, formuły językowe i argumenty,
stworzyli wizję PRL jako kraju, który Polakom umożliwił życie i realizację najprostszych
ludzkich wartości: pracę, rodzinę, uczucia. -Przecież nie mogło być tak źle, skoro uczyliśmy
się, kochali, pracowali -powtarzali zagubieni byli obywatele PRL, uczeni przez dekady, że
wszystko działo się "dzięki państwu", nie rozumieli, że te pozytywy ich życia działy się
pomimo państwa. Jednocześnie dowartościowanie PRL odpowiadało potrzebie obrony ze
strony jego mieszkańców swojego peerelowskiego wcielenia. Uczestniczyli w niej artyści i
naukowcy, ci wszyscy, którzy mieli pecha żyć w czasie PRL i wielokrotnie zupełnie nie mieli
się czego wstydzić.
Wizja radykalnej dekomunizacji, wprawdzie nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością
jednak utrwalona dzięki opiniotwórczej przewadze jej przeciwników, wywoływała jednak
niepokój również tych, którzy osiągnęli coś pomimo, a nie dzięki komunizmowi. Osiągnęli to
jednak w PRL, a więc drogą rozlicznych, choć ze wszech miar uzasadnionych wówczas
kompromisów. Pozostawało im jednak typowe dla posttotalitarnej sytuacji poczucie
niepewności, stłumione kompleksy, które kazały odsunąć przeszłość i unikać wszelkiej jej
analizy. Była to jedna z przyczyn sukcesu przeciwników dekomunizacji w środowisku
intelektualnym.
Elementem rehabilitacji i oswajania PRL była seria oficjalnych rocznic, które przetoczyły się
nad Polską lat dziewięćdziesiątych. Rocznice i benefisy radiowe, telewizyjne czy gazetowe, a
także benefisy postaci funkcjonujących medialnie w czasach PRL służyły wychwalaniu jego
osiągnięć.
Wspominkowa sentymentalizacja PRL była więc skrajnym wyrazem postawy
konformistycznej. Często jednak przez swoich rzeczników przedstawiana bywała wręcz jako
akt nonkonformizmu.
Zgodnie z mitologią, którą tworzyć zaczęli jeszcze w czasie PRL felietonistyczni ideologowie
oportunizmu, nonkonformizmem było przeciwstawienie się powszechnym podobno
tendencjom do narodowej i religijnej bigoterii, a więc "ideologizacji" życia w Polsce.
Przejawem tego miało być zarówno znaczenie Kościoła, popularność Solidarności jak i
odwoływanie się do jakichkolwiek tradycji czy wartości. Manifestacją takiego poglądu była
jedna z rzadkich nieostrożnych wypowiedzi prezydenta Kwaśniewskiego (za którą później
oczywiście przepraszał), który w 2000 roku powiedział, że nie zapisał się do Solidarności (a,
jak stwierdził, zastanawiał się nad tym), gdyż nie chciał poddać się "owczemu pędowi".
Można wnioskować, że w czasach późnego PRL nonkonformizmem było pięcie się po
szczeblach kariery partyjnej. Wypowiedź ta pokazuje do jakich absurdów prowadzą
poszczególne elementy ideologii oportunistycznej, jednak to ona zdominowała środowiska
opiniotwórcze w latach dziewięćdziesiątych.
Zjawisko to wiąże się zresztą z dużo bardziej całościowym problemem postawy zarówno
wobec narodowej historii, jak i tradycji nonkonformizmu, który stał się swoim
zaprzeczeniem. Wykracza ono zdecydowanie poza dzieje III Rzeczpospolitej. Nie tylko w
Polsce jako nonkonformistyczne i obrazoburcze ogłaszane są gesty powtarzające
nonkonformistyczne akty sprzed stu lat, tyle tylko, że dziś są one wyrazem skrajnego
intelektualnego i środowiskowego oportunizmu.
W III Rzeczpospolitej zbudowana została równie absurdalna, co doskonale funkcjonująca
klisza: czarni zastąpili czerwonych. Wykorzystywała ona potrzebę prostych interpretacji
społeczeństwa wychodzącego z komunizmu, a także żerowała na pokładach istniejącego w
Polsce, wbrew pozorom, antyklerykalizmu i to zarówno intelektualnego jak i ludowego
(często zresztą, niespodziewanie potrafiły się one ze sobą spotkać). Owej kliszy sprzyjała
postawa niektórych hierarchów Kościoła, którzy uznali, że skoro byli reprezentantami narodu
w czasach komunizmu, funkcję tę powinni zachować w demokracji, a także partii
politycznych wpisujących katolicyzm na sztandary. W jakimkolwiek momencie jednak
uznanie, że Kościół w III Rzeczpospolitej przejął role PZPR było skandalem intelektualnym i
moralnym. A przecież klisza ta funkcjonowała długo. Fundament dla niej (system skojarzeń,
quasiintelektualnych uzasadnień, słownik i metaforykę) stworzył tygodnik Jerzego Urbana
"Nie", który kreowali wespół z nim również funkcjonariusze SB. Zresztą tygodnik ten stał się
dużo bardziej opiniotwórczy niż mogłoby się wydawać. Tworzył on popularny, plebejski
wymiar ideologii oportunizmu, kreował światopogląd motłochu.
Inną kliszą była istniejąca jakoby potrzeba "odbrązowiania". Trafiała zarówno w potrzeby
intelektualne jak i populistyczne. Wpasowywała się w boy'owsko - gombrowiczowską
tradycję intelektualisty na nice wywracającego narodowe świętości, jak i w tradycję ludowego
resentymentu, który polega na dowartościowaniu się poprzez kompromitację, a więc
ściągnięcie w dół wszelkich moralnych autorytetów. Ciekawe zresztą byłoby prześledzić
afiliacje owych tradycji.
W każdym razie czymś radykalnie innym była działalność odbrązowiania w świecie
rządzonym przez tradycję i jej rytuały, od kwestionowania heroicznego doświadczenia
zbiorowości, któremu zawdzięczała ona swoje odrodzenie, doświadczenia jakim była
Solidarność. Zwłaszcza innego znaczenia nabierało takie działanie w sytuacji społeczności
chorej i pełnej kompleksów jaką jest społeczeństwo po doświadczeniu komunizmu.
Bardzo znamienny był lęk przed "kombatanctwem" tzn. odwołaniem się do idei wspólnej
walki przeciw komunizmowi. W dobrym tonie było dystansowanie się do wszystkich
heroicznych zachowań z przeszłości. Był to wielki sukces ideologów oportunizmu spod znaku
"Polityki", którzy już od chwili powstania Solidarności lwią część swoich wysiłków
poświęcili jej "demistyfikacji".
Doświadczenie Solidarności przeczyło ich elementarnym tezom. Ośmieszało ich relatywizm.
Odsłaniało porządek wartości w życiu społecznym. Kwestionowało determinizm. Nic
dziwnego więc, że robili oni wszystko, aby nie tylko zdeprecjonować Solidarność, ale
przedstawić ją i cały ruch opozycyjny odwołujący się do wartości i ideałów jako zagrożenie
największe. Po załamaniu się komunizmu prowadzili swoją działalność w warunkach
paradoksalnie bardziej sprzyjających, gdyż w aurze odbrązowiania i heroicznego
przeciwstawiania się nowemu establishmentowi. Jak już wspomniałem, odbrązowianie było
zajęciem najłatwiejszym z możliwych, a nowy intelektualny establishment wrogi
dekomunizacji pomimo oficjalnego powoływania się na Solidarność musiał mieć wobec niej
stosunek nie do końca jednoznaczny. Siłą rzeczy, w ideologii wrogów dekomunizacji,
musiała Solidarność i cała antykomunistyczna opozycja, której była ona dominującym
elementem z czasem przybierać kształt tylko jednej z polskich dróg do niepodległości i
demokracji, gdyż alternatywą do niej miała się okazać działalność w PZPR.
***
Zdobycie władzy w demokratycznej rywalizacji, a potem zmonopolizowanie przez nich
lewicowej opcji ośmieliło postkomunistów. Coraz głośniej lansowana była teza o tym, że w
Polsce demokrację i niepodległość co najmniej w tym samym stopniu co Solidarność
wywalczyli partyjni reformatorzy, co z czasem coraz bardziej oznaczało po prostu PZPR.
Specyficzną rolę w tym odgrywał znany nie tylko w Polsce historyk idei deklarujący się jako
"prawicowy liberał", Andrzej Walicki.
W kostiumie niezależnego intelektualisty powtarzał on pod adresem Solidarności wszystkie
insynuacje propagandy stanu wojennego, aby jednocześnie dowartościowywać PZPR jako
realistów politycznych wyprowadzających Polskę z domu niewoli. Adam Michnik we
wspólnym z Kiszczakiem wystąpieniu we własnej gazecie nie tylko pasował szefa aparatu
terroru stanu wojennego na "człowieka honoru", ale rozgrzeszył PZPR za masakrę
robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Tym samym rozgrzeszył ją w ogóle.
Bardzo subtelnie rozgrywał swoją rehabilitację PRL prezydent Kwaśniewski, który
przyznawał najwyższe odznaczenia państwowe z jednej strony zasłużonym opozycjonistom
(ale tylko tym, którzy opowiedzieli się przeciw dekomunizacji), a z drugiej "utrwalaczom
władzy PRL", w tym również byłym ubekom odpowiedzialnym za prześladowanie patriotów
polskich. Doktryna dwóch patriotyzmów i dwóch dróg do niepodległości i demokracji
zaczynała święcić triumf.
Bardzo charakterystyczna była manipulacja przy świętowaniu rocznicy ZSP, w którą włączyła
się znacząca część polskiego establishmentu kulturalnego pod przewodnictwem prezydenta
Kwaśniewskiego. Trzeba przypomnieć, że ZSP (Zrzeszenie Studentów Polskich), które
powstało w wyniku przemian 56 roku było ewenementem w polskim życiu instytucjonalnym,
gdyż jakkolwiek wpisane w totalitarną strukturę instytucji komunistycznego państwa,
formalnie nie posiadało ideologicznego zabarwienia i mogło imitować niezależną
reprezentację studentów. Innymi słowy: można było np. próbować działać na rzecz kultury
pod auspicjami ZSP nie dokonując deklaracji ideowej. Pod szyldem ZSP działały nawet
nonkonformistyczne inicjatywy jak: Studencki Teatr Satyry (STS) czy Teatr Ósmego Dnia.
W 1973 władze położyły temu kres i na miejsce ZSP powołały SZSP -Socjalistyczny Związek
Studentów Polskich, co wywołało nawet niezwykłe na owe czasy protesty. Od tego momentu
kariera w SZSP znaczyła akt jednoznacznie oportunistyczny, a sama organizacja zaczęła
funkcjonować jako przedsionek do kariery partyjnej. Nie przypadkowo wielka część
obecnych przywódców postkomunistów tudzież ich przedstawicieli w świecie biznesu
pochodzi z SZSP-owskiego układu.
W 1977 roku po zamordowaniu przez SB studenckiego działacza opozycyjnego, Stanisława
Pyjasa na fali tworzenia się opozycji, w największych miastach Polski, powstały Studenckie
Komitety Solidarności, które deklarowały m.in. działanie na rzecz powstania autentycznej,
nieideologicznej reprezentacji studenckiej. To one dały początek Niezależnemu Zrzeszeniu
Studentów (NZS), który wykorzystując gwałtowne zmiany 1980 roku powstał jako
odpowiednik Solidarności w środowisku studenckim. SZSP uległ marginalizacji. W latach
osiemdziesiątych zmienił nazwę przyjmując znowu szyld ZSP.
Rocznicę SZP świętowali więc przemalowani SZSP-owcy przypisując sobie również
wszystkie sukcesy ZSP. Było to ogromne święto oportunizmu i rehabilitacji PRL. Mniej
więcej w tym samym czasie przypadała również rocznica powstania NZS, który na uczelniach
dziś ma większe znaczenie niż ZSP. Jednak rocznica ta przeszła w Polsce niezauważona.
W 1999 roku w Paryżu wydana została książka, których autorami było dwóch socjologów
polskiego pochodzenia związanych ze środowiskiem Adama Michnika, Georges Mink i Jean -
Charles Szurek "La granad conversion" (Wielka przemiana). Książka ta reklamowana w
Polsce w "Gazecie Wyborczej" przyjmuje jako pewnik, że w Polsce w demokracji i wolnym
rynku najlepiej sprawdzili się byli komuniści. Aby wyjaśnić to zjawisko autorzy zwracają się
z pytaniami do samych zainteresowanych, którzy tłumaczą, że komunistami nie byli nigdy, a
partię komunistyczną, która w gruncie rzeczy komunistyczną nie była, traktowali jako
instrument do stopniowego przekształcania Polski w kierunku demokracji i kapitalizmu.
Wolność i niepodległość zawdzięczamy więc nie również komunistom, ale głównie im.
Na wielką skalę akcję rehabilitacji PRL i jego establishmentu prowadzą najbardziej
wpływowe w naszym kraju publiczne media elektroniczne. Wymowne jest np. działanie
skądinąd zdolnej reżyserki telewizyjnej Olgi Lipińskiej. Swój "Kabarecik", który w
peerelowskiej telewizji wyróżniał się estetyczną jakością, prowadzi ona już nieomal 30 lat.
W stanie wojennym "Kabarecik" stanowił telewizyjny odpowiednik felietonistyki "Polityki".
W III Rzeczpospolitej, kiedy autorka zorientowała się, że niczym to nie grozi, przekształciła
go w agitkę postkomunistów, a więc głównie narzędzie walki z ich przeciwnikami. Nawet w
czasie rządów postkomunistów widzowie jej spektakli odnosili wrażenie, że Polską rządzą
"solidaruchy", które ponoszą odpowiedzialność za całe zło w naszym kraju. W sytuacji gdy
publiczne wystąpienie w obronie lustracji i dekomunizacji wiązało się z ryzykiem
intelektualnego ostracyzmu, widzowie Lipińskiej odnosili wrażenie, że żyją w kraju "polowań
na czarownice" organizowanych przez lustratorów i dekomunizatorów.
***
Triumfalne zdobycie przez Kwaśniewskiego drugi raz stanowiska prezydenta i pewny sukces
komunistów w najbliższych wyborach parlamentarnych są zarówno symptomem stanu
świadomości Polaków, jak i kolejną jego determinantą.
Ideologia relatywistycznego oportunizmu zwyciężyła w naszym kraju na całej linii.
Zwyciężył postkomunistyczny postmodernizm. Przeszłość nie jest domeną faktów, a
uzgodnień. Prawda utożsamiona zostaje z demokratyczna procedurą wyborów. Próba oparcia
się na powszechnym zakorzenionym w przeszłości systemie wartości -jest uznawana za
zamach na tolerancję.
Polacy nie potrafili się odciąć od swojej najnowszej historii i rozliczyć jej nieprawości.
Konsekwencje tego ponosimy po dziś dzień i nie tylko w niewymiernej sferze moralności
publicznej, ale i łatwiejszych do analizy obszarach działania państwa, którego pełna
transformacja została zablokowana. Konsekwencją tego są także problemy budowy w Polsce
społeczeństwa obywatelskiego.
Na ten stan rzeczy złożyły się z grubsza trzy czynniki:
1) Działania propagandowe komunistycznego establishmentu, którego intelektualnym jądrem
była ideologia oportunizmu wykształcona w latach osiemdziesiątych. Działania owe zręcznie
wykorzystywały kompleksy wyniesione przez Polaków z czasów totalitaryzmu.
2) Czynnik najważniejszy: przejęcie dużej części tej ideologii przez dominującą w
środowiskach opiniotwórczych część opozycyjnej inteligencji, która uzyskała władzę po 89
roku. Ten przełom motywowany był wyborami politycznymi i miał na celu o czym pisałem
już, zablokowanie dekomunizacji. Zespół idei, który służył uzasadnieniu tego wyboru
prowadzić musiał do stopniowego przejmowania ideologii oportunizmu.
3) Nałożenie się na te procesy uniwersalnych, postmodernistycznych trendów kulturowych,
które kwestionowały "metanarracje" czyli metafizykę, tradycyjne modele kulturowe, a więc
przyjęcie prawdy, wartości i zasad. Celem tych koncepcji jest uwalnianie się od kolejnych
gorsetów kultury uznawanych przez postmodernistów za systemy represyjne. Okazało się, że
postmodernizm świetnie nadaje się jako narzędzie rewizji a więc manipulacji naszej
najnowszej historii i teraźniejszości.
Fakt, że Polacy nie potrafili oderwać się od PRL zaciążył nad naszą współczesnością.
Niezwykle utrudnił nam budowę zdrowych podstaw demokracji i rynkowego systemu.
Stworzył rozliczne bariery dla budowy społeczeństwa obywatelskiego. Można żywić
uzasadnione obawy, że z bałaganem tym będziemy się jeszcze borykać kolejne dekady.