Imperium uprzywilejowanych - Walenbergowie
imperium Wallenbergów. Zagranicznym inwestorom zezwolono na kupno szwedzkich firm, by Wallenbergom trudniej było utrzymać kontrolę nad swoimi spółkami
Upadek
rodu Wallenbergów to początek końca socjalizmu w Szwecji
Esse
non vidare (być, ale nie być widzianym) - to motto wpisane w herb
Wallenbergów, najbardziej wpływowego i najbogatszego rodu
Skandynawii, jest już nieaktualne. Szwedzcy miliarderzy kontrolujący
największe szwedzkie firmy, takie jak Ericsson, Scania, Saab, ABB
czy Electrolux, rozpoczęli właśnie otwartą kampanię przeciwko
zniesieniu uprzywilejowanych akcji. A dzięki nim, mając zaledwie 2
proc. akcji sztokholmskiej giełdy papierów wartościowych,
kontrolują aż 45 proc. kapitału giełdy (wartości wszystkich
notowanych firm)! Mają przeciwko sobie władze Unii Europejskiej, a
za sobą... Partię Socjaldemokratyczną. Ten sojusz nikogo w Szwecji
nie dziwi. To w kontrolowanych przez Wallenbergów firmach działają
popierające socjalistów związki zawodowe. Socjaldemokraci wydawali
przepisy sprzyjające gromadzeniu miliardów przez Wallenbergów, a w
zamian za to ci oferowali wyższe pensje popierającym socjalistów
związkowcom. Jeżeli unia doprowadzi do zmiany prawa w Szwecji,
Wallenbergowie stracą kontrolę nad swoimi firmami, a
socjaldemokraci - poparcie związków zawodowych i pierwszy raz od 70
lat będą musieli oddać władzę.
Sojusz
robotniczo-kapitalistyczny
Sojusz
socjaldemokratów z Wallenbergami zawiązał się już w 1911 r.
Marcus Wallenberg, wówczas głowa rodu, prowadził założony w 1856
r. bank Stockholms Enskilda Bank (SEB), jednak bez większych
sukcesów (w latach 1857 i 1878 r. państwo ratowało bank przed
bankructwem). Knut Agathon Wallenberg, przyrodni brat Marcusa, prezes
SEB oraz poseł, złożył wówczas projekt ustawy, która zezwalała
bankom na inwestowanie pieniędzy w akcje przedsiębiorstw (wcześniej
było to zabronione, ponieważ obawiano się, że bankrutujące firmy
mogą doprowadzić banki do upadku). Propozycja przeszła tylko
dzięki poparciu socjaldemokratów (Partia Konserwatywna była
przeciwna) i pozwoliła Wallenbergom na stworzenie należącego do
banku funduszu inwestycyjnego Investor.
Wallenbergowie
i socjaldemokraci szybko się zorientowali, że na współpracy mogą
tylko zyskać. Ci pierwsi przejmowali duże firmy i natychmiast
podnosili w nich pensje robotnikom, co socjaldemokraci przedstawiali
jako własny sukces i zyskiwali nowych zwolenników. W efekcie w 1932
r. socjaldemokraci wspierani przez komunistów przejęli władzę i
od razu zabezpieczyli interesy sojuszników. Wprowadzili tzw. akcje
B, dzięki którym mieli nawet tysiąckrotnie więcej głosów na
zgromadzeniach akcjonariuszy, niż wynikałoby to z liczby
posiadanych zwykłych akcji (dzięki temu Wallenbergowie mają na
przykład zaledwie 5 proc. akcji Ericssona i aż 40 proc. głosów na
walnym zgromadzeniu akcjonariuszy), ograniczyli udział zagranicznych
inwestorów w szwedzkich firmach do 20 proc., a należące do
Wallenbergów firmy dostały państwowe zamówienia (na przykład
monopolista telefoniczny Televerket zamawiał sprzęt
telekomunikacyjny u Ericssona, a autobusy dla szwedzkich miast
kupowano w Scanii). W efekcie już w 1945 r. 31 z 50 największych
szwedzkich firm kontrolowane było przez 15 rodzin, z których
największe wpływy mieli Wallenbergowie.
Zmierzch
rodu
Na
początku lat 90. władzę przejęła koalicja partii prawicowych i
przystąpiła do demontażu wspieranego przez socjalistów .
Konserwatyści obniżyli podatki dla firm o połowę (do 28 proc.),
by bardziej opłacało się je finansować przez emisję akcji niż
kredyty bankowe (Wallenbergowie zawsze finansowali inwestycje firm
kredytami ze swojego banku SEB, ponieważ odsetki od kredytu opłacało
się odpisywać od podatku). Zakończyli też negocjacje w sprawie
akcesji do UE (Szwecja przystąpiła do niej w 1995 r.), wiedząc, że
uprzywilejowanie niektórych akcji jest niezgodne z prawem
wspólnotowym i w związku z tym Szwecja będzie zmuszona je znieść.
Pozbawione
politycznego wsparcia imperium Wallenbergów zaczęło się walić.
Jeszcze w 1998 r. należący do rodziny Investor kontrolował 14
dużych firm giełdowych. W 2003 r. już tylko w siedmiu firmach
(Ericsson, Saab, WM-Data, Atlas Copco, Electrolux, Gambro i SEB) miał
przekraczające 20 proc. udziały w głosach na zgromadzeniach
akcjonariuszy. Pod naciskiem przybywających z zagranicy inwestorów
(wyceniali firmy Wallenbergów znacznie poniżej ich wartości)
Wallenbergowie byli zmuszeni ograniczyć uprzywilejowanie swoich
akcji m.in. w Electroluksie, SKF i Ericssonie (mają w nich dzisiaj
40 proc. głosów na zgromadzeniu akcjonariuszy, a nie 80 proc. jak
jeszcze w 2003 r.). Zarządzający od 1999 r. Investorem kuzyni Jacob
i Marcus Wallenbergowie oblali sprawdzian z umiejętności
menedżerskich: akcje Ericssona kosztują dzisiaj 22 korony, choć
jeszcze w 2000 r. warte były 165 koron.
-
Wallenbergowie nie potrafią podejmować trudnych decyzji, a bez tego
nie można dobrze zarządzać - ocenia Mats Qviberg, jeden z
najbardziej wpływowych szwedzkich biznesmenów i właściciel
funduszu inwestycyjnego Oeresund Investment.
Wallenbergowie
nie mogą się pogodzić z tym, że nie będą już mieli takich
wpływów jak w latach 80. W swojej kampanii sprytnie podkreślają,
że utrzymanie uprzywilejowanych akcji to kwestia suwerenności
gospodarczej kraju, bo tylko to gwarantuje, że szwedzkie firmy
pozostaną w rękach Szwedów. Pod taką tezą obiema rękami
podpisują się walczący o pozostanie przy władzy socjaldemokraci.
Ich lider Goeran Persson oświadczył, że zrobi wszystko, co w jego
mocy, by instytucja uprzywilejowanych akcji pozostała w szwedzkim
prawie. Socjaldemokraci są jednak pesymistami. - Wallenbergowie
nigdy już nie odzyskają swojej pozycji - mówi Gunnar Lund,
wicepremier Szwecji. Nieoficjalnie przyznają to także sami
Wallenbergowie. "Microsoftu być może nie będzie za sto lat,
my na pewno przetrwamy" - mawiał przy każdej okazji jeszcze na
początku lat 90. Claes Dahlback, ówczesny prezes Investora. Teraz
już tego nie robi.
Autor: Aleksander Piński