„Trans-Atlantyk” został napisany przez Witolda Gombrowicza w 1953 roku. Książka ma charakter zmitologizowanych wspomnień z wczesnych lat emigracji. W 1939 roku pisarz wziął udział w inaugurującym rejsie „Chrobrego” z Gdyni do Buenos Aires. Po wybuchu wojny Gombrowicz został w Argentynie, gdzie w nędzy spędził dziesięć lat swego życia. Nękały go nie tylko problemy finansowe - rezultatów nie przynosiły również jego działania w obrębie życia literackiego.
Bohaterowie:
• Witold Gombrowicz - główny bohater, a zarazem narrator powieści. Jest Polakiem, który po dwudziestu dniach pływania po morzu dociera na statku „Chrobry” do Buenos Aires. Tam dowiaduje się o wybuchu wojny i postanawia zostać w Argentynie. Jest to jego świadoma decyzja, której ze względu na „bluźniercze” powody nie może być zdradzona żadnemu z rodaków. Na zorganizowanym przez Artystów spotkaniu poznaje homoseksualistę Gonzala, który wciąga go w intrygę uwiedzenia Ignacego - syna prawdziwego patrioty Tomasza Kobrzyckiego.
• Gonzalo - Metys, Portugalczyk, z perskiej tureckiej matki w Libii urodzony. Niezwykle bogaty mężczyzna, którego całe dnie wypełnia polowanie na chłopców, którzy za małe pieniądze zaspokoją jego seksualne potrzeby. Udaje on biedaka nawet wtedy, gdy odwiedza go w pałacu Witold, jest wówczas przebrany za służącego a gościa przyjmuje w ubogim pokoiku. Jest zakochany w mężczyźnie o blond włosach Ignacym Kobrzyckim. Wszystkie jego działania zmierzają do uwiedzenia obiektu jego westchnień.
• Tomasz Kobrzycki - patriota, dawny Major. Ma syna Ignacego. W obronie jego czci wyzwał na pojedynek Gonzala. Gdy ten własnym ciałem obronił jego syna ofiarował mu swoją przyjaźń. Szybko jednak zerwał z sentymentalnym stosunkiem do homoseksualisty, który chce posiąść jego syna. W obronie honoru postanowił zabić Ignacego, co mu się nie udało.
• Wspólnicy: Baron - wspaniały, rosły, dumny mężczyzna. Ciumkała - niższy od Barona, krępawy. Pyckal - kościsty blondyn. Wszyscy trzej prowadzą własną firmę „Baron, Ciumkała, Pyckal, Koński Psi Interes”. Są nierozłączni, choć ciągle się kłócą. Zarzewiem konfliktu był Młyn, który w równym udziale przypadł im z eksdywizji. Podział funduszów był niemożliwy, ciągłe procesowanie nie przynosiło efektów, „ta zaś swarliwość nie tyle może z finansowych rozrachunków ile z natur sprzeczności. A bo Baron jak bąk huczy, buczy i tańcuje, jak paw ogon puszy, jak sokół w górę polatuje; a Pyckal, jak byk, wrzaskiem krzykiem swojem chamskiem chamskiem się nawala; a Ciumkała gmyrze”. Zatrudnili oni Witolda, z którym właściwie utrzymywali bliższe kontakty. Pojedynek między Gonzalem a Tomaszem, w którym wzięli udział, stał się powodem wcielenia ich do Związku Kawalerów Ostrogi. W finalnej scenie wraz z Rachmistrzem przeistoczyli się w potworne stwory, które siłą swej okropności chciały zapanować nad bawiącą się w pałacu Gonzala Polonią.
Elementy biograficzne w utworze:
Powieść „Trans-Atlantyk” nie jest powieścią biograficzną, ale możemy się w niej dopatrzeć kilku faktów, które naprawdę miały miejsce w życiu Witolda Gombrowicza. Autor, a zarazem główny bohater utworu, rzeczywiście od sierpnia 1939 roku mieszkał w dalekiej Argentynie, gdzie przypłynął na pokładzie MS „Chrobrego”. Na statek dostał się nie z własnej inicjatywy, ale dzięki zaproszeniu, jakie otrzymał od przewoźnika na inauguracyjny rejs. Trzydziestopięcioletni wówczas literat postanowił pozostać w Ameryce Południowej po tym, jak doszła go wieść o podpisaniu paktu o nieagresji pomiędzy Hitlerem i Stalinem, co oznaczało nadchodzącą wojnę.
Gombrowiczowi w tej podróży towarzyszył Czesław Straszewicz, początkujący literat, który na wieść o nadchodzącym wybuchu wojny nie zastanawiał się i postanowił powrócić na pokład „Chrobrego”. Walczył na froncie zachodnim. Po zakończeniu wojny podzielił los Gombrowicza i na stałe osiadł w urugwajskim Montevideo, gdzie mieszkał do śmierci.
Szybko jednak okazuje się, że „Trans-Atlantyk” jest dziełem w przeważającej części fikcyjnym, ponieważ niemal od momentu pozostania Gombrowicza na argentyńskiej ziemi nic, co zostało opisane w książce, nie zgadza się z prawdziwymi losami pisarza. Wiadomo, że literat nie mógł wziąć udziału w wojnie, ponieważ od dziecka cierpiał na choroby układu oddechowego, które z czasem przerodziły się w ciężką astmę. Ponadto od najmłodszych lat Gombrowicz borykał się z uciążliwych schorzeniem skóry. Jednak w powieści odmawia powrotu na pokład statku, mówiąc: „Nie będę ja się w to mieszał, bo nie moja sprawa, i jeśli konać mają, niech konają”. Od tego momentu w utworze pojawiają się jedynie drobne elementy biografii Gombrowicza.
Prawdą było na pewno to, że decydując się na pozostanie w Ameryce Południowej, pisarz sam siebie skazał na życie w ubóstwie. Nie mówił w dodatku po hiszpańsku, co jeszcze bardziej utrudniało mu „stanięcie na nogi”. Jak czytamy w „Trans-Atlantyku”:
Faktem było również to, że Gombrowicz pracował w charakterze urzędnika, czego nie znosił. Nienawidził tej pracy tak bardzo, że każdego roku obchodził rocznicę swojego odejścia z niej po siedmiu latach męczarni. Pisarz niesamowicie źle znosił warunki panujące w urzędzie, nie znosił zwłaszcza sztucznego i hermetycznego środowiska pracowników. Pracę tę jednak dostał Gombrowicz dopiero w 1947 roku, a do tego czasu wiódł niesłychanie skromny i ubogi żywot.
Ewangeliczna mitologizacja W opisach akcji „Trans-Atlantyku” często pojawiają się dantejskie motywy i obrazy. Wskazują one na moralną, ewangeliczną mitologizację. Podobnie jak w „Ślubie” pojawia się postać Ojca symbolizuje też te same wartości. Po pierwsze, w sensie etycznym, mamy tu do czynienia z honorem i czystością, a w sensie patriotycznym z męstwem i wiernością. Tomasz, powieściowy ojciec jest podobnie jak Ignacy ze „Ślubu” przedstawicielem Kościoła. Analogia ta znajduje potwierdzenie w tekście. Wystarczy przypomnieć chociażby moment, w którym Gonzalo ugodził szklanką Tomasza. Ten stał tylko, a z jego skroni kapały i spływały po policzku krople krwi, niczym Jezusowi na Kalwarii. Motywy biblijnej góry przywoływane są bardzo często, Gombrowicz - główny bohater wciąż opisuje swoje przygody odwołując się do motywu góry. Równie istotna jak postać ojca jest postać syna. Podobnie jak w „Ślubie” symbolizuje nowy porządek, jest „nosicielem deformacji quasi-rzeczywistości”. Syn symbolizuje w porządku etycznym wstyd i hańbę, w porządku zaś ideowym postęp i nieskrępowanie, zerwanie z tradycja i przeszłością.
Zbrodnia i perwersje seksualne w Trans-Atlantyku Fabuła powieści przypomina chwilowo powieść kryminalną. Element zbrodni, podobnie jak element perwersji seksualnej wprowadza pisarz za pomocą bogatego homoseksualisty Gonzala. Elementy te są niezwykle ważne, konstytuują fabułę utworu. Metaforycznie przedstawiony Portugalczyk nie tylko inicjuje zbrodnie, ale również wplątuje w nią praktycznie wszystkie postacie „Trans-Atlantyku”. Nie chodzi o fakt jej dokonania, wydaje się, że u Gombrowicza ważniejszy jest sam zamiar. Początkowo Gombrowicz-bohater buntuje się, nie chce pozwolić ani na zbrodnię, ani na orientację seksualną Gonzala. Brzydzi się nim i krytykuje utożsamienie homoseksualizmu z postępem. Teorie pochodzące te odzwierciedlają głoszone przez niektórych poglądy końca lat 30. W finale jednak, gdy ma ostrzec Ignacego przed seksualno-morderczymi zamiarami Gonzala, kapituluje, stwierdza: „niech on siebie w Co zechce przemienia, a choćby w Mordercę, Ojcobójcę! Choćby i w Cudaka! Niech się ta parzy z kim chce!”. Jednym słowem przyjmuje zarówno zbrodnię, jak i perwersje erotyczne. Akceptacja zbrodni i zboczenia jest zastąpieniem starej „Formy” nową - Ojczyzny „Synczyzną”.
Śmiech w Transatlantyku: Zakończenie powieści jest zaskakujące, w momencie, gdy narrator, a przede wszystkim czytelnik spodziewają się zbrodni, pojawia się śmiech. Syn nie zabija ojca, jeźdźcy (przebrani członkowie Związku Kawalerów Ostrogi) nie napadają na bawiąca się polonię - wszyscy wpadają w śmiech. Ma on cechy katharsis.
Kpina z ojczyzny: Niezwykle istotna jest scena rozgrywająca się w piwnicy, w której uwięziony zostaje ugodzony Ostrogą Gombrowicz. Jak się okazuje, nie jest on jedyną ofiara Rachmistrza W ciągu kilku dni do piwnicy zaciągnięta zostaje większa część Polonii. Scena ta ma metaforyczne znaczenia. Narrator wchodzi niejako w związek z innymi polskimi emigrantami. Wszyscy tworzą coś, co można przyrównać do swoistej „organizacji samoudręki”. Choć mają tego dosyć, zadają sobie ból, muszą współcierpieć, bo tego wymaga historia. Każdy, niczym „Chrystus na krzyżu rozpięty” cierpi w imię ojczyzny. Narrator-Gombrowicz na narodowy masochizm odpowiada cynizmem. Rozwiązanie tej męczeńskiej niewoli widzi w zgwałceniu natury, losu a nawet Boga Najwyższego.
Motywy zwierzęce: Bardzo charakterystyczne w „Trans-Atlantyku” jest występowanie zwierzęcych motywów, rekwizytów, nazw i opisów. Cała powieść przepojona jest zwierzęcością. Jest ich bardzo wiele, uwagę zwracają w szczególności te z pałacu Gonzala, który przecież sam jest „nie bykiem, lecz krową”. Pojawiają się tu psy skrzyżowane z innymi zwierzętami. Oprócz psów pojawiają się ogiery, kobyły, muchy, papugi, konie, szaraki, szczury, charty, wróble, żaby, rysaki, itd. W powieści obecne jest jakieś zwierzęce szaleństwo, widać to nawet w terminologii, jakiej używają bohaterowie. Pojawiają się wyrazy takie jak: „łasić się”, „zbaranieć”, „srokaty”, „zagawronić”, „zarechotać”, „gzić”, „doić” i oczywiście wszystkie odnoszą się do ludzi. Nawet słowa - klucze tak ważne dla filozofii Gombrowicza mają zwierzęcą proweniencję, chodzi tu o: „ostrogę”, „zasadzkę” czy „potrzask”.
Archaizacja stylistyki: Punkt wyjścia powieści stanowi dla Gombrowicza przełomowy moment w historii Polski. Pisarz wypowiada się z pełną świadomością przeciwko tradycyjnej wersji patriotyzmu, ale również krytykuje poprzez parodię charakterystyczny dla sztuki i literatury sposób wypowiadania się. I tak mamy w powieści do czynienia ze specyficznym językiem, który stanowi syntezę różnych stylów wypowiedzi najbardziej reprezentatywnych dla polskiej tradycji. Pojawiają się typowe zwroty dla „sarmackiej” prozy: „Każ Pan dobrodziej konie zaprzęgać”. Narrator korzysta też z pamiętnikarskiego języka Paska: „Ja się zdumiałem…widząc Salonów, Sal wielkich luxusy, które plafonami, Parkietami, Stiukami a Boazeriami…”. Widoczne są także elementy szlacheckiej dziewiętnastowiecznej gawędy, romantycznej poezji oraz trylogii Sienkiewicza. Ciekawym zabiegiem jest też aluzja do najbardziej znanych scen z epopei narodowej „Pana Tadeusza”. Gombrowicz przywołuje polowanie, pojedynek czy kulig. Parodia kryje się w tym, że brak podstawowych „rekwizytów” tych zdarzeń, podczas pojedynku nie ma kul, w polowaniu brak szaraków, a kulig odbywa się w argentyńskim gorącym pałacu, gdzie na śnieg nie ma najmniejszych szans. W ten sposób „Trans-Atlantyk” jest swoistą „syntezą wielowiekowego rozwoju polskiej prozy”.
Czas i miejsce akcji: Akcja powieści rozgrywa się pod koniec sierpnia i na początku września roku 1939 w Buenos Aires stolicy Argentyny. Czas wprowadza element autentyczności, chodzi tu o wymiar historyczny i dokumentalny. Zdaniem Z. Malićia czas należy do akcji powieści a przestrzeń stanowi czynnik składowy fabuły „Trans-Atlantyku”
Wymowa utworu: "Ojczyzna" zciera się tu z "synczyzną" - podporządkowanie hierarchii państwowej walczy ze swoim odpowiednikiem w stosunkach ojciec-syn. Obalanie wszelkich świętości rozpoczyna się właśnie od tych dwóch. Walka o dystans wobec wszelkiej idei i każdej obsesji posuwa się aż do pomysłu, żeby uwolnić się od nieznośnego autorytetu poprzez zabicie ojca...
Przebieg wydarzeń: Tak więc "Trans-Atlantyk" jest bluźnierstwem - z polskiego punktu widzenia. Główny bohater, którym jest po prostu "Witold Gombrowicz", odmawia udziału w zbrojnej walce z wrogami ojczyzny, bez najmniejszego poczucia winy odpływa transatlantykiem do Ameryki Południowej, gdzie poznaje ekscentrycznego milionera-homoseksualistę Gonzala. Bierze udział w intrydze, by rzucić mu w ramiona pięknego chłopca - Ignaca, powiązanego z ojcem-Polakiem niezwykle silnymi, wiernopoddańczymi więzami "synczyzny". Bohater (Gombrowicz) oczywiście waha się i często wypiera swojego odszczepieństwa, z czego wynika, że w końcu nikomu nie dochowuje wiary, zdradza też wszystkich na prawo i lewo.
Streszczenie:
Dwudziestego pierwszego sierpnia przybył on z Gdyni do Buenos Aires na statku „Chrobry”. Podróż przebiegała niezwykle spokojnie, wypełniały ja głównie chwile „bajdurzenia i baraszkowania” z ładnymi panienkami oraz mało ciekawe, przepojone wrogością przyjęcia Prezesów i Przedstawicieli Poloni. Spokój ten został przerwany wiadomością przyniesioną przez towarzysza podróży, także literata Czesława Straszewicza. Gazety informowały, że lada dzień wybuchnie w Polsce wojna. Wszyscy uczestnicy podróży popadli w zwątpienie, zaczęli się obejmować i jak najprędzej chcieli wracać i choć zdawali sobie sprawę, że do ojczyzny zapewne nie zostaną wpuszczeni, to chcieli być jak najbliżej niej, choćby w Anglii czy Szkocji. Jeden tylko Gombrowicz oznajmił, że zostaje. Prawdziwych powodów swojej decyzji zdradzić nie mógł. Kiedy statek odpływał popatrzył na niego i rzekł: „Płyńcie do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!” I z tymi słowami na ustach wstąpił do miasta z 96 dolarami w kieszeni. Wiedząc, że nie ma środków do życia udał się do pana Cieciszkowskiego, znajomego z dawnych lat, któremu rzecz jasna nie zdradził swej „bluźnierczej przyczyny zostania”. Cieciszkowski obiecał porozmawiać z trzema wspólnikami, którzy „Spółkę mają i Interes Koński tyż i Psi Dywidendowy”, by pomogli przybyszowi. Zastanawiał się długo, czy iść do poselstwa. Kiedy postanowił, że tego nie zrobi, zobaczył nagle wspinającego się na źdźbło trawy robaczka. Ten widok tak go strwożył, że w rezultacie poszedł do Poselstwa: „o pójdę, tak, pójdę, pójdę, Jezus Maria, pójdę, lepiej pójdę…i poszedł”. Tam przyjął go minister Feliks Kosiubidzki, który za kilkadziesiąt pezów chciał odesłać literata do Rio de Janeiro. Poseł doszedł podczas rozmowy do wniosku, że musi coś być w przybyszu skoro On - tak ważna persona - poświęca mu tyle czasu i postanowi poprzez okazanie pomocy spełnić swój obowiązek wobec Piśmiennictwa Narodowego. Zaproponował Gombrowiczowi pisanie artykułów do gazet o wielkich polskich poetach. Ten jednak odmówił. Zdziwiony minister zapytał swego radcę Podsrockiego, kim jest nowo przybyły człowiek. Po chwili obydwaj zaczęli się nienaturalnie zachowywać. Złożyli mu pokłony i oznajmili, że przedstawią go jako wielkiego polskiego Geniusza. Przytłoczony „atmosferą Parlamentu” nie zaprotestował, choć byli to ludzie, którymi gardził. Dopiero po opuszczeniu murów Ministerstwa odreagował minione zdarzenia wirtualnym „wyrzucaniem, odprawianiem, pałą przeganianiem, wyganianiem” Kosiubidzkiego. Naglący stan finansów zmusił bohatera do ponownego spotkania z Cieciszkowskim. Kiedy przechadzali się jedną z najbogatszych ulic, wpadli na Barona. Cieciszkowski przedstawił Gombrowicza i poprosił o znalezienie dla niego posady. Baron, nie zastanawiając się długo, zaproponował miejsce sekretarza. Wtem nadszedł wspólnik Barona, Pyckal, który dowiedziawszy się o zaistniałym fakcie zabronił przyjęcia Gombrowicza, chciał go nawet pobić, ale wówczas nadszedł trzeci z właścicieli firmy - Ciumkała. Zaczęli się kłócić i przepychać. W końcu zaciągnęli Gombrowicza do domu, w którym mieli firmę. Zostawili samego i poszli przedyskutować sprawę jego zatrudnienia. Gombrowicz przyglądał się pracującym tam urzędnikom, w których zachowaniu było widać, że przez kilkanaście lat robią, mówią a nawet zachowują się dokładnie tak samo. Obserwacje urzędników przerwali Pryncypałowie, którzy wezwali literata do siebie. Zaproponowano mu pracę, ale z obiecanych przez Barona 1500 pezów wynagrodzenie spadło do 85. W ten sposób Gombrowicz stał się jednym z urzędników, i choć mógł być bezpieczny o kwestie finansowe, to jednak „obcość miasta, brak przyjaciół, lub towarzyszów zaufanych, dziwaczność pracy…jakimś lekiem go wypełniały”. Gombrowiczowi nie dawała spokoju sprawa z Poselstwem. Kiedy wrócił do domu okazało się, że czeka na niego bukiet biało-czerwonych fluksji i zaproszenie na wieczór organizowany przez Pisarzy i Artystów. Mimo jego niechęci gospodyni przeniosła bukiet do największego salonu. Był wściekły, że nagle wszyscy chcą uczynić z niego wielkiego pisarza i w ramach buntu postanowił zostać w domu. Po chwili doszedł jednak do przekonania, że zasługuje na „czapkowanie”, i razem z radcą - Podsrockim pojechał na spotkanie. Powitała go Polonia - właściciele i pracownicy firmy. To przesadnie miłe przyjęcie nie zostało jednak powtórzone po wejściu na salę.
Okazało się, że wszyscy, którym był przedstawiany, bardzo szybko o nim zapominali, przegrywał z rozwiązaną sznurówka czy chęcią zjedzenia ciastka. Nagle wszedł człowiek „niezwykle wydelikacony, a do tego jeszcze siebie delikacący”, był to znany pisarz argentyński. Rodacy Gombrowicza oczekiwali, że jako polski Geniusz zacznie rozmowę z tym niezwykłym człowiekiem. Doszło między nimi do słownego pojedynku, i choć zaczął go Gombrowicz, to i on w finale przegrał. Każda kwestia przez niego wypowiedziana była autorstwa kogoś innego. W ramach odreagowania stresu począł chodzić, i chodził tak od ściany do ściany, gdy nagle zauważył, że w ślad za nim chodził ktoś jeszcze - mężczyzna o czerwonych wargach, które „różem kobiecym, choć Męskie, krwawiły”. Gombrowicz poczuł się jak uderzony w twarz i uszedł przez drzwi.
Kiedy biegł przez ulicę spostrzegł, że ów mężczyzna biegnie za nim. Zatrzymał się i mimo początkowych sprzeciwów zaczął z nim rozmawiać. Gonzalo - bo tak miał na imię, opowiedział mu o swoim życiu, które polegało na codziennym szukaniu chłopców, którzy za pieniądze zaspokoją jego potrzeby seksualne. Portugalczyk pokazał pisarzowi miłość swego życia - blondyna, którego nie zdołał jeszcze posiąść. Poprosił Gombrowicza, by ten dowiedział się kim jest starszy mężczyzna z którym czas spędza jego ukochany. Okazało się, że jest to jego ojciec. Blondyn idzie wraz z nim do „Parku Japońskiego”, za nimi zaś Gonzalo i Gombrowicz. Usiedli i zamówili piwo. Dziwne zachowanie zakochanego Portugalczyka wzmagało się - „to oczkiem strzeli, tonów gałki z chleba podrzuca, to szklaneczką brzęczy, to paluszkiem drobi, a tak pośród tych figielków swoich jak Indor między Wróbelkami…i śmiechem hucznym wita własne figle swoje!”, Gombrowicz coraz bardziej się wstydził, w końcu postanowił pójść „za potrzebą” i zniknąć. Po drodze spotkał jednak Pyckala, rzecz jasna za chwilę pojawił się Ciumkała i Baron (są nierozłączni), którzy zaprosili go na piwo. Wrócili do stolika, przy którym rozgorzała kłótnia, kto komu ma postawić trunek. Witold znudzony sytuacją poszedł do ustępu, za nim zaś trójka wspólników. Przekonani byli, że Gombrowicz jest nowym kochankiem niezwykle bogatego Gonzala, z tego powodu wcisnęli mu do kieszeni pieniądze. Mimo zmagań Gombrowicz przyjął je i wrócił do Gonzala, który także włożył mu pieniądze do kieszeni jako dowód swej przyjaźni. Poprosił Gombrowicza, by ten zaprosił jego ukochanego do ich stolika. W międzyczasie dosiadł się Pyckal, Ciumkała i Baron. Witold odszedł do stolika obok, okazało się, że chłopiec ma na imię Ignacy a jego ojciec (Tomasz Korzycki) jest byłym Majorem, który zamierza wysłać syna do wojska. Ojciec Ignacego zaprosił Witolda na pogawędkę, ale z niechęcią spoglądał na jego hałasujących towarzyszy. Gombrowicz ostrzegł go przed seksualnymi zamiarami Gonzala. Tomasz wściekł się i wstał, wstał również Gonzalo, który ze strachu zaczął pić ze swojego kubka, pił nawet wtedy, gdy był już pusty. Nagle rzucił nim w Tomasza, z jego skroni kapały krople krwi. Wszyscy byli gotowi do bójki, ale …stali. Gonzalo nagle wziął swój kapelusz i odszedł. „I tak wszyscy się rozeszli, wszystko Się rozeszło.” Następnego dnia do dręczonego wyrzutami sumienia Gombrowicza przybył Tomasz i poprosił, by w jego imieniu wyzwał do pojedynku Gonzala. Choć Witold nie był zachwycony tym pomysłem pojechał do pałacu Portugalczyka. Kiedy zapukał, otworzył mu Gonzalo ubrany w kitel lokajski, ze szczotką od podłogi w ręku i zaprowadził do swego mizernego pokoju. Próbował przekonać przyjaciela, żeby uprowadził dla niego Ignacego. Witold odmówił powołując się na swoją polskość (Ignacy i Tomasz byli także Polakami). Gonzalo wyśmiał polskość, która dała jedynie Umęczenie i Udręczenie, zaproponował zastąpić Ojczyznę „Synczyzną”. Po chwili powrócili do sprawy pojedynku. Portugalczyk wpadł na pomysł, że weźmie udział w pojedynku, ale jeśli Gombrowicz - jego zaufany przyjaciel przy ładowaniu pistoletów „wrzuci kule w rękaw”. Gombrowicz dochodzi do wniosku, że związki z rodakami są najważniejsze. Chce pomóc Tomaszowi i postanawia uknuć intrygę. Gonzalowi zamierza powiedzieć, że w pistoletach nie ma kul, a potem je podłożyć, by pojedynek odbył się naprawdę. Do zrealizowania planu potrzebuje Pyckala i Barona jako sekundantów Portugalczyka, którzy podłożą mu prawdziwe naboje. Po tych przemyśleniach Gombrowicz poszedł do pracy i wtajemniczył w plan pracodawców. Solidarność Polaków zwyciężyła - rodacy zgodzili się na plan Witolda. Wieczorem Gombrowicz otrzymał list wzywający go do Poselstwa. Okazało się, że czekał tam na niego nie tylko minister, ale i Pułkownik Fichcik. Powodem wezwania była wieść o mającym się odbyć pojedynku Tomasza z Gonzalem. Ministerstwo postanowiło ten bohaterski czyn nagłośnić i pokazać cudzoziemcom. Postanowiono, że minister przybędzie na pojedynek wraz ze swymi gośćmi, ale jak słusznie zauważył Pułkownik pojedynek to nie polowanie i nie przystoi żeby Minister na niego zapraszał. Ponieważ było już wszystko wpisane do protokołu, a nie można było fałszować w nim prawdy, postanowiono zorganizować polowanie nieopodal miejsca pojedynku, tak by rzekomo przypadkiem Minister mógł swym gościom pokazać bohaterski czyn swego rodaka Tomasza i wychwalać tym samym odwagę i poświecenie Polaków. Witold poszedł na sesję do kawiarni, by z Pyckalem i Baronem omówić szczegóły pojedynku. Właściwie nikt już nie widział po czyjej jest stronie, czy po stronie honoru a wiec Tomasza, czy może po stronie pieniędzy, a te miał przecież Gonzalo. Absurdalność sytuacji pogłębiał fakt, że w czasie tak niebezpiecznym dla Polaków, gdy powinni oni siedzieć cicho, urządzali sobie pojedynek. „Ale trudna rada, cóż robić, gdy nic innego do roboty nie ma tylko właśnie ten pojedynek przed nimi, jako jedyny cel działania”. Gombrowicz nękany myślami o beznadziejności zamierzonego pojedynku, postanowił pójść (mimo, że była noc) do Poselstwa i dowiedzieć się, co dzieje się w Ojczyźnie. Z rozmowy z Ministrem wywnioskował, że koniec Ojczyzny jest nieunikniony. Wyszedł z gmachu ministerstwa i krążył po pustych ulicach. Nagle naszła go ochota odwiedzenia Syna. Znalazł dom Tomasza i Ignacego, i patrzył na śpiącego młodzieńca. Poczęła się w nim rodzić wściekłość, że Ignacy „leży i leży, a (on) nie wie sam, co robić ma, po co przyszedł” Zaczął się pojedynek. Tomasz przybył w skromnym stroju, Gonzalo zaś w atłasowych szatach. Gombrowicz jako sekundant Tomasza wrzucał kule w rękaw, podobnie czynił sekundant Gonzala - Pyckal. Ponieważ pojedynek miał trwać do trzeciej krwi nagle Gombrowicz zdał sobie sprawę, że on się nigdy nie zakończy, bo strzały są puste (brak wszak kuli w pistoletach). Nagle jednak ogier Pyckala ugryzł w zad ogiera Barona, właściciele zaczęli się przepychać, w tym samym czasie nadjechała Kawalkada Ministra. Rozległy się krzyki, psy zaczęły kogoś gryźć. Okazało się, że ich ofiarą padł Ignacy. Tomasz zaczął strzelać do psów (naboje były puste), z pomocą rzucił się Gonzalo. Własnym ciałem bronił ukochanego. Udało się opanować sytuację. Kiedy Tomasz zobaczył, że jego syn ma jedynie powierzchowne rany, podziękował Bogu, Gonzalowi zaś podał dłoń i nazwał swoim bratem. Minister wygłosił płomienna mowę o tym, że Polak jest miły Bogu i naturze ze względu na swe cnoty, głównie zaś przez rycerskość swą i odwagę. Gonzalo zaprosił Tomasza, Ignacego i Gombrowicza do swego pałacu. Mimo wątpliwości cała trójka pojawiła się w domu Portugalczyka, który był wypełniony mnóstwem rzeczy, które „parzyły się ze sobą”. Była tam nawet biblioteka z tak wielką ilością książek, że Gonzalo zatrudnił kilka osób do ich czytania. Po całym pałacu biegały psy skrzyżowane z kotami, chomikami i innymi zwierzętami. Dziwność sytuacji potęgował strój gospodarza. Chodził on w białej spódnicy, pistacjowej bluzce i słomkowym, przybranym kwiatami kapeluszu (rzekomy strój narodowy). Po kolacji umieścił gości w sypialniach. Pokój Ignacego znajdował się w innym skrzydle. Kiedy Gombrowicz siedział w swej sypialni, zaczęły go dręczyć myśli dotyczące zdrady Tomasza. Przerażony był najbardziej tym, że nie czuje z tego powodu przerażenia. Pobiegł więc i wyznał prawdę o pustych pistoletach. Tomasz postanowił zabić Gonzala i swojego syna. Usłyszał to stojący pod drzwiami Gonzalo, wpadł do pokoju i oznajmił, że ma sposób na Ignacego i że to właśnie Ignacy zabije swego ojca. Gombrowicz zaczął Chodzić, a Chód ten zaprowadził go do pokoju Ignacego. Przeszedł przez korytarz będący zarazem sypialnią parobków - całą drogę deptał ciała chłopców tam pracujących. Jednego z nich opluł niechcący, ale nie widząc żadnej reakcji oplutego znów splunął. Po którymś razie z kolei Witold nie wytrzymał i uciekł. Wpadł do sypialni Ignacego, który leżał na łóżku całkiem nagi. Następnego dnia przy śniadaniu Tomasz oznajmił Gonzalowi, że w podziękowaniu za gościnę zostaną jeszcze kilka dni. Uradowany Portugalczyk poprosił Ignacego, by zagrał z nim w palanta, Gombrowicz i Tomasz mieli pełnić rolę sędziów tej gry. Ignacy bawił się doskonale, mimo początkowych porażek udało mu się wygrać. Nie była to jednak sprawa umiejętności, Gonzalo grę traktował bowiem jako element uwodzenia. „Rozumiał Tomasz, że to nie palant a zasadzka, że jemu Buchbachem tym Syna porywają, że Syna jemu buchbachem uwodzą”. Trzeciego dnia pobytu u Portugalczyka Gombrowicza ogarnął ogromny Lęk z przyczyny Braku Lęku, poszedł więc do sadu, by pośród krzewów rozpamiętywać swoją rozpacz. Tam zauważył leżącego i rozmyślającego Ignacego. Nagle zza płotu usłyszał sykanie. Okazało się, że to Pyckal, Baron i Ciumkała. Zaprosili go na przejażdżkę. Kiedy wsiadł na bryczkę, Pyckal wbił mu w łydkę Ostrogę. Witold zemdlał z bólu. Obudził się w piwnicy. Naprzeciw niego siedziała trójka dawnych pracodawców. Siedzieli tak kilka godzin. Nikt się nie odzywał, bo istniało ryzyko ugodzenia Ostrogą. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Rachmistrz, ten sam, który uczył Witolda wciągania akt, gdy zaczął pracować jako urzędnik. Do buta miał przytwierdzoną Ostrogę, którą boleśnie, po kilku godzinach milczenia, wbił w gombrowiczowską łydkę. Następnie kazał przytwierdzić ostrogę do buta uwięzionego i oznajmił: „Teraz do Związku naszego Kawalerów Ostrogi należysz i Rozkazy moje masz wypełniać, a także dbać żeby tamci rozkazy moje jak należy wypełniali. Ucieczki, ani zdrady żadnej, nie próbuj, bo ci Ostrogę zadadzą, a jeżeliby choć najmniejszą chęć Zdrady, Ucieczki w którym z towarzyszów twoich spostrzegł, jemu Ostrogę masz wrzepić. A jeślibyś tego zaniedbał tobie ją wrzepią. A jeśliby ten, kto tobie Ostrogę wsadzić ma, tego zaniedbał, jemu niech inny Ostrogę wsadzi…”. Z urywkowych zwierzeń współwięźniów Ostrogi dowiedział się prawdy o poczynaniach Rachmistrza. Okazało się, że wszystko zaczęło się od momentu pojedynku. Kiedy Witold zabawiał się u Gonzala Baron przez Ciumkałę wezwał na pojedynek Pyckala, za to że ten „dał mu w łeb”. Ciumkała myśląc, że dwoje pozostałych kompanów chce go wygryźć z interesu, zaczął ich przeklinać. Znów się pokłócili, wypominali minione krzywdy i chcieli się pojedynkować. Baron prosił Rachmistrza, by w jego imieniu wyzwał Pyckala. Rachmistrz wyśmiał ich, że walczą bez kul, i zaproponował użycie Ostróg. W ten sposób wszyscy zostali w nie zaopatrzeni. Pobladły Rachmistrz za pomocą swojej Ostrogi poranił dotkliwie pozostałych i wcielił tym samym do Związku Kawalerów Ostrogi. Uczynił to, jak sam mówił po to, by odmienić przeklęty los Polaków. Chciał wystąpić przeciw Naturze, chciał dokonać na niej gwałtu, by się odmieniła. W ciągu kilku dni do piwnicy zwabiona została większa część Polonii, „w ścisku dawność, dawność wracała”. I choć wszyscy tęsknili za wolnością i z nadzieją patrzyli na to, kto przerwie ich cierpienie, to jednak, gdy Gombrowicz próbował opuścić piwnicę, został ugodzony Ostrogą. Wpadł na pomysł, że musi namówić współtowarzyszy do czynu. Zdawał sobie sprawę, że musi być to czyn okropny. Zaproponował zabicie syna Tomasza, niewinnego blondyna. Przekonał wszystkich, ze taka śmierć będzie okrutniejsza od zabicia ministra i jego rodziny, bo śmierć niewinna jest najstraszniejsza. Pojechał do pałacu, by obmyślić plan mordu. Towarzyszył mu Rachmistrz, by w razie ewentualnego odejścia od planu ugodzić go Ostrogą. Gombrowicz pozbył się go - wbił w konia Rachmistrza Ostrogę i ten go poniósł. Dojechał do pałacu, gdzie zastał wszystkich na grze w palanta. Okazało się, że chłopiec Gonzala - Horacy przejął wszystkie ruchy Ignacego i odwrotnie, Ignacy we wszystkim naśladował Horacego. Portugalczyk odsłonił swój plan zgładzenia ojca Ignacego. W jego zamyśle Horacy miał uderzyć Tomasza, a Ignacy naśladujący go w każdym ruchu, miał uczynić to samo. Tak miało się dokonać Ojcobójstwo. Tomasz również nie zrezygnował ze swego zamiaru, nadal obmyślał plan zabicia syna. Gombrowicz poszedł w nocy znów do Ignacego i patrzył na jego nagie ciało. Chciał go ostrzec przed planem Gonzala, ale w ostatnim momencie zrezygnował, gdyż chciał żeby coś się zmieniło. Rozległy się krzyki „Kulig! Kulig!”, nadjechał Minister ze swoimi gośćmi. Zaczęli tańczyć i bawili się doskonale. Witold zapytał ubawionego Ministra, co jest powodem takiej radości, gdyż ten przeczytał ostatnio w gazecie, że Polska przegrała.. Przedstawiciel Polonii oznajmił, że ich zamiarem jest nie pokazywanie klęski przed cudzoziemcami. Gombrowicz wyszedł na dwór, gdzie w krzakach ujrzał dziwaczne stwory - „cielę, nie cielę, chyba Pies duży, ale z kopytami i jakby garbaty”. Zakradł się od tyłu, okazało się, że to Baron siedział na Ciumkale, drugim jeźdźcem był Rachmistrz na Cieciszu. Jeźdźcy wbijali Ostrogi w swe „konie” by stali się jeszcze straszniejsi, wtedy bowiem zwyciężą. Gombrowicz pobiegł do pałacu, by ostrzec innych przed niebezpieczeństwem. Zauważył, że teraz tańczy już nawet Ignacy z Horacym. Taniec przemienił się w „buchanie” (niczym gra w palanta). Tomasz wyciągnął nóż, chciał zabić syna, Horacy uderzył go, za nim Ignacy. Kiedy wszyscy myśleli, że syn dokona mordu na ojcu, nagle Ignacy przeskoczył ofiarę i zaczął się śmiać. Wszyscy uczestniczy kuligu wybuchli śmiechem, a wraz z nimi najeźdźcy (Rachmistrz i jego kompania). „Śmiechem buchają, Wybuchają, w ramiona się biorą, Zataczają, to cienko, to grubo razem się Miotają i już jeden drugiego, jeden z drugim ale Buch buch oj Ryczą, Ryczą, aż chyba buchają, I dopieroż od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechem Bach, Bach, buch Buchają”
„TRANSATALANTYK” - WITOLD GOMBROWICZ |
4