CZŁOWIEK W MYŚLI FILOZOFICZNEJ XX-ego WIEKU
Ostatecznie bowiem czymże jest człowiek w przyrodzie?
Nicością wobec nieskończoności, wszystkim wobec nicości,
ośrodkiem między niczym a wszystkim.
Człowiek jest dla siebie samego najbardziej zadziwiającym
przedmiotem w naturze: nie może bowiem pojąć, co to jest
ciało, a jeszcze mniej, co to duch, najmniej zaś, w jaki sposób
ciało może być spokojne z duchem.
Pojęciem człowieka zajmowano się już od dawna. Zresztą każde jego czyny skłaniały do tego, aby zastanowić się nad jego naturą, swoistym czynnikiem kształtującym wygląd bytowania człowieka na ziemi. Co tak naprawdę skłania uczonych do podejmowania się badań nad naturą, wartościami i psychiką człowieka? Dlaczego poświęcają mu zdecydowanie więcej czasu niż niższym formom rozwojowym np. chomikom? Takich pytań można mnożyć. I niekoniecznie kłania się tu słynna brzytwa Ockhama. Człowiek jest istotą wiecznie odkrywaną, niezbadaną. Nie mamy pewności, że dotychczasowe poglądy różnych filozofów choć w małym stopniu reprezentują racje zgodne z rzeczywistością. Przedstawiciel gatunku Homo sapiens, wyróżniającego się wśród innych najwyższym rozwojem psychiki i życia społecznego, jedyna istota zdolna do tworzenia kultury - w taki sposób definiuje człowieka Nowy Słownik Języka Polskiego. Człowiek wykracza poza granice każdej świadomości (oczywiście Bóg nie jest tutaj brany pod uwagę). Prawdopodobnie jedną z nieprzeniknionych tajemnic dla człowieka jest on sam. Stanowi nieodgadnioną zagadkę dla samego siebie. Nic więc dziwnego, że budzi nieustanne zdziwienie filozofów. Już od najdawniejszych czasów próbowano odgadnąć tajniki ludzkiego umysłu, natury. Począwszy od czasów starożytnych aż po wiek XX, wielu filozofów opracowało własny (lub wywodzący się i rozbudowany już z wcześniejszego) pogląd na człowieka. W dalszej części pracy przedstawię poglądy wybranych filozofów XX-ego wieku oraz ich „spojrzenie” na naturę i wartości, którymi kieruje się człowiek.
Wiek XX pomimo konfliktów i upadku człowieka, zaowocował w wiele jego koncepcji. Nie ulega wątpliwości fakt, iż jest rzeczą szalenie trudną określenie natury człowieka. Istoty człowieka doszukiwano się w jego rozumności, w zdolności tworzenia symboli, w umiejętności mówienia, pracowania, działania, poznawania świata. Powiadało się o człowieku, iż jest istotą kierująca się wartościami, odpowiedzialnością, albo istotą dążącą do prawdy. Najbardziej charakterystyczną osobliwość człowieka widziano w tym, co zmienne i co niezmienne, w tym, co skończone i co nieskończone, w czasie i w wieczności, w jego istocie i w jego egzystencji, w tym, co najogólniejsze, i w tym, co najbardziej konkretne, w tym, co mu najbliższe, i w tym, co najbardziej od niego oddalone. Pytano o człowieka z perspektywy tego, czym człowiek chce być i czym być nie może, czym powinien się stać i czym nigdy się nie stanie. Próbowano również łączyć te wszystkie rozmaite charakterystyki, aby uchwycić istotę człowieka właśnie w owym splocie nieusuwalnych i niemożliwych do pogodzenia sprzeczności.
Uważam, że powinienem zacząć od egzystencjalistów. Na początku XIX wieku duński myśliciel Soren Kierkegaard zapoczątkował w filozofii nowy prąd nazwany później egzystencjalizmem. Uważał on, że człowiek jest najważniejszym i konkretnym bytem. Jak twierdził Jaspers człowiek jest nam najlepiej znany, wiec o nim możemy mówić. Inaczej sądził Heidegger, który byt człowieka uważał jedynie za wstęp do rozważania na temat ogółu bytów. Sartre na podstawie zawężenia terminu egzystencja do bytu człowieka ułożył twierdzenie, które stało się podstawą do ogólnych rozważań egzystencjalistów na temat człowieka. Zaprzeczył on idei Platona, że esencja, czyli istota rzeczy poprzedza egzystencję, czyli byt. Uważał, że człowiek tworzy się i jednocześnie w kontakcie z rzeczami, innymi ludźmi tworzy swoją wolność. Wolność tą nazywa nicością. Wolność jest istotą życia człowieka. Jest esencją jego życia, bytowania. Filozof mówił, że człowiek nigdy nie jest. On się staje! Mówi: byłem! I będę! Tylko sam człowiek ma wpływ na swoją egzystencję. Dokonuje wolnych wyborów, które odróżniają go spośród istot myślących. Pragnie być Bogiem samym dla siebie, ale równocześnie chce, żeby ktoś zdjął z niego ciężar czyhającej na nim odpowiedzialności. „Człowiek jest daremną namiętnością”.
Erich Fromm urodził się w Niemczech. Był amerykańskim psychoanalitykiem. Zajmował się filozofią społeczną, co miało ogromny wpływ na kształt jego teorii dotyczących koncepcji człowieka. Uważał, że Froud zbyt wąsko traktuje człowieka. Według Fromma mówiąc o człowieku należy wziąć pod uwagę jego warunek egzystencji oraz stosunek do siebie, relacje człowiek-człowiek. Człowiek nawiązując więzi z innymi zaspokaja swoje potrzeby. Do głównych potrzeb zaliczał: potrzebę miłości głównych solidarności, transcendencji, zakorzenienia w jakiejś wspólnocie, tożsamości, układu odniesienia. Człowiek jako istota niedoskonała jest twórcą sprzeczności. Jego głównym celem i dążeniem jest osiągnięcie wolności, ale za wszelką cenę unikanie samotności. Oczywiście człowiek jest w stanie przezwyciężyć sprzeczności. Potrzebne jest do tego sprawne działanie, funkcjonowanie i rozwijanie rozumu, miłości i twórczości.
Pojęciem szczęścia człowieka zajmowali się filozofowie każdej epoki. W tej kwestii XX wiek nie wyróżniał się od poprzednich okresów historycznych. Oczywiście pierwsze myśli filozoficzne dotyczące szczęścia człowieka pochodzą ze starożytności. Już w tamtym czasie zastanawiano się nad istotą szczęścia, pochodzeniem oraz warunkiem utrzymania tego stanu ogólnej pomyślności jednostki. Jako przykład podać można choćby Platona głoszącego, że jednostka przez cały żywot dąży do szczęścia poprzez nieustanne doskonalenie się i zmierzanie do ideału; lub przykład Arystotelesa, który wywnioskował, że każdy jest w stanie osiągnąć szczęście poprzez dążenie do jakichś, bliżej nieokreślonych aczkolwiek realnych celów. Do ciekawych wniosków doszli wcześniej wspomniani egzystencjaliści. Uważali, ż człowiek nie jest w stanie osiągnąć pełnego szczęścia. Całe życie ludzkie przepełnione jest troską, trwogą i niepokojem związanym ze śmiercią. Zgadzają się z tym zarówno egzystencjaliści chrześcijańscy jak i związani z ruchem ateistycznym, jednak obydwa ruchy wyznaczają inną przyczynę trwogi człowieka. Dla egzystencjalistów chrześcijańskich będzie to trwoga w obliczu Boga, dla ateistów zaś będzie to trwoga spowodowana bezsensownością i absurdalnością świata. Gdyby św. Tomasz spoglądał czasem na wysiłki filozofów XX wieku, to największą sympatią obdarzyłby dorobek francuskiego jezuity Pierre'a Teilharda de Chardin (1881-1955) - filozofa, teologa, geologa, paleontologa, miłośnika nauk przyrodniczych. Wokół św. Tomasza tworzono bariery dogmatycznych zastrzeżeń, bywał nawet potępiony przez niektórych teologów. Również wokół myśli de Chardin tworzone są doktrynalne ograniczenia, zakazywano mu-jak duchownemu- publikacji. De Chardin uważał, że jednostka jak najbardziej jest zdolna do osiągnięcia szczęścia. Warunkiem jest ogólna spirytualizacja prowadząca do zniesienia różnic w społeczeństwie. De Chardin stworzył wielką holistyczną teorię ewolucji kosmicznej, której elementy opisuje nauka, a zmierzający ku Bogu człowiek pełni w tej ewolucji centralną i wiodącą rolę. Teoria ta urzeka optymizmem, otwarciem ku nauce i sprawom ludzkim, wyróżnia się nowym sposobem połączenia idei ewolucji materii z ideą Boga. Następuje oto nowy moment noogenezy (gr. nous - umysł, rozum) polegający na scalaniu i organizowaniu jednostek ludzkich w zbiorowości wspólnie wykonujące pracę, wspólnie tworzące, uzupełniające się w myśleniu i łączące się w myśleniu. Tak jak komórki tworzą mózg, tak mózgi jednostkowe tworzą nowe wspólnoty, nową organizację. Tak powstaje noosfera - przyszła, choć rodząca się właśnie, faza ewolucji kosmicznej. W tej fazie dostrzega łączenie się jednostek w grupy, narody i ludzkość we wspólnych organizacjach, dla wspólnych dzieł i pracy. Człowiek czuje się potrzebnym, spełnia określoną rolę w społeczeństwie jako część „wielkiego planu”, element wielkiej potrzebnej , spełniającej bardzo poważną rolę budowli. Poczucie zjednoczenia się w Wszechświatem czyni z człowieka istotę szczęśliwą. Powracając do egzystencjalistów. Według nich człowiek posiada wolność, ale mimo wszystko owa wolność jest wolnością tragiczną. Wiąże się z całkowitą odpowiedzialnością za własny los, za własne czyny, działania. W tej sytuacji nie można osiągnąć szczęścia. Kierkegaard ilustruje to na przykładzie sytuacji Abrahama ze Starego Testamentu. Oto Bóg każe mu złożyć w ofierze ukochanego syna Izaaka. Z pozoru Abraham ma więc najwyższe usprawiedliwienie, ma najbardziej autorytatywne zewnętrzne polecenie, „odgórne”. Ale dramat Abrahama polega na tym, że może wybrać, i to on, nikt inny, ponosi odpowiedzialność za wybór.
Mówiąc o koncepcji człowieka nie można pominąć jego stosunku do istot transcendentnych, stosunku do Boga. Wiek XX prezentuje wiele teorii oraz poglądów dotyczących istnienia Boga oraz tego, czy człowiek wierzy w jego istnienie, czy życie człowieka jest od Boga zależne i w końcu czy człowiek jest w stanie zastąpić istnienie transcendentnej istoty (Boga). „Sprawami” religii zajmowano się od dawna. Warto przypomnieć w tym miejscu słynnego średniowiecznego filozofa - św. Augustyna. Uważał, że człowiek tylko i wyłącznie ma być podporządkowany Bogu, ponieważ tylko Bóg może uczynić ludzi szczęśliwymi. Wszelkie działania życia codziennego człowieka mają być nastawione na istotę Boga. W XX wieku warto zwrócić szczególną uwagę na poglądy Startra, który stworzył (według mnie) jedną z najciekawszych teorii mowiących o definitywnym wykluczeniu istnienia Boga. Sartre wykluczył istnienie Boga, ponieważ jako, że człowiek jest wolny z natury, istnienie Boga zaprzeczałoby temu, iż człowiek podejmuje samodzielne decyzje. Przyszłość człowieka zależy wyłącznie od niego samego, realizuje się nią w działaniu, w nieustającej projekcji, w ciągłym wyborze. Bóg jest wyłącznie wytworem ludzkiego umysłu, który chce zrzucić z siebie winę za złe wybory, jest produktem ludzkiej alienizacji. Nieistnienie Boga doprowadza do tego, że zanika świat wartości, stajemy się więc wolni i musimy sami wybierać, co jest dobre, a co złe. Rezultatem braku transcendencji jest fakt osamotnienia człowieka, który ani w sobie, ani poza sobą nie ma żadnego oparcia dla swoich poczynań. Przede wszystkim nie znajduje usprawiedliwienia. Człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny, namiętności i uczucia, a nie odwrotnie; uczucia nie mogą być potwierdzeniem i usprawiedliwieniem jego poczynań. Natomiast Karl Jaspers - niemiecki psychiatra i filozof - uważał, że wiara w Boga czyni ludźmi wolnymi. My sami wiemy, co jest dla nas dobre, sami ustalamy zasady, których przestrzeganie ma nam zapewnić upragnione szczęście. Bóg kontaktuje się z nami tylko i wyłącznie za pomocą sumienia. Bóg jako istota wszechwiedząca wie o nas wszystko.
W tym momencie chciałbym przystąpić do problemu poznania świata przez człowieka. Uważam, że wiek XX wręcz obfituje w różnorakie myśli filozoficzne, poglądy dotyczące kwestii poznawania świata przez człowieka. W żadnym innym okresie nie spotkałem się z taką mnogością ciekawych myśli. Warto wspomnieć, ze już „staruszek” Platon zastanawiał się nad istotą ludzkiego poznania. W swojej „teorii jaskini” próbował dociec praw jakimi rządzi się ludzkie pojmowanie zjawisk zachodzących na świecie, badał ludzki umysł, który poznaje w sposób (według mnie) niewytłumaczalny. Oczywiście filozofowie uważali inaczej…W celu omówienia XX-wiecznej koncepcji ludzkiego poznawania świata, poniżej przedstawię poglądy fenomenologów, egzystencjalisty oraz Henriego Bergsona.
Za twórcę i sztandarową postać nurtu fenomenologicznego powszechnie uznano Edmunda Husserla (1859-1938). Był z wykształcenia także matematykiem i fizykiem. Doktoryzował się z teorii rachunku prawdopodobieństwa, habilibację pisał o pojęciu liczby - czyli dochodził do filozofii z najważniejszych pięter abstrakcji matematycznej. Fenomenologia - prawie od swych początków - znacząco wpływała na polską kulturę filozoficzną. Stało się tak za sprawą Romana Ingardena. Był on uczniem Husserla w Getyndze i Fryburgu. Wykład treści fenomenologii wypada zacząć od wyjaśnienia samej nazwy. Etymologicznie jest to popularny w słowotwórstwie zlepek greckich słów: phainomenon (widoczny, zjawiskowy) i logos (w zestawieniach nowożytnych- myśl, teoria). Daje to sens: teoria zjawisk. Według Ingardena w takim sensie użył tego słowa po raz pierwszy Immanuel Kant w osiemnastym stuleciu. Zaznaczę, że owe „zjawiska”, czyli „fenomeny”, to fakty empiryczne, będące przedmiotem „możliwego doświadczenia”. W podobnym sensie używa tego słowa w XIX wieku Hegel w „Fenomenologii ducha”. Fenomenologia według Husserla to przede wszystkim specyficzna teoria poznania: jest to nowa metoda dotarcia do „rzeczy samych”, do struktur, które objawiają się intuicji w oglądzie wewnętrznym, metoda dająca bezpośrednią wiedzę o „istotach rzeczy”, wiedzę niezależną od wszelkiej empirii zewnętrznej czy ustaleń nauk indukcyjnych. Fenomenolodzy uważali, ze człowiek jak najbardziej poznaje świat. Do poznania świata nieunikniona jest redukcja fenomenologiczna (epoche), czyli redukowania, wzięcia w nawias, wyłączania, odrzucania przekonania o realnym istnieniu świata i poznającego przedmiotu. Epoche miało sprawić, że świadomość stanie się czysta (pozbawiona założeń), będzie traktować świat wyłącznie jako fenomeny, zjawiska. Polega ona na tym by wszystko, co nie ma wpływu na końcowy wynik poznania, w procesie poznania ominąć w celu zmniejszenia liczby faktów mogących zakłócić ten proces. Człowiek robi „selekcję” faktów, pozostawia tylko te najważniejsze, najistotniejsze, złe fakty odrzuca, „bierze w nawias”. Według egzystencjalistów poznanie przez człowieka świata jest jednym z jego najważniejszych działań. Według Kierkegaarda poznanie ludzkie nie jest jednak pewne. Człowiek nigdy nie zdoła przezwyciężyć niepewności, nie doścignie nigdy prawdy, może dosięgnąć jedynie jej subiektywnego poczucia. Nie można zatem poznawać na podstawie szczegółowych zjawisk ich ogółu, gdyż wszystko jest tylko subiektywnym postrzeganiem człowieka. „Tłum” jest nieprawdą, a prawda leży wyłącznie w jednostce, gdyż tłum jest tylko ucieczką człowieka chcącego zakłamać, ukryć prawdę. W ten sposób dotarłem do Henriego Bergsona. Ten francuski filozof zasłynął ze swojej gwałtownej krytyki intelektu. Jego zdaniem umysł deformuje poznawanie rzeczy, nie jest bezinteresowny. Nasz intelekt opisuje świat za pomocą pojęć ogólnych. Upraszcza, rozkłada na części, ujednolica to, co żywe i oryginalne. Uważał, że człowiek sam deformuje świat w celu jego lepszego poznania. Bergson był absolutnym przeciwnikiem racjonalizmu i empiryzmu. Uważał, ze zmysły są zawodne i złudne. W tym celu poszukiwał innej metody poznania. Doszedł do wniosku, ze najlepszym sposobem poznania jest intuicja. Jako naturalny, nieświadomy instynkt pochodzi od przyrody, a nie intelektu, rodzi się w podświadomości. Tylko i wyłącznie dzięki intuicji człowiek jest w stanie poznać prawdziwą pełnię. Bezgraniczne poddanie się intuicji sprawia, że człowiek staje się wolny. Tylko ufność oraz trwanie w intuicji czyni nas wolnymi ludźmi. Wtedy człowiek nie jest zdeterminowany. Natomiast jeśli chodzi o Karla Jaspersa, to warto wspomnieć, iż poznanie według tego filozofa nie będzie „miało miejsca” w sytuacji braku jakichkolwiek wątpliwości. Jeżeli ktoś jest pewny siebie, nie może jednocześnie zbliżać się do prawdy! Absolutna prawda jest absolutną nieprawdą.
Pisząc o koncepcji człowieka nie można zapomnieć o jego relacjach w stosunku do innych. Filozofowie od dawna zastanawiają się nad istotą stosunków międzyludzkich, pozwala to w pewien sposób zrozumieć ich naturę. Mając na myśli „stosunki międzyludzkie” nie sposób nie przytoczyć dwóch nazwisk: John Locke i Thomas Hobbes. Ci dwaj wielcy filozofowie uznali, ze człowiek ze swej natury jest zły. „Człowiek człowiekowi wilkiem”- tak wygląda „schemat” stosunków międzyludzkich. W XX wieku kwestię stosunków międzyludzkich szczegółowo opracował Sartre. Według niego istota stosunków międzyludzkich jest zawsze konflikt. Nie ma wspólnej miary dla dwóch umysłów, dwóch egzystencji. Jeżeli spotka się dwóch ludzi, to możliwe są tylko dwie relacje: albo ja- moja wolność (uprzedmiotawiam w ten sposób drugiego człowieka), albo on to czyni ze mną. Każda druga osoba próbuje ograniczyć moją wolność. Jej zdanie jest wprost narzucane, bo przekonanie o własnej racji jest również przekonaniem o błędzie innej osoby, a co za tym idzie w pewien sposób narzucanie własnej koncepcji określonego zjawiska. Każda moja decyzja- nawet respektowania wolności drugiego człowieka jest równocześnie pogwałceniem tejże wolności. Prowadzi to do konfliktu. Jest to podstawa stwierdzenia: PIEKŁO TO INNI!
Powoli zbliżam się do podsumowania. Hm…Nie ulega wszelkim wątpliwościom, iż wiek XX obfitował w wiele - czasami bardzo ciekawych teorii dotyczących ludzkiej natury. Oczywiście po części czerpał z filozofów poprzednich epok, historycznych czasów, lecz tak naprawdę wykształcił według mnie zalążek „nowej prawdy” o człowieku. Ukazał człowieka w świetle codziennych działań, dokonań, w kwestii poznawania, stosunku do religii, wnikliwie przestudiował pojęcie wolności oraz warunki osiągnięcia szczęścia przez jednostkę. Czasami nieco kontrowersyjne według mnie teorie dwudziestowiecznych filozofów prezentują dwa obrazy człowieka: dla którego jest nadzieja, który jest w stanie osiągnąć w życiu szczęście oraz człowieka tragicznego ze swej natury, dla które-
go nie ma żadnej nadziei, a szczęście dla niego jest nieosiągalne. I w tym momencie przypomnijmy sobie „słynnych” egzystencjalistów z Sartrem na czele. Według mnie Wykształcili specyficzny nurt w filozofii - pesymizm przejawiający się wiecznie szarym spojrzeniem na bytność człowieka na ziemi. Jako urodzony pesymista - mimo wszystko nie zgadzam się z poglądami egzystencjalistów. Po części (ale podkreślę, że tylko po części) respektuję ich myśli, ale tylko i wyłącznie z powodu pewnych cech wspólnych, które zdążyłem zauważyć w moim „pesymizmie” a ich „trwodze”. Uważam, że Sartre scharakteryzował człowieka jako „życiowego” tchórza, ciamajdę, mówiąc potocznym językiem - wręcz dupę wołową. Człowiek w rozumieniu Sartra jest istotą z natury skazaną na trwogę życia, bezsens istnienia oraz wieczną odpowiedzialność za podejmowane decyzje a w ostateczności za konsekwencje tych decyzji. Oczywiście poszukuje autora swoich niepowodzeń - Boga…Klasyczna ucieczka „małego człowieka” przed złem „wielkiego świata”. Jako pesymista teoretycznie powinienem się z tym zgodzić. Jednak „nawet ja” jestem przekonany o umiejętności zmieniania stanu rzeczy, ubarwiania codziennej szarzyzny życia przez człowieka. Ludzki umysł posiada wielką moc, nie może być skazany na jednostronne myślenie tylko pod kątem ogólnego bezsensu istnienia człowieka oraz nieumiejętności czerpania z zewnątrz tego, co uczyni nasze życie lepszym, przyjemnym, szczęśliwym... Według mnie egzystencjaliści opracowali dość fantazyjną koncepcję człowieka. Być może było ona podobna do ówczesnych życiowych realiów, ale w świecie współczesnym zapewne zostałaby zalana wielką falą krytyki. Może to i dobrze, że nie każdy interesuje się filozofią XX wieku…
Całe szczęście nie tylko egzystencjaliści prężnie tworzyli i „myśleli” w XX wieku…Dwudziestowieczny „przyjaciel” św. Tomasza z Akwinu - Pierze Teilharda de Chardin opracował bardzo pozytywną teorię dotyczącą przyszłości człowieka. Tylko drogą spirytualizacji (połączenia wszechświata, zjednoczenia się z kosmosem) człowiek jest w stanie osiągnąć samozadowolenie, szczęście. Wyczuwam tu wielki optymizm. Filozof nie zwątpił w ludzką naturę. Człowiek szuka odpowiedniej metody, która umożliwi mu życie bez trosk, zmartwień. Uważam, że akurat spirytualizacja - w XX wieku była nieco zbyt wydumana, fantastyczna. Wyczuwam brak racjonalizmu. Zawsze staram się dążyć do wiedzy pewnej, sprawdzonej. Oczywiście każdy filozof jest święcie przekonany o idealizmie, braku błędów, zwątpienia w opracowanym przez siebie poglądzie, dlatego nie będę starał się wytykać błędów. Bo jaką mamy mieć pewność, że jakiekolwiek są? Teraz o kwestii poznania. Jestem wielkim zwolennikiem redukcji fenomenologicznej. Jakież to egoistyczne podejście do życia. Uwielbiam to. Nie ma to jak wziąć sobie w nawias, odrzucić pewne zjawiska, zawiesić przekonanie o realnym istnieniu świata. Ja odrzucam to, co dla mnie niepewne, ty odrzucasz to, co niepewne dla ciebie. W ten sposób ja poznaję to, co pragnę poznać - identycznie poznajesz i ty. Dostrzegam tu wiarę w ludzki umysł. Wiarę wspartą pewnością o nieomyłkowości intuicji. No właśnie - intuicja…Stary, poczciwy Bergson…Mam problemy z zaakceptowaniem teorii poznawania świata przy pomocy pochodzącej z przyrody intuicji. Czyżbym tak umiłował intelekt? Niekoniecznie. Według mnie intuicja jako „zjawisko”, „coś”, co pochodzi z przyrody, nie może mieć aż tak wielkiego wpływu na życie człowieka - jednostki doskonale wykształconej. Intuicja pochodzi z zewnątrz, człowiek musi się jej podporządkować. Gdybym był uczniem Sartra powiedziałbym, że podporządkowanie się intuicji jest oczywiście brakiem wolności i mojej i animizując również owej intuicji. Jednak muszę Bergsona pochwalić za poglądy bardzo jasne, sprecyzowane, zrozumiałe dla wszystkich. Wydaje mi się, że jest to jego wielkim atutem. Uwielbiam konkretnych ludzi. Bergson prezentuje konkretne działania człowieka, które są warunkiem osiągnięcia szczęścia i wolności. Pozytywnie ocenia naturę człowieka. Daje do zrozumienia, że po prostu kroczenie właściwą ścieżką doprowadzi nas do kompletnego życiowego spełnienia. A ścieżkę według mnie wskazał bardzo prostą, nie sposób zabłądzić.
Jak widać XX wiek jest szczególnym wiekiem w dotychczasowej historii filozofii. Nie ukrywam, że moim ulubionym. Mnogość poglądów wielu wspaniałych myślicieli sprawia, że wskazanie opracowanej przez nich koncepcji człowieka jest rzeczą szalenie trudną. Przede wszystkim należy zauważyć, że wiek XX stał się wiekiem wiary w człowieka, w jego możliwości i ciągły duchowy rozwój. Osobiście opowiadam się za stanowiskiem naśladowców Arystotelesa. Człowiek ma coś w sobie, jeszcze „nie zgasł” ogień nadziei… Ma w sobie wielki potencjał, skrywa wiarę we własne możliwości. Wierzę, iż nadejdzie kiedyś czas, gdy owa skrywana wiara ujrzy światło dzienne.
Człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Nie potrzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć: mgła, kropla wody wystarczą, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przewagę, która wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic o tym.
Bibliografia:
1. S. Opara, Filozofia. Współczesne kierunki i problemy, Fundacja Innowacja, Warszawa 2002
2. C. Wodziński, Filozofia jako sztuka myślenia, Prószyński i Ska, Warszawa 2000
3. D. J. Boorstin, Poszukiwacze. Dzieje ludzkich poszukiwań sensu świata, Książka i Wiedza, Warszawa 2001
4. W. Tatarkiewicz, Historia Filozofii, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1981
5. E. Sobol, Nowy Słownik Języka Polskiego, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2002