sztuka przyjazni

Alan Loy McGinnis

Sztuka Przyjaźni

Jak zbliżyć się do ludzi na których Ci zależy

DEDYKACJA

Człowiek uczy się zarówno odnosząc powodzenia, jak i niepowodzenia w bliskich kontaktach z innymi ludźmi. Osobiście nauczyłem się wiele w obu tych przypadkach. Książkę tę dedykuję ludziom, którzy pomogli mi odnieść sukces, tym, którzy byli moimi nauczycielami, doktorowi Taz Kinney'owi oraz Markusowi Svenssonowi. Nie tylko dlatego spędzamy wspólnie całe dnie, że czujemy potrzebę dyskutowania o różnych spra­wach, ale potrzebujemy rozmawiać ze sobą o nas samych. Opowiadam im o moich małych zwycięstwach i olbrzymich porażkach. Mogę tak postępować, ponieważ oni postępują podobnie w stosunku do mnie. Dedykuję tę pracę także Dagny Svensson, Katrinie Grant, Monice Baaska, ColleonAcord. Każda z nich jest dla mnie kimś innym, każda też jest kimś więcej niż tylko sekretarką.

Kontakty międzyludzkie mają charakter wielopokoleniowy. Spogląda­jąc wstecz widzę, że wszystko, co wiem o miłości zawdzięczam moim rodzicom, Alanowi UnezMcGinnis. Patrząc zaś w drugą stronę dochodzę do wniosku, że moje dzieci - Sharon, Alan, Scott i Donna - są dawcami miłości innego pokolenia. Uczę się jej także od nich.

Ale przede wszystkim książkę tę dedykuję Dianie, która twierdzi, że jestem jej najlepszym przyjacielem, a która jednocześnie jest nim z pewnością dla mnie. To, że jesteśmy małżeństwem jest jednym z najws­panialszych prezentów odżycia.

OD AUTORA

Na wstępie składam podziękowanie za przeczytanie tej książki i cenne, na jej temat uwagi następującym osobom: Jeffowi Hansenowi, Don fnezowiMcGinnis, dr. Walterowi Rayowi, Bobowi i SuzanRitchie, Edowi Spanglerowi, dr. Bruce'owi Thieleman, dr. Johnowi Todo iKaren Todd.

Pierwszym człowiekiem, który powiedział: "to się nadaje do druku!" był David Leek, natomiast Mikę Somdal interesował się tą pracą od samego początku.

Wyrażam wdzięczność wydawnictwu Simon i Schuster za pozwolenie cytowania książki pt. "Jak zdobywać przyjaciół i wpływać na ludzi" (How to Win Friends and Influence People) Dale'a Carnegie oraz wydawnic­twu Word Books za pozwolenie cytowania książki pt. "Już nie obcy" (No Longer Strangers) Bruce'a Larsona.

Kolejność opisów różnych przypadków z mojej praktyki w poradni została zmieniona, a nazwiska, miejsca i szczegóły są odpowiednio inne, ze względu na konieczność zachowania dyskrecji. Jednakże problemy opisywanych tu ludzi są całkowicie prawdziwe.



"Życie należy umacniać wieloma przyjaźniami.

Kochać i być kochanym to największe

szczęście istnienia."

Sydney Smith

Wspaniałe nagrody przyjaźni

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, jak to się dzieje, że pewni ludzie są w stanie przyciągać do siebie innych oraz zdobywać podziw i uczucia swoich przyjaciół? Niektórzy, czasami niepozornie wyglądający przyciągają do siebie innych jak magnes przyciąga opiłki żelaza. Ludzie zajmujący kierownicze stanowiska, którym brakuje suk­cesów mają często wielu lojalnych przyjaciół.

Tacy ludzie mogą być bogaci lub biedni, bardzo inteligentni lub nie, lecz gdzieś w ich osobowościach znajduje się element, który powoduje, że są oni szanowani i podziwiani. Tym elementem jest przyjaźń.

Moja praca psychologa umożliwia mi obserwowanie wszelkich współzależności międzyludzkich. Rozmawiałem z tysiącami ludzi o ich najbardziej intymnych sprawach, a obserwując to, co czynili ci, którzy odnieśli sukces w miłości, poznałem niektóre z ich sekretów. Celem tej książki jest przekazanie tych obserwacji.

Jak poznanie warunków przyjaźni może uczynić Cię ekspertem bliskich stosunków międzyludzkich

Podczas badań w naszej klinice odkryliśmy, że przyjaźń jest podstawą każdej miłości. Przyjaźń ma też wpływ na inne ważne relacje w życiu. U ludzi, którzy nie mają przyjaciół obserwuje się zmniejszoną zdolność do przeżywania jakiejkolwiek miłości. Mają oni tendencję do zawierania licznych małżeństw, zrażania do siebie członków rodziny, często też borykają się z kłopotami w pracy zawodowej. Z drugiej strony ci, którzy nauczyli się kochać swoich przyjaciół, przeżywają długie i przepełnione szczęściem małżeństwa, dobrze współżyją ze współpracownikami i pot­rafią cieszyć się swoimi dziećmi.

Wkrótce po śmierci znanego w USA komika, Jacka Benny'ego, w telewizji przeprowadzono wywiad z George Burns. "Przeżyliśmy wspa­niałą przyjaźń przez te 55 lat - powiedziała. - Jack nigdy nie wychodził z pokoju, gdy ja śpiewałam, a ja nigdy nie wychodziłam, gdy on grał na skrzypcach. Śmialiśmy się razem, bawiliśmy się razem, pracowaliśmy i jedliśmy wspólnie. Sądzę, że przez te lata rozmawialiśmy ze sobą każ­dego wieczora."

Gdybyśmy nie wiedzieli nic więcej o tej parze, można byłoby założyć, że nie mieli konfliktów także w innych sytuacjach życiowych. Dlaczego? Ponieważ przyjaźń jest modelem wszystkich bliskich spotkań. Podsta­wowymi elementami dobrego małżeństwa, wg socjologa Andrew Gree-ley'a, są przyjaźń i seks.

A jak przedstawia się sprawa, jeżeli chodzi o stosunki z naszymi rodzicami i dziećmi? Henry Luce, założyciel Time Life Inc., miał praw­dopodobnie większy wpływ na literaturę i opinię światową niż jakikol­wiek inny wydawca. Jego czasopisma czyta ponad 13 milionów ludzi, a ich międzynarodowe wydania docierają do 200 krajów. Zbudował on nie tylko imperium finansowe, ale także zrewolucjonizował współczesne dziennikarstwo.

Luce był synem misjonarza w Shantung w Chinach i często wspominał swoje chłopięce lata. Wieczorami chadzali na długie spacery, a ojciec rozmawiał z nim jak z dorosłym człowiekiem. Problemy zarządzania szkołą i pytania filozoficzne zajmujące ojca były głównymi tematami ich dyskusji. "Traktował mnie jak równego sobie" - mówił Luce. Ich więź była silna, ponieważ byli przyjaciółmi i zarówno ojciec, jak i syn "żywili się" tym związkiem.

Dlaczego kobiety mają więcej przyjaciół

"Czy masz kogoś bliskiego? - spytałem. - Czy istnieje ktoś, komu możesz powiedzieć wszystko?" Ona była nową pacjentką, załamaną

rozwodem, a ja próbowałem określić, czy można ją poddać psychotera­pii. "Ależ tak - odpowiedziała żywo. - Bez niej nigdy nie przebrnęłabym przez to wszystko. Jest co prawda o 26 lat starsza ode mnie, ale opowia­damy sobie o naszych największych tajemnicach. Jesteśmy prawdziwy­mi przyjaciółkami."

Ta kobieta jest szczęśliwą kobietą. Po godzinie stwierdziliśmy wspól­nie, że dopóki ma powiernicę, nie potrzebuje się martwić. Dlaczego tego typu przyjaźnie są tak rzadkie wśród mężczyzn? Oczywiście z powodu różnych uwarunkowań. W naszym społeczeństwie mężczyznom nie wol­no dotykać się, z wyjątkiem podawania ręki przy powitaniu. Dick i Paula McDonald, współcześni pisarze amerykańscy, wyjaśniają ten fenomen następująco:

"Większość mężczyzn nie ma pojęcia o sztuce intymności, ani wzorów do naśladowania. Małe dziewczynki mogą iść do szkoły trzymając się za ręce, podtrzymywać się podczas jazdy na łyżwach, brać się w objęcia i płacząc mówić: Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Potrzebuję cię. Ko­cham cię. Mali chłopcy nie ośmieliliby się tak postępować. Olbrzymia czarna chmura homoseksualizmu zawsze wisi nad ich głowami, a jej niszczycielska siła działa od najmłodszych lat. Pedzio - jest słowem, którego tak bardzo boją się mali chłopcy i to właśnie wpływa na ich zachowanie w stosunku do innych mężczyzn, którzy mogliby zostać ich przyjaciółmi."

Ostatecznie ma to, oczywiście, wpływ na zachowanie mężczyzny w stosunku do kobiet, które spotyka w życiu.

Zapytano kiedyś kilku spośród najwybitniejszych psychologów i te­rapeutów amerykańskich, ilu mężczyzn ma prawdziwych przyjaciół. Ponure odpowiedzi brzmiały: "Zbyt mało". Zazwyczaj oceniano tę liczbę na 10%. Richard Farson, profesor z Instytutu Psychologii Humanistycz­nej w San Francisco, powiedział: "Miliony ludzi w Ameryce nie ma w swoim całym życiu nawet jednej chwili, w której mogliby się wewnętrz­nie obnażyć i podzielić z kimś innym swoimi głębszymi uczuciami."

Ponieważ bardzo niewielu mężczyzn może sobie pozwolić na luksus otwartości i słabości, nie zdają więc sobie nawet sprawy z pustki w ich życiu emocjonalnym. ICrótko mówiąc, nie wiedzą ile tracą.

Na podstawie niedawnych badań brytyjski socjolog, Marion Crawford stwierdził, że kobiety i mężczyźni w średnim wieku definiują przyjaźń za pomocą znacznie różniących się determinantów. W przeważającej większości przypadków kobiety mówią tu o zaufaniu i powiernictwie, podczas gdy mężczyźni określają przyjaciela (przyjaciółkę) jako kogoś, z kim "chodzą" lub "osobę, której towarzystwo lubią". Na ogół przyjaźnie mężczyzn dotyczą działalności zawodowej, natomiast przyjaźnie kobiet

dzielenia się z drugą osobą problemami i sprawami dnia powszedniego. Mężczyzna mówi "mój bardzo dobry przyjaciel" o osobie, z którą od czasu do czasu gra w tenisa, lub którą dopiero co poznał. Ale czy są oni naprawdę przyjaciółmi? Raczej nie.

Jak wyjaśnia Paula McDonald, młode kobiety biorą sobie to wszystko bardzo do serca i są wybredne. "Sądzę, że większość kobiet szuka dziś czułych mężczyzn - mówi Lynn Sherman - i naprawdę nie ma różnicy, czy potrafi on podnieść tapczan jedną ręką czy dwiema. Uważam, że większość kobiet pragnie znaleźć raczej mężczyznę - przyjaciela."

Introwertyzm nie jest złą cechą

Kiedy zachęcam kogoś do poświęcenia się przyjaźni, nie twierdzę, że należy być ekstrawertykiem. Niektórzy ludzie sądzą, że ich głównym problemem jest nieśmiałość.

Pewnego wieczora stałem z pewnym neurochirurgiem przy oknie i patrzyliśmy, jak zapalają się światła miasta. Nie było mu łatwo zacząć rozmowę. W końcu wziął głęboki oddech, jak człowiek zamierzający wskoczyć do basenu z zimną wodą, i powiedział: "Sądzę, że jestem tutaj dlatego, ponieważ nie układają mi się stosunki z innymi ludźmi. Przez wszystkie te lata walczyłem o to, by stać się wybitnym w swoim zawo­dzie, myśląc, że kiedy to osiągnę, ludzie będą mnie szanować i będą chcieli być blisko mnie. Lecz tak się - niestety - nie stało."

Zgniótł w dłoni styropianowy kubek do kawy, jakby chciał podkreślić swoją determinację. "Uważam, że wzbudzam szacunek tam, w szpitalu - kontynuował - lecz w rzeczywistości nie mam nikogo bliskiego. Nie mam nikogo, w kim mógłbym znaleźć oparcie. Nie wiem, czy pan może mi pomóc - całe życie byłem nieśmiały i pełen rezerwy. Wszystko, czego potrzebuję, to gruntowne przebadanie mojej osobowości."

Gdybym spotkał tego człowieka, gdy rozpoczynałem pracę po stu­diach, dwadzieścia lat temu, prawdopodobnie spróbowałbym takiego gruntownego przebadania, jakiego oczekiwał. Lecz im dłużej pracowa­łem z ludźmi, tym więcej czci miałem dla nieskończonej osobowości ludzkiej i tym bardziej niechętnie próbowałem zmieniać kogokolwiek.

Jednym z niebezpieczeństw bycia psychologiem - reformatorem jest możliwość ulegania pokusie podejmowania prób zmieniania pacjentów wg własnych wyobrażeń i wzorców. A przecież Bóg uczynił każdego z nas niepowtarzalnym, a duszę ludzką otacza tajemniczość i piękno! Dobry psychoterapeuta jest czasem podobny do astronoma. Poświęca swoje życie na studiowanie gwiazd i na podejmowanie prób określenia, dlaczego pewne systemy gwiezdne zachowują się tak czy inaczej. Wy­jaśnia istnienie tak zwanych czarnych dziur, a w końcu wspaniałość tego wszystkiego przyprawia go o grozę.

Mimo że nigdy w pełni nie zrozumiałem moich pacjentów, moim celem jest być przy nich blisko, kiedy próbują odnaleźć siebie. Wspólnie obserwujemy powstawanie i zmiany danej osobowości - a wszystko to w celu lepszego jej zrozumienia. Zamiar jej dogłębnego poznania byłby z mojej strony równie arogancki, jak ze strony astronoma zamiar przebu­dowania systemu słonecznego. Natomiast, jeżeli będę w stanie pomóc pacjentowi zrozumieć, kim Bóg go stworzył, a potem pomóc mu być tym kimś, będzie to dla mnie wystarczającą nagrodą.

Wobec tego powiedziałem mojemu nieśmiałemu znajomemu, że nie mam ochoty zmieniać go w gadatliwego i towarzyskiego poklepywacza po plecach. Poza tym, to nie tyle jego cicha osobowość wpędzała go w kłopoty, co raczej jego wzory postępowania w stosunku do innych ludzi. Kiedy miejsce tych złych zwyczajów zajęła umiejętność dobrego współ­życia, całe jego życie też się zmieniło. Odkrył nagle, że swobodniej rozmawia ze swoimi pacjentami, a inni lekarze także zaczynają się przed nim otwierać. Nadal jest on introwertykiem, ale zaprzyjaźnił się już mocno z trzema czy czterema osobami. Kiedy go widziałem po raz ostatni, spostrzegłem, że coś się już w jego życiu zmieniło.

Fakt zostania lub nie duszą towarzystwa nie ma wpływu na naukę sztuki kochania i bycia kochanym. W rzeczywistości człowiek, który nie pełni takiej roli, może lepiej współżyć z innymi niż ten, kto rozwesela i zabawia całe towarzystwo.

W moim rodzinnym mieście zmarł ostatnio pewien skromny hodowca drzew. Nazywał się Hubert Bales i był najbardziej nieśmiałym człowie­kiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Kiedy mówił, płonął ze wstydu, mrugał nerwowo oczami i nerwowo się uśmiechał. Nigdy nie bywał w kołach wpływowych. Hodował swoje krzewy i drzewa, obrabiając włas­nymi rękami pozostawiony przez ojca kawałek ziemi. Był typowym introwertykiem, lecz kiedy zmarł, jego pogrzeb był największym pogrze­bem w historii miasta. Było na nim tylu ludzi, że zajęty był nawet balkon w kościele.

Dlaczego nieśmiały człowiek zdobył sobie serca tak wielu ludzi? Po prostu dlatego, że z powodu swej nieśmiałości wiedział, jak zdobywać przyjaciół. Opanował tę umiejętność do perfekcji i przez ponad 60 lat ludzie byli u niego zawsze na pierwszym miejscu. Być może spostrzegli oni, że hojność jego ducha była czymś niezwykłym. Dlatego tak bardzo go kochali.

Przyjaźń: rzecz cenna

Jezus przywiązywał wielką wagę do kontaktów międzyludzkich. Wię­kszość jednak czasu spędzał raczej na pogłębianiu swego związku z kilkoma wybranymi osobami niż na zwracaniu się do tłumów. Co więcej,

Jego nauki pełne były praktycznych rad dotyczących zdobywania sobie przyjaciół oraz odnoszenia się do bliźnich. Przykazanie dotyczące tych spraw było tak ważne, że Chrystus zawarł je w słowach: "Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiło­wałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali." (J 13,34-35)

Te słowa zostały wypowiedziane 2000 lat temu, lecz ich aktualność potwierdzana jest również przez współczesne badania. Dr James J. Lynch, angielski nauczyciel i autor, w swojej książce pt. "Złamane serce" (The Broken Heart), wskazuje, że osoby samotne żyją wyraźnie krócej. Lynch, będąc specjalistą chorób psychosomatycznych, cytuje wiele da­nych statystycznych dla zademonstrowania ujemnego wpływu samot­ności oraz magicznej wręcz siły kontaktów międzyludzkich.

Nawet z punktu widzenia spraw finansowych, nasze przyjaźnie są najcenniejsze. Studia przeprowadzone przez Carnegie Institute of Tech­nology wykazały, że na polu inżynierii sukces finansowy w 15 proc. zależy od posiadanej wiedzy technicznej, natomiast aż w 85 proc. jest on uzależniony od umiejętności, które można nazwać "inżynierią ludzką", czyli od osobowości i umiejętności kierowania ludźmi. Dr William Menninger, znany amerykański psychiatra i psychoanalityk, stwierdził, że gdyby uwolnić ludzi od ich pracy w przemyśle i wówczas przeprowa­dzić badania dotyczące podziału kompetencji oraz ich związku z niepo­wodzeniami, to okazałoby się, że niekompetencja społeczna jest powo­dem aż 60-80% niepowodzeń. Jedynie 20-40% niepowodzeń powodo­wanych jest przez niekompetencję techniczną.

Można uniknąć powtarzania dawnych niepowodzeń

"Próbowałem wiele razy - powiedział pewien muzyk, który opuścił zespół. - Chyba już to zaakceptuję - nie potrafię współdziałać z innymi. Z pewnością będę samotny już do końca życia." Przyszedł do naszej poradni z zamiarem poddania się leczeniu antydepresyjnemu. Nie otrzy­mał żadnych leków, jedynie pomoc dotyczącą współżycia z innymi. Depresja znikła. Ja i moi koledzy pomogliśmy mu zapomnieć o dawnych przeżyciach i skoncentrować się na nauce sztuki przyjaźni. Podczas terapii mógł on analizować swoje niepowodzenia. Kiedy był odrzucany, nauczył się analizować i wyciągać wnioski ze swoich błędów. Nie przychodziło to łatwo, ale z czasem wszystko zaczęło się dobrze układać.

Podczas niedawnego ślubu owego muzyka zadowolenie w oczach panny młodej potwierdziło, że nauczył się on bardzo dobrze sztuki kochania.

Lincoln uważał się w swej młodości za ponurego niedołęgę, jeśli chodzi o stosunki z innymi ludźmi. Oświadczając się Mary Owens w roku 1837 dodał posępnie: "Według mnie, lepiej żebyś tego nie zrobiła." Po tym, jak panna Owens odrzuciła jego propozycję, Lincoln napisał do jednego ze swych dobrych przyjaciół: "Doszedłem teraz do wniosku, że przestanę już myśleć o małżeństwie - a to dlatego, że nigdy nie usatys­fakcjonowałaby mnie kobieta, która byłaby na tyle głupia, żeby wziąć mnie za męża."

Lecz mimo to ów człowiek kontynuował naukę współżycia z ludźmi, a kiedy zmarł, minister wojny Scanton - niegdyś wróg Lincolna - powie­dział: "Teraz należy on już do wieczności."

Kolejnym przykładem na to, że można nauczyć się kochać i być kochanym, jest życie Benjamina Franklina. Będąc ambasadorem we Francji był najbardziej rozchwytywaną osobą. Lecz czy Franklin zawsze był tak popularny? Raczej nie. W swojej autobiografii przedstawia on siebie jako zbłąkanego, nieokrzesanego, mało interesującego młodego człowieka. Pewnego dnia w Filadelfii jeden z dobrze znanych mu kwak-rów wziął go na stronę i smagnął następującymi słowami: "Ben, jesteś niemożliwy. Twoje opinie są policzkiem dla każdego, kto choć trochę różni się od ciebie. Twoi znajomi czują się w towarzystwie lepiej, kiedy ciebie tam nie ma."

Jedną z najwspanialszych cech charakteru Franklina był sposób przy­jęcia tak ciętego upomnienia. Był on na tyle mądrym człowiekiem, że zdał sobie sprawę z tego, iż najwyraźniej zmierza ku niepowodzeniu i katastrofie towarzyskiej; dzięki zasadom przyjaźni, do których się zasto­sował, zmienił swoje postępowanie i siebie samego w radykalny sposób.

Nikt nie musi być samotny

Można nauczyć się zasad odnoszenia się do bliźnich tak dobrze, jak uczynili to Lincoln i Franklin. W każdym z następnych rozdziałów podana będzie prosta reguła, której zastosowanie ułatwia współżycie z innymi ludźmi. Reguły te nie zostały stworzone przeze mnie. Są one ekstraktem doświadczeń pacjentów, którzy zostali moimi przyjaciółmi. Zasady te mają również swe źródło w pracach filozofów i psychologów, od Sokratesa do dr. Joyce Brothersa. Ponadto przeczytałem wiele książek historycznych i setki biografii, aby określić, co spowodowało, że mieliś­my w historii tyle wielkich przyjaźni i miłości.

Sztuki współżycia z innymi można nauczyć się tak, j ak gry na pianinie, czy programowania komputera. Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że jest to łatwe - ten problem jest oczywiście bardzo złożony. Tego rodzaju umiejętności można się jednak nauczyć, a przeistoczenie się w eksperta przyjaźni będzie jedną z najcenniejszych rzeczy w życiu.

PIĘĆ SPOSOBÓW POGŁĘBIANIA KONTAKTÓW TOWARZYSKICH

Część pierwsza

"Miłości trzeba się uczyć i jeszcze raz uczyć;

ten proces nie ma końca.

Nienawiść nie potrzebuje instrukcji;

wystarczy ją tylko sprowokować."

Katherine Annę Porter

Dlaczego niektórym ludziom nigdy nie brakuje przyjaciół

Człowiek, o którym tutaj mowa, był otoczony absolutną tajemnicą -był tak skryty i enigmatyczny, że przez ponad 15 lat nikt nie mógł z pewnością stwierdzić, czy rzeczywiście żyje; nie mówiąc już o jego wyglądzie i sposobie zachowania.

Howard Hughes był jednym z najbogatszych ludzi świata, mającym wpływ na tysiące ludzi, a może nawet na rządy i mimo to jego życie pozbawione było słońca i radości. W późniejszych latach swego życia miał zwyczaj latać samolotem z jednego kurortu do drugiego - Las Vegas, Nikaragua, Acapulco - a jego wygląd zewnętrzny stawał się coraz bar­dziej dziwaczny. Rzadka broda zwisała mu do pasa; włosy sięgały do połowy pleców. Jego paznokcie u rąk miały po 5 cm długości, a u nóg poskręcały się na kształt korkociągu.

Przez 13 lat Hughes był mężem Jean Peters, jednej z najpiękniejszych kobiet świata. Ale ani razu przez ten okres nie widziano tej pary razem, nie było wiadomo też o istnieniu choćby jednej wspólnej fotografii. Przez jakiś czas zajmowali dwa oddzielne domki w Beverley Hills Hotel (płacili po 175 dolarów za dobę za każdy z nich); później ona mieszkała we wspaniałym i dobrze strzeżonym domu French Regency na szczycie wzgórza Bel Air. Z czasem zaczęła coraz rzadziej odwiedzać swego męża w Las Vegas. W końcu, w 1970 roku rozwiedli się.

"O ile wiem - wyznał później jeden z powierników Hughesa - on nigdy nie kochał żadnej kobiety. Po prostu nic dla niego nie znaczyły." Sam Hughes często mawiał: "Każdy człowiek ma swoją cenę, inaczej tacy jak ja nie mogliby istnieć." Mimo to, nie było takiej sumy, która dałaby mu uczucie, że ludzie są z nim związani. Większość jego pracowników twierdziła, że czuli do niego odrazę.

Dlaczego Hughes był tak samotnym człowiekiem? Dlaczego, mimo posiadania nieograniczonej ilości pieniędzy, setek pomocników i tylu pięknych kobiet, nikt go nie kochał?

Proste - taki był jego własny wybór.

Od dawna wiadomo, że Bóg dał nam w posiadanie rzeczy po to, by ich używać i cieszyć się nimi. Hughes nigdy nie potrafił cieszyć się otaczającymi go ludźmi. Zbyt zajęty był manipulowaniem nimi. Intere­sowały go maszyny, przyrządy, technologie, samoloty i pieniądze. Były to zainteresowania tak dla niego zajmujące, że nie było w jego życiu miejsca dla ludzi.

Pierwsze miłości

Podczas obserwacji ludzi bardzo kochanych przez innych stwierdzi­łem, że wierzą oni, iż ludzie są podstawowym źródłem szczęścia. Dla takich osób ich bliscy są czymś bardzo ważnym. Bez względu na to, jak bardzo byli zajęci, tak układali sobie życie, aby mieć zawsze czas na utrzymywanie dobrych kontaktów towarzyskich.

Z drugiej zaś strony, rozmawiając z osobami samotnymi, często mogłem zauważyć, że mimo narzekania na brak bliskich znajomych, właściwie nie robią nic, żeby mieć przyjaciół. Ludzie ci, podobnie jak Howard Hughes, są tak zajęci zarabianiem pieniędzy, osiąganiem stopni naukowych albo powiększaniem swoich kolekcji znaczków pocztowych, że po prostu nie mają czasu na uczucia.

Emerson zauważył kiedyś, że: "troszczymy się o swoje zdrowie, odkładamy pieniądze, urządzamy mieszkania; lecz kto może powiedzieć

z całą pewnością, że nie jest prawdą, iż najbardziej potrzeba nam przy­jaciół?"

Wobec tego pierwszą zasadą, która pogłębi waszą przyjaźń jest:

DAJ PIERWSZEŃSTWO KONTAKTOM TOWARZYSKIM

Miłość i strata

Czasami ktoś zadaje mi pytanie: "Doktorze McGinnis, czy sądzi pan, że miłość jest rzeczywiście tego warta?" Często pytający jest osobą rozwiedzioną i obawia się, że kolejna miłość może oznaczać kolejne rany.

Tacy ludzie prawdopodobnie nigdy nie zaznali prawdziwej miłości, bo jeżeli ktoś doświadczył choć raz intymności i poświęcił jej swoje myśli, ten zgodzi się z poetami, którzy od wieków głoszą, że miłość JEST tego warta. Po śmierci A. H. Hallama, angielskiego eseisty, Tennyson -najbardziej wpływowy poeta epoki wiktoriańskiej - powiedział: "Lepiej jest kochać i stracić osobę kochaną, niż nie kochać w ogóle."

Ja też miałem znajomości, które się skończyły. W kilku przypadkach niepowodzenia były dość spektakularne i pozostawiły po sobie ból emocjonalny. Ale bez względu na to, jak krótko trwało uczucie i jak bolesne było rozstanie, patrzę na nie z wdzięcznością za doświadczenia, których nabyłem dzięki innym ludziom. Jeżeli rozstanie spowodowane było tylko przeprowadzeniem się przyjaciela, miło jest mieć świado­mość, że na drugim krańcu kraju jest ktoś, komu na nas zależy.

Moi rodzice mieszkają w Teksasie, ja w Kalifornii i nasze ścieżki rzadko się spotykają. W sumie byłem poza domem dłużej niż tam mieszkałem. Mimo to wątpię, żebym przeżył choć jeden dzień i nie pomyślał o rodzicach. Kiedy byłem dzieckiem otaczali mnie miłością, a i teraz okazują duże zainteresowanie tym, co robię i co czuję. Kiedy więc moje myśli biegną do nich, przynosi mi to spokój i ciepło - po prostu dlatego, że się kochamy.

Helen Keller powiedziała kiedyś: "Razem ze śmiercią kogoś, kogo kocham...umiera cząstka mnie samej...lecz wkład takich ludzi do mojego szczęścia, siły i rozumienia daje mi nowe bodźce do życia na tym świecie."

Za mato czy zbyt wielu przyjaciół?

Dr Stephen Johnson sugeruje, aby zadać sobie następujące pytania dotyczące kontaktów towarzyskich:

1.Czy masz chociaż jedną osobę, do której możesz pójść w chwilach załamania?

2.Czy masz choć kilku takich znajomych, którym możesz złożyć nies­podziewaną wizytę bez potrzeby usprawiedliwiania się?

3.Czy masz takich znajomych, z którymi spędzasz czas na rekreacji?

4.Czy masz takich znajomych, którzy pożyczą ci pieniędzy, kiedy ich potrzebujesz, lub takich, którzy pomogą ci w sposób praktyczny, kiedy liczysz na taką pomoc?

Jeżeli twoje odpowiedzi są generalnie negatywne, to znaczy, że twoje życie towarzyskie hamuje rozwój twoich przyjaźni. Niektórzy ludzie bywają tak zaabsorbowani licznymi przyjęciami i innymi wydarzeniami towarzyskimi, że po prostu nie mają okazji związać się z kimś bliżej. Wynika to stąd, że nie sposób jest mieć więcej niż kilku naprawdę bliskich przyjaciół. Czas na to nie pozwala. Prawdziwa przyjaźń potrze­buje pielęgnacji - wspólnych wieczorów przy kominku, długich space­rów, a przede wszystkim mnóstwa czasu na rozmowy. Wymaga to, na przykład, wyłączenia telewizora, aby nie przeszkadzał. Jeśli twój kalen­darz towarzyski jest zbytnio zapełniony, aby umożliwić tak bliskie zwią­zanie się z kimś, należy go po prostu odpowiednio "okroić". "Prawdziwe szczęście - powiedział Ben Jonson, angielski dramaturg i poeta - nie polega na posiadaniu niezliczonej liczby przyjaciół, lecz na odpowied­nim ich wyborze".

Są ludzie, którzy dzięki przebywaniu w dużych grupach mają silnie rozwinięte poczucie wspólnoty i w takim przypadku nie jestem oczywiś­cie ani "za", ani "przeciw" bogatemu życiu towarzyskiemu. Apeluję jednak bardzo o odpowiednie ustalenie "priorytetów" towarzyskich. Za­cieśnienie więzów przyjaźni z kilkoma tylko osobami jest czymś o wiele ważniejszym, niż zdobycie aż takiej popularności, żeby otrzymywać 400 pocztówek z życzeniami świątecznymi.

Miłość drogą do szczęścia

George Bernard Shaw powiedział: "Najszybszym sposobem unieszczęśliwienia się jest mieć tyle wolnego czasu, aby móc zastanawiać się, czy jest się szczęśliwym, czy też nie." Zazwyczaj nie znajdujemy szczęś­cia, szukając go. Jest ono najczęściej produktem ubocznym, który otrzy­mujemy w procesie dawania siebie innym. Jezus wiele razy i wieloma sposobami mówił, że znajdujemy siebie, tracąc siebie.

Pewna młoda kobieta tak wyjaśniała sobie znaczenie intymności: "Dla przyjaciół trzeba wiele poświęcenia, a wtedy przełamuje się ową barierę. To jest wspaniałe: idę do domu, kładę się i nie śpię, ponieważ tak wiele otwarło się w moim umyśle i w mojej duszy. Kiedy tak się dzieje, zapominam o wszystkim. To nie ma nic wspólnego z fizycznym aspek­tem życia. Mogę siedzieć godzinami ze szklanką wody - nie potrzebuję papierosów, wina, seksu, ani jedzenia. To jest uczucie odkrycia, że coś , tutaj w tobie rośnie, otwiera się i rozprzestrzenia. A potem, następ­nego dnia jestem bardziej energiczna i optymistycznie nastawiona. Dzie­lić się z innymi, angażować się - to się naprawdę liczy. To daje siłę i energię."

Dlaczego tak rzadko potrafimy mocno się z kimś związać? Dlaczego tak nam brak przyjaźni? Istnieje jeden prosty powód: zbyt słabo sami się angażujemy. Jeżeli nasze kontakty towarzyskie mają być czymś najcen­niejszym w naszym życiu, to każdy z nas we wszystkich okolicznościach powinien dawać pierwszeństwo przyjaźni. Niestety, wielu z nas nie posiada jej nawet na liście swoich celów życiowych. Ludzie, którzy tak postępują, najwyraźniej zakładają, że miłość "po prostu się zdarzy".

Wiadomo jednak, że niewiele rzeczy naprawdę cennych w życiu człowieka "po prostu się zdarza". Natomiast kiedy już się zdarzają, to są wynikiem tego, że zdajemy sobie sprawę, jak bardzo są one ważne, oraz tego, że się im poświęcamy. Można mieć wszystko, czego naprawdę mocno się pragnie. Można zarobić milion dolarów, jeśli się bardzo tego chce. Można przebiec Maraton Bostoński, jeśli bardzo się tego zapragnie. Jeżeli chce się więc bardzo miłości, można mieć ją również. Zależy to jedynie od tego, czemu nada się pierwszeństwo. Cenne i znaczące kon­takty towarzyskie mają ci, którzy uważają je za coś ważnego i potrafią je odpowiednio pielęgnować.

Dlatego pierwszą naszą zasadą będzie:

Daj pierwszeństwo kontaktom towarzyskim

"Miłość to dwie samotności,

które spotykają się i wspierają ".

Reiner Maria Rilke

Sztuka otwierania się przed innymi

Ludzie posiadający głębokie i trwałe przyjaźnie mogą być intrower­tykami, ekstrawertykami, mogą być młodzi, starzy, brzydcy, inteligentni, przystojni; ale jedyną ich wspólną cechą jest otwartość. Takich ludzi cechuje swego rodzaju przejrzystość, pozwalająca innym dostrzec to, co jest w ich sercach.

Drugą zasadą pogłębiania kontaktów towarzyskich jest więc:

KULTYWUJ PRZEJRZYSTOŚĆ SWOJEJ OSOBOWOŚCI

Gdy Betty Ford stała się pierwszą damą Ameryki, wkrótce zwrócono na nią większą uwagę - dzięki jej szczerości. Pytana przez wścibskich reporterów o wiele spraw odpowiadała im wprost. Pewnego razu jeden z reporterów posunął się na tyle daleko, że spytał, jak często pani Ford "sypia" ze swoim mężem. Odpowiedź była zaskakująca: "Tak często, jak tylko mogę." Nie próbowała też ukrywać swego załamania nerwowego, ani walki z alkoholem i narkotykami.

Wszyscy ci, którzy potrafią być tak otwarci, jak pani Ford, zawsze są w stanie mieć dobre kontakty towarzyskie. Nie twierdzę oczywiście, że taka otwartość zawsze prowadzi do popularności; pani Ford doznała wielu przykrości od tych, którzy nie zgadzali się z jej sposobem bycia. Lecz gdy będziemy otwartymi, znajdą się ludzie, którzy nie będą wręcz w stanic powstrzymać się od tego, by nas kochać.

Papież Jan XXIII, gdziekolwiek był, spotykał się z ciepłymi uczuciami ze strony ludzi; z pewnością po części dzięki jego bezpretensjonalności. Będąc przez całe życie osobą otyłą, dzieckiem biednej rodziny, nigdy nie próbował być kimś więcej, niż był. Kiedy zaś wybrano go papieżem, pierwszą rzeczą, jaką wykonał "z urzędu", była wizyta w Regina Coeli, olbrzymim więzieniu w Rzymie. Błogosławiąc więźniów, nadmieniał, że ostatnio był w więzieniu podczas odwiedzin u swojego kuzyna!

Oto człowiek, uważany przez miliony za prawdziwego sługę Chrys­tusa na ziemi. Mimo to (a może właśnie dzięki temu) wiedział, jak dzielić smutki i radości innych, Conrad Barrs określił Jana XXIII jako człowieka "bez maski".

Psycholog Sidney Jourard, w swojej książce "Przejrzysta osobowość" (The Transparent Self), relacjonuje badania rzucające światło na problem otwartości. Jego głównym odkryciem było stwierdzenie, że osobowość ludzka posiada "wbudowaną", naturalną tendencję do "wewnętrznego obnażania się". Kiedy ta tendencja zostanie zablokowana i zamykamy się w sobie przed innymi, prowadzi to do problemów i trudności emoc­jonalnych.

Dr Jourard wysunął tę koncepcję po przeanalizowaniu częstotliwości, z jaką jego pacjenci mówili do niego: "Jest pan pierwszą osobą, z którą byłem całkowicie szczery."

"Byłem ciekaw - pisał Jourard - czy istniał związek pomiędzy niechę­cią tych ludzi do ujawniania ich osobowości przed współmałżonkiem, rodziną i przyjaciółmi, a ich potrzebą skonsultowania się z zawodowym terapeutą". Doprowadziło go to do wniosku, że stałe odcinanie się i wycofywanie z towarzystwa prowadzi do dezintegracji osobowości; z drugiej strony, do konkluzji, że szczerość może być sposobem zabezpie­czenia zdrowia, chroniącym zarówno przed chorobami umysłowymi, jak i przed pewnymi dolegliwościami fizycznymi.

Bez względu na to, na ile prawdziwa jest teoria dra Jourarda, nie ma wątpliwości, że szczerość wspaniale pomaga przyjaźni. Po prostu lubimy ludzi, którzy otwierają się przed nami.

Maski

Dlaczego więc tak często chowamy twarz za maską? Oscylujemy pomiędzy impulsami do otwarcia się przed innymi, a chęcią zasłonięcia

się kurtyną prywatności. Pragniemy być zarówno znani, jak i pozostać w ukryciu.

Wznosimy mur wokół siebie z wielu powodów. Nasza kultura zdaje się podziwiać takich "zimnych" bohaterów, jak James Bond - silnych, polegających tylko na sobie, oderwanych od wszelkich kontaktów oso­bistych.

Często zdaje się nam, że będziemy bardziej lubiani, jeśli staniemy się takimi indywidualistami, którzy nikogo nie dopuszczają do swego wnęt­rza. Owszem, pewna liczba ludzi będzie podziwiać takie cechy. Jednak podziw niekoniecznie przecież prowadzi do zażyłości.

Najpoważniejszym powodem "zakładania" przez nas masek jest oba­wa przed odrzuceniem. Otwarcie się, i wskutek tego utrata przyjaciela, może okazać się niszczące. Zatem wielu z nas wzniosło wokół siebie fasady złudy, uważając, że gdyby inni zobaczyli to, co my sami w sobie widzimy, odeszliby.

Mimo to, podczas moich obserwacji pacjentów w najróżniejszych sytuacjach interpersonalnych, stwierdziłem, że ujawnienie swojej osobo­wości daje całkowicie przeciwne wyniki. Kiedy ludzie zdejmują maski, inni po prostu do nich lgną.

Niektórzy z nas próbują za wszelką cenę ukryć swoje pochodzenie, podczas gdy jego ujawnienie "rozbroiłoby" ludzi dokoła i przyciągnęłoby ich do nas.

Soi Hurok, impresario koncertowy, nie twierdził, że Marian Anderson, pierwsza Murzynka występująca w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, stała się wielką osobistością, ot tak, po prostu; mawiał on, że stało się to dzięki jej prostocie. Mówił więc:

"Parę lat temu pewien reporter przeprowadził wywiad z Marian i poprosił ją, aby wymieniła najwspanialsze chwile swojego życia. Ja byłem akurat w jej garderobie i przypadkiem słyszałem jej odpowiedź. Wiedziałem, że było w czym wybierać. Pewnej nocy Toscanini powiedział jej, że ma najwspanialszy głos stulecia. Kiedyś grała prywatny koncert w Białym Domu dla państwa Roosevelt oraz dla angielskiej rodziny królewskiej. Otrzymała Nagrodę Boka w wysokości 10 000 dolarów jako osoba, która zrobiła najwięcej dla swego rodzinnego miasta, Filadelfii. Wreszcie, pewnego roku w Waszyngtonie, podczas Świąt Wielkiej Nocy, stała u stóp statuy Lincolna i śpiewała dla siedemdziesięciopięciotysiecz­nego tłumu, w tym dla członków Gabinetu Sądu Najwyższego oraz dla większości członków Kongresu."

Które z tych wielkich wydarzeń wybrała? - "Żadnego z nich - powie­dział Hurok - Panna Anderson odpowiedziała dziennikarzowi, że naj­większym i najwspanialszym momentem w jej życiu był dzień, w którym

poszła do domu i powiedziała swojej matce, że ta nie będzie już musiała brać prania do domu".

Budując więcej okien, a mniej ścian, zdobędziemy sobie więcej przy­jaciół.

O odkrywaniu swoich myśli o seksie

Jedną z ostatnich barier, które należy przełamać, kiedy dwoje ludzi zaczynają łączyć coraz to bliższe więzy, jest owa tajemniczość otaczająca własne odczucia seksualne. Jednym z najbardziej zdumiewających odk­ryć w mojej praktyce był fakt, że większość małżeństw nigdy nie dysku­tuje ze sobą o sprawach seksu! Robią to przez 25 lat, lecz nigdy o tym nie mówią. Często zdarza się, że nie znają nawet słownictwa potrzebnego do takich rozmów. Ona mówi o jego penisie "to", a oboje często nie wiedzą co to znaczy "clitoris" (łechtaczka). Nigdy wręcz nie wypowia­dają pewnych słów w obecności współmałżonka.

Lecz gdy zedrzemy z siebie maskę i pozwolimy się w pełni poznać, nasze doznania seksualne mogą niepomiernie wzrosnąć. Ważne jest, aby dać się poznać od strony seksu; wtedy partner zrobi to samo. Seks powinien przecież być wyrazem radości życia, dzieleniem się z partne­rem tym, co w życiu dobre. Seks przynoszący zadowolenie jest chętnie dawany i chętnie przyjmowany, przynosi głębokie i wstrząsające duszę uniesienia, powoduje wreszcie, że małżonkowie czasem spojrzą na siebie z uśmiechem, mrugną okiem... Miło jest wspominać przeżyte radośnie chwile i myśleć o tych, które nam jeszcze przyjdzie przeżyć.

W kontaktach towarzyskich pozbawionych seksu miarą bliskości mo­że być właśnie to, czy obie osoby potrafią swobodnie mówić o seksie. Rozmawiamy o tym na ogół z najbliższymi. Są, oczywiście, pewne grupy ludzi ogarnięte wręcz obsesją tego tematu, natomiast zwykłe rozmowy o seksie są zazwyczaj sztywne i napuszone. Ja zaś mówię tu o takiej przyjaźni, która jest na tyle głęboka, aby można było mówić nie tylko o swoich doznaniach seksualnych, ale także o lękach i niepewnościach.

Również w układzie rodzice - dzieci należy w końcu dołączyć ten problem do repertuaru rozmów, a im wcześniej przełamie się tutaj tę barierę, tym lepsze będą stosunki rodziców z dziećmi.

Pewien 34-letni adwokat rozmawiał ze mną przez prawie rok o swoich kłopotach w stosunkach z rodzicami, którzy nie mieszkali razem z nim. Chciał on jednak przełamać wszystkie bariery, zwłaszcza te, które dzie­liły go od matki. Udał się więc do domu, żeby poinformować rodziców o zbliżającym się nieuchronnie rozwodzie. "Nie miałem pojęcia, co na to powiedzą - opowiadał - W mojej rodzinie nie było rozwodów, sądziłem więc, że nie przejdzie mi to gładko. A jednak! Były oczywiście łzy, ale, ogólnie mówiąc, starali się podtrzymać mnie na duchu i wyrażali współ­czucie.

Jednak najważniejsze wydarzyło się wtedy, gdy po śniadaniu siedzie­liśmy z matką przy stole w kuchni. Żeby docenić znaczenie faktu, trzeba wiedzieć, że matka nigdy nie wymawiała w domu słowa seks. Dowiady­wałem się o sprawach z nim związanych z książek, od przyjaciół, a zwłaszcza od dziewcząt. I tak oto siedzieliśmy, ja - dorosły mężczyzna -i moja matka, gdy w pewnej chwili powiedziała: »Przykro mi, że nie układa ci się z Shirley. Szkoda, że nie łączy was to, co łączy mnie z twoim ojcem. Nigdy nie przypuszczałam, że seks może przynieść tyle radości ludziom starym.« Nieśmiały błysk pojawił się w jej oczach i dodała: »To wszystko, oczywiście, dzięki twojemu ojcu. Ciągle czyta te książki i obmyśla różne nowości, których trzeba by popróbować.

Nie potrafię tego wyjaśnić, ale coś we mnie wtedy przy stole pękło. Nie wiem, czy dlatego, że rozmawialiśmy o wręcz elementarnych spra­wach dotyczących nas obojga, czy też dlatego, że dobrze było dowiedzieć się, że moi »staruszkowie« tak miło spędzają czas w łóżku. Co by to nie było, od tamtej pory patrzyłem na swoją matkę z zupełnie innej perspek­tywy."

James Joyce stwierdził, że czasem w takich chwilach na całą naszą egzystencję spada jakaś światłość. Doświadczenie tego człowieka naz­wałby Joyce "oświeceniem".

"Nie ma mnie już w jego życiu "

"Musi istnieć coś więcej, dla czego można by żyć - powiedziała. Jesteśmy małżeństwem od ponad 23 lat, ale jeżeli nic lepszego nie pojawi się przede mną w moim małżeństwie, jestem gotowa odejść". Jej mąż był spokojnym człowiekiem, czasami nawet dumnym z tego, że potrafił zachować spokój we wszystkich sytuacjach. Dla jego żony nie było to jednak zaletą. "Nigdy nie wiem, co on myśli - narzekała -1 zdaje mi się, że nie ma mnie już w jego życiu."

Bardzo często zdarza się, że terapeuta zna takiego męża tylko dzięki relacjom małżonki; ktoś taki z natury obawia się wypróbowania terapii i z daleka omija poradnię. Jednak w tym przypadku cała historia miała swój happy end. Joel chciał spróbować terapii małżeńskiej i okazało się, jak to często bywa, że za jego "murem" krył się strach, fobie i poczucie niepewności. Obawiał się mówić o tych elementach swojej osobowości, sądząc, że żona będzie patrzeć na niego z góry, gdy dowie się, jak słabym człowiekiem jest jej mąż. Jednak całe nieporozumienie - o ironio! -

polegało na tym, że ona była już na granicy opuszczenia go właśnie z powodu "muru", jaki wzniósł wokół siebie. Ale gdy zaczął ujawniać swoje niepewności, ona poczuła, że jest mu potrzebna i znowu obdarzyła go czułością.

Ty i twoje wnętrze

Carl Jung, psychiatra szwajcarski, polecał swym pacjentom zapozna­wać się z, jak to nazywał, "ciemną stroną", albo "niższymi partiami" osobowości. Rzeczywiście, istnieje pewna ukryta sfera w umyśle czło­wieka, składająca się ze wspomnień przeszłości, które przyprawiają nas

0 strach, nie mówiąc już o owych niższych instynktach, których się wstydzimy i które staramy się usprawiedliwiać na tysiące najróżniej­szych sposobów.

Jesteśmy bardzo przeciwni ujawnianiu tej strony nas samych przed innymi ludźmi tak długo, jak długo się tego boimy. Naturalnym przy­puszczeniem jest, że jeśli pozwolimy innym ujrzeć tę ciemną stronę naszej osobowości, będą nas oni nienawidzieć. Na ogół inni bywają dla nas bardziej tolerancyjni, niż my jesteśmy sami dla siebie. Tutaj rozpo­czyna się swoista reakcja chemiczna: ponieważ odkryliśmy przed kimś nasze sekrety, zaczynamy samych siebie lepiej rozumieć.

Sądzę, iż mogę nawet powiedzieć, że nie możemy nigdy w pełni poznać samego siebie, dopóki nie otworzymy się przed drugą osobą. W procesie tym człowiek dowiaduje się, jak pogłębić kontakty z inną osobą oraz jak kierować na tej podstawie swoim losem. Jedna z mądrości delfickich powiada "poznaj siebie", a my możemy ją jeszcze rozszerzyć

1 radzić: "daj się poznać innym, a wtedy poznasz siebie."

To poznanie jest źródłem olbrzymiej satysfakcji i energii, którą uzys­kujemy dzięki przyjaźni. Jeżeli ukochana przez nas osoba akceptuje nas razem z ciemnymi stronami naszej osobowości, to ów fakt wiary pozwala nam lepiej akceptować samych siebie.

Chrześcijańska praktyka spowiedzi świętej uznawana była zawsze ze względu na swoje terapeutyczne działanie. Biblia mówi: "Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedli­wego." (Jk 5,16). Nie przypadkiem mówił św. Jakub, że jeżeli poznamy nawzajem ciemne strony siebie samych, to dopiero wtedy będziemy jasnością. W sposób, którego w pełni nie rozumiemy, samootwarcie się pomaga nam lepiej widzieć, czuć, wyobrażać sobie, mieć nadzieję na rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślelibyśmy. Zatem zachęta do przejrzystości jest w rzeczywistości zachętą do autentyczności.

Dlaczego skłaniamy się ku ludziom przejrzystym

Bruce Larson, wieloletni prezydent Faith at Work ("Czynna wiara") utrzymuje, że mamy przynajmniej jedną taką osobę, której możemy wszystko powiedzieć. Zdziwiłem się, czytając tę myśl, ponieważ nigdy w pełni nikomu się nie zwierzałem. Próbowałem oczywiście odkrywać przed innymi to i owo, czasem nawet rzeczy bardzo intymne, ale totalne otwarcie się przed jedną osobą było zbyt wielką próbą.

Jednakże kilka lat później dokonałem tego, a raczej mój przyjaciel dokonał tego wobec mnie, co z kolei skłoniło mnie do podobnego zachowania się. Od tamtej pory znam to poczucie ulgi wynikające z posiadania "brata", który mnie całkowicie akceptuje. Mark Svensson i ja różnimy się od siebie pod wieloma względami. On jest 15 lat starszy ode mnie. Jest niski i ma czarną brodę; ja jestem niskim blondynem. Jest zdolnym pracownikiem przemysłu, chociaż niezbyt długo poddawał się edukacji formalnej; ja spędziłem połowę swego dotychczasowego życia w akademii. On jest imigrantem szwedzkim, ja rodowitym Amerykani­nem. Mimo tych różnic mogę być SOBĄ w obecności Marka. Akceptuje mnie bez względu na to, jak kapryśne miewam nastroje, a ja postępuję tak samo w stosunku do niego. Oczywiście, on nie zawsze aprobuje moje zachowanie czy moje sądy, ale wiem, że bez względu na to, na ile się nie zgadzamy, nie będzie mnie krytykował. I chociaż bywamy czasami źli na siebie, nasza przyjaźń nie zostanie naruszona.

Marian Evans (George Eliot), angielska nowelistka, musiała zaznać takiej przyjaźni, skoro napisała:

"Cóż to za nieopisana ulga, mieć poczucie bezpieczeństwa przy innej osobie; nie musieć ważyć myśli, ani mierzyć słów, lecz wylewać je wszystkie z siebie wiedząc, że wierna dłoń przyjmie je i zachowa...".

Najlepszy sposób przyciągania do siebie ludzi

Pewien znany psychiatra prowadził kiedyś sympozjum na temat skła­niania pacjentów do otwartości. Psychiatra ów rzucił w pewnej chwili wyzwanie swoim kolegom, chwaląc się: "Założę się, że moja metoda pozwoli mi skłonić pacjenta do ujawnienia najskrytszych jego spraw podczas pierwszego z nim spotkania, bez konieczności zadawania pytań z mojej strony." Na czym polegała ta metoda? Oto ona: Rozpoczął spotkanie z pacjentem od ujawnienia czegoś bardzo osobistego, co mog­łoby zniszczyć jego karierę, gdyby zostało ujawnione. Pomimo wątpli­wości, nasuwających się w związku z tą metodą, osiągnięty został pożą­dany efekt: Pacjent odkrył swoje wnętrze.

Ta sama reguła odnosi się do wszystkich stosunków międzyludzkich. Jeżeli ośmielisz się otworzyć swoje wnętrze, druga osoba najprawdopo­dobniej wyjawi swoje sekrety tobie.

Moim mentorem, któremu jakże chciałem dorównać, jest człowiek, którego nigdy nie spotkałem. Mimo to znam go bardzo dobrze. Znam też jego prace, dzięki licznym publikacjom. Będąc prostym i bezpretensjo­nalnym człowiekiem, dr Paul Tournier posiada z pewnością wspaniały dar leczenia.

Jaki jest jego sekret? Otóż, wskazuje on na pewien znaczący punkt zwrotny w jego karierze. Podczas praktyki internistycznej w Genewie wziął udział w spotkaniu, podczas którego ludzie byli po prostu sobą, dzielili się swoimi troskami, radościami, grzechami. Chociaż był czło­wiekiem religijnym, Tournier stwierdził, że w takim klimacie doznał transformacji duchowej. Gdy powrócił do swojej praktyki, spostrzegł, że ludzie otwierają się przed nim. Zamiast mówić jedynie o swoich doleg­liwościach fizycznych, pacjenci zaczynali opowiadać mu o swoich prze­życiach.

Ale dlaczego zaczęli to robić? Ponieważ on sam stał się osobą otwartą, a przecież otwartość rodzi otwartość.

Jednym z najbardziej charakterystycznych aspektów życia Jezusa Chrystusa była przejrzystość Jego postaci. W przeciwieństwie do więk­szości guru, którzy pozostają niejako ponad swoimi uczniami, Jezus przeżył swe życie razem z nimi. Łamiąc się z nimi chlebem, modląc się i płacząc z nimi, godząc ich kłótnie, Chrystus był głęboko zaangażowany w ich wspólne życie. Raz po raz otwierał się przed uczniami, a kiedy nie rozumieli Go - cierpiał. Aby upewnić się, czy uczniowie rozumieją Jego samootwarcie, mówił: "Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wara wszystko, co usłyszałem od Ojca mego." (J 15,15).

Kiedy napotkamy na swej drodze kogoś tak otwartego, od razu jesteś­my "rozbrojeni". Samarytanka, którą Jezus spotkał w Sychar, najpierw spierała się z Nim, zachowując ostrożność, ponieważ był obcym. Lecz wkrótce otwarła się przed nim z uczuciem ulgi.

W rzeczywistości nikt nie lubi przywdziewać maski. Być poznanym i zaakceptowanym przez Boga jest wyzwalającym i uzdrawiającym doświadczeniem i jest zarazem najlepszym modelem stosunków między­ludzkich.

Czy totalna szczerość?

Czas teraz dodać kilka wyjaśnień w celu określenia, czego NIE rozumiem pod pojęciem przejrzystości.

Najpierw chciałbym wyjaśnić, że nie popieram kontrowersyjności. Ludzie próbujący być absolutnie szczerymi, wyrażają swoją opinię na każdy poruszony temat. Jeśli zaryzykujesz twierdzenie, z którym taki człowiek się nie zgadza, jego "otwartość" powoduje, że z miejsca wyraża on swoje przeciwne zdanie.

Powyższy sposób jest ryzykownym sposobem życia. Czasami sprawą rozumu jest zachowanie opinii dla siebie samego. Dean Martin, popular­ny piosenkarz i aktor amerykański, powiedział kiedyś: "Pokażcie mi chłopca, który nie wie, co to strach, a pokażę wam chłopca, którego często biją."

Po drugie, nie uważam, że należy całkowicie się "obnażać". Często sądzi się, że "nagość psychiczna" jest zaletą. Jednak takie osoby mogą pozostawać bardziej poza kontrolą, niż zdają sobie z tego sprawę. Prze­cież jednym z objawów ciężkiej psychozy jest niezdolność pohamowania się w wyrażaniu emocji.

Większość z nas ucieka przed ludźmi, którzy opowiadają swe szcze­gółowe życiorysy już w pierwszej godzinie znajomości. Nie ma więc sensu otwieranie się w pełni przed każdym. Mamy prawo do ciszy i każdy z nas musi sam decydować, jaką część swojej osobowości może ujawnić w danej sytuacji.

Ostatnia uwaga: oczywiście, będziemy unikać ujawniania uczuć i faktów, które mogłyby przynieść szkodę innym lub zranić słuchającego. Mam tutaj na myśli wyjawianie niewierności seksualnej swemu partne­rowi. Wielu psychologów, zafascynowanych ideą szczerości totalnej, poleca małżeństwom wyjawić wszystkie dawne złe występki, bez wzglę­du na ich druzgocące następstwa. Są jednak przypadki, kiedy partner, próbując ulżyć swojemu poczuciu winy, nieświadomie przerzuca ów ciężar na ramiona ukochanej osoby.

Wiem, że w niektórych małżeństwach katharsis wspólnej spowiedzi przynosi korzyści, oraz że takie oczyszczenie może bardziej zbliżyć partnerów. Jednak "spowiedź" nie zawsze przynosi takie efekty i dlatego twierdzę, że należy posługiwać się nią bardzo ostrożnie.

Nasza naczelna zasada pozostaje mimo to niezmienna. Jeśli chcesz pogłębić swoje kontakty, zasadą drugą będzie:

Kultywuj przejrzystość swojej osobowości

"Nasza opinia o innych ludziach zależy mniej od tego,

co my widzimy w nich, a bardziej od tego,

co dzięki nim widzimy w sobie samych."

Sara Grand

Jak okazywać uczucia

Kiedy Gale Sayers i Brian Piccolo, Murzyn i biały, obaj będący w drużynie futbolowej Chicago Bears, zamieszkali razem w 1967 roku, okazało się to pierwszym tego typu zdarzeniem między zawodowymi piłkarzami. Także dla każdego z nich było to pierwsze takie przeżycie. Sayers nigdy przedtem nie miał białego przyjaciela, może z wyjątkiem George'a Halasa, a Piccolo nigdy NAPRAWDĘ nie znał czarnego czło­wieka.

Jednym z sekretów ich wzrastającej przyjaźni było podobne poczucie humoru. Na przykład, przed grą pokazową w Waszyngtonie w 1969 roku pewien poważny reporter wszedł do ich pokoju hotelowego w celu przeprowadzenia wywiadu.

- "Jak się wam razem mieszka? - spytał dziennikarz.

- W porządku, dopóki on nie korzysta z łazienki - odrzekł Piccolo.

- A o czym rozmawiacie? - dziennikarz pytał dalej, ignorując śmiech swoich rozmówców.

- Głównie o sprawach rasowych - odrzekł Gale.

- Po prostu o rasizmie - dodał Piccolo.

- Gdybyście mieli wybierać - kontynuował reporter - kogo wybralibyś­cie na współlokatora?

- Jeżeli pyta pan, jakiego białego włoskiego obrońcę z Wake Forest, powiedziałbym, że Picka - odpowiedział Gale."

Ale pod przykrywką śmiechu i żartów ukryta była głęboka lojalność jednego względem drugiego, a w filmie "Brian's Songs" (Pieśni Briana) wyraźnie pokazano, że przyjaźń Sayersa i Piccolo była największą w historii sportu.

Potem, w sezonie 1969 roku, okazało się, że Piccolo jest chory na raka. Starał się jeszcze grać, chociaż jeden sezon, ale w końcu więcej przeby­wał w szpitalu, niż na boisku. Gale Sayers starał się być razem ze swoim przyjacielem tak często, jak tylko mógł.

Wcześniej planowali spędzić wspólnie razem z żonami obiad podczas Professional Writers (corocznej imprezy pod nazwą Zawodowi Reporte­rzy Futbolu) w Nowym Jorku, gdzie Sayers miał otrzymać nagrodę S. Halasa, przyznawaną najlepszemu zawodnikowi futbolu. Niestety, cho­roba przykuła Piccolo do łóżka. A kiedy Sayers stał w oczekiwaniu na nagrodę, łzy pojawiły się w jego oczach. Na ogół lakoniczny czarny atleta miał powiedzieć, przyjmując nagrodę:

"Wyrażacie uczucie dla mnie, dając mi tę nagrodę, ale oświadczam wam, że przyjmuję ją dla Briana Piccolo. To on jest tym człowiekiem, który powinien otrzymać tę nagrodę. Kocham Briana Piccolo i chciał­bym, żebyście i wy go kochali. Gdy uklękniecie wieczorem do modlitwy, proszę pomódlcie się też za niego."

"Kocham Briana Piccolo". Jak często można usłyszeć mężczyznę wypowiadającego takie słowa? O ile bogatsze mogłoby być nasze życie, gdybyśmy ośmielali się okazywać nasze uczucia tak, jak to zrobił Sayers tamtego wieczoru w Nowym Jorku.

Zatem trzecią zasadą polepszenia stosunków interpersonalnych jest:

OŚMIELAJ SIĘ MÓWIĆ O SWOICH UCZUCIACH

Z obawy przed okazaniem się sentymentalnymi, wielu z nas powst­rzymuje się od wyrażania uczuć i dlatego tak wiele traci z bogactwa przyjaźni. Mówimy "dziękuję", gdy mamy na myśli "niech Bóg cię błogosławi"; mówimy "do zobaczenia", mając na myśli "będzie mi ciebie bardzo brak". G. K. Chesterton, angielski pisarz, powiedział kiedyś, że najmniej uzasadniony jest strach przed sentymentalizmem. A przecież tak wiele mogłoby to dać, gdybyśmy czuli się bardziej wolni w wyrażaniu swoich uczuć. Jezus miał swoją metodę robienia tego. Na sto sposobów mówił uczniom, że ich kocha, przez co w żaden sposób nie mogli mieć co do tego wątpliwości.

Dlaczego tak bardzo jesteśmy przeciwni otwartemu mówieniu, że nam na kimś zależy? Powodów jest kilka. Jednym z nich jest obawa, że nasze uczucia nie będą odwzajemnione, oraz że zostaniemy odrzuceni. A co gorsza, zwłaszcza między mężczyznami, boimy się wyśmiania nas przez innych z powodu naszej sentymentalności. Istnieje niewiele bardziej przerażających uczuć, niż poczucie zmieszania i zakłopotania. Dlatego staramy się z całych sił nie dopuścić nawet do możliwości ich powstania.

Jednak ludzie, których inni kochają, to tacy, którzy odrzucają obawy i deklarują otwarcie swoją miłość. Na przykład Thomas Jefferson był prawdziwym mężczyzną, a mimo to był chyba najbardziej uczulony na odrzucenie. W pewnym momencie jego kariery, kiedy był przybity po przegranej z Hamiltonem w Waszyngtonie, wysłał swoje książki i meble do domu w Monticello, odwołał prenumeraty gazet, zerwał swoje kon­takty polityczne i przez następne 37 miesięcy praktycznie nie wytknął nosa z domu. Jak widać, Jefferson był wręcz przesadnie czułym człowie­kiem.

Ale czy powstrzymało go to od wyrażania miłości, gdy ta nadeszła? M. Brodie, biograf Jeffersona, mówi: "Listy Jeffersona do jego dwóch dorosłych już córek , Marty i Marii, są tak przepełnione uczuciem i tak niewinnie uwodzicielskie, że stały się dla niego oknem na świat." A pisząc w roku 1819 do swojego przyjaciela, Johna Adamsa, Jefferson wypowiada tak "sentymentalne" zdanie, jak: "Uważaj na siebie i bądź pewien, że jesteś mi ciągle miły."

Mimo obfitej korespondencji, Jefferson i Lafayette nie widzieli się już od 35 lat, kiedy prezydent Monroe zaprosił w 1824 roku wielkiego generała francuskiego do odwiedzenia Ameryki. Lafayette miał wtedy 67 lat, a Jefferson 81. Po przyjeździe do USA Lafayette pozostał w Quincy i Massachusetts tylko jeden dzień, a potem pospieszył na połud­nie zobaczyć się z Jeffersonem.

Tego listopadowego ranka, gdy powóz Lafayette'a dotarł do Monti­cello, oczekiwał go tam już cały tłum. John Randolf, który pomagał w urządzaniu całej uroczystości, opowiadał, jak jego dziadek schodził po schodach z tarasu, kiedy Lafayette wysiadł z powozu. "Jefferson - powie­dział - ruszył starczym galopem, aż wreszcie padli sobie w objęcia ze łzami w oczach."

W pracy z ludźmi rozwiedzionymi, bardzo często chciałbym dać im lekcję tego, co tak wspaniale robili Gale Sayers, Thomas Jefferson i Jezus - śmiałości w pokazywaniu uczuć. Wiele kobiet sądzi, że powinny okazywać wręcz oziębłość, bo inaczej stracą mężczyznę. Chociaż są nim oczarowane, zachowują swe uczucia dla siebie. Ale przecież takie zacho­wywanie dystansu niszczy ich cel. Nie ma nic tak przyciągającego mężczyznę, jak świadomość, że kobiecie na nim zależy.

Przykro jest, gdy spotyka się dwoje ludzi, którzy się polubią, ale z powodu nieśmiałości nie deklarują swoich uczuć. Uczucie wtedy umiera. Tragedią jest, jeżeli miłość nie wraca, ponieważ jest niezadeklarowana.



Kobieta, którą trudno zdobyć

Jeżeli to, co powiedziałem wcześniej jest prawdą, to co mamy począć z trwającym wieki uczuciem do kobiety zimnej i trzymającej wszystkich na dystans? Według powszechnej opinii kobieta, którą trudno zdobyć jest bardziej pożądaną, niż kobieta ogólnie chętna do zawierania bliskich znajomości. Sokrates, Owidiusz, Kamasutra, Dear Abby, wszyscy oni zgadzają się, że osoba, której uczucia łatwo jest pozyskać, prawdopodob­nie nic wzbudzi wielkich uczuć u innych.

Jednakże dr Elaine Walster wraz z innymi badaczami ujawnili na łamach czasopisma "Psychology Today" (Psychologia dzisiaj) wyniki eksperymentu przeprowadzonego z udziałem setek studentów, w celu określenia ich reakcji na różne typy kobiet. Podczas wstępnego wywiadu okazało się, że wolą oni kobiety "trudne", ponieważ mogą one być wybredne tylko wtedy, gdy są popularne. Twierdzili, że takie kobiety są zazwyczaj atrakcyjne, ładne, seksowne - posiadają więc cechy, którym trudno się oprzeć. Ale owa niedostępność bardzo studentów intrygowała. Z drugiej wszakże strony, studenci twierdzili, że kobiety "łatwe" spra­wiały niejakie kłopoty. Zazwyczaj bardzo chętnie umawiały się na ran­dki, ale gdy już znalazły "swego" mężczyznę, stawały się zbyt poważne, zbyt zależne i zbyt wymagające. Krótko mówiąc, prawie wszyscy męż­czyźni potwierdzają wyjściową hipotezę, że korzystne dla kobiety jest być zimną.

Dane te jednak nie potwierdziły się zupełnie podczas wywiadu z mężczyznami na temat pierwszych randek, zaaranżowanych przez kom­puter, z kobietami biorącymi udział w tworzeniu eksperymentu. Poinst­ruowano je, aby w stosunku do połowy mężczyzn były oziębłe, a w stosunku zaś do drugiej połowy były przyjazne, chętne do bliższego poznania prawie natychmiast. Twórcy testu zakładali, że najbardziej poszukiwanymi do drugiej randki będą kobiety wybredne.

Ale okazało się coś zupełnie przeciwnego. Im bardziej romantyczne zainteresowania wykazywała dziewczyna, studenci oceniali ją jako bar­dziej pożądaną. Jasne jest, że wszyscy kochają kochanków.

Wróćmy zatem do tablicy. Psycholodzy byli tak poruszeni wynikami testu, że porzucili swoje wcześniejsze hipotezy i powrócili do przepro­wadzenia wywiadów ze studentami. Tym razem pytania były bardziej szczegółowe. Poproszono studentów, aby opowiedzieli o korzyściach i problemach w przypadku kobiet "łatwych" i tych, które zdobyć jest trudno. Stwierdzono, że obydwa rodzaje kobiet są równie pożądane, jak i zniechęcające. Chociaż kobieta wymagająca może być interesującym materiałem na randki, przysparza ona także problemów. Ponieważ ko­bieta taka nie wykazuje szczególnego entuzjazmu zainteresowanym mężczyzną, może go pogrążyć i ośmieszyć w oczach jego znajomych. Możliwe jest też, że taka kobieta będzie niesympatyczna, zimna, uparta: słowem może posiadać cechy, których młody mężczyzna raczej nie oczekuje od swojej partnerki. Natomiast nawet jeżeli kobieta jest "łatwa", może potraktować sprawę poważnie, tak że trudno jej się będzie pozbyć; mimo to wzmocni "ego" mężczyzny i uczyni spotkania przyjemnymi. Prowadzący test zaczęli więc dochodzić do wniosku, że korzyści i strony ujemne obu typów kobiet równoważą się.

Zapoznajmy się teraz z wnioskami. Twórcy eksperymentu stwierdzili, że jeżeli kobieta uważana jest za trudną do zdobycia, uważa się ją za godną zainteresowania. Taka kobieta jest dynamitem dla mężczyzny, ponieważ ma opinię kobiety bardzo wybrednej; lecz kiedy napotka mężczyznę, którego polubi, nie wstrzymuje się od ujawniania swych uczuć. Stąd spotkania z nią są dla mężczyzny przyjemne i dają mu satysfakcję. Dlatego badacze polecają: zachowuj się wybiórczo. Jeśli posiadasz cechy kobiety popularnej i pożądanej, a zachowasz się przy­jaźnie w stosunku do mężczyzny, na którym ci zależy - będziesz zwyciężczynią.

Jak wytwarzać pole emocjonalne

Czy zaakceptowalibyście sposób, dzięki któremu drugiej osobie za­częłoby na was zależeć, a który działałby w 90%? To jest tak proste, że wręcz nie wiem, jak to wyrazić. Znam przecież tak wielu ludzi, którzy marzą o tym, żeby być kochanymi, a którzy nie korzystają w życiu z tej prawie niezawodnej zasady. Przytoczę ją tutaj, chociaż nie ja ją stworzy­łem. Seneka wyraził ją zwięźle 2000 lat temu: "Jeśli chcesz być kocha­nym, kochaj." Ci, którzy puszczą wodze swego serca i otwarcie wyrażą swój dla kogoś podziw i uczucia, najprawdopodobniej nie zostaną odrzu­ceni.

W książce pt. "Miłość i wola" (Love and Will) Rollo May'a znajduje się następujący fragment, który chciałbym tutaj przytoczyć:

"Istnieje taki dziwny fenomen w psychoterapii, że kiedy pacjent coś odczuwa - erotyzm, złość, alienację lub nienawiść - terapeuta zwykle odkrywa po chwili, że zaczyna mieć te same uczucia. Bierze się to stąd, że jeżeli ich stosunek do siebie jest szczery, to powstaje wspólne pole emocjonalne. Prowadzi to do tego, że w życiu codziennym zakochujemy się w tych, którzy nas kochają. W tym też odnajdujemy znaczenie słów »zalecać się« i »zdobywać«. Owa niepohamowana chęć kochania danej osoby wynika dokładnie z jej lub jego uczucia do ciebie. Wielkie uczucia wywołują wielkie uczucia."

O ile wiem, to właśnie Rollo May opisuje po raz pierwszy tego typu "pola emocjonalne", a przecież każdy z nas doświadczył kiedyś tego magnetycznego przyciągania do innej osoby. Gdy komuś na nas zależy i okazuje to oczami, swoją uwagą i wyrażeniem swoich uczuć, stwier­dzamy, że i w nas powstają takie uczucia. Jak zacytowałem wcześniej, "owa niepohamowana chęć kochania danej osoby wynika dokładnie z jej lub jego uczucia do ciebie."

Marlena Dietrich, zapytana kiedyś jak być kochaną przez mężczyznę? odpowiedziała niezwykle prosto i jakże adekwatnie: "Kochać go".

W obronie miłości

Czy odczuwasz onieśmielenie, gdy masz powiedzieć komuś, że ci na nim zależy? Przyjrzyjmy się kilku przykładom wielkich uczuć wyrażo­nych przez ekspertów miłości.

"Najdroższa, jakże marzę o tym, żebyś była tutaj." Tak pisał Woodrow Wilson do swej narzeczonej Ellen Axon w 1884 roku. Dalej wyraża to, co można by nazwać zbyt sentymentalnym: "Tak wspaniale i tak przy­jemnie byłoby siedzieć razem w takich chwilach; mówić o przyszłości, o tym j ak wspólnie będziemy wspierać naszą miłość, jak będziemy razem pracować, żeby stworzyć wokół nas jaśniejsze miejsce na świecie." Sentymentalne? Może. Jednak to wielkie uczucie podbiło serce kobiety, tak jak dzieje się to od wieków. Oczywiście sentymentalizm może osiągnąć swe ekstrema. Pewna, najprawdopodobniej nieautentyczna his­toria, dotycząca dramatopisarza z okresu Restauracji, Tomasza Otway'a, była jakże faworyzowana przez romantyków. Mówi się, że Otway gło­dował przez trzy dni, mając nadzieję, że w ten sposób "zmiękczy" serce aktorki Elizabeth Barry, a potem tak łapczywie zaczął jeść chleb, że zadławił się na śmierć.

Jeśli ktokolwiek był ekspertem miłości, był nim na pewno Teodor Roosevelt. Będąc studentem Harvardu, spotkał Alice Hathaway, kuzynkę jednego ze swych najlepszych przyjaciół. Zakochał się w niej od pierw­szego wejrzenia, co zresztą potwierdzają wyraźnie jego listy. Co więcej, prywatne notatki w jego diariuszu wskazują, że jego uczucie nie było tylko na pokaz. Zapis przy dacie 25 stycznia 1880 roku brzmi:

"Podczas Święta Dziękczynienia w zeszłym roku powiedziałem sobie, że jeśli będzie to możliwe, zdobędę ją. A teraz, gdy tak już się stało, celem całego mojego życia będzie uczynić ją szczęśliwą i chronić ją przed wszystkim, co złe. O, jak będę wielbił moją księżniczkę! Jak ona, będąc tak czystą i piękną, może myśleć o poślubieniu mnie - nie wiem. Ale dziękuję Bogu, że tak jest."

Na koniec jeszcze jeden przykład: Marian Evans, której pseudonim pisarski brzmiał George Eliot, napisała w 1875 roku do panny Burns -Jones:

"Lubię nie tylko być kochaną, ale lubię też, gdy mówi się o tym, że się mnie kocha. Nie jestem pewna, czy podzielasz moje zdanie. Wystarcza­jąco dużo ciszy znajdziemy w grobie. Ten zaś świat jest światem literatury i mowy, wobec tego pozwolę sobie wyrazić, jak bardzo jesteś mi droga."

Któż mógłby być nieczuły w stosunku do autora takiego listu?

W słowach "kocham cię " kryją się też pułapki

W deklarowaniu miłości należy unikać pułapek, które są w niej ukryte. Osoby przesadnie wylewne, to ludzie, którzy wyrzucają z siebie zdania pełne uczuć przy każdym otwarciu ust. Jeśli ktoś ciągle wyraża niewłaściwe lub sztuczne uczucia, inni ludzie wkrótce przestaną wierzyć wszystkiemu, co mówi. Nie mów więc o niczym, czego nie czujesz, ale wyrażaj wszystkie dobre uczucia, które rzeczywiście żywisz w stosunku do innych.

Wymusza to osoba, która mówi "kocham cię" po to, aby skłonić drugą osobę do wypowiedzenia tych właśnie słów w stosunku do niej samej. Nie oczekuj zatem komplementów w zamian za ujawnienie swo­ich uczuć, ani też zobowiązań od drugiej osoby. Pozwól, żeby to, co mówisz, było po prostu wyrazem tego, co tkwi w tobie samym.

Ostatnia grupa ludzi to osoby "uparte". W rzeczywistości są to ludzie, którzy dużo mówią o swoich uczuciach, lecz nie potrafią rozpoznawać właściwie reakcji innych. Dr Stephen Johnson uważa, że proces zbliżania się do drugiej osoby opiera się na zasadzie trzech kroków: pierwszy -wyciągnij rękę; drugi - zwróć uwagę na reakcję drugiej osoby; trzeci -kontynuuj to, co zacząłeś, zatrzymaj się albo wycofaj, w zależności od napotkanej reakcji.

Tragedią jest czekać aż będzie za późno

Hugh był młodym komiwojażerem o kędzierzawych włosach i moc­nym uścisku dłoni. Przyszedł do mojej poradni, ponieważ dręczyła go niepewność co do jego kariery zawodowej. Poprosiłem go, żeby opowiedział mi o swoim dzieciństwie. Szczególnie chciałem wiedzieć, czy było ono szczęśliwe?

"Hm, nie całkiem - odpowiedział. Mój ojciec był wymagający i zawsze bardzo krytyczny. Kiedy byłem mały, bardzo starałem się zado­wolić go, ale najwyraźniej trudno mu było powiedzieć cokolwiek dobre­go o mnie. Kilka lat po śmierci ojca rozmawiałem z kilkoma spośród jego najlepszych znajomych, którzy opowiedzieli mi o tym, jak dobre zdanie miał o mnie mój ojciec tam, w fabryce. Nieprawdopodobnie mnie to zaskoczyło. Nie miałem przecież pojęcia, że tak był ze mnie dumny."

Takich tragedii można uniknąć, jeśli ludzie ośmielą się mówić od razu o swoich uczuciach. Stwierdzenie "kocham cię" zawiera pewien magicz­ny wydźwięk. Twoje dzieci odpowiedzą na nie, rodzice będą głęboko poruszeni, a przyjaciele będą cię kochać za to, że mówisz to do nich.

Być może mężczyznom trudniej jest między sobą wymawiać słowa "kocham cię", ale jest przecież jeszcze tyle innych sposobów wyrażania swoich uczuć. Mężczyzna może przecież powiedzieć swemu przyjacie­lowi, jak bardzo cieszy się ze spotkania z nim, oraz że wspólne zjedzenie posiłku wiele znaczy dla niego. Może też powiedzieć, że jego przyjaźń jest dla niego najcenniejsza.

Czasem możemy zwielokrotnić efekt komplementu, mówiąc go trze­ciej osobie. Na przykład, mówiąc żonie znajomego, jak bardzo go cenisz, sprawisz przyjemność obojgu. Jej, dlatego że ona lubi, gdy inni szanują jej męża; jemu, ponieważ - możesz być tego pewien - ona o tym opowie, jak tylko wróci do domu!

To, co próbowałem powiedzieć w tym rozdziale Benjamin Franklin zawarł w jednym zdaniu: "Nie mów źle o nikim, ale mów wszystko, co najlepsze o każdym."

Niech więc trzecią naszą zasadą będzie:

Ośmielaj się mówić o swoich uczuciach

"Najlepsza część życia ludzkiego,

to małe, bezimienne i zapomniane

akty dobroci i miłości."

William Wordsworth

Miłość jest czymś, co się tworzy

Frederick Speakman napisał kiedyś książkę zatytułowaną "Miłość jest czymś, co się tworzy". Tytuł jest bardzo adekwatny do podjętego przez nas tematu, ponieważ myśląc o miłości, myślimy o spektakularnych uczuciach i bohaterskich czynach względem ukochanej osoby. A prze­cież tak niewiele ludzkiego życia przebiega z równą im intensywnością.

Najlepsze stosunki międzyludzkie powstają jednak poprzez kumulo­wanie wielu drobnych aktów dobroci. Gdy w roku 1936 umarła żona Alberta Einsteina, jego siostra Maja przeprowadziła się do niego, aby pomóc wielkiemu geniuszowi w sprawach domowych. W roku 1950 doznała ona pewnego ataku, w wyniku którego straciła przytomność do końca życia. W związku z tym Einstein spędzał każdego popołudnia dwie godziny przy jej łóżku, czytając głośno Platona. Chociaż Maja nie dawała żadnego znaku zrozumienia, intuicja Einsteina mówiła mu, że część jej mózgu ciągle żyje, oraz że wiele miłości można przekazać w ten właśnie sposób.

Wobec tego czwartą zasadą dla poprawienia naszych stosunków z innymi ludźmi będzie:

NAUCZ SIĘ GESTÓW MIŁOŚCI

Podczas mojej pracy w charakterze doradcy małżeńskiego często dziwiła mnie naiwność par małżeńskich, które doznały rozczarowania, gdy przeminęły już pierwsze romantyczne uczucia. Często z olbrzymim poczuciem winy kobieta mówi: "Doktorze, wydaje mi się, że nie kocham już mojego męża. Coś chyba jest ze mną nic tak." Oczywiście, nic złego się z taką kobietą nie dzieje. Może z wyjątkiem tego, że zbyt dużo czasu poświęca na analizę swoich uczuć. Eksperci od spraw związanych z miłością zdają sobie sprawę z faktu, że emocje przemijają i dlatego poszukują gestów miłości nawet wtedy, gdy uczucia małżonków już prawie znikły. Co więcej, takich ludzi nigdy nie zadowala mówienie osobom drugim, że im na nich zależy - starają się to po prostu okazać odpowiednim zachowaniem. Mark Twain powiedział kiedyś: "Miłość jest szybka, ale mimo to charakteryzuje ją najpowolniejszy ze wszystkich wzrost".

Małżonek w czasie przerwy na lunch jedzie samochodem 20 mil do domu, żeby zabrać żonę do ulubionej restauracji. Mężczyzna widzi na wystawie interesującą książkę, więc kupuje ją i wysyła pocztą do przy­jaciółki z krótkim listem. Kobieta słyszy, że jej znajoma mogłaby co­dziennie jeść do obiadu chińską sałatę; wobec tego zawsze, gdy zaprasza ją na obiad, w domu jest chińska sałata, choćby tylko dla znajomej. To wszystko są gesty, które wiążą ludzi i zapobiegają tarciom, gdy ich wzajemne stosunki są zagrożone.

Rozmawiałem pewnego razu z mężczyzną, w którego małżeństwie po 18 latach zaczęło się źle dziać. "Skąd pan wiedział, że to już po wszyst­kim?" - spytałem. "Kiedy przestała nakładać co rano pastę na moją szczoteczkę do zębów - odpowiedział. Kiedy się pobraliśmy, którekol­wiek z nas wstawało pierwsze, wyciskało pastę na szczoteczkę drugiego i zostawiało na umywalce. W pewnym momencie przestaliśmy to robić i od tamtej pory wszystko poleciało jak z górki." Powyższy przykład jest, oczywiście, przesadnym uproszczeniem, ale tak drobne przysługi na­prawdę się liczą. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo.

Von Herder, niemiecki krytyk, historyk i teolog luterański, napisał: "Najgłębsza nawet miłość umiera, gdy nie jest dobrze pielęgnowana." Natomiast Edna St. Vincent Millay lamentowała: "To nie miłość rani moje dni, lecz to, że jest ona tak słaba."

To właśnie te najmniejsze akty dobroci mają tak wielką siłę, ponieważ to one naprawdę pokazują, że komuś zależy na drugiej osobie. Trzeba więc czasami zastanowić się, co może przywołać te chwile szczęścia. Galett Burgess, amerykański humorysta i ilustrator, wysłał swojej znajo­mej książkę, której otrzymanie potwierdziła listownie. A po dwóch miesiącach napisała drugi list, w którym wyraziła swoje zdanie na temat tej książki, co potwierdziło, że ją przeczytała. Burgess napisał potem: "Jej serce wie, w czym rzecz. Dzięki takim osobom wdzięczność staje się podobna do długu, który spłaca się na raty."

Znaczenie rytuałów

Robert Brian, antropolog badający przyjaźń w kilku różniących się od siebie kulturach, mówi, że rytuał jest jednym z najbardziej uniwersalnych elementów dobrych kontaktów międzyludzkich. Przecież mężowie i żony cementują swoją miłość takimi zachowaniami, jak pocałunki na dobranoc, wspólne obchodzenie różnych rocznic, przynoszenie drugiej osobie śniadania do łóżka, wspólne wychodzenie na wieczorne spacery.

Osoba pragnąca pogłębić swe kontakty z innymi będzie zawsze wy­patrywać u nich podobnych rytuałów. Wspólny lunch co tydzień, stałe spotkania na polu golfowym, albo coroczne kilkudniowe wycieczki na ryby - to wszystko są bardzo ważne wydarzenia. Uściski dłoni, żarty i przekomarzania - to gesty umacniające miłość i pozwalające z optymiz­mem patrzeć w przyszłość.

Kiedy mój syn był w szkole średniej, odwoziłem go codziennie samochodem na lekcje, a jedzenie po drodze śniadania stało się naszym zwyczajem. Wypróbowaliśmy kilka barów, aż wreszcie znaleźliśmy Vern's Coffee Shop, w którym podawali najlepiej na świecie wypieczone angielskie bułeczki "muffins" z jajkiem. Bywało, że jedząc w ogóle nie rozmawialiśmy. Ale bywało też i tak, że dzieliliśmy się wówczas naszymi najskrytszymi tajemnicami, których nie odkrylibyśmy przed nikim in­nym. Ów rytuał wspólnego śniadania był nam pomocą także w później­szych latach. Już jako dorosły mężczyzna, mój syn mieszka w innym mieście, ale gdy przyjeżdża czasem do domu rodzinnego, wszyscy wie­dzą, że przynajmniej raz podczas jego pobytu musimy "zaliczyć" śnia­danie u Verna.

Jednym z najlepszych sposobów pogłębiania kontaktów z innymi jest wspólne spożywanie posiłków. Nie przypadkiem tak wiele istotnych wydarzeń między Jezusem a Jego uczniami miało miejsce wtedy, gdy siadali razem do stołu. W łamaniu się chlebem jest coś z sakramentu. Czy zauważyłeś kiedykolwiek, jak trudno jest spożywać obiad z kimś, kto jest twoim wrogiem i jednocześnie pozostawać wrogami?

Jeśli więc chcesz uczynić wroga swoim przyjacielem, spróbuj zaprosić go do domu i przedyskutować istotę waszej wrogości, trzymając nogi pod jednym stołem. A jeśli chcesz polepszyć swe kontakty z większą liczbą ludzi, zapraszaj na lunch każdego tygodnia innych lub oferuj wspólne wypicie kawy przed pracą.

Inną metodą skumulowania dobrych wspomnień jest pomaganie przy­jacielowi w wykonaniu jakiegoś zadania. Praca ramię w ramię zbliża ludzi, nawet wtedy, gdy się w czasie jej wykonywania niewiele rozma­wia. Rozejrzyj się, czy ktoś z twoich znajomych nie ma jakiejś niew­dzięcznej roboty do wykonania i zaproponuj, że pomożesz mu to zrobić. Będziesz z pewnością zaskoczony ciepłem, z jakim spotkasz się ze strony tej osoby w przyszłości.

Małżonkowie także byliby z siebie bardziej zadowoleni, gdyby mogli więcej wspólnie pracować. Nasze bezsensowne "podziały obowiązków" często powodują, że żona pozostaje w domu, aby pozmywać naczynia, podczas gdy mąż wychodzi umyć samochód. A może by tak wspólnie wykonywać te zadania i cieszyć się w tym czasie swym towarzystwem?

Część bogactwa w najlepszych kontaktach to rezultat zbierania całymi latami wielu dobrych wspomnień. Wspomnienia spełnionych przysług, pożyczonych narzędzi, wspólnych wycieczek, pożyczonych książek - to te tysiące drobnych aktów miłości.

O sztuce dawania prezentów

Jednym z najstarszych gestów miłości jest dawanie prezentów. Drogi prezent niekoniecznie musi być wyrazem wielkiej miłości. Ważniejsza jest myśl towarzysząca prezentowi.

Moja żona znakomicie potrafi wyczuwać upodobania innych, i to czyni ją najlepszym dawcą prezentów. Pióro, którym piszę kosztuje mniej niż dolara, a mimo to jest jednym z jej niezliczonych małych prezentów, z których tak bardzo jestem zadowolony. Słyszała, jak mó­wiłem, że podoba mi się tego typu pióro, ale że nie mogę nigdzie takiego znaleźć. Rozpoczęła więc poszukiwania. Kilka dni później znalazłem na biurku dowód tego, jak bardzo moja żona myśli o mnie.

Wymiana prezentów jest także rzeczą ważną wśród zwierząt. Na przykład Empidae - rodzaj małych muszek, które chmarami unoszą się w ciężkim letnim powietrzu - mają bardzo rozbudowany sposób zaleca­nia się. Gdy samiec poszukuje samicy, wyszukuje on kilka przysmaków, "opakowuje" je w błyszczące kokoniki i "wręcza" swojej wybrance.

Pingwiny Adeli, żyjące na Antarktydzie, nie mają zbyt dużego wyboru prezentów w ich surowej krainie. Zatem samiec dotąd szuka wśród skał, aż znajdzie wyjątkowo gładki kamień i ten właśnie składa, jako cenny skarb, u stóp swojej wybranki.

Dr Lars Granberg, obecnie psycholog i szef college'u, gdy był studen­tem w Chicago, miał bardzo ciężkie życie, gdyż były to jednocześnie pierwsze lata jego małżeństwa. Jego żona ciężko pracowała na utrzyma­nie ich obojga. Granberg powiedział później:

"Głupio mi było, że jestem tak ubogi, a moja żona musi pracować, abym ja mógł skończyć studia. Ale wykonałem pewną inwestycję, dzięki której mogłem poczuć się lepiej. Na jednej ze stacji kolejki, którą wraca­łem co wieczór do domu, pewien Włoch miał kwiaciarenkę. Wysiadałem z pociągu i kupowałem u niego jedną różę za ćwierć dolara. Ten starszy człowiek wypatrywał mnie potem i zawsze miał w pogotowiu jedną różę, żebym mógł wy skoczyć z pociągu, kupić jąi jechać tym samym pociągiem dalej. Gdy stawałem wieczorem w drzwiach z teczką w jednej, a różą w drugiej ręce, moja żona zarzucała mi ręce na szyję i mówiła, że ta jedna róża znaczy dla niej więcej, niż gdyby ich było trzy tuziny."

Merle Simpson opowiada, że gdy była w szpitalu, w odwiedziny przyszedł jej przyjaciel z pięcioletnim synkiem. Gdy tylko weszli do pokoju, chłopiec położył na stoliku trzy prezenty. Były to trzy samocho­dziki, z których farba zdarta była przez godziny zabawy.

"Próbowałam odmówić - mówi Simpson. - Ale spostrzegłam w oczach chłopca taki smutek, że odmowa z pewnością zraniłaby go. Były to przecież jego skarby, które mówiły o jego uczuciu do mnie. Było to wiele lat temu, a chłopiec ów ma już swoje dzieci. Ja jednak ciągle trzymam tamte jego zabawki."

Dobroć rozchodzi się jak fala

Akty dobroci przenoszą się często daleko poza ich miejsce występo­wania. Norman L. Lobsenz zastanawiał się - gdy jego żona poważnie zachorowała - jak da sobie radę z fizycznym i emocjonalnym obciąże­niem towarzyszącym opiece nad chorą żoną. Pewnego wieczoru przy­pomniał sobie dawno już zapomniane zdarzenie:

"Miałem wtedy dziesięć lat i moja matka była bardzo chora. Pewnego razu wstałem w środku nocy, żeby się czegoś napić. Kiedy przechodziłem obok sypialni rodziców, spostrzegłem światło. Zajrzałem do środka. Mój ojciec siedział w szlafroku przy jej łóżku i nic nie robił. Matka spała. Wpadłem do pokoju i krzyknąłem: - Co się stało? Dlaczego ty nie śpisz? - Ojciec uspokoił mnie i powiedział: -Nic się nie stało. Po prostu jestem przy niej."

Sam nie wiedząc skąd, Lobsenz znalazł siłę do podołania swoim kłopotom, gdy przypomniał sobie tamto dawne zdarzenie.

"To światło i ciepło z pokoju moich rodziców miało niesamowitą siłę, a słowa mojego ojca: »Po prostu jestem przy niej« tchnęły coś we mnie. Rola, jaką miałem teraz spełnić, nie wydawała mi się aż tak ciężka. To tak, jakby odezwało się coś z przeszłości albo z mojego wnętrza."

Uprzejmość wchodzi w nawyk

Ktoś kiedyś powiedział, że miarą ludzi wielkich jest ich stosunek do ludzi małych, oraz że gdy ktoś potrafi rozwinąć w sobie zwyczaj poszu­kiwania gestów, które tworzą dobrą wolę, dobroć jest jego drugą naturą.

Birch Foracker był jednym z zarządzających firmą "New York Bell Company". Miał reputację człowieka, który wychodząc zimnym wieczo­rem z teatru zostawiał-swoje towarzystwo na chodniku, a sam wchodził do włazu kanalizacyjnego na środku ulicy, żeby upewnić się, czy z ludźmi tam pracującymi wszystko jest w porządku, oraz by im powie­dzieć, jak bardzo docenia ich pracę. Taki akt nie trwa dłużej niż minutę, ale czyni jego sprawcę osobą bardzo kochaną.

"Zbyt mało uwagi poświęca się temu, na ile ludzkie życie składa się z takich małych zdarzeń" - napisał Samuel Johnson w jednym ze swych wspaniałych esejów. Życie ludzkie jest kształtowane i kierowane zbio­rem wielu drobnych zdarzeń, zatem naszą zasadą będzie:

Naucz się gestów miłości

"Miłość nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego."

1 Kor 13,5

Zignoruj "to", a zobaczysz jak przyjaciele cię opuszczają

Istnieje taka cecha osobowości, która jest w stanie zniszczyć więcej niż każda inna. Do pewnego stopnia tkwi ona w każdym z nas, lecz gdy wymknie się z rąk, zawsze działa niszcząco i zawsze odpycha nas od ludzi. Mówię tutaj o tendencji do sprawowania kontroli nad innymi. Owa tendencja często przebiera się w strój miłości. Przesadnie opiekuńcza matka mówi: "Kochanie, ja przecież robię to tylko dla twojego dobra", a mężczyzna stale poprawiający swego przyjaciela myśli, że "to wszystko dla jego korzyści". W rezultacie takie postępowanie jest dążeniem do kontrolowania kogoś i naprawdę nie znam takiej osoby, która nie próbo­wałaby uciec od manipulatorów. Przypomnij sobie swoje własne odrzu­cone przyjaźnie. Czy ludzie, których nie zaakceptowałeś, przypadkiem nie próbowali ci doradzać, dominować nad tobą, kontrolować i osądzać cię?

"W sercu miłości - jak powiedział pewien mędrzec - jest pewien sekret: Kochankowie pozwalają sobie nawzajem być wolnymi." Ci lu­dzie, którzy zaznali prawdziwej przyjaźni, zawsze zostawiają osobom kochanym "wolną przestrzeń". Nie "posiadają" oni swoich przyjaciół, ale raczej pomagają im rozwijać się i stawać się wolnymi.

Wobec tego naszą piątą zasadą będzie:

STWARZAJ PRZESTRZENIE WOLNOŚCI

W SWOICH KONTAKTACH TOWARZYSKICH

Wiosną 1887 roku do miejscowości Tuscumbia w Alabamie przyje­chała pewna dwudziestoletnia dziewczyna z zamiarem zaopiekowania się osobą głuchą i niewidomą. Była to Annę Sullivan, a jej podopieczną miała być Helen Keller. Jak się później okazało, miała połączyć je -najbardziej podziwiana w tamtym stuleciu - przyjaźń. W wieku siedmiu lat głuchoniema i niewidoma Helen Keller była właściwie dzikim zwie­rzęciem, wydającym z siebie niezrozumiałe dźwięki. W szale potrafiła zrzucać ze stołu talerze i padać razem z nimi na podłogę. Niejedna osoba mówiła wtedy pani Keller, że jej dziecko jest idiotą.

Całymi dniami Annę przemawiała do małej dłoni Helen, lecz jakoś nie mogła przebić się do jej świadomości. Nagle, piątego kwietnia tegoż roku stało się coś cudownego. Oto wspomnienia Helen Keller spisane ponad 60 lat później:

"Stało się to przy studni, kiedy ja trzymałam naczynie, a Annie pom­powała wodę. Gdy woda przelała się i zaczęła płynąć po mojej ręce, Annie wzięła moją drugą dłoń i powoli przeliterowała w-o-d-a. I nagle zrozumiałam. Po raz pierwszy od czasu mojej choroby, szczęśliwa, wy­ciągnęłam rękę po zawsze gotową do pomocy dłoń Annie, prosząc o podawanie coraz to nowych słów określających wszystko, czego tylko dotykałam. Z dłoni na dłoń przeskakiwały iskierki znaczeń, aż zrodziła się przyjaźń. Od studni odeszły dwa zachwycone stworzenia, mówiące do siebie: »Helen« i »nauczycielka«."

Annę Sullivan poświęciła Helen Keller większość swojego życia. Kiedy j ej sławna pupilka postanowiła pój ść do college' u, Annę siadywała przy niej na każdych zajęciach w szkole w Redcliff. Przekładała wyrazy na język jej dłoni i przemęczała swoje oczy nad książkami, które nie były pisane Braillem.

Annę Sullivan zorientowała się, że Helen jest wyjątkowo utalentowa­na i że ma nieograniczone możliwości myślenia i odczuwania. Nie było wątpliwości, która z nich ma wyższy współczynnik inteligencji. Przed ukończeniem dziesiątego roku życia Helen pisywała listy do różnych znanych osobistości w Europie w języku francuskim. Szybko opanowała pięć języków i wykazywała talent, o jakim jej nauczycielka nawet nie marzyła.

Lecz czy to wszystko zmieniło Annę Sullivan? Nie. Doznała wiele satysfakcji, będąc towarzyszką Helen i pozwalając jej zachować własną osobowość. Jednym słowem, dała jej przestrzeń do rozwoju.

Tęsknota za wolnością

Pisząc książkę "Małżeństwo bez granic" (Open Marriage), George i Nena O'Neill przeprowadzili wywiady z setkami osób, pozostających w najróżniejszych stosunkach z innymi ludźmi. Rozmawiali z ludźmi roz­wiedzionymi, z parami żyjącymi bez ślubu, z parami "spalonymi" mał­żeństwem oraz z małżeństwami, które przeżyły zgodnie dziesiątki lat.

Z zebranych danych najbardziej rzucały się w oczy dwie sprawy. Pierwsza - tęsknota za związaniem się z kimś. Druga - potrzeba wolności. W najlepszych przyjaźniach i małżeństwach jest miejsce dla obu tych potrzeb. Wszyscy przecież potrzebujemy powietrza do życia. A kiedy obiecująco rozwijająca się przyjaźń nagle rozpada się, jest to najczęściej wynikiem tego, że jeden z partnerów manipulował drugim.

Na nieszczęście, tendencja do kontrolowania i manipulowania osobą ukochaną - przez nas zresztą odrzucana - rozpowszechniana jest przez niektórych współczesnych psychologów. Tacy psycholodzy zachęcają do agresji i zastraszania. Tragicznym jednak wydaje się takie podejście do kontaktów międzyludzkich, gdyż prowadzi ono do samotności. Zdo­bywanie przyjaciół przez zastraszanie może przysporzyć pieniędzy, ale nigdy przyjaciół.

Jeżeli traktujesz wszystkie swoje kontakty z ludźmi jako walkę i jeżeli twoim celem jest dominacja nad innymi, powinieneś prześledzić niżej zamieszczoną biografię człowieka, który kiedyś taki właśnie cel przed sobą wytyczył. Alan Bullock napisał o nim:

"Wszystko dookoła niego urządzone było dla spełnienia jego chęci sprawowania władzy i dominowania".

Tym człowiekiem był Adolf Hitler.

Albert Speer, którego wessała hipnotyczna siła Hitlera, a który za tę pomyłkę zapłacił 20-letnim pobytem w więzieniu w Spandau, wspominał potem:

"Nigdy nie spotkałem później w życiu nikogo takiego, przy kim odczu­wałbym ów brak czegoś. Jedynie wtedy, gdy razem z Hitlerem zagłębia­liśmy się w planach architektonicznych, albo przeprowadzaliśmy inspek­cję makiet »Berlina przyszłości", widziałem go w stanie ożywienia, przyjemności i spontaniczności. Nie wierzę, żeby Hitler był w stanie w ogóle kochać. No, może raz mu się to zdarzyło, kiedy połączyły go kazirodcze stosunki z jego siostrzenicą Geli Raubal, którą zresztą dopro­wadził potem do samobójstwa."

Czy jesteś manipulatorem?

Zdarza się często tak, że kontrolujemy osoby ukochane, nie zdając sobie sprawy z faktu, że odmawiamy im tym samym wolności. Oto trzy główne typy manipulatorów, którzy potrafią wycisnąć ostatnie soki ze swoich bliskich:


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sztuka przyjaźni
Alan Loy McGinnis Sztuka Przyjazni
McGinnis Alan Loy Sztuka przyjaźni
McGinnis Alan Loy Sztuka przyjaźni
McGinnis Alan Loy Sztuka przyjaźni
McGinnis Alan Sztuka Przyjazni
Mc Ginnis Alan Loy Sztuka Przyjazni
McGinnis Alan Loy Sztuka Przyjazni
Loy McGinnis, Alan Sztuka przyjaźni
Alan Loy McGinnis Sztuka Przyjazni
McGinnis Alan Loy Sztuka PrzyjaĹşni
Sztuka zdobywania przyjaciół 1, ZHP - przydatne dokumenty, Zbiórki pojedyncze
Przyjaźń to sztuka, dar przyjażni
Sztuka zdobywania przyjaciół 2, ZHP - przydatne dokumenty, Zbiórki pojedyncze
Sztuka robienia prezentacji
3 SZTUKA DYPLOMACJI 2