Opiekun do 4

Opiekun - SS HP


Autor: Sevelis


Do oryginału: http://opiekunwczerni.blox.pl/html



Wstęp


Czyli kim jestem, skąd pomysł i o czym to opowiadanie będzie. Proszę zajrzeć ;)


A więc tak. Moja przygoda z fanfiction rozpoczęła się w te wakacje, jej owoce możecie zobaczyć tutaj:


http://www.tohogwartswithlove.blox.pl/html


i sami ocenić, ile to jest warte.


Mimo, że powyższy blog zabiera mi większość wolnego czasu, to wpadł mi do głowy pewnien pomysł, a mianowicie dosyć krótkie opowiadanie o Severusie i Harrym.


I nie, nie będzie to opowiadanie o miłości homoseksualnej. Zupełnie nie czuję tego tematu.


Za to w mojej głowie zrodziła się wizja, w której Severus potrafi się przemóc i zaopiekować Harrym, choć nie będzie to dla niego takie proste. Będzie to opowieść o uczeniu się miłości, tęsknocie i relacjach międzyludzkich. Czyż obraz Snape'a trzymającego na rękach małego Harry'ego w śpioszkach nie jest ujmujący? ;)


Nie wiem, co z tego wyjdzie, na razie posiadam tylko pierwsze dwa rozdziały. Nie potrafię powiedzieć, czy będę to opowiadanie kontynuować, to będzie zależeć tylko od tego, czy Wam się ono spodoba.


Jeśli chodzi o szablon, to ten jest jeszcze na razie taki próbny, po prostu nie znalazłam właściwego obrazka.


Mam nadzieję, że ktoś tutaj zaglądnie i wypowie się na temat, co myśli o tej miniaturce. Oczywiście nie mam zamiaru zaniedbywać "To Hogwarts with love", to moje główne opowiadanie. A to będzie takie małe opowiadanie o miłości, ale innej niż wszystkie przedstawione z Severusem Snapem w roli głównej.


A więc zapraszam na "Opiekuna", czyli historię, co by było, gdyby Snape potrafił przezwyciężyć w sobie niechęć do ojca Harry'ego i postanowił się zaopiekować synkiem Lily...





Rozdział 1


Zapraszam na pierwszy rodział. Na razie mam dla was tylko tyle, zabiorę się za więcej, jeśli pojawią się komentarze ;) A więc zachęcam do przeczytania i naprawdę proszę o wypowiedzenie się. To dla mnie naprawdę ważne. Nie mam bety, więc przepraszam za ewentualne błędy. Pozdrawiam! ;)




Szedł nocą opustoszałymi uliczkami Doliny Godryka. Nie powinien tego robić, zdawał sobie z tego sprawę. Jego własny instynkt zachowawczy mówił mu, że jeśli Czarnemu Panu już… się to udało, to jego obecność w tym domu może być odczytana przez niego za zdradę. Ale jeśli plan Czarnego Pana się udał, to już nic nie miało znaczenia…



Starał sobie nie wyobrażać jej ciała martwego, zastygłego bez ruchu. Jej szmaragdowe oczy wpatrujące się w jeden punkt, bez blasku…



Nie, to nie mogłoby się zdarzyć. Po prostu nie mogło. Lily musiała żyć. Niczym sobie nie zasłużyła na taki los. Na los, który on sam jej zgotował…



Ale Czarny Pan się zgodził, powiedział, że ona będzie jego, że ją oszczędzi. To go przytrzymywało przy nadziei, mimo tego, że coś w głębi szeptało do niego udręczonym głosem, że po śmierci jej synka i męża, nie będzie chciała na nic spojrzeć, tym bardziej na niego.



Był już prawie na miejscu. Czarna, odziana w długie szaty ciemnowłosa postać wychynęła bezszelestnie zza rogu budynku i zastygła na rozciągający się przed nią widok.



Severus Snape już wiedział, że Czarnemu Panu się udało.



Dom stał się widoczny, Zaklęcie Fideliusa przestało działać. Światło paliło się na dolnym piętrze, na górnym było całkiem ciemno. Po kilku sekundach jego oczy dojrzały jednak zwalony pułap dachu z jednej strony budynku. Zrobiło mu się słabo. To tam…



Podszedł bliżej, czując, jak traci nad sobą panowanie. Dotknął poręczy otwartej bramki, zaciskając na niej drżące, blade palce z taką siłą, że żelazo wydawało się zgrzytać z protestu.


Przytrzymał się jej, nie będąc pewnym, czy potrafi stanąć o własnych siłach. Zacisnął mocno powieki, oddychając szybko i płytko, w przypływie wszechogarniającej go rozpaczy. Oczy zapiekły go mocno, ale udało mu się powstrzymać łzy od spłynięcia po jego wykrzywionej bólem twarzy.



Puścił dłoń po kilku chwilach, biorąc głęboki oddech i starając się opanować. Dotarł chwiejnym krokiem do drzwi, również uchylonych i zatrzymał się w progu. Przed nim majaczyły w ciemności schody wiodące na górę, z pewnością do miejsca, gdzie…



Postanowił jednak najpierw wejść do oświetlonego salonu. Może tam tkwiła, nieszczęśliwa i płacząca, ale żywa? Tak, na pewno tak było. Czarny Pan mu obiecał. Wynagrodził go, swojego wiernego sługę, który w swoim mniemaniu nie był wart złamanego knuta, tego, który wydał mu nieświadomie kochaną, słodką Lily Evans. Spokój, który wypełniał przestrzeń zdawał się jednak zaprzeczać jego wyśnionej hipotezie, w którą tak bardzo chciał wierzyć.



Kiedy jednak wszedł do oświetlonego pokoju zamarł w miejscu, nie wierząc w to, co widzi. Jego największy wróg, prześladowca i rywal w uczuciach do Lily leżał martwy, z otwartymi szeroko oczami i rękami ułożonymi jakby w proteście. James Potter nie żył. Severus sam nie wiedział, co czuje, spoglądając na niego. Tyle razy wyobrażał sobie podobną wizję, jak triumfuje nad jego martwym ciałem i mści się za wszystkie upokorzenia… Teraz jednak to było coś innego. On naprawdę nie żył, z jego winy. Snape jednak nie potrafił zmusić siebie ani do rozpaczy, ani do radości. Czuł się lekko skonfundowany, jakby zdezorientowany, że to się stało.



Jego obraz jednak przypomniał mu o tym, co może zobaczyć na górnym piętrze. Czy ona też…? I to nieznane dziecko, którego nigdy nie widział? Mógł po prostu rzucić „Homenum Revelio”, ale nie potrafił się na to zdobyć. To by było takie ostateczne, takie… Nie, sam tam pójdzie i sprawdzi. Ona na pewno żyje. Czarny Pan przecież powiedział, zgodził się ją oszczędzić…



Spoglądając ostatni raz na Pottera udał się schodami na górę, krokami tak cichymi, że sam ich nie słyszał. Jedna jego część wręcz garnęła się, żeby pobiec i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, a druga chciała stanąć w miejscu, ze strachu o to, co może tam zobaczyć.



To spowodowało, że umiarkowanym krokiem wyszedł na samą górę, starając się zachować obojętność i jednocześnie nie umrzeć z niepewności.



Spojrzał na niezbyt długi korytarz rozciągający się przed nim. Na jego końcu drzwi były otwarte, wręcz opierające się chwiejnie jedynie na dolnym zawiasie. To musiało stać się tam…



Wiedząc, że nie miał zbyt wiele czasu, zebrał w sobie całą swoje odwagę i opanowanie, które miał już na wykończeniu i powoli przemierzył korytarz, podpierając się rękami o ściany, czując, jak prawie upada, zatrzymując się przed samym progiem.



Kiedy robił pierwszy krok, usłyszał jakby kwilenie dziecka. Nie, to nie było możliwe. Przecież mały Potter miał być martwy, skoro Czarny Pan tak postanowił. To Lily miała być żywa. I na pewno tam jest… Tylko dlaczego jej w takim razie nie słyszy…?



Gdy wszedł do pokoju, poczuł, że upada na ścianę i osuwa się na podłogę.



Cały pokój wydawał się przeżyć wybuch granatu, ściana była oberwana, tak samo jak dach i kilka mebli. A pośrodku leżała kobieta z rozrzuconymi, długimi rudawymi włosami wokół głowy.



Lily Potter była martwa.



Gdy tylko dopuścił te słowa do swojej świadomości, poczuł, jak wszystko w nim puszcza. Usłyszał szloch dobywający się z jego zachrypniętego gardła, rozpacz i nieopisany ból ogarnęła go całego, koncentrując się w okolicy serca. Złapał się za nie i głośno zawył, patrząc na martwe ciało kobiety, którą kochał, jak nic innego na świecie.



Wciąż tkwiąc na ziemi, podpełznął do niej na czworakach i przyklęknął przy niej, odgarniając ciemnorudy kosmyk z jej twarzy, jeszcze ciepłej…



Poczuł, jak kolejne spazmy płaczu wstrząsają jego ciałem. Drżącymi rękami podniósł lekko Lily i przytulił do siebie, tak jak zawsze chciał to zrobić i szlochał nad nią, przytrzymując ją najbliżej siebie, jak tylko mógł.



Upłynęły godziny, tygodnie, miesiące albo nikłe minuty. Nie wiedział, ile tak trwał przy niej, dając upust swojemu bólowi i smutkowi, czuł, jakby cały jego umysł i ciało krwawiły.



Kiedy jego szloch przerodził się w ciche, starte odgłosy, odsunął ją od swojej piersi i spojrzał na jej bladą twarz, która jednak wydawała się zamrzeć w uczuciu, a nie strachu. Musiała być strasznie odważna, w chwili, gdy ta bestia przyszła po jej dziecko…


Wtedy coś sobie przypomniał. Z otchłani rozpaczy starał się przypomnieć jakieś fakty, informacje. Nagle przypomniał sobie płacz dziecka, który usłyszał wchodząc tutaj…



Powoli i ostrożnie, odwrócił się za siebie, wciąż trzymając w ramionach Lily. Kiedy jednak zobaczył za sobą małe dziecko, siedzące w łóżeczku, zamarł. To było niemożliwe. To dziecko przecież dostało wyrok śmierci. A kto go dostał od tej bestii, ten zawsze umierał, nie było wyjścia. Ale co się w takim razie stało?



Chłopiec spojrzał na niego swoimi dużymi, szmaragdowymi oczami, pełnymi gorących łez i znów zakwilił. Severus popatrzył na kobietę, którą trzymał i potem znów na chłopca.



Nawet nie wiedząc, że podjął jakąkolwiek decyzję, położył jego matkę ostrożnie na ziemi, posyłając jej ostatnie, przepełnione bólem i miłością spojrzenie, po czym odwrócił się i podszedł powoli do chłopca.



Harry odsunął się lekko, ale nie zaczął płakać. Może widział, że ten obcy dla niego człowiek klęczy przy jego kochanej mamie i nie bał się go przez to?



Severus machnięciem różdżki usunął jedną ścianę łóżeczka i zbliżył się do malca. Z bliska zobaczył, że chłopiec ma na czole bardzo świeżo wyglądającą bliznę, w kształcie błyskawicy. Nie zwrócił na nią jednak większej uwagi, spoglądając jedynie w zielone oczy Harry’ego. W oczy jego matki.



I wtedy niespodziewanie wyciągnął ręce i lekko przysunął dziecko, tak że teraz nogi miało opuszczone wzdłuż łóżeczka i patrzyło z zapytaniem prosto na niego.



Dłonią dotknął rozpalonego policzka chłopca i pogładził go bardzo delikatnie, nie wiedząc nawet dlaczego to robi. Mimo, że czuł że to nie był zbyt dobry pomysł, chciał wziąć malca ze sobą, chciał, żeby z nim został, chciał się nim zaopiekować i cały czas wpatrywać się w jego niesamowite oczy, oczy Lily…



Ale kiedy sięgał, żeby chwycić go i aportować się z nim, usłyszał głos dochodzący z dołu. Rozpoznał Blacka i wiedział, że nie miał dużo czasu. Pochylił się nad chłopcem, i zaraz przed aportacją wyszeptał czułym, ale pewnym głosem, wodząc jednocześnie palcem koło jego malutkich ust, jakby chciał namalować tam uśmiech:


- Wrócę po ciebie.





Rozdział 2

Jacie, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę tymi komentarzami! Zupełnie się nie spodziewałam, że ktokolwiek tutaj trafi i się zainteresuje. Tak więc wrzucam kolejny rozdział, tylko dosyć krótki. Mam już kolejny, więc za niedługo się pojawi. Czekam na opinie i pozdrawiaam! :)



W gabinecie dyrektora Hogwartu rozpacz dawno nie pokryła tak gęsto ścian, powietrza i mebli. Zawodzący jęk jak u rannego zwierzęcia przecinał równie przygnębiającą ciszę. Wszystko zdawało się pogrążyć w żałobie: obrazy umilkły z szacunku, kolory naokoło wyblakły, tykające przedmioty zdawały się jedynie niedosłyszalnie stukać, bezlitośnie wymierzając czas, w którym Lily Potter nie było już wśród żywych.



Severus Snape wyglądał jak wrak człowieka. Poszarzała, zapadła twarz, otwarte w niemym krzyku wąskie usta, szarpana dłońmi kurtyna ciemnych włosów opadająca na oczy, które płonęły niezdrowym blaskiem. Ale dyrektor wiedział, że póki płoną i są żywe, to jest jeszcze nadzieja dla tego człowieka. Nie było na świecie nic gorszego, niż puste, zapadłe oczy.



Albus Dumbledore otarł palcem samotną łzę, spływającą po jego pomarszczonym policzku. Z trudem powstrzymywał cały ich potok. Ci ludzie nie zasłużyli na taki los.



I nie mówił tylko i Lily i Jamesie. Oczywiście, uważał ich za cudownych, dobrodusznych ludzi, których spotkał straszny i niesprawiedliwy los, ale oni już odeszli. Zaznali spokoju, piekło zostawiając za sobą. Mimo, że Czarnego Pana już nie było, dla dwójki ludzi życie teraz stało się koszmarem i udręką.



Patrzył na Severusa Snape’a, człowieka, który zaufał niewłaściwej osobie i w niej położył swą młodzieńczą wiarę. A wszystko dlatego, że był samotnym, opuszczonym dzieckiem…



Trzeba będzie zrobić wszystko, żeby taki sam los nie spotkał Harry’ego Pottera. Chłopca, który stał się symbolem wyzwolenia, wolności i zwycięstwa, ale przede wszystkim małego, zagubionego dziecka pozbawionego rodziców.



Najważniejsze jest jednak zapewnienie mu bezpieczeństwa. Najpotężniejsza była starodawna magia, która roztaczała moc ochronną nad niepełnoletnim dzieckiem, jeśli mieszkało w domu razem z krewnym, w którym płynęła krew jego matki. To był jedyny sposób, w jaki mógł ochronić Harry'ego.



To będzie bardzo trudna decyzja. Wybrać pomiędzy doczesnym dobrem dziecka, a jego bezpieczeństwem. Westchnął ciężko, wiedząc, że dokonał już wyboru. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to tak zła decyzja, jak jedna z tych podjętych dawno temu z Grindewaltem…



Popatrzył na człowieka przed sobą. Zaciskał długie, blade palce na oparciu krzesła. Jego twarz była wykrzywiona bólem tak wielkim, że aż żal ściskał w sercu na sam widok. Ale najgorsze były te oczy… Człowieka palonego na stosie.



Poprosił go o to, co było konieczne. Severus musi pomóc mu chronić małego Harry’ego. Miał tylko nadzieję, że będzie potrafił zapomnieć, bądź chociaż nie widzieć w dziecku jego ojca, który wielokrotnie go wyszydzał…



Dlatego musiał posunąć się do wspomnienia Lily, chociaż brzydził się w tym momencie samym sobą. Wiedział, że to podziała. Rany Severusa były tak świeże, że wydawały się wciąż obficie krwawić.



- Chłopiec ma jej oczy, Severusie. Pamiętasz kształt i kolor oczu Lily Evans, prawda?



Szok i ból targnął twarzą Severusa, jakby ktoś ponownie go smagnął biczem. I wtedy Albus już wiedział, że wygrał. Zdziwiła go jednak jego prośba.



- Nikt nie może się dowiedzieć – powiedział Severus cichym, zbolałym głosem.



- Mam nie ujawnić tego, co w tobie najlepsze?



Kiedy przez kilka kolejnych minut Severus zdawał się toczyć ze sobą wewnętrzną walkę, Albus bacznie go obserwował. Miał już jego słowo, ale tego mężczyznę wyraźnie coś dręczyło…



Severus wstał i skierował się do drzwi. Jednak zanim wyszedł, odwrócił się i w jego oczach płonęła desperacja.



- Pozwól mi zaopiekować się chłopcem.



Mało rzeczy potrafiło zszokować Albusa Dumbledore’a - przeżył w życiu naprawdę wiele. Ale tego na pewno się nie spodziewał. Nie chcąc urazić Severusa, postarał się przybrać możliwie najbardziej neutralną minę.



- Nie mogę, Severusie. Chłopiec musi trafić do swoich krewnych, tylko wtedy będzie bezpieczny. – Albus naprawdę żałował, że nie może przekazać mu chłopca. Nie tylko Harry miałby kogoś naprawdę bliskiego, ale mogłoby to zmienić samego Severusa…



- To chociaż pozwól mi się z nim widywać – w jego głosie brzmiała żałość, jakiej nigdy u niego jeszcze nie słyszał. Albus nie miał serca mu odmówić.



- Dobrze, Severusie, tylko…nikt nie może się dowiedzieć.



Na wspomnienie krewnych Harry’ego Severus wyraźnie się skrzywił, jednak po chwili przytaknął głową i zniknął w drzwiach, które same się za nim zamknęły.



Albus z westchnieniem spojrzał na okno za sobą, gładząc długą srebrną brodę. Świtało. Nawet poranek wydawał się piękniejszy w obliczu pokoju.



Na niebie pojawił się niewielki kształt, który w miarę przybliżania się w stronę zamku robił się coraz wyraźniejszy i można już było zauważyć czerwono-złote pióra. Fawkes krążył nad Hogwartem, śpiewając pieśń zwycięstwa i radości.



Dyrektor miał jasne wrażenie, że chodzi nie tylko o odejście Voldemorta. Może właśnie dzisiaj zmieniło się na lepsze jeszcze więcej, niż mógł przypuszczać.





Rozdział 3

Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wreszcie jest! Rozdział 3 - nieco sentymentalny, smutny ale też pełny nadziei. Zapraszam do czytania i dziękuję za komentarze. Pisanie tego opowiadania sprawia mi tak niesamowitą przyjemność, że teraz skupię się głównie na nim. Pozdrawiam!



III


Musi sprawdzić, co u niego. Naprawdę musi. Zgrzytał ze złości zębami na samą myśl, że chłopiec trafił pod jeden dach z Petunią Evans. Mało było osób, których tak nienawidził. W przeszłości była przyczyną wielu nieporozumień z Lily…


Zacisnął mocniej powieki, starając się powstrzymać palący żal – jednak na próżno. Wkrótce po jego policzkach popłynęły gorące łzy, których nie potrafił opanować. Otarł oczy czarnym rękawem, po czym kolejny raz wpatrzył się w światła domu na Privet Drive 4, jak to robił przez te wszystkie ostatnie noce. Czekał, aż zgasną światła, chowając się za żywopłotem. Gdy zapadała w oknach ciemność, zastanawiał się gdzie śpi mały…


Czuł niesamowite przyciąganie do tego dziecka, odkąd ujrzał jego oczy. Miał wrażenie, że Lily w nim żyje, że może jest tam gdzieś schowana, że ją odzyska…


Kolejny raz odszedł ze zwieszaną głową, kiedy nastał świt i dobiegły go pierwsze odgłosy mugoli wyprawiających się do pracy.


Jednak w momencie, kiedy usłyszał sprzed domu przy numerze czwartym głos Petuni Evans przepełniony wstrętem, z jakim zawsze zwracała się w dzieciństwie do niego, zmroziło mu krew w żyłach i powoli się odwrócił.


Nie mogli go zobaczyć, ale on widział całą rozgrywającą się na polu scenę. Zacisnął mocniej pięści, kiedy siostra Lily ponownie się odezwała:


- Znów ma gorączkę, Vernonie! Tak samo problematyczny bachor, jak jego rodzice…


Całą siłą woli powstrzymał się od podejścia i przeklęcia tej głupiej kobiety. Starał się dojrzeć małego chłopca w jej pobliżu. I zobaczył - stara, mała kołyska była postawiona koło samochodu jej męża. Jak oni mogli tak traktować małe dziecko?! Sam nigdy nie był ani czuły, ani wrażliwy na krzywdę innych ludzi, ale nawet jemu to nie pasowało…


To przesądziło sprawę. Kolejnego wieczoru nie tylko wpatrywał się w okna na Privet Drive 4, ale gdy tylko zgasły światła, rzucając uprzednio na siebie zaklęcie kameleona ruszył ku drzwiom.


Bezgłośnie je otworzył i wszedł do małego przedpokoju. Teraz pozostawało znaleźć miejsce, gdzie spał mały. Podejrzewał, że sypialnie na pewno są na górze, więc cicho wszedł po schodach. Skierował się w pierwsze drzwi na prawo i trafił do niewątpliwie sypialni gospodarzy. Skrzywił się z niesmakiem.


Ale jest! Koło łóżka znajdowała się kołyska. Podszedł bliżej, czując jak jego ekscytacja rośnie. Za chwilę zobaczy oczy Lily, może malec nie śpi…


Jednak w chwili, w której zaglądnął do małego łóżeczka, odrzuciło go z obrzydzenia. W środku spał tłusty chłopiec, bardziej szerszy niż wyższy, a na dodatek był świńskim blondynkiem. No tak, to musiało być dziecko Petuni. Tak samo okropne, jak jego rodzice.


Rozpoczął więc poszukiwania w kolejnych pokojach na piętrze, nie znajdując jednak nigdzie małego Harry’ego. Coraz bardziej zaniepokojony, zszedł stopniami z powrotem na dół. Zajrzał do kuchni, salonu i łazienki, ale nigdzie nie było chłopca.


Zdenerwował się nieco, bojąc się, że oddali gdzieś chłopca. Wtedy usłyszał ciche kwilenie dobywające się z komórki pod schodami. Nie, to niemożliwe…


Ale okazało się prawdą. Gdy zbliżał się w kierunku schodów, płacz rósł na sile. Wszedł przez uchylone drzwi do ciasnego i dusznego pomieszczenia, zapalając różdżką lampę naftową i stając się znów widzialny.


Pośrodku starego łóżeczka z brakującymi szczebelkami leżał mały chłopiec. I nie tłusty i odrzucający blondynek, tylko chudy, czarnowłosy czarujący słodki malec. A najpiękniejsze były jego oczy… Severus aż się zachłysnął, gdy Harry skierował na niego swoje wielkie, wilgotne zielone oczka.


Z opóźnieniem dotarło do niego, że chłopiec płacze. Instynktownie wziął go na ręce i niezgrabnie przytulił, żeby go uspokoić. Poczuł jego rozgrzane, małe ciałko i przypomniał sobie, że malec nad ranem miał gorączkę, więc mogła się jeszcze utrzymać.


Chwaląc swoją zapobiegliwość, położył chłopca z powrotem, tym razem już uspokojonego i wyraźnie zaciekawionego przybyszem, po czym sięgnął do kieszeni swojej czarnej szaty i wyciągnął fiolkę z eliksirem zdrowotnym.


Obawiał się, że malec nie będzie chciał wypić naparu, ale posłusznie wszystko przełknął, co wywołało u Severusa niemały podziw. Dorośli często wzbraniali się przed zażywaniem i trzeba im było go rozcieńczać, a on zrobił to bez sprzeciwu.


Schował fiolkę i obserwował, jak gorączka malca wyraźnie maleje. Uśmiechnął się do swojego nowego opiekuna, przekrzywiając lekko czarnowłosą główkę. Severus nie wiedział, co się z nim dzieje, ale odwzajemnił uśmiech, czując narastającą sympatię do tego chłopca.


Wyciągnął rękę, żeby tak jak ostatnio pogłaskać go po policzku, kiedy usłyszał jakiś głos poprzedzony ciężkimi krokami. Potem rozległ się płacz z piętra i Severus w lot się domyślił jego przyczyny. Miał ochotę udusić tamtego grubego bachora - przez niego będzie musiał teraz iść i zostawić małego Harry’ego. Westchnął i wyszeptał do malca:


- Muszę iść. Ale wrócę, obiecuję.


Wiedział, że roczne dziecko nie może jeszcze rozumieć mowy ludzkiej, ale miał wrażenie, że bystrość tego chłopczyka dorównywała bystrości trzylatka. Chłopczyk uśmiechnął się tylko i położył z powrotem, cały czas wpatrując się w niego swoimi szmaragdowymi oczkami.


Severus westchnął, z niechęcią zgasił światło i rzucając ostatnie spojrzenie na ciemną komórkę, opuścił dom. Mimo tego, że był zmuszony odejść, uśmiechnął się w duchu do siebie. To na pewno nie była jego ostatnia wizyta.



***



Jedyne, co zauważał to ból. Palący w gardle, szarpiący w mięśniach i uciskający jego czarną główkę. Harry znów zakwilił, instynktownie nie robiąc tego głośno. Gdy płakał mocniej, wtedy przychodziła ta duża, zła kobieta i krzyczała. Była taka inna od jego ciepłej mamusi. Tylko dlaczego jej nie ma? Leżała obok niego, kiedy zobaczył mężczyznę w czerni. Chyba powinna od tamtej pory już się wyspać i wstać, prawda?


Kiedy poruszył lekko nóżką, całym ciałem wstrząsnęły dreszcze. Jego rozpalona główka ciążyła w dół, kiedy próbował ją podnieść. Było mu jednocześnie przeraźliwie zimno i upalnie, chłodna kołdra w niemiły sposób odznaczała się od jego nienaturalnie ciepłego ciałka.


Naprawdę starał się nie płakać, ale nie potrafił. Wkrótce po jego zarumienionych niezdrowo policzkach popłynęły wielkie łzy. Żeby tylko ta zła kobieta nie usłyszała…


Wtedy poczuł jakąś zmianę w otoczeniu. Nie wiedział co to, dopóki z trudem nie podniósł się i nie spojrzał w uchylone drzwi komórki pod schodami.


Już myślał, że może to mamusia wróciła, mimo że nie słyszał jej żwawych kroków i ciepłego, wesołego głosu. Gdy z ciemnej otchłani wynurzyła się tylko o jeden ton jaśniejsza postać, chłopiec poznał przybysza.


Ubrany na czarno mężczyzna zrobił delikatny ruch i po chwili światło w tajemniczy sposób świeciło się w ciasnym pomieszczeniu. Harry mógł mu się teraz lepiej przyjrzeć – ostatnio, kiedy widział ostatni raz mamusię, panował półmrok.


Wprawdzie nie widział do końca wyraźnie, to jednak zobaczył ciemne tęczówki oczu przybysza. Miały dziwny kolor, który jednocześnie odstraszał i przyciągał. Można się było przerazić ich czarnej bezdenności, jednak dla Harry’ego przeważała w nich ta inna, emocjonalna część, która powoli również wylewała się na jego twarz. Wtedy chłopiec miał już pewność, że on go nie skrzywdzi.


Kiedy ból nasilił się, chłopiec ponownie głośniej zapłakał, starając się otrzeć łzy piąstkami. Wtedy poczuł jak coś go unosi do góry i po chwili rozgrzanym policzkiem dotykał miłego w dotyku, czarnego materiału. Nie było mu tak miło, odkąd ostatnim razem przytulała go mama…


Z niechęcią zauważył, że mężczyzna odrywa go od siebie i ponownie sadza na łóżku. Utkwił w nim swoje zielone oczy, obserwując bacznie jak tamten wyciąga ze swoich obszernych szat coś małego. Po chwili przybliżył do jego ust mały, szklany przedmiot.


Wnet zrozumiał, że to taka sama fiolka, jaką dała mu niedawno mama, kiedy źle się czuł. Pozwolił sobie wlać napój do buzi, krzywiąc się nieznacznie. Pamiętał, jak tata coś powiedział i się zaśmiał, na co mama posmutniała i była trochę na tatę zła.


Momentalnie cały ciężar i ból zaczął znikać, na co Harry lekko się uśmiechnął i spojrzał na swojego wybawcę. Ten wyciągał ku niego rękę, kiedy nagle poruszył się i spojrzał w sufit, po czym skrzywił się, mrucząc coś pod nosem.


Ręka oddaliła się i mężczyzna powiedział coś cichym, ale przyjemnie gładkim głosem. A potem zgasił światło i wyszedł, na co Harry chciał mocno zaprotestować, ale nie dał rady, nie wiedział jak, nie zdążył…


Resztę nocy wpatrywał się w lekko uchylone drzwi z nadzieją, że tajemniczy opiekun zaraz wróci.


Nie wrócił.



Tak brzmiałyby myśli Harry'ego tamtej nocy, gdyby tylko potrafił układać je w słowa.




Rozdział 4

Żeby udowodnić Wam, że dam radę prowadzić trzy blogi na raz, dodaję kolejny rozdział "Opiekuna" (przy okazji zapraszam na pozostałe dwa). Ten rozdział jest bardziej wielowątkowy i dłuższy od poprzednich ale myślę, że udało mi się zachować jego charakter. Zapraszam i czekam na komentarze <:



IV



Kiedy Harry właśnie połykał zawartość fiolki, usłyszał rozbawiony głos taty:


- No to jednak przydał się wreszcie na coś Smark, prawda? Zawsze zastanawiałem się, czy pomagał ci w eliksirach. Ale jeśli teraz to pomoże Harry’emu, to… - James urwał, widząc surowy wyraz twarzy swojej żony.


Lily Potter posmutniała na myśl o Severusie. Tak bardzo bolało ją to, że przystąpił do Śmierciożerców…Mogła temu zapobiec, mogła go nie zostawiać…


- Lily, nie myśl o tym…


- James. Skończ – powiedziała surowo i wybiegła z pokoju, chcąc ukryć łzy palące jej oczy, zostawiając lekko zdezorientowanego Jamesa i jeszcze bardziej zdezorientowanego Harry’ego.



***


Zaglądał do chłopca coraz częściej. Szczerze mówiąc – robił to, gdy tylko miał wolny czas. Zasypiając widział szmaragdowe oczy malca, które w czasie snu przekształcały się w oczy jego pięknej matki. Całe noce rzucał się po łóżku, czując palące uczucie winy i żalu. Gwałtownie budził się i nachodziły go jednakowe myśli: po co on jeszcze żyje?


I wtedy ponownie stawał mu przed oczami czarnowłosy chłopczyk, który tak bardzo przypominał mu jego matkę. Będzie żył. Dla niego. Trzymał się go jak deski ratunku. To dziecko ratowało go przed zupełnym szaleństwem.


Ten chłopiec był dla niego szczęściem, do jakiego nie był nigdy przyzwyczajony. Dlatego z każdą wizytą martwił się, że to będzie jego ostatnia, że nie będzie dane mu go więcej zobaczyć. Nie myślał nawet o przyczynie – czy zabiją jego, nieważne która strona konfliktu wojennego, czy Dumbledore go gdzieś weźmie i ukryje, że po prostu go straci…


Któregoś wtorku, kiedy na dworze padał obficie śnieg, a Dursleyowie pojechali na święta do rodziny, nadarzyła się niepowtarzalna okazja. Długo planował, siedząc przy chłodnym kominku, spacerując bądź czuwając w nocy przy Harrym, jak zabrać go z ciasnej i dusznej komórki i pokazać trochę świata, jakiego jeszcze nie dane mu było poznać. Problem jednak rozwiązał się sam. Pani Figg, która zaoferowała Dursleyom prawie darmową opiekę nad dzieckiem w Boże Narodzenie, była znajomą Dumbledore’a, która wprowadziła się do domu na Private Drive na życzenie dyrektora, aby mieć na Harry;ego oko.



Tak więc w owy wtorek, w przeddzień Wigilii poszedł za nią, kiedy wieczorem udała się po zakupy. Gdy w drodze powrotnej weszła do prawie ciemnego tunelu, odezwał się cicho, nie chcąc jej przestraszyć.


- Pani Figg.


Jak można się było tego spodziewać, kobieta podskoczyła w miejscu, słysząc niski głos za sobą. Po wojnie każdy miał takie odruchy. U charłaka zresztą były uzasadnione zawsze – byli praktycznie bezbronni.


- Pani Figg, proszę się nie obawiać.


Wyczuł, że kobieta dalej jest bardzo spięta, więc z cichym westchnieniem zapalił różdżkę Wraz z błyskiem światła usta kobiety zastygły w niemym krzyku, a siatki pełne ciężkich zakupów upadły z hałasem na beton. Jednakże nie zasłoniła się w ruchu obronnym, jak się tego po niej spodziewał, tylko popatrzyła na niego hardo, po chwili spluwając pod jego nogi.


- Zdrajca. Tchórz. Morderca! Żeby ci tak…


- Spokojnie, pani Figg. – W tym momencie sam musiał się uspokoić i bardzo nad sobą panować, bo do głosu zaczął dochodzić jego zwykły temperament. Nienawidził obelg, to było takie w stylu Pottera… Jeśli jednak zależało mu na tym, żeby mieć Harry’ego ze sobą na święta, to musiał się bardziej postarać. – Przychodzę z prośbą. Nie mam zamiaru pani skrzywdzić. Już nie ma wojny


- Z prośbą? – starsza kobieta roześmiała się w głos, patrząc mu przy tym w oczy. – A czego śmierciożerca mógłby ode mnie chcieć?


Severus zacisnął szczęki i wziął kilka głębszych wdechów. Teraz albo nigdy.


- Chciałbym się zaopiekować Harrym – mruknął, wiedząc, jak niepodobnie to do niego brzmi. - W te święta.


Kobieta najpierw wybałuszyła oczy, później popatrzyła podejrzliwie, aż w końcu wzięła się pod boki i zaczęła krzyczeć:


- Harry’ego?! Po moim trupie! Mało ci, że rodzice jego nie żyją? Jeszcze chcesz jego?! – fuknęła, po czym pozbierała z ziemi siatki i obróciła się na pięcie


- Pomogę… - zaczął, chcąc jakoś ratować sytuację, ale kobieta całkowicie go zignorowała, maszerując szybkim krokiem. – Niech pani zapyta Dumbledore’a! On pani powie! On… - wybiegł z tunelu i zawołał za nią, ale wątpił żeby to usłyszała, bo w tym samym momencie rozlał się ulewny deszcz. Figg po chwili zniknęła bez śladu, skręcając w jedną z ciemnych uliczek. Severus stał tak w deszczu, z różdżką opuszczoną wzdłuż ciała, z ubraniem coraz bardziej przesiąkniętym chłodną wodą, czując się tak żałośnie jak jeszcze nigdy. Stracił szansę. Jedyną. Kolejny raz.



***



Kiedy dostał tego samego wieczoru list, nie przejmował się tym, że zachowuje się tak jakby jego szczęście zależało od kogoś, czego zawsze się wystrzegał. Najważniejsze, że Figg, choć niechętnie to zgodziła się oddać mu Harry’ego. Zobaczy go już następnego dnia! I będzie mógł go wziąć, gdziekolwiek tylko zechce.


Cały wieczór spoglądał średnio raz na minutę na pergamin przyniesiony przez sowę, której wyjątkowo nie pogonił, a nawet rzucił okruchy karmy, zastanawiając się gdzie małego jutro zabrać. Było kilka miejsc, które chciał mu pokazać, ale na większość było jeszcze za wcześnie. Zdecydował się na jedno i chyba najważniejsze dla niego w całym jego życiu.



Tak więc odebrawszy prawie że o świcie Harry’ego od niezadowolonej pani Figg, udał się z nim przez jej kominek prosto do Hogwartu. Okrył małego swoją ciemną peleryną, żeby nie przestraszyło go łaskotanie płomieni, po czym rzucił garstkę proszku i po chwili byli już w jego gabinecie. Był to jeden z niewielu momentów, w jakich cieszył się, że ma to pomieszczenie na własność – nikt się nie dowie, że tutaj przybył z małym Harrym.



***



Całe przedpołudnie chodził z malcem po zamku, czerpiąc olbrzymią radość z trzymania go w ramionach. Pokazywał mu mury, w których niewątpliwie znajdzie się za niecałe dziesięć lat. Mimowolnie zastanawiał się gdzie Harry trafi. Nie, żeby patrząc na rodziców były jakieś wątpliwości, jednakże łudził się, że może to będzie jednak Slytherin… W końcu jego rodziców przy nim nie ma. Nie myśl teraz o niej. To do niczego nie prowadzi. Zatrzymał się i zacisnął mocniej powieki, starając się odgonić natrętne, straszliwe wizje. Chłopiec odwrócił ku niemu czarną główkę i spojrzał z troską. Musi być silny. Dla niego.


Ich przy nim nie ma. A on jest. Może będzie taki jak on? Nie, żeby komukolwiek życzył własnego losu, ale jednak byłby z chłopca niemalże… dumny, gdyby trafił do Slytherinu. Coraz bardziej traktował go jak własnego syna. Wprawdzie nigdy takowego nie miał i nigdy nie będzie miał, jednak tak właśnie by go traktował. Chciałby mu dać wszystko, co najlepsze.



***



-Albusie, nie widziałeś może Severusa? Wydawało mi się, że miał być dzisiaj w zamku, a kolacja zaraz się zacznie. – Zniecierpliwiona Minerwa McGonagall wyglądała za okno gabinetu dyrektora, jakby miała nadzieję zauważyć tam nauczyciela eliksirów. – Nie ma go w lochach. Resztę zamku też sprawdziłam. Na patronusa również nie odpowiedział.


Dyrektor westchnął i zaczął pocierać bezwiednie długą, siwą brodę, patrząc za okno w zamyśleniu. Po chwili Minerwa przeniosła na niego dociekliwy wzrok.


- Severus… spędza święta… z rodziną.


Minerwa rozszerzyła oczy ze zdziwienia, analizując czy przypadkiem się nie przesłyszała. Severus? Z rodziną?


- Myślałam, że on nie ma rodziny – wykrztusiła po chwili, wciąż przyglądając się bacznie dyrektorowi.


- Ja też nie. – Tymi tajemniczymi słowami Albus zakończył ich rozmowę, po czym gestem zachęcił ją do udania się na Wigilię, rzucając ostatnie zamyślone spojrzenie w kierunku zapadającego zmierzchu.



***



Kiedy noc owinęła swoim gwieździstym płaszczem niebo, Severus przykrył chłopca szczelnie peleryną i wyszedł na zewnątrz zamku. Miał mu do pokazania jeszcze coś - najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widział. Hogwart nocą widziany z błoni, rozświetlony złotymi światłami padającymi z tysięcy okien.


Wdrapał się na pagórek i różdżką pozbył się śniegu z jego szczytu. Wyczarował małą drewnianą ławkę, jak to zawsze robił, gdy miał rozmawiać z Lily właśnie w tym miejscu.


Usiadł, sadzając sobie na kolanach małego, który nie odrywał wzroku od malowniczej panoramy roztaczającej się przed nimi. Wielki zamek wyglądał tak majestatycznie i tajemniczo, jak jeszcze nigdy. Za nimi słychać było odgłosy dzikich zwierząt z Zakazanego Lasu, które może właśnie przemawiały ludzkim głosem. Kto wie.


W szmaragdowych oczkach chłopca odbijał się piękny w swej surowości budynek. Mały Harry wyciągnął rączkę przed siebie, jakby chciał dotknąć budowli. Severus wtulił twarz w jego główkę, chłonąc niepowtarzalny, słodki zapach. Podobnie pachniała Lily.


Chyba pierwszy raz w życiu czuł, że postąpił słusznie. Nie wiedział skąd, ale po prostu przeczuwał, że Lily chciałaby, żeby przyszedł tutaj z Harrym. A może nawet kiedyś opowiedział ich smutną historię. A kto wie, jakby się skończyła, gdyby nie wybrał służby i Czarnego Pana. Może obok niego siedziałaby teraz przytulona Lily, a chłopiec na jego kolanach nosiłby jego nazwisko?


Ale tego już nigdy się nie dowie. Stało się. Nic nie mogło zmienić biegu wydarzeń. Zostali sami. On i chłopiec.



Harry, jakby wyczuwając jego myśli, odwrócił się, spojrzał swoimi niesamowicie zielonymi oczami w jego czarne i dotknął swoją delikatną rączką szorstkiego policzka Severusa. Ich obie twarze skropliły łzy. Czyżby chłopiec właśnie zrozumiał? Bo Severus tak. Zrozumiał wszystko.



***



Zasłony w pokoju Minerwy McGonagall wróciły z szelestem na swoje miejsce. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Za oknem, kilkadziesiąt metrów dalej płakał mężczyzna z małym dzieckiem, a wokół nich wirowały płatki śniegu, cichutko, jakby nie chcąc zmącić tej intymnej chwili między dwojgiem bliskich sobie ludzi.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1egzamin, BHP skompresowane !!, Opiekunka do dziecka egzamin zawodowy
poprawny egzamin, BHP skompresowane !!, Opiekunka do dziecka egzamin zawodowy
Opiekunka do dziecka - informacje ogolne, Opiekunka do dziecka
Od państwa opiekuńczego do państwa bezpieczeństwa, Bezpieczeństwo społeczne
WDOP-1 wyk, PEDAGOGIKA, Wprowadzenie do pedagogiki opiekuńczej
07. FUNKCJONOWANIE PLACÓWEK OPIEKUŃCZO-WYCCHOWAWCZYCH, Pytania do licencjata kolegium nauczycielskie
stres - do wysłania, Pedagogika opiekuńcza i resocjalizacyjna
02. Pedagogika opiekuńcza jako subdyscyplina, Pytania do licencjata kolegium nauczycielskie w Bytomi
Wyznaczenie opiekuna stazu pismo do nauczyciela
Do?ch metody opiekuńczej należy
Pedagogika- wykłady1, Pedagogika opiekuńczo- resocjalizacyjna, Wstęp do pedagogiki
DO PREZENTACJI, Pomoce naukowe, Prawodawstwo Opiekuńcze
Wykaz dokumentów opiekunów, praca - kadry, płace, lm, rozmowa kwalifikacyjna, Materiały do zorganizo
metodyka pracy opiekuńczo wychowawczej, Konspekt do zajęć wychowawczych - schemat, Konspekt do zajęć
17. WZÓROSOBOWY OPIEKUNA - WYCHOWAWCY, Pytania do licencjata kolegium nauczycielskie w Bytomiu
Określenie roli opiekuna medycznego w motywowaniu do aktywności ruchowej, OPIEKUN MEDYCZNY, NOTATKI
zmiana promotora opiekuna , Pisma do dziekanatu (studia)
WDPO WYK, PEDAGOGIKA, Wprowadzenie do pedagogiki opiekuńczej
Zagadnienia do pierwszego kolokwium, pedagogika opiekuńcza