Williams簉naby Pole smierci

Barnaby Williams


Pole 艣mierci

(Killing Place)


T艂umaczy艂 Grzegorz Gortat


Dla Anne Dewe mojej znakomitej agentki



1. Wegetarianie cuchn膮.


I nie mo偶na temu zaradzi膰. Nic nie pomo偶e, 偶e rano w艂o偶膮 na siebie 艣wie偶e ubrania i wypucuj膮 si臋 myd艂em. Zgni艂y zapach rozk艂adaj膮cej si臋 kapusty dobywa si臋 ze wszystkich por贸w ich cia艂.

Rozmawiaj膮c z tob膮, staj膮 zbyt blisko i od贸r p艂ynie w twoim kierunku (dziwnym trafem zawsze ustawiaj膮 si臋 pod wiatr), dra偶ni膮c ci nozdrza. W ci膮gu lat w ich organizmach zd膮偶y艂y si臋 od艂o偶y膰 na wp贸艂 strawione produkty uboczne po masach spaghetti z warzywami i innych smako艂ykach o niezmiennie br膮zowym kolorze, przyrz膮dzonych z tartych orzech贸w i marchewki. Pory ich cia艂 rozszerzaj膮 si臋 w desperackiej pr贸bie pozbycia si臋 zalegaj膮cego organizm balastu i w rezultacie ca艂y ten aromat sp艂ywa na ciebie. Otwieraj膮 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, i roztaczaj膮 smr贸d z z臋b贸w zepsutych przez te wszystkie s艂odko艣ci, jakie w siebie wpychaj膮. Oddaj膮 ka艂 brudno偶贸艂tego koloru, podobny do szczurzego, tyle 偶e bardziej 艣mierdz膮cy.

Co艣 dziwnego dzieje si臋 z ich sk贸r膮: jest jednocze艣nie gruba i zwiotcza艂a, o konsystencji sk贸rki chleba, kt贸ra le偶a艂a na deszczu. Przest臋puj膮 nerwowo z nogi na nog臋 pod naporem ogromnych ilo艣ci cuchn膮cych gaz贸w, zbieraj膮cych si臋 we wn臋trzno艣ciach. Wyp臋dza ich wreszcie nadmiar zjedzonej soczewicy, a kiedy ju偶 sobie p贸jd膮, musisz otwiera膰 okna.

Okna w domu mam teraz otwarte. Wszystkie pomieszczenia daj膮 si臋 艂atwo przewietrzy膰. Jest to stary wiejski dom z drewna, v枚lkisch, je艣li wam to co艣 m贸wi (chocia偶 dzisiaj po niewielu mo偶na si臋 tego spodziewa膰), ze smo艂owanym gontem i modrzewiow膮 kalenic膮. Ma te偶 os艂oni臋t膮 werand臋, na kt贸rej siadam czasem w bujanym fotelu i wypalam fajk臋 z pianki morskiej. Kto艣, kto by mnie zobaczy艂, pomy艣la艂by, 偶e jestem 偶ywym odbiciem s臋dziwego wie艣niaka o pogodnym spojrzeniu i d艂ugiej siwej brodzie. Nikt tu jednak nie zagl膮da, jako 偶e mieszkam samotnie na stoku g贸rskim, a jedynym go艣ciem jest m贸j ksi臋gowy Willi; od czasu do czasu zawita jeszcze kto艣 z jego rodziny.

Ale nie poka偶膮 si臋 ju偶 nigdy wi臋cej. T臋 w艂a艣nie wiadomo艣膰 przyni贸s艂 mi m艂ody policjant. Nie wiem, co teraz pocz膮膰. Przez otwarte na o艣cie偶 okna staram si臋 wygna膰 wspomnienia, kt贸re nagle dopad艂y mnie razem z niemi艂ym zapachem. Wola艂bym po stokro膰, 偶eby policjant nie by艂 wegetarianinem, bo to tylko pogarsza spraw臋. Wegetaria艅ski smr贸d sk艂ada si臋 bowiem w du偶ej mierze na istot臋 ca艂ego problemu. Przez te wszystkie minione lata pr贸bowa艂em o tym zapomnie膰, ale w jednej chwili wszystko wr贸ci艂o.

Mo偶e g贸rski wiatr wiej膮cy ze szczyt贸w przyniesie ukojenie... Zawsze kocha艂em g贸ry, czu艂em si臋 szcz臋艣liwy, gdy sta艂em na ich szczytach; wybiegaj膮c wzrokiem w niezmierzon膮 przestrze艅, wyobra偶a艂em sobie, 偶e jestem ptakiem. Je艣li B贸g istnieje, to chcia艂bym, 偶eby po mojej 艣mierci zes艂a艂 mnie z powrotem na ziemi臋 pod postaci膮 ptaka. Wszak przez tak wiele lat stara艂em si臋 do niego upodobni膰.

Zakocha艂em si臋 w moim g贸rskim domu od pierwszego wejrzenia. Zaprojektowa艂 mi go Speer w kilku wolnych od pracy chwilach. Naszkicowa艂 po艣piesznie rysunek na grzbiecie koperty, kiedy m臋czy艂 si臋 nad projektowaniem jednego z kolejnych domostw dla F眉hrera. Mo偶e zreszt膮 chodzi艂o o nowe biurko? Dom czy mebel 鈥 wszystkie by艂y tego samego typu: mog艂y z powodzeniem s艂u偶y膰 za gara偶 dla czo艂gu. G枚ring przerabia艂 domek my艣liwski 鈥 kaza艂 do niego dobudowa膰 przestronn膮 sal臋 jadaln膮, w kt贸rej mo偶na by urz膮dza膰 hulanki. Lubi艂 mnie, bo razem przetrwali艣my rok 1918 i poniewa偶 umia艂em strzela膰. Roku 1918 nie m贸g艂 prze偶y膰 ten, kto nie potrafi艂 wzgl臋dnie dobrze strzela膰, a ja mia艂em istotnie nader pewne oko. Hermann, oczywi艣cie, tak samo. Ludzie zwykle nosz膮 w pami臋ci obraz marsza艂ka Rzeszy z p贸藕niejszych lat, kiedy by艂 ju偶 prze偶artym narkotykami, grubym, bufoniastym kleptomanem, paraduj膮cym w operetkowych mundurach w艂asnego projektu. Ale w roku 1918, gdy jego 偶ycie nie by艂o warte z艂amanego feniga, podobnie jak 偶ycie wszystkich tych, kt贸rych domem sta艂y si臋 zimne, 艣mierciono艣ne przestworza nad dymi膮cymi polami bitew, by艂 r贸wnie zimnym i bezwzgl臋dnym zab贸jc膮 jak ka偶dy z nas 鈥 i doskona艂ym pilotem.

Polowa艂em kiedy艣 razem z G枚ringiem w nale偶膮cych do niego lasach i zabi艂em szar偶uj膮cego dzika; zwierz obdarzony by艂 takimi szablami, 偶e m贸g艂by nimi przebi膰 pancern膮 p艂yt臋. Mam je teraz przed oczami 鈥 ozdabiaj膮 nadal 艂eb dzika, zawieszony na tarczy na 艣cianie mojego domu. Wci膮偶 widz臋, jak tocz膮c w艣ciek艂膮 pian臋 wypada z krzak贸w i wali prosto na mnie; strzeli艂em do niego z tak bliskiej odleg艂o艣ci, 偶e dziabn膮艂 mnie w buty. Ale偶 on rwa艂 si臋, 偶eby wypra膰 ze mnie wszystkie wn臋trzno艣ci! G枚ring ogromnie ceni艂 sobie m臋stwo. Wszak m臋stwo jest podstaw膮 przetrwania najlepszych w ogniu walki. Rozkaza艂 wi臋c swojemu budowniczemu, kt贸ry dobudowywa艂 dla niego wspomnian膮 sal臋 jadaln膮, aby ten z pozosta艂ego drewna wzni贸s艂 dla mnie stylowy wiejski domek. G枚ring wymarzy艂 sobie sal臋 na podobie艅stwo mitycznej Walhalli. Mo偶na w niej by艂o ugo艣ci膰 niemal ca艂y rz膮d Rzeszy z towarzysz膮cymi panienkami 鈥 co najpewniej miewa艂o miejsce. I tak oto trafi艂 mi si臋 dom, za kt贸rego projekt i budow臋 nie zap艂aci艂em ani feniga. Tak w艂a艣nie wtedy bywa艂o: G枚ring ukrad艂 po艂ow臋 arcydzie艂 sztuki europejskiej, a ja dosta艂em za darmo dom.

Jak musieli艣cie si臋 juz zorientowa膰, nie jestem leciwym rolnikiem, ale starym nazist膮.

Policjant, kt贸ry pozostawi艂 po sobie dopiero teraz ust臋puj膮cy od贸r rozk艂adaj膮cej si臋 kapusty, nie nawi膮za艂 do tego ani jednym s艂owem. Oczywi艣cie, dla m艂odych tu ju偶 tylko historia. Nie my艣l膮 pewnie nawet, 偶e kto艣 z tamtych czas贸w wci膮偶 偶yje. A ja 偶yj臋. Bra艂em udzia艂 w przegranej przez nas pierwszej wojnie 艣wiatowej, razem z Hermannem i z samym Hitlerem. Zdarzy艂o mi si臋 nawet spotka膰 F眉hrera, kiedy jego 偶ycie r贸wnie偶 nie by艂o warte z艂amanego feniga, prawd臋 m贸wi膮c, uratowa艂em mu je. Wyobra藕cie sobie tylko: ca艂y 艣wiat wygl膮da艂by zupe艂nie inaczej, gdybym patrzy艂 wtedy w inn膮 stron臋.

Ale policjant tak偶e nie o tym zamierza艂 rozmawia膰. Zjawi艂 si臋, by mi oznajmi膰, 偶e ani Willi, ani nikt z jego rodziny nigdy ju偶 mnie nie odwiedz膮.

Po wojnie, na kt贸rej ludzie gin臋li jak muchy, powinienem przywykn膮膰 do zjawiska ludzkiej 艣mierci. Ale tak nie jest. Nie potrafi臋 zrozumie膰, po co kto艣 mia艂by w艂amywa膰 si臋 noc膮 do domu Williego i zamordowa膰 go wraz z 偶on膮 i dzie膰mi, podrzynaj膮c im gard艂a i szlachtuj膮c niczym 艣winie. Dlaczego kto艣 mia艂by to robi膰?

Przecie偶 nie toczy si臋 wojna.

Wraz z przyj艣ciem policjanta wszystko wr贸ci艂o. Zapach, md艂a wo艅 rozk艂adu. Te same jasnoniebieskie, nieco wytrzeszczone oczy, patrz膮ce na cz艂owieka nieobecnym spojrzeniem. Wida膰 by艂o, 偶e policjant spe艂nia swoj膮 powinno艣膰 鈥 informuje starego cz艂owieka o 艣mierci jego ksi臋gowego. Ale jednocze艣nie jego my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 innych spraw, podobnie jak by艂o to w przypadku F眉hrera.

Policjant niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂 鈥 ale przecie偶 to samo mo偶na by艂o rzec o F眉hrerze. Powiedzia艂 mi to Leutnant Hoeppner, oficer piechoty, kiedy siedzieli艣my, 艂api膮c z trudem powietrze, w pokrytym b艂otem i posok膮 okopie i, patrz膮c jak brytyjski 偶o艂nierz krztusi si臋 na 艣mier膰, zastanawiali艣my si臋, czy przypuszcz膮 na nas kolejny atak, bo zaczyna艂o nam ju偶 brakowa膰 amunicji. Powiedzia艂 mi mianowicie, 偶e wraz ze stopniem kaprala Hitler osi膮gn膮艂 szczyt swoich mo偶liwo艣ci, bo by艂 niezdolny do pe艂nienia wy偶szych stanowisk dow贸dczych.

C贸偶, tak to z nim by艂o, ale 偶eby si臋 o tym przekona膰, Adolf musia艂 rozp臋ta膰 wojn臋 艣wiatow膮.

Ciekaw jestem, o czym my艣la艂 policjant, kiedy powiadamia艂 mnie o 艣mierci Williego. Policjant by艂 z wydzia艂u dochodzeniowego i przekaza艂 mi ze szczeg贸艂ami, co zasta艂 na miejscu zbrodni. Przyjecha艂 do mnie ma艂ym samochodem, ubrany po cywilnemu, z policyjn膮 odznak膮. Gestapo r贸wnie偶 nosi艂o cywilne ubrania, tylko 偶e wszyscy dobrzeje znali: sk贸rzane p艂aszcze i zielone kapelusze z ulubion膮 przez nich borsucz膮 kit膮. Policjant nosi艂 d偶insy, tenis贸wki i szar膮, po艂yskliw膮, watowan膮 kurtk臋. Gestapo nigdy by go do siebie nie przyj臋艂o. Pr臋dzej by go aresztowa艂o.

Jak to czasy si臋 zmieniaj膮.

Zapach znikn膮艂, ale wspomnienia pozosta艂y. Musz臋 chyba podj膮膰 si臋 tego, czego dotychczas nie robi艂em 鈥 przelej臋 wszystko na papier. Dobiegam ju偶 takiego wieku, 偶e w przysz艂ym roku o tej porze mog臋 ju偶 by膰 na tamtym 艣wiecie. Tak niewielu pozosta艂o, kt贸rzy to wszystko pami臋taj膮. Pami臋taj膮, jak to si臋 zacz臋艂o. Hitler zniszczy艂 p贸艂 艣wiata, a przecie偶 kiedy go ujrza艂em pierwszy raz, by艂 tylko ma艂ym facetem z w膮sikiem, kt贸ry, utyt艂any w b艂ocie, tkwi膮c w w膮skim okopie zalanym do po艂owy wod膮, krzycza艂 do mnie ponaglaj膮co.

By艂em jeszcze bardziej ub艂ocony ni偶 on 鈥 mia艂em ziemi臋 nawet mi臋dzy z臋bami. Ale jak cz艂owiek rozbije si臋 w dwup艂atowym Fokkerze na kompletnym odludziu, to b艂otna k膮piel jest najlepszym, czego mo偶e oczekiwa膰. W najgorszym razie sam zamienia si臋 w b艂oto.

Tak to si臋 wszystko zacz臋艂o. Nie powinienem by艂 w og贸le tam si臋 znale藕膰 鈥 powinienem by膰 w tym czasie w drodze do Hildy, 偶eby prze偶y膰 z ni膮 upojn膮 chwil臋 鈥 mo偶e nawet trzy lub cztery. Teraz, kiedy jestem tak stary i mam cztery cz艂onki sztywne, a jeden mi臋kki, trudno mi nawet wyobrazi膰 sobie, 偶e za moich m艂odych, szalonych dni by艂o zupe艂nie inaczej.

Wszystkiemu zawini艂 Walter. Poprzedniej nocy upi艂 si臋 i nazajutrz rano znaleziono go w rowie przygniecionego w艂asnym samochodem. Po tym wydarzeniu stan osobowy naszej jednostki uleg艂 jeszcze wi臋kszemu uszczupleniu, G枚ring orzek艂 wi臋c, 偶e Hilda b臋dzie musia艂a poczeka膰. Dlatego w艂a艣nie polecia艂em Fokkerem Waltera i rozbi艂em mu go, chocia偶 jemu akurat by艂o to zupe艂nie oboj臋tne.

Zatem dobrze. Atrament, pi贸ro i papier.



2. Maj 1918 roku


Zapach kwitn膮cych jab艂oni przenika艂 do mojego namiotu. Czu艂em go nawet w ciemno艣ci 鈥 a mo偶e zaczyna艂em ju偶 sobie wyobra偶a膰 s艂odk膮 wo艅 perfum Hildy? Jagdgeschwader, nasz pu艂k my艣liwski, zosta艂 zakwaterowany w sadzie. Dochodzi艂a trzecia rano i panowa艂a jeszcze noc, ale ja by艂em ju偶 na nogach 鈥 i to nie dlatego, 偶e czeka艂 mnie poranny patrol! Tak w ka偶dym razie w贸wczas my艣la艂em. Ubiera艂em si臋 nadzwyczaj starannie, stroj膮c si臋 w wyj艣ciowy mundur. Mam swoje zdj臋cie z tamtych lat: z trudem rozpoznaj臋 spogl膮daj膮cego na mnie przystojnego m艂odzie艅ca, ubranego w mundur bawarskiego kawalerzysty, zako艅czony wysokim ko艂nierzykiem. Szyj臋 zdobi mi Krzy偶 呕elazny, na g艂owie mam he艂m z b艂yszcz膮cym szpikulcem. Zapinam sw贸j d艂ugi, jasnoniebieski p艂aszcz ze z艂otymi guzikami i krwistoczerwonym ko艂nierzem. Dzielny ze mnie oficer, wi臋c pier艣 przykrywa mi rz膮d medali. Wybieram si臋 pewnie do Hildy 鈥 lubi艂a si臋 mn膮 popisywa膰. I 鈥 cud nad cudami 鈥 wraca艂em do niej za ka偶dym razem i nie musia艂a szuka膰 sobie nowego kawalera.

Mam wra偶enie, 偶e zdj臋cie pochodzi z tamtego okresu. Poznaj臋 to po wygl膮dzie typowym dla wszystkich tych, kt贸rym uda艂o si臋 prze偶y膰 kolejny dzie艅: zapadni臋te oczy wydaj膮 si臋 wi臋ksze, ni偶 s膮 w istocie; spod obwis艂ej sk贸ry na szyi, d艂oniach i nadgarstkach stercz膮 ko艣ci. Ka偶dy z nas patrzy nieobecnym wzrokiem gdzie艣 poza obiektyw aparatu fotograficznego. Czego tak wypatrujemy? Mo偶e swojej Hildy, Heidi albo Hanny?

Co do mnie, w艂a艣nie to jej zawsze wmawia艂em. 鈥濵y艣l臋 o tobie, kochanie鈥

powtarza艂em, co wywo艂ywa艂o u niej u艣miech szcz臋艣cia, gdy偶 cechowa艂a j膮 ogromna pr贸偶no艣膰. Tyle 偶e w rzeczywisto艣ci by艂o inaczej: bo tak jak pozosta艂ym pilotom, g艂ow臋 zaprz膮ta艂a mi tylko jedna my艣l: czy b臋dzie triefenass oder trocken, mokro czy sucho?

Nie mam na my艣li pogody. W pytaniu chodzi艂o o to, czy zgin臋 w p艂omieniach, czy rozlec臋 si臋 na kawa艂ki.

Ale tamtego ranka, wdychaj膮c wpadaj膮cy do namiotu zapach kwitn膮cych jab艂oni, by艂em przepe艂niony szcz臋艣ciem. Trzy dni przepustki! Trzy cudowne dni obcowania z pi臋knym cia艂em Hildy! Gdyby kto艣 zrobi艂 mi wtedy zdj臋cie, to uwieczni艂by mnie zapewne, jak weso艂o pogwizduj膮c poprawiam Krzy偶 呕elazny i wcieram w ogolone policzki wod臋 kolo艅sk膮.

Do namiotu wsun臋艂a si臋 czyja艣 g艂owa i zobaczy艂em ponuro u艣miechni臋t膮 twarz.

Wypachni艂e艣 si臋 jak jaka艣 pieprzona dziwka 鈥 us艂ysza艂em. To by艂 G枚ring. Nie wystroi艂 si臋 dzisiaj: mia艂 na sobie si臋gaj膮ce do 艂ydek buty ocieplane baranim futrem, d艂ugi, czarny, sk贸rzany p艂aszcz i szalik, a w r臋ku trzyma艂 he艂m. 鈥 Walter wpakowa艂 si臋 pod w艂asny samoch贸d. W tej sytuacji brak ludzi jeszcze bardziej daje si臋 nam we znaki. Podobno maj膮 do nas przyjecha膰 nowi, ale na razie polecisz za Waltera w pierwszym locie patrolowym.

Tak jest.

G艂owa znikn臋艂a. W chwil臋 p贸藕niej zjawi艂 si臋 ordynans z sucharami i gor膮c膮 czekolad膮.

Postanowi艂em nie zdejmowa膰 galowego munduru, skoro tyle trudu kosztowa艂o mnie wystrojenie si臋 w niego. 艢ci膮gn膮艂em tylko wypolerowane oficerki i za艂o偶y艂em ciep艂e baranki i sk贸rzany p艂aszcz, nie przestaj膮c 偶u膰 suchar贸w i popijaj膮c je czekolad膮. Cz艂owiek nie ma innego wyj艣cia, chocia偶 strach skr臋ca mu wn臋trzno艣ci. Nast臋pnie przeszed艂em do ustawionych w linii bojowej samolot贸w, gdzie, w zalegaj膮cych wci膮偶 ciemno艣ciach, pozostali piloci przygotowywali si臋 do startu. M贸j Fokker sta艂 w warsztacie, mia艂em wi臋c polecie膰 maszyn膮 Waltera.

Piloci jeden po drugim uruchamiali swoje dwup艂atowce i powietrze wype艂ni艂 suchy kaszel silnik贸w Mercedes o mocy 180 koni mechanicznych. Ostre b艂yski p艂omieni z rur wydechowych przeci臋艂y ciemno艣膰, niczym ogie艅 obrony przeciwlotniczej. Razem z innymi podko艂owa艂em na stanowisko startowe. G枚ring odci膮gn膮艂 d藕wigni臋 ga藕nika i za przyk艂adem jego maszyny kolejne Fokkery, podskakuj膮c po ziemi, potoczy艂y si臋 do przodu, poruszaj膮c sterami kierunku przed wzbiciem si臋 w powietrze. Silniki nabra艂y pe艂nej mocy. Jeszcze jedno dotkni臋cie ziemi i wzbili艣my si臋 w g贸r臋, wzlatuj膮c w wisz膮ce nad nami jasnobrunatne niebo.

艢mig艂a nios艂y maszyny coraz wy偶ej i wy偶ej, przybli偶aj膮c nas do pu艂apu bojowego. Przebywanie na mniejszej wysoko艣ci nie by艂o bezpieczne: skoro tylko zrobi艂o si臋 widniej, obrona przeciwlotnicza zacz臋艂a przeczesywa膰 niebo w poszukiwaniu naszych samolot贸w. Ziemia pod nami przypomina艂a czarny dywan, na kt贸rym rozb艂yskiwa艂y drobne, czerwonopomara艅czowe ogniki, sygnalizuj膮ce stanowiska karabin贸w maszynowych.

Zaraz potem wlecia艂em w deszczow膮 chmur臋 i pole bitwy pode mn膮 zasnu艂o si臋 szaro艣ci膮. Wyostrzy艂em wzrok, sprawdzaj膮c pr臋dko艣ciomierz, staraj膮c si臋 przebi膰 spojrzeniem przesycone wilgoci膮 powietrze. Kontynuuj膮c bowiem sta艂e wznoszenie si臋 w zbitej masie waty mog艂em w ka偶dej chwili wpa艣膰 na kt贸rego艣 z koleg贸w, daj膮c tym na dole barwny pokaz fajerwerk贸w.

Faktycznie: triefenass oder trocken.

Dwa tysi膮ce metr贸w. Nagle przez chmury przebi艂y si臋 promienie s艂o艅ca i szara mg艂a rozb艂ys艂a z艂otym odcieniem. Za kabin膮 przemkn臋艂y bia艂e strz臋piaste ob艂oczki i w jednej chwili wyskoczy艂em na r贸偶owiej膮ce niebo, pozostawiaj膮c w dole masyw chmury b艂yszcz膮cej jak wy艂o偶ony per艂ami chodnik, po艂yskliwy i czysty.

Lecia艂o nas jedenastu. W brzasku dnia lec膮ce w szyku dwup艂atowce o kanciastych kszta艂tach ko艂ysa艂y si臋 lekko, niczym statki poruszane 艂agodn膮 fal膮. S艂o艅ce o艣wietla艂o poprzeczne czerwone pasy (za 偶ycia Richthofena [Baron Manfred von Richthofen (1892 1918), as lotnictwa niemieckiego w pierwszej wojnie 艣wiatowej, kt贸remu przypisuje si臋 zestrzelenie 80 samolot贸w alianckich; dowodzi艂 Jagdgeschwa der I do 21.04.1918 r, kiedy to zosta艂 zestrzelony przez Brytyjczyk贸w. Po jego 艣mierci dow贸dztwo nad jednostk膮 obj膮艂 G枚ring. Richthofen dla podkre艣lenia swej waleczno艣ci lata艂 samolotem pomalowanym na czerwono, zyskuj膮c sobie miano 鈥濩zerwonego Rycerza Niemiec鈥 i 鈥濩zerwonego Barona鈥漖 samoloty by艂y ca艂e pomalowane na czerwono) namalowane na ciemnoniebieskich kad艂ubach i osobiste god艂a pilot贸w (b艂yskawica, strza艂a, trupia czaszka ze skrzy偶owanymi piszczelami i 偶elazo do wypalania pi臋tna). Nale偶eli艣my jeszcze do tej epoki, kt贸ra wymaga艂a, by nieprzyjaciel, zanim zostanie zabity, wiedzia艂, z czyjej r臋ki ginie.

Chmura odp艂yn臋艂a, ods艂aniaj膮c widok w dole. Omietli艣my wzrokiem niebo, wypatruj膮c czujnie poprzez okulary na艂o偶one na futrzane pilotki wolno poruszaj膮cych si臋 czarnych plamek na tle ziemi lub na tle chmury, gotowi w ka偶dej chwili otworzy膰 gaz do dechy i da膰 nura przy akompaniamencie jazgotu linek, napi臋ci jak struny, z zapartym tchem szykuj膮c si臋 do walki.

Przemierzali艣my niebo przez k艂臋biaste cumulusy, pn膮ce si臋 w g贸r臋 niczym gigantyczne filary. Niebia艅skie blanki, zamki i katedry, o偶ywione 艣wiat艂em, 艣wietli艣cie bia艂e; potem, niby at艂asowa haleczka dziewczyny, mi臋kka i g艂adka, przybieraj膮ca odcie艅 z艂ota i r贸偶u, by w ko艅cu wystrzeli膰 tajemniczymi, fio艂kowor贸偶owymi cieniami.

Nagle za艣mierdzia艂o kordytem.

Wszyscy jak jeden m膮偶 wykr臋caj膮 szyje na wszystkie strony, wypatruj膮c przyczyny pojawienia si臋 w czystym, suchym powietrzu czarnego, smrodliwego, toksycznego dymu. Nasze w艂asne pociski przeciwlotnicze? K艂ad膮c samoloty to na jedno, to na drugie skrzyd艂o, rozgl膮damy si臋 uwa偶nie. Przecie偶 Anglicy i Francuzi u偶ywaj膮 naboj贸w z bezdymnym prochem.

Co to takiego? Niebo przecinaj膮 drobne skupiska pomara艅czowych b艂ysk贸w: pociski obrony przeciwlotniczej. Ziemia w dole przypomina zmatowia艂膮, zielono偶贸艂t膮 map臋 topograficzn膮, przeci臋t膮 nieregularn膮 pl膮tanin膮 dr贸g. Ale w oddali widniej膮 dwie czarne linie, podobne do tych, jakie mog艂oby nabazgra膰 dziecko trzymaj膮ce w d艂oni dwa o艂贸wki. To linie okop贸w. Wojskowe umocnienia ci膮gn膮 si臋 od Morza P贸艂nocnego po Szwajcari臋. Druty kolczaste i trupy rozk艂adaj膮ce si臋 w zalanych wod膮 lejach, a ponad nimi strzelaj膮cy do siebie ci, kt贸rzy jeszcze pozostali przy 偶yciu.

I my, wzbijaj膮cy si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej, w poszukiwaniu 偶ywych cel贸w do u艣miercenia.

Obrazy pode mn膮 przesuwaj膮 si臋 w rogach okular贸w jak slajdy w fotoplastykonie: poharatane drogi, wioski, naro偶nik lasu z cz臋艣ci膮 ocala艂ych drzew, posuwaj膮ca si臋 wolno w stron臋 frontu kolumna dostawcza, ko艅skie zaprz臋gi ci膮gn膮ce wozy z amunicj膮.

Po艂yskuj膮ce z艂oto w dali. C贸偶 to takiego? Morze. A ciemny kontur za nim to Anglia. Miasta i lasy Anglii opromienia brzask budz膮cego si臋 dnia. W 艂贸偶kach le偶膮 pi臋kne dziewczyny. Z do艂u nap艂ywa do nich zapach parzonej herbaty. Co jedz膮 Anglicy? Grzanki. Grzanki z g臋stym d偶emem pomara艅czowym. Pi臋knotki w 艂贸偶kach my艣l膮 o wstawaniu. Pod ko艂dr膮 jest ciep艂o, nie lodowate zimno jak tutaj, gdy wiatr wieje z pr臋dko艣ci膮 stu sze艣膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋.

Zmusi艂em si臋 do powrotu do rzeczywisto艣ci. Sprawdzi艂em oba karabiny maszynowe, ich spusty, i obracaj膮ce si臋, b艂yszcz膮ce hipnotycznie 艂opaty 艣mig艂a. Wed艂ug wskaza艅 wysoko艣ciomierza znajdowa艂em si臋 na sze艣ciu tysi膮cach metr贸w. Jak by to by艂o u Anglik贸w? Dwadzie艣cia tysi臋cy st贸p. 艁apa艂em z trudem rozrzedzone, zimne powietrze, niczym wyrzucony na brzeg pstr膮g. Cz艂owiek stara艂 si臋 oddycha膰 jak m贸g艂 najg艂臋biej, ale wdychane powietrze by艂o zbyt rzadkie i zimne. Zi膮b na zewn膮trz i zimno w tobie. Mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e p艂uca zamieni艂y si臋 w oblodzone balony.

A w 艂贸偶kach le偶膮 pi臋kne dziewczyny. Jak偶e ch臋tnie wsun膮艂bym si臋 pod ko艂dr臋 i ogrza艂. Czeka艂by je niez艂y szok: moje lodowate d艂onie b艂膮dz膮ce po ich piersiach i mi臋dzy udami.

A to co? Poczu艂em nag艂y przyp艂yw adrenaliny. Przy kabinie G枚ringa rozb艂ysn膮艂 i zaraz zgas艂 czerwony sygna艂. Jego Fokker zmieni艂 kierunek, a my b艂yskawicznie pod膮偶yli艣my za nim. Odziani w grube r臋kawic臋, operowali艣my dr膮偶kiem sterowym i d藕wigni膮 przepustnicy, wciskaj膮c peda艂y orczyka stopami podobnymi do lodowych bry艂, ale, nie bacz膮c na dokuczliwe zimno, patrzyli艣my przed siebie roz艣wietlonym wzrokiem, niczym sfora ps贸w po podj臋ciu tropu: kanciaste my艣liwce sun臋艂y zwartym stadem, w臋sz膮c czujnie w poszukiwaniu ofiary.

S膮! Tysi膮c metr贸w pod nami, osiem czarnych krzy偶y. Samoloty my艣liwskie nieprzyjaciela. Czekali艣my niemal w niesko艅czono艣膰, a偶 znalaz艂y si臋 w zasi臋gu lotu nurkowego. G枚ring odczeka艂 jeszcze troch臋, by艣my w chwili ataku mieli s艂o艅ce za plecami. Dopiero wtedy pokiwa艂 skrzyd艂ami, co by艂o dla ka偶dego z nas sygna艂em do wybrania sobie przeciwnika, i run膮艂 w d贸艂. Promienie s艂oneczne pada艂y z艂otymi refleksami na czerwone pasy jego Fokkera.

Wzi膮艂em ostatni g艂臋boki oddech, przesun膮艂em dr膮偶ek sterowy i wcisn膮艂em orczyk. Ziemia w dole zacz臋艂a nagle wirowa膰. P臋dzili艣my niczym jastrz膮b spadaj膮cy lotem b艂yskawicy na upatrzon膮 ofiar臋. Opadaj膮c nurkowym lotem, rozproszyli艣my si臋 na wszystkie strony. Linki j臋cza艂y pod naporem wiatru, silniki wy艂y, p艂aty trz臋s艂y si臋. Trzysta kilometr贸w na godzin臋. Stery zaczyna艂y si臋 usztywnia膰. Pod nami nieprzyjacielskie samoloty; na skrzyd艂ach wymalowane kokardy przypominaj膮ce tarcze strzelnicze. S.E.5a z RAF-u, Anglicy.

Dostrzegli nas i skr臋cili gwa艂townie, niczym przestraszone go艂臋bie. Poczu艂em jak zawsze t臋 sam膮 dzik膮 rado艣膰. Tam, na ziemi, cz艂owieka skr臋ca艂o ze strachu, tu, w przestworzach, czu艂o si臋 偶ycie.

Rzuci艂em si臋 w wir walki. Drog臋 przeci臋艂a mi b艂yskawica: pilot zgi臋ty nad przyrz膮dami sterowniczymi, lufy karabin贸w maszynowych wypluwaj膮 pociski. Poczu艂em dym w nozdrzach i podci膮gn膮艂em maszyn臋, siadaj膮c mu na ogonie. P艂aty skacz膮 to w lewo, to w prawo, 艣wiat wiruje jak dzieci臋cy b膮k. Z jednego z naszych Fokker贸w wystrzeli艂a szkar艂atna smuga: Anglik ostrzeliwa艂 go z obu luf. Namierzy艂em S.E.5a w celowniku. Jedna, druga seria i nagle Anglik jakby si臋 zachwia艂, po czym wzbi艂 si臋 w g贸r臋 pot臋偶nym skokiem, a ja za nim, wysoko w niebo, niby pstr膮g z艂apany na haczyk, a p贸藕niej znowu w d贸艂. Ujrza艂em wysmarowany olejem brzuch brytyjskiej maszyny. S.E.5a zacz膮艂 pikowa膰, potem przeszed艂 w korkoci膮g, b艂yskaj膮c odbijaj膮cymi si臋 promieniami s艂o艅ca. Wtem w moj膮 stron臋 pomkn臋艂y pociski smugowe.

Wcisn膮艂em peda艂 orczyka do oporu na pe艂nej pr臋dko艣ci i prze艣lizgn膮艂em si臋 po niebie poprzecinanym szkar艂atnymi smugami. Odci膮gn膮艂em mocnym ruchem dr膮偶ek sterowy, a偶 zrobi艂o mi si臋 ciemno przed oczami i o ma艂o nie urwa艂o mi g艂owy. Z drugiej strony wirowego 艂uku pojawi艂 si臋 ciemny kszta艂t brytyjskiego samolotu. Widzia艂em pa艂aj膮ce w艣ciek艂o艣ci膮 oczy pilota za szk艂ami okular贸w. Obaj napi臋ci do granic wytrzyma艂o艣ci, p臋dzili艣my z rykiem silnik贸w na trz臋s膮cych si臋 maszynach i, chwytaj膮c z trudem powietrze, wirowali艣my wok贸艂 siebie, pr贸buj膮c wycelowa膰 w przeciwnika lufy karabin贸w maszynowych, poch艂oni臋ci tylko jedn膮 my艣l膮: zabi膰 lub samemu zgin膮膰, r贸wnie bezlito艣ni jak anio艂y 艣mierci. W sam 艣rodek naszego szalonego pojedynku wtargn臋艂a niebiesko-czerwona b艂yskawica z toporem: G枚ring. Brytyjski samolot obr贸ci艂 si臋 bezw艂adnie na grzbiet, ci膮gn膮c za sob膮 ogon dymu z silnika. Po chwili zbiornik oleju zapali艂 si臋 i maszyna run臋艂a w d贸艂 w aureoli 艣wietlistej chwa艂y, roz艣wietlaj膮c swym blaskiem ob艂ok na niebie.

Nagle wok贸艂 mnie zrobi艂o si臋 pusto.

By艂em sam. Bia艂a chmura po艂yskiwa艂a jak 艣wie偶y 艣nieg. Zanurkowa艂em w ni膮 i wok贸艂 zrobi艂o si臋 szaro. Kiedy wypad艂em z drugiej strony, poczu艂em, jak co艣 z potworn膮 si艂膮 uderza w samolot. Fokker zacz膮艂 si臋 buja膰 jak li艣膰 na wietrze. Ziemia i niebo przyci膮ga艂y mnie na przemian: biel i b艂oto, b艂臋kit i ziele艅. Straci艂em kontrol臋 nad maszyn膮. Fokker opad艂 nosem w d贸艂 i zacz膮艂 wirowa膰. Peda艂y orczyka nie reagowa艂y na nacisk st贸p. Wy艂膮czy艂em silnik i w nag艂ej ciszy us艂ysza艂em szum wiatru i zawodzenie linek. Lotki pracowa艂y, podobnie jak stery wysoko艣ci. Wyprowadzi艂em samolot z lotu nurkowego, ale wci膮偶 spada艂em w d贸艂, zataczaj膮c majestatyczne, spiralne kr臋gi. Dym! Poczu艂em w nozdrzach dym po偶aru. Zacz膮艂em jak szalony maca膰 szeroki, sk贸rzany pas, przytrzymuj膮cy mnie w fotelu. Nie chcia艂em sp艂on膮膰. Podobnie jak inni, dawno ju偶 podj膮艂em stosown膮 decyzj臋. Wola艂em wyskoczy膰 i sp臋dzi膰 ostatnie kilka sekund lec膮c w czystym powietrzu. Powietrze. Czyste powietrze... Nagle u艣wiadomi艂em sobie, 偶e chwil臋 wcze艣niej przelecia艂em przez dym pozostawiony przez inn膮 maszyn臋. Szeroki s艂up ci膮gn膮艂 si臋 za spadaj膮cym samolotem, znacz膮c jego drog臋 w d贸艂. To ten samolot uderzy艂 we mnie, kiedy wyskoczy艂em z chmury. Kim by艂 pilot? Jednym z naszych czy jednym z tamtych? Wiedzia艂em, 偶e tego ju偶 nigdy si臋 nie dowiem. Widzia艂em go pod sob膮, jak spada w kozio艂kuj膮cym samolocie, kt贸ry po chwili zamieni艂 si臋 w roztrzaskany wrak i rozb艂ysn膮艂 ogniem, roz艣wietlaj膮c szar膮, b艂otnist膮 ziemi臋. Ja b臋d臋 nast臋pny. Linki zawodzi艂y 偶a艂obn膮 pie艣艅, wt贸ruj膮c moim wysi艂kom o odzyskanie kontroli nad Fokkerem. Linie okop贸w... Znalaz艂em: czarne, biegn膮ce nieregularnie po ziemi kreski. S艂o艅ce odbija艂o si臋 w 偶贸艂tozielonych, gnij膮cych sadzawkach. Rze艣ki, pot臋偶ny strumie艅 za艣mig艂owy: tu偶 przy mnie wyskoczy艂 ciemny kszta艂t, okrywaj膮c cieniem moj膮 kabin臋. Anglik. S.E.5a o kwadratowym nosie; dostrzeg艂em kokardy na skrzyd艂ach. K艂ad膮c maszyn臋 w ostrym skr臋cie, pilot spojrza艂 na mnie poprzez karabin zamontowany na g贸rnym skrzydle. Zestrzeli mnie czy nie? W 1918 roku wci膮偶 jeszcze uchodzili艣my za d偶entelmen贸w: samolot pr贸buj膮cy wyl膮dowa膰 z wy艂膮czonym silnikiem pozostawiany by艂 swojemu losowi. Ale nawet w naszych w艂asnych Jasta (eskadrach my艣liwskich) byli tacy, kt贸rzy nie odmawiali sobie nadarzaj膮cej si臋 okazji: piloci ciu艂aj膮cy zestrzelenia, nowicjusze uganiaj膮cy si臋 za 艂atw膮 zdobycz膮, na艂ogowi zab贸jcy. Sam by艂em 艣wiadkiem takich scen.

Fokker kr臋ci艂 si臋 i spada艂, coraz bli偶ej ziemi. Anglik podlecia艂 do mnie. Min膮艂 mnie tak blisko, 偶e widzia艂em jego bia艂y szalik i ruch r臋ki, tr膮caj膮cej pilotk臋 w po偶egnalnym ge艣cie.

Odlecia艂, a ja zosta艂em sam na sam z poj臋kuj膮cymi linkami i zapachem jego spalin.

Zbli偶a艂em si臋 do ziemi. Mog艂em do pewnego stopnia sterowa膰 maszyn膮; pytanie tylko, gdzie si臋 kierowa膰. B艂otnista ziemia naje偶ona zwojami drut贸w. Sadzawki. Stercz膮ce kikuty drzew. Wzg贸rze. 艁agodna pochy艂o艣膰. Kr膮g; jeszcze jeden kr膮g. Krajobraz staje si臋 coraz wyra藕niejszy, ods艂aniaj膮c ca艂膮 sw膮 ohyd臋. Nad wszystkim unosi si臋 okropny fetor, jakby dobywa艂 si臋 z cuchn膮cych moczar贸w. Jeszcze sto metr贸w. Pr贸buj臋 sterowa膰 w kierunku wypatrzonej pochy艂o艣ci. Ziemia wiruj膮c przybli偶a si臋 do mnie, tak jakbym to ja tkwi艂 nieruchomo, a ona podnosi艂a si臋, by we mnie uderzy膰. Roztrzaskany w贸z, zabity ko艅, ogo艂ocone pociskami drzewa wyci膮gaj膮ce do mnie strz臋piaste, k艂uj膮ce palce, a ja w trz臋s膮cym si臋 samolocie za chwil臋...

Maszyna zary艂a w ziemi臋. Szeroki sk贸rzany pas wbi艂 mi si臋 w brzuch, wypieraj膮c ze mnie ca艂y zapas powietrza. Co艣 waln臋艂o mnie w twarz 鈥 tablica przyrz膮d贸w; poczu艂em na twarzy rozbite szk艂o i wrz膮c膮 ciecz. Z krzykiem szarpn膮艂em si臋 do ty艂u. Opad艂a na mnie mazi膮 b艂ota, a zaraz potem uderzy艂 mnie w bark p艂at samolotu, kt贸ry oderwa艂 si臋 od kad艂uba. Fokker stan膮艂 na nosie i nagle zorientowa艂em si臋, 偶e lec臋 w powietrzu: klapn膮艂em ci臋偶ko jak wy艂owiona ryba obok jakiego艣 bajorka. Wok贸艂 panowa艂 zupe艂ny bezruch. Co艣 posykiwa艂o i powietrze wype艂nia艂 okropny smr贸d. Moje d艂onie, kt贸re lepiej ode mnie wiedzia艂y co robi膰, szuka艂y nerwowo sprz膮czki pasa. Nogi i ramiona my艣la艂y za mnie. Nic nie widzia艂em: by艂em 艣lepy. Wykr臋caj膮c si臋 energicznie i wy艂amuj膮c blokuj膮ce mnie strz臋py burt, wyswobodzi艂em si臋 wreszcie z roztrzaskanego kad艂uba. Osun膮艂em si臋 prosto w b艂oto; czu艂em pod nogami grz膮ski grunt. Nagle ca艂y 艣wiat rozgorza艂. Zbiornik paliwa eksplodowa艂 wok贸艂 mnie niczym bomba. Nogi same nios艂y mnie przed siebie, a偶 w ko艅cu upad艂em. Le偶a艂em w zimnym grz臋zawisku, nadal nic nie widz膮c. Hilda nie b臋dzie chcia艂a prowadzi膰 za r臋k臋 niewidomego 偶o艂nierza.

Dotkn膮艂em twarzy i poczu艂em obmacuj膮ce mnie zimne, twarde pazury. R臋kawice! W艂a艣nie, r臋kawice. Zrzuci艂em je i odzyska艂em na powr贸t r臋ce. Twarz pokrywa艂a mi zimna, mulista ma藕. Ale偶 to b艂oto, a nie krew z pokaleczonego cia艂a! Ale co z oczami? Dlaczego nie widzia艂em p艂on膮cego Fokkera, cho膰 dzieli艂y mnie od niego zaledwie metry? Wymaca艂em d艂o艅mi oczy. Co to takiego? Co mi si臋 sta艂o? C贸偶 to za twarde naro艣l膮?

B艂ysk 艣wiat艂a. Niewyra藕na plama 艣wiat艂a, migaj膮ca przed okiem: przecie偶 to m贸j w艂asny palec! Ale dlaczego mog臋 go widzie膰? Okulary! Przesun膮艂em je za czo艂o, na pokryt膮 szlamem g艂ow臋, i uderzy艂 we mnie majestatyczny blask po偶aru. 呕y艂em i nie straci艂em wzroku! Kl臋cza艂em w b艂ocie, ale by艂em ca艂y.

P艂on膮cy Fokker o艣wietla艂 pole walki. Nic si臋 nie porusza艂o. Znajdowa艂em si臋 na ohydnym sk艂adowisku 艣mierdz膮cego mu艂u, z kt贸rego wystawa艂y pordzewia艂e, poskr臋cane druty zasiek贸w i gnij膮ce drewniane s艂upki.

W pobli偶u dostrzeg艂em 偶o艂nierza, rozpozna艂em po kocio艂kowatym he艂mie, 偶e to jeden z naszych. Kl臋cza艂 za os艂on膮 z work贸w z piaskiem, opieraj膮c przed sob膮 karabin wycelowany w nieprzyjaciela, gdziekolwiek ten by si臋 kry艂 w ponurym krajobrazie bitwy.

Hej! 鈥 krzykn膮艂em.

Nie odwr贸ci艂 si臋, nie przerywaj膮c ani na moment czuwania. Podnios艂em si臋 na nogi i ruszy艂em, 艣lizgaj膮c si臋 i zataczaj膮c z boku na bok, jak my艣liwy brn膮cy przez grz臋zawisko o pierwszym brzasku dnia w oczekiwaniu na kaczk臋. Lepka ziemia przywiera艂a mi do but贸w. Upad艂em obok 偶o艂nierza i klepn膮艂em go w rami臋.

Moja d艂o艅 zapad艂a si臋 w jego cia艂o. Gnij膮ce zw艂oki opad艂y na worki z piaskiem i poczu艂em ohydny fetor uchodz膮cych gwa艂townie gaz贸w. Wyci膮gn膮艂em r臋k臋, wyswobadzaj膮c si臋 od trupa. Ko艂o twarzy bzycza艂y mi 偶贸艂toniebieskie muchy. Z dziury w spodniach 偶o艂nierza wy艂oni艂 si臋 szczur wielko艣ci kota i gapi艂 si臋 na mnie bezczelnie, ciekawy, kto o艣miela si臋 przeszkadza膰 mu w uczcie. Odczo艂ga艂em si臋, uciekaj膮c od przera偶aj膮cego widoku i, nie wiem nawet kiedy, znalaz艂em si臋 na nogach. Po jednej stronie mia艂em trupa, po drugiej trawionego p艂omieniami Fokkera. Wycofa艂em si臋 na chwiejnych nogach i uciek艂em. Buty mia艂em jak z o艂owiu.

Kto艣 trzaska艂 z bicza. Rozejrza艂em si臋 uwa偶nie, ale nikogo nie zauwa偶y艂em. Mimo to niewidzialny bicz strzela艂 mi dalej w uszach. Ziemia wok贸艂 mnie by艂a poprzecinana rowami i jamami. Z jednej z nich wyskoczy艂 dziwaczny stw贸r i poci膮gn膮艂 mnie za sob膮. Kiedy upad艂em, wczo艂ga艂 si臋 ty艂em do jamy, z kt贸rej si臋 wynurzy艂, wci膮gaj膮c mnie za but do 艣rodka. Niezdolny si臋 zatrzyma膰, ze艣lizgn膮艂em si臋 w d贸艂 i wyl膮dowa艂em na plecach w dziurze wype艂nionej wod膮 na wysoko艣膰 p贸艂 metra.

By艂 to cz艂owiek. M臋偶czyzna mia艂 na sobie niemi艂osiernie brudny, pokryty b艂otem mundur, na g艂owie kocio艂kowaty he艂m. Twarz zdobi艂 mu czarny w膮sik. Jasnoniebieskie oczy patrzy艂y na mnie przenikliwie.

Oj, panie oficerze 鈥 odezwa艂 si臋 z wyra藕n膮 dezaprobat膮 w g艂osie. 鈥 Nie jest to najlepsze miejsce na niedzielny spacerek.

Te偶 tak s膮dz臋 鈥 wysapa艂em.

M臋偶czyzna zacz膮艂 si臋 oddala膰, zgi臋ty w p贸艂 jak pawian, przypominaj膮c bardziej zwierz臋 ni偶 cz艂owieka. Zdawszy sobie spraw臋, 偶e rzucony w to dzikie pustkowie, bez map i drogowskaz贸w, mam w nim jedynego przewodnika, opad艂em na czworaka i ruszy艂em za nim, na wp贸艂 p艂yn膮c, na wp贸艂 gramol膮c si臋 niczym pies. Zatrzyma艂 si臋 w miejscu przeci臋cia, si臋 okop贸w, ob艂o偶onych gnij膮cymi workami z piaskiem, i obejrza艂 si臋 na mnie niecierpliwie.

Komm, Herr Flieger ponagli艂. 鈥 Anglicy nadci膮gaj膮, musz臋 powiedzie膰 dow贸dcy.

Przystan膮艂em na moment przy 艣cianie z work贸w i opar艂em si臋 o si臋 o wyst臋p Dopiero wtedy zorientowa艂em si臋, 偶e dotykam czyjej艣 r臋ki: z ziemi wystawa艂y sk贸rzaste szpony i mankiet munduru. Odepchn膮艂em si臋 i potoczy艂em za swoim przewodnikiem, kt贸ry porusza艂 si臋 偶wawo, zatrzymuj膮c si臋 od czasu do czasu. W takich chwilach chwyta艂 w nozdrza powietrze, niczym dzikie zwierz臋, w膮cha艂 niesiony z wiatrem fetor i nas艂uchiwa艂 d藕wi臋k贸w, kt贸re tylko on rozumia艂. Domy艣li艂em si臋, 偶e mam do czynienia z jednym z tych stwor贸w, kt贸re rodzi艂o pole bitwy. Dziwak najwyra藕niej czu艂 si臋 jak u siebie.

Jeste艣my prawie w domu oznajmi艂, u艣miechaj膮c si臋 do mnie.

W domu? Jak m贸g艂 wygl膮da膰 tutaj dom? Znajdowali艣my si臋 w okopie wype艂nionym grz膮skim b艂otem, na kt贸re rzucono deski, by umo偶liwi膰 przechodzenie. 艢ciany okopu by艂y umocnione r贸wno u艂o偶onymi workami piasku, kt贸re tworzy艂y przedpiersie wystaj膮ce ponad jego kraw臋d藕. Spiesznie przemierzali艣my biegn膮cy kr贸tkimi zygzakami okop. Od but贸w odpada艂y mi bry艂y b艂ota.

呕o艂nierze. Ludzie. Niekt贸rzy pe艂nili wart臋, inni za偶ywali odpoczynku w niewielkich wn臋kach w 艣cianach okopu. Oficer w stalowym he艂mie na g艂owie spogl膮da艂 przez peryskop ponad 艣cian膮 okopu. M贸j przewodnik podbieg艂 do niego i zasalutowa艂, po czym wyci膮gn膮艂 z g艂臋bi swego niechlujnego munduru meldunek.

Prosz臋, panie poruczniku. Nadci膮gaj膮. 鈥 Spojrza艂 na mnie z zadowolon膮 min膮 psa go艅czego, kt贸ry przyni贸s艂 swemu panu ustrzelon膮 przez niego zdobycz. 鈥 Znalaz艂em go. To pilot. Rozbi艂 si臋.

Teraz i oficer spojrza艂 na mnie. Arystokratyczne brwi unios艂y si臋.

Jeste艣 od nas? 鈥 zapyta艂. 鈥 Czy mo偶e jeste艣 naszym wrogiem? Zala艂a mnie fala w艣ciek艂o艣ci.

Nie potraficie rozpozna膰 oficera Pu艂ku Kawalerii Ksi臋cia Bawarii? 鈥 wybuchn膮艂em. 鈥 Nie poznajecie pilota Deutsche Luftstreitkmftel.

U艣miechn膮艂 si臋.

Nie pozna艂bym nast臋pcy tronu ani nawet samego cesarza, gdyby stan膮艂 przede mn膮 w takim stanie.

Id膮c za jego przyk艂adem, popatrzy艂em na siebie. Tkwi艂em w niewielkim, ale wci膮偶 rosn膮cym bajorku tworzonym przez brudno偶贸艂te b艂ocko, kt贸re powoli sp艂ywa艂o ze mnie na ziemi臋.

Ja, ja... 鈥 b膮kn膮艂em niewyra藕nie. Wtem przysz艂o mi do g艂owy, 偶e pod zwa艂ami szlamu mam na sobie sw贸j wyj艣ciowy mundur. 鈥 Mia艂em awaryjne l膮dowanie 鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 Nie wiedzia艂em, gdzie jestem, i ten oto 偶o艂nierz przyprowadzi艂 mnie a偶 tutaj.

To ma pan szcz臋艣cie. Kapral Hitler jest u nas 艂膮cznikiem i nikt lepiej od niego nie zna okop贸w.

M艂ody oficer pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Lada moment zjawi膮 si臋 Anglicy. Jak u was ze strzelaniem? Potrafi pan strzela膰 z karabinu?

W cywilu lubi艂em bawi膰 si臋 w my艣liwego.

Kapralu Hitler! Przynie艣cie karabin dla...

Wolff. Leutaant Wolff.

Leutnant Hoeppner 鈥 przedstawi艂 si臋.

Przyst膮pi艂 do wydawania rozkaz贸w. M贸wi艂 z szybko艣ci膮 karabinu maszynowego, a 偶o艂nierze biegali po okopie jak mr贸wki. 艁膮cznik, kt贸ry mnie przyprowadzi艂, oddali艂 si臋 i wr贸ci艂 po chwili z karabinem i sk贸rzanym pasem z 艂adownicami. Wcze艣niej 艣ci膮gn膮艂em z siebie sk贸rzany p艂aszcz i pr贸bowa艂em teraz zdrapa膰 oblepiaj膮ce mnie b艂oto. Krzy偶 呕elazny ko艂ysa艂 mi si臋 u szyi; na ten widok kapral u艣miechn膮艂 si臋 do mnie z nag艂ym poczuciem wsp贸lnoty i, odpi膮wszy g贸rny guzik, pokaza艂, 偶e i on nosi takie samo odznaczenie. Zaraz potem uda艂 si臋 po艣piesznie na kt贸r膮艣 z pozycji.

Widz臋, 偶e dosta艂 Krzy偶 呕elazny 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 To rzadko艣膰, jak na kaprala.

To dobry 偶o艂nierz, jeden z naszych najlepszych 艂膮cznik贸w. Zawsze dociera z meldunkami na miejsce 鈥 odpar艂 Hoeppner, wypatruj膮c przez peryskop. 鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie pu艣cili tego przekl臋tego gazu... Nie chcieli艣my awansowa膰 go na sier偶anta, wi臋c zamiast tego dali艣my mu odznaczenie. Nein, min. Wiatr wieje z innej strony, nie mog膮 pu艣ci膰 gazu. Gottseidank, jak ja nienawidz臋 gazu!

Czego pan wypatruje? Nieprzyjaciel nadci膮ga?

Zaraz sam si臋 pan przekona 鈥 zapewni艂 z ponurym wyrazem twarzy. 鈥 Ale teraz patrz臋, gdzie mo偶e by膰 Feldwebel Neubach. Wyruszy艂 przed 艣witem i jeszcze nie wr贸ci艂.

My艣li pan, 偶e zgin膮艂?

Mo偶e nawet nie. Tam, na otwartej przestrzeni, trudno si臋 w ci膮gu dnia porusza膰 z uwagi na snajper贸w. A niech to! Atakuj膮!

Zostawi艂 peryskop i wspi膮艂 si臋 po ma艂ej drabince, 偶eby wyjrze膰 ponad przedpiersie okopu. Spostrzeg艂em ko艂o siebie drug膮 drabin臋 i poszed艂em w jego 艣lady.

Kiedy wychyli艂em g艂ow臋 ponad okopem, dobieg艂 mnie daleki pomruk. Sto metr贸w ode mnie ponury horyzont przeistoczy艂 si臋 w dziwny mur tocz膮cego si臋 b艂ota i szcz膮tk贸w, kt贸re wzbija艂y si臋 wysoko i spada艂y 偶贸艂tobr膮zow膮 艣cian膮 deszczu, o偶ywion膮 dodatkowo trudnymi do okre艣lenia obiektami, kt贸re jeszcze przed chwil膮 le偶a艂y zagrzebane w ziemi.

Tam jest! 鈥 krzykn膮艂 Hoeppner. 鈥 To Neubach!

Z przodu muru znajdowa艂a si臋 jaka艣 posta膰, kt贸ra, zataczaj膮c si臋, 艣lizgaj膮c i padaj膮c, posuwa艂a si臋 z trudem w naszym kierunku. Mur goni艂 uciekiniera. Dopiero teraz dotar艂o do mnie, 偶e dziwny mur zbli偶a si臋 ku nam z przera藕liwym, dudni膮cym rykiem. Zdawa艂 si臋 rosn膮膰 w oczach i by艂 coraz bli偶ej, wyrzucaj膮c nie ko艅cz膮c膮 si臋 czerwie艅 b艂ysk贸w i roz艣wietlaj膮c fruwaj膮ce strugi b艂ota.

Oszala艂y, zataczaj膮cy si臋 uciekinier obejrza艂 si臋 na goni膮ce go ohydne monstrum. Nagle po艣lizgn膮艂 si臋 i upad艂, zawadziwszy o zalegaj膮ce ziemi臋 szcz膮tki. Powsta艂 szybko na nogi i bieg艂 podwajaj膮c wysi艂ki, ale owo co艣 depta艂o mu ju偶 po pi臋tach. Krzykn膮艂, wydaj膮c z siebie pot臋pie艅czy j臋k, bo dziwny stw贸r w艂a艣nie go dopad艂.

W u艂amku sekundy by艂 ju偶 tylko rozpadaj膮c膮 si臋 kuk艂膮, kt贸ra wzlecia艂a w powietrze w s艂upie ognia, spad艂a w kawa艂kach i zosta艂a wch艂oni臋ta przez mur. Sta艂em jak zahipnotyzowany na drabinie, patrz膮c na nadci膮gaj膮cego, olbrzymiego potwora. Poszarza艂o, s艂o艅ce przemieni艂o si臋 w za膰mion膮 kul臋 i po chwili znikn臋艂o. Rozejrza艂em si臋 woko艂o: okop w dole by艂 pusty. Ani 偶ywej duszy.

Z dziury w ziemi wysun臋艂a si臋 czyja艣 g艂owa. Pozna艂em kaprala, mojego przewodnika.

W d贸艂! 鈥 wrzasn膮艂. 鈥 W艂a藕 tu.

Dobrze, dobrze... 鈥 Porusza艂em si臋 wolno jak mucha w smole. Spada艂em jakby w zwolnionym tempie, budz膮c echo, gdy dotkn膮艂em nogami ziemi, i nagle zacz膮艂em toczy膰 si臋 po schodach, wpad艂em przez zas艂on臋 z p艂achty przeciwgazowej i wyl膮dowa艂em bezw艂adn膮 mas膮 na dnie. Wszyscy ju偶 tam byli, oddychaj膮c ci臋偶kim, g臋stym od potu powietrzem. Patrzyli wyba艂uszony mi oczami, kt贸re wydawa艂y si臋 bia艂e w 艣wietle ma艂ych sztormowych lamp zawieszonych na 艣cianach. Karabiny, bagnety i granaty, szcz臋k metalu i pot臋偶niej膮cy grzmot w g贸rze, potem gwizd i narastaj膮cy wrzask, i nagle ca艂a pod艂oga podnios艂a mi si臋 pod nogami, powietrze ze 艣wistem uciek艂o mi z p艂uc, a w norze zacz臋艂o brakowa膰 tlenu. Zerwa艂em si臋 z pod艂ogi, lecz wtem spad艂 na mnie z g贸ry potok b艂ota, piasku i kamieni.

Monstrum nadesz艂o. Opad艂o ca艂ym ci臋偶arem na ziemi臋 nad moj膮 g艂ow膮, przyduszaj膮c mnie do pod艂o偶a. Mia艂em piasek na szyi, w ustach i w oczach, tkwi艂em ca艂y w lepkim u艣cisku bezw艂adnej, twardej masy, tak 偶e ledwo mog艂em si臋 poruszy膰. Serce przeszy艂 mi gwa艂towny strach. By艂em stworzeniem przestworzy, a nie borsukiem 偶yj膮cym w ciemno艣ciach 鈥 nie tak chcia艂em umiera膰. R臋ce. Czyje艣 r臋ce pochwyci艂y mnie i ci膮gn臋艂y, winduj膮c do g贸ry. Wy艂oni艂em si臋 z ziemi niczym umarlak w dzie艅 S膮du Ostatecznego. Cztery czy pi臋膰 par r膮k wyci膮gn臋艂y mnie z pu艂apki. Rykn臋li 艣miechem widz膮c, jak wynurzam si臋 z morza wota, a ja do艂膮czy艂em do nich, 艣miej膮c si臋, jakbym postrada艂 rozum. Kt贸ry艣 z nich wcisn膮艂 mi karabin w r臋ce. Chwyci艂em bro艅 i trzyma艂em jak talizman.

Wej艣cie do tunelu by艂o niemal kompletnie zawalone. 呕o艂nierze zaatakowali z impetem przeszkod臋 na podobie艅stwo kret贸w, odgarniaj膮c saperkami zwa艂y ziemi, gruzu i kamieni, i nagle do 艣rodka wpad艂o cuchn膮ce, cudowne powietrze. Chwyci艂em i wepchn膮艂em pod p艂aszcz saperk臋, kt贸ra wala艂a si臋 w pobli偶u. Hoeppner sta艂 u wej艣cia na schody, czekaj膮c i nas艂uchuj膮c rycz膮cej lawiny odg艂os贸w, b艂yskaj膮c biel膮 szeroko otwartych oczu. Czeka艂 na co艣, co wiedzia艂, 偶e nast膮pi, podobnie jak wiedzieli o tym pozostali. Wcisn膮艂 gwizdek w usta i zamar艂 w oczekiwaniu.

Ju偶! 鈥 krzykn膮艂 i gwizdn膮艂 z ca艂ej si艂y. Po chwili by艂 ju偶 na stopniach i bieg艂, gwi偶d偶膮c przenikliwie jak nabieraj膮cy pr臋dko艣ci poci膮g. Ca艂y oddzia艂, ze mn膮 w 艣rodku, ruszy艂 p臋dem za nim, pokonuj膮c z g艂o艣nym tupotem schody, 艣lizgaj膮c si臋 w mulistym b艂ocie, by wyrwa膰 si臋 na 艣wiat艂o dnia. Okop by艂 do po艂owy zapadni臋ty. Podwy偶szona drewniana pod艂oga znikn臋艂a pod kleist膮 mazi膮, w kt贸rej brn臋li艣my teraz, o ma艂o nie gubi膮c but贸w. Reszta oddzia艂u rozpierzch艂a si臋, jakby wiedzieli, dok膮d si臋 kierowa膰. Rozleg艂 si臋 terkot karabinu maszynowego. Wgramoli艂em si臋 na wysoko艣膰 przedpiersia okopu 鈥 teraz, kiedy si臋 zapad艂, by艂o to du偶o 艂atwiejsze. Wok贸艂 艣wista艂y kule, za naszymi plecami przewala艂 si臋 grzmot ognia zaporowego. Wydosta艂em si臋 na g贸r臋 i przypad艂em do ziemi. Saperka wbi艂a mi si臋 w brod臋. Zakl膮艂em na czym 艣wiat stoi.

S艂o艅ce o艣wietla艂o nacieraj膮cych Anglik贸w; mieli na sobie mundury koloru khaki, na g艂owach okr膮g艂e p艂askie he艂my. Nie cierpia艂em widoku tych he艂m贸w. Promienie s艂oneczne odbija艂y si臋 w trzymanych wysoko bagnetach. Mauser w moich d艂oniach by艂 niczym sztucer, z jakim w cywilu wypuszcza艂em si臋 na polowania. Wzi膮艂em na muszk臋 nacieraj膮cego na mnie 偶o艂nierza i wypali艂em. Polecia艂 do tyki, wypuszczaj膮c karabin z bagnetem. Zakr臋ci艂o nim i zwali艂 si臋 na grzbiet, jak m贸j pierwszy kr贸lik, kt贸rego zastrzeli艂em w dzieci艅stwie z ma艂ego karabinka. Nagle poczu艂em tak膮 sam膮 jak wtedy, nieopisan膮 satysfakcj臋.

Nie posuwali si臋 tyralier膮, ale kr贸tkimi skokami, szukaj膮c os艂ony w zdewastowanym krajobrazie. Jeden z atakuj膮cych przykucn膮艂 za wrakiem; wycelowa艂em w miejsce, z kt贸rego, jak sadzi艂em, wy艂oni si臋, i czeka艂em niczym na zaj膮ca. Zbli偶aj膮c si臋, wo艂ali do siebie dziwacznie po angielsku, z zupe艂nie innym akcentem ni偶 u pana Jacobsena, mojego nauczyciela angielskiego. M贸j 鈥瀦aj膮c鈥 ruszy艂 do biegu. Kiedy 艣ci膮gn膮艂em spust, obr贸ci艂 si臋 dooko艂a osi, trafiony w nog臋. Zatoczy艂 艂uk w powietrzu i run膮艂 bezw艂adnie, trzymaj膮c si臋 za udo.

Byli blisko. Na tle s艂o艅ca zamigota艂y ma艂e czarne kulki. 鈥 Macie, pocz臋stujcie si臋 nimi! 鈥 krzykn膮艂 kt贸ry艣 z Anglik贸w.

Wcisn膮艂em g艂ow臋 w piasek, s艂ysz膮c 艣wist metalu nad sob膮. Zacz膮艂em si臋 gramoli膰 z ziemi akurat w chwili, gdy jeden z Anglik贸w rzuci艂 si臋 na mnie z bagnetem. By艂em jeszcze na czworakach. Skuli艂em si臋 i ostrze przemkn臋艂o mi nad plecami. Napastnik zawadzi艂 o mnie, zwalaj膮c mnie do ty艂u, po czym sam upad艂 i zsun膮艂 si臋 do okopu. W ca艂ym zamieszaniu obaj pogubili艣my bro艅. Przyskoczy艂 do mnie z rozcapierzonymi pazurami. Zwarli艣my si臋 w walce, g艂ucho warcz膮c i zaciskaj膮c z臋by, wymierzaj膮c sobie ciosy. Pr贸bowa艂 d藕gn膮膰 mnie w oko, zacisn膮膰 r臋k臋 na krtani. Wbi艂em si臋 z臋bami w brudn膮 zrogowacia艂膮 sk贸r臋, us艂ysza艂em wrzask b贸lu i zacz膮艂em d藕ga膰 go jak oszala艂y po oczach, a偶 w ko艅cu uwolni艂em si臋 i, czuj膮c w r臋ce saperk臋, nic niemal nie widz膮c przez warstw臋 b艂ota i 艂zy, zacz膮艂em siec na o艣lep w co艣, co kwicza艂o i j臋cza艂o jak zarzynana 艣winia. Potem sta艂em, 艂api膮c z trudem oddech, wytr膮cony ci膮gle ze 艣wiadomo艣ci, s艂ysz膮c j臋ki umierania. Kiedy wreszcie przetar艂em oczy, zobaczy艂em okop zas艂any trupami i cia艂ami dogorywaj膮cych, po艣r贸d kt贸rych gramoli艂y si臋 sylwetki walcz膮cych jeszcze 偶o艂nierzy.

Nagle jeden z naszych run膮艂 na plecy pod naporem napastnika w p艂askim he艂mie, kt贸ry, odwr贸cony do mnie ty艂em, wzni贸s艂 bagnet do ciosu. Moja saperka zatoczy艂a 艂uk w powietrzu i he艂m przelecia艂 nad okopem, a jego w艂a艣ciciel zwali艂 si臋 na swoj膮 ofiar臋. Zdzieli艂em go drugi raz w g艂ow臋, a偶 trysn臋艂a krew i m贸zg. Pochyli艂em si臋 i 艣ci膮gn膮艂em go z naszego 偶o艂nierza. Okaza艂 si臋 nim kapral, m贸j przewodnik. U艣miechn膮艂 si臋 dziko przez warstw臋 posoki i b艂ota, pokazuj膮c czerwone od krwi z臋by, po czym chwyci艂 karabin Anglika i odszed艂 na niepewnych nogach, z odkryt膮 g艂ow膮.

Wtem zrobi艂o si臋 cicho. Przelecia艂 ostatni pocisk z hukiem lokomotywy. 呕o艂nierze obsadzili okop z obu stron i zacz臋li wali膰 z karabin贸w do 鈥瀙艂askich he艂m贸w鈥. Zewsz膮d dobiega艂y j臋ki. Spojrza艂em na saperk臋: pokrywa艂a j膮 nieokre艣lona krwista ma藕. W jednej chwili wszystko podesz艂o mi do gard艂a. Nachyli艂em si臋 i zwymiotowa艂em suchara z czekolad膮 prosto w b艂oto oblepiaj膮ce mi nogi.

W brudnej brei co艣 si臋 poruszy艂o; podobne do k艂ody, zwalone twarz膮 do ziemi, dusi艂o si臋 w lepkiej mazi. Przykucn膮艂em i przewr贸ci艂em nieszcz臋艣nika na plecy. Nie mog艂em nawet pozna膰, czy to sw贸j, czy nieprzyjaciel.

Dostrzeg艂em wystaj膮c膮 z b艂ota butelk臋; podnios艂em j膮 i napi艂em si臋 cudownej czystej wody. M臋偶czyzna u moich st贸p jedn膮 r臋k膮 艣lamazarnie obciera艂 twarz z brei. Poda艂em mu butelk臋. Jego przemoczony mundur zaczyna艂 si臋 nas膮cza膰 krwi膮, kt贸ra sp艂ywa艂a cienkimi stru偶kami ze zlepionych w艂os贸w.

Dzi臋ki, kolego 鈥 powiedzia艂 po angielsku.

Nogi mia艂em jak z waty. Stoj膮c przy 艣cianie okopu poczu艂em, jak mi si臋 uginaj膮, i obsun膮艂em si臋 powoli w kleist膮 ma藕, nie mog膮c si臋 zatrzyma膰 Anglik wyci膮gn膮艂 do mnie zakrwawion膮 r臋k臋 z butelk膮.

Danke 鈥 wykrztusi艂em.

Sk膮d艣 dobiega艂 mnie g艂os Hoeppnera wykrzykuj膮cego rozkazy. Z nieba dolecia艂 warkot silnik贸w. Zobaczy艂em nisko lec膮ce Fokkery. Od jednego oderwa艂a si臋 bomba, ale zanim przebrzmia艂y echa jej wybuchu, rozterkota艂y si臋 karabiny maszynowe. Zaraz potem Fokker skoczy艂 do g贸ry, b艂yskaj膮c we wczesnych promieniach s艂o艅ca.

R臋ka zesztywnia艂a mi od ci膮g艂ego pisania, ale palce nie chcia艂y wypu艣ci膰 pi贸ra. Zapisa艂em ju偶 tak wiele kartek w niebieskim notesie, oprawionym w sztywne tekturowe ok艂adki. Min臋艂o tyle lat, a zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e wszystko dzia艂o si臋 dopiero wczoraj.

Okr膮g艂a butelka z atramentem znajdowa艂a si臋 w szufladzie biurka, przy kt贸rym siedzia艂em. Wyj膮艂em z niej korek i, zanurzywszy stal贸wk臋, przycisn膮艂em t艂oczek, 偶eby wypu艣ci膰 powietrze i nabra膰 atramentu. Wytar艂em stal贸wk臋 trzyman膮 specjalnie do tego celu szmatk膮 i od艂o偶y艂em wszystko na bok, gotowe na nast臋pny dzie艅. 呕ycie takie jak moje samo tego uczy; jako pilot wiedzia艂em, 偶e aby marzy膰 o wyj艣ciu ca艂o ze starcia z wrogiem, musz臋 przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 sposobno艣ci uzupe艂ni膰 paliwo i amunicj臋. Poza tym trzeba wypracowa膰 sobie metod臋. Skoro jeste艣 my艣liwym, musisz pozna膰 swoj膮 ofiar臋, zbli偶y膰 si臋 do niej jak do brata. To zabiera d艂ugie godziny. Niekt贸re zasady s膮 proste. Ptak na ziemi jest jak samolot: zawsze wzbije si臋 w powietrze. Tw贸j pies, tropi膮c dzikiego ptaka, b臋dzie stara艂 si臋 podej艣膰 do jego kryj贸wki pod wiatr. Chwyciwszy trop, dopada ptaka od takiej strony, by wyp艂oszy膰 go prosto na ciebie. Ptak wzlatuje do g贸ry i reszta jest dziecinnie prosta 鈥 pieczony ba偶ant mile urozmaici tw贸j jad艂ospis.

Lubi臋 dzikie kr贸liki, i to z dw贸ch powod贸w: szarak wypadaj膮cy jak strza艂a z kryj贸wki jest doskona艂ym sprawdzianem umiej臋tno艣ci strzeleckich, a uduszony z boczkiem i cebul膮 dostarcza niezapomnianych wra偶e艅 smakowych. Ceni臋 te偶 sobie fretki za to, 偶e uwielbiaj膮 polowanie na r贸wni ze mn膮, chocia偶 zdecydowanie nie przepadam za ich mi臋sem. Dlatego w艂a艣nie, kiedy kr贸lik wyskakuje jak rakieta z nory, lepiej jest odczeka膰 chwil臋 z oddaniem strza艂u, 偶eby upewni膰 si臋, czy tu偶 za nim nie biegnie fretka. Pasztet z kr贸lika i fretki nie jest potraw膮 dla smakoszy.

Zamkn膮艂em notatnik: na dzisiaj dosy膰 pisania. S艂o艅ce za oknem zni偶a艂o si臋 ku bia艂ym szczytom. Ogie艅 na kominku zacz膮艂 przygasa膰, podszed艂em wi臋c i dorzuci艂em troch臋 szczap. Sucha kora podda艂a si臋 偶arowi z paleniska; buchn膮艂 p艂omie艅 i rozszed艂 si臋 zapach pal膮cej si臋 jab艂oni.

Us艂ysza艂em silnik samochodu. Nie bywaj膮 u mnie go艣cie. Wszyscy, kt贸rych znalem, przenie艣li si臋 ju偶 na tamten 艣wiat. Taki ze mnie staruch... Wyj膮tek stanowi艂 m贸j ksi臋gowy Willi, kt贸ra zjawia艂 si臋 u mnie regularnie, g艂贸wnie chyba po to, by sprawdzi膰, czy jeszcze 偶yj臋. I prosz臋, ja wci膮偶 偶yj臋, a on nie 鈥 nie tak to powinno by膰.

Przeszed艂em pok贸j po szerokich wypolerowanych deskach pod艂ogi, kt贸r膮 k艂ad艂 jeszcze budowniczy G枚ringa tak wiele lat temu. Mam sztywne mi臋艣nie i nie poruszam si臋 tak, jak dawniej. Kiedy pow艂贸cz膮c nogami dotar艂em do holu, rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Kapu艣ciany Oddech 鈥 poranny policjant.

ja? 鈥 Nie przywyk艂em do go艣ci. 鈥 Ma pan dla mnie jeszcze jakie艣 z艂e wie艣ci?

U艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co.

Ale偶 nie, Herr Wolff. Po prostu kiedy ju偶 odjecha艂em, przypomnia艂em sobie pa艅skie s艂owa, 偶e zmar艂y ksi臋gowy by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸ra tu stale zagl膮da艂a. A pozwol臋 sobie powiedzie膰, 偶e od najbli偶szej wioski czy miasta dzieli pana wiele kilometr贸w.

Zamieszka艂em tu w艂a艣nie po to, by mi nikt nie przeszkadza艂 鈥 odpar艂em poirytowany.

Tak, rozumiem 鈥 zapewni艂 po艣piesznie, wydmuchuj膮c na mnie zapach na wp贸艂 strawionego chleba orzechowego. 鈥 Ale jak pan sobie radzi z zakupami, ze zdobywaniem jedzenia?

Zerkn膮艂 na staromodny bakelitowy telefon stoj膮cy w holu. 鈥 Ma pan do kogo zadzwoni膰 w razie potrzeby?

Telefon nie dzia艂a 鈥 poinformowa艂em. 鈥 Kilka lat temu kaza艂em go od艂膮czy膰. Wydzwaniali tu ci膮gle r贸偶ni tacy i zak艂贸cali mi spok贸j, a to oferuj膮c ubezpieczenie, a to podw贸jne okna.

To sk膮d pan wiedzia艂, kiedy mia艂 zjawi膰 si臋 ksi臋gowy?

Przychodzi艂, jak mu pasowa艂o. Od paru lat nigdzie si臋 st膮d nie rusza艂em. Jak pan widzi, osi膮gn膮艂em ju偶 s臋dziwy wiek.

Gdyby pan zechcia艂, to mam w samochodzie troch臋 artyku艂贸w spo偶ywczych. Jedn膮 chwileczk臋...

Wypad艂 jak fryga, poruszaj膮c si臋 spr臋偶y艣cie w swoich tenis贸wkach. M艂odzi zwykle szybko chodz膮. Po chwili by艂 z powrotem z pud艂em i wni贸s艂 je do holu.

Musia艂em zrobi膰 zakupy 鈥 wyja艣ni艂 鈥 i kupi艂em troch臋 wi臋cej na wypadek, gdyby pan czego艣 potrzebowa艂. Prosz臋 sobie wybra膰, co panu si臋 przyda.

Zajrza艂em bez zbytniego entuzjazmu do 艣rodka. Tak jak si臋 spodziewa艂em: ry偶, przer贸偶ne warzywa korzeniowe, razowy chleb, ziarna soczewicy w ilo艣ci wystarczaj膮cej, by skaza膰 cz艂owieka na wielogodzinny pobyt w latrynie, woda mineralna i wreszcie s艂oik z czym艣 br膮zowym, co 鈥 jak mog艂em 艣mia艂o podejrzewa膰 鈥 mia艂o by膰 swoistym panaceum na wszystko. Ze zjadaczami marchewek jest zawsze tak samo: ich religijna bigoteria nie potrafi si臋 ograniczy膰 zwyczajnie do owoc贸w i warzyw. Rozwija si臋 jak zaraza, w艂膮czaj膮c do swego kanonu wod臋 czerpan膮 z po艂o偶onych odpowiednio daleko i wysoko 藕r贸de艂, w kt贸rych 鈥 jak pa艅stwo Marchewkowicze s膮dz膮 鈥 zwierz臋ta nie za艂atwiaj膮 swoich potrzeb fizjologicznych (a co z rybami?) i kt贸re s膮 wolne od toksycznych zanieczyszcze艅. Tak膮 w艂a艣nie wod膮 popijaj膮 tabletki o w膮tpliwym pochodzeniu, skuteczno艣ci i rezultatach. Hitler by艂 taki sam. Jego oddech cuchn膮艂 star膮 kapust膮 i na wp贸艂 strawionym spaghetti.

Nie zaprzeczam, na staro艣膰 zrobi艂em si臋 nerwowy. Gdyby jednak przysz艂o mi kupowa膰 jedzenie dla kogo艣 dotkni臋tego wegetaria艅sk膮 przypad艂o艣ci膮, to zachowa艂bym si臋 jak nale偶y, zaopatruj膮c go w warzywa korzeniowe i torebk臋 soczewicy; na pewno nie narzuca艂bym si臋 z 艂adnym kawa艂kiem soczystego steku. Ale co ze mn膮? Korzeniojad-policjant nie zada艂 sobie nawet trudu, by pomy艣le膰, 偶e by膰 mo偶e lubi臋 steki. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie potrafi艂 przem贸c niech臋ci do skalania pud艂a specja艂贸w mi臋snym dodatkiem.

Dzi臋kuj臋 鈥 wyrazi艂em wdzi臋czno艣膰 i wybra艂em kilka cebul, pomidor贸w i troch臋 ry偶u. 鈥 To mi si臋 przyda do potrawki z kury, mojego ulubionego dania.

Kura... 鈥 wyduka艂 nieco przybity. 鈥 Tylko 偶e nie kupi艂em kury.

Mam swoje 鈥 odpar艂em. Zdj膮艂em z wieszaka marynark臋 i za艂o偶y艂em na siebie. 鈥 Mo偶e ma pan ochot臋 mi towarzyszy膰?

Zatrzymali艣my si臋 w ogr贸dku, kt贸ry za艂o偶y艂em z ty艂u domu. Wyj膮艂em z kieszeni n贸偶 i 艣ci膮艂em g艂贸wk臋 kapusty, po czym przeszli艣my do wybiegu dla drobiu.

Lubi pan jajka? 鈥 spyta艂em. Spojrza艂 z zaskoczon膮 min膮.

Nie, nie jadam jajek.

Chcia艂em da膰 panu kilka. Willi i jego 偶ona chwalili sobie jajka ode mnie. A mo偶e pana ma艂偶onka lubi jajka?

Nie jestem 偶onaty, Herr Wolff.

Ach, nie...

Kury zobaczy艂y nas i kapust臋, i zacz臋艂y gdaka膰 jak naj臋te.

S膮 do pana podobne 鈥 oznajmi艂em. 鈥 Te偶 lubi膮 kapust臋. 鈥 Otworzy艂em drzwiczki i weszli艣my za druciane ogrodzenie. Policjant stan膮艂 niepewnie w swoich tenis贸wkach na ptasich odchodach. Za pomoc膮 ig艂y przewlek艂em 偶y艂k臋 przez g艂贸wk臋 kapusty i powiesi艂em ptakom do dziobania. Zbi艂y si臋 w kupk臋 wok贸艂 smako艂yku, wyra偶aj膮c na sw贸j kurzy spos贸b rado艣膰. Trudno je zaliczy膰 do ptasiej inteligencji.

Po pana odej艣ciu co艣 przysz艂o mi do g艂owy 鈥 zacz膮艂em. 鈥 Czy 偶ona Williego i dziewczynki... zosta艂y zgwa艂cone przez morderc臋?

Nie, nie 鈥 po艣pieszy艂 z zapewnieniem. Sprawia艂 wra偶enie zszokowanego samym pomys艂em, co z kolei mnie wyda艂o si臋 dziwne.

Pr贸bowa艂em odpowiedzie膰 sobie na pytanie, po co kto艣 mia艂by ich zabija膰 鈥 ci膮gn膮艂em.

呕yjemy w dziwnych czasach 鈥 westchn膮艂.

To prawda i dlatego tu mieszkam. Chcia艂bym do偶y膰 swoich dni zgodnie z w艂asnym 偶yczeniem. 鈥 Popatrzy艂em na kury i zmieni艂em temat. 鈥 Trzeba was b臋dzie nied艂ugo przenie艣膰 do kurnika 鈥 zapowiedzia艂em. 鈥 Pan Lis czai si臋 w pobli偶u.

Wyszuka艂em w stadzie c臋tkowan膮 staruch臋. Schwyta艂em j膮 i wetkn膮艂em pod pach臋, gdzie g艂o艣nym gdakaniem zacz臋艂a si臋 u偶ala膰, 偶e zosta艂a oderwana od nale偶nej jej porcji kapu艣cianego li艣cia. Wyprowadzi艂em policjanta na zewn膮trz.

Przy szopie, niewidoczna od strony wybiegu, stoi stara 艂awka. Przysiad艂em na niej. Wsadzi艂em kur臋 mi臋dzy nogi, chwyci艂em jedn膮 r臋k膮 szyj臋 ptaka, a drug膮 艂eb, i szybkim, zgrabnym ruchem przekr臋ci艂em go. Oczy mia艂a nadal otwarte i nie by艂o w nich ani odrobiny zaskoczenia. Le偶a艂a na moich kolanach, ciep艂a i nieruchoma. Podnios艂em spojrzenie w sam膮 por臋, by dostrzec na twarzy policjanta dziwny wyraz determinacji.

My艣li pan, 偶e ma pan do tego prawo? 鈥 spyta艂. 鈥 呕e wolno panu odbiera膰 偶ycie?

Tak 鈥 zapewni艂em bez wahania. 鈥 Przecie偶 beze mnie w og贸le nie mia艂yby racji bytu. Tu, na wolnej przestrzeni, 偶yje im si臋 ca艂kiem nie藕le. S膮 dobrze karmione, wolne od chor贸b, maj膮 ciep艂o w nocy i ochron臋 przed drapie偶nikami, kt贸rych ofiarami pad艂yby na wolno艣ci. Tu nie maj膮 wrog贸w.

Poza panem 鈥 wytkn膮艂. 鈥 Ich katem.

Poza mn膮 鈥 przyzna艂em. 鈥 Ale ja daj臋 im 偶ycie i w zamian one pozwalaj膮 mi 偶y膰.

M贸g艂by pan, tak jak ja, przej艣膰 na diet臋 bezmi臋sn膮.

Niech pan si臋 nie gniewa, ale wola艂bym raczej umrze膰. Jem mi臋so, odk膮d matka odstawi艂a mnie od piersi, co, na ile j膮 zna艂em, mia艂o miejsce nader wcze艣nie. Alkohol zacz膮艂em pi膰, kiedy tylko sta艂em si臋 wystarczaj膮co doros艂y, i robi臋 to dzie艅 w dzie艅 do tej pory. Mam ponad dziewi臋膰dziesi膮tk臋, a dam jeszcze rad臋 wychyli膰 setk臋. Ale co艣 mi m贸wi, 偶e po szokowej dawce burak贸w i kiszonej kapusty wyci膮gn膮艂bym szybko nogi.

Mo偶e sprawdzimy? 鈥 wtr膮ci艂 w zamy艣leniu.

Co mianowicie?

Czy da pan rad臋 wypi膰 setk臋.

Przyst膮pi艂em do skubania kury 鈥 pi贸ra wrzuca艂em do starego worka. S艂o艅ce zachodzi艂o, robi艂o si臋 coraz ch艂odniej.

To 艂agodna 艣mier膰 鈥 podj膮艂em temat. 鈥 A jak偶e cz臋sto bywa inaczej. Przez ca艂e 偶ycie wiele razy styka艂em si臋 ze 艣mierci膮 i wiem, 偶e kiedy przychodzi, to najlepiej, by sta艂o si臋 to szybko i bezbole艣nie. Lis nie zaczyna od skr臋cenia ptaku 艂ba, kruk zjada 偶ywe jeszcze piskl臋ta. Choroby, zimno i g艂贸d zabijaj膮 powoli. By艂 czas, 偶e chorowa艂em, marz艂em i przymiera艂em g艂odem, i mog臋 pana zapewni膰, 偶e wtedy naprawd臋 si臋 cierpi.

Odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂 do samochodu. Ju偶 przy drzwiczkach pomacha艂 do mnie r臋k膮 i u艣miechn膮艂 si臋 tym swoim dziwnym u艣miechem.

Odwiedz臋 pana w przysz艂ym tygodniu 鈥 zapowiedzia艂 na po偶egnanie. 鈥 Przywioz臋 znowu troch臋 zapas贸w.

Odjecha艂 dr贸偶k膮 biegn膮c膮 przez w膮ski most rozpi臋ty nad parowem, kt贸rego korytem p艂ynie porywista, spieniona rzeka. Wygl膮da艂o na to, 偶e straci艂em ksi臋gowego, a na jego miejsce pozyska艂em gustuj膮cego w rzepie str贸偶a porz膮dku. Nie wydawa艂o mi si臋 to korzystn膮 zamian膮.

S艂o艅ce zasz艂o za daleki szczyt, posy艂aj膮c z艂ote promienie wch艂aniane przez pokrywaj膮cy g贸r臋 mrok, kt贸ry 艣cieli艂 si臋 nad starymi drewnianymi budynkami gospodarczymi. Wszed艂em do domu, 偶eby sparzy膰 kur臋.





3. 1918 rok


Trawa by艂a upstrzona kwiatami, wyrastaj膮cymi na jakie艣 p贸艂 metra, przeci臋ta 艣cie偶k膮, kt贸r膮 posuwali艣my si臋 z mozo艂em: ja, Anglik i dwaj kaprale. Wszyscy byli艣my szcz臋艣liwi, 偶e wyrwali艣my si臋 z labiryntu ziemianek i okop贸w.

Daleko na horyzoncie majaczy艂o kilka barak贸w, pe艂ni膮cych rol臋 miejsca postoju dla 偶o艂nierzy id膮cych na front; inna sprawa, 偶e 偶adnego nie zauwa偶yli艣my. Doszli艣my do skrzy偶owania dr贸g, gdzie m贸g艂bym z艂apa膰 okazj臋 i dosta膰 si臋 do swojej Jasia. Linie telefoniczne by艂y poprzecinane na skutek ognia zaporowego, Hoeppner wys艂a艂 wi臋c z nami go艅ca, kaprala Hitlera, z jakim艣 wa偶nym meldunkiem. Drugi 偶o艂nierz, kapral Eisenmann, 呕yd, celowniczy karabinu maszynowego, konwojowa艂 angielskiego je艅ca na ty艂y. Oddychali艣my wreszcie czystym powietrzem. Zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 g艂os ptaka. Nagle 艣piew urwa艂 si臋, a ja nadstawi艂em ucha. Ptak us艂ysza艂 to, co ja: 艣wist przelatuj膮cego pocisku du偶ego kalibru. Moi towarzysze wydawali si臋 jednak zupe艂nie oboj臋tni, st艂umi艂em zatem naturalny odruch rzucenia si臋 do rowu.

Mieli racj臋. Pocisk przemkn膮艂 z j臋kiem nad naszymi g艂owami i w chwil臋 p贸藕niej mi臋dzy barakami uni贸s艂 si臋 k艂膮b czarnego dymu, a nast臋pnie rozleg艂 si臋 silny odg艂os detonacji.

Pocisk w臋glowy 鈥 rzuci艂 lakonicznie Anglik. Widzia艂em, co ma na my艣li: dym wisia艂 nad ziemi膮 jak chmura mia艂u w臋glowego.

Kapral Hitler pu艣ci艂 si臋 lekkim truchtem. 鈥 Mo偶e s膮 ranni! 鈥 krzykn膮艂.

Albo trupy 鈥 doda艂 Eisenmann. Mimo to po艣pieszyli艣my, na ile tylko pozwala艂y nam na to rany, uci膮偶liwe b艂oto i og贸lne zm臋czenie.

Kiedy dotarli艣my na miejsce, dym ju偶 si臋 rozwiewa艂. Cz臋艣膰 jednego z barak贸w zosta艂a zniszczona si艂膮 wybuchu. Na ziemi przy stole le偶a艂 sier偶ant s艂u偶by kwatermistrzowskiej, wci膮偶 trzymaj膮c w r臋ku szklaneczk臋. Z butelki obok niego wyciek艂a ca艂a brandy. Wygl膮da艂 na pijanego, ale kiedy Eisenmann przewr贸ci艂 go nog膮 na plecy z pogard膮 cz艂owieka walki dla osobnika dekuj膮cego si臋 na ty艂ach 鈥 ujrzeli艣my twarz trupa. Mam wra偶enie, 偶e ka偶dy z nas, patrz膮c na niego, odczu艂 pewien rodzaj zadowolenia na my艣l, 偶e sprawiedliwo艣膰 jednak dosi臋ga tych, kt贸rzy pr贸buj膮 jej unikn膮膰.

Eisenmann zasalutowa艂 szyderczo i zacz膮艂 艣piewa膰, jakby wygrywa艂 sygna艂 na tr膮bce:

S艂uchajcie, ciury i majory: Dupek nie b臋dzie wi臋cej chory Bo zimny jest ju偶 z niego trup.

Wszyscy si臋 u艣miechn臋li, w艂膮cznie z Anglikiem, kt贸ry sam podj膮艂 艣piew:

Je艣li szukasz starszego sier偶anta To powiem ci, gdzie jest: 呕艂opie rum szeregowca Taki ma ju偶 gest.

Hitler, kt贸ry s艂ucha艂 z kwa艣n膮 min膮 艣piewki Anglika, przyst膮pi艂 do niego i uderzy艂 go w twarz.

Cicho! Nie zapominaj, 偶e jeste艣 je艅cem.

Czemu taki jeste艣? 鈥 zdziwi艂 si臋 Anglik, bynajmniej nie zbity z tropu.

Niech sobie 艣piewa 鈥 w艂膮czy艂 si臋 Eisenmann. Przysun膮艂 sobie krzes艂o i usiad艂.

Wstawaj! 鈥 rykn膮艂 Hitler. 鈥 Nie pora na odpoczynek. Musimy przed zmrokiem wr贸ci膰 do oddzia艂u.

Popatrzy艂em po 艣cianach pokoju. Kwatermistrz obwiesi艂 go reprodukcjami dzie艂 Kirchnera z pi臋knymi, na wp贸艂 ubranymi dziewcz臋tami w koronkowej bieli藕nie, kt贸re odkrywa艂y to, co mia艂y najlepsze.

We藕my kilka obrazk贸w 鈥 zaproponowa艂 Eisenmann. 鈥 jemu nie b臋d膮 ju偶 potrzebne. A ty, Hitler, przesta艅 si臋 ciska膰, zd膮偶ymy wr贸ci膰 przed ko艅cem wojny.

Hitler podszed艂 do drzwi.

Ja znam swoj膮 powinno艣膰! 鈥 rzuci艂 g艂o艣no, k艂ad膮c nacisk na s艂owo 鈥瀓a鈥. 鈥 Wy nie zapominajcie o swojej!

Nic innego przecie偶 nie robi臋 鈥 odrzek艂 Eisenmann znu偶onym g艂osem. 鈥 Czekam na kogo艣, kto odbierze Anglika.

Hitler wypad艂 na zewn膮trz i us艂yszeli艣my, jak oddala si臋 szybkim krokiem.

Parszywa czarna owca 鈥 mrukn膮艂 Eisenmann z pogard膮. 鈥 My艣li, 偶e wygramy t臋 wojn臋...

Pocisk rozerwa艂 r贸wnie偶 zaplecze kantyny i wok贸艂 le偶a艂y porozrzucane pud艂a.

Po co jecha膰 z pustymi r臋kami? Moja dziewczyna m贸wi, 偶e tam w艣r贸d nich wcina si臋 rzep臋 i kartofle na 艣niadanie, obiad i kolacj臋. 鈥 Przest膮pi艂 martwego kwatermistrza, ja i Anglik pod膮偶yli艣my za nim. 鈥 Niech pan tylko popatrzy. Niczego sobie tu nie 偶a艂owali.

W pud艂ach kry艂y si臋 kandyzowane owoce, herbatniki oraz oz贸r i szynka w puszkach.

A niech mnie! Ja te偶 mog臋? 鈥 zapali艂 si臋 Anglik.

Jasne 鈥 zgodzi艂 si臋 Eisenmann. 鈥 Po co wszystko ma trafi膰 do pan贸w oficer贸w?

W s艂owach Eisenmanna kry艂o si臋 wiele prawdy. Wyszuka艂em solidne pud艂o i zacz膮艂em szybko je wype艂nia膰. Dlaczeg贸偶 by nie? Wy偶si oficerowie 鈥 t艂uste, ob艣lizg艂e kanalie 鈥 偶yli sobie wygodnie w wiejskich posiad艂o艣ciach z dala od linii frontu, podczas gdy ja i mnie podobni marzli艣my wysoko w przestworzach, a偶 jaka艣 przypadkowa kula zamienia艂a nas w 偶yw膮 pochodni臋 i spadali艣my na ziemi臋, sma偶膮c si臋. Do diab艂a, mogliby si臋 ze mn膮 i Hild膮 troch臋 podzieli膰.

Anglik by艂 najwyra藕niej tego samego zdania, bo zacz膮艂 sobie cicho pod艣piewywa膰:

Je艣li szukasz genera艂a, To powiem ci, gdzie jest. Widzia艂em go, a jak偶e, Jedynie od frontu wiele mil. Widzia艂em go, a jak偶e, Lecz wiele, wiele mil, za lini膮 frontu by艂.

Eisenmann okaza艂 si臋 niezmiernie zaradny. Wyci膮gn膮艂 sk艂adany n贸偶 z korkoci膮giem i z wpraw膮 otworzy艂 zielon膮 butelk臋 rieslinga. Poci膮gn膮艂 z niej zdrowo i pos艂a艂 dalej. Zanim zapcha艂em pud艂o wiktua艂ami, wino bulgota艂o ju偶 w naszych 偶o艂膮dkach.

Eisenmann rzuci艂 Anglikowi czekolad臋 i du偶膮 okr膮g艂膮 puszk臋 papieros贸w. Zapalili艣my i ruszyli艣my w drog臋. Pod膮偶ali艣my wolno do skrzy偶owania, ci膮gn膮c za sob膮 aromatyczn膮 smug臋 dymu.

Anglik znowu zacz膮艂 cicho 艣piewa膰, uderzaj膮c w melancholijn膮 nut臋. Przy艂膮czyli艣my si臋 do niego: znali艣my t臋 zwrotk臋, nawet po angielsku.


Je艣li szukasz starego batalionu,

To powiem ci, gdzie s膮, gdzie wszyscy teraz s膮.

Je艣li szukasz starego batalionu,

To powiem ci, gdzie s膮.

Wisz膮 na starym drucie kolczastym.

Widzia艂em ich jak wisz膮

Na starym drucie kolczastym.


Budz臋 si臋 zawsze wcze艣nie. W艂a艣ciwie ze snu wytr膮ca mnie reumatyzm. Nie sypiam ju偶 w 艂贸偶ku: siadam w fotelu przy kominku i zapadam w drzemk臋. Ale zanim wstanie 艣wit, wyrywaj膮 mnie ze snu bol膮ce stawy, wesp贸艂 z duchami, kt贸re podnosz膮 si臋 do lotu. Czasem budzi mnie zapach: bywa, 偶e jest to mieszanka pokrytego cellonem p艂贸tna, oleju i zgniecionej trawy; innym razem raptowny, chemiczny smr贸d paliwa T-stoff 鈥 to wspomnienie jest m艂odsze o dwadzie艣cia pi臋膰 lat od pierwszego, chocia偶 mnie i tak si臋 zdaje, 偶e wszystko dzia艂o si臋 wczoraj.

Kiedy dopisuje mi szcz臋艣cie i powietrze jest przejrzy艣cie czyste, widz臋, jak niebo robi si臋 brunatnoszare, potem niebieszczeje, a s艂o艅ce wspina si臋 nad szczyt wznosz膮cej si臋 za mn膮 g贸ry i maluje swym blaskiem odleg艂e zbocza w ca艂ym ich majestacie. O tej porze jestem ju偶 na dworze, wypuszczam kury z kurnika i zbieram jajka. Siadam na werandzie, zaopatrzony w mocn膮 kaw臋 i fajk臋, i obserwuj臋 jastrz臋bia, jak szybuje w powietrzu, opuszczaj膮c si臋 w d贸艂 stoku. Przygl膮dam si臋, jak wypatrzywszy 艣niadanie daje gwa艂townie nura, po czym odlatuje ze zdobycz膮, by zje艣膰 j膮 w gnie藕dzie. Wiewi贸rki krz膮taj膮 si臋 wok贸艂 okalaj膮cych dolin臋 drzew w poszukiwaniu orzech贸w. W panuj膮cej ciszy s艂ysz臋 szmer strumienia, kt贸ry toczy korytem parowu wartkie lodowate wody. Dym fajki odp艂ywa niesiony wiatrem, pob艂yskuj膮c srebrem opada na 艂膮k臋, by znikn膮膰 mi z oczu w miejscu, gdzie stok przechodzi w dolin臋. Mieszkam tu niczym ptak, wysoko na skalnym wyst臋pie.

Teraz, kiedy zacz膮艂em spisywa膰 wspomnienia, mam nowy cel. Wok贸艂 mnie rozpychaj膮 si臋, u艣miechaj膮 i dowcipkuj膮 przer贸偶ne postacie, przypominaj膮c mi o swej obecno艣ci i o tym, 偶e im r贸wnie偶 nale偶y si臋 uwiecznienie na kartach moich wspomnie艅. S膮 te偶 inni, pochowani w ciemnych obrze偶ach mojego umys艂u, ubrani w mundury, gotowi wkroczy膰 w 艣wiat艂o dnia, 偶ebym m贸g艂 znowu ich ujrze膰. Nic z tego, niech sobie poczekaj膮, teraz jestem ze swoimi kolegami. I pami臋tam dok艂adnie Hild臋, tak膮, jaka by艂a wtenczas. To naprawd臋 przyjemne. Tamci mog膮 poczeka膰.

Widz臋 ich tak wyra藕nie, jak tylko sobie 偶ycz臋. Dziwne: zna艂em ich pi臋膰dziesi膮t, sze艣膰dziesi膮t czy siedemdziesi膮t lat temu, a mam ich przed oczami, jakby rozstali si臋 ze mn膮 zaledwie przed kilkoma minutami. I to ja, kt贸ry nie pami臋ta nawet nazwiska poznanego dzie艅 wcze艣niej cz艂owieka. We藕my na przyk艂ad tego policjanta ro艣lino偶erc臋: ledwie mog臋 sobie przypomnie膰, jak wygl膮da, zapomnia艂em zupe艂nie, jak si臋 nazywa, chocia偶 jestem pewny, 偶e mi si臋 przedstawi艂. To w艂a艣nie powiedzia艂em drugiemu policjantowi, kt贸ry zjawi艂 si臋, kiedy popija艂em kaw臋 i pyka艂em z fajki w 艣wietle poranka.

Przyjecha艂 innym samochodem: ten mia艂 oznakowania informuj膮ce, 偶e jego kierowca jest z jakiej艣 tam policji, i na dachu niebieskiego koguta. Jego wcze艣niejszy kolega 鈥 mi艂o艣nik soczewicy 鈥 przyby艂 pojazdem bez oznakowa艅, chocia偶 wyposa偶onym w niebieskiego koguta, kt贸rego przymocowa艂 pewnie za pomoc膮 magnesu. Soczewicojad by艂 jednak, o ile pami臋tam, 艣ledczym.

Policjant, kt贸ry do mnie teraz zawita艂, ubrany by艂 w mundur, mimo i偶 wiek wskazywa艂by raczej, 偶e dopiero co wyskoczy艂 z kr贸tkich spodenek.

Hen Wolff?

Zgadza si臋.

Zdj膮艂 czapk臋 z daszkiem.

Przynosz臋 z艂e wie艣ci 鈥 zacz膮艂 z oci膮ganiem.

Wiem ju偶 鈥 przerwa艂em mu. 鈥 Chodzi o mojego ksi臋gowego, Williego.

Tak... 鈥 Sprawia艂 wra偶enie raczej zadowolonego, 偶e nie musi przechodzi膰 przez to wszystko. 鈥 Naprawd臋 nieprzyjemny obowi膮zek...

Rozumiem, jak to jest, bo sam wype艂nia艂em go a偶 nadto cz臋sto.

Kolega wspomina艂, 偶e by艂 u pana. Pr贸bowa艂em si臋 dodzwoni膰, ale...

Telefon nie dzia艂a 鈥 doko艅czy艂em za niego.

W艂a艣nie. Przygotowania do pogrzebu...

Mam nadziej臋, 偶e kto艣 si臋 tym zajmuje?

Tak, oczywi艣cie. Pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie pan chcia艂 przyj艣膰, mogliby艣my wi臋c podes艂a膰 samoch贸d...

Nie 鈥 odpar艂em cicho. 鈥 Nie wybieram si臋 na pogrzeb. Mo偶e wyda si臋 to panu dziwne, ale nie lubi臋 pogrzeb贸w. Jaki艣 czas temu przyrzek艂em sobie, 偶e nigdy ju偶 na 偶aden nie p贸jd臋. Zbyt wiele ich widzia艂em w 偶yciu. Ale poprosz臋 pana o kupienie kwiat贸w w moim imieniu.

Wszed艂em do domu i wyj膮艂em z biurka kilka banknot贸w. Kiedy wr贸ci艂em, 偶eby wr臋czy膰 mu pieni膮dze, sta艂 i rozgl膮da艂 si臋 wok贸艂.

Mieszka pan tu zupe艂nie sam? 鈥 Tak.

Czy to bezpieczne?

Komu zale偶a艂oby na tym, 偶eby mnie skrzywdzi膰?

A jednak kto艣 nie zawaha艂 si臋 skrzywdzi膰 pa艅skiego ksi臋gowego i jego rodzin臋 鈥 zauwa偶y艂 grobowym tonem. 鈥 Ma pan mo偶e jakie艣 sugestie co do motywu zbrodni?

Owszem. To robota maniaka. Prze偶y艂em na tym 艣wiecie tyle lat... 呕y艂em w czasach, kiedy miliony ludzi umiera艂y 艣mierci膮, kt贸rej nigdy by sobie nie wybra艂y. Wszyscy co do jednego zgin臋li za spraw膮 maniak贸w. Jeden, dos艂ownie jeden szaleniec, mo偶e zabi膰 miliony, je艣li tylko dostanie si臋 na pole 艣mierci.

Zmarszczy艂 czo艂o.

Pole 艣mierci? 鈥 powt贸rzy艂.

W艂a艣nie. Powiem panu co艣: ja te偶 zabija艂em ludzi. By艂em pilotem w dw贸ch wojnach 艣wiatowych. Tam, w g贸rze, rozci膮ga si臋 pole 艣mierci, na kt贸re trzeba si臋 dosta膰, 偶eby zestrzeli膰 przeciwnika. Chocia偶 w moim przypadku trzeba by raczej m贸wi膰 o poletku 艣mierci. Mog艂em zabi膰 naraz jedn膮, dwie, co najwy偶ej dziesi臋膰 os贸b, je艣li by艂a to za艂oga czterosilnikowego bombowca. Ale 偶eby wyko艅czy膰 miliony ludzi, potrzeba prawdziwego szale艅ca. Szale艅ca, kt贸ry stoi, jak my teraz, na szczycie g贸ry, wznosz膮c si臋 nad ca艂膮 ludzko艣ci膮, i rozdziela 艣mier膰 tym w dole, zawsze w najbardziej straszliwy spos贸b. Tak w艂a艣nie straci艂 偶ycie biedny Willi, jego 偶ona i dwie c贸reczki. Nie zgin臋li w wypadku samochodowym, ale z r臋ki maniaka.

Tak 鈥 przytakn膮艂 cicho. 鈥 Zostali... straszliwie okaleczeni. Niekt贸rych cz臋艣ci cia艂 brakowa艂o. Nie wiem, dlaczego to zrobiono, ani gdzie znikn臋艂y...

Stali艣my przez kilka chwil bez s艂owa. W dolinie zawsze panuje niezwyk艂a cisza. To prawdziwe odludzie, w ko艅cu dlatego tu zamieszka艂em. Zbocza s膮 zbyt strome, 偶eby powsta艂y na nich trasy zjazdowe dla narciarzy. Droga to w艂a艣ciwie 艣cie偶ka, kt贸ra prowadzi jedynie do mojego wiejskiego domu, w kt贸rym nigdy nie mieszka艂 偶aden wie艣niak. C贸偶, po 1933 roku nie mog艂em raczej prosi膰 Le Corbusiera czy Van der Roha o postawienie mi wspania艂ej, delikatnej konstrukcji z bia艂ego szk艂a, stanowi膮cej przyk艂ad Zweckmassigkeit und Sachlichkeit. Tutejsze kr贸liki stroj膮 si臋 na zim臋 w bia艂e futra, 偶eby si臋 lepiej ukry膰 ja powodowa艂em si臋 tym samym.

Musz臋 si臋 ju偶 zbiera膰 鈥 orzek艂 policjant. 鈥 Mamy dodatkowa robot臋: szukamy 艣lad贸w Matki Natury.

Dziwny charakter tej uwagi oderwa艂 mnie od przesz艂o艣ci. Szuka膰 艣lad贸w Matki Natury? Ujrza艂em oczami wyobra藕ni surrealistyczny obrazek: policjanci w mundurach 艂a偶膮 po g贸rach, pod艣piewuj膮c sobie jak skauci, nad ich g艂owami przelatuj膮 ptaki, a spod st贸p wyskakuj膮 im kr贸liki.

Szukacie Matki Natury? 鈥 powt贸rzy艂em pytaj膮co. Obrzuci艂 mnie spojrzeniem i zrozumia艂, 偶e nie mam o niczym poj臋cia.

Nie ogl膮da pan telewizji? Wskaza艂em na pozbawiony anten budynek.

Ach, to nie s艂ysza艂 pan o dzia艂alno艣ci tej grupy... Kr贸tko m贸wi膮c, chodzi o ekologicznych terroryst贸w.

Milcza艂em w oczekiwaniu na dalsze wyja艣nienia.

To grupa terrorystyczna przej臋ta, jak sami utrzymuj膮, trosk膮 o stan 艣rodowiska naturalnego. Ich zdaniem technologie przemys艂owe i rolne, d膮偶膮 do pa艅stwa konsumpcyjnego i s膮 odpowiedzialne za eksploatacj臋 i zanieczyszczenie 艣wiata prowadz膮ce do jego zag艂ady. Domagaj膮 si臋 odej艣cia od pa艅stwa przemys艂owego i powrotu do czas贸w wolnych od wojen, gdy ludzie 偶yli w harmonii ze zwierz臋tami i ca艂膮 przyrod膮.

Ciekawe, jak by to mia艂o wygl膮da膰? 鈥 zamy艣li艂em si臋. 鈥 Jedno wiem: mog膮 sobie 偶膮da膰, co im si臋 偶ywnie podoba, i tak niczego to nie zmieni.

To prawda 鈥 przytakn膮艂. 鈥 Ale jak powiedzia艂em, to prawdziwi terrory艣ci Nie nale偶膮 do tych, co k艂ad膮 si臋 pod ko艂a ci膮gnik贸w i wznosz膮 pie艣ni. W ubieg艂ym roku porwali Hen Solmitza, prezesa Solmitz Foods, potentata w dziedzinie produkcji 偶ywno艣ci. Firma oplata swoj膮 sieci膮 ca艂y glob 鈥 ma filie w Afryce, Ameryce 艁aci艅skiej, na Dalekim Wschodzie. Terrory艣ci 偶膮dali ca艂ko witego zniszczenia i rozwi膮zania przedsi臋biorstwa.

Ale domy艣lam si臋, 偶e Solmitz Foods nadal dzia艂a?

Jak najbardziej. Udzia艂owcy firmy nie podeszli z entuzjazmem do przed艂o偶onych 偶膮da艅.

A co z Solmitzem? Zosta艂 uwolniony?

Mo偶na tak powiedzie膰. Kiedy pewnego ranka robotnicy przyszli do pracy, zobaczyli kilka 艣wi艅 przywi膮zanych do bramy przetw贸rni, a przy nich li艣cik, 偶e przyprowadzi艂y ze sob膮 Solmitza. Poniewa偶 jednak nigdzie nie by艂o 艣ladu prezesa, komu艣 鈥 nie pami臋tam ju偶 komu 鈥 przysz艂o do g艂owy, by zabi膰 jedn膮 ze 艣wi艅 i rozp艂ata膰 jej brzuch. W jej 偶o艂膮dku znaleziono por膮bane szcz膮tki Solmitza.

Dzieci Matki Natury nie wygl膮daj膮 na przyjemniaczk贸w 鈥 zauwa偶y艂em.

Ot贸偶 to. W ubieg艂ym tygodniu porwali s艂awnego kuchmistrza, w艂a艣ciciela restauracji. Z tym w艂a艣nie wi膮偶e si臋 nasze zadanie specjalne. Mam nadziej臋, 偶e tym razem nie natrafimy na 偶adne 艣winie.

呕ycz臋 zatem, 偶eby艣cie ich z艂apali. Dzi臋kuj臋 za odwiedziny i za pomoc w przygotowaniu wi膮zanki.

Wyszed艂 i po chwili w d贸艂 stoku sp艂yn膮艂 smr贸d spalin.

Wszed艂em do domu, wyj膮艂em notatnik i pi贸ro wype艂nione atramentem, po czym otworzy艂em okno osadzone w drewnianej ramie. W moim wiejskim domku 偶yje si臋 ca艂kiem wygodnie. Bardzo si臋 do niego przywi膮za艂em. Nikt dzi艣 nie pami臋ta, 偶e by艂 to przyk艂ad czystego symbolizmu, nawet ja. Speer to wiedzia艂, ale ju偶 nie 偶yje i o nim te偶 ju偶 nikt nie pami臋ta.



4. 1918 rok


Pud艂o ci膮偶y艂o jak diabli. Do tego b艂oto na moim ubraniu sta艂o si臋 twarde niby pancerz. Kiedy wspina艂em si臋 po schodach, te chwia艂y si臋 i trzeszcza艂y, wzbijaj膮c w powietrze 偶贸艂tobrunatne tumany kurzu; patrz膮c w d贸艂 widzia艂em sk艂臋bion膮 kurzaw臋, kt贸ra ci膮gn臋艂a si臋 za mn膮 niczym ogon dymu za lec膮cym ku zag艂adzie samolotem.

Doszed艂em do szczytu schod贸w. Przez 艣wietlik w dachu zagl膮da艂o s艂o艅ce. Zapuka艂em do drzwi. Us艂ysza艂em lekkie, po艣pieszne kroki. Drzwi otworzy艂y si臋 i ukaza艂a si臋 w nich drobna twarzyczka okolona czupryn膮 l艣ni膮cych kruczoczarnych w艂os贸w. Ich w艂a艣cicielka spojrza艂a na mnie z uwag膮. Na g艂owie mia艂a zawadiacko przekrzywiony, ciemnoczerwony beret, a na szyi eleganck膮, pasuj膮c膮 do nakrycia g艂owy, jedwabn膮 apaszk臋. Dostrzeg艂em niezdecydowanie w spojrzeniu niebieskich oczu.

To ty, Hans?

Popatrzy艂em na ni膮, przez sekund臋 r贸wnie niezdecydowany. Pozna艂a mnie po g艂osie. Rozpromieni艂a si臋. Wyci膮gn臋艂a ramiona do u艣cisku, ale zawaha艂a si臋 widz膮c, 偶e to niemo偶liwe.

Jeste艣 utyt艂any w b艂ocie 鈥 odezwa艂a si臋 z powag膮. 鈥 Co ty robi艂e艣? 鈥 Wsun臋艂a g艂ow臋 w drzwi i krzykn臋艂a: 鈥 Erna! Erna! Chod藕 tu, zobaczysz, jak wygl膮da b艂otny cz艂owiek.

Zaraz te偶 pojawi艂a si臋 druga m艂oda dziewczyna i u艣miechn臋艂a si臋 na m贸j widok. Podobnie jak jej towarzyszka, by艂a ubrana na ciemnoczerwone.

Czy wasi rodzice wiedz膮, 偶e chodzicie tak ubrane?

Rodzice! 鈥 wykrzykn臋艂a Erna. 鈥 Moi rodzice nie 偶yj膮.

Nie 偶yj膮? Co si臋 sta艂o?

Nie dos艂ownie 鈥 odpar艂a lekcewa偶膮co Hilda. 鈥 Po prostu dla nas umarli. Umarli, bo byli cz臋艣ci膮 ca艂ej tej zgni艂ej, zepsutej, prymitywnej kultury, kt贸ra umiera wok贸艂 nas. Ale my stanowimy nowe 偶ycie.

Ja, ja 鈥 przytakn膮艂em. 鈥 Ca艂kiem mo偶liwe. Ale jestem ci膮gle jedn膮 bry艂膮 b艂ota.

Trzeba b臋dzie wej艣膰 z tym na dach i wytrzepa膰. 艢ci膮gaj ubranie.

Tutaj? Zachichota艂a.

W nowym 艣wiecie przestan膮 obowi膮zywa膰 te staromodne konwenanse 鈥 wyt艂umaczy艂a mi. 鈥 B臋dziemy chlubi膰 si臋 swoim cia艂em, a nie kry膰 je pod bur偶uazyjnym p艂aszczykiem wstydu.

Mo偶na si臋 b臋dzie 艂atwo przezi臋bi膰 鈥 zauwa偶y艂em. Erna zachichota艂a.

Wychodz臋 鈥 oznajmi艂a. 鈥 Zostawiam ci臋, Hildo, 偶eby艣 mog艂a doczy艣ci膰 b艂otnego cz艂owieka.

Kiedy ruszy艂a w d贸艂 schod贸w, wzi膮艂em pud艂o i wsun膮艂em za pr贸g. 鈥 Mo偶e z艂apiemy katar, ale na pewno nie b臋dziemy g艂odni i nie zaschnie nam w gardle 鈥 za偶artowa艂em. 鈥 Przynosz臋 dary ze starego 艣wiata.

Cudownie 鈥 odezwa艂a si臋. 鈥 Mam ju偶 serdecznie dosy膰 ziemniak贸w.

Zostawcie troch臋 dla mnie! 鈥 zawo艂a艂a Erna, stukocz膮c weso艂o obcasami po deskach schod贸w. 鈥 Mnie tak偶e przejad艂y si臋 ziemniaki, nie m贸wi膮c o rzepie.

Zdo艂a艂em jako艣 wygramoli膰 si臋 ze sk贸rzanego p艂aszcza. By艂 ca艂kiem sztywny: postawi艂em go na pod艂odze. Hilda przyjrza艂a mi si臋 z os艂upia艂膮 min臋.

Przecie偶 pod spodem te偶 jeste艣 ob艂ocony 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Co ty robi艂e艣?

Mia艂em kraks臋.

K膮pa艂e艣 si臋 chyba w tym paskudztwie 鈥 narzeka艂a. Zdj膮艂em i poda艂em jej Krzy偶 呕elazny.

Zgadza si臋.

Hans 鈥 j臋kn臋艂a s艂abym g艂osem. 鈥 Ubranie masz ca艂e we krwi. Przytakn膮艂em ze znu偶eniem. 鈥 B艂oto jest r贸wnie偶 zmieszane z krwi膮.

Rozbi艂em si臋 na polu bitwy, w samym 艣rodku ataku Anglik贸w. Musia艂em walczy膰.

Patrzy艂a w milczeniu, jak sk艂adam ubranie.

Przygotuj臋 ci wod臋 na k膮piel 鈥 zaproponowa艂a.

B艂oto przenikn臋艂o a偶 do sk贸ry, chocia偶 nie tworzy艂o zbitego pancerza. Wszed艂em do mieszkania, zamkn膮艂em drzwi i zanios艂em pud艂o na st贸艂. Podobnie jak na pode艣cie, w mieszkaniu by艂 tak偶e 艣wietlik; Hilda ustawi艂a pod nim du偶膮 sztalug臋, na kt贸rej rozpi臋艂a pe艂en dramaturgii afisz. Wida膰 by艂o, 偶e maluj膮c go nie 偶a艂owa艂a czerwieni; z plakatu wy艂ania艂o si臋 co艣, co wygl膮da艂o na cz臋艣ci maszyn, a na tle wysokich fabrycznych komin贸w stali ludzie z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami. Otworzy艂em pud艂o z wiktua艂ami i wyj膮艂em butelk臋 brandy, wla艂em po trochu do dw贸ch szklaneczek: Rozszed艂 si臋 cudowny, aromatyczny, mocny zapach.

Nad czym pracujesz? 鈥 spyta艂em.

Maluj臋 przysz艂o艣膰.

Wypili艣my i 艂zy uderzy艂y nam do oczu. Kiedy znowu przejrza艂em, przypatrzy艂em si臋 dok艂adniej malunkowi.

Czy to, na czym stoj膮, to cia艂a? 鈥 zagadn膮艂em Hild臋.

To wyobra偶enie starego porz膮dku, kt贸ry trzeba zgnie艣膰, kompletnie wykorzeni膰.

W tej chwili walczymy przeciwko Francuzom i Anglikom 鈥 zauwa偶y艂em.

M贸wi臋 o starym porz膮dku na ca艂ym 艣wiecie! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Kt贸ry ma by膰 zmieciony gwa艂town膮 si艂膮 historii!

A co na to tw贸j ojciec?

Phi! On te偶 zostanie zmieciony.

Spojrza艂a krytycznym, ale przychylnym okiem na swoje dzie艂o. Na d艂oniach mia艂a drobne czerwone plamki.

Malowid艂o by艂o ca艂kiem udane, inne ni偶 wszystko, co dotychczas widzia艂em.

Odesz艂a艣 od martwej natury 鈥 zaryzykowa艂em.

To wszystko przesz艂o艣膰! 鈥 Zakr臋ci艂a si臋 na pi臋cie i w ko艅cu rzuci艂a mi si臋 w ramiona.

Hans, wreszcie nadszed艂 ten moment! W Rosji potrzebowali tylko kilku dni, a teraz rewolucja przychodzi do nas! Zupe艂nie nowy 艣wiat, a my b臋dzie my jego cz臋艣ci膮! Nie mog臋 si臋 doczeka膰, nie mog臋 si臋 doczeka膰...

Z 艂azienki wydobywa艂y si臋 smugi pary. Hilda pchn臋艂a mnie w tamtym kierunku.

W twojej paczce ze sklepu generalskiego znalaz艂am sole k膮pielowe, wi臋c wsypa艂am ci troch臋 do k膮pieli.

艁apa艂em wszystko, co 艂adnie wygl膮da艂o 鈥 przyzna艂em. Usiad艂em w ciep艂ej, pachn膮cej wodzie i zacz膮艂em si臋 my膰, a Hilda polewa艂a mnie wod膮.

Ale mia艂e艣 na sobie tego brudu! 鈥 dziwi艂a si臋. Dno du偶ej, ustawionej na 艂apkach, bia艂ej wanny zaczyna艂o przywodzi膰 na my艣l muliste wody wolno p艂yn膮cej, afryka艅skiej rzeki.

Brandy szumia艂a nam w g艂owach. Przywarli艣my do siebie pod biel膮 po艣cieli. Czu艂em jej ciep艂e, pr臋偶ne cia艂o o aksamitnej sk贸rze. Moje r臋ce 偶y艂y w艂asnym 偶yciem, nie ca艂kiem jeszcze wierz膮c, 偶e nie trzymaj膮 twardych, zimnych narz臋dzi zabijania, 偶e nie 艣ciskaj膮 d藕wigni przepustnicy ani dr膮偶ka sterowego, karabinu, saperki czy pa艂ki.

Nie wracaj tam 鈥 poprosi艂a.

Musz臋.

Wojna nied艂ugo si臋 sko艅czy. Z rum wy艂oni si臋 nasz nowy 艣wiat, 艣wie偶y w formie i wspania艂y.

Ty jeste艣 wspania艂y.

M贸wi臋 powa偶nie. 鈥 Wyswobodzi艂a si臋 z moich obj臋膰.

Ja te偶.

Je偶eli ci臋 zabij膮, to nie b臋dziesz m贸g艂 cieszy膰 si臋 razem ze mn膮.

Teraz prze偶ywam z tob膮 chwile rado艣ci.

Nie wracaj 鈥 powt贸rzy艂a b艂agalnie i wzi臋艂a mnie za r臋ce.

Przecie偶 musz臋. Nie mog臋 zdezerterowa膰, jestem oficerem.

Po tej wojnie nie b臋dzie oficer贸w ani szeregowych.

Kto艣 musi dowodzi膰 oddzia艂ami.

Nie wierzysz, 偶e w nowym 艣wiecie nie b臋dzie wojen? A dlaczego mia艂y by wybucha膰? Tyle ludzi ju偶 zgin臋艂o... Zosta艅 ze mn膮. Za kogo chcesz walczy膰? Za cesarza? Mo偶e za tego rze藕nika Ludendorffa?

Nie... Ale widzisz, ch艂opcy codziennie wzbijaj膮 si臋 w powietrze i zawsze kt贸ry艣 nie wraca. Kiedy spotkam ich w nowym 艣wiecie, po sko艅czeniu wojny 鈥 b臋d膮 mo偶e bez n贸g, 艣lepi, poparzeni albo w domach dla ob艂膮kanych 鈥 i co im wtedy powiem? 呕e siedzia艂em w domu, czekaj膮c na przyj艣cie nowego 艣wiata, podczas gdy oni walczyli beze mnie?

Milcza艂a.

Nalej jeszcze brandy 鈥 poprosi艂a i wypu艣ci艂a moje r臋ce z u艣cisku. Le偶eli艣my w 艂贸偶ku, zajadaj膮c kruch膮, r贸偶ow膮 szynk臋 oraz piersi kurcz膮t w galarecie. Obierali艣my przepi贸rcze jajka i smarowali艣my mi臋kkim, aromatycznym serem kruche biszkopty, kt贸re znajdowa艂y si臋 w cylindrycznym blaszanym pude艂ku oznakowanym herbem cesarza.

Smakowali艣my bez po艣piechu czekolad臋 w kszta艂cie motyli, popijaj膮c zielonoz艂otym winem.

Hans 鈥 zawaha艂a si臋. 鈥 Dlaczego m贸wi艂e艣 o 偶o艂nierzach bez n贸g, o 艣le pych, poparzonych albo o tych w domach dla ob艂膮kanych?

Bo taka jest rzeczywisto艣膰. Strzelamy do siebie z karabin贸w maszynowych, a kule fruwaj膮 ca艂ymi chmarami. Jak cz艂owieka trafi膮, to jeszcze nie znaczy, 偶e ju偶 po nim, chyba 偶e wyzionie ducha w drodze na ziemi臋. Ale sze艣膰, siedem kul w nogach to dosy膰, 偶eby cz艂owieka nie藕le poharata膰, cho膰by nawet zdo艂a艂 wyl膮dowa膰.

A poparzeni?

Verbmnnt, ja. Ka偶dej walce towarzyszy dym, czarny, wij膮cy si臋 dym. Samolot bardzo 艂atwo si臋 zapala. Kule z karabin贸w maszynowych dziurawi膮 zbiorniki z paliwem, umieszczone w nosie maszyny, przed pilotem, gdzie r贸wnie偶 mie艣ci si臋 iskrownik, kt贸ry daje iskr臋 do silnika. Od iskry zapala si臋 ca艂e paliwo.

Latali艣my na benzynie, chocia偶 nigdy nie u偶ywali艣my takiej nazwy. M贸wili艣my raczej: Czarci Napar, Pomara艅czowa 艢mier膰, Woda Wied藕m, Piekielny P艂yn.

Przy pikowaniu z pr臋dko艣ci膮 dwustu kilometr贸w na godzin臋 powstaje du偶y podmuch powietrza i wyciekaj膮ce z przestrzelonych zbiornik贸w paliwo opryskuje pilota, wsi膮kaj膮c w ca艂e ubranie. Iskrownik jest w艂膮czony, wi臋c je艣li pilot ma szcz臋艣cie, maszyna i on sam staj膮 po chwili w p艂omieniach. Je艣li nie ma szcz臋艣cia, p艂omienie mog膮 go omin膮膰.

Skrzywi艂a si臋. 鈥 Nie rozumiem.

W momencie rozpocz臋cia walki maszyna leci zwykle na du偶ej wysoko艣ci, trzeba wi臋c jakie艣 dziesi臋膰 minut, 偶eby postawi膰 j膮 na ziemi, zw艂aszcza 偶e sama jest powa偶nie uszkodzona. Te dziesi臋膰 minut to dla pilota dziesi臋膰 lat. Zdarza si臋, 偶e puszczaj膮 mu nerwy, wpada w ob艂臋d i ko艅czy w wariatkowie.

Nie ma 偶adnego sposobu, 偶eby pom贸c pilotowi?

Owszem, jest: mo偶na za艂o偶y膰 spadochron. Tak w艂a艣nie post臋puj膮 strzelcy w balonach obserwacyjnych. Kiedy balon zaczyna p艂on膮膰, wyskakuj膮 i spadaj膮 na d贸艂 na czaszach spadochron贸w, niby na ogromnych parasolach.

To dlaczego nie zabieracie ze sob膮 spadochron贸w?

Bo nie wolno. Najwy偶sze dow贸dztwo uwa偶a, 偶e to szkodzi morale wojska.

Nala艂em jeszcze brandy. Wzi臋艂a moj膮 szklaneczk臋 i palcem zacz臋艂a rozprowadza膰 alkohol po piersiach.

Dzisiaj mo偶esz spija膰 ze mnie.

Nachyli艂em si臋 nad brandy i nad pi臋knym cia艂em Hildy.

Zawsze mnie tu znajdziesz 鈥 powiedzia艂a prosto. 鈥 Ale musisz te偶 wraca膰 dla mnie samej. Nadchodzi nowe, 艣wiat wolny od praw, najwy偶szego dow贸dztwa, wojen. 鈥 Poruszy艂a si臋, 偶eby umo偶liwi膰 mi spijanie alkoholu z drugiej piersi. 鈥 Chc臋 ci臋 ca艂ego, Hans. Razem z nogami, z oczami. Nie spalonego i nie w domu wariat贸w.

Siedzia艂em przy swoim starym biurku, zatopiony we wspomnieniach, bardziej dla mnie rzeczywistych ni偶 dzie艅 dzisiejszy. Szperaj膮c w szufladzie natkn膮艂em si臋 na star膮 baretk臋; wyj膮艂em j膮 i obejrza艂em ze wszystkich stron. Nagle wr贸ci艂a tera藕niejszo艣膰: dotar艂 do mnie st艂umiony g艂os silnika (jestem troch臋 przyg艂uchy) i smr贸d spalin. Poczu艂em narastaj膮c膮 z艂o艣膰. Hilda odesz艂a, a by艂o mi tak dobrze w jej towarzystwie. Kto j膮 przep臋dzi艂? Dlaczego nie dadz膮 mi wreszcie spokoju?

Przesadzi艂bym m贸wi膮c, 偶e rzuci艂em si臋 do drzwi 鈥 ostatnimi laty posuwam si臋 raczej noga za nog膮 鈥 w ka偶dym razie porusza艂em si臋 tak szybko, jak tylko mog艂em. Znowu ten sam! fan Soczewicowy Dech! 艁ypn膮艂em na niego w艣ciek艂ym okiem, a on na to rozpromieni艂 si臋 ca艂y. Witaminy zjad艂y mu chyba wzrok.

W艂a艣nie przeje偶d偶a艂em, Herr Wolff, a poniewa偶 kupi艂em doskona艂e ziemniaki 鈥 uprawiane na nawozach naturalnych 鈥 pomy艣la艂em sobie, 偶e powinienem panu troch臋 zostawi膰.

Nie ma pan 偶adnych przest臋pc贸w do 艂apania? 鈥 rykn膮艂em. 鈥 A czy ja w og贸le lubi臋 ziemniaki 鈥 hodowane w spos贸b naturalny czy jakikolwiek inny? Ot贸偶 nie, nie lubi臋! Przed wielu laty powzi膮艂em do nich ogromn膮 niech臋膰 i do dzi艣 dnia nie prze艂kn膮艂em nawet kawa艂ka. Po jakie licho prze艣laduje mnie pan tymi parszywymi pyrami? Hm? Czekam na odpowied藕.

Patrzy艂 na mnie i u艣miech odp艂ywa艂 mu z twarzy.

Przykro mi, 偶e nie lubi pan ziemniak贸w 鈥 wydusi艂 z pewn膮 godno艣ci膮. 鈥 Ja za nimi przepadam, zw艂aszcza za tymi z naturalnych upraw. Staram si臋 panu jedynie pom贸c. Jest pan starym cz艂owiekiem, bez rodziny, kt贸ra mog艂a by si臋 panem opiekowa膰. Jaki los pana czeka? Pomy艣la艂 pan o tym? Jako cz艂owiek lubi膮cy niezale偶no艣膰 nie chcia艂by pan z pewno艣ci膮 sp臋dzi膰 reszty swoich dni w domu starc贸w. Pr贸buj臋 by膰 tylko pomocny.

Gniew odp艂yn膮艂, jak powietrze z przebitego balonika. Tak to ju偶 ze mn膮 jest. Zrozumia艂em, 偶e pozwoli艂em sobie na niegrzeczno艣膰 wzgl臋dem go艣cia.

Przepraszam 鈥 powiedzia艂em oficjalnie. 鈥 Nie chcia艂em by膰 nieuprzejmy. Tu偶 przed pana przybyciem przywo艂ywa艂em w艂a艣nie wspomnienia z przesz艂o艣ci i przypomina艂em sobie, jak to by艂o pod koniec wojny, kiedy z ziemniak贸w robi艂o si臋 niemal wszystko, co jedli艣my i pili艣my. Robili艣my z nich nawet kaw臋.

Ach, tak? 鈥 zainteresowa艂 si臋. 鈥 M贸wi pan o wojnie hitlerowskiej?

Nie 鈥 sprostowa艂em. 鈥 呕yj臋 ju偶 tyle lat, 偶e bra艂em udzia艂 w obu wojnach 艣wiatowych. Wspomina艂em akurat rok 1918; gdyby nie ziemniaki, czeka艂aby nas wszystkich g艂odowa 艣mier膰. Nie znaczy to jednak, 偶e je polubi艂em. Ale prosz臋 wej艣膰, zaparz臋 kaw臋.

Nie chcia艂bym zajmowa膰 czasu 鈥 sumitowa艂 si臋, ale da艂 krok do 艣rodka.

Obieg艂 wzrokiem du偶y pok贸j, najwyra藕niej zafascynowany zgromadzonymi tu przedmiotami i urz膮dzeniami. Pod jedn膮 ze 艣cian sta艂 du偶y st贸艂 warsztatowy z zawieszonymi na 艣cianie narz臋dziami, a na stole znajdowa艂y si臋 przer贸偶ne maszyny i narz臋dzia: ma艂a tokarka, wiertarka pionowa, strugarka i frezarka, do tego s艂oiki z pokostem i klejem, stop lutowniczy, drut, cienka blacha, ukszta艂towane klocki i drewniane listwy.

Jest pan in偶ynierem?

In偶ynierem, modelarzem, artyst膮: czym si臋 da.

Schyli艂 si臋, 偶eby przyjrze膰 si臋 bli偶ej na wp贸艂 sko艅czonemu modelowi, po kt贸rym mo偶na ju偶 by艂o pozna膰, co sob膮 przedstawia. Delikatna kratownica b艂yszcza艂a w promieniach 艣wiat艂a niczym paj臋cza ni膰 o 艣wicie. Drobniutkie kulki lutu na z艂膮czach 艣wieci艂y jak krople rosy.

Jaki艣 samolocik? 鈥 zainteresowa艂 si臋 policjant.

Fokker VII 鈥 wyja艣ni艂em 鈥 Najlepszy samolot my艣liwski, jakim dysponowali艣my w 1918 roku. Lata艂em na takim.

Z艂o偶y艂 to pan z gotowego zestawu?

Nie, na podstawie projektu, kt贸ry sam sporz膮dzi艂em. Pierwszy podobny model wykona艂em w wieku trzynastu lat: by艂 to Antoimtte, delikatny jak motyl. Wojna by艂a wtedy zaledwie b艂yskiem w oku cesarza. Moi rodzice nie 偶yli, a ja mieszka艂em z wujem. Zainteresowa艂em si臋 modelarstwem i pozosta艂em wierny temu zaj臋ciu.

Tyle tu dziwnych rzeczy... 鈥 zaciekawi艂 si臋 policjant. 鈥 Co to takiego? Nie wygl膮daj膮 na modele...

W czasie obu wojen 鈥 a zdarza艂o si臋, 偶e i w mi臋dzywojniu 鈥 by艂em pilotem. Zosta艂em wszak偶e r贸wnie偶 pewnego rodzaju wynalazc膮. Jestem posiadaczem patent贸w i by艂em zawsze zafascynowany technik膮.

Ma pan patenty? 鈥 dziwi艂 si臋.

Kilka by si臋 uzbiera艂o 鈥 zapewni艂em. 鈥 Pocz膮wszy od dzbanka do kawy po samoostrz膮ce si臋 no偶yczki.

Wyba艂uszy艂 oczy na jeden z mechanizm贸w na stole. 鈥 A to do czego s艂u偶y?

Niech pan zgadnie 鈥 zach臋ci艂em. 鈥 Jak dot膮d nikomu to si臋 nie uda艂o.

No c贸偶, ma trzy cylindry w uk艂adzie gwiazdy -zacz膮艂 ca艂kiem do rzeczy. 鈥 Mo偶e to jaki艣 miniaturowy silnik lotniczy? Ale w takim razie po co ta szpula i ta jakby 艂opata?

Dobrze pan powiedzia艂. Widzi pan, w czasie wojny sprz臋t jest cz臋sto porzucany, bo nie mo偶na go ruszy膰: psuje si臋, zostaje zniszczony albo grz臋藕nie w b艂ocie. To ogromne marnotrawstwo. Taki czo艂g, na przyk艂ad, jest ogromnie kosztownym i cennym sprz臋tem bojowym. Gdyby po awarii uda艂o si臋 go ruszy膰, to mo偶na by go zreperowa膰 i ponownie u偶y膰. Ale 偶eby ruszy膰 taki czo艂g, potrzebna jest wyci膮garka i inny ci臋偶ki sprz臋t. Chyba 偶e ma si臋 w艂asn膮, przeno艣n膮 wyci膮gark臋 i w艂asny nap臋d.

Skrzywi艂 si臋, patrz膮c na ma艂y silniczek.

Przecie偶 to male艅stwo nie ruszy czo艂gu 鈥 stwierdzi艂 zdecydowanie.

To prawda 鈥 przyzna艂em. 鈥 Chocia偶 zrobi艂em egzemplarz niewiele wi臋kszy od tego, kt贸ry dawa艂 rad臋 czo艂gowi. W ka偶dym razie ten, kt贸ry pan widzi, poci膮gnie bez trudu pa艅ski samoch贸d.

Jest za ma艂y.

Wzi膮艂em silniczek do r臋ki: jest bardzo lekki, bo wykonany ze stop贸w u偶ywanych do produkcji samolot贸w.

Zaraz to panu zademonstruj臋.

Wyszli艣my z domu. W odleg艂o艣ci oko艂o dwudziestu metr贸w od maski samochodu policjanta przystan膮艂em i po艂o偶y艂em lemiesz na ziemi. Przypomina istotnie sprz臋t do kopania okop贸w, tyle 偶e jest osadzony na trzonku pod k膮tem prostym. Przycisn膮艂em lemiesz jedn膮 nog膮 i bez wysi艂ku wbi艂em go w ziemi臋.

Wchodzi nawet w najtwardszy grunt 鈥 wyja艣ni艂em. Przeszed艂em z silniczkiem i ca艂ym osprz臋tem do samochodu, ci膮gn膮c za sob膮 przezroczyst膮 偶y艂k臋. 鈥 To specjalna 偶y艂ka w臋dkarska 鈥 kontynuowa艂em. 鈥 Jest u偶ywana do po艂ow贸w oceanicznych, utrzyma nawet marlina.

Przez u艂amek sekundy marszczy艂 z niedowierzaniem czo艂o, zaraz jednak mu przesz艂o.

Ale jak pan to przymocowuje do samochodu? 鈥 zapyta艂.

Mo偶na go przyczepi膰 w dowolnym miejscu 鈥 odpar艂em, pokazuj膮c jak to zrobi膰. 鈥 Teraz trzeba tylko uruchomi膰.

Zakr臋ci艂em cylindrami i silnik zacz膮艂 pracowa膰 z przyjemnym warkotem. Urz膮dzenie trzyma艂o si臋 samochodu, jakby by艂o przyspawane. Wiruj膮ce po艣rodku cylindry zlewa艂y si臋 w srebrn膮 plam臋. Szpula zacz臋艂a si臋 obraca膰, naci膮gn臋艂a 偶y艂k臋 do oporu i, nie zmieniaj膮c ani na moment rytmicznego stukotu, obraca艂a si臋 dalej. Samoch贸d ruszy艂 do przodu.

Jak to si臋 trzyma samochodu? 鈥 nie przestawa艂 si臋 dziwi膰 policjant.

Elektromagnes nap臋dzany przez silnik.

Samoch贸d toczy艂 si臋 przed siebie. Kiedy dojecha艂 do lemiesza, przekr臋ci艂em ma艂y, ukryty prze艂膮cznik, kt贸ry przerywa艂 dop艂yw zasilania do 艣wiec zap艂onowych, i zdj膮艂em ca艂e urz膮dzenie. Cylindry wirowa艂y coraz wolniej, a偶 si臋 zatrzyma艂y.

Na koniec wystarczy zrobi膰 to 鈥 udzieli艂em ostatnich instrukcji moje mu rozm贸wcy. Poci膮gn膮艂em do g贸ry trzonek lemiesza i krzywik umocowany w jego drugim ko艅cu g艂adko wypchn膮艂 szerokie ostrze z ziemi, r贸wnie 艂atwo, jakby chodzi艂o o wyrwanie marchewki. 鈥 Nawet na wp贸艂 wy膰wiczona ekipa mo偶e przesun膮膰 pojazd w ci膮gu godziny o dwa kilometry. Nie trzeba przy tym wy艂膮cza膰 silniczka, bo zaprojektowa艂em i taki model, w kt贸rym dla zapewnienia maksymalnej pr臋dko艣ci przesuwu pojazdu dzia艂aj膮 dwie wy ci膮garki. Co wcale nie znaczy, 偶e m贸j pomys艂 wszed艂 w faz臋 produkcji.

Dlaczego nie?

Niemieckie czo艂gi za czas贸w drugiej wojny mia艂y by膰 narz臋dziem ulubionej przez Hitlera wojny b艂yskawicznej. Tak to wygl膮da艂o. Za艂ogi mia艂y rozkaz posuwania si臋 wy艂膮cznie do przodu. Po co komu sprz臋t do ratowania uszkodzonych czo艂g贸w z pola walki, skoro wojna mia艂a by膰 jednym wielkim natarciem?

Rozumiem 鈥 powiedzia艂 z namys艂em w g艂osie. 鈥 Przyw贸dca co艣 m贸wi, a wszyscy musz膮 s艂ucha膰.

Przez d艂ugi czas wielu ludzi uwa偶a艂o Hitlera za nieomylnego. Widzieli w nim 艣pi膮cego cesarza-bohatera, odrodzonego Fryderyka Barbaross臋, kt贸ry przyby艂 dla ratowania Niemiec, zes艂anego przez Boga F眉hrera, wybra艅ca historii.

Spojrza艂 na mnie z uwag膮.

A jaka by艂a rzeczywisto艣膰? Pan widzia艂 to na w艂asne oczy, prawda?

Na koniec Hitler sam w to wszystko uwierzy艂 i nam te偶 powtarza艂 te bajki. Co do mnie, nigdy nie wierzy艂em w ani jedno s艂owo.

Jest wielu fa艂szywych prorok贸w 鈥 zauwa偶y艂.

Wiem jak rodzi艂 si臋 ca艂y ten mit. Zna艂em Goebbelsa. Prze偶y艂em ideologie cesarzy: cesarza Wilhelma, cesarza Stalina, cesarza Hitlera. Im wi臋kszy cesarz, tym wi臋cej zabija ludzi; a w ko艅cu okazuje si臋, 偶e wszystko nie by艂o funta k艂ak贸w warte. Wi臋cej prawdy mo偶na znale藕膰 w butelce dobrego wina ani偶eli w kt贸rymkolwiek z nich. To w艂a艣nie powiedzia艂em pa艅skiemu koledze, kt贸ry odwiedzi艂 mnie dzisiaj.

Spostrzeg艂em jego zaskoczon膮 min臋.

Mojemu koledze? 鈥 powt贸rzy艂.

M贸wi臋 o pana koledze z policji, kt贸ry przyjecha艂 radiowozem, z臋by mnie powiadomi膰 o 艣mierci Williego.

Aha... 鈥 Popatrzy艂 na mnie jak lis, kt贸ry podejrzewa, 偶e cz艂owiek ma gdzie艣 bro艅 ukryt膮 w zasi臋gu r臋ki. 鈥 Widz臋, 偶e nie dzia艂amy wcale sprawniej od innych 鈥 doda艂 w formie usprawiedliwienia.

Odpowiedzia艂em mu, 偶e ju偶 wiem 鈥 ci膮gn膮艂em, kiedy zawr贸cili艣my w kierunku domu. 鈥 W ka偶dym razie bardzo si臋 艣pieszy艂, bo dosta艂 specjalne zadanie. Pana te偶 zagonili?

Do czego?

Do szukania tych terroryst贸w. Jak on m贸wi艂, 偶e si臋 nazywaj膮... Pami臋tam doskonale numer seryjny ostatniego Fokkera, na kt贸rym lata艂em, a nie mog臋 sobie przypomnie膰 wydarze艅 ostatniego poranka...

Matka Natura 鈥 podpowiedzia艂 cicho.

O w艂a艣nie, Matka Natura. Kim s膮 ci dziwacy?

To ekolodzy.

Morduj膮 ludzi 鈥 sprzeciwi艂em si臋. 鈥 Czy偶 nie nakarmili 艣wi艅 zw艂okami przemys艂owca? Niezbyt to przyjemne.

Stanowi膮 zbrojne rami臋 szerszego ruchu, kt贸ry nosi nazw臋 Dzieci Ziemi. S艂ysza艂 pan zapewne o IRA?

Irlandzcy terrory艣ci.

Sami powiedzieliby raczej 鈥瀊ojownicy o wolno艣膰鈥, ale niech b臋dzie. Ot贸偶 IRA to zbrojne rami臋 Sinn Fein, ugrupowania politycznego.

A, rozumiem: ci od Matki Natury wykonuj膮 mokr膮 robot臋, a Dzieci Ziemi pokazuj膮 艣wiatu przyjemne oblicze. Ale tak czy inaczej, rzucenie cz艂owieka 艣winiom na po偶arcie to czyn sprzeczny z przyj臋tymi normami.

S膮 ca艂kiem przeciwnego zdania. Zna pan mo偶e brytyjsk膮 oper臋 鈥濵ikado鈥 autorstwa Gilberta i Sullivana? Wyst臋puje w niej posta膰 o imieniu Poo Bah, czyli Jego Lordowska Mo艣膰 Najwy偶szy Kat. Ma list臋 os贸b skazanych na zabicie. Ale ka偶d膮 z nich czeka szczeg贸lny rodzaj 艣mierci. Najwy偶szy Kat bowiem kieruje si臋 przekonaniem, 偶e kara powinna odpowiada膰 pope艂nione mu przest臋pstwu.

Zamordowany przemys艂owiec zapewnia艂 ludziom prac臋 i jedzenie. Czy to ma by膰 przest臋pstwo?

Zdaniem zwierz膮t, tak 鈥 podkre艣li艂 cicho. 鈥 M贸wi臋 teraz niejako w imieniu cz艂onk贸w grupy... Wed艂ug nich producenci 偶ywno艣ci wyzyskuj膮 zwierz臋 ta, bo przecie偶 tylko ludzie s膮 stron膮 zyskuj膮ca. Zatem ci, kt贸rzy prowadz膮 taki wyzysk, musz膮 za to zap艂aci膰 w spos贸b adekwatny do pope艂nionego przest臋pstwa.

Pokiwa艂em g艂ow膮.

To mnie wcale nie dziwi 鈥 powiedzia艂em, kiedy wchodzili艣my z powrotem do domu. 鈥 Na tym 艣wiecie s膮 ludzie zawsze gotowi uwierzy膰 w najwi臋ksze nawet dziwactwa. W艂a艣ciwie im co kto dziwaczniejszego wymy艣li, tym bardziej atrakcyjne to si臋 wszystkim wydaje. Je偶eli ludzie daj膮 si臋 przekona膰, 偶e Adolf Hitler to Mesjasz albo ze Jezus Chrystus umar艂, trzeciego dnia zmartwychwsta艂 i 偶e zosta艂 zes艂any, by odpokutowa膰 za nasze grzechy, to znaczy, 偶e potrafi膮 uwierzy膰 dos艂ownie we wszystko. Urwa艂em, pr贸buj膮c sobie przypomnie膰, co powiedzia艂 tamten drugi policjant. 鈥 Aha, s艂ysza艂em, 偶e jeszcze kogo艣 porwali. Tym razem jakiego艣 w艂a艣ciciela restauracji, zgadza si臋?

Niejakiego Haffnera uzupe艂ni艂, potakuj膮c g艂ow膮. 鈥 Prowadzi restauracj臋 dla smakoszy. Niedawno napisa艂 ksi膮偶k臋 o przyrz膮dzaniu dziczyzny na r贸偶ne sposoby. 鈥 Obieg艂 wzrokiem pok贸j. 鈥 Na przyk艂ad z mi臋sa dzika, o, takiego, jak u pana na 艣cianie. 鈥 Podni贸s艂 si臋. 鈥 No, musz臋 ju偶 i艣膰, Herr Wolff. Obowi膮zki wzywaj膮. Dzi臋kuj臋, 偶e pokaza艂 mi pan swoje wynalazki. 鈥 Po drodze zatrzyma艂 si臋 przy biurku. 鈥 Mog臋? spyta艂, wskazuj膮c medale.

Bardzo prosz臋. 鈥 Wzi膮艂 je do r臋ki.

Tyle odznacze艅... 鈥 zamy艣li艂 si臋 i pobieg艂 spojrzeniem ku 艣cianie. 艁eb dzika zdawa艂 si臋 go fascynowa膰. 鈥 Dosta艂 je pan za zabijanie zwierz膮t? 鈥 spyta艂. Nie by艂em pewny, czy sobie 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie.

Nie 鈥 odpar艂em kr贸tko. 鈥 Za zabijanie ludzi.

Ach, tak. Oczywi艣cie. 鈥 Zobaczy艂em na jego twarzy dziwny u艣miech. 鈥 To znacznie lepiej.

Odprowadzi艂em go do wyj艣cia. Zatrzyma艂 si臋 przy samochodzie: by艂 to jaki艣 nowoczesny wytw贸r o du偶ych, guzowatych oponach, podobnych do tych, jakie mia艂 F眉hrer w swoim sze艣cioko艂owym Mercedesie.

Rozejrza艂 si臋 po okolicy.

Pi臋kne miejsce 鈥 orzek艂 z aprobat膮. 鈥 To wszystko nale偶y do pana?

To, co pan widzi: od tamtego lasu a偶 do parowu, i od wysokiego stoku a偶 po rzek臋. 呕yj臋 ukryty w g贸rskim zaciszu, gdzie nikt mnie nie ogl膮da. Nied艂ugo przyjd膮 艣niegi. Musz臋 obej艣膰 swoje posiad艂o艣ci, dop贸ki jeszcze jestem w stanie si臋 porusza膰.

Wspaniale 鈥 westchn膮艂. 鈥 Wiedzie膰, 偶e nikt nie mo偶e pana podejrze膰...



5. Listopad 1918 roku


By艂o zimno i ciemno. Pojedyncza lampa naftowa, zawieszona na 艣cianie baraku remontowego, pali艂a si臋 z sykiem, o艣wietlaj膮c 偶a艂o艣nie kr贸tki szereg samolot贸w my艣liwskich. R臋ce trzyma艂em g艂臋boko wci艣ni臋te w kieszenie p艂aszcza lotniczego, g艂ow臋 wtula艂em w barani ko艂nierz. Pod brod膮 poczu艂em elegancki, ale lodowato zimny krzy偶, r贸wnie pi臋kny co bi偶uteria: 鈥濨艂臋kitny Maks鈥, Ordre pour te Merite, najwy偶sze odznaczenie, jakie m贸g艂 otrzyma膰 pilot. Kosztowa艂 naprawd臋 niema艂o: 偶eby go zdoby膰, musia艂em zabi膰 tych, kt贸rzy pr贸bowali mnie zabi膰. W ubieg艂ym tygodniu zestrzeli艂em trzydziesty si贸dmy samolot nieprzyjacielski 鈥 jeden z ogromnie niebezpiecznych brytyjskich Cameli, kto艣 tam na g贸rze, pomi臋dzy genera艂ami, kt贸rzy decyduj膮 o tych sprawach, musia艂 to widocznie zauwa偶y膰. Krefft, szef mechanik贸w, sta艂 obok mnie w p贸艂mroku poprzedzaj膮cym nadchodz膮cy 艣wit.

Je艣li nie dostaniemy szybko benzyny, to Anglicy mog膮 nas wystrzela膰 jak kaczki ze zwyk艂ego samolotu obserwacyjnego 鈥 burkn膮艂em.

Gdzie艣 z daleka, z czerni nocy, dobieg艂 nas ledwo s艂yszalny warkot silnika. Mi臋dzy odleg艂ymi, ogo艂oconymi drzewami zamigota艂y niewyra藕ne 偶贸艂te 艣wiat艂a samochodowe.

Lepiej, 偶eby to by艂o to 鈥 mrukn膮艂em pos臋pnie.

To ci臋偶ar贸wka 鈥 orzek艂 Krefft, nas艂uchuj膮c wyczulonym uchem. Podszed艂em do swojego Fokkera, k艂api膮c butami po zamarzni臋tej trawie.

Bo偶e, ale tam w g贸rze musi by膰 zimno! Jedyny po偶ytek z tego to, 偶e zimne powietrze jest g臋ste, co zwi臋ksza moc silnika, daje wi臋kszy op贸r p艂atom i sterom. Pukn膮艂em r臋k膮 w p艂贸cienne poszycie najbli偶szego p艂ata: powinienem us艂ysze膰 d藕wi臋czn膮 odpowied藕, jak z dobrze napi臋tego b臋bna, ale odebra艂em jedynie g艂uche pacni臋cie. P艂贸tno wisia艂o mi臋dzy 偶ebrami p艂ata niczym sk贸ra zag艂odzonej krowy.

Sam popatrz! 鈥 wybuchn膮艂em. 鈥 R贸wnie dobrze m贸g艂bym pr贸bowa膰 polecie膰 w g贸r臋 rzeczn膮 艂ajb膮!

Ch艂odne powietrze sprzyja艂o r贸wnie偶 nieprzyjacielowi, zwi臋kszaj膮c moc jego maszyny, daj膮c wi臋ksz膮 si艂臋 no艣n膮.

Zgadza si臋, Hen Hauptmann 鈥 powiedzia艂 Krefft uspokajaj膮co. 鈥 Nie dali nam wystarczaj膮cej ilo艣ci cellonu, a bez niego nie mo偶emy nada膰 p艂贸tnu odpowiedniej sztywno艣ci.

Wiem, wiem. Ale chcia艂bym, z臋by do genera艂贸w te偶 to dotar艂o. Ch臋tnie zabra艂bym kt贸rego艣 z nich ze sob膮 w g贸r臋.

呕eby mu pokaza膰, jak si臋 lata przy s艂abo usztywnionym p艂贸tnie?

Nein. Wzni贸s艂bym si臋 z nim wysoko i zrzuci艂 z o艣miu tysi臋cy metr贸w, 偶eby lec膮c w d贸艂 mia艂 czas na my艣lenie.

Tak, tak 鈥 przytakn膮艂 Krefft z o偶ywieniem. 鈥 O, ju偶 jest!

Ziemistobrunatna ci臋偶ar贸wka z du偶ym walcowatym zbiornikiem zatrzyma艂a si臋 z rz臋偶eniem silnika. Z baraku pozostaj膮cego pod dow贸dztwem Kreffta wysypa艂a si臋 momentalnie chmara mechanik贸w. Piloci wytaczali si臋 z namiot贸w, pow艂贸cz膮c nogami i pomrukuj膮c z niech臋ci膮 przy pierwszych uszczypni臋ciach lodowatego wiatru przewiercaj膮cego si臋 przez ubrania, szamotali si臋 z guzikami i podnosili ko艂nierze. Eskadra wydawa艂a si臋 taka jak dawniej, ale by艂o to z艂udne wra偶enie; przypomina艂a teraz pradawny gobelin z zamkowej 艣ciany, po tylekro膰 艂atany i naprawiany, 偶e nie pozosta艂a w nim ani jedna oryginalna nitka. Ponie艣li艣my tak ci臋偶kie straty, 偶e na czele jednostki musia艂 stan膮膰 najstarszy z ocala艂ych cz艂onk贸w Jasta. Mnie przypad艂a ta rola. Pewnie jeszcze kilka dni i kto艣 inny zajmie po mnie to miejsce.

Nie pali膰! 鈥 rykn膮艂 Krefft. Mechanicy zrogowacia艂ymi od pracy palcami zdusili papierosy w艂asnego wyrobu i schowali je do kieszeni, 偶eby zapali膰 ponownie, kiedy my znajdziemy si臋 w g贸rze. Rozleg艂y si臋 metaliczne brz臋ki i odg艂os bulgotania przelewanej cieczy. Ch艂odne powietrze wype艂ni艂 surowy zapach p艂ynu.

Starczy nam alkoholu? 鈥 spyta艂em niecierpliwie Kreffta. Bez w贸dki nie da si臋 lata膰.

Starczy, panie kapitanie 鈥 uspokoi艂 mnie.

Nie mogli艣my si臋 obej艣膰 bez alkoholu. Potrzebowali艣my go do obrony przed zimnem, do wykrzesania z siebie nowych si艂 i jako 艣rodek znieczulaj膮cy, kt贸ry pomaga艂 o wszystkim zapomnie膰. By艂em ju偶 zm臋czony bezustannym zabijaniem.

Fokkery by艂y obwieszone p臋kami szarych bomb, kt贸re, umocowane pod dolnymi p艂atami, wygl膮da艂y niczym dziwaczne owoce. A przecie偶 jeszcze nie tak dawno stare Taube Avro lata艂y nad polami bitew po to, by obserwowa膰 tocz膮ce si臋 w dole zmagania wojenne; niebo by艂o jedynym miejscem, gdzie ludzie nie strzelali do siebie. Teraz d膮偶yli艣my do tego, by zamieni膰 przeciwnika w p艂on膮c膮 kul臋, a kiedy obni偶ali艣my lot, to po to, 偶eby zrzuci膰 bomby na cele na ziemi.

Jeste艣 pewny, 偶e mamy dosy膰 sznapsa?

Jak najbardziej, Herr Hauptmann 鈥 zapewni艂 mnie.

Piloci jeden za drugim zapinali pasy w kabinach. Nieostro偶ne dotkni臋cie metalu oznacza艂o zetkni臋cie si臋 z lodowat膮 powierzchni膮. R臋ce i nogi, chocia偶 schowane w futrzanych r臋kawicach i takich samych butach, by艂y ju偶 na wp贸艂 skostnia艂e, a wok贸艂 okular贸w utworzy艂y si臋 zlodowacia艂e pier艣cienie. Ciche, nieruchome powietrze przeci臋艂y ostre d藕wi臋ki wyrzucanych spalin, gdy piloci uruchomili silniki. Zadar艂em g艂ow臋 do g贸ry: niebo zaczyna艂o pokrywa膰 si臋 lekk膮, delikatn膮 szaro艣ci膮, podobn膮 do oczu Hildy. Przy baraku rozgorza艂y czerwonoz艂ote c臋tki niczym robaczki 艣wi臋toja艅skie: to mechanicy zaci膮gali si臋 papierosami. Otworzy艂em przepustnic臋 i Fokker potoczy艂 si臋 po mokrej trawie, z pocz膮tku wolno, a p贸藕niej coraz szybciej, a偶 wreszcie, podskoczywszy po raz ostatni na ziemi, wyni贸s艂 mnie w powietrze.

Nadal by艂o ciemno. Skupi艂em uwag臋 na nieskomplikowanej tablicy przyrz膮d贸w. Lecia艂em z przechylonym nosem, nabieraj膮c szybko艣ci, a p贸藕niej zacz膮艂em si臋 wznosi膰 przy sta艂ej pr臋dko艣ci stu dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋. Pilnowa艂em wskaz贸wki kompasu, kieruj膮c si臋 na teren walk zaznaczony na mapie i zdj臋ciu lotniczym, kt贸re mia艂em przypi臋te do podk艂adki przywi膮zanej do lewego uda.

Wlecia艂em w wilgotny, ciemny ob艂ok mg艂y, pchany wiatrem. Skoncentrowa艂em si臋 na pr臋dko艣ciomierzu i na umocowanym na wprost mnie sztucznym horyzoncie. Poczu艂em na lewym policzku powiew zimnego powietrza i momentalnie wcisn膮艂em z wyczuciem lewy orczyk, 偶eby wyr贸wna膰 lot maszyny i uchroni膰 j膮 przed wpadni臋ciem w 艣mierteln膮 spiral臋, kt贸ra poch艂on臋艂a 偶ycie tak wielu pilot贸w wci膮gni臋tych w pu艂apk臋 chmur. Kiedy wreszcie wydosta艂em si臋 z mg艂y, zobaczy艂em, 偶e szare niebo nade mn膮 zaczyna si臋 o偶ywia膰 delikatnym z艂otym odcieniem, przywodz膮cym na my艣l kolor w艂os贸w dziewczyny. Wykr臋ci艂em si臋 w kabinie i mimo s艂abej widoczno艣ci dostrzeg艂em, 偶e reszta pod膮偶a za mn膮. Przebieg艂em wzrokiem niebo nad sob膮, po czym, przechylaj膮c Fokkera raz w jedn膮, raz w drug膮 stron臋, sprawdzi艂em przestrze艅 pode mn膮, by przekona膰 si臋, czy nie podkradaj膮 si臋 ku nam nieprzyjacielskie samoloty. Anglicy startowali o tej samej porze, co my.

Ostatnio poruszanie si臋 po trasie sta艂o si臋 艂atwiejsze. Oczywi艣cie, pomocne by艂y mapy i nasze oczy penetruj膮ce z kabiny teren w dole. Ale wojna zmienia krajobraz, i w艂a艣nie to do niedawna najbardziej utrudnia艂o lokalizacj臋: co艣, co mapa z czas贸w pokoju przedstawia艂a jako wie偶臋, sad, las, wiosk臋 czy miasteczko, mog艂o tymczasem po prostu znikn膮膰 z powierzchni ziemi. Pilot m贸g艂 lecie膰 we w艂a艣ciwym kierunku, ale w dole widzia艂 jedynie zryte lejami po pociskach b艂oto, kt贸re zamazywa艂o ca艂y krajobraz, pokrywa艂o go sadzawkami cuchn膮cej wody i nieokre艣lonego szlamu, opakowywa艂o go niczym czarci prezent pod choink臋, strojny we wst膮偶ki z zardzewia艂ego drutu kolczastego i zdobiony gnij膮cymi trupami ludzi. Ale teraz, kiedy s艂o艅ce wspi臋艂o si臋 wy偶ej i o艣wietli艂o 艣ciel膮c膮 si臋 w dole ziemi臋, dostrzegli艣my d艂ugie cienie drzew, przesuwaj膮ce si臋 na tle 艂膮ki. Podchodz膮c ni偶ej, dostrzegli艣my umykaj膮ce w panice krowy. Wida膰 by艂o jasny rysunek dr贸g i b艂yszcz膮ce wst臋gi rzek.

Od miesi臋cy trwa艂 nasz odwr贸t w kierunku Niemiec. Promienie s艂o艅ca o艣wietla艂y ciemnoczerwone proporce dow贸dcy Jasta na moim samolocie, wystaj膮ce sztywno z rozporek 艂膮cz膮cych oba p艂aty. Droga na wprost mnie by艂a faluj膮c膮 zieleni膮, kt贸ra z lotu ptaka przypomina艂a morze. 艁膮ki by艂y zastawione br膮zowymi namiotami, ci臋偶ar贸wkami, sk艂adami pocisk贸w i czo艂gami.

Bum, bum, bum.

Uderzy艂y w nas bia艂e ob艂oki, pogodne niebo zachmurzy艂o si臋. Po raz ostatni przestudiowa艂em map臋 i zdj臋cie. Ko艣cielna wie偶a by艂a na swoim miejscu, podobnie jak rzeka i most, oraz prowadz膮ca do Niemiec droga, po kt贸rej posuwali si臋 Anglicy. Widzia艂em ich ob贸z i sk艂ad broni, a dalej dzia艂a, z kt贸rych pr贸bowali mnie zabi膰.

Opu艣ci艂em nos samolotu i zacz膮艂em nurkowanie. Wiatr wy艂 w linkach, ziemia ros艂a w oczach, a z ni膮 drzewa, sylwetki biegn膮cych ludzi, strzelaj膮ce dzia艂a, szpilki ognia, wszystkie wycelowane w moim kierunku.

Bum, bum, bum.

K膮tem oka dostrzeg艂em nagle p艂on膮c膮 kup臋 z艂omu spadaj膮c膮 z nieba.

Wybra艂em kilka pojazd贸w 鈥 tak, to by艂y czo艂gi. Wielkie szarozielone pud艂a naje偶one lufami dzia艂. Kopn膮艂em orczyk, wyr贸wnuj膮c lot, i poci膮gn膮艂em dr膮偶ek sterowy, a偶 si艂a od艣rodkowa wcisn臋艂a mnie w twardy fotel. Czo艂gi znikn臋艂y pod nosem maszyny i wtedy szarpn膮艂em d藕wigni臋: raz, dwa, trzy razy, czuj膮c, jak Fokker skacze przy ka偶dym zrzucie. Przemkn膮艂em nad ich g艂owami, tak blisko stanowisk nieprzyjaciela, 偶e s艂ysza艂em szcz臋k i jazgot karabin贸w maszynowych. Za moimi plecami rozleg艂 si臋 dudni膮cy huk wybuchaj膮cych bomb. Wykr臋ciwszy szyj臋, dostrzeg艂em wylatuj膮cy w powietrze czo艂g i spadaj膮cego Albatrosa, kt贸ry uderzy艂 w namioty, zmieniaj膮c si臋 w czerwon膮 kul臋 otoczon膮 k艂臋bami dymu.

Lecia艂em nad drog膮. W dole poruszali si臋 ludzie, pojazdy i konne zaprz臋gi. Zszed艂em ni偶ej, klucz膮c i strzelaj膮c seriami z obu karabin贸w maszynowych; samolot trz膮s艂 si臋 i podskakiwa艂 w podmuchach wiatru. Ludzie padali jak zabawki, kt贸rymi bawi艂em si臋 dzieci艅stwie. Nagle us艂ysza艂em trzask rozrywanego materia艂u i zobaczy艂em powiewaj膮cy strz臋p tkaniny z p艂ata. 艢ci膮gn膮艂em na siebie dr膮偶ek, wcisn膮艂em gaz do dechy i wyprysn膮艂em w g贸r臋. Came!

Ma艂e, kr贸tkie czorty o barwie czekolady! Mia艂y nade mn膮 przewag臋 wysoko艣ci. Obr贸ci艂em si臋 w fotelu, szukaj膮c pomocy, ale za plecami ujrza艂em jedynie 艂uny po偶ar贸w. Dym niesiony listopadowym wiatrem odcina艂 si臋 wyra藕n膮 czarnoszar膮 smug膮.

Pi膮艂em si臋 uparcie coraz wy偶ej i wy偶ej, podczas gdy Camele kr膮偶y艂y w g贸rze przede mn膮 jak mordercze, wypatruj膮ce czujnie myszo艂owy, czarne na tle s艂o艅ca. Musia艂em wznie艣膰 si臋 mo偶liwie jak najwy偶ej, 偶eby run膮膰 lotem nurkowym w d贸艂 i spr贸bowa膰 wymkn膮膰 si臋 osaczaj膮cym mnie napastnikom. W miejscach, gdzie kule z karabin贸w maszynowych dosi臋g艂y p艂at贸w, p艂贸tno dar艂o si臋 w strz臋py. Materia艂 by艂 naprawd臋 marnej jako艣ci; normalny cz艂owiek nie u偶y艂by go do pakowania ziarna dla drobiu, a co dopiero m贸wi膰 o kryciu nim samolotu. Rzecz w tym, 偶e niczego innego nie mieli艣my.

Rzeka pode mn膮 b艂yszcza艂a jak wypolerowane srebro. Da艂bym wiele, 偶eby m贸c siedzie膰 teraz nad jej brzegiem z w臋dk膮 w r臋ku. Odp臋dzi艂em rozpraszaj膮ce mnie my艣li, osi膮gn膮艂em bowiem tymczasem wystarczaj膮c膮 wysoko艣膰, by przyczajone Camele spr贸bowa艂y mnie unicestwi膰. Poci臋te p艂贸tno targa艂 wiatr, kt贸ry wydyma艂 poszycie p艂at贸w niczym balony. Pod naporem wiatru materia艂 dar艂 si臋 w strz臋py, 艂opocz膮ce bezu偶ytecznie na kraw臋dzi sp艂ywu.

Dwa tysi膮ce metr贸w. Nadlatuj膮.

Spadaj膮cy niby kula demon. Skurwiel, niech go piek艂o poch艂onie! Gwa艂towny pionowy zwrot, p艂aty maszyny drgaj膮 jak szalone 鈥 i przemkn膮艂 obok. Pr贸bowa艂em wzi膮膰 go na cel, ale skr臋ci艂 raptownie, jak to tylko Camele potrafi膮. Terkot karabinu.

Kolejny Camel lecia艂 na mnie jak jastrz膮b. Kopn膮艂em energicznie orczyk, 偶eby uciec przed atakiem.

Terkot karabinu.

P艂aty przeszy艂 grad pocisk贸w, poczu艂em potwornie piek膮cy b贸l w nodze. Wtem w kabinie rozleg艂 si臋 przera藕liwy pisk trafionego ptaka: nieszcz臋sne stworzenie miota艂o si臋 szale艅czo, demoluj膮c tablic臋 przyrz膮d贸w. W nozdrza wbi艂y mi si臋 kawa艂ki szk艂a i sk贸ry.

Camel. Dok艂adnie na wprost mnie. Poci膮gn膮艂em w艣ciekle za spusty karabin贸w i z angielskiego my艣liwca wytrysn臋艂a struga oleju.

Odci膮gn膮艂em dr膮偶ek do ko艅ca, a偶 poczu艂em go na brzuchu i wcisn膮艂em do oporu lewy peda艂 orczyka. Fokker stan膮艂 d臋ba jak ko艅, przechylaj膮c si臋 na lewo i, pos艂uszny ruchom dr膮偶ka sterowego, poderwa艂 si臋 do g贸ry. Camel przemkn膮艂 pode mn膮 i zobaczy艂em utkwiony we mnie wzrok pilota. Przechyli艂 maszyn臋 i po艂o偶y艂 j膮 w ostrym skr臋cie. Rzuci艂em si臋 w d贸艂, przechodz膮c w korkoci膮g; 艣wiat wirowa艂 wok贸艂 mnie w zawrotnym tempie, a Camel pikowa艂 za mn膮, zataczaj膮c spirale i ostrzeliwuj膮c Fokkera. 艢mier膰 zbli偶a艂a si臋 wielkimi krokami.

By艂 tu偶-tu偶. Wcisn膮艂em prawy peda艂 orczyka do oporu, przyci膮gn膮艂em dr膮偶ek sterowy i, trzymaj膮c si臋 lew膮 r臋k膮 tablicy przyrz膮d贸w, wyprowadzi艂em samolot z korkoci膮gu. Si艂a od艣rodkowa wcisn臋艂a mnie w kraw臋d藕 kabiny. Poczu艂em krew w nosie i pociemnia艂o mi w oczach. Dobieg艂 mnie odg艂os strza艂贸w i zapach prochu.

By艂em na wysoko艣ci o艣miuset metr贸w, nie maj膮c poj臋cia, gdzie ci膮gn膮 si臋 linie okop贸w. Skr臋t w lewo, w prawo, potem p贸艂p臋tla. Fokker dygota艂 niemi艂o siemi臋, gubi膮c r贸偶ne cz臋艣ci. Z ka偶dej strony otacza艂y mnie Camele. Kolejna seria, poczu艂em, jak buty 艣lizgaj膮 si臋 po peda艂ach orczyka i zobaczy艂em krew.

Co艣 uderzy艂o w samolot z tak膮 si艂膮, 偶e dr膮偶ek trzasn膮艂 mnie w d艂o艅 jak batem. Z silnika dochodzi艂 zgrzyt rozerwanej stali, wycie wyrwanych t艂ok贸w, niesamowite huki i trzaski towarzysz膮ce p臋kaniu poszczeg贸lnych cz臋艣ci. Poczu艂em, jak w twarz w偶era mi si臋 wrz膮cy olej.

W zaleg艂ej nagle ciszy s艂ysza艂em tylko wycie wiatru w d藕wigarach, poj臋kiwanie oprzyrz膮dowania, chrapliwy ryk silnik贸w kr膮偶膮cych gdzie艣 ko艂o mnie Cameli.

Benzyna! Woda Wied藕m, Czarci Napar, Piekielny P艂yn.

Czu艂em w nozdrzach jej ostry, gryz膮cy zapach. Wylewa艂a si臋 spod os艂ony silnika, tu偶 za klekocz膮cym, wiruj膮cym bezu偶ytecznie 艣mig艂em.

Ziemia... Gdzie jest ziemia?

W dole b艂ysn臋艂a ziele艅. Camele zbi艂y si臋 wok贸艂 mnie. Sk膮d艣 wydobywa艂 si臋 dym i uchodzi艂 kabin膮. Odzianymi w r臋kawice, niezgrabnymi d艂o艅mi szarpa艂em zaciekle za szeroki pas.

Uwolniwszy si臋 od niego, poderwa艂em si臋, by odsun膮膰 si臋 jak najdalej od wrz膮cego oleju.

Huk detonacji.

Wybuch艂 zbiornik z benzyn膮 i otoczy艂a mnie kula ognia. Sta艂em patrz膮c na przemykaj膮cy pode mn膮 艣wiat. Skoczy艂em. Uderzy艂 mnie podmuch wiatru, okr臋caj膮c mn膮 jak kuk艂膮.

Ca艂y 艣wiat zawirowa艂. Zimny p臋d powietrza wdar艂 mi si臋 do ust i wypad艂 nosem, zerwa艂 mi okulary i he艂m z g艂owy.

Kr臋ci艂em si臋 nieporadnie, pr贸buj膮c z艂apa膰 trzepocz膮cymi r臋koma link臋, kt贸ra ch艂osta艂a mnie bole艣nie w szyj臋.

Nareszcie! Szarpn膮艂em z ca艂ej si艂y i wyci膮gn膮艂em j膮. Przez chwil臋 d艂ug膮 jak wieczno艣膰 spada艂em prosto w wyci膮gni臋te ramiona zielonego 艣wiata. Raptem co艣 waln臋艂o mnie w brzuch, trzepn臋艂o w barki i rzuci艂o po niebie niczym lotk臋.

Oddycha艂em chrapliwie, wisz膮c na jedwabnych linkach spadochronu. Jego bia艂a, kr膮g艂a, pi臋kna czasza falowa艂a nade mn膮, i p艂yn膮艂em po niebie na podobie艅stwo olbrzymiego mlecza.

Camele, jeden po drugim, zatacza艂y wok贸艂 mnie ko艂a. Ich piloci pomachali do mnie, odpowiedzia艂em wi臋c tym samym i Camele odlecia艂y, zostawiaj膮c po sobie tylko utrzymuj膮cy si臋 w powietrzu zapach oleju rycynowego.

Zgubi艂em jeden but i teraz czu艂em w nodze przenikliwy ch艂贸d. Spojrzawszy na stop臋 zauwa偶y艂em, 偶e pokrywa j膮 g臋sta krzepn膮ca krew.

Ziemia ros艂a w oczach: pole, kilka drzew, rzeka, 偶o艂nierze patrz膮cy na mnie z zadartymi g艂owami. Wiatr znosi艂 mnie w bok: widzia艂em, jak przeczesuje po艂yskliw膮 traw臋 i pochyla drzewa.

Wisia艂em na pasach przymocowanych do jedwabnych linek i spada艂em z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮. Troch臋 jak wtedy, gdy b臋d膮c ch艂opcem skaka艂em ze stogu siana, ale nie by艂o nic mi臋kkiego, 偶eby...

艁up!

W nosie poczu艂em traw臋 i ziemi臋. By艂em na czworakach, a gdzie艣 niedaleko rozlega艂y si臋 podniesione g艂osy. Wsta艂em, lecz nagle co艣 zwali艂o mnie z n贸g i poci膮gn臋艂o przez 艂膮k臋; wra偶enie jakby ko艅 poni贸s艂 i wl贸k艂 mnie za sob膮. Kiedy zwolni艂 na chwil臋 bieg, spostrzeg艂em, 偶e to wiatr pochwyci艂 czasz臋 spadochronu, bawi膮c si臋 nim jak kotek mysz膮. Wype艂ni艂 czasz臋 pot臋偶nym podmuchem, nadymaj膮c jedwab niczym balon, i znowu rzuci艂 mnie na ziemi臋. Walczy艂em desperacko z zapi臋ciami, wleczony po wzg贸rzu, a偶 wtem poczu艂em pod sob膮 co艣 mokrego, trzciny uderza艂y mnie w twarz, i nieoczekiwanie co艣 zacz臋艂o mnie wci膮ga膰 pod wod臋.

Wynurzy艂em si臋 na moment. Nape艂niony wod膮 but ci膮偶y艂 niby o艂贸w. Czuj膮c uderzenie krwi do g艂owy, a na piersiach 艣ciskaj膮ce stalowe obr臋cze, zacz膮艂em 艣ci膮ga膰 go z desperacj膮, mocuj膮c si臋 z nim w gliniastej mazi. Wyzwoli艂em si臋 wreszcie i mog艂em znowu zaczerpn膮膰 powietrza.

Us艂ysza艂em g艂osy. Czyje艣 r臋ce chwyci艂y mnie za barki i poci膮gn臋艂y na brzeg, rzucaj膮c mnie jakbym by艂 fl膮dr膮. Zgi臋ty w p贸艂, wypluwa艂em rzeczn膮 wod臋, krztusz膮c si臋 i chrypi膮c.

G艂osy 鈥 skrzekliwe, obrzydliwe, cudowne.

No, co tam masz, Dusty?

Chyba jakiego艣 pieprzonego szkopa.

To wrzu膰 go z powrotem.

Nie b膮d藕 taki... Wezm臋 sobie jego spadochron. 艁adny kawa艂ek jedwabiu 鈥 moja pani mo偶e z tego zrobi膰 艣liczne majteczki.

Wprawne, zgrubia艂e d艂onie wyzwoli艂y mnie z pas贸w uprz臋偶y. Zobaczy艂em s艂o艅ce.

Potem 艣ciemni艂o si臋. Trz臋s艂o nami po nier贸wnym trakcie: le偶a艂em na pod艂odze karetki. Z boku siedzia艂 Anglik z r臋k膮 na temblaku i pali艂 papierosa. Zauwa偶y艂, 偶e patrz臋 na niego.

Cze艣膰, szkopie 鈥 odezwa艂 si臋.

Cze艣膰.

No to po wojnie 鈥 doda艂 pogodnie.

Chyba tak. Trafi艂em do niewoli...

Nie o to chodzi, stary. Wojna si臋 sko艅czy艂a 鈥 wygrali艣my. Zd臋bia艂em.

Jak to: wygrali艣cie?

Jeste艣my pierwsi, wy zaj臋li艣cie drugie miejsce 鈥 wyja艣ni艂 rado艣nie i dorzuci艂: 鈥 I mog臋 wraca膰 do Blighty. S艂owo, zawieszenie broni.

Zawieszenie broni...

Anglik wyj膮艂 ma艂e organki i zacz膮艂 wygrywa膰 melodi臋, wy艣piewuj膮c w przerwach s艂owa piosenki:

Po kiego licha bogacz, jak on Bierze si臋 za tak bidn膮 pannic臋? Oj, 艣ci膮gnie ci on na ni膮 wstyd, Zrobi z niej ulicznic臋.

Cz臋艣膰 jego towarzyszy w podskakuj膮cym samochodzie podj臋艂a nut臋. Zawieszenie broni... S艂owa te brzmia艂y mi w uszach, jakbym by艂 pijany.


Trafi艂a bidna do rynsztoka

I sprzedaje zapa艂ki

A panicz jedzie powozem

Z tryprem od bidnej kochanki.


Zawieszenie broni... Pomaca艂em r臋k膮 pod szyj膮 i poczu艂em ostre, zimne kraw臋dzie 鈥濨艂臋kitnego Maksa鈥. Co teraz ze sob膮 poczn臋? Nauczono mnie tylko jednego: zabijania. Kierowa艂a mn膮 dot膮d jedna my艣l: do偶y膰 nast臋pnego dnia. M贸j dotychczasowy horyzont nie si臋ga艂 dalej ni偶 do lotu patrolowego kolejnego dnia. Zawieszenie broni... Mia艂em dwadzie艣cia dwa lata. I oto nagle m贸j 偶yciowy horyzont zosta艂 poszerzony i przede mn膮 otworzy艂a si臋 zupe艂na niewiadoma. Zawieszenie broni.

G艂osy Anglik贸w zla艂y si臋 w jeden ch贸r:


Zasiad艂o panisko w teatrze

I jab艂ka sobie podjada

A dziewczyna, kt贸rej 偶ycie zniszczy艂,

Po b艂ocie si臋 b艂膮ka i biada.


Patrzy艂em w bia艂y, faluj膮cy dach karetki. Zawieszenie broni...



6. Berlin, grudzie艅 1918 roku


Wysiad艂em z metra na Alexanderplatz i wyszed艂em na Unter den Linden. Za plecami s艂ysza艂em stukot oddalaj膮cego si臋 poci膮gu. Nadal kursowa艂 鈥 przynajmniej to by艂o normalne. B贸g jeden wiedzia艂, jak niewiele pozosta艂o z normalno艣ci. Mia艂em na sobie sw贸j d艂ugi lotniczy p艂aszcz, podbity baranim ko偶uchem, a na nogach buty, kt贸re dosta艂em od Anglik贸w.

Hildy nie by艂o. Jej ma艂y pok贸j by艂 pusty i hula艂 w nim wiatr, wpadaj膮cy przez 艣wietlik w suficie. Od czerwca nie otrzyma艂em 偶adnego listu. Na 艣cianie, namalowane w nowym stylu Hildy, widnia艂y czerwone pi臋艣ci dzier偶膮ce w mocnym u艣cisku sierp i m艂ot.

Otwarto sklepy, taks贸wki prycha艂y silnikami nap臋dzanymi w臋glem drzewnym, dzwoni艂y tramwaje, a chude, wyg艂odzone chabety ci膮gn臋艂y stare doro偶ki po brudnym, ubitym 艣niegu. Gdzie艣 w mie艣cie s艂ycha膰 by艂o strza艂y, gdzieniegdzie rozlega艂 si臋 wybuch granatu. Jednak wok贸艂 poruszali si臋 ludzie. W艂a艣ciciele sklepik贸w i uliczni handlarze sprzedawali proste ozdoby choinkowe i pieczone kasztany.

By艂em g艂odny, ale wiedzia艂em, 偶e t臋 odrobin臋 pieni臋dzy, jak膮 mam, musz臋 zachowa膰 na p贸藕niej. Anglicy, w przyp艂ywie hojno艣ci w艂a艣ciwej zwyci臋zcom, obdarowali mnie okr膮g艂膮 poz艂acan膮 papiero艣nic膮, postanowi艂em wi臋c, 偶e spr贸buj臋 oszuka膰 g艂贸d papierosem.

Doszed艂szy do pa艂acu cesarskiego, zobaczy艂em poch贸d maszeruj膮cych robotnik贸w, w艣r贸d nich tak偶e kobiety. Nie艣li czerwone sztandary i skandowali has艂a, kt贸rych dobrze nie s艂ysza艂em. By艂a zima, a dozorcy nie posprz膮tali ulic: potkn膮艂em si臋 o zasp臋 i moja chora noga gwa艂townie zaprotestowa艂a.

Pa艂ac spowija艂y ciemno艣ci, a na maszcie flagowym powiewa艂o co艣, co przypomina艂o czerwony koc. Na zewn膮trz stali jacy艣 ludzie o niechlujnym wygl膮dzie, w zapuszczonych mundurach marynarzy, trzymaj膮c na ramionach karabiny skierowane lufami w d贸艂. Kaiser nie by艂by tym wszystkim zachwycony, ale cesarza tu nie by艂o. Przebywa艂 na wygnaniu w Holandii i nie mia艂 ju偶 nigdy ujrze膰 pa艂acu, cho膰by nawet marynarze znikli sprzed bram. Niezdarnie namalowany napis nad greck膮 艣wi膮tyni膮 przerobion膮 na wartowni臋 g艂osi艂, 偶e mie艣ci si臋 tu siedziba Ludowej Dywizji Morskiej 鈥 cokolwiek kry艂o si臋 pod t膮 nazw膮.

By艂em kompletnie oszo艂omiony. Mia艂em wra偶enie, jakbym krocz膮c w ciemno艣ci po schodach nagle odkry艂, 偶e nie ma kolejnego stopnia. O co w tym wszystkim chodzi?

Idzie nowy 艣wiat, Hans鈥 鈥 s艂ysza艂em podekscytowany g艂os Hildy. Co wi臋cej, czu艂em jej ciep艂e, g艂adkie cia艂o pod ko艂dr膮. Wra偶enie by艂o tak silne, 偶e przesz艂y mnie ciarki. Ale gdzie by艂a teraz Hilda? I czy to w艂a艣nie mia艂o by膰 owo 鈥瀗owe鈥? Ten ca艂y rozgardiasz, brud, g艂贸d i wykrzykuj膮ce has艂a posp贸lstwo? 呕adnego porz膮dku, absolutnie nic? Je偶eli tak mia艂 wygl膮da膰 nowy 艣wiat, to ja nie chcia艂em mie膰 w nim najmniejszego udzia艂u.

Jaki艣 m臋偶czyzna gapi艂 si臋 na pa艂ac i stoj膮cych tam marynarzy. Dostrzeg艂 mnie niemal w tym samym czasie, co ja jego. Ubrany by艂 w szary p艂aszcz polowy i stalowy he艂m, kt贸ry Anglicy nazywali szyderczo 鈥瀗ocnikiem鈥. Z przewieszonym przez rami臋 pistoletem maszynowym MP-18 sta艂 i wpatrywa艂 si臋 bacznie w pa艂ac. Zerkn膮艂 na mnie i mia艂 ju偶 w艂a艣nie odwr贸ci膰 wzrok, lecz przyjrza艂 mi si臋 uwa偶niej. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 niepewny u艣miech.

Herr Flieger? 鈥 spyta艂 z wahaniem.

Hauptmann Wolff 鈥 odpar艂em, podkre艣laj膮c z zadowoleniem w艂a艣ciwy tytu艂.

Ja, ja 鈥 rozpromieni艂 si臋. 鈥 Pami臋ta mnie pan? Jestem Huber, Rudolf Huber. Rozbi艂 si臋 pan w pobli偶u naszych okop贸w i przyprowadzi艂 pana Adolf, nasz 艂膮cznik. Kiedy zaatakowali Anglicy, walczy艂 pan razem z nami.

Poja艣nia艂em na twarzy. 鈥 Zgadza si臋, to ja. Bo偶e! C贸偶 to za wspania艂e uczucie spotka膰 kogo艣 znajomego w tym domu wariat贸w!

Co pan tu porabia, kapitanie?

呕ebym to ja wiedzia艂! Zosta艂em zestrzelony tu偶 przed og艂oszeniem zawieszenia broni. By艂em ranny w udo i Anglicy zawie藕li mnie do szpitala, a kiedy si臋 wykurowa艂em, wypu艣cili mnie. Przyjecha艂em do Berlina, ale tu ani 艣ladu po dawnych znajomych. Oddzia艂, w kt贸rym s艂u偶y艂em, zosta艂 rozwi膮zany. Sam nie wiem, co mam teraz robi膰, a wsz臋dzie jeden cholerny bajzel!

Pokiwa艂 g艂ow膮 z o偶ywieniem.

To prawda, Hen Hauptmann. Ale czego si臋 spodziewa膰, skoro banda 呕yd贸w, bolszewik贸w i tych ze Zwi膮zku Spartakusa zada艂a cios w plecy po rz膮dnym 偶o艂nierzom?

Zwi膮zek Spartakusa?

呕ydowska t艂uszcza 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Tacy jak ta dziwka R贸偶a Luksemburg i Liebknecht, agent Lenina. Agitatorzy. Tu, na ty艂ach, nikt nie potrafi im si臋 przeciwstawi膰, wi臋c planuj膮 rewolucj臋. Niech pan spojrzy na dawn膮 ambasad臋 Cesarstwa Rosji. I co? Teraz jest obwieszona czerwonymi flagami i ma si臋 nazywa膰 鈥瀉mbasad膮 sowieck膮鈥. Ale mog臋 panu obieca膰, 偶e nie b臋dzie tu 偶adnych Sowiet贸w. My, starzy 偶o艂nierze frontowi, po艂o偶ymy temu kres.

Wiedzia艂em, co ma na my艣li. Sam by艂em jednym z Fwntkampfers. Dla nas, 偶o艂nierzy frontowych, 艣wiat dzieli艂 si臋 na front i ty艂y. Walcz膮cy na froncie oddawali 偶ycie, cierpieli w p艂omieniach, zostawali kalekami lub tracili zmys艂y. Ludzie na ty艂ach byli cywilami, kt贸rzy zbijali fortuny na przemy艣le zbrojeniowym i nigdy nawet nie poczuli zapachu prochu. T艂u艣ciochy rozparte w Mercedesach, kobiety o mi臋kkich, pachn膮cych cia艂ach, bankierzy i finansi艣ci, pacyfi艣ci, kt贸rzy nie chcieli, 偶eby艣my t臋 wojn臋 wygrali, 鈥瀕istopadowi kryminali艣ci鈥, kt贸rzy podpisali rozejm.

Na stalowym he艂mie Hubera widnia艂 dziwny haczykowaty krzy偶, nabazgrany czarn膮 farb膮.

Co to jest? 鈥 zaciekawi艂em si臋.

Swastyka 鈥 wyja艣ni艂 z dum膮. 鈥 Nale偶ymy do Freikorpsu, wszyscy Fwntkampfers. Niekt贸rzy z nas maluj膮 sobie swastyk臋, 偶eby si臋 odr贸偶nia膰 od regularnej armii. Jeste艣my tymi, kt贸rzy zaprowadzaj膮 porz膮dek. 鈥 Przyjrza艂 mi si臋 uwa偶nie, zastanawiaj膮c si臋 nad czym艣. 鈥 A co pan zamierza dalej robi膰?

Nie wiem 鈥 odpar艂em szczerze. 鈥 Wr贸ci艂bym do oddzia艂u, ale m贸wi艂em ju偶, 偶e zosta艂 rozwi膮zany.

Zatem za艂atwione: prosz臋 do艂膮czy膰 do nas. Widzia艂em pana w okopie 鈥 potrafi pan walczy膰. Niech si臋 pan zdecyduje. Jedzenie jest dobre i mieszka si臋 w czystych barakach. Jest pan g艂odny? Jak偶e by inaczej. Postawi臋 panu na pocz膮tek piwo.

Potrzebowa艂em miejsca, dok膮d m贸g艂bym p贸j艣膰, chcia艂em znale藕膰 si臋 w jakim艣 oddziale.

Dobrze 鈥 zgodzi艂em si臋.

Poprowadzi艂 mnie przez Leipziger Strasse. 艢wiat dooko艂a przypomina艂 istny dom pomyle艅c贸w: pijacy, 偶ebracy i kanciarze mieszali si臋 z prostytutkami obu p艂ci, w艣r贸d t艂umu myszkowali m艂odzi kieszonkowcy. Nie spuszcza艂em r臋ki z portfela. Powietrze wype艂nia艂a dziwna, cho膰 wcale nie niemi艂a dla ucha, kocia muzyka.

Co to takiego? 鈥 spyta艂em. Nie usz艂o mojej uwadze, 偶e wszyscy cywile ust臋puj膮 miejsca mojemu s艂usznej postury m艂odemu towarzyszowi w stalowym he艂mie.

Schrage Musik 鈥 odpar艂 Huber z niesmakiem. Splun膮艂 na brudny 艣nieg. 鈥 Amerikaner Jazz. Listopadowi kryminali艣ci wbili nam n贸偶 w plecy, a potem przysz艂o to, co teraz mamy: plugawa murzy艅ska muzyka i 呕ydzi. Ale nied艂ugo poradzimy sobie z nimi, zobaczy pan.

Weszli艣my do baru. Wkr贸tce za spraw膮 Hubera stan臋艂y przed nami dwa wysokie kufle ciemnego piwa.

-To rozumiem 鈥 powiedzia艂em z uznaniem. Pojawi艂 si臋 razowy chleb i smakowita kie艂basa, zabra艂em si臋 wi臋c z zapa艂em do jedzenia. Huber przygl膮da艂 mi si臋 z aprobat膮. Spostrzeg艂em ze zdumieniem, 偶e m艂ode kobiety obecne w barze nosz膮 nader kuse sp贸dnice. Wida膰 by艂o im nawet kostki u n贸g! Niekt贸re paradowa艂y w cielistych po艅czochach. Mo偶e jednak nowy 艣wiat mia艂 co艣 ciekawego do zaoferowania.

Pocz臋stowa艂em Hubera papierosem z podarowanej przez Anglik贸w z艂oconej papiero艣nicy. Zaci膮gn膮艂 si臋 z lubo艣ci膮 dymem. 鈥 Niez艂e 鈥 cmokn膮艂. 鈥 Naprawd臋 niez艂e. Anglicy maj膮 par臋 dobrych rzeczy. 鈥 Nachyli艂 si臋 i dorzuci艂 konspiracyjnym tonem: 鈥 Tak w艂a艣ciwie nigdy ich nie nienawidzi艂em. W ko艅cu s膮 takimi samymi 偶o艂nierzami jak my. To, co rzeczywi艣cie powinni艣my byli zrobi膰, to zebra膰 si臋 razem i wyt艂uc te wszystkie kanalie kryj膮ce si臋 na ty艂ach. Powiem panu co艣: w naszym kasynie mo偶na dosta膰 takie piwo jak to, opr贸cz tego jedzenie, i to za darmo. Dwie艣cie gram贸w mi臋sa, siedemdziesi膮t pi臋膰 gram贸w mas艂a, 膰wier膰 litra wina, wszystko gratis 鈥 do tego papierosy niemal za bezcen. To w sam raz miejsce, 偶eby przycupn膮膰 i wzi膮膰 si臋 do zaprowadzania porz膮dku. No i 偶o艂d: czterdzie艣ci marek dziennie. A co najwa偶niejsze, tu znajdzie pan wiernych towarzyszy, ludzi, kt贸rym mo偶na zaufa膰, 偶o艂nierzy jak pan i ja.

Ko艂o nas przesz艂a 艣liczna dziewczyna z ods艂oni臋tymi 艂ydkami. Huber z nagle chmurn膮 min膮 obrzuci艂 spojrzeniem jej nogi.

Dziwka 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Chcia艂by pan, 偶eby pana siostra albo matka tak paradowa艂a? 鈥 Zaraz jednak rozchmurzy艂 si臋. 鈥 Ci ze Zwi膮zku Spartakusa maj膮 w swoich szeregach czerwone towarzyszki. To czerwone dziwki 鈥 wyjawi艂. 鈥 Do艂膮czy艂 pan do nas w sam膮 por臋. W przysz艂ym tygodniu ruszamy.

Popatrzy艂 na nogi m艂odej kobiety i u艣miechn膮艂 si臋 zwierz臋co.

Poka偶emy im 鈥 zapewni艂. 鈥 Damy im nauczk臋 za wbijanie nam no偶a w plecy.

W sali balowej cesarskiego pa艂acu unosi艂 si臋 smr贸d kordytu. Przez du偶e okna z wybitymi szybami wpada艂 czarny py艂 niesiony lodowatym wiatrem. Wyt臋偶y艂em w臋ch. Przez chwil臋 zn贸w by艂em w przestworzach, wypatruj膮c Anglik贸w w S拢.5a Camelach. Czu艂em zapach naszych pocisk贸w przeciwlotniczych. 呕o艂nierze z Freikorpsu wiedzieli, 偶e aby zniszczy膰 w drobny mak pozycj臋 nieprzyjacielsk膮, nale偶a艂o najpierw przeprowadzi膰 przygotowanie artyleryjskie.

A oto sala, w kt贸rej cesarz przyjmowa艂 ambasador贸w, gdzie siadywa艂 przy biurku na wojskowym siodle w pe艂nym rynsztunku kawaleryjskim, nawet wtedy, gdy podpisywa艂 swoj膮 korespondencj臋 鈥 teraz zupe艂nie zniszczona jednym jedynym pociskiem. Jedno 鈥瀊um鈥 i po wszystkim.

Przystan膮艂em, 艣ciskaj膮c w d艂oni karabin, pr贸buj膮c zorientowa膰 si臋 w swoim po艂o偶eniu. Nie by艂em jakim艣 cholernym piechurem, cho膰by tak si臋 wydawa艂o Huberowi. W powietrzu pe艂nym smrodliwego py艂u z trudem dawa艂o si臋 oddycha膰. Ile偶 bym da艂, 偶eby znale藕膰 si臋 teraz w Fokkerzd Gdzie艣 w g贸rze rozbrzmia艂 kr贸tki, ostry odg艂os detonacji i na g艂ow臋 spad艂a mi spora cz臋艣膰 sufitu, obsypuj膮c mnie poz艂acanym tynkiem. 呕yrandol zako艂ysa艂 si臋 niebezpiecznie. Rzuci艂em si臋 do wysokich drzwi, wisz膮cych krzywo na zawiasach. 呕o艂nierze z Freikorpsu najwyra藕niej posuwali si臋 przede mn膮. Dobrze wiedzieli, jak wyt艂uc wroga kryj膮cego si臋 w norze: osza艂amia艂o si臋 go hukiem pocisku, a potem wykurza艂o pi臋knie z kryj贸wki paroma granacikami.

Us艂ysza艂em narastaj膮cy w uszach krzyk przera偶enia i uskoczy艂em instynktownie do paradnego westybulu, z kt贸rego prowadzi艂a kondygnacja du偶ych, zakr臋caj膮cych schod贸w. Na miejsce, gdzie przed chwil膮 sta艂em, run膮艂 m艂ody m臋偶czyzna w mundurze Cesarskiej Niemieckiej Marynarki Wojennej, wal膮c si臋 na posadzk臋 z g艂uchym pla艣ni臋ciem, jakby z rusztowania spad艂 worek mokrego piasku. Krew opryska艂a mi buty. Pod szyj膮 nosi艂 pozaregulaminow膮 czerwon膮 chustk臋: bolszewik, cz艂onek Zwi膮zku Spartakusa.

Ch艂opcy z Freikorpsu wiedzieli, jak post臋powa膰 z wrogiem. Nabra艂em w p艂uca g艂臋boki haust pylistego, smrodliwego powietrza i pu艣ci艂em si臋 biegiem po paradnych schodach, po kt贸rych niegdy艣 kroczyli dumnie w strojnej gali hrabiowie, baronowie i ksi臋偶ne. Na 艣cianie wisia艂 przekrzywiony, rozp艂atany portret kt贸rego艣 z arcyksi膮偶膮t.

Na pierwszym pi臋trze rozleg艂 si臋 terkot pistolet贸w maszynowych i zadudni艂a kolejna detonacja. Podmuch zatrzasn膮艂 wszystkie drzwi; wysoki korytarz o p贸艂okr膮g艂ym suficie wype艂ni艂 si臋 py艂em i dymem. Kto艣 zaskowycza艂 jak zarzynana 艣winia.

Z pokoju u szczytu schod贸w dobiega艂y krzyki. Wsun膮艂em ostro偶nie g艂ow臋 i zobaczy艂em Hubera, kt贸ry w towarzystwie jeszcze paru innych przetrz膮sa艂 po艣piesznie komody i kredensy, wybieraj膮c wprawnym okiem wszystko, co mia艂o jak膮kolwiek warto艣膰 i dawa艂o si臋 szybko wynie艣膰: srebra, jedwabie, koronki.

艢mia艂o! 鈥 rycza艂, upychaj膮c pod bluz膮 munduru pe艂n膮 gar艣膰 przezroczystych po艅czoch. 鈥 Starczy dla ka偶dego! 鈥 Otworzy艂 z rozmachem drzwiczki kolejnego kredensu.

Piskliwy krzyk pe艂en nienawi艣ci zla艂 si臋 z b艂yskiem stali i jaka艣 niebieskoczerwonoczarna posta膰 rzuci艂a si臋 na Hubera jak fretka na kr贸lika. Jednak Hubera nie艂atwo by艂o zaskoczy膰 鈥 nieraz ju偶 pr贸bowano go zabi膰, ale zawsze bezskutecznie. Teraz te偶 odsun膮艂 si臋 b艂yskawicznie w bok przed atakiem i jego karabin zatoczy艂 艂uk, spad艂 z impetem na r臋k臋 trzymaj膮c膮 n贸偶, po czym wbi艂 si臋 kolb膮 w 偶o艂膮dek marynarza. Drobna, odziana na niebiesko posta膰 zwali艂a si臋 na dywan, wstrz膮sana torsjami.

Marynarz mia艂 d艂ugie czarne w艂osy.

Huber nachyli艂 si臋 z dzikim triumfem i, chwyciwszy dziewczyn臋 za w艂osy, podni贸s艂 j膮 swoj膮 mocarn膮 r臋k膮. 艁ab臋dzi膮 szyj臋 dziewczyny spowija艂a czerwona apaszka.

No, no, no! 鈥 zacz膮艂 drwi膮co. 鈥 Co my tu mamy? Bolszewick膮 kurw臋! Sp贸jrzcie, ch艂opaki: pieprzona, bolszewicka kurwa!

Dziewczyna nabra艂a powietrza z chrapliwym j臋kiem. Z ust 艣cieka艂a jej krew i sp艂ywa艂a na brod臋: zamierzy艂a si臋 i oplu艂a Hubera krwi膮, krzycz膮c:

Ty pieprzony 艣wi艅ski b臋karcie!

Koledzy Hubera, zanosz膮c si臋 艣miechem, wykr臋cili jej r臋ce za plecy. Wrzasn臋艂a z b贸lu.

Masz brudn膮 g臋b臋 鈥 powiedzia艂 Huber powa偶nym tonem. 鈥 Plugaw膮 g臋b臋 偶ydowskiej dziwki.

Otworzy艂em usta do krzyku, ale zaraz zreflektowa艂em si臋. Zna艂em t臋 nieszcz臋sn膮 dziewczyn臋. Je偶eli by艂a tu Erna, to w pobli偶u musia艂a znajdowa膰 si臋 r贸wnie偶 i Hilda.

Dla Hubera 偶ycie by艂o proste: 艣wiat dzieli艂 si臋 na tych, kt贸rzy walczyli na froncie, i tych, kt贸rzy kryli si臋 na ty艂ach. Chowaj膮cy si臋 na ty艂ach pos艂ali tych pierwszych na wojn臋, na pewn膮 艣mier膰, a potem ich zdradzili. I teraz oto weterani otrzymali przyzwolenie, a nawet rozkaz, 偶eby wyr贸wna膰 rachunki.

W r臋ku Hubera pojawi艂 si臋 bagnet. Zamachn膮艂 si臋 i r臋koje艣膰 wyl膮dowa艂a na twarzy Erny: z ust chlusn臋艂a krew. Pr贸bowa艂a os艂oni膰 twarz d艂o艅mi, ale w tym momencie Huber uderzy艂 j膮 ostrzem mi臋dzy uda. Upad艂a z przera藕liwym krzykiem. Niespiesznie, jeden po drugim, zacz臋li d藕ga膰 j膮 bagnetami, a偶 przesta艂a szarpa膰 si臋 i skomle膰. Na kremowym dywanie pozosta艂a kupka niebieskich 艂ach贸w ci臋偶kich od krwi.

Ruszy艂em w g贸r臋 schod贸w. Cisz臋 m膮ci艂y tu jedynie dobiegaj膮ce z do艂u odg艂osy niszczenia i rabowania. Wiedzia艂em chyba, czego szukam. Pchn膮艂em nog膮 drzwi i wsun膮艂em do pokoju luf臋 Mausera. Huber wzi膮艂by mnie za g艂upca: on oczy艣ci艂by pok贸j jednym rzutem granatu.

Hilda? 鈥 zawo艂a艂em 艣ciszonym g艂osem. Ale pok贸j by艂 pusty. Erna, przyjaci贸艂ka Hildy, drobna, p艂omienna anarchistka, le偶a艂a teraz martwa... 鈥 Hilda? 鈥 Zawo艂a艂em jeszcze raz, bardziej przynaglaj膮co, bo tamci lada moment mogli tu nadej艣膰.

Powinienem chyba szuka膰 jej wy偶ej. By艂a przecie偶 artystka, pani膮 poddaszy i 艣wietlik贸w. Oboje byli艣my podobni ptakom w naszym umi艂owaniu podniebnych przestrzeni.

Kolejny pok贸j, co艣 w rodzaju sypialni. Wszystkie rzeczy naprawd臋 warto艣ciowe by艂y na dole i na nich skupi艂a si臋 teraz uwaga 偶o艂nierzy, ale z czasem i tutaj dotr膮.

Hilda! To ja, Hans!

Skrzypn臋艂y drzwi. Zobaczy艂em luf臋 wymierzonego we mnie pistoletu, a za nim drobn膮 twarz 艣ci膮gni臋t膮 strachem i determinacj膮.

Ty? Co ty tu robisz?

Mniejsza z tym 鈥 sykn膮艂em. Z do艂u dochodzi艂y coraz g艂o艣niejsze odg艂osy niszczenia i pijackiej zabawy: musieli znale藕膰 cesarskie piwnice. Morduj膮 wszystkich. Przed chwil膮 zabili Em臋.

Kiedy zacz臋艂o si臋 ostrzeliwanie, by艂y艣my rozdzielone.

Hilda mia艂a na sobie mundur marynarski: kurtk臋, spodnie, marynarski podkoszulek, do tego czerwon膮 apaszk臋.

Wepchn膮艂em j膮 z powrotem do pokoju. W szafie znalaz艂em kilka prostych sukien; chwyci艂em jedn膮 i rzuci艂em na 艂贸偶ko.

Przebierz si臋 szybko! 鈥 poleci艂em.

Nie mog臋...

W艣ciek艂ym ruchem 艣ci膮gn膮艂em z niej kurtk臋.

Nie pora teraz na gl臋dzenie o zdradzie rewolucji 鈥 warkn膮艂em. Wyswobodzi艂a si臋 gor膮czkowo z ubrania, ukazuj膮c d艂ugie nogi, delikatne ramiona i kr膮g艂e piersi. Huber i jego kompani mieliby niez艂膮 zabaw臋 siekaj膮c j膮 na kawa艂ki.

Naci膮gn膮艂em na ni膮 sukni臋, pozapina艂em per艂owe guziki, a rewolucyjne ciuchy wsun膮艂em nog膮 pod 艂贸偶ko. Kremowa suknia z czystego lnu si臋gn臋艂a jej a偶 do kostek.

Zeszli艣my po schodach. Huber sta艂 oparty o popiersie starego cesarza. Oczy b艂yszcza艂y mu zaspokojon膮 偶膮dz膮, ale nie by艂 pijany. Obok niego sta艂 pakunek wypchany 艂upami.

Te 艂ajdaki wzi臋艂y zak艂adnik贸w 鈥 oznajmi艂em. 鈥 T臋 m艂od膮 dam臋 zwi膮zali i trzymali uwi臋zion膮 na g贸rze.

A to dranie... 鈥 westchn膮艂 i odsun膮艂 si臋, z臋by przepu艣ci膰 Hild臋. Korytarze by艂y zas艂ane trupami marynarzy i bolszewik贸w ze Zwi膮zku Spartakusa. W oczach Hildy zal艣ni艂y 艂zy, kt贸re potoczy艂y si臋 po policzkach, kiedy wyszli艣my z budynku. Wzi膮艂em j膮 na r臋ce i przenios艂em po 艣niegu. Artylerzy艣ci stali na Alexanderplatz obok armat polowych.

Postaram si臋 zdoby膰 ci jakie艣 buty 鈥 obieca艂em. W mro藕nym powietrzu pot i strach okrywa艂y nas niczym 艣cinaj膮cy si臋 l贸d. 鈥 Na Boga, co ty tam robi艂a艣? 鈥 Zza wybitych szyb dobieg艂 przera藕liwy krzyk kolejnej ofiary mordowanej przez ch艂opc贸w z Freikorpsu.

Nie mog艂y艣my przecie偶 sta膰 z boku 鈥 odpar艂a z nieoczekiwan膮 pasj膮 w g艂osie. 鈥 Stary porz膮dek umar艂, nadchodzi nowy 艣wiat. I my go tworzymy. Sama widzia艂am.

A jak偶e, nadszed艂 鈥 westchn膮艂em. 鈥 Oto i on.



7. Monachium, maj 1920 roku


Znowu w okularach, tyle 偶e tym razem bez szkie艂. Patrzy艂em przez stalow膮 siatk臋 na przeciwnika z r贸wnym napi臋ciem, jak przedtem na Anglik贸w w kabinach S拢.5a. Walka to walka, nawet je艣li nikt nie mia艂 straci膰 偶ycia.

Stalowe okulary, ochraniacze na piersi, d艂ugie, cienkie, ostre jak brzytwa szpady z b艂yszcz膮cej stali. S臋dzia, lekarz, sekundant. Nie wszystkie ciosy s膮 dozwolone. Nie ma tu dw贸ch ci臋偶kich karabin贸w maszynowych, nie jest to b贸j na 艣mier膰 i 偶ycie.

W d艂ugim korytarzu wia艂o ch艂odem. Sufit by艂 upstrzony k臋pkami w艂os贸w i zasch艂膮 krwi膮: zabawa toczy艂a si臋 nie od dzi艣. Na stole na krzy偶akach chirurg roz艂o偶y艂 butelki ze 艣rodkiem antyseptycznym, a obok nich po艂o偶y艂 ig艂臋 i nici.

Silentium!鈥 krzykn膮艂 s臋dzia.

Stan膮艂em mocno na nogach na pokrytej trocinami pod艂odze.

Zaczyna膰!

Rzucili艣my si臋 do walki: przeciwnik i ja. Wypad do przodu, cofni臋cie, wolne r臋ce zatkni臋te za pasy za plecami, ostrze uderza o ostrze, gwa艂towne wibracje przenikaj膮 a偶 do gardy, 偶膮dl膮c d艂onie trzymaj膮ce szpady. Ostre komendy s臋dziego, w starych murach sali do fechtunku s艂ycha膰 ci臋偶kie posapywanie.

Haiti!

Opu艣ci艂em ostrze szpady. Lekarz podszed艂 i obejrza艂 krew dobywaj膮c膮 si臋 z ran, kt贸ra zaczyna艂a zlewa膰 si臋 w cienk膮 stru偶k臋 i sp艂ywa艂a po skroni mojego przeciwnika, m艂odego m臋偶czyzny o ogolonej niemal na 艂yso g艂owie, przypominaj膮cej r贸偶owe, pokryte meszkiem jab艂ko. Reprezentowa艂 korporacj臋 Aleman贸w.

W porz膮dku. Zaczyna膰!

Stopa do przodu, szcz臋k stali, cofni臋cie i wypad.

Trach!

Dobrze zna艂em ten d藕wi臋k: odg艂os, kt贸ry oznajmia, 偶e zosta艂e艣 trafiony. Tym razem to po mojej twarzy sp艂ywa艂a krew, jak ciep艂a struga deszczu, 艂askocz膮c w policzek.

W ty艂 i wypad, p艂uca walcz膮 o powietrze, z uderzaj膮cych o siebie szpad sypi膮 si臋 iskry, skupiony wzrok, trach! W ty艂 i wypad...

Walka zosta艂a wreszcie przerwana. Dwie rundy. 艢wie偶e trociny wysypane na stare, ciemne deski, by艂y pokryte krwi膮. Mieli艣my pokrwawione ochraniacze, krew 艣cieka艂a nam po policzkach i szyjach, sp艂ywaj膮c stru偶kami na ko艂nierzyki, formowa艂a si臋 w skrwawione stalaktyty wisz膮ce na brodach.

Ja i R贸偶owe Jab艂ko w towarzystwie swoich sekundant贸w uk艂onili艣my si臋 sobie przepisowo, po czym zeszli艣my z placu boju, 偶eby da膰 si臋 pozszywa膰. M贸j przeciwnik usiad艂 na drewnianym krze艣le, a jego sekundant 鈥 chuderlawy, m艂ody okularnik o nazwisku Himmler 鈥 pozbiera艂 jego ekwipunek. R贸偶owe Jab艂ko pochyli艂 si臋 nad waz膮 z paruj膮c膮 wod膮, aby podda膰 si臋 przemywaniu ran, i wkr贸tce woda przybra艂a ciemnoczerwony kolor. Siedzia艂 niewzruszony niczym ska艂a, podczas gdy lekarz zaszywa艂 mu zadane przeze mnie rany za pomoc膮 grubej ig艂y, jakiej u偶ywa rymarz. Wbija艂 ig艂臋, jakby przek艂uwa艂 p艂贸tno, lecz ch艂opak nie wydawa艂 z siebie najmniejszego j臋ku.

C贸偶 za opanowanie! 鈥 wykrzykn膮艂 Himmler z uznaniem.

Rzeczywi艣cie. Tak naprawd臋 chodzi艂o przecie偶 nie tyle o wykazanie umiej臋tno艣ci technicznych, co o sprawdzian 偶elaznego panowania nad sob膮. Sedno sprowadza艂o si臋 do tego, by przej艣膰 t臋 pr贸b臋 bez jednego skrzywienia si臋.

Jeste艣my potomkami germa艅skich rycerzy 鈥 ci膮gn膮艂 Himmler. Po twarzy wci膮偶 sp艂ywa艂a mi krew i skapywa艂a na ko艂nierzyk. 鈥 Czy偶 nie poszukujemy prawdy, podobnie jak oni? spyta艂, patrz膮c mi prosto w oczy. Rany piek艂y straszliwie i nie mog艂em oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e trajkotanie tego idioty by艂o cz臋艣ci膮 sprawdzianu wytrzyma艂o艣ci.

Pewnie tak 鈥 przytakn膮艂em.

Czyta艂e艣 powie艣膰 Hessego 鈥濻idhartha鈥? 鈥 dopytywa艂, gdy tymczasem ja z kolei podda艂em si臋 operacji zaszywania ran. 鈥 Ogromnie mnie uderzy艂o poczucie zdecydowania i obowi膮zkowo艣ci u przewo藕nika: nie zwraca膰 uwagi na cierpienie i robi膰 to, co nale偶y.

Ja r贸wnie偶 siedzia艂em nieczu艂y niczym kamie艅, podczas gdy ig艂a wbija艂a si臋 w sk贸r臋; by艂a ju偶 nieco st臋piona, wi臋c lekarz musia艂 za ka偶dym razem mocno j膮 naciska膰, zupe艂nie jakby przek艂uwa艂 sk贸rk臋 pomidora. Zwi膮za艂 fachowo nitk臋, 艣ci膮gn膮艂 do kraw臋dzi rany, a偶 cia艂o, zapominaj膮ce ju偶 powoli o pal膮cym ci臋ciu szpad膮, przeszy艂 w艣ciek艂y b贸l.

Moim zdaniem nie jest 偶adn膮 mrzonk膮 pogl膮d, 偶e jeste艣my nowym wcieleniem pradawnych rycerzy 鈥 kontynuowa艂 Himmler. 鈥 Jeste艣my 艣miertelnikami, bolesnym przyk艂adem wszystkiego, co przemijaj膮ce, ale nikt z nas tak naprawd臋 nie umiera; zmieniamy si臋 tylko, odradzamy z now膮 twarz膮, jedynie czas oddziela nasze kolejne wcielenia. Ale jeste艣 opanowany! 鈥 zachwyci艂 si臋 znowu cichym, niemal zazdrosnym tonem. Na jego twarzy nie by艂o blizn.

C贸偶, w ko艅cu otrzyma艂em 鈥濨艂臋kitnego Maksa鈥... Wsta艂em i podzi臋kowa艂em uroczy艣cie memu przeciwnikowi na co ten偶e odpowiedzia艂 tym samym. Dzi臋kowali艣my sobie za to, 偶e za obop贸lnym przyzwoleniem mogli艣my si臋 nawzajem nieco okaleczy膰.

Himmler zapyta艂 mnie, po chwili namys艂u: 鈥 Przyjdziesz do gospody?

Ka偶da z korporacji mia艂a w艂asn膮 gospod臋 oraz wyr贸偶niaj膮cy j膮 dekiel 鈥 kolorowe nakrycie g艂owy i wst膮偶eczki, dor贸wnuj膮ce niemal bogactwu malowa艅 naszych samolot贸w my艣liwskich. Pi艂o si臋 tam ciemne piwo kufel za kuflem, a偶 dos艂ownie wylewa艂o si臋 porami cia艂a, a ca艂a knajpa trz臋s艂a si臋 od ryczanych na ca艂e gard艂o starych pie艣ni o rycerzach i olbrzymach, o rycersko艣ci, winie i honorze; te s艂owa od wiek贸w rozbrzmiewa艂y na niemieckiej ziemi.

Przewija艂y si臋 w nich postacie tytan贸w o blond w艂osach, wynios艂e bia艂e zamczyska, osnute mg艂ami knieje, 艣wietlista Walhalla, rycerze, kobiety o alabastrowej sk贸rze i niebieskich lodowatych oczach...

Jutro 鈥 odpar艂em. 鈥 Dzisiaj wieczorem jestem zaproszony na zjazd koleg贸w z wojska.

Ach tak? 鈥 westchn膮艂 zazdro艣nie. 鈥 Lotnicy.

Nie, nie Jasta 鈥 odrzek艂em. 鈥 Chodzi o 偶o艂nierzy z 16. Pu艂ku Bawarskie go. Pod koniec wojny spad艂em po stronie ich okop贸w i do艂膮czy艂em do nich, kiedy rozgorza艂y walki. Zaprosili mnie teraz na swoje spotkanie.

Sk艂oni艂 si臋 z uznaniem.

Z sali fechtunku na zjazd weteran贸w 鈥 to bardzo stosowne. Interesujesz si臋 reinkarnacj膮? Bo ja tak. Mam w pokoju szalenie ciekaw膮 ksi膮偶k臋: 鈥 鈥濪rugi wzrok鈥. M贸g艂bym ci po偶yczy膰. Zawiera frapuj膮cy wykaz takich zjawisk i dziedzin nauki jak astrologia, hipnoza, telepatia i spirytyzm. My艣l臋 nawet o za wi膮zaniu ma艂ej grupki dyskusyjnej...

Musz臋 ju偶 i艣膰 鈥 przerwa艂em mu grzecznie. Rany piek艂y mnie w艣ciekle.

Na wypadek gdyby艣 zmieni艂 zdanie...

Mo偶e innym razem.

Trzeba by膰 naprawd臋 opanowanym, 偶eby s艂ucha膰 takich bredni, pomy艣la艂em i wyszed艂em, kieruj膮c kroki do Bierstube.

Hoeppner spostrzeg艂 mnie i gestem zaprosi艂 do swojego stolika. Zatrzyma艂 kelnera i niemal w mgnieniu oka zjawi艂 si臋 przede mn膮 wysoki kufel z wieczkiem, bogato zdobiony malunkami. Zatopi艂 pe艂ne niedowierzania spojrzenie w moje dopiero co opatrzone rany.

Pojedynkowa艂e艣 si臋?

Wzruszy艂em ramionami. 鈥 Od czasu do czasu dobrze jest sprawdzi膰 stan swoich nerw贸w. Skin膮艂 g艂ow膮.

Tak, rozumiem. U kogo艣 z dusz膮 wojownika to ca艂kiem naturalne.

Zmierzy艂 mnie badawczym wzrokiem. By艂y Leutnant, dow贸dca sektora, na kt贸ry spad艂em pod koniec wojny, mia艂 na sobie schludny garnitur, by艂 starannie ogolony i dobrze od偶ywiony.

Studiuj臋 na politechnice 鈥 sprostowa艂em.

Widzia艂em ci臋 w okopie 鈥 podkre艣li艂. 鈥 Jeste艣 urodzonym wojownikiem. Spad艂e艣 z nieba w sam 艣rodek bitwy i walczy艂e艣 jak dzikie zwierz臋. Walka le偶y w twojej naturze. S艂ysza艂em od kogo艣, 偶e by艂e艣 przez jaki艣 czas we Freikorpsie.

Ale kr贸tko 鈥 odpar艂em i upi艂em spory 艂yk rozkosznego piwa. 鈥 Kiedy wojna dobieg艂a ko艅ca i m贸j oddzia艂 uleg艂 rozwi膮zaniu, szuka艂em rozpaczliwie jakiego艣 miejsca dla siebie. I wtedy wpad艂em na Hubera 鈥 pami臋tasz go chyba, by艂 jednym z twoich 偶o艂nierzy.

Ja, pami臋tam Hubera. Ale mog艂e艣 z nimi zosta膰 鈥 zauwa偶y艂 z wszystko wiedz膮c膮 min膮. 鈥 Freikorps wci膮偶 istnieje, Huber s艂u偶y tam nadal.

C贸偶, ich pogl膮dy na 偶ycie niezbyt mi odpowiada艂y.

Bardzo taktownie to uj膮艂e艣 鈥 zauwa偶y艂 cicho i, rozejrzawszy si臋 po sali, dorzuci艂: 鈥 Z 偶alem jednak musz臋 stwierdzi膰, 偶e znajduj膮 tu wielu zwolennik贸w.

Masz z tym co艣 wsp贸lnego? 鈥 spyta艂em z ciekawo艣ci膮. 鈥 Co w艂a艣ciwie teraz porabiasz?

Wszed艂em do rz膮du krajowego 鈥 odpar艂. 鈥 Moja rodzina jest znana w tych stronach. Za swoje grzechy reprezentuj臋 tutaj Republik臋 Weimarsk膮.

Moja dziewczyna mieszka w Weimarze 鈥 podchwyci艂em. 鈥 Studiuje sztuk臋 w Bauhausie [Awangardowa uczelnia artystyczna za艂o偶ona w Weimarze].

W Bauhausie? 鈥 powt贸rzy艂, unosz膮c brwi. Roze艣mia艂 si臋. No, to ju偶 wiem, dlaczego nie zosta艂e艣 we Freikorpsie. Bauhaus reprezentuje wszystko, czego nienawidz膮 ci z Freikorpsu: now膮 kultur臋, die mm Sachlichkeit... 鈥 Znowu si臋 rozejrza艂. 鈥 Nasta艂y z艂e czasy dla ludzi rozs膮dku, Hans. Chyba mog臋 ci臋 do nich zalicza膰, prawda? M贸wi臋 do ciebie jako przedstawiciel rz膮du Republiki Weimarskiej, czyli demokracji. Demokracji zrodzonej z kl臋ski wojennej i z piek艂a rewolucji, obci膮偶onej zatem podw贸jn膮 skaz膮, a mimo to stanowi膮cej jedyn膮 drog臋 rozwoju. A przecie偶 przez wielu tak znienawidzonej. Nienawidzi demokracji prawica: stara klasa rz膮dz膮ca, arystokracja, korpus oficerski armii i marynarki wojennej 鈥 sam by艂e艣 oficerem lotnictwa, Hans! 鈥 s臋dziowie, wysocy urz臋dnicy pa艅stwowi, fabrykanci. Nienawidzi jej i lewica: przyw贸dcy komunistyczni, radykalny lumpenproletariat, boj贸wki marksistowskie, stosuj膮ce przemoc w r贸wnym stopniu, co Freikorps. Jedni i drudzy gardz膮 nami! Prawicy marzy si臋 przywr贸cenie monarchii, a lewica d膮偶y do dyktatury proletariatu wzorowanej na modelu sowieckim. Co mo偶emy im zaoferowa膰, jak nie system, kt贸ry im si臋 wydaje niezdarnym kompromisem? Ale to jest demokracja!

S艂uchaj膮c s膮czy艂em wytrwale piwo z wysokiego kufla kapi膮cego od nadmiaru namalowanych winoro艣li; wyborne piwo u艣mierza艂o pieczenie ran.

Na razie prawica, kiedy musi, wsp贸艂pracuje z nami dla utrzymania porz膮dku. Niechby si臋 zacz臋艂o komunistyczne powstanie, to wojsko i Freikorps skutecznie je zd艂awi膮, a obie strony jak zawsze nie b臋d膮 przebiera膰 w 艣rodkach. Wielu ju偶 przywyk艂o do wojny na ulicach... Uwierz mi, Hans, nietrudno dzisiaj by膰 pesymist膮, nie widzie膰 偶adnego 艣wiate艂ka w mroku...

My艣lisz, 偶e republika przetrwa? 鈥 zapyta艂em. 鈥 Ludzie zdaj膮 si臋 t臋skni膰 za przyw贸dc膮, kim艣, kto by nas wyprowadzi艂 z tego ca艂ego bagna.

Za bohaterem? 鈥 zakpi艂. 鈥 Mo偶e zbudzi si臋 i wy艂oni spod g贸r w Turyngii Fryderyk Barbarossa?

A W艂ochy? Ten ich Mussolini wydaje si臋 popularny, m贸wi si臋 nawet, 偶e mo偶e przej膮膰 w艂adz臋.

Nowy Cezar? Czy b臋d膮 go otacza膰, jak my艣li Spengler, kohorty nieugi臋tych bojownik贸w, ludzi chc膮cych s艂u偶y膰, a nie szukaj膮cych osobistego zysku? I czy ma teraz nasta膰, jak si臋 tego wielu obawia, epoka okrutnych wojen, w kt贸rych powstawa膰 b臋d膮 i upada膰 cywilizacje? 鈥 Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. 鈥 To by oznacza艂o nowe 艣redniowiecze, Hans. Ale republika musi przetrwa膰, i zapewniam ci臋, 偶e tak si臋 stanie. Chcesz wiedzie膰, dlaczego?

S艂ucham.

Kraje demokratyczne nie prowadz膮 ze sob膮 wojen. Wojny to domena dyktatur 鈥 ludowych czy jakichkolwiek innych. 鈥 Z艂apa艂 kelnera i zam贸wi艂 kolejn膮 kolejk臋 piwa, a nast臋pnie utkwi艂 we mnie baczne spojrzenie. 鈥 Nie wolno do tego dopu艣ci膰 鈥 orzek艂 z moc膮. 鈥 Mo偶emy wyj艣膰 z tego bagna.

Zjawi艂o si臋 piwo; przepili艣my do siebie.

Ile ci jeszcze zosta艂o studi贸w? 鈥 rzuci艂 od niechcenia.

Dwa lata.

A powiedz mi, z Freikorpsu odszed艂e艣 bez k艂贸tni? 鈥 spyta艂 wprost.

Oczywi艣cie. Nie nale偶臋 do tych, kt贸rzy dezerteruj膮.

Huber przyjdzie tu dzisiaj. Uczepi艂 si臋 teraz kaprala Hitlera.

To ten wasz 艂膮cznik?

Ten sam. Wyst膮pi艂 z wojska 鈥 i wzi膮艂 si臋 za polityk臋! Ten ma艂y szczur zosta艂 agitatorem. 鈥 W piwiarni by艂o gwarno, ale Hoeppner z jakiego艣 powodu 艣ciszy艂 g艂os. Nachyli艂em si臋, z臋by go lepiej s艂ysze膰.

Stan膮艂 na czele jakiej艣 sfory kundli. Dobry Bo偶e, ca艂a Bawaria p艂aszczy si臋 przed nimi! Ta ma艂a banda przepoconych, w艣ciek艂ych kundli i on... Czasem po przyj艣ciu do domu cz艂owiek odczuwa potrzeb臋 wzi臋cia od razu k膮pieli, 偶eby zmy膰 z siebie te wszystkie brudy...

Kim oni w艂a艣ciwie s膮? 鈥 docieka艂em.

Niemiecka Partia Robotnicza... Nie, obecnie to Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza. Nazywaj膮 siebie nazistami. Ten kurduplowaty 艂ajdak ma gadane, trzeba to przyzna膰 鈥 oczywi艣cie, je艣li kto艣 lubi plucie 偶贸艂ci膮 i rzucanie inwektywami. Na jego wiece przychodzi najgorszy mot艂och.

Ale czego po mnie oczekujesz? 鈥 zapyta艂em. U艣miechn膮艂 si臋 z wdzi臋czno艣ci膮.

Po prostu miej oczy i uszy otwarte. Informuj mnie, co dzieje si臋 w艣r贸d najbardziej radykalnych kr臋g贸w, co m贸wi si臋 w 艣rodowisku student贸w. Jeste艣 bohaterem wojennym, 艣wiecisz przyk艂adem na sali fechtunku, by艂e艣 w szeregach Freikorpsu. Budzisz szacunek. 鈥 Upi艂 troch臋 piwa. 鈥 To dla mnie wa偶ne 鈥 podkre艣li艂 cicho. 鈥 Musz臋 wiedzie膰, jak si臋 sprawy maj膮.

Wsta艂em i opr贸偶ni艂em kufel.

Wpadam tu w pi膮tki wieczorem 鈥 zasugerowa艂em. 鈥 Mo偶esz mnie tu zwykle zasta膰.

Zatem do zobaczenia 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

Toruj膮c sobie drog臋 w g臋stym od dymu powietrzu, natkn膮艂em si臋 na Hubera. Ucieszy艂 si臋 na m贸j widok, obj膮艂 mnie przyjacielsko ramieniem i zacz膮艂 mi wyrzuca膰, 偶e odszed艂em z Freikorpsu.

Posiekaliby艣my jeszcze sporo tych gnid 鈥 zapewni艂 mnie. Obejrza艂 uwa偶nie moje opatrzone rany. 鈥 No tak, ale pan jest oficerem 鈥 stwierdzi艂, jakby to mia艂o wyja艣nia膰 moje post臋powanie. Na r臋kaw brunatnej koszuli, stanowi膮cej jak膮艣 pozosta艂o艣膰 po formacjach tropikalnych, za艂o偶y艂 czerwonoczarn膮 opask臋.

Widz臋, 偶e nosisz nadal Hakenkreuz 鈥 zauwa偶y艂em, patrz膮c na krzy偶 o za艂amanych ramionach.

To swastyka 鈥 oznajmi艂 z dum膮 w g艂osie. 鈥 Jestem teraz z Adolfem.

Z Adolfem?

Pami臋ta pan chyba Hitlera, kaprala z mojego oddzia艂u.

Waszego 艂膮cznika?

W艂a艣nie. Ale teraz nie biega z rozkazami 鈥 sam je wydaje.

A, tak, s艂ysza艂em o tym. Zdaje si臋, 偶e stoi na czele jakiej艣 partii?

Nie jakiej艣, ale nazistowskiej. Sprowadzamy Niemcy z powrotem na w艂a艣ciw膮 drog臋. Rozwalimy tych wszystkich 艣mierdzieli, pozb臋dziemy si臋 wrog贸w narodu! Pieprzonych socjalist贸w, bolszewik贸w, 呕yd贸w 鈥 wszystkich, kt贸rzy sprzedali nas Francuzom. Sam pan zobaczy.

Kostki palc贸w 艣ciskaj膮cych kufel mia艂 pop臋kane i posiniaczone.

Wygl膮da na to, 偶e ju偶 przyst膮pi艂e艣 do dzie艂a 鈥 powiedzia艂em na po艂y kpi膮co.

A jak偶e! 鈥 krzykn膮艂 rado艣nie. 鈥 Nale偶臋 do Sturmabteilimg.

Do oddzia艂u szturmowego? 鈥 powt贸rzy艂em.

To w艂a艣nie my! Sami dawni 偶o艂nierze frontowi. Bo偶e, co艣 wspania艂ego. Powinien pan do艂膮czy膰 do nas. Kiedy Adolf przemawia, jeste艣my przy nim. Gdyby pan go s艂ysza艂, jak obje偶d偶a te wszystkie 艣mierdz膮ce kanalie! A jak kt贸remu艣 z nich co艣 si臋 nie podoba, dajemy takiemu w z臋by, 偶e a偶 mi艂o! Potem jedziemy ci臋偶ar贸wkami i samochodami na miasto, do siedlisk marksist贸w, wpadamy po schodach do piwnic, jak za dawnych, frontowych czas贸w, uzbrojeni w kije i pa艂y. W艣r贸d marksist贸w trafiaj膮 si臋 te偶 tacy sami jak my kombatanci, a wtedy zabawa jest na ca艂ego, w ruch id膮 pa艂ki, pot艂uczone butelki i pogruchotane krzes艂a, nikt nikogo nie oszcz臋dza i nikt nie prosi o lito艣膰. Co艣 wspania艂ego! Krew, po艂amane ko艣ci, krzyki 鈥 kto jak kto, ale my dobrze wiemy, jak trzeba oczy艣ci膰 kraj z ta艂atajstwa. Lenin, to pieprzone bolszewickie 呕ydzisko, m贸wi, 偶e terror jest narz臋dziem rewolucji 鈥 na Boga, my dajemy im posmakowa膰 terroru!

Oddycha艂 ci臋偶ko, jakby uczestniczy艂 w bijatyce i nogi rwa艂y si臋 do boju, a oczy zapatrzy艂y si臋 w przesz艂o艣膰.

Bo偶e, jak ja lubi臋 艂oi膰 im sk贸r臋! 鈥 szepn膮艂. 鈥 To jak pieprzy膰 dziwk臋, tyle 偶e jeszcze przyjemniejsze.

Powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci. U艣miechn膮艂 si臋 z dzikim, niezdrowym zadowoleniem.

Wie pan co, Hauptmann? Ci z ch艂opak贸w, kt贸rzy trafili do marksist贸w, kiedy dostan膮 ju偶 zdrowego 艂upnia, nast臋pnego dnia jako pierwsi zasilaj膮 nasze szeregi! Dzieje si臋 dok艂adnie tak, jak m贸wi Adolf. 鈥 Zawiesi艂 g艂os, pr贸buj膮c obj膮膰 wszystko swoim prostym rozumem. 鈥 Adolf jest naszym nauczycielem. Jeste艣my politycznymi wojownikami, ot co. Jaka jest droga cz艂owieka do wielko艣ci? Przez walk臋. Je偶eli cz艂owiek osi膮ga jaki艣 cel, to tylko dzi臋ki temu, 偶e odr贸偶nia si臋 od innych i nie zna lito艣ci. 鈥 Jego pokiereszowana twarz rozpromieni艂a si臋. 鈥 Tacy w艂a艣nie jeste艣my. Kto chce 偶y膰, musi walczy膰. A je艣li kto艣 unika walki w tym 艣wiecie, gdzie odwieczna walka jest prawem 偶ycia, ten nie ma prawa istnie膰. 鈥 Delektowa艂 si臋 swoimi s艂owami jak najsmakowitszym k臋sem. Wreszcie zatopi艂 we mnie spojrzenie. 鈥 Pami臋ta pan Adolfa, prawda?

Zna艂em go tylko przelotnie 鈥 odpar艂em suchym tonem. 鈥 By艂em ca艂y utyt艂any w b艂ocie i niewiele z nim rozmawia艂em, bo trzeba by艂o walczy膰 z Anglikami.

Zarechota艂.

Tak, c贸偶 to by艂y za czasy! A mo偶e znajdzie pan woln膮 chwil臋, 偶eby si臋 z nim spotka膰? W przysz艂ym miesi膮cu jedziemy do Austrii, b臋dzie nas kupa ludzi.

Dlaczego akurat do Austrii?

Pokaza艂 z臋by w u艣miechu. 鈥 Chcemy pos艂ucha膰 Wagnera, tak jak bogacze.



8. Zamek Werfenstein, Austria


Na spektaklu 鈥瀂ygfryda鈥 przedstawiali sob膮 zaiste szczeg贸lny widok. Patrz膮c na ich po艂amane nosy, pokryte bliznami twarze, niezdarne r臋ce, nadaj膮ce si臋 bardziej do 艣ciskania kija lub pa艂ki ni偶 do trzymania lornetki teatralnej, czy wreszcie widz膮c ich skrywane zmieszanie wobec tego, co si臋 wok贸艂 nich dzieje, mo偶na by艂o bez trudu odgadn膮膰, 偶e bardziej nadaj膮 si臋 do rozbijania ludziom 艂b贸w i nape艂niania sobie ka艂dun贸w piwem, ni藕li do raczenia si臋 kultur膮.

Mimo wszystko siedzieli cicho niczym trusie, potulni jak parafianie na niedzielnej mszy. W nast臋pnym dziesi臋cioleciu widywa艂em ich regularnie na wielkim festiwalu w Bayreuth 鈥 oczywi艣cie tych, kt贸rzy prze偶yli Noc D艂ugich No偶y. Ci, kt贸rym si臋 to uda艂o, zje偶d偶ali do Bayreuth w mundurach SS, z tych samych pobudek, dla kt贸rych przyjechali w swoim czasie do Austrii, by s艂ucha膰 muzyki Wagnera w ca艂ej jej przyt艂aczaj膮cej krasie. Kr贸tko m贸wi膮c, chcieli by膰 wsz臋dzie tam, gdzie kierowa艂 swe kroki 贸w ma艂y cz艂owieczek w czerwononiebieskiej kraciastej koszuli i niebieskiej marynarce, kt贸ra wisia艂a jak worek na jego ko艣cistym ciele.

Poddaj膮c si臋 zawodzeniu 艣piewak贸w i pot臋偶nemu 艂omotowi muzyki, zastanawia艂em si臋 nad tym, co mnie w Hitlerze najbardziej frapowa艂o: my艣la艂em o dziwnej sile, jak膮 wywiera艂 na innych ten md艂y osobnik o zag艂odzonym wygl膮dzie i wytrzeszczonych, niebieskich oczach.

Nawet jednor臋ki starszy sier偶ant, twardziel o nazwisku Amman, okazywa艂 mu pe艂ny szacunek. By艂 tam tak偶e niejaki von Liebenfels, indywiduum o szalonych oczach i nalanej szyi, kt贸ra przelewa艂a si臋 przez ko艂nierzyk jak stopiona 艣wieca, i wci膮偶 ob艣lizg艂ych wargach erotomana; bez zdziwienia przyj膮艂em wiadomo艣膰, 偶e by艂 kiedy艣 zakonnikiem, lecz zmuszono go do zrzucenia sutanny. Pods艂ucha艂em go, jak perorowa艂 o czysto艣ci rasowej przed Huberem, kt贸ry najwyra藕niej rozumia艂 jedno s艂owo na trzy. Mog艂em poj膮膰 uwielbienie dla Hitlera u ludzi pokroju Hubera czy u innych 偶o艂dak贸w, ale co z pozosta艂ymi? Jak cho膰by ten hardy weteran o pokrytej bliznami twarzy, niski, brzuchaty mi艂o艣nik wojaczki z min膮 szubrawca, nazwiskiem Rohm, kt贸ry nie ukrywa艂 szacunku dla niepozornego cz艂owieczka. Tylko G枚ring wydawa艂 si臋 by膰 panem samego siebie, zachowuj膮c si臋 swobodnie w sali wielkiej opery, ale w ko艅cu G枚ring by艂 bywalcem wy偶szych sfer. Dziwi艂o wi臋c mnie tym bardziej, co robi艂 tutaj kto艣 taki jak on, m贸j dawny prze艂o偶ony, dow贸dca pu艂ku Richthofena, w艣r贸d kreatur typu Hubera i kaprala Hitlera?

Nie przestawa艂em zadawa膰 sobie tego pytania. Po sko艅czonym przedstawieniu, kiedy nazi艣ci 鈥 w贸wczas s艂owo to brzmia艂o jeszcze strasznie dziwacznie 鈥 wr贸cili w mury fantastycznego, gotyckiego zamku, w kt贸rym zatrzymali si臋 na czas kilkudniowego pobytu w Austrii, zacz膮艂em si臋 domy艣la膰 prawdy.

G枚ring czu艂 si臋, rzecz jasna, jak ryba w wodzie w艣r贸d tych wszystkich prostaczk贸w, a ci uwielbiali go, bo by艂 jednym z nich, chlubn膮 latoro艣l膮 wyros艂膮 z tego samego pnia. Chlubna odnoga! M贸j Bo偶e, jak daleko cz艂owiek mo偶e si臋 posun膮膰...

Przed p贸j艣ciem do opery Huber przedstawi艂 mnie Hitlerowi 鈥 nale偶a艂o by to raczej nazwa膰 powt贸rn膮 prezentacj膮, bo pierwsza mia艂a przecie偶 miejsce owego dnia, gdy spad艂em na stanowi膮cy lini臋 frontu skrawek b艂otnistej ziemi, w kt贸rej gnie藕dzi艂 si臋 kapral Hitler. Huber, cz艂owiek o poobijanych pi臋艣ciach i g艂owie nabitej nienawi艣ci膮, czeka艂 z nale偶ytym szacunkiem, a偶 Hitler b臋dzie wolny. Podszed艂 do swego wodza, kt贸ry sta艂 na zewn膮trz wysokich mur贸w gotyckiego zamku, zwie艅czonego niewiarygodnie smuk艂ymi, bia艂ymi wie偶ami, wystrzeliwuj膮cymi prosto w rozpo艣cieraj膮ce si臋 nad nami b艂臋kitne niebo, a w dole lodowaty Dunaj toczy艂 sw贸j wartki nurt.

Mein F眉hrer 鈥 odezwa艂 si臋. Wtedy to pierwszy raz us艂ysza艂em ten tytu艂. 鈥 Chcia艂bym przedstawi膰 dawnego towarzysza frontowego, kapitana pilota Wolffa.

Jasnoniebieskie oczy przeszy艂y mnie na wylot. Po chwili Hitler u艣miechn膮艂 si臋.

Tak... Oczywi艣cie! Znalaz艂em was w b艂ocie.

Zgadza si臋. Mia艂em szcz臋艣cie, 偶e trafi艂em na kogo艣, kto zna drog臋! Obejrza艂 uwa偶nie moje rany po walce i na jego twarzy pojawi艂o si臋 co艣 w rodzaju u艣miechu. By艂a jaka艣 obsesyjno艣膰 w wygl膮dzie tego niepozornego cz艂owieka: kiedy si臋 u艣miecha艂, mia艂o si臋 wra偶enie, jakby to niedo偶ywiony doberman szczerzy艂 z臋by, czym艣 rozbawiony.

Wci膮偶 walczycie! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Ja tak偶e! Walcz臋 o dobro mojego narodu, wszystkich porz膮dnych Niemc贸w, zaszczuwanych przez te bolszewickie, 偶ydowskie i s艂owia艅skie kanalie, przez 鈥瀕istopadowych kryminalist贸w鈥! Wy i ja, starzy Frontkampfers, potrafimy walczy膰, prawda? Ach, frontowe czasy...

Niebieskie oczy zasnu艂a mg艂a wspomnie艅.

Najlepsze dni naszego 偶ycia! 鈥 wrzasn膮艂, a wszyscy stoj膮cy najbli偶ej podnie艣li g艂owy, ciekawi, o czym te偶 prawi ich w贸dz. 鈥 Wojna dla m臋偶czyzny jest tym, czym rodzenie dzieci dla kobiety: por膮 hartowania charakteru. Ze smarkaczy przeistaczamy si臋 w weteran贸w ze stali, kt贸rymi nic nie jest w stanie wstrz膮sn膮膰, nieugi臋tych wojownik贸w nie znaj膮cymi lito艣ci!

Jego wzrok ponownie stwardnia艂.

Wojna... 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Kt贸rego艣 dnia zaprowadzimy wsz臋dzie 艂ad. 鈥 Poszed艂 dalej, kiwn膮wszy mi kr贸tko g艂ow膮. Nie grzeszy艂 zbyt dobrym wychowaniem.

Ale zasia艂 we mnie pewien niepok贸j. Bo jakim cudem wiedzia艂 o mojej niemo偶no艣ci pogodzenia si臋 z wojn膮, o tym, 偶e jej nienawidzi艂em, a jednocze艣nie kocha艂em ponad wszystko? Nie dowiedzia艂 si臋 o tym od nikogo, przed nikim bowiem si臋 nie przyzna艂em 鈥 nie zwierza艂em si臋 nikomu ze sn贸w, w kt贸rych znowu by艂em wysoko na zimnym niebie, s艂ysza艂em zawodzenie linek, chwyta艂em haust powietrza, a potem spada艂em: wok贸艂 mnie brunatne krzy偶e, zapach oleju rycynowego, trawa uginaj膮ca si臋 pod podmuchem wiatru, terkot karabin贸w maszynowych.

I co o tym my艣lisz? 鈥 us艂ysza艂em z boku.

Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em G枚ringa, kt贸ry u艣miecha艂 si臋 do mnie ironicznie. Od czasu do czasu widywa艂em go na uniwersytecie, gdzie wpada艂, 偶eby lizn膮膰 troch臋 nauki.

Mia艂 bogat膮 偶on臋 rodem ze Szwecji. Jego wspania艂y Mercedes sta艂 niedaleko, a on sam ubrany by艂 w doskonale skrojony garnitur. Nie wygl膮da艂o jednak, 偶eby si臋 w nim dobrze czu艂: pami臋ta艂em z czas贸w wojny, 偶e uwielbia艂 stroi膰 si臋 w paradne mundury.

Sam nie wiem 鈥 odpar艂em. 鈥 Przyjecha艂em pos艂ucha膰 Wagnera.

Ale kaprala te偶 b臋dziesz musia艂 pos艂ucha膰 鈥 zauwa偶y艂 i wyj膮艂 angielskie go Dunhilla. 鈥 Zapalisz?

Dzi臋kuj臋. A co ty tutaj robisz?

Mo偶e ja te偶 przyjecha艂em dla muzyki Wagnera... W ka偶dym razie m膮dry cz艂owiek nie zamyka przed sob膮 偶adnych dr贸g. Rozumiesz, 偶yjemy w ciekawych czasach. Nie tak dawno jeszcze cieszyli艣my si臋 s艂aw膮, byli艣my bogami. 鈥 Popatrzy艂 w zamy艣leniu na srebrny nurt wartkiej rzeki. 鈥 Bohaterowie wojny maj膮 nie艂atwe 偶ycie, kiedy nadchodzi pok贸j. Ka偶dy teraz musi wzi膮膰 sw贸j los w swoje r臋ce.

Stukot but贸w po kamiennych schodach zapowiedzia艂 przybycie Hubera z innymi Frontkampfers.

G枚ring u艣miechn膮艂 si臋 z rozbawion膮 min膮.

Co tacy jak oni mog膮 zrozumie膰 z 鈥瀂ygfryda鈥? spyta艂, unosz膮c brwi.

Istotnie, co? Skoro jednak Hitler uzna艂 za stosowne obejrze膰 oper臋, oni r贸wnie偶 przesiedzieli twardo jak mur przez ca艂y spektakl. Nie 艂udz臋 si臋, 偶e zrozumieli cho膰 jedno s艂owo.

Po powrocie do zamku, kiedy s艂o艅ce zasz艂o majestatycznie za iglicami gotyckich wie偶, podano jedzenie i piwo. By艂a to prawdziwa uczta w czasach, gdy wielu dawnych 偶o艂nierzy frontowych wystawa艂o na rogach ulic w podartych, przepuszczaj膮cych lodowaty deszcz butach i pr贸bowa艂o sprzedawa膰 zapa艂ki, a obok nich przeje偶d偶ali spekulanci w ciep艂ych, suchutkich samochodach. W臋dzona wieprzowina i wo艂owina, 艣wie偶y chleb z 偶贸艂ciutkim, solonym mas艂em, dziesi臋膰 rodzaj贸w kie艂basy, gor膮ce pulpety, ostre i mocno przyprawione tymiankiem, paruj膮cy gulasz. N臋ci艂 strudel jab艂kowy, jaki piek艂y kiedy艣 matki, krojony w wielkie porcje z d艂ugiego p贸艂miska, przesycony kremem o smaku cytrynowo-cynamonowym. Pojawi艂o si臋 pieczone w ca艂o艣ci prosie o z艂ocistobr膮zowej sk贸rce, wolno opiekane na ro偶nie. Le偶a艂o teraz dumnie na olbrzymim p贸艂misku, kusz膮c biesiadnik贸w, kt贸rzy cz臋stowali si臋 chrupi膮cym, kruchutkim mi臋sem. Wszystko to popijane by艂o mocnym ciemnobr膮zowym piwem i zielono偶贸艂tym rieslingiem. Wszyscy jedli i pili z ochot膮 鈥 z wyj膮tkiem kaprala, kt贸ry wpycha艂 w siebie jakie艣 brejowate spaghetti polan臋 sosem warzywnym i popija艂 to wod膮.

Kiedy piwo uderzy艂o im do g艂贸w, bekn臋li i zacz臋li poch艂ania膰 kolejne kufle. Huber i kilku jego kompan贸w, siedz膮cych przy stole w wielkim holu wy艂o偶onym kamieniem i drewnem, podj臋li pie艣艅 marszow膮 Brygady Korpusu Ochotniczego im. Erhardta. Zajmowa艂em miejsce przy d艂ugim stole, przy kt贸rym Hitler wcina艂 swoj膮 brej臋. Blisko mnie siedzia艂 jego ochroniarz Ulrich Graf, pot臋偶ne m艂ode ch艂opisko o byczym karku, kt贸ry by艂 z zawodu rze藕nikiem i zapa艣nikiem; w 偶yciu nie widzia艂em, 偶eby kto艣 m贸g艂 tyle zje艣膰. Starszy sier偶ant Amman ucztowa艂 tak偶e niedaleko, pos艂uguj膮c si臋 z wpraw膮 swoj膮 jedn膮 r臋k膮. By艂 i Rohm, strzelaj膮cy oczami za m艂odymi, przystojnymi m臋偶czyznami, i G枚ring, kt贸ry w trosce o sw贸j elegancki garnitur wetkn膮艂 za ko艂nierzyk serwetk臋.

Zasiada艂 z nami r贸wnie偶 by艂y braciszek zakonny Lanz von Liebenfels. Kiedy wla艂 ju偶 w siebie wystarczaj膮co du偶o rieslinga, pocz膮艂 gl臋dzi膰 piskliwym g艂osem, robi膮c cz臋ste przerwy, z臋by obliza膰 wargi. Wlecia艂a mi naraz w ucho jego wzmianka na temat antropologii. Mile og艂uszony wybornym jedzeniem i winem, na kt贸rych nadmiar w owym czasie trudno by艂o narzeka膰, ubzdura艂em sobie, 偶e temat dotyczy ma艂p. Nagle spostrzeg艂em, 偶e w Hitlerze zasz艂a zmiana. Przesta艂 nape艂nia膰 sobie brzuch mazi膮 ze stoj膮cej przed nim miski. Od艂o偶y艂 widelec i ca艂y zamieni艂 si臋 w s艂uch, a na jego bladej twarzy odmalowa艂o si臋 napi臋cie. Wygl膮da艂 jak mechaniczna lalka, kt贸ra raptem o偶y艂a po pod艂膮czeniu do 藕r贸d艂a energii elektrycznej. G枚ring pos艂a艂 mi spojrzenie, jakby chc膮c przypomnie膰, 偶e powinienem s艂ucha膰 pilnie by艂ego kaprala.

Antropologia! 鈥 piszcza艂 Liebenfels. 鈥 Co to oznacza dla was?

Jeden z siedz膮cych w pobli偶u 偶o艂nierzy, przepe艂niony nadmiarem trunk贸w, pozwoli艂 sobie na g艂o艣ne bekni臋cie, czym wzbudzi艂 chichot innych. Og贸ln膮 weso艂o艣膰 uci臋艂o jedno ponure spojrzenie Hitlera.

Powiem wam, co antropologia oznacza dla nas wszystkich tu siedz膮cych 鈥 podj膮艂 temat by艂y mnich. 鈥 To zachowanie europejskiej rasy pan贸w poprzez utrzymanie czysto艣ci rasowej! 鈥 powiedzia艂, akcentuj膮c dobitnie ka偶de s艂owo.

Siedz膮cy naprzeciwko Hitler zakrztusi艂 si臋 jak 艣winia, kt贸ra prze艂kn臋艂a zbyt du偶膮 porcj臋 pomyj, i w jednej chwili poczerwienia艂 na twarzy.

Czy偶 rolnik pozwala, by jego wzorcowe stado krzy偶owa艂o si臋 z gorszy mi sztukami? 鈥 rycza艂 Liebenfels, podnosz膮c nieoczekiwanie g艂os i wyba艂uszaj膮c na nas 艣lepia. 鈥 Nie, nie, po tysi膮ckro膰 nie! C贸偶 wi臋c czyni? Czy偶 nie bierze no偶a i nie obcina j膮der podlejszym sztukom, kt贸re mog艂yby skazi膰 i splugawi膰 czysto艣膰 krwi w jego stadzie? A czy my mamy post臋powa膰 inaczej? Wok贸艂 nas, czystych Aryjczyk贸w, czaj膮 si臋 w ciemnych zakamarkach tacy, kt贸rzy chc膮 zanieczy艣ci膰 nasz膮 czyst膮 jak kryszta艂 krew. 鈥 Poderwa艂 si臋 z krzes艂a i pochyli艂 do przodu, wbijaj膮c w st贸艂 rozczapierzone palce niczym szpony. 鈥 Czy偶 mamy wi臋c nie wyci膮膰 w pie艅 bydl臋cych form ludzko艣ci? Tak, trzeba si臋 ich pozby膰! Musimy je wyt臋pi膰 i propagowa膰 wy偶sz膮 form臋 nowego cz艂owieka. Zacznijmy walk臋 o czysto艣膰 rasy, nie 偶a艂uj膮c kastracyjnego no偶a!

Hitler zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. P艂on膮艂 ca艂y na twarzy, oczy omal nie wyskoczy艂y mu z orbit. Tony biesiadnej pie艣ni momentalnie ucich艂y. G枚ring od艂o偶y艂 widelec.

Walka jest ojcem wszystkiego! 鈥 wrzasn膮艂 Hitler. Strz臋py nieokre艣lonych warzyw i kawa艂ki makaronu poszybowa艂y w powietrze i opryska艂y najbli偶ej siedz膮cych, w tym r贸wnie偶 mnie. Oczy艣ciwszy usta, Hitler kontynuowa艂: 鈥 Prawdziwa cnota to czysto艣膰 krwi! Rzecz膮 podstawow膮 i decyduj膮c膮 jest przyw贸dztwo. B臋dziemy walczy膰! Kto uchyla si臋 od walki w 艣wiecie, w kt贸rym odwieczna walka jest prawem 偶ycia, ten nie ma prawa istnie膰. Takich b臋dziemy niszczy膰, obetniemy im jaja, wdepczemy ich w py艂 historii. W jakiej epoce przysz艂o nam 偶y膰? Nie s膮 to czasy Grek贸w i Rzymian, ani 艣redniowiecze, w kt贸rym kwit艂y niemieckie warto艣ci. To wiek kapitalistycznego Zachodu, chorego i chyl膮cego si臋 ku upadkowi.

Potoczy艂 wzrokiem po na wp贸艂 pijanym audytorium, kt贸re tymczasem b艂yskawicznie trze藕wia艂o. Szuka艂 ich spojrze艅, pr贸buj膮c znale藕膰 w nich jaki艣 rodzaj duchowej wsp贸lnoty 鈥 i znajdywa艂. Zauwa偶y艂em, 偶e G枚ring obserwuje sal臋, jakby oceniaj膮c si艂臋 Hitlera.

-Dlaczego wielkie cywilizacje upadaj膮? Jak to si臋 dzieje, 偶e ogromne cesarstwa zamieniaj膮 si臋 w py艂? 鈥 pyta艂 Hitler, 艣ciszaj膮c g艂os do niemal b艂agalnego tonu. 鈥 Dlaczego? 鈥 Wyci膮gn膮艂 r臋ce do s艂uchaczy.

Riebenfels zapad艂 z powrotem w wygodne obj臋cia krzes艂a, ale nie spuszcza艂 oczu z m贸wcy, poruszaj膮c ob艣lizg艂ymi ustami na znak zgody.

Ot贸偶 upadaj膮 i gin膮, bo uleg艂y ska偶eniu. Wszystkie dawne wielkie cywilizacje upad艂y, bo wymar艂a pierwotna rasa, kt贸ra je stworzy艂a.

Przebieg艂 wzrokiem po s艂uchaczach, szukaj膮c poparcia, i nie zawi贸d艂 si臋.

Dlaczego wymar艂a? Z powodu ska偶enia krwi! 鈥 wykrzycza艂 ostatnie s艂owa z twarz膮 nagle nabieg艂膮 w艣ciek艂o艣ci膮. 鈥 Czysto艣膰 rasy zosta艂a skalana, os艂abiona, zanieczyszczona. 殴r贸d艂em si艂y narodu nie jest bro艅 czy armia, ale wewn臋trzna czysto艣膰 鈥 czysto艣膰 rasy. To jej nale偶y broni膰 przed zab贸jcz膮 trucizn膮 internacjonalizmu, egalitaryzmu, demokracji i pacyfizmu. Ludzie zatruci jadem tych wypacze艅 natychmiast trac膮 sw膮 rasow膮 czysto艣膰.

Zawiesi艂 g艂os.

Trucizna nie p艂ynie z powietrza. Trucizna kryje si臋 w pojemniku, w butelce, w s艂oiku, trzymana pod szczelnym przykryciem do momentu, a偶 zostanie wylana do czystej wody. Jaka偶 rasa jest takim pojemnikiem, w kt贸rym skrywane s膮 najgorsze jady?

Zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋.

呕ydzi! Paso偶yty! Czy偶 ostatecznym celem 偶ydowskiej walki o byt nie jest zniewolenie produktywnie czynnej cz臋艣ci ludzko艣ci? Czy偶 nie d膮偶膮 do tego, by wynarodowi膰, zb臋karci膰 inne ludy, os艂abi膰 rasow膮 czysto艣膰 najbardziej rozwini臋tych narod贸w, by nast臋pnie zmniejszy膰 dominacj臋 powsta艂ej w ten spos贸b mieszanki rasowej poprzez wytrzebienie rodzimej inteligencji i zast膮pienie jej przedstawicielami ich w艂asnej, zatrutej rasy? 呕yd czyni艂 to ju偶 przedtem. Je艣li zdo艂a teraz, z pomoc膮 marksistowskiej ideologii, podbi膰 narody 艣wiata, to jego korona stanie si臋 wie艅cem pogrzebowym dla ludzko艣ci! 鈥 M艂贸ci艂 w艣ciekle r臋kami w powietrzu. 鈥 Czy jest taka forma plugastwa, czy jest jakiekolwiek brudne dzie艂o, zw艂aszcza w dziedzinie kultury, w kt贸rym nie by艂oby zna膰 r臋ki 呕yda? Wsad藕cie n贸偶 w taki ropiej膮cy wrz贸d, a znajdziecie 呕yda, niczym robactwo w rozpadaj膮cym si臋 ciele.

Liebenfels kiwa艂 z zapa艂em g艂ow膮, a偶 艣lina ciek艂a mu z ust.

Tylko pomy艣lcie! 鈥 grzmia艂 Hitler. 鈥 Jaki koszmar nas czeka? Krew setek tysi臋cy czystych niemieckich kobiet splugawiona 偶膮dz膮 ohydnych, krzywonogich 偶ydowskich b臋kart贸w, kryj膮cych si臋 po ciemnych k膮tach. 鈥 Oddychaj膮c ci臋偶ko, potoczy艂 wzrokiem dooko艂a, jakby kogo艣 szuka艂. 鈥 Dlaczego poszli艣my dzisiaj obejrze膰 鈥瀂ygfryda鈥? 呕eby odczyta膰 przes艂anie. Czy偶 bohater nie ukazuje nam drogi do czekaj膮cych nas zada艅? Co jeszcze dojrzeli艣my opr贸cz germa艅skiej epoki bohater贸w? Czy偶 nie znajdujemy w tej operze potrzebnego nam wzorca do odrodzenia niemieckiego narodu w tym chorym czasie upadku? 鈥 Po raz kolejny 艣ciszy艂 g艂os i wszyscy nachylili si臋, 偶eby 艂owi膰 jego s艂owa. 鈥 Nadchodzi cz艂owiek... Ten, kt贸ry stanie na czele, syn tego narodu... B臋dzie nosi艂 p艂aszcz Zygfryda i poprowadzi nar贸d do rozprawy z wrogami!

Run膮艂 na krzes艂o r贸wnie gwa艂townie, jak si臋 z niego zerwa艂. Rozleg艂 si臋 ryk aplauzu, walenie pi臋艣ciami o st贸艂 i walenie buciorami o pod艂og臋. Upewniwszy si臋, 偶e w贸dz zako艅czy艂 na dobre wyst膮pienie, podj臋li na nowo marszow膮 pie艣艅.

Von Liebenfels mia艂 tak kwa艣n膮 min臋, jakby zjad艂 cytryn臋.

Nie do wiary, ile to niekt贸rzy mog膮 si臋 nauczy膰 z ksi膮偶ek 鈥 mrukn膮艂 k膮艣liwie. Hitler pos艂a艂 mu spojrzenie zdolne u艣mierci膰, ale jego adresat zaj臋ty by艂 krojeniem chrupi膮cego mi臋siwa. G枚ring nadzia艂 na widelec k臋s wybornej wieprzowiny. W艂o偶y艂 mi臋so do ust i spojrza艂 na mnie, unosz膮c pytaj膮co brwi.

Mia艂em niewielki samoch贸d, Opla z brezentowym dachem, kt贸ry sk艂ada艂o si臋 nad ciasnym tylnym siedzeniem. Wsta艂em o 艣wicie i prze艂kn膮艂em bu艂ki i kaw臋. Zapowiada艂 si臋 艂adny dzie艅. Zwin膮艂em podp贸rki i brezentowy dach na czas podr贸偶y przez g贸ry. Na dziedzi艅cu poczu艂em zapach oleju i spalin z Mercedesa G枚ringa i dobieg艂 mnie ledwo ju偶 s艂yszalny, rytmiczny g艂os silnika. Jako piloci przywykli艣my do wczesnego wstawania: poranne powietrze jest mi臋kkie jak aksamit. Auto G枚ringa by艂o prawdziwym cackiem. Zak艂adali艣my wszyscy, 偶e nie brakuje mu pieni臋dzy, podobnie jak musia艂a my艣le膰 艣mietanka towarzyska, przed kt贸r膮 lubi艂 brylowa膰. Szyk i 鈥濨艂臋kitny Maks鈥 otwiera艂y wszystkie drzwi. Tak naprawd臋 jednak 偶y艂 sprzedaj膮c bi偶uteri臋 偶ony. Przez ca艂e 偶ycie powodowa艂y nim sk膮pstwo, 偶膮dza i ambicja.

Jeszcze kto艣 by艂 ju偶 o tej porze na nogach. Mnich von Liebenfels, ubrany w bia艂膮 szat臋 opatrzon膮 podw贸jn膮 czerwon膮 swastyk膮, szed艂 kaczkowatym krokiem przez dziedziniec, u艣miechaj膮c si臋 do mnie umizgliwie i zacieraj膮c r臋ce.

Dzie艅 dobry, m贸j dobry panie, dzie艅 dobry 鈥 powita艂 mnie. 鈥 Jak to dobrze, 偶e zd膮偶y艂em pana z艂apa膰.

W czym mog臋 pom贸c? 鈥 spyta艂em. Z niech臋ci膮 postrzega艂em widoczn膮 zmian臋 w jego zachowaniu 鈥 od nieomal pogardy, jak膮 okazywa艂 Huberowi i jego kolegom wykrzykuj膮cym marszowe pie艣ni, do umizgiwania si臋 wobec mojej osoby.

Pozwol臋 sobie powiedzie膰, 偶e widz臋 w panu stuprocentowy przyk艂ad czystej rasy. 鈥 Zapatrzy艂 si臋 na mnie z podziwem.

Naprawd臋?

Ale偶 tak! 鈥 zapewni艂 mnie. 鈥 Sp臋dzi艂em wiele lat nad rozwijaniem mojej teorii ras. Jestem wydawc膮 bardzo popularnego magazynu. 鈥 Z tymi s艂owami si臋gn膮艂 pod fa艂dy bia艂ej szaty.

Prosz臋, mein Freiherr. 鈥 Wcisn膮艂 mi w r臋k臋 czasopismo. Ekspresyjnie narysowany olbrzym stawia艂 nog臋 w kolczudze na gardle ciemnosk贸rej postaci o haczykowatym nosie, kt贸ra bezskutecznie wyci膮ga艂a w jego stron臋 rozczapierzone palce. 鈥 鈥濷stara鈥! 鈥 rzek艂 z dum膮. 鈥 Pismo dla niebieskookich nadludzi o blond w艂osach, takich w艂a艣nie jak pan.

Wcisn膮艂em szmat艂awca do kieszeni i wzi膮艂em si臋 za czyszczenie przedniej szyby. Jak wszyscy piloci my艣liwc贸w, mam obsesj臋 na punkcie ca艂kowitej przejrzysto艣ci szyb.

Podszed艂 bli偶ej, 偶eby m贸c mi si臋 dalej przygl膮da膰 przez ma艂e, okr膮g艂e okulary.

Kiedy by艂em m艂ody, te偶 mia艂em takie blond w艂osy jak pan 鈥 zapewni艂 mnie.

To takie wa偶ne?

Czy wa偶ne? 鈥 obruszy艂 si臋. 鈥 Drogi panie, nie wie pan, co pan m贸wi. Jeste艣my wybra艅cami! Lud藕mi czystej rasy, sam膮 esencj膮 cz艂owiecze艅stwa. Jak pan wie, za艂o偶y艂em w艂asny zakon, kt贸rego zadaniem jest propagowanie czystej nordyckiej rasy i zmiecenie z powierzchni ziemi Murzyn贸w, wszelakich miesza艅c贸w i 呕yd贸w. Nazywamy si臋 zakonem Nowych Templariuszy.

Pomy艣la艂em przez chwil臋 o tych wszystkich Murzynach, miesza艅cach i 呕ydach, kt贸rych z pewno艣ci膮 偶y艂o na 艣wiecie wiele milion贸w, i zauwa偶y艂em z niejakim przek膮sem:

To b臋dzie kosztowa膰 sporo pracy.

Pragn膮艂em z ca艂ego serca, 偶eby Huber otrz膮sn膮艂 si臋 ju偶 z kaca i zwlek艂 si臋 wreszcie do samochodu; mia艂em odwie藕膰 go do Monachium. Zawsze stara艂em si臋 unika膰 rozm贸w z lud藕mi, kt贸rzy nie wydaj膮 si臋 by膰 przy zdrowych zmys艂ach, i s膮 na przyk艂ad 艣wi臋cie przekonani, 偶e 艣wiatem zaw艂adn臋艂y ma艂e zielone ludziki z Marsa, a esencj膮 niemiecko艣ci jest para niebieskich oczu.

Oczywi艣cie 鈥 przytakn膮艂 mi jak najpowa偶niej. 鈥 Czyste egzemplarze musz膮 si臋 rozmna偶a膰, nieczyste nale偶y wyt臋pi膰. Je偶eli trzeba, to nie szcz臋dz膮c no偶a do kastrowania! To wojna mi臋dzy 艣wiat艂em a mocami ciemno艣ci! W moim nowym zakonie wszyscy m臋偶czy藕ni o nordyckim, aryjskim rodowodzie b臋d膮 mie膰 obowi膮zek zap艂odnienia jak najwi臋kszej liczby nordyckich kobiet. A co by pan powiedzia艂...

Prosz臋 pos艂ucha膰, panie Liebenfels: lepiej pan chyba zrobi, werbuj膮c do swojego zakonu Hitlera. On sprawia wra偶enie znacznie bardziej ode mnie zainteresowanego tym wszystkim.

Jego? 鈥 Liebenfels poprawi艂 z pogard膮 fa艂dy szaty. 鈥 Daleko mu do czysto艣ci rasowej! Przyszed艂 do mnie przed wielu laty, jeszcze przed wojn膮, brudny i w 艂achmanach, 偶eby b艂aga膰 o kilka brakuj膮cych numer贸w mojego pisma. Da艂em mu je 鈥 dostrzeg艂em u niego par臋 przydatnych cech, mam na my艣li cechy w艂a艣ciwe s艂ugusowi... Zaprosi艂em go tutaj z t膮 jego band膮 rzezi mieszk贸w, bo s膮dzi艂em, 偶e mo偶e si臋 przyda膰, a on co robi? Ma czelno艣膰 dawa膰 mi wyk艂ad na temat rasy! Mnie, kt贸ry jest tw贸rc膮 tych teorii!

Z ulg膮 zauwa偶y艂em Hubera, kt贸ry toczy艂 si臋 po schodach, pocieraj膮c r臋kami twarz.

No, na mnie ju偶 pora. Dzi臋kuj臋 za go艣cin臋.

Nie przy艂膮czy si臋 pan do nas? 鈥 zdziwi艂 si臋, nie kryj膮c zawodu, jak w臋dkarz, kt贸remu wymyka si臋 wyj膮tkowo okaza艂y 艂oso艣.

Mam wa偶niejsze sprawy ni偶 zap艂adnianie kobiet.

Ale jest pan chyba 偶onaty? 鈥 spyta艂 z nadziej膮.

I owszem.

To musi pan mie膰 wiele, wiele dzieci!

Jedno.

Blond w艂osy, niebieskie oczy, tak jak pan?

Tak 鈥 odpar艂em kr贸tko. 鈥 Czas rusza膰 w drog臋.

Ooo! To dopiero pocz膮tek!

Huber przez prawie ca艂膮 drog臋 powrotn膮 do Monachium spa艂 na tylnym siedzeniu. O ile mog艂em si臋 zorientowa膰, ostatnia noc zesz艂a mu na rywalizacji z kolegami z SS o palm臋 pierwsze艅stwa w piciu piwa. Le偶a艂 na sk贸rzanym siedzeniu w brunatnej koszuli i bryczesach, i chrapa艂, roztaczaj膮c od贸r piwska. Zbudzi艂 go ch艂贸d, gdy dotarli艣my na najwy偶ej po艂o偶ony odcinek g贸rskiej przeprawy. Niemal w tym samym czasie zagotowa艂a si臋 woda w ch艂odnicy, zatrzyma艂em wi臋c samoch贸d przy g贸rskim zaje藕dzie, gdzie mogli艣my zje艣膰 drugie 艣niadanie. G枚ring, kt贸ry wyruszy艂 przed nami w swoim wspania艂ym Mercedesie, by艂 ju偶 pewnie w Monachium; jego pot臋偶ny silnik po偶era艂 z 艂atwo艣ci膮 kilometry, krzy偶uj膮c zakusy chc膮cych go powstrzyma膰 g贸r. Ma艂y Opel nie nale偶a艂 do tej klasy, dlatego uzna艂em, 偶e nale偶y mu si臋 chwila wytchnienia.

Huber obrzuci艂 zajazd wdzi臋cznym spojrzeniem.

Mam w g臋bie smak, jakbym 偶u艂 majtki sier偶anta 鈥 po偶ali艂 si臋, kiedy wchodzili艣my do 艣rodka. By艂 w swoim mundurze i opasce z Hakenkreuzemco wcale nie znaczy, 偶e zwraca艂 tym czyj膮艣 uwag臋. W owym czasie w mundurze chodzi艂 ka偶dy 鈥 od urz臋dnik贸w po pracownik贸w poczty, widok Hubera m贸g艂 wi臋c ludziom kojarzy膰 si臋 r贸wnie dobrze z Ministerstwem Pracy. Nazi艣ci poza Bawari膮 byli wtedy praktycznie nikim.

Gospodarz w szerokim bia艂ym fartuchu przyni贸s艂 nam piwo i Schinkenbrol 鈥 wy艣mienite, grubo krojone plastry szynki na pachn膮cym chlebie posmarowanym 偶贸艂ciutkim mas艂em. Byli艣my g艂odni jak wilki, zaatakowali艣my wi臋c z ochot膮 podane smakowito艣ci. Huber mia艂 偶o艂膮dek prawdziwego 偶o艂nierza frontowego: m贸g艂 je艣膰 i pi膰 przy ka偶dej okazji, z trze藕w膮 g艂ow膮 czy po pijackiej hulance.

Ca艂y czas chodzisz tak ubrany? 鈥 spyta艂em, wskazuj膮c na mundur.

Oczywi艣cie. F眉hrer nalega, 偶eby wszyscy cz艂onkowie partii nosili mundur. Zdarza si臋, 偶e niekt贸rzy pracodawcy tego nie lubi膮 鈥 nie oznacza to bynajmniej, 偶e wielu z nas m膮 jak膮艣 sta艂膮 prac臋 鈥 ale na czas s艂u偶by zak艂adamy obowi膮zkowo mundur.

Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e do tego stopnia nienawidzi 呕yd贸w.

Hm? 鈥 pr贸bowa艂 si臋 odezwa膰 z ustami pe艂nymi jedzenia. 鈥 O, tak, nienawidzi pieprzonych 呕yd贸w jak wszyscy diabli.

A ty?

No, jest tego ta艂atajstwa coraz wi臋cej, wi臋cej ni偶 przed wojn膮, i wsz臋dzie si臋 panosz膮. Si艂y z艂a rozlewaj膮 si臋 na wszystkie strony, Hans. Ten Lenin te偶 jest 呕ydem.

Tak?

Jasne. Niech no pomy艣l臋... Issachar Zederblum, tak si臋 naprawd臋 nazywa. 鈥 Pogryz艂 k臋s chleba z szynk膮 i prze艂kn膮艂. 鈥 Podoba mi si臋 to, co m贸wi nasz W贸dz. Wiem tylko tyle, 偶e niedawno ponie艣li艣my kl臋sk臋. My, najwi臋kszy nar贸d 艣wiata, rzuceni na kolana przez 鈥瀕istopadowych kryminalist贸w鈥, przez 呕yd贸w i bolszewik贸w. Teraz mamy Wodza, kt贸ry ukazuje nam drog臋, aby nar贸d sta艂 si臋 wieder Ehr眉ch 鈥 na powr贸t uczciwy.

Pochyli艂 si臋 do przodu; z jego pokancerowanej twarzy bi艂a szczero艣膰. 鈥 Sam W贸dz m贸wi, 偶e jest tylko der Trommler, doboszem buduj膮cym poparcie dla maj膮cego nadej艣膰 wielkiego przyw贸dcy, Zbawiciela, kt贸ry wyprowadzi Niemcy z ciemno艣ci do 艣wiat艂a. 鈥 Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. 鈥 Ale ja wiem, 偶e to F眉hrer jest tym Zbawicielem 鈥 powiedzia艂 cicho, z zupe艂nym przekonaniem. 鈥 To nie Trommler, to cz艂owiek zes艂any niemieckiemu narodowi przez Opatrzno艣膰.

Zanim sko艅czyli艣my posi艂ek, Opel zd膮偶y艂 ostygn膮膰. Uzupe艂ni艂em wod臋 w ch艂odnicy i byli艣my gotowi do drogi. Huber usiad艂 z ty艂u, 偶eby chwyci膰 jeszcze troch臋 drzemki, po czym potoczyli艣my si臋 kr臋t膮 prze艂臋cz膮 przez dywan kwiat贸w, po ma艂ych kamiennych mostkach, pod kt贸rymi pluska艂y srebrne strumienie, a偶 teren wyr贸wna艂 si臋 i mogli艣my doda膰 gazu, kieruj膮c si臋 do Monachium.

Huber obudzi艂 si臋 i przesiad艂 si臋 na przednie siedzenie. Przeje偶d偶ali艣my przez bogat膮 dzielnic臋 miasta, z imponuj膮cymi kamienicami i szerokim ulicami, kiedy Huber rozejrza艂 si臋 i powiedzia艂:

Mam tu w pobli偶u znajomego, chcia艂bym na chwil臋 do niego wpa艣膰.

Zatrzyma艂em si臋.

Ja te偶 rozprostuj臋 troch臋 nogi. B臋d臋 tu jeszcze par臋 minut, je艣li zd膮偶ysz, mo偶esz si臋 ze mn膮 zabra膰.

To d艂ugo nie potrwa 鈥 zapewni艂. Wyci膮gn膮艂 z walizki marynark臋, na艂o偶y艂 j膮 na brunatn膮 koszul臋, zakrywaj膮c opask臋 ze swastyk膮, po czym oddali艂 si臋 szybkim krokiem.

Dotrzyma艂 s艂owa: w艂a艣nie wsiada艂em do samochodu, kiedy si臋 zjawi艂 z powrotem. Pakuj膮c si臋 do auta, 艣ci膮gn膮艂 marynark臋 i schowa艂 do kieszeni zwitek banknot贸w.

Dosta艂e艣 wyp艂at臋?

Znajomy po偶ycza mi czasami pieni膮dze. To Frontkampfer, jeden z nas. Pami臋ta pan Eisenmanna, celowniczego karabinu maszynowego?

Chcesz powiedzie膰, 偶e ma pieni膮dze?

Czasy by艂y naprawd臋 ci臋偶kie. Mia艂em szcz臋艣cie, bo otrzymywa艂em doch贸d z maj膮tku zapisanego mi przez rodzic贸w, ale dla wielu innych codzienno艣ci膮 by艂 brak pracy i pusty 偶o艂膮dek.

Oczywi艣cie 鈥 odpowiedzia艂 mi. 鈥 Pracuje razem ze swoim bratem w firmie ojca. To 呕ydzi 鈥 doda艂 bez zaj膮kni臋cia. 鈥 A 呕ydzi zawsze maj膮 pieni膮dze. Pomaga mi po starej przyja藕ni.

Przed p贸j艣ciem zakry艂e艣 opask臋 鈥 zauwa偶y艂em.

No tak, po co obra偶a膰 starego towarzysza frontowego?

Przecie偶 to 呕yd 鈥 powiedzia艂em jak najogl臋dniej.

Prawda, ale m贸j 呕yd. Walczyli艣my rami臋 w rami臋.

Wysadzi艂em go przy piwiarni. By艂 ju偶 wypocz臋ty i nie m贸g艂 si臋 wprost doczeka膰 wieczoru, na kt贸ry Hess, organizator z ramienia Hitlera, zaplanowa艂 wypad do siedziby czerwonych i z艂ojenie im sk贸ry.

Kilka dni p贸藕niej wpad艂em w Bierstube na Hoeppnera. Mia艂em ju偶 zdj臋te szwy z twarzy, po kt贸rych pozosta艂y jedynie wyra藕ne r贸偶owe kreski. Zaszyli艣my si臋 w cichym k膮cie i opowiedzia艂em mu o swojej wizycie w zamku.

Kapral Hitler dostaje sza艂u na punkcie 呕yd贸w 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Nienawidzi ca艂膮 mas臋 ludzi: bolszewik贸w, S艂owian, kapitalist贸w, demokrat贸w, Francuz贸w, Anglik贸w 鈥 do wyboru, do koloru. On w艂a艣ciwie nie tyle m贸wi, co raczej pluje 偶贸艂ci膮 i inwektywami. Ale najbardziej ze wszystkich nienawidzi 呕yd贸w.

Hoeppner wydawa艂 si臋 dziwnie zadowolony z tego, co us艂ysza艂.

Z du偶ej chmury ma艂y deszcz 鈥 skomentowa艂. 鈥 To w Rosji mia艂y miejsce pogromy, nie u nas. Mn贸stwo ludzi wyznaje antysemickie pogl膮dy, ale nie do tego stopnia, by posuwa膰 si臋 do akt贸w przemocy.

Studenci te偶 nie lubi膮 呕yd贸w 鈥 doda艂em. 鈥 W ubieg艂ym roku korporanci wykluczyli ich z zaj臋膰 fechtunku.

Studenci to zawsze raptusy.

Oczywi艣cie, Hitler tylko pluje jadem i nienawi艣ci膮, ale to trafia do ludzi. Tak wielu odczuwa dzisiaj strach, nienawi艣膰, rozpacz i stara si臋 znale藕膰 winnego swego losu. On sam zreszt膮 czuje to samo: jest przepe艂niony po same brzegi z艂o艣ci膮 i nienawi艣ci膮. Powtarza ludziom, 偶e maj膮 racj臋, 偶e faktycznie istniej膮 niewidzialni wrogowie, kt贸rzy s膮 odpowiedzialni za ich niedol臋: kapitali艣ci, demokraci, socjali艣ci, 呕ydzi, finansjera, bolszewicy, i tak dalej, i tak dalej. Kiedy przemawia, wszyscy patrz膮 w niego jak w obrazek. Podczas rozmowy w cztery oczy nie sprawia najlepszego wra偶enia, ale ma w sobie ten dar...

Przypomnia艂em sobie, jak w niezwyk艂y spos贸b przejrza艂 mnie i domy艣li艂 si臋 mojego stosunku do wojny.

Gra na emocjach 鈥 podkre艣li艂em. 鈥 Nie potrafi臋 tego lepiej wyja艣ni膰. Nie m贸wi o polityce, nie dotyka konkretnych spraw. Buduje wszystko na uczuciach: strachu, zawi艣ci, nienawi艣ci, po偶膮daniu, zem艣cie. I jako艣 mu si臋 to udaje.

Obudzi艂em si臋 w swoim fotelu. Wsta艂 ju偶 dzie艅. Siedemdziesi膮t kilka lat, jakie up艂yn臋艂y od owego dnia, gdy smakuj膮c piwo rozmawia艂em z Hoeppnerem o Hitlerze, uczyni艂y ze mnie zesztywnia艂ego starca. Ale sta艂o si臋 oto cos niesamowitego: w nozdrzach wci膮偶 mia艂em zapach pieczonej wieprzowiny, jak膮 podano wtenczas w zamku. Nie mog艂em si臋 go pozby膰. Wci膮偶 widzia艂em z艂ocistobr膮zowe, chrupi膮ce, kruchutkie mi臋so, G枚ringa, jak wyciera sobie usta chusteczk膮 (by艂 wszak d偶entelmenem), Hubera obcieraj膮cego usta r臋kawem (bo ten, cokolwiek by o nim powiedzie膰, z pewno艣ci膮 nie zalicza艂 si臋 do grona d偶entelmen贸w). Pieprzone prosi臋 i jab艂ko: czu艂em ten zapach, zupe艂nie jakby czas zatrzyma艂 si臋 w miejscu. G枚ring po艂o偶y艂 sobie wtedy kawa艂ek jab艂ecznika na wieprzowinie i jad艂 w ten spos贸b.

Otworzy艂em okno, s膮dz膮c, 偶e 艣wie偶e powietrze przegna wspomnienia. I tak si臋 te偶 sta艂o. Dolecia艂a mnie natomiast wo艅 popio艂u 鈥 najwyra藕niej kto艣 rozpali艂 na g贸rze ognisko, robi膮c porz膮dki przed nadej艣ciem zimy. Sta艂em i patrzy艂em z wysoko艣ci mojej urwi艣cie po艂o偶onej 艂膮ki. W wiosce w dolinie migota艂y lampy; s艂o艅ce nie dotar艂o tam jeszcze i mieszka艅cy szykowali 艣niadanie w mroku 艣ciel膮cym si臋 za oknami, podczas gdy u mnie panowa艂 ju偶 blady 艣wit. W wiosce mia艂 sw贸j sklep stary Fegelein 鈥 zaraz, a mo偶e teraz interes prowadzi jego syn? Postanowi艂em, 偶e poprosz臋 policjanta Kapu艣ciany Oddech, czy jak mu tam 鈥 o podrzucenie do sklepu mojego listu; skoro Willi nie b臋dzie ju偶 przychodzi艂, niech oni za艂atwiaj膮 mi zakupy. Raz na dwa tygodnie powinno wystarczy膰. Pozwoli mi to r贸wnie偶 pozby膰 si臋 tych przekl臋tych wegetarian. Zaszy艂em si臋 na stare lata w mojej g贸rskiej pustelni w艂a艣nie dlatego, 偶e nie chcia艂em ogl膮da膰 ludzi. Nie mia艂em zatem ochoty widzie膰 ich g膮b za ka偶dym razem, gdy przyjdzie im ochota wpa艣膰 do mnie w drodze na jaka艣 buraczan膮 wy偶erk臋.

Dorzuci艂em drewna do pieca i postawi艂em czajnik z wod膮.

Potem wybra艂em popi贸艂 z kominka; kiedy wiatr wieje w d贸艂 stoku, wystawiam popielnik przed dom i wiatr rozwiewa popi贸艂 po ca艂ej 艂膮ce. Rosn膮 tam cudowne dzikie kwiaty, kt贸re tworz膮 wspania艂y barwny dywan.

Uporawszy si臋 z tym, umy艂em si臋 i ubra艂em. Rozleg艂 si臋 gwizdek czajnika. Zrobi艂em sobie herbat臋 i zjad艂em troch臋 ciemnego chleba z kie艂bas膮 i nieco sera. Zapach pieczonej wieprzowiny odszed艂 na dobre. Nie jem ju偶 teraz tyle, co kiedy艣 鈥 to jedna z niedogodno艣ci starczego wieku. Chocia偶 nigdy nie by艂bym w stanie sprosta膰 G枚ringowi. Nawet zaraz po wojnie odznacza艂 si臋 s艂uszn膮 postur膮; by艂 szczup艂y, kiedy lata艂, ale pok贸j sprawi艂, 偶e zacz膮艂 obrasta膰 t艂uszczem. Jednak w tym pierwszym okresie daleko mu jeszcze by艂o do tego G枚ringa, kt贸rego Himmler 鈥 sam chudzielec i kuternoga 鈥 zwyk艂 nazywa膰 Grubasem. Darzyli si臋 wzajemnie nienawi艣ci膮, ale znacznie bardziej nienawidzili innych, i w ka偶dej chwili byli gotowi po艂膮czy膰 swe si艂y, 偶eby wbi膰 n贸偶 w serce wroga.

Widzia艂em twarz G枚ringa, jak szczerzy z臋by w u艣miechu, wgryzaj膮c si臋 w wieprzowin臋, ze wzrokiem zawsze czujnym i kalkuluj膮cym, kiedy osobliwy kapral zaczyna艂 wylewa膰 potoki s艂贸w. Mo偶e i by艂 nad臋tym bufonem, ale potrafi艂 doskonale wyczu膰, co w trawie piszczy. Bardzo wcze艣nie stan膮艂 przy Hitlerze. By艂 z nim, kiedy szli na lufy karabin贸w, gdy alte Kampfers 鈥 starzy wojacy jak Huber 鈥 s膮dzili, 偶e nadszed艂 ich czas.

R贸wnie偶 tam by艂em, tyle 偶e nie w ich szeregach. Wiedzia艂em, podobnie jak Hoeppner, 偶e zbli偶a si臋 pucz, 偶e Hitler ma ruszy膰 na Monachium, 偶eby zaj膮膰 Bawari臋, tak jak Mussolini uczyni艂 to rok wcze艣niej w Rzymie.

Wszystko zako艅czy艂o si臋 偶a艂osn膮 klap膮. Hitler okaza艂 si臋 niezdolny do podj臋cia jakiejkolwiek decyzji. Rohm ze swoimi SA-manami da艂 si臋 otoczy膰 przez oddzia艂y Reichswehry 鈥 by艂 z nim Himmler, sekundant mojego przeciwnika w pojedynku na szpady, dzier偶膮cy Reichskriegsflagge, sztandar stworzony przez nazist贸w. Hitler, Ludendorff (dawny dow贸dca armii) i G枚ring poprowadzili kolumn臋 z艂o偶on膮 ze zbieraniny i ruszyli, 偶eby 鈥瀦aj膮膰 miasto鈥. Przedarli si臋 przez kordon czy dwa, gro偶膮c, 偶e zabij膮 呕yd贸w i socjalist贸w wzi臋tych w charakterze zak艂adnik贸w (pomys艂 G枚ringa), ale zatrzymali si臋 na kolejnym kordonie przy Odeonplatz. Policja najzwyczajniej w 艣wiecie otworzy艂a do nich ogie艅. G枚ring upad艂 na ziemi臋, trzymaj膮c si臋 za ran臋 w boku, z kt贸rej tryska艂a krew; wydawa艂 si臋 oburzony tym, 偶e kto艣 wa偶y艂 si臋 do niego strzeli膰. Richter, kt贸ry szed艂 rami臋 w rami臋 z Hitlerem, pad艂 martwy, tak jak wielu innych. Ludendorff, b臋d膮c przekonany, 偶e nikt nie o艣mieli si臋 do niego strzela膰, przeszed艂 przez kordon. Hitler da艂 nog臋 i marsz zako艅czy艂 si臋 ca艂kowitym fiaskiem.

Fiasko鈥 鈥 tak w艂a艣nie okre艣li艂 to Hoeppner. Cieszy艂a go kl臋ska Hitlera, chocia偶 ten偶e da艂 na procesie taki popis talent贸w krasom贸wczych, 偶e znalaz艂 si臋 na pierwszej stronie wszystkich gazet w Niemczech. Jego ostatnia mowa by艂a prawdziw膮 manifestacj膮 si艂y. Dzisiaj wiem, 偶e powinni艣my wtedy uwa偶niej s艂ucha膰 tego, co m贸wi艂. W drodze do wi臋zienia zako艅czy艂 sw贸j wyw贸d takim oto stwierdzeniem: 鈥濼en, kt贸ry urodzi艂 si臋, by by膰 dyktatorem, nie zostanie zniewolony, lecz to jego wola si臋 spe艂ni鈥.

Zosta艂 skazany na pi臋膰 lat, ale wypu艣cili go jeszcze przed up艂ywem roku. O ile mog艂em si臋 zorientowa膰, praktycznie znikn膮艂 z pola widzenia 鈥 podobnie jak Huber, G枚ring i ca艂a reszta. W 1925 roku spotka艂em si臋 z Hoeppnerem w Weimarze, 贸wczesnej stolicy politycznej Niemiec. Przyjecha艂em tam do Hildy, kt贸ra pracowa艂a w Bauhausie nad przygotowaniem scenografii do nowej sztuki Brechta. Hoeppner pofatygowa艂 si臋, by si臋 ze mn膮 zobaczy膰. By艂 wtedy m艂odym, odnosz膮cym sukcesy politykiem, cz艂onkiem rz膮du krajowego. Mnie czas up艂ywa艂 na pracy nad wynalazkami. Mia艂em niewielki warsztat, a w wolnych chwilach uczy艂em m艂odych ludzi latania na szybowcach w g贸rach.

W wyniku niemal powszechnie znienawidzonego traktatu wersalskiego nasze si艂y powietrzne przesta艂y istnie膰, tak wi臋c kandydaci na pilot贸w, z braku innych mo偶liwo艣ci, uczyli si臋 lata膰 na szybowcach. Za nauczycieli mieli najlepszych starych as贸w lotnictwa. M贸wi臋 鈥瀞tarych鈥, chocia偶 sam nie mia艂em wtedy wi臋cej lat ni偶 rozpocz臋ty niedawno dwudziesty wiek.

Zostali艣my si艂膮 postawieni przed faktem dokonanym. Brytyjczycy, jako ze wyszli z wojny zwyci臋zcami, mogli lata膰 na maszynach takich jak Hemes Moth, nap臋dzanych czterocylindrowym silnikiem, kt贸rych im zbywa艂o po wojnie. My, jako przegrani, musieli艣my startowa膰 ze stok贸w g贸r w pozbawionych silnik贸w szybowcach. Jednak umiej臋tno艣ci, jakie musia艂 zdoby膰 pilot szybowca, chc膮cy utrzyma膰 maszyn臋 na odpowiedniej wysoko艣ci, zaowocowa艂y pojawieniem si臋 grupy doskona艂ych lotnik贸w, kt贸rzy swoje talenty mogli obr贸ci膰 w dzie艂o zniszczenia, gdy dane im b臋dzie zasi膮艣膰 za sterami maszyn konstrukcji Kurta Tanka czy Williego Messerschmitta.

Przebywaj膮c w g贸rach, sam zaj膮艂em si臋 projektowaniem i budow膮 szybowc贸w, do czego sk艂oni艂o mnie niezwykle spostrze偶enie: zauwa偶ono mianowicie, 偶e pewne warunki pogodowo-topograficzne sprzyjaj膮 powstawaniu pr膮d贸w wznosz膮cych, kt贸re odpowiednio zaprojektowany i zbudowany bezsilnikowy statek powietrzny m贸g艂 wykorzysta膰 nie tylko do zachowania wysoko艣ci, ale i do sterowania na niebie. W miar臋 nabywania lotniczokon-struktorskiego do艣wiadczenia potrafili艣my coraz d艂u偶ej utrzymywa膰 si臋 w powietrzu, a czasem nawet udawa艂o nam si臋 wzbija膰 na wi臋ksz膮 wysoko艣膰.

Tak wi臋c spotka艂em si臋 z Hoeppnerem dopiero w 1925 roku. Siedzieli艣my na zewn膮trz piwiarni i pili艣my jasne piwo. By艂 pi臋kny letni dzie艅. Ulic膮 z rykiem silnik贸w przeje偶d偶a艂y samochody osobowe, autobusy i ci臋偶ar贸wki, ludzie p臋dzili obok nas w gor膮czkowym po艣piechu, w t艂umie miga艂y 艣licznotki w jasnych kolorowych sukienkach. Wsz臋dzie panowa艂o ogromne o偶ywienie: teatry by艂y zapchane do ostatniego miejsca, kioski p臋cznia艂y od gazet, co krok napotyka艂o si臋 ksi臋garnie, galerie sztuki czy nowo wybudowane kino. Pojawi艂y si臋 kluby, w kt贸rych mo偶na by艂o zobaczy膰 nagie czarne tancerki, pos艂ucha膰 ameryka艅skiego jazzu i zata艅czy膰 fokstrota czy quickstepa. Nazi艣ci nazywali je 鈥瀖urzy艅skimi鈥 ta艅cami, co pewnie zwi臋ksza艂o tylko ich atrakcyjno艣膰.

Ogromne domy towarowe by艂y pe艂ne towar贸w najlepszej marki, pocz膮wszy od paryskiej mody, a偶 po maszyny z Chicago. Urz膮dzano wystawy rze藕by i plakat贸w reprezentuj膮cych now膮 sztuk臋, wsz臋dzie jak grzyby po deszczu wyrasta艂y niezwyk艂e, wspania艂e budowle z betonu, stali i szk艂a. Mo偶na by艂o w nich zasi膮艣膰 na krzes艂ach wykonanych z rurek i p艂贸tna. Dobrze wiem, bo sam takie zaprojektowa艂em 鈥 a za uzyskane w ten spos贸b pieni膮dze mog艂em w weekendy wzbija膰 si臋 w powietrze, kr膮偶膮c bezszelestnie jak jastrz膮b, wypatruj膮c pr膮d贸w powietrznych, kt贸re wynios艂yby mnie jeszcze wy偶ej.

Republika Weimarska by艂a fenomenem kulturalnym. I symbolizowa艂a dok艂adnie to, czego nienawidzi艂 Huber i jemu podobni.

W 1925 roku wszystko by艂o na jak najlepszej drodze: mocny pieni膮dz, o偶ywienie w gospodarce. Hoeppner siedzia艂 w samej koszuli i promienia艂 zadowoleniem, jak przysta艂o na polityka.

Fiasko 鈥 podkre艣li艂, posy艂aj膮c Hitlera i jego Kampfers na 艣mietnik historii.

Faktycznie nic o nim teraz nie s艂ycha膰 鈥 przyzna艂em.

Staramy si臋, 偶eby tak by艂o 鈥 powiedzia艂 z nut膮 m艣ciwej satysfakcji. 鈥 Zabronili艣my tej 艣wini publicznych wyst膮pie艅 na terenie ca艂ej Bawarii. Zobaczymy, jak mu si臋 to spodoba.

Zdaje si臋, 偶e napisa艂 jaka艣 ksi膮偶k臋?

鈥 鈥Mein Kampf鈥 鈥 鈥濵oja walka鈥. Bo偶e, co za pretensjonalny dupek!

O czym to jest?

W 偶yciu nie czyta艂em nic bardziej napuszonego, a jednocze艣nie tak odra偶aj膮cego. Kupi艂em jeden egzemplarz, 偶eby si臋 zorientowa膰 w tre艣ci. Trudno t臋 ksi膮偶k臋 zdoby膰. Mam wra偶enie, 偶e wszystkim swoim pokr臋conym wyznawcom kaza艂 si臋 w ni膮 zaopatrzy膰. O ile kt贸ry艣 z nich umie czyta膰, w co szczerze w膮tpi臋. Jest napisana takim samym j臋zykiem, jakiego u偶ywa w swoich wyst膮pieniach: z ka偶dej kartki bij膮: furia, wulgarno艣膰, inwektywy, ohyda, megalomania i ca艂kowite pomieszanie z popl膮taniem.

Poci膮gn膮艂 艂yk lagera i zachmurzy艂 si臋, nie zwracaj膮c uwagi na radosn膮 bieganin臋 wok贸艂 nas.

Niedobrze, 偶e powsta艂o takie plugastwo. Hitler to parszywy, zakompleksiony 艂ajdak. Ale s膮 te偶 i tacy, od kt贸rych nale偶a艂o by wi臋cej wymaga膰. Taki Schmitt na przyk艂ad, czo艂owy teoretyk prawa w naszym kraju, i co on robi? Zalewa nas ksi膮偶kami i artyku艂ami, w kt贸rych lansuje ide臋 mocnego pa艅stwa! A co z wolno艣ci膮 obywateli, kt贸r膮 zdaje si臋 mie膰 za nic? A widzia艂e艣 ksi膮偶k臋 Van den Brucka? Ten nawo艂uje do ca艂kowitego odrzucenia kapitalizmu i liberalizmu. Mia艂oby z tego wy艂oni膰 si臋 nowe pa艅stwo, kt贸re b臋dzie uciele艣nia膰 wszystko, co w narodzie niemieckim najlepsze. Twierdzi, 偶e pa艅stwo takie przetrwa tysi膮c lat. Wiesz, jak je nazywa? Trzeci膮 Rzesz膮...

Otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia, rozejrza艂 dooko艂a i u艣miechn膮艂 si臋 do mnie.

Cholerne durnie! 鈥濿szystko, co w narodzie niemieckim najlepsze鈥? Po s艂uchaj mnie, Hans, przecie偶 to dzieje si臋 w艂a艣nie teraz na naszych oczach! Nasza architektura, muzyka, literatura, nawet sztuka drukarska, niemiecki teatr, kino 鈥 w ka偶dej z tych dziedzin wyprzedzili艣my o jakie艣 trzydzie艣ci lat wszystkie inne narody! Wiesz, co ci powiem, Hans? Przegrana wojna to najlepsze, co mog艂o si臋 przytrafi膰 naszemu krajowi. Zobacz tylko, jakiego dokonali艣my post臋pu, odk膮d ludzie maj膮 swobod臋 my艣lenia, dzia艂ania i tworzenia.

M贸wisz jak Hilda 鈥 podsumowa艂em z rozbawieniem.

A w艂a艣nie! Co u niej?

Przygotowuje scenografi臋 do nowej sztuki Brechta 鈥 rzek艂em dumnie.

A jak tw贸j synek?

Kurt? Wspaniale. Dasz wiar臋, 偶e ma ju偶 cztery lata? Zostawi艂em go teraz u ciotki, siostry Hildy. P贸藕niej po niego wpadn臋.

A co ty porabiasz? Nadal projektujesz?

Widzia艂e艣 krzes艂o mojego pomys艂u z rurek z chromowanej stali? Opracowa艂em dwie wersje: ze sk贸rzanym i z p艂贸ciennym obiciem.

I to chcia艂by艣 robi膰? 鈥 spyta艂. 鈥 Zamierzasz by膰 projektantem krzese艂? Zastanawia艂em si臋 tylko przez chwil臋. W艂a艣nie o tym chcia艂em porozmawia膰 z Hoeppnerem.

Nie, je艣li b臋d臋 mia艂 inny wyb贸r 鈥 zacz膮艂em cicho. 鈥 Znasz mnie przecie偶 i wiesz, czym jest dla mnie latanie. A w lotnictwie dziej膮 si臋 teraz naprawd臋 ciekawe rzeczy, Klaus. Wojna przynios艂a ogromny skok technologiczny. Z epoki papieru i sznurka przeszli艣my do czas贸w samolot贸w zdolnych do figur akrobatycznych i osi膮gaj膮cych pr臋dko艣ci przekraczaj膮ce 200 kilometr贸w na godzin臋. Wyzwaniem na dzisiaj s膮 jednop艂atowce wykonane w ca艂o艣ci z metalu, potrafi膮ce pokona膰 d艂ugie dystanse przy wykorzystaniu radio nawigacji, wyposa偶one w 偶yroskop, odrzucane zbiorniki paliwa, 艣mig艂o o zmiennym skoku...

Starczy, starczy... 鈥 zastopowa艂 mnie Hoeppner ze 艣miechem. 鈥 Wierz臋 ci na s艂owo, bo i tak rozumiem z tego pi膮te przez dziesi膮te.

To dziedzina, kt贸r膮 zajmuj膮 si臋 dzisiaj wszyscy: Amerykanie, Anglicy, Francuzi, W艂osi. Amerykanie maj膮 poczt臋 lotnicz膮 i s膮 posiadaczami prawie wszystkich rekord贸w wysoko艣ci i zasi臋gu. Brytyjczycy buduj膮 艂odzie lataj膮ce dalekiego zasi臋gu, kt贸re mog膮 obs艂ugiwa膰 ca艂e ich imperium. Japo艅czycy 鈥 tak, nie przes艂ysza艂e艣 si臋, Klaus, Japo艅czycy! 鈥 maj膮 okr臋ty zdolne do przenoszenia samolot贸w, istne p艂ywaj膮ce lotniska 鈥 podobnie i Brytyjczycy. A pewien Hiszpan wymy艣li艂 wirop艂at! Naprawd臋! Skrzyd艂a s膮 jak 艂opaty 艣mig艂a, kt贸re obracaj膮 si臋 nad g艂ow膮 pilota. Mo偶na nim wyl膮dowa膰 w domowym ogr贸dku. Z kolei Amerykanin Mitchell zatopi艂 pancernik za pomoc膮 bomb lotniczych. Jego rodak Doolittle zdoby艂 w tym roku ju偶 po raz drugi puchar Schneidera. M贸wi臋 ci, co za samolot! Silnik Curtiss o mocy blisko sze艣ciuset koni mechanicznych, pozwalaj膮cy osi膮gn膮膰 szybko艣膰 rz臋du trzystu sze艣膰 dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋! S艂yszy si臋 nawet g艂osy, 偶e lada dzie艅 kto艣 odwa偶y si臋 przelecie膰 w pojedynk臋 Atlantyk!

M贸wi艂em i m贸wi艂em bez zaj膮knienia. Swoj膮 wiedz臋 czerpa艂em z prenumerowanych przez siebie ameryka艅skich i angielskich czasopism na temat lotnictwa, marz膮c o tym, 偶eby m贸c samemu sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 opisywanych tam cud贸w.

A my co robimy? 鈥 spyta艂em retorycznie. 鈥 Nic!

Bo nam nie wolno 鈥 odpar艂 艂agodnie Hoeppner. 鈥 Traktat wersalski zakaza艂 Niemcom posiadania lotnictwa wojskowego pod jak膮kolwiek postaci膮, a Konferencja Ambasador贸w przed trzema laty na艂o偶y艂a ostre ograniczenia na lotnictwo cywilne.

Wiem. Ale czy mamy wiecznie sta膰 z boku? Skoro, jak sam m贸wisz, przodujemy w 艣wiecie w tak wielu innych dziedzinach?

Mo偶e i nie 鈥 odpowiedzia艂 wymijaj膮co.

Dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e... 偶e robimy co艣 za granic膮... Spojrza艂 na mnie ostro.

A ty chcia艂by艣 bra膰 w tym udzia艂?

Jestem lotnikiem 鈥 odpar艂em kr贸tko. 鈥 Do tego in偶ynierem. Chc臋 wr贸ci膰 do lotnictwa. To ca艂y m贸j 艣wiat, tak jak sztuka i teatr s膮 ca艂ym 艣wiatem dla Hildy. Staram si臋, na ile to mo偶liwe, nie wypa艣膰 z obiegu: latam na szybowcach i zajmuj臋 si臋 ich projektowaniem.

By膰 mo偶e musia艂by艣 je藕dzi膰 w r贸偶ne dziwne miejsca. I to na ca艂e miesi膮ce.

Wiem.

S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o Lipiecku?

Nie.

To miasto w Zwi膮zku Radzieckim. Uruchamiamy tam w艂a艣nie o艣rodek szkoleniowy.

Z bolszewikami?

Mamy troch臋 wsp贸lnych interes贸w... 鈥 powiedzia艂 niejasno. Wci膮偶 odczuwaj膮 zagro偶enie ze strony Zachodu, kt贸ry w czasie ich wojny domowej popar艂 Bia艂ych.

Teraz jestem instruktorem w klubie szybowcowym.

A by艂e艣 asem lotnictwa w najs艂awniejszej jednostce my艣liwskiej. 鈥 Zamy艣li艂 si臋.

Czy ten pomys艂 doprowadzi do prac konstruktorskich?

Oczywi艣cie. To g艂贸wny pow贸d, dla kt贸rego musimy zak艂ada膰 baz臋 poza terenem Niemiec. Chodzi o to, 偶eby Aliancka Komisja Kontroli Lotniczej nie w艣cibia艂a nosa i nie nakaza艂a nam zamkni臋cia o艣rodka. Z tego co wiem, w tej chwili prowadzone s膮 bardzo ciekawe prace projektowe. S艂ysza艂e艣 o Rheinholdzie Platzu?

Naturalnie! 鈥 przytakn膮艂em z nostalgi膮. 鈥 To on zaprojektowa艂 Fokkera, na kt贸rym lata艂em.

Jest tak偶e kto艣 o nazwisku Messerschmitt.

Bardzo bym chcia艂 pracowa膰 przy tym projekcie, gdyby to by艂o mo偶liwe.

W takim razie zobacz臋, co si臋 da zrobi膰 鈥 obieca艂.

Wkr贸tce potem po偶egna艂em si臋 z nim i pojecha艂em po synka. W drodze do domu weszli艣my do kawiarni na lody. Kurt by艂 艣licznym ch艂opczykiem o blond w艂osach, jak kiedy艣 moje, i szaroniebieskich oczach Hildy.

Spojrza艂 na mnie z powag膮, kiedy czekali艣my na lody (najbardziej lubi艂 malinowe) i powiedzia艂:

No, to zaczynaj.

Ale co? 鈥 u艣miechn膮艂em si臋.

No, wiesz, o kawiarence.

A, tak... 鈥 I wyrecytowa艂em mu wierszyk:


艢ni艂em wczoraj, 偶e moja kawiarenka przenios艂a si臋 na wysp臋, pod wieniec palm na pla偶y.

Zar臋czam, sypiam zawsze w swoim w艂asnym 艂贸偶ku, lecz sny mog膮 w臋drowa膰, dok膮d im si臋 zamarzy.


Kurt zachichota艂, rozbawiony my艣l膮, 偶e sny mog膮 w臋drowa膰, dok膮d tylko maj膮 ochot臋.

Tymczasem zjawi艂y si臋 lody i ma艂y zabra艂 si臋 ostro偶nie do jedzenia. Cz臋sto wspominam go w艂a艣nie z tamtego okresu. To mi艂e sercu wspomnienie.

Hoeppner nie rzuca艂 s艂贸w na wiatr. Niezad艂ugo zosta艂em poproszony o udanie si臋 na rozmow臋 z kim艣 z biura technicznego w Ministerstwie Lotnictwa. Przypi膮艂em swoje medale, w艂膮cznie z Ordre pour k Merite, i okaza艂o si臋, 偶e jestem w艂a艣nie tym, kogo szukaj膮.

Przez kolejne sze艣膰 lat sp臋dza艂em wi臋kszo艣膰 czasu w Lipiecku. Do naszego mieszkania w Berlinie wraca艂em tylko na urlop. Przenios艂a nas tam z Weimaru Hilda, kiedy jej kariera artystyczna zacz臋艂a si臋 na dobre rozwija膰. Zajmowali艣my 艂adny apartament, zaledwie par臋 krok贸w od Unter den Linden. Oboje pracowali艣my, mogli艣my wi臋c sobie pozwoli膰 na posy艂anie Kurta do dobrej szko艂y. Planowali艣my, 偶e kiedy sko艅czy podstaw贸wk臋, po艣lemy go do prywatnej szko艂y 艣redniej, przygotowuj膮cej do podj臋cia studi贸w. Pisywa艂em do niego z Lipiecka, a on odpowiada艂 mi listami, w kt贸rych coraz bardziej zna膰 by艂o wyrobiony charakter pisma.

Po ka偶dych trzech miesi膮cach s艂u偶by przyje偶d偶a艂em do domu na miesi臋czny urlop. Stara艂em si臋 wtedy przebywa膰 z Kurtem jak najwi臋cej: zabiera艂em go na spacery do wspania艂ych berli艅skich park贸w, nad jeziora i do lunaparku. Kiedy zdarza艂o si臋, 偶e musia艂em p贸j艣膰 wieczorem na jakie艣 spotkanie, opiekowa艂a si臋 nim siostra Hildy. Sam膮 Hild臋 za艣 mo偶na by艂o znale藕膰 najcz臋艣ciej w teatrze, czasem w kinie lub w galerii. To by艂 jej 艣wiat, do kt贸rego ja nie nale偶a艂em.

Czasem umawia艂em si臋 na drinka z Eisenmannem, celowniczym karabinu maszynowego, kt贸rego pozna艂em w 1918 roku. Osiad艂 w Berlinie, gdzie prowadzi艂 interesy, i zajmowa艂 z 偶on膮 apartament niedaleko nas.

Miesi臋czny urlop zawsze zbyt szybko si臋 ko艅czy艂 i musia艂em wyje偶d偶a膰 do Lipiecka. Czasami wraca艂em nowym samolotem, kt贸ry mieli艣my tam oblatywa膰. To by艂 m贸j 艣wiat, tak jak 艣wiatem Hildy by艂a nowa kultura Weimaru.

Jak偶e mi zazdro艣ci艂a, 偶e pracuj臋 w Zwi膮zku Radzieckim! By艂a zawsze politycznie bardziej u艣wiadomiona ode mnie, a dla 贸wczesnej lewicowej inteligencji pierwsze na 艣wiecie pa艅stwo komunistyczne wydawa艂o si臋 oz艂oconym rajem, legendarnym Graalem na tym niedoskona艂ym globie.

Prawda wygl膮da艂a jednak tak, 偶e przez ca艂y czas mojego pobytu w Lipiecku ani razu nie widzia艂em 艣wiata zewn臋trznego. Pozna艂em kilku radzieckich pilot贸w, kt贸rzy bywali w bazie, ale to by艂o wszystko. Baza stanowi艂a jeden ogromny poligon, rzucony w sam 艣rodek nico艣ci 鈥 i o to w艂a艣nie chodzi艂o. Na mocy postanowie艅 traktatu wersalskiego nam, Niemcom, nie wolno by艂o mie膰 czo艂g贸w, ci臋偶kiej artylerii, lotnictwa, a nawet sztabu generalnego 鈥 kryli艣my si臋 wi臋c tam, gdzie nikt nie m贸g艂 nas zobaczy膰.

Trudno takiemu sposobowi my艣lenia odm贸wi膰 zdrowej logiki, bo nasze dzia艂ania s艂u偶y艂y stworzeniu broni do prowadzenia nowego rodzaju wojny. Zaczynali艣my od etapu, na kt贸rym si臋 zatrzymali艣my w latach 1917 1918. Impas, w jakim tkwi艂y strony konfliktu przez wi臋kszo艣膰 wojny, by艂 spowodowany 偶elaznym systemem obrony i si艂y ognia skierowanym przeciwko ruchomym 艣rodkom ataku. Nas interesowa艂a doktryna ofensywna, rozwini臋ta w艂a艣nie przez Niemcy, a nast臋pnie przej臋ta przez aliant贸w. Tym za艣, co umo偶liwia艂o jej realizacj臋, by艂 silnik spalinowy, zastosowany w opancerzonych pojazdach bojowych 鈥 czyli w czo艂gach, w samolotach do atakowania cel贸w naziemnych i w ci臋偶ar贸wkach.

Nie byli艣my jedynymi, kt贸rzy przerabiali lekcje wynikaj膮ce z do艣wiadcze艅 ostatniej wojny 鈥 wszak do zada艅 wojskowych ekspert贸w nale偶y prognozowanie w czasach pokoju obrazu przysz艂ej wojny. W tej kwestii za艣 istnia艂y dwie g艂贸wne szko艂y. Pierwsza zak艂ada艂a dominuj膮c膮 rol臋 artylerii, kt贸ra mia艂a neutralizowa膰 si艂y nieprzyjaciela, otwieraj膮c pole do wej艣cia piechoty i czo艂g贸w. Pogl膮d ten przyj臋li Francuzi, a nast臋pnie Anglicy 鈥 ci ostatni rozwi膮zali nawet stworzon膮 wcze艣niej eksperymentaln膮 formacj臋 wojsk zmechanizowanych. Francuzi z kolei przyst膮pili do budowania systemu gigantycznych umocnie艅 zwanych Lini膮 Maginota.

Wszystko to sk艂oni艂o nas 鈥 Niemc贸w i Rosjan 鈥 do pracy w miejscach takich jak Lipieck nad poszukiwaniem sposob贸w zapewnienia wsp贸艂dzia艂ania i odpowiedniej 艂膮czno艣ci czo艂gom, samolotom do atakowania cel贸w naziemnych oraz oddzia艂om zmechanizowanym. Mo偶na by艂o tam spotka膰 naprawd臋 ciekawych ludzi. Razem ze mn膮 przebywa艂 w Lipiecku Ernst Udet, kt贸ry w ostatniej wojnie zestrzeli艂 wi臋cej nieprzyjacielskich maszyn ni偶 ktokolwiek inny (poza Richthofenem), i kt贸remu na dodatek uda艂o si臋 prze偶y膰. Specjalist膮 od spraw dzia艂a艅 naziemnych by艂 niejaki Guderian, kt贸ry zyska艂 sobie przydomek 鈥濻zybki Heinz鈥. To on w艂a艣nie by艂 autorem powiedzenia, kt贸re najlepiej streszcza艂o nasz膮 doktryn臋: Klotzen, nicht kkckem 鈥 鈥濶ie puka膰, lecz wali膰鈥. Rosjanie mieli swojego Tuchaczewskiego, marsza艂ka armii, kt贸ry powiedzia艂 nast臋puj膮ce s艂owa: 鈥濼ylko zdecydowane dzia艂ania ofensywne na g艂贸wnym kierunku natarcia, zako艅czone wytrwa艂ym po艣cigiem, prowadz膮 do ca艂kowitego zniszczenia si艂 i 艣rodk贸w nieprzyjaciela鈥. Tuchaczewski i Guderian dobrze si臋 rozumieli.

Jednak Tuchaczewski i jego najlepsi ludzie zostali wymordowani w po艂o wie lat trzydziestych za spraw膮 ich w艂asnego wodza, Stalina, wraz ze spor膮 cz臋艣ci膮 spo艂ecze艅stwa. Co oznacza艂o, 偶e na placu boju pozostali艣my tylko my, Niemcy. Ale widz臋, 偶e wybiegam za daleko w przysz艂o艣膰... Kiedy przebywa艂em w Rosji pod koniec lat dwudziestych i na pocz膮tku trzydziestych, wszystko to nale偶a艂o jeszcze do przysz艂o艣ci. Planuj膮c now膮, niszczycielsk膮 doktryn臋 wojenn膮, 偶adnej ze stron owej przysz艂ej wojny nie przysz艂o do g艂owy, by jakikolwiek przyw贸dca narodu m贸g艂 z w艂asnej woli wymordowa膰 swoich najzdolniejszych oficer贸w. Gdyby Tuchaczewski 偶y艂 i sta艂 w 1941 roku na czele najwi臋kszej armii zmechanizowanej 艣wiata, to mo偶na by膰 pewnym, 偶e s艂owo 鈥濨arbarossa鈥 kojarzy艂oby si臋 wy艂膮cznie z osob膮 kr贸la Fryderyka. Ale znowu zaczynam odbiega膰 od tematu; c贸偶, to przypad艂o艣膰 starczego wieku.

Jako m艂ody cz艂owiek na w艂a艣ciwym sobie miejscu, czyli za sterami samo lotu, odegra艂em wa偶n膮 rol臋 w rozwoju Sturzkampfflugzeug, czyli bombowca nurkuj膮cego. Naszym zdaniem samolot tego typu m贸g艂by atakowa膰 trudne cele, takie jak mosty i kolumny wojsk, ze znacznie wi臋ksz膮 dok艂adno艣ci膮 i powodzeniem oraz na wi臋ksz膮 odleg艂o艣膰 ni偶 artyleria. Na miejscu mieli艣my kilka prototypowych maszyn wyprodukowanych przez zak艂ady Henschla, Curtissa i junkersa. W wyniku naszych prac w po艂owie lat trzydziestych powsta艂 samolot o nazwie Junkers Ju-87. Ci, kt贸rzy prze偶yli spotkanie z jego budz膮c膮 groz臋 sylwetk膮 o wygi臋tych skrzyd艂ach, gdy spada艂 na nich z rykiem silnika Jumo w niemal pionowym locie nurkowym, znali go lepiej pod nazw膮 Stukas.

Znowu wybiegam zbyt daleko w przysz艂o艣膰...

Siedzia艂em za biurkiem w moim drewnianym wiejskim domku, zaj臋ty spisywaniem wspomnie艅, kiedy nagle przerwa艂em. Od艂o偶y艂em pi贸ro, zafrapowany i nieco zaniepokojony. Powodem mojego zdziwienia by艂 telefon: aparat wyda艂 z siebie jedno kr贸tkie 鈥瀟rrr鈥 i ucich艂. Podnios艂em si臋, nie spuszczaj膮c z niego oczu. By艂 to stary czarny, bakelitowy aparat, nieu偶ywany przeze mnie od lat. Zg艂osiwszy w przedsi臋biorstwie telekomunikacyjnym ch臋膰 od艂膮czenia telefonu, zostawi艂em si艂膮 przyzwyczajenia wtyczk臋 w gniazdku, by艂em wszak najzupe艂niej przekonany, 偶e jest od艂膮czony od sieci. Docz艂apa艂em si臋 do niego i, podni贸s艂szy s艂uchawk臋, przycisn膮艂em j膮 do ucha. Przez sekund臋 czy dwie kto艣 by艂 po drugiej stronie, czu艂em to: s艂ycha膰 w niej by艂o ten dziwny, g艂uchy pog艂os jak z muszli morskiej. W chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂em trzask i w s艂uchawce zaleg艂a cisza, a ja sta艂em trzymaj膮c stary, bezduszny kawa艂ek uformowanego bakelitu pod艂膮czony do spiralnego sznura. Spojrza艂em na s艂uchawk臋, przy艂o偶y艂em j膮 znowu do ucha, ale odpowiedzia艂a mi cisza. Od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 na wide艂ki i ruszy艂em do biurka, by dalej spisywa膰 wspomnienia, lecz po drodze zatrzyma艂em si臋, jak to mia艂em w zwyczaju, 偶eby rzuci膰 okiem na dolin臋. Odleg艂e stoki by艂y pomalowane rdzawoz艂otymi kolorami jesieni. Bli偶ej domu, przy budynkach gospodarczych, mign膮艂 mi jaki艣 m臋偶czyzna. Dostrzeg艂em jego zaparkowany samoch贸d, chocia偶 nie s艂ysza艂em wcze艣niej ha艂asu silnika: musia艂 wi臋c podjecha膰 od do艂u. Wypatrzy艂 mnie pewnie w oknie, bo pomacha艂 mi i zacz膮艂 pi膮膰 si臋 w g贸r臋. Oczywi艣cie, jakby mog艂o by膰 inaczej: pan policjant Kapu艣ciany Oddech.

W艂a艣nie przeje偶d偶a艂em 鈥 zawo艂a艂 鈥 i pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e pan czego艣 potrzebuje.

Mia艂em zamiar zby膰 go kr贸tko 鈥 nie po to cz艂owiek zaszywa si臋 w jeden z najbardziej odludnych zak膮tk贸w Niemiec, by prze艣ladowa艂 go jaki艣 soczewicolubny, warzywopodobny str贸偶 prawa. W por臋 jednak przypomnia艂em sobie, 偶e chcia艂em skontaktowa膰 si臋 ze starym Fegeleinem (czy te偶 jego synem), w艂a艣cicielem sklepu w wiosce. Mia艂em ju偶 przygotowany list.

Tak si臋 sk艂ada, 偶e mo偶e istotnie by膰 mi pan pomocny 鈥 odpar艂em. Otworzy艂em drzwi i poda艂em mu list. 鈥 Adres, jak pan widzi, jest na kopercie. Je艣li zawr贸ci pan do drogi, to ta zaprowadzi pana prosto do wioski tam w dole. Gdyby pan by艂 tak mi艂y, to chcia艂em prosi膰, 偶eby odda艂 pan ten list w艂a艣cicielowi sklepu.

Bardzo prosz臋 鈥 zgodzi艂 si臋 i wzi膮艂 list.

Zdarzy艂a si臋 dziwna rzecz 鈥 zmieni艂em temat. 鈥 M贸j telefon ju偶 od lat jest od艂膮czony od sieci, a tu raptem przed chwil膮 si臋 odezwa艂.

Spojrza艂 na mnie z kamienn膮 twarz膮. 鈥 Kto dzwoni艂? 鈥 spyta艂 wreszcie.

Nikt. Z powrotem jest g艂uchy.

Kiedy tu jecha艂em, widzia艂em na s艂upach telefonicznych technik贸w.

Ach, to pewnie dlatego. 鈥 Spojrza艂em na jego samoch贸d zaparkowany przy budynkach gospodarczych. 鈥 Cz臋sto pan zagl膮da w to odludzie 鈥 zauwa偶y艂em.

W zwi膮zku z poszukiwaniem ekologicznych terroryst贸w.

No tak. Jak oni si臋 nazywali?

Matka Natura 鈥 odpowiedzia艂 cicho.

Znale藕li艣cie ich?

Nie.

A co z tym... To by艂 kuchmistrz, zgadza si臋?

Kuchmistrz i autor ksi膮偶ki kucharskiej.

W艂a艣nie. Odnale藕li艣cie go?

Tak.

To dobrze. 鈥 Ale policjant nie mia艂 najszcz臋艣liwszej miny. 鈥 Co艣 nie tak?

Znale藕li go pracownicy jego w艂asnej restauracji, gdy pewnego ranka przyszli otworzy膰 lokal. Jeden z d艂ugich sto艂贸w by艂 nakryty do posi艂ku. Le偶a艂 na trzech du偶ych tacach, z jab艂kiem w ustach. Zosta艂 przyrz膮dzony i upieczony na ruszcie w sosie w艂asnym.

Na moment odj臋艂o mi mow臋. Wreszcie wybuchn膮艂em:

C贸偶 to za krzywd臋 ten nieszcz臋艣nik wyrz膮dzi艂 tym wariatom, 偶e go w tak okrutny spos贸b zamordowali?

Zostawili list z wyja艣nieniem, 偶e ostrzegali go ju偶 wcze艣niej przeciwko uczestnictwu w holokau艣cie.

W holokau艣cie? 鈥 powt贸rzy艂em zdumiony. 鈥 Ale przecie偶 nie mia艂 chyba nic wsp贸lnego z obozami koncentracyjnymi?

Terrory艣ci z ugrupowania Matka Natura terminem holokaust obj臋li ca艂y szeroko rozumiany proces produkcji 偶ywno艣ci ze zwierz膮t.

A wi臋c i dzia艂alno艣膰 gospodarstw rolnych?

Wszystko. Gospodarka rolna, w臋dkarstwo, restauracje podaj膮ce potrawy mi臋sne, hipermarkety, w kt贸rych sprzedaje si臋 mi臋so, rze藕nik贸w... To w艂a艣nie nazywaj膮 holokaustem.

Czyli mamy g艂odowa膰?

Chc膮, 偶eby wszyscy zostali wegetarianami 鈥 wyja艣ni艂 i dorzuci艂 z krzywym u艣miechem: 鈥 Takimi, jak ja.

Wygl膮da na to, 偶e chcieliby zmieni膰 ca艂kowicie natur臋 cz艂owieka, zapominaj膮c o drodze, jak膮 przeszed艂 od wyj艣cia z dziewiczej kniei. To m贸wi pan, 偶e i w臋dkarstwo te偶?

W臋dka jest narz臋dziem tortur, kt贸re por贸wnuj膮 do 艣redniowiecznego 艂amania ko艂em.

Rozumiem. A zwierzaki? Mo偶na trzyma膰 psa albo kota?

To niewolnictwo, identyczne z systemem niewolniczym w po艂udniowych stanach Ameryki przed wojn膮 secesyjn膮.

Nie brali przypadkiem jakich艣 艣rodk贸w halucynogennych? Wzruszy艂 ramionami.

A co z przemys艂em, nowoczesn膮 technologi膮?

Trzeba je zlikwidowa膰, bo niszcz膮 nasz膮 偶yj膮c膮 planet臋 ze wszystkim, co na niej wyst臋puje.

Mo偶na by powiedzie膰, 偶e pragn膮 przeobra偶enia spo艂ecze艅stwa 鈥 marzy im si臋 odmienienie ca艂ego globu, prawda? Przy kt贸rym wszystkie poprzednie rewolucje, jak na przyk艂ad rewolucja bolszewicka, zdaj膮 si臋 by膰 co najwy偶ej zmian膮 rz膮du. A co ze zwierz臋tami hodowanymi na ub贸j i zwierzyn膮 艂own膮?

Nast膮pi powr贸t do z艂otego wieku Matki Natury, kiedy cz艂owiek nie ingerowa艂 w przyrod臋.

No, tak 鈥 westchn膮艂em z irytacj膮. 鈥 Ale cz艂owiek zawsze przekszta艂ca艂, tworzy艂, sadzi艂, uprawia艂. Dzi臋ki temu 艣wiat jest lepszy.

Nie zgodziliby si臋 z panem.

Rozumiem. Z restauratorem te偶 si臋 nie zgadzali. Ale czy maj膮 cho膰by blade poj臋cie o 偶yciu dzikich zwierz膮t na wolno艣ci? Zapewniam pana, daleko to odbiega od obrazk贸w w filmach Disneya. Ja wiem, jak ono wygl膮da, bo przez ca艂e 偶ycie by艂em blisko przyrody. M艂odym si臋 chyba zdaje, 偶e jedzenie to tylko paczka w celofanie na p贸艂ce sklepowej. 呕ycie w przyrodzie to nieustanne polowanie jednych na drugich. Po ciep艂ym, obfitym w pokarm lecie, nastaje zima, a z ni膮 ostre ch艂ody i zab贸jczy g艂贸d. Choroby przynosz膮 b贸l i os艂abienie. Od urodzenia a偶 po 艣mier膰 zwierz臋 toczy zaciek艂膮, brutaln膮 walk臋 o jedzenie, o schronienie, o ciep艂o. Mo偶na by膰 zjedzonym 偶ywcem przez kruka, lis mo偶e zacz膮膰 po偶era膰 jeszcze walcz膮c膮 ofiar臋, jastrz膮b wyrywa wn臋trzno艣ci nie czekaj膮c na 艣mier膰 swojej zdobyczy. 呕adne dzikie stworzenie nie umiera ze staro艣ci. Gin膮 z zimna, z g艂odu, staj膮 si臋 艂upem drapie偶nika dlatego, 偶e s膮 za wolne lub zbyt os艂abione, by uciec. Zrobi艂em kr贸tk膮 przerw臋.

Rolnik dla odmiany musi dba膰 o zwierz臋ta, je艣li chce, by dawa艂y wysokiej jako艣ci mi臋so. Musi chroni膰 je przed chorobami, zapewnia膰 im ciep艂o zimow膮 por膮. Zwierz臋 hodowlane prowadzi 偶ywot, jakiego m贸g艂by mu po zazdro艣ci膰 jego dziki kuzyn.

Ale zabija si臋 je na mi臋so.

Tak, to prawda. Musi umrze膰. Ale wszyscy musz膮 umrze膰, i faktu tego nie zmieni faszerowanie si臋 zio艂ami czy stosowanie dziwacznych diet. Pan umrze, ja umr臋, i moje kurczaki tez. To, czego ka偶dy z nas pragnie, to prze偶y膰 jak najlepiej dane nam 偶ycie.

Wbi艂em w niego gniewny wzrok.

Ci szale艅cy chcieliby zepchn膮膰 艣wiat w otch艂a艅 grozy. Jedynie cywilizacja jest zdolna podnie艣膰 偶ycie na wy偶szy poziom, uwolni膰 nas od strachu rz膮dz膮cego dzik膮 przyrod膮. A ci pomyle艅cy chcieliby, 偶eby by艂o odwrotnie.

Bo tego domaga si臋 Matka Natura 鈥 wzruszy艂 ramionami i doda艂, rozk艂adaj膮c r臋ce: 鈥 Tak by odpowiedzieli.

Dobrze znam takich jak oni 鈥 偶achn膮艂em si臋. 鈥 To ideolodzy, a ideologia jest jak religia. Zara偶eni ni膮 twierdz膮, 偶e znaj膮 prawd臋 i nie potrzebuj膮 偶adnego dowodu. Nie chc膮 s艂ucha膰, gdy kto艣 im pokazuje, 偶e b艂膮dz膮. I oboj臋tne, o kogo chodzi 鈥 ci, co spalali na stosie innych za to, 偶e mieli odmienne zdanie na temat istoty Ducha 艢wi臋tego, nie s膮 wcale lepsi od tych, kt贸rzy g艂osili, 偶e powodem wszelkiego z艂a s膮 przedstawiciele innej klasy czy rasy i starali si臋 tych 鈥瀒nnych鈥 jak najwi臋cej wymordowa膰. Od nich wszystkich z kolei niczym si臋 nie r贸偶ni膮 ostatni przyjemniaczkowie, twierdz膮cy, 偶e diabe艂 bierze si臋 z toksyn i z jedzenia mi臋sa.

Wybieg艂em gniewnym wzrokiem ponad dolin臋. Przyby艂em do tego miejsca, by sp臋dzi膰 w spokoju reszt臋 偶ycia, a jednak 艣wiat ze swymi szale艅stwa mi dopada艂 mnie nawet tutaj.

Lepiej niech pan ju偶 rusza i znajdzie tych pomyle艅c贸w. Nie potrzebujemy w Niemczech nowych maniak贸w 鈥 dosy膰 ich ju偶 mieli艣my w przesz艂o艣 ci. Trzeba po艂o偶y膰 temu kres.

Powsta艂 ze schodk贸w werandy.

Ma pan racj臋 鈥 przytakn膮艂 i doda艂, wskazuj膮c kopert臋: 鈥 Dostarcz臋 pa艅ski list.

Wszed艂em do 艣rodka i po kr贸tkiej chwili us艂ysza艂em odg艂os oddalaj膮cego si臋 samochodu. Podnios艂em s艂uchawk臋, ale, jak nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, odpowiedzia艂a mi g艂ucha cisza. Podszed艂em do pieca, 偶eby przygotowa膰 sobie kaw臋, zanim na powr贸t zasi膮d臋 za biurkiem.

Nie mog艂em jako艣 pozby膰 si臋 obrazu upieczonego na ruszcie nieszcz臋艣nika. Zamiast pozosta膰 przy dalszym opisywaniu prac, jakimi zajmowali艣my si臋 w drugiej po艂owie lat dwudziestych, przenios艂em si臋 my艣lami do wydarze艅 maj膮cych miejsce gdzie艣 ko艂o roku 1931 czy 1932. Dowiedzieli艣my si臋 w贸wczas, 偶e stosunki mi臋dzy Niemcami a Zwi膮zkiem Radzieckim ulegaj膮 pogorszeniu i 偶e trzeba si臋 liczy膰 z zamkni臋ciem wsp贸lnego o艣rodka w Lipiecku. W tej sytuacji postanowili艣my, 偶e p贸ki to mo偶liwe, musimy przy艣pieszy膰 prace nad kilkoma projektami. Jednym z nich by艂o sporz膮dzenie zdj臋膰 lotniczych niekt贸rych obszar贸w Zwi膮zku Radzieckiego. Realizowali艣my ten program pod pozorem odbywania dalekich lot贸w sprawdzaj膮cych prototypowy model Messerschmitta. Samolot ten produkowany by艂 p贸藕niej jako Bf-108 Taifun, bardzo szybki samolot turystyczny, poprzednik s艂ynnego my艣liwca Bf-109. Zaopatrzony by艂 w wewn臋trzne zbiorniki paliwa (powinni艣my byli zbudowa膰 zewn臋trzne, odrzucane zbiorniki paliwa, kt贸rych wymaga艂 Bf-109), wyciszone rury wydechowe i ciche 艣mig艂o. Sp贸d kad艂uba mia艂 maskuj膮c膮, sinoszar膮 barw臋. No i, naturalnie, w sk艂ad wyposa偶enia wchodzi艂 aparat fotograficzny marki Zeiss. By艂 to bardzo skuteczny samolot szpiegowski. Kiedy lecia艂 na wysoko艣ci dziewi臋ciu tysi臋cy metr贸w, ludzie w dole nie mieli poj臋cia, 偶e nad nimi znajduje si臋 samolot. Pilot tymczasem robi艂 spokojnie ostre, wyra藕ne zdj臋cia. Na wiele lat przed innymi wprowadzili艣my obserwacj臋 z powietrza, ale taki ju偶 los Niemc贸w. To my przecie偶 opracowali艣my pociski kierowane, 鈥瀒nteligentne鈥 bomby lataj膮ce, my艣liwiec odrzutowy, a tak偶e szybkobie偶ne okr臋ty podwodne z 鈥瀋hrapami鈥. Co nie znaczy, 偶e na wiele nam si臋 to przyda艂o.

Ja r贸wnie偶 bra艂em udzia艂 w owych lotach szpiegowskich. Jeden z nich zapad艂 mi szczeg贸lnie w pami臋ci. Wraca艂em ju偶 do bazy i przelatywa艂em akurat nad Ukrain膮; by艂 czerwcowy dzie艅, a ja znajdowa艂em si臋 w powietrzu od jakich艣 siedmiu godzin. Przy 艣ciel膮cej si臋 mgle, kieruj膮c wzrok ku ziemi cz艂owiek odnosi艂 wra偶enie, 偶e patrzy w g艂膮b brudnej sadzawki; mia艂em nadziej臋, 偶e zrobione wcze艣niej zdj臋cia wyjd膮 ostro. Niebo przede mn膮 poszarza艂o, wida膰 by艂o gro藕ne zarysy gromadz膮cych si臋 ciemnych k艂臋biastych chmur. Zdawa艂em sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa, jakim by艂y zmienne pr膮dy powietrzne wewn膮trz chmur, cz臋sto uniemo偶liwiaj膮ce kontrol臋 nad maszyn膮. Po wleceniu w dojrza艂膮 chmur臋 burzow膮 samolot m贸g艂 zmieni膰 si臋 w rzucane na wszystkie strony oblodzone jo-jo, by spa艣膰 w ko艅cu na ziemi臋, przybrawszy kszta艂t b艂yszcz膮cej, pozbawionej skrzyde艂, bezw艂adnej bry艂y.

Niebo na wschodzie wydawa艂o si臋 ja艣niejsze. Zmieni艂em kurs o jakie艣 trzydzie艣ci stopni i zacz膮艂em schodzi膰 w d贸艂, by dosta膰 si臋 pod pokryw臋 chmur. Na wysoko艣ci dw贸ch tysi臋cy metr贸w ziemia by艂a juz dobrze widoczna, podobnie jak obszar nieba wok贸艂 zbli偶aj膮cego si臋 frontu atmosferycznego-

Nagl臋 co艣 mi mign臋艂o przed oczami.

Tylko tyle. Lec膮c z pr臋dko艣ci膮 przelotow膮, czyli mniej wi臋cej dwie艣cie siedemdziesi膮t kilometr贸w na godzin臋, pochwyci艂em jedynie niewyra藕ny zarys bieli i co艣 uderzy艂o w samolot z potworn膮 si艂膮, niczym pocisk przeciwlotniczy. Maszyna zadr偶a艂a i zako艂ysa艂a si臋, wskaz贸wki przyrz膮d贸w zacz臋艂y skaka膰 jak szalone. Trudno o co艣 bardziej nieprzyjemnego ni偶 zderzenie z jakim艣 obiektem w powietrzu. Nie mo偶na zjecha膰 na pobocze drogi i sprawdzi膰, co si臋 sta艂o.

Samolot nadal lecia艂, utrzymuj膮c poziom i reaguj膮c poprawnie na delikatne ruchy ster贸w. Znacznie uspokojony, kontynuowa艂em kurs pod warstw膮 chmur. Raptem spostrzeg艂em, 偶e podnosi si臋 temperatura w g艂owicach cylindr贸w. Ros艂a te偶 temperatura oleju, a jego ci艣nienie powoli spada艂o. Silnik zaczyna艂 si臋 przegrzewa膰, gro偶膮c w konsekwencji stopieniem si臋 pracuj膮cych w nim cz臋艣ci i zmienieniem go w brudn膮, bezw艂adn膮 mas臋, kt贸ra wraz ze mn膮 runie na ziemi臋. Postanowi艂em wi臋c wyl膮dowa膰, dop贸ki panuj臋 jeszcze w miar臋 nad maszyn膮. 艢ci膮gn膮艂em d藕wigni臋 przepustnicy i, wykr臋caj膮c g艂ow臋 na obie strony, wypatrzy艂em w dole co艣, co wygl膮da艂o na piaszczyst膮 drog臋. Bieg艂a prosto i nie mia艂a na szcz臋艣cie 偶adnych linii energetycznych ani telefonicznych, nie by艂a te偶 obramowana rowami. Nie mog艂em liczy膰 na nic lepszego. Je艣li by艂a nawet poryta koleinami, to przecie偶 i na 艂膮ce mog艂em 艂atwo natrafi膰 na wyboje i straci膰 podwozie albo zary膰 si臋 nosem.

Wyr贸wna艂em lot maszyny. Wiatr nie wydawa艂 si臋 zbyt silny. Wypu艣ci艂em podwozie i jeszcze bardziej zredukowa艂em obroty silnika. Wska藕nik temperatury oleju sta艂 na czerwonej kresce. Opad艂em na ziemi臋 z g艂uchym turkotem k贸艂, trzymaj膮c jak najwy偶ej nos maszyny. Droga nie by艂a bardziej wyboista, ni偶 si臋 tego spodziewa艂em. Zatrzyma艂em si臋 i wkr贸tce osiad艂 na mnie znacz膮cy szlak samolotu tuman kurzu. Zamkn膮艂em dop艂yw paliwa i wy艂膮czy艂em zasilanie. Wygramoli艂em si臋, ca艂y zesztywnia艂y, 偶eby sprawdzi膰, co uderzy艂o w samolot.

Winowajc膮 okaza艂a si臋 kaczka. Jej resztki wraz z pi贸rami wci艣ni臋te by艂y w ch艂odnic臋 i rozrzucone na zewn膮trz. Od ch艂odnicy bi艂 ogromny 偶ar. Otworzy艂em przybornik z narz臋dziami i przyst膮pi艂em do usuwania na wp贸艂 upieczonego, podniebnego w臋drownika.

Nie przerywaj膮c pracy, rozgl膮da艂em si臋 wok贸艂 siebie. Wypadek zmusi艂 mnie do wyl膮dowania na prawdziwym odludziu. Pole rozci膮gaj膮ce si臋 po obu stronach drogi by艂o kiedy艣 z pewno艣ci膮 uprawiane, teraz jednak zmieni艂o si臋 w k艂臋bowisko chwast贸w, kt贸re przebija艂y si臋 przez gnij膮ce, brunatne uprawy z ubieg艂ego roku. W pewnej odleg艂o艣ci ode mnie dostrzeg艂em skupisko prymitywnych drewnianych domostw.

Doko艂a nie by艂o 偶ywej duszy. Nie dostrzeg艂em te偶 艣ladu zwierz膮t: 偶adnych kr贸w, k贸z, owiec, kurczak贸w czy 艣wi艅. Istne pustkowie. Zdrapywa艂em dalej i wyci膮ga艂em pokiereszowane szcz膮tki, 偶eby oczy艣ci膰 os艂on臋 ch艂odnicy oleju i umo偶liwi膰 swobodny przep艂yw powietrza.

Wysokie chwasty poruszy艂y si臋 z lekkim szelestem i dobieg艂o stamt膮d posapywanie, jakby z s臋dziwej, nieszczelnej lokomotywy parowej. W moim kierunku cz艂apa艂 przera藕liwie chudy i bardzo stary m臋偶czyzna (w ka偶dym razie wygl膮da艂 na starego). Jak to u ch艂opa, mia艂 na sobie brudne ubranie, kt贸re kiedy艣 le偶a艂o na nim znacznie lepiej. U艣miechn膮艂 si臋 do mnie, pokazuj膮c bezz臋bne dzi膮s艂a.

Woda 鈥 powiedzia艂 po rosyjsku. M贸wi艂 po rosyjsku chyba niewiele lepiej ode mnie. By艂 ukrai艅skim ch艂opem i pewnie my艣la艂, 偶e ma do czynienia z Rosjaninem. 鈥 Woda 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 Chod藕 napi膰 si臋 wody ze studni.

Duszne, gor膮ce powietrze a偶 klei艂o si臋 od wilgoci przed nadci膮gaj膮c膮 burz膮. R臋ce 艣mierdzia艂y mi od wn臋trzno艣ci martwego ptaka. By艂em bardzo spragniony, silnikowi r贸wnie偶 nale偶a艂o si臋 wi臋cej och艂ody.

Dzi臋kuj臋 鈥 odezwa艂em si臋 w swojej kiepskiej ruszczy藕nie. Mrukn膮艂 co艣 po ukrai艅sku i wskaza艂 na najbli偶ej stoj膮c膮 drewnian膮 chat臋.

Ruszyli艣my ku niej. Posuwali艣my si臋 bardzo powoli 鈥 m贸j przewodnik najwyra藕niej nie by艂 w stanie i艣膰 szybciej. Przy ka偶dym kroku oddycha艂 ci臋偶ko, wci膮gaj膮c powietrze przez szeroko otwarte usta.

Powietrze wype艂nia艂 dziwny smr贸d st臋chlizny. Panowa艂a cisza, nie przerywana 偶adnymi typowymi odg艂osami 偶ycia w wiejskim obej艣ciu. Stan臋li艣my przed chat膮, kt贸ra sk艂ada艂a si臋 z jednej prostej izby z klepiskiem zamiast pod艂ogi. Zna艂em ju偶 takie wn臋trza. Pokaza艂 mi, 偶ebym wszed艂 o 艣rodka. Drzwi by艂y na wp贸艂 otwarte; post膮pi艂em naprz贸d i smr贸d st臋chlizny nasili艂 si臋. Przez sekund臋 nic nie widzia艂em w panuj膮cej wewn膮trz ciemnicy. Kiedy wzrok przyzwyczai艂 si臋 do mroku, dojrza艂em star膮 kobiet臋: le偶a艂a pod 艣cian膮, wysuszona jak mumia, okryta przylepiaj膮cymi si臋 do cia艂a szmatami 鈥 istna sk贸ra i ko艣ci. By艂a martwa. Izba 艣wieci艂a pustkami 鈥 poza trupem kobiety nie by艂o w niej nic.

Starzec za moimi plecami sapn膮艂 pot臋偶nie, jakby wyzwala艂 z siebie wszystkie si艂y. Uskoczy艂em b艂yskawicznie w bok i zobaczy艂em, jak wpada przez drzwi z no偶em w r臋ku, chybiaj膮c celu. Pozbiera艂 si臋 i ruszy艂 na mnie chwiejnym krokiem, desperacko tn膮c no偶em powietrze. Odskakiwa艂em przed atakami, poruszaj膮c si臋 niemal jak w zwolnionym tempie.

Poczu艂em za plecami drzwi i da艂em nura na zewn膮trz. Znalaz艂szy si臋 na podw贸rzu, spostrzeg艂em, 偶e w kierunku cha艂upy gramol膮 si臋 inne szkieletowate stwory, nios膮c ze sob膮 no偶e, sierpy i siekiery. Na m贸j widok w ich zapadni臋tych oczach rozb艂ys艂o rozpaczliwe pragnienie. Wykrzykuj膮c co艣 chrapliwie w swoim j臋zyku, ruszyli w moj膮 stron臋, jak mogli najszybciej, ze wzrokiem utkwionym tylko we mnie, wznosz膮c narz臋dzia 艣mierci.

Rzuci艂em si臋 do ucieczki. Obieg艂em ile si艂 w nogach chat臋 i nagle wpad艂em na wie艣niaka, kt贸ry cz艂apa艂 sp贸藕niony z kos膮 w r臋ku. Zwali艂em go na ziemi臋, sk膮d na pr贸偶no usi艂owa艂 mnie pochwyci膰 swoimi szponami. Pop臋dzi艂em przez pole, goniony przez band臋 ko艣ciotrup贸w. S艂ysza艂em ich 艣wiszcz膮ce, bulgotliwe oddechy, i rozpaczliwe krzyki, gdy spostrzegli, 偶e im si臋 wymykam.

Wdrapa艂em si臋 do kabiny i uruchomi艂em po艣piesznie silnik. 艢mig艂o skoczy艂o i zacz臋艂o si臋 obraca膰. Da艂em pe艂ny gaz i maszyna potoczy艂a si臋 do przodu. Ogon wzbi艂 si臋 ju偶 w g贸r臋, kiedy niespodziewanie na drodze zjawi艂 si臋 jeden z goni膮cych mnie stwor贸w, robi膮c dzikie miny i co艣 wykrzykuj膮c. Wbieg艂 prosto pod skrzyd艂o. R膮bn臋艂o go z g艂o艣nym echem, rzucaj膮c nim jak workiem 艣mieci. W chwil臋 potem by艂em ju偶 w g贸rze.

Wci膮gn膮艂em podwozie i zwi臋kszy艂em pr臋dko艣膰. Powodowany jakim艣 nieokre艣lonym impulsem zrobi艂em nawr贸t i przelecia艂em jeszcze raz nad drog膮 i band膮 szkielet贸w, kt贸re pr贸bowa艂y mnie zabi膰. Nie zwraca艂y teraz na mnie najmniejszej uwagi. Wola艂y nie traci膰 energii na gapienie si臋 na przelatuj膮cy nad ich g艂owami samolot: zgromadzone wok贸艂 艣wie偶ego trupa, 膰wiartowa艂y go na kawa艂ki. Ci, kt贸rzy byli pierwsi, unosili z szale艅stwem w oku krwawi膮c膮 zdobycz, by inni nie zdo艂ali im jej odebra膰.



9. Berlin, listopad 1931 roku


Us艂ysza艂em, jak Eisenmann wdrapuje si臋 po schodach i otworzy艂em mu drzwi.

Nie sp贸藕ni艂em si臋? 鈥 spyta艂. 鈥 jak si臋 masz, Hildo. Mi艂o tu u was i ciep艂o.

Hoeppner w艂a艣nie przyszed艂 鈥 poinformowa艂em. 鈥 Sta艅 przy piecu i ogrzej si臋, na dworze strasznie zimno.

I to jak! 鈥 przytakn膮艂. Powiesi艂 p艂aszcz na futurystycznym wieszaku, kt贸ry kto艣 z Bauhausu zaprojektowa艂 dla Hildy i, korzystaj膮c z zach臋ty, stan膮艂 z wdzi臋czno艣ci膮 przy barokowym piecu, kt贸ry ze swymi jasnymi, b艂yszcz膮cymi kaflami mieni艂 si臋 kolorami niczym o艂tarz.

Ca艂e wn臋trze stanowi艂o oryginalne po艂膮czenie starego i nowego. Wyr贸偶nia艂y si臋 w nim fantazyjne lampy wykonane na wz贸r manometr贸w i termometr贸w; tarcze telefoniczne rzuca艂y kuliste plamy 艣wiat艂a na zdobiony bogat膮 sztukateri膮 sufit. Po艂ow臋 艣ciany zajmowa艂 kredens, kt贸rego drzwi, pochodz膮ce z gotyckiej katedry, wy艂o偶one by艂y witra偶ami. Nieopodal kredensu Hilda powiesi艂a du偶y obraz podarowany jej przez Antona Raderscheidta, kt贸ry przedstawia艂 ponuraka w meloniku, obserwuj膮cego dwie nagie blondynki 膰wicz膮ce na por臋czach. Obok wisia艂a czarno-bia艂a, ostra w wymowie karykatura stworzona przez Grosza, na kt贸rej pruscy genera艂owie zostali ukazani jako wyj膮tkowo nieprzyjemne typy, a kapitali艣ci przypominali wygl膮dem dobrze wypasione 艣winie.

Kapitalista Eisenmann ogrzewa艂 sobie d艂onie. Hoeppner tymczasem, sko艅czywszy my膰 r臋ce, do艂膮czy艂 do nas. Przyrz膮dzi艂em dla wszystkich drinka 鈥 koktajl prosto z mieszalnika, na nowojorsk膮 mod艂臋.

Pomy艣la艂em, 偶e lepiej przyjd臋 pieszo 鈥 odezwa艂 si臋 Eisenmann. 鈥 Kr膮偶y艂y s艂uchy, 偶e na Leipziger Strasse mo偶e doj艣膰 do zamieszek, a jak cz艂owiek zostawi nieopatrznie samoch贸d na pastw臋 tej ho艂oty, to mo偶e po偶egna膰 si臋 z szybami.

To dlatego, 偶e je藕dzisz Mercedesem 鈥 zauwa偶y艂a Hilda. Wr贸ci艂a niespodziewanie tego popo艂udnia po jaki艣 czas trwaj膮cej nieobecno艣ci, ze 艣wiata, kt贸ry u偶ycza艂 jej ozd贸b na 艣ciany mieszkania. Co pewien okres wiesza艂a nowy obraz, ustawia艂a now膮 rze藕b臋, dok艂ada艂a na p贸艂k臋 ksi膮偶k臋, kt贸ra przyku艂a jej uwag臋. Zdobycze te, zbierane przez ni膮 jak skalpy, zajmowa艂y 艣ciany i p贸艂ki.

Kurt przebywa艂 u y, siostry Hildy. Nawet bawi膮c w Berlinie prowadzi艂em tak nieregularny tryb 偶ycia, 偶e Hilda uzna艂a za bardziej stosowne zostawi膰 ch艂opca u ciotki.

I co z tego wynika? 鈥 odpar艂 pytaj膮co Eisenmann. 鈥 Komuni艣ci nienawidz膮 mnie, bo je偶d偶臋 Mercedesem, a nazi艣ci dlatego, 偶e jestem 呕ydem. Istny koszmar. Jeszcze wczoraj wszystko wygl膮da艂o normalnie, dzisiaj 偶ycie zn贸w przypomina czasy zaraz po wojnie. Gdzie by cz艂owiek poszed艂, wsz臋dzie ich pe艂no: albo si臋 awanturuj膮, albo rycz膮 na ca艂e gard艂a t臋 idiotyczn膮 piosenk臋 o Horscie Wesselu. Kim w艂a艣ciwie jest ten ca艂y Horst Wessel?

Kim by艂 鈥 poprawi艂 go Hoeppner. 鈥 Ot贸偶 by艂 alfonsem, kt贸ry jednocze艣nie nale偶a艂 do SA; jedno zreszt膮 sz艂o w parze z drugim. Zabi艂 go konkurent z alfonsiej bran偶y w trakcie b贸jki o podzia艂 terytorium.

Co ty na to, Klaus? 鈥 zwr贸ci艂em si臋 do Hoeppnera. 鈥 Czy obecny kryzys wkr贸tce minie?

To ostatnie podrygi kapitalizmu 鈥 obwie艣ci艂a triumfalnie Hilda. 鈥 Witam je z rado艣ci膮. Potrzebna nam walka, starcia i iskry. Idzie nowy 艣wiat 鈥 na reszcie!

Uwa偶aj, o co prosisz 鈥 ostrzeg艂 j膮 pos臋pnie Hoeppner 鈥 bo twoje 偶yczenie mo偶e zosta膰 spe艂nione. Ale nie, nie jest tak, jak m贸wisz.

Od nowa zaczn膮 si臋 zamieszki i walki na ulicach 鈥 westchn膮艂 Eisenmann. 鈥 Przez ostatnie pi臋膰 lat, od czasu jak Hitler trafi艂 do wi臋zienia, nie u艣wiadczy艂e艣 widoku SA. Teraz znowu wracaj膮 i rosn膮 nieprzerwanie w si艂臋. Nowych cz艂onk贸w szukaj膮 w艣r贸d bezrobotnych 鈥 za wst膮pienie w szeregi SA proponuj膮 im umundurowanie, gor膮ce posi艂ki i nowe sk贸rzane buty.

Ludzie si臋 boj膮 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Przypomnijcie sobie, co by艂o po wojnie. Pi臋膰 lat zmaga艅 zako艅czonych kompletn膮 kl臋sk膮, mimo tylu poniesionych strat! Do tego traktat wersalski i ci臋偶ar reparacji wojennych, brak cesarza, wojna domowa i rewolucja, inflacja tak wielka, 偶e po kanapk臋 trzeba by艂o i艣膰 z walizk膮 pieni臋dzy. A偶 wreszcie uda艂o si臋 zaprowadzi膰 jako taki porz膮dek, wszystko zmienia艂o si臋 na lepsze. I nagle zn贸w si臋 zaczyna!

Ot贸偶 to 鈥 przytakn膮艂 Hoeppner. 鈥 Ludzie przestaj膮 kierowa膰 si臋 rozumem, a daj膮 wiar臋 temu, co irracjonalne. Stoimy w obliczu takiej perspektywy.

Perspektywy czego? 鈥 zainteresowa艂a si臋 Hilda.

Twojego nowego 艣wiata 鈥 odpar艂 Hoeppner z krzywym u艣miechem. 鈥 Zreszt膮 jeden ju偶 istnieje 鈥 w Zwi膮zku Radzieckim.

S艂usznie! Tego nam w艂a艣nie trzeba!

Ale, jak si臋 wydaje, to kapral Hitler stworzy nam ten raj.

Bierzesz tego ba艂wana na serio? 鈥 spyta艂 Eisenmann z wyczuwalnym niepokojem w g艂osie.

Tak, o ile w gospodarce nie nast膮pi gwa艂towna poprawa, na co si臋 nie zanosi.

Szkoda, 偶e na wojnie nie trafi艂a go zab艂膮kana kula! 鈥 Esesman wy艂owi艂 z kieszeni kawa艂ek po偶贸艂k艂ego papieru z tekstem nagryzmolonym niewprawn膮 r臋k膮. Wr臋czy艂 go Hoeppnerowi, kt贸ry zapozna艂 si臋 z tre艣ci膮 i przekaza艂 list mnie.

By艂 adresowany do Karla Eisenmanna i brzmia艂 nast臋puj膮co:

Miej si臋 na baczno艣ci! Wyr贸wnamy z tob膮 porachunki, tak jak z reszta 偶ydowskiego ta艂atajstwa. Masz dwadzie艣cia cztery godziny na opuszczenie Niemiec. W przeciwnym razie dostaniesz to, co ci si臋 nale偶y.

Pod listem widnia艂a niezdarnie narysowana swastyka.

To okropne! 鈥 oburzy艂a si臋 Hilda. 鈥 Co zamierzasz zrobi膰? By艂e艣 z tym na policji?

Moja droga, policja mia艂aby mnie dosy膰, gdybym co tydzie艅 zjawia艂 si臋 z nowym nar臋czem list贸w. W tygodniu dostajemy trzy, czasem cztery. Sta ram si臋 nie zwraca膰 na nie uwagi. Jestem 呕ydem, zatem oznaki pogromu nie s膮 mi obce. Ale wola艂bym, 偶eby to wszystko nie mia艂o miejsca.

Hitler i jego SA to tylko m臋ty, jakie wyrzuca na wierzch upadaj膮cy kapitalizm 鈥 wyg艂osi艂a Hilda z pe艂n膮 powag膮.

Ciekawe, w czyim to towarzystwie obraca艂a si臋 przez ostatnie kilka tygodni. Jej znajomi, le偶膮c w 艂贸偶ku i wzbijaj膮c pod sufit srebrzystoszary dym z papieros贸w (niby smugi 鈥 ze spadaj膮cego samolotu), dyskutowali na te tematy z gor膮c膮 偶arliwo艣ci膮 duchownych, kt贸rzy pr贸buj膮 ustali膰, ile偶 to anio艂贸w mie艣ci si臋 w g艂贸wce szpilki.

Mylisz si臋 鈥 skontrowa艂 j膮 kr贸tko Hoeppner. Hitler cieszy si臋 popularno艣ci膮. I zdobywa t臋 popularno艣膰, nie sil膮c si臋 na g艂oszenie polityki. 呕yjemy w ci臋偶kich czasach, a on daje ludziom co艣, w co mog膮 uwierzy膰 鈥 starzy i m艂odzi, konserwaty艣ci i radyka艂owie. Wychodzi ze swoj膮 ofert膮 do protestant贸w pragn膮cych w co艣 wierzy膰, i do ateist贸w poszukuj膮cych prawdziwej drogi; do wszystkich Niemc贸w, kt贸rzy chc膮 moralnego i duchowego odrodzenia narodu. Obecne trudne czasy sprawi艂y, 偶e ca艂e rzesze ludzi wpad艂y w szpony szale艅stwa. Nie my艣l膮 racjonalnie, chc膮 tylko w co艣 wierzy膰. A wszystko, co robi膮 nazi艣ci, zmierza do przyci膮gni臋cia mas do tej nowej wiary. Widzieli艣cie ich w akcji? To, co uprawiaj膮, nie jest zwyk艂膮 polityk膮, ale zlepkiem teatru i religii. Powinna艣 to zrozumie膰, Hildo. Popatrz, jak on dzia艂a: symbole, teatralne mundury, ceremonia艂, sztandary, 艣wiat艂a, g艂o艣niki, parady i wiece 鈥 wszystko skupione wok贸艂 osoby F眉hrera. W tej sytuacji trudno z nim wsp贸艂zawodniczy膰 normalnym, nudnym, ci臋偶ko pracuj膮cym politykom, kt贸rych zadaniem jest za艂atwianie zwyk艂ych spraw. Hitler przedstawia si臋 jako z艂oty 艣rodek dla ka偶dego. Ludziom si臋 zdaje, 偶e da im to, czego potrzebuj膮.

I to rzeczywi艣cie skutkuje 鈥 przyzna艂a Hilda. 鈥 Ale komuni艣ci z KPD rozbij膮 ich w drobny mak.

Dobrze wiesz, 偶e tak si臋 nie stanie! 鈥 krzykn膮艂 Eisenmann. 鈥 Czy uda艂o im si臋 to zaraz po wojnie? Nie, to w艂a艣nie boj贸wki Freikorpsu zmasakrowa艂y komunist贸w. Rohm wr贸ci艂 i ponownie stan膮艂 na czele SA.

Hilda nic nie odpowiedzia艂a. Posz艂a do kuchni i zacz臋艂a przygotowywa膰 kolacj臋: na st贸艂 pow臋drowa艂a kie艂basa, wiejski ser, w臋dzona szynka, p贸艂misek z gor膮cymi kie艂baskami (jak wbijasz w sk贸rk臋 widelec, to mo偶e wytrysn膮膰 woda, kt贸ra ci臋 poparzy), bu艂ki, pumpernikiel i kiszona kapusta. Po ka偶dym powrocie do domu Hilda zamienia艂a si臋 w prawdziw膮 Hausfmu, niemal idealny przyk艂ad 偶ony i matki, dla kt贸rej licz膮 si臋 tylko 鈥瀌zieci, kuchnia i ko艣ci贸艂鈥. Stan taki utrzymywa艂 si臋 zawsze przez kilka dni.

Odkorkowa艂em butelki przyniesione przez Eisenmanna i Hoeppnera, i postawi艂em je na stole.

Hitler nie podejmie pr贸by kolejnego puczu 鈥 zapewni艂em. 鈥 Nie po ostatniej pora偶ce. Genera艂owie go nie lubi膮, a Reichswehra to nie jaka艣 tam zbieranina, tylko prawdziwi 偶o艂nierze 鈥 rozbij膮 SA na drobne kawa艂eczki.

Zgadza si臋 鈥 przytakn膮艂 Hoeppner, kiedy zasiedli艣my za sto艂em. 鈥 I nie ma szans na zdobycie wi臋kszo艣ci w wyborach. Mam nadziej臋, 偶e jego zwolennicy zniech臋c膮 si臋 brakiem sukces贸w. Uda艂o mu si臋 teraz rozbudzi膰 ich oczekiwania, ale je艣li tylko zdo艂amy utrzyma膰 go w izolacji...

Przez kr贸tk膮 chwil臋 s艂ycha膰 by艂o wy艂膮cznie brz臋k naczy艅 i szcz臋k sztu膰c贸w, towarzysz膮ce rozpocz臋ciu kolacji.

Niezbyt dobrze zrozumia艂am to, co m贸wi艂e艣 o nadej艣ciu nowego 艣wiata 鈥 odezwa艂a si臋 Hilda, kt贸ra zawsze lubi艂a prowokowa膰 Hoeppnera. 鈥 Powie dzia艂e艣, 偶e podobny jest ju偶 w Zwi膮zku Radzieckim, a nam przyniesie go Hitler. Co, u licha, Hitler mo偶e mie膰 wsp贸lnego z komunizmem? Nienawidzi komunist贸w, tak jak oni jego.

Tak, ale mam dziwne prze艣wiadczenie, 偶e...

呕e co?

呕e s膮 sobie nawzajem potrzebni. Bo kogo obie strony bardziej nienawidz膮? Nas, demokrat贸w.

Ale偶 komunizm to w艂a艣nie demokracja 鈥 demokracja ludu. Co do Hitlera i nazist贸w, to faktycznie, nienawidz膮 demokracji. Komunizm jest demokracj膮 nowego 艣wiata 鈥 ile razy mam ci to powtarza膰? 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.

Hoeppner odwr贸ci艂 si臋 raptem w moj膮 stron臋.

Hans, pami臋tasz, jak robi艂e艣 lotnicze zdj臋cia wybranych obszar贸w Zwi膮zku Radzieckiego?

Oczywi艣cie.

Ogl膮da艂e艣 kiedy艣 kt贸re艣 z nich?

Nie, film zawsze zabierano przed wywo艂aniem.

Si臋gn膮艂 do kieszeni. 鈥 Przynios艂em kilka. My艣l臋, 偶e powiniene艣 im si臋 przyjrze膰.

Popatrzy艂em na ziarniste czarno-bia艂e odbitki. Bior膮c pod uwag臋 du偶膮 wysoko艣膰, z jakiej je robiono, ich ostro艣膰 by艂a imponuj膮ca. Ludzie niczym mr贸wki wok贸艂 jakiej艣 budowy 鈥 olbrzymiej szramy w ziemi; dalej ob贸z sk艂adaj膮cy si臋 z d艂ugich drewnianych chat; i wsz臋dzie ludzie, ca艂e mrowie ludzi.

Co to takiego?

Wi臋藕niowie w obozach pracy przymusowej. Buduje si臋 ogromne obozy, 偶eby pomie艣ci膰 rosn膮ce rzesze wi臋藕ni贸w. Ca艂e transporty s膮 wyprawiane na statkach w nieznanym kierunku.

Klaus, nie b膮d藕 dzieckiem 鈥 przerwa艂a mu ostro Hilda. 鈥 Doskonale wiesz, 偶e nowy porz膮dek w Rosji jest zagro偶ony przez elementy wywrotowe, przez zachodnich szpieg贸w i reakcyjnych monarchist贸w. Trzeba podda膰 ich reedukacji, 偶eby zrozumieli istot臋 nowego 艂adu i odegrali w艂a艣ciw膮 rol臋 w budowaniu przysz艂o艣ci.

A ich liczba si臋ga setek tysi臋cy, mo偶e nawet milion贸w? 鈥 nie przestawa艂 pow膮tpiewa膰 Hoeppner.

Sp贸jrz na map臋! 鈥 zniecierpliwi艂a si臋. 鈥 Nie widzisz, jak olbrzymi obszar zajmuje Zwi膮zek Radziecki? Czym jest paru malkontent贸w, zmuszonych do uczciwej pracy, w por贸wnaniu z budowaniem nowego, porz膮dnego 艣wiata? Nam te偶 przydaliby si臋 tacy bolszewicy, 偶eby i u nas zaprowadzili porz膮dek.

Hoeppner pozbiera艂 i pochowa艂 zdj臋cia.

W艂a艣nie nadci膮gaj膮 鈥 zapewni艂. 鈥 Nazywaj膮 si臋 parti膮 nazistowsk膮. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 nagle widz膮c, 偶e Hilda otwiera usta do sprzeczki. 鈥 Ale nie po to tu przyszed艂em, moi drodzy. Chcia艂em pooddycha膰 kultur膮, a nie rozmawia膰 o polityce. Kupili艣cie ju偶 mo偶e Kurtowi ksi膮偶k臋 鈥濫mil i detektywi鈥? Oczywi艣cie...



10. Lipieck, 30 stycznia 1933 roku


Nie mog艂em nigdzie znale藕膰 Krasina. Powietrze by艂o lodowato zimne, ale czyste, co zapowiada艂o, 偶e jutrzejszy dzie艅 b臋dzie nadawa艂 si臋 do odbycia lotu. Zale偶a艂o mi ogromnie, 偶eby ustali膰 z Rosjanami ca艂otygodniowy program, a Krasin by艂 jednym z tych, z kt贸rymi musia艂em w takich sprawach rozmawia膰. C贸偶 z tego, skoro jego pok贸j pozostawa艂 ca艂y czas pusty. Postanowi艂em wi臋c p贸j艣膰 do siebie i poczeka膰 na niego; je偶eli si臋 zjawi, zd膮偶ymy jeszcze om贸wi膰 wszystko przed kolacj膮.

M贸j niewielki pokoik mie艣ci艂 si臋 blisko kot艂owni, dzi臋ki czemu mia艂em przynajmniej ciep艂o. Im dalej od kot艂owni, tym wi臋kszy panowa艂 zi膮b. Wzd艂u偶 jednej ze 艣cian postawi艂em st贸艂 warsztatowy. Sp臋dza艂em troch臋 czasu na robieniu modeli samolot贸w 鈥 po cz臋艣ci dla rozrywki, ale r贸wnie偶 z my艣l膮 o wypr贸bowaniu nowych pomys艂贸w. Uwa偶a艂em na przyk艂ad, 偶e podczas lot贸w przy bardzo du偶ych pr臋dko艣ciach mo偶e by膰 korzystne zastosowanie sko艣nych skrzyde艂 i sprawdza艂em na r贸偶norakich modelach praktyczne zastosowanie takich rozwi膮za艅. Oczywi艣cie, wtedy nie wiedzieli艣my jeszcze o napr臋偶eniach wyst臋puj膮cych przy takich pr臋dko艣ciach, cieszy mnie w ka偶dym razie, 偶e mia艂em racj臋.

W pokoiku sta艂 tak偶e radioodbiornik. Z艂o偶y艂em go w艂asnor臋cznie z cz臋艣ci pochodz膮cych z naszego magazynu: 偶adne cudo, prosty zestaw lamp elektronowych i kondensator贸w umocowanych na go艂ej listwie, przy艂膮czony do g艂o艣nika. Mog艂em jednak na nim odbiera膰 stacje nie tylko z Niemiec, ale r贸wnie偶 z tak odleg艂ych miejsc jak Anglia czy Ameryka.

Zabra艂em si臋 do pracy i w艂膮czy艂em radio. G艂os z ameryka艅skim akcentem poinformowa艂, 偶e s艂ucham WGEA, stacji radiowej, kt贸rej w艂a艣cicielem i operatorem jest Genera艂 Electric Company z Schenectady w stanie Nowy Jork. Z g艂o艣nika lecia艂a muzyka taneczna: piosenkarka 艣piewa艂a cichym, mi臋kkim g艂osem do mikrofonu, a zebrane za ni膮 instrumenty d臋te j臋kliwie zawodzi艂y. Z cienkich p艂at贸w balsy, na podstawie przygotowanych wzornik贸w, wyci膮艂em 偶ebra skrzyde艂 i przyklei艂em je w r贸wnych rz膮dkach do d藕wigar贸w, u偶ywaj膮c mikroskopijnych ilo艣ci kleju.

Czekaj膮c, a偶 wszystko wyschnie, zapali艂em papierosa. Ciekaw by艂em, czy Krasin zjawi艂 si臋 ju偶 w swoim biurze. Muzyka taneczna urwa艂a si臋 i jaki艣 g艂os zacz膮艂 opiewa膰 zalety proszku, po kt贸rym pranie jest tak niewiarygodnie 艣wie偶e i czyste, 偶e 偶adna pani domu nie mo偶e si臋 bez niego oby膰. Kiedy jednak pe艂ni jak najlepszych intencji gl臋dziarze pocz臋li si臋 rozwodzi膰 nad dzia艂aniami, jakie podejmuje Administracja Rob贸t Publicznych dla zmniejszenia skali biedy w Po艂udniowej Karolinie, postanowi艂em sprawdzi膰, co nadaje stacja w Kolonii.

W pierwszej chwili pomy艣la艂em, 偶e 藕le si臋 dostroi艂em. W stacji kolo艅skiej pracowali stateczni spikerzy o spokojnych, tchn膮cych obiektywizmem g艂osach, m贸wi膮cy z czystym g贸rnoniemieckim akcentem. Tymczasem z g艂o艣nika chlusta艂 potokiem s艂贸w jaki艣 fanatyk, przepe艂niony niezdrow膮, be艂kotliwa rado艣ci膮. By艂 tak podekscytowany, 偶e mo偶na go by艂o wzi膮膰 za komentatora relacjonuj膮cego zwyci臋skie okr膮偶enie Carracioliego z Auto-Union na samochodowym Grand Prix.

Tysi膮ce zapalonych pochodni... Przemaszerowali przez Bram臋 Brandenbursk膮... Brunatna kolumna SA, zwyci臋zcy d艂ugiej, 偶mudnej walki, walki, kt贸ra poch艂on臋艂a wiele ofiar. B艂yska krwista czerwie艅 sztandar贸w, na bia艂ym tle odbija si臋 dumnie swastyka, symbol wschodz膮cego s艂o艅ca! Wspania艂y, o偶ywczy widok!

Oddalony tysi膮ce kilometr贸w od opisywanych wydarze艅, s艂ucha艂em z niedowierzaniem. Co tam si臋 wyprawia艂o, do diab艂a?

Faluj膮 pochodnie... Gdzie spojrze膰, wsz臋dzie pochodnie, morze po chodni i rozradowani ludzie! Ze stu tysi臋cy garde艂 dobywa si臋 radosne: Sieg heil! Heil Hitler!.鈥 Zach艂ystuj膮c si臋 z podniecenia, krzycza艂 dalej: 鈥 Oto F眉hrer 鈥 tak, to jest F眉hrer, nasz W贸dz! Adolf Hitler, nieznany 偶o艂nierz wielkiej wojny, niepokonany bojownik, ten, kt贸ry niesie sztandar wolno艣ci!

S艂ucha艂em z rosn膮cym os艂upieniem.

F眉hrer wybiega wzrokiem przed siebie. My艣li teraz na pewno o d艂ugich latach walki, o tych, kt贸rzy po艣wi臋cili swe 偶ycie ruchowi narodowosocjalistycznemu, o d艂ugim marszu i poniesionych trudach. A teraz 鈥 tak! Tak! Ze stu tysi臋cy garde艂 p艂ynie w kierunku kanclerza og艂uszaj膮cy 艣piew 鈥 to hymn niemiecki! Od brzeg贸w Mozy a偶 po Memel niesie si臋 g艂o艣ne: Deutschland, Deutschland, 眉ber alles!.

Kanclerz...? Adolf Hitler zosta艂 kanclerzem Niemiec?

Podobny modlitwie 艣piew wznosi si臋 a偶 do nieba, niczym hymn wdzi臋czno艣ci i rado艣ci! A oto 鈥 tak! Tak! T艂um podejmuje pie艣艅 Horsta Wessela, bojow膮 pie艣艅 narodowych socjalist贸w!

S艂ysza艂em ryk t艂umu. Horst Wessel... Kto by pomy艣la艂 鈥 Horst Wessel, alfons zaciukany przez konkurenta. A t艂um 艣piewa艂:

Wznie艣cie wysoko sztandar i sta艅cie jednym szeregiem! Krocz膮 m臋偶nie oddzia艂y SA, a偶 dr偶y ziemia pod ich stopami Towarzysze polegli w walce z reakcj膮 i czerwonym wrogiem Id膮 przy naszym boku, bo duch ich jest zawsze z nami.

Horst Wessel, marny wierszokleta i alfons, kt贸ry odda艂 偶ycie w walce o sutenerskie terytorium...

Sto tysi臋cy ramion, daleko jak okiem si臋gn膮膰, unosi si臋 jednym zgodnym ruchem w niemieckim pozdrowieniu. Faluj膮cy t艂um pozdrawia F眉hrera z wiar膮 i wdzi臋czno艣ci膮. Oddaje jednocze艣nie ho艂d niezapomnianym ofiarom walki, towarzyszom poleg艂ym od kul Czerwonego Frontu i si艂 reakcji. Zaprawd臋, ich duch kroczy dzisiaj w jednym szeregu z nami!

Komentator podni贸s艂 jeszcze bardziej g艂os:

Niejedna osoba w t艂umie ociera ukradkiem 艂zy, 艂zy rado艣ci i wdzi臋czno艣ci. 鈥濨膮d藕 pozdrowiony, nasz F眉hrerze. B膮d藕 pozdrowiona, niemiecka ojczyzno!鈥 鈥 艣piewaj膮 serca wszystkich. Ma艂a, drobna staruszka, stoj膮ca na chodniku po艣r贸d zgromadzonych m贸wi to, co czuje tu ka偶dy m臋偶czyzna i ka偶da kobieta, co czuj膮 m臋偶ni cz艂onkowie SA i SS, maszeruj膮cy w d艂ugich kolumnach pod sztandarem ze swastyk膮: 鈥濪zi臋kuj臋 ci, Bo偶e Wszechmog膮cy, 偶e pozwoli艂e艣 nam do偶y膰 tego dnia!鈥.

Siedzia艂em przy radioodbiorniku ca艂kiem zdruzgotany. Jak mog艂o do tego doj艣膰? Nieznany mi a偶 do dzisiaj spiker ci膮gn膮艂 patetyczne peany, postanowi艂em wi臋c zmieni膰 cz臋stotliwo艣膰. Z艂apa艂em stacj臋 w Stuttgarcie, kt贸ra w spokojnej, bardziej stonowanej relacji poda艂a mi obraz tego, co si臋 dzieje. Hitler istotnie zosta艂 kanclerzem, ale jego ugrupowanie zosta艂o tylko cz臋艣ci膮 rz膮du koalicyjnego, w kt贸rego sk艂ad wchodzili ponadto nacjonali艣ci i konserwaty艣ci pod wodz膮 Hugenberga i von Papena. Nazi艣ci obj臋li zaledwie dwie z jedenastu tek ministerialnych. U艣miechn膮艂em si臋 krzywo s艂ysz膮c, 偶e na jednego z ministr贸w w nowym rz膮dzie powo艂ano G枚ringa: grubasowi raduje si臋 serce, 偶e b臋dzie kroczy膰 dumnie w aureoli w艂adzy. Zastanawia艂em si臋, jak d艂ugo koalicja zdo艂a si臋 utrzyma膰, by艂em pewny, 偶e rozpadnie si臋 z chwil膮, gdy wszyscy zdadz膮 sobie spraw臋, jakim nieudacznikiem jest Hitler. Przypomnia艂em sobie s艂owa Hoeppnera, 偶e wola艂 raczej da膰 Hitlerowi Krzy偶 呕elazny ni偶 awansowa膰 go powy偶ej stopnia kaprala 鈥 kt贸ry, zdaniem Hoeppnera, by艂 kresem zdolno艣ci przyw贸dczych Hitlera.

Nieco uspokojony, wy艂膮czy艂em radio. Poczu艂em g艂贸d; postanowi艂em, 偶e p贸jd臋 co艣 zje艣膰, a przy okazji sprawdz臋, czy Krasin ju偶 przyszed艂. Aha! W oknie jego biura pali艂o si臋 艣wiat艂o. 艢wietnie! Z u艣miechem na twarzy zajrza艂em do pokoju Krasina.

Przesta艂em si臋 u艣miecha膰, kiedy zobaczy艂em m臋偶czyzn臋 w zielonej wojskowej czapce, kt贸ry wbi艂 we mnie zimne spojrzenie. Zaj臋ty by艂 akurat przeszukiwa艂em biurka Krasina. Nawet ja, cho膰 偶y艂em tu niemal na zupe艂nym odludziu, potrafi艂em bez trudu rozpozna膰 funkcjonariusza tajnej policji: mia艂em przed sob膮 oficera OGPU.

S艂ucham? 鈥 spyta艂 w艂adczo.

Przepraszam, szukam majora Krasina.

Wi臋zie艅 Krasin zosta艂 wczoraj aresztowany.

Aresztowany? Za co? Czy偶by si臋 upi艂? 鈥 Pytanie by艂o nie od rzeczy, gdy偶 Krasin kocha艂 w贸dk臋; jego ojciec, ch艂op, p臋dzi艂 bimber praktycznie ze wszystkiego.

Wi臋zie艅 Krasin przyzna艂 si臋 do szpiegowania na rzecz Brytyjczyk贸w. Przez chwil臋 porusza艂em ustami, jak ryba wyrzucona na brzeg. Krasin szpiegiem?

Ale... Jak to mo偶liwe... To znaczy... przecie偶 jest tylko oficerem 艂膮cznikowym. Co takiego, u licha, m贸g艂by przekaza膰 Brytyjczykom?

Tajemnice pa艅stwowe 鈥 odpar艂 m贸j rozm贸wca. 鈥 Przyzna艂 si臋 dzi艣 rano.

Przyzna艂 si臋... Zaraz, a gdyby kto艣 chcia艂 si臋 z nim skontaktowa膰, to jaki mam poda膰 adres?

Funkcjonariusz tajnej policji skrzywi艂 usta w pr贸bce upiornego u艣miechu.

Niech sobie pisz膮, dok膮d chc膮 鈥 odrzek艂. 鈥 Wi臋zie艅 Krasin zosta艂 dzi艣 rano rozstrzelany, wydawszy wcze艣niej jeszcze kilku oficer贸w.

Wr贸ciwszy do pokoju, wybieg艂em wzrokiem w 艣ciel膮c膮 si臋 za oknami ciemno艣膰. Obok hangaru, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 bombowce nurkuj膮ce, p艂on臋艂a jedna jedyna lampa. Zacz膮艂em zbiera膰 swoje rzeczy i pakowa膰 je w skrzynie. Co艣 mi podpowiada艂o, 偶e nasz pobyt w Lipiecku dobiega powoli ko艅ca. W kilka dni p贸藕niej us艂ysza艂em przez radio, Apel do narodu niemieckiego鈥. Hitler przemawia艂 powa偶nym, wywa偶onym g艂osem, niczym prawdziwy m膮偶 stanu. M贸wi艂 o rz膮dzie narodowym i ani razu nie wspomnia艂 o nazistach.

Rz膮d narodowy b臋dzie broni艂 podstaw, na kt贸rych opiera si臋 si艂a naszego narodu. We藕mie pod swoje silne, opieku艅cze rami臋 chrze艣cija艅stwo jako korzenie naszej moralno艣ci, i rodzin臋 jako podstawow膮 kom贸rk臋 spo艂eczn膮. Stoj膮c ponad stanami i klasami, przywr贸ci naszemu narodowi 艣wiadomo艣膰 rasow膮 i polityczn膮 jedno艣膰. Chcemy oprze膰 kszta艂cenie m艂odzie偶y niemieckiej na poszanowaniu dla naszej chlubnej przesz艂o艣ci i dumie z tradycji. Dlatego wydamy bezlitosn膮 wojn臋 duchowemu, politycznemu i kulturalnemu nihilizmowi. Niemcy nie mog膮 i nie pogr膮偶膮 si臋 w komunistycznej anarchii.

Pokiwa艂em g艂ow膮 i zacz膮艂em pakowa膰 reszt臋 rzeczy. Tak, wszystko wskazywa艂o na to, 偶e nied艂ugo zabawimy w Lipiecku.

-Czterna艣cie lat marksizmu os艂abi艂o nasz kraj 鈥 p艂yn臋艂o z g艂o艣nika. Mimo woli u艣miechn膮艂em si臋 na my艣l, jak w艣cieka艂by si臋 Hoeppner z przedstawiania go jako marksisty.

Jeszcze jeden rok bolszewickich rz膮d贸w zrujnowa艂by nas kompletnie 鈥 s艂ysza艂em.

A wi臋c nie ma co, chwila powrotu do domu ju偶 bliska.



11. Berlin, maj 1933 roku


Przylecieli艣my na lotnisko Tempelhof, ko艅cz膮c tym samym ostatni etap naszej d艂ugiej podr贸偶y. By艂o ciep艂e wiosenne popo艂udnie. Z g贸ry wida膰 by艂o szerokie aleje i parki, b艂yszcz膮ce s艂o艅cem tafle jezior, miasto skupiaj膮ce si臋 wok贸艂 lotniska. Lotnisko Tempelhof by艂o wtedy wyj膮tkowym zjawiskiem: zdawa艂o si臋 uciele艣nia膰 nasz膮 przysz艂o艣膰 鈥 mogli艣my oto dociera膰 z powietrza w sam 艣rodek najwi臋kszego miasta w Niemczech. Wszystko pachnia艂o 艣wie偶o艣ci膮: bia艂e pasy, budynki zaprojektowane przez Kosin臋. Znalem go 鈥 by艂 razem z Hild膮 w Bauhausie.

Siedzia艂em za sterami jednego z prototypowych Messerchmit贸w. Poko艂owa艂em po pasie i zatrzyma艂em si臋 przy jednym z szerokich, przestronnych hangar贸w powsta艂ych wed艂ug projektu Kosiny. Wy艂膮czy艂em dop艂yw paliwa i urz膮dzenia pok艂adowe. Wyszed艂em na p艂yt臋 i, przeci膮gaj膮c si臋, odetchn膮艂em rado艣nie berli艅skim powietrzem. W Berlinie czu艂o si臋 na ka偶dym kroku jedyny w swoim rodzaju, elektryzuj膮cy zapach.

Nie mia艂em nic wi臋cej do robienia przy samolocie 鈥 wszystkim zaj臋艂a si臋 ekipa naziemna. Po d艂ugim locie by艂em zm臋czony, chcia艂em te偶 jak najszybciej zobaczy膰 Hild臋 i Kurta. Nie mog艂em powiadomi膰 ich o planowanym przybyciu. Jakakolwiek zmiana klimatu politycznego pomi臋dzy Niemcami i Rosja owocowa艂a nie tylko przerwaniem wsp贸艂pracy, ale tak偶e wstrzymaniem korespondencji. Co si臋 za艣 tyczy rozm贸w telefonicznych, nie mo偶na by艂o zadzwoni膰 poza Lipieck, a co dopiero m贸wi膰 o zagranicy.

Wzi膮艂em baga偶 i przeszed艂em obok stanowisk postojowych, na kt贸rych sta艂y r贸偶nego typu samoloty: Lockheedy, Junkersy Handleye Page. Kierowa艂em si臋 do budynku g艂贸wnego, spod kt贸rego chcia艂em z艂apa膰 taks贸wk臋 do miasta. Kiedy wszed艂em do hali dworcowej, stoj膮cy tam m臋偶czyzna w mundurze SA popatrzy艂 na mnie z uwag膮 (mia艂em wra偶enie, 偶e niezbyt grzecznie), jakby sprawdza艂, czy mi ptak nie narobi艂 na g艂ow臋. Wynik ogl臋dzin musia艂 go chyba zadowoli膰, bo odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 przypatrywa膰 si臋 innym przechodz膮cym. Nie zaprz膮taj膮c sobie tym wi臋cej g艂owy, dotar艂em na post贸j taks贸wek.

Berlin wygl膮da艂 tak, jak zawsze: du偶ymi, szerokimi alejami p艂yn膮艂 strumie艅 pojazd贸w, kwit艂y kwiaty. Co艣 si臋 jednak zmieni艂o. Kiedy zda艂em sobie z tego spraw臋, niemal wyczuwaj膮c to w powietrzu, pochyli艂em si臋 do przodu na swoim siedzeniu i zacz膮艂em si臋 rozgl膮da膰. Nie by艂em pewny, co to mo偶e by膰. Rzecz jasna, wsz臋dzie a偶 roi艂o si臋 od nazistowskich flag, podczas gdy czarno-czerwono-z艂ote sztandary republiki wydawa艂y si臋 zupe艂nie nieobecne: nazi艣ci zawsze nienawidzili barw liberalnych wizjoner贸w z 1848 roku. Na ka偶dym kroku widzia艂o si臋 mn贸stwo esesman贸w, ale przecie偶 od 1929 roku stale ich by艂o pe艂no.

Zaraz... Ani 艣ladu czerwonych!

Nie dostrzeg艂em nigdzie towarzyszy spod czerwonego sztandaru, znikn臋艂y gdzie艣 dzieci Czerwonego Soko艂a. Nieobecno艣膰 komunist贸w z KPD by艂a tym, co rzuca艂o si臋 w oczy 鈥 przynajmniej mnie. Dojechawszy w pobli偶e domu, wysiad艂em i zatrzyma艂em si臋 przy kioskarzu w p艂贸ciennej budzie z gazetami i czasopismami.

Heil Hitler 鈥 powita艂 mnie znu偶onym g艂osem.

I wzajemnie 鈥 odpar艂em. Rozejrza艂 si臋 na wszystkie strony, jakby sprawdza艂, czy nikt nie s艂ysza艂.

Mia艂 bardzo ubogi wyb贸r tytu艂贸w. Podobnie jak na ulicach, tak i na jego p贸艂ce nie spos贸b by艂o znale藕膰 czego艣, co by chocia偶 tr膮ca艂o o kolor r贸偶owy. Nieobecne by艂y 鈥濪ie Linkskurve鈥 i 鈥濱nternationale鈥, rzuca艂 si臋 za to w oczy 鈥濪er Angriff ze swym krzykliwym czerwonym emblematem: jego nag艂贸wki wrzeszcza艂y co艣 o 呕ydach. Przechyli艂em g艂ow臋 i przeczyta艂em: 鈥炁粂dzi chc膮 zabi膰 Hitlera鈥. Wydawca gazety, Paul Josef Goebbels, by艂 wsp贸艂pracownikiem Hitlera. 鈥濺ot臋 Fahne鈥 by艂o nie bardziej widoczne ni偶 艣lady istnienia KPD. W przeciwie艅stwie do 鈥濾枚lkischer Beobacher鈥, organu nazist贸w, kt贸rego du偶a piramida spoczywa艂a obok nale偶膮cej do SA gazety 鈥濻ttirmer鈥 i szmat艂awca 鈥濪as Schwarze Korps鈥, kt贸ry widzia艂em pierwszy raz na oczy. Ten ostatni zamieszcza艂 rysunek, na kt贸rym papie偶, zadar艂szy do g贸ry szaty, dosiada艂 od ty艂u ministranta.

Niewielki u pana wyb贸r 鈥 poskar偶y艂em si臋.

Stary kioskarz obejrza艂 m贸j baga偶 i wyci膮gn膮wszy wniosek z faktu, 偶e wysiad艂em z taks贸wki obs艂uguj膮cej pasa偶er贸w z lotniska Tempelhof, powiedzia艂:

Musia艂 pan daleko wyje偶d偶a膰.

A co to ma do rzeczy?

Gleichschaltung 鈥 wyja艣ni艂 bezbarwnym g艂osem.

Podporz膮dkowanie jednej linii? Czyjej?

Zrogowacia艂y, poplamiony farb膮 drukarsk膮 paluch tr膮ci艂 ma艂膮 nazistowsk膮 flag臋, kt贸ra sta艂a na p贸艂ce przed kioskarzem.

Kogo to dotyczy?

Wszystkich 鈥 odpar艂.

Zauwa偶y艂em u niego kilka egzemplarzy 鈥濾ossische Zeitung鈥, gazety kulturalnej, kt贸ra wychodzi艂a od dwustu pi臋膰dziesi臋ciu lat i uros艂a do rangi instytucji. Nie ukrywaj膮c rozdra偶nienia, postanowi艂em j膮 kupi膰. Wszyscy znali j膮 jako 鈥濩iotk臋 Voss鈥.

Przeszed艂em spacerkiem do swojej kamienicy, korzystaj膮c z zadowoleniem z okazji do rozprostowania n贸g. Dzwonek u drzwi rozbrzmia艂 znajomym tonem, ale nikt nie otwiera艂. Pos艂u偶y艂em si臋 w艂asnymi kluczami. W mieszkaniu panowa艂a kompletna cisza: nie by艂o ani Hildy, ani Kurta. Wyczu艂em lekk膮 duchot臋, otworzy艂em wi臋c drzwi balkonowe.

Dobrze by艂o znale藕膰 si臋 z powrotem w domu. Postawi艂em baga偶 na pod艂odze i obszed艂em mieszkanie. Hilda powiesi艂a na 艣cianach ostatnio zdobyte reprodukcje i orygina艂y autor贸w takich jak: Dix, Beckmann, Reiderscheidt. Na talerzu gramofonu le偶a艂a p艂yta Weintrauba 鈥濻ynkopy鈥. By艂a nieco zakurzona, przetar艂em j膮 wi臋c ostro偶nie i pu艣ci艂em. W pokoju rozleg艂y si臋 d藕wi臋ki jazzu; s艂uchaj膮c ich czu艂em si臋 jak kwiat o偶ywaj膮cy w wodzie. Rosjanie nie pochwalali takich nowo艣ci.

P贸艂ki na ksi膮偶ki pozostawa艂y nadal zape艂nione. Jack London sta艂 grzbiet przy grzbiecie z Wilhelmem Speyerem i Markiem Twainem, Erich Kastner s膮siadowa艂 z Tomaszem Mannem i Uptonem Sindairem. Feuchtwanger, Tucholsky i Neumann, Erich Maria Remarque, Romain Rolland, Arnold Zweig...

Zegar 艣cienny, stworzony z r贸偶nych cz臋艣ci reprezentuj膮cych nowoczesn膮 technologi臋 przemys艂ow膮, wybija艂 w widoczny cho膰 bezg艂o艣ny spos贸b sekundy. Zastanawia艂em si臋, gdzie mog膮 by膰 Hilda i Kurt; je艣li Hilda wpl膮ta艂a si臋 w mi艂osn膮 przygod臋 (na przyk艂ad z jakim艣 innym der Trommkr 鈥 doboszem, tyle 偶e lewicy), to mo偶e mi przyjdzie troch臋 poczeka膰. Jako m膮偶 okaza艂em si臋 ca艂kowitym niewypa艂em. Polityczne pogl膮dy, kt贸re tak podnieca艂y Hild臋 i jej przyjaci贸艂, mnie przyprawia艂y o nud臋. Neue Sachlichkeit 鈥 nowa, bujnie wykwit艂a kultura we wszystkich jej przejawach, kt贸ra ja艣nia艂a z niezwyk艂膮 wprost intensywno艣ci膮 w Weimarze, by艂a dla Hildy ca艂ym 偶yciem. Znaczy艂a dla niej wi臋cej ni偶 ma艂偶e艅stwo z przebrzmia艂ym bohaterem wojennym, in偶ynierem i pilotem oblatywaczem.

Tak naprawd臋 艂膮czy艂o nas tylko wsp贸lne mieszkanie. I syn, kt贸remu ka偶de z nas po艣wi臋ca艂o znacznie mniej czasu, ni偶 powinno. Kurt przebywa艂 teraz najpewniej u Klary, siostry Hildy: podrzuca艂a go do niej, ilekro膰 wi膮za艂a si臋 z jakim艣 m臋偶czyzn膮. Jej mi艂ostki by艂y r贸wne pasji, z jak膮 wyczekiwa艂a na nadej艣cie spodziewanego przez ni膮 nowego 艣wiata: dop贸ki trwa艂y, poch艂ania艂y j膮 bez reszty. Potem, jak u alkoholika, przychodzi艂o chwilowe otrze藕wienie. To, czego Hilda szuka艂a 鈥 cokolwiek to by艂o 鈥 nie mog艂a znale藕膰 u mnie. Ale nie znajdowa艂a tego r贸wnie偶 u swych kochank贸w 鈥 je艣li ich cz臋sta wymiana mog艂a o czym艣 艣wiadczy膰. Pora偶ki nie zniech臋ca艂y jej wszak偶e do dalszych poszukiwa艅.

Usiad艂em na sofie i zacz膮艂em przegl膮da膰 鈥濩iotk臋 Voss鈥. Zdecydowa艂em, 偶e je艣li w kr贸tkim czasie nikt si臋 nie zjawi, p贸jd臋 do g贸ry sprawdzi膰, czy jest u niej Kurt.

Przy lekturze gazety dozna艂em tego samego uczucia, jakie towarzyszy艂o mi podczas przejazdu taks贸wk膮 przez miasto. Po prostu jej nie poznawa艂em. Pod koniec numeru, po komentarzu spo艂ecznym Belly Fromm, natrafi艂em na kolumn臋, w kt贸rej pod has艂em ZATRZYMANI ci膮gn臋艂a si臋 lista nazwisk. Niekt贸re nie by艂y mi obce 鈥 w czasie mej ostatniej bytno艣ci w Berlinie ludzie ci pe艂nili wa偶ne funkcje.

Znalaz艂em r贸wnie偶 inn膮 list臋, poprzedzon膮 nag艂贸wkiem. ZAKAZANE. Musia艂a mie膰 co艣 wsp贸lnego z instytucj膮, o kt贸rej nigdy przedtem nie s艂ysza艂em, a kt贸ra nazywa艂a si臋 Ministerstwem Ludowej O艣wiaty i Propagandy. Wygl膮da艂o na to, 偶e na czele owego ministerstwa stoi redaktor naczelny gazety, Goebbels, nazistowski krzykacz i antysemicki pod偶egacz. Zaczyna艂em mie膰 istny m臋tlik w g艂owie. Co tu si臋, u diab艂a, dzieje? Wariaci obj臋li we w艂adanie dom wariat贸w! Wykaz pod nag艂贸wkiem 鈥瀂akazane鈥 zawiera艂 cz臋艣膰 gazet, kt贸rych pr贸偶no szuka艂em w kiosku.

Na koniec, przy nekrologach berli艅skiej gminy 偶ydowskiej, znalaz艂em ma艂y dopisek: 鈥瀂astrzelony podczas pr贸by ucieczki鈥. Z tre艣ci nekrologu wynika艂o jasno, 偶e wypadek mia艂 miejsce w okolicach Monachium, w czasie pr贸by ucieczki z miejsca zwanego Dachau.

Od艂o偶y艂em gazet臋, zdj臋ty niepokojem. Postanowi艂em poratowa膰 si臋 kieliszkiem czego艣 mocniejszego. Nasza nowoczesna, wy艂o偶ona ceramik膮 lod贸wka zawsze mie艣ci艂a zapas wina i piwa.

Nie zawiod艂em si臋 i tym razem. Znalaz艂em tak偶e 偶ywno艣膰, tyle 偶e pokryt膮 zielonkaw膮 ple艣ni膮.

Hilda i Kurt przebywali poza domem znacznie d艂u偶ej, ni偶 pocz膮tkowo sadzi艂em.

Momentalnie pomy艣la艂em o Eisenmannie i Hoeppnerze: oni na pewno b臋d膮 wiedzie膰, co si臋 sta艂o. Chwyci艂em s艂uchawk臋, ale odpowiedzia艂a mi g艂ucha cisza: linia by艂a odci臋ta. Zszed艂em do holu, gdzie znajdowa艂y si臋 skrzynki na listy: w艣r贸d korespondencji sprzed tygodni by艂y r贸wnie偶 nie zap艂acone rachunki.

Zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰. Zamkn膮艂em mieszkanie i wyszed艂em. Eisenmann mieszka艂 niedaleko.

Dotar艂em do solidnej, pami臋taj膮cej czasy Cesarstwa kamienicy i, wspi膮wszy si臋 po schodach, zadzwoni艂em. Odpowiedzia艂a mi cisza. Pomy艣la艂em, 偶e gospodarza nie ma w domu, ale zadzwoni艂em ponownie i tym razem us艂ysza艂em czyje艣 ci臋偶kie kroki zbli偶aj膮ce si臋 do drzwi. Otworzy艂 je Eisenmann. Mia艂 na sobie p艂aszcz i kapelusz, w r臋ku trzyma艂 walizk臋. Blady jak 艣ciana, odetchn膮艂 z ulg膮 na m贸j widok. W po艂臋 p艂aszcza powpina艂 swoje odznaczenia wojenne.

To ty, Hans... 鈥 Postawi艂 na pod艂odze walizk臋. 鈥 Wejd藕, wejd藕 鈥 poprosi艂 i zacz膮艂 zdejmowa膰 trz臋s膮cymi si臋 r臋kami p艂aszcz.

A my艣la艂e艣, 偶e kto? spyta艂em, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Funkcjonariusze policji pomocniczej.

Do diaska, a co to takiego ta 鈥瀙olicja pomocnicza鈥?

M艂ode rzezimieszki, kt贸rych dawna policja wsadza艂aby do aresztu. Teraz oni aresztuj膮 nas. M贸wi臋 o SA.

S艂uchaj, dopiero co wr贸ci艂em z Rosji. Powiedz mi, co tu si臋 wyrabia?

Kt贸rego艣 wieczoru, kilka dni temu zajrza艂em do Osieckiego 鈥 zacz膮艂 z siebie wyrzuca膰. 鈥 Chcia艂em si臋 czego艣 napi膰 i przejrze膰 troch臋 papier贸w przed p贸j艣ciem do domu.

Mieszcz膮cy restauracj臋 i bar lokal 鈥濽 Osieckiego鈥 by艂 ulubion膮 knajp膮 Hsenmanna, do kt贸rej zachodzi艂 od lat.

Przy stoliku obok mnie siedzia艂o par臋 brunatnych koszul: Stumfuhm, kto艣 z dow贸dztwa okr臋gu, dziennikarz z 鈥濪er Angriff鈥. Pili razem, ale zaj臋ty swoj膮 prac膮 nie zwraca艂em na nich uwagi. Zam贸wi艂em kufel piwa i pracowa艂em dalej. Podszed艂 do mnie kelner; zmieszany i blady na twarzy, poda艂 mi kartk臋 od brunatnych koszul, na kt贸rej sta艂o czarno na bia艂ym: WYNO艢 SI臉 PLUGAWY 呕YDZIE Gapili si臋 na mnie wyzywaj膮co. Wyobra偶asz sobie, 鈥濽 Osieckiego鈥.

Opad艂 na skraj sofy i zapatrzy艂 si臋 w 艣cian臋, wspominaj膮c tamten wiecz贸r.

Wyno艣 si臋, plugawy 呕ydzie... 鈥 wyszepta艂. 鈥 Po prostu si臋 w艣ciek艂em! Znam takich, jak oni 鈥 zwyk艂a ho艂ota, w 偶yciu niczego dobrego nie zrobili. No wi臋c nie wytrzyma艂em, Hans. Skoczy艂em na r贸wne nogi, czerwony jak burak, i krzykn膮艂em w ich stron臋: 鈥濵贸wicie do weterana wojennego! By艂em dwukrotnie ranny 鈥 pod Somm膮 i pod Verdun! Zosta艂em odznaczony Krzy偶em 呕elaznym I i II klasy! Nie mam zamiaru wys艂uchiwa膰 obelg od takich jak wy!鈥. Pokaza艂em kartk臋 innym go艣ciom, ale oni zmieszali si臋 tylko i milczeli jak zakl臋ci. S艂ycha膰 by艂o jedynie szcz臋k naczy艅 z kuchni. Wtedy Stumf眉hrer wsta艂 i rykn膮艂: 鈥濿yno艣 si臋 st膮d, 偶ydowska 艣winio! A mo偶e mamy ci臋 wyrzuci膰?鈥. Jego kumple zarechotali, a pozostali go艣cie wbili spojrzenia w kufle i talerze. No wi臋c zabra艂em si臋 i wyszed艂em, Hans. Po powrocie do domu wys艂a艂em Irm臋 z dzie膰mi do Greifswaldu, do jej rodzic贸w. Ja zosta艂em, bo musz臋 pilnowa膰 interesu, ale boj臋 si臋...

Hilda znikn臋艂a gdzie艣 razem z Kurtem 鈥 powiedzia艂em ot臋pia艂ym g艂osem. 鈥 Wygl膮da na to, 偶e trwa to ju偶 kilka tygodni.

O, nie! Sam widzisz, Hans, brunatne koszule wy偶ywaj膮 si臋 na wszystkich, kt贸rych nie lubi膮.

Ale jak to mo偶liwe? Przecie偶 nie by艂o 偶adnego puczu, 偶adnej rewolucji? Wiem, 偶e Hitler zosta艂 kanclerzem, ale mamy przecie偶 jeszcze rz膮d.

Popatrzy艂 na mnie z politowaniem.

Nie s艂ucha艂e艣 Hitlera? Wystarczaj膮co cz臋sto powtarza艂: 鈥濳iedy zdob臋dziemy w艂adz臋 konstytucyjn膮, przekujemy pa艅stwo na kszta艂t, jaki sami uznamy za w艂a艣ciwy鈥. I to si臋 teraz dzieje, Hans.

Ale gdzie mog膮 by膰 Hilda i Kurt? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nie wiem. Hilda by艂a artystk膮 i cz艂onkini膮 KPD 鈥 po takich w艂a艣nie dzisiaj przychodz膮. Mo偶e zdo艂a艂a uciec? Mo偶e zabra艂a ze sob膮 Kurta i przy czaili si臋 gdzie艣? Niewykluczone, 偶e da o sobie zna膰.

Odci臋li nam telefon 鈥 zas臋pi艂em si臋. 鈥 P贸jd臋 uregulowa膰 zaleg艂e rachunki, wtedy b臋dzie mog艂a przynajmniej zadzwoni膰, je艣li oczywi艣cie masz racj臋.

Dobry pomys艂. Popytaj te偶 w艣r贸d s膮siad贸w i jej przyjaci贸艂.

Ma tu siostr臋, przejd臋 si臋 do niej.

O, w艂a艣nie. Powodzenia, Hans.

Gdy wychodzi艂em, siedzia艂 na sofie w ci臋偶kim granatowym p艂aszczu, ozdobionym medalami b艂yszcz膮cymi niczym pi贸rka zimorodka i wpatrywa艂 si臋 t臋pym wzrokiem w 艣cian臋.

Hoeppner... Wychodz膮c pomy艣la艂em o Hoeppnerze, kt贸ry by艂 zawsze najlepiej poinformowany; skierowa艂em wi臋c kroki do miejsca, gdzie mieszka艂 niedaleko Wilhelmstrasse. Kiedy zadzwoni艂em do drzwi i otworzy艂 je Hoeppner, dozna艂em kolejnego wstrz膮su: mia艂 na sobie mundur kapitana rezerwy Reichswehry.

Hans, wchod藕, wchod藕 鈥 powita艂 mnie kr贸tko. Bez s艂owa otworzy艂 w kuchni dwie butelki piwa i poda艂 mi jedn膮.

Co to ma znaczy膰? spyta艂em, wskazuj膮c na mundur.

Barwy ochronne 鈥 odpar艂 zwi臋藕le, nie kryj膮c cynizmu. 鈥 Wi臋kszo艣膰 ludzi chroni si臋 pod nimi w takiej czy w innej formie.

Wracam w艂a艣nie od Eisenmanna. Od niego wiem, 偶e Hitler i jego ludzie przej臋li w艂adz臋.

Zgadza si臋. Hitler przeprowadza swoj膮 rewolucj臋 tak jak zawsze tego chcia艂, czyli maj膮c po swojej stronie organa w艂adzy pa艅stwowej 鈥 i za p贸藕no ju偶, 偶eby co艣 z tym zrobi膰. Zreszt膮 wi臋kszo艣膰 ludzi jest zbyt przera偶ona, a wielu my艣li, 偶e to tylko faza przej艣ciowa. Do tego nazi艣ci uderzaj膮 w ton 鈥瀗arodowego odrodzenia鈥, zapewniaj膮, 偶e sko艅czy si臋 bezrobocie, a kraj odzyska utracon膮 dum臋.

Znikn臋艂a Hilda z Kurtem.

Ooo! No tak... 鈥 Spojrza艂 na mnie z ponur膮 min膮. 鈥 Uda艂o jej si臋 wydosta膰 czy j膮 z艂apali?

Nie wiem, dopiero co wr贸ci艂em. W ka偶dym razie wygl膮da na to, 偶e nie ma jej od paru tygodni.

Postaraj si臋 dowiedzie膰, czy si臋 gdzie艣 ukrywa, je偶eli oka偶e si臋, 偶e nie, spr贸buj ustali膰, kto j膮 zabra艂. Trzeba wzi膮膰 pod uwag臋 kilka mo偶liwo艣ci. Bardzo prawdopodobne, 偶e aresztowali j膮 ludzie R枚hma z SA. Ale r贸wnie偶 decyzj臋 m贸g艂 wyda膰 Goebbels; jako nowy minister kultury to on okre艣la, co jest dobre, a co nie 鈥 a ka偶dy, kto ma co艣 wsp贸lnego ze starym porz膮dkiem, spisany zostaje na straty. Jest jeszcze nowy organ 鈥 dowodzona przez G枚ringa tajna policja, czyli Gestapo. Ich siedziba mie艣ci si臋 przy Prinz Albrechtstrasse. No i wreszcie ch艂opcy w czarnych mundurach, czyli SS; ich czas w艂a艣nie nadchodzi, zapami臋taj moje s艂owa. Jeszcze us艂yszymy o tym ma艂ym kuternodze Himmlerze.

Spotka艂em go przed wielu laty na uniwersytecie.

No to spr贸buj poci膮gn膮膰 za par臋 sznurk贸w 鈥 podchwyci艂 Hoeppner. 鈥 Lata艂e艣 tak偶e razem z G枚ringiem; je艣li si臋 oka偶e, 偶e Hilda zosta艂a aresztowana, zacznij mo偶e od niego.

S艂usznie. Pozna艂em te偶 kiedy艣 R枚hma 鈥 wtedy, w zamku, kiedy prosi艂e艣 mnie, 偶ebym ci臋 informowa艂 o poczynaniach Freikorpsu. Bo偶e, wydaje si臋, 偶e to by艂o tak dawno!

Pos艂uchaj mnie uwa偶nie: bez wzgl臋du na to, do kogo p贸jdziesz, najpierw zapewnij sobie cz艂onkostwo w partii. Cokolwiek b臋dziesz za艂atwia艂, no艣 na ramieniu opask臋.

Rozumiem...

Nagle poczu艂em si臋 wyzuty ze wszystkich si艂: w ko艅cu sp臋dzi艂em osiem godzin za sterami samolotu. A teraz czeka艂o mnie jeszcze telefonowanie. W restauracji niedaleko naszego mieszkania by艂a budka telefoniczna: doszed艂em do wniosku, 偶e p贸jd臋 co艣 zje艣膰 i stamt膮d wykonam niezb臋dne telefony.

Po偶egna艂em si臋 z Hoeppnerem i pocz艂apa艂em na ulic臋. Krocz膮c w 艣wietle latarni dotar艂em do swojej kamienicy, min膮艂em j膮 i doszed艂em do 艣wiate艂 restauracji.

Niespodziewanie z ciemno艣ci co艣 wypad艂o na mnie.

Tato, tato!

To by艂 Kurt. Pochyli艂em si臋 i przytuli艂em go mocno. 鈥 Gdzie si臋 podziewa艂e艣, synku?

By艂em u cioci y. Mama kaza艂a mi do niej p贸j艣膰.

A gdzie mama? 鈥 spyta艂em niespokojnie.

Przyszli po ni膮 wczesnym rankiem. Zd膮偶y艂a mnie ukry膰, a j膮 zabrali.

Rohm niewiele si臋 zmieni艂. Za to 偶y艂o mu si臋 teraz znacznie lepiej 鈥 zajmowa艂 艂adne mieszkanie w dzielnicy dla dyplomat贸w, na po艂udnie od Tiergarten. Nale偶膮ce do poprzedniego w艂a艣ciciela renesansowe obrazy wci膮偶 wisia艂y na 艣cianach, a obite jedwabiem meble nadal wype艂nia艂y wn臋trza.

Rohm siedzia艂 za biurkiem swego poprzednika.

Niepozornej postury, by艂 teraz nieco bardziej czerwony na twarzy, ni偶 kiedy widzia艂em go ostatnim razem. Blizny po kulach wci膮偶 przecina艂y mu policzki, a kark mia艂 gruby jak dawniej. Wprowadzi艂 mnie do niego s艂u偶膮cy o blond w艂osach w mocno dopasowanym mundurze SA. Rohm wbi艂 bezwstydnie spojrzenie w krocze ch艂opca.

Tak s膮dzi艂em, 偶e to ty warkn膮艂, przenosz膮c na mnie uwag臋, gdy ch艂opak wyszed艂. 鈥 Nigdy nie zapominam raz widzianej twarzy. By艂e艣 z nami wtedy na zamku, kiedy Hitler chcia艂 pos艂ucha膰 muzyki Wagnera, zgadza si臋? Co mog臋 dla ciebie zrobi膰? Gdzie si臋 podziewa艂e艣 przez te wszystkie lata?

Lata艂em 鈥 odpar艂em sucho. 鈥 Pracowa艂em w Rosji nad rozwojem nowych my艣liwc贸w i Stukas贸w. W艂a艣nie stamt膮d wr贸ci艂em.

Jego ma艂e 艣wi艅skie oczka zaja艣nia艂y zadowoleniem.

Ja! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 By艂e艣 asem pilota偶u. Tym lepiej dla ciebie. Przyby艂e艣, 偶eby wzi膮膰 udzia艂 w budowie nowych Niemiec. Poka偶emy im nareszcie! Zanim dopniemy celu, poleci jeszcze par臋 g艂贸w! To dopiero pocz膮tek, Wolff. Nadchodzi druga rewolucja, a my, SA, staniemy na jej czele. Przetr膮cimy karki tym wszystkim wielkopa艅skim ko艂tunom, tym r贸偶nym 鈥瀡onom鈥 i fanfaronom. Z艂amiemy chciwych pieni臋dzy kapitalist贸w, jak to zrobiono w Rosji. Przyjdzie im 偶ebra膰 na ulicach, a cz艂onkowie SA op艂ywa膰 b臋d膮 w luksusy w swoich wielkich domach. O, tak, to dopiero pocz膮tek!

Nosi艂 tak膮 sam膮 opask臋 jak moja, ale by艂 do tego w pe艂nym umundurowaniu z dystynkcjami dow贸dcy SA. Mia艂 pod swoimi rozkazami trzy miliony ludzi i by艂 prawdopodobnie pot臋偶niejszy ni偶 dow贸dca Reichswehry.

Wr贸ci艂e艣, 偶eby do nas do艂膮czy膰? 鈥 Nie czekaj膮c na odpowied藕, ci膮gn膮艂 szorstkim, szybkim tonem: 鈥 Ze mnie prosty cz艂owiek: albo kto艣 jest ze mn膮, albo przeciwko mnie. Kocham 偶o艂nierzy, nienawidz臋 cywil贸w. Kocham m臋偶czyzn, ale nie cierpi臋 kobiet. Chcesz wiedzie膰 od czego zacz臋艂o si臋 gnicie w Weimarze? Od kobiet. To w艂a艣nie sprawka demokracji, bo demokracja pozwala kobietom na zajmowanie wysokich stanowisk. Dlatego zreszt膮 mogli艣my ca艂y ten bajzel tak 艂atwo obali膰! Dla kobiet jest tylko jedno miejsce: na plecach, kiedy rodz膮 ch艂opc贸w, z kt贸rych wyrosn膮 偶o艂nierze. 鈥 Rzuci艂 mi spojrzenie spod 艣ci膮gni臋tych brwi. 鈥 Jeste艣 jednym z nas? 鈥 rzuci艂 pytaj膮co.

Podnios艂em rami臋, pokazuj膮c swastyk臋.

Nie o to chodzi 鈥 zniecierpliwi艂 si臋. 鈥 Rozumie si臋 samo przez si臋, 偶e jeste艣 nazist膮. Moje pytanie brzmi, czy jeste艣 jednym z nas? Stwarzamy nowy porz膮dek, wy偶sz膮 form臋 cz艂owieka. Moi ch艂opcy maj膮 w sobie dum臋 i but臋, potrafi膮 pi膰 i walczy膰 na zab贸j. T艂uk膮 szyby i ludzkie 艂by dla samej przyjemno艣ci. Mog膮 zabi膰, zmasakrowa膰, a potem s艂odko spa膰 w 艂贸偶kach. M臋偶czy藕ni tacy jak ja. M臋偶czy藕ni, kt贸rzy kochaj膮 m臋偶czyzn, nie kobiety. Heteroseksuali艣ci s膮 za mi臋kcy, nie nadaj膮 si臋 do tego. Czy Aleksandrowi Wielkiemu stawa艂 kiedykolwiek fiut na widok kobiety? Oczywi艣cie 偶e nie! A Fryderykowi Wielkiemu? Nigdy! Lubi艂 d藕ga膰 od tylca, tak jak ja. Otworzy艂y si臋 drzwi i s艂u偶膮cy wsun膮艂 g艂ow臋 do 艣rodka..

Samoch贸d czeka 鈥 oznajmi艂. Rohm skoczy艂 na r贸wne nogi. 鈥 Przyjd藕 do mnie, kiedy si臋 zdecydujesz. Wybierzemy si臋 razem, 偶eby rozwali膰 par臋 艂b贸w. 鈥 Jego d艂o艅 pomkn臋艂a do krocza ch艂opca. 鈥 Mo偶e pozwol臋 ci nawet przelecie膰 Ernsta 鈥 zako艅czy艂.

G枚ring by艂 jeszcze wi臋kszy i grubszy: mia艂 na sobie mundur rodem z krawieckiej pracowni teatralnej, w kt贸rym zmie艣ci艂oby si臋 pewnie dwoje normalnych rozmiar贸w ludzi. Medale falowa艂y mu na piersiach blaskiem chwa艂y. Na m贸j widok zani贸s艂 si臋 rubasznym 艣miechem i obj膮艂 mnie w nied藕wiedzim u艣cisku. Bi艂 od niego zapach wody kolo艅skiej.

Gdzie艣 ty si臋, do diab艂a, podziewa艂? 鈥 rykn膮艂. 鈥 Nie czas teraz, 偶eby bohaterowie kryli si臋 po k膮tach! Trzeba bra膰 i chwyta膰 swoje!

By艂em w Rosji. Zajmowa艂em si臋 nowymi samolotami.

A, tak... Udet wspomina艂 o tym. A wi臋c s艂uchaj: mamy nowe si艂y powietrzne 鈥 Luftwaffe. Pod moim dow贸dztwem! Potrzeba mi dobrych ludzi. Przyjdziesz do mnie.

Oczywi艣cie...

Patrzy艂em na swego rozm贸wc臋, kt贸rego kto艣 m贸g艂by mylnie wzi膮膰 za weso艂ego grubaska. Mia艂em przed sob膮 pana Prus, a Berlin le偶a艂 w Prusach. Wiele spo艣r贸d os贸b, kt贸re przepada艂y bez wie艣ci, znika艂o dlatego, 偶e on, G枚ring, kaza艂 je zamkn膮膰. To jego samochody hamowa艂y z piskiem opon wczesnym rankiem, wyrzucaj膮c z siebie agent贸w i wsysaj膮c os艂upia艂e, przera偶one ofiary. Piwnice Colombia Haus, gdzie ofiary krzycza艂y, p艂aka艂y i odpowiada艂y na stawiane im pytania, nale偶a艂y do dowodzonego przez G枚ringa Gestapo.

Opowiedzia艂 mi to wszystko Hoeppner, zanim od niego wyszed艂em. Sam G枚ring nie czyni艂 zreszt膮 偶adnej tajemnicy z tego, co robi艂. Potrafi艂 stan膮膰 na forum publicznym i powiedzie膰: 鈥濳ula wystrzelona z lufy policyjnego pistoletu to moja kula. Je偶eli nazywacie to morderstwem, to ja jestem morderc膮鈥.

Przychodz臋 do ciebie z pro艣b膮 鈥 zacz膮艂em. 鈥 Jak pilot do pilota.

O co chodzi?

Moja 偶ona znikn臋艂a. Wygl膮da na to, 偶e kiedy by艂em w Rosji, zosta艂a aresztowana.

Popatrzy艂 na mnie uwa偶nie. Jego ukryte w fa艂dach t艂uszczu oczy zrobi艂y si臋 w jednej chwili zimne.

Jestem pewny, 偶e wzi臋to j膮 za kogo艣 innego 鈥 rzek艂em dobitnie. U艣miechn膮艂 si臋 nagle od ucha do ucha, zmieniaj膮c si臋 na powr贸t w weso艂ego obwiesia.

Zawsze by艂e艣 g艂upkiem, Hans. Nigdy nie potrafi艂e艣 wyci膮ga膰 w艂a艣ciwych wniosk贸w. Ale za to jakim by艂e艣 lotnikiem! 鈥 Chwyci艂 s艂uchawk臋 jednego z telefon贸w, kt贸re zagraca艂y jego olbrzymie biurko. 鈥 Daj mi Dielsa 鈥 warkn膮艂. Spojrza艂 na mnie pytaj膮co. 鈥 Jak si臋 nazywa twoja 偶ona?

Hilda, Hilda Wolff.

Powiedz mi, Rudolf 鈥 G枚ring przybra艂 uprzejmy ton 鈥 czy mamy u siebie kogo艣 takiego jak Hilda Wolff? Oddzwo艅 do mnie.

Siedzia艂em w艣r贸d operetkowej dekoracji, kt贸r膮 G枚ring nazywa艂 swoim biurem, podczas gdy on, zaj膮wszy si臋 papierami, wydawa艂 potoki rozkaz贸w. Wreszcie ponownie odezwa艂 si臋 telefon. G枚ring wys艂ucha艂 informacji w ca艂kowitym milczeniu i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Zatopi艂 we mnie wzrok.

Nie mamy jej 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Ale wiem, kto j膮 zgarn膮艂: Himmler, jego esesmani posadzili j膮 na polecenie Goebbelsa. Nie powiedzia艂e艣 mi, 偶e jest komunistk膮.

Jest artystk膮 鈥 odpar艂em stanowczo.

No c贸偶, Goebbels nie lubi artyst贸w 鈥 wymiata ich jak 艣mieci.

Gdzie j膮 trzymaj膮?

W obozie pod Monachium, nazywa si臋 Dachau.

Jak mog臋 j膮 stamt膮d wydosta膰?

G枚ring potar艂 w zamy艣leniu jeden z licznych fa艂d贸w podbr贸dka.

Nic nam to nie da, je艣li ja sam zwr贸c臋 si臋 do niego w twoim imieniu, bo ten ma艂y pokr臋cony fiut szczerze mnie nienawidzi. Ale zaraz, przecie偶 Himmler by艂 na uniwersytecie w tym samym czasie, co ty. Zna艂e艣 go?

Fechtowa艂em si臋 kiedy艣 z kim艣, komu sekundowa艂.

G枚ring waln膮艂 w blat biurka d艂oni膮 wielko艣ci szynki. 鈥 No to jeste艣my w domu! W przysz艂y weekend wydaj臋 przyj臋cie w mojej nowej posiad艂o艣ci Karinhall nad Sch枚nheide. Urz膮dzimy sobie ma艂e polowanko. Himmler te偶 tam b臋dzie. Nie my艣l, 偶e ten ma艂y kuternoga pali si臋 do tego. Na widok krwi gnojek dostaje skr臋tu kiszek! Ale nie b臋dzie sta膰 z boku, kiedy nadarza si臋 okazja do zbicia politycznego kapita艂u. Himmler i Goebbels 鈥 niez艂a para! No to za艂atwione! Przyjdziesz i spr贸bujesz go jako艣 podej艣膰.

Dzi臋kuj臋 ci 鈥 powiedzia艂em od serca.

B臋dziesz moim d艂u偶nikiem 鈥 spuentowa艂 pogodnie i szczerze. Obejrza艂 mnie, jakby si臋 nad czym艣 zastanawia艂. 鈥 Powinno ci dobrze p贸j艣膰. Himmler niewiele si臋 zmieni艂: nadal chudy jak szczapa, wci膮偶 przypomina urz臋dnika bankowego i nie ma g艂owy do alkoholu. Ma kota na punkcie typ贸w nordyckich, wiesz, facet贸w podobnych do ciebie: blond w艂osy i niebieskie oczy. Otacza si臋 m艂odymi m臋偶czyznami o takiej urodzie, ka偶dy o g艂ow臋 wy偶szy od niego. No i, oczywi艣cie, podlizuje si臋 jak mo偶e F眉hrerowi. C贸偶, Adolf lubi, gdy si臋 przed nim p艂aszcz膮; nie ma rady, wszyscy musimy si臋 z tym pogodzi膰.

Zmarszczy艂 czo艂o, usi艂uj膮c sobie co艣 przypomnie膰. 鈥 Zdaje si臋, 偶e masz syna?

Tak. Kurt ma dwana艣cie lat, to ju偶 prawdziwy dryblas.

Blondyn o niebieskich oczach? Skin膮艂em g艂ow膮.

To mamy rozwi膮zanie! 鈥 rozpromieni艂 si臋. 鈥 Himmler nie uwierzy, 偶e twoja 偶ona jest komunistk膮, skoro wyda艂a na 艣wiat takiego potomka. Zabierz go ze sob膮, b臋dzie stanowi艂 偶ywy dow贸d.

Dzi臋kuj臋, tak zrobi臋.

S艂ysza艂e艣 nowy dowcip, jaki o mnie kr膮偶y? 鈥 spyta艂 z radosnymi b艂yska mi w oczach.

Kt贸ry?

Sp贸藕niam si臋 na um贸wiony lunch z angielskim premierem. W ko艅cu wpadam i ju偶 od progu krzycz臋: 鈥濸rzepraszam, sir George, ale wybra艂em si臋 troch臋 postrzela膰鈥. Sir George spogl膮da na mnie i z twarz膮 jak maska m贸wi: 鈥濶a zwierz臋ta, jak przypuszczam?鈥. Dobre, co?

Klepn膮艂 si臋 w grube udo, rycz膮c z uciechy. Za艣mia艂em si臋 do wt贸ru 鈥 c贸偶, nigdy nie zaszkodzi.

鈥 鈥Na zwierz臋ta, jak przypuszczam?鈥... Tak, Hans, oczy艣cili艣my ten kraj jak si臋 patrzy.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e dobrze b臋dzie, je艣li zaczn臋 zbiera膰 powszechnie kr膮偶膮ce dowcipy o G枚ringu. Nala艂 mi w贸dki i poch艂on膮艂em j膮 jednym haustem. Hermann nie lubi艂 ludzi o s艂abej g艂owie.



12. Karinhall nad Sch枚nheide


By艂 cudowny poranek. Pod drzewami otaczaj膮cymi domek my艣liwski G枚ringa s艂u偶ba rozstawia艂a sto艂y pokryte d艂ugimi bia艂ymi obrusami. Czyste powietrze przesycone by艂o zapachem sosen; lasy ci膮gn臋艂y si臋 na przestrzeni wielu kilometr贸w, przecinane urokliwymi polankami i jeziorami. Dzika przyroda, dogl膮dana przez ca艂e zast臋py le艣nik贸w i 艂owczych, rozwija艂a si臋 bujnie. Domek my艣liwski przebudowywany by艂 w艂a艣nie na pa艂ac, a ca艂y teren przekszta艂cano w olbrzymi膮 posiad艂o艣膰. Zewsz膮d dochodzi艂y odg艂osy pi艂owania i stukania m艂otkiem. Ambicjom budowlanym G枚ringa nie by艂o ko艅ca: na obrze偶ach posiad艂o艣ci wznoszono ma艂y ogr贸d zoologiczny.

Oddalili艣my si臋 ju偶 od domku i dotarli艣my do miejsca, gdzie mia艂o odby膰 si臋 polowanie. Nasz gospodarz prezentowa艂 si臋 nader okazale w bia艂ej koszuli przypominaj膮cej namiot, grubych zielonych bryczesach my艣liwskich i butach po kolana. Jego wygl膮d przywodzi艂 na my艣l ruszaj膮c膮 si臋 beczk臋.

Kurt i ja mieli艣my na sobie sk贸rzane kr贸tkie spodnie z szelkami, do tego bia艂e skarpety i koszule tego偶 koloru. Mimo prostego wiejskiego ubioru, nosili艣my obaj na ramionach opaski. Powiedzia艂em synowi wyra藕nie, 偶e je艣li mamy odnale藕膰 Hild臋 i doprowadzi膰 do jej uwolnienia, to musimy upodobni膰 si臋 wygl膮dem do pozosta艂ych 鈥 Kurt by艂 na tyle doros艂y, by to w mig zrozumie膰.

G枚ring omawia艂 szczeg贸艂y polowania ze swoim g艂贸wnym 艂owczym. Na nasz widok podni贸s艂 r臋k臋, daj膮c zna膰, 偶eby艣my podeszli. Niewiele dalej sta艂 Himmler. By艂 ubrany tak samo jak ja i wygl膮da艂 jak biurowy archiwista bawi膮cy na wakacjach. Wydawa艂 si臋 zadowolony z tego, 偶e znalaz艂 si臋 tutaj; rzuca艂 oczami na wszystkie strony i wyg艂asza艂 uwagi do otaczaj膮cego go szczup艂ego grona s艂uchaczy, wype艂niaj膮c raz po raz 艣wie偶ym powietrzem sw膮 w膮t艂膮 klatk臋 piersiow膮. Ku swemu zaskoczeniu, zauwa偶y艂em te偶 obecno艣膰 Hubera. Dawny 偶o艂nierz Freikorpsu wystroi艂 si臋 bezkompromisowo w czarne jak sadza bryczesy i brunatn膮 koszul臋 SS. Buty l艣ni艂y mu jak lustro. Sta艂 zadowolony z siebie 鈥 alte Kampfer, kt贸ry po wszystkich latach walki otrzyma艂 nale偶n膮 mu nagrod臋.

No, chod藕my. 鈥 G枚ring poci膮gn膮艂 mnie za sob膮. 鈥 Podejd臋 z tob膮. Mo偶esz wybra膰 si臋 z nim na spacer: woli chodzi膰 po lesie i ogl膮da膰 ptaszki, pszcz贸艂ki i kwiatki, kiedy prymitywy, czyli my, bierzemy si臋 do prawdziwie m臋skiej roboty. Hej, Heinrich, zechciej pozna膰 mojego starego druha, Hansa Wolffa. Latali艣my razem u Richthofena.

Ukryte za binoklami stalowoniebieskie oczy kr贸tkowidza przeszy艂y mnie jak paciorki. Nagle Himmler u艣miechn膮艂 si臋 sztywno.

Ale偶 ja pana znam! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Czy偶 nie pozna艂em pana na uniwersytecie, Herr Wolff?

Tak. Stoczy艂em szermierczy pojedynek, w kt贸rym pan by艂 sekundantem mojego przeciwnika wyja艣ni艂em, u艣miechaj膮c si臋.

No w艂a艣nie. 鈥 Przeci膮gn膮艂 dumnie palcem po bladych szramach na policzku. 鈥 Nied艂ugo po panu ja r贸wnie偶 stoczy艂em walk臋.

Czy mam pan贸w zostawi膰, 偶eby艣cie mogli raczy膰 si臋 nawzajem wojennymi opowie艣ciami? 鈥 odezwa艂 si臋 jowialnie G枚ring. Zdawa艂o mi si臋, 偶e wyczu艂em nut臋 ironii 鈥 dobrze wiedzia艂em, 偶e Himmler nie ogl膮da艂 wojny nawet z daleka. 鈥 Chcesz si臋 wybra膰 na spacer, Heinrich? To uwa偶aj na siebie, bo my tam b臋dziemy strzela膰. 呕ebym ci臋 przypadkiem nie wzi膮艂 za r膮czego jelenia!

Oddali艂 si臋 swym kaczym chodem po strzelb臋, ale na odchodnym odwr贸ci艂 si臋 jeszcze do mnie i dopowiedzia艂 z chichotem:

Albo za szaraka. Mi艂ego spaceru, Hans.

To pana syn? 鈥 zainteresowa艂 si臋 Himmler.

Tak. Kurt, przedstawiam ci pana Himmlera, Reichsf眉hrera SS. Kurt uk艂oni艂 si臋 jak nale偶y. Himmler zastyg艂 w pe艂nej podziwu pozie.

Ma pan pow贸d do dumy! 鈥 wykrzykn膮艂 do mnie. 鈥 C贸偶 za wspania艂y nordycki narybek! 鈥 zachwyca艂 si臋. 鈥 Szeroki w barkach, w膮ski w biodrach, blond w艂osy. I ta b艂yszcz膮ca sk贸ra, r贸偶owa od p艂yn膮cej pod ni膮 krwi, i jasne, w艂adcze oczy. Gratuluj臋, Hans. Czy mog臋 tak ci臋 nazywa膰? Tw贸j syn jest reprezentantem nowego kr贸lewskiego gatunku po艣r贸d rodzaju ludzkiego!

Twarz rozb艂ys艂a mi rado艣ci膮.

Dzi臋kuj臋! 鈥 powiedzia艂em wylewnie. 鈥 Jego matka i ja jeste艣my tacy sami 鈥 dorzuci艂em po艣piesznie. To powinno ruszy膰 spraw臋, pomy艣la艂em.

Komm, komm! 鈥 Himmler klasn膮艂 w d艂onie, skupiaj膮c momentalnie uwag臋 swoich akolit贸w. 鈥 Przejd藕my si臋 po lesie, podczas gdy nasz gospodarz b臋dzie wybija艂 jego mieszka艅c贸w. P贸jdziesz z nami, Hans? 艢wietnie.

Ruszyli艣my 艣cie偶k膮 mi臋dzy drzewami, wzd艂u偶 malowniczego strumyka o poro艣ni臋tych kwiatami brzegach. Spostrzeg艂em, 偶e krocz臋 obok Hubera.

Mi艂o pana znowu widzie膰, kapitanie. 鈥 Huber wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

By艂em w Rosji 鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 Pracowa艂em nad nowymi samolotami.

Ach, tak?

Zdawa艂o mi si臋, 偶e jeste艣 w SA 鈥 spostrzeg艂em.

SS to dobra formacja 鈥 odrzek艂. Klepn膮艂 si臋 po obszytym srebrnymi ni膰mi epolecie. Naszywki na ko艂nierzyku by艂y pokryte tajemnymi wyobra偶eniami gwiazd i girland. 鈥 Niech pan tylko popatrzy: Stumbannfuhrer. Ja, dawny 偶o艂nierz frontowy. I mog臋 zaj艣膰 jeszcze dalej, bo szef pnie si臋 wysoko. Nic dziwnego, cieszy si臋 przecie偶 艂askami wielkiego wodza.

Himmler, w towarzystwie jednego ze swych adorator贸w, zatrzyma艂 si臋 i zacz膮艂 zrywa膰 li艣cie jakiej艣 ro艣liny.

Co to za jedni? 鈥 艣ciszy艂em g艂os.

Ten przy Himmlerze to zielarz 鈥 robi lekarstwa z zi贸艂. Tamten nazywa si臋 Hanussen, jest astrologiem i przepowiada mu przysz艂o艣膰. Ten trzeci jest profesorem i specjalist膮 do spraw rasy. 鈥 Wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu. 鈥 A ja jestem jego ochroniarzem.

Astrolog? 鈥 spyta艂em z niedowierzaniem.

Ale偶 tak. 鈥 Spojrza艂 na mnie z cynicznym u艣mieszkiem. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e jest bardzo dobry. Kt贸rego艣 dnia w lutym mia艂 widzenie: ujrza艂 ohydn膮 zbrodni臋 pope艂nian膮 przez komunist贸w, szalej膮ce p艂omienie, po偶ar, kt贸ry ogarnie ca艂y 艣wiat.

I co?

Nast臋pnej nocy sp艂on膮艂 Reichstag 鈥 poinformowa艂 Huber z kamienn膮 min膮. 鈥 Z艂apali艣my wszystkich bolszewik贸w, kt贸rzy dopu艣cili si臋 tej zbrodni.

To si臋 nazywa widzenie przysz艂o艣ci 鈥 przytakn膮艂em.

Hans! 鈥 przywo艂a艂 mnie Himmler. 鈥 Pow膮chaj to.

Wyci膮gn膮艂 do mnie garstk臋 jakich艣 pokruszonych li艣ci i w nozdrza uderzy艂 mnie ostry zapach. 鈥 Wiesio艂ek! 鈥 zakrzykn膮艂 triumfalnie. 鈥 Przy pierwszych oznakach przezi臋bienia zr贸b napar i wypij, a choroba minie jak r臋k膮 odj膮艂.

Zapami臋tam to 鈥 odpar艂em grzecznie.

Oto miejsce, gdzie mo偶na znale藕膰 lekarstwa na wszystkie dolegliwo艣ci: czysta, schludna wiejska okolica.

Zacz臋li艣my zn贸w posuwa膰 si臋 艣cie偶k膮.

Na wszystkie 鈥 powt贸rzy艂 z naciskiem. 鈥 Tutaj, gdzie bije serce narodu, w wiejskiej ciszy, 偶ycie jest czyste i ludzie s膮 czy艣ci. To miasto prowadzi ludzi do zgnilizny i zatruwa czysto艣膰 naszej rasy.

Miasta to siedliska 呕yd贸w, Reichsfuhrer 鈥 w艂膮czy艂 si臋 zielarz.

I homoseksualist贸w! 鈥 przytakn膮艂 Himmler. 鈥 Czy wiecie, 偶e w dawnych czasach nie by艂o ani jednego homoseksualisty? To mi臋dzy innymi w艂a艣nie dlatego 偶ycie wtedy nie by艂o tak zatrute. Homoseksualizm prowadzi nie uchronnie do umys艂owej nieodpowiedzialno艣ci i szale艅stwa. Nasi przodkowie, 偶yj膮cy ongi艣 tu, w samym sercu kraju, wiedzieli, co robi膰 z homoseksualistami 鈥 czyli z Uming, jak ich wtenczas nazywano 鈥 bo by艂y to nader rzadkie przypadki. Wywozili ich i topili w bagnie. Panowie profesorowie, kt贸rzy odnajduj膮 dzisiaj w moczarach ich cia艂a, nie maj膮 poj臋cia oczywi艣cie, 偶e ka偶dy z tych topielc贸w to po prostu homoseksualista, ci艣ni臋ty ongi艣 w pe艂nym stroju w bagienn膮 to艅.

Himmler urwa艂, 偶eby zaczerpn膮膰 powietrza. Wszyscy wok贸艂 niego post膮pili tak samo.

Sturmbarmfuhrer! Ile przypadk贸w tej choroby trafia si臋 w SS?

Bardzo niewiele, Reichsfuhref! 鈥 rykn膮艂 Huber.

Istotnie bardzo niewiele 鈥 rozpromieni艂 si臋 Himmler. 鈥 Wyda艂em instrukcje co do sposob贸w post臋powania z takimi. Zostan膮 publicznie zdegradowani i wyrzuceni z szereg贸w, a potem oddani w r臋ce s膮du. Po odsiedzeniu wyroku b臋d膮 na mocy mojego rozporz膮dzenia wysy艂ani do obozu koncentracyjnego 鈥 za艂o偶y艂em taki modelowy ob贸z w Dachau 鈥 a tam przy pr贸bie ucieczki zabija ni. Nale偶y zauwa偶y膰, 偶e nie jest to kara; w ten spos贸b jedynie eliminujemy form臋 nienormalnego, niegodnego 偶ycia w trosce o czysto艣膰 krwi niemieckiej. Nam, budowniczym Rzeszy, powierzono obowi膮zek gromadzenia i przechowywania cennego, rasowego, czysto niemieckiego materia艂u ludzkiego i dba艂o艣膰 o to, by dopuszcza膰 do rozmna偶ania tylko dziedzicznie zdrowe elementy.

Zerkn膮艂em za siebie: Kurt przystan膮艂 przy stawie i puszcza艂 kaczki na wodzie. Cz艂api膮ce niemrawo indywiduum, w kt贸rym rozpozna艂em specjalist臋 od czysto艣ci rasowej, w艂膮czy艂o si臋 do monologu Himmlera:

Pozwol臋 sobie wtr膮ci膰, Reichsf眉hrer, 偶e nowe przepisy o sterylizacji umo偶liwiaj膮 eliminacj臋 z naszego materia艂u genetycznego jednostek dziedzicznie obci膮偶onych i umys艂owo niedorozwini臋tych: schizofrenik贸w, epileptyk贸w i tym podobnych. Czy nie powinni艣my teraz pomy艣le膰 o rozszerzeniu kategorii kbensimwertes Debet?

鈥 鈥呕ycie niegodne 偶ycia鈥? Ale偶 oczywi艣cie.

Odbywa艂oby si臋 to, naturalnie, pod 艣cis艂ym nadzorem medycznym. Tak si臋 sk艂ada, 偶e zajmuj臋 si臋 badaniami w tej dziedzinie. Mam na my艣li wszystkich miesza艅c贸w, tych, w kt贸rych 偶y艂ach nie p艂ynie niemiecka krew: 呕yd贸w, Murzyn贸w, Cygan贸w...

Ach! 鈥 Himmler zatrzyma艂 si臋 i podni贸s艂 r臋k臋. 鈥 Nie mo偶emy posuwa膰 si臋 zbyt daleko za jednym zamachem. 鈥 Wyprostowa艂 sylwetk臋, jakby stawa艂 na baczno艣膰. 鈥 Ale mog臋 wam powiedzie膰, 偶e dost膮pi艂em zaszczytu omawiania tych kwestii z F眉hrerem. Genetyczna i rasowa czysto艣膰 niemieckiego narodu jest integraln膮 i nieroz艂膮czn膮 cz臋艣ci膮 naszej Rzeszy.

艢ciszy艂 g艂os i wszyscy nachylili si臋 do niego. 鈥 Ale czy偶 nie s膮 to rzeczy ze sob膮 powi膮zane? Konieczno艣膰 oczyszczenia 艣wiata z bolszewizmu; dane nam przez Boga zadanie pozbycia si臋 jadu zatruwaj膮cego czysto艣膰 rasy; nasze prawo do przestrzeni 偶yciowej? Tak, przyznajmy otwarcie, 偶e niemiecki nar贸d toczy walk臋 z wielog艂ow膮 hydr膮: z 呕ydami, z masoneri膮, z jezuitami, z bolszewikami. Z Mindermssigen, przedstawicielami gorszej rasy, i z Untermenschen, czyli podlud藕mi. Jak uczy historia, walka ta nie jest niczym nowym 鈥 by艂a i jest naturalnym porz膮dkiem 偶ycia na naszej planecie. Czy偶 w czasach staro偶ytnych 呕ydzi nie zg艂adzili kr贸la Persji, owego wielkiego kr贸lestwa aryjskiego, wraz z ca艂膮 arystokracj膮? Tak oto ludy aryjskie zosta艂y zniewolone przez 呕yd贸w, a czysto艣膰 ich rasy zbrukana przez mieszane zwi膮zki, co doprowadzi艂o do tego, 偶e z wysoko rozwini臋tej kultury aryjskiej nie przetrwa艂o nic poza s艂owami: 鈥濱stnia艂 kiedy艣 nar贸d鈥. B贸j wiedziony miedzy lud藕mi i Mermenschen to regu艂a znana od wiek贸w. Ta walka na 艣mier膰 i 偶ycie jest tak samo prawem natury, jak walka cz艂owieka z zaraz膮 i jak zmagania zarazk贸w ze zdrowym, wiejskim organizmem. Zapewniam wszystkich, 偶e F眉hrer ma te sprawy codziennie na uwadze i 偶e niezad艂ugo wyda odpowiednie decyzje. A wi臋c cieszmy si臋 teraz spacerem w samym sercu niemieckiego Volk.

Zawr贸cili艣my i zacz臋li艣my i艣膰 w kierunku miejsca, z kt贸rego dochodzi艂y odg艂osy polowania. S艂ycha膰 by艂o rytmiczne trzaski strzelb. Himmler skrzywi艂 si臋 z wyrazem niech臋ci na twarzy.

Co za okropie艅stwo! Jak膮 przyjemno艣膰 grubas mo偶e czerpa膰 z tego, 偶e rozrywa na strz臋py te biedne stworzenia? Czy natura nie jest cudownie pi臋kna? Ka偶de zwierz臋 ma prawo do 偶ycia, czy偶 nie? W swoim czasie musia艂em zastrzeli膰 bezbronne stworzenie, 艂agodnego, skubi膮cego traw臋 jelenia, i m贸wi臋 wam, 偶e by艂o to zwyk艂e morderstwo. Jako Reichsf眉hrer zamierzam wyda膰 przepisy ochraniaj膮ce zwierz臋ta. Polowanie na lisy zostanie zakazane! Tak! Do艣膰 tych obrzydliwo艣ci! Dzieci trzeba uczy膰 mi艂o艣ci do zwierz膮t. Utworzymy towarzystwa opieki nad zwierz臋tami, kt贸re b臋d膮 mog艂y aresztowa膰 i wsadza膰 do wi臋zie艅. Zwierz臋ta musz膮 mie膰 swoje prawa podmiotowe. 鈥 Wci膮gn膮艂 powietrze przez z臋by i wyszczerzy艂 je na my艣l o planowanych zakazach. Huber tr膮ci艂 mnie 艂okciem.

Chce pan czego艣 od szefa? 鈥 spyta艂.

Owszem.

Tak my艣la艂em 鈥 rzek艂 flegmatycznie. 鈥 To teraz jest odpowiednia pora.

Nie przy stole?

Szef nie wypija wi臋cej ni偶 kieliszek, wi臋c G枚ring sobie na nim u偶ywa 鈥 wyjawi艂 tonem zaufanego s艂ugi. 鈥 Lepiej teraz.

Lawiruj膮c w t艂umie wiernych akolit贸w Himmlera, dotar艂em wreszcie do niego samego. Huber mia艂 racj臋: Himmler u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie na m贸j widok. Perspektywa nowych przepis贸w wprawi艂a go w dobry nastr贸j.

Mi艂o ci臋 znowu widzie膰 Nadal latasz? Ale chyba nie na szybowcach. 鈥 Mia艂 doskona艂膮 pami臋膰, podobnie jak najwy偶szy w贸dz.

Pracuj臋 nad udoskonaleniem nowych my艣liwc贸w i Stukas贸w 鈥 wyja艣ni艂em.

To wielka sprawa! Musimy by膰 na powr贸t silni.

B臋dziemy 鈥 zapewni艂em.

Kurt wyprzedzi艂 nas troch臋. Puszcza艂 ma艂e ga艂膮zki z biegiem strumienia i patrzy艂, jak walcz膮 z bystrym nurtem wody. S艂o艅ce o艣wietla艂o mu twarz; 艣mia艂 si臋.

C贸偶 za wspania艂y okaz! 鈥 zachwyci艂 si臋 Himmler. 鈥 Jaka doskona艂o艣膰 proporcji. Rado艣膰 dla oczu. Wype艂niaj膮ca kosmos powszechna energia psychiczna przejawia si臋 na ziemi w swej najbardziej wzorcowej formie w postaci niebieskookiego, jasnow艂osego Aryjczyka. Istotnie, musicie oboje z 偶on膮 na le偶e膰 do czysto nordyckiego pnia.

Tak te偶 jest 鈥 nie omieszka艂em zapewni膰.

Ciekawe, kt贸rego z wielkich, 艣redniowiecznych German贸w jeste艣 wcieleniem? 鈥 zastanawia艂 si臋 g艂o艣no. 鈥 Bo ja jestem odrodzonym kr贸lem Henrykiem, kt贸ry tysi膮c lat temu kroczy艂 po ziemi. A gdzie twoja 偶ona? Przysz艂a z tob膮 czy zajmuje si臋 domem?

A wi臋c sta艂o si臋! Poczu艂em nag艂e uderzenie adrenaliny, jakbym wypatrzy艂 drobne czekoladowe krzy偶e angielskich samolot贸w i z bij膮cym sercem szykowa艂 si臋 do dania nura przy akompaniamencie przera藕liwego 艣wistu wiatru.

呕a艂uj臋, ale ani jedno, ani drugie 鈥 zacz膮艂em. 鈥 Jak rozumiem 鈥 nie by艂o mnie w tym czasie w kraju, bo oblatywa艂em w Rosji nasze samoloty 鈥 z chwil膮 doj艣cia F眉hrera do w艂adzy nast膮pi艂y zes艂ane boskim wyrokiem czystki w spo艂ecze艅stwie, w wyniku kt贸rych wszystkie niepo偶膮dane elementy zosta艂y usuni臋te?

Himmler spojrza艂 na mnie. Jego niebieskie oczy za grubymi szk艂ami okular贸w nabra艂y w jednej chwili czujno艣ci. Nie nale偶a艂o nigdy zapomina膰, 偶e pomimo cechuj膮cego go szale艅stwa, w innym wymiarze by艂 najzupe艂niej zdrowy psychicznie 鈥 jako wzbudzaj膮cy groz臋 drapie偶nik w 艣wiecie stworzonym przez Hitlera. Niejeden 偶a艂owa艂 poniewczasie, 偶e pozwala艂 sobie na dowcipy z ob艂膮ka艅czych przekona艅 Reichsf眉hrera. Ale o tym mia艂em przekona膰 si臋 znacznie p贸藕niej, podobnie jak wi臋ksza cz臋艣膰 mieszka艅c贸w Niemiec.

Zgadza si臋 鈥 odpar艂.

Jednak zdarza si臋 czasem, 偶e wraz z chwastami usuwa si臋 przez pomy艂k臋 dobre ro艣liny 鈥 zasugerowa艂em. 鈥 Moja 偶ona, Hilda, matka Kurta, zosta艂a aresztowana przez jak膮艣 pomocnicz膮 formacj臋 policyjn膮.

Ach, tak? 鈥 zdziwi艂 si臋 cicho. 鈥 Dok膮d j膮 zabrano?

Z tego, co wiem, do miejsca odosobnienia w Dachau. Pan sprawuje w艂adz臋 nad obozem, pomy艣la艂em wiec, 偶e skoro zasz艂o oczywiste niedopatrzenie, przyjd臋 z tym do pana.

A co robi艂a twoja 偶ona za poprzedniej w艂adzy? 鈥 W jego g艂osie wyczuwa艂o si臋 ostro偶no艣膰. 鈥 Zajmowa艂a si臋 domem?

Oczywi艣cie. Opiekowa艂a si臋 naszym synem. Mia艂a paru przyjaci贸艂 zwi膮zanych z teatrem 鈥 mo偶liwe, 偶e z tej w艂a艣nie przyczyny zabrano j膮 przez pomy艂k臋...

Przyjaciele zwi膮zani z teatrem鈥. Nic wielkiego, tylko Brecht, Dix i Weill 鈥 ludzie, kt贸rych krocz膮cy obok mnie cz艂owiek zastrzeli艂by z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮.

Anga偶owa艂a si臋 w polityk臋? Roze艣mia艂em si臋.

Czy kobiety w og贸le si臋 do tego nadaj膮?

Niekt贸rym si臋 wydaje, 偶e tak 鈥 burkn膮艂 ponuro. 鈥 Takie zamykamy, 偶eby da膰 im szans臋 na reedukacj臋.

Przystan膮艂 na nakrapianej s艂o艅cem 艣cie偶ce i zapatrzy艂 si臋 na Kurta. Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 i obrzuci艂 mnie spojrzeniem, na podobie艅stwo farmera ogl膮daj膮cego konia pod k膮tem ewentualnego nabycia. Kiedy艣 hodowa艂 kurczaki (chocia偶 bez powodzenia) i pewnie dlatego, przynajmniej w oczach otaczaj膮cego go t艂umu astrolog贸w, zielarzy i homeopat贸w, uchodzi艂 za eksperta w dziedzinie genetyki.

Naprawd臋 doskona艂y... 鈥 szepn膮艂. Raptem podj膮艂 decyzj臋. 鈥 Widz臋, drogi Hansie, 偶e jeste艣 cz艂onkiem partii.

Naturalnie.

Nale偶ysz do SS?

Dopiero co wr贸ci艂em z Rosji... 鈥 b膮kn膮艂em przepraszaj膮co.

Huber!

Tak jest, Reichsf眉hrer 鈥 rykn膮艂 Huber, zag艂uszaj膮c pochlebc贸w i sprawiaj膮c, 偶e mali mieszka艅cy lasu pochowali si臋 w krzakach.

Hans pragnie przy艂膮czy膰 si臋 do nas. Zajmij si臋 tym.

Rozkaz.

A tw贸j syn ile ma teraz lat?

Dwana艣cie.

Idealnie! W sam raz do rozpocz臋cia nast臋pnego etapu edukacji. Na polecenie samego F眉hrera otwieram w艂a艣nie nowe szko艂y, maj膮ce kszta艂ci膰 nasz膮 przysz艂膮 elit臋. Co ty na to? Czy tw贸j Kurt, najwspanialszy okaz nordyckiego m艂odzie艅ca, jaki zdarzy艂o mi si臋 widzie膰, do艂膮czy do nas?

Kurt sta艂 ca艂kiem blisko i nadstawia艂 ucha. Spojrza艂 teraz Himmlerowi prosto w twarz i spyta艂:

Czy mama wr贸ci?

Ale偶 tak! Po prostu zasz艂a pomy艂ka. Tw贸j ojciec jutro po ni膮 pojedzie. Ale do rzeczy: wst膮pisz do naszej nowej szko艂y? 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 ku mnie i, promieniej膮c zadowoleniem, wyja艣ni艂: 鈥 Szko艂a mie艣ci si臋 w zamku Wallenburg! Nasi nowi rycerze krzy偶owi b臋d膮 膰wiczy膰 si臋 w siedzibie ich poprzednik贸w. No wi臋c?

Dzi臋kuj臋 panu 鈥 odpar艂 Kurt. 鈥 To wielki zaszczyt.

A zatem za艂atwione! Huber, zajd藕 do mnie p贸藕niej. Chc臋, 偶eby艣 uda艂 si臋 tam jutro razem z Hansem. I dopilnuj, 偶eby dosta艂 mundur.

Jawohl, mein Reichsf眉hrer!.

Wyszli艣my na 艂膮k臋. Nagle dolecia艂 nas od贸r krwi i wn臋trzno艣ci: to my艣liwi G枚ringa patroszyli jelenia przed zabraniem go ze sob膮.

Co za zezwierz臋cenie! 鈥 wzdrygn膮艂 si臋 Himmler.



13. Berlin


Ja tu nie zostan臋 鈥 zapowiedzia艂a. Odsun臋艂a si臋 od okna, ale spogl膮da艂a nadal ponad koronami drzew. Jej ogolon膮 g艂ow臋 pokrywa艂 delikatny ciemny meszek. Zrzuci艂a ju偶 z siebie kapi膮ce od brudu 艂achmany i wyk膮pa艂a si臋; zdawa艂o si臋, 偶e nigdy nie wyjdzie z wanny. Potem ubra艂a si臋 w bluzk臋 i sp贸dnic臋, kt贸re wisia艂y na niej jak na szczotce.

To wszystko przeminie 鈥 pociesza艂em j膮. 鈥 SA to zwyk艂a ho艂ota. Po prostu korzystaj膮 z okazji i wyr贸wnuj膮 stare rachunki.

Odwr贸ci艂a si臋 i podnios艂a posiniaczone, poci臋te d艂onie, opuchni臋te i pe艂ne szram.

Arbeit macht frei 鈥 sykn臋艂a w艣ciekle. 鈥 鈥濸raca czyni wolnym鈥 鈥 taki napis wisi nad g艂贸wn膮 bram膮. Obozem nie kieruje ju偶 SA, ale Himmler. To on kaza艂 powiesi膰 to has艂o. 鈥 Obr贸ci艂a si臋 do mnie plecami. 鈥 Wykonali je z kutego 偶elaza, 偶eby d艂ugo przetrwa艂o.

Himmler to wariat 鈥 przekonywa艂em j膮. 鈥 Dobrze to wiem, bo sp臋dzi艂em z nim ca艂y ranek, kiedy zabiega艂em o twoje uwolnienie.

Dzi臋kuj臋, Hans 鈥 szepn臋艂a.

Zwyk艂y 艣wir 鈥 powt贸rzy艂em. 鈥 Wyg艂asza wznios艂e tyrady o czysto艣ci rasowej, a otaczaj膮 go przer贸偶nego autoramentu szalbierze: zielarze, astrologowie, tak zwani genetycy 鈥 do wyboru, do koloru. G枚ring to jedynie spasiony gangster, Goebbels jest jeszcze wi臋kszym 艣wirem ni偶 Himmler, a Hitler bije ich wszystkich na g艂ow臋! Naprawd臋 my艣lisz, 偶e taka banda wariat贸w mo偶e utrzyma膰 si臋 d艂ugo u w艂adzy? A pozostali cz艂onkowie rz膮du: von Schleicher, von Papen, Hugenberg, von Blomberg, von Neumann i ca艂a reszta? Przecie偶 oni nie s膮 nazistami.

Tam, gdzie by艂am 鈥 zacz臋艂a cicho 鈥 to, co powiedzia艂e艣, zaprowadzi艂oby ci臋 na szubienic臋. Ju偶 za to tylko, 偶e nie uk艂oni艂e艣 si臋 stra偶nikowi, dostawa艂e艣 baty, a potem siedzia艂e艣 o chlebie i wodzie w lodowatej celi. Czy nie rozumiesz, Hans, 偶e domem wariat贸w zacz臋li rz膮dzi膰 wariaci? Do tego... miejsca trafiaj膮 ci, kt贸rzy powinni sta膰 na czele spo艂ecze艅stwa. Siedz膮 tam przedstawiciele rz膮du, ko艣cio艂a, biznesu, ludzie teatru, dziennikarze. Socjaldemokraci i komuni艣ci, konserwaty艣ci i monarchi艣ci, 偶ydowscy przedsi臋biorcy i dziennikarze, duchowni i pisarze, arty艣ci i muzycy-wszyscy jednakowo robi膮cy pod siebie ze strachu. Przez kogo? Przez... tamtych! Stra偶nicy! Dno! Zwyk艂e 艣mieci, 艣wi艅ska ho艂ota, p贸艂analfabeci. Wiesz, jak nas nienawidzili? Nienawidzili ka偶dego, kto by艂 bardziej wykszta艂cony, lepszy od nich, kto mia艂 delikatne d艂onie. Mogli z tob膮 zrobi膰, co im si臋 偶ywnie podoba艂o! I nie wolno ci by艂o prosi膰 o lito艣膰...

Widzia艂em ich ju偶 wcze艣niej. Najwi臋ksze m臋ty z ca艂ej SA: wypasione 艣winie o grubych karkach, w butach jak rury, wystaj膮cych spod brunatnych bryczes贸w; ma艂e oczka o t臋pym wyrazie, pe艂ne nienawi艣ci i przekonania o w艂asnej wy偶szo艣ci.

Stoj膮c do mnie plecami, powt贸rzy艂a raz jeszcze:

Ja tu nie zostan臋. Nie wr贸c臋, dop贸ki walka nie b臋dzie wygrana.

Jaka walka?

Ka偶dy musi opowiedzie膰 si臋 dzisiaj po kt贸rej艣 stronie: albo my, albo oni. Albo jeste艣 komunist膮, albo nazist膮. 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 do mnie. 鈥 Ale ty wolisz nie wybiera膰. My艣lisz, 偶e wystarczy wtuli膰 g艂ow臋 w ramiona, m贸wi膰, co nale偶y i pr臋偶y膰 si臋 przy ka偶dej okazji z g艂o艣nym Heil Hitler, Ale ja ci o艣wiadczam, 偶e to nie wystarczy. Trzeba jeszcze uwierzy膰 鈥 jednej stronie albo drugiej.

Kiedy ja nie wierz臋 ani jednym, ani drugim.

To zgniot膮 ci臋 mi臋dzy sob膮 jak robaka! 鈥 podnios艂a nieoczekiwanie g艂os. Sta艂a przy oknie, dr偶膮c na ca艂ym ciele. 鈥 Pos艂uchaj, Hans... Po przegranej wojnie pr贸bowa艂e艣 odnale藕膰 to, co mia艂e艣 jako pilot: kogo艣 kto by tob膮 kierowa艂. Zaj臋ty sob膮, nie spostrzeg艂e艣, co si臋 wok贸艂 dzieje. My 鈥 wiesz, kogo mam na my艣li 鈥 po wojnie przegrali艣my bitw臋, zostali艣my pobici przez Freikorps 鈥 ale to by艂a tylko potyczka! Potem odnie艣li艣my zwyci臋stwo. Kultura, architektura, sztuka, muzyka 鈥 to wszystko stworzyli艣my my, nie oni. Z Mlisation, nie Volk. Wdeptali艣my ich w ziemi臋, to by艂o wspania艂e. A teraz zn贸w oni wygrali 鈥 cho膰 naprawd臋 nie wiem, jak to si臋 sta艂o. Zostali艣my rozproszeni i pobici.

Obj臋艂a si臋 ramionami, jakby zrobi艂o jej si臋 zimno.

Jestem bojowniczk膮 鈥 ci膮gn臋艂a. 鈥 Kiepska by艂a ze mnie 偶ona i matka, bardzo mi przykro z tego powodu. Nigdy nie powinni艣my si臋 pobiera膰, dzisiaj to wiem. Kto艣 taki jak ja nie nadaje si臋 do ma艂偶e艅stwa. Przed laty powiedzia艂am ci, 偶e chc臋 wzi膮膰 udzia艂 w budowie nowego 艣wiata i dopi臋艂am swego 鈥 ja, kobieta. Ten cel znaczy艂 dla mnie wi臋cej ni偶 cokolwiek innego. Przepraszam... Kiepska 偶ona, fatalna matka... Ka偶 to wypisa膰 na moim kamieniu nagrobnym. Ale taka ju偶 jestem. I nie mog臋 si臋 teraz zatrzyma膰: wyemigruj臋 podobnie jak reszta i stamt膮d b臋d臋 kontynuowa膰 walk臋.

Po stronie komunist贸w?

Oczywi艣cie. A kto inny st膮d wyje偶d偶a? Tylko komuni艣ci walcz膮 z faszystami.

W Rosji 鈥 wa偶y艂em starannie s艂owa 鈥 komuni艣ci wsadzaj膮 ludzi do oboz贸w albo rozstrzeliwuj膮.

Nie mo偶na stworzy膰 nowego 艣wiata inaczej, jak poprzez rozbicie stare go 鈥 odpar艂a takim tonem, jakby m贸wi艂a do dziecka.

To wiem. Tylko czy Hitler nie robi w艂a艣nie tego samego? Zaprzeczy艂a gwa艂townym ruchem g艂owy.

Hitler i nazi艣ci to ostatnie naro艣le kapitalistycznego porz膮dku. To oczywiste, 偶e chc膮 zniszczy膰 takich jak my, ludzi reprezentuj膮cych nadchodz膮cy nowy 艣wiat. To, co robi膮 Rosjanie, to oczyszczanie spo艂ecze艅stwa ze starych, reakcyjnych element贸w, tych, kt贸rzy uciskaj膮 lud w ludowym pa艅stwie.

Odwr贸ci艂a si臋 i posz艂a w kierunku swojej sypialni. Nale偶a艂 tylko do niej 鈥 przecie偶 od pewnego czasu nie byli艣my ju偶 razem.

Dzi臋kuj臋, 偶e mnie stamt膮d wyrwa艂e艣. Dziwi臋 si臋 nawet, 偶e po tym, co zrobi艂am, nie zostawi艂e艣 mnie swojemu losowi. Opiekuj si臋 Kurtem. Bo偶e, ale ze mnie wyrodna matka! 鈥 Wchodz膮c do pokoju, jeszcze raz obejrza艂a si臋. 鈥 Kto b臋dzie nast臋pny, Hans? Je偶eli ci wariaci pozb臋d膮 si臋 wszystkich zdrowych na umy艣le, przeciwko komu zwr贸c膮 si臋 wtedy?

Kiedy nazajutrz obudzi艂em si臋, ju偶 jej nie by艂o. Mundur SS, czarny i z艂owieszczy, kt贸ry Himmler kaza艂 dla mnie przygotowa膰, wisia艂 w szafie. Hilda przypi臋艂a do niego szpilk膮 karteczk臋 z kr贸tkim wierszykiem autorstwa jakiego艣 Anglika. Wyj膮艂em szpilk臋 i przeczyta艂em:

Raz m艂oda dama z miasta Ryga Na tygrysa wsiad艂a, by po艣miga膰...



14. Berlin, czerwiec 1934 roku


Pracowa艂em dla G枚ringa. W k艂臋bowisku hien, kt贸re znaczy艂y pocz膮tek hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy, G枚ring by艂 tym, kt贸ry og艂osi艂 si臋 der Eiseme, czyli 鈥炁籩laznym鈥. By艂 panem Prus i tajnej policji; Gestapo nale偶a艂o do niego. Wiedzia艂 wszak偶e dobrze, 偶e zag艂臋biaj膮c z臋by w trupie Weimaru nie mo偶na poprzesta膰 na oderwaniu ko艅czyny; dopiero strawiwszy go mo偶na by艂o nim na dobre zaw艂adn膮膰. Lecz przedtem trzeba by艂o go po艂kn膮膰, a to nie wydawa艂o si臋 spraw膮 艂atw膮, skoro G枚ringa otaczali ludzie tacy jak Rohm z trzymilionow膮 armi膮 SA-man贸w, Goebbels stoj膮cy na czele Ministerstwa Propagandy, Bormann 鈥 zausznik Hitlera i Himmler z demonicznym Heydrichem (ci ostatni mieli zaledwie po trzydzie艣ci lat). G枚ring musia艂 zna膰 Himmlera znacznie lepiej ni偶 ja; bo chocia偶 ten zielarz-okularnik by艂 bez w膮tpienia chory na umy艣le, to na polu w艂adzy okazywa艂 si臋 zajad艂ym, gro藕nym rywalem, kt贸ry zabra艂 w ko艅cu 鈥炁籩laznemu鈥 G枚ringowi Gestapo 鈥 a przecie偶 G枚ring nie bez przyczyny zyska艂 sobie miano zab贸jcy.

G枚ring prawdopodobnie zdawa艂 sobie z tego wszystkiego spraw臋, bo zabra艂 si臋 za organizacj臋 instytucji (chocia偶 Hitler powierzy艂 mu gospodark臋, co zreszt膮 przynios艂o kompletny chaos), kt贸rej nikt nie by艂by w stanie wyrwa膰 mu z r膮k: m贸wi臋 o lotnictwie. Kiedy wyp艂yn臋艂a sprawa dow贸dztwa, nie spos贸b by艂o znale藕膰 lepszego kandydata: autentyczny, obsypany medalami as lotnictwa, wzbudzaj膮cy respekt innych pilot贸w. Gdyby na czele Luftwaffe postawiono Himmlera, Goebbelsa, R枚hma, Bormanna, Heydricha czy kt贸regokolwiek z pozosta艂ych, to 艣mialiby艣my si臋 takiemu prosto w twarz. G枚ring natomiast by艂 tym, kt贸ry wzbija艂 si臋 ongi艣, tak jak my, w podniebne, zimne pole 艣mierci.

W swoim pa艂acu przy Leipzigerstrasse przydzieli艂 mi osobny pok贸j. Kt贸rego艣 wieczoru, s艂ysz膮c dobiegaj膮ce z do艂u odg艂osy poruszenia, wyjrza艂em przez okno i ujrza艂em 偶o艂nierzy Reichswehry tworz膮cych kordon wok贸艂 budynku. Zadar艂em g艂ow臋 i zobaczy艂em, 偶e strzelcy karabin贸w maszynowych zajmuj膮 pozycje na dachach. Kiedy wyszed艂em na korytarz, przekona艂em si臋, 偶e zwyk艂y o tej porze dnia spok贸j zosta艂 nieoczekiwanie zak艂贸cony: tu i 贸wdzie stali adiutanci w mundurach, oficerowie Gestapo o twarzach b艂yszcz膮cych gor膮czk膮, urz臋dnicy z papierzyskami i uzbrojeni esesmani, podczas gdy z odleg艂ych zak膮tk贸w budynku przybywali inni uczestnicy spektaklu, prezentuj膮c powa偶ne miny i wymagaj膮ce podpisu dokumenty. S艂u偶ba w liberii G枚ringa uwija艂a si臋 z tacami pe艂nymi kanapek.

Wygl膮da艂o na to, 偶e centrum aktywno艣ci mie艣ci si臋 w gabinecie G枚ringa, przestronnym pokoju, kt贸ry pe艂ni艂 dawniej funkcj臋 sali balowej. Na drzewcach z br膮zu, zamocowanych na wy艂o偶onych marmurem 艣cianach, wisia艂y dwie ogromne flagi ze swastyk膮. Du偶e drzwi gabinetu by艂y na wp贸艂 otwarte i dostrzeg艂em przez nie 鈥炁籩laznego鈥 G枚ringa, strojnego w bia艂膮 tunik臋 i komponuj膮ce si臋 z ni膮 buty z cholewami. By艂 r贸wnie偶 jego sekretarz, bodaj偶e Koemer, oraz obaj Diaskuren, diabelscy bli藕ni臋ta w czarnych jak sadza mundurach: Himmler i Heydrich. Ca艂a tr贸jka zdawa艂a si臋 by膰 w szampa艅skich nastrojach: raz po raz dobiega艂y mnie ryki G枚ringa i piskliwy 艣miech Himmlera. Niezad艂ugo obaj Diaskuren ukazali si臋 w drzwiach i ruszyli szybkim krokiem korytarzem w asy艣cie wartownika SS. G枚ring dojrza艂 mnie zza swojego biurka.

Hans! 鈥 wrzasn膮艂. 鈥 Komm, w艂a艣nie mia艂em po ciebie pos艂a膰. Wewn膮trz du偶ej sali rozstawiono biurka z telefonami i posadzono personel do ich odbierania.

Potrzebuj臋 wys艂a膰 kogo艣 zaufanego do Monachium 鈥 us艂ysza艂em.

A co si臋 dzieje?

Dobieramy si臋 do tego skurwiela R枚hma 鈥 wyja艣ni艂 z szerokim u艣miechem i b艂yskiem w oku. Plasn膮艂 pot臋偶n膮 pi臋艣ci膮 w otwart膮 d艂o艅. 鈥 W Junkersie F眉hrera jest wolne miejsce na dzisiejszy lot. Chc臋, 偶eby艣 polecia艂. I zabierz pistolet.

Trzy silniki bucza艂y w nieco niezgodnym tonie, wype艂niaj膮c lekkim dr偶eniem du偶y przedzia艂 dla pasa偶er贸w. Wzbijali艣my si臋 przez otaczaj膮ce nas chmury; czer艅 nieba przesycona by艂a 艣wiat艂em ksi臋偶yca. Hitler siedzia艂 na samym przedzie, ubrany w sk贸rzany p艂aszcz, i wpatrywa艂 si臋 w milczeniu przed siebie. W fotelach za nim g贸rowa艂y zwaliste sylwetki jego osobistych ochroniarzy w czarnych mundurach Leibstandarte. Pomi臋dzy nimi usadowi艂 si臋 Obergruppenf眉hrer SA, Lutze, zast臋pca R枚hma; jego twarz roz艣wietla艂 upiorny grymas oczekiwania. Naprzeciwko mnie siedzia艂 Goebbels, kt贸ry przyby艂 oddzielnie, dzier偶膮c gruby plik papier贸w. Przegl膮da艂 je teraz przy 艣wietle ma艂ej lampki nad fotelem, robi膮c od czasu do czasu jakie艣 zapiski na odwrocie stron. Wreszcie pozbiera艂 wszystkie kartki i spojrza艂 na mnie; drobny, wysuszony cz艂owieczek o niezmiernie przenikliwych oczach.

Pan jest cz艂owiekiem G枚ringa z Jasta Richthofena 鈥 powiedzia艂 domy艣lnie.

Hans Wolff 鈥 przedstawi艂em si臋.

Po jego twarzy przebieg艂 szczurzy u艣miech. Pobieg艂 wzrokiem do przodu, gdzie Hitler wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 przed siebie, i wyci膮gn膮艂 do mnie plik papier贸w.

Prosz臋, 艣mia艂o 鈥 zach臋ci艂. 鈥 Ka偶dy mo偶e zajrze膰.

Wzi膮艂em kartki do r臋ki. Pierwsza nosi艂a tytu艂: LISTA RZESZY: OSOBY NIEPO呕膭DANE i wype艂niona by艂a nazwiskami. Znalaz艂em tam ca艂e dow贸dztwo SA 鈥 z wyj膮tkiem Lutzego, kt贸ry siedzia艂 teraz w fotelu przede mn膮, oblizuj膮c wargi.

By艂o tak偶e wiele innych postaci, w艣r贸d nich wi臋kszo艣膰 cz艂onk贸w rz膮du narodowego, kt贸re nie nale偶a艂y do partii nazistowskiej. Von Schleicher, by艂y kanclerz; Bruning, r贸wnie偶 piastuj膮cy kiedy艣 to stanowisko; von Bredow, zast臋pca Schleichera; von Kahr, kt贸ry wyst膮pi艂 przeciwko Hitlerowi w czasie nieudanego puczu nazistowskiego w 1923 roku; katolik Klausener; wicekanclerz von Papen i jego ideolog, Edgar Jung; Georg Strasser...

Dalej lista zmienia艂a sw贸j charakter, przechodz膮c w seri臋 r臋cznie dopisanych nazwisk opatrzonych parafkami. Spostrzeg艂em, 偶e Heydrich dopisa艂 szefa Gestapo, Rudolfa Dielsa, lecz G枚ring z kolei anulowa艂 t臋 decyzj臋. Himmler, Heydrich, G枚ring, a za ich przyk艂adem Goebbels, wydatnie powi臋kszyli wykaz. Ten ostatni w艂asnor臋cznie wci膮gn膮艂 i sygnowa艂 nazwisko Strassera, swojego dawnego wroga.

Wir misten aus! 鈥濿yczy艣cimy stajni臋 z gnoju鈥 鈥 stare has艂o wyborcze nazist贸w. Dzie艅 wielkiego sprz膮tania w艂a艣nie nadszed艂.

Zmusi艂em si臋 do przejrzenia listy. Gdzie艣 po艣rodku natrafi艂em na nazwisko Hoeppnera i jego monachijski adres. Mia艂em przy sobie pi贸ro; na tej wysoko艣ci przecieka艂o, plami膮c mi palce atramentem. Goebbels wygl膮da艂 przez okno, patrz膮c w zamy艣leniu w swoj膮 przysz艂o艣膰. Przekre艣li艂em nazwisko Hoeppnera. Powy偶ej, przy nazwisku jednego ze skaza艅c贸w, widnia艂 zatwierdzaj膮cy t臋 decyzj臋 podpis G枚ringa. Sfa艂szowa艂em jego inicja艂y.

Wycieraj膮c d艂onie w chusteczk臋, odda艂em list臋 Goebbelsowi.

I jak, kto艣 si臋 panu narazi艂? 鈥 spyta艂 uprzejmie.

Ju偶 jest na li艣cie 鈥 wyja艣ni艂em z u艣miechem. 鈥 Widocznie jeszcze komu艣 nadepn膮艂 na odcisk.

Wybuchn膮艂 艣miechem.

Obudzi艂em si臋 w swoim fotelu przy kominku, wstrz膮艣ni臋ty nag艂ym dreszczem. Ogie艅 nie wygas艂, polana wci膮偶 si臋 偶arzy艂y. Serce bi艂o mi jak m艂otem. Co si臋 sta艂o?

Kto艣 krzycza艂. By艂em pewny, 偶e przed chwil膮 s艂ysza艂em czyj艣 krzyk.

Podnios艂em si臋 na sztywnych nogach i dorzuci艂em polano do kominka. Poku艣tyka艂em do okna. Trzeba troch臋 czasu, 偶eby moje stawy zd膮偶y艂y si臋 rozrusza膰; nie lubi膮, by czyje艣 wrzaski budzi艂y je po nocy, wol膮 osiem godzin s艂odkiej bezczynno艣ci. W lodowatym, czystym powietrzu, s艂abe 艣wiat艂o gwiazd dobywa艂o z ciemno艣ci zarys g贸rskiego stoku. Nas艂uchiwa艂em, ale wok贸艂 panowa艂a cisza, przerywana jedynie trzaskaniem polana ogarnianego przez j臋zyki ognia. W jasno偶贸艂tym blasku p艂omieni widzia艂em oczekuj膮ce mnie biurko z notesem, gotowe na nadej艣cie poranka.

O czym my艣la艂em? Moje sny by艂y przeplatane wspomnieniami. Kto艣 krzycza艂? Tak, ale by艂 to krzyk rozpisany na wiele postaci. Strza艂y i przekle艅stwa, odg艂osy p臋kania czaszek pod ciosami pa艂ek, ryk rozkaz贸w i pe艂en niedowierzania wrzask umieraj膮cych. Hen Hitler! Heil Hitler! Sieg heil! Sieg heil... Ofiary wydawa艂y ostatnie tchnienie z imieniem swego mordercy na ustach.

Sta艂em patrz膮c w zimny blask p艂omieni i czu艂em, jak oblewa mnie lodowaty pot. Nala艂em sobie odrobin臋 w贸dki i z kieliszkiem powr贸ci艂em na fotel.

Przera藕liwy ryk... Silniki olbrzymich, odkrytych Mercedes贸w zarycza艂y przera偶aj膮co...

Ogromne pojazdy powioz艂y nas o pierwszym brzasku dnia z p艂yty lotniska. W budynku Ministerstwa Spraw Wewn臋trznych esesmani wyci膮gn臋li z pokoj贸w dw贸ch miejscowych dow贸dc贸w SA, Schneidhubera i Schmida. Szczerz膮c z臋by w u艣miechu, patrzyli na ich wystraszone, zaskoczone miny, podczas gdy Hitler, nie szcz臋dz膮c przekle艅stw i raz贸w, zrywa艂 im z ramion epolety. Krzycza艂 z tak膮 furi膮, 偶e pryska艂 im 艣lin膮 na twarze.

W艣lizgn膮艂em si臋 do jednego z pokoj贸w, du偶ej sali przyj臋膰. Za biurkiem siedzia艂 esesman. Wewn膮trz panowa艂 p贸艂mrok, ci臋偶kie aksamitne zas艂ony by艂y wci膮偶 zasuni臋te.

Przyjecha艂em z F眉hrerem 鈥 wrzasn膮艂em. 鈥 Musz臋 porozmawia膰 przez telefon z G枚ringiem.

Esesman 鈥 m艂ody, jak wszyscy w SS 鈥 zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i podsun膮艂 mi aparat. Chwyci艂em s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂em numer.

W pokoju unosi艂 si臋 zapach st臋chlizny. Powinni pootwiera膰 na o艣cie偶 okna.

Dzwoni艂em na miejscowy numer. Us艂ysza艂em niewyra藕ny g艂os wyrwanego ze snu Hoeppnera.

Jeste艣my ju偶 w Monachium! 鈥 wrzasn膮艂em. 鈥 F眉hrer zacz膮艂 od zrobienia porz膮dku w ministerstwie, potem p贸jdziemy po reszt臋.

Po drugiej stronie zaleg艂a cisza. S艂ysza艂em dobiegaj膮ce za drzwi wrzaski Hitlera i 偶a艂osne beczenie tych z SA.

To ty, Hans? 鈥 spyta艂 Hoeppner, zdj臋ty nag艂ym strachem.

Wszystkich zdrajc贸w czeka 艣mier膰! 鈥 krzykn膮艂em.

Dzi臋kuj臋, Hans. Uciekam.

Us艂ysza艂em trzask odk艂adanej s艂uchawki i sam po艂o偶y艂em s艂uchawk臋 na wide艂ki.

Nagle wok贸艂 mnie rozb艂ys艂y 艣wiat艂a; zap艂on膮艂 olbrzymi 偶yrandol, mieni膮cy si臋 kolorami t臋czy. Obr贸ciwszy si臋 na pi臋cie, ujrza艂em Hitlera stoj膮cego w drzwiach pokoju i kilku miejscowych esesman贸w, kt贸rzy cisn臋li si臋 do niego z dumnymi minami.

呕yrandol o艣wietli艂 bezw艂adn膮 mas臋 cia艂, kt贸re le偶a艂y na wypolerowanym parkiecie, tworz膮c zakrwawiony stos. Wszyscy nale偶eli do SA, na co wskazywa艂y ich mundury. Na wezwanie Hitlera stawili si臋 na wielki zjazd, ubrawszy si臋 od艣wi臋tnie na powitanie swojego F眉hrera.

Hitler ogl膮da艂 zwa艂 trup贸w, mru偶膮c oczy i wykrzywiaj膮c dziko twarz.

Dobra robota! 鈥 wykrzykn膮艂 raptem. 鈥 Doko艅czmy teraz dzie艂a! 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂, zostawiaj膮c za sob膮 ka艂u偶e krzepn膮cej krwi.

呕贸艂膰 podesz艂a mi do gard艂a. Prze艂kn膮艂em 艣lin臋 i ruszy艂em za Hitlerem. Na korytarzu esesmani, pokrzykuj膮c i 艣miej膮c si臋, kopali Schneidhubera i Schmida. Pomalowane na kremowo 艣ciany pokrywa艂y si臋 krwi膮, a oni, w艣r贸d rechotu oprawc贸w, wci膮偶 b艂agali o lito艣膰. Hitler zmierza艂 prosto do wyj艣cia, pod膮偶y艂em wi臋c za nim w zbitej masie gestapowc贸w i esesman贸w.

Z rykiem silnik贸w pod l艣ni膮cymi maskami odkrytych Mercedes贸w p臋dzili艣my szerok膮 drog膮 do kurortu Bad Wiesse. Robotnicy rolni pierzchali w pop艂ochu na bok przed 艣piesz膮cymi masywnymi limuzynami.

Kiedy zatrzymali艣my si臋 z piskiem pot臋偶nych opon przed luksusowym zajazdem g贸rskim, oddzia艂 SS by艂 ju偶 na miejscu 鈥 偶o艂nierze w czarnych mundurach, uzbrojeni w pistolety i bro艅 maszynow膮. Kierowa艂 nimi Huber, rw膮cy si臋 do akcji z za偶arto艣ci膮 dobermana. Obskoczyli ze wszystkich stron swojego F眉hrera, kt贸ry ze szpicrut膮 w r臋ku wszed艂 ra藕nym krokiem do du偶ego budynku, a tu偶 za nim Goebbels, biegn膮cy za wodzem niczym pies.

Rohm jeszcze spa艂, maj膮c u boku m艂odego kochanka. Jego galowy mundur Stabschefa wisia艂 blisko 艂贸偶ka, czekaj膮c na chwil臋, gdy drugi najpot臋偶niejszy cz艂owiek w Niemczech wyst膮pi w nim na powitanie pierwszego.

Heil, mein F眉hrer! 鈥 krzykn膮艂 sennym g艂osem, zanim wyci膮gn臋li go z pokoju. Jego kochasia zrzucili po schodach, a potem kopniakami rozwalili drzwi sypialni Heinesa, szefa 艣l膮skiej SA. Heines by艂 w 艂贸偶ku ze swoim szoferem o blond w艂osach; mieli pod poduszkami pistolety, ale zd膮偶yli tylko wrzasn膮膰, kiedy Huber i jego ch艂opcy pocz臋stowali ich gradem kul.

Na dziedzi艅cu, gdzie przygotowano ju偶 sto艂y do 艣niadania, esesmani prowadzili cz艂onk贸w SA. Ubrani w gatki lub bryczesy, szli bosonodzy, zakrwawieni i kompletnie og艂upiali. Dostrzeg艂szy Hitlera, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 im z wysoko艣ci balkonu, podnie艣li r臋ce w nazistowskim pozdrowieniu 鈥 i wtedy dosi臋g艂y ich strza艂y. Heil Hitler! Heil Hitler? 鈥 krzyczeli, podczas gdy ludzie Hubera pakowali w nich kule. Bia艂e obrusy pokry艂y si臋 krwi膮. Starannie zagrabiony i wysprz膮tany bawarski trawnik zapaskudzi艂y strz臋pki m贸zg贸w i posoka.

Hitler patrzy艂 z pogard膮 na swoich wrog贸w.

Rohm prze偶y艂 kilka dni. W Berlinie Heydrich zabi艂 Strassera, starego towarzysza partyjnego Hitlera; strzeli艂 do niego przez okratowane okno jego celi i 艣mia艂 si臋 jak wariat, kiedy tamten le偶a艂 i wykrwawia艂 si臋 na 艣mier膰. Genera艂a von Schleichera zamordowali w jego gabinecie. Kiedy nadbieg艂a 偶ona genera艂a, zrobili z ni膮 to samo po prostu dla rozrywki.

Rohm musia艂 umrze膰. Tak czy inaczej, przygotowywa艂 spisek przeciwko Hitlerowi. By膰 mo偶e zamierza艂 zatru膰 wegetaria艅skie jedzenie, jakie zam贸wi艂 specjalnie dla swego wodza na planowan膮 wielk膮 fet臋. Czy to zreszt膮 wa偶ne? Musia艂 zgin膮膰 i ju偶. Jaki by艂by sens wybi膰 ca艂膮 reszt臋, a dow贸dc臋 pozostawi膰 przy 偶yciu? G枚ring kaza艂 mi przy tym by膰.

Za艂atwi艂 to Huber. Najpierw dali R枚hmowi Browninga z jednym nabojem, m贸wi膮c, 偶eby post膮pi艂 jak d偶entelmen; ale Rohm przez ca艂e 偶ycie ani razu nie by艂 d偶entelmenem 鈥 mia艂 d偶entelmen贸w w g艂臋bokiej pogardzie. Huber kopniakiem otworzy艂 drzwi celi i zobaczy艂, 偶e Rohm, z obna偶on膮 klatk膮 piersiow膮, wci膮偶 siedzi 偶ywy.

Strzelaj, kanalio! 鈥 krzykn膮艂 na widok Hubera i dosta艂 w krta艅. 鈥 Mein F眉hrer! 鈥 wrzasn膮艂. Krew tryska艂a jak z fontanny. Huber poprawi艂 i Rohm polecia艂 do ty艂u, zwalaj膮c si臋 na pod艂og臋 celi. Huber wpakowa艂 mu trzeci膮 kul臋 w g艂ow臋.

Potem wyszed艂 i, chowaj膮c pistolet, mrukn膮艂, nie bardzo wiadomo do kogo adresuj膮c te s艂owa:

Pedalstwo nie wychodzi na dobre.

Jednak homoseksualne sk艂onno艣ci R枚hma wysz艂y na dobre samemu Huberowi 鈥 w trzy dni p贸藕niej rozkazem Hitlera zosta艂 awansowany do stopnia Standartenf眉hrera SS. Zaproszono go r贸wnie偶 na zakrapian膮 szampanem uczt臋, jak膮 G枚ring wyprawi艂 dla wszystkich w swoim pa艂acu, kiedy to Hitler, po trzech dniach krwawej masakry obejmuj膮cej ca艂y kraj, wyda艂 rozkaz zako艅czenia egzekucji.

Wielka sala balowa by艂a pe艂na s艂u偶膮cych w liberii, kt贸rzy roznosili na tacach najlepszy francuski szampan i przek膮ski, kr膮偶膮c po艣r贸d t艂umu m臋偶czyzn w czarnych mundurach SS. G枚ring by艂 w swoim 偶ywiole. Udowodniwszy, 偶e s艂usznie nazywaj膮 go 鈥炁籩laznym鈥 G枚ringiem, weso艂y gospodarz tryska艂 teraz humorem.

Mign臋艂a mi posta膰 genera艂a von Fritscha w mundurze Reichswehry. Mia艂 ziemist膮 twarz, a widok otaczaj膮cych go czarnych mundur贸w sprawia艂, 偶e z trudem utrzymywa艂 kieliszek w trz臋s膮cej si臋 r臋ce.

Genera艂owie (rodowa arystokracja co do jednego) zachowali swoj膮 wysok膮 pozycj臋, maj膮tki ziemskie i urz臋dy. Pomogli przecie偶 Hitlerowi rozprawi膰 si臋 z R枚hmem, nieokrzesa艅cem i parweniuszem, i z jego pysza艂kowatymi zbirami. Von Fritsch by艂 jednym z tych genera艂贸w. Kiedy patrzy艂 tak wok贸艂 siebie na siej膮ce groz臋 rekiny, kt贸re wy艂oni艂y si臋 nie wiadomo jakim cudem z mrocznych g艂臋bin, w kt贸rych sam teraz p艂ywa艂, widzia艂em, 偶e zaczyna zdawa膰 sobie spraw臋 o wiele za p贸藕no 鈥 z ceny, jak膮 przychodzi za to wszystko zap艂aci膰. O wiele za p贸藕no. M贸wi艂o si臋, 偶e podziela upodobanie Rohma do m艂odych ch艂opc贸w, wi臋c Himmler za艂atwi艂 go politycznie w kilka lat p贸藕niej. Jednak von Fritsch, w przeciwie艅stwie do R枚hma, by艂 d偶entelmenem: kiedy przysz艂a wojna, ruszy艂 na ni膮 i da艂 si臋 zabi膰. Jego cia艂o zabrano z pola walki i wys艂ano do kraju, gdzie wyprawiono mu uroczysty pogrzeb z pe艂n膮 pomp膮 nale偶n膮 osobie jego rangi.

Gregor Strasser natomiast wr贸ci艂 do 偶ony w ma艂ym s艂oiku, na kt贸rym kto艣 nabazgroli艂: UR. 30.05.1892 鈥 ZM. 30.06.1934. GESTAPO, BERLIN. Inni towarzysze partyjni powr贸cili do dom贸w w formie popio艂u w ma艂ych tekturowych pude艂kach wys艂anych poczt膮 za potwierdzeniem odbioru.

Przez reszt臋 nocy kiepsko spa艂em 鈥 to, 偶e w og贸le przysn膮艂em, by艂o tylko zas艂ug膮 wypitego alkoholu. Wsta艂em wcze艣nie i zamierza艂em po艣wi臋ci膰 ca艂y ranek pami臋tnikowi. Wr贸ciwszy z wychodka na ty艂ach budynku (typowe wiejskie domy nie maj膮 kanalizacji), ubra艂em si臋 i wytkn膮艂em nos przez frontowe drzwi. Zimne powietrze nios艂o ze sob膮 zapowied藕 艣niegu. Na niebie 艣cieli艂y si臋 wysokie, pierzaste chmury.

Przy budynkach gospodarczych wypatrzy艂em bia艂y samoch贸d. Znowu on 鈥 Kapu艣ciany Oddech. Chyba us艂ysza艂 skrzypni臋cie d臋bowych rze藕bionych drzwi (wed艂ug projektu Speera), bo pobieg艂 wzrokiem w g贸r臋 i pomacha艂 mi r臋k膮. Podszed艂 do ty艂u samochodu, otworzy艂 tylne drzwi i, wyj膮wszy pud艂o, ruszy艂 z nim w moim kierunku.

Przeje偶d偶a艂em przez wiosk臋 鈥 zacz膮艂 鈥 i postanowi艂em przywie藕膰 panu zapasy. Sklepikarz m贸wi, 偶e mi臋so jeszcze nie dotar艂o, wi臋c p贸藕niej sam je dostarczy 鈥 albo ja, je艣li b臋d臋 akurat t臋dy przeje偶d偶a艂. 鈥 Postawi艂 pud艂o z zakupami na werandzie.

Nie ma pan 偶adnych s艂u偶bowych obowi膮zk贸w? 鈥 zdenerwowa艂em si臋.

Ale偶 mam 鈥 odpar艂 spokojnym g艂osem policjant. 鈥 Matka Natura ponownie zaatakowa艂a.

Kto tym razem? Kolejny pechowy restaurator?

Poszerzyli zakres dzia艂ania. Porwali francuskiego ministra rolnictwa 鈥 zwolennika nowoczesnych metod gospodarki rolnej, a jednocze艣nie zapalonego my艣liwego. Poluje na jelenie i dziki.

A dlaczego Francuz?

Pewnie by pokaza膰, 偶e walka z tyrani膮 wsp贸艂czesnego cz艂owieka nie zna granic 鈥 wyja艣ni艂 ze wzruszeniem ramion.

Powinni艣cie z艂apa膰 tych Schweinehund. Kto wie, co im jeszcze przyjdzie do g艂owy.

Tak, kto to mo偶e wiedzie膰? 鈥 powt贸rzy艂 za mn膮. 鈥 W ka偶dym razie s膮dzimy, 偶e obecnie szykuj膮 si臋 do przypuszczenia pierwszego ataku na mieszka艅c贸w miast. Zacz臋li od pojedynczych zamach贸w, teraz przejd膮 do grupowych.

O jakie zamachy mo偶e chodzi膰?

U偶yj膮 gazu parali偶uj膮co-drgawkowego. Wypuszczaj膮c go w metrze, mog膮 spowodowa膰 艣mier膰 wielu ludzi.

Popatrzy艂em na malownicz膮 dolin臋.

Gniss Gott 鈥 westchn膮艂em. 鈥 Ma艂o tego by艂o w przesz艂o艣ci? Dlaczego zwykli ludzie, krz膮taj膮cy si臋 wok贸艂 swoich codziennych spraw, maj膮 by膰 zagazowani?

Mo偶na zak艂ada膰, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich to konsumenci mi臋sa, czyli osoby przyczyniaj膮ce si臋 do maj膮cego miejsce holokaustu 鈥 odpar艂 bez wyrazu.

Hitler nazywa艂 ich Untemenschen, czyli podlud藕mi, niepo偶膮danymi elementami. I zamyka艂 ich w komorach gazowych.

Tak, wiem. Oczywi艣cie, w tym czasie nie by艂o mnie jeszcze na 艣wiecie.

Je艣li nie chcecie powrotu tamtych dni, to lepiej ich znajd藕cie 鈥 powie dzia艂em kr贸tko.

Nie ma obawy. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 i zbieg艂 susami w d贸艂 stoku do samochodu. Pojazd ruszy艂 z rz臋偶eniem zimnego silnika, strzelaj膮c z rury wydechowej. Wycieraczki oczy艣ci艂y przedni膮 szyb臋 z rosy i samoch贸d pojecha艂 w d贸艂 艣cie偶ki, zmierzaj膮c do mostku przerzuconego nad parowem. Sta艂em i patrzy艂em za nim. Jestem in偶ynierem i potrafi臋 bez trudu pozna膰 prac臋 zimnego silnika. Dostrzeg艂em te偶 grub膮 warstw臋 rosy na samochodzie. Zabra艂em pud艂o z produktami spo偶ywczymi z werandy i zanios艂em do domu. Puszki i opakowania, warzywa i paczki 鈥 wszystko by艂o lodowato zimne. Pobieg艂em wzrokiem w d贸艂 zbocza: rzeka wi艂a si臋 szar膮 wst臋g膮 dnem doliny, schodz膮c setki metr贸w poni偶ej miejsca, gdzie przycupn臋艂a ma艂a wioska. Wysoko w g贸rach panowa艂a cisza. Nie dochodzi艂 stamt膮d 偶aden d藕wi臋k. Nade mn膮, niesione pr膮dem powietrza, szybowa艂y kanie wypatruj膮c po偶ywienia.



15. Berlin, czerwiec 1936 roku


Zajmowali艣my obaj jedne z najlepszych miejsc, odpowiednie dla oficer贸w naszej rangi. Hoeppner mia艂 na sobie szary mundur Wehrmachtu, ja nosi艂em niebieski mundur Luftwaffe.

Baretki z pierwszej wojny 艣wiatowej b艂yszcza艂y wielobarwnym rz臋dem na naszych piersiach.

Bmstschmerzen 鈥 zauwa偶y艂 uprzejmym tonem Hoeppner. 鈥 To choroba, na kt贸r膮 cierpi膮 Niemcy: dolegliwo艣ci piersiowe.

Widzowie nap艂ywali do kina nieprzerwanym strumieniem, przechodz膮c pod ogromnym transparentem zapowiadaj膮cym film, kt贸ry mieli艣my za chwil臋 obejrze膰: 鈥濼riumf woli鈥 w re偶yserii Leni Riefenstahl. Boczn膮 艣cian臋 budynku pokrywa艂a namalowana przez Speera ogromna podobizna Hitlera stoj膮cego na podium w Norymberdze.

艢wiat艂a przygas艂y i ekran rozja艣ni艂 si臋 blaskiem.

Z chmur pikuje w d贸艂 Junkers. Maszeruj膮 oddzia艂y szturmowe. T艂umy ogarni臋tych ekstaz膮 ludzi wznosz膮 oczy na przychodz膮cego Mesjasza, r臋ce uniesione wysoko. Podobny do krzy偶a cie艅 samolotu przesuwa si臋 nad ulicami, rytmiczny stukot but贸w, swastyki, krzy偶. Mesjasz.

Hitler kroczy w艣r贸d szereg贸w. Chor膮偶owie, dzieci, wie艣niaczki w tradycyjnych strojach oddaj膮cych natur臋 narodu 鈥 ich m膮dre, pogodne twarze kieruj膮 si臋 ku F眉hrerowi. Ludzie o krzepkich sylwetkach i blond w艂osach opromienieni wdzi臋cznym, radosnym u艣miechem. M艂odzie偶: Hitlerjugend. Zbite szeregi orkiestry: jaskrawo zdobione werble, tr臋bacze dzier偶膮cy chor膮gwie pokryte runicznym pismem. Stadion wype艂niony lud藕mi, stoj膮 rami臋 przy ramieniu. Sztandary, flagi, swastyki. Twarze pe艂ne zachwytu i uwielbienia. Hitler. Za nim drobne cienie: G枚ring, Himmler, Goebbels, Hess... Tylko cienie, nic wi臋cej...

Hitler. M艂odzie偶. Obietnica. Lojalno艣膰. Na zawsze pozostan膮 wierni Hitlerowi.

艢wi膮tynia. 艢wi膮tynia 艣wiat艂a. Katedra o艣lepiaj膮cego 艣wiat艂a na tle nocnego nieba. Olbrzymie snopy bia艂ego 艣wiat艂a; sto pi臋膰dziesi膮t reflektor贸w tworzy pinakiel wiary, 艣wi膮tyni臋 dla dusz setek tysi臋cy st艂oczonych w ciasne szeregi wiernych, 艣wi膮tyni臋 dla ducha Niemiec, ducha wszystkich Niemc贸w.

Hitler.

Na koniec Hess wy艂aniaj膮cy si臋 z ciemno艣ci, by powiedzie膰: 鈥濸artia to Hitler. Hitler to Niemcy, a Niemcy to Hitler. Hitler, sieg heill鈥.

Wyszli艣my na zalane czerwcowym s艂o艅cem ulice. Wok贸艂 nas rozbrzmiewa艂 gwar podekscytowanych widz贸w. Zdawa艂o si臋, 偶e tylko my dwaj milczymy. Ochrania艂y nas mundury, widomy znak naszego poparcia dla re偶imu. Pozostali ka偶de 艣wi臋to figuruj膮ce w nazistowskim kalendarzu czcili wywieszaniem flag. By艂y wsz臋dzie.

Hoeppner mocno odchrz膮kn膮艂; za bardzo odstawali艣my od reszty t艂umu.

Co powiesz na piwo? 鈥 zaproponowa艂.

Poszli艣my w d贸艂 Unter den Linden. Szeroka aleja by艂a jednym morzem flag ze swastykami, po艣r贸d kt贸rych gdzieniegdzie tylko przebija艂a biel flagi olimpijskiej.

Budynki rz膮dowe obwieszone by艂y girlandami z kwiat贸w i olbrzymimi z艂otymi wst臋gami. Igrzyska olimpijskie by艂y w pe艂nym toku, st膮d te偶 napisy w rodzaju: 呕YDZI NIEMILE WIDZIANI i 呕YDZI WCHODZ膭 NA W艁ASNE RYZYKO zosta艂y dyskretnie usuni臋te, a z parowc贸w wycieczkowych kursuj膮cych po Haweli 艣ci膮gni臋to transparenty g艂osz膮ce: KUPUJ膭C OD 呕YD脫W OGRABIASZ W艁ASNY NAR脫D.

Dziesi臋膰 kilometr贸w dalej na stadionie sportowym Rzeszy Hitler, kt贸ry nie cierpia艂 sportu, ogl膮da艂 przebieg igrzysk, a Leni Riefenstahl filmowa艂a go.

Jak tw贸j syn? 鈥 zainteresowa艂 si臋 Hoeppner.

Nie widuj臋 go tak cz臋sto, jak bym tego chcia艂. Mn贸stwo czasu zajmuje mu szko艂a i zdaje si臋, 偶e j膮 polubi艂. Jest ju偶 w wieku, kiedy ch艂opcy lubi膮 przebywa膰 z r贸wie艣nikami. Du偶o czasu sp臋dzaj膮 na 艣wie偶ym powietrzu: uprawiaj膮 wspinaczk臋 g贸rsk膮, skacz膮 ze spadochronem, strzelaj膮 do celu. Kurtowi przypad艂o to do gustu.

A czyta膰 umie? 鈥 za偶artowa艂 Hoeppner.

Owszem, czyta, chocia偶 g艂贸wnie miernot臋. Na przyk艂ad opowie艣ci z Dzikiego Zachodu napisane przez Karola Maya. Kowboje i Indianie m贸wi膮cy po niemiecku!

My mamy sw贸j Drang nach Osten 鈥 podsumowa艂 zwi臋藕le Hoeppner. 鈥 Parcie na wsch贸d, inaczej m贸wi膮c poszukiwanie tebensmum. A co u Hildy?

Nie mam poj臋cia, gdzie teraz jest. Podobno by艂a w Pary偶u, uczestniczy艂a we Froncie Antyfaszystowskim, ale kto艣 mi m贸wi艂, 偶e mia艂a pojecha膰 do Moskwy.

Usiedli艣my przy stoliku w cieniu lip. Zjawi艂 si臋 kelner z piwem.

Gott mit uns 鈥 powiedzia艂 cynicznie Hoeppner, 艣ciszaj膮c g艂os. Podni贸s艂 szklanic臋. Prosit.

Wygl膮da na to, 偶e B贸g ju偶 z nami jest 鈥 zauwa偶y艂em.

Riefenstahl to m艂oda, sprytna kobieta 鈥 zmieni艂 temat. 鈥 Goebbels w艣cieka si臋, bo nie chce p贸j艣膰 z nim do 艂贸偶ka.

Bardzo m膮drze, tylko czy uda jej si臋 od tego wymiga膰? 鈥 Wymagania wobec urodziwych kobiet pragn膮cych odnie艣膰 sukces w przemy艣le filmowym Rzeszy by艂y powszechnie znane i ma艂o poci膮gaj膮ce.

I nie pozwala, by wtr膮ca艂 si臋 w sprawach artystycznych 鈥 podkre艣li艂 Hoeppner. 鈥 Zreszt膮 nie musi go s艂ucha膰, bo odpowiada wy艂膮cznie przed Hitlerem. Daje wodzowi to, co ten potrzebuje 鈥 mit tworzony wok贸艂 jego osoby.

Hilda by艂aby w艣ciek艂a widz膮c, 偶e do tego celu wykorzystuj膮 wszystkie atrybuty kultury stworzonej przez Republik臋 Weimarsk膮.

Mesjasz 鈥 mrukn膮艂 cicho Hoeppner, niemal z niedowierzaniem. 鈥 Jak to mo偶liwe, 偶e my, oficerowie, sk艂adamy osobist膮 przysi臋g臋, bior膮c Boga na 艣wiadka, Adolfowi Hitlerowi, F眉hrerowi Rzeszy Niemieckiej i narodu niemieckiego? W ten spos贸b czynimy go kr贸lem, monarch膮. Wi臋cej nawet 鈥 czy偶 nie widzimy w nim Wybra艅ca, Mesjasza? Kto by pomy艣la艂, 偶e kapral Hitler mo偶e sta膰 si臋 Mesjaszem?

Po to w艂a艣nie wymy艣lono propagand臋, nieprawda偶? 鈥濿ielkie k艂amstwo鈥 鈥 jak m贸wi Goebbels. Mia艂em okazj臋 z nim porozmawia膰, kiedy lecieli艣my do Monachium.

Wkr贸tce chyba wylatujesz gdzie艣 dalej, zgadza si臋? 鈥 spyta艂 domy艣lnie Hoeppner. Min膮艂 ju偶 czas zabijania, by艂 wi臋c teraz w miar臋 bezpieczny. Wr贸ci艂 do wojska, ale z tego, co wiedzia艂em, swoje pogl膮dy trzyma艂 w tajemnicy przed wszystkimi, z wyj膮tkiem nader szczup艂ego grona ludzi, do kt贸rych i ja si臋 zalicza艂em.

Hiszpania 鈥 odpar艂em kr贸tko. 鈥 Zdaniem G枚ringa rozpoczynaj膮ca si臋 tam wojna stwarza doskona艂膮 okazj臋 do sprawdzenia naszych nowych samo lot贸w w warunkach bojowych.

A co mamy?

Wszystko, czego wymaga nowa doktryna walki: bombowce nurkuj膮ce, samoloty transportowe, my艣liwce. G枚ring ma racj臋, trzeba je przetestowa膰.

B臋dzie wojna 鈥 szepn膮艂 Hoeppner, jakby nieobecny, wybiegaj膮c pustym spojrzeniem ponad alej膮.

Ale nie u nas, tylko w Hiszpanii; we藕miemy w niej ograniczony udzia艂. A niby z kim mieliby艣my walczy膰?

Ze wszystkimi, a偶 do ko艅ca. Tak powiedzia艂 Hitler.

Kiedy to powiedzia艂?

W swoim szkaradnym dzie艂ku 鈥濵ein Kampf鈥. Mam egzemplarz i czytam sobie co jaki艣 czas. Potrafi臋 rzuca膰 cytatami z pami臋ci, jak ka偶dy wzorowy nazista. 鈥濳to chce 偶y膰, musi walczy膰, a kto nie chce walczy膰... nie ma prawa do istnienia鈥. Zauwa偶y艂em, 偶e jak na razie Hitler realizuje wszystko, co zapowiedzia艂. Obali艂 demokracj臋 w kraju, prze艣laduje 呕yd贸w, a siebie wykreowa艂 na bohaterskiego, od dawna wyczekiwanego wodza. I rzeczywi艣cie jest F眉hrerem. Nikt nie mo偶e go oskar偶y膰 o skrywanie intencji, skoro tak 艣ci艣le je realizuje. Mam ci zacytowa膰 kolejny fragment? 鈥濵y, narodowi socjali艣ci, odcinamy si臋 艣wiadomie od przedwojennej polityki zagranicznej Niemiec. Zaczynamy od punktu, na kt贸rym poprzestali艣my sze艣膰set lat temu. Ko艅czymy nieustanny niemiecki marsz na po艂udnie i zach贸d i kierujemy nasze spojrzenie ku ziemiom na wschodzie. Zrywamy nareszcie z kolonialno-handlow膮 polityk膮 okresu przedwojennego i zwracamy si臋 ku terytorialnej polityce przysz艂o艣ci. A je艣li mowa o terytorium w Europie, to mo偶emy mie膰 na my艣li tylko Rosj臋 i jej pa艅stwa wasalne鈥. Przeczyta艂em to wczorajszej nocy.

Przecie偶 nikomu przy zdrowych zmys艂ach nie przysz艂oby do g艂owy zaatakowa膰 Rosj臋 鈥 zaprotestowa艂em. 鈥 Zdajesz sobie spraw臋, jaki to kolos?

Nie powiedzia艂em, 偶e Hitler jest przy zdrowych zmys艂ach 鈥 zauwa偶y艂 spokojnie Hoeppner. 鈥 M贸wi艂em jedynie, 偶e zrobi to, co zapowiedzia艂. Sam widzisz, 偶e nie jest niczym ograniczony. Ludzie go uwielbiaj膮, a on daje im wszystko, co chc膮. Wymordowa艂 przyw贸dc贸w SA, typ贸w takich jak Rohm, kt贸rzy nar贸d nape艂niali przera偶eniem, i co? Ludzie byli mu wdzi臋czni. A czy wkraczaj膮c w marcu do Nadrenii nie udowodni艂, 偶e jest 鈥炁糴laznym鈥 przyw贸dc膮? Francuzi i Brytyjczycy po prostu si臋 wycofali. Jaki b臋dzie nast臋pny krok? Konfiskata ca艂ego maj膮tku 偶ydowskiego? Rodacy z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie b臋d膮 mieli mu tego za z艂e, a zyskane w ten spos贸b pieni膮dze pomog膮 w op艂aceniu koszt贸w nowych rodzaj贸w broni. A potem? Ponowne przy艂膮czenie mniejszo艣ci niemieckich 偶yj膮cych w Austrii, Polsce i Czechos艂owacji? Powiedzia艂, 偶e to zrobi, i ja mu wierz臋. A ludzie tylko temu przyklasn膮. Widzisz, jak pomy艣le膰 w ten spos贸b, to wszystko uk艂ada si臋 w sensown膮 ca艂o艣膰. Lebensmum, zabijanie, niszczenie, unicestwienie mi臋dzynarodowego 偶ydostwa, oczyszczanie krwi narodu, zduszenie mi臋dzynarodowej bolszewicko-偶ydowsko-marksistowskiej konspiracji.

Hoeppner wychyli艂 duszkiem piwo i da艂 znak kelnerowi, 偶eby przyni贸s艂 nast臋pne.

Na wojnie kapral Hitler lubi艂 zabija膰 i niszczy膰, nigdy nie mog艂em go zastopowa膰. Uwielbia艂 wojn臋, z b艂otem i wszystkimi jej okropno艣ciami. Tak, dobrze znam mojego ma艂ego kaprala...

Przyniesiono piwo. Po艣r贸d monotonnego ha艂asu ulicznego da艂y si臋 raptem s艂ysze膰 podniesione g艂osy wykrzykuj膮ce jak膮艣 piosenk臋. Alej膮 posuwali si臋 pijani 偶o艂nierze SS. Kiedy podeszli bli偶ej, mogli艣my rozr贸偶ni膰 s艂owa piosenki.

By艂y proste, z powtarzaj膮cym si臋 refrenem: 鈥濳iedy sko艅cz膮 si臋 igrzyska, do gazu p贸jd膮 呕ydziska...鈥

呕ydzi s膮 plag膮 艣wiata 鈥 dobieg艂 mnie szept Hoeppnera; zrozumia艂em, 偶e pos艂u偶y艂 si臋 kolejnym cytatem. Upi艂 piwa, jakby chcia艂 w ten spos贸b zmy膰 obraz pijanych 偶o艂dak贸w.

Nagle zmienili zgodnie nut臋 i zacz臋li wrzaskliwie 艣piewa膰 pie艣艅 Horsta Wessela. Tydzie艅 Piosenki Niemieckiej dopiero co si臋 sko艅czy艂.

Wiesz, co musimy zrobi膰? 鈥 Pochyli艂 si臋 w moj膮 stron臋 i przeszed艂 w szept, 偶e ledwo go s艂ysza艂em: 鈥 Musimy zabi膰 tego ma艂ego sukinsyna.



16. Berlin, listopad 1938 roku


I jak? 鈥 zapyta艂. 鈥 Spisz膮 si臋 jak nale偶y?

Z ogromn膮 ostro偶no艣ci膮 Hitler przypi膮艂 mi do munduru z艂ote odznaczenie 鈥 Krzy偶 za Hiszpani臋 z brylantami. Sam mia艂 na sobie prosty 偶o艂nierski mundur z opask膮 na ramieniu i Krzy偶 呕elazny I klasy. Poprawi艂 mi odznaczenie, a偶 uzna艂, 偶e wisi jak nale偶y. W jego oddechu czu艂o si臋 lekko s艂odkawy zapach, jak od zgni艂ej 艣liwki, zupe艂nie jakby zjad艂 fur臋 ciastek z kremem.

Strzeli艂 oczami w g贸r臋 i utkwi艂 we mnie wzrok. 鈥 No wi臋c? Uda si臋?

Sze艣膰 tysi臋cy metr贸w nad ziemi膮, czyste, lodowate niebo.

Pomarszczona, br膮zowo-zielona Guadalajara rozrzucona pod nami jak mapa. Cztery Messerschmitty Bf-109 w szyku czw贸rkowym, w odleg艂o艣ci oko艂o dwustu metr贸w jeden od drugiego.

S膮. Du偶a grupa lec膮cych w szyku republika艅skich I-16: ciemne sylwetki na tle ziemi, mkn膮ce niczym r贸j szara艅czy, w 艣rodku bombowce SB, oci臋偶a艂e jak chrz膮szcze. Skr臋ci艂y i zacz臋艂y wchodzi膰 na nowy kurs. Obni偶y艂em nos maszyny: inni poszli moim 艣ladem. Zerkn膮wszy w bok, mog艂em dostrzec czerwone pasy na kad艂ubach nieprzyjacielskich samolot贸w, coraz wyra藕niejsze w miar臋 jak zbli偶ali艣my si臋 lotem nurkowym.

Nie widzieli nas. W celownik zacz膮艂 mi wchodzi膰 jeden z I-16, maruder z ty艂u szyku. Nowicjusz. Pami臋tam, pomy艣la艂em sobie wtedy, 偶e kto艣 powinien go ostrzec, powinien powiedzie膰, co mo偶e mu si臋 przytrafi膰. Nie strzela艂em, dop贸ki nie mia艂em go ca艂ego w celowniku. Kawa艂ki z trafionego samolotu przelecia艂y ko艂o mojej kabiny. Po艂o偶y艂 si臋 na bok, ci膮gn膮c za sob膮 sznur czarnego dymu. By艂em tu偶 nad nim. Z rozerwanego szyku oderwa艂 si臋 w szale艅czym p臋dzie bombowiec SB, rosyjska Katiusza. Zacie艣ni艂em skr臋t, ostrzeliwuj膮c go kr贸tkimi seriami. Widzia艂em, jak pociski z dzia艂ek rozrywaj膮 poszycie kad艂uba, biegn膮c w kierunku kabiny; nagle eksplodowa艂y zbiorniki paliwa i bombowiec zmieni艂 si臋 w kul臋 ognia.

Z ka偶dej strony roi艂o si臋 od samolot贸w. Niebo zasnuwa艂y pojedyncze ogony dymu. Brudny olej z bombowca zamaza艂 mi wiatrochron. Otworzy艂em ogie艅 do kolejnego I-16; ten run膮艂 nosem niemal pionowo w d贸艂. Ruszy艂em za nim. Rosyjski my艣liwiec spada艂 lotem nurkowym z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮. Obr贸ci艂em si臋 w fotelu i przez os艂on臋 kabiny spojrza艂em za siebie: nie zauwa偶y艂em nic poza paroma pionowymi smugami czarnego dymu na tle brudnego nieba. Pu艣ci艂em z daleka seri臋 do uciekaj膮cego samolotu. Nowicjusz dawa艂 si臋 zwykle zastraszy膰 i skr臋ca艂, zmniejszaj膮c tym samym odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 go od goni膮cego, i nast臋pna seria ko艅czy艂a spraw臋.

Ale tamten nie da艂 si臋 nabra膰. Mkn臋li艣my lotem b艂yskawicy ku ziemi, kt贸ra ros艂a w oczach, odkrywaj膮c coraz wi臋cej szczeg贸艂贸w: pola, drzewa, lasy, strumienie. I-16 wyr贸wna艂 i miota艂 si臋 niczym tr膮ba powietrzna, staraj膮c si臋 wykorzysta膰 ka偶d膮 dost臋pn膮 os艂on臋, ka偶dy za艂om i spadek terenu, las i dolin臋. Przemkn膮艂 nad polami, wzbijaj膮c za sob膮 tumany kurzu. Trafi艂em w kamienny mur i jego fragmenty polecia艂y wysoko w g贸r臋. Kolejne pociski rozbi艂y na drzazgi jakie艣 drzewo i zapali艂y suche siano.

Wioska, w niej ko艣ci贸艂 ze strzelist膮 wie偶膮. Zobaczy艂 j膮 zbyt p贸藕no. Skoczy艂 w g贸r臋, ukazuj膮c si臋 wyra藕nie na tle nieba. Strzeli艂em. My艣liwiec run膮艂 na cmentarz na skraju wioski, roztrzaskuj膮c grobowce i pokrywaj膮c groby p艂aszczem ognia. Wzlecia艂em w puste niebo.

Patrzy艂em na stoj膮cego przede mn膮 Hitlera. W nieca艂e sze艣膰 miesi臋cy odni贸s艂 dwa zwyci臋stwa. Austria by艂a obecnie cz臋艣ci膮 Niemiec; Czechos艂owacja, rozcz艂onkowana i rozbrojona, przesta艂a praktycznie istnie膰. Wszystko to osi膮gn膮艂 na drodze wojny politycznej, nie dzia艂aniami wojskowymi. Nie musia艂 stosowa膰 si艂y, wystarczy艂a sama gro藕ba jej u偶ycia. Hiszpania by艂a jedynym miejscem, gdzie armia niemiecka sprawdzi艂a si臋 w boju. I Hitler chcia艂 wiedzie膰, czy wojsko wykona zadania, kt贸re przed nim stawia艂.

Genera艂owie obawiali si臋, 偶e jego poczynania doprowadz膮 do wojny z imperialnymi si艂ami Francji i Wielkiej Brytanii. L臋kali si臋 powt贸rzenia 1914 roku. Szepta艂o si臋, 偶e byli tacy, co planowali uwi臋zi膰 Hitlera, a nawet pozbawi膰 go 偶ycia, zanim posunie si臋 zbyt daleko.

Kto mia艂 racj臋, a kto si臋 myli艂? Deladier i Chamberlain dawali mu wszystko, czego 偶膮da艂; ganiali po ca艂ej Europie, by akceptowa膰 swymi podpisami przekazywanie mu terytori贸w innych pa艅stw, w strachu przed wojn膮 gotowi na wszystko, byle go udobrucha膰.

Hitler wypracowa艂 nowy rodzaj wojny politycznej. Na jego koncie widnia艂y same zwyci臋stwa. Genera艂owie zostali upokorzeni, spiskowcy uciszeni i pozbawieni si艂y. Mapa zmieni艂a sw贸j kszta艂t.

Hitler udekorowa艂 mi pier艣 ma艂膮 z艂ot膮 odznak膮. Jego samego zdobi艂y zgo艂a inne odznaczenia: prawdziwe kraje i 偶ywi, oddaj膮cy mu ho艂d ludzie. To on za ka偶dym razem mia艂 racj臋.

Jego wy艂upiaste niebieskie oczy zawis艂y badawczo na moich oczach.

Nie wszyscy poddadz膮 si臋 bez walki. Przyk艂adem Polacy. 鈥濵y to nie Czesi鈥 鈥 odgra偶aj膮 si臋. Francuzi tak偶e stawi膮 op贸r. Potomkowie kr贸la S艂o艅ce i Napoleona nie mog膮 nie walczy膰. Brytyjczycy, bezpiecznie oddzieleni czterdziestokilometrowym pasem wody, r贸wnie偶 nie z艂o偶膮 broni, maj膮 walk臋 we krwi. Przez ca艂e stulecia gotowi byli do podj臋cia boju z ka偶dym przeciwnikiem, dowodem czego fakt, 偶e zbudowali najwi臋ksze imperium 艣wiata.

Czy uda si臋? Czy nowy spos贸b prowadzenia wojny oka偶e si臋 skuteczny? Czo艂gi, artyleria i wsparcie z powietrza, oddzia艂y szturmowe. Szybko艣膰. Jedno pot臋偶ne uderzenie. Czy to si臋 uda? Czy wszystkie elementy sk艂adowe s膮 odpowiedniej jako艣ci? Czy systemy kontroli i dowodzenia stopi膮 je w jedno masywne ostrze?

Wojna b艂yskawiczna. Blitzkrieg.

Klotzen, nicht kleckem. Nie puka膰, lecz wali膰.

Adolf Hitler by艂 F眉hrerem. Ostateczne decyzje spoczywa艂y w r臋kach jednego cz艂owieka. Do tej pory zawsze mia艂 racj臋. Wersal okaza艂 si臋 niczym wi臋cej jak 艣wistkiem papieru, rok 1918 tylko wspomnieniem, Republika Weimarska wyblak艂ym epizodem.

Wi臋c? 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 Spisz膮 si臋 jak nale偶y? Uda si臋?

Tak 鈥 odpar艂em.

Siedzia艂em przy domowym biurku i pracowa艂em nad raportem. W艂a艣ciwie mia艂em napisa膰 dwa: jeden, pe艂ny, na jakie艣 dwie艣cie stron i drugi zaledwie trzystronicowy. Kr贸tszy by艂 zarazem wa偶niejszy, mia艂 bowiem trafi膰 do G枚ringa. G枚ring nie przepada艂 za czytaniem i z g贸ry odrzuca艂 wszystko, co przekracza艂o cztery strony obj臋to艣ci. Lepiej poprzesta膰 na trzech. Siedzia艂em wi臋c tego wieczoru przy biurku, pr贸buj膮c stre艣ci膰 na trzech stronach najwa偶niejsze rzeczy. Kurtka mundurowa wraz z medalami wisia艂a na oparciu krzes艂a: jak przekona艂 si臋 o tym cesarz przed trzydziestu laty, op艂aca艂o si臋 nosi膰 wojskowy mundur. Planowa艂em niezad艂ugo wyskoczy膰 na d贸艂 do restauracji i zje艣膰 kolacj臋. Wiod艂em samotne 偶ycie: Hilda wyjecha艂a, nie wiedzia艂em nawet dok膮d, Kurt za艣 rzadko przychodzi艂 do domu, wol膮c raczej towarzystwo koleg贸w. Oddaj膮c mu sprawiedliwo艣膰, ostatnio bardzo d艂ugo przebywa艂em poza domem.

W szybie okiennej zamigota艂 pomara艅czowy odblask. Zaciekawiony, podnios艂em oczy znad biurka: okno p艂on臋艂o 偶ywym blaskiem. Po偶ar! Wsta艂em i rozsun膮艂em do ko艅ca zas艂ony: z ciemno艣ci wy艂ania艂 si臋 budynek ogarni臋ty pierwszymi p艂omieniami. Chwyci艂em za s艂uchawk臋 i zadzwoni艂em po stra偶 po偶arn膮.

W pobli偶u wybuch艂 gro藕ny po偶ar! 鈥 krzykn膮艂em i poda艂em sw贸j adres.

Dzi臋kuj臋 鈥 odpowiedzia艂 mi spokojny kobiecy g艂os.

Przysy艂ajcie wozy ze sprz臋tem ga艣niczym, i to jak najszybciej!

Mieli艣my ju偶 wiadomo艣膰 o tym po偶arze 鈥 us艂ysza艂em.

Sta艂em w oknie i czeka艂em, ale nikt si臋 nie zjawia艂. Ulic膮 przebieg艂o kilku m臋偶czyzn; rozleg艂 si臋 brz臋k rozbijanego szk艂a i krzyki. Za艂o偶y艂em mundur, narzuci艂em p艂aszcz, bo by艂o zimno, i zszed艂em na d贸艂.

Pu艣ci艂em si臋 szybkim krokiem do po偶aru. Kiedy wyszed艂em zza rogu ulicy, ogarn膮艂em wzrokiem ca艂膮 scen臋: p艂on臋艂a synagoga. Blisko 艣wi膮tyni sta艂 t艂um 偶o艂nierzy SA. Zanosz膮c si臋 艣miechem, grzali sobie d艂onie w cieple olbrzymiego po偶aru. Wtem cz臋艣膰 dachu zapad艂a si臋 i wysoko, w ciemne niebo wzbi艂 si臋 r贸j czerwonoz艂otych iskier. Z bocznych drzwi wypad艂a jaka艣 posta膰. Na ten widok 偶o艂nierze wydali pijacki ryk rado艣ci. Ucieka艂 rabin, powiewaj膮c d艂ugimi pejsami i otrzepuj膮c tl膮ce si臋 szaty: ukrywa艂 si臋 w bo偶nicy, a偶 偶ar p艂omieni zmusi艂 go do ucieczki.

Na widok szturmowc贸w pr贸bowa艂 skry膰 si臋 w ciemno艣ci. Byli jednak m艂odsi od niego i szybko go dopadli. Us艂ysza艂em jego przera藕liwy krzyk, gdy rzucili go na chodnik. Rozejrzawszy si臋 niepewnie wok贸艂 siebie, dostrzeg艂em policjanta; stal w progu jednego ze sklep贸w i przygl膮da艂 si臋 wszystkiemu w milczeniu.

Hej! 鈥 zawo艂a艂em. 鈥 Niech pan ich powstrzyma, zanim go zabij膮! Popatrzy艂 na mnie bez s艂owa.

Szturmowcy chwycili rabina i, unosz膮c go ponad g艂owami, pobiegli do synagogi. Macha艂 tylko 艣lamazarnie r臋kami i wykrzykiwa艂 co艣 w jidysz. Z艂apawszy go za r臋ce i nogi, zacz臋li nim hu艣ta膰 na wprost 艣ciany ognia; przez rozbite okno w g贸rze bucha艂y p艂omienie.

Eins! 鈥 zacz臋li wylicza膰. Przygl膮daj膮cy si臋 kompani do艂膮czyli si臋 do ch贸ru.

Zwei!鈥 rykn臋li zgodnie.

Podbiegli do buchaj膮cego pieca i, wzi膮wszy pot臋偶ny rozmach, cisn臋li rabina do 艣rodka.

Drei!

Zapiszcza艂 w 艣miertelnej trwodze, staczaj膮c si臋 w p艂omienie. Po chwili zaleg艂a cisza; s艂ycha膰 by艂o jedynie ryki szalej膮cego po偶aru i triumfuj膮cy 艣miech morderc贸w. Wyci膮gn臋li z kieszeni butelki i zacz臋li si臋 raczy膰 alkoholem. Na koniec spokojnie odeszli ulic膮. Spojrza艂em na policjanta.

Taki mam rozkaz 鈥 b膮kn膮艂 nieswoim g艂osem. 鈥 Musz臋 s艂ucha膰 rozkaz贸w, robi臋, co mi ka偶膮.

Pomy艣la艂em o Eisenmannie. Pu艣ci艂em si臋 biegiem ulicami. Pod nogami chrz臋艣ci艂o mi szk艂o z pot艂uczonych szyb 偶ydowskich sklep贸w. Na ka偶dym kroku wida膰 by艂o rycz膮cych, pijanych szturmowc贸w SA, kt贸rzy unosili z艂upione towary. W powietrzu rozchodzi艂 si臋 sw膮d dymu.

Mundur oficera Luftwaffe okaza艂 si臋 na tyle wystarczaj膮cym argumentem dla czujnego portiera w kamienicy Eisenmanna, 偶e wpu艣ci艂 mnie do 艣rodka. Wbieg艂em po schodach na g贸r臋.

Przycisn膮艂em dzwonek i krzykn膮艂em: 鈥 To ja, Hans!

Drzwi otworzy艂y si臋 szybko. Eisenmann wci膮gn膮艂 mnie b艂yskawicznie do 艣rodka i zamkn膮艂 drzwi. Mieszkanie by艂o ciemne i nieo艣wietlone, je艣li nie liczy膰 migotliwej 艂uny po偶ar贸w.

Szturmowcy SA urz膮dzaj膮 pogrom! 鈥 zacz膮艂em.

Wiem 鈥 szepn膮艂. 鈥 Wiedzia艂em, 偶e tak b臋dzie 鈥 mamy dzi艣 dziewi膮ty listopada.

I co z...?

W tym momencie zrozumia艂em: dziewi膮ty listopada, 艣wi臋ty dzie艅 dla Frontkampfers i SA, rocznica nieudanego puczu. Ka偶dego roku w Monachium organizowali wielki zjazd, na kt贸rym nigdy nie zabrak艂o Hitlera.

By艂em pewny, 偶e to nast膮pi 鈥 ci膮gn膮艂 Eisenmann bardzo cicho, spogl膮daj膮c przez okno na trupioblade niebo, pilnuj膮c si臋, by nie pokaza膰 twarzy. 鈥 By艂em pewny od czasu, gdy tamten ch艂opak zabi艂 dyplomat臋 w Pary偶u. By艂 呕ydem. Jego rodzin臋 deportowali do Polski, a krewnych powybijali. Tak, wiedzia艂em, 偶e co艣 takiego musi si臋 zdarzy膰.

Gdzie twoja rodzina? U艣miechn膮艂 si臋 krzywo w ciemno艣ci.

Wyprawi艂em ich z kraju, kiedy jeszcze mog艂em. S膮 鈥瀗a wakacjach鈥 w Ameryce. Mam tam brata.

Do diab艂a, dlaczego nie pojecha艂e艣 z nimi? Sam przed chwila by艂em 艣wiadkiem, jak zabili rabina...

To kolejny pogrom... 呕ydzi zawsze tracili 偶ycie w pogromach 鈥 odpar艂 fatalistycznie.

Ale skoro wys艂a艂e艣 rodzin臋, dlaczego sam zosta艂e艣?

Z czym mia艂em jecha膰? 鈥 spyta艂 z dzik膮 zawzi臋to艣ci膮. 鈥 Ca艂y sw贸j kapita艂 mam ulokowany w tutejszych interesach. Do licha, nie po to pracowa艂em tyle lat, 偶eby teraz guzik z tego mie膰. Jestem za stary, 偶eby zaczyna膰 od nowa. Musz臋 odzyska膰 kapita艂.

Wiesz, 偶e G枚ring nawo艂uje do usuni臋cia wszystkich 呕yd贸w z biznesu?

Oczywi艣cie, 偶e wiem 鈥 sarkn膮艂 Eisenmann pogardliwie. 鈥 My艣lisz, 偶e nie dostrzegam poczyna艅 Grubasa? Widzia艂em, co sta艂o si臋 w Austrii po zaj臋ciu jej przez nazist贸w. Jestem biznesmenem, mam swoje sposoby zdobywania informacji. Ale Grubas nie zamierza pozwoli膰, by dawni Frontkampfers wzi臋li wszystko, o nie.

Wskazuj膮c r臋k膮 za okno, m贸wi艂 dalej:

Wszystko, na co 偶o艂dacy mog膮 liczy膰 to, co zdo艂aj膮 ud藕wign膮膰. Prawdziwe bogactwo G枚ring przejmie dla siebie, dla swojego imperium, zgadza si臋? Ale mojej firmy nie dostanie, o nie!

Jeste艣 pewny? 鈥 nie potrafi艂em ukry膰 lekkiego zdenerwowania. 鈥 Grubas nie jest takim b艂aznem, jak ci si臋 wydaje. To cz艂owiek o niepohamowanej zach艂anno艣ci i zawsze zdobywa to, czego chce.

Nie mo偶e po艂o偶y膰 艂apy na czym艣, co nie nale偶y do mnie 鈥 odrzek艂 Eisenmann z zadowoleniem. 鈥 Firma nie figuruje ju偶 pod moim nazwiskiem. Na pocz膮tku roku sprzeda艂em wszystko Peltzowi, mojemu dyrektorowi, kt贸ry jest stuprocentowym Aryjczykiem. I to na bardzo rozs膮dnych warunkach. B臋dzie mnie sp艂aca艂 z zysk贸w. W dwa lata zbior臋 tyle, ile mi trzeba i wtedy pojad臋 do Ameryki. 鈥 Wybieg艂 ponurym spojrzeniem w ciemno艣膰 za oknem. 鈥 Przez cztery lata walczy艂em na froncie z prawdziwymi 偶o艂nierzami. Mam Krzy偶 呕elazny I klasy. Niech mnie diabli, je艣li mia艂bym ucieka膰 z tego bagna jak inni.

Poby艂em u niego jeszcze troch臋. Siedz膮c w ciemno艣ci, wypili艣my dwie butelki wina. Kiedy wraca艂em do domu, ulice by艂y wsz臋dzie zas艂ane pot艂uczonym szk艂em. Kristallnacht, 鈥濳ryszta艂owa Noc鈥 鈥 tak j膮 z uciech膮 nazwa艂o SA.

Wyjrza艂em przez okno. Niebo mia艂o dziwny 偶贸艂tawoszary kolor i by艂o ci臋偶kie od 艣niegowych chmur. Palce zesztywnia艂y mi od pisania; kartki w notatniku pokry艂y si臋 r贸wnymi linijkami pisma. Postanowi艂em przywie藕膰 par臋 w贸zk贸w drewna z szopy. Za艂o偶y艂em watowan膮 kurtk臋 i wyszed艂em, kieruj膮c si臋 do du偶ej stodo艂y, kt贸ra g贸ruje nad stromym stokiem ci膮gn膮cym si臋 w d贸艂 艂膮ki. W贸zek czeka艂 w pogotowiu obok stos贸w por膮banych polan. Siekiera tkwi艂a nadal wbita w pniak, w s膮siedztwie m艂otka i klin贸w. Niekt贸rzy graj膮 w golfa, ja r膮bi臋 drewno. Mam ju偶 ponad dziewi臋膰dziesi膮tk臋 i, podzi臋kowa膰 Bogu, wci膮偶 jestem sprawny. Zabra艂em si臋 do 艂adowania polan na w贸zek. To dosy膰 szczeg贸lna konstrukcja: centralna cz臋艣膰 no艣na porusza si臋 na g膮sienicach, nap臋dzanych przez zasilany akumulatorem silnik elektryczny.

Zaj臋ty by艂em prac膮, kiedy u wej艣cia mign膮艂 mi jaki艣 cie艅.

Gott im Himmel!鈥 westchn膮艂em. 鈥 Czy nie mog臋 mie膰 spokoju? Znowu on, jak偶eby inaczej. Jestem ju偶 mocno przyg艂uchy, skoro nie s艂ysza艂em nadje偶d偶aj膮cego samochodu.

Podni贸s艂 r臋k臋 i u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co.

Wiem, wiem 鈥 uprzedzi艂 mnie. 鈥 Przepraszam, 偶e znowu pana niepokoj臋, ale jest ju偶 potwierdzenie w jednej sprawie.

Ach, tak? 鈥 nie kry艂em irytacji. 鈥 C贸偶 to takiego, 偶e nie mo偶na by艂o z tym poczeka膰 do wiosny?

Mamy podstawy do przypuszcze艅, 偶e cz艂onkowie 艣ciganej przez nas grupy terrorystycznej mog膮 znajdowa膰 si臋 w tej okolicy.

A niby czego mieliby tu szuka膰? Nie ma tu 偶adnych restauracji, zak艂ad贸w spo偶ywczych ani ministerstw, kt贸re mogliby niszczy膰. Jestem tylko ja, a c贸偶 mo偶e ich interesowa膰 moja osoba?

Pana posiad艂o艣膰 le偶y na prawdziwym odludziu 鈥 zaznaczy艂 Kapu艣ciany Oddech. 鈥 Gdyby potrzebowali miejsca na spotkania, to znale藕liby tu wymarzone warunki, nikt by ich nie zobaczy艂.

Tak pan sadzi?

Musz臋 si臋 do czego艣 przyzna膰... Widzi pan, wczorajsz膮 noc sp臋dzi艂em na czuwaniu w pobli偶u pa艅skiego domu. Ale nic nie zauwa偶y艂em.

To wyja艣nia艂oby ros臋 na samochodzie. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni pod艂u偶ny czarny przedmiot.

Mog臋 to panu da膰?

Co to jest?

Telefon odpar艂, u艣miechaj膮c si臋 na widok mojej zaskoczonej miny. 鈥 Aparat przeno艣ny. Skoro pana telefon nie jest pod艂膮czony...

Wzi膮艂em do r臋ki nadspodziewanie lekkie urz膮dzenie i zacz膮艂em je uwa偶nie ogl膮da膰.

Sprytnie pomy艣lane 鈥 mrukn膮艂em.

Wystarczy, 偶e wci艣nie pan te guziki. Prosz臋 spojrze膰, pod t膮 ta艣m膮 klej膮c膮 umie艣ci艂em sw贸j numer. Je艣li zobaczy pan cokolwiek, powtarzam, cokolwiek podejrzanego, prosz臋 do mnie bezzw艂ocznie dzwoni膰.

W porz膮dku. 鈥 Schowa艂em aparat do kieszeni kurtki. 鈥 Czyli jeszcze nie schwytali艣cie tych szale艅c贸w. A co z tym francuskim ministrem, kt贸rego porwali?

Odnalaz艂 si臋.

Z tonu jego g艂osu mog艂em pozna膰, 偶e pechowego polityka nie przy艂apano na za偶ywaniu odpoczynku po nadmiarze uciech w 艂贸偶ku kochanki.

Gdzie?

W Brukseli, w centrum Unii Europejskiej, znajduje si臋 ogromne biuro, kt贸re zajmuje si臋 wsp贸ln膮 polityk膮 roln膮 pa艅stw cz艂onkowskich.

Skoro pan tak m贸wi.

Tam te偶 go znaleziono. Na 艣cianie.

艢cianie?

To znaczy... Widzia艂em u pana 艂eb upolowanego dzika... Zrobili z nim to samo: przymocowali g艂ow臋 do drewnianej tarczy i zawiesili wysoko na 艣cianie. Odkrycia dokona艂a z samego rana sekretarka.

Jakimi t臋pakami musimy by膰 w oczach tych szale艅c贸w! 鈥 westchn膮艂em po chwili. 鈥 Bo kiedy zostan膮 w ko艅cu schwytani, jedyne, co mo偶emy im zrobi膰, to skaza膰 na do偶ywocie. C贸偶 za brak wyobra藕ni! Czy nie powinno si臋 ich przynajmniej posieka膰 na drobniutkie kawa艂ki i rozrzuci膰 dla u偶y藕nienia ziemi?

Najpierw musimy ich z艂apa膰 鈥 b膮kn膮艂 cicho.

Jestem pewny, 偶e niemiecka policja dysponuje wystarczaj膮cymi 艣rodka mi, 偶eby sprosta膰 temu zadaniu. Chocia偶 wygl膮da na to, 偶e terrory艣ci rozwijaj膮 skrzyd艂a.

W艂a艣nie. Naszym zdaniem ruch ma wymiar mi臋dzynarodowy, a maso we zamachy terrorystyczne maj膮 nast膮pi膰 jednocze艣nie w wielu r贸偶nych krajach...

M贸wi膮c to nie spuszcza艂 zafascynowanego spojrzenia z mojego w贸zka.

Was ist...? To co艣 jak ma艂y czo艂g?

W pewnym sensie. Zaprojektowa艂em podobny model do prowadzenia walk wewn膮trz budynk贸w. By艂 wyposa偶ony w kamery telewizyjne za szk艂em pancernym i w r贸偶nego rodzaju bro艅. Na tych g膮sienicach potrafi wjecha膰 po schodach i jest na tyle mocny, 偶e mo偶e przebija膰 si臋 przez cienkie 艣ciany i drzwi. Wychodzi艂em z za艂o偶enia, 偶e lepiej skorzysta膰 z maszyny, ni偶 ryzykowa膰 偶yciem 偶o艂nierzy oddzia艂贸w elitarnych. Ale panowie wojskowi, kt贸rym 艣mier膰 偶o艂nierzy nigdy nie przeszkadza艂a, nie przyj臋li mojego pomys艂u 鈥 i dlatego w艂a艣nie u偶ywam go teraz do wo偶enia drewna.

Policjant, kt贸ry przywyk艂 tymczasem do p贸艂mroku, wpatrywa艂 si臋 z jeszcze wi臋kszym niedowierzaniem w obiekt zajmuj膮cy reszt臋 stodo艂y.

Czy to jaki艣 samolot? 鈥 spyta艂 z rosn膮cym zdumieniem. C贸偶, ja przyzwyczai艂em si臋 ju偶 chyba do jego widoku. Nie szokuje mnie jak dawniej, ale dobrze pami臋tam, co czu艂em, kiedy ujrza艂em go pierwszy raz. Trzeba wiedzie膰, 偶e w czasach, gdy powstawa艂, najlepsze my艣liwce mia艂y 艣mig艂a i podwozie, wygl膮da艂y pot臋偶nie i masywnie. Tymczasem Messerschmitt Me-163 przypomina jajo ze sko艣nymi skrzyd艂ami. Istna rakieta. Pilot wskakuje w nie go niczym w elegancki garniturek.

Jest to r贸wnie偶 najbardziej niebezpieczny samolot, jaki kiedykolwiek stworzono. I to dla wszystkich. Gdyby zbli偶y膰 si臋 nim na odleg艂o艣膰 strza艂u do ci臋偶kiego bombowca, takiej na przyk艂ad Lataj膮cej Fortecy, to ca艂a za艂oga bombowca mog艂aby po偶egna膰 si臋 z 偶yciem. Ale kiedy pilot musia艂 zej艣膰 w d贸艂 i posadzi膰 maszyn臋 na ziemi, ta wci膮偶 by艂a rasowym zab贸jc膮: w g艂臋bi zbiornik贸w znajdowa艂y si臋 resztki paliwa rakietowego, zdolne unicestwi膰 pilota i samolot. Prawdziwe jajo 鈥 艣lady po l膮dowaniu bez k贸艂 pokry艂y ca艂y teren awaryjnego l膮dowiska.

Tak, my艣liwiec 鈥 odpar艂em. 鈥 Nale偶y do mnie.

Jak tutaj dotar艂?

Przylecia艂em na nim. 鈥 Wyszed艂em przed drzwi, 偶eby mu lepiej pokaza膰 鈥 Przelecia艂em nad tamtymi drzewami i wyl膮dowa艂em na 艣cie偶ce.

Kiedy to by艂o?

Pi膮tego kwietnia 1945 roku. By艂 pogodny wiosenny dzie艅, ros艂y kwiaty. Pami臋tam, 偶e po wyj艣ciu z kabiny usiad艂em w艣r贸d kwiat贸w.

I stoi tutaj od pi臋膰dziesi臋ciu lat?

Tak. Spoczywa na w贸zku startowym. O, widzi pan: dwa ko艂a na osi, kt贸re odpadaj膮 po starcie samolotu; zdoby艂em go ju偶 po zako艅czeniu wojny.

Sta艂 obok my艣liwca i potrz膮sa艂 g艂ow膮 w zadziwieniu. Krzy偶e na skrzyd艂ach mocno wyblak艂y, ale czarno-bia艂y Hakenkreuz wymalowany na sterze by艂 nadal dobrze widoczny. Samolot pokrywa艂a warstwa kurzu. Zanotowa艂em w my艣lach, 偶e musz臋 go od czasu do czasu przemywa膰.

M贸g艂by jeszcze polecie膰?

S膮dz臋, 偶e tak 鈥 trzeba by tylko mie膰 paliwo C-stoff i T-stoff, no i kogo艣 ch臋tnego, 偶eby nim polecia艂.

Niesamowite... Jak st膮d mo偶na wystartowa膰?

To nie by艂oby takie 艂atwe. Sam si臋 nad tym zastanawia艂em. 鈥 Wskaza艂em w d贸艂 艂膮ki. 鈥 My艣l臋, 偶e nale偶a艂oby obra膰 kierunek prosto na par贸w; oczywi艣cie maj膮c nadziej臋, 偶e nic si臋 nie przytrafi. Ale gdy znajdzie si臋 w powietrzu, jest si臋 bezpiecznym, bo tak naprawd臋 dalej zachowuje si臋 jak szybowiec. Silnik rakietowy wyrzuca go wysoko w niebo, a potem mo偶na szybowa膰, i to z bardzo du偶膮 pr臋dko艣ci膮.

M贸wi膮c to sta艂em obok Kometa, bo tak膮 w艂a艣nie nazw臋 my艣liwiec zyska艂 sobie w艣r贸d nas w czasie wojny. Wtem zauwa偶y艂em pod 艣cian膮 jakie艣 grube 偶elazne pr臋ty. Patrzy艂em na nie z rosn膮cym zdziwieniem. Pami臋膰 potrafi p艂ata膰 mi figle i jest do艣膰 wybi贸rcza. Przypominam sobie doskonale kolor oczu Hildy, ale za nic nie pami臋tam, jak naprawd臋 nazywa si臋 Kapu艣ciany Oddech. To, co le偶a艂o na pod艂odze, stanowi艂o cz臋艣ci ro偶na 鈥 ro偶na tak du偶ych rozmiar贸w, 偶e mo偶na by upiec 艣wini臋. Nie pami臋ta艂em, 偶ebym je tam k艂ad艂; powinny by艂y sta膰 oparte o 艣cian臋, bo nie u偶ywa艂em ich od ponad dwudziestu lat.

Zmarszczy艂em czo艂o. Podszed艂em i poustawia艂em pr臋ty na swoim miejscu. Kiedy sko艅czy艂em, spojrza艂em zdumionym wzrokiem na r臋k臋.

O co chodzi? 鈥 spyta艂 Kapu艣ciany Oddech.

Pobrudzi艂em si臋 t艂uszczem... Kto艣 najwyra藕niej u偶ywa艂 mojego ro偶na.

Ale偶... kuchmistrza upiekli w艂a艣nie na ro偶nie 鈥 szepn膮艂 cicho.

Wygl膮da na to, 偶e mo偶e mie膰 pan racj臋 co do tych terroryst贸w.

Tak... Musz臋 zorganizowa膰 obserwacj臋 terenu. Nie boi si臋 pan tu zosta膰?

Jestem starym cz艂owiekiem, jedn膮 nog膮 ju偶 w grobie. 鈥 Pstrykn膮艂em prze艂膮cznikiem i pot臋偶ny silnik elektryczny zawarcza艂. Pr膮dnica w艂膮czy艂a si臋 z jazgotliwym, szybkim terkotem i w贸zek wyjecha艂 zgrabnie na zewn膮trz, kieruj膮c si臋 pod g贸r臋 do domu.

Musz臋 wraca膰 do swoich obowi膮zk贸w 鈥 stwierdzi艂em. 鈥 Dzi臋kuj臋 za telefon. Jak zobacz臋 tych pa艅skich szale艅c贸w, to zadzwoni臋 do pana.

Ruszy艂em 艣cie偶k膮 za wype艂nionym drewnem w贸zkiem. Z 偶贸艂too艂owianego nieba posypa艂y si臋 drobne p艂atki 艣niegu. Wkr贸tce Bo偶e Narodzenie.

W贸zek bez trudu pokona艂 schodki. Zatrzyma艂em go na werandzie i wy艂adowa艂em drewno do du偶ego kosza, kt贸ry stoi w holu. Postanowi艂em, 偶e troch臋 popracuj臋 i wybior臋 si臋 po kolejn膮 porcj臋 drewna. Gdy ziemi臋 pokryje gruba warstwa 艣niegu, nie b臋d臋 si臋 raczej wypuszcza艂 z domu.

Do艂o偶y艂em polan do kominka. Kapu艣ciany Oddech odjecha艂. Usiad艂em przy biurku. Znowu by艂o wczoraj...

Za oknami pada艂 艣nieg. Ulice Berlina znaczy艂y czarne 艣lady po pojazdach, kt贸re przebi艂y si臋 przez 艣nie偶n膮 biel. Pok贸j przesycony by艂 zapachem ma艂ej sosnowej choinki, kt贸r膮 postawi艂em w rogu przy oknie. Kurt 艣piewa艂 w wannie; szykowa艂 si臋 do powrotu na zamek. Mia艂em nadziej臋, 偶e sp臋dzi ze mn膮 Bo偶e Narodzenie, ale postanowi艂 wraca膰. Obchodzili w艂a艣nie ponowne narodziny boga S艂o艅ce i chcia艂 by膰 w tym czasie w艣r贸d koleg贸w. Sko艅czy艂 ju偶 osiemna艣cie lat i wyr贸s艂 na dorodnego m艂odzie艅ca. Mia艂 艂adny baryton, kt贸ry mog艂em teraz podziwia膰 w pr贸bce 艣piewu:


Ktokolwiek stanie przeciwko nam

Z r膮k naszych padnie sam.

Nasze 偶ycia w lojalnej wierze

Tobie 艣lubujemy, F眉hrerze.

Nie trzeba nam Chrystusa prawd;

Adolf Hitler nam Wodzem i Przewodnikiem

I naszym Or臋downikiem.

Tych wi臋z贸w nie zerw膮 Ko艣cio艂a fagasy,

My艣my dzie膰mi Hitlera po wszystkie czasy.


Kurt przygotowywa艂 si臋 na 艣wi臋to ponownych narodzin S艂o艅ca, kt贸re mia艂o odrodzi膰 si臋 z popio艂贸w w czasie przesilenia zimowego. Zbierali si臋 tego dnia wok贸艂 roziskrzonej choinki postawionej w zamkowej zbrojowni. Czuli, jak dusze pradawnych rycerzy germa艅skich, poskromicieli gorszych ras, przybywaj膮 z Walhalli, aby odrodzi膰 si臋 w ich cia艂ach. Wiem o tym, bo sam mi powiedzia艂. Co do mnie, nie wierz臋 w 偶adnego boga i dlatego by艂o mi trudno ustosunkowa膰 si臋 do tych wymys艂贸w. Poniewa偶 nie uznaj臋 tak偶e boskiej natury Adolfa Hitlera, nie by艂o mi 艂atwo pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e m贸j syn jest o niej 艣wi臋cie przekonany.

Zbyt p贸藕no dotar艂a do mnie prawda, 偶e zmarnowa艂em swoje 偶ycie. Na stole le偶a艂 plecak, zwyk艂y skautowski plecak z brezentu, pobrudzony traw膮 i ziemi膮. Obok pi臋trzy艂 si臋 niewielki stosik ksi膮偶ek, starych i nowych, gotowych do zabrania. W艣r贸d nich 鈥濳si膮偶臋 piechoty鈥 Jiingera, mocno sfatygowany od cz臋stego czytania, jiinger trafia mi do przekonania: podobnie jak ja, nigdy nie m贸g艂 otrz膮sn膮膰 si臋 z wojny, wci膮偶 pr贸bowa艂 przej艣膰 do porz膮dku dziennego nad 偶arliwymi emocjami, jakie wyzwala walka.

Co jeszcze? Powie艣膰 Hermanna Hessego 鈥濪emian鈥. Instrukcje obchodzenia si臋 z broni膮, poplamione i ci膮gle pachn膮ce oliw膮 do czyszczenia broni, dotycz膮ce karabinka Kar 98 i pistoletu maszynowego MP-18, kt贸ry wygl膮da艂 jak lampa lutownicza. A to kto? Knut Hamsun? Nigdy o takim nie s艂ysza艂em. 鈥濸an鈥, 鈥濿艂贸cz臋gi鈥, 鈥濨艂ogos艂awie艅stwo ziemi鈥... Zajrza艂em do notki wydawniczej ostatniej ksi膮偶ki: wy艂ania艂 si臋 z niej obraz na wp贸艂 mistycznego dzie艂a, hymnu na cze艣膰 rytm贸w ziemi i p贸r roku; autor ostrzega艂, 偶e je艣li nie b臋dziemy 偶y膰 z nimi w harmonii, czeka nas wszystkich zag艂ada. Dorzuci艂em j膮 do reszty. Koniec 艣wiata jest zawsze tu偶-tu偶, lecz w jaki艣 niezbadany spos贸b ulega niezmiennie przesuni臋ciu.

Kurt tymczasem wyszed艂 z wanny i krz膮ta艂 si臋 w swoim pokoju. Kiedy w chwil臋 p贸藕niej wyszed艂, dozna艂em niema艂ego wstrz膮su. By艂 ca艂y ubrany na czarno; znikn膮艂 gdzie艣 jego junkierski szarobr膮zowy mundur, a na to miejsce pojawi艂 si臋 kompletny str贸j esesmana. Jedynie na ko艂nierzyku nie by艂o jeszcze naszywek.

Co o tym my艣lisz? 鈥 spyta艂 z dum膮 w g艂osie.

Nie wiedzia艂em, 偶e chcesz wst膮pi膰 do SS 鈥 b膮kn膮艂em. 鈥 Jeste艣 przekonany, 偶e...

Przekonany? A do czego innego mnie przygotowuj膮? Na razie jestem jeszcze kandydatem, ale dwudziestego kwietnia, w dzie艅 urodzin F眉hrera, dostan臋 ksi膮偶eczk臋 i naszywki. Nie jeste艣 ze mnie dumny?

M贸g艂bym postara膰 ci si臋 o przyj臋cie do Luftwaffe...

Nein, nein!鈥 krzykn膮艂 niecierpliwie. 鈥 Szanuj臋 ci臋, ale nic nie rozumiesz. My, cz艂onkowie SS, idziemy na spotkanie z przeznaczeniem. Czeka nas praca bog贸w.

M贸wisz o Bogu? 鈥 zaj膮kn膮艂em si臋 zaskoczony.

Nie o bogu 偶ydowskim, o kt贸rym nauczaj膮 w ko艣cio艂ach, ale o pradawnych germa艅skich bogach z krwi i ziemi, Blut und Boden.

Spakowa艂 ksi膮偶ki i paczk臋 偶ywno艣ciowa. 鈥 Czas ju偶 bliski 鈥 zapowiedzia艂. Uzna艂em, 偶e lepiej nie dr膮偶y膰 tego tematu. 鈥 Szkoda, 偶e nie mo偶esz zosta膰.

Musz臋 wraca膰. To dla nas wa偶ny moment. A ty co b臋dziesz robi艂?

Pewnie wyl膮duj臋 u Eisenmanna. Te偶 jest sam. Kurt zmarszczy艂 czo艂o.

Eisenmann?

Znajomy z frontu.

Zabrzmia艂o mi to jak 偶ydowskie nazwisko.

Bo jest 呕ydem 鈥 rzek艂em cicho. 鈥 I Niemcem, kt贸ry walczy艂 na wojnie i zosta艂 za to udekorowany Krzy偶em 呕elaznym I klasy.

Widzisz? Wsz臋dzie ich pe艂no.

Nic dziwnego, s膮 przecie偶 narodem rozrzuconym po ca艂ym 艣wiecie. Kiwn膮艂 energicznie g艂ow膮.

W艂a艣nie! Rozbiegli si臋 po ca艂ym 艣wiecie i dlatego mog膮 spiskowa膰 na szkod臋 wszystkich narod贸w.

Eisenmann jest tylko biznesmenem 鈥 usi艂owa艂em zaprotestowa膰.

A sk膮d wiesz? Je偶eli nawet, to jest r贸wnie偶 cz艂onkiem plemienia Judy i, jako taki, d膮偶y do zniszczenia rzemie艣lnik贸w 偶ydowskimi metodami produkcji masowej.

Co ty wygadujesz?

To ty nic nie wiesz? 鈥 zdenerwowa艂 si臋. 鈥 Nie wiesz, 偶e plemiona Izraela uknu艂y plan zniewolenia 艣wiata? Czy nie ma ich wsz臋dzie, gdziekolwiek spojrze膰? Bolszewicy to 呕ydzi, masoneria to przycz贸艂ek 偶ydowski, chrze艣cija艅stwo to nic innego jak organizacja 偶ydowska. Zadaniem Niemiec w XX wieku jest uwolnienie 艣wiata od 偶ydowskiego spisku.

Kto ci tego wszystkiego naopowiada艂?

F眉hrer 鈥 szepn膮艂 偶arliwie. 鈥 Adolf Hitler we w艂asnej osobie przyby艂 na zamek i przemawia艂 do nas. M贸wi艂 o podst臋pno艣ci 呕yd贸w, o ich wszechobecno艣ci. Dlatego my, cz艂onkowie SS, musimy si臋 w tym do nich upodobni膰, musimy sta膰 si臋 r贸wnie podst臋pni i wszechobecni. Jeste艣my wybrani przez dawnych bog贸w, aby oswobodzi膰 艣wiat od wys艂annik贸w diab艂a, czyli od 呕yd贸w.

Zapala艂 si臋 coraz bardziej.

Czy偶 pocz膮tek nie zosta艂 ju偶 zrobiony? Czy przed poj臋ciem w艂adzy przez Hitlera 呕ydzi nie panoszyli si臋 wsz臋dzie? Plemiona Issachara i Zabulo na wznios艂y si臋 na szczyty. 呕ydzi wykpiwali star膮 klas臋 wojskow膮, szydzili sobie z naszego patriotyzmu, g艂osili idee wolnomy艣licielstwa i radykalizmu. Na ka偶dym kroku widzia艂o si臋 ich plugawe pisma, wszystkie teatry wystawia艂y ich sztuki. I czy偶 nie zostali zmieceni przez Adolfa Hitlera? A co by艂o w Rosji? Nawo艂ywali do rewolucji i dopi臋li swego. A u nas, czy plemi臋 Manassesa nie przechwyci艂o ca艂ej prasy niemieckiej? Tylko dzi臋ki Adolfowi Hitlerowi odzyskali艣my j膮 z powrotem.

Zapi膮艂 paski plecaka i zarzuci艂 go sobie na plecy.

Jezus Chrystus te偶 by艂 呕ydem 鈥 dorzuci艂 pogardliwie. 鈥 To Adolf Hitler, nasz F眉hrer, zosta艂 namaszczony, by poprowadzi膰 nas ku ziemi obiecanej.

Sta艂em w oknie i patrzy艂em, jak oddala si臋 ulic膮.

Od tamtej pory prawie go nie widywa艂em. Pewnej nocy w 1943 roku Lancaster zrzuci艂 bomb臋 prosto na nasz膮 kamienic臋, daj膮c tym samym wszystkim jego mieszka艅com prawo do nadania G枚ringowi miana k艂amcy; wszak Grubas che艂pi艂 si臋 zawsze, 偶e na Niemcy nie spadnie ani jedna bomba. Tymczasem bomby lecia艂y z nieba jak deszcz.

Nie by艂o mnie w tym czasie w domu. Rzadko w nim zreszt膮 mieszka艂em, bo przebywa艂em w贸wczas na dalekim wyje藕dzie, oblatuj膮c Messerschmitta Me-163. Du偶o wcze艣niej za艣 bra艂em udzia艂 w okupowaniu innych kraj贸w. Wojna potoczy艂a si臋 tak, jak Hitler przewidywa艂. Najpierw Polska, potem Norwegia, Holandia, Belgia i Francja. B艂yskawiczna wojna, b艂yskawiczne zwyci臋stwa. G枚ring przydzieli艂 mi eskadr臋 Messerschmitt贸w Bf-109 VI pu艂ku Schlageter. By艂em w stopniu podpu艂kownika.

Luftwaffe robi艂a to, czego od niej oczekiwano. Dzia艂ali艣my jako artyleria lotnicza wspieraj膮ca dzia艂ania wojsk l膮dowych, zapewniali艣my my艣liwsk膮 os艂on臋 pola walki, n臋kali艣my si艂y nieprzyjaciela, bombardowali艣my jego oddzia艂y zaopatrzeniowe i o艣rodki 艂膮czno艣ci. Sami mieli艣my doskona艂膮 艂膮czno艣膰 wewn臋trzn膮, zostali艣my dobrze wyszkoleni do wykonania postawionych zada艅 i mieli艣my przewag臋 liczebn膮. Nasi przeciwnicy nie byli w stanie zgrupowa膰 si艂 powietrznych w jedn膮 ca艂o艣膰 ani skutecznie wsp贸艂pracowa膰 przy obieraniu g艂贸wnych cel贸w i taktyki pola walki. W tej sytuacji za ka偶dym razem mieli艣my do czynienia z lotnictwem jednego kraju 鈥 i niszczyli艣my je.

A zatem przez jaki艣 czas nie by艂o mnie w Berlinie. Nie widzia艂em si臋 z Kurtem, kt贸ry tymczasem zosta艂 oficerem Waffen SS. Tak naprawd臋 straci艂em go o wiele wcze艣niej.

Kiedy zdobyli艣my Pary偶, a dym z p艂on膮cych sk艂ad贸w zaopatrzenia i plamy ropy wok贸艂 Dunkierki przetar艂y si臋 na tyle, 偶e wida膰 by艂o wyludnione pla偶e i opustosza艂e morze (brytyjscy 偶o艂nierze zdo艂ali si臋 bowiem ewakuowa膰 si臋 do kraju), otrzyma艂em przepustk臋 i przyjecha艂em do Berlina.

Pierwszego dnia, gdy zapad艂a ju偶 noc, rozleg艂o si臋 dyskretne pukanie do drzwi. Otworzywszy je, zobaczy艂em Eisenmanna. By艂 wychud艂y i najwyra藕niej wystraszony. Mimo ciep艂ej pogody mia艂 na sobie p艂aszcz przeciwdeszczowy.

Dzi臋ki Bogu, ju偶 wr贸ci艂e艣 鈥 ucieszy艂 si臋, spiesznie przekraczaj膮c pr贸g. Zdj膮艂 p艂aszcz, i wtedy ujrza艂em przyszyt膮 do marynarki 偶贸艂t膮 gwiazd臋. 鈥 Pom贸偶 mi si臋 st膮d wydosta膰. Ukrywam si臋 z kilkoma komunistami 鈥 wyja艣nia艂 szybko. 鈥 SS przysz艂o do fabryki, 偶eby mnie aresztowa膰, ale mnie tam nie by艂o. Zabrali Peltza, mojego dyrektora.

To ten, kt贸remu sprzeda艂e艣 ca艂e przedsi臋biorstwo?

Tak... Scheisse, jak mog艂em by膰 tak g艂upi! Widzisz, ca艂y czas my艣la艂em, 偶e wszystkie dra艅stwa, jakich nam nie szcz臋dz膮 鈥 te ich: 鈥炁粂dzi wchodz膮 na w艂asne ryzyko鈥, nawet palenie synagog 鈥 偶e robi膮 to po to, 偶eby nas zastraszy膰. Do tego stopnia w to wierzy艂em, 偶e z pewna ulg膮 powita艂em Ustawy Norymberskie! S膮dzi艂em, 偶e je艣li zgodzimy si臋 na rol臋 obywateli drugiej kategorii, to dadz膮 nam spok贸j! Powinienem by艂 ucieka膰, Hans...

Patrzy艂 na mnie ze strachem w zapadni臋tych oczach.

Po prostu nas zabijaj膮. W Polsce za oddzia艂ami wojska wkracza艂o SS i mordowa艂o 呕yd贸w. Polowali na nich na ulicach, obrzucali ich granatami dla rozrywki, zamykali w synagogach i palili 偶ywcem. Bo, jak m贸wili, wszyscy 呕ydzi musz膮 by膰 ausgebrannt und vemichtet 鈥 spaleni i zniszczeni, wymordowani...

Co mog臋 dla ciebie zrobi膰?

Mam swoje 藕r贸d艂a informacji 鈥 szepta艂, jakby mnie nie us艂ysza艂. 鈥 Jestem szefem du偶ego przedsi臋biorstwa, docieraj膮 do mnie r贸偶ne rzeczy... Wiem, 偶e zagazowuj膮 wszystkich 呕yd贸w ze szpitali psychiatrycznych... Pozak艂adali specjalne kartoteki i nadali odr臋bny status 呕ydom, Cyganom i Murzynom. Prowadz膮 oficjalny rejestr, Hans. Wiedz膮, kim kto jest...

Pos艂uchaj, Klaus! 鈥 przerwa艂em ostro. 鈥 Za dzie艅, dwa wracam na front, wtedy ci ju偶 nie pomog臋. Czego ode mnie oczekujesz?

SS zabra艂o Peltza za prowadzenie interes贸w z 呕ydami... Jestem poszukiwany... Musz臋 wydosta膰 si臋 z kraju.

Nie mog臋 zrzuci膰 ci臋 z my艣liwca jak bomb臋... Niech si臋 zastanowi臋... Ju偶 wiem: oddaj fabryk臋 G枚ringowi, przeka偶 mu swoje mieszkanie i dom na wsi w zamian za paszport z wiz膮 wyjazdow膮. Jutro b臋d臋 si臋 z nim widzia艂 w zwi膮zku z wojn膮 powietrzn膮 z Wielka Brytani膮, porozmawiam z nim przy okazji w twojej sprawie.

Ale czy po艂akomi si臋 na m贸j skromny maj膮tek? 鈥 W g艂osie Eisenmanna brzmia艂y na r贸wni nadzieja i strach.

G枚ring niczego nie odrzuca 鈥 zapewni艂em go. 鈥 To wielki, t艂usty rekin, p艂ywaj膮cy w wodzie pe艂nej innych rekin贸w, chwyta wi臋c wszystko, co wpada mu w paszcz臋.

I tak si臋 te偶 sta艂o. Nazajutrz, w trakcie omawiania zbli偶aj膮cej si臋 bitwy powietrznej z RAF-em, napomkn膮艂em G枚ringowi o Eisenmannie. G枚ring zapewnia艂 solennie F眉hrera, i偶 Luftwaffe zada Brytyjczykom tak ogromne straty, 偶e b臋d膮 b艂aga膰 o pok贸j, a do mnie i mnie podobnych nale偶a艂o s艂owa te przeku膰 w bojowy czyn. P臋cznia艂 z rado艣ci na my艣l, 偶e b臋dzie m贸g艂 podarowa膰 tak cenny prezent Hitlerowi 鈥 jedynemu cz艂owiekowi, przed kt贸rym odczuwa艂 strach. Na moj膮 wzmiank臋 o mo偶liwo艣ci zwi臋kszenia stanu posiadania w zamian za stempel w paszporcie (kt贸r膮 uczyni艂em niemal偶e mimochodem, wspominaj膮c, 偶e chodzi o starego towarzysza frontowego Eisenmanna) G枚ring zareagowa艂 z r贸wnie nieobecn膮 mina i chwyciwszy za telefon zleci艂 zaj臋cie si臋 t膮 spraw膮 jednemu ze swych podw艂adnych, porucznikowi Schmittowi.

Eisenmann zatrzyma艂 si臋 u mnie. Nast臋pnego dnia wsp贸lnie ze Schmittem om贸wi艂 po艣piesznie wszystkie szczeg贸艂y, w nast臋pstwie czego fabryka uwolni艂a si臋 z u艣cisku SS i zosta艂a w艂膮czona w przepastne, bezkszta艂tne imperium przemys艂owe, nazwane od imienia cz艂owieka, kt贸ry by艂 jego w艂a艣cicielem 鈥 Hermanna G枚ringa. Domy Eisenmanna zosta艂y zapisane w formie darowizny G枚ringowi 鈥 do艣膰 dogodna forma przekupstwa.

Spakowa艂em swoje rzeczy. Wraca艂em na front, wojna z Wielk膮 Brytani膮 zaczyna艂a si臋 lada dzie艅. Rozleg艂 si臋 dzwonek u drzwi i wszed艂 u艣miechni臋ty m艂ody Schmitt, trzymaj膮c paszport ze wbit膮 wiz膮 wyjazdow膮.

Chod藕my, Hen Eisenmann 鈥 powiedzia艂. 鈥 Zawioz臋 pana na dworzec. Eisenmann u艣cisn膮艂 mi r臋k臋 ze 艂zami w zapad艂ych oczach.

Dzi臋kuj臋, dzi臋kuj臋 ci tysi膮ckrotnie... 鈥 s艂owa ugrz臋z艂y mu w gardle. Wychodz膮c ze Schmittem do windy, unosi艂 ze sob膮 tylko jedn膮 ma艂膮 walizk臋. I 偶ycie.

Zamkn膮艂em mieszkanie i powr贸ci艂em na front.



17. Wrzesie艅 1940 roku


Z wysoko艣ci dw贸ch tysi臋cy metr贸w kana艂 La Manche wygl膮da艂 jak pomarszczone worki pod oczami, a woda przybra艂a trupi kolor. Tlen w masce mia艂 smak gumy. Bf-109 z dowodzonej przeze mnie eskadry osi膮gn臋艂y pu艂ap i zatacza艂y teraz kr臋gi w powietrzu, czekaj膮c na wzbijaj膮ce si臋 powoli bombowce. Szybciej, szybciej! 鈥 niecierpliwi艂em si臋. Po dotarciu nad cel pozostanie nam strasznie ma艂o czasu. Musieli艣my jeszcze odrzuci膰 zbiorniki, a tymczasem cz臋艣膰 my艣liwc贸w, zamienionych rozkazem G枚ringa w bombowce, wlok艂a si臋 oci臋偶ale pod nami, d藕wigaj膮c 250-kilogramowe bomby.

Bombowce do艂膮czy艂y wreszcie do nas: w mieszanym szyku lecia艂y dwusilnikowe Heinkle i bombowce nurkuj膮ce, Stukasy. Wybrze偶e Calais wtopi艂o si臋 w 艣ciel膮c膮 si臋 za nami mg艂臋 i wkr贸tce ujrzeli艣my s艂ynne bia艂e klify.

A oto i Londyn z wij膮c膮 si臋, szerok膮 wst臋g膮 Tamizy. Ogie艅 zaporowy artylerii przeciwlotniczej, wznosz膮cy si臋 nad rozmieszczonymi pod nami balonami zaporowymi. Bombowce skacz膮 nerwowo.

Gdzie s膮 brytyjskie my艣liwce?

呕e nas wypatrz膮, to pewne. Maj膮 radar, znaj膮 nasze dok艂adne po艂o偶enie, wysoko艣膰 i kurs; naziemni kontrolerzy nakieruj膮 ich na nas.

Messerschmitty wyrywaj膮 si臋 to w lewo, to w prawo, niczym psy na uwi臋zi. Nie wolno nam zostawi膰 bombowc贸w. To bardzo nieprzyjemne uczucie, w ten spos贸b inicjatyw臋 oddaje si臋 w r臋ce nieprzyjaciela. Od pocz膮tku kampanii, kt贸r膮 Brytyjczycy nazwali Bitw膮 o Angli臋, straci艂em ponad po艂ow臋 pilot贸w. My r贸wnie偶 zestrzeliwali艣my pilot贸w RAF-u 鈥 widz膮c jednak, jak opadaj膮 na spadochronach, wiedzia艂em, 偶e nazajutrz 鈥 albo nawet jeszcze tego samego dnia 鈥 mog臋 spotka膰 ich znowu na swojej drodze.

Nie przestawa艂em obraca膰 g艂ow膮 na wszystkie strony, wypatruj膮c oznak nieprzyjaciela. Jest. B艂ysk 艣wiat艂a nad nami 鈥 s艂o艅ce odbite od skrzyd艂a.

Uwaga, s膮 nad nami, godzina trzecia.

Uwolni艂em kciukiem bezpiecznik karabin贸w maszynowych i nastawi艂em celownik. Londyn widziany przez celownik zaja艣nia艂 swoim blaskiem. Moi ch艂opcy zamiatali nerwowo ogonami samolot贸w, skacz膮c to w lewo, to w prawo, jakby pobudzeni elektrycznym impulsem.

Do dow贸dcy 呕贸艂tej: sze艣膰 samolot贸w nad nami! Godzina dziewi膮ta.

Niebieski do dow贸dcy 呕贸艂tej: dziesi臋膰 Spitfire鈥櫭硍 nad nami! Godzina 贸sma.

Z radia dociera艂y gor膮czkowe g艂osy. Raptem w b臋benki uderzy艂 mnie krzyk:

Do dow贸dcy 呕贸艂tej: atakuj膮 od prawej!

Pobieg艂em szybko wzrokiem w prawo i zobaczy艂em chmar臋 Hurricane鈥櫭硍 spadaj膮cych na nas prosto ze s艂o艅ca. By艂o ich ze trzydzie艣ci. Cztery czy pi臋膰 siedzia艂o mi na ogonie, oddalone nie wi臋cej ni偶 sze艣膰set metr贸w.

Zwrot w prawo o sto osiemdziesi膮t stopni! Wykona膰 natychmiast! Po艂o偶y艂em samolot w ostrym skr臋cie. Pocisk smugowy przemkn膮艂 kilka metr贸w od ko艅c贸wki skrzyd艂a. Odci膮gn膮艂em d藕wigni臋 przepustnicy do ko艅ca. Heinkle Stukasy rozpierzcha艂y si臋 jak kurczaki gonione przez lisa. Jeden ze Stukas贸w eksplodowa艂 i zwali艂 si臋 na lec膮cego pod nim Heinkla: niebo zasnu艂o si臋 smugami dymu z gin膮cych samolot贸w.

Spitfire!. Przyci膮gn膮艂em dr膮偶ek i z silnikiem rycz膮cym na pe艂nych obrotach skoczy艂em niemal pionowo w g贸r臋.

Zwinne, zielono-br膮zowe Spitfire鈥檙y 艣miga艂y mi臋dzy nami niczym strza艂y, pomijaj膮c zupe艂nie nasze my艣liwce i p臋dz膮c dla zadania 艣miertelnego ciosu bombowcom. Strzeli艂em z czterdziestostopniowego odchylenia, ale chybi艂em. Wypatrzy艂em jednego! 艢ci膮gn膮艂em dr膮偶ek do ko艅ca.

Pociemnia艂o mi w oczach; si艂a przeci膮偶enia 艣ci膮gn臋艂a mi mask臋 w d贸艂 twarzy, zdrapuj膮c nask贸rek z nosa. Krew la艂a si臋 po brodzie.

Mia艂em go! Otworzy艂em ogie艅, strzelaj膮c kr贸tkimi seriami z karabin贸w maszynowych i dzia艂ka. Widzia艂em, jak pociski eksploduj膮, trafiaj膮c w podstaw臋 skrzyd艂a.

Nagle opad艂 nosem w d贸艂. Ruszy艂em za nim, nabieraj膮c szybko艣ci: pi臋膰set pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋, sze艣膰set... Spitfire utrzymywa艂 odleg艂o艣膰. Wypu艣ci艂em seri臋 i si艂a odrzutu spowolni艂a lot maszyny. Ca艂y czas lecia艂em z boku. Pilot obejrza艂 si臋 na mnie i zobaczy艂em jego twarz: wygl膮da艂 jak dziwny okaz owada o wy艂upiastych oczach.

Powietrze by艂o czyste. Czarne pionowe s艂upy dymu znaczy艂y stosy pogrzebowe zestrzelonych samolot贸w. Na 艂膮kach rozrzucone by艂y p艂on膮ce szcz膮tki.

Drogi i wioski 艣miga艂y pod naszymi skrzyd艂ami. Raptem znale藕li艣my si臋 tu偶 nad ziemi膮; przemkn膮艂em ze 艣wistem ko艂o wie偶y ko艣cielnej. Teraz by艂 ju偶 m贸j. Otworzy艂em ogie艅 i ujrza艂em k艂膮b dymu. Os艂ona kabiny Anglika odpad艂a i poszybowa艂a w moj膮 stron臋, mieni膮c si臋 w s艂o艅cu. Pilot odepchn膮艂 dr膮偶ek gin膮cej maszyny i skoczy艂. Po chwili na niebie wykwit艂a bia艂a czasza spadochronu, na kt贸rej zacz膮艂 opada膰 ku ziemi.

Spitfire zderzy艂 si臋 z ziemi膮 z ogromnym impetem, rozrzucaj膮c na wszystkie strony pal膮ce si臋 kawa艂ki. Znacz膮c sw贸j szlak p艂on膮cym paliwem, przewali艂 si臋 przez 艂膮k臋, przebi艂 si臋 przez ogrodzenie i spad艂 na nasyp w fontannie iskier.

Jezu!

Co艣 trafi艂o w tablic臋 przyrz膮d贸w. Poczu艂em na twarzy okruchy szk艂a i strumie艅 wrz膮cej cieczy. Rykn膮艂em z b贸lu. Poci膮gn膮艂em dr膮偶ek, miota艂em si臋 w lewo i w prawo, ta艅cz膮c stopami na peda艂ach orczyka i widz膮c, jak pociski smugowe przecinaj膮 powietrze. Gaz do dechy!

Obejrza艂em si臋 rozpaczliwie: mia艂em za sob膮 Spitfire鈥檃. Pod膮偶a艂 widocznie za swoim koleg膮, kiedy atakowa艂em tamtego. Skrzyd艂a b艂yska艂y mu ogniem, gdy pru艂 do mnie seriami pocisk贸w, odp艂acaj膮c mi pi臋knym za nadobne.

Uj艣cie Tamizy; statek z marynarzami, wymachuj膮cymi w podekscytowaniu r臋kami na nasz widok. Przelecieli艣my ko艂o nich jak burza, wzbijaj膮c za sob膮 wod臋.

Nagle dym, maszyn膮 wstrz膮sn臋艂y eksplozje: zosta艂em trafiony. Naraz jakby jaki艣 olbrzym zdzieli艂 mnie w rami臋 swoim buciorem. Krew opryska艂a szyb臋 kabiny. Poci膮gn膮艂em dr膮偶ek na siebie i wzbi艂em si臋 w g贸r臋: je偶eli przyjdzie mi skaka膰, musz臋 wznie艣膰 si臋 wy偶ej.

Gdzie teraz jest?

Dok艂adnie za mn膮. Ju偶 nie 偶yj臋.

Ale dlaczego nie strzela?

Wci膮偶 lecia艂em, coraz wy偶ej i wy偶ej. Spitfire raptem odpad艂 i zawr贸ci艂 do bazy.

Zabrak艂o mu amunicji! By艂em nadal w艣r贸d 偶ywych.

Lewe rami臋 mia艂em wygi臋te pod dziwnym k膮tem. Przyrz膮dy pok艂adowe wisia艂y na uzwojeniach i przewodach, przez puste oprawki dobywa艂 si臋 dym. Na zewn膮trz olej skrapia艂 wiatrochron maziowat膮 m偶awk膮.

Zwi臋kszy艂em delikatnie obroty silnika. 呕yroskopowy wska藕nik kursu obraca艂 si臋 bez 艂adu i sk艂adu. Ustali艂em kurs za pomoc膮 zwyk艂ego kompasu; czu艂em si臋, jak rybak wracaj膮cy do domu z 艂adowni膮 pe艂n膮 dorsza.

Dostrzeg艂em pod sob膮 ruch. Bo偶e, byle tylko nie nieprzyjacielski my艣liwiec! M贸j Messerschmitt trz膮s艂 si臋 jak wiekowy starzec, w tyle kad艂uba 艂omota艂a jaka艣 urwana cz臋艣膰.

Na szcz臋艣cie to tylko Stukas. Samolot ci膮gn膮艂 za sob膮 ogon dymu. W odruchu bratniej pomocy ruszy艂em ostro偶nie w jego kierunku. Zbli偶ywszy si臋, ujrza艂em dziury po pociskach i roztrzaskan膮 os艂on臋 kabiny. Pojedynczy kaem tkwi艂 wycelowany beznadziejnie w g贸r臋. Oszklenie by艂o zachlapane krwi膮, pokancerowane cia艂o strzelca pok艂adowego zwisa艂o bezw艂adnie w fotelu. Widz膮c nadlatuj膮cy samolot, pilot podni贸s艂 trwo偶liwie wzrok i, uspokojony, pomacha艂 do mnie kr贸tko.

Towarzyszy艂em mu jaki艣 czas, gdy nagle zauwa偶y艂em pod sob膮 b艂ysk ognia, po kt贸rym cienki ogon czarnego dymu, wij膮cy si臋 za Stukasem, rozr贸s艂 si臋 raptownie w szerok膮 wst臋g臋. Wn臋trze kabiny bombowca roz艣wietla艂 szalej膮cy po偶ar; widzia艂em, jak pilot miota si臋 na wszystkie strony, pr贸buj膮c otworzy膰 os艂on臋.

Bombowiec przewr贸ci艂 si臋 na ogon i run膮艂 do morza. Kiedy fale si臋 uspokoi艂y, pozosta艂a po nim jedynie ulotna smuga dymu.

W艣r贸d strz臋p贸w tablicy przyrz膮d贸w rozb艂ys艂a czerwona lampka: ko艅czy艂o mi si臋 paliwo. By艂em nad Calais. Ziemia. Znajdowa艂em si臋 na wysoko艣ci stu metr贸w, kiedy silnik zakrztusi艂 si臋. 艢mig艂o zatrzyma艂o si臋. Mia艂em pod sob膮 pole. Sk膮d wia艂 wiatr? Scheisse, lecia艂em z wiatrem. Pod skrzyd艂ami przemkn臋艂y drzewa ma艂ego sadu. Podci膮gn膮艂em si臋 na pasach. Tu偶 pode mn膮 wyskoczy艂 jaki艣 mur. W dole 艂any zb贸偶. Opu艣ci艂em nos maszyny, ziemia by艂a tu偶-tu偶.

Pierwszy, pot臋偶ny wstrz膮s: Messerschmitt zacz膮艂 skaka膰 pode mn膮 jak 艂贸d藕 na bystrzynach rzeki. Skrzyd艂a z艂o偶y艂y si臋, jakby by艂y zrobione z bibu艂ki. Uszy wype艂ni艂 mi piekielny zgrzyt. Os艂oni艂em zdrowym ramieniem twarz...

Wtem zaleg艂a przejmuj膮ca cisza. Siedzia艂em jak zamroczony, gdy nagle uderzy艂 mnie podmuch gor膮ca. Zacz膮艂em szarpa膰 zaczepy kabiny, czuj膮c zapach wrz膮cego oleju, kt贸ry po chwili zapali艂 si臋 gwa艂townym p艂omieniem. Walcz膮c z ci臋偶k膮 os艂on膮, zdo艂a艂em j膮 w ko艅cu podnie艣膰. Zwali艂em si臋 ca艂ym ci臋偶arem cia艂a na poszarpane resztki skrzyd艂a. Pozbiera艂em si臋 jako艣 i, ku艣tykaj膮c, zacz膮艂em ucieka膰 od wraku. Dobieg艂y mnie eksplozje, dym, stukot wybuchaj膮cej amunicji, sw膮d pal膮cego si臋 siana. W ustach czu艂em smak krwi.

Schmitt 鈥 tak si臋 nazywa艂, porucznik Schmitt. Nasza grupa z艂o偶ona z dow贸dc贸w eskadr my艣liwskich sta艂a obok wagon贸w, czekaj膮c a偶 der Dicke wynurzy si臋 z poci膮gu. Grubas kaza艂 na siebie czeka膰, by pokaza膰, jak nisko nas ceni. Schmitt, kt贸ry sam wy艂oni艂 si臋 niedawno z d艂ugiego szeregu wagon贸w, zdobionych niebiesko-z艂otymi barwami godnymi sali jadalnej Romanow贸w, sta艂 teraz z boku jak ca艂a reszta. Zrezygnowa艂em z pr贸by podrapania sw臋dz膮cego miejsca pod gipsem na r臋ce i zbli偶y艂em si臋 do niego ostro偶nym krokiem.

A, witam pana pu艂kownika 鈥 odezwa艂 si臋. 鈥 Jestem pewny, 偶e pan marsza艂ek lada moment wyjdzie.

Nie w膮tpi臋, je艣li nie chce przegapi膰 startu bombowc贸w.

Pan marsza艂ek nie jest zbyt zadowolony 鈥 ostrzeg艂 mnie. 鈥 Obieca艂 osobi艣cie F眉hrerowi, 偶e Luftwaffe rzuci Wielk膮 Brytani臋 na kolana. A tymczasem ponosimy tak du偶e straty, 偶e nalot贸w trzeba dokonywa膰 noc膮.

Nie wydaje mi si臋, aby艣my my, piloci, uwa偶ali kiedykolwiek za mo偶liwe ograniczenie potencja艂u Anglii przez ataki z powietrza 鈥 bez wzgl臋du na to, co obiecywa艂 marsza艂ek Rzeszy.

Rozejrza艂em si臋 wok贸艂 siebie. Piloci chodzili bez celu po peronie, postawiwszy futrzane ko艂nierze przed narastaj膮cym ch艂odem.

Pami臋ta pan, poruczniku, tego starego Frontkdmpfer, kt贸remu pan pomaga艂? Tego, co to przekaza艂 G枚ringowi swoj膮 fabryk臋 i domy?

M贸wi pan o tym 呕ydzie?

W艂a艣nie. Zdawa艂o mi si臋, 偶e odprowadza艂 go pan do poci膮gu, zgadza si臋? Ot贸偶 jego 偶ona, kt贸ra mieszka w Ameryce, napisa艂a mi w li艣cie, 偶e na niego czeka艂a, ale on do tej pory nie odezwa艂 si臋.

Schmitt wpatrywa艂 si臋 intensywnie w paznokcie. 鈥 Pewnie wkr贸tce si臋 zjawi 鈥 zasugerowa艂.

Nie da艂 znaku 偶ycia.

Pu艂kowniku, die Juden sind unser Ungl眉ck 鈥 zauwa偶y艂 z nut膮 znu偶enia. 鈥 呕ydzi s膮 przyczyn膮 naszych nieszcz臋艣膰. Kto by si臋 przejmowa艂 losem jakiego艣 呕yda? Czy to takie wa偶ne, gdzie jest?

Dla mnie tak 鈥 nie ust臋powa艂em.

A wi臋c dobrze! Wsadzi艂em go do poci膮gu, tak jak mi kaza艂 marsza艂ek.

Do jakiego poci膮gu?

Na twarzy Schmitta pojawi艂 si臋 nieoczekiwanie u艣miech. 鈥 Tak, jak mi polecono! Wsiad艂 do poci膮gu, kt贸ry jecha艂 do Polski. 鈥 Zwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do mnie. 鈥 Marsza艂ek i Reichsf眉hrer Himmler zdaj膮 sobie spraw臋 z nowej sytuacji. Nie s膮 zainteresowani dalszymi wyjazdami 呕yd贸w z kraju. Wszystkich 呕yd贸w trzeba zmusi膰 do pracy, 偶eby odkupili zniszczenia, jakie wyrz膮dzili naszej ojczy藕nie. A wi臋c 呕yd Eisenmann jest teraz w Polsce i pracuje dla Vaterlandu. A, ju偶 idzie marsza艂ek!

Drzwi wagonu otworzy艂y si臋 i G枚ring przecisn膮艂 si臋 przez przej艣cie. Ja艣nia艂 pe艂nym blaskiem w nowym mundurze marsza艂kowskim, na kt贸ry sk艂ada艂o si臋 kilka metr贸w kwadratowych szafirowego materia艂u, zdobionego z艂otymi sznurami. Pos艂a艂 nam chmurne spojrzenie przez warstw臋 makija偶u i pocz艂apa艂 kaczym krokiem do samochodu. Wsiedli艣my w swoje auta i ca艂a kawalkada skierowa艂a si臋 na lotnisko, gdzie Heinkle Ju-88 szykowa艂y si臋 do startu. G枚ringowi na ten widok humor jakby si臋 poprawi艂.

Nareszcie! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Teraz zmia偶d偶ymy Anglik贸w. Os艂ona nocy zapewni to, czego nie by艂y w stanie zapewni膰 my艣liwce w ci膮gu dnia 鈥 bezpiecze艅stwo dla bombowc贸w.

W艣r贸d pilot贸w zapanowa艂o pe艂ne napi臋cia zdenerwowanie. Kilku m艂odszych zerkn臋艂o w moj膮 stron臋: wiedzieli, 偶e lata艂em z G枚ringiem w Cyrku Richthofena.

Troch臋 to niesprawiedliwe, panie marsza艂ku 鈥 zakrzykn膮艂em. Odwr贸ci艂 si臋 do mnie 鈥 A, to ty, Wolff! 鈥 sarkn膮艂. 鈥 Spojrza艂 pogardliwie na moj膮 r臋k臋 i pokaleczon膮 twarz. 鈥 Co ci si臋 sta艂o? Upi艂e艣 si臋 i spad艂e艣 ze schod贸w? Uwa偶asz, 偶e oceniam was niesprawiedliwie? To powiedz mi, dlaczego jestem zmuszony wysy艂a膰 bombowce noc膮, hm? S艂ucham!

Po pierwsze, Stukasy w konfrontacji z dobrymi my艣liwcami s膮 jak kaczki na strzelnicy. Nie mo偶emy zapewni膰 im os艂ony w czasie lotu nurkowego, wi臋c Hurricane鈥檡 Spitfire鈥檡 zjadaj膮 je 偶ywcem.

Stukasy wycofali艣my, a wy innych bombowc贸w te偶 nie potraficie os艂ania膰.

Wina b艂臋dnej taktyki 鈥 odpar艂em kr贸tko. 鈥 jeste艣my my艣liwcami i jako tacy powinni艣my mie膰 swobod臋 przemieszczania si臋, bo tylko wtedy mo偶emy by膰 skutecznymi obro艅cami. Nie pami臋ta pan, co m贸wi艂 nasz dawny dow贸dca Freiherr von Richthofen? 鈥濸iloci my艣liwc贸w musz膮 mie膰 mo偶liwo艣膰 swobodnego penetrowania przydzielonego im obszaru dzia艂ania, a wypatrzywszy nieprzyjaciela przyst臋puj膮 do ataku i zestrzeliwuj膮 go. Ca艂e inne gadanie to zwyk艂e brednie鈥. A nas zmusza si臋 do stosowania zupe艂nie innej taktyki.

To moja taktyka! 鈥 warkn膮艂 niebezpiecznie. 鈥 I by艂aby skuteczna, gdy bym mia艂 pilot贸w zamiast bab! Zobaczmy, jak spisz膮 si臋 za艂ogi bombowc贸w!

Straci艂em wielu swoich ch艂opc贸w, podobnie jak reszta stoj膮cych ko艂o mnie dow贸dc贸w; przez ca艂y czas wype艂niali艣my wszystko, co do nas nale偶a艂o. Na my艣l o tym wezbra艂 we mnie gniew.

Chocia偶 naszym kolegom z bombowc贸w 鈥 tak jak i nam, pilotom my艣liwc贸w 鈥 nie brakuje odwagi, to nie uda im si臋 z艂ama膰 Anglik贸w, co najwy偶ej bardziej ich rozjuszy膰.

A to niby dlaczego, je艣li wolno wiedzie膰? 鈥 spyta艂 mi臋kko G枚ring. Cz臋艣膰 pilot贸w zacz臋艂a si臋 powoli ode mnie odsuwa膰: potrafili odczyta膰 oznaki nadci膮gaj膮cego niebezpiecze艅stwa.

To 艣rednie samoloty bombowe 鈥 zacz膮艂em. 鈥 Mog膮 przenosi膰 lekkie 艂adunki, a do tego nie mamy ich w wystarczaj膮cej ilo艣ci. Praktycznie wszystkie posiadane maszyny wysy艂amy na lini臋 frontu. Nie tworzymy odpowiednich rezerw, wi臋c na skutek ci膮g艂ych strat nasza szpica uderzeniowa zostanie w ko艅cu okrojona do mizernego kikuta. Osi膮gamy jedynie tyle, 偶e dajemy Anglikom okazj臋 do zdobycia do艣wiadczenia i wkr贸tce sami si臋 zjawi膮, by odda膰 nam wet za wet.

W przysz艂ym roku b臋dzie gotowy czterosilnikowy bombowiec Heinkel He-177, a wtedy wyko艅czymy Brytyjczyk贸w!

To chybiona konstrukcja. Pomys艂 zastosowania czterech silnik贸w do nap臋du dw贸ch 艣migie艂 jest pozbawiony sensu. Nic z tego nie b臋dzie.

Phi! O wiele bardziej ni偶 nowinki techniczne liczy si臋 bohaterska postawa jednostki.

Je偶eli samolot od strony konstrukcyjnej i produkcyjnej nie spe艂nia wymog贸w walki powietrznej, to z r贸wnym powodzeniem mo偶na by posy艂a膰 bohaterskich pilot贸w na Fokkerach z 1918 roku 鈥 odpali艂em.

Bombowce rozgrzewa艂y silniki, rozb艂yskuj膮c w g臋stniej膮cym mroku niebieskawymi p艂omieniami. Tocz膮c si臋 oci臋偶ale po trawie, jeden po drugim wzbija艂y si臋 w powietrze i bra艂y kurs na wybrze偶e. Wkr贸tce pomruk silnik贸w zamar艂 w ciemno艣ci i pozostali艣my sami na pustym lotnisku. G枚ring patrzy艂 za odlatuj膮cymi maszynami; powoli z jego twarzy znika艂 u艣miech.

Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 kroczy膰 do samochodu. Nagle przystan膮艂 i wykona艂 b艂yskawiczny obr贸t na pi臋cie w moj膮 stron臋.

Chcesz wiedzie膰, dlaczego nasze my艣liwce zawali艂y spraw臋? Bo dowodzi艂y nimi stare pryki bez jaj, takie jak ty! Na stanowiskach dow贸dczych potrzebuj臋 ludzi m艂odych i odwa偶nych. Popatrz na siebie! Uty艂e艣 i wy艂ysia艂e艣, wygl膮dasz jak stara papuga! Nie nadajesz si臋 do tego. M贸wisz, 偶e jeste艣 takim specem od techniki, co? Bardzo dobrze! Twoje miejsce jest na ty艂ach, w艣r贸d innych tch贸rzy, parszywych cywil贸w, co dekuj膮 si臋 przy pracy nad samolotami. Tu jeste艣 sko艅czony! Na froncie potrzebujemy tylko bohater贸w.

Bardzo dobrze, panie marsza艂ku 鈥 odrzek艂em zimno. Nie panuj膮c d艂u偶ej nad s艂owami, dorzuci艂em: 鈥 Rozumiem zatem, 偶e skoro pan sam jest coraz grubszy, starszy i wystrojony dok艂adnie jak papuga, to ma pan zamiar tak偶e odej艣膰.

Sta艂em i wygl膮da艂em przez okno. Lis bieg艂 susami przez 艂膮k臋, przypr贸szon膮 ju偶 艣niegiem. Wpad艂 mi臋dzy drzewa i znikn膮艂. Nagle w niebo wyskoczy艂y kanie i z g艂o艣nym skrzekiem zacz臋艂y zatacza膰 kr臋gi, sadowi膮c si臋 po chwili na ga艂臋ziach w wojowniczym nastroju. Najwyra藕niej tam, w dole, musia艂a le偶e膰 jaka艣 padlina, a lis przeszkodzi艂 im w przyjemnym (jak dla nich) zaj臋ciu oczyszczania jej do go艂ych ko艣ci. Zimy panuj膮 tu srogie, wi臋c ptaki staraj膮 si臋 naje艣膰 do syta, kiedy tylko nadarza si臋 okazja.

G枚ring odzyska艂 na tyle humor, 偶e za艂atwi艂 mi nowe stanowisko; nie skierowano mnie do przerzucania papierk贸w, co spotka艂o poniekt贸rych starych lotnik贸w. Nigdy ju偶 jednak nie by艂 tak 偶yczliwy jak dawniej. Pewnie i dlatego, 偶e od momentu rozpocz臋cia Bitwy o Angli臋 jego Luftwaffe nie spisywa艂a si臋 r贸wnie dobrze jak niegdy艣. Tak jak szcz臋艣cie coraz bardziej odwraca艂o si臋 od Luftwaffe, tak i on popada艂 w coraz wi臋ksz膮 nie艂ask臋 u Hitlera, jedynego cz艂owieka, kt贸ry napawa艂 go l臋kiem. Zgodnie z moj膮 przepowiedni膮, naloty bombowc贸w nie zdo艂a艂y z艂ama膰 oporu Anglik贸w. Ponosili艣my tak du偶e straty, 偶e w ko艅cu zmuszeni byli艣my zaniecha膰 atak贸w. I wtedy wojna przenios艂a si臋 na wsch贸d. Zaatakowali艣my Rosj臋...

Ja tymczasem obj膮艂em stanowisko in偶yniera i pilota oblatywacza nowego modelu Messerschmitta. G枚ring, daj膮c jeszcze na koniec uj艣cie swojej z艂o艣ci, nakaza艂, by mnie, jako wybitnemu znawcy techniki i osobie obdarzonej niezwykle wysokim mniemaniem o w艂asnej odwadze, powierzano najbardziej niebezpieczne z opracowywanych projekt贸w. Takim to sposobem zosta艂em w艂膮czony w prace nad rozwojem my艣liwca o nap臋dzie rakietowym Messerschmitt Me-163. W czerwcu, kiedy pot臋偶ne si艂y niemieckie w ramach planu Barbarossa prze艂amywa艂y granic臋 rosyjsk膮 na licz膮cym trzy tysi膮ce kilometr贸w froncie, ja siedzia艂em w Peenemunde, gdzie ulokowano nasz膮 ekip臋 prowadz膮c膮 badania nad nowym, prze艂omowym modelem my艣liwca. Dla mnie wojna nagle jakby przenios艂a si臋 na inn膮 planet臋. By艂em pilotem oblatywaczem, in偶ynierem do prac badawczo-rozwojowych 鈥 i nikt do mnie nie strzela艂. Powr贸ci艂em w lata dwudzieste: znowu lata艂em na szybowcach.

W latach dwudziestych lata艂em na zupe艂nie niezwyk艂ym szybowcu o nazwie Storche czyli 鈥濨ocian鈥, stworzonym przez pewnego m艂odego konstruktora, kt贸ry nazywa艂 si臋 Alexander Lippisch. Samolot nie mia艂 ogona 鈥 zosta艂 pomy艣lany jako jedno wielkie 鈥瀕ataj膮ce skrzyd艂o鈥. Lippisch by艂 gor膮cym zwolennikiem tego rodzaju konstrukcji i wkr贸tce zaprezentowa艂 bezogonow膮 maszyn臋 o sko艣nych skrzyd艂ach, kt贸ra mia艂a kszta艂t greckiej litery delta. 脫wczesne Ministerstwo Lotnictwa wykaza艂o typow膮 dla biurokrat贸w inteligencj臋, wyrokuj膮c, 偶e z uwagi na brak ogona maszyna nie jest bezpieczna.

Czas mija艂. W 1940 roku Lippisch mia艂 ju偶 gotowy projekt niewielkiego my艣liwca o sko艣nych skrzyd艂ach, kt贸ry m贸g艂 by膰 nap臋dzany bardzo ma艂ym i lekkim silnikiem rakietowym konstrukcji Helmutha Waltera. Silnik pracowa艂 na mieszance nadtlenku wodoru i r贸偶nych w臋glowodor贸w, znanej jako T-stoff oraz mieszance C-stoff, stanowi膮cej po艂膮czenie wodzianu hydrazyny z alkoholem metylowym. Dodanie do siebie obu mieszanek wywo艂ywa艂o reakcj臋, kt贸ra 鈥 je艣li mieszanki znajdowa艂y si臋 w komorze spalania silnika 鈥 wytwarza艂a pot臋偶n膮 si艂臋 ci膮gu.

Proces ten odbywa艂 si臋 w bardzo starannie kontrolowanych warunkach. Dla zilustrowania skali niebezpiecze艅stwa wystarczy przytoczy膰 nast臋puj膮cy przyk艂ad: gdyby mechanik wyla艂 (co istotnie si臋 zdarzy艂o) litr czy dwa C-stoffu do wiadra z resztkami T-stoffu, to przepad艂by wraz z wiadrem w o艣lepiaj膮cym b艂ysku fioletowego dymu.

Messerschmitt Me-163 Komet, zabiera艂 ze sob膮 dwie tony C-stoffu T-stoffu.

Trzeba jeszcze doda膰, 偶e T-stoff zapala艂 si臋 przy najmniejszym zetkni臋ciu si臋 z substancj膮 organiczn膮, C-stoff natomiast rozpuszcza艂 wszystko, nie oszcz臋dzaj膮c naturalnie i samego pilota.

Ale nap臋dzany nimi silnik by艂 w stanie dokona膰 takiego oto wyczynu: podczas gdy samolot o nap臋dzie t艂okowym potrzebowa艂 cz臋sto p贸艂 godziny na osi膮gni臋cie docelowego pu艂apu, to Messerschmittowi Me-163 wystarcza艂a na to jedna minuta; o ile ten pierwszy m贸g艂 lata膰 z pr臋dko艣ci膮 sze艣ciuset kilometr贸w na godzin臋, my艣liwiec rakietowy dochodzi艂 do bariery d藕wi臋ku, przekraczaj膮c pr臋dko艣膰 tysi膮ca kilometr贸w.

Czym innym jednak by艂o wprowadzenie tego projektu w 偶ycie. W czasie gdy zesp贸艂 konstruktorski pracowa艂 nad rozwini臋ciem projektu, cz臋艣膰 z nas zmaga艂a si臋 z kad艂ubem. Po wyczerpaniu si臋 paliwa, Me-163 zamienia艂 si臋 w szybki szybowiec 鈥 zacz臋li艣my wi臋c od szybowc贸w. Versuch, czyli 鈥瀖odel eksperymentalny 163AV by艂 tak szybki, 偶e od momentu wyczerpania si臋 paliwa do l膮dowania pokonywa艂 oko艂o stu sze艣膰dziesi臋ciu kilometr贸w. Wed艂ug oblicze艅, w pe艂ni wyposa偶ony my艣liwiec Me-163B powinien usi膮艣膰 na ziemi na wysuwanej p艂ozie (by艂 zaprojektowany jako maszyna bez k贸艂) po przebyciu dwustu sze艣膰dziesi臋ciu kilometr贸w. Maszyna startowa艂a z odrzucanego po starcie w贸zka a l膮dowa艂a na p艂ozie.

Poniewa偶 Me-163 zachowywa艂 si臋 jak szybowiec, pilot przy podchodzeniu do l膮dowania nie mia艂 wsparcia ze strony nap臋du. Zatem l膮dowanie musia艂o si臋 powie艣膰 za pierwszym razem. Je艣li tak by艂o, pilot wysiada艂 z kabiny i szed艂 do kantyny na piwo. Je偶eli za艣 by艂o nieudane, w gr臋 wchodzi膰 mog艂y r贸偶ne warianty zako艅czenia, pocz膮wszy od rozerwania pilota na kawa艂ki, a sko艅czywszy na rozpuszczeniu go niczym pastylki aspiryny w 偶r膮cych chemikaliach. Nie przypadkiem wi臋c Me-163 w nied艂ugim czasie zyska艂 sobie okre艣lenie 鈥瀌iabelskich sa艅鈥.

Wida膰 z tego, jak wa偶ne by艂o w艂a艣ciwe podej艣cie do l膮dowania. Dla szkolenia pilot贸w w tym zakresie pos艂u偶yli艣my si臋 szybowcami, zaczynaj膮c od standardowych typu Grunau Baby a nast臋pnie przechodz膮c na szybowce typu Habicht. Wraz ze wzrostem umiej臋tno艣ci lotnik贸w, skracali艣my skrzyd艂a szybowc贸w. Wkr贸tce 艣miga艂y w powietrzu niczym pociski. Loty przenios艂y si臋 teraz do Bad Zwischenahn 鈥 w urokliwy i pe艂en sielanki krajobraz fryzyjskich wsi. Lippisch nie m贸g艂 doj艣膰 do porozumienia z profesorem Messerschmittem, kt贸rego zak艂ady budowa艂y wspomniany my艣liwiec, i w 1943 roku przeni贸s艂 si臋 do Wiednia, gdzie stan膮艂 na czele instytutu bada艅 aerodynamicznych. Tam w艂a艣nie opracowa艂 projekty ponadd藕wi臋kowych my艣liwc贸w odrzutowych o skrzyd艂ach w kszta艂cie litery delta. Nigdy ju偶 si臋 nie spotkali艣my, za to po zako艅czeniu wojny sporo o nim czyta艂em. Szefowie ameryka艅skiego koncernu Convair, b臋d膮c pod wra偶eniem jego pomys艂贸w, postanowili je wykorzysta膰. W ten spos贸b powsta艂y ponadd藕wi臋kowe odrzutowce, takie jak Delta Dagger Delta Dart oraz bombowiec B-58 Hustkr, kt贸ry 鈥 podobnie jak Me-163 鈥 wyprzedza艂 o dziesi臋膰 lat swoj膮 epok臋.

W pi臋knej wiejskiej okolicy nad jeziorem Zwischenahn pracowali艣my nad przekszta艂ceniem eksperymentalnego modelu w uzbrojony my艣liwiec, niszcz膮ce narz臋dzie wojny.

Niebo nad Niemcami, nawet w nocy, przemierza艂y floty brytyjskich czterosilnikowych bombowc贸w, zamieniaj膮c ca艂e miasta w p艂on膮ce zgliszcza, a Amerykanie w swoich Lataj膮cych Fortecach w 艣wietle dnia obracali w perzyn臋 nasze obiekty przemys艂owe. Gdyby uda艂o si臋 nam opracowa膰, a nast臋pnie wyprodukowa膰 odpowiedni膮 liczb臋 Me-163, otrzymaliby艣my bro艅 zdoln膮 do zadania Amerykanom tak powa偶nych strat, 偶e musieliby zaprzesta膰 swoich atak贸w.

W Bad Zwischenahn 偶yli艣my z dala od wojny. W ko艅cu jednak wojna zawita艂a i tam: otrzyma艂em list od Hoeppnera, w kt贸rym pisa艂, 偶e przyje偶d偶a na urlop z frontu wschodniego. Um贸wili艣my si臋 na kolacj臋 w znanej mi restauracyjce w Bad Zwischenahn.

Podobno nie powinienem pyta膰, co tutaj robicie 鈥 odezwa艂 si臋 Hoeppner 偶artobliwie.

Fakt, pracujemy nad supertajnym projektem 鈥 przyzna艂em. Hoeppner postarza艂 si臋 bardzo od naszego ostatniego spotkania; leczy艂 si臋 po odniesionych ranach n贸g i musia艂 pos艂ugiwa膰 si臋 lask膮. Ale poza tym by艂 to wci膮偶 ten sam Hoeppner. Tak jak ja, mia艂 stopie艅 pu艂kownika.

Nic nie szkodzi 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Sam te偶 musz臋 w niekt贸rych sprawach trzyma膰 j臋zyk za z臋bami. No, co tu dobrego daj膮? S艂ysza艂em, 偶e mo偶na tu nie藕le zje艣膰.

W艂a艣ciciel zawar艂 jak膮艣 umow臋 z miejscowymi rolnikami. Poza tym uzupe艂nia menu rybami, kt贸re sam 艂owi w jeziorze. Na pocz膮tek radz臋 ci spr贸bowa膰 w臋dzonego w臋gorza, co艣 wspania艂ego! Jakby tego by艂o ma艂o, ma jeszcze piwniczk臋 z przedwojennymi winami!

Rzeczywi艣cie dobre 鈥 orzek艂 Hoeppner z namaszczeniem, zanurzywszy usta w tokaju.

Lepsze ni偶 na froncie 鈥 zauwa偶y艂em prowokuj膮co.

A, na froncie... Tam cz臋stuj膮 nas kulami i bombami. I nienawi艣ci膮, kt贸ra otacza nas ze wszystkich stron, kiedy wycofujemy si臋 przez ruiny miast i wsi, kt贸re wcze艣niej widzia艂y nasz triumfalny wjazd. Mimo wszystko my艣l臋, 偶e mieli艣my szans臋 wygra膰.

Tak uwa偶asz?

Jestem o tym przekonany. 鈥 Rozejrza艂 si臋 dooko艂a, ale siedzieli艣my w zacisznym miejscu, gdzie nikt nie m贸g艂 nas pods艂ucha膰. 鈥 Mieszka艅cy Zwi膮zku Radzieckiego nienawidzili Stalina za los, jaki im zgotowa艂 鈥 wyja艣nia艂 cichym, lecz wyra藕nym szeptem. 鈥 Stalin wymordowa艂, zag艂odzi艂 na 艣mier膰 i prze艣ladowa艂 miliony ludzi. Kiedy wkroczyli艣my na Ukrain臋, mieszka艅cy przyj臋li nas jak wyzwolicieli. Gotowi byli walczy膰 u naszego boku i i艣膰 a偶 do Moskwy, by tam zatkn膮膰 g艂ow臋 Stalina na pal! R臋cz臋 ci, niewiele by艂o trzeba, 偶eby przeci膮gn膮膰 ich na nasz膮 stron臋: 偶o艂nierze i oficerowie dezerterowali do nas ca艂ymi tysi膮cami. Ale sytuacja zmieni艂a si臋, kiedy SS przyst膮pi艂o do zabijania ludzi...

Kogo masz na my艣li?

Einsatzkommanda, oddzia艂y likwidacyjne. Teoretycznie maj膮 zabija膰 bolszewickich komisarzy, ale sam widzia艂em masowe groby kobiet, dzieci i starc贸w... Dzia艂aj膮 na rozkaz samego Hitlera, wed艂ug kt贸rego S艂owianie, podobnie jak 呕ydzi, nale偶膮 do klasy podludzi, dlatego trzeba ich zetrze膰 z powierzchni ziemi. Prowadzimy wojn臋 rasow膮: mordujemy 呕yd贸w, S艂owian, Cygan贸w, w艂a艣nie tych, kt贸rzy mogliby przyczyni膰 si臋 do naszego zwyci臋stwa.

Eisenmanna wys艂ali do Polski 鈥 wyrzuci艂em z siebie. 鈥 Pr贸bowa艂em mu pom贸c w wydostaniu si臋 z kraju, ale trafi艂 do Polski do obozu pracy przy musowej.

Esenmann by艂 呕ydem, wi臋c teraz ju偶 najpewniej nie 偶yje 鈥 obja艣ni艂 cicho Hoeppner. 鈥 Himmler kaza艂 za艂o偶y膰 w Polsce wielkie obozy koncentracyjne, w kt贸rych odbywa si臋 masowa eksterminacja 呕yd贸w. Za jednym zamachem morduje si臋 ogromne rzesze ludzi...

Sk膮d masz tak膮 pewno艣膰?

Widzisz... jestem w sztabie Grupy Armii 鈥炁歳odek鈥 dowodzonej przez von Tresckowa. Mamy swoje sposoby zdobywania informacji. Wi臋藕ni贸w przywozi si臋 poci膮gami, a potem... zagazowuje. Eisenmann do tej pory na pewno podzieli艂 los reszty, a jego cia艂o zosta艂o spalone w wielkim piecu.

To szale艅stwo 鈥 wyduka艂em. 鈥 Himmler to pomyleniec, wariat o m贸zgu prze偶artym marchewk膮...

Jak r贸wnie偶 biurokrata i cz艂owiek, kt贸ry do samego ko艅ca b臋dzie wykonywa艂 wol臋 Hitlera. Stoi na czele sprawnej organizacji, stworzonej tylko po to, by 艂apa膰 i eliminowa膰 呕yd贸w i innych Untermenschen.

Hoeppner umilk艂 na kr贸tko. Wreszcie wzi膮艂 do r膮k sztu膰ce i zabra艂 si臋 na powr贸t do szynki.

Szcz臋艣ciarz z ciebie! 鈥 westchn膮艂. 鈥 Nie pami臋tam, 偶ebym kiedykolwiek jad艂 r贸wnie smaczn膮 szynk臋, nawet w czasach pokoju.

艢winie s膮 daleko od frontu, martwi膮 si臋 jedynie o pe艂ne koryta.

艁adnie tu u was, naprawd臋 艂adnie. A jak ci si臋 tu pracuje po powrocie z frontu?

By艂em dumny z tego, 偶e mog臋 dowodzi膰 swoimi ch艂opcami. I walczy艂 bym nadal, gdyby nie Grubas: ca艂膮 win膮 za niepowodzenia w Bitwie o Angli臋 obarczy艂 pilot贸w starszych wiekiem... Mnie nawet nazwa艂 tch贸rzem...

Hoeppner skrzywi艂 twarz z niesmakiem.

Zawsze ci臋 mia艂em za ma艂o rozwa偶nego, cho膰 pewnie i taka postawa mo偶e mie膰 swoje plusy 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Ale w twoj膮 odwag臋 nigdy nie w膮tpi艂em. Co艣 mi si臋 jednak zdaje, 偶e wci膮偶 nie masz od niego spokoju, nawet tutaj. Przyznaj si臋?

Nie ma najmniejszego poj臋cia o tym, 偶e prowadzenie wojny powietrznej 艂膮czy si臋 nierozerwalnie z produkcj膮 i zaopatrzeniem. Strategia wojny powietrznej, o kt贸rej wie tyle co nic, zale偶y ca艂kowicie od rozwoju nowych broni i masowej produkcji samolot贸w. Kiedy ta sfera jest uporz膮dkowana, wtedy mo偶na oczywi艣cie przej艣膰 do kwestii czysto wojskowej natury 鈥 ale nie wcze艣niej.

Nie przerywaj膮c, ci膮gn膮艂em:

Stawianie przez niego na pierwszym miejscu m艂odych oficer贸w te偶 nam nie wychodzi na dobre. Do tego nie ukrywa pogardy dla in偶ynier贸w i cywil贸w, czyli tych, na kt贸rych spoczywa obowi膮zek produkcji nowych broni. Niedawno pr贸bowa艂 nawet doprowadzi膰 do rozstrzelania cz臋艣ci naszej kadry, bo 鈥 jak twierdzi艂 鈥 nie pracujemy dostatecznie szybko!

Starzy Frontkampfers s膮 niewiele lepsi 鈥 poskar偶y艂 si臋 Hoeppner. 鈥 Pe艂ni膮 stanowiska dow贸dcze przekraczaj膮ce ich mo偶liwo艣ci. By艂em przy tym, jak genera艂 Bittrich stara艂 si臋 wy艂o偶y膰 Seppowi Dietrichowi, kt贸ry wcze艣niej by艂 szoferem i ochroniarzem Hitlera, podstawowe zasady strategii w zestawieniu z taktyk膮. Dla Dietricha, kt贸ry, jak wiesz, jest obecnie genera艂em Waffen SS, taktyka jest spraw膮 prost膮: atakowa膰 i zniszczy膰 nieprzyjaciela bez ogl膮dania si臋 na straty w ludziach. A strategia? Nie m贸g艂 w og贸le poj膮膰, co to takiego.

Upi艂 nieco wina.

A jak tw贸j syn? 鈥 zmieni艂 temat.

Kurt nie 偶yje odpar艂em, nie zmieniaj膮c tonu g艂osu. 鈥 Jego oddzia艂 zosta艂 starty na miazg臋 gdzie艣 pod Stalingradem. S艂u偶y艂 w armii von Paulusa. Hitler mia艂 ju偶 wyda膰 von Paulusowi rozkaz odwrotu, kiedy G枚ring zacz膮艂 go che艂pliwie zapewnia膰, 偶e mo偶e dostarcza膰 wojskom pod Stalingradem zaopatrzenie drog膮 powietrzn膮. Ta gruba 艣winia zrobi艂aby wszystko, byle si臋 podliza膰 Hitlerowi... No wi臋c Hitler zabroni艂 im si臋 wycofywa膰 i teraz wszyscy nie 偶yj膮... A Grubas ma nowy mundur.

Tak mi przykro... Tylu ludzi ju偶 zgin臋艂o...

Straci艂em go du偶o wcze艣niej. Pozwoli艂em mu p贸j艣膰 do szko艂y w zamku Wallenberg, nie maj膮c poj臋cia, 偶e jest to miejsce indoktrynacji m艂odzie偶y.

Kiedy si臋 zorientowa艂em, by艂o za p贸藕no. Kurt mia艂 charakter Hildy: musia艂 w co艣 wierzy膰, got贸w by艂 da膰 si臋 porwa膰 ka偶dej ideologii. Tak jak matka. Hilda by艂a przekonana, 偶e komunizm to nowy, lepszy 艣wiat. Kurt przesi膮k艂 tymi wszystkimi bzdurami o Rassenschande, o zatruwaniu czysto艣ci krwi...

Nie s膮dz臋, 偶eby艣 si臋 orientowa艂, gdzie jest teraz Hilda?

A czy dzisiaj w og贸le wiadomo, gdzie si臋 kto podziewa? 鈥 zauwa偶y艂em z gorycz膮.

To prawda. Gdzie na przyk艂ad podzia艂a si臋 Grupa Armii 鈥炁歳odek鈥? W ubieg艂ym roku nasze straty by艂y wi臋ksze od uzupe艂nie艅 o ponad milion 偶o艂nierzy. Wyobra偶asz sobie, milion ludzi! Obliczy艂em nawet dat臋, kiedy Wehrmacht przestanie istnie膰. Wszystkich nas czeka krwawa 艂a藕nia.

Kelner przyni贸s艂 kaw臋 鈥 prawdziw膮 kaw臋. Nasz zesp贸艂 oblatywaczy by艂 dobrze zaopatrzony w herbat臋 i kaw臋, przynios艂em wi臋c troch臋 owych rarytas贸w w艂a艣cicielowi restauracji. Pocz臋stowa艂em Hoeppnera cygarem i przez chwil臋 wydmuchiwali艣my dym, rozkoszuj膮c si臋 aromatem przedniego tytoniu.

Ofiar b臋dzie du偶o wi臋cej 鈥 podj膮艂 cicho Hoeppner. 鈥 Anglicy i Ameryka nie zbli偶aj膮 si臋 do nas od strony W艂och. Wkr贸tce te偶 dokonaj膮 desantu z Wielkiej Brytanii na wybrze偶e Francji i stamt膮d wkrocz膮 do Niemiec, a jednocze艣nie ze wschodu nadci膮gn膮 Rosjanie. Himmler w tym czasie rozgrzewa膰 b臋dzie do czerwono艣ci swoje piece krematoryjne, realizuj膮c w praktyce ostateczne rozstrzygni臋cie kwestii 偶ydowskiej w wersji Hitlera. Nie potrafi臋 powiedzie膰, ilu ludzi jeszcze zginie. A co czeka Niemc贸w, kt贸rzy do偶yj膮 ko艅ca wojny? Dominacja stalinowskiego re偶imu, r贸wnie nieludzkiego jak ten, kt贸ry nas obecnie uciska. Nie m贸wi膮c o ha艅bie, jaka sp艂ynie na nas za to, 偶e dopu艣cili艣my do tego wszystkiego. Zwyci臋zcy wkrocz膮 do oboz贸w koncentracyjnych i odkryj膮 dzie艂o Himmlera, pogr膮偶aj膮c w nies艂awie ca艂y nar贸d niemiecki. Chyba 偶e...

Chyba ze co?

Hoeppner nie od razu odpowiedzia艂, wpatruj膮c si臋 w 偶arz膮cy si臋 koniuszek cygara.

Naprawd臋 wy艣mienite... 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Przysz艂e pokolenia mog膮 oczy艣ci膰 si臋 z pi臋tna ha艅by, zrzucaj膮c z siebie jarzmo niewoli. 鈥 M贸wi艂 tak, jakby cytowa艂 fragment wiersza. Podni贸s艂 oczy znad cygara i spojrza艂 na mnie przenikliwym wzrokiem. 鈥 Potrzebna mi jest bomba, Hans.

Bomba? powt贸rzy艂em, 艣ciszaj膮c g艂os. 鈥 Jaka bomba? Du偶a?

Nie taka, do kt贸rej przeniesienia konieczny by艂by samolot. My艣l臋 o nie wielkiej bombie, kt贸r膮 mo偶na schowa膰 do teczki. Mam m贸wi膰 dalej, czy wola艂by艣 o niczym nie wiedzie膰?

M贸w 鈥 rzek艂em stanowczo. 鈥 Powiedz, czego potrzebujesz.

-Powinna to by膰 bomba o wystarczaj膮co du偶ej mocy, by u艣mierci膰 ludzi w obr臋bie jednego pokoju. Musi mie膰 zapalnik czasowy, 偶eby osoba, kt贸ra j膮 przyniesie, zd膮偶y艂a si臋 oddali膰. Mechanizm zegarowy i zapalnik powinny by膰 na tyle proste, by m贸g艂 je ustawi膰 kto艣, kto ma tylko jedn膮 r臋k臋, i to z trzema palcami. Mo偶e potrzebne b臋d膮 dwie bomby tej samej konstrukcji.

Siedzia艂em przy ma艂ym stoliku i my艣la艂em. W bazie mia艂em niedu偶y warsztat. By艂em kwalifikowanym in偶ynierem, zdolnym do samodzielnych modyfikacji w eksperymentalnym modelu samolotu, nad kt贸rym pracowali艣my. Mia艂em dost臋p do niezb臋dnych materia艂贸w wybuchowych. Trzy palce... Potrzebne b臋d膮 chyba szczypce... Do tego zapalnik kwasowy.

Zaci膮gn膮艂em si臋 wybornym aromatycznym dymem cygara i wypu艣ci艂em z ust srebrnoszar膮 wst臋g臋.

Jak d艂ugo zamierzasz tu zosta膰? 鈥 spyta艂em. 鈥 Musisz zrobi膰 sobie wycieczk臋 艂odzi膮 po jeziorze. To najwi臋ksza tutejsza atrakcja.

Z przyjemno艣ci膮 鈥 odpowiedzia艂 ze spokojem. 鈥 Jak s膮dzisz, ile czasu zajmie mi zwiedzanie?

Trzy dni powinny wystarczy膰. Na pewno nie wi臋cej.

Sta艂em i wygl膮da艂em przez okno, jak to mam w zwyczaju. Wysoko nad dolin膮, ponad poziomem mojego domostwa, kr膮偶y艂a pustu艂ka. Jestem co nieco przyg艂uchy, ale wzrok mam nadal bystry. Pilot my艣liwca nie mo偶e mie膰 k艂opot贸w ze wzrokiem. Musi dostrzec w oddali male艅kie, p臋dz膮ce kropki, musi wypatrzy膰 skrzyd艂a pod s艂o艅ce, nie mo偶e przegapi膰 migni臋cia brunatnych krzy偶y. Ci, kt贸rym si臋 to nie udaje, spadaj膮 zestrzeleni przez tych, kt贸rzy s膮 od nich lepsi.

Pustu艂ka z艂o偶y艂a nagle skrzyd艂a i run臋艂a w d贸艂 jak w艂贸cznia. Gdzie by艂a jej ofiara?

Oto i ona: szary, smuk艂y, szybko mkn膮cy go艂膮b. Wszystkie stworzenia musz膮 je艣膰, zw艂aszcza zim膮. Te, kt贸re nie mog膮 napcha膰 sobie brzuch贸w, gin膮 od zimna. Go艂膮b dostrzeg艂 pustu艂k臋 鈥 skr臋ci艂 i da艂 nura w bok. 艢cigaj膮cy go drapie偶nik roz艂o偶y艂 skrzyd艂a i, lawiruj膮c w powietrzu, rozpocz膮艂 taniec 艣mierci.

Z ziemi wida膰 by艂o zbli偶aj膮ce si臋 Lataj膮ce Fortece: sz艂y du偶ymi, rozleg艂ymi falangami, ci膮gn膮c za sob膮 szerokie smugi. Nasze male艅kie my艣liwce rakietowe Me-163 Komet, zacz臋艂y 艣miga膰 niczym filigranowe cacka, nurkuj膮c mi臋dzy bombowce i broni膮ce je, zwrotne my艣liwce nieprzyjaciela, i ostrzeliwuj膮c pot臋偶ne kad艂uby samolot贸w. Od czasu do czasu na ziemi臋 spada艂 trafiony bombowiec, rozsiewaj膮c po niebie deszcz b艂yszcz膮cych szcz膮tk贸w.

Amerykanie w swoich Mustangach ju偶 nas wypatrzyli i ruszyli za nami. Doskonale si臋 orientowali, 偶e maj膮 do czynienia z szybowcami, kt贸rych piloci 鈥 w przeciwie艅stwie do nich 鈥 nie mog膮 liczy膰 na wsparcie silnika. Zap臋dzaj膮c nas na ziemi臋 wiedzieli, 偶e nie mamy innego wyj艣cia, jak wyl膮dowa膰; ale by wyl膮dowa膰, musieli艣my przez kilka sekund lecie膰 prosto, r贸wnolegle do pod艂o偶a, nie mog膮c spodziewa膰 si臋 pomocy ze strony naszej artylerii przeciwlotniczej, kt贸ra ba艂a si臋 otworzy膰 ogie艅 w obawie, 偶e mo偶e trafi膰 w艂a艣nie nas.

Sta艂em na dole i czeka艂em, a偶 nasi wyl膮duj膮. Tymczasem z nieba nad Lipskiem bombowce nieprzyjaciela zrzuca艂y bomby burz膮ce prosto w 艣ciel膮ce si臋 pod nimi piek艂o p艂omieni. Celowali w olbrzymi膮 chmur臋 dusz膮cego, gryz膮cego dymu, jaka unosi艂a si臋 nieprzerwanie nad ruinami, kt贸re kiedy艣 by艂y miastem.

Zobaczy艂em samolot sier偶anta Kolba. Skr臋caj膮c i lawiruj膮c, prawie skacz膮c w powietrzu, umyka艂 przed goni膮cym go Mustangiem, kt贸ry pod膮偶a艂 za nim jak cie艅.

Go艂膮b wyskoczy艂 nad dolin膮, z pustu艂k膮 niemal na ogonie. W lewo, w prawo, w lewo! Nagle drapie偶nik wykona艂 b艂yskawiczny zwrot i spad艂 jak kamie艅 na ofiar臋. Na niebie pozosta艂a kurzawa drobnych pi贸r, kt贸re sp艂ywa艂y powoli w d贸艂 stoku.

Sier偶ant Kolb wyr贸wna艂 lot dos艂ownie w ostatniej sekundzie, prze艣lizguj膮c si臋 nad drzewami. Mustang otworzy艂 ogie艅 z wszystkich sze艣ciu karabin贸w maszynowych kalibru 12,7 mm. Pociski 艣ci臋艂y wierzcho艂ki drzew, wzbijaj膮c wysoko w g贸r臋 drzazgi, a szybowiec, zaj臋ty p艂omieniami, opad艂 na ziemi臋. Dzia艂a artylerii przeciwlotniczej zacz臋艂y strzela膰, ale Mustang by艂 ju偶 daleko, przemykaj膮c si臋 nad drzewami i wzbijaj膮c si臋 z powrotem ku flocie bombowc贸w.

Pustu艂ka usiad艂a na 艂膮ce i, rozejrzawszy si臋 dziko wok贸艂 siebie, zamachn臋艂a si臋 haczykowatym dziobem, by wyszarpn膮膰 kawa艂ek mi臋sa z trzymanego w szponach go艂臋bia.

Wysi艂ki naszego zespo艂u zako艅czy艂y si臋 powodzeniem i Komet osi膮gn膮艂 zdolno艣膰 bojow膮, chocia偶 nie by艂 wolny od wad, kt贸re w czasach pokoju zatrzyma艂yby samolot na d艂u偶ej na desce konstruktorskiej. Bywa艂o na przyk艂ad, 偶e ni st膮d, ni zow膮d kabina wype艂nia艂a si臋 dymem albo samolot eksplodowa艂 bez ostrze偶enia. Maj膮c jednak z jednej strony nawa艂臋 rosyjsk膮, z drugiej za艣 krocz膮cych od morza Anglik贸w i Amerykan贸w, mo偶na by艂o bez wielkiej pomy艂ki zak艂ada膰, 偶e tak czy inaczej 艣mier膰 jest nam pisana. Dla nas, pilot贸w my艣liwc贸w, sprawa by艂a prosta: lepiej walczy膰 w powietrzu, ni偶 trz膮艣膰 si臋 na ziemi ze strachu. Wsiadali艣my wi臋c w Me-163 i walczyli艣my.

Do艂膮czy艂em jako g艂贸wny instruktor do jednej z jednostek bojowych, bior膮c r贸wnie偶 udzia艂 w lotach przeciwko zape艂niaj膮cym nasze niebo flotom pot臋偶nych bombowc贸w. Nasze Me-163 sta艂y ukryte w lasach wok贸艂 lotniska. Piloci wyznaczeni do dy偶uru bojowego siedzieli w kabinach i drzemali niespokojnie nad tablicami przyrz膮d贸w w oczekiwaniu na rozkazy startowe.

By艂 gor膮cy lipcowy dzie艅. Z nieba la艂 si臋 偶ar. Siedzia艂em w otwartej kabinie, chroni膮c si臋 pod parasolem przed promieniami s艂o艅ca. Bzycza艂y owady, w powietrzu unosi艂 si臋 wszechobecny smr贸d chemikali贸w.

Z drzemki wyrwa艂 mnie trzask radiotelefonu.

To ty, G眉nther? 鈥 zg艂osi艂em si臋 przez radio. G眉nther by艂 kontrolerem obszaru i naprowadza艂 nas na lec膮ce wysoko w g贸rze ofiary.

Tak, Hans, to ja. Do startu zosta艂o jeszcze par臋 minut, ale pomy艣la艂em, 偶e chcia艂by艣 pewnie us艂ysze膰 naj艣wie偶sza nowin臋.

Co takiego?

Dokonano zamachu na F眉hrera. Pos艂u偶yli si臋 bomb膮.

Zabili go?

Nie. Wybuch rozerwa艂 kilka towarzysz膮cych mu os贸b, ale on sam ocala艂. Wida膰 diabe艂 mia艂 piecz臋 nad swoim krewniakiem. 鈥 Kiedy to by艂o? 鈥 spyta艂em.

Dwa dni temu.

Siedzia艂em bez s艂owa w male艅kiej, ciasnej kabinie, my艣l膮c tylko o jednym: teraz wojna b臋dzie toczy膰 si臋 dalej, a偶 ca艂e Niemcy zamieni膮 si臋 w zgliszcza, kt贸re stan膮 si臋 grobem dla wi臋kszo艣ci z nas.

Daj mi zna膰, kiedy mam startowa膰 鈥 powiedzia艂em do G眉nthera. Nadlatywali. W naszym kierunku przesuwa艂y si臋 bia艂e smugi rozkwitaj膮ce na b艂臋kitnym niebie. Rozleg艂 si臋 艂oskot zamykanych os艂on. Z pierwszego Me-163 wystrzeli艂 snop falistego dymu. Zaraz potem rozrywaj膮cy b臋benki ryk, og艂uszaj膮cy nawet pod os艂on膮 kabin; pot臋偶ny, w艣ciek艂y syk, jakby kto艣 zanurza艂 w wodzie olbrzymie, rozpalone do czerwono艣ci 偶elazo 鈥 to oddech Zygfrydowego smoka. Ogromny, fioletowoczarny ob艂ok, popychaj膮cy rozedrgane skrzydlate jajo. Komet oderwa艂 si臋 od ziemi, odrzucaj膮c ko艂a i wystrzeli艂 w niebo, znikaj膮c w b艂臋kicie, pozostawiaj膮c za sob膮 niemal pionowy, fioletowy ogon dymu, kt贸ry rozp艂ywa艂 si臋 powoli w powietrzu.

Raz, dwa, trzy... Kolej na mnie...

Przeci膮偶enie wbi艂o mnie w oparcie fotela. Patrz膮c to na pas startowy, to na wska藕niki przyrz膮d贸w, wcisn膮艂em powoli peda艂 orczyka. Stery zagra艂y na wietrze, trawa zmieni艂a si臋 w szybko przemykaj膮c膮, br膮zowozielon膮 plam臋... Oderwa艂em si臋 od ziemi. Na wysoko艣ci pi臋ciu metr贸w odrzuci艂em podwozie i my艣liwiec zacz膮艂 nabiera膰 pr臋dko艣ci. Wyr贸wna艂em lot i pomkn膮艂em nad lotniskiem. Rzuca艂o mn膮, jakbym jecha艂 po kocich 艂bach. Nad skrajem pasa rzuci艂em szybkie spojrzenie na pr臋dko艣ciomierz: osiemset kilometr贸w. 艢ci膮gn膮艂em dr膮偶ek i wystrzeli艂em w g贸r臋 jak strza艂a wypuszczona z 艂uku.

A oto i one: zbite w stado kolosy, rozsiewaj膮ce po niebie bia艂e smugi kondensacyjne. Ochrania艂y je, rozgl膮daj膮ce si臋 czujnie na wszystkie strony, my艣liwce eskorty. Dwana艣cie kilometr贸w. By艂em nad nimi jak samotny orze艂. Silnik rakietowy zamar艂. S艂ycha膰 by艂o tylko 艣wist rzadkiego powietrza uderzaj膮cego o g艂adkie poszycie, gdy przechyli艂em samolot w d贸艂 i zanurkowa艂em ku lec膮cym pode mn膮 olbrzymim, b艂yszcz膮cym potworom.

Za艣wieci艂 si臋 celownik, prze艂膮cznik uzbrojenia zapali艂 si臋 na czerwono. Maj膮c z ty艂u s艂o艅ce, spada艂em jak anio艂 zag艂ady na Lataj膮c膮 Fortec臋. Kiedy znalaz艂em si臋 ju偶 w obr臋bie pola 艣mierci, nacisn膮艂em przycisk i zahucza艂y dzia艂ka ukryte w nasadzie p艂ata. Skrzyd艂o masywnego bombowca wygi臋艂o si臋 w miejscu zetkni臋cia z kad艂ubem i naraz oderwa艂o si臋. Samolot zacz膮艂 kozio艂kowa膰, cho膰 jego wielkie silniki wci膮偶 obraca艂y pot臋偶nymi 艣mig艂ami. Maszyny wok贸艂 lec膮cego wraku pierzcha艂y w pop艂ochu; spada艂 nieuchronnie na ziemi臋... Rzuci艂em si臋 w sam 艣rodek formacji i wie偶yczki strzelc贸w roz偶arzy艂y si臋 na moje powitanie pomara艅czowo偶贸艂tym ogniem. Powt贸rnie otworzy艂em ogie艅 鈥 i oto z kolejnego kolosa buchn膮艂 dym. Obrazki niczym ze zdj臋膰: male艅kie sylwetki przycupni臋te wok贸艂 karabin贸w pod os艂on膮 okr膮g艂ych szklanych kapsu艂; szary dym i po艂yskuj膮ce z艂oci艣cie wst臋gi pocisk贸w.

Wtem poczu艂em uderzenie, Komet zatrz膮s艂 si臋. Formacja srebrzystych bombowc贸w par艂a nieub艂aganie przed siebie. Daleko w dole, za mgieln膮 zas艂on膮, 艣miga艂a zielonobr膮zowa ziemia.

Zakrztusi艂em si臋 pod mask膮, bo nagle kabin臋 wype艂ni艂a para. Oczy zasz艂y mi 艂zami. Wrz膮ca para zamieni艂a si臋 w jednej chwili w lodowat膮 mg艂臋.

L贸d. Os艂ona kabiny pokry艂a si臋 od wewn膮trz grub膮 warstw膮 szronu, przebijaj膮ce si臋 przez ni膮 promienie s艂o艅ca o艣lepia艂y mnie. Wok贸艂 panowa艂a cisza, m膮cona jedynie 艣wistem wiatru uderzaj膮cego o spadaj膮cy my艣liwiec. Zdrapywa艂em zaciekle szron z os艂ony, pr贸buj膮c co艣 dojrze膰. Jednym lodowatym oddechem Mro藕ny W艂adca zasnu艂 艣nie偶n膮 biel膮 ca艂膮 tablic臋 przyrz膮d贸w. Nic nie widzia艂em. Samolot zacz膮艂 si臋 gwa艂townie trz膮艣膰. Tr膮ci艂em nad nim kontrol臋...

Wierzgn膮艂 jak niesforny wierzchowiec i naraz pocz臋艂o mn膮 rzuca膰 na wszystkie strony. G艂owa skaka艂a mi niczym pi艂ka, uderzaj膮c o os艂on臋 kabiny.

Szamocz膮c si臋 w kabinie, pr贸bowa艂em zeskroba膰 szron. W膮ski przesmyk jasno艣ci, a w nim wiruj膮ca ziemia: znowu widzia艂em. Przesun膮艂em w prawo dr膮偶ek i wcisn膮艂em peda艂 orczyka. 艢wiat wok贸艂 mnie uspokoi艂 si臋, skrzyd艂a przerwa艂y sw贸j diabelski taniec 鈥 poszybowa艂em w d贸艂.

Dostrzeg艂em miasto, za nim nasze lotnisko... Przelecia艂em jak strza艂a nad progiem pasa i wypu艣ci艂em p艂oz臋. Odbi艂em si臋 z hukiem od ziemi. 艢lizgaj膮c si臋 na p艂ozie, wytraci艂em pr臋dko艣膰 i zatrzyma艂em si臋. Ma艂y my艣liwiec opad艂 na jedno skrzyd艂o, przypominaj膮c teraz zm臋czonego motyla.

Pocz艂apa艂em po suchej, spalonej s艂o艅cem trawie do pokoju operacyjnego. Ekipa naziemna tymczasem odholowa艂a ci膮gnikiem Me-163 do hangaru, 偶eby naprawi膰 odniesione w walce uszkodzenia. L贸d na os艂onie kabiny wci膮偶 b艂yszcza艂 w s艂o艅cu niczym kryszta艂.

Pchn膮艂em drzwi centrum operacyjnego i wszed艂em do 艣rodka, rzucaj膮c spadochron na krzes艂o. G眉nther siedzia艂 przy stole kontroli i w milczeniu spogl膮da艂 trwo偶liwie na otaczaj膮cych go uzbrojonych m臋偶czyzn.

Do diab艂a, co to ma...? 鈥 zd膮偶y艂em tylko krzykn膮膰. Jeden z esesman贸w, szczup艂y i m艂ody, o twarzy lisa, rozpromieni艂 si臋.

Pu艂kownik Wolff! 鈥 zawo艂a艂 rado艣nie. 鈥 My艣leli艣my, 偶e ju偶 si臋 pana nie doczekamy!

Trzasn膮艂 mnie szpicrut膮 po twarzy, a偶 przelecia艂em przez pok贸j. Przy akompaniamencie nienawistnych wrzask贸w przygwo藕dzili mnie ciosami do pod艂ogi. Potem wywlekli mnie, cisn臋li w ciemne wn臋trze ci臋偶ar贸wki i, zamkn膮wszy drzwi, powie藕li ze sob膮.

Dociera艂 do mnie jaki艣 g艂os. Prze偶arty papierosami i alkoholem, wykrzykiwa艂 co艣 swobodnie, sprawdza艂 jak膮艣 list臋, od czasu do czasu gro藕nie powarkuj膮c. Nap艂ywa艂 do mnie przez szyb wentylacyjny celi.

Nie nale偶a艂 do Rascha 鈥 g艂os Rascha dobrze zna艂em. To Rasch przecie偶 wrzeszcza艂 mi prosto do ucha, kiedy siedzia艂em przywi膮zany do ci臋偶kiego drewnianego krzes艂a; to on nakazywa艂 mnie bi膰, gdy nie by艂em w stanie poda膰 potrzebnych nazwisk. Rasch by艂 owym m艂odym oficerem o lisiej twarzy, kt贸ry przyszed艂 mnie aresztowa膰. Poddawany przez jedena艣cie lat nieustannej indoktrynacji, widzia艂 we mnie pos艂a艅ca diab艂a. Kiedy gestapowcy zm臋czyli si臋 biciem, wzi膮艂 gumowa pa艂臋 i sam zacz膮艂 mnie ok艂ada膰. Nazywa艂 to 鈥瀦aostrzonym przes艂uchaniem鈥.

W uszach nieprzerwanie d藕wi臋cza艂 mi odg艂os uderze艅. Hoeppner nie 偶yje, zamach si臋 nie uda艂. Zabrali go razem ze wsp贸lnikiem, kt贸ry pod艂o偶y艂 bomb臋, pu艂kownikiem Klausem von Stauffenbergiem. Czekali na wiadomo艣膰 w Ministerstwie Wojny na Bendlerstrasse; gdyby Hitler zgin膮艂, oni mieli przej膮膰 kontrol臋. Bomba pozostawiona przez von Stauffenberga w teczce pod sto艂em, przy kt贸rym siedzia艂 Hitler, zosta艂a przez kogo艣 bezwiednie przesuni臋ta i gdy wybuch艂a, Hitler tylko mocno si臋 przestraszy艂. Eksplozja osmali艂a mu spodnie, oszo艂omi艂a na moment, a kiedy przyszed艂 do siebie, sta艂 si臋 jeszcze bardziej w艣ciek艂y i 偶膮dny zemsty ni偶 dotychczas.

Hoeppner i von Stauffenberg nie 偶yj膮: rozstrzelano ich z paroma innymi na dziedzi艅cu. Teraz Hitler pa艂a艂 ch臋ci膮 zemsty na wszystkich, kt贸rzy mogli w jakikolwiek spos贸b uczestniczy膰 w spisku.

G艂os wci膮偶 p艂yn膮艂 do mnie przez szyb wentylacyjny: wyczytywa艂 nazwiska, sprawdza艂 z kim艣 list臋.

G艂os ten nie by艂 mi obcy.

Usiad艂em na go艂ych deskach, kt贸re tworzy艂y pod 艣cian膮 rodzaj prymitywnej pryczy. Sykn膮艂em z b贸lu.

Huber! 鈥 krzykn膮艂em. 鈥 To ja, Hans Joachim, pilot! G艂os zawaha艂 si臋 i zamar艂.

Jestem tutaj, w celi! 鈥 krzycza艂em. 鈥 To ja, Wolff, Hans Joachim Wolff. Kamienna pod艂oga rozbrzmia艂a stukotem but贸w. Siedzia艂em w berli艅skim wi臋zieniu Ploetzensee. Szczekn臋艂y otwierane drzwi celi i do 艣rodka wszed艂 Huber. Da艂 znak wartownikowi, 偶eby poczeka艂 na zewn膮trz. Wbi艂 we mnie wzrok.

Nie藕le pan oberwa艂, kapitanie zauwa偶y艂, siadaj膮c ko艂o mnie na pryczy.

Awansowali mnie na pu艂kownika.

Mnie te偶 鈥 pochwali艂 si臋. Mia艂 na sobie mundur Waffen SS. Wyj膮艂 paczk臋 papieros贸w i pocz臋stowa艂 mnie. Czu艂em, jak dym rozchodzi mi si臋 po ca艂ym ciele, 艂agodz膮c b贸l.

Co pan tu robi? 鈥 zainteresowa艂 si臋.

My艣l膮, 偶e mia艂em co艣 wsp贸lnego z zamachem na 偶ycie F眉hrera. A niby jak m贸g艂bym mie膰? Jestem tylko pilotem.

Rozstrzelali Hoeppnera 鈥 zauwa偶y艂.

To i mnie pewnie wyko艅cz膮, je艣li tu zostan臋.

Zaraz... Przecie偶 Huber sporz膮dza jak膮艣 list臋, szuka do czego艣 ludzi...

A co pan tu robi? 鈥 spyta艂em.

Przys艂a艂 mnie Obergruppenf眉hrer von dem Bach-Zelewski 鈥 odpar艂 lakonicznie. 鈥 Mam uzbiera膰 z dwie setki kryminalist贸w nadaj膮cych si臋 do walki.

Po co?

呕eby wyr偶n臋li Polak贸w 鈥 odpowiedzia艂 bez zaj膮knienia. 鈥 Te polskie 艣winie urz膮dzi艂y powstanie w Warszawie, wi臋c Himmler kaza艂 Bachowi-Zelewskiemu zaj膮膰 si臋 tym.

To nazwisko nie by艂o mi obce. Bach-Zelewski w swoich okularkach bardziej przypomina艂 nauczyciela ni偶 genera艂a SS, ale by艂 ekspertem od t艂umienia walk powsta艅czych.

Wysy艂amy dwie brygady 鈥 wyja艣nia艂 Huber, zaci膮gaj膮c si臋 papierosowym dymem. 鈥 Oddzia艂 Dirlewangera i rosyjsk膮 brygad臋 Kami艅skiego. W rzeczywisto艣ci to zwyk艂a zbieranina, ale o to w艂a艣nie chodzi: maj膮 rozprawi膰 si臋 z Polakami, a je艣li zgin膮, to nie b臋dziemy nad tym ubolewa膰.

We藕cie i mnie.

Ale偶, kapitanie! 鈥 zaprotestowa艂. 鈥 Rekrutuj臋 oddzia艂 spo艣r贸d ho艂oty, nie d偶entelmen贸w. Szukam 艣mieci, prawdziwych m臋t贸w...

Przes艂uchuje mnie tu taki m艂ody esesman, nazywa si臋 Rasch. Zapowie dzia艂 mi ju偶, 偶e jak uzna, i偶 nic wi臋cej ze mnie nie wyci膮gnie, to ka偶e mnie rozstrzela膰. Wiem, 偶e to zrobi. To jeden... jeden z tych, co wierz膮, 偶e przegrywamy wojn臋 przez zdrajc贸w...

Huber spojrza艂 na mnie z namys艂em i wzruszy艂 szerokimi ramionami.

Tylko niech pan potem nie m贸wi, 偶e pana nie ostrzega艂em. No dobra, chod藕my. Ci臋偶ar贸wki stoj膮 na dziedzi艅cu.

Wsta艂em i poku艣tyka艂em za Huberem. Czekaj膮cy na zewn膮trz wartownik zrobi艂 zdziwion膮 min臋.

Tego te偶 zabieram 鈥 rzuci艂 kr贸tko Huber.

Sturmf眉hrer Rasch kaza艂 go trzyma膰 鈥 sprzeciwi艂 si臋 偶o艂nierz. 鈥 Ma go jeszcze przes艂uchiwa膰.

Huber skoczy艂 raptownie, przybli偶aj膮c do niego pokryt膮 bliznami twarz.

Guzik mnie to obchodzi 鈥 sykn膮艂. 鈥 Wolno mi bra膰, kogo zechc臋, rozumiesz? To rozkaz Reichsf眉hrera.

Ale...

Chcesz jutro trafi膰 na front wschodni? 鈥 zagrozi艂 Huber. Odsun膮艂 偶o艂nierza na bok i wyszli艣my z budynku na dziedziniec. Do stoj膮cych tam ci臋偶ar贸wek wsiadali ludzie. Huber pchn膮艂 mnie lekko, 偶ycz膮c mi szcz臋艣cia. Do艂膮czy艂em do t艂umu i wgramoli艂em si臋 do 艣rodka. Us艂ysza艂em, jak Huber wykrzykuje rozkazy, wreszcie silnik zapali艂 z warkotem. Z najbli偶szych drzwi wypad艂 jaki艣 m臋偶czyzna. Rozpozna艂em Rascha. Wykrzykiwa艂 gniewnie, rozgl膮daj膮c si臋 za mn膮, ale ci臋偶ar贸wki wyje偶d偶a艂y ju偶 przez otwart膮 bram臋. Zauwa偶y艂 mnie i, potrz膮saj膮c pi臋艣ci膮, zacz膮艂 rzuca膰 gro藕by pod moim adresem, obiecuj膮c mi pewn膮 艣mier膰. Wyjechali艣my na ulic臋, zostawiaj膮c za sob膮 budynek wi臋zienia.

Nie jest 藕le 鈥 cieszy艂 si臋 m贸j s膮siad. 鈥 Jutro mieli mnie kropn膮膰.

M臋ty z wi臋zienia Ploetzensee okaza艂y si臋 w istocie niemal arystokracj膮 w por贸wnaniu ze zgni艂ym mot艂ochem, jaki 艣ci膮gni臋to na peryferia Warszawy. Z tamtymi mog艂em przynajmniej dogada膰 si臋 po niemiecku, tutaj mia艂em do czynienia z przer贸偶n膮 zbieranin膮 z艂o偶on膮 z Ka艂muk贸w, Turkmen贸w, Rosjan i Ukrai艅c贸w. Jedynym wsp贸lnym mianownikiem by艂a 偶膮dza mordu.

Dowodzi艂 nami by艂y doktor nauk politycznych na uniwersytecie frankfurckim. Himmler darzy艂 go sympati膮 i wyci膮gn膮艂 z wi臋zienia, dok膮d pan doktor trafi艂 za wsp贸艂偶ycie seksualne z bardzo m艂odym ch艂opcem. Od tego czasu Oskar Dirlewanger zapisa艂 na swoim koncie znacznie wi臋cej wyczyn贸w. Nawet SS nie mog艂o bez obrzydzenia patrze膰 na poczynania jego i dowodzonej przez niego zbieraniny, kt贸ra wszak偶e w totalnym ba艂aganie panuj膮cym za lini膮 frontu wschodniego cieszy艂a si臋 prawie niekontrolowan膮 swobod膮 dzia艂ania.

Armia Krajow膮 rozpocz臋艂a powstanie w Warszawie w przekonaniu, 偶e wojska radzieckie lada dzie艅 rozpoczn膮 wyzwalanie Warszawy. Stalin mia艂 jednak wobec Polski inne plany. Zatrzyma艂 swoj膮 armi臋 po drugiej stronie Wis艂y, pozwalaj膮c, by Niemcy wykonali za niego brudn膮 robot臋.

Wehrmacht pos艂a艂 do akcji oddzia艂 Dirlewangera.

By艂 pi膮ty sierpnia. Przydzielono mi dru偶yn臋. Dirlewanger, kt贸ry otrzyma艂 list臋 wszystkich wi臋藕ni贸w, w dniu mojego przybycia zaprosi艂 mnie na rozmow臋 do stanowiska dowodzenia, kt贸re mie艣ci艂o si臋 w zdobycznym autobusie.

By艂e艣 oficerem 鈥 zacz膮艂 od stwierdzenia.

Pu艂kownikiem 鈥 u艣ci艣li艂em.

Rzuci艂 na st贸艂 opask臋 z insygniami Feldfebla.

Na zewn膮trz czeka twoja dru偶yna. Nie s膮dz臋, 偶eby艣 bawi艂 si臋 kiedykolwiek w tak膮 robot臋, skoro jeste艣 pilotem?

Rzeczywi艣cie nie.

Nie pozw贸l im zwalnia膰 鈥 warkn膮艂. 鈥 呕adnych ci臋偶kich 艂up贸w, 偶adnego op贸藕niania. Maj膮 i艣膰 ci膮gle do przodu i zabija膰, kogo tylko zechc膮. Jak najwi臋cej trup贸w, taki jest rozkaz najwy偶szych w艂adz. Warszawa ma by膰 zr贸wnana z ziemi膮 wraz ze wszystkimi jej mieszka艅cami. Polacy ju偶 od bitwy pod Grunwaldem sprawiali nam mn贸stwo k艂opotu, wi臋c F眉hrer postanowi艂, 偶e problem Polski ma znikn膮膰 dla nas raz na zawsze. Musisz dopilnowa膰, 偶eby nie objuczali si臋 za bardzo 艂upami i nie zwalniali marszu. S膮 tu po to, 偶eby zabija膰. Wszyscy Polacy maj膮 by膰 od r臋ki likwidowani. Jakby twoi ludzie mieli w膮tpliwo艣ci, zastrzel paru, 偶eby reszta zrozumia艂a, o co chodzi.

Zda艂em sobie spraw臋, 偶e rozmawiam z osob膮, kt贸ra 鈥 w swojej dziedzinie 鈥 jest niew膮tpliwym ekspertem.

Dowodzona przeze mnie ha艂astra sk艂ada艂a si臋 w wi臋kszo艣ci z Ukrai艅c贸w. 呕aden nie m贸wi艂 po niemiecku. Ich widok przywodzi艂 mi na my艣l watah臋 dzikich ps贸w.

Byli艣my doskonale wyposa偶eni. Dano nam umundurowanie Waffen SS i pasy Wehrmachtu z grubej sk贸ry, przy kt贸rych nosili艣my 艂adownice z amunicj膮, manierki z wod膮, saperki, granaty i bagnety. Sprz膮czki pas贸w ozdabia艂 napis: GOTT MIT UNS.

Mieli艣my pistolety maszynowe MP-40 i karabiny szturmowe MP-44, mo藕dzierze i miotacze ognia. Wraz z nami do Warszawy wchodzi艂a cz臋艣膰 czo艂g贸w dywizji 鈥濰ermann G枚ring鈥, a stolic臋 Polski ostrzeliwa艂y dzia艂a kolejowe kalibru 600 mm, strzelaj膮ce pociskami o masie blisko 2.200 kg. Dysponowali艣my sterowanymi zdalnie miniaturowymi czo艂gami Goliath, kt贸re za艂adowane by艂y materia艂em wybuchowym. Dirlewanger m贸g艂 w ka偶dej chwili prosi膰 o wsparcie eskadry Stukas贸w. F眉hrer zaopatrzy艂 swoje oddzia艂y we wszystko, co niezb臋dne do starcia mieszka艅c贸w Warszawy z powierzchni ziemi.

Brygada Dirlewangera wkroczy艂a do miasta wkr贸tce po wschodzie s艂o艅ca od strony ulicy Wolskiej. Od p贸艂nocy sz艂y oddzia艂y policyjne, a od po艂udnia rosyjska brygada Kami艅skiego 鈥 ci ostatni sp贸藕nili si臋 o dwie godziny, gdy偶 przemarsz z przedmie艣cia urozmaicali sobie pija艅stwem.

Odleg艂o艣膰 od Wolskiej przez Ogr贸d Saski do most贸w na Wi艣le wynosi艂a nie wi臋cej jak pi臋膰 kilometr贸w, czyli jak膮艣 godzin臋 marszu. Nam pokonanie jej zaj臋艂o trzy dni.

Wy艣mienite wyposa偶enie wojskowe nie oznacza艂o wcale, 偶e mieli艣my wykona膰 zadanie czysto wojskowej natury. Naszymi przeciwnikami byli 偶o艂nierze AK, kt贸rych znacznie przewy偶szali艣my liczebno艣ci膮. A jak mia艂bym nazwa膰 naszych? Bo na pewno nie 偶o艂nierzami. Skaza艅cy? Mordercy? Parszywe kreatury? G艂贸wnym zadaniem kreatur s艂u偶膮cych u Dirlewangera i Kami艅skiego by艂o mordowanie nieuzbrojonej ludno艣ci. Zabijali bez wyj膮tku m臋偶czyzn, kobiety, dzieci i niemowl臋ta. Szturmowali wszystkie domy na pograniczu linii walk, a ich mieszka艅c贸w wyganiali na ulice i sp臋dzali na najbli偶szej zamkni臋tej przestrzeni. Tam otwierali do nich ogie艅 z karabin贸w maszynowych. W 艣rodek drgaj膮cej masy rannych wrzucali r臋czne granaty, a reszt臋 dope艂niali oblewaj膮c ofiary benzyn膮 i podpalaj膮c. Mijane przez nas budynki by艂y podpalane, tak wi臋c morderstwa odbywa艂y si臋 w scenerii dymu i p艂omieni. Istne piek艂o na ziemi. Nie oszcz臋dzano nikogo, nawet piel臋gniarek i zakonnic. Nasi 偶o艂dacy wpadali do szpitali, gdzie gwa艂cili pacjentki i personel, rabuj膮c przy tym i siej膮c 艣mier膰.

Zgodnie z rozkazem Dirlewangera stara艂em si臋 pop臋dza膰 sw贸j oddzia艂 do przodu. Spragnieni 艂up贸w i w贸dki, kobiet i zabijania, patrzyli na mnie z nienawi艣ci膮. Uwa偶a艂em, by ca艂y czas mie膰 ich przed sob膮, jednak wczesnym popo艂udniem, podobnie jak inni dow贸dcy, straci艂em nad nimi kontrol臋. Rozpierzchli si臋 i znikn臋li w kurzu i dymie ko艂o jednego ze szpitali. Zm臋czony i wycie艅czony pra偶膮cymi promieniami s艂o艅ca, schroni艂em si臋 w cieniu pobliskiego za艂omu.

Kiedy s艂o艅ce przybra艂o czerwonokrwist膮 barw臋 na roz艣wietlonym p艂omieniami niebie, nadszed艂 ze swoim oddzia艂em jeden z oficer贸w Dirlewangera.

Na co czekacie! 鈥 wrzasn膮艂 na mnie. 鈥 Nie posun臋li艣my si臋 nawet o kilometr! Genera艂 Rohr 偶膮da naszych g艂贸w! Pop臋d藕 swoich maruder贸w albo czeka ci臋 kulka!

Rohr dowodzi艂 jednostkami Wehrmachtu. By艂 pruskim genera艂em ze starej szko艂y i domaga艂 si臋 pokonania Armii Krajowej, nie za艣 unicestwienia Polak贸w.

D藕wign膮艂em si臋 na nogi i pobieg艂em do spowitego czerwonym dymem szpitala. Nagle przyszed艂 mi na my艣l Himmler, kt贸ry za to wszystko odpowiada艂. O ile dobrze pami臋ta艂em, w艂a艣nie teraz przypada艂a rocznica urodzin kr贸la Henryka. Tak wi臋c kiedy my mordowali艣my polsk膮 ludno艣膰, Himmler w otoczeniu dwunastu rycerzy SS medytowa艂 pewnie w zamku Wewelsberg przy tysi膮cletnim grobowcu za艂o偶yciela 艢wi臋tego Cesarstwa Rzymskiego, kr贸la Henryka, za kt贸rego wcielenie sam si臋 uwa偶a艂.

Kopni臋ciem otworzy艂em drzwi i wpad艂em na zawalony cia艂ami korytarz. Pacjenci w porozwijanych banda偶ach, lekarze w zakrwawionych bia艂ych kitlach, na wp贸艂 obna偶one piel臋gniarki 鈥 wszystkich spotka艂 ten sam los. Zostali zastrzeleni, zat艂uczeni kolbami lub zad藕gani ostrzami bagnet贸w. Pod艂oga by艂a lepka od krzepn膮cej krwi.

Himmler tymczasem popija艂 sobie najpewniej w zamku swoj膮 herbatk臋 zio艂ow膮.

Z korytarzy bucha艂 sw膮d pal膮cych si臋 trup贸w. Przez wybit膮 szyb臋 dociera艂 warkot zbli偶aj膮cego si臋 czo艂gu i zgrzyt g膮sienic. Budynek nadal rozbrzmiewa艂 krzykami ofiar i pojedynczymi strza艂ami.

W niewielkiej sali szpitalnej znalaz艂em czterech ludzi z mojego oddzia艂u. Byli pijani, oczy mieli przekrwione od alkoholu. Na pod艂odze, niczym z艂amana na wp贸艂 lalka, le偶a艂a starowinka z podci臋tym gard艂em. W rogu pokoju spoczywa艂 lekarz w bia艂ym kitlu, z przestrzelonymi d艂o艅mi, kt贸rymi pr贸bowa艂 widocznie os艂ania膰 si臋 przed kulami. W drugim k膮cie, po艣r贸d opr贸偶nionych butelek, siedzieli dwaj zamroczeni w贸dk膮 偶o艂nierze. Trzeci rozwali艂 si臋 na krze艣le i przesiewa艂 w d艂oniach strumienie z艂otych obr膮czek, zegark贸w i bi偶uterii. Czwarty gwa艂ci艂 na 艂贸偶ku piel臋gniark臋.

Jedn膮 kr贸tk膮 seri膮 z pistoletu maszynowego zastrzeli艂em najpierw dw贸ch pierwszych, potem dosi臋gn膮艂em szabrownika na krze艣le. Wlali w siebie tyle w贸dki, 偶e ta rozbryzg艂a si臋 po ca艂ej 艣cianie. Wsz臋dzie fruwa艂a bi偶uteria. Ukrainiec gwa艂c膮cy dziewczyn臋 艂ypn膮艂 na mnie os艂upia艂ym wzrokiem, otwieraj膮c szeroko usta. Przystawi艂em mu luf臋 do g艂owy i strzeli艂em, zwalaj膮c go na pod艂og臋. Dziewczyna nie krzycza艂a. Przeturla艂a si臋 na bok i zwin臋艂a w k艂臋bek.

Sala zacz臋艂a wype艂nia膰 si臋 dymem, korytarz rozb艂ys艂 nagle 偶贸艂tawym blaskiem. Str膮ci艂em dziewczyn臋 z 艂贸偶ka.

Pali si臋! 鈥 krzykn膮艂em.

Z trudem podnios艂a si臋 na nogi i ani si臋 obejrza艂em, a by艂a ju偶 na korytarzu. Bieg艂a potykaj膮c si臋 o cia艂a, 艣lizgaj膮c w ka艂u偶ach krwi, odbijaj膮c si臋 od 艣cian, a偶 wreszcie znalaz艂a si臋 na ulicy. Pod膮偶a艂em za ni膮, goniony dymem zasnuwaj膮cym korytarz.

M贸wiono, 偶e Himmler cierpi na b贸le 偶o艂膮dka i musi 艂yka膰 specjalne pigu艂ki zawieraj膮ce kultury bakteryjne wyhodowane z ekskrement贸w pewnego bu艂garskiego ch艂opa. Dostarczy艂 ich Hitler, kt贸ry sam aplikowa艂 sobie codziennie dawk臋.

Rozleg艂a si臋 seria z karabinu i dziewczyna run臋艂a na chodnik jak ustrzelona kaczka. Ulic膮 ci膮gn臋li kolejni 偶o艂nierze z oddzia艂u Dirlewangera. W 艣wietle s艂o艅ca wygl膮dali jak sk膮pani we krwi.

Polacy bili si臋 do ko艅ca. Cho膰 brakowa艂o im amunicji, broni, jedzenia, lekarstw i ludzi, to walczyli do ostatniego 偶o艂nierza. Kiedy Rohr doprowadzi艂 do zaprzestania rzezi, nasze solidnie uzbrojone oddzia艂y mog艂y przej艣膰 do czysto wojskowych dzia艂a艅.

Rohr zapewni艂 nam wsparcie Stukas贸w, kt贸rych pi臋膰setkilogramowe bomby rozwala艂y barykady i tworzy艂y pot臋偶ne wyrwy w liniach stanowisk ogniowych powsta艅c贸w. Zniszczyli艣my ich 艂膮czno艣膰 i rozbili艣my na osobne walcz膮ce grupy.

A oni bili si臋 dalej. Ich ulubion膮 metod膮 by艂 atak z zaskoczenia: snajperskie kule k艂ad艂y trupem naszych oficer贸w, posuwaj膮ce si臋 oddzia艂y wita艂 deszcz butelek z benzyn膮. Dirlewanger odpowiedzia艂 chwytaniem polskich zak艂adnik贸w, kt贸rzy przywi膮zani do drabin zostawali nast臋pnie zmuszani do kroczenia przed naszymi 偶o艂nierzami.

Polacy nie chcieli z pocz膮tku strzela膰 do swoich rodak贸w. Z czasem jednak 鈥 przekonawszy si臋, 偶e ka偶dy Polak i tak skazany jest na 艣mier膰, 偶e ranni krepowani s膮 ze sob膮 drutem kolczastym, oblewani benzyn膮 i podpalani 鈥 przestali si臋 waha膰 i zanim sami zgin臋li, starali si臋 zabi膰 jak najwi臋cej nieprzyjaci贸艂, nie bacz膮c, czy s膮 w艣r贸d nich zak艂adnicy.

Dotarcie do Starego Miasta zaj臋艂o nam miesi膮c. Dirlewanger wprowadzi艂 do akcji mo藕dzierze kalibru 600 mm, kt贸rych pociski zr贸wnywa艂y ca艂e kamienice z ziemi膮, grzebi膮c ich mieszka艅c贸w.

Mimo to powsta艅cy walczyli dalej. Wykorzystywali kana艂y jako drogi transportu i 艂膮czno艣ci, brn膮c nierzadko w si臋gaj膮cy po piersi, szybko p艂yn膮cy strumie艅 nieczysto艣ci. Bitwa przenios艂a si臋 do podziemi. Wtedy Dirlewanger wpad艂 na nowy pomys艂: wrzucano z g贸ry r臋czne granaty, wlewano i podpalano benzyn臋, a tak偶e wpuszczano gaz, kt贸ry eksploduj膮c przylepia艂 do 艣cian kobiety, m臋偶czyzn i szczury.

Na Starym Mie艣cie Polacy walczyli o ka偶dy dom, o ka偶de pi臋tro. Dymi膮ce wyrwy na ulicy znaczy艂y miejsca, gdzie spad艂y ich butelki z benzyn膮. Drog臋 za艣ciela艂a gruba warstwa gruzu i py艂u. Wraz z reszt膮 oddzia艂u kuca艂em za wrakiem ci臋偶ar贸wki. Krew le偶膮cego blisko mnie oficera barwi艂a na czerwono szarawy py艂. Puste wn臋ki okien pobliskiego domu rozb艂ys艂y czerwieni膮, kiedy miotacz ognia podpali艂 budynek od 艣rodka.

Snajper ukryty na g贸rze budynku krzykn膮艂 przera藕liwie i zaraz potem z okna wypad艂 p艂on膮cy, wrzeszcz膮cy kszta艂t, kt贸ry spad艂 na ziemi臋 z g艂uchym pla艣ni臋ciem jak worek mokrego piasku. Le偶a艂 nieruchomo, trawiony nier贸wnym p艂omieniem, 艣l膮c w nasz膮 stron臋 wst臋g臋 czarnego dymu.

Wewn膮trz budynku wybuch艂 granat, zaterkota艂y karabiny maszynowe. Po chwili oddzia艂 wyszed艂 na ulic臋; po艣rodku szed艂 偶o艂nierz z miotaczem ognia, z kt贸rego kr贸tkiej, z艂owieszczej lufy s膮czy艂 si臋 niebieskawy p艂omie艅. Wszyscy jak na komend臋 ruszyli艣my w kierunku skrzy偶owania. Przechodz膮c obok tl膮cych si臋 jeszcze zw艂ok snajpera, 偶o艂nierz z miotaczem ognia na plecach zatrzyma艂 si臋 i kopn膮艂 zabitego w twarz.

A to suka! 鈥 warkn膮艂 w艣ciekle.

Mijaj膮c cia艂o, spojrza艂em w twarz kobiety i nagle zamar艂em: to by艂a Hilda.

Pozna艂em j膮, chocia偶 by艂a nie mniej ni偶 ja utyt艂ana krwi膮 i b艂otem. Znacznie si臋 postarza艂a. Jej pokryta zmarszczkami twarz nosi艂a liczne blizny. Niebieskoszare otwarte oczy spogl膮da艂y w nowy 艣wiat. Nachyli艂em si臋 i przymkn膮艂em je. Jak si臋 tu dosta艂a? Jak膮偶 d艂ug膮 drog臋 musia艂a przeby膰, 偶eby znale藕膰 si臋 w umieraj膮cym mie艣cie i spotka膰 tu swoj膮 艣mier膰, walcz膮c u boku Polak贸w?

Kule z karabinu maszynowego przelecia艂y blisko mnie: za nami kroczy艂y ju偶 oddzia艂y policyjne Dirlewangera. Zabijali tych, kt贸rych uznali za maruder贸w. Zostawi艂em Hild臋 na obj臋tej po偶arem ulicy, bez nadziei na to, 偶e kto艣 urz膮dzi jej poch贸wek.

W trzy dni p贸藕niej batalia by艂a wygrana. Zwyci臋zcy zr贸wnali miasto z ziemi膮, jak tego 偶膮da艂 Hitler, po czym wycofali si臋. W贸wczas czekaj膮cy Rosjanie podj臋li przerwany marsz i, posuwaj膮c si臋 po trupach i zgliszczach, ruszyli na Berlin.

Dirlewanger odby艂 parad臋 zwyci臋stwa, zanim wkroczy艂y oddzia艂y ewakuacyjne, by usun膮膰 pozosta艂ych przy 偶yciu mieszka艅c贸w miasta. Niedobitki Armii Krajowej ocala艂y decyzj膮 dow贸dztwa Wehrmachtu w dow贸d szacunku dla wojskowych walor贸w powsta艅c贸w. Ca艂膮 ludno艣膰 cywiln膮 Himmler kaza艂 wywie藕膰 do oboz贸w koncentracyjnych.

Potem mia艂a miejsce defilada zwyci臋zc贸w. Dirlewanger zosta艂 udekorowany Krzy偶em Rycerskim. Himmler 鈥 kt贸ry nigdy nie zawaha艂 si臋 porzuci膰 przyjaciela w potrzebie 鈥 odda艂 Kami艅skiego, opromienionego s艂aw膮 niemniej ohydn膮 ni偶 Dirlewanger, w r臋ce genera艂a Wehrmachtu Rohra, kt贸ry kaza艂 go rozstrzela膰.

Kiedy wr贸ci艂em ze zr贸wnanego z ziemi膮 miasta, zasta艂em czekaj膮cy na mnie samoch贸d. Obok pojazdu sta艂o trzech esesman贸w, w艣r贸d nich Rasch.

Pu艂kownik Wolff 鈥 powita艂 mnie nad wyraz uprzejmie. 鈥 Jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e pan prze偶y艂.

Zastrzeli艂bym go bez zastanowienia, ale musieli艣my wcze艣niej zda膰 bro艅. Nikt nie odwa偶y艂by si臋 wypu艣ci膰 nas uzbrojonych poza pole 艣mierci, w jakie zamienili艣my miasto.

Mam dla pana mundur, pu艂kowniku. Czeka te偶 na pana gor膮ca k膮piel. Nie w膮tpi臋, 偶e marzy pan o k膮pieli.

Nie k膮pa艂em si臋 od sze艣ciu tygodni i ca艂y czas mia艂em na sobie ten sam nieludzko brudny, zakrwawiony mundur.

F眉hrer chce pana widzie膰.



18. 鈥濿ilczy Szaniec鈥, K臋trzyn, wrzesie艅 1944 roku


W odorze nie艣wie偶ych ciastek kremowych i na wp贸艂 strawionego spaghetti z warzywami umiera艂 cz艂owiek. Sta艂 na krze艣le 鈥 starzec w koszuli bez ko艂nierzyka, w za du偶ych spodniach z szorstkiego materia艂u. Nie mia艂y paska i musia艂 je przytrzymywa膰 r臋kami. Na jego twarzy malowa艂 si臋 t臋py wyraz.

Przy moim boku Hitler rycza艂 ze 艣miechu; czu艂em nap艂ywaj膮cy od niego smr贸d fermentuj膮cej kapusty.

Pruska 艣winia! 鈥 warkn膮艂.

Kat upi艂 pot臋偶ny 艂yk w贸dki z butelki na stole, u艣miechaj膮c si臋 diabolicznie. Starzec nie zwraca艂 na niego uwagi. Wtedy kat, grubas w podkoszulku obdarzony pot臋偶nym brzuchem, zako艂ysa艂 krzes艂em. Widz膮c desperackie wysi艂ki starca o utrzymanie r贸wnowagi, siedz膮cy w pobli偶u widzowie rykn臋li 艣miechem. Hitler ko艂o mnie zarechota艂, odzyskuj膮c dobry humor. Szyj臋 ofiary oplata艂a wrzynaj膮ca si臋 w sk贸r臋 p臋tla z cienkiego, po艂yskliwego drutu.

Dalej, dalej! 鈥 ponagli艂 Hitler, pochylaj膮c si臋 do przodu w niecierpliwym oczekiwaniu, nie odrywaj膮c jasnoniebieskich oczu od rozgrywaj膮cej si臋 przed nim sceny.

Na dany znak kat przechyli艂 z rozmys艂em krzes艂o. U艣miech nie schodzi艂 mu z twarzy. Starzec wypr臋偶a艂 stopy, walcz膮c o utrzymanie si臋 na krze艣le, lecz nagle ze艣lizgn膮艂 si臋 i zawis艂, a偶 drgn膮艂 rze藕nicki hak nad jego g艂ow膮. P臋tla wbi艂a mu si臋 w cia艂o. Drapi膮c szale艅czo r臋kami pr贸bowa艂 uwolni膰 si臋 od dusz膮cej go struny fortepianowej, lecz zrywa艂 tylko sk贸r臋 i krew zacz臋艂a sp艂ywa膰 mu po szyi. Oczy wysz艂y mu na wierzch: umiera艂. Kat wali艂 si臋 z uciechy r臋kami po udach i rycza艂 ze 艣miechu, obserwuj膮c wysi艂ki nieszcz臋艣nika.

Uwa偶aj, teraz b臋dzie 艣miesznie 鈥 uprzedzi艂 mnie Hitler. Kiedy starzec rzuca艂 si臋 w powietrzu jak ryba, spodnie opad艂y mu a偶 do kostek. Hitler zani贸s艂 si臋 grubym rechotem i wszyscy mu zawt贸rowali.

Wisielec wywali艂 j臋zyk, oczy uciek艂y mu w g艂膮b oczodo艂贸w. 鈥 Szybciej 鈥 ponagli艂 Hitler.

Kat wszed艂 na krzes艂o, poruszaj膮c si臋 zwinnie jak na swoj膮 tusz臋. W r臋ku trzyma艂 no偶yce do ci臋cia drutu. Jednym zr臋cznym ruchem ciachn膮艂 fortepianow膮 strun臋 i nieszcz臋艣nik opad艂 na pod艂og臋, zwijaj膮c si臋 wp贸艂 niczym szmaciana lalka.

Kamera pod膮偶a艂a za nim. Zarejestrowa艂a ruch wychud艂ego ramienia: zakrwawione palce szarpn臋艂y za p臋tle. Oczy w trupiej twarzy otworzy艂y si臋.

Guten Morgen, Feldmarschall! 鈥 wrzasn膮艂 Hitler z szyderstwem w g艂osie. Stary oficer wci膮ga艂 艂apczywie powietrze w p艂uca, poruszaj膮c ci臋偶ko klatk膮 piersiow膮. Kat nachyli艂 si臋 i d藕wign膮艂 go na nogi. Starzec, w spodniach opad艂ych na kostki, chwia艂 si臋 na wszystkie strony. Z ran na szyi p艂yn臋艂a krew.

To nie koniec 鈥 sykn膮艂 Hitler zjadliwie. Odwr贸ci艂 si臋 do mnie. Wory wok贸艂 ust drga艂y mu w nerwowym tiku, wodniste oczy spogl膮da艂y z popielatej twarzy. 鈥 Popatrzmy, jest jeszcze co ogl膮da膰.

Marsza艂ek zosta艂 wci膮gni臋ty z powrotem na krzes艂o, na suficie zawieszono now膮 p臋tl臋. Kat 艂ykn膮艂 z butelki i sypn膮艂 dowcipem, na d藕wi臋k kt贸rego upiory siedz膮ce wok贸艂 pola 艣mierci zatrz臋s艂y si臋 ze 艣miechu. Chwiej膮cy si臋 na krze艣le marsza艂ek polny von Witzleben zamkn膮艂 oczy.

Wieszali go pi臋膰 razy. Kiedy go odci臋li za pi膮tym razem, ju偶 nie oddycha艂.

Zapali艂y si臋 艣wiat艂a. Projektor rzuci艂 jeszcze na ekran kilka skacz膮cych klatek i zgas艂.

Oto jak nale偶y traktowa膰 te kanalie 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do mnie Hitler, kiwaj膮c rytmicznie g艂ow膮 i kurczowo zaciskaj膮c dr偶膮ce d艂onie. 鈥 Nakr臋cili艣my to w Berlinie, ale Bormann przygotowa艂 i tutaj specjalny pok贸j, gdyby trzeba by艂o zaprosi膰 kogo艣 do ta艅ca w powietrzu.

Stoj膮cy za Hitlerem Rasch odsun膮艂 us艂u偶nie krzes艂o i F眉hrer wsta艂.

Masz ochot臋 rzuci膰 okiem? 鈥 spyta艂 mnie.

Wysi艂ek, z jakim podni贸s艂 si臋 na nogi sprawi艂, 偶e gazy z 偶o艂膮dka podesz艂y mu do gard艂a i czkn膮艂 na mnie. Mia艂em wra偶enie, jakby kto艣 nagle otworzy艂 kosz na 艣mieci pe艂en gnij膮cych odpadk贸w.

Ruszy艂 pierwszy, pow艂贸cz膮c nog膮 i st膮paj膮c ci臋偶ko jak starzec. Rasch i towarzysz膮cy mu oprawcy szli tu偶 za mn膮. Na zewn膮trz powita艂o nas jesienne s艂o艅ce. Zostawili艣my za sob膮 bunkier 鈥 masywn膮 betonow膮 konstrukcj臋 podobn膮 do grobowc贸w staro偶ytnych Egipcjan, o grubych na pi臋膰 metr贸w 艣cianach, nie pokryt膮 farb膮 i pozbawion膮 okien. Powietrze przesi膮kni臋te by艂o st臋ch艂ym zapachem p艂yn膮cym z otaczaj膮cego nas ponurego sosnowego lasu.

Hitler prowadzi艂 nas ku d艂ugiej, na wp贸艂 zrujnowanej szopie. Okna nie mia艂y szyb, na 艣cianach widnia艂y czarne 艣lady po pociskach.

Jeste艣my na miejscu! 鈥 krzykn膮艂 zapalczywie. 鈥 To tutaj plugawi zdrajcy sko艅czyli swe parszywe 偶ycie. 鈥 Wszed艂 do 艣rodka. Rasch pchn膮艂 mnie jego 艣ladem.

We wn臋trzu unosi艂 si臋 zapach wilgoci i wci膮偶 utrzymuj膮cy si臋 smr贸d po eksplozji. Gruz zosta艂 uprz膮tni臋ty, a pod艂og臋 zalano betonem. Na jednej z belek powa艂y 艣wieci艂 si臋 rz膮d nowych rze藕nickich hak贸w, z kt贸rych zwisa艂y cienkie, druciane p臋tle. Pod jednym z nich sta艂o drewniane kuchenne krzes艂o. Hitler sta艂 nieruchomo, wpatruj膮c si臋 w haki i zacieraj膮c r臋ce.

W艂a藕 poleci艂, nie podnosz膮c g艂osu.

S艂ucham? 鈥 W takich chwilach cz艂owiek doskonale rozumie, o co chodzi, ale stara si臋 odsun膮膰 na jak najd艂u偶ej to, co go nieuchronnie czeka.

Wejd藕 na krzes艂o 鈥 wyja艣ni艂 Hitler nieomal uprzejmym tonem. 鈥 Spr贸buj, czy pasuje na tw贸j wzrost.

Poczu艂em, jak Rasch chwyta mnie za 艂okie膰. Odwr贸ci艂em si臋 do niego i, zdj膮wszy oficersk膮 czapk臋, poda艂em mu.

Potrzymaj 鈥 rozkaza艂em. Wszed艂em na krzes艂o i spyta艂em, spogl膮daj膮c na stoj膮cego w dole Hitlera: 鈥 Mam przymierzy膰 p臋tl臋? 鈥 Lepiej udawa膰 bohatera, bycie beks膮 nie pop艂aca.

Chyba zaskoczy艂em Hitlera. U艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Jasne, przymierz. Wsun膮艂em p臋tl臋 przez g艂ow臋 i lekko 艣ci膮gn臋艂am.

Marsza艂ek polny nie chcia艂 prosi膰 o lito艣膰 鈥 po偶ali艂 si臋 Hitler, najwyra藕niej niezadowolony. 鈥 Straci艂em wiele zabawy.

Milcza艂em. Wtem krzes艂o zako艂ysa艂o si臋, pchni臋te przez Rascha.

Ostro偶nie... 鈥 us艂ysza艂em sw贸j w艂asny g艂os. Krew nabieg艂a mi do g艂owy, czu艂em dudnienie w uszach. Nast臋pne pchni臋cie by艂o znacznie silniejsze. Przez sekund臋 drapa艂em butami o krzes艂o, lecz nagle ze艣lizgn膮艂em si臋. Drut wbi艂 mi si臋 w krta艅. Miota艂em si臋 jak szalony, pr臋偶膮c rozcapierzone d艂onie, chwytaj膮c z charkotem resztki uciekaj膮cego powietrza, a 艣wiat wok贸艂 mnie wirowa艂 w powolnym ta艅cu.

Stali i patrzyli na mnie z wyrazem 偶yczliwego zainteresowania. Nic nie s艂ysza艂em. Dostrzeg艂em, jak Hitler m贸wi co艣 do Rascha, kt贸ry odpowiedzia艂 mu z pe艂n膮 szacunku poz膮. Widzia艂em ich poruszaj膮ce si臋 bezg艂o艣nie usta. Nie czu艂em nic poza wpijaj膮c膮 mi si臋 w szyj臋, rozpalon膮 do czerwono艣ci obr臋cz膮. D艂onie opad艂y mi bezw艂adnie, 艣wiat艂o wpadaj膮ce przez puste oczodo艂y okien przygas艂o. Zapad艂a ciemno艣膰.

Le偶a艂em rz臋偶膮c na pod艂odze, 艣ciskaj膮c w r臋ku zakrwawion膮, drucian膮 p臋tl臋. Zakas艂a艂em krwi膮 i z trudem d藕wign膮艂em si臋 na r臋ce i kolana. Oprychy Rascha podnios艂y mnie na nogi. Zobaczy艂em przed sob膮 twarz Hitlera. Przypatrywa艂 mi si臋 z zainteresowaniem. Prze偶yte podniecenie poruszy艂o mu wn臋trzno艣ci i w powietrzu zawis艂 od贸r zgni艂ych warzyw. Bekn膮艂 i, poruszaj膮c energicznie grdyk膮, prze艂kn膮艂 podchodz膮c膮 mu pod gard艂o kwa艣n膮 mieszanin臋 ciastek i spaghetti.

Jestem 偶o艂nierzem... 鈥 zdo艂a艂em wycharcze膰 鈥 Razem walczyli艣my w okopach... 鈥 Wyplu艂em zbieraj膮c膮 mi si臋 w ustach krwaw膮 flegm臋. 鈥 Moim pragnieniem jest zgin膮膰 w boju, w obronie Niemiec i mojego F眉hrera. Chc臋 wzbi膰 si臋 w przestworza i walczy膰...

Wpatrywa艂 si臋 we mnie, poruszaj膮c ustami w nerwowym tiku. Na koniec skin膮艂 g艂ow膮.

Nigdy nie wierzy艂em, 偶e by艂e艣 jednym z nich 鈥 mrukn膮艂. Pogrzeba艂 w kieszeni munduru i wyci膮gn膮艂 ma艂e pude艂eczko. Otworzywszy je trz臋s膮cy mi si臋 palcami, wyj膮艂 srebrno-czarny Krzy偶 Rycerski, Ritterkreuz. Sapi膮c ci臋偶ko, podni贸s艂 r臋ce i zawiesi艂 mi go na szyi. Sztuczne z臋by mia艂 sczernia艂e od rozk艂adaj膮cego si臋 cukru i ciastek kremowych; smr贸d ten owia艂 mnie, kiedy krzy偶 zawis艂 mi na szyi. Pobrudzi艂 sobie palce moj膮 krwi膮, ale zdawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰.

Odwr贸ci艂 si臋 plecami i ruszy艂, pow艂贸cz膮c nogami, w kierunku szkaradnego masywu go艂ego bunkra.

Odes艂a膰 go do jednostki 鈥 rzuci艂 na odchodnym.

艢wie偶y bia艂y 艣nieg okrywa艂 g贸r臋, niczym dywan czystej we艂ny. Wzi膮艂em do r臋ki wst臋g臋 i popatrzy艂em na Krzy偶 Rycerski, wisz膮cy obok 鈥濨艂臋kitnego Maksa鈥. Wi臋cej odznacze艅 ju偶 nie dosta艂em 鈥 chocia偶 przed zako艅czeniem wojny F眉hrer przys艂a艂 mi jeszcze sw贸j ostatni prezent. Przeci膮gn膮艂em bezwiednie palcami po szyi. Blizna by艂a tam, gdzie zawsze 鈥 i tak ju偶 mia艂o pozosta膰: powrozowata pr臋ga w miejscu, gdzie fortepianowa struna przeci臋艂a mi gard艂o, rzuca艂a si臋 w oczy jak eksponat na wystawie. Zanim dotar艂em do Rastenbergu, jak wtedy nazywa艂 si臋 K臋trzyn, gdzie lekarz opatrzy艂 mi rany, m贸j mundur Luftwaffe zd膮偶y艂 nasi膮kn膮膰 krwi膮. Wsta艂em i schowa艂em odznaczenia do szuflady. Podszed艂em do okna, 偶eby popatrze膰 na 艣nieg. Kanie zatacza艂y kr臋gi w powietrzu i l膮dowa艂y przy stoku w miejscu, gdzie przechodzi艂 w las. Ptaki odbija艂y si臋 intensywn膮 czerni膮 od bieli skrz膮cego si臋 艣niegu. Przeszy艂 mnie nagle dreszcz zainteresowania. Kanie najwyra藕niej zlatywa艂y si臋 do jakiej艣 padliny. Nasz艂a mnie ochota, 偶eby si臋 troch臋 przespacerowa膰 i zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza. W ko艅cu gdy zima zago艣ci na dobre i pokryje wszystko grub膮 warstw膮 艣niegu, nie b臋d臋 si臋 m贸g艂 prawie rusza膰 z domu. Zdj膮艂em z ko艂ka ciep艂膮 kurtk臋, za艂o偶y艂em solidne buty i, wzi膮wszy pasterski kij, wyszed艂em przed dom. Oddychaj膮c ostrym 艣wie偶ym powietrzem, st膮pa艂em po przyjemnie skrzypi膮cym 艣niegu (kt贸rego skrzypienie nie tyle odbiera艂em s艂uchem, co wyczuwa艂em pod butami), zostawiaj膮c za sob膮 偶艂obkowane 艣lady. Dotar艂szy na miejsce, krzykn膮艂em ostro i kanie wzbi艂y si臋 w powietrze. Kr膮偶膮c w g贸rze, gniewnie pokrzykiwa艂y. Ziemia przeci臋ta jest tu g艂臋bokim, opadaj膮cym w d贸艂 stoku rowem, gdzie wiosn膮 zbiera si臋 woda ze stopionych 艣nieg贸w zasilaj膮c strumie艅, kt贸ry przemienia si臋 w tym czasie w hucz膮cy, spieniony potok. Wyschni臋ty teraz r贸w porasta艂y krzaki je偶yn pokryte 艣niegiem. Podszed艂em ostro偶nie, podpieraj膮c si臋 kijem, i zapu艣ci艂em spojrzenie w g艂膮b rowu.

Na krzakach je偶yn wisia艂 trup m臋偶czyzny.

By艂 nagi, bez g艂owy. Tu w艂a艣nie ucztowa艂y kanie.

Sta艂em i wyt臋偶a艂em wzrok. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci 鈥 mia艂em przed sob膮 ludzkie zw艂oki. Zw艂oki m臋偶czyzny, kt贸rego sprawnie pozbawiono g艂owy. Zaraz, o czym to m贸wi艂 Kapu艣ciany Oddech? O ministrze, kt贸rego g艂ow膮 udekorowano 艣cian臋 jego w艂asnego gabinetu...

Patrzy艂em w dolin臋 i rozmy艣la艂em, staraj膮c si臋 doj艣膰 z tym wszystkim do 艂adu.

Co艣 ko艂o mnie przelecia艂o.

Szybuj膮c bezg艂o艣nie z wiatrem, ko艂ysz膮c 艂agodnie skrzyd艂ami, przemkn膮艂 obok mnie bia艂y papierowy samolocik. Typowy samolocik z papieru, jaki sk艂ada si臋 pod os艂on膮 艂awki, a wyczekawszy chwili, gdy nauczyciel matematyki nie patrzy w jego stron臋, posy艂a w klas臋 w nadziei, 偶e trafi nim w ucho kolegi. Samolocik, przeleciawszy w d贸艂 stoku, poszybowa艂 nad dolin臋.

Odwr贸ci艂em si臋, by zobaczy膰, kto rzuca we mnie papierowymi samolocikami. Na g贸rze stoku nikogo nie by艂o. Sta艂y tam tylko budynki gospodarcze, z g贸ruj膮c膮 nad nimi star膮 kamienn膮 obor膮.

Nie mam powodu narzeka膰 na wzrok. Owszem, jestem co nieco przyg艂uchy, ale moje oczy wci膮偶 dobrze widz膮 i je艣li nawet nie tak doskonale jak wtedy, gdy by艂em podniebnym wojownikiem, to na pewno lepiej ni偶 oczy wi臋kszo艣ci ludzi.

W ma艂ym, wysoko po艂o偶onym okienku obory miga艂o co艣 bia艂ego. Kto艣 tam by艂.

A w rosn膮cych na moim terenie krzakach je偶yn le偶a艂y pozbawione g艂owy zw艂oki m臋偶czyzny.

Doszed艂em do wniosku, 偶e osoba, kt贸ra macha艂a teraz do mnie z okna obory ma艂膮 bia艂膮 flag膮, jest t膮 sam膮 osob膮, kt贸ra pos艂a艂a wcze艣nie papierow膮 strza艂k臋 dla zwr贸cenia mojej uwagi. Gdyby kto艣 planowa艂 skr贸ci膰 mnie o g艂ow臋 i rzuci膰 w krzaki, to m贸g艂by tego dokona膰 nie sil膮c si臋 na zwabianie mnie na g贸r臋 do obory.

Zacz膮艂em si臋 wi臋c wspina膰, znacz膮c sw贸j szlak odciskami but贸w w mieni膮cym si臋 w s艂o艅cu 艣niegu i dziurami po kiju, kt贸rym si臋 podpiera艂em.

Od czasu mojej ostatniej bytno艣ci w oborze up艂yn臋艂o sporo czasu. Kiedy艣 obchodzi艂em teren posiad艂o艣ci codziennie, ale z wiekiem cz艂owiek staje si臋 coraz mniej ruchliwy. Kiedy dotar艂em wreszcie na g贸r臋 stoku, obszed艂em budynek i zatrzyma艂em si臋 u wej艣cia. Oddycha艂em ci臋偶ko.

Kto艣 si臋 tu najwyra藕niej rz膮dzi艂 bez mojej wiedzy: wej艣cie do obory zagradza艂a teraz stalowa krata, zabezpieczona solidn膮 k艂贸dk膮. Przez okratowanie dojrza艂em stoj膮cego pod 艣cian膮 m臋偶czyzn臋. Mia艂 na sobie ocieplane buty i kuli艂 si臋 pod okrywaj膮cym go grubym narciarskim skafandrem.

G艂uchy pan jak pie艅 鈥 zacz膮艂. 鈥 Wo艂a艂em pana wiele razy, ale pan nic nie s艂ysza艂.

Radz臋 zauwa偶y膰, 偶e znajduj臋 si臋 na zewn膮trz w艂asnego budynku, a pan w 艣rodku 鈥 skontrowa艂em. 鈥 Na pana miejscu stara艂bym si臋 za bardzo mnie nie obra偶a膰.

Tylko tak powiedzia艂em... To by艂o naprawd臋 denerwuj膮ce.

W ka偶dym razie teraz ju偶 tu jestem. Dlaczego siedzi pan w mojej oborze jak w klatce?

Bo mnie uwi臋ziono.

Kim pan w艂a艣ciwie jest?

Fischer, policjant, oddelegowany do tajnej misji.

Z t膮 tajno艣ci膮 chyba si臋 za bardzo nie uda艂o, skoro tu pana zamkni臋to 鈥 zauwa偶y艂em.

Westchn膮艂 i przest膮pi艂 z nogi na nog臋. Rozleg艂 si臋 szcz臋k 艂a艅cucha: zobaczy艂em, 偶e Fischer jest przykuty do 艣ciany.

Nie chcia艂em odci膮膰 ministrowi g艂owy 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Kazali mi to zrobi膰, a widz膮c, 偶e si臋 wzdragam, domy艣lili si臋, kim jestem.

Mo偶e jednak powinien by艂 pan zapomnie膰 o skrupu艂ach. Pan minister 鈥 bo jak s膮dz臋, to w艂a艣nie on 鈥 le偶y tam w rowie bez g艂owy. Co za艣 do g艂owy, to znaleziono j膮 przytwierdzon膮 do 艣ciany w gabinecie ofiary.

Sk膮d pan to wie?

Od policjanta.

Od jakiego policjanta?

Zagl膮da do mnie taki jeden od czasu, jak przyby艂 pierwszy raz z wiadomo艣ci膮 o 艣mierci mojego ksi臋gowego, kt贸ry zaopatrywa艂 mnie w 偶ywno艣膰. Zamordowali biedaka wraz z 偶on膮 i dzie膰mi. Wracaj膮c do policjanta, straszny z niego nudziarz. Niezno艣ny amator kapusty, soczewicy i tym podobnych rarytas贸w. Zapomnia艂em, jak si臋 nazywa... Ostrzeg艂 mnie, 偶e jacy艣 terrory艣ci... No, jak oni si臋 nazywali...

Matka Natura 鈥 podpowiedzia艂.

O, w艂a艣nie. Ostrzega艂 mnie, 偶e mog膮 przebywa膰 w tej okolicy. Widz臋, 偶e mia艂 racj臋.

Przenikn膮艂em do ich grupy, ale zdradzi艂em si臋, kiedy Pan chcia艂 mnie podda膰 testowi... Bo ka偶dy Stra偶nik przed przyj臋ciem do ich grona musi dokona膰 odpowiedniego aktu okrucie艅stwa, wymierzonego przeciwko jakiej艣 istocie ludzkiej.

Stra偶nik?

Stra偶nicy Matki Natury 鈥 tak ich nazywa Pan. On jest ich przyw贸dca. Stanowi膮 bardzo liczn膮 grup臋, rozsian膮 po ca艂ym 艣wiecie. 鈥 Wskaza艂 w k膮t pomieszczenia, gdzie na stoliku znajdowa艂 si臋 komputer. 鈥 Porozumiewaj膮 si臋 przez internet 鈥 wyja艣ni艂, chocia偶 mnie m贸wi艂o to tyle, co nic. 鈥 D膮偶膮 do zniszczenia spo艂ecze艅stwa w takiej postaci, jak膮 znamy. A prosz臋 mi powiedzie膰, jak wygl膮da艂 tamten policjant?

Wysoki, szczup艂y, kr贸tkie w艂osy, dziobata twarz.

To Pan 鈥 wyszepta艂 Fischer. 鈥 Wybra艂 pa艅sk膮 posiad艂o艣膰, bo le偶y na zupe艂nym pustkowiu. Ma pan telefon?

Nie, kaza艂em od艂膮czy膰 wiele lat temu... Zaraz, chwileczk臋! Ale偶 tak, mam! 鈥 Przypomnia艂em sobie o przeno艣nym aparacie, kt贸ry otrzyma艂em od fa艂szywego policjanta.

Niech pan zadzwoni na policj臋 鈥 ponagli艂. 鈥 Prosz臋 si臋 po艣pieszy膰. Niech im pan powie, 偶e jest tu sier偶ant Fischer, niech przy艣l膮 jak najszybciej oddzia艂 antyterrorystyczny.

Postaram si臋 to za艂atwi膰 najszybciej, jak potrafi臋. Potem do pana przyjd臋.

Zszed艂em w d贸艂 stoku i wr贸ci艂em do domu. Odszukawszy telefon, w艂膮czy艂em zasilanie: zapali艂o si臋 czerwone 艣wiate艂ko. Wybra艂em numer na policj臋.

Tak? 鈥 us艂ysza艂em w s艂uchawce.

Nazywam si臋 Wolff, Hans Joachim Wolff. Chcia艂em prosi膰 o przyjazd policji. Jest tu u mnie wasz funkcjonariusz, niejaki sier偶ant Fischer, kt贸rego uwi臋zili terrory艣ci z ugrupowania Matka Natura.

Po drugiej stronie zaleg艂a cisza.

S艂yszy mnie pan?

Zapisuj臋 zg艂oszenie. Gdzie pan mieszka? Poda艂em mu adres.

Policja wkr贸tce si臋 zjawi 鈥 obieca艂.

Na dworze panowa艂 okropny zi膮b. Wy艂膮czy艂em telefon wiedz膮c, 偶e minie sporo czasu, zanim dotr膮 na moje odludzie. Nastawi艂em czajnik i odszuka艂em stary termos. Kiedy woda si臋 zagotowa艂a, zrobi艂em kaw臋, wzi膮艂em troch臋 suchar贸w i wr贸ci艂em na g贸r臋 stoku.

Policja jest ju偶 w drodze 鈥 poinformowa艂em Fischera. 鈥 Przynios艂em gor膮c膮 kaw臋, troch臋 pana rozgrzeje. Mieszkam z dala od miasta, wi臋c przyjdzie nam pewnie troch臋 poczeka膰.

Wla艂em kaw臋 do kubka i wsun膮艂em kubek przez kraty razem z sucharami. Pi艂 z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮, 偶uj膮c suchary.

Dlaczego mieszka pan z dala od jakichkolwiek ludzkich siedzib? 鈥 zapyta艂.

Zawsze lubi艂em g贸ry. Kiedy cieszy艂em si臋 jeszcze 艂askami G枚ringa, postawi艂em sobie ten dom z materia艂贸w, kt贸re pozosta艂y z budowy jego pa艂acu my艣liwskiego. Po wojnie zatrzyma艂em go sobie, no i w ko艅cu postano wi艂em w nim na dobre zamieszka膰.

Nie ma pan rodziny?

Mia艂em, ale w taki czy inny spos贸b zabi艂 ich nazizm. Kiedy wojna dobieg艂a ko艅ca, przekona艂em si臋, 偶e za p贸藕no ju偶, by zaczyna膰 wszystko od nowa. Zaj膮艂em si臋 wi臋c wynalazczo艣ci膮.

I na koniec przyby艂 pan tutaj.

Nie przepadam za lud藕mi, sier偶ancie. Jestem odludkiem. Postanowi艂em wi臋c reszt臋 swoich dni sp臋dzi膰 tutaj.

S艂ysza艂em od Pana, 偶e spisuje pan wspomnienia. Dlaczego w艂a艣nie teraz?

Sam dobrze nie wiem... 鈥 odpar艂em z namys艂em. 鈥 Kiedy zjawi艂 si臋 w przebraniu policjanta i powiedzia艂, 偶e m贸j ksi臋gowy i jego rodzina zostali zamordowani, raptem dopad艂y mnie wspomnienia... Zacz膮艂em sobie przypomina膰, jak si臋 rodzi艂 nazizm, co si臋 wtedy dzia艂o... By艂em przecie偶 przy tym, zna艂em wielu z ludzi, kt贸rzy tworzyli tamten system.

Wyci膮gn膮艂 kubek po dolewk臋 kawy i wyzna艂:

Gdy zosta艂em przydzielony do tej sprawy, my艣la艂em z pocz膮tku, 偶e cz艂onkowie Matki Natury to jedynie (je艣li mo偶na tu u偶y膰 s艂owa Jedynie鈥) banda cudak贸w zbzikowanych na punkcie ekologii, co艣 w rodzaju ekstremistycznych wegetarianin walcz膮cych o prawa zwierz膮t. Oczywi艣cie, w ich przypadku tak faktycznie jest, ale to zaledwie cz臋艣膰 prawdy. I nie dziwi臋 si臋, 偶e spotkanie z ich przyw贸dc膮 przywiod艂o panu na pami臋膰 starych nazist贸w. Bo Matka Natura to w istocie nowy ruch nazistowski, tyle 偶e dopasowany do reali贸w ko艅ca XX wieku.

Nazi艣ci uwa偶ali, 偶e trzeba i艣膰 za g艂osem krwi 鈥 podkre艣li艂em. 鈥 Tak to w艂a艣nie okre艣lali. Byli dumni z tego, 偶e nie kieruj膮 si臋 rozumem, gardzili logicznym podchodzeniem do zjawisk. Po co im by艂 rozum, skoro byli pewni, 偶e to oni maj膮 racj臋?

Zupe艂nie jak ci od Matki Natury; ich przyw贸dca Pan, wie, 偶e ludzko艣膰 zniszczy 艣wiat. A sk膮d to wie? Po prostu wie i ju偶. I musi si臋 艣pieszy膰, bo zosta艂 zes艂any na Ziemi臋, 偶eby j膮 uratowa膰.

Hitler te偶 si臋 艣pieszy艂 鈥 przypomnia艂em. 鈥 By艂 przecie偶 jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry m贸g艂 ocali膰 Niemcy przed Rassenschande, nieczysto艣ci膮 rasow膮.

Sta艂em przy zimnej stalowej kracie, opanowany wspomnieniami.

Przykro mi, 偶e nie mog臋 pana uwolni膰, ale potrzebny b臋dzie do tego palnik acetylenowo-tlenowy. Policja b臋dzie musia艂a si臋 o niego postara膰.

Ulegaj膮c wspomnieniom, ci膮gn膮艂em:

Kiedy wojna si臋 sko艅czy艂a, wszyscy jakby o tym zapomnieli. Alianci do tego stopnia skupili ca艂膮 uwag臋 na straszliwych owocach nazizmu 鈥 takich jak obozy, eksterminacja 呕yd贸w, oddzia艂y likwidacyjne 鈥 偶e zapomnieli zada膰 sobie pytanie, dlaczego tak si臋 sta艂o. G枚ring na procesie norymberskim da艂 na to odpowied藕. Przyznaj膮c si臋 do odpowiedzialno艣ci za mordowanie opozycji, doda艂, 偶e by艂o to dzia艂anie usprawiedliwione, bo po kl臋sce monarchii i demokracji tylko nazi艣ci mogli uratowa膰 niemieck膮 ras臋 poprzez zaprowadzenie nowego nacjonalizmu rasowego. Gdyby wygrali, powsta艂by nowy porz膮dek 艣wiatowy, w kt贸rym Niemcy 鈥 wskrzeszeni przez Himmlera Aryjczycy 鈥 byliby jedyn膮 ras膮 ludzi. Wszystkie inne narody mia艂y sta膰 si臋 Untemenschen, gatunkami podludzi, niewolnikami niezdolnymi do stworzenia w艂asnej cywilizacji i kultury.

My艣l臋, 偶e Panu marzy si臋 co艣 podobnego 鈥 wtr膮ci艂 Fischer cicho. 鈥 To kompletny szaleniec. Bogu dzi臋ki, 偶e z艂apiemy go, zanim zd膮偶y zamordowa膰 wi臋cej ludzi. Terrory艣ci z Matki Natury szykowali si臋 do masowych akcji w du偶ych miastach, takich jak wysadzanie budynk贸w, wpuszczanie do wago n贸w metra gaz贸w bojowych, zatruwanie instalacji wodoci膮gowych...

W jakim celu?

Ot贸偶 Pan wierzy, 偶e miasta s膮 wcieleniem ludzkiego z艂a i chce je zniszczy膰. Chce te偶 zburzy膰 zorganizowane spo艂ecze艅stwo, bo ca艂a historia spo艂ecze艅stw sprowadza si臋 do wyniszczania i eksploatacji Ziemi. Jego prze konania to nic innego jak pogl膮dy Pol Pota rozszerzone na ca艂膮 ludzko艣膰. Ludzie maj膮 sta膰 si臋 dzikusami w 艣wiecie, kt贸remu przywr贸cona zostanie pierwotna posta膰.

W艂膮cznie z nim? 鈥 spyta艂em.

Fischer u艣miechn膮艂 si臋 blado i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Przecie偶 kto艣 musi pilnowa膰 obozu koncentracyjnego 鈥 zauwa偶y艂. 鈥 Kto艣 musi by膰 komendantem.

Zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰. Male艅kie okienko w g贸rze obory mign臋艂o niebieskawym blaskiem, kt贸ry wkr贸tce przerodzi艂 si臋 w sta艂y strumie艅 艣wiat艂a. Fischer westchn膮艂 z ulg膮.

Wydostan臋 si臋 st膮d bez cienia 偶alu 鈥 zapewni艂. Z艂o偶y艂 r臋ce w tr膮bk臋 i przy艂o偶y艂 do ust. 鈥 Tu jestem, na g贸rze!

Na 艣niegu rozleg艂y si臋 ci臋偶kie st膮pania: wspina艂a si臋 ku nam grupka m臋偶czyzn. Id膮cy przodem skr臋ci艂 w kierunku obory i niebieskawe 艣wiat艂o latarki o艣wietli艂o jego twarz. Rozpozna艂em Pana. Obok niego szed艂 pot臋偶ny pies o g臋stej sier艣ci i w艣ciek艂ych 偶贸艂tych oczach.

Pan trzyma艂 w d艂oni jaki艣 niewielki czarny przedmiot. 鈥 Dzi臋kuj臋 za telefon 鈥 powiedzia艂 cicho i nagle wybuchn膮艂 triumfalnym 艣miechem, kt贸ry zaraz podj臋li jego towarzysze. 鈥 Z tego aparatu mo偶na zadzwoni膰 tylko do mnie 鈥 cieszy艂 si臋.

Zapad艂a ju偶 ciemno艣膰, 艣nie偶na pokryw臋 roz艣wietla艂 jedynie blask ksi臋偶yca. Pan si臋gn膮艂 do kieszeni watowanej kurtki i us艂ysza艂em ciche brz臋kni臋cie.

Jeste艣my Stra偶nikami Matki Natury zacz膮艂, patrz膮c przez kraty na Fischera. 鈥 A ty jeste艣 technologicznym okazem cz艂owieka. Tkwisz tutaj jako esencja ska偶onego, zdewastowanego z艂a. Jeste艣 toksyn膮, sztucznym produktem chemicznym, kt贸ry zak艂贸ca czysto艣膰 艣wiata. Nasi膮k艂e艣 krwi膮 zwierz膮t, kt贸re zamordowa艂e艣. W imi臋 Ziemi, musisz umrze膰.

Zostaw te frazesy dla swoich stukni臋tych kompan贸w 鈥 przerwa艂 mu pogardliwie Fischer. 鈥 Niedobrze mi si臋 ju偶 robi od s艂uchania tych g艂upot.

Umrzesz tak, jak domaga si臋 tego Matka Natura 鈥 ci膮gn膮艂 Pan, nie zwracaj膮c uwagi na Fischera. 鈥 Na jakich podstawach natura opar艂a sw贸j czysty 艣wiat? Na zasadzie przetrwania najsilniejszych. Najsilniejsi prze偶ywa j膮, s艂abi musz膮 zgin膮膰.

I dlatego w艂a艣nie 艣wiatem kierujemy my, ludzie 鈥 zaszydzi艂 Fischer. 鈥 To my jeste艣my najwy偶szym ogniwem stworzenia.

Oczy Pana nagle zab艂ys艂y.

Przekonajmy si臋 o tym 鈥 powiedzia艂, a w jego g艂osie pojawi艂a si臋 w jednej chwili niebezpieczna nuta. 鈥 Zrobimy to zgodnie z zamiarami Matki Natury, wszak jeste艣my niczym innym jak jej s艂ugami.

Poruszy艂 d艂oni膮 w kieszeni i rozleg艂 si臋 ponownie metaliczny brz臋k. Wyj膮艂 co艣 i rzuci艂 mi pod nogi. Nachyliwszy si臋, maca艂em po ziemi, a偶 natrafi艂em na dwa klucze. Kiedy podnios艂em g艂ow臋, Pan, towarzysz膮ca mu bestia i ca艂a reszta znikn臋艂a.

Du偶y klucz pasowa艂 do masywnej k艂贸dki przy stalowej kracie. Kiedy go przekr臋ci艂em, drzwi otworzy艂y si臋. Za pomoc膮 drugiego uwolni艂em Fischera z 艂a艅cucha przytwierdzonego do obejmy wok贸艂 kostki u nogi.

Potrzebna mi bro艅 鈥 szepn膮艂. 鈥 Ma pan co艣?

Gdzie oni wszyscy poszli?

Czekaj膮, 偶eby na mnie zapolowa膰. Wed艂ug teorii Pana, kiedy ludzie zostan膮 sprowadzeni na nowo do pozycji dzikus贸w, Stra偶nicy b臋d膮 na nich urz膮dza膰 polowania dla sportu, tak jak ludzie polowali dot膮d na zwierz臋ta. Przyczaili si臋 wi臋c gdzie艣 i czekaj膮, 偶eby rozpocz膮膰 艂owy. To ma pan jak膮艣 bro艅?

Pozby艂em si臋 sztucer贸w 鈥 westchn膮艂em z 偶alem. 鈥 Ale w domu mam no偶e.

Przewidzieli pewnie taki wariant... 鈥 zas臋pi艂 si臋. 鈥 Dw贸ch albo trzech skryje si臋 w ciemno艣ci ko艂o domu, 偶eby tam mnie z艂apa膰.

Zaraz, zaraz... Na dole, w jednym z budynk贸w gospodarczych, gdzie r膮bi臋 drewno na opa艂, jest siekiera.

艢wietnie. Prosz臋 mi teraz powiedzie膰, jak st膮d najlepiej uciec. Szybko biegam, musz臋 si臋 tylko wydosta膰 z tego miejsca. Mo偶e z biegiem rzeki, kt贸ra przep艂ywa wzd艂u偶 dr贸偶ki prowadz膮cej do pana domu?

Tylko nie tamt臋dy 鈥 ostrzeg艂em. 鈥 P艂ynie parowem, ale w pewnym momencie dochodzi do 艣ciany skalnej i opada wodospadem do stawu w dole. Spadek jest zbyt du偶y, zabi艂by si臋 pan. Je偶eli czuje si臋 pan na si艂ach, powinien pan wspi膮膰 si臋 wy偶ej po tamtym stoku, za naszymi plecami. W czasie podchodzenia po lewej dostrze偶e pan szereg drzew 鈥 tam si臋 prosz臋 kierowa膰. W ten spos贸b dotrze pan na drug膮 stron臋 g贸ry, gdzie ci膮gnie si臋 droga. Ale ostrzegam, to b臋dzie naprawd臋 wyczerpuj膮ce.

Nie mam wielkiego wyboru 鈥 rzek艂 ponuro. 鈥 W ka偶dym razie spr贸buj臋 najpierw zaopatrzy膰 si臋 w siekier臋.

Wyszed艂 i sta艂 dobr膮 chwil臋 w cieniu obory, rozgl膮daj膮c si臋 uwa偶nie dooko艂a. Teren wydawa艂 si臋 pusty. Ksi臋偶yc wychyli艂 si臋 zza zbocza i ca艂y stok okry艂 si臋 biel膮, kt贸r膮 przecina艂y tylko czarne jak smo艂a cienie za艂om贸w.

No to w drog臋 postanowi艂, bior膮c g艂臋boki oddech. 鈥 Ch臋tnie bym jeszcze z panem pogaw臋dzi艂 o starych czasach, ale czas mnie nagli.

Siekier臋 znajdzie pan w stodole, w budynku po艂o偶onym najbli偶ej urwistej 艂膮ki 鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 Jest wbita w pieniek zaraz przy wej艣ciu, drzwi s膮 otwarte...

Dzi臋kuj臋.

Pobieg艂 w d贸艂 stoku, m膮c膮c monotoni臋 ksi臋偶ycowego krajobrazu. 艢piesz膮c si臋 jak mog艂em i uwa偶aj膮c przy tym, by si臋 nie po艣lizgn膮膰, ruszy艂em tak偶e w d贸艂, kieruj膮c si臋 do d艂ugiej dr贸偶ki, kt贸ra biegnie g贸r膮 艂膮ki. Raptem z g艂臋bokiego cienia co艣 wyskoczy艂o i pomkn臋艂o po 艣niegu jak wilk.

Uwaga! 鈥 krzykn膮艂em. 鈥 Za panem, po lewej!

Dwie ciemne sylwetki zwar艂y si臋 ze sob膮 i stoczy艂y po stoku. Rozleg艂 si臋 przenikliwy, gard艂owy wrzask. Po chwili jeden z walcz膮cych cieni podni贸s艂 si臋 i podj膮艂 na nowo bieg. Kiedy dotar艂em do dr贸偶ki, chwyta艂em z trudem powietrze: od wielu lat nie narzuca艂em sobie takiego tempa.

Zalany ksi臋偶ycowym 艣wiat艂em krajobraz zastyg艂 na nowo w bezruchu. Od budynk贸w gospodarczych nadlecia艂 zwierz臋cy skowyt, odg艂osy przekle艅stw i kr贸tki, urwany w po艂owie j臋k. Oddychaj膮c z trudem, posuwa艂em si臋 dr贸偶k膮, wzbijaj膮c tumany 艣niegu. Obejrza艂em si臋 przez rami臋 i zobaczy艂em Fischera biegn膮cego od strony budynk贸w. Wtem kto艣 rzuci艂 si臋 na niego. Dostrzeg艂em b艂ysk siekiery w r臋ku Fischera i cia艂o kozio艂kuj膮ce w powietrzu.

Wbieg艂em pod os艂on臋 drzew. Przed sob膮 s艂ysza艂em jednostajny szum rzeki, kt贸ra sp艂ywa艂a z g贸ry ma艂ym parowem. Obejrza艂em si臋 po raz ostatni:

Podobne wilkom stwory osacza艂y Fischera, kt贸ry wymachiwa艂 siekier膮 na lewo i prawo. Zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 jego zaciek艂y krzyk. Pod膮偶a艂em dalej dr贸偶k膮. Zna艂em dok艂adnie t臋 okolic臋: po przej艣ciu w膮skiego kamiennego mostu zejd臋 z drogi i po obej艣ciu zbocza g贸ry dotr臋 do dobrze mi znanej, kamienistej 艣cie偶ki: przed laty, kiedy by艂em jeszcze dziarski, mia艂em zwyczaj wypuszcza膰 si臋 na ca艂odzienne w臋dr贸wki po g贸rach. Pan i jego banda nie znaj膮 tego szlaku. Wkr贸tce b臋d臋 daleko od nich, a zanim wstanie 艣wit, znajd臋 si臋 w wiosce.

Mimo przyt臋pionego s艂uchu, wychwytywa艂em docieraj膮ce do mnie przez drzewa zaciek艂e warczenie.

Par艂em przed siebie. Przej艣cie nie stwarza艂o zbytniego problemu, bo drzewa po obu stronach dr贸偶ki zatrzyma艂y wi臋kszo艣膰 艣niegu, kt贸ry wisia艂 teraz nade mn膮 jak pokrywa z lukru. Szum rzeki by艂 coraz wyra藕niejszy. Obszed艂em zakr臋t drogi i znalaz艂em si臋 na mo艣cie.

Co艣 go zagradza艂o, po艂yskuj膮c srebrzy艣cie w mroku niczym wielka paj臋czyna. Sta艂em na mo艣cie, pod kt贸rym rzeka toczy艂a sw贸j bystry nurt, i stara艂em si臋 wypatrzy膰 przej艣cie w przeszkodzie. Skraj mostu zamyka艂a stalowa brama o ostrych, zakrzywionych szponach, gotowych wbi膰 si臋 w 艣mia艂ka, kt贸ry odwa偶y艂by si臋 na ni膮 wspi膮膰. Do balustrady przyspawane by艂y pr臋ty o k艂uj膮cych jak szpikulce ko艅cach. Serce podesz艂o mi do gard艂a: droga by艂a odci臋ta.

Ma pan ochot臋 spr贸bowa膰? 鈥 us艂ysza艂em za sob膮 szyderczy g艂os. Odwr贸ciwszy si臋, zobaczy艂em Pana z moj膮 siekier膮 zarzucon膮 niedbale na rami臋. Olbrzymie psisko przysiad艂o przy nim na zadzie, wpijaj膮c we mnie wrogie 艣lepia, kt贸re nawet w bladej po艣wiacie ksi臋偶yca b艂yska艂y 偶贸艂ci膮.

Wilk 鈥 przem贸wi艂 do psa 鈥 poznaj Hen Wolffa. Ha! Wilk i Hen Wilk 鈥 niez艂e, co? 鈥 Za艣mia艂 si臋 ob艂膮ka艅czo. Pot臋偶ne psisko spojrza艂o na niego, szczerz膮c l艣ni膮ce bia艂e z臋biska. 鈥 Jak Hen Wolff b臋dzie pr贸bowa艂 ucieka膰, mo偶esz go zje艣膰 鈥 zapowiedzia艂 i po艂o偶y艂 r臋k臋 na grubym futrze porastaj膮cym kark bestii. Pies odwr贸ci艂 od niego 艣lepia i skierowa艂 wzrok na mnie 鈥 nie mia艂em w膮tpliwo艣ci, 偶e zrozumia艂 ka偶de s艂owo polecenia. 鈥 To co, mo偶emy wraca膰? 鈥 zaproponowa艂 Pan.

Ruszy艂em, przemierzaj膮c z mozo艂em t臋 sam膮 drog臋, kt贸r膮 przyszed艂em.

Budynki gospodarcze roz艣wietla艂a pomara艅czowa po艣wiata. Posuwaj膮c si臋 dr贸偶k膮 dostrzeg艂em ludzi, kt贸rzy krz膮tali si臋 wok贸艂 d艂ugiego ognistego pasa w ziemnym wykopie, wysypuj膮c w臋giel drzewny z work贸w w 偶ar p艂omieni. Kiedy podeszli艣my bli偶ej, zobaczy艂em naszykowane krzy偶aki do wsparcia ro偶na.

W ciemno艣ci majaczy艂y zwalone na kup臋 trzy, mo偶e cztery martwe kszta艂ty. Cz艂owiek, kt贸ry pozbawi艂 je 偶ycia, spoczywa艂 teraz bez ruchu obok p艂on膮cych w臋gli. Pozna艂em Fischera. By艂 nagi i wypatroszony jak dzik. Usuni臋te wn臋trzno艣ci le偶a艂y na 艣niegu w jednej zbitej masie, a ludzie Pana nadziewali go na szpikulec ro偶na.

Pan nachyli艂 si臋, wybra艂 z kupy wn臋trzno艣ci nerk臋 i odr膮ba艂 j膮 siekier膮. Nerka parowa艂a w lodowatym powietrzu. Cisn膮艂 j膮 psu. Wilk po偶ar艂 j膮, k艂api膮c paszcz臋k膮 z zadowolenia.

Wolff lubi ludzkie mi臋so 鈥 odezwa艂 si臋 do mnie Pan. 鈥 Zjad艂 pa艅skiego ksi臋gowego.

Zawiesili ro偶en z Fischerem na krzy偶akowatych podp贸rkach i zacz臋li go opieka膰.

Tej nocy zmarli st艂oczyli si臋 wok贸艂 mnie. Cz臋艣膰 zna艂em, inni byli mi obcy. Niekt贸rzy drwili i wyszydzali, inni b艂agali p艂aczliwie, a wi臋kszo艣膰 krzycza艂a wniebog艂osy. Wypacykowany G枚ring, z czerwonym lakierem na paznokciach, patrzy艂 z upiornym u艣miechem. Siedzia艂em w fotelu, a Himmler przygl膮da艂 mi si臋 przez grube szk艂a okular贸w, jak na robaka, kt贸rego mia艂by ochot臋 rozdepta膰. Goebbels ze swym lisim u艣mieszkiem podawa艂 mi list臋. Trzyma艂em w r臋kach ogromny zw贸j, na kt贸rym znajdowa艂y si臋 nazwiska wszystkich tych, kt贸rych kiedykolwiek zna艂em. Prosz臋, 艣mia艂o, zach臋ca艂, kto jeszcze ma by膰 zabity? To 偶aden problem, mo偶emy wpisa膰 ka偶dego, kogo tylko zechcemy.

Widzia艂em tych, co umarli. Chowali si臋 w cieniu, 偶eby kaci nie mogli ich dostrzec, a mimo to nadal s艂ysza艂em, jak krzycz膮 w trwodze i m臋ce, gdy odbierano im 偶ycie. Przysz艂a Hilda, a tak偶e Kurt. Palili si臋, ogarni臋ci p艂omieniami. Eisenmann, nagi i przera偶ony, dusi艂 si臋 w straszliwych ciemno艣ciach.

F眉hrer przygl膮da艂 im si臋 wszystkim wzrokiem bez wyrazu. Smr贸d rozk艂adaj膮cych si臋 warzyw i ciastek wydobywa艂 mu si臋 spomi臋dzy z臋b贸w, wydziela艂 si臋 z por贸w cia艂a. Od贸r owiewa艂 mnie, siedz膮cego w ciemno艣ci w fotelu i, chocia偶 wykr臋ca艂em g艂ow臋, nie mog艂em si臋 od niego uwolni膰. Przy ka偶dym moim ruchu olbrzymie psisko otwiera艂o swoje 艣lepia, 偶贸艂te w bladym blasku kominka, i patrzy艂o na mnie czujnie.

W pokoju byli tak偶e 偶ywi: spali w艣r贸d resztek piekielnej strawy, jak膮 sobie przygotowali. Przera偶aj膮ce, upieczone zw艂oki Fischera zalega艂y jadalny drewniany st贸艂, dok艂adnie poporcjowane przez Pana: w 艣wietle kominka po艂yskiwa艂y 偶ebra i d艂ugie piszczele, l艣ni艂y z臋by wykrzywione w ostatnim grymasie walki. Zab贸jcy Fischera spali naoko艂o, z brzuchami wype艂nionymi mi臋sem swej ofiary. Dla nich mia艂 by膰 pierwszym z wielu.

Nasta艂 艣wit i zmarli powr贸cili wreszcie do zamieszkiwanego przez siebie piek艂a.

Pan i jego ludzie obudzili si臋 jak na komend臋, niczym psy. Siedzia艂em na swoim miejscu. Wyszli i zacz臋li rozmawia膰, ale g艂uchota nie pozwoli艂a mi dos艂ysze膰, o czym m贸wili. Rozleg艂 si臋 warkot silnik贸w samochodowych. Nagle owia艂 mnie zimny pr膮d powietrza. Zobaczy艂em Pana. Sta艂 i przygl膮da艂 mi si臋.

Wyje偶d偶am na troch臋 鈥 oznajmi艂. 鈥 Ale nie na d艂ugo i niezbyt daleko. Je偶eli Wilk poczuje g艂贸d, mo偶e ci臋 zje艣膰. Je艣li b臋dziesz pr贸bowa艂 ucieka膰, zje ci臋 na pewno.

Olbrzymie psisko wpatrywa艂o si臋 we mnie. Nie mia艂em w膮tpliwo艣ci, 偶e to, co do mnie m贸wiono, jest 艣wi臋t膮 prawd膮. 鈥 Za stary jestem, 偶eby odwa偶y膰 si臋 na przej艣cie g贸ry po 艣niegu i lodzie 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 A to jedyna droga, skoro most jest zagrodzony.

Wiem 鈥 kiwn膮艂 g艂ow膮 Pan. 鈥 W takim razie pozostaje ci mie膰 nadziej臋, 偶e nie zamarudz臋 zbytnio, bo Wilk lubi sobie dobrze podje艣膰 przed zachodem s艂o艅ca.

Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂. Us艂ysza艂em, jak zapuszcza silnik swojego samochodu, a potem nasta艂a cisza. Zosta艂em sam na sam z psem.

Nabrawszy przekonania, 偶e Pan odjecha艂, wsta艂em. Pies podni贸s艂 si臋 razem ze mn膮. Przeszed艂em powoli do holu, z臋by za艂o偶y膰 buty i watowan膮 kurtk臋 鈥 pies szed艂 za mn膮, postukuj膮c pazurami o deski pod艂ogi.

Idziemy 鈥 powiedzia艂em ostro. Spojrza艂 na mnie zimnym wzrokiem. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e mnie pos艂ucha 鈥 by艂 pos艂uszny jedynie temu, kto go wytresowa艂 鈥 ale chcia艂em stworzy膰 wra偶enie, 偶e jestem mu co najmniej r贸wny. Wiedzia艂em, 偶e gdy tylko wyczuje we mnie istot臋 s艂absz膮 od siebie, rzuci si臋 na mnie bez chwili wahania. Zatopi艂em w nim swoje oczy, oczy starego pilota my艣liwca. Po chwili odwr贸ci艂 艂eb, jakby zupe艂nie oboj臋tny.

Idziemy 鈥 powt贸rzy艂em. 鈥 Pora na 艣niadanie.

Wyszli艣my na 艣nieg. Pies postawi艂 sier艣膰 i zrobi艂 si臋 jeszcze wi臋kszy. 艢nieg by艂 poryty koleinami i odciskami po oponach samochod贸w. Kiedy zszed艂em do budynk贸w gospodarczych, w臋giel drzewny z ogniska ju偶 wystyg艂 i pokry艂 si臋 szarym popio艂em. Podp贸rki nadal tkwi艂y wbite po obu ko艅cach wykopu, szpikulec ro偶na le偶a艂 porzucony na ziemi. Trupy zostawili w stodole, obok sterty drewna, zwalaj膮c je na jedn膮 kup臋. Jak Pan powiedzia艂, Matka Natura jest s臋dzi膮 i tylko najsilniejsi mog膮 przetrwa膰. Tych zabi艂 Fischer i le偶eli teraz martwi, a zatem zupe艂nie nieprzydatni. Ci za艣, co prze偶yli, zjedli pogromc臋 swoich pokonanych towarzyszy.

Siekiera tkwi艂a z powrotem w pie艅ku. Wyci膮gn膮艂em j膮 i zwa偶y艂em w r臋ce. Z gard艂a psa wydoby艂 si臋 g艂臋boki pomruk. 鈥 Nie zrobi臋 ci krzywdy, g艂upia bestio 鈥 powiedzia艂em. Nie odwa偶y艂bym si臋 spr贸bowa膰, nawet za swoich m艂odych lat. Wilk nauczony by艂 walczy膰 i zabija膰 za pomoc膮 broni danych mu przez natur臋 i nie 艂udzi艂em si臋, 偶e gdyby tylko zechcia艂, m贸g艂by mnie pokona膰 w otwartym starciu.

Cia艂a by艂y nagie. Odr膮ba艂em siekier膮 nog臋 i rzuci艂em j膮 psu. Obw膮cha艂 j膮 i, wyczuwszy ku swemu zadowoleniu zapach krwi, u艂o偶y艂 si臋 i zabra艂 do jedzenia. Kiedy nabra艂em pewno艣ci, 偶e jest w pe艂ni ukontentowany, podszed艂em do samolotu. Me-163, my艣liwiec, na kt贸rym przylecia艂em przed tak wielu laty, spoczywa艂 na w贸zku startowym, z nosem zwr贸conym ku otwartym wrotom, za kt贸rymi rozpo艣ciera艂o si臋 urwiste zbocze.

Przezroczysta os艂ona kabiny by艂a pokryta kurzem. Wyj膮艂em z kieszeni kurtki chusteczk臋 i wypucowa艂em j膮 do po艂ysku. Brudna os艂ona zawsze napawa艂a mnie l臋kiem: cz艂owiek wtedy nie widzi, dok膮d leci ani kto go 艣ciga.

Usiad艂em na pie艅ku, czekaj膮c, a偶 Wilk naje si臋 do syta. Pod艂oga pokry艂a si臋 kawa艂kami zakrwawionych ko艣ci, strz臋pami sk贸ry i 艣ci臋gnami. Wreszcie podni贸s艂 si臋 i obliza艂 si臋 d艂ugim r贸偶owym j臋zorem. Wsta艂em r贸wnie偶.

Chod藕my do domu, ogrzejemy si臋 鈥 zaproponowa艂em. Wzi膮艂em wiadro, kt贸re sta艂o w k膮cie, i wyszed艂em przed stodo艂臋. Obok paleniska, gdzie sta艂 przedtem ro偶en, le偶a艂a kupa och艂ap贸w, kt贸re do niedawna sk艂ada艂y si臋 na wn臋trzno艣ci Fischera. Pozbiera艂em je wszystkie do wiadra i wr贸ci艂em do domu. Do艂o偶ywszy 艣wie偶ych polan do ognia na kominku, zabra艂em si臋 do pracy.

Wn臋trzno艣ci, zakrzep艂膮 krew, t艂uszcz i poszarpane organy uformowa艂em w jeden pakunek, zawini臋ty w cienk膮 plastikow膮 torebk臋. Podszed艂em do swojego wiekowego 艂o偶a, ci臋偶kiego, masywnego mebla pi臋knie wykonanego z twardej d臋biny, w kt贸rym poprzedniej nocy spa艂 Pan. Wdrapa艂em si臋 na drabin臋 i zawiesi艂em pakunek na suficie, na wysoko艣ci 艂oza. Pies obserwowa艂 mnie podejrzliwie z do艂u. Wiedzia艂em jednak, 偶e brzuch ma pe艂ny i nie zaatakuje mnie, je艣li tylko nie b臋d臋 pr贸bowa艂 oddala膰 si臋 od domu.

Reszta przygotowa艅 zaj臋艂a mi wi臋kszo艣膰 poranka. Kiedy sko艅czy艂em, zebra艂em wszystko, co by艂o mi potrzebne, do jednego worka. Troch臋 czasu zesz艂o mi na ustawianiu zegara nad 艂贸偶kiem, na kt贸rym spa艂 Pan. Nast臋pnie zabra艂em wyci膮gark臋 mojego pomys艂u (na tyle siln膮, 偶e mog艂a poci膮gn膮膰 samoch贸d), upewniwszy si臋, 偶e ma dosy膰 paliwa. Opu艣ci艂em dom w towarzystwie cz艂api膮cego za mn膮 psa.

Zszed艂em ostro偶nie po stromym zboczu i w ziemi臋 poni偶ej stodo艂y zakopa艂em ostrze lemiesza, kt贸ry stanowi艂 cz臋艣膰 wyci膮garki. Potem wspi膮艂em si臋 w kierunku stodo艂y, rozwijaj膮c po drodze przezroczyst膮 偶y艂k臋 艂膮cz膮c膮 lemiesz z silniczkiem, sam silniczek za艣 ukry艂em pod w贸zkiem startowym. Popracowa艂em jeszcze troch臋 w stodole: wchodzi艂em co jaki艣 czas po drabinie, uk艂ada艂em z drewnianych szczap zmy艣ln膮 konstrukcj臋, dope艂nia艂em przygotowa艅.

Kiedy sko艅czy艂em, zm臋czenie dawa艂o mi si臋 mocno we znaki. Wdrapa艂em si臋 na g贸r臋 stoku i, otrzepawszy buty ze 艣niegu, wszed艂em do domu. Pada艂em z n贸g. Zjad艂em kilka suchar贸w, popijaj膮c je kaw膮 z naparstkiem w贸dki. Do艂o偶y艂em do ognia na kominku, usiad艂em w fotelu i zapad艂em w sen w towarzystwie psa, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 we mnie swoimi wielkimi 偶贸艂tymi 艣lepiami.

By艂o ju偶 ciemno. Przede mn膮 stal Pan. Wilk przysiad艂 obok niego na tylnych 艂apach.

Widz臋, 偶e wci膮偶 偶yjesz 鈥 odezwa艂 si臋 Pan. 鈥 My艣la艂em, 偶e do tej pory Wilk zd膮偶y艂 ci臋 ju偶 schrupa膰.

Wie, 偶e jestem podobny do ciebie.

Podobny do mnie? 鈥 Pan odchyli艂 g艂ow臋 i wybuchn膮艂 艣miechem. 鈥 Jeste艣 technologicznym g艂upcem! Co ty mo偶esz wiedzie膰 o potrzebach i nakazach Matki Natury?

W艂a艣nie, 偶e si臋 mylisz odrzek艂em, spogl膮daj膮c na niego. 鈥 Nie wiesz, 偶e by艂em w SS?

I co z tego?

My, cz艂onkowie SS, byli艣my tak jak wy Stra偶nikami Matki Natury. Nienawidzili艣my wszystkich, kt贸rzy byli inni ni偶 my, i wysy艂ali艣my ich milionami na tamten 艣wiat. Kochali艣my las, bo tam 偶yje prawdziwy duch narodu! Tak偶e kochali艣my zio艂a i pradawne obrz臋dy. Radzili艣my si臋 gwiazd, badali艣my teksty runiczne, 偶eby pozna膰 nasz膮 przesz艂o艣膰 i przysz艂o艣膰. Byli艣my podobni wam! Ale zwyci臋偶yli nas tamci, s艂udzy z艂a, ze swymi maszynami.

Pan przygl膮da艂 mi si臋 podejrzliwie spod zmru偶onych powiek.

Pozw贸lcie mi przy艂膮czy膰 si臋 do was! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi wcze艣niej, o co chodzi? Jak my艣lisz, po co mieszkam od tak dawna w tej twierdzy dzikiej przyrody? Po to, 偶eby by膰 jak najdalej od zepsucia i plugastwa, jakie niesie ze sob膮 艣wiat stworzony przez tamtych.

Chcesz si臋 do nas przy艂膮czy膰... 鈥 powt贸rzy艂 w zamy艣leniu.

Planujecie na nich uderzy膰! 鈥 ci膮gn膮艂em. 鈥 Wiem to od tego martwego policjanta. We藕cie mnie do siebie. Pozornie nieszkodliwy, stary cz艂owiek mo偶e wam si臋 naprawd臋 przyda膰.

Kto wie... Jest nas teraz mniej, odk膮d policjant zabi艂 tych, kt贸rzy okazali si臋 s艂absi...

Podszed艂 szybko do sto艂u, na kt贸rym le偶a艂y zmasakrowane szcz膮tki Fischera. Doby艂 n贸偶 i odci膮艂 kawa艂ek mi臋sa.

Ale musisz sta膰 si臋 taki, jak my 鈥 zapowiedzia艂.

Policjant m贸wi艂, 偶e sprawdzianem jest zabicie jednego z tamtych, s艂ug z艂a, kt贸rzy niszcz膮 ziemi臋.

Wbi艂 n贸偶 w pod艂og臋.

Dobrze. Zatem jutro wypu艣cimy si臋 na 艂owy i poder偶niesz jednemu gard艂o. Wtedy staniesz si臋 jednym z nas.

Mo偶esz mi zdradzi膰, jakie akcje planujecie podj膮膰?

U艣miechn膮艂 si臋. Wyj膮艂 z torby flakonik perfum we wzorzystym kartoniku.

Zwyk艂e perfumy 鈥 zapia艂. 鈥 Mo偶na je zabra膰 na pok艂ad ka偶dego samolotu, 偶aden system bezpiecze艅stwa do niczego si臋 nie przyczepi. A kiedy samolot jest ju偶 w powietrzu, wystarczy przej艣膰 do toalety, otworzy膰 wlot instalacji wentylacyjnej i odkr臋ci膰 pierwsz膮, zewn臋trzn膮 nakr臋tk臋 flakoniku. Niez艂e, co? Spodoba艂oby ci si臋, jeste艣 przecie偶 wynalazc膮, lubisz takie zabawki... Wewn膮trz jest drugie zabezpieczenie w postaci czopu, kt贸ry zamyka uj艣cie flakonika. Trzeba wstawi膰 flakonik do wlotu i umocowa膰. Potem wy starczy zamkn膮膰 na powr贸t wlot, umy膰 r臋ce i wr贸ci膰 spokojnie na miejsce. Samolot l膮duje szcz臋艣liwie i nasz cz艂owiek wysiada wraz z innymi pasa 偶erami.

U艣miechn膮艂 si臋 chytrze.

Teraz zaczyna si臋 ca艂a zabawa. Na ziemi, na skutek powrotu do normalnego ci艣nienia powietrza, czop podnosi si臋. Samolot startuje do kolejnego rejsu i nabiera wysoko艣ci: chocia偶 ci艣nienie wewn膮trz samolotu jest podwy偶szone, to jest i tak ni偶sze od panuj膮cego na ziemi. Na wysoko艣ci oko艂o dw贸ch tysi臋cy metr贸w czop wyskakuje, uwalniaj膮c zawarto艣膰 flakonika: gaz pora偶aj膮cy uk艂ad nerwowy! Gaz rozprzestrzenia si臋 szybko przez instalacj臋 wentylacyjn膮 po ca艂ej maszynie. Pierwszymi, kt贸rzy umr膮, b臋d膮 piloci! Wyobra偶asz sobie? Istna lataj膮ca bomba! Samolot b臋dzie lecia艂 a偶 do wyczerpania paliwa i zwali si臋 w p艂omieniach, kt贸re ogarn膮 wszystkie s艂ugi z艂a!

Sta艂 w 艣wietle kominka, oddychaj膮c gor膮czkowo, z twarz膮 b艂yszcz膮c膮 od potu.

Czy偶 to nie cudowne? 鈥 spyta艂. 鈥 A to dopiero pocz膮tek. Wiele pracy jeszcze przed nami, zanim nasze dzie艂o dobiegnie ko艅ca, zanim plugawe miasta okryj膮 si臋 ciemno艣ci膮, opustoszej膮 i sczezn膮, a s艂udzy z艂a, nadzy i przera偶eni, biega膰 b臋d膮 po lasach Matki Natury.

M贸wi艂 coraz ciszej.

Tak... 鈥 s艂ysza艂em jego szept. 鈥 To ju偶 nied艂ugo, naprawd臋 nied艂ugo... Odezwa艂 si臋 znajomy b贸l. Potar艂em star膮 blizn臋, odci艣ni臋t膮 na szyi jak sznurek; pies obudzi艂 si臋, podni贸s艂 艂eb i spojrza艂 na mnie w 艣wietle kominka. Pan spa艂, s艂ysza艂em jego chrapanie.

Umarli wr贸cili. Czu艂em, jak na mnie napieraj膮. Miliony za milionami... Zabi艂 ich Adolf Hitler. A mo偶e ja?

Gdyby 20 lipca 1944 roku bomba dosi臋g艂a F眉hrera, wojna dobieg艂aby ko艅ca; Rommel lub jaki艣 inny genera艂, kt贸ry cieszy艂 si臋 szacunkiem aliant贸w, wynegocjowa艂by zawieszenie broni. Ale zamach si臋 nie uda艂, Hitler uszed艂 z niego z 偶yciem, i to jeszcze bardziej szalony ni偶 dotychczas. Jego ch臋膰 niszczenia by艂a wprost niezaspokojona 鈥 w ko艅cu po偶ar艂a jego samego, ale zanim do tego dosz艂o, zgin臋艂y kolejne miliony. Wi臋kszo艣膰 ofiar zosta艂a zabita w obozach. Wielu poch艂on臋艂y wojenne rzezie na frontach zachodnim i wschodnim, gdy wojna zbli偶a艂a si臋 coraz bardziej do Berlina. Miliony trup贸w...

Wszystko to nie mia艂oby miejsca, gdyby zamach si臋 powi贸d艂. Ale z pr贸b膮 zabicia kogo艣 strze偶onego tak pilnie jak Hitler wi膮偶e si臋 jeden istotny problem: 偶eby osi膮gn膮膰 zamierzony cel, zamachowiec sam musi po艣wi臋ci膰 swoje 偶ycie. W takim przypadku, zak艂adaj膮c naturalnie, 偶e ma swobodny dost臋p do osoby, kt贸r膮 planuje zabi膰, sprawa nie nastr臋cza wielkich trudno艣ci. Wystarczy wtedy zwyk艂y sztylet do podci臋cia gard艂a. Oczywi艣cie, zamachowiec musi mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e prze偶yje sw膮 ofiar臋 niewiele d艂u偶ej.

Mog艂em zabi膰 Hitlera. By艂em jednym z tych, kt贸rzy mieli sposobno艣膰 zbli偶y膰 si臋 do niego. Ale zamiast zrobi膰 to sam, da艂em bomb臋 Hoeppnerowi i wszystko sko艅czy艂o si臋 fiaskiem. Zgin臋艂y kolejne miliony, zabijanie odbywa艂o si臋 do samego ko艅ca. 艢mier膰 sia艂y nie tylko karabiny maszynowe i artyleria 鈥 zadawali j膮 tak偶e ludzie, kt贸rych wysy艂ano, by wyr贸wnali rachunki, nim nastanie zmierzch bog贸w.



19. Kwiecie艅 1945 roku


Rasch przyszed艂 po mnie.

Bogowie umierali wok贸艂 nas. Bombowce la艂y strumienie ognia i siarki w otch艂a艅 piek艂a, w jakie zamieni艂y miasto. Na lotnisku bia艂y palec 艣mierci wyci膮gn膮艂 si臋 ku nam, oznaczaj膮cym cele dla dziennych nalot贸w 鈥 rzucili艣my si臋 do naszych mysich dziur, do jam wykopanych w ziemi, by schroni膰 si臋 przed opadaj膮c膮 na nas lawin膮 bomb.

Me-163 tkwi艂y pod go艂ym niebem, z nosami zadartymi w g贸r臋, gotowe do startu.

Bomby uderzy艂y. 呕贸艂膰 w gard艂ach, 艣wist, wybuch i nag艂y podmuch, dr偶enie ziemi 鈥 i raptem cisza, tylko brz臋czenie w uszach, i g艂uchy rumor opadaj膮cych gruz贸w.

Hangar sta艂 w p艂omieniach. Komety jakim艣 cudem wysz艂y z nalotu nietkni臋te, ze zbiornikami wci膮偶 pe艂nymi paliwa. Zabrali艣my si臋 w艂a艣nie do usuwania zniszcze艅, kiedy zobaczy艂em Rascha: wysiada艂 z ci臋偶ar贸wki w pe艂nym umundurowaniu SS, mia艂 pistolet maszynowy i by艂 kompletnie ob艂膮kany.

F眉hrer wymierza ci sprawiedliwo艣膰! Gi艅, o艣lizg艂a kanalio! 鈥 wrzasn膮艂 w艣ciekle esesman. Rozleg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a, gdy pos艂a艂 mi pierwsz膮 seri臋. Rzuci艂em si臋 do ucieczki, uskakuj膮c za w贸zki do przewo偶enia bomb i puste cysterny, chowaj膮c si臋 mi臋dzy strzaskanymi magazynami i za wrakami my艣liwc贸w. Ludzie rozbiegli si臋 na wszystkie strony, 偶eby ratowa膰 偶ycie 鈥 pod koniec wojny jedynym pragnieniem ka偶dego by艂a wola prze偶ycia.

Przypad艂em do ziemi i wczo艂ga艂em si臋 pod jedn膮 z ci臋偶ar贸wek. S艂ysza艂em serie z pistoletu maszynowego i g艂os Rascha, jak wykrzykiwa艂 moje nazwisko.

Me-163 czeka艂 na skraju pasa startowego, solidny i gro藕ny my艣liwiec, z nosem skierowanym prosto przed siebie.

Wycofa艂em si臋 na czworakach spod kryj贸wki i pobieg艂em do samolotu, sadz膮c szybkimi, kr贸tkimi susami jak kr贸lik.

Odchyli艂em os艂on臋 kabiny, po czym zaraz zatrzasn膮艂em j膮 nad sob膮. Wcisn膮艂em prze艂膮czniki i czerwone 艣wiate艂ko zapali艂o si臋. Przez narastaj膮cy huk silnika przebi艂 si臋 w艣ciek艂y wrzask.

Rasch wbieg艂 na pole wzlot贸w w chwili, kiedy Komet ruszy艂 przed siebie. K膮tem oka zobaczy艂em, jak co艣 przemyka lotem strza艂y nad pasem lotniska i nagle 艣wiat wok贸艂 mnie zmieni艂 si臋 w rozszala艂y chaos fruwaj膮cych szcz膮tk贸w. B艂yski ognia, wybuchy bomb i rakiet, zgrzyt metalu 鈥 ameryka艅skie Thunderbolty lecia艂y z rykiem nad lotniskiem.

Rasch znikn膮艂, poch艂oni臋ty przez szalej膮cy 偶ywio艂. Si艂a ci膮gu rakietowego silnika wcisn臋艂a mnie w oparcie fotela; wystrzeli艂em jak z procy i znalaz艂em si臋 ponad wstrz膮sanym eksplozjami lotniskiem, mijany z lewej i z prawej przez Thunderbolty o pot臋偶nych nosach, rozbiegaj膮ce si臋 niczym rekiny. 艢ci膮gn膮艂em na siebie dr膮偶ek i wyprysn膮艂em niemal pionowo w g贸r臋. Pode mn膮 k艂臋bi艂o si臋 piek艂o dymu i ognia.

Powietrze by艂o czyste i 艂agodne. Przed sob膮 widzia艂em g贸ry. Silnik zgas艂, a ja wzbija艂em si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej, kilometr po kilometrze, a偶 wreszcie opu艣ci艂em nos samolotu i wyr贸wnawszy lot, poszybowa艂em w kierunku szczyt贸w.

Odnalaz艂em dolin臋 i m贸j przyklejony do stoku wiejski dom. Nadleciawszy nad ma艂膮 wiosk臋, wytraci艂em wysoko艣膰 i przemkn膮艂em ponad mostkiem 艂膮cz膮cym 艣cie偶k臋 po obu stronach rzeki, kt贸ra p艂ynie bystro parowem w d贸艂 stoku.

S艂o艅ce sta艂o wysoko na niebie, o艣wietlaj膮c 艂膮k臋 pokryt膮 dywanem wiosennych kwiat贸w. Opad艂em nad drzewa, bezszelestnie jak jastrz膮b, zmierzaj膮c ku zaro艣ni臋tej 艣cie偶ce. Wypu艣ci艂em p艂oz臋 i, dotkn膮wszy ziemi, sun膮艂em z szybkim turkotem. Wyro艣ni臋ta trawa i kwiaty pochwyci艂y mnie: samolot zwolni艂 i zatrzyma艂 si臋, przechylony na skrzyd艂o. Odchyli艂em na bok os艂on臋 kabiny i do 艣rodka wpad艂 zapach zgniecionej trawy i kwiat贸w. Bzycza艂a zaciekawiona pszczo艂a, obok przefrun膮艂 nie wykazuj膮cy zainteresowania motyl. Wygramoli艂em si臋 na ziemi臋 i poszed艂em w g贸r臋 stoku do domu.

Przez okno s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o wstaj膮cego dnia, odmalowuj膮c grube futro zwierzaka w jego prawdziwych barwach. Stary zegar nad kominkiem powiedzia艂 mi, 偶e ju偶 czas. Pan nadal spa艂.

Wsta艂em i wielkie 偶贸艂te 艣lepia momentalnie otworzy艂y si臋. Pocz艂apa艂em do tylnego wyj艣cia, naci膮gaj膮c na siebie kurtk臋, tak jakbym wybiera艂 si臋 do wychodka. Pies bieg艂 przy mnie.

By艂o bardzo zimno, wydychane powietrze zamarza艂o w bia艂e, p艂yn膮ce wolno ob艂oczki. Szczyty g贸r zaczyna艂y b艂yszcze膰 w przecieraj膮cym si臋 mroku. 艢nieg skrzypia艂 mi pod nogami. Posuwaj膮c si臋 ostro偶nie po 艣liskim jak lodowisko gruncie, zmierza艂em do stodo艂y.

Zostawione w niej cia艂a le偶a艂y nadal rzucone niedbale na jedn膮 kup臋. Podnios艂em kawa艂ek uda, kt贸ry odr膮ba艂em dzie艅 wcze艣niej, i cisn膮艂em Wilkowi. Zabra艂 si臋 za ogryzanie twardego mi臋sa, 艣lini膮c si臋 obficie i pomlaskuj膮c.

Podszed艂em do Kometa. Poszycie by艂o lodowato zimne. Majstrowa艂em chwil臋 przy zamku kabiny: wyskoczy艂 ze swobod膮 dobrze spasowanego mechanizmu i uni贸s艂 trzymaj膮c膮 si臋 na zawiasach os艂on臋 kabiny. Ciasne, proste wn臋trze sta艂o przede mn膮 otworem 鈥 twardy fotel otoczony zbiornikami na T-stoff, w przedzie p艂aska tablica z przyrz膮dami, kr贸tki i masywny dr膮偶ek sterowy wchodz膮cy mi臋dzy kolana, peda艂y orczyka z czekaj膮cymi rzemykami, podobne do olbrzymich sanda艂贸w.

Pocz艂apa艂em do przedniej cz臋艣ci samolotu i spod w贸zka startowego wyci膮gn膮艂em silniczek. Podczepi艂em elektromagnes do stalowej osi w贸zka i zakr臋ci艂em cylindrami: silnik zaskoczy艂 z rykiem, wyrzucaj膮c strumie艅 spalin. Wyci膮garka zacz臋艂a wirowa膰 i naci膮ga膰 mocn膮 偶y艂k臋 na szpul臋.

Pies spojrza艂 na mnie; z pyska wystawa艂 mu kawa艂ek m臋skiego uda. Warkn膮艂 ostrzegawczo, kiedy wgramoli艂em si臋 do kabiny Me-163.

Psy to t臋pe stworzenia. Skoro os艂ona da si臋 otworzy膰, to mo偶na j膮 r贸wnie偶 zamkn膮膰 鈥 czego psy najwyra藕niej nie s膮 w stanie poj膮膰. Jednym p艂ynnym ruchem zatrzasn膮艂em os艂on臋 kabiny i zaczep mocno chwyci艂. Psisko rzuci艂o si臋 jak dzika bestia, pr贸buj膮c mnie dopa艣膰.

Jestem g艂uchy, bardzo g艂uchy, a mimo to us艂ysza艂em krzyk Pana. By艂 to krzyk cz艂owieka pa艂aj膮cego 偶膮dz膮 mordu; us艂ysza艂 w艣ciek艂e szczekanie psa, kt贸ry usi艂owa艂 przebi膰 os艂on臋 i rozerwa膰 mnie na krwawe strz臋py.

Pan przedstawia艂 sob膮 upiorny widok. By艂 ca艂y pokryty krwi膮 i bebechami: mia艂 je we w艂osach, na twarzy, wypluwa艂 krwiste odpadki razem ze 艣lin膮. Rzuci艂 si臋 jak oszala艂y i zacz膮艂 wali膰 w os艂on臋 kabiny go艂ymi pi臋艣ciami. Pies ponowi艂 wysi艂ki ze zdwojon膮 furi膮. Wszystko nadaremno. Mocna os艂ona nie dawa艂a im 偶adnych szans.

呕y艂ka nawin臋艂a si臋 do ko艅ca i napr臋偶y艂a si臋. Komet drgn膮艂 i ruszy艂 do przodu. Wygl膮da艂o na to, 偶e Pan zrozumia艂, co si臋 za chwil臋 wydarzy. Rozgl膮daj膮c si臋 jak oszala艂y, dostrzeg艂 wbit膮 w pieniek siekier臋. Doskoczy艂 do niej i wyrwa艂 j膮 jednym szarpni臋ciem.

Znowu us艂ysza艂em jego krzyk 鈥 tym razem jednak krzycza艂 zdj臋ty nag艂ym przera偶eniem. Obr贸ciwszy si臋 w fotelu widzia艂em, jak hu艣ta si臋 zawieszony g艂ow膮 w d贸艂 pod powa艂膮 stodo艂y. Kiedy olbrzymi w贸r drewnianych szczap zwali艂 si臋 na ziemi臋, ukryta w piasku p臋tla zacisn臋艂a mu si臋 wok贸艂 n贸g i poderwa艂a go w g贸r臋, niczym ryb臋 schwytan膮 na w臋dk臋. Miota艂 si臋 na wszystkie strony i wrzeszcza艂 jak zwiastun 艣mierci.

Zaj膮艂em si臋 z powrotem prowadzeniem samolotu. Komet ruszy艂 z szarpni臋ciem z miejsca. Rozpo艣cieraj膮ca si臋 przede mn膮 urwista 艂膮ka l艣ni艂a w 艣wietle wstaj膮cego dnia, g艂adka i 艣liska jak narciarska skocznia. Na jej skraju majaczy艂 par贸w i wst臋ga rzeki. Samolot z lekkim dr偶eniem i dygotaniem skrzyde艂 wytoczy艂 si臋 ze stodo艂y. Druga linka, kt贸r膮 przymocowa艂em do w贸zka startowego, napi臋艂a si臋. Rozleg艂 si臋 trzask, gdy ostrze no偶a przeci臋艂o 偶y艂k臋 w臋dkarsk膮, utrzymuj膮c膮 Pana pod powa艂膮 stodo艂y; zwali艂 si臋 na ziemi臋 jak worek w臋gla. By艂 wci膮偶 przywi膮zany do w贸zka. Komet zacz膮艂 si臋 toczy膰, ci膮gn膮c za sob膮 wi臋藕nia. Wrzeszcza艂 przera藕liwie, gdy samolot wywlek艂 go na 艣nieg i poci膮gn膮艂 po stoku.

Grunt by艂 pokryty lodem, twardy jak kamie艅, g艂adki i 艣liski. Samolot sun膮艂 przed siebie z turkotem.

Widz膮c, 偶e mu uciekam, olbrzymie psisko pr贸bowa艂o mnie dosi臋gn膮膰, k艂api膮c budz膮c膮 groz臋 paszcz膮 i pozostawiaj膮c na pleksiglasie bia艂膮 szram臋. W艣ciek艂e wycie, zaraz potem g艂uche walni臋cie i trzask p臋kaj膮cych ko艣ci... Wycie zamar艂o, uci臋te cudownie w po艂owie, gdy bestia znikn臋艂a pod obracaj膮cymi si臋 szale艅czo ko艂ami.

P臋dzi艂em jak na zwariowanych sankach. Zbocze zmieni艂o si臋 w bia艂膮 plam臋, dr膮偶ek w mojej d艂oni nabiera艂 偶ycia, wskaz贸wka na pr臋dko艣ciomierzu przesuwa艂a si臋 w prawo. 艁omot i turkot, gwizd powietrza uderzaj膮cego o os艂on臋 kabiny, opadaj膮cy nagle stok, w dole par贸w...

Wyskakuj膮c w otwieraj膮c膮 si臋 przede mn膮 otch艂a艅, podnios艂em d藕wigni臋 zwalniaj膮c膮 stalowy w贸zek startowy. Samolot zachwia艂 si臋, uwolniony od jego ci臋偶aru. Dr膮偶ek drga艂 mi w r臋ku; opu艣ci艂em nos maszyny i poszybowa艂em przed siebie.

艢ciany parowu mieni艂y si臋 szaro艣ci膮, srebrem i br膮zem. Pode mn膮 p艂yn臋艂a rw膮cym nurtem lodowata, szaroniebieska rzeka, mkn膮c chy偶o po kamieniach, tworz膮c wiry na swej drodze. K艂ad膮c maszyn臋 raz na jedno, raz na drugie skrzyd艂o, pod膮偶a艂em za jej biegiem, lec膮c nad parowem.

Skrzyd艂a lekko zadr偶a艂y. Opu艣ci艂em nos samolotu. Zni偶a艂 si臋 szybko, tocz膮c walk臋 z przesuwaj膮cym si臋 w dole stokiem i pragnieniem, by lecie膰 pod ostrzejszym k膮tem.

Zadr偶a艂 znowu, niemal przeci膮gaj膮c, i zacz膮艂 opada膰. Zwi臋kszy艂em k膮t nachylenia. Rzeka tu偶-tu偶, struga wody chlusn臋艂a w os艂on臋 kabiny, nade mn膮 g贸ruj膮cy majestatycznie stok...

Samolot opad艂 g艂o艣no na powierzchni臋 rzeki i zaraz odbi艂 si臋 od niej, jak kamie艅 rzucony p艂asko na wod臋. Przysiad艂 znowu na wodzie i poczu艂em, 偶e nogi oblewa mi dobywaj膮ca si臋 sk膮d艣 lodowata ciecz. Tu偶 przede mn膮 otwiera艂a si臋 wodna kipiel. Kiedy my艣liwiec uni贸s艂 si臋 nieco, 艣ci膮gn膮艂em dr膮偶ek i wyskoczy艂em na dwa metry w powietrze. Samolot zawisn膮艂 w bezruchu i nagle przechyli艂 si臋 nosem w d贸艂. Spada艂em jak delfin daj膮cy nura w g艂臋bin臋.

I lecia艂em dalej. Grzmi膮cy wodospad znikn膮艂 pod skrzyd艂ami, powietrze owiewa艂o z gwizdem kabin臋. Pr臋dko艣ciomierz wskazywa艂 czterysta kilometr贸w na godzin臋, kiedy przez p艂yt臋 z kuloodpornego szk艂a i celownik ujrza艂em przybli偶aj膮cy si臋, poro艣ni臋ty sosnami stok. 艢ci膮gn膮艂em wolno dr膮偶ek i poszybowa艂em nad dolin膮 niczym orze艂.

Za wiosk膮 droga bieg艂a prosto wzd艂u偶 rzeki. Wzi膮艂em wira偶, obni偶aj膮c jednocze艣nie pu艂ap i na wysoko艣ci dwustu metr贸w ustawi艂em Kometa dok艂adnie nad drog膮. Wypu艣ci艂em p艂oz臋 do l膮dowania. Droga by艂a opustosza艂a, nie porusza艂 si臋 po niej 偶aden pojazd.

Ma艂y my艣liwiec wyl膮dowa艂 z grzmi膮cym warkotem na ziemi, sun膮c na p艂ozie po l膮dowisku. Wytraca艂 pr臋dko艣膰 i, pos艂uszny ruchom dr膮偶ka i orczyka, trzyma艂 si臋 prosto drogi. Zatrzyma艂 si臋 i opad艂 艂agodnie na prawe skrzyd艂o, przypominaj膮c teraz zm臋czonego motyla.

Zwolni艂em zapadk臋 i otworzy艂em os艂on臋. Wznosz膮ce si臋 wysoko nad dolin膮 wschodz膮ce s艂o艅ce malowa艂o zbocze g贸ry z艂otym kolorem. Wydosta艂em si臋 ostro偶nie z kabiny i usiad艂em na skrzydle. Poklepawszy si臋 po kieszeniach, wyszuka艂em fajk臋 i woreczek z tytoniem. Rzeka toczy艂a obok bystre wody, szemrz膮c sama do siebie po swej niedawnej szale艅czej eskapadzie w d贸艂 stoku. Cybuch fajki wype艂nia艂y z艂ociste pasemka tytoniu. Do艂o偶y艂em troch臋 tytoniu z woreczka i zapali艂em. Aromatyczny dym zacz膮艂 si臋 rozchodzi膰 wraz z wiatrem.

Od strony wioski ukaza艂o si臋 ma艂e, niebieskie, b艂yskaj膮ce rytmicznie 艣wiate艂ko; zbli偶a艂o si臋 do mnie na dachu niedu偶ego bia艂ego samochodu. Pojazd zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku drogi. Dalej nie m贸g艂 pojecha膰, bo Komet tarasowa艂 przejazd. Posadzi艂em maszyn臋 dok艂adnie na 艣rodkowej linii szosy i, nie ukrywam, by艂em z siebie dziwnie zadowolony. Z samochodu wysiad艂 m臋偶czyzna w mundurze policjanta i sta艂, wyba艂uszaj膮c oczy.

I jak? 鈥 odezwa艂em si臋. 鈥 Nie藕le jak na pi臋膰dziesi膮t lat przerwy, co?

Skierowa艂em spojrzenie ku rzece. Oddalone jeszcze o jakie艣 pi臋膰set metr贸w, co艣 p艂yn臋艂o w naszym kierunku, k艂臋bi膮c si臋 i kozio艂kuj膮c w bystrym nurcie wody. Mog臋 by膰 g艂uchy, ale wzrok mam nadal dobry.

Jak si臋 pan po艣pieszy, to zd膮偶y pan wy艂owi膰 z rzeki cia艂o 鈥 powiedzia艂em do policjanta.

Ruszy艂 tak szybko, jak potrafi艂 鈥 nie wydaje mi si臋, 偶eby pracuj膮c w tej okolicy mia艂 wcze艣niej wiele okazji do zajmowania si臋 podobnymi przypadkami. Kiedy zw艂oki Pana podp艂yn臋艂y bli偶ej, wszed艂 do rzeki i, brodz膮c w lodowatej wodzie, zdo艂a艂 je wyci膮gn膮膰 na g臋sto usiany kamieniami brzeg.

Sta艂em i patrzy艂em na Pana. Po pokonaniu g贸rskiej trasy by艂 nieco zmieniony. 呕y艂ka, kt贸ra wi膮za艂a go ze stalowym w贸zkiem, uci臋艂a mu nog臋 poni偶ej kolana, a w臋dr贸wka po ska艂ach zmieni艂a spor膮 cz臋艣膰 jego doczesnych szcz膮tk贸w w miazg臋. Le偶a艂 na okr膮g艂ych kamieniach, brocz膮c resztk膮 pozosta艂ej w nim krwi, i wygl膮da艂 jak zgnieciony 艣limak.

Policjant w przemoczonych, klej膮cych si臋 do cia艂a spodniach, sta艂 przy samochodzie i m贸wi艂 co艣 wzburzonym, nagl膮cym g艂osem do radiotelefonu.

Nie s艂ysza艂em, co m贸wi; c贸偶, s艂uch mi nie dopisuje. Za to oczy mam wci膮偶 bystre 鈥 i nie straci艂em powonienia. Kieruj膮c si臋 pod wiatr, oddali艂em si臋 od le偶膮cej na brzegu postaci i usiad艂em na kamieniu, pykaj膮c fajk臋.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barnaby Williams Pole smierci (P2PNet pl)
King William Anio艂y 艣mierci
William Wharton Niezawinione Smierci
William Wharton Niezawinione 艣mierci
艢MIER膯 I JEJ OZNAKI
Pedagogika smierci
艢mier膰 gwa艂towna 2
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 艢MIER膯 艢WI臉TEGO WOJCIECHA
Cathy Williams W艂oskie wakacje
5 Pole magn
Betlejemskie Pole
pole morficzne
!Alistair MacLean Jedynym wyj艣ciem jest 艣mier膰