Diabeł Stróż 1 23

Diabeł Stróż



Rozdział I

Czas zmian



Wpatrywał się w niebo, widoczne z okna jego maleńkiej sypialni. Zawsze lubił ten widok. Był dla niego jak pocieszające ramie. Coś stałego i niezmiennego w jego życiu. Jego wzrok przykuł ledwo widoczny obraz w szybie - jego własne odbicie. Drobny, szczupły chłopak z włosami rozczochranymi do granic możliwości i oczami w tak jadowitym kolorze, że zbyt długie wpatrywanie się w nie, mogłoby doprowadzić do obłędu. Skrzywił się niezadowolony z rezultatu oględzin, nigdy nie lubił swojego wyglądu, był zbyt delikatny. Jednak, to nie z tego powodu postanowił, iż ta noc będzie bezsenna. Nie. Czekał, aż wyrównają się oddechy pozostałych domowników, aż zapadną w naprawdę głęboki sen. Czekał, aż będzie mógł zabrać swoje rzeczy i uciec, co miało nastąpić już niedługo.

Znów zapatrzył się w gwiazdy. Syriusz na niebie mrugał do niego... jakby kpiąco. Ze złością myślał o tym, że dyrektor czekał aż do połowy wakacji, by oznajmić mu, że udało się wyciągnąć zza zasłony imiennika tej gwiazdy. Nie powinien się spodziewać, że wydarzenia z ostatniego roku nauczą czegoś tego starca, który sądzi, że zawsze wie najlepiej. Jego wargi wykrzywił z lekka ironiczny uśmiech. Już nic nie będzie tak samo Pomyślał. Już nic.

Zebrał swoje rzeczy i cicho, jak cień wymknął się z domu. Owocowały lata praktyki w schodzeniu wujostwu z drogi. Błędny Rycerz był już tylko kolejnym etapem, na drodze do wolności. Rozmyślania przerwało mu dziwne przeświadczenie, że ktoś go obserwuje. Po chwili przeczucie zamieniło się w pewność, gdy czyjeś ramie, jak stalowa obręcz zacisnęło się na jego tali, a w rękę został włożony jakiś przedmiot. Z przerażeniem uświadomił sobie, że to świstoklik.

Nieprzyjemne uczucie wirowania ustało, kiedy został brutalnie pchnięty na wyściełaną puszystym dywanem podłogę. Próbował dojść do siebie, podczas gdy nad jego głową rozgorzała dyskusja.

- Bella, czyś ty rozum postradała? Dlaczego przyprowadziłaś tego chłopca do mnie? - Kobieta o pięknych blond włosach wpatrywała się z ogniem w oczach w Śmierciożerczynię.

- Powinnaś się cieszyć. Pan na pewno będzie uradowany, gdy dostanie taki prezent.

Chłopak oprzytomniał na tyle, by uświadomić sobie, że jest w gustownie urządzonym salonie Malfoyów, a kobieta, która go porwała to Bellatriks Lestrange. Jego uwagę przyciągnął odgłos kroków za jego plecami. Nie musiał się kłopotać odwracaniem głowy, gdyż osoba, która weszła do pokoju od razu zamanifestowała swoją obecność.

- Bella, jak zawsze najpierw działasz, a potem myślisz. Pozwól, że teraz my zajmiemy się naszym gościem. - Zimny głos Lucjusza rozniósł się z doskonałą akustyką po pomieszczeniu. Harry zastanawiał się, jak długo musiałby ćwiczyć, by osiągnąć taki efekt. Mężczyzna już po chwili stanął przed nim i bez zbędnych słów podniósł go i pchnął w stronę wygodnej sofy. Chłopak nie protestował, gdyż ciągle mu się kręciło w głowie i potrzebował chwili odpoczynku. - Witaj w naszych skromnych progach, Potter. - Wzrok Malfoya spotkał się z krystaliczną zielenią Avady. Gdyby nie lata kontrolowania odruchów, ciałem mężczyzny wstrząsnąłby dreszcz. Te oczy wwiercały się w duszę, zostawiając na niej ślady swej bytności. W swoim życiu spotkał tylko jednego człowieka, który miał taki wzrok - Czarnego Pana.

- Lucjuszu, co mamy niby z nim zrobić? Przecież…

- Spokojnie. - Usta mężczyzny wykrzywił lekki półuśmiech. - Na razie postaramy się, by naszemu gościowi niczego nie brakowało, a potem oddamy przesyłkę tam, gdzie miała zostać dostarczona. Bello - podniósł wzrok na kobietę stojącą za kanapą. - Zawołaj pozostałych, niech przywitają się z Harrym. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko? - uśmiechnął się do chłopaka, który ku jego zdziwieniu tylko wzruszył ramionami i ułożył się wygodniej na kanapie. Zauważył, że robił to z jakąś dziwną ostrożnością, jakby oceniając, czy może wykonać każdy kolejny ruch. Intrygujące. Pomyślał.

Już po chwili do pokoju weszło trzech mężczyzn. Harry od razu ich rozpoznał. Bracia Lestrange i Severus Snape. Ten ostatni zatrzymał się w drzwiach i wpatrywał się w Harrego z wręcz komicznym wyrazem twarzy. Chłopak zastanawiał się czym to jest spowodowane.

Jak zawsze niedoinformowany - stwierdził szyderczy głos w jego głowie. - Przypominasz mu kogoś, kogo zobaczył we wspomnieniach Dumbledore'a. Jak widać nie tylko ty masz skłonność do zaglądania w cudze myślodsiewnie.

Harry wzdrygnął się. Sam wiedział aż za dobrze, że zmienił się w ciągu ostatnich miesięcy. Może nie w bardzo widoczny sposób, ale jednak, potrafił wyczuć w sobie te subtelne modyfikacje. Wiedział też, do kogo one należą, a raczej od kogo pochodzą.

- Więź, Harry, ona staje się coraz silniejsza, nigdy o tym nie zapominaj.

- Jakże bym śmiał.

- Przestańcie się w niego tak wpatrywać, biedny chłopak, musi być przerażony. - Harry spojrzał w kompletnym szoku na Narcyzę Malfoy, która, jakby nie patrzeć, strofowała właśnie w jego obronie pozostałe osoby w pokoju.

Wstał z kanapy, nie zważając na ból w plecach towarzyszący temu ruchowi i podszedł do niej.

- Nie, proszę, nic się nie stało - jego dłoń spoczęła uspokajająco na jej ręce. Kobieta popatrzyła na niego zdziwiona, tak jak i reszta obecnych.

- Pan Potter znów bawi się w orędownika światła i pokoju. - Słowa Severusa jakby przepłynęły koło kobiety, która uporczywie wpatrywała się w dłoń Pottera.

- Twoja ręka…

- Tak, widzimy, że cię dotknął. Skoro go broniłaś, to teraz nie bądź taka delikatna, nie połamie cię. - Komentarz Lucjusza mógłby się wydawać szyderczy, ale Harry słyszał w nim pozytywne emocje w stosunku do kobiety. Popatrzył na mężczyznę zaszokowany. Nigdy by się nie spodziewał...

- Ty ją kochasz… - To niedokończone zdanie wypowiedziane cichym, zdziwionym głosem, wprawiło wszystkich w konsternacje. Nawet idealna maska Malfoya - seniora zachwiała się w swej doskonałości.

- Jak odkrywczo, panie Potter.

- Lucjuszu, dość - Narcyza brutalnie przerwała mężowi, czym zaskoczyła obecnych. To była niepisana zasada, Malfoyom się nie przerywa. - Harry, twoja ręka jest zimna, lodowato zimna. - Chłopak szybko cofnął dłoń i skrzyżował obie ręce za plecami, jak małe dziecko chcące ukryć dowody ostatniej psoty.

- To nic, naprawdę. Było zimno i…

- Potter, przypominam ci, że jest lato. - Głos Mistrza Eliksirów rozbrzmiał tuż za nim. - Sadze, że powinieneś nam to wyjaśnić. - Chłopak wyraźnie się najeżył.

- Nie ma tu nic do wyjaśniania. Odsunął się od nich, cofając powoli w stronę kominka. Lekko krzywiąc twarz przy każdym ruchu.

- Bellatriks, jeśli zabawiłaś się z tym dzieckiem na swój sposób... - W zimnym głosie Lucjusza pobrzmiewała groźba, gdy zwrócił się do kobiety.

- Nic mu nie zrobiłam, dlaczego przypuszczasz…

Nagle wszystkie głowy zwróciły się na chłopaka.

- Jesteś ranny? - to była Narcyza, która pierwsza zadała to pytanie.

Harry kompletnie nie rozumiał, co tu się dzieje. Dlaczego obchodzi ich czy coś mu się stało? Przecież jest głównym celem ich Pana. Mają za zadanie dorwać go i unieszkodliwić, czyli skrzywdzić, więc dlaczego? Kątem oka zauważył, że zbliża się do niego Rodolphus Lestrange. Szybko zrobił jeszcze parę kroków w tył, ale uderzył plecami w obramowanie kominka i zasyczał z bólu. Teraz, na twarzach zebranych pojawiła się pewność, co do przypuszczeń Lucjusza.

- Przestań się bać, nic ci się nie stanie, uwierz mi wreszcie - ponownie odezwał się głos w jego głowie.

- Nie potrafię.

- Jesteś irytujący.

- To nie ja siedzę i gadam w twojej głowie. - Harry wręcz czuł rozdrażnienie głosu, wiedział, że już dziś się nie odezwie.

- Przestańcie wszyscy, nie widzicie, że go straszycie?- Rabastan popatrzył zimnym wzrokiem po zebranych.

- Straszymy? Chcemy mu tylko pomóc, on cierpi. - Głos Narcyzy był dziwnie przytłumiony.

- Tak. I on ma w to uwierzyć. Jesteśmy Śmierciożercami, jego naturalnymi wrogami, do cholery - koniec zdania, mężczyzna wygłosił już zdecydowanie zdenerwowanym tonem.

Harry popatrzył się na nich zdezorientowany.

- Nie boję się was.

- Potter, naprawdę, oszczędź nam popisu gryfońskiej odwagi.

- Severus, dość, przestań denerwować chłopaka jeszcze bardziej. -Tym razem to Bella zabrała głos, zadziwiając wszystkich.

- Przypominam ci, kochana, że sama go tu przytachałaś. - Lucjusz był wyraźnie zirytowany zaistniałą sytuacją.

- Tak, bo uciekał. Nie mogłam mu na to pozwolić.

- Po pierwsze - nie krzycz, po drugie - jak to uciekał?

- Sądzę, że powinniśmy przestać się kłócić i zapytać Harry'ego - łagodny głos Narcyzy najwyraźniej przywołał wszystkich do porządku. Na nieszczęście chłopaka, teraz ich uwaga skupiła się na nim. - Nie bój się - dodała tym samym tonem.

Potter wpatrywał się w nich przez chwile wyraźnie skonsternowany.

- Ja się naprawdę nie boję. Och, co prawda chaotyczność waszej rozmowy przyprawia mnie o ból głowy, ale na pewno nie przeraża - uśmiechnął się do nich. - Ciężko za Wami nadążyć, tylko tyle.

- Nadążyć? Potter, tylko mi nie mów, że uderzyłeś się w głowę i spadłeś do poziomu człowieka pierwotnego, nie żebym nie podejrzewał, że już tam jesteś. - Głos Severusa był wręcz oślizgły od szyderstwa.

- Nie, proszę pana, raczej chodziło mi o to, że zbyt szybko zmieniacie zdania, bym mógł nadążyć za śledzeniem tego, co się następnie wydarzy.

- Starasz się przewidzieć, co zrobimy? - Rudolphus był, delikatnie mówiąc, niedowierzający.

- Tak.

- Brzmisz jak wróżka. - Malfoy był wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją, jednak jego kpiący uśmiech szybko zniknął zastąpiony na krótkie mgnienie konsternacją, gdy chłopak podszedł do niego i dotknął jego twarzy. Wydawało mu się, że ręka Pottera jest lodowato zimna, a po opuszkach palców przepływała jakaś energia. Miał wrażenie, że na jedno uderzenie serca wszystko zwolniło swój bieg, ziemia przestała się obracać i wirować. Jakby dotknął przyszłości.

- Nie jestem wróżką - odpowiedział spokojnie.

- Nie, nie jesteś. - Lucjusz popatrzył w oczy chłopaka, by po chwili zerknąć na jego dłoń. Chciał również dotknąć swojego policzka, by sprawdzić, czy nie pozostał na nim jakiś ślad, ale takie nieopanowanie nie przystoi Malfoyom. Musi poczekać aż będzie w swoich pokojach, może wtedy.

- Lu…? - W głosie pani Malfoy brzmiało jedno, wielkie pytanie.

- Nic się nie stało. Po prostu pan Potter był tak miły uświadomić mi, że wprowadzamy niezły zamęt w jego umyśle i naprawdę śledzi naszą przyszłość. Prawda? - popatrzył na chłopaka, czekając, by ten potwierdził jego słowa.

- Sam bym tego tak nie wyjaśnił, ale po uproszczeniu, można to tak nazwać. - Harry znów się uśmiechnął. - I naprawdę się nie boję, bo nic mi nie zrobicie, nie macie takich pragnień. Błąd, nie mieliście. - Jego wzrok spoczął na Bellatriks, której oczy zaczynały płonąć szaleństwem.

- Widzisz przyszłość, czyli pozwoliłeś mi się złapać, a teraz wiesz, że nic ci nie zrobimy, więc czujesz się bezpieczny. Oj, chyba musisz mi wyjaśnić parę rzeczy. W co ty grasz? Czego ty chcesz? - Kobieta z każdym słowem coraz bardziej się emocjonowała.

Chłopak zauważył, że każdy w pokoju zrozumiał, co to może znaczyć.

- To jakaś pułapka? - Lucjusz spojrzał na niego z zaciętym wyrazem twarzy. - Widzisz przyszłość, więc zobaczyłeś, że jak tu przyjdziesz, to nie zabijemy cię od razu i będziesz miał czas, by coś nam zrobić, mam racje?

- Nie

- Nie? - padło szydercze pytanie.

- Nie - odpowiedział twardo. - To tak nie działa, przyszłość jest względna - chłopak jęknął sfrustrowany. - Nie jestem Trelawney, nie mówię przepowiedni. Potrafię powiedzieć, co się już zdarzyło z cholerną dokładnością nawet setki lat wstecz, ale to nie działa na zawołanie, zwłaszcza jeśli chodzi o przyszłość. Każda decyzja sprawia, że przyszłość się zmienia, wszystko ma przyczynę i skutek, jak i wiele dróg. Cholera jasna. - Chłopak chwycił za głowę, lekko się zataczając, by po chwili paść na podłogę. Patrzyli zaszokowani jak zwija się w pozycji embrionalnej, oddychając ze świstem. - Zdecydujcie się wreszcie. Zabijcie mnie albo zamknijcie gdzieś, tylko zdecydujcie się na coś - wycharczał z trudem.

Popatrzyli po sobie zdezorientowani. Narcyza ostrożnie przyklęknęła koło chłopaka. Przeczesała dłonią jego włosy. Harry nagle przestał drżeć konwulsyjnie, zamiast tego chwycił jej rękę i przytulił się do niej policzkiem.

- Proszę, czy mogłabyś myśleć o czymś dobrym, błagam, coś radosnego. - Jego jadeitowe oczy wwiercały się w jej dusze z prośbą, której nie mogła odmówić.

Usiadła na ziemi przyciągając chłopca do siebie i lekko go kołysząc, wspominała w myślach najszczęśliwsze dni swojego życia. W miarę upływu czasu zauważyła, że chłopak zaczął się uspokajać, a jego dłonie stały się cieplejsze, bardziej ludzkie.

Pozostali rozsiedli się w salonie i po prostu patrzyli na tę parę, nie wiedząc, co o tym myśleć. Przynajmniej chłopak zdawał się uspokajać. Nagle otworzył szeroko oczy, w których obok niebotycznego zdumienia pojawiły się psotne iskierki.

- Przykro mi, nie dostaniesz tego, co chcesz. - Kobieta popatrzyła na niego zaskoczona, ale gdy jego wzrok dyskretnie ześlizgną się na jej brzuch, zrozumiała. - Żadnego różu - dodał.

- O czym on mówi? Jaki róż? - Lucjusz był już mocno zirytowany długim czekaniem, a teraz ta niedorzeczna rozmowa. Jaki róż, na kopniętego Merlina? Lekki rumieniec, który wpłynął na policzki jego żony, też nie podziałał na niego uspokajająco. Do tego ten cichy chichot Pottera.

- Lucjuszu usiądź - zaczęła Narcyza.

- Nie mam zamiaru…

- Lepiej usiądź, wariant ze staniem zakłada, że zemdlejesz, a to raczej nie wchodzi w krąg zachowań dozwolonych Malfoyom. - argumentował Harry.

Lucjusz przez chwile mierzył się spojrzeniem z najwyraźniej rozbawionym chłopakiem, ale w końcu usiadł, alternatywa w istocie nie była zbyt kusząca.

- Narcyzo… - Irytacja mężczyzny musiała sięgać zenitu, jednak Harry musiał przyznać, że ani na chwile nie pozwolił on swej masce opaść i ukazać tego, co tak naprawdę o tym wszystkim myśli.

Kobieta odchrząknęła lekko i uśmiechnęła się do swojego męża.

- Pamiętasz, że ostatnio kazałam skrzatom odświeżyć pokoje dziecinne?

- Tak, ale co to ma do rzeczy?

- Widzisz, miałam nadzieje, że będę mogła zmienić ich kolorystykę.

- I…? - Mężczyzna potoczył złym wzrokiem po wyraźnie rozbawionym towarzystwie.

Narcyza spojrzała pytająco na Harry'ego.

- Nie, na pewno żadnych kucyków, za to dużo radości - uśmiechnął się. - I na pewno wszystko będzie dobrze.

Nagle do Lucjusza dotarł sens całej rozmowy. Różowy, pokój dziecinny, kucyki i ten dziwny rumieniec na twarzy jego żony i błysk strachu w tych tak pięknych oczach. Zanim urodził się Draco poroniła trzy razy, a potem uzdrowiciele powiedzieli, że ich pierwsze dziecko będzie jednocześnie ich ostatnim, a ewentualna, kolejna ciąża może zakończyć się jej śmiercią. Pierwszy raz, odkąd ojciec wyjaśnił mu, co to znaczy być Malfoyem, Lucjusz na oczach kogoś innego niż najbliższa rodzina, pozwolił opaść swojej idealnej masce. W jego oczach zapłonęło przerażenie, a ze ściśniętego gardła wydobyło się tylko jedno słowo.

- Nie.

Narcyza wyglądała jakby ktoś uderzył ją w twarz. Bellatriks podniosła się ze swojego miejsca z wyraźną żądzą mordu na szwagrze.

Harry lekko dotknął policzka kobiety, która trzymała go w ramionach.

- Przypomnij sobie. On się boi, on kocha.

Lekkie kiwnięcie głowy potwierdziło, że pani Malfoy zrozumiała, o co mu chodzi. Jej wzrok spoczął, na Belli.

- Co zamierzasz zrobić? Usiądź. Pozwól mi załatwić to samej. Nie rozumiesz, co się dzieje.

- Ale… - Lestrange wyglądała na wyraźnie niezdecydowaną.

- Proszę… - Kobieta przeniosła wzrok na swojego męża, który w dalszym ciągu wpatrywał się w nią uporczywie, tyle, że teraz jego twarz była idealnym odbiciem obojętności. - Harry Potterze, zrobiłbyś coś dla mnie? - zapytała Narcyza.

Chłopak nie odpowiedział, jedynie podniósł się i podszedł do mężczyzny z delikatnym i wyrozumiałym uśmiechem na twarzy.

- Chcę ci coś pokazać, ale musisz mi na to pozwolić. - Malfoy popatrzył na niego tak zimno, że aż ciarki przeszły mu po plecach, ale nie poruszył się, czekał. Po chwili mężczyzna skinął głową. Potter drugi raz tego wieczoru dotknął twarzy mężczyzny, który znów doświadczył owego dziwnego wrażenia, jakby… bezczasu. To było najlepsze określenie. Jednak tym razem zobaczył coś dobrego, skąpanego w jasnym świetle. Widział siebie i Narcyzę w pokoju dziecinnym. Trzymał na rękach małe dziecko. Mógłby powiedzieć, że to się już stało, że tym dzieckiem był Draco, ale wiedział, że tak nie jest. Wiedział, że tego dziecka jeszcze nie ma. Nie mógł dojść skąd to przeświadczenie, ale wiedział. Świadomość tego faktu pociągnęła za sobą inną - jego żona stała obok. Ona i ich drugi syn. Oboje bezpieczni, ciągle w jego, a nie śmierci, objęciach.

Harry ostrożnie cofnął dłoń i wstrząśnięty wpatrywał się w oczy Lucjusza. Nigdy by się nie spodziewał, że metal, tak zimny z pozoru, może być tak gorący. Usta mężczyzny bez jakiegokolwiek dźwięku ułożyły się w pojedyncze „dziękuję”. Po chwili wszystko było jak dawniej. Harry zastanawiał się, czy ta bardziej ludzka wersja Malfoya nie była tylko wytworem jego wyobraźni.

- Chyba powinniśmy to uczcić, prawda, kochanie? - Lucjusz podszedł szybkim krokiem do swojej żony i pomógł jej wstać. Na mgnienie sekundy dostrzegła w jego wzroku bezgraniczną radość. Zrozumiała. Dziękował jej i był szczęśliwy, ale był też Malfoyem, a dziś już raz zapomniał o tym.

Potter tylko pokręcił głowa i opadł na fotel, który dopiero co zajmował pan domu. Zapomniał, że powinien uważać i syknął z bólu odrywając plecy od oparcia. Z zakłopotaniem zauważył, że znów wszystkie oczy wpatrują się w niego.

Mistrz Eliksirów, zwinnie i cicho podszedł do chłopaka. Mierzyli się przez chwile wzrokiem aż wreszcie Harry odetchnął zrezygnowany.

- Jak mniemam oznaczało to, że pozwolisz się zbadać. - Potter tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi na ten zimny syk Snape'a, zastanawiając się, jakie są szanse, że profesor ma utajony dar i jest wężoustym. - Sam ściągniesz tą koszule, czy mam ci pomóc?

Chłopak nadal milcząc, wykonał polecenie. Wiedział, że nawet, jeśliby się nie zgodził, to on zrobi swoje. Gdy mężczyzna zobaczył jego plecy, aż mruknął ze zdziwienia, a jego głos, gdy się odezwał, był przepełniony wściekłością. Harry wzdrygnął się na ten dźwięk i potoczył po zebranych przestraszonym wzrokiem. - Potter zadałem ci pytanie!

- Severusie, on się boi. - Rabastan stanął koło Mistrza Eliksirów, a jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki, gdy zobaczył plecy chłopaka. - Dobry Merlinie.

Snape spróbował się uspokoić, nie chciał straszyć Pottera. Nie lubił go, ale po tym, co zobaczył nie było mowy o tym, by zastosował w stosunku do niego swoje zwyczajowe zachowanie. To był dzieciak. Dzieciak ze zmasakrowanymi plecami, a rodzaj ran wskazywał wyraźnie, że ktoś nieźle zabawił się z biczem. Jednym machnięciem ręki przywołał skrzata.

- Biegacz, przynieś gorącą wodę, bandaże i eliksiry w zielonych butelkach z mojego kufra, natychmiast.

W skupieniu patrzył na rany Pottera, mgliście świadomy, że młodszy z braci Lestrange próbuje wyciągnąć coś z chłopaka. Milczenie Gryfona w tej sprawie było irytujące, ale zachowanie Rabastana jeszcze bardziej. Od kiedy to on tak bardzo przejmuje się skrzywdzonymi dziećmi? Wtedy pochwycił jego spojrzenie i tą zimną determinacje na dnie wzroku. Wiedział, co to jest. Obietnica zemsty. Nieważne, że Potter był Cholernym-Chłopcem-Który-Odważył-Się-Przeżyć. Coś w tym, co dziś się wydarzyło, sprawiło, że był im bliski. To, jak podszedł do Lucjusza, uspokajając jego strach przed utratą Narcyzy - tak, Severus dobrze wiedział, dlaczego jego przyjaciel zareagował tak, a nie inaczej, wiedział ile ich kosztowało sprowadzenie na świat Dracona, że jego przyjaciel wolałby, żeby jego linia wygasła, niż utracić żonę. W dodatku chłopak powiedział, że się ich nie boi. To było dziwne, gdy zwinięty się na podłodze, prosił, by wreszcie zdecydowali co z nim zrobić i nawet zabili, byleby tylko skończył się ten chaos w jego głowie. A teraz te rany. On nic nie mówił, nie jęczał, nie skarżył się, nie sprzeciwiał - po prostu milczał. To było najgorsze, ta całkowita akceptacja i ta pustka, która pojawiła się w jego oczach. To sprawiało, że nawet on odczuł jakiś dziwny przymus pomagania mu. Potrząsnął głową, chcąc wyzwolić się od tych myśli.

Widział teraz Narcyzę, która delikatnie przeczesywała włosy chłopca, tuląc jego głowę do swojej piersi. Jej wzrok wyraźnie mówił, że jeżeli mu nie pomoże, to nawet Czarny Pan będzie jej zazdrościł sadystycznych umiejętności, a gdy dorwie ludzi, którzy mu to zrobili, to rozszarpie ich na strzępy. Zaskoczony stwierdził, że potrafił zrozumieć tą potrzebę bronienia tego chłopca. W końcu dał jej nadzieje, pokazał, że wszystko będzie dobrze. To było coś, czego nie mogła otrzymać od nikogo innego. Ta pewność, że będzie mogła cieszyć się swoim dzieckiem. Instynkt macierzyński był czymś, nad czym wolał się nie zastanawiać i nigdy nie wchodził mu w drogę. Za bardzo cenił swoje życie. Jednak bardziej ciekawiło go, co dzieje się w umyśle Lucjusza.

Z tych rozmyślań wyrwało go ciche pyknięcie towarzyszące pojawieniu się skrzata.

- Biegacz ma wszystko, o co pan prosił. - Skrzat skłonił się nisko i zniknął odprawiony.

Severus zabrał się za opatrywanie pleców. Oczyszczając je z krwi zauważył, że są pokryte siatką cienkich blizn, jakby już wcześniej chłopak był doprowadzany do takiego stanu. Ciche warknięcie wydobyło się z jego krtani. Chłopak wzdrygną się lekko, a mordercze spojrzenia obecnych w pokoju powstrzymały Severusa przed wyrażeniem dalszych opinii. Nie był święty, co to, to nie, ale na Merlina i wszelkie ciemne stwory, nigdy nie skrzywdził żadnego dziecka. Nie żeby nie miał chęci, ale…

Z zaciętym wyrazem twarzy dokończył swoją prace i delikatniej niż początkowo zamierzał, wtarł w plecy maść przyspieszającą gojenie. Potem podał mu do wypicia całą mieszankę eliksirów. Widział, jak głowa chłopaka powoli opada bezwładnie, a oczy zamykają się. Rabastan złapał go, delikatnie unosząc w ramionach, by nie urazić jego pleców.

- Chodź za mną - Lucjusz skinął na mężczyznę i obaj szybkim krokiem wyszli z salonu.

- Zastanawiam się, kto tak urządził tego rycerzyka Jasnej Strony - szept Bellatriks oddawał myśli ich wszystkich. - Nie lubię go, ale to wyglądało tak... Cholera, on wygląda tak... Nie wiem, ale trzeba być naprawdę potworem, by mu coś takiego zrobić.

- Bell, nie jesteś chyba odpowiednią osobą, by to mówić.

- Severusie, żadna z moich ofiar nie miała mniej niż osiemnaście lat - zmroziła go wzrokiem.

- Zdajecie się zapominać, że jesteśmy Śmierciożercami, a ten chłopak jest głównym celem Czarnego Pana. - głos Rodolphusa zabrzmiał jak wystrzał, uświadamiając im, w co tak naprawdę się wpakowali.


Rozdział II Tak potężny


Obrazy, treści, wir informacji, wszystko i nic, żadnego sensu, początku końca, coraz większy chaos.

Wyjść

Uciec

- Ja nie chcę

Ból

Krew

Wszędzie krew, znów to samo.

Ich krzyki.

Tak wielu, tak cholernie dużo.

Za dużo…


Krzyk rozdarł ciszę panującą w sypialni. Zielone oczy z pełną świadomością i ogromem przerażenia, wpatrywały się niewidzącym wzrokiem w sufit. Trwał jeszcze chwilę, zawieszony między jawą a snem.

Harry czuł, jak jego klatka piersiowa unosi się w przyspieszonym tempie. Wydawało mu się, że przy każdym skurczu serca czuje wręcz ból, jakby protestowało przed pompowaniem do niego nowych porcji krwi. Z każdym oddechem pojawiał się obłoczek pary. W pokoju było bardzo zimno. Jego ciało było zesztywniałe ze strachu i chłodu. Nawet nie próbował się poruszyć, wiedział, że to by nic nie dało. Czekał aż znów wszystko stanie się bardziej ludzkie, zwyczajne.

Z bezruchu wyrwało go dopiero lekkie skrzypnięcie zamka w drzwiach od jego komnaty. Nie miał siły sięgnąć po różdżkę, nawet nie był pewny, gdzie ona jest. Poruszył samymi oczami. W drzwiach stał Severus Snape. Osoba, której najmniej się tu spodziewał.

Mężczyzna, nie czekając na żaden przyzwalający znak z jego strony, wszedł do pokoju. Przystawił lekki, obity zieloną materią fotel do łóżka i zasiadł w nim. Przez dłuższą chwile mierzyli się wzrokiem, oceniając przeciwnika, przewidując ruchy i zamiary.

- Potter, możesz odpowiedzieć mi na dwa pytania?

- To zależy od pytań.

- Powiedz tylko tak lub nie. Dwa pytania, nic więcej. - Głos Severusa stał się jakby głębszy i napięty. Chłopiec rozważał przez chwilę tę propozycję.

- Chyba nie mam już nic do stracenia, prawda?

Wargi Mistrza Eliksirów wykrzywił szyderczy grymas.

- Nigdy nie miałeś, Potter. - Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę w zamyśleniu. - Od kiedy to, Złoty Chłopiec Gryffindoru jest wieszczem i to potężnym magicznie?

- Potężnym magicznie? - spojrzał na profesora ze zdziwieniem.

- W sumie nie powinienem być zaskoczony, nigdy nie grzeszyłeś spostrzegawczością. - Harry zacisnął pięści w bezsilnej złości, ale nie był w stanie zrobić nic innego. - Dla twojej informacji, odkąd wczoraj tutaj się pojawiłeś, w całym Malfoy Manor czuć twoją magię. Imponującą, muszę dodać. Zechciej mi to wytłumaczyć.

Harry rozważał możliwość udania świętej niewinności pogrążonej w niewiedzy, ale mina profesora uprzedziła go, że taki numer nie przejdzie. Westchnął zrezygnowany, podciągając się lekko na posłaniu, mimo iż wszystkie jego mięśnie zaprotestowały przeciw temu ruchowi. Wpatrując się w swoje dłonie, starał się mówić obojętnym tonem.

- To zaczęło się po turnieju. Tak mi się wydaje.

- Po tym, jak wrócił Czarny Pan? - Chłopak wyraźnie usłyszał w głosie mężczyzny nutki zaintrygowania. Prawie się uśmiechnął.

- Tak, choć już wcześniej posiadałem coś w rodzaju przebłysków intuicji. Przynajmniej teraz, tak mi się wydaje. Te wszystkie wizje i koszmarne sny. To mogło mieć z tym coś wspólnego. - Odchylił głowę do tyłu, śledząc wzór na suficie - lekką abstrakcyjną łamigłówkę.

- Więc myślisz, że spotkanie z Lordem wyzwoliło twój dar. - Ironia tych słów była aż nadto oczywista. - Pewnie ta moc, to też efekt tegoż wydarzenia.

- A jeśli powiem, że tak? - Harry z gniewem wypisanym na twarzy, wpatrywał się w swojego nauczyciela. To tyle, jeśli chodzi o trzymanie siebie w ryzach. Pomyślał.

- Sądzę, że masz coś z głową, Potter, i to nie od dziś.

- Nic nie zauważyłeś u swojego Pana, prawda? Nic a nic - zaśmiał się w jakiś taki paskudny sposób. Snape patrzył na niego, jakby widział go po raz pierwszy. - Byłem słaby magicznie, a raczej przeciętny, gdy mając jedenaście lat trafiłem do Hogwartu. Jednak z każdym rokiem moja moc rosła i teraz nie jest tak znikoma jak wtedy. Chcesz wiedzieć, dlaczego? - mówił coraz szybciej, a jego twarz wręcz płonęła z rozgorączkowania. Wyglądało, jakby chciał to z siebie wyrzucić nim zapomni, co miał powiedzieć. - Dlatego, bo on wrócił, bo on znów ma swoją moc, bo jego moc rośnie, a moja wraz z nim. Jesteśmy nie rozerwanie związani. Gdy zaklęcie odbiło się ode mnie, on prawie umarł. Utracił bardzo dużą część swej potęgi, a wraz z nim ja też. Moja moc jest jego mocą. Jestem tak potężny jak on, a on jak ja. Widzenie - ten dar, bądź przekleństwo, ujawniło się, bo on powrócił. To było jak katalizator i teraz już NIKT tego nie zatrzyma. Zaczęło się…

Chłopak opadł na poduszki z zamkniętymi oczami. Był słaby, bardzo słaby.

Severus wpatrywał się w Pottera bardzo długo, dając czas jemu i sobie na ochłonięcie. Nie spodziewał się czegoś takiego. Wiedział, że więź między jego Panem, a tym dzieciakiem jest mocna, bo i stworzyła ją potężna magia zaklęcia zabijającego, ale... Nie to niemożliwe. Tak silna więź, zależność, spójność magii, to… To mimo wszystko wiele wyjaśnia.

- Potter, jeszcze jedno pytanie - poczekał aż chłopak na niego spojrzy, zanim dokończył. - Kto ci to zrobił? Kto cię tak zmasakrował?

Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że pytanie wywoła u chłopaka hiperwentylacje.

Harry doskonale słyszał swój świszczący oddech, ale nie potrafił nic na to poradzić. Wspomnienia tamtego wydarzenia otoczyły go grubym murem. Ból, rdzawy zapach, smak krwi i ten śmiech. Och, jak bardzo GO nienawidził, jak nikogo innego. Poczuł, jak ktoś go przytrzymuje, te ręce…

- Nie! - rozdzierający krzyk wypełnił pokój. Severus patrzył, jak chłopak wije się, chcąc wyrwać z jego uścisku. Ze wszystkich sił starał się go utrzymać w miejscu. W takim stanie mógłby zrobić sobie krzywdę. Wiedział jednak, że jego dotyk tylko pogarsza sprawę. Mieszanina obrzydzenia, nienawiści i strachu na twarzy tego dzieciaka powiedziała mu, że ktokolwiek mu to zrobił, zranił coś więcej niż tylko ciało.

- Petrificus Totalus - cichy głos od strony drzwi zaskoczył Snape'a.

Mistrz Eliksirów odwrócił się, stając oko w oko ze swoim chrześniakiem. Draco uporczywie wpatrywał się w Pottera, teraz już nieruchomo spoczywającego na łóżku. Severus mógłby się założyć, że gdyby chłopak nie był Malfoyem, to na jego twarzy odmalowałoby się niebotyczne zdumienie, ale niestety był nim.

- Co on tu robi? - spytał sztywno Draco.

Severus wychwycił jednak lekkie drżenie głosu przy słowie „on”.

- Bella popisała się inteligencją i postanowiła zrobić z niego prezent. Czyżbyś pisał się na jego zapakowanie?

- To mi nie wyglądało na pakowanie.

Severus pokiwał głową, nie siląc się na wyjaśnienia. Nie miał na nie teraz czasu. Wezwał skrzata i dał mu dokładne instrukcje, jakie eliksiry ma przynieść. Odwrócił się do łóżka. Chłopak leżał jak martwy, ale jego serce wciąż bilo, a te szczególne uczucia, które mężczyzna zauważył wcześniej, wciąż wyzierały z jego oczu.

- On jest przerażony - wstrząśnięty szept Draco przywołał go do rzeczywistości. - Co mu zro…

- Nic - Snape przerwał mu twardo. - A przynajmniej nie my.

- Ciocia?

- Też nie. Wydaje mi się, że to ktoś, kogo chłopak znał. Nieźle go urządził. - Jad w głosie wuja powiedział Draco, że tu zdarzyło się coś jeszcze, a on nie byłby sobą, gdyby się nie dowiedział.

Uspokojenie Pottera i doprowadzenie go do stanu, w którym mógłby go zostawić, zajęło Mistrzowi Eliksirów sporo czasu.

Młody Malfoy czekał cierpliwie aż jego wuj skończy. Chciał wiedzieć, co tu się dzieje, a tylko od niego mógł dowiedzieć się najwięcej.

- Ciągle tutaj? - Severus uśmiechnął się kącikiem ust i gestem kazał chłopakowi iść za sobą. To, co ma do powiedzenia musi poznać szersze grono, a po drodze do głównego salonu, może opowiedzieć młodemu wczorajszy dzień.


***


Draco siedział w najbardziej ustronnym kącie salonu. W ogóle się nie odzywał. Musiał przetrawić to, czego się dowiedział, a było tego sporo.

Po pierwsze, Potter został przez kogoś zmaltretowany - co było dla niego niepojęte, bo wszyscy twierdzili, iż jego obecne miejsce zamieszkania było dla niego najbezpieczniejsze.

Po drugie, Potter miał dar widzenia - to było naprawdę coś, nie jakaś tam szklana kula, a prawdziwe wizje przyszłości.

Po trzecie, jego matka najwyraźniej rozciągnęła swój instynkt macierzyński (Draco nigdy nie pozwolił jej, by mogła go wykorzystać, opiekując się nim) na Złotego Chłopca Gryffindoru - miało to niewątpliwie coś wspólnego z punktem drugim i nieoczekiwanym, nowym Malfoyem w drodze. Stop, Draco! Nie myśl o tym, to grozi porażeniem mózgowym.

Po czwarte, Potter stawał się coraz potężniejszy magicznie, a to dlatego, że ich Pan też odbudowywał dawną moc.

Po piąte, Czarny Pan był w jakiś dziwny sposób połączony z tym Gryfiakiem.

Po szóste, Potter był seksowny - i tu mamy problem. Potter nie może być seksowny, nie dla niego, oni się nienawidzą, a przynajmniej muszą sprawiać takie wrażenie. To już tradycja, do cholery!

Po siódme, tak, to chyba najważniejszy punkt - gdy zobaczył go na tym łóżku, wijącego się i tak przerażonego, obiecał sobie, że nie dopuści, by to się więcej powtórzyło. Ten chłopak sprawił, że poczuł potrzebę chronienia go. Nie podobało mu się to, ale też i nie chciał nic z tym zrobić. Nie, gdyby oznaczało to oglądanie go w takim stanie, jak tego rana.

Draco zaczął bezmyślnie prostować i zaciskać palce, oczywiście tylko w myślach, taki akt nieopanowania nie uchodzi Malfoyom. Potter był problemem, który musiał szybko rozwiązać. Pewny był jednego, nie mogą być dłużej wrogami. Nie, kiedy jego własna rodzina zdawała się przyjąć go, jak swojego członka. Nie, kiedy on jest tak potężny.

Każdy w pokoju zastanawiał się nad tym samym. Każdy chciał wiedzieć, kto skrzywdził tego dzieciaka i jak to możliwe, że w ciągu tak krótkiego czasu zdążył zrobić sobie z nich obrońców. To nie było normalne. Na pewno nie.


***


- Powinieneś do nich zejść.

- NIE - prawie krzyknął, zatykając dłońmi uszy, jakby mogło to w jakiś sposób uciszyć głos w jego głowie.

- Wiesz, że tak, oni zadbają o ciebie.

- Oni są Śmierciożercami, jestem ich celem.

- Tak, i dlatego cię opatrzyli, dali łóżko do spania i nie poczęstowali Crucio.

- Jak na razie. - Irytacja chłopaka sięgnęła zenitu. Kłótnie z głosem zawsze doprowadzały go do pasji.

- To jest w tobie, Harry, to magia. Oni cię nie skrzywdzą, nie będą w stanie.

- To brzmi, jakbym trzymał ich pod Imperio, albo jeszcze gorzej - wzdrygnął się na samą myśl.

- To brzmi, jakby wreszcie komuś zaczęło zależeć na tym, czy ciągle oddychasz.


***


Potter stanął w wejściu do salonu. Powoli, jakby w zwolnionym tempie rejestrował, jak wszystkie spojrzenia obecnych skupiają się na nim. Czuł, jak coś ściska go w piersi. Nie strach, nie nienawiść, nie złość. Nic, czego się spodziewał. To było uczucie, jakiego nie zaznał, odkąd, jako mały chłopczyk zrozumiał, że jego nie można kochać. Brutalna lekcja dana mu przez ciotkę, prześladowała go do teraz. Jednak w tej chwili poczuł to znów. Pragnienie. Pragnienie poczucia ciepła drugiej osoby, pocieszenia.

Jego twarz rozjaśnił niepewny uśmiech.

Lucjusz patrzył na chłopca, zbyt małego na jego wiek i nie potrafił uwierzyć, że to chucherko przeżyło tyle spotkań z Czarnym Panem. Nie mógł też uwierzyć, że ktoś mógłby chcieć go zabić. Odkąd widział Pottera ostatnim razem, chłopak zmienił się i to bardzo. Olbrzymie zielone oczy były jakby jaśniejsze, a ich kolor mocniejszy, wciągający, hipnotyzujący. Przydługawe włosy już nie były tak niesforne, teraz opadały na twarz ukrywając bliznę. Jednak to, co przykuło uwagę Malfoya, to była magia tego dzieciaka. Magia, której on nie potrafił jeszcze ukryć i kontrolować. Miał wrażenie, że mógłby jej dotknąć, to było jak muzyka, jak wino z najlepszych winnic, które, kiedy je pijesz, prawie czujesz słonce ogrzewające dojrzewające winogrono. To było tak dobre. To pozwalało mu zrozumieć, czemu chłopak wzbudzał w nim takie, a nie inne uczucia. Nawet tak mroczna dusza jak Bella, wzdragała się przed skrzywdzeniem kogoś emanującego taką mocą. Tak, to zdecydowanie było dobre. Czarny Pan zdecyduje, a biorąc pod uwagę, że przestał on pałać żądzą uśmiercenia Pottera, poczucie honoru Lucjusza na tym nie ucierpi. Lord, już przed wydarzeniami w ministerstwie, wydał zakaz krzywdzenia go. Jeśli wcześniej miał pewne opory, co do planu Pana przeciągnięcia chłopaka na ciemną stronę, to teraz, czując jego magię, zrozumiał, że będzie on bardzo cennym sprzymierzeńcem. W ogóle nie brał pod uwagę niepowodzenia. Jeśli Czarny Pan czegoś chce to, to dostaje i tak będzie i tym razem. Do niego należy tylko stworzenie sprzyjających ku temu warunków, a nie można wyobrazić sobie lepszej sytuacji niż obecność Zbawcy Magicznego Świata w Malfoy Manor.

- Witaj Harry. Usiądź z nami - Lucjusz uśmiechnął się, w duchu obmyślając następny krok. Nie byłby Malfoyem, gdyby nie miał gotowego planu na każdą ewentualność. - Mam nadzieje, że dobrze spałeś?



Rozdział III Połowa tajemnicy

Wciąż czuł się niepewnie w tym wielkim domu. Przebywał w Malfoy Manor już od blisko dwóch tygodni, a jego ogrom wciąż go przytłaczał. Już po pierwszych dwóch dniach zrozumiał, że Hogwart przy tym labiryncie, to droga z paroma zakrętami. Życie tutaj okazało się zgoła inne, od tego, czego się spodziewał. W jakiś sposób z wszystkimi znalazł wspólny język. Nawet Snape nie warczał na niego już tak, jak kiedyś, choć daleko mu było do bycia miłym. Najlepiej dogadywał się - o zgrozo - z Draco. Jakoś udało im się zapomnieć o poprzednich latach, a Malfoy stał się teraz dla niego kimś na wzór strażnika. Był zupełnie inny, niż Harry myślał.

Wszystko się zmieniło. To tak, jakby dostał nową rodzinę. Kiedyś już coś podobnego czuł, to było podczas pierwszego pobytu u Weasleyów, ale teraz coś mu mówiło, że pasuje bardziej do tego miejsca, niż tam.

O wiele bardziej niepokoiła go jego własna magia. Coraz trudniej było mu nad nią panować. Skoro on był coraz potężniejszy, oznaczało to, że i Voldemort rośnie w siłę.

- Nie powinno cię to martwić - usłyszał niespodziewanie głos w swojej głowie.

- Nie? Nie jestem tego taki pewien.

- To cię nie skrzywdzi. Twoje istnienie jest bardzo ważne.

- Ta jak i wielu innych gatunków zagrożonych dla ekosystemów. Co wcale nie zmienia faktu, że kłusownicy nadal na nie polują.

- Jesteś irytujący.

- Już to mówiłeś.

- Ale teraz przerastasz sam siebie. Mówisz jak jakiś paranoik.

- Znamy to z autopsji? - Głos już się nie odezwał, co niebywale poprawiło Harry'emu humor. Choć raz udało mu się mieć ostatnie słowo.


***


Lucjusz obserwował z okien swojego gabinetu, spacerującego po jego posiadłości niskiego chłopca. Przez chwile miał wrażenie, że z kimś rozmawia, ale przecież nikogo koło niego nie było. Chłopak był dla niego, ba, dla nich wszystkich, jedną wielką niewiadomą. Całkiem inny niż kiedyś sądził. Całkowicie unikatowy i fascynujący. Przypuszczał, że to jego zmienna dusza tak ich przyciąga. Był miły, starał się wszystkich zadowolić, uszczęśliwić, jakby zapominając, że są Śmierciożercami i mogą go zabić. Czasem znów był nonsensowny, a wszystko, co robił nafaszerowane było wybitnie spaczonym poczuciem humoru i ironią. Gdyby nie to, że to niemożliwe, powiedziałby, że jest on w tajemnym spisku z Severusem, mającym na celu doprowadzenie ich do ostateczności.

Nawet jego syn uległ jego urokowi. Z początku odnosili się do siebie chłodno, jednak Draco długo nie wytrzymał. Już naturalne stało się dla niego chronienie tego chłopaka przed potknięciami i upadkami - aż dziw, że z taką koordynacją jest tak dobry w Quidditcha. Usta Malfoya uniosły się w lekkim półuśmiechu. Najbardziej cieszyło go zafascynowanie młodego Pottera Czarną Magią. Widać to było w jego oczach, za każdym razem, gdy brał z jego biblioteki jakąś książkę na ten temat. Tak, ten błysk był wiele mówiący i bardzo, bardzo znajomy. Zawsze, gdy pomyślał, u kogo jeszcze widział niektóre z naturalnych dla Harry'ego odruchów, przechodził go dreszcz. Oczy Czarnego Pana rozpalały się w ten sam sposób, ilekroć wiedział, że coś pójdzie po jego myśli. Może to i lepiej, skoro Harry był tak chętny do poznania Ciemnej Strony, czemu by mu tego nie umożliwić? Co prawda jego zmienność nie wróżyła dobrze nauce, ale za to moc... Tak, z takim potencjałem mógłby zajść bardzo daleko.

- Lucjuszu, bo jeszcze pomyśle, że nasz mały, Złoty Chłopiec cię opętał.

Malfoy odwrócił się błyskawicznie od okna, by stanąć twarzą w twarz z samym Lordem Voldemortem.

- Panie, nie wiedziałem, że się zjawisz.

- Och, nie posądzałbym cię o aż tak wyczulone zmysły - przez jego twarz przemknął ironiczny uśmiech. - Więc nasz Zbawca Świata jest cały i zdrowy, a do tego przebywa w Malfoy Manor. A myślałem, że cuda zdarzają się tylko na gwiazdkę.

Malfoy ledwo opanował parsknięcie. Patrzył jak Lord opiera się ramieniem o futrynę okna i z jakimś nieobecnym wyrazem twarzy obserwuje Pottera. Podążył za jego wzrokiem, by zobaczyć, jak chłopak unosi głowę i patrzy prosto w ich okno. Pokręcił głową. To niemożliwe. Przecież on nawet nie wiedział o istnieniu tego pokoju. Spojrzał na Czarnego Pana. Ten jednak dalej, trwając w bezruchu patrzył na chłopaka, jakby obaj byli pogrążeni w rozmowie, tak intensywnej, że aż odrywającej od rzeczywistości. Może dzieciak miał wizje i wie, że Voldemort jest w zamku? Znów wyjrzał przez okno, by zobaczyć, jak mała postać przyspieszonym krokiem, prawie biegiem, przemierza ogrody przy jego domu. Gdyby miał wizje, uciekałby stąd, a on zdawałoby się, że nie może się doczekać tego, co go tutaj czeka.

Podszedł do barku. Nalewając Czarnemu Panu wina, cierpliwie czekał aż ten wróci do niego myślami. Nurtowało go pytanie, czemu wrócił z wyprawy wcześniej niż planował. Może w jakiś sposób dowiedział się, gdzie teraz jest chłopak? Nie, to było tak wielce nieprawdopodobne, że zaraz odrzucił tę myśl.

A może jednak? Szepnął mu jakiś głos. Ten całkowity brak reakcji na obecność Złotego Chłopca, jakby się tego spodziewał. To dziwne odczucie, że wymienili nie tylko spojrzenia, co już samo było nieprawdopodobne, ale i podejrzenie o rozmowę w myślach. Nie dane było mu długo się nad tym zastanawiać.


***


Harry wpadł do gabinetu jak burza. Kątem oka odnotował obecność Malfoya, ale bardzo szybko skupił całą swoją uwagę na osobie Lorda Voldemorta. W istocie, teraz wyglądał inaczej niż na cmentarzu lub chociażby w ministerstwie. To była starsza wersja Ślizgona z Komnaty Tajemnic. Jedyną różnicą były czerwone oczy.

- Dziwna sytuacja, nie sądzisz? - powitał go Marvolo w myślach.

- Ktoś ci już kiedyś mówił, że masz kiepskie wyczucie czasu?

- Tak, zdaje się, że ty, średnio raz na tydzień.

- Więc czemu dalej to robisz?

- Ponieważ denerwowanie ciebie jest bardziej odprężające niż Crucio.

- Wiesz, co? Powinieneś sobie wyrobić żółte papiery, nikt by się przynajmniej nie czepiał, że masz odchyły od normy - odgryzł się Harry.

- Nie muszę...

- Czyżbyś już je miał?

- Nie muszę, bo i tak nikt nie jest na tyle odważny, by się mnie, jak ty to określiłeś? Czepiał?

- No patrzcie, a podobno taki wszechwiedzący jesteś.

- Znajomości mugolskiego slangu, nie uznałbym za kryterium określające poziom czyjejś wiedzy - cichy głos rozniósł się po pokoju.

- Wolałbyś, by było nim ocenienie siły Cruciatusa?

- Ty to powiedziałeś, Harry. - Voldemort oderwał się od okna. Podszedł do kanapy i nie spuszczając z chłopaka uważnego spojrzenia, opadł na nią z cichym westchnieniem. Przymknął oczy, odchylając głowę do tyłu. - I co ja mam z tobą niby zrobić? Ciii, nic nie mów - uciszył go, zanim z półotwartych ust chłopaka wydobyły się słowa. - Chodź tu. - Gdy chłopak się nie poruszył, uniósł jedną powiekę, skupiając na nim rozbawione spojrzenie. - Chyba się mnie nie boisz, Gryfiaku?

Potter zbliżył się do mężczyzny, stawiając bardzo małe i wolne kroki, ale wydawało się, że ta zwłoka mu nie przeszkadza. Przystanął przed Voldemortem z wyrazem niezdecydowania na twarzy. Wreszcie, z cichym jękiem zrezygnowania, usiadł mu na kolanach, wtulając głowę w miejsce pomiędzy jego szyją, a prawym barkiem. Czarny Pan oparł swoje czoło na czubku jego głowy.

- To wcale nie znaczy, że nie uważam cię za sadystycznego idiotę - prychnął Harry.

- To wcale nie znaczy, że nie uważam cię za upierdliwego dzieciaka, z masochistycznymi upodobaniami - ostrym słowom przeczył delikatny, kojący ruch ręki Voldemorta na plecach Harry'ego. Z zadziwiającą precyzją przejeżdżał po tych miejscach, w których bicz zostawił najgłębsze rany. - Mija termin ważności mojej propozycji, Potter.

- To sobie ją podsmaż i zjedz - ciche warknięcie chłopaka najwyraźniej rozbawiło Marvola, bo uniósł kąciki ust w czymś, co od biedy można by nazwać uśmiechem.


***


Malfoy stał jak skamieniały. Wszystko, co działo się w pokoju od chwili wejścia Pottera, było tak niesamowite, że zastanawiał się, czy aby przypadkiem nie miał jakiegoś przywidzenia.

Miał racje. Dzieciak dokładnie wiedział, gdzie i na kogo patrzy. Był teraz pewny, że jego Pan i Harry mogą w jakiś sposób rozmawiać za sobą za pomocą myśli. Jednak widok Zbawcy Świata siedzącego na kolanach Czarnego Pana, to było coś, czego przyjęcia do wiadomości jego mózg zdecydowanie odmawiał. Najdziwniejsze było to, że obraz ten wydawał się naturalny, w swym nieprawdopodobieństwie. Twarz Lorda miała wyraz spokoju, a i napięcie, wiecznie towarzyszące chłopakowi, gdzieś się ulotniło. To było fascynujące.

Lucjusz był tak bardzo pogrążony w myślach, że głos Voldemorta sprawił, iż prawie podskoczył. Tylko lata samodyscypliny uratowały go przed takim objawem nieopanowania.

- Lucjuszu, muszę przyznać, że bardzo dobrze się spisałeś. Mam nadzieje, że nie sprawi ci kłopotu, jeśli Harry zostanie u ciebie już do końca wakacji?

- Oczywiście, że nie, Panie.

- Chyba mam coś w tej sprawie do powiedzenia, Marvolo? - chłopak popatrzył na obu mężczyzn, a na jego twarz zaczął wypływać rumieniec rozgorączkowania.

- Nie - Voldemort nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. - Musze porozmawiać z Lucjuszem, idź.

Potter odwrócił do siebie twarz Lorda.

- Zemszczę się - jego głos w tym momencie mógłby zamrozić wrzątek.

Śmiech Czarnego Pana jeszcze długo ścigał chłopaka, gdy ten przeskakując po dwa stopnie, biegł do swojego pokoju. Rzucił się na ogromne łóżko, z wściekłością młócąc pięściami poduszki. Wiele by dał, żeby zamiast w pióra, jego ciosy trafiały w twarz Riddle'a. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął.


***


- Lucjuszu, lepiej wypij coś mocniejszego. Doprawdy, nie chciałbym być zmuszony odstawić cię na oddział beznadziejnych przypadków do Św. Munga. Pomijając fakt, że moje pojawienie się tam wywalałoby niepotrzebny rozgłos, to popsułbyś mi statystykę.

- Statystykę, Panie? - Malfoy wyglądał wprost komicznie, z wyrazem totalnego oszołomienia na twarzy.

- Cóż, nie zaprzeczysz, że zwykle wysyłam ludzi na cmentarz, a nie do szpitala. Jeszcze by ktoś pomyślał, że upodabniam się do Dumbledore'a - wzdrygną się. - Takiej zniewagi bym nie przeżył.

- Panie, chyba nie bardzo rozumiem…

Voldemort błyskawicznie podniósł się z swojego miejsca i podszedł do wygaszonego kominka, wystarczyło jedno pstryknięcie, by pojawił się ogień.

- Wiesz, co się dzieje, gdy moc jednego czarodzieja łączy się z mocą innego? Znasz treść przepowiedni?

- Tak. "Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje" - Lucjusz wyraźnie nie rozumiał, co to ma do rzeczy.

- To niewykonalne. - Płomienie zaczęły sięgać coraz wyżej, jakby sterowane czyjąś wolą chciały się uwolnić z kominka. - Zaklęcie zabijające związało ze sobą moją i jego moc. Nie umarłem, bo i on przeżył. Wracając do ludzkiej postaci za pomocą Pottera, nieświadomie rozciągnąłem to połączenie z mocy na krew. - Czarny Pan odwróci się do drugiego czarodzieja. Jego twarz była tak mroczna, że Malfoy cofnął się mimowolnie, walcząc ze sobą, by nie okazać strachu. Przez chwilę zapomniał, że jest w jednym pomieszczeniu z Lordem Voldemortem - czarnoksiężnikiem, którego boją się wszyscy. - Jeśli chcę przeżyć, to ani ja nie mogę zabić chłopaka, ani on mnie. Zapamiętaj. Od tej chwili jego przetrwanie jest waszym priorytetem i mam tu na myśli wszystkich Śmierciożerców.

- Skoro tak, to czy nie łatwiej byłoby zamknąć go na cztery spusty w Cytadeli? - Lucjusz uważnie wpatrywał się w swojego Pana, chcąc dostrzec, jak zareaguje na tą propozycję.

- Zależy ci na tym chłopaku?

- Tak, Panie.

- Wiesz, że mógłbym cię za to zabić?

Przez chwile mierzyli się wzrokiem.

- Tak, Panie - Lucjusz wolał powiedzieć prawdę, wiedząc, że Lord i tak zna jego myśli.

- Cały wewnętrzny krąg czuje to samo?

- Prawdopodobnie.

- Więc rób, co mówię - mężczyzna odwróci się do drzwi z wyraźnym zamiarem wyjścia z pokoju.

- Panie, mogę o coś zapytać?

Voldemort zatrzymał się. Bardzo powoli odwrócił głowę i zimnymi, jak arktyczne powietrze oczami spojrzał na blondyna.

- Jak... - odchrząknął Malfoy.

- Jak doprowadziłem do tego, że Potter na mój widok nie wrzeszczy, że mnie zabije? Logiczne następstwo połączenia umysłów. Przez ostatni rok rozmawialiśmy ze sobą wystarczają… - przerwał w połowie, spinając się i jakby nasłuchując. Przynajmniej takie wrażenie odniósł Lucjusz. Chwile później już go nie było w gabinecie. Malfoy pobiegł za Lordem, a widząc, że wyraźnie zmierzają w kierunku pokojów Pottera, miał coraz gorsze przeczucia.

Voldemort z hukiem otworzył drzwi sypialni chłopaka, ale nawet ten dźwięk nie wyrwał go ze snu. Drobne ciało rzucało się po łóżku z członkami powykrzywianymi i podkurczonymi w przedziwny sposób. Nie zastanawiając się długo, podszedł do Pottera i mocno chwycił jego głowę, przyszpilając ją do poduszki. Przyłożył swoje czoło do jego i wszedł w umysł chłopaka, brutalnie wyrywając go ze szponów koszmaru. Zielone oczy otworzyły się i z przerażeniem patrzyły w czerwone. W pokoju było słychać tylko jego przyspieszony oddech i głośne nieregularne bicie serca. Stopniowo napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać, a puls uspokajać. Gdy Marvolo chciał wstać, złapał go kurczowo za ramiona, nie pozwalając mu odejść. Mężczyzna z westchnieniem pełnym irytacji, objął chłopaka i położył się na kocu obok niego.

- Dziękuje - Voldemort nie zareagował na to w żaden sposób. Harry ośmielony tym, umościł się wygodniej w jego ramionach, nie zważając na wściekłe warknięcie.

Lucjusz pochwycił spojrzenie swojego lorda mówiące mu wyraźnie, że ma wyjść. Bardzo cicho zamknął za sobą drzwi. Podświadomie czuł, że wszystko, czego się dziś dowiedział, ma zachować dla siebie.


***


Marvolo wpatrywał się w śpiącego w jego ramionach dzieciaka. Który to już raz, wyrwał go siłą z jego koszmarów - wizji? Jednak pierwszy raz zrobił to osobiście, a nie przez ich mentalną więź. Wciąż dziwne było dla niego dbanie o tego chłopaka. Tyle lat chciał go zabić, nie wiedząc, że jest on gwarancją jego życia. Ironia losu, albo dar. Jeśli chłopak w takim tempie będzie się do niego przekonywać, to już niedługo będzie miał po swoje stronie bardzo potężnego sprzymierzeńca. Zwłaszcza, że odkąd przestali pałać żądzą mordu na sobie, ich moc wydaje się zwiększać,. Jeszcze nie odkrył, na jakiej zasadzie działa ich połączenie, ale jak na razie ma ono same dobre strony. Zamknął oczy, pozwalając sobie na lekki uśmiech, spowodowany przyjemnymi myślami o zwycięstwie. Na pewno nie miało to nic wspólnego z obecnością przyjemnego, ciepłego ciężaru na jego ramieniu, zdecydowanie nie.



Rozdział IV Bo kiedy ciebie nie ma…


Harry obudził się z uczuciem, że czegoś mu brakuje. Odruchowo wyciągnął rękę w stronę miejsca, gdzie powinien znajdować się Marvolo, jednak poza wgłębieniem w poduszce, nie było żadnego śladu jego bytności. Podniósł się z nie dającym się do końca sprecyzować uczuciem rozczarowania.

- Przecież to nie tak, że chciałem by on tu nadal był, przecież ja go w ogóle nie lubię - jednak bardzo dobrze wiedział, że te słowa są tylko pobożnym życzeniem. - Kiedy to wszystko się stało? - Wolał nie znać odpowiedzi na to pytanie. Pospiesznie się ubrał i biegiem ruszył w stronę głównej części dworu. Nie zauważył Draco, który najwyraźniej zmierzał w tym samym kierunku, ale w dużo wolniejszym tempie. Zderzyli się i upadłby, gdyby nie szybka reakcja Malfoya.

- Hipogryf cię goni, że się tak uwziąłeś złamać wszelkie ograniczenia prędkości? - Draco był więcej niż rozbawiony.

- Nie… to znaczy, nie.

- Więc? - z premedytacją przeciągał zgłoski, by jeszcze pogłębić zakłopotanie Pottera. Chłopak był doprawdy słodki, gdy się rumienił.

- Nie uciekam, nic mnie nie goni. No, to tylko tak. Właśnie, to tak dla przyjemności biegam. - Sam nie wiedział, dlaczego tak pędził, ale wolał przed nikim nie uzewnętrzniać swoich podejrzeń. - Draco?

- Yhm?

- Mógłbyś mnie już puścić?

Draco dopiero teraz zauważył, że dalej trzyma chłopaka w żelaznym uścisku. Wcześniej miał wymówkę, że chronił go przed upadkiem, ale teraz... Cóż był Malfoyem i nie potrzebował wymówek. Poza tym ten dzieciak tak często sobie coś robił, że po prostu należało go trzymać krótko i…

- Chronię cię - dokończył myśl.

- Przed czym? - Harry był niezmiernie czymś ubawiony, co niezmiernie irytowało Draco.

- Przed tobą samym, ciamajdo. Co chwile w coś się pakujesz. - Zwinnie owinął swoją rękę wokół jego tali tak, by stali teraz ramie w ramie. - Idziemy na Pokątną, więc nie mogę spuścić z ciebie oka, Harry. -

Chłopak tylko wzniósł oczy do góry w wymownym geście, ale nic nie powiedział i potulnie dał się poprowadzić.


***



- Jak ja nienawidzę podróżować siecią Fiu - Harry zawzięcie otrzepywał swoje ubranie z resztek sadzy, która, czego był pewny, została magicznie zamieniona w samoprzylepną, upierdliwą masę. Na pewno też nie pomagał mu, krztuszący się ze śmiechu Draco. Mógłby też dać sobie rękę uciąć, że nawet Malfoy i Snape, którzy byli z nimi, z ledwością powstrzymują rozbawienie. Wreszcie Lucjusz umiłował się nad chłopakiem i wypowiedział zaklęcie czyszczące. Malfoyowie od razu ruszyli w stronę zakładu Madame Malkin, Harry co jakiś czas próbował się ulotnić, przerażony wizją tego, co planowali dla niego ci dwaj arystokraci. Na swoje nieszczęście nie udało mu się

Wybierali, przebierali, dobierali, jednym słowem torturowali. Draco i Lucjusz mieli przednią zabawę kompletując garderobę dla Harry'ego, który z cierpiętniczą miną znosił ich zachcianki, a połowa z nich - był pewien - nastawiona była na dręczenie go. Trzeba tutaj dodać, że Severus już wcześniej zastosował taktyczny odwrót, twierdząc, że musi uzupełnić składniki eliksirów.

Księgarnia była ich ostatnim przystankiem przed powrotem do Dworu. Harry'emu jawiła się niczym chatka z piernika bez złej wiedzmy - istny raj, po przeżyciu całego dnia z tymi dwoma… Nie znajdował na nich nawet dostatecznie dosadnego określenia. Dziwiło go tylko, że jeszcze nie wpadł na nikogo znajomego, mimo, że mignęły mu parę razy rude włosy. Podejrzewał jednak, że ma to coś wspólnego z jego towarzystwem.

Już w środku księgarni odłączył się od grupy. Chciał poszukać czegoś o wymianie myśli, leglimencji bądź czymkolwiek pokrewnym. Chciał się czegoś o tym dowiedzieć, a Marvolo konsekwentnie bronił tej części swego umysłu, w której było coś na ten temat. Dodatkowo nie rozmawiał z nim przez cały dzień. Było to bardzo dziwne i nie podobne do niego. Choć może, gdy przebywa ze Śmierciożercami, czuje się na tyle pewny bezpieczeństwa Harry'ego, że nie musi go non stop kontrolować? Nie wpłynęło to na poprawę jego humoru. Zdążył się przyzwyczaić do ich słownych utarczek. Teraz ta cisza w jego głowie napawała go lękiem. Nagle jego wzrok stał się pusty, matowy. W jego głowie pojawiła się wyraźna wizja. Rudowłosa dziewczyna właśnie zmieniła swoje plany i postanowiła wejść pomiędzy regały gdzie stał on, czym związała ze sobą ich losy.

- Jeden, dwa, trzy - chłopak zaczął liczyć pod nosem sekundy. Jeszcze pięć i dziewczyna go zobaczy.

- Harry?!

Westchnął i odwrócił się do źródła dźwięku, starając się wyglądać na zdziwionego.

- Ginny… Nie spodziewałem się ciebie - uśmiechnął się szczerze.

- Otwarcie? Ja ciebie też nie. Podobno zniknąłeś. Wszyscy o tym mówią, a ty, jak gdyby nigdy nic, chodzisz z głową w chmurach - puściła mu oczko. - Gdzie ty byłeś?

Policzki chłopaka lekko się zarumieniły.

- Widzisz ja - odchrząknął - uciekłem od Dursleyów...

- No wiesz, tyle to zdążyłam się domyślić - przerwała mu z ironicznym błyskiem w oku.

- Och daj mi skończyć - chłopak zamilkł na chwile, zastanawiając się ile powinien jej powiedzieć. - Widzisz, ja teraz mieszkam… - zamilkł, a jego czoło zmarszczyło się w wyrazie irytacji.

- Ze mną Weasley. On mieszka ze mną. - Ginewra podniosła zaskoczona głowę i wlepiła nic nie rozumiejący wzrok w Malfoya.

- Draco. - Karcący ton Harry'ego w żaden sposób nie wpłyną na zmianę zadowolonego wyrazu twarzy Ślizgona. Co więcej, stanął za chłopakiem i oplótł go luźno rękami w pasie, a brodę oparł o jego ramię i z anielskim wyrazem twarzy, przypatrywał się wyraźnie zmieszanej dziewczynie.

Ginewra przerzucała swe spojrzenie od jednego do drugiego, wyraźnie nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.

- Chcesz mi powiedzieć, że mieszkasz z Malfoyami? - Jej wymowny wzrok spoczął na dłoniach splecionych na jego brzuchu.

- Tak, to znaczy… To nie tak jak myślisz! - Potter był coraz bardziej zawstydzony tą sytuacją.

- Ach tak? A co ja myślę? - Ginny powoli zaczynała się dobrze bawić, chodź trochę było jej szkoda jej przyjaciela.

- Ja, my, cholera - wziął głęboki oddech i przekręcił głowę tak, że teraz patrzył Draco w oczy. - Mógłbyś mnie z łaski swojej puścić?

- Nie

- Nie?

- Nie - Draco uśmiechnął się pobłażliwie.

- Och, dobrze, więc, sam tego chciałeś. - Wargi Harry'ego wykrzywił paskudny uśmieszek.

- Co planujesz? - Blondyn nie był już tak pewny swojej dominującej pozycji. Wiedział, że gdy Harry jest wkurzony, potrafi rozprawić się z kimś iście po ślizgońsku.

- Nic, co by miało trwałe skutki dla twojego rodu. - Malfoy odetchnął uspokojony. - Skoro masz mieć brata.

Draco z lekkim okrzykiem puścił chłopaka i stanął za śmiejącą się w głos panną Weasley, zasłaniając się nią jak tarczą.

- No, no, synu. Od kiedy to mężczyzna, że nie wspomnę, że Malfoy, zasłania się kobietą? - Lucjusz, który wraz z Severusem właśnie nadszedł zrobił minę idealnego, zblazowanego arystokraty.

- Od czasu, gdy zagraża nam siła nieczysta w niewinnym opakowaniu Złotego Chłopca.

- On zawsze taki zniewieściały? - pytając, Ginny wymownie zerknęła w stronę Dracona. Wyraźnie starała się ukryć zmieszanie za butną naturą Gryfonki.

- Teraz to on jest wybitnie męski, jak na swoje możliwości, panno Weasley. - Dziewczyna spojrzała zaszokowana na Mistrza Eliksirów. Po kim jak po kim, ale po nim nie spodziewała się takiego komentarza. Zauważyła jednak, że tylko ona była zaskoczona. Resztę to jedynie rozbawiło. No poza obiektem kpiny, który stał naburmuszony z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Harry już jawnie śmiejąc się w głos, rzucił się na niego, przytulając go jak zabiedzonego misia bez uszka.

- Oj Draco, nie bocz się, nie do twarzy ci z tym, a poza tym wiesz, że my cię kochamy, w sensie, eee... twój tata na pewno cię kocha - szelmowskie chochliki w oczach Harrego rozpaliły się na dobre. - Co do mamy, to nie byłbym już taki pewien, nowy dzidziuś i te sprawy. W sumie, to jakbyś trochę popracował nad swoim charakterem, no wiesz był miły, jak wiesz w ogóle co to słowo znaczy, to może ludzie zaczęliby cię tolerować.

Młody Malfoy odepchnął go od siebie, z wyrazem totalnego przerażenia na twarzy.

- Czyś ty rozum postradał? Ja jestem Malfoyem, a Malfoyowie nie są mili - prychnął z oburzeniem.

- Skoro tak twierdzisz. - Nagle zmrużył groźnie oczy. - Nawet się nie waż - syknął na tyle cicho, że tylko Ślizgon go usłyszał.

Draco wybuchnął śmiechem, odrzucając głowę do tyłu.

Ginewra patrzyła na to z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że Harry jest wreszcie taki wesoły i beztroski, jednak lękiem napawała ją myśl, z kim on się zadaje. Dyskretnie popatrzyła na dwóch dorosłych czarodziei. To, co ją zaskoczyło, to ich wyraźna aprobata dla poczynań chłopaka. Nie omieszkała też zauważyć faktu, że wszyscy trzej ustawili się wokół Harry'ego tak, by łatwiej było go w razie czego bronić. Znała ten sposób, bo często musieli go stosować wobec chłopaka w przeszłości. To było zdecydowanie bardzo dziwne.

- Musimy już iść. - Głos Severusa wyrwał ją z zamyślenia. Harry podszedł do niej i przytulił mocno.

- Pozdrów ode mnie wszystkich, dobrze? - Pokiwała głową w odpowiedzi. - Uważaj na siebie - szepnął i już go nie było. Cała grupa bardzo szybko przemknęła miedzy półkami i zniknęła.

- Ginny jest moją przyjaciółką, nie zapominaj o tym - warknął, gdy już wyszli z księgarni.

- Przecież nic jej nie zrobiłem - Draco przybrał minę skrzywdzonej niewinności.

- Nie, co nie znaczy że nie planowałeś. - Młody Malfoy wyglądał przez moment, jakby nie wiedział o co chodzi, gdy nagle na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia i zażenowania.

- Mógłbyś to wyłączyć? Choć przez chwile nie wiedzieć co się stanie? To doprawdy irytujące.

- Ja nie mam wizji non stop. Zazwyczaj muszę się na kimś konkretnym skupić, albo ktoś musi podjąć decyzje związaną ze mną. Z tobą jest łatwiej, jesteś moim przyjacielem. Gdybyś był obcą osobą, prawdopodobnie nie zobaczyłbym nic, dopóki w jakiś sposób twoja decyzja nie wpłynęłaby i na mój los.

- A więc tak to działa - szepnął zamyślony

- Poniekąd. Jedno jest pewne, nie mam wizji o wszystkim i co chwilę, to nawet fizycznie niemożliwe.


***



Harry znów nie mógł spać, albo raczej nie chciał. Od czterech dni był sam. Och, oczywiście Malfoy Manor było wręcz przeludnione, ale on był s a m. Sam w umyśle. Tak bardzo przyzwyczaił się do obecności Marvolo w swojej głowie. Wcześniej nie chciał tego zrobić, ale teraz już był gotów przyznać, że po prostu tęskni za Tomem i jego wiecznie zgryźliwymi komentarzami. Za uczuciem euforii, które wywoływał, by oderwać go od wspomnień czy wizji. Ciągłymi pytaniami o jego życie, jakby wcześniej nie przeglądał jego wspomnień. Oto, co robi i dlaczego to robi.

Odkąd odkrył jak można wykorzystać ich połączenie, rozmawiał z nim przynajmniej raz dziennie. W pewnym momencie zauważył, że wyczekuje tych chwil. T ę s k n i ł za tą cichą, uśpioną obecnością na dnie jego umysłu. Do tej pory blokowali przed sobą tylko konkretne wspomnienia, albo milczeli. Pierwszy raz Tom zamknął się przed nim całkowicie. Nie podejrzewał, że będzie mu z tym tak źle.

- Twój umysł wygląda, jak jedna wielka kupka nieszczęścia, coś ty z nim robił?

- Nic. - Harry'emu ledwo się udało ukryć w zakamarkach świadomości, jak wielką radość sprawiło mu usłyszenie tego głosu.

- I tak wiem co chowasz, więc się nawet nie wysilaj.

- Arogant.

- Po prostu Ślizgon. A teraz mów, co się dzieje…

- Bo kiedy ciebie nie ma…



Rozdział V Coś, co raz straciłeś, nigdy nie wróci.

Severus wpatrywał się w drzwi Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Zastanawiał się co by było lepsze, wykonanie misji od Czarnego Pana i bliskie spotkanie z Blackiem, podczas którego powinien być choć minimalnie …miły. Czy może niewykonanie rozkazu i przekonanie się dlaczego wszyscy czarodzieje umiejący mówić nie wypowiadają imienia jego Pana. Podejrzewał, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie wyliczanki. Weź się w garść Severusie, jesteś w końcu Ślizgonem. To, że przez ostatnie tygodnie miałeś ścisły kontakt z podręcznikowym przykładem Gryfona wcale nie oznacza, że masz upodobnić się do bezmózgich grzywiastogłowych. Strofował się w myślach. Obiecał sobie solennie, że jeżeli dożyje powrotu do Hogwartu, to złamie swoje postanowienie i do kolejnych eliksirów wykorzysta szczątki uczniów, których wcześniej dorwie w lochach. Ten pomysł mu się bardzo podoba. Dużo pulchniutkich, bezbronnych Gryfiaków zdanych tylko na jego łaskę, a raczej niełaskę. Ileż to możliwości do tworzenia nowych eliksirów. Tak, to zdecydowanie było warte takiego poświęcenia, a i Czarny Pan będzie zadowolony. Snape uśmiechnął się z satysfakcją.

Na Grimmauld Place było spokojnie. Nienaturalnie spokojnie. Tak było od czasu zniknięcia Pottera. Nawet wilkołak starał się ograniczyć wizyty. Black stał się teraz nie tyle niepożądanym, co niebezpiecznym kompanem. Severus wiedział, że ten wyrośnięty kundel siedzi w dawnym pokoju Pottera. Mężczyzna aż się wzdrygnął na myśl o takim beznadziejnym podejściu do sprawy. Na jego miejscu zamiast bezczynnie gapić się na zdjęcie chłopaka, szukałby go. Wszystko wskazuje na to, iż panna Weasley nic nie powiedziała rodzinie o spotkaniu na Pokątnej. To zdecydowanie poprawiło jej notowania u niego. Nie żeby były one zbyt wysokie.

Pchnął drzwi do pokoju Pottera. Black zajmował swoje stałe miejsce, na łóżku Gryfona i nawet nie zauważył jego pojawienia się. Severus cicho zapukał. Syriuszowi dłuższy czas zajęło uświadomienie sobie, że to do jego drzwi.

- Snape, co ty tu robisz? - warknął. - Chcesz mnie podręczyć?

- Mam dla ciebie propozycje.

- Nie chce słuchać twoich propozycji.

Mistrz Eliksirów tylko wzruszył ramionami i odwrócił się.

- Twój chrześniak będzie niepocieszony - szepnął jeszcze przed wyjściem. Wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku, gdy usłyszał gwałtowne skrzypnięcie materaca i dźwięk jakby ktoś zderzył się ze ścianą.

- Snape zaczekaj! Co miałeś na myśli, mówiąc to? - dopadł gwałtownie do mężczyzny i chwycił go za ramię. - Mów!

- Odpowiem, gdy mnie puścisz. - Syriusz szybko spełnił polecenie. Severus nie mógł się oprzeć porównania go do szczeniaka czekającego na kość. Wyciągnął z kieszeni kawałek czarnego papieru z mrocznym znakiem - ukłon w stronę Czarnego Pana za taki pomysł - i podał go Blackowi. - To świstoklik, zabierze cię prosto do chłopaka, o ile oczywiście kochasz go na tyle, by się odważyć go użyć.

Widział jak na widok mrocznego znaku, twarz Blacka wykrzywia grymas wściekłości. Po chwili jednak zamienił się on w rezygnację. Bez słowa skinął potwierdzająco głową. Tego się po nim, Severus nie spodziewał.

- Kiedy?

- Po spotkaniu Zakonu. - Wyraz twarzy Snape’a nagle stwardniał, o ile w jego przypadku jest to możliwe. - Black, nie radziłbym ci nikomu o tym mówić. Wolałbyś nie widzieć, jak coś takiego mogłoby się skończyć. - Ten znów skinął głową.

Na spotkaniu obecni byli wszyscy. Severus ledwo mógł znieść to natężenie gryfońskiej odwagi. Od kiedy warty przy Złotym Chłopcu nie były potrzebne, zjawiał się pełny skład. Wszyscy mieli grobowe miny. Co najmniej jakby oczekiwali, że dziś przekaże im informacje o wydaniu przez Lorda zwłok Pottera. Gdyby ci głupcy wiedzieli, co teraz robi ich nadzieja na lepsze jutro, smutek nie byłby w ich sercach dominującym uczuciem. Zdecydowanie nie. Na tę myśl uśmiechnął się z satysfakcją.

Do kuchni wszedł Dumbledore. On, w przeciwieństwie do innych, nic się nie zmienił. Energiczny krok, błysk w oczach za okularami i nawiedzona twarz. Nic dodać nic ująć - stary, dobry Drops znowu w akcji. Żeby, przynajmniej choć raz ubrał się jak normalny czarodziej, ale nie, on musi być…hmm inny.

Severus przez cały czas obserwował Blacka. Najwyraźniej pragnienie zobaczenia Pottera wygrało w nim z lojalnością dla Zakonu.

Zbierał się do wyjścia jako ostatni. Musiał jeszcze rozmówić się z tym kundlem. Na szczęście nikt specjalnie nie zwracał na niego uwagi. Odkąd Syriusz zaczął zachowywać się jak obłąkany, nikt nie zostawał w tym domu dłużej niż to było konieczne. Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim członkiem Zakonu, przeszedł do salonu, spokojnie czekając aż Black do niego dołączy. Nie zwrócił uwagi na rozwścieczony wzrok mężczyzny. Nie spodziewał się ciepłego przyjęcia, łez i wdzięczności. Szczerze, nawet nie zdziwiłby się, gdyby oberwał niewybaczalnym. Jednak zobaczenie miny tego psa, gdy zrozumie jak jego chrześniak się zmienił, było warte ryzyka.

- Słuchaj, Black, bo nie będę się powtarzać. Zanim zobaczysz się z chłopakiem, musisz coś wiedzieć - uniósł dłoń w uciszającym geście, widząc, że mężczyzna ma zamiar coś powiedzieć. - Chłopak od początku swojego zniknięcia przebywa w Dworze Malfoyów.

- Porwaliście go!

Severus ledwie powstrzymał warknięcie, a w jego oczach rozbłysła irytacja.

- Chcesz się z nim zobaczyć, czy nie?

- Cholera jasna, wiesz, że tak, ale skąd mam pewność, że mogę ci ufać?

- Nie masz, twój wybór. Na mnie już czas. - Mistrz Eliksirów wstał. - I jeszcze jedno. Chłopak nie pała już fanatyczną żądzą mordu na Czarnym Panie. To tak, żebyś się nie zdziwił.

Ruszył do drzwi, ale nim zdążył zrobić pełne dwa kroki został z brutalną siłą pchnięty na ścianę. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie z wściekłością.

- Co wy mu zrobiliście? Pranie mózgu? Oczywiście, że Harry chce się pozbyć Voldemorta, nic się nie zmieniło. On nie przeszedł na waszą stronę!

Severus stwierdził, że był wystarczająco cierpliwy. Czarny Pan na pewno nie będzie się denerwował, jeśli tylko trochę pofolguje swojej niechęci do Blacka, na pewno nie. Błyskawicznie zmienił się miejscami z Blackiem i teraz to on przyciskał go do ściany.

- Tak mało zależy ci na tym chłopaku? Masz zamiar go poświęcić tak jak inni? - jego słowa chłostały jak bicz.

- Kocham go! - Syriusz próbował się wyrwać, ale mężczyzna okazał się wyjątkowo silny. - Nie chce jego krzywdy, dlatego musi zabić Voldemorta!

Snape niespodziewanie go puścił i zrobił dwa kroki w tył.

- Ty nic nie wiesz, prawda? - Po minie Blacka poznał, że ma rację. - On ci nie powiedział. Black, Potter nie może zabić Lorda.

- Może! Tak mówi przepowied… - przerwał mu głuchy śmiech.

- Przepowiednia nie ma nic do rzeczy. Teraz ważne są prawa magii. Harry nie zabije Czarnego Pana. Oczywiście mógłby to zrobić, ale kosztowałoby go to jego własne życie. Rozumiesz?

Black przez chwile stał jak skamieniały. Tak, zrozumiał. Osunął się po ścianie i ukrył twarz w dłoniach. Jego mały chłopczyk. Co oni mu zrobili?

- Jak…? - nie zdołał wykrztusić całego pytania, wydawało mu się, że jego gardło ścisnęła stalowa obręcz.

Severus widząc, co dzieje się z mężczyzną, prawie mu współczuł, prawie.

- Jak już mówiłem, magia. Przez moc zaklęcia, przez krew. Z tego, co mówił chłopak ich połączenie jest zbyt silne, by któryś z nich mógł przeżyć oddzielenie. Teraz, Potter jest najbezpieczniejszą osobą na całej ziemi. Chyba nikogo nie chroni tak wielu ludzi. Ironia losu prawda? - spojrzał na mężczyznę. - Black podnieś się z tej ziemi. Wiem, że jest to twoje naturalne środowisko, ale twój Harry chce cię widzieć. Nie rozumiem dlaczego, ale on cię kocha. - Widząc, że nie reaguje, brutalnie postawił go na nogi. - Nie zmuszaj mnie bym stał się niemiły. Pan kazał mi dostarczyć cię chłopakowi w stanie względnej używalności i świadomości, a to daje mi pole do popisu - warknął.

- Pan? Chcesz powiedzieć, że to Voldemort cię po mnie wysłał? - Niedowierzająca mina mężczyzny byłaby komiczna ,gdyby nie rosnące rozdrażnienie Snape’a. Wiedział, że po takiej dawce gryfonizmu przyjdzie mu długo dochodzić do siebie. - Nie rozumiem.

- Black, jakbyś zapomniał Potter jest teraz bardzo ważny. Mam ci to przeliterować?

- Co to ma do rzeczy? Dlaczego miałby mnie do niego sprowadzać?

- Cholera, a skąd ja mam wiedzieć dlaczego Czarny Pan coś robi? W przeciwieństwie do chłopaka nie siedzę w jego głowie.

Widząc, że kundel szykuje się by znów o coś zapytać, szybko wcisną mu w dłoń świstoklik i przeniósł ich obu do salonu w Malfoy Manor.


***


Harry wpatrywał się w krajobraz za oknem, jednak jego myśli zaprzątało nie jego piękno, ale Syriusz Black. Wreszcie miał zobaczyć swojego ojca chrzestnego. Bał się tego momentu. Jak on zareaguje? Będzie zawiedziony? Rozczarowany? Może go znienawidzi? Nie tylko nie to. Wzdrygną się na odgłos aportacji. Powoli się odwrócił. Skinął głową Severusowi, ledwo powstrzymując śmiech na widok jego morderczego spojrzenia skierowanego w stronę Blacka.

- Mam propozycje, jeśli zachowa się jak dupek, którym w istocie jest, przyślij go do mnie. Ostatnio brakuje mi zwierzęcych składników eliksirów. Z prawdziwą przyjemnością przerobie go na nie. - Harry już jawnie się roześmiał. Doprawdy, nigdy nie sądził, że czarny humor Snape'a będzie mu się podobał.

- Postaram się nie zapomnieć. - Mężczyzna bez dodatkowych komentarzy ulotnił się. Jego alergia na Gryfonów domagała się lekarstwa.

Chłopak z niejakim lękiem spojrzał wreszcie na Syriusza. Sam nie za bardzo wiedział, czego się spodziewać. Najwyraźniej obaj oceniali sytuację. Wreszcie starszy mężczyzna nie wytrzymał i zagarnął chrześniaka w iście niedźwiedzi uścisk.

- Jak mogłeś mi to zrobić? Tak zniknąć, co ty sobie wyobrażasz? I gdzie cię znajduje? U Malfoyów! Najwyraźniej radosnego i zadowolonego z życia - mówił coraz szybciej, a jego głos przy ostatnim słowie załamał się. - Nigdy więcej, rozumiesz?! Nigdy! Zabieram cię stąd. Wyjedziemy gdzieś. Smark wszystko mi wyjaśnił. Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie nawet nie słyszeli o Voldemorcie.

Potter gwałtownie wyswobodził się z obejmujących go ramion.

- Łapo, muszę ci coś wyjaśnić. Ja… ja nie mogę wyjechać.

- Jak to? Oczywiście, że możesz!

Harry pokręcił przecząco głową.

- To jest mój świat - zatoczył ręką krąg. - To jest dla mnie dom. Tu jest moje miejsce. Nie zostawię ich.

- Ich? Masz na myśli Śmierciożerców? - Syriusz zrobił niedowierzającą minę. - Co oni ci zrobili?!

- Nic mi nie zrobili! Oni mi pomogli.

- To przez to, że Voldemort siedzi w twojej głowie. Smarkerus coś o tym mówił. To on tobą kieruje, tak? - Z każdym słowem mężczyzna mówił coraz bardziej gorączkowo. Za to Harry'ego opuściły siły. Ciężko usiadł na kanapie i patrzył na swojego ojca chrzestnego smutnymi oczyma.

- Syriuszu, Marvolo i ja, w istocie, możemy się tak ze sobą porozumiewać. Co więcej, robiliśmy tak przez cały ostatni rok, ale on nie odebrałby mi wolnej woli. Nie zrobiłby tego.

- Harry, mówimy o największym czarnoksiężniku tej ery - Black uklęknął przed chłopcem. - On nie ma skrupułów.

Chłopak zakrył mu usta dłonią, nie pozwalając mówić dalej.

- Wiesz jak wydostałeś się zza zasłony?

- Po prostu wyszedłem, gdy nadszedł mój czas. - Syriusz nie wiedział, co to ma z tym wszystkim wspólnego.

- Nie, to nieprawda. Jesteś moim urodzinowym prezentem. Marvolo wyciągnął cię stamtąd i do tej pory nie chce mi powiedzieć jak. Drań jeden.

Black ciężko opadł na podłogę. Tego się nie spodziewał. Voldemort miałby mu pomóc, by uszczęśliwić Harry'ego?

- Dlaczego? Dlaczego miałby zrobić coś takiego?

- Poprosiłem go o to.

- I to ma być niby wystarczający powód? - Syriusz był delikatnie mówiąc niedowierzający.

Chłopak westchnął ciężko.

- Nasza więź jest bardzo silna. Łączy nas krew i magia. Dwie z trzech największych sił. Jeśli chcemy żyć normalnie, nie możemy przecież non stop na siebie warczeć i skakać sobie do oczu. Gdybyśmy się nienawidzili, trudno byłoby nam ze sobą wytrzymać, nie sądzisz? Poza tym, ja go nawet lubię - dodał po chwili namysłu.

Łapa wciągnął ciężko powietrze. W ogóle miał problemy z oddychaniem. Pogodzenie się z faktem, że jego chłopczyk jest już prawie po ciemnej stronie było ogromnie trudne.

- Ułatwię ci to - Harry uśmiechnął się delikatnie. - Masz do wyboru dwie drogi, albo tu i teraz mówisz, że nie chcesz mnie znać i odchodzisz, albo wszystko jest jak kiedyś tylko, że nie po tej samej stronie.

- Dobrze. - Mężczyzna nie podejrzewał, że podjecie tej decyzji byłoby tak proste, a jednak. Przecież kochał Harry'ego i nie może go zostawić. Poza tym, kto by go ochronił, gdyby któryś z tych ludzi zechciał go skrzywdzić?

Chłopak uśmiechnął się radośnie.

- Kocham cię, Syriuszu.

Nagle znieruchomiał, czym zaniepokoił animaga. Do tego ten nieobecny wyraz twarzy.

- Więc wierny pies znów przy tobie?

- Nie bądź niemiły!

- Ja niemiły? Nigdy. W końcu jestem wcieleniem dobroci i delikatności. Poszanowanie cudzych uczuć to moje pierwsze przykazanie.

- Ok, dobra, zrozumiałem - Harry roześmiał się. - Dziękuję, wiesz, że to był najlepszy prezent, jaki w życiu dostałem?

- Oczywiście. W końcu był ode mnie.

- Skromnością to ty nie grzeszysz.

- Raczej wiem ile jestem wart.

- Ślizgon.

- Wiesz, że mówisz to zawsze, gdy nie wiesz jak mi odpowiedzieć?

- Harry? Co się stało? - Syriusz coraz bardziej się niepokoił, gdy chłopak nie reagował na jego słowa.

- Nie martw się, on po prostu prowadzi teraz dużo ciekawszą rozmowę. Czasami się zdarza, że wtedy tak odpływa - powiedział spokojny głos od drzwi.

Black odwrócił się do właściciela głosu. Od razu rozpoznał wysokiego, bladego mężczyznę, o długich, rudych włosach mocno kontrastujących ze stalowoszarymi oczami.

- Rabastan Lestrange. Jakoś mnie nie dziwi to spotkanie - zaszydził.

Mężczyzna nie podjął wyzwania na słowa. Popatrzył jedynie w zamyśleniu na chłopaka.

- Nie bój się o niego. Jest najlepiej chronionym człowiekiem w całej Anglii.

- Gdzieś już to słyszałem - szepnął.

Harry ocknął się i zdążył zarejestrować ostatnią uwagę Syriusza. Zastanawiał się, o czym mogli rozmawiać mężczyźni.

- Rabastan, wiesz gdzie jest Lucjusz? - mężczyzna skinął głową. - Dobrze, więc zaprowadź nas do niego, muszę mu coś przekazać.

Weszli do obszernego gabinetu głowy rodu Malfoyów, który siedział za dębowym biurkiem i wpatrywał się w przestrzeń.

- Witaj, Harry - przywitał się, jednocześnie skinął głową pozostałym dwóm mężczyznom. - Długo się nie widzieliśmy, Black.

- Miałem nadzieje, że potrwa to jeszcze dłużej.

Malfoy miał ciętą ripostę na końcu języka, ale Potter skutecznie uniemożliwił mu jej wygłoszenie.

- Marvolo chce cię widzieć razem z Rabastanem. - Mężczyźni popatrzyli na niego zaintrygowani. - Miałem zamiar wracać razem z Syriuszem, ale Tom uparł się, że Rab będzie mi towarzyszył, tyle, że w trochę zmienionej formie. - Nagle roześmiał się. - I tak przy okazji, nie dajcie sobie wcisnąć niebieskiej buteleczki. Nie potrzebuje ochroniarza o długich nogach i blond włosach. - Śmiał się już na całego, na wspomnienie chorego pomysłu Czarnego Pana. Widać był on już mocno znudzony.

- Że co?! - krzyknęli obaj naraz.

- Nic - rzekł niewinnie, jednak widząc ich zdezorientowanie postanowił się nad nimi zlitować. - To w związku z kolejnym genialnym planem pozbycia się mnie. - Black wciągnął gwałtownie powietrze, ale chłopak zignorował to. - Wiesz, Rab, gdybyś zmienił się w taką sex bombę, to od razu zapałałbyś żądzą zemsty na mnie i zastosowałbyś niechybnie małe niewybaczalne. Byłoby to działanie w afekcie i nikt nie mógłby oskarżyć Lorda. Plan doskonały. - Na te słowa, obaj Śmierciożercy nie zdołali pohamować rozbawienia, wymieniając zarazem porozumiewawcze spojrzenie.



Rozdział VI - Diabeł zawsze dba o swoją własność

Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale z niecierpliwością wyczekiwał powrotu Lucjusza i Rabastana. Ledwo zmuszał się by siedzieć nieruchomo. Syriusz niczego nie zauważył, zajęty był opowiadaniem mu tego, co działo się podczas jego nieobecności. Już po pierwszych pięciu minutach jego wywodu nie potrafił się na nim skupić. Nie żeby to, co mówił jego ojciec chrzestny nie było ciekawe, ale… no właśnie, ale.

Tak naprawdę już go to nie obchodziło. To nie był jego świat. Teraz ważniejsze dla niego jest to, co planuje Marvolo. Fakt, że zamknął przed nim swój umył, wcale nie poprawiał mu humoru. Był pewien, że ten potwór coś knuje. Jednak nurtującym pytaniem pozostawało, co?

Poderwał się z miejsca, czym wyraźnie wyrwał z transu Blacka.

- Coś się stało, Harry?

- Nie, nie - szybko uspokoił wyraźnie zaskoczonego mężczyznę. Syriusz nie widząc, by coś odbiegało od normy, powrócił do swojego monologu.

Potter podszedł do okna. Widok jak zawsze był przepiękny. Jego głowę jednak zaprzątały inne myśli. Nie opuszczało go przeświadczenie, że bezpowrotnie coś utracił.

Coś takiego jak jego dawne j a.

Jego dawne życie.

Był świadom zmian, jakie zaszły w nim i w jego poglądach w ciągu ostatniego roku. Rozmyślnie czy nie, Voldemort bardzo go zmienił, ale teraz i Marvolo nie był już taki jak na początku. Chłopak uśmiechnął się z satysfakcją. Tak, ten kij zdecydowanie ma dwa końce, stwierdził w myślach.

Jego uwagę przykuło lekkie poruszenie w holu. Nim ruszył, by sprawdzić co się tam dzieje, drzwi salonu otworzyły się z hukiem. Do pokoju weszło trzech mężczyzn i o ile dwóch pierwszych oczekiwał o tyle trzeci był dla niego niespodzianką. Stał w bezruchu nie odrywając spojrzenia od tych czerwonych oczu.

Tak, zdecydowanie nie potrafiłby już wyjechać z Syriuszem do miejsca, gdzie nie byłoby Voldemorta.

Niespodziewanie Marvolo ruszył w jego stronę z żądzą mordu w oczach i iście szatańskim wyrazem twarzy. Harry zaczął się cofać profilaktycznie i uniósł dłonie do góry w obronnym geście, jednak bardzo szybko zderzył się plecami ze ścianą, co zmusiło go do zatrzymania się. W tym czasie Voldemort przemierzył cały salon. Bez ostrzeżenia chwycił go za gardło przymuszając do stanięcia na palcach, by nie odczuwał tak bardzo skutków podduszenia. Harry starał się wejść w umysł mężczyzny, ale ten był przed nim szczelnie zamknięty. Do obłędu doprowadzało go zastanawianie się, co się stało, że Czarny Pan wygląda jak wcielenie piekła, wojny i czystej furii w jednym. Zafascynowany wsłuchiwał się w ciche warczenie wydobywające się z krtani mężczyzny. Kątem oka zdążył zauważyć jeszcze szok na twarzach pozostałych obecnych, nim jego oprawca mu to uniemożliwił przesłaniając obraz swoim ciałem.

Black stał jak skamieniały. W jednej chwili byli sami, a w następnej Lord Voldemort dusił jego chrześniaka, przyciskając go do ściany. Potoczył błędnym wzrokiem po twarzach Malfoya i Lestrange'a, ale oni wyglądali na tak samo zaskoczonych, jak on sam. Znów spojrzał w stronę Harry'ego, którego twarz przybrała barwę chorobliwej bieli, a oczy intensywnie wpatrywały się w twarz czarnoksiężnika.

- Voldemort! Puść go ty morderco! Myślisz, że jak stoisz do mnie plecami to cię nie zaatakuje?! - wycelował swoją różdżkę w mężczyznę, ale ten w ogóle nie zareagował, nadal zajęty chłopakiem. Black machnął różdżką wypowiadając pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. - SECTUMSEMPRA!

Klątwa poszybowała w stronę Lorda, nim jednak zdołała do niego dotrzeć rozprysła się i została wchłonięta przez niewidzialną tarczę.

Riddle bardzo powoli puścił szyję Harrego i odwrócił się w stronę Blacka. Malfoy nie omieszkał nie zauważyć, że zrobił to tak, by Gryfon był całkowicie ukryty i bezpieczny za jego plecami. Uśmiechnął się lekko na tak jawny pokaz opiekuńczości ze strony ich Pana.

- Black, czy ty naprawdę przed chwilą mnie zaatakowałeś? - Pytanie wypłynęło z ust mężczyzny jedwabistym sykiem. Lord ostentacyjnie zaczął się bawić różdżką. Syriusz tylko skinął buńczucznie głową i wyciągnął przed siebie swoją, uważnie obserwując zbliżającego się przeciwnika. - Cóż, skoro sam się prosisz, kimże ja jestem, by odmawiać ci walki? - uśmiechnął się szyderczo i już miał wypowiedzieć zaklęcie, gdy coś małego i upierdliwego uczepiło się jego prawej dłoni. Uznał, że Black może poczekać kilka sekund. Nie, spuszczał jednak z niego swoich gadzich oczu. - Mów.

-Marvolo, ty wiesz, że cię lubię… - zaczął Harry przymilnym tonem.

- Tak?

- Tak.

- I…? - w głosie mężczyzny pojawiła się ponaglająca nutka irytacji.

- I ty wiesz, że mamy umowę…

- Umowę?

- Tak - potwierdził Harry. - Zero magii w stosunku do mojej rodziny - dodał i uśmiechnął się z dumą.

- Ten kundel też jest rodziną? - Marvolo pozwolił sobie na okazanie niezadowolenia.

- Zdecydowanie tak!

- Zero magii mówisz?

- Yhym.

- Cóż, niech ci będzie. Puść mnie. - Harry usłużnie spełnił polecenie.

- Czyżby Czarny Pan dał sobie założyć kaganiec? I kto tu jest pieskiem? - Słowa Blacka rozbrzmiały w salonie jak wystrzał. Nawet Harry wstrzymał powietrze, oczekując tego co się teraz stanie.

Marvolo jakby w zwolnionym tempie znów odwrócił się do wyraźnie zadowolonego z siebie mężczyzny i podszedł do niego, tak, że teraz dzielił ich już tylko jeden spory krok. Black z każdym ruchem czarnoksiężnika odczuwał coraz większe zaniepokojenie. Spojrzał na swojego chrześniaka, by po kolejnym pytaniu Voldemorta uspokoić się całkowicie.

- Żadnej magii mówisz? - Riddle odwrócił głowę i spojrzał Harry'emu w oczy. Ten w odpowiedzi tylko skinął głową i uśmiechnął się, szatańskim uśmiechem. - Cóż, niech tak będzie.

Niespodziewanie uniósł dłoń zaciśniętą w pięść i uderzył Blacka w szczękę z taką siłą, że ten z hukiem wylądował na dywanie. Syriusz zwinął się w pozycji embrionalnej i cicho skomlał, trzymając się za twarz.

Potter zagryzł wargi, by powstrzymać śmiech.

- Jak mówiłem, żadnej magii - Czarny Pan szepnął do siebie i podniósł dłoń sprawdzając stan swoich kostek. Były w postaci nienaruszonej, czego nie można było powiedzieć o zwijającym się z bólu przeciwniku.

Lucjusz i Rabastan wymienili rozbawione, ale i zaskoczone spojrzenia. Co prawda byli pewni, że Lord odpłaci za zniewagę, ale nie sądzili, że będzie miał przyzwolenie młodego Gryfona na takie potraktowanie jego ojca chrzestnego. A że takowe posiadał, byli pewni, sądząc po reakcji wyżej wspomnianego.

Harry podszedł do Syriusza i pomógł mu wstać. Nie zwracał przy tym specjalnej uwagi na jego mamrotanie, jakoby ten sadysta - Voldemort chciał oszukać jego biednego chrześniaka i nie będzie przestrzegać żadnych umów i że to tylko kwestia czasu jak pozabija ich wszystkich.

Do jego uszu dotarło polecenie Lorda by sprowadzili Severusa z jakimś eliksirem leczniczym bądź trucizną, byleby tylko ten ‘kundel’ zamilkł. Harry zakrztusił się od tłumionego śmiechu. Co prawda wiedział, co planuje Marvolo, ale gdyby nie widok obrażeń na twarzy Łapy, nie uwierzyłby, że mężczyzna potrafi tak mocno uderzyć. Nagle poczuł, że ktoś odciąga go od Łapy. Zobaczył jak jego miejsce zajmuje Snape trzymający całe naręcze eliksirów. Mógł się założyć, że specjalnie wybrał te, które zanim wyleczą przysporzą jeszcze więcej bólu. Cóż miał nadzieje, że to oduczy Syriusza prowokowania Voldemorta.

No właśnie Voldemort. To właśnie ten osobnik odsunął go od Blacka i teraz oplótł ciasno ramionami w pasie. Harry poczuł jego zimny oddech na swojej szyi i niepokojącą obecność w umyśle. Odnotował też nieznane, ale przyjemne ciepło rozlewające się po jego wnętrzu.

- Dlaczego mnie osłoniłeś? - spytał Marvolo.

- Nie chciałem żebyś zrobił to, co chciałeś zrobić. To oczywiste. Odebrałem ci pretekst.

- Doprawdy?- Głos mężczyzny znów stał się jedwabisty, usypiający. - Na pewno, dlatego osłoniłeś mnie tą tarczą?

- Nie chcę, by Rabastan się dla mnie narażał. Poza tym, jak ktoś się dowie, że on jest ciągle ze mną… - szybko zmienił temat, nie chciał by mężczyzna znał prawdziwe powody, dla których osłonił go przed czarem Syriusza.

Marvolo odwrócił go do siebie, nie pozwalając mu skończyć.

- Nikt się nie dowie.

- A, jeśli?

- Harry, pomyśl, ile razy w życiu się pomyliłem? Zwłaszcza w tak mało znaczącej sprawie - dodał znudzonym tonem.

- Ok może i masz racje, ale…

- Nie może, ja na pewno mam racje, i nie ma żadnego, ale.

Potter chciał jeszcze coś powiedzieć, nie mógł przecież tak łatwo się poddać, mimo iż Marvolo miał rację i Lestrange czy tego chce, czy nie zostanie jego, jak to nazwać... ochroniarzem, strażnikiem? Denerwowało go, że Riddle traktuje go jak dziecko i jest wyraźnie nadopiekuńczy.

- Nie traktuje cię jakbyś był dzieckiem, jestem po prostu zaborczy. Nie pozwolę, by ktoś odebrał mi coś co należy do mnie. Nigdy, zapamiętaj to sobie, Harry. Na wieczność.

- Nie jestem rzeczą, Tom!

- Nie, nie jesteś, ale jesteś mój. Temu nie zaprzeczysz - dodał z satysfakcją.

Harry już miał to zrobić, byle tylko nie pozwolić mu znów wygrać ich słownych potyczek. Jednak Voldemort nie pozwolił mu na to, nie pozwolił mu nawet na myślenie. Z głowy Harry'ego za jednym zamachem wyparowały wszystkie myśli i plany buntu. Pozostało w nim tylko jedno. Obecność Marvolo w jego umyśle i zaborczy dotyk chłodnych warg na jego ustach. Poddał się, nawet nie próbując walczyć.

Musiał po raz kolejny przyznać mu racje. Należy do niego, całkowicie i nieodwracalnie. Jednak nie martwiło go to, wcale a wcale, bo mimo iż jest wcielonym diabłem, to nawet stwór z piekła rodem zawsze dba o swoją własność.

Rozdział VII Diamenty - tak twarde jak i kruche.


Harry stał jak sparaliżowany. Voldemort już go puścił i odsunął się na dość dużą odległość. Dziękował wszelkim siłom, które miały go pod opieką, że przynajmniej nikt nie zobaczył, co się stało. Sam do końca tego nie rozumiał. Z cichym westchnieniem odwrócił się do drzwi, by wyjść i doprowadzić się do porządku. W tych jednak stał Draco. Ale nie taki jak zwykle - ironiczny i wiecznie opanowany Ślizgon, nie. Ten Draco miał zaszokowaną minę i patrzył na niego, jakby urosła mu, co najmniej trzecia głowa. Harry był pewien, że nie obejdzie się bez retrospekcji zajścia z Marvolo.

Szybko podszedł do blondyna i nie zwracając uwagi na jego protesty zaciągnął go w miejsce położone jak najdalej od głównego salonu i jego zawartości. Gdy byli już w pokoju Malfoya, ten bez zbędnych formalności przyszpilił chłopaka do ściany. Harry zastanawiał się czy ten gest nie jest przykładem jakiejś czysto krwistej mutacji.

- JESTEŚ GEJEM?! - Potter skrzywił się, słowa wykrzyczane z tak bliska, odbiły się nieprzyjemnym echem w jego głowie. Wciąż nie lubił głośnych dźwięków, a to przypominało koncert zespołu heavy metalowego.

- Tak, wydaje mi się, że tak. Wiesz, od tej sprawy z Cho zacząłem podejrzewać, że nie jestem w tej kwestii taki sam jak większość - wyjaśnił, chcąc uprzedzić ewentualne pytania chłopaka. - Jednak wśród czarodziei to chyba normalne, prawda?

- Kurwa! Olać to! Czemu mi łaskawie nie powiedziałeś, że jesteś z Voldemortem. I jak to w ogóle z nim jesteś? - Malfoy puścił go i sam oparł się ciężko o ścianę. Widać myśl, że Harry Potter może być w aż tak zażyłej relacji z Czarnym Panem, przerastała możliwości jego rozumu. Sam zainteresowany miał problemy z przyswojeniem sobie tej sytuacji.

- Nie jestem z nim.

- Nie? - Teraz Draco wyglądał jak jeden, wielki znak zapytania. - A ta pompa ssąco tłocząca w salonie to co, niewinne kizi-mizi?! Aż się dziwię, że nikt tego nie zauważył!

- Kizi co? - Harry pokręcił głową, jakby starał się z niej wyrzucić ostatnie piętnaście minut. - Draco, proszę, posłuchaj mnie! Ja sam nie wiem, jak to się stało. Cholera, nawet wcześniej nie myślałem o nim, jak o …

- Obiekcie seksualnym? - Tym razem blondyn miał złośliwą minę i widocznie zaczął dobrze się bawić zakłopotaniem Gryfona. - Harry, skoro to był jednorazowy incydent, nie masz się czym przejmować - dodał, widząc sarni wzrok chłopaka. Jednak coś w jego twarzy kazało mu się zastanowić nad tym, co się stało. - Chcesz żeby to się powtórzyło, prawda?

- Chcę? - Harry popatrzył na niego jak na wariata. - Zresztą, nie wiem, Dray - dorzucił, widząc, że nie udało mu się zwieść Ślizgona. Powinien być jakiś eliksir sprawiający, by te węże były mniej spostrzegawcze. W takim tempie pozbędzie się wszystkich swoich tajemnic do września. - Ja, nigdy wcześniej się tak nie czułem.

Młody Malfoy uśmiechnął się wyrozumiale i przygarnął do siebie Harry'ego. Chłopak najzwyczajniej w świecie się zakochał i to w kim, w samym Lordzie Voldemorcie. Nie wiedział czy śmiać się czy płakać. Na szczęście ten mega zły gość nie zrobi temu dzieciakowi krzywdy, choćby ze względu na ich więź. Niechby nawet spróbował, żachnął się, patrząc na wtulonego w niego Pottera. Nie pozwoli go skrzywdzić, nawet Czarnemu Panu.

- Jak to się stało?

Potter dłuższą chwile nie odpowiadał. Na początku zastanawiał się czy nie udać, że nie zrozumiał pytania, a potem jak na nie odpowiedzieć.

- Szczerze, to sam nie wiem. Na początku tylko na niego warczałem i nienawidziłem go, naprawdę mocno go nienawidziłem. Wkurzał mnie samym swoim istnieniem! Jednak potem okazało się, że on bardzo dobrze mnie rozumie i… - chłopak podniósł głowę i spojrzał na Draco z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, jakby coś go bolało, bardzo bolało, w duszy. - On był zawsze ze mną. Na samym początku myślałem, że będzie robił wszystko by mnie kontrolować, potem, że będzie chciał mnie przekonać do swoich poglądów. Jednak on nie zrobił nic takiego. Po prostu… był.

Draco chyba rozumiał, o co mu chodzi. Może i Lord nie starał się przeciągnąć Złotego Chłopca na Ciemną Stronę, ale zapewnił mu poczucie bezpieczeństwa i zrozumienie. Malfoy podejrzewał, że to był klucz do pozyskania Pottera. Teraz, widząc jego fascynacje ich światem, nie sądził by jego powrót do Światła był możliwy. Nie żeby mu to przeszkadzało. Ten chłopak stał się dla niego - i jak podejrzewał dla całego Wewnętrznego Kręgu - członkiem rodziny, a oni nie porzucają swoich, nawet wtedy, gdy się z nimi nie zgadzają.

Trzymał Harry'ego w ramionach dopóki ten nie zasnął, potem ułożył go w swoim łóżku. Wolał nie zostawiać go samego w takim stanie. Patrzył w zamyśleniu na jego spokojną twarz. Nie potrafił uwierzyć, że ktoś wyglądający tak niewinnie potrafi być tak nieugięty i potężny. Nagle poczuł, że nie jest sam w swojej sypialni. Odwrócił się do drzwi. Na widok stojącego w nich Czarnego Pana, szybko podniósł się z miejsca.

- Draco, radziłbym ci zacząć się pakować.

- Panie? - Chłopak poczuł jak jego serce zmienia rytm ze strachu.

- Pojedziesz z nim do domu Blacków. - Malfoy wypuścił z płuc wstrzymywane dotąd powietrze. Voldemort spojrzał na śpiącego chłopaka. - Nie miałbym nic przeciwko, małym akcjom dywersyjnym w stosunku do Zakonu, oczywiście dyskretnie - dodał, wychodząc.


***


Grimmauld Place 12 było ciche i - jakby powiedziała jakaś mroczna dusza - wymarłe, gdy pojawiła się w nim mała, ciemno odziana i najwyraźniej pragnąca być niezauważoną, grupa ludzi.

Syriusz patrzył na swojego chrześniaka. Chłopak spokojnie spał w jego ramionach. Nie miał serca go budzić, więc po prostu wziął go na ręce i tak przenieśli się do Kwatery Głównej. Razem z nimi był Draco Malfoy, co jeszcze mu nie przeszkadzało, w końcu to dzieciak i ma w sobie krew Blacków. Jednak Rabastan w wersji czarne włosy, blada cera, to już nie nastrajało go zbytnio pozytywnie. Jakoś to znosił, bo był on ochroniarzem Harry'ego. Ale towarzystwo Mistrza Eliksirów, który śledził każdy jego krok, doprowadzało go do szału.

Harry obudził się z przyjemnym uczuciem dobrze przespanej nocy. Jego pozytywnego nastawienia nie zmąciło nawet uczucie chwilowej dezorientacji z miejsca pobytu. Ubrał się w tempie błyskawicznym i już po chwili był w kuchni Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, gdzie pani Weasley - ściągnięta z Nory, pod groźbą załaskotania na śmierć, przez Syriusza - smażyła naleśniki.

- Naleśniczki! - krzyk Harry'ego poderwał wszystkich z miejsc. Tylko Snape siedzący na wprost drzwi uniósł ironicznie brew.

Pani Weasley bez zbędnych ceremonii przytuliła go do siebie. Wcześniej Harry czuł się nieswojo z myślą, że musi się wynieść z domu Malfoyów, ale teraz pomyślał, że może nie będzie tak źle.

- Zaraz podam ci śniadanie, siadaj kochaneczku.

Wślizgnął się na miejsce pomiędzy Ginny a Draco. Z trudem zamaskował uśmiech na widok ich bojowych min. Widać zdążyli się już poróżnić. Uśmiechnął się do Rona, który w przerwie między jedzeniem wpatrywał się w Dracona z najprawdziwszą żądzą mordu. Jedynie Hermiona zachowywała neutralny wyraz twarzy, ale prawdopodobnie zawdzięczał to magnetycznemu działaniu „Księgi Zaawansowanych Eliksirów”. Sądząc po minie Severusa, obecność takowej w łapkach jego przyjaciółki nie była przypadkowa. Dzięki temu, prawdopodobnie złośliwe komentarze szeptane dziewczynie na ucho przez jej chłopaka - ona i Ron zeszli się tak jakoś pod koniec ostatniego roku szkolnego, gdy Harry był zajęty bardzo produktywną kłótnią z Czarnym Panem o przepowiednie, którą zresztą przegrał - wlatywały i wylatywały bez zarejestrowania przez mózg. Cóż czasem znajomości wśród Ślizgonów popłacają.

- Harry, kochanie, możesz mi powiedzieć jak to się stało, że znalazłeś się u Malfoyów? - Pytanie Molly wyrwało go z zamyślenia. Popatrzył na suto załadowany talerz, który przed nim postawiła. Po paru sekundach medytacji doszedł do wniosku, że zapchanie sobie ust jedzeniem nie uwolni go od przesłuchania. Spojrzał jeszcze błagalnie na swojego ojca chrzestnego, ale ten tylko wzruszył ramionami. Pozostali obecni, czyli cały Zakon Feniksa wlepiał w niego zaciekawione spojrzenia.

- No, bo widzi pani, ja po prostu uciekłem - oznajmił z zakłopotaniem, które jeszcze się pogłębiło na widok ich zaskoczonych min. Tylko Ginny wyglądała na dumną z siebie.

- A nie mówiłam, że uciekł? HA! A nikt mnie nie chciał słuchać - stwierdziła z tryumfalną miną.

Harry spojrzał na nią wzrokiem pod wzniosłym tytułem „jak mogłaś!” Ta tylko uśmiechnęła się w mało przekonujący, acz przepraszający sposób.

- Harry, daj spokój, dziewczyna dzięki tobie zarobiła 30 galeonów. - Draco nie zdając sobie z tego sprawy, dolał oliwy do ognia.

- Że niby założyliście się o to czemu zniknąłem?! - Chłopak popatrzył na nich z oburzeniem. - Wy hieny cmentarne! Oby wasze członki sczezły w trumnach i pożarły je robaki!

- Potter, nie chce cię martwić, ale to żadna groźba, to i tak się stanie - oświecił go Severus z wielce znudzoną miną.

- Och tak? - Sposób, w jaki Harry to powiedział zaalarmował wszystkich, którzy spędzili z nim ostatnie dwa tygodnie w Malfoy Manor. Draco dla pewności odsunął swoje krzesło od chłopaka. W takim stanie był on prawie tak samo niebezpieczny jak Czarny Pan, tylko w inny sposób

Harry jednak nie zwracał na niego uwagi. Podniósł się z swojego miejsca i wolno, z prawdziwie niewinną miną, jaką tylko on potrafi mieć, podszedł do Mistrza Eliksirów. Ku zaskoczeniu obecnych, stanął za nim i pochylił się nad jego uchem.

- Powiedz mi, jaka twoim zdaniem byłaby dla nich najlepsza kara? - syknął, patrząc przy tym po kolei na twarze wszystkich zebranych. Snape wykrzywił złośliwie wargi.

- Biorąc pod uwagę wszelkie czynniki, poleciłbym ci zastosować wypróbowane metody. Są niezawodne i wyjątkowo skuteczne. - Poklepał chłopaka po dłoni, którą ten położył na jego ramieniu. - Pójdę do swojego laboratorium i zobaczę, co mam w zanadrzu. - Obaj wymienili złośliwe spojrzenia, gdy usłyszeli zbiorowe, przerażone westchnienie.


***


Draco patrzył na Harry'ego z najbardziej obrażoną miną, na jaką było go stać. Od godziny próbował wyciągnąć z niego, co wymyślił z Severusem, gdy siedzieli w jego pracowni. Jednak ten był nieugięty. Tylko w jego oczach czaiły się psotnie iskierki.

- Wiesz, że nie brałem w tym udziału, no może trochę dziś - zdobył się na szczerość. - Ale jestem niewinny. Nie powinienem cierpieć za nich.

- Nie powiem i już.

Malfoy tylko pokręcił głową zrezygnowany i przyciągnął do siebie Gryfona, tak, by ten swobodnie opierał się o jego klatkę piersiową. Podniósł porzuconą podczas ich sporu książkę i pozwolił im obu wrócić do lektury.

- Harry! - Błogostan, jak to bywa w miejscach przeludnionych, nie trwał długo. W drzwiach do salonu stał Ron, z miną oscylującą gdzieś pomiędzy świętym oburzeniem a wściekłością. Za nim stały Hermiona i Ginny z trudem próbujące ukryć rozbawienie. - Co to ma znaczyć? - dokończył, wykonując nieskładny gest w ich stronę.

- To ty nie wiedziałeś, że Harry jest gejem? - Ginny pogłaskała brata po głowie z politowaniem. - Nawet do mnie to dotarło, mimo iż długo nad tym bolałam. Stracić taki towar na rzecz facetów - zrobiła zrozpaczoną minę i mrugnęła do zakłopotanego Pottera.

Weasley ciężko opadł na kanapę naprzeciw swojego przyjaciela.

- Jesteś gejem?

- Ron jak mogłeś nie zauważyć? - Hermiona roześmiała się, ale szybko umilkła widząc wzrok swojego chłopaka.

- Może ja nie patrzę na tyłki chłopaków? - powiedział, przedrzeźniając ją.

- Radziłbym ci uważać wiewióro - syknął Malfoy, mocniej przyciągając do siebie Harry'ego.

Ron już miał mu coś odszczeknąć, ale wtedy jego wzrok padł na przyjaciela.

- Cholera, przepraszam, stary. Naprawdę nie chciałem. Ja tylko… to dla mnie szok - uśmiechnął się nieśmiało. - Moment! Ty chyba nie jesteś z fretką? - dodał, patrząc z obrzydzeniem na Ślizgona.

- Jeśli cię to interesuje to jestem hetero - odpowiedział Malfoy zamiast Pottera. Swoim oświadczeniem wyraźnie zaskoczył wszystkich, oprócz Harry'ego.

- Więc czemu…? - Weasley znów wykonał nieskładny gest, wskazując na ich pozycje.

- Tak się nam podoba, Ron - stwierdził Harry. - Nie masz nic przeciwko, że jestem…?

- Co? NIE! - rudzielec zarumienił się z zakłopotania. - Wśród czarodziei to w końcu normalne i w ogóle. Ale wiesz, ja nie… w sensie...

- Ron, nigdy nie patrzyłem na ciebie w ten sposób, nie martw się. - Harry wyręczył go od kontynuowania krępującego tematu.

- Naprawdę? - Tym razem wyglądał na z deka urażonego.

- Nie obraź się, ale nie pociągasz mnie..

- Dlaczego?

- Może dlatego, że jesteś upośledzony w kwestii stosunków międzyludzkich, mało spostrzegawczy i kompletnie nie nadający się do bycia potencjalnym obiektem seksualnym dla Harry'ego? - zasugerował mu Ślizgon.

- Draco! - Harry poderwał się i spojrzał na swojego przyjaciela z oburzeniem.

- No co? To prawda! Zgodzisz się ze mną Granger?

- Biorąc pod uwagę moją sytuację? Tak, chyba mogę, wyjątkowo, przyznać ci rację, Malfoy - stwierdziła.

- Jestem zaszczycony. - Ślizgon wstał i szarmancko skłonił się przed Gryfonką.

- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, Potter, ale najwyraźniej masz zadatki na resocjalizatora beznadziejnych przypadków. - Słowa Snape'a wprawiły w osłupienie Hermionę i Rona, Ginny tylko powstrzymywała wybuch śmiechu. Po spotkaniu w księgarni, nie dziwiła się już niczemu, co dotyczyło „Związku Ślizgonów”, jak ich nazwała. - A teraz, panie Malfoy, zamiast bezproduktywnie wypinać swoje arystokratyczne cztery litery do ściany, użyłbyś ich do tego, co zalecają w instrukcji obsługi.

- Cóż, wujku, akurat nie mam z kim, więc… - szybko zripostował Draco.

- No wiesz… - głos Severusa przeszedł w sugestywne syczenie, czym zaskoczył nawet swojego chrześniaka, stojącego z osłupiałą miną. - Kiepsko z tobą, skoro przez tyle czasu nie zdołałeś skusić Pottera - dokończył.

Podszedł do barku, pozostawiając towarzystwo w stanie totalnego ogłupienia. Tylko Harry zwijał się na kanapie ze śmiechu, za co oberwał od blondyna poduszką.

- To naprawdę on? - zapytała Hermiona bezgłośnie i wskazała na Snape siedzącego w odległej części salonu i sączącego jakiś alkohol. Harry tylko pokiwał głową w przerwie pomiędzy kolejnymi ciosami poduszką od Dracona. Już parę chwil później, białe, mięciutkie piórka unosiły się w powietrzu, a oni zaśmiewali się do łez.


***


- Harry! - Chłopak zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów. Właśnie miał iść już spać do swojego pokoju, gdy zatrzymało go wołanie Remusa.

- Remi! - Zbiegł pędem i wpadł w otwarte ramiona wilkołaka. - Dawno cię nie widziałem.

- Ja ciebie też. - Lupin uniósł jego twarz i przez dłuższy czas przypatrywał mu się w skupieniu. - Harry, gdzie byłeś?

- Jeszcze ci nie powiedzieli? W Dworze Malfoyów.

- Harry, Harry, Harry - mężczyzna pokręcił głową zrezygnowany. Posadził go na stopniu schodów i sam usiadł obok. - Obaj wiemy, że było inaczej. Nie zapominaj, że jestem wilkołakiem, mały. Ten zapach na tobie nie należy do kogoś, kogo powinieneś spotkać.

- Zapach? Jaki zapach? - mimowolnie odsunął się od Remusa i poczuł, jak jego dłonie zaczynają się pocić.

- Zapach kogoś, w kogo żyłach jest ta sama krew, co w twoich Harry - pogłaskał go po policzku. - Mam nadzieje, że wiesz, co robisz.

- Nie będziesz mi prawił kazań? - Chłopak był zaskoczony.

- Nie, jeśli mi powiesz, czemu to robisz.

Harry dłuższą chwile nie odpowiadał, a Remus go nie poganiał. Chłopak sam musiał zdecydować czy mu zaufać.

- Może, gdy powiem ci coś o sobie będzie ci łatwiej. Wiesz, nim Voldemort zaczął chcieć cię zabić, wśród wilkołaków pojawiła się informacja, że chętnie widziałby nas w swoich szeregach - zamilkł i spojrzał chłopakowi w oczy. - Chciałem się do niego przyłączyć, nim to wszystko się stało.

- Dlaczego?

- On jeden ofiarowywał nam coś, czego nie zrobił nikt wcześniej - zauważył, że chłopak nie rozumnie, więc dodał: - Wolność, Harry. Tego nie dałoby nam nigdy Ministerstwo, a Dumbledore nie może nam zagwarantować.

- Uwierzyłeś mu? - Potter wpatrywał się uważnie w mężczyznę.

- Wiesz, Voldemort był i dalej jest cholernym sukinsynem, jednak to słowny i honorowy sukinsyn. - Nagle się roześmiał. - Podobno to on stworzył to powiedzenie „Zawsze dotrzymuj słowa...”

- „...ale dla bezpieczeństwa rzadko coś obiecuj” - dokończył Harry. - Wiesz, Remusie, ja i Marvolo jesteśmy jak bliźniacy, takie syjamskie bliźniaki połączone jednym z najważniejszych organów: mózgiem, sercem, płucami, czym tam chcesz. Teraz wyobraź sobie, że jesteś jedyną osobą, która może powstrzymać, teoretycznie, największe zło jakie istnieje, która powinna dokonać zemsty, ale tak naprawdę jesteś kimś, kto tylko chce żyć. Co byś zrobił?

Remus podniósł się i pomógł mu wstać. Weszli razem na szczyt schodów.

- Zrobiłbym to, czego chce moje serce. Pamiętaj, że cokolwiek zdecydujesz, ja pójdę za tobą - odwrócił się i odszedł do swojej sypialni bez pożegnania.


- Kolejny kundel do kolekcji?

- Marvolo?

- Tak?

- Zrobisz mi przyjemność?

- Jaką?

- Łaskawie się zamknij!


Harry uśmiechną się do swojego odbicia w lustrze. Tak, teraz czuł się zdecydowanie lepiej. Jutro dodatkowo poprawi sobie samopoczucie na Pokątnej. Żyć nie umierać. To było ostatnie, co pomyślał nim Voldemort zaatakował go niekończącą się falą łaskotek. I tyle, jeśli chodzi o bycie górą w ich relacjach.


Rozdział VIII Delirium


Ulica Pokątna nic się nie zmieniła, pomyślał z zadowoleniem. Harry zawsze lubił to miejsce, zaraz po Hogwarcie. To właśnie ona była symbolem lepszego początku. Tu dostał swój pierwszy prawdziwy prezent, a nie stare rzeczy po kuzynie. Tu zaczął rozumieć, że magia to wcale nie bajka. Tu dowiedział się, że są ludzie, których cieszy jego istnienie. Zaczerpnął głęboko powietrze - zapach tego miejsca był jedyny i niepowtarzalny.

- Co ty robisz?

- Nic, Draco. Chodź. - Nie czekając na niego, ruszył przed siebie. Już dawno rozdzielili się z resztą towarzyszy. Tylko Rabastan, jako jego strażnik, śledził ich z pewnej odległości.

Malfoy szybko zrównał z nim swój krok i zaczęli oglądać sklepowe wystawy. Szkolne sprawunki załatwili już wcześniej, więc teraz postanowili „pozwiedzać”. Po chwili Draco przyśpieszył i wszedł w największy tłum. Harry nie wytrzymał i roześmiał się, ubawiony zachowaniem przyjaciela.

- Z czego znów się chichrasz? - warknął przez zęby.

- Wiesz, jeśli nie lubisz Pansy, to powiedz jej żeby zostawiła cię w spokoju. A co do twojego uciekania, to przykro mi, ale i tak cię złapie.

- Skąd… Nie! Nie mów, wolę nie słuchać o tej twojej irytującej zdolności - westchnął i z cierpiętniczą miną odwrócił się w stronę, z której miała nadejść Ślizgonka. Towarzyszył jej Blaise Zabini, który na widok Pottera, przystanął ze zdezorientowaną miną. Pansy zrobiła to samo, ale dziewczyna była wyraźnie zaintrygowana sytuacją.

- Idź się z nimi przywitać, fretko, ja za ten czas załatwię swoje sprawy. - Harry już miał się odwrócić, gdy Malfoy złapał go za ramię i przytrzymał.

- Posłuchaj, musimy załatwić to tu i teraz. Powinni się przyzwyczaić do tego, że jesteśmy w dość przyjaznej komitywie. Poza tym, nie mam zamiaru cierpieć sam.

Pchnął chłopaka przed siebie i obaj, już zgodnie, ruszyli w stronę tamtej dwójki.

- Draco, mógłbyś mi coś wyjaśnić? - Zabini znacząco spojrzał na Gryfona.

- No właśnie. Jakim cudem dwa najgorętsze towary Hogwartu, spacerują w zgodzie po Pokątnej? To zniszczy twój image, Draco! - Parkinson uśmiechnęła się złośliwie.

- Ej, ej, spokojnie! Prawdopodobnie nie uwierzysz, gdy ci powiem, że nagle stałem się miłym i kochającym wszystkich … - nim zdążył dokończyć swoją myśl, Harry zasłonił mu usta swoją dłonią.

- Draco Malfoyu, kto uczył cię dyplomacji? Nigdy nie mów czegoś, co mogłoby zostać użyte przeciwko tobie. - Chłopak popatrzył na niego, nie rozumiejąc, co Harry ma na myśli.

Dopiero mina Pansy powiedziała mu, o co chodziło. Znana była ze swojej ekstrawagancji, a wymawianie słowa na „k” w jej obecności było samobójstwem.

- Dzięki.

- Służę uprzejmie, ale nie polecam się na przyszłość - powiedział Gryfon, wykonując zabawny ukłon.

- Draco! Jakbyś zapomniał stoję i czekam na wyjaśnienia, a jeśli nie chcesz poczuć się jak po spotkaniu z samym Czarnym Panem, to mówże wreszcie.

- To proste. Harry spędził u mnie cześć swoich wakacji i zaprzyjaźniliśmy się - wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść, ciągnąc za sobą Gryfona. - Idziemy na kremowe piwo, a wy?! - zawołał przez ramię.

Siedzieli przed pełnymi butelkami. Przy stoliku panowała cisza. Wpatrywali się tylko w siebie uważnie. Dwójka Ślizgonów wiedziała, że nie dowiedzieli się nawet części prawdy. Teraz czekali na jakiekolwiek wyjaśnienia. Podskoczyli przestraszeni na swych miejscach, gdy ciszę zmącił dźwięk zderzenia się ze sobą dwóch obiektów. Dopiero po chwili zrozumieli, że to głowa Pottera uderzyła o blat stolika.

- Ja was nie rozumiem, to gorsze niż turniej szachowy. Jesteście jakimś nowym zakonem z klauzulą milczenia? Draco, wyjaśnij im wszystko, proszę! Jak to dłużej potrwa to zwariuję, a wtedy będzie dopiero źle. I radziłbym ci się... Cholera, za późno.

Malfoy z ledwością pohamował wybuch śmiechu, gdy zrozumiał, o co na końcu chodziło jego przyjacielowi.

- Witaj, tato, mamo. - Malfoy senior skinął synowi głową i uprzejmie przywitał się z pozostałą dwójką. Narcyza usiadła koło Harry'ego i lekko objęła go za ramiona. Chłopak przekręcił odrobinę głowę ciągle leżącą na stole i uśmiechnął się do kobiety.

- Powiedz mi, co znowu zmalował mój syn?

- Och nic. Po prostu jest Malfoyem. - Roześmieli się oboje, jakby to był dobry żart.

- Możesz mi wyjaśnić, co to znaczy? - Lucjusz spojrzał na żonę z zimnym zainteresowaniem.

- Prywatny żart, Lucjuszu. - Spojrzała na niego z miną wcielonej niewinności.

- Prywatny?

- Tak. Znany tylko elitarnemu środowisku - dodał Harry, prostując się na swoim siedzeniu.

- Draco, możesz mi powiedzieć, dlaczego zrobiłeś z niego Ślizgona? - Malfoy tym razem, poddał syna działaniu swojego retrospekcyjnego wzroku.

- Ja?! Och nie! To wada wewnętrzna, ma zmutowane geny, tylko, że wcześniej nie wiedział jak ich używać.

Zaśmiali się na widok naburmuszonej miny Harry'ego.

- Jestem niewinną ofiarą zmowy czystokrwistych kreatur z ego rozmiarów wszechświata - sarknął.

- Eeee, Harry, na pewno dobrze się czujesz? - Draco spojrzał na niego ze zmartwieniem.

- Może jesteś chory, albo szare komórki ci się przegrzały - dodał Lucjusz z wrednym uśmieszkiem.

Chłopak zmrużył oczy i patrzył na nich dłuższy czas w milczeniu. Diabelskie ogniki w jego oczach uświadomiły im, że planuje zemstę. Odwrócił się do Narcyzy i bardzo długo szeptał jej coś do ucha. W pewnym momencie oboje odwrócili się w stronę Malfoya seniora z konspiracyjnymi i bardzo złośliwymi minami.

- Na nas już czas. - Mężczyzna błyskawicznie podniósł się z miejsca i pomógł wstać swojej żonie. - Byłbym zapomniał, powinieneś to zobaczyć. - Podał Harry'emu zwiniętego Proroka Codziennego i ulotnił się.

Dwójka Ślizgonów siedziała oniemiała, patrząc na Pottera. Draco tylko się uśmiechał, ubawiony całą sytuacją.

Harry rozłożył gazetę. Na pierwszej stronie widniał wytłuszczony nagłówek.



Kolejny atak Sam-Wiesz-Kogo na mugolskie rodziny


Zeszłej nocy około 23.37 zaczął się atak na osiedle zamieszkałe przez mugoli. Już od pierwszych chwil nie był to atak podobny do tych, jakie się do tej pory zdarzyły. Tym razem brał w nim udział cały Wewnętrzny Krąg śmierciożerców i osobiście Sami-Wiecie-Kto. Nim aurorzy otrzymali jakiekolwiek zawiadomienie o zajściu, ulice zamieniły się, dosłownie, w morze krwi. Ciała zostały tak zmasakrowane, że ich identyfikacja zajmie tygodnie. Całe osiedle zostało zrównane z ziemią. Jeszcze nigdy, żaden z ataków Sami-Wiecie-Kogo nie był tak makabryczny. Na jednym z domów napisano krwią pytanie, cytuję: „ Wystarczająco cicho?” Czyżby to miała być wiadomość? Jeśli tak, to, do kogo?

Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że z tego piekła ocalało dwoje ludzi, a ich dom pozostał nienaruszony, mimo iż znajdował się w samym centrum całego zamachu. Tymi ludźmi, jak udało nam się ustalić, byli państwo Granger. Tym, którzy nie wiedzą przypominamy, że są to rodzice najlepszej przyjaciółki Harry'ego Pottera. To nad ich mieszkaniem zapłonął mroczny znak. Pozwala nam to przypuszczać, że jeśli ten atak był wiadomością, to jej adresatem jest Chłopiec-Który-Przeżył.

Czyżby Sami-Wiecie-Kto miał nowe plany w stosunku do nadziei całego czarodziejskiego świata?

Dla Proroka - Rita Skeeter.




Harry ze złością cisnął gazetę na stół. Nie reagował na pytania o powód swojego zachowania. Jego dłonie konwulsyjnie zaciskały się i rozluźniały. Był wściekły, wściekły jak cholera i teraz widział tylko jeden sposób, by uwolnić się od tego uczucia.

W międzyczasie jego towarzysze przeczytali artykuł. Jednak tylko Draco wiedział, co się szykuje, gdy Harry bez ostrzeżenia poderwał się z miejsca i ruszył do wyjścia. W przejściu zwinnie ominął Rabastana, który nie zdążył go powstrzymać. Gdy wyszli na ulice, chłopak był już daleko. Ruszyli za nim szybkim krokiem. Z drugiej strony, na widok swojego przyjaciela, to samo zrobili Ron i Hermiona. Dziewczyna trzymała w rękach zmaltretowanego Proroka. Nim go jednak dogonili zniknął u wylotu Śmiertelnego Nokturnu. Lestrange i Malfoy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Teraz uratować może ich już tylko cud.

Harry nie zastanawiał się nad tym, co robi. Chciał porozmawiać z Marvolo twarzą w twarz. Nokturn nadawał się do tego idealnie. Przepychał się pomiędzy przechodniami, nie zauważając ich zaciekawionych i zaskoczonych spojrzeń. Nawet nie widział, kiedy znacznie ubyło ludzi zainteresowanych zakupami, a on znalazł się w mniej uczęszczanej i bardziej mrocznej części ulicy. Nagle poczuł jak ktoś łapie go od tyłu, a w następnej chwili zaciąga go do ciemnego zaułku i przyciska do ściany. Na swojej szyi poczuł śpiczasty koniec różdżki.

- No, no. Kogo my tu mamy. Sam Harry Potter. - Napastnik okazał się powykrzywianym mężczyzną o wydatnym nosie i świńskich oczkach. - Ciekawe ile dostanę za taki skarb. - Oblizał językiem spierzchłe wargi, przy okazji ukazując dziury po przednich zębach. - Najpierw jednak się z tobą zabawię. Tak, zobaczysz, co wujek Andy robi z takimi chłopcami jak ty. - Oczy mężczyzny rozbłysły na samą myśl o tym, co zrobi Potterowi.

- Puść go! - U wylotu uliczki stała Hermiona z wojowniczą miną i wyciągniętą przed siebie różdżką. Koło niej pojawił się Ron w identycznej pozie. - Już! - ponagliła, widząc, że mężczyzna nie reaguje.

- A co mi może zrobić taka dziewczynka jak ty? - prychnął.

- Ona nic, ale ja bardzo dużo. - Za Gryfonami w nonszalanckiej pozie stanął Rabastan. Patrzył na napastnika, bawiąc się jednocześnie od niechcenia różdżką. Obok niego ustawili się młodzi Ślizgoni. Wzrok Dracona skierowany na mężczyznę, przyprawiał o drżenie.

Harry coraz ciężej oddychał. Czuł jakby miejsce, w którym dotykał go agresor paliło żywym ogniem. Mężczyzna złapał go silniej i w następnej chwili osłaniał się nim jak tarczą. Widział jak Lestrange prostuje się, a jego zblazowana twarz staje się nieprzenikniona.

- Będzie dla ciebie lepiej, jeśli go puścisz po dobroci.

- Nie! Oddam go Czarnemu Panu! On mnie wynagrodzi! Obsypie złotem. - Przeciągnął końcem różdżki po szyi chłopaka w perwersyjnej pieszczocie. - Może da mi coś jeszcze. - Wykrzywił wargi w obleśnym uśmiechu.

- Nie liczyłbym na to. - Z ciemności, z najdalszego końca zaułka wydobył się głos, a za nim popłynęło zielone światło. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, napastnik leżał martwy.

Harry również upadł, a jego drobnym ciałem wstrząsały dreszcze. Ron i Hermiona podbiegli do niego, ale gdy dziewczyna próbowała go objąć, chcąc pocieszyć, odsunął się gwałtowanie. Draco podszedł i powstrzymał ją, gdy próbowała to zrobić ponownie. Widział już taki stan u chłopaka i wiedział, że dotyk jeszcze to pogorszy.

- Nie, to go jeszcze bardziej wystraszy.

- Co mu jest? - Lestrange patrzył na Pottera z prawdziwą troską wypisaną na twarzy.

- Za moich czasów nazywali to panicznym lękiem. - Wszyscy spojrzeli w stronę mężczyzny, który wynurzył się z cienia. - Choć to bardziej przypomina delirium.

- Kim jesteś? - Granger nie mogła pozbyć się uczucia, że skądś zna tego człowieka. - Czy ja pana znam?

- Dziewczyno, mnie wszyscy znają. Lord Voldemort, do usług. - Lekko skinął jej głową, a na widok przerażenia dziewczyny i jej towarzysza, usta wykrzywił mu szyderczy uśmiech. - Ty zapewne jesteś Ronald Weasley - bardziej stwierdził niż zapytał. - Wybaczcie, że nie będę ciągnął tej, jakże uroczej i zajmującej pogawędki, ale muszę coś zrobić. - Nie zwracając już na nich uwagi, podszedł do Harry'ego. Usiadł obok niego, na bruku i przyciągnął do siebie. Przyłożył swoje czoło do jego głowy. Nikt nie przerywał panującej ciszy. Gryfoni, bo byli zaszokowani sytuacją, Ślizgoni natomiast, zbyt zaciekawieni tym, co się dzieje.

- Piekło i szatani - mruknął Marvolo i odsunął się nieco od chłopaka, zaciskając usta ze złości. - Mógłbyś tak nie blokować swojego umysłu! - krzyknął na nastolatka.

Hermiona poczuła się jakby ktoś wyrwał ją z transu. Przedtem po prostu stała i patrzyła, a przecież właśnie w tej chwili Voldemort próbuje wejść do świadomości jej przyjaciela. Wyrwała się Malfoyowi i z wyciągniętą różdżką stanęła naprzeciw największego czarnoksiężnika obecnych czasów.

- Puść go, albo…

- Albo co? Zmienisz mnie w różowego królika wielkanocnego? - Marvolo przekrzywił głowę. - Nie wydaje mi się. Ale może ja pokaże ci, na czym polega umieranie? - Uniósł swoją różdżkę, jednak nim zdołał zrobić coś więcej, poczuł jak Potter obejmuje go ramionami. Teraz, by rzucić zaklęcie, musiałby najpierw zrzucić go ze swoich kolan. - Dlaczego się temu nie dziwię? Produkuję się, żebyś się odezwał, ale ty stroisz fochy. Wystarczy jednak, że spróbuje użyć magii na tych twoich przyjaciół, a w ciebie zwierzę wstępuje. Dokładniej mówiąc boa dusiciel. - Harry nawet nie zareagował. - Potter, to była aluzja. Skoro nie zrozumiałeś to ci wyłuszczę jaśniej. Dusisz mnie.

Harry uświadomiwszy sobie, gdzie i w jakiej pozycji siedzieli, puścił go i szybko stanął na nogi.

- Dziękuję, że wreszcie zwróciłeś uwagę także, na moje potrzeby. Czy ja wyglądam na pluszową zabawkę? Jeszcze nie doszedłem do etapu dziecinnienia. - Jednak uważny wzrok, jakim zlustrował chłopaka, przeczył sarkazmowi wypowiedzi.

- Harry, możesz wyjaśnić mi, o co tu chodzi? - Ron przerzucał spojrzenie od swojego przyjaciela do Voldemorta.

- Weasley, możesz jeszcze na jakiś czas pozostać niedoinformowany? Wątpię, by to coś zmieniło, zważywszy, że to stan, w jakim tkwisz na co dzień.

- Nie obrażaj moich przyjaciół!

- Mam już tego dość! - Oczy Marvolo zapłonęły intensywniejszą niż zwykle czerwienią, a w powietrzu dało się wyczuć sygnaturę jego mocy - mroczną i przerażająca jak najgorszy koszmar. - Jeśli jeszcze raz powiesz coś w tym stylu, to zapomnę o tym, co nas łączy. Zabiję, wypatroszę, i wypcham watą cukrową!

- Ty naprawdę jesteś sadystą. - Chłopak zrobił autentycznie przerażoną minę i przytulił się do Draco. - On jest wcieleniem zła.

- Tak, Harry, masz rację. Biorąc pod uwagę, że ty uwielbiasz watę cukrową, to tak.

- Skoro tak bardzo ci na nich zależy, sam zajmij się swoimi przyjaciółmi. I nigdy więcej tak do mnie nie mów! Rozumiemy się?

- Czyżbym uraził twoje ego? - Harry od razu spoważniał, a jego oczy zapłonęły złośliwością. - Nie widziałem, że jesteś taki drażliwy.

- Nie nazwałbym tego drażliwością. Raczej niestosownością w stosunku do wcielonego zła.

Nim chłopak zdążył zripostować, jego już nie było. Potter jeszcze chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stał, nim przywołało go do rzeczywistości znaczące kaszlnięcie Hermiony.

- Teraz powiesz mi, co tu się dzieje, albo od razu idziemy do Dumbledore'a.

- To proste, Hermi, zmieniłem strony. Złoty Chłopiec już nie jest złoty. - Wyminął swoich przyjaciół i ruszył w stronę wyjścia z uliczki. - Jeszcze jedno. - Odebrał Rabastanowi jego różdżkę. - Proditor* - wypowiedział zaklęcie, po którym przez kilka chwil na ustach dwójki Gryfonów pokazało się coś przypominającego pieczęć, a następnie bardzo szybko zniknęło. - To tak na wszelki wypadek. - Uśmiechnął się do nich i zniknął wraz ze Ślizgonami.

Ron i Hermiona usłyszeli jedynie jeszcze, jak Pansy Parkinson kategoryczne żąda od Draco wyjaśnień.

_________________________________________________________________

*zaklęcie uniemożliwiające wyjawienie danej osobie powierzonego jej sekretu.


Rozdział IX Ktoś, kto nie boi się mroku.

Patrzył, ale jego oczy nie widziały ludzi. Jak w filmie, przeglądał swoje wspomnienia. Rozrywał na części, klatka po klatce, kolejne dni ostatniego roku własnego życia. Szukał momentu, w którym przestał być dawnym sobą. Chwili, o której mógłby powiedzieć „Tak, tego dnia, tego miesiąca, o tej godzinie, minucie, sekundzie, zaufałem mu. Stałem się jednym z nich”'. Ale nie potrafił. Proces jego przemiany powinni skatalogować, jako majstersztyk ślizgońskiej wirtuozerii. Jednak nikt o tym nie napisze, nie dowie się, by nie musiał umrzeć. Nie, dopóki kłamstwa będą treścią jego życia. Zawsze były, szepcze jakiś zjadliwy głosik w jego głowie. Gdy był dzieckiem, uważał, że wszystko jest czarne. Że świat jest pełen złych ludzi. Że tacy jak on nie zasługują na nic, są gorsi, niechciani i powinni w każdej sekundzie swojej egzystencji przepraszać za to, że ośmielają się oddychać. Myślał, że wróżki są tylko dla dzieci, które mają rodziców, a Kopciuszek to tylko kiepski żart z takich jak on, by poczuli się jeszcze bardziej samotni i odepchnięci.

Gdy miał jedenaście lat, uwierzył w baśnie. Dostał bilet do wesołego miasteczka i zrozumiał, że w ludziach są dwa kolory - biel i czerń. Potem spotkał Jego i świat znów się zmienił. Teraz występowała w nim szarość. Biali nie byli już nieskazitelni. Teraz widział, że wydawali się tacy tylko dlatego, iż żyli w świetle dnia. Noc jest czarna, lecz ma tysiące odcieni szarości. Noc jest stała i lojalna. Noc nigdy nie zdradza. Noc trzyma się razem. Nie uważa, że jesteś gorszy bo czegoś nie miałeś. Wśród nocy sam wyznaczasz swoją wartość. Świat jest inny niż mu się kiedyś wydawało. Jest słodko - gorzki, w zależności od momentu, w którym go próbujesz. Jest nieprzewidywalny. Jednak podobał mu się. Poczuł wolność, która razem z krwią docierała do każdej komórki jego ciała. Nie wiedział, czy to co robi na pewno jest jego drogą, ale wiedział, że jest lepsza od tej, którą dotychczas podążał.

Nowe życie pozwoliło mu lepiej poznać samego siebie. Dało więcej niż kiedykolwiek miał. Wie już teraz, że cierpienie jest odwieczną częścią bytu. Nie skupia się więc na eliminowaniu go, stawia mu czoło. Swoją postawą odbiera mu jego destrukcyjną moc. Ciągle nosi w sobie strach i przerażające demony. Teraz jednak nie walczy z nimi sam. Jego tarcza jest potężna i zawsze jest z nim. Gdy widzi czerwień, uśmiecha się.

Spogląda na towarzyszy podróży. Od wydarzeń na Pokątnej stali się jego najlepszymi przyjaciółmi. Poczuł lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie Rona i Hermiony. Wyjaśnił im swoje powody, zrobił to najlepiej jak umiał, jednak ciągle pamiętał te zawiedzione spojrzenia. Powiedzieli, że rozumieją, że ciągle jest ich przyjacielem, ale on wiedział, że coś jest nie tak. Nic nie mówili, nieświadomie będąc wymowniejszymi właśnie przez milczenie. Na początku myślał, że potrzeba im czasu. Teraz sądził, że oni po prostu ciągle widzą świat przez pryzmat dwóch walczących sił - dobra i zła. Nie zauważają, że oprócz tego jest jeszcze tysiące innych rzeczy i motywów. Myślą, że zdradził pamięć swoich rodziców. Nie zrobił tego. Jeśli jest cokolwiek winny swoim rodzicom, to przeżyć, a akurat to wychodziło mu najlepiej.

Draco kolejny raz walnął Zabiniego w głowę. Śmiali się z jakiegoś komentarza Pansy. Pewnie znów dyskutowali o Gryfonach. Zdążył przyzwyczaić się do ich specyficznych skłonności. Nie przeszkadzała mu już ich niechęć do jego Domu. Sam nie czuł się już jego członkiem. Malfoy odwrócił się do niego i uśmiechnął. Harry odpowiedział mu tym samym, uspokajając niepokój w jego oczach. Wszystko było dobrze. Wracał do Hogwartu, miał przyjaciół - Ślizgonów, którzy są przebiegli i cyniczni, ale przed nimi nie trzeba udawać. Dla nich możesz być nawet największym sukinsynem na świecie. Jednak, jeśli raz przyjęto cię do rodziny, zostajesz w niej na zawsze. Niektórzy uważają to za przekleństwo. Podejrzewał, że to ci, którzy nigdy tego nie doświadczyli. Wyciągnął się na siedzeniu, kładąc głowę na kolanach Dracona. Nikogo już nie dziwiło, ich bezpośrednie zachowanie w stosunku do siebie. Zamknął oczy i pozwolił sobie na sen. Pierwszy raz od bardzo dawna.

- Hej! Obudź się, śpiochu. - Poczuł lekkie dotknięcie na ramieniu. - Dojeżdżamy.

- Siedziałeś ze mną przez cały czas? - zmartwił się, przecież Draco był prefektem.

- Nie, głuptasie. A teraz wstawaj - pociągnął go lekko do pionu. Harry z trudem otworzył oczy. Obok niego, na siedzeniu leżała ulubiona marynarka Malfoya, w którą był dziś ubrany. Uśmiechnął się, z jakąś dziwną delikatnością. Podał mu ją, nadal wyczuwając na niej, pod dłonią, swoje własne ciepło.

- Dziękuję - szepnął.

- Nieważne. - Draco machną ręka zbywając go.

- Ważne - powiedział już do siebie. Codziennie zauważał te drobne dowody przywiązania, troski i prawdziwej przyjaźni. Ślizgon opiekował się nim, jakby był jakimś skarbem. To było dla niego coś nowego. Jednak podobało mu się, mimo, że czasami czuł się jak dziewczyna. - Gdzie reszta? - spytał, gdy zauważył, że są sami w przedziale.

- Poszli się przebrać. Ty też powinieneś. - Podał mu jego szaty i sam schylił się po swoje.

Ubrali się w milczeniu. Milczeli nadal, gdy pociąg się zatrzymał, a oni wysiedli na peronie. Już po chwili wyłowili w tłumie Pansy i Zabiniego, którzy machali do nich, stojąc przy jednym z powozów. Ruszyli do nich, nie zwracając uwagi na wlepiane w siebie spojrzenia i szepty, które z siłą tornada rozprzestrzeniały się wśród uczniów. Złoty Chłopiec Gryffindoru i Książę Slytherinu ramię w ramię? I nie skaczą sobie do gardeł. Precedens, iluzja, oszustwo, czy może któremuś z nich zrobiono pranie mózgu? Do rana w szkole będzie więcej wersji niż mieszkańców, a każda bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej.

Gdy jego stopa dotknęła kamiennej posadzki Hogwartu, zatrzymał się. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Napełnił nim płuca, pozwolił rozprzestrzenić się w ciele, razem z krwią. Tlen działał jak narkotyk.

- Dlaczego, gdziekolwiek jesteś, pierwsze co robisz to …wąchanie? - Draco był autentycznie zaciekawiony.

- Wiesz, nie zwróciłam na to uwagi, ale masz rację. - Pansy zamyśliła się na chwile. - Może to jakiś fetysz?

- Ty jak zawsze myślisz tylko o jednym!

- Blaise, uważaj żebym ja nie powiedziała, o czym ty myślisz.

- To powietrze. - Szept Harrego przywrócił ich do porządku.

- Co?

- Powietrze, Draco. Zapach. Przyzwyczajenie z dzieciństwa. Jako dziecko dużo czasu spędzałem w ciemności. - Mroczny cień przesłonił jego oczy na wspomnienie tych lat. - Nic nie widziałem, więc wyostrzyły się inne moje zmysły. Od tego czasu wącham.

Na przykład ty, Draco, pachniesz jak miód i drzewo cedrowe. Pansy to polne kwiaty, niezależne, ale piękne. Blaise, cóż Blaise to jabłko. Hogwart też ma swój zapach: smażona dynia, palone drewno, stary papier i życie. - Otworzył oczy i wyminął ich, śmiejąc się pod nosem z ich komicznie zaskoczonych min. - Chodźcie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że was zaczarowałem. - Nagle przypomniał sobie jeszcze jeden zapach... Cierpki jak grejpfrut, przypominający dom - dębu, męski - piżma, pobudzający zmysły - jaśminu, arystokratyczny - czerwonego wina, ekstrawagancki - powietrza i kruszonego lodu oraz jego prywatny - deszczu. Tylko jeden człowiek na świecie tak pachnie. Tylko jeden...

Draco poczochrał mu włosy i ramię w ramię, śmiejąc się weszli do Wielkiej Sali. Jak zawsze głośnej, radosnej i aż pękającej od energii. Rozdzielili się i każdy podążył do swojego stołu.

Harry niepewnie stanął koło Rona. Nie wiedział, czy jego stary przyjaciel ma ochotę na jego towarzystwo.

- Mogę? - Patrzyli sobie w oczy dłuższy czas, wreszcie rudzielec skinął potakująco głową i zrobił mu miejsce. Hermiona po drugiej stronie uśmiechnęła się nieśmiało. To takie niepodobne do niej. Nie pamiętał, by kiedykolwiek była zakłopotana...



Rozdział X Czarny kot przebiegł drogę…

- Harry możemy porozmawiać? - Chłopak poderwał się gwałtownie z fotela.

- Tak, oczywiście - rozglądnął się po pokoju wspólnym, ale już od dawna nie było w nim Gryfonów.

- Nie chciałam cię przestraszyć, przepraszam. - Hermiona wyglądała na skruszoną.

- Nic się nie stało. Zamyśliłem się - dodał dla wyjaśnienia. - Może usiądziemy? Chciałaś zdaje się porozmawiać? - Zajęli pozycje po przeciwnych stronach kanapy. Ogień płonący w kominku oświetlał ich twarze słabą, czerwonożółtą łuną. Mimo, że było lato, w nocy salon Gryfonów był równie zimny jak lochy.

- Nie wiem jak zacząć. - Hermiona gwałtownie odwróciła głowę do ognia. - Ja… chciałabym wiedzieć jak to było?

- Było, z czym? - Harry poruszył się nieznacznie zaniepokojony tym, co miało się stać. - Nie podoba mi się to, Hermiono. - Wiedział, że oni już się zdecydowali. Ich przyszłość była jasna i krystaliczna, inna, niż gdy starał się ją przejrzeć jeszcze cztery godziny temu.

- Powiedz, czemu moi rodzice wtedy nie zginęli? - Spojrzała mu w twarz, a w jej wzroku było coś twardego i obcego.

- To była tylko nauczka. Małe przypomnienie, by nie uciszać potężniejszych od siebie. - Wstał i podszedł do kominka. Uniósł ramię opierając je o jego gzyms i dyskretnie wysunął z rękawa różdżkę.

- Nauczka? Moja mama boi się podejść do okna! A ty nazywasz to nauczką?! - Głos dziewczyny załamał się. - Kim ty jesteś i co zrobiłeś z tym chłopakiem, którego poznałam mając jedenaście lat?

Ukląkł przed nią, trwali tak patrząc sobie w oczy.

- Patrzysz na mnie i co widzisz? Jedenastolatka? Przyjaciela? Wroga? Ron! Zejdź z tych schodów! Nie lubię, gdy atakuje się mnie od tyłu! - krzyknął nagle.

Odsunął się od Hermiony i opadł na pojedynczy fotel podsunięty blisko paleniska. Po paru sekundach usłyszał ciche kroki. Ron zajął miejsce koło swojej dziewczyny. Teraz oboje wpatrywali się w niego, a ich wzrok przypominał mu o tym, co właśnie tracił.

- Może się napijemy? - Weasley poderwał się i przywołał skrzata. - Przynie…

- Nie - zaprotestował Harry. Ron odwrócił gwałtownie głowę w jego stronę, nic nie rozumiejąc. - Albo tak, przynieś nam proszę herbaty, dla mnie miętowo - jabłkową. Ach byłbym zapomniał. Accio Veritaserum. - W tej samej chwili, w jego ręce leżała już fiolka wyrwana z kieszeni rudowłosego. - Gdybym chciał wam coś powiedzieć, zrobiłbym to, a wy mogliście po prostu zapytać.

- Nie rozumiesz, oni… oni musieli cię jakoś zaczarować! Chcemy się tylko dowiedzieć, co to jest za zaklęcie. Pomożemy ci! - Hermiona mówiła coraz bardziej gorączkowo. Harry nie mógł się oprzeć wrażeniu, że wygląda jak obłąkana aktorka z podrzędnych horrorów, jakie ogląda jego kuzyn.

- Nie jestem pod działaniem żadnego czaru. Nigdy nie czułem się bardziej sobą niż teraz. - Uśmiechnął się kącikiem ust.

- Nie! Nie wierzę. Ty się słyszysz?! Stanąłeś po stronie mordercy twojej własnej rodziny! - Teraz już oboje stali i patrzyli na niego, jakby był opętany. - Remus jest w szkole, idź po niego, Ron. Szybko! On nam pomoże.

- Hermi, Hermi, Hermi. - Harry rozsiadł się wygodniej na fotelu, przekrzywiając głowę. - Remus - bardzo cicho wypowiedziane słowo, wywołało poruszenie w zaciemnionej części pokoju.

- Ta peleryna jest jeszcze bardziej niewygodna niż kiedyś. - Wilkołak podszedł do nich mocując się z materiałem oplątanym wokół swego ciała. - Nie sądziłem, że to się tak skończy. - Popatrzył na dwójkę Gryfonów. - Przykro mi Harry.

- Chcemy mu pomóc!

- Skazując na Azkaban, Ron? - Mężczyzna parsknął śmiechem, jednak nie było w nim nic z wesołości. - Lepiej już idźcie. Następnym razem jak przyjdzie wam coś takiego do głowy, radzę nie wprowadzać planu w życie.

- Harry…

- Idź Hermiono. Tak będzie lepiej. Postaram się nie wchodzić wam w drogę. Wy zróbcie mi tę samą przysługę. Biorąc pod uwagę, że teraz jestem dla was kolejnym „tym złym”, nie będzie to trudne. - Odwrócił od nich głowę. Popatrzył w ogień pochłaniający kolejne polana drewna z cichym syczeniem. Nie poruszył się, dopóki nie usłyszał szczęknięcia zamykanych drzwi dormitorium.

- Powinieneś się położyć, jest druga w nocy. Jeśli nie chcesz spać u siebie, możesz u mnie.

- Nie, Remusie, zostanę tutaj.

- Ta kanapa nie jest wygodna, uwierz mi. - Mężczyzna roześmiał się, jednak z każdą chwilą jego śmiech stawał się cichszy aż zamilkł zupełnie. - Harry?

- Nie muszę… - przerwał nie dokończywszy.

- Nie musisz co?

- Sypiać. Nie tak często jak normalni ludzie - zamknął ze znużeniem oczy. - Zdrzemnąłem się w pociągu, wystarczy mi to przynajmniej na tydzień, później się zobaczy. Dziękuję jednak za propozycję.

- Jak to nie musisz spać? - Lupin uklęknął przed nim, próbując pochwycić jego wzrok. - Spójrz na mnie! Harry, co to miało znaczyć?

- To, co powiedziałem. - Wreszcie ich wzrok się spotkał. Remusowi wydawało się jakby patrzył w bardzo stare oczy. Zbyt stare by były osadzone w tak młodej twarzy. - Marvolo mówił, że to normalne. Na razie trochę mnie to męczy, ale to minie.

- Normalne?

- Ciii - położył swój wskazujący palec na jego ustach, skutecznie uniemożliwiając mu powiedzenie czegokolwiek. - Nie chcesz wiedzieć. Wierz mi. - Wstał i wyminął go. Zanim Lunatyk zdążył zareagować, już przechodził przez dziurę pod portretem Grubej Damy.


***


Harry spacerował bez celu po korytarzach Hogwartu. Wpatrywał się w cienie mieszające się z księżycowym blaskiem. Miał nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Człowiek nie może mieć dwóch rzeczy naraz. Nie potrafił uwierzyć, że jego przyjaciele doprowadziliby do jego zamknięcia z Dementorami. Jednak tak było. Zacisnął palce na buteleczce z eliksirem. Nie wiedział nawet, kiedy pękła. Na jego dłoni krew mieszała się z Veritaserum, by w ostateczności skapywać na posadzkę. Był otępiały. Zareagował dopiero, gdy poczuł jak ktoś go podnosi. Nie wiedział jednak jak znalazł się na podłodze.

- Potter, nie minął jeszcze dzień, a ty już łamiesz regulamin. - Severus uśmiechnął się, swym ironicznym uśmiechem. - Może powinienem dać ci, powiedzmy, dwutygodniowy szlaban, by przypomnieć ci jakie reguły panują w tej szkole?

- Miło wiedzieć, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. - Położył głowę na ramieniu mężczyzny i pozwolił swoim powiekom opaść.

- Lupin powiedział mi, co się stało. Nasi kochani Gryfoni jak zawsze na straży porządku. - Popatrzył na chłopaka uważnym wzrokiem. - Nie wyglądasz za dobrze. Cóż można to było przewidzieć, nawet bez twoich zdolności. Praworządne twory systemu wychowawczego Dumbledora robią wszystko, by pozbywać się szkodliwych elementów społeczeństwa. Nawet, jeśli to ich przyjaciel.

- Przestań! - Pięść chłopaka uderzyła w klatkę piersiową Mistrza Eliksirów. - Po prostu przestań…

- Harry, musisz się z tym pogodzić. Gdy wyjdzie na jaw, co zrobiłeś, większość tych, którzy ciągle patrzą na świat przez pryzmat miłośnika dropsów, znienawidzi cię. To dopiero początek - przerwał, by otworzyć drzwi swojej komnaty. Zaniósł chłopaka do swojego pokoju i ułożył w czarnej pościeli, w swoim ogromnym łożu. - Teraz jesteś Śmierciożercą, mimo, że nie masz znaku. Gdyby ktoś się dowiedział, potraktowałby cię nawet nie tak jak nas, ale jak samego Czarnego Pana. Jesteście egzekwo na pierwszym miejscu na liście wrogów publicznych. Wiem, że ciężko u ciebie z umiejętnością kłamania, ale postaraj się. - Wstał, chcąc wyjść. - I jeszcze jedno, Potter. Postaraj się nie rozpanoszyć tu za bardzo. Usunięcie śladów obecności Gryfona i tak zajmie mi dużo czasu, nie chciałbym do tego dokładać dezynsekcji.


***


Draco był bardzo zdziwiony, gdy jego wuj obudził go w środku nocy. Jeszcze bardziej, gdy bez słowa, a prawie dosłownie, wykopał z łóżka i kazał pójść do siebie. Gdy Draco dowiedział się, co chcieli zrobić Weasley i Granger, poczuł prawdziwą żądzę mordu. Musieli wiedzieć, że po czymś takim trafiłby do Azkabanu. Skazać najlepszego przyjaciela na dożywotnie towarzystwo Dementorów. Spojrzenie Harry'ego powiedziało mu, jak bardzo go to zraniło. Gryfon zdążył już zrozumieć jak ulotne jest jego poczucie bezpieczeństwa. Nie pojął jeszcze tylko, dlaczego. Musiało mieć to coś wspólnego z jego mugolskim życiem. Tylko co?

- Witaj, Draco. - Harry uśmiechnął się do niego, jednak nie był to prawdziwy uśmiech.

- Witaj, herosie. Przesuń się trochę, zmieścimy się razem na tym wielkim łóżku. - Położył się, obejmując go ciasno ramionami. - Nie mogę uwierzyć - szepnął.

- W co?

- Jesteśmy tu, w sypialni Snape'a, ja i Harry Potter. I do tego jeszcze żyjemy. Jutro nikt mi nie uwierzy. - Popatrzyli na siebie, by po chwili wybuchnąć zgodnym, serdecznym śmiechem.


***


Severus patrzył na Czarnego Pana. Mężczyzna siedział w fotelu obitym czarną skórą. Przed nim było ogromne biurko, oczyszczone z wszelakich papierów, które przeważnie na nim leżały. Pozwoliło mu to dostrzec mroczny znak na jego blacie. Wydawało się, jakby był scalony z nim, wrośnięty w drewno, z którego zrobiono mebel. Boki również miały ornament z motywem węża. Mimo, że teraz były nieruchome, wiedział, że w każdej chwili mogą zmienić swoje położenie.

- Powiedz mi dokładnie, co się stało.

- Przyjaciele Pottera mieli bardzo sprytny plan. Gdyby nie zdolność chłopaka, miałby teraz poważne problemy. Granger miała uśpić jego czujność. Może nawet złamać psychicznie, biorąc pod uwagę treść rozmowy. Widać chcieli go osłabić na tyle, by nie stawiał oporu. Weasley czekał na znak. Po wypiciu przez chłopaka Veritaserum, użyliby zaklęcia Considero*, by zarejestrować to, co mówi. Potem sprawę przejęłoby Ministerstwo.

- Chcesz raczej powiedzieć, że wykończyłoby. Nie pozwoliliby żeby Harry przeżył, jeśli stanął po mojej stronie. To byłoby zbyt niebezpieczne. - Voldemort wstał i podszedł do okna. - Obserwuj ich uważnie, Severusie. Oni na pewno znów spróbują. Jeśli chłopakowi coś się stanie, wszyscy będziecie się modlić o własną śmierć. Teraz idź.

Snape nie czekał na powtórzenie tego rozkazu. Gdy wyszedł z Czarnego Dworu, pozwolił sobie wreszcie na głębszy oddech. Nie mógł się nie roześmiać z ironii losu. Teraz, gdy Potter już nie chce się ich wszystkich pozbyć, znalazł najbardziej skuteczny sposób, by to zrobić.


***


Patrzył jak pierś Drako unosi się przy każdym oddechu. Spędził tak prawie całą noc, uspokajało go to. Choć, gdy zegar zaczął wskazywać szybko zbliżający się poranek, walczył z chęcią obudzenia chłopaka. Z jednej strony wiedział, że on potrzebuje się wyspać, z drugiej miał już dość ciszy. Postanowił wymknąć się do dormitorium Malfoya, by przynieść mu jego rzeczy. Oczywiście, równie dobrze mogłyby zrobić to skrzaty, jednak czuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej zamknięty w tych czterech ścianach. Przejście lochów nie nastręczyło mu zbytnich problemów. Wyszeptał hasło i po cichu przemknął do dormitorium Draco. Miał już otworzyć drzwi, jednak w ostatniej chwili odskoczył w drugą stronę. Blaise z głuchym łoskotem uderzył w nie, dokładnie w miejscu, gdzie sekundę wcześniej stał Potter.

- Co ty sobie myślałeś, robiąc to? - Harry wyciągnął rękę, by pomóc mu wstać.

- Że to będzie dobry żart? Cholera, nie wiedziałem, że masz tak dobry refleks. - Podciągnął się na nogi, stając bardzo blisko Pottera. - Z drugiej strony może wyjdzie nam to na dobre.

Nim mózg Harry'ego zdążył przetworzyć całą sytuację, Zabini już go przyciskał do przeciwległej ściany korytarza i mocno wpijał się wargami w jego usta. Oczy Gryfona rozszerzyły się z zaskoczenia i szoku. Ślizgon nie czując oporu silniej na niego naparł, a dłonie zaczęły szukać drogi pod ubranie. Nagle ciszę przerwał okrzyk bólu.

- Po co to zrobiłeś?! Kurwa, moja warga. - Zabini podniósł dłoń do krwawiących ust. - Nie musiałeś mnie gryźć!

- Nie musiałeś mnie całować! - Harrym, raz po raz, wstrząsały dreszcze. Był zdenerwowany, a początkowy szok zaczął zmieniać się we wściekłość.

- Nie protestowałeś! Podobało ci się! - Głos i mina chłopaka świadczyły, że święcie wierzy w to, co mówi.

- Nie! Byłem zaskoczony, nie wiedziałem, co zrobić. Uczyniłeś to bez mojej zgody!

- A co miałem zapytać czy mogę cię pocałować? Albo: spróbujmy, skoro obaj jesteśmy gejami i mam na ciebie ochotę? - ironizował.

- Tak, tak właśnie myślę! Blaise, lubię cię, ale nie. - Zrobił dziwny gest ręką. - Nie w taki sposób.

- Dlaczego?

- Dlaczego? - Harry był wyraźnie zaskoczony.

- Właśnie, dlaczego? Przecież nie powiesz mi, że ci się nie podobam, a może? - popatrzył na niego z zainteresowaniem, już w pełni spokojny.

- Nie o to chodzi. Ja po prostu, nie czuję do ciebie nic głębszego. - Policzki chłopaka pokryły się szkarłatem. Ta rozmowa była dla niego coraz bardziej krępująca.

- Nie musisz, do tego nie potrzeba jakiś głębszych uczuć. Harry, wystarczy, że się sobie podobamy i obaj tego chcemy.

- Ale on tego nie chce, Zabini. - Z głębi korytarza wyszedł Draco. Jego wzrok spoczął na Gryfonie. Patrzył na niego dłuższą chwilę, oceniając, czy nic mu się nie stało. - Harry, lepiej wróć z powrotem do sypialni. - Przeniósł wzrok na Blaise'a, jego twarz stała się zimna i odpychająca. Obaj w ciszy czekali, aż kroki Harry'ego zupełnie ucichną. Wtedy Malfoy bez ostrzeżenia uderzył przyjaciela w szczękę. Zabini po raz drugi znalazł się na podłodze. Draco przykucnął przy nim. - To za przestraszenie go. - Tym razem użył Dolorferio**. - A to za to, że zaliczyłeś go do TAKICH chłopaków. Przykro mi stary, ale niestety tu nie zaspokoisz swoich pragnień.

- Spadaj, Draco. Szlag, co to miało być? Mogłeś powiedzieć, a nie od razu mi dowalać. Spróbuje go zdobyć pomału i już. - Chłopak próbował się podnieść, jednak z sykiem bólu znów opadł na dół.

- Tobie naprawdę zależy, co? - Na twarzy Malfoya pojawiło się zaciekawienie pomieszane z czymś, co umownie można by nazwać współczuciem.

- Tak, a co? Przecież sam nie jesteś nim zainteresowany, nie w ten sposób. - Blaise popatrzył na przyjaciela, jednak coś w jego wzroku zmroziło mu krew w żyłach.

- Zabini, dobrze ci radze, zapomnij o Potterze.

- Nie mogę! Ty nic nie rozumiesz. Ja odkąd... odkąd zrozumiałem, że wole facetów, byłem nim zainteresowany. Ja go, kurwa, kocham, Draco! - Rzucił się na chłopaka, przewracając go i przygważdżając własnym ciałem do zimnych kamieni. - K O C H A M - wydusił.

- No to się odkochaj! Tak będzie dla ciebie lepiej. - Draco szarpnął się, ale nie udało mu się uwolnić.

- A co, myślisz, że on nie odwzajemni moich uczuć? Zobaczysz, zdobędę go. Nie teraz to później.

- Później będziesz martwy! - Zrzucił z siebie chłopaka i poderwał się na nogi. - Czarny Pan cię zabije, jeśli się do niego zbliżysz. On jest jego pieprzoną własnością. JEGO! Rozumiesz, Blaise, co to znaczy?

- Mówiłeś, że teraz stoją po tej samej stronie. Po co Lord miałby go tak kontrolować? To nieracjonalne. Musisz się mylić. - Malfoy widział, jak wzrok chłopaka robi się coraz bardziej mętny i profilaktycznie go spoliczkował, przywołując do porządku.

- On należy do niego, Zab. Potter nie pozwoli ci się dotknąć. Sądząc po tym, co widziałem, prędzej czy później będzie jego, w taki sposób, w jaki i ty go pragniesz. Przemyśl to sobie. Nie chciałbym usłyszeć, że stałeś się obiadem dla Nagini.

Jeszcze długo po odejściu blondyna, Zabini siedział oparty o ścianę.

- Będzie mój, będzie. - Jego wargi poruszyły się nie wydając żadnego dźwięku.


***


W zakazanym lesie rozległo się przeciągłe miauknięcie. Żółte ślepia odbijały się na tle mroku, gdy mały, czarny kształt przemykał zwinnie pośród drzew.

______________________________________________

*z łac. oglądać. - zaklęcie, które rejestruje wydarzenia, które można potem komuś odtworzyć. Coś na zasadzie kamery.

** zlepek słów łacińskich ból i uderzać. Zaklęcie powodujące ból jak przy porządnym uderzeniu.




Rozdział XI Zapadło gdzieś na serca dno, nieokiełznane dotąd zło.

Gdy Severus skończył przekazywać mu wieści, oddalił go. Nie miał ochoty znosić dłużej czyjejkolwiek obecności. Gdzieś na dnie własnej świadomości, rejestrował emocje targające chłopakiem. Złość, zniechęcenie, poczucie odrzucenia i wykorzystania. Sam Voldemort, odczuwał jednak zadowolenie z takiego obrotu sprawy. Dwa potencjalne zagrożenia zostały usunięte i teraz już nic nie trzymało Pottera po Jasnej Stronie. Te Gryfiaki nieświadomie pomogły mu, jeszcze bardziej go do siebie przywiązać.

Przed oczami stanęło mu niechciane wspomnienie ich pocałunku. Dziwny smak tych warg, na pozór słodki, a jednak z gorzkawą nutką - intrygujący. Rozgrzane ciało w jego ramionach. Dokładnie wyczuł moment, w którym minęło zaskoczenie Harry'ego. Spodziewał się, że przynajmniej w pierwszym odruchu chłopak go odepchnie, ten jednak poddał się z zachwycającą uległością. Marvolo wykrzywił wargi w czymś na wzór uśmiechu. Gdy rok temu zaczynał tę grę, nie sądził, że przyniesie ona tak owocne rezultaty. Potter był niezaprzeczalnie jego, zarówno umysłem jak i ciałem. Może nawet duszą? Strzępki emocji i przemyśleń, które odnajdywał w umyśle chłopaka, pozwalały mu sądzić, że jego wręcz entuzjastyczna odpowiedz na pocałunek, ma konkretne podstawy. Nie miał nic przeciwko. Harry należał do niego, a to, że oprócz mocy otrzyma coś w bonusie, wcale go nie martwiło. Wręcz przeciwnie. Zignorował podniecenie, które poczuł na myśl o tych dodatkowych świadczeniach.

Wyszedł do stajni, ustawionych w dość dalekim sąsiedztwie Czarnego Dworu. Były ukryte za drzewami, by nikt niepowołany nie wiedział o ich istnieniu. Mógł się do nich teleportować lecz przeczuwał, że spacer rozładuje podejrzane napięcie w jego mięśniach, wywołane wspomnieniem Złotego Chłopca. W jednym z pomieszczeń trzymał bardzo ciekawe zwierzę, które wyglądało, jak zwykły czarny kot z żółtymi ślepiami. Jednak gdyby był zwykły, nie znajdowałby się w jego posiadaniu.

- Twoi pobratymcy są bardzo ciekawymi stworzeniami, wiesz? - powiedział do futrzaka, biorąc go na ręce. - Trudno was zabić i prawie wszędzie możecie wejść. - Zapiął na jego szyi obróżkę z wisiorkiem w kształcie węża. - Jesteście bardzo samodzielni. Prawda, mój mały? - szepnął kotu do ucha. - Bądź moimi uszami i oczami. Wypuścił go z rąk, nim jednak kociak upadł na ziemię, zniknął. - Miejmy nadzieję, że nikt nie będzie chciał ci nic zrobić, Harry. Ciężko będzie wytłumaczyć obecność czarnomagicznego kota, który zagryza twoich wrogów. - Uśmiechnął się.


***


Harry wrócił do komnat Severusa. Na wargach wciąż czuł smak Blaise'a. Z wściekłością uderzył pięścią w jedną z poduszek, pokrywających czarną, dużą sofę w saloniku Mistrza Eliksirów. Chcąc się uspokoić, zaczął kontemplować wystrój wnętrza. Ściany z ozdobnego kamienia, podłoga z grubo ciosanego, ciemnego drewna - prawdopodobnie z tego samego, co i belki podtrzymujące sufit. Gruby, puszysty dywan w kolorze burgunda zaścielał sam środek komnaty. Podchodził prawie pod prosty - zrobiony z tego samego kamienia co ściany - kominek z wiecznie płonącym ogniem. Jedna ze ścian zastawiona była półkami z książkami. Po przeciwnej stronie stało masywne, ale proste w konstrukcji biurko, rzec można klasyczne. Kanapa, na której siedział, stała naprzeciw kominka. Była jedynym tego rodzaju meblem w tym pomieszczeniu. Prawdopodobnie było to spowodowane znikomą liczbą osób, odwiedzających Snape'a w jego prywatnych komnatach. Zastanawiający jednak był brak jakichkolwiek przedmiotów osobistych: zdjęć, bibelotów, obrazów. Nic, całkowita bezosobowość. Zwinął się w kłębek czując, że pierwszy raz od dawna potrzebuje snu. Był zmęczony ciągłą gonitwą myśli i walką z samym sobą.

Poczuł, jak ktoś go obejmuje, jak chłodna dłoń odgarnia włosy z jego twarzy. Czyjeś usta całowały jego skroń, policzki, by w następnym ruchu spocząć na wargach w delikatnych, drażniących muśnięciach. Jego oddech przyspieszył, a serce zaczęło coraz szybciej pompować krew. Otworzył oczy. Oblicze Marvolo z tak bliska było jeszcze doskonalsze niż pamiętał. Czerwień tęczówek nie była już tak jednolita, odkrył w nich ciemniejsze, prawie czarne plamki, a pionowe źrenice były jakby lekko zaokrąglone i bardziej kocie niż gadzie. Uśmiechnął się.

- Witaj. - Głos Harry'ego był dziwnie zachrypnięty i słaby. Lordowi jednak zdawało się to nie przeszkadzać. Znów go pocałował. Tym razem mocno i zaborczo. Lekko ugryzł jego dolną wargę, by po chwili leciutko wodzić po niej językiem. Harry nie zdołał pohamować jęku rozkoszy, rozchylając przy tym usta. Voldemort skwapliwie skorzystał z okazji i pogłębił pocałunek. Badał językiem wnętrze ust chłopaka. Wodził nim po krzywiźnie zębów, muskał podniebienie. Gryfon, po pierwszym zaskoczeniu, podjął wyzwanie. Ich języki splotły się w szaleńczym tańcu, walcząc o dominację. Harry nawet nie wiedział, kiedy znalazł się pod mężczyzną. Czuł jego ciężar na sobie. To było dla niego zbyt wiele. Miał wrażenie jakby cały płonął, a Marvolo był taki kojąco chłodny. Przywarł do niego całym ciałem i już nie potrafił pozostać w bezruchu. Zaczął się o niego ocierać w zapamiętaniu. Nie kontrolował ruchów własnego ciała i kontynuowałby z żarliwością, gdyby nie stanowcze dłonie, które unieruchomiły jego biodra. Jęknął z frustracji i niezaspokojenia. Był boleśnie świadom swojej erekcji. Wiedział, że mężczyzna też ją czuje na swoim brzuchu.

- Spokojnie, Harry, ciiii - szepnął mu do ucha, wywołując kolejny, niekontrolowany dreszcz jego ciała. Harry zacisnął zęby i zamknął oczy, starając się jakoś odgrodzić od tych wszystkich bodźców. Poczuł jak Marvolo z niego schodzi, na koniec samemu ocierając się o jego ciało.

Otworzył oczy chcąc zobaczyć twarz mężczyzny, ale był już sam. Poderwał się, uświadamiając sobie nagle, że to był tylko sen. Miał jednak w swoich spodniach dość twardy dowód na to, że nie wszystko było wytworem jego wyobraźni.


***


Voldemort podniósł kieliszek kontemplując czerwień płynu. Światło w cudowny sposób załamywało się przy spotkaniu z kryształem kieliszka, nadając winu nierealnego koloru. Upił łyk, rozkoszując się cierpkim smakiem.

- Mam nadzieje, że podobał ci się sen, Harry. - Oczy Marvolo rozpalił blask zadowolenia. - Bo mi bardzo, a to dopiero początek... - Pogłaskał Nagini po głowie. - Dawno nie jadłaśśśś ludzkiego mięsssa, prawda moja piękna? Ssssądze, że będę miał cośśśś dla ciebie. - Wąż uniósł głowę. Jego zadziwiająco rozumne oczy błysnęły zainteresowaniem. - Mussszę tylko to jesssszcze przemyśśśleć. - Komnatę wypełnił jego śmiech - był to jeden z tych upiornych dźwięków, które mimo iż mroziły krew w żyłach, to jednak przyciągały swym demonicznym pięknem.


***


Harry razem z Draco wszedł do Wielkiej Sali. Miał dziwne uczucie déjà vu. Poczuł się jak w drugiej klasie, gdy wszyscy myśleli, że jest Dziedzicem Slytherina. Wtedy rozmowy też milkły, gdy pojawiał się na horyzoncie, by po chwili wznowić się i dać mu wyraźne przesłanie, czego i kogo dotyczą. Tym razem jednak to go nie denerwowało, ani nie przerażało. Już go nie obchodziło, co myślą inni. Ruszył do stołu Gryfonów, ale zanim zdążył zrobić dwa kroki, drogę zastąpił mu Zabini.

- Harry, chciałem cię przeprosić - wyszeptał, by nikt niepowołany nie usłyszał, o czym mówią. - Zachowałem się jak idiota.

- Masz rację, jak kompletny idiota. - Blaise rzucił mu urażone spojrzenie, które szybko przeszło w skruchę.

- Mam na swoje usprawiedliwienie tylko to, że było bardzo wcześnie, a ja nie byłem do końca przytomny i ty zawsze mi się podobałeś. - Chłopak starał się wyłapać każdy ślad emocji na twarzy Gryfona, jednak ten stał tam ze znudzoną miną i nawet jeśli słowa Ślizgona w jakiś sposób go poruszały, to skrzętnie to ukrywał. - Chcę powiedzieć, że to się już więcej nie powtórzy. Lubię cię, Harry i chciałbym dalej być twoim przyjacielem.

- Nie ma sprawy. - Potter wzruszył ramionami i odwrócił się by go wyminąć.

- Tak po prostu?

- Tak. - Zabini wyglądał, jakby go ktoś ogłuszył. Gdyby nie Draco, który z mieszanymi uczuciami przysłuchiwał się jego pokrętnym tłumaczeniom, prawdopodobnie przez całe śniadanie nie ruszyłby się z miejsca.


Harry usiadł przy stole Gryffindoru. Koło niego, tam, gdzie powinien być Ron, siedział Neville. Po przeciwnej stronie, zamiast Hermiony był Seamus. Jego dawni przyjaciele zajęli dalsze miejsca, ścigani ciekawskimi spojrzeniami domowników. Ginny uśmiechnęła się do niego pocieszająco, a on odpowiedział jej ironicznym toastem dyniowym sokiem czym, nie wiedzieć czemu, rozśmieszył ją do łez.

- Czy ja o czymś nie wiem, Ginny? - Uniósł brew w nader ironicznym wyrazie politowania dla jej zachowania.

- Och, może o tym, że teraz wyglądasz jak Ślizgon i to z dożywotnim patentem? - Uśmiechnęła się słodko.

- Czyżby biedna Gryfonka bała się węży?

- Czyżby wąż chciał przestraszyć biedną Gryfonkę?

Całe śniadanie upłynęło im na podobnych przekomarzaniach. Harry dziwił się samemu sobie, że z taką łatwością przyzwyczaja się do braku starych przyjaciół. Złapał się na odruchowym odkładaniu ostatniego ciasteczka wiśniowego dla Rona, jednak świadomość braku ich towarzystwa już go nie raniła. Czuł się dziwnie, jakby… wolny?



Rozdział XII Niewinność...

- Harry, pierwszą masz transmutacje, może byś więc ruszył tyłek. Wiem, że ciężko ci wysilić swoje szare komórki, ale czasem trzeba odkurzyć główkę. - Stół Gryffindoru zamarł w oczekiwaniu na reakcje Złotego Chłopca.

- Draco, czyżbyś sam nie potrafił już trafić do klasy profesor McGonagall? - Ginewra rzuciła mu rozbawione spojrzenie.

- Twój widok sprawił, że zapomniałem o całym świecie - wyszczerzył się perfidnie.

- Wierzę na słowo. Z perspektywy fretki raczej nie masz dobrej widoczności.

- Stop, oboje! - Harry uniósł dłonie, chcąc powstrzymać ich od dalszego dogryzania sobie. - Albo zaczniecie rozmawiać jak normalni ludzie, albo uznam, że oboje jesteście zwierzątkami przebranymi za ludzi i oddam was Hagridowi jako ciekawe okazy hodowlane. Zrozumiano? - Minął ich i nie odwracając się, wyszedł z Wielkiej Sali.

- Gryfoni zawsze muszą popsuć całą zabawę. - Malfoy zmierzył Ginny zimnym wzrokiem.

- Cudowne dziecko Ślizgonów się znalazło. Lepiej zastanów się, co z tym zrobić, a nie zwalasz winę na mnie. Mam ci przypomnieć, co o takim zachowaniu…

- Och, nie kończ. Niech ci będzie, wstrętna kobieto. - Wyciągnął do niej ponad stołem Gryfonów dłoń. - W akcie dobrej woli i dla dobra wspólnego oraz naszego osobistego bezpieczeństwa, ogłaszam, iż ja Draco K. Malfoy zaprzestaję gnębienia obecnej tu Ginewry Weasley - wyrecytował wystarczająco głośno, by słyszała go cała szkoła.

- Ok. - Podała mu dłoń i mrugnęła figlarnie. - Ty chyba też masz transmutacje, prawda?

- Czyżbyś się martwiła o moją edukację?

- Raczej o jej brak. Sorry, zapomniałam się - dodała, widząc jego karcący wzrok.

Draco odszedł, mamrocząc pod nosem coś o kompletnym zidioceniu młodszego pokolenia. Do klasy wszedł przed dzwonkiem, od razu zajmując miejsce koło Harry'ego. Gryfoni i Ślizgoni co rusz rzucali zaintrygowane spojrzenia w stronę ostatniej ławki, gdzie obaj siedzieli, zwłaszcza, że Granger i Weasley zajmowali pierwszą. Każdy zastanawiał się, co mogło się stać, biorąc pod uwagę, że jeszcze dzień wcześniej, między wielką trójcą wydawało się być wszystko po staremu.

- Harry, co się dzieje? - Draco nie mógł pozbyć się uczucia, że o czymś nie wie i bardzo go to intrygowało.

- Nic - odpowiedział, spoglądając na niego. Gryfon gdy chciał, to bardzo dobrze potrafił ukryć swoje uczucia. Wtedy oczy miał przejrzyste jak kryształ i nie było w nich nawet cienia emocji. Właśnie tak jak teraz, co potwierdziło przypuszczenia Malfoya. Postanowił nie naciskać, wiedział, że albo Harry powie mu z własnej woli, albo w ogóle.


Trzaśnięcie drzwi obwieściło przybycie profesor McGonagall. Dziś w formie rozgrzewki, zafundowała im sprawdzian z materiału przerobionego w poprzednim roku, co skutecznie ucięło wszelkie rozmowy. Draco postanowił spróbować zapytać go jeszcze raz po skończonej lekcji, lecz nim zdążył choć otworzyć usta, Pottera już nie było. Roześmiał się z komizmu sytuacji, czym ściągnął na siebie zaskoczone i raczej głupawe spojrzenia pozostałych.

- Co cię tak rozbawiło, panie Malfoy, jeśli można wiedzieć? - Profesorka, która była jeszcze w klasie, widać również nie rozumiała jego zachowania, a pionowa zmarszczka na jej czole aż nadto świadczyła, że to się jej wręcz nie podoba

- Nic, profesor McGonagall. Po prostu zrozumiałem, dlaczego Harry jest najlepszym szukającym od stulecia. - Ciągle rozbawiony wyszedł, ścigany oburzonym sapnięciem nauczycielki. Śmiał się przez całą drogę na eliksiry. Jednak jego wesołość przerodziła się w zdenerwowanie, gdy uświadomił sobie, że nie ma tam Harry'ego.


***


Potter po wyjściu, a raczej ucieczce z klasy, skierował się do pokoi Remusa. Czuł, że musi z kimś porozmawiać, a wiedział, że Lupin nie ma już dziś więcej zajęć. Zapukał, a gdy nie doczekał się odpowiedzi, wypowiedział hasło. Salon mężczyzny był ascetycznie urządzony, ale teraz wyglądał, jakby przeszło przez nie tornado. Wszędzie walały się ubrania. Zza zamkniętych drzwi doszły go dziwne odgłosy. Pchnął je lekko i stanął oniemiały. Zobaczył swojego profesora i Billego Weasleya w dość jednoznacznej sytuacji. Remus, opierając się dłońmi o łóżko, wypinał się w kierunku młodszego mężczyzny, który z pochyloną głową, poruszał się za nim coraz szybciej. Jego długie, rude włosy tworzyły miedziane refleksy na jasnej skórze wilkołaka. Dźwięk, który zwabił go do sypialni, to były ich ciche, stłumione jęki i odgłos uderzeń ciała o ciało.

- Mocniej! - ochrypły krzyk Lupina otrzeźwił Harry'ego. Nie starając się być cicho, wybiegł na korytarz i pognał przed siebie, wypełniając płuca powietrzem. Nawet nie wiedział, kiedy na widok nagich mężczyzn, przestał oddychać. Zatrzymał się dopiero, gdy natrafił na ślepą uliczkę w lochach. Kurz i pajęczyny pokrywające korytarz, uświadomiły mu, że w tej części zamku, od bardzo dawna nikogo nie było. Osunął się bezwładnie po ścianie, starając nie myśleć o tym, co widział przed chwilą. Ciągle przed oczami miał te pełne erotyzmu ruchy, dźwięki, nawet zapach - ciężki, przytłaczający, odurzający. Przypomniał mu się jego niedawny sen. Znów poczuł bolesny dowód swojego podniecenia.

- Co się ze mną dzieje? - doskonale usłyszał niechcianą panikę w swoim głosie. Nie potrafił pozbyć się z głowy tych myśli i o zgrozo pragnień. Był aż nazbyt świadom, że to właśnie one są powodem jego obecnego stanu. Nie potrafił sobie z nimi poradzić.

Uniósł głowę, rejestrując obecność kogoś jeszcze. Ciemny cień stał oparty o ścianę naprzeciw niego.

- Potter.

- Profesorze.

Jednym machnięciem różdżki Snape zapalił wszystkie pochodnie w pobliżu, przyjemnie rozświetlając mrok.

- Nie pojawiłeś się na zajęciach. - Bezdenne oczy uważnie lustrowały chłopaka.

- To odejmij mi punkty - warknął Potter, najwyraźniej chcąc go sprowokować. - Poprawisz sobie humor.

- Dlaczego wydaje mi się, że sobie z czymś nie radzisz? - Jedna brew mężczyzny uniosła się w wyrazie oczekiwania.

- Bo jesteś przewrażliwiony?

- Potter, jak ty się odnosisz do nauczyciela? - Specjalnie przeciągał sylaby, by jeszcze bardziej zdenerwować chłopaka.

- Tak jak mi się podoba, dajcie mi wszyscy święty spokój! - Poderwał się na nogi i skrzyżował ręce na piersi, całym ciałem dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na tę rozmowę. - Albo nie. Chcesz wiedzieć co się stało?! - krzyknął. - Chciałem porozmawiać z Remusem i wiesz co zobaczyłem w jego komnatach? Widziałem, jak pieprzy się z Billem. Cholera! - Zaczął nerwowo chodzić od jednej ściany do drugiej.

- Czyżby gorszył cię seks dwóch mężczyzn? Nie, przecież sam jesteś gejem. - Snape odpowiedział sam sobie. Nagle się roześmiał, najnormalniejszym, wesołym i całkowicie pozbawionym ironii śmiechem. Harry zatrzymał się i po prostu gapił na niego w szoku. - Nie, to niemożliwe. - Mężczyzna popatrzył na niego i wybuchnął jeszcze większym śmiechem. - Nie powiesz mi chyba... Nie, nie wierzę. Złoty Chłopiec Gryffindoru, o którym krąży tyle plotek... Jesteś prawiczkiem? - bardziej stwierdził niż zapytał.

- Ok. masz mnie. Proszę bardzo, śmiej się. Czemu nie? W końcu jestem najlepszym materiałem do kpin. - Harry podpuszczał go ironicznie, ale w jego oczach pojawiło się coś dziwnie szklistego.

- Nie zrobisz mi tego, Potter. Nie wybuchniesz teraz płaczem. Jeśli to zrobisz poczęstuje cię Crucio! - Snape podszedł do chłopaka i uniósł jego głowę. Mimo to, Harry wytrwale wbijał swój wzrok w podłogę. - Spójrz na mnie.

- No dalej, śmiej się! - krzyknął, patrząc mu w oczy. Mimo że płakał, w jego spojrzeniu było coś twardego i nieugiętego, coś władczego.

- Harry. - Głos Severusa był teraz bardzo cichy, nie pozostało w nim nic z poprzedniej wesołości, nie był też, jak co dzień, przepełniony ironią. - Nie śmieję się z ciebie. Wyjątkowo i aż zaskakująco dla mnie samego, ale ta sytuacja... Doprawdy, nikt, nigdy mnie tak nie zaskoczył. Nawet, gdyby teraz mi ktoś powiedział, że Longbottom otrzymał tytuł Mistrza Eliksirów za wynalezienie serum wiecznego życia, byłoby to dla mnie mniej szokujące.

- Co moja … - Zarumienił się, nawet nie potrafił spokojnie o tym mówić. Był zły na siebie. - Co to ma z TYM wspólnego?

- Nie zauważyłeś? - W oczach Snape'a błysnęło coś mrocznego i złego. - Ciebie, takiego jakim jesteś, bez grania Cuda Dumbledore'a, można opisać różnymi przymiotnikami: zły, wredny, upierdliwy, ironiczny nawet sadystyczny, ale niewinny? Nie, niewinność zdecydowanie do ciebie nie pasuje.


Harry przez dłuższą chwile trawił te wyjaśnienia, a wszelkie emocje, odbijające się na jego twarzy, były dokładnie rejestrowane przez Snape'a.

Gdy szukał chłopaka, klął na czym świat stoi, że musi go niańczyć. Nie przyznałby się nawet przed samym sobą, że podczas wakacji zdążył się do niego przekonać, zwłaszcza, gdy Potter pokazał swoją prawdziwą twarz - twarz Ślizgona. Teraz nie cieszyło go robienie za psychologa. Powinien ugryźć się w język, ale wiadomość o tym, że chłopak ciągle jest prawiczkiem, niemal zwaliła go z nóg. Prawie co dzień słyszał rozmowy uczniów i to obydwu płci, którzy albo komentowali nowe podboje Pottera, albo sami chwalili się, że zaliczyli Złotego Chłopca. Pierwszy raz od dzieciństwa ktoś go tak bardzo zaskoczył, a sądził, że widział już wszystko. Samoanalizę przerwał mu śmiech Pottera. Chłopak znów płakał, ale tym razem z rozbawienia. Przez chwile Mistrzowi Eliksirów wydawało się, że się zapowietrzył, ale ten tylko oparł się o ścianę i kwilił.

Nie próbował mu przerywać. Nie nadawał się na psychologa, jego jedyne praktyki w tej dziedzinie obejmowały załamywanie ludzi. Wolał poczekać aż chłopak sam dojdzie do siebie, zwłaszcza, że jego stan niebezpieczne przypominał histerie.

- Czarny Pan mnie zabije… - jęknął bezgłośnie z frustracji.


***


W tym samym czasie, ktoś jeszcze próbował powstrzymać rozbawienie.

- Fortuna jest kochanką zła - Voldemort pogłaskał Nagini po głowie. - A w tej bajce to my jesteśmy źli.

Był bardzo zadowolony obrotem sprawy, tak bardzo, że już nawet przywiązanie Harry'ego do tego wilkołaka, przestało mu przeszkadzać. To powinno pomóc w uświadomieniu tej gryfońskiej wredocie, czego pragnie tak bardzo, że już nie potrafi znaleźć sobie miejsca.



Rozdział XIII Jak się nauczyć kochać bestię?


Draco zauważył Harry'ego zaraz po wyjściu z lochów. Chłopak siedział na najniższym stopniu schodów i wnioskując po jego szerokim uśmiechu, czekał właśnie na niego.

- Powiesz mi teraz co się stało?

- Och nic, fałszywy alarm. – Wyszczerzył się promiennie.

- Nie mam do ciebie sił, Harry. - Ślizgon wzruszył ramionami w akcie bezsilności.

- Nie przejmuj się, nawet Marvolo nie ma. Zwykle wyłącza się, jak zaczynam gadać od rzeczy. – Draco stanął w miejscu, starając się przyswoić sobie tę nowinę. Harry odwrócił się unosząc brew i wykrzywiając się kpiąco zapytał: – Idziesz?


Weszli do Wielkiej Sali w chwili, gdy wychodził z niej Mistrz Eliksirów.

- Potter, za mną – rzucił mężczyzna i nawet się nie zatrzymał, by sprawdzić czy chłopak go posłuchał. Nikt, nigdy nie odmawia wykonania polecenia, wydanego TYM szczególnym tonem. Harry'ego korciło przez chwile, by je zlekceważyć i udać się do stołu Gryfonów, ale wyczekująca poza Malfoya udaremniła jego plan. Ślizgon najpewniej zatachałby go do lochów na siłę, jeśli zaszłaby taka potrzeba.

Harry dogonił profesora przed samym wejściem do jego gabinetu. Poczekał aż wypowie hasło i od razu ruszył w stronę kanapy.

- Dokładnie, czuj się jak u siebie w domu - ironizował Snape, gdy chłopak rozsiadał się wygodnie

- Przepraszam, chyba się zagalopowałem, ale wiedziałem, że każesz mi usiąść. – Uśmiechnął się i rzucił mu niewinnie spojrzenie.

- Takim wzrokiem to możesz wpływać na młodego Malfoya, nie na mnie. - Odwrócił się, ale uwagi Gryfona nie uszedł błysk rozbawienia na twarzy profesora. – Czarny Pan chce cię widzieć.

Popatrzyli sobie w oczy. Snape nie mówił nic więcej, świadom, że Gryfon dzięki swojej zdolności i tak wszystko wie. Harry natomiast, domyślał się, co chodzi po głowie Mistrza Eliksirów.

- Przyszłość Voldemorta jest dla mnie najczęściej czarna plamą. – Odwrócił wzrok i wbił oczy w płomienie. – Kiedy mam się zjawić?

- A więc się pojawisz?

- Niektórym osobom się nie odmawia. Poza tym, jakbyś poszedł tam sam, prawdopodobnie by cię zabił.

- Niewątpliwie masz rację, choć trudno mi to przyznać. W tym momencie wolałbym po prostu uznać, że daje o sobie znać twoja, przez lata karmiona sławą Złotego Chłopca, pycha. Przyjdź do Zakazanego Lasu przed kolacją. Dumbledore myśli, że wróciliśmy do lekcji oklumencji, więc teoretycznie jesz u mnie posiłek.

- Czyżby to była randka? Wiesz, ostatnio trochę cię polubiłem, ale… - nie zdążył dokończyć, bo w jego stronę pomknęło zaklęcie łaskoczące. Zwijał się ze śmiechu, a nad nim z pełną satysfakcji miną stał Mistrz Eliksirów. - Prze…prze…przes… - nie potrafił dokończyć, pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.

- Mówiłeś coś?

- Prz…

- Więcej? Nie ma sprawy. Znaj moją dobroć, wyjątkowo dziś spełniam życzenia dzieci specjalnej troski. - Snape nasilił zaklęcie. Harry w kolejnym napadzie łaskotek spadł z kanapy i zaczął już płakać ze śmiechu. - Jak myślisz, gdybym tak teraz, w ramach swojego dobrego humoru, wlepił wszystkim Gryfonom miesięczny szlaban z Filchem, doceniliby moją dobrą wolę? - Uśmiechnął się z błogim wyrazem sadyzmu na twarzy. Rozmarzenie jednak szybko zamieniło się w szok, gdy poczuł jak coś teoretycznie miękkiego uderza go na wysokości brzucha, w praktyce stając się w wyjątkowo bolesny sposób twarde. Mężczyzna klapnął tyłkiem na podłogę, patrząc zaskoczonym wzrokiem na poduszkę leżącą na jego kolanach.

- Uderzyłeś mnie poduszką? Poduszką! – Nim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, Gryfon był już daleko za drzwiami. Wraz z cichym kliknięciem zamka w komnacie rozbrzmiał śmiech, najpierw cicho, by z każdą sekundą podnosić się o kolejne oktawy.


***


Harry wymknął się z zamku, unikając uczniów śpieszących na kolację. Dobrze ukryty w cieniu drzew, z dziwną niecierpliwością wyczekiwał spotkania z Marvolo. Miał uczucie jakby w jego brzuchu zamieszkało stado wściekłych i do cna pijanych motyli - czarnych motyli. Wiedział, że dziewczyny zwykły opowiadać o czymś takim z podnieceniem, jak o jakimś cudownym, niezapomnianym i podniosłym wydarzeniu. Dla niego było to jednak bardzo nieprzyjemne i nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego. Miał wielką ochotę odwrócić się na pięcie i zwiać, ale to nie rozwiązałoby problemu, a za karę Voldemort prawdopodobnie zrównałby Hogsmeade z ziemią.


- Potter. - Zaskoczył go głos Severusa. Mężczyzna, jak to miał w zwyczaju, stał całkowicie spowity w czerń i wtapiał się w ciemność. - Chodź za mną.

- Wiesz, zawsze się zastanawiałem, czy Riddle nie dawał ci lekcji, jak być uznawanym za największy koszmar przez samą postawę? – spytał, zmęczony milczeniem podczas marszu. Po części, miał też ochotę na słowną utarczkę ze Snape'em.

- Potter, jakbyś nie zauważył to Ślizgoni rodzą się z takimi zdolnościami – warknął i odwrócił się, by na niego spojrzeć. Harry dałby głowę, że było to spojrzenie pełne ironicznej wyższości, jakie zwykł posyłać mu na lekcjach eliksirów.

- No nie wiem. Mam w sobie cząstkę duszy największego sukinsyna czarodziejskiego świata i jakoś nie działam na ludzi paraliżująco.

- Jakbyś nie pamiętał, to niecałe cztery dni temu o mało nie przyprawiłeś Moody'ego o przedwczesne, ale bardzo pożądane zejście z tego świata, tylko jednym, krótkim spojrzeniem. Z żalem muszę oddać ci honor, bo nawet mnie się to nie udało. - Mężczyzna był wyraźnie rozbawiony i choć starał się tego nie okazywać, tembr jego głosu zdradzał niechętny szacunek dla tego dokonania. – Ale, jak sam mówiłeś, to tylko dzięki części Czarnego Pana w tobie

- Cholera, wiesz jak to zabrzmiało? Jesteś pewny, że nigdy nie pisałeś pornosów?

- Potter. Twoja niewyżyta, hodowana na hormonach wyobraźnia mnie zadziwia – szepnął Snape z wyraźnymi oznakami wzburzenia. Chłopak po raz kolejny go zaskoczył. Był wyuzdaną mieszanką niewinności i frywolności, jakby stawiał pierwsze kroki po nieznanym mu terenie.


Bez ostrzeżenia złapał Pottera za ramię i teleportował ich do lasu otaczającego Czarny Dwór, a raczej - jak mawiali Śmierciożercy - Cytadele. Ogromny zamek, górujący nad wierzchołkami drzew, zbudowany był z czarnego kamienia i miał osiem wież, z których każda była na innej wysokości. Najdziwniejszy w nim był jednak jego układ. Zwykle każda budowla ma jakiś plan, symetrie, cokolwiek. Jeżeli nawet coś się zmienia to tylko układ pokoi, ale nie jego ściany nośne czy rozmiar. Ten zamek sam się rozbudowywał. Jego korytarze tworzyły labirynt i nigdy nie pozostawały w tym samym układzie dłużej niż dzień. Był to doskonały sposób na zabezpieczenie prywatności. Gdyby nawet znalazł się wystarczająco odważny śmiałek, gotowy zwiedzić coś więcej niż dziedziniec, to zgubiłby się i prawdopodobnie już nie wrócił. Tak, ten zamek był przerażającą, ale i piękną twierdzą nie do zdobycia.


Wraz z Potterem stanęli przed podwójnymi, skrzydłowymi drzwiami z głową węża pośrodku. By wejść należało czekać na Sebastiana - dziwnego, ni to starego ni młodego człowieka, który służył Lordowi. Snape usłyszał nagle po swojej prawej stronie syk. To Potter rozmawiał z płaskorzeźbą w mowie węży. Severus z wysiłkiem opanował dreszcz. Mimo, że w swoim życiu widział wiele i na pewno nie należał do strachliwych, ten dźwięk go przerażał. Może to z powodu Czarnego Pana, bo ta umiejętność zawsze symbolizowała jego, a to co zwykle się działo, gdy zaczynał używać tego języka, było jak najgorszy koszmar.

Zamek cicho zatrzeszczał i po chwili uchyliły się drzwi. Pozwolił chłopakowi iść pierwszemu. Krótki, nisko sklepiony korytarz zaprowadził ich na dziedziniec. Szary kamień, z którego był bruk przechodził w czarny, układając się w wielki mroczny znak wpisany w linię koła. Po drugiej stronie stał prosty tron, bez żadnych upiększeń, za wyjątkiem podłokietników zakończonych głową węża. Tam właśnie czekał na nich Lord Voldemort.


Snape zatrzymał się i pochylił w niskim, pełnym szacunku ukłonie. Gdy się wyprostował, zaczął uważnie obserwować Pottera. Odkąd przenieśli się tu z Hogwartu, chłopak nie odezwał się słowem, jeśli nie liczyć pogawędki z drzwiami. Teraz stawiał każdy krok dokładnie na czerwonych kamieniach wyznaczających okrąg i uważnie oglądał płaskorzeźby na ścianach okalających podwórze. Dziwne sceny wyjęte z przeszłości magicznej historii świata.

Czarny Pan również obserwował chłopaka, zastygając w doskonałym bezruchu. Severus czasem się zastanawiał, czy on w ogóle oddycha w takich momentach. To wydawało się tak idealne, jakby zamieniał się w kamień. Kiedyś, w akcie pychy i próżności, próbował samemu wywołać taki efekt, ale mimo iż widzów tego spektaklu ogarniało przerażone oczekiwanie na jego kolejny ruch, to jednak nie było to, to samo. Po paru nieudanych symulacjach skończył z tym, rozczarowany własną nieudolnością. Teraz, patrząc na pierwowzór, zrozumiał czego mu brakowało. Czarny Pan pozostawał w bezruchu, a razem z nim zatrzymywało się wszystko wokoło, jakby nie chcąc wchodzić mu w drogę.

Snape obserwował obu. Drapieżny wzrok Lorda, czekającego na odpowiedni moment, by dopaść swoją ofiarę i Pottera wydającego się istnieć teraz w innym świecie. Choć może i tak było, z tym dzieciakiem nigdy nic nie było pewne.

Chłopak wolno przeszedł na środek kręgu.

- Krew… - jego szept był cichszy nisz szelest motylich skrzydeł, jednak coś nie chciało by ucichł, odbijając go echem od zimnych ścian. - Ból, krzyki. - Severus wstrzymał oddech, gdy zielone oczy skrzyżowały się z czerwonymi. Sekundy nagle stały się minutami. - Jesteś mordercą.

Powietrze uciekło z płuc Mistrza Eliksirów, nie pozostawiając po sobie żadnego życiodajnego tlenu.

- Tak.

- Wielu z tych, których zabiłeś, było niewinnych…

- Tak.

Snape czuł, że powinien coś powiedzieć, gdy jego Pan szybkim krokiem zmierzał do chłopaka. Powinien w jakiś sposób wyjaśnić, że to dla Pottera szok, że do niedawna był po Jasnej Stronie, że minie wiele czasu nim nauczy się rozumować jak oni. Jednak zachował milczenie. Widział tylko dobrze znany, zimny i pełen jakiegoś ukrytego, złego ognia, czerwony wzrok.

- Severusie. - Posłusznie podszedł do Lorda i odsłonił swoje przedramię. Poczuł lekkie szczypanie, gdy Czarny Pan wzywał Śmierciożerców poprzez jego mroczny znak. Na odchodnym, Snape rzucił jeszcze Harry'emu znaczące spojrzenie mając nadzieje, że chłopak okaże więcej rozumu. Wrócił na swoje miejsce w kręgu.


Cichy odgłos kroków towarzyszył pojawieniu się reszty Śmierciozerców. Dopiero teraz Mistrz Eliksirów zdał sobie sprawę, że zostali wezwani wszyscy. Nie dłużej niż trzy minuty zajęło zamknięcie Harry'ego w morzu czarnych płaszczy.

Potter uparcie wbijał swój wzrok w Marvolo, nawet gdy otoczyli go jego ludzie. Wszystkich zaskoczyła obecność Złotego Chłopca. Wewnętrzny Krąg zastanawiał się co planuje ich Pan, a pozostali, kto dostarczył tu chłopaka i tym samym zaskarbił sobie przychylność Lorda. Szmery rozmów trwały, póki Voldemort nie uciszył ich jednym ruchem dłoni.

- Witajcie, dziś mamy wyjątkowego gościa. Harry przywitaj się z obecnymi - zwrócił się do niego z jakąś perfidną słodyczą w glosie.

- Po moim trupie. - Choć jego syk był cichy, wszyscy go usłyszeli.

- Wiesz, że jesteś niegrzeczny? Uraziłeś ich uczucia, a z tego co wiem masz tam paru dobrych znajomych, prawda?

- Marvolo, wiesz co możesz zrobić ze swoim dobrym wychowaniem?

- Jaki bezczelny.

Chłopak zgrzytnął zębami, świadom, że mężczyzna chce go sprowokować.

- Po co mnie tu ściągnąłeś? Chcesz mi uświadomić, jak dobrze umiesz niszczyć ludzi? Jak łatwo idzie ci zabijanie? Udało ci się! Czuję, jak w każdym kamieniu tego dziedzińca wibruje krzyk twoich ofiar! Zadowolony?!

W tym momencie Voldemort, patrząc na tego chłopaka, nie mógł się oprzeć jednemu: nazwaniu go pięknym. Ten ogień w oczach zasłaniający niepewność i pragnienie zrozumienia jego zamiarów, dłonie zaciśnięte w pięści z bezsilnej złości, lekko uchylone wargi i przyspieszony oddech. Wszystko to sprawiało, że był teraz cholernie pociągający. Marvolo wiedział, że nie jest jedynym, który tak myśli, jednak na uświadomienie reszcie, że tylko on ma do tego prawo, przyjdzie czas później.

Tego chciałeś? – dodał Harry ciszej, już nie próbując przeniknąć jego umysłu, a jedynie czekając na to co miało nastąpić.

- Nie. - Podszedł znów do chłopaka, w drodze rozpakowując pakunek. Gdy stanął tuż przed nim, z jego dłoni spłynęła czarna tkanina, formująca się w płaszcz, taki, jak jego własny. Zarzucił go Harry'emu na plecy. - Sprowadziłem cię tutaj, byś udał się ze mną na akcję i zobaczył na własne oczy jak wygląda mordowanie.

Efekt tych słów był porażający. Pierwszy raz w życiu, Harry zrozumiał co znaczy powiedzenie, że słowa mają moc. Nie zaklęcia, a zwykłe słowa. Teraz widział tego efekty. Cisza jaka zapadła stała się przytłaczająca, wyczekująca, ale też i wzniosła. Ten dzień, będzie dla niego nowym początkiem, albo końcem. Wiedział, że teraz pora na jego krok. Musi się zgodzić, lub odmówić i odejść, ale wtedy zrobiłby krok w tył. Nigdy nie wchodzi się ponownie do tej samej rzeki.

- Dobrze.

Wargi Voldemorta wykrzywił uśmiech satysfakcji, a w oczach na krótką chwile błysnęła duma, zastąpiona szybko spojrzeniem zimnym, jak arktyczny lód. Jednak ten moment uświadomił Harry'emu, że podjął słuszną decyzję.


Czarny Pan zwrócił się do zgromadzonych:

- Dziś znów zaatakujemy, a tych którzy dotąd nie zauważyli informuję, że Złoty Chłopiec jest teraz jednym z nas. - Przez czarne szeregi przetoczyły się szmery i rozbawione śmiechy. Jednak zostały zignorowane. Gryfon patrzył na Marvola, jak zahipnotyzowany, gdy ten zakładał mu czarną maskę. - Nie oddalaj się ode mnie, Harry, nawet na centymetr, rozumiesz? - powiedział cicho Lord.

- Skoro tak bardzo się o mnie boisz, dlaczego chcesz bym szedł z tobą? - Jego pytanie było zadziorne, ale i podchwytliwe. Podświadomie czekał na odpowiedz, lecz logika mówiła mu, że powody Lorda nie mogą być takie jak jego.

- Skoro nie lubisz przemocy, czemu idziesz ze mną? - Złośliwy śmiech uświadomił Harry'emu, że jego pułapka była zbyt widoczna dla urodzonego Ślizgona. Zaklął szpetnie w myślach i nim zdążył zrozumieć co się dzieje, poczuł silne dłonie obejmujące go w pasie, a po chwili był w nieznanym sobie miejscu. Gdy oswajał się ze stratą tych mocnych ramion, wokoło rozpętało się już piekło. Nagle uświadomił sobie na co się zgodził i o czym zapomniał powiedzieć, a co już dawno spędzało mu sen z powiek, gdy myślał o takiej chwili. Wiedział, że kiedyś to nastąpi i przygotował sobie całą listę zakazów, a teraz, tak po prostu, o tym zapomniał - wystarczyło, że ten drań go dotknął. – Spokojnie, powiedziałem im żadnych dzieci, na resztę nie mógłbym się zgodzić. – Harry wzdrygnął się, gdy zimny oddech podrażnił skórę jego ucha. – Dobrze się czujesz? - zapytał mężczyzna.

- Tak - odpowiedział i spojrzał z determinacją na Czarnego Pana. Nie był świadom, że teraz wygląda jak jego delikatniejsza kopia, a jego oczy błyszczą przerażającym blaskiem, jak zwiastuny śmierci. Choć może to ich kolor wywoływał tak upiorne wrażenie...

- Patrz. - Marvolo odwrócił go i stanął za nim, pozwalając zobaczyć, jak po ulicy sączy się krew. Zewsząd dochodziły go krzyki. Dopiero teraz Harry uświadomił sobie, jaki wokół panuje hałas. Śmierciożercy miotali zaklęcia niewybaczalne i torturujące, a ich ofiary wyły z bólu i przerażenia. Wstrząsnął nim widok ciał i ich oderwanych części. Na jedną, krótką chwile wstrzymał oddech i gdyby nie stojący za nim Marvolo, uciekłby do najbliższego miejsca, gdzie mógłby zwymiotować. Ale nie mógł tego zrobić, zdusił torsje głębokimi oddechami, uspokajając żołądek. Okazało się, że zapach krwi wcale go nie odrzucał, wręcz przeciwnie, czuł się tym zafascynowany. Pierwsza odraza minęła. Podjął decyzję i teraz już nie mógł się z tego wycofać.


- Chcesz już wracać? – Znów ten głos, tym razem w jego głowie. Poczuł jak żelazne kleszcze zaciśnięte na jego sercu od momentu, gdy Czarny Pan zamknął przed nim swój umysł, znikają, a w ich miejsce pojawia się znajome uczucie pełności i bliskości.

-Nie. - Sam był zaskoczony pewnością z jaką to powiedział. Jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Ministerstwo już się dowiedziało o ataku i na polu bitwy, a raczej rzezi, pojawili się Aurorzy.

- Wystarczy! - krzyknął Voldemort.

Harry czuł zadowolenie Marvola, gdy ten przesyłał mu swoje myśli. Nie zastanawiając się już nad tym co robi, odwrócił się do niego, uświadamiając sobie zarazem, że Śmierciożercy wykończyli prawie wszystkich wysłanników Ministerstwa. Nad ich głowami rozbłysnął Mroczny Znak. To co miało się stać zostało zrobione, więc teleportowali się z powrotem do zamku.


Ponownie stał na środku dziedzińca Czarnego Dworu. Czuł na sobie spojrzenia zgromadzonych, gdy Lord powoli zdejmował jego maskę.

- Od teraz jesteś całkowicie mój. - Mentalny szept w jego głowie sprawił że zadrżał. Marvolo jednym ruchem dłoni oddalił Śmierciożerców.

Wydawało się, że minęła wieczność, gdy tak stali i patrzyli sobie w oczy. Harry poruszył się, bardzo wolno pokonując niewielki dystans pomiędzy ich ciałami. Lekko trzęsącą się dłonią dotknął policzka Marvola, tak chłodnego pod jego rozgrzaną skórą. Ośmielony brakiem jakiegokolwiek protestu, wplótł palce w miękkość jego włosów. Stanął na palcach i bez ostrzeżenia przycisnął swoje wargi do jego ust. Przez chwilę myślał, że Marvolo nie zareaguje i odrzuci go, ale stal w oczach Lorda stopiła się, nie tracąc jednak nic ze swojej twardości. Pocałunek pogłębił się i Harry poczuł jak mężczyzna przyciąga go do siebie. Języki rozpoczęły walkę o dominacje, a ich umysły stopiły się w jedno.

- Jesteś skurwielem, że zmusiłeś mnie do patrzenia na to - wydyszał Harry w przerwach między kolejnymi pocałunkami.

- Mogłeś odmówić. - Wyzwanie błysnęło w czerwonych oczach, każąc mu zrobić to teraz. Harry owinął jego szyje ramionami tak mocno jakby nie chciał go nigdy puścić. To wystarczyło za całą odpowiedz.

- Wiesz, że nie mogłem. - Chłopak był zły na siebie, że ktokolwiek ma nad nim taką władzę. Voldemort przerwał pocałunek, unieruchamiając w swoich rękach głowę chłopaka.

- Nie, nie mogłeś. Jesteś mój i to całym sobą. Ale zapamiętaj sobie jedno: nie skrzywdzę cię, nie potrafię.

Znów go pocałował, tym razem brutalniej i mocniej niż kiedykolwiek i jakby zaprzeczając własnym słowom, ugryzł jego wargę z taką siłą, że obaj poczuli metaliczny smak krwi. Harry zrozumiał to nieme przesłanie.

- Więc nie mogę liczyć na to, że w tym układzie będzie coś normalnego? - Cichy, gardłowy śmiech Marvolo sprawił, że niespodziewanie stał się bardziej ludzki, ale nadal był mroczny. Harry podejrzewał, że nawet gdyby wypił eliksir wielosokowy i zmienił się w McGonagall, to pozostałaby ta ukryta groźba i czarna aura wokół jego osoby.

- Nie, nie możesz, a choć transwestytyzm nie jest moim ukrytym zboczeniem, to bycie twoją opiekunką w Hogwarcie jest nawet kuszącą wizją.

Wściekły rumieniec wpłynął na policzki Gryfona i chcąc choć trochę zamaskować swoje zakłopotanie, znów wpił się w wargi Marvolo.



Rozdział XIV Powstań i lśnij.

Modlił się, by po tym wszystkim, jego żołądek nie dołączył w podróżach po kanalizacji Hogwartu do Jęczącej Marty. Był zniesmaczony własną naiwnością. Powiedział Severusowi, że nic mu nie jest i sobie poradzi, a nie doszedł nawet do drugiego piętra, gdy musiał znaleźć jakąś łazienkę. Ciałem Harry'ego znów wstrząsnęły torsje. Przed oczami miał widok dzieła Śmierciożerców. Wiedział, że w każdej chwili mógł odmówić Marvolo, jednak chciał zobaczyć to o czym do tej pory czytał w Proroku. Wtedy wydawało mu się to przerażające, teraz był tego pewien. Jednakże, miał dziwne przeczucie, że Voldemort uczynił to gorszym niż miało być, by go przerazić, zniechęcić, obrzydzić mu to wszystko. Jakby chciał mu pokazać, że jest zły i Harry powinien uciekać albo przyzwyczaić się, że takie rzeczy będą na porządku dziennym. Mężczyzna nie próbował go do niczego zmuszać, a to było jeszcze gorsze, bo sprawiało, że cała odpowiedzialność za wybraną drogę spadała na niego. Nie chciał być stawiany przed takim wyborem - pogodzenia pragnienia przeżycia z niechęcią do niszczenia ludziom życia i jego własne przekonania, w których nie było miejsca na nietolerancję. Odciął się od tych myśli, świadom, że nie jest na siłach podejmować teraz jakichkolwiek decyzji.

Podniósł się z klęczek i podszedł do umywalki. Jego twarz w lustrze wyglądała upiornie. Obmył ją zimną woda i przepłukał usta, następnie ruszył do wyjścia, podpierając się dłonią o ściany. Wieża Gryffindoru wydała mu się w tej chwili zbyt odległym celem, jednak wspomnienie ciepłego i wygodnego łóżka było wystarczającą motywacją do dalszej drogi.


***


Powieki ważyły tony. To było jego pierwsze odczucie, gdy obudzili go krzątający się w dormitorium współlokatorzy. Leżał czekając aż wszyscy się wyniosą i w międzyczasie oceniał swoją sytuację. Był cholernie zmęczony. Miał coś w rodzaju kaca, a zarazem odczuwał dziwną lekkość. Wszelkie decyzje zostały podjęte i teraz musi się skupić na odpowiednim rozegraniu tej partii z Marvolo.


Wielka Sala była głośna jak zawsze. Wszyscy albo rozmawiali, albo kłócili się bądź spierali, albo wymieniali plotki. Zrobił krok w stronę stołu Gryffindoru, ale jedyne wolne miejsce znajdowało się obok Rona. Jego żołądek wyraźnie buntował się przeciwko takiemu rozwiązaniu. Wzruszył ramionami i jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, usiadł koło Malfoya. Zapadła totalna cisza. Wszyscy wlepiali w niego wzrok i tylko Ślizgon mrugnął porozumiewawczo, nalewając mu spory kubek kawy. Pewnie cienie pod oczami były bardziej widoczne niż mu się wydawało. Położył głowę na stole i przymknął oczy, nie zwracając już większej uwagi na wybuchający ze zdwojoną siłą gwar. Bardzo w tym pomocna okazała się dłoń Malfoya, masująca od niechcenia jego plecy.

- Zjedz coś, nie chcemy przecież, by Czarny Pan mnie publicznie zlinczował, gdy wylądujesz u Pomfrey z osłabieniem.

- Lord Bydlak jest zbyt zajęty własnym tryumfem, by się nami interesować - podsumował Harry, a Draco parsknął, z ledwością opanowując chęć głośnego roześmiania się.


***


- Dlaczego Harry siedzi przy twoim stole, Severusie? - Minerwa McGonagall pierwszy raz w życiu nie wiedziała co ma zrobić. Patrzyła na swojego wychowanka i... no właśnie i co?

- Podejrzewam, że siedzi tam w celu spożycia posiłku, zresztą jak my wszyscy. - Mistrz Eliksirów nawet nie raczył spojrzeć na kobietę, jego cała uwaga skupiona była na Gryfonie. Szukał wszelakich oznak kaca moralnego, histerii, szoku, czegokolwiek co miałoby związek z wydarzeniami ostatniej nocy. Jednak, jeśli nie liczyć zmęczenia, to nie było tam nic. Albo chłopak był naprawdę dobrym aktorem, albo… miał więcej wspólnego z Lordem niż Snape chciał przyznać.

- Tyle to i ja wiem, jednak czemu robi to przy twoim stole? - Kobieta była wyraźnie poirytowana. Severus wreszcie zwrócił na nią swoje zimne, bezdenne oczy.

- Czy ja jestem rzecznikiem prasowym Zbawcy Świata, by wiedzieć dlaczego robi on coś takiego, a nie innego? – powiedział to na tyle głośno, by usłyszał go każdy, jednak nie na tyle, by uznano, że krzyczy.

- Severusie… - ostrzegawcza nuta w głosie wicedyrektorki sprawiła, że mężczyzna stracił nawet ochotę do udawania, że jest miły i przyjazny środowisku, bo w istocie nie jest - choćby przez ciągłe zatruwanie go toksycznymi eliksirami.

- Och, skoro tak bardzo pragniesz wiedzy, to uprzejmie cię informuje, że pan Potter, w całej swej chwale i poszanowaniu dla pozostałych uczniów, postanowił zaszczycić swą obecnością inny Dom niż Gryffindor, by podnieś jego instynkty moralne oraz zintegrować się z nim. - Uśmiechnął się złośliwie. - Mówiąc prościej, ma dość lwiaczków i chce bez niestrawności zjeść posiłek, podobnie jak ja. Tyle, że widać w moim przypadku nie można liczyć na taką łaskę. - Wstał i wyszedł, ścigany zgorszonymi spojrzeniami kadry nauczycielskiej i rozbawionymi uczniów. Choć ci ostatni nie bardzo wiedzieli, jak powinni odebrać jego słowa i zachowanie.


***


Harry, ignorując cały szum wokół swojej osoby, zabrał się za jedzenie, zerkając w przelocie na pierwszą stronę Proroka Codziennego trzymanego przez Draco.

- Kolejny atak? - zapytał Harry jakby od niechcenia. Malfoy, zamiast mu odpowiedzieć, rzucił mu spod ściągniętych brwi zamyślone spojrzenie. Po chwili jednak jego czoło się wygładziło, a w kącikach ust zaigrał łobuzerski uśmiech.

- Chyba nie muszę ci mówić, co napisali? - Odpowiedź nie była potrzebna, zrozumieli się bez słów.

Nie powrócili już do tego tematu przez cały dzień. Harry udawał, że nie było pytania, a Draco miał podejrzanie zadowoloną minę - jak kot, który właśnie dobrał się do śmietanki. Po zajęciach wyszli na błonia, siadając nad jeziorem. Po półgodzinnym milczeniu, dołączyła do nich Ginny. Gryfon z niejakim rozbawieniem patrzył, jak dziewczyna przekomarza się z jego przyjacielem, a ten ewidentnie naburmuszony, oddaje jej pięknym za nadobne. Ślizgon jednak musiał lubić rudowłosą, bo jak na swoje możliwości, to był dla niej bardzo miły. Wygrzewając się w ostatnich promieniach słońca, sam nie wiedział, kiedy zasnął.


***


Tydzień minął niepostrzeżenie i zwyczajnie. Właśnie wpatrywał się w gwiazdy na Wieży Astronomicznej. To było jedno z jego ulubionych zajęć podczas długich nocy, gdy nie mógł spać. Oglądanie nieba i czekanie na wschód słońca. Teraz wszakże, był drażniąco świadom zbliżającego się towarzystwa. Blaise, jeszcze niezdecydowany, zatrzymał się na schodach, ale widać jego determinacja nie obejmowała odwrotu. Harry nie dał po sobie nic poznać, że się go spodziewał. Skinął mu głową, posyłając zaskoczone spojrzenie. W przyćmionym świetle pochodni, obserwował każdy ruch chłopaka. Wiedział, co zamierza zrobić Ślizgon, jednak tym razem miał ochotę mu na to pozwolić. Był już zmęczony milczeniem i obojętnością Marvolo. Wiedział, że zachowuje się z wyrachowaniem i wykorzystuje Zabiniego do własnych celów, ale jego filozofia na dziś obejmowała całkowicie egoistyczne pobudki. Poza tym Blaise też nie miał w stosunku do niego szlachetnych planów. Jego rozmyślania przerwał dotyk zimnych warg na jego ustach.

Pocałunek był bardzo delikatny, badawczy. Ślizgon nie chciał znów przestraszyć Gryfona. Gdy nie napotkał oporu, przyciągnął go do siebie i wpił się mocniej w te upajająco słodkie usta. Miał wrażenie jakby smakował nieba. To było uzależniające i doskonalsze niż cokolwiek innego, czego do tej pory doświadczył.


Harry pozwalał się całować, jednak nie stało się nic czego oczekiwał. Czuł się zawiedziony. To było takie zwyczajnie, zero ekscytacji czy podniecenia. Nic. W jego umyśle pojawiła się zdradziecka i bardzo niepokojąca myśl. Czy to możliwe, że tylko Voldemort potrafi go pobudzić? Czyżby tylko jego pocałunki na niego działały? Przypomniał sobie smak tamtych warg i jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Zrezygnowany naparł dłońmi na Blaise’a, chcąc go odepchnąć , ale chłopak nie pozwolił mu na to, przyciskając go do zimnego muru. Dopiero teraz dotarło do Harry'ego w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazł. Przestraszony odruchowo uniósł kolano i uderzył nim w krocze agresora. Zabini krzyknął z zaskoczenia i bólu, a Potter szybko przemknął obok zwijającego się w agonii chłopaka.


***


Do tej pory uważał się za racjonalnie myślącą istotę. Zimną i wyrachowaną. Swoje spostrzeżenia opierał na długich latach obserwacji własnego zachowania. Nigdy nie zdarzyło mu się odczuwać silniejszych emocji, czasem pojawiały się ich przytłumione echa, tak nikłe, że prawie niewyczuwalne, aż do dziś. Teraz siedział nieruchomo przed kominkiem i zgniatał w dłoni pozostałości po rozbitej szklance. Był wściekły, bardzo wściekły. Jednak nie to było dla niego problemem. Wściekłość mógł spożytkować, zrobić z niej siłę twórczą. Jego trzewia paliło coś jeszcze. Coś tak prozaicznie ludzkiego, coś czego zidentyfikowanie zajęło mu dobre kilkanaście minut. To była… zazdrość. Wściekły syk, jaki wydobył się z jego gardła, niósł w sobie gniew i pragnienie zemsty.

- Będziesz miała swój posiłek, Nagini, bądź tego pewna.


***


Harry był bezsilny. Do tej pory łudził się, że to co czuł do Marvolo, to tylko sympatia, jakiś rodzaj przywiązania, może instynkt samozachowawczy. Nie dopuszczał do siebie insynuacji Dracona, jakoby kochał tego gada, a jednak tak było. Przywarł czołem do chłodnej faktury muru. Nie wiedział co robić. Znaczy się wiedział, ale brakowało mu odwagi. Otworzył oczy, w których zabłysła determinacja. Nigdy w życiu nie był tchórzem, a teraz miał zamiar zdobyć to czego chce, bez względu na wszystko. Wyciągnął z kieszeni świstoklik do Czarnego Dworu i pobiegł w stronę Zakazanego Lasu. Nie chciał, by ktokolwiek, a raczej konkretna osoba w postaci dyrektora, wyczuła, że przeniósł się gdzieś ze szkoły.


Tak jak się spodziewał, wylądował w środku kamiennego kręgu. Na jego twarz padały krople deszczu z otwartego sklepienia. Ich ciche brzęczenie było jak stukot bębnów przed bitwą. Uświadomił sobie nagle, że to właśnie bitwę będzie musiał teraz stoczyć. Marvolo, którego wyczuwał w swoim umyśle, był wściekły i żądny mordu. Marvolo, który stanął przed nim, był pięknym wcieleniem śmierci i zniszczenia. Jego skóra wydawała się lśnić, co potęgowały jeszcze krople deszczu. Wilgotne kosmyki włosów opadały na czoło w delikatnych falach. Był piękny i niebezpieczny, jak jadowity wąż szykujący się do ataku.


Harry nie zdawał sobie sprawy, jak wygląda w oczach Voldemorta. Nie wiedział, że jego skóra również lśniła, a oczy miały niezgłębiony, tajemniczy wyraz. Był jak grzech i pokusa, które należy popełnić i poddać się im. Voldemort wiedział, po co się tu pojawił. Niedawne wspomnienie pocałunku Harry'ego z kimś innym, sprawiało, że podniecenie mieszało się w nim z furią. Nie myślał już racjonalnie i zimno, jak miał w zwyczaju. Pragnął naznaczyć go jako swojego, od początku do końca, nawet jeśli oznaczałoby to, że będzie musiał w zamian oddać mu swoją dusze.

Długimi krokami podszedł do chłopaka i objął go zaborczo w pasie. Ich magia zawirowała wokół nich, mieszając się ze sobą i potęgując uczucie nierealności chwili.

- Kocham cię – powiedział Harry. Oczy Marvolo rozszerzyły się w szoku. Poczuł jak coś szponiastego wbiło się w jego dusze i szarpnęło ją boleśnie.

- A więc oddaj mi się, cały. Oddaj mi swoją duszę - szepnął Lord, ukrywając swój ból daleko za zasłoną obojętności.

- Jest już twoja… - Położył swoją małą dłoń w miejscu, gdzie powinno być serce Lorda, a gdzie nie było czuć jego bicia. - Ale ja pragnę też twojej. - Mierzyli się w milczeniu wzrokiem. Harry zrzucił wszelkie osłony, stał się przejrzysty jak diament i tak samo twardy.

- Więc ją sobie weź.

Chłopak poczuł, jak mężczyzna wciąga głęboko powietrze, zafascynowany grą światła w kroplach deszczu na jego skórze. Wydawało się, jakby każda z nich emanowała swoim własnym blaskiem, niczym gwiazdy. A może tak w istocie było?

Obaj czuli moc, która ich otaczała - pierwotną i dziką magię.

- A więc wezmę, lecz pozwól jej dla mnie powstać i lśnić.

Marvolo nie odpowiedział. Przyciągnął Harry'ego bliżej i pocałował zaborczo i mocno, odciskając na nim swoje piętno. Pozwolę, pomyślał, lecz najpierw przypieczętujemy ten pakt, mój aniele.



Rozdział XV - Nawet największy potwór może być schwytany



A bestia spojrzała w lico Pięknej...

a Piękna umknęła jej uściskowi.

Od tego dnia...

nie było go dla tego świata.*



Marvolo, ostatkiem sił zebrał resztki swojej samokontroli. Oplótł szczelnie ramiona wokół Harry'ego i przeniósł ich do swojej sypialni. Był boleśnie świadom poddańczego i całkowicie mu uległego ciała. Do szału doprowadzała go świadomość, że chłopak jest gotowy oddać mu się, bez względu na wszystko. Pchnął go lekko na łóżko, rejestrując każdy szczegół i ślad emocji na tej pięknej twarzy. Zaskoczenie, rozczarowanie, ból - wszystko to dominowało na niej, póki nie klęknął u jego boku i nie uwięził tych opuchniętych i grzesznych ust w kolejnym pocałunku.

Trzymał na wodzy rozszalałą bestię, którą zbudziły dwa słowa, wypowiedziane ledwie parę chwil wcześniej. Twarz wykrzywił mu grymas wściekłości. Miał ochotę rozszarpać gołymi rękami tą smukłą szyję, wyginającą się tak wdzięcznie w jego stronę. Przeciągnął po niej swoją dłonią, obejmując i badając. Po chwili cofnął dłoń, zjeżdżając nią na zapięcie koszuli chłopaka. Metodycznie rozpinał każdy guzik, mocno się na tym koncentrując. Pozwoliło mu to odbudować mury odgradzające bestię od rzeczywistości. Warknął głucho, gdy potwór szarpnął się w uwięzi i prawie znów nie zerwał łańcuchów. Przycisnął wargi do szyi Harry'ego, delektując się zapachem skóry i drżeniem wątłego, młodego ciała. Uspokoił się, gdy płuca wypełniła mu ta rozkoszna woń. Ostatni guzik poddał się jego woli. Palce chłopaka wplotły się we włosy Marvola, więc posłusznie uniósł głowę i pogrążył się w stopionym szmaragdzie jego wzroku. Mógłby przysiąc, że zobaczył w nich odbicie bestii, z którą walczył. Wrażenie jednak minęło, pozostawiając po sobie pragnienie i niedosyt. Schylił głowę i złożył pocałunek na najbliższym skrawku skóry, jaki miał pod sobą. Jednocześnie czuł, że musi jak najszybciej to zakończyć i uporać się z potworem, którego obudził Harry.

Rozpiął spodnie nastolatka i bezceremonialnie objął dłonią jego nabrzmiałą męskość. Delikatnie, jakby z lekka leniwie, pogładził go po całej długości, by po chwili zaskoczyć, zaciskając na nim palce. Zaczął wykonywać posuwiste, pewne ruchy. Chciał tylko jednego, doprowadzić tego zielonookiego diabła do spełnienia i odzyskać wreszcie panowanie nad własną duszą. Własną? Zazgrzytał zębami w swojej głowie. Wpił się w wargi chłopaka, by zapomnieć. Pocałunek był szaleńczy, desperacki, tak jak jego pragnienia, nad którymi teraz musiał zapanować. Zwiększył tempo swoich ruchów, czując, jak mięśnie młodszego czarodzieja napinają się. Przesunął kciukiem po wilgotnej główce penisa, zataczając okręgi wokół otworu. Spił z warg Harry'ego krzyk rozkoszy. Gdy poczuł nasienie na swojej dłoni, jego własnym ciałem wstrząsnął delikatny, prawie niezauważalny, dreszcz. Tak bardzo tego pragnął, potrzebował.

Z miażdżącą siłą zacisnął szczękę i wtulił twarz w zagłębienie szyi chłopca. Harry zaczął się uspokajać, a rytm jego serca wyznaczał senne zamroczenie. Spełnienie pozbawiło go sił - zasnął. Marvolo, już się z tym nie kryjąc, ponownie upajał się widokiem tego rozkosznego ciała. Bestia nadal w nim szalała i żądała od niego wzięcia tego cudownego prezentu, ofiarowanego mu z taką niefrasobliwością. Gdyby jej uległ, miałby już wszystko czego pragnął. Racjonalna strona jego natury mówiła mu, że jest to bardzo dogodne rozwiązanie. Panowałby nad Potterem ostatecznie, dokończyłby pakt - magia, krew, dusza.

Zacisnął powieki. Był wściekły na siebie, Pottera, na cały świat. Wszystko w nim walczyło, by postawić na swoim. Nie mógł posłuchać rozumu, bo oznaczałoby to skrzywdzenie chłopaka. Bestia również nie była dobrym rozwiązaniem. Harry, mimo pozornej pewności i pożądania, nie był jeszcze gotowy, by oddać się komukolwiek tak całkowicie.

Kocham cię” - na to wspomnienie, kolejne warknięcie na granicy słyszalności ludzi poharatało jego krtań. Czuł nieznośne pragnienie, które domagało się zaspokojenia. Wycharczał zaklęcie czyszczące i wygodniej ułożył młodszego czarodzieja, opasając go ciasno swoimi ramionami. Ciepło jego ciała i zapach działał uspokajająco. Uśmiechnął się, czując, jak bestia w nim świadoma bliskości Harry'ego, udobruchała się. Dziś zadowoli się jego szczęściem, wiedząc, że w niedługiej przyszłości dostanie więcej. Umościła się wygodnie w miejscu, gdzie kiedyś było jego serce i dała mu spokój, na jakiś czas. Tę noc będzie mógł przespać bez tego nieznośnego bólu, który sprawiała mu swymi szponami.


***


Voldemort doprowadził chłopaka do porządku. Patrząc na to śpiące wcielenie niewinności, nikt nie mógłby powiedzieć, że jeszcze niedawno to ciało szalało w jego ramionach z pożądania i rozkoszy. Wziął go na ręce i przeniósł na dziedziniec. Severus już czekał. Z prawie niezauważalną delikatnością i ostrożnością, Czarny Pan przekazał mu chłopaka.

Snape nie wiedział, jak ma to rozumieć. Śpiący ciężar w jego ramionach - mały Gryfon, który najwyraźniej nadal nie pamiętał, że wcale nie jest niezniszczalny, a świat różowy. Mistrz Eliksirów zaczął się bać. Nie o siebie, czy szanse Ciemnej Strony. Nie bał się, że zostanie odkryty. Jego serce wypełniała obawa o to małe coś, co tak niefrasobliwie tańczyło tam, gdzie inni bali się nawet stąpać. Miał nadzieje, że lód nie zapadnie się pod jego stopami, mimo, że nadciągała odwilż.


***


Harry od pół godziny stał pod prysznicem. Gorąca woda rozgrzewała jego skostniałe ciało. Głowę wypełniały mu obrazy ze spotkania z Marvolo. Każdym zakończeniem nerwowym i mięśniem pamiętał ofiarowaną mu rozkosz. Nie potrafił jednak pojąć, czemu nie dokończyli. Ofiarował mu się przecież cały. Z drugiej strony, podświadomie, był za to wdzięczny. Nie wiedział, czy naprawdę jest gotowy, by zrobić coś takiego. Może nigdy nie będzie tego pewny. Uspokajała go myśl, że mimo wszystko chce, by to ten mężczyzna był jego pierwszym. Utwierdziło go w tym coś, co zobaczył w jego oczach. Coś dziwnego, pozornie przerażającego, coś trzymanego na uwięzi i spętanego. Coś w czego bliskości czuł się niewiarygodnie bezpieczny. Wydawało mu się, jakby to był jego prywatny raj i anioł… nie, diabeł stróż. Zaśmiał się nerwowo na takie skojarzenie. Zachowuję się jak dziewczyna, pomyślał. Szybko zakręcił wodę i wyszedł owijając się w biodrach ręcznikiem.


***


- Harry, ten twój wilkołak naprawdę musi się tak obnosić ze swoimi preferencjami? - W tym momencie, Draco, dużo bardziej przypominał wilka niż Remus, ale Gryfon wolał go o tym nie informować.

- O co ci znowu chodzi?

- Lupin i Weasley. Razem, prawie cały czas. Można oszaleć od tych ich ukradkowych spojrzeń i przekradania się po korytarzach - zawarczał. - Wczoraj nakryłem ich w mało używanym korytarzu lochów. Zachowują się gorzej niż niewyży… - nie dokończył, przewrócony przez małe, rudowłose i bardzo wściekłe stworzenie płci pięknej.

- TY WREDNY, UPIERDLIWY, WKURZAJĄCY, ŚLIZGOŃSKI GADZIE. - Dziewczyna akcentowała każde słowo, zamieniając je w ciche, groźne syki. Zmrużyła oczy, wpatrując się intensywnie w jego twarz. Mierząc się spojrzeniami nawet nie zauważyli, że pokaźna część uczniów zgromadzonych na błoniach przypatruje się uważnie tej scenie. Ale czemu się dziwić, skoro Gryfonka, do tego Weasley, siedziała okrakiem na Draconie - Księciu Slytherinu - Malfoyu.

- Jak już, to smoku, a nie gadzie, Ginny. Nie obrażaj moich ulubionych zwierzątek - poprawił ją Harry. Dziewczyna tylko spiorunowała go wzrokiem i znów całą uwagę skupiła na blondynie.

- Draco, pokazałbyś na co cię stać. Przez ciebie cierpi reputacja Ślizgonów. - Pansy wyszczerzyła się do wyraźnie wściekłego chłopaka.

- Och, bardzo zabawne. Jeśli jej coś zrobię, to Harry poszczuje mnie jakimś wężem, albo strzeli focha. A znów, jak nic nie uczynię, to moją reputację diabli wezmą.

- Mugole mówią na to: „być między młotem a kowadłem”, słoneczko - Ginny była wyraźnie dumna ze swojej górującej pozycji. Jednak jej pewność siebie zachwiała się w posadach, gdy zobaczyła złośliwy błysk w stalowych oczach.

- Ja bym powiedział: szach... - Ręka chłopaka bez zapowiedzi zacisnęła się na tali dziewczyny, przyciągając ją do twardego, umięśnionego torsu. Pocałował ją, pewnie i namiętnie. Czuł satysfakcje, widząc ciemny rumieniec na jej policzkach i błyskawice w oczach. Jednak oddała mu pocałunek, nim odskoczyła od niego jak oparzona. - ...i mat, księżniczko. - Wyszczerzył się złośliwie, świadom swojego zwycięstwa. Zignorował zamieszanie i plotki, jakie wywołał ten występ i uśmiechnął się tylko sardonicznie w odpowiedzi na cichy śmiech Pansy.

- Harry, chyba tak tego nie zostawisz? - dziewczyna zrobiła proszącą minę.

- To była uczciwa konfrontacja, Ginny, nic nie mogę zrobić. Lepiej spraw, by musiał się uciec do zastosowania ciosu poniżej pasa, wtedy pogadamy. - Draco zaśmiał się gardłowo na wzmiankę „poniżej pasa”, czym jeszcze pogłębił zawstydzenie Gryfonki.

- Nie wiedziałam, Draco, że masz tak mało okazji do całowania dziewczyn, skoro korzystasz z każdej nadarzającej się okazji - powiedziała kąśliwie.

- Och, nie doceniasz siebie, a takiej okazji nie mogłem zmarnować. Co więcej, czekam na następne. - Podniósł się do pozycji siedzącej, a Ginewra z piskiem odskoczyła, chowając się za śmiejącą się w głos Parkinson.

- Niewyżyty erotoman!

- Niech cię tylko... - nie dokończył, uciszony przez dłoń Harry'ego zasłaniającą jego usta.

- Dość! Albo będę musiał ją pomścić - Gryfon zakończył spór. Malfoy posłał dziewczynie jednoznaczne spojrzenie mówiące „później”.

Harry uśmiechnął się tajemniczo. Doskonale się bawił, widząc przekomarzania tej dwójki. Zastanawiał się tylko, kiedy doprowadzi to, u któregoś z nich, do poważnego uszczerbku na zdrowiu lub psychice.

Wrócił myślami do słów Dracona.

W istocie, romans Lupina dla uważnego obserwatora był aż nadto widoczny, pomijając już to, że mężczyzna chodził cały w skowronkach. Te jego ciągłe wizyty w okolicach chatki Hagrida i płomienne spojrzenia były doprawdy zabawne, dosłownie, jak para zakochanych nastolatków - niefrasobliwi i wolni. Ich związek był co najwyżej zbyt ognisty, jak na szkolne warunki, jednak nie powinien nikomu przeszkadzać.

Poczuł ukłucie w piersi, niestety nie mógł tego powiedzieć o sobie. Większość czarodziei, dowiedziawszy się kogo najbardziej pragnienie Zbawca Świata, zażądałaby umieszczenia go w świętym Mungu, albo od razu w Azkabanie. Otrząsnął się z niewesołych myśli, nim ich odbicie mogłoby pojawić się na jego twarzy. Wspominając Remusa, przypomniał sobie, że już dawno nie pisał do swojego ojca chrzestnego, musi to nadrobić.

Rozglądnął się po uczniach, tłumnie zgromadzonych na błoniach. Jego spojrzenie przyciągnął Ron. Chłopak siedział bokiem do nich, co rusz rzucając im dziwne spojrzenia. Zaniepokoiło to Harry'ego. Nie chciał niepotrzebnych waśni, zwłaszcza z Ronem. Nadal żywa była w nim pamięć ich przyjaźni. Bardzo trudne było dla niego przekreślenie tylu lat wspólnych wspomnień.

- Ty naprawdę lubisz się zadręczać - cichy głos Marvolo w jego głowie przywołał echo ostatniego spotkania. - Jak się czujesz? - Harry wiedział, że to pytanie nie odnosi się tylko do jego samopoczucia tego popołudnia.

- Szczęśliwy - wymruczał, rozkoszując się obecnością Voldemorta.

- Zaczynam się zastanawiać, czy moje myśli nie mają narkotycznych właściwości, skoro tak na ciebie działają. - Chłopak postanowił zignorować sarkazm w jego słowach.

- Jeśli zadałbym ci pytanie, odpowiedziałbyś?

-To zależy od pytania.

- Jakie jest twoje ulubione zaklęcie? - Harry spiął się lekko, zastanawiając się czy mężczyzna po prostu nie zignoruje jego i tego dziwnego pytania.

- Poza niewybaczalnymi, jak przypuszczam? - Marvolo potraktował Harry'ego poważnie i nawet jeśli miał jakieś wątpliwości do jego zdrowia psychicznego, to w tym momencie nawet się o tym nie zająknął.

- Tak, to by było zbyt oczywiste.

- Cóż… Nox, jak sądzę - Voldemort nawet nie starał się ukryć rozbawienia wywołanego zaskoczeniem chłopaka.

- Nox? Dlaczego akurat to? - zdziwił się Gryfon. Poczuł w swojej głowie mentalny śmiech Toma.

- Och, z banalnego powodu, to było pierwsze zaklęcie jakiego użyłem.

Nastolatek ukrył uśmiech, w żaden sposób nie komentując tej rewelacji.

- Zastanawiam się, co Czarni Lordowie robią w przerwach między podbijaniem świata? - Harry zmienił temat.

- Przyjdź do cytadeli w przyszły weekend, to się dowiesz, a teraz żegnam, do zobaczenia.

Chłopak chciał zaprotestować, ale Marvolo już go wyrzucił ze swojego umysłu. Nox, kto by pomyślał. Uśmiechnął się leniwie, przymykając oczy. Miał w zanadrzu jeszcze wiele pytań, a sądząc po początku, zapowiadało się na wiele ciekawych odpowiedzi.

____________________________________________

* cytat z filmu "King Kong"


Rozdział XVI - Uzależnienie

Severus zazgrzytał zębami, uświadamiając sobie, że kanapa w jego prywatnych pokojach znów jest zajęta przez tego rozpieszczonego Gryfona. Harry jak na zawołanie odwrócił się i zdążył dostrzec na twarzy Mistrza Eliksirów grymas niechęci. Chłopak zmarszczył brwi i przez chwile wyglądał jakby coś analizował.

- Dalej mnie nie lubisz, prawda? - Raczej stwierdził niż zapytał.

- W istocie. - Mężczyzna wyczarował dla siebie fotel, ustawiony tak, by mógł siedzieć naprzeciw Pottera. - Nigdy nie lubiłem, ale o tym wiesz.

- Więc czemu pozwalasz mi tu przychodzić? Dlaczego mi pomagasz? - Chłopak wyglądał, jakby starał się rozwiązać jakiś problem, ale opcje nie były zbyt interesujące.

- Nie wiem…

- Nie wiesz? - Brwi Harry'ego podjechały prawie pod linię włosów, manifestując totalne zdziwienie.

- Potter. - Cichy syk sprawił, że Gryfon usiadł spokojnie i już bez min czekał na to, co powie mężczyzna. - Będę szczery, więc mi tego nie utrudniaj. - Snape zamyślił się na chwilę. - Zastanawiałem się czemu tak na nas działasz, dlaczego nikt nie może się oprzeć chęci... dbania o ciebie, pomagania ci. - Mężczyzna potarł dwoma palcami nasadę nosa, a jego czoło pokryły zmarszczki skupienia. - Sądzę, że to przez twoja magię. W jakiś sposób oddziałuje na nas, na mnie. Coś jak Imperius tylko gorszy. Człowiek nie traci własnej woli, a mimo to postępuje jakby ktoś, a w tym wypadku ty, mu kazał. - Uniósł dłoń, uciszając cisnący się na usta chłopaka protest i westchnął z rezygnacją. - Tak, wiem, nikomu nie rozkazujesz. Masz poniekąd rację. Ty po prostu samym swoim istnieniem działasz na nas tak, a nie inaczej. Dzięki ci, Merlinie, że to jest mimowolne. Gdybyś umiał wykorzystywać tę zdolność, nie wiem, jakbym to przeżył.

- Więc moja moc sprawia, że ludzie są dla mnie mili, tak? To brzmi jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż to, że Czarny Pan nie chce mnie zabić. - Harry nie mógł rozpoznać swoich reakcji. Był zszokowany, przerażony?

- Nie czujesz sygnatury swojej magii, Potter? Niewiarygodne. - Snape pokręcił głową i przez chwile w jego oczach mignęło rozbawienie. - Ona jest niebywała. Jak czysta esencja dobra, szczęścia, albo - jak twierdzi Bellatriks - raju. Tu, w Hogwarcie nie jest to tak odczuwalne, jednak pośród Śmierciożerców odbiera się to inaczej. Jesteś jak narkotyk i to silnie uzależniający. Taka symbioza - my dbamy o ciebie, a twoja moc sprawia, że jesteśmy… szczęśliwi? Tak, to chyba dobre słowo. Twoja magia sprawia, że całe moje jestestwo wzbrania się przed zrobieniem ci krzywdy, przez co, to wszystko jest jeszcze gorsze.

- Więc jesteś gotowy zapomnieć o tym, że mnie nienawidzisz tylko po to, by poczuć się szczęśliwym? - Harry był, delikatnie mówiąc, niedowierzający.

- Jestem tylko człowiekiem. Myślisz, że skoro noszę Mroczny Znak na ramieniu, to brzydzę się wszystkiego co dobre, co ma w sobie piękno? Nie, jest wręcz odwrotnie. Czasy, kiedy za pierwszego panowania Lorda niszczyliśmy wszystko, co stanęło na naszej drodze, minęły. Na dłuższą metę, zabijanie bez powodu nie jest pociągające. Zaszokowany? - Severus spojrzał na Gryfona i wykrzywił usta w zjadliwym uśmiechu. - Śmierciożerca, który żyje tylko po to, by niszczyć, zabijać, maltretować, to tylko iluzja - umilkł na moment. - Jesteśmy tylko ludźmi - powtórzył tak cicho, że Harry musiał wytężyć słuch, by go usłyszeć. Te słowa były skierowane do nikogo i do wszystkich.

- Skoro nie jesteś zły, to czemu tak się zachowujesz?

- A kto powiedział, że nie jestem zły?

Ta enigmatyczna uwaga sprawiła, że chaos w myślach Harry'ego przybrał monumentalne rozmiary.


***


Długo się zastanawiał nad sensem słów Snape'a. Nigdy nie podchodził do swojej mocy w taki sposób. Jakby była swego rodzaju tarczą, buforem chroniącym go przed złem tego świata. Klasyczny Gryfon ze mnie. Roześmiał się w duchu. Łączę w sobie wszystko co dobre i szlachetne.

Przypomniały mu się słowa Lorda z początku jego pobytu u Malfoyów: „To jest w tobie, Harry, to magia, oni cię nie skrzywdzą, nie będą w stanie.” A więc wiedział i to od początku. Dlatego z taką niefrasobliwością podszedł do jego pojawienia się w Malfoy Manor.

- Cwaniaczek, nie ma co - szepnął do siebie i ze śmiechem pognał w stronę Wieży Gryffindoru.

W pokoju wspólnym nie było tak pusto jak na to liczył.

- Witaj, Ron. - Weasley podniósł głowę, ale nie ruszył się ze stojącej przy kominku kanapy.

- Możemy pogadać, Harry? - zapytał. - Bez żadnych sztuczek - dodał, mylnie interpretując niezdecydowanie Harry'ego. Potter bez słowa usiadł kolo Rona i czekał aż ten wyzna, co mu leży na sercu. - Widzisz… - zamilkł, marszcząc brwi. Przemówienie, jakie sobie układał na tą okazję, wyleciało mu z głowy. - Ja pragnę cię przeprosić. Nie chcę, by coś ci się stało, nigdy nie chciałem, wtedy... - spojrzał na Harry'ego i gwałtownie opuścił wzrok, rumieniąc się z zakłopotania. - Wiesz, kiedy nie pomyślałem, że to mogłoby się dla ciebie skończyć tak, a nie inaczej. - Podniósł się i zrobił dwa nerwowe kroki w stronę kominka. - Nie rozumiem czemu robisz to co robisz, albo raczej rozumiem tylko nie potrafię się z tym pogodzić. Chcę, żebyś wiedział, że nie jestem przeciwko tobie - przerwał. - Hermiona też nie - dodał po chwili namysłu.

- Rozumiem. - Wiedział, że intencje Rona były jak najbardziej szczere, w jego przyszłości nie było żadnego podstępu i zdrady, rozluźnił się.

- Naprawdę? - Rudzielec spojrzał na niego z nadzieją, ale szybko znów uciekł wzrokiem. - Więc rozejm?

- Tak, rozejm. - Nie powiedzieli już nic więcej i Ron po chwili uciekł do ich wspólnego dormitorium.

Ten świat robi się coraz bardziej dziwny. Pomyślał.

- Dlaczego? Ponieważ wszystko idzie po twojej myśli? - Marvolo najwyraźniej przysłuchiwał się całej rozmowie.

- To nienaturalne, przyznaj sam. Albo to, o czym mówił Snape. - Harry przywołał w swojej głowie odpowiednie wspomnienia, by Lord zrozumiał o co mu chodzi.

- On ma rację, jesteś uzależniający.

- No nie, następny. Powiedz jeszcze, że na ciebie też tak działam - ironizował.

- Nie, nie działasz na mnie tak, jak na nich. Ze mną jest to znacznie silniejsze - odparł czarnoksiężnik, rozbawiony szokiem emanującym od chłopaka.

- Co? - nawet nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział to pytanie na głos. Portrety na ścianach rzuciły mu ukradkowe, zaintrygowane spojrzenia, ale on nie zwrócił na to uwagi.

- Harry, oddziałujesz na mrocznych czarodziei w bardzo dziwny sposób. Jakbyś był moim dokładnym przeciwieństwem. Ja sprawiam, że stają się potworami, wyzwalam w nich najgorsze, ludzkie instynkty, a ty sprawiasz, że są szczęśliwi i chcą cię chronić. Ironia losu, nie sądzisz? Ciekawe jakby to było z nami, gdybyśmy musieli spędzić w swoim towarzystwie dłuższy czas. Ja stałbym się wcielonym dobrem, a ty złem? - zamyślił się na chwile, nawet nie zauważając nienaturalnej ciszy w umyśle Pottera. - Interesujące zagadnienie.

- Wy wszyscy poszaleliście… Te wszystkie przemiany jakie przeszedłeś sprawiły, że gdzieś po drodze zgubiłeś swój umysł i racjonalizm - szepnął chłopak z nadzieją, że to wszystko okaże się tylko kiepskim żartem.

- Nie, Harry. Jeszcze, co prawda, nie rozgryzłem co się wokół nas dzieje odkąd wróciłem dzięki twojej krwi, ale zrobię to. Choć przypuszczam, że muszę zacząć od dnia, w którym rzuciłem na ciebie zaklęcie uśmiercające, bo to właśnie wtedy musiało się coś stać. To doprawdy irytujące, że nie wiem, co to jest. - Znów zamilkł, sondując odczucia chłopaka. - Nie zadręczaj się tym.

- Ciekawe, jak mam to zrobić twoim zdaniem? Znów jest coś ze mną nie tak. A ja chciałbym być tylko zwykłym czarodziejem - szepnął Harry żałośnie

- Nigdy nie będziesz zwykły. Nie, skoro ja cię naznaczyłem jako równego sobie.

- Wynoś się z mojej głowy, Marvolo - polecił, ale mężczyzna nawet w najmniejszym stopniu nie zareagował na te słowa. - Zrób to, albo ja zrobię coś, czego potem obaj będziemy żałować - warknął i po chwili był już sam.


***


Czarny Pan ponownie analizował emocje jakie wyczuwał w Potterze. Nie znalazł tam jednak nic, co mogłoby sprawić, że Gryfon popełni jakieś głupstwo. Uspokojony, zagłębił swój wzrok w nocy widocznej za olbrzymim, tarasowym oknem w jego gabinecie. Rozważał ukaranie Severusa za powiedzenie chłopakowi, w jaki sposób jego moc wpływa na mrocznych czarodziei, ale zrezygnował z tego pomysłu. Harry i tak musiał się w końcu dowiedzieć.

Lord był bardzo zaintrygowany tym, jak ich umiejętności się uzupełniały. Tak, jakby ktoś stworzył Harry'ego specjalnie dla niego. Jak różdżkę, która zawsze ma tylko jednego właściciela. Roześmiał się. To było na tyle zabawne, by był pewny, że to znów los sobie z niego kpi. Położył mu na tacy kogoś, kto działał na niego jak nic i nikt wcześniej. Zrozumiał wreszcie czym kierują się nałogowcy. Ten nastolatek był jego uzależnieniem. Bestia w nim zawarczała głucho w potwierdzeniu. Oderwał się od okna i ruszył w bezcelowej wędrówce po Cytadeli.

Budowla, z pozoru tak skomplikowana, nie miała przed nim tajemnic. Wystarczyło znać klucz, którym była wiedza, że to nie są mury i kamienie, a coś na wzór żywej istoty i że tak należało ją traktować.

Kierował się w górę, a zamek sam tworzył dla niego drogę. Najwyższa wieża twierdzy różniła się od pozostałych - była nie zadaszona i szersza, a podłogę miała wykonaną z czegoś na wzór ugwieżdżonej, szklanej powierzchni. Voldemort zwrócił się na północ i wyłowił wzrokiem z oddali ciemny, uśpiony kształt.

- Co byś zrobił, Albusie, gdybyś wiedział, że jestem tak blisko ciebie? - Mury Hogwartu stały się wyraźniejsze przy świetle księżyca wychodzącego zza chmur, jednak ciągle były tylko małą plamką na horyzoncie.



Rozdział XVIII Tylko w ogniu zobaczysz duszę.


Severus najbardziej lubił piątkowe wieczory. Perspektywa dwóch dni wolnych od wbijania czegokolwiek do głowy tym beztalenciom, działała kojąco na jego nerwy. Prawie tak kojąco jak szklanka szkockiej w jego ręce. Wykrzywił się, patrząc na podobiznę kobiety uważnie obserwującej go ze zdjęcia. Uśmiechała się z jakąś anielską dobrocią, na zawsze uchwycona w chwili swojej radości. Uniósł kieliszek w geście niemego i pełnego ironii toastu.

- Wiesz, czasem się zastanawiam, czy nie dałaś się zabić tylko po to, by mnie wykończyć. - Wyobraził sobie kpiący uśmiech jaki zwykła robić, gdy uważała, że bredzi. - Byłabyś na to za szlachetna, co? Za to cię w końcu lubiłem. Taka dobra, miła dusza i skończyłaś tak jak kończy większość sprawiedliwych tego świata. - Upił spory łyk, pozwalając by kolejna dawka bursztynowego płynu spłynęła do przełyku. Wiedział, że już dawno powinien przestać - był tak pijany, jak jeszcze nigdy dotąd, od lat. Jak nigdy, od tamtej nocy. - Wiesz, że swoja śmiercią zachwiałaś wszystkim w co wierzyłem? Bardzo mocno naruszyłaś podstawy mojej ideologii. - Pozwolił swojej głowie opaść bezwładnie na oparcie fotela. Czuł jak pokój zaczyna lekko wirować, przecząc prawom fizyki. Powinienem przestać pić, pomyślał, ale ten jeden raz potrzeba wygrała z rozsądkiem. - Ale wiesz co? - spytał. - Nawet ty nie byłaś w stanie mnie zmienić, dalej jestem tym wrednym, złym sukinsynem jakim byłem - odpowiedział za nią z pełną satysfakcją. - Jednak zostawiłaś mi słabość - pieprzonego Chłopca-Który-Zapomniał-Umrzeć. - Z wściekłością rzucił kieliszkiem w ogień na kominku, płomień buchnął wysoko, liżąc kamienne obramowanie, by po chwili znów zacząć migotać spokojnym blaskiem. - Teraz ja jestem górą! Ty urodziłaś światu nadzieje, ja obiecałem sobie, że on będzie jego koszmarem i zgadnij czyja wizja zwycięży?

Machnął ręką, przewracając fotografie na blat stolika. Spróbował wstać, by położyć się w łóżku, jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Opadł bezwładnie na fotel, decydując, że jest on lepszym wyjściem, niż gdyby miał po drodze upaść i zasnąć na podłodze. Zamknął oczy, starając się wymazać powracający obraz rudowłosej kobiety. Może, gdyby był lepszym człowiekiem, czułby wyrzuty sumienia, że jej nie pomógł, w końcu ona tyle razy pomagała jemu... Ale on nie był dobrym człowiekiem. Jednak miał swój honor, a ten nakazał mu utrzymywać jej syna przy życiu - przynajmniej starał się to robić. Denerwujące było działanie wbrew własnym przekonaniom. Dzieciak w końcu bezpretensjonalnie niszczył to, w co Severus Snape całą swoja mroczna i złą osobowością wierzył. Wykrzywił się złośliwie w hołdzie dla ironii losu. Teraz chłopak przeszedł na drugą stronę tęczy i Severus zobaczył w nim coś co go przeraziło, a jednocześnie zmieniło jego stosunek do Pottera - ujrzał samego siebie. To było wstrząsające doświadczenie. W jakimś głupim odruchu i w sporej części pod wpływem przymusu wywołanego oddziaływaniem Gryfona, nie potrafił się oprzeć pokusie pomagania mu. Psycholog pewnie powiedziałby, że w ten sposób pragnie zmienić własną młodość, pomóc samemu sobie. Bełkot i nonsens.

Uchylił powieki, słysząc niewyraźny dźwięk czyjejś obecności. Przy kominku stał Rabastan Lestrange, otrzepujący swoją czarną koszule z niewidocznych pyłków popiołu. A może przez alkohol nie widział już dobrze?

- Severusie. - Oczy obu mężczyzn spotkały się ze sobą. Jedne czarne i bez wyrazu, drugie niespokojne i badające. Rabastan usiadł na fotelu obok, nie odrywając wzroku od twarzy mężczyzny. Zdążył się domyślić, że był on już mocno wstawiony, a fakt, że nawet nie zdobył się na skomentowanie jego obecności, wróżył ogromnego kaca. Wyczarował drugą szklankę i nalał sobie alkoholu z już prawie opróżnionej butelki. Od niechcenia musnął przewróconą ramkę zdjęcia, obserwując jak oczy Severusa uważnie śledzą każdy jego ruch. Snape nic nie powiedział tylko patrzył, ale jego wzrok stał się jeszcze bardziej mroczny. - Znów rozmawiasz z przeszłością, Sev? Zastanawiające, że ktoś tak cyniczny jak ty przejawia tak masochistyczne skłonności.

- Myślałem raczej o nieco bliższej przeszłości, może nawet przyszłości - powiedział Mistrz Eliksirów, prawie niezauważalnie poruszając ustami. Jego wnętrzności rozpaliła kolejna porcja szkockiej.

- Sądząc po okolicznościach, twoje myśli zajmuje Harry. - Lestrange pochylił się do przodu, opierając przedramiona na udach. W tej pozycji mógł uważniej śledzić zmiany na twarzy swojego rozmówcy. - On jest po naszej stronie, zadziwiająco zaakceptował każdy jej aspekt, nawet…

- Jesteś jak zawsze naiwny, Rab. Naiwny albo zaślepiony. - Czarne oczy rozświetlił płomyk mrocznej satysfakcji. - Potter może i jest teraz zafascynowany na tyle, by przestać myśleć i by nie obchodziły go jego dawne ideały, ale taki stan rzeczy nie potrwa długo. On już zaczyna z sobą walczyć.

- Nie sądzę…

- Myślisz, że dlaczego mamy tyle wolnego czasu? Dlaczego wykonujemy tylko strategiczne misje, zbieramy sojuszników? Dlaczego dokonaliśmy tylko dwóch masakr od tak długiego czasu? Czarny Pan jest doskonałym strategiem i bardzo dobrze wie, że by zatrzymać Pottera musi poświęcić ten aspekt swojej działalności. - Szare oczy rozszerzyły się, w ich głębi pojawiło się zrozumienie.

- Bardzo się tym interesujesz. Mogłaby to być prawda, że Severus Snape jest pieskiem Pottera? Czyżbyś miał dwóch Panów? - Lestrange podniósł się z swojego miejsca i nim otępiały przez alkohol Severus zdążył zauważyć, stanął przed nim, lekko pochylając się nad jego fotelem. - Jednak obaj wiemy, że nie po to tutaj jestem. - Ich oczy się spotkały. Snape poczuł jak wargi drugiego mężczyzny wpijają się w jego usta. Pozwolił Rabastanowi pogłębić pocałunek, aż stał się zaborczy, namiętny. Odsunęli się od siebie, gdy obu zabrakło tlenu.

- Nigdy się nie poddajesz?

- Raczej wiem czego chcę - odpowiedział, jednocześnie czując zaniepokojenie, dostrzegając mroczny blask w oczach Mistrza Eliksirów.

- Pytaniem jest, Rab, jak daleko jesteś w stanie się posunąć, by to dostać i co byłbyś w stanie poświęcić - syknął cichym sugestywnym tonem, a jego arogancki uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił. - I skąd wiesz, czy ja nie mam jednego Pana, tyle że innego niż ty? - Rabastan poczuł jak długie, szczupłe palce z siłą imadła zaciskają się na jego gardle prawie miażdżąc mu krtań. - Nigdy nie wchodź pomiędzy mnie i moje przysięgi. Za denerwowanie mnie, gdy jestem pijany, mogę cię uszkodzić tak, by twoje potomstwo w siódmym pokoleniu nosiło tego następstwa, ale za to cię zabije. Rozumiesz?

Rabastan z zafascynowaniem patrzył jak czarne oczy Severusa nabierają głębi i ciemnieją jeszcze bardziej niżby wydawało się to możliwe. Przymrużone powieki i lekko uniesiona górna warga nadawała mu niebezpiecznego, zwierzęcego i magnetycznego wyglądu. Lestrange poczuł jak po kręgosłupie przebiega mu elektryzujący dreszcz. To było niewiarygodne, ten mężczyzna był niewiarygodny. Czuł jak jego męskość momentalnie twardnieje. Snape był również tego świadomy. Stali zbyt blisko siebie, by nie poczuł tej twardości na swoim biodrze. Czarne oczy powoli, z namysłem przesunęły się w dół, wywołując u mężczyzny kolejne niekontrolowane dreszcze. Severus wykrzywił wargi w drapieżnym uśmiechu i zagarnął usta Lestrange'a do namiętnego, przesyconego mrocznym erotyzmem pocałunku. Nie był delikatny - kąsał i gryzł. Obaj czuli metaliczny smak krwi i alkoholu, co podnieciło ich jeszcze bardziej. Severus Snape tej nocy postanowił dodać kolejny epizod do swojej legendy jako brutalnego boga seksu. Nie miał zamiaru puścić płazem nazwania go sługą Pottera, zbyt wiele prawdy było w tych słowach, by mógł przejść obok nich obojętnie. Rabastan jeszcze długo po tej nocy będzie nosić jej pamiątki.


***

O Lordzie Voldemorcie można było powiedzieć wszystko. Na pewno jest on bardzo potężnym magiem, ba najpotężniejszym czarnoksiężnikiem od wieków i ci którzy z nadzieją twierdzą, że boi się Albusa Dumbledore'a, wyrażają tylko swoje pobożne życzenie. Jest na pewno bardzo mroczną postacią, równie zafascynowaną złem i czarną magią, co potęgą. Jest też doskonałym strategiem i wbrew temu co pokazywał światu, nie był fanatycznym mordercą. Nie torturował też mugoli przy byle okazji. Tak po prawdzie nawet nie lubił tortur - uważał, że robiły zbyt dużo nieporządku. Chyba dlatego tak wiele czasu poświecił na tworzenie zaklęć nie powodujących otwartych ran, chociaż i wtedy odczuwał dyskomfort. Nie lubił krzyku, a ludzie pod wpływem bólu, z niezrozumiałych dla niego przyczyn, zawsze krzyczeli. Zachowaliby trochę godności, ale nie, oni musieli wypluwać sobie płuca. Przecież gdybym chciał ich pozbawić tego narządu, sam bym je wyrwał, myślał czarnoksiężnik.

Jednak nawet nie to było najdziwniejsze w Czarnym Panu. Zadziwiające było jego zamiłowanie do piękna. Lord Voldemort jak nikt inny lubił piękno - powinno być kochał, jednak w kontekście takiej osoby jak Tom Marvolo Riddle to słowo nie wydaje się właściwe, a nawet jest cokolwiek nie na miejscu. Tak więc Czarny Pan prawie co dzień zasiadał w głębokim, obitym zielonym materiałem fotelu i wsłuchiwał się w dźwięki muzyki dobiegającej jakby się zdawało zewsząd, sączył wtedy wino i oddawał się rozmyślaniom. Zdarzało się, chociaż bardzo rzadko, że przerywał nagle słuchanie i wstawał, udając się do zamkniętego pokoju w odległej części zamku. Nikt jednak nie wiedział, co znajduje się za tymi drzwiami, a może po prostu nikt nie uświadamiał sobie zaistnienia takiej sytuacji?

Lord Voldemort był, a raczej jest, jedną z wyjątkowo tajemniczych postaci w historii. Ten najbardziej przerażający człowiek świata jest też przede wszystkim arystokratą w każdym znaczeniu tego słowa. Każdy, kto w tej chwili prycha z powątpiewaniem, niech sprawdzi od nowa znaczenie tego słowa i nie myli go już więcej z dżentelmenem, bo Lord Voldemort takowym nie był, nie jest i - o ile bóg, do którego co noc modlą się Czarni Panowie istnieje - nie będzie. Wiadomym jest, że z wręcz zastanawiającą pieczołowitością zwracał uwagę na szczegóły. Może właśnie dlatego jego plany, mające w końcowym rozrachunku doprowadzić do opanowania świata, kończyły się powodzeniem? Niestety pewni możemy być tylko tego, że Czarny Pan jest bardzo dziwną postacią - nietuzinkową, kontrowersyjną i na pewno zaskakującą.

Gdyby nie kująca w oczy i porażająca niechęć Lorda Voldemorta do ludzi niemagicznych, można byłoby się pokusić o nazwanie go Machiavellim naszych czasów. Choć i nawet w swoim stosunku do mugoli, udowadnia nam on, iż nasze pierwsze wrażenie jest tylko tym co Czarny Pan chce byśmy widzieli. Mimo, że naprawdę nie lubi niemagicznej części społeczeństwa i ma wiele rasistowskich poglądów, to nie ma chyba wśród czarodziei (oczywiście tych nie wychowanych wśród niemagicznych) drugiej osoby, która wiedziałaby o nich tyle co on. W istocie, jest rasistą, ale na pewno nie ignorantem. Można by nawet powiedzieć, że ma w sobie wiele tolerancji, która pojawiła się z wiekiem i nabyciem nowych doświadczeń.

Teraz jednak Lord Voldemort dodał kolejny element do i tak już skomplikowanej układanki swojej osoby. Były to uczucia - coś czego dawniej nie posiadał albo miał tylko w znikomej postaci. Razem z uczuciami pojawiła się też Ona - Bestia, która kierunkowała te emocje. Trzeba dodać, że Czarny Pan nie zaczął pałać do każdego miłością i oddaniem, jego uczucia koncentrowały się tylko na jednym obiekcie w całym wszechświecie.

Pytaniem jest, czy okaże się to dla czarodziejskiego świata szczęściem, czy puszką Pandory.



Rozdział XIX - Gdzie skarb twój, tam serce twoje.



Duszną atmosferę przecinały jak sztylety, głośne westchnienia i jęki na pograniczu bólu. Dwa ciała złączone ze sobą w namiętnym uścisku walczyły o dominacje. Severus z pomrukiem rozkoszy wgryzł się w opuchnięte od pocałunków wargi młodszego mężczyzny, obaj poczuli krew spływającą z małej ranki, pozostawionej przez jego zęby. Z perwersyjną przyjemnością spijał rubinową ciecz, zataczając językiem lubieżne koła wokół jej brzegów. W tym samym czasie jego dłonie poznawały ciało Rabastana z precyzją właściwą komuś profesji Snape'a. Wiedział już, że szarooki miał szalenie wrażliwe miejsce tuż nad pośladkami, w okolicach krzyża. Za każdym razem, gdy wodził po nim palcami, Rab podrywał swoje ciało w poszukiwaniu większej bliskości, ale on z nienaturalną przyjemnością odmawiał mu tego. Patrząc swojemu kochankowi głęboko w oczy, bez ostrzeżenia zacisnął swoją dłoń na jego kroczu, balansując na granicy bólu. Bólu, którego na pewno nie było słychać w zwierzęcym skowycie, jaki wydobył się z gardła zniewolonego mężczyzny. Jego odchylona głowa kusząco wyeksponowała szyję. Zbyt kusząco, by Severus mógł odmówić sobie zatopienia w niej zębów. Gryzł, podgryzał, lizał z niewysłowioną przyjemnością. Centymetr po centymetrze badał fakturę tej niesamowitej skóry. Odsunął się od kochanka podpierając na ramionach, czekał aż mężczyzna otworzy oczy. Upewniwszy się, że Rab dokładnie widzi to co się dzieje, zsunął się w dół na tyle blisko jego ciała, by czuć elektryzujące dreszcze przepływające pod jego skórą, ale nie na tyle, by go dotknąć. Zdawało się to trwać wieczność. Severus poruszał się o milimetry, torturując swoją ofiarę przedłużającą się niepewnością tego co nastąpi. Zatrzymał się dopiero, gdy jego twarz znalazła się na wysokości męskości młodszego czarodzieja. Kiedy oddechem podrażnił wrażliwy narząd, usłyszał jęk ponaglenia. Jego wargi wykrzywił złośliwy uśmiech. Z premedytacją omijając penisa, zaczął składać powolne pocałunki na lędźwiach i podbrzuszu mężczyzny. Podciągnął się na rękach i pozwolił swojemu językowi penetrować do woli pępek swojego więźnia. Czuł wszechogarniającą satysfakcję, widząc jak ciało pod nim wije się w konwulsjach i niemych błaganiach, bo gardło już dawno zostało zdominowane przez przeciągłe jęki pełne frustracji i rozkoszy. Chwycił różdżkę i jednym zaklęciem unieruchomił ciało kochanka. Teraz, wreszcie, pozwolił sobie na zajęcie się erekcją szarookiego. Lizał ją, co rusz lekko drażniąc zębami, świadom, że obiekt adoracji nie może się ruszyć ani wydać dźwięku, czuł jednak wzrok Rabastana uważnie śledzący jego poczynania. Jeżeli to możliwe, świadomość, że młodszy mężczyzna jest teraz zdany tylko na jego łaskę, podniecała go jeszcze bardziej. Wziął penisa do ust wsuwając go niemal do samego gardła, tak, że zmieścił się prawie cały. W międzyczasie głaskał dłonią jego jądra, napawając się ich ciepłem i miękkością. Lekko uciskając członek u nasady, powstrzymywał kochanka przed osiągnięciem upragnionego spełnienia. Świadom katuszy jakie musiał on znosić, ssał, gryzł, lizał, napawając się twardością wypełniającą jego usta. Uniósł głowę, a to co zobaczył w oczach Lestrange'a sprawiło, że nie był w stanie dłużej czekać. Wypuścił męskość z ust, jednocześnie unosząc się i uwalniając Raba spod działania zaklęcia. Młodszy czarodziej natychmiast otoczył jego biodra swoimi nogami i doszedł, czując jak penis ociera się o ich brzuchy. Dla Snape'a było to już za dużo. Dziki okrzyk rozkoszy przerodził się w skowyt bólu, gdy Severus wykorzystał przyjemność mężczyzny, by wbić się w niego bez ostrzeżenia i przygotowania. Nie zatrzymał się, nawet, gdy paznokcie Rabastana rozorały jego plecy do krwi. Już za drugim pchnięciem trafił w prostatę, za co został nagrodzony okrzykiem zdziwienia i odradzającej się fali przyjemności. Zagarnął usta szarookiego do długiego, namiętnego pocałunku. Przyśpieszając tempo, wbijał się w niego zapamiętale, co rusz wchodząc głębiej, jakby chciał się przebić do jego duszy. Osiągnął spełnienie w jego wnętrzu, czując, że to właśnie tutaj zawsze chciał być. W tym momencie kochał tego mężczyznę, krzyczącego jego imię w kolejnych spazmach rozkoszy. Kochał go tak mocno, jak zaczynał nienawidzić za wywołanie w nim tego uczucia. Rozdzielili się, opadając na łóżko. W pokoju unosił się duszny zapach seksu, a kochankowie oddychali w zgodnym, przyspieszonym rytmie. Przedłużające się do granic możliwości milczenie, przerwał ochrypły, ale opanowany głos:

- Wiesz jak stąd wyjść. - Severus przewrócił się na plecy, podkładając ramię pod kark. Wyglądał oszałamiająco i nieprzystępnie, jego niewzruszony wzrok śledził zmiany na twarzy Lestrange'a. - Chciałeś pieprzenia i je dostałeś, a teraz zejdź mi z oczu - dodał, widząc, że mężczyzna nie potrafi zrozumieć jego polecenia. A może nie chce?

Rabastan jeszcze chwilę wpatrywał się z niedowierzaniem w tę kamienną twarz. Starając się ukryć nowo odkryte uczucie wstydu, zebrał swoje ubranie, a raczej to co z niego zostało i wyszedł z sypialni. Chciał jak najszybciej zniknąć z zasięgu raniącego działania Seveusa Snape'a. Nigdy wcześniej, nikt nie sprawił, by poczuł się jak przedmiot, jak… jakiś pieprzony żigolo i to dosłownie. Nie tracąc czasu na ubieranie, przeniósł się kominkiem do swojego mieszkania. Chciał zmyć z siebie wszelkie znaki tego co dopiero zrobił, czuł się brudny.

Severus jeszcze długo wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął mężczyzna. Jego czoło przecinała pojedyncza, pionowa zmarszczka skupienia. Starał się zmusić swój zamroczony alkoholem mózg do przeanalizowania tego, co się stało. Nie mógłby z niczym pomylić tego uczucia, które przyćmiewało wspomnienie niedawnej rozkoszy - był przerażony. Od tak dawna chciał tego mężczyznę w swoim łóżku, a teraz, tak po prostu, wykopał go z niego. Wzdrygnął się na wspomnienie miny zbitego psa, którą miał jego kochanek nim zniknął. Z wściekłością walnął w szafkę nocną, posyłając ją na przeciwległa ścianę. Mógłbym za nim pójść, powinienem to zrobić, jednak nie zrobię tego, bo jestem Ślizgonem, a przede wszystkim Snape'em. Pomyślał sfrustrowany. Snape'owie nie uganiają się za swoimi miłostkami, zawsze jest na odwrót. Niech tylko jakieś łaskawe bóstwo sprawi, by i tym razem tak się stało i żeby znów nie zachował się jak kretyn, bo sam nie był pewny, co byłoby gorsze.


***


W takie noce jak ta nie można pozostać biernym. Chce się zrobić cokolwiek, najlepiej na tyle szalonego, by przypomnieć sobie, że ciągle jest się żywą istotą. W takie noce jak ta, jest najwięcej samobójstw - krew zmienia bieg, uwalniając się z wiezienia żył.

Serce Harry'ego od bardzo dawna nie biło tak szybko. Minęło półtora tygodnia, od kiedy dowiedział się kim jest. Nie poszedł na spotkanie z Tomem, bojąc się, że ten z łatwością się tego dowie. Zamknął swój umysł i z coraz większym niepokojem wyczuwał, jak mężczyzna próbuje znaleźć lukę w jego obronie. Był wdzięczny, że jak dotąd nie spróbował siłą zburzyć muru, którym ogrodził swój umysł. Nie był wystarczająco silnym oklumentą, by się bronić, w ogóle nim nie był, jeśli miałby być szczery i obaj o tym wiedzieli.

Świstoklik w jego dłoni aktywował się zgodnie z planem. Nie więcej niż po pięciu sekundach, stał przed olbrzymią bramą strzegącą Dom Strachów - jak zwykł w myślach nazywać Cytadele. Wystarczyło by zrobił w jej kierunku krok, a odrzwia stanęły przed nim otworem. Z pewnością, którą dawała mu znajomość tajemnicy tego domostwa, skierował się do prywatnych kwater Voldemorta. Mężczyzna już dawno wiedział o jego przybyciu, ale w żaden sposób nie zareagował, co - o ile to możliwe - jeszcze bardziej przestraszyło chłopaka. Zapukał, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, pchnął ciężkie, dębowe drzwi prowadzące do gabinetu pana tych włości. Pokój był ogromny, jak zresztą wszystko w tym domu. Od podłogi po sufit ciągnęły się półki z książkami. Wiedział, że były to tylko najcenniejsze i najbardziej osobiste zbiory. Reszta kolekcji znajdowała się w Wielkiej Bibliotece, która miała rozmiary podobne do Wielkiej Sali w Hogwarcie. Nietrudno było zlokalizować czarnoksiężnika - siedział za starym, mosiężnym biurkiem, tyłem do panoramicznego okna wychodzącego na stromą przepaść, której dno spowijała wieczna mgła. Czarny Pan nie raczył nawet unieść wzroku, by zerknąć na przybysza. Całkowicie zignorowany, Harry był świadom iż jest to część kary. Podszedł do barku i nalał sobie dużą porcję szkockiej. Nie lubił alkoholu, ale wątpił, by na trzeźwo był w stanie przez to przejść. Tradycyjne znieczulenie było najlepsze. Usiadł w obszernym i wygodnym fotelu naprzeciw biurka, podciągając nogi pod brodę i sącząc powoli alkohol. Zrobił to, wiedząc, że Marvolo nie cierpi, gdy ktoś w tak pozbawiony szacunku sposób traktuje jego antyki. Swoją drogą, co on w nich widzi, oprócz tego, że były naprawdę piękne? Uśmiechnął się do siebie, doceniając komiczność tego pytania. Zaczął już czuć jak szkocka pozornie rozgrzewa jego ciało, niestety zbyt szybko zniknęła ze szklanki, a do karafki było zdecydowanie za daleko. Usłyszał ciche westchnienie i już po chwili na biurku stało naczynie pełne bursztynowego płynu. Podniósł zdziwiony wzrok na mężczyznę, który zdążył już okrążyć biurko i stanąć przed nim. Chłopak posłusznie położył szklankę na jego wyciągniętej dłoni i ze zdziwieniem obserwował jak mężczyzna nalewa mu kolejną porcje. Nie tego się spodziewał i najwyraźniej, sądząc po minie Marvolo, obaj byli tego świadomi.

- Pij. - Oddał mu naczynie i czekał aż je opróżni. Bez ostrzeżenia podniósł go i przeniósł do swojej sypialni. Ten pokój był chyba najdziwniejszy ze wszystkich jakie Harry kiedykolwiek widział. Ściany miały odcień bardzo ciemnego burgundu, a jedna z nich była w całości oszklona i łączyła sypialnię z tarasem. Widok był podobny jak z gabinetu, jednak lekka zmiana kąta ułożenia ścian sprawiła, że widziało się też olbrzymi ogród, w którym oprócz drzew i trawników rosły białe róże - popisowy numer specyficznego poczucia humoru gospodarza. Podłoga pokoju była wyłożona czarnym marmurem i co dziwne, jedynym meblem w pomieszczeniu było duże, królewskie łoże stojące na środku, na puszystym, ciemnozielonym dywanie. W tym samym kolorze była też pościel, co raczej nie dziwiło, biorąc pod uwagę ślizgońskie skrzywienie psychiczne na punkcje tego koloru. Jak widać nawet Czarni Panowie na nie zapadają.

Harry uśmiechnął się, wtulając mocniej w trzymające go ramiona, już od tak dawna nie pozwalał sobie na sen. Zasnął nim jeszcze doszli do łóżka. Marvolo z zadziwiającą ostrożnością ułożył go w miękkiej pościeli i przykrył, uprzednio pozbawiając ubrania. Wykrzywił lekko wargi, zastanawiając się jaką minę zrobi chłopak, gdy obudzi się ze świadomością, że jest całkowicie nagi. Z cichym westchnieniem położył się obok i upajał swoją Bestie ciepłem tego młodego ciała - uspokajała się, przestając ranić jego wnętrzności, jak zwykła czynić odkąd więź z chłopakiem została zamknięta. Harry, nawet o tym nie wiedząc, potraktował go czymś setki razy gorszym niż Cruciatus i w swym okrucieństwie nie raczył zdjąć uroku przez 264 godziny 38 minut 6 sekund, nie licząc tych 0,87 setnych sekundy. Gdyby nie to, że Bestia prędzej by go zabiła, udusiłby tego smarkacza, uprzednio ćwiartując, wskrzeszając i jeszcze raz ćwiartując. Jednak on w swej marności mógł tylko przytulić go do siebie i wmawiać sobie, że uczucie, które w przerażającym tempie rozpływa się po jego ciele, wcale nie jest ulgą, że Harry do niego wrócił. Przecież wcale się nie bał, że chłopak znów go znienawidzi, prawda?

W myślach wypowiedział wszystkie przekleństwa jakich się w życiu nauczył, wściekły na bogów, którzy nagle zapragnęli mu przypomnieć, że ciągle jest człowiekiem. Młodzieniec poruszył się niespokojnie, a na jego twarzy zagościł strach. Nim Marvolo zdążył coś zrobić, otworzył oczy. Chwile zajęło Harry'emu uświadomienie sobie, gdzie jest. Wyraz niepewności na twarzy chłopaka poruszył coś w głębiach jestestwa Voldemorta, chyba tam, gdzie ze strachu kuliła się jego dusza. Bez słowa przytulił nastolatka do siebie, kładąc mu dłoń na sercu - jego własne było martwe, nie uderzyło ani razu od dnia, gdy się odrodził. Czasem się zastanawiał, czy serce Harry'ego nie bije dla nich dwóch. Skoro możliwe jest by się nie nienawidzili, to wszystko wydaje się prawdopodobne. Chłopak prawie natychmiast znów zasnął, nieświadom, jakie emocje budzi w swoim towarzyszu.


Rozdział XX – Świt jest nowym początkiem.


Harry obudził się z niejasnym przeświadczeniem, że jest tam, gdzie nie powinien, a uniesienie powiek potwierdziło jego przypuszczenia. Sypialnia Czarnego Pana skąpana była w blasku wstającego słońca. Złociste promienie rozbijały się we mgle unoszącej się znad przepaści. Przez chwilę miało się wrażenie bycia w raju - miejscu oddalonym od cywilizacji i wolnym. Przez chwilę…

- Witaj, Harry. - Dźwięk tego głosu skutecznie przywracał do rzeczywistości. Chłopakowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie na tę twarz, by wiedzieć, że Lord czeka na wyjaśnienia. Wczorajszy spokój okazał się ciszą przed burzą. Uważnie śledził kroki mężczyzny, gdy ten z gracją godną drapieżnika zbliżał się do łóżka, tudzież swojej ofiary. Ileż w tym autoironii, pomyślał Harry. - Skoro już odpocząłeś, przypuszczam, że będziesz na tyle miły, by wyjaśnić mi przyczyny swojego milczenia? - Mimo, iż słowom Marvolo nie można było nic zarzucić, chłopak był pewien, że jest w nich ukryta groźba.

- Nie.

- Nie? - Czarnoksiężnik, w odpowiedzi na tak stanowczą odmowę, uniósł jedynie brew. - Wydaje mi się, że jednak tak.

- Marvolo, nie możesz mnie do tego zmusić, a ja nie powiem ci dobrowolnie. - Młodzieniec dla podkreślenia swych słów założył ręce na piersi w ofensywnej pozie, lecz całość tego gestu zniweczył nowo odkryty fakt własnej nagości. Policzki młodszego czarodzieja zapłonęły wściekłym rumieńcem, a niezdarne próby okrycia się wywołały tylko rozbawienie u Lorda. - Rozebrałeś mnie!

- Tak.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Nastolatek był wściekły, a to, że Marvolo nawet nie ukrywał swojego rozbawienia, jeszcze dolewało oliwy do ognia. Był wściekły, bo dał się zepchnąć do pozycji obronnej, był wściekły, bo... był wściekły i nie potrzebował bardziej racjonalnych powodów.

- Harry, chcę usłyszeć odpowiedź na moje pytanie. Nie podoba mi się to, że tak znikasz i nie życzę sobie by to się powtórzyło, rozumiesz? - Wyciągnął dłoń, by odgarnąć kosmyk opadający chłopakowi na oczy, ale jego ręka została odepchnięta. Gryfon poderwał się z łóżka, przytrzymując okrywające go prześcieradło. Jego oczy ciskały gromy.

- Ty, ty, ty. Zawsze ty, a może dla odmiany porozmawiamy o tym, czego ja chcę. Czego potrzebuję. - Podniósł dłoń, zduszając w zarodku ripostę Czarnego Pana. - Nie, tym razem mnie wysłuchasz, bo mam tego dość. Nie możesz żądać ode mnie bym spowiadał ci się z wszystkiego co robię. Uznaję twoje prawo do prywatności, więc winien mi jesteś tę samą łaskę. Nie mam zamiaru pozwalać ci sobą kierować, ani tobie ani nikomu innemu. Myślicie, że skoro jestem młody, to nic nie rozumiem. Jesteście bandą dzieciaków, które walczą o miejsce w piaskownicy. Ty i Dumbledore nie wiecie, kiedy przestać, a ja mam po dziurki w nosie bycia sznurkiem, który między sobą przeciągacie. Starałem się, Tom. Merlin mi świadkiem, jak bardzo. Nienawidzę krwi, zabijania - tego co ty robisz, ale znosiłem to, nawet próbowałem zaakceptować. Teraz, przerosło to moje siły. Nie chcę być tylko twoją zabawką. Kocham cię, ale czas byś to ty nauczył się ustępować. Chcę być szczęśliwy i mam do tego pełne prawo, więc albo pomóż mi albo wróćmy do tego co było i zabij mnie, bo ja już mam dość tej wojny.

Prześlizgnął się koło mężczyzny i wyszedł zostawiając go z dziwnie pustym spojrzeniem, którego nie zauważył, zbyt skupiony na ukrywaniu własnych łez przed Marvolo.

Nie był pewien, w jaki sposób dostał się do Hogwartu. Pamiętał tylko, że transmutował okrywające go prześcieradło w szatę i przemykając korytarzami, ukrył się w Pokoju Życzeń. Na szczęście było za wcześnie, by na korytarzach byli uczniowie. Był wściekły i rozżalony. Pierwszy raz w życiu coś czyniło go szczęśliwym i znów miał to stracić. Z furią rzucał wszystkim co nawinęło mu się pod ręce. Odgłos rozbijających się przedmiotów dawał mu uczucie tymczasowej ulgi. Gdy wreszcie się uspokoił, wokół niego było tysiące kawałków rozbitych przedmiotów. Wyglądało, jak w gabinecie dyrektora ponad tydzień temu, po pamiętnej z nim rozmowie, ale jego wściekłość teraz, była niewspółmiernie większa. Ręce krwawiły mocno, pokaleczone ostrymi elementami. Upadł na kolana, nie zważając na odłamki i obejmując się ściśle ramionami. Jego drobnym ciałem wstrząsało łkanie. Czuł się źle, ale wiedział, że zrobił dobrze, mówiąc Marvolo co mu leży na sercu.


***


Ginewra Weasley nie miała pojęcia co robić, a wiedziała, że coś powinna. Od tygodnia jej przyjaciel zachowywał się zgoła odmiennie, postanowiła więc z nim wreszcie porozmawiać. Niestety od wczoraj nie pojawił się w Wieży Gryffindoru. Zauważyła, że nawet Ron i Hermiona zaczęli się martwić. Chwilową radość, że tych troje zaczynało odbudowywać swoją przyjaźń, przyćmił fakt zniknięcia Harry'ego. Dziewczyna postanowiła odszukać jedyną osobę w zamku, która powinna wiedzieć co się dzieje. Udało jej się go znaleźć za pierwszym podejściem. Wysoki blondyn stał przed wejściem do Wielkiej Sali razem ze swoimi przyjaciółmi i zawzięcie o czymś dyskutował.

- Draco. - Wszyscy, mający przyjemność być w tym miejscu, odwrócili się w jej stronę zaciekawieni. Tylko ten, na którego uwagę liczyła, nadal stał do niej tyłem, by po chwili ignorując ją, ruszyć w stronę zejścia do lochów.

- Idziesz, Weasley, czy dalej będziesz się modlić do moich pleców? - ironizował, nawet się nie odwracając. Ginny nie pozostało nic innego tylko udać się za nim i starać się nie wyglądać jak piesek na smyczy. - O co chodzi? - spytał, gdy byli na tyle daleko głównego holu, by nikt ich nie usłyszał.

- Harry zniknął - zakomunikowała i wpadła na chłopaka, gdy ten zatrzymał się bez ostrzeżenia.

- I dopiero teraz mi o tym mówisz?! - zakrzyknął ze złymi błyskami w oczach, przytrzymując ją jednocześnie, by nie upadła. - Kiedy zniknął?

- Sądzę, że wczoraj wieczorem. - Dziewczyna spróbowała się odsunąć, speszona bliskością Ślizgona. Czy tego chciała czy nie, ten chłopak działał na nią jak żaden inny.

- Wydaje mi się, że powinnaś wrócić do swoich Gryfonów, zajmę się tym.

- Nie sądzę. - Spojrzała mu gniewnie w oczy. Jeśli myślał, że się jej tak łatwo pozbędzie, to się przeliczył. Harry był jej przyjacielem i nie ma zamiaru zostawić go na pastwę Ślizgonów, nawet jeśli on bardzo lubił tego jednego konkretnego.

- Dobrze. - Draco nie miał teraz czasu spierać się z tym rudzielcem, a coś w jej postawie mówiło mu, że dziewczyna nie odpuści. - Chodź ze mną. - Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę dormitoriów Slytherinu.

Ginewra zawsze sądziła, że pogłoski, jakoby Ślizgoni mieli osobne pokoje, to w istocie tylko plotki. Teraz będąc w sypialni Malfoya należącej tylko do niego, nie wiedziała co z sobą zrobić. Komnata była urządzony ze smakiem, ale też nie było w niej zbyt wielu przedmiotów - duże, rzeźbione łóżko, zabytkowe biurko, zielony dywan i jakiś dziwny obraz, pewnie portret, sądząc po tym, że był teraz pusty. Jeszcze tylko dwoje drzwi, jak sądziła do prywatnej łazienki i garderoby. Spojrzała na chłopaka, który przeszukiwał szufladę swojego biurka, by wreszcie z błyskiem satysfakcji w oczach wyciągnąć jakiś stary pergamin, niebezpiecznie przypominający mapę Huncwotów.

- To nie może być...

Młodzieniec podniósł zaintrygowany wzrok, ciekawy, o co tym razem chodzi. Widząc jak Gryfonka patrzy na pergamin w jego dłoni, szybko zrozumiał powody jej zachowania.

- To nie jest to co myślisz, ale jesteś blisko. Harry powiedział mi o swojej mapie, której już nie posiada, wiec zrobiliśmy drugą. - Uśmiechnął się ironicznie i wypowiedział cicho zaklęcie aktywujące. Szybko zlokalizował Pottera w Pokoju Życzeń. Odetchnąłby z ulgą, gdyby nie chmurka nad jego kropką z napisem „chęć niszczenia”. Szybko ocenił sytuację i doszedł do wniosku, że musi się jakoś pozbyć tej dziewczyny. Przyjaźń nie przyjaźń, będzie mu tylko kulą u nogi. - Weasley, wiesz gdzie jest gabinet Snape'a? - Gryfonka skinęła potakująco, więc dodał: - Idź do niego i przyprowadź do Pokoju Życzeń. - Oceniając swoje możliwości przy przemieszczaniu się ukrytymi przejściami, był pewien, że da mu to wystarczająco dużo czasu, by sprawdzić co się dzieje.



Rozdział XXI - Gdy ktoś prawie umiera, nic się nie zmienia.


Gdy Draco wszedł do Pokoju Życzeń, nie był pewny co myśleć. Wszędzie porozrzucane były szczątki najdziwniejszych przedmiotów, od ściennych zegarów po kruchą porcelanę. Ten kto to zrobił naprawdę musiał być wkurzony. Dopiero po chwili zauważył Harry'ego - chłopak siedział na podłodze, patrząc tępo przed siebie. Malfoy zrobił krok w jego stronę, a dźwięk kruszonej w drobny mak porcelany rozniósł się w ciszy. Potter zamrugał, jakby wyrwany z transu.

- Draco? - Patrzył na Ślizgona z całkowitą dezorientacją na twarzy. - Co... ja... ty ro… - urwał, nie kończąc, a zrozumienie pojawiło się w jego oczach. - Chyba naprawdę jestem dobrym Gryfonem.

- Nie rozumiem. - Malfoy zaczął się poważnie zastanawiać, czy chłopak nie zwariował do końca, bo lekko trzepnięty to był zawsze.

- Powiedziałem Voldemortowi by spierdalał, tyle, że mniej dosadnie i jeszcze nie umarłem. Jestem Gryfonem.

- Tak, Harry. Jesteś podręcznikowym przykładem Gryfona i dziękujmy Merlinowi, że takich jak ty mimo wszystko jest niewielu. - Przyklęknął koło chłopaka i objął go, starając się równocześnie nie śmiać z komizmu sytuacji, choć może powinien, zanim Czarny Pan nie przypomni sobie, że jest wrednym sukinsynem.

- Co mu jest? - Draco odwrócił głowę i zobaczył Severusa Snape stojącego w drzwiach do komnaty.

- Chyba oszalał, ale to nic nowego. - Harry uderzył go w ramię z miną skrzywdzonej niewinności. - Na pewno to nic z czym nie mógłbym sobie sam poradzić.

Mistrz Eliksirów skrzywił się i odszedł bez słowa, zamykając drzwi.

- Panno Weasley, radziłbym ci iść na śniadanie, jeśli nie chcesz mieć szlabanu z Filtchem

- Ale Harry… - Ginewra zamilkła, widząc wściekłe błyski w oczach profesora.

- Dziesięć punktów od Gryffindoru, a teraz zejdź mi z oczu.


***


Mężczyzna zdążył już wydeptać ścieżkę, chodząc tam i z powrotem po dywanie. W dłoni ściskał list z rozkazami od Czarnego Pana. Musiał je wykonać, a nie chciał tego zrobić jak jeszcze niczego w swoim życiu. Zatrzymał się przed kominkiem z determinacją wypisana na twarzy. Może i Severus Snape jest wrednym, wkurwiającym sukinsynem, który zniszczył jego poczucie własnej wartości i powalił na ziemie, by potem wytrzeć o niego swoje ślizgońskie stopy, ale nie da mu satysfakcji napawania się tym zwycięstwem. To była bitwa, a on nie chciał przegrać wojny.


***


Mistrz Eliksirów nie dał po sobie poznać, że w jego wnętrzu rozszalało się piekło na widok mężczyzny, który pojawił się w jego mieszkaniu. Dwa dni temu wyrzucił go, sądząc, że upłyną wieki nim będzie miał okazje znów go zobaczyć, a teraz Rabastan stał przed nim z bezuczuciową maską na twarzy i ciałem spiętym ze zdenerwowania. Severus uśmiechnął się do siebie w duchu. Jeśli ten mężczyzna chce oszukać kogoś takiego jak on, powinien się jeszcze wiele nauczyć. W istocie, te dziecinne próby udowodnienia przez Lestrange'a, że tamta noc nic nie znaczyła były zabawne. Tak bardzo się starał, a takie zaangażowanie okazuje się tylko wtedy, gdy naprawdę zależy ci na rezultacie.

- Czarny Pan chce wiedzieć co z Harrym. – Rabastan nadal swojemu głosowi bezosobowe brzmienie, mimo, że na widok ironicznego uśmiechu Snape'a miał ochotę skulić się w sobie i schować gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. Odwrócił Twarz, w obawie, że mógłby zrobić coś głupiego. - Coś mu jest?

- I oto jest pytanie. - Rab spojrzał na Mistrza Eliksirów, odnotowując, że gdy patrzył w przestrzeń, unikając wzrokiem Severusa, ten niezauważony stanął tuż obok niego. Teraz dzieliła ich odległość ledwie paru centymetrów. Wręcz oddychali tym samym powietrzem. Z trudem pohamował chęć cofnięcia się. Głębia oczu drugiego mężczyzny zbyt go przyciągała i nie zastanawiając się nad tym co robi, wykonał jeszcze jeden krok i pocałował go. Z chwilą zetknięcia się ich warg przyszło zrozumienie tego co się dzieje, jednak gdy spróbował się odsunąć, poczuł jak silne ramiona przyciągają go bliżej do tego tak przez niego pożądanego ciała. Nie potrafił się oprzeć. Severus Snape był dla niego mężczyzną, któremu się nie odmawia. Mistrz Eliksirów był nad wyraz zadowolony, gdy Rabastan poddał mu się bez słowa. Do tej pory zdążył się nagiąć nawet do myśli o przepraszaniu, a wierzył, że nie obejdzie się bez czegoś przynajmniej temu zbliżonego.

Jeśli uda mu się wyjść z tej sytuacji bez uszczerbku dla swojej dumy, to stanie się człowiekiem wierzącym i postawi w swojej sypialni ołtarzyk dla bogów wszelkich złych ludzi. Co tam, nawet będzie składał im ofiary z krwi niewinnych dzieci, Gryfonów oczywiście. Kto by tam po nich płakał. McGonagall udobrucha będąc mniej złośliwym dla jej dziatwy przez powiedzmy dwa dni. Z takim oto planem wpił się mocniej w wargi drugiego mężczyzny jednocześnie odnajdując jego wrażliwe miejsce w dole pleców. Rabastan nie był nawet w stanie sobie przypomnieć, kiedy ta ręka dostała się pod jego koszulę, ale nagły dreszcz pożądania, który nim wstrząsnął, gdy te zręczne palce pogładziły skórę w okolicach krzyża był aż nadto wyraźny. Z trudem odsunął się od źródła swojej rozkoszy i spojrzał w teraz już pałające czarne oczy.

- Severus? - Jego głos zdradzał niepewność i strach, który zaczął odczuwać. Nie zniósłby, gdyby skończyło się tak jak wtedy.

- Cii... Sądzę, że powinieneś teraz przekazać coś Czarnemu Panu. Potter niestety ciągle oddycha, a przynajmniej było tak, gdy go ostatni raz widziałem.


***


Marvolo był wściekły jednak nie na Harry'ego, jak mogłoby się wydawać. Już dawno temu porzucił próby denerwowania się na chłopaka. Bestia posiadała wystarczająco solidne argumenty, by wybić mu to z głowy i z barku innych możliwości był wściekły na samego siebie. Jego plan był doskonały, wręcz perfekcyjny, myślał nad tym godzinami i nie potrafił zrozumieć co poszło źle, choć powinien się już do tego przyzwyczaić. Jeszcze nigdy żaden z jego planów nie wypalił, jeśli dotyczył Pottera. Ten chłopak był chodzącą katastrofą Czarnych Panów.

Cóż, podobno każdy ma jakiś talent, pomyślał z katastroficzną ironią.

Bestia znów rozrywała go na strzępy, wściekła, że nie ma już z nimi chłopaka. Tym razem w pełni się z nią zgadzał, jednak cena jego powrotu wydawała mu się zbyt wysoka i niesprawiedliwa.


***


Albus Dumbledore dla postronnego widza wydawał się być pogrążonym w drzemce staruszkiem, tylko uważniejszy obserwator znający nawyki obecnego dyrektora Hogwartu wiedział, że człowiek ten pogrążony był w głębokich rozmyślaniach. Wytrwale analizował wszelkie informacje jakie do niego docierały, a było ich w istocie bardzo wiele. Albus Dumbledore wiedział dużo więcej o tym co działo się w Hogwarcie niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Wiedział, że Mistrz Eliksirów, tudzież znany jako Śmierciożerca, właśnie walczy o swoje szczęście w typowy dla niego nieporadny sposób, gdy chodziło o uczucia. Wiedział, że Ginewra Weasley, rozjuszona nie bardziej niż pani Norris po spotkani z animagiczną postacią Minerwy McGonagall, zmierza w stronę Wielkiej Sali. Wiedział o dwójce Gryfonów, którzy pogrążeni w cichej rozmowie dyskutują o błędach jakie popełnili w stosunku do swojego przyjaciela. Tego roku coś się w nich zmieniło, wraz ze zrozumieniem, że świat nie jest taki jak się wydawał, kiedy byli młodsi, przyszła nowa wiedza. Wiedział wreszcie o powrocie swojego Złotego Chłopca po całonocnej eskapadzie i młodym panu Malfoyu, który starał się zrozumieć co się stało. Albus wiedział to wszystko i milczał, świadom, że los pisze lepsze scenariusze niż on. Czasem tylko trzeba mu trochę dopomóc. Może czasami bardziej.


***


Harry z większą niż zwykle niechęcią poszedł na lekcje. Draco był nieubłagany w tej kwestii, więc wolał go posłuchać. Na transmutacji był rozkojarzony do granic możliwości, ani razu nie rzucił poprawnego zaklęcia co owocowało coraz bardziej zaciskającymi się ustami u opiekunki jego domu. Widząc jej wzrok, wątpił by sine cienie pod oczami były wystarczającym argumentem. Pięć minut przed końcem lekcji nauczycielka postanowiła dać mu szlaban, przynajmniej miał go odpracować z Hagridem.

- Naprawdę nakrzyczałeś na Czarnego Pana?

- Tak.

Draco rzucił mu zamyślone spojrzenie.

- Dlatego, że chciał byś mu wyjaśnił przyczyny swojego milczenia? - drążył dalej.

- Tak. - Gryfon zmienił zdanie i skręcił w korytarz prowadzący do nieużywanych klas. Ślizgon podążył za nim, nie komentując zmiany kierunku.

- I tak po prostu uciekłeś?

- Draco o co ci chodzi? - Chłopak zatrzymał się gwałtownie, patrząc z wyzwaniem na blondyna. - Tak, wkurzyłem się na Voldemorta. Tak, krzyczałem i tak, uciekłem, a nawet postawiłem mu ultimatum. Miałem do wyboru albo swoje zdrowie psychiczne albo jego pieprzoną ślizgońską dumę nie pozwalającą mu się przyznać do jakichkolwiek uczuć, o ile takowe posiada - dodał z goryczą. - A teraz, z łaski swojej, zostaw mnie samego bo chcę pomyśleć, dobrze?

- Harry, nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł.

- Mnie nie interesuje co się tobie wydaje, chcę tylko byś się odwrócił i sobie poszedł. - Malfoy w odpowiedzi ani drgnął. - Ok, to zostań tutaj, a ja sobie pójdę i zamiast spokojnie odejść puścił się biegiem wiedząc, że blondyn ma zamiar go zatrzymać. Kilka sekund trwało nim Draco uświadomił sobie, że zamiast Harry'ego trzyma pustkę. Przeklinając tego kto obdarował Pottera zdolnością przewidywania przyszłości, pobiegł za nim. Poddał się, gdy po przeszukaniu dwóch następnych korytarzy, nie znalazł go. Przez chwilę pomyślał o mapie, ale wątpił by Harry był gdzieś w jej zasięgu.


***


Potter w istocie znalazł sobie doskonałą kryjówkę. Wieża Astronomiczna była dobra, ale tylko późną nocą i gdy nie spotykały się na niej zakochane pary. Natomiast do Zakazanego Lasu musiałby się przemykać przez całe błonia, a nie uśmiechało mu się wychodzenie w deszcz. Komnata Tajemnic była więc z wielu powodów idealnym miejscem do osiągnięcia chwili samotności. Na świecie było niewielu ludzi, którzy wiedzieli, gdzie ona jest, a jeszcze mniej potrafiło się do niej dostać. Chłopak szerokim łukiem ominął martwe cielsko bazyliszka, o dziwo nietknięte przez rozkład. Wszystko wyglądało jak zapamiętał to z drugiego roku, było może tylko mniej przerażająco. Dopiero po dłuższych oględzinach odkrył, że koło posągu Slytherina jest coś przypominającego zarysem drzwi. Z nowo rozbudzoną ciekawością pchnął lekko blok skalny, który pod naciskiem otworzył się bez najmniejszego szmeru ukazując pogrążony w mroku korytarz. Oświetlając sobie drogę przy użyciu Lumos, zaczął się wspinać po krętych schodach. Nie wiedzieć kiedy korytarz urwał się, a chłopak stanął w nieograniczonym morzu ciemności, jak mu się wydawało. Krzyknął cicho, gdy bez ostrzeżenia strzeliły koło niego płomienie i zaczęły się przemieszczać wzdłuż ścian wyznaczając zarys pomieszczenia. Gdy się połączyły, ruszyły w górę rozpalając olbrzymi herb zdobiący sufit - herb Salazala Slytherina. Harry niepewnie postąpił krok naprzód. Coś drgnęło pod jego stopą i w komnacie pojawił się obszerny fotel z finezyjnie rzeźbionymi nogami oraz podłokietnikami. Coraz bardziej zaintrygowany ruszył w jego stronę, trochę spokojniejszy, gdy nic nieoczekiwanego się nie wydarzyło. Usiadł, przymykając oczy i dłońmi badając fakturę wyjątkowo miękkiego materiału. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna i o dziwo konwalii. Odprężył się pozwalając swojemu umysłowi odpłynąć. Drgnął konwulsyjnie by po chwili nienaturalnie znieruchomieć. Zacisnął ręce na oparciach aż zbielały mu kłykcie, a palce upodobniły się do szponów.

Jego psychika została zakuta w okowy przeszłości.

Widział mężczyznę siedzącego w tym samym fotelu. Jego włosy były długie i bardzo ciemne, ubranie przypominało strój z odległej epoki, a pociągłą, arystokratyczną twarz zdobiły błękitne jak morze oczy. Wertował zawzięcie jakąś księgę by wreszcie rzucić nią z frustracją. Harry zadrżał wewnętrznie, gdy usłyszał słowa mężczyzny.

- Nazywam się Salazar Slytherin - mówił cicho czarodziej, wpatrując się w przestrzeń, jakby starał sobie coś przypomnieć. - Urodziłem się jako Abbadona. To jedno zdanie określa całe moje życie. Imię mojego towarzysza nie jest ważne, istotne jest, że obaj wiemy czym dla siebie jesteśmy. Dziś się poddałem. W historii swojego istnienia niczego nie pragnąłem bardziej niż jego, bądź wyzwolenia się od tego przekleństwa. Jedno wykluczało drugie. Dzisiejszego dnia jestem w stanie przyznać, że miłość jest najbardziej potężną, ale i destrukcyjną siłą jaka rządzi światem. Niekochana Abbadona umiera. Ja umieram - umilkł, a w komnacie dało się słyszeć świszczący, przyspieszony oddech. - Mógłbym przeżyć normalne życie czarodzieja nie znając go, tak się jednak nie stało i nasze losy się skrzyżowały. Wiele lat dane mi było doświadczać radości witania z nim poranka dopóki on nie pokochał kogoś innego. - Ciężki kaszel wstrząsnął tym z pozoru silnym ciałem odbierając czarodziejowi na chwilę oddech. - Więc zaszyłem się tutaj, w komnatach ongiś przeze mnie zbudowanych, z dala od świata i od niego. Moja duma nie pozwalała mi pokazywać bólu po jego utracie, mój instynkt nakazywał sprowadzenie go z powrotem wszelkimi możliwymi sposobami, moje serce nakazywało mi pozwolić mu cieszyć się szczęściem. Jestem pysznym człowiekiem i potężnym magiem, wiedziałem o tym, więc zacząłem szukać. Pycha podpowiadała mi, że znajdę lekarstwo, a świadomość własnych możliwości, że dam radę go użyć. - Slytherin znów umilkł, jego mięśnie napięły się do granic możliwości, gdy całą wolą walczył o nabranie kolejnej porcji życiodajnego tlenu. - Jestem już prawie martwy i ciągle zżera mnie pytanie, czy umrę sam? Czy on odejdzie razem ze mną? Może tylko odrzucona miłość zabija takich jak ja, gdy już raz zasmakujemy w tym czego pożądamy?


***


Harry upadł na kamienną podłogę, ze świstem wciągając powietrze. Czuł nieznośny ból w klatce piersiowej przy każdym oddechu. Serce waliło mu jak młotem. Wiedział, że to czego już nie zobaczył było śmiercią tego mężczyzny. Był sparaliżowany przez strach. Miłość jak się okazuje jest największym przekleństwem Abbadony, a przecież on kochał.


Rozdział XXII - "[...] historia składa się z łez, krwi i głupich nadziei."


- Martwię się o Harry'ego, ostatnio zrobił się jeszcze bardziej skryty. - Lupin z ciężkim westchnieniem usiadł na kanapie w swoich prywatnych pokojach. - Nie wiem co mam zrobić, a sądzę, że coś powinienem.

- Moim zdaniem chłopak sam sobie poradzi, a nawet, gdyby potrzebował czyjejś pomocy, to młody pan Malfoy skutecznie mu jej udziela. - Bill uśmiechnął się łobuzersko, wykorzystując zamknięte oczy kochanka, by go podejść, zapominając, że ten jako wilkołak ma dużo bardziej wyczulone zmysły niż normalny człowiek.

- Co ty robisz? - Remus z wysoko uniesionymi brwiami patrzył jak rudowłosy klęka miedzy jego nogami. - Mieliśmy rozmawiać.

- I to właśnie robimy, tylko w trochę odmiennej scenerii. - Oblizał lubieżnie wargi, opierając dłonie na udach kompana. - Zamieniam się w słuch.

- Chciałem mówić o Harrym i bardzo dobrze wiesz, że, och... - Wilkołak wciągnął ze świstem powietrze, gdy jego spodnie zostały sprawnie rozpięte, a następnie Bill z wprawą zajął się jego nabrzmiałym już członkiem. - Malfoy nie jest wcale pewnym towarzystwem dla niego - dokończył, podejmując wyzwanie widniejące w tych piwnych oczach. - Powinien z nim porozmawiać ktoś komu ufa, jak Syriusz, ale jego niestety nie ma w pobliżu, więc... - umilkł, przygryzając wargi, gdy kochanek wsunął penisa głębiej w usta i zaczął mocno ssać. Dzięki jego cichym pomrukom, co rusz czuł pieszczotę wibrującej krtani, to było niesamowite. - Pozostaję ja. - Chwycił Billa bez ostrzeżenia i pchnął na kanapę, odwracając tyłem do siebie. Nie bawiąc się w pieszczoty, zdarł mu spodnie i przygotował go na przyjęcie swojej męskości na tyle, by nie odczuł zbyt dużego dyskomfortu. W akompaniamencie coraz głośniejszych jęków i szybkich oddechów wbił się w niego głęboko. Wystarczyły mu trzy pchnięcia, by odnaleźć prostatę, za co został nagrodzony głośnym: „Och, Remus”. Przyspieszył. Jego ruchy stały się bardziej chaotyczne, niekontrolowane, a penetracja jeszcze głębsza. Lunatyk objął dłonią członek młodszego mężczyzny, poruszając nią w rytm swoich pchnięć. Kilka ostrych posunięć wystarczyło, by Bill doszedł, krzycząc i zaciskając jednocześnie w boleśnie przyjemny sposób mięśnie wokół erekcji Remusa, doprowadzając go na szczyt.

- Teraz możemy dokończyć rozmowę - oświadczył po chwili wspaniałomyślnie usatysfakcjonowany rudowłosy. Obaj mężczyźni roześmieli się głośno.


***


Harry punktualnie stawił się na szlabanie. Z jakiś powodów Hagrid przełożył go na weekend, ale jemu to nie przeszkadzało - musiał sobie wiele poukładać, a wesoła kompania gajowego nie wpłynęłaby dobrze na jego nastrój. Wszyscy zdążyli zauważyć, że chodził jak struty, a bliższy z nim kontakt grozi pogryzieniem. Tylko Malfoy był na tyle odważny, by dalej utrudniać mu życie, starając się wyciągnąć go z przygnębienia, ale jako syn Śmierciożercy miał do perfekcji opanowaną umiejętność radzenia sobie w ekstremalnych sytuacjach. Nie można było powiedzieć, że oswoił się z perspektywą ewentualnej śmierci albo raczej niemożnością ujrzenia więcej Marvolo, co martwiło go bardziej. Jakkolwiek, lata ciągłego życia z pałającą żądzą mordu wizją Czarnego Pana na karku, oswoiły go ze świadomością, że jego życie będzie raczej krótkim i mało udanym epizodem na drodze ku wieczności.


***


- Cholibka, Harry, nie wiedziałem, że już jesteś, trzeba było wołać. - Chłopak uśmiechnął się lekko do półolbrzyma, który wychynął zza swojej chaty.

- Dopiero przyszedłem.

- Psor McGonagall powiedziała, że masz mieć jakiś szlaban. Nu nic, wykombinujemy coś dla ciebie. - Gajowy uśmiechnął się wesoło, co było doskonale widoczne nawet mimo ogromnej brody. - Wiesz, chłopie, jestem trochę zajęty, sam rozumiesz, muszę pilnować dyń na święto duchów, ale mam dla ciebie coś ciekawego i nie będziesz musiał się napracować. - Mrugnął do niego porozumiewawczo i schylił się po latarnie leżącą obok wejścia do chaty. - Zostawiłem w Zakazanym Lesie dzbanek z białymi jagodami, które uwielbiają kapikatki. Pójdziesz po nie, leżą koło widocznej ścieżki, więc poradzisz sobie sam.

- Nie ma sprawy. - Chłopak wziął do ręki zapaloną już lampę, przy okazji zastanawiając się co to za stworzenia te kapikatki, miał przeczucie, że nie chciałby ich spotkać. Pomachał Hagridowi, który pogwizdując, znów skierował się za chatkę. Harry uśmiechnął się, pewien, że to nie przez dynie odrabiał szlaban bez nadzoru. Jemu było to na rękę, nie musiał przynajmniej udawać.

Zagłębił się w las, wysoko unosząc latarnię, by choć trochę rozproszyć mrok - słońce już dawno zaszło. Gęsto rosnące drzewa, wysokie krzewy i mnóstwo cieni tworzyło niepowtarzalny klimat Zakazanego Lasu. Ścieżka, a raczej ledwo wydeptana dróżka, prowadziła coraz głębiej w gęstwinę. Większość roślin była mu nieznana, a w tym miejscu nieznane można było uznać za synonim niebezpieczne. Nie zastanawiając się nawet nad tym co robi pozwolił by nogi same go poniosły. Już od dawna nie czuł się tak dobrze. Niezmierzone połacie lasu dawały poczucie wolności, której zaczynało już mu brakować. Dopiero, gdy trafił na powleczoną srebrnym światłem księżyca polanę, zdał sobie sprawę, że nie wie, gdzie jest. Wściekły na siebie za swoją już legendarną beztroskę, rozglądał się, starając się zorientować, gdzie w przybliżeniu jest, choć wiedział, że jest to bezcelowe. Odnalazł wzrokiem powalony pień drzewa, który wyglądał dość zachęcająco dla jego zmęczonego długim marszem ciała. Rozsiadł się wygodnie, rozważając w przypływie wisielczego humoru możliwość zamieszkania, na którymś z drzew albo w szałasie i odcięcie się całkowicie od świata. Życie pustelnika miało w istocie wiele pozytywnych stron, jeśli by się nad tym zastanowić.


***


Złote ślepia błyszczały w mroku, zwierzę gnało przez las. Odwieczny instynkt drapieżnika nakazywał szukać ofiary, która zaspokoi trawiący je głód. Olbrzymie, czarne cielsko pokrywały zlepione kołtuny futra. Nos drgał, szukając tropu. Potwór nie mógł się zdecydować, coś nakazywało mu zawrócić. Czuł, że nie jest już w miejscu jakie znał tylko w takim, które rządzi się innymi prawami. Zwierzę gnane podszeptami strachu chciało już zmienić kierunek, gdy trzy rzeczy wydarzyły się równocześnie.

Bestia złapała trop swojej upragnionej ofiary będącej niewiarygodnie wprost blisko.

Zielonooki chłopak zobaczył swoją przyszłość, która gwałtownie się zmieniła skracając jego życie do ledwie jeszcze kilku chwil.

Okiennice Wielkiej Biblioteki z hukiem uderzyły o mur, wiatr wdarł się do siedziby Czarnego Pana, szarpiąc jego szatą. Świat znów podążał w kierunku zmian.

Harry wyszarpnął swoją różdżkę, ale było już za późno, by choć spróbować wypowiedzieć zaklęcie i olbrzymie zwierzę powaliło go na ziemię. Krzyknął, czując jak ostre zęby wbijają się w delikatną skórę ramienia. Bestia z niewiarygodną siłą szarpnęła nim, rzucając przez pół długości polany. Chłopak spróbował wstać, jednak nim zdążył zrobić cokolwiek szczęki z siłą imadła zacisnęły się na jego nodze. Ze zgrozą słuchał charakterystycznego odgłosu łamania kości. Szarpnął się, wrzeszcząc z bólu, gdy mięśnie rozrywały się pod naporem zębów. Powietrze ze świstem uciekło z płuc, kiedy łapa zwierzęcia opadła na jego klatkę piersiową, miażdżąc mostek i żebra. Do ust napłynęła krew. Zaczął się krztusić, ostatnimi siłami walcząc o złapanie oddechu. Nim zapadła ciemność zdążył jeszcze pomyśleć, że Marvolo go zabije, jeśli da się wykończyć jakiemuś byle zwierzęciu.


***


Lord Voldemort nie zastanawiał się nad racjonalnymi powodami swojego strachu. Coś mu mówiło, że powinien zobaczyć Harry'ego, upewnić się na własne oczy, że chłopak ciągle jest na tym świecie i że powinien zrobić to natychmiast. Jeżeli w swoim długim życiu Czarny Pan się czegoś nauczył, to tego, by nigdy nie lekceważyć własnego instynktu. Kierując się wyczuciem nie ruszył po przeniesieniu się pod bramę zamku w stronę Hogwartu, ale do Zakazanego Lasu. Nie wydało mu się dziwne, że właśnie tam ciągnie go jego wewnętrzna bestia. Potter był na tyle nieobliczalnie beztroskim dzieciakiem, by pójść tam może nawet bez różdżki w przeświadczeniu, że nic mu nie grozi.

Mając coraz gorsze przeczucia przyspieszył kroku. Pierwszy raz od bardzo dawna złamał podstawową zasadę etykiety Czarnych Lordów i puścił się biegiem, gdy usłyszał w oddali wycie dzikiego zwierzęcia. Dźwięk ten aż wibrował od triumfu zwycięzcy, drapieżnika, który złapał swoją ofiarę i Marvolo obawiał się, że aż za dobrze wie, kto jest takową tym razem.

Gdy wpadł na polanę, pierwsze co zobaczył to olbrzymi górski basior - magiczne zwierzę, które występuje tylko w jednej części kraju i okolice szkoły magii do nich nie należały. Jak widać, mały Gryfon naprawdę miał niewiarygodne „szczęście” bycia w złym miejscu o złej porze. Marvolo nawet się nie zastanawiając powalił potwora Avadą. Cielsko zwaliło się na posłanie z trawy, ukazując mniejszą postać, dotąd zasłoniętą przed wzrokiem Lorda. Noga chłopaka spoczywała pod dziwnym kątem, zdobiona malowniczą mozaiką poszarpanych ścięgien i obficie płynącej krwi. Klatka piersiowa nastolatka wydawała się być zapadnięta, jakby ktoś ją sprasował nie przejmując się, że gdzieś tam są narządy tak potrzebne do życia. Padł na kolana tuż obok głowy Harry'ego i zaczął szeptać wszystkie znane sobie zaklęcia, które mogłyby pomóc Gryfonowi. Zatamował krwawienie, prowizorycznie zamykając rany. Dopiero eliksiry będą mogły pomóc wyleczyć go całkowicie.

O ile będzie co leczyć, szepnął jakiś złośliwy głos w jego głowie.

Słabo wyczuwalne bicie serca dawało nikłą nadzieję, ale on był Czarnym Panem i skoro potrafił odrodzić się z nicości, to dokonanie kolejnego, pieprzonego cudu było banalne. Nie miał czasu by przenieś chłopaka do strefy wolnej od barier antydeportacyjnych. Mając nadzieje, że nie uszkodzi Gryfona jeszcze bardziej, stworzył świstoklik prosto do Cytadeli.

Od pięciu godzin stal bez ruchu obserwując i analizując najmniejszą nawet zmianę na twarzy nastolatka. Pięć godzin minęło, od kiedy położył go w swoim własnym łóżku i wlał mu w gardło wszelakie możliwe eliksiry. Ciało zostało już uleczone z najgroźniejszych ran. Marvolo był świadom, że sen był teraz najlepszą rzeczą dla chłopaka, ale nic nie mógł poradzić, że zgadzał się z Bestią i chciał żeby wreszcie otworzył swoje zielone oczy, choćby po to, by posłać go do diabła albo nawet jeszcze dalej. Cokolwiek byle był już całkowicie po tej stronie.

Nie mogą znieść oczekiwania poddał się Bestii i położył koło chłopaka, przytulając go do siebie. Jego ciało było takie ciepłe, choć już nie rozgrzewała go gorączka, co przyjął z ulgą. z wolna uspokajał się, czując znajomy zapach Harry'ego i choć jego serce ciągle bilo nie tak jak trzeba - zbyt wolno, zbyt blisko zatrzymania się - to jednak uderzało bardziej pewnie niż jeszcze trzy godziny temu. Przymknął oczy, skupiając całą swoją uwagę na zielonookim centrum jego prywatnego wszechświata. Prawdopodobnie nawet nie zauważyłby, gdyby do sypialni wbiegł cały Zakon Feniksa, dopóki nie wpłynęłoby to na rekonwalescencje chłopca.



Rozdział XXIII - Jeśli ktoś raz odrzuci wiarę, niemożliwym dla niego jest przejść przez bramy nieba.

- Więc co? Odbierzesz mi nadzieję, pozbawisz duszy, zniszczysz marzenia, a wszystko co mógłbym mieć uwięzisz w szmaragdzie, którego już nigdy miałbym nie zobaczyć?!

Marvolo śmiał się z samego siebie, stojąc nad urwiskiem. Pozwalał, by ostre krople deszczu smagały go po twarzy. Wiatr szalał, dudniąc mu w uszach. Uwielbiał burze - czystą destrukcyjną silę, która miała w sobie potęgę tworzenia. Na ziemi nie było nic bardziej doskonałego.

- Stając na krańcu świata i własnego rozumu, mam paść przed tobą na kolana, błagając? Mą siłą jest duma, arogancja imieniem. Nie odejdę, lecz walczyć będę, zwycięsko stając nad tobą. Oddam to co wedle sprawiedliwości należy się tobie, a resztę zabiorę do grobu, którym będzie mi chwała zwycięzcy. A gdybym skoczył, pochwyciłbyś mnie w ramiona? Czy zapomniałbyś, że umysł mój bóstwem cię ogłosił i odszedł nie odwracając się? Nie! Ty do mnie należysz, mnie się oddasz, niczego bardziej nade mnie nie pragniesz. Zrobisz wszystko, nawet gdybym znów zamknął cię w mej wieży, nawet jeśli oznaczałoby to tysiące lat niewoli. Wystarczyłaby ci świadomość mego tchnienia za murem twojego więzienia. Sprzeniewierzając się wszelkim prawom, stanąłeś twarzą w twarz z bestią, która miała cię pożreć. Teraz ona cię chroni, więc pamiętaj, co oswoisz jest twoje, tak, jak i to co zabijesz.

Odszedł, ścigany zawodzeniem wichury.

- Wróć do mnie, zielonooki diable, bo osobiście pofatyguje się po ciebie, gdziekolwiek jesteś! - Pozwolił, by wiatr porwał jego słowa, nadając im siły przysięgi.


***


Starając się stłumić uczucie rozczarowania, podszedł do wciąż śpiącego chłopaka. Przebywał w Cytadeli już trzy dni, ciągle się nie budząc, żyjąc na kolejnych dawkach eliksirów i wzbudzając rosnącą panikę z powodu swojego zniknięcia w magicznym świecie - jeśli sądzić po tym co pisali w Proroku. Opadł na fotel, który specjalnie dostawił dla siebie na długie godziny czuwania przy Harrym. Zmęczonym gestem przetarł oczy, świadom, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał obudzić chłopaka siłą, co przy magicznej śpiączce było niebywale niebezpieczne. Osłabiony organizm ledwo poradził sobie z wcześniejszymi obrażeniami i serce najprawdopodobniej nie wytrzyma takiego obciążenia.

- Co by się stało, gdybyś umarł? Odszedłbym z tobą, czy stal się nieśmiertelny, skoro tylko ty możesz mnie zabić? - szepnął, ignorując ostrzegawcze warczenie bestii. Nawet nie odwrócił głowy, by przywitać wchodzącego Severusa. Mężczyzna był jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów na świecie, ale o ile sam nie wypiłby niczego, co by dla niego przygotował, to był pewny, że Snape zrobi wszystko, by pomóc Harry'emu.

- Lucjusz starał się wybadać nastroje w Ministerstwie, Panie. Wygląda na to, że Knot chce przekształcić zniknięcie chłopaka w argument potwierdzający niekompetencje Dumbledore'a jako dyrektora - mówił, nie przestając wlewać w chłopaka kolejnych eliksirów.

Marvolo starał się skupić na jego słowach, ale trudno mu było zapanować nad Bestią, która pałała chęcią zabicia mężczyzny za to, że ośmielił się dotknąć jego własności, nawet jeśli tylko po ty, by mu pomóc. Było to o tyle trudne, że sam czuł nieracjonalną zazdrość o te kilka chwil.

- Wydaje mi się jednak, że do niczego nie dojdzie. Po tym, jak zawzięcie starał się nie przyznać, że powróciłeś, Panie, zbyt silnie naruszył swoją pozycję, by zaszkodzić dyrektorowi.

- Severusie, chcę żebyś uwarzył Somnicomus*

- Panie? - Snape nie zdołał utrzymać neutralnego wyrazu twarzy. Był zszokowany i przerażony tym co usłyszał, choć jednocześnie był świadom, że jeżeli dzieciak nie obudzi się w ciągu kolejnych dwóch, trzech dni, to pozostanie mu już tylko spróbować przywołać go na siłę, albo… zabić w akcie litości. - Oczywiście. - Odwrócił się i wyszedł, zaciskając dłonie w pięści, by powstrzymać ich drżenie.


***


Po wielu godzinach Voldemort odłożył papiery, nad którymi pracował. Nie potrafił się skupić, zły i sfrustrowany swoją bezradnością. Wsunął się na łóżko koło chłopaka, przytulając jego bezwładne ciało, jak wiele razy wcześniej. Położył dłoń na jego sercu, a wzrokiem uważnie badał każdy szczegół doskonale już sobie znanej twarzy. Nie wiedzieć kiedy, zasnął.


***


Harry z trudem otworzył oczy. Miał wrażenie jakby powieki były sklejone. W gardle palił go nieprzyjemny posmak eliksirów i było mu strasznie sucho w ustach, w ten specyficzny, drapiący sposób. Jednak najdziwniejsze było to kogo zobaczył po obudzeniu. Marvolo wydawał się być pogrążony w głębokim śnie. Jego twarz była rozluźniona i nie wyglądał teraz jak przerażający Czarny Pan, lecz ciągle miał w sobie to charakterystyczne coś, co sprawiało, że był tak nieodparcie pociągający i arystokratyczny, co czyniło z niego Toma Marvolo Riddle'a.

Uśmiechnął się, zastanawiając równocześnie, jak to możliwe, że nawet w mięśniach policzków czuł ból. Poruszył się nieznacznie, po prawdzie był w stanie drgnąć ledwo o milimetry, ale nawet ten nieznaczny ruch wystarczył, by obudzić mężczyznę śpiącego obok. Voldemort w sekundę ocenił sytuację. Natychmiast się podniósł, machnięciem ręki przywołując jakiś eliksir. Harry był wdzięczny za ten gest, gdyż po wypiciu go, poczuł, jak ból, który odczuwał w całym ciele, słabnie.

- Wody - wychrypiał po chwili, nie poznając swojego głosu. Lord nie musiał nawet wydawać polecenia, by w pomieszczeniu pojawił się skrzat z dzbankiem oraz szklanką. Harry jeszcze długo leżał, podczas gdy Czarny Pan mamrotał nad nim jakieś dziwne zaklęcia, sprawdzając, jak się wydawało, stan jego zdrowia. Widać upewnił się, że chłopakowi nic nie jest, bo wyszedł, nie mówiąc nawet słowa.

Minęła ledwie chwila, gdy zamiast niego pojawił się Severus Snape.

- Witamy wśród żywych, panie Potter. Czyżby bezcelowe bieganie po niebiańskich łąkach z aniołkami znudziło ci się i postanowiłeś znów zaszczycić nas swą obecnością? - Mistrz Eliksirów wykrzywił się ironicznie w tak typowy dla siebie sposób, jednocześnie ostrożnie podnosząc chłopaka, by ułatwić mu wypicie kolejnych eliksirów. - Do tej pory zdołaliśmy wyleczyć tylko najbardziej poważne obrażenia, gdyż twój stan umożliwiał nam podawanie ci tylko środków podtrzymujących cię przy życiu. Zakładam, że pamiętasz co się stało? - Wstał, usatysfakcjonowany lekkim skinieniem głowy. - To dobrze, wolałbym nie wyliczać ilości głupot jakie popełniłeś tamtej nocy, bo mogłoby się to źle skończyć. - Znów przecząc własnym słowom, uważając, by nie urazić obolałych żeber, przykrył gryfona i rzucił czar ogrzewający, wiedząc, że eliksiry wyziębią mu organizm. Wyszedł, świadom, że Harry powinien teraz odpocząć albo raczej żeby on mógł uniknąć śmierci z ręki Czarnego Pana, który najwyraźniej miał ochotę w przyjemny acz niewybaczalny sposób rozładować napięcie nagromadzone w czasie niedyspozycji Pottera.


***


- To zastanawiające, jak traumatyczne przeżycia i otarcie się niemal o śmierć wpływają na twoją psychikę. W jednej chwili całe życie staje przed oczami i to dosłownie, a ty nagle rozumiesz, że tak naprawdę w ogóle go nie przeżyłeś. - Harry odwrócił głowę, by popatrzeć na Dracona leżącego obok niego.

- Bredzisz. Obudziłeś się cztery godziny temu i już widać, że ten piesek walną cię w głowę mocniej niż podejrzewaliśmy.

- Po pierwsze górski wilk, a po drugie nie bredzę. Widziałem białe światełko na końcu tunelu i mówię ci, to było niesamowite doświadczenie. - Przymknął oczy, starając się sobie przypomnieć tamte chwile.

- Powinni ograniczyć ci te środki przeciwbólowe albo dać ich trochę mnie, bo na razie jesteśmy na innych płaszczyznach jaźni. - Malfoy przekręcił się leniwie, by leżeć na boku. - A tak na marginesie, to co po tym doświadczeniu dotarło do twojego gryfońskiego móżdżku?

- Nie powiem ci, dopóki nie zaczniesz mnie traktować poważnie.

- Ok, ok. Jestem wzorem powagi i jeśli to co powiesz będzie miało sens, to może nawet ci uwierzę, stoi?

- Dobra, ale nie śmiej się. - Blondyn pokiwał głową z poważna miną. - Te ostatnie kilka miesięcy mnie przeraziło. Do tej pory nawet nie uświadamiałem sobie ogromu zmian.

- Czarny Pan?

- Tak. Wiesz, boje się trochę. - Ich oczy się spotkały. - Na początku to wszystko było prostsze. On właził do mojej głowy, a ja robiłem wszystko, by się go pozbyć - nie potrafiłem znieść jego obecności, to wręcz bolało. Nigdy nie spotkałem nikogo bardziej upartego i stoickiego. To było naprawdę przerażające. Dzień w dzień miałem styczność z kimś kto pragnął mojej śmierci, a jednocześnie doskonale nad sobą panował i nie okazywał tego. Tak jakbym w głowie zamiast człowieka miał jakiś posąg. - Draco wzdrygnął się na wyobrażenie tego co przeżywał Harry. - To nie wszystko. Moje wizje, pewnej nocy były szczególnie złe, a on mnie obudził. Nie wiem, czy chciał pomóc mi, czy sam miał dość mojego skamlenia, jednak to zrobił. Nikt nigdy nie budził mnie z koszmarów. - Chłopak odwrócił się od ślizgona, a jego ciałem wstrząsnął zdławiony szloch. - W szkole było mi z tym łatwiej, można było do niego przywyknąć. Jednak gdy uświadomiłem sobie dlaczego lekcje oklumencji ze Snapem są totalną klęską, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Przecież to szalone pragnąć towarzystwa swojego największego wroga. Musiałem z tym żyć, brzydziłem się sobą. Wiesz, że nawet zastanawiałem się, czy nie powinienem ze sobą skończyć. Tak bardzo chciałem, by wszystko było normalnie i nienawidziłem go wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, bo nie pozwalał mi na to. Tyle lat jego jedynym pragnieniem było zabicie mnie, a teraz mu się odechciało. - Roześmiał się pozbawionym wesołości śmiechem.

- Doskonała tortura - szepnął w odpowiedzi Ślizgon.

- Tak, wtedy też tak myślałem, może nadal myślę. To, czym jesteśmy, zmusza go do chronienia mnie, to i jego obsesyjne pragnienie nieśmiertelności. Żałosne…

- Co? Kochać i nie być kochanym?

- Nie. Kochać i zastanawiać się, czy to ja kocham, czy to coś wewnątrz mnie pragnie bym kochał. - Spojrzał na chłopaka. - Draco, jeśli czegoś się w ciągu tych miesięcy nauczyłem, to nie szukać uczuć tam, gdzie ich nie ma. Marvolo nie jest taki jak my, nawet jeśli ma jakieś uczucia, to one zdecydowanie różnią się od naszego o nich pojęcia.

- Skoro tak, to dlaczego z nim jesteś?

- Bo mnie obudził.

Malfoy już nic na to nie powiedział. Przytulił się tylko do Gryfona, świadom zastraszającej prawdy, której sens zobaczył dużo wcześniej. Czarny Pan był geniuszem. Ze wszystkich sposobów na ujarzmienie swojego największego wroga wybrał ten, który był stuprocentowo skuteczny - dał mu poczucie bezpieczeństwa.


***


Harry obudził się już sam. Po obecności Ślizgona pozostał tylko ulotny zapach jego arystokratycznych perfum. Odkąd wyszedł z czegoś co Snape profesjonalnie nazywał „coma”, ani razu nie zobaczył Lorda. Co więcej, natychmiast został przeniesiony w jak najdalszą część rezydencji, byleby nie przebywał w zasięgu, bagatela, kilku dobrych kilometrów korytarzy od prywatnych pokoi Czarnego Pana. Może i był naiwny i starał się nie widzieć oczywistej prawdy dopóki nie zostanie mu ona przedstawiona w sposób najbardziej odarty z subtelności, ale teraz wiedział, że przegrał. To było tak jakby Voldemort znów coś w nim zabił.

Poruszając się bardzo wolno, podszedł do komody, w której spodziewał się odnaleźć swoje rzeczy. Walczył z kolejnymi napadami mdłości, zawzięcie trzymając się podjętej decyzji. Gdy się ubierał, czuł, jak jeszcze słabe ciało protestuje przeciwko jakiemukolwiek wysiłkowi. Ciężko opierając się na drewnianym meblu, wpatrywał się w świstoklik, który miał mu posłużyć po raz ostatni. Uświadomił sobie, że zwleka, mając nadzieję, że Marvolo jakoś go powstrzyma, że zareaguje na coś tak ostatecznego jak jego plan. Ganiąc się w myślach za naiwność, pewnie wyciągnął dłoń i w następnej chwili leżał na trawie porastającej okolice Hogwartu. Z trudem podniósł się na nogi i ciężko oddychając, ruszył w stronę pogrążonego w mroku zamku. Nawet nie zwalniając, wrzucił świstoklik do jeziora. Skierował swoje kroki do wieży Astronomicznej, uparcie brnąc naprzód, mimo, iż czuł narastający ból w całym ciele. Nie zadał sobie trudu otarcia łez, które znaczyły jego policzki licznymi liniami.

Gdy Albus Dumbledore zobaczył chłopca zatrzymującego się obok niego, by spojrzeć w gwiazdy, pomyślał, że ma przed sobą twarz kogoś starszego niż on.

- Pamięta pan naszą rozmowę, tę o tym kim jestem?

- Jakże mógłbym zapomnieć.

- Obaj zdajemy sobie sprawę, że muszę podjąć decyzję dotyczącą mojej wierności. - Podszedł do murku odgradzającego go od prostej drogi ku wyzwoleniu i ciężko się o niego oparł, boleśnie świadom, iż nawet gdyby nie inne czynniki, pewnie nie miałby już siły nawet umrzeć. Żałosne, pomyślał. - Już zdecydowałem. Moja lojalność pozostanie przy panu. - Zdziwił się, że głos mu nawet nie zadrżał, gdy wypowiadał te słowa.

- A serce?

- Umarło.

Oczy starszego czarodzieja wypełnił smutek. Tu, gdzie inni zobaczą ikonę jasnej strony, on widział pokonanego chłopca, który dopiero niedawno przestał być dzieckiem.

- Nie po…

- Profesorze, wie pan, co widzę prawie co noc? - przerwał mu Harry, nie pozwalając, by słowa starca wzbudziły w nim wątpliwości. - Widzę przyszłość, która boli bardziej niż cokolwiek innego. Jego przyszłość sprawia, że widzę tylko śmierć i krew. Voldemorta nie da się zmienić, a ja nie zniósłbym myśli, że się do tego przyczyniłem.

- Tom nigdy nie chciał destrukcji.

- Nie zawsze dostajemy to co chcemy, czyż nie?

Albus nic na to nie odpowiedział, ale w głębi ducha żałował, że nie zrozumiał wcześniej. Może gdyby lepiej chronił tego chłopca, może gdyby nie miał nadziei, że miłość potrafi jeszcze coś zmienić w duszy Marvolo, może gdyby sam osądził wszystko z mniejszą dawką optymizmu... Jednak nie zrobił tego, a teraz będzie musiał patrzeć jak dwóch ludzi, których zawiódł wtedy, gdy najbardziej potrzebowali wsparcia, będzie niszczyć się nawzajem. Jeden - w końcowym rozrachunku nie potrafiący żyć obok niesprawiedliwości, drugi - uparty i arogancki, nigdy nie przyzna, że ścieżka, którą dla siebie stworzył, jest błędna.

Ruszył do swojego gabinetu, czując, że powinien zostawić młodego Pottera samego.

- Trzeba wierzyć - szepnął, zanim zamknął za sobą drzwi wieży.

- A gdy już nie ma w co? - spytał Harry pustki, która znów dorwała go w swe szpony. - Gdy już zabrakło wiary?


________________________________________________________

Somnicomus* - eliksir wybudzający ze śpiączki


63




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kuttner Henry Nasz Diabeł Stróż
23 PUDRASOWEGO KUBY ZMARTWYCHWSTANIE ALBO JAK SIĘ DIABEŁ JAK
PRK 23 10 2011 org
23 piątek
23 Metody montażu w mikroelektronice
23 Tydzień zwykły, 23 wtorek
Atrybucje 23 24
Cwiczenia 23 25 2007
23 sekcja
21 23
Doradztwo Podatkowe z 23 czerwca 08 (nr 121)
23 Pddzialywanie swiatla z materia
Podstawy rekreacji ćwiczenia 23 01 10x