PoematBogaCzlowieka k 1z7


Maria Valtorta







Księga I – PRZYGOTOWANIE


http://www.voxdomini.com.pl/valt/valt/v-01-001.htm


PROLOG

Ewangelii według św. Jana


Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga,
a Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało;
a bez Niego nic się nie stało, co się stało.
W Nim było życie,
a życie było światłością ludzi.
A światłość świeci w ciemności, a ciemność jej nie ogarnęła.
Człowiek imieniem Jan został posłany przez Boga.
Przyszedł, aby świadczyć o światłości,
aby przez niego wszyscy uwierzyli.
Nie on był światłością, ale przyszedł,
aby świadczyć o światłości.
Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka,
przyszła na świat.
Była na świecie i świat stał się przez Nią,
a świat Jej nie poznał.
Przyszła do swoich, a swoi Jej nie przyjęli.
Tym zaś, którzy Ją przyjęli, którzy uwierzyli w Jej imię,
dała moc, aby się stali dziećmi Bożymi.
Oni nie narodzili się z ludzi: ani z pożądliwości ciała,
ani z woli mężczyzny, ale z Boga.
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało
między nami, i widzieliśmy Jego chwałę,
chwałę, jaką otrzymał od Ojca Jednorodzony,
pełen łaski i prawdy.
Jan daje o Nim świadectwo, wołając:
Oto był Ten, o którym powiedziałem:
Ten, który przychodzi po mnie,
przewyższył mnie, bo był przede mną.
Z Jego pełni wszyscyśmy wzięli łaskę po łasce.
Prawo zostało przekazane przez Mojżesza,
łaskę zaś i prawdę otrzymaliśmy przez Jezusa Chrystusa.
Boga nikt nigdy nie widział: Jednorodzony Bóg,
który jest na łonie Ojca, dał nam Go poznać...

(Przekład Biblii Poznańskiej)












«Bóg Mnie posiadał przed stwarzaniem Swych arcydzieł...» (Prz 8,22)

1. «MARYJA MOŻE BYĆ NAZWANA DRUGORODNĄ [CÓRKĄ] OJCA»

Napisane 16 sierpnia 1944. A, 3348-3349

Jezus nakazuje mi: «Weź całkiem nowy zeszyt, przepisz na pierwszej stronie dyktando z 16 sierpnia 1944. W tej książce będzie mowa o Niej.» Jestem posłuszna i przepisuję. Jezus mówi:

«Dziś napisz tylko to. Czystość ma tak wielką wartość, że łono stworzenia było zdolne ogarnąć Nieogarnionego, gdyż posiadało największą czystość, jaka może być udziałem istoty stworzonej przez Boga.

Trójca Przenajświętsza zstąpiła ze Swymi doskonałościami, Trzy Osoby zamieszkały, zamknięte w maleńkiej przestrzeni. Trójca Przenajświętsza nie pomniejszyła się przez to, bo miłość Dziewicy i wola Boga rozszerzyła tę przestrzeń aż do uczynienia jej Niebem. Ujawniły się Osoby Trójcy Świętej ze Swymi charakterystycznymi cechami:

[Ujawnił się] Ojciec, będący na nowo Stwórcą stworzenia, jak szóstego dnia: Ojciec mający “Córkę” prawdziwą, godną, doskonale do Niego podobną. Odbicie Boga było wyciśnięte w Maryi tak wyraźnie, że tylko w Jednorodzonym Synu Ojca było ono doskonalsze. Maryja może być nazywana “Drugorodną” Ojca, gdyż – z powodu doskonałości, którą otrzymała i potrafiła zachować, z powodu godności Oblubienicy, Matki Bożej i Królowej Nieba – jest na drugim miejscu po Synu Ojca. Jest drugą w Jego odwiecznej Myśli. Bóg od całej wieczności znajdował Niej upodobanie.

[Ujawnił się] Syn będący i dla Niej “Synem”. Już kiedy był zaledwie Zarodkiem wzrastającym w Jej łonie uczył Ją przez tajemnicę łaski Swojej prawdy i mądrości.

Duch Święty ukazał się pośród ludzi w Pięćdziesiątnicy uprzedzającej i w Pięćdziesiątnicy przedłużającej się. [Był] Miłością w “Tej, która umiłowała”, Pocieszycielem ludzi przez Owoc Jej łona, Uświęceniem przez fakt, że stała się Matką Świętego.

Bóg – aby ukazać się ludziom w postaci nowej i pełnej, która zapoczątkowuje erę Odkupienia – nie wybrał na Swój tron gwiazdy na niebie ani też dworu kogoś potężnego. Nie chciał też skrzydeł aniołów, by na nich wesprzeć stopy. Zapragnął łona bez skazy.

Ewa także została stworzona bez plamy, chciała jednak dobrowolnie się zdeprawować. Maryja, która żyła w świecie zepsutym – Ewa zaś w świecie czystym – nie chciała zranić Swej czystości nawet przez jakąś myśl skierowaną ku grzechowi. Wiedziała, że grzech istnieje. Widziała jego różnorodne i straszliwe oblicza. Widziała je wszystkie, nawet najstraszniejsze: bogobójstwo. Poznała to zło jedynie w celu wynagrodzenia za nie i aby na wieki być Tą, która ma litość nad grzesznikami i modli się o ich zbawienie.

Ta myśl niech będzie wprowadzeniem do innych świętych spraw, które dam dla umocnienia ciebie i wielu innych ludzi.»

2. JOACHIM I ANNA SKŁADAJĄ ŚLUB PANU

Napisane 22 sierpnia 1944. A, 3434 i 3437-3442

Widzę wnętrze domu. Niewiasta w starszym wieku siedzi przy krosnach. Jej włosy, pewnie niegdyś czarne, teraz są szpakowate. Twarz, choć jeszcze bez zmarszczek, pełna jest stateczności, która przychodzi z wiekiem. Wygląda na lat pięćdziesiąt lub najwyżej – pięćdziesiąt pięć. Nie więcej.

Widzę tę niewiastę jak tka. Całą izbę oświetla światło dnia, wnikające przez drzwi otwarte na rozległy warzywnik. Domyślam się, że jest to mała, wiejska posiadłość, bo za ogrodem są niewielkie pagórki o zielonych stokach. Niewiasta jest piękna. Ma rysy typowe dla hebrajskich kobiet. Oczy ma czarne i głębokie. Nie wiem, dlaczego przypominają mi oczy Chrzciciela. Spojrzenie ma pełne godności jak u królowej, ale i pełne słodyczy. Jest w nich orli błysk przesłonięty błękitem. Są łagodne, lekko zamglone smutkiem, jakby myślała o utraconych nadziejach. Cerę ma raczej śniadą, ale nie mocno. Usta są dość szerokie, wyraźnie zarysowane, pewne w ruchu surowym, ale nie twardym. Nos ma długi, u nasady lekko garbaty, orli, dobrze pasujący do oczu. Jest postawna, ale nie tęga. Widzę ją siedzącą, ale można się domyślić, że jest wysoka i dobrze zbudowana. Zajmuje się tkaniem jakiejś zasłony czy też narzuty. Wielobarwne czółenka szybko przechodzą przez ciemnobrązowy wątek. W części już utkanej widać falistą grecką przeplatankę i rozetki, gdzie zieleń, żółć, czerwień i błękit z odcieniem miedzi, przeplatają się, stapiając w tęczową mozaikę. Niewiasta ma szatę skromną i ciemną. Jej czerwony fiolet zdaje się odbijać mrok jakichś myśli. Na dźwięk pukania do drzwi, wstaje. Widzę, że istotnie jest dość wysoka. Otwiera drzwi. Jakaś młoda kobieta pyta: «Anno, dasz mi swoją amforę? Napełnię ci ją.»

Prowadzi ze sobą małego, może pięcioletniego chłopca, który od razu czepia się sukni niewiasty nazwanej Anną. Anna, głaszcząc chłopczyka po głowie, idzie z nim do sąsiedniego pomieszczenia i przynosi stamtąd piękną miedzianą amforę. Podając ją przybyłej mówi:

«Zawsze jesteś dobra dla starej Anny. Bóg wynagrodzi ci za to w tym dziecku i w dzieciach, które masz i będziesz miała, szczęśliwa!» – Anna wzdycha.

Niewiasta przygląda się jej, nie wiedząc, co po tym westchnieniu powiedzieć. Żeby jednak ulżyć trosce, której się domyśla, mówi:

«Zostawię ci Alfeusza, jeśli nie będzie przeszkadzał. Napełnię ci szybciej więcej dzbanów i konwi.»

Alfeusz chętnie zostaje i wyjaśnia się, dlaczego. Gdy tylko matka znika, Anna bierze go na ręce i tuląc w ramionach niesie do ogrodu. Podnosi go do pergoli pełnej jasnych jak topaz winogron i mówi: «Jedz, jedz, są dobre.»

Całuje buzię całą umazaną sokiem łapczywie połykanych winogron. Potem, ukazując dwa rzędy pięknych zębów, śmieje się z całej duszy i wydaje się nagle młoda. Gdy zaś dziecko pyta, przyglądając się jej ciemnymi szaroniebieskimi oczyma: “A teraz co mi dasz?” – radość odmładza ją, zacierając wiek. Śmieje się i żartuje, a potem nachyla się i klękając pyta:

«A co ty mi dasz za to, że ci dam... że ci dam... zgadnij co?»

Roześmiane dziecko, klaszcząc w dłonie, woła: «Całuski, całuski ci dam, śliczna Anno, dobra Anno, mamo Anno!»

Anna – słysząc, że nazwał ją “mamą Anną” – wykrzykuje radośnie, tuli malca z czułością i mówi:

«O, radości! Drogi! Drogi! Drogi!»

Przy każdym “drogi” całuje różowe policzki. Potem idą razem do półki, na której stoi półmisek z miodowymi placuszkami.

«Piekłam je specjalnie dla ciebie, radości biednej Anny, bo mnie kochasz. Powiedz, jak bardzo mnie kochasz?»

Dziecko – myśląc o tym, co je najbardziej zdumiało – mówi:

«Jak Świątynię Pana.»

Anna, śmiejąc się, jeszcze raz całuje jego oczy pełne życia, różowe usteczka, a dziecko ociera się o nią jak kotek. Jego matka chodzi tam i z powrotem, przynosząc dzbany pełne wody. Śmieje się, nic nie mówiąc. Pozostawia im swobodę [w ujawnianiu] serdeczności.

Z ogrodu nadchodzi starszy mężczyzna. Jest nieco niższy od Anny. Ma gęste i całkiem siwe włosy. Jego jasną twarz okala broda. Niebieskie jak turkusy oczy jaśnieją pod jasnokasztanowymi, niemal płowymi rzęsami. Ma ciemnokasztanową szatę. Anna nie widzi go, bo jest odwrócona tyłem do wejścia. Mężczyzna, ujmując dziecko za ramiona, mówi: «A dla mnie nic?»

Anna odwraca się wołając:

«O, Joachim! Skończyłeś już pracę?»

W tej samej chwili mały Alfeusz obejmuje go za kolana i odpowiada: «Dla ciebie też, dla ciebie też...»

I gdy starzec pochyla się, żeby go pocałować, mały obejmuje go za szyję, głaszcze rączkami brodę i całuje. Joachim też ma prezent. Lewą ręką wysuwa zza pleców jabłko, piękne jak ceramiczne, i mówi do dziecka, które łakomie wyciąga ręce:

«Poczekaj trochę, aż pokroję ci je na kawałki, bo takiego nie mógłbyś zjeść. Ono jest większe od ciebie.»

I ogrodniczym nożem, który nosi u pasa, kroi je na kawałki. Wydaje się karmić pisklę w gnieździe, tak troskliwie wkłada ćwiartki do małej buzi, która nie przestaje chciwie połykać.

«Joachimie, spójrz na te oczy! Czy nie są podobne do dwóch skrawków Morza Galilejskiego, gdy wieczorna bryza zasłania niebo obłokami?»

Przy tych słowach Anna lekko opiera rękę na ramieniu małżonka, gestem świadczącym o jej głębokiej miłości, która nie wygasła po wielu latach małżeństwa. Joachim odpowiada jej miłosnym spojrzeniem i mówi przytakując:

«Bardzo piękne! A te kędziory? Czy nie przypominają zboża wysuszonego przez słońce? Spójrz, mają kolor złota i miedzi!»

«Ach, gdybyśmy mieli dziecko, chciałabym, żeby miało takie włosy i oczy!»

Anna jest pochylona, niemal klęczy i wzdychając całuje szaroniebieskie oczy. Joachim także wzdycha, lecz chce ją pocieszyć. Kładąc rękę na kręconych i posrebrzonych włosach Anny, mówi:

«Trzeba jeszcze mieć nadzieję! Bóg jest wszechmocny. Póki się żyje, cud może się zdarzyć, zwłaszcza gdy miłuje się Boga i kocha siebie [nawzajem].»

Ostatnie słowa Joachim wymawia z naciskiem. Anna milknie, przygnębiona. Opuszcza głowę, aby nie pokazywać łez płynących [z oczu]. Widzi je tylko mały Alfeusz. Jest boleśnie zaskoczony widząc, że jego duża przyjaciółka płacze tak, jak jemu czasem się zdarza. Małą rączką ociera jej łzy.

«Nie płacz, Anno – mówi Joachim. – Mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej ja, bo mam ciebie.»

«I ja [jestem szczęśliwa] dzięki tobie, ale nie dałam ci dziecka... Myślę, że nie spodobałam się Panu, bo uczynił moje łono jałowym.»

«O, moja małżonko! A w czymże miałabyś Mu się nie spodobać, ty, święta? Posłuchaj, udamy się raz jeszcze do Świątyni w tym celu, a nie tylko na Święto Namiotów. Będziemy się długo modlić... Może będzie z tobą jak z Sarą... lub jak z Anną, małżonką Elkany. Długo czekały i z powodu bezpłodności czuły się odtrącone. W Niebie zaś byli przygotowani przez Boga dla nich święci synowie. Uśmiechnij się, moja małżonko. Bardziej mnie trapi twój smutek niż brak potomka... Zabierzemy ze sobą Alfeusza. Każemy mu się modlić, jemu – niewinnemu... Bóg przyjmie jego i naszą modlitwę i nas wysłucha.»

«Dobrze. Złóżmy Panu ślub. Jeśli narodzi się dziecko, będzie należało do Niego. Żeby tylko zechciał nam je dać... O, żebym mogła być nazwana “mamą”!»

Alfeusz, niewinny i zaskoczony świadek, mówi:

«Przecież ja tak cię nazywam!»

«Tak, radości droga... ale ty masz mamę, a ja... ja nie mam dziecka.»

Tu kończy się wizja. Zaczynam sobie uświadamiać, że tym widzeniem rozpoczyna się cykl o narodzinach Maryi. Jestem ogromnie uradowana. Bardzo tego pragnęłam. Myślę, że i ojciec także będzie zadowolony. Zanim zaczęłam pisać, usłyszałam Mamę mówiącą do mnie: «Pisz teraz o Mnie, córko. Będzie to dla ciebie pociechą we wszystkich twoich troskach.» Mówiąc to, położyła mi z czułością rękę na głowie. Potem miało miejsce widzenie. Z początku – dopóki nie usłyszałam imienia tej starszej osoby – nie zdawałam sobie sprawy, że widzę matkę Mamy i że chodzi o łaskę związaną z Jej narodzinami.

Zanim zacznę pisać dalej, muszę umieścić tu następujące spostrzeżenie: ten dom nie wydaje mi się domem z Nazaretu, który dobrze pamiętam. Przynajmniej otoczenie jest zupełnie inne. Ogród warzywny jest bardziej rozległy, a ponadto widać pola. Niewielkie, ale przecież są. Kiedy Maryja została poślubiona, był tu tylko ogród – co prawda rozległy, lecz wszystko kończyło się na ogrodzie. W poprzednich widzeniach nigdy nie zauważyłam dostrzeganej teraz izby. Nie wiem, ale może z przyczyn finansowych rodzice Maryi pozbyli się części posiadłości albo też może Maryja, opuściwszy Świątynię, przyjechała do innego domu, danego jej przez Józefa. Nie pamiętam, czy w dawnych wizjach i pouczeniach otrzymałam kiedykolwiek pewne wyjaśnienie, że dom w Nazarecie był domem rodziców [Maryi]. Mam bardzo zmęczoną głowę. A poza tym – zwłaszcza gdy chodzi o dyktanda – natychmiast ulatują mi z pamięci poszczególne słowa. Pozostają we mnie utrwalone polecenia, a w duszy – światło. Szczegóły jednak natychmiast się rozpraszają. Gdybym po godzinie musiała powtórzyć to, co usłyszałam, przypomniałabym sobie tylko jedno lub dwa zasadnicze zdania, nie pamiętając niczego więcej. Widzenia dlatego pozostają w umyśle żywe, że musiałam je sama uważnie śledzić. Dyktanda zaś otrzymuję. [To, co jest mi ukazywane] w wizjach, muszę obserwować, dlatego pozostaje żywe w pamięci. Musiałam bowiem trudzić się, żeby wszystko zapisać w trakcie trwania [wizji]. Spodziewałam się dyktanda na temat wczorajszej wizji, tymczasem nic z tego. Rozpoczyna się wizja, więc piszę.

3. ANNA MODLI SIĘ W ŚWIĄTYNI I ZOSTAJE WYSŁUCHANA

Napisane 23 sierpnia 1944. A, 3442-3447

Poza obrębem murów Jerozolimy – w dolinach, pośród oliwek – znajduje się wielki tłum. Wygląda to jak ogromne targowisko. Nie ma tam jednak ław ani kramów. Nie ma wykrzykiwania handlarzy drobiazgami i sprzedawców. Nie ma gier. Jest tylko mnóstwo namiotów z surowej wełny, z pewnością nieprzemakalnych. Namioty rozstawiono na wbitych w ziemię palikach, do których przywiązano zielone gałęzie. Tworzy to dekorację i daje ochłodę. Niektóre natomiast są całe z gałęzi wbitych do ziemi i powiązanych tak, że tworzą jakby małe zielone tunele. Wewnątrz znajdują się ludzie w różnym wieku i z rozmaitych środowisk. Zachowują się cicho i powściągliwie. Słychać tylko krzyki dzieci.

Mrok ogarnia już to dziwne obozowisko. Tylko gdzieniegdzie palą się lampki oliwne. Siedząc na ziemi wokół świateł, całe rodziny spożywają posiłek. Matki karmią piersią niemowlęta. Inne zaś dzieci usypiają zmęczone, trzymając w różowych paluszkach kawałki chleba. Opierają się na piersiach matek jak kurczęta pod skrzydłami kwoki. Matki zaś, posługując się wolnymi rękami, kończą, jak potrafią, posiłek, drugimi – tulą do serca pociechy. Niektóre rodziny nie rozpoczęły jeszcze wieczerzy. Rozmawiają w półmroku zapadającego zmierzchu, czekając na przygotowanie strawy. Tu i tam płoną ogniska, wokół których krzątają się niewiasty. Jakaś wolna, bardzo wolna i żałosna kołysanka usypia gdzieś dziecko, które nie chce zasnąć. W górze piękne i pogodne niebo nabiera coraz to mocniejszego odcienia ciemnego błękitu. Staje się ono jakby ogromnym jedwabistym welonem z granatowego aksamitu, na którym niewidzialni artyści i czeladnicy umieszczają klejnoty i świecidełka: jedne – oddzielnie; inne – ułożone w dziwaczne figury geometryczne. Wśród nich jaśnieje Duża i Mała Niedźwiedzica w kształcie wozu, którego dyszel, po odczepieniu zaprzęgu wołów, pozostaje oparty o ziemię. Gwiazda polarna śmieje się pełnym blaskiem. Jest październik, bo słyszę silny męski głos:

«Piękny październik mamy, jak rzadko!»

A oto z głębi obozu nadchodzi Anna. Niesie różne rzeczy do jedzenia rozłożone na szerokim, płaskim chlebie, który wygląda jak nasz podpłomyk i służy jej za półmisek. Alfeusz czepia się jej spódnicy i daje znać o sobie dziecięcym szczebiotem. Joachim, stojąc przy wejściu do małego liściastego szałasu, rozmawia z trzydziestoletnim mężczyzną, którego Alfeusz wita okrzykiem: «Tata!»

Gdy Joachim zauważa nadchodzącą Annę, śpiesznie zapala lampę. Anna krokiem królewskim przechodzi między rzędami namiotów. W jej postawie jest coś królewskiego, ale i skromnego zarazem. Nie jest wyniosła. Podnosi z ziemi małego dzieciaka pewnej bardzo, bardzo biednej kobiety, który stąpając niezdarnie przewrócił się tuż pod jej stopy. Malec ma buzię umazaną błotem i płacze. Anna pociesza go i wyciera, po czym oddaje nadbiegającej matce, mówiąc: «Nic się nie stało! Na szczęście nie zrobił sobie krzywdy. Jakie śliczne dziecko. Ile ma lat?»

«Trzy. Jest przedostatnie. Niebawem będzie następne. Mam sześciu synów. Chciałabym mieć teraz córeczkę... Dla matki córka zawsze wiele znaczy.»

«Najwyższy hojnie cię obdarował, niewiasto!» – wzdycha Anna. A tamta mówi:

«Wiem, jestem biedna, lecz dzieci są naszym skarbem, a najstarszy umie już nawet pomagać. A ty, pani, (widocznie niewiasta spostrzegła wyższość społeczną Anny) ile masz dzieci?»

«Żadnego.»

«To ten mały nie jest twój?»

«Nie. To syn mojej bardzo dobrej sąsiadki. Jest moją pociechą.»

«Twoje pomarły lub może...»

«Nie miałam nigdy żadnego.»

«O!» – uboga kobieta patrzy na nią ze współczuciem.

Anna rozstaje się z nieznajomą, wzdycha i udaje się w stronę swego szałasu.

«Musiałeś na mnie długo czekać, Joachimie! Zatrzymałam się z pewną ubogą niewiastą. Wyobraź sobie, że jest matką sześciu synów. I niebawem znów będzie miała dziecko.»

Joachim wzdycha. Ojciec Alfeusza woła malca do siebie, na co ten odpowiada: «Zostanę z Anną! Pomogę jej.»

Wszyscy wybuchają śmiechem.

«Zostaw go, nie przeszkadza nam. Jeszcze nie jest zobowiązany do wypełniania Prawa. Tu czy tam jest tylko małym jedzącym ptaszkiem» – mówi Anna.

Siadając bierze malca na kolana. Częstuje go podpłomykiem i podaje mu coś, co może być smażoną rybą. Widzę, jak starannie wyjmuje z niej ości. Najpierw obsłużyła męża. Sama je na końcu.

Na nocnym [niebie] coraz więcej iskrzy się gwiazd i coraz więcej świateł zapala się w obozie. Potem powoli większość z nich gaśnie, począwszy od namiotów, przy których pielgrzymi pierwsi zjedli i udają się już na spoczynek. Z wolna cichnie nawet szmer. Nie słychać już płaczu niemowląt. Tylko jakieś karmione piersią dziecko odzywa się, jak jagnię szukające matczynego mleka. Noc ogarnia swym tchnieniem ludzi i przedmioty, zacierając troski i wspomnienia, nadzieje i smutki. A może te ostatnie, choć przytłumione, trwają nadal we śnie, w marzeniach sennych. Anna zwraca się do małżonka, kołysząc Alfeusza, który usypia w jej ramionach:

«Tej nocy śniłam, że za rok przybędę do Miasta Świętego na dwa święta, a nie na jedno. Jednym będzie ofiarowanie w Świątyni mego dziecka. O, Joachimie!...»

«Ufaj, ufaj, Anno! Coś jeszcze usłyszałaś? Pan nic ci nie szepnął do serca?»

«Nie, to był tylko sen.»

«Jutro jest ostatni dzień modlitwy. Wszystkie ofiary zostały już złożone. Raz jeszcze odnowimy je uroczyście. Zwyciężymy Boga naszą wierną miłością. Ciągle myślę, że będzie z tobą tak samo, jak z Anną, małżonką Elkany.»

«Jeśli Bóg zechce... Obym szybko usłyszała: “Odejdź w pokoju. Bóg Izraela obdarzył cię łaską, o którą prosiłaś”» [– mówi Anna.]

«Jeśli otrzymasz łaskę, oznajmi ci to dziecko, kiedy po raz pierwszy poruszy się w twoim łonie. Będzie to głos niewinności, a więc głos Boga» [– mówi Joachim.]

Teraz już całe obozowisko ogarnęła noc. Anna odnosi Alfeusza do sąsiedniego szałasu i kładzie na posłaniu z siana, gdzie śpią już jego bracia. Następnie wraca i kładzie się obok Joachima. Na końcu gaśnie też ich lampka: jedna z ostatnich gwiazdek na ziemi. Pozostają piękniejsze gwiazdy na niebie, czuwając nad wszystkimi śpiącymi.

4. «JOACHIM POŚLUBIŁ MĄDROŚĆ BOŻĄ, ZAWARTĄ W SERCU SPRAWIEDLIWEJ NIEWIASTY»

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 3447-3450

Jezus mówi:

«Sprawiedliwi zawsze są mędrcami. Będąc bowiem przyjaciółmi Boga, żyją w Jego bliskości i On ich poucza: On – Nieskończona Mądrość. Moi dziadkowie byli sprawiedliwi i dlatego posiadali mądrość. Mogli zgodnie z prawdą powiedzieć to, co mówi Księga wyśpiewująca pochwały na cześć Mądrości – Jej Księga: “Kochałem ją, szukałem od najwcześniejszej młodości i postanowiłem pojąć ją za małżonkę”.

Anna z pokolenia Aarona była dzielną niewiastą, o której mówi nasz Przodek. A Joachim z rodu króla Dawida szukał nie tyle wdzięku i bogactwa, ile cnoty. Anna posiadała wielką cnotę – wszelkie doskonałości zespolone jak pachnący bukiet kwiatów, aby stać się czymś jednym, najpiękniejszym: Cnotą królewską, Cnotą godną stać przed tronem Boga.

Joachim poślubił zatem mądrość podwójnie, “kochając ją bardziej niż każdą inną niewiastę”. [Poślubił] mądrość Bożą zamkniętą w sercu kobiety sprawiedliwej.

Anna z pokolenia Aarona szukała tylko zespolenia życia z człowiekiem prawym – pewna, że w uczciwości znajduje się radość rodziny. Aby stać się symbolem “dzielnej niewiasty”, brakowało jej tylko korony dzieci, będących chwałą zamężnej niewiasty i uzasadnieniem związku małżeńskiego, o czym mówi Salomon. Ze strony małżonka nie doznała nigdy żadnego rozczarowania. Do szczęścia brakowało jej więc tylko dzieci: kwiatów drzewa, które tak się jednoczy z drzewem sąsiednim, iż powstaje obfitość nowych owoców, w których dwie dobroci stapiają się w jedną.

Wchodząca już w okres starości Anna – małżonka Joachima od bardzo wielu lat – zawsze była dla niego “wybranką młodości, najmilszą łanią, wdzięczną gazelą”. Jej pieszczoty miały zawsze świeży urok pierwszego wieczoru małżeńskiego i zachwycały słodko jego miłość, zachowując ją świeżą jak kwiat zwilżony rosą i gorącą jak ogień, który czyjaś dłoń wciąż podsyca. W swoim zmartwieniu z powodu braku dzieci mówili do siebie wzajemnie “słowa pocieszenia w troskach i strapieniach”. Odwieczna Mądrość – która pouczała ich w ciągu życia – gdy nadeszła godzina, oświecała ich snami: jutrzenką poematu chwały, która miała z nich się zrodzić. Była nią Najświętsza Maryja, Moja Matka.

Chociaż w swej pokorze nie myśleli o tym, ich serce zadrżało jednak w nadziei, na pierwszy sygnał Bożej obietnicy. Już jest pewność w słowach Joachima: “Ufaj, ufaj... Zwyciężymy Boga naszą wierną miłością.”

Marzyli o synu, mieli Matkę Boga. Słowa Księgi Mądrości jawią się jakby napisane dla nich: “Przez nią pozyskam chwałę przed ludem... Przez nią otrzymam nieśmiertelność i pozostawię wieczne wspomnienie o sobie tym, którzy po mnie przyjdą.” Aby jednak otrzymać to wszystko, trzeba było stać się królem szczerej i trwałej cnoty, której nic nie naruszy: cnoty wiary, cnoty miłości, cnoty nadziei, cnoty czystości.

Czystość małżonków! Anna i Joachim ją posiadali. Nie trzeba bowiem dziewictwa, aby być czystym. Czyste małżeństwa mają za stróżów aniołów. [Z małżeństw takich] wychodzą dobre dzieci, które za wzór dla swego życia przyjmują cnotę rodziców.

Gdzież teraz to wszystko? Obecnie nie pragnie się dzieci ani nie chce się też czystości. Dlatego właśnie mówię, że miłość i łoże małżeńskie jest profanowane.»



5. ANNA PIEŚNIĄ OZNAJMIA, ŻE JEST MATKĄ

Napisane 24 sierpnia 1944. A, 3450-3454

Widzę znów dom Joachima i Anny. Nic się w nim nie zmieniło poza tym, że wszędzie stoją dzbany pełne kwitnących gałęzi. Pozostały one zapewne po przycinaniu drzew w ogrodzie, całych w kwiatach: obłok przechodzący od śnieżnej bieli do czerwieni niektórych korali. Tkanina na krosnach Anny jest też inna. Tka na mniejszych krosnach piękne białe płótno i śpiewa, wybijając stopą rytm pieśni. Śpiewa i uśmiecha się... Do kogo? Do siebie i do czegoś, co widzi w głębi serca. Pieśń jest powolna, a jednak radosna. Zanotowałam ją w całości na osobnej kartce i mogłam nadążyć, bo Anna powtarzała ją wielokrotnie, jakby się nią upajała. Śpiewa coraz mocniej i pewniej, jakby ujawniała rytm swego serca. Z początku szepce nieśmiało, potem śpiewa pewniej, szybciej i wyżej:

«Chwała Bogu Wszechmogącemu, który ukochał potomstwo Dawida. Chwała Panu! Jego najwyższa łaska zstąpiła z Nieba i mnie nawiedziła. Stare drzewo wydało nową gałąź, więc jestem szczęśliwa. W dniu Święta Świateł zasiana została nadzieja. Wonne powietrze miesiąca Nissan widzi jej kiełkowanie. Moje ciało jest na wiosnę jak migdałowiec w kwiatach. O zmierzchu [życia] czuje, że nosi owoc. Na tej gałęzi jest róża, jest najsłodsze jabłuszko, jest iskrząca się gwiazda, niewinne dzieciątko, jest radość dla domu, dla męża i żony. Chwała Bogu, Panu memu, który się ulitował nade mną. Jego światłość mi to oznajmiła: “Gwiazda przybędzie do ciebie”. Chwała, chwała! Twoim będzie owoc tego drzewa. Owoc pierwszy i ostatni, święty i czysty, bo jest to dar Pana. Twoim będzie, a radość i pokój niech przezeń zstąpi na ziemię. Leć, czółenko. Nić będzie na płótno dla dziecka. Narodzi się! Pieśń płynie z mego serca radośnie ku Bogu.»

Gdy Anna po raz czwarty powtarza swą pieśń, Joachim wchodzi do pokoju.

«Jesteś szczęśliwa, Anno? Wydajesz mi się ptakiem zwiastującym wiosnę. Co to za pieśń? Nigdy jej nie słyszałem. Skąd ją wzięłaś?»

«Z mego serca, Joachimie.»

Anna zaraz wstaje i podchodzi roześmiana do małżonka. Wydaje się młodsza i piękniejsza.

«Nie wiedziałem, że jesteś poetką» – mówi małżonek.

Patrzy na nią z wyraźnym podziwem. Oboje nie sprawiają wrażenia starego małżeństwa. Ich spojrzenia są pełne tkliwości młodych małżonków.

«W głębi ogrodu było słychać, jak śpiewasz, więc przyszedłem. Przez całe lata nie słyszałem twego głosu zakochanej turkaweczki. Możesz mi jeszcze raz powtórzyć tę pieśń?»

«Zaśpiewałabym ci ją, nawet gdybyś nie chciał. Synowie Izraela powierzali pieśniom swe nadzieje, radości i bóle. Śpiewem usiłowałam przekazać sobie i tobie tę wielką radość. Tak – nawet sobie to mówię. Bo to coś tak wielkiego, że choć teraz jestem tego pewna, wydaje mi się jeszcze czymś nieprawdziwym.»

I Anna powtarza pieśń aż do miejsca: “Na tej gałęzi jest róża, jest najsłodsze jabłuszko, jest gwiazda...”

Tu jej głos wibrujący kontraltem zaczyna drżeć, aż wreszcie załamuje się. Anna, płacząc ze szczęścia, patrzy na Joachima, unosi ręce i woła: «Jestem matką, mój ukochany».

I chroni się na jego sercu, w ramionach, które ku niej wyciągnął. Joachim obejmuje szczęśliwą małżonkę. To najczystszy i najbardziej szczęśliwy uścisk, jaki zdarzyło mi się oglądać, odkąd żyję – czysty i płomienny w swej niewinności. Poprzez szpakowate włosy Anny dochodzi łagodna wymówka:

«I nie powiedziałaś mi o tym?»

«Bo chciałam być całkiem pewna. W moim wieku... poznać, że jestem matką... nie mogłam uwierzyć, że to prawda... Nie chciałam spowodować twego najbardziej gorzkiego rozczarowania. Już od końca grudnia czułam odnowienie mojego łona, czułam – jak mówię – wzrastanie nowej gałązki. Teraz jestem pewna, że na tej gałązce znajduje się owoc... Widzisz? To płótno jest już dla dziecka, które się narodzi.»

«Czy to ten len, który kupiłaś w październiku w Jerozolimie?»

«Tak. Potem go przędłam, czekając... z nadzieją. Wierzyłam, bo ostatniego dnia, gdy modliłam się w Świątyni, w miejscu dozwolonym dla niewiast najbliżej Domu Boga... Był już wieczór... Pamiętasz, jak powiedziałam: “Jeszcze trochę, jeszcze przez chwilę”. Nie mogłam się oderwać od tego miejsca nie otrzymawszy łaski. A więc w mroku, który już zapadał, z wnętrza Miejsca Świętego – na które patrzyłam w porywie duszy, pragnącej wydrzeć zgodę od obecnego tam Boga – ujrzałam wychodzącą światłość, iskrę najpiękniejszego światła. Była jasna jak księżyc i zawierała w sobie blaski wszystkich pereł i klejnotów ziemi. Wydawało mi się, że to jedna z drogocennych gwiazd Zasłony – gwiazd, które są pod stopami Cherubów – oderwała się i rozbłysła nadprzyrodzonym światłem... Miałam wrażenie, że ze świętej Zasłony, z Chwały samej wydobył się ogień i przybył do mnie jak błyskawica. I przeszywając powietrze, zaśpiewał niebiańskim głosem: “Stanie ci się to, o co prosiłaś!” Dlatego śpiewam: “Gwiazda przybędzie do ciebie”. Kimże będzie to nasze dziecko, które objawia się jak światło gwiazdy w Świątyni i które w czas Święta Świateł mówi: “Jestem”. Co zobaczyłeś, że nazywasz mnie nową Anną, małżonką Elkany? Jak nazwiemy to nasze dziecko, które słyszę mówiące łagodnie jakby szmer ruczaju, które przemawia do mnie biciem swego serduszka jak gołąbek trzymany we wnętrzu dłoni?»

«Jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go: Samuel, a jeśli dziewczynka – Gwiazda. Tym słowem zakończyłaś swą pieśń, mającą oznajmić mi szczęście ojcostwa. Taką też przybrała postać, żeby się ukazać w świętym mroku Świątyni.»

«Gwiazda. Nasza Gwiazda, tak. Nie wiem, lecz sądzę, że to dziewczynka. Wydaje mi się, że tak miłe pieszczoty mogą pochodzić tylko od bardzo słodkiej dziewczynki. To tak, jakbym nie nosiła tej dzieciny. Nie cierpię. To Ona niesie mnie po drodze lazurowej i ukwieconej, tak jakbym była młodszą siostrą świętych aniołów, a ziemia odeszła gdzieś daleko... Często słyszałam od kobiet, że poczęcie i noszenie dziecka jest bolesne. A ja nie cierpię. Czuję się silna, młoda i bardziej rześka niż wtedy, gdy oddałam ci dziewictwo w odległej młodości. Córka Boża – bo jest Boża bardziej niż nasza Ta, która rodzi się na wyschniętym pniu – nie przysparza trosk Swojej mamie. Przynosi jej pokój i błogosławieństwo: owoce Boga, Jej prawdziwego Ojca.»

«Nazwiemy ją więc Maryja. Gwiazda naszego morza, perła, szczęście. To imię pierwszej wielkiej niewiasty w Izraelu. Ale Ona nigdy nie zgrzeszy przeciwko Panu, tylko Jemu będzie śpiewać, bo dla Niego jest przeznaczona: ofiara jeszcze przed narodzeniem.»

«Tak, jest ofiarą dla Niego. Chłopiec czy dziewczynka... Gdy już się nacieszymy przez trzy lata naszym dzieckiem, damy Je Panu. Wraz z Nim staniemy się ofiarami na chwałę Boga.»

Nie widzę i nie słyszę niczego więcej.

6. «[BĘDĄC] BEZ SKAZY, NIE ZOSTAŁA NIGDY POZBAWIONA WSPOMNIENIA BOGA»

Tego samego dnia. A, 3454-3458

Jezus mówi:

«Mądrość, oświeciwszy przedtem Joachima i Annę nocnymi snami, Sama zstępuje – to “tchnienie doskonałości Bożej i emanacja chwały Wszechmocnego” – i staje się słowem dla bezpłodnej. Ja, Chrystus, wnuk Anny – który widziałem już bliski czas odkupienia – niemal pięćdziesiąt lat później przez słowo dokonywałem cudów dla niepłodnych i chorych, dla opętanych, dla zrozpaczonych, dla [dotkniętych] wszelkimi utrapieniami ziemi. Tymczasem w radości z posiadania Matki wyszeptuję tajemne słowo, w cieniu Świątyni zawierającej nadzieje Izraela: Świątyni już [znajdującej się] u progu Swego życia. Jest już bowiem prawie na ziemi nowa i prawdziwa Świątynia, która nie zawiera nadziei jednego tylko narodu, lecz pewność Raju dla ludu całej ziemi i wszystkich wieków aż do końca świata. I to Słowo dokonuje cudu, czyniąc płodnym to, co było bezpłodne, i dając Mi Matkę.

[Oprócz tego, że] Maryja miała wspaniałą naturę, gdyż była córką dwojga świętych, że miała dobrą duszę, jak wielu ludzi, że ustawicznie wzrastała w dobroci dzięki Swojej dobrej woli, że posiadała ciało nieskalane, posiadała – jako jedyna pośród stworzeń – niepokalanego ducha.

Widziałaś ciągłe stwarzanie dusz przez Boga. Teraz pomyśl, jakie musiało być piękno tej duszy, którą Bóg zachwycał się przed zaistnieniem czasu: tej duszy, która była rozkoszą Trójcy. Trójca Przenajświętsza płonęła pragnieniem przyozdobienia Jej Swoimi darami, aby dla Siebie samej uczynić Ją darem. O, Cała Święta, którą Bóg stworzył dla Siebie i dla zbawienia ludzi! Nosicielko Zbawiciela, pierwszym zbawieniem Ty byłaś. Żywy Raju, Swoim uśmiechem zaczęłaś uświęcać ziemię. Duszo stworzona, aby stać się Matką Boga!

Kiedy – podczas najbardziej ożywionego drgnienia Troistej Miłości – wytrysnęła ta życiodajna iskra, rozradowali się z tego aniołowie, bo Raj nie widział nigdy intensywniejszego światła. Jak płatek niebiańskiej róży – płatek niematerialny i cenny, będący klejnotem i płomieniem, tchnieniem Bożym – [dusza Maryi] zstępowała, by ożywić ciało zupełnie inaczej niż ciała innych ludzi: zstępowała tak potężna w Swym płomieniu, że Grzech nie potrafił Jej dotknąć. Przebyła przestrzenie i zamknęła się w świętym łonie [Anny].

Ziemia posiadała swój Kwiat, a jednak nie wiedziała jeszcze o tym: Kwiat prawdziwy, jedyny, który rozkwita na wieki. [Posiadała] lilię i różę, fiołek i jaśmin, słonecznik i cyklamen, zespolone ze sobą, a z nimi wszystkie inne kwiaty ziemi – w Kwiecie jedynym: Maryi, w której gromadzą się wszelkie cnoty i łaska. W kwietniu palestyńska ziemia wydawała się ogromnym ogrodem i intensywne zapachy oraz kolory sprawiały rozkosz sercom ludzkim. Ale nie wiedziano jeszcze o najpiękniejszej Róży, już rozkwitającej dla Boga w skrytości matczynego łona.

Moja Matka kochała, odkąd została poczęta. Dopiero jednak kiedy winorośl da swą krew do wytworzenia z niej wina, a słodka i silna woń moszczu napełni powietrze i nozdrza, uśmiechnie się Ona: najpierw do Boga, a potem – do świata. Powie Swoim przeczystym uśmiechem: “Oto jest pośród was Winny Krzew, który da wam Grono, aby zostało zmiażdżone w prasie i stało się Lekarstwem wiecznym na waszą chorobę.”

Powiedziałem: “Maryja miłowała, odkąd została poczęta”. Dzięki czemu duch otrzymuje światłość i poznanie? Dzięki Łasce. A przez co traci się Łaskę? Przez grzech pierworodny i grzech śmiertelny.

Maryja, [będąc] bez Skazy, nigdy nie była pozbawiona wspomnienia Boga, Jego bliskości, Jego miłości, Jego światła, Jego mądrości. Dlatego potrafiła rozumieć i kochać, kiedy była ciałem, formującym się jeszcze wokół duszy nieskalanej, ciągle kochającej.

Później pozwolę ci rozważać głębię dziewictwa Maryi. Doprowadzi cię to do niebiańskich zawrotów głowy, jak wtedy gdy pozwoliłem ci rozważać Naszą wieczność.

Teraz rozmyślaj, jak noszenie w łonie dziecka, wolnego od Skazy pozbawiającej Boga, daje matce – która poczęła je w sposób naturalny, ludzki – wyższą inteligencję i czyni ją prorokinią wypowiadającą proroctwo o swojej Córce, nazywając Ją: “Córką Boga”. Pomyśl tylko, co by było, gdyby niewinni Prarodzice rodzili niewinne dzieci, jak Bóg tego chciał. To właśnie byłoby środkiem wiodącym do ‘nadczłowieczeństwa’, o ludzie, którzy mówicie, że jesteście na drodze [wiodącej] do stania się ‘nadludźmi’. Tymczasem przez wasze grzechy jesteście na drodze, by stać się jedynie ‘superdemonami’. [Trzeba było] pozostać bez szatańskiego skażenia i zostawić Bogu kierowanie życiem, poznaniem, dobrem, nie pragnąc niczego ponad to, co Bóg wam dał – a było to niewiele mniej niż nieskończoność. Wtedy – w ustawicznej ewolucji ku doskonałości – moglibyście rodzić dzieci, które byłyby ludźmi w ciele i synami Inteligencji w duchu. To znaczy [byłyby] zwycięzcami, to znaczy mocnymi, to znaczy olbrzymami większymi od szatana, który zostałby pokonany wiele tysięcy lat przed godziną, w której stanie się to z nim oraz z całym jego złem.»



7. NARODZENIE SIĘ MARYI DZIEWICY

Napisane 26 sierpnia 1944. A, 3458-3467

Widzę, jak Anna wychodzi z ogrodu warzywnego. Wspiera się na ramieniu może jakiejś krewnej, bo jest do niej podobna. Jest bardzo gruba i wygląda na zmęczoną także z powodu duszności, zupełnie podobnej do tej, która mnie osłabia.

Chociaż ogród jest zacieniony, to jednak powietrze jest gęste i ciężkie. Można by je kroić nożem jak pulchne i ciepłe ciasto, takie jest ciężkie pod bezlitosnym niebem. Jego błękit jest nieco zamglony przez zawieszone w powietrzu drobiny kurzu. Susza trwa już chyba od dawna, ziemia bowiem – tam gdzie nie była podlewana – zamieniła się w bardzo miałki, prawie biały pył. Jego biel jest lekko różowa, jakby brudna. Po nawodnieniu ziemia staje się ciemna: czerwonobrązowa. Widać to przy roślinach i wzdłuż grządek, na których rosną jarzyny, a także wokół krzewów róż i jaśminów, wokół kwiatów i kwiatuszków rosnących głównie na obrzeżach i przed pięknym tunelem, który przecina sad na dwie części. Jedna z nich ciągnie się aż do granicy pól, z których sprzątnięto już zboże. Nawet trawa na otaczającej granice posiadłości łączce jest rzadka i wyschnięta. Tylko na skraju – gdzie znajduje się żywopłot z dzikiego głogu, cały obsypany rubinami małych owoców – trawa jest gęstsza i bardziej zielona. Tam, szukając cienia i paszy, zgromadziły się owce pod opieką małego pastuszka.

Joachim krząta się przy rzędach warzyw i oliwek. Ma dwóch pomocników. Pomimo zaawansowanego wieku jest żwawy i pracuje z widocznym upodobaniem. Otwierają właśnie, przy granicy pól, zastawki na wodę, żeby spływała małymi rowkami na spragnione rośliny. Woda toruje sobie drogę, kłębiąc się poprzez trawę i wyschniętą ziemię, tworząc mokre zakola. Przez chwilę wyglądają one jak żółtawy kryształ, ale wkrótce stają się ciemnymi obręczami wilgotnej ziemi, które otaczają pnie winorośli i oliwek bogato obciążonych owocami. Anna przechodzi pod cienistym tunelem obrośniętym winoroślą – gdzie brzęczą złote pszczoły, spragnione słodyczy soku z jasnych gron – i zbliża się powoli do Joachima. Ten, zauważywszy małżonkę, śpieszy na spotkanie.

«Przyszłaś tutaj?»

«Dom jest nagrzany jak piec...»

«I to cię męczy...»

«To jedyne cierpienie ostatnich chwil mego stanu. Cierpią wszyscy: ludzie i zwierzęta. Nie przebywaj zbyt długo na słońcu, Joachimie!»

«Deszcz – którego od tak dawna oczekujemy i który od trzech dni wydaje się tak blisko – nie nadchodzi. A uprawy wypalają się. Na szczęście nasze źródło jest niezwykle obfite. Właśnie otwierałem kanały nawadniające. Niewielka to pomoc dla roślin – których liście zwiędły i pokryły się kurzem – ale to nie pozwoli im zginąć. Żeby tak zaczęło padać!...»

Joachim spogląda w niebo z troską wspólną wszystkim rolnikom. Anna zaś chłodzi się wachlarzem zrobionym chyba z liścia palmy. Przepleciony jest wielobarwną nicią, która go usztywnia. Krewna odzywa się:

«Tam w dali, zza Wielkiego Hermonu, wyłaniają się gwałtownie chmury. Północny wiatr zwykle jest orzeźwiający, więc być może przyniesie deszcz.»

«Już od trzech dni zrywa się, ale zaraz po wschodzie księżyca cichnie. Zobaczycie, że dzisiaj znowu tak będzie» – Joachim jest zniechęcony.

«Wracajmy do domu! Tutaj nie ma czym oddychać. Myślę, że lepiej będzie wrócić!...» – mówi Anna. Jej twarz wydaje się bardziej oliwkowa z powodu nagłej bladości.

«Cierpisz?» [– pyta małżonek.]

«Nie. Ogarnia mnie wielki pokój: taki, jaki odczuwałam w Świątyni, kiedy dana mi była łaska; pokój, jakiego doznałam też wtedy, gdy poczułam, że zostałam matką. To jest jak uniesienie, jakby słodkie omdlenie ciała, podczas gdy duch doznaje takiego pokoju, do jakiego nic co ludzkie nie jest podobne. Kochałam cię, Joachimie. Gdy weszłam do twego domu i powiedziałam sobie: “Jestem małżonką sprawiedliwego”. Odczuwałam wtedy pokój, tak jak i za każdym razem, gdy troszczyłeś się o swoją Annę z opiekuńczą miłością. Jednak ten pokój jest inny. Myślę, że jest on podobny do oliwy, którą łagodnie rozlał nasz ojciec Jakub po śnie o aniołach. A może jeszcze bardziej podobny do rozkosznego pokoju dwóch Tobiaszów, gdy objawił im się Rafał. W miarę jak ogarnia mnie ten pokój i jak się nim cieszę, on ciągle wzrasta. To jest tak, jakbym się unosiła w lazurową przestrzeń nieba... i nie wiem, dlaczego od chwili gdy się ten stan duszy pojawia, rodzi się w mym sercu pieśń Tobiasza. Wydaje mi się, że pieśń została napisana na tę właśnie chwilę... dla tej radości... dla izraelskiej ziemi, która ją słyszy... dla grzesznej Jerozolimy, otrzymującej teraz przebaczenie... lecz... nie śmiejcie się z majaczenia matki, która mówi: “Dziękuj Panu za dobra, jakimi cię obdarzył, i błogosław Boga, że odnowił w tobie Swój Przybytek”. Myślę, że tym, który odbuduje w Jerozolimie Przybytek Boga Prawdziwego, będzie istota mająca się ze mnie narodzić... i poza tym myślę, że to nie o Świętym Mieście, lecz o tej Istocie, która powstaje we mnie, kantyk powiada: “Będziesz jaśniała cudownym światłem, a wszystkie narody ziemi pokłonią się przed Tobą. Narody przyjdą do Ciebie, żeby Ci przynieść podarki, i uwielbią w Tobie Pana i zachowają Twoją ziemię świętą, gdyż w Tobie będą wzywać Wielkiego Imienia. Będziesz szczęśliwa w Swych dzieciach, gdyż wszystkie będą błogosławione, bo zgromadzą się wokół Pana. Błogosławieni, którzy będą Cię kochać i radować się Twoim pokojem!...” a pierwszą, która się cieszy, jestem ja: Jej szczęśliwa matka.»

Anna, mówiąc te słowa, mieni się na twarzy i rozpromienia jak ktoś, kto przechodzi ze światła księżycowego do wielkiej jasności. Słodkie łzy spływają jej po policzkach. Nie zauważa ich, uśmiechając się do swej radości. Idzie w stronę domu między krewną i małżonkiem. Ci słuchają jej w milczeniu, wzruszeni.

Wszyscy przyspieszają kroku, bo chmury popychane gwałtownie wiatrem pędzą i gromadzą się na niebie. Równinę ogarnia mrok i drżenie zapowiadające burzę. Gdy są już na progu domu, pierwsza sina błyskawica rozdziera niebo. Grzmot pierwszego uderzenia pioruna przypomina toczenie ogromnego kotła i miesza się z szelestem pierwszych kropel, które spadają na spalone liście.

Wchodzą do domu i Anna zaraz się oddala. Joachim wraz z pomocnikami zatrzymuje się na progu. Rozmawia o tak oczekiwanym deszczu, który jest błogosławieństwem dla zeschniętej ziemi. Wnet jednak radość zmienia się w troskę, bo zrywa się straszliwa nawałnica, z błyskawicami i gradowymi chmurami.

«Jeśli chmura pęknie, oliwki i winogrona zostaną zmiażdżone jak w młyńskim kole. Czeka nas bieda!»

Potem ogarnia Joachima nowy niepokój – z powodu małżonki, dla której nadszedł czas porodu. Krewna zawiadamia go o tym, zapewniając, że Anna wcale nie cierpi. Joachim jednak niepokoi się. Krewna i inne niewiasty – a wśród nich jest też mama Alfeusza – wychodzą z izby Anny. Zaraz tam powracają z ciepłą wodą w miednicach i z ręcznikami, które wysuszyły się przy płomieniu ognia, jaśniejącego radośnie w palenisku na środku wielkiej kuchni. Joachim pyta kobiety o nowiny, lecz nie uspokajają go ich pociechy. Niepokoi go nawet to, że Anna nie krzyczy. Mówi:

«Jestem mężem i nigdy nie asystowałem przy porodzie. Pamiętam jednak, jak mówiono, że brak bólu jest złym znakiem.»

Wieczór zapada wcześniej z powodu burzy, która jest niezwykle gwałtowna. Strumienie wody, wicher, błyskawice – wszystko naraz, prócz gradu, który odszedł, by spaść gdzie indziej.

Jeden z towarzyszących Joachimowi pomocników zauważa tę gwałtowność i mówi:

«Można by rzec, że szatan z demonami wyszedł z Gehenny. Spójrz na te czarne chmury! Czuć smród siarki wypełniający powietrze. Słychać cyniczne świsty, krzyki, narzekania i złorzeczenia. Jeśli to on, to musi być wściekły dziś wieczorem.»

Drugi młodzieniec odpowiada ze śmiechem:

«Wielka zdobycz mu umknęła. A może Michał uderzył go Bożym piorunem, dlatego ma potrzaskane rogi i spalony ogon?»

Jedna z niewiast przebiega obok nich i krzyczy:

«Joachimie, już się rodzi! Wszystko odbywa się szybko i dobrze» – i znika, trzymając w rękach małą amforę.

Po ostatnim uderzeniu pioruna – tak silnym, że rzuca trzech mężczyzn o ścianę – burza nagle ustaje. Przed domem, w ziemi ogrodu, zostaje na pamiątkę po niej czarna dymiąca dziura. Tymczasem jakieś kwilenie – podobne do skargi gołąbka, który po raz pierwszy nie piszczy, lecz grucha – przenika przez drzwi pokoju Anny. W tym momencie gigantyczna tęcza rozpościera swe półkole na całej rozciągłości nieba. Wychodzi lub przynajmniej wydaje się wychodzić ze szczytu Hermonu, który – całowany promieniami słońca – wygląda jak utworzony z najdelikatniejszego, białoróżowego alabastru. Wznosi się na sam szczyt bardzo jasnego wrześniowego nieba, przechodząc przez bezkresne przestrzenie, oczyszczone z wszelkich zabrudzeń. Szybuje ponad pagórkami Galilei i nad ukazującą się równiną – między dwoma figowcami i jeszcze nad inną górą – zdając się kończyć u kresu horyzontu, tam gdzie stromy łańcuch górski zupełnie zasłania widok.

«Tego jeszcze nigdy nie widziano!»

«Patrzcie! Patrzcie!»

«Tęcza wydaje się otaczać całą ziemię izraelską... i już... ale popatrzcie tylko, jaka gwiazda!... A słońce jeszcze nie zaszło. Jaka Gwiazda! Błyszczy jak ogromny diament!...»

«I księżyc! Tam... Księżyc w pełni, mimo że brak do niej całych trzech dni! Patrzcie, jak świeci!»

Przychodzą szczęśliwe niewiasty z różowym kłębuszkiem zawiniętym w śnieżnobiałe płótno. To jest Maryja, Mama! Maleńka Maryja, która mogłaby spać swobodnie tulona w ramionach dziecka. Maryja jest nie dłuższa niż łokieć. Ma maleńką główkę jak z kości słoniowej zabarwionej lekko na różowo. Małe karminowe usteczka już nie płaczą, lecz wykonują instynktowny ruch ssania, ale są tak maleńkie, że nie wiadomo, jak sobie poradzą z ujęciem końca piersi. Maleńki nosek wystaje między okrągłymi liczkami, a gdy otwierają się oczka, widać dwa skrawki nieba, dwa niewinne lazurowe punkty, które patrzą nie widząc spomiędzy delikatnych płowych rzęs, tak jasnych, że prawie różowych. Nawet delikatne włoski na okrągłej główce mają lekki różowy odcień, jak niektóre miody – niemal białe. Uszka są jak dwie muszelki: przezroczyste, różowawe, doskonałe. A rączki...? Poruszają się w powietrzu w kierunku buzi. W tej chwili są zaciśnięte w piąstki jak dwa młode pączki róży, w których pękły zielone płatki i ukazuje się ich bladoróżowy jedwab. Gdy się otwierają, są jak dwa małe klejnoty z kości słoniowej lub alabastru, ledwo zaróżowione, z pięcioma maleńkimi paznokciami w kolorze jasno liliowym. Jakże sobie poradzą w przyszłości te ręce, żeby otrzeć tak wiele łez?

A nóżki? Gdzie one są? Na razie nóżki ukryte są w lnianych płótnach, lecz oto krewna siada i odkrywa je. Jakież maleńkie stópki! Mają cztery centymetry długości, a podeszwy są jak koralowe łupinki! Na wierzchu stopka wygląda jak śnieżna łupinka, ozdobiona niebieskimi żyłkami. Palce są arcydziełami miniaturowej rzeźby, zakończone bladoliliowymi łuseczkami. W jaki sposób będzie można znaleźć sandałki, gdy te maleńkie jak u lalki stópki będą stawiać pierwsze kroczki? Jak będzie można na nich stanąć? Jak poradzą sobie, by odbywać w przyszłości dalekie i uciążliwe podróże i by utrzymać pod krzyżem tyle cierpienia?

Jednak teraz nikt o tym nie wie. Wszyscy się śmieją i cieszą, widząc jak te śliczne nóżki poruszają się i szamocą. Patrzą na miniaturowe zaokrąglone udka, tworzące z brzuszkiem dołki i fałdki. Szyja wyłania się z doskonałej maleńkiej klatki piersiowej. Pod osłaniającym ją bardzo białym jedwabiem widać ruchy oddychania. Kiedy zaś przyłoży się usta do klatki piersiowej – jak to właśnie czyni szczęśliwy ojciec, żeby Ją pocałować – słychać bicie małego serduszka... tego najpiękniejszego serca, jakie było kiedykolwiek na ziemi we wszystkich czasach: jedynego niepokalanego serca ludzkiego.

A plecy? Przewracają Ją na brzuszek i widać wygięcie kręgosłupa, okrągłe ramionka i różowy karczek. Jest tak silny, że główka unosi się na małej szyi, wyglądając jak główka ptaszka. Rozgląda się, żeby odkrywać nowy dla Niej świat. Wydaje lekki okrzyk niezadowolenia, że Ją pokazują – tę Czystą i Skromną – tylu ludzkim oczom: Ją, której nikt już nigdy nie ujrzy nagiej, bo jest najbardziej Dziewiczą, Świętą i Niepokalaną. Zakryjcie, zakryjcie czym prędzej ten Pączek lilii, której kielich nigdy się nie rozchyli na ziemi – ten pączek, który da jeszcze piękniejszy od siebie Kwiat, wyłącznie Bogu, pozostając na ziemi zawsze tylko Pączkiem. Dopiero w Niebie ta Lilia Trójjedynego Pana rozchyli wszystkie płatki. Tam bowiem, w górze, nie ma już pyłu grzechu, który – choćby tylko niechcący – mógłby sprofanować tę najwyższą czystość. Tam bowiem w górze przyjmie Ją na oczach całego Nieba Trójosobowy Bóg, który – na razie ukryty w sercu bez skazy – będzie w Niej za kilka lat jako Ojciec, Syn i Małżonek.

Oto na nowo jest w pieluszkach, trzymana w ramionach przez Jej ziemskiego ojca, do którego będzie tak podobna. Ale nie teraz: obecnie jest tylko zarysem człowieka. Chcę powiedzieć, że będzie podobna do Joachima jako dojrzała niewiasta. Z matki nie ma nic. Z ojca – cerę i kolor oczu, a także włosów, które teraz są białe, lecz musiały być dawniej jasne, jak na to wskazują jego rzęsy. Rysy twarzy Maryja ma takie jak ojciec, tylko doskonalsze, bo bardziej niewieście i delikatne. Jest przecież niewiastą i to jaką Niewiastą! Po ojcu ma uśmiech i spojrzenie, gesty i wzrost. Gdy myślę o Jezusie – takim, jakiego Go widzę – to wydaje mi się, że Anna dała Wnukowi wzrost oraz bardziej śniadą, nieco ciemniejszą cerę. Maryja nie ma postawy Anny – przypominającej wysoką i strzelistą palmę – lecz ujmujący wygląd ojca.

Niewiasty też rozmawiają o burzy, o ukazaniu się księżyca i gwiazdy, o ogromnej tęczy. Przechodzą wraz z Joachimem do pokoju szczęśliwej matki, żeby jej oddać dziecko. Anna leży i uśmiecha się do swoich myśli: «To Gwiazda – mówi. – Jej znak jaśnieje na niebie. Maryja – tęcza pokoju! Maryja – moja gwiazda! Maryja – czysty księżyc! Maryja – nasza perła!»

«Nazywasz Ją Maryją?»

«Tak. Maryja: gwiazda, perła, światłość, pokój!...»

«Oznacza jednak też gorycz... Nie obawiasz się, że [to imię] przyniesie Jej nieszczęście?»

«Bóg jest z Nią. Należała do Niego, zanim jeszcze zaczęła istnieć. On Ją poprowadzi Swymi drogami i cała gorycz życia przemieni się w niebiański miód. Teraz jesteś u Swojej mamy... jeszcze przez jakiś czas, zanim cała będziesz należała do Boga...»

Widzenie kończy się na pierwszym śnie Anny - matki i Maryi - dzieciny.

8. «JEJ DUSZA UKAZUJE SIĘ PIĘKNA I NIESKALANA, JAKĄ BYŁA W ZAMYŚLE OJCA»

Napisane 27 sierpnia 1944. A, 3468-3482

Jezus mówi:

«Wstań szybko, mała przyjaciółko. Gorąco pragnę zabrać cię ze Sobą w rajski lazur kontemplacji Dziewictwa Maryi. Wyjdziesz [z tego rozważania] z duszą odświeżoną, taką jaką i ty byłaś ledwie stworzona przez Ojca, mała Ewa, która jeszcze nie zna ciała. Wyjdziesz z duchem pełnym światła, bo zanurzysz się w arcydziele Bożym. Cały twój byt nasyci miłość, bo zrozumiesz, jak Bóg potrafi kochać. Mówić o poczęciu Maryi, Tej Bez Skazy, oznacza zanurzyć się w lazurze, w światłości, w miłości. Przyjdź i czytaj o Jej chwale w Księdze Przodka.

Pan mnie stworzył, swe arcydzieło, jako początek swej mocy, od dawna, od wieków jestem stworzona, od początku, nim ziemia powstała. Przed oceanem istnieć zaczęłam, przed źródłami pełnymi wody; zanim góry zostały założone, przed pagórkami zaczęłam istnieć; nim ziemię i pola uczynił – początek pyłu na ziemi. Gdy niebo umacniał, z Nim byłam, gdy kreślił sklepienie nad bezmiarem wód, gdy w górze utwierdzał obłoki, gdy źródła wielkiej otchłani umacniał, gdy morzu stawiał granice, by wody z brzegów nie wyszły, gdy kreślił fundamenty pod ziemię. Ja byłam przy Nim mistrzynią, rozkoszą Jego dzień po dniu, cały czas igrając przed Nim, igrając na okręgu ziemi, znajdując radość przy synach ludzkich.”

Odnieśliście do Mądrości [te słowa], ale one mówią o Niej: o Matce pięknej, o Matce świętej, o dziewiczej Matce Mądrości, którą jestem Ja – Ten, który do ciebie mówi. Chciałem, abyś napisała pierwszy werset tego hymnu na początku księgi mówiącej o Niej, aby była wyznawana i znana pociecha oraz chwała Boża, powód stałej, doskonałej, głębokiej radości Boga Jedynego i Trójosobowego, który wami kieruje i was kocha – a któremu człowiek dał tyle powodów do smutku – przyczyna, dla której zachował rodzaj ludzki nawet wtedy, gdy po pierwszej próbie zasłużył na zniszczenie; powód otrzymanego przez was przebaczenia.

Mieć Maryję, aby być przez Nią kochanym! O, warto było stworzyć człowieka i pozostawić go przy życiu, i postanowić przebaczyć mu, aby mieć Dziewicę Piękną, Dziewicę Świętą, Dziewicę Nieskalaną, Dziewicę Pełną Miłości, Córkę Umiłowaną, Matkę Najczystszą, Ukochaną Oblubienicę! Tyle i jeszcze więcej dał wam i dałby wam Bóg, byle tylko posiąść Stworzenie, które jest Jego rozkoszą, Słońcem Jego słońca, Kwiatem z Jego ogrodu. I tyle ciągle daje wam [Bóg] ze względu na Nią, na Jej prośbę, dla Jej radości, gdyż Jej radość zlewa się z radością Bożą i powiększa blaski napełniające iskrzeniem światłość – wielką światłość Raju. Każda zaś iskra jest łaską dla świata, dla ludzkości, dla człowieka, dla samych błogosławionych, którzy odpowiadają promiennym okrzykiem ‘alleluja’ na każdy cud Boży, stworzony z pragnienia Boga Trójosobowego, pragnącego widzieć promienny uśmiech radości Dziewicy.

Bóg zechciał dać króla światu, który sam stworzył z nicości. Króla, który przez swą naturę materialną byłby pierwszym pośród wszystkich stworzeń stworzonych z materii i zawierających materię. Króla, który ze względu na naturę duchową byłby prawie boski, napełniony Łaską, jak był niewinnym w swym pierwszym dniu. Najwyższy Umysł zna wszystkie wydarzenia, [nawet przyszłe], najbardziej odległe w wiekach. Jego spojrzenie spoczywa bezustannie na wszystkim, co było, jest i będzie. Wpatrując się w przeszłość i dostrzegając równocześnie teraźniejszość, zagłębia spojrzenie w najdalszej przyszłości i bez niejasności i braków wie, jaka będzie śmierć ostatniego człowieka. Zawsze też wiedział, że [człowiek] – król przez Niego stworzony, aby być półboskim u Jego boku w Niebie, dziedzicem Ojca – w czasie swojego dzieciństwa przeżywanego na ziemi, popełni w odniesieniu do siebie samego zbrodnię zabicia w sobie Łaski i kradzieży [polegającej na] pozbawieniu siebie Nieba. A miał przybyć, jako dorosły, do Jego Królestwa, po [okresie] życia w domu matki-ziemi, z której [prochu] został uczyniony jako dziecko Wiecznego.

Po co więc Bóg go stworzył? Zapewne wielu stawia sobie to pytanie. Wolelibyście nie istnieć? Czyż ten ziemski dzień – chociaż biedny i ogołocony, uczyniony cierpkim przez waszą złośliwość – nie zasługuje na to, żeby go przeżyć choćby dla niego samego, dla poznania i podziwiania nieskończonego Piękna, które ręka Boga zasiała we wszechświecie?

Dla kogo Bóg stworzył gwiazdy i planety, przesuwające się jak strzały i rysujące sklepienie nieba? A [dla kogo] – przemieszczające się majestatycznie z pozorną powolnością ciała niebieskie, które dają wam światło, wyznaczają pory roku i są wiecznie, niezmiennie – choć wciąż się zmieniają – nową kartą do czytania na niebie każdego wieczora, miesiąca czy roku? One wydają się wam mówić: “Zapomnijcie, ludzie, o waszych więzieniach. Porzućcie pisma zawierające tylko to, co mroczne, zgniłe, brudne, jadowite, zakłamane, bluźniercze i zdemoralizowane. Wznieście się – choćby tylko spojrzeniem – w stronę bezkresnej wolności firmamentu. Uczyńcie niebem waszą duszę, patrząc na tyle jasności! Zgromadźcie zapasy światła, żeby je zanieść do waszego mrocznego więzienia! Czytajcie słowo, które wypisujemy, śpiewając w naszych gwiezdnych chórach, [brzmiących] bardziej harmonijnie niż wasze organy w katedrach. Czytajcie słowo pisane przez nas naszym migotaniem: słowo, które piszemy z miłością, bo zawsze mamy obecnego [przed oczyma] Tego, który nas obdarzył radością istnienia. I miłujemy Go za to, że dał nam istnienie, blask i [możność] wędrowania, wolność i piękno pośród słodkiego lazuru [nieba], ponad którym widzimy lazur jeszcze wznioślejszy: Raj. Na życzenie Boga spełniamy drugą część przykazania miłości i kochamy was: naszych bliźnich we wszechświecie. Miłujemy was wskazując wam kierunek, dając wam światło, ciepło i piękno. Czytajcie wypowiadane przez nas słowo: Bóg. Ono bowiem kieruje naszym śpiewem, blaskiem, naszym uśmiechem:”

Dla kogo Bóg stworzył ten płynny lazur, zwierciadło nieba, drogę w kierunku ziemi, uśmiech wody, głos fal, a także [każde] słowo, które – w szeleście poruszanego jedwabiu, w śmiechu pogodnych dzieci, w westchnieniach starców, którzy wspominają i płaczą, w gwałtownych podmuchach i uderzeniach piorunów, w ryku i grzmocie – mówi nieprzerwanie: ‘Bóg’?

Dla was jest morze oraz niebo z gwiazdami, a wraz z morzem – jeziora i rzeki, strumienie, stawy i czyste źródła. Wszystko to służy wam do żeglowania, karmienia, zaspokajania pragnienia i oczyszczania. Służąc zaś wam, [wody] służą Stwórcy i nie występują z brzegów, żeby was zatopić, jak na to zasługujecie.

Dla kogo – jeśli nie dla człowieka, króla [stworzenia] – stworzył Bóg te niezliczone rodziny zwierzęce, te jakby fruwające i śpiewające kwiaty, [te zwierzęta], które służą wam, pracują, dają pożywienie i pociechę?

Dla kogo Bóg stworzył wszystkie niezliczone rodziny roślin i kwiatów, podobnych do motyli lub do drogocennych kamieni albo też do nieruchomych ptaków? [Dla kogo stworzył] owoce wyglądające jak naszyjniki z klejnotów, rośliny, ścielące się jak dywany pod wasze stopy, aby dać wam schronienie, przyjemność, pożytek, radość dla umysłu, członków [ciała], oczu i powonienia?

Dla kogo Bóg stworzył minerały w głębinach ziemi, sole siarczane, jodowe i bromowe, rozpuszczone w źródłach zimnych lub gorących, jeśli nie dla radości tego, który nie jest Bogiem, lecz dzieckiem Bożym? Dla jednego: dla człowieka.

Bogu nic nie było konieczne ani dla Jego radości, ani dla [zaspokojenia] Jego potrzeb. On Sam sobie wystarcza. Kontemplacja Siebie jest Jego szczęściem, pokarmem, życiem i odpoczynkiem. To, co stworzył, nie pomnaża ani o najmniejszą odrobinę Jego nieskończonej radości, piękna, życia i mocy. Wszystko to stworzył dla Swego dziecka, chcąc je uczynić królem wszelkiego Swego dzieła – dla człowieka!

Warto więc żyć, żeby ujrzeć tak wiele dzieł Bożych i dziękować za Jego potęgę, która wam je daje. Za to, że żyjecie, powinniście być wdzięczni. Nawet gdybyście zostali odkupieni dopiero na końcu wieków, powinniście mieć wdzięczność, gdyż Bóg udziela wam radości [płynącej ze stykania się z] pięknem wszechświata, [z korzystania] z dobroci wszechświata.

Chociaż wasi Przodkowie i wy sami staliście się i jesteście nadal wiarołomni, pyszni, rozpustni, dokonujący zabójstw, Bóg traktuje was tak, jakbyście byli dobrzy, jak dobre dzieci, które wszystkiego się uczy i wszystko im daje, aby osłodzić im życie i uczynić lepszym.

Wszystko, co wiecie [o dobru], znacie dzięki Bożemu światłu. Odkrywacie coś dzięki temu, że Bóg wam to ukazuje. [Tak jest w dziedzinie] Dobra. Inne formy poznania i odkryć, które noszą piętno zła, pochodzą od Najwyższego Zła: szatana.

Najwyższy Rozum, który zna wszystko, wiedział – zanim człowiek zaistniał – że uczyni on siebie złodziejem i zabójcą. Ponieważ jednak Wieczna Dobroć nie ma granic w Swojej dobroci, zanim zaistniał Grzech, pomyślała o Środku, aby go usunąć. Tym Środkiem jestem Ja, Słowo. [Odwieczna Dobroć wymyśliła też] Narzędzie, dzięki któremu Ten, który jest Środkiem [zbawczym], mógł działać [w ciele]: Maryję. I tak Dziewica pojawiła się we wzniosłej myśli Boga.

Wszystko zostało stworzone ze względu na Mnie – Syna umiłowanego Ojca. To Ja, Król, miałem wszystko mieć pod Moją stopą Boskiego Króla: klejnoty, których żaden dwór królewski nie posiadał, i śpiewy, i głosy, i sługi wokół Mojej Osoby – takie, jakich nie miał żaden władca – i kwiaty, i drogie kamienie. [Miałem posiadać] wszystko, co najwspanialsze, najbardziej okazałe, najmilsze, najdelikatniejsze, co może się wyłonić z Bożego umysłu.

Ale [jako Bóg jestem] Istotą duchową. Musiałem [jeszcze] stać się Ciałem: Ciałem, by zbawić ciało; Ciałem, aby wywyższyć ciało, wznosząc je do Nieba na wiele wieków przed czasem. Ciało zamieszkałe przez ducha jest arcydziełem Bożym i dla niego zostało stworzone Niebo.

Aby stać się Ciałem, potrzebowałem Matki. Ponieważ jednak byłem Bogiem, trzeba było, aby [jedynym Moim] Ojcem był [tylko] Bóg. I tak Bóg [w Swoim odwiecznym Umyśle] stwarza Sobie Oblubienicę i mówi do Niej: “Pójdź ze Mną. [Stań] u Mego boku i patrz, co stwarzam dla Naszego Syna. Patrz i raduj się, odwieczna Dziewico, wieczna Dziecino! Niech Twój uśmiech napełnia [radością] najwyższe niebo, niech podaje aniołom ton i niech uczy Raj niebiańskiej harmonii. Patrzę na Ciebie i widzę, jaka będziesz, o Niewiasto Niepokalana, która teraz jesteś w [Moim] umyśle tylko [wyobrażeniem] duchowym, w którym mam upodobanie.

Patrząc na Ciebie [w Moim umyśle], daję morzu i niebu lazur Twoich oczu, a świętemu zbożu na chleb – kolor Twoich włosów. Twoją biel daję liliom, a Twój róż – kwiatom róży. Daję jej też jedwabistość Twojej skóry. Na wzór Twych drobnych zębów stwarzam perły, a patrząc na Twe usta, stwarzam słodkie truskawki. Wkładam w gardło słowika nuty Twoich pieśni, a synogarlicy – Twój płacz. Czytając w Twoich przyszłych myślach i słuchając bicia Twego serca, tworzę [Sobie] wzorzec, według którego stwarzam [świat].

Pójdź, Moja Radości, miej ciała niebieskie za zabawkę tak długo, aż w Moim umyśle zobaczę Cię jako [rozradowaną nimi] i tańczącą światłość. [Niech] wywołują Twój uśmiech. Załóż więc Sobie wieniec z gwiazd i gwiezdne naszyjniki, połóż księżyc pod Swoje miłe stopy, otocz się gwiezdną szarfą Drogi Mlecznej. Dla Ciebie są gwiazdy i planety.

Pójdź i raduj się patrzeniem na kwiaty, które będą zabawką dla Twojego Dziecka i wezgłowiem dla Syna Twojego łona. Chodź zobaczyć, jak stwarzam owce i jagnięta, orły i gołębice. Bądź blisko Mnie, kiedy stwarzam czasze mórz i rzek, kiedy wznoszę góry i maluję je śniegiem i lasami, zasiewając równocześnie zboża i drzewa, i winorośle. [Bądź przy Mnie w Moim umyśle], kiedy stwarzam oliwkę dla Ciebie, Moja Pełna Pokoju, i winny krzew dla Ciebie, Moja Latorośli, która będziesz nosiła Eucharystyczne Grono. Biegnij, podążaj, raduj się, o Piękna Moja, o Matko Mego Syna, Królowo Mego Raju, Miłości Twego Boga, Kochająca w pełni. Przygotuj do miłowania Mnie cały świat, stwarzany z godziny na godzinę i piękniejący dzięki Twemu uśmiechowi.”

A widząc [przez Swą wszechwiedzę] Grzech i patrząc na Tę bez Grzechu [mówi Jej]: “Pójdź do Mnie, Ty która wymazujesz gorycz nieposłuszeństwa ludzkiego, nierządu człowieka z szatanem i ludzkiej niewdzięczności. Ja sam wezmę wraz z Tobą odwet na szatanie.”

Bóg, Ojciec - Stwórca, powołał do istnienia mężczyznę i niewiastę z prawem miłości tak doskonałym, że nie potraficie już nawet zrozumieć jego doskonałości. Błądzicie, zastanawiając się nad tym, jak wyglądałaby natura ludzka, gdyby człowiek nie poddał jej podszeptom szatana.

Spójrzcie na rośliny rodzące owoc i nasienie. Czy przynoszą owoc i nasienie w następstwie nierządu, z powodu jednego zapłodnienia na sto związków? Nie. Z kwiatu męskiego wydobywa się pyłek i – prowadzony przez zespół praw meteorologicznych i magnetycznych – dostaje się on do zalążni kwiatu żeńskiego. Ta otwiera się i przyjmuje go, i tworzy. Nie plami się odrzuceniem owocu, jak wy czynicie, aby doznawać następnego dnia tego samego. Tworzy. [Roślina] nie okrywa się już kwiatami aż do następnego sezonu. Kiedy zaś zakwitnie – to po to, żeby znowu coś wytworzyć.

Popatrzcie też na zwierzęta, na wszystkie. Czy widzieliście kiedykolwiek samca lub samicę, żeby jedno szło ku drugiemu dla bezpłodnego zbliżenia i lubieżnego stosunku? Nie. Z bliska lub z daleka, frunąc, pełzając, skacząc lub biegnąc, przychodzą one – gdy nadchodzi godzina godów zapładniających – i nie uchylają się i nie ograniczają się do przyjemności. Przyjmują poważne i święte następstwo [zbliżenia] – potomstwo.

Ten jedyny cel zwierzęcego aktu powinien być zaakceptowany przez człowieka, półboga dzięki Łasce pochodzącej w całości ode Mnie. Powinien być przyjęty przez człowieka, który [przez swój upadek] zstąpił o jeden stopień niżej od zwierząt. Wy bowiem nie postępujecie jak rośliny i zwierzęta. Mieliście za nauczyciela szatana, chcieliście go za nauczyciela i [nadal] go pragniecie. Dlatego dzieła, których się dopuszczacie, są godne chcianego przez was nauczyciela. Gdybyście zaś pozostali wierni Bogu, mielibyście radość z posiadania dzieci w sposób święty, bez cierpienia, bez wyczerpywania się w związkach bezwstydnych, niegodnych, których nie znają nawet zwierzęta – istoty bez duszy rozumnej i duchowej.

Mężczyźnie i niewieście – zdeprawowanym przez szatana – Bóg chciał przeciwstawić Człowieka zrodzonego z Niewiasty najbardziej wywyższonej przez Boga. [Została Ona wyróżniona] do tego stopnia, że zrodziła bez poznania mężczyzny. To Kwiat, który rodzi Kwiat bez potrzeby nasienia, dzięki jedynemu pocałunkowi Słońca, złożonemu na nienaruszonym kielichu Lilii – Maryi.

Odwet Boży! Sycz, o szatanie, wyrażając wściekłość, kiedy Ona się rodzi. Ta mała dziewczynka pokonała cię! Zanim stałeś się Buntownikiem, Oszustem, Niszczycielem, już byłeś Pokonanym. To Ona jest Zwycięzczynią nad tobą. Tysiące zastępów ustawionych w szyku są zupełnie bezsilne wobec twojej potęgi. Broń wypada ludziom z rąk na widok twoich łusek, o Stały [Niszczycielu]. Nie ma wichru, który zdołałby rozwiać smród twego oddechu. A jednak miażdży cię bez strachu, a jednak zagania cię do twojej nory ta pięta dziecka – tak różowa, że wydaje się wnętrzem czerwonawej kamelii; tak gładka i delikatna, że jedwab wydaje się szorstki w porównaniu z nią; tak mała, że mogłaby wejść do kielicha tulipana i uczynić sobie pantofelek z jego roślinnej satyny. A jednak jeden odgłos Jej kwilenia zmusza do ucieczki ciebie – tego, który nie boi się wojsk. Jej oddech oczyszcza świat od twego fetoru. Jesteś pokonany. Jej imię, Jej spojrzenie, Jej czystość to włócznia, grom i kamień, który cię przeszywa, powala i skazuje na więzienie w twej piekielnej jamie, o Przeklęty, który odebrałeś Bogu radość bycia Ojcem wszystkich stworzonych ludzi!

[Okazuje się jednak] teraz, że na próżno psułeś tych, którzy zostali stworzeni jako niewinni, i prowadziłeś ich do współżycia i do poczynania krętą drogą rozpusty. [Zaatakowałeś Boga] w Jego stworzeniu i pozbawiłeś Go [radości] bycia Dawcą dzieci według zasad, które – gdyby zostały zachowane – zapewniłyby na ziemi równowagę między osobami odmiennej płci i rasami. To pozwoliłoby uniknąć wojen między ludami i nieszczęść w rodzinach.

Dzięki posłuszeństwu poznaliby miłość. Jedynie przez posłuszeństwo poznaliby miłość i posiedliby ją. [Weszliby w] posiadanie pełne i spokojne tej Bożej emanacji, która z nadprzyrodzoności zstępuje w to, co niższe, żeby ciało też cieszyło się nią w sposób święty – to ciało, które jest złączone z duchem i stworzone przez tę samą Istotę, która stworzyła mu ducha.

Czymże jest teraz wasza miłość, o ludzie, [czym są] wasze miłości? Są albo żądzą przyobleczoną w miłość, albo nieuleczalną obawą o utratę miłości współmałżonka z powodu rozwiązłości jego lub innych osób. Odkąd pożądliwość istnieje w świecie, nie jesteście już nigdy pewni posiadania serca małżonka lub małżonki. I drżycie, i płaczecie, i stajecie się szalonymi z zazdrości, a czasami zabójcami, żeby zemścić się za zdradę. Kiedy indziej znów jesteście przygnębieni, chwiejni w pewnych wypadkach, a nieraz – nawet obłąkani.

Oto co zrobiłeś, szatanie, synom Boga. Ci, których zepsułeś, mieli poznać radość posiadania dzieci bez doznawania cierpienia, radości narodzenia się – bez strachu przed śmiercią. Teraz jednak jesteś pokonany w Niewieście i przez Niewiastę. Począwszy od tej godziny ten, który Ją pokocha, będzie ponownie kimś z Boga, kimś pokonującym twoje pokusy, aby móc patrzeć na Jej nieskalaną czystość. Odtąd matki – nie mogąc poczynać bez bólu – będą mieć Ją za umocnienie. Od tej chwili małżonkowie Ją będą mieć za Przewodniczkę, a umierający – za Matkę. Dzięki Niej [ludzie] spokojnie będą umierać, w Jej ramionach, które jak tarcza [ochronią ich] przed tobą, Przeklęty, i przed sądem Bożym.

Mario, Mój mały głosie, widziałaś narodzenie Syna Dziewicy i narodzenie się Dziewicy dla Nieba. Widziałaś więc, że Ta, która jest bez grzechu, nie zaznała kary dawania życia [w bólu] ani trwogi przed śmiercią. Skoro Najniewinniejszej Matce Bożej została zarezerwowana doskonałość niebiańskich darów, to i wszystkim, którzy – od Prarodziców począwszy – wytrwaliby w niewinności i byliby dziećmi Bożymi, przypadłoby rodzenie bez bólu, co byłoby słuszne, gdyż umieliby współżyć i poczynać życie bez pożądliwości. Umieraliby też bez strachu.

Największym odwetem Bożym za zemstę szatana było doprowadzenie doskonałości umiłowanego stworzenia do superdoskonałości, która – przynajmniej w Jednej – unicestwiła wszelki ślad [skażonej] natury ludzkiej, podatnej na truciznę szatana. I tak to [nawet] nie z czystego związku ludzkiego, lecz dzięki Boskiemu objęciu, który przemienia ducha w ekstazie Ognia, miał przyjść Syn.

Dziewictwo Dziewicy!... Pójdź, rozważaj to głębokie dziewictwo, którego kontemplowanie przyprawia o zawrót głowy, [jak u stojącego nad] przepaścią! Czym jest biedne, przymusowe dziewictwo jakiejś kobiety, której nie poślubił żaden mężczyzna? Mniej niż niczym. Czym jest dziewictwo tej, która chce być dziewicą, żeby należeć do Boga, ale nie potrafi tego zrobić w duchu, lecz tylko cieleśnie, i dopuszcza, że wchodzi w nią tyle niewłaściwych myśli, i pieści, i przyjmuje pieszczoty ludzkich wyobrażeń? To zaledwie zaczątek dziewictwa. Ale bardzo mały jeszcze. Czym jest dziewictwo osoby zakonnej, która żyje tylko Bogiem? To już wiele. Lecz wciąż niedoskonałe jest ono w zestawieniu z dziewictwem Mojej Matki.

Nawet u najświętszych osób zawsze istniało pewne powiązanie: związek między duchem i grzechem [pierworodnym]. Związek ten jedynie Chrzest rozwiązuje. On go znosi, jednak – jak kobieta odłączona przez śmierć od małżonka nie odzyskuje dziewictwa – tak [Chrzest] nie przywraca całkowicie [stanu], jaki był [udziałem] pierwszych Rodziców przed Grzechem. Pozostaje blizna i boli, dając znać o sobie. Jest ona zawsze gotowa ponownie zamienić się w ranę. [Przypomina] niektóre choroby wirusowe, które się okresowo zaostrzają. W [Maryi] Dziewicy nie ma tej pozostałości rozwiązanego związku z Grzechem. Jej dusza ukazuje się piękna i nieskalana – taka, jaka była, kiedy Ojciec [odwiecznie] o Niej myślał, umieszczając w Niej wszystkie łaski.

Jest Dziewicą. Jest Jedyną. Jest Doskonałą. Jest w pełni Doskonałą. Jako taka została pomyślana i taka została zrodzona. Taka też jest nadal. Ukoronowana jako taka. Na wieki taka. Jest Dziewicą. Jest bezmiarem nienaruszalności, czystości i łaski, zatracającym się w Przepaści, z której wytrysnęła: w Bogu.

Nienaruszalność, Czystość, doskonała Łaska. Oto odwet Boga w Trójcy Jedynego. Ponad wszystkimi skażonymi stworzeniami wznosi On tę Gwiazdę doskonałości. Maryja, Powściągliwa, na przekór niezdrowej ciekawości [pierwszych Rodziców], odpłaca jedynie miłowaniem Boga. Poznaniu zła przeciwstawia się ta wzniosła Nie-Znająca. Nie zna ona nie tylko nikczemnej miłości, ale nawet tej miłości, którą Bóg dał zaślubionym ludziom. Coś więcej jeszcze: Ona nie zna pożądliwości – dziedzictwa Grzechu [pierworodnego]. W Niej jest tylko mądrość miłości Bożej, równocześnie zmrożona i rozpalona. To Ogień, który opancerza lodem ciało, aby stało się przejrzystym zwierciadłem na ołtarz. Przy nim dokonują się zaślubiny Boga z Dziewicą. Nie poniża to Boga, gdyż Jego doskonałość ogarnia Tę, która – jak przystoi [Jego] małżonce – jest jedynie o jeden stopień niższa od Małżonka, Jemu podległa jako Niewiasta, ale bez skazy jak On.»

9. «ZA TRZY LATA BĘDZIESZ TAM, MOJA LILIO»

Napisane 28 sierpnia 1944. A, 3482-3487

Widzę Joachima i Annę razem z Zachariaszem i Elżbietą. Wychodzą właśnie z jakiegoś domu w Jerozolimie, należącego prawdopodobnie do ich znajomych lub przyjaciół. Zmierzają w kierunku Świątyni, na obrzęd oczyszczenia.

Anna trzyma w ramionach Córeczkę dokładnie owiniętą i okrytą jeszcze z wierzchu lekką wełnianą kołderką, ciepłą i miękką. Z jakąż troskliwością i miłością niesie Ją i uważa na swoje maleńkie dziecko. Od czasu do czasu unosi brzeg ciepłego i delikatnego okrycia. Sprawdza, czy Maryja może swobodnie oddychać, i potem szybko zakrywa, aby Ją ustrzec przed chłodem powietrza. Dzień jest piękny, lecz jednak chłodny, jest bowiem pełnia zimy.

Elżbieta ma w rękach jakieś zawiniątka. Joachim prowadzi dwa uwiązane, bielutkie, tłuste jagnięta – duże, już prawie baranki. Zachariasz nic nie niesie. Wygląda bardzo pięknie. Jest ubrany w białą lnianą szatę, która wystaje spod rozchylającego się płaszcza z ciężkiej białej wełny. Zachariasz jest w pełni sił męskich, znacznie młodszy niż wtedy, gdy go widziałam podczas narodzin Chrzciciela. Również Elżbieta, choć jest już dojrzałą niewiastą, wygląda młodo. Za każdym razem gdy zagląda do maleństwa, pochyla się z zachwytem nad śpiącą twarzyczką. Wygląda bardzo pięknie. Ma niebieską suknię o odcieniu ciemnofioletowym. Głowę osłania welon, spadający lekko na ramiona i na ciemniejszy od sukni płaszcz.

W świątecznych strojach Joachim i Anna wyglądają bardzo uroczyście. Wbrew swemu zwyczajowi Joachim nie ma brązowej tuniki, lecz długą, czerwoną szatę, o czerwieni św. Józefa, jak to nieraz dzisiaj nazywamy. Frędzle u płaszcza są zupełnie nowe i ładne. Na głowie ma rodzaj prostokątnego welonu, otoczonego obręczą ze skóry. Całe ubranie jest nowe i starannie wykończone.

A Anna! O, dzisiaj nie nosi swego zwykłego ciemnego odzienia. Ma jasną bladożółtą suknię koloru starej kości słoniowej, ściągniętą w talii, przy szyi i mankietach opaską ze srebra lub złota, jak mi się wydaje. Głowę okrywa bardzo przejrzysty welon, jakby z adamaszku, przytrzymany na czole opaską z wąskiej, kosztownej lamy. Na szyi ma misternie wykonaną kolię, na rękach – bransolety. Zachowuje się tak dostojnie, że naprawdę wygląda jak królowa. Jej płaszcz jest jasnożółty, cały obramowany pięknym greckim haftem, tkanym kolor na kolorze.

«Wyglądasz jak w dniu ślubu. Byłam wtedy małą dziewczynką, ale jeszcze pamiętam, jaka byłaś piękna i szczęśliwa» – mówi Elżbieta.

«Teraz jestem szczęśliwsza... Chciałam ubrać tę samą suknię na dzisiejszą uroczystość. Zachowałam ją na ten upragniony dzień... Straciłam jednak nadzieję, że założę ją z tej okazji.»

«Pan bardzo cię umiłował!...» – mówi Elżbieta i wzdycha.

«Dlatego też oddaję Mu to, co kocham najbardziej: mój Kwiat.»

«Jak to zrobisz, by się od Niej oderwać, gdy przyjdzie wyznaczona godzina?»

«Będę sobie przypominać, że Jej nie miałam i że to Bóg mi Ją dał. Teraz będę szczęśliwsza niż przedtem. Aby zachować pokój, kiedy [Maryja] będzie w Świątyni, powiem sobie: “Modli się przed Przybytkiem i prosi Boga Izraela także za Swoją mamę”. Odczuję jeszcze większy pokój, kiedy powiem sobie: “Należy cała do Boga. Kiedy nie będzie już nas, starych – którzyśmy otrzymali Ją z Nieba – On, Przedwieczny, pozostanie nadal Jej Ojcem”. Wierz mi, jestem przekonana, że to Dziecko nie należy do nas. Nie mogłam już [mieć dzieci]... To On złożył w moim łonie ten Boski dar, żeby otrzeć moje łzy, spełnić nasze nadzieje i [wysłuchać] modlitwy. Jesteśmy tylko Jej szczęśliwymi opiekunami... Niech On będzie za to błogosławiony!»

Doszli do murów Świątyni.

«Idźcie naprzód, przez Bramę Nikanora, ja zaś pójdę uprzedzić kapłana i dogonię was» – mówi Zachariasz i znika za bramą wychodzącą na wielki dziedziniec otoczony portykami.

Przechodzą powoli przez kolejne tarasy. Nie wiem, czy wspomniałam już kiedyś o tym, że obręb Świątyni to nie jeden poziom, lecz coraz wyżej położone tarasy. Wchodzi się na nie po szerokich stopniach. Na każdym z nich znajdują się dziedzińce, portyki i portale ozdobione marmurem, brązem i złotem.

Zanim dochodzą do umówionego miejsca, zatrzymują się i rozwijają przyniesione rzeczy: jakieś płaskie i duże omaszczone podpłomyki z białej mąki, dwa gołąbki w wiklinowej klatce i duże srebrne monety, bardzo ciężkie. Na szczęście w owym czasie nie istniały kieszenie, bo tak ciężkie monety rozerwałyby je.

Wszyscy stoją przed piękną Bramą Nikanora z masywnego brązu, jakby haftowanego srebrem. Zachariasz czeka już u boku kapłana, wyglądającego wspaniale w białym lnianym odzieniu. Anna zostaje pokropiona wodą do oczyszczeń – jak sądzę – potem otrzymuje polecenie zbliżenia się do ołtarza ofiarnego. Anna nie niesie już Dziecka. Wzięła je Elżbieta, która pozostała przed wejściem. Joachim idzie w ślad za małżonką, wlokąc nieszczęsne, beczące jagnię. A ja... robię to samo, co przy oczyszczeniu Maryi: zamykam oczy. Nie chcę widzieć, jak podrzynają mu gardło.

Anna jest już oczyszczona. Zachariasz szepce koledze parę słów do ucha, których ten słucha z uśmiechem. Potem kapłan zbliża się do wszystkich zgromadzonych, ciesząc się wraz z ojcem i matką z powodu ich radości i ich wierności złożonej obietnicy. Otrzymuje drugiego baranka, mąkę i podpłomyki. Mówi:

«Ta Dziewczynka jest więc poświęcona Panu? Jego błogosławieństwo będzie towarzyszyć Jej i wam. Oto nadchodzi Anna. Będzie jedną z Jej nauczycielek. To Anna, córka Fanuela, z pokolenia Asera. Podejdź tu, niewiasto. To Maleństwo zostało ofiarowane Świątyni jako ofiara pochwalna. Będziesz Jej nauczycielką i pod twą opieką będzie wzrastać Jej świętość.»

Anna, córka Fanuela, już całkiem siwa, zbliża się i głaszcze Dziecinę, która – obudzona – rozgląda się, patrząc niewinnymi oczyma. Jest zdziwiona otaczającą Ją bielą i złotem błyszczącym w promieniach słońca. Ceremonia – jak się wydaje – zakończyła się. Nie zauważyłam specjalnego obrzędu oddania Bogu Maryi. Być może wystarczyło powiedzieć to kapłanowi, a przede wszystkim Bogu, w świętym miejscu.

«Chciałabym złożyć ofiarę na Świątynię i potem udać się tam, gdzie ubiegłego roku ujrzałam światło» – mówi Anna.

Wszyscy tam idą wraz z Anną, córką Fanuela, która im towarzyszy. Nie wchodzą jednak do właściwej Świątyni. To zrozumiałe. Chodzi przecież o niewiastę i dziewczynkę. Dochodzą więc tylko do tego miejsca, w którym Maryja ofiaruje [w przyszłości] Syna. Stoją tuż przed bramą, szeroko otwartą na Dziedziniec Izraelitów. Patrzą w głąb mrocznego wnętrza. Dochodzą stamtąd łagodne śpiewy młodych dziewcząt. Widać tam jaśniejące, delikatne światła, które padają złocistym blaskiem na rzędy okrytych białymi welonami główek: dwa rzędy prawdziwych lilii.

«Za trzy lata będziesz tu także, moja Lilio» – obiecuje Anna Maryi, która patrzy jak urzeczona w kierunku oświetlonego wnętrza i uśmiecha się, słysząc spokojny śpiew.

«Zdaje się rozumieć – mówi Anna, córka Fanuela. – To śliczne Dziecko! Będę Ją kochać tak, jakbym to ja sama Ją zrodziła. Obiecuję ci to, matko, o ile wiek mi pozwoli.»

«Tak będzie, niewiasto – mówi Zachariasz – na pewno będziesz Ją przyjmować do grona poświęconych dziewcząt. I ja też. Chcę tu być, by już od samego początku prosić Ją o modlitwę w naszej intencji...» – [mówi i] patrzy na Elżbietę znacząco. Ona rozumie i wzdycha.

Obrzęd zakończył się i Anna, córka Fanuela, oddala się. Wszyscy wychodzą ze Świątyni rozmawiając. Słyszę, jak Joachim mówi:

«Ofiarowałbym nie tylko dwa najlepsze baranki, ale wszystkie... za tę radość i aby oddać chwałę Bogu.»

Niczego więcej nie widzę.

10. «OTO DOSKONAŁA DZIECINA O GOŁĘBIM SERCU»

Tego samego dnia. A, 3487-3489

Mówi Jezus:

«Salomon przekazuje słowa Mądrości: “Jeśli ktoś jest [mały jak] dziecko, niech przyjdzie do Mnie”. (Prz 9,4) I naprawdę – ze Swej twierdzy, z murów Swego miasta – Wieczna Mądrość rzekła do Odwiecznej Dzieciny: “Przyjdź do Mnie”. Płonęła z pragnienia posiadania Jej.

Później Syn Przeczystej Dzieciny powie: “Pozwólcie małym dzieciom przychodzić do Mnie, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie. Kto się do nich nie upodobni, ten nie będzie miał udziału w Moim Królestwie”. (por. Mt 19,14; Mk 10, 14; Łk 18,16) Biegną jeden za drugim dwa głosy: głos z Nieba woła do malutkiej Maryi: “Przyjdź do Mnie”, a głos Człowieka mówi – mając na myśli Swoją Matkę – “Przyjdźcie do Mnie, jeśli potraficie stać się jak maleńkie dzieci.”

Za wzór [pokory] stawiam wam Moją Matkę. Oto doskonała Dziecina o gołębim sercu: prostym i czystym. Oto Ta, u której [całe] lata stykania się ze światem nie rozjątrzyły ducha, [nie doprowadziły go do] okrucieństwa, zepsucia, obłudy i zakłamania. [Stało się tak], bo tego nie chciała. Przychodźcie do Mnie, patrząc na Maryję!

A ty, [Mario], która Ją widzisz, powiedz Mi, czy Jej dziecięce spojrzenie różni się od tego, jakie widziałaś u stóp Krzyża lub rozradowane Zesłaniem Ducha? Czy było ono inne, kiedy Jej powieki opadały na oczy gazeli, bo nadeszła dla Niej pora ostatniego snu? Nie! Najpierw było to niepewne i zdziwione spojrzenie dziecka, potem, w chwili Zwiastowania – spojrzenie pełne zdumienia i skromności; następnie – szczęśliwe spojrzenie Matki w Betlejem; później – pełne czci spojrzenie Mojej pierwszej najlepszej Uczennicy; później rozdzierające spojrzenie Udręczonej na Golgocie; potem promieniste spojrzenie w czasie Zmartwychwstania i Pięćdziesiątnicy; w końcu zaś – zamglone spojrzenie ekstatycznego snu ostatniej wizji. Jest ono tym samym spojrzeniem i wtedy, gdy spogląda po raz pierwszy, i gdy zmęczone zamyka się na światło po zobaczeniu wielu radości i okropności. Jej wzrok jest pogodny, czysty, spokojny. To skrawek nieba, który – ciągle taki sam – jaśnieje na twarzy Maryi. Nigdy nie zaćmiła go dymną zasłoną złość, kłamstwo, pycha, nieczystość, nienawiść ani ciekawość. To oczy spoglądające na Boga z miłością, czy to przez łzy, czy to przez uśmiech. Pieszczą i przebaczają z miłości do Niego. Wszystko znoszą, a miłość do Boga czyni je niedostępnymi dla ataków Złego. On bowiem bardzo często posługuje się okiem, żeby wejść do serca. Czyści, święci, zakochani w Bogu mają oko czyste, spokojne i błogosławiące.

Powiedziałem: “Światłem twego ciała jest oko. Jeśli oko jest czyste, całe twoje ciało będzie w światłości. Jeśli jednak oko twoje jest zaćmione, cała twoja osoba znajdzie się w ciemności.” (por. Mt 6,22; Łk 11,34) Święci posiadają wzrok, który jest światłością dla ducha i ocaleniem dla ciała, ponieważ – podobnie jak Maryja – w ciągu całego swego życia patrzyli tylko na Boga. Co więcej, jest w nich jeszcze wspomnienie Boga. Wyjaśnię ci kiedyś, Mój mały głosie, znaczenie tego Mojego ostatniego słowa.»


11. «POCIECHO MOJA, SKĄD ZNASZ TE ŚWIĘTE SPRAWY? KTO CI O NICH MÓWI?»

Tego samego dnia. A, 3487-3489

Znowu widzę Annę. Widzę ją od wczorajszego wieczora. Siedzi przy wejściu do cienistej altany, zajęta szyciem. Suknię ma skromną, piaskowoszarą, bardzo luźną, zapewne z powodu ogromnego upału. W oddali, na drugim końcu [utworzonego przez winorośl] tunelu, widzę koszących siano żniwiarzy. Z pewnością nie są to pierwsze sianokosy, bo winogrona zaczynają już dojrzewać i nabierają złotawego koloru, a na wielkiej jabłoni, pośród ciemnej zieleni liści, widać owoce, które nabrały barwy jasnożółtego i czerwonego wosku. Ponadto dalekie łany zbóż są już sprzątnięte, a na ściernisku chylą się lekko płomienne maki i sterczą nieruchomo sztywne, gwiaździste bławatki, postrzępione i błękitne jak wschodnie niebo.

Z zacienionego tunelu wychodzi maleńka Maryja. Chodzi jednak już samodzielnie i zwinnie. Krok ma pewny i Jej stópki w białych sandałkach nie potykają się o kamienie. Już teraz zaznacza się Jej późniejszy delikatny, lekko kołyszący się chód gołębicy. Jest całkiem biała jak gołąbek. Ma jasną, lnianą, sięgającą do kostek szatkę, zmarszczoną pod szyją błękitną tasiemką. Rękawki są szerokie i tak krótkie, że widać różowe, krągłe ramionka. Wygląda jak aniołek z jedwabistymi, jasnymi jak miód włosami, lekko falistymi, zwijającymi się na samych końcach w loki, z błękitnymi jak niebo oczyma i z nieco zaróżowioną, uśmiechniętą twarzyczką. Łagodny powiew wiatru, przedostając się w szerokie rękawy sukienki, wzdyma ją na ramionach, upodabniając Maryję do małego aniołka ze skrzydłami lekko rozpostartymi do lotu.

Trzyma w rączce chabry, maki i inne zebrane w zbożu kwiatki. Nie znam ich nazw. Idzie, a gdy jest już blisko matki, puszcza się biegiem i – z radosnym okrzykiem małej turkaweczki – zatrzymuje się w locie przy nieco rozwartych na Jej przyjęcie kolanach. Matka odkłada prędko szycie, bo nie chce ukłuć Dziecka. Pochyla się, żeby Ją przytulić i bierze Ją w ramiona.*

«Mamo! Mamo!» – Biała gołąbeczka tuli się w gniazdku kolan matki, stojąc nóżkami na wydeptanej trawie, i opiera twarzyczkę na jej piersi. Widać tylko mały karczek poprzez złote włosy. Anna schyla się i całuje Ją z miłością. Potem gołąbeczka unosi główkę i daje mamie kwiaty. Wszystkie są dla niej, a z każdym kwiatkiem wiąże się inna opowieść, którą wymyśliła.

Ten duży kwiat, taki niebieski, jest gwiazdką, która zeszła z nieba, żeby przynieść Jej mamie pocałunek Pana. O tak! Ma przytulić do serca, do serca ten niebieski kwiatek, a wtedy poczuje zapach Boga. Ten drugi, jaśniejszy, taki podobny do oczu taty, ma napisane na płatkach, że Pan bardzo kocha tatę, bo jest dobry. A ten mały, malutki – znaleziony jako jedyny (to niezapominajka) – Pan stworzył po to, żeby powiedzieć Maryi, jak bardzo Ją kocha. A te czerwone, mama wie, czym one są? To [pozostałości po] strzępach płaszcza króla Dawida, przesiąknięte krwią wrogów Izraela, rozrzucone na polu bitwy i zwycięstwa. One zrodziły się z kawałków królewskiego płaszcza, podartego w bohaterskim boju dla Pana.

A ten biały i mały – który wygląda jakby zrobiony z siedmiu jedwabistych, spoglądających w niebo kielichów – wyrósł tam, przy źródełku. To tata zerwał dla Niej ten kwiatek pomiędzy cierniami. Jest z szaty króla Salomona. Nosił ją w tym samym miesiącu, w którym urodziła się jego Mała Krewna... tak wiele lat temu, tak bardzo wiele, wiele lat!... Tyle lat temu, gdy we wspaniałych białych szatach kroczył na czele mnóstwa Izraelitów przed Arką, przed Przybytkiem, radując się, że powrócił obłok otaczający chwałę Pana. Król zaintonował wtedy pieśń i modlił się z radością.

«Chcę być zawsze jak ten kwiatek i chcę tak samo jak mądry król śpiewać pieśń i modlić się przed Przybytkiem» – kończy [opowiadanie] buzia Maryi.

«Pociecho moja! Skąd znasz te święte sprawy? Kto Ci o nich mówi? Może ojciec?»

«Nie. Nie wiem, kto to taki. Wydaje Mi się, że zawsze o tym wiedziałam. A może ktoś Mi to opowiada, a Ja go nie widzę? Może jeden z aniołów, którym Bóg nakazuje rozmawiać z dobrymi ludźmi?... Opowiesz Mi coś, mamo?...»

«O, moja Córeczko! Jakie wydarzenie chcesz poznać?»

Maryja myśli, poważna i skupiona. Trzeba by Ją namalować, żeby uwiecznić wyraz Jej twarzy. Na małej dziecięcej buzi widać ślady Jej myśli. Uśmiechy i westchnienia, blaski słońca i cienie chmur, myśli bowiem o historii Izraela. Wreszcie decyduje się:

«Opowiedz jeszcze raz, co mówił Gabriel Danielowi o obiecanym Chrystusie.»

Maryja słucha z przymkniętymi oczyma, powtarzając po cichu wypowiadane przez matkę słowa, jakby chciała je lepiej zapamiętać. Gdy Anna kończy, pyta:

«Ile [lat] brakuje jeszcze do przyjścia Emmanuela?»

«Około trzydziestu lat, kochanie.»

«Tak dużo! A Ja będę w Świątyni... Powiedz Mi, jeśli się będę modlić bardzo, bardzo, bardzo, dzień i noc, noc i dzień, i w tym celu będę chciała być tylko dla Boga, przez całe życie, czy Przedwieczny da Mi tę łaskę i wcześniej ześle Mesjasza Swemu ludowi?»

«Tego nie wiem, kochanie. Prorok powiedział: “Siedemdziesiąt tygodni.” Myślę, że prorok się nie myli... ale Pan jest dobry – dodaje pośpiesznie Anna, zauważając łzę błyszczącą na złotych rzęsach swego Dziecka. – Sądzę, że jeśli będziesz się bardzo, bardzo, bardzo modliła, On Ciebie wysłucha.»

Uśmiech powraca na małą twarzyczkę, uniesioną w stronę matki. Promień słońca, przechodzący między zielonymi gałązkami winorośli, sprawia, że powstrzymane łzy błyszczą, jakby były kroplami rosy zawieszonej na źdźbłach górskiego mchu.

«Więc będę się modlić i po to zostanę dziewicą.»

«Czy Ty wiesz chociaż, co to znaczy?»

«To znaczy nie znać miłości mężczyzny, tylko miłość Boga. To znaczy nie mieć innych myśli, jak tylko dla Pana. To znaczy pozostać dzieckiem w ciele i aniołem w sercu. To znaczy mieć oczy tylko po to, by patrzeć na Boga; uszy – żeby Go słuchać; usta – żeby Go chwalić; ręce – żeby Mu się złożyć w ofierze; nogi – by za Nim spieszyć, a serce i życie – żeby Mu je oddać.»

«Błogosławiona! Ale w takim razie nie będziesz miała dzieci. A przecież Ty tak bardzo kochasz dzieci, jagnięta i gołąbki... Dla niewiasty dziecko jest jak mała, kędzierzawa owieczka lub gołąbek z jedwabistymi skrzydłami i koralowym dzióbkiem. Można je kochać, całować i słuchać, jak mówi: “Mama”.»

«To nic. Będę należeć do Boga. Będę się modliła w Świątyni. I może kiedyś ujrzę Emmanuela? Dziewica mająca być Jego Matką – jak mówi wielki Prorok – zapewne już się narodziła i jest w Świątyni... Będę jej towarzyszką... i służącą. O, tak! Żebym tylko mogła ją rozpoznać dzięki Bożemu światłu. Chciałabym służyć tej błogosławionej! A potem ona zabierze Mnie do swego Syna... Zabierze Mnie do Syna i będę także Jemu służyć. Pomyśl, mamo!... Służyć Mesjaszowi!...»

Maryja jest niezmiernie pobudzona myślą, która Ją jednocześnie wprawia w uniesienie i przytłacza. Jest rozpromieniona. Kiedy tak stoi z główką pochyloną trochę do przodu i ze skrzyżowanymi na piersiach rączkami, wydaje się dziecięcą kopią obrazu z kościoła Zwiastowania [we Florencji], który kiedyś widziałam. Maryja mówi dalej: «Czy Król Izraela, Pomazaniec Boży, pozwoli, żebym Mu usługiwała?»

«Bez wątpienia. Czyż król Salomon nie mówi: “On ma sześćdziesiąt królowych i osiemdziesiąt innych małżonek i niezliczone młode dziewczęta?” Widzisz więc, że na dworze Króla będzie niezliczona ilość dziewic usługujących Panu.»

«O, widzisz więc, że muszę być dziewicą. Muszę. Jeśli On chce za matkę dziewicę, to znaczy, że ponad wszystko kocha dziewictwo. Chcę, żeby Mnie kochał, Mnie – Jego służącą – za dziewictwo. Ono uczyni Mnie trochę podobną do Jego umiłowanej Matki... Tego chcę... I chciałabym także być grzesznicą, wielką grzesznicą, gdybym się tylko nie obawiała obrazić Pana... Powiedz Mi mamo, czy można być grzesznicą z miłości do Boga

«Co Ty mówisz, skarbie? Nie rozumiem!»

«Chcę powiedzieć: grzeszyć, żeby być kochaną przez Boga, który staje się Zbawicielem [dla grzesznika]. Zbawia się tego, który jest zgubiony, prawda? Chciałabym, żeby Zbawiciel Mnie ocalił, żebym doznała Jego spojrzenia miłości. Dlatego chciałabym grzeszyć, ale nie popełniać grzechu, którym On się brzydzi. Jakże On będzie mógł Mnie ocalić, jeśli się nie zgubię?»

Anna osłupiała. Zupełnie nie wie, co powiedzieć. Przychodzi jej z pomocą Joachim. Idąc cicho po trawie, za szpalerem młodych winorośli, zbliżył się niepostrzeżenie. Mówi:

«On Cię wcześniej ocalił, bo wie, że Go kochasz i chcesz tylko Jego kochać. Dlatego jesteś już odkupiona i możesz – tak jak pragniesz – pozostać dziewicą» – mówi Joachim.

«Naprawdę, Mój ojcze?»

Maryja tuli się do jego kolan, patrząc jasnymi jak gwiazdy oczyma, jakże podobnymi do ojcowskich. Ileż w nich szczęścia z powodu nadziei rozbudzonej przez ojca.

«Naprawdę, kochane Maleństwo. Popatrz, przyniosłem Ci wróbelka. Po raz pierwszy fruwał przy źródle. Mogłem go tam pozostawić, lecz słabe skrzydełka i wątłe nóżki nie miały sił podnieść go po raz drugi ani utrzymać na pokrytych mchem i śliskich kamieniach. Wpadłby do wody. Nie czekałem, aż się to stanie. Zabrałem go stamtąd i przynoszę Tobie. Zrobisz z nim, co zechcesz. Widzisz, został ocalony, zanim się wydarzyło nieszczęście. To samo Bóg zrobił z Tobą. A teraz powiedz mi, Maryjo, czy kochałem bardziej wróbelka ratując go zanim [wpadł do wody], czy też kochałbym go bardziej, ratując go po [tym zdarzeniu]?»

«To teraz bardziej go kochasz, bo nie pozwoliłeś, żeby stało mu się coś złego w zimnej wodzie.»

«I Ciebie Bóg bardziej umiłował, bo uchronił Cię, nim zgrzeszyłaś.»

«W takim razie będę Go miłować ponad wszystko. Ponad wszystko. Śliczny wróbelku, będę jak ty. Pan nas podobnie ukochał, ocalając nas... Teraz cię nakarmię, a potem pozwolę ci odlecieć. Ty będziesz śpiewał Bogu hymny pochwalne pośród drzew, a Ja w Świątyni będę wielbić Boga. I powiemy: “Ześlij, ześlij Twego Przyrzeczonego oczekującym”. O, Mój tatusiu, kiedy zaprowadzisz Mnie do Świątyni?»

«Wkrótce, Moja perełko, ale czy Ci nie żal zostawić ojca?»

«Bardzo! Ale zobaczymy się... a poza tym jaka byłaby to ofiara, gdyby nie sprawiała bólu?»

«Będziesz o nas pamiętała?»

«Zawsze! Po modlitwie o zesłanie Emmanuela będę się modliła za was, żeby Bóg dał wam szczęście i długie lata życia... aż do czasu gdy On stanie się Zbawicielem. Potem powiem Mu, żeby was stąd wziął i zaprowadził do Niebieskiego Jeruzalem.»

Wszystko się kończy widokiem Maryi w ojcowskich objęciach...

12. «CZY SYN NIE MÓGŁ WŁOŻYĆ W USTA MATKI WŁASNEJ MĄDROŚCI?»

Tego samego dnia. A, 3496-3499

Jezus mówi:

«Słyszę już komentarze mistrzów podchwytliwości: “W jaki sposób dziecko nie mające jeszcze trzech lat może tak mówić? To przesada!” Nie zastanawiają się jednak nad tym, że [sami] bardzo deformują [obraz] Mojego dzieciństwa, przypisując Mi dorosłe zachowania.

Inteligencja nie ujawnia się u wszystkich tak samo i w tym samym czasie. Kościół określił, iż od siódmego roku życia dziecko odpowiada za swe czyny, gdyż w tym wieku nawet dziecko opóźnione może już – choćby w stopniu podstawowym – odróżnić dobro od zła. Są jednak dzieci, które potrafią znacznie wcześniej rozeznawać, pojmować i decydować, dzięki rozumowaniu już wystarczająco rozwiniętemu. Mała Imelda Lambertini, Rosa da Viterbo, Nellie Organ i Nennolina są wam dane, o wymagający uczeni, żebyście uwierzyli, iż Moja Matka mogła tak myśleć i mówić. Wybrałem tylko cztery nazwiska spośród milionów świętych dzieci, które zaludniają Mój Raj, po przeżyciu na ziemi – rozumnie jak dorośli – krótszego lub dłuższego okresu czasu.

Czym jest rozum? Darem Bożym. Bóg może go udzielić, jak chce, komu chce i kiedy chce. Rozum jest także jedną z cech, która najbardziej upodabnia was do Boga – Ducha Inteligentnego i Rozumnego. Bóg dał człowiekowi darmo rozum i dar wiedzy w Ziemskim Raju. Jakże żywe były te dary wtedy, gdy żyła Łaska, jeszcze nienaruszona i działająca w duchach dwojga Pierwszych [Rodziców]!

W księdze Jezusa, syna Syracha, powiedziano: “Cała mądrość pochodzi od Pana Boga i była z Nim zawsze przed wszystkimi wiekami”. Jakże wielką mądrość posiadaliby ludzie, gdyby pozostali dziećmi Bożymi!

Braki w waszej inteligencji są naturalnym owocem waszego upadku, [są następstwem utraty] Łaski i uczciwości. Tracąc Łaskę oddaliliście od siebie Mądrość na wieki. Mądrość – jak ciało niebieskie schowane za kilometrami mgławic – już was nie dosięga Swymi czystymi blaskami, lecz przez mgły, które wasze sprzeniewierzenia się czynią coraz gęstszymi.

Potem przyszedł Chrystus i przywrócił wam Łaskę, najcenniejszy dar Bożej miłości. Czy jednak umiecie strzec tej perły, czystej i niewinnej? Nie, bo nawet jeśli jej nie kruszycie przez swą chęć grzeszenia, to plamicie ją bezustannie przez ciągłe grzechy powszednie, słabości, przywiązanie do grzechu, pobłażliwość wobec niego. Także przez pobłażliwość, która – nawet jeśli nie jest rzeczywistym związkiem z siedmioma grzechami głównymi – osłabia jednak światło Łaski i jej aktywność. Również całe wieki zepsucia, które oddziaływały zgubnie na ciało i umysł, osłabiły wspaniałe światło inteligencji, jaką Bóg dał pierwszym rodzicom.

Maryja była nie tylko Czystą, nową Ewą, powtórnie stworzoną dla radości Boga: była Nad-Ewą, była Arcydziełem Najwyższego. W zamyśle Boga była Pełną Łaski, Matką Słowa.

Źródłem Mądrości” – jak mówi Jezus, syn Syracha – jest “Słowo”. Czyż więc Syn nie mógł włożyć w usta Swej Matki własnej mądrości?

Usta Proroka – który miał głosić słowa powierzone mu przez Słowo, Mądrość, dla przekazania ich ludziom – zostały oczyszczone rozżarzonym węglem. Czyż więc Miłość nie mogła dać Swojej dziecięcej Małżonce – która miała nosić Słowo – wzniosłości i jasności wysławiania się, ażeby nie mówiła jak dziecko, a potem jak niewiasta, ale żeby [wyrażała się] tylko i zawsze jak istota niebiańska, napełniona wielką światłością i mądrością Boga?

Cud nie polegał [tylko] na wyższym rozumie, ujawnionym już w młodym wieku Maryi, a potem – w Moim. Cud polegał na powstrzymywaniu działania Nieskończonej Inteligencji, jaka w Nas zamieszkiwała, żeby nie zadziwiać tłumów i nie wzbudzać szatańskiego zaciekawienia.

Będę jeszcze mówił o tym, co dotyczy “pamiętania” Boga przez świętych.»

13. ODDANIE MARYI DO ŚWIĄTYNI

Napisane 30 sierpnia 1944. A, 3499-3507

Widzę Maryję idącą pomiędzy ojcem i matką ulicami Jerozolimy. Przechodnie zatrzymują się, żeby popatrzeć na piękną Dziewczynkę. Jest ubrana w śnieżną biel i okryta bardzo lekką tkaniną, ozdobioną gałązkami i kwiatami, które widać jako nieprzejrzyste [wzory] na delikatnym tle. To chyba jest ten sam welon, który miała Anna w dniu swego oczyszczenia. Annie jednak nie opadał nawet do pasa, natomiast maleńkiej Maryi sięga do samej ziemi, otaczając Ją jakby jasną, świetlistą mgłą rzadkiej piękności.

Jasne włosy spadają na ramiona, a właściwie na delikatny karczek, widoczny przez lekką tkaninę, na której nie ma w tym miejscu wzorów. Welon przytrzymuje na czole bladoniebieska wstążka, na której są wyhaftowane – z pewnością przez mamę – malutkie, srebrne lilie. Jak wspomniałam, ten śnieżny strój sięga do samej ziemi, dlatego tylko czasem widać małe stópki w białych sandałach. Drobne dłonie wyglądają z długich rękawów jak dwa płatki magnolii. Poza niebieską wstążką na czole nie ma innego koloru. Maryja wydaje się okryta śniegiem.

Joachim ubrany jest tak samo, jak w dniu oczyszczenia Anny. Annę zaś spowija ciemny fiolet. Także płaszcz – okrywający jej nawet głowę – jest ciemnofioletowy. Zsuwa się jej mocno na oczy, na biedne matczyne oczy czerwone od łez: na oczy, które nie chcą płakać, a przede wszystkim nie chcą, żeby je widziano zapłakane. Poły płaszcza nie potrafią jednak powstrzymać łez [wylewanych] w ukryciu. To ukrycie jest zarówno ze względu na przechodniów, jak i na Joachima, który – zazwyczaj tak pogodny – dziś ma spojrzenie zamglone łzami już wylanymi i tymi, które jeszcze płyną. Idzie, mocno pochylony. Welon ma zawinięty na głowie jak turban i tylko jego końce zwisają wzdłuż twarzy. Joachim wygląda bardzo staro. Kto go widzi, musi myśleć, że to dziadek, a może nawet pradziadek prowadzonego za rękę Maleństwa. Biedny ojciec, złamany bliskim rozstaniem, powłóczy nogami z widocznym w całej postawie znużeniem, co go postarza o co najmniej dwadzieścia lat. Twarz ma nie tylko jak starzec, ale jak ktoś chory, taki jest zmęczony i smutny. Wargi drżą mu lekko pomiędzy dwiema fałdami skóry, zaznaczonymi dziś silnie po obu stronach nosa.

Oboje usiłują powstrzymać łzy. Może udaje im się ukryć je przed wieloma [przechodniami], ale nie przed Maryją. Jest mała i dlatego bacznie przygląda się im z dołu, spoglądając to na ojca, to na matkę. Ci zaś przymuszają drżące wargi do uśmiechu i silniej ściskają dłońmi malutkie rączki Maryi, za każdym razem gdy się do nich uśmiecha. Myślą z pewnością: “Ujrzymy już o jeden uśmiech mniej.”

Idą wolno. Milczą. Chcą jak najbardziej odwlec chwilę rozstania. Wszystko [stwarza okazję do] zatrzymania się... Lecz każda droga musi się skończyć! Ta również prawie dobiega już końca. I oto, u szczytu wznoszącej się ciągle w górę uliczki, widać mur okalający Świątynię. Anna wydaje jęk i ściska mocniej rączkę Maryi.

«Anno droga! Jestem przy tobie!» – mówi jakiś głos, dochodzący z cienia niskiego łuku arkady domu, który stoi na zbiegu ulic. To Elżbieta. Zapewne czekała, a teraz podchodzi, tuli do serca Annę. Ponieważ ta płacze, mówi [do niej]:

«Chodź, wejdź na chwilę do domu przyjaciół, a potem pójdziemy razem. Jest też Zachariasz.»

Wszyscy wchodzą do mrocznej, niskiej izby, oświetlonej jasno płonącym ogniem. Właścicielka – zapewne przyjaciółka Elżbiety, której Anna nie zna – zaraz dyskretnie się wycofuje, by niespodziewani [goście] czuli się swobodnie.

«Nie myśl, że się rozmyśliłam lub że z niechęcią oddaję swój skarb Panu... – mówi Anna przez łzy – Ale moje serce... O, moje serce tak boli, moje stare serce, mające powrócić do bezdzietnej samotności... Gdybyś to czuła...»

«Rozumiem to, moja Anno! Ale ty jesteś dobra i Bóg pocieszy cię w samotności! Maryja będzie prosić o pokój dla Swej mamy. Prawda?»

Maryja głaszcze i całuje matczyne ręce, zbliżając je do twarzy, aby ją pogłaskały. Anna ściska w dłoniach tę małą twarzyczkę i całuje ją, całuje, nienasycona w całowaniu. Zachariasz wchodzi z pozdrowieniem: «Pokój Pana dla sprawiedliwych!».

«Tak – odpowiada Joachim. – Proś o pokój, bo nasze serca drżą przed złożeniem daru jak ojcu Abrahamowi, gdy wspinał się na górę, a my nie mamy innej ofiary, żeby tę wykupić. Nie chcemy też tego, bo jesteśmy wierni Bogu. Jednakże cierpimy, Zachariaszu! Kapłanie Boży, zrozum nas i niech cię nie gorszy [nasze zachowanie]!»

«Nigdy. Przeciwnie, wasza boleść – która umie nie wykraczać poza to, co dozwolone, i nie prowadzi was do niewierności – jest dla mnie szkołą miłości do Przedwiecznego. Ufajcie! Prorokini Anna zajmie się z serdeczną troskliwością kwiatem Aarona i Dawida. W tej chwili Maryja będzie jedyną lilią świętego rodu Dawida w Świątyni. Będą Jej strzec jak królewskiej perły. Czasy dobiegają kresu. Matki z tego rodu powinny więc bardziej troszczyć się o poświęcenie córek dla Świątyni, bo z dziewicy z rodu Dawida wyjdzie Mesjasz. Wiara jednak upada i dlatego miejsca przeznaczone dla dziewic są puste. Jest ich zbyt mało w Świątyni. A z królewskiego pokolenia nie ma żadnej, odkąd przed trzema laty Sara, córka Elizeusza, wyszła za mąż. To prawda, że brakuje jeszcze trzydziestu lat do wyznaczonego czasu, lecz... No cóż, miejmy nadzieję, że Maryja będzie pierwszą z licznych dziewic dawidowych, [które przybędą czuwać] przed Świętą Zasłoną. No i... Kto wie...»

Zachariasz nie mówi nic więcej, tylko przygląda się Maryi w zamyśleniu. Potem dodaje:

«Ja też będę nad Nią czuwał. Jestem kapłanem i mam [w Świątyni] swoją władzę. Wykorzystam ją dla tego aniołka. Elżbieta będzie Ją często odwiedzać...»

«Tak! Oczywiście! Tak bardzo potrzebuję [pomocy] Boga. Będę prosić to Dziecko, by przekazało Przedwiecznemu [moją prośbę].»

Anna nabrała otuchy.

Elżbieta, chcąc ją jeszcze bardziej podnieść na duchu, pyta:

«To twój ślubny welon? A może utkałaś go z nowego batystu?»

«To mój welon. Poświęcam go Panu wraz z Nią. Nie mam już dobrego wzroku... Nasz majątek też bardzo się zmniejszył przez podatki i niepowodzenia... Nie mogłam robić większych wydatków. Przygotowałam tylko bogatą wyprawę na czas Jej pobytu w Domu Bożym i na potem... bo sądzę, że ja już nie będę Jej ubierać do ślubu... Chcę jednak, aby to ręka Jej mamy przystroiła Ją do ślubu, utkała len i szaty panny młodej, choć wtedy będzie już zimna i bezwładna.»

«O, dlaczego tak myślisz?» [– pyta Elżbieta.]

«Jestem stara, kuzynko. Nigdy nie odczuwałam tego tak wyraźnie, jak pod ciężarem obecnego cierpienia. Oddałam temu kwiatkowi ostatnie siły mojego życia, by Ją nosić i wykarmić! A teraz... teraz... cierpienie z powodu Jej utraty odbiera mi resztę sił!»

«Nie mów tak przy Joachimie!»

«Masz słuszność. Będę żyła dla mojego małżonka.»

Joachim zdaje się nie słyszeć, jest bowiem zajęty rozmową z Zachariaszem. Usłyszał jednak. Wzdycha i znów ma oczy pełne łez.

«Jest czas między tercją a sekstą. Myślę, że pora już iść.»

Wszyscy wstają, by nałożyć płaszcze i wyruszyć w drogę. Jednak przed ich wyjściem Maryja klęka w progu z wyciągniętymi ramionami – jak malutki, błagający cherubin – i prosi:

«Ojcze! Matko! Wasze błogosławieństwo!»

Nie płacze, mała dzielna. Jej maleńkie usta drżą jednak i głos łamie się, z powodu powstrzymywanego łkania. Bardziej niż zwykle przypomina żałosny, drżący głos turkawki. Jej twarz jest pobladła, a oczy mają strapiony wyraz, pełen smutnego poddania się. Jeszcze mocniejsze będzie ono wtedy, gdy ujrzę Ją na Kalwarii i przy Grobie. Wtedy nie będzie można na Nią patrzeć bez głębokiego bólu.

Rodzice błogosławią Ją i całują, jeden, dwa, dziesięć razy... Nie mogą przestać... Elżbieta płacze cicho. Nawet Zachariasz jest niezmiernie wzruszony, choć nie chce tego okazać.

Wychodzą. Maryja jak przedtem – pomiędzy ojcem i matką. Z przodu idzie Zachariasz z małżonką. Już są w obrębie Świątyni.

«Pójdę do Najwyższego Kapłana, a wy tymczasem idźcie na Wielki Dziedziniec.»

Przechodzą przez trzy dziedzińce i przez trzy łączące je przedsionki. Już są u stóp szerokiego, uwieńczonego złotem, marmurowego sześcianu. Każda z kopuł podobna jest do połowy wielkiej pomarańczy. Błyszczą one w słońcu, które teraz, w południe, pada prostopadle na obszerny dziedziniec, otoczony majestatycznymi budowlami i oświetla rozległą, szeroką przestrzeń oraz potężne schody, prowadzące do Świątyni. Tylko portyk u szczytu schodów jest w cieniu na całej długości fasady. Najwyższe zaś drzwi, z brązu i złota, wydają się ciemniejsze i wspanialsze, przez kontrast z tak wielką, otaczającą je jasnością.

Stojąca w silnym słońcu Maryja wydaje się bielsza niż śnieg. Znajduje się u stóp schodów, pomiędzy ojcem i matką. Jak mocno muszą bić serca tym trojgu! Elżbieta stoi przy Annie, nieco w tyle, o pół kroku za nią. Na srebrzysty głos trąby wielkie wrota obracają się na osi zawieszenia. Gdy toczą się na kulach z brązu, wydają dźwięk podobny do cytry.

Ukazuje się wnętrze Świątyni z zawieszonymi w głębi lampami. Widać wyłaniający się, majestatyczny orszak, który posuwa się wolno ku drzwiom. Towarzyszą mu dźwięki srebrnych trąbek, obłoki kadzideł i światła. Już są na progu. Na przedzie stoi zapewne Najwyższy Kapłan – starzec w uroczystych szatach z cieniutkiego lnu. Na nich ma krótką, też lnianą tunikę, a na wierzchu – jeszcze jakby bardzo kolorowy ornat lub szatę, jak u diakona. Czerwień i złoto, fiolet i biel mieszają się ze sobą i błyszczą w słońcu jak klejnoty. Dwa prawdziwe klejnoty błyszczą silnie na jego ramionach. Być może są to klamry w kosztownej oprawie. Na piersiach iskrzy się klejnotami płytka zawieszona na złotym łańcuchu. Różne wisiory i ozdoby lśnią na kraju krótkiej tuniki, a złoto rozświetla mu czoło i czubek głowy. Przypomina mi to okrycie głowy duchownych prawosławnych: mitra zaokrąglona, nie tak spiczasta jak u katolików. Wspaniała osobistość zbliża się do krawędzi schodów. Skąpany teraz w złotych promieniach słońca [Arcykapłan] wygląda jeszcze uroczyściej. Pozostałe osoby ustawiają się przed drzwiami i czekają w cieniu portyku. Z lewej strony stoi grupa młodych dziewcząt w białych szatach razem z prorokinią Anną i innymi starszymi niewiastami, zapewne nauczycielkami.

Najwyższy Kapłan patrzy na Dziecko i uśmiecha się. Musi wydawać się bardzo mała u stóp schodów, godnych egipskiej świątyni! Kapłan unosi ramiona ku niebu, modląc się. Wszyscy chylą głowy, jakby uniżeni majestatem Kapłana zjednoczonego z Odwiecznym Majestatem. Potem daje znak Maryi, która opuszcza matkę i ojca i pnie się po schodach jak urzeczona. Uśmiecha się. Uśmiecha się do mroku Świątyni, gdzie wisi drogocenna Zasłona... Jest już na szczycie schodów, u stóp Najwyższego Kapłana, który kładzie Jej obie ręce na głowie. Ofiara została przyjęta. Czy kiedykolwiek Świątynia posiadała czystszą hostię?

Potem [Kapłan] odwraca się, kładzie rękę na ramieniu Maryi, prowadząc jakby na ołtarz tę Owieczkę bez skazy i podchodzi do bram Świątyni. Przed wejściem zatrzymuje się jednak i zadaje pytanie:

«Maryjo z rodu Dawida, czy takie jest Twoje życzenie?»

Słysząc w odpowiedzi dźwięczne: “tak” – woła:

«Więc wejdź. Krocz w mojej obecności i bądź doskonała.»

I Maryja wchodzi, ogarnia Ją mrok. Za nią – grupa dziewic i nauczycielek, następnie grupa lewitów, którzy zasłaniają Ją coraz bardziej i oddzielają... Już Jej nie ma... Teraz drzwi obracają się na osi zawieszenia, wydając dźwięczny odgłos. Otwór staje się coraz węższy. Widać, jak orszak kieruje się w stronę [miejsca] Świętego. Pozostała tylko szpara – i już nic. [Drzwi] się zamknęły.

Ostatniemu akordowi dźwięcznych zawiasów towarzyszy łkanie dwojga starców i ich wspólne wołanie: «Maryjo! Córko!»

A potem dwa jęki splatają się z sobą:

«Anno!»

«Joachimie!»

I kończą słowami: «Oddajmy chwałę Panu, który przyjmuje Ją do Swego Domu i wprowadza na Swoją drogę.»

I tak wszystko się kończy.

14. «ODWIECZNA DZIEWICA MIAŁA TYLKO JEDNO PRAGNIENIE: ZWRACAĆ SWE SERCE DO BOGA»

Tego samego dnia. A, 3508-3509

Mówi Jezus:

«Najwyższy Kapłan powiedział: “Chodź drogą w mojej obecności i bądź doskonała”. Najwyższy Kapłan nie wiedział, że zwraca się do Niewiasty, której doskonałość była mniejsza tylko od doskonałości Boga. Mówił jednak w imieniu Boga i dlatego wydany przez niego rozkaz był święty: zawsze święty, lecz przede wszystkim – dla Pełnej Mądrości. Maryja zasługiwała na to, by “Mądrość uprzedzała Ją i by przede wszystkim Jej się ukazywała”, gdyż “od pierwszych dni życia czuwała Ona u drzwi Mądrości, pragnąc się uczyć przez miłość. Chciała być czystą, aby otrzymać doskonałą miłość i zasłużyć na to, by Mądrość była Jej Mistrzynią”. W Swej pokorze nie zdawała Sobie jednak sprawy z tego, że posiadła Mądrość już, zanim się urodziła, i że Jej zespolenie z Mądrością było przedłużeniem Boskich poruszeń Raju. Nie mogła Sobie tego wyobrazić. Kiedy więc w ciszy serca Bóg mówił do Niej wzniosłe słowa, sądziła skromnie, że są to pyszne myśli. Dlatego też – wznosząc do Boga niewinne serce – błagała: “Zmiłuj się nad Swą służebnicą, Panie!”

O, Prawdziwie Mądra, Wieczna Dziewica od zarania życia naprawdę miała tylko jedną myśl: “Zwracać serce ku Bogu od początku życia i czuwać dla Pana, modląc się do Najwyższego,” prosząc o przebaczenie za słabość Swego serca, jak Jej to podpowiadała pokora. Nie wiedziała, że w ten sposób już uczestniczy w przebłagalnej modlitwie za grzeszników, którą miała potem zanosić do Boga pod Krzyżem wraz z umierającym Synem.

W przyszłości, kiedy Najwyższy Pan zechce, zostanie napełniona Duchem zrozumienia”. Dopiero wtedy pojmie Swą wzniosłą misję. Na razie jest tylko dzieckiem, które w świętym spokoju Świątyni łączy, na nowo coraz ściślej łączy z Bogiem Swoje rozmowy, Swoje uczucia i Swoje wspomnienia.

To jest dla wszystkich. A czy tobie, mała Mario, Nauczyciel nie ma nic szczególnego do powiedzenia? “Chodzisz w Mojej obecności, dlatego bądź doskonała”. Zmieniam nieco święte zdanie i czynię z niego rozkaz dla ciebie: bądź doskonała w miłości, doskonała w szlachetności i doskonała w cierpieniu.

Przypatrz się raz jeszcze Mamie. Zastanów się nad tym, czego wielu nie wie lub nie chce wiedzieć, cierpienie bowiem jest zbyt przykre dla podniebienia tych ludzi i dla ich ducha. Ból... Cierpienie nie opuszczało Maryi od pierwszych godzin życia. Być tak doskonałą, jak Ona była, znaczyło również mieć doskonałą wrażliwość. Dlatego Ofiara była dla Niej bardziej dotkliwa, ale i bardziej zasługująca. Kto posiada czystość, ma miłość; kto posiada miłość, ma mądrość; kto posiada mądrość, ma wspaniałomyślność w stopniu heroicznym, bo wie, dla kogo się poświęca.

Wznieś swego ducha, nawet gdy krzyż cię przygniata, niszczy i zabija. Bóg jest z tobą.»

15. ŚMIERĆ JOACHIMA I ANNY

Napisane 31 sierpnia 1944. A, 3510-3514

Jezus mówi:

«Jak nagle zapada zimowy zmierzch, gdy wiatr gromadzi na niebie chmury, tak samo nagle noc ogarnęła życie Moich dziadków, gdy odeszło od nich Słońce, by rozbłysnąć przed Świętą Zasłoną w Świątyni.

Powiedziano: “Mądrość budzi twórcze natchnienie w życiu swoich synów i bierze w opiekę tych, którzy jej szukają... Kto ją miłuje, miłuje życie, a kto dla niej pracuje, rozraduje się jej pokojem. Kto ją posiada, otrzyma dziedzictwo życia... kto jej służy, będzie posłuszny Świętemu; kto ją miłuje, jest wielce umiłowany przez Boga... Jeśli w nią uwierzy, posiądzie ją w dziedzictwie, które przejdzie na jego potomstwo. Mądrość towarzyszyć im będzie w doświadczeniach. Najpierw zostanie wybrany przez Boga, a potem On ześle mu strach, troski i próby. Będzie go siekł swoim biczem, żeby go wypróbować, żeby stał się karny, póki nie zostanie wypróbowany w myślach i zdolny Mu zawierzyć. Potem go umocni, aby mógł powrócić do Niego prostą drogą, i uczyni go zadowolonym. Odkryje mu swoje tajemnice, złoży w nim skarby wiedzy, rozumu i sprawiedliwości”.

Tak, wszystko to zostało powiedziane. Księgi Mądrościowe są odpowiednie dla wszystkich ludzi. Mogą oni znaleźć w nich zwierciadło dla swego postępowania i swego przewodnika. Szczęśliwi ci, których można nazwać zakochanymi duchowo w Mądrości.

Śmiertelni krewni, którymi się otoczyłem, należeli do mądrych: Anna, Joachim, Józef, Zachariasz, a szczególnie Elżbieta, potem Chrzciciel. Czyż nie są oni prawdziwymi mędrcami? Nie mówię już o Matce, w której Mądrość miała swoją siedzibę.

Od młodości po grób mądrość rodziła w Moich dziadkach natchnienia do miłego Bogu życia. Stała się dla nich jak osłaniający przed gwałtownością rozpętanych żywiołów namiot, który chroni ich przed niebezpieczeństwem grzechu. Święta bojaźń Boża jest korzeniem drzewa mądrości, które z niego wyrasta ze wszystkimi swoimi gałęziami, aby dojść do szczytu miłości, cichej w swoim pokoju, do miłości połączonej ze spokojem w swoim bezpieczeństwie, miłości niezachwianej w swojej wierności, miłości wiernej w swojej intensywności, miłości całkowitej, wspaniałomyślnej i aktywnej świętych.

Kto miłuje Mądrość, miłuje życie i otrzymuje je w dziedzictwie” – mówi Eklezjastyk. (4,12-21) To wiąże się z Moim słowem: “Kto straci życie z miłości do Mnie, ocali je” (por. Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24). Nie chodzi tu jednak o biedne życie na ziemi, lecz o życie wieczne. Nie chodzi o radość jednej godziny, lecz o radości nie umierające.

I tak Joachim i Anna miłowali [mądrość], a ona była z nimi w doświadczeniach [życiowych]. Jakże chcielibyście nigdy nie płakać i nie cierpieć, dlatego tylko że nie jesteście całkowicie źli! A ci dwoje iluż cierpień zaznali, chociaż byli tak sprawiedliwi, że zasłużyli na posiadanie Maryi za córkę. Prześladowanie polityczne wygnało ich z ziemi Dawida, niezmiernie ich zubożając. Odczuwali smutek mijających lat, nie mogąc usłyszeć głosu małego kwiatu mówiącego: “Ja kontynuuję wasze [życie]”. Potem troska, że z powodu podeszłego wieku z pewnością nie zobaczą, jak Ona staje się Niewiastą. Następnie zobowiązanie się wyrwania Jej sobie z serca i ofiarowania Bogu na ołtarz. I wreszcie, życie w jeszcze bardziej uciążliwej ciszy – teraz kiedy już przywykli do śpiewu swej turkaweczki, do odgłosu małych kroczków, do uśmiechów i pocałunków swego dziecka... i oczekiwanie ze wspomnieniami na wyznaczoną przez Boga godzinę. I tak dalej, i tak dalej... Choroby, klęski nieurodzaju, bezwzględność możnych – tyle różnych ciosów godzących w ich skromne życie. A to jeszcze nie wszystko! Troska o przyszłość nieobecnego Dziecka, które pozostanie samotne i ubogie. Pomimo ich troski i ofiar otrzyma tylko resztki ojcowizny. Gdy po latach powróci, w jakim stanie znajdzie czekający na Nią dom rodzicielski, opuszczony i zamknięty?

Obawy, strach, doświadczenia i pokusy... A zawsze wierność, wierność, wierność Bogu. Najcięższą pokusą dla nich było: nie pozbawiajcie się u kresu waszego życia pociechy z Córki.

Jednak wszystkie dzieci najpierw należą do Boga, a potem do rodziców. Każde dziecko może powiedzieć rodzicom to, co Ja rzekłem Matce: “Czy nie wiesz, że powinienem zajmować się sprawami Ojca Niebieskiego.” (por. Łk 2,49) I każda matka, każdy ojciec – patrząc na Maryję i Józefa w Świątyni oraz na Annę i Joachima w ich nazarejskim domu, który stawał się z dnia na dzień coraz bardziej pusty i smutny – powinni uczyć się, jaką postawę przyjmować. Jedynym, co tam nie osłabło – a nawet przeciwnie, ciągle jeszcze wzrastało – była świętość dwojga serc i świętość małżeńska.

Cóż pozostało słabnącemu Joachimowi i jego cierpiącej małżonce Annie jako światło na długie i ciche wieczory starców, odczuwających nadchodzącą śmierć? Małe ubranka, pierwsze sandałki, biedne zabawki ich Maleńkiej, tak dalekiej, i wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia... A z nimi pokój, zdający się mówić: “Cierpię, ale spełniłem obowiązek miłości względem Boga.”

I wtedy radość nadprzyrodzona jaśnieje nowym niebiańskim blaskiem. Nie jest ona znana dzieciom świata. Radość ta nie gaśnie, gdy opadają ciężkie powieki na dwoje gasnących oczu. W ostatnich godzinach jaśnieje jeszcze bardziej i rozjaśnia prawdy, które były przez całe życie ukryte – zamknięte jak motyle w swoich kokonach – i dawały znaki o swojej obecności jedynie przez łagodne ruchy wykonywane lekkimi przebłyskami. Tymczasem teraz rozpościerają swe słoneczne skrzydła i ukazują ozdabiające je obietnice. I życie gaśnie w poznaniu błogosławionej przyszłości dla nich i dla ich rodu, a ich wargi uwielbiają Boga.

Taka była śmierć Moich dziadków. Było to słuszne ze względu na ich święte życie. Przez swoją świętość zasłużyli na to, by zostać pierwszymi opiekunami Umiłowanej Bożej. Jednak dopiero wtedy gdy największe Słońce rozbłysło u schyłku ich życia, zaczęli przeczuwać łaskę, której Bóg im udzielił.

Dzięki świętości Anna nie cierpi rodząc, lecz wpada w zachwyt nosząc Tę, która jest Bez Winy. Obojgu agonia nie [przynosi] niepokoju, lecz niemoc gaśnięcia tak łagodnego, jak gaśnie gwiazda, gdy o poranku wschodzi słońce. A chociaż nie mieli umocnienia z oglądania Mnie jako Wcielonej Mądrości, jak Mnie miał Józef, to jednak Ja, jako Niewidzialna Obecność, wypowiadałem wzniosłe słowa, pochylony nad ich wezgłowiem, aby uśpić ich w pokoju w oczekiwaniu na zwycięstwo.

Ktoś może powiedzieć: “Dlaczego nie musieli przeżywać bólu rodzenia i umierania? Przecież byli dziećmi Adama.” Temu odpowiadam: “Przez zbliżenie się do Mnie – który byłem obecny w łonie [Maryi] – został uświęcony w sposób uprzedzający Chrzciciel, syn Adama poczęty w grzechu pierworodnym [por. Łk 1,41.44]. Czyż więc żadnej łaski nie miałaby otrzymać święta matka Świętej, w której nie było Skazy, matka Ustrzeżonej przez Boga, która nosiła Boga w Sobie – w Swoim duchu prawie boskim i w Swoim [maleńkim] embrionalnym sercu – i nigdy się od Niego nie odłączyła, odkąd została pomyślana przez Ojca, poczęta w łonie i powróciła do posiadania Boga w pełni w Niebie na chwalebną wieczność?

[Dodam jeszcze], by udzielić odpowiedzi: “[Nawet samo] prawe sumienie sprowadza spokojną śmierć i modlitwy świętych wypraszają dla was taką śmierć”. Joachim i Anna mieli za sobą całe życie oparte na prawym sumieniu i ono wyłaniało się jak spokojna panorama, służąc im za przewodnika aż do Nieba. Mieli też Świętą, która trwała na modlitwie przed Bożym Przybytkiem. Modliła się za Swoich oddalonych rodziców, porzuconych dla Boga, Dobra Najwyższego, ale kochanych, jak Prawo i uczucie chcą: miłością nadprzyrodzoną i doskonałą».

16. «ZOSTANIESZ MATKĄ CHRYSTUSA»

Napisane 2 września 1944. A, 3515-3525

Dopiero wczoraj wieczorem, w piątek, został oświecony mój umysł i wzrok.

Widzę tylko bardzo młodą Maryję, najwyżej dwunastoletnią. Jej twarzyczka nie jest już tak okrągła jak u dziecka. Rysy w wydłużającym się owalu zaczynają nabierać kobiecej dojrzałości. Także włosów nie ma już rozpuszczonych w lekkich splotach, lecz splecione w dwa ciężkie, długie do bioder, warkocze. Są one tak jasnozłote, że wydają się srebrne.

W wyrazie twarzy widać większe zamyślenie, dojrzałość, choć jest to wciąż twarz dziewczynki, pięknej i czystej dziewczynki. Ma zupełnie białą szatę. Szyje, siedząc w bardzo małym, białym pokoiku. Przez otwarte okno widać główną, okazałą budowlę Świątyni, całą długość prowadzących do niej schodów, małe dziedzińce i portyki. W głębi, poza otaczającym Świątynię murem, widać miasto z jego ulicami, ogrodami i domami, a jeszcze dalej – garbaty grzbiet Góry Oliwnej. Maryja szyje i śpiewa półgłosem. Nie wiem, czy jest to jakiś święty kantyk. Oto ta pieśń:

«Jak gwiazda w czystym zwierciadle wody, tak płonie światłość w głębinach Mego serca. Od dziecięcych lat Mnie nie opuszcza i słodko prowadzi z miłością. Jest w głębi Mego serca i śpiewa. Skąd pochodzi? Człowiek nie wie tego. Przybywa stamtąd, gdzie Święty spoczywa. Patrzę na Moją jasną Gwiazdę, chcę tylko Jej, żadnej innej rzeczy, nawet najsłodszej i drogiej, tylko Jej słodkiego światła, które jest całe dla Mnie. Przyszłaś do Mnie, Gwiazdo, z wyżyn Nieba do matczynego łona. Żyjesz we Mnie teraz, lecz poza Zasłoną widzę Ciebie, o chwalebne Oblicze Ojca. Kiedyż Twej służebnicy udzielisz zaszczytu, że stanie się pokorną służebnicą Zbawiciela? Ześlij z Nieba, ześlij nam Mesjasza. Przyjmij, Ojcze Święty, ofiarę Maryi.»

Maryja milknie, uśmiecha się i wzdycha, potem osuwa się na kolana w modlitwie. Jej twarzyczka jest samym światłem. Uniesiona w stronę błękitnego letniego nieba wydaje się wchłaniać w siebie całe światło, którym potem promieniuje. Można to lepiej powiedzieć: wydaje się, że z wnętrza Maryi jakieś ukryte słońce rozświetla lekko zaróżowioną śnieżność Jej ciała i rozlewa się na przedmioty i [łączy się z blaskiem] słońca, które oświetla ziemię, błogosławi ją i obiecuje wiele dobra.

Maryja podnosi się z modlitwy przepojonej miłością. Na Jej obliczu trwa jeszcze jasność ekstazy. Wchodzi staruszka Anna, córka Fanuela. Staje w progu, zdumiona lub raczej oczarowana postawą i wyglądem Maryi. Woła: «Maryjo!»

Dziewczyna odwraca głowę. Uśmiecha się inaczej nieco niż dawniej, lecz zawsze tak samo pięknie. Pozdrawia przybyłą:

«Pokój z tobą, Anno.»

«Modliłaś się? Wciąż nie masz dosyć modlitwy?»

«Modlitwy byłoby dosyć, lecz Ja rozmawiam z Bogiem. Nie możesz wiedzieć, Anno, jak czuję Go blisko. Bardziej niż blisko, w sercu. Bóg Mi przebaczy tę pychę. Ale Ja nie czuję się osamotniona. Widzisz? Tam, w tym Domu [jakby] ze śniegu i złota, za podwójną Zasłoną, znajduje się Święte Świętych. I nigdy niczyje oczy – z wyjątkiem Najwyższego Kapłana – nie mogą spojrzeć na Propitatorium, gdzie spoczywa chwała Pana. Ja jednak nie muszę patrzeć z najwyższą czcią Mojej duszy na tę podwójną haftowaną Zasłonę – która pulsuje i faluje od śpiewu dziewic i lewitów i pachnie cennymi kadzidłami – jakby dla przeszycia jej wzrokiem w celu zobaczenia przezierającego przez nią Świadectwa. To prawda, patrzę na nią! Nie obawiaj się, że nie patrzę na nią z szacunkiem, tak jak wszystkie dzieci Izraela. Nie lękaj się, że zaślepia Mnie pycha, dlatego że ci o tym mówię. Patrzę na nią. I nie ma tak uniżonego sługi wśród synów Izraela, który by patrzył pokorniej na Dom swego Pana niż Ja – przekonana, że jestem najmarniejsza ze wszystkich. A co widzę? Zasłonę. Co sobie wyobrażam za Zasłoną? Przybytek. A w nim? Kiedy jednak spojrzę w głąb serca, widzę promieniejącego chwałą miłości Boga, który mówi Mi: “Kocham Cię”. Ja też Mu mówię: “Kocham Cię”, i za każdym uderzeniem serca zatapiam się [w Nim] i odnawiam w tym wzajemnym pocałunku...

Żyję pośród was, drogich nauczycielek i towarzyszek, lecz oddziela Mnie od was jakby krąg ognisty. A w tym kręgu – Bóg i Ja. Widzę was poprzez Boży Ogień i tak bardzo was kocham... Nie kocham was jednak ciałem, tak jak nigdy nikogo nie będę umiała kochać cieleśnie. Kocham tylko Tego, który Mnie kocha, w sposób duchowy. Znam Mój los. Prawo Izraela wymaga, żeby każda dziewczyna została małżonką, a każda małżonka – matką. Choć jestem posłuszna Prawu, usłucham jednak Głosu, który mówi Mi: “Kocham Cię”. Jestem i pozostanę dziewicą. Jak mogę to zrobić? Ta słodka niewidzialna Obecność, która jest przy Mnie, pomoże Mi, bo sama tego żąda. Nie lękam się.

Nie mam już ojca ani matki... i tylko sam Przedwieczny wie, w jakim cierpieniu spaliło się we Mnie to, co miałam ludzkiego. Spłonęło w strasznym bólu. Teraz mam tylko Boga. Jestem Mu posłuszna bez zastrzeżeń... I byłabym posłuszna nawet wbrew ojcu i matce, bo ten Głos poucza Mnie, że kto chce iść za Nim, nie może zważać na ojca ani na matkę. Kochający rodzice, będący strażą strzegącą murów dziecięcego serca, [często] chcą prowadzić [dzieci] do radości swoimi drogami... nie wiedzą, że istnieją inne drogi, prowadzące do radości nieskończonej...

Porzuciłabym suknie i płaszcze, żeby iść za Głosem, który Mi mówi: “Pójdź, Umiłowana Moja, Oblubienico Moja”. Zostawiłabym wszystko! A perły Moich łez, bo płakałabym z powodu nieposłuszeństwa, i rubiny Mojej krwi – bo stawiłabym czoła śmierci, byle tylko iść za wołającym Mnie Głosem – rzekłyby im, że istnieje coś, co jest ponad miłością do ojca i matki, coś słodszego: Głos Boga. Teraz Jego wola uwolniła Mnie już z więzów dziecięcej litości. Zresztą [rodzice] nie zatrzymywaliby Mnie siłą. To było dwoje sprawiedliwych i Bóg z pewnością przemawiał do nich tak, jak mówi do Mnie. Na pewno poszliby za sprawiedliwością i prawdą. Gdy o nich myślę, widzę, jak odpoczywają przy Patriarchach i przyśpieszam Moją ofiarą przyjście Mesjasza, żeby otworzył im bramy Nieba. Na ziemi kieruję Sobą, a raczej, to sam Bóg prowadzi Swą służebnicę, wydając Mi polecenia, które spełniam z radością. Gdy przyjdzie czas, wyjawię sekret oblubieńcowi... a on się zgodzi.»

«Ależ Maryjo... Jakimi słowami go przekonasz? Będziesz miała przeciw Sobie miłość mężczyzny, Prawo i życie.»

«Ze Mną będzie Bóg. Oświeci serce małżonka... Życie straci bodźce zmysłowe i stanie się kwiatem rozsiewającym woń miłości. Prawo... Anno, nie myśl, że bluźnię, lecz sądzę, że Prawo zostanie zmienione. Przez kogo – myślisz – skoro jest Boże? Przez Jedynego, który może to uczynić. Przez Boga. Czas jest bliski, bardziej niż myślicie, Ja ci to mówię. Czytając Daniela doznałam wielkiego oświecenia, które przyszło Mi z wnętrza serca. Mój umysł pojął znaczenie tajemniczych słów. Z powodu modlitwy sprawiedliwych siedemdziesiąt wyznaczonych tygodni ulegnie skróceniu. Czy zmieni się liczba lat? Nie. Proroctwo nie kłamie, lecz liczy nie według biegu słońca. Miarą proroctwa jest czas księżycowy. Dlatego zapewniam cię: “Bliska jest godzina, kiedy będzie można usłyszeć kwilenie Narodzonego z Dziewicy”.

O! Jakże pragnę, by Światło – które Mnie miłuje i mówi tyle rzeczy – powiedziało Mi także, gdzie znajduje się szczęśliwa Dziewica, która urodzi Syna Bożego, Mesjasza Jego ludu! Poszłabym jej szukać boso. Obeszłabym ziemię. Ani zimno, ani lód, ani kurz i wielki upał, dzikie zwierzęta, ani głód, nic by Mnie nie powstrzymało od powiedzenia jej: “Pozwól swej służebnicy – służebnicy sług Chrystusa – żyć pod twoim dachem. Będę obracać żarna, tłocznię. Przeznacz Mnie na niewolnicę do młyńskiego kamienia, za pasterkę stada lub do prania pieluszek twemu Dziecku. Daj Mnie do kuchni, postaw przy piecu, gdzie chcesz... przyjmij Mnie tylko. Żebym Go widziała! Słyszała Jego głos! Napotkała Jego wzrok!” Jeśli jednak ona Mnie nie przyjmie – żebrzącej pod drzwiami – będę nadal żyła z jałmużny, wyszydzona, pod gołym niebem i na słońcu, żeby tylko usłyszeć głos Mesjasza-Dziecięcia i odgłos Jego śmiechu. Potem może zobaczę, jak przechodzi... Może któregoś dnia dostanę od Niego jałmużnę, trochę chleba... O, nawet gdyby głód skręcał Mi wnętrzności i czułabym, że słabnę po tak długim poście, nie zjadłabym tego chleba. Ukryłabym go na piersi jak woreczek pereł i całowałabym go, żeby poczuć woń ręki Chrystusa. Nie czułabym już ani głodu, ani zimna. To by Mi dało upojenie i ciepło... zachwyt i pożywienie...»

«Ty powinnaś zostać Matką Chrystusa, gdyż tak bardzo Go kochasz! Czy dlatego chcesz pozostać dziewicą?»

«O, nie! Jestem nędzą i prochem. Nie śmiem nawet podnieść wzroku ku Jego Chwale. Dlatego właśnie wolę patrzeć w głąb serca niż na podwójną Zasłonę, za którą jest niewidzialna Obecność Jahwe. Tam ukrywa się groźny Bóg z Synaju. Tutaj zaś, w Sobie, widzę naszego Ojca, miłujące Oblicze, które uśmiecha się do Mnie i błogosławi. Jestem bowiem malutka jak ptaszek, który tak jest lekki, że wiatr go unosi, i słaba jak łodyga konwalii, która umie tylko kwitnąć i pachnieć. Nie umie przeciwstawić wichrom innej siły, jak tylko swą pachnącą i czystą słodycz. Bóg, Mój wiatr miłości... Nie, Ja nie dlatego [chcę być dziewicą, żeby zostać Jego Matką]. Jednak Narodzonemu z Boga i z Dziewicy, Świętemu Najświętszego, może podobać się tylko to, co wybrał w Niebie dla Jego Matki, i to, co na ziemi będzie Mu mówić o Ojcu Niebieskim: Czystość. Gdyby Prawo to rozważało, gdyby rabini, zamiast wykładać je pomnożone o ich wszelkie subtelności, zechcieli raczej zwrócić umysły ku wyższym horyzontom, zagłębiając się w tym, co nadprzyrodzone, porzucając to, co ludzkie i przynoszące zysk, a co prowadzi do zapomnienia o najwyższym Celu ich poszukiwań – musieliby zwrócić swoje nauczanie przede wszystkim ku Czystości, ażeby Król Izraela znalazł ją, gdy przybędzie. Razem z gałązkami oliwnymi dla Dawcy Pokoju, razem z palmami dla Zwycięzcy rozrzucajcie lilie, lilie, lilie...

Ileż Krwi będzie musiał rozlać Zbawiciel, żeby nas odkupić! Bardzo dużo! Tysiące skaleczeń, które widział Izajasz u Męża boleści, krew występująca jak rosa na porowatym naczyniu, strumienie Krwi!.. Niech ta Boża Krew nie spada tam, gdzie jest bezczeszczenie i bluźnierstwo, lecz [niech spłynie] w pachnące, czyste kielichy, które ją przyjmą i zbiorą, by potem ją wylać na chorych duchowo, na trędowate dusze, na umarłych dla Boga. Dajcie lilie, dajcie lilie, żeby ich białymi sukniami czystych płatków obetrzeć pot i łzy Chrystusa! Dajcie lilie, dajcie lilie, aby ukoić żar gorączki Męczennika! O, gdzie będzie wówczas Lilia, która Cię nosi? Gdzie Ta, która ugasi Twoje pragnienie? Gdzie jest Ta, która zaczerwieni się od Twojej Krwi i będzie umierać z bólu, patrząc jak umierasz? Gdzie będzie Ta, która zapłacze nad Twoim wykrwawionym Ciałem? O, Chrystusie! Chrystusie! Moja tęsknoto!...» – Maryja milknie zapłakana i przygnębiona.

Anna jakiś czas milczy. Potem matowy głos wzruszonej staruszki pyta:

«Czy chcesz mnie jeszcze o czymś pouczyć, Maryjo?»

Maryja przychodzi do Siebie. Zapewne myśli w Swej pokorze, że wychowawczyni gani Ją, więc prosi:

«Ach, wybacz! Ty jesteś nauczycielką, a Ja, biedna – niczym. Te słowa wytrysnęły Mi z serca! Powinnam była je powstrzymać i nic nie mówić. Ale jak gwałtownie wzbierająca rzeka, która łamie zaporę, zawładnęły Mną i przerwały tamy. Nie zważaj na Moje słowa i skrusz Moje zarozumialstwo. Tajemne Słowa miały zostać w ukrytej arce serca, które Bóg darzy Swymi dobrodziejstwami. Wiem. Jednak ta niewidzialna Obecność jest tak słodka, że Mnie upaja... Anno, wybacz swej małej służebnicy!»

Anna tuli Maryję. Jej stara pomarszczona twarz jest cała zalana łzami. Łzy drżą i błyszczą pomiędzy zmarszczkami jak woda na nierównym gruncie, zanim zamieni się w błota. Stara nauczycielka nie traci przez to swego autorytetu. Przeciwnie, jej płacz wzbudza najwyższy szacunek. Maryja pozostaje w jej objęciach, z twarzyczką przytuloną do piersi starej wychowawczyni...

I wszystko tak się kończy.

17. «WIDZIAŁA PONOWNIE TO, CO JEJ DUCH WIDZIAŁ W BOGU»

Tego samego dnia. A, 3525-3530

Jezus mówi:

«Maryja przypominała sobie Boga. Marzyła o Bogu. Sądziła, że to były marzenia. A tymczasem widziała ponownie to, co Jej duch widział w blasku Bożego Nieba, w momencie gdy [Jej dusza] została stworzona, aby zjednoczyć się z ciałem poczętym na ziemi.

Dzieliła z Bogiem – choć w małym tylko stopniu, jak to było właściwe – jeden z Boskich przymiotów: umiejętność pamiętania, widzenia i przewidywania. [Mogła to czynić] dzięki zdolnościom rozumu potężnym i doskonałym, bo nie zranionym przez Grzech.

Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Jedna forma tego podobieństwa polega na zdolności przypominania sobie, widzenia i przewidywania przez ducha. To wyjaśnia [istniejącą nieraz w kimś] umiejętność odczytywania przyszłości. Ta zdolność udzielana jest nieraz bezpośrednio, gdy Bóg tego pragnie, kiedy indziej zaś jako wspomnienie, które pojawia się jak poranne słońce, oświetlając jakiś punkt horyzontu wieków, już widziany w łonie Boga [w momencie stworzenia duszy]. Są to jednak zbyt wielkie tajemnice, byście mogli je w pełni zrozumieć. Ale zastanawiajcie się nad tym.

Czy ta Najwyższa Inteligencja, ta Myśl wszechwiedząca, ten Wzrok widzący wszystko – który was stwarza aktem Swej woli i tchnieniem Swej nieskończonej miłości, czyniąc was dziećmi dzięki pochodzeniu, a także dziećmi ze względu na wasze przeznaczenie – może dać wam więcej niż to, co nie różni się od Niego, [co nie byłoby w Nim, Ojcu ludzkości]? On daje wam to jednak w nieskończenie małej części, bo [ograniczone] stworzenie nie może pomieścić w sobie [nieskończonego] Stwórcy. Jednak w swojej nieskończonej małości ta cząstka jest doskonała i pełna.

Jakże wielki skarb rozumu dał Bóg człowiekowi w Adamie! Grzech go wprawdzie pomniejszył, jednak Moja Ofiara przywraca wam go i otwiera was na światło Inteligencji, na Jej blaski, na wiedzę.

O, wzniosłości umysłu ludzkiego, złączonego z Bogiem przez Łaskę, rozumu mającego udział w Bożej zdolności poznawania! ...Umysłu ludzkiego, zjednoczonego z Bogiem przez Łaskę.

Nie ma innego sposobu [prawdziwego poznania ponadnaturalnego]. Niech pamiętają o tym wszyscy zaciekawieni nadludzkimi tajemnicami. Każde [nadzwyczajne] poznanie, które nie wypływa z duszy [napełnionej] łaską – a nie jest w łasce ten, kto przeciwstawia się bardzo jasnemu w swoich rozkazach Prawu Bożemu – może pochodzić tylko od szatana. W niewielkim stopniu może ono odpowiadać prawdzie w tym, co dotyczy treści ludzkich, nigdy zaś nie jest zgodne z prawdą w tym, co odnosi się do spraw ponadludzkich, gdyż demon jest ojcem kłamstwa i pociąga za sobą na ścieżkę kłamstwa.

Nie ma innego sposobu [prawdziwego, ponadnaturalnego] poznania prawdy jak tylko ten, który pochodzi od Boga. To Bóg przemawia, mówi lub wywołuje coś w pamięci. [Czyni to] jak ojciec, który przypomina synowi dom rodzicielski słowami: “Pamiętasz, jak ze mną robiłeś to, jak widziałeś tamto lub słyszałeś o tym? Pamiętasz, jak pożegnałem cię pocałunkiem? Czy przypominasz sobie chwilę, gdy po raz pierwszy [w momencie stworzenia] ujrzałeś oślepiające słońce Mego Oblicza nad twą dziewiczą duszą, dopiero co stworzoną i jeszcze czystą – bo właśnie ode Mnie wyszła – od skażenia, które cię potem poniżyło? Czy pamiętasz, jak dzięki gorętszemu uderzeniu serca zrozumiałeś, czym jest Miłość, czym tajemnica Naszego Istnienia i Pochodzenia [Osób Boskich]?”

Tam, gdzie nie sięgają ograniczone zdolności człowieka znajdującego się w łasce, przemawia i poucza Duch wiedzy. Aby jednak mieć Ducha, potrzeba Łaski; aby poznać Prawdę i Wiedzę, potrzebna jest Łaska; aby mieć w sobie Ojca, potrzeba Łaski. [Dusza ogarnięta łaską] to Namiot, w którym Trzy Osoby mają siedzibę; to Przebłagalnia, w której przebywa Przedwieczny i przemawia nie z obłoku, lecz ukazując Swe Oblicze wiernemu dziecku.

Święci przypominają sobie Boga. Przypominają sobie słowa słyszane [niegdyś] w Stwórczej Myśli [Boga]. Dobroć, Bóg, wskrzesza je w sercach świętych, aby wznieść ich jak orły w kontemplowaniu Prawdy, w poznawaniu Czasów.

Maryja była Pełna Łaski. W Niej była zawarta cała Jedyna i Troista Łaska – [Jedyny Trójosobowy Bóg]. Cała [Trójca Święta] – Łaska Jedyna i Troista – przygotowywała Ją do Zaślubin jako Małżonkę, jako Łoże dla Potomka, jako Przebóstwioną – do Jej Macierzyństwa i do Jej misji. Ona jest Tą, która zamyka czas Prorokiń Starego Testamentu, otwierając czas następny – “głosicieli Boga” Nowego Testamentu.

Prawdziwa Arka Słowa Bożego, gdy spoglądała na Swoje na wieczność nietknięte łono, odnajdowała w Swoim Niepokalanym Sercu Słowa odwiecznej Wiedzy, nakreślone palcem Bożym. I przypominała Sobie – jak wszyscy święci – że już je słyszała, gdy Jej nieśmiertelny duch został stworzony przez Boga Ojca, Stwórcę wszystkiego, co żyje. A jeśli nie pamiętała wszystkiego o Swej przyszłej misji, to było tak dlatego, że Bóg zostawia luki we wszelkiej ludzkiej doskonałości. Wynika to z prawa Bożej roztropności, która jest dobrocią i daje [możność zdobywania] zasług stworzeniu i dla stworzeń. Druga Ewa, Maryja, jako Matka Mesjasza musiała zdobyć własną część zasługi przez wierną i dobrą wolę, jakiej Bóg pragnął także od Swego Chrystusa, aby Go uczynić Odkupicielem.

Duch Maryi był w Niebie, Jej psychika i ciało – na ziemi. Musiały one zdeptać ziemię i ciało, aby zbliżyć się ponownie do ducha i połączyć go z Duchem w owocnym objęciu.»


Mój dopisek: Wczoraj przez cały dzień myślałam, że zobaczę, jak Maryja dowiaduje się o śmierci rodziców i – nie wiem dlaczego – od Zachariasza. Tak samo po swojemu wyobrażałam sobie, że Jezus przedstawi problem “wspomnień o Bogu, jakie posiadają święci”. Tego ranka, gdy rozpoczynało się widzenie, powiedziałam sobie: “Teraz będzie mowa o sieroctwie Maryi” – i czekałam ze ściśniętym sercem... Przez wszystkie ostatnie dni zauważałam w sobie i odczuwałam smutek oczekiwania. Tymczasem to nie było wcale podobne do tego, co spodziewałam się zobaczyć i usłyszeć. Nawet w jednym słowie. Pociesza mnie to, bo mówię sobie, że wszystko to nie pochodzi z mego wnętrza, nawet w najmniejszej części. Wszystko pochodzi z innego źródła. Ginie więc mój ciągły niepokój... aż do następnych wątpliwości, bo ten lęk nigdy nie przestanie mi towarzyszyć, że zostałam oszukana i że oszukuję innych.

18. «BÓG DA CI ŚWIĘTEGO MAŁŻONKA, BO MU ZAUFAŁAŚ. WYJAWISZ MU SWE ŚLUBOWANIE»

Napisane 3 września 1944. A, 3531-3538

Co za piekielna noc! Można by sądzić, że demony szukają zabawy na ziemi! Kanonady, grzmoty, błyskawice, niebezpieczeństwo, strach, cierpienie związane z przebywaniem w obcym łóżku. A pośród błyskawic i zmartwień – biały i słodki kwiat: obecność Maryi. Jest trochę starsza niż we wczorajszym widzeniu, lecz ciągle młodziutka, z jasnymi warkoczami na ramionach, w zwykłym białym stroju i z łagodnym, skupionym uśmiechem: z wewnętrznym uśmiechem, zwróconym ku okrytej chwałą tajemnicy, skrytej w Jej sercu. Spędziłam noc na porównywaniu tej wizji, pełnej słodyczy, z okropnością świata. Porównałam Jej słowa – które śpiewała wczoraj z żywą miłością – z rozszalałą nienawiścią...

Rano, gdy wróciła cisza do mego pokoju, uczestniczę w następującej scenie:

Maryja jest nadal w Świątyni. Wychodzi właśnie z towarzyszkami z samej Świątyni. Pewnie odbyła się jakaś ceremonia, bo unosi się zapach kadzideł w powietrzu całkiem czerwonym [od blasku] pięknego zachodu. Chyba jest późna jesień, bo łagodnie wygasłe niebo – jakie zwykle bywa w październiku – chyli się nad jerozolimskimi ogrodami, a żółta ochra ostatnich liści mieni się plamami jasnej czerwieni wśród zielono-srebrzystych oliwek.

Gromadka – można by rzec: jasny rój – dziewic, przechodzi przez tylni dziedziniec. Potem idą po stopniach. Mijają mały krużganek, wchodzą na mniej okazały kwadratowy dziedziniec, posiadający tylko to jedno wejście, którym weszły. Wejście to prowadzi prawdopodobnie do małych cel służących za mieszkania dziewicom w Świątyni, bo widzę, że każda dziewczynka wchodzi do własnej celi jak gołąbek do gniazda. Wyglądają jak stadko gołębi, które – po zgromadzeniu się – powoli się rozprasza. Przed rozstaniem, prawie wszystkie rozmawiają ze sobą, cicho, lecz radośnie. Maryja milczy. Bezpośrednio przed odejściem żegna je serdecznie i idzie do izdebki, znajdującej się w prawym rogu. Zatrzymuje Ją nauczycielka. Jest starsza, ale nie w tak podeszłym wieku jak Anna, córka Fanuela. Mówi do Niej:

«Maryjo, Arcykapłan Cię oczekuje.»

Maryja patrzy nieco zdumiona, lecz o nic nie pyta i odpowiada:

«Już idę.»

Nie jest dla mnie jasne, czy sala, do której wchodzi, należy do domu Kapłana, czy do zatrudnionych przy Świątyni niewiast. Widzę, że jest obszerna, jasna i dobrze wyposażona. Jest tam już – oprócz Arcykapłana we wspaniałej szacie – Zachariasz i Anna, córka Fanuela. Maryja staje w progu i kłania się nisko.

Najwyższy Kapłan mówi:

«Zbliż się, Maryjo. Nie lękaj się!»

Maryja dopiero wtedy prostuje się, idąc powoli. Nie robi tego umyślnie, z braku gorliwości, lecz przez mimowolną powagę, która czyni Ją bardziej dorosłą. Anna dodaje Jej odwagi uśmiechem, a Zachariasz pozdrawia:

«Pokój z Tobą, Kuzynko».

Arcykapłan przygląda się Jej i mówi do Zachariasza:

«Widać, że jest z rodu Dawida i Aarona... Znam Twój wdzięk i dobroć, Córko. Wiem też, że z każdym dniem wzrastałaś w mądrości i łasce, w oczach Boga i ludzi. Wiem, że głos Boga wyszeptuje w Twoim sercu najsłodsze słowa. Wiem, że odkąd do nas przybyłaś, jesteś Kwiatem Bożej Świątyni, że jesteś trzecim Cherubem przed Świadectwem. Pragnąłbym, żeby wraz z kadzidłem woń Twego życia wznosiła się tu nadal każdego dnia. Jednak Prawo mówi co innego. Nie jesteś już dziewczynką, lecz Niewiastą. Każda zaś niewiasta w Izraelu musi zostać małżonką, by zanieść swego syna Bogu. Ty też wypełnisz nakaz Prawa. Nie lękaj się, nie rumień. Jestem świadom Twego królewskiego pochodzenia. Prawo i Ciebie broni, nakazuje bowiem dać każdemu mężowi niewiastę z jego rodu. A nawet gdyby ten przepis nie istniał, zastosowałbym go, żeby Twoja wspaniała krew nie uległa zepsuciu. Powiedz, Maryjo: znasz kogoś z Twojego rodu, kto mógłby Cię poślubić?»

Maryja unosi twarz, zaróżowioną z zawstydzenia. Na Jej rzęsach lśni pierwszy brylant łez. Odpowiada drżącym głosem:

«Nikogo.»

«Nie może znać nikogo, bo przyszła tu jako bardzo małe dziecko – odzywa się Zachariasz. – A ród Dawida został za bardzo doświadczony i rozproszony, żeby ich liczne gałęzie mogły zgromadzić się w bukiet i stworzyć koronę królewskiej palmy.»

«W takim razie zostawmy wybór Bogu.»

Powstrzymywane dotąd łzy błyszczą, spływając do drżących ust Maryi. Patrzy na nauczycielkę błagalnym wzrokiem. Anna odzywa się, chcąc Jej przyjść z pomocą:

«Maryja poświęciła się Panu. Na Jego chwałę i dla ocalenia Izraela. Była jeszcze bardzo maleńka, ledwie zaczynała rozumieć, kiedy związała się z Bogiem przez ślub...»

«Dlatego więc płaczesz? Nie sprzeciwiasz się Prawu.» [– mówi kapłan.]

«Tylko z tego powodu. Jestem ci posłuszna, Kapłanie Boży.»

«To potwierdza wszystko, co mi o Tobie mówiono. Od ilu lat jesteś dziewicą [poświęconą Bogu]?»

«Sądzę, że od zawsze. Oddałam się Panu, nim przybyłam do Świątyni.»

«Czy jesteś tą Małą, która dwanaście lat temu przyszła prosić mnie o przyjęcie?»

«To Ja.»

«Jak więc możesz twierdzić, że już wtedy należałaś do Boga?»

«Gdy patrzę w przeszłość, zawsze widzę Siebie jako dziewicę, [która ofiarowała się Bogu]... Nie pamiętam chwili Swych narodzin ani jak zaczęłam miłować matkę i mówić do ojca: “Ojcze, jestem twoją córką...” Pamiętam jednak, nie wiedząc kiedy się to stało, że oddałam serce Bogu. Może stało się to wtedy, kiedy potrafiłam dać pierwszy pocałunek... Może wraz z pierwszym słowem, jakie potrafiłam wypowiedzieć, z pierwszym krokiem, jaki umiałam postawić... Tak, sądzę, że pierwsze wspomnienie miłości łączy się z pierwszym pewnie stawianym krokiem... Mój dom... W Moim rodzinnym domu było pełno kwiatów... był tam też sad i pola... U stóp pagórka, w głębi, wypływało źródło z wnętrza groty wydrążonej w skale... Była ona pełna długich, cieniutkich traw. Rosły wszędzie, wśród małych wodospadów, które wydawały się płakać. Delikatne, podobne do koronek rośliny, całe były obsypane wiszącymi kroplami wody, które spadając wydawały ciche dźwięki, jak maleńki dzwoneczek. Tak samo śpiewało źródło. Były tam ptaki na oliwkach i jabłoniach rosnących nad źródłem i na stoku. Białe gołębie przychodziły kąpać się w przejrzystej źródlanej wodzie...

Niczego więcej nie pamiętam, bo całe Moje serce było zatopione w Bogu. Serce Moje nigdy nie przywiązało się do niczego na tej ziemi. Kochałam tylko ojca i matkę, żywych jak i umarłych... Każesz Mi jednak przypomnieć sobie, Kapłanie... usiłuję więc uświadomić sobie, kiedy ofiarowałam się Bogu... To przywodzi Mi na myśl pierwsze lata...

Kochałam tę grotę, gdyż słodszy od śpiewu wody i ptaków był głos, który Mi w niej mówił: “Pójdź, Moja umiłowana”. Kochałam te roślinki, ozdobione dźwięczącymi delikatnie diamentami, bo widziałam w tym znak Mojego Pana. I zatracałam się w Nim, mówiąc sobie: “Widzisz, Moja duszo, jak wielki jest Twój Bóg? Ten, który stworzył dla orląt cedry Libanu, uczynił też te uginające się pod ciężarem muszki listki, aby cieszyć Twe oczy i chronić małe stopy”. Lubiłam ciszę otaczającą rzeczy czyste, lekki powiew wiatru, srebrzystą wodę, czystość gołębi... Lubiłam pokój panujący w małej grocie, tchnący od jabłoni i oliwek, raz całych w kwiatach, a raz owocujących... Nie wiem, lecz zdawało Mi się, że jakiś głos mówił do Mnie, właśnie do Mnie: “Pójdź, oliwko wspaniała; przyjdź, słodkie jabłuszko; chodź, źródło nienaruszone; pójdź, gołębico Moja...”

Słodka jest miłość ojca i matki... Słodki był ich głos, który Mnie wzywał... Jednak ten głos! Ten! O!... Myślę, że tak go słyszała w ziemskim Raju ta, która zgrzeszyła. Nie wiem, jak mogła woleć syk [węża] od miłosnego głosu. Nie rozumiem, jak mogła pragnąć poznania czegoś, co nie było Bogiem...

Wtedy – ustami, które nie poznały jeszcze innego smaku niż matczyne mleko, ale z sercem upojonym już niebiańskim miodem – powtarzałam: “Oto jestem. Idę. Jestem Twoja. Moje ciało nie będzie miało innego pana poza Tobą, Panie, tak jak Mój duch nie ma innej miłości [poza Tobą]...”

Gdy to mówiłam, zdawało Mi się, że powtarzam dawno wypowiedziane słowa i wypełniam spełniony już obrzęd. Ten wybrany Oblubieniec nie był dla Mnie kimś nieznanym. Poznałam bowiem już żar Jego [miłości]. Mój wzrok uformował się w Jego Świetle, a Moja zdolność miłowania rozwinęła się w Jego ramionach. Kiedy?... Nie wiem. Mogłabym powiedzieć: odkąd istnieję. Miałam wrażenie, że posiadam Go od zawsze i że On zawsze Mnie posiadał, i że istnieję, ponieważ On pragnął, abym istniała dla radości Ducha Jego i Mojego...

Teraz będę ci posłuszna, Kapłanie, ale powiedz Mi, jak się mam zachować... Nie mam ojca ani matki. Bądź Mi przewodnikiem.»

«Bóg da Ci świętego małżonka, gdyż Mu się powierzasz. Wyznasz mu Swoje ślubowanie.»

«Przyjmie je?»

«Mam nadzieję. Módl się, o Córko, żeby mógł zrozumieć Twe serce. Teraz idź. Niech Ci Bóg zawsze towarzyszy.»

Maryja odchodzi z Anną, a Zachariasz zostaje z Arcykapłanem.

Na tym widzenie się kończy.





19. JÓZEF ZOSTAJE WYZNACZONY NA MAŁŻONKA DZIEWICY

(por. Mt 1,18; Łk 1,26-27)

Napisane 4 września 1944. A, 3538-3548

Widzę bogato wyposażoną salę, ze ścianami obitymi tkaniną, z dywanami i intarsjowanymi meblami. Musi być częścią Świątyni, gdyż znajdują się tam kapłani, a pośród nich Zachariasz i wielu mężczyzn w wieku od dwudziestu do około pięćdziesięciu lat. Rozmawiają po cichu, lecz z ożywieniem. Sprawiają wrażenie niespokojnych z jakiegoś powodu, którego nie znam. Wszyscy są odświętnie ubrani, w nowe lub co najmniej bardzo odświeżone szaty – tak jakby przybyli na święto. Wielu pozdejmowało płócienne nakrycia głowy. Niektórzy nadal je mają, szczególnie starsi. Młodsi natomiast pokazują odkryte głowy: jedni – blondyni; inni – bruneci; kilku – czarnych i tylko jeden – miedzianorudy. Włosy mają przeważnie krótkie, niektórym zaś spadają one na ramiona. Mężczyźni wydają się nie znać wzajemnie, przyglądają się bowiem sobie z zaciekawieniem. Łączy ich jednak w widoczny sposób to, że nurtuje ich ta sama myśl.

W kącie dostrzegam Józefa. Rozmawia z jakimś czerstwym starcem. Józef ma około trzydziestu lat. Jest pięknym mężczyzną o dość gęstych, krótko przyciętych włosach, tak samo brązowych jak wąsy i broda, która otacza ładny podbródek. Policzki zarastają na kolor lekko rdzawy, a nie na oliwkowy, jak zwykle u brunetów. Ma ciemne dobre oczy, głębokie i bardzo poważne, jakby nieco smutne. Kiedy się jednak uśmiecha – jak w tej chwili – znać w nich młodość i radość. Ma na sobie jednolitą jasnobrązową szatę, prostą, lecz bardzo schludną.

Wchodzi grupa młodych lewitów i ustawia się rzędem pomiędzy drzwiami a długim wąskim stołem, stojącym pod ścianą. Za stołem, w środku tej ściany, znajdują się otwarte na oścież drzwi, zasłonięte tkaniną, zwisającą dwadzieścia centymetrów nad ziemią.

Zaciekawienie zgromadzonych wzrasta. Wzmaga się jeszcze bardziej, gdy czyjaś ręka odchyla zasłonę, by zrobić przejście dla jakiegoś lewity. Trzyma on oburącz pęk suchych gałęzi z ułożoną ostrożnie na wierzchu jedną kwitnącą gałązką. Jest ona pokryta delikatnymi strzępkami białych, ledwie zaróżowionych płatków. Różowy kolor promieniuje na nich od wewnątrz kwiatu, blednąc u krańca delikatnych płatków. Lewita kładzie wiązankę na stole bardzo ostrożnie, aby nie uszkodzić gałęzi, która cudownie rozkwitła pośród suchej reszty.

Szmer głosów w sali. Wyciągają się szyje, oczy patrzą uważnie na ucięte gałęzie. Także Zachariasz i najbliżej stojący przy stole kapłani usiłują coś zobaczyć. Nic nie widać. Józef ze swego kąta zaledwie rzuca okiem na pęk gałązek. Jego rozmówca coś do niego mówi, ale on mu zaprzecza głową, jakby chciał rzec: “Niemożliwe!” – i uśmiecha się.

Zza zasłony słychać dźwięk trąbki. Zapada cisza. Wszyscy – stając w równym szeregu – zwracają się w stronę zasłoniętego za stołem wejścia. Ktoś odsuwa zawieszoną na pierścieniach kotarę. Wchodzi uroczyście Arcykapłan w otoczeniu Starszych. Wszyscy obecni chylą się w głębokim ukłonie. Arcykapłan zatrzymuje się przed stołem i przemawia stojąc:

«Mężowie z rodu Dawida! Przybyliście tu na moje wezwanie, słuchajcie więc! Pan przemówił i Jemu niech będzie chwała! Promień światła zstąpił z Jego Chwały, jak wiosenne słońce, i obdarzył życiem tę suchą gałąź. Rozkwitła w cudowny sposób, chociaż w tej chwili nie kwitnie żadna gałąź na ziemi. Stało się to ostatniego dnia Święta Świateł, gdy na Judejskiej wyżynie nie stopniały jeszcze śniegi. Jest to jedyna biel między Syjonem a Betanią. Tak Bóg przemówił, czyniąc się ojcem i opiekunem Dziewicy z rodu Dawida, mającej wyłącznie Jego za obrońcę. Ta święta Dzieweczka jest chwałą Świątyni i Swego rodu. Zasłużyła, żeby głos Boga dał Jej poznać imię małżonka, który jest miły Przedwiecznemu. Zaiste, wybraniec Pana, który ma stać się opiekunem tak Mu drogiej Dziewicy, musi być sprawiedliwy. To łagodzi nasz smutek z powodu Jej utraty i usuwa wszelką troskę o Jej los małżonki. Wskazanemu przez Boga oddajemy z pełnym zaufaniem Dziewicę, na której spoczywa błogosławieństwo Boże i nasze. Imię małżonka brzmi: Józef, syn Jakuba z Betlejem, z pokolenia Dawida, cieśla z Nazaretu w Galilei. Józefie, podejdź. Nakazuje ci to Najwyższy Kapłan.»

Wielkie poruszenie. Odwracają się głowy, oczy, ręce – wyrażając zawód lub zadowolenie. Szczególnie cieszą się starsi, że los ich oszczędził. Józef podchodzi, czerwony i onieśmielony. Stoi przed stołem, naprzeciw Arcykapłana, i ze czcią go pozdrawia.

«Zbliżcie się wszyscy i spójrzcie na imię zapisane na gałązce. Niech każdy weźmie własną gałąź i upewni się, iż nie został oszukany.»

Mężowie są posłuszni. Oglądają trzymaną ostrożnie przez Najwyższego Kapłana rozkwitłą gałązkę. Potem każdy bierze swoją. Jedni zaraz ją łamią, inni – zachowują. Wszyscy przypatrują się Józefowi, jedni w milczeniu, inni – składając życzenia. Staruszek, który rozmawiał z nim wcześniej, mówi:

«Czy ci tego nie powiedziałem, Józefie? Wygrywa ten, kto jest najmniej pewny swego.»

Teraz przeszli już wszyscy. Najwyższy Kapłan podaje Józefowi kwitnącą gałązkę i – kładąc mu rękę na ramieniu – mówi:

«Jak ci wiadomo, Małżonka, którą daje ci Bóg, nie jest bogata, ale posiada wszelkie cnoty. Stawaj się coraz bardziej Jej godny. Nie ma w Izraelu czystszego i piękniejszego Kwiatu. A teraz odejdźcie już wszyscy. Niech zostanie tylko Józef. A ty, Zachariaszu, jako krewny, przyprowadź Oblubienicę.»

Wszyscy wychodzą. Pozostaje Najwyższy Kapłan z Józefem. Drzwi zakryto zasłoną. Józef stoi w wielkim uniżeniu przed majestatem Kapłana. Chwila ciszy, po czym odzywa się Arcykapłan:

«Maryja musi ci powiedzieć o Swoim ślubowaniu. Pomóż Jej nieśmiałości! Bądź dobry, jak Ona jest dobra.»

«Będę Jej służył ze wszystkich sił. Żadne poświęcenie dla Niej nie będzie mi zbytnio ciążyło. Bądź tego pewien.»

Wchodzi Maryja z Zachariaszem i Anną, córką Fanuela.

«Zbliż się, Maryjo – mówi Arcykapłan. – Oto małżonek wyznaczony Ci przez Boga. To Józef z Nazaretu. Powrócisz więc do Swego miasta. Teraz zostawiam was samych. Niech Bóg was błogosławi. Niech was strzeże i błogosławi Pan. Niech wam zawsze okazuje Swoje oblicze i litość. Niech zwróci ku wam Swoją Twarz i niech was darzy pokojem.»

Zachariasz wychodzi, odprowadzając Arcykapłana. Anna składa życzenia małżonkowi i też wychodzi.

Oblubieńcy stoją naprzeciw siebie. Maryja, zapłoniona, spuściła głowę. Józef – także trochę zarumieniony – przygląda się Jej i szuka słów, by rozpocząć rozmowę. Wreszcie znajduje je i mówi, rozpromieniony uśmiechem:

«Witaj, Maryjo. Widziałem Cię już, gdy byłaś kilkudniowym niemowlęciem... Byłem przyjacielem Twego ojca. A mały Alfeusz, który tak bardzo kochał Twoją matkę, to krewny mojego brata. On był jej małym przyjacielem. Teraz ma osiemnaście lat, a przed Twoim narodzeniem był zaledwie małym chłopcem, który osładzał smutek Twojej matki, bo niezmiernie go kochała. Nie znasz nas, bo przybyłaś tu [do Świątyni] jako dziecko. Wszyscy jednak w Nazarecie kochają Cię, myślą i mówią o małej Maryi, córce Joachima, której narodziny były cudem Pana uczynionym dla bezpłodnej... Ja też pamiętam wieczór, kiedy się urodziłaś. Wszyscy go pamiętają z powodu wielkiego deszczu, który ocalił zbiory, a przy tym nic nie ucierpiało w czasie nawałnicy. Piorun nie uszkodził nawet źdźbła polnego wrzosu. Burza zakończyła się wielką i piękną tęczą, jakiej nikt dotąd nie widział. A poza tym... któż nie pamięta radości Joachima? Kołysał Cię pokazując sąsiadom, jakbyś była kwiatem przybyłym z Niebios. Zachwycał się Tobą i chciał, by Cię wszyscy podziwiali. Stary, szczęśliwy ojciec umarł, mówiąc o swej tak pięknej i dobrej Maryi, której słowa były pełne wdzięku i mądrości... Miał rację zachwycając się Tobą i mówiąc, że nie ma piękniejszej od Ciebie! A Twoja matka? Napełniała śpiewem cały zakątek, w którym stał wasz dom. Gdy Cię nosiła i karmiła, była jak skowronek wiosną. Ja zrobiłem Ci kołyskę, całą ozdobioną rzeźbionymi różami, bo takiej pragnęła Twoja matka. Może jest ona jeszcze w waszym zamkniętym domu... Jestem starszy [od Ciebie], Maryjo! Gdy się urodziłaś, wykonywałem pierwsze prace, już wtedy pracowałem... Kto by powiedział, że będę Cię miał za małżonkę! Może w większej radości umieraliby Twoi [rodzice], bo przyjaźniliśmy się. Pochowałem Twojego ojca, płacząc ze ściśniętym sercem, bo zawsze był dla mnie dobrym nauczycielem życia.»

Maryja bardzo wolno unosi twarz. Słowa Józefa dodają Jej coraz więcej pewności. Gdy mówi o kołysce, ma nawet cień uśmiechu na twarzy, a kiedy opowiada o ojcu, wyciąga do Józefa rękę mówiąc:

«Dziękuję, Józefie!»

Jest to dziękuję pełne słodyczy, nieśmiałe... Józef bierze w krótkie i mocne dłonie cieśli małą jaśminową rączkę, głaszcze ją czule, nie przestając zapewniać o swym oddaniu. Może oczekuje od Niej innych słów, lecz Maryja znowu milczy. [Józef] mówi więc dalej:

«Wiesz, dom ocalał, oprócz jednej strony, która została zburzona na rozkaz Konsula, gdy ze ścieżki robiono drogę dostępną dla rzymskich wozów. Ale pola... to, co pozostało... bo wiesz, że choroba Twego ojca uszczupliła znaczną część Twych posiadłości i są teraz nieco zaniedbane. Od przeszło trzech lat drzewa i winorośle nie są przycięte. Stwardniała ziemia leży odłogiem. Pozostały jednak drzewa, które widziały Cię maleńką. Jeśli pozwolisz, zaraz się wszystkim zajmę.»

«Dziękuję, Józefie. Ale masz swoją pracę...»

«Będę pracować w Twoim ogrodzie wcześnie rano i wieczorem. Teraz dzień staje się coraz dłuższy. Chcę, by na wiosnę wszystko było uporządkowane, dla Twojej radości. Popatrz, to jest gałąź migdałowca, który rośnie przy domu. Zerwałem ją... Można swobodnie wchodzić do Twojego ogrodu, bo ogrodzenie jest zwalone. Ale teraz naprawię je. Będzie solidne i mocne. Chciałem zerwać tę gałąź na wypadek, gdyby los padł na mnie. Nie spodziewałem się tego, bo jestem nazirejczykiem i nie pragnę małżeństwa. Okazałem jednak posłuszeństwo nakazowi Kapłana. Zerwałem tę gałąź myśląc, że zrobię Ci przyjemność przynosząc kwiat z Twego ogrodu. Weź ją, Maryjo. Wraz z nią daję Ci serce, które dotąd kwitło tylko dla Pana. Teraz kwitnie także i dla Ciebie, Oblubienico moja.»

Maryja przyjmuje gałąź, jest wzruszona i patrzy na Józefa pewniej, a Jej twarz coraz bardziej się rozpromienia. Czuje się pewniejsza. Zwłaszcza wtedy, kiedy mówi: “Jestem nazirejczykiem”, Jej twarz już się całkiem rozjaśnia i nabiera odwagi:

«Ja także cała należę do Boga, Józefie. Nie wiem, czy Najwyższy Kapłan ci o tym powiedział... »

«Powiedział mi tylko, że jesteś dobra i czysta, że mi powiesz o Swym ślubowaniu, że mam być dobry dla Ciebie. Mów więc, Maryjo. Twój Józef pragnie Cię uszczęśliwić, [spełniając] każde Twoje pragnienie. Nie kocham Cię ciałem. Miłuję Cię moim duchem, święte dziecko dane mi przez Boga! Dostrzegaj we mnie nie tylko oblubieńca, ale ojca i brata. Powierz mi się jak ojcu, zaufaj jak bratu.»

«Już jako dziecko poświęciłam się Panu. Wiem, że nie ma takiego zwyczaju w Izraelu. Słyszałam jednak głos, który dopominał się, żebym dla [przyśpieszenia] przyjścia Mesjasza złożyła w ofierze miłości Moje dziewictwo. Od tak dawna Izrael Go oczekuje... Nie jest zbyt wielką ofiarą wyrzeczenie się w tym celu radości macierzyństwa...»

Józef przygląda się bacznie Maryi, jak gdyby chciał czytać w Jej sercu. Potem, ujmując Ją za ręce, w których wciąż trzyma kwitnącą gałąź, mówi:

«Połączę moją ofiarę z Twoją i przez naszą czystość okażemy Przedwiecznemu tak wielką miłość, iż ześle wcześniej Zbawiciela ziemi i pozwoli nam ujrzeć Jego Światło oświecające świat. Chodź, Maryjo, pójdziemy razem do Jego Domu, żeby przysiąc taką miłość, jaką miłują się aniołowie. Potem wrócę do Nazaretu i przygotuję wszystko dla Ciebie – w Twoim domu, jeśli chcesz w nim zamieszkać. Jeśli jednak wolisz, to przygotuję dom gdzie indziej.»

«W Moim domu... Była grota w głębi... Czy jest tam jeszcze?»

«Jest, ale nie należy już do Ciebie... Zrobię Ci inną, spokojną i chłodną, gdzie znajdziesz wytchnienie i spokój w godzinach upału. Postaram się, żeby była taka sama. Powiedz, kogo byś chciała mieć do towarzystwa?»

«Nikogo. Nie boję się. Matka Alfeusza, która Mnie odwiedzała, będzie Mi trochę towarzyszyć za dnia. Nocą wolę być sama. Nic złego nie może Mi się przydarzyć.»

«I masz teraz mnie... Kiedy mam po Ciebie przyjechać?»

«Kiedy zechcesz, Józefie.»

«W takim razie przyjadę, gdy dom będzie uporządkowany. Nie zmienię niczego. Chcę, żebyś odnalazła go w takim stanie, w jakim zostawiła go Twoja matka. Pragnę tylko, żeby był słoneczny i czysty, żeby przywitał Cię radośnie. Chodź, Maryjo, pójdziemy powiedzieć Najwyższemu, że Go wielbimy.»

Nie widzę niczego więcej. W sercu pozostaje mi odczuwane przez Maryję poczucie bezpieczeństwa.

20. ZAŚLUBINY DZIEWICY Z JÓZEFEM

(por. Mt 1,18; Łk 1,26-27)

Napisane 5 września 1944. A, 3549-3559

Jakże piękna jest Maryja w weselnym stroju, pośród radujących się przyjaciółek i nauczycielek! Elżbieta też jest między nimi. Maryja ma zupełnie białą suknię z lnu tak cienkiego, że wygląda jak kosztowny jedwab. Jest przepasana pasem ze złota i srebra, obrabianym dłutem. Pas składa się z wielu medalionów, połączonych łańcuszkami. Każdy z nich zdobi koronka złotych nici na srebrze, przyciemnionym wskutek upływu czasu. Pas otacza cienką, młodzieńczą kibić Maryi. Jest dla Niej zbyt długi, bo trzy ostatnie medaliony wiszą z przodu, chowając się w fałdach sięgającej do samej ziemi, obszernej sukni. Jest ona tak długa, że tworzy mały tren. Na stopach ma białe sandały ze skóry, ozdobione srebrnymi sprzączkami. Przy szyi podtrzymuje suknię łańcuszek srebrnych, delikatnej roboty rozet, a na nich powtarza się motyw z paska. Łańcuszek przechodzi przez otwory wycięte w materiale szerokiego dekoltu, zbierając go w fałdy i tworząc małą kryzę. Szyja Maryi wyłania się z jasnych plis z wdziękiem łodygi owiniętej kosztowną gazą i wydaje się jeszcze cieńsza i bielsza. Na tej łodydze jak u lilii rozwija się oblicze białe i delikatne jak jej kwiat, lecz jeszcze bledszy od niej i bielszy ze wzruszenia. Wygląda jak najczystsza hostia.

Włosy nie opadają już na ramiona. Są wdzięcznie ułożone w przeplatające się warkocze, upięte przy samej głowie. Przytrzymują je srebrne, trochę oksydowane zapinki. Matczyny welon jest zarzucony na upięte warkocze i układa się w ładne fałdy. Drogocenna przepaska z lamy otacza bielusieńkie czoło. Welon sięgał Annie do pasa, Maryi zaś dochodzi do bioder, jest bowiem niższa. Na dłoniach nie ma nic. Na nadgarstkach natomiast wiszą ciężkie bransolety matki, które mogłyby łatwo zsunąć się na ziemię ze szczupłych rączek, gdyby zaczęła nimi potrząsać. Pełne podziwu towarzyszki oglądają Ją ze wszystkich stron. Szczebiocą jak wróble, ciągle o coś pytają i wykrzykują z zachwytu.

«Masz to po matce?»

«Naprawdę są stare?»

«Saro, jaki piękny pasek!»

«A welon, Zuzanno! Patrz, jaki delikatny! Spójrz, jak subtelnie są wyhaftowane lilie!»

«Pokaż mi bransolety, Maryjo! Należały do Twojej matki?»

«Nosiła je. Są po matce Mego ojca, Joachima.»

«O! Zobacz! Są naznaczone pieczęcią Salomona, otoczoną przeplatającymi się gałązkami palm i oliwek, pośród lilii i róż. O, któż mógł wykonać tak doskonałą i misterną pracę!»

«Pochodzę z domu Dawida – tłumaczy Maryja. – Z wieku na wiek nasze niewiasty zakładały je, gdy zostawały małżonkami. Są przekazywane w spadku.»

«Tak! Teraz Ty dziedziczysz!»

«Wszystko przynieśli Ci z Nazaretu?»

«Nie. Gdy Moja matka umarła, kuzynka zabrała ślubną wyprawę do siebie, żeby ją przechować. Teraz Mi ją przywiozła.»

«Gdzie ona jest? Gdzie ona jest? Pokaż ją przyjaciółkom.»

Maryja nie wie, jak się zachować... Chciałaby być grzeczna, lecz nie chce rozrzucać wszystkich rzeczy, ułożonych starannie w trzech ciężkich kufrach. Nauczycielki spieszą Jej z pomocą.

«Oblubieniec zaraz przyjdzie. To nie czas na zamieszanie. Zostawcie Ją w spokoju. Zamęczycie Ją! Idźcie się przygotować!»

Rozgadana gromadka odchodzi, trochę nadąsana. Maryja może spokojnie nacieszyć się nauczycielkami, które chwalą Ją i błogosławią. Jest też przy niej Elżbieta. Maryja płacze, wzruszona, gdyż Anna, córka Fanuela, nazywa Ją “córką”, całując z iście matczyną miłością. Elżbieta mówi:

«Maryjo, Twoja matka jest tu, choć [wydaje się, że jej] nie ma. Jej duch raduje się blisko Twojego ducha. Spójrz, rzeczy, które masz na Sobie, przekazują Ci jej pieszczoty. Znajdziesz w nich jeszcze smak jej pocałunków. W dniu, w którym przybyłaś do Świątyni, powiedziała mi: “Przygotowałam dla Niej wszystko, nawet ślubną wyprawę. Chcę być przy Niej zawsze obecna przez utkany len, a w dniu weselnej radości – przez wykonane dla panny młodej suknie”. Chyba nie wiesz, że w ostatnich dniach, kiedy byłam przy niej, każdego wieczora pragnęła pieścić Twoje pierwsze sukienki i te, które nosisz teraz. Mówiła: “Czuję jaśminową woń mojej Maleńkiej i pragnę, by Ona też czuła w nich pocałunki Swojej mamy.” Ileż pocałunków złożyła na welonie, który teraz osłania Ci czoło. Więcej tu pocałunków niż nitek!... A gdy będziesz używała płótna, które Ci utkała, pamiętaj, że bardziej jest utkane z miłości Twojej matki niż z przędzy. A te naszyjniki... W najcięższej godzinie ocalił je Twój ojciec dla Ciebie, abyś była dziś piękna, jak przystało księżniczce z rodu Dawida. Raduj się, Maryjo, nie jesteś sierotą. Twoi [rodzice] są z Tobą. Masz też małżonka, który będzie Ci ojcem i matką – taki jest doskonały.»

«O, tak! To prawda! Z pewnością nie mogę się skarżyć na niego. Nie minęły jeszcze dwa miesiące, a był tu dwa razy. Dziś przybywa po raz trzeci, mimo zimna i deszczu, po Moje polecenia... Pomyśl tylko: po polecenia! Jestem biedną niewiastą i to jeszcze o wiele młodszą od niego! Niczego Mi nie odmawia. Nie czeka, aż go o coś poproszę. Wydaje się, że anioł zdradza mu Moje pragnienia. Poznaje je, nim otworzę usta. Ostatnio powiedział: “Maryjo, sądzę, że będziesz wolała pozostać w rodzicielskim domu. Jesteś dziedziczką, więc możesz to zrobić, jeśli zechcesz. Wejdę do twego domu. Jedynie dla zadośćuczynienia obrzędowi, spędzisz tydzień u mego brata Alfeusza. Maria, [małżonka Alfeusza] już Cię tak bardzo kocha. Stamtąd, w wieczór godów, wyjdzie orszak weselny do Twego domu”. Czy to nie jest miłe? Nie wstydzi się powiedzieć ludziom, że jego dom Mi się nie podoba... Podobałby Mi się, gdyż on jest taki dobry... Ale cóż... wolę Mój dom... z powodu wspomnień... O, Józef jest taki dobry!»

«Co powiedział o Twoim ślubowaniu? Nic mi jeszcze nie opowiedziałaś!»

«Nie sprzeciwiał się. A gdy poznał powody ślubu powiedział: “Połączę moje poświęcenie się z Twoim”.»

«To młody święty!» – mówi Anna, córka Fanuela.

Młody święty” właśnie wchodzi, prowadzony przez Zachariasza. Jest naprawdę wspaniały! Cały w żółtozłotej szacie wygląda jak wschodni władca. Ma okazały, safianowy, tkany złotem pas, z równie bogato zdobioną sakiewką i sztyletem. Na głowie – turban, czyli zwyczajnie założony kawałek tkaniny w sposób, w jaki noszą go jeszcze do dziś pewne afrykańskie ludy, na przykład Beduini. Przytrzymuje go złota kosztowna przepaska, do której są przyczepione bukieciki mirtu. Płaszcz ma zupełnie nowy, z licznymi frędzlami i misternie ułożonymi fałdami. Tryska radością. W ręku trzyma bukiet mirtu w kwiatach. Wita się:

«Pokój z Tobą, Oblubienico moja. Pokój wam wszystkim!»

Gdy mu odpowiedzieli, mówi dalej:

«Widziałem, jak się cieszyłaś w dniu, w którym przywiozłem Ci gałąź z Twojego ogrodu. Postanowiłem więc przynieść Ci trochę mirtu rosnącego koło groty, która jest Ci tak droga. Chciałem przywieźć róże, które zaczynają kwitnąć przy domu, lecz są nietrwałe, a podróż – długa... Dowiózłbym tylko ciernie. A Tobie, umiłowana, chciałbym dawać tylko róże. Pragnę usłać przed Tobą drogę delikatnymi i pachnącymi kwiatami, żebyś mogła iść przez życie stawiając stopy tam, gdzie nie ma brudu i goryczy.»

«O, dziękuję ci! Jesteś dobry. Jak zdołałeś dowieźć je takie świeże aż tutaj?»

«Przywiązałem naczynie do siodła i włożyłem do środka gałązki z pączkami. Rozkwitły w drodze. Weź je, Maryjo. Niech ozdobią Twoje czoło czystym wiankiem, symbolem dziewictwa. Ten znak i tak nie dorównuje czystości Twego serca.»

Elżbieta i nauczycielki ozdabiają Maryję wiankiem z kwiatów. Przypinają je do pięknej, opasującej czoło lamy. Łączą małe śnieżnobiałe różyczki, wyjmowane z wazy stojącej na kufrze. Maryja sięga po obszerny biały płaszcz, by go narzucić na ramiona. Oblubieniec jednak uprzedza Jej gest i pomaga umocować okrycie u ramion srebrnymi zapinkami. Nauczycielki układają fałdy z wdziękiem i miłością. Wszystko jest gotowe. W czasie czekania na coś Józef bierze Maryję na bok i mówi:

«Ostatnio rozmyślałem o Twoim ślubowaniu. Powiedziałem Ci, że chcę je dzielić z Tobą. Im więcej się zastanawiam, zaczynam lepiej rozumieć, że okresowy nazireat nie wystarczy, nawet jeśli się go wiele razy odnawia. Zrozumiałem Cię, Maryjo. Nie zasługuję jeszcze na słowo Światła, lecz słyszę jego szept. Daje mi to poznanie ogólnych zarysów Twego sekretu. Jestem nieoświeconym biedakiem, Maryjo. Jestem ubogim rzemieślnikiem. Nie mam wykształcenia ani klejnotów. Ale u Twoich stóp kładę mój skarb. Na zawsze. Moją czystość całkowitą, aby stać się godnym przebywania przy Tobie, Dziewico Boża, “siostro moja zaślubiona, zamknięty ogrodzie, źródło zapieczętowane”, jak mówi nasz Przodek, który z pewnością Ciebie widział, gdy pisał Kantyk...

Będę strażnikiem wonnego ogrodu, w którym znajdują się najcenniejsze owoce. W miłym porywie wypływa stąd źródło wody żywej: Twoja słodycz, o Oblubienico, która Swą niewinnością podbiłaś mego ducha! O, cała piękna! Jesteś piękniejsza niż zorza. Twoje serce jaśnieje bardziej niż słońce, o, Ty, której miłość jest tylko dla Boga i ludzi, bo chcesz im dać Zbawiciela przez Swoją niewieścią ofiarę. Pójdź, moja umiłowana.»

Ujmuje delikatnie Maryję za rękę, prowadząc do wyjścia. Wszyscy podążają w ślad za nimi. Na zewnątrz dołączają radosne towarzyszki, ubrane na biało i osłonięte welonami. Pośród tłumu ciekawskich przechodzą dziedzińcami i pod portykami. Dochodzą do miejsca, które nie stanowi już obrębu Świątyni, lecz wydaje mi się salą obrzędową. Znajdują się tam lampy i zwoje pergaminu, tak jak w synagodze. Oblubieńcy zatrzymują się przed wysokim pulpitem – to jakby rodzaj ambony – i czekają. Pozostałe osoby ustawiają się za nimi w określonym porządku. W głębi gromadzą się inni kapłani i ciekawscy. Wchodzi uroczyście Arcykapłan. Słychać szepty wśród zdumionego tłumu:

«On sam udziela ślubu?»

«Tak – objaśnia ktoś. – Ona jest z rodu królewskiego i kapłańskiego. To kwiat Dawida i Aarona. Oblubienica jest dziewicą ze Świątyni. Oblubieniec też jest z pokolenia Dawida.»

Arcykapłan łączy ręce oblubieńcom, błogosławiąc uroczyście:

«Niech Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba będzie z wami. Niech On was jednoczy i niech was napełni Swoim błogosławieństwem. Niech da wam pokój i liczne potomstwo oraz długie życie i szczęśliwą śmierć na łonie Abrahama.»

Potem odchodzi tak samo uroczyście, jak przybył. Zostały wymienione przyrzeczenia. Maryja jest małżonką Józefa.

Wszyscy wychodzą, ściśle przestrzegając porządku. Przechodzą do innej sali, w której spisują ślubny kontrakt. Stwierdza się w nim, że Maryja – dziedziczka po Joachimie z pokolenia Dawida i po Annie z pokolenia Aarona – wnosi jako wiano dom z przyległościami, osobistą wyprawę i inne dobra odziedziczone po ojcu.

Wszystko zostało wypełnione. Małżonkowie udają się w orszaku do wyjścia, które znajduje się w części wydzielonej dla pracujących przy Świątyni niewiast. Tam czeka na nich ciężki, wygodny, osłonięty wóz. Załadowano już ciężkie kufry Maryi.

Pożegnania, pocałunki, łzy, błogosławieństwa, rady, polecenia, po czym Maryja z Elżbietą sadowi się wewnątrz wozu. Z przodu siada Józef z Zachariaszem. Pozdejmowali świąteczne płaszcze i wszyscy owinęli się w ciemne peleryny. Odjeżdżają. Kary koń rusza ciężkim kłusem. Mury Świątyni zostają w oddali, potem także mury miasta. Oto znajdują się już na polach odrodzonych, świeżych, ukwieconych, zalanych pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Szmaragdowe zboża z młodymi listkami są już na piędź wysokie i kołyszą się na lekkim wietrze, niosącym woń brzoskwiń i jabłoni, pomieszaną z zapachem dzikiej mięty.

Maryja cicho płacze, zakrywszy się welonem. Czasem odchyla zasłonę, spoglądając na oddalającą się coraz bardziej Świątynię i na pozostawione w tyle miasto.

21. «JÓZEF ZOSTAŁ POSTAWIONY JAK “PIECZĘĆ NA PIECZĘCI”, JAK ARCHANIOŁ NA PROGU RAJU»

Tego samego dnia. A, 3559-3564

Jezus mówi:

«Co mówi Księga Mądrości, wyśpiewując jej pochwały? “W Mądrości naprawdę jest duch zrozumienia: święty, jedyny, wieloraki i przenikliwy...” Księga wylicza następnie różne cechy [tego ducha], po czym kończy słowami: “...który wszystko potrafi i wszystko przewiduje, rozumny, czysty, wzniosły. Mądrość rozumie dzięki swej czystości. Jest tchnieniem doskonałości Bożej... dlatego nie ma w niej nic nieczystego. Jest obrazem Bożej dobroci. Chociaż jedna jest, wszystko potrafi. Pomimo swej niezmienności odnawia wszystko, oddaje się duszom świętym i kształtuje przyjaciół Boga i Proroków.”

Widziałaś, jak Józef – nie z powodu ludzkiego wykształcenia, ale dzięki nadprzyrodzonemu pouczeniu – umiał czytać w zapieczętowanej księdze Niepokalanej Dziewicy. Przeczuwał on prorockie prawdy dzięki “spojrzeniu”, które zdolne było dostrzec ponadludzką tajemnicę tam, gdzie inni widzieli tylko wielką cnotę.

Przeniknięty tą mądrością – która jest tchnieniem mocy Bożej i niezawodnym oddziaływaniem Wszechmocnego – [Józef] kieruje się z niezachwianym duchem ku temu morzu misterium łaski, którym jest Maryja. Jednoczy się z Nią przez duchową łączność, w której bardziej niż wargi rozmawiają ze sobą duchy, w świętej ciszy dusz. Głosy te słyszy tam jedynie Bóg, a rozumieją je ci, którzy są Bogu mili – jego wierni słudzy, Nim napełnieni.

Mądrość Sprawiedliwego – wzrastająca dzięki jedności z Pełną Łaski i dzięki Jej bliskości – przygotowuje go do wniknięcia w najwyższe tajemnice Boga i do tego, żeby umieć je chronić oraz bronić ich przed zasadzkami człowieka i demona. W międzyczasie [mądrość] odnawia Józefa: sprawiedliwego czyni świętym, a świętego – opiekunem Małżonki i Syna Bożego.

Czysty Józef – wznoszący teraz swą czystość do anielskiego heroizmu – może odczytywać słowa ukryte, pełne żaru, wyryte palcem Bożym na dziewiczym diamencie, bez odrywania Bożej pieczęci. Czyta tam coś, czego jego roztropność nie wypowiada, a co znacznie przewyższa to, co odczytał Mojżesz na kamiennych tablicach. I aby niegodne oko nie tknęło tej tajemnicy, sam staje się pieczęcią postawioną na pieczęci, jak płomienny archanioł na progu Raju, w którym znajduje Swą Rozkosz Przedwieczny, “przechadzając się przy wieczornym wietrze...”, rozmawiając z Tą, która jest “Jego Miłością, Lasem kwitnących lilii, wonną Bryzą, porannym świeżym Wiatrem, piękną Gwiazdą, Rozkoszą Boga.” Nowa Ewa nie jest przed Józefem “kością z jego kości ani ciałem z jego ciała”, lecz – towarzyszką życia, żywą Arką Bożą, nad którą zlecono Józefowi opiekę i którą musi oddać tak samo czystą, jak nieskalaną Ją otrzymał.

Małżonka Boga” – napisane było w tej Mistycznej Księdze o niepokalanych stronicach... Kiedy w godzinie próby podejrzenie zasyczy w udręce Józefa, on – jako człowiek i jako sługa Boga – będzie cierpiał jak nikt dotąd, z powodu świętokradzkiego przypuszczenia (por. Mt 1,19). Jednak to będzie dopiero przyszłym doświadczeniem. Teraz, w tym czasie łaski, widzi i oddaje siebie na najprawdziwszą służbę Bogu. Potem nadejdzie nawałnica próby, jak [w życiu] wszystkich świętych, aby zostali doświadczeni i stali się współpracownikami Boga.

Co czytacie w Księdze Kapłańskiej? “Powiedz Aaronowi, twemu bratu, by nie wchodził o każdej porze do Miejsca Świętego, znajdującego się za Zasłoną, przed przykrywającą Arkę Przebłagalnię, żeby nie umarł, gdy Ja zjawię się obłokiem ponad Wyrocznią, zanim najpierw nie uczyni tych rzeczy: złoży w ofierze za grzechy cielę i barana na całopalenie, przedtem zaś niech się odzieje w lnianą tunikę i lniane spodnie, by okryć swoją nagość.”

Józef naprawdę wstępuje do Bożego Sanktuarium wtedy, kiedy Bóg tego chce, i na ile Bóg chce. Wchodzi za zasłonę ukrywającą Arkę, nad którą unosi się Duch Boży, i składa siebie w ofierze. Złoży też w ofierze Baranka: ofiarę całopalną za grzech świata i dla wynagrodzenia za ten grzech. Czyni to odziany w len, umartwiając swe ciało mężczyzny, aby usunąć z niego zmysłowość. Zatryumfowała ona bowiem kiedyś, na początku czasów, godząc w prawo Boga do człowieka. Aby człowiek odzyskał Łaskę, a Bóg – Swe prawo do człowieka, zmysłowość zostanie teraz zdeptana w Synu, w Matce i w przybranym ojcu, Józefie, który czyni to swą stałą czystością.

Czy Józef był na Golgocie? Wydaje się wam, że nie było go wśród uczestników dzieła odkupienia. Tymczasem powiadam wam, że naprawdę należał do nich jako jeden z pierwszych i dlatego jest wielki w oczach Boga. Jest wielki dzięki ofierze, cierpliwości i stałości w wierze. Czy istnieje większa wiara od tej, którą ma człowiek wierzący, chociaż nigdy nie widział cudów Mesjasza?

Chwała Memu przybranemu ojcu! Jest on bowiem dla was przykładem tego, czego najbardziej wam brakuje: czystości, wierności i doskonałej miłości. Chwała niech będzie wspaniałemu czytelnikowi zapieczętowanej Księgi! Został on pouczony przez Mądrość, aby zrozumieć tajemnice Łaski. Został wybrany do strzeżenia Zbawienia świata od zasadzek każdego nieprzyjaciela.»

22. MAŁŻONKOWIE PRZYBYWAJĄ DO NAZARETU

(por. Mt 1,18; Łk 1,26-27)

Napisane 6 września 1944. A, 3564-3581

Bardzo niebieskie niebo łagodnego lutowego [dnia] rozpościera się nad wzgórzami Galilei. W cyklu mówiącym o dzieciństwie Dziewicy nie widziałam ich jeszcze. Odtąd tak do nich przywyknę, jakbym się sama tam urodziła.

Główny trakt jest wilgotny po niedawnym deszczu, który musiał spaść ubiegłej nocy. Nie ma jednak ani kurzu, ani błota. Droga jest równa i czysta jak miejska ulica. Biegnie pomiędzy dwoma rzędami żywopłotu kwitnących dzikich róż. To śnieżna przestrzeń, pachnąca goryczą i lasem. Przecinają ją liczne skupiska kaktusów o liściach wielkich i płaskich, najeżonych szpilkami i upstrzonych wielkimi, dziwacznymi owocami bez łodyg, rosnących na szczytach grubych i płaskich liści. Kształtem i kolorem przypominają mi zawsze morskie głębiny, z lasem korali i meduzami oraz innymi żyjątkami głębin morskich.

Żywopłoty służą za ogrodzenia oddzielające poszczególne posiadłości. Ciągną się we wszystkie strony, tworząc rysunek złożony z dziwacznych figur geometrycznych, krzywych i szpiczastych, najbardziej nieprawdopodobnych: romby, prostokąty i półkola, trójkąty o bokach ostrych lub zaokrąglonych. To rysunek cały obsypany bielą – jakby kapryśną wstęgą, położoną dla zabawy na polach. W górze szczebiocą i fruwają tysiące ptaków wszelkiego rodzaju. Cieszą się one miłością i wiją gniazda. Za żywopłotami rozsiane są jeszcze zielone uprawy zbóż, wyższe niż w Judei, oraz pełne kwiecia łąki. Rosną na nich setki kwitnących drzew owocowych. Wyglądają jak białe, różowe i czerwone roślinne obłoki, we wszystkich odcieniach bieli, różu i czerwieni, jak gdyby były odbiciem tamtych, znajdujących się na niebie obłoków. Wieczorna zorza nadaje im kolor różowy, liliowy i liliowoniebieski, jasnoniebieski, mieniący się lazurem fiolet, a także pomarańczowy i koralowy.

Lekki wieczorny wiatr strąca pierwsze płatki z drzew owocowych. Opadają one migocąc, podobne do gromady motyli, które szukają pyłku na polnych kwiatach. Pędy winorośli, jeszcze ogołocone z liści, pną się łukiem z jednego drzewa na drugie. Tylko gdzieniegdzie, na samym szczycie – tam gdzie słońce praży najmocniej – widać otwierające się niewinne, zdumione i drżące maleńkie listki. Słońce zachodzi spokojnie na bladolazurowym niebie, które światło czyni jeszcze jaśniejszym. W dali błyszczą śniegi Hermonu i inne odległe szczyty.

Drogą jedzie wóz, który wiezie Józefa i Maryję z Jej kuzynami. Podróż dobiega kresu. Maryja rozgląda się niespokojnie jak ktoś, kto chce nie tylko poznać, ale i rozpoznać to, co już kiedyś widział, a czego nie pamięta. I uśmiecha się, gdy powraca cień wspomnienia i jak błysk oświetla tę lub inną rzecz, to lub inne miejsce. Elżbieta i Zachariasz z Józefem przywołują Jej wspomnienia, wskazując na ten lub inny szczyt, na ten lub inny dom.

Zbliżają się już do miasta i na wzgórzu ukazuje im się Nazaret. Miasto, oświetlone z lewej strony przez zachodzące słońce, ukazuje małe, białe, szerokie i niskie domy z tarasami, zabarwione na różowo. Niektóre ściany, zwrócone ku słońcu, wydają się rozpalone pożarem, takie są czerwone. Błyszczą w słońcu kanały i niskie, niemal pozbawione cembrowiny studnie, z których, skrzypiąc, wyłaniają się wiadra z wodą do picia i do podlewania warzyw. Przy drodze stoją dzieci i niewiasty. Rzucają pełne ciekawości spojrzenia na wóz. Pozdrawiają dobrze znanego Józefa. Potem cichną, zakłopotane i onieśmielone trojgiem [nieznajomych].

Kiedy jednak wszyscy zbliżają się do właściwego miasteczka, nie widać tam ani zakłopotania, ani obawy. Mnóstwo ludzi w różnym wieku stoi przy wjeździe do miasta, pod witającym ich skromnym łukiem z kwiatów i liści. Gdy tylko wóz wytacza się zza węgła ostatniego domu nieregularnej wiejskiej zabudowy, rozbrzmiewają przenikliwe krzyki. Ludzie powiewają gałązkami i kwiatami. To niewiasty, dzieci i młodzi z Nazaretu witają Pannę Młodą. Mężowie, bardziej powściągliwi, pozdrawiają z powagą, stojąc za hałaśliwym, falującym ludzkim szpalerem.

Wóz jest teraz odsłonięty, bo słońce już nie dokucza. Maryja widzi więc dobrze ojczyste strony. Jest piękna jak kwiat. Odziana w biel i z jasnymi włosami uśmiecha się z dobrocią anioła do dzieci rzucających w Jej stronę kwiaty i posyłających całusy, do dziewcząt w Jej wieku wołających Ją po imieniu, do żon, matek i starców, którzy błogosławią Ją śpiewnymi głosami. Maryja kłania się mężom, zwłaszcza jednemu, który może jest rabinem lub ważną osobistością w miasteczku. Wóz toczy się powoli główną drogą. Idzie za nim większa część mieszkańców, dla których ich przybycie jest [wielkim] wydarzeniem.

«Oto Twój dom, Maryjo» – mówi Józef, wskazując batem domek, który znajduje się dokładnie u stóp pagórka. Za nim widać piękny i duży ogród cały w kwiatach, zakończony malutkim gajem oliwnym. Za nim żywopłot z głogu i kaktusów znaczy granicę posiadłości. Pola, należące niegdyś do Joachima, leżą dalej...

«Widzisz, niewiele Ci zostało – mówi Zachariasz. – Choroba ojca była długa i kosztowała bardzo dużo, tak jak i prace po szkodach uczynionych przez Rzym. Widzisz? Droga zabrała dróżkę i trzy główne pomieszczenia, więc dom został pomniejszony. Żeby go potem bez większych wydatków powiększyć, zużyto kawałek wzgórza, drążąc grotę. Joachim trzymał tam zbiory, a Anna – krosna. Urządzisz sobie teraz wszystko, jak zechcesz.»

«O, nic nie szkodzi! Wystarczy Mi to. Będę pracowała...»

«Nie, Maryjo – mówi Józef. – Ja będę pracować. Ty zajmiesz się tkaniem, szyciem i domem. Jestem młody i silny. Jestem Twoim małżonkiem. Nie dręcz mnie [myślą] o Twojej pracy.»

«Zrobię, jak zechcesz.»

«Tak, tego chcę. Wszystkie inne Twoje pragnienia są dla mnie rozkazem. Ale to – nie.»

Przybywają na miejsce. Wóz się zatrzymuje. Oczekują ich dwie czterdziestoletnie niewiasty i dwóch mężczyzn, około pięćdziesięcioletnich, w otoczeniu gromady dzieci i młodzieży.

«Niech Bóg da Ci pokój, Maryjo» – mówi najstarszy mężczyzna, a jedna z niewiast zbliża się do Maryi, obejmuje Ją i całuje.

«To mój brat Alfeusz i jego małżonka Maria, a to ich dzieci. Przyszli specjalnie, żeby Cię uczcić i powiedzieć, że ich dom zawsze należy do Ciebie» – mówi Józef.

«Tak, Maryjo, przychodź, jeśli Ci będzie smutno mieszkać samej. Pola są piękne wiosną, a nasz dom jest pośród kwitnących pól. Będziesz tam najpiękniejszym kwiatem» – mówi Maria Alfeuszowa.

«Dziękuję ci, Mario! Przyjdę bardzo chętnie. Będę czasem przychodzić, przyjdę z pewnością na gody. Ale chciałabym tak bardzo ujrzeć i przypomnieć Sobie Mój dom. Byłam całkiem mała, gdy go opuściłam, i nie pamiętam, jak wygląda... Teraz go odnajduję... Zdaje Mi się, że odzyskuję utraconą matkę i ukochanego ojca, słyszę echo ich słów... i zapach ich ostatniego tchnienia... Nie czuję już sieroctwa, mając wokół te mury... Zrozum Mnie, Mario!» – w głosie i oczach Maryi znać łzy i wzruszenie.

Maria Alfeuszowa odpowiada:

«Jak chcesz, kochana. Chcę, żebyś we mnie miała siostrę i przyjaciółkę, a nawet trochę matkę, bo jestem o wiele starsza od Ciebie.»

Teraz zbliża się druga niewiasta:

«Ja też Cię witam, Maryjo. Jestem Sara, przyjaciółka Twej matki. Byłam przy Twoich narodzinach. A to Alfeusz, krewny Alfeusza, wielki przyjaciel Twojej matki. Chętnie zrobię dla Ciebie to, co czyniłam dla Twojej matki. Patrz, mój dom leży najbliżej Twojego, a Twoje pola należą teraz do nas. Jeśli będziesz chciała, możesz odwiedzać nas o każdej porze. Zrobimy przejście w żywopłocie i będziemy razem, a jednocześnie każdy u siebie. A to jest mój małżonek.»

«Dziękuję wszystkim za wszystko. Za całe dobro wyświadczone Moim [rodzicom] i za to, które chcecie Mi jeszcze okazać. Niech Bóg Wszechmogący was za to błogosławi.»

Wyładowano już ciężkie skrzynie Maryi i wniesiono je do środka. Wszyscy wchodzą. Rozpoznaję wnętrze domku w Nazarecie. Tak będzie też wyglądał w przyszłości, za życia Jezusa.

Józef – jak jest w zwyczaju – bierze Maryję za rękę i wchodzą. Na progu jednak zatrzymuje się i mówi:

«Teraz chcę, żebyś na tym progu mi przyrzekła, że cokolwiek się stanie lub czegokolwiek będziesz potrzebowała, nie będziesz szukać innego przyjaciela ani innego pomocnika, jak tylko Józefa, do którego będziesz się zwracać. Przyrzeknij mi, że nie będziesz się w samotności dręczyć żadnymi troskami. Ja cały należę do Ciebie, pamiętaj o tym. Obdarowywanie Cię szczęściem na Twej drodze będzie moją radością. A ponieważ dawanie szczęścia nie zawsze jest w naszej mocy, będę się starał przynajmniej o to, by [Twoja droga] była spokojna i bezpieczna.»

«Obiecuję ci to, Józefie.»

Otwierają drzwi i okna. Zachodzące słońce zagląda ciekawie [do wnętrza]. Maryja zdejmuje płaszcz i welon. Ma jeszcze na Sobie cały ślubny strój, z wyjątkiem mirtowego wianka. Wchodzi do ukwieconego ogrodu. Patrzy i uśmiecha się. Obchodzi ogród, trzymając ciągle Józefa za rękę. Zdaje się brać na nowo w posiadanie utracone miejsce. Józef pokazuje, co zrobił.

«Widzisz? Wykopałem tu dół, żeby zbierała się woda deszczowa, bo winorośl jest wciąż spragniona. Tej oliwce uciąłem stare gałęzie, żeby odżyła. Dwie jabłonie zmarniały, więc posadziłem nowe i dodałem jeszcze figowce. Gdy podrosną, będą osłaniać dom przed palącym słońcem i ciekawskimi spojrzeniami. Winorośl jest stara. Wymieniłem tylko spróchniałe podpory i przyciąłem pędy. Mam nadzieję, że zrodzą wiele winogron. A tam, popatrz!» – dumnie prowadzi Ją na stok, który wznosi się, osłaniając dom, i stanowi granicę ogrodu od strony północnej.

«Wydrążyłem małą grotę, zabezpieczyłem ją. Kiedy wyrosną rośliny, będzie prawie taka sama jak ta, którą miałaś. Nie ma źródła... ale myślę, że uda mi się doprowadzić tu wodę ze strumyka. Będę pracował w długie letnie wieczory, gdy Cię przyjdę odwiedzić...»

«Jak to? – odzywa się Alfeusz – Nie urządzicie godów latem?»

«Nie. Maryja pragnie jeszcze utkać ciepłe kołdry. To jedyna rzecz, której brakuje w wyprawie. Jestem z tego zadowolony. Maryja jest bardzo młoda. Nie ma znaczenia, jeśli poczeka się rok lub więcej. W międzyczasie przywyknie do Swego domu...»

«No, tak! Zawsze nieco różniłeś się od innych i taki już pozostaniesz. Nie wiem, czy jest ktoś, kto by się nie śpieszył, żeby pojąć za żonę taki kwiat, jakim jest Maryja. Ty zaś chcesz zwlekać miesiącami!...»

«Gdy długo czeka się na radość, tym bardziej ona cieszy...» – odpowiada Józef z delikatnym uśmiechem.

Brat wzrusza ramionami i pyta: «Kiedy więc planujesz gody?»

«Kiedy Maryja rozpocznie szesnasty rok... jednak dopiero po święcie Namiotów. Zimowe wieczory będą miłe dla nowożeńców!...»

Patrzy na Maryję z uśmiechem pełnym słodyczy, tajemnego porozumienia i radosnej braterskiej czystości. Potem kontynuuje swój obchód:

«Tu jest izba [wydrążona] we wzniesieniu. Jeśli pozwolisz, urządzę sobie tu pracownię, kiedy się wprowadzę. Jest połączona z domem, ale do niego nie należy. Nie będzie więc śmieci ani hałasu. Jeśli jednak wolisz, żeby było inaczej...»

«Nie, Józefie, tak będzie najlepiej.»

Wracają do domu i zapalają lampy.

«Maryja jest zmęczona – mówi Józef. – Zostawmy Ją w spokoju z kuzynami.»

Wszyscy żegnają się i wychodzą. Józef zostaje jeszcze na chwilę. Rozmawia po cichu z Zachariaszem, a następnie mówi:

«Kuzyn zostawia Ci na jakiś czas Elżbietę. Cieszysz się? Ja tak, bo pomoże Ci... zostać doskonałą panią domu. Ułożycie razem – jak zechcesz – Twoje rzeczy i sprzęty. Ja też co wieczór przyjdę Ci pomóc. Elżbieta pomoże Ci zdobyć wełnę i wszystko, czego Ci potrzeba. Zapłacę za to. Pamiętaj, że obiecałaś mi zwracać się do mnie w każdej sprawie. Żegnaj, Maryjo. Śnij pierwszy sen pani w Swoim domu i niech anioł Boży czuwa nad tym, żeby był spokojny. Niech Pan zawsze będzie z Tobą.»

«Żegnaj, Józefie. Bądź i ty pod skrzydłami Bożego anioła. Dziękuję, Józefie, za wszystko. Na ile mogę, odwzajemniam twoją miłość Moją [miłością].»

Józef żegna kuzynów i odchodzi.

Widzenie znika. Jezus mówi:

«Ten cykl się zakończył. Podczas trwania tej tak miłej i słodkiej części twój Jezus unosił cię delikatnie daleko od zamętu ostatnich dni. Jak dziecina owinięta w miękką wełnę i złożona na aksamitnej poduszce zanurzałaś się w uszczęśliwiających widzeniach, żeby nie odczuwać strachu przed okrucieństwem ludzi, którzy nienawidzą się wzajemnie, zamiast miłować. Pewnych rzeczy nigdy nie będziesz mogła już znieść, a Ja nie chcę, żebyś umarła z ich powodu, dbam bowiem o Mojego “rzecznika”. Wkrótce ustanie na świecie przyczyna, z powodu której ofiary były dręczone różnymi utrapieniami. Także dla ciebie, Mario, ustanie czas tego okrutnego cierpienia z różnych przyczyn, wywołujących w tobie bolesne przeżycia. Ale nie przestaniesz cierpieć, jesteś bowiem ofiarą. Część twoich cierpień, tych [związanych z wojną], skończy się. Potem nadejdzie dzień, kiedy powiem ci jak umierającej Marii Magdalenie: “Odpocznij. Nadszedł dla ciebie czas odpoczynku. Daj Mi twe ciernie. Teraz jest czas róż. Odpocznij i czekaj. Błogosławię cię, błogosławiona...”

Dałem ci to jako obietnicę, ale ty jej nie zrozumiałaś, gdy nadszedł czas, kiedy byłaś pogrążona, okręcona, związana, przeszyta cierniami aż do głębi... Powtarzam ci to teraz z radością, jakiej doznaje tylko taka Miłość, jaką Ja jestem, wtedy gdy sprawia, że ustaje cierpienie ukochanej [istoty]. Mówię ci to teraz, gdy czas ofiary ustaje. Ja, który wiem, mówię ci ‘dziękuję’ w imieniu świata, który nie wie, w imieniu Włoch i Viareggio, w imieniu tej małej miejscowości, dokąd Mnie zaniosłaś (rozważ znaczenie tych słów). Mówię ci to ‘dziękuję’, które jest zarezerwowane dla ofiar całopalnych za ich poświęcenie się. Kiedy ukazałem ci [świętą] Cecylię, dziewiczą małżonkę, powiedziałem ci, że była cała nasycona Moją wonią i tym zapachem pociągnęła za sobą małżonka, szwagra, sługi, krewnych i przyjaciół. Ty odegrałaś, choć o tym nie wiesz – a mówię ci to Ja, który wiem – rolę Cecylii w tym oszalałym świecie. Jesteś napełniona Mną, Moim Słowem i zaniosłaś Moje pragnienia do ludzi. Najlepsi zrozumieli Mnie i za przykładem twoim, ofiary, poszło bardzo wielu. I jeżeli nie jest całkowicie zniszczona twoja ojczyzna ani najdroższe dla ciebie miejsca, to dlatego że wiele ofiarnych hostii, zetliło się dzięki twemu przykładowi i twojej posłudze. Dziękuję, błogosławiona. Lecz jeszcze kontynuuj. Bardzo pragnę ocalić ziemię. Wykupić ziemię. Wy, ofiary, jesteście monetą.

Mądrość, która pouczała świętych, uczy i ciebie bezpośrednio. Wznosi cię coraz wyżej w pojmowaniu Wiedzy o życiu i stosowaniu jej. Ty także rozbij swój mały namiot koło Domu Pana. Wbij kołki twego namiotu przy siedzibie Mądrości i pozostań tam, nigdy nie wychodząc. Wypoczywaj pod opieką miłującego cię Pana – jak ptaszek wśród kwitnących gałęzi – a On ochroni cię od wszelkiej duchowej niepogody. Oświetli cię chwała Boża, z której płyną dla ciebie słowa pokoju i prawdy. Zostań w pokoju. Błogosławię cię, błogosławiona.»

Zaraz potem mówi Maryja:

«Prezent dla Marii na imieniny od Mamy. Łańcuch prezentów. Jeśli znajdzie się pośród nich jakiś cierń, nie skarż się Panu, bo ukochał cię jak niewielu kocha. Na początku powiedziałam ci: “Piszesz teraz o Mnie. Ukoi to wszelkie twe troski.” Widzisz, że to prawda. Dar ten został zachowany dla ciebie na czas niepokoju, bo troszczymy się nie tylko o twego ducha, lecz umiemy też zatroszczyć się o materię. Nie jest ona królową, lecz służebnicą pożyteczną dla ducha, żeby mógł wypełnić swą misję. Bądź wdzięczna Najwyższemu, bo jest dla ciebie prawdziwym Ojcem, nawet w sensie ludzkiej uczuciowości. Kołysze cię słodkimi ekstazami, żeby ukryć przed tobą to, co cię przeraża. Kochaj Mnie coraz bardziej. Wprowadziłam cię w tajniki Moich pierwszych lat życia. Teraz wiesz wszystko o Mamie. W swoim losie ofiary kochaj Mnie jak córka i siostra. Kochaj miłością doskonałą Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha Świętego. Niech błogosławieństwo Ojca, Syna i Ducha Świętego zstąpi na ciebie i pozostanie, przechodząc przez Moje ręce i nabierając woni Mojej macierzyńskiej miłości do ciebie. Bądź nadprzyrodzenie szczęśliwa.»

23. ZWIASTOWANIE

(por. Łk 1,26-38)

Napisane 8 marca 1944. A, 2238-2246

Oto co widzę:

Maryja, młodziutka dziewczyna – z wyglądu może mieć najwyżej piętnaście lat – znajduje się w małej prostokątnej izbie. To prawdziwie dziewczęcy pokój. Przy jednej dłuższej ścianie stoi niskie łóżko, bez boków, przykryte matami lub kilimami. Wyglądają jak rozpostarte na stole lub na trzcinowym koszu, bo są bardzo sztywne i bez fałd, jak to bywa na naszych łóżkach. Przy przeciwległej ścianie stoi półka. Na niej – lampka oliwna, zwoje pergaminu, starannie złożona robótka ręczna, która wygląda na haft. Obok – przy drzwiach otwartych na ogród, lecz zasłoniętych poruszaną lekkim wiatrem zasłoną – siedzi na niskim stołku Dziewica.

Przędzie bielusieńki len, delikatny jak jedwab. Drobne ręce, niewiele ciemniejsze od lnu, zwinnie obracają wrzeciono. Twarzyczka – młodziutka, lekko pochylona i z ledwie dostrzegalnym uśmiechem – jest bardzo, bardzo piękna i jakby zajęta jakąś słodką myślą. W domku i w ogrodzie jest zupełnie cicho. Głęboki pokój maluje się na twarzy Maryi oraz w Jej otoczeniu. Spokój i ład. Wszystko jest czyste i uporządkowane. Otoczenie – wyglądające bardzo pokornie z powodu prostoty sprzętów i pustki jak w celi – posiada w sobie coś surowego i równocześnie królewskiego. Jest tak z powodu wielkiej czystości i staranności, z jaką ułożone są na łóżku narzuty, zwoje pergaminu, lampa, a koło niej – małe miedziane naczynie z wiązką rozkwitłych gałązek brzoskwini czy gruszy. Nie wiem. Są to z pewnością gałęzie drzew owocowych, obsypane bladoróżowym kwieciem.

Maryja zaczyna śpiewać, najpierw cichutko, potem coraz mocniej podnosi głos. Nie śpiewa bardzo głośno, jednak Jej głos wibruje w małej izdebce i można w nim wyczuć poruszenia duszy. Nie rozumiem słów śpiewanych z pewnością po hebrajsku. Jednak z powtarzającego się słowa: “Jahwe”, wnioskuję, że to jakaś pieśń nabożna, może psalm. Może Maryja wspomina pieśni ze Świątyni? Musi to być miłe wspomnienie, złożywszy bowiem na kolanach dłonie, w których trzyma nić i wrzeciono, unosi głowę i opiera ją o ścianę znajdującą się za Nią. Piękna twarz Maryi płonie rumieńcem, a oczy zatopione w jakiejś słodkiej zadumie lśnią od napływu łez, które nie spływają, lecz czynią je większymi. Mimo to Jej oczy się śmieją, uśmiechają się do myśli, która przybyła i czyni Ją niewrażliwą na otoczenie. Różowa twarz Maryi, otoczona koroną warkoczy, odcina się od skromnej białej sukni i wygląda jak piękny kwiat. Pieśń zamienia się w modlitwę:

«Panie, Boże Najwyższy, nie zwlekaj z zesłaniem Twego Sługi, żeby przyniósł ziemi pokój. Spraw, niech czasy będą sprzyjające i niech pojawi się czysta dziewica, aby przyszedł Twój Chrystus. Ojcze, Święty Ojcze! Pozwól Twojej służebnicy ofiarować w tym celu życie. Pozwól Mi umrzeć po ujrzeniu Twego Światła i Twej Sprawiedliwości na ziemi i po poznaniu, że Odkupienie się dokonało. O, Ojcze Święty! Daj ziemi Utęsknionego przez Proroków. Ześlij Twej służebnicy Odkupiciela, bym u kresu dni zastała Twój dom otwarty, bo Twój Chrystus otworzy jego bramy dla wszystkich ufających Tobie. Przyjdź, przyjdź, o Duchu Pana. Przyjdź do wiernych, którzy wyczekują Ciebie. Przybądź, o Książę Pokoju!...»

I Maryja trwa tak, pogrążona [w modlitwie]...

Zasłona faluje mocniej, jak gdyby ktoś znajdujący się za nią wywołał prąd powietrza lub ją poruszył, żeby ją odsunąć. Światło o bieli perły zatopionej w czystym srebrze rozjaśnia żółtawe ściany, ożywia barwy tkanin i bardziej uduchawia uniesioną twarz Maryi. W tym świetle, nie odsuwając zasłony nad dokonującą się tajemnicą, upadł na twarz Archanioł. Zasłona już się nie porusza, lecz zwisa sztywno w futrynie, jakby była częścią ściany, odgradzając wnętrze od tego, co na zewnątrz.

Musiał koniecznie przybrać wygląd ludzki. Nie przypomina jednak zwykłego człowieka. Z jakiego ciała jest ukształtowana ta przepiękna, jaśniejąca postać? Z jakiej substancji Bóg ją zmaterializował, by stała się dostępna dla zmysłów Dziewicy? Tylko Bóg posiada takie substancje i potrafi się nimi tak doskonale posługiwać. Ma twarz, ciało, oczy, usta, włosy i ręce jak nasze, lecz nie jest to nasza nieprzezroczysta materia. Jest to światło, które przybrało kolor ciała, oczu, włosów i ust. Światło to porusza się, uśmiecha, patrzy i mówi:

«Bądź pozdrowiona, Maryjo, pełna Łaski, bądź pozdrowiona!»

Głos ten to słodki akord harfy, jakby dźwięk perły spadającej na drogocenny metal. Maryja drży i spuszcza oczy. Drży mocniej na widok tej jaśniejącej, klęczącej około metra od Niej istoty, która ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma patrzy na Nią z bezgraniczną czcią. Maryja wstaje i przywiera do ściany. Blednie i płoni się na przemian. Twarz Jej wyraża zdziwienie i przestrach. Przyciska odruchowo dłonie do piersi, chowając je w długich rękawach. Kuli się, jakby chciała ukryć Swe ciało – najbardziej, jak to możliwe. To postawa pełnego wdzięku zawstydzenia.

«Nie. Nie lękaj się. Pan jest z Tobą! Błogosławiona jesteś między wszystkimi niewiastami!»

Maryja jednak nadal się lęka. Skąd przybyła ta niezwykła istota? Jest to posłaniec Boga albo Zwodziciela?

«Nie lękaj się, Maryjo! – powtarza Archanioł – Jestem Gabriel, anioł Boga. Mój Pan przysłał mnie do Ciebie. Nie lękaj się, bo znalazłaś Łaskę u Boga. Teraz poczniesz i urodzisz Syna i nadasz Mu imię “Jezus”. On będzie wielki, będzie nazwany Synem Najwyższego – i naprawdę Nim będzie – bo Pan Bóg da Mu Tron Jego ojca Dawida i będzie wiecznie królował nad domem Jakuba, a królestwo Jego nie będzie miało nigdy końca. Pojmij – o Święta Dziewico, umiłowana przez Pana, Jego Córko błogosławiona, wezwana, by stać się Matką Jego Syna – jakiego Syna urodzisz.»

«Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Czy Pan Bóg nie przyjmuje już ofiary Swojej służebnicy i nie chce, żebym z miłości do Niego była nadal dziewicą?»

«To nie przez działanie męża staniesz się Matką, o Maryjo. Będziesz Wieczną Dziewicą, Świętą Boga. Duch Święty zstąpi na Ciebie i Moc Najwyższego Cię osłoni. Dlatego Ten, który z Ciebie się narodzi, będzie się nazywał Świętym i Synem Boga. Wszystko może Pan, nasz Bóg. Bezpłodna Elżbieta w swej starości poczęła syna. Będzie on Prorokiem Twojego Syna – tym, który przygotuje Mu drogi. Pan zdjął z niej hańbę. Pamięć o niej pozostanie wśród narodów złączona z Twoim imieniem, tak jak imię jej dziecka – z Imieniem Twojego Świętego. Aż do końca wieków ludy zwać was będą błogosławionymi z powodu Łaski Pana, która zstąpiła na was, szczególnie na Ciebie, a za Twym pośrednictwem – na wszystkie narody. Elżbieta jest już w szóstym miesiącu, a brzemię, które nosi, wzmaga jej radość. Będzie ona jeszcze większa, gdy pozna radość Twoją. Nie ma nic niemożliwego dla Boga, Maryjo, Pełna Łaski. Co mam powiedzieć mojemu Panu? Nie trap się żadną myślą. On sam zajmie się Twoimi sprawami, jeśli Mu zaufasz. Świat, Niebiosa i Przedwieczny czekają na Twoje słowo!»

Maryja krzyżuje teraz ręce na piersi i – chyląc się w głębokim ukłonie – mówi: «Oto Ja, służebnica Boga. Niech Mi się stanie według Jego słowa.»

Anioł [jeszcze bardziej] jaśnieje od radości. Trwa w adoracji, bo z pewnością widzi Ducha Bożego zstępującego na Dziewicę, która pochyla się [w geście] przyzwolenia. Potem znika bez odsuwania zasłony. Pozostawia ją zaciągniętą nad świętą Tajemnicą.

24. NIEPOSŁUSZEŃSTWO PIERWSZEJ EWY

Napisane 5 marca 1944. A, 2206-2216

Jezus mówi: «O, wy, chrześcijanie XX wieku! Słuchacie historii Moich męczenników jak opowiadań bajkowych i mówicie sobie: “To nie może być prawdą! Jakże to mogło się zdarzyć? Przecież oni byli [tylko ludźmi], mężczyznami i kobietami! To legenda.”

Wiedzcie, że to nie jest legendą. To Historia. Wierzycie w cnoty obywatelskie starożytnych Ateńczyków, Spartan lub Rzymian. Zadziwiają was też heroiczne czyny i wielkość świeckich bohaterów. Dlaczego więc – kiedy słyszycie opowiadania o wielkości i heroicznych czynach Moich bohaterów – nie chcecie uwierzyć w ich nadprzyrodzone cnoty? Dlaczego nie rozpala się wasz duch i nie jest pobudzany do wzniosłego naśladowania ich?

Mówicie, że byli [tylko ludźmi]: mężczyznami i kobietami. Oczywiście, byli mężczyznami i kobietami. Wypowiadacie wielką prawdę i [równocześnie] wielkie oskarżenie przeciwko sobie. Oni bowiem byli mężczyznami i niewiastami, wy zaś jesteście dzikimi zwierzętami. Kierujecie się tylko instynktami i spokrewniacie się z szatanem, zdegradowani do poziomu zwierząt z istot podobnych do Boga, będących Jego dziećmi. Oni byli mężczyznami i niewiastami. Stali się powtórnie “mężczyznami i niewiastami” – dzięki Łasce – takimi samymi, jakimi byli on i ona: Pierwszy i Pierwsza w Ziemskim Raju.

Czyż nie czytacie w Księdze Rodzaju, że Bóg pozwolił człowiekowi panować nad wszystkim, co jest na ziemi, wyjąwszy Boga i Jego sługi – aniołów? Czyż nie jest tam napisane, że Bóg uczynił niewiastę, żeby była towarzyszką mężczyzny w radości i w panowaniu nad wszystkimi istotami żyjącymi? Czy nie czytacie, że wolno im było jeść wszystko, oprócz owoców z drzewa poznania Dobra i Zła? Dlaczego? Jakie głębsze znaczenie mają słowa o “panowaniu”? Co oznacza drzewo poznania Dobra i Zła? Czy wy – którzy pytacie o tak wiele bezużytecznych spraw, a nie umiecie nigdy zapytać własnej duszy o prawdy niebieskie – nie zastanawialiście się nad tym nigdy?

Gdyby wasza dusza była żywa, odpowiedziałaby wam. Bo kiedy jest ona w stanie łaski, wasz anioł trzyma ją w rękach jak kwiat. Dusza w stanie łaski jest jak kwiat całowany przez słońce i odświeżany rosą przez Ducha Świętego. To On ją ogrzewa, oświeca, odświeża i ozdabia niebiańskim światłem. Ileż prawd wypowiedziałaby wasza dusza, gdybyście umieli z nią rozmawiać, gdybyście miłowali ją jako tę, która upodabnia was do Boga. On bowiem jest Duchem, podobnie jak wasza dusza jest duchem. Jakże wielką przyjaciółką stałaby się wasza dusza, gdybyście ją miłowali, zamiast jej nienawidzić aż do zabicia jej. Jakże wielką i wspaniałą byłaby przyjaciółką, z którą moglibyście rozmawiać o sprawach Nieba. Tymczasem wy, którzy tak pragniecie rozmawiać, niszczycie się nawzajem przez przyjaźnie, które – jeśli nawet nie są niegodne, (a czasami takie właśnie są) – prawie zawsze są niepotrzebne i przekształcają się w próżny lub szkodliwy zgiełk słów – samych przyziemnych słów.

Czyż nie powiedziałem: “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał Moją naukę, a Ojciec Mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i uczynimy sobie w nim mieszkanie”? (J 14,23) Dusza w stanie łaski posiada miłość. Kiedy zaś ma miłość, posiada Boga, to znaczy Ojca, który ją zachowuje, Syna, który ją poucza, i Ducha, który ją oświeca. Dusza ma więc Poznanie, Wiedzę, Mądrość. Posiada Światło. Pomyślcie tylko, jak wzniosłe rozmowy mogłaby prowadzić z wami wasza dusza. To one wypełniały ciszę więzień, ciszę cel [zakonnych], ciszę w pustelniach i ciszę w pokojach chorych świętych. To one umacniały więźniów oczekujących na męczeństwo, zakonników poszukujących Prawdy, pustelników pragnących już wcześniej poznać Boga, umacniały chorych w znoszeniu – cóż mówię? – w umiłowania swego krzyża.

Gdybyście umieli zadać pytanie waszej duszy, powiedziałaby wam, że znaczenie prawdziwe, dokładne i głębokie słów odnoszących się do stworzenia: “niech panuje”, jest następujące: “Człowiek powinien mieć władzę nad wszystkim – nad wszystkimi trzema sferami swojego bytu: nad sferą najniższą, zwierzęcą; nad sferą pośrednią, moralną; nad sferą najwyższą, duchową. A wszystkie trzy niech zwraca ku jedynemu celowi, którym jest posiadanie Boga.” Na posiadanie Go zasługuje się przez zdecydowane panowanie [nad sobą], które trzyma w uległości wszelkie siły [naszego] ja i czyni je służebnicami tego jedynego celu, jakim jest zasłużenie sobie na posiadanie Boga.

[Wasza dusza] powiedziałaby wam, że Bóg zabronił człowiekowi [spożywania owoców z drzewa] poznania dobra i zła. Dobrem Bóg darmo obdarzył Swe stworzenia. Co zaś tyczy się zła, to [Bóg] nie chciał, byście je znali. Jest ono bowiem owocem słodkim dla podniebienia, lecz gdy jego sok dostanie się do krwi, przynosi gorączkę, która zabija i wywołuje silne pragnienie. Im więcej pije się tego zwodniczego soku, tym bardziej się go pragnie.

Wysuniecie zastrzeżenie: “Dlaczego więc tam je umieścił?” Dlaczego? Otóż zło jest siłą, która zrodziła się samorzutnie, jak pewne straszliwe choroby, atakujące najzdrowsze ciało. Lucyfer był aniołem, najpiękniejszym z aniołów, duchem doskonałym, niższym jedynie od Boga. Jednak w jego świetlistym bycie zrodził się opar pychy, której nie tylko nie rozproszył, lecz nawet ją umacniał, wysiadując ją. Z tego wylęgania zrodziło się Zło. Istniało przed człowiekiem. Bóg strącił z Raju przeklętego Wylęgającego Zło – tego, który kalał Raj. Pozostał on jednak wiecznym Wylęgającym Zło, który – nie mogąc już kalać Raju – skaził ziemię.

To metaforyczne drzewo [poznania dobra i zła] służy do przedstawienia tej prawdy. Bóg powiedział do mężczyzny i niewiasty: “Znacie wszystkie prawa i tajemnice stworzenia. Nie chciejcie jednak samowolnie pozbawiać Mnie prawa do bycia Stworzycielem człowieka. Do rozmnożenia rasy ludzkiej wystarczy Moja miłość, która będzie w was krążyć, i bez zmysłowego pożądania, wyłącznie z porywu miłości powstanie potomstwo – nowi Adamowie. Daję wam wszystko. Dla siebie zachowuję tylko tajemnicę formowania człowieka.”

Szatan chciał odebrać człowiekowi niewinność poznawczą i swym wężowym językiem schlebiał i pieścił członki i wzrok Ewy, wywołując wrażliwość i odruchy, których pierwsi [rodzice] nie posiadali, gdyż nie byli zatruci złem.

Ewa “ujrzała”, a ujrzawszy, zapragnęła spróbować. Ciało zostało przebudzone. O, gdyby zawołała do Boga! Gdyby pobiegła i powiedziała: “Ojcze! Jestem chora! Wąż mnie pieścił i jest we mnie niepokój!” Ojciec oczyściłby ją i uzdrowił Swym Tchnieniem. Jak przedtem tchnął w nią życie, tak potrafiłby wlać w nią na nowo niewinność, żeby zapomniała o truciźnie węża. Wpoiłby w nią nawet odrazę do węża – taką, jaką posiadają ci, których zło splamiło, lecz zostali z niego wyleczeni i odczuwają do niego instynktowną odrazę. Ewa jednak nie idzie do Ojca. Ewa wraca do Węża. Odczucie jest dla niej miłe.

Widząc, że owoc tego drzewa był dobry do zjedzenia, piękny dla oka i przyjemny z wyglądu, zerwała go i skosztowała.” I “zrozumiała”. Od tego momentu zstąpiła pożądliwość, by kąsać jej wnętrzności. Słuchała więc nowymi uszami głosów i patrzyła nowymi oczyma na zwyczaje dzikich zwierząt. Zaczęła ich pożądać szaloną żądzą. Rozpoczęła grzech sama, dokończyła go z towarzyszem. Dlatego właśnie na kobiecie ciąży większy wyrok. Przez nią mężczyzna zbuntował się przeciwko Bogu, poznał rozwiązłość i śmierć. Z jej powodu nie umiał już zapanować nad trzema swoimi królestwami: nad sferą duchową, bo pozwolił, by duch był nieposłuszny Bogu; nad sferą moralną, gdyż pozwolił się opanować namiętnościom; nad ciałem, ponieważ upodlił je, [poddając] instynktownym prawom dzikich zwierząt.

Wąż mnie zwiódł” – powiedziała Ewa. “Niewiasta podała mi owoc i zjadłem go” – rzekł Adam. I potrójna pożądliwość ogarnia odtąd trzy królestwa człowieka.

Tylko Łaska może rozluźnić uścisk tego bezlitosnego potwora. I kiedy [Łaska] jest [w kimś] żywa – bardzo żywa, zachowywana coraz bardziej przy życiu przez wolę wiernego dziecka – wtedy udaje mu się zadusić tego potwora i niczego nie musi już więcej się lękać: ani tyranów wewnętrznych, czyli ciała i pożądliwości, ani tyranów zewnętrznych, to znaczy – świata i jego potęg. [Taki człowiek nie lęka się też] ani prześladowań, ani śmierci. Jest tak, jak mówi apostoł Paweł: “Żadnej tej rzeczy się nie lękam ani nie zależy mi ponad miarę na moim życiu, bylebym wypełnił moją misję i posługę, którą otrzymałem od Pana Jezusa, aby dać świadectwo o Ewangelii Łaski Bożej.”

Moi męczennicy starali się wypełniać otrzymaną ode Mnie misję i posłannictwo uświęcania świata i świadczenia o Ewangelii. O nic więcej się nie martwili. A to dzięki Łasce, która w nich żyła i o którą troszczyli się bardziej niż o źrenice swych oczu lub o swe życie. Porzucali je z radosną gotowością jak zużyte odzienie, aby zdobyć niezniszczalne, o nieskończonej wartości. Ponownie stawali się “mężczyznami i niewiastami”, a nie zwierzętami. A z mężczyzn i niewiast, [stawali się] dziećmi Ojca Niebieskiego i tak żyli, i tak działali.

Jak mówi Paweł: nie pożądali “ani złota, ani srebra, ani czyjejś szaty”, lecz przeciwnie – ogołacali się z tego i pozbywali się dobrowolnie wszelkiego bogactwa, a nawet życia, aby “iść za Mną” na ziemi i w Niebie. Jak powiada dalej Apostoł: “ręce ich troszczyły się o potrzeby swoje i bliźnich.” W ten sposób dawali Życie sobie i doprowadzali do Życia innych. “Pracą swą ratowali chorych” z tej okropnej choroby, jaką jest życie poza prawdziwą wiarą. Nie szczędzili w tym celu niczego, dając uczucia, krew, życie, trudy – wszystko. Pamiętali o Moich słowach, które ci powtórzyłem trzy dni temu: “Dawanie to otrzymywanie”, i “lepiej jest dawać, aniżeli brać.”»

25. NOWA EWA BYŁA WE WSZYSTKIM POSŁUSZNA BOGU

Napisane 8 marca 1944. A, 2246-2258

Mówi Maryja:

«W radości – bo kiedy pojęłam, do jakiej misji Bóg Mnie powoływał, napełniła Mnie radość – Moje serce otwarło się jak zamknięta lilia i rozlała się w nim krew, żeby mogło stać się glebą dla Pańskiego Kiełka.

Radość, że jestem Matką.

Od najmłodszych lat poświęciłam się Bogu, bo światło Najwyższego uświadomiło Mi źródło zła świata. Chciałam więc, na ile było to w Mojej mocy, zetrzeć w Sobie znamię szatana. Nie wiedziałam, że byłam bez skazy. Nie mogłam uważać, że tak było. Taka myśl, [wydawała Mi się], zarozumialstwem i pychą. Jako zrodzona z ludzkich rodziców nie mogłam przypuszczać, że to właśnie Ja jestem Wybrana, żeby być Bez Skazy. Duch Boga pouczył Mnie o bólu Ojca z powodu zdeprawowania się Ewy, która zapragnęła zniżyć siebie – istotę napełnioną łaską – do poziomu stworzenia niższego rzędu. Pragnęłam złagodzić tę boleść przez doprowadzenie Mojego ciała do anielskiej czystości poprzez nieskazitelność myśli i kontaktów z ludźmi. [Chciałam zachować] tylko dla Niego miłosne bicie Mego serca; tylko dla Niego – Moje istnienie. Nie było we Mnie gorączki ciała, jednak istniało jeszcze cierpienie z faktu, że nie jestem matką.

Macierzyństwo bez tej [pożądliwości], która je teraz poniża, zostałoby udzielone przez Ojca Stworzyciela także Ewie: macierzyństwo pełne słodyczy, nie obciążone zmysłowością! Ja go doświadczyłam! Jakże zubożyła się Ewa odrzucając to bogactwo! Bardziej niż [z powodu pozbawienia się daru] nieśmiertelności. Niech wam się to nie wydaje przesadą. Mój Jezus, a wraz z Nim Ja, Jego Matka, doświadczyliśmy słabości wobec śmierci: Ja [przeżyłam] słodką niemoc, w której usnęłam, utrudzona [życiem]; On – okrutną niemoc umierającego skazańca. Nawet do Nas przyszła więc śmierć.

Jednak macierzyństwo bez żadnego naruszenia stało się wyłącznie udziałem Moim, Nowej Ewy, żebym mogła powiedzieć światu, jak słodki miał być los kobiety, wezwanej do macierzyństwa bez fizycznego cierpienia. Pragnienie takiego czystego macierzyństwa mogło istnieć i faktycznie istniało także u Dziewicy [należącej] całkowicie do Boga, gdyż ono jest chwałą niewiasty.

Kiedy pomyślicie też, jaką czcią otaczano w Izraelu niewiastę - matkę, wtedy lepiej wyobrazicie sobie Moją ofiarę, na jaką się zdobyłam, decydując się na to wyrzeczenie. Dobroć Przedwieczna obdarzyła Swą służebnicę tym darem, bez pozbawiania Mnie śnieżnej bieli, w jaką Mnie przyoblekła, żebym się stała kwiatem u Jej Tronu. I cieszyłam się podwójną radością, będąc matką człowieka i Matką Boga.

Radość bycia Tą, przez którą pokój na nowo zostaje utwierdzony pomiędzy Niebem i ziemią.

Pragnęłam tego pokoju z miłości do Boga i do bliźniego. O, wiedzieć, że przeze Mnie, biedną służebnicę Wszechmocnego, przyjdzie [pokój] na świat! Mówić: “O, nie płaczcie już, ludzie! Noszę w Sobie tajemnicę, która was uszczęśliwi. Nie mogę wam jej jeszcze powierzyć, bo jest zapieczętowana we Mnie, w Moim Sercu, jak jest zamknięty Syn w Moim nienaruszonym łonie. Już Go wam jednak przynoszę i każda mijająca godzina przyspiesza tę chwilę, kiedy Go ujrzycie i poznacie Jego Święte Imię.”

Radość uszczęśliwienia Boga: radość wierzącej z powodu Jej uszczęśliwionego Boga.

O, zdjąć z Serca Boga gorycz nieposłuszeństwa Ewy! Pychy Ewy! Jej nieufności! Mój Jezus już wyjaśnił wam, jakim grzechem splamili się pierwsi Rodzice. Ja [przyczyniłam się do] usunięcia tego grzechu, przemierzając ponownie – by wspiąć się w górę – etapy upadku [Ewy].

Początek grzechu był w nieposłuszeństwie. Bóg powiedział: “Nie jedzcie z tego drzewa i nie dotykajcie go.” Mężczyzna i niewiasta, królowie stworzenia, mogli jeść wszystko i dotykać wszystkiego, oprócz tego drzewa, gdyż Bóg chciał, aby byli niżsi tylko od aniołów. Oni jednak zlekceważyli ten zakaz.

Drzewo to środek dla wypróbowania posłuszeństwa dzieci. Czym jest posłuszeństwo poleceniu Bożemu? Jest dobrem, gdyż Bóg nakazuje tylko to, co dobre. Czym jest nieposłuszeństwo? Jest złem, bo wytwarza w duszy skłonności do buntu, na które może oddziaływać szatan.

Ewa podchodzi do drzewa. Gdyby je omijała, miała otrzymywać dobro; zbliżenie się zaś do niego miało [sprowadzić] zło. Pociągnięta dziecięcą ciekawością podeszła jednak do drzewa, żeby zobaczyć, co w nim jest szczególnego. [Uczyniła to] z powodu nieroztropności. Sądziła bowiem, że nakaz Boży jest niepotrzebny jej, silnej i czystej królowej Raju, w którym wszystko jest jej poddane, w którym nic nie może jej zaszkodzić. To zarozumialstwo gubi ją. Zarozumialstwo jest już zaczynem pychy.

Przy drzewie spotyka Zwodziciela. Ten – widząc jej brak doświadczenia, dostrzegając w jej dziewictwie ogromny brak doświadczenia, zauważając jej źle chroniony przez nią brak doświadczenia – wyśpiewuje pieśń kłamstwa: “Czy sądzisz, że jest w nim coś złego? Nie. Bóg ci to powiedział, bo chce, żebyście byli niewolnikami poddanymi Jego władzy. Uważacie się za królów? Nie jesteście nawet tak wolni, jak dzikie zwierzęta. Im wolno kochać się prawdziwą miłością. Wam – nie. Im wolno być stwórcą jak Bóg. One zrodzą potomstwo i ujrzą, jak ku ich radości rozrasta się ich ród. Wy – nie. Wam zakazuje się tej radości. Po cóż więc stworzył was jako mężczyznę i kobietę, skoro musicie tak żyć? Stańcie się bogami. Nie wiecie, jaka to radość być dwojgiem w jednym ciele, by z niego stworzyć trzecie lub więcej? Nie ufajcie obietnicom Bożym, że będziecie mieli radość z potomstwa, widząc, jak wasze dzieci utworzą nowe rodziny, opuszczając was, by stawać się ojcem i matką. On dał wam tylko cień życia. Prawdziwe życie polega na znajomości praw życia. Wtedy dopiero będziecie podobni do bogów i będziecie mogli rzec Bogu: “Jesteśmy równi Tobie”.

I kuszenie trwało, gdyż [w Ewie] nie było pragnienia przerwania go: chciała, żeby ono trwało, by poznać to, co nie należało do człowieka. I tak zakazane drzewo stało się dla rodzaju ludzkiego naprawdę śmiercionośne, bo na jego gałęziach wisi, pochodzący od szatana, owoc gorzkiej wiedzy. I niewiasta staje się samicą. I z zaczynem szatańskiego poznania w sercu idzie zdeprawować Adama.

I tak upodliwszy ciało, skaziwszy sferę moralną, zdegradowawszy ducha, poznali cierpienie i śmierć: [śmierć] ducha pozbawionego Łaski i śmierć ciała pozbawionego [daru] nieśmiertelności. Rana Ewy zrodziła cierpienie, które nie zostanie uśmierzone, dopóki nie umrze ostatnia para ludzi na ziemi.

Ja przebyłam drogę przeciwną do drogi dwojga grzeszników. Byłam posłuszna. Byłam posłuszna we wszystkich okolicznościach życia. Bóg poprosił Mnie, żebym była dziewicą. Byłam posłuszna. Gdy umiłowałam dziewictwo – które uczyniło Mnie czystą jak pierwszą z niewiast, zanim poznała szatana – Bóg poprosił Mnie, żebym została małżonką. Byłam posłuszna, doprowadzając czystość w małżeństwie do poziomu, o jakim myślał Bóg, stwarzając dwoje pierwszych [rodziców]. Byłam przekonana, że Moim przeznaczeniem w małżeństwie jest samotność i ludzka pogarda, z powodu Mojej świętej bezpłodności. Tymczasem Bóg poprosił Mnie, żebym teraz została Matką. Byłam posłuszna. Wierzyłam, że to będzie możliwe i że ten głos pochodzi od Boga, bo słuchając go, zostałam napełniona pokojem.

Nie myślałam: “Zasłużyłam na to.” Nie powiedziałam Sobie: “Teraz świat będzie Mnie podziwiał, bo jestem podobna do Boga, tworząc Bogu ciało.” Nie. Unicestwiłam się w pokorze. Radość rozkwitła w Moim sercu jak łodyżka ukwieconej róży. Zaraz jednak przyozdobiła się ona ostrymi kolcami i ścisnął ją zwój bólu – jak gałęzie, które powoje otaczają swą plątaniną. Ból [z powodu] cierpienia małżonka – oto ucisk w Mojej radości. Ból [z powodu] cierpienia Mojego Syna – oto ciernie Mojej radości. Ewa pragnęła przyjemności, tryumfu, wolności. Ja przyjęłam boleść, uniżenie i zależność. Wyrzekłam się Mego spokojnego życia, dobrej opinii u oblubieńca, osobistej wolności. Nic dla Siebie nie zachowałam.

Stałam się Służebnicą Pana w ciele, w sferze moralnej, w duchu. Powierzyłam Mu nie tylko dziewicze poczęcie, lecz także obronę Mojej czci i pocieszenie małżonka, i również sposób, dzięki któremu on też dojdzie do wyżyn małżeństwa, abyśmy obydwoje przywrócili mężczyźnie i niewieście utraconą godność. Przyjęłam wolę Pana odnoszącą się do Mnie, do małżonka i do Mego Dziecka. Powiedziałam: “Tak” – w imieniu wszystkich trojga. Byłam pewna, że Bóg nie kłamie obiecując Mi pomoc w cierpieniach oskarżonej o winę żony i Matki, która wie, że rodzi Syna, aby wydać Go na cierpienie.

Powiedziałam: “Tak”. Tak. To wystarczyło. To “tak” zmazało “nie” Ewy wobec nakazu Bożego. “Tak, Panie, jak Ty chcesz. Doznam tego, czego chcesz. Będę żyła tak, jak Ty chcesz. Będę się cieszyła, jeśli Ty zechcesz. Będę cierpiała, jak Ty chcesz. Tak, zawsze [było] tak, Mój Panie, od momentu gdy Twój promień uczynił Mnie Matką, aż do chwili gdy Mnie wezwałeś do Siebie. Tak. Zawsze tak. Wszelkie głosy ciała, wszystkie skłonności sfery moralnej [przygniatał] ciężar Mojego stałego “tak”. A powyżej, jak na diamentowym cokole, [znajdował się] Mój duch, któremu brakowało tylko skrzydeł, by wzlecieć ku Tobie. Był on jednak panem całego ja, ujarzmionego i służącego Tobie: służącego w radości, służącego w boleści. Uśmiechnij się tylko, o Boże, i bądź szczęśliwy. Grzech jest pokonany, usunięty, zniszczony. Leży pod Moją piętą, obmyty Moimi łzami, zniszczony Moim posłuszeństwem.

Z Mojego łona zrodzi się nowe Drzewo, które przyniesie Owoc. Pozna Ono całe zło, bo dozna go w Sobie, i wyda całe dobro. Do Niego będą mogli przychodzić ludzie, a Ja będę szczęśliwa, jeśli Go zerwą, nie myśląc nawet, że zrodził się ze Mnie. Byle tylko człowiek się zbawił, a Bóg był miłowany. Niech Jego Służebnica będzie dla Niego tak użyteczna, jak dla drzewa gleba, będąca podłożem umożliwiającym mu wzrost.

Mario: Trzeba zawsze umieć stać się stopniem schodów, żeby inni wstępowali ku Bogu. Nie szkodzi, że nas depczą. Byle tylko zdołali dojść do Krzyża. To jest nowe drzewo z owocem poznania Dobra i Zła. Mówi ono człowiekowi, co jest złe, a co – dobre, by mógł dokonać wyboru i żyć. Jednocześnie jest napojem leczącym tych, którzy zatruli się złem, bo chcieli go skosztować. Nasze Serca znajdują się pod ludzkimi stopami, by wzrastała liczba zbawionych i aby Krew Mojego Jezusa nie była przelana bezowocnie. Oto przeznaczenie służebnic Boga. Potem zasługujemy na przyjęcie Świętej Hostii i u stóp Krzyża, przesiąkniętego Jego Krwią i naszymi łzami, możemy powiedzieć: “Składamy Ci, Ojcze, Ofiarę nieskalaną dla ocalenia świata. Spraw, Ojcze Święty, abyśmy byli z Nią złączeni, i ze względu na Jej nieskończone zasługi udziel nam Twego błogosławieństwa.”

Głaszczę cię, odpocznij córko. Pan jest z tobą.»

26. JESZCZE RAZ SŁOWO WYJAŚNIAJĄCE GRZECH PIERWORODNY

Tego samego dnia. A, 2258-2264

Jezus mówi:

«Słowa Mojej Matki powinny rozproszyć wszelkie wahania w myśleniu nawet tych, którzy są najbardziej przywiązani do [swoich] określeń.

A jest takich bardzo wielu! Chcą rozważać sprawy Boże, przykładając do nich ludzką miarę, i utrzymują, że Bóg tak rozumuje. Dobrze jest jednak myśleć inaczej, [to znaczy] że sposób rozumowania Boga w najwyższym stopniu i nieskończenie przewyższa [myślenie] człowieka. Jakże piękne byłoby i użyteczne, gdybyście usiłowali rozumować nie w sposób naturalistyczny, lecz według ducha, i podążali za Bogiem. Nie bądźcie stale przywiązani do tego, czego uchwyciła się wasza myśl. To pycha, zakłada bowiem doskonałość ludzkiego umysłu. Tymczasem tylko Myśl Boża jest doskonała. Może ona – jeśli zechce i uzna to za pożyteczne – zstąpić i stać się Słowem w umyśle i na ustach jednego ze Swych dzieci, pogardzanego przez świat, gdyż w jego oczach jest ono niewykształcone, nędzne, ograniczone i naiwne.

Mądrość Boża lubi zbijać z tropu pychę umysłu, zstępując właśnie na odrzuconych przez świat: na tych, którzy nie mają ani własnego doświadczenia, ani wykształcenia [dzięki] wiedzy nabytej. Są za to pełni miłości i czystości. Są wielcy, bo mają dobrą wolę służenia Bogu. Pomagają innym poznać Go i pokochać, bo poznali Go i umiłowali ze wszystkich sił.

Przypatrzcie się, ludzie, Fatimie, Lourdes, Gwadelupie, Caravaggio i La Salette, czyli miejscom, gdzie były objawienia prawdziwe i święte. Wizjonerzy, powołani do otrzymywania objawień, byli biednymi dziećmi. Z powodu wieku, braku wykształcenia, pozycji społecznej należeli do najmniejszych na ziemi. I właśnie tym nieznanym, tym, którzy byli “nikim”, objawia się Łaska, czyniąc ich swoimi zwiastunami.

Co więc winni czynić ludzie? Pochylić się jak celnik (por. Łk 18,13) i mówić: “Panie, zbyt byłem grzeszny, by zasłużyć na poznanie Ciebie. Bądź błogosławiony za Swoją dobroć, która pociesza mnie poprzez tych ludzi i daje mi niebiańskie umocnienie, drogowskaz, pouczenie i ocalenie.” Nie mówcie: “Ależ nie! To przesądy, herezje! To niemożliwe!” Jak to niemożliwe? [Niemożliwe], żeby ktoś o małej wiedzy stał się mędrcem w sprawach Bożych? A dlaczego to niemożliwe? Czyż nie wskrzeszałem umarłych, nie uzdrawiałem obłąkanych, nie leczyłem epileptyków? Czy nie otwierałem ust niemym, oczu – niewidomym lub uszu – głuchym? [Czy nie przywracałem] rozumu upośledzonym? Czy nie wypędzałem złych duchów, nie nakazałem rybom, żeby rzuciły się do sieci, chlebom – żeby się rozmnożyły, wodzie – żeby stała się winem, burzy – żeby ucichła, falom – żeby stały się twarde jak posadzka? Cóż jest niemożliwe dla Boga?

A przedtem – zanim Bóg: Chrystus, Syn Boży, znalazł się wśród was – czy Bóg nie czynił cudów za pośrednictwem Swoich sług, działających w Jego Imię? Czy nie stało się płodne niepłodne już łono Saraj, małżonki Abrahama, żeby stała się Sarą i w swej starości urodziła Izaaka, przeznaczonego na tego, z którym miałem zawrzeć przymierze? Czy nie zamieniły się wody Nilu w krew i nie napełniły się nieczystymi zwierzętami na rozkaz Mojżesza? I czy – posłuszne jego rozkazom – nie poumierały od plag zwierzęta i czy nie padły od wrzodów ciała ludzi albo nie zostały pocięte i zniszczone bezlitosnym gradem zboża, i nie zostały ogołocone drzewa przez szarańczę? Czy nie zgasło na trzy dni światło, czy nie zostali zabici pierworodni i nie otwarło się morze, aby przeszedł Izrael? Czy nie złagodził się gorzki smak wód i czy nie spadła obfitość przepiórek i manny, a woda nie wytrysnęła z suchej skały? Czy Jozue nie zatrzymał biegu słońca? Czy Dawid - chłopiec nie powalił olbrzyma? Czy Eliasz nie rozmnożył mąki i oliwy i nie wskrzesił dziecka wdowie z Sarepty? Czy na jego polecenie nie spadł deszcz na wyschniętą ziemię i ogień nie zstąpił z nieba na ofiarę całopalenia? Czy Nowy Testament nie jest rozkwitłym lasem, gdzie każdy kwiat jest cudem? Kto jest twórcą cudu? Co jest niemożliwe dla Boga? Któż jak Bóg?

Pochylcie czoła i oddajcie cześć. Nadchodzą czasy wielkiego żniwa. Wszystko ma być rozpoznane, zanim człowiek przestanie istnieć – wszystko: proroctwa [z czasów] po Chrystusie i te sprzed Chrystusa. Wytłumaczona ma być cała biblijna symbolika, począwszy od pierwszych słów Księgi Rodzaju. Jeśli pouczam was teraz na temat do tej pory nie wytłumaczony, to przyjmijcie ten dar i wyciągnijcie z niego korzyść, a nie potępienie. Nie postępujcie jak żydzi w czasie Mojego życia na ziemi. Dobrowolnie zamknęli oni serca na Moje nauczanie. Nie mogąc Mi dorównać w rozumieniu tajemnic i prawd nadprzyrodzonych, nazywali Mnie opętanym i bluźniercą.

Powiedziałem: “drzewo metaforyczne.” Teraz powiem: “drzewo symboliczne.” Może zrozumiecie lepiej. Jego symbolizm jest jasny: przez to, jak dwoje dzieci Bożych postąpi w odniesieniu do [tego drzewa], miało się ujawnić, jakie było ich odniesienie do dobra i do zła. Woda królewska próbuje złoto, a waga złotnicza waży jego karaty. To drzewo zaś stało się “środkiem wypróbowania” [posłuszeństwa] przykazaniu Boga, które odnosiło się do Niego, i określiło stopień czystości metalu Adama i Ewy.

Słyszę już wasze zarzuty: “Czy nie było przesadne potępienie i czy nie był dziecinny środek użyty do potępienia ich?” Nie.

Nieposłuszeństwo obecne w was, ich dziedzicach, jest mniej ciężkie niż było w nich. Ja was odkupiłem, jednak trucizna szatana pozostaje, ciągle gotowa odżyć, jak niektóre choroby, które nigdy nie unicestwiają się całkowicie we krwi. Oni, dwoje przodków, byli posiadaczami Łaski, nigdy nie zaznali muśnięcia Niełaski. Nieskończony był dar udzielony im przez Boga. O wiele cięższy przez to ich upadek, [który nastąpił] pomimo tego daru.

Symboliczny jest też owoc ofiarowany i zjedzony. Był owocem pewnego doświadczenia chcianego i zrealizowanego za namową szatańską, wbrew przykazaniu Bożemu. Ja nie zakazałem ludziom miłości. Chciałem tylko, by się miłowali bez przebiegłości. Jak Ja ich kochałem Moją świętością, tak i oni mieli kochać się wzajemnie w świętości uczuć, których nie plami żadna pożądliwość.

Nie należy zapominać, że Łaska jest światłem, a ten, który ją posiada, zna to, czego poznanie jest pożyteczne i dobre.

Maryja, która była Pełną łaski, znała wszystko, gdyż Mądrość ją pouczyła – Mądrość, która jest Łaską. I potrafiła postępować w sposób święty. Ewa też znała to, czego poznanie było dla niej dobre. Nic więcej, bo nie potrzeba poznawać tego, co nie jest dobre. Nie wierzyła jednak słowom Boga i nie była wierna swemu przyrzeczeniu posłuszeństwa. Uwierzyła szatanowi, złamała obietnicę. Chciała znać to, co nie jest dobre. Polubiła to bez wyrzutów sumienia. Miłość, którą Ja dałem jako coś świętego, zamieniła w coś zepsutego, poniżonego. Upadły anioł stoczył się do błota i gnoju. A przecież mogła biegać szczęśliwa pośród kwiatów ziemskiego raju. Mogła patrzeć, jak kwitnie w otoczeniu potomstwa, na podobieństwo rośliny, która pokrywa się kwiatami bez pochylania korony do bagna.

Nie bądźcie jak te głupie dzieci, które ukazuję w Ewangelii. Słyszały one śpiew, lecz zatkały sobie uszy; usłyszały granie, a nie tańczyły; kiedy zaś słyszały płacz, chciały się śmiać. Nie bądźcie małostkowi i nie bądźcie oporni. Przyjmujcie, przyjmujcie Światłość bez złośliwości i uporu, bez ironii i niedowiarstwa.

Dość już o tym. Chciałem mówić do was, w tym czasie przygotowania do Paschy, o tym, co było pierwszym ogniwem łańcucha, którym ciągnięto na śmierć Słowo Ojca, Baranka Bożego – na rzeź. [Uczyniłem to,] żeby pozwolić wam zrozumieć, jak powinniście być wdzięczni Temu, który umarł, by wznieść was ponownie do Nieba i pokonać pożądliwość szatana. Chciałem wam o tym mówić, bo dziewięćdziesiąt procent pośród was jest podobnych do Ewy zatrutej przez wyziew i słowo Lucyfera. Nie żyjecie po to, ażeby się kochać wzajemnie, lecz by zaspokoić swe zmysły. Nie żyjecie dla Nieba, lecz dla błota. Nie jesteście już stworzeniami wyposażonymi w duszę i rozum, lecz psami bez duszy i bez rozumu. Zabiliście duszę, a rozum – zdeprawowali. Zaprawdę powiadam wam, dzikie zwierzęta przewyższają was w uczciwości swoich [form] miłości.

27. JÓZEF DOWIADUJE SIĘ, ŻE ELŻBIETA JEST BRZEMIENNA

Napisane 25 marca 1944. A, 2601-2609

Ukazuje mi się domek w Nazarecie, a w nim – Maryja. Maryja jest młodziutka jak wtedy, gdy ukazał się Jej anioł Boży. Już sam ten widok napełnia mi duszę dziewiczym zapachem tego pomieszczenia. Woń anielska trwa jeszcze tam, gdzie anioł poruszył swymi złocistymi skrzydłami. Woń Boża skupiła się cała na Maryi, żeby uczynić Ją Matką, a teraz się z Niej wydobywa.

Jest wieczór. Zapada mrok i ogarnia otoczenie, które jeszcze niedawno było zalane tak wielkim światłem z Nieba. Maryja klęczy przy posłaniu i modli się, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z głową pochyloną ku ziemi. Jest ubrana tak samo, jak w chwili Zwiastowania. Wszystko jest jak wtedy: kwitnąca gałąź w dzbanku, meble w takim samym porządku. Tylko kądziel i wrzeciono stoją w kącie, jedno z pióropuszem przędziwa, drugie – owinięte błyszczącą nicią.

Maryja kończy modlitwę i wstaje. Ma oblicze rozpalone jak od ognia. Uśmiecha się, lecz w Jej lazurowych oczach błyszczą łzy. Bierze lampę oliwną i zapala ją krzemieniem. Patrzy, czy w pokoiku wszystko jest uporządkowane. Poprawia obsunięte nakrycie na łóżku. Dolewa wody do dzbanka z rozkwitłą gałęzią i wystawia go na zewnątrz, na chłód nocy. Potem wraca. Bierze z półki złożoną robótkę i zapaloną lampę. Wychodzi, zamykając drzwi. Robi kilka kroków po otaczającym dom ogródku, potem wchodzi do niedużej izby, w której widziałam pożegnanie Jezusa z Maryją. Rozpoznaję ją, choć teraz brak kilku przedmiotów, które widziałam tam wtedy.

Maryja, zabierając światło, znika w sąsiedniej izbie. Ja zostaję tu, widząc jedynie robótkę położoną na krawędzi stołu. Słyszę lekki krok Maryi, która chodzi tam i z powrotem. Słyszę, jak przelewa wodę, jakby coś myjąc. Potem łamie gałązki. Wsłuchując się w te odgłosy domyślam się, że przygotowuje drewno na opał. Słyszę, jak rozpala ogień.

Potem wraca. Wychodzi do ogródka. Wraca z jabłkami i jarzynami. Jabłka kładzie do metalowego, grawerowanego półmiska na stole. Jest chyba z rytej miedzi. Idzie do kuchni. (To znaczy, myślę, że tam jest kuchnia). Płomień z paleniska rzuca teraz przez otwarte drzwi radosne blaski i sprawia, że cienie tańczą po ciemnych ścianach.

Po jakimś czasie Maryja wraca do pokoju z małym, ciemnym chlebem i z miseczką gorącego mleka. Siada i macza kawałki chleba w mleku. Je powoli. Potem zostawia połowę mleka, wraca do kuchni, skąd przynosi jarzyny. Spożywa je z chlebem, polewając oliwą. Gasi pragnienie mlekiem. Potem bierze jabłko i spożywa je. To posiłek dziecka. Jedząc Maryja rozmyśla i uśmiecha się do jakiejś myśli. Podnosi głowę i wodzi wzrokiem po ścianach, jakby wyjawiając im tajemnicę. Od czasu do czasu poważnieje, staje się niemal smutna. Po chwili jednak uśmiech powraca.

Słychać kołatanie do drzwi. Maryja wstaje i otwiera. Wchodzi Józef. Witają się. Potem Józef siada na stołku przy stole, naprzeciw Maryi.

Jest pięknym mężem w sile wieku. Może mieć najwyżej trzydzieści pięć lat. Ma ciemnokasztanowe włosy i brodę, która okala twarz o regularnych rysach, łagodne, kasztanowe, prawie czarne oczy. Czoło ma wysokie i gładkie, nos – mały, lekko zgięty. Policzki raczej okrągłe, brunatne, ale nie śniade. Ma lekkie rumieńce na policzkach. Nie jest bardzo wysoki, lecz silny i dobrze zbudowany.

Zanim usiadł, zdjął płaszcz. (To pierwszy, jaki widzę tak uszyty u Hebrajczyka). Jest skrojony z klosza i zapięty pod szyją pewnym rodzajem haftki. Ma kaptur. Jest koloru jasnokasztanowego. Wydaje się, że został zrobiony z tkaniny nieprzemakalnej, z surowej wełny. Wygląda jak góralski płaszcz, chroniący przed zmianami pogody. Józef daje Maryi dwa jajka i kiść winogron, nieco przywiędłych, lecz dobrze zachowanych. Potem siada. Z uśmiechem mówi: «Przyniesiono mi je z Kany. Jajka dał mi setnik za naprawę wozu. Miał uszkodzone koło, a jego pracownik jest chory. Są świeże, wziął je prosto z kurnika. Wypij je. To Ci dobrze zrobi.»

«Jutro, Józefie. Dziś już jadłam.»

«Ale winogrona możesz zjeść. Są dobre. Słodkie jak miód. Niosąc je bardzo uważałem, żeby ich nie uszkodzić. Zjedz. Mam więcej. Przyniosę Ci jutro pełny koszyk. Nie mogłem przynieść ich dziś wieczór, bo idę wprost z domu setnika.»

«Więc nie jadłeś jeszcze wieczerzy?»

«Nie, ale to nie ma znaczenia.»

Maryja zaraz wstaje i idzie do kuchni, skąd przynosi mleko, oliwki i ser.

«Nie mam nic więcej – mówi. – Weź jajko.»

Józef nie chce. Jajka są dla Maryi. Z apetytem je chleb z serem, pije mleko, jeszcze letnie. Potem przyjmuje jabłko. Kolacja jest skończona. Maryja sprząta naczynia ze stołu. Józef pomaga Jej i zostaje w kuchni, nawet gdy Ona wychodzi. Słyszę, jak się krząta, ustawia wszystko na swoje miejsce. Podsyca ogień, bo wieczór jest chłodny. Maryja zabiera się do haftowania. Gdy Józef wraca do pokoju, Maryja dziękuje mu i zaczynają rozmawiać. Józef mówi, jak spędził dzień. Opowiada o bratankach. Interesuje się pracą Maryi i kwiatami. Obiecuje przynieść jakieś bardzo piękne kwiaty, przyrzeczone przez setnika.

«To kwiaty, których u nas nie znamy. Przywiózł je z Rzymu. Obiecał mi sadzonki. Teraz gdy księżyc sprzyja, posadzę Ci je. Mają śliczny kolor i pięknie pachną. Widziałem je ubiegłego roku w lecie, bo kwitną w lecie. Będzie Ci pachniało w całym domu. Sprzyja księżyc, więc wezmę te rośliny. To [odpowiedni] czas.»

Maryja uśmiecha się i dziękuje. Cisza. Józef przygląda się jasnej główce Maryi, schylonej nad robótką. To spojrzenie pełne anielskiej miłości. Gdyby anioł miłował niewiastę miłością małżonka, tak by z pewnością na nią patrzył. Maryja – jakby podejmując decyzję – odkłada robótkę na kolana i mówi:

«Józefie, mam ci także coś do powiedzenia. Nigdy nie mam ci nic do powiedzenia, bo wiesz, w jakim odosobnieniu żyję. Lecz dzisiaj mam nowinę. Dowiedziałam się, że nasza krewna Elżbieta, małżonka Zachariasza, oczekuje syna...»

Józef otwiera szeroko oczy i mówi: «W jej wieku?»

«W jej wieku – odpowiada Maryja z uśmiechem. – Wszystko jest możliwe dla Pana. Teraz właśnie chciał dać tę radość naszej krewnej.»

«Skąd o tym wiesz? Czy to pewna wiadomość?»

«Przybył posłaniec. Taki, który nie może kłamać. Chciałabym pójść do Elżbiety, żeby jej pomóc i powiedzieć, jak się z nią cieszę. Gdybyś Mi pozwolił...»

«Maryjo, jesteś moją panią, a ja – Twoim sługą. Wszystko, co robisz, jest dobre. Kiedy chciałabyś wyruszyć?»

«Jak najprędzej. Jednak wyruszę na kilka miesięcy.»

«A ja będę liczył dni, czekając na Ciebie. Jedź spokojnie. Zajmę się domem i ogrodem. Znajdziesz kwiaty takie, jakbyś sama ich doglądała. Tylko... poczekaj trochę. Muszę iść przed Paschą do Jerozolimy, żeby kupić kilka przedmiotów koniecznych do mojej pracy. Jeśli więc poczekasz kilka dni, odprowadzę cię do [Jerozolimy]. Nie dalej, bo muszę szybko wracać. Ale aż tam możemy iść razem. Będę spokojniejszy, jeśli nie będziesz podróżować sama. Przed powrotem zawiadom mnie, a wyjdę Ci naprzeciw.»

«Jesteś taki dobry, Józefie. Niech ci Pan wynagrodzi Swoim błogosławieństwem i niech oddali od ciebie cierpienie. Ciągle Go o to proszę.»

Dwoje dziewiczych małżonków uśmiecha się anielsko do siebie. Przez jakiś czas trwa milczenie. Potem Józef wstaje, wkłada płaszcz, a na głowę – kaptur. Żegna Maryję, która też wstaje, po czym [Józef] wychodzi. Maryja patrzy na wychodzącego i wzdycha z troską. Wznosi oczy ku niebu. Z pewnością modli się. Dokładnie zamyka drzwi, a potem składa robótkę i idzie do kuchni. Gasi lub zakrywa ogień. Sprawdza, czy wszystko jest na miejscu, po czym wychodzi, zabierając lampkę oliwną, i zamyka za Sobą drzwi. Osłaniając ręką drżący na zimnym wietrze płomień, wchodzi do Swojego pokoju i tam jeszcze się modli.

28. «POWIERZ MI ZADANIE USPRAWIEDLIWIENIA CIĘ PRZED MAŁŻONKIEM»

Tego samego dnia. A, 2609-2613

Maryja mówi:

«Droga córko, wiedz, że kiedy ustała ekstaza, która napełniała Mnie niewysłowioną radością, Moje zmysły powróciły na ziemię. Pierwsza myśl – która jak ostry cierń róży przeszyła Mi serce otoczone różami Miłości do Boga, Mojego Małżonka od kilku chwil – była myślą o Józefie.

Miłowałam już tego Mojego świętego i przezornego opiekuna. Odkąd wola Boga, wyrażona w poleceniu Jego Kapłana, uczyniła Mnie małżonką Józefa, poznawałam i doceniałam świętość tego Sprawiedliwego. Połączona z nim poczułam, jak ustaje Moje zagubienie sieroty. Nie tęskniłam też już za utraconym schronieniem w Świątyni. Józef był serdeczny jak utracony ojciec. Czułam się przy nim tak bezpieczna, jak przy Kapłanie. Wszelka niepewność ustąpiła. Nie tylko ustąpiła, ale nawet o niej zapomniałam, tak bardzo się oddaliła od Mojego dziewiczego serca. Zrozumiałam bowiem, że nie muszę się lękać ani obawiać niczego ze strony Józefa. Moje dziewictwo, powierzone Józefowi, było bezpieczniejsze niż dziecko w objęciach matki.

Jakże mu teraz powiedzieć, że stałam się Matką? Szukałam słów, aby mu to wyjawić. Trudne poszukiwania. Nie chciałam się chwalić otrzymanym od Boga darem, a tymczasem w żaden sposób nie umiałam wyjaśnić Mego macierzyństwa bez powiedzenia: “Pan umiłował Mnie najbardziej ze wszystkich niewiast i Mnie, Swoją służebnicę, uczynił Swą Małżonką.” Oszukiwać go, ukrywając Mój stan, także nie chciałam.

Kiedy się modliłam, Duch – którym byłam napełniona – rzekł Mi: “Zachowaj milczenie. Mnie powierz zadanie usprawiedliwienia Cię przed małżonkiem.” Kiedy? Jak? Nie zapytałam o to. Zawsze powierzałam się Bogu, jak kwiat zdaje się na unoszącą go falę. Przedwieczny nigdy nie pozostawił Mnie bez pomocy. Jego ręka aż dotąd Mnie podtrzymywała, chroniła, prowadziła. Będzie więc tak czynił i teraz.

Córko Moja, jakże piękne i pokrzepiające jest zaufanie naszemu Przedwiecznemu, Dobremu Bogu. Bierze nas w ramiona i tuli jak [czyni to] kołyska. Unosi nas jak łódź do świetlanego portu Dobra. Ogrzewa nam serce, pociesza nas, żywi, daje odpoczynek i szczęście, zsyła nam światło i prowadzi. Zawierzenie Bogu jest wszystkim i wszystkiego udziela Bóg temu, kto w Nim pokłada ufność: daje Samego Siebie.

Tego wieczora doprowadziłam Moją dziecięcą ufność do doskonałości. Teraz mogłam to uczynić, gdyż Bóg był we Mnie. Już wcześniej miałam ufność biednego stworzenia, którym byłam i które zawsze jest niczym – nawet jeśli jest Tą tak Bardzo Umiłowaną, Tą Bez Skazy. Teraz jednak miałam Bożą ufność, gdyż Bóg był Moim Bogiem: Moim Małżonkiem i Moim Synem! O, radości! Być Jedno z Bogiem! Nie dla Mojej chwały, lecz by Go miłować w zupełnym zjednoczeniu i móc powiedzieć: “Ty, tylko Ty – który jesteś we Mnie – działaj Swą Boską doskonałością we wszystkim, co czynię.”

Gdyby Mi nie polecił: “Zachowaj milczenie!”, może wtedy ośmieliłabym się powiedzieć Józefowi, z twarzą pochyloną ku ziemi: “Duch Święty Mnie przeniknął i noszę w sobie Zarodek Boga”. On by Mi uwierzył, gdyż Mnie szanował i – jak wszyscy, którzy nigdy nie kłamią – nie mógłby sądzić, że inni uciekają się do kłamstwa. Tak, żeby oszczędzić mu przyszłej boleści, zdołałabym przezwyciężyć odrazę do wychwalania Siebie. Byłam jednak posłuszna Boskiemu poleceniu. Począwszy od tego momentu, przez całe miesiące, czułam pierwszą ranę wykrwawiającą Mi serce.

Pierwszy ból Mego losu Współodkupicielki ofiarowałam Bogu. Znosiłam go, by Mu wynagradzać i ukazać wam wzór życia w podobnych chwilach cierpienia, gdy musicie milczeć z powodu wydarzenia, które ukazuje was w złym świetle osobie miłującej was.

Oddajcie Bogu troskę o wasze dobre imię i o sprawy waszego serca. Zasługujcie przez święte życie na opiekę Boga i bądźcie spokojni. Gdyby nawet wszyscy byli przeciwko wam, On was usprawiedliwi przed osobą, która was kocha, i sprawi, że prawda wyjdzie na jaw.

Teraz odpocznij, córko. I stawaj się coraz bardziej Moją córką.»

29. MARYJA I JÓZEF UDAJĄ SIĘ DO JEROZOLIMY

Napisane 27 marca 1944. A, 2614-2618

Widzę wyjazd do świętej Elżbiety. Właśnie przyszedł po Maryję Józef, prowadząc dwa szare osiołki. Jeden dla siebie, drugi – dla Maryi. Zwierzęta są osiodłane, a jedno z nich ma przy siodle dziwne urządzenie, przeznaczone – o ile dobrze się domyślam – do noszenia bagażu. To rodzaj bagażnika, na którym Józef umieszcza mały drewniany kuferek (dziś powiedzielibyśmy: walizka), który przyniósł, żeby Maryja mogła zabezpieczyć Swe rzeczy przed deszczem. Słyszę, jak Maryja serdecznie dziękuje Józefowi za ten przewidujący dar i układa w nim rzeczy, które miała już przygotowane w tobołku.

Zamykają drzwi i ruszają w drogę. Właśnie świta i widzę, jak na wschodzie różowieją zorze. Nazaret jeszcze śpi. Dwoje porannych podróżnych spotyka tylko pasterza prowadzącego przed sobą owce. Biegną, cisnąc się jedna do drugiej i beczą. Najbardziej beczą jagnięta, głosami przenikliwymi i czystymi. Usiłują possać jeszcze mleka, lecz matki spieszą na pastwisko i mocnym beczeniem przynaglają je do marszu.

Maryja przygląda się im z uśmiechem. Gdy trzeba się zatrzymać, żeby przepuścić stado, pochyla się w siodle, żeby pogłaskać miłe, ocierające się o osiołka zwierzęta. Zbliża się pasterz z nowo narodzonym jagnięciem w ramionach. Zatrzymuje się, by pozdrowić podróżnych. Maryja śmiejąc się głaszcze różowy pyszczek rozpaczliwie beczącego maleństwa i mówi:

«Szuka mamy. Tu jest mama. Nie opuściła cię, nie, maleńki.»

Istotnie mama - owca ociera się o pasterza, usiłując wspiąć się i polizać pyszczek swego noworodka. Stado przechodzi z odgłosem przypominającym szum deszczu padającego na liście. Pozostawia za sobą tuman wzniesiony przez małe, biegnące kopytka i cały haft śladów na ziemi drogi.

Józef i Maryja ruszają dalej. Józef ma swój płaszcz, a Maryja jest owinięta czymś w rodzaju pasiastej chusty, bo ranek jest bardzo chłodny. Teraz jadą przez pola, obok siebie. Rzadko rozmawiają. Józef rozmyśla o swoich sprawach, a Maryja zatapia się we własnych myślach i jest bardzo skupiona. Uśmiecha się do nich i darzy uśmiechem wszystko, kiedy – wyrywając się z zamyślenia – rozgląda się po okolicy. Czasami zerka na Józefa i cień poważnego smutku przysłania Jej oblicze. Potem uśmiech powraca, nawet wtedy, gdy patrzy na opiekuńczego małżonka, który mówi mało, a jeśli się odzywa to tylko po to, żeby zapytać, czy jest Jej wygodnie i czy czegoś nie potrzebuje.

Teraz na drogach pełno jest ludzi, szczególnie w osadach lub w ich sąsiedztwie. Tych dwoje nie interesuje się jednak spotkanymi. Jadą na osiołkach, drepczących z donośnym dźwięczeniem dzwonków. Raz tylko zatrzymują się w cieniu zagajnika, by zjeść trochę chleba z oliwkami i napić się wody ze źródła, które wypływa z małej groty. Następnie [zatrzymują się raz jeszcze], ażeby się schronić przed gwałtownym deszczem, który nagle spada z bardzo ciemnej chmury.

Stanęli pod osłoną góry, pod występem skalnym, który chroni ich przed najsilniejszym deszczem. Józef koniecznie chce, żeby Maryja założyła jego płaszcz z nieprzemakalnej wełny, po którym woda spływa bez wsiąkania. Maryja musi ustąpić naleganiom małżonka, który – dla uspokojenia Jej i żeby się zabezpieczyć – zarzuca na głowę i plecy małą szarą derkę, którą miał przy siodle. Z pewnością jest to okrycie dla osła. Teraz Maryja przypomina braciszka zakonnego, bo kaptur otacza Jej głowę, a zapięty pod szyją brązowy płaszcz całkowicie Ją okrywa.

Ulewa ustaje, ale zamienia się w drobną, dokuczliwą mżawkę. Ruszają dalej. Jadą teraz po drodze całej zabłoconej. Jest jednak wiosna i niebawem powraca słońce, aby umilić podróż. Dwa osiołki raźniej podążają drogą.

W tym momencie widzenie znika i nie dostrzegam niczego więcej.

30. Z JEROZOLIMY DO DOMU ZACHARIASZA

Napisane 28 marca 1944. A, 2618-2624

Jesteśmy w Jerozolimie. Rozpoznaję już miasto, jego ulice i bramy. Małżonkowie udają się najpierw do Świątyni. Poznaję stajnię, którą widziałam, gdy Józef zostawiał w niej osła w dniu przyniesienia Jezusa do Świątyni. I teraz także zostawia tu oba osły, zaopatrzywszy je przedtem. Potem idzie z Maryją oddać cześć Panu.

Następnie wracają. Maryja z Józefem idzie do domu jakiejś osoby, chyba znajomej. Tam spożywają posiłek. Maryja zostaje i wypoczywa aż do chwili, gdy Józef powraca w towarzystwie jakiegoś staruszka [i mówi:]

«Ten człowiek jedzie tą samą drogą. Tylko trochę będziesz musiała podróżować samotnie do krewnych. Zaufaj mu, znam go.»

Odbierają osły i Józef towarzyszy Maryi aż do bramy miasta. (Nie jest to brama, przez którą wjechali). Żegnają się tam i Maryja zostaje sama ze staruszkiem. Ten, w przeciwieństwie do cichego Józefa, mówi bez ustanku i interesuje się tysiącem spraw. Maryja cierpliwie odpowiada.

Ma teraz przed Sobą na siodle mały kuferek, wieziony przedtem przez osła Józefa. Nie ma na Sobie płaszcza. Nie ma też pasiastej chusty, która leży zwinięta na kuferku. Wygląda ślicznie w ciemnoniebieskiej szacie i w osłaniającym Ją przed słońcem białym welonie. Jakże jest piękna!

Starzec musi być trochę głuchy, bo Maryja, która zwykle mówi cicho, teraz rozmawia bardzo głośno, żeby Ją usłyszał. Zmęczył się już. Wyczerpawszy swój repertuar pytań i opowieści, drzemie w siodle i pozwala się prowadzić osłu, który dobrze zna drogę.

Maryja korzysta z jego wypoczynku i zatapia się w Swoich myślach i modlitwie. Ściszonym głosem śpiewa pieśń, która z pewnością jest modlitwą. Spogląda na lazurowe niebo i trzyma ręce na kolanach. Jej twarz, rozpromieniona i szczęśliwa, wyraża wewnętrzne wzruszenie.

Nie widzę niczego więcej. Także i teraz, kiedy widzenie przerwało się, pozostaję – podobnie jak wczoraj – w towarzystwie Mamy. Jest tuż obok mnie. Widzę Ją wewnętrznie tak wyraźnie, że mogę dokładnie opisać blady róż łagodnie zarysowanych, nieco okrągłych, lecz ładnych policzków; żywą czerwień małych ust i słodki blask Jej lazurowych oczu, a także ciemny blond rzęs. Mogę opisać rozdzielone przedziałkiem pośrodku głowy włosy, które opadają po obu stronach w trzech miękkich zwojach i zakrywają do połowy różowe uszy, a potem kryją swe jasne złoto pod welonem osłaniającym głowę. Widzę Ją też z połą płaszcza na głowie, w sukni z rajskiego jedwabiu. Płaszcz jest tak lekki, jak welon, ale nieprzejrzysty, z takiego materiału, jak suknia. Suknia jest ściągnięta przy samej szyi jakby tulejką. Wychodzi z niej sznurek, którego końce formują węzły. W pasie zaś jest związana trochę grubszym, również białym, jedwabnym sznurem, zakończonym pomponami. Mogę nawet policzyć, że zmarszczenia przy szyi i w talii tworzą siedem okrągłych i miękkich fałd. Są one jedyną ozdobą tego niezwykle skromnego stroju. Z całego wyglądu Maryi, z Jej tak delikatnych i harmonijnych kształtów promieniuje nieskalana czystość, która czyni Ją na sposób anielski – Niewiastą.

Im dłużej na Nią patrzę, tym bardziej boleję na myśl, ile musiała wycierpieć. Zastanawiam się, jak można było nie mieć litości dla Niej, tak łagodnej i tak miłej, tak delikatnej nawet w wyglądzie zewnętrznym. Patrzę na Nią i znowu słyszę wszystkie wrzaski na Kalwarii, skierowane także przeciwko Niej. Słyszę drwiny i żarty, wszelkie przekleństwa rzucane na Nią – Matkę Skazańca. Widzę Ją teraz piękną i spokojną. Jednak obecny Jej wygląd nie zaciera we mnie wspomnienia Jej tragicznego widoku z czasu agonii i Jej zbolałej twarzy w domu w Jerozolimie, po śmierci Jezusa. Chciałabym pogłaskać Ją i pocałować Jej delikatne różowe policzki, żeby pocałunkami zatrzeć w Niej wspomnienie łez, które są z pewnością w Niej, tak jak są i we mnie.

Trudno zrozumieć, jakim pokojem napełnia mnie Jej bliskość. Sądzę, że zobaczenie Jej w chwili naszej śmierci, będzie słodsze od najszczęśliwszej godziny życia. W chwilach, kiedy Jej nie widziałam całej dla mnie, cierpiałam z powodu Jej nieobecności, jak cierpi się z powodu nieobecności mamy. Teraz doznaję niewymownej radości, która towarzyszyła mi w grudniu i na początku stycznia. Jestem szczęśliwa, cały czas szczęśliwa. Fakt jednak, że widziałam już udrękę Męki, przesłonił całą moją szczęśliwość zasłoną bólu. Bardzo trudno wyrazić słowami, w zrozumiały sposób to, co odczułam, i to, co przeżyłam od 11 lutego, od tego wieczora kiedy ujrzałam cierpienia Jezusa doznane w czasie Jego Męki. Widok ten zmienił mnie radykalnie. Czy umrę dziś, czy za sto lat, widok ten pozostanie mi w pamięci, tak samo intensywny i przejmujący. Przedtem rozmyślałam o cierpieniach Chrystusa, teraz je przeżyłam. Dlatego wystarczy jedno słowo, rzut oka na jakiś obraz, żebym znowu odczuła to, co wycierpiałam tamtego wieczora. Wystarczy to wszystko, żebym ponownie przejęła się grozą męczarni Jezusa i dręczyła się tym, co On wycierpiał w opuszczeniu. Nawet jeśli [żaden przedmiot ani słowo] mi tego nie przypomina, wspomnienie dręczy mi serce. Maryja zaczyna mówić, więc milknę.

31. «NIE POZBAWIAJCIE SIĘ NIGDY OBRONY, JAKĄ STANOWI MODLITWA»

Tego samego dnia. A, 2624-2627

Maryja mówi:

«Niewiele ci powiem, jesteś bowiem bardzo udręczona, biedna córko. Chcę tylko zwrócić uwagę – twoją i tych, którzy czytają – na stały zwyczaj Józefa i Mój stawiania na pierwszym miejscu modlitwy. Zmęczenie, pośpiech, kłopoty, zajęcia nie przeszkadzały modlitwie, a nawet pomagały jej. Modlitwa była zawsze królową naszych zajęć; naszym wypoczynkiem, naszym światłem, naszą nadzieją. Była pociechą w smutnych godzinach, a w chwilach szczęścia – pieśnią. Była stałą przyjaciółką naszych dusz – tą, która odrywała nas od ziemi, od wygnania i wznosiła w górę do Nieba: do Ojczyzny.

Nie tylko Ja – która już nosiłam Boga w Sobie i wystarczyło Mi spojrzeć na Moje łono, żeby wielbić Świętego Świętych – ale i Józef podczas modlitwy czuł się zjednoczony z Bogiem. Nasze modlitwy były prawdziwą adoracją całego naszego bytu, który jednoczył się z Bogiem w czasie uwielbiania Go i trwania w Jego objęciach.

Popatrzcie, nawet Ja, która nosiłam w Sobie Przedwiecznego, nie czułam się zwolniona od wyrażania pełnego szacunku Świątyni. Nawet najwyższa świętość nie uwalnia od poczucia nicości wobec Boga i od korzenia się w tym odczuciu własnej nicości. On dopuszcza to w tym celu, byśmy mogli bezustannie oddawać cześć Jego Chwale.

Jesteście słabi, biedni, niedoskonali? Przywołujcie świętość Pana: “Święty, Święty, Święty!”. W waszej nędzy wzywajcie [miłosierdzia] Tego błogosławionego Świętego. On przyjdzie, aby przelać na was Swoją świętość. Jesteście święci i bogaci w zasługi w Jego oczach? Również przywołujcie świętość Pana. Ona, nieskończona, coraz bardziej będzie pomnażać waszą świętość. Aniołowie – byty wyższe, bez słabości ludzkiej natury – ani na chwilę nie przestają śpiewać: “Sanctus!”, a ich nadprzyrodzone piękno wzrasta przy każdym wezwaniu świętości naszego Boga. Naśladujcie aniołów.

Nie pozbawiajcie się nigdy obrony, jaką daje modlitwa. O nią łamią się ostrza broni szatana, złość świata, żądze ciała i pycha umysłu. Nigdy nie odkładajcie tej broni, przed którą otwiera się Niebo i spływają zeń łaski i błogosławieństwa. Ziemia potrzebuje obmycia modlitwą, dla oczyszczenia się z grzechów, które sprowadzają na nią kary Boże. A ponieważ mało jest modlących się, ci nieliczni muszą [tak bardzo] się modlić, jakby było ich wielu. Powinni więc oni pomnażać swoje żywe modlitwy, aby stanowiły sumę konieczną do uzyskania łaski. Modlitwy wtedy są żywe, gdy są przesycone prawdziwą miłością i ofiarą.

Dobrze, córko, że oprócz swoich cierpień odczuwasz cierpienie Moje i Mojego Jezusa. To miłe Bogu i zasługujące. Twoja współczująca miłość jest Mi bardzo droga. Chcesz Mnie pocałować? Ucałuj rany Mojego Syna. Niech twoja miłość będzie dla nich balsamem. Odczuwałam w Moim duchu przenikliwy ból biczy i cierni, cierpienie z powodu gwoździ i krzyża. Tak samo odczuwam też, w Moim duchu, wszystkie pieszczoty dane Memu Jezusowi. Znaczą one tyle, ile Mnie dane pocałunki. A potem przyjdź. Jestem Królową Nieba, lecz zawsze jestem Mamą...» Jestem szczęśliwa.

32. PRZYBYCIE DO DOMU ZACHARIASZA

(por. Łk 1,39-55)

Napisane 1 kwietnia 1944. A, 2627-2640

Jestem w górzystej krainie. Nie są to ani wysokie góry, ani pagórki. Widać tu, jak w prawdziwych górach, zarówno szczyty, jak i wąwozy – takie, jakie można zobaczyć w naszych Apeninach toskańsko-umbryjskich. Roślinność jest bujna i piękna. Obfitość świeżej wody utrzymuje zieloność łąk, powiększa obfitość zbiorów w otaczających niemal wszystkie wiejskie zabudowania sadach, pełnych jabłoni, figowców i winorośli. Z pewnością pora jest wiosenna, gdyż winogrona są już tak duże jak owoce wyki, a na jabłoniach zawiązały się już pączki kwiatów, które wydają się teraz zielone. Na wyższych gałęziach drzew figowych widać już dobrze uformowane owoce. Łąki wyglądają jak miękki kobierzec o tysiącu barw. Pasą się na nich lub wypoczywają owce: białe plamy na szmaragdowej trawie.

Maryja siedzi na osiołku, który pnie się po dosyć dobrej drodze. Wydaje się, że to główna droga. Osiołek wspina się, gdyż dość regularnie z wyglądu zabudowana osada znajduje się wyżej. Mój wewnętrzny informator mówi mi: “To miejsce to Hebron.” Mówił mi ojciec o górze, ale nie znam się na tym. Nie wiem, czy “Hebron” określa cały obszar górski albo też osada nazywa się “Hebron”. Mówię tak, jak słyszę.

Oto Maryja wjeżdża do osady. Jest akurat wieczór. Niewiasty stojące na progach domów patrzą na nieznajomą i rozmawiają. Śledzą wzrokiem Maryję. Pozostawiają Ją jednak w spokoju, widząc, że zatrzymuje się przed jednym z najładniejszych domów, który znajduje się w środku osady. Przed domem jest ogród. Za nim ciągnie się dobrze utrzymany sad. Przechodzi on w rozległą łąkę, która – zgodnie z ukształtowaniem terenu – to się wznosi, to znów opada. Za łąką jest wysoki las. Co znajduje się dalej, tego nie wiem. Wszystko otacza żywopłot z dzikich jeżyn lub z dzikiej róży. Nie umiem tego dobrze określić, bo zarówno liście, jak i kwiaty tych krzewów są do siebie bardzo podobne. Gdy więc owoce nie są jeszcze uformowane, można je łatwo pomylić. Z przodu, od strony wychodzącej na osadę, dom otacza niski biały murek. Wspinają się na niego róże, całe w pąkach, lecz na razie bez kwiatów. Pośrodku znajduje się zamknięta żelazna brama. Można się domyślać, że dom należy do miejscowej osobistości albo do jakiegoś zamożniejszego mieszkańca. Wszystko tu wskazuje jeśli nie na bogactwo, to przynajmniej na dostatek. Panuje tu wielki porządek.

Maryja zsiada z osła i zbliża się do bramy. Zagląda przez kraty. Nie widzi nikogo. Usiłuje więc dać znać o Sobie. Jakaś babina, która – widocznie ciekawsza niż inne – szła za Nią, pokazuje Jej dziwaczne urządzenie służące za kołatkę. Są to dwa kawałki metalu umieszczone na czymś w rodzaju dźwigni. Kiedy porusza się tą dźwignią, uderzają o siebie i wydają dźwięk podobny do dzwonu lub gongu.

Maryja pociąga, lecz czyni to tak delikatnie, że urządzenie ledwie dźwięczy i nikt tego nie słyszy. Wtedy niewiasta – staruszka będąca samym nosem i brodą, z językiem pośrodku, który starczy za dziesięć – uczepiwszy się sznura, ciągnie, ciągnie, ciągnie... Dźwięk, który zbudziłby umarłego.

«To tak się robi, Pani. Inaczej nie usłyszą. Elżbieta jest stara, wiesz... i Zachariasz stary... a teraz – prócz tego, że głuchy – jest i niemy. Oboje służący też są starzy, wiesz? Czyś tu nigdy nie była? Znasz Zachariasza? Czy...»

Nadchodzi starszy, utykający człowiek. Uwalnia on Maryję od potoku pytań i wyjaśnień. To zapewne ogrodnik lub ktoś pracujący na roli, bo trzyma motykę w ręku, a za pasem ma nóż ogrodniczy. Otwiera bramę i Maryja wślizguje się, dziękując kobiecinie, lecz... ach, zostawia ją bez odpowiedzi. Co za rozczarowanie dla ciekawskiej! Zaraz po wejściu Maryja mówi:

«Jestem Maryja, córka Joachima i Anny z Nazaretu, kuzynka waszej pani.»

Stary sługa wita Maryję z ukłonem i woła: «Sara! Sara!»

Potem znów otwiera wrota, żeby wprowadzić pozostawionego tam osła, bo Maryja, chcąc się uwolnić od natrętnej kobiety, prześliznęła się szybko przez uchyloną bramę, którą ogrodnik zręcznie zamknął tuż przed nosem gaduły. Wprowadziwszy osła, mówi:

«Och! Wielkie szczęście i wielkie nieszczęście w tym domu! Niebiosa dały syna bezpłodnej, niech będzie błogosławiony Najwyższy! Lecz siedem miesięcy temu Zachariasz powrócił z Jerozolimy do domu niemy. Porozumiewa się na migi lub pisze. Wiedziałaś może o tym? Moja pani bardzo pragnęła Cię ujrzeć, pośród tych radości i zgryzot! Kiedy rozmawiała z Sarą, zawsze mówiła o Tobie: “Żebym chociaż miała przy sobie moją małą Maryję! Gdyby jeszcze była w Świątyni, posłałabym Zachariasza, żeby Ją tu sprowadził! Lecz Pan chciał, żeby teraz była małżonką Józefa z Nazaretu. Ona jedna mogłaby mnie pocieszyć w tym bólu i pomóc mi modlić się do Boga, bo Ona jest taka dobra. W Świątyni wszyscy Ją opłakują. Gdy pojechałam z Zachariaszem na ostatnie Święto do Jerozolimy – aby podziękować Bogu, że dał mi syna – słyszałam, jak Jej nauczycielki mówiły: “Zdaje się, że w Świątyni nie ma już cherubinów Chwały, odkąd głos Maryi nie rozbrzmiewa już w jej murach.” Sara! Sara! Moja żona jest trochę głucha. Ale chodź, chodź, sam Cię zaprowadzę.»

Zamiast Sary, pojawia się na szczycie schodów – które znajdują się na bocznej ścianie domu – mocno podstarzała niewiasta, z pomarszczoną twarzą i bardzo szpakowatymi włosami. Musiały być niegdyś czarne, co widać po bardzo ciemnych brwiach i rzęsach oraz po ciemnej karnacji. Dziwnie kontrastuje z jej oczywistą starością wydatnie ujawniająca się ciąża, zauważalna mimo luźnych i szerokich szat. Elżbieta poznaje Maryję. Wznosi obie ręce ku niebu [i woła]: «Och!»

Zaskoczona i radosna śpieszy, na ile może, na spotkanie Maryi. Także Maryja – zwykle powściągliwa w ruchach – biegnie teraz zwinnie jak jelonek. Dobiega do podnóża schodów w tym samym czasie co Elżbieta i z wielką serdecznością obejmuje kuzynkę, która płacze z radości z powodu przybycia Maryi.

Przez chwilę pozostają tak objęte, potem Elżbieta odsuwa się:

«Ach!» – [w jej okrzyku] miesza się radość z cierpieniem. Kładzie rękę na wydatnym brzuchu. Opuszcza głowę, mieniąc się na twarzy. Maryja i służący wyciągają ręce, żeby ją podtrzymać, bo chwieje się, jakby źle się poczuła. Elżbieta pozostaje przez chwilę jakby w oderwaniu od świata. Potem zaś unosi głowę, ukazując rozpromienione i jakby odmłodzone oblicze. Patrzy na Maryję z uśmiechem i czcią, jakby ujrzała anioła. Potem schyla się w głębokim ukłonie, mówiąc:

«Błogosławiona jesteś między wszystkimi niewiastami! Błogosławiony Owoc Twojego łona! (Wymawia te dwa zdania, wyraźnie oddzielając je od siebie). Czym zasłużyłam sobie, żeby przyszła do mnie, Twej służebnicy, Matka Pana mego? Oto na dźwięk Twego głosu podskoczyło, jakby z radości, dziecko w moim łonie, a gdy Cię objęłam, Duch Pański oznajmił mi w sercu najwyższe prawdy. Błogosławiona jesteś, bo uwierzyłaś, że dla Boga jest możliwe nawet to, co ludzkiemu umysłowi wydaje się niemożliwe! Błogosławiona jesteś, bo dzięki Twej wierze wypełnisz rzeczy przepowiedziane Ci przez Pana i ujawnione Prorokom na ten czas! Błogosławiona jesteś z powodu Zbawienia, które rodzisz dla potomstwa Jakuba! Błogosławiona jesteś, bo przyniosłaś Świętość mojemu synowi. On to czuje i podskakuje jak wesołe koźlątko, radując się w moim łonie. Odczuwa, że jest uwolniony od ciężaru grzechu i powołany do tego, aby być Poprzednikiem, uświęconym przed Odkupieniem [dokonanym] przez Świętego, który wzrasta w Tobie!»

Dwie łzy spływają z rozradowanych oczu Maryi i toczą się jak perły ku uśmiechniętym ustom. Wznosi twarz i ramiona ku niebu – gestem tak często widocznym później u Jezusa – i woła: “Wielbi dusza Moja Pana...” (por. Łk 1,46-56). Kontynuuje kantyk w formie, w jakiej został nam przekazany. Na końcu, przy słowach: “Wspomógł Izraela, Swego sługę...” krzyżuje ręce na piersi, klęka i – pochylając się mocno do ziemi – wielbi Boga.

Sługa odszedł dyskretnie, gdy tylko zauważył, że Elżbieta czuje się dobrze i ponadto zwierza się Maryi. Teraz wraca, prowadząc z sadu postawnego, siwego starca z białymi włosami i brodą, który już z dala wita Maryję: gestykulując i wydając gardłowe dźwięki.

«Zachariasz nadchodzi – mówi Elżbieta, dotykając ramienia zatopionej w modlitwie Dziewicy. – Mój Zachariasz jest niemy. Bóg ukarał go, bo nie uwierzył. Później Ci opowiem. Teraz ufam w Boże przebaczenie, kiedy Ty przybyłaś... Ty, pełna Łaski.»

Maryja wstaje i idzie na spotkanie Zachariasza, kłaniając mu się do samej ziemi. Całuje kraj białej szaty, okrywającej go do stóp, bardzo obszernej i przewiązanej szerokim haftowanym pasem. Zachariasz wita Maryję gestem i wyraża radość. Razem wracają do Elżbiety i wchodzą do wielkiego, bardzo ładnie urządzonego pokoju. Sadzają Maryję i częstują kubkiem świeżo udojonego, spienionego jeszcze mleka. Podają też małe podpłomyki.

Elżbieta wydaje polecenia służącej, która ukazała się wreszcie z umączonymi rękami i z włosami jeszcze bielszymi niż w rzeczywistości, tak są posypane mąką. Widocznie została oderwana od wyrabiania chleba. Elżbieta zwraca się też z poleceniem do sługi, którego nazywa Samuelem, żeby zaniósł kuferek Maryi do wskazanego przez nią pokoju. Spełnia wszystkie, należne gościowi obowiązki pani domu.

Maryja odpowiada na wszystkie pytania, które Zachariasz pisze rylcem na woskowej tabliczce. Wnioskuję z Jej odpowiedzi, że pyta o Józefa i o to, jak Ona się czuje jako jego małżonka. Przypuszczam też, że Zachariasz nie otrzymał nadprzyrodzonego światła o stanie Maryi ani o Jej godności Matki Mesjasza. Elżbieta podchodzi do małżonka i kładzie mu czule, w niewinnej pieszczocie, rękę na ramieniu, mówiąc:

«Maryja też jest matką. Ciesz się Jej szczęściem.»

Niczego więcej jednak nie dodaje. Spogląda na Maryję. Maryja patrzy na nią, lecz nie zachęca jej wzrokiem do dalszych wynurzeń, więc [Elżbieta] milczy.

Słodka, najsłodsza wizja! Zaciera we mnie okropne wrażenie, jakiego doznałam oglądając samobójstwo Judasza. Wczoraj wieczorem, przed zaśnięciem, widziałam Maryję płaczącą, pochyloną przy kamieniu namaszczenia nad martwym Ciałem Odkupiciela. Stała po prawej stronie, zwrócona plecami do wejścia groty służącej za grób. Światło pochodni oświetlało Jej oblicze. Widziałam tę biedną twarz, zniszczoną cierpieniem i zalaną łzami. Podnosiła rękę Jezusa, głaskała i ogrzewała ją na Swoich policzkach, całując palce. Rozciągała, jeden po drugim, te biedne, już nieruchome palce... Potem głaskała twarz, schylała się, by całować otwarte usta, przymknięte oczy i poranione czoło. Rany na umęczonym Ciele Jezusa, w rdzawym świetle pochodni, stawały się jeszcze wyraźniejsze i dokładniej widać było okrucieństwo zadanych udręk i to, że naprawdę umarł.

Rozważałam to tak długo, jak długo mój umysł był ożywiony. Potem obudziłam się z półsnu i modliłam się, następnie zaś ułożyłam się w pozycji do spania. Wtedy właśnie zaczęło się niżej opisane widzenie. Mama powiedziała mi: «Nie ruszaj się. Tylko patrz. Jutro to zapiszesz». Potem zobaczyłam wszystko ponownie, we śnie. Obudziwszy się o 6.30, zobaczyłam jeszcze raz to, co już widziałam wczoraj i we śnie. W trakcie oglądania pisałam. Potem przyszedł ojciec i mogłam zapytać, czy mam to wszystko zapisać. Są to krótkie, nie powiązane ze sobą obrazy z pobytu Maryi w domu Zachariasza (2.04.1944).

33. MARYJA WYJAWIA IMIĘ ELŻBIECIE

Napisane 2 kwietnia 1944. A, 2640-2649

Jest ranek. Widzę Maryję, jak siedzi w pokoju na parterze i szyje. Elżbieta chodzi tu i tam, zajęta sprawami domowymi. Przechodząc [obok Maryi], za każdym razem głaszcze Jej jasną głowę, odcinającą się jasnością od raczej ciemnych ścian. Maryja siedzi tam, gdzie przez otwarte na ogród drzwi wpada promień słońca.

Elżbieta schyla się, żeby popatrzeć na robótkę Maryi – to haft, który miała już w Nazarecie – i chwali jej piękno.

«Muszę jeszcze uprząść len» – mówi Maryja.

«Dla Twego Dziecka?»

«Nie. Miałam go już przedtem, kiedy jeszcze nie myślałam...» – Maryja nie kończy rozpoczętego zdania, wiem jednak, co chce powiedzieć: “...kiedy nie myślałam jeszcze, że będę Matką Boga.”

«Teraz jednak powinnaś zużyć len dla Niego. Jest piękny? Cieniutki? Wiesz, że dzieci potrzebują bardzo delikatnej bielizny.»

«Wiem.»

«Ja też zaczęłam przygotowywać... Późno, bo chciałam się upewnić, czy nie zwiódł mnie Zły. Chociaż... odczuwałam w sobie taką radość, że nie mogła ona pochodzić od szatana. Potem... tak cierpiałam. Jestem za stara, Maryjo, by się znajdować w tym stanie. Bardzo cierpiałam. Ty nie cierpisz...»

«Nie. Nie czułam się nigdy lepiej.»

«O, tak! Ty... w Tobie nie ma skazy [pierworodnej], skoro Bóg wybrał Cię na Matkę. Nie podlegasz cierpieniom Ewy. Święty jest Ten, którego nosisz.»

«Wydaje Mi się, że zamiast brzemienia mam uskrzydlone serce, tak jakbym nosiła w Sobie wszystkie kwiaty, wszystkie śpiewające wiosną ptaki, cały miód i całe słońce... O! Jestem szczęśliwa!»

«Błogosławiona! Ja też, odkąd Cię ujrzałam, nie czuję już brzemienia, zmęczenia ani bólu. Czuję się odrodzona, młoda, jakby wyzwolona z ograniczeń mojego niewieściego ciała. Moje dziecię, które podskoczyło radośnie na dźwięk Twojego głosu, trwa teraz spokojnie w swej radości. Wydaje mi się, że mam je w sobie jak w żywej kołysce. Widzę je, jak śpi syte i szczęśliwe, oddychające jak szczęśliwy ptaszek pod skrzydłami mamy... Zabiorę się teraz do pracy. Już mi nie jest ciężko. Tylko nie widzę dobrze, ale...»

«Zostaw to, Elżbieto! Pomyślę o tym, żeby uprząść i utkać wszystko dla ciebie i dziecka. Nie sprawi Mi to trudności i dobrze widzę.»

«Powinnaś pomyśleć o Twoim...»

«O, wystarczy czasu!... Najpierw zadbam o ciebie, bo wcześniej urodzisz maleństwo, a potem pomyślę o Moim Jezusie.»

Trudno wyrazić słodycz wyglądu i głosu Maryi, wypowiadającej to Imię. Łzy szczęścia napływają Jej do oczu i śmieje się, spoglądając w lazurowe i promienne niebo. Opisanie tego przewyższa wszelkie ludzkie możliwości. Samo wymówienie tylko imienia “Jezus” wydaje się wprowadzać Maryję w ekstazę. Elżbieta mówi:

«Jakie piękne imię! Imię Syna Bożego, naszego Zbawiciela!»

Maryja bardzo smutnieje. Ujmuje dłonie, które kuzynka trzymała skrzyżowane na swym wydatnym łonie, i mówi:

«O, Elżbieto! Gdy przybyłam, napełnił cię Duch Boży i mówiłaś w prorockiej mowie o tym, czego świat nie zna. Powiedz Mi, co będzie musiało zrobić Moje Dziecko dla zbawienia świata? Prorocy... O, Prorocy, którzy mówią o Zbawicielu... Izajasz... Pamiętasz, [co mówi] Izajasz? “To [będzie] Mąż boleści. W Jego ranach jest nasze zdrowie. Został przeszyty i zraniony z powodu naszych zbrodni... Pan chce Go zmiażdżyć cierpieniem... Po skazaniu został wywyższony...” O jakim wywyższeniu mówi? Nazywają Go Barankiem i myślę... myślę o baranku Paschalnym, o mojżeszowym baranku... i kojarzę go z [miedzianym] wężem, którego Mojżesz umieścił wysoko na krzyżu. Elżbieto!... Elżbieto!... Co zrobią Mojemu Dziecku? Co będzie musiał wycierpieć, aby zbawić świat?» – Maryja płacze. Elżbieta pociesza Ją:

«Nie płacz, Maryjo! To Twój Syn, lecz jest także Synem Boga. Bóg zadba o Swego Syna i o Ciebie, Jego Matkę. A chociaż liczni będą wobec Niego okrutni, wielu będzie Go miłować. Wielu! Przez całe wieki. Cały świat będzie zwracał się do Twego Syna i będzie błogosławił wraz z Nim Ciebie. Ciebie: Źródło, z którego wytryska Odkupienie. Los Twego Syna! Będzie wywyższony na Króla całego stworzenia. Myśl o tym, Maryjo! Król, bo odkupi całe stworzenie... i jako Odkupiciel stanie się Królem powszechnym. Będzie też miłowany na ziemi przez wieki.

[por. Łk 1,11n] Mój syn poprzedzi Twojego Syna i będzie Go miłował. Anioł powiedział to Zachariaszowi. On mi to napisał... Ach! Co za ból patrzeć na mojego niemego Zachariasza! Ufam jednak, że gdy narodzi się dziecię, jego ojciec zostanie uwolniony od tej kary. Módl się Ty, która jesteś Tronem Mocy Bożej i Przyczyną radości dla świata. Jak umiem, składam Bogu w ofierze moje dziecko dla wyjednania [tej łaski]. Ono należy do Niego. Mnie, Swej służebnicy, On tylko je pożyczył, żebym nacieszyła się radością, że zostałam nazwana “matką”. Jest to świadectwo o tym, co Bóg dla mnie uczynił. Chcę, żeby nazywał się “Jan”, bo czyż nie jest łaską ten mój maleńki? I czy to nie Bóg mi go ofiarował?»

«Bóg, jestem przekonana, okaże ci łaskawość. Będę się modliła... z tobą.»

«Jaki to ból dla mnie, że nie umie mówić!... – Elżbieta płacze. – Kiedy pisze, bo nie potrafi mi nic powiedzieć, wydaje mi się, że góry i morza oddzielają ode mnie mojego Zachariasza. Po tylu latach słodkich słów jego usta teraz wciąż milczą. A zwłaszcza teraz byłoby tak miło porozmawiać o tym, który ma się urodzić. Powstrzymuję się jednak od rozmowy, żeby nie patrzeć, jak się męczy, by dać mi odpowiedź gestami. Tyle już płakałam! Tak bardzo pragnęłam Twego [przybycia]! Mieszkańcy patrzą, plotkują, krytykują... Taki jest świat. Tymczasem, zarówno w trosce jak i w radości, chciałoby się zrozumienia, a nie krytyki. Teraz życie wydaje mi się lepsze. Odczuwam radość, odkąd jesteś ze mną. Czuję, że czas mojego doświadczenia przeminie i że wkrótce będę całkiem szczęśliwa. Będzie tak, prawda? Godzę się na wszystko, byle tylko Pan przebaczył mojemu małżonkowi! Usłyszeć jeszcze, że modli się jak przedtem!»

Maryja głaszcze Elżbietę i pociesza. Dla odwrócenia jej uwagi namawia Ją na mały spacer po nasłonecznionym ogrodzie. Idą poprzez dobrze utrzymany tunel z winnej latorośli, ciągnący się aż do małej, prostej wieżyczki. W jej zagłębieniach gnieżdżą się gołębie. Maryja, śmiejąc się, rzuca im ziarno. Gołębie siadają na Niej, gruchają i zakreślają wokół Niej barwne kółka. Sadowią się na Jej głowie, na ramionach, na rękach, wyciągając różowe dzioby po ziarno trzymane we wnętrzu dłoni. Całują z wdziękiem Jej różowe usta Dziewicy, stukając dzióbkami o błyszczące w promieniach słońca zęby. Maryja wyjmuje z woreczka jasne ziarno i śmieje się, otoczona zachłanną gromadką.

«Jakże one Cię kochają! – mówi Elżbieta – Dopiero od kilku dni jesteś z nami, a lubią Cię bardziej niż mnie, choć zawsze się nimi zajmowałam.»

Potem spacerują dalej i dochodzą do znajdującej się w głębi sadu zagrody, gdzie zamknięto około dwudziestu kóz z małymi.

«Wróciłeś z pastwiska?» – pyta Maryja małego pastuszka, głaszcząc go.

«Tak. Ojciec powiedział mi: “Wracaj do domu, bo zaraz będzie padać, a kilka zwierząt spodziewa się młodych. Dopilnuj, by miały suchą paszę i gotową ściółkę...” Oto właśnie nadchodzi...» Chłopiec wskazuje na las, skąd słychać drżące beczenie zbliżającego się stada.

Maryja głaszcze ocierające się o Nią koźlątko, jasne jak dziecko. Razem z Elżbietą pije też świeżo udojone mleko, podane im przez pastuszka. Nadchodzi stado z obrośniętym jak niedźwiedź pasterzem. Musi to być dobry człowiek, bo dźwiga na ramionach uskarżającą się owcę. Stawia ją ostrożnie na ziemię i wyjaśnia:

«Będzie miała jagniątko. Nie mogła już iść ze zmęczenia. Wziąłem ją na ramiona. Śpieszyłem się, żeby zdążyć na czas.»

Chłopiec odprowadza utykającą z bólu owcę do zagrody. Maryja siada na skale i bawi się z kózkami i owieczkami. Podsuwa im kwiatki koniczyny pod różowe pyszczki. Mały, biało-czarny koziołek wskakuje Jej na plecy i skubie włosy.

«To nie chleb – śmieje się Maryja – jutro przyniosę ci skórkę. Teraz bądź grzeczny.»

Rozpogodzona Elżbieta także się śmieje.

34. MARYJA OPOWIADA O SWOIM DZIECIĘCIU

Tego samego dnia. A, 2649-2656

Widzę Maryję, jak bardzo zręcznie przędzie. Siedzi w tunelu z winnej latorośli, gdzie pęcznieją winogrona. Sądzę, że minęło trochę czasu, bo jabłka na drzewach nabierają rumieńców, a pszczoły brzęczą wokół kwiatów i już dojrzałych fig. Elżbieta jest już zaawansowana w swoim stanie i porusza się bardzo ociężale. Maryja patrzy na nią troskliwie i z miłością. Ona również wydaje się nieco zaokrąglona w biodrach, gdy się schyla, żeby podnieść wrzeciono, które upadło trochę dalej. Zmienił się też wyraz Jej twarzy. Jest bardziej dojrzały. Dotąd była dziewczynką, teraz jest niewiastą. Obie wracają do domu, bo zapada wieczór. Zapalono lampy. Maryja tka, czekając na wieczerzę.

«Nie jesteś jeszcze zmęczona?» – pyta Elżbieta wskazując krosna.

«Nie, bądź spokojna» [– odpowiada Maryja.]

«Mnie wyczerpuje ten upał. Już nie cierpiałam, lecz teraz brzemię jest ciężkie na mój stary krzyż» [– mówi Elżbieta.]

«Bądź dzielna. Niebawem zostaniesz uwolniona. Jakże będziesz wtedy szczęśliwa! Ja nie widzę jeszcze momentu, kiedy stanę się matką. Moje Dzieciątko! Mój Jezus! Jaki będzie?»

«Piękny jak Ty, Maryjo» [– zapewnia Elżbieta.]

«O, nie! Piękniejszy! On jest Bogiem, a Ja – Jego służebnicą. Ale zastanawiałam się, czy będzie jasny czy ciemnowłosy; czy będzie miał oczy jak pogodne niebo czy też – jak górski jeleń. Wyobrażam sobie, że będzie piękniejszy od cherubina, że będzie miał złociste kędzierzawe włosy i oczy w kolorze naszego Morza Galilejskiego, gdy gwiazdy wschodzą na horyzoncie nieba. Będzie miał też małe usteczka, czerwone jak miąższ granatu, który – dojrzały na słońcu – sam się otwiera. A policzki, o, w kolorze tej bladej róży. I dłonie, które się zmieszczą w kielichu lilii, takie małe i śliczne... i dwie stópki, które można będzie zamknąć w dłoni, delikatniejsze i gładsze niż płatki kwiatka. Spójrz! Kiedy Go Sobie wyobrażam, przychodzi Mi na myśl wszystko, co piękne na ziemi. I słyszę Jego głos... A kiedy zapłacze – gdyż Mój Maleńki będzie trochę płakał z głodu i senności – to zawsze będzie to wielką boleścią dla Jego Mamy, która nie będzie mogła... O, nie! Nigdy nie będzie mogła słuchać bez bólu przeszywającego serce, jak On płacze. Jego płacz będzie jak u tego jagnięcia, które właśnie się urodziło i szuka teraz mleka i ciepła matczynego runa, żeby zasnąć. Śmiech zaś Jezusa napełni niebem Moje serce, zakochane w Moim Dziecku. Mogę być w Nim zakochana, jest przecież Moim Bogiem, więc Moja miłość zakochanej w Nim nie sprzeciwia się Mojemu ślubowi dziewictwa. Jego śmiech będzie jak radosne gruchanie gołąbka, szczęśliwego, sytego i zadowolonego w ciepłym gniazdku. Myślę o Jego pierwszych kroczkach... ptaszka na ukwieconej łące. Łąką będzie serce Jego Mamy, które położy się pod Jego różowe stopy z całą Swoją miłością, żeby nigdy nie napotykał na drodze cierpienia. Jak bardzo będę kochała Moje Dziecko! Mojego Syna! Józef też będzie Go kochał.»

«Ale musisz powiedzieć o tym Józefowi!» [– mówi Elżbieta.]

Maryja pochmurnieje i wzdycha:

«Powinnam była mu to powiedzieć... ale chciałam, żeby Niebo mu to powiedziało, bo mówić o tym – to bardzo trudne.»

«Chcesz, żebym ja mu to powiedziała? Zaproszę go na obrzezanie Jana...»

«Nie. Bogu powierzyłam zadanie pouczenia go o jego szczęśliwym losie żywiciela Syna Bożego. Bóg to zrobi. Tamtego wieczora Duch powiedział Mi: “Zachowaj milczenie! Mnie pozostaw troskę o usprawiedliwienie Ciebie”. On sam to uczyni. Bóg nigdy nie kłamie. To wielkie doświadczenie. Ale zostanie przezwyciężone z pomocą Przedwiecznego. Z Moich ust nikt – poza tobą, której Duch to objawił – nie powinien usłyszeć, co łaskawość Pana uczyniła dla Jego służebnicy.»

«Przez cały czas milczałam przed Zachariaszem, choć ucieszyłby się z tego. Jest przekonany o Twoim naturalnym macierzyństwie.»

«Wiem o tym, ale chciałam tego, z powodu ostrożności. Tajemnice Boga są święte. Anioł Pański nie objawił Zachariaszowi Mego Boskiego macierzyństwa [w czasie zwiastowania mu narodzin Jana]. Uczyniłby to, gdyby Bóg tego chciał. Bóg wiedział przecież, że bliski był czas Wcielenia się Jego Słowa w Moim [łonie]. Ukrył jednak to światło radości przed Zachariaszem, który odrzucił – jako rzecz niemożliwą – wasze późne rodzicielstwo. Ja dostosowuję się do woli Boga. I widzisz, ty usłyszałaś o tajemnicy żyjącej we Mnie. On nie został o niczym uprzedzony. Dopóki nie upadnie mur jego niedowiarstwa w moc Boga, będzie oddzielony od nadprzyrodzonego światła.»

Elżbieta milczy i wzdycha. Wchodzi Zachariasz i podaje Maryi zwój pergaminu. To pora modlitwy przed wieczerzą, więc Maryja modli się głośno zamiast niego. Potem siadają do stołu.

«Gdy już Cię tu nie będzie, jakże będziemy płakać, nie mając nikogo, kto by się za nas modlił» – mówi Elżbieta, patrząc na swego niemego [małżonka].

«Ty będziesz się wtedy modlił, Zachariaszu» – mówi Maryja.

On kręci głową i pisze: “Nigdy już nie będę mógł się modlić za innych. Stałem się tego niegodny od chwili, gdy zwątpiłem w Boga.”

«Zachariaszu: będziesz się modlił. Bóg przebacza.»

Starzec ociera łzę z westchnieniem.

Po posiłku Maryja wraca do tkania.

«Dosyć! – protestuje Elżbieta. – Zbytnio się przemęczasz!»

«Czas jest bliski, Elżbieto. Chcę zrobić wyprawkę twemu dziecku – godną tego, który poprzedza Króla z rodu Dawida.»

Zachariasz pyta pisząc: “Z kogo i gdzie się narodzi?”

Maryja odpowiada: «Tam gdzie przepowiedzieli Prorocy i z Tej, którą Przedwieczny wybierze. Wszystko, co robi nasz Najwyższy Pan, jest dobre.»

Zachariasz pisze: “A więc w Betlejem! W Judei. Pójdziemy uczcić Go, żono. Ty też przyjdziesz z Józefem do Betlejem.”

Maryja, chyląc głowę nad krosnami, mówi: «Przyjdę.»

35. «DAR BOGA POWINIEN NAS CZYNIĆ CORAZ LEPSZYMI»

Tego samego dnia. A, 2556-2660

Maryja mówi:

«Miłość bliźniego powinna się ujawniać najpierw wobec bliźniego. Niech ci się to nie wydaje grą słów.

Istnieje miłość do Boga i do bliźniego. W miłości do bliźniego zawiera się również miłość do samego siebie. Jeśli jednak bardziej kochamy siebie niż innych, nie jesteśmy już miłosierni – jesteśmy egoistami.

Nawet w słusznych sprawach trzeba być na tyle świętym, by zawsze dawać pierwszeństwo potrzebom naszego bliźniego. Bądźcie pewni, dzieci, że Bóg zaspokaja potrzeby ludzi wspaniałomyślnych poprzez Swoją moc i dobroć. Ta pewność sprawiła, że udałam się do Hebronu, aby pomóc krewnej w jej stanie. [por. Łk 1,39]

Do Mojego zamiaru udzielenia ludzkiej pomocy Bóg – dając ponad miarę, jak to ma w zwyczaju – dołącza nieoczekiwany dar pomocy nadprzyrodzonej. Udaję się więc, aby nieść pomoc fizyczną [Elżbiecie]. Bóg zaś uświęca Mój słuszny zamiar [i przez to, co czynię], uświęca owoc łona Elżbiety [por. Łk 1,41.44]. Przez to uprzedzające uświęcenie Chrzciciela Bóg ulżył cierpieniom fizycznym dojrzałej córki Ewy, która poczęła w tak niezwykłym wieku.

Elżbieta – niewiasta o nieugiętej wierze, zdana z ufnością na wolę Bożą – zasługuje na zrozumienie zamkniętej we Mnie tajemnicy. Duch przemawia do niej przez poruszenie się [dziecka] w jej łonie [por. Łk 1,41.44]. Chrzciciel wygłasza swą pierwszą mowę Zwiastuna Słowa. [Czyni to] jeszcze poprzez zasłony i zapory z żył i ciała, które jednocześnie oddzielają go i łączą z jego świętą rodzicielką.

Wobec tej, która jest tego godna – której Światłość się odsłania – nie wypieram się, że jestem Matką Pana [por. Łk 1,43]. Zaprzeczenie temu byłoby odmówieniem Bogu należnej Mu chwały i uwielbienia, które miałam w Sobie. Nie mogąc go wyrazić przed nikim, wypowiadałam je trawom, kwiatom, gwiazdom, słońcu, rozśpiewanym ptakom i cierpliwym owieczkom, szemrzącym źródłom i złotemu światłu, które całowało Mnie, zstępując z Nieba. Modlitwa we dwoje jest jednak milsza niż modlitwa w samotności. Chciałabym, żeby cały świat wiedział o Moim przeznaczeniu – nie ze względu na Mnie, lecz żeby połączył się ze Mną w uwielbianiu Mego Pana.

Roztropność zabroniła Mi wyznać prawdę Zachariaszowi. Byłoby to wyjściem poza działanie Boże. Chociaż byłam Jego Oblubienicą i Matką, to przecież zawsze byłam Jego służebnicą. Nie powinnam więc była – dlatego tylko że Mnie bezgranicznie miłował – pozwalać sobie na zajmowanie Jego miejsca i stawianie Siebie wyżej [zmieniając Jego] postanowienie. Elżbieta rozumie, dzięki swej świętości, i milczy. Święty jest bowiem zawsze uległy i pokorny.

Dar Boży powinien nas czynić coraz lepszymi. Im więcej otrzymujemy od Boga, tym więcej powinniśmy dawać. Im więcej otrzymujemy, tym większym jest to znakiem, że On jest w nas i z nami. Im bardziej zaś On jest w nas i z nami, tym bardziej musimy starać się zbliżać do Jego doskonałości. Oto dlaczego odłożyłam Moją pracę i pracowałam dla Elżbiety.

Nie pozwoliłam się opanować obawie, że zabraknie Mi czasu. Bóg jest Panem czasu. On zaopatruje – nawet w sprawach codziennych – tego, kto Mu ufa. Egoizm nie przynagla, lecz opóźnia; miłość zaś nie opóźnia, lecz przyspiesza. Niech to będzie zawsze obecne [w waszej pamięci].

Jaki pokój [panował] w domu Elżbiety! Gdybym nie myślała o Józefie i o tym... o tym... o tym [cierpieniu] Mojego Dziecka, które będzie Odkupicielem świata, byłabym szczęśliwa. Krzyż jednak już rzucał swój cień na Moje życie i jak żałobne dźwięki słyszałam głosy Proroków... Nosiłam imię Maryja i gorycz zawsze mieszała się ze słodyczą wlewaną przez Boga w Moje serce. I wciąż powiększała się, aż do śmierci Mojego Syna.

Kiedy Bóg wzywa nas, Mario, żebyśmy się stali ofiarami dla Jego czci, wtedy o, jakże słodko jest być miażdżonym, jak ziarno, przez młyńskie koło, dla przetworzenia naszej boleści w chleb. On umocni słabych i uczyni ich zdolnymi do osiągnięcia Nieba! Na teraz dość. Jesteś zmęczona, choć szczęśliwa. Odpoczywaj więc, z Moim błogosławieństwem.»



36. NARODZINY CHRZCICIELA

(por. Łk 1,57nn)

Tego samego dnia A, 2649-2656

Pośród odrażających wydarzeń, jakich nam teraz dostarcza świat, zstępuje z Nieba to pełne pokoju widzenie. Nie wiem, jak się to może dziać, bo – pośród ciągłego stykania się z niegodziwością ludzi, tak kontrastującą z tym, co żyje we mnie – czuję się jak źdźbło słomy unoszone wiatrem.

Znowu widzę dom Elżbiety. Jest śliczny letni wieczór, rozjaśniony jeszcze przez zachodzące słońce. Widać już sierp księżyca. Wygląda jak srebrny przecinek, umieszczony na wielkim ciemnoniebieskim suknie nieba. Pachną mocno róże, a pszczoły odbywają ostatnie loty. Są jak złote krople w cichym i ciepłym powietrzu wieczoru. Z łąk dochodzi mocna woń schnącego w słońcu siana. To niemal zapach gorącego chleba, właśnie wyjętego z pieca. Może pachnie też bielizna, która wszędzie się suszy. Sara teraz ją składa.

Maryja przechadza się, podając ramię kuzynce. Spacerują wolno, tam i z powrotem, w ocienionym tunelu. Maryja patrzy bacznie na wszystko i choć jest zajęta Elżbietą, widzi, jak Sara stara się złożyć długie sukno zdjęte z żywopłotu.

«Usiądź i zaczekaj na Mnie» – mówi do krewnej. Idzie pomóc starej służącej naciągnąć płótno, żeby je wyrównać, i potem składa je starannie.

«Jest w nim słońce, jest jeszcze ciepłe – mówi z uśmiechem [Maryja]. Dodaje jeszcze, aby sprawić przyjemność kobiecie: – Po twoim praniu płótno stało się bielsze, niż było dotąd. Tylko ty potrafisz to tak dobrze zrobić.»

Uradowana Sara oddala się z pachnącym naręczem [prania]. Maryja powraca do Elżbiety i mówi:

«Jeszcze kilka kroków. To ci dobrze zrobi.»

Widząc, że zmęczona Elżbieta nie chce się ruszyć, mówi:

«Chodź, sprawdzimy tylko, czy twoje gołębie są wszystkie w gniazdach i czy mają świeżą wodę w zbiornikach. Potem wrócimy do domu.»

Gołębie są chyba ulubieńcami Elżbiety. Gdy podchodzą blisko prostej wieżyczki, zastają już wszystkie gołębie zgromadzone. Samiczki siedzą na jajkach, a samce stoją nieruchomo przed nimi. Widząc jednak dwie niewiasty, gruchają radośnie na powitanie. Elżbieta jest wzruszona. Ogarnia ją słabość właściwa jej stanowi i napełnia obawami, które wywołują płacz. Elżbieta, podtrzymywana przez kuzynkę, mówi:

«Gdybym umarła... biedne moje gołąbeczki! Ty nie zostaniesz... Gdybyś została w moim domu, nie miałoby dla mnie znaczenia, czy umrę. Doznałam największej radości, jakiej może zaznać niewiasta. A już pogodziłam się z losem myśląc, że nigdy jej nie zaznam. Nawet gdybym teraz umarła, nie miałabym prawa się skarżyć przed Panem, gdyż On – niech będzie błogosławiony – obsypał mnie dobrodziejstwami. Ale jest Zachariasz... i będzie dziecko. Starzec byłby bez małżonki jak ktoś zagubiony na pustyni. Drugi zaś – taki maleńki – bez mamy byłby jak kwiat skazany na śmierć z powodu zimna. Biedne dziecko, bez pieszczot matki!...»

«Skąd ten smutek? Bóg dał ci radość macierzyństwa i nie odbierze ci jej teraz, gdy będzie pełna. Mały Jan otrzyma wszystkie całusy mamy, a Zachariasz – całą troskę wiernej małżonki, aż do najpóźniejszej starości. Jesteście dwiema gałęziami tej samej rośliny. Jedno nie umrze pozostawiając drugie w osamotnieniu.»

«Jesteś dobra i pocieszasz mnie. Ale jestem za stara, żeby mieć dziecko. Teraz, gdy nadszedł czas narodzin, boję się.»

«O! Nie! Jezus jest tu! Nie trzeba się lękać tam, gdzie jest Jezus. Sama powiedziałaś, że Moje Dziecko ulżyło ci w cierpieniu, choć było [tak małe], jak dopiero co uformowany pączek. Teraz, kiedy już się bardziej ukształtował i żyje jako Moje Dziecko – a czuję bicie serduszka i zdaje Mi się, że dotykam wyjętego z gniazda ptaszka z lekko pulsującym serduszkiem – usunie wszelkie twoje zagrożenia. Musisz uwierzyć.»

«Wierzę. Gdybym jednak umarła... nie opuszczaj od razu Zachariasza. Wiem, że myślisz o Swoim domu. Ale zostań jeszcze trochę. Pomóż mojemu małżonkowi w pierwszym smutku...»

«Zostanę, żeby się cieszyć twoją i jego radością. Odjadę, gdy będziesz silna i spokojna. Uspokój się, Elżbieto, wszystko będzie dobrze. Twój dom wcale nie ucierpi w czasie twojego osłabienia. Zachariaszowi będzie służyć najbardziej miłująca służąca. Kwiaty też będą zadbane... i gołębie także. Będą one, jak i kwiaty, radosne, gdy powróci ich pani. Teraz wracajmy, ponieważ bledniesz...»

«Tak. Zdaje mi się, że znowu powraca ból. Może czas nadszedł. Maryjo, módl się za mnie.»

«Będę cię wspierała modlitwą, aż twój ból skończy się radością.»

Obie niewiasty wracają powoli do domu. Elżbieta idzie do swego pokoju. Maryja, zręczna i przewidująca, wydaje polecenia i przygotowuje wszystko, co może być potrzebne. Pociesza też zaniepokojonego Zachariasza.

Dom czuwa tej nocy. Słychać głosy obcych niewiast, wezwanych do udzielenia pomocy. Maryja czuwa jak latarnia morska w burzliwą noc. Cały dom Jej podlega. Ona zaś dogląda wszystkiego, miła i uśmiechnięta. I modli się. Kiedy nikt Jej nie wzywa z tego lub innego powodu, skupia się na modlitwie. Przebywa w pokoju, w którym spożywa się posiłki i pracuje. Razem z Nią jest Zachariasz, który wzdycha i przechadza się zmartwiony. Modlili się już wspólnie, ale Maryja kontynuuje modlitwę. Nawet wtedy gdy zmęczony starzec, przysunąwszy krzesło do stołu, milczy drzemiąc, Ona się modli. Gdy widzi, że [Zachariasz] usnął już zupełnie – oparłszy głowę na stole, na skrzyżowanych rękach – zdejmuje sandały i chodzi teraz boso, żeby nie hałasować. I faktycznie, poruszając się po pokoju, czyni mniej szelestu niż motyl. Bierze płaszcz Zachariasza i przykrywa go nim tak delikatnie, że ten śpi dalej, okryty ciepłą wełną, chroniącą go przed chłodem nocy, której powiew wchodzi przez często otwierane drzwi. Potem wraca do modlitwy. Gdy krzyki rodzącej stają się bardziej przenikliwe, Maryja modli się coraz żarliwiej, klęcząc, z rękami wzniesionymi.

Wchodzi Sara i daje znak, żeby przyszła. Maryja wybiega boso do ogrodu.

«Pani Cię potrzebuje» – mówi służąca.

«Idę» [– mówi] Maryja. Obchodzi dom i wchodzi po schodach... podobna do białego anioła krążącego w tę spokojną, gwieździstą noc. Wchodzi do pokoju Elżbiety.

«Och, Maryjo! Maryjo! Co za ból! Już nie mogę. Maryjo! Jaki ból trzeba znieść, żeby zostać matką!»

Maryja całuje ją i głaszcze czule.

«Maryjo! Maryjo! Pozwól mi położyć rękę na Twoim łonie!»

Maryja bierze obie pomarszczone i spuchnięte dłonie Elżbiety i kładzie je na Swoim zaokrąglonym brzuchu, przyciskając gładkimi, delikatnymi rękami. Są teraz same, mówi więc do niej cicho:

«Jezus jest tutaj, czuje cię i widzi. Ufaj, Elżbieto! Jego święte serce bije teraz silniej, dla twego dobra. Czuję je, jak bije, jakbym trzymała je w dłoniach. Rozumiem słowa, które Moje Dzieciątko chce powiedzieć przez te lekkie uderzenia: “Powiedz niewieście, żeby się nie lękała. Jeszcze trochę bólu, a potem, o wschodzie słońca – pośród tylu róż, które czekają, by rozchylić się pod pierwszym porannym promieniem – dom posiądzie swą najpiękniejszą różę. Będzie nią Jan, Mój Poprzednik”.»

Elżbieta kładzie głowę na łonie Maryi i cichutko płacze. Maryja trwa [bez ruchu] przez jakiś czas, bo wydaje się, że ból ustaje, pozwalając na chwilę wytchnienia. Daje znak, żeby wszyscy zachowali spokój. Stoi, biała i piękna w słabym świetle kaganka, jak anioł czuwający nad cierpiącą. Modli się. Zauważam, jak porusza wargami. Nawet gdybym tego nie widziała, poznałabym, że się modli, po zmieniającym się nagle wyrazie Jej twarzy.

Czas mija i Elżbiecie znów wracają bóle. Maryja całuje ją i wychodzi. Schodzi zwinnie, oświetlona światłem księżyca, i biegnie zobaczyć, czy starzec jeszcze śpi. Śpi nadal i jęczy przez sen. Maryja patrzy ze współczuciem i powraca do Swojej modlitwy.

Po pewnym czasie starzec budzi się, rzucając wkoło zdziwione spojrzenie, jakby nie przypominał sobie, dlaczego tu się znajduje. Potem jednak przypomina sobie. Porusza się i wydaje gardłowy dźwięk. Potem pisze: “Jeszcze się nie urodził?” Maryja zaprzecza ruchem głowy. Pisze więc dalej: “Co za ból! Moja biedna niewiasta! Czy to przeżyje?”

Maryja bierze go za rękę i zapewnia:

«Już wkrótce, o świcie, urodzi się dziecko. Wszystko będzie dobrze. Elżbieta jest silna. Pomyśl, jaki będzie piękny ten dzień – a już jest prawie – w którym twoje dziecko ujrzy światło! Najpiękniejszy dzień twego życia! Pan zachował dla ciebie wielkie łaski, a twoje dziecko je tobie zwiastuje.»

Zachariasz potrząsa smutnie głową, wskazując na nieme usta. Chciałby tak wiele rzec, lecz nie potrafi. Maryja rozumie i mówi:

«Pan sprawi, że twoja radość będzie pełna. Wierz Mu bez reszty, ufaj nieskończenie i miłuj bezgranicznie. Najwyższy wysłucha cię ponad oczekiwanie. On pragnie od ciebie pełnej wiary, która zmyje twoją dawną nieufność. Powtarzaj wraz ze Mną w sercu: “Wierzę”. Mów to każdym uderzeniem serca. Skarby Boże otwierają się dla tych, którzy wierzą Jemu i potędze Jego dobroci.»

Światło zaczyna zaglądać przez uchylone drzwi. Maryja otwiera je. Świt sprawia, że ziemia jest całkiem biała od rosy. [Czuć] silną woń ziemi i wilgotnych roślin. [Słychać] pierwsze trele ptaków, nawołujących się wśród gałęzi.

Starzec i Maryja stają we drzwiach. Są bladzi po bezsennej nocy. Światło brzasku sprawia, że wydają się jeszcze bledsi. Maryja zawiązuje sandały, idzie w stronę schodów i nasłuchuje. Ukazuje się jakaś niewiasta, daje znak i idzie z powrotem. Jeszcze nic.

Maryja idzie do jakiegoś pomieszczenia i wraca z gorącym mlekiem. Podaje je Zachariaszowi, aby wypił. Idzie do gołębi. Wraca i znów znika w pomieszczeniu, które chyba jest kuchnią. Krząta się, nasłuchuje. Jest tak żwawa i pogodna, jakby się znakomicie wyspała.

Zachariasz chodzi nerwowo tam i z powrotem po ogrodzie. Maryja patrzy na niego ze współczuciem. Potem wraca do pokoju, klęka przy krosnach i modli się żarliwie, bo lament cierpiącej stał się jeszcze bardziej rozdzierający. Chyli się do ziemi, prosząc Przedwiecznego. Zachariasz wchodzi i widzi Ją taką pochyloną. Biedny starzec płacze. Maryja wstaje i bierze go za rękę. Jest o wiele młodsza, a wydaje się matką tego nieszczęsnego starca. Pociesza go. Trwają jedno przy drugim, w słońcu różowiącym poranne powietrze, gdy dociera do nich radosna nowina:

«Urodził się! Urodził się! Chłopiec! Szczęśliwy ojcze! Chłopiec kwitnący jak róża, piękny jak słońce, silny i dobry jak matka. Raduj się, ojcze błogosławiony przez Pana, bo został ci dany syn, abyś mógł go ofiarować w Jego Świątyni. Chwała Bogu, który dał dziedzica temu domowi! Błogosławieństwo dla ciebie i dla syna, który ci się urodził! Niech jego potomstwo przedłuży twoje imię na wieki i na pokolenia i niech ono zawsze będzie związane z Przedwiecznym Panem.»

Maryja ze łzami radości błogosławi Pana. Potem otrzymują małego, którego przyniesiono do ojca, żeby go pobłogosławił. Zachariasz nie idzie do Elżbiety. Przyjmuje płaczące w niebogłosy niemowlę, lecz nie udaje się do małżonki. Idzie tam natomiast Maryja. Niesie z czułością maleństwo, które – odkąd znalazło się w Jej objęciach – natychmiast ucichło. Podążająca za Nią położna zauważa to.

«Niewiasto – mówi do Elżbiety – twoje dziecko zaraz zamilkło, kiedy Ona je wzięła. Zobacz, jak spokojnie śpi, a Bóg mi świadkiem, że jest żwawy i silny. Teraz, spójrz, wygląda jak gołąbek!»

Maryja kładzie maleństwo obok matki, głaszcze i układa jej siwe włosy.

«Urodziła się róża – mówi cicho. – Ty żyjesz i Zachariasz jest szczęśliwy.»

«Potrafi mówić?»

«Jeszcze nie, ale miej ufność w Panu. Teraz odpocznij. Będę przy tobie.»

37. «NADZIEJA ROZKWITA JAK KWIAT W TYM, KTO WSPIERA GŁOWĘ NA MOIM MACIERZYŃSKIM ŁONIE»

Tego samego dnia. A, 2674-2677

Mówi Maryja:

«Moja obecność uświęciła Chrzciciela, nie uwolniła jednak Elżbiety od kary cierpienia, pochodzącej od Ewy. “Będziesz rodziła synów w boleści” – rzekł Przedwieczny. Tylko Ja, która byłam bez skazy i nie znałam ludzkiego współżycia [w małżeństwie], nie rodziłam w bólu.

[por. J 19,26] Smutek i ból to owoce grzechu [pierworodnego]. Ja jednak, choć byłam Niewinną, musiałam także poznać ból i smutek, gdyż byłam Współodkupicielką. Nie poznałam jednak bólu rodzenia. Nie. Nie zaznałam tej udręki.

Wierz Mi jednak, o córko, że nigdy nie było i nie będzie męki rodzenia podobnej do męczeństwa Mego duchowego Macierzyństwa. Dokonało się ono na najtwardszym łożu: na Moim krzyżu, u stóp szubienicy Syna, który umierał przy Mnie. Któraż to matka była zmuszona do rodzenia w ten sposób? [Któraż musiała] łączyć cierpienie wnętrzności – rozrywanych przez rzężenie swego umierającego dziecka – z bólem swojego rozdzieranego wnętrza, które musiało pokonać odrazę, aby umieć powiedzieć do zabójców Syna: “Kocham was. Przyjdźcie do Mnie, bo jestem waszą Matką”? [Musiałam to powiedzieć] do morderców Syna, który zrodził się z najbardziej wzniosłej miłości, jaką widziało kiedykolwiek Niebo: z miłości Boga do Dziewicy, z pocałunku Ognia, z objęcia Światłem, które stało się Ciałem i z niewieściego łona uczyniło Tabernakulum Boga.


O, jak wielki ból trzeba znieść, żeby zostać matką!” – mówiła Elżbieta. Bardzo wielki! Ale jest on niczym w porównaniu z Moim bólem.

Pozwól mi położyć rękę na Twoim łonie” – [prosiła Elżbieta.] O! Gdybyście w waszych cierpieniach zawsze Mnie o to prosili! Jestem Wieczną Nosicielką Jezusa. Widziałaś ubiegłego roku, że On jest w Moim łonie jak Hostia w monstrancji. Kto do Mnie przychodzi, ten Jego znajduje; kto wspiera się na Mnie – Jego dotyka. Kto zwraca się do Mnie, z Nim rozmawia. Jestem Jego Szatą. On jest Moją Duszą. Syn jest teraz o wiele bardziej zespolony ze Swoją Mamą niż podczas dziewięciu miesięcy, kiedy wzrastał w Moim łonie. Uśmierza się wszelki ból, rozkwita każda nadzieja i spływają wszelkie łaski na tego, kto przychodzi do Mnie i kładzie głowę na Moim łonie.

Modlę się za was. Pamiętajcie o tym. Szczęśliwość przebywania w Niebie i życie w promieniach Boga nie sprawia, że zapominam o Moich dzieciach cierpiących na ziemi. Modlę się. Całe Niebo się modli, gdyż Niebo miłuje. Niebo – to żyjąca miłość. A Miłość lituje się nad wami. Gdybym nawet była tylko sama, to już wystarczyłaby ta modlitwa dla zaspokojenia potrzeb tego, który ufa Bogu. Nigdy nie przestaję modlić się za was wszystkich, za świętych i za niegodziwych. Modlę się, żeby wyprosić świętym radość, a nikczemnym – skruchę, która ocala.

Przychodźcie, przychodźcie do Mnie, o dzieci Mojej boleści! Czekam na was u stóp Krzyża, aby dać wam łaskę.»

38. OBRZEZANIE CHRZCICIELA

(por. Łk 1,59-79)

Napisane 4 kwietnia 1944. A, 2677-2683

Widzę dom w czasie święta. To dzień obrzezania. Maryja zadbała, aby wszystko było piękne i uporządkowane. Pokoje błyszczą od świateł, najpiękniejszych ozdobnych tkanin i wspaniałych sprzętów. Przebywa tam wiele osób.

Maryja krąży zwinnie pomiędzy grupkami osób, śliczna w Swej najładniejszej białej sukni. Elżbietę otacza szczególny szacunek. Szczęśliwa, cieszy się swoim świętem. Na kolanach położyła nakarmione mlekiem dziecko. Nadchodzi moment obrzezania.

«Damy dziecku imię Zachariasz. Jesteś już stary. Dobrze będzie nadać dziecku twoje imię» – mówią mężczyźni.

«Ależ nie! – woła matka. – Jego imię jest Jan. Imię to ma świadczyć o mocy Bożej.»

«Przecież nie było nikogo o imieniu Jan w naszej rodzinie!» [– protestują krewni.]

«Nie szkodzi. On ma nazywać się Jan» [– powtarza Elżbieta.]

«Co powiesz, Zachariaszu? Chcesz, by nosił twe imię, prawda?»

Zachariasz daje znak, że nie. Bierze tabliczkę i pisze: “Jego imię ma być Jan...” – i gdy tylko to napisał, dodaje własnymi słowami, odzyskując mowę: «...Bóg bowiem udzielił wielkiej łaski mnie, jego ojcu, jego matce oraz temu Swemu nowemu słudze, który poświęci swe życie na chwałę Pana. Przez wieki będzie on nazywany wielkim i będzie takim w oczach Boga, bo przejdzie [przez życie], nawracając serca do Najwyższego Pana. Anioł mi to powiedział, lecz ja mu nie uwierzyłem. (por. Łk 1,11-20) Teraz jednak wierzę i wzrasta we mnie Światło. Ono jest wśród nas, wy jednak Go nie dostrzegacie. Jego losem będzie to właśnie, że nie zostanie Ono dostrzeżone, albowiem ludzie mają zamroczonego i ociężałego ducha. Mój syn ujrzy Je jednak i będzie o Nim mówił, i skieruje do Niego serca sprawiedliwych w Izraelu. O! Błogosławieni ci, którzy w Nie uwierzą i którzy zawsze będą wierzyli Słowu Boga.

A Ty, Panie Przedwieczny, Boże Izraela, bądź błogosławiony. Nawiedziłeś bowiem i odkupiłeś Swój lud, wzbudzając potężnego Zbawiciela w domu Swego sługi Dawida. [Uczyniłeś wszystko tak], jak to przez usta świętych Proroków od najdawniejszych czasów obiecałeś, że wyzwolisz nas od nieprzyjaciół i z rąk tych, którzy nas nienawidzą, aby okazać miłosierdzie naszym ojcom i dowieść, że pamiętasz o świętym Przymierzu. Złożyłeś taką przysięgę Abrahamowi, naszemu ojcu: że sprawisz, iż bez trwogi, wyzwoleni z rąk naszych nieprzyjaciół, będziemy Tobie służyć przez całe życie, w świętości i sprawiedliwości przed Twoim Obliczem...» Zachariasz kontynuuje do końca [znany kantyk]. (por. Łk 1,67-79)

Obecni osłupieli z powodu imienia, cudu i słów Zachariasza. Elżbieta, przy pierwszych słowach Zachariasza, wydaje okrzyk radości. Teraz płacze w ramionach Maryi, która głaszcze uszczęśliwioną.

Zabierają gdzieś noworodka, aby dokonać obrzezania. Kiedy go przynoszą, mały Jan przeraźliwie płacze. Nie może go ukoić nawet matczyne mleko. Kopie jak mały źrebak. Dopiero gdy Maryja bierze go na ręce, tuli i kołysze, przestaje płakać i jest grzeczny.

«Patrzcie – mówi Sara. – Uspokaja się tylko wtedy, kiedy Ona go trzyma.»

Goście powoli się rozchodzą. W pokoju zostaje tylko Maryja, z dzieckiem w ramionach, i szczęśliwa Elżbieta. Zachariasz wchodzi i zamyka drzwi. Ze łzami w oczach patrzy na Maryję. Chce coś powiedzieć. Milczy. Podchodzi. Klęka przed Nią.

«Pobłogosław nędznego sługę Pana – prosi. – Pobłogosław, bo Ty, która nosisz Go w Swoim łonie, możesz to uczynić. Słowo Boże przemówiło do mnie, kiedy uznałem mój błąd i uwierzyłem we wszystko, co mi powiedziano. Widzę Ciebie i Twój szczęśliwy los. Czczę [przebywającego] w Tobie Boga Jakuba. Jesteś moją pierwszą Świątynią. Tu powracający do [wiary] kapłan może znowu modlić się do Przedwiecznego. Jesteś błogosławiona, bo otrzymałaś łaskę dla świata i przynosisz mu Zbawiciela. Wybacz Twemu słudze, że nie dostrzegł wcześniej Twojego Wyniesienia. Przez Swoje przybycie przyniosłaś nam wszystkie łaski. Tam bowiem, gdzie się znajdujesz, o Pełna Łaski, Bóg czyni cuda. Uświęca On mury tam, gdzie wchodzisz; uświęca uszy, które słuchają Twego głosu. Uświęca też ciała, których dotykasz. Święte stają się serca, bo dajesz łaski, Matko Najwyższego, Dziewico przepowiadana, oczekiwana, żeby dać Bożemu ludowi Zbawiciela.»

Maryja uśmiecha się i przepełniona pokorą mówi:

«Chwała Panu. Tylko Jemu. Od Niego, a nie ode Mnie pochodzą wszelkie łaski. On ich i tobie hojnie udziela, abyś Go miłował i abyś doskonale służył Mu przez resztę życia, żeby zasłużyć na Jego Królestwo. Mój Syn je otworzy Patriarchom, Prorokom i sprawiedliwym Pana. A ty, który możesz już teraz zanosić modlitwy przed Świętym, módl się za służebnicę Najwyższego. Być Matką Syna Bożego to los szczęśliwy. Z okrutną jednak boleścią będzie się musiał łączyć los Matki Odkupiciela. Módl się za Mnie, bo czuję, jak z godziny na godzinę rośnie ciężar Mego cierpienia. A będę musiała dźwigać je przez całe życie. Chociaż nie znam szczegółów, czuję jednak, że będzie to cięższe, niż gdyby cały świat spoczął na Moich niewieścich barkach. A mam ten świat ofiarować Niebu. Ja... Ja sama... biedna niewiasta! Moje Dziecko! Mój Syn! Ach! Twój syn przestaje płakać, kiedy go kołyszę. Czy jednak będę mogła tak kołysać Mojego Syna, żeby ukoić Jego ból?... Módl się za Mnie, kapłanie Boży. Moje serce drży jak kwiat wśród nawałnicy. Patrzę na ludzi i miłuję ich. Lecz widzę, jak za ich twarzami [ukrywa się] Nieprzyjaciel, który czyni ich wrogami Boga, Jezusa, Mego Syna...»

Na słowach Maryi i na łzach, które połyskują w Jej oczach, wizja się kończy.

39. «OTWÓRZCIE WASZEGO DUCHA NA PRZYJĘCIE ŚWIATŁOŚCI»

Tego samego dnia. A, 2683-2687

Mówi Maryja:

«Bóg przebacza temu, kto ze skruchą uznaje swój grzech, nawraca się z niego i oskarża z pokorą i szczerym sercem. I nie tylko przebacza – wynagradza [takiego człowieka].

O! Jakże dobry jest Mój Pan dla pokornego i szczerego, dla człowieka, który w Niego wierzy i Jemu ufa! Oczyśćcie waszego ducha z tego wszystkiego, co czyni go zamkniętym i ociężałym. Uczyńcie go otwartym na przyjęcie Światła. Ono jest przewodnikiem, jak latarnia w ciemnościach, i świętym pokrzepieniem.

O przyjaźni z Bogiem! [Jesteś] szczęściem Jego wiernych, bogactwem, któremu nic nie dorówna! Kto cię posiada, ten nigdy nie jest samotny i nie czuje goryczy rozpaczy. Nie niweczysz jednak cierpienia, o święta przyjaźni. Ponieważ boleść była dolą wcielonego Boga, może więc również być losem człowieka. Swą miłością osładzasz jednak gorycz boleści i wlewasz w nią światło i pieszczotę, które – jak niebiański dotyk – przynoszą ulgę w krzyżu.

Kiedy Boża Dobroć daje wam jakąś łaskę, posłużcie się otrzymanym dobrem na chwałę Bożą. Nie bądźcie jak szaleńcy, którzy z pożytecznego przedmiotu robią szkodliwą broń, albo jak ludzie marnotrawni, którzy [pomimo posiadania] bogactwa gotują sobie biedę.

Zbyt wiele sprawiacie Mi bólu, o dzieci, kiedy widzę, jak zza waszych twarzy ukazuje się Nieprzyjaciel – ten, który występuje przeciw Mojemu Jezusowi. Zbyt wiele cierpienia! Pragnęłabym dla wszystkich być Źródłem Łask, ale zbyt wielu z was nie chce Mojej Łaski. Prosicie o “łaski”, jednak z duszą pozbawioną Łaski. Jakże więc może Łaska przyjść wam z pomocą, jeśli jesteście Jej wrogami?

Zbliża się tajemnica Wielkiego Piątku. Wszystko w świątyniach ją przypomina i otacza czcią. Ale trzeba ją otaczać czcią i pamiętać o niej w waszych sercach. Trzeba bić się w piersi – jak ci, którzy zstępowali z Golgoty – i mówić: “Zaprawdę On jest Synem Bożym, Zbawicielem”. Trzeba mówić: “Jezu, zbaw nas ze względu na Twoje Imię.” Należy mówić: “Ojcze, przebacz nam”. Trzeba powtarzać bez końca: “Panie, nie jestem godzien. Ty jednak przebacz mi i przyjdź do mnie, a będzie uzdrowiona dusza moja. Nie chcę już, nie, nie chcę więcej grzeszyć, aby nie stać się znowu chorym i nienawidzącym Cię.”

Módlcie się, dzieci, słowami Mojego Syna. Mówcie do Ojca, [mając na myśli] nieprzyjaciół: “Ojcze, przebacz im”. Wzywajcie Ojca, który – rozgniewany waszymi grzechami – odwrócił się: “Ojcze, Ojcze, czemuś mnie opuścił? Jestem [wprawdzie] grzesznikiem, ale jeśli mnie opuścisz, zginę. Powróć więc Święty Ojcze, abym był zbawiony.” Powierzajcie się Jedynemu, który może zachować nietknięte przez demona wasze wieczne dobro, waszego ducha: “Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”.

O, jeśli pokornie i z miłością poddacie waszego ducha Bogu, On wam go poprowadzi jak ojciec swoje maleństwo i nie pozwoli, by cokolwiek przyniosło szkodę waszemu duchowi. W czasie Swej agonii Jezus modlił się, aby nauczyć was modlitwy. Przypominam wam o tym w tych dniach Męki. A ty, Mario, ty, która widzisz Moją radość Matki i zachwycasz się nią, myśl i pamiętaj, że posiadłam Boga poprzez coraz bardziej wzrastającą boleść. Zstąpiła we Mnie wraz z Bożym Zalążkiem. Wzrastała jak ogromne drzewo, aby dotykać wierzchołkiem Nieba, a Piekła – korzeniami, kiedy przyjęłam na kolana martwe zwłoki bez życia – Ciało z Mojego ciała – i zobaczyłam na nich [ślady przebytych] cierpień i przeliczyłam je, i dotknęłam rozdartego Serca, aby wypić boleść aż do ostatniej kropli.»

40. OFIAROWANIE CHRZCICIELA W ŚWIĄTYNI

Napisane z 5 na 6 kwietnia 1944. A, 2687-2698

Z wygodnego wozu, do którego jest też przywiązany osiołek Maryi, wychodzi Zachariasz, Elżbieta i Maryja, która trzyma w ramionach małego Jana. Samuel ma baranka i koszyk z gołębiem. Stanęli przy zwykłej stajni. To zapewne miejsce postoju wszystkich pielgrzymujących do Świątyni, którzy tutaj zostawiają swoje zwierzęta. Maryja przywołuje właściciela [stajni] i pyta, czy nie przybył tu ktoś z Nazaretu, wczoraj lub tego ranka.

«Nikt, niewiasto» – odpowiada staruszek.

Maryja jest nieco zdziwiona, lecz nic nie mówi. Prosi Samuela o odwiązanie osła, potem dogania dwoje starych rodziców i tłumaczy spóźnienie Józefa:

«Coś musiało go zatrzymać, ale dziś z pewnością przybędzie.»

Bierze dziecko, które przedtem zostawiła Elżbiecie, i zdążają ku Świątyni. Straże pozdrawiają z szacunkiem Zachariasza. Witają go też i winszują mu kapłani. Dzisiaj Zachariasz – w szacie kapłana i radujący się swoim ojcostwem – wygląda bardzo pięknie. Ma wygląd patriarchy. Myślę, iż tak musiał wyglądać Abraham, gdy szedł złożyć Panu w ofierze Izaaka.

Jestem świadkiem obrzędu przedstawienia Panu nowego Izraelity i oczyszczenia jego matki. Ceremonia jest wspanialsza od tej, którą będzie miała Maryja. Kapłani urządzają dla kapłańskiego syna wielką uroczystość. Nadbiegają gromadnie i otaczają niewiasty i noworodka. Podchodzą też inni ludzie, zaciekawieni, i słyszę ich komentarze. Wszyscy udają się na wyznaczone miejsce. Maryja trzyma dziecko na rękach, ludzie sądzą więc, że jest matką. Ale pewna niewiasta mówi:

«To niemożliwe. Nie widzicie, że jest brzemienna? Niemowlę ma zaledwie kilka dni, a przecież Ona spodziewa się dziecka.»

«A jednak – mówi inna – tylko Ona może być matką. Tamta jest stara. To jakaś krewna. W tym wieku nie można już być matką.»

«Chodźmy za nimi, a zobaczymy, kto ma rację.»

I zdumienie wzrasta, gdy spostrzegają, że tą, która właśnie dopełnia obrzędu oczyszczenia, jest Elżbieta. To ona składa na ofiarę całopalną beczącego baranka i gołąbka – na ofiarę za grzechy.

«To ona jest matką, widziałaś?»

«Nie!»

«Tak!»

Ludzie szepczą jeszcze z niedowierzaniem. Tak hałasują, że władcze: “Pssst!” dochodzi z grupy kapłanów obecnych przy obrzędzie. Ludzie milkną na chwilę. Szmer jednak staje się silniejszy, gdy Elżbieta, promieniując świętą dumą, bierze dziecko i wkracza do Świątyni, żeby okazać je Panu.

«To jednak ona!»

«Zawsze matka dokonuje ofiarowania.»

«Czy to nie cud?»

«Kim będzie dziecko dane niewieście w tak późnym wieku?»

«Co to za znak?»

«Nie wiecie? – mówi ktoś, kto przybiegł zdyszany. – To syn kapłana Zachariasza z pokolenia Aarona: tego, który stracił głos podczas ofiary kadzielnej w Sanktuarium.»

«Dziwne rzeczy! Dziwne! A teraz znów mówi! Narodziny syna rozwiązały mu język!»

«Jakiż to duch przemówił do niego, zawiązując mu język, by nie mówił o sekretach Boga?»

«Tajemnica! Jaką prawdę poznał Zachariasz?»

«Czyżby jego syn był oczekiwanym przez Izraela Mesjaszem?»

«Urodził się co prawda w Judei, ale nie w Betlejem i nie z dziewicy. Nie może więc być Mesjaszem.»

«Kimże zatem będzie?»

Jednak odpowiedź na te pytania pozostaje Bożą tajemnicą i ludzie nie potrafią zaspokoić swojej ciekawości.

Uroczystość skończyła się. Teraz kapłani składają życzenia matce i maleństwu. Jedyną, której nie zauważa się, jest Maryja. Niektórzy nawet stronią od Niej z odrazą zauważając, w jakim jest stanie. Po skończeniu życzeń większość ludzi odchodzi. Maryja zaś chce zaraz wrócić do zajazdu, aby sprawdzić, czy przybył Józef. Nie ma go jednak. Maryja jest zawiedziona i zamyślona. Elżbieta martwi się o Nią:

«Możemy zostać aż do seksty, ale potem trzeba jechać, żeby dotrzeć do domu przed zmrokiem. [Jan] jest jeszcze za mały, by przebywać nocą poza domem.»

Maryja odpowiada spokojnie i ze smutkiem:

«Pozostanę na dziedzińcu Świątyni. Odnajdę Moje nauczycielki... Nie wiem... Coś zrobię.»

Zachariasz poddaje pomysł, który wszyscy uznają za dobry:

«Chodźmy do krewnych Zebedeusza. Z pewnością Józef tam będzie Cię szukał. A jeśli tam nie przyjdzie, to będzie Ci łatwiej znaleźć kogoś, kto będzie Ci towarzyszył do Galilei. W tym domu stale jest jakiś rybak znad Genezaret, który przybywa lub odchodzi.»

Odbierają osiołka Maryi i idą do krewnych Zebedeusza. To ci sami, którzy udzielili gościny Józefowi i Maryi przed czterema miesiącami. Godziny mijają szybko, a Józefa nie ma. Maryja koi troskę kołysząc dziecko, ale widać, że jest zamyślona. Jakby dla ukrycia Swego stanu nie zdjęła płaszcza – pomimo wielkiego upału, z powodu którego wszyscy się pocą.

Wreszcie ktoś kołacze do drzwi i wchodzi Józef. Twarz Maryi wypogadza się i rozjaśnia. Józef pozdrawia Ją, bo Ona pierwsza wstaje i wita go z szacunkiem.

«Błogosławieństwo Boga nad Tobą, Maryjo!» [– mówi Józef.]

«I nad tobą, Józefie. I chwała Bogu, żeś przybył! Zachariasz z Elżbietą mieli już odjechać, żeby dotrzeć do domu przed nocą.»

«Twój posłaniec przybył do Nazaretu, kiedy akurat pracowałem w Kanie. Dowiedziałem się o tym ubiegłego wieczoru i od razu wyruszyłem. Chociaż szedłem bez przystanku, spóźniłem się, bo mój osioł zgubił podkowę. Wybacz.»

«To ty wybacz, że tak długo zostałam poza Nazaretem! Ale widzisz, byli tacy szczęśliwi, że mają Mnie przy sobie. Chciałam im sprawić radość i zostałam aż do tej chwili.»

«Dobrze zrobiłaś, Niewiasto. A gdzie jest dziecko?»

Wchodzą do sąsiedniego pokoju, gdzie Elżbieta właśnie karmi małego Jana, przed udaniem się w drogę. Józef chwali przed rodzicami siłę dziecka, które Elżbieta przestaje karmić i pokazuje Józefowi. Odstawiony od piersi malec wykręca się i krzyczy, jakby go obdzierano ze skóry. Wszyscy śmieją się z tych protestów. Ze śmiechem przyłączają się do ich rozmowy również krewni Zebedeusza, którzy nadeszli ze świeżymi owocami, mlekiem, chlebem i z wielkim półmiskiem ryb.

Maryja mówi niewiele. Siedzi spokojnie i cicho w kącie, trzymając pod płaszczem ręce na kolanach. Nawet wtedy gdy pije mleko z miseczki i je kiść winogron z kawałkiem chleba, mówi mało i niewiele się porusza. Przygląda się Józefowi z niepokojem i badawczo. On także się Jej przygląda. Po pewnym czasie, pochylając się nad Jej ramieniem, pyta:

«Jesteś zmęczona lub chora? Jesteś taka blada i smutna.»

«Żal Mi rozstawać się z małym Janem. Pokochałam go. Nosiłam go na Moim sercu od pierwszej chwili narodzin...»

Józef nie zadaje więcej pytań. Nadszedł czas odejścia dla Zachariasza. Wóz zatrzymuje się pod drzwiami i wszyscy wychodzą. Dwie kuzynki obejmują się czule. Maryja wiele razy całuje maleństwo, zanim położy je na kolanach matki siedzącej już w wozie. Potem żegna Zachariasza i prosi go o błogosławieństwo. Gdy klęka przed kapłanem, płaszcz ześlizguje się z Jej ramion i w jaskrawym świetle letniego popołudnia ukazują się Jej zaokrąglone kształty. Nie wiem, czy Józef to zauważa w tej chwili, gdyż żegna się właśnie z Elżbietą. Wóz się już oddala.

Józef wraca do domu wraz z Maryją, która znowu zajmuje Swe miejsce w kącie, w półmroku.

«Jeśli Ci nocna podróż nie przeszkadza, proponuję wyruszyć o zmierzchu. W dzień jest wielki upał. Noc zaś jest chłodna i spokojna. Mówię to z powodu Ciebie, żebyś nie była narażona na palące słońce. Mnie nie przeszkadza wystawianie siebie na żar. Ale Ty...»

«Jak chcesz, Józefie. Ja też myślę, że lepiej będzie podróżować nocą» [– odpowiada Maryja.]

«Dom jest wysprzątany, ogród – także. Zobaczysz piękne kwiaty! Przyjeżdżasz w samą porę, by ujrzeć, jak wszystkie kwitną. Jabłoń, figowiec i winorośl są obsypane owocami jak nigdy. Granat musiałem podeprzeć, bo jest bardzo obciążony całkiem już dużymi owocami. Takich nie widziano jeszcze nigdy o tej porze roku. A oliwka... Będziesz miała w bród oliwy! Kwitła w cudowny sposób i żaden kwiat się nie zmarnował. Każdy dał już malutką oliwkę. Gdy dojrzeją, drzewo będzie pokryte ciemnymi perłami. W całym Nazarecie tylko u Ciebie jest tak piękny ogród. Nawet krewni są zdumieni. Alfeusz twierdzi, że to cud.»

«Uczyniony twoimi rękoma.»

«O, nie! Jestem zwykłym człowiekiem. Cóż mogłem zrobić? Trochę troski o drzewa i trochę wody dla kwiatów! Wiesz, doprowadziłem wodę ze źródła do środka ogrodu, do groty, i umieściłem tam zbiornik. Dzięki temu nie będziesz musiała wychodzić po wodę. Doprowadziłem ją ze źródła, które znajduje się za gajem oliwnym Macieja. Źródło jest czyste i obfite w wodę. Sprowadziłem ją do Ciebie małym strumyczkiem. Zbudowałem mały kanał, dobrze przykryty, i teraz, kiedy płynie w nim woda, śpiewa jak harfa. Martwiłem się widząc, jak chodzisz do studni w osadzie i wracasz obciążona pełnymi wody amforami.»

«Dziękuję, Józefie. Jesteś dobry!»

Małżonkowie milkną, jakby zmęczeni. Józef nawet drzemie. Maryja się modli. Nadchodzi wieczór. Gospodarze nalegają, żeby zjedli coś jeszcze przed podróżą. Józef je chleb i ryby. Maryja – tylko mleko i owoce.

Potem odjeżdżają. Wsiadają na osły. Na swoim Józef umieszcza kuferek Maryi – tak jak wtedy, gdy przybyli. Zanim Maryja wsiądzie na osiołka, Józef bada siodło, czy jest bezpieczne. Widzę, że Józef przypatruje się baczniej Maryi, kiedy siada Ona w siodle. Nie odzywa się jednak. Podróż rozpoczyna się, kiedy na niebie zaczynają migotać pierwsze gwiazdy. Spieszą się do bramy miejskiej, nim zostanie zamknięta. Gdy opuszczają Jerozolimę i wjeżdżają na drogę główną wiodącą do Galilei, gwiazdy błyszczą już na całym spokojnym niebie. Okolicę spowiła ogromna cisza. Słychać tylko śpiew jakiegoś słowika i uderzenia kopyt dwu osiołków o drogę, twardą z powodu letnich upałów.

41. «GDYBY JÓZEF BYŁ MNIEJ ŚWIĘTY, BÓG NIE UDZIELIŁBY MU SWOJEGO ŚWIATŁA»

Dalszy ciąg tego samego dnia. A, 2698-2705

Mówi Maryja:

«Oto dzień poprzedzający Wielki Czwartek. Niektórym wyda się ta wizja nie na czasie. Jednak twój ból kochającej Mojego Jezusa Ukrzyżowanego jest w twoim sercu i pozostaje tam nawet wtedy, gdy oglądasz jakąś słodką wizję. On jest jak lekkie ciepło, wydobywające się z żaru, który jest i nie jest już ogniem. Ogień to płomień, a czym innym jest ciepło, które się z niego wydobyło. Żadna wizja przynosząca szczęście i pokój nie będzie miała mocy pozbawienia twego serca [ciepła] tego bólu. Ceń go bardziej od twego własnego życia. Jest on bowiem darem największym, jakiego Bóg może udzielić wierzącemu w Jego Syna. Moja wizja, chociaż spokojna, nie odbiega [w treści] od pamiątki tego [Wielkiego] Tygodnia.

Także Mój Józef przeżył swoją Mękę. Zrodziła się w Jerozolimie, kiedy ujrzał Mój stan. Męka ta trwała przez [tyle] dni, co dla Jezusa i dla Mnie. Nie była ona duchowo mniej bolesna. I jedynie dzięki świętości Sprawiedliwego, który był Moim małżonkiem, jej pełne godności i skrytości wyrażenie zostało powstrzymane do tego stopnia, że przeszła przez wieki mało zauważona.

O, nasza pierwsza Męka! Któż może wypowiedzieć jej głębię i pełną milczenia intensywność? Któż [może zrozumieć], jak cierpiałam, kiedy spostrzegłam, że Niebo jeszcze Mnie nie wysłuchało i nie wyjawiło Józefowi tajemnicy? Domyśliłam się, że on jej nie znał jeszcze, gdyż widziałam go pełnego zwykłego szacunku wobec Mnie. Gdyby zaś wiedział, że noszę w Sobie Słowo Boże, adorowałby to Słowo, zamknięte w Moim łonie, aktami uwielbienia należnymi Bogu. Józef by ich nie pominął, a Ja nie odmówiłabym ich przyjęcia, nie ze względu na Mnie, ale z powodu Tego, który był we Mnie i którego nosiłam jak Arka Przymierza nosiła tablice kamienne i naczynia z manną.

Kto może wyrazić Moją walkę przeciwko zniechęceniu, które chciało Mnie przytłoczyć, aby Mnie przekonać, że daremnie zaufałam Panu? O, wiem, że to była wściekłość szatana! Czułam zwątpienie tuż za Moimi plecami, wyciągające swe lodowate szpony, aby uwięzić Mi duszę i powstrzymać jej modlitwę! Zwątpienie, które jest tak niebezpieczne, śmiercionośne dla ducha! Śmiercionośne, gdyż jest pierwszym zwiastunem śmiertelnej choroby, noszącej imię “rozpacz”. Trzeba jej się przeciwstawiać z całą mocą, aby nie zgubić duszy i nie utracić Boga.

Któż potrafi wypowiedzieć w całej prawdzie boleść Józefa, jego myśli, zamęt [ogarniający] uczucia? Jak mała łódź, porwana przez wielką zawieruchę, znajdował się kłębowisku przeciwstawnych myśli, w wirze przemyśleń, z których jedno było bardziej palące i bardziej przytłaczające od drugiego. Z pozoru był mężczyzną zdradzonym przez swą żonę. Widział, jak traci równocześnie dobre imię i szacunek u ludzi. Już czuł, jak z jej powodu wytykają go palcem i jak wzbudza politowanie w okolicy. Wobec oczywistości tego, co się stało, dostrzegał w sobie zamierające uczucie i szacunek dla Mnie.

Jego świętość jaśnieje tu jeszcze bardziej niż Moja. I daję o tym świadectwo z uczuciem małżonki. Chcę bowiem, żebyście kochali Mojego Józefa, tego mądrego i roztropnego, cierpliwego i dobrego. Nie był on odłączony od tajemnicy Odkupienia. Przeciwnie, był z nią głęboko powiązany. Ofiarował bowiem ból i siebie samego ocalając wam Zbawiciela – za cenę swego poświęcenia i dzięki swojej świętości. Gdyby nie był tak święty, działałby po ludzku. Ogłosiłby Mnie cudzołożnicą, abym została ukamienowana i aby dziecko Mojego grzechu zginęło ze Mną. Gdyby był mniej święty, Bóg nie udzieliłby mu Swojej światłości za przewodnika w tak wielkiej próbie.

Józef jednak był święty. Jego czysty duch żył w Bogu. Miłość płonęła w nim mocno. Dzięki miłości ocalił wam Zbawiciela. Nie oskarżył Mnie przed starszyzną. Później, pozostawiając wszystko z uległą gotowością, uratował Jezusa, [uciekając] do Egiptu. Krótkie były co do ilości, lecz straszliwe ze względu na intensywność, trzy dni męki Józefa... i Mojej... tej Mojej pierwszej Męki. Rozumiałam bowiem jego cierpienie, a nie umiałam go w żaden sposób pocieszyć, z powodu posłuszeństwa poleceniu Boga, który Mi powiedział: “Zachowaj milczenie!”

Kiedy – po przybyciu do Nazaretu – zobaczyłam go, jak odchodzi po zdawkowym pożegnaniu, zgarbiony i jakby postarzały w przeciągu krótkiego czasu, i że nie przychodzi do Mnie wieczorem, jak miał w zwyczaju, powiadam wam, dzieci, że Moje serce zapłakało z powodu przeszywającego bólu. Zamknięta w domu, sama w domu – w którym wszystko przypominało Mi Zwiastowanie i Wcielenie, i gdzie wszystko mówiło Mi o Józefie, z którym byłam zaślubiona w nieskazitelnym dziewictwie – musiałam przeciwstawiać się zniechęceniu, podszeptom szatana i ufać, ufać, ufać. I modlić się, modlić się, modlić się. I przebaczać, przebaczać, przebaczać podejrzenie Józefa, jego uniesienie się słusznym oburzeniem.

Dzieci, trzeba ufać, modlić się i przebaczać, aby otrzymać [tę łaskę], że Bóg zadziała w naszej sprawie. I wy przeżywacie waszą mękę. Zasłużoną z powodu waszych grzechów. Ja was pouczam, jak ją pokonać i przemienić w radość. Ufajcie ponad miarę. Módlcie się nie tracąc ufności. Przebaczajcie, aby i wam przebaczono. Przebaczenie Boże będzie pokojem, którego pragniecie, o dzieci.

Nic więcej na razie wam nie powiem. Milczenie będzie trwało aż do czasu po tryumfie paschalnym. Jest [czas przypominający o] Męce. Współczujcie waszemu Odkupicielowi. Słuchajcie Jego płaczu i policzcie Jego łzy i rany. Każda łza spłynęła z waszego powodu, a [każda rana] ze względu na was była przecierpiana. Każda inna wizja niech zniknie przed tą, która przypomina wam Odkupienie dokonane dla was.»



42. MARYJA Z NAZARETU DOCHODZI DO POROZUMIENIA Z JÓZEFEM

(por. Mt 1,18-25)

Napisane 31 maja 1944. A, 2705-2712

Po pięćdziesięciu trzech dniach Mama znów się ukazuje w widzeniu, które mam umieścić w tej Księdze. Odżywa we mnie radość. Zobaczyć bowiem Maryję znaczy posiadać Radość.

Widzę ogródek w Nazarecie. Maryja przędzie w cieniu bardzo bujnie rozrośniętej jabłoni, obciążonej różowiejącymi owocami. Wyglądają jak rumiane i krągłe dziecięce policzki.

Jednak Maryja nie ma dziś rumieńców. Piękny kolor, jaki miały Jej policzki w Hebronie, znikł. Twarz ma bladą, jakby z kości słoniowej, tylko zarys ust odznacza się nikłym koralem. Pod spuszczonymi powiekami widzę dwa ciemne cienie, a brzegi powiek są spuchnięte, z pewnością od płaczu. Oczu nie widzę, bo głowę ma nieco pochyloną. Jest zajęta Swą pracą, a jeszcze bardziej Swoimi myślami, które muszą Ją dręczyć. Słyszę bowiem westchnienia kogoś, kto cierpi na duchu. Ubrana jest na biało, w biały len, bo na dworze jest bardzo ciepło, pomimo wczesnej pory, na co wskazuje nienaruszona świeżość kwiatów. Głowę ma odsłoniętą. Słońce, igrając z liśćmi jabłonki, poruszanymi lekkim wiatrem, prześwituje promykami światła [dotykając] brunatnej ziemi grządek. Na jasnej głowie Maryi znaczy świetliste kółka. Jej włosy połyskują od nich, zdając się czystym złotem.

Ani z domu, ani z sąsiedztwa nie dochodzi żaden dźwięk. Słychać tylko szum strumyczka, którego woda wpada do zbiornika w głębi ogrodu.

Maryja zrywa się na dźwięk mocnego kołatania do drzwi domu. Odkłada na bok kądziel i wrzeciono. Idzie otworzyć. Chociaż suknia jest obszerna i luźna, nie skrywa dokładnie okrągłości bioder. Staje naprzeciw Józefa. Bledną Jej nawet wargi. Jej twarz jest teraz tak blada, że wygląda jak hostia. Maryja patrzy na Józefa smutnym, pytającym spojrzeniem. Oczy Józefa wyrażają błaganie. Milcząc, przyglądają się sobie. Potem Maryja odzywa się:

«O tej porze, Józefie? Potrzebujesz czegoś? Co chcesz Mi powiedzieć? Wejdź.»

Józef wchodzi i zamyka drzwi. Jeszcze nie mówi.

«Powiedz, Józefie. Czego chcesz ode Mnie?» [– pyta Maryja.]

«Twojego przebaczenia.»

Józef pochyla się, jakby chciał uklęknąć. Jednak Maryja, zawsze tak powściągliwa w dotykaniu go, chwyta go zdecydowanie za ramiona, aby temu przeszkodzić. Mieni się na twarzy: raz jest zarumieniona, a raz blada, jak przedtem.

«Mojego przebaczenia? Nie mam ci niczego do wybaczenia, Józefie. Powinnam ci tylko raz jeszcze podziękować za wszystko, co zrobiłeś tu podczas Mojej nieobecności, i za twą miłość do Mnie.»

Józef patrzy na Nią i widzę dwie wielkie łzy formujące się w zapadniętych, głębokich oczach. Utrzymują się tam jak na brzegu jakiegoś naczynia, a potem spływają po policzkach i brodzie.

«Przebacz, Maryjo. Nie ufałem Ci. Teraz wiem. Nie jestem godny takiego skarbu. Brakowało mi miłości. Oskarżałem Cię w sercu. Oskarżałem niesprawiedliwie, bo nie zapytałem Cię o prawdę. Uchybiłem prawu Bożemu nie miłując Ciebie tak, jak siebie miłuję...»

«O, nie! Nie uchybiłeś!»

«Tak, Maryjo. Gdybym został oskarżony o podobne przestępstwo, broniłbym się. Ty... Nie dałem Ci możności obrony. Chciałem podjąć decyzję, nie pytając Cię o nic. Obraziłem Cię podejrzeniem. Samo podejrzenie jest już obrazą, Maryjo. Kto podejrzewa, nie zna [prawdy]. Nie dowiadywałem się tak, jak powinienem był to czynić. Przez wzgląd na cierpienie, jakie znosiłem... trzy dni męczarni... przebacz mi, Maryjo.»

«Nie mam ci nic do wybaczenia. I przepraszam cię za ból, który ci sprawiłam.»

«O, tak, jakież to było cierpienie! Co za cierpienie! Spójrz, tego ranka powiedziano mi, że mam posiwiałe skronie, a na twarzy zmarszczki. Więcej niż dziesięć lat przybyło mi przez te trzy dni. Ale dlaczego byłaś tak pokorna, żeby ukryć przede mną, Twoim małżonkiem, Swą chwałę? Pozwoliłaś, żebym Cię podejrzewał!»

Józef nie klęczy, lecz jest tak pochylony, jakby klęczał. Maryja kładzie mu rękę na głowie i uśmiecha się. Wydaje się rozgrzeszać. Mówi: «Gdyby Moja pokora nie była doskonała, nie zasłużyłabym na poczęcie Oczekiwanego. On przychodzi zmazać grzech pychy, który wywołał upadek człowieka. A poza tym... byłam posłuszna... Bóg zażądał ode Mnie tego posłuszeństwa. Wiele Mnie to kosztowało... z powodu ciebie, że zadaję ci cierpienie. Jednak musiałam być posłuszna. Jestem Służebnicą Boga, a słudzy przyjmują bez dyskusji otrzymywane rozkazy. Oni je wykonują, Józefie, nawet wtedy gdy wyciskają krwawe łzy.»

Mówiąc to, Maryja cicho płacze. Tak cicho, że pochylony Józef spostrzega to dopiero wtedy, gdy jedna łza spada na ziemię. Wtedy unosi głowę i – po raz pierwszy widzę, żeby to czynił – ujmuje drobne ręce Maryi w swoje silne i opalone dłonie. Całuje końce różowych, wystających z uścisku jego dłoni palców, które wyglądają jak pączki kwiatów brzoskwini.

«Teraz trzeba się zatroszczyć, bo...» – Józef nie kończy zdania, patrzy tylko na Maryję, która natychmiast siada, zarumieniona. Nie chce być wystawiona na to badawcze spojrzenie.

«Trzeba się będzie pospieszyć... Przeprowadzę się tutaj... dopełnimy obrzędu godów. W przyszłym tygodniu? Dobrze?»

«Wszystko, co czynisz jest dobre, Józefie. Jesteś głową rodziny, a Ja tylko twoją służebnicą.»

«Nie. Ja jestem Twoim sługą. Jestem szczęśliwym sługą mojego Pana, który wzrasta w Twym łonie. Błogosławiona jesteś między wszystkimi niewiastami Izraela. Dziś wieczorem zawiadomię krewnych. Potem... kiedy już tu zamieszkam, będziemy wszystko przygotowywać na przyjście... O, jakże przyjmę Boga w moim domu? Bóg w moich ramionach? Umrę z radości!... Nigdy nie będę mógł odważyć się Go dotknąć!...»

«Będziesz mógł... tak jak i Ja, z pomocą łaski Bożej.»

«Ty... to Ty. Ale ja jestem biednym człowiekiem, najbiedniejszym z synów Bożych!...»

«Jezus przychodzi do nas, biednych, aby ubogacić nas Swą Boskością. Przychodzi do nas obojga, bo jesteśmy najbiedniejsi i uznajemy to. Raduj się, Józefie. Ród Dawida ma oczekiwanego Króla. Nasz dom staje się przez to okazalszy od królewskiego pałacu Salomona. Tu bowiem będzie Niebo i będziemy dzielić z Bogiem tajemnicę pokoju, o której ludzie dowiedzą się dopiero później. Będzie wzrastał pośród nas, a nasze ramiona staną się kołyską dla dorastającego Odkupiciela, nasza troska zapewni Mu chleb... O! Józefie! Usłyszymy głos Boga, nazywający nas “ojcem i Matką”! O!...»

Maryja płacze z radości. Cóż to za szczęśliwy płacz! Józef klęczy teraz u Jej stóp i także płacze, z twarzą prawie ukrytą w luźnych fałdach szerokiej sukni Maryi, która opada na skromną, ceglaną posadzkę izdebki.

I na tym widzenie się kończy.

43. «POZOSTAWCIE PANU ZATROSZCZENIE SIĘ O OGŁOSZENIE WAS JEGO SŁUGAMI».

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 2712-2716

Maryja mówi:

«Niech nikt nie tłumaczy w błędny sposób [przyczyny] Mojej bladości. Nie pochodziła ona od ludzkiego strachu, chociaż – po ludzku rzecz biorąc – mogłam oczekiwać ukamienowania. Jednak nie tego się bałam. Cierpiałam z powodu bólu Józefa. Nawet myśl, że może Mnie oskarżyć, nie przerażała Mnie sama w sobie. Dla Mnie przykre byłoby jedynie to, że on – obstając przy oskarżeniu – mógłby uchybić miłości. Z tego powodu cała krew uderzyła Mi do serca, kiedy ujrzałam Józefa. Mogła to być chwila, kiedy Sprawiedliwy znieważyłby Sprawiedliwość i uchybiłby miłości. Największy Mój ból wywoływało to, że mógłby uchybić [miłości] ktoś sprawiedliwy: ten, który nie uchybiał nigdy.

Gdybym nie była, jak powiedziałam Józefowi, pokorna w najwyższym stopniu, nie zasłużyłabym na noszenie w Sobie Tego, który – aby wymazać pychę z rodzaju ludzkiego – uniżył Siebie. Bóg upokorzył się do tego stopnia, że stał się człowiekiem. Ukazałam ci scenę, o której nie mówi żadna z Ewangelii. Chcę bowiem ponownie zwrócić uwagę ludzi – zbytnio skierowaną gdzie indziej – ku warunkom podstawowym, [które trzeba spełnić,] aby podobać się Bogu i zapewnić sobie Jego stałe przychodzenie do swego serca.

[Potrzeba] wiary. Józef bezgranicznie uwierzył słowom niebieskiego posłańca. (por. Mt 1,20-25) Pragnął tylko wierzyć, gdyż było w nim przekonanie szczere, że Bóg jest dobry i że na niego – człowieka, który złożył nadzieję w Panu – nie dopuści On boleści przeżywania czyjejś zdrady, zawiedzenia się na kimś i wyszydzenia przez bliźniego.

Pragnął Mi wierzyć, będąc bowiem człowiekiem uczciwym, nie mógł bez bólu myśleć, że inni tacy nie są. On żył Prawem, a Prawo mówi: “Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Jeśli ludzie kochają bardzo jeden drugiego, uważają się wzajemnie za doskonałych, nawet kiedy tak nie jest. Po co bowiem osłabiać miłość do bliźniego myśląc, że jest niedoskonały?

[Potrzebna jest] miłość bezwarunkowa. Miłość, która potrafi przebaczać, która pragnie przebaczać. Przebaczać z góry, usprawiedliwiając we własnym sercu uchybienia bliźniego. Przebaczać natychmiast, przyznając wszelkie okoliczności łagodzące winnemu.

[Potrzeba] pokory tak bezwzględnej, jak miłość. [Trzeba] umieć uznawać, że się uchybiło, choćby samą tylko myślą. Nie można mieć pychy, bardziej szkodliwej jeszcze niż grzech, który ją poprzedza. Pycha ta polega na tym, że nie chce się przyznać: “Zbłądziłem”. [A przecież] oprócz Boga wszyscy błądzą. Któż może powiedzieć: “Ja nigdy się nie mylę”?

Istnieje jeszcze trudniejsza pokora. To taka, która potrafi przemilczeć cuda [dokonywane] w nas przez Boga, kiedy nie jest konieczne – dla oddania Mu czci – rozgłaszanie ich. [Pokora ta skłania do milczenia], aby nie poniżać bliźniego, który nie otrzymał od Boga takich szczególnych darów. Bóg – jeśli chce, o tak, jeśli chce – Sam ujawnia Siebie w Swoim słudze! Elżbieta natychmiast “zobaczyła” Mnie, jaka byłam; małżonek Mój zaś poznał Mój stan [dopiero] wtedy, kiedy nadeszła godzina zrozumienia tego przez niego.

Pozostawcie Panu troskę ogłoszenia was Jego sługami. On dąży do tego z miłosnym pośpiechem. Każde stworzenie, które Bóg wynosi do szczególnej misji, jest nową formą blasku dodaną do Jego nieskończonej chwały. Świadczy to również o tym, jaki miał być człowiek według zamiaru Bożego. [Został on pomyślany przez Niego] jako niższa doskonałość, która ma odbijać w sobie obraz swego Stwórcy. Pozostańcie w cieniu i milczcie, o wybrańcy Łaski. Dzięki temu będziecie umieli usłyszeć jedyne słowo “życia”. Przez to zasłużycie też na posiadanie – nad wami i w was – Słońca, które świeci wiecznie.

O, Światłości najbardziej Błogosławiona – która jesteś Bogiem, która jesteś radością Twoich sług – zajaśniej nad Twoimi sługami. Niech się nią rozradują w swej pokorze. Niech uwielbiają Ciebie, Ciebie samego. Ty bowiem rozpraszasz pysznych, a podnosisz ku wspaniałościom Twego Królestwa pokornych, którzy Cię miłują.»

44. ZARZĄDZENIE SPISU LUDNOŚCI

(por. Łk 2,1-5)

Napisane 4 czerwca 1944. A, 2716-2724

Znów widzę domek w Nazarecie, małe pomieszczenie, w którym Maryja spożywa zazwyczaj posiłki. Szyje coś z białego płótna. Odkłada robotę i wstaje, żeby zapalić lampę. Zapada bowiem noc, a zielonkawe światło wpadające przez drzwi, szeroko otwarte na ogród, już nie wystarcza. Maryja zamyka drzwi. Widzę, że Jej błogosławiony stan jest bardzo widoczny. Jest jednak wciąż bardzo piękna. Krok ma nadal swobodny, a każdy ruch jest wdzięczny. Nie ma w Niej ociężałości, jaka zazwyczaj towarzyszy kobietom zbliżającym się do rozwiązania. Tylko twarz Jej się zmieniła. Teraz jest “niewiastą”. Wcześniej, w czasie Zwiastowania, była młodziutką dziewczynką o pogodnej i nieświadomej twarzy. Miała oblicze niewinnego dziecka. Potem, w domu Elżbiety, gdy urodził się Chrzciciel, twarz Jej wysubtelniała dojrzałym wdziękiem. Obecnie ma oblicze pogodne, lecz z wyrazem słodkiego dostojeństwa niewiasty, która osiągnęła pełną doskonałość w macierzyństwie.

Teraz, ojcze, Maryja nie przypomina już drogiego nam wizerunku z kościoła Zwiastowania we Florencji. Odnajdywałam w Maryi podobieństwo [z tamtego obrazu], gdy była dziewczynką. Teraz ma twarz bardziej pociągłą i szczupłą, a oczy bardziej zamyślone i większe. Wygląda tak obecnie w Niebie, [jak Ją widziałam]. Ma wygląd i wiek z czasu, w którym zrodziła Zbawiciela. [Posiada] wieczną młodość Tej, która nie zaznała zniszczenia śmierci ani upływu lat. Czas nie tknął naszej Królowej i Matki Pana, który stworzył czas. Chociaż w cierpieniu czasu Męki, która się dla Niej zaczęła o wiele, wiele wcześniej – można rzec, że zaczęła się od chwili, gdy Jezus rozpoczął ewangelizację – postarzała się tylko przez wyraz bólu. On jakby zakrył Jej niezniszczalną osobę jakąś zasłoną. Kiedy ujrzała zmartwychwstałego Jezusa, znów stała się młoda i doskonale [piękna], jak przed czasem tego strasznego cierpienia. Wydaje się, że – całując Najświętsze Rany – piła z nich balsam młodości, niweczący dzieło czasu. Więcej niż tylko czasu – bólu.

Zaledwie przed ośmioma dniami miałam widzenie Zesłania Ducha Świętego: dzień Pięćdziesiątnicy. Widziałam wówczas Maryję “piękną, piękną, piękną i nagle odmłodzoną” – jak napisałam. Napisałam już, że “wydaje się aniołem z błękitów”. Aniołowie nie starzeją się. Są zawsze piękni, wieczną młodością, wieczną obecnością Boga, która się w nich odzwierciedla. Młodość Maryi jest anielska: to doskonały Anioł z błękitów. [Maryja] – kiedy Duch zaślubia Ją jako Swą Oblubienicę i koronuje na oczach wszystkich [zbawionych] – osiąga doskonały wiek, jaki ma w Niebie. Zachowuje go w Swym świętym, uwielbionym ciele na wieczność. Teraz nie jest to już tajemnicą jak wtedy, kiedy dokonało się to [w ukryciu], w miejscu nie znanym światu, w obecności archanioła jako jedynego świadka.

Chciałam zrobić tę dygresję, bo wydaje mi się potrzebna. Teraz powracam do opisywania.

Teraz Maryja stała się “niewiastą”, pełną godności i wdzięku. Nawet Jej uśmiech nabrał wyrazu słodyczy i majestatu. Jakaż jest piękna!

Wchodzi Józef. Zapewne wraca z osady, gdyż nie wchodzi od strony warsztatu. Maryja unosi głowę i uśmiecha się. Józef też się do Niej uśmiecha. Wydaje się jednak, że czyni to z trudem, jak ktoś zaniepokojony. Maryja patrzy na niego pytająco. Potem wstaje, bierze płaszcz zdjęty przez Józefa i kładzie go na skrzyni-ławie. Józef siada za stołem. Opiera łokcie i podpiera głowę ręką, a drugą to gładzi, to targa brodę w zamyśleniu.

«Jaka myśl cię trapi? – pyta Maryja – Mogę cię pocieszyć?»

«Zawsze mnie pocieszasz, Maryjo. Jednak teraz to wielkie zmartwienie... Dla Ciebie.»

«Dla Mnie, Józefie? Jak to?»

«Na drzwiach synagogi powieszono edykt. Nakazuje spisanie wszystkich Palestyńczyków. Trzeba iść się zapisać w miejscu pochodzenia. Dla nas oznacza to drogę do Betlejem...»

«O!» – przerywa mu Maryja kładąc dłoń na łonie.

«Przejęłaś się, prawda? To przykre. Wiem o tym.»

«Nie, Józefie. Nie. Myślę... myślę o Świętych Pismach: o Racheli, matce Beniamina i małżonce Jakuba, z którego narodzi się Gwiazda: Zbawiciel. Rachela jest pochowana w Betlejem, o którym powiedziano: “A ty, Betlejem Efrata, jesteś najmniejsze spośród miast Judei, lecz z ciebie wyjdzie Władca”. Obiecany władca z rodu Dawida tam się narodzi...»

«Myślisz... myślisz, że nadszedł już czas? O! Co zrobimy?» – Józef jest bardzo przerażony. Patrzy na Maryję ze współczuciem.

Ona spostrzega to. Uśmiecha się. Uśmiecha się bardziej do Siebie niż do niego, jakby chciała powiedzieć: “To człowiek sprawiedliwy, ale tylko człowiek. Patrzy po ludzku. Myśli po ludzku. Okaż mu litość, Moja duszo, i doprowadź go do patrzenia duchem”. Dobroć skłania Ją do uspokojenia Józefa. Nie kłamie, lecz usiłuje rozproszyć jego niepokój:

«Nie wiem, Józefie. Czas jest bardzo bliski, ale czyż Pan nie potrafi opóźnić czasu, żeby pozbawić cię tej troski? On wszystko może. Nie obawiaj się.»

«Ale podróż!... Kto wie, co za tłumy! Czy znajdziemy odpowiednie schronienie? Zdążymy wrócić na czas? A jeśli... jeśli zostaniesz tam Matką? Co zrobimy?... Nie mamy tam domu i nikogo już nie znamy...»

«Nie obawiaj się. Wszystko będzie dobrze. Bóg pozwala znaleźć schronienie zwierzęciu, gdy rodzi. Myślisz, że nie zrobi tego dla Swego Mesjasza? Ufamy Mu. Prawda? Zawsze Mu ufamy. Im większe jest doświadczenie, tym bardziej ufajmy. Jak dwoje dzieci włóżmy ręce w dłoń Ojca. On nas poprowadzi. Jesteśmy Mu zupełnie oddani. Zobacz, jak nas do tej pory prowadził z miłością. Żaden ojciec, nawet najlepszy, nie okazałby nam więcej troskliwości. Jesteśmy Jego dziećmi i sługami. Wypełniamy Jego wolę. Nic złego nie może się wydarzyć. Nawet ten edykt jest Jego wolą. Bo kimże jest Cezar? Narzędziem Boga. Od kiedy Bóg postanowił przebaczyć człowiekowi, tak ustalił wydarzenia, żeby Jego Chrystus narodził się w Betlejem. To najmniejsze miasto Judy jeszcze nie istniało, a już została określona Jego chwała. Trzeba, by ta chwała się urzeczywistniła, a Słowo Boga nie zostało uznane za kłamstwo. Tak mogłoby się stać, gdyby Mesjasz narodził się gdzie indziej. I dlatego właśnie bardzo daleko stąd powstał mocarz, który zapanował nad nami. Teraz chce on poznać swoich poddanych, właśnie teraz, kiedy na świecie panuje pokój... O, czymże jest nasz mały trud w porównaniu z pięknem tego okresu bez wojny! Pomyśl, Józefie. Czas bez nienawiści na świecie! Czy może być szczęśliwsza godzina dla wzejścia “Gwiazdy”, której światło jest Boże, a wpływ odkupieńczy? O, nie bój się, Józefie! Jeśli drogi będą niepewne, jeśli tłum utrudni nam podróż, aniołowie staną się obroną i oparciem. Nie dla nas, lecz dla ich Króla. Jeśli nie znajdziemy schronienia, osłonią nas skrzydłami. Nic złego nas nie spotka. Nic nie może się wydarzyć: Bóg jest z nami.»

Józef patrzy na Nią i słucha, uszczęśliwiony. Zmarszczki wygładzają się na jego czole. Powraca uśmiech. Wstaje bez zmęczenia i troski. Uśmiecha się:

«Błogosławiona, jesteś Słońcem dla mojego ducha! Błogosławiona, bo umiesz zobaczyć wszystko w świetle Łaski, której jesteś pełna! Nie traćmy więc czasu. Trzeba jak najszybciej jechać i jak najszybciej wracać, bo tu mamy już wszystko przygotowane na... dla...»

«Dla naszego Syna, Józefie. Za takiego ma uchodzić w oczach świata, pamiętaj. Ojciec [Niebieski] otoczył tajemnicą Jego przyjście i nie do nas należy uchylać jej rąbka. Zrobi to Jezus, gdy nadejdzie pora...»

Nie można opisać piękna twarzy Maryi, Jej spojrzenia, wyrazu i głosu, kiedy mówi: “Jezus”. To już ekstaza.

I na tej ekstazie widzenie się kończy.

45. «KOCHAĆ TO ZADOWALAĆ TEGO, KOGO SIĘ KOCHA, PONAD ZMYSŁAMI I WŁASNĄ KORZYŚCIĄ»

Tego samego dnia. A, 2724-2727

Mówi Maryja:

«Nie dodaję wiele, bo Moje słowa [skierowane do Józefa] są już [wystarczającym] pouczeniem. Zwracam jednak uwagę małżonek na jedną sprawę. Zbyt wiele związków małżeńskich dosięga rozbicie z winy małżonek, które nie mają miłości będącej wszystkim: delikatnością, współczuciem, umocnieniem małżonka. Na mężczyźnie nie ciąży cierpienie fizyczne, które obciąża niewiastę. Jednak spoczywają [na nim] wszystkie troski związane z działaniem: konieczność pracy [zarobkowej], podejmowanie decyzji, odpowiedzialność przed władzami i we własnej rodzinie... O, ileż spraw spoczywa na mężczyźnie! I jakże potrzebuje on umocnienia! Tymczasem egoizm [kobiety] jest taki, że mężczyźnie zmęczonemu, zniechęconemu, przygnębionemu, zaniepokojonemu, żona dorzuca często ciężar niepotrzebnych, a niekiedy niesłusznych narzekań. A wszystko to dlatego, że jest egoistką. Nie kocha.

Kochać – nie znaczy zaspokajać samego siebie w tym, co dotyczy zmysłów i jakiejś własnej korzyści. Kochać znaczy zadowalać tego, kogo się kocha – ponad zmysłami i własną korzyścią – dając jego duchowi potrzebną mu pomoc, aby mógł zawsze trzymać rozpostarte skrzydła na niebiosach nadziei i pokoju.

Druga sprawa – o której już mówiłam, a na którą zwracam uwagę i kładę na nią nacisk – to zaufanie Bogu. Ufność jest powiązana z cnotami teologalnymi. Jeśli bowiem ktoś ufa, to znak, że ma wiarę. Jeśli ktoś ufa, to znaczy, że posiada nadzieję. Jeśli ktoś ufa [komuś], to znak, że kocha. Kiedy ktoś kocha, wtedy ma nadzieję, wierzy w jakąś osobę, ufa jej. W przeciwnym razie – nie.

Bóg zasługuje na nasze zaufanie. Skoro okazujemy je biednym ludziom, mogącym nas zawieść, to dlaczego mielibyśmy odmawiać go Bogu, który nie zawodzi nigdy?

Zaufanie jest także pokorą. Pyszny mówi: “Zrobię to sam. Nie zdaję się na niego, bo jest niezdolny, to kłamca, despota...” Pokorny mówi: “Ufam. Dlaczego nie miałbym zaufać? Na jakiej podstawie mam myśleć, że jestem lepszy od niego?” A tym bardziej mówi o Bogu: “Dlaczego nie miałbym ufać Temu, który jest dobry? Na jakiej podstawie mam myśleć, że jestem zdolny zrobić coś o własnych siłach?” Bóg oddaje się pokornemu. Oddala się od tego, który jest pyszny.

Zaufanie jest także posłuszeństwem. A Bóg kocha posłusznego. Posłuszeństwo jest znakiem, że siebie uznajemy za Jego dzieci i że Boga uznajemy za Ojca. Ale ojciec kocha tylko wtedy, kiedy jest ojcem prawdziwym. A Bóg jest dla nas Ojcem prawdziwym i Ojcem doskonałym.

Trzecia sprawa, którą chcę dać wam do przemyślenia, to stałe wspieranie się na ufności. Nic nie może się zdarzyć, jeśli Bóg na to nie zezwala. Jesteś może władcą? Jesteś nim dlatego, gdyż Bóg na to zezwolił. Jesteś podwładnym? Jest tak, bo Bóg na to pozwolił.

Staraj się zatem, o możny, żebyś nie zamieniał swojej potęgi w zło. Byłoby ono bowiem zawsze “twoim złem”, nawet gdyby na początku mogło się wydawać, że jest złem innych. [Pamiętaj też, że] chociaż Bóg zezwala, to jednak nie pozwala [na zło] bez ograniczeń. Jeśli więc przekroczysz [miarę] w jakiejś sprawie, uderzy cię i zmiażdży.

Staraj się, o podwładny, uczynić z twego stanu magnes ściągający na ciebie niebiańską opiekę. I nigdy [nikogo] nie przeklinajcie. Zostawcie wszystko Bogu. Do Niego, Pana wszystkiego, należy błogosławienie i przeklinanie Swych stworzeń. Idź w pokoju.»

46. PODRÓŻ DO BETLEJEM

(por. Łk 2,4-5)

Napisane 5 czerwca 1944. A, 2728-2739

Widzę główny trakt. Jest wielki tłok. Idą osły obładowane sprzętami i ludźmi. [Inne] wracają. Ludzie poganiają zwierzęta. Kto jest pieszo, idzie szybko z powodu zimna.

Powietrze jest czyste i suche, niebo – pogodne. Wszystko [widać] z ostrością właściwą dniom w pełni zimy. Opustoszałe pola zdają się bardziej rozległe. Trawa pastwisk jest krótka, wysuszona zimowymi wiatrami. Na pastwiskach owce szukają odrobiny pożywienia. Szukają też słońca, które wschodzi bardzo powoli. Beczą, unosząc pyszczki. Patrzą ku słońcu, jakby chciały powiedzieć: “Przyjdź prędko, bo jest zimno!” Teren staje się coraz bardziej nierówny. To prawdziwe wzgórza. Są tam kotliny pełne trawy a także stoki, doliny i górskie grzbiety. Pomiędzy nimi wije się droga w kierunku południowo-wschodnim.

Maryja jedzie na szarym osiołku, dobrze owinięta ciepłym płaszczem. Przed siodłem ma coś w rodzaju bagażnika, który widziałam już w czasie podróży do Hebronu, a na nim – kuferek z najpotrzebniejszymi rzeczami. Józef idzie obok, trzymając wodze:

«Jesteś zmęczona?» – pyta od czasu do czasu.

Maryja patrzy z uśmiechem i odpowiada: “Nie”. Za trzecim razem dodaje: «Ty możesz być zmęczony, bo idziesz pieszo.»

«O! Ja? Dla mnie to nic. Myślę tylko, że gdybym znalazł drugiego osła, byłoby Ci wygodniej i jechalibyśmy prędzej. Ale go nie znalazłem. Teraz każdy potrzebuje jakiegoś zwierzęcia. Ale odwagi! Wkrótce będziemy w Betlejem. Za tą górą znajduje się Efrata.»

Milkną. Kiedy Dziewica milczy, zdaje się skupiać w wewnętrznej modlitwie. Uśmiecha się lekko, gdy nasuwa się Jej jakaś myśl. Kiedy patrzy na tłum, zdaje się nie rozróżniać w nim męża, niewiasty, starca, pasterza, zamożnego czy ubogiego. Widzi w nim to, co tylko Ona sama może zobaczyć.

«Jest Ci zimno?» – pyta Józef, bo zrywa się wiatr.

«Nie» [– odpowiada Maryja.]

Józef nie wierzy. Dotyka Jej stóp, które, odziane w sandały, zwisają po bokach osła, ledwie widoczne spod długiego płaszcza. Uznaje chyba, że są zimne, bo potrząsa głową. Zdejmuje z ramienia derkę i otula nią nogi Maryi. Rozciąga ją także na łono, dzięki czemu ręce będą w cieple, pod płaszczem i pod kocem.

Spotykają pasterza, przechodzącego ze swym stadem przez drogę. Idzie on z pastwiska, które znajduje się po prawej stronie, na inne, po lewej stronie. Józef pochyla się, by mu coś powiedzieć. Pasterz potakuje. Józef prowadzi więc osła za stadem, na pastwisko. Pasterz wydobywa z sakwy prostą miseczkę i doi bardzo tłustą i mleczną owcę. Daje naczynie Józefowi, który podaje je Maryi.

«Niech was obu Bóg błogosławi – mówi Maryja. – Ciebie: za miłość, a ciebie: za dobroć. Będę się za ciebie modliła.»

«Przybywacie z daleka?»

«Z Nazaretu» – odpowiada Józef.

«A dokąd jedziecie?»

«Do Betlejem.»

«Ciężka podróż dla niewiasty w jej stanie. To twoja małżonka?»

«Tak, to moja małżonka.»

«Macie się gdzie zatrzymać?»

«Nie.»

«Niedobrze! Betlejem jest pełne ludzi, przybyłych zewsząd, żeby się tam dać zapisać, albo jadących po to gdzie indziej. Nie wiem, czy znajdziecie mieszkanie. Znacie to miejsce?»

«Niezbyt dobrze.»

«Wobec tego... pokażę ci... z powodu Niej (wskazuje na Maryję). Szukajcie gospody. Będzie pełna. Mówię o niej jako o miejscu odniesienia. Jest na placu... tym największym. Główna droga was tam zaprowadzi. Nie możecie zabłądzić. Najpierw jest źródło, potem gospoda: wielka i niska, z dużą bramą. Będzie pełna. Jeżeli niczego nie znajdziecie w niej ani w innych domach, idźcie na tyły gospody, w stronę pól. Tam, na zboczu, są stajnie. Służą nieraz zdążającym do Jerozolimy kupcom do umieszczania tam zwierząt, dla których nie ma miejsca w gospodzie. To stajnie w zboczu... wilgotne, zimne i bez drzwi. Ale zawsze jest to schronienie, bo niewiasta... nie może pozostać na drodze. Może tam znajdziecie miejsce, siano do spania i dla osła. I niech Bóg wam towarzyszy.»

«Niech Bóg da ci radość» – odpowiada Maryja.

Józef zaś mówi: «Pokój niech będzie z tobą.»

Wznawiają podróż. Dość szeroka kotlina ukazuje się zza skarpy, którą właśnie minęli. W kotlinie, w dole i na otaczających ją łagodnych zboczach, znajduje się wiele domów. To Betlejem.

«Jesteśmy na ziemi Dawida, Maryjo. Teraz odpoczniesz. Wydajesz mi się taka zmęczona!...»

«Nie. Rozmyślałam... i sądzę... – Maryja bierze Józefa za rękę i mówi z uśmiechem szczęścia: – Myślę, że właśnie czas się zbliża.»

«Boże Miłosierny! Co zrobimy?»

«Nie bój się, Józefie. Wytrwaj. Widzisz, że Ja jestem spokojna?»

«Ale bardzo cierpisz.»

«O, nie! Przepełnia Mnie radość. Radość tak wielka, tak silna, tak piękna i niepohamowana, że serce bije Mi bardzo mocno i mówi Mi: “On się rodzi! On się rodzi!” Mówi to za każdym uderzeniem. To Mój Maleńki puka do Mego serca i mówi: “Mamo, jestem tu, żeby Ci dać pocałunek Boga.” O, co to za radość, Mój Józefie!»

Józef jednak nie jest radosny. Myśli o naglącej potrzebie znalezienia schronienia i przyspiesza kroku. Od drzwi do drzwi prosi o schronienie. Daremnie. Wszystko zajęte. Docierają do gospody. Jest pełna. Nawet pod prymitywnymi krużgankami, które otaczają duże wewnętrzne podwórze, znajdują się ludzie.

Józef zostawia siedzącą na ośle Maryję na dziedzińcu i odchodzi, żeby szukać w innych domach. Wraca przygnębiony. Nigdzie niczego nie ma. Zapada wczesny zimowy zmierzch, który ogarnia wszystko swą zasłoną. Józef błaga właściciela zajazdu. Prosi podróżnych. To mężczyźni... zdrowi... a niewiasta ma wydać na świat dziecko. Błaga o litość. Nic. Jakiś bogaty faryzeusz patrzy nawet z widoczną odrazą, a gdy Maryja się zbliża, odsuwa się, jakby podchodziła trędowata. Józef patrzy i rumieniec gniewu zalewa mu oblicze. Maryja kładzie mu rękę na przegubie dłoni i mówi ze spokojem:

«Nie nalegaj. Chodźmy. Bóg temu zaradzi.»

Odchodzą. Idą wzdłuż muru gospody. Skręcają w małą uliczkę, znajdującą się między nią a ubogimi domami. Okrążają zajazd. Szukają. Znajdują coś w rodzaju grot lub piwnic raczej niż stajni, tak są niskie i wilgotne. Najlepsze są już zajęte. Józef jest załamany.

«Hej, Galilejczyku! – woła za nim jakiś starzec – Tam w głębi, za tą ruiną, jest jeszcze jedna nora. Może tam nie ma nikogo.»

Zbliżają się do tej “nory”. To rzeczywiście nora. Między gruzami ruin budowli znajduje się wąskie przejście, a za nim – grota. To raczej wydrążenie w skale niż grota. To jakby fundamenty jakiejś starej budowli, pokrytej jak dachem warstwą z gruzów i podpartych lekko ociosanymi pniami drzew.

Żeby widzieć lepiej, bo słabnie światło dnia, Józef wyjmuje z zawieszonej na pasku sakwy hubkę i krzesiwo. Zapala wydobytą z torby lampkę. Wchodzi. Wita go ryczenie wołu.

«Wejdź, Maryjo, grota jest wolna i nie ma tu nikogo prócz wołu – Józef uśmiecha się. – Lepsze to niż nic.»

Maryja zsiada z osła i wchodzi do środka. Józef zawiesza lampkę na jednym z pni, służących za filary. Widać pokryte pajęczynami sklepienie oraz klepisko. To ubite i zniszczone klepisko, pełne dziur, kamieni, odchodów. Jest zarzucone źdźbłami słomy. W głębi znajduje się wół, który odwraca się i patrzy spokojnymi ślepiami. Z pyska zwisa mu siano. Znajduje się tu prymitywny stołek do siedzenia i dwa kamienie w kącie przy szczelinie. Czerń tego kąta wskazuje, że tam rozpala się ogień.

Maryja zbliża się do wołu. Jest Jej zimno. Kładzie mu ręce na karku, żeby się ogrzać. Wół porykuje, ale pozwala się dotknąć. Zdaje się rozumieć i nawet gdy Józef odpycha go na bok – żeby wziąć z jaseł nad żłobem siano na posłanie dla Maryi – pozwala na to. Jasła są podwójne. Z jednych karmi się wół, a wyższe to jakby półka z zapasowym sianem. Stąd właśnie bierze siano Józef. Robi też miejsce dla osła, który – zmęczony i wygłodzony – natychmiast zabiera się do jedzenia. Józef znajduje jakieś przewrócone, całe obtłuczone naczynie. Wychodzi do strumyka, który płynie w pobliżu, i wraca z wodą dla osła. Potem znajduje w kącie wiązkę gałęzi i usiłuje pozamiatać klepisko. Rozściela siano i robi posłanie koło wołu, w najbardziej suchym i osłoniętym kącie. Czuje jednak, że to biedne siano jest wilgotne, więc wzdycha. Rozpala ogień. Z benedyktyńską cierpliwością suszy nad ogniem garść po garści.

Maryja siedzi na stołku. Patrzy, zmęczona, i uśmiecha się. Gotowe. Maryja siada wygodnie na miękkim sianie, opierając się plecami o drewniany filar. Józef kończy... urządzanie wnętrza, zawieszając swój płaszcz jako osłonę na wejściowym otworze. Zabezpieczenie dosyć wątpliwe. Potem podaje Dziewicy chleb z serem i wodę z manierki.

«Śpij teraz – mówi – a ja przypilnuję, żeby ogień nie zgasł. Na szczęście jest drewno. Miejmy nadzieję, że się będzie długo paliło. Oszczędzę oliwy w lampie.»

Maryja kładzie się posłusznie. Józef przykrywa Ją Jej płaszczem i derką, którą w czasie drogi miała na nogach.

«Ale ty... będzie ci zimno!»

«Nie, Maryjo. Siedzę przy ogniu. Postaraj się wypocząć. Jutro będzie lepiej.»

Maryja bez sprzeciwu zamyka oczy. Józef zaszywa się w swoim kącie, na stołku przy kupce chrustu. Jest go mało. Nie sądzę, żeby starczyło go na długo.

A oto ich rozmieszczenie w grocie: Maryja na prawo, plecami do wejścia, w połowie zasłonięta pniem drzewa i ciałem wołu, który położył się na ściółce. Józef znajduje się z lewej strony. Jest zwrócony bokiem do wejścia, twarzą do ognia, a plecami – do Maryi. Od czasu do czasu odwraca się i widzi, że leży Ona spokojnie, jakby spała. Łamie po cichu suche gałęzie i rzuca po trochu na ogień, żeby nie wygasł i dawał światło. Pilnuje, żeby go wystarczyło. Widać tylko blask – czasem nikły, czasem żywszy, czasem niknący zupełnie, bo lampa dogasa. W półmroku odznacza się tylko biel wołu, twarzy i rąk Józefa. Wszystko inne ginie w szarym półcieniu.

«Nie komentujemy niczego – mówi Maryja. – Wizja sama przemawia. Macie zrozumieć pouczenie o miłości, pokorze i czystości, jakie z niej wypływa. Odpoczywaj. Odpoczywając czuwaj, tak jak Ja czuwałam czekając na Jezusa. Przyjdzie i przyniesie ci pokój!»

47. NARODZINY JEZUSA, NASZEGO PANA

(por. Łk 1,6-7)

Napisane 6 czerwca 1944. A, 2739-2752

Nadal widzę wnętrze tej nędznej kamiennej groty, w której – dzieląc los ze zwierzętami – znaleźli schronienie Maryja i Józef.

Mały ogień drzemie, podobnie jak jego stróż. Maryja powoli unosi głowę z posłania i patrzy. Widząc, że Józef ma głowę zwieszoną na piersi, jakby rozmyślał, sądzi, że zmęczenie wzięło górę nad chęcią czuwania. Uśmiecha się dobrotliwie i – czyniąc mniej szelestu niż mógłby to zrobić motyl sfruwający na różę – siada, a potem klęka. Z promiennym uśmiechem na twarzy modli się. Ramiona ma otwarte, prawie rozkrzyżowane, wyciągnięte w przód, a dłonie – odwrócone ku górze. Trwa tak, bez żadnych oznak zmęczenia uciążliwą pozycją. Potem chyli się w ukłonie, dotykając twarzą siana. Pozostaje w tej postawie, zatopiona w żarliwej modlitwie. Modli się długo.

Józef się budzi. Widzi dogasające ognisko i pogrążoną prawie w ciemnościach stajnię. Rzuca garść chrustu i ogień rozbłyska. Dorzuca grubszych gałązek, potem wybiera jeszcze większe, bo ziąb jest dotkliwy. Chłód pogodnej grudniowej nocy wnika zewsząd w ruiny. Biedny Józef siedzi tak blisko drzwi – jeśli można tak nazwać zatkaną jego płaszczem dziurę – że musi być zlodowaciały. Przybliża ręce do ognia, potem rozwiązuje sandały i zbliża do niego również stopy. Rozgrzewa się. Gdy płomień się wznieca i rozjaśnia otoczenie, odwraca się, ale nic nie widzi. Nie dostrzega już nawet jasnego pasma, utworzonego przez biały welon, który przedtem znaczył jasną linię na ciemnym sianie. Wstaje więc i ostrożnie zbliża się do posłania.

«Nie śpisz, Maryjo?» pyta.

Musi zapytać trzy razy, zanim Maryja uświadamia to sobie i odpowiada: «Modlę się.»

«Czy Ci czegoś potrzeba?»

«Nie, Józefie.»

«Spróbuj zasnąć na chwilę... wypocząć przynajmniej.»

«Spróbuję. Ale modlitwa Mnie nie męczy.»

«Żegnaj, Maryjo.»

«Żegnaj, Józefie.»

Maryja wraca do poprzedniej pozycji. Józef zaś, by nie ulec znów pokusie snu, klęka koło ognia i też modli się, zakrywając twarz rękoma. Odejmuje je tylko po to, by podsycać ogień, i znów wraca do żarliwej modlitwy. Poza trzaskaniem palącego się drewna i tupaniem osła, który od czasu do czasu wali kopytem w klepisko, nic nie słychać.

Odrobina księżycowego światła wciska się przez otwór w powale. Wygląda jak ostrze z niematerialnego srebra, które zbliża się, szukając Maryi. W miarę jak księżyc wschodzi wyżej na niebie, promień stopniowo się wydłuża, aż wreszcie dosięga Jej. Oto pada na głowę Modlącej się. Otacza Ją aureolą bieli.

Maryja unosi głowę, jakby wezwana wołaniem z wysoka, i znowu klęka. O, jak tu jest pięknie! Podnosi głowę, która wydaje się jaśnieć białym księżycowym światłem. Przemienia Ją nieziemski uśmiech. Co widzi? Co słyszy? Czego doświadcza? Tylko Ona sama mogłaby odpowiedzieć na pytanie, co widzi, co słyszy i odczuwa w jaśniejącej godzinie Swego Macierzyństwa. Ja zauważam tylko to, że otaczający Ją blask ciągle wzrasta, wzrasta i wzrasta. Sprawia wrażenie, że zstępuje z Nieba, wydaje się wypływać z nędznego otoczenia, ale nade wszystko zdaje się wydobywać z Niej samej.

Jej ciemnolazurowa suknia wydaje się teraz łagodnym błękitem niezapominajek, a dłonie i twarz zdają się niebieskawe, jakby były umieszczone w świetle olbrzymiego, bladego szafiru. Ta barwa – aczkolwiek mniej intensywna – przypomina mi kolor, jaki widuję w widzeniach przedstawiających święty Raj. Zauważałam ją w widzeniu związanym z przybyciem Magów. [Teraz światło to] rozlewa się coraz bardziej na przedmioty i suknię, oczyszcza je i sprawia, że błyszczą.

Poświata coraz bardziej wydobywa się z ciała Maryi, wchłaniającego promienie księżyca. Wydaje się, że to Ona przyciąga ku Sobie to światło, mogące pochodzić tylko z Nieba. Teraz Maryja jest Tą, która posiada Światłość; jest Tą, która ma dać światu Światło. To uszczęśliwiające, nieogarnione, niezmierzone, wieczne, boskie Światło, które właśnie ma być dane, zapowiada się brzaskiem, jutrzenką, chórem atomów światła. I światło to wzrasta, wzmaga się jak przypływ, wznosi się coraz bardziej jak kadzidło i spływa jak fala, ściele się niczym welon...

Sklepienie pełne pęknięć, pajęczyn i wystających gruzów, które tylko dzięki jakiemuś cudowi statyki nie ulegają zawaleniu, to sklepienie dotychczas czarne, zakopcone i odrażające wydaje się sufitem królewskiej komnaty. Każdy kamień to bryła srebra. Każda szczelina jest błyskiem opalu. Każda pajęczyna [wygląda jak] drogocenny baldachim tkany srebrem i diamentami. Wielka jaszczurka śpiąca między dwoma głazami wygląda jak zapomniany tam przez królową szmaragdowy naszyjnik. Grono śpiących nietoperzy to cenny kandelabr z onyksu. Zwisające z wyższych jaseł siano to już nie trawa, lecz nici z czystego srebra, drżące w powietrzu z wdziękiem rozwianych włosów.

Stojący niżej żłób z ciemnego drewna, wygląda jak bryła oksydowanego srebra. Ściany pokrywa brokat, na którym jasność jedwabiu znika pod haftem ozdobionym wystającymi perłami. A czymże jest teraz klepisko? To oświetlony białym światłem kryształ. Występy zdają się różami ze światła, rzuconymi na znak hołdu na ziemię. A dziury to kryształowe puchary, z których wydobywają się wonności i zapachy.

Światło coraz bardziej wzrasta. Staje się nie do zniesienia dla oka. W tym świetle, jakby wchłonięta za rozżarzoną zasłoną, znika Dziewica... i ukazuje się Matka.

Tak. Kiedy moje oczy znów mogą znieść jasność światła, widzę Maryję ze Swym nowo narodzonym Synem w ramionach. Małe, różowe i pulchniutkie Dzieciątko porusza się i macha rączkami małymi jak pączki róży i nóżkami, które zmieściłyby się w jej kielichu. Kwili drżącym głosem nowo narodzonego jagnięcia, otwierając buzię jak poziomka i ukazując drgający przy różowawym podniebieniu języczek. Porusza główką tak jasną, że wygląda jakby była bez włosów. Tę okrągłą główką Mama podtrzymuje w zagłębieniu jednej dłoni i patrzy na Swoje Dzieciątko i uwielbia Je ze łzami i z uśmiechem. Pochyla się, żeby Je pocałować, ale nie w niewinną główkę, lecz w pierś, gdzie jest maleńkie serduszko, które bije, bije dla nas... to serduszko, w którym pewnego dnia będzie Rana... Mama już teraz opatruje tę ranę Swym nieskalanym pocałunkiem.

Zbudzony blaskiem wół podnosi się z rykiem i hałasem kopyt, a osiołek odwraca łeb i też ryczy. Zwierzęta zbudziło światło, lecz wolę myśleć, że chcą powitać swego Stwórcę w imieniu swoim i wszystkich zwierząt.

Także Józef – który pogrążył się w modlitwie tak intensywnej, że był oderwany od wszystkiego, co go otaczało – otrząsa się i widzi, że dziwne światło prześwituje mu przez palce [dłoni, w których ukrył twarz]. Odejmuje więc dłonie od twarzy, podnosi głowę, odwraca się. Stojący wół zasłania Maryję, która woła:

«Chodź tu, Józefie!»

Józef zrywa się. Widząc [Dziecko] zatrzymuje się porażony szacunkiem i tam, gdzie stoi, chce paść na kolana.

Maryja jednak nalega: «Podejdź, Józefie!»

Opiera lewą rękę na sianie, prawą zaś trzyma Dzieciątko, tuląc Je do serca. Wstaje i podchodzi do wahającego się Józefa, który idzie onieśmielony. Pragnie podejść, lecz powstrzymuje go lęk, żeby nie okazać braku szacunku. Małżonkowie spotykają się przy posłaniu, patrzą na siebie płacząc ze szczęścia.

«Chodź – mówi Maryja. – Ofiarujemy Jezusa Ojcu.»

Józef klęka, Ona zaś, stojąc pomiędzy dwoma podpierającymi pułap słupami, unosi Swe Dziecko w ramionach mówiąc:

«Oto jestem... W Jego Imieniu, o Boże, mówię Ci te słowa. Oto jestem, żeby pełnić Twoją wolę. A wraz z Nim – Ja, Maryja, i Józef, Mój małżonek. Oto Twoi słudzy, Panie. Spraw, żebyśmy w każdej godzinie i w każdym zdarzeniu pełnili Twoją wolę – dla Twojej chwały i z miłości do Ciebie.»

Potem Maryja schyla się i podaje Dzieciątko Józefowi, mówiąc:

«Weź, Józefie.»

«Ja? Mnie [Je dajesz]? O, nie! Nie jestem godzien!»

Józef jest wprost przerażony i sparaliżowany myślą, że ma dotknąć Boga. Maryja nalega jednak z uśmiechem:

«Jesteś bardzo godny i nie ma godniejszego od ciebie. Dlatego właśnie ciebie wybrał Najwyższy. Weź Go i potrzymaj, Józefie, Ja zaś poszukam ubranka.»

Józef, czerwony jak purpura, wyciąga ramiona i bierze to maleńkie ciałko krzyczące z zimna. Kiedy ma Dziecię w swoich ramionach, nie upiera się już, żeby Je trzymać z szacunkiem z dala od siebie. Tuli Jezusa do serca, wybuchając głośnym płaczem:

«O! Panie! Boże mój!»

Schyla się, żeby ucałować nóżki. Czuje, że są zziębnięte, więc siada na ziemi, tuli je do siebie, zakrywa swą brązową szatą, stara się rękami osłonić przed zimnem nocy i ogrzać. Chciałby przybliżyć się do ognia, lecz tam wieje od wejścia. Lepiej tu zostać. A jeszcze lepiej będzie wejść między oba zwierzęta, które mogą osłonić przed przeciągiem i wydzielają ciepło. Idzie więc między woła i osła, ustawia się tyłem do wejścia, pochyla nad Nowonarodzonym, żeby zrobić wnękę z własnej piersi. Jej boczne ściany stanowi z jednej strony szara głowa z długimi uszami, a z drugiej – wielki biały pysk, z parującymi chrapami i dobrymi wilgotnymi oczyma.

Maryja otworzyła już kuferek i wyciąga płótno oraz pieluszki. Podchodzi do ognia i ogrzewa je. Idzie do Józefa i owija Dziecię w lekko ogrzane płótna. Główkę osłania własnym welonem.

«Gdzie Go teraz położymy?» – pyta.

Józef rozgląda się wokół siebie, zastanawia się...

«Poczekaj – mówi. – Odsuniemy zwierzęta i ich siano. Ściągniemy tamto siano i położymy je tutaj, w [żłobie]. Jego wystający brzeg będzie osłoną od wiatru, a z siana zrobimy poduszkę. Wół ogrzeje Dzieciątko swoim oddechem. Lepszy będzie wół, bo jest bardziej cierpliwy i spokojniejszy.»

Józef zabiera się do roboty, a Maryja kołysze Swe Maleństwo, tuląc Je do serca. Przybliża policzek do główki Jezusa, żeby ją choć trochę ogrzać. Józef, nie szczędząc [gałęzi], podsyca ogień, by płonął wysoko. Ogrzewa siano, susząc je po trochu. Potem wkłada je w zanadrze, żeby nie ostygło. Gdy ma go już dosyć na posłanie dla Dzieciątka, idzie do żłobu i wyściela go jak kołyskę.

«Gotowe – mówi. – Teraz potrzeba tylko przykrycia, żeby siano nie kłuło i żeby Go okryć...»

«Weź Mój płaszcz.» – mówi Maryja.

«Będzie Ci zimno.»

«O, nie szkodzi! Derka jest zbyt szorstka! A płaszcz jest miękki i ciepły. Wcale nie jest Mi zimno. Niech tylko On już nie cierpi!»

Józef bierze duży płaszcz Maryi, wykonany z delikatnej ciemnoniebieskiej wełny, i kładzie go w żłobie złożony podwójnie w taki sposób, by jedna część zwisała poza wystającą krawędź żłobu.

Pierwsze łóżeczko Zbawiciela jest gotowe. Matka, stąpając pełnym wdzięku, delikatnym krokiem, niesie Je i kładzie. Połą płaszcza zakrywa Dziecko. Otula też gołą, pogrążoną w sianie główkę, oddzieloną od niego jedynie Jej delikatnym welonem. Odkryta pozostaje tylko twarzyczka, wielkości ludzkiej pięści. Oboje, schyleni nad żłobem, patrzą szczęśliwi na pierwszy sen Dzieciątka. Ciepło pieluszek i siana koi płacz i przynosi sen słodkiemu Jezusowi.

48. «JA, MARYJA, [MIAŁAM UDZIAŁ W] ODKUPIENIU NIEWIASTY DZIĘKI MOJEMU BOSKIEMU MACIERZYŃSTWU»

Tego samego dnia. A, 2752-2760

Mówi Maryja:

«Przyrzekłam ci, że On przyjdzie, żeby ci przynieść Swój pokój. Czy przypominasz sobie ten spokój, który był w tobie w dniu [Bożego] Narodzenia, kiedy widziałaś Mnie z Moim Dzieckiem? Był to wtedy dla ciebie czas pokoju. Teraz jest czas twojej męczarni. Ale ty wiesz już teraz, że to w udręce zdobywa się pokój i każdą łaskę, dla nas i dla bliźniego. Jezus-Człowiek przekształcił się w Jezusa-Boga po udręce straszliwej Męki. Przywrócił Pokój: Pokój Niebios, z których przyszedł i z których teraz zlewa Swój pokój na tych ludzi na świecie, którzy Go kochają. Jednak w godzinach Swej Męki On – Pokój świata – był pozbawiony tego pokoju. Nie cierpiałby, gdyby go posiadał. A musiał cierpieć – cierpieć w pełni.

Ja, Maryja, [przyczyniłam się do] odkupienia niewiasty przez Moje Boskie Macierzyństwo. Ale to było jedynie początkiem ocalenia niewiasty.

Pozbawiając się przez ślub dziewictwa każdego ludzkiego [aktu] małżeńskiego, odrzuciłam wszelkie pożądliwe zaspokojenie, zasługując na łaskę Bożą. Ale to jeszcze nie wystarczało, gdyż grzech Ewy był drzewem o czterech gałęziach: pychy, chciwości, łakomstwa, nieczystości. I wszystkie cztery musiały być odcięte całkowicie, ażeby uczynić to drzewo bezowocnym.

Upokarzając się do głębi, pokonałam pychę. Uniżałam się przed wszystkimi. Nie mówię już o Mojej pokorze wobec Boga. Ona bowiem należy się Najwyższemu od każdego stworzenia. Pokorne było [nawet] Jego Słowo. Musiałam więc ją posiadać i Ja, Niewiasta. Czy jednak zastanawiałaś się kiedykolwiek nad tym, jakich upokorzeń musiałam doznawać ze strony ludzi, nie broniąc się w żaden sposób?

Nawet Józef, który był sprawiedliwy, oskarżał Mnie w swoim sercu. Inni ludzie, którzy nie byli sprawiedliwi, grzeszyli oszczerstwem co do Mego stanu. Szmer ich słów dochodził [do Mnie] jak gorzka fala, godząc w to, co [ważne] dla człowieka. A były to dopiero pierwsze z niezliczonych upokorzeń, których dostarczyło Mi życie Matki Jezusa i rodzaju ludzkiego. Upokorzenia z powodu ubóstwa, upokorzenia uciekinierki [do Egiptu], upokorzenia z powodu wymówek krewnych i przyjaciół, którzy – nie znając prawdy – uważali za słabość Moje matczyne zachowanie wobec Mojego Jezusa, kiedy stał się młodym człowiekiem... Upokorzenia trzech lat Jego posługi, okrutne upokorzenia w godzinie Kalwarii, upokorzenia aż do konieczności uznania, że nie mam środków, by kupić grób i wonności dla [namaszczenia ciała] Mojego Syna...

Pokonałam chciwość Pierwszych Rodziców, rezygnując przed czasem z Mojego Dziecka.

Matka nigdy nie wyrzeka się dziecka, chyba że jest zmuszona rozstać się z nim. Kiedy ojczyzna, miłość małżonki lub sam Bóg prosi o nie jej serce, matka broni się przed rozstaniem. To naturalne. Dziecko wzrasta w jej łonie i nigdy nie ulega przerwaniu więź łącząca je z nią. Nawet po przerwaniu życiodajnego przewodu pępowiny, zawsze zostaje nerw, wychodzący z serca matki – nerw duchowy, bardziej żywy i wrażliwszy od nerwu fizycznego – i łączy je z sercem dziecka. I matka odczuwa udręki, jeśli miłość do Boga lub do jakiegoś stworzenia albo też obowiązki wobec ojczyzny oddalają od niej dziecko. Matce rozdziera się serce, gdy śmierć wyrywa jej dziecko.

A Ja wyrzekłam się Mojego Syna, od chwili kiedy Go miałam. Oddałam Go Bogu. Wam Go dałam. Pozbawiłam się Owocu Mego łona, aby wynagrodzić [Bogu] za kradzież owocu Bożego, [dokonaną przez] Ewę.

Pokonałam zachłanne pragnienie wiedzy i przyjemności. Zgodziłam się na to, by wiedzieć jedynie to, co Bóg chciał, żebym wiedziała. Nie pytałam ani siebie, ani Jego o nic ponad to, co Mi powiedział. Wierzyłam bez dociekania.

Pokonałam pragnienie przyjemności, bo wyrzekłam się wszelkiego smaku zmysłów. Podeptałam Moje ciało. Ciało – narzędzie szatana – skazałam na zdeptanie wraz z nim pod Moją piętą, aby zrobić Sobie w ten sposób stopień zbliżający do Nieba. Do Nieba! Do Mojego celu. Tam, gdzie jest Bóg: jedyne Moje pragnienie. Pragnienie, które nie jest zachłannością, lecz potrzebą błogosławioną przez Boga, który chce, abyśmy Go pragnęli.

Pokonałam nieczystość, która jest nieumiarkowanym pragnieniem doprowadzonym do zachłanności. Każda bowiem zła skłonność, której się nie pokonuje, prowadzi do jeszcze większej wady. I tak pragnienie Ewy, już zasługujące na naganę, doprowadziło ją do rozpusty. Nie wystarczało jej już sprawianie sobie samej przyjemności. Chciała doprowadzić swój występek do doskonałego natężenia i zbliża się do towarzysza, stając się nauczycielką rozpusty. Ja zaś dążyłam do przeciwnego celu. Nie staczałam się, lecz zawsze wstępowałam w górę. Nie ściągałam nikogo w dół, lecz zawsze pociągałam w górę. Mojego cnotliwego towarzysza uczyniłam aniołem.

Teraz – mając Boga, a z Nim Jego nieskończone bogactwa – pośpiesznie wyrzekałam się ich. Mówiłam: “Niech Twoja wola będzie spełniana ze względu na Niego i przez Niego”.

Czystym jest człowiek powściągliwy nie tylko w ciele, lecz także w uczuciach i myślach. Musiałam być Czystą, aby unicestwić Nieczystość ciała, serca i umysłu. I nie porzuciłam Mojej powściągliwości. Nie mówiłam o Moim Synu nawet tego, że na ziemi należy tylko do Mnie, jak był jedynie Boży w Niebie: “On jest Mój i chcę Go [mieć przy Sobie].”

Ale nawet to jeszcze nie wystarczało, żeby zdobyć dla niewiasty pokój utracony przez Ewę. Otrzymałam go dla was u stóp Krzyża, kiedy patrzyłam, jak umiera Ten, którego narodzenie widziałaś. Kiedy słyszałam krzyk Mojego umierającego Dziecka, czułam, jak się rozdzierają Moje wnętrzności, i zostałam [wtedy] pozbawiona wszystkiego, co kobiece. Nie było już [we Mnie] ciała, lecz anioł. Maryja, Dziewica poślubiona Duchowi, umarła w tamtej chwili. Pozostała Matka Łaski: Ta, która w Swojej udręce zrodziła wam Łaskę i wam ją dała. Kobieta – którą w noc Bożego Narodzenia na nowo konsekrowałam na niewiastę – u stóp Krzyża otrzymała środki, aby stać się dzieckiem Niebios.

Uczyniłam to wszystko dla was, wyrzekając się wszelkiego zaspokojenia, nawet świętego. Z was – zdegradowanych przez Ewę kobiet nie przewyższających towarzyszek zwierząt – uczyniłam święte Boże. Jednak [możecie] nimi być tylko wtedy, gdy będziecie tego chciały. Wspinałam się wzwyż ze względu na was. Was wznosiłam w górę jak Józefa. Skała Kalwarii jest Moją górą Oliwną. Stamtąd wznosiłam się, aby zanieść do Niebios ponownie uświęconą duszę niewiasty, razem z Moim ciałem, uwielbionym z powodu noszenia Słowa Bożego oraz unicestwienia w Sobie ostatniego śladu Ewy, ostatniego korzenia tego drzewa o czterech trujących konarach i korzeniu zapuszczonym w zmysłowość. Ono pociągnęło do upadku ludzkość i aż do końca wieków, i aż po ostatnią niewiastę będzie kąsało wasze wnętrzności. Stamtąd, gdzie teraz jaśnieję w promieniach Miłości, wzywam was i wskazuję wam Lekarstwo dla pokonania samych siebie: Łaskę Mojego Pana i Krew Mojego Syna.

A ty, Mój głosie, daj odpoczynek twojej duszy, w światłości tego świtu Jezusa. Musisz mieć siły dla przyszłych krzyży, które nie będą ci oszczędzone. Chcemy, abyś i ty była tutaj, a tu się przychodzi przez ból. Pragniemy, abyś była tutaj. Im więcej utrapień znosi się, żeby uzyskać Łaskę dla świata, tym wyżej się dochodzi. Trwaj w pokoju. Jestem z tobą.»





49. POKŁON PASTERZY

(por. Łk 2,8-20)

Napisane 7 czerwca 1944, w wigilię Bożego Ciała. A, 2760-2784

Piszę w obecności mojego Nauczyciela, Jezusa. Jest tu dla mnie, cały dla mnie! Wrócił po długim czasie i tylko dla mnie! Powie ojciec: “Jak to? Już prawie od miesiąca znów widzisz Go i słyszysz, a mówisz, że masz Go po tak długim czasie.” Odpowiadam więc raz jeszcze na to, co już wielokrotnie, ustnie i na piśmie, ojcu przekazywałam. Co innego – widzieć, a co innego – słyszeć. A przede wszystkim co innego jest widzieć i słyszeć dla innych, żeby to dla nich opisać, a co innego: widzieć i słyszeć tylko dla siebie, wyłącznie dla mnie.

W pierwszym wypadku jestem widzem i powtarzam to, co oglądam i słyszę. Jeśli sprawia mi to radość, to dzieje się tak dlatego, że są to zawsze sprawy napełniające wielką radością. Prawda, że jest to, jak można by powiedzieć, radość zewnętrzna. Słowa źle wyrażają to, co tak dobrze odczuwam, ale nie znajduję lepszych. Chcę powiedzieć, że ta moja radość podobna jest do doznań człowieka, który czyta ładną książkę lub ogląda piękną scenę. Wzrusza się, rozkoszuje, podziwia harmonię utworu i myśli: “Jak pięknie byłoby znajdować się na miejscu tej osoby!” W drugim zaś wypadku tak słuchanie, jak i widzenie jest dla mnie, a więc “tą osobą” jestem ja. Dla mnie jest słowo, które słyszę, dla mnie jest postać, którą widzę. Jestem ja i On, ja i Maryja, ja i Jan. Są żywi, prawdziwi, realni i bliscy, nie naprzeciw, jakbym oglądała film. Widzę Ich obok mego łóżka. Widzę, jak chodzą po pokoju, opierają się o meble, siadają lub stoją jak żywi ludzie. To moi goście. To zupełnie coś innego niż widzenie przeznaczone dla wszystkich. Jednym słowem, wszystko jest “dla mnie”.

Dzisiaj, a nawet już od wczorajszego popołudnia, jest tu Jezus. Ma na sobie Swoją zwykłą szatę z białej wełny. Jej biel przypomina raczej kość słoniową. Odzienie Jezusa bardzo różni się co do ciężaru i odcienia od wspaniałej szaty, która okrywa Go w Niebie – jakby z lnu niematerialnego i tak białego, że wydaje się utkana ze światła. Jezus jest tu. Jego piękne, smukłe dłonie mają odcień bieli wpadającej w [barwę] starej kości słoniowej. Na pięknej bladej, pociągłej twarzy jaśnieją ciemnoszafirowe, władcze i łagodne oczy, w oprawie gęstej, kasztanowej, mieniącej się jasnorudymi błyskami. [Widzę] Jego piękne, długie i delikatne, płoworude włosy, jaśniejsze w miejscach załamania się światła, a ciemniejsze w głębi splotów. Jest tutaj! Jest tu! Uśmiecha się do mnie i patrzy, jak o Nim piszę. Tak samo zachowywał się w Viareggio... A od czasu Wielkiego Tygodnia więcej tego nie czynił... przez co byłam zmartwiona i rozgorączkowana tym smutkiem, aż do bólu spowodowanego Jego nieobecnością. Połączyło się to także z [cierpieniem] pozbawienia mnie mieszkania, w którym Go widywałam i mogłam wspominać: «Tu się opierał, tam siedział, a tutaj pochylił się, żeby położyć mi rękę na głowie...» ...mieszkania, w którym umarli moi [rodzice]. O! Nikt, jeśli sam tego nie doświadczył, nie zrozumie! Nie można się domagać otrzymywania tego wszystkiego. Dobrze wiemy, że to łaski darmowe i nie zasługujemy na nie. Nie możemy ich żądać, kiedy nie są nam udzielane. To oczywiste. Im więcej ich otrzymujemy, tym bardziej musimy uniżać się w pokorze, uznając naszą odrażającą nędzę wobec udzielającego się nam Nieskończonego Piękna i Bożego Bogactwa.

Co ojciec powie? Czy syn nie pragnie zobaczyć ojca i matki? A żona – ujrzeć męża? A jeśli śmierć lub długie rozstanie rozdzieli ich, czy ten, kto pozostaje, nie znajduje pociechy tam, gdzie razem mieszkali? Jeśli zaś musi opuścić to miejsce, czy nie cierpi podwójnie tracąc także miejsce, gdzie nieobecny odpowiadał na jego miłość miłością? Czy można mu wyrzucać, że z tego powodu cierpi? Nie. A ja? Czy Jezus nie jest moim Ojcem i Oblubieńcem? Czyż nie jest droższym i znacznie bardziej kochanym od najukochańszego z ojców i oblubieńców? Dowodem, że tak jest, może być to, w jaki sposób znosiłam śmierć matki. Czy wie ojciec, jak cierpiałam? Jeszcze płaczę, bo ją bardzo kochałam, pomimo jej usposobienia. Ojciec widział, jak pokonałam te chwile. Dzięki obecności Jezusa. Jest mi droższy od mamy. Mogę tak mówić? Cierpiałam. A nawet teraz bardziej cierpię z powodu śmierci mamy, (od której mija teraz osiem miesięcy), niż wcześniej. To dlatego że przez ostatnie dwa miesiące byłam pozbawiona [obecności] Jezusa i Maryi dla mnie. Obecnie wystarczy nawet, że mnie na chwilę opuszczą, żebym znów bardziej niż zwykle odczuwała opuszczenie chorej sieroty i pogrążała się w ludzkiej i gorzkiej boleści tych nieludzkich dni.

Piszę to w obecności Jezusa. Nie przesadzam więc i niczego nie przeinaczam. Zresztą nie mam takiego zwyczaju. A gdybym nawet miała, byłoby to niemożliwe teraz, gdy Jezus na mnie patrzy. Napisałam to wszystko, postępując inaczej niż zwykle, gdyż widzeń dotyczących Maryi nie przerywam moim biednym ja. Wiem już, że powinnam kontynuować opisywanie Jej chwały. Czyż bowiem Jej Macierzyństwo nie jest, we wszystkich swoich szczegółach, koroną chwały? Jestem bardzo chora i pisanie wiąże się z wielkim trudem. Jestem strzępem. Nie zważam jednak na to, bo chcę, żeby Maryja została poznana i bardziej umiłowana. Bolą mnie plecy? Serce ustaje? Boli mnie głowa? Wzrasta gorączka? Nic to! Chcę, żeby tylko poznano Maryję: całą piękną i drogą – taką, jaką widzę dzięki dobroci Boga i Jej. To mi wystarczy.

Później widzę rozległy wiejski [krajobraz]. Księżyc jest w zenicie i żegluje spokojnie po niebie usianym gwiazdami. Wyglądają one jak diamentowe szpilki, wbite w ogromny baldachim z ciemnoniebieskiego aksamitu. Pośrodku śmieje się swą bielusieńką twarzą księżyc. Rozlewa potoki mlecznego światła, bielącego ziemię. Ogołocone drzewa wydają się wyższe i ciemniejsze wśród tej bieli. Wynurzające się gdzieniegdzie murki wyglądają jak z mleka, a domek w oddali – jak blok karraryjskiego marmuru.

Po prawej stronie widzę obszar otoczony z dwóch stron ciernistym żywopłotem. Dwie pozostałe otacza niski, prosty mur. Podtrzymuje on dach, tworząc rodzaj szopy, przestronnej i niskiej. Wewnętrzna część tego ogrodzenia jest częściowo murowana, a częściowo zbudowana z luźnych desek. W lecie można zdjąć deski i wtedy szopa zamienia się w krużganek. Od czasu do czasu dochodzi stamtąd krótkie, przerywane pobekiwanie. Chyba są tam owce, które albo śnią, albo – z powodu blasku księżycowej poświaty – myślą, że zbliża się świt. Jest to jakaś bardzo intensywna, nadzwyczajna jasność. Wzrasta ona, jakby jakieś ciało niebieskie zbliżało się ku ziemi lub ogarnęła ją zagadkowa pożoga.

Na progu ukazuje się pasterz. Wznosi ręce do czoła, by przysłonić oczy, i patrzy w górę. Wydaje się czymś niemożliwym, żeby trzeba było zasłaniać oczy przed blaskiem księżyca. A jednak jego światłość jest tak intensywna, że oślepia – zwłaszcza tego, kto wychodzi z zamkniętego i ciemnego pomieszczenia. Wszędzie panuje cisza, lecz ta jasność zadziwia. Pasterz woła towarzyszy. Zjawiają się wszyscy przed wejściem. Jest ich wielu. To zarośnięci mężczyźni, w różnym wieku. Są wśród nich zarówno chłopcy, jak i starcy. Rozmawiają o tym dziwnym zjawisku. Najmłodsi boją się. Jeden chłopiec, może dwunastoletni, zaczyna płakać, ściągając na siebie kpiny starszych.

«Czego się boisz, głuptasie? – mówi najstarszy. – Nie widzisz, że powietrze jest spokojne? Czyś nigdy nie widział blasku księżyca? Czyżbyś zawsze był pod spódnicą matki, jak kurczak pod kwoką? Zobaczysz jeszcze inne rzeczy! Pewnego razu poszedłem w góry Libanu i dalej jeszcze... wyżej... Byłem wtedy młody i chodzenie nie męczyło mnie tak jak teraz. Byłem wtedy nawet bogaty... Pewnej nocy ujrzałem takie światło, że pomyślałem, iż to Eliasz powraca w ognistym zaprzęgu. Całe Niebo płonęło! Pewien starzec... wtedy on był starcem powiedział mi: “Coś wielkiego dzieje się na świecie.” Było to dla nas zapowiedzią nieszczęścia, bo przyszli żołnierze Rzymu. O, pożyjesz jeszcze, a zobaczysz...»

Pastuszek nie słucha już. Wydaje się, że lęk ustał. Opuszcza próg, wychyla się zza pleców muskularnego pasterza, za którym się schronił, i opuszcza zagrodę, zadaszoną i porośniętą trawą. Idzie, patrząc w górę jak lunatyk lub jak ktoś zahipnotyzowany czymś, co go całkowicie przyciąga. Po pewnej chwili krzyczy:

«Och!» – i staje jak skamieniały z nieco rozpostartymi rękoma.

Inni patrzą na siebie, zdumieni.

«Cóż jest temu głuptasowi?» – pyta któryś.

«Jutro odprowadzę do matki. Nie chcę wariata do pilnowania owiec» – mówi inny.

Starszy, który przedtem się odzywał, znowu mówi: «Chodźmy sprawdzić, zanim osądzimy. Zawołajcie resztę śpiących i weźcie kije. Może tam jest niebezpieczne zwierzę albo zbójcy...»

Wracają, wołają innych pasterzy. Wychodzą z pochodniami i grubymi kijami. Dochodzą do chłopca.

«Tam! Tam! – szepce mały z uśmiechem. – Nad tamtym drzewem... Zobaczcie, jakie światło się zbliża... Jakby schodziło po księżycowym promieniu. Zbliża się. Jakie piękne!»

«Ja widzę tylko nieco silniejszy blask.»

«Ja także.»

«Ja też» – mówią inni.

«Nie. Ja widzę jakby postać» – mówi inny pasterz. Rozpoznaję w nim tego, który dał Maryi mleko.

«To... to anioł! – krzyczy chłopiec. – Zobaczcie, jak zstępuje i zbliża się... Na ziemię! Na kolana przed Aniołem Pańskim!»

Ogólne “Och!..” – długie i pełne najwyższego szacunku rozlega się w grupie padających na twarz pasterzy. Im są starsi, tym bardziej zdają się przejęci świetlistym zjawiskiem. Młodsi klęczą przyglądając się aniołowi. On coraz bardziej się zbliża. Wreszcie nieruchomieje w powietrzu, ponad murem ogrodzenia. Pozostaje tak z rozwiniętymi wielkimi skrzydłami, jaśniejącymi perłową bielą w księżycowym blasku. Mówi:

«Nie lękajcie się. Nie zwiastuję nieszczęścia. Ogłaszam wam radosną nowinę dla ludu izraelskiego i dla wszystkich narodów ziemi.» – Anielski głos łączy się jak [brzmienie] harfy ze śpiewem słowików – «Dzisiaj, w mieście Dawida, narodził się Zbawiciel...».

Przy tych słowach anioł mocniej rozkłada skrzydła, poruszając nimi jakby w radosnym drżeniu. Wydaje się, że spada z nich deszcz złotych iskier, błyszczących jak klejnoty. To prawdziwa tęcza, która rysuje się tryumfalnym łukiem nad biedną zagrodą.

«...Zbawiciel, który jest Chrystusem.» – anioł lśni mocniejszym światłem. Skrzydła – teraz nieruchome i skierowane ku niebu – wydają się dwoma żaglami, które stoją nieruchomo na szafirowym morzu, niczym dwa płomienie ognia wznoszące się ku górze.

«...Chrystusem, Panem!» – anioł składa pełne blasku skrzydła. Zakrywa się nimi, jakby diamentowym płaszczem zarzuconym na swój perłowy strój. Pochyla się w pełnym uwielbienia pokłonie, przyciskając ręce do serca i chyląc głowę bardzo nisko. Okrywają go szczyty złożonych skrzydeł. Widać go jako wydłużoną, świetlaną postać, nieruchomą podczas jednego “Gloria”. Ale teraz znów się porusza. Rozwiera skrzydła, unosi oblicze, na którym światło stapia się z niebiańskim uśmiechem, i mówi:

«Poznacie Go po takich znakach: w biednej stajni, za Betlejem, znajdziecie owinięte w pieluszki Dziecię, położone w żłobie dla zwierząt. W mieście Dawida bowiem nie było schronienia dla Mesjasza». Mówiąc to, anioł staje się bardzo poważny, wręcz smutny.

Tymczasem z Niebios nadciąga cały tłum – o, jaki tłum! – mnóstwo podobnych do niego aniołów. To [prawdziwa] drabina zstępujących z radością na ziemię aniołów, którzy zaćmiewają niebiańskim blaskiem światło księżyca. Gromadzą się wokół anioła zwiastującego dobrą nowinę. Poruszają skrzydłami, rozsiewają wonie, czemu towarzyszy niezwykła harmonia dźwięków. Są w niej wszelkie najpiękniejsze głosy stworzeń, jakie można znaleźć lub sobie przypomnieć, lecz doprowadzone do pełnej doskonałości brzmienia. Malarstwo to wysiłek, by materia stała się światłem, tu zaś melodia i dźwięk pragnie olśnić ludzi pięknem Boga. Słyszeć tę melodię to poznać Raj. Tam wszystko jest harmonią miłości. Ona wydobywa się z Boga dla radości błogosławionych i wraca od nich ku Niemu, żeby Mu rzec: “Miłujemy Ciebie!”

Anielskie “Gloria” rozchodzi się falami coraz dalej nad spokojnymi polami, a z nimi – światło. Zbudzone światłem ptaki przyłączają się do śpiewu, witając przedwczesny brzask, a owce pozdrawiają beczeniem słońce, które pojawia się przed czasem. Ja jednak wolę sądzić, że zwierzęta pozdrawiają w ten sposób Stworzyciela, który do nich przybył, by miłować je także jako Człowiek, a nie tylko jako Bóg. Tak samo myślałam przedtem w betlejemskiej grocie o [przebudzonym] wole i ośle.

Śpiew i światło powoli słabną, aniołowie wracają do Nieba... a Pasterze ocknęli się.

«Czyś słyszał?»

«Pójdziemy zobaczyć?»

«A zwierzęta?»

«O, nic im się nie stanie! Chodźmy, żeby okazać posłuszeństwo słowu Bożemu!...»

«Ale gdzie mamy iść?»

«Czy nie powiedział, że się dziś narodził?... i nie znalazł schronienia w Betlejem? – mówi to pasterz, który dał mleko [Maryi]. – Chodźcie, ja wiem. Widziałem pewną niewiastę i żal mi się Jej zrobiło. Wskazałem Jej schronienie, bo czułem, że nie znajdą nigdzie lepszego, a mężowi dałem dla Niej mleka. Jest taka młodziutka i taka śliczna. Jest też pewnie dobra jak anioł, który do nas przemawiał. Chodźcie, chodźcie! Weźmiemy mleka, sery, owieczki i wyprawione skórki. Muszą być bardzo biedni... i... kto wie, jak zimno musi być Temu, którego nie śmiem nazwać! I pomyślcie tylko, że rozmawiałem z Jego Matką, jak z jakąś biedną mężatką!....»

Wracają do szopy i niebawem z niej wychodzą. Jedni niosą naczynie z mlekiem, inni – okrągłe serki zawinięte w plecione z trawy siatki, beczące jagnię w koszyku i wyprawione owcze skórki.

«Zabieram owcę, która miała młode przed miesiącem. Daje dobre mleko! Może się przydać, gdyby niewiasta nie karmiła. Wydawała się prawie dzieckiem i była tak bledziutka!... W świetle księżyca miała jaśminową cerę» – mówi pasterz, który dał mleko. To on [ich] prowadzi.

Po zamknięciu szopy i zagrody wychodzą, w świetle księżyca i pochodni. Idą polnymi ścieżkami, przecinając cierniste żywopłoty, pozbawione zimą liści. Okrążają Betlejem i docierają do stajni nie od tej strony, z której przyszła Maryja, lecz od przeciwnej. W ten sposób nie przechodzą obok innych, lepszych grot, lecz od razu znajdują właściwą. Zbliżają się do otworu.

«Wchodź.»

«Ja nie śmiem.»

«To wejdź ty!»

«Nie.»

«To przynajmniej popatrz.»

«Idź ty, Lewi. Jako pierwszy zobaczyłeś anioła. Oznacza to, że jesteś od nas lepszy. Zajrzyj!»

Przedtem traktowali go jak wariata... Teraz posługują się nim, żeby zrobił to, czego sami nie mają odwagi uczynić. Chłopiec waha się, potem jednak podejmuje decyzję. Podchodzi do wejścia, odsłania nieco płaszcz... i staje, zachwycony.

«Co widzisz?» – pytają niespokojnie i cicho.

«Widzę bardzo młodą i piękną Niewiastę i męża. Są pochyleni nad żłobem. I słyszę... słyszę płaczące Dziecko, a Niewiasta mówi do Niego głosem... o, jakim głosem!»

«Ale co mówi?»

«Mówi: “Jezu, malusieńki! Jezu, miłości Twojej Mamy! Nie płacz, Syneczku.” Teraz mówi: “Och, gdybym tak mogła Ci powiedzieć: Napij się mleka, maleńki! Jednak nie mam go jeszcze!” A teraz mówi: “Tak Ci zimno, kochanie Moje! Kłuje Cię siano. Jaki to smutek dla Twojej Mamy, która słyszy, jak płaczesz, a nie potrafi Cię pocieszyć.” Mówi: “Śpij, Moja duszyczko! Serce Mi się rozdziera, gdy słyszę Twój płacz i widzę Twoje łzy.” Teraz całuje Go i ogrzewa nóżki rękami. Jest pochylona i trzyma ręce w żłobie.»

«Odezwij się! Niech cię zauważą!»

«Nie ja... ty... boś nas tu przyprowadził i znasz ich.»

Pasterz otwiera usta, ale wydaje tylko pomruk.

Józef odwraca się i zbliża do wejścia.

«Kim jesteście?» – pyta.

«Pasterzami. Przynieśliśmy jedzenie i wełnę. Chcemy uwielbić Zbawiciela.»

«Wejdźcie.»

Wchodzą do stajni, oświetlając ją pochodniami. Starsi wypychają młodszych do przodu. Maryja odwraca się i uśmiecha:

«Chodźcie! Chodźcie!» – zaprasza ich ruchem dłoni i uśmiechem.

Bierze za rękę chłopca, który pierwszy ujrzał anioła, i przyciąga go do żłobu. Chłopiec patrzy, uszczęśliwiony. Pozostali, zaproszeni przez Józefa, zbliżają się z darami i składają wszystko u stóp Maryi, wypowiadając tylko kilka wzruszających słów. Potem przyglądają się płaczącemu cicho Dzieciątku i uśmiechają się, wzruszeni i szczęśliwi. Jeden z nich, nieco śmielszy, mówi:

«Weź, o Matko! Jest giętka i czysta. Przygotowałem ją dla dziecka, które niebawem u nas się urodzi, ale daję Tobie. Połóż Syna na wełnie, będzie Mu ciepło i miękko.»

Daje owcze runo, prześliczną skórę z obfitą, białą i długą wełną. Maryja podnosi Jezusa i owija Go. Pokazuje Dziecię pasterzom, klęczącym na słomie rozrzuconej po klepisku. Przyglądają się, zachwyceni. Stają się śmielsi i jeden z nich proponuje:

«Trzeba by Mu dać łyk mleka albo lepiej wody z miodem. Nie mamy jednak miodu. Tak się robi z noworodkami. Mam siedmioro dzieci, więc wiem...»

«Tu jest mleko. Weź, o Pani» [– mówi jeden z pasterzy.]

«Ale jest zimne [– odzywa się inny. –] Musi być ciepłe. Gdzie Eliasz? On ma owcę...»

Eliasz to zapewne ten pasterz od mleka, lecz nie ma go. Zatrzymał się przed wejściem i zagląda przez szparę. Ukrył się w ciemnościach nocy.

«Kto was tu przyprowadził?»

«Anioł kazał nam tu przyjść, a Eliasz nas poprowadził. Gdzie się teraz podział?»

Beczenie owcy zdradza [miejsce jego ukrycia].

«Wejdź, jesteś potrzebny» [– mówią do Eliasza.]

Eliasz wchodzi z owcą, speszony, bo zwracają na niego większą uwagę. Józef rozpoznaje go i mówi: «To ty?»

Maryja uśmiecha się do niego ze słowami: «Jesteś dobry.»

Doją owcę. Maryja, narożnikiem lnianego płótna, przesiąkniętym ciepłym spienionym mlekiem, zwilża wargi Dzieciątka, które ssie śmietankową słodycz. Wszyscy uśmiechają się. Jeszcze większy uśmiech pojawia się na ich twarzach, gdy Jezus usypia w cieple wełny, trzymając jeszcze rożek tkaniny w usteczkach.

«Nie możecie tutaj pozostać. Tu jest zimno i wilgotno. A w dodatku... w tym zwierzęcym odorze! To niedobre... i... nie jest godne Zbawiciela...»

«Wiem – mówi Maryja z ciężkim westchnieniem. – Ale nie ma dla nas miejsca w Betlejem!»

«Odwagi, Niewiasto! Znajdziemy Ci dom.»

«Porozmawiam z moją panią – mówi Eliasz, pasterz od mleka. – Jest dobra. Przygarnie was, nawet gdyby miała oddać własną izbę. Jak tylko zaświta, porozmawiam z nią. Ma dom pełen ludzi, ale na pewno znajdzie dla was miejsce.»

«Przynajmniej dla Mojego Dziecka... Ja i Józef możemy spać na ziemi, ale Maleńki...»

«Nie martw się, Niewiasto. Pomyślę o tym. Opowiem wielu o tym, co nam rzekł anioł. Niczego wam nie zabraknie. Tymczasem przyjmijcie od nas to, co w naszym ubóstwie możemy wam dać. Jesteśmy pasterzami..»

«My też jesteśmy ubodzy – mówi Józef – nie możemy wam się odpłacić.»

«Och! Nie chcemy! Nawet gdybyście mogli, nie przyjęlibyśmy. Pan nas już wynagrodził. Przecież obiecał wszystkim pokój. Aniołowie powiedzieli: “Pokój ludziom dobrej woli.” Nam już został dany, bo anioł powiedział, że to Dziecię jest Zbawicielem i Chrystusem, Panem. Jesteśmy nieuczonymi biedakami, lecz wiemy, że Prorocy przepowiedzieli Zbawiciela, który będzie Księciem Pokoju. A nam polecono przyjść Go uwielbić... Otrzymaliśmy więc Jego pokój. Chwała Bogu na wysokości Niebios i chwała Jego Chrystusowi! A Ty, Niewiasto, któraś Go urodziła, bądź błogosławiona. Jesteś Święta, skoro zasłużyłaś, żeby Go nosić! Rozkazuj nam jak Królowa, a będziemy szczęśliwi, że możemy Ci służyć. Co możemy zrobić dla Ciebie?»

«Kochać Mojego Syna i mieć zawsze w sercach wasze obecne myśli.»

«A dla Siebie? Nie pragniesz niczego? Nie masz krewnych, których chciałabyś powiadomić, że On się narodził?»

«Tak. Mam krewnych, ale są daleko. Mieszkają w Hebronie.»

«Ja pójdę – mówi Eliasz. – Kim są?»

«Kapłan Zachariasz i moja kuzynka Elżbieta.»

«Zachariasz? O! Znam go dobrze. Chodzę latem w te góry z moimi owcami, bo tam są dobre i obfite pastwiska. Jestem przyjacielem jego pasterza. Kiedy już gdzieś zamieszkasz, pójdę do Zachariasza.»

«Dziękuję, Eliaszu!»

«Nie dziękuj. To dla mnie, biednego pasterza, wielki zaszczyt iść i powiedzieć kapłanowi: “Narodził się Zbawiciel”.»

«Nie. Powiesz mu tak: “Maryja z Nazaretu, twoja kuzynka, powiedziała, że narodził się Jezus. Przyjedź do Betlejem.”»

«Tak powiem.»

«Niech ci to Bóg wynagrodzi. Będę pamiętać o tobie, o was wszystkich.»

«Opowiesz o nas Swemu Dzieciątku?»

«Opowiem» [– zapewnia Maryja.]

«Jestem Eliasz.»

«Ja jestem Lewi.»

«A ja, Samuel.»

«Ja, Jonasz.»

«Ja, Izaak.»

«Ja, Tobiasz.»

«Ja, Jonatan.»

«Ja, Daniel.»

«Symeon to ja.»

«A mnie nazywają Jan.»

«Ja jestem Józef, a mój brat – Beniamin. Jesteśmy bliźniakami.»

«Zapamiętam wasze imiona.»

«Musimy odejść... lecz wrócimy. Przyprowadzimy innych, żeby też oddali chwałę!...»

«Ale jak tu zostawić Dziecię i powrócić do szopy?»

«Chwała Bogu, że Je nam pokazał!»

«Pozwól nam ucałować Jego szatki» – prosi Lewi z anielskim uśmiechem.

Maryja ostrożnie unosi Jezusa. Siada na sianie i podaje do ucałowania owinięte pieluszkami nóżki. Pasterze, chyląc się do ziemi, całują maleńkie, osłonięte płótnem stópki. Kto ma brodę, najpierw ją ociera, a prawie wszyscy płaczą. Kiedy muszą już odejść, wycofują się bez odwracania, tyłem, zostawiając tam serce...

Wizja kończy się dla mnie w taki sposób: widzę Maryję, siedzącą na sianie z Dzieciątkiem na kolanach, a Józef, stojąc oparty łokciem o brzeg żłobu, patrzy i uwielbia.

50. «W PASTERZACH SĄ WSZYSTKIE CECHY POTRZEBNE, ABY BYĆ CZCICIELEM SŁOWA»

(por. Łk 1,8-18)

Ciąg dalszy. A, 2784-2787

Mówi Jezus:

«Dzisiaj Ja mówię. Jesteś bardzo zmęczona, ale miej jeszcze trochę cierpliwości. To dzień poprzedzający święto Bożego Ciała. Mógłbym ci mówić o Eucharystii i o świętych, którzy stali się szerzycielami Jej kultu, tak jak ci mówiłem o świętych, którzy byli apostołami Najświętszego Serca. Chcę ci jednak mówić o czymś innym: o pewnym rodzaju czcicieli Ciała Mojego, którzy są poprzednikami Jego kultu.

To pasterze: pierwsi czciciele Mojego Ciała, Słowa, które stało się Człowiekiem. Raz ci już powiedziałem – i tak mówi się także w Moim Kościele – że święci Młodziankowie są poprzednikami męczenników Chrystusa. Teraz mówię ci, że pasterze są pierwszymi czcicielami Bożego Ciała. W nich są wszystkie cechy wymagane, aby być czcicielem Mojego Ciała. To dusze eucharystyczne.

Niezachwiana wiara. Oni wierzą natychmiast i bez zastrzeżeń aniołowi.

Hojność. Dają całe swoje bogactwo swemu Panu.

Pokora. Zbliżają się, po ludzku rzecz biorąc, do bardziej ubogich od siebie. Czynią to skromnie, nie poniżając. Zachowują się jak ich słudzy.

Pragnienie. To, czego nie potrafią dać sami, pragną dostarczyć – podejmując wszelkie wysiłki – przez swe apostołowanie i trud.

Gotowość i posłuszeństwo. Maryja pragnie powiadomić Zachariasza i Eliasz natychmiast idzie. Nie odkłada tego.

Wreszcie – miłość. Oni nie potrafią stamtąd odejść. Ty mówisz, że “pozostawili tam swoje serca”. Mówisz dobrze.

A czy nie trzeba by tak postępować wobec Mego Sakramentu?

I jeszcze jedna sprawa, [odnosząca się także] całkowicie do ciebie: zauważ, komu anioł ukazuje się jako pierwszemu i kto zasługuje na usłyszenie serdeczności od Maryi. Lewi, dziecko. Temu, kto ma duszę dziecka, ukazuje się Bóg i ujawnia Swoje tajemnice. Pozwala, żeby usłyszał słowa Boga i Maryi. I ten, który ma duszę dziecka, posiada także świętą śmiałość Lewiego i mówi: “pozwól mi pocałować szatę Jezusa”. Mówi to do Maryi, bo to zawsze Ona jest Tą, która daje wam Jezusa. Jest Nosicielką Eucharystii. Ona jest Żywym Cyborium.

Kto idzie do Maryi, ten Mnie znajduje. Kto Ją o Mnie prosi, od Niej Mnie otrzymuje. Kiedy jakieś stworzenie Jej mówi: “Daj mi Twojego Jezusa, żebym Mu okazał miłość”, Moja Matka tak jest szczęśliwa i tak się uśmiecha, że przemieniają się Niebiosa w najbardziej żywym blasku radości.

Powiedz Jej zatem: “Pozwól mi ucałować szatę Jezusa. Pozwól mi pocałować Jego rany”. I ośmiel się na więcej jeszcze. Powiedz: “Pozwól mi położyć głowę na Sercu Twojego Jezusa, aby mnie to uszczęśliwiło.”

Chodź i odpocznij jak Jezus w kołysce: między Jezusem i Maryją.»

51. ODWIEDZINY ZACHARIASZA

Napisane 8 czerwca 1944. A, 2788-2796

Widzę podłużną izbę, w której oglądałam spotkanie Magów z Jezusem, gdy składali Mu hołd. Domyślam się więc, że znajduję się w gościnnym domu, w którym przyjęto Świętą Rodzinę. Widzę, jak przybywa Zachariasz. Elżbiety nie ma.

Właścicielka domu wybiega na zewnątrz, na taras, na spotkanie przybywającego gościa. Prowadzi go pod jakieś drzwi i puka. Następnie wycofuje się dyskretnie. Otwiera Józef i widząc Zachariasza wydaje okrzyk radości. Zaprasza gościa do swej malutkiej jak przedsionek izdebki.

«Maryja karmi Dziecko. Poczekaj chwilę i usiądź. Z pewnością jesteś utrudzony.»

Sadza go obok siebie na łóżku. Słyszę, jak Józef pyta o małego Jana, a Zachariasz odpowiada:

«Rośnie, krzepki jak źrebak. Teraz trochę cierpi z powodu zębów, dlatego nie chcieliśmy go zabierać. Jest bardzo zimno, więc Elżbieta także nie przyjechała. Nie mogła zostawić Jana bez mleka. Martwi się tym. Co za surowa pora roku!»

«Istotnie, jest bardzo zimno» – odpowiada Józef.

«Przysłany przez was człowiek mówił mi, że podczas Jego narodzin nie mieliście domu. Kto wie, ile musieliście przecierpieć.»

«Tak, wiele. Jednak większy od braku wygód był nasz lęk. Baliśmy się, że to zaszkodzi Dzieciątku. Przez pierwsze dni musieliśmy tam pozostać. Niczego nam nie brakowało, bo pasterze roznieśli dobrą nowinę po całym Betlejem i wielu przybyło z darami. Nie mieliśmy jednak domu, izby dającej schronienie, łóżka... a Jezus tak płakał, zwłaszcza nocą, z powodu wciskającego się zewsząd wiatru. Paliłem mały ogień. Mały, bo dym przyprawiał Dziecko o kaszel... więc było zimno. Dwa zwierzęta mało ogrzewały wnętrze, bo ze wszystkich stron wpadało zimne powietrze. Brakowało ciepłej wody, żeby Go umyć i brakowało suchej bielizny na zmianę. O! Bardzo cierpiał! Maryja też bardzo cierpiała patrząc na Jego cierpienie. Ja cierpiałem... a pomyśl o Niej, jest przecież Matką. Karmiła Go mlekiem i łzami, mlekiem i miłością... Tu jest teraz lepiej. Przygotowałem już wcześniej wygodną kołyskę, którą Maryja wyłożyła wypchanym wełną materacykiem, ale jest w Nazarecie! O, gdyby się tam urodził, byłoby zupełnie inaczej!»

«Chrystus musiał narodzić się w Betlejem. Takie było proroctwo.»

Wchodzi Maryja, która usłyszała głosy. Ubrana jest w szatę z białej wełny. Zdjęła ciemny strój, który nosiła w czasie podróży i w grocie. W tej sukni jest całkiem biała – taka, jaką już Ją kiedyś widziałam. Głowę ma odkrytą, a w ramionach trzyma Jezusa, który śpi, nakarmiony mlekiem, zawinięty w białe pieluszki.

Pełen szacunku Zachariasz wstaje i pochyla się ze czcią. Potem podchodzi i patrzy na Jezusa z oznakami najwyższego poważania. Stoi pochylony, nie tyle żeby lepiej widzieć, ile – dla złożenia hołdu.

Maryja podaje mu Dziecię, a on bierze Je z taką czcią, jakby podnosił monstrancję. I rzeczywiście bierze w ramiona Hostię. To Hostia już ofiarowana, a zostanie spożyta, kiedy będzie dana ludziom na pokarm miłości i odkupienia.

Zachariasz oddaje Jezusa Maryi. Wszyscy siadają. Zachariasz powtarza Maryi, z jakiego powodu nie przyjechała Elżbieta i jak się tym martwiła:

«Przygotowywała przez ostatnie miesiące lniane płótna dla Twego błogosławionego Syna. Przywiozłem je, są w wozie na dole» – mówi wstając. Wychodzi.

Wraca, niosąc dwie paczki: jedną dużą, a drugą – mniejszą. Z dużej – od której zaraz uwalnia go Józef – i z mniejszej wyciąga swe dary: mięciutką wełnianą kołderkę ręcznej roboty, płótna i małe ubranka. Z drugiej wyjmuje miód, bielusieńką mąkę, masło i jabłka dla Maryi oraz przyrządzone i upieczone przez Elżbietę podpłomyki. Wyjmuje też wiele innych drobnych rzeczy, które świadczą o matczynych i pełnych wdzięczności uczuciach kuzynki dla młodej Matki.

«Powiedz Elżbiecie, że jestem jej wdzięczna... i tobie także jestem wdzięczna. Tak chętnie bym ją ujrzała, ale rozumiem jej powody. Chciałabym też zobaczyć małego Jana...»

«Zobaczycie go na wiosnę. Przyjedziemy was odwiedzić.»

«Nazaret jest zbyt daleko» – mówi Józef.

«Nazaret? Tu musicie zostać. Mesjasz powinien wzrastać w Betlejem. To miasto Dawida. Najwyższy przywiódł was tu za pośrednictwem woli Cezara, by On urodził się na ziemi Dawida, w świętej ziemi Judei. Po co więc zabierać Go do Nazaretu? Wiecie przecież, jak szybko Judejczycy wydają sąd o Nazarejczykach. A przecież jutro to Dziecię ma być Zbawicielem Swego ludu. Stolica nie powinna więc lekceważyć swego Króla dlatego tylko, że pochodzi z pogardzanej okolicy. Znacie, podobnie jak ja, nieufność Sanhedrynu i pogardę trzech głównych ugrupowań... A poza tym... tu będzie blisko mnie. Będę mógł wam pomagać i oddać wszystko, co posiadam, na służbę temu Dziecku... nie tyle dobra materialne, ile duchowe. Gdy już osiągnie wiek rozumny, stanę się Jego szczęśliwym nauczycielem. Będę Go kształcił razem z moim synem, żeby jako dorosły mnie pobłogosławił. Musimy myśleć o przeznaczonym Mu losie. Powinien ukazać się światu jako ktoś, kto ma wszelkie dane ku temu, by łatwo odnieść zwycięstwo. On, oczywiście, będzie posiadał Mądrość. Ale fakt, że kapłan był Jego nauczycielem, ułatwi Mu przyjęcie przez wymagających faryzeuszy oraz uczonych w Piśmie i usunie przeszkody w Jego misji.»

Maryja patrzy na Józefa, a Józef – na Maryję. Ponad niewinną głową Dziecka, które śpi, zaróżowione i nieświadome, odbywa się niema wymiana pytań. A pytania te pełne są smutku. Maryja myśli o Swoim małym domu. Józef rozmyśla o swej pracy. Tu trzeba wszystko zaczynać od nowa... w miejscu, w którym przed zaledwie kilkoma dniami nikt ich nie znał. Nie ma tu żadnej z pozostawionych tam rzeczy, przygotowanych z taką miłością dla Dziecka. Maryja mówi:

«Jak to zrobić? Zostawiliśmy tam wszystko. Józef tak się napracował dla Mojego Jezusa. Nie szczędził sił ani wydatków. Trudził się nocą, żeby w dzień pracować dla innych i zarobić na kupno najładniejszych desek, najdelikatniejszej wełny, białego lnu i żeby przygotować wszystko na przyjście Jezusa. Zbudował nawet ule. Pracował jako murarz, żeby inaczej urządzić dom, ażeby w Moim pokoju zmieściła się nie tylko kołyska, lecz także łóżko dla większego Jezusa, bo przecież On pozostanie przy Mnie, dopóki nie przestanie być małym chłopcem.»

«Józef może tu przywieźć wszystko, co tam pozostało.»

[Maryja odzywa się:]

«A gdzie to damy? Wiesz, Zachariaszu, że jesteśmy biedni. Mamy tylko pracę i dom. Jedno i drugie pozwala nam żyć bez głodu.... A tu... może znajdziemy pracę... Musimy jednak pomyśleć o jakimś domu. Ta dobra niewiasta nie może nas tu ciągle gościć. A Ja nie mogę wymagać od Józefa większych poświęceń niż te, jakie już dla Mnie na siebie przyjął!»

«O, ja... To nie o mnie chodzi! Myślę o smutku Maryi, o bólu mieszkania poza własnym domem...» [– odzywa się Józef.] Maryja ma łzy w oczach.

«Myślę – mówi dalej Józef – że dla Niej dom w Nazarecie musi być drogi jak Raj, z powodu cudu, który tam się wydarzył... Mówię mało, ale tak wiele rozumiem! Tylko z tego powodu się dręczę. Będę pracował podwójnie. Jestem dość silny i młody, aby podołać podwójnej pracy, jeśli trzeba, i zadbać o wszystko. Jeśli Maryja nie będzie zbytnio cierpiała... jeśli tak trzeba zrobić, jak mówisz... to ja... jestem gotów. Zrobię, co uznacie za słuszne. Wystarczy, że to będzie użyteczne dla Jezusa.»

«Z pewnością to będzie pożyteczne. Zastanówcie się, a uznacie powody.»

«Ale mówią też, że Mesjasz będzie nazwany Nazarejczykiem...» – wtrąca Maryja.

«To prawda. Ale przynajmniej póki nie dorośnie, niech wzrasta w Judei. Prorok powiedział: “A ty, Betlejem Efrata, staniesz się największe, bo z ciebie wyjdzie Zbawiciel”. Nie mówi o Nazarecie. Możliwe, że Go tak nazwą z jakiegoś powodu, którego teraz nie znam. Jednak tu jest Jego ziemia.»

«Ponieważ mówisz tak ty, który jesteś kapłanem... więc my... my... ze smutkiem słuchamy cię i przyznajemy ci rację. Ale jakie to cierpienie!... Kiedy znów zobaczę dom, w którym zostałam Matką?»

Maryja cichutko płacze. Dobrze rozumiem Jej cierpienie. Och, jak dobrze je rozumiem! Na płaczu Maryi kończy się dla mnie to widzenie.

52. «JÓZEF JEST TAKŻE OPIEKUNEM POŚWIĘCONYCH [BOGU]»

Tego samego dnia. A, 2796-2803

Potem mówi Maryja:

«Rozumiesz to. Wiem o tym. Ale zobaczysz Mnie, jak jeszcze bardziej płaczę. Na razie przynoszę ulgę twojemu duchowi, pokazując ci świętość Józefa, który był człowiekiem. Znaczy to, że nie miał innej pomocy dla swego ducha, jak tylko własną świętość. Ja zaś miałam wszelkie dary Boże jako Niepokalana. Nie wiedziałam, że nią jestem. Jednak w duszy Mojej działały te dary i udzielały Mi duchowych sił. On jednak nie był niepokalanie [poczęty]. Posiadał naturę człowieka z całym jej ciężarem. Z nim musiał wznosić się ku doskonałości poprzez stały wysiłek wszystkich swych uzdolnień, pragnąc osiągnąć doskonałość i być miłym Bogu.

O, święty Mój małżonek! Święty we wszystkim, także w najbardziej pokornych sprawach życia. Święty dzięki swojej anielskiej czystości. Święty dzięki swojej ludzkiej uczciwości. Święty przez swą cierpliwość, pracowitość, przez swój zawsze taki sam spokój duchowy, przez swą skromność – przez wszystko. Ta świętość jaśnieje także w tym wydarzeniu. Kapłan mówi mu: “Dobrze będzie, jeśli tu się osiedlisz”, a on – chociaż wiedział, na jak wielki trud go to naraża – odpowiada: “Dla mnie to nic. Myślę o cierpieniu Maryi. Gdyby nie to, nie martwiłbym się. Wystarczy, że będzie to pożyteczne dla Jezusa”. Jezus, Maryja – jego anielskie miłości. Mój święty małżonek nie miłował niczego innego na ziemi. I dla tej miłości samego siebie uczynił sługą.

Uczyniono go opiekunem chrześcijańskich rodzin i pracujących, i wielu innych kategorii [ludzi]. Ale oprócz konających, małżonków i robotników także osoby konsekrowane winny uczynić Józefa swoim [opiekunem].

Czy ktoś, kto poświęcił się na ziemi na służbę, na jakąkolwiek służbę, oddał się na służbę swemu Bogu? [Czy ktoś jak on] przyjął wszystko, wyrzekł się wszystkiego, znosił wszystko, spełniając wszystko z ochotą, z duchem radosnym, ze stałym pogodnym usposobieniem? Nie, nie ma takiego.

I jeszcze zwracam ci uwagę na coś innego, a nawet – na dwie sprawy. Zachariasz jest kapłanem. Józef nim nie jest. Zauważ jednak, że on, chociaż nie jest kapłanem, ma ducha bardziej [przebywającego] w Niebie niż [duch] kapłański. Zachariasz myśli po ludzku i po ludzku wyjaśnia Pisma. Nie po raz pierwszy to robi, pozwalając się prowadzić ludzkiemu rozumowaniu. Został już za to ukarany. Znowu w tym się pogrąża, chociaż mniej groźnie. Powiedział przed narodzeniem Jana: “Jakże to może się stać, skoro jestem stary, a moja żona jest bezpłodna?” Teraz mówi: “Aby przygotować sobie drogę, Chrystus ma wzrastać tutaj”. Z korzeniem pychy, który istnieje nawet w najlepszych, myśli, że będzie użyteczny dla Jezusa. Nie chce być potrzebny tak jak Józef, przez służenie Jezusowi. Pragnie być użyteczny jako Jego nauczyciel... Bóg mu wybaczył, gdyż miał dobrą intencję. Czy jednak ‘Nauczyciel’ potrzebował kiedykolwiek nauczycieli?

Próbowałam ukazać mu światło w proroctwach. On jednak uważał się za bardziej uczonego ode Mnie i posługiwał się swą wiedzą po swojemu. Mogłam nalegać i zwyciężyć. Ale – i to jest ta druga sprawa, którą ci ukazuję – mam w Sobie szacunek dla kapłana z powodu jego godności, a nie z powodu jego wiedzy.

Kapłan zazwyczaj jest zawsze oświecony przez Boga. Powiedziałam: “zazwyczaj”. Dzieje się tak, kiedy jest prawdziwym kapłanem. Nie uświęca jednak szata, lecz dusza. Ażeby stwierdzić, czy ktoś jest prawdziwym kapłanem, trzeba rozważyć to, co wychodzi z jego duszy. Jak powiedział Mój Jezus: “to z duszy wychodzą rzeczy, które uświęcają lub czynią nieczystym”, które kształtują cały sposób działania jednostki. Kiedy zatem ktoś jest prawdziwym kapłanem, na ogół zawsze jest natchniony przez Boga. Jeśli chodzi o innych, o tych, którzy tacy nie są, to trzeba ich darzyć nadprzyrodzoną miłością i modlić się za nich.

Mój Syn włączył cię już do tej odkupieńczej służby i dlatego nic więcej ci nie mówię. Ciesz się z cierpienia, bo rośnie [liczba] prawdziwych kapłanów. Opieraj się na słowach tego [kierownika duchowego], który cię prowadzi. Wierz i kieruj się jego radami.

[por. Mt 2,13n] Posłuszeństwo zawsze prowadzi do ocalenia. Nawet wtedy, gdy rada, którą otrzymujemy, nie jest pod każdym względem doskonała. Widzisz to. My byliśmy posłuszni. I to było dobre. Herod wprawdzie ograniczył się do zabijania dzieci w Betlejem i okolicy. Czyż jednak szatan nie mógł go skłonić do rozszerzenia o wiele dalej tej fali nienawiści i namówić wszystkich potężnych z Palestyny do takiej samej zbrodni, aby zgładzić przyszłego Króla żydów? Mógłby to uczynić. I stałoby się [wtedy] coś podobnego, jak w czasie [publicznej działalności] Chrystusa, kiedy powtarzające się cuda obudziły uwagę tłumów i [przyciągnęły] wzrok potężnych. Gdyby to się zdarzyło, w jaki sposób udałoby nam się przemierzyć całą Palestynę, aby dotrzeć z odległego Nazaretu do Egiptu, ziemi gościnnej dla prześladowanych Hebrajczyków? Jakże moglibyśmy to zrobić z małym dzieckiem, w czasie szalejącego prześladowania? Łatwiejsza, choć równie bolesna, była ucieczka z Betlejem. Posłuszeństwo zawsze prowadzi do ocalenia. Pamiętaj o tym. A szacunek dla kapłana to zawsze znak chrześcijańskiej formacji.

Biada – a powiedział to Jezus – biada kapłanom, którzy tracą swój apostolski zapał! Ale biada także temu, kto się uważa za uprawnionego do gardzenia nimi! Oni bowiem konsekrują i rozdzielają Chleb Prawdziwy, który z Nieba zstępuje. A ten kontakt czyni ich konsekrowanymi – tak, jak kielich jest konsekrowany – nawet jeśli świętymi nie są. Odpowiedzą za to przed Bogiem. Wy tylko szanujcie ich jako kapłanów i nie zajmujcie się niczym innym. Nie bądźcie bardziej nieugięci od waszego Pana, Jezusa, który – na ich nakaz – opuszcza Niebo i zstępuje, by Go podniosły ich ręce. Uczcie się od Niego. A jeśli są ślepi, jeśli są głusi, jeśli mają sparaliżowane dusze i chore myśli, jeśli są pokryci trądem grzechów, jeśli są zbytnio skłóceni z własną misją, jeśli są Łazarzami w grobie, zawołajcie Jezusa, aby ich uzdrowił i aby ich wskrzesił.

Wzywajcie Go waszymi modlitwami i cierpieniem, o dusze-ofiary. Zbawić jedną duszę to swojej duszy zapewnić Niebo. A zbawić jedną duszę kapłańską znaczy zbawić wielką liczbę dusz, bo każdy święty kapłan jest siecią, która ciągnie dusze do Boga. Zbawić kapłana, czyli uświęcić – ponownie uświęcić – to utworzyć tę mistyczną sieć. Każda jej zdobycz to światło, które się dołącza do waszej wiecznej korony. Pozostań w pokoju.»

53. OFIAROWANIE JEZUSA BOGU W ŚWIĄTYNI

(por. Łk 2, 21-38)

Napisane 1 lutego 1944. A, 1679-1688

Widzę, jak z bardzo skromnego domku wychodzi para ludzi. Po zewnętrznych schodkach zstępuje młodziutka Matka, trzymająca w ramionach dziecko, owinięte białym płótnem. Poznaję, że to nasza Mama. Jak zawsze jest blada, jasnowłosa, zwinna i w całej postaci tak pełna wdzięku. Ubrana na biało i osłonięta bladoniebieskim płaszczem. Na głowie ma biały welon. Niesie bardzo ostrożnie Swe Dziecko. U stóp schodów czeka na Nią Józef trzymający szarego osiołka. Ubranie Józefa jest jasnobrązowe, tak szata jak i płaszcz. Patrzy na Maryję i uśmiecha się. Kiedy Matka Jezusa podchodzi do osła, Józef przekłada przez lewe ramię wodze i bierze na chwilę śpiące spokojnie Dzieciątko, żeby Maryja mogła wygodnie usiąść w siodle. Potem podaje Jej Jezusa i ruszają w drogę.

Józef idzie obok, trzymając osła za uzdę. Patrzy uważnie, by się nie potykał i szedł równo. Maryja trzyma Jezusa na kolanach i zakrywa połą płaszcza, jakby obawiała się, że zaszkodzi Mu zimno. Małżonkowie mówią niewiele, ale często uśmiechają się do siebie.

Dosyć marna droga ciągnie się przez ogołocone o tej porze roku pola. Mijają ich lub wyprzedzają inni wędrowcy. Nie ma ich zbyt wielu.

Potem pojawiają się nagle domy i mury otaczające miasto. Małżonkowie wchodzą przez bramę i zaczyna się przejazd po miejskim bruku. Droga staje się coraz trudniejsza, bądź to z powodu ruchu, który co chwilę zatrzymuje osła, bądź to dlatego że on sam potyka się na kamieniach albo wpada do dziur po brakujących kamieniach brukowych. Porusza się przeszkadzając Maryi i Dziecku.

Wąska droga jest nierówna, trudna, wznosi się powoli. Prowadzi pomiędzy wysokimi domami o ciasnych i niskich wejściach oraz nielicznych oknach od strony drogi. W górze – między domami, między tarasami – widać skrawki błękitnego nieba. W dole, na ulicy, jest ludno i gwarno. Mijają ludzi przechodzących pieszo lub na osłach. Inni prowadzą juczne zwierzęta, które idą za tarasującą drogę karawaną wielbłądów. W pewnej chwili, czyniąc wiele hałasu swym krokiem i bronią, przechodzi patrol rzymskich legionistów. Potem znika za łukiem wąskiej, bardzo kamienistej uliczki.

Józef skręca w lewo w nieco szerszą, ładniejszą ulicę. W jej głębi widzę znany mi już pas murów uwieńczonych blankami.

Maryja zsiada z osiołka przy bramie, gdzie znajduje się coś w rodzaju miejsca postoju dla zwierząt. Mówię “miejsce postoju”, bo jest to rodzaj szopy lub raczej wiaty usłanej słomą i zaopatrzonej w paliki z kółkami, które są przeznaczone do przywiązywania czworonogów. Józef daje nadbiegającemu chłopcu kilka monet, żeby kupić trochę siana, po czym czerpie kubeł wody ze znajdującej się w kącie prymitywnej studni i poi osiołka.

Potem wraca do Maryi. Razem wchodzą w obręb Świątyni. Udają się najpierw do krużganków, gdzie znajdują się ci, których Jezus później tak wychłostał: sprzedawcy synogarlic i baranków oraz wymieniający pieniądze. Józef kupuje dwa białe gołębie. Pieniędzy nie wymienia. Sądzę się, że ma już to, czego potrzebuje.

Józef i Maryja idą w stronę bocznej bramy, do której prowadzi osiem schodów, takich jakie zdają się posiadać wszystkie [pozostałe] bramy, bo sześcian samej Świątyni jest wyżej niż pozostała część gruntu. Brama ta ma duży przedsionek, mniej więcej taki – żeby dać jakieś wyobrażenie o niej – jaki mają bramy w naszych miejskich kamienicach. Jest jednak szerszy i ozdobiony. Wewnątrz, po prawej i lewej stronie, znajdują się dwie czworokątne konstrukcje, jakby dwa ołtarze. Trudno od razu zrozumieć, do jakiego celu służą. Wyglądają jak płytkie misy, gdyż ich wnętrze jest niższe od brzegu zewnętrznego, podwyższonego o kilka centymetrów.

Nadchodzi kapłan. Nie wiem, czy przywołał go Józef, czy sam przyszedł. Maryja podaje mu dwa biedne gołąbki, a ja – domyślając się, jaki los je czeka – patrzę w inną stronę. Przyglądam się zdobieniom bardzo masywnego portalu, sufitu i przedsionka. Dostrzegam kątem oka, że kapłan chyba kropi Maryję wodą. Z pewnością jest to woda, gdyż nie widzę plam na Jej ubraniu. Potem Maryja wraz z Józefem – po oddaniu kapłanowi gołąbków i garstki monet (o czym zapomniałam powiedzieć) – wchodzi na teren właściwej Świątyni. Przed Nią idzie kapłan.

Rozglądam się na wszystkie strony. To miejsce jest bardzo ozdobione. Rzeźby głów anielskich, palmy i ornamenty na kolumnach, ścianach, suficie. Światło wślizguje się przez umieszczone w ścianach osobliwe, wąskie i długie – oczywiście bez szyb – ukośnie wycięte okna. Sądzę, że są wykonane w ten sposób, aby uniemożliwić wlewanie się wody podczas gwałtownej ulewy.

Maryja idzie aż do pewnego miejsca, potem zatrzymuje się. Kilka metrów przed Nią znajdują się następne schody, na których stoi inny rodzaj ołtarza, a za nim – jakaś odmienna konstrukcja.

Spostrzegam, że dotąd mylnie sądziłam, iż znajduję się w Świątyni. Teraz widzę, że jestem w tym, co okala prawdziwą i właściwą Świątynię – czyli [Miejsce] Święte – dokąd, jak się zdaje, nie może wejść nikt, poza kapłanami. To, co zdawało mi się Świątynią, jest tylko zamkniętym przedsionkiem. Otacza on z trzech stron samą Świątynię, w której znajduje się Tabernakulum. Nie wiem, czy wyrażam to dobrze, bo nie jestem ani inżynierem, ani architektem.

Maryja ofiarowuje Dziecko. Przebudziło się Ono i niewinnymi oczkami patrzy wokół Siebie i na kapłana. Spogląda zdumionym spojrzeniem niemowląt, mających niewiele dni. Kapłan bierze Je na ręce i podnosi, wyciągając w górę ramiona. Twarz ma zwróconą w stronę Miejsca Świętego. Stoi przy czymś w rodzaju ołtarza, umieszczonego na tych schodach. Obrzęd zakończył się. Dziecię wraca do Mamy, a kapłan odchodzi.

[por. Łk 2,25-35] Są tam ludzie, którzy przyglądają się z zaciekawieniem. Pośród nich toruje sobie z trudem drogę zgarbiony, wsparty na lasce starzec. Musi być bardzo stary. Myślę, że ma ponad osiemdziesiąt lat. Zbliża się do Maryi i prosi, żeby mu na chwilę podała Maleństwo. Maryja zgadza się z uśmiechem.

Symeon – o którym zawsze myślałam, że należał do klasy kapłanów – jest zwykłym wiernym, przynajmniej sądząc po szacie. Bierze Dziecko na ręce, całuje. Jezus uśmiecha się do niego Swoim niemowlęcym sposobem. Zdaje się obserwować go z zaciekawieniem, bo starzec śmieje się i równocześnie płacze. Jego łzy, wpływające pomiędzy zmarszczki, tworzą połyskliwy haft i perlą długą białą brodę, ku której Jezus wyciąga rączki. To Jezus, ale też maleńkie dziecko. Wszystko więc, co się przed Nim porusza, przyciąga Jego uwagę. Bardzo chce to chwycić, żeby lepiej zrozumieć, co to jest. Maryja i Józef uśmiechają się, a obecni podziwiają piękno Maleństwa.

Słyszę słowa świętego starca i widzę zaskoczone spojrzenie Józefa, wzruszenie Maryi oraz to, co się dzieje w małym tłumie. Jedni są zdumieni i poruszeni, w innych słowa starca wywołują wesołość. Do nich należą między innymi nadęci, brodaci mężczyźni, członkowie Sanhedrynu. Kiwają oni głowami i patrzą na Symeona z drwiącym współczuciem. Zapewne myślą, że mu się ze starości pomieszało w głowie.

Uśmiech Maryi gaśnie i twarz oblewa się większą bladością, kiedy Symeon przepowiada Jej cierpienie [por. Łk 2,34-35]. Chociaż Maryja wie, to jednak te słowa ranią Jej ducha. Staje więc bliżej Józefa, żeby dodać sobie otuchy. Tuli z miłością Dzieciątko do piersi i ze spragnioną duszą chłonie słowa Anny, [córki Fanuela]. Niewiasta ta lituje się nad Jej cierpieniem i zapowiada, że w godzinie boleści Przedwieczny złagodzi je nadprzyrodzoną mocą. Mówi:

«Niewiasto! Temu, który dał Zbawiciela Swemu ludowi, nie zabraknie mocy, by dać Ci Swego anioła i ukoić Twój płacz. Wielkim niewiastom w Izraelu nie zabrakło nigdy pomocy Pana, a Ty jesteś znacznie większa niż Judyta i Jael. Nasz Bóg da Ci serce z najszczerszego złota, żebyś mogła wytrwać w morzu boleści, przez co staniesz się największą Niewiastą pośród stworzeń: Matką. A Ty, Dziecię, wspomnij na mnie w godzinie Twej misji.»

I na tym widzenie ustaje.

54. POUCZENIA WYNIKAJĄCE Z POPRZEDNIEJ WIZJI

Napisane 2 lutego 1944. A, 1688-1694

Mówi Jezus:

«Dwa pouczenia dla wszystkich wynikają z opisu, który dałaś.

Pierwsze: Prawda objawia się nie kapłanowi oddanemu obrzędom, a nieobecnemu duchem, lecz zwykłemu wiernemu.

Kapłan w ciągłym kontakcie z Boskością, zajmujący się tym, co ma związek z Bogiem, oddany wszystkiemu, co wznioślejsze niż ciało, powinien był natychmiast wyczuć, kim było Dziecko ofiarowane w Świątyni tego poranka. Aby jednak móc to wyczuć, musiałby mieć żywego ducha, a nie tylko szatę, która zakrywa ducha, jeśli nie martwego, to bardzo ospałego. Duch Boży może, jeśli tylko chce, zagrzmieć [Swoim głosem] i wstrząsnąć nawet najbardziej otępiałym duchem, jakby gromem i trzęsieniem ziemi. Może. Ponieważ jednak jest On Duchem porządku – jak jest ładem Bóg w każdej Swej Osobie i sposobie działania – na ogół wylewa się i przemawia tam, gdzie widzi “dobrą wolę”, zasługującą na Jego wylanie. Nie mówię: tam, gdzie jest zasługa wystarczająca do otrzymania Jego wylania. Wtedy bowiem zbyt rzadko by się wylewał. I ty również nie poznałabyś Jego świateł.

W jaki sposób wyraża się ta dobra wola? Przez życie, na ile to możliwe, całkowicie Boże. Przez wiarę, przez posłuszeństwo, przez czystość, przez miłość, przez hojność, przez modlitwę. Nie przez [bezduszne] praktyki, lecz przez modlitwę. Mniejsza jest różnica między nocą i dniem niż między różnymi praktykami i modlitwą. Modlitwa jest łącznością ducha z Bogiem. Wychodzicie z niej umocnieni i zdecydowani być bardziej Bożymi. [Praktykowanie czegoś] to przyzwyczajenie, wykonywane dla różnych celów, ale zawsze egoistycznych. [Bezduszne praktykowanie czegoś] pozostawia was [bez zmian] takimi, jakimi jesteście, a nawet bardziej was obciąża winą kłamstwa lub lenistwa.

Symeon miał tę dobrą wolę. Życie nie oszczędziło mu zmartwień i doświadczeń, ale on nie utracił swej dobrej woli. Lata i wydarzenia nie naruszyły i nie wstrząsnęły jego wiarą w Pana, w Jego obietnice, nie osłabiły jego dobrego pragnienia, by stawać się coraz bardziej godnym Boga. I zanim oczy wiernego sługi zamknęły się na światło słońca, by oczekiwać na ponowne otwarcie się na Słońce Boże jaśniejące z Niebios – które po Moim Męczeństwie miały się otworzyć na Moje wejście – Bóg posłał mu promień Ducha. On zaprowadził go do Świątyni, aby ujrzał Światłość, która przyszła na świat.

Poruszony przez Ducha Świętego” – mówi Ewangelia. O, gdyby ludzie wiedzieli, jakim doskonałym Przyjacielem jest Duch Święty! Jakim jest Przewodnikiem, jakim Nauczycielem! Gdyby pokochali i wezwali tę Miłość Najświętszej Trójcy, tę Światłość Światłości, ten Ogień Ognia, tę Inteligencję, tę Mądrość! O ileż więcej wiedzieliby od tego, co wiedzieć trzeba!

Spójrz, Mario! Patrzcie, dzieci! Symeon czekał przez całe długie życie na “zobaczenie Światłości” i poznał wypełnienie się Bożej obietnicy. Nigdy nie zwątpił. Nie powiedział sobie nigdy: “Daremnie trwam w nadziei i na modlitwie”. Wytrwał. I dostąpił “ujrzenia” tego, czego nie zobaczył kapłan i członkowie Sanhedrynu, pełni pychy i zaślepienia. Dostrzegł Syna Bożego, Mesjasza, Zbawiciela w tym dziecięcym ciele, które dało mu ciepło i uśmiech. Otrzymał uśmiech Boga na Moich wargach Dziecka: pierwszą nagrodę za życie uczciwe i pobożne.

Drugie pouczenie: słowa Anny, [córki Fanuela] [por. Łk 2,36-38]. Także ona, prorokini, zobaczyła we Mnie, Niemowlęciu, Mesjasza. To, zważywszy jej zdolność prorocką, nie było czymś zupełnie zaskakującym. Posłuchaj jednak, posłuchajcie tego, co – pobudzona wiarą i miłością – mówi do Mojej Matki. Niech to stanie się światłem dla waszego ducha, który drży w tym czasie ciemności i w ten dzień święta Światłości.

Temu, który dał Zbawiciela, nie braknie mocy żeby dać Swojego anioła dla ukojenia Twojego, waszego ‘płaczu’.” Pomyślcie, że Bóg dał Siebie samego dla unicestwienia w duchach dzieła szatana. Czyż nie będzie mógł zwyciężyć teraz demonów, które was dręczą? Czy nie będzie mógł osuszyć waszych łez, zmuszając te złe duchy do ucieczki i zsyłając na nowo pokój Swego Chrystusa? Dlaczego nie prosicie Go o to z wiarą prawdziwą, potężną? Z wiarą, przed którą surowość Boża, rozgniewana przez tak wiele waszych grzechów, opada z uśmiechem. Przychodzi wtedy przebaczenie stanowiące pomoc i przychodzi Jego błogosławieństwo. Ono jest tęczą na tej ziemi, zatapiającej się w powodzi krwi, której sami chcecie.

Zastanówcie się. Ojciec, po ukaraniu ludzi Potopem, powiedział do Siebie i do Swego Patriarchy: “Nie będę przeklinał więcej ziemi z powodu ludzi, bo zmysły i myśli serca ludzkiego są skłonne do zła począwszy od młodości; przeto nie ukarzę więcej żadnej istoty żyjącej, jak to uczyniłem”. I był wierny Swojemu słowu. Nie zesłał już więcej Potopu. A wy, ileż to razy mówiliście sobie i Bogu: “Jeśli ocalejemy tym razem, jeśli Ty nas ocalisz, nie wywołamy już nigdy więcej wojny, nigdy więcej”, a potem ciągle je wywoływaliście, i to coraz straszniejsze. Ileż razy [uczyniliście to], o fałszywi i nie szanujący Pana ani własnego słowa? A jednak – gdyby wielu wiernych wzywało Go z wiarą i potężną miłością – Bóg pomógłby wam jeszcze raz.

Złóżcie wasz niepokój u stóp Boga, o, wy wszyscy, których jest zbyt mało dla zrównoważenia [grzechów] tych licznych, którzy sprawiają, że surowość Boża musi działać. Pozostańcie Jemu oddani pomimo przerażającej godziny, która ciąży [nad wami] i wzrasta w każdej chwili. On zaś będzie umiał posłać wam Swego anioła, jak posłał Zbawiciela na świat. Nie bójcie się. Jednoczcie się z Krzyżem [Jezusa]. On zawsze pokonywał demona, który usiłował doprowadzić Jego serce do rozpaczy, czyli do oddalenia od Boga. Ponieważ zaś [szatan] nie potrafił osiągnąć tego innym sposobem zastawiał na Niego zasadzki okrucieństwa ludzi i smutków życia.»

55. KOŁYSANKA DZIEWICY

Napisane 28 listopada 1944. A, 4012-4016

Dzisiejszego ranka miałam miłe przebudzenie. Zanurzona jeszcze w półśnie usłyszałam przeczysty głos śpiewający cichutko powolną kołysankę. Była podobna do kolędy na Boże Narodzenie, powolna i przypominająca dawne pieśni. Wsłuchiwałam się w treść i w ten coraz bardziej uszczęśliwiający mnie głos i przytomniałam pod wpływem jego brzmienia. Obudziłam się wreszcie i zrozumiałam. Powiedziałam: «Witam Cię, Maryjo, pełna Łaski!», bo to Mama śpiewała. Ona odpowiedziała: «Ja też cię witam. Przyjdź i bądź szczęśliwa!» i śpiewała głośniej.

Wtedy ujrzałam Ją – w domu betlejemskim, w izdebce – zajętą kołysaniem Jezusa, aby Go uśpić. W pokoju znajdowały się krosna Maryi i jakieś szycie. Wyglądało to tak, jakby Maryja przerwała pracę, żeby nakarmić Dziecię i zmienić pieluszki, a raczej szatki, bo ma już Ono kilka miesięcy... Sądzę, że sześć – najwyżej osiem... Zapewne zamierzała szyć dalej, gdy tylko Dziecko uśnie.

Był wieczór. Zmrok już zapadł prawie zupełnie, a pogodne niebo usiane było złotymi obłoczkami. Owce powracały właśnie do zagrody, skubiąc ostatnie trawy na ukwieconej łące i podnosząc pyszczki z pobekiwaniem. Dziecię zdawało się nieco pobudzone, jakby dokuczały Mu ząbki albo jakaś inna mała dziecięca dolegliwość.

Na skrawku papieru zanotowałam, jak umiałam, słowa pieśni, mimo półmroku panującego o tej bardzo wczesnej godzinie, i przepisuję je teraz:

«Obłoczki całkiem złociste – niby stada Pańskie.

Na kwitnącym pastwisku stoi i spogląda na was inne stado.

Choćbym miała wszystkie stada, które są na ziemi,

najmilszym Moim jagniątkiem byłbyś zawsze Ty.

Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz....

Jaśnieją tysiące gwiazd – są na niebie i patrzą.

Nie pozwól już płakać Twym słodkim źrenicom.

Twoje oczy z szafiru są gwiazdami w Mym sercu.

Twój płacz to Mój ból! O! Nie płacz już...

Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz...

Wszyscy aniołowie jaśnieją – ci, którzy są w Raju.

Koronę wiją Tobie, niewinnemu,

by się radować Twą twarzyczką, a Ty płaczesz.

Chcesz Mamy, chcesz Mamy, Mamy,

żeby Ci śpiewała “lili-laj”. Lili, lili, lili-laj...

Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz...

Niebo już różowieje powracającą zorzą.

A Mama jeszcze czuwa, żebyś Ty nie płakał.

Gdy się zbudzisz, powiesz Mi: “Mamo!”,

a Ja Ci odpowiem: “Syneczku!”.

I razem z mlekiem dam Ci całusy, miłość i życie...

Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz...

Nie możesz być bez Mamy, nawet gdy marzysz o Niebie.

Chodź, chodź! Uśpię Cię pod Moim welonem.

Zrobię Ci z piersi poduszkę, a z Moich ramion kołyskę.

Nie musisz się bać niczego, bo Ja jestem przy Tobie...

Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz...

Zawsze będę przy Tobie. Tyś życiem jest Mego serca.

Zasnął... Wygląda jak kwiatek na matczynej piersi...

Zasnął... Zachowajcie milczenie! Może widzi Świętego Ojca...

Jego widok ukoił płacz Mojego słodkiego Jezusa...

Zasnął, zasnął, zasnął, zasnął... I już nie płacze...»

Trudno wyrazić urok tej sceny. Jest to kołysząca swe maleństwo matka. Ale jakaż to Matka i jakie Dzieciątko! Można więc sobie wyobrazić, jaki wdzięk, jaka miłość, jaka czystość i jakie Niebiosa są obecne w tej małej, a tak wielkiej i spokojnej scenie. Napełnia mnie radość, która trwa i umacnia się dzięki przypominającej mi się melodii. Będzie jej mógł ojciec posłuchać. Niestety nie posiadam srebrzystego, najczystszego głosu Maryi – dziewiczego głosu Dziewicy!... Wydam się chrapliwym akordeonem. Ale to nic. Zaśpiewam, jak umiem. Jakże piękna byłaby to kolęda do zaśpiewania w Boże Narodzenie przy żłóbku!

Z początku Mama poruszała powoli drewnianą kołyską. Potem – widząc, że Jezus nie może się utulić – wzięła Go na ręce. Usiadła przy otwartym oknie, tuż obok kołyski, i poruszała się lekko w rytm pieśni, powtarzając dwa razy kołysankę, aż mały Jezus zamknął oczka. Zwrócił główkę ku matczynej piersi i zasnął tak, wtulony buzią w Jej ciepło, z jedną rączką opartą tuż przy różowym policzku, złożonym na piersi Mamy, a z drugą – opuszczoną na Jej kolana. Welon Maryi osłaniał Święte Dzieciątko. Potem Maryja wstała i z niewysłowioną troskliwością złożyła Jezusa w kołysce. Przykryła Go małym kawałkiem płótna, kładąc na kołysce także Swój welon, żeby ochronić Jezusa przed owadami i [chłodem] powietrza. Pozostała w takiej postawie, podziwiając Swój śpiący Skarb.

Jedną rękę trzymała na sercu, drugą opierała się o krawędź kołyski. Trwała tak, gotowa w każdej chwili – gdyby Dziecko się przebudziło – zacząć kołysanie od nowa. Uśmiechała się, szczęśliwa. Stała lekko pochylona, podczas gdy mrok i cisza zstępowały na ziemię, ogarniając izdebkę Dziewicy.

Jakiż pokój! Jakie piękno! Jestem szczęśliwa!

Nie ma w tym widzeniu nic widowiskowego i może zostanie osądzone jako zbędne wśród innych, jako nie ujawniające nic szczególnego. Wiem. Dla mnie jednak to prawdziwa łaska. Tak przynajmniej uważam. Sprawia bowiem, że mój duch staje się spokojny, czysty i miłujący, jakby został odrodzony przez ręce Mamy. Myślę, że przez to i ojcu się spodoba. Jesteśmy “dziećmi”. Tak jest lepiej. Podobamy się Jezusowi. Niech inni, wykształceni i skomplikowani, myślą co chcą i nazwą nas “dziecinnymi”. My się tym nie zajmujemy, prawda?

56. POKŁON TRZECH MAGÓW

(por. Mt 2,1-12)

Napisane 28 lutego 1944. A, 2091-2109

Mój wewnętrzny informator mówi: «To rozważanie, które otrzymasz i które ci skomentuję, nazwij “Ewangelią Wiary”. Zostanie ono bowiem przedstawione tobie i innym po to, aby ukazać wam potęgę Wiary i jej owoce, ażeby utwierdzić was w wierze w Boga.»

Widzę małe i białe [domki] Betlejem, zgromadzone jak pisklęta pod światłem gwiazd. Przecinają je na krzyż dwie główne drogi. Jedna z nich przebiega miejscowość od jednego krańca do drugiego, ale nie dalej. Druga biegnie z daleka przez całą okolicę i ciągnie się ku innej osadzie. Małą miejscowość przecinają inne wąskie i kręte uliczki. Nie ma najmniejszej prawidłowości w rozplanowaniu ulic, tak jak to występuje u nas. Dostosowują się one raczej do terenu i jego różnych poziomów oraz do położenia domów wybudowanych to tu, to tam, w zależności od kaprysu gruntu i jego właściciela. Jedne [dróżki] zwrócone są w lewo, inne – w prawo, a jeszcze inne [biegną] ukośnie w stosunku do drogi głównej. Wygląda ona jak wstęga, która – zamiast biec prosto od jednego punktu do drugiego, bez skręcania – rozwija się i pełna jest zawijasów. Od czasu do czasu widać albo mały placyk służący za targowisko, albo jest tu studnia, albo to reszta gruntu po budowach bez planu, tak krzywa, że już nic nie można na niej zbudować.

W miejscu, w którym – jak sądzę – mam się koniecznie zatrzymać, jest właśnie jeden z takich niekształtnych placyków. Powinien być kwadratowy lub chociaż mniej więcej prostokątny. Tymczasem stał się trapezem tak dziwacznym, że wydaje się trójkątem ostrokątnym o ściętym wierzchołku. U najdłuższego boku, u podstawy tego trójkąta, stoi szeroka i niska budowla. Jest największa w okolicy. Od zewnątrz znajduje się gładka i naga ściana, w której znajdują się zaledwie dwie, teraz całkiem zamknięte bramy. Na pierwszym piętrze natomiast, od środka, w jej obszernym kwadracie, są liczne okna, a pod nimi ciągną się – zarzucone słomą i odpadkami – krużganki. Otaczają one podwórze, zaopatrzone w kadzie do pojenia koni i innych zwierząt. Proste kolumny krużganków mają kółka służące do przywiązywania zwierząt. Po jednej stronie [dziedzińca] mieści się obszerna wiata do przetrzymywania trzody i koni. Domyślam się, że to gospoda w Betlejem.

Po obu stronach placu, jednakowej długości, stoją domy i domki. Przed jednymi są niewielkie ogrody, przed innymi ich nie ma. Jedne z nich bowiem stoją zwrócone fasadami w stronę placu, a inne są odwrócone tyłem. Po drugiej, znacznie krótszej stronie – naprzeciw gospody będącej miejscem postoju karawan – znajduje się jedyny domek z zewnętrznymi schodkami. Kończą się one w połowie fasady i prowadzą do izb mieszkalnych, które znajdują się na piętrze. Wszystkie okna są zamknięte, bo jest noc. Z powodu [późnej] pory nie widać także nikogo na ulicy.

Dostrzegam wzrastającą nocną poświatę. Napływa ona z nieba pełnego gwiazd. Na orientalnym niebie są one piękne, tak jasne i ogromne, że zdają się tak bliskie, iż z łatwością można dosięgnąć i dotknąć te kwiaty błyszczące na aksamitnym nieboskłonie. Podnoszę oczy, żeby dostrzec źródło tego wzrastającego światła. Gwiazda o tak niebywałej wielkości, jakby mały księżyc, przesuwa się naprzód po niebie nad Betlejem. Inne wydają się gasnąć, żeby zrobić jej miejsce, jak dwórki na przejście królowej. Jej blask góruje nad nimi i sprawia, że znikają w [jej świetle]. Z tej kuli – zdającej się olbrzymim jasnym szafirem, rozpalonym od wewnątrz przez słońce – wypływa smuga, a w jej dominującą barwę jasnego szafiru, wtapiają się żółcie topazów i zielenie szmaragdów, opalizujący blask opali, krwawa czerwień rubinów i łagodne błyski ametystów. Wszystkie drogocenne kamienie ziemi są w tej smudze, która zamiata niebo szybkim, falującym ruchem, jakby była żywa. Jednak najintensywniejszym kolorem, wydobywającym się z kuli gwiazdy, jest rajski odcień bladego szafiru. Zstępuje on, zdobiąc lazurowym srebrem domy, drogę, ziemię Betlejem – kolebkę Zbawiciela.

Nie jest to już ubogie miasteczko, które dla nas byłoby mniejsze od wieśniaczej osady. To jakby zaczarowane miasto z bajki, w którym wszystko jest ze srebra. Nawet woda w studniach i zbiornikach wygląda jak płynny diament.

Gwiazda, rozbłyskując żywszym blaskiem, zatrzymuje się nad małym domem, który znajduje się przy najkrótszym boku placyku. Ani jego mieszkańcy, ani inni Betlejemici nie widzą jej, gdyż śpią w pozamykanych domach. Gwiazda zaś wzmaga swe pulsowanie światłem [również przez swój] ogon, który drży i faluje mocniej, znacząc niemal półkola na niebie. Całe [niebo] goreje od mnóstwa iskier, które za sobą ciągnie, jakby w sieci pełnej klejnotów. Błyszczą one, malując najrozmaitszymi kolorami inne gwiazdy, jakby dla przekazania im radosnej wieści.

Mały domek cały jest skąpany w tym płynnym ogniu klejnotów. Dach niewielkiego tarasu, stopnie z ciemnego kamienia, małe drzwi, wszystko jest jakby blokiem czystego srebra, pokrytym diamentowym pyłem i perłami. Żaden królewski pałac na ziemi nie miał i nie będzie miał nigdy schodów takich jak te, po których stąpali aniołowie i których używała ta Matka, która jest Matką Boga. Drobne stopy Niepokalanej Dziewicy mogą spoczywać na tej pięknej bieli – te Jej małe stopy, które są przeznaczone do wstępowania po stopniach Bożego tronu. Dziewica jednak nic o tym nie wie. Czuwa nad kołyską Syna i modli się. W Jej duszy jest większy blask niż ten, którym gwiazda ozdabia przedmioty.

Główną drogą zbliża się orszak: konie w uprzęży, inne – prowadzone za uzdę. Dromadery i konie z jeźdźcami bądź z ładunkiem. Tętent kopyt to jakby odgłos wody spadającej na kamienie potoku. Po dotarciu do placu, wszyscy zatrzymują się. W promiennym świetle gwiazdy orszak nabiera nadzwyczajnego piękna. Przebogate ozdoby wierzchowców, ubiory jeźdźców, twarze, wyposażenie, wszystko to jaśnieje nadzwyczajnie. Blaskiem ożywia się też metal, skóra, jedwab, klejnoty i sierść. Świecą się oczy, śmieją usta, bo jeszcze inne piękno wstąpiło w serca: piękno nadprzyrodzonej radości.

Podczas gdy słudzy ze zwierzętami udają się do miejsca postoju karawan, trzy dostojne osoby zsiadają z wierzchowców, które sługa zaraz odprowadza gdzie indziej. Oni zaś podchodzą pieszo do domu. Tam klękają, uderzają czołem o ziemię i całują proch. To trzej możni. Świadczą o tym ich przebogate stroje. Jeden, o bardzo ciemnej skórze, gdy tylko zsiadł z wielbłąda, owija się cały błyszczącym szalem z jasnego jedwabiu. Czoło i talię ściskają mu kosztowne obręcze. [U boku] ma sztylet lub miecz z gardą bogato zdobioną drogimi kamieniami. Drugi z tych, którzy zsiedli ze wspaniałych rumaków, ubrany jest w przepiękny prążkowany strój, w którym przeważa barwa żółta. [Jego szata] uszyta jest jak długie domino, przystrojone kapturem i sznurem, utkanym złotym haftem, wyglądającym jak misterna praca złotnika. Trzeci nosi jedwabną bufiastą koszulę oraz długie i szerokie, zmarszczone przy stopach spodnie. Owija się bardzo delikatną chustą, która wygląda jak kwitnący ogród, tak żywe są zdobiące ją kwiaty. Na głowie ma turban, przytrzymany łańcuszkiem ozdobionym diamentami.

Po uczczeniu domu, w którym przebywa Zbawiciel, wstają i idą do zajazdu dla karawan. Tam słudzy już kołatali i otwarto im.

Tu widzenie urywa się. W trzy godziny później rozpoczyna się sceną hołdu [składanego] Jezusowi przez Magów.

Teraz jest dzień. Słońce świeci pięknie na popołudniowym niebie. Jeden ze sług trzech [Magów] przechodzi przez plac i wchodzi na schody małego domku. Wchodzi, potem wychodzi. Wraca do gospody. Wychodzą trzej Mędrcy, a za każdym z nich kroczy jego sługa. Przechodzą przez plac. Nieliczni przechodnie oglądają się, żeby spojrzeć na pełne dostojeństwa osobistości, kroczące wolno i uroczyście. Pomiędzy przybyciem sługi a nadejściem tych trzech mija dobry kwadrans, co dało mieszkańcom domu możność przygotowania się na przybycie gości.

Przybysze są dziś jeszcze bardziej bogato odziani niż wczorajszego wieczora. Błyszczą jedwabie, połyskują klejnoty, a na głowie tego, który nosi turban, skrzy się i migoce olbrzymi pióropusz, składający się z drogocennych piór, usianych jeszcze cenniejszymi łuskami.

Jeden ze sług niesie całkowicie pokrytą intarsją szkatułę, której metalowe wzmocnienia są wykonane ze złota. Drugi [ma ze sobą] misternej roboty kielich, zakryty rzeźbionym wieczkiem, cały ze złota. Trzeci [niesie] rodzaj szerokiej i niskiej amfory, także ze złota, zakorkowanej zamknięciem w kształcie piramidki, z osadzonym na wierzchołku brylantem. Przedmioty te zdają się ciężkie, słudzy bowiem niosą je z wysiłkiem, zwłaszcza – szkatułę.

Wszyscy trzej idą po schodach. Wchodzą do izby prowadzącej od drogi na tyły domu. Przez okno otwarte na słońce widać ogródek. W bocznych ścianach znajdują się drzwi, przez które zagląda rodzina gospodarzy: mężczyzna, niewiasta i troje lub czworo dzieci w różnym wieku.

Maryja siedzi z Dzieciątkiem na kolanach, a Józef stoi z boku. Na widok wchodzących trzech Magów Maryja wstaje i kłania się. Ubrana jest całkiem na biało. Jakaż jest śliczna w skromnej sukni, zakrywającej Ją od szyi do stóp, od ramion do delikatnych nadgarstków. Jakże piękną ma głowę otoczoną koroną jasnych warkoczy, z mocniej zarumienioną ze wzruszenia twarzą. Oczy uśmiechają się ze słodyczą, usta zaś wypowiadają słowa pozdrowienia:

«Niech Bóg będzie z wami.»

Trzej zatrzymują się na chwilę, zaskoczeni. Potem podchodzą i upadają do stóp Maryi. Proszą, żeby usiadła. Sami nie chcą usiąść, chociaż Maryja o to prosi. Pozostają na kolanach, opuszczając się na pięty. Za nimi klęczą także trzej słudzy, którzy znajdują się tuż za progiem. Postawili przed sobą trzy przyniesione przedmioty i czekają.

Trzej Mędrcy wpatrują się w Dzieciątko, które wydaje się mieć dziewięć miesięcy, może rok, takie jest silne i mocne. Siedzi teraz na kolanach Mamy i śmieje się, szczebiocząc jak ptaszek. Ubrane jest na biało, tak samo jak Mama, a na maleńkich stópkach ma sandałki. Szatka jest bardzo prosta. To koszulka, spod której wystają ruchliwe nóżki i pulchniutkie rączki, które chciałyby wszystkiego dotknąć. Nade wszystko śliczna jest Jego twarzyczka. Błyszczą ciemnoszafirowe oczy i śmieją się usteczka z dołeczkami, odsłaniając pierwsze, małe ząbki. Loczki zdają się złotym pyłem, tak są błyszczące i puszyste.

Najstarszy z Mędrców odzywa się w imieniu wszystkich. Tłumaczy Maryi, jak to pewnej grudniowej nocy minionego roku zapłonęła na niebie nowa gwiazda o wyjątkowym blasku. Żadne mapy nieba nie pokazywały takiej gwiazdy ani nic o niej nie wspominały. Imię jej było nieznane, nie miała bowiem nazwy. Narodziła się więc z łona Boga i rozkwitła, ażeby oznajmić ludziom błogosławioną prawdę – Boży sekret. Ludzie jednak nie zwrócili na nią uwagi, gdyż w ich duszach było zepsucie. Nie wznosili oczu ku Bogu i nie umieli czytać słów, które On – niech będzie błogosławiony na wieki – kreśli ognistymi gwiazdami na sklepieniu nieba.

Oni jednak ujrzeli ją i starali się pojąć jej wymowę. Wyrzekając się dobrowolnie odrobiny snu koniecznego dla ciała, zapominając o jedzeniu, zagłębiali się w badaniach Zodiaku. Układy gwiezdne, czas, pora roku, dawne obliczenia i astronomiczne kombinacje pozwoliły im znaleźć imię i ujawnić tajemnicę tej gwiazdy. Jej imię: “Mesjasz”. Jej sekret: “Żyje Mesjasz, który przyszedł na świat”. Wyruszyli więc w drogę, aby Go uczcić. Nic nie wiedzieli o sobie nawzajem. Podróżując nocą przez góry i pustynie, doliny i rzeki, dążyli ku Palestynie, bo gwiazda posuwała się w tym kierunku. Dla każdego z nich, wyruszającego z trzech odrębnych punktów ziemi, w taki sam sposób przesuwała się. Spotkali się nad Morzem Martwym. Wola Boża tam ich połączyła. Wyruszyli więc razem dalej, rozumiejąc się nawzajem, chociaż każdy z nich mówił swoim odmiennym językiem. Nie tylko mogli się nawzajem zrozumieć, lecz także – dzięki cudowi Wiecznego – mogli w tym kraju mówić jego językiem.

Doszli razem do Jerozolimy. Wiedzieli bowiem, że Mesjasz miał być Królem Jerozolimy, Królem Żydów. Gwiazda jednak ukryła się na niebie ponad tym miastem. Oni więc, ze złamanymi bólem sercami, zaczęli badać siebie, żeby pojąć, w czym mogli Bogu uchybić. Uspokoiwszy się jednak w swoich sumieniach, zwrócili się do króla Heroda z zapytaniem, w jakim pałacu narodził się Król Żydów, któremu właśnie przybyli się pokłonić.

Król [Herod] zwołał więc przedniejszych kapłanów i uczonych w Piśmie i zapytał ich o to, gdzie mógł narodzić się Mesjasz. Oni zaś odpowiedzieli: “W Betlejem judzkim”.

Udali się więc w kierunku Betlejem, a gdy tylko opuścili Święte Miasto, gwiazda znowu ukazała się ich oczom. Poprzedniego wieczora wzmogła blask i całe niebo zapłonęło. Kiedy zaś zatrzymała się nad tym domem, połączyła w swoim płomieniu całe światło pozostałych gwiazd. Zrozumieli więc, że znajdują się tu, gdzie jest Boski Syn. Oddają Mu teraz chwałę i przynoszą skromne dary. Przede wszystkim zaś ofiarowują serca, które nigdy nie ustały w błogosławieniu Boga za otrzymaną łaskę i miłują Jego Syna, którego Święte Człowieczeństwo oglądali. Potem mają powrócić, żeby zdać sprawę królowi Herodowi. On bowiem także pragnie się Jemu pokłonić.

«A oto tutaj jest złoto należne królowi; oto kadzidło, jakie należy się Bogu; a tu, o Matko, tutaj jest mirra. Twój Syn bowiem jest Człowiekiem, a nie tylko Bogiem. Pozna więc gorycz ciała i ludzkiego życia oraz nieuniknione prawo śmierci. Przez wzgląd na naszą miłość wolałbym tych słów nie wypowiadać. Wolałbym sądzić, że także w ciele jest wieczny, jak wieczny jest Jego Duch. Jednak, o Niewiasto – jeżeli nasze pisma, a zwłaszcza jeżeli nasze dusze się nie mylą – to On, Twój Syn, jest Zbawicielem, Bożym Chrystusem. Dlatego właśnie będzie musiał – dla zbawienia świata – przyjąć na Siebie zło tego świata... A jedną z kar za nie jest śmierć. Żywica ta przeznaczona jest właśnie na tę godzinę, aby Jego święte ciało nie zaznało zgnilizny rozkładu i zachowało doskonałość aż do zmartwychwstania. Niech przez wzgląd na ten dar pamięta o nas i niech zbawi Swoje sługi, dając im Swe Królestwo. Ty, Matko, powiedz Swemu Dziecku o naszej miłości, abyśmy zostali uświęceni. Obyśmy, całując Jego stopy, sprowadzili na siebie niebiańskie błogosławieństwo.»

Maryja – przezwyciężając przerażenie spowodowane słowami Mędrca, pokrywając uśmiechem smutek powstały na myśl o pogrzebie – podaje Dziecię. Kładzie Je w ramiona najstarszemu, który Je całuje. Jezus go głaszcze. Potem podaje Dziecię innym. Jezus z uśmiechem bawi się łańcuszkami i frędzlami. Przygląda się z zaciekawieniem otwartej szkatule, pełnej czegoś żółtego i błyszczącego. Śmieje się widząc, jak słońce tworzy tęczę, padając na brylant pokrywy [naczynia] z mirrą.

Później Mędrcy oddają Dziecię Matce i powstają. Maryja też wstaje. Najmłodszy nakazuje sługom wyjść i wszyscy kłaniają się po kolei. Trzej [Magowie] rozmawiają jeszcze przez chwilę. Nie potrafią opuścić tego domu. W oczach mają łzy wzruszenia. Zbliżają się w końcu do wyjścia, odprowadzani przez Maryję i Józefa,

Dziecko chciało zejść na ziemię i podaje małą dłoń najstarszemu z trzech. Idzie, trzymane za rękę przez Maryję i jednego Mędrca, pochylonego, żeby Go podtrzymywać. Jezus stawia niepewne dziecięce kroczki. Śmieje się, dotykając nóżką smugi, rzucanej na posadzkę przez słońce.

Dochodząc do progu – trzeba pamiętać, że izba ciągnie się przez całą długość domu – trzej żegnają się, klękając raz jeszcze, żeby ucałować stopy Jezusa. Maryja, pochylona nad Dzieciątkiem, ujmuje Jego rączkę i prowadzi ją, czyniąc znak błogosławieństwa nad głową każdego Maga. Jest to już znak krzyża, który kreślą prowadzone przez Maryję paluszki Jezusa.

Trzej schodzą potem ze schodów. Na placu czeka karawana, gotowa do wymarszu. W zachodzącym słońcu lśnią ozdobne guzy przy wędzidłach koni. Na placyku tłoczą się ludzie, żeby zobaczyć niezwykłe widowisko.

Jezus śmieje się, klaszcząc w rączki. Mama podniosła Go i oparła o szeroki parapet, ograniczający podest schodów. Obejmuje Jezusa ramieniem na wysokości Jego piersi, żeby nie spadł. Józef schodzi wraz z trzema, a gdy wsiadają na konie i wielbłąda, przytrzymuje każdemu strzemię.

Teraz słudzy i panowie są już w siodłach. Dają hasło do wymarszu. Trzej [Mędrcy] chylą się w ostatnim ukłonie aż do karków wierzchowców. Józef kłania się, Maryja także i ponownie prowadzi rączkę Jezusa w geście pożegnania i błogosławieństwa.

57. UWAGI NA TEMAT WIARY MAGÓW

(por. Mt 2,1-12)

Napisane tego samego dnia. A, 2109-2124

Mówi Jezus:

«A teraz? Co mam wam teraz powiedzieć, o dusze, które czujecie, że umiera wiara?

Ci Mędrcy ze Wschodu nie posiadali niczego, co mogłoby ich umocnić w prawdzie. Niczego nadprzyrodzonego... Tylko obliczenia astronomiczne oraz swoje przemyślenia, które stały się doskonałe dzięki nieskazitelności ich życia.

A jednak wierzyli. Wierzyli wszystkiemu: wierzyli nauce, wierzyli sumieniu, wierzyli dobroci Bożej. Dzięki wiedzy zawierzyli też znakowi gwiazdy – tej nowej, która mogła być tylko “tą” oczekiwaną od wieków przez ludzkość: Mesjaszem. Poprzez sumienie [mogli usłyszeć i] uwierzyć [wewnętrznemu] głosowi, który – jako niebiański “głos” – pouczał ich: “To jest gwiazda zwiastująca przyjście Mesjasza.” Wierząc dobroci ufali, że Bóg ich nie zdradzi. Ponieważ ich intencja była prawa, [dlatego sądzili, że Bóg] na różne sposoby będzie im pomagał dotrzeć do celu.

I udało im się. Tylko oni, spośród bardzo wielu badających znaki, zrozumieli ten znak. Jedynie oni bowiem mieli w duszy dręczące pragnienie poznania słów Bożych i szlachetny zamiar natychmiastowego oddania samemu Bogu czci i chwały.

Nie szukają własnej korzyści. Wprost przeciwnie. Idą na spotkanie, [narażając się] na zmęczenie i wydatki. Nie proszą w zamian za to o nic, co ludzkie. Proszą tylko, żeby Bóg pamiętał o nich i zapewnił im wieczne zbawienie. Ponieważ nie szukali żadnej przyszłej ludzkiej zapłaty, dlatego – udając się w podróż – nie mieli żadnych ludzkich oczekiwań. Wy poddalibyście się tysiącom obaw: “Jak odbędę podobną podróż, w [obcym] kraju i pośród ludzi mówiących innym językiem? Czy mi uwierzą? A może wtrącą mnie do więzienia jako szpiega? Jakiej pomocy mi udzielą w przejściu przez pustynie, rzeki i góry? A upał? A wiatry na płaskowyżach? A stałe gorączki pojawiające się w strefach bagiennych? A wezbrane deszczem rzeki? A odmienne pożywienie? A obcy język? A... a... a...” Tak wy rozumujecie. Oni tak nie myśleli. Powiedzieli ze szczerą i świętą śmiałością: “Ty, o Boże, czytasz w naszych sercach i widzisz, do jakiego celu dążymy. Oddajemy się ufnie w Twe ręce. Daj nam nadludzką radość adorowania Twojej Drugiej Osoby, która stała się Ciałem dla zbawienia świata”.

Tylko tyle. I wyruszają w drogę z odległych Indii, z mongolskich pasm górskich, nad którymi szybują tylko orły i sępy, a Bóg przemawia przez szum wichrów i [szmer] potoków, wypisując tajemnicze słowa na bezkresnych stronicach [pokrytych] śniegiem. [Jeden wyrusza] z ziem, z których wytryska Nil i płynie żyłą zielonego lazuru do błękitnego serca Morza Śródziemnego. I ani góry, ani lasy, ani piaski wyschniętych oceanów i bardziej niebezpieczne od nich wody mórz nie powstrzymują ich marszu. Gwiazda jaśnieje nad nimi nocami, nie pozwalając im zasnąć. Gdy bowiem szuka się Boga, wtedy zwierzęce nawyki [ciała] muszą ustąpić przed niecierpliwością [serca] i nadludzkimi potrzebami.

Gwiazda prowadzi ich z północy, ze wschodu i z południa i – dzięki cudowi Bożemu – idzie [przed] wszystkimi trzema do jednego punktu. W nim, po przebyciu tak wielu mil, gromadzi ich dzięki drugiemu cudowi. Dzięki nowemu [cudowi] udziela im, wyprzedzając mądrość Pięćdziesiątnicy, daru wzajemnego rozumienia się, tak jak jest w Raju, gdzie mówi się jednym językiem – Bożym.

Tylko w jednej chwili ogarnia ich przerażenie: kiedy gwiazda znika. A wtedy oni, pokorni – bo są naprawdę wielcy – nie myślą, że mogło tak się stać z powodu zła kogoś innego, że to zepsuci ludzie z Jerozolimy nie zasługują na ujrzenie gwiazdy Bożej. Myśleli, że to oni sami przestali zasługiwać na Boga. Badali siebie z przerażeniem, już gotowi do [okazania] żalu i do proszenia o przebaczenie.

Umacnia ich jednak własne sumienie. Dusze przyzwyczajone do rozważania mają sumienie nadzwyczaj wrażliwe, wyostrzone przez stałe trzymanie się na baczności, przez wnikliwy wgląd w siebie. I to właśnie uczyniło wnętrze mędrców zwierciadłem odbijającym najmniejsze cienie codziennych wydarzeń. Uczynili sumienie swoim nauczycielem, głosem, który ostrzega i krzyczy na najmniejszy... nie powiem: błąd, lecz na to co ma pozór błędu, na to, co tylko ludzkie, na zadowolenie swego “ja”. Dlatego, kiedy stają naprzeciw tego nauczyciela – tego zwierciadła surowego i czystego – wiedzą, że ono nie będzie kłamać. Teraz sumienie ich uspokaja, więc odzyskują siły.

O, miła to rzecz odczuwać, że nic w nas nie jest przeciwne Bogu! Mieć przekonanie, że On patrzy z upodobaniem na duszę wiernego dziecka i mu błogosławi. Dzięki temu odczuciu zwiększa się wiara i zaufanie, nadzieja i siły, i cierpliwość. Teraz jest [czas] burzy, ale minie, gdyż Bóg mnie kocha. On wie, że i ja Go kocham. Bóg nie przestanie mi nadal pomagać.” Tak mówią ci, którzy odczuwają pokój pochodzący z prawego sumienia, będącego królem każdego ich czynu.

Powiedziałem, że byli “pokorni, gdyż byli naprawdę wielcy”. A co dzieje się w waszym życiu? Nigdy nie jest pokorny ten, kto czyni się potężnym przez swój despotyzm i przez wasze głupie bałwochwalstwo, z którym się spotyka nie dlatego, że jest wielki, ale z powodu swego despotyzmu.

Istnieją nieszczęśnicy, którzy – będąc jedynie zarządcami u jakiegoś władcy, odźwiernymi w jakimś urzędzie, urzędnikami, krótko mówiąc: sługami tego, który ich nimi uczynił – przyjmują pozy półbogów. Jakąż budzą litość!

Trzej Mędrcy byli naprawdę wielcy. Po pierwsze, z powodu cnót nadprzyrodzonych; po drugie, z powodu wiedzy; po trzecie wreszcie, z powodu bogactwa. A jednak czuli się niczym: prochem na prochu ziemi w porównaniu z Bogiem Najwyższym, który Swoim uśmiechem stwarza światy i rozrzuca je jak ziarenka pszenicy, aby [widokiem] gwiezdnych naszyjników nasycić oczy aniołów.

Czują się niczym w porównaniu z Najwyższym Bogiem, który stworzył planetę, na której żyją, czyniąc ją tak urozmaiconą. On jest Rzeźbiarzem Nieskończonym bezkresnego dzieła. Tu naciśnięciem kciuka umieścił wieniec łagodnych pagórków, tam – kościec szczytów i iglic, podobnych do kręgosłupa tego olbrzymiego ciała, którym jest ziemia. Żyłami [tego ciała] są rzeki, miednicami – jeziora, sercem – oceany, sukniami – lasy, welonami – chmury, ozdobami – lodowce z kryształu, klejnoty turkusów i szmaragdów, opale i beryle wszystkich wód, które śpiewają, tworząc z borami i wichrami wielki chór na chwałę swego Pana.

Mędrcy czuli, że ich wiedza jest nicością wobec Najwyższego Boga, od którego pochodzi ich mądrość. Wiedzieli, że Bóg dał im oczy potężniejsze od dwóch źrenic, dzięki którym dostrzegają różne rzeczy. [Dał im bowiem] oczy duszy, potrafiące w rzeczach czytać słowa, które nie są zapisane ręką ludzką, lecz zostały wyryte Bożą myślą.

Czuli, że ich bogactwo to naprawdę nicość, odrobinka wobec bogactw Posiadacza wszechświata. On bowiem rozmieszcza kruszce i szlachetne kamienie na gwiazdach i planetach. [On daje też] nadprzyrodzone bogactwa, [wkładając] niewyczerpaną ich obfitość w serca tych, którzy Go miłują.

Przybywszy przed ubogi dom w najnędzniejszej mieścinie Judei, nie potrząsnęli głowami, mówiąc: “Niemożliwe”, lecz zgięli plecy i kolana, a zwłaszcza serca, i oddali cześć.

Tam, za tymi biednymi murami [betlejemskiego domku], jest Bóg. Tego Boga zawsze wzywali, ale nigdy nie ośmielili się spodziewać, że będą Go mogli, choćby niewyraźnie, ujrzeć. Wzywali Go dla dobra całej ludzkości i dla “własnego” dobra wiecznego. O, jedynie tego sobie życzyli: móc Go widzieć, poznawać, posiadać w życiu, które nie zna już świtów ani zachodów!

On jest tam, za biedną ścianą [tego domu]. Kto wie, może Jego dziecięce serce, które jest przecież zawsze sercem Boga, słyszy teraz te trzy serca, które pochylone w prochu drogi brzmią jak dzwony: “Święty, Święty, Święty! Błogosławiony Pan, Bóg nasz! Chwała Mu w Najwyższych Niebiosach i pokój Jego sługom! Chwała, chwała, chwała i błogosławieństwo!” Myślą tak z miłosnym niepokojem i przez całą noc i następny poranek najżarliwszą modlitwą przygotowują ducha na spotkanie z Bogiem-Dzieckiem. Do ołtarza – którym jest dziewicze łono noszące Boską Hostię – nie udają się tak, jak wy [to czynicie]: z duszą pełną ludzkich usilnych próśb.

Zapominają o śnie i pokarmie. Jeśli ubierają najpiękniejsze szaty, to nie dla ludzkiego przechwalania się, lecz po to, aby oddać cześć Królowi królów. Na dwory królewskie władcy i dostojnicy wchodzą w najpiękniejszych strojach. A do tego Króla nie mieliby wejść w odświętnych szatach? Jakie święto może być dla nich większe od tego? O, w swoich odległych ziemiach wiele razy musieli przyozdabiać się dla ludzi podobnych sobie, aby ich uczcić i przyjąć okazale. Słusznie więc trzeba u stóp Najwyższego Króla uniżyć purpury i klejnoty, jedwabie i cenne pióropusze. Pod Jego stopy, pod te słodkie stopy trzeba położyć ziemskie tkaniny, klejnoty ziemi, pióropusze ziemi, metale ziemi. Są przecież Jego dziełami. Niechże więc i te ziemskie rzeczy uczczą swego Stwórcę. [Sami Mędrcy] byliby szczęśliwi, gdyby Dzieciątko nakazało im położyć się na ziemi, żeby uczynić sobie z nich dywan dla Swoich dziecięcych kroczków. [Napełniliby się radością], gdyby kroczył po nich Ten, który porzucił gwiazdy dla nich, będących prochem, prochem, tylko prochem.

Są pokorni i szlachetni, i posłuszni “głosom” z Wysoka. One to nakazywały zanieść dary nowo narodzonemu Królowi. I przynoszą dary. Nie mówią: “On jest bogaty i nie potrzebuje ich. Jest Bogiem i nie zazna śmierci”. Są posłuszni. I są jednymi z pierwszych, którzy wspierają Zbawiciela w ubóstwie. Jakże pożyteczne stanie się złoto dla Tego, który jutro będzie uchodźcą! Jakże wiele znaczy mirra dla Tego, który wkrótce zostanie zabity! Jakże szlachetne jest to kadzidło dla Tego, który będzie musiał odczuwać smród ludzkiej rozwiązłości, kłębiący się wokół Jego nieskończonej czystości!

Pokorni, hojni, posłuszni są pełni szacunku dla siebie nawzajem. Cnoty wciąż rodzą następne cnoty. Z cnót zwróconych ku Bogu [rodzą się] cnoty skierowane ku bliźniemu. Z szacunku rodzi się miłość.

Najstarszy z Mędrców ma mówić w imieniu wszystkich i jako pierwszy ma otrzymać pocałunek Zbawiciela, potrzymać Jego rączkę. Pozostali będą mogli jeszcze Go zobaczyć. Ale on – nie. Jest starcem, zbliża się więc dzień jego powrotu do Boga. Zobaczy Chrystusa po Jego straszliwej śmierci i pójdzie w orszaku zbawionych za Nim, powracającym do Nieba. Ale na tej ziemi już Go nie zobaczy. Jako wsparcie na [ostatnią] drogę pozostanie mu ciepło małej rączki, która się powierza jego pomarszczonej już [dłoni].

Inni wcale mu nie zazdroszczą. Nawet rośnie ich szacunek dla starego Mędrca. [Myślą, że] z pewnością zasłużył sobie [na to] bardziej niż oni, że zasługiwał na to od dłuższego czasu. Bóg-Dziecię to wie. Słowo Ojca jeszcze nic nie mówi, ale Jego gest jest Słowem. I niech będzie błogosławione Jego niewinne słowo [wyrażone gestem], wskazującym tego [starszego Mędrca] jako umiłowanego.

Ale, o dzieci, są jeszcze dwa inne pouczenia [wynikające] z tej wizji. To postawa Józefa, który umie pozostawać na “swoim” miejscu. Obecny jest jako stróż oraz jako opiekun Czystości i Świętości. Nie przywłaszcza sobie jednak [przysługujących im] praw. To Maryja ze Swoim Jezusem przyjmuje hołd i słowa. Józef cieszy się z tego ze względu na Nią i nie martwi się, że sam stoi na uboczu. Józef jest sprawiedliwym człowiekiem, jest Sprawiedliwym. I zawsze kieruje się tym, co słuszne. Także w tej chwili. Opary [pychy] w tej uroczystej [chwili] nie uderzają mu do głowy. Pozostaje pokorny i sprawiedliwy.

Jest szczęśliwy z [otrzymania] darów. Nie myśli jednak o sobie. Cieszy się, że dzięki nim będzie mógł uczynić bardziej wygodnym życie Małżonki i słodkiego Dziecka. Nie ma zazdrości w Józefie. Jest rzemieślnikiem, który nadal będzie pracować, ale niech “Oni” – jego dwie miłości – mają wygodę i wsparcie. Ani on, ani Mędrcy nie wiedzą jeszcze, że te dary będą użyteczne w czasie ucieczki i w życiu na wygnaniu. Zasoby te rozproszą się jednak jak obłoki gnane wichrami. Po powrocie do ojczyzny i po utracie wszystkiego, klientów i wyposażenia, zachowają się tylko ściany domu, strzeżonego przez Boga, gdyż tam On stał się Ciałem, zjednoczony z Dziewicą.

Józef, stróż Boga i Matki Boga - Oblubienicy Najwyższego, jest pokorny do tego stopnia, że podtrzymuje strzemię tym sługom Bożym. Jest biednym cieślą, gdyż ludzka brutalność pozbawiła dziedziców Dawida ich królewskich dóbr. Zawsze jednak jest potomkiem królewskim i ma rysy królewskie. Także o nim powiedziano: “Był pokorny, gdyż był naprawdę wielki.”

I jeszcze ostatnie słodkie pouczenie. Maryja bierze rękę Jezusa, która nie potrafi jeszcze błogosławić, i wodzi nią w świętym geście. To cały czas Maryja chwyta rękę Jezusa i nią kieruje. Także obecnie. Teraz Jezus potrafi błogosławić. Wiele razy jednak Jego zraniona ręka opada zmęczona i zniechęcona, bo wie, że błogosławieństwo jest bezowocne. Wy niszczycie Moje błogosławieństwo. Opada Moja wzgardzona ręka, bo Mnie przeklinacie. Wtedy Maryja odejmuje pogardę tej ręce, całując ją. O, pocałunek Mojej Matki! Któż mógłby się oprzeć temu pocałunkowi? A następnie Swoimi delikatnymi, ale bardzo nalegającymi palcami ujmuje z miłością przegub Mojej dłoni i przymusza Mnie do błogosławienia. Nie mogę odepchnąć Mojej Matki. Trzeba więc uciekać się do Niej, aby stała się waszą Orędowniczką.

Ona jest Moją Królową, a nie tylko waszą. Jej miłość do was ma dla was taką pobłażliwość, jakiej nie zna nawet Moja [miłość]. Maryja – nawet bez słów, ale Swoim płaczem i wspomnieniem Mojego Krzyża, którego znak każe Mi kreślić w powietrzu – staje w waszej obronie i upomina Mnie: “Bądź Zbawicielem. Zbawiaj”.

Oto, dzieci, “Ewangelia wiary” w wizji pokłonu Mędrców. Rozważajcie i naśladujcie. Dla waszego dobra.»

Piątek, 3 marca 1944. Mówi Jezus:

«Napisz jeszcze tylko to. Kilka dni temu powiedziałaś, że umierasz z gorącego pragnienia ujrzenia Miejsc Świętych. Tymczasem widzisz je takie, jakie były, kiedy Ja uświęcałem je Moją obecnością. Teraz – po dwudziestu wiekach znieważania spowodowanego nienawiścią lub [źle pojmowaną] miłością – nie są już takie, jakie były. Pomyśl więc, że ty je widzisz, a ten, kto udaje się do Ziemi Świętej, nie widzi ich. I nie martw się tym.

Druga sprawa. Skarżysz się, że nawet książki, które mówią o Mnie, nie wydają ci się już ciekawe, chociaż wcześniej tak bardzo je lubiłaś. To jest spowodowane twoją obecną sytuacją. Jakże mogą ci się wydawać doskonałe dzieła ludzkie, skoro dzięki Mojemu dziełu znasz prawdę o wydarzeniach [z Mojego życia]? Coś takiego dzieje się z przekładami, nawet dobrymi: zawsze kaleczą trafność oryginalnego zwrotu. Ludzkie opisy miejsc, wydarzeń lub uczuć są [tylko] “tłumaczeniami”. Z tego powodu są one zawsze niepełne, niedokładne. A nawet jeśli wiernie przedstawiają słowa i wydarzenia, nie ukazują w pełni przeżyć. Dzieje się tak szczególnie teraz, kiedy racjonalizm wszystko bardzo wyjałowił. Dlatego też dla kogoś, kogo Ja unoszę, żeby widział i poznawał, każdy inny opis [dokonany bez podobnego Mojego uniesienia] będzie chłodny, pozostawi niedosyt i niezadowolenie.

Po trzecie: jest piątek. Pragnę więc, abyś ponownie przeżywała Moje cierpienie. Chcę tego dzisiaj, byś je przeżyła ponownie w myślach i w swoim ciele. To tyle. Znoś cierpienia w pokoju i z miłością. Błogosławię cię.»

58. UCIECZKA DO EGIPTU

(por. Mt 2,13-15)

Napisane 9 czerwca 1944, A 2803-2817

Widzę wewnętrznie następującą scenę:

Jest noc. Józef śpi na posłaniu w swej małej izbie. To spokojny sen tego, który wypoczywa po pracy ciężkiej, uczciwej i dobrze wykonanej.

Widzę go w panującej w pomieszczeniu ciemności, rozpraszanej zaledwie przez smużkę księżycowego światła. Przedostaje się ona przez szparę w okiennicy przymkniętej, ale nie całkiem domkniętej. Być może Józefowi było za gorąco w małej izbie. A może chciał mieć odrobinę światła, żeby zobaczyć, czy już świta, i wstać jak najszybciej. Odwrócił głowę i uśmiecha się przez sen, być może do jakiejś sennej wizji. Nagle uśmiech zmienia się w wyraz trwogi.

Józef wzdycha głęboko jak ktoś przygnieciony koszmarem i budzi się. Siada na łóżku, przeciera oczy i rozgląda się wokół siebie. Patrzy w stronę okienka, przez które wchodzi smuga światła. Chociaż noc jest głęboka, chwyta rozłożoną u stóp posłania szatę i – wciąż siedząc na łóżku – wkłada ją na białą koszulę z krótkimi rękawami, którą ma na sobie. Odgarnia przykrycia, zsuwa stopy na podłogę i szuka sandałów. Zakłada je i zawiązuje. Wstaje i podchodzi do drzwi, które znajdują się naprzeciw jego posłania, a nie do tych z boku, które prowadzą do [długiej] izby, w której przyjęto Magów. Końcami palców cicho puka. To delikatne: puk, puk...

Musiał usłyszeć zaproszenie do wejścia, bo ostrożnie otwiera drzwi i potem cicho je zamyka. Zanim jeszcze podszedł do drzwi, zapalił małą lampę oliwną o jednym płomieniu i nią oświetla pokój. Wchodzi. Izba jest niewiele większa niż jego własna. Znajduje się tam niskie łóżeczko, które stoi przy kołysce. W narożniku pali się kaganek. Jego drżący płomyk zdaje się gwiazdką o nikłym, złotawym blasku. Pozwala on widzieć, a równocześnie nie przeszkadza śpiącemu.

Maryja jednak nie śpi. Klęczy przy kołysce w jasnej sukni i modli się, czuwając nad spokojnie śpiącym Dzieckiem.

Jezus jest w tym samym wieku jak wtedy, gdy widziałam Go z Magami. Jest to śliczne, złotowłose i rumiane, niemal roczne Dziecko. Śpi z zagłębioną w poduszce kędzierzawą główką, trzymając pod brodą zaciśniętą w pięść rączkę.

«Nie śpisz? – pyta cicho zdziwiony Józef. – Dlaczego? Czy Jezus źle się czuje?»

«O, nie! Czuje się dobrze. Modlę się. Na pewno później się wyśpię. Dlaczego przyszedłeś, Józefie?» – Maryja mówi to ciągle klęcząc.

Józef odpowiada jak najciszej, żeby nie zbudzić Dziecka. Jest jednak wzburzony. Mówi: «Musimy stąd wyjechać jak najprędzej. Natychmiast. Przygotuj kufer i torbę ze wszystkim, co uda Ci się zabrać ze sobą. Ja przygotuję resztę... Zabierzemy ze sobą wszystko, co możliwe. Uciekamy o świcie. Zrobiłbym to wcześniej, ale muszę porozmawiać z właścicielką domu...»

«Ale dlaczego mamy uciekać?»

«Później Ci to dokładniej wyjaśnię. Z powodu Jezusa. Anioł powiedział mi: “Weź Chłopca i Matkę i uciekaj do Egiptu”. Nie trać czasu. Idę przygotować, co będę mógł.»

Maryi nie trzeba mówić, że nie ma tracić czasu. Jak tylko słyszy o aniele, o Jezusie i o ucieczce, domyśla się, że Jej Dziecku grozi jakieś niebezpieczeństwo. Zrywa się na równe nogi z bledszą niż wosk twarzą i, udręczona, przyciska dłoń do serca. Zaczyna zaraz się krzątać. Szybko i zręcznie umieszcza odzież w kufrze i w dużym worku, który rozkłada na Swoim jeszcze nietkniętym łóżku. Jest udręczona, panuje jednak nad Sobą. Robi wszystko w pośpiechu, ale dokładnie. Co pewien czas, przechodząc koło kołyski, spogląda na śpiące, nieświadome niczego Dziecię.

«Potrzebujesz pomocy?» – pyta raz po raz Józef, zaglądając do środka przez uchylone drzwi.

«Nie, dziękuję» – odpowiada Maryja. Dopiero gdy worek jest już napełniony i z pewnością jest ciężki, woła Józefa, by pomógł Jej go zawiązać i zdjąć z łóżka. Józef nie chce, żeby Maryja mu pomagała. Sam bierze długi pakunek i zanosi go do swej izdebki.

«Mam zabrać też wełniane przykrycia?» – pyta Maryja.

«Bierz wszystko, co tylko potrafisz. Resztę stracimy. Zabierz, ile zdołasz... Przyda się, bo... bo będziemy długo w drodze, Maryjo!»

Józef mówi to z wielkim smutkiem. Można sobie wyobrazić, co przeżywa Maryja. Wzdychając, składa przykrycie zdjęte z łóżka Józefa i z łóżka Swojego. Zawiązuje je sznurem.

«Musimy zostawić kołdry i maty – mówi [Józef], zwijając przykrycia. – Nawet jeśli weźmiemy trzy osły, to nie będę mógł ich zbytnio przeciążać. Musimy odbyć długą i męczącą drogę, częściowo przez góry, a po części przez pustynię. Okryj dobrze Jezusa. Zarówno w górach jak i na pustyni noce będą chłodne. Zabrałem dary Magów, bo się tam przydadzą. Wszystko, co mam, wydam na zakup dwóch osiołków. Nie będziemy przecież mogli odesłać ich z powrotem, więc muszę je kupić. Idę. Nie czekam świtu. Wiem, gdzie ich szukać. Ty kończ przygotowywanie wszystkiego.»

Wychodzi. Maryja bierze jeszcze kilka przedmiotów. Następnie patrzy na Jezusa i też wychodzi. Powraca z jeszcze nieco wilgotnymi szatkami, zapewne wypranymi poprzedniego dnia. Składa je, zawija w płótno i dołącza do pozostałych rzeczy. Nie ma już niczego więcej. Rozgląda się dookoła i widzi w kącie zabawkę Jezusa: owieczkę wyrzeźbioną z drewna. Podnosi ją z łkaniem i całuje. Całe bowiem drewno nosi ślady ząbków Jezusa, a uszy owieczki są zupełnie obgryzione. Maryja głaszcze ten bezwartościowy [dla innych] przedmiot ze zwykłego jasnego drewna. Dla Niej jest on bardzo cenny, bo świadczy o miłości Józefa do Jezusa i przypomina Jej Dziecko. Kładzie więc także zabawkę przy innych leżących na zamkniętej skrzyni rzeczach. Teraz nie ma już zupełnie nic.

Jest tylko Jezus w kołysce. Maryja sądzi, że dobrze będzie przygotować też Dziecko. Zbliża się więc do kołyski i porusza nią lekko, żeby obudzić Małego. On jednak wydaje ciche westchnienie, odwraca się i śpi dalej. Maryja głaszcze delikatnie Jego loczki. Jezus otwiera buzię i ziewa. Maryja schyla się i całuje Go w policzek. Jezus w końcu się budzi. Otwiera oczy. Widzi Mamę i uśmiecha się, wyciągając rączki do Jej piersi.

«Tak, Moja Ty miłości, tak, mleka. Przed zwykłą porą. Zawsze jesteś gotów ssać Mamę, Moje święte Jagniątko!»

Jezus śmieje się i baraszkuje. Przebiera nóżkami na przykryciach i macha radośnie rączkami z właściwą dzieciom, tak miłą dla oka wesołością. Potem opiera nóżki o żołądek Mamy, wygina się łukiem i kładzie złotą główkę na Jej piersi. Następnie z uśmiechem rzuca się w tył. Chwyta rączkami tasiemki, ściągające pod szyją suknię Maryi, i usiłuje je rozwiązać. W lnianej koszulce wygląda prześlicznie: pulchny i różowy jak kwiatek.

Maryja pochyla się i pozostaje w tej postawie, jakby ochrona przy kołysce. Płacze i uśmiecha się równocześnie. Dziecko tymczasem szczebioce i wypowiada jakieś słowa, które stanowią część języka wszystkich dzieci. Najczęściej powtarzanym jest słowo: “mama”. Jezus patrzy na Maryję zdziwiony, widzi bowiem, że płacze. Wyciąga rączkę w kierunku błyszczących śladów łez i moczy ją sobie, głaszcząc Mamę. Opiera ponownie z wdziękiem główkę o matczyną pierś, garnie się do Niej, głaszcząc rączką.

Maryja całuje włosy Jezusa, bierze Go na ręce, siada i ubiera. Zakłada wełniane ubranko, a teraz – maleńkie sandałki. Potem karmi. Spragniony Jezus ssie dobre mleko Swej Mamy. Kiedy Mu się wydaje, że z prawej strony jest za mało, szuka z lewej. Czyniąc to, śmieje się i patrzy z dołu na Mamę. Potem usypia, oparłszy główkę na Jej piersi: krągły i rumiany policzek przy białej i krągłej piersi.

Maryja wstaje bardzo ostrożnie i kładzie Go na łóżku, na kołdrze, i przykrywa Swym płaszczem. Wraca do kołyski i składa maleńkie przykrycia. Zastanawia się, czy nie wziąć także materacyka. Jest taki maleńki! Można go także zabrać. Kładzie go razem z poduszeczką, obok innych przygotowanych już na kufrze rzeczy. Biedna Mama, prześladowana z powodu Swojego Dziecka, płacze nad pustą kołyską. Powraca Józef [i pyta]:

«Jesteś gotowa? A Jezus jest gotowy? Wzięłaś Jego pościel i posłanko? Nie możemy zabrać kołyski, ale niech biedne Maleństwo, które usiłują zabić, ma przynajmniej materacyk.»

«Józefie!» – wykrzykuje Maryja, schwyciwszy go za ramię.

«Tak, Maryjo, zabić. Herod pragnie Jego śmierci... bo drży o swe ludzkie królestwo. To nieczyste zwierzę boi się Niewinnego. Co zrobi – kiedy się dowie, że uciekł – tego nie wiem. Będziemy już daleko. Nie przypuszczam, żeby się mścił, szukając Go aż w Galilei... Chyba nie domyśla się, że jesteśmy Galilejczykami... z Nazaretu... nie może wiedzieć, kim właściwie jesteśmy... Chyba że szatan udzieli mu pomocy w podzięce za to, że jest jego oddanym sługą. Ale... jeżeli... to się wydarzy... sam Bóg nam dopomoże. Nie płacz, Maryjo! Patrzenie na Twoje łzy jest dla mnie większym cierpieniem niż konieczność udania się na wygnanie!»

«Wybacz Mi, Józefie! Nie płaczę ze względu na Siebie ani z powodu tych niewielkich, traconych dóbr. Płaczę z twego powodu... Musiałeś tak bardzo się dla Nas poświęcać! A teraz znowu nie będziesz miał ani klientów, ani domu. Ile ciebie kosztuję, Józefie!»

«Ile? Nic, Maryjo. Wcale nie jesteś powodem moich cierpień. Pocieszasz mnie. Zawsze. Nie myśl o jutrze. Mamy dary otrzymane od Magów. Pomogą nam w pierwszym okresie. Potem znajdę pracę. Uczciwy i dobry rzemieślnik zawsze sobie poradzi. Widziałaś to i tutaj. Nie starczało mi czasu na zrobienie wszystkiego.»

«Wiem. Ale kto cię ukoi w tęsknocie?»

«A Tobie kto przyniesie ulgę w tęsknocie za opuszczonym, tak drogim Ci domem?»

«Jezus. Mając Go, posiadam to, co tam otrzymałam.»

«I ja także, mając Jezusa, mam ojczyznę... za którą tak bardzo tęskniłem jeszcze przed paroma miesiącami. Posiadam mego Boga. Widzisz, że nie tracę niczego, co jest mi szczególnie drogie. Wystarczy uratować Jezusa, a wtedy pozostanie nam wszystko. Nawet gdybyśmy nie mogli już nigdy więcej zobaczyć tego nieba, tych pól... ani tamtych jeszcze droższych nam w Galilei... Mając Jego, będziemy zawsze mieli wszystko. Chodź, Maryjo, już świta. Pora pożegnać się z gospodynią i załadować nasz dobytek. Wszystko będzie dobrze.»

Maryja wstaje posłusznie. Otula się płaszczem. Józef robi tymczasem ostatni pakunek i wychodzi z nim. Maryja unosi ostrożnie Dziecię, owija Je chustą i tuli do serca. Patrzy na ściany, które gościły ich przez miesiące, i delikatnie dotyka ich dłonią. Szczęśliwy to dom, bo zasłużył na miłość i błogosławieństwo Maryi!

Wychodzi. Idzie przez izbę, która należała do Józefa, i wchodzi do podłużnego pokoju. Gospodyni, we łzach, całuje Ją i żegna. Unosi brzeg chusty i całuje w czoło spokojnie śpiące Dzieciątko. Schodzą po zewnętrznych schodach.

To pierwszy brzask świtu. Niewiele widać. W tym nikłym świetle można ujrzeć trzy osły. Najsilniejszy jest objuczony dobytkiem. Pozostałe są tylko osiodłane. Józef zabiera się do przymocowania skrzyni i tobołków przy obładowanym siodle pierwszego zwierzęcia. Widzę ułożone na szczycie worka, zawiązane w wiązkę, narzędzia stolarskie. Znów pożegnania i łzy... Potem Maryja wsiada na osiołka. Gospodyni trzyma Jezusa w ramionach, całując Go raz jeszcze, po czym oddaje Maryi. Józef także wsiada. Związał swego osła z drugim zwierzęciem, objuczonym bagażami, żeby móc swobodnie trzymać wodze osiołka Maryi.

Rozpoczyna się ucieczka. Betlejem zaś, śniąc jeszcze o czarownej scenie z Magami, śpi spokojnie, nieświadome tego, co je czeka.

59. «BÓL BYŁ ICH WIERNYM PRZYJACIELEM I PRZYBIERAŁ NAJROZMAITSZE FORMY I IMIONA»

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 2817-2830

Mówi Jezus:

«Również i ta seria wizji kończy się. Dla pożytku i uspokojenia wymagających uczonych pokazywaliśmy ci wydarzenia, które poprzedzały Moje przyjście [na świat], towarzyszyły mu i następowały po nim. [Uczyniliśmy to] jednak nie tylko z ich powodu. [Zrobiliśmy to też] dlatego, że choć są [to wydarzenia] bardzo znane, to jednak ludzki sposób widzenia zniekształcił je różnymi elementami dorzuconymi w ciągu wieków. Zostało to jednak wybaczone, gdyż postępowano tak z chęci oddania Bogu większej chwały. Czyni to jednak nierealnym to, co jest tak piękne, gdy jest przedstawiane takim, jakim było naprawdę. W tych wizjach rzeczywistości ani Moja ludzka natura, ani człowieczeństwo Maryi nie jest umniejszone. Nie jest też znieważone Moje Bóstwo i Majestat Ojca oraz Miłość Trójcy Przenajświętszej. Dzięki tym [wizjom] raczej jeszcze bardziej jaśnieją zasługi Mojej Matki i Moja doskonała pokora. Dzięki nim jaśnieje dobroć wszechmocnego wiecznego Pana. Ukazaliśmy ci te wydarzenia, aby tobie oraz innym umożliwić zastosowanie [w życiu] tego, co jest w nich nadprzyrodzone, i dać wam je jako wzór życia.

Dekalog to Prawo. Moja Ewangelia jest nauką, która czyni to Prawo jaśniejszym dla was, a podążanie za nim – droższym. To Prawo i ta Nauka wystarczyłyby dla waszego uświęcenia. Jednakże wszystko, co ludzkie, zbytnio przytłacza w was ducha. Dlatego też nie umiecie już podążać tymi drogami. Upadacie albo też zatrzymujecie się, zniechęceni. A jeśli ktoś chce was poprowadzić, przytaczając wam przykłady z Ewangelii, mówicie mu: “Ale Jezus, ale Maryja, ale Józef (i także wszyscy święci) nie byli tacy, jak my. Oni byli mocni. Natychmiast doznawali pociechy w swym cierpieniu. Nie odczuwali żadnych pokus. Byli istotami ponadziemskimi.”

Mało cierpieli?! Nie doznawali pokus?!

Przeciwnie, ból był ich wiernym przyjacielem i przybierał najrozmaitsze formy i imiona. A co do pokus...

Nie posługujcie się niewłaściwym określeniem, nazywając “pokusami” [lub drobnymi uchybieniami] grzechy, które sprowadzają was na złą drogę. Nazywajcie je jasno grzechami i to jeszcze – głównymi.

A gdzie jest powiedziane, że nie byliśmy kuszeni? Mieliśmy oczy i uszy, które mogły widzieć i słyszeć. Szatan więc przesuwał przed nami i wokół nas te grzechy... ukazywał brud ich działania, [usiłował] skusić nas swymi podejrzeniami. Jednak naszą wolą dążyliśmy usilnie do tego, aby być miłymi w oczach Bożych. Dlatego też ta obrzydliwość i podejrzliwe [myśli wzbudzane przez szatana], zamiast doprowadzić do celu zamierzonego przez niego, prowadziły do czegoś przeciwnego. I tak im bardziej on się trudził [żeby nas zwieść], tym bardziej My uciekaliśmy się do światła Bożego. Czyniliśmy to z powodu odrazy do błotnistej ciemności, którą nam stawiał przed oczyma ciała lub ducha.

Silne uczucia w znaczeniu filozoficznym nie były nam obce. Miłowaliśmy więc ojczyznę. Lubiliśmy nasz mały Nazaret bardziej niż każdą inną miejscowość Palestyny. Uczucie wiązało nas z domem, krewnymi, przyjaciółmi. Dlaczego nie mielibyśmy żywić do nich uczuć?

Nie pozwoliliśmy się jednak zniewolić tymi uczuciami, bo nic oprócz Boga nie może się stać panem [człowieka]. Uczucia uczyniliśmy sobie naszymi dobrymi towarzyszami.

[por. Mt 2,23, Łk 2,39] I tak Moja Matka wydała okrzyk radości kiedy, po upływie około czterech lat, powróciła do Nazaretu i postawiła stopę w Swoim domu. Ucałowała ściany, w których wypowiedziane przez Nią “tak” otworzyło Jej łono na przyjęcie Kiełka Bożego. Józef pozdrowił z radością krewnych i bratanków, których liczba wzrosła i którzy podrośli. Uradował się widząc, że współmieszkańcy go pamiętali i zaraz zaczęli poszukiwać, z powodu jego uzdolnień. Ja byłem wrażliwy na przyjaźń i cierpiałem jakby duchowe ukrzyżowanie z powodu zdrady Judasza. I czy wynikło z tego jakieś zło? Nie, ponieważ ani Moja Matka, ani Józef nie postawili miłości do domu lub do krewnych ponad wolę Bożą.

[I Ja nie byłem zniewolony przez jakieś uczucia]. Dlatego, jeśli to było konieczne, nie powstrzymywałem się od słów mogących ściągnąć na Mnie nienawiść Hebrajczyków i niechęć Judasza. A wiedziałem, jak można było go pozyskać i potrafiłbym to uczynić. Wystarczyłyby pieniądze, aby go Sobie podporządkować. Podporządkowałbym go jednak nie Mnie - Zbawicielowi, lecz Mnie - bogaczowi. Gdybym chciał, mógłbym rozmnażać pieniądze. Przecież rozmnożyłem chleby. Nie przyszedłem jednak, żeby dostarczać ludzkich radości – nikomu, nawet Moim wybranym. Głosiłem ofiarę, wyrzeczenie, życie czyste, [zajmowanie] niskich stanowisk. Czy byłbym [dobrym] Nauczycielem, czy byłbym Sprawiedliwym, gdybym jednemu – tylko dlatego, że byłoby to środkiem zatrzymania go – dał pieniądze dla zaspokajania żądz duchowych i fizycznych?

Wielkimi w Moim Królestwie stają się ci, którzy czynią się “małymi”. [por. Mt, 20,24-28, Mk 10,41-45]. Kto chce być “wielki” w oczach świata, ten nie jest zdatny do królowania w Moim królestwie. Jest to słoma na posłania dla demonów. Wielkość bowiem świata kłóci się z Prawem Bożym.

Świat nazywa “wielkimi” tych, którzy prawie zawsze nieuczciwymi środkami potrafią objąć lepsze stanowiska. Aby to osiągnąć, czynią z bliźnich podnóżek, na który wchodzą miażdżąc ich. “Wielkimi” nazywa się tych, którzy potrafią zabijać – moralnie lub materialnie zabijać – aby panować. Wymuszają stanowiska, zagarniają ziemie i zdobywają je dla siebie, ogołacając drugiego z bogactw osobistych lub społecznych. Świat często przestępców nazywa “wielkimi”. Nie, nie ma “wielkości” w przestępstwie. Wielkość tkwi w dobroci, w uczciwości, w miłości, w sprawiedliwości. Zobaczcie waszych “wielkich”, jakie zatrute podają wam owoce, zebrane w swym okrutnym demonicznym ogrodzie wewnętrznym!

Chcę jednak [teraz] mówić o ostatniej wizji, a nie o czymś innym, co jest tak bezużyteczne, bo świat nie chce słuchać prawdy, która go dotyczy.

[Ostatnia wizja] rzuca światło na szczególne zdanie, dwa razy przytoczone w Ewangelii Mateusza: “Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i udaj się do Egiptu” [por. Mt 2,13], oraz: “Wstań, weź Dziecię i Matkę Jego i wracaj do ziemi Izraela” [por. Mt 2,20]. Widziałaś też, że Maryja mieszkała sama w Swojej izbie, tylko z Dzieckiem.

Bardzo zwalcza się [prawdę o] dziewictwie Maryi po urodzeniu [Jezusa] i o czystości Józefa. [Walczą z nią ci], którzy sami są zepsuci. Nie dopuszczają więc, żeby ktoś – będący [człowiekiem] jak oni – mógł być uskrzydlony i posiadać światłość. To nieszczęśnicy. Mają bowiem dusze bardzo zepsute, a umysł – bardzo zaprzedany ciału. Nie są więc zdolni pomyśleć, żeby ktoś im podobny mógł uszanować niewiastę, widząc w niej duszę, a nie ciało. Nie rozumieją, że ktoś może wznieść samego siebie do życia w klimacie nadprzyrodzonym i pragnąć [w życiu] nie ciała, lecz Boga.

Otóż tym osobom – które przeczą temu, co najpiękniejsze, tym gąsienicom niezdolnym stać się motylami, tym gadom, pokrytym śliną swej rozwiązłości, tym niezdolnym do zrozumienia piękna lilii – powiadam: Maryja była i pozostała Dziewicą. Jedynie Jej dusza została poślubiona Józefowi, jak duch Jej był złączony tylko z Duchem Bożym. Dzięki Jego działaniu poczęła Jedynego Syna, jakiego nosiła – Mnie: Jezusa Chrystusa, Jednorodzonego Syna Boga i Maryi.

To nie jest jakaś tradycja, upiększona później przez pełen miłości szacunek dla Błogosławionej, która Mi była Matką. Jest to prawda, która była znana od pierwszych lat [chrześcijaństwa].

Mateusz nie urodził się po upływie wielu stuleci. Żył w czasach Maryi. Mateusz nie był też naiwnym, żyjącym w lasach ignorantem, skłonnym do uwierzenia w każdą bajkę. Pracował jako poborca podatków, jak powiedzielibyście dzisiaj. My zaś nazywaliśmy go “celnikiem”. Umiał patrzeć, słuchać, rozumieć, odróżniać to, co prawdziwe, od tego, co nieprawdziwe. Mateusz nie usłyszał o tych sprawach od osób trzecich. Zebrał je z ust Maryi, bo miłość do Nauczyciela i do prawdy skłoniła go do postawienia Jej pytań.

Nie sądzę, żeby nawet współcześni wrogowie Maryi posądzali Ją o okłamywanie. Zresztą sami Moi krewni zaprzeczyliby Jej, gdyby miała więcej dzieci. Przecież [Moi kuzyni:] Jakub, Juda, Szymon i Józef byli współuczniami Mateusza. Łatwo byłoby więc sprawdzić różne wersje, gdyby było ich więcej.

Mateusz nie mówi nigdy: “Wstań i weź swoją małżonkę”, lecz: “Weź Jego Matkę”. Wcześniej mówi: “Dziewica poślubiona Józefowi” (por. Mt 1,18; Łk 1,27); “Józef, Jej mąż”... (por. Mt 1,19)

Niech nikt nie mówi, że taki był sposób wyrażania się Hebrajczyków, jakby powiedzieć: “żona” było czymś niestosownym. Nie, przeciwnicy Czystości. Już w pierwszych słowach Pisma czytamy: “i łączy się ze swoją małżonką”. [Niewiasta] nazywana jest “towarzyszką” aż do chwili zmysłowego dopełnienia małżeństwa, a potem jest nazywana “żoną” – wielokrotnie i w wielu rozdziałach. I tak na przykład [mówi się o] żonach synów Adama. O Sarze, zwanej “żoną” Abrama, [powiedziane jest]: “Sara, twoja żona”. I: “Weź twoją małżonkę i dwie twoje córki” – jest powiedziane do Lota. A w Księdze Rut pisze: “Moabitka, żona Machlona.” W Księdze Samuela powiedziano: “Elkana miał dwie żony; a dalej: “Potem Elkana zbliżył się do swojej żony Anny; i jeszcze raz: “Eliasz błogosławił Elkanę i jego małżonkę”; i dalej, w drugiej Księdze Samuela, czytamy: “Batszeba, żona Uriasza Hetyty, stała się małżonką Dawida i urodziła mu syna”. A co czytacie u Tobiasza, w tej lazurowej Księdze? Śpiewając z niej w czasie zaślubin Kościół doradza wam świętość w małżeństwie. Czytacie: “Otóż kiedy Tobiasz ze swoją żoną i z synem przybył...”; i jeszcze: “Tobiasz zdołał uciec wraz z synem i żoną”.

W samej Ewangelii jest powiedziane, i to właśnie przez Mateusza, w rozdziale 22: “...i pierwszy, pojąwszy małżonkę, umarł i zostawił małżonkę swojemu bratu”. Marek w rozdziale dziesiątym [mówi]: “Kto oddala swoją małżonkę...”. Łukasz nazywa Elżbietę małżonką Zachariasza cztery razy z rzędu, a w rozdziale ósmym: Joannę – małżonką Chuzy. Piszący w czasach współczesnych Chrystusowi posługiwali się językiem, którego wtedy używano. Nie trzeba podejrzewać, że w Ewangeliach są błędne [zmiany] wynikłe z przepisywania.

Jak więc widzicie, określenie [“małżonka”] nie było słowem zakazanym dla tego, kto szedł drogą Pana. [Nie było] słowem nieczystym, którego nie godziło się wypowiadać, a jeszcze mniej – pisać tam, gdzie się rozprawia o Bogu i o Jego cudownych dziełach. Słowa anioła mówiącego: “Dziecko i Jego Matkę”, wskazują wam, że Maryja była prawdziwą Matką Dziecka, ale nie była żoną Józefa. Była zawsze Dziewicą, poślubioną Józefowi.

I to jest ostatnie pouczenie [dotyczące] tych wizji. To aureola jaśniejąca nad głową Maryi i Józefa: Dziewicy Nienaruszonej oraz męża sprawiedliwego i czystego. To dwie lilie, między którymi wzrastałem, odczuwając tylko woń czystości.

Tobie, [Mario], mały Janie, mógłbym mówić o boleści Maryi z powodu Jej podwójnego wyrwania: z domu i z ojczyzny. Ale nie trzeba słów. Ty rozumiesz, czym to było i umierasz z tego powodu. Ofiaruj Mi swoją boleść. Tylko tego chcę. To więcej niż coś innego, co mogłabyś Mi dać. Jest piątek, Mario. Myśl o Moim bólu i o cierpieniu Maryi na Golgocie, aby móc znosić własny krzyż. Nasz Pokój i miłość pozostają z tobą.»

60. ŚWIĘTA RODZINA W EGIPCIE

(por. Mt 2,14-15)

Napisane 25 stycznia 1944, o godz. 24. A, 1595-1607

Słodkie widzenie Świętej Rodziny. To Egipt. Nie mam co do tego wątpliwości, bo widzę pustynię i piramidę.

Widzę jednopoziomowy, mały domek, parterowy, całkiem biały. To nędzny domek bardzo biednych ludzi. Ściany są słabo otynkowane i skąpo pobielone wapnem. Domek posiada dwoje drzwi. Znajdują się one jedne przy drugich i prowadzą do dwóch jedynych pomieszczeń, do których nie wchodzę. Stoi pośrodku niewielkiego piaszczystego kawałka gruntu, który jest ogrodzony wbitą w ziemię osłoną z trzciny. Stanowi ona bardzo wątpliwą ochronę przed złodziejami, a może służyć jedynie jako zabezpieczenie przed wałęsającym się psem lub kotem. Któż jednak chciałby kraść tam, gdzie nie widać nawet cienia bogactwa?

Niewielki kawałek gruntu, otoczony płotem z trzciny, jest cierpliwie uprawiany, choć gleba w ogródku jest sucha i jałowa. Pod ogrodzeniem, ażeby uczynić je mniej nędznym i gęstszym, posadzono pnącza, które wyglądają jak skromny powój. Tylko z jednej strony znajduje się krzew jaśminu, cały w kwiatach, i zwykły krzak róży. Spostrzegam skromniutkie warzywa posadzone na niewielkich, ciągnących się pośrodku ogrodu grządkach, pod wysokim pniem drzewa, którego nazwy nie znam. Rzuca ono nieco cienia na nasłonecznioną ziemię i na domek. Do tego drzewa jest przywiązana biało-czarna kózka. Skubie ona i przeżuwa liście paru gałązek rzuconych przed nią na ziemię.

W pobliżu, na rozesłanej na ziemi macie, siedzi Dziecię Jezus. Może mieć dwa lata, najwyżej dwa i pół roku. Bawi się kawałkami rzeźbionego drewna, podobnymi do owieczek albo koników, i kilkoma wiórami z jasnego drewna, mniej pozwijanymi niż jego złote loki. Pulchnymi rączkami usiłuje założyć naszyjniki z wiórów na szyje Swoich zwierzątek.

Jest grzeczny i uśmiechnięty. Bardzo piękny. Główkę ma całą w gęstwinie złotych loczków, lekko różową, jasną cerę i mocno lazurowe, żywe, błyszczące oczęta. Oczywiście ich wygląd jest teraz odmienny, ale poznaję barwę oczu mojego Jezusa: dwa przepiękne, ciemne szafiry. Jest ubrany w rodzaj długiego, białego kaftanika, który jest pewnie Jego tuniką. Rękawy sięgają łokcia. Nic nie ma teraz na nogach. Maleńkie sandały znajdują się na macie, służąc Dziecku także za zabawkę. Jezus umieszcza zwierzątka na podeszwie i ciągnie sandałek za rzemień, jakby to był wózek. Są to bardzo zwyczajne sandałki: tylko podeszwa i dwa rzemyki, wychodzące od czubka palców jako jeden pasek. Na pewnej wysokości rozwidla się on na dwa oddzielne paski, po czym jeden z nich, po przewleczeniu przez znajdującą się od strony pięty pętelkę, zawiązuje się z drugim wokół kostki jak obrączkę.

Nieco dalej, z drugiej strony, ale także w cieniu drzewa, znajduje się Matka Boża. Tka na prostych krosnach i pilnuje Dzieciątka. Widzę, jak Jej białe smukłe dłonie przesuwają się tam i z powrotem, przerzucając czółenko nad wątkiem, a obutą w sandał stopą porusza pedał. Nosi suknię w kolorze kwiatu malwy. Jest to różowawy fiolet, taki jak niektóre ametysty. Ma odkrytą głowę. Mogę więc zobaczyć, że jasne włosy są rozdzielone przedziałkiem i uczesane w dwa proste warkocze, tworzące na karku piękny kok. Rękawy – długie i raczej wąskie. Nie ma żadnej ozdoby poza Swoim pięknym i najsłodszym wyglądem. Kolor oblicza, włosów, oczu i kształt twarzy są takie same jak zawsze, kiedy Ją widzę. Tu wydaje się młodziutka. Nie dałabym Jej nawet dwudziestu lat.

W pewnej chwili wstaje i pochyla się nad Dzieckiem. Zakłada Mu sandałki, zawiązując je starannie. Potem pieści Jezusa. Całuje główkę i oczka. Dziecię szczebiocze, a Maryja Mu odpowiada, nie rozumiem jednak Jej słów. Potem Maryja wraca do Swego narzędzia tkackiego, okrywa materiałem [tkane] płótno i wątek, zabiera stołek, na którym siedziała, i zanosi go do domu. Dziecko wodzi za Nią wzrokiem, nie przeszkadzając Jej, gdy zostaje samo. Chyba praca przewidziana na dzisiaj jest zakończona. Zbliża się wieczór. Słońce pochyla się nad ogołoconymi piaskami, a całe niebo za odległą piramidą obejmuje istny pożar.

Maryja wraca. Bierze Jezusa za rękę i podnosi Go z maty. Dziecko wstaje bez sprzeciwu. Mama zbiera zabawki i matę i zanosi wszystko do domu. Jezus zaś, drepcząc nóżkami, podbiega do kózki i kładzie jej ręce na kark. Kózka beczy i ociera pyszczek o ramiona Jezusa.

Maryja wraca. Na głowie ma teraz długi welon, a w ręku – amforę. Ujmuje Jezusa za rączkę i razem obchodzą dom dookoła, przechodząc na drugą stronę.

Idę za nimi, podziwiając scenę pełną wdzięku. Matka Boża dostosowuje krok do drobnych kroczków Dziecka, a Ono drepce u Jej boku. Widzę, jak unoszą się i opuszczają na piasek ścieżki Jego różowe piętki, ze szczególnym, właściwym dziecięcym krokom urokiem. Spostrzegam także, że Jego koszulka nie sięga stóp, tylko dochodzi do połowy łydek. Jest czyściutka i skromna, przewiązana w pasie śnieżnobiałym sznurkiem.

Widzę, że w płocie przed frontem domu jest mała prosta brama, którą Maryja otwiera, żeby wyjść na drogę. To skromna droga za miastem lub osadą. Kończy się ona w polach, tam gdzie jest piasek i jakiś inny domek, ubogi jak ten, z podobnie mizernym ogródkiem. Nie widzę nikogo. Maryja spogląda w stronę osady, a nie w kierunku piasków, jakby na kogoś czekała. Potem rusza w stronę studni, a może zbiornika, który znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie palmowe drzewa tworzą ocieniony krąg. Widzę, że ziemia jest tam pokryta zieloną trawą.

Stąd spostrzegam zbliżającego się drogą niezbyt wysokiego, lecz krzepkiego mężczyznę. Rozpoznaję Józefa. Uśmiecha się. Jest młodszy niż wtedy, gdy oglądałam go w widzeniu przedstawiającym Raj. Może mieć najwyżej czterdzieści lat. Ma gęste czarne włosy i taką samą brodę, cerę raczej opaloną i ciemne oczy. To twarz uczciwa i ujmująca, oblicze budzące zaufanie. Widząc Jezusa i Maryję, przyspiesza kroku. Na lewym ramieniu niesie rodzaj piły i narzędzie przypominające hebel. W ręku trzyma inne, potrzebne w jego rzemiośle narzędzia. Nie są one zupełnie takie same jak obecnie, jednak bardzo podobne. Józef z pewnością wraca po wykonaniu jakiejś pracy poza domem.

Ma na sobie szatę w kolorze orzechowym i kasztanowym, niezbyt długą – sięgającą sporo powyżej kostek – z krótkimi, dochodzącymi do łokcia rękawami. Przepasany jest paskiem, który wygląda na skórzany. Prawdziwe robocze ubranie. Na nogach ma zaplecione wokół kostek sandały.

Maryja uśmiecha się, a Dziecko, unosząc wolną rączkę, wydaje radosne okrzyki. Gdy ci troje się spotykają, Józef pochyla się, żeby podać Dziecku owoc, przypominający kształtem i kolorem jabłko. Potem wyciąga ku niemu ręce, a Dziecko puszcza Mamę i pada w ramiona Józefa, tuląc główkę do jego szyi. Jego pocałunki są odwzajemniane gestami pełnymi czułości i wdzięku.

Zapomniałam powiedzieć, że Maryja pośpiesznie zabrała Józefowi narzędzia, żeby mógł swobodnie wziąć Dziecko na ręce.

Później Józef – który przykucnął na ziemi, ażeby być na wysokości Jezusa – podnosi się. Odbiera lewą ręką narzędzia, prawą trzyma mocno małego Jezusa przy swej silnej piersi. Rusza w stronę domu. Maryja natomiast idzie do studni, aby napełnić amforę.

Wewnątrz ogrodzenia Józef stawia Dziecko na ziemi, bierze krosna Maryi i wnosi je do domu, następnie doi kózkę. Jezus wszystkiemu przygląda się uważnie. Patrzy, jak Józef zamyka kózkę w małej komórce, umieszczonej przy bocznej ścianie domu.

Zapada wieczór. Widzę, jak czerwień zachodu przechodzi w fiolet, nad zdającymi się drgać od upału piaskami. Piramida wydaje się ciemniejsza.

Józef wchodzi do domu, do jednej ze znajdujących się w nim izb, która jest równocześnie pracownią, kuchnią i jadalnią. Drugie pomieszczenie jest chyba przeznaczone do wypoczynku. Tam jednak nie wchodzę. Jest tu niskie, rozpalone palenisko, warsztat stolarski, stolik, stołki, a pod ścianą – wąskie stoliki na nieliczne naczynia i dwie lampy oliwne. W kącie stoją krosna Maryi. Wszystko jest uporządkowane i lśni. Jest to bardzo ubogie, ale wyjątkowo czyste mieszkanie.

Dlatego czynię następujące spostrzeżenie: we wszystkich widzeniach, ukazujących ludzkie życie Jezusa, zauważyłam, że On sam, Maryja, Józef i Jan są zawsze czyści i staranni w ubiorze i uczesaniu. Ubierają się skromnie i są zwyczajnie uczesani, wyróżnia ich jednak wielka schludność i wyglądają wytwornie.

Wraca Maryja z amforą i zamyka drzwi. Zmierzch szybko zapada. Izbę oświetla lampa, którą Józef zapalił i postawił na swoim stole, przy którym kończy jeszcze, pochylony, jakąś drobną pracę. Maryja zaś przygotowuje wieczerzę. Także ogień oświetla izbę. Jezus stoi z rączkami opartymi o blat stołu i z zadartą główką przygląda się temu, co robi Józef.

Po modlitwie zasiadają do posiłku. Oczywiście nie czynią przy tym znaku krzyża, ale się modlą. Józef wypowiada modlitewne wezwania, a Maryja odpowiada. Niczego jednak nie rozumiem. Jest to chyba jakiś psalm. Odmawiają go jednak w nie znanym mi języku.

Siadają do stołu. Lampa stoi teraz na stole. Maryja trzyma Jezusa na kolanach i daje Mu do picia kozie mleko. Macza w nim kawałeczki chleba, oderwane od okrągłego bochenka o ciemnej skórce i o ciemnym również środku. Wygląda jak chleb z żyta lub z jęczmienia. Zawiera z pewnością dużo otrębów, bo jest czarny. Józef je chleb i ser: kawałek sera i więcej chleba. Następnie Maryja sadza Jezusa obok Siebie na stołeczku i przynosi na stół ugotowane jarzyny. Wyglądają na ugotowane i przyprawione w taki sposób, jak my to robimy. Maryja je dopiero po obsłużeniu Józefa. Jezus obgryza spokojnie jabłko i uśmiecha się, odsłaniając białe ząbki. Wieczerza kończy się spożywaniem oliwek czy daktyli. Nie wiem dobrze, bo są zbyt jasne jak na oliwki, a na daktyle – zbyt twarde. Wina nie ma. To wieczerza biednych ludzi. Jednak pokój, jakim się w tej izbie oddycha, jest tak wielki, że oglądanie w wizji nawet najokazalszego królewskiego dworu, nie przyniosłoby mi podobnego uspokojenia. A jaka harmonia!

Dziś wieczór Jezus nie mówi. Nie tłumaczy tej sceny. Poucza mnie darem widzenia i to wszystko. Niech będzie zawsze tak samo błogosławiony.

61. «W TYM DOMU SZANUJE SIĘ PORZĄDEK»

Napisane 26 stycznia 1944. A, 1607-1616

Mówi Jezus:

«To, co widzisz, jest pouczeniem dla ciebie i dla innych. To lekcja pokory, wyrzeczenia się i dobrego współżycia. Została podana jako przykład dla wszystkich rodzin chrześcijańskich, a zwłaszcza dla rodzin chrześcijańskich tego szczególnego i bolesnego czasu.

Widziałaś ubogi dom i co jeszcze boleśniejsze: biedny dom w obcym kraju.

Wielu domaga się życia materialnego łatwego, pozbawionego najmniejszych trosk, szczęśliwego. [Chcieliby tego], bo nie są “najgorsi”: są wiernymi, którzy modlą się i przyjmują Mnie w Eucharystii. Modlą się i przyjmują Komunię św. z powodu “swoich” potrzeb, a nie ze względu na potrzeby duszy i dla chwały Bożej, gdyż nadzwyczaj rzadko modlący się człowiek nie jest egoistą.

Józef i Maryja mieli za Syna Mnie, Boga Prawdziwego. Nie posiadali jednak nawet tego skromnego dobra, którym jest ubóstwo we własnej ojczyźnie, w okolicy, w której jest się znanym. Tam przynajmniej dom byłby “ich” własnym, a myśl o mieszkaniu nie dołączałaby się swą udręką do innych tak licznych [trosk]. W tej okolicy ich znano, zatem byłoby im łatwiej znaleźć pracę i zdobyć środki do życia. Oni są dwojgiem uciekinierów tylko dlatego, że Mnie mieli. Odmienny klimat, inny pejzaż – tak smutny w porównaniu ze słodkimi wioskami Galilei – obcy język, zwyczaje odmienne, przebywanie pośród ludzi, którzy ich nie znają i przejawiają zwyczajną, ludzką nieufność wobec uchodźców i nieznajomych... Pozbawieni wygodnych mebli i “ich” drogiego domku... bez tylu rzeczy skromnych i koniecznych, które tam były i [przedtem] nie wydawały się im tak niezbędne. Tymczasem tu, w otaczającej ich pustce, wydają się [we wspomnieniach] tak piękne, jak zbytkowne [rzeczy] uprzyjemniające domy bogaczy. Odczuwają tęsknotę za krajem i domem. Myśl ich biegnie ku pozostawionym tam ubogim rzeczom, ku ogródkowi, o który być może nikt już nie dba. [Myślą] o winorośli, o figowcu i innych pożytecznych roślinach. Muszą się starać o codzienny pokarm, odzienie, ogień, o Mnie - Dziecko, któremu nie można dać pożywienia, jakim sami [zaspokajają głód]. Odczuwają przy tym wielkie strapienie w sercu z powodu tęsknoty, niepewności jutra, nieufności ludzi niechętnych im, zwłaszcza w pierwszym okresie. Nie przyjmuje się bowiem łatwo prośby o pracę dwojga nieznajomych.

Sama jednak widziałaś, że panuje w tym domu spokój, uśmiech, zgoda oraz wzajemne porozumienie, aby go uczynić piękniejszym i aby [upiększyć] nędzny ogród. [Chcą] upodobnić wszystko do tego, co opuścili, i uczynić wygodniejszym. Mają tylko jedną troskę: sprawić, żeby ziemia była mniej wroga, mniej biedna dla Mnie, Świętego, który przyszedł od Boga. Ich Miłość wierzących i rodziców wyraża się w tysięcznych staraniach: od kozy, zdobytej za cenę wielu godzin dodatkowej pracy, do wyrzeźbienia z resztek drewna małych zabawek, po owoce kupowane wyłącznie dla Mnie, kosztem wyrzeczenia się strawy dla siebie.

Umiłowany Mój ojcze na ziemi, jakże Bóg cię miłował: Bóg Ojciec na wysokościach Niebios, Bóg Syn, który stał się Zbawicielem na ziemi!

W tym domu nie ma zdenerwowanych, nadąsanych, ponurych twarzy. Nie ma też wymówek wobec siebie nawzajem, a w żadnym wypadku – wobec Boga, który nie zapewnia materialnego dobrobytu. Józef nie wytyka Maryi, że jest przyczyną jego niedostatku, a Maryja nie wymawia Józefowi, że nie potrafi Jej zapewnić większego dobrobytu. Kochają się w sposób święty – to wszystko. Dlatego też troszczą się nie o własne dobro, lecz o dobro współmałżonka. Prawdziwa miłość nie zna egoizmu. I prawdziwa miłość jest zawsze czysta, nawet jeśli nie jest [tak] doskonała pod względem czystości, jak miłość dwojga dziewiczych małżonków. Czystość połączona z miłością niesie ze sobą wiele innych cnót i dlatego czyni z dwóch osób, które się kochają w sposób czysty, dwoje doskonałych małżonków.

Miłość Mojej Matki i Józefa była doskonała. Dlatego też była źródłem każdej innej cnoty, szczególnie – cnoty miłości do Boga. Błogosławili Go w każdej godzinie, chociaż Jego święta wola była uciążliwa dla ciała i serca. Błogosławili Go, bo ponad ciałem i sercem był duch – żywy i górujący w dwóch świętych. On to wychwalał z wdzięcznością Pana za wybranie ich na stróżów Swojego Wiecznego Syna.

W tym domu modlono się. Obecnie natomiast zbyt mało modli się w domach. Wstaje dzień i zapada noc, rozpoczynają się prace i zasiadacie za stołem, [nie kierując] żadnej myśli ku Panu. On zaś pozwolił wam ujrzeć nowy dzień, dożyć jeszcze jednej nocy. Pobłogosławił wasze trudy i pozwolił, by stały się środkiem do zdobycia pokarmu, ognia, dachu, szat, koniecznych przecież dla waszej ludzkiej natury. To, co pochodzi od Dobrego Boga, jest zawsze “dobre”. Nawet jeśli jest ubogie i znikome, miłość nadaje mu smak i znaczenie – miłość, która każe wam widzieć w Wiecznym Stwórcy kochającego was Ojca.

W tym domu panuje umiar. Byłby nawet wtedy, gdyby nie brakowało pieniędzy. Spożywa się tu pokarmy, aby żyć. Nie je się po to, żeby sprawiać przyjemność podniebieniu, z nienasyceniem żarłoków i kaprysami łakomczuchów. Oni objadają się aż do ociężałości. Trwonią posiadłości na kosztowne uczty, nie poświęcając ani jednej myśli temu, kto ma mało pokarmu lub jest go całkowicie pozbawiony. Nie zastanawiają się nad tym, że przez swój umiar mogliby odjąć wielu [osobom] dotkliwy głód.

W tym domu miłuje się pracę. Nawet wtedy by ją miłowano, gdyby pieniędzy było pod dostatkiem. Pracując bowiem człowiek okazuje posłuszeństwo nakazowi Boga. Wyzwala się również z grzechu, który jak nieustępliwy bluszcz ściska i dusi leniwców podobnych do nieruchomych głazów. Jedzenie smakuje, wypoczynek cieszy i serce jest zadowolone, gdy ktoś dobrze pracował i raduje się czasem wytchnienia między jedną pracą i drugą. Grzech o wielorakich obliczach nie zakorzenia się w domu i w umyśle tego, kto kocha pracę. A ponieważ on się nie zakorzenia, rozkwita uczucie, poważanie, wzajemny szacunek i wzrastają, w czystej atmosferze, młode pędy, stając się zaczątkiem przyszłych świętych rodzin.

W tym domu panuje pokora. Jakaż to lekcja pokory dla was, pysznych! Maryja mogłaby mieć, patrząc po ludzku, tysiące powodów do chełpienia się i do wymagania uwielbienia od małżonka. Ileż kobiet to czyni, bo są nieco bardziej wykształcone lub pochodzą z bardziej szlachetnego rodu albo mają trzos bogatszy niż mąż. Maryja jest Małżonką i Matką Boga, a mimo to nie każe się obsługiwać, lecz służy małżonkowi i jest pełna miłości do niego. Józef jest głową domu. Bóg uznał go za tak godnego bycia głową rodziny, że jemu powierzył pieczę nad Słowem Wcielonym i Oblubienicą wiecznego Ducha. A jednak chętnie niesie ulgę Maryi w trudach i pracach. Nie tylko wykonuje on najbardziej pokorne zajęcia domowe, aby Maryja się nie przemęczała, ale – jak może i na ile może – podnosi Ją na duchu. Trudzi się też, aby dom uczynić dla Niej wygodnym i aby ogródek stał się bardziej radosny dzięki kwiatom.

W tym domu szanuje się porządek: nadprzyrodzony, moralny, materialny. Bóg jest Głową, [Istotą] Najwyższą. Jemu oddaje się cześć i On jest kochany. To porządek nadprzyrodzony. Józef jest głową rodziny i jemu należy się uczucie, szacunek i posłuszeństwo. To porządek moralny. Dom jest darem Bożym, podobnie jak szaty i meble. We wszystkich sprawach ukazuje się Opatrzność Boża, [opieka] tego Boga, który zapewnia sierść owcom, ptakom – pióra, trawę – łąkom, siano – zwierzętom, ziarno i liście – ptactwu. Ten Bóg tka też szatę dla lilii w maju. Dom, szaty, meble przyjmuje się więc z wdzięcznością, błogosławiąc rękę Boga, która tego dostarcza. Traktuje się wszystko z szacunkiem jako dar Pana. Nie patrzy się na różne przedmioty ze złością, dlatego że są biedne. Nie obchodzi się z nimi źle, nadużywając Opatrzności. To porządek materialny.

Nie zrozumiałaś słów wypowiedzianych w dialekcie nazaretańskim ani słów modlitwy. Jednak to, co widziałaś, było dla ciebie wielkim pouczeniem. Rozważajcie to, o wy wszyscy, którzy teraz tak cierpicie z powodu uchybiania wobec Boga w wielu sprawach. Uchybiacie między innymi w tym, w czym nigdy nie uchybili święci Małżonkowie, którzy byli Mi Matką i ojcem.

A ty rozkoszuj się wspomnieniem małego Jezusa. Uśmiechaj się, myśląc o Jego dziecięcych kroczkach. Wkrótce zobaczysz Go idącego z krzyżem. I będzie to wizja łez.»

62. PIERWSZA LEKCJA PRACY JEZUSA

Napisane 21 marca 1944. A, 2345, powtórzone: 2349

Widzę mojego Jezusa. Pojawia się – jak miły promień słońca podczas deszczowego dnia – jako mały Chłopiec: jasnowłosy, śliczny, około pięcioletni, w skromnej niebieskiej szacie, sięgającej do połowy zgrabnych łydek. Bawi się ziemią w ogródku. Usypuje z niej kopczyki i wtyka w nie zielone gałązki, żeby wyglądały jak miniaturowe krzaczki. Układa drogi z kamyczków, a potem usiłuje u stóp maleńkich pagórków zrobić jeziorko. Bierze stare naczynie i zakopuje po brzegi, po czym napełnia je wodą zaczerpniętą z kadzi przy pomocy dzbanka. Kadź służy zapewne do prania albo do podlewania ogródka. [Mały Jezus] niewiele jednak osiąga. Moczy sobie tylko szatki, zwłaszcza rękawy. Woda wycieka bowiem przez wyszczerbione, a może pęknięte denko i... jeziorko opróżnia się.

We drzwiach staje Józef i przez pewien czas, z uśmiechem i w milczeniu, przygląda się pracy Dziecka. Widok ten faktycznie skłania do radosnego uśmiechu. Potem woła Go, żeby Mu nie pozwolić więcej się zamoczyć. Jezus odwraca się z uśmiechem. Widząc Józefa, biegnie do niego z rozpostartymi ramionami. Józef wyciera pokryte piaskiem i mokre rączki w kraj krótkiego roboczego ubrania i całuje je. Zaczynają miłą pogawędkę.

Jezus wyjaśnia swą zabawę i pracę, opowiadając, jakie napotyka przeszkody w wykonaniu jej. Chciał zrobić takie jezioro, jak Genezaret. (Domyślam się, że albo Mu o nim opowiadano albo Go tam nawet zaprowadzono). Zamierzał zbudować takie małe jeziorko... dla zabawy... Tu była Tyberiada, tam Magdala, a dalej Kafarnaum. To była droga, która prowadzi do Nazaretu przez Kanę. Chciał puszczać małe łódki po jeziorze:

«...te listki to łódki służące do przepłynięcia na drugi brzeg, ale woda wycieka...» [– kończy opowiadanie Jezus].

Józef przygląda się. Okazuje takie zainteresowanie, jakby chodziło o rzecz poważną. Potem proponuje, że jutro zrobi jeziorko, ale nie z wyszczerbionego naczynia, lecz z małego, drewnianego. Dobrze pokryje je smołą i Jezus będzie mógł spuszczać na wodę prawdziwe drewniane łódeczki, które Józef nauczy Go robić. Właśnie przyniósł Mu małe narzędzia, odpowiednie dla Niego, żeby z łatwością mógł nauczyć się nimi posługiwać.

«W ten sposób będę ci pomagał!» – mówi Jezus z uśmiechem.

«Pomożesz mi i zostaniesz świetnym stolarzem. Chodź zobaczyć narzędzia.»

Wchodzą do pracowni. Józef pokazuje Jezusowi młoteczek, małą piłę, malutkie śrubokręty i dziecięcy hebel. Wszystko leży ułożone na stoliku warsztatowym początkującego stolarza. Stolik jest dostosowany do wzrostu małego Jezusa.

«Popatrz, żeby piłować, deskę układa się i opiera się ją w ten sposób... Tak bierze się piłę... trzeba uważać, żeby nie skaleczyć palców... i piłuje się. Spróbuj...»

Zaczyna się lekcja. I Jezus, czerwony z wysiłku, uważnie piłuje, zaciskając wargi. Potem wygładza deseczkę heblem. Chociaż jest jeszcze trochę krzywa, wydaje Mu się ładna. Józef chwali Go, ucząc pracować cierpliwie i z miłością.

Wraca Maryja, która była zapewne poza domem. Staje we drzwiach i patrzy. Obydwaj nie widzą Jej, bo są odwróceni tyłem. Mama uśmiecha się, widząc zapał, z jakim Jezus hebluje, i życzliwość Józefa, który Go poucza.

Jezus z pewnością wyczuwa ten uśmiech. Odwraca się, a widząc Mamę, biegnie do Niej z na wpół wygładzoną listewką i pokazuje ją. Maryja podziwia i schyla się, żeby pocałować Jezusa. Poprawia Mu splątane loki, wyciera pot ze zgrzanej twarzy. Słucha z czułością, jak Jezus obiecuje zrobić stołeczek, żeby Jej było wygodniej podczas pracy. Józef stoi przy maleńkim warsztacie, z ręką przy boku, i patrzy z uśmiechem.

Widziałam pierwszą lekcję pracy mojego Jezusa. Noszę w sobie cały pokój tej świętej Rodziny.

63. «NIE CHCIAŁEM W SPOSÓB WYWOŁUJĄCY ROZGŁOS WYŁAMYWAĆ SIĘ SPOD RAW WIEKU»

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 2349-2355

Mówi Jezus:

«Pocieszyłem cię, Moja duszo, wizją Mojego dzieciństwa szczęśliwego w ubóstwie, bo otoczonego uczuciem dwojga świętych. Świat nie ma większych od nich.

Mówi się, że Józef był Moim żywicielem. O, chociaż jako mężczyzna nie mógł dawać Mi mleka, którym żywiła Mnie Maryja, jednak wyniszczał siebie samego w pracy, aby zapewnić Mi chleb i wsparcie. Miał też delikatność uczuć prawdziwej matki. Od Niego nauczyłem się – a nigdy uczeń nie miał nauczyciela lepszego – wszystkiego, co zamienia dziecko w mężczyznę... i to w mężczyznę, który musi zarabiać na chleb.

Chociaż Mój rozum Syna Bożego był doskonały, należy rozmyślać nad tym i wierzyć w to, że Ja nie chciałem wyłamywać się, w sposób budzący rozgłos, z reguł [rozwoju właściwych danemu] okresowi życia. Dlatego – uniżając Moją doskonałą umysłowość Boga do poziomu ludzkiej doskonałości umysłowej – podporządkowałem się nauczycielowi - człowiekowi i potrzebowałem tego nauczyciela. Mając dobrą wolę uczyłem się szybko. Jednak nie odbiera to zasługi ani Mnie, [ani Mojemu nauczycielowi]. Mnie – bo [pokornie] podporządkowałem się człowiekowi; człowiekowi sprawiedliwemu [- Józefowi] – bo karmił Mój dziecięcy rozum pojęciami koniecznymi dla życia.

Drogich godzin spędzonych u boku Józefa – który, jakby w zabawie, prowadził Mnie do tego, żebym potrafił pracować – nie zapominam nawet teraz, kiedy jestem w Niebie. Tu w Niebie patrzę na Mojego przybranego ojca i widzę ponownie ogród oraz zadymioną pracownię. Wydaje Mi się, że zobaczę ukazującą się Mamę z Jej uśmiechem, który ozłaca to miejsce, a nas czyni szczęśliwymi.

Ileż powinny się nauczyć rodziny od tych doskonałych małżonków, którzy darzyli się taką miłością, jaką nikt inny się nie kochał!

Józef był głową. Bezsporny i bezsprzeczny był Jego autorytet w rodzinie. Przed nim ustępował pełen szacunku autorytet Małżonki i Matki Boga i jemu podporządkowywał się Syn Boży. To, co Józef zadecydował, było wykonywane dobrze, bez dyskusji, zawziętości czy sprzeciwu. Jego słowo było naszym małym prawem. Pomimo to był tak bardzo pokorny! Nigdy nie nadużywał władzy, nigdy nie pragnął niczego wbrew rozsądkowi, dlatego tylko, że był głową. Małżonka była jego słodką doradczynią. W Swojej głębokiej pokorze uważała się za służebnicę współmałżonka. On jednak z Jej mądrości Pełnej Łaski czerpał światłość, która stawała się przewodnikiem we wszystkich wydarzeniach.

Wzrastałem jak kwiat osłaniany przez dwa potężne drzewa, między tymi dwiema miłościami, które się splatały nade Mną, aby Mnie strzec i kochać.

Nie, nie żałowałem Raju, kiedy wiek sprawiał, że nie znałem świata. Bóg Ojciec i Boski Duch byli obecni, bo Maryja była Ich Pełna. I aniołowie mieli tam siedzibę, bo nic ich nie oddalało od tego domu. Można by rzec, iż jeden z nich przyjął ciało i był Józefem. [Miał on bowiem] duszę anielską, wyzwoloną z ciężaru ciała i zajętą tylko służeniem Bogu i Jego sprawie oraz miłowaniem Go tak, jak kochają serafini. Spojrzenie Józefa! Spokojne i czyste jak u gwiazdy nieświadomej ziemskich pożądliwości. Był Naszym wytchnieniem, Naszą siłą.

Wielu sądzi, że Ja nie cierpiałem po ludzku, kiedy śmierć zgasiła to spojrzenie Świętego, czuwające nad naszym domem. [Myślą oni, że] nie cierpiałem z powodu jego odejścia, bo jako Bóg znałem [przyszły] szczęśliwy los Józefa. Po krótkim pobycie w Otchłani miałem mu otworzyć Niebo. A jednak jako Człowiek płakałem w domu pozbawionym obecności pełnej miłości. Płakałem nad zmarłym przyjacielem [Łazarzem]. Czyż więc nie miałem płakać nad Moim świętym, na którego piersi spałem jako maleńkie dziecko i od którego przez tyle lat doznawałem miłości?

Zwracam wreszcie uwagę rodziców na to, że bez pomocy wykształcenia pedagogicznego Józef potrafił uczynić Mnie rzetelnym rzemieślnikiem. Gdy tylko osiągnąłem wiek, w którym mogłem posługiwać się narzędziami – nie pozwalając Mi na bezczynność – nakłaniał Mnie do pracy. Z Mojej miłości do Maryi uczynił sobie pierwszą pomoc, aby zachęcić Mnie do pracy: robić przedmioty użyteczne dla Mamy. Oto jak się wpaja należny mamie szacunek, który każdy syn powinien posiadać. Na tym pełnym szacunku i miłości bodźcu opierało się uczenie na przyszłego stolarza.

Gdzież teraz są rodziny, w których wpaja się dzieciom miłość do pracy, przez którą można zrobić coś miłego dla rodziców? Dzieci są obecnie tyranami domu. Wzrastają, twarde, obojętne, ordynarne wobec rodziców. Uważają ich za swoje sługi... za swoich niewolników. Nie kochają ich i są przez nich mało kochane.

To przez waszą haniebną nieobecność i brak zainteresowania stają się kapryśnymi despotami. Dzieci należą do wszystkich, tylko waszymi nie są, o rodzice dwudziestego wieku! Należą do piastunki, do wychowawczyni, do [prywatnej] szkoły z internatem, jeśli jesteście bogaci. Jeśli [jesteście] biedni, należą do kolegów, do ulicy, do szkoły. Ale nie są wasze. Wy, matki, rodzicie je i to wszystko. Wy, ojcowie, postępujecie podobnie. Dziecko jednak nie jest samym ciałem. Jest też umysłem, jest sercem, jest duchem. Uwierzcie, że nikt bardziej niż ojciec i matka nie ma obowiązku i prawa do kształtowania tego umysłu, tego serca, tego ducha.

Rodzina istnieje i powinna istnieć. Nie ma teorii lub [jakiegoś pozornego] postępu, który – przeciwstawiając się tej prawdzie – nie wywołałby zniszczenia. Z rozbitej instytucji rodzinnej mogą wychodzić tylko przyszłe kobiety i przyszli mężczyźni coraz bardziej zdeprawowani i wywołujący coraz większe nieszczęścia. I zaprawdę powiadam wam, że lepiej byłoby, gdyby nie było już więcej małżeństw ani potomstwa na ziemi, zamiast rodzin zjednoczonych mniej niż szczepy małp, rodzin nie będących szkołą cnoty, pracy, miłości, religii, lecz chaosu, w którym każdy żyje dla siebie, jak tryby, które źle się zazębiają i pękają.

Łamcie, rozrywajcie, a... Widzicie zresztą i znosicie skutki waszego rozbijania najbardziej świętej formy życia społecznego. Jeśli chcecie, róbcie to nadal. Nie użalajcie się jednak, jeśli ta ziemia staje się coraz bardziej piekłem, siedzibą potworów, które pożerają rodziny i narody. Chcecie tego i tak będzie.»

64. MARYJA ZOSTAJE NAUCZYCIELKĄ JEZUSA, JUDY I JAKUBA

Napisane 29 października 1944. A, 3839-3907

Jezus mówi:

«Chodź, mały Janie, i patrz. Trzymana za rękę i prowadzona przeze Mnie cofnij się w przeszłość, w czasy Mojego dzieciństwa. Wszystko, co zobaczysz, trzeba będzie włączyć w Ewangelię Mojego dzieciństwa. Należy to umieścić w miejscu, w którym ma być opis pobytu Mojej Rodziny w Egipcie. Ułożysz to w takim porządku: pobyt w Egipcie, pierwsza lekcja pracy Jezusa - Dziecka, następnie to, co teraz opiszesz, scena egzaminu dojrzałości, a na koniec – widzenie Jezusa wśród uczonych w Świątyni, podczas dwunastej Paschy. Nie bez powodu pokażę ci to, co teraz zobaczysz. Wyjaśnia to bowiem nieco stosunki z krewnymi w pierwszych latach Mojego dzieciństwa. Jest to prezent dla ciebie na obecne święto Mojego Królowania. Ilekroć bowiem widzisz domek w Nazarecie, odczuwasz jego pokój. Pisz.»

Widzę izbę, w której zazwyczaj spożywa się posiłki i w której Maryja pracuje, szyjąc albo tkając na krosnach. Pokój ten przylega do pracowni Józefa. Słychać, że on pilnie pracuje. Tutaj zaś jest cicho. Maryja zszywa pasy wełnianego, z pewnością własnoręcznie utkanego materiału. Mają szerokość około metra i są dwa razy dłuższe, przeznaczone chyba na płaszcz dla Józefa. Przez drzwi otwarte na ogród i warzywnik widać zwichrzony żywopłot z lazurowofiołkowych stokrotek, zwanych potocznie “Marysie” albo “Gwieździste niebo”. Nie znam ich dokładnej botanicznej nazwy. Kwitną, więc chyba jest jesień. Zieleń jest jeszcze ładna i gęsta. Pszczoły z dwóch przystawionych do nasłonecznionego muru uli brzęczą, błyszczą w promieniach słońca i tańczą w locie pomiędzy figowcem a winoroślą. Stamtąd [lecą] w stronę granatu. Jest on obsypany okrągłymi owocami, już popękanymi z powodu dojrzałości i ukazującymi soczyste, rubinowe paciorki, ułożone we wnętrzu czerwono-zielonych szkatułek o żółtych przegrodach.

Pod drzewami Jezus bawi się z dwoma chłopcami, mniej więcej w tym samym wieku. Są także kędzierzawi, lecz ciemnowłosi. Jeden jest całkowicie ciemny: ma główkę jak czarny baranek. To jeszcze bardziej uwydatnia bladość cery okrągłej twarzyczki. Ma szczere, lazurowe oczy, o lekko fiołkowym odcieniu, prześliczne. Drugi ma mniej kręcone, ciemnokasztanowe włosy i kasztanowe oczy, znacznie ciemniejszą karnację, a na policzkach – rumieńce. Pomiędzy tymi dwiema ciemnymi głowami jasna główka Jezusa wydaje się otoczona olśniewającym blaskiem. Chłopcy bawią się zgodnie małymi wózeczkami, na których są... różne towary: liście, kamyki, wióry i drewienka. Bawią się zapewne w sprzedających, a Jezus jest tym, który kupuje dla Swej Mamy. Zanosi Jej co chwilę coś innego, a Maryja przyjmuje zakupy z uśmiechem. Później zabawa się zmienia. Jeden z chłopców proponuje:

«Przedstawmy Wyjście z Egiptu. Jezus będzie Mojżeszem, ja Aaronem, a ty... Marią.»

«Ale ja jestem chłopcem!»

«Nieważne! Zrób to. Ty będziesz Marią i będziesz tańczył przed złotym cielcem, którym będzie tamten ul.»

«Nie będę tańczył. Jestem chłopcem i nie chcę być kobietą. Jestem wiernym i nie chcę tańczyć przed bożkiem!»

Wtrąca się Jezus: «Nie będziemy tego przedstawiać. Przedstawmy raczej, jak Jozue został wybrany na następcę Mojżesza. Dzięki temu nie będzie już tego strasznego grzechu bałwochwalstwa, a Juda się ucieszy, że jest mężczyzną i Moim następcą. Prawda, że jesteś zadowolony?»

«Tak, Jezu, ale w takim razie będziesz musiał umrzeć, bo potem Mojżesz umiera. Nie chcę, żebyś umarł. Ty Mnie zawsze tak lubiłeś» [– odpowiada Juda, syn Alfeusza.]

«Wszyscy umierają... jednak Ja, zanim umrę, pobłogosławię Izraela. A ponieważ prócz was nie ma tu nikogo, pobłogosławię w was cały lud izraelski.»

Zgadzają się. Pojawia się jednak [nowy] problem: czy lud Izraela, po tak długiej wędrówce, posiadał jeszcze wozy jak wtedy, gdy wychodził z Egiptu? Zdania są podzielone. Biegną więc do Maryi.

«Mamo, Ja uważam, że Izraelici mieli jeszcze wozy. Jakub mówi, że nie. Juda nie wie, komu przyznać rację. Ty wiesz?»

«Tak, Synu. Koczujący lud miał jeszcze wozy. Naprawiano je w czasie postoju. Wsiadali do nich najsłabsi i ładowano na nie żywność i wszystkie przedmioty, potrzebne dla tak licznego ludu. Poza Arką, niesioną przez ludzi, wszystkie inne rzeczy jechały na wozach.»

Problem jest więc rozwiązany. Dzieci idą do ogrodu i stamtąd, śpiewając psalmy, udają się w kierunku domu. Na czele idzie Jezus i srebrzystym głosikiem śpiewa psalmy. Za Nim idą Juda i Jakub niosąc małą taczkę, wyniesioną do rangi Arki Przymierza. Ponieważ poza postaciami Jozuego i Aarona muszą przedstawiać także lud, paskami poprzywiązywali sobie do nóg miniaturowe wozy i posuwają się z nimi, poważni jak prawdziwi aktorzy. Przechodzą pod całą pergolą, a gdy są już przed drzwiami izby, w której siedzi Maryja, Jezus mówi:

«Mamo, powitaj przechodzącą Arkę!»

Maryja wstaje i z uśmiechem pochyla się przed Synem, który kroczy opromieniony blaskiem słońca. Jezus wspina się następnie na zbocze pagórka, stanowiącego granicę domu, a raczej ogrodu. W górze, nad małą grotą, staje wyprostowany i przemawia do... Izraela. Wydaje rozkazy i wypowiada obietnice Boże, wyznacza Jozuego na wodza i przywołuje go do Siebie. Z kolei Juda wspina się na stok. [Jezus] dodaje mu otuchy i błogosławi. Potem każe podać sobie... tabliczkę, (którą jest szeroki liść figowy). Udaje, że pisze na nim kantyk, i odczytuje go – nie w całości, lecz znaczną część. Wydaje się, że istotnie czyta z liścia. Potem żegna Jozuego, który obejmuje Go z płaczem. Wspina się wyżej, na sam szczyt urwiska. Błogosławi stamtąd cały Izrael, czyli dwóch [chłopców], którzy przywarli twarzami do ziemi. Potem kładzie się na krótkiej trawie, zamyka oczy i... umiera.

Maryja stoi cały czas uśmiechnięta przed drzwiami, kiedy jednak widzi, że Jej Syn leży nieruchomo, woła:

«Jezu, Jezu! Wstań! Nie leż tak! Twoja Mama nie chce widzieć Ciebie martwym!»

Jezus podnosi się z uśmiechem, biegnie do Mamy i całuje Ją. Podchodzi też Jakub i Juda. Ich Maryja też głaszcze.

«Jak Jezus może zapamiętać taki długi i trudny kantyk i te wszystkie błogosławieństwa?» – pyta Jakub.

Maryja uśmiecha się i odpowiada:

«Ma bardzo dobrą pamięć i kiedy czytam, jest bardzo uważny.»

«Ja też w szkole uważam, ale kiedy słyszę wszystkie te narzekania, ogarnia mnie senność... Nigdy się więc nie nauczę?»

«Bądź spokojny, nauczysz się.»

Ktoś kołacze do drzwi. Józef przechodzi pośpiesznie przez ogród i izbę. Otwiera.

«Pokój wam, Alfeuszu i Mario!»

«Wam także pokój i błogosławieństwo.»

To brat Józefa z małżonką. Na drodze stoi prymitywny wóz, ciągnięty przez mocnego osiołka.

«Mieliście dobrą podróż?»

«Dobrą. A chłopcy?»

«Są w ogrodzie z Maryją.»

Dzieci już biegną przywitać się z mamą. Nadchodzi także Maryja, trzymająca Jezusa za rękę. Niewiasty całują się.

«Czy byli grzeczni?»

«Bardzo grzeczni i bardzo mili. Wszyscy krewni zdrowi?»

«Wszyscy. Pozdrawiają was, a z Kany przysyłają wiele darów. Winogrona, jabłka, sery, jajka i miód. A... Józefie... Dostałam właśnie to, o coś prosił dla Jezusa. Jest na wozie, w tym okrągłym koszu.»

Małżonka Alfeusza śmieje się. Pochyla się nad Jezusem – który patrzy na nią szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma – i całuje te dwa lazurowe skrawki nieba.

«Co mam dla Ciebie? Odgadnij.»

Jezus zastanawia się i nie wie. Wątpię, żeby robił to umyślnie po to tylko, aby Józef miał z uczynionej niespodzianki większą radość. Wraca Józef, niosąc duży okrągły kosz. Stawia go na ziemi przed Jezusem, odwiązuje sznur przytrzymujący wieko i podnosi je... ukazuje się zupełnie biała owieczka, istny kłębuszek piany, śpiąca na czyściutkim sianie.

Jezus woła: “Och!”. Zdumiony i uszczęśliwiony chce podejść do zwierzątka. Odwraca się jednak i biegnie do Józefa, schylonego jeszcze nad stojącym na ziemi koszem. Obejmuje go i całuje, dziękując. Kuzyni przypatrują się z podziwem zwierzątku, które obudziło się już i beczy w poszukiwaniu mamy, wyciągając różowy pyszczek. Wyjmują je z kosza i podają garść koniczyny, którą ono skubie, rozglądając się wokół łagodnymi ślepiami. Jezus mówi:

«Dla Mnie! Dla Mnie! Dziękuję, ojcze!»

«Tak Ci się podoba?»

«O! Ogromnie! Biała, czysta... owieczka... Och!»

Zarzuca ręce na szyję owieczki, przykłada głowę do jej główki i tak pozostaje, uszczęśliwiony.

«Dla was też przywiozłem dwie owieczki» – mówi Alfeusz do synów. – Są jednak ciemne. Nie jesteście tak schludni jak Jezus i gdyby były białe, mielibyście brudne owce. Będą waszym stadem. Macie trzymać je wspólnie. Dzięki temu wy dwaj nie będziecie się więcej wałęsać po drogach i ciskać kamieniami jak łobuzy.»

Chłopcy biegną do wozu i oglądają dwa pozostałe ciemne zwierzątka. Jezus zostaje przy Swojej [owieczce]. Niesie ją do ogrodu, daje jej pić, a ona podąża za Nim, jak gdyby zawsze Go znała. Jezus nadaje jej imię. Nazywa ją “Śnieżna”, na co ona odpowiada radosnym beczeniem.

Goście zasiadają do stołu, a Maryja podaje chleb, oliwki i ser. Przynosi także amforę z jabłecznikiem albo z wodą miodową. Nie wiem tego dokładnie, widzę tylko, że napój jest zupełnie jasny. [Dorośli] gawędzą, a dzieci bawią się w tym czasie z trzema zwierzątkami. Jezus chce zgromadzić, napoić i nadać imiona także pozostałym owieczkom.

«Twoja, Judo, będzie się nazywała “Gwiazda”, bo ma znamię na czole. A twoja, [Jakubie,] – “Ognista”, bo kolorem przypomina zupełnie czerwień więdnących wrzosów.»

«Zgoda.»

Dorośli rozmawiają. Odzywa się Alfeusz:

«Spodziewam się, że tym sposobem usunę powody do swarów między chłopcami. Twój pomysł, Józefie, i mnie oświecił. Powiedziałem sobie: “Mój brat chce mieć owieczkę dla Jezusa, żeby Go trochę zająć. Wezmę także dwie dla moich chłopców. Staną się nieco spokojniejsi i nie będę miał ciągłych zatargów z innymi rodzicami... z powodu stłuczonych głów i kolan. Trochę szkoły, trochę [zajęcia się] owcami i zdołam utrzymać ich w ryzach.” Tego roku powinieneś i ty posłać Jezusa do szkoły. Już pora.»

«Nigdy nie poślę Jezusa do szkoły» – mówi stanowczo Maryja.

Rzadko można Ją usłyszeć, żeby odzywała się w ten sposób i żeby wypowiadała się przed Józefem.

«Dlaczego? Chłopiec musi się uczyć, żeby mógł w odpowiednim czasie przystąpić do egzaminu pełnoletności...»

«Chłopiec nauczy się, ale do szkoły nie pójdzie. To postanowione.»

«Ty jedna w Izraelu tak postąpisz.»

«Będę jedyna, lecz tak zrobię. Prawda, Józefie?»

«Prawda. Jezus nie potrzebuje chodzić do szkoły. Maryja została wychowana w Świątyni i jest prawdziwym uczonym znającym Prawo. Będzie Jego Nauczycielką. Ja też tego chcę.»

«Rozpieszczacie tego Chłopca.»

«Nie możesz tak mówić! Jest najlepszy w Nazarecie. Czy słyszałeś kiedyś, żeby płakał, grymasił, nie chciał usłuchać albo nie okazał szacunku?»

«Nie. Będzie jednak tak postępował, jeśli nadal będzie rozpieszczany.»

«Nie jest rozpieszczaniem trzymanie dzieci przy sobie i kochanie ich roztropnie i całym sercem. Tak właśnie kochamy naszego Jezusa. A ponieważ Maryja jest bardziej wykształcona od nauczyciela, dlatego to Ona będzie Nauczycielką Jezusa» [– mówi Józef.]

«Ale kiedy twój Jezus dorośnie, będzie jak panienka, która boi się nawet muchy.»

«Tak się nie stanie. Maryja jest silną niewiastą i potrafi wykształcić także mężczyznę. Ja też nie jestem słabeuszem i umiem dać przykład męskości. Jezus jest istotą pozbawioną fizycznych i psychicznych niedoskonałości. Będzie więc wzrastał w fizycznej i duchowej prawości i sile. Bądź spokojny, Alfeuszu. Nie przyniesie ujmy rodzinie. Zresztą, to już postanowione i nie ma o czym mówić.»

«Zadecydowała Maryja, a ty...»

«A jeśli tak? To czy to nie piękne, że dwoje kochających się [osób] ma te same myśli i jednakowe pragnienia, dlatego że jedno pojmuje życzenia drugiego i uważa je za swoje? Gdyby Maryja pragnęła czegoś nieroztropnego, powiedziałbym: “nie”. Prosi jednak o rzecz pełną mądrości, więc uznaję to za słuszne i przyjmuję za własne. Miłujemy się tak, jak pierwszego dnia... i póki starczy życia, będziemy tak postępować. Prawda, Maryjo?»

«Tak, Józefie. I... oby tak się nie stało... lecz jeśli jedno [z nas] umrze przed drugim, nadal będziemy się miłować.»

Józef głaszcze głowę Maryi, jakby była małą córeczką, a Ona patrzy na niego pogodnymi, miłującymi oczyma. Tymczasem bratowa [Józefa] wtrąca:

«Macie całkowitą rację. Żebym tak ja nadawała się do uczenia! W szkole nasi synowie uczą się dobra i zła. W domu tylko tego, co dobre. Ale ja nie potrafię. Gdyby Maryja...»

«Czego chcesz, szwagierko? Mów śmiało. Wiesz, że cię kocham i jestem szczęśliwa, gdy mogę ci sprawić przyjemność.»

«Chciałam powiedzieć... Jakub i Juda są nieco starsi od Jezusa. Chodzą już do szkoły... ale jakże mało wiedzą!... Jezus zaś zna już Prawo bardzo dobrze. Chciałabym Cię prosić... żebyś także moich synów wzięła, kiedy uczysz Jezusa. Myślę, że [dzięki temu] staną się lepsi i bardziej wykształceni. Są kuzynami i powinni się kochać jak bracia... Byłabym taka szczęśliwa!»

«Jeżeli Józef się zgodzi i twój małżonek także, jestem gotowa. Nie stanowi różnicy mówić do jednego lub do trzech. Ponowne czytanie całego Pisma jest radością. Niech przychodzą.»

Trzej malcy, którzy weszli po cichutku i słyszeli [prośbę], stoją i czekają na decyzję.

«Doprowadzą Cię do rozpaczy, Maryjo» – mówi Alfeusz.

«Nie! Wobec Mnie są zawsze dobrzy. Prawda, że będziecie grzeczni, gdy was będę uczyła?»

Obaj podbiegają bliżej, jeden z prawej, a drugi z lewej strony, obejmują Ją i – opierając swe głowy na Jej ramionach – składają wszelkie możliwe obietnice.

«Pozwól im spróbować, Alfeuszu, i pozwól Mnie spróbować. Sądzę, że będziesz zadowolony z próby. Mogą przychodzić każdego dnia pod wieczór, w porze seksty. Myślę, że to wystarczy. Znam sztukę nauczania, która nie wywołuje znużenia. Chłopcy będą się uczyć, a jednocześnie – bawić. Aby to osiągnąć, trzeba ich rozumieć i kochać – żeby oni też kochali. Wy Mnie kochacie, prawda?»

Odpowiedzią są dwa wielkie całusy.

«Widzisz?»

«Widzę. Mogę Ci tylko powiedzieć: “Dziękuję”. Co powie Jezus widząc, że Mama poświęca czas innym? Co powiesz, Jezu?»

«Powiem: “Błogosławieni, którzy zatrzymują się, aby Jej słuchać, i wznoszą swój dom tuż obok Jej [domu]”. Dotyczy to Mądrości, lecz tak samo błogosławiony jest ten, kto jest przyjacielem Mojej Matki. Ja zaś jestem szczęśliwy, że ci, których kocham, są Jej przyjaciółmi.»

«Kto wkłada takie słowa w usta Dziecka?» – pyta zdumiony Alfeusz.

«Nikt, bracie. Nikt ze świata» [– odpowiada Józef.]

Tak kończy się widzenie. Jezus mówi:

«Maryja została nauczycielką Moją, Jakuba i Judy. Oto dlaczego kochaliśmy się jak bracia nie tylko dlatego, że byliśmy spokrewnieni. Połączyła nas wspólna nauka i wzrastanie: trzy młode pędy wsparte na jednym Pniu – Mojej Mamie. Moja słodka Mama – wykształcona jak żaden uczony w Izraelu. Siedziba Mądrości kształciła nas z prawdziwą Mądrością dla świata i dla Nieba. Mówię: “kształciła nas”, dlatego że byłem Jej uczniem na równi z kuzynami.

I tak została utrzymana “pieczęć” na sekrecie Bożym. [Chroniła Mnie] przed dociekliwością szatana, trzymając Mnie w ukryciu pod pozorem normalnego życia.

Uszczęśliwiła cię ta słodka scena? Teraz zostań w pokoju. Jezus jest z tobą.»

65. PRZYGOTOWANIE STROJU NA PEŁNOLETNOŚĆ JEZUSA

Napisane 25 listopada 1944. A, 4006-4007 i 4044-4047

Otrzymałam od Pana obietnicę. Powiedziałam: «Jezu, tak bardzo pragnęłabym zobaczyć ceremonię Twojej pełnoletności!» A On mi odpowiedział: «Ofiaruję ci ją zaraz, gdy tylko będziemy mogli być “sami”, żeby nic nie zakłóciło tego misterium. Umieścisz ją po udzielonej ci niedawno wizji Mojej Matki jako Nauczycielki Mojej, Judy i Jakuba. Umieścisz to widzenie pomiędzy nią a wizją rozmowy [Jezusa z uczonymi] w Świątyni.»

Widzę Maryję pochyloną nad kadzią czy raczej nad [dużą] wypaloną z gliny misą. Miesza coś, co paruje w chłodnym i czystym powietrzu, wypełniającym ogród w Nazarecie. Przypuszczam, że jest pełnia zimy, bo oprócz oliwek wszystkie drzewa są nagie jak szkielety. W górze widać przejrzyste niebo oraz piękne słońce. Nie łagodzi ono jednak północnego wiatru, który sprawia, że ogołocone konary uderzają o siebie, a szarozielone gałązki oliwek falują.

Matka Boża ma na Sobie ciepłą suknię o brązie tak ciemnym, że wydaje się niemal czarna. Z przodu jest przewiązana zgrzebnym płótnem, które jakby fartuch osłania suknię. Odchodzi od farby. Trzyma kij, służący do obracania zawartości. Widzę opadające z niego jaskrawo czerwone krople. Maryja przygląda się im, moczy palec w spadających kroplach i sprawdza kolor na fartuchu. Wygląda na zadowoloną. Wchodzi do domu i powraca z wieloma motkami bielusieńkiej wełny. Zanurza je ostrożnie i cierpliwie w roztworze, jeden po drugim.

Zastaje Ją przy tym zajęciu Jej szwagierka, Maria Alfeuszowa, która wchodzi przez pracownię Józefa. Witają się i rozmawiają.

«Dobrze wychodzi?» – pyta Maria Alfeuszowa.

«Mam nadzieję.»

«Ta poganka zaręczała, że kolor jest dokładnie taki, jaki jest teraz modny w Rzymie. Dali mi go dlatego, że wykonałaś tamte robótki. Twierdzi, że nawet w Rzymie nikt nie wyszywa tak ładnie, jak Ty. Musiałaś się przy tym natrudzić...»

Maryja uśmiecha się i potrząsa głową, jakby chciała powiedzieć: “Nieważne”. Szwagierka przygląda się ostatnim motkom wełny przed podaniem ich Maryi.

«Jak je uprzędłaś! Wyglądają jak włosy, takie są cienkie i równe. Ty robisz wszystko dobrze... i jak szybko! Czy te ostatnie będą jaśniejsze?»

«Tak. Są na szatę. Płaszcz ma być ciemniejszy.»

Obie niewiasty pracują teraz razem nad kadzią. Wyciągają pasma wełny ufarbowanej już na piękny jasnopurpurowy kolor. Biegną zanurzyć je szybko w lodowatej wodzie, która najpierw wypełnia małą kadź przy źródełku, a potem spada radośnie, szemrząc dźwięcznym głosem. Płuczą je i płuczą, a następnie rozwieszają pasma wełny na trzcinach umocowanych pomiędzy gałęziami drzew.

«Wyschną dobrze i prędko na wietrze» – mówi szwagierka.

«Chodźmy do Józefa. Tam jest ogień. Na pewno zmarzłaś» – mówi Najświętsza Maryja. – Jesteś bardzo dobra. Pomogłaś Mi. Poszło szybko i z mniejszym trudem. Jestem ci za to wdzięczna.»

«O, Maryjo! Czego bym dla Ciebie nie zrobiła! Być przy Tobie – to święto. A poza tym... cała ta praca jest dla Jezusa. Twój Syn jest taki kochany!... Będzie mi się zdawało, że i ja jestem Jego mamą, jeśli pomogę Ci na Jego święto pełnoletności.»

Obie niewiasty wchodzą do pracowni, gdzie – jak we wszystkich stolarniach – czuć zapach wydzielany przez strużyny drewna.

Tu następuje przerwa w widzeniu... które ponawia się w chwili wyruszenia dwunastoletniego Jezusa do Jerozolimy.

Ukazuje się On taki śliczny i tak wysoki, że wygląda na młodszego brata Swojej młodej Matki. Sięga Jej już do ramion jasną, kędzierzawą głową, na której włosy nie są tak krótkie jak w pierwszych latach życia. Sięgają poniżej uszu i wyglądają jak mały złoty hełm, całkowicie ozdobiony zwisającymi i lśniącymi lokami.

Ma czerwoną szatę. To piękna jasnorubinowa czerwień. Długa, sięgająca aż po kostki suknia, odsłania stopy obute tylko w sandały. Szata jest obszerna, ma długie i szerokie rękawy. Przy szyi i mankietach oraz przy frędzlach jest bardzo ładnie ozdobiona greckim wzorem, tkanym kolor na kolorze.

66. WYMARSZ Z NAZARETU NA EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA

(por. Łk 2,41-42)

Napisane 20 grudnia 1944. A, 4055-4058

Widzę Jezusa, który wraz z Mamą, wchodzi do – nazwałabym to – jadalni w Nazarecie. Jezus jest pięknym dwunastoletnim Chłopcem. Wysoki i dobrze zbudowany, silny, ale nie tęgi. Z budowy ciała wygląda na starszego niż jest w istocie. Jest tak wysoki, że sięga Mamie do ramion. Ma jeszcze okrągłą i rumianą twarz małego Jezusa. To oblicze później – w miarę upływu młodzieńczych i męskich lat – stanie się szczuplejsze i nabierze pozbawionego rumieńców koloru, jak barwa niektórych delikatnych alabastrów, wpadających w lekko żółtaworóżowy odcień.

Oczy Jezusa też są wciąż oczyma dziecka: duże, szeroko rozwarte dla przypatrywania się. W powadze spojrzenia zawierają także iskrę radości. Później nie będą już tak otwarte... Powieki lekko okryją oczy, żeby przesłonić przed Świętym i Czystym nadmiar panującego na świecie zła. Jedynie w chwili [dokonywania] cudu będą jeszcze bardziej błyszczące i rozwarte niż teraz... żeby wypędzać złe duchy i śmierć, uzdrawiać z chorób i grzechów... W ich powagę nie wmiesza się już iskra wesołości... Śmierć i grzechy będą obecne coraz bliżej Niego. Równocześnie [pojawi się] ludzkie poznanie bezużyteczności ofiary [dla niektórych], spowodowane przeciwstawianiem się woli człowieka. Wyłącznie w wyjątkowych chwilach radości, wynikłej z przebywania ze zbawionymi – szczególnie z czystymi, a zwłaszcza z dziećmi – te dobre i święte oczy będą jaśniały radością.

Teraz jednak jest z Mamą, w Swoim domu, naprzeciw uśmiechającego się do Niego z miłością świętego Józefa. Są także podziwiający Go z zachwytem kuzyni i ciocia Maria Alfeuszowa, która Go głaszcze... Jest szczęśliwy. Mój Jezus, żeby być szczęśliwym, potrzebuje miłości. A w tej chwili jest nią otoczony.

Ma obszerną szatę z czerwonej wełny o odcieniu jasnych rubinów. Gładka i doskonale utkana. Sukno jest ścisłe i cienkie. Przy szyi, z przodu i przy brzegach długich, szerokich rękawów tej pięknej sięgającej ziemi szaty – spod której ledwie wyłaniają się stopy obute w nowe, solidne sandały (a nie takie umocowane w kostce skórzanymi paskami) – biegnie grecki wzór, nie wyszyty, lecz wtkany ciemniejszym kolorem w rubinowe tło sukni. Z pewnością jest to praca Mamy, bo szwagierka podziwia Ją i chwali. Piękne jasne włosy Jezusa nie są już tak bardzo blade, jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Mienią się miedzianymi błyskami na splotach sięgających poniżej uszu. Nie są to już krótkie i zwiewne kędziorki z dzieciństwa, ale też nie są to jeszcze zakończone delikatnymi zwojami, długie do ramion włosy, jak w wieku dojrzałym. Zaczynają się już upodabniać do nich formą i kolorem.

«Oto nasz Syn» – mówi Maryja do Józefa. Podnosi prawą dłoń, w której trzyma lewą rękę Jezusa, jakby przedstawiała Go wszystkim dla potwierdzenia ojcostwa Sprawiedliwego, który widząc to, uśmiecha się. Maryja dodaje:

«Pobłogosław nas, Józefie, nim wyruszymy do Jerozolimy. Błogosławieństwo obrzędowe nie było potrzebne przed pierwszym krokiem życiowym: pójściem do szkoły. Zrób to więc teraz, gdy Jezus udaje się do Świątyni, żeby uznano Go za pełnoletniego. A wraz z Nim pobłogosław i Mnie. Twoje błogosławieństwo... (Maryja cicho łka) ...wzmocni Go, a Mnie doda sił, żebym umiała się nieco od Niego odłączyć...»

«Jezus będzie zawsze Twój, Maryjo. Ta formuła nie zmieni naszych wzajemnych więzi. Nie odbiorę Ci tego tak drogiego nam Syna. Nikt tak jak Ty, o moja Święta, nie zasługuje bardziej na prowadzenie Go w życiu.»

Maryja pochyla się, ujmuje dłoń Józefa i całuje ją. To jest małżonka! O, jakże pełna szacunku i miłości małżonka! Józef przyjmuje z godnością ten gest szacunku i miłości. Zaraz jednak wznosi ucałowaną przed chwilą rękę i – kładąc ją na głowie Małżonki – mówi:

«Tak. Pobłogosławię Ciebie, Błogosławiona, i Jezusa wraz z Tobą. Podejdźcie, jesteście moją jedyną radością, chlubą i celem.»

Józef ma wygląd uroczysty. Wyciąga ręce i zwraca ku ziemi dłonie. Nad dwiema pochylonymi głowami – tak samo jasnymi i świętymi – wypowiada słowa błogosławieństwa:

«Niech Was Pan zachowa i błogosławi. Niech się zmiłuje nad Wami i obdarzy pokojem. Niech Pan da Wam Swe błogosławieństwo.» Potem mówi: «Teraz chodźmy. Czas jest odpowiedni, by wyruszyć.»

Maryja sięga po duży, ciemnorubinowy strój i okrywa nim Syna. Z jaką czułością to robi! Wychodzą, zamykając drzwi. Wyruszają w drogę. W tym samym kierunku idą inni pielgrzymi. Poza miastem niewiasty oddzielają się od mężów. Dzieci idą, z kim chcą. Jezus zostaje z Mamą.

Pielgrzymi idą wśród pól. Większość śpiewa radośnie psalmy, przechodząc przez okolice tak piękne o tej najradośniejszej wiosennej porze. Kwitnące łąki, przejrzysty błękit i świeże liście, dopiero co rozwinięte na drzewach... śpiewy ludzi na polach i drogach... miłosny śpiew ptactwa w listowiu... Przejrzyste strumyki, różnego rodzaju nadbrzeżne kwiaty i skaczące wokół matek jagnięta... Pokój i pogoda pod najpiękniejszym kwietniowym niebem...

Tak widzenie dobiega końca.

67. EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA W ŚWIĄTYNI

Napisane 21 grudnia 1944. A, 4058-4063

Świątynia w dni Święta. Tłum wchodzi i wychodzi przez bramy w jej murach. Przechodzi przez dziedzińce, atria oraz krużganki i znika w tych lub innych zabudowaniach, usytuowanych na różnych poziomach, na jakich rozsiane są budynki Świątyni. Śpiewając cichym głosem psalmy wchodzi też grupa krewnych Jezusa. Najpierw wszyscy mężczyźni, potem – niewiasty. Przyłączyli się do nich także inni ludzie, być może z Nazaretu albo przyjaciele z Jerozolimy. Nie wiem.

Wszyscy uczcili Najwyższego, po czym Józef odchodzi. Domyślam się, że tutaj mogą to czynić tylko mężczyźni, gdyż kobiety zatrzymały się na niższym poziomie. Idzie z powrotem z Synem poprzez dziedzińce. Skręca potem w bok i wchodzi do wielkiej sali, wyglądającej jak synagoga. Nie wiem, jak to jest możliwe. Czy na terenie Świątyni znajdowały się też synagogi? [Józef] rozmawia z jakimś lewitą, który znika za pasiastą zasłoną. Następnie powraca ze starszymi kapłanami. Sądzę, że to kapłani... a na pewno są to znający Prawo nauczyciele, mający egzaminować wiernych.

Józef przedstawia Jezusa. Obydwaj kłaniają się najpierw głęboko przed dziesięcioma uczonymi [w Prawie], którzy usadowili się godnie na niskich drewnianych stołkach.

«Oto – mówi Józef – ten chłopiec jest moim Synem. Od trzech miesięcy i dwunastu dni doszedł On do wieku pełnoletności, określonego przez Prawo. Pragnę jednak, żeby stał się pełnoletnim zgodnie z przepisami Izraela. Zauważcie, proszę, że Jego budowa ciała ukazuje, iż wyszedł już z lat dzieciństwa i nie jest już dzieckiem. Proszę, żebyście życzliwie i sprawiedliwie przeegzaminowali Go. Chcę, żebyście osądzili, że to, co ja, Jego ojciec, oświadczam, jest prawdą. Przygotowałem Go na tę godzinę i na godność stania się synem Prawa. Zna przepisy, tradycję, postanowienia, zwyczaje dotyczące frędzli i filakterii, umie odmawiać modlitwy i codzienne błogosławieństwa. Może zatem – znając samo Prawo i jego trzy gałęzie: Halacha, Midrasz i Haggada – postępować jak mężczyzna. Dlatego też pragnę zostać uwolniony od odpowiedzialności za Jego czyny i grzechy. Niech od dzisiaj podporządkuje się przepisom i niech bierze na siebie karę za uchybienia w tym względzie. Przeegzaminujcie Go.»

«Zrobimy to. Podejdź bliżej, Chłopcze. Jak Ci na imię?»

«Jezus, syn Józefa z Nazaretu.»

«Nazarejczyk... Czy zatem umiesz czytać?»

«Tak, rabbi. Umiem czytać słowa napisane i te, które są w nich zawarte.»

«Cóż chcesz przez to powiedzieć?»

«Chcę powiedzieć, że rozumiem także znaczenie alegorii i symboli. [Rozumiem sens], który ukrywa się pod osłoną słów jak niewidoczna perła we wnętrzu brzydkiej, zamkniętej muszli.»

«To odpowiedź niezwykła i bardzo mądra! Można ją rzadko usłyszeć z ust dorosłego, a co dopiero od dziecka... w dodatku od Nazarejczyka!...»

Wśród doktorów budzi się ciekawość. Ani na chwilę nie spuszczają z oczu pięknego, jasnowłosego chłopca, który spogląda śmiało, bez lęku ale i bez zuchwałości.

«Przynosisz zaszczyt Twojemu nauczycielowi, który zapewne był bardzo światły» [– chwalą Go.]

«Mądrość Boża przebywała w jego sprawiedliwym sercu» [– odpowiada Jezus.]

«Ależ, słuchajcie! Gratulacje, ojcze, z powodu takiego Syna!»

Józef, który znajduje się w głębi sali, kłania się z uśmiechem.

Podają Jezusowi trzy różne rulony i mówią:

«Przeczytaj ten zwój związany złotą wstęgą.»

Jezus rozwija go. To Dekalog. Po kilku słowach jeden z uczonych odbiera Mu zwój i mówi: «Mów dalej z pamięci.»

Jezus kontynuuje z taką pewnością, jak gdyby czytał. Za każdym razem, kiedy wypowiada Imię Pańskie, kłania się głęboko.

«Któż Cię tego nauczył? Dlaczego to robisz?»

«Imię Jego jest święte. Dlatego trzeba je wymawiać z oznakami wewnętrznego i zewnętrznego szacunku. Przed królem, który jest tylko na krótki czas władcą, poddani kłaniają się, a przecież jest on tylko prochem. Czyż więc przed Królem królów, przed Przedwiecznym Panem Izraela, zawsze obecnym, choć widzialnym jedynie dla ducha, nie powinno kłaniać się każde stworzenie? Przecież na wieki jest od Niego zależne.»

«Doskonale! Mężu, radzimy ci oddać Syna na naukę do Hillela lub Gamaliela. To Nazarejczyk... ale Jego odpowiedzi wskazują, że stanie się nowym wielkim uczonym w Prawie.»

«Syn jest pełnoletni. Postąpi zgodnie ze Swą wolą. Co do mnie, to jeśli będzie pragnął czegoś uczciwego, nie sprzeciwię się temu.»

«Posłuchaj, Chłopcze. Powiedziałeś: “Pamiętaj o święceniu świąt. Będziesz to czynił nie tylko sam, lecz także syn i córka, i sługa, i służąca aż po zwierzęta pociągowe, powiedziane bowiem jest, że nie należy pracować w szabat.” Powiedz mi zatem: jeżeli kura zniesie jajko lub owca urodzi młode w dzień szabatu, czy będzie zgodne z Prawem użycie ich owocu, czy też uzna się go za niegodny?»

«Wiem, że wielu rabinów – a ostatnio i żyjący Szammaj – twierdzi, iż zniesienie jajka w dzień szabatu sprzeciwia się temu przepisowi. Ja jednak uważam, że inaczej jest z człowiekiem, a inaczej ze zwierzęciem, które wykonuje zwierzęce czynności, takie jak rodzenie młodych. Jeżeli zmuszam zwierzę pociągowe do pracy, to ja popełniam za nie grzech, bo posługuję się batem i każę mu pracować. Kiedy jednak kura zniesie dojrzałe w jej jajowodzie jajko albo jeśli owca zrodzi młode w szabat, bo akurat dojrzało do narodzin, nie, takie działanie nie jest grzechem i w oczach Boga nie jest nieczyste ani zniesione w szabat jajko, ani urodzone jagnię.»

«Dlaczego nie, skoro każda praca wykonana w szabat jest grzechem?»

«Dlatego że poczęcie i rodzenie jest chciane przez Stwórcę i regulowane przez prawa dane przez Niego każdemu stworzeniu. Zatem kura jest tylko podległa prawu, które wyznacza, iż po określonym czasie tworzenia się jajko jest ukształtowane i zostaje zniesione. Podobnie i owca jest poddana prawu ustanowionemu przez Tego, który wszystko stworzył. Temu prawu, w którym On ustalił, że dwa razy do roku owce wchodzą w związki. [Dzieje się to wtedy], gdy wiosna uśmiecha się ukwieconymi łąkami, i wtedy gdy lasy porzucają liście, a chłód ściska pierś człowieka. [Dzięki temu] potem – w innej porze, gdy [ludzie] są najbardziej obciążeni ciężką pracą przy żniwach albo gdy najbardziej cierpią z powodu mrozów – [owce] dają ludziom mleko, mięso i pożywne sery. Jeżeli więc owca, gdy nadejdzie jej czas, urodzi... o, to można spokojnie ofiarować jagnię jako święty [dar] nawet na ołtarzu, bo jest ono owocem posłuszeństwa Stwórcy!»

«Nie będę Go dalej egzaminował. Jego mądrość przewyższa wiedzę dorosłych i zdumiewa.»

«Nie! Powiedział, że rozumie też symbole. Posłuchajmy.»

«Najpierw powiedz psalm, błogosławieństwo i modlitwy.»

«A także przepisy.»

«Tak. Przedstaw midrasze.»

Jezus bez wahania wygłasza całą litanię, która składa się z licznych: “nie wolno robić tego... nie wolno robić tamtego...” Gdybyśmy teraz jeszcze posiadali te wszystkie zakazy, to – jestem przekonana – z naszą postawą buntu nikt już by się nie zbawił...

«Wystarczy. Rozwiń rulon z zieloną wstążką.»

Jezus rozwija zwój i zaczyna czytać.

«Dalej, jeszcze dalej.»

Jezus jest posłuszny.

«Wystarczy. Czytaj i tłumacz, jeśli Ci się zdaje, że jest tu jakiś symbol.»

«Rzadko brak go w Świętym Słowie. Tylko my nie umiemy go dostrzec ani zastosować. Czytam w drugiej Księdze Królewskiej, w rozdziale dwudziestym drugim, od wiersza dziesiątego: “I pisarz Szafan oznajmił królowi: Kapłan Chilkiasz dał mi księgę – i Szafan odczytał ją wobec króla. Kiedy król usłyszał słowa księgi Prawa, rozdarł szaty. Następnie król rozkazał kapłanowi...»

«Opuść imiona.»

«...Idźcie poradzić się Pana co do mnie, co do ludu i całego pokolenia Judy w związku ze słowami tejże znalezionej księgi. Bo wielki gniew Pański zapłonął przeciwko nam z tego powodu, że przodkowie nasi nie słuchali słów tejże księgi, by spełnić wszystko, co jest w niej napisane...”»

«Dość. To zdarzenie miało miejsce wiele wieków przed nami. Jaki symbol znajdziesz w tym wydarzeniu z dawnej kroniki?»

«Odnajduję [pouczenie], że nie ma czasu dla tego, co jest wieczne. Wieczny jest Bóg i nasza dusza. Wieczne są też więzy między Bogiem a duszą. To samo zatem, co wtedy wywołało karę, powoduje ją także i teraz. Takie same są też następstwa grzechu.»

«To znaczy?...»

«Izrael nie zna już Mądrości pochodzącej od Boga. Tymczasem to do Niego trzeba zwracać się po światło, a nie do ograniczonych ludzi. Nie można mieć światła bez posiadania sprawiedliwości i bez wierności Bogu. [Kiedy więc] popełnia się grzechy, Bóg karze w Swoim zagniewaniu.»

«Nic już nie znamy? Cóż Ty mówisz, Chłopcze? A sześćset trzynaście przepisów?»

«Przepisy istnieją, ale są tylko słowami. Znamy je, lecz ich nie stosujemy. Zatem nie znamy. A oto [znaczenie] symbolu: każdy człowiek, w każdym czasie, musi prosić Pana o radę, aby poznać Jego wolę. Ma do niej się zastosować, aby nie ściągnąć na siebie gniewu [Bożego].»

«Chłopiec jest nadzwyczajny! Nawet zawarta w podstępnym pytaniu pułapka nie zmąciła Jego odpowiedzi. Zaprowadźcie Go do właściwej synagogi.»

Przechodzą do większej i bardziej okazałej sali. Tu przede wszystkim skracają Jezusowi włosy. Józef zbiera [obcięte] loczki. Potem ściskają czerwoną szatę, okręcając kilka razy talię długim pasem. Przywiązują paseczki na czole, ramionach i przy płaszczu. Przymocowują je czymś w rodzaju ozdobnych guzów. Później śpiewają psalmy i Józef – w długiej modlitwie – wielbi Pana i błaga o wszelkie dobro dla Syna.

Ceremonia zakończyła się. Jezus wychodzi z Józefem. Udają się tam, skąd przyszli, dołączając do mężczyzn z rodziny. Kupują i ofiarowują jagnię. Z zabitą ofiarą dochodzą do niewiast.

Maryja całuje Swego Jezusa. Wydaje się, że przez całe lata Go nie widziała. Przypatruje Mu się, ubranemu i uczesanemu bardziej po męsku. Głaszcze Go... Odchodzą i wszystko się kończy.

68. ROZMOWA JEZUSA Z UCZONYMI W ŚWIĄTYNI

(por. Łk 2,46-47)

Napisane 28 i 29 stycznia 1944. A, 1630-1649 i 1655-1657

Widzę Jezusa. To dorastający chłopiec. Ma na sobie długą, jasną, sięgającą aż do stóp szatę, chyba lnianą. Na niej ma bladoczerwoną prostokątną tkaninę, ułożoną jak płaszcz. Jego głowa jest odkryta, a włosy sięgają połowy uszu. Mają kolor ciemniejszy niż wtedy, gdy widziałam Go jako dziecko. Jak na chłopięcy wiek jest silny i wysoki, choć wyraz twarzy ma jeszcze zupełnie dziecięcy.

Spogląda i wyciąga do mnie ręce. Uśmiecha się łagodnym i raczej poważnym uśmiechem, podobnym już do tego, jaki widzę u dorosłego Jezusa. Jest sam. Nikogo innego teraz nie widzę. Opiera się o jakiś murek położony ponad wznoszącą się i opadającą kamienistą uliczką. Jej środkiem ciągnie się rów, który zmienia się zapewne podczas deszczu w strumyczek. Obecnie jest suchy, bo dzień jest pogodny.

Odnoszę wrażenie, że i ja zbliżam się do tego obmurowania. Rozglądam się więc wokół siebie i patrzę w dół, tak samo jak czyni to Jezus. Widzę skupisko domów. To chaotyczna zabudowa. Jedne domy są wysokie, inne – niskie, zwrócone we wszystkie strony. Wyglądają tak – porównanie nędzne, choć trafne – jak garść białych, rzuconych na ciemną ziemię kamyków. Pośród tej bieli ulice i uliczki wyglądają jak żyły. Tu i ówdzie, spoza murów, wychylają się drzewa. Wiele z nich jest w kwiatach, a na licznych są już świeże liście. Zapewne jest wiosna.

Po lewej stronie – w stosunku do miejsca, z którego patrzę – znajduje się wielkie skupisko zabudowań Świątyni. Budowle, wieże, dziedzińce krużganki i portyki są rozmieszczone na trzech kolejnych tarasach. W ich centrum wznosi się najwyższa, wspaniała i przebogata budowla z okrągłymi kopułami, które błyszczą w słońcu. Są chyba pokryte jakimś metalem: miedzią lub złotem. Wszystko otacza mur obronny, uwieńczony blankami w kształcie litery “M”, jakby to była twierdza. Wyższa od innych wieża wznosi się nad dość wąską i stromą ulicą, panując zdecydowanie nad tymi rozległymi zabudowaniami. Wygląda jak groźna strażnica.

Jezus patrzy uważnie w tamtą stronę. Potem odwraca się, opiera ponownie plecami o murek – tak jak na początku – i przygląda się małemu pagórkowi, znajdującemu się naprzeciw tych zabudowań. To małe wzgórze u podstawy jest otoczone domami, a wyżej nie ma nic. Widzę, że kończy się tam łuk ulicy. Dalej staje się ona już tylko drogą wybrukowaną prostokątnymi, nieregularnymi i bezładnie ułożonymi kamieniami. Nie są tak duże jak kamienie na rzymskich, konsularnych drogach. Wyglądają raczej jak typowe kamienie na starych chodnikach w Viareggo, (nie wiem, czy jeszcze istnieją) lecz nie przylegają tak ściśle do siebie. To marna droga. Wyraz twarzy Jezusa staje się bardzo poważny. Usiłuję znaleźć na tym małym wzgórku przyczynę Jego przygnębienia. Nie widzę jednak niczego szczególnego. Tylko ogołocone wzgórze. To wszystko. Gdy się ponownie odwracam, Jezusa już nie ma. I z tym obrazem usypiam.

...Po przebudzeniu się z opisanym wyżej wspomnieniem w sercu, gdy powraca mi nieco sił i spokoju – bo wszyscy śpią – znajduję się w jakimś miejscu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Są tu dziedzińce, studnie, krużganki i domy, a raczej namioty, przypominają bowiem bardziej namioty niż domy. Wszędzie jest wielki, bardzo krzykliwy tłum, złożony z ludzi ubranych według starego hebrajskiego zwyczaju. Rozglądam się wokoło i zaczynam rozumieć, że znajduję się w wnętrzu tych zabudowań, którym przyglądał się Jezus. Widzę bowiem mur uwieńczony blankami oraz czuwającą nad wszystkim wieżę i wznoszącą się pośrodku wspaniałą budowlę. Do niej przylegają bardzo piękne i przestronne korytarze krużganków. Pod nimi znajduje się wielki tłum złożony z ludzi, którzy wykonują przeróżne czynności.

Pojmuję, że znajduję się w obrębie Świątyni Jerozolimskiej. Widzę faryzeuszy w długich powiewających szatach oraz odzianych w len kapłanów, z zawieszonymi wysoko na piersi kosztownymi płytkami. Na czole i w różnych miejscach białych i obszernych szat połyskują [ozdoby]. Szaty te są ściśnięte w talii kosztownymi pasami. Inni, choć mają mniej ozdób, z pewnością też zaliczają się do kapłanów. Otaczają ich młodzi uczniowie. Domyślam się, że są to uczeni w Prawie.

Czuję się zagubiona pośród tych wszystkich osobistości, bo nie wiem, co mam właściwie robić. Zbliżam się do grupy uczonych, w której rozpoczyna się dysputa teologiczna. Wielu ludzi też to robi.

Pomiędzy “uczonymi” znajduje się grupa, której przewodzi mąż zwany Gamalielem i inny jeszcze, starszy, niemal niewidomy, który wspomaga Gamaliela w dyskusji. Słyszę, że nazywają go Hillelem. (Dodaję ‘h’, bo słyszę przydech na początku imienia). Wydaje się być nauczycielem albo krewnym Gamaliela, gdyż jest przez niego traktowany z zażyłością i z szacunkiem zarazem. Ludzie należący do grupy Gamaliela mają szersze spojrzenie niż ci, którzy należą do znacznie liczniejszego stronnictwa, kierowanego przez [uczonego] zwanego Szammajem. Jest zawzięty, zamknięty i nieprzejednany, jak o tym mówi Ewangelia [w odniesieniu do faryzeuszy].

Gamaliel, otoczony tłumnie uczniami, mówi o przyjściu Mesjasza. Opiera się na proroctwie Daniela. Utrzymuje, że Mesjasz już się zapewne narodził. Mniej więcej bowiem dziesięć lat temu wypełniło się zapowiedziane [przez proroctwo] siedemdziesiąt tygodni od dekretu o odbudowie Świątyni.

Szammaj zaprzecza temu. Zgadza się tylko, że Świątynia została odbudowana. Mówi jednak, że powiększyła się niewola Izraela. Światu bardzo daleko do pokoju, jaki miał przynieść ze sobą Ten, którego Prorocy nazywali “Księciem Pokoju”. Zwłaszcza [brak tego pokoju] Jerozolimie, uciemiężonej przez wroga, który ośmielił się posunąć swe panowanie aż do wejścia w obręb Świątyni. Kontroluje [ją] z Wieży Antonia, pełnej rzymskich legionistów, którzy gotowi są stłumić orężem wszelkie ewentualne zamieszki niepodległościowe.

Długo trwa zawiła dysputa. Każdy mistrz popisuje się erudycją. Czyni to nie tyle dla przekonania rywala, ile dla wzbudzenia podziwu słuchaczy. Intencja ta jest widoczna. Z grupy wiernych, dochodzi młody, chłopięcy głos: «Gamaliel ma słuszność.»

W tłumie i w grupie uczonych powstaje poruszenie. Usiłują znaleźć Tego, który się wtrącił. Nie trzeba Go jednak wcale szukać. Nie chowa się. Toruje Sobie drogę. Podchodzi do grupy “rabbich”. Poznaję mojego młodego Jezusa. Jest pewny siebie i śmiały, z iskrzącymi się, inteligentnymi oczyma.

«Kim jesteś?» – pytają.

«Synem Izraela, który przyszedł wypełnić, co nakazuje Prawo.»

Pewna i śmiała odpowiedź podoba się. Wzbudza uśmiechy uznania i życzliwości. Okazują zainteresowanie małym Izraelitą.

«Jak się nazywasz?»

«Jezus z Nazaretu.»

W grupie Szammaja przychylność gaśnie. Natomiast bardziej życzliwy Gamaliel, oraz Hillel prowadzą nadal rozmowę. Właśnie Gamaliel, zwracając się z szacunkiem do starca, prosi:

«Zapytaj o coś Chłopca.»

«Na czym opierasz swoją pewność?» – pyta Hillel.

(Dla lepszego zrozumienia, umieszczam imiona na początku każdej wypowiedzi).

Jezus: «Opieram się na proroctwie, które nie może się mylić co do czasu ani co do znaków, jakie miały towarzyszyć, kiedy nastał czas Jego przyjścia. Prawdą jest, że Cezar rządzi nami. Kiedy jednak wypełniło się siedemdziesiąt tygodni, świat był w wielkim pokoju, a w Palestynie panował taki spokój, że umożliwiło to Cezarowi zarządzenie spisu w swoich podbitych państwach. Gdyby trwała w Imperium wojna i gdyby były w Palestynie rozruchy, nie mógłby tego uczynić. Jak ten czas się wypełnił, tak się też wypełnia inny czas sześćdziesięciu dwóch [tygodni] i jednego od wykończenia Świątyni, żeby Mesjasz został namaszczony i aby się wypełniła dalsza część proroctwa o ludzie, który Go nie chce.

Jakże możecie mieć wątpliwości? Nie pamiętacie, że Mędrcy ze Wschodu ujrzeli gwiazdę, która rozbłysła, by spocząć dokładnie na niebie nad Betlejem w Judei i że proroctwa, i widzenia, poczynając od Jakuba, wyznaczyły to miejsce jako przeznaczone na narodziny Mesjasza, będącego Synem syna syna Jakuba, poprzez Dawida, który pochodził z Betlejem? Nie pamiętacie Balaama? “Gwiazda narodzi się z Jakuba”. Mędrcy ze Wschodu – którym czystość i wiara dała wzrok i otwarła uszy – ujrzeli gwiazdę i pojęli jej imię: “Mesjasz”. Przybyli więc, aby uwielbić Światło, zstępujące na świat.»

Szammaj (z posępnym spojrzeniem mówi): «Twierdzisz, że Mesjasz narodził się w Betlejem Efrata w czasie [ukazania się] Gwiazdy?»

Jezus: «Tak twierdzę.»

Szammaj: «W takim razie już nie żyje! Czy nie wiesz, Chłopcze, że Herod kazał pozabijać w Betlejem i okolicy wszystkich chłopców urodzonych z niewiast, mających nawet jeden dzień życia – aż po dwuletnich? Ty, tak znający Pismo, musisz także wiedzieć o tym, że: “Dał się słyszeć krzyk... To Rachela opłakuje swoich synów”. Betlejemskie szczyty i doliny zebrały płacz umierającej Racheli i zostały napełnione jej łzami, a matki żądały zwrotu zabitych synów. Pośród nich z pewnością była także Matka Mesjasza.»

Jezus: «Mylisz się, starcze. Płacz Racheli zmienił się w okrzyk: hosanna! Tam bowiem, gdzie ona wydała na świat “syna swojej boleści”, nowa Rachela dała światu Beniamina Ojca Niebieskiego, Syna Jego prawicy. [Zrodziła] Tego, który przeznaczony jest na to, aby zgromadzić pod Swoim berłem lud Boży i wyzwolić go z najstraszniejszego jarzma.»

Szammaj: «W jaki sposób [to zrobi], skoro został zabity?»

Jezus: «Czy nie czytałeś o Eliaszu? Został porwany przez ognisty wóz. Czyżby Pan Bóg nie mógł ocalić Swego Emmanuela, skoro jest Mesjaszem Jego Ludu? Ten – który rozwarł przed Mojżeszem morze, żeby Izrael przeszedł przezeń suchą stopą [podążając] ku swej ziemi – czy nie mógł, wobec okrucieństwa człowieka, posłać aniołów na ratunek Swojemu Synowi, Swemu Chrystusowi? Zaprawdę powiadam wam: Chrystus żyje i jest wśród was. Gdy nadejdzie Jego godzina, objawi się w Swej potędze

Jezus wypowiadający słowa, które podkreślam, ma głos jak dzwon wypełniający [swym brzmieniem] przestrzeń. Oczy błyszczą Mu jeszcze bardziej, a w zdecydowanym geście, wyrażającym obietnicę, wyciąga ramiona, opuszczając potem prawą rękę, jakby przysięgał. Jest chłopcem, ale ma w sobie dostojeństwo mężczyzny.

Hillel mówi: «Chłopcze, któż Cię nauczył tych słów?»

Jezus: «Duch Boga. Nie mam nauczyciela ludzkiego. To Słowa Pana, który przemawia do was Moimi wargami.»

Hillel: «Podejdź do nas, abym ujrzał Cię z bliska, o Chłopcze! W zetknięciu się z Twoją wiarą ożywi się moja nadzieja i dusza rozjaśni się w słońcu Twojej duszy.»

Jezus podchodzi i siada na wysokim stołku między Gamalielem a Hillelem. Przynoszą Mu zwoje, żeby czytał i tłumaczył. Jest to wyjaśnianie zgodne z [wszelkimi] zasadami. Tłum ciśnie się i słucha. Jezus czyta dziecięcym głosem:

[por. Mk 1,3n] «Pociesz się, o mój ludu! Przemówcie do serc w Jerozolimie, pocieszcie je, bo jego niewola jest skończona... Głos woła na pustyni: przygotujcie drogi Pańskie... Wtedy ukaże się Chwała Pana...»

Szammaj: «Widzisz, o Nazarejczyku! Tu jest mowa o skończonej niewoli. Nigdy nie byliśmy w takiej niewoli jak dziś. Jest tu mowa o Poprzedniku. Gdzież on jest? Bredzisz.»

Jezus: «Powiadam ci, że wezwanie Poprzednika zwrócone będzie bardziej do ciebie niż do innych... do ciebie i tobie podobnych... [Jeśli nie posłuchasz], nie ujrzysz chwały Pańskiej i nie zrozumiesz słów Bożych, bo nikczemność, pycha i obłuda przeszkodzą ci zobaczyć i usłyszeć.»

Szammaj: «Tak mówisz do nauczyciela?»

Jezus: «Tak mówię. I tak będę mówił aż do śmierci. Albowiem ponad własną korzyścią stoi sprawa Pana i miłość do Prawdy, której jestem Synem. A tobie, o rabbi, dopowiem, że niewola – o jakiej mówi Prorok i o której Ja mówię – nie jest tą, o jakiej ty myślisz. Podobnie i królowanie nie będzie takie, jakie sobie wyobrażasz. Przez zasługi Mesjasza człowiek zostanie wyzwolony z niewoli Zła, które oddala go od Boga. Znak Chrystusa będzie w duchach, wyzwolonych od wszelkiego jarzma i uczynionych prawdziwymi poddanymi Wiecznego Królestwa. Wszystkie narody pochylą głowę, o rodzie Dawida, przed Kiełkiem z ciebie zrodzonym. Stanie się on drzewem, które okryje całą ziemię, wznosząc się do Nieba. A w Niebiosach i na ziemi wszystkie usta chwalić będą Jego Imię i zegnie się każde kolano przed Pomazańcem Bożym, Księciem Pokoju, Wodzem; przed Tym, który sam Sobą napoi każdą wyczerpaną duszę i nasyci każdą duszę złaknioną; przed Świętym, który zawrze przymierze pomiędzy ziemią a Niebem. Nie [będzie to takie przymierze] jak to, które zostało zawarte z Ojcami Izraela, gdy Bóg wywiódł ich z Egiptu, gdy traktował ich jeszcze jak sługi. Bóg wyryje Niebiańskie ojcostwo w duchach ludzkich przez wlaną w nie na nowo Łaskę, dzięki zasługom Odkupiciela. Dzięki Niemu wszyscy dobrzy poznają Pana, a Przybytek Boży nie zostanie już powalony ani nie będzie zniszczony.»

Szammaj: «Nie bluźnij, Chłopcze! Przypomnij sobie Daniela. Mówi on, że po zabójstwie Chrystusa Świątynia i Miasto zostaną zniszczone przez jakiś lud i jego przywódcę, który nadejdzie. Ty zaś utrzymujesz, że Świątynia Boża nie zostanie już zniszczona! Szanuj Proroków!»

Jezus: «Zaprawdę powiadam ci, że jest Ktoś większy niż Prorocy. Ty Go nie znasz i nie poznasz, bo tego nie pragniesz. Ale zapewniam cię, że to, co wypowiedziałem, jest prawdą. Prawdziwa Świątynia nie zazna więcej śmierci. Kiedy Uświęcający ją zmartwychwstanie do życia wiecznego, aż do skończenia dni świata będzie żyła w Niebiosach.»

Hillel: «Posłuchaj mnie, Chłopcze. Aggeusz mówi: “...Przyjdzie Upragniony od narodów... Wielka będzie wtedy chwała tego domu, a ta ostatnia będzie większa od pierwszej. Mówił chyba o tej samej Świątyni, o której Ty mówisz?»

Jezus: «Tak, nauczycielu. To chciał powiedzieć. Twoja prawość prowadzi cię do Światła, a Ja ci mówię: kiedy dopełni się Ofiara Chrystusa, przyjdzie do ciebie pokój, jesteś bowiem nie znającym podstępu Izraelitą.»

Gamaliel: «Powiedz mi, Jezu, jak można spodziewać się pokoju, o którym mówią Prorocy, skoro mają na ten lud nadejść zniszczenia wojny? Powiedz mi, żebym i ja otrzymał światło.»

Jezus: «Nie pamiętasz, nauczycielu, co powiedzieli ci, którzy byli obecni tej nocy, gdy narodził się Chrystus? Śpiewały anielskie chóry: “Pokój ludziom dobrej woli”. Ten lud nie ma jednak dobrej woli i dlatego nie otrzyma pokoju. Nie zechce rozpoznać swego Króla, Sprawiedliwego, Zbawiciela. Spodziewa się bowiem króla, mającego ludzką potęgę, a tymczasem [Zbawiciel] jest Królem ducha. Nie umiłują Go, gdyż Chrystus będzie głosił to, co się temu ludowi nie spodoba. Chrystus nie pokona wrogów z ich rydwanami i jeźdźcami. Zwycięży natomiast nieprzyjaciół duszy, którzy skłaniają serce stworzonego przez Pana człowieka do poddawania się panowaniu piekielnemu. Ale nie takiego zwycięstwa oczekuje Izrael od Niego. I przybędzie, o Jerozolimo, twój Król jadąc na “oślicy i oślęciu”, co oznacza sprawiedliwych Izraela i pogan. Zaprawdę powiadam wam, że oślę będzie Mu wierniejsze. Pójdzie ono za Nim, wyprzedzając oślicę, i będzie wzrastać na drodze Prawdy i Życia. Izrael zaś, z powodu swej złej woli, utraci pokój. Będzie sam cierpiał przez wieki to, co każe przecierpieć swemu Królowi, którego zamieni w Króla boleści, przepowiedzianego przez Izajasza.»

Szammaj: «Z Twoich ust, Nazarejczyku, wychodzą dziecinady i niedorzeczności zarazem. Odpowiedz: gdzie jest Poprzednik? Kiedyśmy go mieli?»

[por. Mk 1,2n] Jezus: «Już jest. Czyż nie mówi Malachiasz: “Oto Ja posyłam mego anioła, żeby przygotował drogę przede Mną; a natychmiast przybędzie do swojej Świątyni oczekiwany przez was Władca i Anioł Przymierza, którego tak gorąco pragniecie”? Prekursor zatem poprzedza Chrystusa bezpośrednio. On już jest, podobnie jak żyje już Chrystus. Gdyby pomiędzy tym, który przygotuje drogi Panu, a Chrystusem upłynęły lata, wszystkie te drogi stałyby się ponownie kręte i wykrzywione. Bóg wie o tym i sprawia, że Poprzednik wyprzedza Nauczyciela tylko o jedną godzinę. Kiedy więc ujrzycie Poprzednika, będziecie mogli powiedzieć: “Rozpoczęła się misja Chrystusa”. Tobie zaś mówię: Kiedy Chrystus wejdzie na te drogi, otworzy oczy i uszy wielu. Nie otworzy jednak ani twoich ani ludzi tobie podobnych, albowiem w zamian za Życie, które wam przyniesie, zadacie Mu śmierć. Kiedy jednak Odkupiciel będzie na Swoim tronie i ołtarzu – wyższym od tej Świątyni, wyższym od zamkniętej w Świętym Świętych Arki Przymierza, wyższym od podtrzymywanej przez Cheruby Chwały – wtedy z tysięcy Jego skaleczeń spłynie przekleństwo na bogobójców, a życie na pogan. On – o nauczycielu, który nie wiesz! – nie jest, powtarzam to, królem królestwa ludzkiego, lecz Królestwa duchowego. Jego poddanymi staną się jedynie ci, którzy przez swą miłość potrafią odrodzić się duchowo, ażeby po pierwszych narodzinach jak Jonasz odrodzić się już na innych wybrzeżach, “Bożych”, dzięki duchowemu zrodzeniu dokonanemu przez Chrystusa, który ofiaruje ludzkości prawdziwe Życie.»

Szammaj i jego stronnicy: «Ten Nazarejczyk to szatan!»

Hillel i jego [uczniowie]: «Nie. Ten Chłopiec jest Bożym Prorokiem. Pozostań z nami, Dziecko. Moja starość przekaże Twojej wiedzy to, co potrafi, i staniesz się Nauczycielem ludu Bożego.»

Jezus: «Zaprawdę powiadam ci, gdyby wielu było podobnych do ciebie, przyszłoby do Izraela ocalenie. Nie nadeszła jednak jeszcze Moja godzina. Przemawiają do Mnie głosy z Nieba i muszę przyjmować je w samotności, aż nadejdzie Moja godzina. Wtedy przemówię do Jerozolimy ustami i krwią, a los Mój będzie podobny do losu Proroków przez nią ukamienowanych i zabitych. Nade Mną jednak jest Pan Bóg. Jemu poddaję samego Siebie, jako wierny sługa, żeby stać się podnóżkiem dla Jego chwały, czekając, aż On uczyni ze świata podnóżek dla stóp Chrystusa. Oczekujcie Mnie w Mojej godzinie. Te kamienie znowu usłyszą Mój głos i zadrżą na Moje ostatnie słowo. Szczęśliwi ci, którzy usłyszą Boga w tym głosie i dzięki niemu uwierzą w Niego. Chrystus da im to Królestwo, które z powodu waszego egoizmu pojmujecie po ludzku. Ono jednak jest Niebiańskie i ze względu na nie mówię: “Oto Twój sługa, Panie, przyszedł wypełnić Twoją wolę. Niech się spełni, albowiem płonę z niecierpliwości, ażeby się wypełniła”...»

I tak wizja kończy się dla mnie tym widzeniem Jezusa. [Pozostaje mi Jego obraz], jak stoi wyprostowany, otoczony przez uczonych, z rozwartymi ramionami. Oblicze ma rozpalone duchowym żarem i wzniesione ku niebu.

Jest godzina 3.30, 29 [stycznia] 1944.

Chciałam wspomnieć tutaj o dwóch sprawach, które pewnie ojca zaciekawią. Dlatego, zaledwie wyrwawszy się ze snu, postanowiłam o nich napisać. Ponieważ są jednak inne, pilniejsze, napiszę to potem. To właśnie jest ta rzecz, którą chciałam przedtem wyjaśnić. Ojciec mnie dziś zapytał, w jaki sposób mogłam poznać imiona Hillela, Gamaliela i Szammaja. Takie właśnie sprawy wyjaśnia mi ów głos, który nazywam «drugim głosem». To znacznie mniej wyraźny głos niż mowa mojego Jezusa i tych innych, którzy mi dyktują. Ich głosy – jak już ojcu mówiłam i to powtarzam – mój duchowy słuch odbiera jak głosy ludzkie. Odczuwam je jako łagodne albo zagniewane, mocne lub delikatne, radosne albo smutne. Jakby ktoś mówił tuż przy mnie. Ten «drugi głos» zaś jest podobny do światła, natchnienia mówiącego w moim duchu. «W», a nie «do» mojego umysłu. Oto wyjaśnienie.

Podobnie, kiedy zbliżałam się do grupy dyskutujących i nie wiedziałam, kim była ta znamienita osobistość, która u boku pewnego starca tak gorąco polemizowała, wtedy ten «ktoś» wewnętrznie rzekł mi: «Gamaliel, Hillel». Tak. Najpierw Gamaliel, a potem – Hillel. Nie mam wątpliwości. Kiedy zastanawiałam się, kim oni są, wewnętrzny informator wskazał mi trzeciego, tego antypatycznego osobnika. Pokazał mi go akurat w tym momencie, gdy Gamaliel zwrócił się do niego po imieniu. Dzięki temu dowiedziałam się, kim był człowiek o wyglądzie faryzeusza. Ten sam informator wewnętrzny wytłumaczył mi, że widziałam dziś świat po jego śmierci. Podczas widzeń powtarza się to wiele razy. Dzięki temu głosowi rozumiem pewne szczegóły, których nie potrafiłabym sama od siebie wyjaśnić, a są one potrzebne do zrozumienia. Nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłam. Już kończę, bo Jezus zaczyna mówić.

69. CIERPIENIE MARYI Z POWODU ZGUBIENIA SIĘ JEZUSA

(por. Łk 1,43-50)

Napisane 22 lutego 1944. A, 1996-2001

Mówi Jezus:

«Miej cierpliwość, mały Janie. Chodzi o coś innego. Zrobimy więc i to inne, aby uradować twojego kierownika duchowego i spełnić zadanie. Chcę, żeby ta praca była zakończona jutro, w Środę Popielcową. Pragnę, żebyś zakończyła ten trud, bo... chcę ci kazać cierpieć ze Mną.

Powróćmy teraz daleko, daleko w przeszłość. Wróćmy do Świątyni, w której prowadzę rozmowę jako dwunastoletni [chłopiec]. Powróćmy też na drogi prowadzące do Jerozolimy i z Jerozolimy do Świątyni.

Zobacz niepokój Maryi, bo kiedy połączyły się gromady mężczyzn i niewiast, Ona spostrzegła, że nie ma Mnie z Józefem. Nie podnosi głosu, nie robi ostrych wymówek małżonkowi. Wszystkie kobiety by tak uczyniły. Robicie to z powodu czegoś o wiele mniej ważnego, zapominając, że mężczyzna jest zawsze głową domu.

Cierpienie, które ujawnia się na obliczu Maryi, przeszywa Józefa bardziej niż jakakolwiek wymówka. Maryja nie robi dramatycznych scen. A wy z powodów mniej ważnych czynicie to, lubicie bowiem, jak was się zauważa i okazuje współczucie. Jej ukrywana boleść jest jednak widoczna przez ogarniające Ją drżenie, przez blednące oblicze, przez powiększające się oczy. [Ten ukrywany ból] porusza bardziej niż jakaś scena płaczu lub krzyku.

Maryja nie odczuwa już zmęczenia ani głodu. A przecież droga była długa i od bardzo wielu godzin nie jadła! Porzuca wszystko: i nędzne posłanie, które właśnie jest przygotowywane, i jedzenie, które mają rozdzielić. Idzie z powrotem. Jest wieczór. Zapada noc. To nie ma znaczenia. Każdy krok kieruje Ją w stronę Jerozolimy. Zatrzymuje karawany, pielgrzymów. Pyta. Józef Jej towarzyszy, pomaga. Jeden dzień marszu i potem męczące poszukiwanie w Mieście.

Gdzie, gdzież może być Jej Jezus? A Bóg pozwala, żeby [Moja Matka] nie wiedziała przez tyle godzin, gdzie Mnie szukać. Szukanie dziecka w Świątyni wydawało się bezcelowe. Cóż mogłoby robić dziecko w Świątyni? Mogło zgubić się w mieście i powrócić tam, niesione małymi krokami, płaczliwym głosem wzywając mamy. Przyciągnęłoby uwagę dorosłych, kapłanów, którzy staraliby się odszukać rodziców przy pomocy obwieszczeń na bramach. Ale nie było żadnego ogłoszenia. Nikt w mieście nie wiedział o tym Dziecku. Piękny? Jasnowłosy? Mocny? O, jest ich tak wielu! To zbyt mało [szczegółów], żeby można było powiedzieć: “Widziałem go. Był tam i tam”!

Potem, po trzech dniach – symbolu trzech innych dni przyszłej udręki – wyczerpana Maryja wchodzi do Świątyni, przebiega dziedzińce i przedsionki. Nikogo. Biega i podbiega biedna Mama tam, gdzie słyszy jakiś dziecięcy głos. A w końcu nawet beczące baranki przypominają Jej płacz poszukiwanego Dziecka.

Jezus jednak nie płacze. Naucza. Nagle Maryja słyszy dochodzący spoza bariery, złożonej z ludzi, drogi Jej głos, mówiący: “Te kamienie zadrżą...”. Usiłuje więc przedrzeć się przez ścisk, co udaje się Jej tylko z wielkim trudem. Oto On: Syn, z otwartymi ramionami, stojący prosto pośród uczonych.

Maryja jest Dziewicą Roztropną. Ale tym razem niepokój góruje nad Jej powściągliwością. On przewyższa wszystko inne. Biegnie do Syna, obejmuje Go. Podnosi Go ze stołeczka i, stawiając na ziemi, wykrzykuje: “O, dlaczego nam to uczyniłeś? Od trzech dni Cię szukamy. Twoja Mama umiera z bólu, Synu. Ojciec Twój jest wyczerpany ze zmęczenia. Dlaczego, Jezu?”

Nie stawia się pytania: “dlaczego” Temu, który wie. Nie pyta się Go, “dlaczego” działa w jakiś sposób. [Również] powołanych [przez Boga] nie pyta się, “dlaczego” porzucają wszystko, aby pójść za Jego głosem. A Ja byłem Mądrością, która wie. Byłem też “powołany” do wypełnienia zadania i wykonałem je. Ponad ojcem i ziemską matką jest Bóg, Ojciec Boski. Jego sprawy górują nad naszymi, uczucia do Niego są wyższe od każdego innego. Mówię to Mojej Matce. Kończę nauczanie doktorów pouczeniem Maryi, Królowej doktorów. I Ona nigdy tego nie zapomniała. Słońce powróciło do Jej serca, kiedy ujęła za rękę Mnie, pokornego i posłusznego. Moje słowa pozostały w Jej sercu.

Wiele razy słońce i chmury przebiegną po niebie w czasie tych dwudziestu jeden lat, kiedy będę jeszcze na ziemi. I wielka radość, i wielki płacz będą się przeplatać w sercu Maryi przez tych dwadzieścia jeden lat. Ale Ona nie będzie już więcej pytać: “Dlaczego, Synu Mój, nam to uczyniłeś?”

Uczcie się, o zuchwali ludzie!

Pouczyłem cię i wyjaśniłem wizję, bo nie jesteś w stanie zrobić nic więcej.»

70. ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO JÓZEFA

Napisane 5 lutego 1944, godz. 13.30. A, 1719-1731

Poprawiałam następny zeszyt tego dzieła, a ściślej mówiąc, dyktando o współczesnych błędnych religiach, kiedy zaczęło mi się natarczywie narzucać to widzenie. Opisuję je więc podczas oglądania.

Widzę wnętrze pracowni stolarskiej. Wydaje mi się, że dwie z jej ścian są utworzone ze skały, jak gdyby ktoś skorzystał z naturalnej groty, żeby zrobić z niej wnękę przylegającą do domu. Ściany utworzone ze skały znajdują się dokładnie od strony północnej i zachodniej. Dwie pozostałe, od południa i wschodu, są otynkowane tak jak nasze. Od strony północnej, w wydrążeniu skały, zrobione jest prymitywne palenisko. Stoi na nim mały kociołek napełniony werniksem lub klejem, dokładnie nie wiem. Spalane w tym miejscu przez lata drewno tak mocno zabarwiło ścianę na czarno, że wygląda jak pokryta smołą. Dziura w ścianie, przysłonięta jakby dużą wygiętą dachówką, jest chyba kominem wyciągającym dym spalanego drewna. Z pewnością nie spełnia dobrze swego zadania, bo i pozostałe ściany są bardzo poczerniałe od dymu. Nawet w tej chwili dymny obłok napełnia pomieszczenie.

Jezus pracuje przy warsztacie stolarskim. Hebluje deski, a potem opiera je o mur znajdujący się za Nim. Następnie bierze coś w rodzaju stołka ściśniętego z dwóch stron imadłem i wyciąga go z niego. Patrzy, czy praca jest dobrze wykonana. Ogląda stołek ze wszystkich stron. Potem zbliża się do komina, bierze kociołek i zanurza w nim może patyk, a może pędzel – nie wiem. Widzę tylko wystający [z kociołka] kawałek, który przypomina kij.

Jezus ma na Sobie dość krótką, ciemnoorzechową szatę, z podwiniętymi powyżej łokcia rękawami. Z przodu ma coś w rodzaju fartucha, w który, po dotknięciu kociołka, wyciera palce. Jest sam. Pracuje pilnie, lecz spokojnie. Żadnego gwałtownego, niecierpliwego ruchu. W pracy jest dokładny i wytrwały. Nic go nie irytuje: ani sęk w drewnie, którego nie da się zestrugać, ani śrubokręt (tak to przynajmniej wygląda), spadający dwa razy z blatu, ani dym, który rozchodzi się i z pewnością wciska się w oczy.

Jezus podnosi co jakiś czas głowę i patrzy w kierunku południowej ściany, w stronę zamkniętych drzwi, jakby nasłuchiwał. W pewnej chwili zbliża się do innych drzwi, wychodzących na drogę, we wschodniej ścianie. Otwiera je. Widzę fragment wąskiej, zakurzonej uliczki. Wydaje się, że Jezus czeka na kogoś. Nie jest smutny, lecz poważny. Zamyka drzwi. Wraca do pracy.

Podczas obrabiania przez Jezusa czegoś, co przypomina część obręczy do koła, wchodzi Mama. Wchodzi od strony południowej. Idzie pośpiesznie, biegnie do Jezusa. Jest ubrana w ciemny błękit, nie ma nic na głowie. Prosta suknia ściągnięta jest w pasie sznurem w tym samym kolorze. Woła z niepokojem Syna i błagalnym, pełnym bólu gestem opiera Mu obie dłonie na ramieniu. Jezus głaszcze Ją, obejmuje ramieniem i pociesza. Odkłada robotę, zdejmuje fartuch. Wychodzi z Maryją. Sądzę, że ojciec chciałby się dowiedzieć, jakie słowa zostały wypowiedziane. Ze strony Maryi prawie nic: “O, Jezu! Chodź, chodź. Źle się czuje!” Maryja wypowiada to drżącymi wargami, ze łzami połyskującymi w zaczerwienionych, zmęczonych oczach. Jezus mówi jedynie: “Mamo!” W tym słowie jednak jest wszystko.

Wchodzą do sąsiedniego pokoju całego oświetlonego słońcem, wpadającym przez drzwi otwarte na oścież na pełen światła i zieleni ogródek. Wzlatują tam gołębie, które poruszają skrzydłami, by je wysuszyć. Pokój jest ubogi, ale utrzymany w porządku. Znajduje się tu niskie posłanie, wyłożone materacykami. (Mówię: materacykami, bo to coś wysokiego i miękkiego, łóżko jednak nie jest takie jak nasze). Na nim, wsparty na wielu poduszkach, leży Józef. Umiera. Świadczy o tym wyraźnie sinoblade oblicze, przygasły wzrok, ciężko oddychająca pierś i bezwład całego ciała.

Maryja staje po lewej stronie, ujmuje pomarszczoną, zsiniałą aż po paznokcie rękę, rozciera ją, głaszcze, całuje. Wyciera kawałkiem płótna pot błyszczący na zapadniętych skroniach i szklące się w kącikach oczu łzy. Lnianą [szmatką] zwilża mu wargi płynem podobnym do białego wina.

Jezus siada po prawej stronie. Zręcznie i troskliwie unosi osunięte ciało Józefa. Z pomocą Maryi układa je wygodniej na poduszkach. Głaszcze umierającego po czole i stara się go ocucić.

Maryja płacze cicho, bezgłośnie, ale płacze. Łzy toczą się po Jej bladych policzkach na ciemnolazurową suknię i wyglądają jak błyszczące szafiry.

Józef wraca nieco do przytomności i patrzy na Jezusa. Podaje Mu rękę, jakby chciał coś powiedzieć i jakby przez to Boskie dotknięcie pragnął nabrać siły na ostatnią próbę. Jezus pochyla się ku jego dłoni i całuje ją. Józef się uśmiecha. Potem odwraca głowę i szuka wzrokiem Maryi. Uśmiecha się także do Niej. Maryja klęka przy łóżku, usiłując odwzajemnić uśmiech. Nie potrafi jednak, więc opuszcza głowę. Józef kładzie Jej rękę na głowie w czystej pieszczocie, która jest jak błogosławieństwo.

Nie słychać niczego poza lotem i gruchaniem gołębi, szelestem liści i szmerem wody oraz oddechem umierającego – w pokoju.

Jezus obchodzi łóżko dookoła, bierze stołek i sadza na nim Maryję. Zwraca się do Niej raz jeszcze, mówiąc tylko: «Mamo.»

Wraca na miejsce, znowu ujmuje oburącz dłoń Józefa. Scena jest tak realistyczna, że płaczę nad smutkiem Maryi. Potem Jezus, schyliwszy się nad konającym, szepce mu psalm. Wiem, że to jest psalm, ale w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć który numer.

Zaczyna się tak:

«”Strzeż mnie, o Boże, do Ciebie się bowiem uciekam!.. Dla świętych, którzy są na Jego ziemi, spełnił cudownie wszystkie moje pragnienia... Błogosławię Pana, że mi rad udzielał... Mam zawsze Pana przed sobą. On jest po mej prawicy, więc się nie zachwieję. Przeto raduje się serce moje, a język mój cieszy. Także ciało moje będzie spoczywać w nadziei. Nie porzucisz bowiem mojej duszy w krainie umarłych, nie dopuścisz, by Twój święty doznał zepsucia. Dasz mi poznać drogi życia: napełnisz mnie radością przy Twoim obliczu”...»

Józef odzyskuje siły i z ożywionym spojrzeniem uśmiecha się do Jezusa, ściskając Mu palce. Jezus odpowiada na uśmiech uśmiechem, a na uścisk – pieszczotą. Pochylony nad przybranym ojcem ciągnie dalej łagodnie:

«”Jak miłe są Twoje Przybytki, o Panie! Dusza moja usycha z tęsknoty do dziedzińców Pańskich... nawet wróbel znajduje dom dla siebie i jaskółka gniazdo dla swoich piskląt. Ja pragnę Twych ołtarzy, Panie. Szczęśliwi, którzy mieszkają w Domu Twoim... Szczęśliwy człowiek, który w Tobie ma źródło swej siły. Obmyśla w swoim sercu drogi ku miejscu wybranemu, [krocząc] doliną łez. O Panie, usłysz moją modlitwę... O Boże, spójrz i wejrzyj na oblicze Twego Pomazańca”...»

Józef łkając patrzy na Jezusa. Stara się przemówić, jakby chciał Go pobłogosławić. Jednak nie potrafi. Widać, że rozumie, lecz nie potrafi mówić. Jest jednak szczęśliwy. Ufnie i żywo patrzy na swego Jezusa. Jezus mówi dalej:

«”O, Panie, okazałeś łaskę ziemi Twojej, uwolniłeś z niewoli Jakuba... Okaż, o Panie, Twoje miłosierdzie i daj nam Twego Zbawiciela. Chcę słuchać, co mówi Pan Bóg w mojej duszy. Zaprawdę, On zapowiada pokój Swemu ludowi i Swoim świętym, i tym, których serca do Niego powrócą. Zaiste, bliskie jest Jego zbawienie... i chwała zamieszka na ziemi... Dobroć i wierność spotkały się, sprawiedliwość i pokój ucałowały się. Prawda wyrosła z ziemi, a sprawiedliwość spogląda z Nieba. Tak, Pan okaże życzliwość naszej ziemi, która wyda plon. Sprawiedliwość kroczyć będzie przed Nim i pozostawi na drodze swe ślady.”

Widziałeś, ojcze, tę godzinę i trudziłeś się dla niej. Pomogłeś kształtować się tej godzinie i Pan da ci za to nagrodę. Ja ci to mówię» – dodaje Jezus. Wyciera łzę radości, spływającą wolno po policzku Józefa. Potem wznawia [modlitwę]:

«”O, Panie, wspomnij na Dawida i całą jego pobożność. Jak przysiągł Panu: Nie wejdę do domu mego, nie wstąpię, by spocząć na mym łożu, nie pozwolę na sen moim oczom ani moim źrenicom na odpoczynek, nie dam odpocząć mej głowie, póki się nie znajdzie miejsce dla Pana, Przybytek dla Boga Jakuba... Powstań, o Panie, i przyjdź na miejsce Twego spoczynku, Ty i Arka Twej świętości! (Maryja rozumie i płacze.) Niech Twoi kapłani przyobleką się w sprawiedliwość, a święci Twoi niechaj się weselą. Przez wzgląd na sługę Twego Dawida nie odtrącaj oblicza Twojego Pomazańca. Pan przysiągł Dawidowi i dotrzyma obietnicy: Potomka z twojego rodu osadzę na twoim tronie... Albowiem Pan wybrał Ją na mieszkanie dla Siebie... Sprawię, że rozkwitnie moc Dawida i przygotuję płonącą pochodnię dla mego Pomazańca.”

Dziękuję, Mój ojcze, za Mnie i za Matkę. Byłeś dla Mnie ojcem sprawiedliwym i Przedwieczny powierzył ci straż nad Swoim Pomazańcem i Jego Arką. Byłeś dla Niej płonącą pochodnią, a Owocowi świętego łona okazałeś miłość. Idź w pokoju, ojcze. Wdowa nie zostanie bez pomocy. Pan tak wszystko przygotował, żeby nie została sama. Idź w pokoju na swój odpoczynek. Ja ci to mówię.»

Maryja płacze z twarzą ukrytą w okryciach wyglądających jak płaszcze, położonych na stygnącym ciele Józefa. Jezus spieszy się z udzielaniem pociechy, bo oddech znowu staje się ciężki, a wzrok – zamglony.

«”Szczęśliwy człowiek, który boi się Pana i wszelką radość znajduje w Jego przykazaniach... jego sprawiedliwość trwa na wieki. W ciemnościach jak światło wschodzi dla prawych, miłosierny, łaskawy, sprawiedliwy... Wiecznie trwać będzie pamięć o sprawiedliwym. Sprawiedliwość jego trwa na wieki, a potęga jego wznosi się w chwale...”

Ty, ojcze, osiągniesz tę chwałę. Przybędę niebawem, żeby uwolnić cię razem z Patriarchami, którzy cię poprzedzili do czekającej cię chwały. Niech się rozraduje twój duch na Moje słowa. “Kto pod opieką Najwyższego mieszka i w cieniu Wszechmocnego przebywa...” Ty tam będziesz, Mój ojcze. “On cię wyzwoli z sideł myśliwego i od słów surowych. On cię piórami Swymi okryje, pod Jego skrzydłami znajdziesz schronienie. Jego prawda osłoni cię jak puklerz. Nie ulękniesz się grozy nocy... Ciebie zło nie dosięgnie ...bo powierzył cię aniołom Swoim, aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich. Na rękach nosić cię będą, byś nie uraził nogi swej o kamień. Po lwie i żmii stąpać będziesz, zdepczesz smoka i lwa.” Ponieważ zaufałeś Panu, On obiecuje uwolnić cię i osłonić, o, ojcze. Ponieważ Go wzywałeś, wysłucha cię i będzie przy tobie w ostatniej udręce. Wyniesie cię po tym życiu do wiecznej chwały i da ci oglądać [udzielone ci] Swoje Zbawienie. On ci pozwoli wejść dzięki Zbawieniu, które cię teraz pociesza i które wkrótce – o! wkrótce, powtarzam ci – nadejdzie, ażeby objąć cię Bożym uściskiem, aby zabrać cię z Sobą [i postawić] na czele wszystkich Patriarchów tam, gdzie przygotowane jest mieszkanie dla Bożego Sprawiedliwego, który był dla Mnie błogosławionym ojcem.

Wyprzedź Mnie, aby powiedzieć Patriarchom, że Zbawienie jest na świecie i wkrótce Królestwo Niebieskie zostanie im otwarte. Idź, ojcze. Moje błogosławieństwo ci towarzyszy.»

Jezus podnosi głos, żeby dotarł do zmysłów Józefa, który pogrąża się w mroku śmierci. Koniec jest bliski. Starzec dyszy z wysiłkiem. Maryja głaszcze go. Jezus siada na brzegu posłania, obejmuje i przygarnia do Siebie umierającego, który słabnie i spokojnie gaśnie.

To scena pełna podniosłego pokoju. Jezus kładzie ponownie Patriarchę i obejmuje Maryję, która w Swojej udręce właśnie podeszła do Niego.

71. «MARYJA PRZY ŚMIERCI JÓZEFA DOTKLIWIE CIERPIAŁA»

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 1731-1735

Jezus mówi:

«Wszystkie żony dręczone boleścią pouczam, jak naśladować we wdowieństwie Maryję: mają zjednoczyć się z Jezusem.

Ci, którzy myślą, że Maryja nie doznawała udręk serca, są w błędzie. Moja Matka cierpiała. Wiedzcie o tym. [Cierpiała] w sposób święty, bo wszystko w Niej było święte, ale cierpiała dotkliwie.

Ci, którzy myślą, że Maryja kochała małżonka miłością oziębłą, gdyż była mu małżonką tylko duchem, a nie ciałem, podobnie są w błędzie. Maryja kochała głęboko Swego Józefa. Poświęciła mu trzydzieści lat wiernego życia. Józef był dla Niej ojcem, oblubieńcem, bratem, przyjacielem, opiekunem.

Teraz czuła się osamotniona jak pęd winny, odcięty od krzewu, który go podtrzymywał. Jej dom doznał jakby rażenia gromem. Rozdarł się. Wcześniej była jedność. [Tworzące go] elementy podtrzymywały się wzajemnie. Teraz brakowało głównej ściany. Był to znak bliskiego opuszczenia przez ukochanego Jezusa i pierwszy cios zadany tej Rodzinie. Wola Wiecznego, która chciała, żeby Maryja była małżonką i Matką, teraz narzuciła Jej wdowieństwo [a potem] – opuszczenie przez własne Dziecko. Maryja mówi pośród łez jedno ze Swoich najwznioślejszych “tak”. “Tak, Panie, niech się dzieje ze Mną według Twojego słowa”.

I aby mieć siły w tej godzinie, tuli się do Mnie. W najcięższych godzinach Swego życia Maryja zawsze uciekała się do Boga. [Czyniła to] w Świątyni wezwana do zaślubin, w Nazarecie powołana do Macierzyństwa, w Nazarecie pośród łez wdowieństwa i w udręce oddzielenia się od Syna, na Kalwarii w męczarni patrzenia, jak umieram.

Uczcie się, wy, którzy płaczecie. Uczcie się i wy, którzy umieracie. Uczcie się, wy, którzy żyjecie, aby umrzeć. Usiłujcie zasłużyć na słowa, które wypowiedziałem do Józefa. Będą waszym pokojem w walce [w chwili] śmierci. Uczcie się, wy, którzy umieracie, zasługiwać na posiadanie Jezusa blisko, dla waszego umocnienia. A [nawet] jeśli nie zasłużyliście jeszcze na to, miejcie śmiałość przywołać Mnie blisko. Przyjdę z rękami pełnymi łaski i umocnienia, z Sercem pełnym przebaczenia i miłości, z wargami, na których wiele będzie słów rozgrzeszenia i otuchy.

Śmierć traci wszelką surowość, gdy przychodzi w Moich ramionach. Wierzcie w to. Nie mogę usuwać śmierci, ale czynię ją łagodną dla tego, kto umiera ufając Mi.

Dla was wszystkich Chrystus powiedział, na Swoim Krzyżu, te słowa: “Panie, Tobie oddaję ducha Mego” [por. Łk 23,46]. Powiedział to, myśląc – w czasie Swojego konania – o waszych agoniach, o waszym przerażeniu, o waszych błędach, o waszych lękach, o waszym pragnieniu przebaczenia. Powiedział to z sercem rozdartym udręką, zanim jeszcze je przebito. Wypowiedział te słowa w udręce duchowej większej niż męka fizyczna, ażeby Pan złagodził agonie tych, którzy umierają myśląc o Nim, i aby ich duch przechodził ze śmierci do życia, z cierpienia do radości na wieczność.

To, mały Janie, lekcja dzisiejsza. Bądź dobra i nie bój się. Mój pokój zawsze będzie przychodził do ciebie przez słowo i rozważanie. Pójdź. Uświadom sobie, że jesteś jak Józef, który ma za poduszkę pierś Jezusa, a za osobę pielęgnującą – Maryję. Odpoczywaj między nami, jak dziecko w kołysce.»

72. NA ZAKOŃCZENIE ŻYCIA UKRYTEGO

Napisane 10 czerwca 1944. A, 2830-2839

Maryja mówi:

«Zanim oddasz te zeszyty, dołączam Moje błogosławieństwo. Jeśli tylko zechcecie posłużyć się odrobiną cierpliwości, możecie mieć pełny łańcuch [wydarzeń z] życia ukrytego Mojego Jezusa. Macie nie tylko dyktanda, ale i objaśnienia wydarzeń, które towarzyszą życiu rodzinnemu Jezusa od Zwiastowania do chwili, gdy wychodzi z Nazaretu dla przepowiadania.

Zaledwie krótkie rysy [dotyczące] niemowlęctwa, dzieciństwa, życia młodzieńczego Mojego Syna znajdują się w obszernym obrazie Jego życia opisanym przez Ewangelie. On jest w nich Nauczycielem. Tu jest Człowiekiem. To Bóg, który się uniża z miłości do człowieka. Czyni jednak cuda także w uniżeniu powszedniego życia. Dokonuje ich we Mnie, bo czuję Moją duszę prowadzoną do doskonałości w kontakcie z Synem, który wzrasta w Moim łonie. Dokonuje ich w domu Zachariasza, uświęcając Chrzciciela [por. Łk 1,41.44], pomagając Elżbiecie w jej trudzie, przywracając mowę i wiarę Zachariaszowi.

Czyni cuda w Józefie, otwierając mu ducha na światłość prawdy tak wzniosłej, że on sam o własnych siłach nie potrafiłby jej pojąć, chociaż był sprawiedliwy. Józef jest po Mnie człowiekiem najbardziej napełnianym radością przez deszcz Bożych błogosławieństw. Zauważ, jaką drogę przebywa – drogę duchową – odkąd wszedł do Mojego domu aż do chwili ucieczki do Egiptu.

Na początku był tylko sprawiedliwym człowiekiem swoich czasów. Przechodząc potem kolejne etapy, staje się sprawiedliwym czasów chrześcijańskich. Zdobywa wiarę w Chrystusa i poddaje się [światłu] tej niezawodnej wiary do tego stopnia, że od zdania wypowiedzianego na początku podróży z Nazaretu do Betlejem: “Jak to zrobimy?” – zdanie w którym jest jeszcze cały tylko człowiekiem, jaki się odsłania wraz z ludzkimi lękami i troskami – przechodzi do nadziei. W grocie, przed narodzeniem, mówi: “Jutro będzie lepiej”. Zbliżający się Jezus umacnia go przy pomocy wiary, która jest jednym z najpiękniejszych darów Bożych. Kiedy kontakt z Jezusem uświęca go [jeszcze bardziej], przechodzi od nadziei do śmiałości. Zawsze pozwalał Mi sobą kierować, dzięki szacunkowi pełnemu czci, który do Mnie żywił. Teraz on kieruje – w tym, co dotyczy rzeczy materialnych, oraz w sprawach wyższych – i jako głowa rodziny podejmuje decyzje, kiedy trzeba je podjąć. Nie tylko to. W uciążliwej godzinie ucieczki – po miesiącach zjednoczenia z Synem Bożym, które nasyciło go świętością – Józef staje się tym, który umacnia Mnie w udręce i mówi Mi: “Nawet gdybyśmy nie mieli nic, będziemy zawsze posiadali wszystko, gdyż Jego będziemy mieli”.

Mój Jezus dokonuje Swych cudów łaski także w pasterzach. Anioł idzie tam, gdzie jest pasterz, którego przelotne spotkanie ze Mną przygotowuje na Łaskę i prowadzi go do Łaski, aby Ona go zbawiła na wieczność. Dokonuje cudów tam, gdzie przechodzi: na wygnaniu i wracając do Swojej małej ojczyzny – do Nazaretu. Gdzie bowiem On był, tam świętość rozszerzała się jak oliwa na lnianym płótnie, a woń kwiatów – w powietrzu. Kto Go spotkał – jeśli tylko nie był demonem – odchodził spragniony świętości. Gdzie znajduje się to pragnienie, tam jest korzeń życia wiecznego. Kto bowiem chce być dobrym, osiąga dobroć, ta zaś prowadzi do Królestwa Bożego.

Teraz posiadacie spojrzenie na święte człowieczeństwo Mego Syna: od świtu do Jego zachodu, ujrzane w obrazach naświetlających różne chwile. A jeśli ojciec M. uzna to za stosowne, może wszystko uporządkować w zbiorze wydarzeń, formując z nich zestaw bez braków. Jeśli uzna, że będzie to pożyteczne.

Moglibyśmy przekazać wydarzenia wszystkie razem [i po kolei]. Opatrzność osądziła jednak, że tak będzie lepiej... dla ciebie, Moja duszo. W każdym dyktandzie daliśmy ci lekarstwo na rany, które miałaś otrzymać. Daliśmy ci wszystko z wyprzedzeniem, aby cię przygotować.

Wydaje się, że w czasie gradu nic nie może uchronić. Ale tak nie jest. Nawałnica powoduje, że wynurza się człowieczeństwo, które śpi, zatopione duchowymi wodami. Powoduje ona też wynurzanie się na powierzchnię zalążków nadprzyrodzonej nauki, które padły w wasze serca. Czekają one właśnie na tę chwilę burzy, aby ponownie się ukazać na powierzchni i powiedzieć wam: “I my tu jesteśmy. Pamiętajcie o nas”.

Ponadto, Moja duszo, oprócz Opatrzności przyczyną jest też dobroć. Jakże mogłabyś, w obecnym osłabieniu, widzieć i słyszeć niektóre wizje i niektóre dyktanda? Zraniłyby cię do tego stopnia, że stałabyś się niezdolna do twojej misji “nosicielki słowa”. Daliśmy ci te [wizje i dyktanda związane z Męką] wcześniej, unikając rozdzierania ci serca [teraz], bo jesteśmy dobrzy. Wizje i słowa – zbyt mocno współbrzmiące z twoim cierpieniem i w związku z tym wyostrzające je – [doprowadziłyby cię] do udręki. Nie jesteśmy okrutni, Mario, i działamy zawsze w taki sposób, aby was umocnić, a nie – przerazić i powiększyć ból. Wystarcza Nam, że Nam ufacie. Wystarcza Nam, że powiecie z Józefem: “Jeśli mi pozostaje Jezus, wszystko będę miał”. Przychodzimy z niebiańskimi darami dla pocieszenia waszego ducha. Nie przyrzekam ci darów i pociech ludzkich. Przyrzekam ci te same pociechy, które miał Józef: nadprzyrodzone. Ponieważ – niech wiedzą o tym wszyscy – dary Mędrców, z powodu lichwy, która ściska za gardo biednego uciekiniera, rozproszyły się szybko jak błyskawica. Nabyliśmy dom i to minimum przedmiotów niezbędnych do życia oraz pokarm, który był przecież konieczny. Zanim nie znaleźliśmy pracy, [dary Mędrców] były dla nas źródłem utrzymania.

Wspólnota żydowska zawsze się mocno wspierała. Ale wspólnota zebrana w Egipcie była prawie cała złożona z uciekinierów prześladowanych i biednych jak my, którzy przybyliśmy, dołączając do nich. Pomimo wydatków [związanych z] naszym urządzeniem się w Egipcie, zachowaliśmy odrobinę tego bogactwa. [Chcieliśmy to uczynić] dla Jezusa, dla naszego Jezusa dorosłego. [Tymczasem] przydały nam się w drodze powrotnej i zaledwie wystarczyły na ponowne urządzenie domu i pracowni w Nazarecie po powrocie.

Epoki zmieniają się, ale ludzka chciwość jest zawsze taka sama. Wykorzystuje ona ludzkie potrzeby, aby w bezwzględny sposób wyssać swoją część.

Nie, obecność Jezusa przy nas nie zapewniła nam dóbr materialnych. Tymczasem wielu z was domaga się tego, gdy tylko trochę zjednoczy się z Jezusem. Zapominają, że On powiedział: “Szukajcie rzeczy niebieskich” [por. Mt 6,25-34: Łk 12,22-31]. Wszystko pozostałe to nadmiar. Bóg zapewnia nawet pokarm – ludziom i ptakom. Wie bowiem, że potrzebujecie pokarmu, dopóki ciało stanowi zbroję wokół waszej duszy. Proście jednak najpierw o Jego łaskę. Proście najpierw o coś dla waszego ducha. Reszta będzie wam dodana. Józef – z powodu jedności z Jezusem – miał, po ludzku mówiąc, tylko zmartwienia, kłopoty, [spotykały go] prześladowania, [cierpiał] głód. Nic innego nie miał. Ale ponieważ pragnął tylko Jezusa, wszystko to przemieniło się w duchowy pokój, w nadprzyrodzoną radość. Chciałabym doprowadzić was do punktu, w którym był Mój małżonek, gdy mówił: “Nawet gdybyśmy nie mieli nic więcej, mielibyśmy zawsze wszystko, bo mamy Jezusa”.

Wiem, serce się rozdziera. Wiem, umysł się przyćmiewa. Wiem, życie się wyczerpuje. Ale, Mario!... Należysz do Jezusa? Chcesz tego?... Tam, gdzie Jezus umarł?... Dziecino kochana, płacz, ale wytrwaj w mocy. Męczeństwo nie polega [na doznawaniu jakiejś określonej] formy udręki. Polega ono na wytrwałości, z jaką męczennik je znosi. Męczeństwo może być spowodowane zarówno przez broń jak i przez udrękę moralną, gdy znosi się ją w takim samym celu. Znosisz [je] z miłości do Mojego Syna. Kiedy czynisz to dla braci, jest to wciąż miłość do Jezusa, który chce ich zbawienia. To jest twoje męczeństwo. Wytrwaj w tym. Nie chciej niczego czynić o własnych siłach. Ucisk jest zbyt silny, abyś mogła znaleźć w sobie siły do kierowania sobą, a nawet do panowania nad swą naturą i powstrzymywania łez. Wystarczy więc, że godzisz się na to, iż cierpienie cię dręczy, i nie buntujesz się. Wystarczy, żebyś powiedziała Jezusowi: “Pomóż mi!”. On dokona w tobie tego, czego ty sama nie potrafisz. Pozostań w Nim. Zawsze w Nim. Nie usiłuj Go opuszczać. Jeśli nie chcesz, nie wychodź. Nawet jeśli ból będzie tak mocny, że przeszkodzi ci widzieć, gdzie jesteś, zawsze będziesz w Jezusie.

Błogosławię ci. Powiedz ze Mną: “Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”. Niech to będzie zawsze twoim zawołaniem, aż to powiesz w Niebie. Łaska Pana niech zawsze będzie w tobie.»


Koniec Księgi Pierwszej



Spis Treści :

1. «MARYJA MOŻE BYĆ NAZWANA DRUGORODNĄ [CÓRKĄ] OJCA» 2

2. JOACHIM I ANNA SKŁADAJĄ ŚLUB PANU 2

3. ANNA MODLI SIĘ W ŚWIĄTYNI I ZOSTAJE WYSŁUCHANA 4

4. «JOACHIM POŚLUBIŁ MĄDROŚĆ BOŻĄ, ZAWARTĄ W SERCU SPRAWIEDLIWEJ NIEWIASTY» 5

5. ANNA PIEŚNIĄ OZNAJMIA, ŻE JEST MATKĄ 6

6. «[BĘDĄC] BEZ SKAZY, NIE ZOSTAŁA NIGDY POZBAWIONA WSPOMNIENIA BOGA» 7

7. NARODZENIE SIĘ MARYI DZIEWICY 8

8. «JEJ DUSZA UKAZUJE SIĘ PIĘKNA I NIESKALANA, JAKĄ BYŁA W ZAMYŚLE OJCA» 10

9. «ZA TRZY LATA BĘDZIESZ TAM, MOJA LILIO» 13

10. «OTO DOSKONAŁA DZIECINA O GOŁĘBIM SERCU» 15

11. «POCIECHO MOJA, SKĄD ZNASZ TE ŚWIĘTE SPRAWY? KTO CI O NICH MÓWI?» 15

12. «CZY SYN NIE MÓGŁ WŁOŻYĆ W USTA MATKI WŁASNEJ MĄDROŚCI?» 17

13. ODDANIE MARYI DO ŚWIĄTYNI 18

14. «ODWIECZNA DZIEWICA MIAŁA TYLKO JEDNO PRAGNIENIE: ZWRACAĆ SWE SERCE DO BOGA» 20

15. ŚMIERĆ JOACHIMA I ANNY 21

16. «ZOSTANIESZ MATKĄ CHRYSTUSA» 22

17. «WIDZIAŁA PONOWNIE TO, CO JEJ DUCH WIDZIAŁ W BOGU» 24

18. «BÓG DA CI ŚWIĘTEGO MAŁŻONKA, BO MU ZAUFAŁAŚ. WYJAWISZ MU SWE ŚLUBOWANIE» 25

19. JÓZEF ZOSTAJE WYZNACZONY NA MAŁŻONKA DZIEWICY 27

20. ZAŚLUBINY DZIEWICY Z JÓZEFEM 29

21. «JÓZEF ZOSTAŁ POSTAWIONY JAK “PIECZĘĆ NA PIECZĘCI”, JAK ARCHANIOŁ NA PROGU RAJU» 31

22. MAŁŻONKOWIE PRZYBYWAJĄ DO NAZARETU 32

23. ZWIASTOWANIE 34

24. NIEPOSŁUSZEŃSTWO PIERWSZEJ EWY 36

25. NOWA EWA BYŁA WE WSZYSTKIM POSŁUSZNA BOGU 37

26. JESZCZE RAZ SŁOWO WYJAŚNIAJĄCE GRZECH PIERWORODNY 39

27. JÓZEF DOWIADUJE SIĘ, ŻE ELŻBIETA JEST BRZEMIENNA 40

28. «POWIERZ MI ZADANIE USPRAWIEDLIWIENIA CIĘ PRZED MAŁŻONKIEM» 42

29. MARYJA I JÓZEF UDAJĄ SIĘ DO JEROZOLIMY 42

30. Z JEROZOLIMY DO DOMU ZACHARIASZA 43

31. «NIE POZBAWIAJCIE SIĘ NIGDY OBRONY, JAKĄ STANOWI MODLITWA» 44

32. PRZYBYCIE DO DOMU ZACHARIASZA 44

33. MARYJA WYJAWIA IMIĘ ELŻBIECIE 46

34. MARYJA OPOWIADA O SWOIM DZIECIĘCIU 48

35. «DAR BOGA POWINIEN NAS CZYNIĆ CORAZ LEPSZYMI» 49

36. NARODZINY CHRZCICIELA 50

37. «NADZIEJA ROZKWITA JAK KWIAT W TYM, KTO WSPIERA GŁOWĘ NA MOIM MACIERZYŃSKIM ŁONIE» 52

38. OBRZEZANIE CHRZCICIELA 52

39. «OTWÓRZCIE WASZEGO DUCHA NA PRZYJĘCIE ŚWIATŁOŚCI» 53

40. OFIAROWANIE CHRZCICIELA W ŚWIĄTYNI 54

41. «GDYBY JÓZEF BYŁ MNIEJ ŚWIĘTY, BÓG NIE UDZIELIŁBY MU SWOJEGO ŚWIATŁA» 56

42. MARYJA Z NAZARETU DOCHODZI DO POROZUMIENIA Z JÓZEFEM 57

43. «POZOSTAWCIE PANU ZATROSZCZENIE SIĘ O OGŁOSZENIE WAS JEGO SŁUGAMI». 58

44. ZARZĄDZENIE SPISU LUDNOŚCI 58

45. «KOCHAĆ TO ZADOWALAĆ TEGO, KOGO SIĘ KOCHA, PONAD ZMYSŁAMI I WŁASNĄ KORZYŚCIĄ» 60

46. PODRÓŻ DO BETLEJEM 60

47. NARODZINY JEZUSA, NASZEGO PANA 62

48. «JA, MARYJA, [MIAŁAM UDZIAŁ W] ODKUPIENIU NIEWIASTY DZIĘKI MOJEMU BOSKIEMU MACIERZYŃSTWU» 64

49. POKŁON PASTERZY 66

50. «W PASTERZACH SĄ WSZYSTKIE CECHY POTRZEBNE, ABY BYĆ CZCICIELEM SŁOWA» 70

51. ODWIEDZINY ZACHARIASZA 70

52. «JÓZEF JEST TAKŻE OPIEKUNEM POŚWIĘCONYCH [BOGU]» 72

53. OFIAROWANIE JEZUSA BOGU W ŚWIĄTYNI 73

54. POUCZENIA WYNIKAJĄCE Z POPRZEDNIEJ WIZJI 74

55. KOŁYSANKA DZIEWICY 75

56. POKŁON TRZECH MAGÓW 76

57. UWAGI NA TEMAT WIARY MAGÓW 79

58. UCIECZKA DO EGIPTU 81

59. «BÓL BYŁ ICH WIERNYM PRZYJACIELEM I PRZYBIERAŁ NAJROZMAITSZE FORMY I IMIONA» 83

60. ŚWIĘTA RODZINA W EGIPCIE 85

61. «W TYM DOMU SZANUJE SIĘ PORZĄDEK» 87

62. PIERWSZA LEKCJA PRACY JEZUSA 88

63. «NIE CHCIAŁEM W SPOSÓB WYWOŁUJĄCY ROZGŁOS WYŁAMYWAĆ SIĘ SPOD RAW WIEKU» 89

64. MARYJA ZOSTAJE NAUCZYCIELKĄ JEZUSA, JUDY I JAKUBA 90

65. PRZYGOTOWANIE STROJU NA PEŁNOLETNOŚĆ JEZUSA 93

66. WYMARSZ Z NAZARETU NA EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA 93

67. EGZAMIN PEŁNOLETNOŚCI JEZUSA W ŚWIĄTYNI 94

68. ROZMOWA JEZUSA Z UCZONYMI W ŚWIĄTYNI 96

69. CIERPIENIE MARYI Z POWODU ZGUBIENIA SIĘ JEZUSA 100

70. ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO JÓZEFA 100

71. «MARYJA PRZY ŚMIERCI JÓZEFA DOTKLIWIE CIERPIAŁA» 102

72. NA ZAKOŃCZENIE ŻYCIA UKRYTEGO 103


81




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NIEDOKOŃCZONY POEMAT, ♠Filologia Polska♠, ROMANTYZM, Krasiński
poematy
Ewangelia wg św Mateusza (Do Ksiąg Poematu Boga Człowieka Marii Valtorty)
Broniewski - wiersze i poematy, Opracowania i streszczenia
poematy m1 komory 13 24
Renesansowe poematy autobiograficzne, j.polski
Tuwim-All, Poemat sentymentalny
tożsamości Wieniedikta Jerofiejewa na podstawie poematu pt Moskwa Pietuszki
PoematBogaCzlowieka k 7z7
poemat www prezentacje org
Ewangelia wg św Marka (Do Ksiąg Poematu Boga Człowieka Marii Valtorty)
1z7
slowacki- poematy
Określ?chy gatunku poematu heroikomicznego na podstawie 'Monachomachii'
Fwd 2, POEMAT OPISOWY w literaturze polskiego Owiecenia, POEMAT OPISOWY w literaturze polskiego Oświ
Omówienie lektur, Beniowski - słowackiego poemat dygresywny, "Beniowski" J
Poemat dygresyjny ?niowski Słowackiego
Realizacja zasady uczyć?wiąc w satyrach i poematach heroikomicznych oświecenia
86 POEMAT BOGA CZŁOWIEKA UKAZUJE NOWĄ WIOSNĘ KOŚCIOŁA I ŚWIATA