Heinrich Harrer
Siedem lat w Tybecie
Moje �ycie na dworze Dalajlamy
Sieben jahre in Tibet
Prze�o�y�a: Ewa Waldeck-Kurtyka
Wydanie polskie: 1998
Przedmowa
Wszelkie marzenia �ycia rodz� si� w m�odo�ci...
Ju� jako dziecko o wiele bardziej ekscytowa�em si� czynami bohater�w naszych czas�w, ni� szkoln� wiedz�. M��czy�ni, kt�rzy wyruszali bada� nieznane kraje lub, znosz�c trudy i wyrzeczenia, obierali za cel zmierzenie swych si� w zawodach sportowych... Zdobywcy najwy�szych szczyt�w �wiata - to by�y moje idea�y - im bezgranicznie pragn��em dor�wna�!
Brakowa�o mi jednak kogo� do�wiadczonego, kto s�u�y�by mi rad� i m�g� mn� pokierowa�, wi�c up�yn��o wiele lat zanim zrozumia�em, �e nie wolno ugania� si� za wieloma celami jednocze�nie. Pr�bowa�em swych si� niemal we wszystkich dziedzinach sportu, lecz nie osi�ga�em satysfakcjonuj�cych mnie wynik�w. W ko�cu skupi�em si� na dw�ch dyscyplinach, kt�re ze wzgl�du na ich �cis�y zwi�zek z przyrod� bardzo lubi�em: na narciarstwie i wspinaczce.
Wi�ksz� cz��� dzieci�stwa prze�y�em w g�rach, a p��niej, w okresie studi�w, ka�d� woln� chwil� sp�dza�em latem na wspinaczce, a zim� - je�d��c na nartach. Drobne sukcesy coraz bardziej podsyca�y moj� ambicj� i dzi�ki wyt��onemu treningowi dopi��em tego, �e w 1936 roku mog�em wyst�pi� w barwach austriackiej dru�yny olimpijskiej, a rok p��niej wygra�em bieg zjazdowy podczas akademickich mistrzostw �wiata.
Podczas tych a tak�e nast�pnych zawod�w, przepe�nia�o mnie szcz��cie; by�o to oszo�omienie pr�dko�ci� i takie fantastyczne uczucie, kt�rego si� doznaje, gdy wielki wysi�ek nagrodzony jest zwyci�stwem. Jednak�e ani triumf nad przeciwnikiem, ani publiczne uznanie - wszystko to mi nie wystarcza�o. Pragn��em zmierzy� si� z g�rami i tylko to naprawd� si� liczy�o!
Sp�dza�em wi�c d�ugie miesi�ce w�r�d ska� i lod�w, a� osi�gn��em tak� sprawno��, �e nie by�o �ciany, kt�ra wydawa�aby mi si� niemo�liwa do pokonania. Lecz poniewa� wszystko ma swoje granice, ja tak�e musia�em zap�aci� frycowe. Na wspinaczkach cz�sto odnosi�em drobne obra�enia, ale pewnego razu "odpad�em" pi��dziesi�t metr�w i tylko cudem uszed�em z �yciem.
Oczywi�cie, powr�t na uniwersytet by� dla mnie zawsze przykr� konieczno�ci�. A przecie� nie powinienem by� narzeka�, poniewa� to w�a�nie w mie�cie przestudiowa�em olbrzymi� ilo�� literatury alpinistycznej i podr��niczej. W miar� jak poch�ania�em wszystkie te ksi��ki, z zam�tu pocz�tkowo lekkomy�lnych pragnie� coraz wyra�niej krystalizowa� si� wielki cel, marzenie wszystkich wspinaczy, aby chocia� raz wzi�� udzia� w wyprawie w Himalaje!
Jednak czy� m��czyzna taki jak ja, m�ody i zupe�nie nie znany, m�g� �ywi� nadziej� na spe�nienie tak �mia�ych marze�? Himalaje! Aby tam dotrze� musia�bym by� bardzo bogaty lub by� obywatelem kraju*, kt�rego synowie - w�wczas jeszcze - mogli piastowa� stanowiska administracyjne w Indiach. Cz�owiek nie posiadaj�cy takich mo�liwo�ci m�g� jedynie wykorzysta� rzadk� szans�, kt�ra istnia�a tak�e dla "outsider�w". W tym celu musia�by on jakim� wyczynem zwr�ci� na siebie uwag� opinii publicznej tak skutecznie, �e odpowiednie w�adze nie mog�yby tego zignorowa�.
C�� by to jednak mog�o by�? Czy� w Alpach nie zdobyto ju� dawno wszystkich szczyt�w? Pokonano nawet pojedyncze granie i �ciany, cz�sto w niewiarygodnie �mia�ych przedsi�wzi�ciach...! Ale� nie! Pozosta�a jedna jedyna �ciana, najwy�sza i najtrudniejsza - p��nocna �ciana Eigeru! Dotychczas �aden zesp�� nie zdo�a� przej�� w ca�o�ci jej dw�ch tysi�cy metr�w. Wszyscy musieli si� wycofa�, wielu straci�o �ycie. Kr�g legend spowi� ten niesamowity mur skalny i w ko�cu rz�d szwajcarski wyda� zakaz wchodzenia w t� �cian�.
Bez w�tpienia by�o to zadanie, jakiego w�a�nie szuka�em. Pozbawi� p��nocn� �cian� Eigeru jej nimbu! To mog�a by� "przepustka" w Himalaje... Z wolna dojrzewa�a we mnie decyzja o podj�ciu tego zdawa�oby si� beznadziejnego ryzyka. O tym jak p��niej, w 1938 roku, wraz z partnerami: Fritzem Kasparkiem, Anderlem Heckmairem i Wiggerlem Vorgiem rzeczywi�cie uda�o mi si� przej�� t� budz�c� groz� �cian� mo�na przeczyta� w wielu ksi��kach*.
Jesieni� tego roku trenowa�em nadal bardzo intensywnie, �ywi�c nadziej� na zaproszenie do uczestnictwa w niemieckiej wyprawie na Nanga Parbat, planowanej na lato 1939 roku. Ale gdy nadesz�a zima i nic w tej sprawie nie drgn��o, wygl�da�o na to, �e moje nadzieje si� nie spe�ni�.
Do rekonesansowego wyjazdu w Kaszmir, na t� fataln� g�r� wybrano innych. Nie pozosta�o mi wi�c nic innego, jak tylko z ci��kim sercem podpisa� umow� zobowi�zuj�c� mnie do wsp��pracy przy filmie o narciarstwie.
Prace przy realizacji filmu by�y ju� znacznie zaawansowane, gdy nagle wezwano mnie do telefonicznej rozmowy zamiejscowej. To by�o tak gor�co oczekiwane zaproszenie na wypraw� w Himalaje! Wyruszy� mieli�my ju� za cztery dni! Bez chwili namys�u zerwa�em kontrakt z filmem, pojecha�em do rodzinnego miasta Grazu, w ci�gu jednego dnia spakowa�em rzeczy i ju� nazajutrz znajdowa�em si� w drodze do Antwerpii, przez Monachium, razem z pozosta�ymi cz�onkami wyprawy: Peterem Aufschnaiterem, kierownikiem tej niemieckiej Wyprawy Rekonesansowej - Nanga Parbat 1939, oraz Lutzem Chickenem i Hansem Lobenhofferem.
Dotychczasowe czterokrotne pr�by zdobycia wysokiego na 8215 m wierzcho�ka Nanga Parbat nie powiod�y si�, poch�aniaj�c wiele ofiar. Zacz�to wi�c my�le� o znalezieniu nowej drogi wej�ciowej. Nasze zadanie polega�o na przeprowadzeniu rekonesansu, poniewa� nowy atak na szczyt zaplanowany by� na przysz�y rok.
W czasie podr��y pod Nanga Parbat uleg�em ca�kowicie magicznemu urokowi Himalaj�w. Pi�kno tych gigantycznych g�r, niesamowita rozleg�o�� kraju, egzotyczni mieszka�cy Indii - wszystko to wywar�o na mnie niezwykle silne wra�enie. I chocia� od tego czasu up�yn��o wiele lat, nie uwolni�em si� od Azji ju� nigdy. Jak to si� sta�o, spr�buj� opisa� w tej ksi��ce, a poniewa� nie jestem do�wiadczonym pisarzem, b�d� si� trzyma� wy��cznie nagich fakt�w.
Ob�z internowania i pr�by ucieczki
Pod koniec sierpnia 1939 roku zako�czyli�my podr�� rekonesansow�. Zgodnie z przewidywaniami znale�li�my mo�liwo�� poprowadzenia nowej drogi wspinaczkowej i teraz oczekiwali�my w Karaczi na frachtowiec, kt�ry mia� nas przewie�� z powrotem do Europy. Statek sp��nia� si�, a g�ste chmury drugiej wojny �wiatowej nadci�ga�y coraz bli�ej. W tej sytuacji Chicken, Lobenhoffer i ja postanowili�my w jaki� spos�b wymkn�� si� z sieci rozci�ganej ju� przez tajn� policj�. W Karaczi pozosta� tylko Aufschnaiter. W�a�nie on, kt�ry bra� udzia� w pierwszej wojnie �wiatowej, nie m�g� uwierzy� w wybuch drugiej...
Planowali�my przedosta� si� do Persji i stamt�d do ojczyzny. Bez trudu zdo�ali�my pozby� si� naszych "opiekun�w" i po przejechaniu kilkuset kilometr�w pustyni rozklekotanym samochodem, dotarli�my do Las Bella - ma�ego pa�stewka maharad�y, po�o�onego na p��nocny-wsch�d od Karaczi. Tu jednak los nas zaskoczy�. Nagle, pod pretekstem zapewnienia nam osobistego bezpiecze�stwa, znale�li�my si� pod ochron� o�miu policjant�w. Praktycznie oznacza�o to aresztowanie, mimo i� Niemcy nie by�y jeszcze w stanie wojny ze Wsp�lnot� Brytyjsk�.
W tej solidnej asy�cie rych�o znale�li�my si� ponownie w Karaczi, gdzie znowu spotkali�my Petera Aufschnaitera, a dwa dni p��niej Anglia rzeczywi�cie wypowiedzia�a Niemcom wojn�! Od tej chwili wszystko posz�o g�adko: po pi�ciu minutach do ogrodu hotelowego, w kt�rym w�a�nie siedzieli�my, wkroczy�o dwudziestu pi�ciu uzbrojonych po z�by �o�nierzy, pojmali nas i samochodem policyjnym zawie�li wprost za druty przygotowanego ju� obozu. Jak si� okaza�o, by� to ob�z przej�ciowy, bo ju� po czternastu dniach przewieziono nas do wielkiego obozu dla internowanych w Ahmednagarze niedaleko Bombaju.
Tak oto siedzieli�my ciasno st�oczeni w namiotach i barakach, po�r�d nieustannie wybuchaj�cych sprzeczek mi�dzy pozosta�ymi mieszka�cami obozu... Nie, ten �wiat nazbyt r��ni� si� od �wietlistych, bezludnych wy�yn himalajskich. To nie by� �wiat cz�owieka mi�uj�cego wolno��! Natychmiast dobrowolnie zacz��em szuka� pracy, aby przygotowa� okazj� i drog� ucieczki.
Oczywi�cie nie tylko ja snu�em takie plany. Niebawem, z pomoc� podobnie my�l�cych, znalaz�y si� kompasy, got�wka i mapy, kt�re usz�y wcze�niejszej kontroli. Uda�o si� nawet "zorganizowa�" sk�rzane r�kawice i no�yce do ci�cia kolczastego drutu. Ich znikni�cie z magazynu Anglik�w spowodowa�o ostre �ledztwo, kt�re jednak nie przynios�o spodziewanych rezultat�w.
Zwlekali�my ci�gle z ucieczk�, poniewa� wszyscy wierzyli w rych�e zako�czenie wojny. A� pewnego dnia, niespodziewanie przesiedlono nas do innego obozu. W konwoju, pod eskort� wieziono nas do Deodali. W ka�dej ci��ar�wce jecha�o osiemnastu wi��ni�w pod nadzorem zaledwie jednego indyjskiego �o�nierza, zbrojnego w karabin przymocowany do pasa. Na pocz�tku, w �rodku i na ko�cu kolumny jecha�y samochody pe�ne uzbrojonych stra�nik�w.
Jeszcze w obozie Lobenhoffer i ja twardo postanowili�my ucieka�, zanim nowe trudno�ci w wi�zieniu udaremni� nasze plany. Usadowili�my si� wi�c w ci��ar�wce na dw�ch tylnych siedzeniach. Szcz��cie nam sprzyja�o - droga by�a kr�ta i okrywaj�ce nas co chwila tumany kurzu stwarza�y szans�, by wyskoczy� niepostrze�enie i znikn�� w d�ungli. Nasz stra�nik najwyra�niej mia� rozkaz obserwowania samochodu jad�cego przed nami i tylko od czasu do czasu spogl�da� w nasz� stron�, by�o wi�c ma�o prawdopodobne, �eby m�g� nas przy�apa�. Wszystko wskazywa�o na to, �e ucieczka nie b�dzie trudna, wi�c postanowili�my zaryzykowa� jak najp��niej. Naszym celem mia�a by� portugalska enklawa*, le��ca niemal dok�adnie na trasie konwoju!
Wreszcie nadesz�a odpowiednia chwila. Wyskakujemy! Le�a�em ju� w buszu w niewielkim do�ku, odleg�ym o dwadzie�cia metr�w od drogi, gdy ku mojemu przera�eniu ca�y konw�j nagle stan��! Przera�liwe gwizdki, krzyki, stra�nicy biegn�cy na drug� stron� drogi... Nie by�o w�tpliwo�ci, �e Lobenhoffer zosta� nakryty! Poniewa� to on mia� plecak z ca�ym wyposa�eniem, nie pozosta�o mi nic innego, jak zrezygnowa� z dalszej ucieczki. Na szcz��cie, w ca�ym tym zamieszaniu uda�o mi si� niepostrze�enie wskoczy� z powrotem na swoje miejsce. Moj� ucieczk� widzieli tylko koledzy, a oni oczywi�cie zachowali milczenie.
Wreszcie ujrza�em Lobenhoffera. Sta� z podniesionymi r�koma przed rz�dem bagnet�w. By�em kompletnie za�amany i okropnie rozczarowany. W dodatku to nie m�j przyjaciel winien by� tego nieszcz��cia. Wyskakuj�c narobi� nieco ha�asu ci��kim plecakiem, kt�ry trzyma� w r�kach, i obudzi� czujno�� naszego stra�nika. W ten spos�b zosta� schwytany, zanim jeszcze zd��y� ukry� si� w d�ungli.
Z tego zaj�cia wyci�gn�li�my gorzk� nauczk�, �e nawet przy wsp�lnej ucieczce, ka�dy musi mie� przy sobie w�asne kompletne wyposa�enie!
W tym samym roku jeszcze raz znale�li�my si� w innym obozie. Poci�gami przewieziono nas a� do st�p Himalaj�w, do najwi�kszego indyjskiego obozu internowania, oddalonego o kilka kilometr�w od miasta Dehra-Dun. Nieco wy�ej le�a�o Musoorie, letnia siedziba Anglik�w i zamo�nych Hindus�w, zwana Hillstation*. Nasz ob�z sk�ada� si� z siedmiu wielkich skrzyde�, ogrodzonych podw�jnymi zasiekami z kolczastego drutu. Ca�y ob�z otoczony by� dodatkowo podw�jn� sieci� kolczastych krat, mi�dzy kt�rymi nieustannie kr��y�y stra�e.
To by�a zupe�nie nowa sytuacja. Dop�ki obozy znajdowa�y si� na r�wninie indyjskiej, za cel naszych ucieczek obierali�my zawsze jedn� z neutralnych kolonii portugalskich, lecz tutaj, wprost przed nami wznosi�y si� Himalaje! Jak�e kusz�ca dla alpinisty by�a my�l przedarcia si� przez prze��cze do Tybetu! Potem ostatecznym celem by�yby japo�skie pozycje w Birmie lub Chinach...
Taka ucieczka wymaga�a oczywi�cie specjalnych, gruntownych przygotowa�. W owym czasie nasze nadzieje na rych�e zako�czenie wojny rozwia�y si� ca�kowicie, przyst�pi�em wi�c do systematycznego organizowania nowego przedsi�wzi�cia. Ucieczka przez g�sto zaludnione Indie nie wchodzi�a w rachub�, poniewa� warunkiem koniecznym by�y poka�ne �rodki finansowe i doskona�a znajomo�� angielskiego, a obu tych wymog�w nie spe�nia�em. Zrozumia�e wi�c, �e m�j wyb�r pad� na s�abo zaludniony Tybet. I oczywi�cie na Himalaje! Nawet gdyby m�j plan ostatecznie si� nie powi�d�, to i tak kr�tki okres wolno�ci w g�rach wart by� tego ryzyka.
Najpierw przyst�pi�em do nauki j�zyka hindostani, tybeta�skiego i japo�skiego, by m�c porozumie� si� z tubylcami. Nast�pnie przewertowa�em wszystkie dost�pne w obozowej bibliotece przewodniki po Azji, szczeg�lnie po tych okolicach, przez kt�re mia�a przebiega� nasza trasa. Zrobi�em notatki i przekopiowa�em mapy. Peter Aufschnaiter, kt�ry tak�e wyl�dowa� w Dehra-Dun, posiada� jeszcze nasze wyprawowe podr�czniki i szkice. Nadal pracowa� nad nimi niezmordowanie i wszystkie swoje rysunki bezinteresownie odda� do mojej dyspozycji. Z ka�dego sporz�dzi�em po dwie kopie - jedn� na drog�, drug� jako rezerw� na wypadek zagini�cia orygina�u.
Przy tak zaplanowanej trasie ucieczki nie mniej wa�ne by�o utrzymanie cia�a w jak najlepszej kondycji. Wiele godzin dziennie sp�dza�em na �wiczeniach sportowych. Zadanie, kt�re sobie sam wyznacza�em, odrabia�em niezale�nie od pogody. Ponadto - niekiedy jeszcze noc� - stawa�em na czatach, aby pozna� zwyczaje wartownik�w.
Najbardziej jednak martwi� mnie brak pieni�dzy. Chocia� sprzeda�em ju� wszystko, czego mog�em sobie odm�wi�, nie wystarcza�o mi na pokrycie nawet najskromniejszych potrzeb �yciowych w Tybecie, nie m�wi�c ju� o nieodzownych w Azji �ap�wkach i prezentach. Mimo to pracowa�em nadal systematycznie i pomagali mi ci przyjaciele, kt�rzy sami nie mieli zamiaru ucieka�.
W pocz�tkowym okresie, tu� po internowaniu, odm�wi�em podpisania tzw. "s�owa honoru", dotycz�cego urlop�w udzielanych w okresie pobytu w obozie, na wypadek gdyby pojawi�a si� szansa ucieczki. Tu, w Dehra-Dun, mog�em i musia�em to uczyni�, wycieczki bowiem s�u�y�y tylko do penetrowania okolic obozu.
Pierwotnie planowa�em ucieczk� w pojedynk�, aby unikn�� konieczno�ci liczenia si� z drug� osob�, co mog�oby zmniejszy� moje szans�. Ale kt�rego� dnia m�j przyjaciel Rolf Magener powiedzia� mi, �e pewien w�oski genera� ma podobne zamiary. S�ysza�em ju� o nim wcze�niej. Pewnej nocy przedostali�my si� z Magenerem przez kolczaste druty do s�siedniego skrzyd�a, w kt�rym umieszczono czterdziestu w�oskich genera��w.
M�j przysz�y towarzysz nazywa� si� Marchese i wygl�da� jak typowy W�och. Mia� nieco ponad czterdzie�ci lat, szczup�� sylwetk�, przyjemne maniery, a jego ubi�r prezentowa� si� - w naszym poj�ciu - bardzo elegancko. Najkorzystniejsze jednak wra�enie wywar�a na mnie jego kondycja fizyczna.
S�k w tym, �e na razie nie mogli�my si� porozumie�; on nie zna� niemieckiego, ja nie zna�em w�oskiego, a angielskim obaj w�adali�my bardzo s�abo. Z pomoc� przyjaciela rozmawiali�my wi�c �aman� francuszczyzn�. Marchese opowiedzia� mi o wojnie w Abisynii i o swej wcze�niejszej pr�bie ucieczki z obozu internowania.
Na szcz��cie Marchese pobiera� ga�� angielskiego genera�a i pieni�dze nie stanowi�y dla� problemu. Ponadto mia� mo�liwo�� zdobycia rzeczy, o jakich ja nie o�mieli�bym si� nawet marzy�. Brakowa�o mu jedynie partnera obeznanego z Himalajami... Wkr�tce uzgodnili�my wsp�lne zasady: ja odpowiada�em za zaplanowanie ca�o�ci, on za� mia� zgromadzi� fundusze i ekwipunek.
Tak wi�c teraz kilka razy w tygodniu pokonywa�em ogrodzenie z drut�w kolczastych, aby omawia� z Marchese dalsze szczeg��y, i zosta�em prawdziwym ekspertem od pokonywania takich przeszk�d. Zasadniczo istnia�o wiele mo�liwo�ci ucieczki, ale jedna wydawa�a mi si� szczeg�lnie obiecuj�ca. Oba p�oty okalaj�ce kompleks obozowy pokrywa� co osiemdziesi�t metr�w s�omiany daszek, os�aniaj�cy stra�nik�w przed gor�cym indyjskim s�o�cem. Gdyby uda�o nam si� wspi�� na jeden z nich, mogliby�my za jednym zamachem sforsowa� oba ogrodzenia!
W maju 1943 uko�czyli�my wszystkie przygotowania. Mieli�my pieni�dze, suchy prowiant, kompas, zegarki, buty i ma�y wysokog�rski namiot. Pewnej nocy postanowili�my zaryzykowa�. Tak jak to dot�d cz�sto robi�em, przedosta�em si� do skrzyd�a, gdzie mieszka� Marchese. Tam sta�a ju� przygotowana drabina, kt�r� uda�o nam si� zdoby� kiedy� podczas ma�ego po�aru w obozie. Oparli�my j� o �cian�, tu� w zasi�gu r�ki, i czekali�my w cieniu baraku. Dochodzi�a p��noc. Za dziesi�� minut mia�a nast�pi� zmiana warty. Stra�nicy, wyra�nie oczekuj�cy na ni�, chodzili leniwie tam i z powrotem. Nad plantacjami herbaty powoli wschodzi� ksi��yc. Wielkie elektryczne lampy rzuca�y kr�tkie, podw�jne cienie. Nadesz�a w�a�ciwa chwila: teraz albo nigdy!
Gdy obie stra�e znalaz�y si� w maksymalnej odleg�o�ci od nas, wyprostowa�em si�, chwyci�em drabin�, podbieg�em do drut�w, opar�em j� o cz��� p�otu przewieszon� do wewn�trz, wspi��em si� po niej i przedar�em przez dodatkowo jeszcze rozpi�te druty, kt�re mia�y uniemo�liwia� przej�cie przez s�omiany dach. Marchese odci�ga� reszt� drutu d�ugimi grabiami tak, �e uda�o mi si� w�lizn�� na dach.
Ustalili�my wcze�niej, �e W�och zacznie si� wspina� natychmiast po mnie, a ja b�d� r�koma rozchyla� dla niego druty. Lecz nie nadchodzi�! Przez kilka strasznych sekund zawaha� si�, my�l�c, �e nie zd��y, �e patrol ju� si� zbli�a... Istotnie, by�o s�ycha� ich kroki! Nie mieli�my chwili do stracenia! Chwyci�em go za rami� i wci�gn��em na g�r� wraz z plecakiem. Przeczo�gali�my si� przez dach i ci��ko skacz�c znale�li�my si� na wolno�ci.
Wszystko to odby�o si� niezbyt cicho i wartownicy wszcz�li alarm. Ale gdy oni oddawali w noc pierwsze strza�y, nas poch�on��a ju� g�sta d�ungla.
Marchese z w�a�ciwym mu temperamentem po�udniowca niezw�ocznie zacz�� mnie �ciska� i ca�owa�, chocia� naprawd� nie by�a to najstosowniejsza chwila na wybuchy rado�ci - rakiety �wietlne strzela�y w niebo, a zbli�aj�ce si� gwizdki zdradza�y, �e depcz� nam po pi�tach. Uchodz�c z �yciem biegli�my szybko przed siebie, na skr�ty, przez otaczaj�c� ob�z d�ungl�, kt�r� zna�em dobrze ze zwiadowczych wypad�w. Po drogach poruszali�my si� z rzadka, a nieliczne wioski przezornie omijali�my. Pocz�tkowo plecaki nam nie ci��y�y, niebawem zacz�li�my jednak odczuwa� ich brzemi�.
W jednej z wiosek mieszka�cy bili w b�bny, a nam fantazja natychmiast podsun��a my�l o alarmie. Napotykali�my trudno�ci niemo�liwe do wyobra�enia w krajach zamieszkanych wy��cznie przez bia�ych. W Azji sahib podr��uje zawsze ze s�u�b� i nigdy nie niesie najmniejszego nawet baga�u. Jak�e musieli rzuca� si� w oczy dwaj ob�adowani Europejczycy w�druj�cy pieszo!
Maszerujemy noc�, dzie� sp�dzamy w ukryciu
Hindus l�ka si� dzikich zwierz�t i noc� nie odwa�y si� wej�� w d�ungl� - postanowili�my wi�c maszerowa� w nocy. Oczywi�cie nam tak�e by�o nieswojo, zw�aszcza �e w gazetach dost�pnych w obozie cz�sto znajdowali�my wzmianki o ludziach rozszarpanych przez tygrysy i pantery...
O �wicie, wyczerpani ukryli�my si� w g��bokim rowie. Sp�dzili�my tam ca�y dzie�; wlok�cy si� bez ko�ca, rozpalony skwarem, up�yn�� nam na jedzeniu i spaniu, a jedynym cz�owiekiem, kt�rego ujrzeli�my - w du�ej zreszt� odleg�o�ci - by� pasterz kr�w. Na szcz��cie nie zauwa�y� nas. Najgorsze jednak by�o to, �e mieli�my tylko po jednej butelce wody i musia�a ona wystarczy� nam na ca�y dzie� pozostawania w kryj�wce.
Nic wi�c dziwnego, �e pod wiecz�r, wskutek przymusowego milczenia i siedzenia niemal bez ruchu, ledwo panowali�my nad nerwami. Chcieli�my natychmiast rusza� w dalsz� drog�, noce wydawa�y si� nam zbyt kr�tkie, aby dostatecznie pr�dko posuwa� si� naprz�d. Chocia� do Tybetu zamierzali�my przedosta� si� najkr�tsz� drog�, to i tak trzeba by�o tygodni wyt��onego marszu, zanim mogliby�my poczu� si� bezpiecznie.
W ka�dym razie - ju� pierwszego wieczoru po naszej ucieczce przekroczyli�my pierwszy g�rski grzbiet. Na szczycie zrobili�my kr�tki odpoczynek. Tysi�c metr�w pod nami l�ni�y niezliczone �wiat�a obozu internowania. O 22 zgas�y wszystkie na raz i tylko reflektory okalaj�ce ob�z dawa�y poj�cie o jego olbrzymich rozmiarach.
Pierwszy raz w �yciu poczu�em naprawd�, co to znaczy by� wolnym! Upajaj�c si� t� cudown� �wiadomo�ci�, z �alem my�leli�my o dw�ch tysi�cach wi��ni�w, kt�rzy tam, w dole, nadal musieli �y� za drutami.
Ale nawet tutaj nie mieli�my zbyt wiele czasu na rozmy�lania. Trzeba by�o rusza� dalej, w d��, do doliny D�amuny zupe�nie nam nie znanej. W jednej z jej bocznych odn�g natrafili�my na tak ciasny jar, �e nie da�o si� i�� dalej i zmuszeni byli�my poczeka� a� do nast�pnego ranka. Miejsce by�o tak odludne, �e bez obawy mog�em przyst�pi� do przefarbowania na czarno moich jasnych w�os�w i brody. Dzi�ki mieszance z nadmanganianu potasu, br�zowej farby i t�uszczu, moje r�ce i twarz przybra�y ciemny odcie� i w ten spos�b upodobni�em si� nieco do Hindusa. To by�o bardzo wa�ne, bowiem gdyby nas "nakryto", mieli�my udawa� wiernych odbywaj�cych pielgrzymk� do �r�de� �wi�tego Gangesu. M�j towarzysz by� ju� z natury wystarczaj�co ciemnosk�ry i nie rzuca� si� w oczy, przynajmniej z pewnej odleg�o�ci. Do konfrontacji z bliska, rzecz jasna, nie mogli�my dopu�ci�.
Tym razem ruszyli�my w drog� jeszcze przed zmierzchem, wkr�tce jednak mieli�my tego po�a�owa�. Przedar�szy si� przez odcinek zupe�nie dzikiej okolicy, stan�li�my nagle oko w oko z wie�niakami, kt�rzy sadzili ry�. P��nadzy, brodzili w gliniastej wodzie, zanurzeni po kolana. Teraz, zdumieni, wytrzeszczali oczy na dw�ch m��czyzn ob�adowanych plecakami. Po chwili zacz�li wskazywa� na stok, gdzie wysoko w g�rze dojrzeli�my wiosk�. Najwidoczniej dawali nam do zrozumienia, �e jest to jedyne wyj�cie z w�wozu. Pospiesznie, aby unikn�� k�opotliwych pyta�, zacz�li�my si� pi�� we wskazanym kierunku. Po wielogodzinnym marszu to w g�r�, to w d��, dotarli�my wreszcie do rzeki D�amuny.
Tymczasem nadesz�a noc. Zgodnie z planem mieli�my posuwa� si� wzd�u� D�amuny, a� do jej dop�ywu - Aglaru, by nim dotrze� do dzia�u w�d. Stamt�d nie mog�o by� ju� daleko do Gangesu, kt�ry mia� nas doprowadzi� ku �a�cuchowi wielkich Himalaj�w.
Wi�ksza cz��� trasy, kt�r� dotychczas pokonali�my, pozbawiona by�a dr�g czy szlak�w i tylko od czasu do czasu mogli�my, posuwaj�c si� brzegiem rzeki, korzysta� z rybackich �cie�ek. Tego ranka Marchese by� ju� bardzo wyczerpany. Przyrz�dzi�em mu p�atki owsiane z wod� i cukrem. Zdo�a�em go te� nak�oni�, by troch� zjad�. Niestety, miejsce na obozowisko by�o wyj�tkowo niekorzystne. Wok�� roi�o si� od wielkich mr�wek, wgryzaj�cych si� g��boko w sk�r�; pomimo zm�czenia nie mogli�my spa� i dzie� d�u�y� si� nam w niesko�czono��.
Pod wiecz�r m�j kolega o�ywi� si�. Zn�w nabra�em nadziei, �e jego stan fizyczny uleg� poprawie. On tak�e s�dzi�, �e podo�a trudom nadchodz�cej nocy. Jednak wkr�tce po dwunastej by� ju� u kresu si�, po prostu nie dojrza� fizycznie do tak wielkiego wysi�ku. Od czasu do czasu musia�em nie�� jego plecak, przywi�zany do mojego - ostry trening sportowy bardzo mi si� teraz przyda�. Tutejszym zwyczajem narzucili�my na plecaki indyjskie worki z juty, bo o ile u nas, w kraju, plecak jest czym� oczywistym, tutaj natychmiast wzbudzi�by podejrzenia.
Podczas nast�pnych nocy b��dzili�my, posuwaj�c si� w g�r� rzeki. D�ungla i skalne urwiska cz�sto zagradza�y nam drog�, musieli�my ci�gle przechodzi� w br�d z jednego brzegu Aglaru na drugi. Pewnego razu, gdy odpoczywali�my pomi�dzy blokami skalnymi w korycie rzeki, tu� obok przesz�o kilku rybak�w, ale na szcz��cie nie zauwa�yli nas. Innym razem, natkn�wszy si� na rybak�w, w �amanym hindostani za��dali�my kilku pstr�g�w. Nasze przebranie okaza�o si� dobre, bo niczego nie podejrzewaj�cy m��czy�ni nie tylko sprzedali ryby, ale jeszcze je nam ugotowali. Potrafili�my tak�e, bez wzbudzenia nieufno�ci, odpowiedzie� na ich ciekawskie pytania. Palili ma�e indyjskie papierosy, bardzo niesmaczne dla Europejczyka. Marchese, kt�ry przed ucieczk� nami�tnie pali�, nie m�g� oprze� si� pokusie i poprosi� o papierosa. Zaci�gn�� si� kilka razy tak� tl�c� si� �odyg� i nagle pad� jak �ci�ty!
Na szcz��cie po chwili przyszed� do siebie i mogli�my ruszy� w dalsz� drog�. Innym razem napotkali�my ch�op�w nios�cych mas�o do miasta. Poniewa� rozzuchwalili�my si� z up�ywem czasu, zagadn�li�my, aby nam go troch� odsprzedali. Jeden z nich natychmiast si� zgodzi�. Ale kiedy Hindus brudnymi, ciemnymi r�koma zacz�� "przek�ada�" roztopione w upale mas�o ze swego garnka do naszego, omal nie zwymiotowali�my ze wstr�tu i obrzydzenia.
Dolina rozszerzy�a si� wreszcie i droga wiod�a teraz przez rozleg�e pola, obsadzone ry�em i zbo�em. Coraz trudniej przychodzi�o nam znale�� kryj�wk� na dzie�. Pewnego razu zostali�my nakryci ju� przed po�udniem, a poniewa� ch�opi zacz�li stawia� wiele niedyskretnych pyta�, najlepsz� odpowiedzi� wyda�o nam si� szybkie spakowanie rzeczy i wyruszenie w drog�.
Nie zd��yli�my jeszcze znale�� nowej kryj�wki, gdy ponownie natkn�li�my si� na o�miu m��czyzn, kt�rzy g�o�nymi krzykami zmusili nas do zatrzymania si�. Wygl�da�o na to, �e szcz��cie ostatecznie nas opu�ci�o. Na ich liczne pytania odpowiadali�my uparcie, �e jeste�my pielgrzymami z bardzo odleg�ej prowincji. Ku naszemu zdumieniu, jako� zdo�ali�my zda� ten "egzamin", bo po chwili, bez dalszych nagabywa�, pozwolili nam i�� dalej. Nie mogli�my w to uwierzy� i jeszcze d�ugo zdawa�o nam si�, �e nas tropi� i depcz� nam po pi�tach...
Tym sposobem okaza�o si�, �e "odnowienie" koloru mojej sk�ry na ostatnim postoju by�o ca�kiem niez�ym pomys�em. Lecz ten dzie� by� jak zaczarowany i emocjom nie by�o ko�ca. Niech�tnie musieli�my przyzna�, �e wprawdzie przekroczyli�my dzia� wodny, ale wci�� znajdowali�my si� w dorzeczu D�amuny. To oznacza�o, �e stracili�my co najmniej dwa dni.
Znowu podej�cie w g�r�. Weszli�my w rododendronowe lasy; wygl�da�y tak pusto i bezludnie, �e obudzi�y w nas nadziej� na spokojny dzie�. Ach, �eby tak raz wyspa� si� porz�dnie! Lecz niebawem ukazali si� pasterze kr�w i znowu trzeba by�o zmieni� miejsce obozowania. O d�ugim �nie nie by�o mowy.
Podczas nast�pnych nocy maszerowali�my przez okolice stosunkowo s�abo zaludnione. Niestety, rych�o mieli�my zrozumie�, dlaczego by�o tu tak pusto. Brakowa�o wody! Pragnienie dokucza�o nam tak dotkliwie, �e pewnego razu pope�ni�em b��d, kt�ry m�g� spowodowa� bardzo przykre nast�pstwa. Gdy wreszcie natkn�li�my si� na niewielk� ka�u��, bez namys�u rzuci�em si� ku upragnionej cieczy i zacz��em �apczywie pi�. Skutek by� obrzydliwy. By�a to jedna z ka�u�, w kt�rych godzinami wyleguj� si� bawo�y szukaj�ce schronienia przed skwarem. Jej g��wnym sk�adnikiem nie by�a woda, lecz mocz! Zacz��em okropnie kaszle� i wymiotowa�. Up�yn��o sporo czasu, zanim przyszed�em do siebie po tym "orze�wiaj�cym" napoju.
Wkr�tce po tym incydencie pragnienie dr�czy�o nas tak bardzo, �e nie byli�my w stanie i�� dalej i mimo g��bokiej jeszcze nocy musieli�my po�o�y� si� na odpoczynek. O �wicie wspi��em si� na strome stoki w poszukiwaniu wody. Nast�pne trzy dni i noce nie by�y lepsze. Szli�my przez suche sosnowe lasy, ku naszej rado�ci tak puste, �e tylko z rzadka napotykali�my Hindus�w, dzi�ki czemu unikn�li�my zdemaskowania.
W dwunastym dniu naszej ucieczki nadesz�a wreszcie wielka chwila: stan�li�my na brzegu Gangesu! Najbardziej bogobojny Hindus nie by�by g��biej wzruszony widokiem tego "�wi�tego nurtu" ni� my. Oczywi�cie, rzeka nie mia�a dla nas znaczenia religijnego, lecz praktyczne. Teraz mogli�my porusza� si� traktem pielgrzym�w w g�r� rzeki, a� do jej �r�de�, a to znacznie zmniejsza�o trudy naszej w�dr�wki. W ka�dym razie tego si� spodziewali�my... Osi�gn�wszy tak wiele, nie chcieli�my ju� d�u�ej podejmowa� ryzyka, kt�rego mo�na by�o unikn��. To oznacza�o, �e b�dziemy maszerowa� wy��cznie noc�!
Niestety, sprawa naszej �ywno�ci zacz��a wygl�da� rozpaczliwie. Zapasy si� sko�czy�y, a z biednego Marchese zosta�a tylko sk�ra i ko�ci. Mimo to spisywa� si� dzielnie. Ja, na szcz��cie, czu�em si� stosunkowo �wie�o i mia�em jeszcze do�� rezerw.
Ca�� nadziej� pok�adali�my w sklepikach z herbat� i �ywno�ci�, rozci�gni�tych wzd�u� trasy pielgrzymek. Niekt�re, widoczne dzi�ki matowej lampce oliwnej, otwarte by�y do p��nego wieczora. Poprawi�em sw�j "makija�" i ruszy�em do pierwszego sklepu. Lecz zanim zd��y�em wej�� do �rodka, przep�dzono mnie ordynarnymi, dzikimi wyzwiskami. Najwyra�niej wzi�to mnie za z�odzieja! Chocia� nie by�a to przyjemna chwila, to, patrz�c w przysz�o��, mia�a te� zalety: moje przebranie by�o znakomite!
Zanim wszed�em do nast�pnego prymitywnego sklepiku, trzyma�em ju� w r�ce pieni�dze, i to tak, aby by�y widoczne. Sprawi�o to, najwyra�niej, dobre wra�enie. Obawiaj�c si�, �e 40 funt�w m�ki, cukru trzcinowego i cebuli - ilo�� zbyt du�a dla jednej osoby - wzbudzi podejrzenia, wyja�ni�em, �e chc� zrobi� zakupy dla dziesi�ciu m��czyzn.
Sklepikarz zaj�� si� bardziej sprawdzaniem banknot�w ni� moj� osob�. Niebawem, ob�adowany, opu�ci�em sklep. Sp�dzili�my szcz��liwy dzie�. Nareszcie mogli�my si� naje�� do syta, a trakt pielgrzymek - po "drogach", kt�re przebyli�my - by� dla nas najpi�kniejsz� promenad�.
Jednak rado�� nie mia�a trwa� d�ugo. Ju� na nast�pnym postoju wytropili nas wie�niacy zbieraj�cy drewno. Marchese z powodu upa�u le�a� rozebrany do pasa. By� tak wychudzony, �e mo�na by�o policzy� mu wszystkie �ebra, i sprawia� wra�enie naprawd� bardzo chorego. Poza tym wygl�dali�my i tak dostatecznie podejrzanie, poniewa� obozowali�my z dala od szlaku pielgrzym�w. Hindusi zaproponowali, aby�my razem udali si� do ich domostwa. Ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie przyj�li�my zaproszenia, a z�y stan zdrowia Marchese pos�u�y� nam za wym�wk�.
Ludzie oddalili si�. Niestety, niebawem znowu powr�cili. Tym razem nie by�o ju� w�tpliwo�ci, �e uznali nas za zbieg�w. Pr�bowali nas szanta�owa�! Opowiadali o jakim� Angliku, kt�ry z o�mioma �o�nierzami poszukuje dw�ch uciekinier�w i za wszelk� informacj� obiecuje wysokie wynagrodzenie; gdyby�my jednak im zap�acili - zachowaj� milczenie... Twardo utrzymywa�em, �e jestem lekarzem z Kaszmiru, pokazuj�c jako dow�d apteczk�.
Czy to j�ki Marchese, autentyczne niestety, czy te� przedstawienie, kt�re urz�dzi�em, by�o tak sugestywne - w ka�dym razie odeszli. Nast�pne chwile up�yn��y nam w strachu przed ich powrotem w towarzystwie jakiej� urz�dowej osoby. Pozostawili nas jednak w spokoju.
I tak dni nie tylko nie przynosi�y wytchnienia, ale cz�sto by�y bardziej wyczerpuj�ce ni� noce; nie tyle dla mi��ni, ile dla nerw�w, poniewa� �yli�my w ci�g�ym napi�ciu. Zazwyczaj oko�o po�udnia nasza butelka z wod� by�a ju� pusta, a reszta dnia d�u�y�a si� niemi�osiernie. Marchese maszerowa� heroicznie a� do wieczora. Pomimo jego wyczerpania, spowodowanego utrat� wagi, do p��nocy sz�o si� nam zawsze bardzo dobrze. P��niej jednak, aby przej�� jeszcze kawa�ek drogi, musia� przespa� si� dwie godziny. O poranku zatrzymywali�my si� na biwak. Z ukrycia mo�na by�o obserwowa� wielki trakt, kt�rym w�drowa� nieprzerwany strumie� pobo�nych pielgrzym�w. Szcz��liwcy! Cz�sto dziwacznie ubrani, nie musieli si� przecie� ukrywa�! Podobno co rok, tylko w miesi�cach letnich, przechodzi t�dy oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy ludzi... S�yszeli�my o tym jeszcze w obozie, teraz przekonali�my si�, �e to prawda!
Znoje i niedostatki - wszystko na nic
Po d�ugiej w�dr�wce, oko�o p��nocy dotarli�my do �wi�tego miasta Uttar Kaszi. Niebawem zab��dzili�my w jego w�skich uliczkach. Marchese usiad� z plecakiem w ciemnym zau�ku, a ja pr�bowa�em na w�asn� r�k� zorientowa� si� w sytuacji. Przez otwarte bramy �wi�ty� wida� by�o �wiat�a jarz�ce si� przed pos�gami b�stw o wytrzeszczonych oczach. Cz�sto musia�em kry� si� b�yskawicznie, gdy mnisi przechodzili z jednej �wi�tyni do drugiej. Zanim trafili�my wreszcie za miastem na trakt pielgrzymek, stracili�my oko�o godziny...
Z licznych ksi��ek o ekspedycjach wiedzia�em, �e niebawem powinni�my przekroczy� tzw. "wewn�trzn� granic�", kt�ra przebiega r�wnolegle do rzeczywistej granicy pa�stwa, w odleg�o�ci 100-200 km. Poza miejscow� ludno�ci�, ka�dy, kto chce wej�� na ten obszar, musi posiada� paszport. Nie maj�c paszport�w, musieli�my bardzo ostro�nie omija� posterunki.
Im g��biej wchodzili�my w dolin�, tym rzadziej by�a ona zaludniona. W ci�gu dnia bez k�opotu znajdowali�my odpowiednie miejsca na odpoczynek i mog�em cz�sto wychodzi� z ukrycia po wod�. Pewnego razu rozpali�em nawet ma�e ognisko i ugotowa�em owsiank�; by� to nasz pierwszy ciep�y posi�ek od czternastu dni.
Znajdowali�my si� ju� na wysoko�ci oko�o 2000 m n.p.m. i noc� cz�sto mijali�my obozowiska Bhuti�w. S� to tybeta�scy kupcy, kt�rzy w sezonie letnim prowadz� drobne interesy w po�udniowym Tybecie, na zim� za� przenosz� si� do Indii. Wielu z nich sp�dza ciep�� por� roku w ma�ych wioskach, po�o�onych na wysoko�ci 3000 - 4000 m, gdzie uprawiaj� j�czmie�. Obozowiska, kt�re mijali�my noc�, mia�y jedn� bardzo nieprzyjemn� cech�: w ich pobli�u zawsze natrafiali�my na tybeta�skie psy, jakich wcze�niej nie znali�my. By�y �redniej wielko�ci, o d�ugiej sier�ci, bardzo silne i agresywne.
Pewnego razu dotarli�my do jednej z bhutyjskich wiosek, zamieszkanych tylko latem; z niskimi domami o dachach krytych gontem i obci��onych kamieniami, wywar�a na nas niezwyk�e wra�enie. Tu� za wsi� czeka�a nas jednak przykra niespodzianka. Miejsce, w kt�rym stali�my, wisia�o podmyte, jak po powodzi, nad rw�cym potokiem, sprawc� tego spustoszenia. Na pr��no szukali�my mostu, a innej mo�liwo�ci przej�cia potoku nie by�o. W ko�cu zrezygnowali�my z poszukiwa� i postanowili�my z ukrycia obserwowa� okolic�. Przecie� trakt nie m�g�, tak po prostu, nagle si� urywa�. Ku naszemu zdumieniu, wczesnym rankiem ujrzeli�my gromad� pielgrzym�w przechodz�cych przez potok, dok�adnie w tym miejscu, gdzie noc� przez wiele godzin bezskutecznie usi�owali�my odnale�� br�d.
Nast�pnego wieczoru w tym samym miejscu zn�w pr�bowali�my przedosta� si� na drug� stron�. I znowu okaza�o si� to niemo�liwe! Wreszcie zacz��em si� domy�la�, �e stoimy nad potokiem, kt�rym sp�ywaj� wody z topniej�cych �nieg�w. Takie potoki lodowcowe wzbieraj� najsilniej od przedpo�udnia do p��nej nocy, a najni�szy poziom wody jest w nich zawsze rano.
Okaza�o si�, �e mia�em racj�. Gdy wczesnym �witem stan�li�my na brzegu naszego "strumienia", zobaczyli�my wystaj�ce z wody pnie prymitywnego mostu. Ostro�nie balansuj�c, przeszli�my na drugi brzeg. Niestety, przed nami pojawia�y si� coraz to nowe odnogi potoku, kt�re pokonywali�my z wielkim trudem. W�a�nie przebrn��em przez ostatnie �o�ysko, gdy Marchese po�lizn�� si� i wpad� do wody - na szcz��cie powy�ej pnia, inaczej porwa�by go pr�d. Gdy przemoczony i zupe�nie wyczerpany stan�� wreszcie obok mnie, nie chcia� ju� i�� dalej. Mimo moich nalega�, aby ukry� si� w pobliskim lesie, roz�o�y� rzeczy i zacz�� roznieca� ogie�. Po raz pierwszy zacz��em �a�owa�, �e nie us�ucha�em jego pr��b i nie kontynuowa�em ucieczki sam, lecz ci�gle upiera�em si�, �e musimy przetrwa� razem...
Po chwili pojawi� si� jaki� Hindus i widz�c porozk�adane na ziemi europejskie przedmioty zacz�� nas wypytywa�. Marchese dopiero teraz poj�� gro��ce nam niebezpiecze�stwo i szybko spakowa� rzeczy. Lecz zanim zrobili�my kilka krok�w, drog� zast�pi� nam inny Hindus, po miejsku odziany, a za nim - dziesi�ciu silnych m��czyzn. Doskona�� angielszczyzn� za��da� okazania paszport�w. Udawali�my, �e go nie rozumiemy, �e jeste�my pielgrzymami z Kaszmiru. Po chwili namys�u wpad� na bardzo sprytny pomys�, kt�ry oznacza� dla nas ca�kowit� kl�sk�. Oznajmi�, �e w pobliskim domu mieszkaj� dwaj Kaszmirczycy, je�eli potrafimy si� z nimi porozumie�, b�dziemy mogli ruszy� w dalsz� drog�. C�� za diabelski przypadek sprowadzi� tu w�a�nie Kaszmirczyk�w? Przecie� tym wybiegiem pos�u�y�em si� wy��cznie dlatego, �e w tych okolicach ludzi z Kaszmiru spotyka si� niezmiernie rzadko.
Dwaj Kaszmirczycy, o kt�rych m�wi�, przybyli tu jako rzeczoznawcy szk�d powodziowych. Gdy stan�li�my przed nimi, zrozumieli�my, �e nadesz�a chwila naszego zdemaskowania. Zacz��em rozmawia� z Marchese po francusku, tak jak to by�o przewidziane na podobn� okoliczno��. Hindus przerwa� nam natychmiast i po francusku za��da� otwarcia plecak�w. Gdy zobaczy� moj� gramatyk� angielsko-tybeta�sk�, rzek�, �e b�dzie lepiej dla nas, je�eli powiemy kim jeste�my. Przyznali�my si� wi�c, �e jeste�my zbiegami, lecz nie ujawniali�my narodowo�ci i rozmawiali�my z nim po angielsku.
Chocia� niebawem siedzieli�my przy herbacie w przytulnym pokoju, prze�ywa�em g��bokie rozczarowanie. By� to osiemnasty dzie� naszej ucieczki i ca�y nasz trud i wysi�ek okaza� si� daremny. M��czyzna, kt�ry nas indagowa�, by� naczelnym dyrektorem le�nictwa w prowincji Theri-Gharwal. Le�nictwo studiowa� w uczelniach Anglii, Francji i Niemiec, dlatego w�ada� tymi j�zykami. Przyby� tutaj na inspekcj� z powodu katastrofalnej powodzi, kt�ra nawiedzi�a te okolice po raz pierwszy od stu lat. �miej�c si� wyrazi� ubolewanie z powodu swej obecno�ci. Poniewa� jednak z�o�ono mu doniesienie, zmuszony jest wype�ni� sw�j obowi�zek.
Kiedy dzisiaj my�l� o zbiegu okoliczno�ci, kt�ry doprowadzi� do uj�cia nas, stwierdzam, �e by�o to co� wi�cej ni� pech, wobec kt�rego byli�my bezsilni. A jednak ani przez chwil� nie w�tpi�em w to, �e zn�w spr�buj� ucieczki. Marchese by� tak wyczerpany, �e nie chcia� mi ju� towarzyszy�. Po przyjacielsku przekaza� mi wi�ksz� cz��� swych pieni�dzy, wiedz�c �e mam ich niewiele. Dzie� wykorzysta�em gorliwie, najadaj�c si� do syta, poniewa� od kilku dni maszerowali�my niemal bez jedzenia. Kucharz le�nika przynosi� bez przerwy dania. Po�owa z nich przepada�a w moim plecaku. Tu� z nastaniem wieczoru oznajmili�my, �e jeste�my zm�czeni i chce si� nam spa�. Drzwi do naszego pokoju zamkni�to, a pod oknem na werandzie le�nik kaza� postawi� swoje ���ko, aby odci�� nam drog� ucieczki. Zgodnie z ustalonym wcze�niej planem, gdy tylko na chwil� si� oddali�, rozpocz�li�my k��tni�. Marchese, pozoruj�c dzik� awantur�, �omota�, krzycza� i g�o�no przeklina�, na przemian to cienkim, to niskim g�osem. Tymczasem ja wyskoczy�em z plecakiem przez okno na ���ko le�nika i pobieg�em na koniec werandy. By�o ju� ciemno. Odczeka�em kilka sekund, a� za rogiem budynku znikn�li patroluj�cy wartownicy.
Potem skoczy�em cztery metry w d��, trzymaj�c w r�kach czterdziestokilogramowy plecak. Ziemia nie by�a bardzo twarda a uderzenie zbyt mocne, szybko wi�c pozbiera�em si� i znikn��em za murem ogrodu w czarnym jak smo�a lesie.
By�em wolny...! Panowa�a nieruchoma cisza. Pomy�la�em o Marchese, kt�ry zgodnie z umow� nadal wymy�la� i krzycza�, o le�niku trzymaj�cym stra� w ���ku za oknem i pomimo zdenerwowania roze�mia�em si�.
Ale czas nagli�. Podniecony bieg�em dalej, a� wpad�em na �pi�ce stado owiec. Zanim zd��y�em si� cofn��, ju� jaki� pies uczepi� si� moich spodni; uwolni�em si� dopiero, zostawiaj�c kawa�ek nogawki w jego z�bach. Przestraszony pobieg�em pierwsz� lepsz� drog�, lecz wkr�tce zrobi�o si� zbyt stromo. Nie, t�dy nie by�o przej�cia! Dalej wi�c, z powrotem! Omin��em stado owiec i pobieg�em naprz�d. Oko�o p��nocy zorientowa�em si�, �e znowu id� z�� drog�. A wi�c znowu, bez tchu, kilka kilometr�w z powrotem! B��dz�c tak, straci�em cztery godziny. Nadchodzi� �wit. Nagle, za zakr�tem, w odleg�o�ci dwudziestu metr�w ujrza�em nied�wiedzia. Na szcz��cie on mnie nie zauwa�y�. Z nastaniem dnia ukry�em si� znowu, chocia� okolica wygl�da�a na nie zamieszkan�. Wiedzia�em, �e przed granic� tybeta�sk� powinna znajdowa� si� jeszcze jedna wie�, a za ni� - nareszcie wolno��! Maszerowa�em przez ca�� nast�pn� noc i znajdowa�em si� ju� na wysoko�ci 3000 m. Powoli zacz��em si� dziwi�, �e nie min��em jeszcze wsi. Wed�ug moich szkic�w powinna znajdowa� si� na przeciwleg�ym brzegu rzeki i mia� do niej prowadzi� most. Pocieszaj�c si�, �e wie� trudno przeoczy�, maszerowa�em beztrosko dalej, mimo �e ju� dnia�o.
To sprowadzi�o na mnie nieszcz��cie. Skr�ciwszy za piaszczyste wzg�rze, stan��em nagle tu� naprzeciw wioski i gestykuluj�cego t�umu. Miejscowo�� by�a b��dnie zaznaczona na moich mapach, a poniewa� noc� b��dzi�em dwukrotnie, prze�ladowcy zdo�ali mnie wyprzedzi�. Natychmiast otoczy�a mnie ca�a wie�. Za��dano, abym si� dobrowolnie podda�. Nast�pnie zaprowadzono mnie do jakiego� domu, gdzie zosta�em ugoszczony.
Tutaj po raz pierwszy zetkn��em si� z tybeta�skimi nomadami, kt�rzy w�druj�c ze stadami owiec przenosz� do Indii s�l, a w drodze powrotnej - j�czmie�. Po raz pierwszy pocz�stowano mnie tybeta�sk� herbat� z mas�em oraz podstawowym po�ywieniem tego narodu - campa*, kt�r� p��niej mia�em je�� przez wiele lat. Ale tym razem przeciwko tej niezwyk�ej potrawie zaprotestowa� do�� energicznie m�j �o��dek i jelita.
W tej wiosce, kt�ra nazywa�a si� Nelang, sp�dzi�em dwie noce. Chocia� przychodzi�y mi do g�owy nowe my�li o ucieczce i dostrzeg�em nawet kilka mo�liwo�ci, to po raz pierwszy by�em zbyt zm�czony i zniech�cony, aby je zrealizowa�.
Po przebytych dot�d trudach podr�� powrotna by�a przyjemno�ci�. Nie musia�em niczego d�wiga� i regularnie otrzymywa�em bardzo dobre posi�ki. Po drodze spotka�em znowu Marchese, kt�ry jako go�� przebywa� ci�gle jeszcze w prywatnym bungalowie le�nika. Ja tak�e otrzyma�em zaproszenie. Jakie� by�o moje zdumienie, gdy w kilka dni p��niej przyprowadzono dw�ch innych zbieg�w z obozu internowania i w jednym rozpozna�em mojego starego towarzysza wyprawy, Petera Aufschnaitera; drugim by� Peter Calenberg.
Tymczasem, znowu ca�kiem serio, zacz��em my�le� o ucieczce. Zaprzyja�ni�em si� bli�ej z jednym z naszych stra�nik�w - Hindusem, kt�ry gotowa� dla nas i budzi� zaufanie. Odda�em mu na przechowanie moje mapy, kompas i pieni�dze, bo wiedzia�em, �e oczekuj�ca nas osobista rewizja uniemo�liwi przeszmuglowanie tych przedmiot�w na teren obozu. Um�wi�em si� z Hindusem, �e po moje rzeczy wr�c� tu nast�pn� wiosn�. Ustalili�my, �e we�mie on w maju urlop i b�dzie na mnie czeka�. Zaklina� si� na wszystkie �wi�to�ci, �e dotrzyma s�owa. Tak wi�c, zn�w wracali�my do obozu - gorzka droga, kt�r� znios�em tylko dzi�ki my�lom o nowej rych�ej ucieczce.
Marchese wci�� jeszcze chorowa� i m�g� podr��owa� tylko konno. Podczas tej podr��y mieli�my jeszcze jedn� mi�� przerw�: otrzymali�my bardzo uprzejme zaproszenie od maharad�y z Theri-Gharwalu, kt�ry nas wspaniale ugo�ci�. A potem - znowu czeka�y nas kolczaste druty.
Ucieczkowy epizod pozostawi� na mnie widoczny �lad: pewnego razu, po wyj�ciu z k�pieli w gor�cym �r�dle napotkanym po drodze, zorientowa�em si� nagle, �e w d�oniach pozosta�y mi ca�e k�py w�os�w. Najwidoczniej farba, kt�rej u�ywa�em przebieraj�c si� za Hindusa, by�a szkodliwa.
Ta nie zamierzona kuracja, kt�ra spowodowa�a, �e wy�ysia�em, oraz poniesione trudy sprawi�y, �e gdy ju� wreszcie przybyli�my do obozu, niekt�rzy koledzy z trudem mnie poznali.
Ryzykowna maskarada
- You made a daring escape. I am sorry, I have to give you twenty eight days!* - powiedzia� angielski pu�kownik przyjmuj�cy nas do obozu.
Cieszy�em si� wolno�ci� przez trzydzie�ci osiem dni, a teraz przez dwadzie�cia osiem musia�em odpokutowa� w karcerze za pr�b� ucieczki. Poniewa� jednak strona angielska nie odm�wi�a rycerskiego uznania dla "�mia�ej pr�by ucieczki", wymierzona kara by�a kr�tsza ni� mo�na by si� spodziewa�.
Podczas samotnej odsiadki s�ysza�em, �e Marchese odbywa� tak� sam� kar� w innej cz��ci obozu. Obieca� mi pomoc przy nast�pnej pr�bie ucieczki, sam jednak nie chcia� wi�cej o tym s�ysze�. Natychmiast, nie trac�c ani jednego dnia, zacz��em szkicowa� nowe mapy i wykorzystywa� do�wiadczenia nabyte podczas ucieczki. By�em w�a�ciwie pewny, �e nast�pnym razem mi si� uda. Jednak teraz chcia�em ucieka� sam.
Zima up�yn��a mi szybko na przygotowaniach i z nadej�ciem nowego "sezonu ucieczkowego" by�em zupe�nie dobrze wyposa�ony. Tym razem chcia�em wyruszy� wcze�niej, by dotrze� do wsi Nelang, p�ki b�dzie jeszcze nie zamieszkana. Nie licz�c na zwrot depozytu powierzonego Hindusowi, zaopatrzy�em si� od nowa w najpotrzebniejsze rzeczy. W obozie spotka�em si� ze wzruszaj�cymi gestami kole�e�stwa; chocia� ka�dy potrzebowa� got�wki, wspomagano mnie datkami pieni��nymi na drog�.
Nie by�em jedynym, kt�ry chcia� si� wyrwa�. Dw�ch moich najlepszych przyjaci��, Rolf Magener i Heins von Have, tak�e przygotowywa�o si� do ucieczki. Obydwaj m�wili p�ynnie po angielsku i chcieli przez Indie dotrze� na front do Birmy. Przed dwoma laty Have, uciekaj�c wraz z koleg�, dotar� ju� prawie do Birmy, ale niestety tuz przed granic� zostali schwytani. Podczas drugiej pr�by ucieczki jego przyjaciel zgin�� w wypadku. Inni wi��niowie - podobno trzech czy czterech - tak�e planowali ucieczk�. Gdy wreszcie uda�o nam si� zebra� w si�demk�, zdecydowali�my si� na wsp�lny skok z obozu, poniewa� pojedyncze pr�by zaostrzy�yby stan pogotowia, a to znacznie utrudni�oby nast�pne. Gdyby skok si� uda�, ka�dy m�g� ruszy� zgodnie z w�asnym planem. Peter Aufschnaiter, kt�rego partnerem by� tym razem Bruno Treipel z Salzburga, a tak�e berli�czycy, Hans Kopp i Sattler, chcieli - podobnie jak ja - ucieka� do Tybetu.
Ucieczk� wyznaczyli�my na 29 kwietnia 1944 po obiedzie. Przebrani za grup� naprawiaj�c� zasieki, mieli�my wydosta� si� na wolno��. Takie grupy robocze stanowi�y zwyk�y widok, poniewa� bia�e mr�wki stale podgryza�y liczne s�upy okalaj�ce nasz ob�z i ogrodzenie trzeba by�o nieustannie naprawia�. Ekipa robocza sk�ada�a si� z kilku Hindus�w i nadzoruj�cego ich Anglika.
O wyznaczonej porze spotkali�my si� w ma�ej chatce w pobli�u - jak si� w�a�nie dowiedzieli�my - najmniej strze�onego odcinka zasiek�w i obozowi eksperci od makija�u b�yskawicznie zamienili nas w ciemnosk�rych Hindus�w.
Have i Magener otrzymali angielskie mundury oficerskie, uszyte potajemnie w obozie. Nam, "Hindusom", ogolono g�owy i na�o�ono turbany. Mimo powagi sytuacji wybuchn�li�my �miechem, patrz�c na siebie, bo wygl�dali�my jak przebiera�cy na balu maskowym. Dw�ch z nas nios�o drabin� przygotowan� tu ju� poprzedniej nocy. Ponadto zorganizowali�my jeszcze d�ugi kawa� drutu kolczastego, nawini�ty na ko�ek. Nasze manatki ukryli�my w lu�nej odzie�y i w tobo�kach, kt�re nie wzbudza�y podejrze�, poniewa� Hindusi zawsze co� taszcz� ze sob�.
Nasi dwaj "angielscy oficerowie" wygl�dali jak prawdziwi. Pod pachami nie�li rulony z planami budowy i nonszalancko bawili si� oficerskimi laseczkami. Wcze�niej zrobili�my w ogrodzeniu dziur�, kt�r� teraz przedostawali�my si� po kolei do nie strze�onego przej�cia, przedzielaj�cego poszczeg�lne skrzyd�a obozu. St�d do g��wnej bramy pozostawa�o jeszcze oko�o trzystu metr�w. Nikt nie zwraca� na nas uwagi. Tylko raz, gdy obok bramy pojawi� si� na rowerze starszy sier�ant, zatrzymali�my si�, a "oficerowie" gorliwie zacz�li ogl�da� druty. Dalej, ju� bez mrugni�cia okiem, min�li�my stra�nik�w, kt�rzy pr���c si� zasalutowali naszym "oficerom", a nas, kulis�w, nie zaszczycili nawet spojrzeniem. Nasz si�dmy cz�owiek, Sattler, kt�ry nieco p��niej wyszed� ze swego baraku, wymalowany czarn� farb�, bieg� za nami wymachuj�c czajnikiem. Dogoni� nas dopiero za bram�.
Gdy tylko znale�li�my si� poza polem widzenia wartownik�w, zaszyli�my si� w buszu pospiesznie zrzucaj�c przebranie. Pod spodem mieli�my zwyczajne ubrania khaki, kt�re nosili�my tak�e podczas wycieczek. Po�egnali�my si�, nie m�wi�c wiele. Have, Magener i ja biegli�my razem jeszcze kilka mil, a potem nasze drogi si� rozesz�y. Zamierza�em ucieka� t� sam� tras� co poprzednio. Wzi��em nogi za pas, aby do rana znale�� si� jak najdalej od obozu. Twardo postanowi�em maszerowa� wy��cznie w nocy, a z nastaniem brzasku szuka� kryj�wki. Nie, tym razem nie chcia�em ryzykowa�! Czw�rka koleg�w, kt�rych celem by� tak�e Tybet, bezczelnie ruszy�a g��wnym traktem, prowadz�cym przez Mussoorie do doliny Gangesu. Ja nie odwa�y�em si� na to i pod��a�em moj� poprzedni� tras�, przez dolin� D�amuny i Aglaru. Pierwszej nocy musia�em co najmniej czterdzie�ci razy przechodzi� Aglar w br�d, ale i tak zabiwakowa�em nad ranem dok�adnie w tym samym miejscu, do kt�rego wiosn� dotarli�my dopiero po czterech dniach. Tak szybko porusza�em si� sam! Chocia� by�em podrapany i poraniony, chocia� d�wiga�em tak ci��ki baga�, �e ju� w t� pierwsz� noc zdar�em par� nowych tenis�wek, czu�em si� bardzo szcz��liwy - wolny i zadowolony z siebie.
Pierwsze obozowisko roz�o�y�em pomi�dzy g�azami nad rzek�. Ledwo rozpakowa�em rzeczy, pojawi�o si� nade mn� stado ma�p. Przera�liwie jazgocz�c, zacz��y obrzuca� mnie grudkami ziemi. Zaj�ty tym ha�asem, nie spostrzeg�em, �e brzegiem rzeki biegnie trzydziestu Hindus�w i zobaczy�em ich dopiero, gdy byli ju� ca�kiem blisko mojej kryj�wki. Do dzisiaj nie wiem, czy byli to tylko przechodz�cy przypadkowo rybacy, czy te� rzeczywi�cie chodzi�o im o nas - o zbieg�w. Nie mog�em uwierzy�, �e przebiegaj�c zaledwie kilka metr�w od mojej kryj�wki, nie zauwa�yli mnie. Odetchn��em z ulg�... To zdarzenie by�o dla mnie ostrze�eniem. Pozosta�em w obozie a� do wieczora i wyruszy�em w drog� dopiero z nastaniem ciemno�ci. Przez ca�� noc Aglar s�u�y� mi za drogowskaz i sz�o mi si� dobrze. Nast�pny biwak min�� bez k�opot�w, wypocz��em i zregenerowa�em si�y. Nie mog�em si� doczeka� wieczora i wyruszy�em w drog� nieco za wcze�nie. Ledwie przeszed�em kilkaset metr�w, natkn��em si� na Hindusk� nios�c� wod�. Krzycz�c z przera�enia upu�ci�a gliniany dzban i uciek�a w kierunku najbli�szych dom�w. Nie mniej wystraszony umkn��em z g��wnej trasy do bocznej doliny. By�o bardzo stromo i chocia� wiedzia�em, �e t�dy te� zdo�am doj�� do celu, to nie by�o wyj�cia - czeka�o mnie wielogodzinne, uci��liwe obej�cie. Musia�em pokona� stoki g�ry Nag Tibba o wysoko�ci ponad 3000 metr�w, w g�rnych partiach pokrytej g�stym lasem i zupe�nie nie zasiedlonej.
O brzasku, gdy do�� zm�czony pi��em si� w g�r�, stan��em nagle oko w oko z pierwsz� panter� w moim �yciu. Serce zamar�o mi z przera�enia. By�em ca�kowicie bezbronny, bo jedynym moim or��em by� przymocowany do laski d�ugi n��, kt�ry zrobi� mi obozowy kowal. Pantera siedzia�a na grubej ga��zi drzewa, pi�� metr�w nad ziemi�, gotowa do skoku. B�yskawicznie pomy�la�em, co mam robi�; opanowa�em strach i spokojnie ruszy�em dalej. Nic si� nie sta�o. Ale jeszcze d�ugo ciarki chodzi�y mi po grzbiecie.
Dot�d szed�em grani� Nag Tibba, teraz nareszcie zn�w trafi�em na g��wn� drog�. Zaledwie przeszed�em kilka kilometr�w, a ju� czeka�a na mnie nowa niespodzianka. Na �rodku drogi le�a�o chrapi�c kilku m��czyzn - by� to Aufschnaiter i trzech koleg�w z obozu! Szarpaniem obudzi�em ich ze snu. Znale�li�my wsp�ln� kryj�wk� i dziel�c si� dotychczasowymi prze�yciami, rozkoszowali�my si� wspania�ym po�o�eniem miejsca naszego odpoczynku. Wszyscy byli�my w znakomitym nastroju i wierzyli�my, �e przedostaniemy si� do Tybetu. Po dniu sp�dzonym w towarzystwie przyjaci�� by�o mi naprawd� ci��ko ruszy� samotnie w dalsz� drog�. Pozosta�em jednak wierny swym postanowieniom. Po rozstaniu z kolegami, jeszcze tej samej nocy dotar�em do Gangesu. By� to pi�ty dzie� mojej ucieczki z obozu.
Zanim przyby�em do miasta �wi�ty� - Uttar Kaszi, o kt�rym wspomnia�em ju� przy opisie pierwszej pr�by ucieczki, musia�em raz jeszcze ratowa� si� przed utrat� wolno�ci. Mija�em w�a�nie jaki� dom, gdy nagle wyszli z niego dwaj m��czy�ni i zacz�li mnie goni�. Ucieka�em na �eb, na szyj� przez ry�owe pola i zaro�la, w d�� do Gangesu. Tam ukry�em si� pomi�dzy skalnymi blokami. Panowa�a cisza. Szcz��liwie wymkn��em si� prze�ladowcom. Dopiero po d�u�szym czasie odwa�y�em si� wyj�� znowu w jasne �wiat�o ksi��yca. Znajom� ju� drog� sz�o mi si� przyjemnie i z rado�ci, �e posuwam si� tak pr�dko, zapomnia�em nawet o ci��kim plecaku. Moje stopy by�y oczywi�cie poobcierane, ale po postoju zawsze przychodzi�em do siebie. Cz�sto sypia�em po dziesi�� godzin, nie budz�c si� ani razu.
Dalej, ju� bez k�opot�w, dotar�em do gospodarstwa mojego hinduskiego przyjaciela, kt�ry przed rokiem wzi�� ode mnie na przechowanie pieni�dze i rzeczy. By� ju� maj i zgodnie z umow� mia� on w tym miesi�cu czeka� na mnie, co noc o p��nocy. Zanim wszed�em na podw�rze, ukry�em plecak, poniewa� zdrada by�a zawsze mo�liwa.
Ksi��yc jasno o�wietla� gospodarstwo. Stan��em w cieniu stajni i dwa razy cicho zawo�a�em przyjaciela po imieniu. Niebawem drzwi si� otworzy�y, wybieg� z nich Hindus, rzuci� si� ku mnie i zacz�� ca�owa� moje stopy. �zy rado�ci sp�ywa�y mu po policzkach. Pospiesznie zaci�gn�� mnie do najdalszego pokoju, na kt�rego drzwiach wisia�a k��dka niezwyk�ych rozmiar�w. �uczywem o�wietli� pomieszczenie i otworzy� du�� skrzyni�: zobaczy�em moje rzeczy, troskliwie zaszyte w czystych bawe�nianych woreczkach. Rozpakowa�em je i wzruszony wierno�ci� Hindusa wr�czy�em mu wynagrodzenie, po czym ze smakiem przyst�pi�em do jedzenia, kt�re mi poda�. Poprosi�em, by do nast�pnego dnia przygotowa� mi �ywno�� i we�niany koc. Obieca� to zrobi� i ponadto podarowa� mi utkane r�cznie we�niane spodnie i szalik.
Ca�y nast�pny dzie� przespa�em w pobliskim lesie, a wieczorem poszed�em po swoje rzeczy. M�j przyjaciel jeszcze raz nakarmi� mnie do syta i odprowadzi� spory kawa�ek drogi. Upar� si�, by nie�� cz��� mojego baga�u, ale poniewa� biedak by� niedo�ywiony, nie mia� si�y, by dotrzyma� mi kroku. Wkr�tce poprosi�em wi�c, aby zawr�ci�, i po serdecznym po�egnaniu znowu zosta�em sam.
Min��a w�a�nie p��noc, gdy raptem natkn��em si� na bardzo niepo��dane towarzystwo: po�rodku drogi sta� na tylnych �apach nied�wied� i fuka� na mnie ostro. Nied�wied�, podobnie jak ja, nie us�ysza� wcze�niej, �e zbli�amy si� do siebie, poniewa� Ganges szumia� bardzo g�o�no. Wymierzy�em moj� skromn� bro� wprost w jego serce i, nie spuszczaj�c go z oczu, krok po kroku zacz��em si� cofa�. Za pierwszym zakr�tem rozpali�em b�yskawicznie ogie�, wyj��em roz�arzon� g�owni� i wymachuj�c ni� odwa�y�em si� ruszy� naprz�d. Ale miejsce, gdzie sta� przed chwil� nied�wied�, by�o ju� puste. Dopiero p��niej, w Tybecie, dowiedzia�em si� od wie�niak�w, �e nied�wiedzie atakuj� tylko w dzie�, noc� same si� boj�.
Po dziesi�ciu dniach marszu znowu dotar�em do wsi Nelang, kt�ra przed rokiem przynios�a mi zgub�. Tym razem znalaz�em si� tu o miesi�c wcze�niej i wie� rzeczywi�cie by�a jeszcze nie zasiedlona. Jaka� by�a moja rado��, gdy ujrza�em tu czterech koleg�w z obozu! Wyprzedzili mnie, kiedy zatrzyma�em si� u mojego hinduskiego przyjaciela. Za�o�yli�my kwater� w jakim� otwartym domu i pierwszy raz przespali�my spokojnie ca�� noc. Niestety, Sattler zapad� na chorob� wysoko�ciow�, czu� si� �le i w�tpi�, czy podo�a dalszym trudom. Zdecydowa� si� na powr�t do obozu, obiecuj�c, �e zamelduje si� dopiero za dwa dni, aby nie zagrozi� naszej ucieczce. Kopp, kt�ry z bokserem Kramerem wiosn� przebi� si� t� sam� tras� do Tybetu, przysta� teraz do mnie.
We czw�rk� w�drowali�my jeszcze siedem d�ugich dni, zanim dotarli�my do grani, w kt�rej znajdowa�a si� prze��cz stanowi�ca przej�cie graniczne mi�dzy Indiami i Tybetem. To op��nienie by�o spowodowane fataln� pomy�k�, kt�ra nam si� przydarzy�a. Opuszczaj�c Tirpani - miejsce postoju karawan - wybrali�my dalsz� tras� przez jedn� z trzech dolin, dolin� wschodni�. P��niej zorientowali�my si�, �e idziemy z�� drog�. Aby rozejrze� si� po okolicy, wspi�li�my si� z Aufschnaiterem na wierzcho�ek, kt�ry obiecywa� rozleg�y widok. Ze szczytu po raz pierwszy ujrzeli�my przed nami Tybet. Zm�czenie jednak nie pozwoli�o nam napawa� si� tym ut�sknionym widokiem. Znajdowali�my si� na wysoko�ci oko�o 5600 m i dodatkowo dokucza� nam brak tlenu. Wielce rozczarowani stwierdzili�my, �e musimy wr�ci� a� do Tirpani. A prze��cz znajdowa�a si� tu� na wyci�gni�cie r�ki! Pomy�ka kosztowa�a nas trzy stracone dni i bynajmniej nie doda�a nam wewn�trznej si�y. Z�orzecz�c schodzili�my z powrotem do rozwidlenia dolin. Martwili�my si� powa�nie, czy niewielkie porcje �ywno�ci, jakie nam pozosta�y, wystarcz� do nast�pnej miejscowo�ci.
Z Tirpani sz�o si� lekko w g�r� przez nie za�nie�one hale, wzd�u� jednego ze strumieni �r�d�owych Gangesu. Zaledwie przed tygodniem by� to rw�cy potok, spadaj�cy z og�uszaj�cym hukiem w dolin�, a teraz wi� si� po ��ce jako ma�y strumyczek. Za kilka miesi�cy b�dzie tu zielono i liczne �lady po obozowiskach w postaci murk�w z kamieni rozbudza�y w nas wyobra�enia karawan z Indii, przeci�gaj�cych w sprzyjaj�cej porze roku przez prze��cze.
Pewnego razu natkn�li�my si� na stado g�rskich owiec*. Wcale nas nie zauwa�y�y i skacz�c elegancko jak kozice umkn��y nam z oczu; niestety tak�e z naszych �o��dk�w. Bardzo pragn�li�my naje�� si� wreszcie do syta i jak�e ch�tnie widzieliby�my jedn� z nich w garnku! Pobudzona fantazja d�ugo jeszcze podsuwa�a nam r��ne wersje polowania.
Pod prze��cz� zrobili�my ostatni post�j w Indiach. Zamiast krzepi� si� wymarzonym mi�sem z garnka, piekli�my na rozgrzanych kamieniach ma�e placki z resztek m�ki rozbe�tanej z wod�. By�o potwornie zimno, w dolinie wia� przenikliwy himalajski wiatr, a os�ania� nas od niego tylko kamienny murek.
17 maja 1944 roku stan�li�my wreszcie na prze��czy Cangczokla. Pami�tny dzie�! Z map wynika�o, �e przej�cie znajduje si� na wysoko�ci 5300 m n.p.m. Dotarli�my zatem wreszcie do tej wymarzonej granicy pomi�dzy Indiami i Tybetem. Tutaj nie m�g� nas zaaresztowa� ju� �aden Anglik i po raz pierwszy mogli�my si� nacieszy� poczuciem bezpiecze�stwa. Wprawdzie nie wiedzieli�my jak potraktuje nas rz�d tybeta�ski, mieli�my jednak nadziej� na go�cinne przyj�cie. Nasza ojczyzna nie prowadzi�a bowiem wojny z Tybetem.
Prze��cz oznaczona by�a flagami modlitewnymi, kt�re w ofierze swym bogom zatkn�li pomi�dzy kupami kamieni pobo�ni buddy�ci. Mimo dokuczliwego zimna zrobili�my d�ugi odpoczynek, zastanawiaj�c si� nad nasz� sytuacj�. Nie znali�my prawie j�zyka, mieli�my ma�o pieni�dzy, ale przede wszystkim zagra�a�a nam �mier� z g�odu i dlatego musieli�my jak najszybciej dotrze� do jakiego� zaludnionego osiedla. Jednak jak okiem si�gn�� wida� by�o tylko puste doliny i g�ry. Na podstawie map mogli�my jedynie niejasno przypuszcza�, �e musz� tu istnie� jakie� wioski.
Naszym ostatecznym celem by�y - jak ju� wspomnia�em - japo�skie pozycje, oddalone o tysi�ce kilometr�w. Zaplanowana przez nas trasa mia�a prowadzi� najpierw do �wi�tej g�ry Kajlas, potem z biegiem Brahmaputry, a� do wschodniego Tybetu. Nasz kolega Kopp, kt�ry uciekaj�c rok wcze�niej dotar� ju� do Tybetu, lecz niestety zosta� stamt�d wydalony, stwierdzi� na podstawie w�asnych do�wiadcze�, �e nasze mapy by�y do�� dok�adne.
Po bardzo stromym zej�ciu dotarli�my do nurtu Opczu i oko�o po�udnia zatrzymali�my si� na odpoczynek. Strzeliste �ciany zamyka�y tu dolin� tworz�c rodzaj kanionu, teren by� nie zamieszkany i tylko porozrzucane kawa�ki drewna wskazywa�y, �e czasem przechodzili t�dy ludzie. Drug� stron� doliny tworzy�y piar�yste stoki, kt�rymi musieli�my teraz pi�� si� w g�r�. Zanim wyszli�my na plateau nasta� ju� wiecz�r i czeka� nas znowu lodowaty biwak. W ostatnich dniach jako opa� s�u�y�y nam tylko cierniste ga��zki zbierane na stokach. Tutaj nie by�o nawet tego i z wielkim trudem uda�o nam si� nazbiera� troch� wysuszonego krowiego �ajna na w�t�y ogie�!
Tybet nie lubi obcych
Nast�pnego dnia oko�o po�udnia dotarli�my do pierwszej tybeta�skiej wioski - Kasapuling. Wie� sk�ada�a si� z sze�ciu dom�w, kt�re robi�y wra�enie opuszczonych i gdy pukali�my do drzwi nikt nie odpowiada�. Jak si� wkr�tce okaza�o, wszyscy mieszka�cy zaj�ci byli �mudn� prac� sadzenia j�czmienia na okolicznych polach. Patrzyli�my na nich z uczuciem, jakie kiedy� zapewne poruszy�o Kolumba, gdy po raz pierwszy zobaczy� Indian. Jak nas przyjm�? Przychylnie czy wrogo? Na razie jeszcze nas nie zauwa�yli, a jedynymi d�wi�kami, kt�re do nas dociera�y, by�y wrzaski starej kobiety, o wygl�dzie wied�my, i nie dotyczy�y nas, lecz niezliczonego stada dzikich go��bi, kt�re rzuci�y si� na dopiero co posiane ziarno. Do wieczora nie zaszczycono nas ani jednym spojrzeniem. Rozbili�my wi�c w czw�rk� ob�z w pobli�u jakiej� chaty, a wieczorem, gdy ludzie powr�cili z p�l, pr�bowali�my nawi�za� kontakty handlowe, proponuj�c pieni�dze za owc� lub koz�. Ch�opi jednak byli nam zdecydowanie nieprzychylni i nie chcieli niczego sprzeda�. Granice Tybetu pozostaj� nie strze�one, ale ludno�� nauczono, by przyjmowa�a obronn� postaw� wobec obcych i handel z nimi jest zabroniony pod najsro�sz� kar�. Nie mieli�my innego wyboru jak tylko ich zastraszy� - o ile nie chcieli�my zgin�� g�odu. Zacz�li�my si� odgra�a�, �e we�miemy zwierzaka si�� i nie zap�acimy, je�eli nie zechc� sprzeda� go dobrowolnie. Poniewa� nasza czw�rka nie wygl�da�a mizernie, metoda okaza�a si� skuteczna. Kiedy wreszcie, za nieprzyzwoicie wysok� cen�, sprzedano nam koz�a - chyba najstarszego na �wiecie - zrobi�o si� ju� zupe�nie ciemno. Pomimo tego jawnego oszustwa zachowali�my spok�j, poniewa� zale�a�o nam na zdobyciu przychylno�ci w tym kraju.
Zar�n�li�my naszego koz�a w jakiej� oborze i by�o ju� dobrze po p��nocy, gdy wyg�odniali rzucili�my si� na p��surowe jeszcze kawa�ki mi�sa.
Nast�pny dzie� przeznaczyli�my na wypoczynek i rozejrzenie si� po wsi. Chaty, zbudowane z kamieni, pokryte by�y p�askimi dachami, na kt�rych suszy� si� materia� zgromadzony na opa�. Tybeta�czyk�w �yj�cych tutaj nie mo�na por�wna� z mieszka�cami wn�trza kraju, kt�rych poznali�my p��niej. O�ywiony ruch karawanowy i handel z Indiami zdemoralizowa� ich. Brudni, ciemnosk�rzy, o sko�nych stale rozbieganych oczach nie przejawiali ani �ladu uprzejmo�ci, przypisywanej temu narodowi. Zawzi�cie oddawali si� swej codziennej pracy. W tej n�dznej okolicy osiedlili si� zwabieni zapewne mo�liwo�ciami korzystnej sprzeda�y swych plon�w w okresie karawan. Jak mog�em stwierdzi� p��niej, te sze�� domostw by�o chyba jedyn� wsi� bez klasztoru.
Nast�pnego ranka bez przeszk�d opu�cili�my to niego�cinne miejsce. Zd��yli�my nieco wypocz�� i Kopp, berli�ski dowcipni�, kt�ry w ostatnich dniach zamilk�, znowu roz�miesza� nas swymi �arcikami.
Zeszli�my polami w d��, do ma�ej doliny, a przy podej�ciu na nast�pne plateau nasze baga�e ci��y�y nam ju� bardziej ni� dotychczas. To fizyczne zm�czenie by�o zapewne reakcj� na rozczarowania, kt�re zgotowa� nam tak wyt�skniony kraj. Tak�e i t� noc musieli�my sp�dzi� w jakiej� nie zagospodarowanej dziurze, kt�ra ledwie chroni�a nas przed huraganowym wiatrem.
Ju� na pocz�tku naszej podr��y rozdzielili�my pomi�dzy siebie obowi�zki. Noszenie wody, rozpalanie ognia, przyrz�dzanie herbaty w tym przejmuj�cym zimnie by�o ci��k� prac�. Ka�dego wieczora opr��niali�my plecaki, poniewa� noc� s�u�y� nam jako �piwory na nogi. Tego wieczoru, gdy wytrz�sa�em rzeczy z plecaka, nast�pi�a ma�a eksplozja - wskutek tarcia zapali�y si� zapa�ki. To oznacza�o, �e znajdujemy si� ju� w suchym powietrzu p�askowy�u tybeta�skiego.
Nast�pnego ranka w pierwszych promieniach wschodz�cego s�o�ca ujrzeli�my miejsce naszego biwaku. Okaza�o si�, �e jest to okr�g�a dziura o pionowych �cianach zrobiona niew�tpliwie ludzk� r�k�. Pierwotnie s�u�y�a prawdopodobnie do chwytania zwierz�t. Za naszymi plecami wznosi�y si� Himalaje z r�wnoboczn� �nie�n� piramid� Kametu, a przed nami rozci�ga� si� g�rzysty, poorany krajobraz. Schodzili�my w d�� lessowym terenem, a� w po�udnie dotarli�my do wsi Duszang. I tutaj by�o zaledwie kilka dom�w, ale za to wiele nieuprzejmo�ci, podobnie jak w pierwszej wsi. Nie uzyskali�my niczego, ani pieni�dzmi, ani dobrym s�owem. Peter Aufschnaiter na pr��no popisywa� si� znajomo�ci� j�zyka, kt�rego nauczy� si� podczas wieloletnich studi�w. Nie pomog�a tak�e gestykulacja. Za to tutaj po raz pierwszy ujrzeli�my prawdziwy tybeta�ski klasztor. Z lessowych wzg�rz wyziera�y na nas ciemne jamy, a na grani wida� by�o ruiny olbrzymiej budowli. Niegdy� musia�o tu �y� wielu mnich�w. Obecnie tylko jeden nowy budynek dawa� schronienie zaledwie kilku, ale �adnego nie zobaczyli�my. Na tarasie przed klasztorem wznosi�y si� rz�dy mogi� pomalowanych czerwon� farb�...
Przygn�bieni wycofali�my si� do naszego namiotu, kt�ry w tym interesuj�cym, lecz niezrozumiale wrogim �wiecie stanowi� namiastk� w�asnego domu.
W Duszangu tak�e nie by�o �adnego urz�du, w kt�rym mogliby�my poprosi� o zezwolenie na pobyt lub dalsz� drog�. Okaza�o si� jednak, �e narzekali�my przedwcze�nie, poniewa� "urz�d" osobi�cie szed� ju� nam naprzeciw. Gdy wyruszyli�my nast�pnego ranka, Aufschnaiter i Treipel pozostali nieco w tyle, a na czele maszerowa�em ja i Kopp. Nagle us�yszeli�my d�wi�k dzwonk�w. Na ma�ych koniach podje�d�a�o ku nam dw�ch uzbrojonych m��czyzn. Zatrzymali si� i w miejscowym j�zyku wezwali nas do bezzw�ocznego powrotu do Indii, t� sam� drog�, kt�r� tu przybyli�my. Jasne by�o, �e s�owa na nic si� nie zdadz�, dlatego energicznie usun�li�my na bok oniemia�ych m��czyzn. Na szcz��cie nie si�gn�li po bro�, przypuszczaj�c zapewne, �e my tak�e jeste�my uzbrojeni, i po kilku s�abych pr�bach nak�onienia nas do odwrotu odjechali. Bez przeszk�d dotarli�my do nast�pnej osady, kt�ra - jak wiedzieli�my - by�a siedzib� gubernatora okr�gu.
Teren, kt�ry przemierzyli�my w tym marszu, by� wyludniony i pozbawiony wody. Jak okiem si�gn�� �adnego �ywego stworzenia. Centrum okolicy - ma�e miasteczko Caparang, zamieszkane by�o tylko zim� i gdy odnale�li�my gubernatora, powiedziano nam, �e w�a�nie pakuje rzeczy, by uda� si� do letniej rezydencji w Szangce. Jak�e byli�my zdziwieni, gdy rozpoznali�my w nim jednego z owych uzbrojonych m��czyzn. By� wobec nas niezbyt uprzejmy, z trudem zgodzi� si� da� nam nieco m�ki w zamian za lekarstwa. Ma�a apteczka, kt�r� mia�em w plecaku, okaza�a si� teraz naszym ratunkiem, tak�e p��niej przyda�a mi si� wiele razy.
W ko�cu gubernator wskaza� nam jak�� dziur� na nocleg i za��da� ponownie, aby�my opu�cili ten kraj t� sam� drog�, kt�r� tu przybyli�my. W wypadku naszej zgody got�w by� zapewni� nam darmowy transport i prowiant na drog�. Odrzucili�my jego propozycj�, usilnie go przekonuj�c, �e Tybet jako pa�stwo neutralne musi nam udzieli� azylu. Jednak ani jego inteligencja, ani kompetencje nie wystarcza�y, aby m�g� to zrozumie�. Zaproponowali�my, aby pozostawi� decyzj� urz�dnikowi wy�szej rangi - mnichowi, kt�ry urz�dowa� w oddalonym o osiem kilometr�w Thulingu.
Caparang by�o kuriozalnym miejscem Z literatury przestudiowanej w obozie wiedzia�em, �e niegdy� znajdowa�a si� tutaj pierwsza katolicka misja w Tybecie. Portugalski jezuita, ojciec Antonio de Andrade, za�o�y� tu w 1624 roku gmin� katolick� i podobno zbudowa� ko�ci��. Rozgl�dali�my si� za �ladami lub szcz�tkami tego bo�ego przybytku, jednak nie dostrzegli�my niczego. Znajdowali�my tylko liczne wyrwy i jamy, �wiadcz�ce o wielko�ci dawnego Caparangu. Dotychczasowe do�wiadczenia pozwoli�y nam wyobrazi� sobie �atwo, z jakimi trudno�ciami musia� boryka� si� ojciec Antonio*...
Przeszukuj�c ruiny natrafili�my na drewniane drzwi, kt�re nas zaintrygowa�y. Po ich otwarciu natychmiast odskoczyli�my z przera�enia: tu�, naprzeciwko, wpatrywa�y si� w nas olbrzymie oczy... By�y to oczy Buddy, kt�rego pos�g nadzwyczajnych rozmiar�w umieszczono w g��bi jaskini.
Nast�pnego dnia pomaszerowali�my do Thulingu, aby pom�wi� z mnichem-urz�dnikiem. Tam spotkali�my ponownie Aufschnaitera i Treipela, kt�rzy zboczyli z naszej trasy. Razem odszukali�my przeora klasztoru, owego poszukiwanego przez nas urz�dnika. Ale i on pozosta� g�uchy na nasze pro�by o zezwolenie na dalsz� w�dr�wk� na wsch�d i by� got�w sprzeda� nam �ywno�� pod warunkiem, �e udamy si� do Szangce, miejscowo�ci po�o�onej na trasie do Indii. Odczuwali�my ju� brak �ywno�ci, wi�c nie pozosta�o nam nic innego jak przyj�� jego propozycj�.
Poza nim w Thulingu rezydowa� jeden urz�dnik �wiecki, lecz u niego mieli�my jeszcze mniej szcz��cia. Z w�ciek�o�ci� odrzuci� wszelkie pr�by porozumienia, a nawet podjudza� ludno�� przeciwko nam. Za odrobin� zje�cza�ego mas�a i robaczywego mi�sa musieli�my zap�aci� bardzo drogo, a troch� drzewa kosztowa�o jedn� rupi�. Jedynym naszym mi�ym wspomnieniem z Thulingu jest widok klasztoru usytuowanego na tarasie ponad wodami Satled�u i poz�acanych dach�w, l�ni�cych w promieniach s�o�ca. Chocia� jest to najwi�kszy klasztor zachodniego Tybetu, wydawa� si� opustosza�y, poniewa� spo�r�d dwustu sze��dziesi�ciu mnich�w obecnych by�o zaledwie dwudziestu.
Kiedy wreszcie przyrzekli�my skierowa� si� ku Szangce, przydzielono nam cztery os�y do transportu baga�u. Byli�my zdziwieni, gdy pozwolono nam odej�� tylko z poganiaczem os��w, bez �adnej eskorty. Niebawem okaza�o si�, �e w Tybecie istnieje najpewniejszy rodzaj dozoru - obcym sprzedaje si� �ywno�� jedynie za specjalnym zezwoleniem.
Podr��owanie z os�ami nie by�o przyjemne. Zwierz�ta opiera�y si� przed wej�ciem do wody i przej�cie w br�d przez Satled� trwa�o ponad godzin�. Musieli�my je bez przerwy pogania�, by przed zmrokiem dotrze� do nast�pnej wsi, kt�ra nazywa�a si� Czi�ang i mieszka�o w niej zaledwie kilku ludzi. Tymczasem na wzg�rzach, podobnie jak w Caparangu, dostrzegli�my setki jaski�. W Czi�angu sp�dzili�my noc. Szangce oddalone by�o jeszcze o ca�y dzie� drogi.
Nast�pny dzie� przyni�s� nam wspania�y widok na Himalaje, zado��uczynienie za pusty, monotonny krajobraz, przez kt�ry pop�dzali�my nasze os�y. W czasie tego marszu po raz pierwszy napotkali�my khyangi - gatunek dzikich os��w �yj�cych w Azji Centralnej, kt�re gracj� swych ruch�w zachwycaj� wszystkich podr��nych. Maj� wzrost mu�a, cz�sto podchodz� bardzo blisko, po czym nag�ym, eleganckim zwrotem wchodz� w k�us. �ywi� si� stepow� traw�. Ludzie pozostawiaj� je w spokoju i zagra�aj� im jedynie wilki. Te nieokie�znane, pi�kne zwierz�ta s� tu od dawna symbolem wolno�ci.
Szangce tak�e okaza�o si� wsi� o zaledwie sze�ciu domach zbudowanych z darni i glinianych, suszonych na s�o�cu cegie�. Nie przyj�to nas tu bardziej uprzejmie ni� w poprzednich wioskach. Znowu natkn�li�my si� na naszego niegrzecznego urz�dnika z Caparangu, kt�ry przeni�s� si� tutaj na lato. Pozostawia� nam wyb�r drogi do Indii, ale za �adn� cen� nie chcia� nam pozwoli� na dalsz� podr�� do Tybetu. Mogli�my wraca� przez Caparang albo zachodnim traktem przez prze��cz Szipki i jedynie pod tym warunkiem got�w by� sprzeda� nam �ywno��.
Wybrali�my oczywi�cie drog� przez prze��cz Szipki, poniewa�, po pierwsze nie znali�my jej, po drugie wci�� �ywili�my skryt� nadziej� na jakie� rozwi�zanie. Teraz mogli�my zakupi� dowoln� ilo�� mas�a, mi�sa i m�ki. Mimo to byli�my troch� przygn�bieni, poniewa� perspektywa wyl�dowania ponownie za drutami by�a ma�o zach�caj�ca. Treipel nie by� zachwycony krajem i chcia� wraca� bez ponawiania pr�b uzyskania zezwolenia na pobyt w Tybecie.
Niezale�nie od wszystkiego dzie� wykorzystali�my, najadaj�c si� wreszcie do syta. Ja uzupe�ni�em szkice w swoim dzienniku i leczy�em zapalenie �ci�gien, kt�rego nabawi�em si� podczas forsownych nocnych marsz�w. Za wszelk� cen� pragn��em unikn�� obozu, Aufschnaiter my�la� chyba podobnie.
Nast�pnego ranka gubernator pokaza� nam swoje prawdziwe oblicze. Aufschnaiter poczu� si� �le - mi�so gotowali�my w ma�ym miedzianym kocio�ku i prawdopodobnie z tego powodu nabawi� si� lekkiego zatrucia. Gdy poprosi�em gubernatora, aby zezwoli� nam na przed�u�enie postoju, pobi� on rekord swej nieuprzejmo�ci. Zacz��em si� z nim ostro sprzecza� i wreszcie opr�cz dw�ch jak�w przydzieli� nam dodatkowo trzecie zwierz�, wierzchowca dla Aufschnaitera.
Przy tej okazji pierwszy raz zetkn��em si� bli�ej z jakiem. To typowe dla Tybetu juczne zwierz� przypomina d�ugow�osego wo�u. Mo�e �y� tylko na znacznych wysoko�ciach, a oswojenie go wymaga du�ej zr�czno�ci. Samice jak�w s� znacznie mniejsze i daj� bardzo dobre mleko.
�o�nierz eskortuj�cy nas od Szangce mia� przy sobie list polecaj�cy, dzi�ki kt�remu mogli�my wsz�dzie kupi� dowoln� ilo�� �ywno�ci oraz - za darmo - zmienia� jaki na ka�dym postoju.
W dzie� panowa�a bardzo przyjemna i ch�odna pogoda, za to noce by�y zimne. Min�li�my kilka wsi i zamieszkanych grot; ludzie nie zwracali na nas uwagi. Nasz przewodnik, pochodz�cy z Lhasy, by� wobec nas grzeczny i przyjazny, a w osiedlach ch�tnie udawa� bardzo wa�n� osob�. Gdy zatrzymywali�my si� gdzie� na d�u�ej, ludno�� by�a bardziej ufna, co najwyra�niej sprawia� nasz glejt.
Przemierzaj�c dystrykt Rongczung posuwali�my si� kilka dni �ladami Svena Hedina*. Jako wielbiciel tego badacza, przypomina�em sobie �ywo jego opisy. Krajobraz niewiele si� zmieni�. Musieli�my wchodzi� na coraz to nowe plateau, schodzi� w g��bokie doliny i przepa�ciste w�wozy, aby po drugiej stronie zn�w mozolnie pi�� si� w g�r�. Niekt�re doliny by�y tak w�skie i g��bokie, �e chocia� g�os z drugiej strony by�o wyra�nie s�ycha�, to dotarcie tam wymaga�o wielu godzin. Takie forsowne chodzenie to w d��, to w g�r�, podwaja�o nasz� tras� i sprawia�o, �e panowa� nie najlepszy nastr�j - ka�dy milcza� zaj�ty swoimi my�lami. Mimo to posuwali�my si� ca�kiem sprawnie do przodu. O jedzenie nie musieli�my si� k�opota�. Pewnego razu przysz�a nam ch�tka na zmian� naszego menu, spr�bowali�my wi�c szcz��cia w �owieniu ryb. Gdy nie uda�o si� nic z�owi� na w�dk�, zrzucili�my ubrania i weszli�my w przejrzysty g�rski potok, by schwyta� ryby r�koma. Przypuszczalnie mia�y one bardziej interesuj�ce zaj�cie, ni� wyl�dowa� w naszym garnku...
Coraz bardziej zbli�ali�my si� do �a�cucha Himalaj�w i r�wnocze�nie - co nas bardzo przygn�bia�o - do granicy indyjskiej. Klimat zrobi� si� �agodniejszy, poniewa� zeszli�my ju� ni�ej. To w�a�nie w tym miejscu Satled� toruje sobie drog� do Himalaj�w. Wioski przypomina�y ma�e oazy, obok cha�up znajdowa�y si� nawet niewielkie warzywniki i ros�y drzewa morelowe. Po jedenastu dniach od wyruszenia z Szangce dotarli�my do granicznej wioski Szipki. By� 9 czerwca. Ju� ponad trzy tygodnie przebywali�my w Tybecie. Zobaczyli�my wiele, ale przede wszystkim zdobyli�my gorzkie do�wiadczenie, �e bez zezwolenia na pobyt nie da si� tutaj �y�.
Sp�dzili�my w Tybecie jeszcze jedn� noc, biwakuj�c romantycznie pod drzewem morelowym, o niedojrza�ych - niestety - owocach. Tutaj, pod pretekstem konieczno�ci posiadania jucznego zwierz�cia na dalsz� drog� do Indii, uda�o mi si� za 80 rupii kupi� os�a. Wewn�trz Tybetu odm�wiono mi sprzeda�y, a przecie� bez jucznego zwierz�cia nie m�g�bym zrealizowa� moich dalszych plan�w. Nasz stra�nik - poganiacz os��w, opu�ci� nas tutaj zabieraj�c swoje zwierz�ta. Mo�e spotkamy si� jeszcze w Lhasie - powiedzia� �miej�c si�. Opowiada� nam wiele o pi�knych dziewcz�tach i dobrym piwie w stolicy.
Kilka serpentyn w g�r� ku prze��czy Szipki i oto stan�li�my na granicy. Nie by�o tu �adnych posterunk�w, ani indyjskich, ani tybeta�skich. Nie znale�li�my niczego poza kopcami usypanymi z kamieni i chor�gwiami modlitewnymi oraz kamieniem milowym z napisem "Simla 200 mil" - pierwszym znakiem cywilizacji.
Byli�my znowu w Indiach. Tymczasem �aden z nas nie mia� zamiaru zatrzyma� si� d�u�ej w tym "go�cinnym" kraju, gdzie grozi� nam ob�z za drutami.
Jeszcze raz przez zielon� granic�
Planowali�my wraz z Koppem przedosta� si� znowu do Tybetu przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji. Byli�my przekonani, �e spotkanym dotychczas drobnym urz�dnikom brakowa�o kompetencji, wystarczaj�cych do decydowania w naszej sprawie. Dlatego te� postanowili�my, �e nast�pnym razem spr�bujemy od razu w wy�szej instancji. W tym celu trzeba by�o wybra� si� do Gartoku - stolicy Tybetu Zachodniego, siedziby gubernatora. Zeszli�my wi�c szerok�, dobrze utrzyman� drog� handlow� kilka mil w d��, do pierwszej indyjskiej wioski. Nazywa�a si� ona Namgya.
Mogli�my zatrzyma� si� tutaj bez wzbudzania podejrze�, poniewa� przybyli�my z Tybetu, a nie z terytorium Indii. Podawali�my si� za ameryka�skich �o�nierzy w podr��y, zakupili�my �wie�e zapasy i przenocowali�my w gospodzie. Potem si� rozdzielili�my. Aufschnaiter i Treipel ruszyli traktem handlowym wzd�u� Satled�u; ja i Kopp pop�dzili�my os�a na p��noc w boczn� dolin�, ku prze��czy wiod�cej do Tybetu. Z naszych map wida� by�o wyra�nie, �e najpierw czeka nas przej�cie przez nie zaludnion� dolin� Spiti. Cieszy�em si�, �e Kopp przysta� do mnie, bo by� to zr�czny, praktyczny cz�owiek i przy tym us�u�ny, pogodny kolega, a jego berli�ski humor rzadko zawodzi�.
Dwa dni posuwali�my si� w g�r� rzeki Spiti, p��niej weszli�my do bocznej doliny, kt�rej kierunek wskazywa�, �e musi prowadzi� przez Himalaje. Niestety, na naszych mapach nie wyrysowano tego terenu. Od miejscowych ludzi dowiedzieli�my si�, �e na mo�cie o nazwie Sangam przekroczyli�my ju� granic�. Podczas tej w�dr�wki widzieli�my przez ca�y czas po prawej stronie pi�kn� sylwetk� Riwo Phargyul, szczytu w grani Himalaj�w si�gaj�cego niemal 7000 m. Przeszli�my do Tybetu w jednym z niewielu miejsc, gdzie kraj ten si�ga poza gra� Himalaj�w*. Znowu zacz�li�my si� martwi�, jak daleko uda nam si� doj�� tym razem. Ale tutaj nie zna� nas nikt i �aden nieprzyjazny urz�dnik nie zaalarmowa� mieszka�c�w. Utrzymywali�my wi�c, �e jeste�my pielgrzymami zmierzaj�cymi ku �wi�tej g�rze Kajlas*.
Pierwsza tybeta�ska wioska, do kt�rej dotarli�my, nazywa�a si� Kyurik i liczy�a sobie dwa domy. Nast�pna, Doco, by�a ju� znacznie wi�ksza. Natrafili�my na wielu mnich�w, oko�o stu, znosz�cych pnie top�l, kt�re mia�y by� przetransportowane przez prze��cze do Traszigangu na budow� klasztoru. Jest to najwi�kszy klasztor w prowincji Tsurubjin, a jego opat jest r�wnocze�nie urz�dnikiem �wieckim. Przebywa� tu w�a�nie u swoich mnich�w i obawiali�my si�, �e nasza podr�� zako�czy si� przedwcze�nie. Odpowiadaj�c na jego pytania utrzymywali�my, �e jeste�my stra�� przyboczn� wielkiego europejskiego pana, a ten zaopatrzony jest w �elazne listy centralnego rz�du w Lhasie. Zdawa�o si�, �e w to uwierzy� i z ulg� ruszyli�my w dalsz� drog�.
Wej�cie na prze��cz zwan� przez Tybeta�czyk�w B�d-B�d La by�o m�cz�ce. Musi ona le�e� na wysoko�ci oko�o 5700 m, poniewa� rozrzedzone powietrze dawa�o nam si� we znaki, a bia�y j�zor pobliskiego lodowca bez nazwy sp�ywa� kawa�ek poni�ej prze��czy.
Spotkali�my po drodze kilku Bhuti�w, kt�rzy tak�e zmierzali w g��b kraju. Jak na Bhuti�w byli to wyj�tkowo sympatyczni, przyja�ni ludzie, kt�rzy zaprosili nas nawet do ogniska na garnuszek herbaty ze zje�cza�ym mas�em. Poniewa� rozbili�my ob�z blisko nich, przynie�li nam jeszcze pod wiecz�r smaczny szpinak z pokrzyw.
Znajdowali�my si� w zupe�nie nie zasiedlonej okolicy i przez nast�pne osiem dni tylko od czasu do czasu napotykali�my jak�� niewielk� karawan�. Jedno spotkanie utkwi�o mi szczeg�lnie w pami�ci. By� to otulony w d�ug� owcz� sk�r� nomada, m�ody m��czyzna z warkoczem, jakie zwyczajowo nosz� wszyscy Tybeta�czycy nie b�d�cy mnichami. Poprowadzi� nas do swojego czarnego namiotu zrobionego z we�ny jaka, gdzie czeka�a na� m�oda �ona, mi�e stworzenie, �miej�ce si� bez przerwy. W namiocie odkryli�my skarb, na widok kt�rego �linka pociek�a nam z ust: znakomit� szynk� z dzika. Ch�tnie odsprzeda� nam cz��� swej zdobyczy po �miesznie niskiej cenie. Prosi� tylko, aby nie opowiada� o jego polowaniu, bo grozi mu za to kara. Zabijanie �ywych stworze�, cz�owieka czy zwierz�cia, to wykroczenie przeciwko religijnym przykazaniom buddyzmu i dlatego polowanie jest zabronione. Poniewa� w Tybecie panuje system feudalny, ludzie i zwierz�ta nale�� do dalajlamy, a jego zalecenia s� prawem.
Okaza�o si�, �e by�em w stanie ju� do�� dobrze porozumie� si� z tym mi�ym towarzystwem i moje post�py w opanowaniu j�zyka bardzo mnie uradowa�y. Um�wiwszy si� na nast�pny dzie� na polowanie, zamieszkali�my u tej m�odej pary. Nomada i jego �ona byli pierwszymi weso�ymi Tybeta�czykami, jakich spotkali�my, i dlatego pozostali nam d�ugo w pami�ci. Jako szczyt go�cinno�ci, wychyn��a z k�ta namiotu drewniana butelka nape�niona �wie�ym j�czmiennym piwem. By� to podobny do mleka, m�tny nap�j*, w niczym nie przypominaj�cy tego, co nazywamy piwem, ale dzia�a� podobnie.
Nazajutrz z rana wyruszyli�my w tr�jk� na polowanie. M�ody Tybeta�czyk ni�s� przedpotopow� strzelb� nabijan� przez luf�, a w torbie na piersiach mia� o�owiane kule, proch i lont. Gdy wytropili�my stado dzikich owiec, zapali� mozolnie lont przy pomocy krzesiwa. W napi�ciu czekali�my, jak zadzia�a ten muzealny eksponat. Rozleg� si� grzmi�cy huk - bach bach! - i gdy dym si� rozwia�, w pobli�u nie by�o ani jednej owcy. Tylko hen, w oddali dojrzeli�my umykaj�ce stado. Owce, zanim znikn��y za ostatnia skaln� grani�, ogl�dn��y si� jeszcze raz, jakby chcia�y nas wy�mia�. Nam pozostawa� tak�e tylko u�miech. Aby nie wr�ci� z pustymi r�kami, nazbierali�my dzikiej cebuli, rosn�cej wsz�dzie na stokach, kt�ra znakomicie smakowa�a z dziczyzn�.
�ona naszego my�liwego najwidoczniej przywyk�a ju� do tego, �e m�� mia� pecha w polowaniu, przezornie przygotowa�a posi�ek z wcze�niej upolowanej dziczyzny i teraz poch�oni�ta by�a sma�eniem. Przygl�daj�c si� jak gotuje, zdumieli�my si� bardzo, gdy bez wstydu zsun��a z ramion okrywaj�c� j� ogromn� owcz� sk�r�, przewi�zan� kolorowym paskiem. Wielkie futro utrudnia�o jej ruchy, a teraz obna�ona do pasa, dalej spokojnie pracowa�a. P��niej nie raz jeszcze stykali�my si� z takim naturalnym zachowaniem. Niech�tnie opuszczali�my t� sympatyczn� par�. Wypocz�ci i zaopatrzeni w �wie�e mi�so znowu ruszyli�my w drog�. Po drodze widywali�my cz�sto dzikie jaki pas�ce si� w oddali na stokach, wygl�daj�ce jak czarne kropki. Ich widok podzia�a� niestety na naszego os�a, kt�ry tak�e zapragn�� wolno�ci. Zacz�� ucieka� przez szeroki potok i zanim go dop�dzili�my, zd��y� zrzuci� sw�j baga�. Przeklinaj�c i z�orzecz�c dopadli�my go wreszcie. Zaj�ci jeszcze suszeniem przemoczonych rzeczy, ujrzeli�my naraz na drugim brzegu dwie postacie. Pierwsz� rozpoznali�my natychmiast po r�wnomiernym, powolnym kroku wspinacza - to by� Peter Aufschnaiter, kt�ry podchodzi� drog� w towarzystwie objuczonego tragarza. Takie spotkanie w odludnym terenie mo�e zdawa� si� niewiarygodne. Ale pewne doliny i prze��cze s�u�� za przej�cia od stuleci, a my wybrali�my jeden z najbardziej ucz�szczanych szlak�w.
Aufschnaiter, przywitawszy si� serdecznie, zacz�� opowiada�, jak wiod�o mu si� dotychczas. 17 lipca rozsta� si� z von Treipelem, kt�ry konno, jako "Anglik", uda� si� do Indii i na ten luksus wyda� reszt� swoich pieni�dzy. Aufschnaiter rozchorowa� si�, a gdy przyszed� do siebie, pod��y� nasz� tras�. W drodze dowiedzia� si� o ostatnich wydarzeniach z wojny i chocia� �yli�my tu jak w innym �wiecie, przys�uchiwali�my si� chciwie jego relacji.
Aufchnaiter pocz�tkowo nie chcia� i�� z nami do Gartoku, podejrzewaj�c, �e stamt�d tak�e nas wydal�. Uwa�a�, �e by�oby m�drzej przedosta� si� do nomad�w w centralnym Tybecie. Ostatecznie ruszyli�my jednak razem i od tego dnia mia�em si� z nim nie rozstawa� przez wiele lat.
Wiedzieli�my, �e gdy wszystko p�jdzie g�adko, przej�cie do Gartoku zajmie nam pi�� dni. Znowu musieli�my pokona� wysok� prze��cz, o nazwie Bongr� La. Biwaki o tej porze roku nie by�y przyjemne. Znajdowali�my si� na wysoko�ci powy�ej 5000 m i noce by�y bardzo zimne. Na dodatek ci�gle zdarza�y si� jakie� drobne k�opoty. Pewnego razu Kopp, przechodz�c przez rzek�, zawin�� buty w spodnie i trzyma� je pod pach�. Nagle jeden wypad� mu do wody. Kopp rzuci� si� za nim, ale but porwany pr�dem znikn�� i poszukiwanie go by�o daremne. Nigdy nie widzia�em Koppa bardziej w�ciek�ego - pomstowa� na Boga i na ca�y �wiat! Mia�em par� zapasowych but�w tybeta�skich, kt�re by�y na mnie troch� za ciasne, poniewa� tam nie ma rozmiar�w odpowiednich dla Europejczyk�w. Niestety, Kopp mia� jeszcze wi�ksze nogi. Da�em mu wi�c m�j lewy but wojskowy i ku�tyka�em obuty na po�y tybeta�sko, na po�y europejsko.
Pewnego razu przyjemnej rozrywki dostarczy� nam spektakl walki dzikich os��w. Zapewne by�y to dwa samce walcz�ce o przyw�dztwo w stadzie �e�skich khyang�w. Spod kopyt wylatywa�a trawa, dr�a�a ziemia - poch�oni�te do reszty pojedynkiem wcale nie zauwa�y�y widz�w. Wok�� nich ta�czy�y osobniki �e�skie, �akn�ce sensacji, i ca�e pole walki pokrywa�y co chwila tumany kurzu.
Przeszli�my obie prze��cze i zn�w mieli�my Himalaje za plecami. Tym razem ch�tnie si� z nimi rozstawa�em, bo nareszcie weszli�my w cieplejsze regiony. Nasza droga prowadzi�a przez prowincj�, gdzie dwa lata p��niej mia� straci� �ycie jeden z najwi�kszych niemieckich wspinaczy, Ludwik Schmaderer. Po ucieczce z tego samego obozu co my, zamierza� wraz z przyjacielem Paidarem ruszy� naszymi �ladami. Zosta� tutaj haniebnie i podst�pnie zamordowany. Paidarowi uda�o si� wymkn��. P��niej zgin�� on w Alpach na Gro�glocknerze.
Tutejsza ludno�� nie jest typowa ani dla Tybetu, ani dla Indii. W du�ym stopniu stanowi mieszank� ras i �yje w tradycji lamaistycznej, niemniej jednak poprzez handel zwi�zana jest silniej z Indiami. Podczas schodzenia w dolin� Indusu napotykali�my wiele karawan jak�w, transportuj�cych we�n� do Indii. Nasz� uwag� zwr�ci�y uderzaj�co du�e i silne zwierz�ta, a tak�e ich poganiacze - m�odzi dorodni ch�opcy, kt�rzy pomimo okrutnego zimna chodzili odkryci do pasa. Podobnie jak kobiety, m��czy�ni nosz� futra na go�e cia�o, w�osem do spodu i wysuwaj� na wierzch ramiona, dla zachowania swobody ruch�w. Swoje jaki pop�dzali i utrzymywali w szyku za pomoc� proc Wygl�da�o na to, �e obcy ich nie obchodz� i bez przeszk�d mogli�my i�� dalej.
Przez pi�� dni maszerowali�my wzd�u� g�rnego biegu Indusu, a� dotarli�my do Gartoku. Nie zapomn� nigdy tej drogi. W�drowali�my powy�ej granicy lasu, w�r�d �agodnie wznosz�cych si� �a�cuch�w g�rskich, ale krajobraz nie by� bynajmniej monotonny. Wzrok przyci�ga�y zachwycaj�ce barwy i rzadko mia�em okazj� ogl�da� tak harmonijne przenikanie si� wszystkich kolor�w palety: ���tawo-bia�e pola boraksu tu� przy brzegach przejrzystych w�d Indusu, dalej delikatna ziele� wiosny, kt�ra tutaj zaczyna si� dopiero w czerwcu. W tle l�ni�ce, o�nie�one g�rskie szczyty. Odleg�a burza przeci�gaj�ca nad Himalajami pokaza�a nam sw�j wspania�y spektakl gry �wiate�, kt�rego czaru nie da si� opisa�.
Pierwsza wioska po drugiej stronie Himalaj�w to Traszigang; kilka dom�w zgromadzonych przy klasztorze, otoczonym fos� pe�n� wody. I tutaj mieszka�cy przyj�li nas wrogo. Ale tym razem ani nas to nie zdziwi�o, ani nam nie przeszkadza�o. Przybyli�my w�a�nie o tej porze roku, kiedy nap�ywaj� tu po we�n� indyjscy kupcy, a od nich mogli�my bez trudu odkupi� �ywno��. Aufschnaiter daremnie pr�bowa� zamieni� swoj� z�ot� bransolet� na got�wk�. Gdyby j� sprzeda�, sta� by go by�o na to, �eby omijaj�c Gartok, przedosta� si� bezpo�rednio w g��b Tybetu. Co chwila zatrzymywali nas dostatnio wygl�daj�cy Tybeta�czycy na koniach, pytaj�c, co mamy do sprzedania. Poniewa� podr��owali�my tylko z objuczonym os�em, bez s�u��cych, mogli nas bra� jedynie za kupc�w. Przekonali�my si�, �e - biedni czy bogaci - wszyscy Tybeta�czycy s� urodzonymi kupcami i handel wymienny oraz targowanie si� to ich wielka nami�tno��. Dwa dni drogi przed Gartokiem z bij�cym sercem mijali�my miejscowo�� Gargunsa. Jest to zimowa siedziba gubernatora zachodniego Tybetu, i chocia� wiedzieli�my od przechodz�cych karawan, �e go tam jeszcze nie ma, niepokoili�my si�, �e tu, na samym ko�cu, zostaniemy zatrzymani. Szcz��liwie nasze obawy by�y bezzasadne. Ma�y, ale bardzo czysty, budynek urz�du sta� jeszcze pusty.
Niekiedy przy��czali�my si� do karawan jak�w, d�wigaj�cych do Lhasy suszone morele z indyjskiej prowincji Ladakh. Karawany trwaj� d�ugie miesi�ce i docieraj� do Lhasy tu� przed tybeta�skim Nowym Rokiem, wielkim �wi�tem obchodzonym oko�o osiem tygodni po rozpocz�ciu naszego Nowego Roku. Karawanom towarzysz� uzbrojeni w dobre miecze i karabiny m�odzi m��czy�ni z Lhasy, kt�rzy maj� je ochrania� przed rabusiami. W drodze znajduj� si� najcz��ciej transporty pa�stwowe i przewodnicy karawan posiadaj� paszporty upowa�niaj�ce do bezp�atnego zajmowania jak�w i koni. Jeszcze przed Gartokiem zaprzyja�nili�my si� z takim Tybeta�czykiem i z zazdro�ci� ogl�dali�my jego cenny dokument z wielk� czworok�tn� piecz�ci� z Lhasy. Dopiero teraz, widz�c te okaza�e karawany, uprzytomnili�my sobie w�asne ub�stwo. Nasz ma�y osio� cz�sto k�ad� si� razem z �adunkiem na ziemi i wtedy nie pomaga�y nawet razy. Wstawa�, kiedy jemu si� podoba�o. Zdarza�o si� te�, �e po prostu zrzuca� ca�y �adunek i rozzuchwalony ucieka�.
Niedaleko Gartoku sp�dzili�my w ciep�ym namiocie wiecz�r ob�arstwa. Karciane sztuczki Koppa tak zachwyci�y pewne towarzystwo podr��uj�ce do Lhasy, �e zaproszono nas do namiotu z pro�b� o ponowne zademonstrowanie ca�ego repertuaru.
Podczas tych spotka� z karawanami, ci�gle mia�em przed oczyma posta� ojca Desideriego*, kt�remu przed ponad dwustu laty uda�o si� dotrze� z podobn� karawan� bez przeszk�d a� do Lhasy. Nam nie mia�o to przyj�� tak �atwo.
Gartok - siedziba wicekr�la
Gartok znali�my z literatury jako "stolic� Zachodniego Tybetu, siedzib� wicekr�la", a z ksi��ek geograficznych wiedzieli�my, �e uznaje si� go za najwy�ej po�o�one miasto na �wiecie; ale gdy stan�li�my wreszcie przed tym s�ynnym miejscem, wybuchn�li�my �miechem. Najpierw ujrzeli�my par� namiot�w rozbitych przez koczownik�w na olbrzymiej przestrzeni, potem wy�oni�o si� kilka cha�up ulepionych z gliny i murawy. To by� Gartok. Poza kilkoma w��cz�cymi si� psami, nie by�o wida� �ywej duszy.
Rozbili�my nasze ma�e namioty na brzegu Gartangczu, dop�ywu Indusu. Niebawem zjawi�o si� kilku ciekawskich, kt�rzy powiedzieli nam, �e obaj wysocy urz�dnicy s� nieobecni i przyj�� nas mo�e tylko rz�dca drugiego "wicekr�la". Tego samego dnia wybrali�my si� do niego z nasz� pro�b�. Ju� wchodz�c do urz�dowego budynku musieli�my si� nisko pochyli�, bo zamiast drzwi by� tylko otw�r, zas�oni�ty przet�uszczon� zas�on�. Weszli�my do mrocznego pomieszczenia, w kt�rym okna zaklejono papierem, i gdy oczy przywyk�y do ciemno�ci, ujrzeli�my przed nami inteligentnie i dystyngowanie wygl�daj�cego m��czyzn�, siedz�cego w pozycji Buddy. W jego lewym uchu wisia� oko�o pi�tnastocentymetrowej d�ugo�ci kolczyk - atrybut rangi. W pomieszczeniu znajdowa�a si� jeszcze kobieta, jak si� p��niej okaza�o, ma��onka przebywaj�cego w podr��y urz�dnika. Za nami wcisn��y si� dzieci i s�u�ba, chc�c zobaczy� z bliska dziwnych przybysz�w.
Bardzo grzecznie poproszono, aby�my usiedli, i podano suszone mi�so oraz ser, mas�o i herbat�. Serdeczna atmosfera przynios�a nam ulg�, a rozmowa przy pomocy s�ownika angielsko-tybeta�skiego i gestykulacji toczy�a si� tak�e do�� g�adko. Nabierali�my otuchy, ale na tym pierwszym spotkaniu przezornie nie wspomnieli�my o naszych k�opotach. Opowiadali�my, �e jeste�my niemieckimi uchod�cami, daj�c do zrozumienia, �e chcieliby�my prosi� neutralny Tybet o udzielenie przyjacielskiej go�ciny.
Nast�pnego dnia zrewan�owa�em si� urz�dnikowi lekarstwami. Bardzo si� ucieszy�. Wypytywa� o ich stosowanie i wszystko sobie dok�adnie notowa�. Odwa�yli�my si� zapyta�, czy nie zechcia�by wyda� nam paszport�w. Nie odm�wi� wprost, lecz pokrzepiaj�c nas na duchu powiedzia�, �e za kilka dni powinien wr�ci� jego prze�o�ony, kt�ry odbywa pielgrzymk� pod g�r� Kajlas.
Tymczasem coraz bardziej zaprzyja�niali�my si� z jego zast�pc�; podarowa�em mu soczewk�, przedmiot bardzo tutaj u�yteczny. Niebawem nast�pi� rewan�. Pewnego popo�udnia do naszego namiotu tragarze przynie�li w prezencie mas�o, mi�so i m�k�. Za nimi, pieszo, przyby� z rewizyt� administrator wraz z orszakiem s�u��cych. Gdy zobaczy� nasz namiot, nie posiada� si� ze zdumienia, �e Europejczycy mog� �y� tak prymitywnie.
Im bli�szy by� dzie� powrotu zwierzchnika, tym wyra�niej s�ab�a jego przychylno��, a� niemal zupe�nie przesta� si� z nami zadawa�. Odpowiedzialno�� zacz��a mu ci��y� do tego stopnia, �e odmawia� nam nawet sprzeda�y �ywno�ci. Ale i tu by�o do�� indyjskich kupc�w, kt�rzy za dobr� zap�at� nie odm�wili nam pomocy.
Wreszcie sta�o si�. Pewnego przedpo�udnia da� si� s�ysze� d�wi�k dzwonk�w. Do wsi zbli�a�a si� olbrzymia karawana mu��w. Przodem jechali konno �o�nierze, za nimi post�powa�a gromada s�ug i s�u�ek, p��niej, dostojnie na koniach, cz�onkowie tybeta�skiej arystokracji, z kt�r� zetkn�li�my si� tutaj po raz pierwszy. Do miasta wje�d�a� wraz ze swym orszakiem wy�szy z dwu wicekr�l�w, zwanych w Tybecie "garp�nami". Oboje z �on� odziani byli we wspania�e jedwabne szaty, za kosztownymi pasami zatkn�li pistolety. Zbieg�a si� ca�a wie�, aby nic nie straci� z tego przedstawienia. Pobo�ny garp�n z od�wi�tnym orszakiem skierowa� si� wprost do klasztoru, by podzi�kowa� bogom za szcz��liwy powr�t z pielgrzymki.
Og�lne podniecenie udzieli�o si� tak�e nam. Aufschnaiter napisa� kr�tki list z pro�b� o audiencj�. Nie mog�c doczeka� si� odpowiedzi, p��nym popo�udniem osobi�cie wybrali�my si� do garp�na.
Dom wicekr�la nie r��ni� si� specjalnie od domu jego zast�pcy, ale wewn�trz by� bardziej solidny i schludny. Garp�n na okres sprawowania funkcji wysokiego urz�dnika otrzymuje szlachectwo czwartego stopnia. Podlega mu pi�� dystrykt�w, administrowanych przez arystokrat�w pi�tej, sz�stej i si�dmej rangi. W okresie urz�dowania nosi w upi�tych w�osach z�oty amulet, kt�ry jednak�e ozdabia jego g�ow� wy��cznie na czas piastowania w�adzy. W Lhasie przys�uguje mu szlachectwo ju� tylko pi�tej rangi. Arystokracj� Tybetu stanowi szlachta w siedmiu stopniach szlachectwa. Arystokrat� pierwszej rangi jest sam dalajlama. Wszyscy �wieccy dostojnicy nosz� wysoko upi�te w�osy, mnisi gol� g�owy, a zwykli Tybeta�czycy nosz� warkocze.
I oto stan�li�my przed tym wa�nym panem. Gdy zacz�li�my szczeg��owo przedstawia� nasz� sytuacj�, garp�n s�ucha� nas z najwi�ksz� uprzejmo�ci�, z trudem powstrzymuj�c dyskretny u�miech z powodu naszych b��d�w j�zykowych; natomiast ludzie z jego orszaku wybuchali g�o�nym �miechem, ale to dodawa�o tylko uroku naszej rozmowie i stwarza�o przyjacielsk� atmosfer�. Garp�n obieca� rozwa�y� dok�adnie nasz przypadek i om�wi� go z zast�pc� swego kolegi - drugiego garp�na. Pod koniec rozmowy obficie nas ugoszczono i pocz�stowano herbat� zaparzon� na spos�b europejski. P��niej garp�n przys�a� nam do namiotu prezenty. Znowu odzyskali�my nadziej� na pomy�lne dla nas decyzje.
Nast�pna audiencja mia�a bardziej formalny przebieg, ale mimo to by�a serdeczna. Przyj�to nas w godzinach w�a�ciwego urz�dowania; garp�n siedzia� na podwy�szeniu, a obok, nieco ni�ej, zast�pca drugiego garp�na. Na niskim stoliku le�a� stos list�w, napisanych na tybeta�skim papierze. Garp�n poinformowa�, �e mo�e nas zaopatrzy� w �rodki transportu i prowiant oraz paszporty do prowincji Ngari. W �adnym wypadku nie wolno nam i�� dalej, w g��b kraju. Szybko naradzili�my si� i poprosili�my o wydanie paszportu do granicy Nepalu. Po chwili wahania przysta� na to i obieca� wys�a� do centralnego rz�du w Lhasie list, w kt�rym przedstawi nasze �yczenia. Uprzedzi�, �e odpowied� mo�e nadej�� dopiero po wielu miesi�cach. Tak d�ugo nie chcieli�my tutaj czeka�. Nie mieli�my jednak zamiaru zrezygnowa� z planu przedostania si� dalej na wsch�d i za wszelk� cen� pragn�li�my kontynuowa� podr��. Poniewa� Nepal by� krajem neutralnym i le�a� w korzystnym - bo zgodnym z naszym planem - kierunku, mogli�my by� zadowoleni z wyniku pertraktacji.
Garp�n uprzejmie zaproponowa�, aby�my zechcieli jeszcze kilka dni go�ci� w Gartoku, poniewa� znalezienie jucznych zwierz�t i przewodnik�w wymaga czasu. Po trzech dniach wr�czono nam paszporty z ustalon� tras� podr��y przez nast�puj�ce miejscowo�ci: Ngakhy�, Sersok, M�nce, Barka, Thokczhen, Lh�lung, Szamcang, Truksum, Gyabnak. Paszporty zawiera�y tak�e adnotacj� upowa�niaj�c� nas do otrzymania dw�ch jak�w. Najwa�niejsza by�a jednak klauzula zobowi�zuj�ca ludno�� do sprzeda�y �ywno�ci po miejscowych cenach; bezp�atnie nale�a� si� nam opa�, a wieczorem tak�e s�u��cy do przygotowania kolacji.
Cieszyli�my si� bardzo, �e uzyskali�my tak wiele. Garp�n zaprosi� nas jeszcze na kolacj�, w czasie kt�rej uda�o mi si� sprzeda� mu zegarek. Nast�pnie wszyscy musieli�my da� s�owo honoru, �e z jego prowincji nie udamy si� do Lhasy. Wreszcie po�egnali�my Gartok. Wyruszyli�my 13 lipca ma��, dostatnio wygl�daj�c� karawan�. Dwa m�ode jaki, poganiane przez nomad�, nios�y baga�e, za nimi kroczy� m�j ma�y osio�, kt�ry zd��y� ju� wypocz�� i teraz by� objuczony tylko ma�ym kocio�kiem na herbat�. Nasz przewodnik, m�ody Tybeta�czyk imieniem Norbu, jecha� konno, a my, trzej Europejczycy, wygl�dali�my mniej "feudalnie", bo szli�my na piechot�.
I znowu w drodze
Od tygodni byli�my znowu w drodze. Przez ca�y nast�pny miesi�c nie napotkali�my ani jednego wi�kszego osiedla; jedynie namioty nomad�w i pojedyncze "tazamy", czyli stacje postojowe przeznaczone dla ruchu karawanowego, gdzie mo�na wymieni� jaki, kupi� jedzenie i odpocz��.
W jednym z zajazd�w uda�o mi si� wymieni� mojego os�a na jaka. By�em bardzo dumny z tej transakcji, bo m�j �ywy maj�tek wzr�s� czterokrotnie. Niestety, rado�� szybko min��a. Okaza�o si�, �e zwierzak jest tak krn�brny, �e ch�tnie pozby�bym si� go jak najszybciej. P��niej rzeczywi�cie wymieni�em to wielkie zwierz� na mniejszego i m�odszego jaka. Niestety by� on podobnie uparty. Trzeba wi�c by�o uciec si� do tutejszych metod. Przez otw�r przek�uty w jego nozdrzu przeci�gn�li�my k��ko z ja�owcowego drewna z przymocowanym powr�s�em i dzi�ki temu mogli�my �atwiej nim kierowa�. Nazwali�my go Armin.
Od wielu dni w�drowali�my przez osobliwie pi�kne okolice. Otwarte, szerokie przestrzenie przechodzi�y w �agodne wzg�rza o niskich prze��czach i cz�sto musieli�my brodzi� przez lodowate, rw�ce potoki. W Gartoku zdarza�o si� jeszcze gradobicie - tu, gdzie teraz w�drowali�my, dni by�y pi�kne i ciep�e. Uros�y nam d�ugie brody, kt�re chroni�y nas przed promieniami s�o�ca. Od dawna nie widzieli�my ju� lodowc�w, ale gdy zbli�ali�my si� do tazamu w miejscowo�ci Barka, naszym oczom ukaza� si� wielki �a�cuch g�rski, l�ni�cy w promieniach s�o�ca. W panoramie dominowa�a wysoka na 7730 m Gurla Mandhata; mniej wybitna, ale za to bardziej s�awna, by�a g�ra Kajlas, o wysoko�ci 6700 m. Wznosi�a si� samotna, majestatycznie pi�kna, oddzielona od �a�cuch�w himalajskich. Na jej widok nasi Tybeta�czycy padli na ziemi� szepcz�c swoje modlitwy. Buddy�ci i Hindui�ci uwa�aj� j� za najwy�sz� siedzib� bog�w i ich najwi�kszym pragnieniem jest przybycie tutaj z pielgrzymk� chocia� raz w �yciu. Wierni pokonuj� cz�sto tysi�ce kilometr�w, wielu odmierza drog� d�ugo�ci� swego cia�a, padaj�c na ziemi�, podnosz�c si� i zn�w padaj�c*; pielgrzymuj� tak cz�sto przez wiele lat. �yj� z ja�mu�ny i wierz�, �e w nagrod� za pielgrzymk� odrodz� si� po �mierci w wy�szych sferach bytu. Tutaj zbiegaj� si� �cie�ki pielgrzym�w ze wszystkich stron �wiata. W miejscach, z kt�rych pierwszy raz ukazuje si� g�ra, le�� gromadzone od setek lat olbrzymie kopce z kamieni, znak naiwnej pobo�no�ci. Zgodnie z tradycj� ka�dy pielgrzym, kt�ry po raz pierwszy widzi g�r�, dok�ada kilka nowych kamyk�w. My te� ch�tnie obeszliby�my g�r� doko�a*, jak to czyni� pielgrzymi, ale niestety... nieprzyjemny zarz�dca tazamu w Barce przeszkodzi� nam i zmusi� do dalszej drogi utrzymuj�c, �e p��niej nie b�dzie m�g� zagwarantowa� nam transportu.
Ca�e dwa dni radowali�my oczy widokiem obu lodowc�w*. Byli�my wspinaczami i bardziej od �wi�tej g�ry przyci�ga�a nas nie zdobyta jeszcze Gurla Mandhata, odbijaj�ca si� w ca�ej swej wspania�o�ci w jeziorze Manasarowar. Na brzegu rozbili�my ob�z i nie mogli�my si� nasyci� tym nieopisanie pi�knym widokiem g�ry wysokiej na 7730 m, kt�ra zdawa�a si� wyrasta� z jeziora. Z ca�� pewno�ci� jest to jedno z najpi�kniejszych miejsc na ziemi. Jezioro tak�e uchodzi za �wi�te i wok�� zbudowano wiele klasztor�w, w kt�rych pielgrzymi mog� si� zatrzymywa� i pogr��y� w medytacji. Drog� dooko�a jeziora odbywaj� oni robi�c pok�ony, a wod�, kt�r� nape�niaj� pojemniki, zabieraj� do dom�w jako przynosz�c� b�ogos�awie�stwo relikwi�. Wszyscy k�pi� si� w lodowatych wodach jeziora. My tak�e spr�bowali�my k�pieli, cho� nie z pobo�no�ci. Ma�o brakowa�o, a przydarzy�oby mi si� nieszcz��cie. Odp�yn�wszy kawa�ek od brzegu, wpad�em w jakie� grz�skie miejsce, z kt�rego tylko ostatkiem si� zdo�a�em si� uwolni�, a koledzy nawet nie zauwa�yli mojej rozpaczliwej walki w bagnie.
Przybyli�my tu we wczesnej porze roku, przed okresem najwi�kszych pielgrzymek, dlatego spotykali�my g��wnie kupc�w, a pielgrzym�w tylko niewielu. Widzieli�my tak�e jakie� podejrzane typy, wszak okolica ta s�ynie jako eldorado dla rabusi�w. Tutaj, w pobli�u targowisk, napady na kupc�w zdarzaj� si� cz��ciej ni� gdzie indziej. Najwi�kszy bazar tego rejonu nazywa si� Gyanyima. W setkach namiot�w rozbitych na olbrzymim placu wszyscy sprzedaj�, targuj� si� i kupuj�. Namioty Hindus�w uszyte s� z taniej bawe�ny, tybeta�skie natomiast utkane z we�ny jak�w i przez to tak ci��kie, �e jeden namiot stanowi nieraz �adunek dla dw�ch zwierz�t.
Kilka godzin szli�my brzegiem jeziora w kierunku wschodnim i w�druj�c tak mieli�my wra�enie, �e spacerujemy po morskiej pla�y. Rado�� z pi�knej przyrody zak��ca�y nam natr�tne komary, kt�re opu�ci�y nas dopiero, gdy oddalili�my si� od basenu jeziora.
Id�c dalej, w drodze do Thokczhenu spotkali�my bogat� karawan� z Lhasy. Jecha� z ni� do swojej siedziby nowy gubernator dystryktu Caparang. Gdy nas zatrzymano, nasz tybeta�ski przewodnik, za kt�rym nie przepadali�my, znieruchomia� w g��bokim pok�onie z wysuni�tym na znak powitania j�zykiem i kapeluszem w r�ku - by�a to postawa ca�kowitego oddania. Wyja�ni�, dlaczego znale�li�my si� tutaj; bro� gotow� do strza�u opuszczono i �askawie obdarowano nas suszonymi owocami i orzechami, wyj�tymi z juk�w przytroczonych u siode�.
Najwyra�niej nasz obraz, jako bogatych Europejczyk�w, pozostawia� wiele do �yczenia. W istocie bardziej przypominali�my koczownik�w; od trzech miesi�cy sypiali�my pod go�ym niebem, a nasze wyposa�enie by�o gorsze od standardu miejscowego. Nasze ma�e namioty nadawa�y si� wy��cznie do spania, gotowa� musieli�my na zewn�trz, niezale�nie od pogody - podczas gdy w ci��kich namiotach nomad�w by�o ciep�o i przytulnie.
Jednak mimo marnego wygl�du wcale nie byli�my przygn�bieni i ca�y czas �ywo interesowali�my si� wszystkim wko�o. W te rejony dotar�o niewielu Europejczyk�w i zdawali�my sobie spraw�, �e ka�da obserwacja mo�e by� p��niej cenna. W�wczas s�dzili�my jeszcze, �e dotrzemy do cywilizacji w nied�ugim czasie. Prze�ywane razem trudy i niebezpiecze�stwa ��czy�y nas coraz silniej, znali�my wady i zalety ka�dego z nas i podtrzymywali�my si� wzajemnie w chwilach depresji.
Dalej droga wiod�a przez niskie prze��cze, a� dotarli�my do okolic, sk�d wyp�ywa Brahmaputra, zwana w j�zyku tybeta�skiem Cangpo. Ten rejon ma dla pielgrzym�w w Azji znaczenie nie tylko religijne, jest r�wnie� niezwykle interesuj�cy geograficznie, poniewa� znajduj� si� tu �r�d�a rzek: Indusu, Satled�u, Karnali i Brahmaputry. Tybeta�czycy, kt�rzy zwykli nadawa� wszelkim okre�leniom sens symboliczno-religijny, kojarz� nazwy tych rzek ze �wi�tymi zwierz�tami: lwem, s�oniem, pawiem i koniem.
Przez nast�pne czterna�cie dni kierunek drogi wskazywa�a nam Brahmaputra. Du�e dop�ywy z pobliskich Transhimalaj�w i Himalaj�w powoduj�, �e wzbiera ona coraz bardziej, a im staje si� szersza, tym spokojniej p�ynie.
Pogoda by�a zmienna; w ci�gu kilku minut na przemian robi�o si� zimno lub pra�y�o s�o�ce. To przeci�ga�y burze gradowe i deszcz, to si� przeja�nia�o. Pewnego ranka obudzili�my si� nawet pod namiotem zasypanym �niegiem, ale po kilku godzinach roztopi�o go pal�ce s�o�ce. Nasze europejskie ubrania nie by�y dostosowane do takich ci�g�ych zmian aury i zazdro�cili�my Tybeta�czykom praktycznych ko�uch�w przewi�zywanych w pasie, z d�ugimi, szerokimi r�kawami mog�cymi s�u�y� za r�kawice.
Mimo dokuczliwych za�ama� pogody posuwali�my si� szybko. Miejsca postoj�w wytycza�y tazamy. Od czasu do czasu ukazywa�y si� granie Himalaj�w. Ich widoku nie da si� por�wna� z �adnymi cudami przyrody, kt�re dotychczas mog�em podziwia�. Coraz rzadziej napotykali�my koczownik�w i jedynymi �yj�cymi stworzeniami, jakie trafia�y si� na prawym brzegu Cangpo, by�y gazele i khyangi.
Zbli�ali�my si� do Gyabnaku, ostatniej miejscowo�ci wymienionej w naszych paszportach. Tutaj ko�czy� si� zasi�g w�adzy naszego przyjaciela z Gartoku. Oszcz�dzono nam podejmowania decyzji co do dalszych plan�w, poniewa� trzeciego dnia postoju zjawi� si� zadyszany pos�aniec z Trad�n, z poleceniem, aby�my udali si� tam jak najszybciej. Dw�ch wysokich urz�dnik�w z Lhasy wzywa�o nas na rozmow�. Gyabnak opuszczali�my bez �alu; chocia� rezydowa� tu urz�dnik duchowny prowincji Bongpa, miejsce to trudno by�o nazwa� miejscowo�ci�, bo sta� tam tylko jeden budynek, a najbli�szy namiot koczownik�w znajdowa� si� o godzin� drogi. Dlatego wyruszyli�my natychmiast. Zanocowali�my na pustkowiu, w okolicy, gdzie �y�y tylko khyangi.
Nast�pny dzie� zachowam w pami�ci jako jeden z najpi�kniejszych w moim �yciu. Szli�my ju� jaki� czas, gdy nagle w oddali wy�oni�y si� malutkie z�ote wie�yczki klasztoru, a ponad nimi l�ni�ce w porannym s�o�cu, pot��ne i wspania�e lodowe �ciany. U�wiadomili�my sobie, �e musz� to by� himalajskie o�miotysi�czniki: Dhaulagiri, Annapurna i Manaslu. Ich widok by� imponuj�cy i nawet Kopp, kt�ry nie by� wspinaczem, podziela� nasz zachwyt. Poniewa� Trad�n ze swymi filigranowymi klasztornymi wie�yczkami sta� na przeciwleg�ym ko�cu r�wniny, jeszcze przez kilka godzin mogli�my syci� si� widokiem himalajskich gigant�w. I nawet przej�cie przez lodowate wody rzeki Caczu nie popsu�o nam znakomitych humor�w.
Czerwony klasztor o z�otych dachach - Trad�n
O zmierzchu przybyli�my do miasta. Po�o�ony na wzg�rzu, czerwony klasztor o z�otych dachach w promieniach zachodz�cego s�o�ca wygl�da� jak z bajki. Za sk�onem wzg�rza schroni�y si� przed wiatrem zabudowania, kt�re tutejszym zwyczajem wzniesiono z glinianych cegie� suszonych na s�o�cu. Tam, stoj�c w milczeniu, oczekiwali nas ju� wszyscy mieszka�cy. Natychmiast zaprowadzono nas do przygotowanego domu. Ledwie zd��yli�my zrzuci� baga�e, a ju� wesz�o kilku s�u��cych, kt�rzy najuprzejmiej poprosili nas, by�my zechcieli stawi� si� przed ich panem. Z nadziej� pod��yli�my do domu dw�ch wysokich urz�dnik�w.
Odprowadzani poszeptami licznie zgromadzonej s�u�by dotarli�my a� do wielkiego pomieszczenia, gdzie na wysokich siedzeniach spoczywa� dobrze wygl�daj�cy, u�miechni�ty duchowny, a obok niego r�wny mu rang� urz�dnik �wiecki. Nieco w g��bi zaj�� miejsce przeor, urz�dnik duchowny z Gyabnaku i jaki� maj�cy s�u�y� za t�umacza nepalski kupiec, kt�ry zna� kilka angielskich s��w. Dla nas przygotowano �awk� z kilku poduszek i nie musieli�my siedzie� jak Tybeta�czycy, ze skrzy�owanymi nogami. Nak�oniono nas do spo�ycia herbaty i keks�w, na razie unikaj�c uprzejmie wszelkich pyta�. Wreszcie poproszono nas o pokazanie paszportu. Przechodzi� z r�k do r�k i ogl�dany by� bardzo dok�adnie. Przez chwil� panowa�o nader przygn�biaj�ce milczenie. Wreszcie urz�dnicy zacz�li wyra�a� w�tpliwo�ci, czy rzeczywi�cie jeste�my Niemcami? Nie mogli uwierzy�, �e uda�o nam si� uciec z angielskiej niewoli i podejrzewali, �e jeste�my raczej Rosjanami lub Anglikami. Musieli�my przynie�� ca�y nasz baga�. Roz�o�ono go na podw�rzu i poddano bardzo dok�adnej kontroli. Urz�dnicy obawiali si�, czy przypadkiem nie posiadamy aparatu nadawczego oraz broni i trudno by�o ich przekona�, �e czego� takiego nie mamy. Poza tym jedynymi rzeczami, kt�re przyci�gn��y ich uwag�, by�a gramatyka tybeta�ska i jaka� historyczna ksi��ka.
Z naszego paszportu wynika�o, �e chcemy przedosta� si� do Nepalu. To najwyra�niej odpowiada�o ich �yczeniom, poniewa� obiecali nam wszelk� pomoc. Byli zdania, �e wyruszy� mo�emy cho�by nazajutrz, a droga przez prze��cz Korela zawiedzie nas w dwa dni do Nepalu. Ale to przecie� nie odpowiada�o naszym zamierzeniom. Za wszelk� cen� chcieli�my pozosta� d�u�ej w Tybecie i byli�my gotowi walczy� o to z uporem. Poprosili�my o udzielenie azylu, powo�ywali�my si� na uk�ady o neutralno�ci i por�wnywali�my sytuacj� Tybetu do Szwajcarii. Urz�dnicy jednak, aczkolwiek uprzejmie, upierali si� przy naszych danych paszportowych. My r�wnie stanowczo przy naszym zdaniu. W ci�gu tych kilku miesi�cy sp�dzonych w Tybecie zd��yli�my ju� nieco lepiej pozna� mentalno�� Azjat�w i wiedzieli�my, �e nie wolno poddawa� si� od razu. Ca�y sp�r przebiega� w najwi�kszym spokoju. Co chwila podawano fili�anki �wie�ej herbaty, a urz�dnicy utrzymywali, �e s� jedynie poborcami podatkowymi i nie piastuj� - jakby nam si� mog�o zdawa� - wysokich stanowisk w Lhasie. Podr��owali w towarzystwie dwudziestu s�u��cych i z mn�stwem jucznych zwierz�t, co rzeczywi�cie sprawia�o wra�enie, �e s� co najmniej ministrami.
Wreszcie po�egnali�my si� wyja�niaj�c, �e chcemy zosta� tu kilka dni. Nazajutrz s�u�ba przekaza�a nam zaproszenie na obiad do bonpo - tak zw� si� w Tybecie wszyscy wysoko urodzeni panowie. Czeka�o na nas wspania�e chi�skie danie z makaronem! Musieli�my sprawia� wra�enie bardzo wyg�odzonych, poniewa� podano nam niesamowit� ilo�� jedzenia. Po pewnym czasie, mimo najszczerszych ch�ci nie byli�my ju� w stanie niczego prze�kn��, a tu wci�� nalegano, aby�my jeszcze jedli. Przy tej okazji zorientowali�my si�, �e w Azji do dobrego tonu nale�y, by podzi�kowa�, zanim b�dzie si� sytym. Gospodarze wywarli na nas du�e wra�enie zr�czno�ci� w pos�ugiwaniu si� przy jedzeniu pa�eczkami, a podziw nasz si�gn�� szczytu, gdy ujmowali nimi pojedyncze ziarenka ry�u. Ten wzajemny zachwyt wywo�a� mi�y nastr�j i obie strony �mia�y si� serdecznie. Na ko�cu podano piwo, co jeszcze bardziej poprawi�o humory. Zauwa�y�em jednak, �e duchowni wstrzymali si� od picia.
Rozmowa stopniowo przesz�a na nasze problemy. Us�yszeli�my, �e nasz� pro�b� o zezwolenie na pobyt w Tybecie postanowiono przekaza� do centralnego urz�du w Lhasie. Mamy zaraz napisa� odpowiednie podanie w j�zyku angielskim, a obaj urz�dnicy za��cz� do niego list. Natychmiast u�o�yli�my pismo i w naszej obecno�ci do��czono do niego list, wcze�niej ju� przygotowany. Z zachowaniem wszelkich ceremonii zosta� on opiecz�towany i przekazany pos�a�cowi, kt�ry natychmiast wyruszy� w drog� do Lhasy.
Nie mogli�my wprost uwierzy�, �e potraktowano nas tak przyja�nie, bo ponadto pozwolono nam pozosta� w Trad�n a� do czasu nadej�cia odpowiedzi z Lhasy. Poniewa� nasze do�wiadczenia z ni�szymi urz�dnikami by�y niemi�e, poprosili�my o pisemne po�wiadczenie tego zezwolenia i otrzymali�my je. Bezgranicznie szcz��liwi i zadowoleni z odniesionego sukcesu wr�cili�my do kwatery. Ledwo otworzyli�my drzwi, a ju� wkroczy� orszak s�u��cych. Przynie�li nam po worku m�ki, ry�u, campy i cztery zabite owce.
Nie wiedzieli�my, co o tym my�le�, dop�ki burmistrz, kt�ry przyby� tu tak�e osobi�cie, nie da� nam do zrozumienia, �e to zapewne podarunek od obu urz�dnik�w. Kiedy chcieli�my mu podzi�kowa�, broni� si� skromnie i nie chcia� przyzna�, �e to on jest ofiarodawc�. Na po�egnanie ten zamo�ny Tybeta�czyk powiedzia� kilka s��w, kt�rych m�dro�� wiele razy przyda�a mi si� w Tybecie. Stwierdzi� on, �e tutaj europejski po�piech na nic si� nie zda i aby szybciej osi�gn�� cel, musimy mie� czas i nauczy� si� cierpliwo�ci.
Gdy zostali�my zn�w sami w domu, patrzyli�my na prezenty i nie mogli�my uwierzy�, �e los si� do nas u�miechn��. Podanie o zezwolenie na pobyt by�o ju� w drodze do Lhasy, a na d�ugie miesi�ce oczekiwania zaopatrzono nas w �ywno��. Nad g�owami zamiast cienkiego p��tna namiotu mieli�my solidny dach, a s�u��ca - niestety ju� niem�oda i niezbyt urodziwa - roznieca�a dla nas ogie� i przynosi�a wod�. Byli�my wdzi�czni naszemu bonpo i bardzo pragn�li�my jako� mu si� odwzajemni�. Teraz mogli�my jedynie ofiarowa� lekarstwa, ale �ywili�my nadziej�, �e w innych okoliczno�ciach uda nam si� lepiej wyrazi� nasz� wdzi�czno��. Tutaj, podobnie jak w Gartoku, mieli�my sposobno�� lepiej pozna� uprzejmo�� arystokrat�w z Lhasy, o kt�rej tak wiele czyta�em w ksi��kach sir Charlesa Bella.
Przypuszczali�my, �e na odpowied� z Lhasy przyjdzie nam czeka� d�ugie miesi�ce, uk�adali�my wi�c plany, jak sp�dzi� ten czas. Pragn�li�my robi� wycieczki w rejon Annapurny, Dhaulagiri i na p��nocne wy�yny Czangthangu. Po pewnym jednak czasie wezwano nas do przeora, kt�rego burmistrz poprosi� o pomoc. Oznajmi� nam on, �e zezwolenie na pobyt zawiera zakaz oddalania si� st�d dalej ni� o jeden dzie� drogi. Mo�emy robi� wycieczki dok�d tylko chcemy, jednak�e wieczorem zawsze musimy by� z powrotem. Je�li nie uszanujemy tego ograniczenia, b�dzie on zmuszony powiadomi� Lhas�, a to z pewno�ci� nie wp�ynie korzystnie na dalsze decyzje. Zadowalali�my si� wi�c kr�tkimi w�dr�wkami w najbli�sze g�ry. Szczeg�lnie poci�ga� nas Lungpo Kangri, samotnie wznosz�cy si� szczyt o wysoko�ci 7065 m. Cz�sto siadywali�my ze szkicownikiem na przeciwleg�ym wzg�rzu, aby utrwali� jego dziwne kszta�ty. Po�o�ony na uboczu w Transhimal�jach, podobnie jak Kajlas, zwraca� uwag� wspania�� sylwetk�.
Na po�udnie od naszych wzg�rz mogli�my podziwia� olbrzymy Himalaj�w, chocia� ich szczyty odleg�e by�y jeszcze o dobre sto kilometr�w. Nie spos�b by�o oprze� si� pokusie, aby podej�� bli�ej. Pewnego dnia postanowi�em wraz z Aufschnaiterem wybra� si� na g�r� Tarsangri. Aby dosta� si� do jej podn��a, trzeba by�o najpierw przekroczy� szerok� tutaj rzek� Cangpo. Wprawdzie na drugi brzeg mo�na by�o przeprawi� si� promem sporz�dzonym ze sk�r jak�w, ale przewo�nicy mieli zakaz przewo�enia nas. Nie pozostawa�o wi�c nic innego, jak przedosta� si� na drugi brzeg wp�aw. Niewiele brakowa�o a pr�d porwa�by t�umoczek z ubraniem, kt�ry Aufschnaiter trzyma� ponad g�ow�. Na szcz��cie pochwyci� go w por�, bo szkoda by�oby cennych ubra�. Dalej oby�o si� ju� bez k�opot�w. Z "naszego" wierzcho�ka rozci�ga� si� rozleg�y i wspania�y widok na krain� g�r, kt�rych szczyty alpini�ci znaj� tylko z nazwy. Poniewa� nie mieli�my aparatu fotograficznego, przynie�li�my stamt�d jedynie szkice. W drodze powrotnej oszcz�dzono nam trudno�ci z przepraw�, bo wszyscy si� cieszyli, �e nas nie "nakryto".
Trad�n by� jednym z najwi�kszych miejsc prze�adunkowych w ruchu handlowym i wrza�o w nim jak na towarowym dworcu. Codziennie pi�trzy�y si� tu g�ry soli, herbaty, we�ny, suszonych brzoskwi� i przer��nych artyku��w. Po jednym czy dw�ch dniach przejmowa�y je nowe karawany. Do d�wigania �adunk�w u�ywano jak�w, mu��w i owiec. Codziennie spotykali�my nowe typy ludzi i o nudzie nie by�o mowy.
W sierpniu cz�sto pada� deszcz - resztki monsunu z Indii. We wrze�niu zrobi�o si� pi�knie i cz�sto sp�dzali�my dni, �owi�c potajemnie ryby lub kupuj�c od nomad�w mas�o i ser.
W�a�ciw� wiosk� tworzy�o mniej wi�cej dwadzie�cia budynk�w, a za ni� wznosi�o si� wzg�rze z klasztorem, w kt�rym mieszka�o tylko siedmiu mnich�w. Chocia� domy sta�y ciasno st�oczone jeden przy drugim, to ka�dy mia� niewielkie podw�rze, gdzie sk�adano towary. Bardzo zadziwi�y nas grz�dki sa�aty, nie wi�ksze ni� dwa metry kwadratowe. Czasami udawa�o mi si� wymieni� lekarstwa na te drogocenne zielone li�cie. Wszyscy mieszka�cy wioski trudnili si� w pewnym stopniu transportem i handlem. Prawdziwi nomadzi �yli rozproszeni po okolicy. Mieli�my te� okazj� uczestniczy� w licznych �wi�tach religijnych. Szczeg�lne wra�enie robi�o �wi�to przypominaj�ce do�ynki. Wkr�tce byli�my ze wszystkimi w dobrych stosunkach i w zamian za leki mogli�my otrzyma� do jedzenia niemal wszystko, czego zapragn�li�my. Dodatkowo pe�nili�my funkcj� lekarzy i szczeg�lnie dobre efekty uzyskiwali�my w leczeniu ran oraz b�l�w �o��dka. Monotonne �ycie w Trad�n o�ywia�y od czasu do czasu wizyty notabli. Szczeg�lnie wyra�nie utkwi�a mi w pami�ci wizyta drugiego garp�na, kt�ry zd��a� do Gartoku.
Du�o wcze�niej, zanim ukaza� si� on sam i jego orszak, nadjechali �o�nierze, anonsuj�c jego przybycie. Nast�pnie zjawi� si� kucharz i natychmiast zacz�� przygotowywa� posi�ek. Dopiero nazajutrz ukaza� si� garp�n we w�asnej osobie wraz z g��wn� karawan� i orszakiem trzydziestu s�ug i s�u�ek. Zbieg�a si� ca�a wie�, a my byli�my oczywi�cie nie mniej ciekawi. Dostojny go�� i jego rodzina jechali na wspania�ych mu�ach. Ka�demu cz�onkowi rodziny towarzyszy� s�u��cy lub starszyzna wioski, kt�rzy prowadz�c zwierz�ta za uzdy odprowadzali go�ci do przygotowanych kwater. Silniejsze wra�enie ni� sam garp�n zrobi�a na nas jego c�rka. By�a to pierwsza zadbana kobieta, jak� zobaczyli�my od 1939 roku, i uznali�my, �e jest bardzo �adna. Ubrana by�a w jedwabie. Mia�a paznokcie polakierowane na czerwono i chocia� u�y�a nieco za wiele pudru, r��u i szminki, pachnia�a czysto�ci� i �wie�o�ci�. Zapytali�my j�, czy jest najpi�kniejsz� kobiet� w Lhasie, ona jednak skromnie zaprzeczy�a m�wi�c, �e spotka� tam mo�na wiele pi�kniejszych od niej. �a�owali�my, �e tak mi�e towarzystwo nazajutrz odjecha�o.
Wkr�tce wioska mia�a podejmowa� nowego go�cia. Pod pretekstem pielgrzymki do Trad�n z�o�y� nam wizyt� pewien urz�dnik rz�dowy z Nepalu. Odnie�li�my wra�enie, �e chce nas nam�wi� na wyjazd do swego kraju. Utrzymywa�, �e w stolicy - Kathmandu - znajdziemy mieszkanie i prac�, podr�� za� zorganizuj� nam w�adze i nawet przyznano nam ju� 300 rupii na pokrycie jej koszt�w. Brzmia�o to bardzo zach�caj�co, mo�e a� nadto, bo zd��yli�my ju� pozna� pot�g� Anglik�w w Azji...
Up�yn��y trzy miesi�ce. Niecierpliwili�my si� coraz bardziej i nasze osobiste stosunki zacz��y si� psu�. Kopp nieustannie podkre�la�, �e ch�tnie przyj��by zaproszenie do Nepalu. Aufschnaiter, jak zwykle, chodzi� w�asnymi �cie�kami. Zakupi� cztery owce jako juczne zwierz�ta i chcia� wyruszy� w Czangthang. By�o to wprawdzie sprzeczne z naszym pierwotnym planem oczekiwania na list z Lhasy, ale my dwaj zacz�li�my ju� pow�tpiewa� w uzyskanie pozytywnej odpowiedzi.
Aufschnaiter pierwszy straci� cierpliwo��. Pewnego popo�udnia wyruszy� ze swymi objuczonymi owcami i kilka kilometr�w za wsi� rozbi� ob�z. Pomogli�my mu przetransportowa� tam jego rzeczy i nast�pnego dnia zamierzali�my odwiedzi� go znowu. Kopp zacz�� si� tak�e pakowa�, a miejscowe w�adze, zadowolone z jego decyzji udania si� do Nepalu, gotowe by�y zapewni� mu �ywno�� i �rodki transportu. Natomiast zachowanie Aufschnaitera znacznie mniej im si� spodoba�o. Pod naszymi drzwiami zacz�li sypia� stra�nicy. Jakie� by�o nasze zdumienie, gdy Aufschnaiter ze swoim dobytkiem ju� nast�pnego dnia pojawi� si� z powrotem! Okaza�o si�, �e w nocy na jego owce napad�y wilki i po�ar�y doszcz�tnie dwie sztuki, by� wi�c zmuszony do powrotu. W ten spos�b jeszcze jeden wiecz�r sp�dzili�my w tr�jk�. Nast�pnego dnia przy asy�cie ca�ej wsi po�egna� si� z nami Kopp. I tak spo�r�d siedmiu os�b, kt�re uciek�y z obozu, a pi�ciu, kt�re skierowa�y si� do Tybetu, pozostali�my tylko ja i Aufschnaiter. Jako jedyni wspinacze w tej grupie byli�my najlepiej przystosowani fizycznie i psychicznie do samotnego i pe�nego niewyg�d �ycia w tym kraju.
Tymczasem nadszed� koniec listopada i ruch karawanowy zamiera�. Duchowny urz�dnik z Gyabnaku przys�a� nam kilka owiec i dwana�cie �adunk�w wysuszonego �ajna jak�w na opa�, kt�re bardzo si� nam przyda�o, bo temperatura spad�a ju� do 12� poni�ej zera.
Musimy rusza� dalej
Pomimo zimy postanowili�my opu�ci� Trad�n, bez wzgl�du na to, czy dostaniemy oczekiwany list, czy nie. Gromadzili�my prowiant i kupili�my te� drugiego jaka. Nasze przygotowania przerwa�o przybycie przeora, kt�ry oznajmi� nam nadej�cie listu. Sta�o si� to, czego si� tak bardzo obawiali�my: zabroniono nam wjazdu w g��b Tybetu. Listu nam nie wr�czono, przekazano nam jedynie, �e nie musimy kierowa� si� najkr�tsz� drog� wprost do Nepalu. Na terenie Tybetu wolno nam porusza� si� a� do miejscowo�ci Kyirong. St�d pozostawa�o tylko osiem mil do nepalskiej granicy i siedem dni marszu do stolicy - Kathmandu. Na t� podr�� mieli�my otrzyma� juczne zwierz�ta i s�u��cego. Przyj�li�my propozycj� natychmiast, poniewa� trasa wiod�a znowu nieco w g��b kraju, a im d�u�ej mogli�my legalnie tu przebywa�, tym by�o lepiej dla nas.
17 grudnia opu�cili�my Trad�n, miejscowo�� w kt�rej go�cili�my ponad cztery miesi�ce. Nie mieli�my za z�e Tybeta�czykom, �e nie pozwolili nam na wyjazd do Lhasy. Ka�dy wie, jak trudno jest obcokrajowcowi bez paszportu uzyska� pozwolenie na pobyt w jakimkolwiek kraju. Tybeta�czycy nieustannie dawali wyraz swej go�cinno�ci, obdarzaj�c nas prezentami i zapewniaj�c nam �rodki transportu. Znacznie prze�cign�li zwyczajow� go�cinno��, przyj�t� w innych krajach. Chocia� wtedy jeszcze nie docenia�em tego dostatecznie, to i tak byli�my z Aufschnaiterem bardzo im wdzi�czni, cho�by za te osiem miesi�cy sp�dzone poza drutami.
I tak znowu byli�my w drodze.
Nasza kolumna sk�ada�a si� teraz tylko ze mnie i Aufschnaitera, ale towarzyszy�o nam jeszcze dw�ch s�u��cych. Jeden z nich ni�s� nasz� �wi�to�� - pieczo�owicie zawini�ty list urz�dowy do namiestnika dystryktu Kyirong. Wszyscy jechali�my wierzchem, a nasze dwa jaki prowadzi� poganiacz. Ju� z dala wida� by�o, �e zbli�a si� karawana szacownych ludzi, kt�rzy w niczym nie przypominaj� owych trzech wagabund�w, schodz�cych tu przed kilkoma miesi�cami od strony Himalaj�w.
Droga do Kyirongu wiod�a znowu przez dzia� wodny Himalaj�w na po�udniowy-wsch�d. Rzeka Cangpo, przez kt�r� przechodzili�my, zamarz�a ju� i noce w namiocie by�y przenikliwie zimne.
Po tygodniu konnej jazdy dotarli�my do miejscowo�ci Dzongka, widocznej z dala dzi�ki g�stej chmurze dymu unosz�cej si� nad domami. Dzongka by�a nareszcie miejscem, kt�re mo�na by�o nazwa� "wsi�". Wok�� klasztoru sta�o oko�o trzystu lepianek z gliny, st�oczonych ciasno jedna przy drugiej i otoczonych uprawnymi polami. Wioska le�a�a u zbiegu dw�ch strumieni, kt�re odt�d ju� jako rzeka Kosi przebija�y si� przez Himalaje, p�yn�c do Nepalu. Otoczona by�a murem fortecznym, wysokim naoko�o 10 metr�w, a z ty�u za ni� wzbija� si� w niebo wspania�y sze�ciotysi�cznik nazywany przez tubylc�w Czogulhari. Przybyli�my do Dzongki w samo Bo�e Narodzenie i by� to nasz pierwszy �wi�teczny wiecz�r poza obozem. Przydzielono nam dobr� kwater� i tak wygodnie urz�dzon�, �e a� byli�my zaskoczeni. Granica lasu oddalona by�a o dwa dni drogi, tote� drewno nie by�o tu tak drogocenne, jak w innych rejonach; u�ywano go do budowy dom�w oraz do wszelkich potrzeb w gospodarstwie. Nasze mieszkanie przytulnie ogrzewa� zrobiony ze starego blaszanego kanistra piec, w kt�rym trzaska�y ga��zie ja�owca. Wieczorem zapalili�my tybeta�sk� lampk� ma�lan�, a w garnku wkr�tce zaskwiercza� �wi�teczny udziec barani.
Jak w ca�ym Tybecie, tak i tutaj nie by�o publicznych zajazd�w. Podr��uj�cych kieruje si� urz�dowo do prywatnych dom�w. Przydzia� kwater odbywa si� w okre�lonej kolejno�ci, tak, �e mieszka�cy nie odczuwaj� tego zbyt dotkliwie. Jest to cz��� podatku nale�nego pa�stwu.
Nie planowali�my tutaj d�u�szego postoju, ale ci��kie opady �niegu uwi�zi�y nas w Dzonce prawie na miesi�c. Z powodu blisko�ci Himalaj�w �nieg sypa� tu grubymi p�atami przez ca�e dnie i wszelki ruch zamar�. Potraktowali�my t� przymusow� przerw� w podr��y jako mi�y odpoczynek. Mieli�my okazj� ogl�dn�� kilka uroczysto�ci klasztornych oraz przedstawie� grupy tanecznej, przyby�ej z Nyenamu.
We wsi mieszka�o kilku urz�dnik�w, wywodz�cych si� z arystokracji. Wkr�tce zostali�my przyjaci��mi. Dzi�ki temu, �e ju� dobrze w�adali�my tybeta�skim, mogli�my prowadzi� d�ugie dyskusje i pozna� wiele obyczaj�w tego kraju. Sylwester 1944 roku up�yn�� nam bez muzyki i �piewu, ale my�lami byli�my bardziej ni� kiedykolwiek w Ojczy�nie.
Podczas tego przymusowego postoju, gdy tylko by�o to mo�liwe, urz�dzali�my wycieczki po okolicy i w�r�d ska� piaskowcowych odkrywali�my liczne jaskinie - prawdziwe kopalnie skarb�w. Znajdowali�my tam stare pos��ki z drewna i glinki oraz karty tybeta�skich ksi�g religijnych, kt�re zapewne przynoszono w darze �wi�tym, �yj�cym niegdy� w tych jaskiniach.
19 stycznia drogi by�y na tyle przejezdne, �e mogli�my wyruszy� wraz z olbrzymi� karawan� jak�w. Przodem puszczono nie okulbaczone zwierz�ta, kt�re torowa�y drog�, z wyra�n� przyjemno�ci� brn�c, niczym p�ugi, w g��bokim �niegu. Niebawem dolina zw�zi�a si� w tak ciasny w�w�z, �e przez pierwsze dwa dni naliczyli�my na rzece a� dwana�cie most�w. Dla mojego jaka, kt�ry pochodzi� z Czangthangu, by�y one czym� tak niesamowitym, �e z ca�ych si� wzbrania� si� przed wej�ciem na nie. By� uparty jak osio� i dopiero, gdy z pomoc� pospieszyli poganiacze, uda�o si�, popychaj�c i ci�gn�c, przeprowadzi� go na drug� stron�. Ju� w�wczas ostrzegano mnie przed zabraniem go do Kyirongu, gdzie w lecie mo�e nie wytrzyma� ciep�ego klimatu. Nie chcia�em si� jednak z nim rozstawa�, poniewa� p�ki co nie porzucili�my plan�w ucieczki.
Przez ca�y czas m�j termometr wskazywa� niezmiennie -30� C i na tym wskazaniu zatrzyma� si�, poniewa� by� to koniec skali.
Pewnego razu na skalnej �cianie w�wozu odkryli�my chi�sk� inskrypcj�, kt�ra mnie bardzo zaintrygowa�a. By�a to zapewne pozosta�o�� po chi�skim naje�dzie na Nepal w 1792 roku, kiedy to ca�a armia po przebyciu wielu tysi�cy kilometr�w stan��a u bram Kathmandu, dyktuj�c swoje warunki.
W pobli�u wsi Longda zrobi� na nas ogromne wra�enie skalny klasztor, kt�rego niezliczone cele i czerwone �wi�tynie wykute w skale, dwie�cie metr�w ponad dnem doliny, wygl�da�y jak gniazda ptak�w. I chocia� stoki zagro�one by�y lawinami, nie omieszkali�my z Aufschnaiterem wspi�� si� w g�r�, aby nasyci� oczy cudownym widokiem Himalaj�w. Spotkali�my kilka mniszek i mnich�w, kt�rzy twierdzili, �e jest to klasztor Milarepy*, s�ynnego tybeta�skiego �wi�tego, jogina i poety, �yj�cego tu w XI wieku. Klasztor nazywa� si� Trakar Taso. Czuli�my, �e to wspania�e otoczenie by�o jakby stworzone po to, by sk�ania� umys� ku medytacji i inspirowa� tworzenie poezji. Z �alem po�egnali�my to miejsce, postanawiaj�c, �e kiedy� jeszcze tu wr�cimy.
Z dnia na dzie� by�o coraz mniej �niegu; wkr�tce doszli�my do granicy lasu i znale�li�my si� w obszarze tropikalnym. W zimowej odzie�y, ufundowanej przez w�adze, by�o nam za gor�co. I oto dotarli�my ju� do ostatniego postoju przed Kyirongiem, do ma�ej wioseczki Drothang, poprzecinanej zielonymi ��kami. Pami�tam, �e wszyscy mieszka�cy mieli olbrzymie wole, zjawisko rzadko wyst�puj�ce w Tybecie.
Przebycie drogi do Kyirongu zabra�o nam ca�y tydzie�, podczas gdy w dobrych warunkach mo�na to zrobi� w trzy dni, a goniec dociera tam w jeden dzie�.
Kyirong - wioska szcz��liwo�ci
Kyirong znaczy dos�ownie "wioska szcz��liwo�ci" i rzeczywi�cie zas�uguje na t� nazw�. Nigdy nie przestan� za ni� t�skni�. Gdybym mia� wybiera� miejsce, gdzie pragn��bym sp�dzi� zmierzch mego �ycia - wybra�bym Kyirong. Zbudowa�bym sobie dom z czerwonego drewna cedrowego i przez ogr�d poprowadzi�bym jeden z niezliczonych strumieni wyp�ywaj�cych z g�r. W tym ogrodzie dojrzewa�yby niemal wszystkie owoce, bo chocia� miejscowo�� le�y na wysoko�ci 2770 m, znajduje si� prawie na 28 stopniu szeroko�ci geograficznej.
Gdy przybyli�my tu w styczniu, by�o jeszcze kilka stopni poni�ej zera, a najni�sza temperatura w tej okolicy si�ga do minus dziesi�ciu stopni. Pory roku przypominaj� nasze w Alpach, ale ro�linno�� jest prawie tropikalna. Przez ca�y rok mo�na by je�dzi� na nartach w Himalajach, a w lecie wspina� si� na liczne sze�ciu- i siedmiotysi�czniki.
Wioska jest siedzib� dw�ch gubernator�w dystryktu, kt�rym administracyjnie podlega trzydzie�ci okolicznych wsi, i sk�ada si� z oko�o osiemdziesi�ciu domostw. Gdy zbli�yli�my si� do wsi, zdumieni mieszka�cy z ciekawo�ci� �ledzili nasze przybycie. Jak nam powiedziano, byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy tu dotarli. Tutaj tak�e przydzielono nam kwater�, tym razem u bogatego ch�opa. Dom zbudowany by� z drewna i sta� na prawdziwym murowanym fundamencie. Mia� kryty gontem dach, kt�ry obci��ono kamieniami Podobny by� do ma�ych tyrolskich dom�w. Zreszt� ca�a wioska mog�aby r�wnie dobrze znajdowa� si� w Alpach, tylko kalenice zamiast dymnikami, ozdobione by�y flagami modlitewnymi. Flagi te s� zawsze pi�ciokolorowe; ka�dy kolor jest symbolem tybeta�skiego �ycia*.
W parterze domu sta�y konie i krowy - gruba drewniana powa�a oddziela�a stajnie od pierwszego pi�tra, gdzie znajdowa�y si� pomieszczenia mieszkalne rodziny. Mo�na si� tam by�o dosta� tylko po drabinie stoj�cej na podw�rzu. Za ���ko i siedzenie s�u�y�y grube materace wypchane s�om�. Przy nich sta�y ma�e, niskie stoliki. W kolorowo pomalowanych szafach wisia�a od�wi�tna odzie�, a na wyrze�bionym w drewnie o�tarzyku, jaki spotyka�o si� w ka�dym domu, pali�y si� ma�lane lampki. Zim� ca�a rodzina zbiera si� przy olbrzymim, otwartym palenisku, podsycanym d�bowym drewnem. Wszyscy siadaj� wko�o na pie�kach i siorbi�c, z wolna popijaj� herbat�.
Pok�j, kt�ry nam przydzielono, by� tak ciasny, �e rych�o przenios�em si� do szopy. Aufschnaiter nieustannie walczy� ze szczurami i wszami, moimi za� przeciwnikami by�y myszy i pch�y. Nigdy nie uda�o mi si� pokona� robactwa, lecz zado��uczynieniem za wszystkie niewygody by� pi�kny widok na wznosz�ce si� ponad lasami rododenron�w liczne lodowce, kt�re - jak si� zdawa�o - by�y tu�, na wyci�gni�cie r�ki.
Chocia� przydzielono nam s�u��cego, ze wzgl�d�w higienicznych woleli�my gotowa� sami. W naszym pokoju znajdowa�o si� palenisko; drewna dostarczano nam za darmo. Pieni�dzy potrzebowali�my niewiele, bo na jedzenie wydawali�my miesi�cznie co najwy�ej pi�tna�cie marek na osob�. Za uszycie spodni, kt�re zam�wi�em u krawca, zap�aci�em siedemdziesi�t pi�� fenig�w.
G��wne po�ywienie w tej okolicy stanowi�a campa. Tutaj zobaczyli�my tak�e jak si� j� sporz�dza; do piasku podgrzanego na patelni do bia�o�ci wsypuje si� j�czmie�. Pod wp�ywem wysokiej temperatury ziarno p�ka z sykiem. Potem wszystko przesypuje si� do g�stego sita, odsiewa si� piasek od ziaren, a ziarna miele na drobn� m�k�. Pachn�c� i zdatn� ju� do jedzenia, rozrabia si� najcz��ciej z herbat� i dodatkiem mas�a na gotowe do jedzenia ciasto. Do rozrobienia mo�na u�y� tak�e mleka lub piwa. Tybeta�czycy s� bardzo pomys�owi w przygotowywaniu posi�k�w z campy, kt�ra pojawia si� na stole kilka razy dziennie. Do tej potrawy zd��yli�my ju� przywykn��, ale z ma�lan� herbat� by�o znacznie gorzej. Spos�b jej przyrz�dzania wydaje si� Europejczykowi bardzo dziwny. Herbata, z�ej jako�ci, sprowadzana tutaj z Chin w formie sprasowanych cegie�ek, sk�ada si� g��wnie z odpad�w i ga��zek. Tybeta�czycy gotuj� z niej ciemn� zup�, na wiele godzin, a nawet dni przed spo�yciem. Podczas gotowania wsypuj� nieco sody oraz sporo soli i po przecedzeniu, wlewaj� t� ciecz do naczynia wygl�daj�cego jak ma�lnica. Stosownie do ilo�ci i wymaganej jako�ci herbaty, dodaj� odpowiedni� miark� mas�a i ubijaj� tak d�ugo, a� powstanie "co�" o konsystencji emulsji. Niestety, mas�o d�ugo przechowywane w sk�rze jak�w - miesi�ce, a nawet lata - jest nie�wie�e, dlatego ma�lana i s�ona herbata smakuje Europejczykowi zrazu obrzydliwie i z trudem si� do niej przyzwyczaja. Tybeta�czycy zapewne tak�e wol� j� z dodatkiem �wie�ego mas�a. Herbata jest tu napojem narodowym i popija siej� cz�sto, do sze��dziesi�ciu razy* w ci�gu dnia. Opr�cz tych dw�ch g��wnych potraw jadaj� Tybeta�czycy ry�, gryk�, kukurydz�, buraki, cebul�, fasol� i rzodkiew. Mi�so jest rarytasem. Poniewa� Kyirong jest szczeg�lnie �wi�tym miejscem, nigdy nie zabija si� tu zwierz�t. Je�eli na stole pojawi si� mi�so, to pochodzi ono z innej okolicy lub, co si� zdarza cz��ciej, z resztek zwierz�t, kt�re pad�y �upem nied�wiedzi lub panter. Zupe�nie nie do pogodzenia z t� postaw� by� dla mnie fakt, �e ka�dej jesieni p�dzono t�dy oko�o pi�tnastu tysi�cy owiec do rze�ni w Nepalu, a Kyirong pobiera� za nie myto.
Zaraz na pocz�tku naszego pobytu z�o�yli�my oficjaln� wizyt� administratorom okr�gu. List polecaj�cy zosta� im ju� wcze�niej dor�czony przez s�u��cego i bonpowie s�dzili, �e niebawem wyruszymy do Nepalu. To zupe�nie nie odpowiada�o naszym planom, wi�c powiadomili�my ich, �e chcieliby�my przez pewien czas zatrzyma� si� w Kyirongu. Przyj�li nasz� decyzj� spokojnie i obiecali, zgodnie z nasz� pro�b�, poinformowa� o tym Lhas�. Z�o�yli�my tak�e wizyt� przedstawicielowi Nepalu, kt�ry opisywa� nam ten kraj w coraz to pi�kniejszych barwach. Poniewa� jednak wiadomo by�o, �e Kopp po kilkudniowym pobycie w stolicy Nepalu odes�any zosta� do obozu w Indiach, wszelkie n�c�ce obietnice, m�wi�ce o mo�liwo�ci korzystania z samochodu, rower�w czy kina, nie wywiera�y ju� na nas �adnego wra�enia.
Ze wzgl�du na �cis�e stosunki handlowe z Nepalem, w tych okolicach bardzo rzadko u�ywano pieni�dzy tybeta�skich; g��wn� walut� by� khotrang. Tutejsza ludno�� jest znacznie przemieszana i liczni miesza�cy tybeta�sko-nepalscy, zwani Kacarami, w niczym nie przypominali sympatycznych i przyjaznych ludzi czystej rasy tybeta�skiej. Nie cieszyli si� te� szacunkiem ani Tybeta�czyk�w, ani Nepalczyk�w.
Nie mogli�my �ywi� nadziei na otrzymanie od rz�du w Lhasie zezwolenia na pobyt, w Nepalu za� czeka�a nas deportacja. Postanowili�my wi�c wypocz�� w tej cudownej wiosce i pozosta� tu a� do chwili, gdy obmy�limy nowy plan ucieczki. W�wczas jeszcze nie przysz�oby nam nawet do g�owy, �e sp�dzimy w Kyirongu niemal dziewi�� miesi�cy.
O nudzie nie by�o mowy. Codziennie sporz�dzali�my obszerne notatki i nasze grube dzienniki zape�nia�y si� obserwacjami �ycia i obyczaj�w Tybeta�czyk�w. Niemal codziennie urz�dzali�my kr�tsze lub d�u�sze wycieczki po okolicy. Aufschnaiter, kt�ry by� sekretarzem himalajskiej fundacji w Monachium, wykorzystywa� okazj� i gorliwie kre�li� mapy. Na naszej szczeg��owej mapie tych okolic naniesione by�y tylko trzy nazwy, my za� zanotowali�my ich ponad dwie�cie. Tak wi�c nie tylko cieszyli�my si� wolno�ci�, lecz tak�e po�ytecznie sp�dzali�my czas.
Pocz�tkowo robili�my wypady w najbli�sze okolice, z biegiem czasu zapuszczali�my si� coraz dalej i dalej. Ludzie przywykli do naszego widoku i przestali nas nagabywa�. Najbardziej poci�ga�y nas oczywi�cie g�ry oraz liczne gor�ce �r�d�a wok�� Kyirongu. Najgor�tsze z nich znajdowa�o si� w bambusowej d�ungli, na brzegu lodowatej rzeki Kosi. Tryskaj�c� z ziemi niemal wrz�c� wod� uj�to w zbiornik, w kt�rym utrzymywa�a si� temperatura oko�o 40� C. Mog�em bra� zimne i gor�ce k�piele, zanurzaj�c si� na przemian w lodowatych wodach Kosi i we wrz�cym �r�dle.
Wiosn� do �r�de� przybywaj� t�umnie Tybeta�czycy i zaczyna si� prawdziwy sezon k�pielowy. Jak z ziemi wyrastaj� bambusowe chaty i stragany i w tym zwykle pustym miejscu, oddalonym o dwie godziny drogi od Kyirongu, panuje o�ywiony ruch. M��ulkowie i �ony - na golasa - t�ocz� si� w basenie i, podobnie jak u nas, jest kupa �miechu, gdy kto� okazuje przesadn� wstydliwo��. Wiele rodzin sp�dza tu urlop. Przybywaj� na jeden lub dwa tygodnie, ob�adowani tobo�kami i beczu�kami z piwem. Arystokracja tak�e nie gardzi t� przyjemno�ci�, ci�gn�c ze sob� karawany s�u��cych. Ale ca�y ten zgie�k nie trwa d�ugo, poniewa� z nastaniem lata, podczas roztop�w, �r�d�o zalewane jest przez rzek�.
W Kyirongu pozna�em mnicha, kt�ry studiowa� w Kolegium Medycznym w Lhasie. Cieszy� si� wielkim szacunkiem i �y� dostatnio dzi�ki licznym produktom spo�ywczym znoszonym mu zamiast honorari�w. Stosowa� najprzer��niejsze metody leczenia. Jedna z nich polega�a na przyk�adaniu do bol�cego miejsca piecz�ci z modlitw�, co przy schorzeniach o pod�o�u histerycznym bywa�o skuteczne. W ci��kich przypadkach wypala� w sk�rze dziury roz�arzonym �elazem. Osobi�cie by�em �wiadkiem, jak dzi�ki tej metodzie odzyska� przytomno�� pacjent uznany za zmar�ego. Jednak�e nie wszystkim wychodzi�o to na dobre. T� drastyczn� metod� stosowa� tak�e wobec zwierz�t. Poniewa� i ja uchodzi�em za lekarza, a medycyna zawsze mnie interesowa�a, prowadzi�em z owym mnichem d�ugie rozmowy. Kiedy� wyzna� mi, �e zna granice swojej wiedzy, chocia� zbytnio nie zaprz�ta sobie tym g�owy. Poniewa� cz�sto zmienia� miejsce pobytu, dotychczas nie zdarzy�y mu si� jakie� nieprzyjemne wypadki. Dzi�ki tym w�tpliwym praktykom m�g� odbywa� pielgrzymki i to uspokaja�o jego sumienie.
Nasz pierwszy Nowy Rok w Tybecie
W po�owie lutego obchodzili�my nasz pierwszy tybeta�ski Nowy Rok. W Tybecie obowi�zuje kalendarz ksi��ycowy, a nazwy lat s� podw�jne - odnosz� si� do zwierz�t i do element�w*. �wi�to Nowego Roku jest tutaj najwi�kszym - obok rocznicy narodzin i �mierci Buddy - wydarzeniem roku. Ju� w nocy us�yszeli�my zawodzenie �ebrak�w i w�drownych mnich�w, kt�rzy chodzili od domu do domu, prosz�c o ja�mu�n�. Rankiem zaczyna si� przyczepianie do kalenic �wie�o �ci�tych jode�, ozdobionych chor�giewkami modlitewnymi. Recytuje si� uroczy�cie teksty religijne i ofiarowuje b�stwom campe. Mieszka�cy znosz� do licznych �wi�ty� ofiary w postaci mas�a, kt�rym wype�nia si� po brzegi olbrzymie miedziane kadzie. Ma to zadowoli� bog�w i zapewni� ich przychylno�� w nowym roku. Wierni k�aniaj� si� przed z�otymi pos�gami, dotykaj� ich czo�em i jako wyraz czci sk�adaj� u ich st�p bia�e jedwabne szarfy.
Biedni czy bogaci, przybywaj� tu wszyscy, pe�ni oddania i bez wewn�trznych w�tpliwo�ci, by z�o�y� bogom ofiary i prosi� o b�ogos�awie�stwo. Nie ma chyba narodu, kt�ry tak jak ten bez reszty oddany jest religii i na codzie� �yje wed�ug jej zasad. Zawsze zazdro�ci�em Tybeta�czykom ich prostej wiary, poniewa� sam przez ca�e �ycie by�em i pozosta�em poszukuj�cy. Mimo �e zetkn��em si� w Azji z drog� medytacji, nie zdo�a�em znale�� odpowiedzi na pytania ostateczne. Ale w Tybecie nauczy�em si� patrze� spokojnie na sprawy tego �wiata i nie dopuszcza�, by w�tpliwo�ci szarpa�y mn� w r��ne strony.
Modlono si� nie tylko w Nowy Rok. Pod przychylnym okiem mnich�w lud ta�czy�, �piewa� i pi� przez siedem dni. W ka�dym domu odbywa�y si� uroczyste uczty, na kt�re i nas zapraszano.
Niestety, w naszym domu �wi�teczna rado�� zosta�a przy�miona. Pewnego dnia wezwano mnie do izby m�odszej siostry naszej gospodyni. W pomieszczeniu panowa� mrok. Nagle w ciemno�ciach poczu�em na sobie czyje� rozpalone r�ce i dopiero wtedy zorientowa�em si�, �e stoj� przy pos�aniu chorej. Po chwili, gdy moje oczy oswoi�y si� z ciemno�ci�, w przera�eniu, kt�rego nie mog�em ukry�, cofn��em si� od ���ka. Oto �adna, m�oda dziewczyna, kilka dni temu zupe�nie zdrowa, le�a�a teraz chora i ca�kowicie zeszpecona. Nawet dla takiego laika jak ja by�o oczywiste, �e chora ma osp�. Jej krta� i j�zyk by�y ju� tak zaatakowane, �e tylko j�cza�a i be�kota�a, �e musi umrze�. Pr�bowa�em pociesza� j�, jak tylko mog�em. Wycofa�em si� jednak pospiesznie i niezw�ocznie wymy�em ca�e cia�o tak starannie, jak tylko by�o to mo�liwe. Dla niej nie by�o ju� ratunku, pozostawa�a tylko nadzieja, �e nie wybuchnie epidemia. Aufschnaiter tak�e poszed� do chorej i potwierdzi� moj� diagnoz�. Dwa dni p��niej dziewczyna zmar�a.
W tych smutnych okoliczno�ciach, poza rado�ciami �wi�tecznymi, poznali�my tak�e tybeta�skie ceremonie pogrzebowe. Z dachu zdj�to ozdobn� choink�, symbol �wi�tecznej rado�ci, i ju� nazajutrz o �wicie zw�oki owini�te bia�ym ca�unem wyni�s� na plecach zawodowy grabarz. P��niej, za grup� sk�adaj�c� si� tylko z trzech m��czyzn, ruszyli�my i my. Nie opodal za wsi� na widocznym z dala wzg�rzu, nad kt�rym kr��y�y s�py i kruki, jeden z m��czyzn por�ba� zw�oki siekier�. Drugi siedzia� obok i mrucza� modlitwy kr�c�c m�ynkiem modlitewnym, a trzeci odgania� �ar�oczne ptaki i co chwila krzepi� pozosta�ych piwem i herbat�. Ko�ci zw�ok tak zmia�d�ono, by mog�y je zje�� ptaki i by nie zosta� po nich �aden �lad.
Te czynno�ci, chocia� na poz�r barbarzy�skie, mia�y g��bokie religijne uzasadnienie. Tybeta�czycy pragn�, aby po �mierci ich cia�o, kt�re bez ducha nie ma �adnego znaczenia, znikn��o bez �ladu. Zw�oki szlachetnie urodzonych i lam�w s� palone. W�r�d zwyk�ych ludzi powszechny jest poch�wek przez po�wiartowanie* i tylko zw�oki bardzo ubogich, kt�rych nie sta� nawet na to, wrzucane s� do rzeki. Tutaj funkcj� s�p�w pe�ni� ryby. Gdy ubodzy umieraj� na jak�� straszn� chorob�, grzebani s� przez grabarzy op�acanych z funduszy rz�dowych.
Na szcz��cie epidemia ospy nie wybuch�a i zmar�o tylko kilka os�b. W naszym domu na czterdzie�ci dziewi�� dni* zapanowa�a �a�oba. P��niej wywieszono na dachu now� chor�giew modlitewn�. Na t� ceremoni� przyby�o kilku mnich�w, kt�rzy odmawiali modlitwy i grali w szczeg�lny spos�b na swych instrumentach. Wszystko to oczywi�cie kosztuje i dlatego Tybeta�czycy najcz��ciej wyprzedaj� bi�uteri� lub mienie zmar�ego na op�acenie mnich�w i zakup licznych lampek ma�lanych.
* * *
Przez ca�y ten okres codziennie chodzili�my na wycieczki. Wspania�y �nieg nasun�� nam pomys� skonstruowania nart. Aufschnaiter przywl�k� dwa pnie gruszy, kt�re - �wie�e jeszcze - kazali�my ociosa� i suszyli�my nad piecem. Ja zacz��em majstrowa� kijki i d�ugie rzemienie, a cie�la wystruga� z naszych pni ca�kiem zno�ne deski. Nad ogniem wygi��em ich szpice i przyciskaj�c kamieniami nada�em deskom odpowiedni� elastyczno��. Cieszyli�my si� bardzo, �e nasze narty tak dobrze si� prezentuj�, i nie mogli�my si� doczeka� pierwszej jazdy. Nagle, jak grom z jasnego nieba spad�o na nas wezwanie do bonp�w, kt�rzy zabronili nam opuszczania Kyirongu, z wyj�tkiem wycieczek w najbli�sze okolice. Na nasze protesty odpowiedzieli wymijaj�co, �e Niemcy s� pot��nym pa�stwem i gdyby nam si� w g�rach przydarzy�o co� z�ego, protest niemieckiego rz�du skierowany do Lhasy oznacza�by dla nich surow� kar�. Bonpowie niewzruszenie obstawali przy tym zakazie i przekonywali nas o wielkim niebezpiecze�stwie, czyhaj�cym ze strony panter i dzikich ps�w. Nie dowierzali�my zbytnio ich trosce o nasze dobro. S�dzili�my raczej, �e zabobonna ludno�� obawia�a si�, i� nasze wycieczki wzbudz� gniew dobrych duch�w mieszkaj�cych w g�rach. Nie mieli�my innego wyj�cia; w tej chwili mogli�my jedynie udawa�, �e si� poddajemy.
Przez kilka tygodni przestrzegali�my tego zakazu, ale z ka�dym dniem coraz bardziej wabi�y nas widoczne w oddali �niegi i stoki lodowe i d�u�ej ju� nie byli�my w stanie oprze� si� pragnieniu poje�d�enia tam na nartach. Pewnego dnia postanowili�my u�y� fortelu. Przy jednym z leczniczych �r�de�, oddalonych zaledwie o p�� godziny drogi od wsi, urz�dzi�em sobie prowizoryczn� kwater�. Po kilku dniach, gdy ludzie przywykli ju� do mojej nieobecno�ci, zabra�em noc� narty i w �wietle ksi��yca przenios�em je na stok. Nazajutrz, bardzo wcze�nie, wyszli�my z Aufschnaiterem ponad granic� lasu i zacz�li�my szale� na wspania�ym himalajskim firnie. Byli�my mile zaskoczeni, �e pomimo d�ugiej przerwy jazda na nartach sz�a nam tak dobrze. Poniewa� niczego nie zauwa�ono, po kilku dniach spr�bowali�my jazdy jeszcze raz. Potem po�amali�my narty i ukryli�my szcz�tki tego tak dla Tybeta�czyk�w magicznego sprz�tu. I tak mieszka�cy Kyirongu nigdy si� nie dowiedzieli, �e "dosiadali�my" nart. Tak nazwali czynno�� zupe�nie im nie znan�.
Tymczasem nadesz�a wiosna. Niebawem wspaniale zazieleni�y si� �any oziminy i ch�opi rozpocz�li prace na roli. Podobnie jak w krajach katolickich, tak�e tutaj duchowni b�ogos�awi� pola uprawne. Podczas tej ceremonii wok�� wsi przeci�ga d�uga procesja mieszka�c�w i mnich�w, nios�cych 108 ksi�g tybeta�skiej biblii*. Mod�om towarzysz� d�wi�ki muzyki rozbrzmiewaj�cej z instrument�w, na kt�rych graj� mnisi.
Niestety im by�o cieplej, tym gorzej czu� si� m�j jak. Mia� gor�czk� i miejscowy "weterynarz" twierdzi�, �e pom�c mu mo�e tylko nied�wiedzia ����. Bardziej mo�e, by mu przyzna� racj�, ni� z przekonania, kupi�em ten drogi �rodek i wcale si� nie zdziwi�em, gdy kuracja nie pomog�a. Nast�pnie zalecono mi zaaplikowa� Arminowi ���� kozy i pi�maka. Pod�wiadomie �ywi�em nadziej�, �e Tybeta�czycy maj� do�wiadczenie w leczeniu jak�w i uratuj� moje cenne zwierz�. Jednak po kilku dniach nie by�o rady, musia�em kaza� zabi� biednego Armina, aby uratowa� chocia� jego mi�so.
W takich nag�ych przypadkach wzywa�o si� rze�nika, kt�ry zwyczajowo musi �y� na skraju wsi, niczym wygnaniec. Na ko�cu wsi mieszkaj� tak�e kowale, jako �e ich rzemios�o uchodzi w Tybecie za najpodlejsze. Rze�nik otrzymuje jako wynagrodzenie nogi, g�ow� i wn�trzno�ci jaka. Zwierz� zabija si� szybko, moim zdaniem w spos�b bardziej humanitarny ni� u nas. M��czyzna b�yskawicznym ci�ciem otworzy� cia�o, w�o�y� r�k� i wyrwa� z serca g��wn� t�tnic�. Zwierz� natychmiast by�o martwe. Poniewa� le�y ono na grzbiecie, ze zwi�zanymi nogami, krew pozostaje w jamie brzusznej i trzeba j� tylko stamt�d wyczerpa�. Mi�so zosta�o po�wiartowane i uw�dzone nad otwartym ogniem. Mia�o ono stanowi� nasz podstawowy zapas prowiantu, niezb�dnego dla nowej ucieczki, kt�rej plan mieli�my ju� gotowy.
Tymczasem w miejscowo�ci Dzongka wybuch�a epidemia i zabra�a ju� wiele ofiar. Rezyduj�cy tam arystokratyczny urz�dnik obwodu, kt�ry mia� czaruj�c� �on� i czworo dzieci, chc�c uchroni� swoj� rodzin�, przeni�s� si� do Kyirongu. Objawy epidemii wskazywa�y na jak�� chorob� dyzenteryjn�. Niestety, dzieci nosi�y ju� w sobie zal��ki zarazy i zacz��y zapada� jedno po drugim. Mia�em wtedy jeszcze troch� yatrenu, kt�ry uchodzi� za najlepszy lek przeciw dyzenterii. Wr�czy�em lekarstwo ich rodzicom w nadziei, �e jeszcze uda si� im pom�c. By�a to du�a ofiara ze strony mojej i Aufschnaitera, poniewa� zachowywali�my t� ostatni� dawk� na wypadek, gdyby zachorowa� kt�ry� z nas. Niestety, nic nie pomog�o i troje dzieci zmar�o. Dla najm�odszego, kt�re zachorowa�o ostatnie, yatrenu ju� zabrak�o. Pragn�li�my jednak uratowa� je za wszelk� cen�. Zaproponowali�my rodzicom, aby wys�ali go�cem do Kathmandu pr�bk� stolca dziecka, dla ustalenia diagnozy, i by sprowadzili odpowiednie lekarstwo. Aufschnaiter napisa� nawet po angielsku list do szpitala. Niestety, nigdy nie wys�ano pos�a�ca i dziecko leczone by�o tylko przez mnich�w. Ostatecznie wezwano nawet z daleka pewnego inkarnowanego lam� - jednak wszystko na pr��no. Dziecko zmar�o po dziesi�ciu dniach, tak jak poprzednie. Jakkolwiek bardzo smutny, wypadek ten oznacza� dla nas uniewinnienie. Gdyby dziecko wyzdrowia�o, uznano by nas za morderc�w wcze�niej zmar�ych dzieci.
Na osp� chorowali tak�e rodzice i wielu doros�ych, ale nie umierali. By� mo�e dzi�ki temu, �e w czasie choroby jedli obficie i wypijali du�e ilo�ci alkoholu, w przeciwie�stwie do dzieci, kt�re nie chcia�y je�� i przez to szybko opada�y z si�.
Jeszcze d�ugo potem serdeczna przyja�� ��czy�a nas z ich rodzicami. Chocia� byli oni zupe�nie za�amani utrat� dzieci, ich rozpacz �agodzi�a wiara w ponowne odrodzenie*. W Kyirongu pozostali jeszcze przez pewien czas, zamieszkuj�c w pustelni, gdzie odwiedzali�my ich wielokrotnie. M��czyzna nazywa� si� �angd�la. By� cz�owiekiem nowocze�nie my�l�cym, otwartym i ��dnym wiedzy. Nalega�, aby mu opowiada� o �wiecie i Aufschnaiter spe�niaj�c jego �yczenie, naszkicowa� mu nawet z pami�ci map� naszego globu. Jego �ona, dwudziestodwuletnia tybeta�ska pi�kno��, w�ada�a p�ynnie j�zykiem hindi, kt�ry opanowa�a w okresie nauki szkolnej w Indiach. Byli bardzo szcz��liwym ma��e�stwem.
Po up�ywie wielu lat mieli�my us�ysze� jeszcze raz o ich naprawd� tragicznym losie. Gdy wreszcie znowu doczekali si� potomka, m�oda �ona zmar�a w po�ogu, a �angd�la oszala� z rozpaczy. By� on jednym z najbardziej sympatycznych Tybeta�czyk�w, jakich pozna�em, i jego los wstrz�sn�� mn� do g��bi.
Nie ko�cz�ce si� k�opoty
Gdy przysz�o lato, bonpowie wezwali nas ponownie do siebie i tym razem ju� stanowczo za��dali, aby�my ograniczyli nasz pobyt w Tybecie.
Wiedzieli�my od nepalskich kupc�w i z gazet, �e wojna si� ju� sko�czy�a. Wiadomo nam tak�e by�o, �e po pierwszej wojnie �wiatowej Anglicy zlikwidowali ob�z jeniecki w Indiach dopiero po dw�ch latach. Zrozumia�e wi�c, �e teraz nie mieli�my najmniejszej ochoty na utrat� naszej wolno�ci. Byli�my zdecydowani jeszcze raz podj�� pr�b� przedostania si� w g��b kraju. Tybet fascynowa� nas coraz bardziej i postanowili�my zrobi� wszystko, by go pozna� jeszcze lepiej.
Znali�my ju� dobrze j�zyk i do�wiadczyli�my wiele - c�� wi�c mog�o nas powstrzyma�? Obydwaj byli�my wspinaczami i oto nadarza�a si� niepowtarzalna okazja zrobienia szkic�w Himalaj�w i teren�w koczowniczych. Ju� dawno utracili�my nadziej� na mo�liwo�� rych�ego powrotu do domu i teraz chcieli�my dosta� si� do Chin przez p��nocne wy�yny Tybetu, �eby - o ile to b�dzie mo�liwe - znale�� tam jak�� prac�. Koniec wojny sprawi�, �e nasz pierwotny cel - dotarcie do japo�skich pozycji - utraci� ju� sens.
Obiecali�my bonpom, �e w jesieni opu�cimy wie�, je�eli w zamian za to pozostawi� nam swobod� poruszania si�. Przystali na nasz� propozycj� i od tego dnia celem naszych wycieczek by�o odnalezienie w pokrytych �niegiem g�rach prze��czy, przez kt�r� mogliby�my wej�� na P�askowy� Tybeta�ski, omijaj�c miejscowo�� Dzongka.
Podczas letnich wycieczek poznali�my zwierz�ta �yj�ce na tych terenach. Spotykali�my r��ne, nawet ma�py, kt�re musia�y przyb��ka� si� tu a� z Nepalu, poprzez w�wozy rzeki Kosi. Przez pewien czas zdarza�o si�, �e pantery co noc napada�y na krowy albo jaki i wtedy zastawiano na nie sid�a. Trzeba by�o zatem mie� si� na baczno�ci przed dzikimi zwierz�tami. Na wycieczki bra�em zawsze do kieszeni papiero�nic� wype�nion� papryk� i trzyma�em j� w pogotowiu jako obron� przed nied�wiedziami. Nied�wied� jest naprawd� niebezpieczny w dzie�, bo tylko wtedy atakuje cz�owieka. Widzia�em drwali z bliznami na twarzach po uderzeniu �ap�, jeden nawet zupe�nie utraci� wzrok. W nocy wystarczy p�on�ca g�ownia, aby nied�wiedzia przep�dzi�.
Pewnego razu pod lasem w �wie�ym �niegu zauwa�y�em g��bokie �lady, kt�rych nie umia�em rozpozna�. My�l�, �e mog�y by� pozostawione przez cz�owieka, ale ludzie z wi�ksz� fantazj� mogliby dopatrzy� si� w nich �lad�w legendarnego �nie�nego yeti*.
Zawsze pami�ta�em o zachowaniu dobrej kondycji fizycznej. Zaj�� mi nie brakowa�o. Pomaga�em w polu lub przy m�occe, �cina�em drzewa i r�ba�em sosny na smoliste �uczywa. Ci��ka praca i klimat, w jakim �yj� Tybeta�czycy, powoduj� �e s� oni lud�mi o du�ej wytrzyma�o�ci fizycznej i lubi� sprawdza� swe si�y w zawodach sportowych.
Raz w roku, przez kilka dni, odbywa si� w Kyirongu prawdziwe sportowe �wi�to. G��wne dyscypliny to wy�cigi konne, strzelanie z �uku w dal* i wzwy� oraz skoki w dal. Na najsilniejszych czeka jeszcze ci��ki g�az, kt�ry trzeba d�wign�� i przenie�� na okre�lone miejsce.
Ku og�lnej uciesze i ja startowa�em w kilku zawodach. Niewiele brakowa�o a zosta�bym zwyci�zc� w bieganiu, bo po zbiorowym starcie ca�y czas prowadzi�em. Nie przewidzia�em jednak miejscowych metod. Na ostatnim i najbardziej stromym odcinku do�cign�� mnie jeden z uczestnik�w i przytrzyma� za spodnie. By�em tak zaskoczony, �e stan��em, nie wiedz�c co si� dzieje. Szelma tylko na to czeka�. Wyprzedzi� mnie i pierwszy dotkn�� kamienia na mecie. Nie by�em przygotowany na takie sztuczki i w�r�d og�lnego �miechu odebra�em szarf� drugiego zwyci�zcy.
W Tybecie zaj�cia sportowe uprawiaj� tylko m��czy�ni, kobiety nie s�ysza�y jeszcze o emancypacji i zadowalaj� si� przygotowaniem pikniku i nalewaniem piwa.
W pozosta�ych dniach roku tak�e nie brakowa�o w Kyirongu urozmaicenia. Latem codziennie przeci�ga�y t�dy karawany. Po zako�czeniu zbior�w ry�u w Nepalu, kobiety i m��czy�ni d�wigali go w koszach a� tutaj, aby wymieni� na s�l. A s�l - to jeden z g��wnych artyku��w eksportowych Tybetu. Wydobywana jest z bezodp�ywowych jezior wy�yn Czangthangu. Potem, na grzbietach jak�w i owiec, transportuje si� j� przez d�ugie miesi�ce a� do granicy, gdzie osi�ga ju� wy�sz� warto�� i mo�na j� korzystnie wymieni� na ry�.
Transport z Kyirongu do Nepalu jest mo�liwy tylko dzi�ki kulisom, poniewa� szlak prowadzi przez ciasne w�wozy, a niekiedy nawet trzeba wyr�bywa� stopnie w skale, aby przej�cie by�o w og�le mo�liwe. Wielu tragarzy to obwieszone tani� bi�uteri� nepalskie kobiety o grubych, muskularnych nogach pod kr�tkimi sp�dnicami.
Pewnego razu, przygl�daj�c si� Nepalczykom wyruszaj�cym na poszukiwanie miodu, byli�my �wiadkami osobliwego przedstawienia. Zgodnie z oficjalnym rz�dowym zakazem, Tybeta�czykom nie wolno wybiera� miodu, poniewa� religia zakazuje pozbawiania zwierz�t pokarmu*. Niemniej jednak, jak na ca�ym �wiecie, tak�e i tutaj ch�tnie omija si� prawo i Tybeta�czycy, ��cznie z bonpami, ch�tnie p�ac� ma�y haracz. Mi�d, kt�ry w�a�ciwie mogliby mie� za darmo, pozwalaj� zbiera� Nepalczykom, po czym odkupuj� od nich ten ulubiony specja�.
Zdobywanie miodu jest przedsi�wzi�ciem bardzo �mia�ym, poniewa� pszczo�y najch�tniej ukrywaj� swe plastry pod nawisami skalnymi w przepa�cistych w�wozach. M��czy�ni opuszczaj� w d�� d�ugie, bambusowe drabiny i schodz� po nich balansuj�c w powietrzu, cz�sto siedemdziesi�t czy osiemdziesi�t metr�w nad ziemi�. W dole pod nimi p�ynie rzeka Kosi i p�kni�cie liny oznacza pewn� �mier�. Rozszala�e pszczo�y oczadza si� dymem, a m��czy�ni w tym czasie zbieraj� plastry. Obok zwisa druga lina z pojemnikami, w kt�re wk�adaj� sw�j �up, a inni wyci�gaj� go w g�r�. Poniewa� sygna�y i nawo�ywania zag�usza szum rzeki, podstaw� powodzenia jest przemy�lny spos�b porozumiewania si�. W przepa�ci pracowa�o wtedy jedenastu m��czyzn przez ca�y tydzie�, a cena miodu w najmniejszym stopniu nie odpowiada�a niebezpiecze�stwom, na jakie si� nara�ali. �a�owa�em bardzo, �e nie mam kamery z kolorowym filmem, aby utrwali� to widowisko.
Gdy tylko usta�y ulewne letnie deszcze, zacz�li�my systematyczne badanie d�ugich dolin. Cz�sto wychodzili�my na ca�e dnie zabieraj�c ze sob� prowiant, materia�y do rysowania i kompas. Kiedy indziej mieszkali�my na halach z pasterzami, kt�rzy - zupe�nie tak samo jak u nas - wypasaj� latem krowy na bujnych g�rskich ��kach. Setki kr�w i jak�w p�ci �e�skiej* pas� si� na zielonych halach w krainie lodowc�w. Cz�sto pomaga�em ubija� mas�o i bardzo si� cieszy�em tym �wie�ym, ���tym wynagrodzeniem. Je�eli chce si� ubi� mas�o szybko, wystarczy przynie�� z pobliskiego lodowca odrobin� lodu i wrzuci� go do olbrzymich kadzi z mlekiem.
Przy wszystkich zamieszkanych chatach spotyka si� bardzo z�e, agresywne psy. Najcz��ciej s� uwi�zane. W nocy szczekaniem odp�dzaj� od zbitego stada pantery, wilki i dzikie psy. Z natury swej s� mocnej budowy; od�ywiane zwykle mlekiem i �wie�� ciel�cin�, staj� si� niezwykle silne i bardzo niebezpieczne. Nie raz mia�em z nimi przykre spotkania. Kiedy�, gdy zbli�y�em si� do chaty, pies zerwa� si� z �a�cucha i skoczy�; mi do gard�a. Zacz��em si� broni�, a on chwyci� mnie z�bami za r�k� i dopiero po d�ugiej walce uda�o mi si� uwolni�. Wprawdzie ubranie mia�em w strz�pach, ale pies le�a� nieruchomo na ziemi. Resztkami koszuli przewi�za�em sobie rany - do dzi� mam po nich blizny. Moje rany szybko si� goi�y dzi�ki cz�stym k�pielom w gor�cych �r�d�ach, kt�re o tej porze roku odwiedzane s� ju� niestety wy��cznie przez w��e. P��niej dowiedzia�em si� od pasterzy, �e w tej walce nie tylko mnie si� dosta�o, ale r�wnie� psu, kt�ry le�a� potem przez tydzie� w jakim� k�cie i nie chcia� nic je��.
Podczas wycieczek znajdowali�my wiele poziomek, ale tam w�a�nie, gdzie ros�y najpi�kniejsze, by�o te� najwi�cej pijawek. Wiedzia�em z ksi��ek, �e s� one plag� wielu himalajskich dolin. I oto tutaj sam do�wiadczy�em, jak bardzo mo�na by� wobec nich bezbronnym. Pijawki spadaj� na ludzi i zwierz�ta z drzew. Wkr�caj� si� przez wszystkie otwory w ubraniu, nawet przez w dziurki w butach, byle tylko przyssa� si� do cia�a. Gdy pr�buje si� je oderwa�, traci si� jeszcze wi�cej krwi ni� przyzwalaj�c, aby si� nassa�y do syta. Wtedy same odpadaj�. W niekt�rych dolinach pijawek jest tak wiele, �e nie mo�na si� przed nimi obroni�. Nie wiem jakim zmys�em wyczuwaj� swoje ofiary i cz�sto musia�em ratowa� si� szybk� ucieczk�. Ciep�okrwiste zwierz�ta w tych okolicach nosz� na sobie ca�e tuziny tych paso�yt�w, kt�re przyssa�y si� im do sk�ry, najcz��ciej przy oczach, nosie i uszach. Najlepszym sposobem, aby trzyma�y si� z dala od nas, jest nas�czenie skarpet i nogawek spodni s�on� wod�.
Podczas wycieczek zebrali�my bogaty materia� w postaci map i szkic�w, ale nie uda�o si� znale�� prze��czy, przez kt�r� mogliby�my uciec. Przy sporym baga�u, wi�kszo�� prze��czy by�a nie do przebycia bez pomocy odpowiednich �rodk�w technicznych, a my�l o powrocie znan� drog�, przez Dzongk�, wcale si� nam nie u�miecha�a. Dlatego jeszcze raz wystosowali�my podanie do w�adz Nepalu, aby upewni� si�, czy czeka nas wydalenie, czy te� nie. Nigdy nie otrzymali�my odpowiedzi. Pozostawa�o jeszcze oko�o trzech miesi�cy do chwili, kiedy b�dziemy musieli opu�ci� Kyirong, wi�c gorliwie wykorzystywali�my ka�dy dzie� na przygotowania do drogi. Aby pomno�y� nasze pieni�dze, po�yczy�em je pewnemu handlarzowi na powszechnie przyj�te 33 procent. P��niej mia�em tego po�a�owa�, poniewa� zwleka� z ich oddaniem i niewiele brakowa�o, a ukrywany przez nas odjazd by�by niemo�liwy.
Z czasem nasze kontakty z przyjaznym, pracowitym ludkiem coraz bardziej si� pog��bia�y. Podobnie jak u nas, tutejsi wie�niacy nie pracuj� wed�ug godzin, ale wykorzystuj� ka�d� minut� dziennego �wiat�a. W uprawnych okolicach wyra�nie brakuje r�k do pracy. Nie ma g�odu ani biedy. Licznych mnich�w, kt�rzy nie pracuj�, lecz dbaj� tylko o zdrowie dusz, utrzymuje gmina. Ch�opi �yj� ca�kiem dostatnio. W ich skrzyniach le�y czysta od�wi�tna odzie� dla ca�ej rodziny. Kobiety tkaj� i szyj� same, w domu.
Policja w naszym sensie nie istnieje, ale przest�pcy s� zawsze karani publicznie. Kary s� do�� drastyczne, ale bezb��dnie dostosowane do mentalno�ci ludzi. Opowiadano mi o m��czy�nie, kt�ry ukrad� z�ot� lampk� ma�lan� w jednej z licznych �wi�ty� po�o�onych wok�� Kyirongu. Po udowodnieniu mu winy wydano - nieludzki w naszym poj�ciu - wyrok. Publicznie obci�to mu d�onie i okaleczone, �yj�ce jeszcze cia�o zaszyto w namoczon� sk�r� jaka, kt�r� pozostawiono do wyschni�cia, a potem wrzucono w najg��bsz� przepa��. Nigdy nie byli�my �wiadkami tak okropnej kary, wydaje si�, �e z biegiem czasu Tybeta�czycy z�agodnieli. Przypominam sobie pewn� publiczn� ch�ost�, kt�ra mnie osobi�cie wydawa�a si� nawet zbyt �agodna. Dotyczy�a ona mniszki zreformowanego buddyjskiego ko�cio�a, w kt�rym surowo obowi�zuje celibat*. Owa mniszka pocz��a dziecko z mnichem tego� ko�cio�a i zabi�a je natychmiast po urodzeniu. Obydwoje zostali oskar�eni i postawieni pod pr�gierzem. Nast�pnie, po publicznym stwierdzeniu ha�by, skazano ich na 100 bat�w. Ju� podczas wymierzania kary ludzie prosili wykonuj�cych ch�ost� o lito��, ofiarowuj�c jak zwykle dary pieni��ne. Dzi�ki temu zmniejszono kar�, a ciasno st�oczony t�um, w kt�rym wielu p�aka�o, odetchn�� z ulg�. Zha�bionego mnicha wraz z mniszk� napi�tnowano i wydalono z okr�gu. Wsp��czucie okazywane przez ca�� ludno�� by�o czym� nadzwyczajnym i dla typu naszej wra�liwo�ci bez ma�a niepoj�tym. Grzesznik�w obdarowano hojnie pieni�dzmi i �ywno�ci�. Opu�cili Kyirong z pe�nymi workami, przysposobieni do pielgrzymki.
Zreformowana sekta, do kt�rej obydwoje nale�eli, jest w Tybecie najsilniejsza, lecz w�a�nie w tej okolicy, w kt�rej si� znajdowali�my, istnia�o wiele klasztor�w o odmiennej regule. Mnisi i mniszki mogli w nich zak�ada� rodziny, a ich dzieci pozostawa�y w klasztorze. Sami uprawiali pola, ale nigdy nie otrzymywali stanowisk publicznych, kt�re by�y zastrze�one tylko dla cz�onk�w sekty zreformowanej.
W�adza mnich�w w Tybecie jest szczeg�lna i mo�na j� przyr�wna� tylko do silnej dyktatury. S� oni czujni i podejrzliwi wobec wszelkich wp�yw�w z zewn�trz, kt�re mog�yby zagrozi� ich pot�dze. Zbyt m�drzy, by wierzy� w nieograniczono�� swej mocy, ukarz� ka�dego, kto by w to otwarcie pow�tpiewa�. Niekt�rym by�y wi�c nie w smak nasze kontakty z miejscow� ludno�ci�. Nasze zachowanie, wskazuj�ce �e nie ulegamy przes�dom, musia�o w ko�cu da� wiele do my�lenia Tybeta�czykom; chodzili�my w nocy do lasu, a demony nas nie kara�y, wspinali�my si� po g�rach nie zapalaj�c ogni ofiarnych, a nic z�ego nam si� nie sta�o. W pewnych okolicach okazywano nam wyra�n� rezerw�, kt�ra by�a wynikiem jedynie wp�ywu lam�w. Z drugiej za� strony przypisywano nam nadnaturalne moce. W przekonaniu o szczeg�lnej misji naszych wycieczek, wypytywano nas ci�gle, dlaczego tak cz�sto rozmawiamy ze strumieniami i ptakami, w jakim celu? Poniewa� �aden Tybeta�czyk nie ruszy si� na krok bez wyra�nego powodu, nie potrafili inaczej wyt�umaczy� naszych w�dr�wek, wysiadywania w lesie i nad potokiem.
Dramatyczny odwr�t z Kyirongu
Nadesz�a jesie�. Nasze zezwolenie na pobyt ko�czy�o si� i z ci��kim sercem przysz�o nam opu�ci� ten prawdziwy raj natury. Min��o p��tora roku od naszej ucieczki z obozu i wojna ju� si� sko�czy�a, a poniewa� nie uda�o nam si� otrzyma� zezwolenia na pobyt, byli�my wci�� zdani tylko na siebie. Od obozu internowania do Kyirongu przemierzyli�my oko�o o�miuset kilometr�w, nie licz�c tras wycieczek. Teraz sytuacja stawa�a si� powa�na. Poniewa� do�wiadczenie nauczy�o nas, �e najwa�niejszy jest zapas �ywno�ci, za�o�yli�my sobie magazynek na dwudziestym kilometrze drogi do Dzongki. Zgromadzili�my w nim campe, mas�o, suszone mi�so, cukier i czosnek. Podobnie jak w czasie ucieczki z obozu, transport baga�u mia� spocz�� wy��cznie na naszych plecach.
Niewiele brakowa�o a obfite opady �niegu, zwiastuj�ce wcze�niejsze nadej�cie zimy, pokrzy�owa�yby znowu nasze plany. Ci��ar baga�u wyliczyli�my co do grama, a teraz musieli�my zapakowa� jeszcze po jednym kocu. Zima to oczywi�cie najmniej sprzyjaj�ca pora roku do w�dr�wek przez wy�yny Centralnej Azji, jednak w �adnym wypadku nie mogli�my pozosta� d�u�ej w Kyirongu. Pocz�tkowo zamierzali�my ruszy� potajemnie do p��nocnego Nepalu, by tam przeczeka� zim�, ale gdy us�yszeli�my, �e tamtejsze stra�e graniczne s�yn� z gorliwo�ci - zmienili�my plany.
Mieli�my ju� depozyt �ywno�ci. Teraz postanowili�my zmajstrowa� lamp�. Najwyra�niej zauwa�ono, �e co� knujemy, bo nie spuszczano nas z oka. Poniewa� ko�o nas kr�cili si� nieustannie jacy� ludzie, postanowili�my wybra� si� na dalszy spacer, �eby bez �wiadk�w spokojnie przyst�pi� do pracy. Z ok�adki mojej ksi��eczki do historii i z tybeta�skiego papieru wykonali�my co� na kszta�t aba�uru, po czym nape�nili�my papiero�nic� mas�em, kt�re mia�o podsyca� male�ki p�omyk. Posiadanie �r�d�a �wiat�a, chocia�by najmniejszego, by�o nieodzowne; dop�ki znajdowali�my si� na terenach zamieszkanych, zmuszeni byli�my porusza� si� tylko noc�.
Tymczasem wci�� czeka�em na zwrot po�yczonych pieni�dzy. Gdy wygl�da�o na to, �e otrzymam je w najbli�szych dniach, przyst�pili�my do dzia�ania.
Najpierw mia� wyruszy� Aufschnaiter, pozoruj�c niewinn� wycieczk�. 6 listopada 1945 roku bezczelnie, w bia�y dzie�, wyszed� ze wsi z pe�nym koszem na grzbiecie i... z moim psem, podarowanym mi przez pewnego szlachcica z Lhasy. By� to pies rasy tybeta�skiej, �redniej wielko�ci i o d�ugiej sier�ci, do kt�rego bardzo�my si� obydwaj przywi�zali. Ja tymczasem pr�bowa�em odebra� moje pieni�dze, ale mia�em z tym sporo k�opotu. Poniewa� podejrzewano, �e knujemy ucieczk�, mia�em je otrzyma� dopiero wtedy, gdy wr�ci Aufschnaiter. Trudno si� zreszt� temu dziwi�. Wkr�tce up�ywa� termin naszego pozwolenia na pobyt w Tybecie, a gdyby�my zamierzali uda� si� do Nepalu, nie zachowywaliby�my si� tak zagadkowo. Bonpowie podjudzali przeciwko nam mieszka�c�w, obawiaj�c si� ukarania przez Lhas�, w wypadku gdyby uda�o si� nam przedrze� w g��b kraju. Ludno�� z kolei �y�a w ci�g�ym strachu przed lokalnymi w�adzami.
Zacz��y si� gor�czkowe poszukiwania Aufschnaitera. Wzywano mnie co chwila na przes�uchania i nie dawano wiary moim wyja�nieniom, �e uda� si� on na niewinn� wycieczk�. Co do mnie, to pragn�c za wszelk� cen� odzyska� chocia� cz��� moich pieni�dzy, zmuszony by�em pozosta� we wsi do nast�pnego dnia. Okaza�o si� jednak, �e bez powrotu Aufschnaitera nie ma mowy o zwrocie ca�ego depozytu. Postanowi�em wi�c zadowoli� si� tym, co mi zwr�cono, i z reszty pieni�dzy zrezygnowa�.
Wieczorem 8 listopada - chocia� �ledzono ka�dy m�j krok - zdecydowa�em si� ucieka�, nawet gdybym mia� u�y� przemocy. W domu i na zewn�trz kr�cili si� m��czy�ni, nie spuszczaj�c ze mnie oka. Czeka�em a� do dziesi�tej wiecz�r, maj�c nadziej�, �e p�jd� wreszcie spa�, najwyra�niej jednak nie mieli takiego zamiaru. Uciek�em si� wi�c do podst�pu. Zacz��em udawa� napad sza�u - wrzeszcza�em w�ciekle, �e nie �cierpi� ju� d�u�ej ich zachowania i chc� spa� w lesie. Do pokoju wpad�a przera�ona gospodyni razem z matk�. Ich zachowanie by�o wzruszaj�ce. Widz�c, co si� dzieje, pad�y przede mn� na kolana i zacz��y mnie b�aga�, abym si� nie oddala�, bo grozi im ch�osta, utrata domu oraz wszelkich praw, a przecie� na to sobie nie zas�u�y�y. Wyra�aj�c szacunek i pro�b� stara matka wr�czy�a mi bia�� szarf�*. Okaza�o si�, �e roz�o�yli�my obozowisko w dawnej pustelni!
Nast�pnego dnia czeka�o nas znowu strome podej�cie w g�r� ku prze��czy. Przecenili�my nasze si�y i musieli�my zrobi� odpoczynek poni�ej prze��czy, w lodowatym zimnie. Nic dziwnego, �e byli�my wyko�czeni. "Za�atwi�y" nas nie tylko trudno�ci samego podej�cia, lecz tak�e wysoko�� i rozrzedzone powietrze. Wyszli�my bowiem powy�ej pi�ciu tysi�cy metr�w. I znowu zbli�ali�my si� do himalajskiego dzia�u w�d.
Na prze��czy sta�y, jak zwykle, kopce usypane z kamieni i obwieszone flagami modlitewnymi - symbole tybeta�skiej religijno�ci. Tutaj po raz pierwszy stan�li�my przed czortenem*, grobowcem jakiego� lamy uznanego za �wi�tego. Wznosi� si� w niebo jak ponure memento z bezkresnej monotonii �nie�nego krajobrazu.
Spodziewali�my si�, �e nasycimy oczy pi�kn� panoram�. Niestety, prze��cz by�a tak g��boko wci�ta, �e nie by�o z niej �adnego widoku. W�a�ciwie mieli�my pow�d do dumy, poniewa� dokonali�my pierwszego wej�cia; z ca�� pewno�ci� byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy stan�li na tej prze��czy, zwanej w j�zyku tybeta�skim Czakhyung-La. Ale na rado�� i dum� by�o za zimno!
Przez te za�nie�one pustkowia, gdzie rzadko zab��ka si� cz�owiek, odwa�yli�my si� maszerowa� w dzie�. Posuwali�my si� sprawnie do przodu, a zado��uczynieniem za potwornie zimny biwak w nocy by� wspania�y widok, kt�ry ukaza� si� nam nast�pnego ranka. Przed nami le�a�o olbrzymie ciemnoniebieskie jezioro Pelgu-Czo. Za nim z bieli �nieg�w wznosi�y si� nagie, czerwone �ciany pojedynczych g�r, a ca�e plateau otacza� �a�cuch l�ni�cych lodowc�w. Byli�my bardzo dumni, gdy okaza�o si�, �e nawet znamy nazwy dw�ch szczyt�w: Gosainthan, wysoki na 8013 m, i nieco ni�szy - Lapczi Kang. Jak wiele himalajskich olbrzym�w, oba czeka�y jeszcze na swych zdobywc�w*. Chocia� palce kostnia�y nam z mrozu, si�gn�li�my po szkicowniki, aby przynajmniej kilkoma kreskami utrwali� ich kszta�ty. Aufschnaiter za pomoc� rozklekotanego kompasu namierzy� najwa�niejsze szczyty i zanotowa� ich dane - mo�liwe, �e p��niej nam si� to jeszcze przyda.
Szli�my brzegiem jeziora w tej zimowej scenerii, jak we �nie. Wreszcie natrafili�my na zgliszcza jakiego� tazamu - znowu musieli�my sp�dzi� noc na �niegu.
W�a�ciwie sami byli�my zaskoczeni, �e tak dobrze znosimy wysoko�� i mimo ci��kiego baga�u poruszamy si� tak szybko. Ale nasz na p�� zag�odzony pies, kt�ry �ywi� si� tylko naszym ka�em, z trudem dotrzymywa� nam kroku i bardzo nam go by�o �al. W nocy le�a� wiernie u naszych st�p i grza� je swym cia�em, pomagaj�c nieco nam i sobie, poniewa� tu w g�rze na plateau termometr wskazywa� -22� C.
Nie posiadali�my si� z rado�ci, gdy nast�pnego dnia napotkali�my znowu �lad �ycia. Z dala zbli�a�o si� ku nam stado owiec, a za nim pasterze okutani w grube futra. Owczarze uprzejmie wskazali nam kierunek do najbli�szego osiedla i jeszcze tego samego wieczora doszli�my do wioski Trakczen, le��cej nieco w bok od g��wnego traktu. Najwy�szy czas, by wreszcie znale�� si� w�r�d ludzi, bo brakowa�o nam ju� �ywno�ci! Nawet, gdyby nas mieli aresztowa�...
Niewielkie osiedle zas�ugiwa�o na nazw� wsi. Sta�o tu oko�o czterdziestu dom�w, os�oni�tych, jak zwykle, wzg�rzem od wiatru. Ponad domami g�rowa� klasztor. Miejscowo�� by�a bardziej okaza�a ni� Gartok i z pewno�ci� le�a�a kilkaset metr�w wy�ej. Odkryli�my zatem naprawd� najwy�ej po�o�one stale zamieszkane osiedle w Azji, a mo�e i na ca�ym �wiecie.
Tak�e tutaj wzi�to nas za Hindus�w i bez problem�w sprzedano nam �ywno��. Nawet podj�to nas go�cinnie w jakim� domu, gdzie mogli�my wreszcie nasyci� si� zbawczym ciep�em, po d�ugiej w�dr�wce w �niegu i mrozie. Odpoczywali�my jeden dzie� i jedn� noc: i pies, i cz�owiek m�g� si� wreszcie naje�� do syta. Szcz��liwie omin��o nas spotkanie z lokalnym urz�dem, poniewa� bonpo zamkn�� sw�j "pa�ac", udaj�c �e nas nie zauwa�a - prawdopodobnie, aby unikn�� odpowiedzialno�ci...
Chc�c nie chc�c, musieli�my pozwoli� sobie na jeszcze jeden ko�uch, poniewa� nasza odzie� nie sprawdzi�a si� w tybeta�skiej zimie. Po d�ugich targach, ku obop�lnemu zadowoleniu nabyli�my od naszych go�cinnych gospodarzy tak�e jaka. By� to nasz Armin numer 4, kt�ry od swych poprzednik�w r��ni� si� tylko tym, �e zachowywa� si� jeszcze gorzej.
I znowu w�drowali�my przez odludne tereny od jeziora Pelgu-Czo ku prze��czy Yagu-La, ciesz�c si�, �e nikt nam nie przeszkodzi� i �e mogli�my spokojnie i�� dalej. Po trzech dniach zobaczyli�my pola uprawne, przynale��ce do do�� du�ej wsi o nazwie Menkhap Me. Korzystaj�c z do�wiadczenia i z powodzeniem udaj�c "Hindus�w", kupili�my tu s�om� dla jaka, a dla naszych �o��dk�w campe.
Ludzie wiod� tu twardy �ywot. Pola, na kt�rych uprawiaj� j�czmie� i groch, usiane s� kamieniami. Wymagaj� ci��kiej pracy i daj� marne plony. A mimo to wszyscy byli ufni i pogodni. Wiecz�r sp�dzili�my siedz�c w�r�d nich i z przyjemno�ci� popijaj�c razem czang - tybeta�skie piwo. Na stokach wok�� wsi znajduj� si� ma�e klasztory, kt�re pomimo ci��kich warunk�w �ycia utrzymuje pobo�na i ofiarna ludno��. Wsz�dzie natrafiali�my na zadziwiaj�co wielkie ruiny, niew�tpliwe �wiadectwo dawnych pomy�lnych czas�w. Nie uda�o nam si� ustali�, czy to wojny spowodowa�y upadek tych miejsc, czy te� zmiana klimatu.
Niezapomniany widok - Mount Everest
Po godzinie marszu mieli�my przed sob� niesamowit� wy�yn� Tingri, a za ni�...! Dech nam w piersiach zapar�o - w przejrzystym porannym �wietle wznosi� si� najwy�szy szczyt �wiata, Mount Everest. Zdumieni i zachwyceni, stali�my przed nim z uczuciem szacunku, jakie rodzi si� w obliczu Rzeczy Wielkich. My�leli�my o wielu wyprawach, kt�re z nara�eniem �ycia walczy�y o jego zdobycie; dotychczas na pr��no!* Pomimo silnego wzruszenia nie omieszkali�my jednak napr�dce naszkicowa� jego sylwetki. Wszak z ca�� pewno�ci� z tego miejsca nie widzia� go jeszcze �aden Europejczyk.
Z trudem przysz�o nam po�egna� ten wspania�y widok. Naszym kolejnym celem by�a po�o�ona w kierunku p��nocnym prze��cz Korala o wysoko�ci 5600 m. Przed rozpocz�ciem podej�cia zanocowali�my u jej st�p, w male�kiej osadzie Khargyu. Tym razem nie przysz�o nam ju� tak �atwo udawa� Hindus�w, poniewa� w pobli�u znajduje si� Tingri, miejscowo��, gdzie wszystkie angielskie wyprawy na Everest najmowa�y tragarzy i gdzie widziano ju� wielu Europejczyk�w. Przygl�dano si� nam z du�� rezerw� i wreszcie pad�o pytanie, czy zg�osili�my si� ju� u bonpo w Suco. Dopiero teraz za�wita�o nam w g�owie, �e wielki dom, kt�ry widzieli�my tu� przed miejscowo�ci�, jest siedzib� urz�dnika. Zwraca� na siebie uwag�, bo sta� na wzniesieniu, sk�d wida� by�o ca�� okolic�. Na szcz��cie przeszli�my obok nie zauwa�eni! Teraz trzeba by�o mie� si� na baczno�ci! Przemilczeli�my pytania i zacz�li�my opowiada� nasz� bajk� o pielgrzymce. Ludzie uspokoili si� i uprzejmie wskazali nam drog�, nadmieniaj�c nawet, �e jest dobrze wydeptana.
P��nym popo�udniem stan�li�my na prze��czy. Przed nami wreszcie zej�cie! Zadowoleni ruszamy w d��, ciesz�c si� bardzo, �e mozolne podchodzenie mamy na razie za sob�. Tymczasem nasz jak by� innego zdania. Nagle wykona� zwrot i rzuci� si� naszym podej�ciem z powrotem w d��. My za nim! Ale o ile galop w rozrzedzonym powietrzu nam wcale nie odpowiada�, dla naszego jaka, mimo osiemdziesi�ciu kilogram�w na grzbiecie, by�a to fraszka. Gdy wreszcie obaj stan�li�my znowu na g�rze, ujrzeli�my naszego zwierzaka pas�cego si� spokojnie nisko, pod nami. Przeklinaj�c wszystkie jaki na �wiecie, zacz��em schodzi� z wi�zk� s�omy w r�ce i tym podst�pem uda�o mi si� go schwyta�. Potem ju� grzecznie szed� za mn� do g�ry. Ale tu� pod sam� prze��cz� zacz��o si� wszystko od nowa. Armin stan�� i nie chcia� si� ruszy� ani na krok. C�� nam pozostawa�o? Trzeba si� by�o do niego dostosowa�. Z�orzecz�c, zabiwakowali�my w nie os�oni�tym i niewygodnym terenie, a poniewa� ognia nie da�o si� roznieci�, musieli�my zadowoli� si� such� camp� i surowym mi�sem. Nasz� jedyn� pociech� by� Mount Everest, pozdrawiaj�cy nas przyja�nie w purpurowym �wietle wieczoru.
Nast�pnego ranka nasz Armin zacz�� znowu bryka�. Zarzucili�my mu wi�c postronek na rogi i ci�gn�c przeprowadzili�my go przez prze��cz. Ale mimo postronka nadal by� krn�brny. Gdy nie wystarcza�o mu walenie kopytami, wykonywa� nag�y skok i cz�owiek ani si� nie spostrzeg� jak l�dowa� pomi�dzy jego rogami. Mieli�my ju� do�� Armina numer cztery i postanowili�my zamieni� go przy najbli�szej sposobno�ci na jakie� inne zwierz�.
W nast�pnej wiosce ju� przy pierwszych budynkach skorzysta�em z dobrej, jak mi si� zdawa�o, okazji i za niewielk� dop�at� wymieni�em Armina na nieco wychudzon� szkap�. Czuli�my si� jak w czepku urodzeni i w dobrych humorach ruszyli�my w dalsz� drog�.
Jeszcze w tym samym dniu dotarli�my do szerokiej doliny. W poprzek przecina�a j� rzeka o zielonkawych wodach, a na jej falach ta�czy�y lodowe kry - to by�a rzeka Cangpo. Na nic wi�c ca�a nasza nadzieja, �e tak jak wiosn�, da si� przej�� po solidnym lodzie na drug� stron�! Nie tracili�my jednak ducha. Na przeciwnym brzegu wida� by�o klasztory i wiele dom�w, musia� wi�c istnie� jaki� spos�b przeprawy przez rzek�. Mo�e promem? Szli�my wzd�u� brzegu rzeki zachodz�c w g�ow� nad znalezieniem rozwi�zania, a� wreszcie ujrzeli�my filary wisz�cego mostu. To by� znak opatrzno�ci! Gdy podeszli�my bli�ej okaza�o si�, �e przez zawieszony na �a�cuchach*, ko�ysz�cy si� most m�g� przej�� cz�owiek, ale nie ko�. Wszystkie zwierz�ta musia�y przeprawia� si� wp�aw i jedynie os�y przenoszono na brakach kulis�w. Jednak nasz ko� za �adn� cen� nie chcia� wej�� do wody. Nie pomaga�y ani s�owa, ani razy. Ale zd��yli�my ju� przywykn�� do k�opot�w z naszymi zwierz�tami. Z ci��kim sercem udali�my si� z powrotem do wsi, aby uniewa�ni� transakcj�. Po d�u�szych pertraktacjach, si�gaj�c do gr��b i pieni�dzy, odzyska�em wreszcie mojego upartego Armina. Nie da� pozna� po sobie czy nasze spotkanie sprawi�o mu rado��, czy te� nie.
Gdy dotar�em z jakiem do mostu zrobi�o si� ju� ciemno. Na przepraw� by�o ju� dzisiaj za p��no. Przywi�za�em Armina do ko�ka. Aufschnaiter tymczasem wynalaz� nam kwater� i noc sp�dzili�my ciep�o i wygodnie. Ludno�� przywyk�a do przeci�gaj�cych t�dy kupc�w i podr��nych, nie zwraca�a wi�c na nas uwagi.
Nast�pnego ranka przebaczy�em Arminowi wszystkie jego ekscesy. Ju� po pierwszej zach�cie wszed� do wody i okaza� si� doskona�ym p�ywakiem. Fale zalewa�y mu g�ow�, znosi� go pr�d, a on nie traci� spokoju i p�yn�� bezb��dnie do przeciwleg�ego brzegu. Niebawem ujrzeli�my, jak wdrapuje si� grzecznie na skarp� po drugiej stronie rzeki, prycha i otrzepuje si� z wody. Reszt� dnia sp�dzili�my w bardzo ciekawej miejscowo�ci Riwocze. Na stromych, skalnych stokach nad rzek� wznosi� si� s�ynny klasztor i wiele �wi�ty� z umieszczonymi u wr�t chi�skimi napisami. Wie� i klasztor okala�y stare mury obronne. Na brzegu rzeki ros�y wiekowe wierzby. Latem, kiedy zielone ga��zie si�gaj� wody, musi to by� doprawdy idylliczne miejsce. O tej porze roku ca�� uwag� przykuwa jednak co� innego: olbrzymi czorten, wysoki na mniej wi�cej dwadzie�cia metr�w, kt�ry jest szczeg�lnie u�wi�conym obiektem. Wok�� niego umieszczono nieprzebran� ilo�� m�ynk�w modlitewnych - ja zdo�a�em doliczy� si� o�miuset!
M�ynki maj� kszta�t walca, a w ich wn�trzu znajduj� si� paski papieru z formu�ami modlitw. Obr�t m�ynk�w zwielokrotnia si�� modlitw i sprawia, �e b�ogos�awie�stwo b�stw p�ynie nieprzerwanie. Bardzo wa�ne jest, aby stale si� kr�ci�y; przygl�da�em si� jak mnich chodz�c wok��, dba by nie przesta�y si� obraca�, nieustannie je popycha i oliwi osie. �aden z wiernych nie przejdzie ko�o m�ynka, nie obr�ciwszy nim cho�by raz. Starzy m��czy�ni i staruszki cz�sto siedz� ca�y dzie� przed olbrzymimi kilkumetrowymi m�ynami, nabo�nie wprawiaj�c je w ruch. W ten spos�b modl� si� o lepsze odrodzenie dla siebie i swoich chlebodawc�w. Inni trzymaj� w r�kach ma�e m�ynki modlitewne i kr�c� nimi nieustannie wykonuj�c rytualne okr��enia wok�� sakralnych obiekt�w. M�ynki ustawia si� tak�e na dachach - obraca nimi wiatr, nawet wod� wprz�ga si� w te nabo�ne czynno�ci. M�ynki modlitewne i zwi�zany z nimi naiwny spos�b my�lenia s� charakterystyczne dla Tybetu, podobnie jak kopce kamieni i flagi modlitewne, kt�re widzieli�my na g�rskich prze��czach.
Noc sp�dzili�my w bardzo przytulnej kwaterze. Wszystko, co ujrzeli�my tutaj, by�o czym� nowym i zafascynowa�o nas tak bardzo, �e postanowili�my sp�dzi� w Riwocze jeszcze jedn� noc. Nie �a�owali�my tego, bo wkr�tce z�o�ono nam bardzo ciekaw� wizyt�. Odwiedzi� nas pewien Tybeta�czyk, kt�ry prze�y� dwadzie�cia dwa lata w katolickiej misji w Indiach, a teraz gnany t�sknot� wraca� do domu. Podobnie jak my, w�drowa� samotnie podczas tybeta�skiej zimy przez g�rskie prze��cze, ale gdzie tylko m�g�, przy��cza� si� do napotykanych karawan. Pokaza� nam angielskie czasopisma ilustrowane, w kt�rych po raz pierwszy zobaczyli�my zbombardowane miasta i dowiedzieli�my si� o szczeg��ach zako�czenia wojny. By�y to dla nas wstrz�saj�ce chwile i gor�co pragn�li�my dowiedzie� si� jak najwi�cej. Pomimo tych ponurych wiadomo�ci byli�my szcz��liwi, �e spotkali�my kogo�, kto przekaza� nam chocia� powiew ze �wiata, kt�ry by� naszym �wiatem. To co us�yszeli�my, utwierdzi�o nasz� decyzj� o kontynuowaniu w�dr�wki w g��b Azji. Jak�e byliby�my radzi, gdyby ten cz�owiek zechcia� si� do nas przy��czy�. Nie b�d�c jednak w stanie zapewni� mu ani opieki ani wygody, nie mogli�my go o to prosi�. Kupili�my wi�c od niego kilka o��wk�w i papier, potrzebny do pisania naszego dziennika, po czym po�egnawszy go, ruszyli�my w dalsz� drog�.
Kusz�ce ryzyko - zobaczy� Lhas�
Doszli�my do miejsca, gdzie nasz szlak odchodzi� od rzeki Cangpo. Teraz trzeba by�o przej�� przez kolejn� prze��cz. Gdy po dw�ch dniach marszu dotarli�my do Sang-Sang Gewu, znale�li�my si� znowu na karawanowej trasie Gartok - Lhasa, z kt�rej dok�adnie przed rokiem skr�cili�my do Kyirongu. Tu tak�e rezydowa� bonpo, ale teraz przebywa� w klasztorze na medytacyjnym odosobnieniu*. Jego urz�dnik zasypa� nas wprawdzie pytaniami, ale wie�ci o dobrym traktowaniu nas przez urz�dnik�w w Trad�n najwyra�niej dotar�y a� tutaj, staj�c si� przyk�adem godnym na�ladowania. Na szcz��cie nie zorientowa� si� on wcale, �e tu przebywali�my ju� nielegalnie.
Dobrze, �e urz�dnik nie robi� nam dodatkowych trudno�ci, bo i tak mieli�my wystarczaj�co wiele zmartwie�. Musieli�my podj�� wa�n� decyzj�. Po zrobieniu zakup�w �ywno�ci oraz nabyciu niezb�dnego, pi�tego Armina zosta�o nam zaledwie osiemdziesi�t rupii i jedna ma�a z�ota moneta. Ceny ros�y w miar� jak zbli�ali�my si� do miast i nie by�o mowy o tym, aby ta garstka pieni�dzy wystarczy�a nam na dotarcie do chi�skiej granicy, oddalonej st�d jeszcze o tysi�c kilometr�w. Ale... do Lhasy mieli�my szans� doj��! Znowu pojawi�a si� w naszych g�owach ta fascynuj�ca nazwa "Zakazane Miasto"... Mo�liwo�� poznania go, zda�a si� nam nagle ca�kowicie realna. Ow�adn��a nami tak nieodparta ch�� ujrzenia tego miasta, �e byli�my gotowi znie�� wszystko, aby tylko osi�gn�� ten nowy cel.
Przebywaj�c jeszcze w obozie, poch�aniali�my chciwie wszystkie ksi��ki o Lhasie, jakie tylko by�y do zdobycia. Sk�pa literatura pochodzi�a g��wnie od Anglik�w. Po raz pierwszy do stolicy Tybetu przedosta�a si� w roku 1904 niewielka armia karnej ekspedycji* i dopiero od tego czasu do �wiata zacz��y dociera� informacje o Lhasie, aczkolwiek powierzchowne. Wprawdzie w nast�pnych dziesi�cioleciach dotar�o tam ju� wi�cej Europejczyk�w*, ale zobaczenie i poznanie miasta dalajlamy, pozostaje dla badaczy wci�� kusz�cym celem. Czy� b�d�c tak blisko, nie powinni�my tego spr�bowa�? Po c�� wi�c wszystkie podst�py, dzi�ki kt�rym zdo�ali�my doj�� a� tutaj, wszystkie poniesione trudy? Po co uczyli�my si� tybeta�skiego?! Im bardziej o tym rozmy�lali�my, tym bardziej niewzruszona by�a nasza decyzja. A wi�c do Lhasy!
Dotychczasowe do�wiadczenie nauczy�o nas, �e u urz�dnik�w wy�szej rangi znacznie �atwiej jest co� wsk�ra� ni� u ni�szych. W Lhasie z pewno�ci� nam si� powiedzie! Wci�� mia�em przed oczyma wspania�y przyk�ad pewnego Austriaka, kt�ry ju� przed trzystu laty, jako pierwszy bia�y cz�owiek przekroczy� bramy "Zakazanego Miasta". By� nim ojciec Johann Grueber*, kt�remu w przebraniu uda�o si� przedosta� z jak�� karawan� do Lhasy i zosta� tam go�cinnie przyj�ty!
Tak wi�c o ile cel by� wyra�ny, to droga do� - znacznie mniej. Kusi�o nas, aby wybra� ruchliw�, znaczon� wygodami tazam�w tras�, kt�r� dotarliby�my do Lhasy w kilka tygodni. Istnia�o jednak spore niebezpiecze�stwo, �e zostaniemy �atwo rozpoznani i zatrzymani. Nawet gdyby�my obeszli Szigace, drugie co do wielko�ci miasto w Tybecie, to po drodze i tak znajdowa�o si� wiele o�rodk�w administracyjnych i ka�dy z nich m�g� nam przynie�� zgub�. Ryzyko by�o zbyt wielkie i dlatego postanowili�my w�drowa� przez p��nocne wy�yny Czangthangu, gdzie �yli tylko nomadzi. A z nimi umieli�my si� dogada�. Ponadto - rozwa�ali�my dalej - przybyliby�my do Lhasy od p��nocnego zachodu, sk�d obcych przybysz�w nikt si� nie spodziewa, i w�lizgni�cie si� do miasta by�oby �atwiejsze. Podobny plan mia� ju� przed czterdziestu laty Sven Hedin, ale wszystko rozbi�o si� o up�r jakiego� lokalnego urz�dnika. I chocia� dla Hedina by�a to z pewno�ci� osobista kl�ska, to dzi�ki niemu badacze dowiedzieli si� o terenach zupe�nie dotychczas nie znanych. Znajdowali�my si� obecnie w podobnej sytuacji. Nie by�o jeszcze ani map, ani opis�w trasy, kt�r� chcieli�my i��. Mieli�my teraz ruszy� w Nieznane i czujnie trzyma� si� naszego kierunku p��nocno-wschodniego. Tu i �wdzie spotkamy prawdopodobnie nomad�w i b�dziemy mogli zapyta� o kierunek i odleg�o�� do Lhasy.
W Sang-Sangu nie zdradzili�my oczywi�cie naszych zamiar�w, opowiadaj�c, �e wybieramy si� na p��noc, gdzie znajduj� si� olbrzymie z�o�a soli. Plan nasz wzbudza� powszechn� groz� i wszyscy doradzali nam, aby�my z niego zrezygnowali. Wybierali�my si� w pustkowia tak nieprzyjazne cz�owiekowi, �e brano nas za szale�c�w. Tym k�amstwem jednak uzyskali�my zamierzony cel, odwracaj�c uwag� ludzi, kt�rym nie przychodzi�o ju� do g�owy, �e chcemy i�� do Lhasy. Nasz plan przera�a� nawet nas samych, bo ju� tutaj, w Sang-Sangu, lodowate burze �nie�ne dawa�y przedsmak tego, co nas czeka.
Wbrew wszystkiemu, 2 grudnia 1945 ruszyli�my w drog�. W Sang-Sangu zaprzyja�nili�my si� z kilkoma Szerpami. Szerpowie - to Tybeta�czycy �yj�cy najcz��ciej w Nepalu, kt�rzy zas�yn�li w Himalajach jako przewodnicy i tragarze wysokog�rscy. Zyskali oni pi�kny przydomek "Tygrys�w Himalaj�w"*. Podczas naszych przygotowa� udzielili nam wielu cennych rad i dopomogli w wyborze nowego Armina, bo dotychczas zawsze nas nabierano. Oczywi�cie, gdy tylko ruszyli�my, od razu mogli�my si� przekona�, jak dobrze zachowuje si� nasz jak. By� to silny byk, czarny w bia�e plamy, o g�stym futrze si�gaj�cym niemal do ziemi. Gdy by� m�ody, odj�to mu rogi powoduj�c, �e utraci� sw� dziko��, ale zachowa� si��. Przez nozdrza przewleczono mu k��ko i wystarcza�o lekko go pop�dzi�, aby przyspiesza� ponad swoj� �redni� trzech kilometr�w na godzin�. Biedak by� strasznie ob�adowany, poniewa� przyj�li�my zasad� niesienia zapas�w �ywno�ci przynajmniej na osiem dni.
I znowu my�l o czekaj�cej nas przeprawie przez rzek� nie dawa�a nam spokoju. Tym razem musieli�my przej�� przez wody Raga Cangpo. Ale gdy dotarli�my do niej okaza�o si�, �e jest skuta grubym lodem, kt�ry utrzyma� nawet naszego Armina. Nie posiadali�my si� z rado�ci! Pierwszy dzie� w�dr�wki up�yn�� nam wi�c bez k�opot�w. Dalej droga wiod�a przez lekko wznosz�c� si� dolin�. W�a�nie zasz�o s�o�ce i zimno zacz��o nas przenika� do szpiku ko�ci, a tu nagle, jak na zam�wienie, ukaza� si� przed nami czarny namiot nomad�w. Sta� otoczony niskim murkiem zwanym "lhega". Nomadzi rozbijaj�c swoje namioty, zawsze otaczaj� je murkiem, a poniewa� cz�sto zmieniaj� swe koczowiska, takie os�ony rozrzucone s� po ca�ym Tybecie. Lhegi zapewniaj� tak�e zwierz�tom ochron� przed zimnem i atakami wilk�w.
Gdy zbli�yli�my si� do namiotu, natychmiast rzuci�y si� ku nam wielkie psiska, w�ciekle ujadaj�c. By�o mi bardzo przykro patrze�, jak m�j biedny pies, znacznie mniejszy od ps�w pasterskich, przy ka�dym spotkaniu z nimi koniecznie chcia� odgrywa� bohatera. Natychmiast te� wdawa� si� w szamotanin�, przez co niemal zawsze udawa�o mu si� odwr�ci� od nas uwag� rozszala�ych ps�w. R�wnocze�nie, od samego pocz�tku, to on ba� si� ich najbardziej. Na szcz��cie nigdy nie spotka�a go powa�niejsza krzywda. Wkr�tce wyszed� z namiotu nomada, zwabiony ha�asem. Do naszej pro�by o nocleg odni�s� si� niezbyt przychylnie, co wi�cej - bez ogr�dek zabroni� nam przekraczania granic jego "domostwa", jednak�e po chwili przyni�s� nam troch� opa�u w postaci wysuszonych odchod�w jaka. Rozbili�my zatem obozowisko pod go�ym niebem. P��niej urz�dzili�my si� nawet ca�kiem przyjemnie, grzej�c si� w cieple ogniska podsycanego ja�owcem, kt�rego nie brakowa�o na pobliskich stokach.
A jednak tej nocy nie mog�em zasn��. Gdzie� w �o��dku tkwi�o uczucie, podobne do tego, kt�rego dozna�em przed wej�ciem w p��nocn� �cian� Eigeru* i przy pierwszym spojrzeniu na Nanga Parbat. W takich chwilach cz�owiek zadaje sobie pytanie, czy zaplanowane przedsi�wzi�cie to nie szale�cze przecenianie w�asnych si�, a uspokaja si� dopiero po przekroczeniu tego martwego punktu, gdy ju� przyst�pi do dzia�ania. Dobrze, gdy cz�owiek nie wie, co go czeka. Gdyby�my mieli o tym chocia� blade poj�cie - z pewno�ci� by�my zawr�cili. Przed nami rozpo�ciera�a si� nowa, nikomu nie znana kraina i na mapach tych teren�w nasza droga wiod�a przez bia�e plamy.
Nazajutrz, po dotarciu do prze��czy, zdumieli�my si� bardzo, gdy zamiast spodziewanego zej�cia ujrzeli�my rozci�gaj�ce si� przed nami plateau. A wi�c m�wi�c obrazowo, wyszli�my na "najwy�sze pi�tro Azji", patrz�c od strony Indii. Prze��cz stanowi�a r�wnocze�nie dzia� wodny Transhimalaj�w, kt�re wygl�da�y st�d jak ma�o znacz�cy �a�cuch g�rski. Widok plateau zniewala�. Cz�owiek mia� wra�enie, jakby sta� oko w oko z niesko�czono�ci�. Trzeba zapewne d�ugich miesi�cy w�dr�wki, aby doj�� do kra�ca tego p�askowy�u. Z pewno�ci� znajdowali�my si� na wysoko�ci przynajmniej 5400 m. Nad krain� pokryt� grub� warstw� starego �niegu hula� lodowaty wiatr. Jak okiem si�gn��, ani jednego �ywego stworzenia i tylko kopczyki kamieni, kt�re odkryli�my po pewnym czasie, by�y nam nik�� pociech�. Zatem niekiedy, pewnie latem, przechodzi�y t�dy karawany zmierzaj�ce do s�onych jezior! Te niewielkie kopce kamieni by�y nici� wi���c� w�drowc�w i wo�aniem do bog�w, p�yn�cym z tej bezkresnej, zapomnianej krainy...
Nast�pne noce sp�dzali�my w opuszczonych lhegach i w pobli�u znajdowali�my zawsze wystarczaj�c� nam do gotowania ilo�� nawozu. Zatem istnieje okres, kiedy �yj� tu nomadzi i w�druj� karawany - to lato, gdy zazieleni� si� hale przykryte teraz grub� warstw� �niegu. Wszystko przypomina�o nam nieustannie, �e wybrali�my si� w podr�� w nie sprzyjaj�cej porze roku.
Pewnego razu zdarzy� si� nam znowu szcz��liwy dzie�. Natkn�li�my si� na namiot, gdzie podj�� nas serdecznie stary nomada z �on� i synem. Koczowali tu ju� od kilku miesi�cy, walcz�c o przetrwanie. Po wielkich opadach �niegu, od o�miu tygodni prawie nie wychodzili z namiotu. Stracili wiele jak�w i owiec, kt�re nie by�y w stanie wygrzeba� spod �niegu ani �d�b�a trawy. Reszta stada sta�a apatycznie w pobli�u namiotu, niekt�re zwierz�ta rozgrzebywa�y kopytami �nieg, szukaj�c karmy. W suchym klimacie Azji Centralnej tak obfite opady �niegu zdarzaj� si� bardzo rzadko i dla nomad�w oznacza�y one niespodziewan� katastrof�.
Mieli�my wra�enie, �e nasi gospodarze sami si� ucieszyli, widz�c znowu jakie� ludzkie twarze. Tutaj po raz pierwszy si� zdarzy�o, �e zaproszono nas uprzejmie do namiotu, proponuj�c nawet nocleg; nie wzbudzali�my nieufno�ci - wzi�to nas za Hindus�w. Mi�sa nie brakowa�o, bo wiele zwierz�t zabito zanim pad�y z g�odu. Kupili�my bardzo tanio udziec z jaka, od kt�rego natychmiast odci�li�my no�em kukri* wielki kawa� do ugotowania. Potem zasiedli�my wygodnie, napawaj�c si� ciep�em namiotu. Nasi gospodarze - podobnie jak wcze�niej spotkani nomadzi - byli przera�eni, s�ysz�c dok�d si� wybieramy, i stanowczo doradzali nam, aby�my zawr�cili. W czasie rozmowy napomkn�li jednak, �e na naszej trasie mo�emy wkr�tce znowu napotka� koczownik�w i ta wiadomo�� utwierdzi�a nasz� wol� przetrwania.
Nazajutrz, gdy wyruszyli�my w drog�, rozszala�a si� burza �nie�na. Marsz w butach nie przystosowanych do takich warunk�w sta� si� wkr�tce m�czarni�. Co chwila zapadali�my si� w g��bokim, mi�kkim �niegu, podobnie jak nasz Armin. Pod �niegiem p�yn��y ukryte potoki. Kilkakrotnie musieli�my brodzi� w lodowatej wodzie, kt�rej nie by�o wida�, ale ju� po kr�tkiej chwili czuli�my dotkliwie, jak nogawki przymarzaj� nam do n�g, a buty twardniej� na kamie�. Z wielkim trudem posuwali�my si� naprz�d i przeszli�my tego dnia zaledwie kilka kilometr�w. Jaka� by�a nasza rado��, gdy pod wiecz�r znowu ujrzeli�my nomad�w! Wprawdzie tym razem nie chcieli nas w swym wielkim namiocie, ale za to tu� obok rozbili dla nas uprzejmie ma�y namiocik z we�ny jaka. By�em szcz��liwy, zdejmuj�c wreszcie z bol�cych n�g zamarzni�te buty. Niebawem na kilku palcach dostrzeg�em oznaki odmro�enia. Natychmiast zacz��em energicznie rozciera� stopy i po kilku godzinach uda�o mi si� przywr�ci� kr��enie.
Trudy tego jednego dnia i pierwsze odmro�enia da�y nam wiele do my�lenia. Wieczorem przeprowadzili�my z Aufschnaiterem d�ug�, powa�n� rozmow�. Mogli�my jeszcze zawr�ci� i ta my�l nie dawa�a nam spokoju. Szczeg�lnie martwili�my si� naszym jakiem, kt�ry od wielu dni nie otrzymywa� odpowiedniego po�ywienia i oczywiste by�o, �e jego dni s� policzone. A bez niego dalsza w�dr�wka by�a niemo�liwa. Po d�ugich wahaniach, rozwa�aniach rozmaitych "za" i "przeciw", zdecydowali�my si� na kompromis: pomaszerujemy jeszcze jeden dzie� i zale�nie od warunk�w �niegowych zadecydujemy, co robi� dalej.
Nazajutrz, id�c �agodnie pofa�dowanym terenem, dotarli�my do nast�pnej prze��czy. Przeszli�my na drug� stron� i jakie� by�o nasze zdumienie, gdy si� okaza�o, �e za prze��cz� �niegu nie ma ani �ladu! Opatrzno�� zadecydowa�a.
U przyjaznych nomad�w
Rych�o napotkali�my koczownik�w. Pozwolili nam zatrzyma� si� u siebie, a i nasz Armin m�g� si� wreszcie napa�� do woli. Przed namiot wysz�a m�oda kobieta. Zaprosi�a nas do �rodka i za chwil� poda�a gor�c� herbat� z mas�em. Pierwszy raz w �yciu pi�em ze smakiem tak� lur�, kt�ra, jak si� okaza�o, mimo paskudnego smaku wspaniale rozgrza�a nasze przemarzni�te cia�a. Dopiero po chwili spostrzegli�my, jak malowniczo wygl�da�a nasza m�oda, dziewcz�ca gospodyni. Jej go�e cia�o okrywa�a owcza sk�ra, si�gaj�ca do ziemi. W d�ugie, czarne warkocze wplot�a muszelki, srebrne monety i r��ne tanie ozdoby pochodz�ce spoza Tybetu. Powiedzia�a nam, �e jej dwaj m��owie sp�dzaj� w�a�nie na noc stada rozproszone po okolicy. Podobno s� w�a�cicielami 1500 owiec i wielu, wielu jak�w. Popatrzyli�my na siebie zdumieni. Czy�by i tutaj, w�r�d nomad�w, istnia�o wielom�stwo? Dopiero znacznie p��niej, w Lhasie, mieli�my pozna� wszystkie powody i komplikacje, sprawiaj�ce, �e poligamia i poliandria s� w Tybecie powszechnie przyj�te.
M��czy�ni wr�cili pod wiecz�r i przywitali nas nie mniej serdecznie ni� ich �ona. Pojawi�a si� obfita kolacja, a nawet zsiad�e mleko. By� to przysmak, kt�rego nie widzieli�my na oczy od czasu pobytu na halach Kyirongu. D�ugo siedzieli�my przy ogniu, wynagradzaj�c sobie wszystkie przebyte trudy. Nie brakowa�o �art�w, �miechu i przekomarza�, jak to zwykle bywa, gdy w�r�d kilku m��czyzn znajdzie si� jedna m�oda i �adna kobieta.
Nazajutrz, wypocz�ci i w dobrych humorach, ruszyli�my w dalsz� drog�. Tu i �wdzie napotykali�my �lady �ycia i zn�w cieszyli�my si�, �e samotno�� po�r�d �nie�nego krajobrazu mamy ju� za sob�. Po stokach przeci�ga�y stada antylop, niekiedy tak blisko, �e strzelaj�c z pistoletu z �atwo�ci� mogliby�my zdoby� pieczyste. Niestety nie mieli�my pistoletu.
Droga prowadzi�a znowu na prze��cz, a potem przez dzik�, pooran� rozpadlinami dolin�. By�o tu wiele naturalnych jaski�, ale nie mieli�my ochoty ich ogl�da� - lodowaty wiatr przenika� nas do szpiku ko�ci. Nie byli�my nawet w stanie cieszy� si� pi�kn� panoram�, otwieraj�c� si� na zachodzie. Z p�askowy�u sp�ywa�y olbrzymie pojedyncze lodowce, podobne do Kajlas i Lungpo Kangri. Ich widok rozprasza� nieco monotonny krajobraz. Byli�my wi�c mile zaskoczeni, gdy pod wiecz�r spotkali�my kolejnych nomad�w. Okazali si� lud�mi nadzwyczaj uprzejmymi, poniewa� widz�c nas z daleka, odwo�ali nawet swoje psy. Bior�c to za dobry znak, postanowili�my natychmiast zatrzyma� si� tutaj na dzie� wypoczynku, a tak�e pu�ci� na popas naszego jaka, aby wreszcie najad� si� do syta.
W namiocie mieszka�o m�ode ma��e�stwo z czw�rk� dzieci o czerwonych, przemro�onych policzkach. Mimo �e sami mieli ciasno, ust�pili nam najlepsze miejsca przy ogniu. Od razu zaprzyja�nili�my si� z ufnymi maluchami i ca�y dzie� mogli�my obserwowa� �ycie i zachowanie nomad�w.
W zimie m��czy�ni nie maj� zbyt wiele zaj��. Wykonuj� r��ne prace gospodarskie, szyj� podeszwy do but�w, tn� rzemienie i ze szczeg�lnym upodobaniem k�usuj� ze swoimi przedpotopowymi flintami. Kobiety zbieraj� �ajno jak�w na opa�, nosz�c najcz��ciej ze sob� najm�odsze dziecko. Pod wiecz�r sp�dza si� stada z pastwisk i doi si� krowy jak�w, kt�re w zimie daj� zaledwie odrobin� mleka. Sztuka kulinarna nomad�w przedstawia si� nadzwyczaj skromnie. W zimie jadaj� niemal wy��cznie potrawy mi�sne, przyrz�dzane bardzo t�usto. Nie maj� wprawdzie poj�cia o procesach spalania i kaloriach, ale kieruj�c si� zdrowym instynktem dobieraj� odpowiednie po�ywienie, potrzebne im do przetrzymania zimy i mrozu.
Gotuj� tak�e przer��ne zupy, poniewa� campa, b�d�ca w rejonach rolniczych g��wnym po�ywieniem, jest tutaj rarytasem.
Ca�e �ycie nomad�w skupia si� na jak najlepszym wykorzystaniu n�dznych �rodk�w, kt�re ofiarowuje im natura. Nawet sypiaj� w pozycji umo�liwiaj�cej zachowanie ciep�a; kucaj�c na pod�odze pokrytej futrami, �ci�gaj� z ramion swoje ko�uchy i przykrywaj� si� nimi razem z g�ow�. O �wicie, jeszcze zanim wstan�, rozdmuchuj� sk�rzanym miechem nie wygas�y �ar i w kocio�ku niebawem zaczyna bulgota� herbata. Palenisko jest centralnym punktem domostwa i nigdy nie wygasa. Dym ulatnia si� przez dymnik w szczycie namiotu. Podobnie jak w chatach wie�niak�w, w ka�dym namiocie zobaczy� mo�na ma�y o�tarzyk. Najcz��ciej jest bardzo prymitywny, zrobiony ze skrzynki, na kt�rej po�o�ono amulet lub pos��ek Buddy. Nigdzie nie brakuje portretu dalajlamy. Na o�tarzyku pali si� ma�a lampka ma�lana, ale w zimie, z powodu ch�odu i braku tlenu, jej nik�y p�omyk jest prawie niewidoczny.
Wielkim wydarzeniem w �yciu ka�dego nomady jest coroczny targ w Gyanyima. P�dzi tam swe stada, sprzedaje cz��� owiec i kupuje j�czmie� oraz inne drobne przedmioty, niezb�dne w gospodarstwie: ig�y do szycia, aluminiowe naczynia i cudownie barwne ozdoby dla �ony.
Z �alem przysz�o nam po�egna� mi�� rodzin� i ufne dzieciaki. Jak zwykle, pr�bowali�my odwdzi�czy� si� za go�cin�. Gdy - tak jak tutaj - pieni�dze nie by�y przydatne, dawali�my gospodarzom kolorow� prz�dz� i troch� papryki.
Przez nast�pne dni przemierzali�my po dwadzie�cia, trzydzie�ci kilometr�w dziennie, zale�nie od tego, czy spotykali�my namioty, czy te� nie. Cz�stokro� trzeba by�o sp�dza� noc pod go�ym niebem. Wtedy ca�� nasz� energi� poch�ania�o zbieranie nawozu na opa� i noszenie wody i nie mieli�my nawet si�y, by pogada�. Najbardziej bola�y nas d�onie, grabiej�ce z zimna. Nie mieli�my r�kawiczek, wi�c ochraniali�my je skarpetkami, a te trzeba by�o oczywi�cie zdejmowa� przy ka�dej czynno�ci. Raz dziennie gotowali�my mi�so, a zup� wyjadali�my �y�kami wprost z kipi�cego garnka. Na tej wysoko�ci temperatura powietrza i temperatura wrzenia wody jest tak niska, �e mogli�my sobie na to pozwoli�, nie ryzykuj�c poparzenia j�zyka. Gotowali�my wy��cznie wieczorem, podgrzewaj�c rano to, co zosta�o z poprzedniego dnia. Wyruszaj�c wcze�nie, przez ca�y dzie� maszerowali�my bez postoj�w.
Nie zapomn� tych beznadziejnie d�ugich, wlok�cych si� nocy. Le�eli�my ciasno jeden przy drugim przykryci pospo�u kilkoma kocami, aby nie zamarzn��, i cz�sto przez wiele godzin nie mogli�my zasn��. Naszym namiocikiem przykrywali�my sobie nogi, bo silny wiatr uniemo�liwia� zazwyczaj jego rozbicie. W ten spos�b zyskiwali�my nieco ciep�a. Pomi�dzy fa�dami namiotu spa� tak�e wtulony nasz psiak. I tylko Armin nie przejmowa� si� zimnem, pas�c si� spokojnie w pobli�u. Ale niebawem zaczyna� si� nowy rozdzia�! Ledwo uda�o nam si� nieco rozgrza�, a ju� budzi�y si� wszystkie wszy, kt�re zd��y�y si� na nas zagnie�dzi� i rozmna�a�y si� w zatrwa�aj�cym tempie. C�� za tortura! Bezlito�nie karmi�y si� nasz� krwi�, a my nie mogli�my w �aden spos�b dobra� si� im do sk�ry, bo w tych temperaturach niepodobna by�o zdj�� ubranie. Dopiero gdy min��o ju� p�� nocy i jako tako si� na�ar�y, zostawia�y nas w spokoju. Mogli�my wreszcie spa�. Ale ju� po kilku godzinach, z nastaniem �witu, z ci��kiego od zm�czenia snu wyrywa� nas okropny zi�b przenikaj�cy przez nasze okrycie. Le�eli�my dr��c z zimna i przyciskaj�c si� do siebie z nadziej�, �e mo�e dzisiaj pojawi si� s�o�ce. Gdy tylko istnia�a jakakolwiek szansa na to, zwlekali�my ze wstaniem a� do chwili, kiedy pierwsze promienie dotr� do naszego biwaku.
13 grudnia doszli�my do Labrang Tro�a - "osady" sk�adaj�cej si� w�a�ciwie z jednego, jedynego domu. Rodzina, do kt�rej nale�a�, urz�dzi�a sobie w nim sk�ad rzeczy, a obok rozstawi�a namiot, co nas niezmiernie zdziwi�o. Wyja�niono nam, �e w namiocie jest znacznie cieplej ni� w budynku. Niebawem okaza�o si�, �e wyl�dowali�my w domu bonpo. On sam wprawdzie by� nieobecny, ale zast�powa� go brat. Oczywi�cie zacz�� nas wypytywa�, ale najwyra�niej zadowoli� si� opowie�ci� o naszej pielgrzymce. Obecnie znajdowali�my si� ju� daleko od trasy wyznaczonej tazamami i po raz pierwszy zdradzili�my, �e chcemy dotrze� do Lhasy. Przera�ony m��czyzna pokiwa� tylko g�ow� i usi�owa� nas przekona�, �e najszybsza i najwygodniejsza droga do Lhasy prowadzi przez Szigace. Mia�em w zanadrzu gotow� odpowied�: celowo obrali�my tak trudn� tras�, by powi�kszy� ofiar� i zas�ug�* p�yn�c� z pielgrzymki! Ten argument najwyra�niej trafi� mu do serca - natychmiast zacz�� nam udziela� dobrych rad na drog�.
Istnia�y dwie mo�liwo�ci: jedna trasa by�a bardzo trudna, prowadzi�a przez wyludnione tereny i liczne prze��cze. Druga, �atwiejsza, przechodzi�a przez tereny Khamp�w. Znowu pad�o to tajemnicze s�owo, kt�re s�yszeli�my ju� z ust wielu nomad�w, wypowiadane zni�onym g�osem. Khampa to zapewne mieszkaniec wschodniej prowincji Tybetu - Kham. Ale tej nazwie zawsze towarzyszy�a nuta strachu i ostrze�enia. Wreszcie poj�li�my, �e to s�owo oznacza�o tyle co "rabu�". Niestety, nie doceniwszy nale�ycie przestrogi, wybrali�my �atwiejsz� tras�.
U rodziny bonpo sp�dzili�my dwie noce, ale nie w charakterze go�ci. Jako biedni Hindusi, nie zas�ugiwali�my na taki honor w oczach dumnych rdzennych Tybeta�czyk�w. Mimo wszystko brat urz�dnika by� m��czyzn�, kt�ry zrobi� na nas silne wra�enie. By� powa�ny i m�wi� niewiele, ale gdy ju� co� powiedzia�, mia�o to g��bszy sens. On tak�e mia� wsp�ln� �on� ze swym bratem i utrzymywa� si� z jego stad. Wygl�dali na zamo�n� rodzin�, nawet ich namiot by� znacznie wi�kszy od namiot�w innych nomad�w. Tutaj bez trudu mogli�my uzupe�ni� nasze zapasy i najnaturalniej w �wiecie przyj�to od nas zap�at� w got�wce.
Niebezpieczne spotkanie z Khampami
Maszerowali�my ju� przez d�u�sz� chwil�, gdy z przeciwka nadszed� jaki� m��czyzna. Natychmiast zwr�ci� nasz� uwag� swoim przedziwnym ubraniem. M�wi� odmiennym dialektem ni� nomadzi w tej okolicy. Nachalnie zacz�� nas wypytywa�, sk�d i dok�d idziemy, a my opowiedzieli�my nasz� zwyk�� historyjk� o pielgrzymce. Da� nam spok�j i ruszy� dalej. Po chwili dotar�o do nas, �e w�a�nie poznali�my pierwszego Khamp�. Dwie godziny p��niej ujrzeli�my w oddali dw�ch m��czyzn na kucykach, odzianych w takie same stroje jak niedawno spotkany m��czyzna. Poczuli�my si� nieswojo i przyspieszyli�my kroku. Dopiero dobr� chwil� po nastaniu ciemno�ci natkn�li�my si� znowu na jaki� namiot. Mieli�my wyj�tkowe szcz��cie, mieszka�cy okazali si� bardzo sympatyczn� rodzin�. Uprzejmie zaproszono nas do �rodka i wskazano nam osobne palenisko, wy��cznie dla nas. Obowi�zkowo - nastawali - musimy tak�e kupi� u nich mi�so. Dopiero p��niej dowiedzieli�my si�, �e zachowanie ich wynika�o z g��boko zakorzenionych przes�d�w: nomada toleruje w swoim namiocie wy��cznie mi�so z w�asnego stada, obcemu rozpala oddzielne palenisko, ale nie zaproponuje mu mleka. Oczywi�cie, tak jak wsz�dzie, jedni ho�duj� zabobonom mniej, a inni bardziej.
Wieczorem zacz��a si� rozmowa o zb�jcach, kt�rzy w tych regionach byli prawdziw� plag�. Nasz gospodarz, �yj�c dostatecznie d�ugo w tej okolicy, m�g� co� nieco� na ten temat powiedzie�. Z dum� pokaza� nam swojego mannlichera* za kt�rego zap�aci� jakiemu� Khampie prawdziwy maj�tek: pi��set owiec! Banda grasuj�ca w tej okolicy potraktowa�a t� nieprawdopodobnie wysok� cen� jako rodzaj okupu i od tego czasu pozostawiono naszych gospodarzy w spokoju.
Us�yszeli�my te� nieco wi�cej o �yciu rabusi�w. Zamieszkiwali grupami w trzech, czterech namiotach, stanowi�cych punkt wypadowy dla ich zb�jeckich wypraw. Wygl�da�o to nast�puj�co: m��czy�ni, uzbrojeni po z�by w strzelby i miecze, wdzieraj� si� do namiotu nomad�w i bezczelnie ��daj� sutej go�ciny. Przera�ony koczownik podaje, co tylko mo�e. Napastnicy napychaj� sobie brzuchy i kieszenie. Zabieraj� ze sob� jeszcze kilka kr�w i znikaj�. Codziennie post�puj� tak z innymi nomadami, a� z�upi� doszcz�tnie ca�� okolic�. Potem przenosz� swoj� baz� w inne strony i zaczynaj� "gr�" od nowa. Koczownicy pogodzili si� ju� z tym losem, poniewa� - najcz��ciej nieuzbrojeni - staj� w obliczu silniejszego przeciwnika, wobec kt�rego, na tych odludnych terenach, nawet rz�d jest bezradny. Ale gdy jakiemu� urz�dnikowi dystryktu powiedzie si� atak na tych rozb�jnik�w - tym lepiej dla niego. Ca�y zb�jecki �up staje si� jego w�asno�ci�. Kary dla schwytanych rabusi�w s� nieludzkie. Najcz��ciej obcina si� im r�ce. Ale jeszcze �adnego Khampy nie odstraszy�o to od jego rzemios�a...
P��niej przyszed� czas na opowie�ci o przypadkach, jak to Khampowie okrutnie zabijali swoje ofiary. Nie oszcz�dzali ani pielgrzym�w, ani nawet w�druj�cych mniszek czy mnich�w. Zrobi�o si� nam nieswojo. C�� by�my dali za mannlichera! Nie mieli�my jednak ani pieni�dzy, ani nawet najbardziej prymitywnej broni. A naszych maszt�w od namiot�w nie ba�y si� nawet psy...
Ruszaj�c nazajutrz w dalsz� drog� nie czuli�my si� zbyt komfortowo. Nasz niepok�j wzr�s� jeszcze, gdy zobaczyli�my m��czyzn� ze strzelb�, pr�buj�cego kry� si� przed nami za wzg�rzem. Maszerowali�my jednak dalej, nie zbaczaj�c z drogi, i wreszcie stracili�my go z oczu. Wieczorem znowu napotkali�my namioty, najpierw jeden, a kilkaset metr�w dalej - ca�e obozowisko.
Zapukali�my do pierwszego namiotu. Przera�eni mieszka�cy wyszli na zewn�trz i wzbraniaj�c nam wej�cia do �rodka wskazywali na inne namioty. Poniewa� ich wzburzenie zaczyna�o by� niebezpieczne, ruszyli�my dalej. Jakie� by�o nasze zdumienie, gdy w nast�pnym namiocie przywitano nas uprzejmie. Wszyscy wylegli na zewn�trz, zacz�li dotyka� naszych rzeczy i pomaga� nam przy zdejmowaniu baga�y - nomadzi spotykani dotychczas nigdy si� tak nie zachowywali. Nagle poj�li�my: to Khampowie! Wpadli�my jak mysz w pu�apk�. W namiocie siedzieli dwa m��czy�ni, kobieta i jaki� m�okos - trzeba by�o robi� dobr� min� do z�ej gry i mie� si� na baczno�ci. Nie tracili�my jednak nadziei, �e uprzejmo�ci� i dyplomacj� wybrniemy jako� z tej nieprzyjemnej sytuacji.
Nie zd��yli�my jeszcze dobrze zasi��� przy ogniu, a ju� ko�o nas zrobi�o si� t�oczno. Z s�siednich namiot�w zacz�li si� schodzi� m��czy�ni, kobiety, dzieci i psy, aby zobaczy� obcych. Nie mogli�my ani na chwil� spu�ci� oka z naszych baga�y. Ludzie byli natr�tni i ciekawscy, jak Cyganie. A gdy us�yszeli nasz� opowie�� o pielgrzymce, zacz�li nachalnie nastawa�, aby�my wzi�li jednego z m��czyzn jako przewodnika do Lhasy. Utrzymywali, �e jest bardzo dobrym przewodnikiem i poprowadzi nas znacznie lepsz� drog�, nieco na po�udnie od naszej trasy. M��czyzna by� silny, kr�py, a za pas zatkn�� wielki miecz. Bynajmniej nie budzi� zaufania. Przyj�li�my jednak t� "propozycj� nie do odrzucenia", ustalaj�c jego wynagrodzenie. Je�eli ci ludzie rzeczywi�cie co� knuli, to tak czy owak w ka�dej chwili mogli nam wbi� n�� w plecy.
Khampowie z wolna rozeszli si� do swoich namiot�w. Zacz�li�my uk�ada� si� do snu. Jeden z gospodarzy za wszelk� cen� chcia� u�y� mojego plecaka jako poduszki pod g�ow� i kosztowa�o mnie wiele trudu, aby odwie�� go od tego zamiaru. Prawdopodobnie podejrzewa�, �e w plecaku mam pistolet... Poniewa� jego obawy by�y nam na r�k�, stara�em si� swoim zachowaniem podsyci� je jeszcze bardziej. Wreszcie da� spok�j. Musieli�my jednak by� bardzo czujni i przez ca�� noc nie zmru�yli�my oka. Mimo wielkiego zm�czenia nie by�o to trudne, bo �ona Khampy ci�gle mrucza�a w k�cie g�o�ne modlitwy. Wygl�da�o to tak, jakby prosi�a z g�ry o przebaczenie dla swych m���w, maj�cych jutro zosta� naszymi mordercami. Byli�my doprawdy szcz��liwi, gdy ta noc wreszcie si� sko�czy�a i nadszed� ranek. Pocz�tkowo wszystko by�o w porz�dku. Wymienili�my kieszonkowe lusterko na m�zg jaka, kt�ry usma�yli�my sobie na �niadanie. Potem zacz�li�my zbiera� si� do drogi. Gospodarze w napi�ciu �ledzili ka�dy nasz ruch. Gdy zacz�li�my wynosi� plecaki z namiotu zrobili si� niemal agresywni. Odsun�li�my ich do�� szorstko i za�adowali�my baga�e na naszego jaka. Zacz�li�my rozgl�da� si� za naszym "przewodnikiem", ale na szcz��cie nie by�o go wida�. Nasi Khampowie jeszcze przez chwil� k�adli nam do g�owy, aby�my ruszyli tras� po�udniow�, gdzie niebawem napotkamy nomad�w, pielgrzymuj�cych - podobnie jak my - do Lhasy. Obiecuj�c, �e skorzystamy z ich dobrych rad pospiesznie ruszyli�my w drog�.
Po przej�ciu kilkuset metr�w zauwa�y�em, �e nie ma naszego psa, kt�ry sam zawsze bieg� za nami. Gdy zacz�li�my si� za nim rozgl�da�, dostrzegli�my niespodziank�: za nami pod��a�o trzech m��czyzn. Wkr�tce nas dogonili i wskazuj�c na s�up dymu w oddali, zacz�li opowiada�, �e zmierzaj� tak�e do namiot�w pielgrzym�w. Wyda�o nam si� to bardzo podejrzane, poniewa� nigdy nie widzieli�my tak wielkiego dymu unosz�cego si� z namiot�w. Gdy zapytali�my o naszego psa, odpowiedzieli, �e zosta� w namiocie Khamp�w i jeden z nas powinien po niego wr�ci�. Wszystko sta�o si� jasne. Teraz w gr� wchodzi�o nasze �ycie. Nie odwa�yli si� zaatakowa� nas obu, wi�c zatrzymali psa, aby nas rozdzieli�. A tam, gdzie unosi� si� dym, czeka�o ju� prawdopodobnie kilku kompan�w, kt�rzy mogli nas bez trudu za�atwi�. O naszym znikni�ciu nikt si� nigdy nie dowie. Jak�e gorzko �a�owali�my teraz, �e zlekcewa�yli�my �yczliwe ostrze�enia nomad�w.
Jakby nigdy nic, szli�my jeszcze kawa�ek w tym samym kierunku, naradzaj�c si� co zrobi�. Khampowie wzi�li nas ju� pomi�dzy siebie, a m�okos szed� tu� za naszymi plecami. Ukradkiem spogl�dali�my na boki oceniaj�c nasze szans�. M��czy�ni, zwyczajem rozb�jnik�w, nosili na sobie po dwa futra, chroni�ce przed ciosem i uderzeniem, u pasa przypi�li pot��ne miecze, a wyraz ich twarzy bynajmniej nie by� �wi�ty.
Trzeba by�o co� zrobi�. Aufschnaiter uwa�a�, �e powinni�my zmieni� kierunek marszu, aby nie wpa�� �lepo w pu�apk�. Rozmawiaj�c, zrobili�my nagle zwrot. Khampowie stan�li jak wryci. Ale ju� znowu byli przy nas! Zast�pili nam drog� i gestykuluj�c niezbyt uprzejmie, zapytali dok�d zmierzamy. "Po psa" - odparli�my kr�tko i bardzo stanowczo. Taka odpowied� zbi�a ich z tropu. Zorientowali si�, �e jeste�my zdecydowani na wszystko. Jeszcze przez chwil� stali patrz�c za nami, po czym poszli swoj� drog�. Zapewne, aby jak najszybciej powiadomi� wsp�lnik�w...
Gdy zbli�ali�my si� do namiotu, ju� sz�a nam naprzeciw kobieta trzymaj�c naszego psa na postronku. Pozdrowili�my j� grzecznie i natychmiast ruszyli�my - oczywi�cie z powrotem! Byli�my nie uzbrojeni i posuwanie si� dalej t� tras� oznacza�o niechybn� �mier�. Po morderczym marszu dotarli�my wieczorem do naszej przyjaznej rodziny, u kt�rej nocowali�my poprzednio. Nasze prze�ycia nie zdziwi�y ich. Powiedzieli, �e spotkane przez nas, budz�ce powszechn� groz�, obozowiska Khamp�w znajduj� si� w okolicy zwanej Gyak Bongra. Po tych przygodach podw�jn� rado�� sprawi� nam fakt, �e mo�emy znowu spokojnie zasn��...
Nazajutrz u�o�yli�my nowy plan. Nie pozostawa�o nam nic innego, jak wybra� bardzo trudn� drog� przez nie zasiedlone tereny. Kupili�my u nomad�w tyle mi�sa, ile tylko byli�my w stanie ud�wign��, przypuszczaj�c, �e co najmniej przez tydzie� nie spotkamy �ywej duszy.
Nie mieli�my ochoty wraca� a� do samego Labrang Tro�a, wi�c zaryzykowali�my skr�t stromym i m�cz�cym podej�ciem, kt�rym mieli�my wyj�� wprost na nasz� tras�. Maj�c ju� za sob� po�ow� wspinaczki przystan�li�my, aby popatrze� na krajobraz. Nagle ku naszemu przera�eniu zobaczyli�my w oddali dw�ch m��czyzn pod��aj�cych naszymi �ladami. Nie by�o w�tpliwo�ci. To byli Khampowie! Prawdopodobnie zd��yli ju� odwiedzi� i wypyta� naszych nomad�w. Bez trudu wypatrzyli nas we wskazanym przez nich kierunku, poniewa� w przejrzystym powietrzu Czangthangu widoczno�� jest wprost niezwyk�a.
Co robi�? �aden z nas nie powiedzia� ani s�owa. Dopiero p��niej si� przyznali�my, �e obaj my�leli�my o tym samym: nasze �ycie b�dzie drogo kosztowa�! Najpierw przyspieszyli�my kroku. Ale pr�dko�� marszu zale�a�a od naszego jaka i, chocia� poganiali�my go nieustannie, zdawa�o nam si�, �e idzie ���wim tempem. Niespokojnie ogl�dali�my si� za siebie, ale nie spos�b by�o ustali�, czy dystans pomi�dzy nami a Khampami si� zmniejsza. Znowu odczuwali�my, jak�e dotkliwie, brak jakiejkolwiek broni. Do obrony, w najlepszym razie, mogli�my u�y� maszt�w od namiot�w i kamieni; przeciwnik mia� dobrze wyostrzone miecze. Najwa�niejsza b�dzie sprawna wsp��praca i wzajemne ubezpieczanie. Byli�my zdecydowani odda� �ycie za �ycie. Przez bit� godzin� maszerowali�my co tchu, dysz�c ze zm�czenia i ogl�daj�c si� ci�gle za siebie. W pewnej chwili zobaczyli�my, �e obaj m��czy�ni usiedli. Jeszcze bardziej przyspieszyli�my kroku, aby jak najszybciej dosta� si� na drug� stron� wzg�rza. R�wnocze�nie rozgl�dali�my si� za jak�� kryj�wk�, kt�ra w razie konieczno�ci nadawa�aby si� na pole walki. Zobaczyli�my, jak m��czy�ni podnie�li si� znowu, stali przez chwil� jakby si� naradzaj�c, po czym zawr�cili. Odetchn�li�my z ulg� i jeszcze mocniej zacz�li�my pop�dza� naszego jaka, aby skry� si� wreszcie za stokiem. Po wyj�ciu na szczyt zrozumieli�my rych�o dlaczego Khampowie woleli zawr�ci�. Przed nami rozpo�ciera� si� najbardziej opustosza�y krajobraz, jaki kiedykolwiek widzia�em: bezkresne morze za�nie�onych wysokog�rskich wy�yn, doliny i wzniesienia rozchodz�ce si� w niesko�czono��, jak fale. W dali le�a�y Transhimalaje, a w nich jak szczerba po z�bie widnia�a wyra�na prze��cz, przez kt�r� mo�liwy by� odwr�t. To by�a prze��cz Selala, prowadz�ca do Szigace, znana nam dzi�ki opisom Svena Hedina.
Czy�by Khampowie rzeczywi�cie zaniechali pogoni? W trosce o nasze bezpiecze�stwo maszerowali�my bez przerwy, a� do p��nej nocy. Na szcz��cie nie by�a ciemna, w �wietle ksi��yca l�ni� �nieg i by�o tak jasno, �e widzieli�my przed nami nawet odleg�e pasma g�rskie.
O g�odzie i ch�odzie. Niespodziewany prezent gwiazdkowy
Nigdy nie zapomn� tego nocnego marszu. By�o to najtrudniejsze wyzwanie dla ducha i cia�a, jakiemu kiedykolwiek sprosta�em. Zdecydowali�my si� na drog� w tym nie zagospodarowanym i dzikim terenie, s�dz�c, �e uchronimy si� przed Khampami. Teraz musieli�my stawia� czo�a nowym trudno�ciom. Dobrze, �e ju� dawno wyrzuci�em termometr. Pewnie wskazywa�by nadal zaledwie -30�, bo tylko tyle mie�ci�o si� na jego skali. Oczywi�cie panowa�y tu znacznie wi�ksze mrozy. Sven Hedin w tych samych niemal okolicach zanotowa� -40� C.
Gdy przez d�ugie godziny posuwali�my si� do przodu, brn�c ci��ko w �wie�ym, dziewiczym �niegu, nasze my�li w�drowa�y w�asnymi �cie�kami. Zacz��y mnie dr�czy� wizje wygodnych, ogrzanych pomieszcze�, ciep�ych potraw, gor�cych, paruj�cych napoj�w... Jak na ironi� ukazywa� mi si� obraz najbanalniejszego bufetu z automatami, z moich studenckich czas�w w Grazu, i ta wizja doprowadza�a mnie niemal do szale�stwa.
Aufschnaiter by� my�lami gdzie indziej. Wyrzuca� z siebie przekle�stwa, obmy�la� okrutn� zemst� i przysi�ga�, �e wr�ci tu jeszcze uzbrojony. Biada wam, wszyscy Khampowie!
Obydwaj, ka�dy na sw�j spos�b, pr�bowali�my walczy� z ogarniaj�c� nas depresj�. Znowu stracili�my tyle czasu, a cel by� jeszcze tak daleko! Gdyby�my mogli byli maszerowa� dalej, drog� od namiotu rabusi�w, znajdowaliby�my si� ju� na p��nocnej trasie tazam�w. Zapewne musia�o by� ju� dobrze po p��nocy - nasze zegarki ju� dawno zamieni�y si� w mi�so i campe - gdy wreszcie zdecydowali�my si� na post�j. Przez ca�y dzie� nie napotkali�my �ywej duszy, raz tylko mign�� nam �nie�ny lampart. Poza tym ani �ladu zwierz�cia, cz�owieka, czy jakiejkolwiek ro�linno�ci. Najmniejszej szansy znalezienia czego� na ogie�. Byli�my zreszt� zbyt utrudzeni, aby zabra� si� za rozpalanie ogniska z nawozu jak�w, co jest sztuk� sam� w sobie. Zdj�li�my tylko juki z naszego Armina i natychmiast wle�li�my pod koce k�ad�c pomi�dzy siebie surowy udziec barani i woreczek z camp�, po czym rzucili�my si� do jedzenia. Ledwie w�o�yli�my do ust �y�k� z such� m�k�, zacz�li�my kl�� na czym �wiat stoi. Nie mogli�my wyj�� �y�ek z ust! Na tym wielkim mrozie przymarza�y do warg i j�zyka i przyp�acili�my to uszkodzeniem nask�rka. Odechcia�o si� nam jedzenia. Skuleni i wyczerpani pomimo straszliwego zimna zapadli�my w ci��ki sen.
Rankiem, bynajmniej nie wypocz�ci, wyruszyli�my w dalsz� drog�. Armin na pr��no grzeba� przez ca�� noc w poszukiwaniu trawy. G�odny i spragniony, teraz w desperacji jad� �nieg. Poprzedniego dnia nie znale�li�my wody do picia, bo napotykane po drodze �r�d�a mr�z zamieni� w osobliwe lodowe kaskady.
Marsz w g��bokim �niegu jest piekielnie m�cz�cy. Ani na chwil� nie odrywaj�c wzroku od naszego jaka, mozolnie, krok za krokiem st�pali�my po jego �ladach. Nic dziwnego, �e gdy nagle po po�udniu zobaczyli�my hen, na bia�ym horyzoncie trzy karawany jak�w, s�dzili�my �e to fatamorgana. Sun��y powoli, czasem zatrzymywa�y si�, znowu rusza�y - ale przecie� nie znika�y. Nie by�y do licha z�udzeniem! Nabrali�my otuchy. Zebrawszy wszystkie si�y i pop�dzaj�c Armina, dotarli�my po trzech godzinach marszu do miejsca, gdzie karawany zatrzyma�y si� na post�j. Zobaczyli�my oko�o pi�tnastu kobiet i m��czyzn, kt�rzy zd��yli ju� rozbi� namioty. Chocia� wprawili�my ich w niema�e zdziwienie, pozdrowili nas uprzejmie i od razu zaprosili do swojego ognia. Dowiedzieli�my si�, �e wracaj� do ojczystych stron nad jeziorem Namczo z pielgrzymki pod g�r� Kajlas i zarazem podr��y handlowej. Ostrze�eni przez administratora prowincji, podobnie jak my wybrali t� trudn� tras�, aby omin�� tereny zagro�one przez Khamp�w. W�drowali do swych siedzib poganiaj�c teraz pi��dziesi�t jak�w i dwie�cie owiec. Wi�kszo�� zwierz�t wymienili po drodze na towary i teraz stanowili oczywi�cie smaczny k�sek dla rabusi�w. Poniewa� du�a grupa zapewnia�a wi�ksze bezpiecze�stwo w razie napadu Khamp�w, trzy gromadki pielgrzym�w podr��owa�y razem, a teraz zaproponowano i nam, aby�my si� przy��czyli.
Jaka� to przyjemno�� siedzie� zn�w przy ogniu i siorba� gor�c� zup�! To spotkanie by�o prawdziwym zrz�dzeniem opatrzno�ci. Oczywi�cie nie zapomnieli�my o naszym dobrym Arminie, wiedzieli�my jak wiele mu zawdzi�czamy. Uzgodnili�my z przewodnikiem karawany, �e za op�at� w wysoko�ci jednej dni�wki, za�aduje nasze baga�e na kt�rego� ze swoich jak�w, id�cych bez �adunku. Dzi�ki temu Armin b�dzie m�g� sobie troch� odetchn��.
Odt�d dzie� za dniem w�drowali�my razem z nomadami, rozbijaj�c na postojach nasz ma�y g�rski namiocik obok ich czarnych, we�nianych "dom�w". Rozbijanie namiotu przysparza�o nam za ka�dym razem wiele trudu. Huraganowy wiatr wyrywa� z r�k linki, a potem po prostuje zrywa� i trzeba by�o wychodzi� w �rodku nocy, by ustawia� zwalony maszt i rozpina� namiocik od nowa. Tylko namioty zrobione z we�ny jak�w wytrzymywa�y tak� pr�b�, ale s� one tak ci��kie, �e ka�dy stanowi �adunek dla jednego jaka. Poprzysi�gli�my sobie, �e je�li kiedy� jeszcze przyjdzie nam w�drowa� przez Czangthang, zaopatrzymy si� w odpowiedni, lepszy sprz�t. B�dziemy mie� trzy jaki, poganiacza, namiot od nomad�w i dobr� strzelb�... Na razie jednak nale�a�o stawia� czo�a rzeczywisto�ci. Powinni�my si� cieszy�, �e nasi przyjaciele - nomadzi, przyj�li nas do swojej kompanii. Teraz dzienne marsze by�y - po naszych do�wiadczeniach - po prostu spacerkiem. Nomadzi wyruszaj� bardzo wcze�nie rano i po przej�ciu oko�o czterech, sze�ciu kilometr�w rozbijaj� namioty, a zwierz�ta puszczaj� na popas. Zanim si� �ciemni, z obawy przed atakiem wilk�w, przywi�zuj� zwierz�ta w pobli�u namiot�w, by przez ca�� noc mog�y sobie prze�uwa�.
Dopiero teraz sta�o si� jasne, do czego zmuszali�my naszego biednego Armina! Z pewno�ci� uwa�a� nas za wariat�w, podobnie jak Tybeta�czycy w Kyirongu, kiedy biegali�my po wszystkich okolicznych szczytach. Podczas d�ugich postoj�w mogli�my wreszcie znowu po�wi�ci� wi�cej czasu na pisanie naszych dziennik�w, ostatnio bardzo zaniedbanych. Przyst�pili�my tak�e do systematycznego wypytywania uczestnik�w karawany o drog� do Lhasy. Gaw�dz�c z ka�dym z osobna, wydobywali�my od nich stopniowo nazwy kolejnych miejscowo�ci. To by�y bardzo cenne informacje. Umo�liwia�y nam zdobywanie od nomad�w opisu kolejnych etap�w drogi, a jasne by�o, �e nie chcemy sp�dzi� po�owy �ycia na spacerach. Postanowili�my, �e w najbli�szych dniach od��czymy si� od karawany.
Dok�adnie 24 grudnia 1945 po�egnali�my nomad�w, ruszaj�c znowu samotnie w drog�. Rze�cy i wypocz�ci, bez przeszk�d przemierzyli�my tego dnia ponad dwadzie�cia kilometr�w. P��nym wieczorem stan�li�my na skraju rozleg�ej r�wniny w pobli�u kilku stoj�cych pojedynczo namiot�w. Ich mieszka�cy byli nadzwyczaj czujni. Zanim zd��yli�my podej�� do pierwszego namiotu, ju� sz�o nam naprzeciw kilku dziko wygl�daj�cych m��czyzn, uzbrojonych po z�by. Ostrym tonem kazali nam i�� do diab�a - i to natychmiast! Zatrzymali�my si� unosz�c r�ce do g�ry na znak, �e nie posiadamy broni i zacz�li�my wyja�nia�, �e jeste�my bezbronnymi pielgrzymami. Kilkudniowy wypoczynek najwidoczniej niewiele nam pom�g� i nasz wygl�d musia� wzbudza� wsp��czucie, poniewa� po kr�tkiej naradzie w�a�ciciel wielkiego namiotu zaproponowa� nam nocleg. Niebawem zasiedli�my przy ciep�ym ogniu, popijaj�c gor�c� tybeta�sk� herbat�. Do herbaty podano nam rarytas - dwie bia�e bu�eczki, nie�wie�e i twarde jak kamie�. W wigilijny wiecz�r ten skromny dar uradowa� nas bardziej ni� najpyszniejszy �wi�teczny ko�acz. Dobrali�my si� do nich dopiero po kilku dniach, podczas szczeg�lnie m�cz�cego marszu, czerpi�c otuch� i energi� z tego nieoczekiwanego gwiazdkowego podarunku od dobrych ludzi.
Wcze�niej jednak nasi gospodarze pokazali jeszcze raz swoje szorstkie oblicze. Ofiarodawca bu�eczek, s�ysz�c kt�r�dy chcemy i�� do Lhasy, sucho zauwa�y�, �e dotychczas wprawdzie nas nie zamordowano, ale w najbli�szych dniach czeka nas to z ca�� pewno�ci�. Pe�no tu Khamp�w, w ca�ej okolicy, i nie uzbrojeni jeste�my dla nich po prostu jak �owna zwierzyna. M�wi� o tym, jak o czym� zupe�nie oczywistym i nieuniknionym.
Spu�cili�my nieco z tonu, prosz�c go o dobr� rad�. On tak�e zacz�� zachwala� drog� przez Szigace, gdzie mogli�my doj�� w siedem dni. Ale o tym nie chcieli�my nawet s�ysze�. Nomada zastanowi� si� przez chwil�, po czym poradzi�, aby�my zwr�cili si� jednak do bonpo tej prowincji. Jego namiot znajdziemy w odleg�o�ci zaledwie kilku mil st�d, na po�udnie. Je�eli ju� koniecznie chcemy i�� przez tereny zagro�one przez Khamp�w, to bonpo jest w�adny wyda� nam dla bezpiecze�stwa odpowiedni glejt.
Tego wieczoru po�o�yli�my si� do�� wcze�nie. Musieli�my rozwa�y� tyle spraw, �e nie by�o czasu na smutne my�li o Bo�ym Narodzeniu w rodzinnym domu. Wreszcie zgodzili�my si� obaj, �e trzeba zaryzykowa� i uda� si� do bonpo. Do jego namiotu by�o zaledwie kilka godzin drogi. Powita� nas uprzejmie i natychmiast odda� nam do dyspozycji namiot - przyj�li�my to za dobry znak. Wkr�tce przywo�a� swojego "koleg� po fachu" i we czw�rk� zasiedli�my do konferencji. Tutaj darowali�my sobie nasz� bajk� o hinduskich pielgrzymach. Przedstawiaj�c si� jako Europejczycy, za��dali�my kategorycznie ochrony przed rabusiami; oczywi�cie, �e podr��ujemy za zezwoleniem. Nie mrugn�wszy okiem wyj��em stary paszport, wydany kiedy� przez garpona w Gartoku. Ten dokument mia� ju� swoj� histori�. W�wczas urz�dzili�my losowanie i wygra� go Kopp, ale gdy rozstawali�my si�, wpad�em na dobry pomys� i odkupi�em niepotrzebny ju� naszemu koledze dokument. Teraz nadesz�a jego chwila!
Obydwaj urz�dnicy obejrzeli piecz�� i najwyra�niej stary papier wzbudzi� w nich respekt. Uwierzyli, �e przebywamy w Tybecie ca�kiem legalnie. Dziwili si� tylko, gdzie te� podzia� si� trzeci m��czyzna wymieniony w dokumencie? Najpowa�niej oznajmili�my, �e niestety z powodu choroby wr�ci� przez Trad�n do Indii. Skuteczno�� tej blagi zaskoczy�a nas samych. Uspokojeni bonpowie obiecali nam ochron�, kt�ra zmieniaj�c si� w okre�lonych punktach mia�a nam towarzyszy� a� do g��wnego, p��nocnego traktu.
To by�a prawdziwie Dobra Nowina na Bo�e Narodzenie! Wreszcie mogli�my zacz�� �wi�towa�. Specjalnie na Wigili� zachowali�my troch� ry�u z Kyirongu. Przyrz�dziwszy go, zaprosili�my obydwu bonp�w do naszego namiotu. Przyszli ch�tnie, przynie�li wiele smako�yk�w, i tak sp�dzili�my razem naprawd� bardzo mi�y wiecz�r.
Nazajutrz w towarzystwie jakiego� nomady zostali�my "przekazani" do nast�pnego namiotu. Ca�a ta procedura przypomina�a bieg sztafetowy: przewodnik szed� z nami pewien odcinek drogi, przekazywa� nas nast�pnemu i wraca�. Z nowym przewodnikiem sz�o si� bardzo przyjemnie i szybko ubywa�o nam drogi w tym nieznanym terenie. Dopiero teraz zacz�li�my docenia�, co to znaczy mie� dobrego przewodnika! Cho�by nawet nie by� w stanie uchroni� nas przed rabusiami...
Bez przerwy towarzyszy� nam wiatr i mr�z, zupe�nie jakby na �wiecie istnia�y tylko huraganowe burze i temperatury oko�o -30 stopni. Brak stosownej odzie�y mocno dawa� si� nam we znaki, wi�c by�em bardzo szcz��liwy, gdy jeden z nomad�w zgodzi� si� sprzeda� mi sw�j barani ko�uch. Wprawdzie by� nieco za ciasny i brakowa�o mu jednego r�kawa, ale te� kosztowa� tylko dwie rupie! W najgorszym stanie by�o nasze obuwie, najwyra�niej dokonuj�ce swego �ywota. R�kawiczek nie mieli�my wcale. Aufschnaiter odmrozi� ju� r�ce, mnie doskwiera�y stopy. Znosili�my b�l z t�p� rezygnacj�, a pokonywanie codziennego etapu poch�ania�o wiele energii. Jak�e ch�tnie odpocz�liby�my kilka dni w ciep�ym namiocie u nomad�w. Mimo to, �e ich potrzeby by�y minimalne, a �ywot tak twardy, teraz cz��ciej widzieli�my go w jasnych barwach. Lecz nasze �rodki by�y skromne i je�li mieli�my doj�� do Lhasy, nie wolno nam by�o nigdzie si� zatrzymywa�. A co b�dzie potem? O tym lepiej nie my�le�...
Cz�sto widywali�my - na nasze szcz��cie z daleka - m��czyzn na koniach i po towarzysz�cych im psach orientowali�my si�, �e to Khampowie. Ich zwierz�ta maj� rzadsz� sier�� ni� zwyk�e psy tybeta�skie, s� chude, szybkie jak wiatr i nieprawdopodobnie szkaradne. Dzi�kowali�my Bogu, �e oszcz�dzi� nam spotkania z nimi i ich panami.
Na tym odcinku naszej podr��y dokonali�my pewnego odkrycia: przechodzili�my ko�o zamarzni�tego jeziora, kt�re jak si� p��niej okaza�o, nie widnia�o na �adnej mapie. Aufschnaiter naszkicowa� je nawet w naszym dzienniku. Jezioro to, nazywane przez tubylc�w J�czab (to znaczy "woda sk�adana w ofierze"), po�o�one by�o cudownie u st�p kilku lodowc�w, kt�re obchodzili�my ju� od tygodnia. Najwy�szy szczyt w tej okolicy by� tak�e "tronem bog�w" i nosi� imi� szczeg�lnie pot��nego b�stwa: D�o Gya Kang.
Zanim dotarli�my do g��wnego traktu tazam�w jeszcze raz natkn�li�my si� na rabusi�w. Wielkie ch�opiska uzbrojone by�y w europejskie karabiny i w wypadku zaczepki nasza odwaga na niewiele by si� zda�a. Na szcz��cie pozostawili nas w spokoju - zapewne przez wzgl�d na nasz� n�dzn� powierzchowno��. Tak to czasem nawet bieda mo�e mie� swoje dobre strony.
Po pi�ciodniowym marszu doszli�my wreszcie do s�awnego traktu pielgrzym�w. Spodziewali�my si� drogi z prawdziwego zdarzenia, kt�ra oznacza�aby kres wszystkich naszych cierpie�. Jak�e wielkie by�o nasze rozczarowanie, gdy nie mogli�my odnale�� najmniejszego �ladu drogi. Naszym oczom ukaza�a si� okolica podobna do tej, kt�r� w�drowali�my przez ostatnie tygodnie. Kilka pustych namiot�w, przy kt�rych mo�e si� zatrzyma� karawana - i to wszystko. Ani �ladu jakiej� organizacji ruchu karawanowego.
Na ostatnim etapie towarzyszy�y nam dwie tutejsze amazonki. Teraz ju� musia�y nas opu�ci�; nie kryj�c wzruszenia, po�egna�y si� z nami serdecznie. Zrezygnowani, ulokowali�my si� w jednym z pustych namiot�w i rozniecili�my ognisko. Grzej�c si� przy ogniu, doszukiwali�my si� pozytywnych aspekt�w naszej sytuacji. W�a�ciwie nie brakowa�o powod�w do rado�ci! Najtrudniejsza cz��� trasy by�a ju� za nami. Teraz znajdowali�my si� na ucz�szczanej drodze, prowadz�cej wprost do Lhasy. Do stolicy mo�emy dotrze� za pi�tna�cie dni. Cel by� tak blisko! Ale gdzie� podzia�a si� nasza rado��!?
Nic dziwnego. Wielodniowe trudy tak nas wycie�czy�y, �e nie byli�my w stanie odczuwa� nawet przyjemno�ci. Odmro�enia, brak pieni�dzy, n�dzne jedzenie - byli�my naprawd� wyko�czeni. Ale najbardziej martwi�y nas nasze zwierz�ta. Z mojego wiernego psa pozosta�a tylko sk�ra i ko�ci - sami ci�gle nie dojadali�my, wi�c i jemu niewiele si� dostawa�o. �apy mia� ca�e w ranach, ledwo wl�k� si� za nami i na miejsce postoju dociera� cz�sto kilka godzin po nas. Nasz Armin by� w nie lepszym stanie. Od tygodni nie znajdowa� dostatecznej ilo�ci trawy i straszliwie wychud�. Wprawdzie dochodz�c do jeziora J�czabczo, opu�cili�my ju� stref� �nieg�w, ale i tak trawa tutaj by�a wyschni�ta i marna. Ponadto nasze codzienne mordercze etapy tak czy owak uniemo�liwia�y tucz�c� kuracj�.
Nast�pnego dnia trzeba by�o rusza� dalej. Moraln� podniet� czerpali�my z faktu, �e znajdowali�my si� na g��wnym szlaku karawanowym i nie musieli�my ju� czu� si� jak Marco Polo. Trakt, kt�rym mieli�my teraz w�drowa�, zbudowany zosta� przez rz�d i s�u�y� pierwotnie do transportu z�ota z zachodniego Tybetu. Stopniowo, w miar� wzrostu ruchu handlowego w ca�ym Tybecie, trasa ta nabiera�a coraz wi�kszego znaczenia, jako odci��enie drogi po�udniowej, biegn�cej wzd�u� rzeki Cangpo. Pierwszy dzie� marszu g��wnym traktem tazam�w niewiele si� r��ni� od najgorszych etap�w na bezludnych obszarach. Nie napotkali�my �ywej duszy. Szala�a burza. W�ciek�y wiatr ciska� wielkimi p�atami �niegu i przep�dza� tumany mg�y. Droga zamieni�a si� w piek�o. Na szcz��cie wicher uderza� w plecy i dos�ownie nas popycha�; gdyby wia� nam w twarz, nie by�oby mowy o zrobieniu kroku. Nasz biedny Armin by� u kresu si�. Gdy pod wiecz�r ujrzeli�my wreszcie nast�pny zajazd, ca�a czw�rka nie posiada�a si� z rado�ci. Dzie� ten opisa�em w moim dzienniku tak:
31 grudnia 1945
Pot��na burza �nie�na i mg�y (pierwsza mg�a, kt�r� zobaczyli�my w Tybecie), temperatura oko�o -30� C, najbardziej morderczy dzie� naszej podr��y, co chwila trzeba poprawia� juki na Arminie, niebezpiecze�stwo odmro�enia r�k... Gubimy drog�, po dw�ch kilometrach spostrzegamy pomy�k�, zawracamy. Wieczorem docieramy do tazamu Nyacang - jest tam osiem namiot�w. W jednym mieszka bonpo z rodzin�... traktuj� nas uprzejmie!
B�ogos�awiony glejt
I oto po raz drugi sp�dzali�my Sylwestra w Tybecie. Rozmy�laj�c o tym, co osi�gn�li�my do tej pory, �atwo mo�na by�o straci� wszelk� odwag�. Wci�� przebywali�my tutaj nielegalnie: dwaj n�dzni, na p�� zag�odzeni w�drowcy - kryj�cy si� przed ka�dym, nawet najni�szym urz�dnikiem - dla kt�rych Lhasa nadal pozostawa�a celem iluzorycznym, "Zakazanym Miastem". W takie wieczory, jak ten, cz�owiek robi si� sentymentalny, zaczyna snu� wspomnienia, my�li w�druj� do Ojczyzny, rodziny... Nie wolno nam by�o jednak ani na chwil� zapomnie� o nagiej rzeczywisto�ci. Walka o przetrwanie wymaga�a skupienia wszystkich si�, psychicznych i fizycznych. Tutaj mo�liwo�� sp�dzenia wieczoru w ciep�ym namiocie by�a dla nas stokro� cenniejsza, ni� gdyby�my w kraju dostali na gwiazdk� wymarzony samoch�d wy�cigowy.
Uczcili�my Sylwestra na sw�j spos�b. Chcieli�my zatrzyma� si� tu nieco d�u�ej, odpocz�� i odkarmi� wreszcie nasze zwierz�ta. Nasz list �elazny spe�ni� znakomicie swoje zadanie. Administrator tazamu natychmiast zrobi� si� uprzejmy, przydzieli� nam s�u��cego, przys�a� wod� i �ajno jaka na ognisko.
Rozlu�nieni pozwolili�my sobie na d�ugi sen. Gdy p��nym popo�udniem przyst�pili�my w�a�nie do gotowania �niadania, przed namiotami zapanowa� nagle spory ruch. Okaza�o si�, �e oto nadszed� kucharz jakiego� wysokiego urz�dnika, zwiastuj�c rych�e przybycie swojego pana. Jego zadaniem by�o przygotowanie wszystkiego na godziwe przyj�cie. Zaabsorbowany biega� tam i z powrotem, udaj�c strasznie wa�n� osob�. Jako nakrycie g�owy nosi� ca�e lisie futro.
Przybycie wysokiego urz�dnika mog�o okaza� si� tak�e dla nas bardzo wa�ne. Jednak zbyt d�ugo przebywali�my w Azji, aby nie wiedzie�, �e okre�lenie "wy�szy urz�dnik" - to poj�cie bardzo wzgl�dne. Na razie nie tracili�my zimnej krwi. Rych�o okaza�o si�, �e nie jest tak �le. Wkr�tce nadjecha� bonpo w otoczeniu �wity i s�u��cych. By� to kupiec w s�u�bie pa�stwowej, kt�ry dozorowa� w drodze do Lhasy transport kilkuset �adunk�w cukru i bawe�ny. Oczywi�cie on tak�e zacz�� nas ci�gn�� za j�zyk. Z anielskimi minami pokazali�my nasz list. Znowu zadzia�a�! Z oblicza bonpo znikn�� urz�dowy wyraz twarzy i niebawem otrzymali�my zaproszenie do podr��owania z jego taborem. To brzmia�o nie�le! Ch�tnie zrezygnowali�my z odpoczynku, i pospiesznie zacz�li�my pakowa� baga�e, bo karawana zatrzyma�a si� tu tylko na obiad.
Jeden z poganiaczy widz�c naszego wychudzonego Armina, pokiwa� tylko g�ow� i zaproponowa�, za niewielk� op�at�, za�adowanie naszych baga�y na jaka wynaj�tego w tazamie. Przystali�my na to ch�tnie, ciesz�c si�, �e Armin sobie wypocznie. Nie by�o chwili do stracenia. Bonpo i jego s�udzy dosiedli �wie�ych koni, wymieniono jaki i objuczone zwierz�ta natychmiast ruszy�y w drog�. Nale�a�o wyruszy� r�wnocze�nie z karawan� - tylko bonpo nie musia� si� spieszy�, poniewa� jad�c konno bardzo szybko nas dogania�.
* * *
Ruszyli�my w drog� ju� porz�dnie zm�czeni, nic wi�c dziwnego, �e dwudziestokilometrowy marsz do nast�pnego tazamu kosztowa� nas niema�o trudu i silnej woli. Bez przerwy my�leli�my o odpoczynku i nasz pies chyba podobnie. Na pr��no przywo�ywa�em go i gwizda�em - zamacha� niewyra�nie ogonem i leg�, nie maj�c ju� si� i�� dalej. Wymagali�my od niego za wiele. Ca�e �apy mia� w ranach, by� na p�� zag�odzony. Niestety, teraz przysz�o nam si� rozsta�! C�� mog�em z nim pocz��? Jak�e ch�tnie odda�bym go komu�, kto by o niego zadba�! Pociesza�em si�, �e zosta� w pobli�u jakiej� osady. Wprawdzie jako obcy nie b�dzie mia� �atwego �ycia w�r�d miejscowych ps�w, ale id�c dalej z pewno�ci� pad�by gdzie� na odludziu.
Pod ochron� karawany przemierzali�my codziennie d�ugie odcinki. Nimb urz�dnika by� nam ochron� i wsz�dzie przyjmowano nas bez k�opot�w. Tylko raz, w tazamie Lholam, administrator patrzy� na nas podejrzliwie. By� na tyle nieuprzejmy, �e nie wyda� nam materia�u na opa�, uparcie ��daj�c paszportu wydanego przez Lhas�. Niestety, ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie mogli�my s�u�y� takim paszportem! Ale i tak byli�my zadowoleni, maj�c przynajmniej dach nad g�ow�. Tu� po dotarciu do tazamu zauwa�yli�my kilka bardzo podejrzanych postaci, kr�c�cych si� przy namiotach. Zd��yli�my ju� pozna� tych rzezimieszk�w - to byli Khampowie. Byli�my jednak zbyt zm�czeni, aby si� tym przejmowa�. Niech si� inni martwi�, my nie mamy niczego, co mo�na by ukra��. Dopiero gdy wtargn�li do naszego namiotu i chcieli koniecznie w nami nocowa�, us�yszeli kilka �o�nierskich s��w. Na szcz��cie dali spok�j i opu�cili namiot.
Nazajutrz rano stwierdzili�my z przera�eniem, �e nasz jak znikn��. Przecie� wczoraj wieczorem przywi�zali�my go przy namiocie! Mo�e jest na ��ce? Szukali�my na pr��no, nie by�o go nigdzie. Po wczorajszej ho�ocie tak�e ani �ladu. Jasne, �e to nie by� przypadek; ale �e te� musieli ukra�� akurat naszego Armina! To by�a dla nas bardzo dotkliwa strata.
Wpadli�my do namiotu zarz�dcy tazamu ciskaj�c mu pod nogi siod�o i derk�. To on, z t� swoj� niech�ci� do nas, winien by�, �e stracili�my jaka! Ta kradzie� ugodzi�a nas dotkliwie. Armin numer 5 by� pierwszym dobrze u�o�onym przedstawicielem swojego gatunku i potrafili�my to doceni�. To dzi�ki niemu zdo�ali�my pokona� najtrudniejszy odcinek naszej podr��y. Dobry Armin! Dla niego ta zmiana oznacza�a zapewne lepszy los. Teraz przez d�ugie miesi�ce b�dzie m�g� pa�� si� spokojnie na halach, znowu nabierze si�, i ze swojej pami�ci jaka szybko wyma�e przebyte trudy.
Na op�akiwanie Armina nie mieli�my zbyt wiele czasu. Nasze baga�e od kilku godzin by�y ju� w drodze, bo karawana zawsze wyrusza�a jeszcze przed �witem, aby dotrzyma� kroku jad�cemu konno urz�dnikowi. Mimo ca�ego rozgoryczenia, sz�o si� nam przyjemnie i lekko. Nie trzeba by�o pogania� ci�gle zwierza, przystawa� i poprawia� obluzowanych baga�y.
Ju� od kilku dni zbli�ali�my si� do olbrzymiego �a�cucha g�rskiego. Wiedzieli�my, �e to masyw Nyenczenthanglha. Tam znajduje si� jedyna prze��cz, przez kt�r� prowadzi bezpo�redni szlak do Lhasy.
W tym czasie przem�czenie dawa�o si� nam ju� wyra�nie we znaki. Wieczorem padali�my wyko�czeni i nie byli�my w stanie zrobi� ani kroku.
Stan�li�my w�a�nie na odpoczynek w tazamie Tokar. St�d zaczyna�o si� podej�cie w g�ry. Od nast�pnej stacji postojowej dzieli�o nas pi�� dni marszu. Nie mieli�my nawet si� my�le� o tym, jak tam dobrniemy. Ale zrobili�my oczywi�cie wszystko, co by�o w naszej mocy, aby dobrze zaopatrzy� si� na drog�, i kupili�my du�� ilo�� mi�sa.
Nast�pne dni nie mia�y ko�ca, a noce wydawa�y si� jeszcze d�u�sze. Znajdowali�my si� w niewypowiedzianie pi�knej okolicy, w pobli�u jednego z najwi�kszych jezior na �wiecie, zwanego Namczo lub Tengri Nor. Jego obej�cie wko�o zajmuje podobno jedena�cie dni. Chocia� tak bardzo pragn�li�my pozna� to jedno z najwi�kszych bezodp�ywowych jezior Czangthangu, teraz nie byli�my w stanie nawet na nie popatrze�. Stali�my na brzegu i nic nie mog�o wyrwa� nas z apatii.
Podchodzenie w g�r� w rozrzedzonym powietrzu wypompowa�o z nas si�y, a my�l o wysoko�ci 6000 m, kt�r� mieli�my przed sob�, zupe�nie nas pora�a�a. Od czasu do czasu rzucali�my zdumione spojrzenie na jeszcze wy�sze szczyty. Wreszcie stan�li�my na prze��czy Guring La. Jako pierwszy i jedyny przed nami Europejczyk, przeszed� t�dy w 1895 roku Anglik Littledale. Na mapach Svena Hedina jest ona - jako najwy�ej po�o�ona prze��cz w Transhimalajach - oznaczona wysoko�ci� 5972 m. Jak s�dz�, nie pope�niam b��du m�wi�c, �e jest to najwy�sza prze��cz na ziemi mo�liwa do przej�cia przez ca�y rok.
Kolorowe flagi modlitewne wytyczaj� szlak pielgrzymom
Zn�w natrafili�my na stert� kamieni - tak� sam� jak kiedy� - z powiewaj�cymi flagami modlitewnymi. Tu� obok poustawiano kamienne tablice z wyrytymi modlitwami - dzi�kczynienie tysi�cy pielgrzym�w, kt�rzy po znojach d�ugiej w�dr�wki stan�li wreszcie na prze��czy, otwieraj�cej im drog� do �wi�tej Lhasy.
Z do�u podchodzili pielgrzymi, zadziwiaj�co wielu pielgrzym�w. Odwiedzili ju� wymarzony cel i teraz wracali do swych odleg�ych siedzib. Ile� razy rozbrzmiewa�y na tym szlaku s�owa prastarej buddyjskiej formu�y modlitewnej Om mani padme hum* kt�r� bez przerwy szepcz� pielgrzymi. Wierz� �e chroni ona tak�e przed "truj�cymi wyziewami", kt�rymi t�umacz� Tybeta�czycy wyst�puj�ce na tej wysoko�ci u wszystkich w�drowc�w objawy niedotlenienia. Doprawdy rozs�dniej by�oby zamyka� usta! W dole dostrzegali�my co chwila szare szkielety zwierz�t, �wiadcz�ce o tym, jak niebezpieczne jest przej�cie przez prze��cz. Poganiacze utrzymywali, �e ka�dej niemal zimy w burzach �nie�nych gin� tu tak�e pielgrzymi. Dzi�kowali�my Bogu, �e pogoda by�a �adna, bo ju� w pierwszych dniach trzeba by�o pokona� niemal dwa tysi�ce metr�w r��nicy poziom�w.
Za prze��cz� rozpo�ciera� si� zupe�nie nowy krajobraz. Znikn��y �agodne wzg�rza Czangthangu. Po drodze, maszeruj�c w znoju, cz�sto m�wili�my sobie: jak dobrze by�oby mie� jeepa. Teraz jazda by si� zako�czy�a. G�ry zrobi�y si� strome i dzikie, w przepa�cistych jarach hucza�y potoki sp�ywaj�ce ju� ku r�wninie lhaskiej. Poganiacze twierdzili, �e z pewnego miejsca tu� pod Lhas� wida� o�nie�one szczyty, przez kt�re teraz przechodzimy. "Zakazane Miasto" by�o ju� tak blisko!
Zacz�li�my zej�cie po lodowcu. Zn�w podziwia�em jaki, bezb��dnie odnajduj�ce drog� w�r�d lodu. Wlok�c si� z trudem za nimi pomy�la�em odruchowo, o ile �atwiej by si� sz�o na nartach po tych pozbawionych szczelin polach lodowcowych. Niew�tpliwie byli�my z Aufschnaiterem pierwszymi lud�mi, rozmawiaj�cymi o nartach na szlaku pielgrzymek do Lhasy... Jak�e wabi�y nas - utrudzonych w�drowc�w - wznosz�ce si� wko�o sze�ciotysi�czniki! Z czekanami �atwo da�oby si� je zdoby� - chocia� jeden!
Na zej�ciu dogoni�a nas jaka� m�oda para. Szli z daleka i podobnie jak my zmierzali do Lhasy. Ch�tnie przy��czyli si� do karawany i - jak to bywa w drodze - zacz��a si� rozmowa. Ich los to nadzwyczajna historia, tybeta�skie wydanie Romea i Julii.
Na r�wninach Czangthangu, w czarnym namiocie z we�ny jak�w, �y�a sobie �adna, m�oda dziewczyna, o rumianym licu i grubych czarnych warkoczach. �y�a szcz��liwie ze swymi trzema m��ami, kt�rzy byli bra�mi. Pewnego wieczoru zjawi� si� jaki� obcy m�ody m��czyzna i poprosi� o nocleg. Nagle wszystko si� zmieni�o. To by�a mi�o�� od pierwszego wejrzenia! Porozumieli si� potajemnie i nast�pnego ranka ju� byli w drodze. O niebezpiecze�stwach ucieczki przez pokryte �niegiem r�wniny Czangthangu nawet nie my�leli i byli szcz��liwi, �e zdo�ali dotrze� a� tutaj.
Wspominam t� m�od� kobiet� jak promyk s�o�ca po�r�d tych ci��kich dni. Pewnego razu, kiedy usiedli�my aby odetchn��, si�gn��a do swej sakwy na piersiach i �miej�c si� wr�czy�a ka�demu po jednej suszonej moreli. Ten skromny dar by� mi tak samo cenny, jak owa sucha bu�eczka, kt�r� dostali�my w Wigili�.
Podczas nast�pnych dni przekona�em si�, jak mocne i wytrzyma�e s� tybeta�skie kobiety. Ta m�odziutka osoba bez trudu dotrzymywa�a nam kroku, nios�c sw�j baga� jak ka�dy m��czyzna. Nie musia�a martwi� si� o swoj� przysz�o��. W Lhasie bez trudu znajdzie prac�, jako s�u��ca, i dzi�ki swojej krzepko�ci z �atwo�ci� zarobi na �ycie.
Ju� od trzech dni nie spotykali�my namiot�w, gdy nagle w oddali ujrzeli�my olbrzymi s�up dymu wzbijaj�cy si� w niebo. Czy�by to by� dym z palenisk jakiego� zamieszkanego osiedla? A mo�e po�ar? Nie, to ma�o prawdopodobne. Gdy podeszli�my bli�ej, wszystko sta�o si� jasne: to by�a para unosz�ca si� z gor�cych �r�de�. Niebawem stan�li�my przed prawdziwym cudem natury. Na powierzchni ziemi bulgota�o mn�stwo �r�de�, a w�r�d ob�ok�w pary tryska� na cztery metry w g�r� wspania�y gejzer. Widok by� zniewalaj�cy. Nasza nast�pna refleksja by�a jednak ju� bardziej prozaiczna: trzeba by si� wyk�pa�! Nasza m�oda para bynajmniej nie podziela�a naszego podniecenia. Propozycja k�pieli dziewczyn� wr�cz oburzy�a. Ale to nas nie zniech�ci�o. Z ziemi wydobywa� si� wprawdzie ukrop, ale przy niskiej temperaturze powietrza (oko�o -10� C) natychmiast styg�. Jedno z naturalnych bajorek powi�kszyli�my do rozmiar�w wygodnego basenu. C�� za frajda! Od czasu ciep�ych �r�de� Kyirongu nie mieli�my mo�liwo�ci umycia si�, a c�� dopiero wyk�pania - przecie� nasze w�osy i brody natychmiast zamarz�yby na ko��.
W ciep�ym strumyku wyp�ywaj�cym ze �r�d�a roi�o si� od wielkich ryb. Natychmiast przysz�o nam do g�owy, �e mo�na by jedn� z�owi� i... wrz�tek do przyrz�dzenia jej "z wody" by� pod r�k�... Niestety, trzeba by�o goni� karawan�. Od�wie�eni k�piel� ruszyli�my naprz�d.
Noc przysz�o nam sp�dzi� w namiocie, razem z poganiaczami jak�w. Tej nocy mia�em pierwszy atak isziasu. Zawsze s�dzi�em, �e ta bolesna przypad�o�� jest zwiastunem staro�ci i nigdy nie przysz�o by mi do g�owy, �e tak szybko na ni� zapadn�. Pewnie si� przech�odzi�em sypiaj�c co noc na go�ej ziemi. Pewnego pi�knego poranka nie mog�em wsta�. Czu�em straszny b�l. Lodowaty strach przenikn�� mnie do szpiku ko�ci: co pocz��? Przecie� nie mog� tu zosta�. Podnios�em si� zaciskaj�c z�by i spr�bowa�em zrobi� kilka krok�w. Wraz z ruchem b�l nieco ust�powa�. Odt�d ka�dego ranka pierwsze kilometry by�y dla mnie m�czarni�.
Czwartego dnia po przekroczeniu prze��czy wyszli�my z w�skiej g�rskiej doliny na olbrzymi� r�wnin�. �miertelnie zm�czeni dotarli�my do tazamu Samsar. Wreszcie jaka� osada, z domami, klasztorem i zamkiem! Jest to jedno z najwa�niejszych skrzy�owa� szlak�w karawanowych Tybetu. Przecina si� tutaj pi�� dr�g; panuje o�ywiony ruch, domy noclegowe s� przepe�nione, karawany nadchodz�, zmieniaj� zwierz�ta i ruszaj� dalej... Ot, barwne �ycie wielkiego karawanseraju!
Nasz bonpo przebywa� tu ju� od dw�ch dni i nawet on, urz�dnik pa�stwowy na s�u�bie, musia� czeka� pi�� dni na zmian� jak�w. Postara� si� o kwater� dla nas, materia� na opa� i kucharza. Mieli�my okazj� jeszcze raz podziwia� wspania�� organizacj�, jakiej nikt by si� nie spodziewa� w tym ogromnym, zdawa�oby si� niemo�liwym do przebycia kraju. Na grzbietach jak�w w�drowa�y rocznie setki tysi�cy �adunk�w, pokonywano wiele tysi�cy kilometr�w, a transport funkcjonowa� bez zarzutu. Do dyspozycji by�y zawsze wypocz�te jaki, nie brakowa�o te� miejsc na nocleg.
Teraz ruch by� tak intensywny, �e musieli�my liczy� si� z d�u�szym postojem, nie posiadaj�c bowiem w�asnego jaka, nie mogli�my wyruszy� samodzielnie. Postanowili�my skorzysta� z okazji i wybra� si� na jednodniow� wycieczk�. W pobli�u Samsaru wzbija�y w niebo chmury bia�ej pary, a wi�c i tutaj znajdowa�y si� gor�ce �r�d�a! Bardzo nas to poci�ga�o. W�drowali�my sobie bez po�piechu przez pola le��ce ugorem, widomy znak, �e ludno�� przerzuci�a si� z rolnictwa na handel i transport.
Gor�ce �r�d�a okaza�y si� doprawdy jedynym w swoim rodzaju cudem natury. Przed nami le�a�o prawdziwe jezioro - bulgocz�ca kipiel czarnej wody, wyp�ywaj�cej na zewn�trz przejrzystym, kryszta�owym strumyczkiem. Zdecydowani na k�piel weszli�my do strugi w miejscu, gdzie by�a przyjemnie ciep�a. Brodz�c podchodzili�my coraz bli�ej jeziora. Woda stawa�a si� coraz bardziej gor�ca. Aufschnaiter pierwszy da� spok�j, ja nurzaj�c si� z wielk� przyjemno�ci� szed�em coraz dalej, my�l�c o mojej rwie kulszowej. Mia�em przy sobie ostatni kawa�ek myd�a kupionego jeszcze w Kyirongu. Po�o�y�em go na brzegu w zasi�gu r�ki. Jako gw��d� programu, zaplanowa�em porz�dne namydlenie ca�ego cia�a. Niestety, nie zauwa�y�em, �e przez ca�y czas obserwuje mnie wielka wrona. Nagle poderwa�a si� b�yskawicznie i... znikn��a z moim skarbem! Z�orzecz�c wyskoczy�em na brzeg, ale natychmiast wskoczy�em z powrotem do ciep�ej wody, szcz�kaj�c z�bami z zimna. Tutejsze wrony to takie same z�odziejki jak nasze sroki i ju� w Kyirongu przytrafi�a mi si� podobna przygoda.
W drodze powrotnej zobaczyli�my po raz pierwszy tybeta�skie wojsko, pu�k kt�ry w liczbie pi�ciuset �o�nierzy odbywa� w tej okolicy manewry. Ludno�� nie jest tym zbytnio zachwycona, bo w czasie �wicze� �o�nierzom przys�uguje prawo do rekwizycji. Wojsko zakwaterowane jest we w�asnych namiotach, stoj�cych r�wniutko w rz�dach - tym sposobem nie zajmuje kwater u miejscowych, kt�rzy jednak obarczeni s� obowi�zkiem dostarczenia �o�nierzom koni i jucznych zwierz�t.
Nocleg z wi��niem zakutym w kajdany
W domu, gdzie mieli�my nocowa�, czeka�a na nas niespodzianka. Zobaczyli�my m��czyzn� z nogami w kajdanach, z kt�rym - jak si� okaza�o - mieli�my sp�dzi� razem nocleg. Porusza� si� drobnymi kroczkami i bez �enady, ze �miechem wyzna� nam, �e jest morderc�, kt�remu wymierzono w Lhasie kar� dwustu bat�w, a ponadto do ko�ca �ycia musi chodzi� w kajdanach. Z wra�enia ciarki przesz�y nam po plecach. Czy�by traktowano nas tu na r�wni z mordercami? Wkr�tce jednak mieli�my si� przekona�, �e w Tybecie nie traktuje si� wi��ni�w z pogard�. M��czyzna nie by� jak to si� m�wi "spo�ecznie odrzucany". Uczestniczy� we wszystkich rozrywkach i �y� z ja�mu�ny. Nieustannie mrucza� swoje modlitwy - bardziej chyba dla wzbudzenia wsp��czucia, ni� ze skruchy, i najwyra�niej nie�le mu si� powodzi�o.
Wkr�tce roznios�o si�, �e jeste�my Europejczykami, i bez przerwy przychodzili ciekawscy, aby nas zobaczy�. By� w�r�d nich pewien m�ody, sympatyczny mnich. Kierowa� on transportem towar�w do klasztoru Drepung i ju� nazajutrz mia� rusza� dalej. Us�yszawszy, �e mamy tylko jeden �adunek i bardzo nam spieszno do Lhasy, got�w by� odda� nam do dyspozycji lu�nego jaka ze swojej karawany. O pozwolenie na podr�� nawet nie zapyta�. Mieli�my racj� - im bli�ej stolicy, tym mniejsze napotykali�my trudno�ci. Uwa�ano za oczywiste, �e obcokrajowcy podr��uj�cy tak d�ugo przez Tybet posiadaj� wa�ne paszporty. Mimo to d�u�sze postoje w jednym miejscu mog�y przysporzy� nam k�opot�w, a nu� wpadnie komu� do g�owy zapyta� o pozwolenie... Przezornie starali�my si� jak najpr�dzej rusza� w dalsz� drog�.
Propozycj� mnicha przyj�li�my natychmiast. Dzi�kuj�c i zapewniaj�c wielokrotnie o naszej wdzi�czno�ci po�egnali�my naszego bonpo i tu� po p��nocy, w egipskich ciemno�ciach ruszyli�my w drog�. Po przej�ciu przez region Jangpaczen znale�li�my si� w bocznej dolinie o nazwie Tolung, wyprowadzaj�cej wprost na r�wnin� lhask�. Je�dziec na dobrym koniu dociera st�d do stolicy w ci�gu jednego dnia.
Jeste�my ju� tak blisko Lhasy! S�ysz�c coraz cz��ciej to s�owo wpadali�my w podniecenie. Zd��yli�my si� do niego bardzo przywi�za�, bo to ono dodawa�o nam si� podczas m�cz�cych marsz�w i mro�nych nocy. Nawet pielgrzym z najbardziej odleg�ej prowincji nie m�g� bardziej od nas t�skni� do tego �wi�tego Miasta. Uda�o nam si� podej�� do Lhasy znacznie bli�ej ni� Hedinowi, kt�ry zmierzaj�c podobn� tras�, dwukrotnie stan�� bezradny wobec muru Nyenczenthanglha. My, dwaj biedni w�drowcy, mniej rzucali�my si� w oczy ni� jego karawana; pomog�y te� nasze fortele i znajomo�� j�zyka. Niemniej czeka�o nas jeszcze pi�� dni marszu i trudno by�o przewidzie�, czy uda si� nam wej�� do miasta.
Wczesnym rankiem nasza karawana dotar�a do nast�pnej miejscowo�ci i zatrzyma�a si� na ca�odniowy odpoczynek. To mog�o si� �le sko�czy�. W Deczenie rezydowa�o dw�ch wysokich namiestnik�w prowincji, z pewno�ci� nie nabior� si� na blef ze starym listem...
Nasz zaprzyja�niony mnich jeszcze nie nadjecha�. M�g� sobie pozwoli� na d�u�szy sen i prawdopodobnie dopiero teraz dosiada� konia. Ostro�nie udali�my si� na poszukiwanie kwatery i niebawem okaza�o si�, �e mamy nadzwyczajne szcz��cie. Poznali�my m�odego podporucznika, kt�ry ju� w po�udnie opuszcza� Deczen i bardzo uprzejmie zaproponowa� nam swoj� kwater�. Pobiera� on w tym rejonie op�aty, kt�rymi poborowi Tybeta�czycy mog� wykupi� si� od s�u�by wojskowej. Zaryzykowali�my pytanie, czy nie zechcia�by do��czy� naszego baga�u do swojego transportu pieni�dzy. Zrozumia�e, �e chcemy zap�aci� za t� przys�ug�. Zgodzi� si� natychmiast i kilka godzin p��niej z lekkim sercem opuszczali�my wie� razem z karawan�.
Nasza rado�� okaza�a si� przedwczesna! W�a�nie mijali�my ostatnie domy, gdy kto� nas zawo�a�. Ogl�dn�wszy si�, ujrzeli�my eleganckiego m��czyzn� odzianego w jedwabne szaty. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e to bonpo. Uprzejmie, ale stanowczo zapyta� sk�d idziemy i dok�d zmierzamy. Teraz tylko cud m�g� nas uratowa�! W lansadach odrzekli�my, �e wybrali�my si� w�a�nie na ma�� przechadzk� i nie mamy przy sobie dokument�w, lecz nieco p��niej nie omieszkamy z�o�y� wyraz�w uszanowania wielmo�nemu panu. Fortel si� uda� i ulotnili�my si� bez przeszk�d.
Odt�d szli�my wio�nie naprzeciw. Starannie utrzymane pastwiska zaczyna�y si� ju� zieleni�, na polach �wierka�y ptaki i chocia� by�a dopiero po�owa stycznia, w ko�uchach robi�o si� nam za gor�co.
Do Lhasy tylko trzy dni! Czy co� jeszcze stanie nam na przeszkodzie? Przez ca�y dzie� szli�my z Aufschnaiterem sami, dopiero wieczorem zeszli�my si� znowu z porucznikiem i jego ma�� karawan�. W tych okolicach ch�opi u�ywaj� do transportu wszelkich zwierz�t - os��w, koni, kr�w i wo��w, za� jaki spotyka si� tylko w karawanach, poniewa� ch�opskie pastwiska s� zbyt ma�e, aby wykarmi� ich stada. Wsz�dzie wida� by�o ludzi zaj�tych nawadnianiem p�l. Gleba nie mo�e by� sucha, kiedy nadci�gn� wiosenne burze, bo wiatr zmi�t�by drogocenn� warstw� �yznego czarnoziemu. Aby ziemia sta�a si� urodzajna, trzeba pracy ca�ych pokole� przy nieustannym nawadnianiu p�l. Ch�opi zbieraj� �niwo tylko raz w roku, poniewa� �nieg rzadko tu pada i nie ochroni�by oziminy. Poletka uprawne spotyka si� nawet na wysoko�ci pi�ciu tysi�cy metr�w, ale obrodzi� mo�e tam tylko j�czmie�, a uprawiaj� je ch�opi, kt�rzy s� na p�� nomadami. Istniej� tak�e rejony, gdzie j�czmie� dojrzewa w ci�gu sze��dziesi�ciu dni, co pozwala na zbiory dwa razy do roku. W po�o�onej na wysoko�ci czterech tysi�cy metr�w dolinie T�lung, kt�r� w�drowali�my teraz, ros�y buraki, ziemniaki i ziele gorczycy.
Ostatni� noc przed Lhas� sp�dzili�my w ch�opskiej chacie. Daleko jej by�o do stylowych drewnianych domostw Kyirongu. W tych okolicach brakuje drewna i poza ma�ymi stoliczkami i pryczami prawie nie spotyka si� innych mebli. Domy, zbudowane z cegie� wyrabianych z gliny pomieszanej z chrustem, nie maj� okien i �wiat�o wpada jedynie przez drzwi i dymniki u powa�y.
Nasz gospodarz nale�a� do najbogatszych ch�op�w w okolicy. Jak to bywa w systemie feudalnym, ch�op jedynie u�ytkuje posiad�o�� pana i sam musi si� martwi� o to, by po sp�aceniu daniny co� dla niego zosta�o. W rodzinie by�o trzech syn�w - dw�ch pracowa�o w gospodarstwie, trzeciego przeznaczono do klasztoru. W zagrodzie by�y krowy, konie, kilka kur i - �winie. To by�y pierwsze �winie, kt�re zobaczy�em w Tybecie. Najwyra�niej nie przywi�zywano wagi do ich hodowli, bo nie karmiono ich. �ywi�y si� same odpadkami i tym, co wygrzeba�y sobie z ziemi.
Sp�dzili�my niespokojn� noc, rozmy�laj�c o tym, co przyniesie jutrzejszy dzie�. Nazajutrz mia�y si� rozstrzygn�� nasze losy. Roztrz�sali�my nasze po�o�enie ze wszystkich stron i rozmawiali�my wy��cznie o jednym - o Lhasie. Jak na razie mieli�my powody do zadowolenia. Ale czy� dopiero teraz nie nadchodz� decyduj�ce chwile? Nawet je�eli uda si� nam w�lizn�� do Lhasy, to czy b�dziemy mogli tam zamieszka�? Pieni�dze nam si� sko�czy�y, z czeg�� b�dziemy �y�? Znajdowali�my si� w op�akanym stanie, wygl�dali�my bardziej na rozb�jnik�w z Czangthangu ni� na Europejczyk�w. Spod naszych wysmarowanych ko�uch�w, pami�taj�cych wszystkie przebyte trudy, wystawa�y poplamione we�niane spodnie i podarte koszule. Z but�w zosta�y tylko strz�py. Aufschnaiter mia� wprawdzie na nogach szcz�tki indyjskich but�w wojskowych, ale obydwaj wygl�dali�my bardziej na bosych ni� obutych. Nie, nasz wygl�d nie �wiadczy� o nas zbyt dobrze. I jeszcze te nasze brody! Tybeta�czycy, podobnie jak Mongo�owie, s� niemal pozbawieni zarostu - na naszych twarzach r�s� prawdziwy g�szcz. Z tego powodu cz�sto brano nas za Kazach�w, cz�onk�w jednego z plemion Azji Centralnej, kt�rzy podczas wojny masowo emigrowali z Rosji Sowieckiej do Tybetu. Przeci�gali oni przez kraj z ca�ymi rodzinami, pl�druj�c i grabi�c po drodze, i armia tybeta�ska stara�a si� jak najszybciej wyprze� ich na teren Indii*. Kazachowie maj� cz�sto ja�niejsz� sk�r�, jasne oczy i normalny zarost. Nic wi�c dziwnego, �e brano nas za nich i dlatego nomadzi cz�sto nie wpuszczali nas do swych namiot�w.
Naszego wygl�du nie byli�my w stanie zmieni�. Nie by�o sposobu na to, aby przemieni� si� w "przyzwoitych" ludzi. Nawet gdyby�my mieli pieni�dze, to i tak nigdzie nie mo�na by�o kupi� ubra�. Wyszli�my jednak ca�o z tylu niebezpiecze�stw, �e takie sprawy nie powinny nas teraz niepokoi�! Od opuszczenia wioski o nazwie Nangce byli�my zdani na �ask� losu. Podporucznik pocwa�owa� wprost do Lhasy i trzeba by�o teraz targowa� si� z gospodarzem o transport naszego baga�u do nast�pnej wsi. Po zap�aceniu krowy i s�u��cego, kt�rego nam odda� do dyspozycji, pozosta�o nam zaledwie p��torej rupii i jedna z�ota moneta, zaszyta w odzie�y. W wypadku trudno�ci z transportem, byli�my zdecydowani porzuci� nasz baga�, kt�ry poza dziennikami i szkicami nie przedstawia� wi�kszej warto�ci. Teraz nic ju� nas nie mog�o powstrzyma�!
Z�ote dachy Potali
15 stycznia 1946 rozpocz�li�my ostatni etap naszej w�dr�wki. Opuszczamy okolice T�lungu i wchodzimy do rozleg�ej doliny Kyiczu. Skr�camy i... w oddali widzimy po�yskuj�ce z�otem dachy pa�acu Potala. Przed nami zimowa siedziba dalajlamy, s�ynny symbol Lhasy. Ten widok to zado��uczynienie za wszystkie trudy. Niewiele brakowa�o, a padliby�my na kolana jak pielgrzymi, dotykaj�c czo�em ziemi. Przemierzyli�my ponad tysi�c kilometr�w od Kyirongu, maj�c nieustannie przed oczyma obraz tego ba�niowego miasta. Maszerowali�my siedemdziesi�t dni, pozwalaj�c sobie tylko na pi�� dni wytchnienia. Codziennie przemierzali�my �rednio pi�tna�cie kilometr�w. Samo przej�cie wy�yn Czangthangu zaj��o nam czterdzie�ci pi�� morderczych dni, wype�nionych walk� z g�odem, mrozem i rozlicznymi pu�apkami. Teraz, wobec widoku tych z�otych iglic, nie mia�o to ju� najmniejszego znaczenia. Strach i b�l - wszystko posz�o w niepami��. Przed nami jeszcze tylko dziesi�� kilometr�w i b�dziemy u celu!
Usiedli�my przy stosie kamieni, uk�adanych tu przez pielgrzym�w w miejscu, gdzie oczom po raz pierwszy ukazuje si� Lhasa. Tymczasem nasz poganiacz odprawia� swoje mod�y, bo Lhasa oznacza dla Tybeta�czyk�w tyle, co dla katolik�w Rzym.
Niebawem weszli�my do wsi Szingdonka - ostatniej wsi przed Lhas�. Dalej poganiacz naszej krowy nie chcia� i�� - za �adne skarby. Nie trac�c zimnej krwi odnale�li�my miejscowego bonpo. Poinformowali�my go, �e jeste�my forpoczt� niezmiernie wa�nego obcokrajowca i jak najpr�dzej musimy dosta� si� do Lhasy, aby przygotowa� wszystko na jego przybycie. Bonpo od razu da� si� nabra� na ten podst�p i przydzieli� nam natychmiast os�a i poganiacza. Jeszcze wiele lat p��niej, na dostojnych przyj�ciach w Lhasie, nawet u najwy�szych ministr�w, ze �miechem opowiadano sobie t� histori�. Tybet szczyci si� bowiem systemem, kt�ry trzyma obcokrajowc�w z daleka od tego kraju. Spos�b, w jaki uda�o nam si� tu przedosta�, by� tak szczeg�lny, �e nie tylko budzi� szacunek Tybeta�czyk�w, ale pobudza� tak�e ich poczucie humoru.
Ostatnie dziesi�� kilometr�w sun�li�my w potoku pielgrzym�w i karawan. Przy g��wnej drodze kupcy ustawili stragany ze s�odyczami i bia�ymi bu�eczkami sma�onymi na ma�le. Na widok tych smako�yk�w �zy zakr�ci�y si� nam w oczach... C��, nie mieli�my ani grosza, ostatnie p��torej rupii nale�y si� poganiaczowi.
Niebawem zacz�li�my rozpoznawa� symbole miasta, kt�re tak cz�sto podziwili�my w ksi��kach: wtedy nie przysz�oby nam nawet do g�owy, �e ujrzymy je na w�asne oczy. Tam, to pewnie Czagpori, wzg�rze na kt�rym stoj� budowle dw�ch znanych Akademii Medycznych*. A tu, przed nami - to Drepung*, najwi�kszy klasztor �wiata, w kt�rym �yje oko�o dziesi�ciu tysi�cy mnich�w. Drepung - to ca�e miasto sk�adaj�ce si� z wielu kamiennych budynk�w, to setki poz�acanych iglic wznosz�cych si� nad miejscami kultu. Od klasztoru dziel� nas jeszcze ponad dwa kilometry i b�dziemy go ogl�da� przez nast�pne dwie godziny marszu. Poni�ej Drepungu wida� tarasy klasztoru Neczung, kryj�cego w sobie od wiek�w najwi�ksze tajemnice Tybetu. Jest siedzib� emanacji buddyjskiego b�stwa opieku�czego, kt�rego tajemnicza wyrocznia kieruje losami pa�stwa. Do niej zwraca si� rz�d przed podj�ciem ka�dej wa�niejszej decyzji. Teraz zosta�o nam jeszcze osiem kilometr�w. Ka�dy krok przynosi nowe wra�enia. Teraz przed nami rozpo�cieraj� si� zadbane pastwiska, obramowane wierzbami - ulubione miejsca wypasu koni nale��cych do dalajlamy.
I oto dochodzimy do bardzo d�ugiego muru, kt�ry towarzyszy nam przez ca�� godzin�. M�wi� nam, �e za nim znajduje si� letni pa�ac Kr�la-Boga. Nast�pnie mijamy budynek Misji Brytyjskiej, ukryty za wierzbami na skraju miasta. Nasz Tybeta�czyk skr�ca, przekonany �e tam w�a�nie zmierzamy, i z wielkim trudem udaje si� go nak�oni�, aby szed� dalej. Przez moment rzeczywi�cie przemkn��o nam przez g�ow�, aby zwr�ci� si� do Anglik�w, tak wielka by�a nasza potrzeba kontaktu z Europejczykami. Ale natychmiast przypomnia� si� nam ob�z i pomy�leli�my, �e w Tybecie jednak rozs�dniej b�dzie prosi� Tybeta�czyk�w o pozwolenie na pobyt.
A� trudno by�o uwierzy�, �e nikt nie zwraca na nas uwagi i nikt nas nie zatrzymuje. Od czasu do czasu ogl�da� si� za nami jaki� bogato odziany je�dziec cwa�uj�cy na pi�knym, dorodnym koniu, zupe�nie innym ni� ma�e koniki zachodniego Tybetu. P��niej zagadka si� wyja�ni�a: nie wzbudzali�my podejrze�, nawet gdy rozpoznawano w nas Europejczyk�w, bo bez paszportu nigdy dot�d nie uda�o si� nikomu dotrze� a� tutaj.
Przed nami coraz pot��niej wznosi si� Potala*. Miasta jeszcze nie wida�. Kryje si� za wzg�rzami, na kt�rych stoi pa�ac i Akademia Medyczna. Dochodzimy do bramy zwie�czonej trzema czortenami, kt�ra ��czy dwa wzg�rza i r�wnocze�nie stanowi wej�cie do miasta. Nasze napi�cie si�ga zenitu. Teraz wszystko si� rozstrzygnie! Niemal ka�da ksi��ka o Lhasie informuje, �e tutaj znajduj� si� posterunki strzeg�ce �wi�tego Miasta. Podchodzili�my z bij�cym sercem. Nic! Nie ma nikogo. Tylko kilku �ebrak�w wyci�gaj�cych r�ce po ja�mu�n�. �adnych �o�nierzy, �adnej kontroli. Przy��czamy si� do gromady ludzi id�cych go�ci�cem i bez przeszk�d przekraczamy bramy miasta. Poganiacz os�a, wskazuj�c na grup� dom�w po lewej stronie, wyja�nia �e to jedno z przedmie�� Lhasy. Idziemy teraz przez dzikie ��ki, coraz bli�ej do centrum. �aden z nas nie m�wi ani s�owa. Patrzymy, patrzymy i wci�� jeszcze trudno nam uwierzy�, �e jeste�my w �rodku "Zakazanego Miasta". Nawet dzi� nie znajduj� w�a�ciwych s��w na opisanie moich odczu� - tak bardzo byli�my obaj przyt�oczeni i oszo�omieni. Wszystkie nasze zmys�y by�y nadzwyczaj wyczulone i r�wnocze�nie znu�one. Wskutek d�ugotrwa�ego stresu nie byli�my ju� zdolni reagowa� na nat�ok nowych bod�c�w.
Dw�ch w��cz�g�w prosi o dach nad g�ow�
Stajemy przed mostem pokrytym turkusowym dachem i po raz pierwszy widzimy z�ote iglice Katedry lhaskiej*. Powoli zachodz�ce s�o�ce o�wietla scen� nieziemskim �wiat�em. Dr��c z zimna w wieczornym ch�odzie, zaczynamy szuka� kwatery. Tutaj nie jest to takie proste, nie wypada wej�� do domu, tak jak do namiotu w Czangthangu. Prawdopodobnie natychmiast zaalarmowano by stra�e. Nie ma tu schronisk ani tazam�w. Jednak trzeba spr�bowa�! W pierwszym domu otworzy� nam jaki� s�u��cy - niemowa, kt�ry nie chcia� nas nawet wys�ucha�. Pukamy do nast�pnego. Znowu pojawia si� s�u��ca. Zaczyna krzycze� o pomoc - nadbiega gospodyni i sk�adaj�c r�ce b�aga, �eby�my szli gdzie indziej, bo udzielaj�c nam kwatery, narazi si� na kar� ch�osty. Trudno nam uwierzy�, �e rozporz�dzenia rz�dowe mog� by� a� tak surowe, ale nie chcemy przysporzy� kobiecie k�opot�w i idziemy dalej. B��dz�c w�r�d uliczek, wkr�tce znajdujemy si� na drugim ko�cu miasta. Widzimy dom, wi�kszy i bardziej okaza�y od pozosta�ych. Na podw�rcu mieszcz� si� nawet stajnie dla koni. Zdobywamy si� na odwag� i wchodzimy. Natychmiast pojawiaj� si� s�udzy, kt�rzy pr�buj� nas przep�dzi� krzykiem i przekle�stwami. Nie dajemy za wygran� i zaczynamy po prostu roz�adowywa� os�a. Poganiacz ju� dawno zorientowa� si�, �e co� tu nie jest w porz�dku i koniecznie chce nas opu�ci�. Wr�czamy mu zap�at�, a on wycofuje si�, wyra�nie odetchn�wszy.
Przera�ona s�u�ba, widz�c �e nie mamy zamiaru si� wynosi�, uderza w lament, prosi i b�aga, �eby�my sobie poszli. S�udzy opisuj� okropne kary, jakie czekaj� ich po powrocie pana, gdy zobaczy on nieproszonych go�ci... Nam te� nie by�o przyjemnie domaga� si� go�cinno�ci na si��, ale nie ruszali�my si� z miejsca. Niebawem zbiegli si� ludzie, s�ysz�c g�o�ne krzyki, i scena zacz��a przypomina� moje po�egnanie z Kyirongiem. Pozostajemy g�usi na wszelkie protesty. �miertelnie zm�czeni, padaj�c niemal z g�odu, siadamy na ziemi przy naszych n�dznych t�umokach. Teraz jest nam ju� wszystko jedno, niech si� dzieje co chce... �eby tylko siedzie�... odpocz��... spa�...
T�um patrzy na nasze opuchni�te, pokryte p�cherzami nogi, cichnie i w miejsce gniewu w tych otwartych, dobrodusznych ludziach budzi si� wsp��czucie. Pocz�tek czyni kobieta, podaj�c dzbanek ma�lanej herbaty, to ona b�aga�a, by�my opu�cili jej dom. Po chwili ka�dy co� przynosi: campe lub inne jedzenie, a nawet materia� na ogie�. Wszyscy chc� zado��uczyni� chwilowej niego�cinno�ci. Wyg�odniali, rzucamy si� �ar�ocznie na jedzenie, zapominaj�c na chwil� o ca�ym �wiecie.
Nagle s�yszymy, �e kto� zwraca si� do nas doskona�� angielszczyzn�. Podnosimy oczy i pomimo zmroku orientujemy si�, �e stoj�cy przed nami bogato odziany Tybeta�czyk z pewno�ci� nale�y do najwy�szego stanu. Zdumieni i szcz��liwi pytamy go, czy jest jednym z czterech arystokrat�w, kt�rzy studiowali w Rugby? Nie, nie, to nieprawda - odpowiada, ale sp�dzi� wiele lat w Indiach. Pokr�tce opowiadamy mu o naszych losach. M�wimy, �e jeste�my Niemcami i chcemy prosi� o pozwolenie na pobyt w Tybecie. Namy�la si� przez chwil� i powiada, �e bez urz�dowej zgody on tak�e nie mo�e nas przyj�� do swojego domu. Jednak natychmiast udaje si�, aby zdoby� dla nas odpowiednie zezwolenie.
Ludzie szepcz�c cicho rozst�pili si� z szacunkiem, robi�c mu przej�cie. Gdy si� oddali�, powiedzieli nam, �e jest to wysoki urz�dnik zarz�dzaj�cy elektrowni�. Nie pok�adaj�c jeszcze zbyt wielkiej nadziei w jego obietnicy, zacz�li�my powoli przygotowywa� si� do sp�dzenia nocy na dworze. Siedzieli�my jeszcze przy ognisku rozmawiaj�c z ciekawskimi, kt�rzy bez przerwy przychodzili i odchodzili, gdy oto podesz�o kilku s�u��cych prosz�c, aby�my zechcieli p�j�� za nimi. Pan Thangme, "naczelnik elektrowni" zaprasza nas do swego domu. Zauwa�yli�my, �e nazywaj� swojego pana z czci� "kung�", co znaczy "Jego Wysoko��", zacz�li�my wi�c zwraca� si� do niego w tej samej formie.
Thangme wraz z m�od� �on� przyj�li nas bardzo serdecznie. Ich pi�cioro dzieciak�w patrzy�o na nas z otwartymi buziami, jak na prawdziwy cud. "Wielmo�ny Pan" przyni�s� dobr� wiadomo��: urz�d miasta zezwoli� mu na udzielenie nam go�ciny na jedn� noc, o reszcie zadecydowa� mo�e jedynie Rada Ministr�w. Jednak�e teraz nic a nic nas to nie obchodzi�o. Znajdowali�my si� w Lhasie i go�cili�my u szlacheckiej rodziny. Przygotowano nam ju� pok�j, prawdziwy, czysty, przytulny pok�j! Sta� w nim ma�y �elazny piecyk i jego �ar ogrzewa� przyjemnie ca�e pomieszczenie. Przez ostatnie siedem lat nie widzieli�my pieca! W dodatku cudownie pachnia�o ja�owcem - to by� wielki luksus, poniewa� transport drewna ja�owcowego do Lhasy na grzbietach jak�w trwa kilka tygodni. W naszych �achmanach kr�powali�my si� usi��� na pos�aniu pokrytym dywanami.
Wkr�tce podano wykwintn�, chi�sk� kolacj�. Jedli�my oszo�omieni. Wok�� zgromadzili si� domownicy, wszyscy nieustannie zach�cali nas do jedzenia i bez przerwy m�wili: Czy�by�my doprawdy dokonali tego wszystkiego?! Nie mogli uwierzy�, �e przeszli�my w zimie przez Czangthang i przez prze��cz Nyenczenthanglha. Nasza znajomo�� tybeta�skiego wywo�ywa�a g�o�ny zachwyt. A my? Jak�e brudni i n�dzni czuli�my si� w tym zadbanym domu. Wszystkie rzeczy, kt�re przez tyle lat wlekli�my ze sob� jako nasz najcenniejszy maj�tek, straci�y nagle sw� warto�� i teraz najch�tniej pozbyliby�my si� ich wszystkich.
Zmieszani i �miertelnie zm�czeni, padli�my wreszcie na pos�ania. Jednak�e nie mogli�my zasn��. Tyle nocy sp�dzili�my na twardej ziemi, chroni�c si� przed strasznym zimnem jedynie pod ko�uchem i podartym na strz�py kocem! A teraz le�ymy wreszcie w mi�kkim ���ku, w ciep�ym pokoju. Cia�o nie przestawia si� tak szybko, a my�li wiruj� jak w ko�owrocie. Wszystko uparcie powraca, pl�cze si�, napiera... Ob�z dla internowanych! Od naszej ucieczki min��o dwadzie�cia jeden miesi�cy. Ile� zd��yli�my prze�y�! A nasi koledzy wci�� tkwi� w codziennej monotonii obozowego �ycia, bo chocia� wojna ju� dawno si� sko�czy�a, wi��niowie nie odzyskali jeszcze wolno�ci. Wolno��...! A czy my byli�my wolni?
Nazajutrz, zanim zd��yli�my si� ca�kiem przebudzi�, zobaczyli�my przy ���ku s�u��cego trzymaj�cego tac� ze s�odk� herbat� i keksami. Gdy po chwili przyni�s� ciep�� wod�, za pomoc� brzytwy zabrali�my si� za nasze brody. Wreszcie zacz�li�my wygl�da� przyzwoicie, ale z w�osami nie mogli�my si� sami upora�. Wezwano wi�c muzu�manina, najlepszego podobno fryzjera, kt�ry pr�bowa� doprowadzi� do �adu nasze czupryny. Rezultat by� nieco egzotyczny, ale i tak wywo�a� zachwyt. Tybeta�czycy nie maj� takich zmartwie� - w�osy strzyg� bardzo kr�tko lub zaplataj� w warkocze.
Pan Thangme pojawi� si� w domu dopiero w po�udnie. Wr�ci� w znakomitym humorze, przynosz�c nam z Ministerstwa Spraw Zagranicznych pomy�lne wie�ci. "Nie zostaniemy przekazani w r�ce Anglik�w. Chwilowo mo�emy pozosta� w Lhasie, ale uprasza si� nas uprzejmie, by�my nie opuszczali domu naszego gospodarza a� do powrotu regenta*, przebywaj�cego w�a�nie na odosobnieniu medytacyjnym w Taglung Tra. On to bowiem zadecyduje o naszym losie. Dano nam do zrozumienia, �e tego wymaga troska o nasze bezpiecze�stwo, zagro�one przez zdarzaj�ce si� niekiedy wybryki fanatycznych mnich�w. Rz�d zapewni nam wy�ywienie i now� odzie�.
Ucieszyli�my si� niezmiernie. Byli�my w drodze od tak wielu miesi�cy i bardzo potrzebowali�my kilku dni odpoczynku. Z entuzjazmem rzucili�my si� na stos gazet, ale ostatnie doniesienia mniej nas zachwyci�y. Na ca�ym �wiecie wrza�o, nasz kraj prze�ywa� ci��kie chwile, fotografie ukazywa�y niemieckich je�c�w w obozach pracy przymusowej w Anglii i Francji*...
Jeszcze w tym samym dniu z�o�y� nam wizyt� bonpo z magistratu, w towarzystwie sze�ciu nieco brudnych i nie wzbudzaj�cych zaufania policjant�w. Nad wyraz uprzejmie poprosi� o zgod� na przegl�dni�cie naszych baga�y. W r�ku trzyma� dok�adne sprawozdanie z Kyirongu, kt�re por�wnywa� z naszymi informacjami o trasie. Ta precyzja dzia�ania urz�d�w w Tybecie, kt�r� teraz mieli�my okazj� podziwia�, wprawi�a nas w os�upienie. Po chwili odwa�yli�my si� zada� pytanie: czy urz�dnikom dystrykt�w, przez kt�re przechodzili�my, rzeczywi�cie grozi kara? Bonpo odpowiedzia� ostro�nie, �e ca�a sprawa b�dzie rozpatrzona przez Gabinet, a bonpowie, kt�rzy zawinili, mog� spodziewa� si� kary... Zrobi�o nam si� bardzo nieprzyjemnie i dla roz�adowania sytuacji zacz�li�my mu opowiada�, w jaki spos�b unikali�my spotka� z urz�dnikami i do jakich uciekali�my si� forteli. On po chwili zrewan�owa� si� opowie�ci�, jak to wczoraj wieczorem obawiano si� inwazji niemieckiej na Lhas�. Okaza�o si� bowiem, �e wszyscy ludzie, kt�rych prosili�my o kwater�, natychmiast pospieszyli donie�� o tym do magistratu i wygl�da�o na to, �e do miasta wkroczy�o niemieckie wojsko...
Ca�a Lhasa m�wi o nas
W ca�ej Lhasie wszyscy m�wili tylko o nas. Wszyscy chcieli nas zobaczy� i us�ysze� na w�asne uszy o naszych przygodach. Poniewa� nie wolno nam by�o opuszcza� domu, zacz��y si� wizyty. �ona pana Thangme mia�a teraz pe�ne r�ce roboty i powyjmowa�a swoje najlepsze serwisy do herbaty, poniewa� to one �wiadcz� o szacunku dla dostojnych go�ci. Komplet do picia herbaty sk�ada si� z metalowej podstawki, cz�sto srebrnej lub z�otej, porcelanowej miseczki, oraz z przykryweczki ze spiczastym czubkiem, wykonanej z tego samego metalu co podstawka. Cz�stokro� widywa�em te� przepi�kne serwisy, z bardzo starej chi�skiej porcelany.
Teraz do domu Thangme przybywali codziennie bardzo dostojni go�cie. Pan Thangme posiada� szlachectwo pi�tego stopnia, a poniewa� w Tybecie do etykiety przywi�zuje si� bardzo du�� wag�, dotychczas podejmowa� on go�ci tylko tej samej lub ni�szej rangi. Ale teraz - rzecz jasna jako pierwsi - chcieli nas zobaczy� najwy�ej urodzeni. Najpierw przyby� z �on� syn s�awnego ministra Caronga. O jego ojcu czytali�my ju� wiele. Pochodzi� on z prostej rodziny, sta� si� ulubie�cem Dalajlamy XIII, doszed� do wysokich stanowisk i dzi�ki pracowito�ci i inteligencji zdoby� wielk� fortun�. Przed czterdziestu laty, gdy dalajlama zmuszony by� ratowa� si� przed Chi�czykami ucieczk� do Indii*, pomaga� w ucieczce z ogromnym oddaniem i po�wi�ceniem. P��niej wiele lat by� cz�onkiem rz�du i jako faworyt praktycznie posiad� w�adz� regenta. Chocia� p��niej inny ulubieniec dalajlamy, Kh�npela, wypar� go z tej pozycji, to i tak zachowa� on wysok� rang� i nale�ne mu honory. Teraz nosi� szlachectwo trzeciego stopnia i kierowa� mennic�.
Syn Caronga by� 26-letnim m�odzie�cem, wychowanym w Indiach i w�adaj�cym p�ynnie j�zykiem angielskim. Zachowywa� si� bardzo wynio�le, a we w�osach zwi�zanych w w�ze� nosi� z�oty amulet, do czego by� zreszt� uprawniony jako syn ministra. Stopie� szlachecki nie wynika wy��cznie z urodzenia, nadawany bywa tak�e za szczeg�lne zas�ugi.
S�u��cy podali herbat� i niebawem potoczy�a si� o�ywiona konwersacja. M�ody szlachcic wykazywa� szczeg�lne zainteresowanie technik�, wypytuj�c nas o najnowsze osi�gni�cia. Powiedzia� nam, �e w�asnor�cznie z�o�y� radioodbiornik i na dachu swego domu umie�ci� generator nap�dzany wiatrem.
Po chwili t� przyziemn� rozmow� w j�zyku angielskim przerwa�a nam, u�miechaj�c si� uroczo, �ona m�odego arystokraty m�wi�c, �e i ona chcia�aby z nami porozmawia�. Jangczenla by�a jedn� z najpi�kniejszych kobiet Lhasy. Ubrana z du�ym smakiem i bardzo zadbana. Najwyra�niej te� nieobca jej by�a szminka, puder i r��. Nie by�a bynajmniej nie�mia�a, o czym �wiadczy� spos�b, w jaki zadawa�a nam pytania po tybeta�sku. �ywo gestykuluj�c, przerywa�a nam raz po raz, to okrzykami zdumienia, to wybuchami serdecznego �miechu, a ju� opowie�� o naszym triku ze starym, niewa�nym listem, przedk�adanym pod nos tylu urz�dnikom, rozbawi�a j� niemal do �ez. Wyra�a�a te� podziw dla naszej znajomo�ci tybeta�skiego, ale ju� wtedy zauwa�y�em u niej jaki� z trudem hamowany, podejrzany u�mieszek, kt�ry w rozmowie z nami pojawia� si� nawet u najdostojniejszych go�ci. Dopiero p��niej mieli�my si� dowiedzie� od przyjaci��, o co chodzi�o. Okaza�o si�, �e nasz tybeta�ski by� dialektem, najprymitywniejszym j�zykiem ch�op�w i nomad�w, jaki w og�le mo�na us�ysze�. Przypomina�o to, co �ywo, sytuacj� jakiego� drwala z najodleglejszej alpejskiej dziury, kt�ry nagle wszed� do wiede�skiego salonu i zacz�� rozprawia� swoim j�zykiem... Nasi rozm�wcy byli zbyt grzeczni, aby nas poprawia�, a bawili si� przy tym wy�mienicie.
Po�egnali�my si� z t� m�od� par� jak z przyjaci��mi, ciesz�c si� bardzo ich prezentami. Ofiarowali nam bielizn�, sweter i papierosy, prosz�c aby�my bez ogr�dek powiedzieli czego nam brakuje i obiecali wstawi� si� za nami. P��niej syn ministra poleci� przekaza� nam wiadomo�� od ojca, z zaproszeniem do zamieszkania w jego domu, gdy tylko nasza sprawa zostanie pomy�lnie rozpatrzona. Wszystko to brzmia�o bardzo optymistycznie.
Wci�� przybywali nowi go�cie. Jako nast�pny odwiedzi� nas brat ministra gabinetu Surkhanga, genera� armii tybeta�skiej. Od razu poruszy� temat, kt�ry wszystkim le�a� na sercu: chcia� dowiedzie� si� jak najwi�cej o Rommlu*. Wyzna�, �e �ywi wielki podziw dla niemieckiego genera�a i mimo s�abej znajomo�ci angielskiego, �ledzi w prasie wszystkie wiadomo�ci na jego temat. Poprzez Indie dociera tu prasa z ca�ego �wiata, a kilka osobisto�ci prenumeruje nawet czasopismo "Life". Dzienniki indyjskie docieraj� do Lhasy regularnie, chocia� niekiedy z tygodniowym op��nieniem.
Wizyty wci�� trwa�y. Urz�dnicy duchowni znosili nam podarunki i byli bardzo uprzejmi - niekt�rzy zostali moimi bliskimi przyjaci��mi. Po pewnym czasie zjawi� si� cz�onek Chi�skiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego i sikkimski urz�dnik z Misji Brytyjskiej w Lhasie. Szczeg�lny honor uczyni� nam sw� wizyt� szef tybeta�skiej armii, K�nzangce, kt�ry koniecznie chcia� nas pozna�, zanim uda si� na czele tybeta�skiej delegacji z przyjacielsk� wizyt� do Chin i Indii. By� on m�odszym bratem ministra spraw zagranicznych, cz�owiekiem niebywale inteligentnym i wszechstronnie zorientowanym. On tak�e zapewnia�, �e nasze starania o pozwolenie na pobyt zostan� za�atwione pozytywnie i gdy to s�ysza�em, robi�o mi si� l�ej na duszy.
Powoli zd��yli�my si� zadomowi�, a z panem Thangme i jego �on� ��czy�y nas coraz serdeczniejsze wi�zy. Dogadzano nam, karmiono nas i cieszono si�, gdy jedli�my ze smakiem. Niestety, zacz��y nas n�ka� rozmaite dolegliwo�ci - zapewne reakcja organizmu na wszystkie niedawno prze�yte mordercze trudy. Aufschnaiter gor�czkowa�, a mnie szczeg�lnie dokucza�y ataki isziasu.
Z Chi�skiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego Thangme sprowadzi� lekarza, kt�ry studiowa� kiedy� w Berlinie i Bordeaux. Lekarz zbada� nas metodami europejskimi i natychmiast zaaplikowa� nam kilka lekarstw, a gdy niebawem potoczy�a si� rozmowa, oczywi�cie o polityce, przepowiada� nam, �e w ci�gu najbli�szych dwudziestu lat w�adza nad �wiatem nale�e� b�dzie do Ameryki, Rosji i Chin...
Rozpieszczanie zbieg�w
Nie ma chyba kraju na �wiecie, w kt�rym tak by dbano o dw�ch zabiedzonych uciekinier�w jak w Tybecie. Ju� po kilku dniach dor�czono nam paczk� z ubraniami od rz�du z pro�b� o wyrozumia�o��, �e trwa�o to tak d�ugo. Wyja�niano, �e znalezienie dla nas gotowych ubra� nie by�o mo�liwe ze wzgl�du na nasz znaczny wzrost w por�wnaniu z przeci�tnym Tybeta�czykiem - ubranie oraz buty trzeba by�o robi� nam na miar�. Ucieszyli�my si� jak dzieci, �e wreszcie mo�emy zdj�� z grzbietu nasze stare, zawszone i podarte �achy. Natychmiast zacz�li�my si� przebiera� i chocia� nie wszystko pasowa�o na nas jak ula�, to jednak by�a to porz�dna, czysta odzie�, w kt�rej mogli�my si� wsz�dzie pokaza�.
W przerwach pomi�dzy przyjmowaniem go�ci zajmowali�my si� naszymi dziennikami i sporz�dzaniem szkic�w. Niebawem zaprzyja�nili�my si� te� z dzie�mi pana Thangme. Rano, gdy wstawali�my, nie by�o ich ju� w domu. Chodzi�y do prywatnej szko�y, gdzie na wz�r naszych internat�w sp�dza�y pod okiem nauczycieli wi�kszo�� dnia. Wieczorem ch�tnie pokazywa�y nam swoje zadania i to mnie szczeg�lnie interesowa�o, poniewa� sam pr�bowa�em uczy� si� pisma tybeta�skiego. Aufschnaiter zajmowa� si� tym ju� wcze�niej i w czasie naszej d�ugiej tu�aczki zd��y� i mnie nieco nauczy�. Ale up�yn��o jeszcze wiele lat zanim mog�em w miar� sprawnie pos�ugiwa� si� pismem tybeta�skim. Nauczenie si� liter nie jest trudne, k�opoty zaczynaj� si� dopiero przy sk�adaniu i pisaniu sylab we w�a�ciwej kolejno�ci. Wiele znak�w alfabetu tybeta�skiego pochodzi z pisma indyjskiego o tysi�cletniej tradycji i dlatego bardziej przypomina on pismo hindi ni� chi�skie*. W Tybecie pisze si� chi�skim atramentem na bardzo trwa�ym i pi�knym papierze, podobnym do pergaminu. W samej Lhasie produkuje si� z makulatury papier miernej jako�ci, ale w Tybecie spotyka si� tak�e znakomity papier, pochodz�cy z okolic, gdzie rosn� ja�owce. Poza tym tysi�ce �adunk�w papieru sprowadza si� corocznie na grzbietach jak�w z Nepalu i Butanu, gdzie papier produkowany jest metodami podobnymi do tybeta�skich. P��niej przygl�da�em si� cz�sto produkcji papieru, kt�ra w Lhasie odbywa si� na brzegach rzeki Kyiczu. Bardzo rzadk�, p�ynn� mas� papierow� rozsmarowuje si� na p�achtach lnianego p��tna rozpi�tych na drewnianych ramach. W suchym powietrzu p�askowy�u masa wysycha w ci�gu kilku godzin i gotowy papier odrywa si� od p��tna. Oczywi�cie tak uzyskana powierzchnia jest chropowata i nawet doro�li maj� k�opoty z pisaniem na takim papierze. Dlatego dzieci ucz� si� pisa� na drewnianych tabliczkach - pisz� bambusowymi pi�rkami i rozcie�czonym atramentem, a zapisane tabliczki �cieraj� wilgotn� szmatk�. Dzieciom Thangme nauka pisania sz�a podobnie jak naszym dzieciakom w pierwszej klasie i musia�y maza� zadanie po dwadzie�cia razy, zanim by�o dobrze napisane.
Zacz�to nas traktowa� jak cz�onk�w rodziny. Pani Thangme przychodzi�a do nas ze swymi drobnymi i wi�kszymi k�opotami, rozmawiali�my o r��nych sprawach, a nasze komplementy na temat jej smaku i pi�knego wygl�du sprawia�y jej widoczn� rado��. Jak wszystkie kobiety lubi�a �adne stroje i ozdoby i by�a dumna ze swojej bi�uterii.
Pewnego dnia zaprosi�a nas do swego pokoju i pokaza�a nam w�a�nie swoj� bi�uteri� - by� to dow�d nadzwyczajnego zaufania. Kosztowno�ci znajdowa�y si� w wielkiej skrzyni, pouk�adane w ma�ych kasetkach lub owini�te w jedwab. C�� to by�y za skarby! Nie mogli�my wyj�� z podziwu. Przepyszne nakrycia g�owy z korali, turkus�w i pere�, pier�cienie, diamentowe klipsy i male�kie tybeta�skie amulety zawieszane przy koralowych naszyjnikach. Takie amulety spotyka si� w Tybecie - od najta�szych, a� do bezcennych. Kobiety najcz��ciej nie zdejmuj� ich z szyi, poniewa� zawieraj� one talizmany, kt�re - jak wszyscy wierz� - stanowi� ochron� przed wszelkim nieszcz��ciem.
Nasz zachwyt sprawi� pani Thangme du�� przyjemno�� i powiedzia�a nam, �e ka�dy m��czyzna obowi�zany jest kupi� swojej �onie bi�uteri� stosown� do jego rangi. Gdyby jej m�� uzyska� wy�sz� rang�, natychmiast musia�by podarowa� jej odpowiedni� bi�uteri�. Dobrze pomy�lane! Z pewno�ci� niejedna kobieta w Europie pragn��aby czego� podobnego! Ciekawe przy tym, �e pieni�dze nie s� tu istotne, posiadanie ich bynajmniej nie upowa�nia do noszenia kosztownych ozd�b. Oczywi�cie m��czy�ni tak�e tutaj narzekaj� na wymagania swoich �on, gdy� podobnie jak na Zachodzie, ka�da kobieta pragnie mie� najpi�kniejsze klejnoty. Ozdoby g�owy, amulety i kolczyki stanowi� podstawow� w�asno�� ka�dej kobiety. Ich warto�� bywa jednak r��na. Zdarza�o si�, �e widzieli�my bi�uteri� o warto�ci z pewno�ci� przekraczaj�cej 75000 marek. Randze pana Thangme odpowiada�a bi�uteria o warto�ci oko�o 25000 marek. Jangczenla - synowa Caronga, zwierzy�a si� nam, �e nigdy nie odwa�y�aby si� wyj�� na ulic� bez s�u��cego, poniewa� napady rabunkowe na bogate kobiety zdarzaj� si� tu do�� cz�sto.
W go�cinie u rodzic�w Dalajlamy
Up�yn��o osiem dni. Zgodnie z nakazem nie opuszczali�my domostwa i nie poznali�my jeszcze miasta. Jaka� to by�a mi�a niespodzianka, gdy pewnego dnia zjawili si� s�u��cy i wr�czyli nam zaproszenie do domu rodzic�w Dalajlamy! Mieli�my uda� si� tam zaraz! Poniewa� jednak czuli�my si� zwi�zani obietnic� nie wychodzenia z domu, zapytali�my naszego gospodarza, co mamy zrobi�. Nasze obiekcje przerazi�y pana Thangme - wobec takiego zaproszenia wszystko jest niewa�ne! Tylko wezwanie do dalajlamy lub do regenta mia�oby wi�ksz� wag�. Nikt nie o�mieli�by si� nas powstrzyma� lub poci�ga� do odpowiedzialno�ci za przekroczenie zakazu. Przeciwnie, wahanie oznacza�oby bardzo ci��kie uchybienie!
S�ysz�c to wyja�nienie odetchn�li�my, ale ju� po kr�tkiej chwili znowu zacz�li�my si� niepokoi� o przysz�o��. Czy zaproszenie to dobry znak? Podekscytowani, w po�piechu przygotowywali�my si� do wizyty, wk�adaj�c po raz pierwszy nowe ubrania i podarowane nam przez rz�d buty. Wygl�dali�my ca�kiem reprezentacyjnie. Thangme w po�piechu wetkn�� nam jeszcze do r�k bia�e jedwabne szarfy pouczaj�c nas, jak nale�y je poda� przy powitaniu. Z tym zwyczajem zetkn�li�my si� ju� w Kyirongu i obserwowali�my go cz�sto u prostych ludzi. Bia�e szarfy wr�cza si� w Tybecie przy ka�dej wizycie, pro�bie do wa�niejszej osoby i z okazji wielkich uroczysto�ci. Szarfy takie widuje si� w r��nych gatunkach i jako�� ich zale�y od pozycji ofiarodawcy.
Pierwszy raz od naszego efektownego wej�cia do miasta szli�my znowu ulic�. Dom rodzic�w Dalajlamy by� niedaleko. Niebawem stan�li�my u wielkich wr�t, obok w male�kim domku czeka� ju� stra�nik, kt�ry na nasz widok pok�oni� si� z szacunkiem do ziemi.
Do pa�acu sz�o si� przez wielki ogr�d, pe�en przepi�knych wierzb i grz�dek warzywnych. Poprowadzono nas na drugie pi�tro. Otwieraj� si� jakie� drzwi - niskie uk�ony: stoimy przed matk� Kr�la-Boga. Siedzi w wielkiej, jasnej sali na niewysokim tronie, wko�o wiele s�u�by. Imponuj�ca posta� kobieca, pe�na dostoje�stwa i szlachetno�ci. Chocia� obca jest nam pe�na pokory i czci postawa Tybeta�czyk�w w obliczu "�wi�tej Matki", to jednak wyra�nie odczuli�my podnios�o�� tej chwili.
A "�wi�ta Matka" u�miecha si� ju� do nas ciep�o, z wyra�n� rado�ci� bior�c od nas kataki, kt�re k�aniaj�c si� podajemy jej, tak jak nauczy� nas Thangme - trzymaj�c je w wyprostowanych r�kach. Szarfy natychmiast odbiera od niej s�u��cy, a Matka z promiennym, dobrodusznym u�miechem, wbrew tybeta�skim zwyczajom, podaje nam r�k� na przywitanie.
W tym momencie wchodzi ojciec Dalajlamy, dostojny, starszy m��czyzna. I znowu uk�ony, ceremonialne wr�czanie katak�w, ale i on po chwili zupe�nie naturalnie �ciska nam d�onie. Od czasu do czasu bywaj� tu Europejczycy i europejskie zwyczaje nie s� ca�kiem obce naszym gospodarzom, co daj� do zrozumienia z nutk� dumy... Po kr�tkiej chwili wszyscy siadamy do herbaty. Wchodz� s�u��cy, nalewaj� najpierw ojcu, potem matce, na ko�cu nam i wychodz�. Herbata zaskakuje nie znanym nam aromatem i jest parzona inaczej ni� zazwyczaj w Tybecie. Zainteresowani pytamy o szczeg��y i natychmiast wszystkie lody topniej�. Oboje zaczynaj� opowiada� o swoich ojczystych stronach, o Amdo, gdzie �yli jako pro�ci ch�opi na ma�ym gospodarstwie, zanim najm�odszy syn rozpoznany zosta� jako inkarnacja dalajlamy*... Amdo* le�y w Chinach, w prowincji Czinghai, ale niemal wszyscy mieszka�cy s� Tybeta�czykami. Spos�b parzenia herbaty przywie�li ze swej ojczyzny do Lhasy, na czekaj�c� ich now� drog� �ycia. Herbat� tak� parzy si� inaczej ni� zwykle w Tybecie - bez mas�a, z dodatkiem mleka i szczypt� soli. O dawnej ojczy�nie tych dwojga przemi�ych ludzi przypomina�a jeszcze jedna rzecz - ich dialekt. J�zykiem tybeta�skim Tybetu centralnego w�adali bardzo s�abo i jako t�umacz s�u�y� im 14-letni brat Dalajlamy, kt�ry ju� od dziecka przebywa� w Lhasie i opanowa� czysty j�zyk tybeta�ski, a w dialekcie Amdo rozmawia� tylko z rodzicami.
Podczas rozmowy mieli�my mo�liwo�� przyjrzenia si� bli�ej naszym gospodarzom. Obydwoje sprawiali bardzo dobre wra�enie. Naturalna, pe�na wdzi�ku prostota sposobu bycia zdradza�a ich pochodzenie, przy czym ich zachowanie i postawa by�y i�cie arystokratyczne. To by� dla nich nies�ychany skok - z ma�ej ch�opskiej chaty na odleg�ej prowincji wprost do Lhasy, i to do stanu ksi���cego! Teraz nale�a� do nich pa�ac, w kt�rym mieszkali, i rozleg�e posiad�o�ci ziemskie. Tak ogromna i nag�a zmiana warunk�w �ycia nie spowodowa�a jednak najmniejszego uszczerbku w ich psychice. "�wi�ta Matka" jest dostojna, skromna i sprawia wra�enie bardziej inteligentnej od ojca, kt�remu jednak s�awa chyba nieco uderzy�a do g�owy...
Po chwili nadszed� ich 14-letni syn, Lobsang Samten. O�ywiony i otwarty zarzuca nas pytaniami, chce pozna� szczeg��owo nasze prze�ycia. Jego m�odszy "boski" brat, powiada z dum�, poleci� mu opowiedzie� sobie o nas wszystko. A wi�c Dalajlama zainteresowa� si� nami! Jeste�my mile poruszeni t� wiadomo�ci� i pragniemy wiedzie� o nim wi�cej. Dowiadujemy si�, �e Tybeta�czycy w og�le nie u�ywaj� tytu�u "dalajlama"*, kt�ry pochodzi z j�zyka mongolskiego i znaczy "rozleg�y ocean". Dalajlam� powszechnie nazywaj� "gyalpo rimpocze", co t�umaczy si� w przybli�eniu "drogocenny kr�l". Rodzice i bracia za�, rozmawiaj�c z nim u�ywaj� bardziej familiarnej formy "kund�n", co znaczy po prostu "obecno��".
"�wi�ci rodzice" maj� sze�cioro dzieci. Najstarszy syn, na d�ugo przed odnalezieniem Dalajlamy uznany r�wnie� za inkarnacj� jednego z Budd�w, nosi� zaszczytny tytu� lamy w klasztorze Tagcel. Do niego, podobnie jak do wszystkich inkarnowanych lam�w, Tybeta�czycy zwracaj� si� "rimpocze". Drugi z kolei syn Gyalpo Th�ndrup przebywa� w szkole w Chinach, a Lobsang Samten mia� zosta� urz�dnikiem duchownym. Dalajlama liczy� pod�wczas jedena�cie lat i opr�cz braci mia� jeszcze dwie siostry. P��niej "�wi�ta Matka" wyda�a na �wiat jeszcze jedn� inkarnacj� Ngari Rimpocze. Jako matka trzech inkarnacji, by�a zjawiskiem nadzwyczajnym w buddyjskim �wiecie.
Ju� podczas pierwszej wizyty nawi�zali�my serdeczny kontakt z t� skromn�, m�dr� kobiet�. Trwa� on a� do chwili jej ucieczki przed chi�sk� Czerwon� Armi� gdy wszystko si� sko�czy�o. Oczywi�cie, nasza przyja�� nie mia�a nic wsp�lnego z ponadzmys�ow� czci�, kt�r� otaczali j� wszyscy Tybeta�czycy. Przyznaj� jednak, �e pomimo mojego sceptycyzmu wobec spraw metafizycznych, i ja uleg�em wielkiej sile osobowo�ci i wiary emanuj�cej ze "�wi�tej Matki".
Dopiero z biegiem czasu sta�o si� dla nas jasne, jak wielk� wag� mia�o to zaproszenie. Nie wolno zapomina�, �e w ca�ym Tybecie nikt poza t� rodzin� i kilkoma osobistymi s�u��cymi w randze opat�w nie ma prawa rozmawia� z Boskim Kr�lem, a jednak pomimo ca�kowitej izolacji od �wiata osobi�cie zainteresowa� si� on naszym losem!
Gdy wizyta mia�a si� ku ko�cowi, zapytano nas, jakie mamy �yczenia. Nie chc�c grzeszy� nieskromno�ci�, ograniczyli�my si� do podzi�kowa� za go�cin�. Ale ju� na skinienie weszli s�u��cy, wnosz�c pe�ne worki m�ki i campy, mas�o i mi�kkie we�niane koce. "To na osobiste �yczenie Kund�na!" - rzek�a matka i �miej�c si� wcisn��a ka�demu z nas do r�ki banknot stu sang�w*. Zrobi�a to tak naturalnie, �e nie przysz�o nam nawet do g�owy, by poczu� si� zawstydzonym.
Podzi�kowania, podzi�kowania, uk�ony - z oszo�omienia a� kr�ci nam si� w g�owach - zaczynamy opuszcza� pok�j. Przy po�egnaniu Lobsang Samten, w dow�d szczeg�lnej przyja�ni, w imieniu rodzic�w zak�ada nam na szyje bia�e szarfy, a my k�aniamy si� jeszcze raz.
Lobsang osobi�cie prowadzi nas do ogrodu, pokazuje nam stajnie i wspania�e konie z Silingu i Ili - dum� jego ojca! W czasie rozmowy sugeruje, �e m�g�bym udziela� mu lekcji zachodniej nauki. T� uwag� dotkn�� moich najskrytszych pragnie�. Cz�sto wyobra�a�em sobie, �e m�g�bym tu zarabia� na utrzymanie, ucz�c szlacheckie dzieci.
Odprowadzani przez s�u�b�, ob�adowani prezentami wr�cili�my do domu Thangme w �wietnym nastroju, maj�c nadziej�, �e wszystko dobrze si� u�o�y. Tu czekano ju� na nas w napi�ciu. Musieli�my dok�adnie wszystko opowiada�, a osoby, kt�re przysz�y nas odwiedzi�, by�y ju� szczeg��owo poinformowane o honorze, jaki nas spotka�, i uro�li�my w oczach wszystkich niepomiernie!
Podarowan� nam �ywno�� ofiarowali�my naszej mi�ej gospodyni jako drobne zado��uczynienie za k�opot i wydatki zwi�zane z nami i zamieszanie wywo�ane przez sk�adane nam nieustannie wizyty. Pani domu wzbrania�a si� energicznie powtarzaj�c, �e przecie� nigdy dot�d nie przekraczali jej progu tak dostojni go�cie.
Nazajutrz przyby� do nas z wizyt� brat Dalajlamy. Nasza gospodyni z szacunku nie odwa�y�a si� pokaza� a� do chwili, gdy wszyscy domownicy ustawili si�, aby powita� go�cia, a m�ody lama udziela� b�ogos�awie�stwa dotykaj�c kolejno ich g��w. 25-letni Rimpocze przyby� ze swojego klasztoru, by nas zobaczy�. Po raz pierwszy mieli�my mo�liwo�� poznania wielkiego inkarnowanego lamy. W Tybecie zazwyczaj wszyscy mnisi nazywani s� lamami, w rzeczywisto�ci jednak tytu� ten przys�uguje tylko inkarnacjom i nielicznym mnichom, wyr��niaj�cym si� ascetycznym �yciem i cudami, kt�rych dokonuj�. Wszyscy lamowie maj� prawo do udzielania b�ogos�awie�stwa i czczeni s� niczym �wi�ci.
Mo�emy swobodnie porusza� si� po Lhasie
Po dziesi�ciu dniach od naszego przybycia otrzymali�my zawiadomienie z Ministerstwa Spraw Zewn�trznych, �e przyznano nam swobod� poruszania si�. R�wnocze�nie przekazano nam wspania�e, d�ugie p�aszcze karaku�owe, na kt�re wcze�niej wzi�to nam miar�. Na ka�de futro zu�yto a� sze��dziesi�t sk�rek. Cieszyli�my si� bardzo, chocia� moja rado�� by�a nieco przy�miona nieustannym b�lem spowodowanym atakami isziasu.
Jeszcze tego samego dnia spacerowali�my sobie po Lhasie, w naszym tybeta�skim przyodziewku, nie zwracaj�c na siebie niczyjej uwagi. Czeg�� tam nie by�o! Centrum miasta to jeden wielki dom towarowy, sklep obok sklepu, a je�eli kogo� nie sta� na pomieszczenie, sprzedaje po prostu na ulicy. Sklepy nie maj� wystaw w naszym rozumieniu. Ka�dy otw�r w �cianie to wej�cie do nowego interesu, cho�by to by�a male�ka dziura. S� to prawdziwe kramy, w kt�rych znale�� mo�na wszystko, od igie� po gumowe kalosze, a tu� obok eleganckie sklepy z suknem, bawe�n�, jedwabiem i brokatami, specjalne sklepy z �ywno�ci�, w kt�rych obok produkt�w rodzimych stoj� na p��kach ameryka�skie wojskowe konserwy z wo�owin�, australijskie mas�o i angielska whisky. Nie ma rzeczy, kt�rej by nie mo�na by�o kupi� lub przynajmniej zam�wi�. Kosmetyki Elizabeth Arden, kremy Pondsa, szminki, puder, r�� - znale�� mo�na wszystko i wszystko znajduje nabywc�w. Ameryka�skie nadwy�ki wojskowe z okresu wojny le�� obok ud�c�w z jaka i pojemnik�w z mas�em. Na zam�wienie mo�na sprowadzi� maszyny do szycia, radia i gramofony, a nawet najnowsz� p�yt� Binga Crosbiego na najbli�sze przyj�cie. Ale przede wszystkim barwny t�um i targi, �miech i k��tnie. Wszyscy lubuj� si� w handlowaniu i transakcje przed�u�aj� si� w niesko�czono��. Tu nomada pr�buje zamieni� puszysty ogon jaka na tabak�, obok arystokratka w asy�cie s�u��cych i s�u�ek godzinami przerzuca stosy brokat�w i jedwabi i nie mniej wymagaj�ca �ona nomady, kt�ra wybiera barwn� bawe�n� na nowe flagi modlitewne.
Pro�ci ludzie nosz� przewa�nie ubi�r zwany nambu, z czystej we�nianej sur�wki tkanej r�cznie na szeroko�� oko�o dwudziestu centymetr�w. Materia� na nambu le�y wystawiony przed sklepami, zwini�ty w wielkie bele w kolorze bia�ym lub w tonacji niebiesko-fio�kowej, jako �e do farbowania u�ywa si� indygo i rzewienia. Bia�e nambu nosz� niemal wszyscy poganiacze os��w, bo nie farbowany ubi�r jest oznak� ub�stwa. Miara centymetrowa nie jest znana, materia� mierzy si� na �okcie, podobnie jak dawniej u nas. Dzi�ki moim d�ugim ko�czynom, nie�le wychodzi�em przy zakupach...
Potem zobaczyli�my olbrzymi sklep z kapeluszami. Filcowe kapelusze to ostatni krzyk mody w Lhasie. Taki elegancki kapelusz w po��czeniu z tybeta�skim strojem tworzy ca�o�� jedyn� w swoim rodzaju! Ale Tybeta�czycy ceni� sobie europejskie kapelusze o szerokich rondach jako ochron� przed s�o�cem, bo tutaj nikt nie chce by� opalony. Jednak�e oryginalne kapelusze tybeta�skie, bogato zdobione, s� bardziej malownicze i rzucaj� si� w oczy w kolorowym t�umie ulicy. Rz�d w trosce o zachowanie starych przepi�knych stroj�w narodowych pr�buje nieco przyhamowa� wp�yw obcej mody, wydaj�c odpowiednie zarz�dzenia, i nie jest to bynajmniej ingerencja w osobist� wolno�� Tybeta�czyk�w. Kobiety nosz� zwykle tr�jk�tne, bogato zdobione nakrycia g�owy i kapeluszy u�ywaj� bardzo rzadko.
Podobnej zasady trzymaj� si� urz�dnicy i ich s�u�ba. Na fantazj� nie brakuje miejsca i ka�dy poprzez ��czenie kolor�w i materia��w mo�e wyrazi� swoj� indywidualno��.
Poza europejskimi kapeluszami Tybeta�czycy nad wyraz lubuj� si� w parasolach. Mo�na je kupi� w r��nych wielko�ciach, kolorach i jako�ci, a s�u�� przede wszystkim do ochrony przed s�o�cem. Najlepsz� klientel� stanowi� oczywi�cie mnisi z wygolonymi g�owami, kt�rzy z wyj�tkiem wielkich uroczysto�ci nie nosz� nakry� g�owy.
Gdy odurzeni nadmiarem wra�e� wr�cili�my do domu, okaza�o si�, �e czeka na nas sekretarz Misji Brytyjskiej, kt�ry jako przyjaciel Thangme przyby� z�o�y� nam prywatn� wizyt�. Zd��y� ju� wiele o nas us�ysze� - wyja�ni� - i bardzo ciekaw jest naszych prze�y� i trasy, kt�r� zdo�ali�my pokona�. Przebywa� kiedy� w Gartoku, jako przedstawiciel handlowy swojego rz�du, i zna� troch� te rejony. Jego wizyta by�a nam bardzo na r�k�. Przecie� tak bardzo pragn�li�my przes�a� wiadomo�� do kraju, gdzie pewnie od dawna uznano nas za zaginionych, a bezpo�rednie po��czenie ze �wiatem mia�a w�a�nie tylko Misja Brytyjska. Tybet bowiem nie nale�y do Powszechnego Zwi�zku Pocztowego i jego kontakty pocztowe s� nader skomplikowane.
Zach�ceni przez sekretarza poselstwa wybrali�my si� nazajutrz do brytyjskiej siedziby, aby osobi�cie przed�o�y� nasz� pro�b�. Budynek misji znajdowa� si� na skraju miasta, na wzg�rzu, w wielkim, przypominaj�cym park ogrodzie i widzieli�my go ju�, gdy po raz pierwszy wchodzili�my do Lhasy.
S�u��cy w czerwonych liberiach wprowadzili nas najpierw do ogrodu, gdzie Reginald Fox, radiooperator, odbywa� swoj� porann� przechadzk�. W Lhasie mieszka� od wielu lat, za �on� poj�� Tybetank� i mia� czworo prze�licznych dzieci o jasnych w�osach i wielkich, czarnych oczach w kszta�cie migda�u; dwoje starszych przebywa�o w szkole w Indiach.
Fox by� jedynym m��czyzn� w Lhasie, kt�ry posiada� godny zaufania motocykl. Poza obowi�zkami w Poselstwie Brytyjskim zajmowa� si� nieustannym �adowaniem baterii radiowych dla ca�ej Lhasy i dzi�ki swej solidno�ci by� powszechnie znany i ceniony. Przez radio mia� bezpo�rednie po��czenie z Indiami.
Tymczasem zostali�my zaanonsowani i s�u��cy poprowadzi� nas na pierwsze pi�tro. Na s�onecznej werandzie stoi pi�knie nakryty st�� ze �niadaniem. I oto wchodzi szef poselstwa. Wita nas serdecznie i zaprasza na prawdziwie angielskie �niadanie. Ile� to lat up�yn��o od czasu, kiedy ostatni raz siedzieli�my w fotelach? Obrus, flakon z kwiatami, ksi��ki, przytulnie europejsko urz�dzony pok�j - nasze oczy w�druj� w milczeniu i mamy wra�enie jakby�my wr�cili do domu. Nasz gospodarz rozumie to uczucie. U�miechaj�c si� pod��a za naszym wzrokiem i gdy patrzymy na ksi��ki, uprzejmie zaprasza do korzystania z jego biblioteki.
Zaczyna si� rozmowa. Taktownie nie pada pytanie, kt�re w g��bi duszy tak bardzo nas niepokoi: czy nadal jeste�my je�cami wojennymi? Wreszcie decydujemy si� zapyta� wprost, czy nasi koledzy siedz� jeszcze za drutami? Fox nie jest w stanie udzieli� nam odpowiedzi na to pytanie, ale obiecuje zaczerpn�� informacji z Indii. Teraz przyst�puje ju� ca�kiem otwarcie do skomentowania naszej sytuacji. Zna doskonale wszystkie szczeg��y naszej ucieczki i sugeruje, �e dowiedzia� si� od Rz�du Tybeta�skiego o naszym rych�ym powrocie do Indii. Ta perspektywa nie bardzo nam odpowiada. W takim razie - pyta - mo�e interesowa�aby nas praca w Sikkimie? Ma tam odpowiednie znajomo�ci i za kilka dni w�a�nie si� tam udaje. Przyznajemy otwarcie, �e woleliby�my pozosta� w Tybecie. Gdyby jednak okaza�o si� to niemo�liwe, ch�tnie skorzystamy z jego propozycji.
Waga problem�w dotycz�cych naszej przysz�o�ci nie zepsu�a nam jednak apetytu. �niadanie jest wy�mienite, dawno nam tak nic nie smakowa�o - niebawem dzbanki, miski i koszyczki s� puste. Czy wezm� nam to za z�e? Ale nasz gospodarz tylko si� u�miecha i dyskretnie daje znak, aby doniesiono jedzenie. Potem rozmowa przechodzi na tematy prywatne. Wreszcie mo�emy wyrazi� nasz� pro�b�, aby umo�liwi� nam przes�anie wiadomo�ci do Ojczyzny! Przedstawiciel poselstwa obiecuje przekaza� j� za po�rednictwem Czerwonego Krzy�a. P��niej zezwalano nam od czasu do czasu na wysy�anie list�w przez Przedstawicielstwo Brytyjskie. Przewa�nie jednak zmuszeni byli�my korzysta� ze skomplikowanie funkcjonuj�cej poczty tybeta�skiej: najpierw wysy�ali�my list do granicy, w podw�jnej kopercie i ze znaczkami tybeta�skimi. Na granicy pewien cz�owiek usuwa� pierwsz� kopert�, nakleja� indyjskie znaczki i wysy�a� list dalej. Przy du�ym szcz��ciu list z Europy dociera� tu w 2 tygodnie, a wiadomo�ci z Ameryki w 20 dni.
W Tybecie listy dor�czane s� przez go�c�w pocztowych, kt�rzy przebiegaj� sztafetowo po 6,5 kilometra. Przekazywanie poczty odbywa si� w male�kich chatkach znajduj�cych si� we wszystkich punktach w�z�owych. Ka�dy goniec nosi miecz i dzwonek jako atrybuty urz�du. Miecz s�u�y w razie potrzeby jako bro�, a dzwonki odstraszaj� w nocy dzikie zwierz�ta. W Tybecie jest w obiegu pi�� rodzaj�w znaczk�w, kt�re drukowane s� w mennicy i sprzedawane w urz�dach pocztowych.
Sk�adamy oficjalne wizyty dostojnikom z Lhasy
Wracali�my z wizyty w Misji Brytyjskiej bardzo zadowoleni, bo i tam spotkali�my si� z przychylno�ci� i �ywili�my nadziej�, �e Anglik przekona si� o naszej niewinno�ci. W �wietnym nastoju przeszli�my trzy kilometry dziel�ce nas od miasta i znale�li�my si� u st�p Potali, w dzielnicy Sz�, gdzie mie�ci�y si� g��wne urz�dy, �wi�tynie i pa�stwowe drukarnie. Wtem niespodziewanie podesz�o do nas kilku s�u��cych prosz�c, aby�my zechcieli wst�pi� do domu ich pana. Zaciekawieni spytali�my kim jest ten pan, kt�ry �yczy sobie naszej wizyty? Okaza�o si�, �e zaprasza nas wysokiej rangi duchowny urz�dnik rz�dowy - jeden z czterech Tr�nji Czemo - pot��nych bonp�w, dzier��cych w swych r�kach losy wszystkich mnich�w w Tybecie.
Wprowadzono nas do solidnego, du�ego domu. Ca�a s�u�ba to mnisi. Wsz�dzie pachnie czysto�ci�, tak �e na kamiennej pod�odze w pokoju mo�na by je��. Wita nas serdecznie starszy, sympatyczny m��czyzna. Natychmiast pojawia si� herbata i keksy. Po zwyk�ej wymianie grzeczno�ci zaczyna si� rozmowa, z kt�rej rych�o wnioskujemy o uczciwych intencjach naszego gospodarza. Jest �wiadom - podkre�la z naciskiem - �e jego kraj jest zacofany i potrzebuje takich ludzi jak my. Niestety, nie wszyscy podzielaj� jego opini� i dlatego jest got�w wstawi� si� za nami. Jakie jest nasze wykszta�cenie? Co umiemy? Jaki zaw�d wykonywali�my w ojczy�nie? Po tylu latach wreszcie spotkali�my kogo�, z kim mogli�my rozmawia� o naszych studiach. Gospodarz okaza� szczeg�lne zainteresowanie zawodem Aufschnaitera, in�yniera rolnictwa i przyzna�, �e w Tybecie brakuje fachowc�w w tej dziedzinie. A przecie� tyle mo�na by w tym rozleg�ym kraju zrobi�...
Nazajutrz sk�adali�my oficjaln� wizyt� u ka�dego z czterech ministr�w. W ich r�kach spoczywa najwy�sza w�adza w Tybecie i podlegaj� tylko regentowi. Trzej z nich s� dostojnikami �wieckimi, czwarty jest mnichem. Wszyscy pochodz� z arystokratycznych rod�w tybeta�skich i mieszkaj� w okaza�ych domach.
D�ugo zastanawiali�my si�, kt�remu nale�y najpierw z�o�y� wizyt�. Wypada�o w�a�ciwie zacz�� od ministra - mnicha. Spodziewaj�c si� jednak, �e najwi�ksze zrozumienie znajdziemy u najm�odszego, postanowili�my bezceremonialnie zacz�� od Surkhanga, kt�ry mia� 32 lata i uchodzi� za najbardziej post�powego ministra.
Minister Surkhang osobi�cie wyszed� nam na spotkanie, powita� nas serdecznie i natychmiast poczuli�my wzajemn� sympati�. Niebawem zaskoczy� nas swoj� wiedz� o wydarzeniach na �wiecie. Zaprosi� nas na wspania�y obiad, a pod koniec wizyty �egnali�my si� jak starzy znajomi.
Nast�pnie udali�my si� do ministra Kapsz�py. By� to cz�owiek sporej tuszy, zachowywa� si� jak osoba �wiadoma nale�nego mu szacunku i przyj�� nas do�� wynio�le. Siedzia� na tronie, �askawie czekaj�c a� podejdziemy i z�o�ymy pok�ony, po czym wskaza� przygotowane dla nas krzes�a i zarzuci� nas potokiem frazes�w. Dla zwi�kszenia efektu zaczyna� w odpowiednich momentach g�o�no chrz�ka� i s�u��cy natychmiast podsuwa� mu pod usta ma�� z�ot� spluwaczk�. To by� szczyt pozerstwa. Wprawdzie w Lhasie spluwanie jest rzecz� powszechnie przyj�t� i spluwaczk� mo�na znale�� przy ka�dym stole, to jednak podsuwanie spluwaczki pod usta - tego ju� doprawdy za wiele!
Tego cz�owieka nie da�o si� "rozgry��" przy pierwszym spotkaniu. Postanowili�my wi�c zachowywa� si� biernie, byli�my niemniej uprzejmi i w przepisowej postawie pili�my ceremonialn� fili�ank� herbaty. Poniewa� pan Kapsz�pa nie przewidzia�, �e mo�emy zna� tybeta�ski, zaprosi� w charakterze t�umacza swojego bratanka, kt�ry z racji znajomo�ci angielskiego zatrudniony by� w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. P��niej wielokrotnie mieli�my z nim do czynienia. By� on typowym przedstawicielem m�odego pokolenia, kszta�conego w indyjskich szko�ach, z g�ow� pe�n� reformatorskich projekt�w dla Tybetu. Jednak�e obecnie nie odwa�y�by si� zjednywa� konserwatywnych mnich�w dla swoich idei. Pewnego razu, gdy znale�li�my si� sam na sam, pozwoli� sobie na uwag�, �e mamy z Aufschnaiterem pecha, przybywaj�c do Lhasy o kilka lat za wcze�nie; gdyby on i kilku m�odych arystokrat�w dzier�yli teki ministr�w, mieliby�my pe�ne r�ce roboty...
Rozstawszy si� wreszcie ze zdawkowymi uprzejmo�ciami Kapsz�py, ujrzeli�my w holu t�um ludzi o wyl�knionych twarzach, przyby�ych tu z r��nymi pro�bami i czekaj�cych z prezentami na audiencj�.
Natomiast minister mnich rezyduj�cy przy o�miokilometrowej ulicy pielgrzymek, zwanej Lingkorem, przyj�� nas o wiele skromniej. Nie by� ju� pierwszej m�odo�ci. Mia� kr�tk� bia�� brod�, z kt�rej by� bardzo dumny, poniewa� broda w Tybecie nale�y do rzadko�ci. M�wi� jasno, zwi��le, rzeczowo i, w przeciwie�stwie do innych, unika� wyra�ania jednoznacznych opinii. Nazywa� si� Rampa i jako jeden z nielicznych mnich�w mia� arystokratyczny rodow�d. Rozw�j og�lnej sytuacji musia� go skrycie niepokoi�, bo interesowa�y go bardzo nasze pogl�dy na polityk� Rosji. W starych pismach - rzek� - istnieje przepowiednia, kt�ra g�osi, �e wielka si�a z p��nocy zaleje Tybet, zniszczy religi� i zaw�adnie ca�ym �wiatem...
Ostatnia wizyta nale�a�a si� P�nkhangowi, najstarszemu z czterech ministr�w. By� to cz�owieczek niskiego wzrostu, z grubymi okularami na kr�tkowzrocznych oczach, co by�o czym� niezwyk�ym w Tybecie, poniewa� okulary jako "zagraniczny wymys�" s� odrzucane. Urz�dnikom zabrania si� ich u�ywania, a w prywatnym �yciu tak�e patrzy si� na nie niech�tnie. Nasz minister musia� otrzyma� specjalne zezwolenie od Dalajlamy XIII na u�ywanie okular�w w urz�dzie, ale podczas wielkich ceremonii by� z powodu swej kr�tkowzroczno�ci ca�kowicie bezradny. P�nkhang przyj�� nas w obecno�ci swojej �ony i chocia� siedzia� na nale�nym mu wy�szym miejscu, wystarczy� rzut oka, by zorientowa� si�, �e w tym domu pierwsze skrzypce gra ma��onka. Po wyg�oszeniu kilku powitalnych uprzejmo�ci nie doszed� ju� do s�owa, bo �ona zala�a nas potokiem pyta�.
P��niej P�nkhang poprowadzi� nas do swojej domowej kaplicy. Do zakurzonego pomieszczenia przenika�o niewiele �wiat�a i panowa� tu mrok. P�nkhang, jako potomek rodziny jednego z dalajlam�w, szczyci� si� bardzo swoim pochodzeniem - wskazuj�c na jeden z wielu �wi�tych pos��k�w na o�tarzu obja�ni�, �e przedstawia on Boskiego Kr�la urodzonego w rodzie, z kt�rego i on pochodzi.
Z biegiem czasu pozna�em tak�e syn�w P�nkhanga. Najstarszy by� gubernatorem w Gyance. Bardziej interesuj�ca by�a jego �ona, ksi��niczka z Sikkimu, z pochodzenia Tybetanka. By�a to jedna z najpi�kniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widzia�em, posiadaj�ca ten niewypowiedziany wdzi�k kobiet Azji - odbicie prastarej kultury wschodu. R�wnocze�nie by�a kobiet� nowoczesn�, m�dr� i wykszta�con� w najlepszych szko�ach Indii. By�a pierwsz� kobiet� w Tybecie, kt�ra odm�wi�a po�lubienia r�wnocze�nie braci swojego m��a, poniewa� to nie odpowiada�o jej pogl�dom. Mo�na by�o z ni� prowadzi� konwersacj� jak z naj�wiatlejsz� dam� europejskich salon�w. Interesowa�a si� kultur�, polityk� i wszystkim, co dzia�o si� w �wiecie. Cz�sto rozmawiali�my na temat r�wnouprawnienia kobiet... Ale do tego daleko jeszcze w Tybecie.
�egnaj�c si� z P�nkhangiem i jego �on� poprosili�my, aby i on zechcia� poprze� nasze starania o pozwolenie na pobyt w Tybecie. Podobnie jak inni obieca� oczywi�cie uczyni� wszystko, co tylko b�dzie w jego mocy. Przebywali�my jednak w Azji dostatecznie d�ugo, by wiedzie�, �e tutaj nigdy nie pada wyra�nie s�owo "nie". Wydalenie z Tybetu zawsze by�o mo�liwe, i co wtedy? Czy znowu znale�liby�my si� w Indiach, za drutami?
Uznali�my za konieczne zabezpieczenie si� ze wszystkich stron i postanowili�my nawi�za� dobre stosunki tak�e z Chi�skim Przedstawicielstwem Dyplomatycznym. Charge d'affaires przyj�� nas ze s�ynn� chi�sk� uprzejmo�ci� i obieca� natychmiast przekaza� do swojego rz�du nasze pytanie o mo�liwo�� uzyskania zezwolenia na pobyt i prac� w Chinach.
Starali�my si�, jak wida�, na wszystkie sposoby zabiega� o pomoc i przekona� wszystkich, �e nikomu nie zagra�amy. Zdarza�o si� bowiem dosy� cz�sto, �e podczas spacer�w obcy ludzie zaczepiali nas, zadaj�c nam bardzo dziwne pytania, a pewnego razu jaki� Chi�czyk zrobi� nam nawet znienacka zdj�cie. Aparat fotograficzny w Lhasie - to by�o co� nadzwyczajnego! Ten epizod da� nam wiele do my�lenia. Dochodzi�y nas wie�ci, �e po Lhasie kr�c� si� rozmaici ludzie przekazuj�cy informacje za granic�. Mo�e brano nas za agent�w jakiego� obcego mocarstwa? Jedynie Anglicy wiedzieli doskonale, �e jeste�my niegro�ni, zd��yli bowiem dok�adnie dowiedzie� si� sk�d przybywamy i sprawdzi� nasze dane. Inni mogli nam przypisywa� wszystko, co tylko komu przyjdzie do g�owy. Co do nas - polityczne ambicje by�y nam zupe�nie obce, pragn�li�my jedynie uzyska� azyl i prac� a� do chwili, kiedy b�dziemy mogli wr�ci� do Europy.
Tymczasem zapanowa�a prawdziwa wiosna i chocia� min��a zaledwie po�owa lutego, nasta�a pi�kna, ciep�a pogoda. Trzeba pami�ta�, �e Lhasa le�y bardziej na po�udnie od Kairu*, a wysoko�� sprawia, �e promieniowanie s�oneczne jest bardzo silne. Czuli�my si� znakomicie. Przyda�oby si� nam tylko nieco wi�cej wolnego czasu. Codzienne zaproszenia i wizyty, wielogodzinne �wi�teczne ob�arstwo, przechodzimy z r�k do r�k, jak cudowne zwierz�tka - wiedziemy �ywot najprawdziwszych leniuch�w i wkr�tce mamy ju� tego do��! Chcemy za�y� troch� sportu. Ale poza niewielkim placem do koszyk�wki nie ma tu urz�dze� sportowych. M�odzi Tybeta�czycy i Chi�czycy byli uszcz��liwieni, gdy zaproponowali�my im wsp�ln� gr�. Ilekro� tylko pozwala� na to m�j iszias, wtajemnicza�em ich w regu�y i tajniki koszyk�wki. Na placu znajdowa� si� tak�e prysznic, kt�ry - rzek�bym - przyci�ga� nas najbardziej. Ale za k�piel trzeba by�o ui�ci� "drobn� op�at�", bagatelka - dziesi�� rupii. Nieprawdopodobna cena, zwa�ywszy �e tyle kosztuje jedna owca. Wysoka cena ma swoje uzasadnienie - do podgrzewania wody potrzebny jest bowiem wysuszony krowi naw�z, kt�rego w Lhasie brakuje i sprowadzany jest tu z daleka.
S�yszeli�my, �e przed kilku laty by�o nawet w Lhasie boisko do pi�ki no�nej, istnia�o jedena�cie dru�yn i rozgrywano prawdziwe pi�karskie zawody! Pewnego razu, dok�adnie w �rodku meczu, nadci�gn��a gradowa burza, kt�ra spowodowa�a wielkie straty. Od tej chwili zabroniono gry w pi�k� no�n�! By� mo�e regent ju� wcze�niej patrzy� niech�tnym okiem na ten sport, by� mo�e mnisi obawiali si� o swoje wp�ywy, bo mieszka�cy z zapami�taniem kibicowali meczom, nie wy��czaj�c mnich�w z pobliskich klasztor�w Drepung i Sera. W ka�dym razie gradobicie uznano za kar� bosk�, zes�an� za uprawianie tego niecnego sportu, i boisko zosta�o zlikwidowane.
Nawi�zuj�c do tej historii zapytali�my przyjaci��, czy rzeczywi�cie istniej� lamowie, kt�rzy posiedli moc powstrzymywania gradu i burz. Tybeta�czycy wierz� w to niezachwianie. Na wszystkich polach spotyka si� ma�e kamienne wie�yczki, w kt�rych pali si� kadzid�o i ustawia miseczki ofiarne, gdy tylko nadci�ga niepogoda. Niekt�re wioski posiadaj� nawet w�asnych "zaklinaczy pogody". S� to mnisi, uwa�ani za szczeg�lnie bieg�ych w tej dziedzinie.
Rytua� polega na tym, �e dm�c w wielkie muszle, mnisi wydobywaj� z nich wibruj�ce tony podobne do bicia dzwon�w ko�cielnych, kt�re czasem jeszcze s�yszy si� u nas w g�rskich wioskach, gdy nadci�ga burza. Ale w Tybecie nie traktuje si� burzy jako zjawiska fizycznego - wszystko to cuda, czary i wola b�stw...
Pewnego razu us�yszeli�my na ten temat zabawn� anegdot� z czas�w Dalajlamy XIII. Mia� on oczywi�cie osobistego wr��bit� i zaklinacza pogody. By� to najwi�kszy wr��bita owych czas�w. Do jego szczeg�lnych obowi�zk�w nale�a�o ochranianie przed burzami ogrodu przy letnim pa�acu dalajlamy. Kiedy� zdarzy�o si�, �e pot��na burza gradowa zniszczy�a wszystko - pi�kne kwiaty, dojrzewaj�ce jab�ka i soczyste brzoskwinie. Zaklinacza wezwano przed oblicze �yj�cego Buddy, kt�ry siedzia� zagniewany na tronie i, ujrzawszy przera�onego wr��bit�, za��da� by natychmiast dokona� on cudu, pod gro�b� kary i zwolnienia z pracy! Czarownik pad� na kolana i poprosi� o sito. Zwyk�e, najzwyklejsze sito... Czy Pan zechce zadowoli� si� takim cudem, �e woda wlana do sita nie wycieknie? Dalajlama skin�� g�ow� i wr��bita wla� wod� do sita. I patrzcie tylko! Nie wyciek�a nawet jedna kropla! Honor czarownika zosta� uratowany i m�g� on zachowa� swoje stanowisko.
Nie wiadomo, czy wr��bita pos�u�y� si� hipnoz�, czy te� zastosowa� jeden z wielu trik�w, znanych mu ze starych ksi�g magicznych? W ka�dym razie uratowa� w�asn� sk�r�.
Tymczasem nieustannie �amali�my sobie g�owy, jak tu zarobi� na �ycie, je�eli pozwol� nam zosta� w Lhasie. Na razie nie mogli�my narzeka� - troszczono si� o nas wspania�omy�lnie. Na polecenie ministra spraw zagranicznych dostarczono nam worki campy i m�ki, herbat� i mas�o. I mi�� niespodziank� w postaci 500 rupii, kt�r� w imieniu rz�du wr�czy� nam bratanek Kapsz�py. Natychmiast odpowiedzieli�my listem dzi�kczynnym, w kt�rym zaofiarowali�my swoj� prac� i umiej�tno�ci, w zamian za mieszkanie i wy�ywienie.
Przyja�� z Carongiem
Ju� od trzech tygodni go�cili�my w domu pana Thangme. Teraz zaprasza� nas do siebie bogaty Carong. Przystali�my na t� propozycj� z wdzi�czno�ci� - Thangme mia� pi�cioro dzieci i niezr�cznie nam by�o d�u�ej zajmowa� ich pok�j. To on, przygarniaj�c z ulicy dw�ch biednych wagabund�w, by� naszym prawdziwym przyjacielem, wy�wiadczy� nam wielk� przys�ug� i nigdy nie zapominali�my o tym. Na Nowy Rok otrzymywa� od nas zawsze bia�� szarf�, a p��niej, gdy ju� mia�em w�asny dom, zaproszenie na przyj�cia �wi�teczne.
U Caronga przygotowano nam obszerny pok�j, urz�dzony w europejskim stylu. By� tam st�� i fotele, ���ka i pi�kne dywany, a tuz obok pokoju ma�e oddzielne pomieszczenie do mycia. Znale�li�my jeszcze co�, czego nam dot�d tak bardzo brakowa�o: zamykan� toalet�. Ta sprawa to bardzo przykry problem w ca�ym Tybecie - pod tym wzgl�dem panuje ca�kowita swoboda i nikt si� tu nie kr�puje. Przy �cianie domu sta� niewysoki murek z kilkoma schodkami, na nim platforma, kilka otwor�w, w dole dziura wykopana w ziemi - to szczyt komfortu. A i takie urz�dzenia spotyka si� niecz�sto.
Rankiem poszli�my do kuchni po ciep�� wod� do mycia. By�o to olbrzymie pomieszczenie na zewn�trz budynku, wsparte na s�upach. Pod�og� tworzy�o zwyk�e klepisko, a po�rodku sta� wielki gliniany piec, dost�pny ze wszystkich stron, w kt�rym bez przerwy, w dzie� i w nocy, p�on�� ogie� podsycany przez s�u��cego. Gdy nadchodzi� czas gotowania, m��czyzna uruchamia� olbrzymi miech i na palenisku wybucha�y iskry, jak w ku�ni. Trzeba pami�ta�, �e Lhasa le�y na wysoko�ci 3700 m i przy mniejszej ilo�ci tlenu do rozpalenia nawozu jak�w, kt�ry s�u�y tu za opa�, oraz do podtrzymania p�omienia niezb�dne s� dodatkowe �rodki.
Carong m�g� sobie pozwoli� na zatrudnienie kilku kucharzy. Szef kuchni pracowa� poprzednio w pierwszorz�dnym hotelu w Kalkucie i kuchnia europejska nie by�a mu obca. Potrafi� przygotowa� nie tylko wspania�e pieczyste, ale tak�e wyborne ciasta. Inny kucharz wr�ci� niedawno z Chin, gdzie pozna� wszystkie specjalno�ci kuchni chi�skiej. Carong uwielbia� zaskakiwa� go�ci nieznanymi przysmakami.
Dziwi�o nas niezmiernie, �e w kuchniach wytwornych dom�w kobiety spe�nia�y tylko funkcje pomocnic i nigdy nie by�y kucharkami!
Posi�ki w Tybecie jada si� w nieco innych porach ni� u nas. Rano pija si� herbat� z mas�em, jak i p��niej wielokrotnie w ci�gu ca�ego dnia. S�ysza�em, �e mieszka�cy Lhasy wypijaj� dziennie do dwustu fili�anek herbaty z mas�em! To oczywi�cie przesada, ale rzeczywi�cie mo�na odnie�� takie wra�enie. Istniej� dwa zasadnicze posi�ki, jeden podaje si� przed po�udniem, o dziesi�tej, drugi - wieczorny - po zachodzie s�o�ca.
Pierwszy posi�ek, zawsze taki sam: campe z dodatkami, spo�ywali�my obydwaj w naszym pokoju. Wieczorem zazwyczaj zapraszano nas do Caronga. Przy olbrzymim stole zasiada�a ca�a rodzina, podawano wiele da� i ten posi�ek by� w�a�ciwie g��wnym punktem dnia, kiedy to spotykali si� razem wszyscy domownicy i omawiali najwa�niejsze wydarzenia.
Po kolacji siadali�my w salonie, nieco prze�adowanym dywanami, kuferkami i pos��kami, zapalali�my papierosa i popijaj�c szklaneczk� piwa podziwiali�my najnowsze zakupy pana domu. Wprost nie do wiary, co te� Carong potrafi� zdoby�! Posiada� nawet wspania�y odbiornik radiowy. Z wielk� przyjemno�ci� wy�apywali�my wszystkie mo�liwe rozg�o�nie na �wiecie, kt�re odbiera� mo�na na Dachu �wiata bez najmniejszych zak��ce�. Raz s�uchali�my najnowszych p�yt, innym razem mogli�my wypr�bowa� powi�kszalnik, podziwia� aparat fotograficzny, a nawet teodolit, kt�ry Carong przyni�s� i rozpakowa� przy nas pewnego wieczoru. I z tymi wszystkimi przedmiotami umia� si� obchodzi�. By� jedynym m��czyzn� w Lhasie, kt�ry mia� tyle "konik�w" na raz i doprawdy nie mogli�my lepiej trafi�. Zbiera� znaczki, utrzymywa� korespondencj� z ca�ym �wiatem (przy wydatnej pomocy swego syna), posiada� znakomit� bibliotek� i pi�kne zbiory zachodniego malarstwa. By�y to przewa�nie upominki, pozostawiane mu w darze przez przybywaj�cych do Lhasy Europejczyk�w, kt�rym udziela� go�ciny.
Carong by� nieprzeci�tnym cz�owiekiem. Nieustannie pr�bowa� wprowadza� w kraju reformy, a gdy rz�d rozstrzyga� jakie� wa�ne sprawy, niezw�ocznie wzywano go jako doradc�. Jedyny �elazny most w Tybecie by� jego zas�ug�. Zosta� on na jego zlecenie zaprojektowany i skonstruowany w Indiach, nast�pnie roz�o�ony na cz��ci i przeniesiony kawa�ek po kawa�ku na grzbietach jak�w i ludzi na Dach �wiata. Carong by� samoukiem najnowocze�niejszego formatu i z jego talentami nawet w krajach zachodnich uznano by go za wybitn� osobowo��.
Jego syn, George - zachowa� swoje imi� szkolne z Indii - wda� si� w swego ojca. Ju� przy pierwszym spotkaniu mogli�my podziwia� jego wiedz� i wielostronno�� zainteresowa�. W tym okresie pasjonowa� si� fotografi� i zdj�cia robi� naprawd� niez�e. Pewnego wieczoru zaskoczy� nas, pokazuj�c w�asnor�cznie nakr�cony kolorowy film. Brz�czenie projektora, kolorowe obrazy wci�� przecie� nie znanego nam �wiata stwarza�y z�udzenie, �e siedzimy w kinie "Urania" w Wiedniu! Czar prysn��, gdy nagle zabrak�o pr�du. S�aby silniczek mia� swoje humory i trzeba by�o uruchamia� go ci�gle od nowa. Taka to by�a drobna r��nica!
Nasz� jedyn� wieczorn� rozrywk� stanowi�y zaproszenia do Caronga oraz ksi��ki wypo�yczane od niego i z Misji Brytyjskiej. W Lhasie nie ma ani kina, ani teatru, nie m�wi�c ju� o lokalach, i ca�e �ycie towarzyskie odbywa si� w prywatnych domach.
Dni sp�dzali�my na nieustannych zabiegach, by nie uroni� ani jednego wra�enia, nie przeoczy� �adnej ciekawej rzeczy. Wci�� tkwi� w nas l�k, �e nie zd��ymy wszystkiego pozna�, zanim pewnego pi�knego dnia wydal� nas z tego kraju. Wprawdzie nasze obawy nie wynika�y z jakich� bezpo�rednich powod�w, ale jednak nie ufali�my przesadnie ugrzecznionym s��wkom i uprzejmo�ciom. Czy to przypadkowo s�yszeli�my ju� tyle razy histori� o angielskim nauczycielu? Rz�d tybeta�ski zwr�ci� si� do niego z pro�b� o za�o�enie w Lhasie szko�y na wz�r europejski, proponuj�c mu wieloletni kontrakt. Po sze�ciu miesi�cach musia� pakowa� walizki, bo przeciwni temu projektowi mnisi potrafili obrzydzi� mu skutecznie Tybet.
Tybet nie zna po�piechu
Regularnie ka�dego dnia sk�adali�my wizyty i rewizyty, bo wci�� nas zapraszano, i dzi�ki temu zdo�ali�my ju� nie�le pozna� �ycie rodzinne wy�szych sfer. My�l�c o naszych europejskich miastach, zazdro�cili�my mieszka�com Lhasy przede wszystkim jednej rzeczy: oni zawsze mieli czas! Nieustanny po�piech - najci��sza choroba naszego wieku - jeszcze do Tybetu nie dotar�. Tutaj nikt si� nie przepracowuje. W urz�dach wszystko odbywa si� spokojniutko, bez po�piechu. Urz�dnicy pojawiaj� si� tu� przed po�udniem i wczesnym popo�udniem udaj� si� z powrotem do dom�w. Gdy kt�remu� przeszkodz� go�cie, wysy�a po prostu s�u��cego do kolegi i prosi o zast�pstwo.
Kobiety nie s�ysza�y jeszcze o r�wnouprawnieniu i odnios�em wra�enie, �e wcale im to nie przeszkadza. D�ugie godziny sp�dzaj� na robieniu makija�u, nawlekaniu pere�, wybieraj� materia�y i wymy�laj�, w jaki spos�b na najbli�szym przyj�ciu przy�mi� pani� Tak�toatak�. W domu nie kiwn� nawet palcem, ale jako symbol swej w�adzy trzymaj� zawsze w r�ce p�k kluczy. W Lhasie najmniejsz� szuflad� zamyka si� na sto zamk�w.
Nadto istnieje jeszcze gra mad�ong, rodzaj chi�skiego domina, kt�r� przez d�ugi czas pasjonowa�a si� ca�a Lhasa. Gra�o si� w ni� dnie i noce zapominaj�c o bo�ym �wiecie, obowi�zkach urz�dowych, o domu i rodzinie. Stawki by�y bardzo wysokie. Nawet s�u�ba gra�a potajemnie, przegrywaj�c cz�sto w kilka godzin oszcz�dno�ci ca�ego roku. W ko�cu rz�d powiedzia� do��! Oficjalnie zabroniono gry, skupuj�c r�wnocze�nie wszystkie pionki, a na graj�cych ukradkiem przekl�tych grzesznik�w na�o�ono wysokie kary pieni��ne i przymusowo kierowano ich do pracy. Im wy�sza ranga grzesznika, tym surowsza kara. I to poskutkowa�o - cho� doprawdy, nigdy bym nie uwierzy� w skuteczno�� takich metod. Lhasa d�ugo jeszcze wzdycha�a i nosi�a �a�ob� po tej grze, ale zakazu przestrzega�a. Pot�ga w�adzy jest nieograniczona - powoli, coraz wyra�niej wszyscy zacz�li dostrzega� zaniedbania powodowane nami�tno�ci� do gry. A w soboty - dni w Tybecie wolne od pracy - znalaz�y si� inne rozrywki, gra w szachy lub halm�, opowiadanie niewinnych dowcip�w, gra s��w i rozwi�zywanie zagadek.
Oczywi�cie nie zazna�bym spokoju, gdybym nie pozna� gry mad�ong. I zrozumia�em jak �atwo mog�a przerodzi� si� w pasj�. Rzecz jasna nie da�em si� wci�gn��, zagra�em tylko od czasu do czasu, przy szczeg�lnej okazji, w �wi�ta i zawsze w znamienitym towarzystwie.
Jaka� by�a nasza rado��, gdy pewnego dnia spotkali�my starego znajomego - �o�nierza z Szangce, kt�ry eskortowa� nas kiedy� do granicy indyjskiej i opowiada� nam tyle o Lhasie. By� on najsympatyczniejszym stra�nikiem, z jakim mieli�my do czynienia. Wtedy na po�egnanie zawo�a� jeszcze: do zobaczenia w Lhasie! I rzeczywi�cie tak si� sta�o!
Spotkali�my go w herbaciarni, gdzie cz�sto kupowali�my chleb i pieczywo. Opowiedzia� nam, �e teraz jest rz�dowym go�cem i wiele o nas s�ysza�. Jako zwyk�y �o�nierz, nie odwa�y�by si� odwiedzi� nas w domu ministra Caronga. Tak wi�c po dw�ch latach jego deportowani dotarli jednak do �wi�tego Miasta!
Zaprosili�my go na herbat� i ciasto, a w�a�ciciel herbaciarni, t�usty muzu�manin, czu� si� bardzo zaszczycony nasz� obecno�ci� w jego lokalu. Us�ugiwa� nam osobi�cie, pos�uguj�c si� przy tym angielskim lub raczej czym�, co sam przez to rozumia�. Z dum� wyzna� nam, �e pochodzi z Kaszgaru, gdzie s�u�y� w wytwornym angielskim domu i stamt�d wyni�s� sw�j kulinarny kunszt. Jego wyroby chwali�a ca�a Lhasa, ale nam za bardzo pachnia�y one zje�cza�ym mas�em. Tybeta�czycy t�umnie robili u niego zakupy i zarabia� naprawd� �wietnie. Jak przysta�o na pobo�nego muzu�manina, wraz z ca�� rodzin� kilkakrotnie odby� pielgrzymk� do Mekki i Medyny. Fakt, �e za pieni�dze mieszka�c�w tego �wi�tego miasta wyznawca innej religii m�g� odbywa� pielgrzymki do swoich �wi�tych miejsc, wydaje mi si� w najwy�szym stopniu godny podkre�lenia!
Grozi nam wydalenie z Tybetu
16 lutego 1946 mija� miesi�c naszego pobytu w Lhasie. Nasze losy wci�� si� wa�y�y; nie mieli�my pracy i przysz�o�� bardzo nas martwi�a.
W�a�nie tego dnia odwiedzi� nas Kapsz�pa. Przyby� oficjalnie, jako wys�annik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zobaczywszy jego min� od razu wiedzieli�my, co si� �wi�ci. Co prawda nie wykluczali�my takiego obrotu sprawy, a jednak ta wiadomo�� spad�a na nas jak grom z jasnego nieba: rz�d nie wyra�a� zgody na nasz dalszy pobyt w Tybecie i natychmiast miano nas odes�a� do Indii. Cz�sto wyobra�ali�my sobie t� sytuacj�, ale teraz fakty wytr�ci�y nas kompletnie z r�wnowagi. Nasze g�o�ne protesty Kapsz�pa skwitowa� wzruszeniem ramion oznajmiaj�c, �e musimy zwr�ci� si� z tym do wy�szych w�adz.
Nasz� nast�pn� reakcj� na t� smutn� wiadomo�� by�o gor�czkowe poszukiwanie map Tybetu Wschodniego, jakie tylko by�y do dostania w Lhasie. W�ciekli zasiedli�my wieczorem do studiowania tras i uk�adania plan�w. Jedno by�o pewne - za �adn� cen� nie wr�cimy za druty. Lepiej znowu ucieka� i spr�bowa� szcz��cia w Chinach! Ta my�l nieco nas uspokoi�a. Posiadali�my troch� pieni�dzy, niez�e wyposa�enie i w ka�dej chwili mogli�my zakupi� �ywno��. Tylko ten m�j iszias! B�l dawa� mi si� stale we znaki i nie ust�powa� mimo pigu�ek i zastrzyk�w, kt�re za�atwi� mi Aufschnaiter od lekarza Misji Brytyjskiej. By�em bliski rozpaczy, czy�by ten g�upi iszias mia� wszystko udaremni�?
Nazajutrz, spu�ciwszy nieco z tonu, poku�tyka�em do rodziny Dalajlamy. Jego matka i Lobsang Samten obiecali opowiedzie� wszystko m�odocianemu Boskiemu Kr�lowi i wyrazili przekonanie, �e z pewno�ci� zechce si� on za nami uj��. Rzeczywi�cie tak si� sta�o i chocia� m�ody Dalajlama nie sprawowa� jeszcze w�adzy, jego przychylno�� z pewno�ci� bardzo nam pomog�a. W tym czasie Aufschnaiter chodzi� po ca�ej Lhasie, uruchamiaj�c wszystkie znajomo�ci. Aby bro� bo�e niczego nie zaniedba�, u�o�yli�my po angielsku podanie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w kt�rym wy�uszczyli�my ponownie wszystkie argumenty przemawiaj�ce za pozostawieniem nas w Tybecie:
"Do
Tybeta�skiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych
dnia 17 lutego 1946 roku
W dniu wczorajszym Se* Kapsz�pa Kuszo przekaza� nam w imieniu Tybeta�skiego Rz�du nakaz natychmiastowego opuszczenia Tybetu i powrotu do Indii. Odpowiadaj�c na to wezwanie, pozwalamy sobie wyja�ni� co nast�puje:
W maju 1939 roku przybyli�my z Niemiec do Indii w charakterze alpinist�w z zamiarem powrotu do Niemiec w sierpniu tego� roku. 3 wrze�nia 1939 roku, w dniu wybuchu wojny, zostali�my aresztowani i osadzeni w obozie internowania.
W 1943 roku dzienniki opublikowa�y uk�ad zawarty pomi�dzy rz�dami Tybetu i Indii, dotycz�cy tranzytu towarowego z Indii do Chin przez terytorium Tybetu, z wy��czeniem sprz�tu wojennego. Na podstawie tre�ci tego uk�adu za�o�yli�my, �e Tybet jest w tej wojnie pa�stwem neutralnym, i podj�li�my wszelkie mo�liwe wysi�ki, aby dosta� si� do Tybetu.
Fakt posiadania przez Tybet statusu pa�stwa neutralnego zosta� potwierdzony przez Mr. Hopkinsa, szefa Przedstawicielstwa Brytyjskiego w Lhasie, podczas naszej wizyty w przedstawicielstwie. R�wnocze�nie zapewni� nas on, �e nie wyst�pi do Rz�du Tybeta�skiego z wnioskiem o wydalenie nas na powr�t do Indii.
Zgodnie z umowami mi�dzynarodowymi obowi�zuje zasada, �e je�com wojennym, kt�rym uda si� przedosta� na terytorium pa�stwa neutralnego, przys�uguje prawo przebywania na tym terytorium do chwili, kiedy mo�liwa b�dzie repatriacja. Wszystkie neutralne pa�stwa �wiata przestrzegaj� tej zasady i nie wydaj� takich uchod�c�w w niewol�.
Wiadomo nam, �e internowani w Indiach Niemcy do obecnej chwili nie zostali repatriowani i wydalenie nas do Indii by�oby r�wnoznaczne z oddaniem nas do niewoli.
W wypadku gdyby Rz�d Tybeta�ski uzna� nasz pobyt w swoim kraju za sprzeczny z tradycyjnym nastawieniem wobec obcokrajowc�w - jak to przedstawi� nam pan Kapsz�pa - pozwalamy sobie zauwa�y�, �e Rz�d Tybeta�ski ju� w latach ubieg�ych dopu�ci� mo�liwo�� wyj�tk�w w tym zakresie. Je�eli zatem odst�piono od tego ograniczenia w wypadku obcokrajowc�w zajmuj�cych stanowiska urz�dowe, a tak�e innych obcokrajowc�w, to wolno nam si� spodziewa�, �e zostaniemy potraktowani podobnie. Winni jeste�my Rz�dowi Tybeta�skiemu g��bok� wdzi�czno�� za okazan� nam przychylno�� i go�cinno��, z kt�r� spotykali�my si� na ka�dym kroku i wyra�amy ubolewanie z powodu wszelkich k�opot�w zwi�zanych z nasz� spraw�. Wyra�amy r�wnocze�nie nadziej�, �e Rz�d Tybeta�ski bez w�tpienia zechce zrozumie� nasze po�o�enie: Po tym jak uda�o nam si� wydosta� na wolno��, znajdziemy si� na powr�t w obozie, w kt�rym dogorywali�my prawie przez pi�� lat.
Sk�adamy na r�ce Rz�du Tybeta�skiego gor�c� pro�b�, by zechcia� nas potraktowa� tak, jak inne neutralne kraje traktuj� zbieg�ych z niewoli wi��ni�w i zezwoli� nam na pozostanie w Tybecie a� do chwili, gdy b�dzie mo�liwa nasza repatriacja.
Peter Aufschnaiter
Heinrich Harrer"
Wygl�da�o tak, jakby wszystko sprzysi�g�o si� przeciwko nam. M�j iszias atakowa� mnie tak mocno, �e ledwo si� rusza�em, a teraz dokuczliwy b�l sprawi�, �e nie mog�em wsta� z ���ka. Podczas gdy ja le�a�em i j�cz�c z b�lu �ama�em sobie g�ow� nad znalezieniem jakiego� rozwi�zania, Aufschnaiter ociera� sobie nogi do krwi, biegaj�c w naszej sprawie po ca�ym mie�cie. To by�y gor�czkowe dni!
21 lutego pojawi�o si� przed naszymi drzwiami kilku �o�nierzy z ��daniem, by�my natychmiast spakowali rzeczy, poniewa� maj� rozkaz eskortowania nas do granicy indyjskiej. Wymarsz jutro z rana!
To by� ju� szczyt wszystkiego. Jak�e ja mog�em ruszy� w drog�, przecie� ledwo mog�em doj�� do okna - zrozpaczony zademonstrowa�em to porucznikowi. Zrobi� bezradn� min�. Jak wszyscy �o�nierze na �wiecie, musia� wykonywa� rozkazy i nie mia� nic do powiedzenia. Opanowawszy si� nieco, poprosi�em go o przekazanie zwierzchnikom mojego stanowiska, �e nie jestem w stanie opu�ci� Lhasy na w�asnych nogach i musz� by� niesiony. �o�nierze odeszli.
Natychmiast zaalarmowali�my Caronga, prosz�c go o rad� i pomoc, ale i on nie m�g� nic zrobi�. "Rozkazom rz�dowym nie mo�na si� sprzeciwia�" - powiedzia� z powag�. Wr�cili�my do siebie przeklinaj�c moj� chorob�. Gdybym by� zdrowy, nic nie by�oby w stanie nas zatrzyma�. Uciekliby�my jeszcze tej nocy, bowiem lepsze trudy, g��d i niebezpiecze�stwa ni� najwygodniejsze �ycie za drutami. Jutro nie p�jdzie im ze mn� tak �atwo. Rozgoryczony, postanowi�em stawi� bierny op�r.
Ale nast�pnego ranka nic si� nie zdarzy�o. Nie zjawili si� ani �o�nierze, ani nie przekazano nam �adnej wiadomo�ci... Zaniepokojeni pchn�li�my s�u��cego do Kapsz�py. Kapsz�pa, bardzo zmieszany, zjawi� si� u nas osobi�cie. Aufschnaiter, wskazuj�c na moje �o�e bole�ci, przyst�pi� do negocjacji. Mo�e uda si� p�j�� na kompromis? Nasun��o nam si� podejrzenie, �e to jednak Anglicy maczali we wszystkim palce.
Tybet, jako niewielki kraj, chcia� �y� w zgodzie ze swymi s�siadami i utrzymywa� dobre stosunki przy pomocy dyplomatycznych gest�w. Z powodu dw�ch niemieckich je�c�w nie b�dzie ryzykowa� zadra�nie� z pot��n� Angli�. Dlatego Aufschnaiter wpad� na pomys�, aby poprosi� angielskiego lekarza, kt�ry w tym okresie pe�ni� r�wnocze�nie funkcj� szefa Misji Brytyjskiej, o wydanie za�wiadczenia o moim stanie zdrowia. Kapsz�pa z rado�ci� przysta� na t� propozycj�. Popatrzyli�my na siebie porozumiewawczo - nasze podejrzenia si� potwierdzi�y!
Lekarz przyszed� do mnie jeszcze tego samego dnia. Powiedzia�, �e Rz�d Tybeta�ski pozostawi� w jego r�kach decyzj� o naszym wyje�dzie i zrobi� mi kilka zastrzyk�w, kt�re zreszt� niewiele mi pomog�y. Wi�ksz� ulg� przynosi�a mi ciep�a, watowana ko�dra - prezent od Caronga.
Postanowi�em twardo, �e nie poddam si� chorobie, nie dopuszcz� do tego, by tak z�o�liwie pokrzy�owa�a nam wszystkie plany, i najwi�kszym wysi�kiem woli zmusza�em si� do wykonywania �wiczenia, kt�re poleci� mi pewien lama. Codziennie przez d�ugie godziny siedz�c w fotelu turla�em po pod�odze lask� tam i z powrotem - omal nie krzycz�c z b�lu. Powolutku, powoli rzeczywi�cie by�o troch� lepiej. Znowu mog�em wyj�� do ogrodu i wygrzewa� si� w wiosennym s�o�cu, jak staruszek.
Pocz�tek roku Ognia-Psa
Nadszed� marzec. Nasta�a pe�nia wiosny. Najwi�ksze tybeta�skie �wi�to - Nowy Rok*, wypad�o tym razem 4 marca. Przez ca�e trzy tygodnie trwania uroczysto�ci nie robi si� tu nic poza �wi�towaniem. Niestety, nie mog�em w tym uczestniczy�. Z dala dociera�y do mnie uderzenia b�bn�w i d�wi�k tr�b, a po o�ywionym ruchu panuj�cym w domu wiedzia�em, �e dzieje si� co� bardzo wa�nego. Ka�dego ranka do mojego ���ka podchodzi� Carong wraz z synem, odziani codziennie w inne wspania�e szaty z jedwabiu i brokatu, abym m�g� ich podziwia�. Aufschnaiter oczywi�cie bra� udzia� w uroczysto�ciach i wieczorem musia� mi sk�ada� dok�adne sprawozdanie.
Obchodzono nadej�cie nowego roku zwanego rokiem Ognia-Psa. Czwartego marca Rada Miasta przekaza�a w�adz� w r�ce mnich�w. �wieccy w�adcy zwracaj� symbolicznie sw�j urz�d duchownym, od kt�rych go otrzymali. Nastaj� twarde, budz�ce groz� rz�dy. Rozpoczyna si� od wielkich porz�dk�w. W tym okresie Lhasa l�ni czysto�ci� - inaczej ni� zazwyczaj. R�wnocze�nie proklamuje si� w ca�ym mie�cie pok�j. Ustaj� k��tnie, urz�dy zamykaj� swe bramy, ale na ulicach ruch si� o�ywia, kwitnie handel i targi - z wyj�tkiem chwil, gdy przechodz� pochody i procesje. Wszelkie przest�pstwa kryminalne, wykroczenia, ba - nawet gry, karane s� teraz bardzo surowo. Mnisi bywaj� bezlito�ni i siej� powszechn� groz�. Zdarza�o si�, �e ludzie poddani zwyczajnej karze ch�osty umierali pod ich batem. W takich wypadkach dochodzi oczywi�cie do energicznej interwencji regenta, kt�ry wie jak znale�� winnych.
W og�lnym �wi�tecznym zamieszaniu i zgie�ku tak jakby zapomniano o naszej sprawie. Pozostawiono nas w spokoju, a my ze swej strony starali�my si� nie rzuca� w oczy. Prawdopodobnie rz�d chwilowo zadowoli� si� za�wiadczeniem angielskiego lekarza, kt�ry uzna�, �e nadal jestem niezdr�w. Znowu zyskali�my troch� cennego czasu! Przede wszystkim musia�em wr�ci� do zdrowia, a potem zobaczymy, mo�e uda nam si� przedosta� nawet do Chin.
Z dnia na dzie� robi�o si� coraz cieplej i codziennie z przyjemno�ci� opala�em si� w ogrodzie. Tym wi�ksze by�o moje zdumienie, gdy zbudziwszy si� pewnego ranka, ujrza�em ca�y wiosenny przepych pokryty �niegiem. Tak p��ny opad �niegu w Lhasie by� podw�jnym zaskoczeniem. Miasto po�o�one jest tak g��boko w Azji, �e �nieg pada tu rzadko, a w zimie utrzymuje si� kr�tko, poniewa� po�udniowe usytuowanie miasta i silne nas�onecznienie - typowe dla tej wysoko�ci - sprawiaj�, �e szybko topnieje. Tego dnia �nieg tak�e szybko znikn��, ale dzi�ki niemu burza piaskowa, kt�ra niebawem przysz�a, by�a mniej dokuczliwa, poniewa� piach i py� zwi�zane wilgoci� przesta�y unosi� si� w powietrzu.
Burze piaskowe nadci�gaj�ce tu punktualnie ka�dej wiosny "uszcz��liwiaj�" kraj przez dwa miesi�ce. Do Lhasy docieraj� wczesnym popo�udniem. W oddali wida� pot��ne czarne chmury nadci�gaj�ce z niesamowit� pr�dko�ci�. Najpierw znika Potala - na ten znak wszyscy w pop�ochu szukaj� schronienia. �ycie w mie�cie zamiera. Brz�cz� szyby w oknach, na ��kach zrezygnowane byd�o odwraca si� zadem do wiatru i cierpliwie czeka, kiedy zn�w b�dzie mo�na skuba� traw�. Watahy ulicznych kundli - s�u�ba oczyszczania miasta - kul� si� w zau�kach. Zazwyczaj nie s� tak �agodne. Pewnego dnia Aufschnaiter musia� przej�� obok sfory zwabionej zapachem krwi i po�eraj�cej w�a�nie pad�ego konia - do domu wr�ci� w op�akanym stanie, w poszarpanym p�aszczu i spodniach.
Okres burz to najbardziej przykra pora roku. Nawet gdy nie opuszcza si� mieszkania, to i tak piach zgrzyta mi�dzy z�bami, poniewa� nie ma tutaj podw�jnych okien. Jedyn� pociech� jest fakt, �e zwiastuj� one rzeczywi�cie koniec zimy. Ka�dy ogrodnik wie, �e ju� nie musi si� obawia� mroz�w. Nad kana�ami zaczynaj� si� zieleni� ��ki i rozkwitaj� "w�osy Buddy" na s�ynnej p�acz�cej wierzbie przy wej�ciu do Katedry. Delikatne zwisaj�ce ga��zki, pokryte na wiosn� drobniutkim ���tym py�kiem kwiatowym, zas�uguj� w pe�ni na t� poetyck� nazw�.
Skoro tylko stan��em nieco na nogi, zapragn��em by� u�yteczny. W ogrodzie Caronga ros�y setki m�odych drzewek owocowych. Poniewa� jednak wyros�y one z nasion, nigdy nie owocowa�y. Przyst�pi�em wi�c razem z synem Caronga, Georgiem, do oczkowania drzewek. Domownicy mieli znowu pow�d do �miechu. Czynno�� uszlachetniania jest w Tybecie w�a�ciwie nie znana i brak te� w j�zyku tybeta�skim odpowiedniego s�owa. Gospodarze nazwali wi�c oczkowanie "za�lubinami" i niezmiernie ich to bawi�o.
Szcz��liwy ludek ze swoim dziecinnym poczuciem humoru. Tybeta�czycy s� wdzi�czni za ka�dy pow�d do �miechu. Gdy kto� si� j�ka albo po�li�nie, potrafi� si� �mia� ca�ymi godzinami. Cudze k�opoty i u�omno�ci dostarczaj� najlepszej zabawy, ale nigdy nikomu �le si� nie �yczy. Ich nami�tno�� do drwin i kpiny jest niepohamowana. Poniewa� nie ma tu gazet, dezaprobata wobec nie lubianych os�b lub zdarze� wyra�ana jest w �artobliwych wierszykach i piosenkach. Wieczorami ch�opcy i dziewcz�ta spaceruj� po Parkhorze nuc�c najnowsze przy�piewki. Nawet najwy�sze osobisto�ci musz� pogodzi� si� z krytyk�. Zdarza si� wprawdzie, �e rz�d zakazuje �piewania jakiej� piosenki, lecz jest zbyt m�dry, by za to kara� i wtedy chocia� nie s�ycha� jej ju� w miejscach publicznych, kr��y tym cz��ciej po cichu.
W Nowy Rok Parkhor* prze�ywa sw�j wielki okres. Ta ulica tworzy wewn�trzny pier�cie� wok�� Katedry i tutaj t�tni �ycie ca�ego miasta. Tu mie�ci si� wi�kszo�� sklep�w, tu rozpoczynaj� si� i ko�cz� wszystkie procesje i wojskowe parady. Wieczorem, zw�aszcza w dni �wi�teczne, przeci�gaj� t�dy t�umy wiernych mrucz�c modlitwy, a wielu przemierza t� drog� w�asnym cia�em, padaj�c na bruk z wyci�gni�tymi do przodu r�koma i wykonuj�c tak zwane "pok�ony". Parkhor ma tak�e mniej nabo�ne oblicze. Pi�kne kobiety paraduj� tu w najnowszych toaletach i flirtuj� z m�odymi wielmo�ami, a nawet miejscowe pi�kno�ci lekkich obyczaj�w znajduj� tu to, czego szukaj�. Taki jest Parkhor - centrum �ycia handlowego, towarzyskiego i plotkarstwa.
Pi�tnastego dnia pierwszego tybeta�skiego miesi�ca czu�em si� na tyle dobrze, �e by�em ju� w stanie przygl�da� si� �wi�tecznym uroczysto�ciom. W tym dniu przypada najwi�ksze �wi�to. Odbywa si� wspania�a procesja, w kt�rej uczestniczy osobi�cie Jego �wi�tobliwo�� Dalajlama.
Carong obieca� nam miejsca przy oknie w jednej ze swych kamienic, stoj�cej przy Parkhorze. Niestety musieli�my siedzie� na parterze, poniewa� podczas procesji nikt nie mo�e znajdowa� si� powy�ej g��w dostojnik�w przeci�gaj�cych w orszaku. Zabronione jest tak�e wznoszenie budynk�w przekraczaj�cych dwa pi�tra, bo robienie konkurencji Katedrze czy te� Potali by�oby blu�nierstwem. Regu�y tej �ci�le si� przestrzega. Niskie, mroczne i zapluskwione domy sta�y si� dla niekt�rych dostojnik�w zbyt ma�e i niewygodne, poniewa� jednak wy�sza zabudowa jest zabroniona, problem rozwi�zuje si� inaczej. Na okres lata na p�askich dachach dom�w ustawia si� drewniane sk�adane domki i dziwi�em si� jak szybko zawsze znika�y, gdy tylko mia�a przeci�ga� procesja z dalajlam� lub regentem.
Na ulicy faluje kolorowy t�um w radosnym oczekiwaniu na procesj�, a ja wraz z �on� Caronga sadowi� si� przy oknie. Gospodyni jest mi��, starsz� kobiet�, troszcz�c� si� o go�ci. Jeste�my szczeg�lnie radzi, �e dotrzymuje nam towarzystwa, obja�niaj�c wszystko, co si� dzieje. To co teraz widzimy, to zupe�nie inny, nie znany nam �wiat, w kt�ry wprowadza nas swoim spokojnym, przyjemnym g�osem.
Z ziemi wyrastaj� tajemnicze dziesi�ciometrowe rusztowania. To na figury z mas�a* - wyja�nia nasza przewodniczka. Te prawdziwe ma�lane dzie�a sztuki, kt�re mnisi lepi� przez d�ugie miesi�ce, zostan� ustawione na rusztowaniach tu� po zachodzie s�o�ca. W klasztorach istniej� specjalne wydzia�y, gdzie szczeg�lnie utalentowani mnisi, prawdziwi arty�ci, z niewiarygodn� wprost cierpliwo�ci� ugniataj� farbowane na przer��ne kolory mas�o, lepi� z niego wie�e i piramidy, modeluj� i ozdabiaj� je najdelikatniejszymi ornamentami. Setki tych godnych podziwu dzie� sztuki wystawione b�d� tylko przez jedn� noc* wzd�u� ulicy, kt�r� przeci�ga procesja, a ich �wietno�� i rozmiary �wiadcz� o hojno�ci arystokracji i najbogatszych rod�w Lhasy. Ka�da figura kosztuje niema�o i cz�sto musi by� finansowana przez kilka rodzin. Poniewa� najpi�kniejsza otrzymuje nagrod� rz�dow�, wszyscy pr�buj� si� prze�cign��. Od kilkudziesi�ciu lat nagrod� uzyskuj� mnisi z klasztoru Gy�.
Niebawem frontony wewn�trznego kr�gu Parkhoru znikaj�, przys�oni�te kolorowymi, tr�jk�tnymi figurami. Wko�o t�oczy si� nieprawdopodobna ci�ba i zobaczenie czegokolwiek staje si� wielkim problemem. Powoli zapada zmierzch. O zmroku wkraczaj� oddzia�y wojskowe Lhasy z kot�ami i tr�bami. Formuj� szpaler, powstrzymuj�c nap�r dziesi�tek tysi�cy widz�w, aby ulic� mog�a przeci�gn�� procesja.
Szybko nastaje noc. Lecz oto zapala si� morze p�omyk�w i robi si� jasno jak w dzie�. Tysi�ce chybotliwych lampek ma�lanych, a pomi�dzy nimi, gdzieniegdzie ra��ce oczy �wiat�o lampy gazowej. Ponad dachami wyrasta �wiec�cy dysk ksi��yca. W Tybecie pi�tnastego dnia ka�dego miesi�ca zawsze przypada pe�nia. Wszystko gotowe - zaczyna si� wielkie �wi�to. T�um milknie i zastyga w oczekiwaniu.
B�g wznosi r�k� do b�ogos�awie�stwa
Nadchodzi wielka chwila. Otwieraj� si� wrota Katedry i powoli ukazuje si� Dalajlama, m�ody Kr�l-B�g wspierany przez dw�ch opat�w. Pe�en czci lud pochyla si� do ziemi. Zgodnie z ceremonia�em wszyscy winni pa�� na ziemi�, ale z braku miejsca jest to niemo�liwe. Plecy tysi�cy ludzi chyl� si� jak �an dotkni�ty podmuchem wiatru. Kr�l-B�g kroczy powoli, dostojnie wok�� Parkhoru, zatrzymuj�c si� co chwila przed figurami z mas�a. Towarzyszy mu wspania�a �wita: najwy�si dostojnicy i arystokracja oraz kolejno, stosownie do hierarchii zajmowanych stanowisk, administracja kraju. Ooo, w orszaku kroczy nasz znajomy, Carong! Idzie tu� za Dalajlam�, odpowiednio do swej wysokiej rangi. W prawej r�ce, jak wszyscy szlachetnie urodzeni, trzyma tl�ce si� kadzid�o.
Przej�ty czci� t�um stoi w zupe�nym milczeniu. S�ycha� tylko d�wi�ki instrument�w, na kt�rych graj� mnisi: oboj�w, tr�b, kot��w i czyneli. Ten obraz jest jak wizja z innego �wiata, niezwyk�a, nierzeczywista, kt�rej poddajemy si� nawet my, "trze�wi" Europejczycy. W chybotliwym ���tym �wietle lampek zdaj� si� o�ywa� ma�lane figury, wyimaginowany podmuch wiatru ko�ysze egzotycznymi kwiatami, szele�ci w fa�dach wspania�ych szat b�stw, demon rozwiera paszcz� - B�g unosi r�k� do b�ogos�awie�stwa.
Czy i my ulegli�my temu osza�amiaj�cemu, niezwyk�emu mira�owi? Dysk ksi��yca w pe�ni - symbol �wiata, kt�remu sk�adany jest teraz ho�d - �le u�miech swym wiernym... Czy jest to znak przychylno�ci bog�w?
�ywy Budda zbli�a si�... teraz przechodzi obok naszego okna. Kobiety zastygaj� w g��bokim pok�onie, wstrzymuj�c oddech. T�um zamiera. G��boko poruszeni chowamy si� za pochylonymi plecami kobiet, pr�bujemy si� broni� przed jak�� si��, kt�ra wci�ga nas w pole niezwyk�ej energii... Powtarzam sobie: przecie� to dziecko, tylko dziecko... A przecie� ma on tysi�ce wiernych, do niego p�yn� modlitwy przepe�nione t�sknot� i nadziej�. W Lhasie czy w Rzymie - wszystkich ludzi ��czy to samo pragnienie: znale�� Boga i s�u�y� mu. Przymykam oczy. Szept modlitw, niezwyk�a muzyka, wo� kadzide� unosz�ca si� w niebo...
Dalajlam� zako�czy� sw�j obch�d i znowu znik� w wielkim Cug Lag Khanie*. �o�nierze odeszli szcz�kaj�c broni�. W tej samej chwili wielotysi�czny t�um, jak obudzony z hipnozy, pogr��a si� w chaosie. Gwa�towna zmiana nastoju wytr�ca nas zupe�nie z r�wnowagi. Wrzaski, dzika gestykulacja... Ludzie pchaj� si�, potr�caj�, padaj�, tratuj� si� niemal na �mier�. P�aczliwie modl�cy si� wierni, pogr��eni w g��bokiej ekstazie, nagle zamieniaj� si� w szale�c�w. Natychmiast wkracza do akcji stra� zakonna*. S� to olbrzymie ch�opiska o twarzach pokrytych czarn� farb� i ramionach wypchanych dla wzbudzenia trwogi. Bezlito�nie wal� kijami w t�um. �wi�tym figurom ma�lanym grozi niebezpiecze�stwo. Wszyscy zupe�nie bez sensu t�ocz� si� wok�� piramid. S�ycha� lament i p�acz, ale razy s� ma�o skuteczne. Zbity t�um pcha si� natychmiast z powrotem w to samo miejsce. Wydaje si�, �e w ludzi wst�pi�y demony. Czy�by to ci sami ludzie zaledwie przed chwil� chylili pokornie g�owy przed dzieckiem? Teraz uderzenia bat�w znosz� jakby to by�o b�ogos�awie�stwo. Ponad g�owami smolne �uczywa. Wrzaski b�lu szalej�cej masy. Tu jaka� poparzona twarz, tam j�ki tratowanego.
Ju� p��na noc. Po takich prze�yciach nie mo�na zasn��. Przed zamkni�tymi oczyma przesuwaj� si� obrazy, jak pogmatwany, przygniataj�cy sen. Z ulicy wci�� dobiegaj� wrzaski. W p��sen z wolna s�cz� si� d�wi�ki oboju. Ogarnia mnie smutek.
Nast�pnego ranka na ulicach pusto. Ma�lane figury uprz�tni�te, ani �ladu po pokorze i nocnej ekstazie. Miejsce wysokich rusztowa� zaj��y zn�w stragany. Kolorowe �wi�te figury zosta�y przetopione, a mas�o pos�u�y teraz do nape�niania lampek lub b�dzie troskliwie przechowywane, jako �wi�te lekarstwo.
Tego ranka z�o�ono nam wiele wizyt. �wi�to Nowego Roku �ci�ga do Lhasy Tybeta�czyk�w ze wszystkich stron, jak Tybet d�ugi i szeroki, nomad�w z p�askowy�u i mieszka�c�w prowincji zachodnich. Znale�li si� w�r�d nich nawet znajomi z naszej dalekiej podr��y. Odnale�li nas bez trudu, bo m�wi�a o nas ca�a Lhasa i ka�de dziecko wiedzia�o gdzie mieszkamy.
Otrzymali�my w darze suszone mi�so - tutejszy przysmak - i przy okazji dowiedzieli�my si�, �e wszystkich urz�dnik�w dystrykt�w, przez kt�re w�drowali�my, rz�d ukara� grzywnami, gro��c znacznie ostrzejszymi sankcjami za podobne wykroczenia w przysz�o�ci. Zrobi�o nam si� bardzo nieprzyjemnie, gdy us�yszeli�my, �e ludziom, kt�rzy serdecznie nas ugo�cili, przysporzyli�my tyle nieprzyjemno�ci. Najwyra�niej jednak nikt nie mia� nam tego za z�e. Pewien bonpo, kt�rego wywiedli�my w pole naszym starym, niewa�nym glejtem, roze�mia� si� na nasz widok rado�nie i zapewnia�, �e cieszy si� z naszego ponownego spotkania.
Tegoroczne obchody �wi�ta Nowego Roku nie min��y jednak zupe�nie beztrosko. Na Parkhorze wydarzy�o si� nieszcz��cie, kt�re przy�mi�o wszystkie tematy.
Na czas ceremonii noworocznych ustawia si� tam olbrzymie pnie, do kt�rych mocowane s� chor�gwie modlitewne. Sprowadza si� je do Lhasy z bardzo daleka, a ich transport to odr�bna historia. Gdy po raz pierwszy zobaczy�em jak si� to odbywa, by�em zdumiony i wstrz��ni�ty. Mimo woli pomy�la�em o bur�akach na Wo�dze. Pie� wleczony jest przez oko�o dwudziestu ludzi przywi�zanych do� powrozami. Kulisi biegn� truchtem w takt g�uchej i monotonnej pie�ni, dysz�c ze zm�czenia i ociekaj�c potem, a nadzorca nie daje im chwili wytchnienia. Ta pa�szczy�niana praca stanowi cz��� daniny na rzecz feudalnego systemu. Po drodze tragarze zmieniaj� si� w kolejnych osadach, kt�re zobowi�zane s� dostarcza� odpowiedniej ilo�ci kulis�w. Monotonne d�wi�ki nadaj�ce rytm temu pa�szczy�nianemu marszowi maj� ul�y� w morderczej pracy. O wiele m�drzej by�oby oszcz�dza� p�uca. Patrz�c na uleg�o�� tych ludzi, czu�em jak ogarnia mnie w�ciek�o��. Jako cz�owiek nowoczesny, nie mog�em poj�� uporu, z jakim odrzucano w tym kraju wszelki post�p. Przecie� te kolosy mo�na by�o transportowa� inaczej, ni� wy��cznie si�� ludzkich mi��ni. Po c�� przed setkami lat Chi�czycy wynale�li ko�o! Transport i handel, ca�e �ycie Tybetu rozkwit�oby w szybkim tempie, wzr�s�by dobrobyt. Ale nie - rz�d nie �yczy� sobie u�ywania ko�a.
P��niej, gdy kierowa�em pracami nad regulacj� rzeki, znajdowa�em wiele dowod�w utwierdzaj�cych mnie w przekonaniu, �e przed wieloma setkami lat w Tybecie pos�ugiwano si� ju� ko�em. Odkopywali�my niejeden, lecz setki ociosanych kamiennych blok�w wielko�ci szafy i ich transport z kamienio�om�w odleg�ych o wiele kilometr�w mo�liwy by� jedynie za pomoc� �rodk�w technicznych. Co za ironia! Teraz robotnicy, chc�c przenie�� taki blok o kilka metr�w, rozbijali go na osiem cz��ci.
Coraz mocniej utwierdza�em si� w przekonaniu, �e z�oty wiek Tybetu dawno ju� min��. Dokumentem o historycznym znaczeniu jest kamienny obelisk z roku 763. Wtedy to armia tybeta�ska dotar�a a� do bram stolicy Cesarstwa* i narzucaj�c pok�j Chi�czykom zobowi�za�a ich do rocznej kontrybucji na rzecz Tybetu w wysoko�ci 50000 bel jedwabiu.
Jest jeszcze Potala. Ten pa�ac tak�e musia� powsta� w okresie �wietno�ci kraju, w innej epoce. W dzisiejszych czasach nikomu nie przysz�oby do g�owy wznoszenie takiej monumentalnej budowli. Pewnego razu zapyta�em kamieniarza pracuj�cego u mnie, dlaczego teraz nie buduje si� takich pa�ac�w? Odpowiedzia� rozbrajaj�co, �e Potala jest dzie�em bog�w i ludzkie r�ce nigdy nie by�yby w stanie dokona� czego� podobnego. To cudowne dzie�o tworzy�y nocami niebia�skie istoty i dobre duchy.
I w tym przypadku da si� zauwa�y� t� sam� oboj�tno�� wobec post�pu i wszelkich aspiracji, z jak� tragarze wlok� swoje pnie drzew.
Tybet odwraca� si� coraz bardziej od pot�gi w�adzy i si�y militarnej, sk�aniaj�c si� ku religii. By� mo�e tak by�o lepiej...
Ale wracaj�c jeszcze do nieszcz��cia. Te pot��ne pnie drzew sprowadzane do Lhasy na Nowy Rok wi��e si� sk�rzanymi rzemieniami w olbrzymie dwudziestometrowe maszty, do kt�rych potem przywi�zuje si� flagi z wydrukowanymi modlitwami. Inaczej ni� w Europie, chor�gwie modlitewne umocowuje si� tutaj wzd�u� masztu, od wierzcho�ka do podstawy. Rzemienie ze sk�ry jak�w by�y prawdopodobnie za s�abe i w czasie podnoszenia maszt rozsypa� si� na cz��ci zabijaj�c trzech robotnik�w i rani�c wielu innych.
Ten z�y omen wstrz�sn�� ca�ym Tybetem i wszyscy widzieli przysz�o�� w ponurych barwach. Przepowiadano wiele katastrof, trz�sienia ziemi i powodzie, m�wiono o wojnie, spogl�daj�c znacz�co w stron� Chin. Wszyscy ulegali tym przes�dom, nawet arystokraci z angielskim wykszta�ceniem.
Mimo wszystko rannych zaniesiono do siedziby Misji Brytyjskiej, a nie do ich lam�w. Znajdowa�o si� tam zawsze kilka ���ek przeznaczonych dla Tybeta�czyk�w. Angielski lekarz mia� pe�ne r�ce roboty. Codziennie rano przed jego drzwiami ustawia�a si� kolejka pacjent�w. Po po�udniu odbywa� wizyty u chorych, w mie�cie. Poniewa� wynik�w pracy lekarza nie da�o si� ignorowa�, mnisi w milczeniu znosili to wtargni�cie w obszar ich kompetencji. Ponadto Anglia by�a wielk� pot�g� w Azji.
Opieka lekarska to jeden z najczarniejszych rozdzia��w w �yciu Tybetu. Lekarz angielskiej misji i �w chi�ski doktor, kt�ry mnie leczy�, byli jedynymi wykszta�conymi lekarzami* na trzy i p�� miliona mieszka�c�w* tego kraju. Lekarze mieliby co robi� w Tybecie, jednak�e Rz�d Tybeta�ski nigdy nie pozwoli�by sobie na zaproszenie do Tybetu obcych lekarzy. Ca�a pot�ga spoczywa bowiem w r�kach mnich�w i nawet urz�dnicy rz�dowi wzywaj�c do chorego angielskiego doktora, nara�aj� si� na ich krytyk�.
Pierwsze oferty pracy
Pewnego dnia Aufschnaiter zosta� poproszony do wysokiego urz�dnika, kt�ry zleci� mu budow� kana�u nawadniaj�cego. Nie posiadali�my si� ze szcz��cia, bo by� to pomy�lny znak na przysz�o��, pierwszy krok na drodze do naszej egzystencji w Lhasie i w dodatku utorowany przez mnich�w.
Aufschnaiter przyst�pi� natychmiast do prac mierniczych. Poniewa� nie mia� �adnego fachowca do pomocy, pow�drowa�em do jego miejsca pracy na Lingkorze*, aby mu pomaga�. Gdy tam dotar�em, oczom moim ukaza� si� niesamowity widok, jakiego pr��no by szuka� na ca�ym �wiecie. Wko�o przykrywaj�c si� opo�czami kuca�y setki, ba, tysi�ce mnich�w, oddaj�c si� zaj�ciu, kt�re zwykle wykonujemy w ustronnym miejscu. Tego obrazu nie da si� opisa�! Miejsce pracy Aufschnaitera nie by�o godne zazdro�ci.
Aufschnaiter pracowa� sprawnie i ju� po czternastu dniach m�g� przyst�pi� do kopania row�w. Oddano mu do dyspozycji stu pi��dziesi�ciu robotnik�w i czuli�my si� doprawdy jak wielcy przedsi�biorcy. Niestety, metody pracy w tym kraju mieli�my dopiero pozna�...
Tymczasem i dla mnie znalaz�o si� zaj�cie. Dla schorowanego m��czyzny najodpowiedniejszym miejscem pracy by� nadal ogr�d Caronga, zastanawia�em si� wi�c, jakby go upi�kszy�. Pewnego dnia wpad�em na niez�y pomys�: trzeba zrobi� wodotrysk.
Zacz��em mierzy�, kre�li� i wkr�tce plany by�y gotowe. Carong wpad� w zachwyt. Osobi�cie wybra� s�u��cych, kt�rzy mieli pracowa�, a ja siedz�c na s�o�cu dyrygowa�em tym hufcem. Wkr�tce gotowa by�a sie� podziemnych rur i wykopany basen. Pracami betoniarskimi osobi�cie dowodzi� Carong, kt�ry od czasu wzniesienia �elaznego mostu uchodzi� za eksperta w tej dziedzinie i nie m�g� sobie odm�wi� takiej przyjemno�ci.
Nast�pnie na dachu jego domu umie�cili�my zbiornik z wod� zasilaj�c� sadzawk�. Niestety, pompowanie wody do g�ry by�o zaj�ciem bardzo mozolnym. Jednak�e jak to si� m�wi: nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o - pompka r�czna s�u�y�a mi r�wnocze�nie do treningu mi��ni.
Nadesz�a wreszcie wielka chwila. Za pierwszym razem woda trysn��a na wysoko�� dachu. Wszyscy cieszyli si� jak dzieci. Od tej chwili ten jedyny wodotrysk w Tybecie sta� si� sensacj� wszystkich s�ynnych bankiet�w wydawanych w ogrodzie Caronga.
Moc nowych wra�e� i niezwyk�e zaj�cia sprawi�y, �e niemal zapomnieli�my o naszych k�opotach. A� pewnego dnia Thangme przyni�s� gazet� wydawan� w j�zyku tybeta�skim i pokaza� nam artyku� na nasz temat. Zaciekawieni, rzucili�my si� do czytania. Artyku� przychylnie opowiada� o tym, jak przebili�my si� przez g�ry a� do Lhasy i o naszej pro�bie o udzielenie azylu, skierowanej do pobo�nego i neutralnego Tybetu. Ta �yczliwa notatka mog�a pozytywnie wp�yn�� na opini� publiczn� i wiele sobie po niej obiecywali�my, oczekuj�c na rozpatrzenie naszego podania. Co prawda gazeta ta w Europie by�aby �wistkiem bez znaczenia, bo w nak�adzie pi�ciuset egzemplarzy ukazywa�a si� raz w miesi�cu w Kalimpongu, a wi�c w Indiach, i wydawca sam musia� j� sprzedawa�. Jednak w Lhasie by�a do�� popularna, zw�aszcza w �rodowisku, dla kt�rego by�a pisana, a pojedyncze jej egzemplarze otrzymywali tybetolodzy na ca�ym �wiecie.
�wi�ta sportowe u bram Lhasy
Tymczasem uroczysto�ci noworoczne jeszcze si� nie zako�czy�y. Wielkie ceremonie wprawdzie ju� min��y, ale teraz przysz�a pora na imprezy sportowe, odbywaj�ce si� na Parkhorze przed Cug Lag Khanem. Oczywi�cie mnie - zapalonego sportowca, szczeg�lnie to interesowa�o. Codziennie o wschodzie s�o�ca by�em ju� na miejscu, poniewa� zawody rozpoczyna�y si� bardzo wcze�nie.
Sprytnie zdobyli�my miejsce przy oknie na drugim pi�trze Przedstawicielstwa Chi�skiego i ukryci za firankami przygl�dali�my si� konkurencjom. By� to jedyny spos�b na omini�cie zakazu siedzenia powy�ej parteru w obecno�ci regenta. Siedzia� on na tronie na najwy�szym pi�trze katedry Cug Lag Khan, za mu�linow� zas�on�, a czterej ministrowie wygl�dali przez okna.
Najpierw odbywa�y si� zawody na ringu. Nie potrafi� oceni�, czy walczono w stylu wolnym czy bardziej grecko-rzymskim, w ka�dym razie jakie� regu�y obowi�zywa�y. Tutaj do uznania nokautu wystarcza, by zawodnik dotkn�� ziemi inn� cz��ci� cia�a ni� nogami. Nie istniej� �adne listy zawodnik�w, nie ma �adnych specjalnych przygotowa�. Na ziemi rozk�ada si� filcow� mat� i spo�r�d tysi�cy zgromadzonych widz�w zg�aszaj� si� m��czy�ni, kt�rzy chc� walczy�. O treningu nikt tu nie s�ysza�.
Obna�eni zawodnicy, jedynie w opaskach na biodrach, dr�� z zimna w porannym ch�odzie. S� wysocy, muskularni. Pyszni�c si�, swoj� odwag� i si�� demonstruj� dzikimi gestami i wymachiwaniem przeciwnikowi przed nosem. Ale o zapasach nie maj� poj�cia i dla zapa�nika z prawdziwego zdarzenia byliby �atw� ofiar�. Walka jest kr�tka i pary zawodnik�w zmieniaj� si� bardzo szybko. Nie walcz� zbyt zajadle, nie ma te� jakiej� specjalnej nagrody dla zwyci�zcy. Po zako�czeniu walki obydwaj zawodnicy, zwyci�zca i pokonany, otrzymuj� bia�� szarf�. Sk�aniaj� si� przed bonpo, kt�ry im j� wr�cza, przed regentem padaj� kornie trzy razy na twarz i w najlepszej komitywie schodz� razem z ringu.
Kolej na nast�pn� konkurencj� - podnoszenie ci��ar�w. Wielki, l�ni�cy g�az, kt�ry znajduje si� na placu, widzia� zapewne ju� setki takich noworocznych imprez. Trzeba go d�wign�� i przenie�� wok�� masztu z flagami modlitewnymi. Tylko nielicznym si� to udaje. Najcz��ciej zawodnik przecenia swe si�y; wykrzywiaj�c si� okropnie podchodzi do kamienia i nie mo�e go poderwa� z ziemi albo wypuszcza z r�k, niemal mia�d��c sobie nogi. Zmaganiom towarzysz� nieustanne wybuchy �miechu widz�w.
Nagle z oddali dobiega t�tent galopuj�cych koni. Podnoszenie ci��ar�w zostaje po�piesznie przerwane. Ju� za chwil� rozpoczn� si� wy�cigi konne. Zwierz�ta zbli�aj� si� w tumanach kurzu.
W wy�cigach konnych tak�e nie ma specjalnego toru. Mnisi-stra�nicy wal� kijami w ciekawski t�um, kt�ry nieostro�nie wchodzi zwierz�tom w drog�. Ale w ostatniej chwili to nacieraj�ce konie same wyznaczaj� tor. Dla nas takie zawody s� czym� niezwyk�ym! Konie puszczone luzem na zbiorowym starcie kilka kilometr�w przed miastem p�dz� bez je�d�c�w do celu przez cofaj�c� si� ci�b�. Do startu dopuszczane s� wy��cznie konie hodowane w Tybecie i ka�de zwierz� nosi nazwisko w�a�ciciela, umieszczone na chu�cie przywi�zanej przy zadzie. W gr� wchodzi honor stajni! Wygra� mo�e oczywi�cie tylko ko� dalajlamy lub ze stajni rz�dowej. A gdyby jakiemu� innemu koniowi przysz�o do g�owy by� szybszym, to i tak s�u�ba powstrzyma go przed met�. Wszyscy w wielkim napi�ciu �ledz� bieg, podniecony t�um i s�u�ba mo�nych krzycz� i dopinguj� zwierz�ta, w�a�ciciele staraj� si� zachowywa� z godno�ci�. Rozp�dzone stado mija nas w dzikim p�dzie, zmierzaj�c do celu po�o�onego tu� za miastem.
Jeszcze nie opad�y tumany kurzu spod ko�skich kopyt, a ju� zbli�aj� si� pierwsi biegacze. W tej konkurencji tak�e mo�e wzi�� udzia� ka�dy ochotnik. Czeg�� tutaj nie nazywa si� bieganiem! Drepcze, kto tylko mo�e. Mali ch�opcy i starcy. Biegn� boso, pokryte p�cherzami nogi brocz� krwi�, twarze wykrzywione, brak im tchu - wida�, �e nigdy nie trenowali. Wielu "zawodnik�w" wypada jeszcze daleko przed met� kilometrowego odcinka, a ich cierpienie widzowie kwituj� �artami.
I zn�w tak jak poprzednio - na trasie ku�tykaj� jeszcze ostatni biegacze, a ju� zaczyna si� nast�pny punkt programu. P�dz� konie, tym razem z je�d�cami. Witaj� ich radosne okrzyki i pozdrowienia. Je�d�cy odziani s� w stare historyczne stroje, dziko zacinaj� z bata i wyciskaj� z koni ostatki si�. Widzowie krzycz� i gestykuluj�. Jaki� ko� poni�s�, je�dziec z �oskotem l�duje w t�umie, ale nikomu to nie przeszkadza.
Turniej je�dziecki ko�czy zawody na Parkhorze. Wszyscy zwyci�zcy trzymaj� w r�kach drewniane tabliczki, na kt�rych numerem oznaczono kolejno�� dotarcia do mety. Zwyci��y�o stu biegaczy i niemal ta sama liczba je�d�c�w. S�dziowie wr�czaj� im bia�e i kolorowe szarfy, ale nie s�ycha� oklask�w - ten zwyczaj jest w Tybecie nie znany. Lud �mieje si� i krzyczy z rado�ci, gdy zdarzy si� jaka� komiczna sytuacja. Otrzyma� nale�ne mu igrzyska.
A na zako�czenie odbywaj� si� jeszcze zawody je�dzieckie na wielkim b�oniu za Lhas�. Znowu utkn�li�my w olbrzymiej ci�bie i z wdzi�czno�ci� przyjmujemy zaproszenie do namiotu jednego z dostojnik�w. Od�wi�tne namioty wygl�daj� wspaniale. Stoj� w rz�dach, zgodnie z pozycj� w�a�cicieli. Uszyte z jedwabi i brokat�w, ozdobione wspania�ymi ornamentami, tworz� z przepysznymi szatami m��czyzn i kobiet prawdziw� symfoni� kolor�w. Urz�dnicy �wieccy, pocz�wszy od czwartej rangi w g�r�, nosz� b�yszcz�ce jedwabne szaty w ���tym kolorze i du�e p�askie kapelusze obramowane futrem z niebieskich lis�w. Lisy sprowadzono z Hamburga. W�asne, tybeta�skie lisy nie zaspokajaj� ich wymaga�. Zar�wno m��czy�ni, jak kobiety pragn� za wszelk� cen� przewy�szy� innych swym kosztownym ubiorem. To ich prawdziwie azjatyckie umi�owanie przepychu sprawia, �e nawi�zuj� kontakty handlowe z ca�ym �wiatem. Mimo i� nie maj� wi�kszego poj�cia o geografii, lisy sprowadzaj� z Hamburga, per�y z Japonii, turkusy przez Bombaj z Persji, korale z W�och, a bursztyny z Berlina i Kr�lewca. P��niej sam pisywa�em listy z zam�wieniami bogatych dostojnik�w w r��ne strony �wiata. Bogactwo i przepych s� tu potrzeb�, kt�ra najwyra�niej ujawnia si� w od�wi�tnych strojach. Prosty lud zupe�nie nie zna luksusu, ale z uwielbieniem i czci� podziwia bogactwo swych pan�w. Wielkie �wi�ta to demonstracja pot�gi i maj�tno�ci, a wysocy bonpowie doskonale wiedz�, co si� ludowi nale�y. W ostatnim dniu uroczysto�ci czterej ministrowie wymieniaj� wzajemnie kosztowne nakrycia g�owy ze swymi s�u��cymi, kt�rych kapelusze s� czerwone i ozdobione czerwonymi fr�dzlami. Gestem tym manifestuj� przez kr�tk� chwil� sw� r�wno�� z ludem, zyskuj�c bezgraniczne uwielbienie. Ale powr��my jeszcze do turniej�w je�dzieckich!
Zawody je�dzieckie to prawdopodobnie pozosta�o�� po wielkich paradach wojskowych i najpopularniejsze przedstawienie. W dawnych czasach panowie feudalni zobowi�zani byli do dostarczania swemu w�adcy w okre�lonym terminie zast�p�w wojska, jako dowodu ci�g�ej gotowo�ci na wypadek wojny. I chocia� pierwotne znaczenie widowiska ju� zanik�o, nawi�zuje ono do okresu wojen i wp�ywu Mongo��w s�yn�cych ze sztuki je�dzieckiej, o kt�rej do dzi� opowiada si� w Tybecie cuda. R�wnie� teraz mieli�my okazj� podziwia� niewiarygodn� zr�czno�� Tybeta�czyk�w, kt�ra wprawi�a nas w zdumienie.
Ka�dy arystokratyczny r�d dostarcza do tych zawod�w pewn� liczb� uczestnik�w i oczywi�cie pragnie, aby jego dru�yna wypad�a jak najlepiej. Zespo�y dowodz� swego mistrzostwa w je�dzie konno i strzelaniu. Patrz�c na ich zmagania, nie mog�em wyj�� z podziwu. Je�d�cy p�dz� stoj�c niemal w siod�ach i wywijaj� nad g�ow� strzelb� z zapalonym lontem. W chwili, gdy galopuj�cy ko� mija wisz�c� tarcz�, strzelaj� pod k�tem prostym do celu. Natychmiast wymieniaj� flint� na �uk i strza��. Radosne okrzyki t�umu obwieszczaj�, �e strza� by� celny. Bieg�o�� Tybeta�czyk�w we w�adaniu broni� i jej wymianie jest wprost nies�ychana!
Podczas tych uroczysto�ci Rz�d Tybeta�ski znowu daje �wiadectwo swej wzorowej go�cinno�ci, nawet wobec obcych. Dla wszystkich zagranicznych przedstawicielstw rozstawia si� wspania�e namioty, a s�u�ba i oficerowie ��cznikowi dbaj� o zaspokojenie wszelkich �ycze� go�ci.
Na placu, gdzie odbywa�y si� uroczysto�ci, widzia�em w�wczas szczeg�lnie wielu Chi�czyk�w. Chocia� nale�� do tej samej rasy co Tybeta�czycy, mo�na ich natychmiast odr��ni�. Tybeta�czycy nie maj� tak wyra�nie sko�nych oczu, maj� twarze o �adnych rysach i rumianych policzkach. W�r�d Chi�czyk�w bogate stroje chi�skie cz�sto ust�puj� ju� miejsca europejskim ubraniom, a wielu nosi okulary - przez co s�, przynajmniej pod tym wzgl�dem, mniej konserwatywni od Tybeta�czyk�w. S� to przewa�nie kupcy mieszkaj�cy w Lhasie, kt�rzy dzi�ki kontaktom ze sw� ojczyzn� zawieraj� tutaj bardzo korzystne transakcje handlowe. Mieszkaj� tu ch�tnie i cz�sto osiedlaj� si� w Lhasie na sta�e. Maj� ku temu jeszcze inny szczeg�lny pow�d. Wi�kszo�� Chi�czyk�w to nami�tni palacze opium, a w Tybecie, mimo i� nawet na palenie papieros�w rz�d patrzy bardzo niech�tnie, a w szczeg�lnych wypadkach stosuje za to kary, zakaz palenia opium nie obowi�zuje. Niekiedy wprawdzie zdarzy si�, �e za n�c�cym przyk�adem Chi�czyk�w r�wnie� tubylec si�gnie po fajk� z opium, ale i w takim wypadku potwierdza si� autorytatywna w�adza rz�du: palenie opium nie mo�e si� rozprzestrzenia�, bo rz�d czujnym okiem strze�e zakazu palenia w og�le. W Lhasie mo�na wprawdzie kupi� ka�dy gatunek papieros�w produkowanych na �wiecie, ale obowi�zuje �cis�y zakaz palenia w urz�dach, na ulicach i podczas uroczysto�ci. W okresie Nowego Roku, gdy rz�dy obejmuj� mnisi, obowi�zuje zakaz sprzeda�y papieros�w.
Ale za to ka�dy Tybeta�czyk za�ywa tabaki! Lud i mnisi u�ywaj� sporz�dzonej samodzielnie. Ka�dy jest dumny z w�asnej mieszanki i gdy spotykaj� si� dwaj Tybeta�czycy, najpierw cz�stuj� si� szczypt� tabaki. Jest to tak�e okazja do pochwalenia si� tabakier� - przedmiotem dumy ka�dego Tybeta�czyka. Tabakiery bywaj� przer��ne - od tanich, zrobionych z rogu jaka, a� do kosztownych flakonik�w z jadeitu, oprawnych w z�oto. Z pietyzmem wysypuje si� szczypt� proszku na paznokie� kciuka i za chwil�... W tej dziedzinie Tybeta�czycy s� niedo�cig�ymi mistrzami - nie kichn�wszy ani razu wydmuchuj� przez usta olbrzymie tumany proszku. A je�li ju� kto� - ku uciesze wszystkich - zaczyna� straszliwie kicha�, to mog�em by� tylko ja.
W Lhasie mieszkaj� tak�e Nepalczycy. S� bogato odziani i otyli - ju� z daleka wida�, �e tym korpulentnym kupcom nie�le si� tutaj powodzi. Dzi�ki dawnym traktatom, po dzi� dzie� zwolnieni s� ca�kowicie z podatk�w. Po przegranej wojnie, Tybeta�czycy zmuszeni byli nada� Nepalczykom ten przywilej, a oni t�go z niego korzystaj�. Najpi�kniejsze sklepy na Parkhorze nale�� w�a�nie do nich. Obdarzeni sz�stym zmys�em "dobrego interesu" s� przebieg�ymi handlarzami. Swoje rodziny pozostawiaj� najcz��ciej w Nepalu i po pewnym czasie wracaj� do nich - inaczej ni� Chi�czycy, kt�rzy ch�tnie �eni� si� z Tybetankami, tworz�c przyk�adne ma��e�stwa.
Podczas oficjalnych uroczysto�ci nepalscy dyplomaci wy�aniaj� si� z wielobarwnego t�umu jak najbardziej kolorowa wyspa. Ich stroje przy�miewaj� powszechne bogactwo barw, a czerwone wojskowe kurtki Gurk�w, tworz�cych ich gwardi� przyboczn�, l�ni� ju� z daleka.
Gurkowie ciesz� szczeg�ln� s�aw� w Lhasie. S� jedynymi lud�mi, kt�rzy o�mielaj� si� �ama� zakaz �owienia ryb. Na wie�� o tym Rz�d Tybeta�ski sk�ada protest w Przedstawicielstwie Nepalskim i teraz zaczyna si� zabawa. Poniewa� misji zale�y na utrzymaniu dobrych stosunk�w z rz�dem, przest�pc�w musi oczywi�cie spotka� zas�u�ona kara. Jednak�e wysocy urz�dnicy cz�stokro� sami maj� nieczyste sumienie, wielu arystokrat�w lhaskich docenia smak zakazanego owocu potraw rybnych, przeto nieszcz��ni grzesznicy zostaj� skazani na kar� ch�osty, ale kara ta nigdy nikomu nie sprawi�a b�lu...
�aden cz�owiek w Lhasie nie odwa�y�by si� w�asnor�cznie �owi� ryb. W ca�ym Tybecie jedna tylko miejscowo�� cieszy si� tym przywilejem. Po�o�ona jest nad Cangpo po�rodku piaszczystej pustyni. Nie ro�nie tam zbo�e, nie ma pastwisk i nie ma kr�w. Rybo��wstwo stanowi jedyne �r�d�o po�ywienia i w tym wypadku prawo uczyni�o ust�pstwo. Mieszka�cy tej wsi traktowani s� oczywi�cie jako ludzie drugiej kategorii, na r�wni z rze�nikami i kowalami.
Poka�n� cz��� mieszka�c�w Lhasy stanowi� muzu�manie. Posiadaj� oni w�asny meczet i ciesz� si� pe�n� swobod� w uprawianiu obrz�d�w religijnych. Tolerancja to jedna z najpi�kniejszych cech narodu tybeta�skiego. Pomimo skrajnej teokracji i absolutystycznych rz�d�w rodzimego duchowie�stwa, nie spotyka si� najmniejszego przejawu misjonarskiego fanatyzmu i ka�da religia jest respektowana.
Muzu�manie w wi�kszo�ci przyw�drowali z Indii i ca�kowicie zintegrowali si� z Tybeta�czykami. Pocz�tkowo zgodnie ze sw� religijn� gorliwo�ci� ��dali, aby ich ma��onki przechodzi�y na islam. Ale wtedy wkroczy� rz�d, udzielaj�c zgody na ma��e�stwo Tybetanki z muzu�maninem pod warunkiem, �e kobieta pozostanie przy swoim wyznaniu. Kobiety i dziewcz�ta z tych mieszanych ma��e�stw nosz� jeszcze tybeta�skie stroje z pi�knymi zapaskami w poprzeczne pasy, a zas�on� islamsk� na twarz tylko symbolicznie, w formie nakrycia g�owy. M��czy�ni wyr��niaj� si� w�r�d mieszka�c�w miasta swoimi fezami i turbanami. Najcz��ciej s� to kupcy, utrzymuj�cy bardzo dobre stosunki z Indiami, a zw�aszcza z Kaszmirem.
Podczas turnieju je�dzieckiego, na wielkim b�oniu jak na olbrzymim p��misku zobaczy� mo�na wszystkie grupy ludno�ci Lhasy. �yje tu jeszcze barwna mieszanina Lhadakijczyk�w, Bhuta�czyk�w, Mongo��w, Sikkimczyk�w, Kazach�w i wszystkich s�siaduj�cych z Tybetem plemion. Szczeg�ln� i odr�bn� grup� stanowi� Hui-Huis-chi�scy muzu�manie z prowincji Kuku-Nor, kt�rzy s� w�a�cicielami rze�ni usytuowanych w specjalnej dzielnicy poza Lingkhorem. Traktuje si� ich z lekk� pogard�, poniewa� ub�j zwierz�t jest niezgodny z naukami buddyjskimi*. Ale nawet oni maj� swoje �wi�tynie.
Niezale�nie od r��nic wyznaniowych, rasowych i obyczajowych w uroczysto�ciach i imprezach noworocznych bierze udzia� ca�a Lhasa. Obok siebie stoj� nawet namioty dw�ch "Wielkich Rywalizuj�cych" o wzgl�dy Tybetu - Anglik�w i Chi�czyk�w.
Po turnieju je�dzieckim i zawodach w strzelaniu z �uku na odleg�o�� uroczysto�ci zako�czy�y si� zawodami arystokracji. Jak d�ugo �yj� nie widzia�em czego� podobnego i nigdy bym w to nie uwierzy�. W miejscu zawod�w rozpina si� kolorow� zas�on�, przed ni� zawiesza si� czarn� tarcz� o �rednicy oko�o pi�tnastu centymetr�w z koncentrycznie w�o�onymi jeden w drugi sk�rzanymi pier�cieniami. Strzelec staje w odleg�o�ci oko�o trzydziestu metr�w i wypuszcza strza�� do czarnej tarczy. Strza�y wydaj� w czasie lotu szczeg�lny d�wi�k, kt�ry s�ycha� do�� daleko. P��niej mia�em w r�ce tak� strza�� i przyjrza�em si� jej dok�adnie. Zamiast grotu zatkni�ty jest na niej podziurkowany drewniany czop i powietrze przechodz�ce przez te otwory w czasie lotu strza�y wydaje charakterystyczne d�wi�czne tony. Zawodnicy strzelali tak celnie, �e niemal ka�da strza�a trafia�a w sam �rodek tarczy. Arystokrat�w tak�e nagradzano bia�ymi szarfami.
Wieczorem, po zako�czeniu uroczysto�ci feudalni panowie wracaj� do miasta we wspania�ym orszaku, a wzd�u� ulic stoi lud i podziwia bogactwo swych p��bog�w. Lud jest zadowolony. Oczy i uszy nasyci�y si� widowiskiem, a serca wiernych przez d�ugi czas b�dzie krzepi� mistyka wielkiej Ceremonii i wspomnienie widoku m�odego Kr�la-Boga. Teraz znowu mo�na powr�ci� do dnia codziennego. Kupcy otwieraj� sklepy i targuj� si� ze zwyk�� chciwo�ci�, na rogach ulic pojawiaj� si� gracze w ko�ci, do miasta wracaj� psy, kt�re w okresie wielkich porz�dk�w z oczywistych powod�w wynios�y si� z Lingkhoru.
* * *
Nadal pozostawiano nas w spokoju. Zbli�a�o si� lato, moje isziasowe dolegliwo�ci z wolna ust�powa�y. Na temat wydalenia nas nie pad�o dot�d ani s�owo. W pogodne dni mog�em ju� pracowa� w ogrodzie, mimo �e wci�� pozostawa�em pod sta�� opiek� angielskiego lekarza. Zlece� mi nie brakowa�o. Wie�� o tym, �e nowe urz�dzenie ogrodu Caronga i wodotrysk by�y moim dzie�em, roznios�a si� szybko i arystokraci, jeden za drugim, wszyscy chcieli mie� co� podobnego. Tybeta�czyk kocha sw�j ogr�d i uprawia kwiaty z prawdziwym nabo�e�stwem. Sadzi je na ka�dym skrawku ziemi, w przer��nych naczyniach - w starych czajnikach i puszkach po konserwach. Ka�dy dom, wszystkie pokoje ozdobione s� kwiatami.
Aufschnaiter by� bardzo zaj�ty budow� swojego kana�u i od rana do wieczora przebywa� na miejscu budowy. Praca ustawa�a tylko na czas wielkich ceremonii. Fakt, �e jego pracodawcami byli mnisi, mo�na nazwa� szcz��liwym zbiegiem okoliczno�ci, bo chocia� �wieccy dostojnicy odgrywaj� wielk� rol� w zarz�dzaniu krajem, to jednak we wszystkich sprawach ostateczne s�owo nale�y do w�skiego grona mnich�w. Dlatego bardzo si� uradowa�em, gdy pewnego dnia zaproponowano mi prac� w ogrodzie klasztoru Cedrung�w.
Zakon Cedrung�w
Cedrungowie to urz�dnicy duchowni, kt�rzy stanowi� rodzaj zakonu. Dzi�ki surowemu wychowaniu w duchu wsp�lnoty znacznie przewy�szaj� sw� si�� urz�dnik�w �wieckich i to oni stanowi� najbli�sze otoczenie dalajlamy. Z nich wywodzi si� osobista s�u�ba m�odocianego Boga: szambelan, nauczyciele i osobista ochrona - to wysocy Cedrungowie. Dalajlama uczestniczy w ich codziennych obowi�zkowych zgromadzeniach, kt�re s�u�� pobudzaniu i utrzymywaniu ducha wsp�lnoty.
Duchowni urz�dnicy zakonu Cedrung�w, wszyscy bez wyj�tku, maj� za sob� surowe wykszta�cenie. Ich szko�a znajduje si� we wschodnim skrzydle Potali, a nauczyciele, zgodnie z tradycj�, wywodz� si� z klasztoru Mondroling, po�o�onego na po�udnie od Cangpo i s�yn�cego z kultywowania tybeta�skiego pi�miennictwa i gramatyki. W szkole Cedrung�w mo�e si� uczy� ka�dy Tybeta�czyk, ale dosta� si� do klasztoru jest bardzo trudno. Od setek lat obowi�zuje bowiem zasada ograniczaj�ca liczb� mnich�w do stu siedemdziesi�ciu pi�ciu. Wcze�niej liczba ta wyznacza�a tak�e ilo�� urz�dnik�w �wieckich; w Tybecie by�o wi�c zawsze og��em trzystu pi��dziesi�ciu urz�dnik�w. Ostatnio na skutek utworzenia kilku nowych urz�d�w, liczba ta nieco si� zwi�kszy�a.
M�ody ucze�-mnich, po uko�czeniu osiemnastego roku �ycia, zdaniu odpowiednich egzamin�w i oczywi�cie - przy odrobinie protekcji, mo�e zosta� Cedrungiem. Tym samym uzyskuje on rang� najni�szego stopnia i, zale�nie od swych uzdolnie�, mo�e wspi�� si� a� do rangi trzeciego stopnia. Cedrungowie odziani s� w bordowe szaty zwyk�ych mnich�w, na kt�re narzucaj� wierzchnie jedwabne okrycia, znamionuj�ce ich pozycj�, na przyk�ad - ���te dla trzeciej rangi. M�odzi uczniowie Cedrung�w wywodz� si� najcz��ciej z ludu i tworz� zdrow� przeciwwag� dla dziedzicznej arystokracji �wieckiej. Czeka na nich szerokie pole do dzia�ania, poniewa� nie ma takiego urz�du, w kt�rym obok urz�dnika �wieckiego, nie zasiada�by przynajmniej jeden urz�dnik duchowny. Takie wsp�lne piastowanie urz�du ma zapobiega� niebezpiecze�stwu despotycznej dyktatury jednego dygnitarza, kt�re w systemie feudalnym zawsze istnieje.
W�a�nie najwy�szy szambelan m�odocianego Boga, o d�wi�cznym tytule Dr�nje Czemo, wezwa� mnie, aby mi zaproponowa� prac� w ogrodzie Cedrung�w. To by�a moja olbrzymia szansa! Da� mi r�wnocze�nie do zrozumienia, �e ogr�d Dalajlamy tak�e wymaga piel�gnacji i o ile moja praca zyska uznanie... Natychmiast si� zgodzi�em. Przydzielono mi do pomocy kilku pracownik�w i zabra�em si� do dzie�a z tak wielkim zapa�em, �e ledwie wystarcza�o mi czasu na prywatne lekcje angielskiego i matematyki, kt�rych zacz��em udziela� kilku m�odym arystokratom.
Czy� teraz mog�o nam jeszcze co� grozi�? Prac� proponowali nam najwy�si urz�dnicy duchowni - czy� nie by� to znak, �e pogodzono si� ju� z nasz� obecno�ci� i po cichu nas tolerowano?
Niestety, jeszcze raz mieli�my prze�y� ci��ki szok. Pewnego dnia, z samego rana przyby� do nas wysoki przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Czibub, ostatni z czterech Tybeta�czyk�w, kt�rzy przed laty studiowali w Rugby. Misja sprawia�a mu wyra�n� przykro��. Wielokrotnie przepraszaj�c i wyra�aj�c ubolewanie obwie�ci� nam, �e angielski lekarz uzna� mnie za zdolnego do podr��y i rz�d oczekuje od nas natychmiastowego wyjazdu. Jako dow�d pokaza� mi list angielskiego lekarza, kt�ry informowa�, �e chocia� nie wyzdrowia�em ca�kowicie, podr�� nie b�dzie zagra�a� mojemu �yciu.
Przez chwil� czuli�my si� tak, jakby nas kto� zdzieli� obuchem, bo o mo�liwo�ci wydalenia z Tybetu przestali�my ju� my�le�. Opanowali�my si� jednak szybko i zacz�li�my zwi��le przedstawia� nasze argumenty. Nawrotu mojej choroby nie da�o si� przecie� wykluczy�. Jaki� b�dzie m�j los, gdy w uci��liwej podr��y nagle nie b�d� w stanie zrobi� kroku? A tam, w Indiach nasta�a w�a�nie pora najwi�kszych upa��w. Po d�ugim pobycie w g�rskim i zdrowym powietrzu Lhasy ka�demu zaszkodzi�aby tak nag�a zmiana klimatu. A co b�dzie z rozpocz�tymi pracami? Podj�li�my je przecie� na polecenie najwy�szych urz�dnik�w i musimy sko�czy�! Pragniemy wi�c jeszcze raz wnie�� stosowne podanie do rz�du.
W g��bi duszy pogodzili�my si� z konieczno�ci� rych�ego powrotu do Indii, r�wnocze�nie jednak planowali�my znowu dosta� si� w rejon Himalaj�w, bo przecie� nasi koledzy nadal siedzieli w Indiach za drutami, mimo �e by� ju� kwiecie� 1946 roku.
Jednak od tego dnia nie us�yszeli�my ju� wi�cej o nakazie opuszczenia Tybetu, chocia� byli�my na to przygotowani.
Z biegiem czasu przestano nas w Lhasie traktowa� jak obcych. Na ulicach nikt si� ju� za nami nie ogl�da�, dzieci przesta�y pokazywa� nas palcami i odwiedzano nas nie tyle z czystej ciekawo�ci, co z sympatii.
Wygl�da�o na to, �e tak�e Misja Brytyjska nabra�a przekonania o naszej nieszkodliwo�ci, bo chocia� Delhi ��da�o naszej ekstradycji, to jednak bez szczeg�lnego nacisku. A zachowanie oficjalnych czynnik�w tybeta�skich �wiadczy�o, �e jeste�my tu mile widziani.
Powoli zaczynali�my si� czu� jak u siebie w domu. Zarabiali�my ju� wystarczaj�co du�o, by powoli uniezale�nia� si� od go�cinno�ci Caronga. Praca sprawia�a nam wiele rado�ci, a czas p�yn�� szybko. Jedyn� rzecz�, kt�rej nam brakowa�o i za kt�r� t�sknili�my, by�y listy z kraju. Od dw�ch lat nie mieli�my �adnych wiadomo�ci i zapewne uznano nas ju� za zmar�ych. Nieustannie jednak pocieszali�my si�, �e nasze po�o�enie jest zupe�nie zno�ne i mamy wszelkie powody do zadowolenia. Mieli�my dach nad g�ow�, o �rodki do �ycia nie musieli�my si� martwi� i nie odczuwali�my te� braku "zdobyczy zachodniej cywilizacji". Europa z ca�ym jej zam�tem by�a tak odleg�a. Cz�sto kiwali�my z politowaniem g�ow�, s�ysz�c nadawane przez radio wiadomo�ci. Nie zach�ca�y one do powrotu do ojczyzny...
Zaproszenia do znakomitych dom�w Lhasy bardzo urozmaica�y nam �ycie. Nieustannie podziwiali�my tybeta�sk� go�cinno��, a wyszukane potrawy, pojawiaj�ce si� na sto�ach, wprawia�y nas w ci�g�e zdumienie.
Najm�odszy syn Boskiej Matki
Oficjalne przyj�cie w domu rodzic�w Dalajlamy przy�mi�o wszystko, co dotychczas widzieli�my. W�a�ciwie wzi��em w nim udzia� zupe�ne przypadkowo. Pracowa�em w�a�nie w ogrodzie - poniewa� i tam mia�em zak�ada� nowe rabaty - gdy wezwano mnie do matki Boga, kt�ra stwierdzi�a, �e pora ju� dzisiaj zako�czy� moj� prac� i przy��czy� si� do grona go�ci. Nieco zak�opotany, patrzy�em na dostojne towarzystwo w sali przyj��. Znajdowa�o si� tam oko�o trzydziestu arystokrat�w odzianych w naj�wietniejsze szaty i panowa� bardzo podnios�y nastr�j. Wkr�tce pozna�em przyczyn� tego �wietnego zgromadzenia. Przyj�cie wydano z okazji narodzin najm�odszego syna Boskiej Matki, kt�rego wyda�a na �wiat przed trzema dniami. Speszony wyj�ka�em �yczenia, podaj�c matce wypo�yczon� napr�dce szarf�. U�miechn��a si� do mnie �askawie. Znowu j� podziwia�em, jak gdyby nigdy nic przechadza�a si� po salonie i prowadzi�a z go��mi o�ywion� konwersacj�. Zadziwiaj�ce jak szybko tutejsze kobiety wstaj� z po�ogu. Z powodu porodu nie czyni si� tu wiele wrzawy, lekarzy nie ma i kobiety pomagaj� sobie same. Ka�da jest dumna, gdy ma du�o zdrowych dzieci i karmi je piersi� z podziwu godn� wytrwa�o�ci�. Nikogo nie dziwi, je�li trzy - czy czteroletnie dziecko domaga si� jeszcze piersi. Kobiety nomad�w i �ebraczki nosz� niemowl� na piersiach, w kieszeni okrycia z owczej sk�ry. Kiedy s� zaj�te prac� g�odne dziecko samo zaczyna ssa�. W Tybecie wszyscy bez wyj�tku, biedni czy bogaci, nad wyraz kochaj� dzieci i bardzo je rozpieszczaj�. Niestety, niemal w ka�dej rodzinie choroby weneryczne zbieraj� swe �niwo i rodziny wielodzietne, zw�aszcza w mie�cie, nale�� do rzadko�ci.
Gdy dziecko przychodzi na �wiat w rodzinie arystokratycznej, niemowl� natychmiast otrzymuje w�asn� s�u��c�, kt�ra nie opuszcza go nawet na chwil�, ani w dzie�, ani w nocy. Narodziny dziecka to zawsze wielkie �wi�to. W Tybecie nie znana jest ceremonia chrzcin oraz poj�cia ojca chrzestnego i matki chrzestnej - w naszym rozumieniu. Imi�, a raczej imiona, poniewa� ka�de dziecko ma kilka imion, nadaje lama, kt�ry w wyborze odwo�uje si� do astrologii i zwi�zk�w ze �wi�tymi. Je�eli dziecko przesz�o jak�� ci��k� chorob�, zwyczajowo nadaje mu si� inne imi� w przekonaniu, �e poprzednie by�o z�ym znakiem i nale�y je porzuci�. Tak zdarzy�o si� z jednym z moich przyjaci�� - doros�ym m��czyzn�, kt�ry po przebyciu ci��kiej dyzenterii otrzyma� nowe imi�. Oczywi�cie myli�em si� ci�gle, zwracaj�c si� do niego.
�wi�to z okazji narodzin najm�odszego brata Dalajlamy by�o radosn�, i�cie lukullusow� uczt�. Go�ci posadzono na poduszkach przy niskich stolikach, �ci�le pod�ug rangi. Przez dwie godziny roznoszono rozmaite dania. Pr�bowa�em je wszystkie zliczy�, ale uda�o mi si� tylko do czterdziestu! Taka uczta wymaga�a wcze�niejszego treningu i trzeba by�o pilnowa� si� od samego pocz�tku, �eby by� w stanie dotrwa� do ostatnich smako�yk�w. Zr�czni s�u��cy wnosili p��misek za p��miskiem, bezg�o�nie uprz�tali i podawali nowe wspania�o�ci. Czeg�� tam nie by�o! Obok potraw tybeta�skich z jagni�cego mi�sa i mi�sa jak�w, kurcz�t i ry�u - delikatesy z ca�ego �wiata. I jeszcze specja�y indyjskie - curry i wszelkie dra�ni�ce podniebienie przyprawy. A gdy na ko�cu podano jeszcze obowi�zkow� tukp�*, z trudem mo�na by�o da� jej rad�.
Chocia� wszyscy s� zm�czeni jedzeniem, niekt�rzy go�cie zaczynaj� domaga� si� gier - i tak czas up�ywa bardzo szybko, a� do wieczora. Teraz znowu posi�ek. Jeszcze bardziej wystawny. I znowu wielogodzinne jedzenie. Cz�owiek zadaje sobie po cichu pytanie: czy istniej� potrawy, kt�rych tu jeszcze nie podano? Dania s� bardzo ostre i pobudzaj� pragnienie, wi�c teraz pije si� du�e ilo�ci czangu. A je�eli dla kogo� piwo jest zbyt s�abe, mo�e napi� si� whisky lub portwajnu. Humory s� coraz lepsze a gospodarze zadowoleni, �e go�cie dobrze si� bawi�. Rausz nie przynosi nikomu wstydu - �wiadczy o dobrym nastroju.
Po kolacji przyj�cie w domu po�o�nicy sko�czy�o si�. Na dworze s�u�ba i konie stoj� gotowi, by odwie�� go�ci do dom�w - jest to znak najwy�szej go�cinno�ci. Wszyscy �egnaj� si�, dzi�kuj� i otrzymuj� jeszcze bia�e szarfy na szyj�. Wszyscy zapraszaj� si� nawzajem i trzeba mie� wprawne ucho, by wyczu�, kt�re zaproszenie jest czcz� grzeczno�ci�, a kt�re nale�y traktowa� powa�nie. Wiele czasu up�yn��o, zanim nauczyli�my si� z Aufschnaiterem rozr��nia� drobne niuanse tonu i formu�y zaproszenia i mogli�my si� cieszy� ze sposobu, w jaki nas zapraszano.
Przyja�� z Lobsangiem Samtenem
W tym domu mieli�my go�ci� jeszcze nie raz, a z Lobsangiem Samtenem z��czy�y nas wkr�tce wi�zy prawdziwej przyja�ni. Lobsang by� sympatycznym m�odzie�cem. Obecnie sta� u progu swej kariery duchownego urz�dnika i jako brata m�odocianego Boga czeka�a go b�yskotliwa droga, wyznaczona jego wysokim urodzeniem i pozycj�. Pewnego dnia odegra on wa�n� rol� po�rednika pomi�dzy bratem a rz�dem. Ale ci��ar tej pozycji ju� teraz rzuca� cie� na jego �ycie. Nie mia� on swobody wyboru towarzystwa, a ka�dy jego krok by� natychmiast interpretowany. Gdy przychodzi� z oficjaln� wizyt� do domu jakiego� wysokiego urz�dnika, towarzystwo milk�o i wszyscy, czy to minister, czy gubernator - natychmiast zrywali si� ze swych siedze�, okazuj�c szacunek nale�ny bratu Kr�la-Boga. To wszystko mog�o �atwo przewr�ci� w g�owie m�odemu cz�owiekowi, jednak Lobsang zachowa� skromno�� charakteru.
Cz�sto opowiada� mi o swoim bracie - Bogu, �yj�cym samotnie w Potali. Ju� dawno zauwa�y�em podczas przyj��, �e wszyscy go�cie chowali si�, gdy tylko na dachu Potali ukaza�a si� posta� spaceruj�cego Dalajlamy. Lobsang udzieli� mi wzruszaj�cego wyja�nienia. M�ody B�g posiada� kilka pierwszorz�dnych lornetek, kt�re otrzyma� w darze, i lubi� przygl�da� si� z dachu Potali pracy i �yciu swych poddanych. Potala by�a dla� w�a�ciwie z�ot� klatk�. W ci�gu dnia sp�dza� wiele godzin na nauce i mod�ach w mrocznych pomieszczeniach. Rozrywek i wolnego czasu nie mia� wiele. Gdy kto� w rozbawionym towarzystwie poczu�, �e jest obserwowany, natychmiast umyka� z pola widzenia. Nikt nie chcia� smuci� Kr�la-Boga, kt�remu nie wolno by�o za�ywa� takich przyjemno�ci.
Lobsang by� jedynym jego przyjacielem i powiernikiem, jedynym, kt�ry mia� do niego w ka�dej chwili dost�p. Ju� teraz by� on ��cznikiem pomi�dzy �wiatem zewn�trznym i Kr�lem-Bogiem i musia� opowiada� bratu o wszystkim, co nowego si� zdarzy�o. W ten spos�b dowiedzia�em si�, �e Dalajlam� bardzo interesowa�a nasza praca i cz�sto przygl�da� si� tak�e moim zaj�ciom w ogrodzie.
Lobsang powiedzia� mi te�, �e brat z rado�ci� oczekuje przeprowadzki do letniej rezydencji - Norbulingki*. Nadesz�a ju� pi�kna pora roku, w Potali by�o ciasno i duszno - t�skni� za ruchem na �wie�ym powietrzu i pragn�� zmieni� siedzib� jak najpr�dzej.
Tymczasem przemin��y burze piaskowe i brzoskwiniowe drzewa sta�y w pe�nym rozkwicie. Resztki �niegu na okolicznych szczytach l�ni�y w s�o�cu o�lepiaj�c� biel�. Ten kontrast nadawa� w pe�ni rozkwit�ej wio�nie niepowtarzalny czar, dobrze mi znany z ojczystych g�r. Wreszcie nadszed� dzie�, kiedy ciep�a pora roku zapanowa�a oficjalnie. Jest to has�o do zmiany zimowej odzie�y na letni�, poniewa� zimowego futra pod �adnym pozorem nie wolno zrzuci� wed�ug w�asnego widzimisi�. Rokrocznie, na podstawie rozmaitych znak�w wzmiankowanych w starych religijnych ksi�gach, ustala si� dzie�, w kt�rym arystokracja i mnisi przebieraj� si� w letnie szaty, niezale�nie od tego, czy przyjd� jeszcze burze i �nie�yce, czy te� ju� wcze�niej nasta�y ciep�e dni. Jesieni�, gdy si�ga si� po zimowe odzienie, jest podobnie. Nieustannie s�ycha� narzekania, �e zmiana odzie�y nast�pi�a za wcze�nie lub za p��no i wszyscy dusz� si� z gor�ca albo niemal umieraj� z zimna. Ale tego, co raz zosta�o ustalone, trzeba si� trzyma�.
Zmiany odzie�y dokonuje si� na wezwanie podczas wielogodzinnej ceremonii. S�u�ba znosi na plecach ci��kie tobo�y z nowymi ubiorami. U mnich�w odbywa si� to pro�ciej, bo zmieniaj� oni tylko kapelusze obszyte futrem na nakrycia g�owy w kszta�cie talerza z papiermache. Gdy wszyscy mieszka�cy na raz ukazuj� si� w letniej odzie�y, ca�e miasto zmienia nagle wygl�d. Ale zmiana garderoby nast�puje jeszcze raz z okazji wspania�ej procesji, gdy wszyscy urz�dnicy odprowadzaj� swego w�adc� do letniej rezydencji. Nie mogli�my si� z Aufschnaiterem doczeka� tej ceremonii; by�a to przecie� szansa ujrzenia z bliska �yj�cego Buddy.
Procesja do Norbulingki
By�a prawdziwie letnia pogoda i wspaniale �wieci�o s�o�ce. Ca�e miasto wyleg�o przez zachodni� bram� czortenu, ustawiaj�c si� szpalerem wzd�u� trzykilometrowej drogi prowadz�cej z Potali do letniej rezydencji Norbulingka. W t�ocz�cej si� ci�bie znalezienie dobrego miejsca by�o nie lada sztuk�!
Przyby� tu ka�dy, kto tylko m�g� porusza� si� o w�asnych si�ach, z bliska i z daleka. Co za wspania�y widok! I jaka szkoda, �e nie mam kamery! Chcia�oby si� mie� kolorowy film, aby utrwali� ten wspania�y, barwny, ruchomy obraz.
�wi�to pocz�tku lata by�o dniem rado�ci. Cieszyli si� wszyscy - m�odzi i starzy. Cieszy�em si� i ja, �e ten m�odzieniec opuszcza swoje ciemne wi�zienie i zamieszka w letnim pa�acu. W jego �yciu nie by�o zbyt wiele s�o�ca! O ile monumentalna architektura Potali na zewn�trz prezentuje si� wspaniale, to jako mieszkanie jest ona ciemna i nieprzytulna. Prawdopodobnie wszyscy boscy kr�lowie pragn�li opu�ci� zimowy pa�ac jak najpr�dzej, bo letni ogr�d - Norbulingk�, za�o�y� ju� Dalajlama VII, a uko�czona zosta�a dopiero w czasach Dalajlamy XIII*. Stara legenda m�wi, dlaczego ten w�a�nie kolor wybrano jako symbol:
Kiedy wielki reformator buddyzmu Congkapa przyjmowany by� do klasztoru Sakya, zajmowa� ostatnie miejsce w szeregu nowicjuszy. Gdy przy rozdawaniu szat zakonnych przysz�a na niego kolej, okaza�o si�, �e zabrak�o czerwonych czapek - zwyk�ego nakrycia g�owy mnich�w. Aby m�g� otrzyma� w og�le jak�� czapk�, si�gni�to po pierwszy lepszy kapelusz. Przypadek sprawi�, �e by� on w ���tym kolorze. Congkapa nigdy go ju� nie zdejmowa�, a ���ty kolor sta� si� znakiem zreformowanego ko�cio�a.
Podczas ceremonii i audiencji Dalajlama nosi� tak�e ���t�, jedwabn� czapk� i kolorem tym oznaczano wszystkie jego przedmioty. Ten przywilej przys�ugiwa� tylko jemu.
W wielkich klatkach niesione s� ulubione ptaki boskiego kr�la. To tu, to tam papuga wykrzykuje tybeta�skie pozdrowienia, a t�um ekstatycznie wzdycha, jakby to by� g�os samego boga. Nast�pnie w pewnej odleg�o�ci od s�u��cych krocz� mnisi z religijnymi chor�gwiami, a po nich ze staromodnymi instrumentami orkiestra na koniach, odziana w kolorowe starodawne stroje. Instrumenty wydaj� szczeg�lne, j�kliwe d�wi�ki, tr�by nie s� zbyt zgrane, ale wszystko robi wiele ha�asu i jest efektownie wyre�yserowane. Teraz nadje�d�aj� zast�py Cedrung�w, tak�e konno i uszeregowani �ci�le wed�ug rangi. Za nimi s�u�ba prowadzi ulubione konie Dalajlamy, wspaniale przystrojone. Uprz��e s� koloru ���tego, wszystkie metalowe cz��ci uprz��y i siode� wykonane s� z czystego z�ota, a czapraki z rosyjskich brokat�w. Konie, jakby �wiadome swej warto�ci, sun� ogni�cie tanecznym krokiem wzd�u� t�umu, kt�ry oniemia� z zachwytu.
A teraz kolej na najwi�kszych wielmo��w tego kraju! Najwy�sze miejsce w hierarchii zajmuj� m��czy�ni piastuj�cy urz�d osobistych opiekun�w Boskiego Kr�la - szambelan, podczaszy, nauczyciel i wszyscy ci, kt�rzy maj� honor stanowi� pomost pomi�dzy ludem i rz�dem. S� to - opr�cz rodzic�w i rodze�stwa - jedyne osoby, kt�rym wolno rozmawia� z m�odocianym Bogiem; mnisi na stanowiskach opat�w w wierzchnich szatach z ���tego jedwabiu. Otoczeni s� przez olbrzym�w ze stra�y przybocznej Jego �wi�tobliwo�ci, m��czyzn starannie dobranych wed�ug wzrostu i si�y - ka�dy musi mierzy� nie mniej ni� dwa metry, a jeden jak s�ysza�em mia� podobno nawet 2,45 m wzrostu. S� to prawdziwe olbrzymy o pot��nych barach, z d�ugimi pejczami w d�oniach i jedyne ludzkie d�wi�ki w tej g��bokiej ciszy pochodz� od nich. Raz po raz niskim basem wzywaj� do cofni�cia si� lub zdj�cia kapelusza - raczej ze wzgl�du na wymogi ceremonia�u, bo ludzie i tak stoj� pe�ni pokory na skraju drogi, z pochylonymi g�owami i z�o�onymi d�o�mi, a wielu z nich pada ze czci� na kolana dotykaj�c czo�em ziemi. Potem kroczy uroczy�cie dow�dca Armii Tybeta�skiej, trzymaj�c miecz w pozycji "prezentuj bro�". Jego mundur khaki ponuro kontrastuje z szatami z ci��kich brokat�w i jedwabi. Szczeg��y umundurowania pozostawiono jego osobistej fantazji. Pewnie dlatego epolety i odznaczenia s� ze szczerego z�ota, a na g�owie ma tropikalny he�m.
A teraz - wszyscy wstrzymuj� oddech - oto zbli�a si� obity ���tymi jedwabiami palankin m�odocianego �yj�cego Buddy. Lektyk�, kt�ra w promieniach s�o�ca wygl�da jak szczeroz�ota, niesie trzydziestu sze�ciu m��czyzn* ubranych w suknie z zielonego jedwabiu. Na g�owach maj� czerwone kapelusze w kszta�cie talerza. Kontrast b�yszcz�cych kolor�w nasyconej ���ci, zieleni i czerwieni jest urzekaj�cy. Nad palankinem jeden z mnich�w trzyma olbrzymi, mieni�cy si� barwami t�czy parasol z pawich pi�r. Ten obraz, jakby wy�aniaj�cy si� z jakiej� dawno zapomnianej wschodniej bajki, to prawdziwa uczta dla oka.
Chcemy zobaczy� Dalajlam�
T�um wok�� zastyga w g��bokim pok�onie, nikt nie o�miela si� podnie�� wzroku. Tylko my dwaj sk�aniamy si� lekko i zapewne rzucamy si� w oczy. Ale przecie� koniecznie chcemy zobaczy� Dalajlam�! I oto... u�miecha si� do nas, z twarz� tu� przy szybie palankinu. Pe�ne naturalnego wdzi�ku, szlachetne rysy i u�miech dziecka. A wi�c i on ciekaw by� nas ujrze�! Wyra�nie czujemy jego spojrzenie!
Palankin mija nas powoli, ko�ysz�c si� w rytmie od�wi�tnego kroku. Krok trzydziestu sze�ciu m��czyzn nios�cych lektyk� jest zadziwiaj�co r�wny. Dowiedzia�em si� p��niej, �e przez wiele tygodni �wiczyli t� umiej�tno�� pod okiem arystokraty czwartej rangi i dzi�ki temu osi�gn�li t� zdumiewaj�c� harmoni�.
Kulminacyjny punkt procesji - centrum duchowe - by� ju� za nami. Teraz kolej na pot�g� �wieck�. Po obu stronach palankinu sun� czterej ministrowie na wspania�ych koniach. Za nimi druga lektyka, r�wnie bogata, lecz niesiona przez mniejsz� ilo�� m��czyzn. Oto regent! Tagtra Gyalcab Rimpocze - "Tygrysia Ska�a, Szlachetny Zast�pca Kr�la", starszy pan w wieku oko�o 73 lat. Patrzy milcz�co przed siebie, nikogo nie pozdrawia i nie u�miecha si�, zdaje si� nie widzie� t�umu. Czcigodny zast�pca m�odocianego boga ma tylu� wrog�w co przyjaci��. Panuje przyt�aczaj�ca cisza... Za nim jad� konno przedstawiciele "trzech filar�w pa�stwa": opaci klasztor�w Sera, Drepung i Ganden. Ich wierzchnie szaty s� tak�e ���tego koloru, ale utkane s� z we�ny. Na ogolonych g�owach maj� p�askie, poz�acane kapelusze z papiermache. Za nimi post�puje arystokracja �wiecka. Wielmo�e ustawieni s� zgodnie z hierarchi� zajmowanych stanowisk. Ka�da grupa ubrana jest jednolicie; szczeg�lnie uderzaj� ich r��norodne nakrycia g�owy. Male�kie bia�e czapeczki arystokrat�w ni�szej rangi, zakrywaj�ce tylko w�ze� w�os�w i wi�zane wst��eczk� pod brod�, wygl�daj� komicznie.
Jestem jeszcze ca�kowicie poch�oni�ty obserwowaniem pochodu, a ju� do uszu dobiegaj� znajome d�wi�ki. Nie do wiary - to angielski hymn! W po�owie drogi do letniego pa�acu zaj��a pozycj� orkiestra Stra�y Przybocznej. Teraz w�a�nie mijaj� palankin z Dalajlam�... Jako wyraz czci orkiestra intonuje hymn "Bo�e chro� kr�la"! Wielekro� s�ysza�em go w lepszym wykonaniu, ale nigdy dot�d nie by�em tak zaskoczony. Jak si� p��niej dowiedzia�em, by�a to kiepska pr�ba na�ladowania europejskich zwyczaj�w; Kapelmistrz Stra�y Przybocznej, kt�ry wraz z kilkoma oficerami odbywa� szkolenie w angielskiej armii w Indiach, zauwa�y� �e ta melodia towarzyszy zawsze wszystkim uroczysto�ciom. Postanowi� wi�c przenie�� j� do Tybetu. Istnia� nawet tybeta�ski tekst do niej, jednak�e nie s�ysza�em, aby go kiedy� �piewano.
Po kilku fa�szywych d�wi�kach tr�baczy, kt�rym najwyra�niej zabrak�o tchu, orkiestra d�ta ca�kiem poprawnie dobrn��a wreszcie do ko�ca hymnu i przy��czy�a si� do procesji. Teraz przysz�a kolej na stoj�c� ju� w pobli�u letniej rezydencji kapel� kobziarzy, wy�onion� z licz�cej pi��set os�b policji miejskiej, i... rozleg�y si� melodie szkockie.
Muzyka tybeta�ska, kt�rej s�ucha�em przy wielu okazjach, pos�uguje si� tylko jednog�osow� fraz� i mi�o brzmi tak�e dla naszego ucha. W jednej melodii nast�puj� wielokrotne zmiany rytmu i nastroju.
Uroczysty poch�d znikn�� za szeroko otwart� bram� ogrodu. Tam odbywa si� jeszcze jedna ceremonia, kt�ra ko�czy si� uroczyst� biesiad� wszystkich urz�dnik�w.
Powoli t�um si� rozchodzi. Jedni wracaj� do pracy, inni wykorzystuj�c pi�kny dzie�, urz�dzaj� piknik za miastem. Dla ludu sko�czy�o si� jedno z najwi�kszych dorocznych wydarze�. Chcia�oby si� je jeszcze nieco przed�u�y�. Kobiety z arystokratycznych i kupieckich rod�w paraduj� w nowych letnich kapeluszach, troch� flirtuj� i d�ugi czas b�d� mia�y o czym plotkowa�. Nieco dalej nomadzi, poc�c si� swoich ciep�ych ko�uchach zwij�j� namioty. Przybyli tu tylko po to, aby zobaczy� procesj�, i zaraz wracaj� do swej ch�odniejszej ojczyzny w Czangthangu.
Podobnie jak �adnemu Tybeta�czykowi nie przysz�oby do g�owy wybra� si� latem z pielgrzymk� do Indii, nomadzi bardzo niech�tnie przybywaj� w lecie do Lhasy. Miasto po�o�one jest na wysoko�ci "zaledwie" 3700 metr�w i koczownicy, �yj�cy przeci�tnie o 1000 metr�w wy�ej, nie s� przyzwyczajeni do tutejszych temperatur.
Tak�e i my wr�cili�my do domu pod g��bokim wra�eniem wszystkiego, co ujrzeli�my. Nic nie by�oby w stanie lepiej opisa� stosunk�w w�adzy w tym kraju ni� obraz, kt�ry mieli�my w�a�nie okazj� ogl�da�. Centrum i szczyt stanowi� dalajlama i regent. Po prawej i lewej stronie wiod� jednakowe stopnie w d��. Czo�o procesji tworz� mnisi, demonstruj�c swoj� rol� i znaczenie w pa�stwie. Dopiero w drugim rz�dzie kroczy �wiecka arystokracja.
Centrum gmachu pa�stwa stanowi religia. Pielgrzym pokonuje tysi�ce trudno�ci, z odleg�ego Czangthangu przybywa nomada, aby raz w roku uczestniczy� we wspania�ej manifestacji swojej wiary i potem �y� jej wspomnieniem w samotno�ci swego twardego �ywota. Przebieg codziennego dnia wyznacza ludowi wiara, m�ynki modlitewne obracaj� si� nieustannie, wierni szepcz� �wi�te formu�y*, na dachach domostw i prze��czach g�rskich powiewaj� modlitewne chor�gwie. Deszcz i wiatr, wszystkie zjawiska przyrody, samotne szczyty g�r skutych �niegiem i lodem s� �wiadectwem wszechobecno�ci b�stw. Gdy nadci�ga gradowa burza - gniewaj� si�, pomy�lno�� i urodzaj �wiadcz� o ich przychylno�ci. �ycie ludu zale�y od ich woli, a jej interpretatorami s� lamowie. Z niepokojem wypatruje si� znak�w, na pocz�tku i u kresu ka�dego przedsi�wzi�cia jawi si� dobry lub z�y omen. Wszyscy nieustannie zanosz� mod�y dzi�kczynienia i przeb�agania. Wsz�dzie p�on� ma�lane lampki - w najznakomitszym domu arystokraty i w samotnym namiocie nomady. Czy p�omyk miga w miedzianych miseczkach biedak�w, czy te� w z�otych czarkach bogaczy - zapali�a je ta sama wiara. W Tybecie nie przywi�zuje si� zbyt wielkiej wagi do �ycia doczesnego, �mier� nie budzi l�ku. Wiadomo, �e nast�pi� ponowne narodziny i wszyscy maj� nadziej�, �e dzi�ki swej pobo�no�ci odrodz� si� w wy�szej formie bytu. Ko�ci�� jest najwy�sz� instancj� i nawet najzwyklejszy mnich cieszy si� w�r�d ludu wielkim szacunkiem. Wszyscy zwracaj� si� do niego "kuszo", chocia� ten tytu� przys�uguje ni�szej arystokracji. W ka�dej rodzinie co najmniej jednego syna po�wi�ca si� do �ycia klasztornego. To wyraz szacunku dla ko�cio�a, a dziecko ma zapewniony lepszy start w �yciu.
W ci�gu tych wielu lat nie spotka�em nikogo, kto wyrazi�by najmniejsze cho�by zw�tpienie w nauk� Buddy. Oczywi�cie istnieje w Tybecie wiele sekt*, lecz r��nice dotycz� tylko aspekt�w zewn�trznych. Trudno doprawdy oprze� si� religijnej �arliwo�ci, kt�r� promieniuj� wszyscy poddani kr�la. Ju� po kr�tkim czasie niepodobie�stwem by�o, abym bezmy�lnie zabi� much�, a w towarzystwie Tybeta�czyka nie odwa�y�bym si� zabi� owada tylko dlatego, �e by� dla mnie dokuczliwy.
Ta postawa jest cz�sto wzruszaj�ca. Gdy w czasie pikniku mr�wka zacznie po kim� chodzi�, zdejmuje si� j� najdelikatniej i k�adzie na ziemi, a gdy do fili�anki herbaty wpadnie mucha - oznacza to ma�� katastrof�. Owada ratuje si� przed utopieniem, bo mo�e to by� reinkarnacja zmar�ej babci. W podobny spos�b wszyscy i w ka�dej sytuacji zadaj� sobie trud ratowania dusz i �ycia. Zim� dla uchronienia �ycia rybek i robak�w rozbija si� l�d w zamarzni�tych bajorach, a latem, gdy ka�u�e zaczynaj� wysycha�, wyci�ga si� �yj�tka i przenosi na inne miejsce. Dzieciaki, �ebracy i s�u��cy cz�sto godzinami brodz� w wodzie, dop�ki z ostatniej kropli ka�u�y nie wyci�gn� wszystkich stworzonek. Wk�ada si� je do wiadra lub puszki po konserwie i wypuszcza do rzeki. Tym samym uczyni�o si� co� dla dobra duszy. Mo�na te� chodzi� od domu do domu i sprzedawa� "uratowane" stworzenia zamo�nym ludziom, aby i oni mieli sw�j udzia� w s�usznym dziele. Im wi�cej istot uda si� komu� uratowa�, tym jest szcz��liwszy. Taki zwi�zek ze wszystkimi stworzeniami jest prawdziwie wzruszaj�c� cech� tego narodu.
Nigdy nie zapomn� pewnego prze�ycia, kt�rego do�wiadczy�em w towarzystwie duchownego urz�dnika i zarazem mojego przyjaciela - �angd�li. Wybrali�my si� kiedy� do jedynej chi�skiej restauracji w Lhasie i na jej podw�rzu zobaczyli�my biegaj�c� g��, najwyra�niej przeznaczon� do garnka. Nagle �angd�la si�gn�� do kieszeni i za spor� sum� odkupi� g�� od Chi�czyka, po czym kaza� s�u��cemu zanie�� j� do swojego domu. Przez wiele nast�pnych lat drepta�a po jego podw�rku, do�ywaj�c spokojnej staro�ci.
Typow� postaw� Tybeta�czyk�w wobec wszystkich �yj�cych stworze� obrazuje rozporz�dzenie przerwania wszelkich prac budowlanych w ca�ym Tybecie na okres medytacji m�odego Dalajlamy, a trwa�a ona trzy lata. Nakaz wydano, poniewa� podczas prac ziemnych - nawet przy zachowaniu najwi�kszej ostro�no�ci - nie da si� unikn�� zabijania robak�w i owad�w. Rozes�ano go�c�w we wszystkie strony, do najodleglejszych zak�tk�w kraju, rozkaz musia� dotrze� do najmniejszego gospodarstwa. P��niej, gdy osobi�cie kierowa�em robotami ziemnymi, widzia�em na w�asne oczy, jak robotnicy co chwila odstawiali narz�dzia i z ka�dej �opaty ziemi wygrzebywali wszelkie �yj�tka, ratuj�c je od �mierci. Naturaln� konsekwencj� tej postawy jest fakt, �e w Tybecie nie stosuje si� kary �mierci. Chocia� morderstwo uwa�a si� za najohydniejsz� zbrodni�, to jednak zab�jca zostaje poddany tylko karze ch�osty, a jego nogi zakuwa si� w kajdany. Straszliwa ch�osta jest w gruncie rzeczy mniej humanitarna ni� nasza kara �mierci, bo prowadzi cz�sto do konania w potwornych m�czarniach, ale zasady wiary nie zostaj� z�amane. Zbrodniarze, skuci w �elazne �a�cuchy, ko�cz� �ywot albo w wi�zieniu w dzielnicy Sz�, albo zostaj� przekazani namiestnikowi dystryktu, kt�ry za nich odpowiada. Jeden taki przypadek znali�my ju� z w�asnego do�wiadczenia i los mordercy nie wydawa� si� nam wtedy tak bardzo godny po�a�owania. Wprawdzie przez ca�e �ycie musi on chodzi� w kajdanach i nie otrzymuje wsparcia od pa�stwa, ale spotyka przecie� zawsze wielu dobrych ludzi, kt�rzy go nakarmi�, przepe�nieni nabo�nym wsp��czuciem. Oczywi�cie, chodzi znowu o uratowanie �ycia. Przest�pcom odsiaduj�cym kar� wi�zienia wiedzie si� znacznie gorzej. Posiadaj� oni tylko jeden jedyny przywilej - w dniu urodzin i �mierci Buddy mog� �ebra� o ja�mu�n� na Lingkhorze, skuci po dw�ch w kajdany.
Za kradzie� i drobniejsze wyst�pki grozi publiczna kara ch�osty. Z�oczy�cy zawiesza si� na szyi desk� z opisem wykroczenia i musi tak sta� kilka dni pod czym� w rodzaju pr�gierza. Ale i do niego podchodz� mi�osierni ludzie i podaj� mu nap�j i straw�. Rabusie i zb�jcy staj� przed s�dem i za dokonane przest�pstwa najcz��ciej obcina si� im r�ce lub nogi. By�em wstrz��ni�ty, gdy dowiedzia�em si�, w jaki spos�b sterylizowane s� ich rany - krwawi�cy kikut zanurza si� we wrz�cym ma�le. Ale i takie kary nie odstraszaj� z�oczy�c�w. Gubernator opowiada� mi, �e zuchwale nadstawiaj� ko�czyn�, a po kilku tygodniach pope�niaj� nowe przest�pstwa i nawet on sam by� zdumiony ich odwag�. Jednak w Lhasie, w �wi�tym Mie�cie, ju� od wielu lat poniechano wykonywania tak nieludzkich kar.
Przest�pstwa polityczne karane s� bardzo surowo. Do dzi� m�wi si� o karze, jaka spotka�a mnich�w z klasztoru Tengyeling, kt�rzy przed czterdziestu laty pr�bowali paktowa� z Chi�czykami. Klasztor zosta� zr�wnany z ziemi� a jego nazwa zakazana.
W Tybecie nie ma s�dzi�w zawodowych. W ka�dej sprawie �ledztwo powierzone zostaje dw�m lub trzem arystokratom; niestety, taki system sprzyja korupcji i tylko niewielu arystokrat�w cieszy si� opini� niezawis�ych s�dzi�w. W systemie feudalnym przekupstwo stanowi dobre �r�d�o dochod�w. Jednak gdy kto� czuje si� pokrzywdzony niesprawiedliwym wyrokiem, ma jeszcze wielk� szans�. Podczas procesji mo�e on osobi�cie wr�czy� list dalajlamie siedz�cemu w lektyce. Zostaje wprawdzie ukarany za z�amanie etykiety, ale gdy dalajlama uzna jego racj�, zostanie natychmiast u�askawiony. Oczywi�cie, je�eli oka�e si�, �e nie mia� s�uszno�ci, za czelno�� musi odpokutowa� podw�jnie.
W samej Lhasie funkcj� urz�du s�dowego sprawuje magistrat, z wyj�tkiem dwudziestu jeden dni, kiedy podczas obchod�w �wi�ta Nowego Roku w�adza przechodzi w r�ce mnich�w. Magistrat jest reprezentowany przez dw�ch urz�dnik�w �wieckich i maj� oni pe�ne r�ce roboty, bo wraz z pielgrzymami nap�ywa do miasta wiele szumowin.
W wyj�tkowej sytuacji s� Kacarowie, miesza�cy Tybeta�czyk�w z Nepalczykami. Posiadaj� oni w�asny urz�d, sk�adaj�cy si� w po�owie z Nepalczyk�w i w po�owie z Tybeta�czyk�w. Urz�d ten utrzymuje r�wnocze�nie stosunki dyplomatyczne pomi�dzy oboma krajami.
Susza i wyrocznia z Gadong
Wkr�tce po tym jak Dalajlama przeni�s� si� do swej letniej rezydencji, nasta�o lato. W Lhasie to cudowna pora! Upa� nie przekracza 35� C, a noce s� przyjemne i ch�odne. Ale jednak suchy klimat daje zna� o sobie - opady zdarzaj� si� rzadko i wkr�tce wszyscy z ut�sknieniem oczekuj� na deszcz. W Lhasie i okolicy istnieje kilka obmurowanych kamieniem studzien, ale latem zwykle wysychaj� i wtedy ludno�� musi czerpa� wod� z Kyiczu. Chocia� rzeka oczywi�cie uchodzi za �wi�t�, niekiedy wrzuca si� do niej zw�oki, a ryby dbaj� ju� o to, by natychmiast znik�y one bez �ladu. Poniewa� Kyiczu wyp�ywa z lodowc�w, woda w niej jest kryszta�owo czysta, jak w g�rskim strumieniu.
Zawsze gdy studnie w mie�cie zaczynaj� wysycha� i pola j�czmienia stoj� suche i sp�kane, ukazuje si� osobliwe rozporz�dzenie rz�dowe: ka�dy mieszkaniec �wi�tego Miasta zobowi�zany jest skrapia� ulice dop�ty, dop�ki rozkaz nie zostanie cofni�ty. Zaczyna si� dziwny ruch, jakby�my nagle znale�li si� w mie�cie g�upk�w. Ka�dy, kto ma r�ce i nogi, biegnie z wiadrami i dzbanami do rzeki, by przytaszczy� do miasta cenn� ciecz. Panowie wysy�aj� swoich s�u��cych, ale potem wyjmuj� z ich r�k dzbany pe�ne wody i z wielkim zapa�em przy��czaj� si� do wodnej batalii - obficie polewane s� nie tylko ulice, ale i przechodnie. Biedny czy bogaty, stary czy m�ody - wszyscy wylegaj� na ulice, znikaj� r��nice stan�w i ka�dy tylko leje, wylewa, polewa i pryska. Strugi wody chluszcz� zdradziecko z okien, z dach�w spadaj� potoki. Powyci�gano wszystkie stare strzykawki, by sikn�� komu� znienacka w twarz. Prym wiod� oczywi�cie dzieci. Wreszcie mog� robi� to, co zwykle jest zabronione, i rzecz jasna u�ywaj� rado�ci bez opami�tania. Oczywi�cie trzeba robi� dobr� min� do z�ej gry, nawet gdy jest si� mokrym od st�p do g��w. Kto psuje zabaw�, ten dopiero dostaje za swoje!
Jest to prawdziwe ludowe �wi�to! Sklepy s� po cz��ci pozamykane i gdy kto� ma co� do roboty na ulicy lub chce zrobi� zakupy na Parkhorze, wraca do domu zupe�nie mokry. Oczywi�cie, dzieciaki szczeg�lnie mnie sobie upatrzy�y. Z powodu wysokiego wzrostu stanowi�em dobry cel i "d�ermen Henrigla", niemiecki Heinrich, musia� oberwa� wi�cej ni� inni.
Podczas gdy na ulicach Lhasy szaleje wodna bitwa, do letniej rezydencji dalajlamy zostaje wezwany najs�ynniejszy tybeta�ski zaklinacz pogody - "wyrocznia z Gadong". Tam czeka ju� dostojne zgromadzenie najwy�szych urz�dnik�w, kt�remu osobi�cie przewodniczy Dalajlama. Wszyscy cierpliwie czekaj�. Mnich-wyrocznia po kilku chwilach wpada w trans. Jego cia�em wstrz�saj� drgawki, z ust wydobywaj� si� j�ki. Natychmiast jeden z duchownych urz�dnik�w bardzo uroczy�cie zaczyna prosi� zaklinacza o deszcz, bowiem krajowi grozi kl�ska nieurodzaju. Ruchy wyroczni staj� si� coraz bardziej ekstatyczne, niezrozumia�e pomruki zmieniaj� si� w urywane okrzyki - podchodzi sekretarz, ws�uchuje si� w s�owa wyroczni, notuje je szybko wprawn� r�k� i zapisan� tabliczk� przekazuje Gabinetowi. Cia�o medium, opuszczone przez swoje b�stwo, zapada w g��bokie omdlenie i zostaje wyniesione z sali.
Teraz ca�a Lhasa w napi�ciu oczekuje na deszcz. I rzeczywi�cie zaczyna pada�! Mo�na wierzy� w cuda lub szuka� racjonalnego wyja�nienia, ale fakt jest faktem - wkr�tce po tym spektaklu leje deszcz! Dla Tybeta�czyk�w oczywiste jest, �e w czasie transu b�stwo wst�pi�o w cia�o wyroczni i wys�ucha�o pr��b swego ludu.
Mnie takie wyja�nienie oczywi�cie nie zadowoli�o i uparcie poszukiwa�em wyt�umaczenia prozaicznego. By� mo�e woda wylewana przez wiele dni na ulice spowodowa�a powstanie chmur? Mo�e by�y to zwiastuny monsunu, kt�re nieco op��nione dotar�y na P�askowy� Tybeta�ski? Misja Brytyjska zamontowa�a stacj� meteorologiczn� i na podstawie regularnie prowadzonych pomiar�w zarejestrowano �redni roczny opad r�wny 35 centymetr�w. Najobfitsze opady wyst�powa�y zawsze w tym samym czasie. Aufschnaiter na podstawie pomiaru stanu w�d Kyiczu tak�e potrafi� p��niej okre�li� pocz�tek przyboru w�d, kt�ry co rok wypada� niemal�e na ten sam dzie�. Wk�adaj�c nieco mistycznego wysi�ku, m�g�by zosta� dobr� wyroczni�.
Powszechnie m�wi�o si�, �e dawniej w okolicach Lhasy opady by�y znacznie obfitsze. Ros�y tu wielkie lasy, kt�re sprawia�y, �e klimat by� ch�odny i wystarczaj�co wilgotny. Jednak wskutek d�ugotrwa�ej rabunkowej gospodarki lasy zosta�y doszcz�tnie wytrzebione. Obecnie, jak okiem si�gn�� nie wida� ju� drzew. Lhasa ze swymi sztucznie wyhodowanymi wysokimi wierzbami i topolami wygl�da jak zielona oaza w pozbawionej drzew dolinie Kyiczu. Podczas wycieczek cz�sto widywali�my stare pnie, �lady dawnych las�w. Jak�e pi�kna musia�a by� kiedy� ta okolica. Ubolewali�my bardzo, �e planowe le�nictwo nie znajdowa�o tu u nikogo zrozumienia. Jeden z wielu projekt�w, kt�re przed�o�yli�my rz�dowi, obejmowa� zak�adanie le�nych szk��ek i kszta�cenie pracownik�w gospodarki le�nej. Zdobywanie opa�u uros�o ju� w Lhasie do powa�nego problemu. Drewno jest tu bardzo drogie, poniewa� sprowadza si� je z bardzo daleka i tylko bogatych sta� na taki luksus. Przewa�nie pali si� nawozem jak�w, a jego gromadzenie przybiera cz�sto groteskowe formy.
Gdy z Czangthangu przybywaj� wielkie karawany z we�n� i rozbijaj� obozy na skraju miasta, natychmiast biegn� tam z koszami kobiety i dzieci. Po�r�d krzyk�w, �miechu i k��tni kr�c� si� mi�dzy zwierz�tami i zbieraj� odchody jak�w do koszy, dos�ownie "w locie". Takie zawody powtarzaj� si� te� ka�dego wieczoru, kiedy liczne konie Lhasy p�dzi si� do wodopoju. �wie�ym nawozem jak�w okleja si� �ciany domostw i po kilku dniach staje si� on suchy i zdatny do palenia.
Rano nad miastem wisi gruba, niebieska chmura, jak dym z wielu fabryk. Ale to tylko ci��ki czad unosz�cy si� z palonego nawozu i pierwsze podmuchy rannego wietrzyku rozwiewaj� go, przep�dzaj� ku g�rom.
Dzie� powszedni w Lhasie
Mieszka�cy Lhasy nie przestawali si� nami interesowa�. Zapraszani tu i tam i cz�sto proszeni o rad�, wkr�tce poznali�my wszechstronnie codzienne �ycie miasta: urz�dy publiczne, stosunki rodzinne, pogl�dy i zwyczaje. Codziennie zdarza�o si� co� nowego, wiele rzeczy wkr�tce utraci�o swoj� tajemniczo��, ale niekt�re nadal pozostawa�y dla nas spowite w mrok. Na pewno jedno uleg�o zmianie - przestali�my by� obcymi i traktowano nas ju� jak swoich.
Tymczasem rozpocz�� si� sezon k�pielowy i wszyscy wyruszali na zielon� trawk�. W ogrodach na brzegu rzeki panowa� o�ywiony ruch. Dzieci i doro�li pluskali si� w p�ytkich wodach odnogi Kyiczu. W�o�y� kolorowe ubranie, zabra� dzbanek czangu i troch� suchego prowiantu - oto recepta na szcz��liwy dzie�. Oczywi�cie mo�na to samo robi� w bardziej komfortowym wydaniu. Szlachetnie urodzeni rozbijaj� haftowane namioty, a niekt�re m�ode damy, kt�re studiowa�y w Indiach, obnosz� dumnie modne kostiumy k�pielowe. Czas up�ywa na pluskaniu, jedzeniu i grze w ko�ci. Ka�dego dnia wieczorem na brzegu rzeki zapala si� kadzid�a, w podzi�ce bogom za pi�kny dzionek.
Moje umiej�tno�ci p�ywackie wzbudza�y og�lny podziw. O p�ywaniu nie maj� tu wi�kszego poj�cia, poniewa� rzeka jest zbyt zimna do nauki p�ywania. Ludzie pluskaj� si�, a w najlepszym razie utrzymuj� si� na wodzie za pomoc� ruch�w przypominaj�cych kraula. I oto zjawi�em si� ja, p�ywak sportowy. Zewsz�d posypa�y si� zaproszenia, oczywi�cie w nadziei, �e dostarcz� oczekiwanego przez wszystkich widowiska. Przy moim isziasie by� to dopust bo�y, bo woda mia�a temperatur� najwy�ej dziesi�ciu stopni. Od czasu do czasu decydowa�em si� jednak sprawi� publiczno�ci przyjemno��, wykonuj�c skok do wody. Czasem moja obecno�� nad rzek� bardzo si� przydawa�a. Szcz��liwym trafem zdo�a�em trzy razy uratowa� �ycie ton�cym; Khyiczu nie by�a ca�kiem bezpieczna z powodu wir�w, powsta�ych w wyniku niefachowo przeprowadzonej regulacji rzeki.
Pewnego dnia by�em go�ciem Ministra Spraw Zagranicznych Surkhanga i jego rodziny, kt�rzy rozbili namiot nad brzegiem rzeki. By� z nami jedyny syn z drugiego ma��e�stwa Surkhanga - D�igme, co znaczy "nieustraszony". Przyby� on w�a�nie do domu na wakacje z Indii, gdzie kszta�ci� si� i w szkole nauczy� si� troch� p�ywa�. Le�a�em sobie w�a�nie na wznak w wodzie, pozwalaj�c unosi� si� pr�dowi, gdy nagle us�ysza�em krzyk i zobaczy�em, �e ludzie na brzegu gestykuluj� gwa�townie, wskazuj�c na wod�. Musia�o si� co� sta�! Podp�yn��em szybko do brzegu i pobieg�em ku namiotom. W jednym z wir�w dostrzeg�em cia�o D�igmy. Znikn��o i znowu si� ukaza�o... Bez namys�u wskoczy�em do wody. Wir zacz�� mnie wci�ga�, ale ja by�em silniejszy ni� D�igme. Moje do�wiadczenie nauczyciela sportu bardzo si� teraz przyda�o. Uda�o mi si� schwyci� bezw�adne cia�o i przyci�gn�� do brzegu. Po kr�tkim czasie, ku rado�ci ojca i zdumionych widz�w, D�igme zacz�� znowu oddycha�. Minister ze �zami wdzi�czno�ci zapewnia�, �e bez mojej pomocy jego syn ju� by nie �y�. Uratowa�em ludzkie �ycie i poczytano mi to za wielk� zas�ug�.
Epizod ten sprawi�, �e pomi�dzy mn� i rodzin� Surkhanga zawi�za�y si� bli�sze stosunki i nagle stan��em wobec najosobliwszego zwi�zku, jaki kiedykolwiek pozna�em. Ma��e�stwo Surkhanga by�o niezwyk�e, nawet jak na stosunki tybeta�skie. Minister spraw zagranicznych by� rozwiedziony z pierwsz� �on�. Druga zmar�a zostawiaj�c mu D�igme. Obecnie mia� m�od� �on�, wsp�lnie z urz�dnikiem ni�szej rangi, a w kontrakcie �lubnym jako trzeci ma��onek figurowa� D�igme, poniewa� Surkhang nie chcia� pozostawi� ca�ego maj�tku �onie.
Podobnie zagmatwane stosunki mo�na znale�� w wielu rodzinach. Spotka�em si� kiedy� z groteskow� sytuacj�, gdy matka by�a szwagierk� swojej w�asnej c�rki. W Tybecie istnieje poligamia i poliandria, ale mimo to wi�kszo�� Tybeta�czyk�w �yje w ma��e�stwach monogamicznych. W przypadku gdy m��czyzna posiada kilka �on, zwi�zek ten w zasadniczy spos�b r��ni si� od bliskowschodnich harem�w. Zdarza si� tak najcz��ciej, gdy w�eni� si� on w dom, w kt�rym jest kilka si�str i brakuje syna jako dziedzica. W ten spos�b maj�tek pozostaje stale w jednej rodzinie. Tak w�a�nie by�o w wypadku naszego go�cinnego przyjaciela Caronga. Po�lubi� on trzy siostry, a dalajlama obdarzy� go ich nazwiskiem rodowym.
Pomimo tych cz�sto osobliwych zwi�zk�w, ma��e�stwa nie rozpadaj� si� cz��ciej ni� u nas. Przyczynia si� do tego mentalno�� Tybeta�czyk�w, kt�rzy nie przesadzaj� ze swoimi uczuciami. Gdy kilku braci dzieli si� jedn� kobiet�, zawsze najstarszy jest panem domu, a pozostali maj� prawo do �ony jedynie wtedy, kiedy on znajduje si� poza domem - w podr��y lub gdy zabawia si� gdzie� indziej. Ostatecznie nikt na tym �le nie wychodzi. Kobiet jest w nadmiarze, poniewa� ka�da wioska ma sw�j klasztor i wielu m��czyzn �yje w celibacie, jako mnisi. Dzieci ze zwi�zk�w pozama��e�skich s� pozbawione praw do dziedziczenia - maj�tek nale�y wy��cznie do dzieci pani domu. Nie jest istotne, kt�ry z braci jest ojcem dziecka. Najwa�niejsze, �e maj�tek pozostaje w rodzinie.
Tybet nie zna problemu przeludnienia. Od wiek�w liczba mieszka�c�w utrzymuje si� na sta�ym poziomie. Opr�cz wielom�stwa oraz niezliczonej ilo�ci mnich�w jest to skutek wysokiej wczesnej umieralno�ci. Wed�ug mojego szacunku przeci�tna d�ugo�� �ycia Tybeta�czyka wynosi oko�o trzydziestu lat. Umiera wiele ma�ych dzieci, a po�r�d ca�ej administracji kraju by� tylko jeden urz�dnik w wieku siedemdziesi�ciu lat oraz czterech urz�dnik�w sze��dziesi�cioletnich.
W wielu ksi��kach o Tybecie czyta�em, �e pan domu proponuje go�ciowi w�asn� �on� lub c�rk�. Gdybym na to liczy�, spotka�oby mnie wielkie rozczarowanie. Zdarza si�, �e w �artach proponuje si� komu� m�od�, �adn� s�u��c�, ale dziewcz�ta nie godz� si� na to bez zachodu; one tak�e chc� by� zdobywane. Kobiety lekkich obyczaj�w znale�� mo�na oczywi�cie wsz�dzie, wi�c i w Lhasie niekt�re pi�kno�ci umiej� mi�o�ci� zarabia� na �ycie.
Dawniej ma��e�stwa zawierano tylko za po�rednictwem rodzic�w. Obecnie cz�sto si� zdarza, �e m�odzi sami wybieraj� sobie partnera. Ma��e�stwa zawiera si� w bardzo m�odym wieku: dziewcz�ta ju� w szesnastym roku �ycia, a m��czy�ni najp��niej w siedemnastym lub osiemnastym. Szlachta ma w�asne twarde prawa. Po�lubi� mo�na tylko osob� ze swego stanu, a krewnych tylko si�dmej generacji, co zapobiega ��czeniu si� bliskich krewnych. Na wyj�tek od tych zasad mo�e zezwoli� jedynie dalajlama. W szczeg�lnych przypadkach mo�e on tak�e podnie�� zdolnych m��czyzn do stanu szlacheckiego i w ten spos�b do oko�o dwustu arystokratycznych rod�w Tybetu przenika �wie�a krew.
Po zar�czynach dziewczyna rozpoczyna przygotowania do �lubu. Posag - g��wnie stroje i bi�uteria, zale�y od zajmowanej pozycji. W dniu �lubu, jeszcze przed wschodem s�o�ca, narzeczona przybywa konno do swojego nowego domu. Tam w domowej kaplicy lama b�ogos�awi zwi�zek. Zwyczaj podr��y po�lubnej jest nie znany, ale odbywa si� wielkie �wi�to, kt�re zale�nie od zamo�no�ci trwa trzy do czternastu dni. Go�cie pozostaj� w domu weselnik�w tak�e na noc. P��niej m�oda oblubienica zaczyna zadomawia� si� w nowym miejscu. Prawdziw� pani� domu zostanie jednak dopiero po �mierci te�ciowej.
Rozwody zdarzaj� si� rzadko i wymagaj� specjalnej zgody rz�du. Dla cudzo�o�nik�w przewidziano bardzo drastyczne kary, jak np. obci�cie nosa. Jednak�e nigdy nie spotka�em si� z przypadkiem zastosowania takiej sankcji. Wprawdzie raz pokazano mi star� kobiet� bez nosa, kt�ra podobno zosta�a schwytana na zdradzie, ale r�wnie dobrze m�g� to by� przypadek syfilisu.
Lekarze, uzdrawiacze i wr��bici
Porusz� teraz bardzo drastyczny problem w Tybecie. Przypadki chor�b wenerycznych wyst�puj� w Lhasie bardzo cz�sto, ale podobnie jak do innych schorze� nie przywi�zuje si� do nich wi�kszej wagi. Choroby najcz��ciej s� zaniedbywane, a lekarza wzywa si�, gdy ju� jest za p��no. Prastary �rodek leczniczy - rt��, mnisi z medycznych fakultet�w znaj� i tutaj.
Ile� mo�na by uczyni� w przysz�o�ci dla Tybetu przez popraw� warunk�w sanitarnych i lecznictwa! Na przyk�ad - chirurgia jest tu prawie nie znana! Obaj z Aufschnaiterem wpadali�my w paniczny strach na my�l o mo�liwo�ci zapalenia wyrostka robaczkowego. Ka�dy podejrzany b�l wzbudza� w nas l�k, bo by�oby absurdem umrze� w XX wieku na �lep� kiszk�. Tybeta�czycy nie znaj� �adnych ingerencji chirurgicznych w ludzkie cia�o, poza rozcinaniem wrzod�w. Po�o�nictwo tak�e jest nie znane. Jedyn� prac�, o kt�rej mo�na by powiedzie�, �e ma co� wsp�lnego z chirurgi� jest zaj�cie domd�w, m��czyzn kt�rzy �wiartuj� zw�oki zmar�ych. Cz�sto informuj� oni krewnych, pragn�cych pozna� przyczyn� �mierci, lub zainteresowanych student�w medycyny, gdy tylko zauwa�� w zw�okach co� szczeg�lnego.
Niestety szko�y medyczne s� g�uche na wszelki post�p. Nauka Buddy i jego aposto��w jest dla nich najwy�szym prawem, kt�rego nie wolno naruszy�. Obowi�zuje ustalony system, ale jest to system licz�cy ca�e wieki. Jeszcze do chwili obecnej ze szczeg�ln� dum� traktuje si� np. umiej�tno�� zidentyfikowania ka�dej choroby na podstawie pulsu*.
Istniej� dwa kolegia medyczne: mniejsze le�y na wzg�rzu Czagpori, "�elaznej G�rze", wi�ksze na dole, w mie�cie. Ka�dy klasztor wysy�a do nich pewn� liczb� swoich inteligentnych m�odzie�c�w. Studia trwaj� od dziesi�ciu do pi�tnastu lat. Wyk�adowcami s� starzy mnisi - uczeni. Mali ch�opcy - mnisi, siedz�c na ziemi w pozycji Buddy, z tabliczkami na kolanach, s�uchaj� i obserwuj� swoich nauczycieli. W nauczaniu u�ywa si� cz�sto kolorowych tablic. Kiedy� widzia�em, jak nauczyciel pos�uguj�c si� graficznymi ilustracjami obja�nia� oznaki zatrucia po spo�yciu pewnej ro�liny. Pokazywa� ro�lin�, objawy w ludzkim organizmie i antidotum. By�a to dok�adnie ta sama metoda pogl�dowa, kt�r� stosuje si� w naszych szko�ach.
Astronomia nale�y tu do nauk medycznych i �ci�le jest z nimi zwi�zana. W szko�ach, na podstawie starych ksi�g, co rok uk�ada si� kalendarz ksi��ycowy. Za�mienia s�o�ca i ksi��yca zestawiane s� podobnie jak w naszych kalendarzach ludowych.
Jesieni� ca�a szko�a, mnisi-uczniowie wraz ze swymi nauczycielami wyruszaj� w g�ry na poszukiwanie zi��. Ch�opcy bardzo lubi� ten okres, pe�en zabawy, ale tak�e ci��kiej pracy. Miejsce obozowania zmieniane jest codziennie, a� w ko�cu ci��ko objuczone jaki ci�gn� w kierunku Tra Yerpa, do jednego z naj�wi�tszych miejsc Tybetu. Tutaj znajduje si� szczeg�lna �wi�tynia, w kt�rej dokonuje si� sortowania i suszenia zi��. W zimie najm�odsi uczniowie w mozole miel� zio�a na drobniutki proszek. Dok�adnie opisane, przechowywane s� p��niej przez przeora szko�y w sk�rzanych woreczkach nie przepuszczaj�cych powietrza.
Te szko�y s� zarazem pa�stwowymi aptekami, w kt�rych ka�dy bezp�atnie lub w zamian za drobny dar otrzyma� mo�e porad� i lekarstwo. Dla uczni�w ta opieka jest r�wnocze�nie praktyk�.
Tybeta�czycy s� rzeczywi�cie bardzo zaawansowani w znajomo�ci zi�� i ich w�a�ciwo�ci leczniczych. Sam cz�sto z pe�nym zaufaniem korzysta�em z tej nauki. Nawet je�li ich pigu�ki nie wyleczy�y mojego isziasu, to cz�sto kupowa�em sobie zio�a przeciw przezi�bieniu i gor�czce.
Opat szko�y medycznej jest r�wnocze�nie osobistym lekarzem dalajlamy. Jest to zaszczytny, ale i bardzo ryzykowny urz�d. Po �mierci Dalajlamy XIII, kt�ry mia� dopiero 54 lata, g�o�no pomawiano opata i mia� on du�o szcz��cia, �e tylko straci� urz�d i oby�o si� bez ch�osty.
W miastach i klasztorach mo�na podda� si� szczepieniom przeciwko ospie. Wobec innych epidemii Tybeta�czycy s� ca�kowicie bezbronni i poch�on��y one wiele ludzkich istnie�. Ratunkiem dla Tybetu jest jego ch�odny klimat i czyste g�rskie powietrze. Przy panuj�cym brudzie i �a�osnych warunkach higienicznych katastrofy by�yby bowiem nieuniknione. Podkre�lali�my przy ka�dej okazji jak wa�ne s� ulepszenia sanitarne i plan kanalizacji Lhasy by� ju� znacznie zaawansowany - przynajmniej w naszych g�owach.
Jednak lud o wiele bardziej ufa uzdrawiaczom i wr��bitom, lecz�cym za pomoc� mod��w, ni� mnichom szk�� medycznych, kt�rzy lecz� podobnie jak nasi znachorzy. Lamowie cz�sto smaruj� pacjent�w swoj� �wi�t� �lin�, chorym podaje si� tak�e campe i mas�o zmieszane z moczem �wi�tych m���w. Mniej szkodliwe s� wycinane z drewna piecz�cie z modlitwami, kt�re po zanurzeniu w po�wi�conej wodzie przyk�ada si� do bolesnych miejsc. Szczeg�lnie ulubione jako amulety przeciwko chorobom i niebezpiecze�stwom s� male�kie figurki b�stw, lepione z gliny przez lam�w. Jednak najbardziej cenionym lekarstwem s� przedmioty pochodz�ce od dalajlamy. Niemal ka�dy arystokrata pokazywa� mi z dum� swoje relikwie Dalajlamy XIII, pieczo�owicie zaszyte w jedwabne woreczki. Carong, jako by�y ulubieniec tego dalajlamy, posiada� wiele jego przedmiot�w osobistego u�ytku i nie mog�em si� nadziwi�, �e on i jego wychowany w Indiach syn, �wiatli i post�powi ludzie, byli tak bardzo przywi�zani do tego przes�du.
Wiara Tybeta�czyka w ochronn� moc amulet�w jest bezgraniczna - w podr��y czy podczas wojny czuje si� chroniony przed wszelkim niebezpiecze�stwem. Gdy czasem pr�bowa�em przytacza� kontrargumenty, chciano si� ze mn� zak�ada�, �e na przyk�ad posiadanie amuletu czyni w�a�ciciela odpornym na kule. Kiedy� odpowiedzia�em natychmiast pytaniem: je�eli bezpa�skiemu psu zawiesi si� na szyi amulet, to czy w�wczas nie mo�na b�dzie obci�� mu ogona? Wszyscy byli przekonani, �e to jest niemo�liwe. Poczucie taktu i wzgl�d na go�cinno��, kt�r� mi okazywano, powstrzymywa�y mnie przed uczynieniem pr�by dla przyk�adu. Nie chcia�em przecie� rani� czyichkolwiek przekona� religijnych.
Wiele kobiet i m��czyzn utrzymuje si� z wr��biarstwa i uk�adania horoskop�w. Staruszki przykucni�te wzd�u� trasy pielgrzym�w i przepowiadaj�ce przysz�o�� za drobny datek, to zwyk�y obrazek na ulicach Lhasy. Pytaj� o rok urodzenia, przeliczaj� co� szybko na swojej mali* i pytaj�cy idzie dalej, pocieszony tajemniczymi s�owami. Przepowiednie lam�w i inkarnacji ciesz� si� ca�kowitym zaufaniem. Nikt nie uczyni tu kroku bez zapytania o przysz�o��. Przed udaniem si� na pielgrzymk� czy te� obj�ciem nowego stanowiska zawsze trzeba si� najpierw zapyta�, jaki termin rozpocz�cia b�dzie pomy�lny.
Niedawno �y� w Lhasie bardzo s�ynny lama, u kt�rego wizyty i audiencje trzeba by�o zamawia� na wiele miesi�cy wcze�niej. Wraz ze swoimi uczniami w�drowa� on z miejsca na miejsce, aby podo�a� wszystkim zaproszeniom, i otrzymywa� tak niezliczone dary, �e wystarczy�yby na utrzymanie wielu ludzi. Lama cieszy� si� tak wielkim szacunkiem, �e nawet Mister Fox, angielski radiooperator, od lat cierpi�cy na podagr�, z ut�sknieniem oczekiwa� jego przybycia. Niestety nie doczeka� si� swojej kolejki, poniewa� s�dziwy lama zmar�.
�w lama by� wcze�niej zwyczajnym mnichem. Po studiach trwaj�cych dwadzie�cia lat zda� znakomicie egzaminy w jednym z najwi�kszych klasztor�w, po czym uda� si� na odosobnienie. Przez kilka lat wi�d� �ywot pustelnika. Mieszka� w jednej z tych samotnych pustelni, kt�re rozrzucone s� po ca�ym Tybecie. Mnisi zaszywaj� si� w nich dla medytacji, niekt�rzy nawet polecaj� uczniom zamurowa� wej�cie i przez wiele lat �yj� tylko camp� i herbat�.
Nasz mnich tak�e sta� si� s�awny dzi�ki przyk�adnemu �yciu. Nigdy nie spo�ywa� potraw, kt�rych przyrz�dzanie wymaga�o zniszczenia �ycia, odrzuca� nawet jajka. M�wiono, �e nigdy nie potrzebowa� snu i nie u�ywa� ���ka. T� ostatni� pog�osk� mog� potwierdzi� osobi�cie, przez trzy dni mieszka� bowiem obok mnie. Przypisywano mu tak�e r��ne cuda: i tak pewnego razu od jego wielkiej energii mia� zap�on�� r��aniec, kt�ry trzyma� w d�oniach. Z otrzymywanych dar�w zafundowa� miastu najwi�kszy pos�g Buddy, ca�y ze z�ota.
W Tybecie �y�a tak�e jedyna inkarnowana kobieta. Nazywa�a si� Maciora-Piorun. Widywa�em j� cz�sto podczas uroczysto�ci na Parkhorze. W�wczas by�a szesnastoletni�, odzian� zawsze w zakonne szaty, niczym nie wyr��niaj�c� si� dziewczyn�, kt�ra studiowa�a w Lhasie. A jednak, by�a to naj�wi�tsza kobieta Tybetu i gdziekolwiek si� pojawi�a, ludzie prosili j� o b�ogos�awie�stwo. P��niej �y�a w m�skim klasztorze nad jeziorem Yamdrok.
W Lhasie kr��y�o zawsze mn�stwo opowie�ci i pog�osek o �wi�tych mniszkach i lamach. Mia�em wielk� ochot� sprawdzi� ich cuda. Nie wypada�o jednak rani� uczu� religijnych Tybeta�czyk�w. Byli w swej wierze szcz��liwi i tak prawych charakter�w, �e nikt nigdy nie uczyni� najmniejszej pr�by nawracania ani mnie, ani Aufschnaitera. My za� szanowali�my ich zwyczaje, chodzili�my do ich �wi�ty� i przestrzegali�my ich etykiety, wr�czaj�c bia�e, jedwabne szarfy.
Pa�stwowa wyrocznia
Podobnie jak lud, kt�ry w codziennych troskach szuka porady u wr��bit�w i lam�w, rz�d przed podj�ciem wa�nych decyzji tak�e odwo�uje si� do pa�stwowej wyroczni. Pewnego razu poprosi�em mojego przyjaciela �angd�la, aby zabra� mnie na tak� ceremoni�. Wczesnym rankiem pojechali�my konno do klasztoru Neczung. Zaszczytny tytu� pa�stwowej wyroczni nale�a� w�wczas do dziewi�tnastoletniego mnicha, kt�ry pochodzi� z prostej rodziny, ale ju� w czasie egzamin�w zwraca� uwag� swymi zdolno�ciami medium. Chocia� rutyn� nie dor�wnywa� jeszcze swojemu poprzednikowi, kt�ry uczestniczy� w rozpoznaniu Dalajlamy XIV, spodziewano si� po nim wiele. Cz�sto �ama�em sobie g�ow�, czy wchodzi� tak szybko w d�ugotrwa�y trans, mimo obecno�ci wielu os�b, wy��cznie dzi�ki nies�ychanej zdolno�ci koncentracji, czy te� u�ywa� narkotyk�w lub innych �rodk�w.
Mnich sprawuj�cy funkcj� wyroczni musi posiada� umiej�tno�� oddzielania ducha od cia�a, po to, aby b�stwo �wi�tynne mog�o we� wst�pi� i przem�wi�. W tym momencie, dzi�ki swym zdolno�ciom medialnym, staje si� on manifestacj� b�stwa. Tybeta�czycy s� o tym przekonani i tak�e �angd�la g��boko w to wierzy�.
Rozmawiaj�c o tych sprawach, przebyli�my osiem kilometr�w dziel�ce nas od klasztoru Neczung*. Ze �wi�tyni dobiega�a g�ucha, niesamowita muzyka. Wchodzimy do �rodka - widok jest przera�aj�cy: ze wszystkich �cian szczerz� z�by straszne, powykrzywiane twarze i trupie czaszki, a ci��kie od kadzide� powietrze a� dusi. Z prywatnych komnat wyprowadzaj� w�a�nie m�odego mnicha do ciemnej �wi�tynnej sali. Na jego piersiach wisi okr�g�e lustro. S�u�ba spowija go w kolorowe, jedwabne szaty i podprowadza do tronu. Teraz wszyscy si� cofaj�. Poza g�uch�, ekstatyczn� muzyk� nie s�ycha� innych d�wi�k�w. Medium zaczyna si� koncentrowa�.
Obserwuj� uwa�nie, nie spuszczam oczu z jego rys�w, dostrzegam najdrobniejszy nawet skurcz na jego twarzy. Zdaje si�, �e �ycie uchodzi z niego coraz bardziej. Teraz zastyga w bezruchu. Ta twarz - to sztywna maska. I nagle cia�o wypr��a si� jak ra�one piorunem. Przez sal� przebiega westchnienie. Oto wst�pi�o we� b�stwo! Cia�o medium zaczyna dr�e� coraz silniej, na czo�o wyst�puje perlisty pot. Podchodz� s�u��cy i wk�adaj� mu na g�ow� olbrzymi�, fantastyczn� koron�, kt�r� musi podtrzymywa� dw�ch m��czyzn, tak ci��ki jest ten niesamowity przedmiot. Drobne cia�o mnicha pod ci��arem tiary zapada si� jeszcze g��biej w poduszki tronu. Nic dziwnego, �e media �yj� kr�tko - przemyka mi przez g�ow�, bo podczas takich seans�w ich si�y po�era niesamowity duchowy i fizyczny wysi�ek. Dr�enie narasta, g�owa chwieje si� pod wielkim ci��arem, oczy wychodz� z orbit. Twarz nabrzmiewa i pokrywa si� niezdrowym szkar�atem. Przez zaci�ni�te z�by wydobywaj� si� jakie� sycz�ce d�wi�ki. Nagle medium podrywa si�. S�udzy chc� go wesprze�, ale wyrywa si� i przy d�wi�kach oboj�w zaczyna wirowa� w niesamowitym, ekstatycznym ta�cu. Poza muzyk� s�ycha� w �wi�tyni tylko jego j�ki i zgrzytanie z�bami. Teraz wielkim pier�cieniem na kciuku zaczyna wali� dziko w b�yszcz�c� tarcz� na piersiach - ten stuk zag�usza nawet t�pe dudnienie b�bn�w. Oto wiruje na jednej nodze, wyprostowany sztywno pod olbrzymi� koron�, kt�r� przedtem d�wiga�o dw�ch m��czyzn. S�u��cy wciskaj� mu w d�onie ziarna j�czmienia, a on rzuca je w t�um wyl�knionych widz�w. Wszyscy chyl� si� w pokorze, a ja si� obawiam, aby nie wzi�to mnie za intruza. W tej chwili mnich jest nieobliczalny... Mo�e przeszkadzam mu w rozmowie z bogami? Ale oto uspokaja si� nieco. S�u�ba trzyma go teraz mocno. Jeden z ministr�w zbli�a si� do medium. Na g�ow� pochylon� pod ci��arem korony zarzuca jedwabn� szarf� i zaczyna zadawa� pytania troskliwie przygotowane przez Gabinet. Obsadzenie gubernatora, rozpoznanie wysokiej inkarnacji, wojna czy pok�j - o tym wszystkim ma rozstrzygn�� wyrocznia. Cz�sto pytania trzeba powtarza�, p�ki wieszcz nie zacznie wydawa� be�kotliwych d�wi�k�w. Na pr��no usi�owa�em wyr��ni� w tym mamrotaniu jakie� zrozumia�e s�owa! Kiedy przedstawiciel rz�du stoi tak, kornie schylony, pr�buj�c co� zrozumie�, stary mnich wprawn� r�k� zapisuje odpowiedzi. Robi� to ju� w swym �yciu setki razy, poniewa� wcze�niej s�u�y� jako sekretarz u zmar�ego wieszcza. Nie mog�em wyzby� si� podejrzenia, �e to w�a�nie sekretarz by� w�a�ciw� wyroczni�. Odpowiedzi, kt�re zapisywa�, mimo ca�ej swej dwuznaczno�ci wyznacza�y jednak kierunek i wystarcza�y, aby zwolni� Gabinet od najwi�kszej odpowiedzialno�ci. Je�eli wieszcz stale udziela� z�ych odpowiedzi, przeprowadzano kr�tki proces i odbierano mu stanowisko. Logiki tej metody nigdy nie uda�o mi si� poj��. Czy� to nie b�g przemawia� przez medium?
Tymczasem pozycja pa�stwowej wyroczni cieszy�a si� powszechnym szacunkiem, jako �e wieszcz piastuje urz�d "dalamy", odpowiadaj�cy trzeciej randze, i jest najwi�kszym panem klasztoru Neczung, z wszystkimi nale�nymi mu przywilejami.
Ostatnie pytania stawiane przez przedstawiciela rz�du pozostaj� ju� bez odpowiedzi. Czy to m�ody mnich utraci� si�y, czy te� b�g si� rozgniewa�? Teraz do dygocz�cego medium podchodz� mnisi i podaj� mu ma�e, jedwabne szarfy, a on dr��cymi r�koma zawi�zuje na nich w�z�y. Szarfy te b�d� potem zawieszane na szyjach sk�adaj�cych pro�by b�agalnik�w, jako amulety chroni�ce przed wszelkim niebezpiecze�stwem. Potem wyrocznia pr�buje jeszcze wykona� kilka tanecznych krok�w, ale pada na ziemi�. Czterech mnich�w wynosi j� ze �wi�tyni.
Ca�kiem oszo�omiony opuszczam gomp�* i staj� w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca. M�j europejski zdrowy rozs�dek nie wie co pocz�� z tym, co ujrza�em. P��niej jeszcze wielekro� by�em �wiadkiem zadawania pyta� wyroczni, ale nie uda�o mi si� znale�� wyja�nienia chocia�by w przybli�eniu t�umacz�cego t� zagadk�.
Zawsze szczeg�lnym prze�yciem by�o dla mnie spotkanie wieszcza w codziennym �yciu. Nie mog�em si� przyzwyczai� do siedzenia z nim przy jednym stole i do s�uchania jak siorbie tukp� zwyczajem ca�ej tutejszej arystokracji. Gdy spotyka�em go na ulicy, zdejmowa�em kapelusz, a on uprzejmie si� do mnie u�miecha�. Mia� wtedy oblicze mi�ego m�odego m��czyzny, w niczym nie przypominaj�ce purpurowej i ekstatycznie wykrzywionej twarzy.
P��niej, podczas uroczysto�ci noworocznych, widzia�em go jak chwiejnie posuwa� si� ulicami Lhasy... Z obu stronach podtrzymywali go s�u��cy, a on co trzydzie�ci, czterdzie�ci metr�w opada� wyczerpany na fotel, specjalnie dla niego niesiony. Wszyscy cofali si� przed nim i lud w milczeniu radowa� si� tym demonicznym widowiskiem.
Wyrocznia ma jeszcze jeden "sw�j" wielki dzie�. Jest to dzie� tzw. "Wielkiej Procesji", kiedy dalajlama przynoszony jest do miasta, by odwiedzi� Katedr� - inaczej ni� w czasie zwyk�ej procesji, kiedy przeprowadza si� do letniej rezydencji. Znowu ca�a Lhasa jest na nogach i trudno znale�� miejsce na ulicy. Na pustym placu rozpi�to jeden namiot. �o�nierze zakonni powstrzymuj� biczami - jak to zwykle - ciekawski t�um. Namiot os�ania przed spojrzeniami widz�w jeszcze jedn� tajemnic�. Dalama z Neczungu przygotowuje si� tam do wej�cia w trans.
Oto w lektyce niesionej przez trzydziestu sze�ciu m��czyzn powoli zbli�a si� Boski Kr�l. Uroczystemu pochodowi towarzyszy muzyka mnich�w, a puzony, tr�by i b�bny daj� zna�, �e nadchodzi kulminacyjna chwila. Teraz dalajlama znajduje si� ju� przed namiotem wyroczni. W tej samej chwili zataczaj�c si� wypada z niego mnich, op�tany przez swego boga. Jego twarz znowu jest nabrzmia�a, z ust wydobywaj� si� sycz�ce d�wi�ki, ugina si� pod ci��arem tiary, ale miota si� dziko i odpycha s�ugi. Chwyta nosid�a lektyki, bierze je na ramiona i biegnie przez szpaler, a kr�lewski majestat chwieje si� niepokoj�co. Podbiega s�u�ba i nosiciele lektyki, pr�buj� pom�c mu w d�wiganiu tego ci��aru. Wyrocznia po zrobieniu oko�o trzydziestu krok�w pada nieprzytomna na ziemi�. Nosze s� ju� w pogotowiu S�udzy przykrywaj� wyroczni� i zanosz� j� do namiotu. Urzeczony t�um z zachwytem �ledzi ten b�yskawiczny wyst�p. Zgodnie z przewidzianym porz�dkiem procesja rusza dalej. Nigdy nie uda�o mi si� dowiedzie�, co dok�adnie oznacza ten rytua�. By� mo�e przedstawia symbolicznie poddanie si� opieku�czego b�stwa �yj�cemu Buddzie.
Opr�cz wyroczni do spraw pa�stwowych i przepowiadania pogody, �yje jeszcze w Lhasie co najmniej sze�� innych medi�w, a w�r�d nich jest nawet stara kobieta, uchodz�ca za manifestacj� jednego z �e�skich b�stw opieku�czych. Za drobny datek by�a ona gotowa wej�� w trans i dopuszcza�a do g�osu b�stwo. Zdarza�o si�, �e robi�a to cztery razy w ci�gu dnia. W moich oczach by�a ona do�� przebieg�� szarlatank�...
Istniej� tak�e wyrocznie, kt�re wszed�szy w trans, zdolne s� skr�ci� w spiral� olbrzymi miecz i u wielu lhaskich arystokrat�w takie miecze le�� przed domowymi o�tarzami. Mnie osobi�cie pr�by zgi�cia miecza nigdy si� nie powiod�y.
Zwyczaj zwracania si� do wyroczni pochodzi jeszcze z czas�w przedbuddyjskich, kiedy to bogowie ��dali ofiar z ludzi, i zosta� przej�ty w niemal nie zmienionej formie. Za ka�dym razem ogl�danie wyroczni wywiera�o na mnie g��bokie wra�enie, ale mimo wszystko by�em rad, �e moich decyzji nie musia�em od niej uzale�nia�.
Pogodna jesie� w Lhasie
Czas szybko up�ywa� i chocia� w Lhasie mieszkali�my ju� kilka miesi�cy, co dzie� do�wiadczali�my nowych fascynuj�cych rzeczy. Niemal zapominali�my, �e istnieje tak�e dzie� powszedni. Teraz nasta�a jesie� - najpi�kniejsza pora w Lhasie. W ogrodach kwiaty sta�y w pe�nym rozkwicie - wiele z nich by�o efektem mojej pracy! - a li�cie na drzewach zaczyna�y ���kn��. Owoc�w by�o w br�d: na straganach le�a�y brzoskwinie, jab�ka, winogrona z po�udniowych prowincji, wspania�e okazy pomidor�w i dy�. Arystokraci wydawali teraz wystawne przyj�cia, poniewa� ta pora roku dostarcza�a wszelkich smako�yk�w, jakich tylko mo�na zapragn��.
By� to r�wnie� stosowny czas na wspania�e wycieczki. Niestety, w Tybecie to zaj�cie jest czym� nie znanym. �adnemu Tybeta�czykowi nie przysz�oby do g�owy wspi�� si� na jak�� g�r� dla przyjemno�ci. Jedynie mnisi z powod�w kultowych w okre�lone dni wchodz� na okoliczne szczyty, wysokie przeci�tnie na oko�o 5600 m. Arystokraci wysy�aj� z nimi zazwyczaj s�u��cych, kt�rzy w imieniu swych pan�w zapalaj� na szczycie kadzid�a. Dobrze jest przecie� pozyska� sobie �askawo�� bog�w i odda� im cze��. Potem rozpina si� flagi modlitewne, kt�re powiewaj� na wietrze, a bezczelne s�py czekaj� ju� na ofiarn� campe. Jednak�e ka�dy z ofiarnik�w jest rad, gdy po dw�ch trzech dniach mo�e wr�ci� do miasta. Natomiast my z Aufschnaiterem nie odm�wili�my sobie przyjemno�ci wej�cia na wszystkie okoliczne szczyty dla czystej przyjemno�ci. Nie przedstawia�y one wprawdzie technicznych trudno�ci, kt�re by�yby dla nas podniet�, ale z ka�dego roztacza�y si� przepi�kne widoki. Na po�udniu, w Himalajach, zupe�nie blisko wida� by�o siedmiotysi�cznik Nyenczenthanglha. To przez jego masyw schodzili�my przed rokiem, w�druj�c do Lhasy.
Lodowc�w nie by�o wida� z miasta. Opinia, �e w Tybecie wsz�dzie mo�na napotka� l�d i �nieg, mija si� z prawd�. Jak�e ch�tnie znowu poje�dziliby�my na nartach! Ale nawet gdyby�my zechcieli powt�rzy� eksperyment z nartami w�asnego wyrobu, to �nieg by� zbyt daleko - trzeba by zabra� konie, namioty i s�u�b�. Uprawianie sportu w bezludnych okolicach jest wielce k�opotliwe.
Poprzestali�my zatem na wspinaczce. Nasz sprz�t nie by� firmowy - solidne wojskowe buty i inne cz��ci garderoby pochodzi�y z armii ameryka�skiej. Ale to wystarcza�o. Tybeta�czycy nie mogli wyj�� z podziwu nad szybkim tempem naszych wycieczek. Pewnego razu zmuszony by�em nawet zapali� na szczycie kadzid�a, po to aby zobaczyli je z dach�w domostw moi przyjaciele, inaczej nikt by nie uwierzy�, �e rzeczywi�cie stan�li�my na wierzcho�ku. Trasy, kt�re ich s�u��cym zajmowa�y dwa do trzech dni, my pokonywali�my w ci�gu jednego.
Pierwszym Tybeta�czykiem, kt�rego uda�o mi si� nam�wi� na wycieczk�, by� m�j przyjaciel �angd�la. Przyznaj�, �e mia� bardzo dobr� kondycj�. Z biegiem czasu zacz�li si� do nas przy��cza� tak�e inni i wszyscy zachwycali si� pi�knymi widokami i cudownym g�rskim kwieciem.
W Tybecie tak�e g�ry nazywano imionami bog�w. Zdumiewaj�ce, �e Tybeta�czycy potrafili znajdowa� coraz to nowe imiona dla tysi�cy szczyt�w. Oczywi�cie by�y to najcz��ciej nazwy lokalne i zdarza�o si�, �e mieszka�cy po p��nocnej stronie g�ry inaczej j� nazywali ni� s�siedzi z po�udnia.
Ulubionym celem moich wycieczek by�o niewielkie g�rskie jezioro, oddalone od Lhasy zaledwie o jeden dzie� marszu. Po raz pierwszy dotar�em do niego w porze deszczowej. W Lhasie obawiano si� wtedy, �e wyst�pi ono z brzeg�w. Prastara opowie�� g�osi bowiem, �e jezioro jest po��czone z Katedr� podziemnymi korytarzami i ka�dego roku rz�d wysy�a� mnich�w, kt�rzy ofiarami mieli przeb�aga� tamtejsze duchy. Dociera�o tam tak�e wielu pielgrzym�w, kt�rzy wrzucali do jego w�d pier�cienie i monety. Na brzegach sta�y kamienne sza�asy, s�u��ce za schronienie. Ja tak�e w nich nocowa�em. Moim zdaniem jezioro by�o niegro�ne i nawet gdyby wyst�pi�o z brzeg�w, Lhasie by nie zagrozi�o. By�o to spokojne, idylliczne miejsce. Przeci�ga�y t�dy bez l�ku stada dzikich owiec, gazele, �wistaki i lisy. Wysoko w b��kicie kr��y�y or�os�py brodate. Tutaj cz�owiek im nie zagra�a� - w okolicach �wi�tego Miasta nikt nie odwa�y�by si� urz�dzi� polowania. Brzegi jeziora porasta�a tak wspania�a ro�linno��, �e na jej widok serce ka�dego botanika zabi�oby �ywiej. Ros�a tam na przyk�ad tybeta�ska odmiana cudownego ���tego i modrego maku, kt�r� poza tym ujrze� mo�na tylko w ogrodach botanicznych Londynu.
Jednak te wycieczki nie zaspokaja�y moich sportowych potrzeb i cz�sto si� zastanawia�em, co by tu jeszcze przedsi�wzi��. Wpad�em na pomys�, aby zbudowa� kort tenisowy i uda�o mi si� zainteresowa� nim pewn� liczb� os�b. Za�o�y�em list� i zebra�em przedp�aty na zakup potrzebnych materia��w. Lista by�a imponuj�ca i mia�a niemal mi�dzynarodowy charakter. Znajdowali si� na niej Hindusi, Chi�czycy, Sikkimczycy, Nepalczycy i oczywi�cie wielu m�odych lhaskich arystokrat�w. Ci ostatni mieli pocz�tkowo pewne wahania, poniewa� nawet pi�ka no�na by�a urz�dowo zabroniona, lecz uda�o mi si� rozproszy� ich obawy argumentem, �e gra w tenisa jest sportem nie przyci�gaj�cym wielu widz�w, nie wywo�uje k��tni. Nawet klasztorom musi wyda� si� niegro�na. Ponadto cennym wsparciem moralnym by� dla nas fakt, �e w Misji Brytyjskiej znajdowa� si� ju� jeden kort tenisowy.
Dobra�em wi�c robotnik�w i poleci�em im wyr�wna� teren nad brzegiem rzeki. Mimo i� znalezienie odpowiedniej ziemi by�o dosy� trudne, to jednak po miesi�cu wszystko by�o gotowe i byli�my bardzo dumni ze swego dzie�a. Siatki, rakiety i pi�eczki sprowadzili�my z Indii. Urz�dzili�my te� ma�e party, podczas kt�rego nast�pi�o uroczyste otwarcie "Klubu Tenisowego Lhasa"
Wszystkie dzieci rwa�y si� do podawania pi�ek. Poniewa� jednak nigdy w �yciu nie mia�y pi�ki w r�kach, robi�y to bardzo niezgrabnie. P��niej, gdy do naszego klubu przychodzili cz�onkowie Misji Brytyjskiej, mo�na by�o ogl�da� zabawne sceny, bo rol� ch�opc�w do podawania pi�ek pe�nili �o�nierze Gwardii Przybocznej z Misji Nepalskiej - wspaniali m��czy�ni w kolorowych mundurach. Niebawem zebrali�my pewn� liczb� dobrych zawodnik�w. Niezaprzeczalnie najlepszymi byli Mister Liu - sekretarz chi�skiego poselstwa dyplomatycznego, oraz nowy szef Misji Brytyjskiej Mister Richardson - szczup�y Szkot, przebieg�y i uparty w swej politycznej dzia�alno�ci. Jego jedyn� pasj� by� wspania�y ogr�d pe�en kwiat�w i warzyw. Odwiedzaj�c go, wkracza�o si� niczym do ogrodu z bajki.
Dzi�ki grze w tenisa kwit�y bardzo mi�e stosunki towarzyskie. Zapraszali�my si� nawzajem, popijali�my herbat� i przez kilka godzin grali�my w bryd�a. Tak sp�dza�em moje niedziele. Ju� kilka dni wcze�niej cieszy�em si� na nie, bo trzeba by�o przebra� si� "wyj�ciowo" i przez t� chwil� cz�owiek przypomina� sobie milieu, z jakiego pochodzi�.
M�j przyjaciel �angd�la sprawdzi� si� tak�e teraz. Pasjonowa� si� gr� w tenisa i by� warto�ciowym partnerem do bryd�a.
Nasz kort mia� jeszcze jedn� dodatkowa zalet� - mo�na by�o z niego korzysta� przez ca�y rok i tylko w okresie burz piaskowych trzeba by�o uwa�a�, poniewa� zamiast siatki drucianej rozwiesili�my olbrzymie zas�ony. Gdy nad Potal� gromadzi�y si� chmury, nale�a�o bardzo szybko zdejmowa� nasz� "siatk�", aby nie porwa�a jej nadci�gaj�ca wichura.
Tybeta�czycy maj� swoje tradycyjne jesienne rozrywki. Nale�y do nich przede wszystkim puszczanie latawc�w. Gdy mija okres deszczowy i przejrzyste jesienne powietrze wabi w plener, na bazarach pojawia si� mn�stwo przepi�knych, wielobarwnych latawc�w. Dok�adnie w pierwszy dzie� �smego miesi�ca tybeta�skiego zaczyna si� zabawa. W odr��nieniu od naszych stron, uczestnicz� w niej nie tylko dzieci. Jest to prawdziwe �wi�to ludowe, ale zachwyca si� nim tak�e arystokracja.
Pierwszy latawiec wzbija si� z Potali - jest to znak startu. Po chwili niebo nad Lhas� zape�nia niezliczona ilo�� latawc�w. Dzieci i doro�li stoj� godzinami na p�askich dachach, oddaj�c si� zabawie z powag� i zaanga�owaniem, jakie u nas obserwowa� mo�na najwy�ej podczas jakich� mistrzostw. Latawce uwi�zane s� na mocnych niciach, zaimpregnowanych klejem i sproszkowanym szk�em. Ka�dy pr�buje przeci�� swoim latawcem linki przeciwnika i gdy si� to uda, na dachach rozlegaj� si� okrzyki rado�ci. Latawiec powoli opada, dzieci rzucaj� si� ku niemu, bo teraz nale�y ju� do nich i mog� go sobie puszcza� w g�r�. Zwyci��a ten, kto najd�u�ej utrzyma sw�j latawiec w powietrzu. Zabawa trwa przez ca�y miesi�c, wype�nia ka�d� woln� chwil� i urywa si� znienacka, tak jak nagle si� rozpocz��a.
Kt�rego� dnia, gdy w��czy�em si� po bazarze ogl�daj�c latawce, przydarzy�o mi si� co� osobliwego. Jaki� zupe�nie nieznany Tybeta�czyk zaproponowa� mi sprzeda� zegarka, w�a�ciwie zardzewia�ego rupiecia bez cyferblatu. M��czyzna twierdzi�, �e nic mu po nim, poniewa� zegarek jest zepsuty, a ja, Europejczyk, by� mo�e potrafi� go jeszcze naprawi�. Przystawa� na ka�d� cen�. Wzi��em zegarek do r�ki i natychmiast go rozpozna�em - to zegarek Aufschnaitera, spieni��ony przez niego w zachodnim Tybecie! By� to jeden z pierwszych wodoodpornych rolex�w i Aufschnaiter mia� go na wyprawie na Nanga Parbat. Pozbywa� si� zegarka wtedy z ci��kim sercem. Zapewne sprawi�bym nim przyjemno��, nawet je�eli nie da�oby si� go naprawi�! Niew�tpliwie by� to kuriozalny przedmiot. Aufschnaiter b�dzie mia� w listopadzie urodziny. Mimo nik�ej nadziei, odda�em zegarek do naprawy bardzo zr�cznemu muzu�ma�skiemu majstrowi. By� on zachwycony jego mechanizmem i wkr�tce uda�o mu si� zegarek naprawi�. Aufschnaiter zrobi� wielkie oczy, gdy mu wr�cza�em ten prezent. Nosi go a� po dzie� dzisiejszy.
Jesie� zdaje si� pobudza� ochot� do zaj�� fizycznych we wszystkich warstwach spo�ecznych Lhasy. Niekiedy mog�em obserwowa� w ogrodzie Cedrung�w, jak sp�dzaj� wolny czas duchowni urz�dnicy. Ich ulubion� rozrywk� by�a gra, kt�ra wygl�da�a bardzo prymitywnie, ale wymaga�a wielkiej zr�czno�ci. Polega ona na celowaniu do rogu jaka, ustawionego w odleg�o�ci oko�o trzydziestu metr�w. Im cz��ciej uda si� go przewr�ci�, tym wi�ksza wygrana pieni��na. I ja bra�em cz�sto udzia� w tej grze, ale nie twierdz�, �e z wi�kszym powodzeniem.
W ogrodach mo�na by�o tak�e us�ysze� �piewne brz�czenie wypuszczanych strza�, bo arystokraci z upodobaniem uprawiaj� �ucznictwo.
Jesieni� odbywaj� si� te� wielkie targi ko�skie. Z po�o�onego w p��nocnych Chinach Silingu przybywaj� do miasta olbrzymie karawany z setkami koni. Rozpoczyna si� o�ywiony handel i ubijanie interes�w. Ludzie w Lhasie znaj� si� na koniach i umiej� si� targowa�. Za szczeg�lnie pi�kne zwierz�ta p�aci si� wysokie sumy, bo arystokraci lubi� swe stajnie i zale�y im na tym, aby co rok dosiada� nowego rasowego wierzchowca. Jest to luksus, na kt�ry sta� tylko bogatych. Lud je�li w og�le u�ywa koni, to s� to wyhodowane w Tybecie koniki pony. Do takich zbytk�w arystokracj� zobowi�zuje dodatkowo ranga i pozycja. Szlachcicowi jad�cemu konno zawsze towarzyszy s�u�ba. Na przyk�ad, etykieta wymaga, aby ministrowi towarzyszy�o sze�ciu jednakowo odzianych je�d�c�w i dlatego ka�dy arystokrata ma w swej stajni od dw�ch do dwudziestu koni - stosownie do rangi.
Do�� cz�sto widywa�em tak�e je�d��ce wierzchem dystyngowane kobiety. Ich sp�dnice s� tak szerokie, �e umo�liwiaj� dosiadanie konia po m�sku. Przez ca�e tygodnie towarzysz� one swym m��om w pielgrzymkach lub podr��ach do nowego miejsca pracy. Przed s�o�cem chroni je daszkowate nakrycie g�owy, twarz pokrywaj� dodatkowo ro�linnym wyci�giem ciemnobrunatnego koloru, a usta zakrywaj� szalem. Obawiam si�, �e cz�sto pope�nia�em niezr�czno�� nie rozpoznaj�c ich od razu, gdy w takim przebraniu przeje�d�a�y ulicami Lhasy - wszak wygl�da�y identycznie.
Podczas takich d�ugich podr��y cztero - czy pi�cioletnie dzieci siedz� na podo�ku jad�cych wierzchem s�u��cych, starsze siedz� przypi�te w siod�ach podobnych do ko�yski, trzymaj�c si� drewnianych ��k�w.
Wielk� wag� przyk�ada si� do wygl�du siod�a i uprz��y. W mie�cie wszyscy urz�dnicy zobowi�zani s� do u�ywania drewnianych siode� w kszta�cie kolebki, kt�re jednak w d�u�szej podr��y by�yby niewygodne, zar�wno dla je�d�ca jak i zwierz�cia, i zast�puje si� je siod�ami ze sk�ry. Podczas procesji widuje si� jeszcze wspania�e stare siod�a, zdobne z�otem i srebrem, oraz drogocenne czapraki. Po uprz��y natychmiast mo�na rozpozna� rang� w�a�ciciela. Je�eli na szyi konia dynda olbrzymi czerwony chwost, jego pan zajmuje wysok� pozycj�, a dwa chwosty s� oznak� szczeg�lnie wysokiej rangi. Ulice tak�e �wiadcz� o tym, jak wielkie znaczenie ma jazda konna. Przed prywatnymi domami i budynkami urz�d�w stoj� coko�y u�atwiaj�ce dosiadanie i zsiadanie z koni. Gdy jaki� szlachcic przybywa konno, natychmiast wybiega mu naprzeciw s�u�ba, podprowadza konia na przeznaczone miejsce i pomaga panu przy zsiadaniu.
Na pocz�tku grudnia prze�yli�my jeszcze jeden podniecaj�cy dzie�. Wszyscy oczekiwali przepowiedzianego za�mienia ksi��yca i ju� od wczesnego wieczora na dachy wyleg�y t�umy ciekawych. W chwili gdy cie� ziemi zwolna wpe�za� na tarcz� ksi��yca, przez ca�e miasto przeszed� szept. Zaraz potem odezwa�o si� nagle g�o�ne klaskanie i okrzyki - w ten spos�b usi�owano przep�dzi� demona, kt�ry stan�� przed ksi��ycem! Gdy ciemno�� ust�pi�a, zadowoleni ludzie rozeszli si� do dom�w, by �wi�towa� zwyci�stwo przy czangu i grze w ko�ci.
Wydaj� przyj�cie z okazji Bo�ego Narodzenia
Zbli�a�y si� �wi�ta Bo�ego Narodzenia. Zapragn��em zrobi� moim przyjacio�om niespodziank� i postanowi�em wyda� przyj�cie. Prawdziw� biesiad� z okazji �wi�t - z choink� i prezentami. Zazna�em w Lhasie tyle uprzejmo�ci, tyle razy mnie zapraszano, �e i ja chcia�em sprawi� znajomym przyjemno��. Przygotowuj�c party mia�em pe�ne r�ce roboty. M�j przyjaciel Trethong, syn zmar�ego ministra, odda� mi do dyspozycji na par� dni sw�j dom. Wynaj��em wprawnych s�u��cych i kucharzy, wypo�yczy�em naczynia i zakupi�em dla moich go�ci drobne upominki: latarki, scyzoryki, komplety do pingponga i gry towarzyskie. M�j gospodarz Carong i jego rodzina mieli otrzyma� specjalne prezenty. Potem przysz�a kolej na gw��d� programu - choink�. Pani Carong po�yczy�a mi krzak ja�owca w pi�knej donicy, a ja przystroi�em go �wiecami, jab�kami, orzechami i s�odyczami. Ja�owiec wygl�da� niemal jak prawdziwa �wi�teczna choinka.
Tutejszym zwyczajem uroczyste przyj�cie rozpocz��o si� ju� przed po�udniem. Przy pe�nieniu honor�w mistrza ceremonii wspiera� mnie �angd�la, poniewa� obawia�em si�, by nie pope�ni� jakiej� gary w etykiecie. Przybyli go�cie z zaciekawieniem ogl�dali "choink�" ze wszystkich stron, podziwiali paczuszki u�o�one pod drzewkiem, cieszyli si� i niecierpliwili jak u nas dzieci na gwiazdk�. Dzie� up�yn�� na jedzeniu, piciu i grach, a gdy nasta� wiecz�r, poprosi�em wszystkich, aby przeszli na chwil� do drugiego pokoju. �angd�la, kt�ry mia� udawa� �w. Miko�aja, ubra� ko�uch na drug� stron�, a ja zapali�em �wiece na choince. Z gramofonu rozleg�a si� pie�� "Cicha noc, �wi�ta noc", drzwi si� rozwar�y i szeroko otwartym ze zdumienia oczom moich go�ci ukaza�a si� roz�wietlona choinka. Mr. Liu zacz�� nuci� melodi�, a go�cie, kt�rzy znali j� z angielskich szk��, zacz�li �piewa�. Panowa� niezwyk�y nastr�j - kr�g biesiadnik�w r��nej narodowo�ci i znajoma ojczysta kol�da w sercu Azji! Dotychczas udawa�o mi si� twardo poskramia� uczucia, ale w tej chwili z trudem powstrzyma�em �zy wzruszenia i bolesnej t�sknoty. Ale b�d�c zmuszonym �y� tutaj, nie mo�na sobie pozwoli� na takie emocje. Oczywi�cie, �e wszystko tu jest inne i nic nie da si� por�wna� z Ojczyzn�. Jednak trzeba si� przestawi� i nauczy� radowa� tutejszymi zwyczajami i obrz�dami.
Dobre humory go�ci, ich rado�� z podark�w i odrobina alkoholu pomog�y mi uciszy� t�sknot�. Po sko�czonym przyj�ciu, go�cie �egnaj�c si� ze mn� zapewniali solennie, �e "niemieckie �wi�to noworoczne" bardzo im si� podoba�o. Rok temu dwie bia�e bu�eczki po�r�d pustkowi Czangthangu by�y dla nas najpi�kniejszym prezentem gwiazdkowym. Teraz siedzieli�my w gronie przychylnych nam ludzi, przy suto zastawionym biesiadnym stole, nie powinni�my wi�c uskar�a� si� na los.
Mamy pe�ne r�ce roboty
W 1947 rok wkroczyli�my bez specjalnych uroczysto�ci. Aufschnaiter uko�czy� budow� swojego kana�u nawadniaj�cego i mia� przyst�pi� do nowego wa�nego zadania. Lhasa posiada�a star� elektrowni�, zbudowan� przed czterdziestu laty przez jednego z czterech absolwent�w uniwersytetu w Rugby. Obecnie by�a ona ju� w op�akanym stanie i dostarcza�a bardzo niewiele pr�du. W dni powszednie wystarcza�o go zaledwie do nap�dzania maszyn w mennicy i tylko w dni �wi�teczne pr�d p�yn�� do dom�w i o�wietla� jasnym �wiat�em mieszkania ministr�w.
Tybet ma w�asn� mennic�, w kt�rej drukuje si� banknoty i bije monety. Jednostk� p�atnicz� jest sang; stosuj�c podzia� dziesi�tny, uzyskuje si� szo i karma. Kolorowe banknoty ze znakiem wodnym drukuje si� na mocnym papierze wytwarzanym w Tybecie, a numery banknot�w s� wpisywane r�cznie tak udatnie, �e - jak dot�d - wszelkie pr�by podrabiania pieni�dzy zawodzi�y. Banknoty prezentuj� si� bardzo efektownie. Monety z symbolami Tybetu: g�rami i �nie�nymi lwami s� bite w z�ocie, srebrze i miedzi. Znaki te - na tle wschodz�cego s�o�ca - znajduj� si� tak�e na fladze tybeta�skiej i znaczkach pocztowych.
Praca niewielkiej mennicy by�a ca�kowicie uzale�niona od dostaw pr�du i dlatego zwr�cono si� do Aufschnaitera z pro�b�, aby podj�� si� rozbudowy i ulepszenia elektrowni. Aufschnaiter zdo�a� przekona� odpowiednie w�adze, �e nie na wiele si� to zda i konieczne by�oby wykorzystanie w�d Kyiczu, poniewa� turbina zasilana by�a dotychczas przez leniwe wody niewielkiej odnogi. Tak�e i teraz obawiano si�, �e u�ycie w�d �wi�tej rzeki do takich cel�w wzbudzi gniew bog�w i na Lhas� spadnie kara. Przekonanie rz�du do tego projektu by�o wielk� zas�ug� Aufschnaitera. Zezwolono mu na rozpocz�cie pomiar�w i otrzyma� mieszkanie poza miastem w letniej rezydencji pewnego wielmo�y, aby nie musia� codziennie chodzi� do odleg�ego miejsca pracy.
Teraz widywali�my si� rzadziej. W Lhasie zatrzymywa�y mnie obowi�zki nauczyciela i trenera tenisa. Moi doro�li i mali uczniowie czynili og�lnie zadowalaj�ce post�py, ale wytrwa�o�ci� Tybeta�czycy nie mog� si� niestety chlubi�. Na pocz�tku zachwycaj� si� wszystkim i zaczynaj� wiele nowych rzeczy, ale ju� po kr�tkim czasie ich zainteresowanie s�abnie. Dlatego moi uczniowie cz�sto si� zmieniali, co mnie bynajmniej nie cieszy�o. Wszystkie dzieci arystokrat�w by�y inteligentne, bystre i zdolno�ci� pojmowania nie ust�powa�y naszym dzieciom. Tybeta�skie dzieci ucz�szczaj�ce do szk�� indyjskich uczy�y si� nie gorzej od dzieci Europejczyk�w. A przecie� trzeba pami�ta�, �e najpierw musia�y one opanowa� j�zyk, w kt�rym nauczano. Mimo to, bardzo cz�sto by�y prymusami. W College'u �w. J�zefa w Dard�ylingu najlepszym uczniem by� ch�opiec z Lhasy, a do tego jeszcze by� mistrzem we wszystkich sportach.
Poza nauczaniem ima�em si� wszelkich dodatkowych prac. W Lhasie pieni�dze le�� dos�ownie na ulicy! Trzeba mie� tylko troch� inicjatywy. M�g�bym na przyk�ad za�o�y� mleczarni� ze �wie�ym mlekiem i mas�em lub sprowadzi� z Indii maszyn� do produkcji lodu spo�ywczego. Brakowa�o zegarmistrz�w, szewc�w, ogrodnik�w. Handel tak�e dawa� olbrzymie pole do popisu, zw�aszcza dla kogo�, kto w�ada� angielskim i m�g�by nawi�za� kontakty z Indiami. Ilu� ludzi �y�o ze sprzeda�y w Lhasie towar�w zakupionych na indyjskich bazarach. Nie trzeba na to �adnej licencji; papiery mistrzowskie, �wiadectwo zawodowe - to poj�cia nie znane. Nie trzeba te� p�aci� podatk�w. W wielu dziedzinach konkurencja nie istnieje i ceny ustala si� wed�ug dowolnej kalkulacji. Jednak nie mieli�my z Aufschnaiterem zamiaru zajmowa� si� handlem, czy te� pracowa� wy��cznie dla pieni�dzy. Pragn�li�my mie� prac�, kt�ra by nas satysfakcjonowa�a. A przede wszystkim chcieli�my by� po�yteczni dla rz�du, aby zrewan�owa� si� za okazan� nam go�cinno��. Dlatego cieszyli�my si� bardzo, gdy ludzie zwracali si� do nas w r��nych sprawach. Pe�ni�c w�a�ciwie rol� "s�u��cej do wszystkiego", zaspokajali�my nasz� potrzeb� odwdzi�czenia si�. Zdarza�o si� jednak, �e ta lub inna pro�ba wprawia�a nas w zak�opotanie, bo nie zawsze znali�my si� na wszystkim, tak jak s�dzono.
Pewnego razu polecono nam nagle poz�oci� od nowa pos�gi b�stw. Na szcz��cie w niewyczerpanej bibliotece Caronga znale�li�my ksi��k� z przepisem na sporz�dzenie farby ze sproszkowanego z�ota. W tym celu nale�a�o sprowadzi� z Indii rozmaite chemikalia, poniewa� Nepalczycy, kt�rzy s� mistrzami w z�otnictwie i pracach srebrniczych zazdro�nie strzeg� swych tajemnic.
Po ca�ym Tybecie rozsiane s� bogate pok�ady z�ota, ale nigdzie nie wydobywa si� go nowoczesnymi metodami. Od staro�ytno�ci na wy�ynach Czangthangu wygrzebuje si� z�oto w spos�b prymitywny, pos�uguj�c si� rogami gazeli. Niekt�re prowincje do dzisiaj musz� p�aci� podatki w formie dostaw z�ota. Kruszec wydobywa si� tylko w niezb�dnych ilo�ciach, bo i w tym wypadku istniej� obawy przed zemst� niepokojonych duch�w ziemi. Dlatego te� unika si� wszelkich nowocze�niejszych metod eksploatacji z���.
Wiele najwi�kszych rzek Azji wyp�ywa z Tybetu i nios� one w swych wodach z�oto z g�r. Ale eksploatuj� je dopiero s�siedzi, a w samym Tybecie wyp�ukiwane jest tylko w niewielu miejscach, gdzie jest to szczeg�lnie rentowne. We wschodnim Tybecie niekt�re rzeki ��obi� nieckowate jamy. Gromadz� si� w nich niesione pr�dem grudki z�ota i wystarczy je od czasu do czasu wybiera�. Najcz��ciej to gubernator dystryktu trzyma r�k� na tych naturalnych p�uczkach z�ota.
Zawsze si� dziwi�em, �e nikt jeszcze nie wpad� na pomys�, aby wydobywa� z�oto do w�asnej kieszeni. K�pi�c si� w strumieniach p�yn�cych w okolicach Lhasy, mo�na dostrzec w promieniach s�o�ca z�oty py� i jest to nadzwyczajny widok! Jednak to bogactwo le�y nie wykorzystane, podobnie jak w wielu innych rejonach kraju; cz��ciowo dlatego, �e ta stosunkowo lekka praca wydaje si� Tybeta�czykom zbyt mozolna. Z drugiej za� strony Tybeta�czycy maj� wi�ksz� s�abo�� do z�ota ni� my. Nie tyle ze wzgl�du na jego warto�� materialn�, ile dla pe�nionej przez nie roli symbolu �wietno�ci i przepychu. Wszystkie klejnoty w Tybecie to wspania�e okazy sztuki z�otniczej, a w �wi�tyniach nagromadzono nieprzebrane bogactwa. Wprost trudno si� napatrzy�! Ze szczerego z�ota s� metrowej wysoko�ci lampy ma�lane, z�otymi p�atkami pokryte s� pos�gi b�stw si�gaj�ce kilku pi�ter. Rozrzutnie ozdobiono grobowce - �wiadectwa umi�owania przepychu i szczodro�ci zarazem. Biedacy cz�sto zdejmuj� z palca jedyn� obr�czk� i pozostawiaj� j� w �wi�tyni, chc�c w ten spos�b nie tylko zdoby� przychylno�� b�stw, ale i doda� co� do tych nieprzebranych skarb�w, kt�re tak wiele dla nich znacz�.
U�ytkowanie innych bogactw naturalnych Tybetu wygl�da podobnie. Mika, �elazo, mied�, srebro i inne minera�y dostarczane s� corocznie do Lhasy jako tradycyjna danina. Ale nikomu nie przyjdzie na my�l, aby rozbudowa� przemys� lub wykorzystywa� naturalne skarby na w�asny u�ytek. Nikt nie chce niepokoi� duch�w ziemi i wszyscy obawiaj� si� kary w postaci podziemnych wstrz�s�w. Potrzebne w mennicy p�yty miedziane, lepiej sprowadza� z Indii d�ug�, trwaj�c� kilka tygodni drog� przez g�ry, podobnie jak stare �elazne amortyzatory kolejowe, przeznaczone na miecze. Zamiast wydobywa� z ziemi w�giel, suszy si� na opa� odchody jak�w i koni. Nawet z�o�a drogocennej soli kamiennej pozostaj� nienaruszone, bo bezodp�ywowe jeziora Czangthangu dostarczaj� jej przecie� w wystarczaj�cej ilo�ci. Corocznie tysi�ce �adunk�w soli wymienia si� na ry� w Butanie, Nepalu i Indiach. Ropa naftowa tryska z otwartych bajor i ludzie nape�niaj� ni� swoje kopc�ce lampy. By� mo�e tu i �wdzie znalaz�by si� jaki� przedsi�biorczy Tybeta�czyk, kt�ry marzy, aby wzbogaci� si� na wydobywaniu skarb�w. Ale nikt nie ma odwagi zrobi� pierwszego kroku. Ci ludzie instynktownie czuj�, �e gdyby rzucili wyzwanie swym pot��nym s�siadom, by�by to kres ich spokojnej egzystencji. W�asny maj�tek lokuje si� raczej w handlu rzeczami mniej wstrz�saj�cymi �wiatem...
Tu� przed naszym drugim tybeta�skim Nowym Rokiem otrzymali�my pierwsze listy z kraju. Po trzech latach! Listy by�y w drodze od roku, przew�drowa�y naoko�o �wiata, a na kopercie by�y piecz�tki nawet z Reykjaviku. C�� to za uczucie, gdy ma si� �wiadomo��, �e z Dachu �wiata uda�o si� nawi�za� ni� kontaktu z odleg��, niezapomnian� Ojczyzn�!
Wiadomo�ci z Europy nie dodawa�y otuchy. Umacnia�y nasze pragnienie, kt�re kie�kowa�o ju� od pewnego czasu, aby tutaj pozosta�, aby osiedli� si� w Lhasie. W starej ojczy�nie nie pozostawili�my obaj bardziej osobistych zwi�zk�w. Lata sp�dzone w tym ostatnim spokojnym zak�tku �wiata zmieni�y nas. Nauczyli�my si� rozumie� mentalno�� tutejszych ludzi, j�zykiem tybeta�skim w�adali�my ju� na tyle biegle, �e s�u�y� nam nie tylko do komunikowania prostych kwestii, ale mogli�my prowadzi� konwersacj� na wy�szym poziomie, ze wszystkimi wymogami uprzejmo�ci. Ma�y radioodbiornik zapewnia� nam kontakt ze �wiatem. Podarowa� mi go pewien minister z pro�b� o przekazywanie wszystkich politycznych informacji, szczeg�lnie tych, kt�re dotyczy�y Azji Centralnej. Doznawa�em przedziwnego uczucia, s�ysz�c g�osy we wszystkich j�zykach �wiata tak wyra�nie dobiegaj�ce z tej ma�ej skrzyneczki. Bo na Dachu �wiata nie ma dentysty boruj�cego z�by, nie ma tramwaj�w, ani fryzjera z brz�cz�cymi maszynkami, nie ma wi�c te� zak��ce� w odbiorze.
Ka�dy dzie� zaczyna�em od wys�uchania wiadomo�ci i ju� od wczesnego rana kiwa�em g�ow�, nie mog�c si� nadziwi�, czego to ludzie na ca�ym �wiecie nie uwa�aj� za wa�ne. Czy wyprodukowano jaki� silnik mocniejszy o kilka koni ni� w poprzedniej serii? Czy kto� przelecia� nad oceanem o dwie minuty szybciej ni� przed dwoma miesi�cami...? Jakie� to by�o ma�o wa�ne! Nastawienie do przedmiot�w zmienia si� zale�nie od punktu widzenia. Tutaj miar� pr�dko�ci jest tempo jaka i tak jest od tysi�cy lat. Czy wprowadzenie zmian sprawi�oby, �e Tybet by�by szcz��liwszy? Bez w�tpienia - ju� zbudowanie drogi do Indii podnios�oby znacznie standard �ycia Tybeta�czyk�w. Ale r�wnocze�nie do kraju przenikn��oby tzw. "wsp��czesne tempo", niszcz�c jego spok�j i swobod�. Nie nale�y narzuca� ludziom wynalazk�w, kt�re s� zbyt odleg�e od poziomu ich aktualnej egzystencji. W Tybecie istnieje pi�kne przys�owie: "Nie spos�b wej�� na pi�te pi�tro Potali, nie wszed�szy najpierw na parter!"
Mo�na by postawi� pytanie, czy spos�b �ycia i kultura Tybetu nie kompensuj� wielu zdobyczy techniki? Gdzie� na Zachodzie spotka� mo�na tak wielk� uprzejmo��? Tutaj nikt nie "traci twarzy", nikt nie jest napastliwy. Przeciwnicy polityczni traktuj� si� z wzajemnym szacunkiem i uprzejmo�ci� i pozdrawiaj� si� grzecznie na ulicy. Kobiety pochodz�ce z arystokracji s� zadbane i kulturalne, maj� znakomity gust i wspaniale pe�ni� rol� pani domu. Nikogo by nie zdziwi�o, gdyby�my - dwaj kawalerowie - wzi�li sobie do prowadzenia domu jedn� lub kilka kobiet, a nasi tybeta�scy przyjaciele proponowali nawet, aby�my wzi�li razem chocia� jedn�. W chwilach samotno�ci nosi�em si� niekiedy z my�l�, aby znale�� sobie towarzyszk�, ale je�li nawet spodoba�a mi si� jaka� dziewczyna, by�o mi trudno si� zdecydowa�. Obawia�em si�, �e nasz kontakt duchowy by�by niewystarczaj�cy, a inne rzeczy nie mia�y dla mnie a� tak wielkiego znaczenia, aby wi�za� si� z dziewczyn� na sta�e. Najch�tniej sprowadzi�bym sobie �on� z Ojczyzny. Ale najpierw brakowa�o mi na to �rodk�w, a p��niej na przeszkodzie stan��y wydarzenia polityczne.
�y�em wi�c samotnie i p��niej - gdy mia�em bli�szy kontakt z Dalajlam� - okaza�o si�, �e wysz�o mi to na dobre; gdybym by� �onaty, pot��ni mnisi b�d�cy u w�adzy zapewne jeszcze bardziej niech�tnym okiem patrzyliby na nasze spotkania. Wszak �yj� oni w surowym celibacie i unikaj� wszelkich kontakt�w z kobietami. Homoseksualizm - niestety - zdarza si� tu bardzo cz�sto, a nawet jest mile widziany jako �wiadectwo, �e kobiety nie maj� dla mnich�w znaczenia. Bywa czasem, �e jaki� mnich si� zakocha i prosi o zwolnienie z klasztoru, aby po�lubi� swoj� wybrank�. Zezwolenie uzyskuje bez wi�kszych przeszk�d. W takim wypadku szlachetnie urodzeni przechodz� do urz�d�w �wieckich, zachowuj�c swoj� rang�, natomiast mnich prostego pochodzenia traci pozycj� i najcz��ciej zarabia na �ycie jako kupiec. Bardzo surowe kary spotykaj� mnich�w, kt�rzy zadaj� si� z kobietami, zanim uzyskali zwolnienie z klasztoru.
Pomimo mojej samotno�ci z wyboru, czas szybko ucieka�. Godziny wolne od pracy wype�nia�y mi lektury i sk�adanie wizyt, a tak�e odwiedziny, kt�re sk�adali�my sobie wzajemnie z Aufschnaiterem. Odk�d nie mieszkali�my razem, bardzo �akn�li�my wzajemnej wymiany my�li, czuli�my, �e praca nie zadowala nas ca�kowicie, i niekiedy ogarnia�y nas w�tpliwo�ci, czy nie mo�na by lepiej spo�ytkowa� naszego czasu. Tak wiele by�o do zrobienia w tym kraju - zw�aszcza na polu badawczym! Cz�sto snuli�my plany, aby opu�ci� Lhas� i jak poprzednio w�drowa� przez kraj od jednej stacji postojowej do drugiej, jako biedni pielgrzymi, �eby go pozna�, tak jak nikt dot�d. Aufschnaiter ci�gle marzy�, aby sp�dzi� rok nad olbrzymim, tajemniczym jeziorem Namczo i obserwowa� jego przyp�ywy i odp�ywy.
Obcokrajowcy i ich losy w Tybecie
Stopniowo pobyt w Lhasie przestawa� by� dla nas sensacj�. A jednak co dzie�, od nowa, zdawali�my sobie spraw� z tego, jak du�o mamy szcz��cia, mog�c tutaj mieszka�. Rz�d cz�sto zwraca� si� do nas o przet�umaczenie list�w nadchodz�cych z ca�ego �wiata, w kt�rych ludzie najr��niejszych zawod�w prosili o zezwolenie na wjazd do Tybetu. Wielu z nich oferowa�o swoje umiej�tno�ci w zamian li tylko za mieszkanie i wy�ywienie, aby tylko mie� mo�liwo�� poznania Tybetu. Pisali te� chorzy na gru�lic� w nadziei na wyleczenie choroby lub przed�u�enie �ycia w zdrowym tybeta�skim powietrzu. Ci ludzie zawsze otrzymywali odpowied�: osobiste �yczenia i b�ogos�awie�stwo od dalajlamy, a nierzadko - dar pieni��ny. Na inne podania nigdy nie odpisywano i nikomu nie udzielono pozwolenia na wjazd. Tybet opiera� si� nawet najbardziej obiecuj�cym propozycjom i robi� wszystko, aby zachowa� sw� izolacj�. Pozostawa� wci�� "Krajem Zakazanym".
Obcokrajowc�w, kt�rych widzia�em w czasie mojego pi�cioletniego pobytu w Lhasie, m�g�bym zliczy� na palcach.
W roku 1947, z rekomendacji Anglik�w, oficjalne zaproszenie uzyska� m�ody francuski dziennikarz Amaury de Riencourt, kt�ry zatrzyma� si� w Lhasie przez trzy tygodnie.
Rok p��niej przyby� s�ynny tybetolog profesor Tucci. Do Tybetu przyjecha� ju� po raz si�dmy, ale dopiero tym razem uda�o mu si� dosta� do Lhasy. Profesor uchodzi� za najlepszego znawc� historii i kultury Tybetu, przet�umaczy� wiele tybeta�skich ksi�g i opublikowa� kilka w�asnych prac. Swoj� znajomo�ci� dat z historii Tybetu zaskakiwa� nieustannie Chi�czyk�w, Nepalczyk�w, Hindus�w i samych Tybeta�czyk�w. Spotyka�em go kilka razy na przyj�ciach, a pewnego razu zdarzy�o si� nawet, �e w obecno�ci licznego towarzystwa paskudnie mnie o�mieszy�, staj�c przeciwko mnie w dyskusji. Kwestia dotyczy�a kszta�tu ziemi. W Tybecie reprezentowany jest pogl�d, �e ziemia ma kszta�t p�askiej tarczy. Ja oczywi�cie broni�em gorliwie tezy o kulisto�ci ziemi. Moje argumenty zdawa�y si� przekonywa� niekt�rych Tybeta�czyk�w. Dla poparcia swych wywod�w, wobec wszystkich go�ci wezwa�em na �wiadka profesora Tucciego. Ku mojemu nieopisanemu zdziwieniu stan�� on po stronie niedowiark�w, wyg�aszaj�c opini�, �e wszyscy naukowcy winni stale rewidowa� swe teorie i pewnego pi�knego dnia - r�wnie dobrze - mog� si� potwierdzi� pogl�dy Tybeta�czyk�w. Brudna robota, zwa�ywszy, �e naucza�em tak�e geografii, o czym wszyscy wiedzieli. Profesor Tucci pozosta� w Lhasie osiem dni. Potem odwiedzi� najs�ynniejszy tybeta�ski klasztor Samye i opu�ci� kraj z bogatym materia�em naukowym i wieloma cennymi ksi�gami z drukarni pa�acowej w Potali.
Inna interesuj�ca wizyta w Lhasie mia�a miejsce w 1949 roku, kiedy to przybyli dwaj Amerykanie: Lowell Thomas senior i junior. Oni tak�e przebywali w Lhasie osiem dni, uczestniczyli w codziennych przyj�ciach wydawanych na ich cze�� i odbyli audiencj� u dalajlamy. Obydwaj nakr�cili film i robili wspania�e zdj�cia kraju i ludzi. Syn napisa� z dziennikarskim zaci�ciem bestseller, ojciec za� - znany w USA komentator radiowy - zrobi� nagrania magnetofonowe do swoich audycji.
Bardzo im zazdro�ci�em doskona�ego sprz�tu filmowego i fotograficznego, a zw�aszcza film�w, poniewa� ju� wtedy sprawili�my sobie z moim przyjacielem �angd�l� aparat firmy Leica i film�w ci�gle nam brakowa�o. Amerykanie podarowali nam dwa kolorowe i by�y to pierwsze i jedyne filmy, jakie mia�em w Tybecie.
�wczesna sytuacja polityczna u�atwi�a Amerykanom wjazd do Tybetu. Zagro�enie przez Chiny - chocia� ju� historyczne - sta�o si� znowu aktualne. Wszystkie chi�skie re�imy, czy to cesarski, nacjonalistyczny czy komunistyczny, ro�ci�y sobie prawa do Tybetu i traktowa�y go jako jedn� ze swych prowincji. Roszczenia te by�y ca�kowicie sprzeczne z wol� mieszka�c�w kraju lam�w, kochaj�cych niezawis�o�� i maj�cych do niej pe�ne prawo. W tej sytuacji Rz�d Tybeta�ski zdecydowa� si� na gest zaproszenia Amerykan�w, aby za po�rednictwem ich dzia�alno�ci publicystycznej jasno uzmys�owi� �wiatu niezawis�o�� kraju.
Poza tymi czterema go��mi rz�du, przyjechali jeszcze do Tybetu, w celach zawodowych, in�ynier i mechanik. In�ynier by� Anglikiem i pracowa� w General Electric Company (G.E.C.). Przyby� do Lhasy z zadaniem zamontowania urz�dze� w nowej elektrowni i bardzo chwali� Aufschnaitera za wykonan� dotychczas prac�.
Mechanik Nedbailoff by� Rosjaninem, "bia�ym", i od czas�w rosyjskiej rewolucji wa��sa� si� po Azji. W ko�cu wyl�dowa� w tym samym obozie dla internowanych co ja i w 1947 mia� by� repatriowany do Rosji. Ratuj�c g�ow� uciek� do Tybetu, ale poniewa� znalaz� si� na terenach kontrolowanych przez Anglik�w, tu� za granic� zosta� ponownie aresztowany. By� jednak dobrym fachowcem i ostatecznie zacz�to go tolerowa� w Sikkimie. Do Lhasy zosta� wezwany w celu naprawy maszyn w starej elektrowni. Kilka miesi�cy po jego przybyciu Czerwona Gwardia Chi�ska wkroczy�a do Tybetu i zmuszony by� znowu ucieka�. Podobno ostatecznie wyl�dowa� w Australii. Jego przeznaczeniem by�a ci�g�a ucieczka. Mia� dusz� podr��nika lubi�cego przygody i ze wszystkich niebezpiecze�stw wychodzi� bez szwanku. Opr�cz pracy lubi� mocn� w�dk� i m�ode dziewcz�ta - obu tych rzeczy w �wi�tym Mie�cie nie brakowa�o.
Og�oszenie niezawis�o�ci Indii przes�dzi�o o losach Misji Brytyjskiej w Lhasie. Wymieniono personel i tylko Mr. Richardson pozosta� tu do po�owy wrze�nia 1950 r., poniewa� Hindusi nie mieli fachowca na to stanowisko. Reginalda Foxa Rz�d Tybeta�ski pozostawi� jako radiooperatora. Otrzyma� on polecenie za�o�enia radiostacji we wszystkich wa�nych strategicznie punktach, poniewa� niebezpiecze�stwo najazdu Chi�czyk�w by�o coraz wi�ksze. W rejonie Czamdo, kt�ry by� punktem zapalnym we wschodnim Tybecie, niezb�dny by� odpowiedzialny cz�owiek, zezwolono wi�c Foxowi na sprowadzenie na to stanowisko m�odego Anglika, Roberta Forda. Pozna�em go przelotnie w Lhasie. By� to m�ody, mi�y cz�owiek, kt�ry lubi� ta�czy�. To on nauczy� samby m�odych arystokrat�w w Lhasie. Na przyj�ciach ch�tnie ta�czono, najcz��ciej ta�ce swojskie, przypominaj�ce stepowanie, i niekiedy fokstrota. Starsi potrz�sali w�wczas g�owami i uwa�ali za bardzo niestosowne, �e ta�cz�cy trzymaj� si� tak blisko w ta�cu - podobnie jak to mia�o miejsce kilkadziesi�t lat wcze�niej, gdy na naszych parkietach pojawi� si� walc.
Ford wyruszy� w wielkiej karawanie do Czamdo i niebawem mo�na by�o z nim rozmawia� przez radio. Przebywa� w tak odleg�ym i jak�e osamotnionym posterunku - jedyny Europejczyk na setkach kilometr�w kwadratowych! A przecie� radioamatorzy z ca�ego �wiata prze�cigali si� w pr�bach nawi�zania z nim ��czno�ci. Dzi�ki tym pogaduszkom nap�ywa�o dla Forda i Foxa mn�stwo list�w i prezent�w. Na nieszcz��cie, sporz�dzane przez Forda notatki z tych niewinnych rozm�w sta�y si� niebawem jego zgub�. Podczas ucieczki przed Chi�czykami zosta� on odci�ty przez jeden z oddzia��w Czerwonej Gwardii i okar�ono go o niewiarygodne rzeczy tylko po to, by znale�� pretekst do skazania. Zarzucono mu, �e otru� pewnego lam�, a zapiski w jego notatniku uznano za dow�d dzia�alno�ci szpiegowskiej. Ten sympatyczny, i bogu ducha winny, cz�owiek do chwili obecnej pozostaje wi��niem komunistycznych Chin. Dotychczasowe pr�by wydostania go z wi�zienia, podejmowane przez brytyjskiego przedstawiciela w Pekinie, nie powiod�y si� niestety*.
W czasie mojego siedmioletniego pobytu w Tybecie spotka�em jeszcze jednego bia�ego m��czyzn�; by� nim Amerykanin Bessac, ale o jego losie opowiem p��niej.
Audiencja u Dalajlamy
Nadszed� nasz drugi tybeta�ski Nowy Rok. Tym razem uczestniczy�em od pocz�tku we wszystkich uroczysto�ciach. Do Lhasy znowu przyby�y tysi�ce ludzi z namiotami i ca�e miasto przypomina�o ob�z wojskowy. Celebrowano nadej�cie roku o nazwie "Ogie�-�winia" i te obchody w niczym nie ust�powa�y zesz�orocznym. Ja, oczywi�cie, by�em szczeg�lnie ciekaw tych obrz�d�w, kt�rych z powodu choroby nie zobaczy�em rok temu.
Do dzisiaj naj�ywiej zachowa�em w pami�ci obraz parady tysi�ca �o�nierzy w starym, rycerskim rynsztunku. Zwyczaj ten nawi�zuje do historycznego wydarzenia z dawnych lat. Pewnego razu na Lhas� ruszy�a armia muzu�ma�ska. Podczas straszliwego marszu, u podn��a g�r Nyenczenthangiha wojsko zaskoczy�a pot��na burza �nie�na, zasypuj�c je ca�kowicie. Miejscowi bonpowie triumfalnie wnie�li do Lhasy or�� zamarzni�tych �o�nierzy i od tej pory podczas uroczysto�ci noworocznych prezentuje go tysi�c Tybeta�czyk�w. Przeci�gaj� stare chor�gwie, szcz�kaj� kolczugi i uprz��e, he�my z napisami w j�zyku urdu l�ni� w s�o�cu, a w w�skich uliczkach odbijaj� si� echem wystrza�y starych strzelb, �adowanych przez luf�... Osobliwy to obraz - �redniowieczna parada w staro�ytnym mie�cie! W tym otoczeniu poch�d zdaje si� by� dawn� rzeczywisto�ci�, a nie li tylko historyczn� reminiscencj�. Oddzia� z dwoma genera�ami na czele, maszeruje przez Parkhor w kierunku pustego placu na kra�cu miasta. Tam czekaj� ju� dziesi�tki tysi�cy ludzi zgromadzonych wok�� olbrzymiego ogniska. W jego p�omieniach, wzbijaj�cych si� ku niebu, spalaj� si� ofiary: olbrzymie ilo�ci mas�a i p�od�w rolnych. Zbity t�um patrzy w milczeniu, a lamowie wrzucaj� do ognia trupie czaszki i symboliczne figury z�ych duch�w. R�wnocze�nie grzmi� g�ucho armatnie wystrza�y - to �o�nierze oddaj� wszystkim okolicznym szczytom honorowe salwy z mo�dzierzy. Nadchodzi punkt kulminacyjny. Wyrocznia w transie zbli�a si� chwiejnym krokiem do ogniska, wiruje w ta�cu i po chwili pada na ziemi�. Jest to znak, kt�ry wyrywa masy z os�upienia i wprawia je w trans. Ludzie zaczynaj� krzycze� i ekstatycznie falowa�. W takich chwilach t�um jest nieobliczalny. W 1939 r. jedyna niemiecka ekspedycja do Tybetu* ledwie usz�a z �yciem w czasie tego �wi�ta. Gdy operatorzy zacz�li filmowa� chwiej�c� si� w transie wyroczni�, t�um obrzuci� ich gradem kamieni i musieli ratowa� si� ucieczk� przez mury ogrod�w i dachy. Epizod ten nie by� oznak� politycznej nienawi�ci lub niech�ci wobec obcych, wyp�ywa� wy��cznie z fanatycznych uczu� religijnych, kt�re mog� prowadzi� do takich wypadk�w. Ja tak�e musia�em mie� si� na baczno�ci, gdy p��niej sam fotografowa�em dla Dalajlamy, bo niemal zawsze dochodzi�o do podobnych ekstatycznych scen. Dlatego by�em bardzo dumny, �e uda�o mi si� zrobi� kilka zdj�� tak�e dla siebie.
Podczas tych noworocznych uroczysto�ci najwy�szy szambelan Jego �wi�tobliwo�ci powiadomi� nas, �e znajdujemy si� na li�cie oczekuj�cych na audiencj� u Dalajlamy. Aczkolwiek m�odego Boga widzieli�my ju� kilkakrotnie, a nawet niezaprzeczalnie u�miechn�� si� do nas w czasie procesji, to mo�liwo�� audiencji w Potali bardzo nas ekscytowa�a. Czu�em, �e to zaproszenie jest dla nas niezwykle wa�ne; i rzeczywi�cie, utorowa�o nam ono drog�, kt�ra p��niej mia�a mnie zaprowadzi� w bezpo�rednie otoczenie Dalajlamy.
W wyznaczonym dniu ubrali�my nasze futrzane p�aszcze. Kupili�my najdro�sze jedwabne szarfy, jakie mo�na by�o dosta� w Lhasie, i po�r�d kolorowego t�umu mnich�w, nomad�w i od�wi�tnie ubranych kobiet wst�powali�my po wielu kamiennych stopniach ku Potali. Im podchodzili�my bli�ej, tym wspanialszy by� widok na miasto. Wida� by�o pi�kne ogrody i willowe domy. Droga wiod�a po�r�d niezliczonych m�ynk�w modlitewnych, stale wprawianych w ruch przez pobo�nych przechodni�w, a� wreszcie przekroczyli�my olbrzymie wrota i znale�li�my si� w pa�acu.
Ciemne kru�ganki i malowid�a b�stw opieku�czych na �cianach wiod� przez ni�sze pi�tra na dziedziniec. Olbrzymie �wietliki, si�gaj�ce od o�miu do dziesi�ciu metr�w w d��, pozwalaj� zobaczy�, jak niesamowicie grube s� mury pa�acu. Strome, kilkupi�trowe drabiny wyprowadzaj� z tego dziedzi�ca wprost na otwarty dach - taras. Wszyscy st�paj� ostro�nie, szczebel po szczeblu, ka�dy stara si� czyni� mniej ha�asu ni� poprzednik i zapalczywi mnisi-stra�nicy nie maj� powodu do u�ycia bata. Na g�rze stoi ju� zbita grupa ludzi - pragn� oni otrzyma� osobiste b�ogos�awie�stwo �yj�cego Buddy. Na Potali wida� jeszcze kilka mniejszych budyneczk�w o z�otych dachach. W nich znajduj� si� osobiste pokoje Dalajlamy. D�uga kolejka wiernych z mnichami na przedzie posuwa si� ku drzwiom. Za nimi obraduj� w�a�nie - jak co dzie� - duchowni urz�dnicy. Wchodzimy obaj tu� po mnichach. Znalaz�szy si� w komnacie audiencyjnej, musieli�my t�go wyci�ga� szyje, aby zza wielu g��w ujrze� �yj�cego Budd�. On, jakby na chwil� zapominaj�c o swym dostoje�stwie, tak�e wyci�gn�� szyj�, aby zobaczy� obcych, o kt�rych ju� tak wiele s�ysza�.
Dalajlama siedzi w pozycji Buddy na pokrytym drogocennymi brokatami tronie, lekko pochylony do przodu. W tej pozycji b�dzie przez wiele godzin b�ogos�awi� wiernych, przeci�gaj�cych przed nim w nie ko�cz�cej si� kolejce. U st�p tronu le�� g�ry sakiewek, zwoj�w jedwabiu i setki bia�ych szarf.
Wiedzieli�my, �e nie wolno nam wr�czy� szarf osobi�cie - odbiera je od nas jeden z opat�w. Teraz, gdy sam ju� stoj� przed Dalajlama, odwa�am si� z�ama� etykiet� i rzucam na jego oblicze ukradkowe spojrzenie. Dostrzegam zaciekawiony u�miech ch�opca na twarzy o czystych, pi�knych rysach. Wyci�gni�t� do b�ogos�awie�stwa r�k� dotyka lekko mojej g�owy, podobnie jak czyni� to mnichom. Wszystko przebiega bardzo szybko; ju� w nast�pnym oka mgnieniu stoimy przed nieco ni�szym tronem Regenta. On tak�e dotyka w b�ogos�awie�stwie naszych g��w i ju� opat zarzuca nam na szyje czerwone szarfy - amulety, zapraszaj�cym gestem wskazuj�c na poduszki, na kt�rych mamy usi���. Podaj� nam herbat� i ry�. Zgodnie ze zwyczajem rzucamy kilka ziaren w g�r� przed siebie, na ofiar� bogom.
Z naszego spokojnego k�cika mo�emy obserwowa�, co dzieje si� przed nami. Przed tronem przechodz� jeszcze tysi�ce ludzi, by otrzyma� b�ogos�awie�stwo. Kornie pochyleni, z wystawionym j�zykiem* - osobliwy to dla nas obraz. Nikt nie odwa�y si� podnie�� oczu. Zamiast dotkni�cia r�k�, kt�re otrzymali mnisi i my - lekkie mu�ni�cie jedwabnym chwostem. Pod��amy wzrokiem za d�ugim korowodem, kt�ry wci�� nap�ywa zza drzwi. Nie ma takiej osoby, kt�ra nie przynios�aby chocia� najmniejszego upominku. Cz�sto jest to tylko podarta szarfa. Kto� nast�pny mo�e by� pielgrzymem z ob�adowan� prezentami s�u�b�. Wszystkie dary s� natychmiast skrz�tnie zapisywane przez skarbnika i niekt�re, stosownie do potrzeb, przeznaczane na u�ytek Potali. Jedwabne szarfy sprzedaje si� p��niej lub wr�cza zwyci�zcom w zawodach. Tylko sakiewki sk�adane u st�p tronu stanowi� osobist� w�asno�� Kr�la-Boga. Gromadzone s� w skarbcu z�ota i srebra w Potali, w kt�rym - zbierane od lat - le�� nieprzebrane skarby, dziedziczone przez kolejne inkarnacje.
Jednak to nie wielkie skarby wywieraj� na nas najsilniejsze wra�enie, ale oddanie maluj�ce si� na twarzach tych wszystkich ludzi. Dla wielu z nich - to najwa�niejsza chwila ich �ycia. Pielgrzymowali tysi�ce kilometr�w, w pyle padaj�c na twarz, na kolana, niekt�rzy byli w drodze ca�e miesi�ce i lata. Cierpieli g��d i zimno po to, by w Lhasie otrzyma� b�ogos�awie�stwo dalajlamy. Automatyczne dotkni�cie jedwabnym chwostem wydawa�o mi si� zbyt ma�� nagrod� za tyle oddania. A przecie� ka�dy z tych ludzi promieniowa� szcz��ciem, gdy stoj�cy obok tronu mnich zak�ada� im jeszcze na szyj� cienk� jedwabn� wst��k�. B�d� j� przechowywa� i nosi� przy sobie przez ca�e �ycie w pude�eczku na amulety lub zaszyt� w male�kim woreczku, w przekonaniu, �e zapewni im ochron� przed wszelkim nieszcz��ciem. Rodzaj wst��ki zale�y od rangi udzielaj�cego b�ogos�awie�stwa, ale na ka�dej zawi�zany jest s�ynny potr�jny magiczny w�ze�*. Wst��ki wi�zane s� wcze�niej przez urz�dnik�w mnich�w i tylko dla ministra i najwy�szych opat�w w�z�y zawi�zuje osobi�cie dalajlama w ich obecno�ci.
"Niebawem w tym niezbyt du�ym pomieszczeniu, gdzie powietrze i �wiat�o dostaje si� tylko przez �wietliki, robi si� bardzo duszno. Dym z kadzide� i p�on�cych lampek d�awi w piersiach. Panuje cisza, w kt�rej s�ycha� tylko szuranie but�w.
Aczkolwiek d�ugo marzyli�my o ujrzeniu Boskiego Kr�la, a ponadto by�o tu na co patrze�, to jednak odetchn�li�my z ulg�, gdy ceremonia wreszcie si� sko�czy�a. Prawdopodobnie wi�kszo�� obecnych - poza t�umem przyby�ym po b�ogos�awie�stwo - ma podobne odczucia, bo najwy�si dostojnicy musz� uczestniczy� w tej uroczysto�ci stoj�c. Ale to nale�y do ich urz�dowych obowi�zk�w i jest ponadto wielkim honorem.
Skoro tylko ostatni pielgrzymi opuszcz� komnat�, Dalajlama podnosi si�, a z nim wszyscy obecni. Wspierany przez s�u��cych udaje si� na swe prywatne pokoje, podczas gdy my trwamy jeszcze w pok�onie. Gdy opuszczamy komnat�, zbli�a si� jeden z mnich�w i wr�cza ka�demu z nas stusangowy banknot, ze s�owami: "Gyalpo Rimpocze ki s�re re" - "to dar od szlachetnego kr�la".
Ten gest nas zaskoczy� tym bardziej, �e - jak nam p��niej powiedziano - po raz pierwszy obdarowano kogo� w ten spos�b. Oczywi�cie, jak to w Lhasie, natychmiast wiedzia�o o tym ca�e miasto, zanim sami zd��yli�my komukolwiek o tym wydarzeniu opowiedzie�. Przez wiele lat przechowywali�my owe banknoty jako talizman i musimy przyzna�, �e w czasie, gdy opuszczali�my Tybet, okaza� si� on bardzo skuteczny.
Zwiedzamy Potal�
Po zako�czonej audiencji mieli�my wraz z pielgrzymami sposobno�� zwiedzenia licznych �wi�tych miejsc w Potali. Jedna z najwi�kszych budowli - pa�ac Potala powsta� w obecnej formie przed oko�o trzystu laty, za czas�w Dalajlamy V. Dawniej na tym samym wzg�rzu wznosi�a si� twierdza kr�l�w Tybetu, zburzona p��niej w czasie wojen przez Mongo��w. Tysi�ce kobiet i m��czyzn odrabia�o pa�szczyzn�, d�wigaj�c kamie� po kamieniu z kilometrowych odleg�o�ci, a zr�czni kamieniarze, bez �adnych technicznych u�atwie� wznosili t� budowl�, kt�ra jakby wyrasta�a ze ska�. Rozpocz�te dzie�o wydawa�o si� zagro�one, gdy jego tw�rca - Dalajlama V - nagle zmar�. �wczesny regent zatai� �mier� Jego �wi�tobliwo�ci, poniewa� sam nie cieszy� si� dostatecznym autorytetem, aby poddani chcieli wykonywa� t� pa�szczyzn� dla niego. Z tych powod�w przez pewien czas utrzymywano wersj� o chorobie Kr�la-Boga, a p��niej o tym, �e dalajlama oddaje si� praktyce medytacyjnej w odosobnieniu - t� mistyfikacj� podtrzymywano przez dziesi�� lat, a� do uko�czenia pa�acu. Patrz�c dzisiaj na t� monumentaln� budowl� mo�na zrozumie� i usprawiedliwi� to oszustwo.
Na dachu Potali odnale�li�my tak�e grobowiec w�adcy, kt�remu pa�ac zawdzi�cza swe powstanie. Szcz�tki Dalajlamy V spoczywaj� w czortenie obok innych boskich kr�l�w. Znajduje si� tam siedem podobnych grobowc�w, przed ka�dym siedz� mnisi, modl� si� i wydobywaj� ze swych modlitewnych b�benk�w g�uche d�wi�ki. Je�eli chce si� zobaczy� stupy, trzeba wspi�� si� po stromych drabinach. W panuj�cym mroku jest to karko�omne przedsi�wzi�cie, poniewa� szczeble s� �liskie od brudu gromadz�cego si� na nich od stuleci.
Najwi�ksza stupa to si�gaj�cy kilku pi�ter czorten Dalajlamy XIII. Na jego pokrycie zu�yto podobno ponad tysi�c kilogram�w p�atk�w z�ota. W z�otych ornamentach osadzono bezcennej warto�ci kamienie szlachetne i per�y, sk�adane w ofierze przez wiernych. Ca�o�� sprawia wra�enie nadmiernego przepychu, ale to odpowiada mentalno�ci Azjat�w.
Po zwiedzeniu r��nych kaplic udali�my si� do zachodniego skrzyd�a, w kt�rym mieszka dwustu pi��dziesi�ciu mnich�w. Ta cz��� budowli zwie si� Namgyetraszang. Jest ciasna, zawi�a i niezbyt zach�caj�ca dla Europejczyka, lecz widok przez ma�e okienka wynagradza wszystko: wzg�rze Czagpori i kryszta�owy nurt Kyiczu wygl�daj� st�d zachwycaj�co. Nisko w dole le�� domy dzielnicy Sz� i trzeba si� mocno wychyli�, aby je zobaczy�. Jaka� pi�kna jest st�d Lhasa, z jej kwadratowymi domami i p�askimi dachami! Brudu zalegaj�cego w ciasnych uliczkach st�d nie wida�.
Zaczynamy powoli opuszcza� Potal�. Schodz�c mijamy jakie� drzwi, kt�re zwracaj� nasz� uwag� wielkim rozmiarem. Okazuje si�, �e to drzwi pawilonu, kt�ry nakaza� zbudowa� Dalajlama XIII na swoje samochody. I tutaj wkroczy� zatem wiek dwudziesty. Nawet je�eli obecnie nikt z tych aut nie korzysta, to sprowadzenie ich by�o przecie� wyrazem pragnienia post�pu. Oczywi�cie, �e p��niej i tak konserwatywni mnisi byli silniejsi od wszelkiej nowej idei i dlatego dzisiaj Tybet wygl�da tak samo jak przed setkami lat.
Wschodniego skrzyd�a, mieszcz�cego r��ne urz�dy i szko�� Cedrung�w, nie zd��yli�my tym razem zwiedzi�, poniewa� zostali�my zaproszeni na obiad przez g��wnego szambelana. Jego mieszkanie, zgodnie z zajmowan� przeze� pozycj�, znajdowa�o si� kilka pi�ter poni�ej komnat Dalajlamy. W Potali mieszka wielu urz�dnik�w i opat�w, a ich mieszkania po�o�one i urz�dzone s� stosownie do piastowanych przez nich stanowisk.
W nast�pnych latach wielekro� mieszka�em w Potali, przy okazji wizyt sk�adanych przyjacio�om. �ycie i ruch w tej duchowej twierdzy przypominaj� �ycie w �redniowiecznym zamczysku. Z trudem mo�na znale�� co�, co nale�a�oby do wsp��czesnego �wiata. Wieczorem, o ustalonej godzinie, pod nadzorem g��wnego podskarbiego zamyka si� wszystkie bramy. Po ca�ym pa�acu snuj� si� stra�nicy z lampkami oliwnymi i sprawdzaj�, czy wszystko jest w porz�dku. Ich g�osy rozlegaj� si� po kru�gankach - poza tym panuje zupe�na cisza. Noce s� spokojne i d�ugie, bo w Potali spa� chodzi si� wcze�nie. W przeciwie�stwie do towarzyskiego �ycia w mie�cie tutaj si� nie �wi�tuje. Czorteny zmar�ych boskich kr�l�w tchn� atmosfer� �mierci tak uroczy�cie i ponuro, �e Potala sprawia wra�enie ogromnego grobowca. Bez trudu zrozumia�em, dlaczego m�ody w�adca by� tak uszcz��liwiony, gdy nadesz�a pora przeprowadzki do pa�acu letniego. Jak�e smutny �ywot wiod�o tutaj to samotne dziecko, bez rodzic�w i towarzyszy zabaw. Nie zna�o innych rozm�w, poza rozmowami ze swymi starymi nauczycielami i opatami. A jedyne urozmaicenie stanowi�y rzadkie wizyty jego brata, Lobsanga Samtena, kt�ry przynosi� pozdrowienia z rodzinnego domu i opowiada� o nowinkach z miasta.
Po obiedzie u szambelana opu�cili�my pa�ac. Po drodze spotkali�my nosiwod�w, kt�rzy ci��ko dysz�c d�wigali w drewnianych st�gwiach wod� do kuchni Jego �wi�tobliwo�ci, ze �r�d�a u st�p Czagpori. By�o ono ogrodzone parkanem, a klucz do bramki posiadali tylko kucharze w�adcy. Mimo sporej odleg�o�ci od miasta, wielu ludzi czerpa�o wod� z odp�ywu tego �r�d�a, poniewa� uchodzi�a za najlepsz� w mie�cie.
W �r�dle pojono te� codziennie s�onia Dalajlamy, jedynego s�onia w Tybecie. �yj�cy Budda otrzyma� go w darze od maharad�y Nepalu, bowiem i tam czczono dalajlam� jako inkarnacj�. Wielu Nepalczyk�w wst�puje do klasztor�w tybeta�skich, po�wi�caj�c swe �ycie religii. Tworz� oni w obr�bie klasztor�w niewielkie gminy i s� bardzo inteligentnymi uczniami. W dow�d czci dla Dalajlamy Nepal wys�a� mu dwa s�onie. Niestety, jeden nie przetrwa� przeprawy przez Himalaje, mimo i� prawie tysi�ckilometrow� tras� oczyszczono z kamieni i pozamiatano, aby s�oniom - uchodz�cym odt�d jako w�asno�� Dalajlamy za �wi�te - u�atwi� przemarsz do Tybetu. Dla s�onia, kt�ry prze�y�, przygotowano na wszystkich miejscach postojowych specjalne stajnie. Gdy "Langczen Rimpocze" - tak nazwano s�onia - dotar� do Lhasy, zapanowa�a powszechna rado��, bo nikt jeszcze nie widzia� tutaj takiego olbrzyma. Otrzyma� w�asny dom w p��nocnym skrzydle Potali i niekiedy kroczy� w procesjach, ubrany w drogocenne brokaty. Wszyscy je�d�cy omijali go wielkim �ukiem, poniewa� tybeta�skie konie p�oszy�y si�, spotkawszy w w�skiej uliczce takie wielkie i nie znane zwierz�.
Jeszcze w czasie trwania uroczysto�ci noworocznych zasz�o smutne wydarzenie - zmar� ojciec m�odego Kr�la-Boga, mimo i� czyniono wszystko, aby go wyleczy� z choroby. Mnisi i lekarze robili co tylko by�o w ich mocy, aby utrzyma� go przy �yciu. Przygotowali nawet kuk��, na kt�r� zarzekli chorob�, by potem spali� j� nad rzek�. Taki spos�b wyp�dzania choroby jest reliktem religii bon* i chocia� jest powszechnie stosowany, jemu nie uratowa� �ycia. Wielokrotnie sugerowa�em, aby wezwano angielskiego lekarza, ale dom dalajlamy musi �wieci� przyk�adem i nawet w krytycznej sytuacji nie mo�e sobie pozwoli� na odst�pstwo od tradycyjnych wzorc�w post�powania.
Zgodnie z tutejszym zwyczajem zw�oki wywieziono na przeznaczone do tego celu �wi�te miejsce poza miastem. Tam je po�wiartowano i pozostawiono ptactwu. W Tybecie nie nosi si� �a�oby po zmar�ym w takim znaczeniu jak u nas. B�l roz��ki u�mierza wiara w rych�e ponowne narodziny, �mier� dla Tybeta�czyk�w nie jest straszna. Przez 49 dni pali si� lampki ma�lane, potem w domu zmar�ego odprawiony zostaje stosowny rytua� i wi�cej si� ju� o �mierci nie wspomina. Wdowy i wdowcy po pewnym czasie mog� o�eni� si� ponownie i �ycie biegnie dalej!
Spisek mnich�w z klasztoru Sera
W 1947 roku wybuch�a w Lhasie ma�a wojna domowa. Wiele wskazywa�o na to, �e by�y regent Reting Rimpocze, kt�ry wcze�niej dobrowolnie zrezygnowa� z piastowanego stanowiska, znowu zapragn�� w�adzy. Mia� on jeszcze po�r�d urz�dnik�w i ludu wielu zwolennik�w, kt�rzy nieustannie pod�egali przeciwko obecnemu regentowi, chc�c przywr�ci� ster w�adzy Retingowi. Przewr�t mia� by� zainicjowany przez najzupe�niej nowoczesny zamach bombowy, z u�yciem bomby zegarowej. Bomba, w formie prezentu od nieznajomego, zosta�a dostarczona do domu pewnego wysokiego urz�dnika duchownego, jednak zanim dar przekazano na r�ce regenta, diabelskie urz�dzenie eksplodowa�o. Na szcz��cie nikt nie zgin��, ale nieudany zamach sprawi�, �e odkryto sprzysi��enie. Tagtra Rimpocze ingerowa� szybko i skutecznie. Ma�a armia pod wodz� jednego z ministr�w, wkroczywszy do klasztoru Retinga, aresztowa�a by�ego regenta. Jednak mnisi z klasztoru Sera* sprzeciwili si� tej rz�dowej interwencji i ca�e miasto ogarn��a panika. Kupcy zabarykadowali si� w sklepach i pochowali towary. Nepalczycy schronili si� w budynku swojego przedstawicielstwa dyplomatycznego, kt�re niebawem zamieni�o si� w prawdziwy skarbiec, poniewa� przenie�li tam wszystkie swoje maj�tno�ci. Szlachta pozamyka�a bramy domostw, a s�u�bie rozda�a bro�. W mie�cie og�oszono stan wyj�tkowy.
Aufschnaiter, zobaczywszy kolumny wojska maszeruj�ce w kierunku klasztoru Sera, czym pr�dzej opu�ci� swoj� wiejsk� posiad�o�� i wr�ci� spiesznie do miasta. Natychmiast przyst�pili�my wsp�lnie do zorganizowania obrony domu Caronga.
Znacznie bardziej ni� przewrotu rz�dowego obawiano si�, �e tysi�ce mnich�w z klasztoru Sera wylegnie na ulice i zacznie si� pl�drowanie miasta. Nie dowierzano r�wnie� oddzia�om rz�dowym, uzbrojonym do�� nowocze�nie. Wszak nie po raz pierwszy w historii Lhasy zdarza�o si� co� podobnego...
W napi�ciu oczekiwano na wyprowadzenie uwi�zionego Retinga. Tymczasem zosta� on ju� dawno potajemnie przewieziony do Potali. Si�gni�to do tego podst�pu, aby zmyli� zbuntowanych mnich�w, kt�rzy planowali akcj� uwolnienia Retinga. Oczywiste by�o, �e z chwil� schwytania ich przyw�dcy spraw� w�a�ciwie ju� przegrali. Jednak�e powodowani fanatyzmem, wci�� nie dawali za wygran� i dosz�o do ostrej strzelaniny. Op�r zosta� z�amany dopiero wtedy, gdy kilka dni p��niej z rozkazu rz�du ostrzelano klasztor z haubic i kilka dom�w leg�o w gruzach. Armii uda�o si� pokona� mnich�w i do miasta powoli wr�ci� spok�j.
Jeszcze wiele tygodni toczy�o si� post�powanie przeciwko winnym i na porz�dku dziennym by�y kary ch�osty i wygnania.
Kule �wiszcza�y jeszcze nad miastem, a ju� lotem b�yskawicy rozesz�a si� wie�� o �mierci zbuntowanego regenta. Przeb�kiwano o najr��niejszych przyczynach zgonu. Wielu podejrzewa�o polityczne morderstwo, ale wi�kszo�� ludzi wierzy�a, �e jako lamie, uda�o mu si� dosta� na tamten �wiat za spraw� w�asnej si�y woli i koncentracji. Nagle w ca�ym mie�cie zacz�to m�wi� o nieprawdopodobnych cudach, jakich mia� dokona�, i jego nadnaturalnych mocach. Podobno kiedy� podczas spaceru zalepi� go�ymi r�koma gliniany garnek z kipi�c� zup�, nale��cy do jakiego� pielgrzyma, tak jakby glina by�a jeszcze mi�kka i plastyczna.
Rz�d odmawia� wszelkich komentarzy, nie potwierdza� ani nie zaprzecza� pog�oskom. Prawdopodobnie tylko kilka os�b wiedzia�o, co naprawd� si� zdarzy�o. Zbuntowany regent mia� tak�e wrog�w z okresu swych poprzednich rz�d�w. Kiedy� rozkaza� wyk�u� oczy pewnemu ministrowi, podejrzanemu o knucie spisku - wi�c mog�a to by� zemsta. Jak to zwykle bywa po kryzysach, cierpieli tak�e niewinni i wielu dawnych poplecznik�w Retinga utraci�o stanowiska. Jeden z przyw�dc�w jego partii pope�ni� nawet samob�jstwo. By� to jedyny przypadek samob�jstwa, o jakim s�ysza�em w czasie mojego pobytu w Tybecie, poniewa� jest ono niezgodne z pogl�dami religijnymi Tybeta�czyk�w i tylko kto� wyj�tkowo zdesperowany decyduje si� targn�� na swoje �ycie. Rz�d tak�e nie ukara�by tego m��czyzny kar� �mierci i decyzja o ostrzale klasztoru Sera nie przysz�a ministrom �atwo, ale by� mo�e �w m��czyzna obawia� si� kary okaleczenia cia�a, jak� dawnej stosowano, i chcia� unikn�� takiego losu.
Poniewa� w wi�zieniach zabrak�o miejsc, na szlachcie spoczywa� obowi�zek przyj�cia pod sw�j dach winnych i utrzymywania ich. Wkr�tce z tych powod�w niemal w ka�dym domu spotyka�o si� skaza�c�w zakutych w kajdany, z szyjami w w drewnianych dybach. Dopiero w dniu oficjalnego obj�cia w�adzy przez Dalajlam� wi��niowie polityczni i kryminali�ci zostali u�askawieni.
Wi�kszo�� mnich�w z klasztoru Sera zbieg�a do Chin. Bardzo cz�sto w rewoltach zdarzaj�cych si� w Tybecie maczali palce Chi�czycy. Maj�tki buntownik�w skonfiskowano i wystawiono na publiczn� licytacj�. Domy i pawilony nale��ce do Retinga Rimpocze rozebrano, a jego wspania�e drzewa owocowe i wszystkie ogrody poprzesadzano w inne miejsca. Klasztor oddano na pastw� �o�nierzom, kt�rzy spl�drowali go doszcz�tnie i jeszcze wiele tygodni p��niej na bazarach pojawia�y si� z�ote naczynia, brokaty i inne warto�ciowe przedmioty. Aufschnaiter otrzyma� od rz�du konia ze stajni Retinga, kt�ry ze wzgl�du na rozleg�o�� terenu jego pracy bardzo mu si� przyda�. Dotychczas musia� stale wynajmowa� wierzchowca.
Ze sprzeda�y maj�tku Retinga do rz�dowej kasy wp�yn��o kilka milion�w rupii. Setki �adunk�w angielskiej we�ny, osiemset ubior�w z jedwabi i brokat�w - to tylko niewielka cz�stka jego mienia, �wiadcz�ca o tym, jak bogatym mo�na zosta� w Tybecie. Reting pochodzi� z ludu i jego kariera zacz��a si� z chwil�, gdy b�d�c jeszcze ma�ym ch�opcem, zosta� rozpoznany jako inkarnacja.
�wi�ta religijne po�wi�cone Buddzie
By�em bardzo rad, gdy niepokoje przebrzmia�y i miasto wraca�o powoli do swego normalnego �ycia. Czwarty miesi�c tybeta�skiego kalendarza, uchodz�cy za �wi�ty miesi�c narodzin i �mierci Buddy, i religijne celebracje zwi�zane z tymi rocznicami usun��y wszystkie �lady po niedawnej rebelii. Do Lhasy znowu nap�ywa�y tysi�ce pielgrzym�w. Po Lingkhorze przeci�ga�y procesje, a wierni w�asnym cia�em odmierzali jego o�miokilometrowy kr�g. Potrzeba na to jedenastu dni i wykonania oko�o pi�ciuset pok�on�w na zakurzonej ulicy lub skalistej �cie�ce Czagpori. Wierni padaj� na kolana, wyci�gaj� swe cia�o na ca�� jego d�ugo��, dotykaj� ziemi czo�em i wyci�gni�tymi do przodu r�koma, wstaj�, i znowu padaj�, powtarzaj�c: Om mani padme hum. Mantra ta jest na wargach wszystkich bez wyj�tku, niezale�nie od stanu i rangi. Siostra dalajlamy kl�czy obok prostej nomadki i, chocia� r��ni� si� ubiorami, pobo�no�� ich jest r�wnie �arliwa. Dopiero pod koniec dnia, po sko�czonych rytua�ach, zauwa�a si� ogromne r��nice. Na arystokrat�w czeka s�u�ba, konie i obfity posi�ek. Nomadka przewi�zuje mocniej sukni� i uk�ada si� do snu na ulicy, aby rankiem z tego samego miejsca zacz�� znowu swoj� drog�. Pok�ony kontynuuje si� dok�adnie od miejsca, w kt�rym poprzedniego dnia si� je przerwa�o. Fanatyczni p�tnicy przemierzaj� Lingkhor szeroko�ci� w�asnego cia�a, po to, aby ani na chwil� nie odwr�ci� twarzy od �wi�tego Miasta. Ale po�r�d pobo�nych s� te� "profesjonali�ci", kt�rzy te pokutne czynno�ci wykonuj� "na zlecenie", za maj�tnych ludzi, i �yj� wy��cznie z ja�mu�ny. "Zarabiaj�" oni tak wiele, �e przynajmniej raz w roku sta� ich na z�o�enie bogatej ofiary na rzecz jakiego� klasztoru.
Pozna�em pewnego starego m��czyzn�, kt�ry od czterdziestu lat codziennie wykonywa� pok�ony, nurzaj�c si� w prochu na Lingkhorze, i znany by� w klasztorze Sera ze swej szczodro�ci. Mia� on wielu "klient�w" w�r�d bogatych arystokrat�w i przy wykonywaniu pok�on�w stosowa� specjaln� metod�. Na piersi zak�ada� sk�rzany fartuch, na d�onie r�kawiczki podkute �elazem i dos�ownie rzuca� si� w proch ulicy, wykorzystuj�c dynamik� takiego "skoku", aby przesun�� cia�o jak najdalej do przodu z miejsca, w kt�rym zako�czy� poprzedni pok�on.
Pi�tnastego dnia czwartego miesi�ca, w rocznic� �mierci Buddy, ruch na Lingkhorze osi�gn�� szczyt. Wzd�u� drogi pielgrzymi porozstawiali namioty, a �ebrz�cy mnisi pozajmowali najdogodniejsze pozycje. Gdy rozb�ys�y pierwsze promienie s�o�ca, ruszy�a procesja dostojnik�w - wok�� Lingkhoru modl�c si� przeci�gaj� powoli przed szpalerem widz�w wszyscy cz�onkowie rz�du, z wyj�tkiem dalajlamy i regenta. Tu� za nimi post�puje s�u�ba z ci��kimi workami i rozdziela w�r�d t�umu miedziane monety. �aden �ebrak nie odejdzie z pustymi r�kami. Miedziaki otrzymuj� nie tylko naprawd� potrzebuj�cy. Widzia�em jak r�k� wyci�ga�o wielu naszych robotnik�w ziemnych i rzemie�lnik�w i wygl�da�o na to, �e nikt z blisko pi�ciu tysi�cy otrzymuj�cych datki nie czu� si� tym skr�powany. Rozdzielanie ja�mu�ny trwa ca�y dzie�. Dary rozdaj� wszyscy maj�tni dobroczy�cy, w��cznie z Nepalczykami, Muzu�manami i Chi�czykami. Poza pieni�dzmi ofiarowuje si� wszelkie jedzenie i campe.
W taki dzie� na Lingkhorze mia�by si� czym cieszy� etnolog; obserwowa� tu mo�na przekr�j ca�ego tybeta�skiego spo�ecze�stwa. Wida� te� ogromn� przepa�� pomi�dzy jedyn� klas� posiadaczy - arystokracj�, i ludem.
Jak to zazwyczaj bywa, podczas takich uroczysto�ci sprytni ludzie robi� wszystko, aby dobrze zarobi�. Jaki� m��czyzna powiesi� na murze ogrodu kolorowe tablice przedstawiaj�ce r��ne sceny i monotonnym g�osem �piewa� stosowne opowiastki. Ciasno zbity t�um przys�uchiwa� si� w milczeniu. By�a to powie�� o bohaterskim Gesarze*, kt�ry w�asn� r�k� po�o�y� trupem tysi�c wrog�w. Gdy opowie�� si� ko�czy, ka�dy rzuca sw�j grosik. S�uchacze si� zmieniaj�, a trubadur zaczyna snu� opowie�� od nowa. Albo zaczyna ca�kiem now� histori� o przesz�o�ci Tybetu. Zupe�nie jak dawniej nasi �piewacy uliczni, opiewaj�cy zbrodnie na jarmarkach.
Inni zarabiaj� pieni�dze rze�bieniem w kamieniu formu� modlitewnych. Wierni ch�tnie kupuj� takie kamienie i uk�adaj� z nich d�ugie rz�dy murk�w mani*, kt�re porozrzucane s� po ca�ym Tybecie. Wiele z nich liczy ju� setki lat, s� poprzerastane mchem i traw�. Cz�sto wmurowuje si� w ich �ciany m�ynki modlitewne. Z wierzchu murki pokrywa si� tabliczkami �upkowymi lub wi�kszymi kamieniami z inskrypcjami czy wizerunkami budd�w. Napotykaj�c na drodze taki murek, nale�y obej�� go z lewej strony i tylko wyznawcy religii bon przechodz� obok, maj�c go po swej lewej r�ce. Murki te maj� podobne znaczenie jak u nas droga krzy�owa, lub krzy� czy obraz w miejscu wypadku i �mierci. Tu i tam jaki� maj�tny cz�owiek zak�ada nowe murki mani, aby przez t� ofiar� zas�u�y� na swe pomy�lniejsze odrodzenie.
Podczas tego �wi�tego miesi�ca surowo zabrania si� zabijania wszelkiego zwierz�cia*. Dlatego brak jest �wie�ego mi�sa i nie urz�dza si� przyj��. �ycie towarzyskie zamiera, bo nie mo�na przecie� podj�� go�ci ot tak, jak�� zwyk�� potraw�.
Ale prosty lud umie sobie znale�� przyjemno�ci. Najbardziej radosna cz��� dnia rozgrywa si� na p��nocnym zboczu Potali. Jest tam du�y staw z male�k� wysp� po�rodku, na kt�rej stoi �wi�tynia w���w. Ulubion� rozrywk� jest przeprawienie si� - za par� groszy - na wysepk� ��dk� ze sk�ry jaka. Potem mo�na zrobi� piknik na brzegu, pole�e� w trawie i nacieszy� si� letnim s�o�cem.
Gdy �wi�ty miesi�c si� sko�czy�, zacz��y si� znowu wielkie przyj�cia. W lecie trwaj� one cz�sto ca�e dni i tygodnie, w pi�knych ogrodach lub nad brzegiem rzeki, a dobre towarzystwo prze�ciga si� nawzajem w wystawnych ucztach, ta�cach i grach. Dziwi�em si� cz�sto, �e arystokrat�w nie nudz� te nieustanne uczty i zaproszenia.
Pierwsze zlecenia rz�dowe
Rz�d zleci� nam wykonanie dok�adnego planu Lhasy. Aufschnaiter przerwa� swoje prace na obrze�ach miasta i razem przyst�pili�my do pomiar�w. Dotychczas nikt takiego planu nie robi� - rz�d po raz pierwszy poleci� wykona� pomiary miasta. Wprawdzie w ubieg�ym wieku indyjscy tajni agenci przywie�li do swojej ojczyzny szkice Lhasy, ale by�y one rysowane z pami�ci i przez to niedok�adne. Teodolit Caronga bardzo nam si� teraz przyda�; uzbrojeni w ta�my pomiarowe, chodzili�my po wszystkich zau�kach �wi�tego Miasta. Pracowa� mogli�my jedynie wczesnym rankiem, bo gdy na ulicach zaczyna�o t�tni� �ycie, natychmiast otacza�y nas gromady ciekawskich. Poniewa� sami nie byli�my w stanie obroni� si� przed gapiami, przydzielono nam dw�ch policjant�w. Mimo to, co chwila i tak kto� pr�bowa� zagl�da� do obiektywu r�wnocze�nie z Aufschnaiterem, tyle �e z drugiej strony. W�drowanie w przenikliwym ch�odzie poranka po brudnych, zanieczyszczonych odchodami ulicach wcale nie nale�a�o do przyjemno�ci.
Sporz�dzenie niezb�dnych pomiar�w i szkic�w zaj��o nam ca�� zim�. Musieli�my te� wspina� si� na dachy, aby Aufschnaiter m�g� nanie�� na plan budynki, a ja zebra�em ponad tysi�c nazw dom�w, wszystkie w oryginalnej pisowni. Gdy kopie dla dalajlamy i g��wnych urz�d�w by�y gotowe, w Lhasie narodzi�a si� nowa gra towarzyska: wszyscy uczyli si� odczytywa� plan miasta, a odnalezienie w�asnego domu dostarcza�o wiele rado�ci.
W tym czasie rz�d nosi� si� ju� z zamiarem skanalizowania i zelektryfikowania Lhasy. Do realizacji tego projektu zaanga�owano tak�e nas. Ani ja, ani Aufschnaiter nie mieli�my przygotowania technicznego do wykonania takiego zadania, ale m�j kolega, jako dyplomowany in�ynier rolnictwa, posiada� znakomite umiej�tno�ci matematyczne, a po odpowiedzi na szczeg��owe pytania si�gali�my do odpowiednich podr�cznik�w. W tym roku rz�d wyp�aca� ju� Aufschnaiterowi miesi�czn� pensj� w rupiach, a ja uzyska�em sta�� posad� na pocz�tku 1948 roku. Do dzi� jestem bardzo dumny z pobor�w, kt�re w�wczas otrzymywa�em.
Tymczasem nasta�o lato. Pewnego razu, kilka miesi�cy po audiencji u Dalajlamy, wezwano mnie w �rodku nocy do Norbulingki. Wezbrane wody Kyiczu zagra�a�y pa�acowi! Podczas monsunu spokojna rzeka zamienia si� b�yskawicznie w rw�cy, miejscami niemal na dwa kilometry szeroki nurt. Gdy wyszed�em na dw�r, stare umocnienia ju� si� chwia�y. W potokach deszczu przy �wietle latarek natychmiast przyst�pili�my z �o�nierzami gwardii do usypywania nowych wa��w. Star� grobl� uda�o nam si� umocni� na tyle, �e wytrzyma�a do rana. Nazajutrz poleci�em wykupi� wszystkie worki na bazarze i wype�ni� je glin� i ceg�ami z trawy. Pi�ciuset kulis�w i �o�nierzy pracowa�o w nadzwyczajnym - jak dla nich - tempie i zd��yli�my upora� si� z prac�, zanim rzeka przerwa�a stare wa�y.
R�wnocze�nie ze mn� wezwano wyroczni� z Gadong i mnich ten, zakwaterowany na ten czas w jednym z pawilon�w Norbulingki, zosta� moim s�siadem. Obydwaj mieli�my to samo zadanie - poskromi� pow�d�! Dobrze jednak, �e nie zawierzono wy��cznie wyroczni, ale zaanga�owano te� tysi�ce r�k do pracy. W czasie gdy my sypali�my na grobl� ostatnie �opaty ziemi, na brzegu rzeki wyrocznia wchodzi�a w trans i rozpoczyna�a sw�j taniec. Jeszcze tego samego dnia przesta�o la�, pow�d� ust�pi�a i obydwaj zas�u�yli�my na pochwa�� Dalajlamy.
P��niej zwr�cono si� do mnie z zapytaniem, czy m�g�bym co� przedsi�wzi��, aby na stale zapobiec niebezpiecze�stwu powodzi zagra�aj�cemu rok w rok Norbulingce. Natychmiast przysta�em na t� propozycj�, poniewa� z pomoc� Aufschnaitera by�em got�w podj�� si� fachowego przeprowadzenia regulacji rzeki. Dawno ju� zorientowa�em si�, �e g��wny b��d Tybeta�czyk�w polega na budowaniu wa��w ochronnych o pionowych �cianach.
Prace rozpocz�li�my ju� wczesn� wiosn� 1948 roku, poniewa� chcia�em uko�czy� zadanie przed nadej�ciem monsunu. Przydzielono mi nieprawdopodobn� ilo�� robotnik�w - pi�ciuset �o�nierzy i tysi�c kulis�w. W trakcie budowy wprowadzi�em jeszcze jedn� innowacj�. Uda�o mi si� przekona� rz�d, �e praca b�dzie post�powa� znacznie szybciej, je�eli ka�dy robotnik zamiast wykonywa� prac� pa�szczy�nian� otrzyma codzienn� zap�at�. Dzi�ki temu na budowie panowa� zawsze dobry nastr�j. Rzecz jasna wydajno�ci pracy nie mo�na by�o mierzy� europejsk� miar�. Jedn� �opat� obs�ugiwa�o cz�sto trzech ludzi: dwaj ci�gn�li za umocowany do styliska sznurek, a trzeci j� wbija�. Tutejsi ludzie s� znacznie s�absi od naszych robotnik�w i zawsze otwierali usta ze zdumienia, gdy zniecierpliwiony sam chwyta�em za �opat�. I w dodatku jeszcze te ci�g�e przerwy i pauzy! Kto� krzyczy, bo zobaczy� na �opacie robaka: wszyscy rzucaj� prac�, ratuj� robaka i przenosz� go w bezpieczne miejsce!
Przy budowie grobli pracowa�o tak�e wiele kobiet i wcale nie ust�powa�y one m��czyznom. Przez ca�y dzie� d�wiga�y na plecach kosze wype�nione ziemi�, �piewaj�c monotonne melodie dla utrzymania r�wnego kroku. Tutejsi �o�nierze - jak to na ca�ym �wiecie bywa - to wielcy podrywacze i nieustannie przekomarzaj� si� z kobietami. Na budowie bardzo cz�sto pracowa�o nawet wi�cej kobiet ni� m��czyzn. Aufschnaiter zatrudnia� przez pewien czas trzysta Tybetanek i garstk� m��czyzn. Skutki tego, �e jedna pi�ta m��czyzn przebywa w klasztorach, wyra�nie daj� si� odczu�.
Niska wydajno�� pracy Tybeta�czyk�w jest z pewno�ci� spowodowana ich ubog� diet�. Campa, herbata z mas�em i rzodkiew z papryk� stanowi� podstawowe po�ywienie prostego m��czyzny. Na budowie przez ca�y dzie� kipi kocio� z ma�lan� herbat� i ka�dy otrzymuje nale�n� mu porcj�, a w po�udnie jeszcze zup�. Dziwi�o mnie, �e pomimo tak skromnego wy�ywienia, robotnicy byli zadowoleni i pogodni. Po prostu s� do takich warunk�w przyzwyczajeni - mi�so jest drogie i w domu tak�e rzadko je widz�.
Opr�cz �o�nierzy i kulis�w przydzielono mi czterdzie�ci �odzi ze sk�ry jak�w. Przewo�nicy ciesz� si� niewielkim szacunkiem, poniewa� - podobnie jak garbarze - stykaj� si� ze sk�r� zwierz�t, sprzeniewierzaj�c si� tym samym naukom Buddy. W pami�ci utkwi�o mi pewne drastyczne zdarzenie, dobrze obrazuj�ce jak s� tutaj traktowani:
Pewnego razu jeden z dalajlam�w podr��uj�c do klasztoru Samye przejecha� przez t� sam� prze��cz, kt�rej stale u�ywali przewo�nicy w drodze zej�ciowej do rzeki. Teraz, poprzez kontakt z Kr�lem-Bogiem prze��cz sta�a si� �wi�ta i �aden z przewo�nik�w nie m�g� jej ju� przekracza�. Odt�d musieli oni, d�wigaj�c �odzie na plecach, chodzi� inn�, znacznie wy�ej po�o�on� i uci��liw� drog�; przez co tracili mn�stwo czasu. �odzie wa�� ponad sto kilogram�w, prze��cze si�gaj� ponad pi�ciu tysi�cy metr�w.
Jak�e wielk� rol� odgrywa w tym kraju religia, skoro jej zasady tak zdecydowanie mog� zmienia� nawet codzienne nawyki! Widok ludzi przeci�gaj�cych z �odziami na plecach niezmiennie mnie porusza�. Powoli, rytmicznym krokiem posuwali si� w g�r� rzeki, bo wios�owanie pod pr�d by�o niepodobie�stwem. Ka�dy przewo�nik ma jedn� owc�, kt�ra z ca�ym dobytkiem swego pana na grzbiecie towarzyszy mu truchtem, wierna jak pies. Gdy ��d� jest ju� spuszczona na wod�, wskakuje do niej sama, jak wytresowana.
Na �odziach, kt�re mi przydzielono do budowy grobli, przewo�ono granitowe g�azy z po�o�onego w g�rze rzeki kamienio�omu. Jak na takie �odzie - nie�atwe to zadanie. Najpierw, przed za�adowaniem kamieni, trzeba by�o umocni� burty deskami. Ale przewo�nicy nale�� do najsilniejszych ludzi w kraju i s� te� dobrze op�acani. Bynajmniej nie s� uni�eni, jak mo�na by si� tego spodziewa� po ich po�lednim miejscu w hierarchii spo�ecznej. Tworz� w�asn� gildi� i s� z tego dumni.
Zabawnym trafem jednym z moich wsp��pracownik�w zosta� "wysoki bonpo" z Trad�n. Co wiecz�r wyp�aca� robotnikom nale�no�� za przepracowany dzie�. Obydwaj dobrze zachowali�my siebie w pami�ci i teraz cz�sto wspominali�my te jak�e ci��kie dla mnie czasy. Dzisiaj mog�em si� z tego �mia�. W�wczas bonpo odbywa� inspekcj�, podr��uj�c z dwudziestoma s�ugami, i okaza� nam bardzo du�o uprzejmo�ci i �yczliwo�ci. Kt��by pomy�la�, �e kiedy� b�dziemy razem pracowa� i �e b�d� nawet zajmowa� nadrz�dne stanowisko! Niekiedy trudno mi by�o uwierzy�, �e od tego czasu min��y ju� cztery lata. Jak�e mocno wch�on�� mnie ten kraj! Cz�sto przy�apywa�em si� na robieniu typowych dla Tybeta�czyk�w gest�w, kt�re widywa�em setki razy w ci�gu dnia i powtarza�em je ju� zupe�nie bezwiednie.
Poniewa� moja praca polega�a na piel�gnowaniu ogrod�w Jego �wi�tobliwo�ci, zwierzchnikami moimi byli mnisi najwy�szych rang a interesowali si� ni� tak�e cz�onkowie rz�du. Cz�sto nadje�d�a� konno ca�y gabinet z sekretarzami i s�u�b�, posy�ano po Aufschnaitera i obdarowywano nas mas� komplement�w, jedwabnymi szarfami i pieni�dzmi. Dary pieni��ne otrzymywa� tak�e ka�dy robotnik, a reszta dnia by�a w�wczas wolna od pracy.
Pod koniec czerwca grobla by�a gotowa. W sam� por�, bo wkr�tce zacz��y si� pierwsze powodzie. Tego roku wezbrane wody podesz�y bardzo wysoko, ale grobla wytrzyma�a. Na obszarze zagro�onym powodzi� posadzono wierzby, a ich �wie�a ziele� jeszcze bardziej zdobi�a otoczenie letniego pa�acu.
Prace i zabawy w "Ogrodzie Klejnot�w"
W okresie, gdy piel�gnowa�em ogrody Norbulingki, dygnitarze duchowni zapraszali mnie cz�sto na kolacj� i cz�sto te� u nich nocowa�em. By�em chyba pierwszym Europejczykiem, kt�remu pozwolono mieszka� w Potali i letniej rezydencji Kr�la-Boga. Mog�em zatem podziwia� wspania�y park, drzewa iglaste i krzewy sprowadzone ze wszystkich zak�tk�w kraju, wspania�e jab�ka, gruszki i brzoskwinie przeznaczone na st�� Dalajlamy. Ogrodnicy piel�gnowali rabaty i pi�kne drzewa, utrzymywali te� w nale�ytym stanie dr��ki spacerowe. Do ci��szych prac sprowadzano �o�nierzy Gwardii Przybocznej.
Park otoczony jest wysokim murem, ale zwiedza� go mo�e ka�dy. Wprawdzie u bram stoj� stra�e, jednak pilnuj� one tylko, by zwiedzaj�cy odziani byli w tradycyjny tybeta�ski str�j. Kto� w europejskim kapeluszu na g�owie lub europejskich butach nie ma wst�pu do parku i tylko mnie traktowano wyj�tkowo. Jednak w okresie �wi�t celebrowanych w ogrodzie tak�e ja, mimo upa�u, musia�em podporz�dkowa� si� tej regule i t�go si� poci�em w podbitym futrem kapeluszu. Stra�e stoj�ce przy bramach prezentuj� bro�, oddaj�c honory wszystkim arystokratom od czwartej rangi w g�r�, a i ja dost�pi�em tego zaszczytu.
Po�rodku ogrodu napotyka si� znowu wysoki mur, tym razem ���ty, kt�ry odgradza prywatny ogr�d �yj�cego Buddy. Prowadz� do� dwie bramy silnie strze�one przez �o�nierzy. Przekracza� je mog� wy��cznie opaci i osobi�ci opiekunowie m�odocianego Boga. Z�ote dachy �wi�ty� po�yskuj� tajemniczo poprzez listowie i krzyk oswojonego pawia jest jedynym d�wi�kiem, kt�ry dochodzi do zewn�trznego �wiata. Nikt nie wie, co si� dzieje w tym najbardziej �wi�tym miejscu. Nawet ministrowie gabinetu nie maj� tam wst�pu, a dla tybeta�skiego ludu mur ten kryje mistyczn� tajemnic�.
Ju� sam ten ���ty mur jest celem wielu pielgrzym�w, kt�rzy modl�c si� okr��aj� go w kierunku zgodnym z ruchem wskaz�wek zegara. Przy murze co kawa�ek ustawiono psie budy i gdy tylko kto� podejdzie zbyt blisko, ich mieszka�cy o d�ugiej sier�ci zaczynaj� w�ciekle ujada�. Psy s� wprawdzie na uwi�zi z mocnych powroz�w, skr�conych z we�ny jak�w, ale ochryp�e szczekanie stanowi pewien dysonans w tym �wiecie pokoju. P��niej, gdy otwar�y si� dla mnie nawet bramy ���tego muru, troch� si� z tymi srogimi stworzeniami zaprzyja�ni�em, ale tylko w tej mierze, w jakiej to w og�le by�o mo�liwe.
Ca�a Lhasa z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a na letnie wyst�py teatralne, kt�re odbywaj� si� na olbrzymim kamiennym podium. Licznie przybyli widzowie pchaj� si�, a gdy nie uda si� ju� wcisn�� w pobli�e sceny, mo�na zasi��� w cieniu wspania�ego parku. R��ne trupy teatralne popisuj� si� przez ca�e siedem dni, od wschodu do zachodu s�o�ca. Aktorami s� wy��cznie m��czy�ni, poniewa� tematyka jest �ci�le religijna. Wszyscy wywodz� si� z ludu i z rozmaitych zawod�w. Po festiwalu wracaj� do swojej pracy i tylko nielicznym udaje si� osi�gn�� tak� s�aw�, �e mog� z niej �y�.
Rokrocznie wystawia si� te same sztuki. Role recytuje si� �piewnie, co przypomina nasz� oper�, orkiestra sk�ada si� z b�bn�w i czyneli i s�u�y zasadniczo do wyznaczania rytmu wstawek tanecznych. Operowy przebieg dramatu przerywaj� tylko komicy, wyg�aszaj�c swoje kwestie. Wspania�e, cenne kostiumy s� w�asno�ci� rz�du i przechowuje si� je zawsze w letniej rezydencji.
Jedna z grup teatralnych, Gyumalagma, s�ynie ze swych parodii. By�y to jedyne wyst�py, kt�re i mnie doskonale rozbawi�y. Co chwila mog�em podziwia� cywiln� odwag� tej trupy. Repertuar �wiadczy� o znakomitym poczuciu humoru i wigorze tego narodu, kt�ry sta� by�o na to, aby parodiowa� w�asne s�abostki, ba - nawet instytucje klasztorne, i �mia� si� z tego serdecznie. Na przyk�ad, gdy na scenie ukazuje si� wyrocznia, ta�czy sw�j ekstatyczny taniec i wreszcie nieprzytomna pada na ziemi�, widownia trz�sie si� ze �miechu. M��czy�ni przebrani za mniszki w przekomiczny spos�b parodiuj� w pantomimie modl�ce si� kobiety, kt�re za pieni�dze udaj� pobo�no��. A kiedy na scen� wkracza jeszcze mnich i mniszki zaczynaj� go kokietowa�, wybuchom �miechu nie ma ko�ca. Nawet najbardziej powa�ni mnisi �miej� si� do �ez.
Zza mu�linowej kotary ogl�da wyst�py tak�e Dalajlama, wprawdzie znajduje si� w pawilonie ogrodowym za ���tym murem, ale scen� wida� z niego doskonale. Po obu stronach podium zajmuj� miejsca urz�dnicy, w namiotach ustawionych �ci�le wed�ug rangi ich w�a�cicieli. W po�udnie ca�a administracja defiluje przed oknami swego pana, udaj�c si� na wsp�lny obiad, wydawany z kuchni dalajlamy. P��niej nast�puj� wzajemne zaprosiny do dom�w b�d� urz�d�w i we w�asnym gronie �wi�tuje si� dalej. Tymczasem na scenie pojawiaj� si� bez przerwy coraz to nowe sztuki i aktorzy i wielu widz�w wcale nie ruszaj� si� z miejsca - �ledz�c akcj� od pocz�tku do ko�ca, z otwartymi ustami.
Ka�dy dzie� rozpoczyna i ko�czy parada wszystkich stacjonuj�cych w Lhasie oddzia��w wojska. Przeci�gaj� przez ogr�d z w�asn� orkiestr�, prezentuj�c bro� przed w�adc� "kraju lam�w". Wieczorna parada jest sygna�em do nagradzania aktor�w. Teraz spada na nich deszcz bia�ych szarf, w kt�rych zawini�to pieni�dze. Ze spichrz�w w�adcy wynosi si� worki campy, herbaty oraz mas�o, a przedstawiciel dalajlamy wr�cza ka�demu arty�cie bia�� szarf� i kopert� z got�wk�. Gdy �wi�to w Letnim Ogrodzie ma si� ku ko�cowi, aktor�w z ich przedstawieniami zapraszaj� do siebie bogaci arystokraci i klasztory. Arty�ci wystawiaj� swoje dramaty w r��nych miejscach jeszcze przez ca�y nast�pny miesi�c, oblegani tak t�umnie przez publiczno��, �e cz�sto nie obywa si� bez interwencji policji.
We w�asnym mieszkaniu - prawdziwy komfort
W tym roku w moim prywatnym �yciu wszystko odmieni�o si� na dobre i wiod�o mi si� coraz lepiej. Wreszcie mog�em by� panem we w�asnym domu. Otrzyma�em pi�kne mieszkanie, w kt�rym mog�em �y� ca�kiem nieskr�powanie. Nigdy nie zapomnia�em, jak wiele zawdzi�czam Carongowi, kt�ry otworzy� dla mnie sw�j dom i pom�g� mi zapu�ci� korzenie w Lhasie. Odk�d zacz��em pracowa�, p�aci�em mu za mieszkanie. Od niekt�rych arystokrat�w, kt�rzy czasowo obejmowali stanowiska na prowincji, otrzyma�em kilka propozycji zaj�cia si� ich domem i ogrodem oraz zarz�dzania ich s�u�b�. To by�o bardzo obiecuj�ce i w tej sytuacji mog�em sobie wreszcie pozwoli� na prowadzenie w�asnego domu!
Wybra�em jeden z dom�w ministra spraw zagranicznych Surkhanga, jako �e by� to w warunkach tybeta�skich jeden z najbardziej nowoczesnych budynk�w Lhasy. Mia� solidne �ciany, a we frontowej by�o wiele okien z ma�ymi szybkami. Na moje potrzeby by� jednak zbyt obszerny i dlatego zamieszka�em tylko w kilku pokojach, a reszt� poleci�em zamkn��. Sypialni� urz�dzi�em sobie w pokoju o�wietlanym o wschodzie promieniami s�o�ca. Tu� przy ���ku, w zasi�gu r�ki, postawi�em radioodbiornik, a na �cianach powiesi�em zdj�cia Alp z jakiego� szwajcarskiego kalendarza, kt�ry niewiadomym sposobem znalaz� si� w Lhasie. Mo�liwe, �e w przesy�ce ze szwajcarskimi zegarkami. Rze�bione i barwnie malowane szafy i skrzynie w moim pokoju podobne by�y do naszych mebli wiejskich. W lecie nale�a�o dobrze zabezpieczy� ubrania, poniewa� mole i wszelkie robactwo s� prawdziw� plag� w Lhasie. Wszystkie pod�ogi w domu by�y kamienne i m�j s�u��cy by� nadzwyczaj dumny, gdy l�ni�y jak lustro. Wciera� w posadzki wosk i ka�dego ranka ta�czy� w we�nianych skarpetach po wszystkich pokojach - praca zatem by�a dla niego r�wnocze�nie przyjemno�ci�. Wsz�dzie porozk�adano kolorowe dywany. Sufity s� tu przewa�nie wsparte na kolumnach i dlatego dywany maj� niewielkie rozmiary. W Tybecie �yje wielu doskona�ych tkaczy, kt�rzy - wzywani do szlacheckich dom�w - tkaj� na miejscu dywany odpowiedniej wielko�ci. W czasie pracy siedz� na pod�odze, maj�c przed sob� drewniane krosna, i z r�cznie uprz�dzionych w��kien zawi�zuj� w�ze�ki w tradycyjne wzory. Spod ich zr�cznych palc�w wychodz� smoki, pawie, kwiaty i rozmaite motywy. Takie dywany mog� przetrwa� ca�e pokolenia. Ich osnowa jest niezwykle mocna, a barwniki - sporz�dzane z kory drzew rosn�cych w Bhutanie, z zielonych �upin orzech�w i wyci�g�w ro�linnych - bardzo trwa�e.
Do salonu zam�wi�em sobie biurko i du�� desk� kre�larsk�. O ile w rze�bieniu i wykonywaniu mebli wed�ug starych wzor�w stolarze byli bardzo zr�czni, to wobec nowego zadania okazali si� zupe�nie bezradni. Tw�rcza inicjatywa we wszystkich rzemios�ach jest tu zupe�nie zaniedbywana i ani szko�y, ani prywatne warsztaty nie sprzyja�y tw�rczym eksperymentom.
W salonie znajdowa� si� o�tarz domowy, o kt�ry z ca�� staranno�ci� dba� m�j s�u��cy. Codziennie nape�nia� �wie�� wod� siedem miseczek ofiarnych, a p�omyczek lampki ma�lanej nigdy nie wygasa�. �y�em w nieustannej obawie przed w�amaniem, poniewa� pos��ki b�stw zdobne by�y w wysadzane turkusami korony ze szczerego z�ota. Na szcz��cie moja s�u�ba by�a bardzo odpowiedzialna i przez te wszystkie lata nie przydarzy�o si� nic z�ego.
D�ugo �ama�em sobie g�ow� nad rozwi�zaniem problemu k�pieli i prysznicu. Wreszcie, wierc�c dziurki po bokach du�ego kanistra na benzyn�, zmajstrowa�em zbiornik na wod� i prysznic, po czym powiesi�em go na �cianie w pomieszczeniu przylegaj�cym do mojej sypialni. Poniewa� mia�o ono kamienn� posadzk�, zrobienie odp�ywu wody nie przedstawia�o wi�kszego problemu: po prostu przebi�em w �cianie niewielk� dziur�, co z uwagi na tutejsz� metod� murowania bez cementu posz�o mi do�� �atwo. Ta prymitywna �azienka przyci�ga�a wielu moich przyjaci��, bo k�pieli za�ywali oni w najlepszym razie w ma�ej cynowej balii lub w zimnej rzece. P�aski dach mojego domu, z kamienn� obmur�wk�, by�by idealnym miejscem do opalania si�. Ale tutaj nikt nie zna czego� podobnego i nikt by tego nie zrozumia�. Nikt nie chce by� opalony, a ilustracje w zachodnich czasopismach, przedstawiaj�ce opalaj�cych si� ludzi, wywo�uj� niema�� konsternacj�...
Podobnie jak na wszystkich dachach w mie�cie, i na moim tarasie w rogu zatkni�to na maszcie flag� modlitewn�. Mnie maszt pos�u�y� dodatkowo do zamocowania anteny radiowej. W ka�dym domu znajduj� si� te� gliniane kadzielnice do palenia wonnych zi�� i wiele innych "przynosz�cych szcz��cie" przedmiot�w. Zawsze dok�ada�em wszelkich stara�, aby wszystko by�o w porz�dku, aby niczego nie zaniedba� i nie sprzeniewierzy� si� tutejszym zwyczajom.
Wkr�tce ten dom sta� si� moim prawdziwym domem i bardzo si� cieszy�em wracaj�c do niego po pracy lub po sko�czonym przyj�ciu. M�j s�u��cy Nyima ("s�o�ce") czeka� ju� na mnie z gor�c� wod� i herbat�, wsz�dzie l�ni�o czysto�ci�, by�o przytulnie i spokojnie. Jedyny problem mia�em z zapewnieniem sobie samotno�ci, poniewa� s�u��cy przebywaj� tutaj zawsze w pobli�u lub w zasi�gu g�osu swego pana i wchodz� co chwila bez wezwania, aby dola� herbaty. Wprawdzie Nyima stara� si� respektowa� moje �yczenia, ale by� bardzo do mnie przywi�zany. Wieczorami stale wystawa� pod drzwiami gospodarzy, kt�rym sk�ada�em wizyt�, chocia� wyra�nie kaza�em mu, by szed� spa�. Obawia� si�, �e mog� na mnie napa��, gdy b�d� wraca� do domu i sta� w pogotowiu z rewolwerem i mieczem, got�w odda� za mnie �ycie. Jego oddanie by�o rozbrajaj�ce.
Nyimie pozwolono mieszka� z �on� i dzie�mi i mog�em si� przekona�, jak bardzo kochaj� swoje dzieci tak�e pro�ci ludzie. Gdy kt�re� zachorowa�o, nie szcz�dzili pieni�dzy, aby wezwa� najlepszego lam�.
Ja tak�e robi�em wszystko, aby moja s�u�ba by�a zdrowa, poniewa� chcia�em widzie� wok�� siebie zadowolone twarze. Mia�em mo�liwo�� szczepienia ich i leczenia w indyjskiej misji, kt�ra bardzo ch�tnie pomaga�a, ale wymaga�o to sporo trudu, bo Tybeta�czycy lekcewa�� zazwyczaj choroby doros�ych.
Poza osobistym s�u��cym, kt�rego miesi�czne wynagrodzenie wynosi�o oko�o trzydziestu marek, rz�d przydzieli� mi jednego �o�nierza jako go�ca oraz parobka do koni. Odk�d zacz��em pracowa� w Norbulingce mog�em stale je�dzi� na jednym z wierzchowc�w ze stajni Dalajlamy. Pocz�tkowo mia� to by� codziennie inny ko�, poniewa� koniuszy musia� bardzo uwa�a�, aby ich nie przem�cza�. W sytuacji, gdyby kt�ry� z wierzchowc�w straci� na wadze - koniuszemu grozi�o natychmiastowe zwolnienie ze s�u�by. Dla mnie jednak te ci�g�e zmiany konia by�y do�� nieprzyjemne. Zwierz�ta, przyzwyczajone do spokojnego �ycia na pi�knych ��kach Norbulingki, p�oszy�y si� co chwila w w�skich i ruchliwych ulicach miasta. W ko�cu oddano do mojej dyspozycji trzy konie i pozwolono mi dosiada� ka�dego z nich przez ca�y tydzie�. Dzi�ki temu mogli�my si� troch� do siebie przyzwyczai�. Wierzchowce - jak wszelka w�asno�� dalajlamy - mia�y ���t� uprz��. Teoretycznie m�g�bym na tych koniach nosz�cych barwy Boskiego Kr�la wjecha� a� do Potali lub zrobi� rund� na Parkhorze o takiej porze, kiedy by�o to zabronione nawet ministrom.
Stajnia, kuchnia i pomieszczenia dla czeladzi znajdowa�y si� w s�siednim budynku, w otoczonym wysokim murem ogrodzie. Ten ogr�d polubi�em najbardziej. By� bardzo du�y - posadzi�em mn�stwo kwiat�w i warzyw, a jeszcze wystarcza�o miejsca na pole do krykieta i badmintona. Ustawi�em te� st�� do jak�e lubianej przez Tybeta�czyk�w gry w ping-ponga. W niewielkiej szklarence zasadzi�em troch� warzyw i ju� wczesn� wiosn� mia�em na stole smaczn� zielenin�. Wszyscy go�cie musieli podziwia� moje grz�dki, bo bardzo by�em z nich dumny. Cz�sto korzysta�em te� z rad i do�wiadcze� Mr. Richardsona.
Rano i wieczorem zajmowa�em si� ogrodem i niebawem mog�em zbiera� plony mojej gorliwej pracy. Ju� pierwszego roku obrodzi�y mi pi�knie pomidory, kalafiory, sa�ata i kapusta. Wszystkie warzywa by�y olbrzymie i - co zadziwiaj�ce - nie utraci�y przy tym smaku. Recepta by�a w�a�ciwie bardzo prosta: wystarcza�o dba� tylko o to, by korzenie mia�y do�� wilgoci, a suche powietrze i niemal tropikalne s�o�ce stwarza�y wspania�e warunki do wegetacji. Oczywi�cie podlewanie nie by�o takie ca�kiem �atwe, poniewa� w Lhasie brakowa�o wodoci�g�w i nie mo�na by�o podlewa� w��em. Grz�dki trzeba wi�c by�o formowa� tak, aby stale ciek�a przez nie stru�ka wody.
W pracach ogrodowych pomaga�y mi zawsze dwie kobiety, zw�aszcza przy plewieniu, poniewa� chwasty rosn� tu r�wnie bujnie jak warzywa. Ale trud op�aci� si� sowicie. Z powierzchni szesnastu metr�w kwadratowych zebra�em dwie�cie kilogram�w pomidor�w - niekt�re wa�y�y po p�� kilo! Podobnie by�o z innymi warzywami. Mimo �e lato trwa kr�tko, wszystkie warzywa znane w Europie mo�na tutaj uprawia� z powodzeniem.
Do Tybetu docieraj� echa �wiatowej polityki
Wzburzone fale �wiatowej polityki dosi�g�y tak�e spokojnego �ycia tybeta�skiej stolicy. Wojna domowa* w Chinach zacz��a przybiera� niepokoj�ce rozmiary i zacz�to si� obawia�, �e zamieszki wybuchn� tak�e w�r�d Chi�czyk�w osiad�ych w Lhasie. Rz�d tybeta�ski postanowi� zademonstrowa� niezale�no�� Tybetu od chi�skiej polityki i pewnego dnia zadecydowa� o wydaleniu przedstawicieli Chin. Nakaz, od kt�rego nie by�o odwo�ania, dotyczy� oko�o stu os�b.
Z typow� azjatyck� przebieg�o�ci� wykorzystano chwil�, kiedy chi�ski radiooperator w�a�nie gra� w tenisa, i zaj�to jego nadajnik. Dowiedziawszy si� o nakazie opuszczenia Tybetu, nie mia� on ju� mo�liwo�ci porozumienia si� ze swym rz�dem. R�wnocze�nie zamkni�to na czterna�cie dni urz�d pocztowy i telegraf, a �wiat obieg�a pog�oska o nowej wojnie domowej w Lhasie.
O czym� takim oczywi�cie nie by�o mowy. Chi�czyk�w obj�tych nakazem opuszczenia Tybetu traktowano z wyszukan� uprzejmo�ci�, wydano na ich cze�� po�egnalne przyj�cie, wymieniono im tybeta�skie pieni�dze na rupie, po najlepszym kursie, przydzielono bezp�atnie kwatery oraz zwierz�ta juczne i ze sztandarami i orkiestr� eskortowano ich a� do indyjskiej granicy. Chi�czycy nie bardzo byli w stanie poj��, o co chodzi, i z ci��kim sercem opuszczali miasto. Wi�kszo�� z nich powr�ci�a do Chin lub na Formoz�, kilku skierowa�o si� wprost do Pekinu, gdzie w rz�dzie zasiada� ju� Mao Ce-tung.
W ten spos�b zosta� wznowiony trwaj�cy od stuleci pojedynek pomi�dzy Tybetem i Chinami. Wydalenie chi�skich dyplomat�w czerwone Chiny uzna�y za afront, a nie za gest neutralno�ci.
W Lhasie w�wczas zdawano ju� sobie jasno spraw� z olbrzymiego zagro�enia niezawis�o�ci Tybetu i jego religii ze strony czerwonych Chin. Przepowiednie wyroczni i rozmaite zjawiska przyrodnicze uzasadnia�y te obawy. Wielk� komet� w roku 1948 interpretowano jako zwiastuna gro��cego niebezpiecze�stwa, a przypadki rodzenia si� wynaturzonych form zwierz�t domowych uznawano za z�y omen. Ja tak�e mia�em bardzo powa�ne obawy, ale wynika�y one z ca�kowicie trze�wych rozwa�a�. Przysz�o�� Azji widzia�em w czarnych barwach.
W tym�e roku Rz�d Tybeta�ski wyznaczy� czterech wysokich urz�dnik�w, kt�rzy mieli wyruszy� w podr�� po �wiecie. Zazdro�ci�em im, �e zawitaj� tak�e w te strony �wiata, o kt�rych zawsze po cichu marzy�em... Podr�� ta by�a wielkim wydarzeniem w ich �yciu. B�d� zapewne beztrosko zwiedza� szeroki �wiat i podziwia� wszystkie jego cuda. Z rozmys�em wybrano szczeg�lnie wykszta�conych i post�powo my�l�cych arystokrat�w, aby pokaza� �wiatu, �e w Tybecie nie �yj� dzikusi.
Grupie przewodzi� sekretarz ministerstwa finans�w Szakabpa, a pozosta�ymi uczestnikami tej ma�ej ekspedycji w �wiat byli mnich Czangkyimpa, Pangdaczang, kt�ry wzbogaci� si� na handlu, oraz genera� Surkhang, syn ministra spraw zagranicznych z pierwszego ma��e�stwa. Dwaj ostatni w�adali troch� angielskim i znali nieco zachodnie zwyczaje. Rz�d zatroszczy� si� o eleganckie ubrania i p�aszcze dla nich. Z my�l� o przyj�ciach oficjalnych wzi�li wspania�e tybeta�skie szaty z jedwabi, poniewa� podr��owali jako delegacja pa�stwowa z paszportami dyplomatycznymi.
Podr�� zacz�li od Indii, a stamt�d polecieli do Chin, gdzie zatrzymali si� nieco d�u�ej. Nast�pnie pojechali przez Filipiny na Hawaje i do San Francisco. W Ameryce zatrzymywali si� w wielu miejscach; podejmowani byli przez m���w stanu, zwiedzili wiele fabryk - zw�aszcza te, w kt�rych przerabiano tybeta�skie surowce.
Na Europ� przewidziano podobny program. Ca�a podr�� trwa�a niemal dwa lata i za ka�dym razem nadej�cie listu od nich wywo�ywa�o w Lhasie nie lada sensacj�, a wiadomo�ci rozchodzi�y si� po mie�cie lotem b�yskawicy. W Ameryce wielkie wra�enie wywar�y na nich drapacze chmur, w Europie najbardziej podoba� si� im Pary�. Wr�cili do kraju z nowymi zam�wieniami na tybeta�sk� we�n� i olbrzymi� ilo�ci� prospekt�w maszyn rolniczych, krosien, maszyn tkackich i prz�dzalniczych - i wielu innych rzeczy. W ich baga�ach znalaz� si� tak�e roz�o�ony na cz��ci jeep. Szofer Dalajlamy XIII zmontowa� go niebawem i zrobi� pr�bn� jazd� po mie�cie. Ku og�lnemu rozczarowaniu jeep si� ju� wi�cej na ulicach nie pokaza�, poniewa� jego przeznaczeniem by�o nap�dzanie maszyn w mennicy. Niejeden arystokrata zapragn�� zosta� posiadaczem takiego auta, ale nie by� to jeszcze czas ku temu.
Jednym z powod�w wizyty w Stanach Zjednoczonych by� zakup sztab z�ota, kt�re teraz pod siln� stra�� transportowano do Lhasy.
Czw�rce powracaj�cych delegat�w zgotowano uroczyste powitanie, wydawano przyj�cia i opowiadaniom nie by�o ko�ca. Poprzednio to ja i Aufschnaiter byli�my ekspertami od odpowiedzi na pytania o szerokim �wiecie. Teraz, siedz�c w kr�gu s�uchaczy, prawdopodobnie najbardziej �akn�li�my informacji o rozwoju wydarze� na �wiecie. Czterej delegaci nie mogli si� naopowiada�. Z zachwytem rozprawiali o olbrzymich fabrykach, autach i samolotach, o supernowoczesnym statku "Queen Elizabeth", o wyborach prezydenckich w Ameryce i... oczywi�cie o intymnych do�wiadczeniach z bia�ymi kobietami. W czasie podr��y najlepiej si� bawili, gdy nikt nie m�g� odgadn�� ich pochodzenia. Brano ich za Chi�czyk�w, Birma�czyk�w, Japo�czyk�w i tym podobnych, ale nigdy nikt nie wpad� na to, �e s� Tybeta�czykami.
Ich opowie�ci obudzi�y znowu moj� dawn� t�sknot� za Ojczyzn�, bo dotyczy�y te� tego kawa�ka �wiata, kt�ry by� moim domem. Na pocz�tku 1948 roku rozpocz�to repatriacj� wi��ni�w z indyjskich oboz�w... Jak�e ch�tnie pojecha�bym na kilkumiesi�czny urlop do Europy! Jednak na takie kosztowne przedsi�wzi�cie nie by�o mnie sta�.
Podczas gdy czw�rka delegat�w z przyjemno�ci� podr��owa�a po �wiecie, sytuacja polityczna w Azji uleg�a wielkim zmianom. Anglia uzna�a niepodleg�o�� Indii, a w ca�ych Chinach w�adz� zdobyli komuni�ci. Tymczasem w Tybecie - na razie - wszystko bieg�o dawnym trybem. W Lhasie wa�niejsza od ca�ej �wiatowej polityki by�a tradycyjna pielgrzymka Dalajlamy do klasztor�w Drepung i Sera.
Dalajlama wizytuje klasztory
Przed oficjalnym przej�ciem w�adzy ka�dy m�odociany Kr�l-B�g zobowi�zany jest do z�o�enia wizyty w klasztorach Drepung i Sera i zdania egzaminu dojrza�o�ci w formie religijnej dysputy. Na to wydarzenie czeka�a z zapartym tchem ca�a Lhasa od wielu miesi�cy. Orszak Dalajlamy stanowi� oczywi�cie wszyscy arystokraci, a mnisi klasztoru Drepung przygotowali specjalny pa�ac na przyj�cie Kr�la-Boga i jego wspania�ej �wity.
Uroczysta procesja wije si� jak wielki w�� o�miokilometrow� drog� do klasztoru. Szlachta w otoczeniu niezliczonej ilo�ci s�ug w ca�ym przepychu paraduje na wspania�ych koniach i tylko w�adca niesiony jest w palankinie. U wr�t klasztoru oczekuj� ju� boskiego go�cia czterej opaci Drepungu ze wspania�� �wit�, by poprowadzi� go do pa�acu. Ta wizyta jest najwa�niejszym wydarzeniem w �yciu mnich�w tego klasztornego miasta, poniewa� spo�r�d dziesi�ciu tysi�cy mieszka�c�w Drepungu z trudem znajdzie si� kogo�, kto ma szcz��cie prze�y� tak� wizyt� po raz drugi.
W tym dniu ja tak�e pod��y�em konno do Drepungu, otrzymawszy od kilku zaprzyja�nionych mnich�w zaproszenie na ca�y czas trwania uroczysto�ci. Od dawna pragn��em pozna� bli�ej chocia� jedno z takich miast-klasztor�w. Dotychczas, podobnie jak inni pielgrzymi, mog�em zaledwie rzuci� okiem na jego �wi�tynie i ogrody.
Przyjaciele zaprowadzili mnie do jednego z wielu identycznie wygl�daj�cych kamiennych dom�w i wskazali mi sparta�skie pomieszczenie. Mnich imieniem Pema, kt�rego czeka�y niebawem egzaminy ko�cowe i kt�ry mia� ju� swoich uczni�w, podj�� si� roli Cicerone i oprowadza� mnie po mie�cie, obja�niaj�c jego struktur� i organizacj�. W naszej kulturze pr��no by szuka� czego� podobnego. Za murami tego klasztoru czas jakby zatrzyma� si� przed tysi�cami lat i nic nie wskazywa�o na to, �e jeste�my w dwudziestym wieku. Budynki o grubych, szarych murach zdaj� si� sta� od tysi�cy lat, a obrzydliwy zapach zje�cza�ego mas�a i nie myj�cych si� mnich�w przenikn�� g��boko w �ciany ich mieszka�.
Ka�dy dom zamieszkuje pi��dziesi�ciu do sze��dziesi�ciu mnich�w. Na ka�dym pi�trze znajduje si� kuchnia. Obfite posi�ki s� jedyn� przyjemno�ci� mnich�w, a co bardziej inteligentnym zno�niejszym czyni �ycie nadzieja na osi�gni�cie - przez gorliwe studia - wysokiego stanowiska. Poza tym wiod� �ywot i�cie sparta�ski. Nie posiadaj� �adnej w�asno�ci prywatnej, co najwy�ej ma�lan� lampk�, religijny obraz lub pude�eczko na amulety. Zwyk�a prycza to jedyna wygoda, jaka im przys�uguje. Obowi�zuje absolutne pos�usze�stwo. Mnich-ucze� przybywa do klasztoru jako ma�y ch�opiec i natychmiast wciska si� go w bordowe szaty, kt�rych nie zdejmuje do ko�ca �ycia. Przez pierwsze lata musi wykonywa� najni�sze prace i s�u�y� swym nauczycielom. Je�eli jest m�dry i bystry, uczy si� pisa� i czyta�, rozpoczyna studia i dopuszczany jest do egzamin�w. Jednak tylko niewielu udaje si� pi�� krok po kroku w g�r�, wi�kszo�� pozostaje przez ca�e �ycie na poziomie s�u��cych. Wybra�cami b�d� ci, kt�rzy po trzydziestu lub czterdziestu latach opanuj� nauki Buddy w takim stopniu, �e b�d� w stanie zda� egzaminy ko�cowe; oni maj� szans� si�gni�cia po najwy�sze urz�dy duchowne.
Klasztory pe�ni� jednocze�nie rol� akademii teologicznych i przygotowuj� do funkcji wy��cznie duchownych, natomiast mnisi przeznaczeni do piastowania godno�ci urz�dnik�w duchownych kszta�c� si� w szkole Cedrung�w w Potali.
Raz do roku w Katedrze lhaskiej odbywaj� si� publiczne egzaminy ko�cowe dla uczni�w szk�� klasztornych. Dopuszcza si� do nich jedynie dwudziestu dw�ch kandydat�w z ca�ego Tybetu. Po bardzo trudnej dyskusji przed komisj� z�o�on� z osobistych nauczycieli dalajlamy, pi�ciu najlepszym przyznaje si� rang� najwy�szego stopnia. Pozostali b�d� piastowa� funkcje nauczycieli i opat�w w mniejszych klasztorach. Zwyci�zca w egzaminach odbywaj�cych si� w Katedrze mo�e uda� si� na odosobnienie i oddaj�c si� tylko praktyce medytacyjnej wie�� �ycie pustelnika lub te� po�wi�ci� si� funkcjom publicznym, kt�re mog� go wynie�� nawet do godno�ci regenta. Jednak�e taka sytuacja zdarza si� wyj�tkowo, poniewa� tak wysoki urz�d mog� piastowa� jedynie inkarnacje. Mo�e si� jednak zdarzy�, �e tego honoru dost�pi m��czyzna z ludu, nie b�d�cy ani szlachcicem, ani �yj�cym Budd�. Ostatnio mia�o to miejsce w 1910 roku, gdy Dalajlama XIII zbieg� przed Chi�czykami do Indii i konieczne by�o wyznaczenie jego zast�pcy. Niemniej daleka to droga - prowadzi przez wiele lat samotnego �ycia w klasztorze, a nawet zdany egzamin w Katedrze nie gwarantuje osi�gni�cia tak wysokiej pozycji.
Dziesi�� tysi�cy mnich�w klasztoru Drepung podzielono na grupy. Ka�da ma w�asn� �wi�tyni� i w�asny ogr�d. Wczesne godziny poranne sp�dzaj� w gompach na wsp�lnych mod�ach, otrzymuj� ze wsp�lnej kuchni swoj� ma�lan� herbat� i zup� i dopiero po po�udniu wracaj� do dom�w, gdzie odbywa si� w�a�ciwa nauka - i tak a� do wieczora. Mimo to, ka�dy ma troch� czasu na spacer, niewinne gry lub na ugotowanie sobie dodatkowej porcji strawy. Mnisi otrzymuj� racje �ywno�ciowe z rodzinnych gmin i z tego powodu grupowani s� w miar� mo�no�ci wed�ug miejsca pochodzenia. W niekt�rych domach mieszkaj� wi�c sami Mongo�owie lub Nepalczycy, albo uczniowie-mnisi pochodz�cy z jednego miasta, na przyk�ad z Szigace.
Na terenie klasztornego miasta nie wolno zabija� �adnych zwierz�t. Jednak zimny klimat wymaga diety zawieraj�cej chocia�by troch� mi�sa i gminy cz�sto dostarczaj� swoim mnichom suszone mi�so jak�w. W pobliskich wsiach mo�na czasem kupi� tak�e mi�so �wie�e.
Poza darmowym wy�ywieniem i mieszkaniem mnisi otrzymuj� niewielkie kieszonkowe, pochodz�ce z gratyfikacji rz�dowych oraz dar�w od pielgrzym�w. Je�eli mnich wyr��nia si� zdolno�ciami, zawsze znajdzie sponsora w�r�d szlachty lub zamo�nych kr�g�w kupieckich. Duchowie�stwo tybeta�skie jest bardzo maj�tne, poniewa� w jego r�kach znajduje si� wi�kszo�� ziemi i do klasztor�w nap�ywaj� olbrzymie ilo�ci p�od�w rolnych. Ka�dy klasztor posiada w�asnych kupc�w, kt�rzy zaopatruj� go we wszystkie potrzebne rzeczy. Wprost trudno uwierzy� jak wielkie sumy poch�ania utrzymanie klasztor�w. Kiedy� pomaga�em zaprzyja�nionemu urz�dnikowi zakonnemu w sporz�dzaniu spisu wydatk�w za miesi�c uroczysto�ci noworocznych, kt�ry wszyscy mnisi sp�dzaj� w Lhasie. W tym okresie rz�d dostarczy� im trzy tysi�ce kilogram�w herbaty i pi��dziesi�t tysi�cy kilogram�w mas�a, a ponadto otrzymali pieni�dze z datk�w w wysoko�ci ponad p�� miliona marek.
Postacie w bordowych szatach nie zawsze s� �agodnymi i wykszta�conymi braciszkami. Wi�kszo�� z nich to ordynarni, niewra�liwi ludzie, dla kt�rych bicz dyscypliny nigdy nie jest wystarczaj�co twardy. Najgorsi z nich nale�� do nielegalnej wprawdzie, ale tolerowanej organizacji dap-dop�w, �o�nierzy-mnich�w. Na go�ym ramieniu zawi�zuj� oni czerwon� wst��k� i dla wzbudzenia grozy czerni� twarze sadz�. Za paskiem maj� zatkni�ty olbrzymi klucz, kt�ry zale�nie od potrzeby s�u�y im do bicia lub do rzucania. Nierzadko chowaj� w kieszeni ostry, szewski n��. Wielu z nich to znane w Lhasie zawadiaki. Ich ch�d jest wyzywaj�cy, s�yn� z zaczepno�ci i ka�dy ma si� na baczno�ci, aby im nie wej�� w drog�. Z ich szereg�w powsta� p��niej batalion ochotnik�w do walki z czerwonymi Chi�czykami, kt�ry zas�yn�� z odwagi. Jednak i w czasie pokoju nie brakuje im okazji do roz�adowania nadmiaru energii, poniewa� pomi�dzy dap-dopami z r��nych klasztor�w wybuchaj� nieustanne zatargi. Najbardziej �agodn� form� tych potyczek s� zawody lekkoatletyczne pomi�dzy zespo�ami klasztor�w Sera i Drepung. W dniu rozgrywek dab-dopowie z obu klasztor�w zbieraj� si� na placu walki i g�o�nymi okrzykami zagrzewaj� swoich protegowanych. Zawodnicy zrzucaj� mnisie szaty i stoj� w kr�tkich, obszytych dzwoneczkami przepaskach na biodrach. Zaczyna si� walka: bieg, rzucanie kamieniem i pewna odmiana skoku w dal i w g��b. W tym celu wykopuje si� olbrzymie, g��bokie na kilka metr�w do�y. Skoczkowie rozp�dzaj�c si� wykonuj� wyskok w g�r�, jakby przez p�otek, i przeleciawszy w powietrzu cz�sto dwadzie�cia do trzydziestu metr�w l�duj� w dole. Zawodnicy si� zmieniaj�: raz skacze mnich z Drepungu, po nim mnich z klasztoru Sera, ale mierzy si� tylko r��nice pomi�dzy skokami. Zwyci�zc� jest najcz��ciej ciesz�cy si� poparciem rz�du klasztor Drepung, kt�ry ze wzgl�du na sw� wielk� liczebno�� jest z stanie wystawia� do walki lepszych zawodnik�w.
Jako �e by�em kiedy� instruktorem sportowym, cz�sto wybiera�em si� do Drepungu, a mnisi ogromnie si� cieszyli, gdy przy��cza�em si� do ich treningu. Tutaj spotka�em jedynych w ca�ym Tybecie muskularnych m��czyzn.
Wszystkie zawody ko�cz� si� ogromnym uroczystym ob�arstwem i rzadko mia�em okazj� widzie� podobne ilo�ci pa�aszowanego mi�sa.
Wielkie klasztory Drepung, Sera i Ganden, tzw. "trzy filary pa�stwa", odgrywaj� w politycznym �yciu kraju decyduj�c� rol�. Ich opaci razem z o�mioma urz�dnikami rz�dowymi stoj� na czele Zgromadzenia Narodowego. Bez zgody tych mnich�w nie mo�e zosta� podj�ta �adna decyzja, a oni oczywi�cie w pierwszym rz�dzie dbaj� o zdobycie przewagi swych klasztor�w. Wiele post�powych idei umiera�o przedwcze�nie, napotykaj�c ich sprzeciw. Aufschnaiter i ja d�ugo byli�my im tak�e sol� w oku. Jednak przekonawszy si� z biegiem czasu, �e nie mamy �adnych ambicji politycznych, przestrzegamy zwyczaj�w tybeta�skich, w��czamy si� w �ycie kraju i wykonujemy po�yteczne prace, poniechali oporu przeciwko nam.
Jak ju� powiedzia�em, klasztory pe�ni� rol� akademii teologicznych. Dlatego te� wszyscy �yj�cy Buddowie*, a jest ich w Tybecie ponad tysi�c, musz� si� w nich kszta�ci�. Wszystkie inkarnacje przyci�gaj� nieustannie pielgrzym�w, kt�rzy nap�ywaj� tysi�cami po ich b�ogos�awie�stwo.
Podczas siedmiodniowego pobytu Dalajlamy w klasztorze Drepung w ceremoniach uczestniczyli, siedz�c w pierwszym rz�dzie, tak�e inkarnowani mnisi - by�o to prawdziwe zgromadzenie bog�w!
Codziennie w cienistych ogrodach klasztornych odbywa�y si� s�ynne debaty w�adcy Tybetu z jednym z opat�w. Stanowi� one jeden z najbardziej intymnych aspekt�w �ycia religijnego lamaizmu i nigdy bym nie pomy�la�, �e wolno mi b�dzie by� ich �wiadkiem.
A jednak... Podczas �niadania Lobsang Samten zapyta�, czy chcia�bym z nim p�j�� do ogrod�w. Ten nieoczekiwany gest sprawi�, �e mog�em prze�y� spektakl, kt�rego nie ogl�da� chyba �aden wyznawca innej religii. Oczywi�cie w towarzystwie brata Dalajlamy nikt nie o�mieli� si� zabroni� mi wst�pu do ogrodu. Ujrza�em osobliwy obraz. Na dziedzi�cu posypanym bia�ym �wirem na tle ciemnych drzew siedzia�o st�oczonych chyba ze dwa tysi�ce mnich�w w czerwonych szatach, a na wysokim tronie siedzia� Dalajlama i czyta� g�o�no �wi�te Ksi�gi. Po raz pierwszy us�ysza�em jego d�wi�czny, ch�opi�cy jeszcze g�os. Przemawia� bez �ladu zak�opotania, z pewno�ci� cz�owieka doros�ego. Wyst�powa� publicznie po raz pierwszy. Ten czternastolatek sp�dzi� wiele lat swojego �ycia na studiach, a teraz po raz pierwszy mia� dowie�� swoich umiej�tno�ci przed surowym audytorium.
Od tego pierwszego wyst�pu zale�a�o bardzo wiele. Nawet je�liby zawi�d�, co i tak nie zmieni�oby przypisanej mu drogi, mia�o si� teraz okaza�, czy b�dzie on instrumentem mnich�w, czy ich panem. Nie wszyscy jego poprzednicy byli tak m�drzy jak Dalajlama V i post�powi jak Dalajlama XIII. Wielu pozostawa�o przez ca�e �ycie marionetkami swych wychowawc�w i losy kraju spoczywa�y w r�kach regent�w. O inteligencji tego ch�opca opowiadano ju� teraz cuda. Podobno po jednorazowym przeczytaniu ksi��ki potrafi� powt�rzy� j� z pami�ci. Od wczesnych lat interesowa� si� sprawami pa�stwa i krytykowa� lub chwali� decyzje Zgromadzenia Narodowego.
Rozpocz��a si� dysputa. Dalajlama zgodnie ze zwyczajem usiad� na ziemi, podobnie jak mnisi, by zr�wnowa�y� przewag� wysokiego urodzenia. Przeor klasztoru, w kt�rym odbywa�a si� dzisiejsza dyskusja, stan�� przed Dalajlam� i zacz�� zadawa� pytania, podkre�laj�c je przewidzianymi zwyczajowo gestami. Nast�powa�a b�yskawiczna replika, a po niej natychmiast pada�o kolejne podchwytliwe pytanie. Dalajlama odpowiada� swobodnie z u�miechem pewno�ci na m�odej twarzy, nie trac�c ani na chwil� spokoju.
P��niej zamieniono role i siedz�cemu na ziemi opatowi zadawa� pytania Dalajlama. Teraz mo�na si� by�o przekona�, �e nie by� to wyre�yserowany spektakl maj�cy pokaza� inteligencj� m�odego Buddy. Opat musia� si� bardzo pilnowa�, by nie utraci� twarzy w obecno�ci swych uczni�w, bo bywa� przyparty do muru.
Po sko�czonej dyspucie m�ody Kr�l-B�g wr�ci� na tron i matka, jedyna obecna tam kobieta, poda�a mu herbat� w z�otej miseczce. Rzuci� ukradkowe spojrzenie w moim kierunku, jakby chcia� si� upewni� tak�e o mojej aprobacie. By�em do g��bi poruszony tym, co zobaczy�em, a przede wszystkim podziwia�em pewno�� siebie tego boskiego ch�opca, kt�ry pochodzi� przecie� z prostej rodziny. Niewiele brakowa�o a uwierzy�bym w reinkarnacj�...
P��niej miewa�em jeszcze sposobno�� obserwowania podobnych dysput, prowadzonych przez mnich�w. Nie zawsze przebiega�y one tak spokojnie i uk�adnie. S�uchacze cz�sto opowiadali si� po jednej czy drugiej stronie, ekscytowali si� bardzo i dyskusja nierzadko ko�czy�a si� r�koczynami.
Religijn� debat� zako�czy�y bardzo d�ugie wsp�lne mod�y, przypominaj�ce litani�*, i Dalajlama wspierany przez swych opat�w powr�ci� do pa�acu. Od dawna wielce mnie dziwi� ch�d tego ch�opca, podobny do chodu starca. Teraz dowiedzia�em si�, �e taki jest wym�g rytua�u, kt�ry okre�la dok�adnie ka�dy ruch. Spos�b poruszania si� ma na�ladowa� ch�d �wi�tych m���w i by� zarazem ekspresj� dostoje�stwa dalajlamy.
Jak�e pragn��em wykona� kilka zdj�� z tego nadzwyczajnego wydarzenia! Ale na ca�e szcz��cie - jak si� p��niej okaza�o - nie wzi��em aparatu. Nazajutrz, gdy m�j przyjaciel �angd�la pr�bowa� zrobi� zdj�cie Dalajlamie okr��aj�cemu rytualnie klasztor, rozp�ta�a si� burza. Okaza�o si�, �e �angd�la zabra� ze sob� aparat fotograficzny, bez mojej wiedzy, i uda�o mu si� potajemnie wykona� jedno uj�cie. Nie usz�o to uwadze jakiego� gorliwego mnicha, kt�ry nie omieszka� natychmiast o tym donie��. �angd�l� wezwano do sekretarza regenta i poddano ostremu przes�uchaniu. Za przewinienie zdegradowano go, daj�c mu r�wnocze�nie do zrozumienia, �e winien si� cieszy�, pozostaj�c dalej w szeregach mnich�w. Ponadto skonfiskowano jego aparat. Zosta� tak surowo ukarany, chocia� posiada� szlachectwo pi�tej rangi i by� kuzynem poprzedniego regenta. Incydent sta� si� tematem dnia w ca�ym klasztorze, ale sam �angd�la nie wygl�da� na zbyt przej�tego - zna� przecie� dobrze upadki i wzloty urz�dniczej kariery.
Nieprzyjemne wydarzenie posz�o wkr�tce w niepami��. Uwag� wszystkich przyku�a zbli�aj�ca si� kolejna ceremonia, w czasie kt�rej Dalajlama mia� z�o�y� tradycyjne ofiary na wysokim na 5600 m szczycie Gompe Uce, wznosz�cym si� tu� za klasztorem Drepung.
Wczesnym rankiem ruszy�a konno wielka karawana, licz�ca z pewno�ci� tysi�c ludzi i kilka setek koni. Pierwszym celem by�a pustelnia usytuowana w po�owie wysoko�ci g�ry. Konia Dalajlamy prowadzi�o dw�ch koniuszych. Po drodze przygotowano wiele miejsc postojowych i za ka�dym razem w ustalony tradycj� spos�b celebrowano dosiadanie i schodzenie z konia przez Dalajlam�. Na ka�dej stacji czeka� tron wy�cielony dywanami, aby Jego �wi�tobliwo�� w godny spos�b m�g� odetchn��. Pod wiecz�r procesja dotar�a do pustelni. Zapalono dzi�kczynne kadzid�a za szcz��liw� drog� i wszyscy zatopili si� w �wiczeniach medytacyjnych. Noc sp�dzono w przygotowanych namiotach i prowizorycznych kwaterach. Nazajutrz czeka�y ju� jaki i jeszcze przed wschodem s�o�ca Dalajlama ze swym prze�wietnym orszakiem dotar� konno na wierzcho�ek. Mnisi klasztoru Drepung doszli tam wcze�niej, dawno wydeptanymi, stromymi �cie�kami. Gdy wszyscy stan�li na szczycie, rozpocz�to znowu mod�y i z�o�ono bogom ofiary. W dole lud oczekiwa� na chwil�, gdy na szczycie wzbije si� dym, by� to bowiem znak, �e tam na g�rze w�adca modli si� ju� o pomy�lno�� swych poddanych. Ja ju� poprzedniego dnia dotar�em skr�tami na wierzcho�ek i z dyskretnej odleg�o�ci obserwowa�em rytua� sk�adania ofiar. Stawi�y si� tam tak�e ca�e stada wron i kawek, zwabione zapachem campy i ofiarnego mas�a. G�o�no kracz�c czeka�y niecierpliwie, by rzuci� si� na resztki przyniesionych tu ofiar.
Wi�kszo�� towarzystwa ze �wity Dalajlamy sta�a na szczycie g�ry po raz pierwszy i ostatni w �yciu. M�odszym g�rska wycieczka najwyra�niej sprawia�a przyjemno��; przystawali co chwila z rado�ci�, pokazuj�c sobie r��ne miejsca w pi�knej panoramie. Natomiast starsi mnisi i urz�dnicy, cz�sto ju� sporej tuszy, nie zwracali uwagi na pi�kne widoki. Zziajani, przysiadali cz�sto, a s�u��cy podawali im orze�wiaj�ce napoje.
Jeszcze tego samego dnia t� sam� drog� orszak powr�ci� konno do klasztoru, a po kilku dniach Dalajlama ruszy� do klasztoru Sera, gdzie odby�a si� jeszcze raz podobna jak w Drepungu dysputa i ceremonia.
Doradcy m�odocianego Boga pocz�tkowo wyra�ali w�tpliwo�ci, czy i temu klasztorowi nale�y si� taki honor, wszak przed kilkoma zaledwie miesi�cami mnisi z klasztoru Sera buntowali si� przeciwko rz�dowi. Ale i w tym przypadku okaza�o si�, �e m�ody w�adca stoi ponad wszelkimi intrygami i klikami. Mnisi w niezmiernie wzruszaj�cy spos�b starali si� dowie�� swego oddania i czci dla Dalajlamy i robili wszystko, aby zgotowa� mu �wietniejsze przyj�cie ni� koledzy z Drepungu. Wynie�li na �wiat�o dzienne wszystkie swoje tysi�cletnie skarby, ozdabiaj�c bez umiaru �wi�tyni�; na dachach powiewa�y nowe flagi modlitewne i wszystkie uliczki by�y pi�knie pozamiatane.
Gdy Dalajlama wraca� z wizyt w klasztorach do Norbulingki, na ulice wyleg�a rado�nie ca�a Lhasa.
Archeologiczne odkrycia Aufschnaitera
Tymczasem moje �ycie p�yn��o spokojnie. Mia�em pa�stwow� posad�, t�umaczy�em wiadomo�ci i artyku�y z gazet, wznosi�em od czasu do czasu groble i kana�y nawadniaj�ce i regularnie odwiedza�em Aufschnaitera buduj�cego kana� na skraju miasta.
W tym czasie poczyni� on wielce interesuj�ce odkrycia. Podczas prac ziemnych jego robotnicy natrafili na gliniane skorupy. Aufschnaiter przykaza� pozbiera� je starannie i przyst�pi� do sklejania ich, kawa�ek po kawa�ku. Ukaza�y si� pi�kne wazy i dzbany o kszta�tach, jakich na pr��no by teraz szuka�. Aufschnaiter obieca� robotnikom nagrod� za ka�de znalezisko oraz pouczy�, by kopali mo�liwie ostro�nie i natychmiast przywo�ali go, gdy tylko co� znajd�. Ka�dy tydzie� dostarcza� co� ciekawego. Kompletne groby z doskonale zachowanymi szkieletami, a przy nich naczynia i drogie kamienie.
Aufschnaiter mia� teraz nowe zaj�cie w chwilach wolnych od pracy: skleja� skorupy, rejestrowa� je i pakowa�. Porusza� si� w czasach odleg�ych zapewne o tysi�ce lat. Mia� prawo by� dumny ze swych zbior�w, bo znalaz� pierwsze �wiadectwa jakiej� dawnej kultury tego kraju. Musia�y by� bardzo stare; �aden lama nie umia� ich zidentyfikowa�, a i w starych ksi�gach nie znaleziono �adnych wzmianek o epoce, w kt�rej zmar�ych grzebano i umieszczano w grobach podarunki.
Aufschnaiter chcia� przekaza� te znaleziska do Muzeum Archeologicznego w Indiach i gdy po inwazji komunistycznych Chin opuszczali�my Lhas�, zabrali�my te skarby ze sob�. Aufschnaiter zatrzyma� si� w�wczas w Gyance, a dalszy transport tych przedmiot�w do Indii powierzy� mnie.
Problemy rolne w Tybecie
Wkr�tce po tych odkryciach nadarzy�a si� nam okazja wyjazdu z Lhasy i poznania nowych rejon�w. Kilku arystokrat�w zwr�ci�o si� do mnie z pro�b�, abym obejrza� ich posiad�o�ci ziemskie i przedstawi� ewentualne sugestie co do ich uprawy. Uzyskali dla mnie urlop od rz�du i niebawem odwiedza�em kolejno ich maj�tki. Panuj�ce tam stosunki przypomina�y nasze �redniowiecze. P�ug, jak przed tysi�cem lat, sk�ada� si� z drewnianego rad�a i �elaznego lemiesza. Do prac na roli u�ywano "dzo", krzy��wki wo�u i jaka, kt�ry znakomicie nadawa� si� na zwierz� poci�gowe. Dzo podobne jest bardziej do jaka i mleko kr�w dzo jest bardzo cenione, ze wzgl�du na du�� zawarto�� t�uszczu.
Jednym z problem�w, z kt�rymi Tybeta�czycy nie umiej� sobie poradzi�, jest nawadnianie p�l. Wiosna jest zwykle bardzo sucha, ale nikomu nie przyjdzie do g�owy, aby skierowa� na spragnione pola wod� z wezbranych topniej�cymi �niegami potok�w i rzek.
Ziemskie maj�tki szlachty s� ogromne. Przemierzenie ich konno trwa cz�sto kilka dni. Do ka�dego maj�tku nale�� tysi�ce ch�op�w pa�szczy�nianych, kt�rym przeznaczono niewielkie poletka do uprawy na w�asne potrzeby, a dla w�a�ciciela musz� odpracowa� okre�lon� ilo�� dni. Rz�dcy maj�tk�w, zwykle bardzo wierni swoim panom, w�adaj� jak ksi���ta. Ich dziedzic piastuje rz�dowe stanowisko w Lhasie i nie ma czasu troszczy� si� o swoje w�o�ci, a w nagrod� za szczeg�lne zas�ugi otrzymuje coraz to nowe po�acie ziemi. W ten spos�b niejeden szlachcic staje si� z biegiem czasu w�a�cicielem nawet dwudziestu olbrzymich farm. Ale r�wnie szybko mo�e je straci�. Gdy popadnie w nie�ask�, wszystkie jego posiad�o�ci przechodz� ponownie na w�asno�� pa�stwa. Jednak mimo to istniej� rody, kt�re ju� od setek lat siedz� w swoich zamkach, i nosz� nazwiska identyczne z nazw� danego regionu. Ich twierdze, zbudowane zazwyczaj przez przodk�w na ska�ach, g�ruj� nad dolinami. Wznoszone na r�wninach, otaczane by�y fosami, kt�re rzecz jasna dawno ju� wysch�y i dzi� s� puste. Stara bro�, przechowywana w zamkach, �wiadczy o waleczno�ci przodk�w, kt�rzy nieustannie musieli broni� si� przed Mongo�ami nios�cymi mord i po�og�.
Jazda konno przez nieznane rejony, trwaj�ca ca�e dni i tygodnie, by�a dla mnie przyjemn� odskoczni� od �ycia w Lhasie. Nie musia�em si� nigdzie spieszy� - nie mia�o bowiem znaczenia, czy wr�c� do Lhasy o jeden dzie� p��niej, czy wcze�niej. Pozwoli�em wi�c sobie pop�ywa� �odzi� ze sk�ry jak�w po szerokiej Brahmaputrze. To by�o wspania�e! Cz�sto nadk�ada�em drogi, aby zwiedzi� jaki� interesuj�cy stary klasztor. Wzi��em ze sob� leic� i chocia� musia�em bardzo oszcz�dza� filmy - bo na bazarach nie by�o materia��w do tego aparatu - zrobi�em sporo zdj�� okolic i ludzi.
Zimowe sporty w Lhasie
Gdy wr�ci�em do Lhasy, nasta�a ju� zima. Niewielkie odnogi Kyiczu by�y skute lodem i to natchn��o nas nowym pomys�em. Z ma�ym gronem przyjaci�� - by� w�r�d nich tak�e brat Dalajlamy - za�o�yli�my towarzystwo �y�wiarskie. Nie my pierwsi zreszt� uprawiali�my ten sport w Tybecie. Ku wielkiemu zdumieniu miejscowej ludno�ci, �y�wiarstwo uprawia� personel Misji Brytyjskiej w Gyance. W�a�ciwie obj�li�my po nich spadek, nabywaj�c �y�wy, kt�re podarowali s�u�bie, gdy opuszczali plac�wk�. Reszt� brakuj�cego sprz�tu sprowadzili�my z Indii. Pierwsze nasze kroki na �y�wach wywo�ywa�y og�ln� uciech� w�r�d zbieraj�cych si� regularnie ciekawskich, ale te� i obawy, czy kto� nie rozbije sobie g�owy albo czy nie za�amie si� l�d. Ku przera�eniu rodzic�w znajdowa�o si� coraz wi�cej entuzjast�w, kt�rzy pragn�li za wszelk� cen� spr�bowa� jazdy na �y�wach. Dla nie uprawiaj�cych sportu, konserwatywnych arystokrat�w by�o nie do poj�cia, jak mo�na z w�asnej woli przywi�za� sobie do st�p "no�e" i �lizga� si� na nich.
Jedyny mankament naszego lodowiska polega� na tym, �e ju� oko�o dziesi�tej rano l�d stawa� si� mi�kki, poniewa� tak�e w zimie s�o�ce grzeje tu bardzo mocno. Nie pozostawa�o nam nic innego, jak odpowiednio wcze�nie zaczyna� nasz� zabaw�. Ale za to p��niej mo�na by�o jeszcze pogra� w tenisa. Na zako�czenie urz�dzali�my zazwyczaj ma�y piknik, raz u tego, innym razem u kogo� innego. To by�y moje najmilsze chwile, gdy bez �adnych ceremonii i zobowi�za�, jakie poci�ga�o za sob� �ycie w Lhasie, mog�em sobie swobodnie poszale� w gronie m�odzie�y.
Kamerzysta �yj�cego Buddy
O naszych wyczynach dowiedzia� si� Dalajlama od swojego brata. Niestety, z taras�w Potali nie by�o wida� lodowiska i nie m�g� nas obserwowa�. Ale on tak�e bardzo pragn�� zobaczy� ten nowy, weso�y sport na lodzie. Pewnego dnia przys�a� mi swoj� kamer� z poleceniem, abym sfilmowa� dla niego nasze zabawy.
W Potali znajdowa� si� dobrze zachowany kompletny sprz�t fotograficzny, pochodz�cy jeszcze z maj�tku Dalajlamy XIII, kt�ry przyja�ni�c si� z Sir Charlesem Bellem przej�� od niego wiele pomys��w i nowych idei. P��niej m�ody Dalajlama otrzyma� w darze od Misji Brytyjskiej nowy sprz�t z nowoczesnym aparatem projekcyjnym, a czterej podr��nicy po �wiecie przywie�li najnowsz� kamer�. Poniewa� nigdy jeszcze nie filmowa�em, poprosi�em o wszystkie prospekty i instrukcje i zanim przyst�pi�em do dzie�a, dok�adnie je przestudiowa�em. Nakr�ciwszy film, wys�a�em go do wywo�ania w Indiach za po�rednictwem urz�du spraw zagranicznych i Misji Brytyjskiej i po dw�ch miesi�cach Dalajlama mia� go ju� w r�kach. Film uda� si� nadzwyczajnie.
Poprzez ten film nawi�za�em pierwszy osobisty kontakt z m�odym w�adc� Tybetu. Osobliwe - to w�a�nie produkt XX wieku stanowi� punkt wyj�cia do narodzenia si� przyja�ni, kt�ra rozwija�a si� ponad wszelkimi konwenansami i ��czy�a nas coraz silniej.
Dalajlama przez Lobsanga Samtena przekaza� mi swe �yczenie, abym fotografowa� dla niego ceremonie i uroczysto�ci. Od tej chwili pozostawali�my w ci�g�ym kontakcie. Przekazywa� mi stale szczeg��owe instrukcje i cz�sto zdumiewa�em si�, �e pomimo swych wyt��onych studi�w, tak intensywnie zajmuje si� zdj�ciami. Czasem by�o to kilka s��w na karteczce, innym razem przekazywa� �yczenia przez usta Lobsanga Samtena. Raz wskazywa� mi kierunek, z kt�rego jego zdaniem najkorzystniej b�dzie pada� �wiat�o, kiedy indziej zn�w zwraca� moj� uwag� na to, �e ta lub inna ceremonia zacznie si� punktualnie. Ja tak�e mog�em mu ju� wtedy przekaza� pro�b�, by podczas procesji zechcia� d�u�ej spojrze� w kierunku, gdzie - zgodnie z ustaleniami - b�d� sta� z kamer�.
Oczywi�cie, podczas ceremonii stara�em si� jak najmniej rzuca� w oczy z moim aparatem. Ten problem najwyra�niej niepokoi� tak�e m�odego Kr�la-Boga; cz�sto prosi� mnie pisemnie na karteczce, abym raczej zrezygnowa� ze zrobienia zdj�cia, ni� przepycha� si� do przodu. Naturalnie nie da�o si� robi� zdj��, pozostaj�c ca�kowicie nie zauwa�onym. Wkr�tce jednak wszyscy wiedzieli, �e filmuj� i fotografuj� na polecenie Jego �wi�tobliwo�ci i starano mi si� to u�atwia�. Nawet gro�ni �o�nierze zakonni robili mi cz�sto miejsce swoimi pejczami i zachowywali si� jak owieczki, gdy prosi�em, aby mi pozowali do zdj�cia. Ustawia�em si� zawsze w dok�adnie przemy�lanym miejscu i dzi�ki temu by�em w stanie robi� takie uj�cia z uroczysto�ci religijnych, jakie zapewne dotychczas nikomu si� nie uda�y. Ponadto zawsze mia�em przy sobie swoj� laic� i pewne szczeg�lne zdj�cia robi�em tak�e dla siebie. Jednak cz�sto zmuszony by�em sam rezygnowa� z najpi�kniejszych scen na korzy�� mojego zleceniodawcy. Najbardziej �a�owa�em, �e tylko na niewielu zdj�ciach uda�o mi si� uchwyci� wyroczni� w transie.
Katedra w Lhasie
Szczeg�lnie �adne zdj�cia uda�o mi si� zrobi� lhaskiej Katedrze. �wi�tynia Cug Lag Khan zosta�a zbudowana w VII wieku i w niej znajduje si� najbardziej drogocenny w Tybecie pos�g b�stwa. Historia powstania Katedry si�ga czas�w s�ynnego kr�la Songcena Gampo, kt�rego dwie ma��onki wyznawa�y wiar� buddyjsk�. Jedna pochodzi�a z Nepalu i ufundowa�a drug� co do wielko�ci �wi�tyni� w Lhasie - Ramocze. Druga �ona - Chinka, przywioz�a ze sob� z�oty pos�g b�stwa. Obydwu uda�o si� przekona� do buddyzmu kr�la, kt�ry w�wczas wyznawa� jeszcze star� religi� bon. P��niej podni�s� on buddyzm do rangi religii pa�stwowej i nakaza� zbudowanie katedry, aby umie�ci� w nim �w wspania�y pos�g.
Niestety, �wi�tynia ma te same niedostatki co Potala. Z zewn�trz jest wspania��, wywieraj�c� bardzo wielkie wra�enie budowl�, jej wn�trze jednak jest mroczne, pe�ne zakamark�w i nieprzyjemne. Nagromadzono w niej nieprzebrane skarby, wzbogacane co dzie� nowymi darami, na przyk�ad: ka�dy minister obejmuj�cy stanowisko obowi�zany jest kupi� nowe jedwabne i brokatowe tkaniny dla spowicia wszystkich pos�g�w i ufundowa� kielich ze szczerego z�ota na topione mas�o. W lampach nieustannie p�on� olbrzymie jego ilo�ci i zapach zje�cza�ego t�uszczu latem i zim� wype�nia powietrze ostrym, dusz�cym sw�dem. Z tych obfitych ofiar jedyny po�ytek maj� myszy. Tysi�ce ich buszuj� w fa�dach jedwabnych szat pos�g�w, wspinaj� si�, schodz� w d��, wy�eraj� z miseczek ofiarnych campe i mas�o. W �wi�tyni panuj� ciemno�ci, nie wpada najmniejszy nawet promyk s�o�ca i tylko lampy ma�lane na o�tarzach rzucaj� chybotliwe �wiat�o. Wej�cie do sanktuarium zagradza ci��ka, �elazna krata, otwierana wy��cznie o okre�lonej porze.
W jednym z ciemnych i w�skich korytarzy odkry�em dzwon zawieszony u sufitu. Zobaczywszy na nim jaki� napis, spr�bowa�em go odszyfrowa� i... w�asnym oczom nie wierzy�em! Pi�knie odlany na dzwonie relief brzmia�: Te deum laudamus. Dzwon ten to prawdopodobnie jedyna pozosta�o�� po kaplicy, kt�r� wznie�li w Lhasie przed kilkuset laty katoliccy misjonarze. Nie uda�o im si� w�wczas osi��� na trwa�e i zmuszeni byli opu�ci� kraj. Jednak�e g��boki szacunek, jakim darzy si� w Tybecie ka�d� religi�, sprawi� zapewne, �e dzwon przechowuje si� w Katedrze. Pragn��em dowiedzie� si� czego� wi�cej o tej kaplicy kapucyn�w i jezuit�w, niestety wszelki �lad po niej zagin��.
* * *
Pod wiecz�r Katedra zape�nia si� wiernymi, a przed naj�wi�tszym pos�giem ustawia si� d�uga kolejka ludzi. Ka�dy dotyka kornie czo�em figury Buddy i pozostawia jak�� drobn� ofiar�. Mnich wlewa wiernym w wyci�gni�t� d�o� �wi�con� wod�, zabarwion� szafranem. Cz��� z niej si� �yka, a reszt� spryskuje si� czubek g�owy. W �wi�tyni przebywa stale wielu mnich�w, kt�rzy pod okiem wysokiego urz�dnika strzeg� nieprzebranych skarb�w i dolewaj� mas�a do lampek.
Kiedy� uczyniono pr�b� za�o�enia instalacji elektrycznej w Katedrze, aby lepiej o�wietli� ciemne korytarze i kaplice. Niestety, nast�pi�o kr�tkie spi�cie i wybuch� niewielki po�ar. Wszystkich "elektryk�w" bior�cych udzia� w tych pracach natychmiast zwolniono i nikt ju� wi�cej nie chcia� s�ysze� o sztucznym �wietle.
Przed wej�ciem do Katedry le�� wielkie kamienne p�yty. S� one wypolerowane jak lustro i maj� wiele zag��bie�; od ponad tysi�ca lat wierni padaj� tu na twarz, okazuj�c cze�� bogom. Patrz�c na wg��bienia w posadzce i oddanie maluj�ce si� na ich twarzach, mo�na �atwo zrozumie�, dlaczego katolicka misja nie mia�a tutaj szans. Zapewne lama z Drepungu opuszcza�by Watykan nie mniej zrezygnowany. W obu tych religiach nauka o szcz��ciu po Tamtej Stronie jest silnie zakorzeniona i maj� one wiele wsp�lnego. W �yciu doczesnym zalecaj� pokor� - buddysta pada na twarz przed wizerunkami swych b�stw, katolik za� na kolanach pokonuje �wi�te schody w Rzymie. Ale istnieje te� wielka r��nica: tutaj wiernych nie pop�dza jeszcze od rana do wieczora �adna cywilizacja, nie trzeba si� spieszy�, mo�na oddawa� si� sprawom wiary i pogr��a� w skupieniu. Religia zajmuje tutaj w �yciu cz�owieka jeszcze du�o miejsca, tak jak to by�o u nas przed wiekami.
Podobnie jak przed naszymi ko�cio�ami, miejsce przed wrotami �wi�tyni nale�y do �ebrak�w. I tutaj wiedz� oni doskonale, �e w obliczu boga, cz�owiek staje si� wra�liwszy i mi�osierny. Ale, jak wsz�dzie, zdarzaj� si� te� �ebracy - naci�gacze. W czasie gdy budowa�em moj� grobl�, rz�d potrzebuj�c r�k do pracy podj�� pr�b� zatrudnienia wa��saj�cych si� �ebrak�w. Okaza�o si�, �e spo�r�d ponad tysi�ca lhaskich �ebrak�w siedmiuset by�o zdolnych do pracy. Skierowano ich do rob�t ziemnych w zamian za wy�ywienie i wynagrodzenie. Nazajutrz do pracy zg�osi�a si� tylko po�owa, a po kilku dniach nie pokaza� si� ju� �aden. By�a to �a�osna pr�ba. To nie n�dza, brak pracy czy u�omno�� zmuszaj� tych ludzi do �ebractwa, lecz zwyk�e pr��niactwo. W Tybecie mo�na �y� z �ebraniny zupe�nie nie�le, bo �ebrakowi nikt tu drzwi nie poka�e. Nawet je�eli ja�mu�na to tylko troch� campy i ma�y miedziany grosik, to dwugodzinny "utarg" wystarcza, aby utrzyma� si� przy �yciu. Teraz mo�na sobie leniwie przysi��� na murku, pogrza� si� na s�oneczku i niech si� dzieje, co chce. P��niej pogra si� troch� w ko�ci, a na noc znajdzie si� jaki� zaciszny k�cik w podw�rzu lub na ulicy i mo�na okuta� si� w sw�j ko�uch...
Wielu �ebrak�w choruje na obrzydliwe choroby budz�ce lito�� i oczywi�cie robi� na nich interes, wystawiaj�c na widok publiczny swoje rzeczywiste i udawane u�omno�ci.
Na ulicach prowadz�cych do miasta wa��saj� si� tak�e ca�e chmary �ebrak�w. Interes idzie tu wcale nie�le, poniewa� na ulicach panuje du�y ruch i niemal ka�dy pielgrzym, kupiec czy szlachcic, przybywaj�c do miasta lub opuszczaj�c je, zawsze rzuci par� groszy biedakowi. Cz�sto mia�em okazj� obserwowa� takie sceny, gdy odprowadza�em przyjaci�� wyruszaj�cych konno do Indii lub wita�em przybywaj�cych.
Tybeta�ska go�cinno��
Odprowadzanie i witanie to jeden z najbardziej sympatycznych zwyczaj�w, jakie kiedykolwiek pozna�em i o kt�rych naprawd� warto opowiedzie�. Stanowi� one jeden z element�w tybeta�skiej go�cinno�ci. Gdy kto� wyje�d�a, przyjaciele rozbijaj� namiot, cz�sto jeszcze dziesi�� kilometr�w za miastem, i oczekuj� na rozpoczynaj�cego podr�� z po�egnaln� uczt�. Potem wszyscy go �egnaj�, �ycz� mu pomy�lno�ci i podaj� bia�e szarfy. Przy powrocie sytuacja si� powtarza i je�eli kto� ma licznych przyjaci��, mo�e si� zdarzy�, �e witany jest uroczy�cie w wielu miejscach. Cz�sto powracaj�cy do domu widzi Potal� ju� wcze�nie rano, ale na drodze do miasta w kilku namiotach czekaj� przyjaciele z powitalnym przyj�ciem i do miasta przybywa on dopiero wieczorem. Jego karawana zamienia si� w bogaty, uroczysty poch�d i do domu wkracza w radosnym przekonaniu, �e o nim nie zapomniano.
Spodziewaj�c si� obcokrajowca, Ministerstwo Spraw Zagranicznych wysy�a go�ciowi naprzeciw swoich przedstawicieli, kt�rzy go oficjalnie witaj� i podejmuj�. Zagranicznych pos��w wita si� z wojskowymi honorami, a przedstawiciele gabinetu wr�czaj� im jedwabne szarfy. W mie�cie czeka ju� na go�cia, jego s�u�b� i zwierz�ta, odpowiednia kwatera i mn�stwo prezent�w. Kr�tko m�wi�c, chyba nigdzie na �wiecie nie otacza si� podr��uj�cych tak wielk� uprzejmo�ci� i go�cinno�ci�.
W czasie wojny zdarza�o si� do�� cz�sto, �e samoloty gubi�y drog� na trasie pomi�dzy Indiami i Chinami. Jest to niew�tpliwie najtrudniejsza trasa powietrzna na �wiecie, poniewa� przelot nad Himalajami wymaga od pilota wielkich umiej�tno�ci i do�wiadczenia. Wystarczy �e raz si� pomyli, a wej�cie na w�a�ciwy kurs b�dzie prawie niemo�liwe, poniewa� materia� kartograficzny dotycz�cy Tybetu jest bardzo szczup�y.
Pewnej nocy nad �wi�tym Miastem da� si� s�ysze� warkot silnik�w, wywo�uj�c wielkie zaniepokojenie. Dwa dni p��niej z okr�gu Samye dotar�a wiadomo��, �e wyl�dowa�o tam na spadochronach pi�ciu Amerykan�w. Rz�d zaproponowa� im powr�t do Indii przez Lhas�. Piloci nie mogli wyj�� z podziwu, gdy jeszcze spory kawa�ek przed miastem, w namiocie, powitano ich serdecznie ma�lan� herbat� i bia�ymi szarfami. Opowiadali p��niej, �e stracili zupe�nie orientacj� i skrzyd�ami samolotu otarli si� niemal o �niegi na prze��czy Nyenczenthanglha. Zawr�cili, ale na powrotny lot zabrak�o im benzyny. Byli wi�c zmuszeni po�wi�ci� maszyn� i ratowa� si� na spadochronach. Wyl�dowali szcz��liwie i poza drobnymi zadrapaniami i z�amaniem r�ki nie odnie�li powa�niejszych obra�e�. Po kr�tkim pobycie w Lhasie wracali do Indii konno, otoczeni ca�ym tybeta�skim komfortem.
Za�oga innego ameryka�skiego samolotu, kt�ry spad� tu w czasie wojny, mia�a mniej szcz��cia. We wschodnim Tybecie znaleziono tylko szcz�tki dw�ch samolot�w, nikt z za�ogi si� nie uratowa�. Rz�d nakaza� pozbiera� resztki maszyn, zapakowa� je i zabezpieczy�.
Jeszcze inny samolot run�� prawdopodobnie po po�udniowej stronie Himalaj�w, w prowincji zamieszkanej przez p��dzikie plemiona, �yj�ce w d�ungli. Nie s� oni wyznawcami religii buddyjskiej, chodz� niemal nadzy i ka�dy Tybeta�czyk boi si� ich zatrutych strza�. Od czasu do czasu wy�aniaj� si� ze swych las�w, aby wymieni� sk�ry i pi�mo na s�l i sztuczn� bi�uteri�. Kiedy� przy takiej okazji oferowali przedmioty, kt�re mog�y pochodzi� tylko z samolotu ameryka�skiego. Ale to by� jedyny �lad tego nieszcz��cia, jaki przenikn�� na �wiat�o dzienne, i jakiekolwiek poszukiwania nie mia�y sensu. Mia�em wielk� ochot� uda� si� na miejsce tragedii, aby poszuka� innych �lad�w, ale prowincja ta le�a�a zbyt daleko i zmuszony by�em z tego zamiaru zrezygnowa�.
Reorganizacja wojska i nasilanie si� pobo�no�ci
Sytuacja polityczna Tybetu pogarsza�a si� coraz bardziej. Chi�czycy og�osili ju� uroczy�cie, �e wkr�tce "wyzwol�" Tybet. Nawet w Lhasie wszyscy zdawali sobie spraw�, jak powa�ne zagro�enie to oznacza, bowiem Chi�czycy zawsze realizowali swoje zamierzenia.
W kraju lam�w zacz�to na gwa�t reorganizowa� armi�. Tym specjalnym zadaniem obarczono jednego z ministr�w. Tybet ma sta�� armi�. Ka�da miejscowo��, zale�nie od liczby mieszka�c�w, zobowi�zana jest wystawi� do s�u�by wojskowej okre�lon� ilo�� m��czyzn, co stanowi jeden z obowi�zk�w wobec pa�stwa. Nie jest to s�u�ba wojskowa w naszym rozumieniu, poniewa� pa�stwo zainteresowane jest wy��cznie ilo�ci� os�b. M��czyzna obj�ty obowi�zkiem wojskowym mo�e sobie op�aci� zast�pc� i wys�a� go do armii zamiast siebie. Tacy zast�pcy do�� cz�sto przez ca�e �ycie pozostaj� �o�nierzami.
Instruktorzy wojskowi odbywali s�u�b� w Indiach i umiej� pos�ugiwa� si� nowoczesn� broni�. J�zyk rozkaz�w by� dotychczas mieszanin� tybeta�skiego, hindi i angielskiego. Nowy minister obrony nakaza� w pierwszym rz�dzie wydawanie rozkaz�w w j�zyku pa�stwowym, tybeta�skim. W miejsce angielskiego hymnu "Bo�e chro� kr�la" wprowadzono nowy tekst i skomponowano melodi� nowego hymnu tybeta�skiego. Hymn opiewa� niezawis�o�� Tybetu i jego oddanie dla ja�nie o�wieconego w�adcy, Dalajlamy.
Rozleg�e ��ki wok�� Lhasy zamieni�y si� w poligon wojskowy, sformowano nowe oddzia�y i Zgromadzenie Narodowe specjaln� uchwa�� zobowi�za�o arystokrat�w i dobrze sytuowanych obywateli do dostarczenia dodatkowego tysi�ca m��czyzn w pe�nym uzbrojeniu. Natomiast to, czy zg�osz� si� do s�u�by osobi�cie, czy te� przy�l� kogo� w zast�pstwie, pozostawiono ich indywidualnej decyzji. Przyst�piono te� do organizowania kurs�w oficerskich dla urz�dnik�w �wieckich i zakonnych, co u wi�kszo�ci wzbudzi�o patriotyczny entuzjazm.
Letnie mundury wojskowe by�y uszyte z bawe�ny w jednolitym kolorze khaki, zimowe za� - z materia��w tkanych z owczej we�ny i farbowanych zielonymi �upinami orzech�w. Krojem nawi�zywa�y one do tradycyjnego ubioru tybeta�skiego: podobna do p�aszcza opo�cza, kt�ra r�wnocze�nie s�u�y za koc, d�ugie spodnie i wysokie tybeta�skie buty. W lecie g�ow� chroni przed ostrym s�o�cem kapelusz o szerokim rondzie, a w zimie przed mrozem - futrzana czapka. Oddzia�y, jako formacja, sprawiaj� wra�enie silnych i walecznych, ale oczywi�cie nie mo�na ich por�wnywa� z wojskiem europejskim czy ameryka�skim. Pruski feldfebel m�g�by si� tu jednak wiele jeszcze nauczy�, zw�aszcza je�li chodzi o bezwarunkowe pos�usze�stwo, przyk�adniejszego z pewno�ci� nigdzie by nie znalaz�. Nie ma w tym nic dziwnego, poniewa� armia sk�ada si� w g��wnej mierze z poddanych, kt�rzy nawykli do �lepego pos�usze�stwa. Przy tym jeszcze my�l, �e maj� broni� swego kraju i religii, pobudza we wszystkich pewno�� siebie i ducha walki.
W przesz�o�ci, w spokojnych czasach, armii nie po�wi�cano zbyt wiele uwagi. Ale i wtedy na gminach spoczywa� obowi�zek dostarczania rekrutom �ywno�ci i dotacji pieni��nych. Obecnie rz�d zacz�� zdawa� sobie spraw� z wagi dobrej organizacji i sam zacz�� wyp�aca� �o�d swym oficerom i �o�nierzom.
Pocz�tkowo sporych trudno�ci nastr�cza�o zapewnienie wy�ywienia tak licznym nowo utworzonym oddzia�om. Powsta� problem transportu, zbo�e na chleb trzeba by�o przywozi� cz�sto z bardzo odleg�ych spichrz�w. Magazyny, kt�re znajdowa�y si� w okolicach obfituj�cych w zbo�e, to wielkie kamienne budowle bez okien, z otworami wentylacyjnymi. Ziarno mo�e by� w nich przechowywane przez wiele lat, poniewa� suche powietrze zapobiega fermentacji. Ale teraz zosta�y opr��nione, poniewa� zapasy na wypadek wojny przewieziono na miejsce przewidywanej linii frontu. Dlatego jeszcze przez d�ugi czas krajowi nie zagra�a� brak �ywno�ci. Tybet mo�na by otoczy� murem i nikt nie cierpia�by g�odu i zimna, poniewa� mo�na w nim znale�� wszystko, co jest niezb�dne do �ycia trzem milionom mieszka�c�w tego ogromnego kraju.
Kuchnie polowe dostarcza�y �o�nierzom obfitych posi�k�w, a �o�d wystarcza� ponadto na papierosy i czang. �o�nierze byli zadowoleni.
Tak�e w wojsku tybeta�skim �atwo jest po mundurze odr��ni� oficera od szeregowca. Im wy�szy stopie�, tym bogatsze ozdoby ze szczerego z�ota. Wygl�da na to, �e oficer�w nie obowi�zuj� szczeg��owe przepisy dotycz�ce umundurowania. Kiedy� widzia�em genera�a, kt�ry opr�cz z�otych epolet�w mia� na piersiach przypi�te mn�stwo b�yszcz�cych drobiazg�w. Prawdopodobnie naogl�da� si� zbyt wielu zagranicznych czasopism ilustrowanych i wzoruj�c si� na nich, dekorowa� si� sam, jako �e w Tybecie nie nadaje si� medali. Tybeta�ski �o�nierz zamiast odznacze� otrzymuje o wiele bardziej namacalne nagrody: po zwyci�stwie ma prawo do �up�w i dlatego pl�drowanie jest na porz�dku dziennym - jedynie zdobyta bro� musi zosta� zwr�cona. Dobrym przyk�adem stosowanych metod jest zwalczanie band rabusi�w, czego cz�sto sam by�em �wiadkiem. Lokalni bonpowie mog� zwr�ci� si� do rz�du o pomoc, kiedy rabusie zbyt daj� si� im we znaki. W�wczas do walki z nimi w��cza si� mniejsze oddzia�y wojskowe. Mimo �e wszystkim znane s� bezpardonowe metody bandyt�w, �o�nierze ch�tnie s�u�� w tych oddzia�ach, bo �o�nierz nie my�li o niebezpiecze�stwie, tylko wy��cznie o �upie. Prawo do �upu spowodowa�o ju� wiele krzywd i sam zmuszony by�em ogl�da� tragiczne wydarzenie, kiedy to zgubne nastawienie kosztowa�o �ycie wielu ludzi.
Po zaj�ciu Turkiestanu przez czerwone Chiny, stacjonuj�cy tam ameryka�ski konsul Machiernan wraz ze swym m�odym krajanem, studentem Bessacem, i trzema Rosjanami chcieli uciec i schroni� si� w Tybecie. Konsul, za po�rednictwem ambasady ameryka�skiej w Indiach, zwr�ci� si� do Rz�du Tybeta�skiego z pro�b� o zezwolenie na przejazd i Lhasa natychmiast wys�a�a we wszystkie strony go�c�w ze specjalnym poleceniem, aby umocnione posterunki graniczne i patrole nie utrudnia�y uchod�com przejazdu. Droga niewielkiej karawany wiod�a przez Kuen Lun i Czangthang. Wielb��dy czu�y si� znakomicie, �wie�ego mi�sa dostarcza�y upolowane khyangi. Nieszcz��liwym trafem, w�a�nie w to miejsce, gdzie Amerykanie z towarzysz�cymi im osobami przekraczali granic�, goniec rz�dowy dotar� za p��no. �o�nierze stoj�cy na stra�nicy nie czekaj�c na jakiekolwiek wyja�nienia, bez ostrze�enia si�gn�li po bro�. Opr�cz ich nadmiernej gorliwo�ci przyczyni� si� do tego zapewne widok tuzina ob�adowanych wielb��d�w.
Ameryka�ski konsul i dwaj Rosjanie zgin�li na miejscu. Trzeci Rosjanin by� ranny, a Bessacowi nic si� nie sta�o. Natychmiast zosta� pojmany i wraz z rannym koleg� eskortowano go do najbli�szej siedziby w�adz. Po drodze traktowano ich w spos�b pozostawiaj�cy wiele do �yczenia. Bessacowi ubli�ano i gro�ono, uwa�aj�c go za wroga. Nadgorliwi graniczni �o�dacy natychmiast zabrali si� do dzielenia �up�w i wielce si� cieszyli warto�ciowymi przedmiotami, zw�aszcza lornetkami i aparatami fotograficznymi. Ale jeszcze zanim transport dotar� do najbli�szego bonpo, nadjecha� goniec z rozkazem zgotowania go�cinnego przyj�cia Amerykaninowi i jego towarzyszom. Wszystkim zrzed�y miny. Tybeta�scy �o�nierze zacz�li prze�ciga� si� w uprzejmo�ciach. Niestety, co si� sta�o, to si� nie odstanie!
Ten tragiczny zbieg okoliczno�ci kosztowa� �ycie trojga ludzi. Gubernator wys�a� do Lhasy odpowiedni raport. Po przeczytaniu go wszyscy byli wstrz��ni�ci t� tragedi� i rz�d, jak tylko m�g�, dawa� dowody ubolewania. Do Bessaca i rannego Rosjanina przys�ano wykszta�conego w Indiach piel�gniarza i prezenty. Zaproszono ich do Lhasy, aby zechcieli by� koronnymi �wiadkami przeciwko aresztowanym ju� �o�nierzom. Zgodnie ze zwyczajem, naprzeciw przybywaj�cym wyjecha� konno wysoki urz�dnik, znaj�cy troch� angielski. Przy��czy�em si� do powitalnej grupy, poniewa� s�dzi�em, �e mo�liwo�� porozmawiania o niedawnych prze�yciach chocia� troch� ul�y m�odemu Amerykaninowi. Pragn��em go tak�e przekona�, �e rz�d nie ponosi� winy za ten incydent i w jego imieniu wyrazi� najszczersze ubolewanie. W strugach padaj�cego deszczu spotkali�my m�odego m��czyzn� - by� wysoki jak topola i ma�ego tybeta�skiego konia nie by�o prawie pod nim wida�. Biedak. Jak�e musia�o mu by� ci��ko na duszy! Niewielka karawana uchod�c�w w�drowa�a przez tyle miesi�cy, w ci�g�ej ucieczce w�r�d tylu czyhaj�cych niebezpiecze�stw i pierwsze spotkanie z tym krajem, gdzie mieli uzyska� azyl, przynios�o �mier� jego trojgu towarzyszom.
W namiocie rz�dowym czeka�a teraz na pozosta�ych przy �yciu nowa odzie� i obuwie, a w Lhasie dom z ogrodem, kucharz i s�u�ba na przyj�cie go�ci. Na szcz��cie rana Rosjanina Wasiljewa nie zagra�a�a jego �yciu, wkr�tce m�g� ku�tyka� o kulach po ogrodzie. Pozostali oni w Lhasie jeden miesi�c i w tym czasie zd��y�em nawi�za� z Bessacem serdeczn� przyja��. Nie �ywi� on urazy do kraju, w kt�rym spotka�o go tyle z�ego, a jako jedynego zado��uczynienia, za��da� ukarania �o�nierzy, kt�rzy tak �le obchodzili si� z nim w drodze do gubernatora. Proszono go o obecno�� podczas wykonywania kary, aby wykluczy� jak�kolwiek pomy�k�. Ale gdy ujrza� jak ci��kiej ch�o�cie poddano winnych, sam poprosi� o z�agodzenie wyroku.
Podczas wymierzania kary robi� zdj�cia, kt�re p��niej zosta�y opublikowane w czasopi�mie "Life" i oczy�ci�y rz�d tybeta�ski w opinii publicznej.
W Lhasie robiono wszystko, aby zabitym odda� cze�� zgodnie z zachodnim obyczajem. Dzi�ki temu gdzie� po�rodku Czangthangu stoj� dzisiaj trzy drewniane krzy�e. Ich historia jest tym bardziej tragiczna, �e ofiary zgin��y w chwili, gdy s�dzi�y, �e s� uratowane.
Bessac zosta� przyj�ty przez Dalajlam� i p��niej wyruszy� ku granicy z Sikkimem, gdzie oczekiwali go ju� przedstawiciele jego kraju.
Niespokojne czasy sprowadzi�y do Tybetu jeszcze innych uchod�c�w, oni jednak mieli wi�cej szcz��cia. Przez Czangthang przyw�drowa�a karawana wielb��d�w z mongolskim ksi�ciem i dwiema jego �onami - Polk� i Mongo�k�. By�em pe�en uznania dla tych kobiet, kt�re zdoby�y si� na taki niebywa�y wysi�ek, a zdumia�em si� jeszcze bardziej, zobaczywszy dwoje przemi�ych dzieci, kt�re znios�y wszystkie trudy ucieczki. Mieszkali przez p�� roku w Lhasie, a potem przenie�li si� do Indii, gdzie �yj� po dzi� dzie�.
Dramatyzm naszych czas�w dobrze ukazuj� zdarzenia towarzysz�ce jeszcze innym uchod�com. Stu pi��dziesi�ciu Rosjan ucieka�o ze swej ojczyzny, przemierzaj�c ca�� Rosj� pieszo. Po kilku trudnych latach mieli wreszcie wycie�czaj�c� tu�aczk� za sob�, ale nim dotarli do Lhasy, przy �yciu pozosta�o ich zaledwie dwudziestu. Rz�d pomaga� im, jak tylko m�g�, otrzymali wy�ywienie i udost�pniono im �rodki transportu. Jednak�e los sprawi�, �e zaraz po przybyciu do Lhasy musieli natychmiast ruszy� dalej do Indii. �cigani, zmuszeni byli tu�a� si� po ca�ym �wiecie, a� dopiero przed kilkoma dniami przeczyta�em, �e wszyscy ca�o i zdrowo dotarli wreszcie do Hamburga, sk�d chc� pop�yn�� do Stan�w Zjednoczonych, by tam wreszcie, po dramatycznej tu�aczce, znale�� swoj� drug� ojczyzn�.
Zrozumia�e, �e w tych krytycznych czasach rz�d chcia� nie tylko zmobilizowa� ochron� kraju, ale stara� si� te� pobudzi� si�y do wewn�trznej obrony. W tym celu wystarczy�o odwo�a� si� do religii, stanowi�cej najwi�ksze �r�d�o si�y �yciowej Tybetu. W s�u�bie tej idei powo�ano nowych urz�dnik�w, wydawano nowe zarz�dzenia i przeznaczono olbrzymie �rodki finansowe na organizacj� kampanii w ca�ym Tybecie. Wszystkich mnich�w zobowi�zano do regularnego organizowania zgromadze� i czytania wiernym Kand�uru - tybeta�skiej biblii. W celu wyb�agania przychylno�ci bog�w wsz�dzie rozwieszano nowe flagi i ustawiano m�ynki modlitewne. Ze starych skrzy� wyjmowano amulety posiadaj�ce szczeg�ln� moc. Zdwojono ilo�� sk�adanych ofiar, na wszystkich wierzcho�kach zapalano ognie, a wiatr kr�ci� nowymi m�ynkami modlitewnymi, �l�cymi na wszystkie strony �wiata pro�by do b�stw ochronnych lamaizmu. Niezachwianie wierzono, �e g��bokie oddanie religijne zapewni ochron� wystarczaj�c� do zachowania niezawis�o�ci Tybetu.
W tym samym czasie radio Pekin regularnie nadawa�o - ju� w j�zyku tybeta�skim - obietnic� rych�ego "wyzwolenia" Tybetu.
Tym silniej ni� zwykle masy chroni�y si� w twierdzy religii. Ceremonie odbywaj�ce si� na pocz�tku roku 1950 przy�mi�y pomp� i przepychem wszystkie, kt�re dotychczas ogl�da�em. Z ca�ego Tybetu przybywaj� wierni i w religijnym uniesieniu t�ocz� si� w ciasnych uliczkach Lhasy. Niestety, ja nie mog�em pozby� si� przygn�biaj�cej my�li, �e ta wzruszaj�ca wiara nigdy nie poruszy z�otych b�stw... Je�eli nie przyjdzie pomoc z zewn�trz, Tybet zostanie wkr�tce brutalnie wyrwany ze swej spokojnej egzystencji.
Dalajlama znowu poprosi� mnie o zrobienie zdj�� z uroczysto�ci �wi�tecznych i tym razem mog�em ogl�da� wszystko z bliska. Cztery tygodnie po "du�ym" �wi�cie mod��w noworocznych odbywa si� - przewy�szaj�ce je chyba przepychem - "ma�e" �wi�to*. Mod�y trwaj� tym razem "tylko" dziesi�� dni. O tej porze wszystko zaczyna si� ju� zieleni� i miasto w wiosennym i od�wi�tnym przepychu przedstawia niezapomniany widok; by� mo�e za spraw� chmur, gromadz�cych si� gdzie� hen, na horyzoncie... To �wi�to oznacza wielkie dni dla dzielnicy Sz�, le��cej u st�p Potali. W tym dniu na dwie godziny spuszcza si� z mur�w Potali olbrzymi� chor�giew - z pewno�ci� jest to najwi�ksza chor�giew na �wiecie. Zwini�ta w rulon, przechowywana jest w specjalnie zbudowanym pawilonie w Sz�. Do jej przeniesienia i rozwini�cia potrzeba pi��dziesi�ciu mnich�w. Zrobiona jest z ci��kiego, czystego jedwabiu, na kt�rym naszyto przepi�kne, kolorowe postaci b�stw. Podczas gdy wywieszona na pa�acu promieniuje nad miastem, z Katedry Cug Lag Khan powoli rusza w kierunku Sz� wspania�a procesja i tam ko�cz� j� uroczyste ceremonie. Potem nast�puj� osobliwe ta�ce. S� to prastare ta�ce rytualne wykonywane przez mnich�w. W maskach, obwieszeni drogocennymi rze�bionymi ozdobami z ko�ci, obracaj� si� powoli w takt b�bn�w. Lud zastyg�y w napi�ciu, wpatruje si� w te niesamowite postaci. Od czasu do czasu przez t�um przebiega szmer. To komu� wydaje si�, �e wypatrzy� Dalajlam�, kt�ry siedzi na dachu Potali, niemal sto metr�w ponad g�owami wiernych, i przez lornetk� przygl�da si� temu niesamowitemu widowisku. Na kamiennych schodach ludzie nieustannie padaj� na twarz przed chor�gwi� haftowan� w b�stwa, kt�ra zwini�ta jeszcze przed zako�czeniem ta�c�w, znowu przechowywana b�dzie w ciemno�ciach, a� do przysz�ego roku.
Drukarnie i ksi��ki
Dzielnica Sz�, po�o�ona u st�p Potali, znana jest ze swej drukarni pa�stwowej. Z tego wysokiego, ponurego budynku, z rzadka tylko przenika na zewn�trz jaki� d�wi�k. Nie s�ycha� tam ha�asuj�cych maszyn i tylko po salach odbijaj� si� echem przyt�umione g�osy mnich�w. Na d�ugich p��kach le��, jedne na drugich, klocki drukarskie, kt�re u�ywane s� tylko wtedy, gdy zam�wiona jest nowa ksi��ka. Wydrukowanie ksi��ki poch�ania niezmiernie du�o pracy. Mnisi zaczynaj� najpierw od wystrugania z drewna gruszy drewnianych deseczek, poniewa� nie ma w Tybecie tartak�w. Potem rze�bi� w nich pe�ne zawijas�w tybeta�skie sylaby - mozolnie, literka po literce. Gotowe tabliczki uk�ada si� w odpowiedniej kolejno�ci i starannie przechowuje. Przygotowanie ksi��ki to ci��ka praca - taka ksi��ka na przyk�ad jak tybeta�ska biblia zajmuje ca�� sal�. Farb� drukarsk� sporz�dza si� z sadzy, kt�rej dostarcza mnichom naw�z jak�w, u�ywany jako opa�. Najcz��ciej s� oni od st�p do g��w uczernieni w czasie tej pracy.
Wreszcie mo�na przyst�pi� do odbijania poszczeg�lnych klock�w na produkowanym r�cznie tybeta�skim papierze. Ksi��ek si� nie zszywa; sk�adaj� si� z zadrukowanych po obu stronach, lu�nych kartek, kt�re wk�ada si� pomi�dzy dwie drewniane deseczki. Ksi��ki mo�na zamawia� wprost w drukarni lub kupi� u ksi�garza na Parkhorze. Zwyczajowo owija si� je w domu w jedwabne chusty i - poniewa� tre�� jest zawsze religijna - traktuje si� je z szacunkiem i ich miejsce jest zwykle na o�tarzu. W ka�dym bogatszym domu Lhasy znajduje si� komplet tom�w tybeta�skiej biblii, a tak�e dwie�cie czterdzie�ci tom�w komentarzy. Tybeta�czycy obchodz� si� z tymi ksi�gami z wielkim szacunkiem. Na przyk�ad nikomu nie przysz�oby do g�owy, aby po�o�y� ksi�g� na miejscu do siedzenia. Natomiast naszych ksi��ek nie szanuj� wcale. Kiedy� znalaz�em cenny podr�cznik gramatyki tybeta�skiej w miejscu najmniej do tego stosownym. Brakowa�o tylko kilku pierwszych stron, wi�c je sobie odpisa�em z innego egzemplarza i by�em bardzo zadowolony ze swej zdobyczy.
Cena tybeta�skich ksi��ek zale�y od jako�ci papieru. Warto�� kompletnego wydania "biblii" r�wna si� cenie szlachetnego konia lub tuzina najlepszych jak�w.
Poza drukarni� w Sz�, druga wielka drukarnia znajduje si� w pobli�u Szigace, a ponadto ka�dy wi�kszy klasztor posiada w�asne klocki ksylograficzne ksi�g, w kt�rych opisano �ywoty lokalnych �wi�tych, i anna��w klasztornych.
Ca�a kultura Tybetu, podobnie jak u nas w dawnych czasach, inspirowana jest przez religi�. Dzie�a sztuki budowlanej i rze�by, poezja i malarstwo s� gloryfikacj� wiary i maj� wzbudza� szacunek i respekt wobec ko�cio�a. Nie istniej� tu jeszcze rozbie�no�ci pomi�dzy religi� i nauk�, a wi�c na tre�� wszystkich ksi��ek sk�ada si� pl�tanina dogmat�w religijnych, poznania filozoficznego i porad praktycznych, opartych na do�wiadczeniu. Pie�ni i wiersze zapisywane s� tylko odr�cznie, na lu�nych kartkach, nie wydaje si� ich w formie ksi��kowej. Wyj�tek stanowi� wiersze Dalajlamy VI, kt�re wydrukowano i wydano jako ksi��k�. Kupi�em je sobie na bazarze i cz�sto czyta�em, poniewa� w doskona�ej formie wyra�aj� t�sknot� za mi�o�ci�. Nie tylko ja �ywi�em szczeg�lne upodobanie do tych strof samotnego wi��nia, Tybeta�czycy tak�e lubi� wiersze swojego dawno zmar�ego w�adcy. By� on wyj�tkow� postaci� w d�ugiej linii dalajlam�w. Kocha� kobiety i cz�sto w przebraniu wymyka� si� do miasta. Ale ludzie nie mogli mu darowa� jego nami�tnej duszy poety.
Cenniejsze od wszystkich drukowanych dzie� s� liczne manuskrypty, pisane najcz��ciej przez utalentowanych mnich�w. Ich tematyka jest mniej uczona; cz�sto s� to anegdoty, jak na przyk�ad zbi�r anegdot s�ynnego tybeta�skiego satyryka Agu Th�npy, kt�ry bardzo dowcipnie krytykuje �ycie polityczne i religijne swojej epoki i do dzisiaj jest bardzo ch�tnie czytany. Na ka�dym przyj�ciu opowiada si� jego historyjki, aby zabawi� go�ci. Dzi�ki tybeta�skiemu poczuciu humoru i komizmu zyska� on pozycj� klasyka i podczas mojego pobytu w Lhasie najlepszy komik w mie�cie nosi� jego imi�.
Istniej� te� szczeg�lne ksi�gi, zawieraj�ce dok�adne zasady rysowania i malowania thanek. Thanki s� to wieszane na �cianach malowid�a o motywach religijnych, kt�re znale�� mo�na w ka�dej gompie i niemal w ka�dym prywatnym domu. O ich warto�ci decyduje wiek i jako�� wykonania. Thanki s� najbardziej ulubion� pami�tk� z Tybetu i wszyscy obcokrajowcy uganiaj� si� za nimi. Obrazy te, malowane na cennym jedwabiu, przedstawiaj� �yciorysy b�stw i m��czy�ni, kt�rzy je maluj�, s� bardzo dumni ze swojego zaj�cia, poniewa� wymaga ono gruntownej znajomo�ci ksi�g, zawieraj�cych stosowne legendy. Arty�ci maj� pe�n� swobod� w przedstawianiu pojedynczych epizod�w, natomiast w malowaniu postaci b�stw obowi�zuj� �ci�le okre�lone zasady i proporcje. Na czas pracy jedwab napina si� na ramach, a gdy dzie�o jest gotowe, obszywa si� je kosztownymi brokatami. Poniewa� thanki przedstawiaj� zawsze motywy religijne, traktuje si� je jak przedmioty kultu religijnego i dlatego nie mo�na ich publicznie sprzedawa�. Ten przepis jest w Tybecie �ci�le przestrzegany. Przedmiotami zwi�zanymi z religi� nie handluje si�, a w przypadku ich sprzeda�y zado��uczynieniem jest dostarczenie do gompy lampek ma�lanych lub rozdzielanie ja�mu�ny. Wbrew tym zasadom, thanki przedostaj� si� za granice Tybetu, gdzie mi�o�nicy sztuki ch�tnie i dobrze za nie zap�ac�. Cz�sto dawa�em do zrozumienia moim przyjacio�om, jak bardzo pragn� posiada� jedno z takich wspania�ych malowide�, ale nikt nie chcia� sprzeda� mi thanki. Natomiast tu� przed moim wyjazdem wr�czono mi kilka w prezencie. Kiedy p��niej zobaczy�em w Dard�ylingu jeden szczeg�lnie pi�kny okaz, kt�ry zapragn��em w��czy� do mojej kolekcji, musia�em si� nie�le wykosztowa�.
Wiele starych thanek w�druje do Potali lub innych klasztor�w, poniewa� nikt by thanki nie zniszczy�, a z drugiej strony maj�tni ludzie ch�tnie wieszaj� na �cianach zamiast starych thanek-nowe, l�ni�ce �wie�ymi barwami, na b�yszcz�cym jedwabiu. P��niej us�ysza�em od Dalajlamy, �e w licznych nie u�ywanych pomieszczeniach jego zimowego pa�acu wisi ponad dziesi�� tysi�cy zapomnianych thanek. Mia�em te� mo�no�� przekona� si� o tym osobi�cie.
Co rok jesieni� odbywaj� si� w Lhasie wielkie porz�dki i malowanie. Maluje si� wszystkie domy prywatne i �wi�tynie, od�wie�a si� nawet Potal�. Malowanie wysokich, stromych mur�w Potali to bardzo niebezpieczna praca i dlatego wykonuj� j� stale ci sami, wprawni ludzie. Wisz� w powietrzu na linach skr�conych z we�ny jak�w i polewaj� mury bia�� farb� z ma�ych glinianych naczy�; wykonuj� karko�omne zjazdy do ozdobnych gzyms�w i nadaj� nowego blasku wszystkim ornamentom. W wielu miejscach, gdzie deszcz nie zdo�a� wyp�uka� farby, przez setki lat utworzy�a si� wskutek tego corocznego bielenia gruba wapienna skorupa. A jednak promieniuj�ca nad miastem o�lepiaj�c� biel� Potala przedstawia zachwycaj�cy widok.
Bardzo si� ucieszy�em, gdy Dalajlama zechcia� mi zleci� sfilmowanie tych rob�t. Znowu mia�em mo�liwo�� uwiecznienia czego� z pewno�ci� nie spotykanego nigdzie indziej na �wiecie. Wczesnym rankiem cz�apa�em wolno w g�r� po nie ko�cz�cych si� schodach, z t�umem skorych do �art�w kobiet d�wigaj�cych farb�. Wielkie ilo�ci farby potrzebnej do wybielenia tej olbrzymiej budowli wynosz� w g�r� kobiety z Sz�, a stu kulis�w pracuje przez czterna�cie dni, aby nada� stromym murom now�, paradn� szat�. Nie musia�em si� zatem spieszy� ze zdj�ciami i mog�em wyszukiwa� sobie odpowiedni� perspektyw� do zrobienia efektownych uj��. Najbardziej podniecaj�ce by�o czekanie z kamer� na chwil�, kiedy robotnicy zawieszeni pomi�dzy niebem a ziemi� balansowali na swoich linach. Przy tej okazji zezwolono mi te� na wchodzenie do wszystkich pomieszcze� pa�acowych. W wi�kszo�ci pokoi panowa�y egipskie ciemno�ci, poniewa� gromadzone przez setki lat stare rupiecie zas�ania�y ca�kowicie okna i dostanie si� do nich kosztowa�o mnie niema�o trudu. Wielkimi oczyma patrzy�y na mnie zapomniane pos�gi Buddy, nikt ju� nie pali� na ich cze�� lampek ma�lanych i nikt nie pada� na twarz u ich st�p. Pod warstwami kurzu odkrywa�em coraz wspanialsze stare thanki. Muzea na ca�ym �wiecie by�yby szcz��liwe, posiadaj�c cho�by cz�stk� tych skarb�w, kt�re tutaj pokrywa� py� zapomnienia. Dzisiaj podziwia�y je ju� tylko myszy i paj�ki. Na najni�szym pi�trze m�j przewodnik pokaza� mi jeszcze jedn� osobliwo�� tej jedynej w swoim rodzaju budowli: pod kolumnami d�wigaj�cymi sufit ujrza�em wsuni�te kliny. Budowla podobna do drapacza chmur w ci�gu wiek�w zacz��a si� zapada� i najbieglejsi w Lhasie rzemie�lnicy trudzili si�, aby j� unie��. Ci niewykszta�ceni ludzie dokonali dzie�a wprost niewiarygodnego technicznie.
Uda�o mi si� wtedy nakr�ci� do�� interesuj�cy film o malowaniu Potali, kt�ry, jak wiele innych, wys�ano do wywo�ania w Indiach.
Buduj� kino dla Dalajlamy
Dalajlama najwyra�niej zapragn�� ogl�da� regularnie moje filmy. Pewnego razu Lobsang Samten zaskoczy� mnie pytaniem, czy podj��bym si� zbudowania pomieszczenia do projekcji film�w. Ju� dawno nauczy�em si� w Lhasie, �e nie wolno m�wi� od razu "nie", nawet je�li nie ma si� poj�cia o rzeczach, kt�rych od nas oczekuj�. Aufschnaiter i ja byli�my znani jako "ludzie do wszystkiego" i rozwi�zywali�my ju� trudniejsze problemy. W lecie, na przyk�ad, zaprojektowa�em budynek szkolny dla tysi�ca dzieci, poniewa� w Lhasie zacz�to powoli rozumie�, �e brak wykszta�cenia jest wielkim b��dem.
Po kr�tkim namy�le poprosi�em o prospekty aparat�w projekcyjnych Dalajlamy, poniewa� nie zna�em napi�cia pr�du, jakiego wymagaj�, i nie wiedzia�em, jak d�ugie musi by� pomieszczenie projekcyjne. Gdy zdecydowa�em si� przyj�� to zadanie, opaci, kt�rzy byli osobistymi opiekunami m�odego Boga, wr�czyli mi oficjalne zlecenie. Od tej chwili wrota do wewn�trznego ogrodu Norbulingki, zwykle zamkni�te dla wszystkich, sta�y przede mn� otworem.
Do prac przyst�pi�em w zimie 1949/50, kiedy m�ody kr�l przeni�s� si� znowu do swej siedziby w Potali. Obejrza�em sobie budynki i wybra�em do adaptacji znajduj�cy si� przy wewn�trznym murze pawilon, kt�ry od �mierci Dalajlamy XIII sta� nie u�ywany. Przydzielono mi do pracy najlepszych lhaskich rzemie�lnik�w i �o�nierzy Gwardii Przybocznej. Kobiet w tym wypadku nie zaanga�owano, poniewa� sw� obecno�ci� skala�yby to "�wi�te miejsce". Kaza�em poskr�ca� kr�tkie sztaby �elaza i u�y�em je, zamiast filar�w, jako elementy no�ne do wsparcia sklepienia. Pomieszczenie mia�o dwadzie�cia metr�w d�ugo�ci i musia�em zrobi� na zewn�trz na podwy�szeniu niewielk� przybud�wk� na aparat projekcyjny, dost�pn� z zewn�trz i z widowni. W pewnej odleg�o�ci od sali kinowej zbudowa�em ma�y domek na silnik benzynowy i generator. Zrobi�em to na wyra�ne �yczenie Dalajlamy, kt�ry poleci� poprosi� mnie o umieszczenie generatora tak, aby nie s�ycha� by�o jego ha�asu. Pragn�� on unikn�� dodatkowego niepokojenia starego regenta, bo przecie� budowa kina w Norbulince ju� sama w sobie by�a przedsi�wzi�ciem wystarczaj�co rewolucyjnym. Dlatego te� wybudowa�em jeszcze specjalne komory na rury wydechowe i by� to, jak si� p��niej okaza�o, niez�y pomys�. Poniewa� staremu silnikowi benzynowemu nie mo�na by�o ca�kowicie zawierzy�, zaproponowa�em, aby w razie konieczno�ci do nap�dzania pr�dnicy u�y� jeepa. By�o oczywiste, �e �yczenie Dalajlamy by�o wa�niejsze od tego, do czego zwykle powinien s�u�y� jeep.
Europejczyk nie jest sobie w stanie wyobrazi�, jak wielk� wag� przywi�zuje si� do zachcianek Kr�la-Boga. Aby spe�ni� jego pragnienia, uruchamia si� ca�� machin� rz�dow�. Najpierw pr�buje si� znale�� upragniony przedmiot w Lhasie. Gdy si� to nie uda, wysy�a si� do Indii specjalnego pos�a�ca. W czasie ca�ej drogi trzyma on czerwon� chor�giewk�, kt�rej widok dzia�a podobnie jak u nas syrena stra�y ogniowej. Ka�dy wie, �e zbli�a si� wys�annik ze specjalnym zadaniem, �e bardzo mu si� spieszy i wszyscy staraj� si� mu pom�c. Na stacjach tazam�w otrzymuje r�czego konia i nawet je�li kto� inny d�ugo czeka na najlepszego wierzchowca, musi go oczywi�cie odst�pi�. Cz�sto przed pos�a�cem wysy�a si� go�ca, kt�ry anonsuje u najbli�szego bonpo jego przybycie. Pos�a�cy, zwani atrungami, przeje�d�aj� w siodle bez przerwy oko�o 120 km dziennie, nie wspominaj�c ju� o wielu wysokich prze��czach, kt�re musz� pokonywa� pieszo. Nie ma dla nich wytchnienia, co najwy�ej mog� troch� podrzema� w siodle - karawanseraj nie przyniesie im spoczynku. Ponadto pas ich opo�czy opiecz�towany jest piecz�ci� gabinetu, tak �e nie mog� jej zdj��. Jednak ci je�d�cy bardzo s� dumni ze swych zada�, ciesz� si� najwy�szym szacunkiem, a u ka�dego bonpo czeka na nich jedzenie i picie oraz dary pieni��ne.
W moim przypadku wystarczy�o tak�e kiwni�cie palcem i ju� sta� do dyspozycji jeep. Niestety, pewnych trudno�ci nastr�czy� wjazd do wewn�trznego ogrodu, poniewa� brama w ���tym Murze by�a o kilka centymetr�w za w�ska. M�ody w�adca znalaz� na to rad�: po prostu kaza� bram� poszerzy�. To by�o odwa�ne �wiadectwo umiej�tno�ci przeforsowania swojej woli, poniewa� otoczenie mia�o wielkie opory wobec wprowadzania jakichkolwiek zmian, zanim m�odociany kr�l osi�gnie pe�noletno��. W ziej�ca dziur� w ���tym Murze czym pr�dzej wstawiono nowe wrota i postarano si� zatrze� wszelkie �lady jak najpr�dzej, aby unikn�� niepotrzebnej sensacji. Umiej�tno�� realizowania swoich pomys��w - w dodatku jeszcze bez ranienia uczu� swojego otoczenia - stanowi�a o mocy tego ch�opca.
Tak wi�c jeep otrzyma� sw�j w�asny domek i cz�sto ratowa� sytuacj�, gdy stary motor zastrajkowa�. Szofer Dalajlamy XIII pom�g� mi w za�o�eniu instalacji elektrycznej i wkr�tce ca�e urz�dzenie zacz��o dzia�a�. Potem osobi�cie si� postara�em, aby w ogrodzie nie pozosta� nawet �lad prac budowlanych i w miejscach nieuniknionego spustoszenia za�o�y�em nowe rabaty i �cie�ki. Naturalnie, przy tej niepowtarzalnej okazji nie omieszka�em spenetrowa� dok�adnie ogrodu, kt�ry zwykle jest pilnie strze�ony. Nie mog�em przecie� wtedy wiedzie�, �e w przysz�o�ci b�d� tu cz�stym go�ciem.
Tymczasem nasta�a wiosna i Norbulingka rozkwit�a ca�� swa kras� i spokojem. Brzoskwinie i grusze pokry�y si� kwieciem, na trawnikach puszy�y si� t�czowopi�re pawie, a w poustawianych na s�o�cu donicach rozkwita�y setki rzadkich kwiat�w. Na sztucznych stawach znajdowa�y si� wysepki z ma�ymi �wi�ty�kami i mostkami. W innym zak�tku parku za�o�ono niewielkie zoo. Wi�kszo�� klatek sta�a pusta, zosta�o w nich tylko kilka rysi�w i dzikich kot�w. Dawniej by�y tu pantery i nied�wiedzie. Niestety, w ciasnych klatkach wkr�tce zesz�y z tego �wiata. Dalajlama otrzymywa� nieustannie najprzer��niejsze zwierz�ta, zw�aszcza ranne, gdy� w Ogrodzie Klejnot�w znajdowa�y dobr� opiek�.
W ogrodzie, opr�cz �wi�ty�, sta�y porozrzucane mi�dzy drzewami ma�e pawilony. Ka�dy z nich mia� specjalnie przeznaczenie: jeden s�u�y� m�odemu kr�lowi do medytacji, drugi do czytania, a jeszcze inny jako miejsce do nauki i zebra� mnich�w. Najwi�kszy budynek, kilkupi�trowy, sta� po�rodku ogrodu i by� na po�y �wi�tyni�, na po�y s�u�y� Jego �wi�tobliwo�ci za mieszkanie. Ale i w nim okna by�y male�kie i wydaje mi si�, �e okre�lenie tego skromnego budynku mianem pa�acu by�o znaczn� przesad�. Jedynie ziele� drzew sprawia�a, �e wygl�da� on bardziej pogodnie od Potali, kt�ra przypomina�a raczej wi�zienie.
Ale i ogr�d by� zbyt ponury. Drzewa, rosn�ce swobodnie od lat, tworzy�y prawdziwy g�szcz i nikt nie pr�bowa� nawet ich przycina�. Ogrodnicy narzekali, �e ca�a ich praca wok�� kwiat�w i drzew owocowych idzie na marne, poniewa� w cieniu nic nie chce rosn��. Sprawi�oby mi wielk� rado��, gdybym m�g� uporz�dkowa� ten ogr�d i za�o�y� nowe rabaty, bo chocia� dba�o o niego wielu ogrodnik�w, to jednak brakowa�o mu jakiego� stylu. W ko�cu zdo�a�em przekona� g��wnego szambelana o konieczno�ci �ci�cia przynajmniej pojedynczych drzew i osobi�cie nadzorowa�em prac� drwali. Ogrodnicy zamieszkuj�cy w ma�ych domkach w obr�bie ���tego Muru nie wykazywali wielkiego zrozumienia dla takich poczyna�; zaj�ci byli g��wnie uprawianiem i piel�gnowaniem kwiat�w doniczkowych, kt�re w dzie� sta�y na powietrzu, a na noc wnoszone by�y troskliwie do domu.
Z wewn�trznego ogrodu prowadzi�y drzwi wprost do stajni. Sta�y tam ulubione konie Dalajlamy i oswojony khyang, kt�rego otrzyma� w darze. Zwierz�ta �y�y sobie spokojnie, dogl�dane troskliwie przez liczn� s�u�b�, by�y grube i t�uste, poniewa� ich pan nigdy ich nie dosiada�.
Nauczyciele i osobi�ci s�u��cy, szambelan i podczaszy Dalajlamy mieszkali poza ���tym Murem w wielkiej Norbulingce. Sta�y tam wygodne bloki mieszkalne - jak na tybeta�skie warunki nadzwyczaj schludne, w kt�rych stacjonowa�o tak�e pi�ciuset �o�nierzy silnej Gwardii Przybocznej. Dalajlama XIII osobi�cie troszczy� si� o swoje oddzia�y. Otrzyma�y one mundury o europejskim kroju. Nadzorowa� te� �wiczenia w specjalnie do tych cel�w wybudowanym pawilonie. Zauwa�y�em, �e nawet w�osy �o�nierzy strzy�one by�y po europejsku, co jest w Tybecie zupe�nie nie spotykane. Prawdopodobnie Dalajlamie XIII w czasie pobytu w Indiach spodobali si� angielscy �o�nierze i wzoruj�c si� na nich, zorganizowa� w�asn� ochron�.
Oficerowie mieszkali w �adnych, niewielkich bungalowach, przy kt�rych ros�y pi�kne kwiaty na rabatach. S�u�ba oficer�w i ich podw�adnych by�a lekka, polega�a g��wnie na trzymaniu warty i paradnych marszach podczas �wi�t i uroczystych procesji.
Moje prace zako�czy�em na d�ugo przed przeprowadzk� Dalajlamy do letniego pa�acu. Czy sala kinowa mu si� spodoba? Spodziewa�em si�, �e Lobsang Samten z pewno�ci� b�dzie na pierwszym pokazie i przeka�e mi jego opini�. Do obs�ugi projektora Dalajlama wezwie prawdopodobnie filmowca z przedstawicielstwa indyjskiego, gdzie podczas bardzo sympatycznych przyj�� pokazywano niekiedy go�ciom angielskie i indyjskie filmy. Mia�em wtedy mo�no�� obserwowania dzieci�cego wprost entuzjazmu, z jakim Tybeta�czycy je �ledzili, zw�aszcza filmy o dalekich krajach. Kiedy� by�em �wiadkiem jak podczas filmu o Pigmejach buduj�cych swe mosty z lian Tybeta�czycy szaleli wprost z rado�ci. A ju� najbardziej zachwyca�y ich filmy rysunkowe Walta Disneya. Ciekawe, jak b�dzie reagowa� m�odociany w�adca?
* * *
Przygotowania do procesji rozpocz�to w pewien pi�kny, dosy� ju� ciep�y, wiosenny dzie�. O �wicie wszyscy stali na nogach, aby zgodnie ze zwyczajem wod� z glinianych dzban�w spryska� zakurzon� drog� do Norbulingki. Inni znowu po obu stronach drogi, wzd�u� wytyczonej wapnem bia�ej linii, uk�adali kamienie, aby zatrzyma� z�e duchy, wierz�c �e w ten spos�b uniemo�liwi� im przej�cie przez ulic�. Potem z miasta ruszy� tak wielki t�um, �e miejsce do filmowania zdoby�em niemal z nara�eniem �ycia. Pom�g� mi, jak zwykle w takich sytuacjach, m�j s�u��cy. By� to olbrzym o zeszpeconej osp�, dziobatej twarzy, kt�ry samym wygl�dem m�g� wzbudzi� groz�. Ca�y czas z oddaniem d�wiga� moje kamery, toruj�c mi drog� w zbitym t�umie. M�j stra�nik nie tylko wzbudza� strach, ale dowi�d� te� ju� kiedy� swej odwagi w naprawd� niebezpiecznej sytuacji.
Niekiedy zdarza�o si�, �e zab��kane lamparty podchodzi�y a� do miejskich ogrod�w. Poniewa� takiej bestii nie wolno zabi�, wabi si� j� i pr�buje schwyta� za pomoc� r��nych trik�w. Pewnego razu taki lampart dosta� si� do Ogrodu Klejnot�w. Osaczony ze wszystkich stron, z przestrzelon� �ap�, zosta� zap�dzony do rogu ogrodu i rycza� dziko na ka�dego, kto pr�bowa� si� do� zbli�y�. M�j s�u��cy, kt�ry w�wczas by� �o�nierzem Gwardii Przybocznej, rzuci� si� na niego z go�ymi r�koma i przytrzyma� go a� do chwili, kiedy inni przybiegli z workiem. Lampart oczywi�cie broni� si� zaciekle i mocno go porani�. Zwierz� �y�o jeszcze kilka dni w zoo Dalajlamy, lecz wkr�tce zdech�o.
Do miejsca, gdzie sta�em, zbli�a� si� Dalajlama w swym palankinie. Ujrzawszy mnie robi�cego zdj�cia, znowu si� do mnie u�miechn��. "Pewnie cieszy si� skrycie ze swojego ma�ego kina" - opr�cz mnie, taka my�l nikomu nie mog�a przyj�� do g�owy. Czy� nie by�oby to naturalne u samotnego czternastolatka? Ale jeden rzut oka na pokorn�, pe�n� uniesienia twarz mojego s�u��cego przypomnia� mi, �e dla pozosta�ych jest on nie samotnym ch�opcem, ale bogiem.
Podczas gdy procesja przeci�ga�a dalej sw� tras�, przecisn��em si� przez ludzki t�um, a� do g��wnego wej�cia do Norbulingki. Chcia�em sfilmowa� barwny wjazd Dalajlamy do Ogrodu Klejnot�w i by� mo�e zrobi� kilka zdj�� szczeg�lnie charakterystycznych scen. Przed bram� czeka�a ju� s�u�ba wszystkich jad�cych w procesji urz�dnik�w, aby przej�� konie od swych pan�w. Jazda konno na terenie Ogrodu Klejnot�w jest zabroniona, dlatego konie zostawia si� na zewn�trz. S�u�ba trzyma od�wi�tnie przybrane wierzchowce przez d�ugie godziny, a� do zako�czenia ceremonii, kiedy panowie zaczn� wraca� do dom�w. Ten wspania�y, barwny obraz: od�wi�tnie ubrany t�um, ogniste konie, b�yszcz�ce uprz��e i jaskrawe czapraki - i jeszcze �wie�o pomalowane kamienne lwy u wr�t - to z pewno�ci� by�yby pi�kne zdj�cia.
Gdy procesja znikn��a w ogrodzie, t�um zacz�� si� dzieli� na grupy, kt�re powraca�y do miasta, rado�nie �piewaj�c. Ja tak�e chcia�em ju� wraca�, ale nigdzie nie mog�em dostrzec mojego konia. Za ka�dym razem, gdy pojawia�em si� w pobli�u Norbulingki, s�u�ba widz�c ���t� uprz�� rzuca�a si� natychmiast do mojego zwierz�cia. Chocia� sam jestem wielkim przyjacielem zwierz�t i o powierzone mi konie bardzo dba�em, s�u��cy nie mogli sobie darowa� okazji, aby je nakarmi� i wyczy�ci�. Zmuszony by�em potem prosi� o doprowadzenie mojego konia ze stajni Dalajlamy. Konie, os�y i mu�y karmi si� tu g��wnie grochem. Owies ro�nie wy��cznie jako chwast. Nomadzi daj� swoim zwierz�tom nawet suszone mi�so, jako bardziej po�ywn� karm�, a przed trudniejszymi trasami szczeg�lnie smakowity k�sek to campa zmieszana z mas�em i li��mi herbaty.
Parobcy Dalajlamy tworz� w�asn� gildi�. Ciesz� si� z�� opini�, wzbudzaj� l�k i t�go to wykorzystuj�. Gdzie tylko si� pojawi�, ��daj� sutej go�ciny, kt�ra ko�czy si� najcz��ciej pijatyk�. Wszyscy podchodz� do nich ostro�nie, nawet w najlepszych domach przyjmowani s� uprzejmie, bo historia Tybetu zna wiele przypadk�w, kiedy ulubiony s�u��cy dalajlamy zdobywa� bogactwo i w�adz�. Najbli�szy przyk�ad to by�y ogrodnik imieniem Kh�npela, z kt�rym, przypadkowo, mieszka�em przez rok w jednym domu.
Przyszed� na �wiat w Norbulingce i jako m�ody ch�opiec zwr�ci� na siebie uwag� Dalajlamy XIII przez pewne drobne zdarzenie. Kiedy� upu�ci� donic� z kwiatami. Donica si� rozbi�a, a on tak si� tym przej��, �e chcia� pope�ni� samob�jstwo. Mnisi z trudem odwiedli go od tego zamiaru, powiadamiaj�c o wszystkim Dalajlam�. Ten, wzruszony opowie�ci�, wezwa� ch�opca do siebie, przem�wi� do niego dobrym s�owem, da� mu lepsz� prac� i odt�d stale si� nim interesowa�. Nie pomyli� si� co do ch�opaka, bowiem Kh�npela mia� bystry i otwarty umys� i wkr�tce sta� si� warto�ciowym pomocnikiem we wdra�aniu idei reformatorskich Dalajlamy. Wybija� si� coraz bardziej i stopniowo usuwa� w cie� Caronga, poprzedniego pupila. A� do �mierci swego pana zajmowa� miejsce tu� za nim i mia� ogromn� w�adz�, aczkolwiek nie posiada� tytu��w ani urz�du. Ta umiej�tno�� otaczania si� w�a�ciwymi lud�mi by�a jedn� z zalet Dalajlamy XIII.
Po �mierci Dalajlamy XIII Zgromadzenie Narodowe oskar�y�o Kh�npel�, �e przyczyni� si� do przedwczesnej �mierci swego pana. Jego prosta odpowied� na zarzuty zrobi�a pewne wra�enie: argumentowa�, �e jest chyba ostatnim cz�owiekiem, kt�rego mo�na by o co� takiego podejrzewa�, a je�eli ju� podwa�a si� jego mi�o�� do swego pana, to nale�a�oby wzi�� pod uwag�, �e wraz ze �mierci� dalajlamy nast�puje tak�e kres jego kariery. A jednak zosta� pozbawiony maj�tku, wydalony z miasta i przez wiele lat �y� w ma�ej, odludnej osadzie na po�udniu prowincji Kongpo. Nie mog�c znie�� d�u�ej bezczynno�ci, uciek� do Indii i dopiero w czasie mojego pobytu w Lhasie zosta� u�askawiony przez regenta. Ceni�em go bardzo wysoko i cz�sto ubolewa�em, �e nie jest w stanie przeforsowa� swoich post�powych idei - to on, na przyk�ad, przed dwudziestu laty za�o�y� mennic� i zmodernizowa� armi�.
Po raz pierwszy twarz� w twarz z Kund�nem
Rozmy�laj�c o tych sprawach, bez po�piechu wraca�em konno do domu. Zbli�a�em si� ju� do miasta, gdy nagle dogoni� mnie podniecony �o�nierz Gwardii Przybocznej; szukano mnie ju� w ca�ym mie�cie - powiedzia�, oznajmiaj�c, abym zechcia� zaraz wr�ci� do Letniego Ogrodu. "Pewnie zawiod�y urz�dzenia projekcyjne" - pomy�la�em natychmiast, poniewa� absurdem by�oby przypuszcza�, �e niepe�noletni jeszcze kr�l, wbrew wszelkim konwencjom, m�g�by mnie wzywa� do siebie. Zawr�ci�em niezw�ocznie konia i wkr�tce wje�d�a�em do Norbulingki, wok�� kt�rej by�o znowu cicho i spokojnie. Za bram� ���tego Muru czeka�o ju� kilku mnich�w, kt�rzy ujrzawszy mnie, zacz�li macha� wskazuj�c mi drog� do wewn�trznego ogrodu. Mimo i� podczas prac budowlanych cz�sto tam wchodzi�em, dzisiaj poczu�em si� bardzo dziwnie. Ale oto ju� Lobsang Samten wyszed� mi naprzeciw, szepcz�c co� wciska mi w d�o� bia�� szarf�. Teraz ju� nie by�o w�tpliwo�ci: jego brat chce mnie widzie�!
Skierowa�em si� czym pr�dzej ku sali kinowej, ale zanim zd��y�em tam wej��, otworzy�y si� drzwi i stan��em oko w oko z �yj�cym Budd�. Mimo ca�ego zaskoczenia sk�oni�em si� g��boko i poda�em mu moj� szarf�. Wzi�� j� ode mnie lew� r�k�, praw� wykonuj�c impulsywny gest b�ogos�awie�stwa, b�d�cy raczej spontanicznym wyra�eniem uczu� ch�opca, kt�ry wreszcie przeforsowa� swoj� wol�, ni� ceremonialnym po�o�eniem r�ki na g�owie. W sali kinowej siedzieli ju� ze spuszczonymi g�owami trzej opaci, osobi�ci opiekunowie Kr�la-Boga. Wszystkich trzech zna�em dobrze i nie usz�o mojej uwadze, jak lodowato odpowiedzieli dzisiaj na moje pozdrowienie. Z pewno�ci� nie mogli si� pogodzi� z wtargni�ciem intruza w ich dziedzin�, ale nie odwa�yliby si� otwarcie przeciwstawi� �yczeniu Dalajlamy. M�ody Kr�l-B�g by� tym bardziej serdeczny. Promienia� na twarzy i zasypywa� mnie pytaniami. Wydawa�o mi si�, �e mam przed sob� samotn� istot�, kt�r� przez wiele lat nurtowa�y r��ne problemy i teraz, gdy wreszcie ma z kim porozmawia�, chcia�aby uzyska� odpowied� na wszystko na raz. Nie da� mi zreszt� czasu do namys�u, ponaglaj�c do za�o�enia filmu, kt�ry ju� od dawna chcia� obejrze�. By� to film dokumentalny o kapitulacji Japo�czyk�w. Opat�w, kt�rzy mieli stanowi� audytorium, odes�a� na widowni�.
Zapewne musia�em obchodzi� si� z projektorem niezbyt zr�cznie i zbyt wolno, bo nagle niecierpliwie odsun�� mnie na bok, sam wzi�� film do r�ki i okaza�o si�, �e poczyna sobie znacznie wprawniej ni� ja. Powiedzia� mi, �e przez ca�� zim� zajmowa� si� w Potali aparatami, zd��y� ju� nawet roz�o�y� projektor na cz��ci i z�o�y� go ponownie. Zauwa�y�em w�wczas po raz pierwszy, �e lubi� sam docieka� sedna rzeczy, zamiast przyjmowa� co� ju� gotowe. P��niej dosz�o do tego, �e jak jaki� dobry ojciec, pragn�cy zachowa� autorytet u dziecka, sp�dza�em ca�e wieczory na przypominaniu sobie na p�� zapomnianych rzeczy lub uczy�em si� nowych. Ka�de jego pytanie traktowa�em bardzo powa�nie i zadawa�em sobie wiele trudu, aby na nie sumiennie odpowiedzie�. Zdawa�em sobie bowiem spraw� z tego, �e moje odpowiedzi b�d� stanowi�y podstaw� jego wykszta�cenia i wiedzy o zachodnim �wiecie.
Ju� przy tym pierwszym spotkaniu zaskoczy� mnie swoimi technicznymi zdolno�ciami. Roz�o�enie i z�o�enie projektora bez jakiejkolwiek instrukcji - nie umia� przecie� przeczyta� angielskich prospekt�w - by�o, jak na czternastolatka, mistrzowskim wyczynem. Teraz, gdy film ju� szed� na ekranie, by� uszcz��liwiony, �e aparat dzia�a i nie szcz�dzi� mi pochwa�.
Gdy tak siedzieli�my razem w kabinie, �ledz�c projekcj� przez otwory w �cianie, cieszy� si� wszystkim, co widzia� i s�ysza�, cz�sto chwyta� bezwiednie moje d�onie i �ciska� je z podniecenia - zupe�nie tak samo, jak robi�by to w o�ywieniu ka�dy inny ch�opiec. Chocia� pierwszy raz w �yciu siedzia� sam na sam z bia�ym cz�owiekiem, zachowywa� si� ca�kowicie naturalnie, bez najmniejszego onie�mielenia. Podczas przewijania nast�pnego filmu wcisn�� mi do r�ki mikrofon nalegaj�c, abym co� powiedzia�. R�wnocze�nie przez okienka obserwowa� bacznie o�wietlon� elektrycznym �wiat�em widowni�, gdzie na dywanach siedzieli jego nauczyciele. Widzia�em, �e mia� wielk� ochot� zobaczy� zdumione miny czcigodnych opat�w, kiedy nagle z g�o�nika rozlegnie si� g�os, ale b�d� co b�d� byli to jego nauczyciele i chocia� by� ich panem, czu� przed nimi respekt. Nie chcia�em mu zepsu� przyjemno�ci i poprosi�em publik� o pozostanie na miejscach, zapowiadaj�c, �e nast�pny film przyniesie sensacje z Tybetu. By� zachwycony i �mia� si� rado�nie z zaskoczenia mnich�w, zszokowanych moim weso�ym, lekkim tonem. Nikt dot�d nie wyra�a� si� tak swobodnie w obecno�ci boskiego w�adcy i on sam �ledzi� t� ciekaw� sytuacj� z pa�aj�cymi oczyma.
Puszczanie jednego z film�w, kt�re nakr�ci�em w Lhasie, pozostawi� mnie, a sam zaj�� si� pulpitem rozdzielczym. Jako �e by� to m�j pierwszy film, by�em niemniej od niego ciekaw rezultat�w. Okaza�o si�, �e mog�em by� zadowolony, a niedostatki, kt�re nie usz�yby pewnie uwadze fachowca, nie mia�y tu wi�kszego znaczenia. Film przedstawia� moje uj�cia z "ma�ego" �wi�ta noworocznego i nawet opaci zapomnieli na chwil� o powadze, rozpoznaj�c swoje czcigodne postaci na b�yszcz�cym ekranie, a gdy ukaza�o si� zbli�enie ministra, kt�ry zdrzemn�� si� podczas ceremonii, rozleg� si� g�o�ny �miech. Jednak�e by� to �miech dobrotliwy, bo ka�dy z nich nie raz musia� walczy� z senno�ci�. Wszak�e wie�� o tym, �e Dalajlama ujrza� chwil� s�abo�ci swojego ministra musia�a rozej�� si� w�r�d arystokracji, bo p��niej, gdy tylko pojawi�em si� gdzie� z kamer�, wszyscy przybierali godne pozy.
Oczywi�cie, swoim kinem najbardziej cieszy� si� sam Dalajlama. Jego zazwyczaj powolne ruchy sta�y si� o�ywione i m�odzie�cze, komentowa� z zachwytem ka�de uj�cie. P��niej poprosi�em go o zgod� na pokazanie film�w, kt�re sam nakr�ci�. Odpowiedzia� skromnie, �e po tym, co zobaczy�, nie �mie pokazywa� swoich niezdarnych pr�b. Zdo�a�em go jednak przekona�, bo sam by�em ciekaw, co wydawa�o mu si� godne filmowania. Oczywi�cie, �e nie mia� wielkiego wyboru. Z dachu Potali nakr�ci� rozleg�� panoram� doliny lhaskiej - pejza� zbyt szybko si� porusza�. Po nich nast�powa�o kilka niedo�wietlonych zbli�e� arystokrat�w na koniach i karawan, przeci�gaj�cych dzielnic� Sz�. Zbli�enie postaci jego kucharza wskazywa�o, �e ch�tnie robi�by portrety. Ten film by� pierwsz� pr�b� w jego �yciu i nakr�ci� go bez jakichkolwiek wskaz�wek czy informacji z prospekt�w.
Gdy film si� sko�czy�, poleci� mi, abym przez mikrofon zapowiedzia� koniec projekcji. Nast�pnie otworzy� drzwi na widowni� i daj�c opatom do zrozumienia, �e nie b�d� mu ju� potrzebni, zwolni� ich skinieniem r�ki. Zobaczy�em znowu jasno, �e nie mam przed sob� marionetki, lecz wybitn� osobowo��, zdoln� do narzucenia w�asnej woli.
"Henrig, ty masz w�osy jak ma�pa!"
Gdy zostali�my sami, wsp�lnie schowali�my filmy i przykryli�my aparatur� ���tymi pokrowcami. Potem usiedli�my na widowni, na wspania�ych dywanach, o�wietlonych promieniami s�o�ca wpadaj�cymi przez otwarte okna. Na szcz��cie przyzwyczai�em si� ju� do siedzenia na ziemi ze skrzy�owanymi nogami, bo w pomieszczeniach Dalajlamy nie by�o krzese� ani poduszek do siedzenia. Pocz�tkowo nie �mia�em usi���, poniewa� wiedzia�em, �e w obecno�ci Kr�la-Boga nie wolno siedzie� nawet ministrom; nie by�o tu te� tronu, kt�ry podkre�la�by przynajmniej jego pozycj�. Ale on po prostu chwyci� mnie za r�kaw i poci�gn�� w d��, k�ad�c kres moim wahaniom.
Powiedzia� mi, �e od dawna planowa� to spotkanie, poniewa� wiedzia�, �e musi kiedy� uczyni� ten krok, aby dowiedzie� si� czego� o �wiecie. Liczy� si� z tym, �e regent b�dzie temu przeciwny, ale mia� zamiar spe�ni� swoj� wol� i nawet przygotowa� sobie odpowied� na jego sprzeciw. Zdecydowanie postanowi� przyswoi� sobie, poza religijn� wiedz�, tak�e inne umiej�tno�ci i ja wydawa�em mu si� jedyn� osob�, kt�ra mog�aby mu w tym pom�c. O tym, �e by�em dyplomowanym nauczycielem, nie mia� poj�cia, a nawet gdyby wiedzia�, zapewne i tak nie wywar�oby to na nim wi�kszego wra�enia. Zapyta�, ile mam lat, i bardzo si� zdziwi�, �e dopiero trzydzie�ci siedem. Podobnie jak wielu Tybeta�czyk�w, moje "���te" w�osy uzna� za oznak� podesz�ego wieku. Z dzieci�c� ciekawo�ci� przygl�da� si� mojej twarzy i dziwi� si� rozmiarom mojego nosa, kt�ry jest przecie� zupe�nie normalnej wielko�ci, ale w por�wnaniu z ma�ymi nosami mongolskimi, wzbudza� ju� nie raz sensacj�. Wreszcie dostrzeg� w�oski na mojej d�oni i powiedzia� �miej�c si� rozbrajaj�co:"Henrig, ty masz w�osy jak ma�pa!" Natychmiast przysz�a mi do g�owy riposta, poniewa� zna�em legend�, kt�ra g�osi, �e Tybeta�czycy pochodz� ze zwi�zku swojego b�stwa Czenrezi z demonic�. ��cz�c si� z ni�, Czenrezi przybra� posta� ma�py, a poniewa� dalajlama jest inkarnacj� tego Buddy*, por�wnanie nie by�o dla mnie obra�liwe.
Poprzez takie weso�e uwagi nasza rozmowa sta�a si� swobodna i obydwaj pozbyli�my si� onie�mielenia. Teraz i ja mog�em mu si� bli�ej przyjrze�. Dobre wra�enie, jakie zrobi� na mnie wcze�niej, w czasie przelotnych spotka�, pog��bi�o si� teraz jeszcze bardziej. Jego sk�ra by�a ja�niejsza, ni� u przeci�tnego Tybeta�czyka i o kilka odcieni ja�niejsza, ni� sk�ra lhaskich arystokrat�w. Jego wyraziste, nieznacznie tylko sko�ne oczy natychmiast mnie zafascynowa�y. Tryska�y �yciem i nie przypomina�y nieprzeniknionego wzroku Mongo��w. Jego policzki pa�a�y i z ciekawo�ci pochyla� si� ku mnie co chwila. Uszy mia� lekko odstaj�ce - jak si� p��niej dowiedzia�em by�a to jedna z cech �wiadcz�cych o tym, �e jest on inkarnacj� Buddy. Dla ochrony g�owy przed ch�odem Potali, w�osy mia� nieco d�u�sze ni� to by�o w zwyczaju. Jak na sw�j wiek, by� wyro�ni�ty i w przysz�o�ci osi�gnie pewnie s�uszny wzrost swoich rodzic�w. Niestety, wskutek d�ugotrwa�ych studi�w i siedzenia z pochylonymi plecami, przywyk� do wadliwej postawy cia�a. Szlachetne, wysmuk�e d�onie spoczywa�y zazwyczaj w bezruchu. Zauwa�y�em, �e cz�sto ze zdumieniem spogl�da� na moje r�ce, gdy wypowiadanym przeze mnie s�owom towarzyszy�y gesty. Poniewa� Tybeta�czycy w og�le nie pos�uguj� si� gestykulacj�, co jest r�wnocze�nie wyrazem spokoju Azjat�w, najdrobniejszy m�j ruch zwraca� jego uwag�. Podobnie jak wszyscy mnisi, Dalajlama nosi� tak�e bordowe szaty, zalecone kiedy� przez Budd�, i zewn�trznie nie r��ni� si� od innych duchownych urz�dnik�w.
Czas up�ywa� nam jak z bicza trzasn��. Mia�em wra�enie jakby p�ka�y wszelkie tamy i ch�opiec musi teraz wszystko z siebie wyrzuci�. By�em zaskoczony, jak wiele r��nych wiadomo�ci przyswoi� sobie z ksi��ek i czasopism. Na temat drugiej wojny �wiatowej posiada� siedmiotomowe angielskie dzie�o. Podpisy pod ilustracjami poleci� ju� sobie przet�umaczy� na tybeta�ski i umia� rozpoznawa� poszczeg�lne typy samolot�w, samochod�w i czo�g�w, a tak�e zna� dobrze takie nazwiska jak Churchil, Eisenhower czy Mo�otow. Poniewa� jednak nie mia� nikogo, komu m�g�by zadawa� pytania, cz�sto nie m�g� uchwyci� wzajemnych powi�za� i teraz by� uszcz��liwiony, �e wreszcie znalaz� si� cz�owiek, kt�remu mo�e zada� pytania nurtuj�ce go od wielu lat.
By�o ju� oko�o trzeciej po po�udniu, gdy wszed� Sop�n Khenpo, opat, kt�ry dba� o cielesne sprawy Dalajlamy, aby przypomnie� m�odemu kr�lowi o jedzeniu. Wsta�em chc�c si� po�egna�, ale on natychmiast poci�gn�� mnie, abym usiad� z powrotem, polecaj�c opatowi przyj�� p��niej. Nie�mia�o wyj�� zeszyt z zasmarowan� r��nymi rysunkami ok�adk� i poprosi�, abym przejrza� jego pr�by pisania. Ku mojemu zdumieniu ujrza�em, �e �wiczy� pisanie du�ych liter alfabetu �aci�skiego. A wi�c zajmowa� si� nie tylko m�cz�cymi studiami religijnymi, ale wype�nia� sobie samotne godziny majstrowaniem przy najnowocze�niejszych zachodnich aparatach i z w�asnej inicjatywy rozpocz�� nauk� obcych j�zyk�w. Nalega�, aby�my natychmiast przyst�pili do lekcji j�zyka angielskiego. Wymow� zapisywa� sobie zaraz swoim drobnym tybeta�skim pismem.
Zapewne up�yn��a ju� nast�pna godzina, bo Sop�n Khenpo pokaza� si� w drzwiach po raz drugi, prosz�c tym razem bardziej stanowczo, aby Dalajlama zechcia� pami�ta� o czekaj�cym posi�ku. R�wnocze�nie pr�bowa� mnie wcisn�� tac� z ciastem, bia�� bu�eczk� i owczym serem. Gdy si� wzbrania�em, wyj�� bia�� serwetk� i owin�wszy jedzenie, poprosi� abym je wzi�� ze sob� do domu. Jednak Dalajlama nie chcia� przerwa� naszej rozmowy i przymilnym g�osem prosi� swego opiekuna o jeszcze troch� cierpliwo�ci. Patrz�c z mi�o�ci� na swego podopiecznego, opat zgodzi� si� i zostawi� nas samych. Odnios�em wra�enie, �e obdarza on ch�opca prawdziw� ojcowsk� mi�o�ci� i bardzo si� o niego troszczy. Ten siwow�osy opat pe�ni� ju� t� sam� funkcj� u Dalajlamy XIII i zachowa� j� po jego �mierci. �wiadczy�o to o jego odpowiedzialno�ci i wierno�ci, poniewa� urz�dnicy rzadko pozostaj� na swych stanowiskach, gdy zmieniaj� si� ich panowie.
Dalajlama zaproponowa�, abym nast�pnego dnia odwiedzi� jego rodzin�, kt�ra latem zamieszkiwa�a w Norbulingce, i bym tam czeka� a� przy�le po mnie, po sko�czeniu swoich obowi�zk�w. Na po�egnanie serdecznie u�cisn�� mi d�o� - znaj�c pewnie ten zwyczaj z czasopism - aby wyrazi� swoj� przyja��.
Wracaj�c przez pusty ogr�d i przechodz�c przez wielkie wrota, sam nie wierzy�em, �e w�a�nie przez pi�� godzin gaw�dzi�em z Boskim Kr�lem Kraju lam�w. Ogrodnik zamkn�� za mn� bram� i stra�nicy, kt�rzy zd��yli ju� zmieni� si� kilkakrotnie, zupe�nie skonfundowani zaprezentowali bro�. Powoli wraca�em na moim koniu do Lhasy. Gdyby nie zawini�tko z ciastem w moich r�kach, my�la�bym, �e to by� sen. Kt�ry z moich przyjaci�� uwierzy�by, gdybym mu powiedzia�, �e w�a�nie przez kilka godzin rozmawia�em sam na sam z �yj�cym Budd�? Pewnie u�miechn�liby si� wsp��czuj�co, patrz�c na mnie jak na szale�ca...
Przyjaciel i nauczyciel Dalajlamy
Czu�em si� bardzo szcz��liwy z powodu zadania, kt�re na mnie czeka�o. Nauczanie i przekazywanie wiedzy temu inteligentnemu m�odzie�cowi - w�adcy kraju tak wielkiego jak Niemcy, Francja i Hiszpania razem wzi�te - by�o naprawd� wielkim zadaniem.
Jeszcze tego samego wieczoru wyszuka�em czasopisma, zawieraj�ce szczeg��y dotycz�ce budowy my�liwc�w odrzutowych. Dzisiaj w tej materii nie by�em zbyt mocny i zmuszony by�em z�o�y� obietnic�, �e nast�pnym razem b�d� w stanie obja�ni� wszystko na podstawie rysunk�w. Odt�d zawsze przygotowywa�em sobie materia� na nast�pne spotkania, poniewa� pragn��em nieco usystematyzowa� ch�opi�ce �aknienie wiedzy Dalajlamy.
M�j plan cz�sto zawodzi�, gdy nagle zaczyna� on zadawa� pytania z ca�kiem innych dziedzin i nie pozostawa�o mi nic innego, jak odpowiada� na nie tak jak umia�em. I tak, aby rozmawia� o bombie atomowej, trzeba by�o m�wi� o pierwiastkach. To znowu wymaga�o informacji na temat metali, ale w j�zyku tybeta�skim nie ma s�owa metal, musia�em wi�c wyja�nia� wszystko bardzo szczeg��owo i pytania spada�y na mnie niczym lawina.
Tak rozpocz�� si� nowy rozdzia� mojego pobytu w Lhasie i moje �ycie nabra�o sensu. Znikn��o niezadowolenie i uczucie niespe�nienia. Nie porzuci�em starych obowi�zk�w i nadal gromadzi�em informacje, sporz�dza�em mapy, ale dni sta�y si� dla mnie za kr�tkie i cz�sto pracowa�em do p��nej nocy. Przyjemno�ci i zainteresowania posz�y na bok, poniewa� Dalajlama m�g� mnie wezwa� w ka�dej chwili i zawsze musia�em mie� czas dla niego. Na przyj�cia do moich przyjaci�� przesta�em przychodzi� z rana, jak to by�o w zwyczaju, lecz zjawia�em si� dopiero p��nym popo�udniem. Jednak nie traktowa�em tego wszystkiego jako wyrzeczenia, by�em szcz��liwy wiedz�c, �e wreszcie znalaz�em cel w �yciu.
Lekcje z moim dostojnym uczniem by�y dla mnie cz�sto nie mniej pouczaj�ce. Dzi�ki niemu dowiedzia�em si� sporo o historii Tybetu i naukach Buddy, poniewa� jego wiedza w tej dziedzinie by�a nieprawdopodobna. Nasze debaty religijne trwa�y cz�sto d�ugie godziny i by� on ca�kowicie pewny, �e zdo�a mnie przekona� do buddyzmu. Powiedzia� mi, �e w�a�nie studiuje ksi�gi zawieraj�ce przekaz prastarej wiedzy o sposobach oddzielania cia�a i ducha. Historia Tybetu zna wielu �wi�tych, kt�rzy potrafili - pozostaj�c cia�em zatopieni w medytacji - oddzia�ywa� r�wnocze�nie w miejscu oddalonym o setki mil. M�ody Dalajlama by� przekonany, �e dzi�ki sile wiary i zastosowaniu odpowiednich metod - �ci�le przepisanych rytua��w - b�dzie kiedy� w stanie dzia�a� w odleg�ych miejscach, na przyk�ad w Samye. Z chwil� gdy osi�gnie ju� te zdolno�ci*, wy�le mnie tam, aby kierowa� mn� z Lhasy. Pami�tam, �e odpowiedzia�em mu w�wczas ze �miechem: "O Kund�nie, wtedy i ja zostan� buddyst�!"
Czerwone Chiny zagra�aj� Tybetowi
Niestety, nigdy nie przeprowadzili�my tego eksperymentu. Na nasz� przyja�� ju� od samego pocz�tku k�ad�y si� cieniem wydarzenia polityczne. Czerwone Chiny przybiera�y coraz bardziej arogancki ton, prezentowany w Radiu Pekin, a rz�d Czang Kai-Szeka przeni�s� si� ju� na Formoz�. Tybeta�skie Zgromadzenie Narodowe w Lhasie obradowa�o bez przerwy, powo�uj�c coraz to nowe oddzia�y wojska. W Sz� odbywa�y si� �wiczenia i parady wojskowe, a Dalajlama w�asnor�cznie b�ogos�awi� nowe chor�gwie i przekazywa� je armii.
Anglik Fox mia� pe�ne r�ce roboty ze szkoleniem nowych radiooperator�w, poniewa� ka�dy oddzia� otrzymywa� co najmniej jeden nadajnik.
Tybeta�skie Zgromadzenie Narodowe, cia�o podejmuj�ce najwa�niejsze decyzje, sk�ada si� z pi��dziesi�ciu �wieckich i duchownych urz�dnik�w. Przewodnicz� mu czterej opaci z klasztor�w Drepung, Sera i Ganden, kt�rym pomagaj� czterej �wieccy sekretarze finansowi i czterej urz�dnicy duchowni. Cz�onkami zgromadzenia mog� by� zar�wno �wieccy, jak i duchowni urz�dnicy rozmaitych urz�d�w, z wyj�tkiem czterech ministr�w Gabinetu. Zgodnie z konstytucj�, obraduj� oni w s�siedniej sali i otrzymuj� na bie��co podj�te uchwa�y, nie posiadaj� jednak prawa veta. Ostateczne decyzje nale�� do dalajlamy, a do chwili osi�gni�cia przez niego pe�noletno�ci - w jego imieniu - do regenta. Oczywi�cie nikt nie odwa�y�by si� dyskutowa� nad propozycj� tak wysokiego autorstwa. Najwi�kszymi wp�ywami w Zgromadzeniu Narodowym ciesz� si� zawsze pupile w�adcy.
Jeszcze przed kilku laty, opr�cz "ma�ego" zwo�ywano corocznie tzw. Wielkie Zgromadzenie Narodowe. Sk�ada�o si� ono ze wszystkich urz�dnik�w i przedstawicieli cech�w rzemie�lniczych: krawc�w, kamieniarzy, cie�li, itp. To prawie pi�ciusetosobowe zgromadzenie zniesiono po cichu, poniewa� poza zado��uczynieniem literze prawa, nie mia�o ono praktycznie �adnego znaczenia w sytuacji, gdy regent posiada� rzeczywist� w�adz� absolutn�.
Teraz gdy nadesz�y trudne czasy, coraz cz��ciej zasi�gano rady u wyroczni. Jej przepowiednie by�y ponure i bynajmniej nie podnosi�y Tybeta�czyk�w na duchu. G�osi�y mianowicie: "�wi�temu Krajowi zagra�a pot��ny wr�g z p��nocy i wschodu" lub "Religia jest w niebezpiecze�stwie". Mimo �e spotkania z wyroczni� by�y �ci�le tajne, jej przepowiednie przenika�y na zewn�trz i powtarzano je sobie szeptem. Jak to w okresach kryzysu i wojny bywa, od przer��nych pog�osek hucza�o w mie�cie jak w ulu, i cz�sto si�a wroga urasta�a do legendy. Wyrocznie mia�y co robi�, bo wa�y�y si� nie tylko losy kraju, ale tak�e ka�dy obawia� si� o swoje prywatne dobra. Cz��ciej ni� zazwyczaj szukano wi�c rady u bog�w. Odwo�ywano si� do znak�w i ka�de zdarzenie traktowano jako dobry lub z�y omen. Co bardziej przezorni, przewozili sw�j maj�tek na po�udnie lub do odleg�ych posiad�o�ci. Ale lud �wi�cie wierzy� w pomoc bog�w i by� przekonany, �e zdarzy si� cud, kt�ry odwr�ci wojn� od kraju.
Jednak Zgromadzenie Narodowe zdawa�o sobie spraw� z niebezpiecze�stwa. Zacz�to pojmowa�, �e polityka izolacji jest teraz wielkim zagro�eniem dla pa�stwa. By� ju� najwy�szy czas, aby nawi�za� stosunki dyplomatyczne i ca�emu �wiatu og�osi� wol� niezawis�o�ci Tybetu, poniewa� twierdzenie Chin, �e Tybet jest ich prowincj�, nie zosta�o dotychczas oficjalnie podwa�one. Gazety i rozg�o�nie ca�ego �wiata mog�y donosi� o kraju lam�w cokolwiek chcia�y - i tak nigdy na to nie zareagowano, poniewa� tybeta�ska interpretacja ca�kowitej w�asnej neutralno�ci politycznej nie dopuszcza�a komentowania wiadomo�ci. Teraz zacz�to sobie zdawa� spraw� z niebezpiecznych konsekwencji takiej postawy i zacz�to pojmowa� znaczenie propagandy. Radio Lhasa przyst�pi�o do codziennego nadawania w eter - w j�zykach tybeta�skim, chi�skim i angielskim - informacji o stanowisku Tybetu.
Spo�r�d w�adaj�cych j�zykiem angielskim arystokrat�w i urz�dnik�w rz�d wybra� delegat�w, kt�rzy mieli pojecha� do Pekinu, Delhi, Waszyngtonu i Londynu. Niestety, dotarli oni zaledwie do Indii i tam pozostali, poniewa� brak zdecydowanego dzia�ania Rz�du Tybeta�skiego oraz intrygi wielkich mocarstw przeszkodzi�y delegatom w kontynuowaniu misji.
M�ody Dalajlama, cho� wolny od nienawi�ci i uprzedze�, zdawa� sobie spraw� z powagi sytuacji. Nadal jednak wierzy� w pokojowy rozw�j wydarze�. Podczas naszych spotka� zauwa�y�em, jak bardzo przysz�y w�adca zacz�� interesowa� si� polityk�. Spotykali�my si� zawsze sami na widowni ma�ego kina i cz�sto - z drobiazg�w tylko - mog�em wnioskowa�, jak bardzo cieszy� si� z mojego przybycia. Niekiedy rozpromieniony wybiega� mi naprzeciw przez ogr�d, z wyci�gni�t� do przywitania r�k�. Pomimo okazywanej mi przeze� serdeczno�ci i nazywania mnie swoim przyjacielem, zawsze okazywa�em nale�ny mu respekt i traktowa�em go jak przysz�ego kr�la Tybetu - i mojego zwierzchnika. Zleci� mi udzielanie mu lekcji angielskiego, geografii i matematyki, musia�em te� obs�ugiwa� jego kino i dostarcza� mu informacji o aktualnych wydarzeniach na �wiecie. Sam pomy�la� o tym, aby zaproponowa� podwy�szenie mojej ga�y, i chocia� nie m�g� wyda� takiego rozkazu, wystarczy�o przecie� tylko jego �yczenie.
Dalajlama zadziwia� mnie nieustannie swoj� zdolno�ci� rozumienia, wytrwa�o�ci� i pilno�ci�. Gdy zada�em mu do przet�umaczenia dziesi�� zda�, t�umaczy� z w�asnej woli dwa razy tyle. Zauwa�y�em, �e nauka j�zyk�w sz�a mu bardzo �atwo, podobnie jak wielu Tybeta�czykom. Nie jest rzadko�ci�, �e arystokraci i kupcy poza j�zykiem ojczystym w�adaj� mongolskim, chi�skim, nepalskim i hindi. Nawiasem m�wi�c, nie jest prawd�, �e te j�zyki s� do siebie podobne. Dla przyk�adu: w alfabecie tybeta�skim nie ma "F", za to wiele "R", a w j�zyku chi�skim jest na odwr�t. Zatem wymowa "F" sprawia�a mojemu czcigodnemu uczniowi najwi�cej trudno�ci. S�uchanie jego wymowy dawa�o mi du�o rado�ci. Poniewa� m�j angielski te� nie by� doskona�y, pomagali�my sobie jego przeno�nym radiem, s�uchaj�c codziennie wiadomo�ci i zapisuj�c je sobie dla utrwalenia.
W jednym z urz�d�w w opiecz�towanej skrzyni odkry�em angielskie podr�czniki. Wystarczy�o jedno skinienie i jeszcze tego samego dnia dostali�my je i urz�dzili�my w sali kinowej ma�� bibliotek�. Dalajlama nie m�g� si� nacieszy� tym znaleziskiem, poniewa� dla Lhasy by� to prawdziwy skarb. Patrz�c na jego gorliwo�� i ��dz� wiedzy, cz�sto ze wstydem wspomina�em w�asn� m�odo��.
W spu�ci�nie po Dalajlamie XIII znajdowa�o si� wiele angielskich ksi��ek i map, ale ich stan wskazywa�, �e w�a�ciciel prawie z nich nie korzysta�. Swoj� wiedz� zdoby� on podczas d�ugoletnich podr��y po Chinach i Indiach, a znajomo�� zachodniego �wiata zawdzi�cza� przyja�ni z Sir Charlesem Bellem. Nazwisko tego Anglika by�o mi znane, poniewa� b�d�c w niewoli czyta�em jego ksi��ki. By� on wielkim obro�c� niezawis�o�ci Tybetu. Pracowa� w charakterze politycznego oficera ��cznikowego pomi�dzy Sikkimem, Tybetem i Bhutanem i dalajlam� pozna� w Indiach, po jego ucieczce z Tybetu. Pomi�dzy tymi dwoma dojrza�ymi m��czyznami zawi�za�a si� w�wczas bliska przyja��, trwaj�ca przez wiele lat. Sir Charles Bell by� pierwszym bia�ym, kt�remu uda�o si� w og�le wej�� w osobisty kontakt z jednym z dalajlam�w.
M�j m�ody ucze�, chocia� nie m�g� jeszcze podr��owa�, interesowa� si� szerokim �wiatem niewiele mniej. Geografia, kt�rej by�em dyplomowanym nauczycielem, sta�a si� tak�e ulubionym przedmiotem Boskiego Kr�la. Rysowa�em mu olbrzymie �cienne mapy ca�ego �wiata i szczeg��owe mapy Azji i Tybetu. Pos�uguj�c si� globusem, mog�em mu na przyk�ad wyja�ni�, dlaczego radio Nowy York "sp��nia si�" o jedena�cie godzin. Wkr�tce orientowa� si� we wszystkim. Poj�cie "Kaukaz" by�o mu tak samo bliskie jak "Himalaje". By� szczeg�lnie dumny z tego, �e najwy�szy szczyt �wiata le�y w jego kraju, i podobnie jak wielu Tybeta�czyk�w dziwi� si�, �e tylko nieliczne kraje na �wiecie s� wi�ksze od jego pa�stwa.
Trz�sienie ziemi i inne z�e znaki
Nasze przyjemne lekcje tego lata przerwa�y r��ne budz�ce l�k zdarzenia. Coraz cz��ciej pojawia�y si� z�e znaki: rodzi�y si� zniekszta�cone zwierz�ta, pewnego ranka znaleziono na ziemi rozbity kapitel kolumny, le��cy u st�p Potali. Rz�d na pr��no wysy�a� w takie miejsca mnich�w, kt�rzy mod�ami mieli powstrzyma� z�e duchy. A gdy pewnego pi�knego, s�onecznego dnia z rzygacza w kszta�cie g�owy smoka, znajduj�cego si� na dachu Katedry, zacz��a kapa� woda, w ca�ej Lhasie zapanowa�a trwoga.
15 sierpnia �wi�te Miasto nawiedzi�o silne trz�sienie ziemi. Nast�pny z�y omen! Wszystkich ogarnia� jeszcze strach na my�l o zesz�orocznej komecie, kt�rej b�yszcz�cy ogon widnia� na niebie przez ca�e dnie i noce. Starzy ludzie przypominali sobie, �e po pojawieniu si� poprzedniej wybuch�a wojna z Chinami. O ostatniej s�ysza�em ju� wcze�niej przez radio, poniewa� lotnicy zauwa�yli j� ju� nad Australi�. A gdy pojawi�a si� nad Lhas�, poszed�em z moim przyjacielem �angd�l� na nocn� przechadzk�, aby podziwia� to fantastyczne zjawisko.
Trz�sienie ziemi przysz�o zupe�nie niespodziewanie. Wszystkie domy w Lhasie zacz��y dr�e� i w oddali rozleg�o si� oko�o czterdzie�ci g�uchych detonacji, wywo�anych prawdopodobnie przesuwaniem si� warstw ziemskich. Od wschodu pojawi�a si� na bezchmurnym niebie ognista �una, a drobne drgania utrzymywa�y si� przez nast�pne dni. Stacje indyjskie donosi�y o wielkich zmianach skorupy ziemskiej w granicz�cej z Tybetem prowincji Assam. Nast�pi�o tam przemieszczanie si� dolin i ca�ych g�r, a wskutek obryw�w g�rskich wpadaj�cych do Brahmaputry powsta�y potworne spustoszenia.
Dopiero kilka dni p��niej dotar�y do Lhasy wiadomo�ci o tym, �e w Tybecie katastrofa przybra�a znacznie wi�ksze rozmiary. Centrum trz�sienia ziemi znajdowa�o si� najprawdopodobniej w po�udniowym Tybecie. Wskutek ruch�w tektonicznych leg�o w gruzach wiele skalnych klasztor�w, zasypuj�c setki mnich�w i mniszek. Cz�sto gin�li wszyscy i nawet nie mia� kto powiadomi� najbli�szego bonpo o tragedii. Pop�ka�y mury zamczysk, z kt�rych pozosta�y tylko stercz�ce w niebo ruiny, a w nagle powstaj�cych rozpadlinach znikali ludzie, jakby chwytani przez duchy.
Wszystkie te zjawiska mo�na by�o wyt�umaczy� tak�e racjonalnie, ale odebranie Tybeta�czykom ich przes�d�w, to jakby zabranie im cz�stki ich �ycia. Im wi�cej boja�ni wywo�uje z�y omen, tym wi�cej si�y i zaufania czerpie si� z pomy�lnych znak�w.
O z�owieszczych zjawiskach informuje si� najdok�adniej przede wszystkim Dalajlam�. Mimo �e zabobonny, podobnie jak jego nar�d, by� on bardzo ciekaw mojego zdania o tych sprawach. Tematom do rozm�w nie by�o ko�ca i wci�� brakowa�o nam czasu, aby porozmawia� o wszystkim. Sp�dza� ze mn� sw�j wolny czas i tylko nieliczni wiedzieli, �e zamiast odpoczywa� wolne chwile sp�dza ucz�c si� ze mn�. Zawsze przestrzega� skrupulatnie rozk�adu godzin. Im rado�niej mnie wita�, tym niespokojniej spogl�da� na zegarek, gdy jego wolny czas si� ko�czy�. O okre�lonej porze czeka� ju� na niego w pawilonie nauczyciel religii.
O tym, jak rzetelnie traktowa� tak�e m�j czas, dowiedzia�em si� przez przypadek. Pewnego dnia, kiedy odbywa�o si� wiele ceremonii, nie liczy�em si� ju� z wezwaniem do Norbulingki i wybra�em si� z przyjaci��mi na spacer na pobliskie wzg�rze. Wcze�niej jednak, na wypadek gdyby jednak Dalajlama zechcia� mnie wezwa�, poinstruowa�em s�u��cego, aby da� mi zna� miganiem lusterka. Rzeczywi�cie, o zwyk�ej porze zobaczy�em sygna� i czym pr�dzej wr�ci�em do miasta. Przy promie czeka� ju� m�j s�u��cy z koniem, ale mimo po�piechu sp��ni�em si� dziesi�� minut. Dalajlama podbieg� do mnie i chwytaj�c mnie w zniecierpliwieniu za obie r�ce zapyta�: "Henrig, gdzie by�e� tak d�ugo? Nie mog�em si� ju� ciebie doczeka�!" Zacz��em go przeprasza�, �e tak go zaniepokoi�em, i wtedy dopiero zrozumia�em, co dla niego znaczy�y te godziny.
W tym dniu obecna by�a tak�e jego matka i najm�odszy brat. Pu�ci�em im jeden z osiemdziesi�ciu film�w, kt�re posiada� Dalajlama. Po sko�czonej projekcji Sop�n Khenpo, szambelan, przyni�s� dla matki Jego �wi�tobliwo�ci szczeg�lnie du�e zawini�tko z pieczywem. Przy tej okazji mog�em zobaczy� spotkanie matki z synem. Wiedzia�em, �e od momentu rozpoznania ch�opca jako inkarnacji rodzina nie ma ju� do niego prawa i, podobnie jak dla wszystkich, staje si� on dla niej wy��cznie �yj�cym Budd�. Dlatego odwiedziny matki by�y wizyt� niemal oficjaln� i przyby�a ona w od�wi�tnym ubiorze i w bi�uterii. Przy po�egnaniu sk�oni�a si�, a Dalajlama pob�ogos�awi� j�, k�ad�c d�o� na jej g�owie. Gest ten wyra�a� chyba najlepiej ich zwi�zek. Nawet matka nie zosta�a pob�ogos�awiona obiema d�o�mi, takie b�ogos�awie�stwo przys�ugiwa�o tylko mnichom i wysokim urz�dnikom.
Gdy zostali�my sami, Dalajlama z dum� pokaza� mi swoje zadanie z matematyki. Ten przedmiot zaniedbywali�my nieco obydwaj, poniewa� Dalajlama umia� znakomicie pos�ugiwa� si� powszechnym w ca�ym Tybecie abakusem* i to wystarcza�o jego potrzebom. Przyrz�dem tym, u�ywanym dawniej i u nas, Tybeta�czycy umiej� pos�ugiwa� si� zadziwiaj�co biegle. Nie raz przegra�em zawody, staj�c z o��wkiem i kartk� w r�ce przeciwko temu liczyd�u. Ludzie nie posiadaj�cy abakusa u�ywaj� do liczenia glinianych skorupek albo pestek brzoskwini i grochu, tak jak w szkole. Najprostsze rachunki za�atwia si� przy pomocy r��a�ca, kt�ry ka�dy Tybeta�czyk ma zawsze pod r�k�.
Niekiedy - aczkolwiek bardzo rzadko - zdarza�o si�, �e przeszkadzano nam w naszym spotkaniu. Pewnego razu gwardzista stra�y przybocznej przyni�s� jaki� wa�ny list. Ten olbrzymi m��czyzna pad� trzykrotnie na twarz, zgodnie z etykiet� wci�gn�� g�o�no oddech i wr�czy� list. Nast�pnie cofaj�c si� opu�ci� pomieszczenie i bezszelestnie zamkn�� za sob� drzwi. Dopiero w takich chwilach u�wiadamia�em sobie wyra�nie, jak bardzo �ama�em wszelki ceremonia�.
List przysy�a� najstarszy brat Dalajlamy, przeor klasztoru Kumbum w chi�skiej prowincji Czinghai*. W tych rejonach czerwoni Chi�czycy zdobyli ju� w�adz� i teraz pr�bowali przy pomocy Tagsela Rimpocze pozyska� przychylno�� Dalajlamy. List zapowiada� jego przybycie, a poniewa� by� d�ugo w drodze, Tagsela Rimpocze mo�na si� by�o spodziewa� niebawem.
W tym samym dniu uda�em si� z wizyt� do rodziny Dalajlamy. Matka przywita�a mnie wyrzutami. Uwadze jej macierzy�skiej mi�o�ci nie usz�o, jak bardzo jej synowi na mnie zale�y i jak cz�sto spogl�da� na zegarek, gdy si� nie zjawia�em. Wyja�ni�em jej moje sp��nienie i przekona�em, �e nie by�o ono spowodowane moj� lekkomy�lno�ci�. Na po�egnanie prosi�a mnie, abym nigdy nie zapomina�, jak niewiele samodzielnie wybranej rado�ci zaznaje w �yciu jej syn.
By� mo�e dobrze si� sta�o, �e mia�a okazj� chocia� raz przekona� si� osobi�cie, co znaczy�y dla Dalajlamy te nasze spotkania. Po kilku miesi�cach, gdy ju� ca�a Lhasa wiedzia�a dok�d je�d�� codziennie w po�udnie i - jak by�o do przewidzenia - mnisi zacz�li komentowa� te ci�g�e odwiedziny, wtedy to ona wyst�pi�a energicznie w obronie �ycze� swojego syna.
Kiedy�, gdy znowu przekracza�em wrota ���tego Ogrodu, odnios�em wra�enie, jakby Dalajlama wypatrywa� mnie przez swoje ma�e okienko. Wydawa�o mi si�, �e ma okulary i zdziwi�o mnie to, poniewa� nigdy ich u niego nie widzia�em. Kiedy go o to zapyta�em, wyzna� mi, �e ju� od pewnego czasu ma k�opoty z oczami. Dlatego do nauki zak�ada� okulary, kt�re brat sprowadzi� mu przez indyjskie poselstwo. Prawdopodobnie zepsu� sobie wzrok jako ma�e dziecko, gdy godzinami ogl�da� Lhas� przez lornetk�, a czytanie i studiowanie w ciemnej, �le o�wietlonej Potali te� nie sprzyja�o poprawie jego wzroku.
Tego dnia mia� na sobie kr�tk� czerwon� kurteczk� narzucon� na mnisie szaty. Sam j� sobie zaprojektowa� i bardzo by� z niej dumny. M�g� j� jednak nosi� tylko w czasie wolnym od zaj��. Jej najwi�ksz� zalet� by�y kieszenie, poniewa� w ubiorach tybeta�skich nie ma ich w og�le. Dalajlama zauwa�y� je zapewne w czasopismach lub w mojej kurtce i zorientowa� si� jak bardzo s� u�yteczne. Jak ka�dy ch�opiec w jego wieku, nosi� w nich n��, �rubokr�t, s�odycze i tym podobne rzeczy. Upycha� w nich tak�e kredki i wieczne pi�ra i by� zapewne pierwszym dalajlam�, kt�ry lubi� takie rzeczy. Cieszy� si� tak�e bardzo swoim zbiorem zegark�w, pochodz�cym cz��ciowo z maj�tku Dalajlamy XIII. Jednak sw�j najbardziej ulubiony okaz - omeg� z datownikiem, naby� za w�asne, otrzymane w darze pieni�dze. Do czasu osi�gni�cia pe�noletno�ci m�g� dysponowa� jedynie tymi pieni�dzmi, kt�re wierni sk�adali w ofierze u st�p tronu. Dopiero p��niej skarbce Potali i Ogrodu Klejnot�w stan� przed nim otworem i jako w�adca Tybetu, b�dzie jednym z najbogatszych ludzi na �wiecie.
"W�adza dla Dalajlamy!"
Po raz pierwszy odezwa�y si� ��dania, aby uzna� Dalajlam� za pe�noletniego. W tym trudnym okresie na tronie bardziej po��dany by� m�ody, niezale�ny kr�l, ni� rz�dy regenta i jego zausznik�w, bardzo niepopularne z powodu korupcji. Nie mog�y one by� przyk�adem i oparciem dla narodu zagro�onego wojn�.
W tych dniach zdarzy�o si� co�, czego jak �wiat �wiatem Lhasa jeszcze nie widzia�a; pewnego dnia na murach przy g��wnej ulicy prowadz�cej do Norbulingki pojawi�y si� plakaty: "W�adza dla Dalajlamy!" Ni�ej, jako uzasadnienie, nast�powa�a ca�a lista przewinie� protegowanych regenta, wobec kt�rych wysuwano ci��kie oskar�enia.
Na najbli�szym spotkaniu z Dalajlam� rozmawiali�my oczywi�cie o tym zdarzeniu, o kt�rym zreszt� s�ysza� ju� od swego brata. Podejrzewano, �e autorami tych roszcze� byli mnisi z klasztoru Sera. Dalajlama bynajmniej nie by� zachwycony takim obrotem sprawy, poniewa� nie czu� si� jeszcze dostatecznie dojrza�y do tak odpowiedzialnego zadania. Wiedzia�, �e jeszcze wiele musi si� nauczy� i wi�ksz� wag� przywi�zywa� do naszego planu lekcji, ni� do plakat�w na murach. Niepokoi�o go pytanie, czy dor�wna�by uczniom na Zachodzie, czy te� w zachodnich szko�ach uznano by go za nie douczonego Tybeta�czyka? Zupe�nie uczciwie mog�em go zapewni�, �e by�by uczniem nieprzeci�tnej inteligencji i nadrobienie wiedzy szkolnej nie sprawi�oby mu najmniejszego trudu. Nie tylko Dalajlama wyra�a� takie poczucie mniejszej warto�ci. Tybeta�czycy w rozmowach cz�sto m�wili: "o niczym nie wiemy, jeste�my tacy g�upi!". Jednak�e ju� same takie wypowiedzi dowodzi�y, �e jest przeciwnie: w �adnym wypadku nie mo�na by�o o nich powiedzie�, �e s� ograniczeni, mylili tylko wykszta�cenie z inteligencj�.
Z pomoc� Misji Indyjskiej zdobywa�em odpowiednie filmy do naszego kina, pragn��em bowiem sprawia� rado�� Dalajlamie i stara�em si�, by program by� urozmaicony. Pierwszym filmem by� film "Henryk V" i by�em bardzo ciekaw, jak odbierze go m�ody Kr�l-B�g. Zezwoli� on obejrze� film tak�e swoim opatom, a gdy zgas�o �wiat�o, na widowni� wcisn�li si� nawet ogrodnicy i kucharze zatrudnieni wewn�trz ���tego Muru. Publiczno�� przykucn��a na dywanach, Dalajlama i ja siedzieli�my - jak zwykle podczas projekcji - na schodach, prowadz�cych do pomieszczenia operatorskiego. Szeptem t�umaczy�em mu tekst, staraj�c si� r�wnocze�nie odpowiada� na jego pytania. Dobrze, �e wcze�niej si� przygotowa�em, bo Niemcowi nie jest wcale tak �atwo t�umaczy� Szekspira z angielskiego na tybeta�ski. Sceny mi�osne powodowa�y spor� konsternacj� na widowni i przy powt�rnym ogl�daniu tego firnu, ju� tylko w dw�jk�, pomin��em je. Kund�n by� filmem zachwycony. Bardzo zainteresowa�o go �ycie wielkich ludzi, nie tylko w�adc�w, ale te� s�ynnych dow�dc�w wojskowych i technik�w, i nalega�, abym o nich opowiada� jak najwi�cej.
Sprowadzi�em te� dokumentalny film o Mahatmie Gandim, kt�ry przyj�to tu z wielkim szacunkiem i Dalajlama ogl�da� go kilka razy.
Ju� wcze�niej zwr�ci�em uwag� na jego znakomite poczucie smaku. Kiedy� gdy porz�dkowali�my filmy, wybra� wszystkie komedie i filmy czysto rozrywkowe, prosz�c abym je wymieni�. Najbardziej przemawia�y do niego filmy wojenne, o nauce i o kulturze. Kiedy� pomy�la�em sobie, �e sprawi� mu rado�� wyj�tkowo pi�knym filmem o koniach, ale niestety musia�em stwierdzi�, �e specjalnie si� ko�mi nie zainteresowa�. "To �mieszne" - powiedzia�, maj�c na my�li Dalajlam� XIII - "�e poprzednie cia�o tak bardzo lubi�o konie, a mnie one tak niewiele obchodz�". Wola� zajmowa� si� silnikiem jeepa i rozk�ada� na cz��ci swoj� nowo zdobyt� laic�. Ale niebawem okaza�o si�, �e jego techniczne przygotowanie nie by�o wystarczaj�ce do takich zabaw i w rezultacie musia�em mu po�yczy� m�j aparat.
W tym czasie znacznie ur�s�, tak jak to bywa w jego wieku, i by� troch� niezdarny. Kiedy� upu�ci� �wiat�omierz i by� z tego powodu nieszcz��liwy niczym ma�y ch�opiec, kt�ry zepsu� sobie zabawk�. Musia�em mu przypomnie�, �e przecie� jest w�adc� wielkiego kraju i mo�e sobie kupi� tyle �wiat�omierzy, ile tylko zechce. Nieustannie zadziwia� mnie swoj� skromno�ci� - z pewno�ci� dziecko pierwszego lepszego bogatego kupca by�o bardziej rozpieszczone ni� on. S�u��cych mia� tak�e mniej od niejednego arystokraty. Jego �ycie by�o ascetyczne i samotne, a tak�e przez wiele dni w roku nie wolno mu by�o ani m�wi�, ani je��.
Jego brat Lobsang Samten, jedyna osoba, kt�ra mog�a dotrzymywa� mu towarzystwa, chocia� starszy, nie dor�wnywa� mu umys�owo. Pocz�tkowo Dalajlama chcia�, aby i on uczestniczy� w naszych lekcjach. Ale dla Lobsanga ten obowi�zek by� m�k� i prosi� mnie cz�sto, bym zechcia� go wyt�umaczy� przed Kund�nem. Przyzna� mi si�, �e z naszych lekcji prawie nic nie rozumie i musi walczy� z senno�ci�. Za to w wielu sprawach zwi�zanych z rz�dzeniem by� o wiele bardziej praktyczny i ju� teraz wspiera� brata w sprawowaniu publicznych obowi�zk�w.
Kund�n przyjmowa� cz�ste przeprosiny swojego brata z ca�kowitym spokojem. Dziwi�o mnie to niezmiernie, poniewa� Lobsang Samten sam mi opowiada�, jak bardzo Dalajlama by� impulsywny jako dziecko. Zauwa�y�em, �e teraz po tej cesze nie zosta�o ani �ladu. By� raczej zbyt opanowany i zbyt powa�ny jak na sw�j wiek. Ale gdy si� �mia�, �mia� si� serdecznie jak dziecko i przepada� za niewinnymi psotami. Niekiedy boksowa� si� ze mn� dla �art�w i czasem nie�le mi nadokucza�. R�wnocze�nie dawa� dowody swojej wielkiej spostrzegawczo�ci. Na przyk�ad, gdy zadawa� mi pytania, na kt�re nie umia�em natychmiast odpowiedzie�, koncentruj�c si�, zazwyczaj odruchowo podpiera�em r�k� podbr�dek i kiedy zdarzy�o si�, �e wraca�em do domu nie znalaz�szy odpowiedzi, powiedzia� do mnie �artem: "Henrig, ale jutro rano nie podpieraj sobie znowu g�owy, tylko opowiedz mi zaraz wszystko dok�adnie!"
Niezale�nie od tego, jak bardzo Kund�n by� otwarty na zachodnie problemy, zmuszony by� przecie� przestrzega� starych, licz�cych setki lat zwyczaj�w. Wszystkie przedmioty pochodz�ce z osobistego dobytku Dalajlamy uchodzi�y za nadzwyczaj skuteczne lekarstwo i ochron� przed wszelkimi chorobami i z�ymi duchami. Wszyscy nagabywali mnie stale o pieczywo i owoce, kt�re przynosi�em do domu z kuchni Jego �wi�tobliwo�ci. Najwi�ksz� rado�ci�, jak� mog�em sprawi� moim przyjacio�om, by�o przekazanie im cz��ci tych dar�w. Natychmiast je zjadano, w przekonaniu �e nie ma lepszego �rodka zapobiegawczego na wszelkie nieszcz��cie. To przekonanie by�o jeszcze stosunkowo nieszkodliwe. O wiele mniej wyrozumia�o�ci mia�em dla zwyczaju picia moczu �yj�cego Buddy - �rodka najbardziej cenionego, ale aplikowanego tylko w szczeg�lnych przypadkach. Dalajlama sam dziwi� si� temu i nie lubi�, gdy go o to proszono. Jednak�e nie przeciwstawia� si� tym zwyczajom i nie zaprz�ta� sobie nimi specjalnie g�owy. W Indiach niemal na ka�dej ulicy spotyka�o si� ludzi pij�cych mocz �wi�tych kr�w.
Dobrze wiedzia�em, jak bardzo m�ody kr�l pragnie wydoby� sw�j nar�d z tych przes�d�w. Gdy zaczynali�my rozmawia� o nauce i przysz�ych reformach, marzeniom nie by�o ko�ca. Przygotowali�my ju� plan: z ma�ych, neutralnych kraj�w, nie posiadaj�cych w Azji interes�w mocarstwowych, chcieli�my sprowadzi� do Tybetu fachowc�w. Z ich pomoc� nale�a�o zorganizowa� o�wiat� i lecznictwo oraz wykszta�ci� w�asne kadry. Mojemu przyjacielowi Aufschnaiterowi przypad�o najwa�niejsze zadanie. Dla in�yniera rolnictwa by�o w Tybecie tak wiele pracy, �e nie starczy�oby mu �ycia, aby si� ze wszystkim upora�. On sam by� strasznie zapalony do tych idei i o niczym innym nie marzy�, jak o �yciu tutaj i pracy dla Tybetu. Ja z kolei chcia�em si� po�wi�ci� szkolnictwu, znajduj�c dla siebie zadanie, o jakim nie m�g�bym nawet zamarzy� przy wyborze przedmiotu studi�w na Uniwersytecie. Jednak�e wszystkie te plany by�y zawieszone w jak�e niepewnej przysz�o�ci. Aufschnaiter i ja mieli�my do�� rozs�dku, aby nie ulega� zbytnio z�udnym nadziejom. Najazd czerwonych Chin na Tybet by� nieuchronny. Wtedy i dla nas nie b�dzie miejsca w tym kraju, jako �e zajmowali�my jednoznaczne stanowisko wobec niezawis�o�ci tego niewielkiego, mi�uj�cego pok�j narodu.
Czternasta Inkarnacja Czenrezi
Pewnego razu, gdy m�j zwi�zek z Kund�nem sta� si� ju� za�y�y, zapyta�em, czy m�g�by mi opowiedzie� o tym, jak rozpoznano go jako inkarnacj�. Wiedzia�em ju�, �e urodzi� si� 6 czerwca 1935 roku w pobli�u wielkiego jeziora Kuku-Nor. Gdy z okazji dnia urodzin z�o�y�em mu �yczenia, by�em jedyn� osob�, kt�ra to zrobi�a. Daty urodzin nie maj� dla Tybeta�czyk�w najmniejszego znaczenia, nie pami�ta si� ich i nie �wi�tuje rocznic. Dla narodu jest nieistotne, kiedy urodzi� si� ich kr�l, poniewa� on tylko reprezentuje Czenrezi, b�stwo wsp��czucia, kt�re rezygnuj�c z nirwany, pojawi�o si� ponownie na �wiecie - jako jeden z ponad tysi�ca �yj�cych Budd�w - aby pomaga� innym. Czenrezi sta� si� patronem Tybetu, a jego inkarnacje kr�lami kraju B� - tak zwie si� Tybet w rodzimym j�zyku. Mongolski w�adca Altan-chan, kt�ry sta� si� buddyst�, nada� inkarnacjom Czenrezi tytu� dalajlamy, u�ywany teraz na ca�ym �wiecie. Obecny dalajlama jest czternast� inkarnacja Czenrezi*. Nar�d widzia� w nim bardziej �yj�cego Budd� ni� kr�la i mod�y s�a� nie do w�adcy, lecz do patrona kraju.
M�odemu Kr�lowi nie by�o �atwo sprosta� wymaganiom, kt�re mu stawiano. Wiedzia�, �e oczekuje si� od niego boskich wyrok�w, �e ka�d� jego decyzj� uwa�a si� za nieomyln� i �e przejdzie ona do historii Tybetu. Ju� teraz przygotowywa� si� do tego trudnego urz�du poprzez g��bokie studia religijne i cz�ste wielotygodniowe medytacje. Nie by� on obdarzony t� pewno�ci� siebie, jaka cechowa�a trzynast� inkarnacje Czenrezi. Carong opowiedzia� mi kiedy� zdarzenie charakteryzuj�ce dobrze przewag� zmar�ego w�adcy. Chcia� on wprowadzi� nowe prawa, ale natrafi� na za�arty op�r konserwatywnego otoczenia, kt�re powo�ywa�o si� na zarz�dzenia Dalajlamy V w podobnych kwestiach. Dalajlama XIII odpowiedzia� na to: "A kto by� pi�tym cia�em?" Wtedy mnisi padli przed nim na twarz. Ta odpowied� zamkn��a wszystkim usta, poniewa� by� on nie tylko trzynast� inkarnacja, ale tak�e pi�t� i wszystkimi pozosta�ymi. Pomy�la�em w�wczas, jak wiele szcz��cia mia� Tybet, �e �aden z jego w�adc�w nie posiada� charakteru Nerona czy Iwana Gro�nego. Tybeta�czyk oczywi�cie w og�le by takiej refleksji nie zrozumia� - inkarnacja boga wsp��czucia musia�a by� dobra.
Dalajlama nie by� w stanie wyczerpuj�co odpowiedzie� na moje pytanie dotycz�ce historii jego rozpoznania. On sam by� w�wczas ma�ym dzieckiem i tylko mgli�cie przypomina� sobie tamte wydarzenia. Widz�c jak bardzo mnie to interesuje, poradzi� mi, �ebym zwr�ci� si� do pewnego arystokraty, kt�ry uczestniczy� w jego odnalezieniu.
Jednym z niewielu pozosta�ych jeszcze przy �yciu �wiadk�w by� obecny dow�dca armii Dzasa K�nsangce. Pewnego wieczoru opowiedzia� mi ch�tnie o przebiegu tego nadzwyczaj tajemniczego wydarzenia.
Ju� na pewien czas przed swoj� �mierci� w 1933 roku Dalajlama XIII zacz�� czyni� sugestie o sposobie swoich ponownych narodzin. Po �mierci jego zw�oki, siedz�ce w pozycji Buddy z g�ow� skierowan� na po�udnie, spocz��y w Potali. Pewnego ranka odkryto, �e g�owa zwr�cona jest na wsch�d. Natychmiast skierowano si� do wyroczni - szarfa rzucona przez mnicha w transie spad�a w kierunku wschodz�cego s�o�ca. Jednak przez nast�pne dwa lata nie znaleziono dalszych wskaz�wek. W tej sytuacji regent w poszukiwaniu rady uda� si� z pielgrzymk� do s�ynnego jeziora Cz� Khor Gye. Wie�� g�osi, �e spojrzawszy w wody tego jeziora, cz�owiek ujrze� mo�e cz�stk� swej przysz�o�ci. Niestety, le�y ono o osiem dni drogi od Lhasy i nie uda�o mi si� znale�� nigdy do�� czasu, aby uda� si� tam z pielgrzymk� i zrobi� kilka zdj�� tego cudownego jeziora, a tak�e popatrze� w jego tonie.
Po d�ugich modlitwach i medytacjach regent stan�� na brzegu i spojrza� w tafl� jeziora. Ujrza� wizj� trzypi�trowego klasztoru o z�otych dachach, a obok niego chi�ski wiejski domek z pi�knie rze�bionymi krokwiami. Przepe�niony wdzi�czno�ci� za boski znak, pow�drowa� regent z powrotem do Lhasy i zarz�dzi� przygotowania do poszukiwa�. Ca�y nar�d w napi�ciu czeka� na rezultaty, poniewa� bez swego �ywego patrona czu� si� ju� bardzo osierocony. U nas rozpowszechni�o si� b��dne mniemanie, jakoby ka�da inkarnacja odradza�a si� w chwili �mierci. Nie jest to zgodne z nauk� buddyjsk� i mog� up�yn�� ca�e lata, zanim b�stwo zst�pi ze swych niebia�skich sfer, przyjmuj�c posta� ludzk�. Specjalne grupy wyruszy�y na poszukiwanie �wi�tego dziecka dopiero w 1937 r., kieruj�c si� niebia�skimi znakami. Wys�annikami byli mnisi, ale w ka�dej grupie znajdowa� si� jeden urz�dnik �wiecki. Wie�li oni ze sob� wiele osobistych przedmiot�w Dalajlamy XIII, a w�r�d cz�sto zniszczonych i zu�ytych rzeczy tak�e i nowe, wspaniale b�yszcz�ce, o tym samym przeznaczeniu.
Jedna z grup, do kt�rej nale�a� tak�e m�j �wiadek, z Kyecangiem Rimpocze na czele dotar�a a� do dystryktu Amdo w chi�skiej prowincji Czinghai. W tym rejonie znajduje si� wiele klasztor�w, poniewa� tutaj urodzi� si� reformator lamaizmu Congkapa. Ludno��, cz��ciowo tybeta�ska, �yje w dobrych stosunkach z ludno�ci� muzu�ma�sk�. Wys�annicy znale�li wielu ch�opc�w, ale �aden z nich nie spe�nia� kryteri�w i wszyscy zacz�li pow�tpiewa� w skuteczno�� misji. Wreszcie po d�ugiej w�dr�wce natrafili na trzypi�trowy klasztor o z�otych dachach. Jak w ol�nieniu, przed oczami stan��a im wizja regenta, a potem wzrok ich pad� na wiejsk� chat� ze wspaniale rze�bionymi krokwiami. Podnieceni, zgodnie ze zwyczajem zarzucili na siebie ubiory swoich s�u��cych. Ta maskarada ma g��boki sens, pozwala bowiem unikn�� zwracania na siebie uwagi i u�atwia nawi�zanie kontaktu z lud�mi, a o dobry kontakt trudniej jest podr��uj�cemu w stroju bonpo. S�u�ba w ubiorach swych pan�w otrzymuje pokoje go�cinne, a przebrani arystokraci swoje miejsce w kuchni, w kt�rej bawi� si� tak�e dzieci gospodarzy.
Po przekroczeniu progu wys�a�cy wiedzieli od razu, �e w tym domu znajd� w�a�ciwe dziecko i czekali w napi�ciu na to, co musia�o si� zdarzy�. Mieli racj�. Natychmiast zacz�� si� ku nim wyrywa� ma�y, mo�e dwuletni ch�opiec. Z�apa� za szaty lam�, kt�ry mia� na szyi mal� Dalajlamy XIII i bez onie�mielenia zacz�� krzycze�: "Sera lama, Sera lama". Fakt, �e w s�u��cym rozpozna� lam� by� zaskakuj�cy, ale stwierdzenie dziecka, �e lama pochodzi z klasztoru Sera, nawet u lam�w obytych z mistycznymi zdarzeniami wywo�a�o os�upienie. Ma�y z�apa� za r��aniec i tak d�ugo nim szarpa�, a� zdj�� go lamie i sam za�o�y� sobie na szyj�.
Arystokraci z trudem tylko powstrzymali si� od rzucenia si� przed nim na twarz, poniewa� nie mieli w�tpliwo�ci: odnale�li inkarnacj�! Po�egnali si� jednak i wr�cili dopiero po kilku dniach, ju� bez przebrania. Czterej bonpowie zacz�li pertraktacje z rodzicami, kt�rzy oddali ju� jednego syna do klasztoru, jako inkarnacj�. Potem przeszli z dzieckiem do domowej kaplicy. Zamkn�li drzwi i poddali ch�opca przewidzianym sprawdzianom. Najpierw pokazali mu r��ne male. Mi�dzy nimi znajdowa�a si� mala zmar�ego dalajlamy, kt�ra wygl�da�a bardzo niepozornie. Ch�opiec swobodnie, bez wahania chwyci� w�a�ciwy r��aniec i skacz�c z rado�ci zacz�� z nim biega� po pokoju. Spo�r�d wielu dzwonk�w tak�e wybra� dzwonek zmar�ego, kt�rym przywo�ywa� on swoich s�u��cych. Si�gn�� te� po wys�u�on� lask� kr�lewsk�, nie zaszczycaj�c nawet spojrzeniem nowej, z uchwytem z ko�ci s�oniowej i srebra. Przy ogl�dzinach cia�a ch�opca dostrze�ono znaki charakterystyczne dla inkarnacji Czenrezi: du�e, lekko odstaj�ce uszy i znamiona na klatce piersiowej, kt�re mia�y by� �ladami po drugiej parze r�k czteror�kiego b�stwa.
Wys�annicy mieli ca�kowit� pewno��. Przez Chiny i Indie wys�ali do Lhasy zaszyfrowany telegram z informacj� o swoim odkryciu i natychmiast otrzymali polecenie, zobowi�zuj�ce wszystkich do zachowania absolutnej tajemnicy, aby unikn�� intryg, kt�re mog�yby zaszkodzi� wielkiej sprawie. Czterej wys�annicy zaprzysi�gli przed thank� z wizerunkiem Czenrezi, kt�r� wie�li ze sob�, i ruszyli dalej, aby przeegzaminowa� jeszcze kilku ch�opc�w w celu zatarcia �lad�w. Sprawa by�a bardzo delikatna, poniewa� ca�a akcja poszukiwawcza odbywa�a si� na terytorium Chin. Za �adn� cen� nie mo�na by�o zdradzi�, �e znaleziono tu w�a�ciwego dalajlam�, poniewa� Chiny mog�yby za��da� wys�ania z nim do Lhasy oddzia��w wojska, w charakterze eskorty. Dlatego te� wystosowano do gubernatora prowincji Ma Pufanga pro�b� o zezwolenie na przewiezienie ch�opca do Lhasy, gdzie ma si� odby� wyb�r dalajlamy spo�r�d wielu kandydat�w. Ma Pufang za��da� za wydanie ch�opca sto tysi�cy chi�skich dolar�w. Natychmiast przekazano mu ��dan� sum�. Okaza�o si� jednak, �e by� to b��d, poniewa� Chi�czycy zorientowali si�, jak bardzo Tybeta�czykom zale�y na tym ch�opcu, i ponownie za��dali pieni�dzy, tym razem trzystu tysi�cy dolar�w. Zorientowawszy si� w pope�nionym b��dzie, delegacja dostarczy�a tylko cz��� ��danej sumy, kt�r� po�yczono od muzu�ma�skich kupc�w. Reszta mia�a zosta� wyp�acona po przyje�dzie do Lhasy na r�ce kupc�w, przybywaj�cych z karawan�. Gubernator przysta� na te warunki.
P��nym latem 1939 roku karawana sk�adaj�ca si� z czterech arystokrat�w ze s�u��cymi, kupc�w, dziecka i jego rodzic�w wyruszy�a wreszcie w kierunku Lhasy. W�drowali przez wiele miesi�cy zanim dotarli do granicy Tybetu. Tam oczekiwa� ich ju� ze swym orszakiem minister gabinetu, kt�ry wr�czy� dziecku list regenta, stwierdzaj�cy oficjalnie jego wyb�r. Wtedy po raz pierwszy oddano mu honory nale�ne dalajlamie. Rodzice, kt�rzy podejrzewali wprawdzie, �e ich syn musi by� wysok� inkarnacj�, skoro tyle dla niego si� robi, dopiero teraz dowiedzieli si� oficjalnie, �e to w�a�nie on jest przysz�ym w�adc� Tybetu. Oznacza�o to punkt zwrotny tak�e w ich �yciu.
Pocz�wszy od tego dnia, udzielanie b�ogos�awie�stw by�o dla Dalajlamy czym� tak naturalnym, jakby robi� to zawsze. On sam pami�ta� jeszcze do dzisiaj sw�j pierwszy wjazd do Lhasy, w z�otej lektyce. Nigdy nie widzia� tak wielu ludzi, poniewa� na ulice wyleg�o ca�e miasto, aby pozdrowi� nowe wcielenie Czenrezi, kt�re wreszcie po tylu latach nieobecno�ci wraca�o do Potali. Od �mierci "poprzedniego cia�a" up�yn��o ju� sze�� lat, a z nich min��y ju� niemal dwa od przyj�cia przez b�stwo obecnej formy.
W lutym 1940 podczas wielkich uroczysto�ci noworocznych nowy Dalajlama obj�� uroczy�cie tron. R�wnocze�nie otrzyma� nowe imiona, mi�dzy innymi takie, jak: �wi�ty, Chwalebny, Pot��ny w S�owie, Doskona�e Poznanie, Absolutna M�dro��, Dzier�awca Doktryny, Ocean. Wszystkich zdumiewa� nadzwyczajnym jak na sw�j wiek dostoje�stwem i powag�, z jak� uczestniczy� w wielogodzinnych ceremoniach. Wobec s�u��cych swego poprzednika, kt�rzy przej�li nad nim piecz�, by� tak ufny i mi�y, jakby zna� ich od zawsze.
By�em wielce rad, poznaj�c t� histori� poniek�d z pierwszej r�ki, poniewa� z biegiem lat wok�� tego cudownego wydarzenia powsta�o wiele legend i s�ysza�em ju� przer��ne ich wersje.
Przygotowania do ucieczki Dalajlamy
Im bli�ej jesieni, tym cz��ciej przerywano nam wsp�lnie sp�dzane godziny. Niespokojny czas wciska� si� ju� nawet do cichych zau�k�w Ogrodu Klejnot�w. Pod presj� wydarze� zacz�to coraz bardziej wtajemnicza� m�odego kr�la w zagadnienia sprawowania w�adzy. Zgromadzenie Narodowe przenios�o si� do Norbulingki, aby natychmiast powiadamia� Jego �wi�tobliwo�� o wa�nych zdarzeniach. M�ody Dalajlama ju� wtedy zadziwia� wszystkich urz�dnik�w sw� dalekowzroczno�ci� i m�dr� krytyk�. Bez w�tpienia, los pa�stwa spocznie niebawem w jego r�kach!
Sytuacja by�a coraz powa�niejsza. Ze wschodniego Tybetu dochodzi�y informacje o koncentracji chi�skiej konnicy i artylerii przy granicy pa�stwa. Wys�ano oddzia�y wojska na wsch�d, mimo i� wiadomo by�o, �e s� zbyt s�abe, aby powstrzyma� wroga. Wysi�ki Tybetu, by osi�gn�� co� na drodze dyplomatycznej, nie powiod�y si� - delegacje utkn��y w Indiach. Z zewn�trz te� nie mo�na by�o spodziewa� si� pomocy - przyk�ad Korei wystarczaj�co dowi�d�, �e przeciwko Czerwonej Armii nie wystarczy nawet pomoc Stan�w Zjednoczonych. Zacz�to poddawa� si� rezygnacji.
7 pa�dziernika 1950 roku wr�g zaatakowa� granice Tybetu w sze�ciu miejscach jednocze�nie. Dosz�o do pierwszych walk. Wie�ci o nich dotar�y do Lhasy dopiero dziesi�� dni p��niej. Podczas gdy za wolno�� i niezawis�o�� kraju �o�nierze oddawali ju� swe �ycie, w Lhasie celebrowano uroczysto�ci i oczekiwano na cud. Po otrzymaniu wiadomo�ci o nieszcz��ciu, rz�d wezwa� najs�ynniejsze wyrocznie kraju. W Norbulingce rozgrywa�y si� dramatyczne sceny. S�dziwi opaci i wieloletni ministrowie b�agali wyrocznie o wsparcie w tych najtrudniejszych godzinach. W obecno�ci Kund�na starzy m��czy�ni ze �zami w oczach rzucali si� do st�p jasnowidz�cym mnichom, b�agaj�c aby tym razem zechcieli wskaza� w�a�ciw� drog�. W kulminacyjnej chwili transu wyrocznia pa�stwowa nagle wypr��y�a si� gwa�townie, po czym pad�a do n�g Dalajlamie krzycz�c: "Uczy�cie go kr�lem!" Przepowiednie pozosta�ych wyroczni by�y podobne. Poniewa� woli b�stw nie mo�na by�o lekcewa�y�, zacz�to przygotowania do przekazania tronu pe�noletniemu Dalajlamie.
Tymczasem oddzia�y chi�skie wkroczy�y ju� setki kilometr�w w g��b kraju. Kilku tybeta�skich dow�dc�w ju� skapitulowa�o, inni tracili nadziej� wobec przewagi wroga. Gubernator stolicy Tybetu wschodniego przekaza� do Lhasy drog� radiow� pro�b� o zgod� na poddanie si�, uznaj�c dalszy op�r za bezcelowy. Zgromadzenie Narodowe nie wyrazi�o zgody. Wysadziwszy wi�c magazyny z amunicj�, zacz�� uchodzi� wraz z angielskim radiooperatorem Fordem w kierunku Lhasy. Niestety, kilka dni p��niej chi�ska armia odci��a im drog� i obydwaj dostali si� do niewoli. O losie m�odego Forda opowiedzia�em ju� wcze�niej.
W sytuacji najwy�szego zagro�enia Zgromadzenie Narodowe wystosowa�o do Stan�w Zjednoczonych piln� pro�b� o pomoc w walce z agresorem. Ma�y, �yj�cy w pokoju kraj zaatakowano pod pretekstem, �e Czerwona Armia Ludowa nie mo�e tolerowa� d�u�ej imperialistycznych wp�yw�w w Tybecie. Tymczasem ca�y �wiat wie, �e w tym kraju nie ma �adnych obcych wp�yw�w! �aden kraj nie zamyka� si� tak szczelnie przed wszelkim wp�ywem z zewn�trz. Ka�dy obcokrajowiec, kt�remu dane by�o raz dotkn�� tybeta�skiej ziemi, m�g� o tym za�wiadczy�. W Tybecie nie ma �adnych imperialistycznych wp�yw�w i nie ma czego "wyzwala�"! Je�li kto� zas�uguje na pomoc Stan�w Zjednoczonych, to w�a�nie ten zaatakowany kraj. Ale pro�ba zosta�a odrzucona. ONZ wyrazi�a nadziej�, �e Chiny i Tybet zawr� pokojow� ugod�.
Tybeta�czycy zrozumieli, �e bez wsparcia z zewn�trz kraj b�dzie zmuszony podda� si� wrogowi. Kto nie chcia� �y� pod obcymi rz�dami, zacz�� pakowa� swoje mienie. R�wnie� Aufschnaiter i ja zdawali�my sobie spraw� z tego, �e stracili�my nasz� drug� ojczyzn�, i my�l o po�egnaniu bardzo nas przygn�bia�a. Jednak zmuszeni byli�my opu�ci� Tybet, je�li chcieli�my unikn�� wpl�tania w jego polityk�. Kraj ten ofiarowa� nam go�cin� i postawi� przed nami wiele zada� do rozwi�zania, w kt�re zaanga�owali�my si� ca�ym sercem. Okres, kiedy dane mi by�o udziela� lekcji Dalajlamie, by� najpi�kniejszym okresem mojego �ycia. Ale nigdy nie mieli�my nic wsp�lnego z uzbrajaniem Tybetu czy dowodzeniem armi�, jak to utrzymywa�o wiele europejskich czasopism.
Co dzie� dociera�y coraz bardziej dramatyczne wie�ci. Dalajlama zacz�� si� martwi� tak�e o nasz los. Po d�ugiej naradzie zdecydowali�my, �e powinienem wzi�� m�j dawno ju� planowany urlop, aby mie� wi�cej swobody poruszania si� i r�wnocze�nie unikn�� niepotrzebnych plotek. Za kilka dni Dalajlama mia� przenie�� si� do Potali i obecnie nie b�dzie tam czasu na lekcje. Najpierw chcia�em pojecha� do po�udniowego Tybetu i zwiedzi� miasto Szigace, a p��niej uda� si� dalej - do Indii.
Zbli�a�y si� ceremonie og�oszenia pe�noletno�ci Dalajlamy. Rz�d przeprowadzi�by je jak najszybciej, ale nale�a�o poczeka� na pomy�lny dzie�, wskazany przez wyroczni�. R�wnocze�nie zrodzi�o si� pytanie o dalsze losy m�odego w�adcy. Czy �yj�cy Budda ma pozosta� w Lhasie, czy te� ucieka�? W sprawach najwy�szej wagi odwo�ywano si� tradycyjnie tak�e do do�wiadcze� poprzednich inkarnacji. Dlatego du�e znaczenie przypisywano ucieczce Dalajlamy XIII przed Chi�czykami], kt�ra mia�a miejsce przed czterdziestu laty i wp�yn��a pomy�lnie na jego los. Jednak tak wa�nej decyzji rz�d nie m�g� podj�� samodzielnie, ostatnie s�owo nale�a�o do bog�w. W obecno�ci Dalajlamy i regenta ulepiono dwie kulki z campy. Na z�otej wadze sprawdzono, czy jednakowo wa��. W�o�ono do nich dwie karteczki z napisanymi r�cznie s�owami - do jednej "Tak", do drugiej "Nie". Kulki wrzucono do z�otego pucharu, a puchar w�o�ono w d�onie wyroczni, kt�ra - ju� w transie - wykonywa�a sw�j taniec. Wyrocznia zacz��a obraca� puchar szybko, coraz szybciej, a� jedna kulka wypad�a na ziemi�. To by�a kulka z karteczk� "Tak". Decyzja zapad�a: Dalajlama powinien opu�ci� Lhas�.
D�u�szy czas zwleka�em z wyjazdem, pragn�c pozna� plany Dalajlamy. By�o mi niezmiernie ci��ko opuszcza� go w tak niebezpiecznym czasie. Jednak on nalega� na m�j wyjazd i pociesza� mnie, �e spotkam go jeszcze na po�udniu kraju, bowiem czyniono ju� gor�czkowe przygotowania do jego ucieczki. Utrzymywano je jednak w najwi�kszej tajemnicy, aby unikn�� niepokoj�w w�r�d narodu. Chocia� Chi�czycy znajdowali si� jeszcze kilkaset kilometr�w na wsch�d od Lhasy, i tam si� zatrzymali, obawiano si�, �e niespodziewana ofensywa mo�e odci�� Dalajlamie drog� ucieczki na po�udnie. Chocia� dok�adano wszelkich stara� o zachowanie tajemnicy, wkr�tce zacz��y kr��y� rozmaite pog�oski. Ukrycie wywozu prywatnego maj�tku Dalajlamy okaza�o si� niemo�liwe. Z Lhasy wyrusza�y codziennie ob�adowane karawany mu��w, strze�one przez �o�nierzy stra�y przybocznej. Widz�c to, arystokraci tak�e przestali si� waha� i zacz�li przenosi� si� z rodzinami i maj�tkiem w bezpiecznym kierunku.
Na zewn�trz �ycie w Lhasie toczy�o si� codziennym trybem. Pojawi�y si� tylko k�opoty z transportem, poniewa� wielu ludzi zatrzymywa�o swoje zwierz�ta poci�gowe do w�asnego u�ytku. Na bazarze wzros�y nieznacznie ceny i nadzwyczaj o�ywi� si� handel u�ywanymi rzeczami. Dociera�y wie�ci o bohaterskich czynach pojedynczych tybeta�skich �o�nierzy, ale armia jako taka zosta�a rozbita. Nieliczne oddzia�y, kt�re jeszcze si� broni�, niebawem ugn� si� pod naporem wroga.
W 1910 roku Chi�czycy wkroczyli do Lhasy, pl�druj�c i pal�c, i teraz mieszka�c�w �wi�tego Miasta parali�owa� strach na my�l o tym, �e co� takiego mo�e si� powt�rzy�. Trzeba jednak doda�, �e tym razem s�ysza�o si� nieustannie o dyscyplinie i tolerancji chi�skich oddzia��w, a powracaj�cy ju� z niewoli �o�nierze opowiadali wsz�dzie, jak dobrze byli traktowani.
Moje po�egnanie z Lhas�
W po�owie listopada 1950 roku opu�ci�em Lhas�. Wci�� nie mog�em si� na to zdecydowa�, ale pewnego dnia rozstrzygn��a mo�liwo�� bezpiecznego transportu. Aufschnaiter, kt�ry pierwotnie mia� zamiar wyjecha� razem ze mn�, w ostatniej chwili jeszcze raz si� zawaha�. Wzi��em wi�c jego baga�, a on mia� pod��y� za mn� kilka dni p��niej.
Z ci��kim sercem przysz�o mi po�egna� si� z domem, kt�ry tak d�ugo by� jak m�j w�asny, z ulubionym ogrodem, z p�acz�c� s�u�b�. M�j ma�y pies nie odst�powa� mnie na krok, jakby wiedzia�, �e nie mog� go zabra�. Nie zni�s�by upa��w w Indiach, a wiedzia�em, �e tutaj b�dzie mia� przynajmniej dobr� opiek�. Zapakowa�em tylko swoje ksi��ki i zbiory, reszt� rzeczy podarowa�em s�u��cym. Co chwila nadchodzili jeszcze przyjaciele, przynosz�c mi upominki, a mnie coraz trudniej przychodzi�o si� z nimi rozsta�. Niewielk� pociech� by�a nadzieja, �e wi�kszo�� z nich wkr�tce znowu zobacz�, gdy z orszakiem Kr�la-Boga opuszcz� Lhas�. Wielu z nich �udzi�o si�, �e Chi�czycy nigdy tu nie dojd� i �e po sko�czonym urlopie b�d� m�g� spokojnie wr�ci� do miasta. Niestety - nie podziela�em tej koj�cej nadziei i w duchu �egna�em si� z wszystkimi miejscami, kt�re pokocha�em. Jeszcze raz dosiad�em mojego konia i wzi��em do r�ki aparat, aby zrobi� dla siebie jak najwi�cej zdj��. Mia�y by� mi stale pami�tk�, a by� mo�e pomog� mi w przysz�o�ci pozyska� serca innych dla tego pi�knego i tak osobliwego kraju.
O mglistym poranku wsiad�em do mojej ma�ej �odzi ze sk�ry jak�w. Chcia�em pop�yn�� rzek� Kyiczu a� do miejsca, gdzie wp�ywa ona do wielkiej Cangpo. Dzi�ki tej sze�ciogodzinnej podr��y �odzi� oszcz�dzi�em sobie dwudniowej jazdy konno. Moje baga�e wys�a�em wcze�niej z karawan�.
Na brzegu zostali moi przyjaciele i s�u�ba, machaj�c mi smutno na po�egnanie. Ledwie zd��y�em zrobi� kilka zdj��, a ju� pr�d porwa� ��d� i wkr�tce straci�em ich z oczu. Na szyi mia�em wiele bia�ych katak�w - po�egnalne dary, kt�re r�wnocze�nie zapewnia�y szcz��cie w przysz�o�ci. Siedzia�em w �odzi nie mog�c oderwa� oczu od Potali, dominuj�cej jeszcze przez d�ugi czas w pejza�u. Wiedzia�em, �e stoi tam teraz m�ody Dalajlama i patrzy na mnie przez sw�j teleskop.
Jeszcze tego samego dnia dogoni�em karawan�, kt�ra sk�ada�a si� z czternastu jucznych zwierz�t, ob�adowanych moimi baga�ami, oraz dw�ch koni - dla mnie i dla mojego s�u��cego. Wierny Nyima upar� si� bowiem, aby mi towarzyszy�. Droga wiod�a nas to w g�r�, to w d��, przez wierzcho�ki i prze��cze i po tygodniu dotarli�my do miasta Gyance, le��cego przy g��wnym szlaku karawanowym do Indii. Niedawno jeden z moich najlepszych przyjaci�� zosta� gubernatorem tego regionu i oczekiwa� mnie tutaj z rado�ci�. Zatrzyma�em si� u niego w go�cinie i teraz razem celebrowali�my �wi�to przej�cia w�adzy przez m�odego Dalajlam�, kt�re obchodzono w ca�ym Tybecie.
Ceremonie rozpocz��y si� w Lhasie 17 listopada i, ze wzgl�du na powag� sytuacji w kraju, mia�y trwa� tylko trzy dni. Wiadomo�� o tym zdarzeniu dotar�a przez go�c�w do wszystkich miast i wsi. Na wszystkich dachach powiewa�y nowe flagi modlitewne, nar�d na chwil� zapomnia� o budz�cej trwog� przysz�o�ci i �wi�towa� jak dawniej, raduj�c si� �piewem, ta�cem i ucztowaniem. Wszyscy mieli pow�d do rado�ci, bo nigdy przedtem nie wi�zano tak wielu nadziei ze wst�pieniem na tron nowego dalajlamy. M�ody w�adca sta� ponad wszelkimi klikami i intrygami i da� ju� wiele dowod�w swojego zdecydowania i jasnego widzenia spraw. Jego naturalny instynkt podszepnie mu wyb�r w�a�ciwych doradc�w i pozwoli unikn�� wp�ywu ludzi wyrachowanych.
Ja jednak wiedzia�em, �e jest za p��no. Dalajlama obejmowa� sw�j urz�d w chwili, gdy jego los jako w�adcy by� ju� przes�dzony. Gdyby by� o kilka lat starszy, jego rz�dy mog�yby odmieni� bieg zdarze�.
Jeszcze w tym samym miesi�cu zrobi�em z Gyance wypad do drugiego co do wielko�ci miasta Tybetu - Szigace, s�yn�cego z wielkiego klasztoru Taszilh�npo*, gdzie czekali ju� na mnie niecierpliwie przyjaciele, �akn�cy najnowszych wiadomo�ci z Lhasy. Tutaj problem ucieczki nie by� tak �ywy jak w stolicy, poniewa� klasztor by� siedzib� panczenlamy.
Panczenlama i dalajlama
Chi�czycy od wiek�w stawiali na t� wysok� inkarnacj� jako na przeciwnika w rozgrywkach z dalajlam�. Obecny panczenlama by� jeszcze o dwa lata m�odszy od m�odocianego Kr�la-Boga. Zosta� wychowany w Chinach i proklamowany przez Pekin jako prawowity w�adca Tybetu. W rzeczywisto�ci nie ro�ci� on sobie najmniejszych pretensji do tej pozycji, poniewa� prawnie nale�a� do niego tylko klasztor Taszilh�npo wraz z posiad�o�ciami. Jako inkarnacja �pame, sta� on wprawdzie wy�ej w hierarchii �yj�cych Budd�w ni� Czenrezi, jednak w przesz�o�ci by� jedynie nauczycielem Kr�la-Boga. Powodowany wdzi�czno�ci� Dalajlama V og�osi� go wysok� inkarnacj�, nadaj�c mu r�wnocze�nie ogromne beneficja.
W trakcie poszukiwania ostatniej inkarnacji panczenlamy sprawdzono tak�e wielu kandydat�w. Jeden z ch�opc�w zosta� odnaleziony na terytorium chi�skim i w�wczas w�adze nie chcia�y zgodzi� si� na wyjazd dziecka do Lhasy bez wojskowej eskorty. Wszystkie starania Rz�du Tybeta�skiego by�y bezowocne i pewnego dnia Chi�czycy po prostu og�osili ch�opca autentyczn� inkarnacja �pame i jedynym prawowitym panczenlam�.
Tym sposobem umocnili swoj� kart� w grze przeciwko Tybetowi i byli zdecydowani wykorzysta� ten atut z nieub�agan� konsekwencj�. To �e byli zwolennikami komunizmu, nie przeszkadza�o im szerzy� przez radio religijnej propagandy i roszcze� mocarstwowych, jednak w Tybecie nie zyskali wielu poplecznik�w. Zwolennicy ci wywodzili si� g��wnie z okolic Szigace i z klasztoru Taszilh�npo, poniewa� tutaj chciano niezale�no�ci od Lhasy i ch�tnie widziano by w�adc� w panczenlamie. Tak�e na "wyzwolicielsk� armi�" oczekiwano bez obaw, poniewa� kr��y�y pog�oski o wsp��pracy m�odego panczenlamy z Chi�czykami. Nar�d Tybeta�ski bez w�tpienia pragn�� tak�e jego b�ogos�awie�stwa, poniewa� jako inkarnacja Buddy cieszy� si� on wielkim szacunkiem. Jednak nawet pod presj� Chin nigdy nie uznano by go za w�adc� Tybetu. Ta pozycja zastrze�ona by�a wy��cznie dla dalajlamy, jako patrona kraju. W przysz�o�ci Chi�czycy nie tylko nie osi�gn�li zamierzonego celu, ale nawet zmuszeni byli zrezygnowa� z traktowania osoby panczenlamy jako atutu i zakres jego w�adzy ograniczony by�, tak jak wcze�niej, do klasztoru Taszilh�npo.
W czasie pobytu w Szigace po�wi�ci�em wi�cej czasu na zwiedzenie tego klasztoru. Znowu zobaczy�em miasto, w kt�rym �y�o tysi�ce mnich�w! Z ukrycia spr�bowa�em zrobi� kilka zdj��. Najwi�ksze wra�enie wywar� na mnie znajduj�cy si� w jednej ze �wi�ty� z�oty pos�g b�stwa, wysoki na dziewi�� pi�ter, z ogromn� g�ow�, na kt�r� mo�na si� wspi�� po drabinach.
Miasto Szigace le�y w pobli�u klasztoru, nad wielk� Cangpo, i dzi�ki twierdzy g�ruj�cej nad miastem podobne jest nieco do Lhasy. Ma dziesi�� tysi�cy mieszka�c�w i s�ynie z najlepszych rzemie�lnik�w w Tybecie. Przerabia si� tu g��wnie we�n� dostarczan� karawanami z pobliskiego Czangthangu. Szigace znane jest tak�e z tkactwa dywan�w, chocia� dywany z Gyance s� bardziej cenione.
Mimo i� miasto po�o�one jest wy�ej od Lhasy i klimat ma znacznie zimniejszy, ro�nie tu najlepsza pszenica w Tybecie i dalajlama oraz wielu arystokrat�w w�a�nie z Szigace sprowadzaj� m�k�.
Ucieczka Dalajlamy
Po kilku dniach wr�ci�em konno do Gyance. Tam oczekiwa� mnie niecierpliwie m�j przyjaciel z wiadomo�ci�, �e Dalajlama ju� niebawem b�dzie t�dy przeje�d�a�. �wiadczy� o tym rozkaz przygotowania wszystkich stacji karawanowych i doprowadzenia do porz�dku wszystkich dr�g; w okresie wojny nie mog�o to oznacza� nic innego. Nie mia�em �adnych w�tpliwo�ci i natychmiast zaofiarowa�em gubernatorowi pomoc w przygotowaniach.
W karawanserajach zgromadzono olbrzymie zapasy grochu i j�czmienia, jako pasz� dla zwierz�t. Do czyszczenia i naprawy dr�g zaanga�owano tysi�ce pracowitych r�k. Towarzyszy�em gubernatorowi podczas jego d�ugich inspekcji. Po powrocie dowiedzieli�my si�, �e Dalajlama opu�ci� Lhas� 19 grudnia i by� ju� w drodze do Gyance. Jego matk� i siostr� spotkali�my, gdy w�a�nie przeje�d�a�y przez miasto. W karawanie swojego czcigodnego brata podr��owa� jedynie Lobsang Samten. Tutaj te� spotka�em znowu, po trzech latach, Tagcela Rimpocze. Chi�czycy zmusili go do pojechania pod eskort� z misj� do swojego brata. Jednak nic tym nie wsk�rali, nie mia� on wcale zamiaru wp�ywa� na Dalajlam�, a by� zadowolony, �e m�g� si� im wymkn��. Chi�sk� eskort� aresztowano i na rozkaz rz�du zarekwirowano jej nadajnik.
Karawana "�wi�tej Rodziny" przedstawia�a si� do�� skromnie. Chocia� matka nie by�a ju� najm�odsza i nale�a�aby si� jej lektyka, d�ugie dzienne odcinki pokonywa�a konno, podobnie jak inni. Jeszcze zanim wyruszyli�my z gubernatorem na spotkanie Dalajlamie, "�wi�ta Matka" wraz ze swymi dzie�mi i s�u�b� kontynuowa�a ucieczk�, pod��aj�c na po�udnie.
Oko�o trzy dni jecha�em konno z moim przyjacielem na powr�t w kierunku Lhasy. Na prze��czy Karo spotkali�my forpoczt� karawany Jego �wi�tobliwo�ci i ujrzeli�my spowit� tumanami kurzu d�ug� kolumn� wspinaj�c� si� wolno w g�r�. Orszak m�odego w�adcy sk�ada� si� z oko�o czterdziestu arystokrat�w, a dwustu doborowych �o�nierzy uzbrojonych w nowoczesne pistolety maszynowe oraz kilka haubic stanowi�o wojskow� ochron�. Za nimi wlok�a si� ca�a armia s�u��cych i kucharzy, dbaj�cych o wygod� Jego �wi�tobliwo�ci, i wreszcie na ko�cu nie ko�cz�cy si� w�� p��tora tysi�ca zwierz�t jucznych, kt�re wdrapywa�y si� jedno po drugim na prze��cz. W �rodku kolumny powiewa�y dwie flagi: narodowa flaga Tybetu i osobista chor�giew Dalajlamy XIV, wskazuj�ce na obecno�� w�adcy.
Ujrzawszy m�odego Kr�la-Boga na swoim siwku, zbli�aj�cego si� z wolna ku prze��czy, mimowolnie pomy�la�em o powtarzanej szeptem w Lhasie prastarej przepowiedni, kt�ra podobno g�osi�a, �e Dalajlama XIII ma by� ostatnim w d�ugim rz�dzie swoich poprzednik�w.
Przepowiednia zdawa�a si� sprawdza�. Od koronacji min��y ju� cztery tygodnie, a m�ody w�adca nie mia� mo�liwo�ci przej�cia w�adzy. Wr�g wkroczy� ju� do kraju, a ucieczka ze stolicy by�a nast�pnym krokiem ku nieszcz��ciu.
Teraz gdy przeje�d�a� ko�o mnie, zdj��em kapelusz, a on pomacha� do mnie przyja�nie. Na prze��czy tli�y si� kadzid�a na powitanie m�odego Boga, ale we flagach modlitewnych za�opota�a z�owieszczo nadchodz�ca burza, pospieszono wi�c czym pr�dzej do najbli�szej stacji postojowej. Tam by�o ju� wszystko przygotowane i na przyby�ych czeka� ciep�y posi�ek. Dalajlama mia� nocowa� w pobliskim klasztorze. Tej nocy d�ugo by�em przy nim my�lami. Samotny jak w Potali, siedzi pewnie w nieprzytulnym pokoju, a jedynym jego towarzystwem s� zakurzone pos�gi b�stw. Nie ma tam pieca daj�cego ciep�o, okna zaklejone papierem ledwie chroni� przed burz� i zimnem, a odrobiny �wiat�a dostarcza kilka ma�lanych lampek.
M�ody w�adca, kt�ry dotychczas widzia� tylko Potal� i Ogr�d Klejnot�w, poznaje teraz sw�j kraj w jak�e smutnych okoliczno�ciach. Sam zapewne �akn�� teraz pociechy i podpory. Ale on musi zawsze sta� wynio�le ponad wszystkim i nieprzerwanie udziela� b�ogos�awie�stwa niezliczonym rzeszom, kt�re nadesz�y ze wszystkich kierunk�w, aby od niego czerpa� si�� i nadziej�.
Jego brat, Lobsang Samten, ci��ko chory podr��owa� w lektyce. Przeszed� atak serca i przerazi�em si� s�ysz�c o ko�skiej kuracji, kt�rej go poddano. W dniu wyjazdu przez wiele godzin by� nieprzytomny i lekarz Dalajlamy przywr�ci� go do �ycia przypalaj�c mu cia�o. Od niego dowiedzia�em si� p��niej o szczeg��ach tego pami�tnego wyjazdu z Lhasy.
Ucieczka Dalajlamy utrzymywana by�a w �cis�ej tajemnicy. Nie chciano niepokoi� ludno�ci, a tak�e obawiano si�, �e mnisi z wielkich klasztor�w uczyni� wszystko, aby go odwie�� od tej decyzji. Dlatego dopiero p��nym wieczorem powiadomiono wybranych do podr��y urz�dnik�w, �e wyjazd nast�pi o drugiej w nocy. Po raz ostatni wypito w Potali herbat� ma�lan� i - zgodnie z przes�dem - pozostawiono �wie�o nape�nione miseczki, co ma zapewni� szybki powr�t. Przez ca�y nast�pny dzie� nie wolno te� zamiata� pokoju wyje�d�aj�cego - by�by to bardzo z�y omen.
Noc� kolumna uciekinier�w w milczeniu opuszcza�a miasto, drog� do Norbulingki. Tam po kr�tkiej modlitwie Dalajlama po raz ostatni spotka� si� ze swoimi najbardziej zaufanymi lud�mi.
* * *
Min�� zaledwie jeden dzie� od wyruszenia karawany w drog�, a ju� wsz�dzie roznios�a si� wie�� o ucieczce Dalajlamy. Tysi�ce mnich�w z klasztoru D�ang wyleg�o mu naprzeciw i rzucaj�c si� pod kopyta jego wierzchowca b�aga�o, aby ich nie opuszcza�. Je�eli odejdzie, bezbronni bez przewodnika, zostan� rzuceni na pastw� Chi�czyk�w. Zacz�to si� obawia�, �e mnisi spr�buj� udaremni� Dalajlamie dalsz� podr��. Ale w tej krytycznej chwili znowu ujawni�a si� si�a osobowo�ci m�odego w�adcy. W kilku s�owach wyja�ni� mnichom, �e b�dzie w mocy uczyni� wi�cej dla swego kraju, je�eli nie wpadnie w r�ce wroga, �e b�dzie prowadzi� pertraktacje i wr�ci natychmiast po zawarciu pomy�lnych uk�ad�w. Gdy mnisi zacz�li rzuca� na ulice tysi�ce bia�ych katak�w i monety, �ycz�c tysi�ckro� powodzenia - wszyscy odetchn�li z ulg�. Wprawdzie b�agali oni jeszcze o szybki powr�t, ale pozostawili karawanie woln� drog�.
M�ody w�adca po raz pierwszy ogl�da sw�j kraj
Wie�ci o rych�ym przeje�dzie dalajlamy dotar�y tak�e do Gyance. Podobnie jak na ca�ej niemal 500-kilometrowej trasie ucieczki i tutaj dla odp�dzenia z�ych duch�w pouk�adano wzd�u� drogi bia�e kamyczki. Z pobliskich klasztor�w przybywali spiesznie mnisi i mniszki pragn�cy ujrze� swego Kr�la-Boga i pomodli� si� do niego. Wszyscy mieszka�cy stali od wielu godzin w pogotowiu, oczekuj�c na jego przybycie. Indyjska konnica, stacjonuj�ca w pobli�u, wyjecha�a karawanie naprzeciw, aby tak�e odda� cze�� Dalajlamie. Ze wszystkich wi�kszych miejscowo�ci nadci�gn��y procesje, Dalajlama zsiad� z konia i do miasta wniesiony zosta� uroczy�cie w lektyce.
Mieli�my w zwyczaju wyrusza� w drog� kr�tko po p��nocy, aby unikn�� burz piaskowych, wiej�cych w ci�gu dnia nad p�askowy�em. Noce by�y lodowate. Dalajlama szczelniej otula� si� sw� podbit� futrem, jedwabn� opo�cz� i naci�ga� na uszy ogromn� futrzan� czap�. Najzimniejsze by�y ranki, kiedy temperatura spada�a cz�sto do -30�, i mimo �e o tej porze nie wia� wiatr, jazda konno by�a udr�k�. Zazwyczaj z pierwszymi promieniami s�o�ca zamaskowana karawana dociera�a niespostrze�enie do nast�pnej stacji postojowej. Dopiero wtedy mog�em zrobi� kilka zdj�� z tej godnej pami�ci ucieczki, przeznaczonych dla m�odego w�adcy i dla potomno�ci.
W drodze Dalajlama cz�sto zeskakiwa� z konia zanim opaci zd��yli mu pom�c i wyprzedza� wszystkich, id�c m�odzie�czym, d�ugim krokiem. Oczywi�cie, wtedy wszyscy musieli zsi��� z koni i korpulentni arystokraci, kt�rzy maszerowali pierwszy raz w �yciu, pozostawali ca�e kilometry w tyle. Przez dwa dni jechali�my w�r�d strasznej zawieruchy �nie�nej i marzli�my przera�liwie. Wszyscy odetchn�li, gdy prze��cze himalajskie pozosta�y wreszcie za nami i zacz�li�my schodzi� w cieplejsze, zalesione okolice.
Lodowe olbrzymy tych gigantycznych g�r zrobi�y na Dalajlamie g��bokie wra�enie. Podczas naszych spotka� w Norbulingce opowiada�em mu cz�sto o wielu wyprawach z ca�ego �wiata, kt�re co rok wyruszaj� w Himalaje. Wiedzia� on doskonale, jak bardzo zale�y bia�ym m��czyznom na zdobyciu wysokich szczyt�w, ale nie m�g� tego zrozumie�. Nigdy by mi si� nie uda�o obudzi� w nim entuzjazmu dla zorganizowania tybeta�skiej wyprawy. Zbyt g��boko zakorzeniona jest w ka�dym buddy�cie wiara, �e Himalaje s� siedzib� bog�w. Ka�dy wypadek w g�rach traktowany jest jako kara zes�ana na cz�owieka przez duchy-stra�nik�w za naruszenie �wiata bog�w.
Jak�e cz�sto ubolewali�my z Peterem Aufschnaiterem z powodu tego nastawienia! Tybet by�by idealnym krajem wypadowym do zdobywania najwy�szych szczyt�w �wiata i sp�dzili�my wiele godzin, rozwa�aj�c niesko�czone mo�liwo�ci, planuj�c trasy doj�cia i ustalaj�c drogi wspinaczkowe. W towarzystwie dobrych wspinaczy nic by nas nie powstrzyma�o przed pr�b� zdobycia przynajmniej jednego z siedmiotysi�cznik�w wznosz�cych si� w pobli�u Lhasy. We dw�jk� mogliby�my tak�e spr�bowa� mniejszych dr�g; niestety, wszystko rozbija�o si� o brak odpowiednich �rodk�w i sprz�tu. O pomocy z zewn�trz nie mog�o by� mowy. Przekonali�my si� na w�asnej sk�rze jak niech�tnie traktuje si� w tym kraju obcych. I wci�� jeszcze uznawali�my za cud, �e Tybeta�czycy pozwolili nam �y� w�r�d siebie, ba, �e zacz�li nas nawet traktowa� jak swoich! Byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy oficjalnie od Rz�du Tybeta�skiego uzyskali posad� i wynagrodzenie. Anglicy przebywaj�cy cz�sto ca�e lata w Tybecie pozostawali zawsze w s�u�bie w�asnego rz�du, �yj�c we w�asnym �rodowisku jak na wyspie, nawet je�li cieszyli si� wielkim szacunkiem ludno�ci i podejmowani byli go�cinnie w kr�gach szlacheckich. Bywaj�c w go�cinie w Misji Brytyjskiej, cz�sto zazdro�ci�em Anglikom porz�dnego domu i panuj�cych w nim w�asnych, ojczystych zwyczaj�w. Brakowa�o mi tych wszystkich rzeczy, kt�re by�y niezb�dne do stworzenia w moim domu europejskiej atmosfery. Tutaj zrozumia�em, �e przywi�zanie do w�asnego stylu �ycia - w czym Anglicy s� mistrzami - stanowi najlepsz� ochron� przed zagubieniem si� w bardziej prymitywnych zwyczajach innych lud�w.
Pr�bowali�my z Aufschnaiterem znajdowa� zawsze z�oty �rodek. Usi�owali�my przestrzega� obyczaj�w narodu, kt�ry udzieli� nam go�ciny, nie zarzucaj�c ca�kowicie zwyczaj�w, w kt�rych wyro�li�my. U�atwia�o to porozumienie i tylko dzi�ki takiej postawie uda�o nam si� uzyska� g��boki wgl�d w mentalno�� tego osobliwego narodu. Nasza zdolno�� przystosowania si� by�a tak du�a, �e niekt�rzy Tybeta�czycy wyra�ali przekonanie, i� poprzedni nasz �ywot z pewno�ci� sp�dzili�my w ich kraju. �wiadczy�y o tym nasza znajomo�� j�zyka i zrozumienie dla ich obyczaj�w. Wprawdzie nie podziela�em tej opinii, ale s�ucha�em tego z �yczliwym u�miechem, wiedz�c, �e wyra�a�a najwi�kszy komplement.
Olbrzymia karawana Dalajlamy schodzi�a teraz z himalajskich wy�yn w d��, ku sosnowym lasom doliny Czumbi. Raz po raz spogl�da�em za siebie, na lodow� piramid� Czomolhari, kt�ra widoczna by�a jeszcze przez wiele dni. Nasze skostnia�e cz�onki powoli rozgrzewa�y si� w ciep�ym powietrzu nizin. Dalajlama ujrza� tu po raz pierwszy prawdziwy las z bystrymi strumykami i bardzo cieszy� si� tym widokiem. Tak�e i teraz cz�sto schodzi� z konia i szed� pieszo, ku ubolewaniu swych oty�ych arystokrat�w. Mijali�my pojedyncze ch�opskie chaty, przypominaj�ce moj� austriack� Ojczyzn�. Na widok Dalajlamy mieszka�cy padali na twarz lub nieruchomieli szepcz�c modlitwy. W drodze towarzyszy�a nam nieustannie wo� kadzide�, a ich dym spowija� nas niczym mg�a. Przy pewnej ma�ej osadzie zgromadzi�o si� tak wielu ludzi pragn�cych otrzyma� b�ogos�awie�stwo, �e byli�my zmuszeni si� zatrzyma�. Dalajlama z ma�ej werandy b�ogos�awi� kolejno wszystkich zgromadzonych i wielu jego poddanych mia�o �zy w oczach.
Szesna�cie dni po opuszczeniu stolicy dotarli�my do tymczasowego celu ucieczki - do domu gubernatora dystryktu w Czumbi. Dalajlama w swym ���tym palankinie niesiony by� uroczy�cie, z ca�� pomp�, przez szpaler utworzony w tysi�cznym t�umie do skromnego domu gubernatora, kt�ry nazwano z tej okazji: "niebia�skim pa�acem, �wiat�em i komnat� wszech�wiata". �aden �miertelnik nie zamieszka ju� nigdy w pokoju, w kt�rym Dalajlama sp�dzi� cho�by tylko jedn� noc, bo staje si� on od tej chwili kaplic�, w kt�rej wierni b�d� sk�ada� ofiary i modli� si� o b�ogos�awie�stwo swego Kr�la-Boga.
Urz�dnicy, kt�rych zakwaterowano w wiejskich domach pobliskich osad, musieli obej�� si� bez komfortu, do kt�rego przywykli. Wi�kszo�� �o�nierzy trzeba by�o odes�a� w g��b kraju, poniewa� znalezienie dla nich kwater i zapewnienie im wy�ywienia okaza�o si� zbyt trudne. Trzeba by�o tak�e zrezygnowa� ze zwierz�t jucznych, poniewa� ju� po kilku dniach zacz��o brakowa� paszy. Na wszystkich doj�ciach do doliny postawiono posterunki. Na wjazd lub wyjazd konieczne by�o specjalne zezwolenie. W orszaku Dalajlamy podr��owa� przynajmniej jeden przedstawiciel ka�dego urz�du i wkr�tce zacz��o si� codzienne urz�dowanie i posiedzenia, podobnie jak w Lhasie. Pomi�dzy stolic� a tymczasow� siedzib� rz�du kr��yli kurierzy. Dalajlama wi�z� ze sob� Wielk� Piecz��, kt�r� nadawa� urz�dow� moc decyzjom podejmowanym przez kad�ubowe w�adze w Lhasie. Kurierzy na koniach bili wszelkie rekordy szybko�ci - pewien m��czyzna przejecha� do Lhasy i z powrotem w osiem dni. Pos�a�cy przybywaj�cy z naj�wie�szymi wiadomo�ciami o posuwaniu si� wojsk chi�skich byli w tej chwili jedynymi ��cznikami pomi�dzy Lhas� i �wiatem. Dopiero p��niej dojecha� tu Anglik Fox ze swoimi urz�dzeniami i w najprymitywniejszych warunkach uruchomi� nadajnik radiowy.
Kobiety i dzieci arystokrat�w, towarzysz�ce im w ucieczce, wyruszy�y od razu w dalsz� drog� do Indii, poniewa� w Czumbi nie wystarcza�o kwater dla wszystkich. Wielu potraktowa�o t� sytuacj� jako okazj� odbycia pielgrzymki do �wi�tych miejsc buddyzmu w Indiach i Nepalu. Nawet rodzina Dalajlamy, w��cznie z Lobsangiem Samtenem, ruszy�a dalej na po�udnie i zamieszka�a w bungalowie w podg�rskiej miejscowo�ci Kalimpong. W Indiach wielu Tybeta�czyk�w po raz pierwszy zobaczy�o kolej �elazn�, samoloty i auta; jednak po kr�tkich chwilach zachwytu uchod�cy zacz�li t�skni� do swej ojczyzny, kt�ra cywilizacyjnie pozostawa�a wprawdzie w tyle, ale stanowi�a mocn� podstaw� ich bytu.
Moje ostatnie dni w Tybecie
W Czumbi mieszka�em sam u zaprzyja�nionego urz�dnika, kt�ry udzieli� mi go�ciny. Moje zadanie w Tybecie by�o w�a�ciwie sko�czone i chocia� nudzi�em si� cz�sto, wci�� nie mog�em si� zdecydowa� na po�egnanie z lud�mi, kt�rych tak pokocha�em. Czu�em si� jak widz dramatu, kt�ry cho� przeczuwa tragiczne zako�czenie i chcia�by je zmieni�, siedzi jak pora�ony, oczekuj�c na ostatni akt. Pragn�c zag�uszy� niepok�j, codziennie wychodzi�em w g�ry i szkicowa�em liczne mapy.
Wykonywa�em jeszcze tylko jedno oficjalne zadanie: codziennie s�ucha�em w moim ma�ym odbiorniku wiadomo�ci z ca�ego �wiata i przekazywa�em je na bie��co Ministrowi Spraw Zagranicznych. Chi�czycy nie posuwali si� dalej w g��b kraju, nieustannie jednak wzywali Rz�d Tybeta�ski, aby przyby� do Pekinu na pertraktacje. Dalajlama i rz�d uznali w ko�cu, �e najlepiej b�dzie zado��uczyni� tym ��daniom i wys�ali do Pekinu delegacj� wyposa�on� w pe�nomocnictwa. Poniewa� wszelki op�r straci� sens, rz�d wiedz�c, �e komunistycznym Chinom zale�y na powrocie Dalajlamy, u�y� jego osoby jako atutu. Ze wszystkich warstw spo�ecznych nieprzerwanie przybywa�y do Czumbi liczne delegacje i b�aga�y swego w�adc� o pozostanie w kraju. Ca�y Tybet pogr��y� si� w przygn�bieniu. Dalajlama dopiero teraz zrozumia�, jak g��boko nar�d przywi�zany jest do swego kr�la. Opuszczenie przeze� Tybetu oznacza�o dla kraju utrat� b�ogos�awie�stwa i pomy�lno�ci.
Ochronnemu b�stwu Tybetu, Czenrezi, nie pozostawa�o nic innego, jak przyj�� warunki Chi�czyk�w i powr�ci� do Lhasy.
Po d�ugich negocjacjach zosta� w Pekinie zawarty uk�ad, na mocy kt�rego wewn�trzna administracja krajem pozostawa�a w r�kach dalajlamy. Uk�ad gwarantowa� Tybeta�czykom tak�e poszanowanie religii i wolno�� wykonywania praktyk religijnych. W zamian za to komunistyczne Chiny za��da�y prawa do reprezentowania Tybetu w polityce zagranicznej oraz przej�cia obrony kraju. W tym tkwi�o sedno sprawy. Punkt ten uprawnia� komunistyczne Chiny do wys�ania do Tybetu dowolnej ilo�ci �o�nierzy i tym samym umo�liwia� im forsowanie dalszych roszcze�.
Dom gubernatora le�a� w najw��szym miejscu doliny, gdzie nie dociera� nigdy promie� s�o�ca, i by�o w nim bardzo zimno. Dlatego Dalajlama przeni�s� si� niebawem do romantycznego klasztoru Dungkhar. Tam �y� w odosobnieniu, otoczony mnichami i osobistymi s�u��cymi, i trudno mi by�o znale�� mo�liwo�� porozmawiania z nim, tak jak to bywa�o dawniej, w Lhasie.
M�j przyjaciel Lobsang Samten tak�e mieszka� w klasztorze i niekiedy zaprasza� mnie do siebie. Wtedy uczestniczyli�my razem w d�ugich spacerach Dalajlamy, kt�ry ze swoj� �wit� cz�sto odwiedza� okoliczne klasztory. Chodzi� bardzo szybko i wszyscy mieli k�opot z dotrzymaniem mu kroku. Tutaj po raz pierwszy mia� okazj� do fizycznego wysi�ku i spe�nienia swojego dawnego pragnienia, o kt�rym tak cz�sto rozmawiali�my w Lhasie. Ruch fizyczny wszystkim dobrze robi�; �wita musia�a rusza� si� �wawiej, mnisi rezygnowali z tabaki, a �o�nierze z palenia i picia. Mimo smutnego nastroju nie zapominano o �adnym �wi�cie religijnym, a nawet starano si� celebrowa� je mo�liwie najuroczy�ciej. Ale ka�de �wi�to by�o zaledwie namiastk� lhaskich uroczysto�ci, poniewa� brakowa�o wszystkich �rodk�w do zachowania okaza�o�ci i przepychu. Jednym z przyjemniejszych epizod�w by�o przybycie kilku indyjskich uczonych, kt�rzy w z�otej urnie przywie�li m�odemu kr�lowi autentyczne relikwie Buddy. Przy tej okazji zrobi�em ostatnie i najlepsze zdj�cia Dalajlamy.
Im d�u�ej przebywali�my w dolinie Czumbi, tym bardziej gas� blask i pompa arystokrat�w. Z koni - poza kilkoma wyj�tkami - trzeba by�o ju� dawno zrezygnowa� i chodzi�o si� tylko pieszo. Nadal mieli oni s�u��cych i sami nie musieli nawet palcem kiwn��, ale brakowa�o wyg�d, dom�w przypominaj�cych pa�ace, rozrywek i przyj��. Nieustannie snuto drobne intrygi, pojawia�y si� i znika�y plotki. W istocie nadszed� kres ich w�adzy. Nie mogli podejmowa� �adnych samodzielnych decyzji, lecz musieli akceptowa� zdanie Dalajlamy. A kto wie, czy mimo obietnic Chi�czycy zechc� po powrocie odda� im ich maj�tki! Oni tak�e czuli, �e nadszed� koniec feudalizmu.
W dolinie Czumbi pozosta�em a� do marca 1951 roku, a potem zdecydowa�em si� na dalsz� podr�� do Indii. Ju� od tygodni odczuwa�em g��boki niepok�j, poniewa� wiedzia�em, �e mnie nie dane ju� b�dzie powr�ci� do Lhasy. Jednak�e b�d�c wci�� pracownikiem Rz�du Tybeta�skiego, musia�em przed wyjazdem poprosi� o urlop. Otrzyma�em go natychmiast. Paszport, kt�ry wystawi� mi Gabinet, wa�ny by� sze�� miesi�cy i zawiera� klauzul� z pro�b� do indyjskiego rz�du, o udzielenie mi pomocy w drodze powrotnej do Tybetu. U�miechn��em si� gorzko - wiedzia�em, �e nigdy nie b�d� m�g� z tej klauzuli skorzysta�.
Za sze�� miesi�cy Dalajlama zapewne ju� dawno b�dzie z powrotem w Lhasie, b�dzie by� mo�e tolerowany jako inkarnacja b�stwa Czenrezi, ale nie b�dzie ju� w�ada� jako kr�l wolnego narodu.
D�ugo �ama�em sobie g�ow�, szukaj�c w�a�ciwego rozwi�zania mojego problemu. Kalkuluj�c na zimno, uzna�em wyjazd do Indii za jedyne wyj�cie. Z Aufschnaiterem utrzymywa�em kontakt listowny. On nie m�g� rozsta� si� z Tybetem. Kiedy�, podczas kr�tkiego spotkania w Gyance, wyzna� mi, �e zostanie w Tybecie tak d�ugo, jak to b�dzie mo�liwe, i dopiero potem uda si� do Indii. �egnaj�c si� obydwaj nie mieli�my poj�cia o tym, �e nie zobaczymy si� przez wiele lat. Zabra�em jego baga� a� do Kalimpongu i tam go zdeponowa�em. Potem nie s�ysza�em o Aufschnaiterze przez ca�y rok. Zdawa�o si�, �e po prostu zagin��. Zacz��y kr��y� najbardziej fantastyczne pog�oski i wielu uzna�o go za zmar�ego. Dopiero po moim powrocie do Europy dowiedzia�em si�, �e przeni�s� si� do naszej ba�niowej wioski Kyirong i mieszka� w niej a� do chwili, gdy i tam dotarli Chi�czycy. Pozostawa� tam dos�ownie do ostatniej chwili - jemu jeszcze trudniej ni� mnie przysz�o po�egna� si� z Tybetem. By�em szcz��liwy, gdy ze stolicy Nepalu da� wreszcie znak �ycia i jego znikni�cie w ko�cu si� wyja�ni�o.
Aufschnaiter pchany nienasycon� ��dz� badacza pozostaje nadal dobrowolnym wi��niem Dalekiego Wschodu. Niewielu ludzi pozna�o Himalaje i "Zakazany Kraj" tak dobrze jak on. Ile� b�dzie mia� do opowiadania, gdy po wszystkich tych latach wr�ci do domu! Mimo i� prze�yli�my razem w Azji trzyna�cie lat, to przecie� ka�dy cz�owiek widzi �wiat przez inne okulary.
Ciemne chmury nad Potal�
D�u�ej nie mog�em ju� zwleka�. Wyje�d�a�em z ci��kim sercem, pe�en obaw o los m�odego kr�la. Cie� Mao Ce-tunga nadci�ga ju� z�owieszczo nad Potal�. Zamiast flag modlitewnych zaczn� powiewa� czerwone sztandary z sierpem i m�otem - symbole zdobywania w�adzy nad �wiatem i nowej ery w Azji. Mo�e Czenrezi, wieczny b�g wsp��czucia, przetrwa i ten re�im, podobnie jak wcze�niejsze najazdy Chi�czyk�w. Pozostawa�o mi tylko �ywi� nadziej�, �e Tybeta�czycy, ten najbardziej pokojowy nar�d na �wiecie, nie b�dzie zbyt prze�ladowany i wszystkie te zmiany nie zepchn� go z jego w�asnej drogi. Oby starczy�o mu m�dro�ci, aby zachowa� w�asn� to�samo��. Siedem lat temu, dok�adnie niemal co do dnia, po raz pierwszy wkracza�em na tybeta�sk� ziemi� i stan��em, podobnie jak dzi�, przed stosami kamieni z flagami modlitewnymi na prze��czy granicznej prowadz�cej do Indii. W�wczas by�em g�odny i zm�czony, ale radosny, �e wreszcie dotar�em do ut�sknionego kraju. Dzisiaj mia�em konie, otacza�a mnie s�u�ba i dzi�ki oszcz�dno�ciom nie musia�em si� martwi� o najbli�sz� przysz�o��, lecz nie opuszcza�o mnie g��bokie przygn�bienie. Nie odczuwa�em najmniejszej ciekawo�ci i podniecaj�cego oczekiwania, jak to zwykle bywa przy przekraczaniu granicy nowego kraju. Z �alem ogl�da�em si� za siebie, na Tybet. Hen, w oddali w ostatnim pozdrowieniu wznosi�a si� jak olbrzymi czorten piramida Czomolhari.
Przede mn� Sikkim. Strzelaj�ca w niebo Kangchenjunga - ostatni o�miotysi�cznik na ziemi, kt�rego jeszcze nie widzia�em. Uj��em w d�onie cugle mojego konia i powoli zacz��em schodzi� w d��, na ziemi� indyjsk�.
Kilka dni p��niej znalaz�em si� w Kalimpongu i po wielu latach znowu w�r�d Europejczyk�w. Po tak d�ugim czasie odzwyczai�em si� od ich widoku i towarzystwa. Natychmiast rzucili si� na mnie reporterzy wielu gazet, aby us�ysze� naj�wie�sze wiadomo�ci z Dachu �wiata. D�ugo nie mog�em oswoi� si� z panuj�cym wko�o gwarem i ruchem. Z trudem przyzwyczaja�em si� od nowa do osi�gni�� cywilizacyjnych, ale i tutaj znale�li si� przyjaciele, kt�rzy mi w tym pomogli. Z Indiami r�wnie� by�o mi trudno si� po�egna� - tutaj znajdowa�em si� nadal bli�ej Tybetu i jego los�w - i wci�� przesuwa�em sw�j powr�t do Europy.
Dalajlama ze swym orszakiem powr�ci� do Lhasy jeszcze latem tego roku. Tybeta�skie rodziny, kt�re zbieg�y do Indii, zacz��y tak�e wraca� do dom�w w Tybecie. W czasie pobytu w Kalimpongu widzia�em przejazd g��wnego chi�skiego gubernatora Tybetu, udaj�cego si� do Lhasy, gdzie mia� przej�� w�adz�. Do jesieni 1951 roku ca�y Tybet znalaz� si� pod chi�sk� okupacj� wojskow�; wiadomo�ci z kraju lam�w dociera�y coraz rzadziej i by�y coraz bardziej m�tne.
W kraju, kt�ry nagle zmuszony by� wy�ywi� dwadzie�cia tysi�cy obcych �o�nierzy, zapanowa� g��d. W europejskich czasopismach ogl�da�em zdj�cia olbrzymich plakat�w z Mao Ce-tungiem powywieszanych u st�p Potali. Po �wi�tym Mie�cie je�d�� czo�gi. Wierni dalajlamie ministrowie zostali ju� odwo�ani, a do Lhasy wjecha� panczenlama w eskorcie i w�r�d szcz�ku chi�skiego or��a. Chi�czycy s� do�� m�drzy, aby uzna� dalajlam� jako oficjaln� g�ow� rz�du, ale faktycznie w kraju rz�dzi wy��cznie prawo okupanta, kt�ry osiad� tu ju� na dobre. Dysponuj�c pot��n� organizacj�, Chi�czycy zd��yli ju� zbudowa� setki kilometr�w dr�g*, kt�re po��czy�y ten trudno dost�pny kraj z Chinami.
Z wielkim zainteresowaniem �ledz� te wszystkie wydarzenia, poniewa� cz�stka mojego "ja" jest nierozerwalnie zwi�zana z Tybetem. Gdziekolwiek bym �y�, zawsze b�d� t�skni� za tym krajem... Czasem zdaje mi si�, �e s�ysz� �opot skrzyde� i krzyk dzikich g�si i �urawi przeci�gaj�cych nad Lhas� w ksi��ycowe, zimne noce...
Pragn� gor�co obudzi� t� ksi��k� troch� sympatii i zrozumienia dla narodu, kt�rego wola �ycia w wolno�ci i pokoju dotychczas obchodzi �wiat tak niewiele.
Czterna�cie lat p��niej
Min��o prawie pi�tna�cie lat od chwili, gdy po wkroczeniu Chi�czyk�w zmuszony by�em opu�ci� Tybet. Niestety, moje gor�ce �yczenia, aby kraj ten omin��o najgorsze, nie spe�ni�y si�, a moja nadzieja, �e pomi�dzy nier�wnymi partnerami mo�liwa jest lojalna wsp��praca, tak�e okaza�a si� z�udna. Ani gotowo�� Dalajlamy do spe�nienia warunk�w uk�adu, ani m�dro�� Tybeta�czyk�w nie wystarczy�y do zachowania gwarantowanej im samodzielno�ci - wbrew postanowieniom "Siedemnastopunktowej Ugody"*, czy to w polityce wewn�trznej, czy w swobodzie wykonywania praktyk religijnych. Sta�o si� oczywiste, �e Chi�czycy od samego pocz�tku nie mieli zamiaru przestrzega� jej warunk�w.
O rozmiarach przemocy i okropno�ciach stosowanych systematycznie przez nowych, bezlitosnych w�adc�w �wiat dowiedzia� si� dopiero po opublikowaniu sprawozdania Mi�dzynarodowej Komisji Prawnik�w w lipcu 1960 roku. Niezale�ne stowarzyszenie 40000 prawnik�w z ca�ego �wiata wybra�o komisj� do zbadania wypadk�w naruszenia przez okupanta praw cz�owieka i godno�ci ludzkiej w Tybecie. Wyniki tych bada� by�y wstrz�saj�ce i jednoznaczne: teokratyczna struktura spo�eczna Tybetu i prastara tybeta�ska kultura skazane s� na zag�ad�. Tybeta�czykom, jako samodzielnemu narodowi, grozi unicestwienie.
Skonstruowany przez Chi�czyk�w program, tzw. "Droga do socjalizmu", zak�ada� ca�kowit� zmian� tybeta�skiego stylu �ycia i, co za tym idzie, konieczno�� zniszczenia religijnej wiary i wszystkich instytucji ko�cielnych. Spl�drowano s�ynne stare klasztory, zniszczono ich ca�y dorobek kulturalny i pozbawiono materialnych podstaw egzystencji lub ca�kowicie je zniszczono. Mnich�w kierowano do prac przymusowych, deportowano ich do Chin i zmuszano do porzucania celibatu. Zg�adzono wielu duchowych mistrz�w i nauczycieli. Tysi�ce Tybeta�czyk�w wysiedlano przymusowo do Chin, sprowadzaj�c na ich miejsce miliony osadnik�w chi�skich. Te przeprowadzane przez Chi�czyk�w masowe przesiedlenia mia�y na celu uczynienie z Tybeta�czyk�w mniejszo�ci we w�asnym kraju. "Resocjalizacja" m�odzie�y tybeta�skiej i inne "socjalistyczne" metody mia�y prowadzi� do jej przemiany. Oczywi�cie te rz�dy przemocy budzi�y w narodzie niepok�j i op�r, a w konsekwencji sprzeciw. Realizowanie przez zdobywc�w w bezwzgl�dny spos�b ich nieludzkich cel�w doprowadzi�o wreszcie do otwartego powstania dr�czonego narodu.
Tybeta�czycy walcz� o wolno��
Historia walki o wolno�� Tybetu zacz��a si� w jesieni 1954 roku, kiedy to komunistyczne Chiny zacz��y systematycznie rozszerza� swoje rz�dy przemocy w Tybecie na Litang, Czatin, Batang, Tranko i inne wschodnio-tybeta�skie prowincje, le��ce ju� poza granicami kraju. Tam, w prowincji Kham, �yj� s�ynni Khampowie. Te tereny, to tybeta�ski "dziki zach�d". Pe�no tam bandyt�w i ludno�� od niepami�tnych czas�w przywyk�a do noszenia karabin�w i pistolet�w. Chi�czycy obawiaj�c si�, �e bro� mo�e by� u�yta przeciwko nim, rozkazali w pa�dzierniku 1954 roku z�o�enie na milicji wszelkiej broni, ��cznie z amunicj�. Khampowie odm�wili.
Walka o przej�cie kontroli nad broni� Khamp�w ci�gn��a si� przez ca�y rok 1955, przy czym Chi�czycy zazwyczaj gorzej na tym wychodzili. W Lhasie i w ca�ym Tybecie przyw�dcy narodu wykazywali dobr� wol� poprawnego wsp���ycia z Chi�czykami. Nikt nie mo�e zaprzeczy�, �e Lhasa, a zw�aszcza Dalajlama stara� si� ze wszech miar, aby �y� w pokoju pod rz�dami narzuconymi przez Chi�czyk�w. To Chi�czycy ze swoimi bezwzgl�dnymi metodami ponosz� ca�kowit� odpowiedzialno�� za wybuch powstania. To w�a�nie konflikt z Khampami w 1955 r. zaogni� stosunki pomi�dzy Tybeta�czykami i ich ciemi��ycielami.
Jesieni� Chi�czycy zarz�dzili zg�oszenie do opodatkowania wszystkich koni, os��w, owiec, k�z, ka�dego skrawka ��ki i uprawnego pola. Podatek mia� by� bezzw�ocznie przekazany dalej, do Pekinu. Ponadto chi�scy urz�dnicy podatkowi nachodzili wszystkie klasztory, dokonuj�c rejestr�w i wyceny znajduj�cych si� tam pos�g�w i �wi�tych ksi�g, kt�re mia�y zosta� obci��one przez Pekin podatkami.
Nast�pnie Chi�czycy przyst�pili do wprowadzania reformy rolnej i podburzania ch�op�w przeciwko ich panom. Jak w ka�dym kraju, znalaz�a si� oczywi�cie i tu pewna liczba niezadowolonych i Chi�czycy zap�acili im za rozniecanie niepokoju. W jesieni 1955 Chi�czycy nabrali przekonania, �e grunt do zainscenizowania publicznych proces�w przeciwko tybeta�skim obszarnikom zosta� ju� wystarczaj�co przygotowany. W kraju, w kt�rym od wiek�w panowa� feudalizm, by�a to czysta kpina. W�a�cicieli ziemskich przywleczono przed s�dy, l�ono ich i traktowano jak przest�pc�w. P�atnym prowokatorom obiecano, �e po usuni�ciu "wyzyskiwaczy" ca�y kraj b�dzie nale�a� do nich. Potem nast�pi�o przykre rozczarowanie, gdy ludzie przekonali si�, �e najlepsze kawa�ki uw�aszczonych grunt�w przypad�y chi�skim osadnikom i rodzinom chi�skich �o�nierzy.
Wielu posiadaczy ziemskich by�o Khampami, a Khampowie nie znios� spokojnie podobnego traktowania. Dlatego trudno si� dziwi�, �e bohater narodowy i bojownik o wolno��, kt�ry pojawi� si� w tym czasie, pochodzi� z prowincji Kham. By� nim czterdziestoczteroletni Andrutszang, g�owa jednego z najstarszych, najbogatszych i najbardziej szanowanych rod�w Khamp�w. Znany by� w ca�ym Tybecie jako cz�owiek dobroduszny, gotowy do udzielania pomocy i pierwszy do wspierania innych, gdy znale�li si� w biedzie. Ten m��czyzna ruszy� teraz w g�ry i na czele garstki przyjaci�� stan�� do walki z Chi�czykami. Pocz�tkowo ograniczali si� do spuszczania kamiennych lawin na g�rskie drogi u�ywane przez Chi�czyk�w. Wkr�tce jednak zacz�li napada� na chi�skie posterunki wojskowe i rekwirowa� bro�, amunicj� i �ywno��, kt�rej tak dotkliwie brakowa�o. W ci�gu trzech miesi�cy ich zast�py uros�y do kilkuset ludzi, kt�rzy zwalczali Chi�czyk�w w ca�ej prowincji. Chi�czycy odpowiedzieli zbombardowaniem Czatingu, Batangu i Tranko oraz zniszczeniem klasztor�w. P��niej zbombardowali tak�e Czekundo i Litang, dwa miasta podejrzane o wspieranie Khamp�w. Tymczasem Andrutszang wyruszy� ze swymi lud�mi na Lhas�, z nadziej�, �e uda mu si� tam uzyska� wp�yw na lokalny rz�d i wywiera� silniejsz� presj� na Chi�czyk�w.
Na wiosn� 1958 roku wok�� Lhasy zgrupowa�o si� w ukryciu wiele oddzia��w walcz�cych Khamp�w. Wielu kupc�w i posiadaczy maj�tk�w z Khamu i innych cz��ci kraju przyby�o do stolicy, poniewa� tu mniej obawiali si� zemsty Chi�czyk�w. Niebawem Lhasa sta�a si� przeludniona i z dnia na dzie� coraz dotkliwiej zaczyna�o brakowa� �ywno�ci.
W ca�ym Tybecie by�o bardzo niespokojnie. Bojownicy - Khampowie, przej�li kontrol� nad du�ymi obszarami kraju. Chi�scy �o�nierze nie odwa�ali si� ju� oddala� od swych koszar i chi�ski gubernator obawia� si� powa�nych k�opot�w. Wiedz�c, �e w �wi�tym Mie�cie ukrywaj� si� setki powsta�c�w z Khamu, wyda� rozkaz natychmiastowego opuszczenia miasta przez wszystkich nie zamieszka�ych na sta�e w Lhasie i powrotu do swoich rodzinnych stron. Gdy pewnego kwietniowego poranka gubernator nakaza� swym oddzia�om aresztowanie drobnych handlarzy pochodz�cych spoza Lhasy oraz wszystkich odwiedzaj�cych miasto, napi�cie wzros�o do ostatnich granic. W ci�gu jednego dnia aresztowano o�miuset Tybeta�czyk�w i nakazano im opuszczenie Lhasy. Jednak�e z obawy przed zemst� Andrutszanga nie odwa�ono si� zaaresztowa� ani jednego Khampy.
Andrutszang obserwowa� z ukrycia wszystkie wydarzenia i zdawa� sobie spraw�, �e nadszed� czas na przeprowadzenie wi�kszych operacji. Nakaza� swym zwolennikom wykupienie wszelkiej dost�pnej broni i amunicji. W�r�d jego stronnik�w, licz�cych oko�o trzy tysi�ce odwa�nych m�odych Khamp�w, wielu chcia�o wst�pi� do oddzia��w "Khelenpa", b�d�cych rodzajem si� specjalnego przeznaczenia. By�y to grupy m�odych bojownik�w po specjalnym przeszkoleniu, zdecydowanych raczej umrze� za wolny Tybet ni� �y� pod chi�skimi rz�dami.
W maju 1958 roku Andrutszang podzieli� swoj� ma�� armi� na grupy sk�adaj�ce si� z trzech lub czterech m��czyzn i rozkaza� im uda� si� do Nyemo, po�o�onego osiemdziesi�t kilometr�w na po�udnie od Lhasy, i tam zebra� si� poza wsi�. Wiedzia� on, �e w klasztorze znajduj�cym si� w pobli�u Nyemo znajduje si� tajny arsena� rz�du z Lhasy. Wiedzia� te�, �e do sk�onienia mnich�w do otwarcia arsena�u wystarczy mu tylko zniszczy� chi�ski garnizon w Nyemo.
W jasn�, ksi��ycow� noc na pogr��one we �nie Nyemo uderzy�y oddzia�y Andrutszanga. Chi�ska za�oga, r�wno tysi�c dwustu m��czyzn, tak�e spa�a, z wyj�tkiem stra�y utworzonych najcz��ciej z przymusowych rekrut�w, kt�rzy mieli ju� do�� s�u�by w "chi�skiej armii wyzwole�czej". Tu� po p��nocy ludzie Andrutszanga zaatakowali. Uzbrojeni w karabiny, pistolety i miecze pokonali znienacka najpierw wartownik�w, a potem ca�y garnizon.
O �wicie na polu walki le�a�o tysi�c martwych Chi�czyk�w, reszta zbieg�a. Ale gdy nadszed� dzie�, Khampowie ju� znikn�li. Z klasztornego arsena�u wynie�li pi��set nowych karabin�w i du�e ilo�ci amunicji. Zdobycz� mogli uzbroi� nowych rekrut�w, coraz liczniej nap�ywaj�cych do szereg�w Andrutszanga, kt�ry sta� si� prawdziwym narodowym bohaterem. Nadal niszczyli szlaki komunikacyjne Chi�czyk�w i przeprowadzali drobne ataki. Przeci�li tak�e drog� pomi�dzy Lhas� i Szigace, gdzie w klasztorze Taszilh�npo rezydowa� panczenlama. Wreszcie zniszczyli wa�ny prom na Brahmaputrze i ruszyli do Konka-Dzongu, gdzie znienacka zaatakowali chi�skie oddzia�y wspieraj�ce. W regularnej bitwie zabili dwustu Chi�czyk�w, zniszczyli trzydzie�ci dziewi�� ci��ar�wek i zdobyli znowu du�e ilo�ci broni i amunicji.
W jesieni 1958 bojownicy Khampowie byli na tyle silni, �e odwa�yli si� na otwart� bitw�. Na pole walki Andrutszang wybra� Cetang, spore miasto handlowe, le��ce na po�udnie od Brahmaputry, kt�re Chi�czycy zamienili w baz� wojskow�. Mieli wiele lat na umocnienie si� tam i jako g��wn� przeszkod� zbudowali szerok� na trzy metry i g��bok� na p��tora metra fos�, wype�nion� wod�. Nikt nie pomy�la�by nawet, �e mo�na j� sforsowa�, nie b�d�c odkrytym przez �o�nierzy, kt�rzy dzie� i noc trzymali stra�e. Z tych powod�w ta chi�ska baza uchodzi�a za niemo�liw� do zdobycia.
Mieszka�cy Cetangu mieli do�� chi�skiego okupanta i ci, kt�rzy znali tajniki chi�skiej obrony, zdradzili je ch�tnie Andrutszangowi. I tak w pewn� ciemn� noc kilku odwa�nych Cetangczyk�w, ryzykuj�c �yciem, przedosta�o si� do g��wnych posterunk�w. Zabili wartownik�w i uruchomili mechanizm spuszczaj�cy wod� z fosy. Teraz, pod os�on� ciemno�ci, garnizon zaatakowali ludzie Andrutszanga. Po bitwie trwaj�cej kilka godzin na polu walki pozosta�o trzy tysi�ce martwych Chi�czyk�w.
By�o to najwi�ksze zwyci�stwo Khamp�w, ale nie spocz�li. W listopadzie 1958 roku pod dow�dztwem Andrutszanga walczy�o ju� dwana�cie tysi�cy Khamp�w, kt�rzy kontrolowali ca�e terytorium na po�udnie od Brahmaputry i na wsch�d od Gyance, wspierani wsz�dzie przez miejscow� ludno��. Teraz nie by�a to ju� wy��cznie rewolta posiadaczy ziemskich i kupc�w, lecz powstanie narodowe, w kt�rym wszystkie warstwy spo�eczne walczy�y o uwolnienie swego kraju od okupanta.
Tymczasem sytuacja w Lhasie by�a coraz bardziej napi�ta. Wiosn� 1958 roku Chi�czycy wiedzieli ju� - chocia� nie byli w stanie tego udowodni� - �e wielu urz�dnik�w rz�dowych, kt�rzy oficjalnie wsp��pracowali z nimi, potajemnie wspiera Khamp�w. W lecie 1958 roku niepok�j Chi�czyk�w wzr�s� do tego stopnia, �e za��dali tzw. "dowodu dobrej woli" - Dalajlama mia� wystawi� do walki z Khampami swoich �o�nierzy i osobist� Gwardi� Przyboczn�.
Dalajlama, pragn�c zyska� na czasie, rozpocz�� dobrze przemy�lan� gr� dyplomatyczn�. Tybeta�czycy to nar�d z natury bardzo spokojny. Nigdy nie podnosz� g�osu, je�eli �agodn� odpowiedzi� s� w stanie unikn�� k��tni. Gdy wi�c Chi�czycy zaproponowali Dalajlamie wys�anie przeciw Khampom jego w�asnych �o�nierzy, odpowiedzia� bardzo uprzejmie, �e ch�tnie by to uczyni�, jednak jego �o�nierze s� zbyt s�abo uzbrojeni i nie byliby r�wnorz�dnym przeciwnikiem dla Khamp�w. Gdy Chi�czycy zg�osili gotowo�� odpowiedniego uzbrojenia �o�nierzy, Dalajlama wyrazi� ubolewanie, �e nie jest w stanie zaufa� w pe�ni swym �o�nierzom i nie wie, czy zechc� walczy� z Khampami.
Nieustannie wymieniano noty dyplomatyczne, a tymczasem zbli�a� si� okres, kiedy Dalajlama mia� si� uda� z oficjaln� wizyt� do trzech najwi�kszych klasztor�w Tybetu, Sera, Drepung i Ganden, kt�rych nie odwiedza� ju� od kilku lat. Opaci tych klasztor�w nale�eli do najbardziej wp�ywowych ludzi w Tybecie. Podczas wizyty odbyli d�ugie narady z Dalajlam� i jego ministrami. By� lipiec 1958 i przyw�dcy narodu obawiali si� ju� o �ycie m�odego kr�la. Postanowiono wyda� edykt, zabraniaj�cy komukolwiek dost�pu do Dalajlamy bez specjalnego zezwolenia Kaszagu, tzn. Rady Ministr�w. �ywiono nadziej�, �e dzi�ki temu uda si� utrzyma� Chi�czyk�w z dala od pa�acu Dalajlamy i unikn�� zamordowania lub uprowadzenia m�odego kr�la.
Edykt wywo�a� w�ciek�o�� Chi�czyk�w, kt�rzy dobrze wiedzieli, o co chodzi. Namiestnik wojskowy odpowiedzia�, �e Kaszag nie reprezentuje narodu i edykt jest niewa�ny. Rada Ministr�w zareagowa�a bardzo m�drze. W miejsce rozwi�zanego po wkroczeniu Ludowej Armii Wyzwole�czej Congd� - Zgromadzenia Narodowego - utworzono nowe zgromadzenie. Poprzednie, w sk�ad kt�rego wchodzi�o sze�ciuset przedstawicieli wszystkich warstw narodu: arystokracji, mnich�w, kupc�w, drobnych kupc�w i rzemie�lnik�w, by�o cia�em funkcjonuj�cym nieco oci��ale i chocia� jego decyzje nie posiada�y mocy wykonawczej, Kaszag je respektowa�. Nowo utworzone Congd�i, kt�rego przedstawicieli wybrano spo�r�d tych samych warstw narodu, sk�ada�o si� tylko z sze��dziesi�ciu m��czyzn. Kaszag poinformowa� Chi�czyk�w, �e mog� si� kontaktowa� z Dalajlam� przez Zgromadzenie Narodowe. By� pa�dziernik 1958 r. Wok�� m�odego kr�la wzniesiono ochronne mury. Chi�ski gubernator na rozkaz Pekinu czyni� wszystko, aby je prze�ama�, doradcy Dalajlamy za� starali si� za wszelk� cen� je umocni�. W listopadzie 1958 roku Chi�czycy wys�ali Dalajlamie zaproszenie do Pekinu na obrady Zgromadzenia Narodowego Chi�skiej Republiki Ludowej, kt�re mia�y si� odby� w styczniu 1959 roku. Zacz��a si� nowa gra dyplomatyczna - na zw�ok�, w kt�rej chodzi�o o zyskanie na czasie. Dalajlama wys�a� do Czou En-laja not�, w kt�rej pisa�, �e ch�tnie przyj��by zaproszenie, jednak�e z �alem donosi, �e w�a�nie w styczniu staje do egzamin�w doktorskich i ma nadziej�, �e chi�ski premier zechce zrozumie� ich wag�. Chi�czycy, pragn�c za wszelk� cen� zdoby� wp�yw na Dalajlam�, odpowiedzieli, �e s� gotowi przesun�� termin zgromadzenia na p��niej. Jednak�e ca�y nar�d, pod �adnym pozorem, nie chcia� si� zgodzi� na wyjazd swego Dalajlamy do Pekinu.
W stolicy dzia�a� ju� tak�e podziemny ruch m�odzie�y - Cogpa. Ci m�odzi ludzie byli autorami hase�, kt�re wkr�tce powtarza� ca�y nar�d: "Chi�czycy do domu - chcemy niezawis�o�ci".
W tym krytycznym okresie, 9 marca 1959 roku o dziesi�tej rano do pa�acu Norbulingka jecha� na rowerze zdrajca, kt�ry mia� zwabi� Dalajlam� w chi�sk� pu�apk�. Do roli Judasza Chi�czycy przeznaczyli mnicha Phagpal�. Zwyczajowo o dziesi�tej rano wszyscy urz�dnicy zakonni przybywali na spotkanie z Dalajlam�. 9 marca na tym codziennym zgromadzeniu stu siedemdziesi�ciu pi�ciu mnich�w-urz�dnik�w pojawi� si� tak�e Phagpala. Mia� na sobie zwyk�y lu�ny ubi�r mnicha w bordowym kolorze i ���t� koszul�. Korzystaj�c z okazji, zacz�� co� szepta� Dalajlamie na stronie. W imieniu Chi�skiego Namiestnika Tybetu, genera�a Tan Kuan-sana, zaprosi� go, w najg��bszej tajemnicy, do dow�dztwa chi�skiego garnizonu wojskowego na jutrzejsze przedstawienie chi�skiego teatru. Zdradziecki mnich podkre�li� z naciskiem, �e jest to zaproszenie nieoficjalne i w imi� interes�w chi�sko-tybeta�skich Dalajlama powinien przyby� bez ministr�w Kaszagu, a tylko w towarzystwie trzech do czterech nie uzbrojonych os�b. Dalajlama przyj�� to zaproszenie z udawanym zachwytem. Jednak ju� sam spos�b jego przekazania �ama� protok�� pa�acowy i dlatego natychmiast zawiadomi� o tym swojego najstarszego nauczyciela Jongdzina Rimpocze, kt�ry rozpoznaj�c wielkie niebezpiecze�stwo, wtajemniczy� w spraw� trzech cz�onk�w Kaszagu o nieposzlakowanej lojalno�ci: Surkhanga, Szasura i Liuszara. Ci najwierniejsi z wiernych naradzali si� przez ca�� noc z dziewi�tego na dziesi�ty marca. Doszli do przekonania, �e Chi�czycy chc� uprowadzi� Dalajlam� z Lhasy i zg�adzi� go, je�li nie zechce by� ich marionetk�. Tej nocy po raz pierwszy zacz�to rozwa�a� ucieczk� do Indii. Poniewa� jednak co bardziej zaufani poplecznicy wahali si� przed samodzielnym podj�ciem tak brzemiennej decyzji, zwo�ali nowo utworzone Congd� - sze��dziesi�ciu przedstawicieli narodu. Oni z kolei postanowili odwo�a� si� do opinii wi�kszej liczby przedstawicieli.
Rano historycznego 11 marca 1959 roku zebra�o si� niemal tysi�c Tybeta�czyk�w - arystokrat�w, kupc�w, mnich�w, drobnych kupc�w i rzemie�lnik�w - i przez siedem dni debatowa�o nad sposobem uratowania �ycia ich ukochanego religijnego przyw�dcy i g�owy pa�stwa. Wszyscy byli zgodni co do tego, �e nad Dalajlam� zawis�o �miertelne niebezpiecze�stwo. By�o to najwi�ksze zgromadzenie przedstawicieli narodu w historii Tybetu i jako pierwsz� uchwa�� podj��o decyzj� o uniewa�nieniu upokarzaj�cej tzw. "Siedemnastopunktowej Ugody" z Chi�czykami.
Tymczasem jeszcze tej samej nocy po ca�ej Lhasie roznios�a si� lotem b�yskawicy pog�oska o zagro�eniu �ycia i bezpiecze�stwa Dalajlamy. Ju� o �wicie 10 marca u bram Ogrodu Klejnot�w stan��y kobiety Lhasy. O godzinie �smej zgromadzi�o si� tam ju� tysi�c kobiet, kt�re by�y zdecydowane nie przepu�ci� ani jednego Chi�czyka. O dziesi�tej u kr�la stawili si� na codzienne obrady wielcy lamowie. Do dwunastej w po�udnie ochronny mur wok�� pa�acu tworzy�o ju� ponad dziesi�� tysi�cy kobiet, m��czyzn i dzieci, kt�rzy zablokowali wszystkie doj�cia do Norbulingki. W t�umie panowa�o tak ogromne napi�cie, �e w ka�dej chwili grozi�o wybuchem. Zgromadzeni wiedzieli, �e w chi�skim garnizonie oczekuje si� na przybycie Dalajlamy na "teatralne przedstawienie", i byli zdecydowani za wszelk� cen� nie dopu�ci� do tej wizyty.
Po zako�czeniu porannego posiedzenia zdrajca Phagpala wraz z innymi mnichami opu�ci� Norbulingk�. Niebawem jednak wr�ci� do pa�acu - najwyra�niej po to, aby odprowadzi� Dalajlam� do chi�skiego garnizonu. Nie mia� ju� na sobie szat mnicha; ubrany by� w chi�sk� kurtk�, na szyi mia� bia�y szal, kt�rym zakrywa� doln� cz��� twarzy w nadziei, �e w ten spos�b przemknie si� niepostrze�enie do pa�acu. Gdy przy g��wnej bramie zatrzyma�y go stra�e, wyci�gn�� z kieszeni kurtki pistolet, ale zanim zd��y� wystrzeli� zosta� obezw�adniony. Zdarto mu z twarzy szal i natychmiast wszyscy go poznali! W t�umie zawrza�o. Jaki� cz�owiek si�gn�� po sw�j tybeta�ski miecz i rozp�ata� zdrajcy g�ow�.
Podczas siedmiodniowych obrad Congd�, wok�� pa�acu Norbulingka dzie� i noc sta� g�sty t�um Tybeta�czyk�w, kt�rzy ca�kowicie spontanicznie utworzyli pi�tnastotysi�czn� stra� obywatelsk�, i ka�dy by� got�w odda� �ycie za Dalajlam�.
Tymczasem chi�scy �o�nierze nie opuszczali koszar i �aden chi�ski oficer nie odwa�y� si� wyj�� ze swej kwatery. Pod indyjskim konsulatem zebra�o si� wielu Tybeta�czyk�w, prosz�c o pomoc Indii. Wtedy chi�ski gubernator wyda� rozkaz wystrzelenia na Norbulingk� dw�ch granat�w. To w�a�nie te strza�y decyduj�co wp�yn��y na rozw�j wydarze�; kilka godzin p��niej "zdobycz" - Dalajlama, o kt�rego gubernator tak walczy� i kt�rego pomocy tak potrzebowa�, aby zapanowa� nad Tybeta�czykami, wymkn�� si� ju� swym prze�ladowcom.
Ucieczk� Dalajlamy - z jego rodzin�, nauczycielami, ministrami, orszakiem osiemdziesi�ciu os�b i stra�nikami - umo�liwi�a w znacznym stopniu jedna z tych s�ynnych przera�aj�cych burz piaskowych. Pod jej os�on� wszystkim uda�o si� uj�� niepostrze�enie z pa�acu. Burza piaskowa, kt�ra nadci�gn��a p��nym popo�udniem i szala�a do samego wieczora, za�mi�a wszystkie �wiat�a reflektor�w, skierowanych na Norbulingk� przez Chi�czyk�w. Ka�dy Tybeta�czyk stoj�cy w pi�tnastotysi�cznym t�umie okuta� g�ow� opo�cz� i zwr�cony plecami do wyj�cego wiatru, opiera� si� nawa�nicy przez d�ugie godziny, dop�ki burza si� nie sko�czy�a. Nikt nie opu�ci� miejsca, by schroni� si� w domu. Podczas gdy wko�o szala�y si�y natury, umi�owany Dalajlama w przebraniu zwyk�ego stra�nika przemkn�� si� przez zebrane t�umy. W Ramagang na przygotowanym ju� promie przep�yn�� rzek� i dalej skierowa� si� konno ku Brahmaputrze i terenom kontrolowanym przez Khamp�w.
Dokona�o si� to wieczorem 17 marca 1959 roku. 18 marca o drugiej nad ranem pi�ciuset ostatnich �o�nierzy tybeta�skiego pu�ku utworzy�o stra�e tylne Dalajlamy. Czterystu z nich by�o doborowymi cz�onkami Khelenpy, owych oddzia��w specjalnych. Wszyscy oni poprzysi�gli raczej umrze�, ni� dopu�ci� do Dalajlamy na odleg�o�� strza�u chocia�by jednego Chi�czyka. Podczas tej dramatycznej ucieczki znajdowali si� przez wi�kszo�� czasu w odleg�o�ci czterech dni marszu za Dalajlam�.
Jeszcze przez nast�pne czterdzie�ci godzin zgromadzony t�um pozostawa� wok�� pa�acu Norbulingka, tworz�c ochotniczo przyboczn� stra� do ochrony kr�la. Poniewa� w tym czasie nic si� nie zdarzy�o, wszyscy s�dzili, �e Dalajlama nadal przebywa w swoim pa�acu, co spowodowa�o, �e zyska� on na cennym czasie.
19 marca rano Chi�czycy zwo�ali posiedzenie dow�dc�w i kilku tybeta�skich kolaborant�w. Nast�pnie, "gwarantuj�c" Dalajlamie uszanowanie jego osoby i bezpiecze�stwo osobiste, za��dali, aby opu�ci� Norbulingk�. Przyrzekli tak�e zaniechanie wszelkich represji wobec mieszka�c�w Lhasy, og�aszaj�c r�wnocze�nie, �e zgromadzeni w Norbulingce "najwi�ksi reakcjoni�ci" musz� zosta� unicestwieni.
Chi�czycy, nie doczekawszy si� �adnej odpowiedzi na swoje "przyrzeczenia", przyst�pili do regularnego artyleryjskiego bombardowania letniego pa�acu, aby wywabi� ze� Dalajlam�. Armaty ostrzeliwa�y pa�ac z trzech stron. Pierwszy granat zniszczy� zachodni� bram�. Ale to by� dopiero pocz�tek systematycznego ostrza�u terenu pa�acowego wielko�ci mili kwadratowej. Znajdowa�a si� tam nie tylko rezydencja Dalajlamy, ale tak�e letnie pawilony opat�w, nauczycieli, kanclerza, ministr�w i stra�y przybocznej. By�y te� olbrzymie stajnie, w kt�rych sta�y nie tylko wspania�e dworskie wierzchowce, ale i stare wys�u�one szkapy, owce, kozy i inne zwierz�ta, kt�re do�ywa�y tu spokojnie staro�ci, zgodnie z buddyjskim obyczajem, karmione i otaczane opiek�.
Chi�skie bombardowanie by�o zdumiewaj�co skuteczne. Pierwsza seria skierowana by�a na granice terenu. Potem nast�pi�a przerwa. Nast�pnie pod ostrza�em znalaz� si� teren po�o�ony bli�ej �rodka. W ten spos�b Chi�czycy zaw��ali pole ostrza�u, a� wreszcie ca�y teren zosta� zr�wnany z ziemi�. Bombardowali teren systematycznie od zewn�trz do �rodka, z przerwami, pozostawiaj�c Dalajlamie mo�liwo�� wyj�cia, i starali si� zmusi� go do oddania si� w r�ce Chi�czyk�w.
Podczas wielogodzinnego ostrza�u artyleryjskiego �aden z pi�tnastu tysi�cy Tybeta�czyk�w nie opu�ci� swojego ochotniczo zajmowanego posterunku przed pa�acem. Wielu z nich w tym dniu zgin��o. Inni biegli do zniszczonych budynk�w, aby ratowa� resztki sakralnych przedmiot�w. �ywy mur Tybeta�czyk�w sta� wok�� pa�acu jeszcze w nocy z dziewi�tnastego na dwudziestego marca. O ucieczce Dalajlamy dowiedziano si� dopiero w po�udnie dwudziestego marca.
Na ulicach miasta pojawi�y si� uzbrojone chi�skie samochody wyposa�one w g�o�niki, przez kt�re obwieszczano, �e "...Dalajlam� porwali bandyci..." Wiadomo�� ta mia�a dramatyczny odd�wi�k: z jednej strony wszyscy poczuli wielk� ulg�, �e ich kr�l jest bezpieczny, z drugiej za� byli w�ciekli, �e Chi�czykom uda�o si� go wyp�dzi�.
Teraz w Lhasie rozgorza�a straszna dwudniowa wojna, w kt�rej straci�o �ycie ponad o�miuset Tybeta�czyk�w. To by�a rze� bezbronnych. Chi�czycy strzelali do nie uzbrojonego t�umu, bombardowali domy i �wi�tynie, a tak�e liczne klasztory w Lhasie i okolicy. W�r�d zabitych by�o wiele m�odzie�y. M�odzi m��czy�ni z podziemnego ruchu Cogpa okazali si� zdyscyplinowanym tajnym stowarzyszeniem. Nale�eli do niego g��wnie m�odzi Tybeta�czycy, kt�rzy zostali wys�ani przez Chi�czyk�w na przeszkolenie do Pekinu, gdzie robiono wszystko, aby ich "nawr�ci�". Wi�kszo�� mia�a za sob� trzyletni� nauk� w komunistycznych szko�ach. Jeden z nich, Nga�ang Senge, utalentowany syn kupca, uwa�any by� przez Chi�czyk�w za wielce obiecuj�cego przedstawiciela m�odego pokolenia. W Pekinie by� znakomitym uczniem i zast�pc� nauczyciela w szkole �redniej. Zra�ony wszystkim, co ukaza�a mu komunistyczna rzeczywisto�� w Chinach i w Tybecie, po powrocie do domu za�o�y� wraz z przyjaci��mi i dawnymi kolegami ze szko�y organizacj� Cogpa. Dok�adnie tak samo jak na W�grzech i w Polsce, to w�a�nie m�odzie� - a wi�c grupa ludzi, kt�r� komuni�ci za wszelk� cen� chcieli "przekszta�ci�" - stanowi�a tutaj zal��ek ruchu oporu.
Senge, wspania�y, atletycznie zbudowany m�odzieniec, by� ulubie�cem wszystkich mieszka�c�w Lhasy. W pierwszej fazie rewolty Cogpa pod jego kierownictwem nie odgrywa�a jeszcze aktywnej roli. Ale zbiera� on bro�, amunicj� i zajmowa� si� naborem rekrut�w do oddzia��w walcz�cych Khamp�w. Dopiero pod koniec bitwy w Lhasie Senge stan�� przy promie Ramagang, pomagaj�c do ostatniej chwili swym ludziom w ucieczce z miasta. O �wicie jako ostatni wskoczy� na prom z uniesionymi w g�r� r�koma, machaj�c ludziom, kt�rych sylwetki majaczy�y na drugim brzegu, w przekonaniu, �e s� to �o�nierze tybeta�scy. Ale to byli Chi�czycy. W chwili gdy uni�s� r�ce w pozdrowieniu, zosta� trafiony.
Tego samego dnia na promie Ramagang zgin�� bohatersk� �mierci� jeszcze jeden m�ody Tybeta�czyk. By� nim Lobsang Gendon Saduczang, kt�ry ju� w 1950 roku ubezpiecza� ucieczk� Dalajlamy. Ci m��czy�ni to tylko dw�ch spo�r�d wielu tysi�cy Tybeta�czyk�w, kt�rzy zgin�li w masakrze. W ten spos�b unikn�li mo�e gorszego losu, teraz bowiem Chi�czycy odwa�yli si� ju� wkroczy� do us�anej cia�ami zabitych stolicy. Natychmiast aresztowali wszystkich pozosta�ych przy �yciu m��czyzn pomi�dzy szesnastym a sze��dziesi�tym rokiem �ycia i wywie�li ich do pracy przymusowej do Chin.
Dzi�ki wsparciu ca�ego narodu, a szczeg�lnie walcz�cych Khamp�w, Dalajlama wraz z ca�ym orszakiem w dramatycznych okoliczno�ciach dotar� 31 marca 1959 roku do granicy indyjskiego Assamu i znalaz� si� pod ochron� indyjskiej armii.
Twierdzenie Chi�czyk�w, jakoby powstanie zorganizowa�a "klasa reakcjonist�w", zosta�o ju� dawno obalone. Masa uchod�c�w pochodz�cych g��wnie z biednego ludu m�wi sama za siebie. Ponadto dow�dztwo powstania, kt�re utworzy�o "Narodow� armi� ochotnicz� do obrony Tybetu", planowa�o - z aprobat� Dalajlamy - przeprowadzenie istotnych zmian w politycznej i spo�ecznej strukturze Tybetu. W o�wiadczeniu z pierwszego stycznia 1959 roku powsta�cy g�osili: "...Zobowi�zujemy si� do poprawy warunk�w i standardu �ycia naszego narodu. Zobowi�zujemy si� do przeprowadzenia w kraju wszystkich koniecznych reform, w spos�b zgodny z warunkami naturalnymi, obyczajami i duchem naszego narodu. W dziedzinie rozwoju gospodarczego obiecujemy wspiera� i wspomaga� z ca�ych si� naszych koczownik�w, ch�op�w, rzemie�lnik�w i robotnik�w oraz wprowadzi� zmiany we wszystkich dziedzinach naszego narodowego bytu. Opowiadamy si� za polityk� pokojowego wprowadzania tych zmian..."
Epilog
Ko�cz�c t� ksi��k� przed czternastu laty nie przypuszcza�em, �e w Europie i Ameryce pojawi si� kiedykolwiek mo�liwo�� obiektywnego sprawdzenia mojego opisu narodu tybeta�skiego. Mo�na mi by�o wtedy jedynie wierzy�, �e Tybeta�czycy s� godnymi mi�o�ci, inteligentnymi i otwartymi lud�mi. Dzisiaj jednak, kiedy dziesi�tki tysi�cy Tybeta�czyk�w mieszkaj� w Indiach, setki otrzyma�y azyl w Europie, wielu pracuje i naucza w ameryka�skich uniwersytetach, mog� z dum� odwo�a� si� do moich opis�w. Wsz�dzie gdzie �yj�, potrafili si� dobrze przystosowa�, bardzo szybko opanowali j�zyk i okazali si� odpowiedzialnymi lud�mi.
Kiedy� w ma�ym szwajcarskim miasteczku spotka�a mnie pi�kna nagroda, gdy burmistrz powiedzia�: "gdybym tak m�g� wszystkich gastarbeiter�w wymieni� na Tybeta�czyk�w!" By�o to potwierdzenie moich opinii i wielki komplement. Tybeta�czycy dowiedli, �e tak�e w obcym kraju s� zdyscyplinowani i wdzi�czni swojemu Dalajlamie, kt�ry wybra� ich, aby pracowali z dala od ojczyzny i kszta�cili si�, by w przysz�o�ci s�u�y� swojemu narodowi. By� mo�e nawet znowu we w�asnym kraju. Bowiem nikt nie mo�e im odebra� nadziei, �e nastanie dzie�, kiedy b�d� mogli zn�w �y� i pracowa� w Tybecie.
Od przybycia Dalajlamy do Indii sytuacja si� nieco zmieni�a. O ile w pierwszych latach by� on dla premiera Nehru i Hindus�w tylko jakim� tolerowanym kr�lem na wygnaniu, to po agresji Chi�czyk�w w Assamie jego pozycja korzystnie si� zmieni�a. Hindusi wspieraj� wychowanie m�odzie�y wiedz�c, �e Tybeta�czycy stanowi� wdzi�czny obiekt do kszta�cenia. Z biegiem czasu zezwolono Dalajlamie na za�o�enie w�asnych organizacji, maj�cych na celu niesienie pomocy uchod�com tybeta�skim w Nepalu, Bhutanie i Sikkimie. Podczas swoich publicznych wyst�pie� spotyka si� on obecnie z wielkim szacunkiem. W 1964 roku podczas �wiatowego Kongresu Buddyst�w w Benares mia�em okazj� sfilmowa� Dalajlam� razem z prezesem Zwi�zku Buddyst�w Indyjskich. On sam �yje skromnie i w odosobnieniu, my�l�c nieustannie o niesieniu wsparcia swemu oddanemu narodowi. Ostatnio, podczas naszego spotkania w 1965 roku, wskazuj�c na g�r� manuskrypt�w i tybeta�skich traktat�w filozoficznych wyrazi� nadziej�, �e dziedzictwo duchowe i idee w nich zawarte mog� by� skuteczn� przeciwwag� dla doktryn komunistycznych.
R�wnie� Panczenlama, odgrywaj�cy przez wiele lat jedynie rol� chi�skiej marionetki, musia� zrozumie� bezwzgl�dno�� komunistycznego �wiatopogl�du. W duszy pozosta� zawsze Tybeta�czykiem i nie by� w stanie ca�kowicie ukry� mi�o�ci do swego narodu. W lecie 1965 roku nagle znikn�� z �ycia publicznego. Wed�ug doniesie� z Kalkuty mia� zosta� stracony.
Podobny los spotka� Caronga, w kt�rego domu i rodzinie zazna�em tyle serdecznej go�cinno�ci. Nie mog�c znie�� �ycia na wygnaniu, zdecydowa� si� w 1964 roku na powr�t do Lhasy. Zosta� natychmiast uwi�ziony przez Chi�czyk�w, poddany przes�uchaniom i potwornym torturom. Wreszcie zw�oki Caronga oddano jego krewnym; do ko�ca nie wiadomo, czy zam�czono go na �mier�, czy te� pope�ni� samob�jstwo. Nie wykluczone, �e w skrajnej rozpaczy, zgodnie ze starym tybeta�skim zwyczajem po�kn�� diamentowe opi�ki, aby unikn�� dalszych m�czarni. W ka�dym razie, jego krewni stwierdzili, �e zanim umar� obci�to mu j�zyk.
Chocia� wszystkie te informacje przep�ywaj�ce do nas ponad Himalajami z Dachu �wiata s� tak bardzo przygn�biaj�ce, r�wnocze�nie jednak utwierdzaj� mnie w przekonaniu, �e moja przyja�� dla Dalajlamy i jego rodziny jest coraz g��bsza. Wreszcie otworzy�a si� tak�e przede mn� mo�liwo�� odwdzi�czenia si� - chocia� w ma�ym stopniu - za naprawd� kr�lewsk� go�cinno��, jak� okazywano mi w czasie mego siedmioletniego pobytu w Tybecie. Gdy w Muzeum Etnograficznym w Wiedniu otwarto moj� du�� wystaw� o Tybecie, z kt�rej doch�d przeznaczony by� dla uchod�c�w tybeta�skich, Dalajlama przes�a� mi przez swojego brata Lobsanga Samtena i ministra Thubtena W. Phala (podczas budowy grobli w Lhasie by� on moim zwierzchnikiem i jednym z czterech, kt�rzy pod os�on� ciemno�ci uciekli z Dalajlam�) nast�puj�c� wiadomo��:
Do mojego przyjaciela Heinricha Harrera,
W zwi�zku z otwarciem wystawy "Tybet" �ycz� ci z ca�ego serca powodzenia. Z tej okazji wysy�am do ciebie mojego osobistego przedstawiciela na Europ�,Thubtena Phala, moj� siostr� D�ec�n Pema i mojego brata Lobsanga Samtena. �yj�c w Tybecie przez siedem lat, sta�e� si� jednym z nas i pozna�e� tak znakomicie nasz kraj, �e jeste� w stanie naj�ywiej przedstawi� narodowi austriackiemu tybeta�sk� sztuk� i kultur�.
Do moich modlitw do��czam �yczenie, aby ta wystawa odnios�a sukces.
Dalajlama
Rok tybeta�ski Drewno-W��
dwudziesty dzie� jedenastego miesi�ca (17.01.1966)
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Harrer Heinrich 7 lat w Tybecie (rtf)Harrer Heinrich 7 lat w TybecieZmiany do ustawy o opiece nad dziećmi do lat 3Margul T Sto lat badań nad religiami notatki do 7 rozdzegzaminy testy z poprzed lat 13Powszechna Deklaracja Praw Czlowieka ma 59 lat, Dokumenty praca mgrPytania z lat wcześniejszych, II rok, EgzaminyCHRONOBIOLOGIA - WSZYSTKI PYT Z ROZNYCH LAT, ochrona środowiska UJ, II semestr SUM, chronobiologia1x28, Książka pisana przez Asię (14 lat)100 lat wielkiej idei, ===HARCERSTWO===3x18 (55) Puszek odwiedzil rodzinne strony, Książka pisana przez Asię (14 lat)13x04 (139) Sledztwo, Książka pisana przez Asię (14 lat)Heinrich Heine, Polonistyka, ROMANTYZM1x26, Książka pisana przez Asię (14 lat)Zadania obliczeniowe w wersji Adama, Inżynieria Środowiska, 6 semestr, Urządzenia do oczyszczania śc