Harrer Heinrich 7 lat w Tybecie

 

Heinrich Harrer
Siedem lat w Tybecie
Moje �ycie na dworze Dalajlamy
Sieben jahre in Tibet
Prze�o�y�a: Ewa Waldeck-Kurtyka
Wydanie polskie: 1998

Przedmowa
Wszelkie marzenia �ycia rodz� si� w m�odo�ci...
Ju� jako dziecko o wiele bardziej ekscytowa�em si� czynami bohater�w naszych czas�w, ni� szkoln� wiedz�. M��czy�ni, kt�rzy wyruszali bada� nieznane kraje lub, znosz�c trudy i wyrzeczenia, obierali za cel zmierzenie swych si� w zawodach sportowych... Zdobywcy najwy�szych szczyt�w �wiata - to by�y moje idea�y - im bezgranicznie pragn��em dor�wna�!
Brakowa�o mi jednak kogo� do�wiadczonego, kto s�u�y�by mi rad� i m�g� mn� pokierowa�, wi�c up�yn��o wiele lat zanim zrozumia�em, �e nie wolno ugania� si� za wieloma celami jednocze�nie. Pr�bowa�em swych si� niemal we wszystkich dziedzinach sportu, lecz nie osi�ga�em satysfakcjonuj�cych mnie wynik�w. W ko�cu skupi�em si� na dw�ch dyscyplinach, kt�re ze wzgl�du na ich �cis�y zwi�zek z przyrod� bardzo lubi�em: na narciarstwie i wspinaczce.
Wi�ksz� cz��� dzieci�stwa prze�y�em w g�rach, a p��niej, w okresie studi�w, ka�d� woln� chwil� sp�dza�em latem na wspinaczce, a zim� - je�d��c na nartach. Drobne sukcesy coraz bardziej podsyca�y moj� ambicj� i dzi�ki wyt��onemu treningowi dopi��em tego, �e w 1936 roku mog�em wyst�pi� w barwach austriackiej dru�yny olimpijskiej, a rok p��niej wygra�em bieg zjazdowy podczas akademickich mistrzostw �wiata.
Podczas tych a tak�e nast�pnych zawod�w, przepe�nia�o mnie szcz��cie; by�o to oszo�omienie pr�dko�ci� i takie fantastyczne uczucie, kt�rego si� doznaje, gdy wielki wysi�ek nagrodzony jest zwyci�stwem. Jednak�e ani triumf nad przeciwnikiem, ani publiczne uznanie - wszystko to mi nie wystarcza�o. Pragn��em zmierzy� si� z g�rami i tylko to naprawd� si� liczy�o!
Sp�dza�em wi�c d�ugie miesi�ce w�r�d ska� i lod�w, a� osi�gn��em tak� sprawno��, �e nie by�o �ciany, kt�ra wydawa�aby mi si� niemo�liwa do pokonania. Lecz poniewa� wszystko ma swoje granice, ja tak�e musia�em zap�aci� frycowe. Na wspinaczkach cz�sto odnosi�em drobne obra�enia, ale pewnego razu "odpad�em" pi��dziesi�t metr�w i tylko cudem uszed�em z �yciem.
Oczywi�cie, powr�t na uniwersytet by� dla mnie zawsze przykr� konieczno�ci�. A przecie� nie powinienem by� narzeka�, poniewa� to w�a�nie w mie�cie przestudiowa�em olbrzymi� ilo�� literatury alpinistycznej i podr��niczej. W miar� jak poch�ania�em wszystkie te ksi��ki, z zam�tu pocz�tkowo lekkomy�lnych pragnie� coraz wyra�niej krystalizowa� si� wielki cel, marzenie wszystkich wspinaczy, aby chocia� raz wzi�� udzia� w wyprawie w Himalaje!
Jednak czy� m��czyzna taki jak ja, m�ody i zupe�nie nie znany, m�g� �ywi� nadziej� na spe�nienie tak �mia�ych marze�? Himalaje! Aby tam dotrze� musia�bym by� bardzo bogaty lub by� obywatelem kraju*, kt�rego synowie - w�wczas jeszcze - mogli piastowa� stanowiska administracyjne w Indiach. Cz�owiek nie posiadaj�cy takich mo�liwo�ci m�g� jedynie wykorzysta� rzadk� szans�, kt�ra istnia�a tak�e dla "outsider�w". W tym celu musia�by on jakim� wyczynem zwr�ci� na siebie uwag� opinii publicznej tak skutecznie, �e odpowiednie w�adze nie mog�yby tego zignorowa�.
C�� by to jednak mog�o by�? Czy� w Alpach nie zdobyto ju� dawno wszystkich szczyt�w? Pokonano nawet pojedyncze granie i �ciany, cz�sto w niewiarygodnie �mia�ych przedsi�wzi�ciach...! Ale� nie! Pozosta�a jedna jedyna �ciana, najwy�sza i najtrudniejsza - p��nocna �ciana Eigeru! Dotychczas �aden zesp�� nie zdo�a� przej�� w ca�o�ci jej dw�ch tysi�cy metr�w. Wszyscy musieli si� wycofa�, wielu straci�o �ycie. Kr�g legend spowi� ten niesamowity mur skalny i w ko�cu rz�d szwajcarski wyda� zakaz wchodzenia w t� �cian�.
Bez w�tpienia by�o to zadanie, jakiego w�a�nie szuka�em. Pozbawi� p��nocn� �cian� Eigeru jej nimbu! To mog�a by� "przepustka" w Himalaje... Z wolna dojrzewa�a we mnie decyzja o podj�ciu tego zdawa�oby si� beznadziejnego ryzyka. O tym jak p��niej, w 1938 roku, wraz z partnerami: Fritzem Kasparkiem, Anderlem Heckmairem i Wiggerlem Vorgiem rzeczywi�cie uda�o mi si� przej�� t� budz�c� groz� �cian� mo�na przeczyta� w wielu ksi��kach*.
Jesieni� tego roku trenowa�em nadal bardzo intensywnie, �ywi�c nadziej� na zaproszenie do uczestnictwa w niemieckiej wyprawie na Nanga Parbat, planowanej na lato 1939 roku. Ale gdy nadesz�a zima i nic w tej sprawie nie drgn��o, wygl�da�o na to, �e moje nadzieje si� nie spe�ni�.
Do rekonesansowego wyjazdu w Kaszmir, na t� fataln� g�r� wybrano innych. Nie pozosta�o mi wi�c nic innego, jak tylko z ci��kim sercem podpisa� umow� zobowi�zuj�c� mnie do wsp��pracy przy filmie o narciarstwie.
Prace przy realizacji filmu by�y ju� znacznie zaawansowane, gdy nagle wezwano mnie do telefonicznej rozmowy zamiejscowej. To by�o tak gor�co oczekiwane zaproszenie na wypraw� w Himalaje! Wyruszy� mieli�my ju� za cztery dni! Bez chwili namys�u zerwa�em kontrakt z filmem, pojecha�em do rodzinnego miasta Grazu, w ci�gu jednego dnia spakowa�em rzeczy i ju� nazajutrz znajdowa�em si� w drodze do Antwerpii, przez Monachium, razem z pozosta�ymi cz�onkami wyprawy: Peterem Aufschnaiterem, kierownikiem tej niemieckiej Wyprawy Rekonesansowej - Nanga Parbat 1939, oraz Lutzem Chickenem i Hansem Lobenhofferem.
Dotychczasowe czterokrotne pr�by zdobycia wysokiego na 8215 m wierzcho�ka Nanga Parbat nie powiod�y si�, poch�aniaj�c wiele ofiar. Zacz�to wi�c my�le� o znalezieniu nowej drogi wej�ciowej. Nasze zadanie polega�o na przeprowadzeniu rekonesansu, poniewa� nowy atak na szczyt zaplanowany by� na przysz�y rok.
W czasie podr��y pod Nanga Parbat uleg�em ca�kowicie magicznemu urokowi Himalaj�w. Pi�kno tych gigantycznych g�r, niesamowita rozleg�o�� kraju, egzotyczni mieszka�cy Indii - wszystko to wywar�o na mnie niezwykle silne wra�enie. I chocia� od tego czasu up�yn��o wiele lat, nie uwolni�em si� od Azji ju� nigdy. Jak to si� sta�o, spr�buj� opisa� w tej ksi��ce, a poniewa� nie jestem do�wiadczonym pisarzem, b�d� si� trzyma� wy��cznie nagich fakt�w.

Ob�z internowania i pr�by ucieczki
Pod koniec sierpnia 1939 roku zako�czyli�my podr�� rekonesansow�. Zgodnie z przewidywaniami znale�li�my mo�liwo�� poprowadzenia nowej drogi wspinaczkowej i teraz oczekiwali�my w Karaczi na frachtowiec, kt�ry mia� nas przewie�� z powrotem do Europy. Statek sp��nia� si�, a g�ste chmury drugiej wojny �wiatowej nadci�ga�y coraz bli�ej. W tej sytuacji Chicken, Lobenhoffer i ja postanowili�my w jaki� spos�b wymkn�� si� z sieci rozci�ganej ju� przez tajn� policj�. W Karaczi pozosta� tylko Aufschnaiter. W�a�nie on, kt�ry bra� udzia� w pierwszej wojnie �wiatowej, nie m�g� uwierzy� w wybuch drugiej...
Planowali�my przedosta� si� do Persji i stamt�d do ojczyzny. Bez trudu zdo�ali�my pozby� si� naszych "opiekun�w" i po przejechaniu kilkuset kilometr�w pustyni rozklekotanym samochodem, dotarli�my do Las Bella - ma�ego pa�stewka maharad�y, po�o�onego na p��nocny-wsch�d od Karaczi. Tu jednak los nas zaskoczy�. Nagle, pod pretekstem zapewnienia nam osobistego bezpiecze�stwa, znale�li�my si� pod ochron� o�miu policjant�w. Praktycznie oznacza�o to aresztowanie, mimo i� Niemcy nie by�y jeszcze w stanie wojny ze Wsp�lnot� Brytyjsk�.
W tej solidnej asy�cie rych�o znale�li�my si� ponownie w Karaczi, gdzie znowu spotkali�my Petera Aufschnaitera, a dwa dni p��niej Anglia rzeczywi�cie wypowiedzia�a Niemcom wojn�! Od tej chwili wszystko posz�o g�adko: po pi�ciu minutach do ogrodu hotelowego, w kt�rym w�a�nie siedzieli�my, wkroczy�o dwudziestu pi�ciu uzbrojonych po z�by �o�nierzy, pojmali nas i samochodem policyjnym zawie�li wprost za druty przygotowanego ju� obozu. Jak si� okaza�o, by� to ob�z przej�ciowy, bo ju� po czternastu dniach przewieziono nas do wielkiego obozu dla internowanych w Ahmednagarze niedaleko Bombaju.
Tak oto siedzieli�my ciasno st�oczeni w namiotach i barakach, po�r�d nieustannie wybuchaj�cych sprzeczek mi�dzy pozosta�ymi mieszka�cami obozu... Nie, ten �wiat nazbyt r��ni� si� od �wietlistych, bezludnych wy�yn himalajskich. To nie by� �wiat cz�owieka mi�uj�cego wolno��! Natychmiast dobrowolnie zacz��em szuka� pracy, aby przygotowa� okazj� i drog� ucieczki.
Oczywi�cie nie tylko ja snu�em takie plany. Niebawem, z pomoc� podobnie my�l�cych, znalaz�y si� kompasy, got�wka i mapy, kt�re usz�y wcze�niejszej kontroli. Uda�o si� nawet "zorganizowa�" sk�rzane r�kawice i no�yce do ci�cia kolczastego drutu. Ich znikni�cie z magazynu Anglik�w spowodowa�o ostre �ledztwo, kt�re jednak nie przynios�o spodziewanych rezultat�w.
Zwlekali�my ci�gle z ucieczk�, poniewa� wszyscy wierzyli w rych�e zako�czenie wojny. A� pewnego dnia, niespodziewanie przesiedlono nas do innego obozu. W konwoju, pod eskort� wieziono nas do Deodali. W ka�dej ci��ar�wce jecha�o osiemnastu wi��ni�w pod nadzorem zaledwie jednego indyjskiego �o�nierza, zbrojnego w karabin przymocowany do pasa. Na pocz�tku, w �rodku i na ko�cu kolumny jecha�y samochody pe�ne uzbrojonych stra�nik�w.
Jeszcze w obozie Lobenhoffer i ja twardo postanowili�my ucieka�, zanim nowe trudno�ci w wi�zieniu udaremni� nasze plany. Usadowili�my si� wi�c w ci��ar�wce na dw�ch tylnych siedzeniach. Szcz��cie nam sprzyja�o - droga by�a kr�ta i okrywaj�ce nas co chwila tumany kurzu stwarza�y szans�, by wyskoczy� niepostrze�enie i znikn�� w d�ungli. Nasz stra�nik najwyra�niej mia� rozkaz obserwowania samochodu jad�cego przed nami i tylko od czasu do czasu spogl�da� w nasz� stron�, by�o wi�c ma�o prawdopodobne, �eby m�g� nas przy�apa�. Wszystko wskazywa�o na to, �e ucieczka nie b�dzie trudna, wi�c postanowili�my zaryzykowa� jak najp��niej. Naszym celem mia�a by� portugalska enklawa*, le��ca niemal dok�adnie na trasie konwoju!
Wreszcie nadesz�a odpowiednia chwila. Wyskakujemy! Le�a�em ju� w buszu w niewielkim do�ku, odleg�ym o dwadzie�cia metr�w od drogi, gdy ku mojemu przera�eniu ca�y konw�j nagle stan��! Przera�liwe gwizdki, krzyki, stra�nicy biegn�cy na drug� stron� drogi... Nie by�o w�tpliwo�ci, �e Lobenhoffer zosta� nakryty! Poniewa� to on mia� plecak z ca�ym wyposa�eniem, nie pozosta�o mi nic innego, jak zrezygnowa� z dalszej ucieczki. Na szcz��cie, w ca�ym tym zamieszaniu uda�o mi si� niepostrze�enie wskoczy� z powrotem na swoje miejsce. Moj� ucieczk� widzieli tylko koledzy, a oni oczywi�cie zachowali milczenie.
Wreszcie ujrza�em Lobenhoffera. Sta� z podniesionymi r�koma przed rz�dem bagnet�w. By�em kompletnie za�amany i okropnie rozczarowany. W dodatku to nie m�j przyjaciel winien by� tego nieszcz��cia. Wyskakuj�c narobi� nieco ha�asu ci��kim plecakiem, kt�ry trzyma� w r�kach, i obudzi� czujno�� naszego stra�nika. W ten spos�b zosta� schwytany, zanim jeszcze zd��y� ukry� si� w d�ungli.
Z tego zaj�cia wyci�gn�li�my gorzk� nauczk�, �e nawet przy wsp�lnej ucieczce, ka�dy musi mie� przy sobie w�asne kompletne wyposa�enie!
W tym samym roku jeszcze raz znale�li�my si� w innym obozie. Poci�gami przewieziono nas a� do st�p Himalaj�w, do najwi�kszego indyjskiego obozu internowania, oddalonego o kilka kilometr�w od miasta Dehra-Dun. Nieco wy�ej le�a�o Musoorie, letnia siedziba Anglik�w i zamo�nych Hindus�w, zwana Hillstation*. Nasz ob�z sk�ada� si� z siedmiu wielkich skrzyde�, ogrodzonych podw�jnymi zasiekami z kolczastego drutu. Ca�y ob�z otoczony by� dodatkowo podw�jn� sieci� kolczastych krat, mi�dzy kt�rymi nieustannie kr��y�y stra�e.
To by�a zupe�nie nowa sytuacja. Dop�ki obozy znajdowa�y si� na r�wninie indyjskiej, za cel naszych ucieczek obierali�my zawsze jedn� z neutralnych kolonii portugalskich, lecz tutaj, wprost przed nami wznosi�y si� Himalaje! Jak�e kusz�ca dla alpinisty by�a my�l przedarcia si� przez prze��cze do Tybetu! Potem ostatecznym celem by�yby japo�skie pozycje w Birmie lub Chinach...
Taka ucieczka wymaga�a oczywi�cie specjalnych, gruntownych przygotowa�. W owym czasie nasze nadzieje na rych�e zako�czenie wojny rozwia�y si� ca�kowicie, przyst�pi�em wi�c do systematycznego organizowania nowego przedsi�wzi�cia. Ucieczka przez g�sto zaludnione Indie nie wchodzi�a w rachub�, poniewa� warunkiem koniecznym by�y poka�ne �rodki finansowe i doskona�a znajomo�� angielskiego, a obu tych wymog�w nie spe�nia�em. Zrozumia�e wi�c, �e m�j wyb�r pad� na s�abo zaludniony Tybet. I oczywi�cie na Himalaje! Nawet gdyby m�j plan ostatecznie si� nie powi�d�, to i tak kr�tki okres wolno�ci w g�rach wart by� tego ryzyka.
Najpierw przyst�pi�em do nauki j�zyka hindostani, tybeta�skiego i japo�skiego, by m�c porozumie� si� z tubylcami. Nast�pnie przewertowa�em wszystkie dost�pne w obozowej bibliotece przewodniki po Azji, szczeg�lnie po tych okolicach, przez kt�re mia�a przebiega� nasza trasa. Zrobi�em notatki i przekopiowa�em mapy. Peter Aufschnaiter, kt�ry tak�e wyl�dowa� w Dehra-Dun, posiada� jeszcze nasze wyprawowe podr�czniki i szkice. Nadal pracowa� nad nimi niezmordowanie i wszystkie swoje rysunki bezinteresownie odda� do mojej dyspozycji. Z ka�dego sporz�dzi�em po dwie kopie - jedn� na drog�, drug� jako rezerw� na wypadek zagini�cia orygina�u.
Przy tak zaplanowanej trasie ucieczki nie mniej wa�ne by�o utrzymanie cia�a w jak najlepszej kondycji. Wiele godzin dziennie sp�dza�em na �wiczeniach sportowych. Zadanie, kt�re sobie sam wyznacza�em, odrabia�em niezale�nie od pogody. Ponadto - niekiedy jeszcze noc� - stawa�em na czatach, aby pozna� zwyczaje wartownik�w.
Najbardziej jednak martwi� mnie brak pieni�dzy. Chocia� sprzeda�em ju� wszystko, czego mog�em sobie odm�wi�, nie wystarcza�o mi na pokrycie nawet najskromniejszych potrzeb �yciowych w Tybecie, nie m�wi�c ju� o nieodzownych w Azji �ap�wkach i prezentach. Mimo to pracowa�em nadal systematycznie i pomagali mi ci przyjaciele, kt�rzy sami nie mieli zamiaru ucieka�.
W pocz�tkowym okresie, tu� po internowaniu, odm�wi�em podpisania tzw. "s�owa honoru", dotycz�cego urlop�w udzielanych w okresie pobytu w obozie, na wypadek gdyby pojawi�a si� szansa ucieczki. Tu, w Dehra-Dun, mog�em i musia�em to uczyni�, wycieczki bowiem s�u�y�y tylko do penetrowania okolic obozu.
Pierwotnie planowa�em ucieczk� w pojedynk�, aby unikn�� konieczno�ci liczenia si� z drug� osob�, co mog�oby zmniejszy� moje szans�. Ale kt�rego� dnia m�j przyjaciel Rolf Magener powiedzia� mi, �e pewien w�oski genera� ma podobne zamiary. S�ysza�em ju� o nim wcze�niej. Pewnej nocy przedostali�my si� z Magenerem przez kolczaste druty do s�siedniego skrzyd�a, w kt�rym umieszczono czterdziestu w�oskich genera��w.
M�j przysz�y towarzysz nazywa� si� Marchese i wygl�da� jak typowy W�och. Mia� nieco ponad czterdzie�ci lat, szczup�� sylwetk�, przyjemne maniery, a jego ubi�r prezentowa� si� - w naszym poj�ciu - bardzo elegancko. Najkorzystniejsze jednak wra�enie wywar�a na mnie jego kondycja fizyczna.
S�k w tym, �e na razie nie mogli�my si� porozumie�; on nie zna� niemieckiego, ja nie zna�em w�oskiego, a angielskim obaj w�adali�my bardzo s�abo. Z pomoc� przyjaciela rozmawiali�my wi�c �aman� francuszczyzn�. Marchese opowiedzia� mi o wojnie w Abisynii i o swej wcze�niejszej pr�bie ucieczki z obozu internowania.
Na szcz��cie Marchese pobiera� ga�� angielskiego genera�a i pieni�dze nie stanowi�y dla� problemu. Ponadto mia� mo�liwo�� zdobycia rzeczy, o jakich ja nie o�mieli�bym si� nawet marzy�. Brakowa�o mu jedynie partnera obeznanego z Himalajami... Wkr�tce uzgodnili�my wsp�lne zasady: ja odpowiada�em za zaplanowanie ca�o�ci, on za� mia� zgromadzi� fundusze i ekwipunek.
Tak wi�c teraz kilka razy w tygodniu pokonywa�em ogrodzenie z drut�w kolczastych, aby omawia� z Marchese dalsze szczeg��y, i zosta�em prawdziwym ekspertem od pokonywania takich przeszk�d. Zasadniczo istnia�o wiele mo�liwo�ci ucieczki, ale jedna wydawa�a mi si� szczeg�lnie obiecuj�ca. Oba p�oty okalaj�ce kompleks obozowy pokrywa� co osiemdziesi�t metr�w s�omiany daszek, os�aniaj�cy stra�nik�w przed gor�cym indyjskim s�o�cem. Gdyby uda�o nam si� wspi�� na jeden z nich, mogliby�my za jednym zamachem sforsowa� oba ogrodzenia!
W maju 1943 uko�czyli�my wszystkie przygotowania. Mieli�my pieni�dze, suchy prowiant, kompas, zegarki, buty i ma�y wysokog�rski namiot. Pewnej nocy postanowili�my zaryzykowa�. Tak jak to dot�d cz�sto robi�em, przedosta�em si� do skrzyd�a, gdzie mieszka� Marchese. Tam sta�a ju� przygotowana drabina, kt�r� uda�o nam si� zdoby� kiedy� podczas ma�ego po�aru w obozie. Oparli�my j� o �cian�, tu� w zasi�gu r�ki, i czekali�my w cieniu baraku. Dochodzi�a p��noc. Za dziesi�� minut mia�a nast�pi� zmiana warty. Stra�nicy, wyra�nie oczekuj�cy na ni�, chodzili leniwie tam i z powrotem. Nad plantacjami herbaty powoli wschodzi� ksi��yc. Wielkie elektryczne lampy rzuca�y kr�tkie, podw�jne cienie. Nadesz�a w�a�ciwa chwila: teraz albo nigdy!
Gdy obie stra�e znalaz�y si� w maksymalnej odleg�o�ci od nas, wyprostowa�em si�, chwyci�em drabin�, podbieg�em do drut�w, opar�em j� o cz��� p�otu przewieszon� do wewn�trz, wspi��em si� po niej i przedar�em przez dodatkowo jeszcze rozpi�te druty, kt�re mia�y uniemo�liwia� przej�cie przez s�omiany dach. Marchese odci�ga� reszt� drutu d�ugimi grabiami tak, �e uda�o mi si� w�lizn�� na dach.
Ustalili�my wcze�niej, �e W�och zacznie si� wspina� natychmiast po mnie, a ja b�d� r�koma rozchyla� dla niego druty. Lecz nie nadchodzi�! Przez kilka strasznych sekund zawaha� si�, my�l�c, �e nie zd��y, �e patrol ju� si� zbli�a... Istotnie, by�o s�ycha� ich kroki! Nie mieli�my chwili do stracenia! Chwyci�em go za rami� i wci�gn��em na g�r� wraz z plecakiem. Przeczo�gali�my si� przez dach i ci��ko skacz�c znale�li�my si� na wolno�ci.
Wszystko to odby�o si� niezbyt cicho i wartownicy wszcz�li alarm. Ale gdy oni oddawali w noc pierwsze strza�y, nas poch�on��a ju� g�sta d�ungla.
Marchese z w�a�ciwym mu temperamentem po�udniowca niezw�ocznie zacz�� mnie �ciska� i ca�owa�, chocia� naprawd� nie by�a to najstosowniejsza chwila na wybuchy rado�ci - rakiety �wietlne strzela�y w niebo, a zbli�aj�ce si� gwizdki zdradza�y, �e depcz� nam po pi�tach. Uchodz�c z �yciem biegli�my szybko przed siebie, na skr�ty, przez otaczaj�c� ob�z d�ungl�, kt�r� zna�em dobrze ze zwiadowczych wypad�w. Po drogach poruszali�my si� z rzadka, a nieliczne wioski przezornie omijali�my. Pocz�tkowo plecaki nam nie ci��y�y, niebawem zacz�li�my jednak odczuwa� ich brzemi�.
W jednej z wiosek mieszka�cy bili w b�bny, a nam fantazja natychmiast podsun��a my�l o alarmie. Napotykali�my trudno�ci niemo�liwe do wyobra�enia w krajach zamieszkanych wy��cznie przez bia�ych. W Azji sahib podr��uje zawsze ze s�u�b� i nigdy nie niesie najmniejszego nawet baga�u. Jak�e musieli rzuca� si� w oczy dwaj ob�adowani Europejczycy w�druj�cy pieszo!

Maszerujemy noc�, dzie� sp�dzamy w ukryciu
Hindus l�ka si� dzikich zwierz�t i noc� nie odwa�y si� wej�� w d�ungl� - postanowili�my wi�c maszerowa� w nocy. Oczywi�cie nam tak�e by�o nieswojo, zw�aszcza �e w gazetach dost�pnych w obozie cz�sto znajdowali�my wzmianki o ludziach rozszarpanych przez tygrysy i pantery...
O �wicie, wyczerpani ukryli�my si� w g��bokim rowie. Sp�dzili�my tam ca�y dzie�; wlok�cy si� bez ko�ca, rozpalony skwarem, up�yn�� nam na jedzeniu i spaniu, a jedynym cz�owiekiem, kt�rego ujrzeli�my - w du�ej zreszt� odleg�o�ci - by� pasterz kr�w. Na szcz��cie nie zauwa�y� nas. Najgorsze jednak by�o to, �e mieli�my tylko po jednej butelce wody i musia�a ona wystarczy� nam na ca�y dzie� pozostawania w kryj�wce.
Nic wi�c dziwnego, �e pod wiecz�r, wskutek przymusowego milczenia i siedzenia niemal bez ruchu, ledwo panowali�my nad nerwami. Chcieli�my natychmiast rusza� w dalsz� drog�, noce wydawa�y si� nam zbyt kr�tkie, aby dostatecznie pr�dko posuwa� si� naprz�d. Chocia� do Tybetu zamierzali�my przedosta� si� najkr�tsz� drog�, to i tak trzeba by�o tygodni wyt��onego marszu, zanim mogliby�my poczu� si� bezpiecznie.
W ka�dym razie - ju� pierwszego wieczoru po naszej ucieczce przekroczyli�my pierwszy g�rski grzbiet. Na szczycie zrobili�my kr�tki odpoczynek. Tysi�c metr�w pod nami l�ni�y niezliczone �wiat�a obozu internowania. O 22 zgas�y wszystkie na raz i tylko reflektory okalaj�ce ob�z dawa�y poj�cie o jego olbrzymich rozmiarach.
Pierwszy raz w �yciu poczu�em naprawd�, co to znaczy by� wolnym! Upajaj�c si� t� cudown� �wiadomo�ci�, z �alem my�leli�my o dw�ch tysi�cach wi��ni�w, kt�rzy tam, w dole, nadal musieli �y� za drutami.
Ale nawet tutaj nie mieli�my zbyt wiele czasu na rozmy�lania. Trzeba by�o rusza� dalej, w d��, do doliny D�amuny zupe�nie nam nie znanej. W jednej z jej bocznych odn�g natrafili�my na tak ciasny jar, �e nie da�o si� i�� dalej i zmuszeni byli�my poczeka� a� do nast�pnego ranka. Miejsce by�o tak odludne, �e bez obawy mog�em przyst�pi� do przefarbowania na czarno moich jasnych w�os�w i brody. Dzi�ki mieszance z nadmanganianu potasu, br�zowej farby i t�uszczu, moje r�ce i twarz przybra�y ciemny odcie� i w ten spos�b upodobni�em si� nieco do Hindusa. To by�o bardzo wa�ne, bowiem gdyby nas "nakryto", mieli�my udawa� wiernych odbywaj�cych pielgrzymk� do �r�de� �wi�tego Gangesu. M�j towarzysz by� ju� z natury wystarczaj�co ciemnosk�ry i nie rzuca� si� w oczy, przynajmniej z pewnej odleg�o�ci. Do konfrontacji z bliska, rzecz jasna, nie mogli�my dopu�ci�.
Tym razem ruszyli�my w drog� jeszcze przed zmierzchem, wkr�tce jednak mieli�my tego po�a�owa�. Przedar�szy si� przez odcinek zupe�nie dzikiej okolicy, stan�li�my nagle oko w oko z wie�niakami, kt�rzy sadzili ry�. P��nadzy, brodzili w gliniastej wodzie, zanurzeni po kolana. Teraz, zdumieni, wytrzeszczali oczy na dw�ch m��czyzn ob�adowanych plecakami. Po chwili zacz�li wskazywa� na stok, gdzie wysoko w g�rze dojrzeli�my wiosk�. Najwidoczniej dawali nam do zrozumienia, �e jest to jedyne wyj�cie z w�wozu. Pospiesznie, aby unikn�� k�opotliwych pyta�, zacz�li�my si� pi�� we wskazanym kierunku. Po wielogodzinnym marszu to w g�r�, to w d��, dotarli�my wreszcie do rzeki D�amuny.
Tymczasem nadesz�a noc. Zgodnie z planem mieli�my posuwa� si� wzd�u� D�amuny, a� do jej dop�ywu - Aglaru, by nim dotrze� do dzia�u w�d. Stamt�d nie mog�o by� ju� daleko do Gangesu, kt�ry mia� nas doprowadzi� ku �a�cuchowi wielkich Himalaj�w.
Wi�ksza cz��� trasy, kt�r� dotychczas pokonali�my, pozbawiona by�a dr�g czy szlak�w i tylko od czasu do czasu mogli�my, posuwaj�c si� brzegiem rzeki, korzysta� z rybackich �cie�ek. Tego ranka Marchese by� ju� bardzo wyczerpany. Przyrz�dzi�em mu p�atki owsiane z wod� i cukrem. Zdo�a�em go te� nak�oni�, by troch� zjad�. Niestety, miejsce na obozowisko by�o wyj�tkowo niekorzystne. Wok�� roi�o si� od wielkich mr�wek, wgryzaj�cych si� g��boko w sk�r�; pomimo zm�czenia nie mogli�my spa� i dzie� d�u�y� si� nam w niesko�czono��.
Pod wiecz�r m�j kolega o�ywi� si�. Zn�w nabra�em nadziei, �e jego stan fizyczny uleg� poprawie. On tak�e s�dzi�, �e podo�a trudom nadchodz�cej nocy. Jednak wkr�tce po dwunastej by� ju� u kresu si�, po prostu nie dojrza� fizycznie do tak wielkiego wysi�ku. Od czasu do czasu musia�em nie�� jego plecak, przywi�zany do mojego - ostry trening sportowy bardzo mi si� teraz przyda�. Tutejszym zwyczajem narzucili�my na plecaki indyjskie worki z juty, bo o ile u nas, w kraju, plecak jest czym� oczywistym, tutaj natychmiast wzbudzi�by podejrzenia.
Podczas nast�pnych nocy b��dzili�my, posuwaj�c si� w g�r� rzeki. D�ungla i skalne urwiska cz�sto zagradza�y nam drog�, musieli�my ci�gle przechodzi� w br�d z jednego brzegu Aglaru na drugi. Pewnego razu, gdy odpoczywali�my pomi�dzy blokami skalnymi w korycie rzeki, tu� obok przesz�o kilku rybak�w, ale na szcz��cie nie zauwa�yli nas. Innym razem, natkn�wszy si� na rybak�w, w �amanym hindostani za��dali�my kilku pstr�g�w. Nasze przebranie okaza�o si� dobre, bo niczego nie podejrzewaj�cy m��czy�ni nie tylko sprzedali ryby, ale jeszcze je nam ugotowali. Potrafili�my tak�e, bez wzbudzenia nieufno�ci, odpowiedzie� na ich ciekawskie pytania. Palili ma�e indyjskie papierosy, bardzo niesmaczne dla Europejczyka. Marchese, kt�ry przed ucieczk� nami�tnie pali�, nie m�g� oprze� si� pokusie i poprosi� o papierosa. Zaci�gn�� si� kilka razy tak� tl�c� si� �odyg� i nagle pad� jak �ci�ty!
Na szcz��cie po chwili przyszed� do siebie i mogli�my ruszy� w dalsz� drog�. Innym razem napotkali�my ch�op�w nios�cych mas�o do miasta. Poniewa� rozzuchwalili�my si� z up�ywem czasu, zagadn�li�my, aby nam go troch� odsprzedali. Jeden z nich natychmiast si� zgodzi�. Ale kiedy Hindus brudnymi, ciemnymi r�koma zacz�� "przek�ada�" roztopione w upale mas�o ze swego garnka do naszego, omal nie zwymiotowali�my ze wstr�tu i obrzydzenia.
Dolina rozszerzy�a si� wreszcie i droga wiod�a teraz przez rozleg�e pola, obsadzone ry�em i zbo�em. Coraz trudniej przychodzi�o nam znale�� kryj�wk� na dzie�. Pewnego razu zostali�my nakryci ju� przed po�udniem, a poniewa� ch�opi zacz�li stawia� wiele niedyskretnych pyta�, najlepsz� odpowiedzi� wyda�o nam si� szybkie spakowanie rzeczy i wyruszenie w drog�.
Nie zd��yli�my jeszcze znale�� nowej kryj�wki, gdy ponownie natkn�li�my si� na o�miu m��czyzn, kt�rzy g�o�nymi krzykami zmusili nas do zatrzymania si�. Wygl�da�o na to, �e szcz��cie ostatecznie nas opu�ci�o. Na ich liczne pytania odpowiadali�my uparcie, �e jeste�my pielgrzymami z bardzo odleg�ej prowincji. Ku naszemu zdumieniu, jako� zdo�ali�my zda� ten "egzamin", bo po chwili, bez dalszych nagabywa�, pozwolili nam i�� dalej. Nie mogli�my w to uwierzy� i jeszcze d�ugo zdawa�o nam si�, �e nas tropi� i depcz� nam po pi�tach...
Tym sposobem okaza�o si�, �e "odnowienie" koloru mojej sk�ry na ostatnim postoju by�o ca�kiem niez�ym pomys�em. Lecz ten dzie� by� jak zaczarowany i emocjom nie by�o ko�ca. Niech�tnie musieli�my przyzna�, �e wprawdzie przekroczyli�my dzia� wodny, ale wci�� znajdowali�my si� w dorzeczu D�amuny. To oznacza�o, �e stracili�my co najmniej dwa dni.
Znowu podej�cie w g�r�. Weszli�my w rododendronowe lasy; wygl�da�y tak pusto i bezludnie, �e obudzi�y w nas nadziej� na spokojny dzie�. Ach, �eby tak raz wyspa� si� porz�dnie! Lecz niebawem ukazali si� pasterze kr�w i znowu trzeba by�o zmieni� miejsce obozowania. O d�ugim �nie nie by�o mowy.
Podczas nast�pnych nocy maszerowali�my przez okolice stosunkowo s�abo zaludnione. Niestety, rych�o mieli�my zrozumie�, dlaczego by�o tu tak pusto. Brakowa�o wody! Pragnienie dokucza�o nam tak dotkliwie, �e pewnego razu pope�ni�em b��d, kt�ry m�g� spowodowa� bardzo przykre nast�pstwa. Gdy wreszcie natkn�li�my si� na niewielk� ka�u��, bez namys�u rzuci�em si� ku upragnionej cieczy i zacz��em �apczywie pi�. Skutek by� obrzydliwy. By�a to jedna z ka�u�, w kt�rych godzinami wyleguj� si� bawo�y szukaj�ce schronienia przed skwarem. Jej g��wnym sk�adnikiem nie by�a woda, lecz mocz! Zacz��em okropnie kaszle� i wymiotowa�. Up�yn��o sporo czasu, zanim przyszed�em do siebie po tym "orze�wiaj�cym" napoju.
Wkr�tce po tym incydencie pragnienie dr�czy�o nas tak bardzo, �e nie byli�my w stanie i�� dalej i mimo g��bokiej jeszcze nocy musieli�my po�o�y� si� na odpoczynek. O �wicie wspi��em si� na strome stoki w poszukiwaniu wody. Nast�pne trzy dni i noce nie by�y lepsze. Szli�my przez suche sosnowe lasy, ku naszej rado�ci tak puste, �e tylko z rzadka napotykali�my Hindus�w, dzi�ki czemu unikn�li�my zdemaskowania.
W dwunastym dniu naszej ucieczki nadesz�a wreszcie wielka chwila: stan�li�my na brzegu Gangesu! Najbardziej bogobojny Hindus nie by�by g��biej wzruszony widokiem tego "�wi�tego nurtu" ni� my. Oczywi�cie, rzeka nie mia�a dla nas znaczenia religijnego, lecz praktyczne. Teraz mogli�my porusza� si� traktem pielgrzym�w w g�r� rzeki, a� do jej �r�de�, a to znacznie zmniejsza�o trudy naszej w�dr�wki. W ka�dym razie tego si� spodziewali�my... Osi�gn�wszy tak wiele, nie chcieli�my ju� d�u�ej podejmowa� ryzyka, kt�rego mo�na by�o unikn��. To oznacza�o, �e b�dziemy maszerowa� wy��cznie noc�!
Niestety, sprawa naszej �ywno�ci zacz��a wygl�da� rozpaczliwie. Zapasy si� sko�czy�y, a z biednego Marchese zosta�a tylko sk�ra i ko�ci. Mimo to spisywa� si� dzielnie. Ja, na szcz��cie, czu�em si� stosunkowo �wie�o i mia�em jeszcze do�� rezerw.
Ca�� nadziej� pok�adali�my w sklepikach z herbat� i �ywno�ci�, rozci�gni�tych wzd�u� trasy pielgrzymek. Niekt�re, widoczne dzi�ki matowej lampce oliwnej, otwarte by�y do p��nego wieczora. Poprawi�em sw�j "makija�" i ruszy�em do pierwszego sklepu. Lecz zanim zd��y�em wej�� do �rodka, przep�dzono mnie ordynarnymi, dzikimi wyzwiskami. Najwyra�niej wzi�to mnie za z�odzieja! Chocia� nie by�a to przyjemna chwila, to, patrz�c w przysz�o��, mia�a te� zalety: moje przebranie by�o znakomite!
Zanim wszed�em do nast�pnego prymitywnego sklepiku, trzyma�em ju� w r�ce pieni�dze, i to tak, aby by�y widoczne. Sprawi�o to, najwyra�niej, dobre wra�enie. Obawiaj�c si�, �e 40 funt�w m�ki, cukru trzcinowego i cebuli - ilo�� zbyt du�a dla jednej osoby - wzbudzi podejrzenia, wyja�ni�em, �e chc� zrobi� zakupy dla dziesi�ciu m��czyzn.
Sklepikarz zaj�� si� bardziej sprawdzaniem banknot�w ni� moj� osob�. Niebawem, ob�adowany, opu�ci�em sklep. Sp�dzili�my szcz��liwy dzie�. Nareszcie mogli�my si� naje�� do syta, a trakt pielgrzymek - po "drogach", kt�re przebyli�my - by� dla nas najpi�kniejsz� promenad�.
Jednak rado�� nie mia�a trwa� d�ugo. Ju� na nast�pnym postoju wytropili nas wie�niacy zbieraj�cy drewno. Marchese z powodu upa�u le�a� rozebrany do pasa. By� tak wychudzony, �e mo�na by�o policzy� mu wszystkie �ebra, i sprawia� wra�enie naprawd� bardzo chorego. Poza tym wygl�dali�my i tak dostatecznie podejrzanie, poniewa� obozowali�my z dala od szlaku pielgrzym�w. Hindusi zaproponowali, aby�my razem udali si� do ich domostwa. Ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie przyj�li�my zaproszenia, a z�y stan zdrowia Marchese pos�u�y� nam za wym�wk�.
Ludzie oddalili si�. Niestety, niebawem znowu powr�cili. Tym razem nie by�o ju� w�tpliwo�ci, �e uznali nas za zbieg�w. Pr�bowali nas szanta�owa�! Opowiadali o jakim� Angliku, kt�ry z o�mioma �o�nierzami poszukuje dw�ch uciekinier�w i za wszelk� informacj� obiecuje wysokie wynagrodzenie; gdyby�my jednak im zap�acili - zachowaj� milczenie... Twardo utrzymywa�em, �e jestem lekarzem z Kaszmiru, pokazuj�c jako dow�d apteczk�.
Czy to j�ki Marchese, autentyczne niestety, czy te� przedstawienie, kt�re urz�dzi�em, by�o tak sugestywne - w ka�dym razie odeszli. Nast�pne chwile up�yn��y nam w strachu przed ich powrotem w towarzystwie jakiej� urz�dowej osoby. Pozostawili nas jednak w spokoju.
I tak dni nie tylko nie przynosi�y wytchnienia, ale cz�sto by�y bardziej wyczerpuj�ce ni� noce; nie tyle dla mi��ni, ile dla nerw�w, poniewa� �yli�my w ci�g�ym napi�ciu. Zazwyczaj oko�o po�udnia nasza butelka z wod� by�a ju� pusta, a reszta dnia d�u�y�a si� niemi�osiernie. Marchese maszerowa� heroicznie a� do wieczora. Pomimo jego wyczerpania, spowodowanego utrat� wagi, do p��nocy sz�o si� nam zawsze bardzo dobrze. P��niej jednak, aby przej�� jeszcze kawa�ek drogi, musia� przespa� si� dwie godziny. O poranku zatrzymywali�my si� na biwak. Z ukrycia mo�na by�o obserwowa� wielki trakt, kt�rym w�drowa� nieprzerwany strumie� pobo�nych pielgrzym�w. Szcz��liwcy! Cz�sto dziwacznie ubrani, nie musieli si� przecie� ukrywa�! Podobno co rok, tylko w miesi�cach letnich, przechodzi t�dy oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy ludzi... S�yszeli�my o tym jeszcze w obozie, teraz przekonali�my si�, �e to prawda!

Znoje i niedostatki - wszystko na nic
Po d�ugiej w�dr�wce, oko�o p��nocy dotarli�my do �wi�tego miasta Uttar Kaszi. Niebawem zab��dzili�my w jego w�skich uliczkach. Marchese usiad� z plecakiem w ciemnym zau�ku, a ja pr�bowa�em na w�asn� r�k� zorientowa� si� w sytuacji. Przez otwarte bramy �wi�ty� wida� by�o �wiat�a jarz�ce si� przed pos�gami b�stw o wytrzeszczonych oczach. Cz�sto musia�em kry� si� b�yskawicznie, gdy mnisi przechodzili z jednej �wi�tyni do drugiej. Zanim trafili�my wreszcie za miastem na trakt pielgrzymek, stracili�my oko�o godziny...
Z licznych ksi��ek o ekspedycjach wiedzia�em, �e niebawem powinni�my przekroczy� tzw. "wewn�trzn� granic�", kt�ra przebiega r�wnolegle do rzeczywistej granicy pa�stwa, w odleg�o�ci 100-200 km. Poza miejscow� ludno�ci�, ka�dy, kto chce wej�� na ten obszar, musi posiada� paszport. Nie maj�c paszport�w, musieli�my bardzo ostro�nie omija� posterunki.
Im g��biej wchodzili�my w dolin�, tym rzadziej by�a ona zaludniona. W ci�gu dnia bez k�opotu znajdowali�my odpowiednie miejsca na odpoczynek i mog�em cz�sto wychodzi� z ukrycia po wod�. Pewnego razu rozpali�em nawet ma�e ognisko i ugotowa�em owsiank�; by� to nasz pierwszy ciep�y posi�ek od czternastu dni.
Znajdowali�my si� ju� na wysoko�ci oko�o 2000 m n.p.m. i noc� cz�sto mijali�my obozowiska Bhuti�w. S� to tybeta�scy kupcy, kt�rzy w sezonie letnim prowadz� drobne interesy w po�udniowym Tybecie, na zim� za� przenosz� si� do Indii. Wielu z nich sp�dza ciep�� por� roku w ma�ych wioskach, po�o�onych na wysoko�ci 3000 - 4000 m, gdzie uprawiaj� j�czmie�. Obozowiska, kt�re mijali�my noc�, mia�y jedn� bardzo nieprzyjemn� cech�: w ich pobli�u zawsze natrafiali�my na tybeta�skie psy, jakich wcze�niej nie znali�my. By�y �redniej wielko�ci, o d�ugiej sier�ci, bardzo silne i agresywne.
Pewnego razu dotarli�my do jednej z bhutyjskich wiosek, zamieszkanych tylko latem; z niskimi domami o dachach krytych gontem i obci��onych kamieniami, wywar�a na nas niezwyk�e wra�enie. Tu� za wsi� czeka�a nas jednak przykra niespodzianka. Miejsce, w kt�rym stali�my, wisia�o podmyte, jak po powodzi, nad rw�cym potokiem, sprawc� tego spustoszenia. Na pr��no szukali�my mostu, a innej mo�liwo�ci przej�cia potoku nie by�o. W ko�cu zrezygnowali�my z poszukiwa� i postanowili�my z ukrycia obserwowa� okolic�. Przecie� trakt nie m�g�, tak po prostu, nagle si� urywa�. Ku naszemu zdumieniu, wczesnym rankiem ujrzeli�my gromad� pielgrzym�w przechodz�cych przez potok, dok�adnie w tym miejscu, gdzie noc� przez wiele godzin bezskutecznie usi�owali�my odnale�� br�d.
Nast�pnego wieczoru w tym samym miejscu zn�w pr�bowali�my przedosta� si� na drug� stron�. I znowu okaza�o si� to niemo�liwe! Wreszcie zacz��em si� domy�la�, �e stoimy nad potokiem, kt�rym sp�ywaj� wody z topniej�cych �nieg�w. Takie potoki lodowcowe wzbieraj� najsilniej od przedpo�udnia do p��nej nocy, a najni�szy poziom wody jest w nich zawsze rano.
Okaza�o si�, �e mia�em racj�. Gdy wczesnym �witem stan�li�my na brzegu naszego "strumienia", zobaczyli�my wystaj�ce z wody pnie prymitywnego mostu. Ostro�nie balansuj�c, przeszli�my na drugi brzeg. Niestety, przed nami pojawia�y si� coraz to nowe odnogi potoku, kt�re pokonywali�my z wielkim trudem. W�a�nie przebrn��em przez ostatnie �o�ysko, gdy Marchese po�lizn�� si� i wpad� do wody - na szcz��cie powy�ej pnia, inaczej porwa�by go pr�d. Gdy przemoczony i zupe�nie wyczerpany stan�� wreszcie obok mnie, nie chcia� ju� i�� dalej. Mimo moich nalega�, aby ukry� si� w pobliskim lesie, roz�o�y� rzeczy i zacz�� roznieca� ogie�. Po raz pierwszy zacz��em �a�owa�, �e nie us�ucha�em jego pr��b i nie kontynuowa�em ucieczki sam, lecz ci�gle upiera�em si�, �e musimy przetrwa� razem...
Po chwili pojawi� si� jaki� Hindus i widz�c porozk�adane na ziemi europejskie przedmioty zacz�� nas wypytywa�. Marchese dopiero teraz poj�� gro��ce nam niebezpiecze�stwo i szybko spakowa� rzeczy. Lecz zanim zrobili�my kilka krok�w, drog� zast�pi� nam inny Hindus, po miejsku odziany, a za nim - dziesi�ciu silnych m��czyzn. Doskona�� angielszczyzn� za��da� okazania paszport�w. Udawali�my, �e go nie rozumiemy, �e jeste�my pielgrzymami z Kaszmiru. Po chwili namys�u wpad� na bardzo sprytny pomys�, kt�ry oznacza� dla nas ca�kowit� kl�sk�. Oznajmi�, �e w pobliskim domu mieszkaj� dwaj Kaszmirczycy, je�eli potrafimy si� z nimi porozumie�, b�dziemy mogli ruszy� w dalsz� drog�. C�� za diabelski przypadek sprowadzi� tu w�a�nie Kaszmirczyk�w? Przecie� tym wybiegiem pos�u�y�em si� wy��cznie dlatego, �e w tych okolicach ludzi z Kaszmiru spotyka si� niezmiernie rzadko.
Dwaj Kaszmirczycy, o kt�rych m�wi�, przybyli tu jako rzeczoznawcy szk�d powodziowych. Gdy stan�li�my przed nimi, zrozumieli�my, �e nadesz�a chwila naszego zdemaskowania. Zacz��em rozmawia� z Marchese po francusku, tak jak to by�o przewidziane na podobn� okoliczno��. Hindus przerwa� nam natychmiast i po francusku za��da� otwarcia plecak�w. Gdy zobaczy� moj� gramatyk� angielsko-tybeta�sk�, rzek�, �e b�dzie lepiej dla nas, je�eli powiemy kim jeste�my. Przyznali�my si� wi�c, �e jeste�my zbiegami, lecz nie ujawniali�my narodowo�ci i rozmawiali�my z nim po angielsku.
Chocia� niebawem siedzieli�my przy herbacie w przytulnym pokoju, prze�ywa�em g��bokie rozczarowanie. By� to osiemnasty dzie� naszej ucieczki i ca�y nasz trud i wysi�ek okaza� si� daremny. M��czyzna, kt�ry nas indagowa�, by� naczelnym dyrektorem le�nictwa w prowincji Theri-Gharwal. Le�nictwo studiowa� w uczelniach Anglii, Francji i Niemiec, dlatego w�ada� tymi j�zykami. Przyby� tutaj na inspekcj� z powodu katastrofalnej powodzi, kt�ra nawiedzi�a te okolice po raz pierwszy od stu lat. �miej�c si� wyrazi� ubolewanie z powodu swej obecno�ci. Poniewa� jednak z�o�ono mu doniesienie, zmuszony jest wype�ni� sw�j obowi�zek.
Kiedy dzisiaj my�l� o zbiegu okoliczno�ci, kt�ry doprowadzi� do uj�cia nas, stwierdzam, �e by�o to co� wi�cej ni� pech, wobec kt�rego byli�my bezsilni. A jednak ani przez chwil� nie w�tpi�em w to, �e zn�w spr�buj� ucieczki. Marchese by� tak wyczerpany, �e nie chcia� mi ju� towarzyszy�. Po przyjacielsku przekaza� mi wi�ksz� cz��� swych pieni�dzy, wiedz�c �e mam ich niewiele. Dzie� wykorzysta�em gorliwie, najadaj�c si� do syta, poniewa� od kilku dni maszerowali�my niemal bez jedzenia. Kucharz le�nika przynosi� bez przerwy dania. Po�owa z nich przepada�a w moim plecaku. Tu� z nastaniem wieczoru oznajmili�my, �e jeste�my zm�czeni i chce si� nam spa�. Drzwi do naszego pokoju zamkni�to, a pod oknem na werandzie le�nik kaza� postawi� swoje ���ko, aby odci�� nam drog� ucieczki. Zgodnie z ustalonym wcze�niej planem, gdy tylko na chwil� si� oddali�, rozpocz�li�my k��tni�. Marchese, pozoruj�c dzik� awantur�, �omota�, krzycza� i g�o�no przeklina�, na przemian to cienkim, to niskim g�osem. Tymczasem ja wyskoczy�em z plecakiem przez okno na ���ko le�nika i pobieg�em na koniec werandy. By�o ju� ciemno. Odczeka�em kilka sekund, a� za rogiem budynku znikn�li patroluj�cy wartownicy.
Potem skoczy�em cztery metry w d��, trzymaj�c w r�kach czterdziestokilogramowy plecak. Ziemia nie by�a bardzo twarda a uderzenie zbyt mocne, szybko wi�c pozbiera�em si� i znikn��em za murem ogrodu w czarnym jak smo�a lesie.
By�em wolny...! Panowa�a nieruchoma cisza. Pomy�la�em o Marchese, kt�ry zgodnie z umow� nadal wymy�la� i krzycza�, o le�niku trzymaj�cym stra� w ���ku za oknem i pomimo zdenerwowania roze�mia�em si�.
Ale czas nagli�. Podniecony bieg�em dalej, a� wpad�em na �pi�ce stado owiec. Zanim zd��y�em si� cofn��, ju� jaki� pies uczepi� si� moich spodni; uwolni�em si� dopiero, zostawiaj�c kawa�ek nogawki w jego z�bach. Przestraszony pobieg�em pierwsz� lepsz� drog�, lecz wkr�tce zrobi�o si� zbyt stromo. Nie, t�dy nie by�o przej�cia! Dalej wi�c, z powrotem! Omin��em stado owiec i pobieg�em naprz�d. Oko�o p��nocy zorientowa�em si�, �e znowu id� z�� drog�. A wi�c znowu, bez tchu, kilka kilometr�w z powrotem! B��dz�c tak, straci�em cztery godziny. Nadchodzi� �wit. Nagle, za zakr�tem, w odleg�o�ci dwudziestu metr�w ujrza�em nied�wiedzia. Na szcz��cie on mnie nie zauwa�y�. Z nastaniem dnia ukry�em si� znowu, chocia� okolica wygl�da�a na nie zamieszkan�. Wiedzia�em, �e przed granic� tybeta�sk� powinna znajdowa� si� jeszcze jedna wie�, a za ni� - nareszcie wolno��! Maszerowa�em przez ca�� nast�pn� noc i znajdowa�em si� ju� na wysoko�ci 3000 m. Powoli zacz��em si� dziwi�, �e nie min��em jeszcze wsi. Wed�ug moich szkic�w powinna znajdowa� si� na przeciwleg�ym brzegu rzeki i mia� do niej prowadzi� most. Pocieszaj�c si�, �e wie� trudno przeoczy�, maszerowa�em beztrosko dalej, mimo �e ju� dnia�o.
To sprowadzi�o na mnie nieszcz��cie. Skr�ciwszy za piaszczyste wzg�rze, stan��em nagle tu� naprzeciw wioski i gestykuluj�cego t�umu. Miejscowo�� by�a b��dnie zaznaczona na moich mapach, a poniewa� noc� b��dzi�em dwukrotnie, prze�ladowcy zdo�ali mnie wyprzedzi�. Natychmiast otoczy�a mnie ca�a wie�. Za��dano, abym si� dobrowolnie podda�. Nast�pnie zaprowadzono mnie do jakiego� domu, gdzie zosta�em ugoszczony.
Tutaj po raz pierwszy zetkn��em si� z tybeta�skimi nomadami, kt�rzy w�druj�c ze stadami owiec przenosz� do Indii s�l, a w drodze powrotnej - j�czmie�. Po raz pierwszy pocz�stowano mnie tybeta�sk� herbat� z mas�em oraz podstawowym po�ywieniem tego narodu - campa*, kt�r� p��niej mia�em je�� przez wiele lat. Ale tym razem przeciwko tej niezwyk�ej potrawie zaprotestowa� do�� energicznie m�j �o��dek i jelita.
W tej wiosce, kt�ra nazywa�a si� Nelang, sp�dzi�em dwie noce. Chocia� przychodzi�y mi do g�owy nowe my�li o ucieczce i dostrzeg�em nawet kilka mo�liwo�ci, to po raz pierwszy by�em zbyt zm�czony i zniech�cony, aby je zrealizowa�.
Po przebytych dot�d trudach podr�� powrotna by�a przyjemno�ci�. Nie musia�em niczego d�wiga� i regularnie otrzymywa�em bardzo dobre posi�ki. Po drodze spotka�em znowu Marchese, kt�ry jako go�� przebywa� ci�gle jeszcze w prywatnym bungalowie le�nika. Ja tak�e otrzyma�em zaproszenie. Jakie� by�o moje zdumienie, gdy w kilka dni p��niej przyprowadzono dw�ch innych zbieg�w z obozu internowania i w jednym rozpozna�em mojego starego towarzysza wyprawy, Petera Aufschnaitera; drugim by� Peter Calenberg.
Tymczasem, znowu ca�kiem serio, zacz��em my�le� o ucieczce. Zaprzyja�ni�em si� bli�ej z jednym z naszych stra�nik�w - Hindusem, kt�ry gotowa� dla nas i budzi� zaufanie. Odda�em mu na przechowanie moje mapy, kompas i pieni�dze, bo wiedzia�em, �e oczekuj�ca nas osobista rewizja uniemo�liwi przeszmuglowanie tych przedmiot�w na teren obozu. Um�wi�em si� z Hindusem, �e po moje rzeczy wr�c� tu nast�pn� wiosn�. Ustalili�my, �e we�mie on w maju urlop i b�dzie na mnie czeka�. Zaklina� si� na wszystkie �wi�to�ci, �e dotrzyma s�owa. Tak wi�c, zn�w wracali�my do obozu - gorzka droga, kt�r� znios�em tylko dzi�ki my�lom o nowej rych�ej ucieczce.
Marchese wci�� jeszcze chorowa� i m�g� podr��owa� tylko konno. Podczas tej podr��y mieli�my jeszcze jedn� mi�� przerw�: otrzymali�my bardzo uprzejme zaproszenie od maharad�y z Theri-Gharwalu, kt�ry nas wspaniale ugo�ci�. A potem - znowu czeka�y nas kolczaste druty.
Ucieczkowy epizod pozostawi� na mnie widoczny �lad: pewnego razu, po wyj�ciu z k�pieli w gor�cym �r�dle napotkanym po drodze, zorientowa�em si� nagle, �e w d�oniach pozosta�y mi ca�e k�py w�os�w. Najwidoczniej farba, kt�rej u�ywa�em przebieraj�c si� za Hindusa, by�a szkodliwa.
Ta nie zamierzona kuracja, kt�ra spowodowa�a, �e wy�ysia�em, oraz poniesione trudy sprawi�y, �e gdy ju� wreszcie przybyli�my do obozu, niekt�rzy koledzy z trudem mnie poznali.

Ryzykowna maskarada
- You made a daring escape. I am sorry, I have to give you twenty eight days!* - powiedzia� angielski pu�kownik przyjmuj�cy nas do obozu.
Cieszy�em si� wolno�ci� przez trzydzie�ci osiem dni, a teraz przez dwadzie�cia osiem musia�em odpokutowa� w karcerze za pr�b� ucieczki. Poniewa� jednak strona angielska nie odm�wi�a rycerskiego uznania dla "�mia�ej pr�by ucieczki", wymierzona kara by�a kr�tsza ni� mo�na by si� spodziewa�.
Podczas samotnej odsiadki s�ysza�em, �e Marchese odbywa� tak� sam� kar� w innej cz��ci obozu. Obieca� mi pomoc przy nast�pnej pr�bie ucieczki, sam jednak nie chcia� wi�cej o tym s�ysze�. Natychmiast, nie trac�c ani jednego dnia, zacz��em szkicowa� nowe mapy i wykorzystywa� do�wiadczenia nabyte podczas ucieczki. By�em w�a�ciwie pewny, �e nast�pnym razem mi si� uda. Jednak teraz chcia�em ucieka� sam.
Zima up�yn��a mi szybko na przygotowaniach i z nadej�ciem nowego "sezonu ucieczkowego" by�em zupe�nie dobrze wyposa�ony. Tym razem chcia�em wyruszy� wcze�niej, by dotrze� do wsi Nelang, p�ki b�dzie jeszcze nie zamieszkana. Nie licz�c na zwrot depozytu powierzonego Hindusowi, zaopatrzy�em si� od nowa w najpotrzebniejsze rzeczy. W obozie spotka�em si� ze wzruszaj�cymi gestami kole�e�stwa; chocia� ka�dy potrzebowa� got�wki, wspomagano mnie datkami pieni��nymi na drog�.
Nie by�em jedynym, kt�ry chcia� si� wyrwa�. Dw�ch moich najlepszych przyjaci��, Rolf Magener i Heins von Have, tak�e przygotowywa�o si� do ucieczki. Obydwaj m�wili p�ynnie po angielsku i chcieli przez Indie dotrze� na front do Birmy. Przed dwoma laty Have, uciekaj�c wraz z koleg�, dotar� ju� prawie do Birmy, ale niestety tuz przed granic� zostali schwytani. Podczas drugiej pr�by ucieczki jego przyjaciel zgin�� w wypadku. Inni wi��niowie - podobno trzech czy czterech - tak�e planowali ucieczk�. Gdy wreszcie uda�o nam si� zebra� w si�demk�, zdecydowali�my si� na wsp�lny skok z obozu, poniewa� pojedyncze pr�by zaostrzy�yby stan pogotowia, a to znacznie utrudni�oby nast�pne. Gdyby skok si� uda�, ka�dy m�g� ruszy� zgodnie z w�asnym planem. Peter Aufschnaiter, kt�rego partnerem by� tym razem Bruno Treipel z Salzburga, a tak�e berli�czycy, Hans Kopp i Sattler, chcieli - podobnie jak ja - ucieka� do Tybetu.
Ucieczk� wyznaczyli�my na 29 kwietnia 1944 po obiedzie. Przebrani za grup� naprawiaj�c� zasieki, mieli�my wydosta� si� na wolno��. Takie grupy robocze stanowi�y zwyk�y widok, poniewa� bia�e mr�wki stale podgryza�y liczne s�upy okalaj�ce nasz ob�z i ogrodzenie trzeba by�o nieustannie naprawia�. Ekipa robocza sk�ada�a si� z kilku Hindus�w i nadzoruj�cego ich Anglika.
O wyznaczonej porze spotkali�my si� w ma�ej chatce w pobli�u - jak si� w�a�nie dowiedzieli�my - najmniej strze�onego odcinka zasiek�w i obozowi eksperci od makija�u b�yskawicznie zamienili nas w ciemnosk�rych Hindus�w.
Have i Magener otrzymali angielskie mundury oficerskie, uszyte potajemnie w obozie. Nam, "Hindusom", ogolono g�owy i na�o�ono turbany. Mimo powagi sytuacji wybuchn�li�my �miechem, patrz�c na siebie, bo wygl�dali�my jak przebiera�cy na balu maskowym. Dw�ch z nas nios�o drabin� przygotowan� tu ju� poprzedniej nocy. Ponadto zorganizowali�my jeszcze d�ugi kawa� drutu kolczastego, nawini�ty na ko�ek. Nasze manatki ukryli�my w lu�nej odzie�y i w tobo�kach, kt�re nie wzbudza�y podejrze�, poniewa� Hindusi zawsze co� taszcz� ze sob�.
Nasi dwaj "angielscy oficerowie" wygl�dali jak prawdziwi. Pod pachami nie�li rulony z planami budowy i nonszalancko bawili si� oficerskimi laseczkami. Wcze�niej zrobili�my w ogrodzeniu dziur�, kt�r� teraz przedostawali�my si� po kolei do nie strze�onego przej�cia, przedzielaj�cego poszczeg�lne skrzyd�a obozu. St�d do g��wnej bramy pozostawa�o jeszcze oko�o trzystu metr�w. Nikt nie zwraca� na nas uwagi. Tylko raz, gdy obok bramy pojawi� si� na rowerze starszy sier�ant, zatrzymali�my si�, a "oficerowie" gorliwie zacz�li ogl�da� druty. Dalej, ju� bez mrugni�cia okiem, min�li�my stra�nik�w, kt�rzy pr���c si� zasalutowali naszym "oficerom", a nas, kulis�w, nie zaszczycili nawet spojrzeniem. Nasz si�dmy cz�owiek, Sattler, kt�ry nieco p��niej wyszed� ze swego baraku, wymalowany czarn� farb�, bieg� za nami wymachuj�c czajnikiem. Dogoni� nas dopiero za bram�.
Gdy tylko znale�li�my si� poza polem widzenia wartownik�w, zaszyli�my si� w buszu pospiesznie zrzucaj�c przebranie. Pod spodem mieli�my zwyczajne ubrania khaki, kt�re nosili�my tak�e podczas wycieczek. Po�egnali�my si�, nie m�wi�c wiele. Have, Magener i ja biegli�my razem jeszcze kilka mil, a potem nasze drogi si� rozesz�y. Zamierza�em ucieka� t� sam� tras� co poprzednio. Wzi��em nogi za pas, aby do rana znale�� si� jak najdalej od obozu. Twardo postanowi�em maszerowa� wy��cznie w nocy, a z nastaniem brzasku szuka� kryj�wki. Nie, tym razem nie chcia�em ryzykowa�! Czw�rka koleg�w, kt�rych celem by� tak�e Tybet, bezczelnie ruszy�a g��wnym traktem, prowadz�cym przez Mussoorie do doliny Gangesu. Ja nie odwa�y�em si� na to i pod��a�em moj� poprzedni� tras�, przez dolin� D�amuny i Aglaru. Pierwszej nocy musia�em co najmniej czterdzie�ci razy przechodzi� Aglar w br�d, ale i tak zabiwakowa�em nad ranem dok�adnie w tym samym miejscu, do kt�rego wiosn� dotarli�my dopiero po czterech dniach. Tak szybko porusza�em si� sam! Chocia� by�em podrapany i poraniony, chocia� d�wiga�em tak ci��ki baga�, �e ju� w t� pierwsz� noc zdar�em par� nowych tenis�wek, czu�em si� bardzo szcz��liwy - wolny i zadowolony z siebie.
Pierwsze obozowisko roz�o�y�em pomi�dzy g�azami nad rzek�. Ledwo rozpakowa�em rzeczy, pojawi�o si� nade mn� stado ma�p. Przera�liwie jazgocz�c, zacz��y obrzuca� mnie grudkami ziemi. Zaj�ty tym ha�asem, nie spostrzeg�em, �e brzegiem rzeki biegnie trzydziestu Hindus�w i zobaczy�em ich dopiero, gdy byli ju� ca�kiem blisko mojej kryj�wki. Do dzisiaj nie wiem, czy byli to tylko przechodz�cy przypadkowo rybacy, czy te� rzeczywi�cie chodzi�o im o nas - o zbieg�w. Nie mog�em uwierzy�, �e przebiegaj�c zaledwie kilka metr�w od mojej kryj�wki, nie zauwa�yli mnie. Odetchn��em z ulg�... To zdarzenie by�o dla mnie ostrze�eniem. Pozosta�em w obozie a� do wieczora i wyruszy�em w drog� dopiero z nastaniem ciemno�ci. Przez ca�� noc Aglar s�u�y� mi za drogowskaz i sz�o mi si� dobrze. Nast�pny biwak min�� bez k�opot�w, wypocz��em i zregenerowa�em si�y. Nie mog�em si� doczeka� wieczora i wyruszy�em w drog� nieco za wcze�nie. Ledwie przeszed�em kilkaset metr�w, natkn��em si� na Hindusk� nios�c� wod�. Krzycz�c z przera�enia upu�ci�a gliniany dzban i uciek�a w kierunku najbli�szych dom�w. Nie mniej wystraszony umkn��em z g��wnej trasy do bocznej doliny. By�o bardzo stromo i chocia� wiedzia�em, �e t�dy te� zdo�am doj�� do celu, to nie by�o wyj�cia - czeka�o mnie wielogodzinne, uci��liwe obej�cie. Musia�em pokona� stoki g�ry Nag Tibba o wysoko�ci ponad 3000 metr�w, w g�rnych partiach pokrytej g�stym lasem i zupe�nie nie zasiedlonej.
O brzasku, gdy do�� zm�czony pi��em si� w g�r�, stan��em nagle oko w oko z pierwsz� panter� w moim �yciu. Serce zamar�o mi z przera�enia. By�em ca�kowicie bezbronny, bo jedynym moim or��em by� przymocowany do laski d�ugi n��, kt�ry zrobi� mi obozowy kowal. Pantera siedzia�a na grubej ga��zi drzewa, pi�� metr�w nad ziemi�, gotowa do skoku. B�yskawicznie pomy�la�em, co mam robi�; opanowa�em strach i spokojnie ruszy�em dalej. Nic si� nie sta�o. Ale jeszcze d�ugo ciarki chodzi�y mi po grzbiecie.
Dot�d szed�em grani� Nag Tibba, teraz nareszcie zn�w trafi�em na g��wn� drog�. Zaledwie przeszed�em kilka kilometr�w, a ju� czeka�a na mnie nowa niespodzianka. Na �rodku drogi le�a�o chrapi�c kilku m��czyzn - by� to Aufschnaiter i trzech koleg�w z obozu! Szarpaniem obudzi�em ich ze snu. Znale�li�my wsp�ln� kryj�wk� i dziel�c si� dotychczasowymi prze�yciami, rozkoszowali�my si� wspania�ym po�o�eniem miejsca naszego odpoczynku. Wszyscy byli�my w znakomitym nastroju i wierzyli�my, �e przedostaniemy si� do Tybetu. Po dniu sp�dzonym w towarzystwie przyjaci�� by�o mi naprawd� ci��ko ruszy� samotnie w dalsz� drog�. Pozosta�em jednak wierny swym postanowieniom. Po rozstaniu z kolegami, jeszcze tej samej nocy dotar�em do Gangesu. By� to pi�ty dzie� mojej ucieczki z obozu.
Zanim przyby�em do miasta �wi�ty� - Uttar Kaszi, o kt�rym wspomnia�em ju� przy opisie pierwszej pr�by ucieczki, musia�em raz jeszcze ratowa� si� przed utrat� wolno�ci. Mija�em w�a�nie jaki� dom, gdy nagle wyszli z niego dwaj m��czy�ni i zacz�li mnie goni�. Ucieka�em na �eb, na szyj� przez ry�owe pola i zaro�la, w d�� do Gangesu. Tam ukry�em si� pomi�dzy skalnymi blokami. Panowa�a cisza. Szcz��liwie wymkn��em si� prze�ladowcom. Dopiero po d�u�szym czasie odwa�y�em si� wyj�� znowu w jasne �wiat�o ksi��yca. Znajom� ju� drog� sz�o mi si� przyjemnie i z rado�ci, �e posuwam si� tak pr�dko, zapomnia�em nawet o ci��kim plecaku. Moje stopy by�y oczywi�cie poobcierane, ale po postoju zawsze przychodzi�em do siebie. Cz�sto sypia�em po dziesi�� godzin, nie budz�c si� ani razu.
Dalej, ju� bez k�opot�w, dotar�em do gospodarstwa mojego hinduskiego przyjaciela, kt�ry przed rokiem wzi�� ode mnie na przechowanie pieni�dze i rzeczy. By� ju� maj i zgodnie z umow� mia� on w tym miesi�cu czeka� na mnie, co noc o p��nocy. Zanim wszed�em na podw�rze, ukry�em plecak, poniewa� zdrada by�a zawsze mo�liwa.
Ksi��yc jasno o�wietla� gospodarstwo. Stan��em w cieniu stajni i dwa razy cicho zawo�a�em przyjaciela po imieniu. Niebawem drzwi si� otworzy�y, wybieg� z nich Hindus, rzuci� si� ku mnie i zacz�� ca�owa� moje stopy. �zy rado�ci sp�ywa�y mu po policzkach. Pospiesznie zaci�gn�� mnie do najdalszego pokoju, na kt�rego drzwiach wisia�a k��dka niezwyk�ych rozmiar�w. �uczywem o�wietli� pomieszczenie i otworzy� du�� skrzyni�: zobaczy�em moje rzeczy, troskliwie zaszyte w czystych bawe�nianych woreczkach. Rozpakowa�em je i wzruszony wierno�ci� Hindusa wr�czy�em mu wynagrodzenie, po czym ze smakiem przyst�pi�em do jedzenia, kt�re mi poda�. Poprosi�em, by do nast�pnego dnia przygotowa� mi �ywno�� i we�niany koc. Obieca� to zrobi� i ponadto podarowa� mi utkane r�cznie we�niane spodnie i szalik.
Ca�y nast�pny dzie� przespa�em w pobliskim lesie, a wieczorem poszed�em po swoje rzeczy. M�j przyjaciel jeszcze raz nakarmi� mnie do syta i odprowadzi� spory kawa�ek drogi. Upar� si�, by nie�� cz��� mojego baga�u, ale poniewa� biedak by� niedo�ywiony, nie mia� si�y, by dotrzyma� mi kroku. Wkr�tce poprosi�em wi�c, aby zawr�ci�, i po serdecznym po�egnaniu znowu zosta�em sam.
Min��a w�a�nie p��noc, gdy raptem natkn��em si� na bardzo niepo��dane towarzystwo: po�rodku drogi sta� na tylnych �apach nied�wied� i fuka� na mnie ostro. Nied�wied�, podobnie jak ja, nie us�ysza� wcze�niej, �e zbli�amy si� do siebie, poniewa� Ganges szumia� bardzo g�o�no. Wymierzy�em moj� skromn� bro� wprost w jego serce i, nie spuszczaj�c go z oczu, krok po kroku zacz��em si� cofa�. Za pierwszym zakr�tem rozpali�em b�yskawicznie ogie�, wyj��em roz�arzon� g�owni� i wymachuj�c ni� odwa�y�em si� ruszy� naprz�d. Ale miejsce, gdzie sta� przed chwil� nied�wied�, by�o ju� puste. Dopiero p��niej, w Tybecie, dowiedzia�em si� od wie�niak�w, �e nied�wiedzie atakuj� tylko w dzie�, noc� same si� boj�.
Po dziesi�ciu dniach marszu znowu dotar�em do wsi Nelang, kt�ra przed rokiem przynios�a mi zgub�. Tym razem znalaz�em si� tu o miesi�c wcze�niej i wie� rzeczywi�cie by�a jeszcze nie zasiedlona. Jaka� by�a moja rado��, gdy ujrza�em tu czterech koleg�w z obozu! Wyprzedzili mnie, kiedy zatrzyma�em si� u mojego hinduskiego przyjaciela. Za�o�yli�my kwater� w jakim� otwartym domu i pierwszy raz przespali�my spokojnie ca�� noc. Niestety, Sattler zapad� na chorob� wysoko�ciow�, czu� si� �le i w�tpi�, czy podo�a dalszym trudom. Zdecydowa� si� na powr�t do obozu, obiecuj�c, �e zamelduje si� dopiero za dwa dni, aby nie zagrozi� naszej ucieczce. Kopp, kt�ry z bokserem Kramerem wiosn� przebi� si� t� sam� tras� do Tybetu, przysta� teraz do mnie.
We czw�rk� w�drowali�my jeszcze siedem d�ugich dni, zanim dotarli�my do grani, w kt�rej znajdowa�a si� prze��cz stanowi�ca przej�cie graniczne mi�dzy Indiami i Tybetem. To op��nienie by�o spowodowane fataln� pomy�k�, kt�ra nam si� przydarzy�a. Opuszczaj�c Tirpani - miejsce postoju karawan - wybrali�my dalsz� tras� przez jedn� z trzech dolin, dolin� wschodni�. P��niej zorientowali�my si�, �e idziemy z�� drog�. Aby rozejrze� si� po okolicy, wspi�li�my si� z Aufschnaiterem na wierzcho�ek, kt�ry obiecywa� rozleg�y widok. Ze szczytu po raz pierwszy ujrzeli�my przed nami Tybet. Zm�czenie jednak nie pozwoli�o nam napawa� si� tym ut�sknionym widokiem. Znajdowali�my si� na wysoko�ci oko�o 5600 m i dodatkowo dokucza� nam brak tlenu. Wielce rozczarowani stwierdzili�my, �e musimy wr�ci� a� do Tirpani. A prze��cz znajdowa�a si� tu� na wyci�gni�cie r�ki! Pomy�ka kosztowa�a nas trzy stracone dni i bynajmniej nie doda�a nam wewn�trznej si�y. Z�orzecz�c schodzili�my z powrotem do rozwidlenia dolin. Martwili�my si� powa�nie, czy niewielkie porcje �ywno�ci, jakie nam pozosta�y, wystarcz� do nast�pnej miejscowo�ci.
Z Tirpani sz�o si� lekko w g�r� przez nie za�nie�one hale, wzd�u� jednego ze strumieni �r�d�owych Gangesu. Zaledwie przed tygodniem by� to rw�cy potok, spadaj�cy z og�uszaj�cym hukiem w dolin�, a teraz wi� si� po ��ce jako ma�y strumyczek. Za kilka miesi�cy b�dzie tu zielono i liczne �lady po obozowiskach w postaci murk�w z kamieni rozbudza�y w nas wyobra�enia karawan z Indii, przeci�gaj�cych w sprzyjaj�cej porze roku przez prze��cze.
Pewnego razu natkn�li�my si� na stado g�rskich owiec*. Wcale nas nie zauwa�y�y i skacz�c elegancko jak kozice umkn��y nam z oczu; niestety tak�e z naszych �o��dk�w. Bardzo pragn�li�my naje�� si� wreszcie do syta i jak�e ch�tnie widzieliby�my jedn� z nich w garnku! Pobudzona fantazja d�ugo jeszcze podsuwa�a nam r��ne wersje polowania.
Pod prze��cz� zrobili�my ostatni post�j w Indiach. Zamiast krzepi� si� wymarzonym mi�sem z garnka, piekli�my na rozgrzanych kamieniach ma�e placki z resztek m�ki rozbe�tanej z wod�. By�o potwornie zimno, w dolinie wia� przenikliwy himalajski wiatr, a os�ania� nas od niego tylko kamienny murek.
17 maja 1944 roku stan�li�my wreszcie na prze��czy Cangczokla. Pami�tny dzie�! Z map wynika�o, �e przej�cie znajduje si� na wysoko�ci 5300 m n.p.m. Dotarli�my zatem wreszcie do tej wymarzonej granicy pomi�dzy Indiami i Tybetem. Tutaj nie m�g� nas zaaresztowa� ju� �aden Anglik i po raz pierwszy mogli�my si� nacieszy� poczuciem bezpiecze�stwa. Wprawdzie nie wiedzieli�my jak potraktuje nas rz�d tybeta�ski, mieli�my jednak nadziej� na go�cinne przyj�cie. Nasza ojczyzna nie prowadzi�a bowiem wojny z Tybetem.
Prze��cz oznaczona by�a flagami modlitewnymi, kt�re w ofierze swym bogom zatkn�li pomi�dzy kupami kamieni pobo�ni buddy�ci. Mimo dokuczliwego zimna zrobili�my d�ugi odpoczynek, zastanawiaj�c si� nad nasz� sytuacj�. Nie znali�my prawie j�zyka, mieli�my ma�o pieni�dzy, ale przede wszystkim zagra�a�a nam �mier� z g�odu i dlatego musieli�my jak najszybciej dotrze� do jakiego� zaludnionego osiedla. Jednak jak okiem si�gn�� wida� by�o tylko puste doliny i g�ry. Na podstawie map mogli�my jedynie niejasno przypuszcza�, �e musz� tu istnie� jakie� wioski.
Naszym ostatecznym celem by�y - jak ju� wspomnia�em - japo�skie pozycje, oddalone o tysi�ce kilometr�w. Zaplanowana przez nas trasa mia�a prowadzi� najpierw do �wi�tej g�ry Kajlas, potem z biegiem Brahmaputry, a� do wschodniego Tybetu. Nasz kolega Kopp, kt�ry uciekaj�c rok wcze�niej dotar� ju� do Tybetu, lecz niestety zosta� stamt�d wydalony, stwierdzi� na podstawie w�asnych do�wiadcze�, �e nasze mapy by�y do�� dok�adne.
Po bardzo stromym zej�ciu dotarli�my do nurtu Opczu i oko�o po�udnia zatrzymali�my si� na odpoczynek. Strzeliste �ciany zamyka�y tu dolin� tworz�c rodzaj kanionu, teren by� nie zamieszkany i tylko porozrzucane kawa�ki drewna wskazywa�y, �e czasem przechodzili t�dy ludzie. Drug� stron� doliny tworzy�y piar�yste stoki, kt�rymi musieli�my teraz pi�� si� w g�r�. Zanim wyszli�my na plateau nasta� ju� wiecz�r i czeka� nas znowu lodowaty biwak. W ostatnich dniach jako opa� s�u�y�y nam tylko cierniste ga��zki zbierane na stokach. Tutaj nie by�o nawet tego i z wielkim trudem uda�o nam si� nazbiera� troch� wysuszonego krowiego �ajna na w�t�y ogie�!

Tybet nie lubi obcych
Nast�pnego dnia oko�o po�udnia dotarli�my do pierwszej tybeta�skiej wioski - Kasapuling. Wie� sk�ada�a si� z sze�ciu dom�w, kt�re robi�y wra�enie opuszczonych i gdy pukali�my do drzwi nikt nie odpowiada�. Jak si� wkr�tce okaza�o, wszyscy mieszka�cy zaj�ci byli �mudn� prac� sadzenia j�czmienia na okolicznych polach. Patrzyli�my na nich z uczuciem, jakie kiedy� zapewne poruszy�o Kolumba, gdy po raz pierwszy zobaczy� Indian. Jak nas przyjm�? Przychylnie czy wrogo? Na razie jeszcze nas nie zauwa�yli, a jedynymi d�wi�kami, kt�re do nas dociera�y, by�y wrzaski starej kobiety, o wygl�dzie wied�my, i nie dotyczy�y nas, lecz niezliczonego stada dzikich go��bi, kt�re rzuci�y si� na dopiero co posiane ziarno. Do wieczora nie zaszczycono nas ani jednym spojrzeniem. Rozbili�my wi�c w czw�rk� ob�z w pobli�u jakiej� chaty, a wieczorem, gdy ludzie powr�cili z p�l, pr�bowali�my nawi�za� kontakty handlowe, proponuj�c pieni�dze za owc� lub koz�. Ch�opi jednak byli nam zdecydowanie nieprzychylni i nie chcieli niczego sprzeda�. Granice Tybetu pozostaj� nie strze�one, ale ludno�� nauczono, by przyjmowa�a obronn� postaw� wobec obcych i handel z nimi jest zabroniony pod najsro�sz� kar�. Nie mieli�my innego wyboru jak tylko ich zastraszy� - o ile nie chcieli�my zgin�� g�odu. Zacz�li�my si� odgra�a�, �e we�miemy zwierzaka si�� i nie zap�acimy, je�eli nie zechc� sprzeda� go dobrowolnie. Poniewa� nasza czw�rka nie wygl�da�a mizernie, metoda okaza�a si� skuteczna. Kiedy wreszcie, za nieprzyzwoicie wysok� cen�, sprzedano nam koz�a - chyba najstarszego na �wiecie - zrobi�o si� ju� zupe�nie ciemno. Pomimo tego jawnego oszustwa zachowali�my spok�j, poniewa� zale�a�o nam na zdobyciu przychylno�ci w tym kraju.
Zar�n�li�my naszego koz�a w jakiej� oborze i by�o ju� dobrze po p��nocy, gdy wyg�odniali rzucili�my si� na p��surowe jeszcze kawa�ki mi�sa.
Nast�pny dzie� przeznaczyli�my na wypoczynek i rozejrzenie si� po wsi. Chaty, zbudowane z kamieni, pokryte by�y p�askimi dachami, na kt�rych suszy� si� materia� zgromadzony na opa�. Tybeta�czyk�w �yj�cych tutaj nie mo�na por�wna� z mieszka�cami wn�trza kraju, kt�rych poznali�my p��niej. O�ywiony ruch karawanowy i handel z Indiami zdemoralizowa� ich. Brudni, ciemnosk�rzy, o sko�nych stale rozbieganych oczach nie przejawiali ani �ladu uprzejmo�ci, przypisywanej temu narodowi. Zawzi�cie oddawali si� swej codziennej pracy. W tej n�dznej okolicy osiedlili si� zwabieni zapewne mo�liwo�ciami korzystnej sprzeda�y swych plon�w w okresie karawan. Jak mog�em stwierdzi� p��niej, te sze�� domostw by�o chyba jedyn� wsi� bez klasztoru.
Nast�pnego ranka bez przeszk�d opu�cili�my to niego�cinne miejsce. Zd��yli�my nieco wypocz�� i Kopp, berli�ski dowcipni�, kt�ry w ostatnich dniach zamilk�, znowu roz�miesza� nas swymi �arcikami.
Zeszli�my polami w d��, do ma�ej doliny, a przy podej�ciu na nast�pne plateau nasze baga�e ci��y�y nam ju� bardziej ni� dotychczas. To fizyczne zm�czenie by�o zapewne reakcj� na rozczarowania, kt�re zgotowa� nam tak wyt�skniony kraj. Tak�e i t� noc musieli�my sp�dzi� w jakiej� nie zagospodarowanej dziurze, kt�ra ledwie chroni�a nas przed huraganowym wiatrem.
Ju� na pocz�tku naszej podr��y rozdzielili�my pomi�dzy siebie obowi�zki. Noszenie wody, rozpalanie ognia, przyrz�dzanie herbaty w tym przejmuj�cym zimnie by�o ci��k� prac�. Ka�dego wieczora opr��niali�my plecaki, poniewa� noc� s�u�y� nam jako �piwory na nogi. Tego wieczoru, gdy wytrz�sa�em rzeczy z plecaka, nast�pi�a ma�a eksplozja - wskutek tarcia zapali�y si� zapa�ki. To oznacza�o, �e znajdujemy si� ju� w suchym powietrzu p�askowy�u tybeta�skiego.
Nast�pnego ranka w pierwszych promieniach wschodz�cego s�o�ca ujrzeli�my miejsce naszego biwaku. Okaza�o si�, �e jest to okr�g�a dziura o pionowych �cianach zrobiona niew�tpliwie ludzk� r�k�. Pierwotnie s�u�y�a prawdopodobnie do chwytania zwierz�t. Za naszymi plecami wznosi�y si� Himalaje z r�wnoboczn� �nie�n� piramid� Kametu, a przed nami rozci�ga� si� g�rzysty, poorany krajobraz. Schodzili�my w d�� lessowym terenem, a� w po�udnie dotarli�my do wsi Duszang. I tutaj by�o zaledwie kilka dom�w, ale za to wiele nieuprzejmo�ci, podobnie jak w pierwszej wsi. Nie uzyskali�my niczego, ani pieni�dzmi, ani dobrym s�owem. Peter Aufschnaiter na pr��no popisywa� si� znajomo�ci� j�zyka, kt�rego nauczy� si� podczas wieloletnich studi�w. Nie pomog�a tak�e gestykulacja. Za to tutaj po raz pierwszy ujrzeli�my prawdziwy tybeta�ski klasztor. Z lessowych wzg�rz wyziera�y na nas ciemne jamy, a na grani wida� by�o ruiny olbrzymiej budowli. Niegdy� musia�o tu �y� wielu mnich�w. Obecnie tylko jeden nowy budynek dawa� schronienie zaledwie kilku, ale �adnego nie zobaczyli�my. Na tarasie przed klasztorem wznosi�y si� rz�dy mogi� pomalowanych czerwon� farb�...
Przygn�bieni wycofali�my si� do naszego namiotu, kt�ry w tym interesuj�cym, lecz niezrozumiale wrogim �wiecie stanowi� namiastk� w�asnego domu.
W Duszangu tak�e nie by�o �adnego urz�du, w kt�rym mogliby�my poprosi� o zezwolenie na pobyt lub dalsz� drog�. Okaza�o si� jednak, �e narzekali�my przedwcze�nie, poniewa� "urz�d" osobi�cie szed� ju� nam naprzeciw. Gdy wyruszyli�my nast�pnego ranka, Aufschnaiter i Treipel pozostali nieco w tyle, a na czele maszerowa�em ja i Kopp. Nagle us�yszeli�my d�wi�k dzwonk�w. Na ma�ych koniach podje�d�a�o ku nam dw�ch uzbrojonych m��czyzn. Zatrzymali si� i w miejscowym j�zyku wezwali nas do bezzw�ocznego powrotu do Indii, t� sam� drog�, kt�r� tu przybyli�my. Jasne by�o, �e s�owa na nic si� nie zdadz�, dlatego energicznie usun�li�my na bok oniemia�ych m��czyzn. Na szcz��cie nie si�gn�li po bro�, przypuszczaj�c zapewne, �e my tak�e jeste�my uzbrojeni, i po kilku s�abych pr�bach nak�onienia nas do odwrotu odjechali. Bez przeszk�d dotarli�my do nast�pnej osady, kt�ra - jak wiedzieli�my - by�a siedzib� gubernatora okr�gu.
Teren, kt�ry przemierzyli�my w tym marszu, by� wyludniony i pozbawiony wody. Jak okiem si�gn�� �adnego �ywego stworzenia. Centrum okolicy - ma�e miasteczko Caparang, zamieszkane by�o tylko zim� i gdy odnale�li�my gubernatora, powiedziano nam, �e w�a�nie pakuje rzeczy, by uda� si� do letniej rezydencji w Szangce. Jak�e byli�my zdziwieni, gdy rozpoznali�my w nim jednego z owych uzbrojonych m��czyzn. By� wobec nas niezbyt uprzejmy, z trudem zgodzi� si� da� nam nieco m�ki w zamian za lekarstwa. Ma�a apteczka, kt�r� mia�em w plecaku, okaza�a si� teraz naszym ratunkiem, tak�e p��niej przyda�a mi si� wiele razy.
W ko�cu gubernator wskaza� nam jak�� dziur� na nocleg i za��da� ponownie, aby�my opu�cili ten kraj t� sam� drog�, kt�r� tu przybyli�my. W wypadku naszej zgody got�w by� zapewni� nam darmowy transport i prowiant na drog�. Odrzucili�my jego propozycj�, usilnie go przekonuj�c, �e Tybet jako pa�stwo neutralne musi nam udzieli� azylu. Jednak ani jego inteligencja, ani kompetencje nie wystarcza�y, aby m�g� to zrozumie�. Zaproponowali�my, aby pozostawi� decyzj� urz�dnikowi wy�szej rangi - mnichowi, kt�ry urz�dowa� w oddalonym o osiem kilometr�w Thulingu.
Caparang by�o kuriozalnym miejscem Z literatury przestudiowanej w obozie wiedzia�em, �e niegdy� znajdowa�a si� tutaj pierwsza katolicka misja w Tybecie. Portugalski jezuita, ojciec Antonio de Andrade, za�o�y� tu w 1624 roku gmin� katolick� i podobno zbudowa� ko�ci��. Rozgl�dali�my si� za �ladami lub szcz�tkami tego bo�ego przybytku, jednak nie dostrzegli�my niczego. Znajdowali�my tylko liczne wyrwy i jamy, �wiadcz�ce o wielko�ci dawnego Caparangu. Dotychczasowe do�wiadczenia pozwoli�y nam wyobrazi� sobie �atwo, z jakimi trudno�ciami musia� boryka� si� ojciec Antonio*...
Przeszukuj�c ruiny natrafili�my na drewniane drzwi, kt�re nas zaintrygowa�y. Po ich otwarciu natychmiast odskoczyli�my z przera�enia: tu�, naprzeciwko, wpatrywa�y si� w nas olbrzymie oczy... By�y to oczy Buddy, kt�rego pos�g nadzwyczajnych rozmiar�w umieszczono w g��bi jaskini.
Nast�pnego dnia pomaszerowali�my do Thulingu, aby pom�wi� z mnichem-urz�dnikiem. Tam spotkali�my ponownie Aufschnaitera i Treipela, kt�rzy zboczyli z naszej trasy. Razem odszukali�my przeora klasztoru, owego poszukiwanego przez nas urz�dnika. Ale i on pozosta� g�uchy na nasze pro�by o zezwolenie na dalsz� w�dr�wk� na wsch�d i by� got�w sprzeda� nam �ywno�� pod warunkiem, �e udamy si� do Szangce, miejscowo�ci po�o�onej na trasie do Indii. Odczuwali�my ju� brak �ywno�ci, wi�c nie pozosta�o nam nic innego jak przyj�� jego propozycj�.
Poza nim w Thulingu rezydowa� jeden urz�dnik �wiecki, lecz u niego mieli�my jeszcze mniej szcz��cia. Z w�ciek�o�ci� odrzuci� wszelkie pr�by porozumienia, a nawet podjudza� ludno�� przeciwko nam. Za odrobin� zje�cza�ego mas�a i robaczywego mi�sa musieli�my zap�aci� bardzo drogo, a troch� drzewa kosztowa�o jedn� rupi�. Jedynym naszym mi�ym wspomnieniem z Thulingu jest widok klasztoru usytuowanego na tarasie ponad wodami Satled�u i poz�acanych dach�w, l�ni�cych w promieniach s�o�ca. Chocia� jest to najwi�kszy klasztor zachodniego Tybetu, wydawa� si� opustosza�y, poniewa� spo�r�d dwustu sze��dziesi�ciu mnich�w obecnych by�o zaledwie dwudziestu.
Kiedy wreszcie przyrzekli�my skierowa� si� ku Szangce, przydzielono nam cztery os�y do transportu baga�u. Byli�my zdziwieni, gdy pozwolono nam odej�� tylko z poganiaczem os��w, bez �adnej eskorty. Niebawem okaza�o si�, �e w Tybecie istnieje najpewniejszy rodzaj dozoru - obcym sprzedaje si� �ywno�� jedynie za specjalnym zezwoleniem.
Podr��owanie z os�ami nie by�o przyjemne. Zwierz�ta opiera�y si� przed wej�ciem do wody i przej�cie w br�d przez Satled� trwa�o ponad godzin�. Musieli�my je bez przerwy pogania�, by przed zmrokiem dotrze� do nast�pnej wsi, kt�ra nazywa�a si� Czi�ang i mieszka�o w niej zaledwie kilku ludzi. Tymczasem na wzg�rzach, podobnie jak w Caparangu, dostrzegli�my setki jaski�. W Czi�angu sp�dzili�my noc. Szangce oddalone by�o jeszcze o ca�y dzie� drogi.
Nast�pny dzie� przyni�s� nam wspania�y widok na Himalaje, zado��uczynienie za pusty, monotonny krajobraz, przez kt�ry pop�dzali�my nasze os�y. W czasie tego marszu po raz pierwszy napotkali�my khyangi - gatunek dzikich os��w �yj�cych w Azji Centralnej, kt�re gracj� swych ruch�w zachwycaj� wszystkich podr��nych. Maj� wzrost mu�a, cz�sto podchodz� bardzo blisko, po czym nag�ym, eleganckim zwrotem wchodz� w k�us. �ywi� si� stepow� traw�. Ludzie pozostawiaj� je w spokoju i zagra�aj� im jedynie wilki. Te nieokie�znane, pi�kne zwierz�ta s� tu od dawna symbolem wolno�ci.
Szangce tak�e okaza�o si� wsi� o zaledwie sze�ciu domach zbudowanych z darni i glinianych, suszonych na s�o�cu cegie�. Nie przyj�to nas tu bardziej uprzejmie ni� w poprzednich wioskach. Znowu natkn�li�my si� na naszego niegrzecznego urz�dnika z Caparangu, kt�ry przeni�s� si� tutaj na lato. Pozostawia� nam wyb�r drogi do Indii, ale za �adn� cen� nie chcia� nam pozwoli� na dalsz� podr�� do Tybetu. Mogli�my wraca� przez Caparang albo zachodnim traktem przez prze��cz Szipki i jedynie pod tym warunkiem got�w by� sprzeda� nam �ywno��.
Wybrali�my oczywi�cie drog� przez prze��cz Szipki, poniewa�, po pierwsze nie znali�my jej, po drugie wci�� �ywili�my skryt� nadziej� na jakie� rozwi�zanie. Teraz mogli�my zakupi� dowoln� ilo�� mas�a, mi�sa i m�ki. Mimo to byli�my troch� przygn�bieni, poniewa� perspektywa wyl�dowania ponownie za drutami by�a ma�o zach�caj�ca. Treipel nie by� zachwycony krajem i chcia� wraca� bez ponawiania pr�b uzyskania zezwolenia na pobyt w Tybecie.
Niezale�nie od wszystkiego dzie� wykorzystali�my, najadaj�c si� wreszcie do syta. Ja uzupe�ni�em szkice w swoim dzienniku i leczy�em zapalenie �ci�gien, kt�rego nabawi�em si� podczas forsownych nocnych marsz�w. Za wszelk� cen� pragn��em unikn�� obozu, Aufschnaiter my�la� chyba podobnie.
Nast�pnego ranka gubernator pokaza� nam swoje prawdziwe oblicze. Aufschnaiter poczu� si� �le - mi�so gotowali�my w ma�ym miedzianym kocio�ku i prawdopodobnie z tego powodu nabawi� si� lekkiego zatrucia. Gdy poprosi�em gubernatora, aby zezwoli� nam na przed�u�enie postoju, pobi� on rekord swej nieuprzejmo�ci. Zacz��em si� z nim ostro sprzecza� i wreszcie opr�cz dw�ch jak�w przydzieli� nam dodatkowo trzecie zwierz�, wierzchowca dla Aufschnaitera.
Przy tej okazji pierwszy raz zetkn��em si� bli�ej z jakiem. To typowe dla Tybetu juczne zwierz� przypomina d�ugow�osego wo�u. Mo�e �y� tylko na znacznych wysoko�ciach, a oswojenie go wymaga du�ej zr�czno�ci. Samice jak�w s� znacznie mniejsze i daj� bardzo dobre mleko.
�o�nierz eskortuj�cy nas od Szangce mia� przy sobie list polecaj�cy, dzi�ki kt�remu mogli�my wsz�dzie kupi� dowoln� ilo�� �ywno�ci oraz - za darmo - zmienia� jaki na ka�dym postoju.
W dzie� panowa�a bardzo przyjemna i ch�odna pogoda, za to noce by�y zimne. Min�li�my kilka wsi i zamieszkanych grot; ludzie nie zwracali na nas uwagi. Nasz przewodnik, pochodz�cy z Lhasy, by� wobec nas grzeczny i przyjazny, a w osiedlach ch�tnie udawa� bardzo wa�n� osob�. Gdy zatrzymywali�my si� gdzie� na d�u�ej, ludno�� by�a bardziej ufna, co najwyra�niej sprawia� nasz glejt.
Przemierzaj�c dystrykt Rongczung posuwali�my si� kilka dni �ladami Svena Hedina*. Jako wielbiciel tego badacza, przypomina�em sobie �ywo jego opisy. Krajobraz niewiele si� zmieni�. Musieli�my wchodzi� na coraz to nowe plateau, schodzi� w g��bokie doliny i przepa�ciste w�wozy, aby po drugiej stronie zn�w mozolnie pi�� si� w g�r�. Niekt�re doliny by�y tak w�skie i g��bokie, �e chocia� g�os z drugiej strony by�o wyra�nie s�ycha�, to dotarcie tam wymaga�o wielu godzin. Takie forsowne chodzenie to w d��, to w g�r�, podwaja�o nasz� tras� i sprawia�o, �e panowa� nie najlepszy nastr�j - ka�dy milcza� zaj�ty swoimi my�lami. Mimo to posuwali�my si� ca�kiem sprawnie do przodu. O jedzenie nie musieli�my si� k�opota�. Pewnego razu przysz�a nam ch�tka na zmian� naszego menu, spr�bowali�my wi�c szcz��cia w �owieniu ryb. Gdy nie uda�o si� nic z�owi� na w�dk�, zrzucili�my ubrania i weszli�my w przejrzysty g�rski potok, by schwyta� ryby r�koma. Przypuszczalnie mia�y one bardziej interesuj�ce zaj�cie, ni� wyl�dowa� w naszym garnku...
Coraz bardziej zbli�ali�my si� do �a�cucha Himalaj�w i r�wnocze�nie - co nas bardzo przygn�bia�o - do granicy indyjskiej. Klimat zrobi� si� �agodniejszy, poniewa� zeszli�my ju� ni�ej. To w�a�nie w tym miejscu Satled� toruje sobie drog� do Himalaj�w. Wioski przypomina�y ma�e oazy, obok cha�up znajdowa�y si� nawet niewielkie warzywniki i ros�y drzewa morelowe. Po jedenastu dniach od wyruszenia z Szangce dotarli�my do granicznej wioski Szipki. By� 9 czerwca. Ju� ponad trzy tygodnie przebywali�my w Tybecie. Zobaczyli�my wiele, ale przede wszystkim zdobyli�my gorzkie do�wiadczenie, �e bez zezwolenia na pobyt nie da si� tutaj �y�.
Sp�dzili�my w Tybecie jeszcze jedn� noc, biwakuj�c romantycznie pod drzewem morelowym, o niedojrza�ych - niestety - owocach. Tutaj, pod pretekstem konieczno�ci posiadania jucznego zwierz�cia na dalsz� drog� do Indii, uda�o mi si� za 80 rupii kupi� os�a. Wewn�trz Tybetu odm�wiono mi sprzeda�y, a przecie� bez jucznego zwierz�cia nie m�g�bym zrealizowa� moich dalszych plan�w. Nasz stra�nik - poganiacz os��w, opu�ci� nas tutaj zabieraj�c swoje zwierz�ta. Mo�e spotkamy si� jeszcze w Lhasie - powiedzia� �miej�c si�. Opowiada� nam wiele o pi�knych dziewcz�tach i dobrym piwie w stolicy.
Kilka serpentyn w g�r� ku prze��czy Szipki i oto stan�li�my na granicy. Nie by�o tu �adnych posterunk�w, ani indyjskich, ani tybeta�skich. Nie znale�li�my niczego poza kopcami usypanymi z kamieni i chor�gwiami modlitewnymi oraz kamieniem milowym z napisem "Simla 200 mil" - pierwszym znakiem cywilizacji.
Byli�my znowu w Indiach. Tymczasem �aden z nas nie mia� zamiaru zatrzyma� si� d�u�ej w tym "go�cinnym" kraju, gdzie grozi� nam ob�z za drutami.

Jeszcze raz przez zielon� granic�
Planowali�my wraz z Koppem przedosta� si� znowu do Tybetu przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji. Byli�my przekonani, �e spotkanym dotychczas drobnym urz�dnikom brakowa�o kompetencji, wystarczaj�cych do decydowania w naszej sprawie. Dlatego te� postanowili�my, �e nast�pnym razem spr�bujemy od razu w wy�szej instancji. W tym celu trzeba by�o wybra� si� do Gartoku - stolicy Tybetu Zachodniego, siedziby gubernatora. Zeszli�my wi�c szerok�, dobrze utrzyman� drog� handlow� kilka mil w d��, do pierwszej indyjskiej wioski. Nazywa�a si� ona Namgya.
Mogli�my zatrzyma� si� tutaj bez wzbudzania podejrze�, poniewa� przybyli�my z Tybetu, a nie z terytorium Indii. Podawali�my si� za ameryka�skich �o�nierzy w podr��y, zakupili�my �wie�e zapasy i przenocowali�my w gospodzie. Potem si� rozdzielili�my. Aufschnaiter i Treipel ruszyli traktem handlowym wzd�u� Satled�u; ja i Kopp pop�dzili�my os�a na p��noc w boczn� dolin�, ku prze��czy wiod�cej do Tybetu. Z naszych map wida� by�o wyra�nie, �e najpierw czeka nas przej�cie przez nie zaludnion� dolin� Spiti. Cieszy�em si�, �e Kopp przysta� do mnie, bo by� to zr�czny, praktyczny cz�owiek i przy tym us�u�ny, pogodny kolega, a jego berli�ski humor rzadko zawodzi�.
Dwa dni posuwali�my si� w g�r� rzeki Spiti, p��niej weszli�my do bocznej doliny, kt�rej kierunek wskazywa�, �e musi prowadzi� przez Himalaje. Niestety, na naszych mapach nie wyrysowano tego terenu. Od miejscowych ludzi dowiedzieli�my si�, �e na mo�cie o nazwie Sangam przekroczyli�my ju� granic�. Podczas tej w�dr�wki widzieli�my przez ca�y czas po prawej stronie pi�kn� sylwetk� Riwo Phargyul, szczytu w grani Himalaj�w si�gaj�cego niemal 7000 m. Przeszli�my do Tybetu w jednym z niewielu miejsc, gdzie kraj ten si�ga poza gra� Himalaj�w*. Znowu zacz�li�my si� martwi�, jak daleko uda nam si� doj�� tym razem. Ale tutaj nie zna� nas nikt i �aden nieprzyjazny urz�dnik nie zaalarmowa� mieszka�c�w. Utrzymywali�my wi�c, �e jeste�my pielgrzymami zmierzaj�cymi ku �wi�tej g�rze Kajlas*.
Pierwsza tybeta�ska wioska, do kt�rej dotarli�my, nazywa�a si� Kyurik i liczy�a sobie dwa domy. Nast�pna, Doco, by�a ju� znacznie wi�ksza. Natrafili�my na wielu mnich�w, oko�o stu, znosz�cych pnie top�l, kt�re mia�y by� przetransportowane przez prze��cze do Traszigangu na budow� klasztoru. Jest to najwi�kszy klasztor w prowincji Tsurubjin, a jego opat jest r�wnocze�nie urz�dnikiem �wieckim. Przebywa� tu w�a�nie u swoich mnich�w i obawiali�my si�, �e nasza podr�� zako�czy si� przedwcze�nie. Odpowiadaj�c na jego pytania utrzymywali�my, �e jeste�my stra�� przyboczn� wielkiego europejskiego pana, a ten zaopatrzony jest w �elazne listy centralnego rz�du w Lhasie. Zdawa�o si�, �e w to uwierzy� i z ulg� ruszyli�my w dalsz� drog�.
Wej�cie na prze��cz zwan� przez Tybeta�czyk�w B�d-B�d La by�o m�cz�ce. Musi ona le�e� na wysoko�ci oko�o 5700 m, poniewa� rozrzedzone powietrze dawa�o nam si� we znaki, a bia�y j�zor pobliskiego lodowca bez nazwy sp�ywa� kawa�ek poni�ej prze��czy.
Spotkali�my po drodze kilku Bhuti�w, kt�rzy tak�e zmierzali w g��b kraju. Jak na Bhuti�w byli to wyj�tkowo sympatyczni, przyja�ni ludzie, kt�rzy zaprosili nas nawet do ogniska na garnuszek herbaty ze zje�cza�ym mas�em. Poniewa� rozbili�my ob�z blisko nich, przynie�li nam jeszcze pod wiecz�r smaczny szpinak z pokrzyw.
Znajdowali�my si� w zupe�nie nie zasiedlonej okolicy i przez nast�pne osiem dni tylko od czasu do czasu napotykali�my jak�� niewielk� karawan�. Jedno spotkanie utkwi�o mi szczeg�lnie w pami�ci. By� to otulony w d�ug� owcz� sk�r� nomada, m�ody m��czyzna z warkoczem, jakie zwyczajowo nosz� wszyscy Tybeta�czycy nie b�d�cy mnichami. Poprowadzi� nas do swojego czarnego namiotu zrobionego z we�ny jaka, gdzie czeka�a na� m�oda �ona, mi�e stworzenie, �miej�ce si� bez przerwy. W namiocie odkryli�my skarb, na widok kt�rego �linka pociek�a nam z ust: znakomit� szynk� z dzika. Ch�tnie odsprzeda� nam cz��� swej zdobyczy po �miesznie niskiej cenie. Prosi� tylko, aby nie opowiada� o jego polowaniu, bo grozi mu za to kara. Zabijanie �ywych stworze�, cz�owieka czy zwierz�cia, to wykroczenie przeciwko religijnym przykazaniom buddyzmu i dlatego polowanie jest zabronione. Poniewa� w Tybecie panuje system feudalny, ludzie i zwierz�ta nale�� do dalajlamy, a jego zalecenia s� prawem.
Okaza�o si�, �e by�em w stanie ju� do�� dobrze porozumie� si� z tym mi�ym towarzystwem i moje post�py w opanowaniu j�zyka bardzo mnie uradowa�y. Um�wiwszy si� na nast�pny dzie� na polowanie, zamieszkali�my u tej m�odej pary. Nomada i jego �ona byli pierwszymi weso�ymi Tybeta�czykami, jakich spotkali�my, i dlatego pozostali nam d�ugo w pami�ci. Jako szczyt go�cinno�ci, wychyn��a z k�ta namiotu drewniana butelka nape�niona �wie�ym j�czmiennym piwem. By� to podobny do mleka, m�tny nap�j*, w niczym nie przypominaj�cy tego, co nazywamy piwem, ale dzia�a� podobnie.
Nazajutrz z rana wyruszyli�my w tr�jk� na polowanie. M�ody Tybeta�czyk ni�s� przedpotopow� strzelb� nabijan� przez luf�, a w torbie na piersiach mia� o�owiane kule, proch i lont. Gdy wytropili�my stado dzikich owiec, zapali� mozolnie lont przy pomocy krzesiwa. W napi�ciu czekali�my, jak zadzia�a ten muzealny eksponat. Rozleg� si� grzmi�cy huk - bach bach! - i gdy dym si� rozwia�, w pobli�u nie by�o ani jednej owcy. Tylko hen, w oddali dojrzeli�my umykaj�ce stado. Owce, zanim znikn��y za ostatnia skaln� grani�, ogl�dn��y si� jeszcze raz, jakby chcia�y nas wy�mia�. Nam pozostawa� tak�e tylko u�miech. Aby nie wr�ci� z pustymi r�kami, nazbierali�my dzikiej cebuli, rosn�cej wsz�dzie na stokach, kt�ra znakomicie smakowa�a z dziczyzn�.
�ona naszego my�liwego najwidoczniej przywyk�a ju� do tego, �e m�� mia� pecha w polowaniu, przezornie przygotowa�a posi�ek z wcze�niej upolowanej dziczyzny i teraz poch�oni�ta by�a sma�eniem. Przygl�daj�c si� jak gotuje, zdumieli�my si� bardzo, gdy bez wstydu zsun��a z ramion okrywaj�c� j� ogromn� owcz� sk�r�, przewi�zan� kolorowym paskiem. Wielkie futro utrudnia�o jej ruchy, a teraz obna�ona do pasa, dalej spokojnie pracowa�a. P��niej nie raz jeszcze stykali�my si� z takim naturalnym zachowaniem. Niech�tnie opuszczali�my t� sympatyczn� par�. Wypocz�ci i zaopatrzeni w �wie�e mi�so znowu ruszyli�my w drog�. Po drodze widywali�my cz�sto dzikie jaki pas�ce si� w oddali na stokach, wygl�daj�ce jak czarne kropki. Ich widok podzia�a� niestety na naszego os�a, kt�ry tak�e zapragn�� wolno�ci. Zacz�� ucieka� przez szeroki potok i zanim go dop�dzili�my, zd��y� zrzuci� sw�j baga�. Przeklinaj�c i z�orzecz�c dopadli�my go wreszcie. Zaj�ci jeszcze suszeniem przemoczonych rzeczy, ujrzeli�my naraz na drugim brzegu dwie postacie. Pierwsz� rozpoznali�my natychmiast po r�wnomiernym, powolnym kroku wspinacza - to by� Peter Aufschnaiter, kt�ry podchodzi� drog� w towarzystwie objuczonego tragarza. Takie spotkanie w odludnym terenie mo�e zdawa� si� niewiarygodne. Ale pewne doliny i prze��cze s�u�� za przej�cia od stuleci, a my wybrali�my jeden z najbardziej ucz�szczanych szlak�w.
Aufschnaiter, przywitawszy si� serdecznie, zacz�� opowiada�, jak wiod�o mu si� dotychczas. 17 lipca rozsta� si� z von Treipelem, kt�ry konno, jako "Anglik", uda� si� do Indii i na ten luksus wyda� reszt� swoich pieni�dzy. Aufschnaiter rozchorowa� si�, a gdy przyszed� do siebie, pod��y� nasz� tras�. W drodze dowiedzia� si� o ostatnich wydarzeniach z wojny i chocia� �yli�my tu jak w innym �wiecie, przys�uchiwali�my si� chciwie jego relacji.
Aufchnaiter pocz�tkowo nie chcia� i�� z nami do Gartoku, podejrzewaj�c, �e stamt�d tak�e nas wydal�. Uwa�a�, �e by�oby m�drzej przedosta� si� do nomad�w w centralnym Tybecie. Ostatecznie ruszyli�my jednak razem i od tego dnia mia�em si� z nim nie rozstawa� przez wiele lat.
Wiedzieli�my, �e gdy wszystko p�jdzie g�adko, przej�cie do Gartoku zajmie nam pi�� dni. Znowu musieli�my pokona� wysok� prze��cz, o nazwie Bongr� La. Biwaki o tej porze roku nie by�y przyjemne. Znajdowali�my si� na wysoko�ci powy�ej 5000 m i noce by�y bardzo zimne. Na dodatek ci�gle zdarza�y si� jakie� drobne k�opoty. Pewnego razu Kopp, przechodz�c przez rzek�, zawin�� buty w spodnie i trzyma� je pod pach�. Nagle jeden wypad� mu do wody. Kopp rzuci� si� za nim, ale but porwany pr�dem znikn�� i poszukiwanie go by�o daremne. Nigdy nie widzia�em Koppa bardziej w�ciek�ego - pomstowa� na Boga i na ca�y �wiat! Mia�em par� zapasowych but�w tybeta�skich, kt�re by�y na mnie troch� za ciasne, poniewa� tam nie ma rozmiar�w odpowiednich dla Europejczyk�w. Niestety, Kopp mia� jeszcze wi�ksze nogi. Da�em mu wi�c m�j lewy but wojskowy i ku�tyka�em obuty na po�y tybeta�sko, na po�y europejsko.
Pewnego razu przyjemnej rozrywki dostarczy� nam spektakl walki dzikich os��w. Zapewne by�y to dwa samce walcz�ce o przyw�dztwo w stadzie �e�skich khyang�w. Spod kopyt wylatywa�a trawa, dr�a�a ziemia - poch�oni�te do reszty pojedynkiem wcale nie zauwa�y�y widz�w. Wok�� nich ta�czy�y osobniki �e�skie, �akn�ce sensacji, i ca�e pole walki pokrywa�y co chwila tumany kurzu.
Przeszli�my obie prze��cze i zn�w mieli�my Himalaje za plecami. Tym razem ch�tnie si� z nimi rozstawa�em, bo nareszcie weszli�my w cieplejsze regiony. Nasza droga prowadzi�a przez prowincj�, gdzie dwa lata p��niej mia� straci� �ycie jeden z najwi�kszych niemieckich wspinaczy, Ludwik Schmaderer. Po ucieczce z tego samego obozu co my, zamierza� wraz z przyjacielem Paidarem ruszy� naszymi �ladami. Zosta� tutaj haniebnie i podst�pnie zamordowany. Paidarowi uda�o si� wymkn��. P��niej zgin�� on w Alpach na Gro�glocknerze.
Tutejsza ludno�� nie jest typowa ani dla Tybetu, ani dla Indii. W du�ym stopniu stanowi mieszank� ras i �yje w tradycji lamaistycznej, niemniej jednak poprzez handel zwi�zana jest silniej z Indiami. Podczas schodzenia w dolin� Indusu napotykali�my wiele karawan jak�w, transportuj�cych we�n� do Indii. Nasz� uwag� zwr�ci�y uderzaj�co du�e i silne zwierz�ta, a tak�e ich poganiacze - m�odzi dorodni ch�opcy, kt�rzy pomimo okrutnego zimna chodzili odkryci do pasa. Podobnie jak kobiety, m��czy�ni nosz� futra na go�e cia�o, w�osem do spodu i wysuwaj� na wierzch ramiona, dla zachowania swobody ruch�w. Swoje jaki pop�dzali i utrzymywali w szyku za pomoc� proc Wygl�da�o na to, �e obcy ich nie obchodz� i bez przeszk�d mogli�my i�� dalej.
Przez pi�� dni maszerowali�my wzd�u� g�rnego biegu Indusu, a� dotarli�my do Gartoku. Nie zapomn� nigdy tej drogi. W�drowali�my powy�ej granicy lasu, w�r�d �agodnie wznosz�cych si� �a�cuch�w g�rskich, ale krajobraz nie by� bynajmniej monotonny. Wzrok przyci�ga�y zachwycaj�ce barwy i rzadko mia�em okazj� ogl�da� tak harmonijne przenikanie si� wszystkich kolor�w palety: ���tawo-bia�e pola boraksu tu� przy brzegach przejrzystych w�d Indusu, dalej delikatna ziele� wiosny, kt�ra tutaj zaczyna si� dopiero w czerwcu. W tle l�ni�ce, o�nie�one g�rskie szczyty. Odleg�a burza przeci�gaj�ca nad Himalajami pokaza�a nam sw�j wspania�y spektakl gry �wiate�, kt�rego czaru nie da si� opisa�.
Pierwsza wioska po drugiej stronie Himalaj�w to Traszigang; kilka dom�w zgromadzonych przy klasztorze, otoczonym fos� pe�n� wody. I tutaj mieszka�cy przyj�li nas wrogo. Ale tym razem ani nas to nie zdziwi�o, ani nam nie przeszkadza�o. Przybyli�my w�a�nie o tej porze roku, kiedy nap�ywaj� tu po we�n� indyjscy kupcy, a od nich mogli�my bez trudu odkupi� �ywno��. Aufschnaiter daremnie pr�bowa� zamieni� swoj� z�ot� bransolet� na got�wk�. Gdyby j� sprzeda�, sta� by go by�o na to, �eby omijaj�c Gartok, przedosta� si� bezpo�rednio w g��b Tybetu. Co chwila zatrzymywali nas dostatnio wygl�daj�cy Tybeta�czycy na koniach, pytaj�c, co mamy do sprzedania. Poniewa� podr��owali�my tylko z objuczonym os�em, bez s�u��cych, mogli nas bra� jedynie za kupc�w. Przekonali�my si�, �e - biedni czy bogaci - wszyscy Tybeta�czycy s� urodzonymi kupcami i handel wymienny oraz targowanie si� to ich wielka nami�tno��. Dwa dni drogi przed Gartokiem z bij�cym sercem mijali�my miejscowo�� Gargunsa. Jest to zimowa siedziba gubernatora zachodniego Tybetu, i chocia� wiedzieli�my od przechodz�cych karawan, �e go tam jeszcze nie ma, niepokoili�my si�, �e tu, na samym ko�cu, zostaniemy zatrzymani. Szcz��liwie nasze obawy by�y bezzasadne. Ma�y, ale bardzo czysty, budynek urz�du sta� jeszcze pusty.
Niekiedy przy��czali�my si� do karawan jak�w, d�wigaj�cych do Lhasy suszone morele z indyjskiej prowincji Ladakh. Karawany trwaj� d�ugie miesi�ce i docieraj� do Lhasy tu� przed tybeta�skim Nowym Rokiem, wielkim �wi�tem obchodzonym oko�o osiem tygodni po rozpocz�ciu naszego Nowego Roku. Karawanom towarzysz� uzbrojeni w dobre miecze i karabiny m�odzi m��czy�ni z Lhasy, kt�rzy maj� je ochrania� przed rabusiami. W drodze znajduj� si� najcz��ciej transporty pa�stwowe i przewodnicy karawan posiadaj� paszporty upowa�niaj�ce do bezp�atnego zajmowania jak�w i koni. Jeszcze przed Gartokiem zaprzyja�nili�my si� z takim Tybeta�czykiem i z zazdro�ci� ogl�dali�my jego cenny dokument z wielk� czworok�tn� piecz�ci� z Lhasy. Dopiero teraz, widz�c te okaza�e karawany, uprzytomnili�my sobie w�asne ub�stwo. Nasz ma�y osio� cz�sto k�ad� si� razem z �adunkiem na ziemi i wtedy nie pomaga�y nawet razy. Wstawa�, kiedy jemu si� podoba�o. Zdarza�o si� te�, �e po prostu zrzuca� ca�y �adunek i rozzuchwalony ucieka�.
Niedaleko Gartoku sp�dzili�my w ciep�ym namiocie wiecz�r ob�arstwa. Karciane sztuczki Koppa tak zachwyci�y pewne towarzystwo podr��uj�ce do Lhasy, �e zaproszono nas do namiotu z pro�b� o ponowne zademonstrowanie ca�ego repertuaru.
Podczas tych spotka� z karawanami, ci�gle mia�em przed oczyma posta� ojca Desideriego*, kt�remu przed ponad dwustu laty uda�o si� dotrze� z podobn� karawan� bez przeszk�d a� do Lhasy. Nam nie mia�o to przyj�� tak �atwo.

Gartok - siedziba wicekr�la
Gartok znali�my z literatury jako "stolic� Zachodniego Tybetu, siedzib� wicekr�la", a z ksi��ek geograficznych wiedzieli�my, �e uznaje si� go za najwy�ej po�o�one miasto na �wiecie; ale gdy stan�li�my wreszcie przed tym s�ynnym miejscem, wybuchn�li�my �miechem. Najpierw ujrzeli�my par� namiot�w rozbitych przez koczownik�w na olbrzymiej przestrzeni, potem wy�oni�o si� kilka cha�up ulepionych z gliny i murawy. To by� Gartok. Poza kilkoma w��cz�cymi si� psami, nie by�o wida� �ywej duszy.
Rozbili�my nasze ma�e namioty na brzegu Gartangczu, dop�ywu Indusu. Niebawem zjawi�o si� kilku ciekawskich, kt�rzy powiedzieli nam, �e obaj wysocy urz�dnicy s� nieobecni i przyj�� nas mo�e tylko rz�dca drugiego "wicekr�la". Tego samego dnia wybrali�my si� do niego z nasz� pro�b�. Ju� wchodz�c do urz�dowego budynku musieli�my si� nisko pochyli�, bo zamiast drzwi by� tylko otw�r, zas�oni�ty przet�uszczon� zas�on�. Weszli�my do mrocznego pomieszczenia, w kt�rym okna zaklejono papierem, i gdy oczy przywyk�y do ciemno�ci, ujrzeli�my przed nami inteligentnie i dystyngowanie wygl�daj�cego m��czyzn�, siedz�cego w pozycji Buddy. W jego lewym uchu wisia� oko�o pi�tnastocentymetrowej d�ugo�ci kolczyk - atrybut rangi. W pomieszczeniu znajdowa�a si� jeszcze kobieta, jak si� p��niej okaza�o, ma��onka przebywaj�cego w podr��y urz�dnika. Za nami wcisn��y si� dzieci i s�u�ba, chc�c zobaczy� z bliska dziwnych przybysz�w.
Bardzo grzecznie poproszono, aby�my usiedli, i podano suszone mi�so oraz ser, mas�o i herbat�. Serdeczna atmosfera przynios�a nam ulg�, a rozmowa przy pomocy s�ownika angielsko-tybeta�skiego i gestykulacji toczy�a si� tak�e do�� g�adko. Nabierali�my otuchy, ale na tym pierwszym spotkaniu przezornie nie wspomnieli�my o naszych k�opotach. Opowiadali�my, �e jeste�my niemieckimi uchod�cami, daj�c do zrozumienia, �e chcieliby�my prosi� neutralny Tybet o udzielenie przyjacielskiej go�ciny.
Nast�pnego dnia zrewan�owa�em si� urz�dnikowi lekarstwami. Bardzo si� ucieszy�. Wypytywa� o ich stosowanie i wszystko sobie dok�adnie notowa�. Odwa�yli�my si� zapyta�, czy nie zechcia�by wyda� nam paszport�w. Nie odm�wi� wprost, lecz pokrzepiaj�c nas na duchu powiedzia�, �e za kilka dni powinien wr�ci� jego prze�o�ony, kt�ry odbywa pielgrzymk� pod g�r� Kajlas.
Tymczasem coraz bardziej zaprzyja�niali�my si� z jego zast�pc�; podarowa�em mu soczewk�, przedmiot bardzo tutaj u�yteczny. Niebawem nast�pi� rewan�. Pewnego popo�udnia do naszego namiotu tragarze przynie�li w prezencie mas�o, mi�so i m�k�. Za nimi, pieszo, przyby� z rewizyt� administrator wraz z orszakiem s�u��cych. Gdy zobaczy� nasz namiot, nie posiada� si� ze zdumienia, �e Europejczycy mog� �y� tak prymitywnie.
Im bli�szy by� dzie� powrotu zwierzchnika, tym wyra�niej s�ab�a jego przychylno��, a� niemal zupe�nie przesta� si� z nami zadawa�. Odpowiedzialno�� zacz��a mu ci��y� do tego stopnia, �e odmawia� nam nawet sprzeda�y �ywno�ci. Ale i tu by�o do�� indyjskich kupc�w, kt�rzy za dobr� zap�at� nie odm�wili nam pomocy.
Wreszcie sta�o si�. Pewnego przedpo�udnia da� si� s�ysze� d�wi�k dzwonk�w. Do wsi zbli�a�a si� olbrzymia karawana mu��w. Przodem jechali konno �o�nierze, za nimi post�powa�a gromada s�ug i s�u�ek, p��niej, dostojnie na koniach, cz�onkowie tybeta�skiej arystokracji, z kt�r� zetkn�li�my si� tutaj po raz pierwszy. Do miasta wje�d�a� wraz ze swym orszakiem wy�szy z dwu wicekr�l�w, zwanych w Tybecie "garp�nami". Oboje z �on� odziani byli we wspania�e jedwabne szaty, za kosztownymi pasami zatkn�li pistolety. Zbieg�a si� ca�a wie�, aby nic nie straci� z tego przedstawienia. Pobo�ny garp�n z od�wi�tnym orszakiem skierowa� si� wprost do klasztoru, by podzi�kowa� bogom za szcz��liwy powr�t z pielgrzymki.
Og�lne podniecenie udzieli�o si� tak�e nam. Aufschnaiter napisa� kr�tki list z pro�b� o audiencj�. Nie mog�c doczeka� si� odpowiedzi, p��nym popo�udniem osobi�cie wybrali�my si� do garp�na.
Dom wicekr�la nie r��ni� si� specjalnie od domu jego zast�pcy, ale wewn�trz by� bardziej solidny i schludny. Garp�n na okres sprawowania funkcji wysokiego urz�dnika otrzymuje szlachectwo czwartego stopnia. Podlega mu pi�� dystrykt�w, administrowanych przez arystokrat�w pi�tej, sz�stej i si�dmej rangi. W okresie urz�dowania nosi w upi�tych w�osach z�oty amulet, kt�ry jednak�e ozdabia jego g�ow� wy��cznie na czas piastowania w�adzy. W Lhasie przys�uguje mu szlachectwo ju� tylko pi�tej rangi. Arystokracj� Tybetu stanowi szlachta w siedmiu stopniach szlachectwa. Arystokrat� pierwszej rangi jest sam dalajlama. Wszyscy �wieccy dostojnicy nosz� wysoko upi�te w�osy, mnisi gol� g�owy, a zwykli Tybeta�czycy nosz� warkocze.
I oto stan�li�my przed tym wa�nym panem. Gdy zacz�li�my szczeg��owo przedstawia� nasz� sytuacj�, garp�n s�ucha� nas z najwi�ksz� uprzejmo�ci�, z trudem powstrzymuj�c dyskretny u�miech z powodu naszych b��d�w j�zykowych; natomiast ludzie z jego orszaku wybuchali g�o�nym �miechem, ale to dodawa�o tylko uroku naszej rozmowie i stwarza�o przyjacielsk� atmosfer�. Garp�n obieca� rozwa�y� dok�adnie nasz przypadek i om�wi� go z zast�pc� swego kolegi - drugiego garp�na. Pod koniec rozmowy obficie nas ugoszczono i pocz�stowano herbat� zaparzon� na spos�b europejski. P��niej garp�n przys�a� nam do namiotu prezenty. Znowu odzyskali�my nadziej� na pomy�lne dla nas decyzje.
Nast�pna audiencja mia�a bardziej formalny przebieg, ale mimo to by�a serdeczna. Przyj�to nas w godzinach w�a�ciwego urz�dowania; garp�n siedzia� na podwy�szeniu, a obok, nieco ni�ej, zast�pca drugiego garp�na. Na niskim stoliku le�a� stos list�w, napisanych na tybeta�skim papierze. Garp�n poinformowa�, �e mo�e nas zaopatrzy� w �rodki transportu i prowiant oraz paszporty do prowincji Ngari. W �adnym wypadku nie wolno nam i�� dalej, w g��b kraju. Szybko naradzili�my si� i poprosili�my o wydanie paszportu do granicy Nepalu. Po chwili wahania przysta� na to i obieca� wys�a� do centralnego rz�du w Lhasie list, w kt�rym przedstawi nasze �yczenia. Uprzedzi�, �e odpowied� mo�e nadej�� dopiero po wielu miesi�cach. Tak d�ugo nie chcieli�my tutaj czeka�. Nie mieli�my jednak zamiaru zrezygnowa� z planu przedostania si� dalej na wsch�d i za wszelk� cen� pragn�li�my kontynuowa� podr��. Poniewa� Nepal by� krajem neutralnym i le�a� w korzystnym - bo zgodnym z naszym planem - kierunku, mogli�my by� zadowoleni z wyniku pertraktacji.
Garp�n uprzejmie zaproponowa�, aby�my zechcieli jeszcze kilka dni go�ci� w Gartoku, poniewa� znalezienie jucznych zwierz�t i przewodnik�w wymaga czasu. Po trzech dniach wr�czono nam paszporty z ustalon� tras� podr��y przez nast�puj�ce miejscowo�ci: Ngakhy�, Sersok, M�nce, Barka, Thokczhen, Lh�lung, Szamcang, Truksum, Gyabnak. Paszporty zawiera�y tak�e adnotacj� upowa�niaj�c� nas do otrzymania dw�ch jak�w. Najwa�niejsza by�a jednak klauzula zobowi�zuj�ca ludno�� do sprzeda�y �ywno�ci po miejscowych cenach; bezp�atnie nale�a� si� nam opa�, a wieczorem tak�e s�u��cy do przygotowania kolacji.
Cieszyli�my si� bardzo, �e uzyskali�my tak wiele. Garp�n zaprosi� nas jeszcze na kolacj�, w czasie kt�rej uda�o mi si� sprzeda� mu zegarek. Nast�pnie wszyscy musieli�my da� s�owo honoru, �e z jego prowincji nie udamy si� do Lhasy. Wreszcie po�egnali�my Gartok. Wyruszyli�my 13 lipca ma��, dostatnio wygl�daj�c� karawan�. Dwa m�ode jaki, poganiane przez nomad�, nios�y baga�e, za nimi kroczy� m�j ma�y osio�, kt�ry zd��y� ju� wypocz�� i teraz by� objuczony tylko ma�ym kocio�kiem na herbat�. Nasz przewodnik, m�ody Tybeta�czyk imieniem Norbu, jecha� konno, a my, trzej Europejczycy, wygl�dali�my mniej "feudalnie", bo szli�my na piechot�.

I znowu w drodze
Od tygodni byli�my znowu w drodze. Przez ca�y nast�pny miesi�c nie napotkali�my ani jednego wi�kszego osiedla; jedynie namioty nomad�w i pojedyncze "tazamy", czyli stacje postojowe przeznaczone dla ruchu karawanowego, gdzie mo�na wymieni� jaki, kupi� jedzenie i odpocz��.
W jednym z zajazd�w uda�o mi si� wymieni� mojego os�a na jaka. By�em bardzo dumny z tej transakcji, bo m�j �ywy maj�tek wzr�s� czterokrotnie. Niestety, rado�� szybko min��a. Okaza�o si�, �e zwierzak jest tak krn�brny, �e ch�tnie pozby�bym si� go jak najszybciej. P��niej rzeczywi�cie wymieni�em to wielkie zwierz� na mniejszego i m�odszego jaka. Niestety by� on podobnie uparty. Trzeba wi�c by�o uciec si� do tutejszych metod. Przez otw�r przek�uty w jego nozdrzu przeci�gn�li�my k��ko z ja�owcowego drewna z przymocowanym powr�s�em i dzi�ki temu mogli�my �atwiej nim kierowa�. Nazwali�my go Armin.
Od wielu dni w�drowali�my przez osobliwie pi�kne okolice. Otwarte, szerokie przestrzenie przechodzi�y w �agodne wzg�rza o niskich prze��czach i cz�sto musieli�my brodzi� przez lodowate, rw�ce potoki. W Gartoku zdarza�o si� jeszcze gradobicie - tu, gdzie teraz w�drowali�my, dni by�y pi�kne i ciep�e. Uros�y nam d�ugie brody, kt�re chroni�y nas przed promieniami s�o�ca. Od dawna nie widzieli�my ju� lodowc�w, ale gdy zbli�ali�my si� do tazamu w miejscowo�ci Barka, naszym oczom ukaza� si� wielki �a�cuch g�rski, l�ni�cy w promieniach s�o�ca. W panoramie dominowa�a wysoka na 7730 m Gurla Mandhata; mniej wybitna, ale za to bardziej s�awna, by�a g�ra Kajlas, o wysoko�ci 6700 m. Wznosi�a si� samotna, majestatycznie pi�kna, oddzielona od �a�cuch�w himalajskich. Na jej widok nasi Tybeta�czycy padli na ziemi� szepcz�c swoje modlitwy. Buddy�ci i Hindui�ci uwa�aj� j� za najwy�sz� siedzib� bog�w i ich najwi�kszym pragnieniem jest przybycie tutaj z pielgrzymk� chocia� raz w �yciu. Wierni pokonuj� cz�sto tysi�ce kilometr�w, wielu odmierza drog� d�ugo�ci� swego cia�a, padaj�c na ziemi�, podnosz�c si� i zn�w padaj�c*; pielgrzymuj� tak cz�sto przez wiele lat. �yj� z ja�mu�ny i wierz�, �e w nagrod� za pielgrzymk� odrodz� si� po �mierci w wy�szych sferach bytu. Tutaj zbiegaj� si� �cie�ki pielgrzym�w ze wszystkich stron �wiata. W miejscach, z kt�rych pierwszy raz ukazuje si� g�ra, le�� gromadzone od setek lat olbrzymie kopce z kamieni, znak naiwnej pobo�no�ci. Zgodnie z tradycj� ka�dy pielgrzym, kt�ry po raz pierwszy widzi g�r�, dok�ada kilka nowych kamyk�w. My te� ch�tnie obeszliby�my g�r� doko�a*, jak to czyni� pielgrzymi, ale niestety... nieprzyjemny zarz�dca tazamu w Barce przeszkodzi� nam i zmusi� do dalszej drogi utrzymuj�c, �e p��niej nie b�dzie m�g� zagwarantowa� nam transportu.
Ca�e dwa dni radowali�my oczy widokiem obu lodowc�w*. Byli�my wspinaczami i bardziej od �wi�tej g�ry przyci�ga�a nas nie zdobyta jeszcze Gurla Mandhata, odbijaj�ca si� w ca�ej swej wspania�o�ci w jeziorze Manasarowar. Na brzegu rozbili�my ob�z i nie mogli�my si� nasyci� tym nieopisanie pi�knym widokiem g�ry wysokiej na 7730 m, kt�ra zdawa�a si� wyrasta� z jeziora. Z ca�� pewno�ci� jest to jedno z najpi�kniejszych miejsc na ziemi. Jezioro tak�e uchodzi za �wi�te i wok�� zbudowano wiele klasztor�w, w kt�rych pielgrzymi mog� si� zatrzymywa� i pogr��y� w medytacji. Drog� dooko�a jeziora odbywaj� oni robi�c pok�ony, a wod�, kt�r� nape�niaj� pojemniki, zabieraj� do dom�w jako przynosz�c� b�ogos�awie�stwo relikwi�. Wszyscy k�pi� si� w lodowatych wodach jeziora. My tak�e spr�bowali�my k�pieli, cho� nie z pobo�no�ci. Ma�o brakowa�o, a przydarzy�oby mi si� nieszcz��cie. Odp�yn�wszy kawa�ek od brzegu, wpad�em w jakie� grz�skie miejsce, z kt�rego tylko ostatkiem si� zdo�a�em si� uwolni�, a koledzy nawet nie zauwa�yli mojej rozpaczliwej walki w bagnie.
Przybyli�my tu we wczesnej porze roku, przed okresem najwi�kszych pielgrzymek, dlatego spotykali�my g��wnie kupc�w, a pielgrzym�w tylko niewielu. Widzieli�my tak�e jakie� podejrzane typy, wszak okolica ta s�ynie jako eldorado dla rabusi�w. Tutaj, w pobli�u targowisk, napady na kupc�w zdarzaj� si� cz��ciej ni� gdzie indziej. Najwi�kszy bazar tego rejonu nazywa si� Gyanyima. W setkach namiot�w rozbitych na olbrzymim placu wszyscy sprzedaj�, targuj� si� i kupuj�. Namioty Hindus�w uszyte s� z taniej bawe�ny, tybeta�skie natomiast utkane z we�ny jak�w i przez to tak ci��kie, �e jeden namiot stanowi nieraz �adunek dla dw�ch zwierz�t.
Kilka godzin szli�my brzegiem jeziora w kierunku wschodnim i w�druj�c tak mieli�my wra�enie, �e spacerujemy po morskiej pla�y. Rado�� z pi�knej przyrody zak��ca�y nam natr�tne komary, kt�re opu�ci�y nas dopiero, gdy oddalili�my si� od basenu jeziora.
Id�c dalej, w drodze do Thokczhenu spotkali�my bogat� karawan� z Lhasy. Jecha� z ni� do swojej siedziby nowy gubernator dystryktu Caparang. Gdy nas zatrzymano, nasz tybeta�ski przewodnik, za kt�rym nie przepadali�my, znieruchomia� w g��bokim pok�onie z wysuni�tym na znak powitania j�zykiem i kapeluszem w r�ku - by�a to postawa ca�kowitego oddania. Wyja�ni�, dlaczego znale�li�my si� tutaj; bro� gotow� do strza�u opuszczono i �askawie obdarowano nas suszonymi owocami i orzechami, wyj�tymi z juk�w przytroczonych u siode�.
Najwyra�niej nasz obraz, jako bogatych Europejczyk�w, pozostawia� wiele do �yczenia. W istocie bardziej przypominali�my koczownik�w; od trzech miesi�cy sypiali�my pod go�ym niebem, a nasze wyposa�enie by�o gorsze od standardu miejscowego. Nasze ma�e namioty nadawa�y si� wy��cznie do spania, gotowa� musieli�my na zewn�trz, niezale�nie od pogody - podczas gdy w ci��kich namiotach nomad�w by�o ciep�o i przytulnie.
Jednak mimo marnego wygl�du wcale nie byli�my przygn�bieni i ca�y czas �ywo interesowali�my si� wszystkim wko�o. W te rejony dotar�o niewielu Europejczyk�w i zdawali�my sobie spraw�, �e ka�da obserwacja mo�e by� p��niej cenna. W�wczas s�dzili�my jeszcze, �e dotrzemy do cywilizacji w nied�ugim czasie. Prze�ywane razem trudy i niebezpiecze�stwa ��czy�y nas coraz silniej, znali�my wady i zalety ka�dego z nas i podtrzymywali�my si� wzajemnie w chwilach depresji.
Dalej droga wiod�a przez niskie prze��cze, a� dotarli�my do okolic, sk�d wyp�ywa Brahmaputra, zwana w j�zyku tybeta�skiem Cangpo. Ten rejon ma dla pielgrzym�w w Azji znaczenie nie tylko religijne, jest r�wnie� niezwykle interesuj�cy geograficznie, poniewa� znajduj� si� tu �r�d�a rzek: Indusu, Satled�u, Karnali i Brahmaputry. Tybeta�czycy, kt�rzy zwykli nadawa� wszelkim okre�leniom sens symboliczno-religijny, kojarz� nazwy tych rzek ze �wi�tymi zwierz�tami: lwem, s�oniem, pawiem i koniem.
Przez nast�pne czterna�cie dni kierunek drogi wskazywa�a nam Brahmaputra. Du�e dop�ywy z pobliskich Transhimalaj�w i Himalaj�w powoduj�, �e wzbiera ona coraz bardziej, a im staje si� szersza, tym spokojniej p�ynie.
Pogoda by�a zmienna; w ci�gu kilku minut na przemian robi�o si� zimno lub pra�y�o s�o�ce. To przeci�ga�y burze gradowe i deszcz, to si� przeja�nia�o. Pewnego ranka obudzili�my si� nawet pod namiotem zasypanym �niegiem, ale po kilku godzinach roztopi�o go pal�ce s�o�ce. Nasze europejskie ubrania nie by�y dostosowane do takich ci�g�ych zmian aury i zazdro�cili�my Tybeta�czykom praktycznych ko�uch�w przewi�zywanych w pasie, z d�ugimi, szerokimi r�kawami mog�cymi s�u�y� za r�kawice.
Mimo dokuczliwych za�ama� pogody posuwali�my si� szybko. Miejsca postoj�w wytycza�y tazamy. Od czasu do czasu ukazywa�y si� granie Himalaj�w. Ich widoku nie da si� por�wna� z �adnymi cudami przyrody, kt�re dotychczas mog�em podziwia�. Coraz rzadziej napotykali�my koczownik�w i jedynymi �yj�cymi stworzeniami, jakie trafia�y si� na prawym brzegu Cangpo, by�y gazele i khyangi.
Zbli�ali�my si� do Gyabnaku, ostatniej miejscowo�ci wymienionej w naszych paszportach. Tutaj ko�czy� si� zasi�g w�adzy naszego przyjaciela z Gartoku. Oszcz�dzono nam podejmowania decyzji co do dalszych plan�w, poniewa� trzeciego dnia postoju zjawi� si� zadyszany pos�aniec z Trad�n, z poleceniem, aby�my udali si� tam jak najszybciej. Dw�ch wysokich urz�dnik�w z Lhasy wzywa�o nas na rozmow�. Gyabnak opuszczali�my bez �alu; chocia� rezydowa� tu urz�dnik duchowny prowincji Bongpa, miejsce to trudno by�o nazwa� miejscowo�ci�, bo sta� tam tylko jeden budynek, a najbli�szy namiot koczownik�w znajdowa� si� o godzin� drogi. Dlatego wyruszyli�my natychmiast. Zanocowali�my na pustkowiu, w okolicy, gdzie �y�y tylko khyangi.
Nast�pny dzie� zachowam w pami�ci jako jeden z najpi�kniejszych w moim �yciu. Szli�my ju� jaki� czas, gdy nagle w oddali wy�oni�y si� malutkie z�ote wie�yczki klasztoru, a ponad nimi l�ni�ce w porannym s�o�cu, pot��ne i wspania�e lodowe �ciany. U�wiadomili�my sobie, �e musz� to by� himalajskie o�miotysi�czniki: Dhaulagiri, Annapurna i Manaslu. Ich widok by� imponuj�cy i nawet Kopp, kt�ry nie by� wspinaczem, podziela� nasz zachwyt. Poniewa� Trad�n ze swymi filigranowymi klasztornymi wie�yczkami sta� na przeciwleg�ym ko�cu r�wniny, jeszcze przez kilka godzin mogli�my syci� si� widokiem himalajskich gigant�w. I nawet przej�cie przez lodowate wody rzeki Caczu nie popsu�o nam znakomitych humor�w.

Czerwony klasztor o z�otych dachach - Trad�n
O zmierzchu przybyli�my do miasta. Po�o�ony na wzg�rzu, czerwony klasztor o z�otych dachach w promieniach zachodz�cego s�o�ca wygl�da� jak z bajki. Za sk�onem wzg�rza schroni�y si� przed wiatrem zabudowania, kt�re tutejszym zwyczajem wzniesiono z glinianych cegie� suszonych na s�o�cu. Tam, stoj�c w milczeniu, oczekiwali nas ju� wszyscy mieszka�cy. Natychmiast zaprowadzono nas do przygotowanego domu. Ledwie zd��yli�my zrzuci� baga�e, a ju� wesz�o kilku s�u��cych, kt�rzy najuprzejmiej poprosili nas, by�my zechcieli stawi� si� przed ich panem. Z nadziej� pod��yli�my do domu dw�ch wysokich urz�dnik�w.
Odprowadzani poszeptami licznie zgromadzonej s�u�by dotarli�my a� do wielkiego pomieszczenia, gdzie na wysokich siedzeniach spoczywa� dobrze wygl�daj�cy, u�miechni�ty duchowny, a obok niego r�wny mu rang� urz�dnik �wiecki. Nieco w g��bi zaj�� miejsce przeor, urz�dnik duchowny z Gyabnaku i jaki� maj�cy s�u�y� za t�umacza nepalski kupiec, kt�ry zna� kilka angielskich s��w. Dla nas przygotowano �awk� z kilku poduszek i nie musieli�my siedzie� jak Tybeta�czycy, ze skrzy�owanymi nogami. Nak�oniono nas do spo�ycia herbaty i keks�w, na razie unikaj�c uprzejmie wszelkich pyta�. Wreszcie poproszono nas o pokazanie paszportu. Przechodzi� z r�k do r�k i ogl�dany by� bardzo dok�adnie. Przez chwil� panowa�o nader przygn�biaj�ce milczenie. Wreszcie urz�dnicy zacz�li wyra�a� w�tpliwo�ci, czy rzeczywi�cie jeste�my Niemcami? Nie mogli uwierzy�, �e uda�o nam si� uciec z angielskiej niewoli i podejrzewali, �e jeste�my raczej Rosjanami lub Anglikami. Musieli�my przynie�� ca�y nasz baga�. Roz�o�ono go na podw�rzu i poddano bardzo dok�adnej kontroli. Urz�dnicy obawiali si�, czy przypadkiem nie posiadamy aparatu nadawczego oraz broni i trudno by�o ich przekona�, �e czego� takiego nie mamy. Poza tym jedynymi rzeczami, kt�re przyci�gn��y ich uwag�, by�a gramatyka tybeta�ska i jaka� historyczna ksi��ka.
Z naszego paszportu wynika�o, �e chcemy przedosta� si� do Nepalu. To najwyra�niej odpowiada�o ich �yczeniom, poniewa� obiecali nam wszelk� pomoc. Byli zdania, �e wyruszy� mo�emy cho�by nazajutrz, a droga przez prze��cz Korela zawiedzie nas w dwa dni do Nepalu. Ale to przecie� nie odpowiada�o naszym zamierzeniom. Za wszelk� cen� chcieli�my pozosta� d�u�ej w Tybecie i byli�my gotowi walczy� o to z uporem. Poprosili�my o udzielenie azylu, powo�ywali�my si� na uk�ady o neutralno�ci i por�wnywali�my sytuacj� Tybetu do Szwajcarii. Urz�dnicy jednak, aczkolwiek uprzejmie, upierali si� przy naszych danych paszportowych. My r�wnie stanowczo przy naszym zdaniu. W ci�gu tych kilku miesi�cy sp�dzonych w Tybecie zd��yli�my ju� nieco lepiej pozna� mentalno�� Azjat�w i wiedzieli�my, �e nie wolno poddawa� si� od razu. Ca�y sp�r przebiega� w najwi�kszym spokoju. Co chwila podawano fili�anki �wie�ej herbaty, a urz�dnicy utrzymywali, �e s� jedynie poborcami podatkowymi i nie piastuj� - jakby nam si� mog�o zdawa� - wysokich stanowisk w Lhasie. Podr��owali w towarzystwie dwudziestu s�u��cych i z mn�stwem jucznych zwierz�t, co rzeczywi�cie sprawia�o wra�enie, �e s� co najmniej ministrami.
Wreszcie po�egnali�my si� wyja�niaj�c, �e chcemy zosta� tu kilka dni. Nazajutrz s�u�ba przekaza�a nam zaproszenie na obiad do bonpo - tak zw� si� w Tybecie wszyscy wysoko urodzeni panowie. Czeka�o na nas wspania�e chi�skie danie z makaronem! Musieli�my sprawia� wra�enie bardzo wyg�odzonych, poniewa� podano nam niesamowit� ilo�� jedzenia. Po pewnym czasie, mimo najszczerszych ch�ci nie byli�my ju� w stanie niczego prze�kn��, a tu wci�� nalegano, aby�my jeszcze jedli. Przy tej okazji zorientowali�my si�, �e w Azji do dobrego tonu nale�y, by podzi�kowa�, zanim b�dzie si� sytym. Gospodarze wywarli na nas du�e wra�enie zr�czno�ci� w pos�ugiwaniu si� przy jedzeniu pa�eczkami, a podziw nasz si�gn�� szczytu, gdy ujmowali nimi pojedyncze ziarenka ry�u. Ten wzajemny zachwyt wywo�a� mi�y nastr�j i obie strony �mia�y si� serdecznie. Na ko�cu podano piwo, co jeszcze bardziej poprawi�o humory. Zauwa�y�em jednak, �e duchowni wstrzymali si� od picia.
Rozmowa stopniowo przesz�a na nasze problemy. Us�yszeli�my, �e nasz� pro�b� o zezwolenie na pobyt w Tybecie postanowiono przekaza� do centralnego urz�du w Lhasie. Mamy zaraz napisa� odpowiednie podanie w j�zyku angielskim, a obaj urz�dnicy za��cz� do niego list. Natychmiast u�o�yli�my pismo i w naszej obecno�ci do��czono do niego list, wcze�niej ju� przygotowany. Z zachowaniem wszelkich ceremonii zosta� on opiecz�towany i przekazany pos�a�cowi, kt�ry natychmiast wyruszy� w drog� do Lhasy.
Nie mogli�my wprost uwierzy�, �e potraktowano nas tak przyja�nie, bo ponadto pozwolono nam pozosta� w Trad�n a� do czasu nadej�cia odpowiedzi z Lhasy. Poniewa� nasze do�wiadczenia z ni�szymi urz�dnikami by�y niemi�e, poprosili�my o pisemne po�wiadczenie tego zezwolenia i otrzymali�my je. Bezgranicznie szcz��liwi i zadowoleni z odniesionego sukcesu wr�cili�my do kwatery. Ledwo otworzyli�my drzwi, a ju� wkroczy� orszak s�u��cych. Przynie�li nam po worku m�ki, ry�u, campy i cztery zabite owce.
Nie wiedzieli�my, co o tym my�le�, dop�ki burmistrz, kt�ry przyby� tu tak�e osobi�cie, nie da� nam do zrozumienia, �e to zapewne podarunek od obu urz�dnik�w. Kiedy chcieli�my mu podzi�kowa�, broni� si� skromnie i nie chcia� przyzna�, �e to on jest ofiarodawc�. Na po�egnanie ten zamo�ny Tybeta�czyk powiedzia� kilka s��w, kt�rych m�dro�� wiele razy przyda�a mi si� w Tybecie. Stwierdzi� on, �e tutaj europejski po�piech na nic si� nie zda i aby szybciej osi�gn�� cel, musimy mie� czas i nauczy� si� cierpliwo�ci.
Gdy zostali�my zn�w sami w domu, patrzyli�my na prezenty i nie mogli�my uwierzy�, �e los si� do nas u�miechn��. Podanie o zezwolenie na pobyt by�o ju� w drodze do Lhasy, a na d�ugie miesi�ce oczekiwania zaopatrzono nas w �ywno��. Nad g�owami zamiast cienkiego p��tna namiotu mieli�my solidny dach, a s�u��ca - niestety ju� niem�oda i niezbyt urodziwa - roznieca�a dla nas ogie� i przynosi�a wod�. Byli�my wdzi�czni naszemu bonpo i bardzo pragn�li�my jako� mu si� odwzajemni�. Teraz mogli�my jedynie ofiarowa� lekarstwa, ale �ywili�my nadziej�, �e w innych okoliczno�ciach uda nam si� lepiej wyrazi� nasz� wdzi�czno��. Tutaj, podobnie jak w Gartoku, mieli�my sposobno�� lepiej pozna� uprzejmo�� arystokrat�w z Lhasy, o kt�rej tak wiele czyta�em w ksi��kach sir Charlesa Bella.
Przypuszczali�my, �e na odpowied� z Lhasy przyjdzie nam czeka� d�ugie miesi�ce, uk�adali�my wi�c plany, jak sp�dzi� ten czas. Pragn�li�my robi� wycieczki w rejon Annapurny, Dhaulagiri i na p��nocne wy�yny Czangthangu. Po pewnym jednak czasie wezwano nas do przeora, kt�rego burmistrz poprosi� o pomoc. Oznajmi� nam on, �e zezwolenie na pobyt zawiera zakaz oddalania si� st�d dalej ni� o jeden dzie� drogi. Mo�emy robi� wycieczki dok�d tylko chcemy, jednak�e wieczorem zawsze musimy by� z powrotem. Je�li nie uszanujemy tego ograniczenia, b�dzie on zmuszony powiadomi� Lhas�, a to z pewno�ci� nie wp�ynie korzystnie na dalsze decyzje. Zadowalali�my si� wi�c kr�tkimi w�dr�wkami w najbli�sze g�ry. Szczeg�lnie poci�ga� nas Lungpo Kangri, samotnie wznosz�cy si� szczyt o wysoko�ci 7065 m. Cz�sto siadywali�my ze szkicownikiem na przeciwleg�ym wzg�rzu, aby utrwali� jego dziwne kszta�ty. Po�o�ony na uboczu w Transhimal�jach, podobnie jak Kajlas, zwraca� uwag� wspania�� sylwetk�.
Na po�udnie od naszych wzg�rz mogli�my podziwia� olbrzymy Himalaj�w, chocia� ich szczyty odleg�e by�y jeszcze o dobre sto kilometr�w. Nie spos�b by�o oprze� si� pokusie, aby podej�� bli�ej. Pewnego dnia postanowi�em wraz z Aufschnaiterem wybra� si� na g�r� Tarsangri. Aby dosta� si� do jej podn��a, trzeba by�o najpierw przekroczy� szerok� tutaj rzek� Cangpo. Wprawdzie na drugi brzeg mo�na by�o przeprawi� si� promem sporz�dzonym ze sk�r jak�w, ale przewo�nicy mieli zakaz przewo�enia nas. Nie pozostawa�o wi�c nic innego, jak przedosta� si� na drugi brzeg wp�aw. Niewiele brakowa�o a pr�d porwa�by t�umoczek z ubraniem, kt�ry Aufschnaiter trzyma� ponad g�ow�. Na szcz��cie pochwyci� go w por�, bo szkoda by�oby cennych ubra�. Dalej oby�o si� ju� bez k�opot�w. Z "naszego" wierzcho�ka rozci�ga� si� rozleg�y i wspania�y widok na krain� g�r, kt�rych szczyty alpini�ci znaj� tylko z nazwy. Poniewa� nie mieli�my aparatu fotograficznego, przynie�li�my stamt�d jedynie szkice. W drodze powrotnej oszcz�dzono nam trudno�ci z przepraw�, bo wszyscy si� cieszyli, �e nas nie "nakryto".
Trad�n by� jednym z najwi�kszych miejsc prze�adunkowych w ruchu handlowym i wrza�o w nim jak na towarowym dworcu. Codziennie pi�trzy�y si� tu g�ry soli, herbaty, we�ny, suszonych brzoskwi� i przer��nych artyku��w. Po jednym czy dw�ch dniach przejmowa�y je nowe karawany. Do d�wigania �adunk�w u�ywano jak�w, mu��w i owiec. Codziennie spotykali�my nowe typy ludzi i o nudzie nie by�o mowy.
W sierpniu cz�sto pada� deszcz - resztki monsunu z Indii. We wrze�niu zrobi�o si� pi�knie i cz�sto sp�dzali�my dni, �owi�c potajemnie ryby lub kupuj�c od nomad�w mas�o i ser.
W�a�ciw� wiosk� tworzy�o mniej wi�cej dwadzie�cia budynk�w, a za ni� wznosi�o si� wzg�rze z klasztorem, w kt�rym mieszka�o tylko siedmiu mnich�w. Chocia� domy sta�y ciasno st�oczone jeden przy drugim, to ka�dy mia� niewielkie podw�rze, gdzie sk�adano towary. Bardzo zadziwi�y nas grz�dki sa�aty, nie wi�ksze ni� dwa metry kwadratowe. Czasami udawa�o mi si� wymieni� lekarstwa na te drogocenne zielone li�cie. Wszyscy mieszka�cy wioski trudnili si� w pewnym stopniu transportem i handlem. Prawdziwi nomadzi �yli rozproszeni po okolicy. Mieli�my te� okazj� uczestniczy� w licznych �wi�tach religijnych. Szczeg�lne wra�enie robi�o �wi�to przypominaj�ce do�ynki. Wkr�tce byli�my ze wszystkimi w dobrych stosunkach i w zamian za leki mogli�my otrzyma� do jedzenia niemal wszystko, czego zapragn�li�my. Dodatkowo pe�nili�my funkcj� lekarzy i szczeg�lnie dobre efekty uzyskiwali�my w leczeniu ran oraz b�l�w �o��dka. Monotonne �ycie w Trad�n o�ywia�y od czasu do czasu wizyty notabli. Szczeg�lnie wyra�nie utkwi�a mi w pami�ci wizyta drugiego garp�na, kt�ry zd��a� do Gartoku.
Du�o wcze�niej, zanim ukaza� si� on sam i jego orszak, nadjechali �o�nierze, anonsuj�c jego przybycie. Nast�pnie zjawi� si� kucharz i natychmiast zacz�� przygotowywa� posi�ek. Dopiero nazajutrz ukaza� si� garp�n we w�asnej osobie wraz z g��wn� karawan� i orszakiem trzydziestu s�ug i s�u�ek. Zbieg�a si� ca�a wie�, a my byli�my oczywi�cie nie mniej ciekawi. Dostojny go�� i jego rodzina jechali na wspania�ych mu�ach. Ka�demu cz�onkowi rodziny towarzyszy� s�u��cy lub starszyzna wioski, kt�rzy prowadz�c zwierz�ta za uzdy odprowadzali go�ci do przygotowanych kwater. Silniejsze wra�enie ni� sam garp�n zrobi�a na nas jego c�rka. By�a to pierwsza zadbana kobieta, jak� zobaczyli�my od 1939 roku, i uznali�my, �e jest bardzo �adna. Ubrana by�a w jedwabie. Mia�a paznokcie polakierowane na czerwono i chocia� u�y�a nieco za wiele pudru, r��u i szminki, pachnia�a czysto�ci� i �wie�o�ci�. Zapytali�my j�, czy jest najpi�kniejsz� kobiet� w Lhasie, ona jednak skromnie zaprzeczy�a m�wi�c, �e spotka� tam mo�na wiele pi�kniejszych od niej. �a�owali�my, �e tak mi�e towarzystwo nazajutrz odjecha�o.
Wkr�tce wioska mia�a podejmowa� nowego go�cia. Pod pretekstem pielgrzymki do Trad�n z�o�y� nam wizyt� pewien urz�dnik rz�dowy z Nepalu. Odnie�li�my wra�enie, �e chce nas nam�wi� na wyjazd do swego kraju. Utrzymywa�, �e w stolicy - Kathmandu - znajdziemy mieszkanie i prac�, podr�� za� zorganizuj� nam w�adze i nawet przyznano nam ju� 300 rupii na pokrycie jej koszt�w. Brzmia�o to bardzo zach�caj�co, mo�e a� nadto, bo zd��yli�my ju� pozna� pot�g� Anglik�w w Azji...
Up�yn��y trzy miesi�ce. Niecierpliwili�my si� coraz bardziej i nasze osobiste stosunki zacz��y si� psu�. Kopp nieustannie podkre�la�, �e ch�tnie przyj��by zaproszenie do Nepalu. Aufschnaiter, jak zwykle, chodzi� w�asnymi �cie�kami. Zakupi� cztery owce jako juczne zwierz�ta i chcia� wyruszy� w Czangthang. By�o to wprawdzie sprzeczne z naszym pierwotnym planem oczekiwania na list z Lhasy, ale my dwaj zacz�li�my ju� pow�tpiewa� w uzyskanie pozytywnej odpowiedzi.
Aufschnaiter pierwszy straci� cierpliwo��. Pewnego popo�udnia wyruszy� ze swymi objuczonymi owcami i kilka kilometr�w za wsi� rozbi� ob�z. Pomogli�my mu przetransportowa� tam jego rzeczy i nast�pnego dnia zamierzali�my odwiedzi� go znowu. Kopp zacz�� si� tak�e pakowa�, a miejscowe w�adze, zadowolone z jego decyzji udania si� do Nepalu, gotowe by�y zapewni� mu �ywno�� i �rodki transportu. Natomiast zachowanie Aufschnaitera znacznie mniej im si� spodoba�o. Pod naszymi drzwiami zacz�li sypia� stra�nicy. Jakie� by�o nasze zdumienie, gdy Aufschnaiter ze swoim dobytkiem ju� nast�pnego dnia pojawi� si� z powrotem! Okaza�o si�, �e w nocy na jego owce napad�y wilki i po�ar�y doszcz�tnie dwie sztuki, by� wi�c zmuszony do powrotu. W ten spos�b jeszcze jeden wiecz�r sp�dzili�my w tr�jk�. Nast�pnego dnia przy asy�cie ca�ej wsi po�egna� si� z nami Kopp. I tak spo�r�d siedmiu os�b, kt�re uciek�y z obozu, a pi�ciu, kt�re skierowa�y si� do Tybetu, pozostali�my tylko ja i Aufschnaiter. Jako jedyni wspinacze w tej grupie byli�my najlepiej przystosowani fizycznie i psychicznie do samotnego i pe�nego niewyg�d �ycia w tym kraju.
Tymczasem nadszed� koniec listopada i ruch karawanowy zamiera�. Duchowny urz�dnik z Gyabnaku przys�a� nam kilka owiec i dwana�cie �adunk�w wysuszonego �ajna jak�w na opa�, kt�re bardzo si� nam przyda�o, bo temperatura spad�a ju� do 12� poni�ej zera.

Musimy rusza� dalej
Pomimo zimy postanowili�my opu�ci� Trad�n, bez wzgl�du na to, czy dostaniemy oczekiwany list, czy nie. Gromadzili�my prowiant i kupili�my te� drugiego jaka. Nasze przygotowania przerwa�o przybycie przeora, kt�ry oznajmi� nam nadej�cie listu. Sta�o si� to, czego si� tak bardzo obawiali�my: zabroniono nam wjazdu w g��b Tybetu. Listu nam nie wr�czono, przekazano nam jedynie, �e nie musimy kierowa� si� najkr�tsz� drog� wprost do Nepalu. Na terenie Tybetu wolno nam porusza� si� a� do miejscowo�ci Kyirong. St�d pozostawa�o tylko osiem mil do nepalskiej granicy i siedem dni marszu do stolicy - Kathmandu. Na t� podr�� mieli�my otrzyma� juczne zwierz�ta i s�u��cego. Przyj�li�my propozycj� natychmiast, poniewa� trasa wiod�a znowu nieco w g��b kraju, a im d�u�ej mogli�my legalnie tu przebywa�, tym by�o lepiej dla nas.
17 grudnia opu�cili�my Trad�n, miejscowo�� w kt�rej go�cili�my ponad cztery miesi�ce. Nie mieli�my za z�e Tybeta�czykom, �e nie pozwolili nam na wyjazd do Lhasy. Ka�dy wie, jak trudno jest obcokrajowcowi bez paszportu uzyska� pozwolenie na pobyt w jakimkolwiek kraju. Tybeta�czycy nieustannie dawali wyraz swej go�cinno�ci, obdarzaj�c nas prezentami i zapewniaj�c nam �rodki transportu. Znacznie prze�cign�li zwyczajow� go�cinno��, przyj�t� w innych krajach. Chocia� wtedy jeszcze nie docenia�em tego dostatecznie, to i tak byli�my z Aufschnaiterem bardzo im wdzi�czni, cho�by za te osiem miesi�cy sp�dzone poza drutami.
I tak znowu byli�my w drodze.
Nasza kolumna sk�ada�a si� teraz tylko ze mnie i Aufschnaitera, ale towarzyszy�o nam jeszcze dw�ch s�u��cych. Jeden z nich ni�s� nasz� �wi�to�� - pieczo�owicie zawini�ty list urz�dowy do namiestnika dystryktu Kyirong. Wszyscy jechali�my wierzchem, a nasze dwa jaki prowadzi� poganiacz. Ju� z dala wida� by�o, �e zbli�a si� karawana szacownych ludzi, kt�rzy w niczym nie przypominaj� owych trzech wagabund�w, schodz�cych tu przed kilkoma miesi�cami od strony Himalaj�w.
Droga do Kyirongu wiod�a znowu przez dzia� wodny Himalaj�w na po�udniowy-wsch�d. Rzeka Cangpo, przez kt�r� przechodzili�my, zamarz�a ju� i noce w namiocie by�y przenikliwie zimne.
Po tygodniu konnej jazdy dotarli�my do miejscowo�ci Dzongka, widocznej z dala dzi�ki g�stej chmurze dymu unosz�cej si� nad domami. Dzongka by�a nareszcie miejscem, kt�re mo�na by�o nazwa� "wsi�". Wok�� klasztoru sta�o oko�o trzystu lepianek z gliny, st�oczonych ciasno jedna przy drugiej i otoczonych uprawnymi polami. Wioska le�a�a u zbiegu dw�ch strumieni, kt�re odt�d ju� jako rzeka Kosi przebija�y si� przez Himalaje, p�yn�c do Nepalu. Otoczona by�a murem fortecznym, wysokim naoko�o 10 metr�w, a z ty�u za ni� wzbija� si� w niebo wspania�y sze�ciotysi�cznik nazywany przez tubylc�w Czogulhari. Przybyli�my do Dzongki w samo Bo�e Narodzenie i by� to nasz pierwszy �wi�teczny wiecz�r poza obozem. Przydzielono nam dobr� kwater� i tak wygodnie urz�dzon�, �e a� byli�my zaskoczeni. Granica lasu oddalona by�a o dwa dni drogi, tote� drewno nie by�o tu tak drogocenne, jak w innych rejonach; u�ywano go do budowy dom�w oraz do wszelkich potrzeb w gospodarstwie. Nasze mieszkanie przytulnie ogrzewa� zrobiony ze starego blaszanego kanistra piec, w kt�rym trzaska�y ga��zie ja�owca. Wieczorem zapalili�my tybeta�sk� lampk� ma�lan�, a w garnku wkr�tce zaskwiercza� �wi�teczny udziec barani.
Jak w ca�ym Tybecie, tak i tutaj nie by�o publicznych zajazd�w. Podr��uj�cych kieruje si� urz�dowo do prywatnych dom�w. Przydzia� kwater odbywa si� w okre�lonej kolejno�ci, tak, �e mieszka�cy nie odczuwaj� tego zbyt dotkliwie. Jest to cz��� podatku nale�nego pa�stwu.
Nie planowali�my tutaj d�u�szego postoju, ale ci��kie opady �niegu uwi�zi�y nas w Dzonce prawie na miesi�c. Z powodu blisko�ci Himalaj�w �nieg sypa� tu grubymi p�atami przez ca�e dnie i wszelki ruch zamar�. Potraktowali�my t� przymusow� przerw� w podr��y jako mi�y odpoczynek. Mieli�my okazj� ogl�dn�� kilka uroczysto�ci klasztornych oraz przedstawie� grupy tanecznej, przyby�ej z Nyenamu.
We wsi mieszka�o kilku urz�dnik�w, wywodz�cych si� z arystokracji. Wkr�tce zostali�my przyjaci��mi. Dzi�ki temu, �e ju� dobrze w�adali�my tybeta�skim, mogli�my prowadzi� d�ugie dyskusje i pozna� wiele obyczaj�w tego kraju. Sylwester 1944 roku up�yn�� nam bez muzyki i �piewu, ale my�lami byli�my bardziej ni� kiedykolwiek w Ojczy�nie.
Podczas tego przymusowego postoju, gdy tylko by�o to mo�liwe, urz�dzali�my wycieczki po okolicy i w�r�d ska� piaskowcowych odkrywali�my liczne jaskinie - prawdziwe kopalnie skarb�w. Znajdowali�my tam stare pos��ki z drewna i glinki oraz karty tybeta�skich ksi�g religijnych, kt�re zapewne przynoszono w darze �wi�tym, �yj�cym niegdy� w tych jaskiniach.
19 stycznia drogi by�y na tyle przejezdne, �e mogli�my wyruszy� wraz z olbrzymi� karawan� jak�w. Przodem puszczono nie okulbaczone zwierz�ta, kt�re torowa�y drog�, z wyra�n� przyjemno�ci� brn�c, niczym p�ugi, w g��bokim �niegu. Niebawem dolina zw�zi�a si� w tak ciasny w�w�z, �e przez pierwsze dwa dni naliczyli�my na rzece a� dwana�cie most�w. Dla mojego jaka, kt�ry pochodzi� z Czangthangu, by�y one czym� tak niesamowitym, �e z ca�ych si� wzbrania� si� przed wej�ciem na nie. By� uparty jak osio� i dopiero, gdy z pomoc� pospieszyli poganiacze, uda�o si�, popychaj�c i ci�gn�c, przeprowadzi� go na drug� stron�. Ju� w�wczas ostrzegano mnie przed zabraniem go do Kyirongu, gdzie w lecie mo�e nie wytrzyma� ciep�ego klimatu. Nie chcia�em si� jednak z nim rozstawa�, poniewa� p�ki co nie porzucili�my plan�w ucieczki.
Przez ca�y czas m�j termometr wskazywa� niezmiennie -30� C i na tym wskazaniu zatrzyma� si�, poniewa� by� to koniec skali.
Pewnego razu na skalnej �cianie w�wozu odkryli�my chi�sk� inskrypcj�, kt�ra mnie bardzo zaintrygowa�a. By�a to zapewne pozosta�o�� po chi�skim naje�dzie na Nepal w 1792 roku, kiedy to ca�a armia po przebyciu wielu tysi�cy kilometr�w stan��a u bram Kathmandu, dyktuj�c swoje warunki.
W pobli�u wsi Longda zrobi� na nas ogromne wra�enie skalny klasztor, kt�rego niezliczone cele i czerwone �wi�tynie wykute w skale, dwie�cie metr�w ponad dnem doliny, wygl�da�y jak gniazda ptak�w. I chocia� stoki zagro�one by�y lawinami, nie omieszkali�my z Aufschnaiterem wspi�� si� w g�r�, aby nasyci� oczy cudownym widokiem Himalaj�w. Spotkali�my kilka mniszek i mnich�w, kt�rzy twierdzili, �e jest to klasztor Milarepy*, s�ynnego tybeta�skiego �wi�tego, jogina i poety, �yj�cego tu w XI wieku. Klasztor nazywa� si� Trakar Taso. Czuli�my, �e to wspania�e otoczenie by�o jakby stworzone po to, by sk�ania� umys� ku medytacji i inspirowa� tworzenie poezji. Z �alem po�egnali�my to miejsce, postanawiaj�c, �e kiedy� jeszcze tu wr�cimy.
Z dnia na dzie� by�o coraz mniej �niegu; wkr�tce doszli�my do granicy lasu i znale�li�my si� w obszarze tropikalnym. W zimowej odzie�y, ufundowanej przez w�adze, by�o nam za gor�co. I oto dotarli�my ju� do ostatniego postoju przed Kyirongiem, do ma�ej wioseczki Drothang, poprzecinanej zielonymi ��kami. Pami�tam, �e wszyscy mieszka�cy mieli olbrzymie wole, zjawisko rzadko wyst�puj�ce w Tybecie.
Przebycie drogi do Kyirongu zabra�o nam ca�y tydzie�, podczas gdy w dobrych warunkach mo�na to zrobi� w trzy dni, a goniec dociera tam w jeden dzie�.

Kyirong - wioska szcz��liwo�ci
Kyirong znaczy dos�ownie "wioska szcz��liwo�ci" i rzeczywi�cie zas�uguje na t� nazw�. Nigdy nie przestan� za ni� t�skni�. Gdybym mia� wybiera� miejsce, gdzie pragn��bym sp�dzi� zmierzch mego �ycia - wybra�bym Kyirong. Zbudowa�bym sobie dom z czerwonego drewna cedrowego i przez ogr�d poprowadzi�bym jeden z niezliczonych strumieni wyp�ywaj�cych z g�r. W tym ogrodzie dojrzewa�yby niemal wszystkie owoce, bo chocia� miejscowo�� le�y na wysoko�ci 2770 m, znajduje si� prawie na 28 stopniu szeroko�ci geograficznej.
Gdy przybyli�my tu w styczniu, by�o jeszcze kilka stopni poni�ej zera, a najni�sza temperatura w tej okolicy si�ga do minus dziesi�ciu stopni. Pory roku przypominaj� nasze w Alpach, ale ro�linno�� jest prawie tropikalna. Przez ca�y rok mo�na by je�dzi� na nartach w Himalajach, a w lecie wspina� si� na liczne sze�ciu- i siedmiotysi�czniki.
Wioska jest siedzib� dw�ch gubernator�w dystryktu, kt�rym administracyjnie podlega trzydzie�ci okolicznych wsi, i sk�ada si� z oko�o osiemdziesi�ciu domostw. Gdy zbli�yli�my si� do wsi, zdumieni mieszka�cy z ciekawo�ci� �ledzili nasze przybycie. Jak nam powiedziano, byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy tu dotarli. Tutaj tak�e przydzielono nam kwater�, tym razem u bogatego ch�opa. Dom zbudowany by� z drewna i sta� na prawdziwym murowanym fundamencie. Mia� kryty gontem dach, kt�ry obci��ono kamieniami Podobny by� do ma�ych tyrolskich dom�w. Zreszt� ca�a wioska mog�aby r�wnie dobrze znajdowa� si� w Alpach, tylko kalenice zamiast dymnikami, ozdobione by�y flagami modlitewnymi. Flagi te s� zawsze pi�ciokolorowe; ka�dy kolor jest symbolem tybeta�skiego �ycia*.
W parterze domu sta�y konie i krowy - gruba drewniana powa�a oddziela�a stajnie od pierwszego pi�tra, gdzie znajdowa�y si� pomieszczenia mieszkalne rodziny. Mo�na si� tam by�o dosta� tylko po drabinie stoj�cej na podw�rzu. Za ���ko i siedzenie s�u�y�y grube materace wypchane s�om�. Przy nich sta�y ma�e, niskie stoliki. W kolorowo pomalowanych szafach wisia�a od�wi�tna odzie�, a na wyrze�bionym w drewnie o�tarzyku, jaki spotyka�o si� w ka�dym domu, pali�y si� ma�lane lampki. Zim� ca�a rodzina zbiera si� przy olbrzymim, otwartym palenisku, podsycanym d�bowym drewnem. Wszyscy siadaj� wko�o na pie�kach i siorbi�c, z wolna popijaj� herbat�.
Pok�j, kt�ry nam przydzielono, by� tak ciasny, �e rych�o przenios�em si� do szopy. Aufschnaiter nieustannie walczy� ze szczurami i wszami, moimi za� przeciwnikami by�y myszy i pch�y. Nigdy nie uda�o mi si� pokona� robactwa, lecz zado��uczynieniem za wszystkie niewygody by� pi�kny widok na wznosz�ce si� ponad lasami rododenron�w liczne lodowce, kt�re - jak si� zdawa�o - by�y tu�, na wyci�gni�cie r�ki.
Chocia� przydzielono nam s�u��cego, ze wzgl�d�w higienicznych woleli�my gotowa� sami. W naszym pokoju znajdowa�o si� palenisko; drewna dostarczano nam za darmo. Pieni�dzy potrzebowali�my niewiele, bo na jedzenie wydawali�my miesi�cznie co najwy�ej pi�tna�cie marek na osob�. Za uszycie spodni, kt�re zam�wi�em u krawca, zap�aci�em siedemdziesi�t pi�� fenig�w.
G��wne po�ywienie w tej okolicy stanowi�a campa. Tutaj zobaczyli�my tak�e jak si� j� sporz�dza; do piasku podgrzanego na patelni do bia�o�ci wsypuje si� j�czmie�. Pod wp�ywem wysokiej temperatury ziarno p�ka z sykiem. Potem wszystko przesypuje si� do g�stego sita, odsiewa si� piasek od ziaren, a ziarna miele na drobn� m�k�. Pachn�c� i zdatn� ju� do jedzenia, rozrabia si� najcz��ciej z herbat� i dodatkiem mas�a na gotowe do jedzenia ciasto. Do rozrobienia mo�na u�y� tak�e mleka lub piwa. Tybeta�czycy s� bardzo pomys�owi w przygotowywaniu posi�k�w z campy, kt�ra pojawia si� na stole kilka razy dziennie. Do tej potrawy zd��yli�my ju� przywykn��, ale z ma�lan� herbat� by�o znacznie gorzej. Spos�b jej przyrz�dzania wydaje si� Europejczykowi bardzo dziwny. Herbata, z�ej jako�ci, sprowadzana tutaj z Chin w formie sprasowanych cegie�ek, sk�ada si� g��wnie z odpad�w i ga��zek. Tybeta�czycy gotuj� z niej ciemn� zup�, na wiele godzin, a nawet dni przed spo�yciem. Podczas gotowania wsypuj� nieco sody oraz sporo soli i po przecedzeniu, wlewaj� t� ciecz do naczynia wygl�daj�cego jak ma�lnica. Stosownie do ilo�ci i wymaganej jako�ci herbaty, dodaj� odpowiedni� miark� mas�a i ubijaj� tak d�ugo, a� powstanie "co�" o konsystencji emulsji. Niestety, mas�o d�ugo przechowywane w sk�rze jak�w - miesi�ce, a nawet lata - jest nie�wie�e, dlatego ma�lana i s�ona herbata smakuje Europejczykowi zrazu obrzydliwie i z trudem si� do niej przyzwyczaja. Tybeta�czycy zapewne tak�e wol� j� z dodatkiem �wie�ego mas�a. Herbata jest tu napojem narodowym i popija siej� cz�sto, do sze��dziesi�ciu razy* w ci�gu dnia. Opr�cz tych dw�ch g��wnych potraw jadaj� Tybeta�czycy ry�, gryk�, kukurydz�, buraki, cebul�, fasol� i rzodkiew. Mi�so jest rarytasem. Poniewa� Kyirong jest szczeg�lnie �wi�tym miejscem, nigdy nie zabija si� tu zwierz�t. Je�eli na stole pojawi si� mi�so, to pochodzi ono z innej okolicy lub, co si� zdarza cz��ciej, z resztek zwierz�t, kt�re pad�y �upem nied�wiedzi lub panter. Zupe�nie nie do pogodzenia z t� postaw� by� dla mnie fakt, �e ka�dej jesieni p�dzono t�dy oko�o pi�tnastu tysi�cy owiec do rze�ni w Nepalu, a Kyirong pobiera� za nie myto.
Zaraz na pocz�tku naszego pobytu z�o�yli�my oficjaln� wizyt� administratorom okr�gu. List polecaj�cy zosta� im ju� wcze�niej dor�czony przez s�u��cego i bonpowie s�dzili, �e niebawem wyruszymy do Nepalu. To zupe�nie nie odpowiada�o naszym planom, wi�c powiadomili�my ich, �e chcieliby�my przez pewien czas zatrzyma� si� w Kyirongu. Przyj�li nasz� decyzj� spokojnie i obiecali, zgodnie z nasz� pro�b�, poinformowa� o tym Lhas�. Z�o�yli�my tak�e wizyt� przedstawicielowi Nepalu, kt�ry opisywa� nam ten kraj w coraz to pi�kniejszych barwach. Poniewa� jednak wiadomo by�o, �e Kopp po kilkudniowym pobycie w stolicy Nepalu odes�any zosta� do obozu w Indiach, wszelkie n�c�ce obietnice, m�wi�ce o mo�liwo�ci korzystania z samochodu, rower�w czy kina, nie wywiera�y ju� na nas �adnego wra�enia.
Ze wzgl�du na �cis�e stosunki handlowe z Nepalem, w tych okolicach bardzo rzadko u�ywano pieni�dzy tybeta�skich; g��wn� walut� by� khotrang. Tutejsza ludno�� jest znacznie przemieszana i liczni miesza�cy tybeta�sko-nepalscy, zwani Kacarami, w niczym nie przypominali sympatycznych i przyjaznych ludzi czystej rasy tybeta�skiej. Nie cieszyli si� te� szacunkiem ani Tybeta�czyk�w, ani Nepalczyk�w.
Nie mogli�my �ywi� nadziei na otrzymanie od rz�du w Lhasie zezwolenia na pobyt, w Nepalu za� czeka�a nas deportacja. Postanowili�my wi�c wypocz�� w tej cudownej wiosce i pozosta� tu a� do chwili, gdy obmy�limy nowy plan ucieczki. W�wczas jeszcze nie przysz�oby nam nawet do g�owy, �e sp�dzimy w Kyirongu niemal dziewi�� miesi�cy.
O nudzie nie by�o mowy. Codziennie sporz�dzali�my obszerne notatki i nasze grube dzienniki zape�nia�y si� obserwacjami �ycia i obyczaj�w Tybeta�czyk�w. Niemal codziennie urz�dzali�my kr�tsze lub d�u�sze wycieczki po okolicy. Aufschnaiter, kt�ry by� sekretarzem himalajskiej fundacji w Monachium, wykorzystywa� okazj� i gorliwie kre�li� mapy. Na naszej szczeg��owej mapie tych okolic naniesione by�y tylko trzy nazwy, my za� zanotowali�my ich ponad dwie�cie. Tak wi�c nie tylko cieszyli�my si� wolno�ci�, lecz tak�e po�ytecznie sp�dzali�my czas.
Pocz�tkowo robili�my wypady w najbli�sze okolice, z biegiem czasu zapuszczali�my si� coraz dalej i dalej. Ludzie przywykli do naszego widoku i przestali nas nagabywa�. Najbardziej poci�ga�y nas oczywi�cie g�ry oraz liczne gor�ce �r�d�a wok�� Kyirongu. Najgor�tsze z nich znajdowa�o si� w bambusowej d�ungli, na brzegu lodowatej rzeki Kosi. Tryskaj�c� z ziemi niemal wrz�c� wod� uj�to w zbiornik, w kt�rym utrzymywa�a si� temperatura oko�o 40� C. Mog�em bra� zimne i gor�ce k�piele, zanurzaj�c si� na przemian w lodowatych wodach Kosi i we wrz�cym �r�dle.
Wiosn� do �r�de� przybywaj� t�umnie Tybeta�czycy i zaczyna si� prawdziwy sezon k�pielowy. Jak z ziemi wyrastaj� bambusowe chaty i stragany i w tym zwykle pustym miejscu, oddalonym o dwie godziny drogi od Kyirongu, panuje o�ywiony ruch. M��ulkowie i �ony - na golasa - t�ocz� si� w basenie i, podobnie jak u nas, jest kupa �miechu, gdy kto� okazuje przesadn� wstydliwo��. Wiele rodzin sp�dza tu urlop. Przybywaj� na jeden lub dwa tygodnie, ob�adowani tobo�kami i beczu�kami z piwem. Arystokracja tak�e nie gardzi t� przyjemno�ci�, ci�gn�c ze sob� karawany s�u��cych. Ale ca�y ten zgie�k nie trwa d�ugo, poniewa� z nastaniem lata, podczas roztop�w, �r�d�o zalewane jest przez rzek�.
W Kyirongu pozna�em mnicha, kt�ry studiowa� w Kolegium Medycznym w Lhasie. Cieszy� si� wielkim szacunkiem i �y� dostatnio dzi�ki licznym produktom spo�ywczym znoszonym mu zamiast honorari�w. Stosowa� najprzer��niejsze metody leczenia. Jedna z nich polega�a na przyk�adaniu do bol�cego miejsca piecz�ci z modlitw�, co przy schorzeniach o pod�o�u histerycznym bywa�o skuteczne. W ci��kich przypadkach wypala� w sk�rze dziury roz�arzonym �elazem. Osobi�cie by�em �wiadkiem, jak dzi�ki tej metodzie odzyska� przytomno�� pacjent uznany za zmar�ego. Jednak�e nie wszystkim wychodzi�o to na dobre. T� drastyczn� metod� stosowa� tak�e wobec zwierz�t. Poniewa� i ja uchodzi�em za lekarza, a medycyna zawsze mnie interesowa�a, prowadzi�em z owym mnichem d�ugie rozmowy. Kiedy� wyzna� mi, �e zna granice swojej wiedzy, chocia� zbytnio nie zaprz�ta sobie tym g�owy. Poniewa� cz�sto zmienia� miejsce pobytu, dotychczas nie zdarzy�y mu si� jakie� nieprzyjemne wypadki. Dzi�ki tym w�tpliwym praktykom m�g� odbywa� pielgrzymki i to uspokaja�o jego sumienie.

Nasz pierwszy Nowy Rok w Tybecie
W po�owie lutego obchodzili�my nasz pierwszy tybeta�ski Nowy Rok. W Tybecie obowi�zuje kalendarz ksi��ycowy, a nazwy lat s� podw�jne - odnosz� si� do zwierz�t i do element�w*. �wi�to Nowego Roku jest tutaj najwi�kszym - obok rocznicy narodzin i �mierci Buddy - wydarzeniem roku. Ju� w nocy us�yszeli�my zawodzenie �ebrak�w i w�drownych mnich�w, kt�rzy chodzili od domu do domu, prosz�c o ja�mu�n�. Rankiem zaczyna si� przyczepianie do kalenic �wie�o �ci�tych jode�, ozdobionych chor�giewkami modlitewnymi. Recytuje si� uroczy�cie teksty religijne i ofiarowuje b�stwom campe. Mieszka�cy znosz� do licznych �wi�ty� ofiary w postaci mas�a, kt�rym wype�nia si� po brzegi olbrzymie miedziane kadzie. Ma to zadowoli� bog�w i zapewni� ich przychylno�� w nowym roku. Wierni k�aniaj� si� przed z�otymi pos�gami, dotykaj� ich czo�em i jako wyraz czci sk�adaj� u ich st�p bia�e jedwabne szarfy.
Biedni czy bogaci, przybywaj� tu wszyscy, pe�ni oddania i bez wewn�trznych w�tpliwo�ci, by z�o�y� bogom ofiary i prosi� o b�ogos�awie�stwo. Nie ma chyba narodu, kt�ry tak jak ten bez reszty oddany jest religii i na codzie� �yje wed�ug jej zasad. Zawsze zazdro�ci�em Tybeta�czykom ich prostej wiary, poniewa� sam przez ca�e �ycie by�em i pozosta�em poszukuj�cy. Mimo �e zetkn��em si� w Azji z drog� medytacji, nie zdo�a�em znale�� odpowiedzi na pytania ostateczne. Ale w Tybecie nauczy�em si� patrze� spokojnie na sprawy tego �wiata i nie dopuszcza�, by w�tpliwo�ci szarpa�y mn� w r��ne strony.
Modlono si� nie tylko w Nowy Rok. Pod przychylnym okiem mnich�w lud ta�czy�, �piewa� i pi� przez siedem dni. W ka�dym domu odbywa�y si� uroczyste uczty, na kt�re i nas zapraszano.
Niestety, w naszym domu �wi�teczna rado�� zosta�a przy�miona. Pewnego dnia wezwano mnie do izby m�odszej siostry naszej gospodyni. W pomieszczeniu panowa� mrok. Nagle w ciemno�ciach poczu�em na sobie czyje� rozpalone r�ce i dopiero wtedy zorientowa�em si�, �e stoj� przy pos�aniu chorej. Po chwili, gdy moje oczy oswoi�y si� z ciemno�ci�, w przera�eniu, kt�rego nie mog�em ukry�, cofn��em si� od ���ka. Oto �adna, m�oda dziewczyna, kilka dni temu zupe�nie zdrowa, le�a�a teraz chora i ca�kowicie zeszpecona. Nawet dla takiego laika jak ja by�o oczywiste, �e chora ma osp�. Jej krta� i j�zyk by�y ju� tak zaatakowane, �e tylko j�cza�a i be�kota�a, �e musi umrze�. Pr�bowa�em pociesza� j�, jak tylko mog�em. Wycofa�em si� jednak pospiesznie i niezw�ocznie wymy�em ca�e cia�o tak starannie, jak tylko by�o to mo�liwe. Dla niej nie by�o ju� ratunku, pozostawa�a tylko nadzieja, �e nie wybuchnie epidemia. Aufschnaiter tak�e poszed� do chorej i potwierdzi� moj� diagnoz�. Dwa dni p��niej dziewczyna zmar�a.
W tych smutnych okoliczno�ciach, poza rado�ciami �wi�tecznymi, poznali�my tak�e tybeta�skie ceremonie pogrzebowe. Z dachu zdj�to ozdobn� choink�, symbol �wi�tecznej rado�ci, i ju� nazajutrz o �wicie zw�oki owini�te bia�ym ca�unem wyni�s� na plecach zawodowy grabarz. P��niej, za grup� sk�adaj�c� si� tylko z trzech m��czyzn, ruszyli�my i my. Nie opodal za wsi� na widocznym z dala wzg�rzu, nad kt�rym kr��y�y s�py i kruki, jeden z m��czyzn por�ba� zw�oki siekier�. Drugi siedzia� obok i mrucza� modlitwy kr�c�c m�ynkiem modlitewnym, a trzeci odgania� �ar�oczne ptaki i co chwila krzepi� pozosta�ych piwem i herbat�. Ko�ci zw�ok tak zmia�d�ono, by mog�y je zje�� ptaki i by nie zosta� po nich �aden �lad.
Te czynno�ci, chocia� na poz�r barbarzy�skie, mia�y g��bokie religijne uzasadnienie. Tybeta�czycy pragn�, aby po �mierci ich cia�o, kt�re bez ducha nie ma �adnego znaczenia, znikn��o bez �ladu. Zw�oki szlachetnie urodzonych i lam�w s� palone. W�r�d zwyk�ych ludzi powszechny jest poch�wek przez po�wiartowanie* i tylko zw�oki bardzo ubogich, kt�rych nie sta� nawet na to, wrzucane s� do rzeki. Tutaj funkcj� s�p�w pe�ni� ryby. Gdy ubodzy umieraj� na jak�� straszn� chorob�, grzebani s� przez grabarzy op�acanych z funduszy rz�dowych.
Na szcz��cie epidemia ospy nie wybuch�a i zmar�o tylko kilka os�b. W naszym domu na czterdzie�ci dziewi�� dni* zapanowa�a �a�oba. P��niej wywieszono na dachu now� chor�giew modlitewn�. Na t� ceremoni� przyby�o kilku mnich�w, kt�rzy odmawiali modlitwy i grali w szczeg�lny spos�b na swych instrumentach. Wszystko to oczywi�cie kosztuje i dlatego Tybeta�czycy najcz��ciej wyprzedaj� bi�uteri� lub mienie zmar�ego na op�acenie mnich�w i zakup licznych lampek ma�lanych.

* * *

Przez ca�y ten okres codziennie chodzili�my na wycieczki. Wspania�y �nieg nasun�� nam pomys� skonstruowania nart. Aufschnaiter przywl�k� dwa pnie gruszy, kt�re - �wie�e jeszcze - kazali�my ociosa� i suszyli�my nad piecem. Ja zacz��em majstrowa� kijki i d�ugie rzemienie, a cie�la wystruga� z naszych pni ca�kiem zno�ne deski. Nad ogniem wygi��em ich szpice i przyciskaj�c kamieniami nada�em deskom odpowiedni� elastyczno��. Cieszyli�my si� bardzo, �e nasze narty tak dobrze si� prezentuj�, i nie mogli�my si� doczeka� pierwszej jazdy. Nagle, jak grom z jasnego nieba spad�o na nas wezwanie do bonp�w, kt�rzy zabronili nam opuszczania Kyirongu, z wyj�tkiem wycieczek w najbli�sze okolice. Na nasze protesty odpowiedzieli wymijaj�co, �e Niemcy s� pot��nym pa�stwem i gdyby nam si� w g�rach przydarzy�o co� z�ego, protest niemieckiego rz�du skierowany do Lhasy oznacza�by dla nich surow� kar�. Bonpowie niewzruszenie obstawali przy tym zakazie i przekonywali nas o wielkim niebezpiecze�stwie, czyhaj�cym ze strony panter i dzikich ps�w. Nie dowierzali�my zbytnio ich trosce o nasze dobro. S�dzili�my raczej, �e zabobonna ludno�� obawia�a si�, i� nasze wycieczki wzbudz� gniew dobrych duch�w mieszkaj�cych w g�rach. Nie mieli�my innego wyj�cia; w tej chwili mogli�my jedynie udawa�, �e si� poddajemy.
Przez kilka tygodni przestrzegali�my tego zakazu, ale z ka�dym dniem coraz bardziej wabi�y nas widoczne w oddali �niegi i stoki lodowe i d�u�ej ju� nie byli�my w stanie oprze� si� pragnieniu poje�d�enia tam na nartach. Pewnego dnia postanowili�my u�y� fortelu. Przy jednym z leczniczych �r�de�, oddalonych zaledwie o p�� godziny drogi od wsi, urz�dzi�em sobie prowizoryczn� kwater�. Po kilku dniach, gdy ludzie przywykli ju� do mojej nieobecno�ci, zabra�em noc� narty i w �wietle ksi��yca przenios�em je na stok. Nazajutrz, bardzo wcze�nie, wyszli�my z Aufschnaiterem ponad granic� lasu i zacz�li�my szale� na wspania�ym himalajskim firnie. Byli�my mile zaskoczeni, �e pomimo d�ugiej przerwy jazda na nartach sz�a nam tak dobrze. Poniewa� niczego nie zauwa�ono, po kilku dniach spr�bowali�my jazdy jeszcze raz. Potem po�amali�my narty i ukryli�my szcz�tki tego tak dla Tybeta�czyk�w magicznego sprz�tu. I tak mieszka�cy Kyirongu nigdy si� nie dowiedzieli, �e "dosiadali�my" nart. Tak nazwali czynno�� zupe�nie im nie znan�.
Tymczasem nadesz�a wiosna. Niebawem wspaniale zazieleni�y si� �any oziminy i ch�opi rozpocz�li prace na roli. Podobnie jak w krajach katolickich, tak�e tutaj duchowni b�ogos�awi� pola uprawne. Podczas tej ceremonii wok�� wsi przeci�ga d�uga procesja mieszka�c�w i mnich�w, nios�cych 108 ksi�g tybeta�skiej biblii*. Mod�om towarzysz� d�wi�ki muzyki rozbrzmiewaj�cej z instrument�w, na kt�rych graj� mnisi.
Niestety im by�o cieplej, tym gorzej czu� si� m�j jak. Mia� gor�czk� i miejscowy "weterynarz" twierdzi�, �e pom�c mu mo�e tylko nied�wiedzia ����. Bardziej mo�e, by mu przyzna� racj�, ni� z przekonania, kupi�em ten drogi �rodek i wcale si� nie zdziwi�em, gdy kuracja nie pomog�a. Nast�pnie zalecono mi zaaplikowa� Arminowi ���� kozy i pi�maka. Pod�wiadomie �ywi�em nadziej�, �e Tybeta�czycy maj� do�wiadczenie w leczeniu jak�w i uratuj� moje cenne zwierz�. Jednak po kilku dniach nie by�o rady, musia�em kaza� zabi� biednego Armina, aby uratowa� chocia� jego mi�so.
W takich nag�ych przypadkach wzywa�o si� rze�nika, kt�ry zwyczajowo musi �y� na skraju wsi, niczym wygnaniec. Na ko�cu wsi mieszkaj� tak�e kowale, jako �e ich rzemios�o uchodzi w Tybecie za najpodlejsze. Rze�nik otrzymuje jako wynagrodzenie nogi, g�ow� i wn�trzno�ci jaka. Zwierz� zabija si� szybko, moim zdaniem w spos�b bardziej humanitarny ni� u nas. M��czyzna b�yskawicznym ci�ciem otworzy� cia�o, w�o�y� r�k� i wyrwa� z serca g��wn� t�tnic�. Zwierz� natychmiast by�o martwe. Poniewa� le�y ono na grzbiecie, ze zwi�zanymi nogami, krew pozostaje w jamie brzusznej i trzeba j� tylko stamt�d wyczerpa�. Mi�so zosta�o po�wiartowane i uw�dzone nad otwartym ogniem. Mia�o ono stanowi� nasz podstawowy zapas prowiantu, niezb�dnego dla nowej ucieczki, kt�rej plan mieli�my ju� gotowy.
Tymczasem w miejscowo�ci Dzongka wybuch�a epidemia i zabra�a ju� wiele ofiar. Rezyduj�cy tam arystokratyczny urz�dnik obwodu, kt�ry mia� czaruj�c� �on� i czworo dzieci, chc�c uchroni� swoj� rodzin�, przeni�s� si� do Kyirongu. Objawy epidemii wskazywa�y na jak�� chorob� dyzenteryjn�. Niestety, dzieci nosi�y ju� w sobie zal��ki zarazy i zacz��y zapada� jedno po drugim. Mia�em wtedy jeszcze troch� yatrenu, kt�ry uchodzi� za najlepszy lek przeciw dyzenterii. Wr�czy�em lekarstwo ich rodzicom w nadziei, �e jeszcze uda si� im pom�c. By�a to du�a ofiara ze strony mojej i Aufschnaitera, poniewa� zachowywali�my t� ostatni� dawk� na wypadek, gdyby zachorowa� kt�ry� z nas. Niestety, nic nie pomog�o i troje dzieci zmar�o. Dla najm�odszego, kt�re zachorowa�o ostatnie, yatrenu ju� zabrak�o. Pragn�li�my jednak uratowa� je za wszelk� cen�. Zaproponowali�my rodzicom, aby wys�ali go�cem do Kathmandu pr�bk� stolca dziecka, dla ustalenia diagnozy, i by sprowadzili odpowiednie lekarstwo. Aufschnaiter napisa� nawet po angielsku list do szpitala. Niestety, nigdy nie wys�ano pos�a�ca i dziecko leczone by�o tylko przez mnich�w. Ostatecznie wezwano nawet z daleka pewnego inkarnowanego lam� - jednak wszystko na pr��no. Dziecko zmar�o po dziesi�ciu dniach, tak jak poprzednie. Jakkolwiek bardzo smutny, wypadek ten oznacza� dla nas uniewinnienie. Gdyby dziecko wyzdrowia�o, uznano by nas za morderc�w wcze�niej zmar�ych dzieci.
Na osp� chorowali tak�e rodzice i wielu doros�ych, ale nie umierali. By� mo�e dzi�ki temu, �e w czasie choroby jedli obficie i wypijali du�e ilo�ci alkoholu, w przeciwie�stwie do dzieci, kt�re nie chcia�y je�� i przez to szybko opada�y z si�.
Jeszcze d�ugo potem serdeczna przyja�� ��czy�a nas z ich rodzicami. Chocia� byli oni zupe�nie za�amani utrat� dzieci, ich rozpacz �agodzi�a wiara w ponowne odrodzenie*. W Kyirongu pozostali jeszcze przez pewien czas, zamieszkuj�c w pustelni, gdzie odwiedzali�my ich wielokrotnie. M��czyzna nazywa� si� �angd�la. By� cz�owiekiem nowocze�nie my�l�cym, otwartym i ��dnym wiedzy. Nalega�, aby mu opowiada� o �wiecie i Aufschnaiter spe�niaj�c jego �yczenie, naszkicowa� mu nawet z pami�ci map� naszego globu. Jego �ona, dwudziestodwuletnia tybeta�ska pi�kno��, w�ada�a p�ynnie j�zykiem hindi, kt�ry opanowa�a w okresie nauki szkolnej w Indiach. Byli bardzo szcz��liwym ma��e�stwem.
Po up�ywie wielu lat mieli�my us�ysze� jeszcze raz o ich naprawd� tragicznym losie. Gdy wreszcie znowu doczekali si� potomka, m�oda �ona zmar�a w po�ogu, a �angd�la oszala� z rozpaczy. By� on jednym z najbardziej sympatycznych Tybeta�czyk�w, jakich pozna�em, i jego los wstrz�sn�� mn� do g��bi.

Nie ko�cz�ce si� k�opoty
Gdy przysz�o lato, bonpowie wezwali nas ponownie do siebie i tym razem ju� stanowczo za��dali, aby�my ograniczyli nasz pobyt w Tybecie.
Wiedzieli�my od nepalskich kupc�w i z gazet, �e wojna si� ju� sko�czy�a. Wiadomo nam tak�e by�o, �e po pierwszej wojnie �wiatowej Anglicy zlikwidowali ob�z jeniecki w Indiach dopiero po dw�ch latach. Zrozumia�e wi�c, �e teraz nie mieli�my najmniejszej ochoty na utrat� naszej wolno�ci. Byli�my zdecydowani jeszcze raz podj�� pr�b� przedostania si� w g��b kraju. Tybet fascynowa� nas coraz bardziej i postanowili�my zrobi� wszystko, by go pozna� jeszcze lepiej.
Znali�my ju� dobrze j�zyk i do�wiadczyli�my wiele - c�� wi�c mog�o nas powstrzyma�? Obydwaj byli�my wspinaczami i oto nadarza�a si� niepowtarzalna okazja zrobienia szkic�w Himalaj�w i teren�w koczowniczych. Ju� dawno utracili�my nadziej� na mo�liwo�� rych�ego powrotu do domu i teraz chcieli�my dosta� si� do Chin przez p��nocne wy�yny Tybetu, �eby - o ile to b�dzie mo�liwe - znale�� tam jak�� prac�. Koniec wojny sprawi�, �e nasz pierwotny cel - dotarcie do japo�skich pozycji - utraci� ju� sens.
Obiecali�my bonpom, �e w jesieni opu�cimy wie�, je�eli w zamian za to pozostawi� nam swobod� poruszania si�. Przystali na nasz� propozycj� i od tego dnia celem naszych wycieczek by�o odnalezienie w pokrytych �niegiem g�rach prze��czy, przez kt�r� mogliby�my wej�� na P�askowy� Tybeta�ski, omijaj�c miejscowo�� Dzongka.
Podczas letnich wycieczek poznali�my zwierz�ta �yj�ce na tych terenach. Spotykali�my r��ne, nawet ma�py, kt�re musia�y przyb��ka� si� tu a� z Nepalu, poprzez w�wozy rzeki Kosi. Przez pewien czas zdarza�o si�, �e pantery co noc napada�y na krowy albo jaki i wtedy zastawiano na nie sid�a. Trzeba by�o zatem mie� si� na baczno�ci przed dzikimi zwierz�tami. Na wycieczki bra�em zawsze do kieszeni papiero�nic� wype�nion� papryk� i trzyma�em j� w pogotowiu jako obron� przed nied�wiedziami. Nied�wied� jest naprawd� niebezpieczny w dzie�, bo tylko wtedy atakuje cz�owieka. Widzia�em drwali z bliznami na twarzach po uderzeniu �ap�, jeden nawet zupe�nie utraci� wzrok. W nocy wystarczy p�on�ca g�ownia, aby nied�wiedzia przep�dzi�.
Pewnego razu pod lasem w �wie�ym �niegu zauwa�y�em g��bokie �lady, kt�rych nie umia�em rozpozna�. My�l�, �e mog�y by� pozostawione przez cz�owieka, ale ludzie z wi�ksz� fantazj� mogliby dopatrzy� si� w nich �lad�w legendarnego �nie�nego yeti*.
Zawsze pami�ta�em o zachowaniu dobrej kondycji fizycznej. Zaj�� mi nie brakowa�o. Pomaga�em w polu lub przy m�occe, �cina�em drzewa i r�ba�em sosny na smoliste �uczywa. Ci��ka praca i klimat, w jakim �yj� Tybeta�czycy, powoduj� �e s� oni lud�mi o du�ej wytrzyma�o�ci fizycznej i lubi� sprawdza� swe si�y w zawodach sportowych.
Raz w roku, przez kilka dni, odbywa si� w Kyirongu prawdziwe sportowe �wi�to. G��wne dyscypliny to wy�cigi konne, strzelanie z �uku w dal* i wzwy� oraz skoki w dal. Na najsilniejszych czeka jeszcze ci��ki g�az, kt�ry trzeba d�wign�� i przenie�� na okre�lone miejsce.
Ku og�lnej uciesze i ja startowa�em w kilku zawodach. Niewiele brakowa�o a zosta�bym zwyci�zc� w bieganiu, bo po zbiorowym starcie ca�y czas prowadzi�em. Nie przewidzia�em jednak miejscowych metod. Na ostatnim i najbardziej stromym odcinku do�cign�� mnie jeden z uczestnik�w i przytrzyma� za spodnie. By�em tak zaskoczony, �e stan��em, nie wiedz�c co si� dzieje. Szelma tylko na to czeka�. Wyprzedzi� mnie i pierwszy dotkn�� kamienia na mecie. Nie by�em przygotowany na takie sztuczki i w�r�d og�lnego �miechu odebra�em szarf� drugiego zwyci�zcy.
W Tybecie zaj�cia sportowe uprawiaj� tylko m��czy�ni, kobiety nie s�ysza�y jeszcze o emancypacji i zadowalaj� si� przygotowaniem pikniku i nalewaniem piwa.
W pozosta�ych dniach roku tak�e nie brakowa�o w Kyirongu urozmaicenia. Latem codziennie przeci�ga�y t�dy karawany. Po zako�czeniu zbior�w ry�u w Nepalu, kobiety i m��czy�ni d�wigali go w koszach a� tutaj, aby wymieni� na s�l. A s�l - to jeden z g��wnych artyku��w eksportowych Tybetu. Wydobywana jest z bezodp�ywowych jezior wy�yn Czangthangu. Potem, na grzbietach jak�w i owiec, transportuje si� j� przez d�ugie miesi�ce a� do granicy, gdzie osi�ga ju� wy�sz� warto�� i mo�na j� korzystnie wymieni� na ry�.
Transport z Kyirongu do Nepalu jest mo�liwy tylko dzi�ki kulisom, poniewa� szlak prowadzi przez ciasne w�wozy, a niekiedy nawet trzeba wyr�bywa� stopnie w skale, aby przej�cie by�o w og�le mo�liwe. Wielu tragarzy to obwieszone tani� bi�uteri� nepalskie kobiety o grubych, muskularnych nogach pod kr�tkimi sp�dnicami.
Pewnego razu, przygl�daj�c si� Nepalczykom wyruszaj�cym na poszukiwanie miodu, byli�my �wiadkami osobliwego przedstawienia. Zgodnie z oficjalnym rz�dowym zakazem, Tybeta�czykom nie wolno wybiera� miodu, poniewa� religia zakazuje pozbawiania zwierz�t pokarmu*. Niemniej jednak, jak na ca�ym �wiecie, tak�e i tutaj ch�tnie omija si� prawo i Tybeta�czycy, ��cznie z bonpami, ch�tnie p�ac� ma�y haracz. Mi�d, kt�ry w�a�ciwie mogliby mie� za darmo, pozwalaj� zbiera� Nepalczykom, po czym odkupuj� od nich ten ulubiony specja�.
Zdobywanie miodu jest przedsi�wzi�ciem bardzo �mia�ym, poniewa� pszczo�y najch�tniej ukrywaj� swe plastry pod nawisami skalnymi w przepa�cistych w�wozach. M��czy�ni opuszczaj� w d�� d�ugie, bambusowe drabiny i schodz� po nich balansuj�c w powietrzu, cz�sto siedemdziesi�t czy osiemdziesi�t metr�w nad ziemi�. W dole pod nimi p�ynie rzeka Kosi i p�kni�cie liny oznacza pewn� �mier�. Rozszala�e pszczo�y oczadza si� dymem, a m��czy�ni w tym czasie zbieraj� plastry. Obok zwisa druga lina z pojemnikami, w kt�re wk�adaj� sw�j �up, a inni wyci�gaj� go w g�r�. Poniewa� sygna�y i nawo�ywania zag�usza szum rzeki, podstaw� powodzenia jest przemy�lny spos�b porozumiewania si�. W przepa�ci pracowa�o wtedy jedenastu m��czyzn przez ca�y tydzie�, a cena miodu w najmniejszym stopniu nie odpowiada�a niebezpiecze�stwom, na jakie si� nara�ali. �a�owa�em bardzo, �e nie mam kamery z kolorowym filmem, aby utrwali� to widowisko.
Gdy tylko usta�y ulewne letnie deszcze, zacz�li�my systematyczne badanie d�ugich dolin. Cz�sto wychodzili�my na ca�e dnie zabieraj�c ze sob� prowiant, materia�y do rysowania i kompas. Kiedy indziej mieszkali�my na halach z pasterzami, kt�rzy - zupe�nie tak samo jak u nas - wypasaj� latem krowy na bujnych g�rskich ��kach. Setki kr�w i jak�w p�ci �e�skiej* pas� si� na zielonych halach w krainie lodowc�w. Cz�sto pomaga�em ubija� mas�o i bardzo si� cieszy�em tym �wie�ym, ���tym wynagrodzeniem. Je�eli chce si� ubi� mas�o szybko, wystarczy przynie�� z pobliskiego lodowca odrobin� lodu i wrzuci� go do olbrzymich kadzi z mlekiem.
Przy wszystkich zamieszkanych chatach spotyka si� bardzo z�e, agresywne psy. Najcz��ciej s� uwi�zane. W nocy szczekaniem odp�dzaj� od zbitego stada pantery, wilki i dzikie psy. Z natury swej s� mocnej budowy; od�ywiane zwykle mlekiem i �wie�� ciel�cin�, staj� si� niezwykle silne i bardzo niebezpieczne. Nie raz mia�em z nimi przykre spotkania. Kiedy�, gdy zbli�y�em si� do chaty, pies zerwa� si� z �a�cucha i skoczy�; mi do gard�a. Zacz��em si� broni�, a on chwyci� mnie z�bami za r�k� i dopiero po d�ugiej walce uda�o mi si� uwolni�. Wprawdzie ubranie mia�em w strz�pach, ale pies le�a� nieruchomo na ziemi. Resztkami koszuli przewi�za�em sobie rany - do dzi� mam po nich blizny. Moje rany szybko si� goi�y dzi�ki cz�stym k�pielom w gor�cych �r�d�ach, kt�re o tej porze roku odwiedzane s� ju� niestety wy��cznie przez w��e. P��niej dowiedzia�em si� od pasterzy, �e w tej walce nie tylko mnie si� dosta�o, ale r�wnie� psu, kt�ry le�a� potem przez tydzie� w jakim� k�cie i nie chcia� nic je��.
Podczas wycieczek znajdowali�my wiele poziomek, ale tam w�a�nie, gdzie ros�y najpi�kniejsze, by�o te� najwi�cej pijawek. Wiedzia�em z ksi��ek, �e s� one plag� wielu himalajskich dolin. I oto tutaj sam do�wiadczy�em, jak bardzo mo�na by� wobec nich bezbronnym. Pijawki spadaj� na ludzi i zwierz�ta z drzew. Wkr�caj� si� przez wszystkie otwory w ubraniu, nawet przez w dziurki w butach, byle tylko przyssa� si� do cia�a. Gdy pr�buje si� je oderwa�, traci si� jeszcze wi�cej krwi ni� przyzwalaj�c, aby si� nassa�y do syta. Wtedy same odpadaj�. W niekt�rych dolinach pijawek jest tak wiele, �e nie mo�na si� przed nimi obroni�. Nie wiem jakim zmys�em wyczuwaj� swoje ofiary i cz�sto musia�em ratowa� si� szybk� ucieczk�. Ciep�okrwiste zwierz�ta w tych okolicach nosz� na sobie ca�e tuziny tych paso�yt�w, kt�re przyssa�y si� im do sk�ry, najcz��ciej przy oczach, nosie i uszach. Najlepszym sposobem, aby trzyma�y si� z dala od nas, jest nas�czenie skarpet i nogawek spodni s�on� wod�.
Podczas wycieczek zebrali�my bogaty materia� w postaci map i szkic�w, ale nie uda�o si� znale�� prze��czy, przez kt�r� mogliby�my uciec. Przy sporym baga�u, wi�kszo�� prze��czy by�a nie do przebycia bez pomocy odpowiednich �rodk�w technicznych, a my�l o powrocie znan� drog�, przez Dzongk�, wcale si� nam nie u�miecha�a. Dlatego jeszcze raz wystosowali�my podanie do w�adz Nepalu, aby upewni� si�, czy czeka nas wydalenie, czy te� nie. Nigdy nie otrzymali�my odpowiedzi. Pozostawa�o jeszcze oko�o trzech miesi�cy do chwili, kiedy b�dziemy musieli opu�ci� Kyirong, wi�c gorliwie wykorzystywali�my ka�dy dzie� na przygotowania do drogi. Aby pomno�y� nasze pieni�dze, po�yczy�em je pewnemu handlarzowi na powszechnie przyj�te 33 procent. P��niej mia�em tego po�a�owa�, poniewa� zwleka� z ich oddaniem i niewiele brakowa�o, a ukrywany przez nas odjazd by�by niemo�liwy.
Z czasem nasze kontakty z przyjaznym, pracowitym ludkiem coraz bardziej si� pog��bia�y. Podobnie jak u nas, tutejsi wie�niacy nie pracuj� wed�ug godzin, ale wykorzystuj� ka�d� minut� dziennego �wiat�a. W uprawnych okolicach wyra�nie brakuje r�k do pracy. Nie ma g�odu ani biedy. Licznych mnich�w, kt�rzy nie pracuj�, lecz dbaj� tylko o zdrowie dusz, utrzymuje gmina. Ch�opi �yj� ca�kiem dostatnio. W ich skrzyniach le�y czysta od�wi�tna odzie� dla ca�ej rodziny. Kobiety tkaj� i szyj� same, w domu.
Policja w naszym sensie nie istnieje, ale przest�pcy s� zawsze karani publicznie. Kary s� do�� drastyczne, ale bezb��dnie dostosowane do mentalno�ci ludzi. Opowiadano mi o m��czy�nie, kt�ry ukrad� z�ot� lampk� ma�lan� w jednej z licznych �wi�ty� po�o�onych wok�� Kyirongu. Po udowodnieniu mu winy wydano - nieludzki w naszym poj�ciu - wyrok. Publicznie obci�to mu d�onie i okaleczone, �yj�ce jeszcze cia�o zaszyto w namoczon� sk�r� jaka, kt�r� pozostawiono do wyschni�cia, a potem wrzucono w najg��bsz� przepa��. Nigdy nie byli�my �wiadkami tak okropnej kary, wydaje si�, �e z biegiem czasu Tybeta�czycy z�agodnieli. Przypominam sobie pewn� publiczn� ch�ost�, kt�ra mnie osobi�cie wydawa�a si� nawet zbyt �agodna. Dotyczy�a ona mniszki zreformowanego buddyjskiego ko�cio�a, w kt�rym surowo obowi�zuje celibat*. Owa mniszka pocz��a dziecko z mnichem tego� ko�cio�a i zabi�a je natychmiast po urodzeniu. Obydwoje zostali oskar�eni i postawieni pod pr�gierzem. Nast�pnie, po publicznym stwierdzeniu ha�by, skazano ich na 100 bat�w. Ju� podczas wymierzania kary ludzie prosili wykonuj�cych ch�ost� o lito��, ofiarowuj�c jak zwykle dary pieni��ne. Dzi�ki temu zmniejszono kar�, a ciasno st�oczony t�um, w kt�rym wielu p�aka�o, odetchn�� z ulg�. Zha�bionego mnicha wraz z mniszk� napi�tnowano i wydalono z okr�gu. Wsp��czucie okazywane przez ca�� ludno�� by�o czym� nadzwyczajnym i dla typu naszej wra�liwo�ci bez ma�a niepoj�tym. Grzesznik�w obdarowano hojnie pieni�dzmi i �ywno�ci�. Opu�cili Kyirong z pe�nymi workami, przysposobieni do pielgrzymki.
Zreformowana sekta, do kt�rej obydwoje nale�eli, jest w Tybecie najsilniejsza, lecz w�a�nie w tej okolicy, w kt�rej si� znajdowali�my, istnia�o wiele klasztor�w o odmiennej regule. Mnisi i mniszki mogli w nich zak�ada� rodziny, a ich dzieci pozostawa�y w klasztorze. Sami uprawiali pola, ale nigdy nie otrzymywali stanowisk publicznych, kt�re by�y zastrze�one tylko dla cz�onk�w sekty zreformowanej.
W�adza mnich�w w Tybecie jest szczeg�lna i mo�na j� przyr�wna� tylko do silnej dyktatury. S� oni czujni i podejrzliwi wobec wszelkich wp�yw�w z zewn�trz, kt�re mog�yby zagrozi� ich pot�dze. Zbyt m�drzy, by wierzy� w nieograniczono�� swej mocy, ukarz� ka�dego, kto by w to otwarcie pow�tpiewa�. Niekt�rym by�y wi�c nie w smak nasze kontakty z miejscow� ludno�ci�. Nasze zachowanie, wskazuj�ce �e nie ulegamy przes�dom, musia�o w ko�cu da� wiele do my�lenia Tybeta�czykom; chodzili�my w nocy do lasu, a demony nas nie kara�y, wspinali�my si� po g�rach nie zapalaj�c ogni ofiarnych, a nic z�ego nam si� nie sta�o. W pewnych okolicach okazywano nam wyra�n� rezerw�, kt�ra by�a wynikiem jedynie wp�ywu lam�w. Z drugiej za� strony przypisywano nam nadnaturalne moce. W przekonaniu o szczeg�lnej misji naszych wycieczek, wypytywano nas ci�gle, dlaczego tak cz�sto rozmawiamy ze strumieniami i ptakami, w jakim celu? Poniewa� �aden Tybeta�czyk nie ruszy si� na krok bez wyra�nego powodu, nie potrafili inaczej wyt�umaczy� naszych w�dr�wek, wysiadywania w lesie i nad potokiem.

Dramatyczny odwr�t z Kyirongu
Nadesz�a jesie�. Nasze zezwolenie na pobyt ko�czy�o si� i z ci��kim sercem przysz�o nam opu�ci� ten prawdziwy raj natury. Min��o p��tora roku od naszej ucieczki z obozu i wojna ju� si� sko�czy�a, a poniewa� nie uda�o nam si� otrzyma� zezwolenia na pobyt, byli�my wci�� zdani tylko na siebie. Od obozu internowania do Kyirongu przemierzyli�my oko�o o�miuset kilometr�w, nie licz�c tras wycieczek. Teraz sytuacja stawa�a si� powa�na. Poniewa� do�wiadczenie nauczy�o nas, �e najwa�niejszy jest zapas �ywno�ci, za�o�yli�my sobie magazynek na dwudziestym kilometrze drogi do Dzongki. Zgromadzili�my w nim campe, mas�o, suszone mi�so, cukier i czosnek. Podobnie jak w czasie ucieczki z obozu, transport baga�u mia� spocz�� wy��cznie na naszych plecach.
Niewiele brakowa�o a obfite opady �niegu, zwiastuj�ce wcze�niejsze nadej�cie zimy, pokrzy�owa�yby znowu nasze plany. Ci��ar baga�u wyliczyli�my co do grama, a teraz musieli�my zapakowa� jeszcze po jednym kocu. Zima to oczywi�cie najmniej sprzyjaj�ca pora roku do w�dr�wek przez wy�yny Centralnej Azji, jednak w �adnym wypadku nie mogli�my pozosta� d�u�ej w Kyirongu. Pocz�tkowo zamierzali�my ruszy� potajemnie do p��nocnego Nepalu, by tam przeczeka� zim�, ale gdy us�yszeli�my, �e tamtejsze stra�e graniczne s�yn� z gorliwo�ci - zmienili�my plany.
Mieli�my ju� depozyt �ywno�ci. Teraz postanowili�my zmajstrowa� lamp�. Najwyra�niej zauwa�ono, �e co� knujemy, bo nie spuszczano nas z oka. Poniewa� ko�o nas kr�cili si� nieustannie jacy� ludzie, postanowili�my wybra� si� na dalszy spacer, �eby bez �wiadk�w spokojnie przyst�pi� do pracy. Z ok�adki mojej ksi��eczki do historii i z tybeta�skiego papieru wykonali�my co� na kszta�t aba�uru, po czym nape�nili�my papiero�nic� mas�em, kt�re mia�o podsyca� male�ki p�omyk. Posiadanie �r�d�a �wiat�a, chocia�by najmniejszego, by�o nieodzowne; dop�ki znajdowali�my si� na terenach zamieszkanych, zmuszeni byli�my porusza� si� tylko noc�.
Tymczasem wci�� czeka�em na zwrot po�yczonych pieni�dzy. Gdy wygl�da�o na to, �e otrzymam je w najbli�szych dniach, przyst�pili�my do dzia�ania.
Najpierw mia� wyruszy� Aufschnaiter, pozoruj�c niewinn� wycieczk�. 6 listopada 1945 roku bezczelnie, w bia�y dzie�, wyszed� ze wsi z pe�nym koszem na grzbiecie i... z moim psem, podarowanym mi przez pewnego szlachcica z Lhasy. By� to pies rasy tybeta�skiej, �redniej wielko�ci i o d�ugiej sier�ci, do kt�rego bardzo�my si� obydwaj przywi�zali. Ja tymczasem pr�bowa�em odebra� moje pieni�dze, ale mia�em z tym sporo k�opotu. Poniewa� podejrzewano, �e knujemy ucieczk�, mia�em je otrzyma� dopiero wtedy, gdy wr�ci Aufschnaiter. Trudno si� zreszt� temu dziwi�. Wkr�tce up�ywa� termin naszego pozwolenia na pobyt w Tybecie, a gdyby�my zamierzali uda� si� do Nepalu, nie zachowywaliby�my si� tak zagadkowo. Bonpowie podjudzali przeciwko nam mieszka�c�w, obawiaj�c si� ukarania przez Lhas�, w wypadku gdyby uda�o si� nam przedrze� w g��b kraju. Ludno�� z kolei �y�a w ci�g�ym strachu przed lokalnymi w�adzami.
Zacz��y si� gor�czkowe poszukiwania Aufschnaitera. Wzywano mnie co chwila na przes�uchania i nie dawano wiary moim wyja�nieniom, �e uda� si� on na niewinn� wycieczk�. Co do mnie, to pragn�c za wszelk� cen� odzyska� chocia� cz��� moich pieni�dzy, zmuszony by�em pozosta� we wsi do nast�pnego dnia. Okaza�o si� jednak, �e bez powrotu Aufschnaitera nie ma mowy o zwrocie ca�ego depozytu. Postanowi�em wi�c zadowoli� si� tym, co mi zwr�cono, i z reszty pieni�dzy zrezygnowa�.
Wieczorem 8 listopada - chocia� �ledzono ka�dy m�j krok - zdecydowa�em si� ucieka�, nawet gdybym mia� u�y� przemocy. W domu i na zewn�trz kr�cili si� m��czy�ni, nie spuszczaj�c ze mnie oka. Czeka�em a� do dziesi�tej wiecz�r, maj�c nadziej�, �e p�jd� wreszcie spa�, najwyra�niej jednak nie mieli takiego zamiaru. Uciek�em si� wi�c do podst�pu. Zacz��em udawa� napad sza�u - wrzeszcza�em w�ciekle, �e nie �cierpi� ju� d�u�ej ich zachowania i chc� spa� w lesie. Do pokoju wpad�a przera�ona gospodyni razem z matk�. Ich zachowanie by�o wzruszaj�ce. Widz�c, co si� dzieje, pad�y przede mn� na kolana i zacz��y mnie b�aga�, abym si� nie oddala�, bo grozi im ch�osta, utrata domu oraz wszelkich praw, a przecie� na to sobie nie zas�u�y�y. Wyra�aj�c szacunek i pro�b� stara matka wr�czy�a mi bia�� szarf�*. Okaza�o si�, �e roz�o�yli�my obozowisko w dawnej pustelni!
Nast�pnego dnia czeka�o nas znowu strome podej�cie w g�r� ku prze��czy. Przecenili�my nasze si�y i musieli�my zrobi� odpoczynek poni�ej prze��czy, w lodowatym zimnie. Nic dziwnego, �e byli�my wyko�czeni. "Za�atwi�y" nas nie tylko trudno�ci samego podej�cia, lecz tak�e wysoko�� i rozrzedzone powietrze. Wyszli�my bowiem powy�ej pi�ciu tysi�cy metr�w. I znowu zbli�ali�my si� do himalajskiego dzia�u w�d.
Na prze��czy sta�y, jak zwykle, kopce usypane z kamieni i obwieszone flagami modlitewnymi - symbole tybeta�skiej religijno�ci. Tutaj po raz pierwszy stan�li�my przed czortenem*, grobowcem jakiego� lamy uznanego za �wi�tego. Wznosi� si� w niebo jak ponure memento z bezkresnej monotonii �nie�nego krajobrazu.
Spodziewali�my si�, �e nasycimy oczy pi�kn� panoram�. Niestety, prze��cz by�a tak g��boko wci�ta, �e nie by�o z niej �adnego widoku. W�a�ciwie mieli�my pow�d do dumy, poniewa� dokonali�my pierwszego wej�cia; z ca�� pewno�ci� byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy stan�li na tej prze��czy, zwanej w j�zyku tybeta�skim Czakhyung-La. Ale na rado�� i dum� by�o za zimno!
Przez te za�nie�one pustkowia, gdzie rzadko zab��ka si� cz�owiek, odwa�yli�my si� maszerowa� w dzie�. Posuwali�my si� sprawnie do przodu, a zado��uczynieniem za potwornie zimny biwak w nocy by� wspania�y widok, kt�ry ukaza� si� nam nast�pnego ranka. Przed nami le�a�o olbrzymie ciemnoniebieskie jezioro Pelgu-Czo. Za nim z bieli �nieg�w wznosi�y si� nagie, czerwone �ciany pojedynczych g�r, a ca�e plateau otacza� �a�cuch l�ni�cych lodowc�w. Byli�my bardzo dumni, gdy okaza�o si�, �e nawet znamy nazwy dw�ch szczyt�w: Gosainthan, wysoki na 8013 m, i nieco ni�szy - Lapczi Kang. Jak wiele himalajskich olbrzym�w, oba czeka�y jeszcze na swych zdobywc�w*. Chocia� palce kostnia�y nam z mrozu, si�gn�li�my po szkicowniki, aby przynajmniej kilkoma kreskami utrwali� ich kszta�ty. Aufschnaiter za pomoc� rozklekotanego kompasu namierzy� najwa�niejsze szczyty i zanotowa� ich dane - mo�liwe, �e p��niej nam si� to jeszcze przyda.
Szli�my brzegiem jeziora w tej zimowej scenerii, jak we �nie. Wreszcie natrafili�my na zgliszcza jakiego� tazamu - znowu musieli�my sp�dzi� noc na �niegu.
W�a�ciwie sami byli�my zaskoczeni, �e tak dobrze znosimy wysoko�� i mimo ci��kiego baga�u poruszamy si� tak szybko. Ale nasz na p�� zag�odzony pies, kt�ry �ywi� si� tylko naszym ka�em, z trudem dotrzymywa� nam kroku i bardzo nam go by�o �al. W nocy le�a� wiernie u naszych st�p i grza� je swym cia�em, pomagaj�c nieco nam i sobie, poniewa� tu w g�rze na plateau termometr wskazywa� -22� C.
Nie posiadali�my si� z rado�ci, gdy nast�pnego dnia napotkali�my znowu �lad �ycia. Z dala zbli�a�o si� ku nam stado owiec, a za nim pasterze okutani w grube futra. Owczarze uprzejmie wskazali nam kierunek do najbli�szego osiedla i jeszcze tego samego wieczora doszli�my do wioski Trakczen, le��cej nieco w bok od g��wnego traktu. Najwy�szy czas, by wreszcie znale�� si� w�r�d ludzi, bo brakowa�o nam ju� �ywno�ci! Nawet, gdyby nas mieli aresztowa�...
Niewielkie osiedle zas�ugiwa�o na nazw� wsi. Sta�o tu oko�o czterdziestu dom�w, os�oni�tych, jak zwykle, wzg�rzem od wiatru. Ponad domami g�rowa� klasztor. Miejscowo�� by�a bardziej okaza�a ni� Gartok i z pewno�ci� le�a�a kilkaset metr�w wy�ej. Odkryli�my zatem naprawd� najwy�ej po�o�one stale zamieszkane osiedle w Azji, a mo�e i na ca�ym �wiecie.
Tak�e tutaj wzi�to nas za Hindus�w i bez problem�w sprzedano nam �ywno��. Nawet podj�to nas go�cinnie w jakim� domu, gdzie mogli�my wreszcie nasyci� si� zbawczym ciep�em, po d�ugiej w�dr�wce w �niegu i mrozie. Odpoczywali�my jeden dzie� i jedn� noc: i pies, i cz�owiek m�g� si� wreszcie naje�� do syta. Szcz��liwie omin��o nas spotkanie z lokalnym urz�dem, poniewa� bonpo zamkn�� sw�j "pa�ac", udaj�c �e nas nie zauwa�a - prawdopodobnie, aby unikn�� odpowiedzialno�ci...
Chc�c nie chc�c, musieli�my pozwoli� sobie na jeszcze jeden ko�uch, poniewa� nasza odzie� nie sprawdzi�a si� w tybeta�skiej zimie. Po d�ugich targach, ku obop�lnemu zadowoleniu nabyli�my od naszych go�cinnych gospodarzy tak�e jaka. By� to nasz Armin numer 4, kt�ry od swych poprzednik�w r��ni� si� tylko tym, �e zachowywa� si� jeszcze gorzej.
I znowu w�drowali�my przez odludne tereny od jeziora Pelgu-Czo ku prze��czy Yagu-La, ciesz�c si�, �e nikt nam nie przeszkodzi� i �e mogli�my spokojnie i�� dalej. Po trzech dniach zobaczyli�my pola uprawne, przynale��ce do do�� du�ej wsi o nazwie Menkhap Me. Korzystaj�c z do�wiadczenia i z powodzeniem udaj�c "Hindus�w", kupili�my tu s�om� dla jaka, a dla naszych �o��dk�w campe.
Ludzie wiod� tu twardy �ywot. Pola, na kt�rych uprawiaj� j�czmie� i groch, usiane s� kamieniami. Wymagaj� ci��kiej pracy i daj� marne plony. A mimo to wszyscy byli ufni i pogodni. Wiecz�r sp�dzili�my siedz�c w�r�d nich i z przyjemno�ci� popijaj�c razem czang - tybeta�skie piwo. Na stokach wok�� wsi znajduj� si� ma�e klasztory, kt�re pomimo ci��kich warunk�w �ycia utrzymuje pobo�na i ofiarna ludno��. Wsz�dzie natrafiali�my na zadziwiaj�co wielkie ruiny, niew�tpliwe �wiadectwo dawnych pomy�lnych czas�w. Nie uda�o nam si� ustali�, czy to wojny spowodowa�y upadek tych miejsc, czy te� zmiana klimatu.

Niezapomniany widok - Mount Everest
Po godzinie marszu mieli�my przed sob� niesamowit� wy�yn� Tingri, a za ni�...! Dech nam w piersiach zapar�o - w przejrzystym porannym �wietle wznosi� si� najwy�szy szczyt �wiata, Mount Everest. Zdumieni i zachwyceni, stali�my przed nim z uczuciem szacunku, jakie rodzi si� w obliczu Rzeczy Wielkich. My�leli�my o wielu wyprawach, kt�re z nara�eniem �ycia walczy�y o jego zdobycie; dotychczas na pr��no!* Pomimo silnego wzruszenia nie omieszkali�my jednak napr�dce naszkicowa� jego sylwetki. Wszak z ca�� pewno�ci� z tego miejsca nie widzia� go jeszcze �aden Europejczyk.
Z trudem przysz�o nam po�egna� ten wspania�y widok. Naszym kolejnym celem by�a po�o�ona w kierunku p��nocnym prze��cz Korala o wysoko�ci 5600 m. Przed rozpocz�ciem podej�cia zanocowali�my u jej st�p, w male�kiej osadzie Khargyu. Tym razem nie przysz�o nam ju� tak �atwo udawa� Hindus�w, poniewa� w pobli�u znajduje si� Tingri, miejscowo��, gdzie wszystkie angielskie wyprawy na Everest najmowa�y tragarzy i gdzie widziano ju� wielu Europejczyk�w. Przygl�dano si� nam z du�� rezerw� i wreszcie pad�o pytanie, czy zg�osili�my si� ju� u bonpo w Suco. Dopiero teraz za�wita�o nam w g�owie, �e wielki dom, kt�ry widzieli�my tu� przed miejscowo�ci�, jest siedzib� urz�dnika. Zwraca� na siebie uwag�, bo sta� na wzniesieniu, sk�d wida� by�o ca�� okolic�. Na szcz��cie przeszli�my obok nie zauwa�eni! Teraz trzeba by�o mie� si� na baczno�ci! Przemilczeli�my pytania i zacz�li�my opowiada� nasz� bajk� o pielgrzymce. Ludzie uspokoili si� i uprzejmie wskazali nam drog�, nadmieniaj�c nawet, �e jest dobrze wydeptana.
P��nym popo�udniem stan�li�my na prze��czy. Przed nami wreszcie zej�cie! Zadowoleni ruszamy w d��, ciesz�c si� bardzo, �e mozolne podchodzenie mamy na razie za sob�. Tymczasem nasz jak by� innego zdania. Nagle wykona� zwrot i rzuci� si� naszym podej�ciem z powrotem w d��. My za nim! Ale o ile galop w rozrzedzonym powietrzu nam wcale nie odpowiada�, dla naszego jaka, mimo osiemdziesi�ciu kilogram�w na grzbiecie, by�a to fraszka. Gdy wreszcie obaj stan�li�my znowu na g�rze, ujrzeli�my naszego zwierzaka pas�cego si� spokojnie nisko, pod nami. Przeklinaj�c wszystkie jaki na �wiecie, zacz��em schodzi� z wi�zk� s�omy w r�ce i tym podst�pem uda�o mi si� go schwyta�. Potem ju� grzecznie szed� za mn� do g�ry. Ale tu� pod sam� prze��cz� zacz��o si� wszystko od nowa. Armin stan�� i nie chcia� si� ruszy� ani na krok. C�� nam pozostawa�o? Trzeba si� by�o do niego dostosowa�. Z�orzecz�c, zabiwakowali�my w nie os�oni�tym i niewygodnym terenie, a poniewa� ognia nie da�o si� roznieci�, musieli�my zadowoli� si� such� camp� i surowym mi�sem. Nasz� jedyn� pociech� by� Mount Everest, pozdrawiaj�cy nas przyja�nie w purpurowym �wietle wieczoru.
Nast�pnego ranka nasz Armin zacz�� znowu bryka�. Zarzucili�my mu wi�c postronek na rogi i ci�gn�c przeprowadzili�my go przez prze��cz. Ale mimo postronka nadal by� krn�brny. Gdy nie wystarcza�o mu walenie kopytami, wykonywa� nag�y skok i cz�owiek ani si� nie spostrzeg� jak l�dowa� pomi�dzy jego rogami. Mieli�my ju� do�� Armina numer cztery i postanowili�my zamieni� go przy najbli�szej sposobno�ci na jakie� inne zwierz�.
W nast�pnej wiosce ju� przy pierwszych budynkach skorzysta�em z dobrej, jak mi si� zdawa�o, okazji i za niewielk� dop�at� wymieni�em Armina na nieco wychudzon� szkap�. Czuli�my si� jak w czepku urodzeni i w dobrych humorach ruszyli�my w dalsz� drog�.
Jeszcze w tym samym dniu dotarli�my do szerokiej doliny. W poprzek przecina�a j� rzeka o zielonkawych wodach, a na jej falach ta�czy�y lodowe kry - to by�a rzeka Cangpo. Na nic wi�c ca�a nasza nadzieja, �e tak jak wiosn�, da si� przej�� po solidnym lodzie na drug� stron�! Nie tracili�my jednak ducha. Na przeciwnym brzegu wida� by�o klasztory i wiele dom�w, musia� wi�c istnie� jaki� spos�b przeprawy przez rzek�. Mo�e promem? Szli�my wzd�u� brzegu rzeki zachodz�c w g�ow� nad znalezieniem rozwi�zania, a� wreszcie ujrzeli�my filary wisz�cego mostu. To by� znak opatrzno�ci! Gdy podeszli�my bli�ej okaza�o si�, �e przez zawieszony na �a�cuchach*, ko�ysz�cy si� most m�g� przej�� cz�owiek, ale nie ko�. Wszystkie zwierz�ta musia�y przeprawia� si� wp�aw i jedynie os�y przenoszono na brakach kulis�w. Jednak nasz ko� za �adn� cen� nie chcia� wej�� do wody. Nie pomaga�y ani s�owa, ani razy. Ale zd��yli�my ju� przywykn�� do k�opot�w z naszymi zwierz�tami. Z ci��kim sercem udali�my si� z powrotem do wsi, aby uniewa�ni� transakcj�. Po d�u�szych pertraktacjach, si�gaj�c do gr��b i pieni�dzy, odzyska�em wreszcie mojego upartego Armina. Nie da� pozna� po sobie czy nasze spotkanie sprawi�o mu rado��, czy te� nie.
Gdy dotar�em z jakiem do mostu zrobi�o si� ju� ciemno. Na przepraw� by�o ju� dzisiaj za p��no. Przywi�za�em Armina do ko�ka. Aufschnaiter tymczasem wynalaz� nam kwater� i noc sp�dzili�my ciep�o i wygodnie. Ludno�� przywyk�a do przeci�gaj�cych t�dy kupc�w i podr��nych, nie zwraca�a wi�c na nas uwagi.
Nast�pnego ranka przebaczy�em Arminowi wszystkie jego ekscesy. Ju� po pierwszej zach�cie wszed� do wody i okaza� si� doskona�ym p�ywakiem. Fale zalewa�y mu g�ow�, znosi� go pr�d, a on nie traci� spokoju i p�yn�� bezb��dnie do przeciwleg�ego brzegu. Niebawem ujrzeli�my, jak wdrapuje si� grzecznie na skarp� po drugiej stronie rzeki, prycha i otrzepuje si� z wody. Reszt� dnia sp�dzili�my w bardzo ciekawej miejscowo�ci Riwocze. Na stromych, skalnych stokach nad rzek� wznosi� si� s�ynny klasztor i wiele �wi�ty� z umieszczonymi u wr�t chi�skimi napisami. Wie� i klasztor okala�y stare mury obronne. Na brzegu rzeki ros�y wiekowe wierzby. Latem, kiedy zielone ga��zie si�gaj� wody, musi to by� doprawdy idylliczne miejsce. O tej porze roku ca�� uwag� przykuwa jednak co� innego: olbrzymi czorten, wysoki na mniej wi�cej dwadzie�cia metr�w, kt�ry jest szczeg�lnie u�wi�conym obiektem. Wok�� niego umieszczono nieprzebran� ilo�� m�ynk�w modlitewnych - ja zdo�a�em doliczy� si� o�miuset!
M�ynki maj� kszta�t walca, a w ich wn�trzu znajduj� si� paski papieru z formu�ami modlitw. Obr�t m�ynk�w zwielokrotnia si�� modlitw i sprawia, �e b�ogos�awie�stwo b�stw p�ynie nieprzerwanie. Bardzo wa�ne jest, aby stale si� kr�ci�y; przygl�da�em si� jak mnich chodz�c wok��, dba by nie przesta�y si� obraca�, nieustannie je popycha i oliwi osie. �aden z wiernych nie przejdzie ko�o m�ynka, nie obr�ciwszy nim cho�by raz. Starzy m��czy�ni i staruszki cz�sto siedz� ca�y dzie� przed olbrzymimi kilkumetrowymi m�ynami, nabo�nie wprawiaj�c je w ruch. W ten spos�b modl� si� o lepsze odrodzenie dla siebie i swoich chlebodawc�w. Inni trzymaj� w r�kach ma�e m�ynki modlitewne i kr�c� nimi nieustannie wykonuj�c rytualne okr��enia wok�� sakralnych obiekt�w. M�ynki ustawia si� tak�e na dachach - obraca nimi wiatr, nawet wod� wprz�ga si� w te nabo�ne czynno�ci. M�ynki modlitewne i zwi�zany z nimi naiwny spos�b my�lenia s� charakterystyczne dla Tybetu, podobnie jak kopce kamieni i flagi modlitewne, kt�re widzieli�my na g�rskich prze��czach.
Noc sp�dzili�my w bardzo przytulnej kwaterze. Wszystko, co ujrzeli�my tutaj, by�o czym� nowym i zafascynowa�o nas tak bardzo, �e postanowili�my sp�dzi� w Riwocze jeszcze jedn� noc. Nie �a�owali�my tego, bo wkr�tce z�o�ono nam bardzo ciekaw� wizyt�. Odwiedzi� nas pewien Tybeta�czyk, kt�ry prze�y� dwadzie�cia dwa lata w katolickiej misji w Indiach, a teraz gnany t�sknot� wraca� do domu. Podobnie jak my, w�drowa� samotnie podczas tybeta�skiej zimy przez g�rskie prze��cze, ale gdzie tylko m�g�, przy��cza� si� do napotykanych karawan. Pokaza� nam angielskie czasopisma ilustrowane, w kt�rych po raz pierwszy zobaczyli�my zbombardowane miasta i dowiedzieli�my si� o szczeg��ach zako�czenia wojny. By�y to dla nas wstrz�saj�ce chwile i gor�co pragn�li�my dowiedzie� si� jak najwi�cej. Pomimo tych ponurych wiadomo�ci byli�my szcz��liwi, �e spotkali�my kogo�, kto przekaza� nam chocia� powiew ze �wiata, kt�ry by� naszym �wiatem. To co us�yszeli�my, utwierdzi�o nasz� decyzj� o kontynuowaniu w�dr�wki w g��b Azji. Jak�e byliby�my radzi, gdyby ten cz�owiek zechcia� si� do nas przy��czy�. Nie b�d�c jednak w stanie zapewni� mu ani opieki ani wygody, nie mogli�my go o to prosi�. Kupili�my wi�c od niego kilka o��wk�w i papier, potrzebny do pisania naszego dziennika, po czym po�egnawszy go, ruszyli�my w dalsz� drog�.

Kusz�ce ryzyko - zobaczy� Lhas�
Doszli�my do miejsca, gdzie nasz szlak odchodzi� od rzeki Cangpo. Teraz trzeba by�o przej�� przez kolejn� prze��cz. Gdy po dw�ch dniach marszu dotarli�my do Sang-Sang Gewu, znale�li�my si� znowu na karawanowej trasie Gartok - Lhasa, z kt�rej dok�adnie przed rokiem skr�cili�my do Kyirongu. Tu tak�e rezydowa� bonpo, ale teraz przebywa� w klasztorze na medytacyjnym odosobnieniu*. Jego urz�dnik zasypa� nas wprawdzie pytaniami, ale wie�ci o dobrym traktowaniu nas przez urz�dnik�w w Trad�n najwyra�niej dotar�y a� tutaj, staj�c si� przyk�adem godnym na�ladowania. Na szcz��cie nie zorientowa� si� on wcale, �e tu przebywali�my ju� nielegalnie.
Dobrze, �e urz�dnik nie robi� nam dodatkowych trudno�ci, bo i tak mieli�my wystarczaj�co wiele zmartwie�. Musieli�my podj�� wa�n� decyzj�. Po zrobieniu zakup�w �ywno�ci oraz nabyciu niezb�dnego, pi�tego Armina zosta�o nam zaledwie osiemdziesi�t rupii i jedna ma�a z�ota moneta. Ceny ros�y w miar� jak zbli�ali�my si� do miast i nie by�o mowy o tym, aby ta garstka pieni�dzy wystarczy�a nam na dotarcie do chi�skiej granicy, oddalonej st�d jeszcze o tysi�c kilometr�w. Ale... do Lhasy mieli�my szans� doj��! Znowu pojawi�a si� w naszych g�owach ta fascynuj�ca nazwa "Zakazane Miasto"... Mo�liwo�� poznania go, zda�a si� nam nagle ca�kowicie realna. Ow�adn��a nami tak nieodparta ch�� ujrzenia tego miasta, �e byli�my gotowi znie�� wszystko, aby tylko osi�gn�� ten nowy cel.
Przebywaj�c jeszcze w obozie, poch�aniali�my chciwie wszystkie ksi��ki o Lhasie, jakie tylko by�y do zdobycia. Sk�pa literatura pochodzi�a g��wnie od Anglik�w. Po raz pierwszy do stolicy Tybetu przedosta�a si� w roku 1904 niewielka armia karnej ekspedycji* i dopiero od tego czasu do �wiata zacz��y dociera� informacje o Lhasie, aczkolwiek powierzchowne. Wprawdzie w nast�pnych dziesi�cioleciach dotar�o tam ju� wi�cej Europejczyk�w*, ale zobaczenie i poznanie miasta dalajlamy, pozostaje dla badaczy wci�� kusz�cym celem. Czy� b�d�c tak blisko, nie powinni�my tego spr�bowa�? Po c�� wi�c wszystkie podst�py, dzi�ki kt�rym zdo�ali�my doj�� a� tutaj, wszystkie poniesione trudy? Po co uczyli�my si� tybeta�skiego?! Im bardziej o tym rozmy�lali�my, tym bardziej niewzruszona by�a nasza decyzja. A wi�c do Lhasy!
Dotychczasowe do�wiadczenie nauczy�o nas, �e u urz�dnik�w wy�szej rangi znacznie �atwiej jest co� wsk�ra� ni� u ni�szych. W Lhasie z pewno�ci� nam si� powiedzie! Wci�� mia�em przed oczyma wspania�y przyk�ad pewnego Austriaka, kt�ry ju� przed trzystu laty, jako pierwszy bia�y cz�owiek przekroczy� bramy "Zakazanego Miasta". By� nim ojciec Johann Grueber*, kt�remu w przebraniu uda�o si� przedosta� z jak�� karawan� do Lhasy i zosta� tam go�cinnie przyj�ty!
Tak wi�c o ile cel by� wyra�ny, to droga do� - znacznie mniej. Kusi�o nas, aby wybra� ruchliw�, znaczon� wygodami tazam�w tras�, kt�r� dotarliby�my do Lhasy w kilka tygodni. Istnia�o jednak spore niebezpiecze�stwo, �e zostaniemy �atwo rozpoznani i zatrzymani. Nawet gdyby�my obeszli Szigace, drugie co do wielko�ci miasto w Tybecie, to po drodze i tak znajdowa�o si� wiele o�rodk�w administracyjnych i ka�dy z nich m�g� nam przynie�� zgub�. Ryzyko by�o zbyt wielkie i dlatego postanowili�my w�drowa� przez p��nocne wy�yny Czangthangu, gdzie �yli tylko nomadzi. A z nimi umieli�my si� dogada�. Ponadto - rozwa�ali�my dalej - przybyliby�my do Lhasy od p��nocnego zachodu, sk�d obcych przybysz�w nikt si� nie spodziewa, i w�lizgni�cie si� do miasta by�oby �atwiejsze. Podobny plan mia� ju� przed czterdziestu laty Sven Hedin, ale wszystko rozbi�o si� o up�r jakiego� lokalnego urz�dnika. I chocia� dla Hedina by�a to z pewno�ci� osobista kl�ska, to dzi�ki niemu badacze dowiedzieli si� o terenach zupe�nie dotychczas nie znanych. Znajdowali�my si� obecnie w podobnej sytuacji. Nie by�o jeszcze ani map, ani opis�w trasy, kt�r� chcieli�my i��. Mieli�my teraz ruszy� w Nieznane i czujnie trzyma� si� naszego kierunku p��nocno-wschodniego. Tu i �wdzie spotkamy prawdopodobnie nomad�w i b�dziemy mogli zapyta� o kierunek i odleg�o�� do Lhasy.
W Sang-Sangu nie zdradzili�my oczywi�cie naszych zamiar�w, opowiadaj�c, �e wybieramy si� na p��noc, gdzie znajduj� si� olbrzymie z�o�a soli. Plan nasz wzbudza� powszechn� groz� i wszyscy doradzali nam, aby�my z niego zrezygnowali. Wybierali�my si� w pustkowia tak nieprzyjazne cz�owiekowi, �e brano nas za szale�c�w. Tym k�amstwem jednak uzyskali�my zamierzony cel, odwracaj�c uwag� ludzi, kt�rym nie przychodzi�o ju� do g�owy, �e chcemy i�� do Lhasy. Nasz plan przera�a� nawet nas samych, bo ju� tutaj, w Sang-Sangu, lodowate burze �nie�ne dawa�y przedsmak tego, co nas czeka.
Wbrew wszystkiemu, 2 grudnia 1945 ruszyli�my w drog�. W Sang-Sangu zaprzyja�nili�my si� z kilkoma Szerpami. Szerpowie - to Tybeta�czycy �yj�cy najcz��ciej w Nepalu, kt�rzy zas�yn�li w Himalajach jako przewodnicy i tragarze wysokog�rscy. Zyskali oni pi�kny przydomek "Tygrys�w Himalaj�w"*. Podczas naszych przygotowa� udzielili nam wielu cennych rad i dopomogli w wyborze nowego Armina, bo dotychczas zawsze nas nabierano. Oczywi�cie, gdy tylko ruszyli�my, od razu mogli�my si� przekona�, jak dobrze zachowuje si� nasz jak. By� to silny byk, czarny w bia�e plamy, o g�stym futrze si�gaj�cym niemal do ziemi. Gdy by� m�ody, odj�to mu rogi powoduj�c, �e utraci� sw� dziko��, ale zachowa� si��. Przez nozdrza przewleczono mu k��ko i wystarcza�o lekko go pop�dzi�, aby przyspiesza� ponad swoj� �redni� trzech kilometr�w na godzin�. Biedak by� strasznie ob�adowany, poniewa� przyj�li�my zasad� niesienia zapas�w �ywno�ci przynajmniej na osiem dni.
I znowu my�l o czekaj�cej nas przeprawie przez rzek� nie dawa�a nam spokoju. Tym razem musieli�my przej�� przez wody Raga Cangpo. Ale gdy dotarli�my do niej okaza�o si�, �e jest skuta grubym lodem, kt�ry utrzyma� nawet naszego Armina. Nie posiadali�my si� z rado�ci! Pierwszy dzie� w�dr�wki up�yn�� nam wi�c bez k�opot�w. Dalej droga wiod�a przez lekko wznosz�c� si� dolin�. W�a�nie zasz�o s�o�ce i zimno zacz��o nas przenika� do szpiku ko�ci, a tu nagle, jak na zam�wienie, ukaza� si� przed nami czarny namiot nomad�w. Sta� otoczony niskim murkiem zwanym "lhega". Nomadzi rozbijaj�c swoje namioty, zawsze otaczaj� je murkiem, a poniewa� cz�sto zmieniaj� swe koczowiska, takie os�ony rozrzucone s� po ca�ym Tybecie. Lhegi zapewniaj� tak�e zwierz�tom ochron� przed zimnem i atakami wilk�w.
Gdy zbli�yli�my si� do namiotu, natychmiast rzuci�y si� ku nam wielkie psiska, w�ciekle ujadaj�c. By�o mi bardzo przykro patrze�, jak m�j biedny pies, znacznie mniejszy od ps�w pasterskich, przy ka�dym spotkaniu z nimi koniecznie chcia� odgrywa� bohatera. Natychmiast te� wdawa� si� w szamotanin�, przez co niemal zawsze udawa�o mu si� odwr�ci� od nas uwag� rozszala�ych ps�w. R�wnocze�nie, od samego pocz�tku, to on ba� si� ich najbardziej. Na szcz��cie nigdy nie spotka�a go powa�niejsza krzywda. Wkr�tce wyszed� z namiotu nomada, zwabiony ha�asem. Do naszej pro�by o nocleg odni�s� si� niezbyt przychylnie, co wi�cej - bez ogr�dek zabroni� nam przekraczania granic jego "domostwa", jednak�e po chwili przyni�s� nam troch� opa�u w postaci wysuszonych odchod�w jaka. Rozbili�my zatem obozowisko pod go�ym niebem. P��niej urz�dzili�my si� nawet ca�kiem przyjemnie, grzej�c si� w cieple ogniska podsycanego ja�owcem, kt�rego nie brakowa�o na pobliskich stokach.
A jednak tej nocy nie mog�em zasn��. Gdzie� w �o��dku tkwi�o uczucie, podobne do tego, kt�rego dozna�em przed wej�ciem w p��nocn� �cian� Eigeru* i przy pierwszym spojrzeniu na Nanga Parbat. W takich chwilach cz�owiek zadaje sobie pytanie, czy zaplanowane przedsi�wzi�cie to nie szale�cze przecenianie w�asnych si�, a uspokaja si� dopiero po przekroczeniu tego martwego punktu, gdy ju� przyst�pi do dzia�ania. Dobrze, gdy cz�owiek nie wie, co go czeka. Gdyby�my mieli o tym chocia� blade poj�cie - z pewno�ci� by�my zawr�cili. Przed nami rozpo�ciera�a si� nowa, nikomu nie znana kraina i na mapach tych teren�w nasza droga wiod�a przez bia�e plamy.
Nazajutrz, po dotarciu do prze��czy, zdumieli�my si� bardzo, gdy zamiast spodziewanego zej�cia ujrzeli�my rozci�gaj�ce si� przed nami plateau. A wi�c m�wi�c obrazowo, wyszli�my na "najwy�sze pi�tro Azji", patrz�c od strony Indii. Prze��cz stanowi�a r�wnocze�nie dzia� wodny Transhimalaj�w, kt�re wygl�da�y st�d jak ma�o znacz�cy �a�cuch g�rski. Widok plateau zniewala�. Cz�owiek mia� wra�enie, jakby sta� oko w oko z niesko�czono�ci�. Trzeba zapewne d�ugich miesi�cy w�dr�wki, aby doj�� do kra�ca tego p�askowy�u. Z pewno�ci� znajdowali�my si� na wysoko�ci przynajmniej 5400 m. Nad krain� pokryt� grub� warstw� starego �niegu hula� lodowaty wiatr. Jak okiem si�gn��, ani jednego �ywego stworzenia i tylko kopczyki kamieni, kt�re odkryli�my po pewnym czasie, by�y nam nik�� pociech�. Zatem niekiedy, pewnie latem, przechodzi�y t�dy karawany zmierzaj�ce do s�onych jezior! Te niewielkie kopce kamieni by�y nici� wi���c� w�drowc�w i wo�aniem do bog�w, p�yn�cym z tej bezkresnej, zapomnianej krainy...
Nast�pne noce sp�dzali�my w opuszczonych lhegach i w pobli�u znajdowali�my zawsze wystarczaj�c� nam do gotowania ilo�� nawozu. Zatem istnieje okres, kiedy �yj� tu nomadzi i w�druj� karawany - to lato, gdy zazieleni� si� hale przykryte teraz grub� warstw� �niegu. Wszystko przypomina�o nam nieustannie, �e wybrali�my si� w podr�� w nie sprzyjaj�cej porze roku.
Pewnego razu zdarzy� si� nam znowu szcz��liwy dzie�. Natkn�li�my si� na namiot, gdzie podj�� nas serdecznie stary nomada z �on� i synem. Koczowali tu ju� od kilku miesi�cy, walcz�c o przetrwanie. Po wielkich opadach �niegu, od o�miu tygodni prawie nie wychodzili z namiotu. Stracili wiele jak�w i owiec, kt�re nie by�y w stanie wygrzeba� spod �niegu ani �d�b�a trawy. Reszta stada sta�a apatycznie w pobli�u namiotu, niekt�re zwierz�ta rozgrzebywa�y kopytami �nieg, szukaj�c karmy. W suchym klimacie Azji Centralnej tak obfite opady �niegu zdarzaj� si� bardzo rzadko i dla nomad�w oznacza�y one niespodziewan� katastrof�.
Mieli�my wra�enie, �e nasi gospodarze sami si� ucieszyli, widz�c znowu jakie� ludzkie twarze. Tutaj po raz pierwszy si� zdarzy�o, �e zaproszono nas uprzejmie do namiotu, proponuj�c nawet nocleg; nie wzbudzali�my nieufno�ci - wzi�to nas za Hindus�w. Mi�sa nie brakowa�o, bo wiele zwierz�t zabito zanim pad�y z g�odu. Kupili�my bardzo tanio udziec z jaka, od kt�rego natychmiast odci�li�my no�em kukri* wielki kawa� do ugotowania. Potem zasiedli�my wygodnie, napawaj�c si� ciep�em namiotu. Nasi gospodarze - podobnie jak wcze�niej spotkani nomadzi - byli przera�eni, s�ysz�c dok�d si� wybieramy, i stanowczo doradzali nam, aby�my zawr�cili. W czasie rozmowy napomkn�li jednak, �e na naszej trasie mo�emy wkr�tce znowu napotka� koczownik�w i ta wiadomo�� utwierdzi�a nasz� wol� przetrwania.
Nazajutrz, gdy wyruszyli�my w drog�, rozszala�a si� burza �nie�na. Marsz w butach nie przystosowanych do takich warunk�w sta� si� wkr�tce m�czarni�. Co chwila zapadali�my si� w g��bokim, mi�kkim �niegu, podobnie jak nasz Armin. Pod �niegiem p�yn��y ukryte potoki. Kilkakrotnie musieli�my brodzi� w lodowatej wodzie, kt�rej nie by�o wida�, ale ju� po kr�tkiej chwili czuli�my dotkliwie, jak nogawki przymarzaj� nam do n�g, a buty twardniej� na kamie�. Z wielkim trudem posuwali�my si� naprz�d i przeszli�my tego dnia zaledwie kilka kilometr�w. Jaka� by�a nasza rado��, gdy pod wiecz�r znowu ujrzeli�my nomad�w! Wprawdzie tym razem nie chcieli nas w swym wielkim namiocie, ale za to tu� obok rozbili dla nas uprzejmie ma�y namiocik z we�ny jaka. By�em szcz��liwy, zdejmuj�c wreszcie z bol�cych n�g zamarzni�te buty. Niebawem na kilku palcach dostrzeg�em oznaki odmro�enia. Natychmiast zacz��em energicznie rozciera� stopy i po kilku godzinach uda�o mi si� przywr�ci� kr��enie.
Trudy tego jednego dnia i pierwsze odmro�enia da�y nam wiele do my�lenia. Wieczorem przeprowadzili�my z Aufschnaiterem d�ug�, powa�n� rozmow�. Mogli�my jeszcze zawr�ci� i ta my�l nie dawa�a nam spokoju. Szczeg�lnie martwili�my si� naszym jakiem, kt�ry od wielu dni nie otrzymywa� odpowiedniego po�ywienia i oczywiste by�o, �e jego dni s� policzone. A bez niego dalsza w�dr�wka by�a niemo�liwa. Po d�ugich wahaniach, rozwa�aniach rozmaitych "za" i "przeciw", zdecydowali�my si� na kompromis: pomaszerujemy jeszcze jeden dzie� i zale�nie od warunk�w �niegowych zadecydujemy, co robi� dalej.
Nazajutrz, id�c �agodnie pofa�dowanym terenem, dotarli�my do nast�pnej prze��czy. Przeszli�my na drug� stron� i jakie� by�o nasze zdumienie, gdy si� okaza�o, �e za prze��cz� �niegu nie ma ani �ladu! Opatrzno�� zadecydowa�a.

U przyjaznych nomad�w
Rych�o napotkali�my koczownik�w. Pozwolili nam zatrzyma� si� u siebie, a i nasz Armin m�g� si� wreszcie napa�� do woli. Przed namiot wysz�a m�oda kobieta. Zaprosi�a nas do �rodka i za chwil� poda�a gor�c� herbat� z mas�em. Pierwszy raz w �yciu pi�em ze smakiem tak� lur�, kt�ra, jak si� okaza�o, mimo paskudnego smaku wspaniale rozgrza�a nasze przemarzni�te cia�a. Dopiero po chwili spostrzegli�my, jak malowniczo wygl�da�a nasza m�oda, dziewcz�ca gospodyni. Jej go�e cia�o okrywa�a owcza sk�ra, si�gaj�ca do ziemi. W d�ugie, czarne warkocze wplot�a muszelki, srebrne monety i r��ne tanie ozdoby pochodz�ce spoza Tybetu. Powiedzia�a nam, �e jej dwaj m��owie sp�dzaj� w�a�nie na noc stada rozproszone po okolicy. Podobno s� w�a�cicielami 1500 owiec i wielu, wielu jak�w. Popatrzyli�my na siebie zdumieni. Czy�by i tutaj, w�r�d nomad�w, istnia�o wielom�stwo? Dopiero znacznie p��niej, w Lhasie, mieli�my pozna� wszystkie powody i komplikacje, sprawiaj�ce, �e poligamia i poliandria s� w Tybecie powszechnie przyj�te.
M��czy�ni wr�cili pod wiecz�r i przywitali nas nie mniej serdecznie ni� ich �ona. Pojawi�a si� obfita kolacja, a nawet zsiad�e mleko. By� to przysmak, kt�rego nie widzieli�my na oczy od czasu pobytu na halach Kyirongu. D�ugo siedzieli�my przy ogniu, wynagradzaj�c sobie wszystkie przebyte trudy. Nie brakowa�o �art�w, �miechu i przekomarza�, jak to zwykle bywa, gdy w�r�d kilku m��czyzn znajdzie si� jedna m�oda i �adna kobieta.
Nazajutrz, wypocz�ci i w dobrych humorach, ruszyli�my w dalsz� drog�. Tu i �wdzie napotykali�my �lady �ycia i zn�w cieszyli�my si�, �e samotno�� po�r�d �nie�nego krajobrazu mamy ju� za sob�. Po stokach przeci�ga�y stada antylop, niekiedy tak blisko, �e strzelaj�c z pistoletu z �atwo�ci� mogliby�my zdoby� pieczyste. Niestety nie mieli�my pistoletu.
Droga prowadzi�a znowu na prze��cz, a potem przez dzik�, pooran� rozpadlinami dolin�. By�o tu wiele naturalnych jaski�, ale nie mieli�my ochoty ich ogl�da� - lodowaty wiatr przenika� nas do szpiku ko�ci. Nie byli�my nawet w stanie cieszy� si� pi�kn� panoram�, otwieraj�c� si� na zachodzie. Z p�askowy�u sp�ywa�y olbrzymie pojedyncze lodowce, podobne do Kajlas i Lungpo Kangri. Ich widok rozprasza� nieco monotonny krajobraz. Byli�my wi�c mile zaskoczeni, gdy pod wiecz�r spotkali�my kolejnych nomad�w. Okazali si� lud�mi nadzwyczaj uprzejmymi, poniewa� widz�c nas z daleka, odwo�ali nawet swoje psy. Bior�c to za dobry znak, postanowili�my natychmiast zatrzyma� si� tutaj na dzie� wypoczynku, a tak�e pu�ci� na popas naszego jaka, aby wreszcie najad� si� do syta.
W namiocie mieszka�o m�ode ma��e�stwo z czw�rk� dzieci o czerwonych, przemro�onych policzkach. Mimo �e sami mieli ciasno, ust�pili nam najlepsze miejsca przy ogniu. Od razu zaprzyja�nili�my si� z ufnymi maluchami i ca�y dzie� mogli�my obserwowa� �ycie i zachowanie nomad�w.
W zimie m��czy�ni nie maj� zbyt wiele zaj��. Wykonuj� r��ne prace gospodarskie, szyj� podeszwy do but�w, tn� rzemienie i ze szczeg�lnym upodobaniem k�usuj� ze swoimi przedpotopowymi flintami. Kobiety zbieraj� �ajno jak�w na opa�, nosz�c najcz��ciej ze sob� najm�odsze dziecko. Pod wiecz�r sp�dza si� stada z pastwisk i doi si� krowy jak�w, kt�re w zimie daj� zaledwie odrobin� mleka. Sztuka kulinarna nomad�w przedstawia si� nadzwyczaj skromnie. W zimie jadaj� niemal wy��cznie potrawy mi�sne, przyrz�dzane bardzo t�usto. Nie maj� wprawdzie poj�cia o procesach spalania i kaloriach, ale kieruj�c si� zdrowym instynktem dobieraj� odpowiednie po�ywienie, potrzebne im do przetrzymania zimy i mrozu.
Gotuj� tak�e przer��ne zupy, poniewa� campa, b�d�ca w rejonach rolniczych g��wnym po�ywieniem, jest tutaj rarytasem.
Ca�e �ycie nomad�w skupia si� na jak najlepszym wykorzystaniu n�dznych �rodk�w, kt�re ofiarowuje im natura. Nawet sypiaj� w pozycji umo�liwiaj�cej zachowanie ciep�a; kucaj�c na pod�odze pokrytej futrami, �ci�gaj� z ramion swoje ko�uchy i przykrywaj� si� nimi razem z g�ow�. O �wicie, jeszcze zanim wstan�, rozdmuchuj� sk�rzanym miechem nie wygas�y �ar i w kocio�ku niebawem zaczyna bulgota� herbata. Palenisko jest centralnym punktem domostwa i nigdy nie wygasa. Dym ulatnia si� przez dymnik w szczycie namiotu. Podobnie jak w chatach wie�niak�w, w ka�dym namiocie zobaczy� mo�na ma�y o�tarzyk. Najcz��ciej jest bardzo prymitywny, zrobiony ze skrzynki, na kt�rej po�o�ono amulet lub pos��ek Buddy. Nigdzie nie brakuje portretu dalajlamy. Na o�tarzyku pali si� ma�a lampka ma�lana, ale w zimie, z powodu ch�odu i braku tlenu, jej nik�y p�omyk jest prawie niewidoczny.
Wielkim wydarzeniem w �yciu ka�dego nomady jest coroczny targ w Gyanyima. P�dzi tam swe stada, sprzedaje cz��� owiec i kupuje j�czmie� oraz inne drobne przedmioty, niezb�dne w gospodarstwie: ig�y do szycia, aluminiowe naczynia i cudownie barwne ozdoby dla �ony.
Z �alem przysz�o nam po�egna� mi�� rodzin� i ufne dzieciaki. Jak zwykle, pr�bowali�my odwdzi�czy� si� za go�cin�. Gdy - tak jak tutaj - pieni�dze nie by�y przydatne, dawali�my gospodarzom kolorow� prz�dz� i troch� papryki.
Przez nast�pne dni przemierzali�my po dwadzie�cia, trzydzie�ci kilometr�w dziennie, zale�nie od tego, czy spotykali�my namioty, czy te� nie. Cz�stokro� trzeba by�o sp�dza� noc pod go�ym niebem. Wtedy ca�� nasz� energi� poch�ania�o zbieranie nawozu na opa� i noszenie wody i nie mieli�my nawet si�y, by pogada�. Najbardziej bola�y nas d�onie, grabiej�ce z zimna. Nie mieli�my r�kawiczek, wi�c ochraniali�my je skarpetkami, a te trzeba by�o oczywi�cie zdejmowa� przy ka�dej czynno�ci. Raz dziennie gotowali�my mi�so, a zup� wyjadali�my �y�kami wprost z kipi�cego garnka. Na tej wysoko�ci temperatura powietrza i temperatura wrzenia wody jest tak niska, �e mogli�my sobie na to pozwoli�, nie ryzykuj�c poparzenia j�zyka. Gotowali�my wy��cznie wieczorem, podgrzewaj�c rano to, co zosta�o z poprzedniego dnia. Wyruszaj�c wcze�nie, przez ca�y dzie� maszerowali�my bez postoj�w.
Nie zapomn� tych beznadziejnie d�ugich, wlok�cych si� nocy. Le�eli�my ciasno jeden przy drugim przykryci pospo�u kilkoma kocami, aby nie zamarzn��, i cz�sto przez wiele godzin nie mogli�my zasn��. Naszym namiocikiem przykrywali�my sobie nogi, bo silny wiatr uniemo�liwia� zazwyczaj jego rozbicie. W ten spos�b zyskiwali�my nieco ciep�a. Pomi�dzy fa�dami namiotu spa� tak�e wtulony nasz psiak. I tylko Armin nie przejmowa� si� zimnem, pas�c si� spokojnie w pobli�u. Ale niebawem zaczyna� si� nowy rozdzia�! Ledwo uda�o nam si� nieco rozgrza�, a ju� budzi�y si� wszystkie wszy, kt�re zd��y�y si� na nas zagnie�dzi� i rozmna�a�y si� w zatrwa�aj�cym tempie. C�� za tortura! Bezlito�nie karmi�y si� nasz� krwi�, a my nie mogli�my w �aden spos�b dobra� si� im do sk�ry, bo w tych temperaturach niepodobna by�o zdj�� ubranie. Dopiero gdy min��o ju� p�� nocy i jako tako si� na�ar�y, zostawia�y nas w spokoju. Mogli�my wreszcie spa�. Ale ju� po kilku godzinach, z nastaniem �witu, z ci��kiego od zm�czenia snu wyrywa� nas okropny zi�b przenikaj�cy przez nasze okrycie. Le�eli�my dr��c z zimna i przyciskaj�c si� do siebie z nadziej�, �e mo�e dzisiaj pojawi si� s�o�ce. Gdy tylko istnia�a jakakolwiek szansa na to, zwlekali�my ze wstaniem a� do chwili, kiedy pierwsze promienie dotr� do naszego biwaku.
13 grudnia doszli�my do Labrang Tro�a - "osady" sk�adaj�cej si� w�a�ciwie z jednego, jedynego domu. Rodzina, do kt�rej nale�a�, urz�dzi�a sobie w nim sk�ad rzeczy, a obok rozstawi�a namiot, co nas niezmiernie zdziwi�o. Wyja�niono nam, �e w namiocie jest znacznie cieplej ni� w budynku. Niebawem okaza�o si�, �e wyl�dowali�my w domu bonpo. On sam wprawdzie by� nieobecny, ale zast�powa� go brat. Oczywi�cie zacz�� nas wypytywa�, ale najwyra�niej zadowoli� si� opowie�ci� o naszej pielgrzymce. Obecnie znajdowali�my si� ju� daleko od trasy wyznaczonej tazamami i po raz pierwszy zdradzili�my, �e chcemy dotrze� do Lhasy. Przera�ony m��czyzna pokiwa� tylko g�ow� i usi�owa� nas przekona�, �e najszybsza i najwygodniejsza droga do Lhasy prowadzi przez Szigace. Mia�em w zanadrzu gotow� odpowied�: celowo obrali�my tak trudn� tras�, by powi�kszy� ofiar� i zas�ug�* p�yn�c� z pielgrzymki! Ten argument najwyra�niej trafi� mu do serca - natychmiast zacz�� nam udziela� dobrych rad na drog�.
Istnia�y dwie mo�liwo�ci: jedna trasa by�a bardzo trudna, prowadzi�a przez wyludnione tereny i liczne prze��cze. Druga, �atwiejsza, przechodzi�a przez tereny Khamp�w. Znowu pad�o to tajemnicze s�owo, kt�re s�yszeli�my ju� z ust wielu nomad�w, wypowiadane zni�onym g�osem. Khampa to zapewne mieszkaniec wschodniej prowincji Tybetu - Kham. Ale tej nazwie zawsze towarzyszy�a nuta strachu i ostrze�enia. Wreszcie poj�li�my, �e to s�owo oznacza�o tyle co "rabu�". Niestety, nie doceniwszy nale�ycie przestrogi, wybrali�my �atwiejsz� tras�.
U rodziny bonpo sp�dzili�my dwie noce, ale nie w charakterze go�ci. Jako biedni Hindusi, nie zas�ugiwali�my na taki honor w oczach dumnych rdzennych Tybeta�czyk�w. Mimo wszystko brat urz�dnika by� m��czyzn�, kt�ry zrobi� na nas silne wra�enie. By� powa�ny i m�wi� niewiele, ale gdy ju� co� powiedzia�, mia�o to g��bszy sens. On tak�e mia� wsp�ln� �on� ze swym bratem i utrzymywa� si� z jego stad. Wygl�dali na zamo�n� rodzin�, nawet ich namiot by� znacznie wi�kszy od namiot�w innych nomad�w. Tutaj bez trudu mogli�my uzupe�ni� nasze zapasy i najnaturalniej w �wiecie przyj�to od nas zap�at� w got�wce.

Niebezpieczne spotkanie z Khampami
Maszerowali�my ju� przez d�u�sz� chwil�, gdy z przeciwka nadszed� jaki� m��czyzna. Natychmiast zwr�ci� nasz� uwag� swoim przedziwnym ubraniem. M�wi� odmiennym dialektem ni� nomadzi w tej okolicy. Nachalnie zacz�� nas wypytywa�, sk�d i dok�d idziemy, a my opowiedzieli�my nasz� zwyk�� historyjk� o pielgrzymce. Da� nam spok�j i ruszy� dalej. Po chwili dotar�o do nas, �e w�a�nie poznali�my pierwszego Khamp�. Dwie godziny p��niej ujrzeli�my w oddali dw�ch m��czyzn na kucykach, odzianych w takie same stroje jak niedawno spotkany m��czyzna. Poczuli�my si� nieswojo i przyspieszyli�my kroku. Dopiero dobr� chwil� po nastaniu ciemno�ci natkn�li�my si� znowu na jaki� namiot. Mieli�my wyj�tkowe szcz��cie, mieszka�cy okazali si� bardzo sympatyczn� rodzin�. Uprzejmie zaproszono nas do �rodka i wskazano nam osobne palenisko, wy��cznie dla nas. Obowi�zkowo - nastawali - musimy tak�e kupi� u nich mi�so. Dopiero p��niej dowiedzieli�my si�, �e zachowanie ich wynika�o z g��boko zakorzenionych przes�d�w: nomada toleruje w swoim namiocie wy��cznie mi�so z w�asnego stada, obcemu rozpala oddzielne palenisko, ale nie zaproponuje mu mleka. Oczywi�cie, tak jak wsz�dzie, jedni ho�duj� zabobonom mniej, a inni bardziej.
Wieczorem zacz��a si� rozmowa o zb�jcach, kt�rzy w tych regionach byli prawdziw� plag�. Nasz gospodarz, �yj�c dostatecznie d�ugo w tej okolicy, m�g� co� nieco� na ten temat powiedzie�. Z dum� pokaza� nam swojego mannlichera* za kt�rego zap�aci� jakiemu� Khampie prawdziwy maj�tek: pi��set owiec! Banda grasuj�ca w tej okolicy potraktowa�a t� nieprawdopodobnie wysok� cen� jako rodzaj okupu i od tego czasu pozostawiono naszych gospodarzy w spokoju.
Us�yszeli�my te� nieco wi�cej o �yciu rabusi�w. Zamieszkiwali grupami w trzech, czterech namiotach, stanowi�cych punkt wypadowy dla ich zb�jeckich wypraw. Wygl�da�o to nast�puj�co: m��czy�ni, uzbrojeni po z�by w strzelby i miecze, wdzieraj� si� do namiotu nomad�w i bezczelnie ��daj� sutej go�ciny. Przera�ony koczownik podaje, co tylko mo�e. Napastnicy napychaj� sobie brzuchy i kieszenie. Zabieraj� ze sob� jeszcze kilka kr�w i znikaj�. Codziennie post�puj� tak z innymi nomadami, a� z�upi� doszcz�tnie ca�� okolic�. Potem przenosz� swoj� baz� w inne strony i zaczynaj� "gr�" od nowa. Koczownicy pogodzili si� ju� z tym losem, poniewa� - najcz��ciej nieuzbrojeni - staj� w obliczu silniejszego przeciwnika, wobec kt�rego, na tych odludnych terenach, nawet rz�d jest bezradny. Ale gdy jakiemu� urz�dnikowi dystryktu powiedzie si� atak na tych rozb�jnik�w - tym lepiej dla niego. Ca�y zb�jecki �up staje si� jego w�asno�ci�. Kary dla schwytanych rabusi�w s� nieludzkie. Najcz��ciej obcina si� im r�ce. Ale jeszcze �adnego Khampy nie odstraszy�o to od jego rzemios�a...
P��niej przyszed� czas na opowie�ci o przypadkach, jak to Khampowie okrutnie zabijali swoje ofiary. Nie oszcz�dzali ani pielgrzym�w, ani nawet w�druj�cych mniszek czy mnich�w. Zrobi�o si� nam nieswojo. C�� by�my dali za mannlichera! Nie mieli�my jednak ani pieni�dzy, ani nawet najbardziej prymitywnej broni. A naszych maszt�w od namiot�w nie ba�y si� nawet psy...
Ruszaj�c nazajutrz w dalsz� drog� nie czuli�my si� zbyt komfortowo. Nasz niepok�j wzr�s� jeszcze, gdy zobaczyli�my m��czyzn� ze strzelb�, pr�buj�cego kry� si� przed nami za wzg�rzem. Maszerowali�my jednak dalej, nie zbaczaj�c z drogi, i wreszcie stracili�my go z oczu. Wieczorem znowu napotkali�my namioty, najpierw jeden, a kilkaset metr�w dalej - ca�e obozowisko.
Zapukali�my do pierwszego namiotu. Przera�eni mieszka�cy wyszli na zewn�trz i wzbraniaj�c nam wej�cia do �rodka wskazywali na inne namioty. Poniewa� ich wzburzenie zaczyna�o by� niebezpieczne, ruszyli�my dalej. Jakie� by�o nasze zdumienie, gdy w nast�pnym namiocie przywitano nas uprzejmie. Wszyscy wylegli na zewn�trz, zacz�li dotyka� naszych rzeczy i pomaga� nam przy zdejmowaniu baga�y - nomadzi spotykani dotychczas nigdy si� tak nie zachowywali. Nagle poj�li�my: to Khampowie! Wpadli�my jak mysz w pu�apk�. W namiocie siedzieli dwa m��czy�ni, kobieta i jaki� m�okos - trzeba by�o robi� dobr� min� do z�ej gry i mie� si� na baczno�ci. Nie tracili�my jednak nadziei, �e uprzejmo�ci� i dyplomacj� wybrniemy jako� z tej nieprzyjemnej sytuacji.
Nie zd��yli�my jeszcze dobrze zasi��� przy ogniu, a ju� ko�o nas zrobi�o si� t�oczno. Z s�siednich namiot�w zacz�li si� schodzi� m��czy�ni, kobiety, dzieci i psy, aby zobaczy� obcych. Nie mogli�my ani na chwil� spu�ci� oka z naszych baga�y. Ludzie byli natr�tni i ciekawscy, jak Cyganie. A gdy us�yszeli nasz� opowie�� o pielgrzymce, zacz�li nachalnie nastawa�, aby�my wzi�li jednego z m��czyzn jako przewodnika do Lhasy. Utrzymywali, �e jest bardzo dobrym przewodnikiem i poprowadzi nas znacznie lepsz� drog�, nieco na po�udnie od naszej trasy. M��czyzna by� silny, kr�py, a za pas zatkn�� wielki miecz. Bynajmniej nie budzi� zaufania. Przyj�li�my jednak t� "propozycj� nie do odrzucenia", ustalaj�c jego wynagrodzenie. Je�eli ci ludzie rzeczywi�cie co� knuli, to tak czy owak w ka�dej chwili mogli nam wbi� n�� w plecy.
Khampowie z wolna rozeszli si� do swoich namiot�w. Zacz�li�my uk�ada� si� do snu. Jeden z gospodarzy za wszelk� cen� chcia� u�y� mojego plecaka jako poduszki pod g�ow� i kosztowa�o mnie wiele trudu, aby odwie�� go od tego zamiaru. Prawdopodobnie podejrzewa�, �e w plecaku mam pistolet... Poniewa� jego obawy by�y nam na r�k�, stara�em si� swoim zachowaniem podsyci� je jeszcze bardziej. Wreszcie da� spok�j. Musieli�my jednak by� bardzo czujni i przez ca�� noc nie zmru�yli�my oka. Mimo wielkiego zm�czenia nie by�o to trudne, bo �ona Khampy ci�gle mrucza�a w k�cie g�o�ne modlitwy. Wygl�da�o to tak, jakby prosi�a z g�ry o przebaczenie dla swych m���w, maj�cych jutro zosta� naszymi mordercami. Byli�my doprawdy szcz��liwi, gdy ta noc wreszcie si� sko�czy�a i nadszed� ranek. Pocz�tkowo wszystko by�o w porz�dku. Wymienili�my kieszonkowe lusterko na m�zg jaka, kt�ry usma�yli�my sobie na �niadanie. Potem zacz�li�my zbiera� si� do drogi. Gospodarze w napi�ciu �ledzili ka�dy nasz ruch. Gdy zacz�li�my wynosi� plecaki z namiotu zrobili si� niemal agresywni. Odsun�li�my ich do�� szorstko i za�adowali�my baga�e na naszego jaka. Zacz�li�my rozgl�da� si� za naszym "przewodnikiem", ale na szcz��cie nie by�o go wida�. Nasi Khampowie jeszcze przez chwil� k�adli nam do g�owy, aby�my ruszyli tras� po�udniow�, gdzie niebawem napotkamy nomad�w, pielgrzymuj�cych - podobnie jak my - do Lhasy. Obiecuj�c, �e skorzystamy z ich dobrych rad pospiesznie ruszyli�my w drog�.
Po przej�ciu kilkuset metr�w zauwa�y�em, �e nie ma naszego psa, kt�ry sam zawsze bieg� za nami. Gdy zacz�li�my si� za nim rozgl�da�, dostrzegli�my niespodziank�: za nami pod��a�o trzech m��czyzn. Wkr�tce nas dogonili i wskazuj�c na s�up dymu w oddali, zacz�li opowiada�, �e zmierzaj� tak�e do namiot�w pielgrzym�w. Wyda�o nam si� to bardzo podejrzane, poniewa� nigdy nie widzieli�my tak wielkiego dymu unosz�cego si� z namiot�w. Gdy zapytali�my o naszego psa, odpowiedzieli, �e zosta� w namiocie Khamp�w i jeden z nas powinien po niego wr�ci�. Wszystko sta�o si� jasne. Teraz w gr� wchodzi�o nasze �ycie. Nie odwa�yli si� zaatakowa� nas obu, wi�c zatrzymali psa, aby nas rozdzieli�. A tam, gdzie unosi� si� dym, czeka�o ju� prawdopodobnie kilku kompan�w, kt�rzy mogli nas bez trudu za�atwi�. O naszym znikni�ciu nikt si� nigdy nie dowie. Jak�e gorzko �a�owali�my teraz, �e zlekcewa�yli�my �yczliwe ostrze�enia nomad�w.
Jakby nigdy nic, szli�my jeszcze kawa�ek w tym samym kierunku, naradzaj�c si� co zrobi�. Khampowie wzi�li nas ju� pomi�dzy siebie, a m�okos szed� tu� za naszymi plecami. Ukradkiem spogl�dali�my na boki oceniaj�c nasze szans�. M��czy�ni, zwyczajem rozb�jnik�w, nosili na sobie po dwa futra, chroni�ce przed ciosem i uderzeniem, u pasa przypi�li pot��ne miecze, a wyraz ich twarzy bynajmniej nie by� �wi�ty.
Trzeba by�o co� zrobi�. Aufschnaiter uwa�a�, �e powinni�my zmieni� kierunek marszu, aby nie wpa�� �lepo w pu�apk�. Rozmawiaj�c, zrobili�my nagle zwrot. Khampowie stan�li jak wryci. Ale ju� znowu byli przy nas! Zast�pili nam drog� i gestykuluj�c niezbyt uprzejmie, zapytali dok�d zmierzamy. "Po psa" - odparli�my kr�tko i bardzo stanowczo. Taka odpowied� zbi�a ich z tropu. Zorientowali si�, �e jeste�my zdecydowani na wszystko. Jeszcze przez chwil� stali patrz�c za nami, po czym poszli swoj� drog�. Zapewne, aby jak najszybciej powiadomi� wsp�lnik�w...
Gdy zbli�ali�my si� do namiotu, ju� sz�a nam naprzeciw kobieta trzymaj�c naszego psa na postronku. Pozdrowili�my j� grzecznie i natychmiast ruszyli�my - oczywi�cie z powrotem! Byli�my nie uzbrojeni i posuwanie si� dalej t� tras� oznacza�o niechybn� �mier�. Po morderczym marszu dotarli�my wieczorem do naszej przyjaznej rodziny, u kt�rej nocowali�my poprzednio. Nasze prze�ycia nie zdziwi�y ich. Powiedzieli, �e spotkane przez nas, budz�ce powszechn� groz�, obozowiska Khamp�w znajduj� si� w okolicy zwanej Gyak Bongra. Po tych przygodach podw�jn� rado�� sprawi� nam fakt, �e mo�emy znowu spokojnie zasn��...
Nazajutrz u�o�yli�my nowy plan. Nie pozostawa�o nam nic innego, jak wybra� bardzo trudn� drog� przez nie zasiedlone tereny. Kupili�my u nomad�w tyle mi�sa, ile tylko byli�my w stanie ud�wign��, przypuszczaj�c, �e co najmniej przez tydzie� nie spotkamy �ywej duszy.
Nie mieli�my ochoty wraca� a� do samego Labrang Tro�a, wi�c zaryzykowali�my skr�t stromym i m�cz�cym podej�ciem, kt�rym mieli�my wyj�� wprost na nasz� tras�. Maj�c ju� za sob� po�ow� wspinaczki przystan�li�my, aby popatrze� na krajobraz. Nagle ku naszemu przera�eniu zobaczyli�my w oddali dw�ch m��czyzn pod��aj�cych naszymi �ladami. Nie by�o w�tpliwo�ci. To byli Khampowie! Prawdopodobnie zd��yli ju� odwiedzi� i wypyta� naszych nomad�w. Bez trudu wypatrzyli nas we wskazanym przez nich kierunku, poniewa� w przejrzystym powietrzu Czangthangu widoczno�� jest wprost niezwyk�a.
Co robi�? �aden z nas nie powiedzia� ani s�owa. Dopiero p��niej si� przyznali�my, �e obaj my�leli�my o tym samym: nasze �ycie b�dzie drogo kosztowa�! Najpierw przyspieszyli�my kroku. Ale pr�dko�� marszu zale�a�a od naszego jaka i, chocia� poganiali�my go nieustannie, zdawa�o nam si�, �e idzie ���wim tempem. Niespokojnie ogl�dali�my si� za siebie, ale nie spos�b by�o ustali�, czy dystans pomi�dzy nami a Khampami si� zmniejsza. Znowu odczuwali�my, jak�e dotkliwie, brak jakiejkolwiek broni. Do obrony, w najlepszym razie, mogli�my u�y� maszt�w od namiot�w i kamieni; przeciwnik mia� dobrze wyostrzone miecze. Najwa�niejsza b�dzie sprawna wsp��praca i wzajemne ubezpieczanie. Byli�my zdecydowani odda� �ycie za �ycie. Przez bit� godzin� maszerowali�my co tchu, dysz�c ze zm�czenia i ogl�daj�c si� ci�gle za siebie. W pewnej chwili zobaczyli�my, �e obaj m��czy�ni usiedli. Jeszcze bardziej przyspieszyli�my kroku, aby jak najszybciej dosta� si� na drug� stron� wzg�rza. R�wnocze�nie rozgl�dali�my si� za jak�� kryj�wk�, kt�ra w razie konieczno�ci nadawa�aby si� na pole walki. Zobaczyli�my, jak m��czy�ni podnie�li si� znowu, stali przez chwil� jakby si� naradzaj�c, po czym zawr�cili. Odetchn�li�my z ulg� i jeszcze mocniej zacz�li�my pop�dza� naszego jaka, aby skry� si� wreszcie za stokiem. Po wyj�ciu na szczyt zrozumieli�my rych�o dlaczego Khampowie woleli zawr�ci�. Przed nami rozpo�ciera� si� najbardziej opustosza�y krajobraz, jaki kiedykolwiek widzia�em: bezkresne morze za�nie�onych wysokog�rskich wy�yn, doliny i wzniesienia rozchodz�ce si� w niesko�czono��, jak fale. W dali le�a�y Transhimalaje, a w nich jak szczerba po z�bie widnia�a wyra�na prze��cz, przez kt�r� mo�liwy by� odwr�t. To by�a prze��cz Selala, prowadz�ca do Szigace, znana nam dzi�ki opisom Svena Hedina.
Czy�by Khampowie rzeczywi�cie zaniechali pogoni? W trosce o nasze bezpiecze�stwo maszerowali�my bez przerwy, a� do p��nej nocy. Na szcz��cie nie by�a ciemna, w �wietle ksi��yca l�ni� �nieg i by�o tak jasno, �e widzieli�my przed nami nawet odleg�e pasma g�rskie.

O g�odzie i ch�odzie. Niespodziewany prezent gwiazdkowy
Nigdy nie zapomn� tego nocnego marszu. By�o to najtrudniejsze wyzwanie dla ducha i cia�a, jakiemu kiedykolwiek sprosta�em. Zdecydowali�my si� na drog� w tym nie zagospodarowanym i dzikim terenie, s�dz�c, �e uchronimy si� przed Khampami. Teraz musieli�my stawia� czo�a nowym trudno�ciom. Dobrze, �e ju� dawno wyrzuci�em termometr. Pewnie wskazywa�by nadal zaledwie -30�, bo tylko tyle mie�ci�o si� na jego skali. Oczywi�cie panowa�y tu znacznie wi�ksze mrozy. Sven Hedin w tych samych niemal okolicach zanotowa� -40� C.
Gdy przez d�ugie godziny posuwali�my si� do przodu, brn�c ci��ko w �wie�ym, dziewiczym �niegu, nasze my�li w�drowa�y w�asnymi �cie�kami. Zacz��y mnie dr�czy� wizje wygodnych, ogrzanych pomieszcze�, ciep�ych potraw, gor�cych, paruj�cych napoj�w... Jak na ironi� ukazywa� mi si� obraz najbanalniejszego bufetu z automatami, z moich studenckich czas�w w Grazu, i ta wizja doprowadza�a mnie niemal do szale�stwa.
Aufschnaiter by� my�lami gdzie indziej. Wyrzuca� z siebie przekle�stwa, obmy�la� okrutn� zemst� i przysi�ga�, �e wr�ci tu jeszcze uzbrojony. Biada wam, wszyscy Khampowie!
Obydwaj, ka�dy na sw�j spos�b, pr�bowali�my walczy� z ogarniaj�c� nas depresj�. Znowu stracili�my tyle czasu, a cel by� jeszcze tak daleko! Gdyby�my mogli byli maszerowa� dalej, drog� od namiotu rabusi�w, znajdowaliby�my si� ju� na p��nocnej trasie tazam�w. Zapewne musia�o by� ju� dobrze po p��nocy - nasze zegarki ju� dawno zamieni�y si� w mi�so i campe - gdy wreszcie zdecydowali�my si� na post�j. Przez ca�y dzie� nie napotkali�my �ywej duszy, raz tylko mign�� nam �nie�ny lampart. Poza tym ani �ladu zwierz�cia, cz�owieka, czy jakiejkolwiek ro�linno�ci. Najmniejszej szansy znalezienia czego� na ogie�. Byli�my zreszt� zbyt utrudzeni, aby zabra� si� za rozpalanie ogniska z nawozu jak�w, co jest sztuk� sam� w sobie. Zdj�li�my tylko juki z naszego Armina i natychmiast wle�li�my pod koce k�ad�c pomi�dzy siebie surowy udziec barani i woreczek z camp�, po czym rzucili�my si� do jedzenia. Ledwie w�o�yli�my do ust �y�k� z such� m�k�, zacz�li�my kl�� na czym �wiat stoi. Nie mogli�my wyj�� �y�ek z ust! Na tym wielkim mrozie przymarza�y do warg i j�zyka i przyp�acili�my to uszkodzeniem nask�rka. Odechcia�o si� nam jedzenia. Skuleni i wyczerpani pomimo straszliwego zimna zapadli�my w ci��ki sen.
Rankiem, bynajmniej nie wypocz�ci, wyruszyli�my w dalsz� drog�. Armin na pr��no grzeba� przez ca�� noc w poszukiwaniu trawy. G�odny i spragniony, teraz w desperacji jad� �nieg. Poprzedniego dnia nie znale�li�my wody do picia, bo napotykane po drodze �r�d�a mr�z zamieni� w osobliwe lodowe kaskady.
Marsz w g��bokim �niegu jest piekielnie m�cz�cy. Ani na chwil� nie odrywaj�c wzroku od naszego jaka, mozolnie, krok za krokiem st�pali�my po jego �ladach. Nic dziwnego, �e gdy nagle po po�udniu zobaczyli�my hen, na bia�ym horyzoncie trzy karawany jak�w, s�dzili�my �e to fatamorgana. Sun��y powoli, czasem zatrzymywa�y si�, znowu rusza�y - ale przecie� nie znika�y. Nie by�y do licha z�udzeniem! Nabrali�my otuchy. Zebrawszy wszystkie si�y i pop�dzaj�c Armina, dotarli�my po trzech godzinach marszu do miejsca, gdzie karawany zatrzyma�y si� na post�j. Zobaczyli�my oko�o pi�tnastu kobiet i m��czyzn, kt�rzy zd��yli ju� rozbi� namioty. Chocia� wprawili�my ich w niema�e zdziwienie, pozdrowili nas uprzejmie i od razu zaprosili do swojego ognia. Dowiedzieli�my si�, �e wracaj� do ojczystych stron nad jeziorem Namczo z pielgrzymki pod g�r� Kajlas i zarazem podr��y handlowej. Ostrze�eni przez administratora prowincji, podobnie jak my wybrali t� trudn� tras�, aby omin�� tereny zagro�one przez Khamp�w. W�drowali do swych siedzib poganiaj�c teraz pi��dziesi�t jak�w i dwie�cie owiec. Wi�kszo�� zwierz�t wymienili po drodze na towary i teraz stanowili oczywi�cie smaczny k�sek dla rabusi�w. Poniewa� du�a grupa zapewnia�a wi�ksze bezpiecze�stwo w razie napadu Khamp�w, trzy gromadki pielgrzym�w podr��owa�y razem, a teraz zaproponowano i nam, aby�my si� przy��czyli.
Jaka� to przyjemno�� siedzie� zn�w przy ogniu i siorba� gor�c� zup�! To spotkanie by�o prawdziwym zrz�dzeniem opatrzno�ci. Oczywi�cie nie zapomnieli�my o naszym dobrym Arminie, wiedzieli�my jak wiele mu zawdzi�czamy. Uzgodnili�my z przewodnikiem karawany, �e za op�at� w wysoko�ci jednej dni�wki, za�aduje nasze baga�e na kt�rego� ze swoich jak�w, id�cych bez �adunku. Dzi�ki temu Armin b�dzie m�g� sobie troch� odetchn��.
Odt�d dzie� za dniem w�drowali�my razem z nomadami, rozbijaj�c na postojach nasz ma�y g�rski namiocik obok ich czarnych, we�nianych "dom�w". Rozbijanie namiotu przysparza�o nam za ka�dym razem wiele trudu. Huraganowy wiatr wyrywa� z r�k linki, a potem po prostuje zrywa� i trzeba by�o wychodzi� w �rodku nocy, by ustawia� zwalony maszt i rozpina� namiocik od nowa. Tylko namioty zrobione z we�ny jak�w wytrzymywa�y tak� pr�b�, ale s� one tak ci��kie, �e ka�dy stanowi �adunek dla jednego jaka. Poprzysi�gli�my sobie, �e je�li kiedy� jeszcze przyjdzie nam w�drowa� przez Czangthang, zaopatrzymy si� w odpowiedni, lepszy sprz�t. B�dziemy mie� trzy jaki, poganiacza, namiot od nomad�w i dobr� strzelb�... Na razie jednak nale�a�o stawia� czo�a rzeczywisto�ci. Powinni�my si� cieszy�, �e nasi przyjaciele - nomadzi, przyj�li nas do swojej kompanii. Teraz dzienne marsze by�y - po naszych do�wiadczeniach - po prostu spacerkiem. Nomadzi wyruszaj� bardzo wcze�nie rano i po przej�ciu oko�o czterech, sze�ciu kilometr�w rozbijaj� namioty, a zwierz�ta puszczaj� na popas. Zanim si� �ciemni, z obawy przed atakiem wilk�w, przywi�zuj� zwierz�ta w pobli�u namiot�w, by przez ca�� noc mog�y sobie prze�uwa�.
Dopiero teraz sta�o si� jasne, do czego zmuszali�my naszego biednego Armina! Z pewno�ci� uwa�a� nas za wariat�w, podobnie jak Tybeta�czycy w Kyirongu, kiedy biegali�my po wszystkich okolicznych szczytach. Podczas d�ugich postoj�w mogli�my wreszcie znowu po�wi�ci� wi�cej czasu na pisanie naszych dziennik�w, ostatnio bardzo zaniedbanych. Przyst�pili�my tak�e do systematycznego wypytywania uczestnik�w karawany o drog� do Lhasy. Gaw�dz�c z ka�dym z osobna, wydobywali�my od nich stopniowo nazwy kolejnych miejscowo�ci. To by�y bardzo cenne informacje. Umo�liwia�y nam zdobywanie od nomad�w opisu kolejnych etap�w drogi, a jasne by�o, �e nie chcemy sp�dzi� po�owy �ycia na spacerach. Postanowili�my, �e w najbli�szych dniach od��czymy si� od karawany.
Dok�adnie 24 grudnia 1945 po�egnali�my nomad�w, ruszaj�c znowu samotnie w drog�. Rze�cy i wypocz�ci, bez przeszk�d przemierzyli�my tego dnia ponad dwadzie�cia kilometr�w. P��nym wieczorem stan�li�my na skraju rozleg�ej r�wniny w pobli�u kilku stoj�cych pojedynczo namiot�w. Ich mieszka�cy byli nadzwyczaj czujni. Zanim zd��yli�my podej�� do pierwszego namiotu, ju� sz�o nam naprzeciw kilku dziko wygl�daj�cych m��czyzn, uzbrojonych po z�by. Ostrym tonem kazali nam i�� do diab�a - i to natychmiast! Zatrzymali�my si� unosz�c r�ce do g�ry na znak, �e nie posiadamy broni i zacz�li�my wyja�nia�, �e jeste�my bezbronnymi pielgrzymami. Kilkudniowy wypoczynek najwidoczniej niewiele nam pom�g� i nasz wygl�d musia� wzbudza� wsp��czucie, poniewa� po kr�tkiej naradzie w�a�ciciel wielkiego namiotu zaproponowa� nam nocleg. Niebawem zasiedli�my przy ciep�ym ogniu, popijaj�c gor�c� tybeta�sk� herbat�. Do herbaty podano nam rarytas - dwie bia�e bu�eczki, nie�wie�e i twarde jak kamie�. W wigilijny wiecz�r ten skromny dar uradowa� nas bardziej ni� najpyszniejszy �wi�teczny ko�acz. Dobrali�my si� do nich dopiero po kilku dniach, podczas szczeg�lnie m�cz�cego marszu, czerpi�c otuch� i energi� z tego nieoczekiwanego gwiazdkowego podarunku od dobrych ludzi.
Wcze�niej jednak nasi gospodarze pokazali jeszcze raz swoje szorstkie oblicze. Ofiarodawca bu�eczek, s�ysz�c kt�r�dy chcemy i�� do Lhasy, sucho zauwa�y�, �e dotychczas wprawdzie nas nie zamordowano, ale w najbli�szych dniach czeka nas to z ca�� pewno�ci�. Pe�no tu Khamp�w, w ca�ej okolicy, i nie uzbrojeni jeste�my dla nich po prostu jak �owna zwierzyna. M�wi� o tym, jak o czym� zupe�nie oczywistym i nieuniknionym.
Spu�cili�my nieco z tonu, prosz�c go o dobr� rad�. On tak�e zacz�� zachwala� drog� przez Szigace, gdzie mogli�my doj�� w siedem dni. Ale o tym nie chcieli�my nawet s�ysze�. Nomada zastanowi� si� przez chwil�, po czym poradzi�, aby�my zwr�cili si� jednak do bonpo tej prowincji. Jego namiot znajdziemy w odleg�o�ci zaledwie kilku mil st�d, na po�udnie. Je�eli ju� koniecznie chcemy i�� przez tereny zagro�one przez Khamp�w, to bonpo jest w�adny wyda� nam dla bezpiecze�stwa odpowiedni glejt.
Tego wieczoru po�o�yli�my si� do�� wcze�nie. Musieli�my rozwa�y� tyle spraw, �e nie by�o czasu na smutne my�li o Bo�ym Narodzeniu w rodzinnym domu. Wreszcie zgodzili�my si� obaj, �e trzeba zaryzykowa� i uda� si� do bonpo. Do jego namiotu by�o zaledwie kilka godzin drogi. Powita� nas uprzejmie i natychmiast odda� nam do dyspozycji namiot - przyj�li�my to za dobry znak. Wkr�tce przywo�a� swojego "koleg� po fachu" i we czw�rk� zasiedli�my do konferencji. Tutaj darowali�my sobie nasz� bajk� o hinduskich pielgrzymach. Przedstawiaj�c si� jako Europejczycy, za��dali�my kategorycznie ochrony przed rabusiami; oczywi�cie, �e podr��ujemy za zezwoleniem. Nie mrugn�wszy okiem wyj��em stary paszport, wydany kiedy� przez garpona w Gartoku. Ten dokument mia� ju� swoj� histori�. W�wczas urz�dzili�my losowanie i wygra� go Kopp, ale gdy rozstawali�my si�, wpad�em na dobry pomys� i odkupi�em niepotrzebny ju� naszemu koledze dokument. Teraz nadesz�a jego chwila!
Obydwaj urz�dnicy obejrzeli piecz�� i najwyra�niej stary papier wzbudzi� w nich respekt. Uwierzyli, �e przebywamy w Tybecie ca�kiem legalnie. Dziwili si� tylko, gdzie te� podzia� si� trzeci m��czyzna wymieniony w dokumencie? Najpowa�niej oznajmili�my, �e niestety z powodu choroby wr�ci� przez Trad�n do Indii. Skuteczno�� tej blagi zaskoczy�a nas samych. Uspokojeni bonpowie obiecali nam ochron�, kt�ra zmieniaj�c si� w okre�lonych punktach mia�a nam towarzyszy� a� do g��wnego, p��nocnego traktu.
To by�a prawdziwie Dobra Nowina na Bo�e Narodzenie! Wreszcie mogli�my zacz�� �wi�towa�. Specjalnie na Wigili� zachowali�my troch� ry�u z Kyirongu. Przyrz�dziwszy go, zaprosili�my obydwu bonp�w do naszego namiotu. Przyszli ch�tnie, przynie�li wiele smako�yk�w, i tak sp�dzili�my razem naprawd� bardzo mi�y wiecz�r.
Nazajutrz w towarzystwie jakiego� nomady zostali�my "przekazani" do nast�pnego namiotu. Ca�a ta procedura przypomina�a bieg sztafetowy: przewodnik szed� z nami pewien odcinek drogi, przekazywa� nas nast�pnemu i wraca�. Z nowym przewodnikiem sz�o si� bardzo przyjemnie i szybko ubywa�o nam drogi w tym nieznanym terenie. Dopiero teraz zacz�li�my docenia�, co to znaczy mie� dobrego przewodnika! Cho�by nawet nie by� w stanie uchroni� nas przed rabusiami...
Bez przerwy towarzyszy� nam wiatr i mr�z, zupe�nie jakby na �wiecie istnia�y tylko huraganowe burze i temperatury oko�o -30 stopni. Brak stosownej odzie�y mocno dawa� si� nam we znaki, wi�c by�em bardzo szcz��liwy, gdy jeden z nomad�w zgodzi� si� sprzeda� mi sw�j barani ko�uch. Wprawdzie by� nieco za ciasny i brakowa�o mu jednego r�kawa, ale te� kosztowa� tylko dwie rupie! W najgorszym stanie by�o nasze obuwie, najwyra�niej dokonuj�ce swego �ywota. R�kawiczek nie mieli�my wcale. Aufschnaiter odmrozi� ju� r�ce, mnie doskwiera�y stopy. Znosili�my b�l z t�p� rezygnacj�, a pokonywanie codziennego etapu poch�ania�o wiele energii. Jak�e ch�tnie odpocz�liby�my kilka dni w ciep�ym namiocie u nomad�w. Mimo to, �e ich potrzeby by�y minimalne, a �ywot tak twardy, teraz cz��ciej widzieli�my go w jasnych barwach. Lecz nasze �rodki by�y skromne i je�li mieli�my doj�� do Lhasy, nie wolno nam by�o nigdzie si� zatrzymywa�. A co b�dzie potem? O tym lepiej nie my�le�...
Cz�sto widywali�my - na nasze szcz��cie z daleka - m��czyzn na koniach i po towarzysz�cych im psach orientowali�my si�, �e to Khampowie. Ich zwierz�ta maj� rzadsz� sier�� ni� zwyk�e psy tybeta�skie, s� chude, szybkie jak wiatr i nieprawdopodobnie szkaradne. Dzi�kowali�my Bogu, �e oszcz�dzi� nam spotkania z nimi i ich panami.
Na tym odcinku naszej podr��y dokonali�my pewnego odkrycia: przechodzili�my ko�o zamarzni�tego jeziora, kt�re jak si� p��niej okaza�o, nie widnia�o na �adnej mapie. Aufschnaiter naszkicowa� je nawet w naszym dzienniku. Jezioro to, nazywane przez tubylc�w J�czab (to znaczy "woda sk�adana w ofierze"), po�o�one by�o cudownie u st�p kilku lodowc�w, kt�re obchodzili�my ju� od tygodnia. Najwy�szy szczyt w tej okolicy by� tak�e "tronem bog�w" i nosi� imi� szczeg�lnie pot��nego b�stwa: D�o Gya Kang.
Zanim dotarli�my do g��wnego traktu tazam�w jeszcze raz natkn�li�my si� na rabusi�w. Wielkie ch�opiska uzbrojone by�y w europejskie karabiny i w wypadku zaczepki nasza odwaga na niewiele by si� zda�a. Na szcz��cie pozostawili nas w spokoju - zapewne przez wzgl�d na nasz� n�dzn� powierzchowno��. Tak to czasem nawet bieda mo�e mie� swoje dobre strony.
Po pi�ciodniowym marszu doszli�my wreszcie do s�awnego traktu pielgrzym�w. Spodziewali�my si� drogi z prawdziwego zdarzenia, kt�ra oznacza�aby kres wszystkich naszych cierpie�. Jak�e wielkie by�o nasze rozczarowanie, gdy nie mogli�my odnale�� najmniejszego �ladu drogi. Naszym oczom ukaza�a si� okolica podobna do tej, kt�r� w�drowali�my przez ostatnie tygodnie. Kilka pustych namiot�w, przy kt�rych mo�e si� zatrzyma� karawana - i to wszystko. Ani �ladu jakiej� organizacji ruchu karawanowego.
Na ostatnim etapie towarzyszy�y nam dwie tutejsze amazonki. Teraz ju� musia�y nas opu�ci�; nie kryj�c wzruszenia, po�egna�y si� z nami serdecznie. Zrezygnowani, ulokowali�my si� w jednym z pustych namiot�w i rozniecili�my ognisko. Grzej�c si� przy ogniu, doszukiwali�my si� pozytywnych aspekt�w naszej sytuacji. W�a�ciwie nie brakowa�o powod�w do rado�ci! Najtrudniejsza cz��� trasy by�a ju� za nami. Teraz znajdowali�my si� na ucz�szczanej drodze, prowadz�cej wprost do Lhasy. Do stolicy mo�emy dotrze� za pi�tna�cie dni. Cel by� tak blisko! Ale gdzie� podzia�a si� nasza rado��!?
Nic dziwnego. Wielodniowe trudy tak nas wycie�czy�y, �e nie byli�my w stanie odczuwa� nawet przyjemno�ci. Odmro�enia, brak pieni�dzy, n�dzne jedzenie - byli�my naprawd� wyko�czeni. Ale najbardziej martwi�y nas nasze zwierz�ta. Z mojego wiernego psa pozosta�a tylko sk�ra i ko�ci - sami ci�gle nie dojadali�my, wi�c i jemu niewiele si� dostawa�o. �apy mia� ca�e w ranach, ledwo wl�k� si� za nami i na miejsce postoju dociera� cz�sto kilka godzin po nas. Nasz Armin by� w nie lepszym stanie. Od tygodni nie znajdowa� dostatecznej ilo�ci trawy i straszliwie wychud�. Wprawdzie dochodz�c do jeziora J�czabczo, opu�cili�my ju� stref� �nieg�w, ale i tak trawa tutaj by�a wyschni�ta i marna. Ponadto nasze codzienne mordercze etapy tak czy owak uniemo�liwia�y tucz�c� kuracj�.
Nast�pnego dnia trzeba by�o rusza� dalej. Moraln� podniet� czerpali�my z faktu, �e znajdowali�my si� na g��wnym szlaku karawanowym i nie musieli�my ju� czu� si� jak Marco Polo. Trakt, kt�rym mieli�my teraz w�drowa�, zbudowany zosta� przez rz�d i s�u�y� pierwotnie do transportu z�ota z zachodniego Tybetu. Stopniowo, w miar� wzrostu ruchu handlowego w ca�ym Tybecie, trasa ta nabiera�a coraz wi�kszego znaczenia, jako odci��enie drogi po�udniowej, biegn�cej wzd�u� rzeki Cangpo. Pierwszy dzie� marszu g��wnym traktem tazam�w niewiele si� r��ni� od najgorszych etap�w na bezludnych obszarach. Nie napotkali�my �ywej duszy. Szala�a burza. W�ciek�y wiatr ciska� wielkimi p�atami �niegu i przep�dza� tumany mg�y. Droga zamieni�a si� w piek�o. Na szcz��cie wicher uderza� w plecy i dos�ownie nas popycha�; gdyby wia� nam w twarz, nie by�oby mowy o zrobieniu kroku. Nasz biedny Armin by� u kresu si�. Gdy pod wiecz�r ujrzeli�my wreszcie nast�pny zajazd, ca�a czw�rka nie posiada�a si� z rado�ci. Dzie� ten opisa�em w moim dzienniku tak:

31 grudnia 1945
Pot��na burza �nie�na i mg�y (pierwsza mg�a, kt�r� zobaczyli�my w Tybecie), temperatura oko�o -30� C, najbardziej morderczy dzie� naszej podr��y, co chwila trzeba poprawia� juki na Arminie, niebezpiecze�stwo odmro�enia r�k... Gubimy drog�, po dw�ch kilometrach spostrzegamy pomy�k�, zawracamy. Wieczorem docieramy do tazamu Nyacang - jest tam osiem namiot�w. W jednym mieszka bonpo z rodzin�... traktuj� nas uprzejmie!

B�ogos�awiony glejt
I oto po raz drugi sp�dzali�my Sylwestra w Tybecie. Rozmy�laj�c o tym, co osi�gn�li�my do tej pory, �atwo mo�na by�o straci� wszelk� odwag�. Wci�� przebywali�my tutaj nielegalnie: dwaj n�dzni, na p�� zag�odzeni w�drowcy - kryj�cy si� przed ka�dym, nawet najni�szym urz�dnikiem - dla kt�rych Lhasa nadal pozostawa�a celem iluzorycznym, "Zakazanym Miastem". W takie wieczory, jak ten, cz�owiek robi si� sentymentalny, zaczyna snu� wspomnienia, my�li w�druj� do Ojczyzny, rodziny... Nie wolno nam by�o jednak ani na chwil� zapomnie� o nagiej rzeczywisto�ci. Walka o przetrwanie wymaga�a skupienia wszystkich si�, psychicznych i fizycznych. Tutaj mo�liwo�� sp�dzenia wieczoru w ciep�ym namiocie by�a dla nas stokro� cenniejsza, ni� gdyby�my w kraju dostali na gwiazdk� wymarzony samoch�d wy�cigowy.
Uczcili�my Sylwestra na sw�j spos�b. Chcieli�my zatrzyma� si� tu nieco d�u�ej, odpocz�� i odkarmi� wreszcie nasze zwierz�ta. Nasz list �elazny spe�ni� znakomicie swoje zadanie. Administrator tazamu natychmiast zrobi� si� uprzejmy, przydzieli� nam s�u��cego, przys�a� wod� i �ajno jaka na ognisko.
Rozlu�nieni pozwolili�my sobie na d�ugi sen. Gdy p��nym popo�udniem przyst�pili�my w�a�nie do gotowania �niadania, przed namiotami zapanowa� nagle spory ruch. Okaza�o si�, �e oto nadszed� kucharz jakiego� wysokiego urz�dnika, zwiastuj�c rych�e przybycie swojego pana. Jego zadaniem by�o przygotowanie wszystkiego na godziwe przyj�cie. Zaabsorbowany biega� tam i z powrotem, udaj�c strasznie wa�n� osob�. Jako nakrycie g�owy nosi� ca�e lisie futro.
Przybycie wysokiego urz�dnika mog�o okaza� si� tak�e dla nas bardzo wa�ne. Jednak zbyt d�ugo przebywali�my w Azji, aby nie wiedzie�, �e okre�lenie "wy�szy urz�dnik" - to poj�cie bardzo wzgl�dne. Na razie nie tracili�my zimnej krwi. Rych�o okaza�o si�, �e nie jest tak �le. Wkr�tce nadjecha� bonpo w otoczeniu �wity i s�u��cych. By� to kupiec w s�u�bie pa�stwowej, kt�ry dozorowa� w drodze do Lhasy transport kilkuset �adunk�w cukru i bawe�ny. Oczywi�cie on tak�e zacz�� nas ci�gn�� za j�zyk. Z anielskimi minami pokazali�my nasz list. Znowu zadzia�a�! Z oblicza bonpo znikn�� urz�dowy wyraz twarzy i niebawem otrzymali�my zaproszenie do podr��owania z jego taborem. To brzmia�o nie�le! Ch�tnie zrezygnowali�my z odpoczynku, i pospiesznie zacz�li�my pakowa� baga�e, bo karawana zatrzyma�a si� tu tylko na obiad.
Jeden z poganiaczy widz�c naszego wychudzonego Armina, pokiwa� tylko g�ow� i zaproponowa�, za niewielk� op�at�, za�adowanie naszych baga�y na jaka wynaj�tego w tazamie. Przystali�my na to ch�tnie, ciesz�c si�, �e Armin sobie wypocznie. Nie by�o chwili do stracenia. Bonpo i jego s�udzy dosiedli �wie�ych koni, wymieniono jaki i objuczone zwierz�ta natychmiast ruszy�y w drog�. Nale�a�o wyruszy� r�wnocze�nie z karawan� - tylko bonpo nie musia� si� spieszy�, poniewa� jad�c konno bardzo szybko nas dogania�.

* * *

Ruszyli�my w drog� ju� porz�dnie zm�czeni, nic wi�c dziwnego, �e dwudziestokilometrowy marsz do nast�pnego tazamu kosztowa� nas niema�o trudu i silnej woli. Bez przerwy my�leli�my o odpoczynku i nasz pies chyba podobnie. Na pr��no przywo�ywa�em go i gwizda�em - zamacha� niewyra�nie ogonem i leg�, nie maj�c ju� si� i�� dalej. Wymagali�my od niego za wiele. Ca�e �apy mia� w ranach, by� na p�� zag�odzony. Niestety, teraz przysz�o nam si� rozsta�! C�� mog�em z nim pocz��? Jak�e ch�tnie odda�bym go komu�, kto by o niego zadba�! Pociesza�em si�, �e zosta� w pobli�u jakiej� osady. Wprawdzie jako obcy nie b�dzie mia� �atwego �ycia w�r�d miejscowych ps�w, ale id�c dalej z pewno�ci� pad�by gdzie� na odludziu.
Pod ochron� karawany przemierzali�my codziennie d�ugie odcinki. Nimb urz�dnika by� nam ochron� i wsz�dzie przyjmowano nas bez k�opot�w. Tylko raz, w tazamie Lholam, administrator patrzy� na nas podejrzliwie. By� na tyle nieuprzejmy, �e nie wyda� nam materia�u na opa�, uparcie ��daj�c paszportu wydanego przez Lhas�. Niestety, ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie mogli�my s�u�y� takim paszportem! Ale i tak byli�my zadowoleni, maj�c przynajmniej dach nad g�ow�. Tu� po dotarciu do tazamu zauwa�yli�my kilka bardzo podejrzanych postaci, kr�c�cych si� przy namiotach. Zd��yli�my ju� pozna� tych rzezimieszk�w - to byli Khampowie. Byli�my jednak zbyt zm�czeni, aby si� tym przejmowa�. Niech si� inni martwi�, my nie mamy niczego, co mo�na by ukra��. Dopiero gdy wtargn�li do naszego namiotu i chcieli koniecznie w nami nocowa�, us�yszeli kilka �o�nierskich s��w. Na szcz��cie dali spok�j i opu�cili namiot.
Nazajutrz rano stwierdzili�my z przera�eniem, �e nasz jak znikn��. Przecie� wczoraj wieczorem przywi�zali�my go przy namiocie! Mo�e jest na ��ce? Szukali�my na pr��no, nie by�o go nigdzie. Po wczorajszej ho�ocie tak�e ani �ladu. Jasne, �e to nie by� przypadek; ale �e te� musieli ukra�� akurat naszego Armina! To by�a dla nas bardzo dotkliwa strata.
Wpadli�my do namiotu zarz�dcy tazamu ciskaj�c mu pod nogi siod�o i derk�. To on, z t� swoj� niech�ci� do nas, winien by�, �e stracili�my jaka! Ta kradzie� ugodzi�a nas dotkliwie. Armin numer 5 by� pierwszym dobrze u�o�onym przedstawicielem swojego gatunku i potrafili�my to doceni�. To dzi�ki niemu zdo�ali�my pokona� najtrudniejszy odcinek naszej podr��y. Dobry Armin! Dla niego ta zmiana oznacza�a zapewne lepszy los. Teraz przez d�ugie miesi�ce b�dzie m�g� pa�� si� spokojnie na halach, znowu nabierze si�, i ze swojej pami�ci jaka szybko wyma�e przebyte trudy.
Na op�akiwanie Armina nie mieli�my zbyt wiele czasu. Nasze baga�e od kilku godzin by�y ju� w drodze, bo karawana zawsze wyrusza�a jeszcze przed �witem, aby dotrzyma� kroku jad�cemu konno urz�dnikowi. Mimo ca�ego rozgoryczenia, sz�o si� nam przyjemnie i lekko. Nie trzeba by�o pogania� ci�gle zwierza, przystawa� i poprawia� obluzowanych baga�y.
Ju� od kilku dni zbli�ali�my si� do olbrzymiego �a�cucha g�rskiego. Wiedzieli�my, �e to masyw Nyenczenthanglha. Tam znajduje si� jedyna prze��cz, przez kt�r� prowadzi bezpo�redni szlak do Lhasy.
W tym czasie przem�czenie dawa�o si� nam ju� wyra�nie we znaki. Wieczorem padali�my wyko�czeni i nie byli�my w stanie zrobi� ani kroku.
Stan�li�my w�a�nie na odpoczynek w tazamie Tokar. St�d zaczyna�o si� podej�cie w g�ry. Od nast�pnej stacji postojowej dzieli�o nas pi�� dni marszu. Nie mieli�my nawet si� my�le� o tym, jak tam dobrniemy. Ale zrobili�my oczywi�cie wszystko, co by�o w naszej mocy, aby dobrze zaopatrzy� si� na drog�, i kupili�my du�� ilo�� mi�sa.
Nast�pne dni nie mia�y ko�ca, a noce wydawa�y si� jeszcze d�u�sze. Znajdowali�my si� w niewypowiedzianie pi�knej okolicy, w pobli�u jednego z najwi�kszych jezior na �wiecie, zwanego Namczo lub Tengri Nor. Jego obej�cie wko�o zajmuje podobno jedena�cie dni. Chocia� tak bardzo pragn�li�my pozna� to jedno z najwi�kszych bezodp�ywowych jezior Czangthangu, teraz nie byli�my w stanie nawet na nie popatrze�. Stali�my na brzegu i nic nie mog�o wyrwa� nas z apatii.
Podchodzenie w g�r� w rozrzedzonym powietrzu wypompowa�o z nas si�y, a my�l o wysoko�ci 6000 m, kt�r� mieli�my przed sob�, zupe�nie nas pora�a�a. Od czasu do czasu rzucali�my zdumione spojrzenie na jeszcze wy�sze szczyty. Wreszcie stan�li�my na prze��czy Guring La. Jako pierwszy i jedyny przed nami Europejczyk, przeszed� t�dy w 1895 roku Anglik Littledale. Na mapach Svena Hedina jest ona - jako najwy�ej po�o�ona prze��cz w Transhimalajach - oznaczona wysoko�ci� 5972 m. Jak s�dz�, nie pope�niam b��du m�wi�c, �e jest to najwy�sza prze��cz na ziemi mo�liwa do przej�cia przez ca�y rok.

Kolorowe flagi modlitewne wytyczaj� szlak pielgrzymom
Zn�w natrafili�my na stert� kamieni - tak� sam� jak kiedy� - z powiewaj�cymi flagami modlitewnymi. Tu� obok poustawiano kamienne tablice z wyrytymi modlitwami - dzi�kczynienie tysi�cy pielgrzym�w, kt�rzy po znojach d�ugiej w�dr�wki stan�li wreszcie na prze��czy, otwieraj�cej im drog� do �wi�tej Lhasy.
Z do�u podchodzili pielgrzymi, zadziwiaj�co wielu pielgrzym�w. Odwiedzili ju� wymarzony cel i teraz wracali do swych odleg�ych siedzib. Ile� razy rozbrzmiewa�y na tym szlaku s�owa prastarej buddyjskiej formu�y modlitewnej Om mani padme hum* kt�r� bez przerwy szepcz� pielgrzymi. Wierz� �e chroni ona tak�e przed "truj�cymi wyziewami", kt�rymi t�umacz� Tybeta�czycy wyst�puj�ce na tej wysoko�ci u wszystkich w�drowc�w objawy niedotlenienia. Doprawdy rozs�dniej by�oby zamyka� usta! W dole dostrzegali�my co chwila szare szkielety zwierz�t, �wiadcz�ce o tym, jak niebezpieczne jest przej�cie przez prze��cz. Poganiacze utrzymywali, �e ka�dej niemal zimy w burzach �nie�nych gin� tu tak�e pielgrzymi. Dzi�kowali�my Bogu, �e pogoda by�a �adna, bo ju� w pierwszych dniach trzeba by�o pokona� niemal dwa tysi�ce metr�w r��nicy poziom�w.
Za prze��cz� rozpo�ciera� si� zupe�nie nowy krajobraz. Znikn��y �agodne wzg�rza Czangthangu. Po drodze, maszeruj�c w znoju, cz�sto m�wili�my sobie: jak dobrze by�oby mie� jeepa. Teraz jazda by si� zako�czy�a. G�ry zrobi�y si� strome i dzikie, w przepa�cistych jarach hucza�y potoki sp�ywaj�ce ju� ku r�wninie lhaskiej. Poganiacze twierdzili, �e z pewnego miejsca tu� pod Lhas� wida� o�nie�one szczyty, przez kt�re teraz przechodzimy. "Zakazane Miasto" by�o ju� tak blisko!
Zacz�li�my zej�cie po lodowcu. Zn�w podziwia�em jaki, bezb��dnie odnajduj�ce drog� w�r�d lodu. Wlok�c si� z trudem za nimi pomy�la�em odruchowo, o ile �atwiej by si� sz�o na nartach po tych pozbawionych szczelin polach lodowcowych. Niew�tpliwie byli�my z Aufschnaiterem pierwszymi lud�mi, rozmawiaj�cymi o nartach na szlaku pielgrzymek do Lhasy... Jak�e wabi�y nas - utrudzonych w�drowc�w - wznosz�ce si� wko�o sze�ciotysi�czniki! Z czekanami �atwo da�oby si� je zdoby� - chocia� jeden!
Na zej�ciu dogoni�a nas jaka� m�oda para. Szli z daleka i podobnie jak my zmierzali do Lhasy. Ch�tnie przy��czyli si� do karawany i - jak to bywa w drodze - zacz��a si� rozmowa. Ich los to nadzwyczajna historia, tybeta�skie wydanie Romea i Julii.
Na r�wninach Czangthangu, w czarnym namiocie z we�ny jak�w, �y�a sobie �adna, m�oda dziewczyna, o rumianym licu i grubych czarnych warkoczach. �y�a szcz��liwie ze swymi trzema m��ami, kt�rzy byli bra�mi. Pewnego wieczoru zjawi� si� jaki� obcy m�ody m��czyzna i poprosi� o nocleg. Nagle wszystko si� zmieni�o. To by�a mi�o�� od pierwszego wejrzenia! Porozumieli si� potajemnie i nast�pnego ranka ju� byli w drodze. O niebezpiecze�stwach ucieczki przez pokryte �niegiem r�wniny Czangthangu nawet nie my�leli i byli szcz��liwi, �e zdo�ali dotrze� a� tutaj.
Wspominam t� m�od� kobiet� jak promyk s�o�ca po�r�d tych ci��kich dni. Pewnego razu, kiedy usiedli�my aby odetchn��, si�gn��a do swej sakwy na piersiach i �miej�c si� wr�czy�a ka�demu po jednej suszonej moreli. Ten skromny dar by� mi tak samo cenny, jak owa sucha bu�eczka, kt�r� dostali�my w Wigili�.
Podczas nast�pnych dni przekona�em si�, jak mocne i wytrzyma�e s� tybeta�skie kobiety. Ta m�odziutka osoba bez trudu dotrzymywa�a nam kroku, nios�c sw�j baga� jak ka�dy m��czyzna. Nie musia�a martwi� si� o swoj� przysz�o��. W Lhasie bez trudu znajdzie prac�, jako s�u��ca, i dzi�ki swojej krzepko�ci z �atwo�ci� zarobi na �ycie.
Ju� od trzech dni nie spotykali�my namiot�w, gdy nagle w oddali ujrzeli�my olbrzymi s�up dymu wzbijaj�cy si� w niebo. Czy�by to by� dym z palenisk jakiego� zamieszkanego osiedla? A mo�e po�ar? Nie, to ma�o prawdopodobne. Gdy podeszli�my bli�ej, wszystko sta�o si� jasne: to by�a para unosz�ca si� z gor�cych �r�de�. Niebawem stan�li�my przed prawdziwym cudem natury. Na powierzchni ziemi bulgota�o mn�stwo �r�de�, a w�r�d ob�ok�w pary tryska� na cztery metry w g�r� wspania�y gejzer. Widok by� zniewalaj�cy. Nasza nast�pna refleksja by�a jednak ju� bardziej prozaiczna: trzeba by si� wyk�pa�! Nasza m�oda para bynajmniej nie podziela�a naszego podniecenia. Propozycja k�pieli dziewczyn� wr�cz oburzy�a. Ale to nas nie zniech�ci�o. Z ziemi wydobywa� si� wprawdzie ukrop, ale przy niskiej temperaturze powietrza (oko�o -10� C) natychmiast styg�. Jedno z naturalnych bajorek powi�kszyli�my do rozmiar�w wygodnego basenu. C�� za frajda! Od czasu ciep�ych �r�de� Kyirongu nie mieli�my mo�liwo�ci umycia si�, a c�� dopiero wyk�pania - przecie� nasze w�osy i brody natychmiast zamarz�yby na ko��.
W ciep�ym strumyku wyp�ywaj�cym ze �r�d�a roi�o si� od wielkich ryb. Natychmiast przysz�o nam do g�owy, �e mo�na by jedn� z�owi� i... wrz�tek do przyrz�dzenia jej "z wody" by� pod r�k�... Niestety, trzeba by�o goni� karawan�. Od�wie�eni k�piel� ruszyli�my naprz�d.
Noc przysz�o nam sp�dzi� w namiocie, razem z poganiaczami jak�w. Tej nocy mia�em pierwszy atak isziasu. Zawsze s�dzi�em, �e ta bolesna przypad�o�� jest zwiastunem staro�ci i nigdy nie przysz�o by mi do g�owy, �e tak szybko na ni� zapadn�. Pewnie si� przech�odzi�em sypiaj�c co noc na go�ej ziemi. Pewnego pi�knego poranka nie mog�em wsta�. Czu�em straszny b�l. Lodowaty strach przenikn�� mnie do szpiku ko�ci: co pocz��? Przecie� nie mog� tu zosta�. Podnios�em si� zaciskaj�c z�by i spr�bowa�em zrobi� kilka krok�w. Wraz z ruchem b�l nieco ust�powa�. Odt�d ka�dego ranka pierwsze kilometry by�y dla mnie m�czarni�.
Czwartego dnia po przekroczeniu prze��czy wyszli�my z w�skiej g�rskiej doliny na olbrzymi� r�wnin�. �miertelnie zm�czeni dotarli�my do tazamu Samsar. Wreszcie jaka� osada, z domami, klasztorem i zamkiem! Jest to jedno z najwa�niejszych skrzy�owa� szlak�w karawanowych Tybetu. Przecina si� tutaj pi�� dr�g; panuje o�ywiony ruch, domy noclegowe s� przepe�nione, karawany nadchodz�, zmieniaj� zwierz�ta i ruszaj� dalej... Ot, barwne �ycie wielkiego karawanseraju!
Nasz bonpo przebywa� tu ju� od dw�ch dni i nawet on, urz�dnik pa�stwowy na s�u�bie, musia� czeka� pi�� dni na zmian� jak�w. Postara� si� o kwater� dla nas, materia� na opa� i kucharza. Mieli�my okazj� jeszcze raz podziwia� wspania�� organizacj�, jakiej nikt by si� nie spodziewa� w tym ogromnym, zdawa�oby si� niemo�liwym do przebycia kraju. Na grzbietach jak�w w�drowa�y rocznie setki tysi�cy �adunk�w, pokonywano wiele tysi�cy kilometr�w, a transport funkcjonowa� bez zarzutu. Do dyspozycji by�y zawsze wypocz�te jaki, nie brakowa�o te� miejsc na nocleg.
Teraz ruch by� tak intensywny, �e musieli�my liczy� si� z d�u�szym postojem, nie posiadaj�c bowiem w�asnego jaka, nie mogli�my wyruszy� samodzielnie. Postanowili�my skorzysta� z okazji i wybra� si� na jednodniow� wycieczk�. W pobli�u Samsaru wzbija�y w niebo chmury bia�ej pary, a wi�c i tutaj znajdowa�y si� gor�ce �r�d�a! Bardzo nas to poci�ga�o. W�drowali�my sobie bez po�piechu przez pola le��ce ugorem, widomy znak, �e ludno�� przerzuci�a si� z rolnictwa na handel i transport.
Gor�ce �r�d�a okaza�y si� doprawdy jedynym w swoim rodzaju cudem natury. Przed nami le�a�o prawdziwe jezioro - bulgocz�ca kipiel czarnej wody, wyp�ywaj�cej na zewn�trz przejrzystym, kryszta�owym strumyczkiem. Zdecydowani na k�piel weszli�my do strugi w miejscu, gdzie by�a przyjemnie ciep�a. Brodz�c podchodzili�my coraz bli�ej jeziora. Woda stawa�a si� coraz bardziej gor�ca. Aufschnaiter pierwszy da� spok�j, ja nurzaj�c si� z wielk� przyjemno�ci� szed�em coraz dalej, my�l�c o mojej rwie kulszowej. Mia�em przy sobie ostatni kawa�ek myd�a kupionego jeszcze w Kyirongu. Po�o�y�em go na brzegu w zasi�gu r�ki. Jako gw��d� programu, zaplanowa�em porz�dne namydlenie ca�ego cia�a. Niestety, nie zauwa�y�em, �e przez ca�y czas obserwuje mnie wielka wrona. Nagle poderwa�a si� b�yskawicznie i... znikn��a z moim skarbem! Z�orzecz�c wyskoczy�em na brzeg, ale natychmiast wskoczy�em z powrotem do ciep�ej wody, szcz�kaj�c z�bami z zimna. Tutejsze wrony to takie same z�odziejki jak nasze sroki i ju� w Kyirongu przytrafi�a mi si� podobna przygoda.
W drodze powrotnej zobaczyli�my po raz pierwszy tybeta�skie wojsko, pu�k kt�ry w liczbie pi�ciuset �o�nierzy odbywa� w tej okolicy manewry. Ludno�� nie jest tym zbytnio zachwycona, bo w czasie �wicze� �o�nierzom przys�uguje prawo do rekwizycji. Wojsko zakwaterowane jest we w�asnych namiotach, stoj�cych r�wniutko w rz�dach - tym sposobem nie zajmuje kwater u miejscowych, kt�rzy jednak obarczeni s� obowi�zkiem dostarczenia �o�nierzom koni i jucznych zwierz�t.

Nocleg z wi��niem zakutym w kajdany
W domu, gdzie mieli�my nocowa�, czeka�a na nas niespodzianka. Zobaczyli�my m��czyzn� z nogami w kajdanach, z kt�rym - jak si� okaza�o - mieli�my sp�dzi� razem nocleg. Porusza� si� drobnymi kroczkami i bez �enady, ze �miechem wyzna� nam, �e jest morderc�, kt�remu wymierzono w Lhasie kar� dwustu bat�w, a ponadto do ko�ca �ycia musi chodzi� w kajdanach. Z wra�enia ciarki przesz�y nam po plecach. Czy�by traktowano nas tu na r�wni z mordercami? Wkr�tce jednak mieli�my si� przekona�, �e w Tybecie nie traktuje si� wi��ni�w z pogard�. M��czyzna nie by� jak to si� m�wi "spo�ecznie odrzucany". Uczestniczy� we wszystkich rozrywkach i �y� z ja�mu�ny. Nieustannie mrucza� swoje modlitwy - bardziej chyba dla wzbudzenia wsp��czucia, ni� ze skruchy, i najwyra�niej nie�le mu si� powodzi�o.
Wkr�tce roznios�o si�, �e jeste�my Europejczykami, i bez przerwy przychodzili ciekawscy, aby nas zobaczy�. By� w�r�d nich pewien m�ody, sympatyczny mnich. Kierowa� on transportem towar�w do klasztoru Drepung i ju� nazajutrz mia� rusza� dalej. Us�yszawszy, �e mamy tylko jeden �adunek i bardzo nam spieszno do Lhasy, got�w by� odda� nam do dyspozycji lu�nego jaka ze swojej karawany. O pozwolenie na podr�� nawet nie zapyta�. Mieli�my racj� - im bli�ej stolicy, tym mniejsze napotykali�my trudno�ci. Uwa�ano za oczywiste, �e obcokrajowcy podr��uj�cy tak d�ugo przez Tybet posiadaj� wa�ne paszporty. Mimo to d�u�sze postoje w jednym miejscu mog�y przysporzy� nam k�opot�w, a nu� wpadnie komu� do g�owy zapyta� o pozwolenie... Przezornie starali�my si� jak najpr�dzej rusza� w dalsz� drog�.
Propozycj� mnicha przyj�li�my natychmiast. Dzi�kuj�c i zapewniaj�c wielokrotnie o naszej wdzi�czno�ci po�egnali�my naszego bonpo i tu� po p��nocy, w egipskich ciemno�ciach ruszyli�my w drog�. Po przej�ciu przez region Jangpaczen znale�li�my si� w bocznej dolinie o nazwie Tolung, wyprowadzaj�cej wprost na r�wnin� lhask�. Je�dziec na dobrym koniu dociera st�d do stolicy w ci�gu jednego dnia.
Jeste�my ju� tak blisko Lhasy! S�ysz�c coraz cz��ciej to s�owo wpadali�my w podniecenie. Zd��yli�my si� do niego bardzo przywi�za�, bo to ono dodawa�o nam si� podczas m�cz�cych marsz�w i mro�nych nocy. Nawet pielgrzym z najbardziej odleg�ej prowincji nie m�g� bardziej od nas t�skni� do tego �wi�tego Miasta. Uda�o nam si� podej�� do Lhasy znacznie bli�ej ni� Hedinowi, kt�ry zmierzaj�c podobn� tras�, dwukrotnie stan�� bezradny wobec muru Nyenczenthanglha. My, dwaj biedni w�drowcy, mniej rzucali�my si� w oczy ni� jego karawana; pomog�y te� nasze fortele i znajomo�� j�zyka. Niemniej czeka�o nas jeszcze pi�� dni marszu i trudno by�o przewidzie�, czy uda si� nam wej�� do miasta.
Wczesnym rankiem nasza karawana dotar�a do nast�pnej miejscowo�ci i zatrzyma�a si� na ca�odniowy odpoczynek. To mog�o si� �le sko�czy�. W Deczenie rezydowa�o dw�ch wysokich namiestnik�w prowincji, z pewno�ci� nie nabior� si� na blef ze starym listem...
Nasz zaprzyja�niony mnich jeszcze nie nadjecha�. M�g� sobie pozwoli� na d�u�szy sen i prawdopodobnie dopiero teraz dosiada� konia. Ostro�nie udali�my si� na poszukiwanie kwatery i niebawem okaza�o si�, �e mamy nadzwyczajne szcz��cie. Poznali�my m�odego podporucznika, kt�ry ju� w po�udnie opuszcza� Deczen i bardzo uprzejmie zaproponowa� nam swoj� kwater�. Pobiera� on w tym rejonie op�aty, kt�rymi poborowi Tybeta�czycy mog� wykupi� si� od s�u�by wojskowej. Zaryzykowali�my pytanie, czy nie zechcia�by do��czy� naszego baga�u do swojego transportu pieni�dzy. Zrozumia�e, �e chcemy zap�aci� za t� przys�ug�. Zgodzi� si� natychmiast i kilka godzin p��niej z lekkim sercem opuszczali�my wie� razem z karawan�.
Nasza rado�� okaza�a si� przedwczesna! W�a�nie mijali�my ostatnie domy, gdy kto� nas zawo�a�. Ogl�dn�wszy si�, ujrzeli�my eleganckiego m��czyzn� odzianego w jedwabne szaty. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e to bonpo. Uprzejmie, ale stanowczo zapyta� sk�d idziemy i dok�d zmierzamy. Teraz tylko cud m�g� nas uratowa�! W lansadach odrzekli�my, �e wybrali�my si� w�a�nie na ma�� przechadzk� i nie mamy przy sobie dokument�w, lecz nieco p��niej nie omieszkamy z�o�y� wyraz�w uszanowania wielmo�nemu panu. Fortel si� uda� i ulotnili�my si� bez przeszk�d.
Odt�d szli�my wio�nie naprzeciw. Starannie utrzymane pastwiska zaczyna�y si� ju� zieleni�, na polach �wierka�y ptaki i chocia� by�a dopiero po�owa stycznia, w ko�uchach robi�o si� nam za gor�co.
Do Lhasy tylko trzy dni! Czy co� jeszcze stanie nam na przeszkodzie? Przez ca�y dzie� szli�my z Aufschnaiterem sami, dopiero wieczorem zeszli�my si� znowu z porucznikiem i jego ma�� karawan�. W tych okolicach ch�opi u�ywaj� do transportu wszelkich zwierz�t - os��w, koni, kr�w i wo��w, za� jaki spotyka si� tylko w karawanach, poniewa� ch�opskie pastwiska s� zbyt ma�e, aby wykarmi� ich stada. Wsz�dzie wida� by�o ludzi zaj�tych nawadnianiem p�l. Gleba nie mo�e by� sucha, kiedy nadci�gn� wiosenne burze, bo wiatr zmi�t�by drogocenn� warstw� �yznego czarnoziemu. Aby ziemia sta�a si� urodzajna, trzeba pracy ca�ych pokole� przy nieustannym nawadnianiu p�l. Ch�opi zbieraj� �niwo tylko raz w roku, poniewa� �nieg rzadko tu pada i nie ochroni�by oziminy. Poletka uprawne spotyka si� nawet na wysoko�ci pi�ciu tysi�cy metr�w, ale obrodzi� mo�e tam tylko j�czmie�, a uprawiaj� je ch�opi, kt�rzy s� na p�� nomadami. Istniej� tak�e rejony, gdzie j�czmie� dojrzewa w ci�gu sze��dziesi�ciu dni, co pozwala na zbiory dwa razy do roku. W po�o�onej na wysoko�ci czterech tysi�cy metr�w dolinie T�lung, kt�r� w�drowali�my teraz, ros�y buraki, ziemniaki i ziele gorczycy.
Ostatni� noc przed Lhas� sp�dzili�my w ch�opskiej chacie. Daleko jej by�o do stylowych drewnianych domostw Kyirongu. W tych okolicach brakuje drewna i poza ma�ymi stoliczkami i pryczami prawie nie spotyka si� innych mebli. Domy, zbudowane z cegie� wyrabianych z gliny pomieszanej z chrustem, nie maj� okien i �wiat�o wpada jedynie przez drzwi i dymniki u powa�y.
Nasz gospodarz nale�a� do najbogatszych ch�op�w w okolicy. Jak to bywa w systemie feudalnym, ch�op jedynie u�ytkuje posiad�o�� pana i sam musi si� martwi� o to, by po sp�aceniu daniny co� dla niego zosta�o. W rodzinie by�o trzech syn�w - dw�ch pracowa�o w gospodarstwie, trzeciego przeznaczono do klasztoru. W zagrodzie by�y krowy, konie, kilka kur i - �winie. To by�y pierwsze �winie, kt�re zobaczy�em w Tybecie. Najwyra�niej nie przywi�zywano wagi do ich hodowli, bo nie karmiono ich. �ywi�y si� same odpadkami i tym, co wygrzeba�y sobie z ziemi.
Sp�dzili�my niespokojn� noc, rozmy�laj�c o tym, co przyniesie jutrzejszy dzie�. Nazajutrz mia�y si� rozstrzygn�� nasze losy. Roztrz�sali�my nasze po�o�enie ze wszystkich stron i rozmawiali�my wy��cznie o jednym - o Lhasie. Jak na razie mieli�my powody do zadowolenia. Ale czy� dopiero teraz nie nadchodz� decyduj�ce chwile? Nawet je�eli uda si� nam w�lizn�� do Lhasy, to czy b�dziemy mogli tam zamieszka�? Pieni�dze nam si� sko�czy�y, z czeg�� b�dziemy �y�? Znajdowali�my si� w op�akanym stanie, wygl�dali�my bardziej na rozb�jnik�w z Czangthangu ni� na Europejczyk�w. Spod naszych wysmarowanych ko�uch�w, pami�taj�cych wszystkie przebyte trudy, wystawa�y poplamione we�niane spodnie i podarte koszule. Z but�w zosta�y tylko strz�py. Aufschnaiter mia� wprawdzie na nogach szcz�tki indyjskich but�w wojskowych, ale obydwaj wygl�dali�my bardziej na bosych ni� obutych. Nie, nasz wygl�d nie �wiadczy� o nas zbyt dobrze. I jeszcze te nasze brody! Tybeta�czycy, podobnie jak Mongo�owie, s� niemal pozbawieni zarostu - na naszych twarzach r�s� prawdziwy g�szcz. Z tego powodu cz�sto brano nas za Kazach�w, cz�onk�w jednego z plemion Azji Centralnej, kt�rzy podczas wojny masowo emigrowali z Rosji Sowieckiej do Tybetu. Przeci�gali oni przez kraj z ca�ymi rodzinami, pl�druj�c i grabi�c po drodze, i armia tybeta�ska stara�a si� jak najszybciej wyprze� ich na teren Indii*. Kazachowie maj� cz�sto ja�niejsz� sk�r�, jasne oczy i normalny zarost. Nic wi�c dziwnego, �e brano nas za nich i dlatego nomadzi cz�sto nie wpuszczali nas do swych namiot�w.
Naszego wygl�du nie byli�my w stanie zmieni�. Nie by�o sposobu na to, aby przemieni� si� w "przyzwoitych" ludzi. Nawet gdyby�my mieli pieni�dze, to i tak nigdzie nie mo�na by�o kupi� ubra�. Wyszli�my jednak ca�o z tylu niebezpiecze�stw, �e takie sprawy nie powinny nas teraz niepokoi�! Od opuszczenia wioski o nazwie Nangce byli�my zdani na �ask� losu. Podporucznik pocwa�owa� wprost do Lhasy i trzeba by�o teraz targowa� si� z gospodarzem o transport naszego baga�u do nast�pnej wsi. Po zap�aceniu krowy i s�u��cego, kt�rego nam odda� do dyspozycji, pozosta�o nam zaledwie p��torej rupii i jedna z�ota moneta, zaszyta w odzie�y. W wypadku trudno�ci z transportem, byli�my zdecydowani porzuci� nasz baga�, kt�ry poza dziennikami i szkicami nie przedstawia� wi�kszej warto�ci. Teraz nic ju� nas nie mog�o powstrzyma�!

Z�ote dachy Potali
15 stycznia 1946 rozpocz�li�my ostatni etap naszej w�dr�wki. Opuszczamy okolice T�lungu i wchodzimy do rozleg�ej doliny Kyiczu. Skr�camy i... w oddali widzimy po�yskuj�ce z�otem dachy pa�acu Potala. Przed nami zimowa siedziba dalajlamy, s�ynny symbol Lhasy. Ten widok to zado��uczynienie za wszystkie trudy. Niewiele brakowa�o, a padliby�my na kolana jak pielgrzymi, dotykaj�c czo�em ziemi. Przemierzyli�my ponad tysi�c kilometr�w od Kyirongu, maj�c nieustannie przed oczyma obraz tego ba�niowego miasta. Maszerowali�my siedemdziesi�t dni, pozwalaj�c sobie tylko na pi�� dni wytchnienia. Codziennie przemierzali�my �rednio pi�tna�cie kilometr�w. Samo przej�cie wy�yn Czangthangu zaj��o nam czterdzie�ci pi�� morderczych dni, wype�nionych walk� z g�odem, mrozem i rozlicznymi pu�apkami. Teraz, wobec widoku tych z�otych iglic, nie mia�o to ju� najmniejszego znaczenia. Strach i b�l - wszystko posz�o w niepami��. Przed nami jeszcze tylko dziesi�� kilometr�w i b�dziemy u celu!
Usiedli�my przy stosie kamieni, uk�adanych tu przez pielgrzym�w w miejscu, gdzie oczom po raz pierwszy ukazuje si� Lhasa. Tymczasem nasz poganiacz odprawia� swoje mod�y, bo Lhasa oznacza dla Tybeta�czyk�w tyle, co dla katolik�w Rzym.
Niebawem weszli�my do wsi Szingdonka - ostatniej wsi przed Lhas�. Dalej poganiacz naszej krowy nie chcia� i�� - za �adne skarby. Nie trac�c zimnej krwi odnale�li�my miejscowego bonpo. Poinformowali�my go, �e jeste�my forpoczt� niezmiernie wa�nego obcokrajowca i jak najpr�dzej musimy dosta� si� do Lhasy, aby przygotowa� wszystko na jego przybycie. Bonpo od razu da� si� nabra� na ten podst�p i przydzieli� nam natychmiast os�a i poganiacza. Jeszcze wiele lat p��niej, na dostojnych przyj�ciach w Lhasie, nawet u najwy�szych ministr�w, ze �miechem opowiadano sobie t� histori�. Tybet szczyci si� bowiem systemem, kt�ry trzyma obcokrajowc�w z daleka od tego kraju. Spos�b, w jaki uda�o nam si� tu przedosta�, by� tak szczeg�lny, �e nie tylko budzi� szacunek Tybeta�czyk�w, ale pobudza� tak�e ich poczucie humoru.
Ostatnie dziesi�� kilometr�w sun�li�my w potoku pielgrzym�w i karawan. Przy g��wnej drodze kupcy ustawili stragany ze s�odyczami i bia�ymi bu�eczkami sma�onymi na ma�le. Na widok tych smako�yk�w �zy zakr�ci�y si� nam w oczach... C��, nie mieli�my ani grosza, ostatnie p��torej rupii nale�y si� poganiaczowi.
Niebawem zacz�li�my rozpoznawa� symbole miasta, kt�re tak cz�sto podziwili�my w ksi��kach: wtedy nie przysz�oby nam nawet do g�owy, �e ujrzymy je na w�asne oczy. Tam, to pewnie Czagpori, wzg�rze na kt�rym stoj� budowle dw�ch znanych Akademii Medycznych*. A tu, przed nami - to Drepung*, najwi�kszy klasztor �wiata, w kt�rym �yje oko�o dziesi�ciu tysi�cy mnich�w. Drepung - to ca�e miasto sk�adaj�ce si� z wielu kamiennych budynk�w, to setki poz�acanych iglic wznosz�cych si� nad miejscami kultu. Od klasztoru dziel� nas jeszcze ponad dwa kilometry i b�dziemy go ogl�da� przez nast�pne dwie godziny marszu. Poni�ej Drepungu wida� tarasy klasztoru Neczung, kryj�cego w sobie od wiek�w najwi�ksze tajemnice Tybetu. Jest siedzib� emanacji buddyjskiego b�stwa opieku�czego, kt�rego tajemnicza wyrocznia kieruje losami pa�stwa. Do niej zwraca si� rz�d przed podj�ciem ka�dej wa�niejszej decyzji. Teraz zosta�o nam jeszcze osiem kilometr�w. Ka�dy krok przynosi nowe wra�enia. Teraz przed nami rozpo�cieraj� si� zadbane pastwiska, obramowane wierzbami - ulubione miejsca wypasu koni nale��cych do dalajlamy.
I oto dochodzimy do bardzo d�ugiego muru, kt�ry towarzyszy nam przez ca�� godzin�. M�wi� nam, �e za nim znajduje si� letni pa�ac Kr�la-Boga. Nast�pnie mijamy budynek Misji Brytyjskiej, ukryty za wierzbami na skraju miasta. Nasz Tybeta�czyk skr�ca, przekonany �e tam w�a�nie zmierzamy, i z wielkim trudem udaje si� go nak�oni�, aby szed� dalej. Przez moment rzeczywi�cie przemkn��o nam przez g�ow�, aby zwr�ci� si� do Anglik�w, tak wielka by�a nasza potrzeba kontaktu z Europejczykami. Ale natychmiast przypomnia� si� nam ob�z i pomy�leli�my, �e w Tybecie jednak rozs�dniej b�dzie prosi� Tybeta�czyk�w o pozwolenie na pobyt.
A� trudno by�o uwierzy�, �e nikt nie zwraca na nas uwagi i nikt nas nie zatrzymuje. Od czasu do czasu ogl�da� si� za nami jaki� bogato odziany je�dziec cwa�uj�cy na pi�knym, dorodnym koniu, zupe�nie innym ni� ma�e koniki zachodniego Tybetu. P��niej zagadka si� wyja�ni�a: nie wzbudzali�my podejrze�, nawet gdy rozpoznawano w nas Europejczyk�w, bo bez paszportu nigdy dot�d nie uda�o si� nikomu dotrze� a� tutaj.
Przed nami coraz pot��niej wznosi si� Potala*. Miasta jeszcze nie wida�. Kryje si� za wzg�rzami, na kt�rych stoi pa�ac i Akademia Medyczna. Dochodzimy do bramy zwie�czonej trzema czortenami, kt�ra ��czy dwa wzg�rza i r�wnocze�nie stanowi wej�cie do miasta. Nasze napi�cie si�ga zenitu. Teraz wszystko si� rozstrzygnie! Niemal ka�da ksi��ka o Lhasie informuje, �e tutaj znajduj� si� posterunki strzeg�ce �wi�tego Miasta. Podchodzili�my z bij�cym sercem. Nic! Nie ma nikogo. Tylko kilku �ebrak�w wyci�gaj�cych r�ce po ja�mu�n�. �adnych �o�nierzy, �adnej kontroli. Przy��czamy si� do gromady ludzi id�cych go�ci�cem i bez przeszk�d przekraczamy bramy miasta. Poganiacz os�a, wskazuj�c na grup� dom�w po lewej stronie, wyja�nia �e to jedno z przedmie�� Lhasy. Idziemy teraz przez dzikie ��ki, coraz bli�ej do centrum. �aden z nas nie m�wi ani s�owa. Patrzymy, patrzymy i wci�� jeszcze trudno nam uwierzy�, �e jeste�my w �rodku "Zakazanego Miasta". Nawet dzi� nie znajduj� w�a�ciwych s��w na opisanie moich odczu� - tak bardzo byli�my obaj przyt�oczeni i oszo�omieni. Wszystkie nasze zmys�y by�y nadzwyczaj wyczulone i r�wnocze�nie znu�one. Wskutek d�ugotrwa�ego stresu nie byli�my ju� zdolni reagowa� na nat�ok nowych bod�c�w.

Dw�ch w��cz�g�w prosi o dach nad g�ow�
Stajemy przed mostem pokrytym turkusowym dachem i po raz pierwszy widzimy z�ote iglice Katedry lhaskiej*. Powoli zachodz�ce s�o�ce o�wietla scen� nieziemskim �wiat�em. Dr��c z zimna w wieczornym ch�odzie, zaczynamy szuka� kwatery. Tutaj nie jest to takie proste, nie wypada wej�� do domu, tak jak do namiotu w Czangthangu. Prawdopodobnie natychmiast zaalarmowano by stra�e. Nie ma tu schronisk ani tazam�w. Jednak trzeba spr�bowa�! W pierwszym domu otworzy� nam jaki� s�u��cy - niemowa, kt�ry nie chcia� nas nawet wys�ucha�. Pukamy do nast�pnego. Znowu pojawia si� s�u��ca. Zaczyna krzycze� o pomoc - nadbiega gospodyni i sk�adaj�c r�ce b�aga, �eby�my szli gdzie indziej, bo udzielaj�c nam kwatery, narazi si� na kar� ch�osty. Trudno nam uwierzy�, �e rozporz�dzenia rz�dowe mog� by� a� tak surowe, ale nie chcemy przysporzy� kobiecie k�opot�w i idziemy dalej. B��dz�c w�r�d uliczek, wkr�tce znajdujemy si� na drugim ko�cu miasta. Widzimy dom, wi�kszy i bardziej okaza�y od pozosta�ych. Na podw�rcu mieszcz� si� nawet stajnie dla koni. Zdobywamy si� na odwag� i wchodzimy. Natychmiast pojawiaj� si� s�udzy, kt�rzy pr�buj� nas przep�dzi� krzykiem i przekle�stwami. Nie dajemy za wygran� i zaczynamy po prostu roz�adowywa� os�a. Poganiacz ju� dawno zorientowa� si�, �e co� tu nie jest w porz�dku i koniecznie chce nas opu�ci�. Wr�czamy mu zap�at�, a on wycofuje si�, wyra�nie odetchn�wszy.
Przera�ona s�u�ba, widz�c �e nie mamy zamiaru si� wynosi�, uderza w lament, prosi i b�aga, �eby�my sobie poszli. S�udzy opisuj� okropne kary, jakie czekaj� ich po powrocie pana, gdy zobaczy on nieproszonych go�ci... Nam te� nie by�o przyjemnie domaga� si� go�cinno�ci na si��, ale nie ruszali�my si� z miejsca. Niebawem zbiegli si� ludzie, s�ysz�c g�o�ne krzyki, i scena zacz��a przypomina� moje po�egnanie z Kyirongiem. Pozostajemy g�usi na wszelkie protesty. �miertelnie zm�czeni, padaj�c niemal z g�odu, siadamy na ziemi przy naszych n�dznych t�umokach. Teraz jest nam ju� wszystko jedno, niech si� dzieje co chce... �eby tylko siedzie�... odpocz��... spa�...
T�um patrzy na nasze opuchni�te, pokryte p�cherzami nogi, cichnie i w miejsce gniewu w tych otwartych, dobrodusznych ludziach budzi si� wsp��czucie. Pocz�tek czyni kobieta, podaj�c dzbanek ma�lanej herbaty, to ona b�aga�a, by�my opu�cili jej dom. Po chwili ka�dy co� przynosi: campe lub inne jedzenie, a nawet materia� na ogie�. Wszyscy chc� zado��uczyni� chwilowej niego�cinno�ci. Wyg�odniali, rzucamy si� �ar�ocznie na jedzenie, zapominaj�c na chwil� o ca�ym �wiecie.
Nagle s�yszymy, �e kto� zwraca si� do nas doskona�� angielszczyzn�. Podnosimy oczy i pomimo zmroku orientujemy si�, �e stoj�cy przed nami bogato odziany Tybeta�czyk z pewno�ci� nale�y do najwy�szego stanu. Zdumieni i szcz��liwi pytamy go, czy jest jednym z czterech arystokrat�w, kt�rzy studiowali w Rugby? Nie, nie, to nieprawda - odpowiada, ale sp�dzi� wiele lat w Indiach. Pokr�tce opowiadamy mu o naszych losach. M�wimy, �e jeste�my Niemcami i chcemy prosi� o pozwolenie na pobyt w Tybecie. Namy�la si� przez chwil� i powiada, �e bez urz�dowej zgody on tak�e nie mo�e nas przyj�� do swojego domu. Jednak natychmiast udaje si�, aby zdoby� dla nas odpowiednie zezwolenie.
Ludzie szepcz�c cicho rozst�pili si� z szacunkiem, robi�c mu przej�cie. Gdy si� oddali�, powiedzieli nam, �e jest to wysoki urz�dnik zarz�dzaj�cy elektrowni�. Nie pok�adaj�c jeszcze zbyt wielkiej nadziei w jego obietnicy, zacz�li�my powoli przygotowywa� si� do sp�dzenia nocy na dworze. Siedzieli�my jeszcze przy ognisku rozmawiaj�c z ciekawskimi, kt�rzy bez przerwy przychodzili i odchodzili, gdy oto podesz�o kilku s�u��cych prosz�c, aby�my zechcieli p�j�� za nimi. Pan Thangme, "naczelnik elektrowni" zaprasza nas do swego domu. Zauwa�yli�my, �e nazywaj� swojego pana z czci� "kung�", co znaczy "Jego Wysoko��", zacz�li�my wi�c zwraca� si� do niego w tej samej formie.
Thangme wraz z m�od� �on� przyj�li nas bardzo serdecznie. Ich pi�cioro dzieciak�w patrzy�o na nas z otwartymi buziami, jak na prawdziwy cud. "Wielmo�ny Pan" przyni�s� dobr� wiadomo��: urz�d miasta zezwoli� mu na udzielenie nam go�ciny na jedn� noc, o reszcie zadecydowa� mo�e jedynie Rada Ministr�w. Jednak�e teraz nic a nic nas to nie obchodzi�o. Znajdowali�my si� w Lhasie i go�cili�my u szlacheckiej rodziny. Przygotowano nam ju� pok�j, prawdziwy, czysty, przytulny pok�j! Sta� w nim ma�y �elazny piecyk i jego �ar ogrzewa� przyjemnie ca�e pomieszczenie. Przez ostatnie siedem lat nie widzieli�my pieca! W dodatku cudownie pachnia�o ja�owcem - to by� wielki luksus, poniewa� transport drewna ja�owcowego do Lhasy na grzbietach jak�w trwa kilka tygodni. W naszych �achmanach kr�powali�my si� usi��� na pos�aniu pokrytym dywanami.
Wkr�tce podano wykwintn�, chi�sk� kolacj�. Jedli�my oszo�omieni. Wok�� zgromadzili si� domownicy, wszyscy nieustannie zach�cali nas do jedzenia i bez przerwy m�wili: Czy�by�my doprawdy dokonali tego wszystkiego?! Nie mogli uwierzy�, �e przeszli�my w zimie przez Czangthang i przez prze��cz Nyenczenthanglha. Nasza znajomo�� tybeta�skiego wywo�ywa�a g�o�ny zachwyt. A my? Jak�e brudni i n�dzni czuli�my si� w tym zadbanym domu. Wszystkie rzeczy, kt�re przez tyle lat wlekli�my ze sob� jako nasz najcenniejszy maj�tek, straci�y nagle sw� warto�� i teraz najch�tniej pozbyliby�my si� ich wszystkich.
Zmieszani i �miertelnie zm�czeni, padli�my wreszcie na pos�ania. Jednak�e nie mogli�my zasn��. Tyle nocy sp�dzili�my na twardej ziemi, chroni�c si� przed strasznym zimnem jedynie pod ko�uchem i podartym na strz�py kocem! A teraz le�ymy wreszcie w mi�kkim ���ku, w ciep�ym pokoju. Cia�o nie przestawia si� tak szybko, a my�li wiruj� jak w ko�owrocie. Wszystko uparcie powraca, pl�cze si�, napiera... Ob�z dla internowanych! Od naszej ucieczki min��o dwadzie�cia jeden miesi�cy. Ile� zd��yli�my prze�y�! A nasi koledzy wci�� tkwi� w codziennej monotonii obozowego �ycia, bo chocia� wojna ju� dawno si� sko�czy�a, wi��niowie nie odzyskali jeszcze wolno�ci. Wolno��...! A czy my byli�my wolni?
Nazajutrz, zanim zd��yli�my si� ca�kiem przebudzi�, zobaczyli�my przy ���ku s�u��cego trzymaj�cego tac� ze s�odk� herbat� i keksami. Gdy po chwili przyni�s� ciep�� wod�, za pomoc� brzytwy zabrali�my si� za nasze brody. Wreszcie zacz�li�my wygl�da� przyzwoicie, ale z w�osami nie mogli�my si� sami upora�. Wezwano wi�c muzu�manina, najlepszego podobno fryzjera, kt�ry pr�bowa� doprowadzi� do �adu nasze czupryny. Rezultat by� nieco egzotyczny, ale i tak wywo�a� zachwyt. Tybeta�czycy nie maj� takich zmartwie� - w�osy strzyg� bardzo kr�tko lub zaplataj� w warkocze.
Pan Thangme pojawi� si� w domu dopiero w po�udnie. Wr�ci� w znakomitym humorze, przynosz�c nam z Ministerstwa Spraw Zagranicznych pomy�lne wie�ci. "Nie zostaniemy przekazani w r�ce Anglik�w. Chwilowo mo�emy pozosta� w Lhasie, ale uprasza si� nas uprzejmie, by�my nie opuszczali domu naszego gospodarza a� do powrotu regenta*, przebywaj�cego w�a�nie na odosobnieniu medytacyjnym w Taglung Tra. On to bowiem zadecyduje o naszym losie. Dano nam do zrozumienia, �e tego wymaga troska o nasze bezpiecze�stwo, zagro�one przez zdarzaj�ce si� niekiedy wybryki fanatycznych mnich�w. Rz�d zapewni nam wy�ywienie i now� odzie�.
Ucieszyli�my si� niezmiernie. Byli�my w drodze od tak wielu miesi�cy i bardzo potrzebowali�my kilku dni odpoczynku. Z entuzjazmem rzucili�my si� na stos gazet, ale ostatnie doniesienia mniej nas zachwyci�y. Na ca�ym �wiecie wrza�o, nasz kraj prze�ywa� ci��kie chwile, fotografie ukazywa�y niemieckich je�c�w w obozach pracy przymusowej w Anglii i Francji*...
Jeszcze w tym samym dniu z�o�y� nam wizyt� bonpo z magistratu, w towarzystwie sze�ciu nieco brudnych i nie wzbudzaj�cych zaufania policjant�w. Nad wyraz uprzejmie poprosi� o zgod� na przegl�dni�cie naszych baga�y. W r�ku trzyma� dok�adne sprawozdanie z Kyirongu, kt�re por�wnywa� z naszymi informacjami o trasie. Ta precyzja dzia�ania urz�d�w w Tybecie, kt�r� teraz mieli�my okazj� podziwia�, wprawi�a nas w os�upienie. Po chwili odwa�yli�my si� zada� pytanie: czy urz�dnikom dystrykt�w, przez kt�re przechodzili�my, rzeczywi�cie grozi kara? Bonpo odpowiedzia� ostro�nie, �e ca�a sprawa b�dzie rozpatrzona przez Gabinet, a bonpowie, kt�rzy zawinili, mog� spodziewa� si� kary... Zrobi�o nam si� bardzo nieprzyjemnie i dla roz�adowania sytuacji zacz�li�my mu opowiada�, w jaki spos�b unikali�my spotka� z urz�dnikami i do jakich uciekali�my si� forteli. On po chwili zrewan�owa� si� opowie�ci�, jak to wczoraj wieczorem obawiano si� inwazji niemieckiej na Lhas�. Okaza�o si� bowiem, �e wszyscy ludzie, kt�rych prosili�my o kwater�, natychmiast pospieszyli donie�� o tym do magistratu i wygl�da�o na to, �e do miasta wkroczy�o niemieckie wojsko...

Ca�a Lhasa m�wi o nas
W ca�ej Lhasie wszyscy m�wili tylko o nas. Wszyscy chcieli nas zobaczy� i us�ysze� na w�asne uszy o naszych przygodach. Poniewa� nie wolno nam by�o opuszcza� domu, zacz��y si� wizyty. �ona pana Thangme mia�a teraz pe�ne r�ce roboty i powyjmowa�a swoje najlepsze serwisy do herbaty, poniewa� to one �wiadcz� o szacunku dla dostojnych go�ci. Komplet do picia herbaty sk�ada si� z metalowej podstawki, cz�sto srebrnej lub z�otej, porcelanowej miseczki, oraz z przykryweczki ze spiczastym czubkiem, wykonanej z tego samego metalu co podstawka. Cz�stokro� widywa�em te� przepi�kne serwisy, z bardzo starej chi�skiej porcelany.
Teraz do domu Thangme przybywali codziennie bardzo dostojni go�cie. Pan Thangme posiada� szlachectwo pi�tego stopnia, a poniewa� w Tybecie do etykiety przywi�zuje si� bardzo du�� wag�, dotychczas podejmowa� on go�ci tylko tej samej lub ni�szej rangi. Ale teraz - rzecz jasna jako pierwsi - chcieli nas zobaczy� najwy�ej urodzeni. Najpierw przyby� z �on� syn s�awnego ministra Caronga. O jego ojcu czytali�my ju� wiele. Pochodzi� on z prostej rodziny, sta� si� ulubie�cem Dalajlamy XIII, doszed� do wysokich stanowisk i dzi�ki pracowito�ci i inteligencji zdoby� wielk� fortun�. Przed czterdziestu laty, gdy dalajlama zmuszony by� ratowa� si� przed Chi�czykami ucieczk� do Indii*, pomaga� w ucieczce z ogromnym oddaniem i po�wi�ceniem. P��niej wiele lat by� cz�onkiem rz�du i jako faworyt praktycznie posiad� w�adz� regenta. Chocia� p��niej inny ulubieniec dalajlamy, Kh�npela, wypar� go z tej pozycji, to i tak zachowa� on wysok� rang� i nale�ne mu honory. Teraz nosi� szlachectwo trzeciego stopnia i kierowa� mennic�.
Syn Caronga by� 26-letnim m�odzie�cem, wychowanym w Indiach i w�adaj�cym p�ynnie j�zykiem angielskim. Zachowywa� si� bardzo wynio�le, a we w�osach zwi�zanych w w�ze� nosi� z�oty amulet, do czego by� zreszt� uprawniony jako syn ministra. Stopie� szlachecki nie wynika wy��cznie z urodzenia, nadawany bywa tak�e za szczeg�lne zas�ugi.
S�u��cy podali herbat� i niebawem potoczy�a si� o�ywiona konwersacja. M�ody szlachcic wykazywa� szczeg�lne zainteresowanie technik�, wypytuj�c nas o najnowsze osi�gni�cia. Powiedzia� nam, �e w�asnor�cznie z�o�y� radioodbiornik i na dachu swego domu umie�ci� generator nap�dzany wiatrem.
Po chwili t� przyziemn� rozmow� w j�zyku angielskim przerwa�a nam, u�miechaj�c si� uroczo, �ona m�odego arystokraty m�wi�c, �e i ona chcia�aby z nami porozmawia�. Jangczenla by�a jedn� z najpi�kniejszych kobiet Lhasy. Ubrana z du�ym smakiem i bardzo zadbana. Najwyra�niej te� nieobca jej by�a szminka, puder i r��. Nie by�a bynajmniej nie�mia�a, o czym �wiadczy� spos�b, w jaki zadawa�a nam pytania po tybeta�sku. �ywo gestykuluj�c, przerywa�a nam raz po raz, to okrzykami zdumienia, to wybuchami serdecznego �miechu, a ju� opowie�� o naszym triku ze starym, niewa�nym listem, przedk�adanym pod nos tylu urz�dnikom, rozbawi�a j� niemal do �ez. Wyra�a�a te� podziw dla naszej znajomo�ci tybeta�skiego, ale ju� wtedy zauwa�y�em u niej jaki� z trudem hamowany, podejrzany u�mieszek, kt�ry w rozmowie z nami pojawia� si� nawet u najdostojniejszych go�ci. Dopiero p��niej mieli�my si� dowiedzie� od przyjaci��, o co chodzi�o. Okaza�o si�, �e nasz tybeta�ski by� dialektem, najprymitywniejszym j�zykiem ch�op�w i nomad�w, jaki w og�le mo�na us�ysze�. Przypomina�o to, co �ywo, sytuacj� jakiego� drwala z najodleglejszej alpejskiej dziury, kt�ry nagle wszed� do wiede�skiego salonu i zacz�� rozprawia� swoim j�zykiem... Nasi rozm�wcy byli zbyt grzeczni, aby nas poprawia�, a bawili si� przy tym wy�mienicie.
Po�egnali�my si� z t� m�od� par� jak z przyjaci��mi, ciesz�c si� bardzo ich prezentami. Ofiarowali nam bielizn�, sweter i papierosy, prosz�c aby�my bez ogr�dek powiedzieli czego nam brakuje i obiecali wstawi� si� za nami. P��niej syn ministra poleci� przekaza� nam wiadomo�� od ojca, z zaproszeniem do zamieszkania w jego domu, gdy tylko nasza sprawa zostanie pomy�lnie rozpatrzona. Wszystko to brzmia�o bardzo optymistycznie.
Wci�� przybywali nowi go�cie. Jako nast�pny odwiedzi� nas brat ministra gabinetu Surkhanga, genera� armii tybeta�skiej. Od razu poruszy� temat, kt�ry wszystkim le�a� na sercu: chcia� dowiedzie� si� jak najwi�cej o Rommlu*. Wyzna�, �e �ywi wielki podziw dla niemieckiego genera�a i mimo s�abej znajomo�ci angielskiego, �ledzi w prasie wszystkie wiadomo�ci na jego temat. Poprzez Indie dociera tu prasa z ca�ego �wiata, a kilka osobisto�ci prenumeruje nawet czasopismo "Life". Dzienniki indyjskie docieraj� do Lhasy regularnie, chocia� niekiedy z tygodniowym op��nieniem.
Wizyty wci�� trwa�y. Urz�dnicy duchowni znosili nam podarunki i byli bardzo uprzejmi - niekt�rzy zostali moimi bliskimi przyjaci��mi. Po pewnym czasie zjawi� si� cz�onek Chi�skiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego i sikkimski urz�dnik z Misji Brytyjskiej w Lhasie. Szczeg�lny honor uczyni� nam sw� wizyt� szef tybeta�skiej armii, K�nzangce, kt�ry koniecznie chcia� nas pozna�, zanim uda si� na czele tybeta�skiej delegacji z przyjacielsk� wizyt� do Chin i Indii. By� on m�odszym bratem ministra spraw zagranicznych, cz�owiekiem niebywale inteligentnym i wszechstronnie zorientowanym. On tak�e zapewnia�, �e nasze starania o pozwolenie na pobyt zostan� za�atwione pozytywnie i gdy to s�ysza�em, robi�o mi si� l�ej na duszy.
Powoli zd��yli�my si� zadomowi�, a z panem Thangme i jego �on� ��czy�y nas coraz serdeczniejsze wi�zy. Dogadzano nam, karmiono nas i cieszono si�, gdy jedli�my ze smakiem. Niestety, zacz��y nas n�ka� rozmaite dolegliwo�ci - zapewne reakcja organizmu na wszystkie niedawno prze�yte mordercze trudy. Aufschnaiter gor�czkowa�, a mnie szczeg�lnie dokucza�y ataki isziasu.
Z Chi�skiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego Thangme sprowadzi� lekarza, kt�ry studiowa� kiedy� w Berlinie i Bordeaux. Lekarz zbada� nas metodami europejskimi i natychmiast zaaplikowa� nam kilka lekarstw, a gdy niebawem potoczy�a si� rozmowa, oczywi�cie o polityce, przepowiada� nam, �e w ci�gu najbli�szych dwudziestu lat w�adza nad �wiatem nale�e� b�dzie do Ameryki, Rosji i Chin...

Rozpieszczanie zbieg�w
Nie ma chyba kraju na �wiecie, w kt�rym tak by dbano o dw�ch zabiedzonych uciekinier�w jak w Tybecie. Ju� po kilku dniach dor�czono nam paczk� z ubraniami od rz�du z pro�b� o wyrozumia�o��, �e trwa�o to tak d�ugo. Wyja�niano, �e znalezienie dla nas gotowych ubra� nie by�o mo�liwe ze wzgl�du na nasz znaczny wzrost w por�wnaniu z przeci�tnym Tybeta�czykiem - ubranie oraz buty trzeba by�o robi� nam na miar�. Ucieszyli�my si� jak dzieci, �e wreszcie mo�emy zdj�� z grzbietu nasze stare, zawszone i podarte �achy. Natychmiast zacz�li�my si� przebiera� i chocia� nie wszystko pasowa�o na nas jak ula�, to jednak by�a to porz�dna, czysta odzie�, w kt�rej mogli�my si� wsz�dzie pokaza�.
W przerwach pomi�dzy przyjmowaniem go�ci zajmowali�my si� naszymi dziennikami i sporz�dzaniem szkic�w. Niebawem zaprzyja�nili�my si� te� z dzie�mi pana Thangme. Rano, gdy wstawali�my, nie by�o ich ju� w domu. Chodzi�y do prywatnej szko�y, gdzie na wz�r naszych internat�w sp�dza�y pod okiem nauczycieli wi�kszo�� dnia. Wieczorem ch�tnie pokazywa�y nam swoje zadania i to mnie szczeg�lnie interesowa�o, poniewa� sam pr�bowa�em uczy� si� pisma tybeta�skiego. Aufschnaiter zajmowa� si� tym ju� wcze�niej i w czasie naszej d�ugiej tu�aczki zd��y� i mnie nieco nauczy�. Ale up�yn��o jeszcze wiele lat zanim mog�em w miar� sprawnie pos�ugiwa� si� pismem tybeta�skim. Nauczenie si� liter nie jest trudne, k�opoty zaczynaj� si� dopiero przy sk�adaniu i pisaniu sylab we w�a�ciwej kolejno�ci. Wiele znak�w alfabetu tybeta�skiego pochodzi z pisma indyjskiego o tysi�cletniej tradycji i dlatego bardziej przypomina on pismo hindi ni� chi�skie*. W Tybecie pisze si� chi�skim atramentem na bardzo trwa�ym i pi�knym papierze, podobnym do pergaminu. W samej Lhasie produkuje si� z makulatury papier miernej jako�ci, ale w Tybecie spotyka si� tak�e znakomity papier, pochodz�cy z okolic, gdzie rosn� ja�owce. Poza tym tysi�ce �adunk�w papieru sprowadza si� corocznie na grzbietach jak�w z Nepalu i Butanu, gdzie papier produkowany jest metodami podobnymi do tybeta�skich. P��niej przygl�da�em si� cz�sto produkcji papieru, kt�ra w Lhasie odbywa si� na brzegach rzeki Kyiczu. Bardzo rzadk�, p�ynn� mas� papierow� rozsmarowuje si� na p�achtach lnianego p��tna rozpi�tych na drewnianych ramach. W suchym powietrzu p�askowy�u masa wysycha w ci�gu kilku godzin i gotowy papier odrywa si� od p��tna. Oczywi�cie tak uzyskana powierzchnia jest chropowata i nawet doro�li maj� k�opoty z pisaniem na takim papierze. Dlatego dzieci ucz� si� pisa� na drewnianych tabliczkach - pisz� bambusowymi pi�rkami i rozcie�czonym atramentem, a zapisane tabliczki �cieraj� wilgotn� szmatk�. Dzieciom Thangme nauka pisania sz�a podobnie jak naszym dzieciakom w pierwszej klasie i musia�y maza� zadanie po dwadzie�cia razy, zanim by�o dobrze napisane.
Zacz�to nas traktowa� jak cz�onk�w rodziny. Pani Thangme przychodzi�a do nas ze swymi drobnymi i wi�kszymi k�opotami, rozmawiali�my o r��nych sprawach, a nasze komplementy na temat jej smaku i pi�knego wygl�du sprawia�y jej widoczn� rado��. Jak wszystkie kobiety lubi�a �adne stroje i ozdoby i by�a dumna ze swojej bi�uterii.
Pewnego dnia zaprosi�a nas do swego pokoju i pokaza�a nam w�a�nie swoj� bi�uteri� - by� to dow�d nadzwyczajnego zaufania. Kosztowno�ci znajdowa�y si� w wielkiej skrzyni, pouk�adane w ma�ych kasetkach lub owini�te w jedwab. C�� to by�y za skarby! Nie mogli�my wyj�� z podziwu. Przepyszne nakrycia g�owy z korali, turkus�w i pere�, pier�cienie, diamentowe klipsy i male�kie tybeta�skie amulety zawieszane przy koralowych naszyjnikach. Takie amulety spotyka si� w Tybecie - od najta�szych, a� do bezcennych. Kobiety najcz��ciej nie zdejmuj� ich z szyi, poniewa� zawieraj� one talizmany, kt�re - jak wszyscy wierz� - stanowi� ochron� przed wszelkim nieszcz��ciem.
Nasz zachwyt sprawi� pani Thangme du�� przyjemno�� i powiedzia�a nam, �e ka�dy m��czyzna obowi�zany jest kupi� swojej �onie bi�uteri� stosown� do jego rangi. Gdyby jej m�� uzyska� wy�sz� rang�, natychmiast musia�by podarowa� jej odpowiedni� bi�uteri�. Dobrze pomy�lane! Z pewno�ci� niejedna kobieta w Europie pragn��aby czego� podobnego! Ciekawe przy tym, �e pieni�dze nie s� tu istotne, posiadanie ich bynajmniej nie upowa�nia do noszenia kosztownych ozd�b. Oczywi�cie m��czy�ni tak�e tutaj narzekaj� na wymagania swoich �on, gdy� podobnie jak na Zachodzie, ka�da kobieta pragnie mie� najpi�kniejsze klejnoty. Ozdoby g�owy, amulety i kolczyki stanowi� podstawow� w�asno�� ka�dej kobiety. Ich warto�� bywa jednak r��na. Zdarza�o si�, �e widzieli�my bi�uteri� o warto�ci z pewno�ci� przekraczaj�cej 75000 marek. Randze pana Thangme odpowiada�a bi�uteria o warto�ci oko�o 25000 marek. Jangczenla - synowa Caronga, zwierzy�a si� nam, �e nigdy nie odwa�y�aby si� wyj�� na ulic� bez s�u��cego, poniewa� napady rabunkowe na bogate kobiety zdarzaj� si� tu do�� cz�sto.

W go�cinie u rodzic�w Dalajlamy
Up�yn��o osiem dni. Zgodnie z nakazem nie opuszczali�my domostwa i nie poznali�my jeszcze miasta. Jaka� to by�a mi�a niespodzianka, gdy pewnego dnia zjawili si� s�u��cy i wr�czyli nam zaproszenie do domu rodzic�w Dalajlamy! Mieli�my uda� si� tam zaraz! Poniewa� jednak czuli�my si� zwi�zani obietnic� nie wychodzenia z domu, zapytali�my naszego gospodarza, co mamy zrobi�. Nasze obiekcje przerazi�y pana Thangme - wobec takiego zaproszenia wszystko jest niewa�ne! Tylko wezwanie do dalajlamy lub do regenta mia�oby wi�ksz� wag�. Nikt nie o�mieli�by si� nas powstrzyma� lub poci�ga� do odpowiedzialno�ci za przekroczenie zakazu. Przeciwnie, wahanie oznacza�oby bardzo ci��kie uchybienie!
S�ysz�c to wyja�nienie odetchn�li�my, ale ju� po kr�tkiej chwili znowu zacz�li�my si� niepokoi� o przysz�o��. Czy zaproszenie to dobry znak? Podekscytowani, w po�piechu przygotowywali�my si� do wizyty, wk�adaj�c po raz pierwszy nowe ubrania i podarowane nam przez rz�d buty. Wygl�dali�my ca�kiem reprezentacyjnie. Thangme w po�piechu wetkn�� nam jeszcze do r�k bia�e jedwabne szarfy pouczaj�c nas, jak nale�y je poda� przy powitaniu. Z tym zwyczajem zetkn�li�my si� ju� w Kyirongu i obserwowali�my go cz�sto u prostych ludzi. Bia�e szarfy wr�cza si� w Tybecie przy ka�dej wizycie, pro�bie do wa�niejszej osoby i z okazji wielkich uroczysto�ci. Szarfy takie widuje si� w r��nych gatunkach i jako�� ich zale�y od pozycji ofiarodawcy.
Pierwszy raz od naszego efektownego wej�cia do miasta szli�my znowu ulic�. Dom rodzic�w Dalajlamy by� niedaleko. Niebawem stan�li�my u wielkich wr�t, obok w male�kim domku czeka� ju� stra�nik, kt�ry na nasz widok pok�oni� si� z szacunkiem do ziemi.
Do pa�acu sz�o si� przez wielki ogr�d, pe�en przepi�knych wierzb i grz�dek warzywnych. Poprowadzono nas na drugie pi�tro. Otwieraj� si� jakie� drzwi - niskie uk�ony: stoimy przed matk� Kr�la-Boga. Siedzi w wielkiej, jasnej sali na niewysokim tronie, wko�o wiele s�u�by. Imponuj�ca posta� kobieca, pe�na dostoje�stwa i szlachetno�ci. Chocia� obca jest nam pe�na pokory i czci postawa Tybeta�czyk�w w obliczu "�wi�tej Matki", to jednak wyra�nie odczuli�my podnios�o�� tej chwili.
A "�wi�ta Matka" u�miecha si� ju� do nas ciep�o, z wyra�n� rado�ci� bior�c od nas kataki, kt�re k�aniaj�c si� podajemy jej, tak jak nauczy� nas Thangme - trzymaj�c je w wyprostowanych r�kach. Szarfy natychmiast odbiera od niej s�u��cy, a Matka z promiennym, dobrodusznym u�miechem, wbrew tybeta�skim zwyczajom, podaje nam r�k� na przywitanie.
W tym momencie wchodzi ojciec Dalajlamy, dostojny, starszy m��czyzna. I znowu uk�ony, ceremonialne wr�czanie katak�w, ale i on po chwili zupe�nie naturalnie �ciska nam d�onie. Od czasu do czasu bywaj� tu Europejczycy i europejskie zwyczaje nie s� ca�kiem obce naszym gospodarzom, co daj� do zrozumienia z nutk� dumy... Po kr�tkiej chwili wszyscy siadamy do herbaty. Wchodz� s�u��cy, nalewaj� najpierw ojcu, potem matce, na ko�cu nam i wychodz�. Herbata zaskakuje nie znanym nam aromatem i jest parzona inaczej ni� zazwyczaj w Tybecie. Zainteresowani pytamy o szczeg��y i natychmiast wszystkie lody topniej�. Oboje zaczynaj� opowiada� o swoich ojczystych stronach, o Amdo, gdzie �yli jako pro�ci ch�opi na ma�ym gospodarstwie, zanim najm�odszy syn rozpoznany zosta� jako inkarnacja dalajlamy*... Amdo* le�y w Chinach, w prowincji Czinghai, ale niemal wszyscy mieszka�cy s� Tybeta�czykami. Spos�b parzenia herbaty przywie�li ze swej ojczyzny do Lhasy, na czekaj�c� ich now� drog� �ycia. Herbat� tak� parzy si� inaczej ni� zwykle w Tybecie - bez mas�a, z dodatkiem mleka i szczypt� soli. O dawnej ojczy�nie tych dwojga przemi�ych ludzi przypomina�a jeszcze jedna rzecz - ich dialekt. J�zykiem tybeta�skim Tybetu centralnego w�adali bardzo s�abo i jako t�umacz s�u�y� im 14-letni brat Dalajlamy, kt�ry ju� od dziecka przebywa� w Lhasie i opanowa� czysty j�zyk tybeta�ski, a w dialekcie Amdo rozmawia� tylko z rodzicami.
Podczas rozmowy mieli�my mo�liwo�� przyjrzenia si� bli�ej naszym gospodarzom. Obydwoje sprawiali bardzo dobre wra�enie. Naturalna, pe�na wdzi�ku prostota sposobu bycia zdradza�a ich pochodzenie, przy czym ich zachowanie i postawa by�y i�cie arystokratyczne. To by� dla nich nies�ychany skok - z ma�ej ch�opskiej chaty na odleg�ej prowincji wprost do Lhasy, i to do stanu ksi���cego! Teraz nale�a� do nich pa�ac, w kt�rym mieszkali, i rozleg�e posiad�o�ci ziemskie. Tak ogromna i nag�a zmiana warunk�w �ycia nie spowodowa�a jednak najmniejszego uszczerbku w ich psychice. "�wi�ta Matka" jest dostojna, skromna i sprawia wra�enie bardziej inteligentnej od ojca, kt�remu jednak s�awa chyba nieco uderzy�a do g�owy...
Po chwili nadszed� ich 14-letni syn, Lobsang Samten. O�ywiony i otwarty zarzuca nas pytaniami, chce pozna� szczeg��owo nasze prze�ycia. Jego m�odszy "boski" brat, powiada z dum�, poleci� mu opowiedzie� sobie o nas wszystko. A wi�c Dalajlama zainteresowa� si� nami! Jeste�my mile poruszeni t� wiadomo�ci� i pragniemy wiedzie� o nim wi�cej. Dowiadujemy si�, �e Tybeta�czycy w og�le nie u�ywaj� tytu�u "dalajlama"*, kt�ry pochodzi z j�zyka mongolskiego i znaczy "rozleg�y ocean". Dalajlam� powszechnie nazywaj� "gyalpo rimpocze", co t�umaczy si� w przybli�eniu "drogocenny kr�l". Rodzice i bracia za�, rozmawiaj�c z nim u�ywaj� bardziej familiarnej formy "kund�n", co znaczy po prostu "obecno��".
"�wi�ci rodzice" maj� sze�cioro dzieci. Najstarszy syn, na d�ugo przed odnalezieniem Dalajlamy uznany r�wnie� za inkarnacj� jednego z Budd�w, nosi� zaszczytny tytu� lamy w klasztorze Tagcel. Do niego, podobnie jak do wszystkich inkarnowanych lam�w, Tybeta�czycy zwracaj� si� "rimpocze". Drugi z kolei syn Gyalpo Th�ndrup przebywa� w szkole w Chinach, a Lobsang Samten mia� zosta� urz�dnikiem duchownym. Dalajlama liczy� pod�wczas jedena�cie lat i opr�cz braci mia� jeszcze dwie siostry. P��niej "�wi�ta Matka" wyda�a na �wiat jeszcze jedn� inkarnacj� Ngari Rimpocze. Jako matka trzech inkarnacji, by�a zjawiskiem nadzwyczajnym w buddyjskim �wiecie.
Ju� podczas pierwszej wizyty nawi�zali�my serdeczny kontakt z t� skromn�, m�dr� kobiet�. Trwa� on a� do chwili jej ucieczki przed chi�sk� Czerwon� Armi� gdy wszystko si� sko�czy�o. Oczywi�cie, nasza przyja�� nie mia�a nic wsp�lnego z ponadzmys�ow� czci�, kt�r� otaczali j� wszyscy Tybeta�czycy. Przyznaj� jednak, �e pomimo mojego sceptycyzmu wobec spraw metafizycznych, i ja uleg�em wielkiej sile osobowo�ci i wiary emanuj�cej ze "�wi�tej Matki".
Dopiero z biegiem czasu sta�o si� dla nas jasne, jak wielk� wag� mia�o to zaproszenie. Nie wolno zapomina�, �e w ca�ym Tybecie nikt poza t� rodzin� i kilkoma osobistymi s�u��cymi w randze opat�w nie ma prawa rozmawia� z Boskim Kr�lem, a jednak pomimo ca�kowitej izolacji od �wiata osobi�cie zainteresowa� si� on naszym losem!
Gdy wizyta mia�a si� ku ko�cowi, zapytano nas, jakie mamy �yczenia. Nie chc�c grzeszy� nieskromno�ci�, ograniczyli�my si� do podzi�kowa� za go�cin�. Ale ju� na skinienie weszli s�u��cy, wnosz�c pe�ne worki m�ki i campy, mas�o i mi�kkie we�niane koce. "To na osobiste �yczenie Kund�na!" - rzek�a matka i �miej�c si� wcisn��a ka�demu z nas do r�ki banknot stu sang�w*. Zrobi�a to tak naturalnie, �e nie przysz�o nam nawet do g�owy, by poczu� si� zawstydzonym.
Podzi�kowania, podzi�kowania, uk�ony - z oszo�omienia a� kr�ci nam si� w g�owach - zaczynamy opuszcza� pok�j. Przy po�egnaniu Lobsang Samten, w dow�d szczeg�lnej przyja�ni, w imieniu rodzic�w zak�ada nam na szyje bia�e szarfy, a my k�aniamy si� jeszcze raz.
Lobsang osobi�cie prowadzi nas do ogrodu, pokazuje nam stajnie i wspania�e konie z Silingu i Ili - dum� jego ojca! W czasie rozmowy sugeruje, �e m�g�bym udziela� mu lekcji zachodniej nauki. T� uwag� dotkn�� moich najskrytszych pragnie�. Cz�sto wyobra�a�em sobie, �e m�g�bym tu zarabia� na utrzymanie, ucz�c szlacheckie dzieci.
Odprowadzani przez s�u�b�, ob�adowani prezentami wr�cili�my do domu Thangme w �wietnym nastroju, maj�c nadziej�, �e wszystko dobrze si� u�o�y. Tu czekano ju� na nas w napi�ciu. Musieli�my dok�adnie wszystko opowiada�, a osoby, kt�re przysz�y nas odwiedzi�, by�y ju� szczeg��owo poinformowane o honorze, jaki nas spotka�, i uro�li�my w oczach wszystkich niepomiernie!
Podarowan� nam �ywno�� ofiarowali�my naszej mi�ej gospodyni jako drobne zado��uczynienie za k�opot i wydatki zwi�zane z nami i zamieszanie wywo�ane przez sk�adane nam nieustannie wizyty. Pani domu wzbrania�a si� energicznie powtarzaj�c, �e przecie� nigdy dot�d nie przekraczali jej progu tak dostojni go�cie.
Nazajutrz przyby� do nas z wizyt� brat Dalajlamy. Nasza gospodyni z szacunku nie odwa�y�a si� pokaza� a� do chwili, gdy wszyscy domownicy ustawili si�, aby powita� go�cia, a m�ody lama udziela� b�ogos�awie�stwa dotykaj�c kolejno ich g��w. 25-letni Rimpocze przyby� ze swojego klasztoru, by nas zobaczy�. Po raz pierwszy mieli�my mo�liwo�� poznania wielkiego inkarnowanego lamy. W Tybecie zazwyczaj wszyscy mnisi nazywani s� lamami, w rzeczywisto�ci jednak tytu� ten przys�uguje tylko inkarnacjom i nielicznym mnichom, wyr��niaj�cym si� ascetycznym �yciem i cudami, kt�rych dokonuj�. Wszyscy lamowie maj� prawo do udzielania b�ogos�awie�stwa i czczeni s� niczym �wi�ci.

Mo�emy swobodnie porusza� si� po Lhasie
Po dziesi�ciu dniach od naszego przybycia otrzymali�my zawiadomienie z Ministerstwa Spraw Zewn�trznych, �e przyznano nam swobod� poruszania si�. R�wnocze�nie przekazano nam wspania�e, d�ugie p�aszcze karaku�owe, na kt�re wcze�niej wzi�to nam miar�. Na ka�de futro zu�yto a� sze��dziesi�t sk�rek. Cieszyli�my si� bardzo, chocia� moja rado�� by�a nieco przy�miona nieustannym b�lem spowodowanym atakami isziasu.
Jeszcze tego samego dnia spacerowali�my sobie po Lhasie, w naszym tybeta�skim przyodziewku, nie zwracaj�c na siebie niczyjej uwagi. Czeg�� tam nie by�o! Centrum miasta to jeden wielki dom towarowy, sklep obok sklepu, a je�eli kogo� nie sta� na pomieszczenie, sprzedaje po prostu na ulicy. Sklepy nie maj� wystaw w naszym rozumieniu. Ka�dy otw�r w �cianie to wej�cie do nowego interesu, cho�by to by�a male�ka dziura. S� to prawdziwe kramy, w kt�rych znale�� mo�na wszystko, od igie� po gumowe kalosze, a tu� obok eleganckie sklepy z suknem, bawe�n�, jedwabiem i brokatami, specjalne sklepy z �ywno�ci�, w kt�rych obok produkt�w rodzimych stoj� na p��kach ameryka�skie wojskowe konserwy z wo�owin�, australijskie mas�o i angielska whisky. Nie ma rzeczy, kt�rej by nie mo�na by�o kupi� lub przynajmniej zam�wi�. Kosmetyki Elizabeth Arden, kremy Pondsa, szminki, puder, r�� - znale�� mo�na wszystko i wszystko znajduje nabywc�w. Ameryka�skie nadwy�ki wojskowe z okresu wojny le�� obok ud�c�w z jaka i pojemnik�w z mas�em. Na zam�wienie mo�na sprowadzi� maszyny do szycia, radia i gramofony, a nawet najnowsz� p�yt� Binga Crosbiego na najbli�sze przyj�cie. Ale przede wszystkim barwny t�um i targi, �miech i k��tnie. Wszyscy lubuj� si� w handlowaniu i transakcje przed�u�aj� si� w niesko�czono��. Tu nomada pr�buje zamieni� puszysty ogon jaka na tabak�, obok arystokratka w asy�cie s�u��cych i s�u�ek godzinami przerzuca stosy brokat�w i jedwabi i nie mniej wymagaj�ca �ona nomady, kt�ra wybiera barwn� bawe�n� na nowe flagi modlitewne.
Pro�ci ludzie nosz� przewa�nie ubi�r zwany nambu, z czystej we�nianej sur�wki tkanej r�cznie na szeroko�� oko�o dwudziestu centymetr�w. Materia� na nambu le�y wystawiony przed sklepami, zwini�ty w wielkie bele w kolorze bia�ym lub w tonacji niebiesko-fio�kowej, jako �e do farbowania u�ywa si� indygo i rzewienia. Bia�e nambu nosz� niemal wszyscy poganiacze os��w, bo nie farbowany ubi�r jest oznak� ub�stwa. Miara centymetrowa nie jest znana, materia� mierzy si� na �okcie, podobnie jak dawniej u nas. Dzi�ki moim d�ugim ko�czynom, nie�le wychodzi�em przy zakupach...
Potem zobaczyli�my olbrzymi sklep z kapeluszami. Filcowe kapelusze to ostatni krzyk mody w Lhasie. Taki elegancki kapelusz w po��czeniu z tybeta�skim strojem tworzy ca�o�� jedyn� w swoim rodzaju! Ale Tybeta�czycy ceni� sobie europejskie kapelusze o szerokich rondach jako ochron� przed s�o�cem, bo tutaj nikt nie chce by� opalony. Jednak�e oryginalne kapelusze tybeta�skie, bogato zdobione, s� bardziej malownicze i rzucaj� si� w oczy w kolorowym t�umie ulicy. Rz�d w trosce o zachowanie starych przepi�knych stroj�w narodowych pr�buje nieco przyhamowa� wp�yw obcej mody, wydaj�c odpowiednie zarz�dzenia, i nie jest to bynajmniej ingerencja w osobist� wolno�� Tybeta�czyk�w. Kobiety nosz� zwykle tr�jk�tne, bogato zdobione nakrycia g�owy i kapeluszy u�ywaj� bardzo rzadko.
Podobnej zasady trzymaj� si� urz�dnicy i ich s�u�ba. Na fantazj� nie brakuje miejsca i ka�dy poprzez ��czenie kolor�w i materia��w mo�e wyrazi� swoj� indywidualno��.
Poza europejskimi kapeluszami Tybeta�czycy nad wyraz lubuj� si� w parasolach. Mo�na je kupi� w r��nych wielko�ciach, kolorach i jako�ci, a s�u�� przede wszystkim do ochrony przed s�o�cem. Najlepsz� klientel� stanowi� oczywi�cie mnisi z wygolonymi g�owami, kt�rzy z wyj�tkiem wielkich uroczysto�ci nie nosz� nakry� g�owy.
Gdy odurzeni nadmiarem wra�e� wr�cili�my do domu, okaza�o si�, �e czeka na nas sekretarz Misji Brytyjskiej, kt�ry jako przyjaciel Thangme przyby� z�o�y� nam prywatn� wizyt�. Zd��y� ju� wiele o nas us�ysze� - wyja�ni� - i bardzo ciekaw jest naszych prze�y� i trasy, kt�r� zdo�ali�my pokona�. Przebywa� kiedy� w Gartoku, jako przedstawiciel handlowy swojego rz�du, i zna� troch� te rejony. Jego wizyta by�a nam bardzo na r�k�. Przecie� tak bardzo pragn�li�my przes�a� wiadomo�� do kraju, gdzie pewnie od dawna uznano nas za zaginionych, a bezpo�rednie po��czenie ze �wiatem mia�a w�a�nie tylko Misja Brytyjska. Tybet bowiem nie nale�y do Powszechnego Zwi�zku Pocztowego i jego kontakty pocztowe s� nader skomplikowane.
Zach�ceni przez sekretarza poselstwa wybrali�my si� nazajutrz do brytyjskiej siedziby, aby osobi�cie przed�o�y� nasz� pro�b�. Budynek misji znajdowa� si� na skraju miasta, na wzg�rzu, w wielkim, przypominaj�cym park ogrodzie i widzieli�my go ju�, gdy po raz pierwszy wchodzili�my do Lhasy.
S�u��cy w czerwonych liberiach wprowadzili nas najpierw do ogrodu, gdzie Reginald Fox, radiooperator, odbywa� swoj� porann� przechadzk�. W Lhasie mieszka� od wielu lat, za �on� poj�� Tybetank� i mia� czworo prze�licznych dzieci o jasnych w�osach i wielkich, czarnych oczach w kszta�cie migda�u; dwoje starszych przebywa�o w szkole w Indiach.
Fox by� jedynym m��czyzn� w Lhasie, kt�ry posiada� godny zaufania motocykl. Poza obowi�zkami w Poselstwie Brytyjskim zajmowa� si� nieustannym �adowaniem baterii radiowych dla ca�ej Lhasy i dzi�ki swej solidno�ci by� powszechnie znany i ceniony. Przez radio mia� bezpo�rednie po��czenie z Indiami.
Tymczasem zostali�my zaanonsowani i s�u��cy poprowadzi� nas na pierwsze pi�tro. Na s�onecznej werandzie stoi pi�knie nakryty st�� ze �niadaniem. I oto wchodzi szef poselstwa. Wita nas serdecznie i zaprasza na prawdziwie angielskie �niadanie. Ile� to lat up�yn��o od czasu, kiedy ostatni raz siedzieli�my w fotelach? Obrus, flakon z kwiatami, ksi��ki, przytulnie europejsko urz�dzony pok�j - nasze oczy w�druj� w milczeniu i mamy wra�enie jakby�my wr�cili do domu. Nasz gospodarz rozumie to uczucie. U�miechaj�c si� pod��a za naszym wzrokiem i gdy patrzymy na ksi��ki, uprzejmie zaprasza do korzystania z jego biblioteki.
Zaczyna si� rozmowa. Taktownie nie pada pytanie, kt�re w g��bi duszy tak bardzo nas niepokoi: czy nadal jeste�my je�cami wojennymi? Wreszcie decydujemy si� zapyta� wprost, czy nasi koledzy siedz� jeszcze za drutami? Fox nie jest w stanie udzieli� nam odpowiedzi na to pytanie, ale obiecuje zaczerpn�� informacji z Indii. Teraz przyst�puje ju� ca�kiem otwarcie do skomentowania naszej sytuacji. Zna doskonale wszystkie szczeg��y naszej ucieczki i sugeruje, �e dowiedzia� si� od Rz�du Tybeta�skiego o naszym rych�ym powrocie do Indii. Ta perspektywa nie bardzo nam odpowiada. W takim razie - pyta - mo�e interesowa�aby nas praca w Sikkimie? Ma tam odpowiednie znajomo�ci i za kilka dni w�a�nie si� tam udaje. Przyznajemy otwarcie, �e woleliby�my pozosta� w Tybecie. Gdyby jednak okaza�o si� to niemo�liwe, ch�tnie skorzystamy z jego propozycji.
Waga problem�w dotycz�cych naszej przysz�o�ci nie zepsu�a nam jednak apetytu. �niadanie jest wy�mienite, dawno nam tak nic nie smakowa�o - niebawem dzbanki, miski i koszyczki s� puste. Czy wezm� nam to za z�e? Ale nasz gospodarz tylko si� u�miecha i dyskretnie daje znak, aby doniesiono jedzenie. Potem rozmowa przechodzi na tematy prywatne. Wreszcie mo�emy wyrazi� nasz� pro�b�, aby umo�liwi� nam przes�anie wiadomo�ci do Ojczyzny! Przedstawiciel poselstwa obiecuje przekaza� j� za po�rednictwem Czerwonego Krzy�a. P��niej zezwalano nam od czasu do czasu na wysy�anie list�w przez Przedstawicielstwo Brytyjskie. Przewa�nie jednak zmuszeni byli�my korzysta� ze skomplikowanie funkcjonuj�cej poczty tybeta�skiej: najpierw wysy�ali�my list do granicy, w podw�jnej kopercie i ze znaczkami tybeta�skimi. Na granicy pewien cz�owiek usuwa� pierwsz� kopert�, nakleja� indyjskie znaczki i wysy�a� list dalej. Przy du�ym szcz��ciu list z Europy dociera� tu w 2 tygodnie, a wiadomo�ci z Ameryki w 20 dni.
W Tybecie listy dor�czane s� przez go�c�w pocztowych, kt�rzy przebiegaj� sztafetowo po 6,5 kilometra. Przekazywanie poczty odbywa si� w male�kich chatkach znajduj�cych si� we wszystkich punktach w�z�owych. Ka�dy goniec nosi miecz i dzwonek jako atrybuty urz�du. Miecz s�u�y w razie potrzeby jako bro�, a dzwonki odstraszaj� w nocy dzikie zwierz�ta. W Tybecie jest w obiegu pi�� rodzaj�w znaczk�w, kt�re drukowane s� w mennicy i sprzedawane w urz�dach pocztowych.

Sk�adamy oficjalne wizyty dostojnikom z Lhasy
Wracali�my z wizyty w Misji Brytyjskiej bardzo zadowoleni, bo i tam spotkali�my si� z przychylno�ci� i �ywili�my nadziej�, �e Anglik przekona si� o naszej niewinno�ci. W �wietnym nastoju przeszli�my trzy kilometry dziel�ce nas od miasta i znale�li�my si� u st�p Potali, w dzielnicy Sz�, gdzie mie�ci�y si� g��wne urz�dy, �wi�tynie i pa�stwowe drukarnie. Wtem niespodziewanie podesz�o do nas kilku s�u��cych prosz�c, aby�my zechcieli wst�pi� do domu ich pana. Zaciekawieni spytali�my kim jest ten pan, kt�ry �yczy sobie naszej wizyty? Okaza�o si�, �e zaprasza nas wysokiej rangi duchowny urz�dnik rz�dowy - jeden z czterech Tr�nji Czemo - pot��nych bonp�w, dzier��cych w swych r�kach losy wszystkich mnich�w w Tybecie.
Wprowadzono nas do solidnego, du�ego domu. Ca�a s�u�ba to mnisi. Wsz�dzie pachnie czysto�ci�, tak �e na kamiennej pod�odze w pokoju mo�na by je��. Wita nas serdecznie starszy, sympatyczny m��czyzna. Natychmiast pojawia si� herbata i keksy. Po zwyk�ej wymianie grzeczno�ci zaczyna si� rozmowa, z kt�rej rych�o wnioskujemy o uczciwych intencjach naszego gospodarza. Jest �wiadom - podkre�la z naciskiem - �e jego kraj jest zacofany i potrzebuje takich ludzi jak my. Niestety, nie wszyscy podzielaj� jego opini� i dlatego jest got�w wstawi� si� za nami. Jakie jest nasze wykszta�cenie? Co umiemy? Jaki zaw�d wykonywali�my w ojczy�nie? Po tylu latach wreszcie spotkali�my kogo�, z kim mogli�my rozmawia� o naszych studiach. Gospodarz okaza� szczeg�lne zainteresowanie zawodem Aufschnaitera, in�yniera rolnictwa i przyzna�, �e w Tybecie brakuje fachowc�w w tej dziedzinie. A przecie� tyle mo�na by w tym rozleg�ym kraju zrobi�...
Nazajutrz sk�adali�my oficjaln� wizyt� u ka�dego z czterech ministr�w. W ich r�kach spoczywa najwy�sza w�adza w Tybecie i podlegaj� tylko regentowi. Trzej z nich s� dostojnikami �wieckimi, czwarty jest mnichem. Wszyscy pochodz� z arystokratycznych rod�w tybeta�skich i mieszkaj� w okaza�ych domach.
D�ugo zastanawiali�my si�, kt�remu nale�y najpierw z�o�y� wizyt�. Wypada�o w�a�ciwie zacz�� od ministra - mnicha. Spodziewaj�c si� jednak, �e najwi�ksze zrozumienie znajdziemy u najm�odszego, postanowili�my bezceremonialnie zacz�� od Surkhanga, kt�ry mia� 32 lata i uchodzi� za najbardziej post�powego ministra.
Minister Surkhang osobi�cie wyszed� nam na spotkanie, powita� nas serdecznie i natychmiast poczuli�my wzajemn� sympati�. Niebawem zaskoczy� nas swoj� wiedz� o wydarzeniach na �wiecie. Zaprosi� nas na wspania�y obiad, a pod koniec wizyty �egnali�my si� jak starzy znajomi.
Nast�pnie udali�my si� do ministra Kapsz�py. By� to cz�owiek sporej tuszy, zachowywa� si� jak osoba �wiadoma nale�nego mu szacunku i przyj�� nas do�� wynio�le. Siedzia� na tronie, �askawie czekaj�c a� podejdziemy i z�o�ymy pok�ony, po czym wskaza� przygotowane dla nas krzes�a i zarzuci� nas potokiem frazes�w. Dla zwi�kszenia efektu zaczyna� w odpowiednich momentach g�o�no chrz�ka� i s�u��cy natychmiast podsuwa� mu pod usta ma�� z�ot� spluwaczk�. To by� szczyt pozerstwa. Wprawdzie w Lhasie spluwanie jest rzecz� powszechnie przyj�t� i spluwaczk� mo�na znale�� przy ka�dym stole, to jednak podsuwanie spluwaczki pod usta - tego ju� doprawdy za wiele!
Tego cz�owieka nie da�o si� "rozgry��" przy pierwszym spotkaniu. Postanowili�my wi�c zachowywa� si� biernie, byli�my niemniej uprzejmi i w przepisowej postawie pili�my ceremonialn� fili�ank� herbaty. Poniewa� pan Kapsz�pa nie przewidzia�, �e mo�emy zna� tybeta�ski, zaprosi� w charakterze t�umacza swojego bratanka, kt�ry z racji znajomo�ci angielskiego zatrudniony by� w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. P��niej wielokrotnie mieli�my z nim do czynienia. By� on typowym przedstawicielem m�odego pokolenia, kszta�conego w indyjskich szko�ach, z g�ow� pe�n� reformatorskich projekt�w dla Tybetu. Jednak�e obecnie nie odwa�y�by si� zjednywa� konserwatywnych mnich�w dla swoich idei. Pewnego razu, gdy znale�li�my si� sam na sam, pozwoli� sobie na uwag�, �e mamy z Aufschnaiterem pecha, przybywaj�c do Lhasy o kilka lat za wcze�nie; gdyby on i kilku m�odych arystokrat�w dzier�yli teki ministr�w, mieliby�my pe�ne r�ce roboty...
Rozstawszy si� wreszcie ze zdawkowymi uprzejmo�ciami Kapsz�py, ujrzeli�my w holu t�um ludzi o wyl�knionych twarzach, przyby�ych tu z r��nymi pro�bami i czekaj�cych z prezentami na audiencj�.
Natomiast minister mnich rezyduj�cy przy o�miokilometrowej ulicy pielgrzymek, zwanej Lingkorem, przyj�� nas o wiele skromniej. Nie by� ju� pierwszej m�odo�ci. Mia� kr�tk� bia�� brod�, z kt�rej by� bardzo dumny, poniewa� broda w Tybecie nale�y do rzadko�ci. M�wi� jasno, zwi��le, rzeczowo i, w przeciwie�stwie do innych, unika� wyra�ania jednoznacznych opinii. Nazywa� si� Rampa i jako jeden z nielicznych mnich�w mia� arystokratyczny rodow�d. Rozw�j og�lnej sytuacji musia� go skrycie niepokoi�, bo interesowa�y go bardzo nasze pogl�dy na polityk� Rosji. W starych pismach - rzek� - istnieje przepowiednia, kt�ra g�osi, �e wielka si�a z p��nocy zaleje Tybet, zniszczy religi� i zaw�adnie ca�ym �wiatem...
Ostatnia wizyta nale�a�a si� P�nkhangowi, najstarszemu z czterech ministr�w. By� to cz�owieczek niskiego wzrostu, z grubymi okularami na kr�tkowzrocznych oczach, co by�o czym� niezwyk�ym w Tybecie, poniewa� okulary jako "zagraniczny wymys�" s� odrzucane. Urz�dnikom zabrania si� ich u�ywania, a w prywatnym �yciu tak�e patrzy si� na nie niech�tnie. Nasz minister musia� otrzyma� specjalne zezwolenie od Dalajlamy XIII na u�ywanie okular�w w urz�dzie, ale podczas wielkich ceremonii by� z powodu swej kr�tkowzroczno�ci ca�kowicie bezradny. P�nkhang przyj�� nas w obecno�ci swojej �ony i chocia� siedzia� na nale�nym mu wy�szym miejscu, wystarczy� rzut oka, by zorientowa� si�, �e w tym domu pierwsze skrzypce gra ma��onka. Po wyg�oszeniu kilku powitalnych uprzejmo�ci nie doszed� ju� do s�owa, bo �ona zala�a nas potokiem pyta�.
P��niej P�nkhang poprowadzi� nas do swojej domowej kaplicy. Do zakurzonego pomieszczenia przenika�o niewiele �wiat�a i panowa� tu mrok. P�nkhang, jako potomek rodziny jednego z dalajlam�w, szczyci� si� bardzo swoim pochodzeniem - wskazuj�c na jeden z wielu �wi�tych pos��k�w na o�tarzu obja�ni�, �e przedstawia on Boskiego Kr�la urodzonego w rodzie, z kt�rego i on pochodzi.
Z biegiem czasu pozna�em tak�e syn�w P�nkhanga. Najstarszy by� gubernatorem w Gyance. Bardziej interesuj�ca by�a jego �ona, ksi��niczka z Sikkimu, z pochodzenia Tybetanka. By�a to jedna z najpi�kniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widzia�em, posiadaj�ca ten niewypowiedziany wdzi�k kobiet Azji - odbicie prastarej kultury wschodu. R�wnocze�nie by�a kobiet� nowoczesn�, m�dr� i wykszta�con� w najlepszych szko�ach Indii. By�a pierwsz� kobiet� w Tybecie, kt�ra odm�wi�a po�lubienia r�wnocze�nie braci swojego m��a, poniewa� to nie odpowiada�o jej pogl�dom. Mo�na by�o z ni� prowadzi� konwersacj� jak z naj�wiatlejsz� dam� europejskich salon�w. Interesowa�a si� kultur�, polityk� i wszystkim, co dzia�o si� w �wiecie. Cz�sto rozmawiali�my na temat r�wnouprawnienia kobiet... Ale do tego daleko jeszcze w Tybecie.
�egnaj�c si� z P�nkhangiem i jego �on� poprosili�my, aby i on zechcia� poprze� nasze starania o pozwolenie na pobyt w Tybecie. Podobnie jak inni obieca� oczywi�cie uczyni� wszystko, co tylko b�dzie w jego mocy. Przebywali�my jednak w Azji dostatecznie d�ugo, by wiedzie�, �e tutaj nigdy nie pada wyra�nie s�owo "nie". Wydalenie z Tybetu zawsze by�o mo�liwe, i co wtedy? Czy znowu znale�liby�my si� w Indiach, za drutami?
Uznali�my za konieczne zabezpieczenie si� ze wszystkich stron i postanowili�my nawi�za� dobre stosunki tak�e z Chi�skim Przedstawicielstwem Dyplomatycznym. Charge d'affaires przyj�� nas ze s�ynn� chi�sk� uprzejmo�ci� i obieca� natychmiast przekaza� do swojego rz�du nasze pytanie o mo�liwo�� uzyskania zezwolenia na pobyt i prac� w Chinach.
Starali�my si�, jak wida�, na wszystkie sposoby zabiega� o pomoc i przekona� wszystkich, �e nikomu nie zagra�amy. Zdarza�o si� bowiem dosy� cz�sto, �e podczas spacer�w obcy ludzie zaczepiali nas, zadaj�c nam bardzo dziwne pytania, a pewnego razu jaki� Chi�czyk zrobi� nam nawet znienacka zdj�cie. Aparat fotograficzny w Lhasie - to by�o co� nadzwyczajnego! Ten epizod da� nam wiele do my�lenia. Dochodzi�y nas wie�ci, �e po Lhasie kr�c� si� rozmaici ludzie przekazuj�cy informacje za granic�. Mo�e brano nas za agent�w jakiego� obcego mocarstwa? Jedynie Anglicy wiedzieli doskonale, �e jeste�my niegro�ni, zd��yli bowiem dok�adnie dowiedzie� si� sk�d przybywamy i sprawdzi� nasze dane. Inni mogli nam przypisywa� wszystko, co tylko komu przyjdzie do g�owy. Co do nas - polityczne ambicje by�y nam zupe�nie obce, pragn�li�my jedynie uzyska� azyl i prac� a� do chwili, kiedy b�dziemy mogli wr�ci� do Europy.
Tymczasem zapanowa�a prawdziwa wiosna i chocia� min��a zaledwie po�owa lutego, nasta�a pi�kna, ciep�a pogoda. Trzeba pami�ta�, �e Lhasa le�y bardziej na po�udnie od Kairu*, a wysoko�� sprawia, �e promieniowanie s�oneczne jest bardzo silne. Czuli�my si� znakomicie. Przyda�oby si� nam tylko nieco wi�cej wolnego czasu. Codzienne zaproszenia i wizyty, wielogodzinne �wi�teczne ob�arstwo, przechodzimy z r�k do r�k, jak cudowne zwierz�tka - wiedziemy �ywot najprawdziwszych leniuch�w i wkr�tce mamy ju� tego do��! Chcemy za�y� troch� sportu. Ale poza niewielkim placem do koszyk�wki nie ma tu urz�dze� sportowych. M�odzi Tybeta�czycy i Chi�czycy byli uszcz��liwieni, gdy zaproponowali�my im wsp�ln� gr�. Ilekro� tylko pozwala� na to m�j iszias, wtajemnicza�em ich w regu�y i tajniki koszyk�wki. Na placu znajdowa� si� tak�e prysznic, kt�ry - rzek�bym - przyci�ga� nas najbardziej. Ale za k�piel trzeba by�o ui�ci� "drobn� op�at�", bagatelka - dziesi�� rupii. Nieprawdopodobna cena, zwa�ywszy �e tyle kosztuje jedna owca. Wysoka cena ma swoje uzasadnienie - do podgrzewania wody potrzebny jest bowiem wysuszony krowi naw�z, kt�rego w Lhasie brakuje i sprowadzany jest tu z daleka.
S�yszeli�my, �e przed kilku laty by�o nawet w Lhasie boisko do pi�ki no�nej, istnia�o jedena�cie dru�yn i rozgrywano prawdziwe pi�karskie zawody! Pewnego razu, dok�adnie w �rodku meczu, nadci�gn��a gradowa burza, kt�ra spowodowa�a wielkie straty. Od tej chwili zabroniono gry w pi�k� no�n�! By� mo�e regent ju� wcze�niej patrzy� niech�tnym okiem na ten sport, by� mo�e mnisi obawiali si� o swoje wp�ywy, bo mieszka�cy z zapami�taniem kibicowali meczom, nie wy��czaj�c mnich�w z pobliskich klasztor�w Drepung i Sera. W ka�dym razie gradobicie uznano za kar� bosk�, zes�an� za uprawianie tego niecnego sportu, i boisko zosta�o zlikwidowane.
Nawi�zuj�c do tej historii zapytali�my przyjaci��, czy rzeczywi�cie istniej� lamowie, kt�rzy posiedli moc powstrzymywania gradu i burz. Tybeta�czycy wierz� w to niezachwianie. Na wszystkich polach spotyka si� ma�e kamienne wie�yczki, w kt�rych pali si� kadzid�o i ustawia miseczki ofiarne, gdy tylko nadci�ga niepogoda. Niekt�re wioski posiadaj� nawet w�asnych "zaklinaczy pogody". S� to mnisi, uwa�ani za szczeg�lnie bieg�ych w tej dziedzinie.
Rytua� polega na tym, �e dm�c w wielkie muszle, mnisi wydobywaj� z nich wibruj�ce tony podobne do bicia dzwon�w ko�cielnych, kt�re czasem jeszcze s�yszy si� u nas w g�rskich wioskach, gdy nadci�ga burza. Ale w Tybecie nie traktuje si� burzy jako zjawiska fizycznego - wszystko to cuda, czary i wola b�stw...
Pewnego razu us�yszeli�my na ten temat zabawn� anegdot� z czas�w Dalajlamy XIII. Mia� on oczywi�cie osobistego wr��bit� i zaklinacza pogody. By� to najwi�kszy wr��bita owych czas�w. Do jego szczeg�lnych obowi�zk�w nale�a�o ochranianie przed burzami ogrodu przy letnim pa�acu dalajlamy. Kiedy� zdarzy�o si�, �e pot��na burza gradowa zniszczy�a wszystko - pi�kne kwiaty, dojrzewaj�ce jab�ka i soczyste brzoskwinie. Zaklinacza wezwano przed oblicze �yj�cego Buddy, kt�ry siedzia� zagniewany na tronie i, ujrzawszy przera�onego wr��bit�, za��da� by natychmiast dokona� on cudu, pod gro�b� kary i zwolnienia z pracy! Czarownik pad� na kolana i poprosi� o sito. Zwyk�e, najzwyklejsze sito... Czy Pan zechce zadowoli� si� takim cudem, �e woda wlana do sita nie wycieknie? Dalajlama skin�� g�ow� i wr��bita wla� wod� do sita. I patrzcie tylko! Nie wyciek�a nawet jedna kropla! Honor czarownika zosta� uratowany i m�g� on zachowa� swoje stanowisko.
Nie wiadomo, czy wr��bita pos�u�y� si� hipnoz�, czy te� zastosowa� jeden z wielu trik�w, znanych mu ze starych ksi�g magicznych? W ka�dym razie uratowa� w�asn� sk�r�.
Tymczasem nieustannie �amali�my sobie g�owy, jak tu zarobi� na �ycie, je�eli pozwol� nam zosta� w Lhasie. Na razie nie mogli�my narzeka� - troszczono si� o nas wspania�omy�lnie. Na polecenie ministra spraw zagranicznych dostarczono nam worki campy i m�ki, herbat� i mas�o. I mi�� niespodziank� w postaci 500 rupii, kt�r� w imieniu rz�du wr�czy� nam bratanek Kapsz�py. Natychmiast odpowiedzieli�my listem dzi�kczynnym, w kt�rym zaofiarowali�my swoj� prac� i umiej�tno�ci, w zamian za mieszkanie i wy�ywienie.

Przyja�� z Carongiem
Ju� od trzech tygodni go�cili�my w domu pana Thangme. Teraz zaprasza� nas do siebie bogaty Carong. Przystali�my na t� propozycj� z wdzi�czno�ci� - Thangme mia� pi�cioro dzieci i niezr�cznie nam by�o d�u�ej zajmowa� ich pok�j. To on, przygarniaj�c z ulicy dw�ch biednych wagabund�w, by� naszym prawdziwym przyjacielem, wy�wiadczy� nam wielk� przys�ug� i nigdy nie zapominali�my o tym. Na Nowy Rok otrzymywa� od nas zawsze bia�� szarf�, a p��niej, gdy ju� mia�em w�asny dom, zaproszenie na przyj�cia �wi�teczne.
U Caronga przygotowano nam obszerny pok�j, urz�dzony w europejskim stylu. By� tam st�� i fotele, ���ka i pi�kne dywany, a tuz obok pokoju ma�e oddzielne pomieszczenie do mycia. Znale�li�my jeszcze co�, czego nam dot�d tak bardzo brakowa�o: zamykan� toalet�. Ta sprawa to bardzo przykry problem w ca�ym Tybecie - pod tym wzgl�dem panuje ca�kowita swoboda i nikt si� tu nie kr�puje. Przy �cianie domu sta� niewysoki murek z kilkoma schodkami, na nim platforma, kilka otwor�w, w dole dziura wykopana w ziemi - to szczyt komfortu. A i takie urz�dzenia spotyka si� niecz�sto.
Rankiem poszli�my do kuchni po ciep�� wod� do mycia. By�o to olbrzymie pomieszczenie na zewn�trz budynku, wsparte na s�upach. Pod�og� tworzy�o zwyk�e klepisko, a po�rodku sta� wielki gliniany piec, dost�pny ze wszystkich stron, w kt�rym bez przerwy, w dzie� i w nocy, p�on�� ogie� podsycany przez s�u��cego. Gdy nadchodzi� czas gotowania, m��czyzna uruchamia� olbrzymi miech i na palenisku wybucha�y iskry, jak w ku�ni. Trzeba pami�ta�, �e Lhasa le�y na wysoko�ci 3700 m i przy mniejszej ilo�ci tlenu do rozpalenia nawozu jak�w, kt�ry s�u�y tu za opa�, oraz do podtrzymania p�omienia niezb�dne s� dodatkowe �rodki.
Carong m�g� sobie pozwoli� na zatrudnienie kilku kucharzy. Szef kuchni pracowa� poprzednio w pierwszorz�dnym hotelu w Kalkucie i kuchnia europejska nie by�a mu obca. Potrafi� przygotowa� nie tylko wspania�e pieczyste, ale tak�e wyborne ciasta. Inny kucharz wr�ci� niedawno z Chin, gdzie pozna� wszystkie specjalno�ci kuchni chi�skiej. Carong uwielbia� zaskakiwa� go�ci nieznanymi przysmakami.
Dziwi�o nas niezmiernie, �e w kuchniach wytwornych dom�w kobiety spe�nia�y tylko funkcje pomocnic i nigdy nie by�y kucharkami!
Posi�ki w Tybecie jada si� w nieco innych porach ni� u nas. Rano pija si� herbat� z mas�em, jak i p��niej wielokrotnie w ci�gu ca�ego dnia. S�ysza�em, �e mieszka�cy Lhasy wypijaj� dziennie do dwustu fili�anek herbaty z mas�em! To oczywi�cie przesada, ale rzeczywi�cie mo�na odnie�� takie wra�enie. Istniej� dwa zasadnicze posi�ki, jeden podaje si� przed po�udniem, o dziesi�tej, drugi - wieczorny - po zachodzie s�o�ca.
Pierwszy posi�ek, zawsze taki sam: campe z dodatkami, spo�ywali�my obydwaj w naszym pokoju. Wieczorem zazwyczaj zapraszano nas do Caronga. Przy olbrzymim stole zasiada�a ca�a rodzina, podawano wiele da� i ten posi�ek by� w�a�ciwie g��wnym punktem dnia, kiedy to spotykali si� razem wszyscy domownicy i omawiali najwa�niejsze wydarzenia.
Po kolacji siadali�my w salonie, nieco prze�adowanym dywanami, kuferkami i pos��kami, zapalali�my papierosa i popijaj�c szklaneczk� piwa podziwiali�my najnowsze zakupy pana domu. Wprost nie do wiary, co te� Carong potrafi� zdoby�! Posiada� nawet wspania�y odbiornik radiowy. Z wielk� przyjemno�ci� wy�apywali�my wszystkie mo�liwe rozg�o�nie na �wiecie, kt�re odbiera� mo�na na Dachu �wiata bez najmniejszych zak��ce�. Raz s�uchali�my najnowszych p�yt, innym razem mogli�my wypr�bowa� powi�kszalnik, podziwia� aparat fotograficzny, a nawet teodolit, kt�ry Carong przyni�s� i rozpakowa� przy nas pewnego wieczoru. I z tymi wszystkimi przedmiotami umia� si� obchodzi�. By� jedynym m��czyzn� w Lhasie, kt�ry mia� tyle "konik�w" na raz i doprawdy nie mogli�my lepiej trafi�. Zbiera� znaczki, utrzymywa� korespondencj� z ca�ym �wiatem (przy wydatnej pomocy swego syna), posiada� znakomit� bibliotek� i pi�kne zbiory zachodniego malarstwa. By�y to przewa�nie upominki, pozostawiane mu w darze przez przybywaj�cych do Lhasy Europejczyk�w, kt�rym udziela� go�ciny.
Carong by� nieprzeci�tnym cz�owiekiem. Nieustannie pr�bowa� wprowadza� w kraju reformy, a gdy rz�d rozstrzyga� jakie� wa�ne sprawy, niezw�ocznie wzywano go jako doradc�. Jedyny �elazny most w Tybecie by� jego zas�ug�. Zosta� on na jego zlecenie zaprojektowany i skonstruowany w Indiach, nast�pnie roz�o�ony na cz��ci i przeniesiony kawa�ek po kawa�ku na grzbietach jak�w i ludzi na Dach �wiata. Carong by� samoukiem najnowocze�niejszego formatu i z jego talentami nawet w krajach zachodnich uznano by go za wybitn� osobowo��.
Jego syn, George - zachowa� swoje imi� szkolne z Indii - wda� si� w swego ojca. Ju� przy pierwszym spotkaniu mogli�my podziwia� jego wiedz� i wielostronno�� zainteresowa�. W tym okresie pasjonowa� si� fotografi� i zdj�cia robi� naprawd� niez�e. Pewnego wieczoru zaskoczy� nas, pokazuj�c w�asnor�cznie nakr�cony kolorowy film. Brz�czenie projektora, kolorowe obrazy wci�� przecie� nie znanego nam �wiata stwarza�y z�udzenie, �e siedzimy w kinie "Urania" w Wiedniu! Czar prysn��, gdy nagle zabrak�o pr�du. S�aby silniczek mia� swoje humory i trzeba by�o uruchamia� go ci�gle od nowa. Taka to by�a drobna r��nica!
Nasz� jedyn� wieczorn� rozrywk� stanowi�y zaproszenia do Caronga oraz ksi��ki wypo�yczane od niego i z Misji Brytyjskiej. W Lhasie nie ma ani kina, ani teatru, nie m�wi�c ju� o lokalach, i ca�e �ycie towarzyskie odbywa si� w prywatnych domach.
Dni sp�dzali�my na nieustannych zabiegach, by nie uroni� ani jednego wra�enia, nie przeoczy� �adnej ciekawej rzeczy. Wci�� tkwi� w nas l�k, �e nie zd��ymy wszystkiego pozna�, zanim pewnego pi�knego dnia wydal� nas z tego kraju. Wprawdzie nasze obawy nie wynika�y z jakich� bezpo�rednich powod�w, ale jednak nie ufali�my przesadnie ugrzecznionym s��wkom i uprzejmo�ciom. Czy to przypadkowo s�yszeli�my ju� tyle razy histori� o angielskim nauczycielu? Rz�d tybeta�ski zwr�ci� si� do niego z pro�b� o za�o�enie w Lhasie szko�y na wz�r europejski, proponuj�c mu wieloletni kontrakt. Po sze�ciu miesi�cach musia� pakowa� walizki, bo przeciwni temu projektowi mnisi potrafili obrzydzi� mu skutecznie Tybet.

Tybet nie zna po�piechu
Regularnie ka�dego dnia sk�adali�my wizyty i rewizyty, bo wci�� nas zapraszano, i dzi�ki temu zdo�ali�my ju� nie�le pozna� �ycie rodzinne wy�szych sfer. My�l�c o naszych europejskich miastach, zazdro�cili�my mieszka�com Lhasy przede wszystkim jednej rzeczy: oni zawsze mieli czas! Nieustanny po�piech - najci��sza choroba naszego wieku - jeszcze do Tybetu nie dotar�. Tutaj nikt si� nie przepracowuje. W urz�dach wszystko odbywa si� spokojniutko, bez po�piechu. Urz�dnicy pojawiaj� si� tu� przed po�udniem i wczesnym popo�udniem udaj� si� z powrotem do dom�w. Gdy kt�remu� przeszkodz� go�cie, wysy�a po prostu s�u��cego do kolegi i prosi o zast�pstwo.
Kobiety nie s�ysza�y jeszcze o r�wnouprawnieniu i odnios�em wra�enie, �e wcale im to nie przeszkadza. D�ugie godziny sp�dzaj� na robieniu makija�u, nawlekaniu pere�, wybieraj� materia�y i wymy�laj�, w jaki spos�b na najbli�szym przyj�ciu przy�mi� pani� Tak�toatak�. W domu nie kiwn� nawet palcem, ale jako symbol swej w�adzy trzymaj� zawsze w r�ce p�k kluczy. W Lhasie najmniejsz� szuflad� zamyka si� na sto zamk�w.
Nadto istnieje jeszcze gra mad�ong, rodzaj chi�skiego domina, kt�r� przez d�ugi czas pasjonowa�a si� ca�a Lhasa. Gra�o si� w ni� dnie i noce zapominaj�c o bo�ym �wiecie, obowi�zkach urz�dowych, o domu i rodzinie. Stawki by�y bardzo wysokie. Nawet s�u�ba gra�a potajemnie, przegrywaj�c cz�sto w kilka godzin oszcz�dno�ci ca�ego roku. W ko�cu rz�d powiedzia� do��! Oficjalnie zabroniono gry, skupuj�c r�wnocze�nie wszystkie pionki, a na graj�cych ukradkiem przekl�tych grzesznik�w na�o�ono wysokie kary pieni��ne i przymusowo kierowano ich do pracy. Im wy�sza ranga grzesznika, tym surowsza kara. I to poskutkowa�o - cho� doprawdy, nigdy bym nie uwierzy� w skuteczno�� takich metod. Lhasa d�ugo jeszcze wzdycha�a i nosi�a �a�ob� po tej grze, ale zakazu przestrzega�a. Pot�ga w�adzy jest nieograniczona - powoli, coraz wyra�niej wszyscy zacz�li dostrzega� zaniedbania powodowane nami�tno�ci� do gry. A w soboty - dni w Tybecie wolne od pracy - znalaz�y si� inne rozrywki, gra w szachy lub halm�, opowiadanie niewinnych dowcip�w, gra s��w i rozwi�zywanie zagadek.
Oczywi�cie nie zazna�bym spokoju, gdybym nie pozna� gry mad�ong. I zrozumia�em jak �atwo mog�a przerodzi� si� w pasj�. Rzecz jasna nie da�em si� wci�gn��, zagra�em tylko od czasu do czasu, przy szczeg�lnej okazji, w �wi�ta i zawsze w znamienitym towarzystwie.
Jaka� by�a nasza rado��, gdy pewnego dnia spotkali�my starego znajomego - �o�nierza z Szangce, kt�ry eskortowa� nas kiedy� do granicy indyjskiej i opowiada� nam tyle o Lhasie. By� on najsympatyczniejszym stra�nikiem, z jakim mieli�my do czynienia. Wtedy na po�egnanie zawo�a� jeszcze: do zobaczenia w Lhasie! I rzeczywi�cie tak si� sta�o!
Spotkali�my go w herbaciarni, gdzie cz�sto kupowali�my chleb i pieczywo. Opowiedzia� nam, �e teraz jest rz�dowym go�cem i wiele o nas s�ysza�. Jako zwyk�y �o�nierz, nie odwa�y�by si� odwiedzi� nas w domu ministra Caronga. Tak wi�c po dw�ch latach jego deportowani dotarli jednak do �wi�tego Miasta!
Zaprosili�my go na herbat� i ciasto, a w�a�ciciel herbaciarni, t�usty muzu�manin, czu� si� bardzo zaszczycony nasz� obecno�ci� w jego lokalu. Us�ugiwa� nam osobi�cie, pos�uguj�c si� przy tym angielskim lub raczej czym�, co sam przez to rozumia�. Z dum� wyzna� nam, �e pochodzi z Kaszgaru, gdzie s�u�y� w wytwornym angielskim domu i stamt�d wyni�s� sw�j kulinarny kunszt. Jego wyroby chwali�a ca�a Lhasa, ale nam za bardzo pachnia�y one zje�cza�ym mas�em. Tybeta�czycy t�umnie robili u niego zakupy i zarabia� naprawd� �wietnie. Jak przysta�o na pobo�nego muzu�manina, wraz z ca�� rodzin� kilkakrotnie odby� pielgrzymk� do Mekki i Medyny. Fakt, �e za pieni�dze mieszka�c�w tego �wi�tego miasta wyznawca innej religii m�g� odbywa� pielgrzymki do swoich �wi�tych miejsc, wydaje mi si� w najwy�szym stopniu godny podkre�lenia!

Grozi nam wydalenie z Tybetu
16 lutego 1946 mija� miesi�c naszego pobytu w Lhasie. Nasze losy wci�� si� wa�y�y; nie mieli�my pracy i przysz�o�� bardzo nas martwi�a.
W�a�nie tego dnia odwiedzi� nas Kapsz�pa. Przyby� oficjalnie, jako wys�annik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zobaczywszy jego min� od razu wiedzieli�my, co si� �wi�ci. Co prawda nie wykluczali�my takiego obrotu sprawy, a jednak ta wiadomo�� spad�a na nas jak grom z jasnego nieba: rz�d nie wyra�a� zgody na nasz dalszy pobyt w Tybecie i natychmiast miano nas odes�a� do Indii. Cz�sto wyobra�ali�my sobie t� sytuacj�, ale teraz fakty wytr�ci�y nas kompletnie z r�wnowagi. Nasze g�o�ne protesty Kapsz�pa skwitowa� wzruszeniem ramion oznajmiaj�c, �e musimy zwr�ci� si� z tym do wy�szych w�adz.
Nasz� nast�pn� reakcj� na t� smutn� wiadomo�� by�o gor�czkowe poszukiwanie map Tybetu Wschodniego, jakie tylko by�y do dostania w Lhasie. W�ciekli zasiedli�my wieczorem do studiowania tras i uk�adania plan�w. Jedno by�o pewne - za �adn� cen� nie wr�cimy za druty. Lepiej znowu ucieka� i spr�bowa� szcz��cia w Chinach! Ta my�l nieco nas uspokoi�a. Posiadali�my troch� pieni�dzy, niez�e wyposa�enie i w ka�dej chwili mogli�my zakupi� �ywno��. Tylko ten m�j iszias! B�l dawa� mi si� stale we znaki i nie ust�powa� mimo pigu�ek i zastrzyk�w, kt�re za�atwi� mi Aufschnaiter od lekarza Misji Brytyjskiej. By�em bliski rozpaczy, czy�by ten g�upi iszias mia� wszystko udaremni�?
Nazajutrz, spu�ciwszy nieco z tonu, poku�tyka�em do rodziny Dalajlamy. Jego matka i Lobsang Samten obiecali opowiedzie� wszystko m�odocianemu Boskiemu Kr�lowi i wyrazili przekonanie, �e z pewno�ci� zechce si� on za nami uj��. Rzeczywi�cie tak si� sta�o i chocia� m�ody Dalajlama nie sprawowa� jeszcze w�adzy, jego przychylno�� z pewno�ci� bardzo nam pomog�a. W tym czasie Aufschnaiter chodzi� po ca�ej Lhasie, uruchamiaj�c wszystkie znajomo�ci. Aby bro� bo�e niczego nie zaniedba�, u�o�yli�my po angielsku podanie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w kt�rym wy�uszczyli�my ponownie wszystkie argumenty przemawiaj�ce za pozostawieniem nas w Tybecie:

"Do
Tybeta�skiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych
dnia 17 lutego 1946 roku
W dniu wczorajszym Se* Kapsz�pa Kuszo przekaza� nam w imieniu Tybeta�skiego Rz�du nakaz natychmiastowego opuszczenia Tybetu i powrotu do Indii. Odpowiadaj�c na to wezwanie, pozwalamy sobie wyja�ni� co nast�puje:
W maju 1939 roku przybyli�my z Niemiec do Indii w charakterze alpinist�w z zamiarem powrotu do Niemiec w sierpniu tego� roku. 3 wrze�nia 1939 roku, w dniu wybuchu wojny, zostali�my aresztowani i osadzeni w obozie internowania.
W 1943 roku dzienniki opublikowa�y uk�ad zawarty pomi�dzy rz�dami Tybetu i Indii, dotycz�cy tranzytu towarowego z Indii do Chin przez terytorium Tybetu, z wy��czeniem sprz�tu wojennego. Na podstawie tre�ci tego uk�adu za�o�yli�my, �e Tybet jest w tej wojnie pa�stwem neutralnym, i podj�li�my wszelkie mo�liwe wysi�ki, aby dosta� si� do Tybetu.
Fakt posiadania przez Tybet statusu pa�stwa neutralnego zosta� potwierdzony przez Mr. Hopkinsa, szefa Przedstawicielstwa Brytyjskiego w Lhasie, podczas naszej wizyty w przedstawicielstwie. R�wnocze�nie zapewni� nas on, �e nie wyst�pi do Rz�du Tybeta�skiego z wnioskiem o wydalenie nas na powr�t do Indii.
Zgodnie z umowami mi�dzynarodowymi obowi�zuje zasada, �e je�com wojennym, kt�rym uda si� przedosta� na terytorium pa�stwa neutralnego, przys�uguje prawo przebywania na tym terytorium do chwili, kiedy mo�liwa b�dzie repatriacja. Wszystkie neutralne pa�stwa �wiata przestrzegaj� tej zasady i nie wydaj� takich uchod�c�w w niewol�.
Wiadomo nam, �e internowani w Indiach Niemcy do obecnej chwili nie zostali repatriowani i wydalenie nas do Indii by�oby r�wnoznaczne z oddaniem nas do niewoli.
W wypadku gdyby Rz�d Tybeta�ski uzna� nasz pobyt w swoim kraju za sprzeczny z tradycyjnym nastawieniem wobec obcokrajowc�w - jak to przedstawi� nam pan Kapsz�pa - pozwalamy sobie zauwa�y�, �e Rz�d Tybeta�ski ju� w latach ubieg�ych dopu�ci� mo�liwo�� wyj�tk�w w tym zakresie. Je�eli zatem odst�piono od tego ograniczenia w wypadku obcokrajowc�w zajmuj�cych stanowiska urz�dowe, a tak�e innych obcokrajowc�w, to wolno nam si� spodziewa�, �e zostaniemy potraktowani podobnie. Winni jeste�my Rz�dowi Tybeta�skiemu g��bok� wdzi�czno�� za okazan� nam przychylno�� i go�cinno��, z kt�r� spotykali�my si� na ka�dym kroku i wyra�amy ubolewanie z powodu wszelkich k�opot�w zwi�zanych z nasz� spraw�. Wyra�amy r�wnocze�nie nadziej�, �e Rz�d Tybeta�ski bez w�tpienia zechce zrozumie� nasze po�o�enie: Po tym jak uda�o nam si� wydosta� na wolno��, znajdziemy si� na powr�t w obozie, w kt�rym dogorywali�my prawie przez pi�� lat.
Sk�adamy na r�ce Rz�du Tybeta�skiego gor�c� pro�b�, by zechcia� nas potraktowa� tak, jak inne neutralne kraje traktuj� zbieg�ych z niewoli wi��ni�w i zezwoli� nam na pozostanie w Tybecie a� do chwili, gdy b�dzie mo�liwa nasza repatriacja.
Peter Aufschnaiter
Heinrich Harrer"

Wygl�da�o tak, jakby wszystko sprzysi�g�o si� przeciwko nam. M�j iszias atakowa� mnie tak mocno, �e ledwo si� rusza�em, a teraz dokuczliwy b�l sprawi�, �e nie mog�em wsta� z ���ka. Podczas gdy ja le�a�em i j�cz�c z b�lu �ama�em sobie g�ow� nad znalezieniem jakiego� rozwi�zania, Aufschnaiter ociera� sobie nogi do krwi, biegaj�c w naszej sprawie po ca�ym mie�cie. To by�y gor�czkowe dni!
21 lutego pojawi�o si� przed naszymi drzwiami kilku �o�nierzy z ��daniem, by�my natychmiast spakowali rzeczy, poniewa� maj� rozkaz eskortowania nas do granicy indyjskiej. Wymarsz jutro z rana!
To by� ju� szczyt wszystkiego. Jak�e ja mog�em ruszy� w drog�, przecie� ledwo mog�em doj�� do okna - zrozpaczony zademonstrowa�em to porucznikowi. Zrobi� bezradn� min�. Jak wszyscy �o�nierze na �wiecie, musia� wykonywa� rozkazy i nie mia� nic do powiedzenia. Opanowawszy si� nieco, poprosi�em go o przekazanie zwierzchnikom mojego stanowiska, �e nie jestem w stanie opu�ci� Lhasy na w�asnych nogach i musz� by� niesiony. �o�nierze odeszli.
Natychmiast zaalarmowali�my Caronga, prosz�c go o rad� i pomoc, ale i on nie m�g� nic zrobi�. "Rozkazom rz�dowym nie mo�na si� sprzeciwia�" - powiedzia� z powag�. Wr�cili�my do siebie przeklinaj�c moj� chorob�. Gdybym by� zdrowy, nic nie by�oby w stanie nas zatrzyma�. Uciekliby�my jeszcze tej nocy, bowiem lepsze trudy, g��d i niebezpiecze�stwa ni� najwygodniejsze �ycie za drutami. Jutro nie p�jdzie im ze mn� tak �atwo. Rozgoryczony, postanowi�em stawi� bierny op�r.
Ale nast�pnego ranka nic si� nie zdarzy�o. Nie zjawili si� ani �o�nierze, ani nie przekazano nam �adnej wiadomo�ci... Zaniepokojeni pchn�li�my s�u��cego do Kapsz�py. Kapsz�pa, bardzo zmieszany, zjawi� si� u nas osobi�cie. Aufschnaiter, wskazuj�c na moje �o�e bole�ci, przyst�pi� do negocjacji. Mo�e uda si� p�j�� na kompromis? Nasun��o nam si� podejrzenie, �e to jednak Anglicy maczali we wszystkim palce.
Tybet, jako niewielki kraj, chcia� �y� w zgodzie ze swymi s�siadami i utrzymywa� dobre stosunki przy pomocy dyplomatycznych gest�w. Z powodu dw�ch niemieckich je�c�w nie b�dzie ryzykowa� zadra�nie� z pot��n� Angli�. Dlatego Aufschnaiter wpad� na pomys�, aby poprosi� angielskiego lekarza, kt�ry w tym okresie pe�ni� r�wnocze�nie funkcj� szefa Misji Brytyjskiej, o wydanie za�wiadczenia o moim stanie zdrowia. Kapsz�pa z rado�ci� przysta� na t� propozycj�. Popatrzyli�my na siebie porozumiewawczo - nasze podejrzenia si� potwierdzi�y!
Lekarz przyszed� do mnie jeszcze tego samego dnia. Powiedzia�, �e Rz�d Tybeta�ski pozostawi� w jego r�kach decyzj� o naszym wyje�dzie i zrobi� mi kilka zastrzyk�w, kt�re zreszt� niewiele mi pomog�y. Wi�ksz� ulg� przynosi�a mi ciep�a, watowana ko�dra - prezent od Caronga.
Postanowi�em twardo, �e nie poddam si� chorobie, nie dopuszcz� do tego, by tak z�o�liwie pokrzy�owa�a nam wszystkie plany, i najwi�kszym wysi�kiem woli zmusza�em si� do wykonywania �wiczenia, kt�re poleci� mi pewien lama. Codziennie przez d�ugie godziny siedz�c w fotelu turla�em po pod�odze lask� tam i z powrotem - omal nie krzycz�c z b�lu. Powolutku, powoli rzeczywi�cie by�o troch� lepiej. Znowu mog�em wyj�� do ogrodu i wygrzewa� si� w wiosennym s�o�cu, jak staruszek.

Pocz�tek roku Ognia-Psa
Nadszed� marzec. Nasta�a pe�nia wiosny. Najwi�ksze tybeta�skie �wi�to - Nowy Rok*, wypad�o tym razem 4 marca. Przez ca�e trzy tygodnie trwania uroczysto�ci nie robi si� tu nic poza �wi�towaniem. Niestety, nie mog�em w tym uczestniczy�. Z dala dociera�y do mnie uderzenia b�bn�w i d�wi�k tr�b, a po o�ywionym ruchu panuj�cym w domu wiedzia�em, �e dzieje si� co� bardzo wa�nego. Ka�dego ranka do mojego ���ka podchodzi� Carong wraz z synem, odziani codziennie w inne wspania�e szaty z jedwabiu i brokatu, abym m�g� ich podziwia�. Aufschnaiter oczywi�cie bra� udzia� w uroczysto�ciach i wieczorem musia� mi sk�ada� dok�adne sprawozdanie.
Obchodzono nadej�cie nowego roku zwanego rokiem Ognia-Psa. Czwartego marca Rada Miasta przekaza�a w�adz� w r�ce mnich�w. �wieccy w�adcy zwracaj� symbolicznie sw�j urz�d duchownym, od kt�rych go otrzymali. Nastaj� twarde, budz�ce groz� rz�dy. Rozpoczyna si� od wielkich porz�dk�w. W tym okresie Lhasa l�ni czysto�ci� - inaczej ni� zazwyczaj. R�wnocze�nie proklamuje si� w ca�ym mie�cie pok�j. Ustaj� k��tnie, urz�dy zamykaj� swe bramy, ale na ulicach ruch si� o�ywia, kwitnie handel i targi - z wyj�tkiem chwil, gdy przechodz� pochody i procesje. Wszelkie przest�pstwa kryminalne, wykroczenia, ba - nawet gry, karane s� teraz bardzo surowo. Mnisi bywaj� bezlito�ni i siej� powszechn� groz�. Zdarza�o si�, �e ludzie poddani zwyczajnej karze ch�osty umierali pod ich batem. W takich wypadkach dochodzi oczywi�cie do energicznej interwencji regenta, kt�ry wie jak znale�� winnych.
W og�lnym �wi�tecznym zamieszaniu i zgie�ku tak jakby zapomniano o naszej sprawie. Pozostawiono nas w spokoju, a my ze swej strony starali�my si� nie rzuca� w oczy. Prawdopodobnie rz�d chwilowo zadowoli� si� za�wiadczeniem angielskiego lekarza, kt�ry uzna�, �e nadal jestem niezdr�w. Znowu zyskali�my troch� cennego czasu! Przede wszystkim musia�em wr�ci� do zdrowia, a potem zobaczymy, mo�e uda nam si� przedosta� nawet do Chin.
Z dnia na dzie� robi�o si� coraz cieplej i codziennie z przyjemno�ci� opala�em si� w ogrodzie. Tym wi�ksze by�o moje zdumienie, gdy zbudziwszy si� pewnego ranka, ujrza�em ca�y wiosenny przepych pokryty �niegiem. Tak p��ny opad �niegu w Lhasie by� podw�jnym zaskoczeniem. Miasto po�o�one jest tak g��boko w Azji, �e �nieg pada tu rzadko, a w zimie utrzymuje si� kr�tko, poniewa� po�udniowe usytuowanie miasta i silne nas�onecznienie - typowe dla tej wysoko�ci - sprawiaj�, �e szybko topnieje. Tego dnia �nieg tak�e szybko znikn��, ale dzi�ki niemu burza piaskowa, kt�ra niebawem przysz�a, by�a mniej dokuczliwa, poniewa� piach i py� zwi�zane wilgoci� przesta�y unosi� si� w powietrzu.
Burze piaskowe nadci�gaj�ce tu punktualnie ka�dej wiosny "uszcz��liwiaj�" kraj przez dwa miesi�ce. Do Lhasy docieraj� wczesnym popo�udniem. W oddali wida� pot��ne czarne chmury nadci�gaj�ce z niesamowit� pr�dko�ci�. Najpierw znika Potala - na ten znak wszyscy w pop�ochu szukaj� schronienia. �ycie w mie�cie zamiera. Brz�cz� szyby w oknach, na ��kach zrezygnowane byd�o odwraca si� zadem do wiatru i cierpliwie czeka, kiedy zn�w b�dzie mo�na skuba� traw�. Watahy ulicznych kundli - s�u�ba oczyszczania miasta - kul� si� w zau�kach. Zazwyczaj nie s� tak �agodne. Pewnego dnia Aufschnaiter musia� przej�� obok sfory zwabionej zapachem krwi i po�eraj�cej w�a�nie pad�ego konia - do domu wr�ci� w op�akanym stanie, w poszarpanym p�aszczu i spodniach.
Okres burz to najbardziej przykra pora roku. Nawet gdy nie opuszcza si� mieszkania, to i tak piach zgrzyta mi�dzy z�bami, poniewa� nie ma tutaj podw�jnych okien. Jedyn� pociech� jest fakt, �e zwiastuj� one rzeczywi�cie koniec zimy. Ka�dy ogrodnik wie, �e ju� nie musi si� obawia� mroz�w. Nad kana�ami zaczynaj� si� zieleni� ��ki i rozkwitaj� "w�osy Buddy" na s�ynnej p�acz�cej wierzbie przy wej�ciu do Katedry. Delikatne zwisaj�ce ga��zki, pokryte na wiosn� drobniutkim ���tym py�kiem kwiatowym, zas�uguj� w pe�ni na t� poetyck� nazw�.
Skoro tylko stan��em nieco na nogi, zapragn��em by� u�yteczny. W ogrodzie Caronga ros�y setki m�odych drzewek owocowych. Poniewa� jednak wyros�y one z nasion, nigdy nie owocowa�y. Przyst�pi�em wi�c razem z synem Caronga, Georgiem, do oczkowania drzewek. Domownicy mieli znowu pow�d do �miechu. Czynno�� uszlachetniania jest w Tybecie w�a�ciwie nie znana i brak te� w j�zyku tybeta�skim odpowiedniego s�owa. Gospodarze nazwali wi�c oczkowanie "za�lubinami" i niezmiernie ich to bawi�o.
Szcz��liwy ludek ze swoim dziecinnym poczuciem humoru. Tybeta�czycy s� wdzi�czni za ka�dy pow�d do �miechu. Gdy kto� si� j�ka albo po�li�nie, potrafi� si� �mia� ca�ymi godzinami. Cudze k�opoty i u�omno�ci dostarczaj� najlepszej zabawy, ale nigdy nikomu �le si� nie �yczy. Ich nami�tno�� do drwin i kpiny jest niepohamowana. Poniewa� nie ma tu gazet, dezaprobata wobec nie lubianych os�b lub zdarze� wyra�ana jest w �artobliwych wierszykach i piosenkach. Wieczorami ch�opcy i dziewcz�ta spaceruj� po Parkhorze nuc�c najnowsze przy�piewki. Nawet najwy�sze osobisto�ci musz� pogodzi� si� z krytyk�. Zdarza si� wprawdzie, �e rz�d zakazuje �piewania jakiej� piosenki, lecz jest zbyt m�dry, by za to kara� i wtedy chocia� nie s�ycha� jej ju� w miejscach publicznych, kr��y tym cz��ciej po cichu.
W Nowy Rok Parkhor* prze�ywa sw�j wielki okres. Ta ulica tworzy wewn�trzny pier�cie� wok�� Katedry i tutaj t�tni �ycie ca�ego miasta. Tu mie�ci si� wi�kszo�� sklep�w, tu rozpoczynaj� si� i ko�cz� wszystkie procesje i wojskowe parady. Wieczorem, zw�aszcza w dni �wi�teczne, przeci�gaj� t�dy t�umy wiernych mrucz�c modlitwy, a wielu przemierza t� drog� w�asnym cia�em, padaj�c na bruk z wyci�gni�tymi do przodu r�koma i wykonuj�c tak zwane "pok�ony". Parkhor ma tak�e mniej nabo�ne oblicze. Pi�kne kobiety paraduj� tu w najnowszych toaletach i flirtuj� z m�odymi wielmo�ami, a nawet miejscowe pi�kno�ci lekkich obyczaj�w znajduj� tu to, czego szukaj�. Taki jest Parkhor - centrum �ycia handlowego, towarzyskiego i plotkarstwa.
Pi�tnastego dnia pierwszego tybeta�skiego miesi�ca czu�em si� na tyle dobrze, �e by�em ju� w stanie przygl�da� si� �wi�tecznym uroczysto�ciom. W tym dniu przypada najwi�ksze �wi�to. Odbywa si� wspania�a procesja, w kt�rej uczestniczy osobi�cie Jego �wi�tobliwo�� Dalajlama.
Carong obieca� nam miejsca przy oknie w jednej ze swych kamienic, stoj�cej przy Parkhorze. Niestety musieli�my siedzie� na parterze, poniewa� podczas procesji nikt nie mo�e znajdowa� si� powy�ej g��w dostojnik�w przeci�gaj�cych w orszaku. Zabronione jest tak�e wznoszenie budynk�w przekraczaj�cych dwa pi�tra, bo robienie konkurencji Katedrze czy te� Potali by�oby blu�nierstwem. Regu�y tej �ci�le si� przestrzega. Niskie, mroczne i zapluskwione domy sta�y si� dla niekt�rych dostojnik�w zbyt ma�e i niewygodne, poniewa� jednak wy�sza zabudowa jest zabroniona, problem rozwi�zuje si� inaczej. Na okres lata na p�askich dachach dom�w ustawia si� drewniane sk�adane domki i dziwi�em si� jak szybko zawsze znika�y, gdy tylko mia�a przeci�ga� procesja z dalajlam� lub regentem.
Na ulicy faluje kolorowy t�um w radosnym oczekiwaniu na procesj�, a ja wraz z �on� Caronga sadowi� si� przy oknie. Gospodyni jest mi��, starsz� kobiet�, troszcz�c� si� o go�ci. Jeste�my szczeg�lnie radzi, �e dotrzymuje nam towarzystwa, obja�niaj�c wszystko, co si� dzieje. To co teraz widzimy, to zupe�nie inny, nie znany nam �wiat, w kt�ry wprowadza nas swoim spokojnym, przyjemnym g�osem.
Z ziemi wyrastaj� tajemnicze dziesi�ciometrowe rusztowania. To na figury z mas�a* - wyja�nia nasza przewodniczka. Te prawdziwe ma�lane dzie�a sztuki, kt�re mnisi lepi� przez d�ugie miesi�ce, zostan� ustawione na rusztowaniach tu� po zachodzie s�o�ca. W klasztorach istniej� specjalne wydzia�y, gdzie szczeg�lnie utalentowani mnisi, prawdziwi arty�ci, z niewiarygodn� wprost cierpliwo�ci� ugniataj� farbowane na przer��ne kolory mas�o, lepi� z niego wie�e i piramidy, modeluj� i ozdabiaj� je najdelikatniejszymi ornamentami. Setki tych godnych podziwu dzie� sztuki wystawione b�d� tylko przez jedn� noc* wzd�u� ulicy, kt�r� przeci�ga procesja, a ich �wietno�� i rozmiary �wiadcz� o hojno�ci arystokracji i najbogatszych rod�w Lhasy. Ka�da figura kosztuje niema�o i cz�sto musi by� finansowana przez kilka rodzin. Poniewa� najpi�kniejsza otrzymuje nagrod� rz�dow�, wszyscy pr�buj� si� prze�cign��. Od kilkudziesi�ciu lat nagrod� uzyskuj� mnisi z klasztoru Gy�.
Niebawem frontony wewn�trznego kr�gu Parkhoru znikaj�, przys�oni�te kolorowymi, tr�jk�tnymi figurami. Wko�o t�oczy si� nieprawdopodobna ci�ba i zobaczenie czegokolwiek staje si� wielkim problemem. Powoli zapada zmierzch. O zmroku wkraczaj� oddzia�y wojskowe Lhasy z kot�ami i tr�bami. Formuj� szpaler, powstrzymuj�c nap�r dziesi�tek tysi�cy widz�w, aby ulic� mog�a przeci�gn�� procesja.
Szybko nastaje noc. Lecz oto zapala si� morze p�omyk�w i robi si� jasno jak w dzie�. Tysi�ce chybotliwych lampek ma�lanych, a pomi�dzy nimi, gdzieniegdzie ra��ce oczy �wiat�o lampy gazowej. Ponad dachami wyrasta �wiec�cy dysk ksi��yca. W Tybecie pi�tnastego dnia ka�dego miesi�ca zawsze przypada pe�nia. Wszystko gotowe - zaczyna si� wielkie �wi�to. T�um milknie i zastyga w oczekiwaniu.

B�g wznosi r�k� do b�ogos�awie�stwa
Nadchodzi wielka chwila. Otwieraj� si� wrota Katedry i powoli ukazuje si� Dalajlama, m�ody Kr�l-B�g wspierany przez dw�ch opat�w. Pe�en czci lud pochyla si� do ziemi. Zgodnie z ceremonia�em wszyscy winni pa�� na ziemi�, ale z braku miejsca jest to niemo�liwe. Plecy tysi�cy ludzi chyl� si� jak �an dotkni�ty podmuchem wiatru. Kr�l-B�g kroczy powoli, dostojnie wok�� Parkhoru, zatrzymuj�c si� co chwila przed figurami z mas�a. Towarzyszy mu wspania�a �wita: najwy�si dostojnicy i arystokracja oraz kolejno, stosownie do hierarchii zajmowanych stanowisk, administracja kraju. Ooo, w orszaku kroczy nasz znajomy, Carong! Idzie tu� za Dalajlam�, odpowiednio do swej wysokiej rangi. W prawej r�ce, jak wszyscy szlachetnie urodzeni, trzyma tl�ce si� kadzid�o.
Przej�ty czci� t�um stoi w zupe�nym milczeniu. S�ycha� tylko d�wi�ki instrument�w, na kt�rych graj� mnisi: oboj�w, tr�b, kot��w i czyneli. Ten obraz jest jak wizja z innego �wiata, niezwyk�a, nierzeczywista, kt�rej poddajemy si� nawet my, "trze�wi" Europejczycy. W chybotliwym ���tym �wietle lampek zdaj� si� o�ywa� ma�lane figury, wyimaginowany podmuch wiatru ko�ysze egzotycznymi kwiatami, szele�ci w fa�dach wspania�ych szat b�stw, demon rozwiera paszcz� - B�g unosi r�k� do b�ogos�awie�stwa.
Czy i my ulegli�my temu osza�amiaj�cemu, niezwyk�emu mira�owi? Dysk ksi��yca w pe�ni - symbol �wiata, kt�remu sk�adany jest teraz ho�d - �le u�miech swym wiernym... Czy jest to znak przychylno�ci bog�w?
�ywy Budda zbli�a si�... teraz przechodzi obok naszego okna. Kobiety zastygaj� w g��bokim pok�onie, wstrzymuj�c oddech. T�um zamiera. G��boko poruszeni chowamy si� za pochylonymi plecami kobiet, pr�bujemy si� broni� przed jak�� si��, kt�ra wci�ga nas w pole niezwyk�ej energii... Powtarzam sobie: przecie� to dziecko, tylko dziecko... A przecie� ma on tysi�ce wiernych, do niego p�yn� modlitwy przepe�nione t�sknot� i nadziej�. W Lhasie czy w Rzymie - wszystkich ludzi ��czy to samo pragnienie: znale�� Boga i s�u�y� mu. Przymykam oczy. Szept modlitw, niezwyk�a muzyka, wo� kadzide� unosz�ca si� w niebo...
Dalajlam� zako�czy� sw�j obch�d i znowu znik� w wielkim Cug Lag Khanie*. �o�nierze odeszli szcz�kaj�c broni�. W tej samej chwili wielotysi�czny t�um, jak obudzony z hipnozy, pogr��a si� w chaosie. Gwa�towna zmiana nastoju wytr�ca nas zupe�nie z r�wnowagi. Wrzaski, dzika gestykulacja... Ludzie pchaj� si�, potr�caj�, padaj�, tratuj� si� niemal na �mier�. P�aczliwie modl�cy si� wierni, pogr��eni w g��bokiej ekstazie, nagle zamieniaj� si� w szale�c�w. Natychmiast wkracza do akcji stra� zakonna*. S� to olbrzymie ch�opiska o twarzach pokrytych czarn� farb� i ramionach wypchanych dla wzbudzenia trwogi. Bezlito�nie wal� kijami w t�um. �wi�tym figurom ma�lanym grozi niebezpiecze�stwo. Wszyscy zupe�nie bez sensu t�ocz� si� wok�� piramid. S�ycha� lament i p�acz, ale razy s� ma�o skuteczne. Zbity t�um pcha si� natychmiast z powrotem w to samo miejsce. Wydaje si�, �e w ludzi wst�pi�y demony. Czy�by to ci sami ludzie zaledwie przed chwil� chylili pokornie g�owy przed dzieckiem? Teraz uderzenia bat�w znosz� jakby to by�o b�ogos�awie�stwo. Ponad g�owami smolne �uczywa. Wrzaski b�lu szalej�cej masy. Tu jaka� poparzona twarz, tam j�ki tratowanego.
Ju� p��na noc. Po takich prze�yciach nie mo�na zasn��. Przed zamkni�tymi oczyma przesuwaj� si� obrazy, jak pogmatwany, przygniataj�cy sen. Z ulicy wci�� dobiegaj� wrzaski. W p��sen z wolna s�cz� si� d�wi�ki oboju. Ogarnia mnie smutek.
Nast�pnego ranka na ulicach pusto. Ma�lane figury uprz�tni�te, ani �ladu po pokorze i nocnej ekstazie. Miejsce wysokich rusztowa� zaj��y zn�w stragany. Kolorowe �wi�te figury zosta�y przetopione, a mas�o pos�u�y teraz do nape�niania lampek lub b�dzie troskliwie przechowywane, jako �wi�te lekarstwo.
Tego ranka z�o�ono nam wiele wizyt. �wi�to Nowego Roku �ci�ga do Lhasy Tybeta�czyk�w ze wszystkich stron, jak Tybet d�ugi i szeroki, nomad�w z p�askowy�u i mieszka�c�w prowincji zachodnich. Znale�li si� w�r�d nich nawet znajomi z naszej dalekiej podr��y. Odnale�li nas bez trudu, bo m�wi�a o nas ca�a Lhasa i ka�de dziecko wiedzia�o gdzie mieszkamy.
Otrzymali�my w darze suszone mi�so - tutejszy przysmak - i przy okazji dowiedzieli�my si�, �e wszystkich urz�dnik�w dystrykt�w, przez kt�re w�drowali�my, rz�d ukara� grzywnami, gro��c znacznie ostrzejszymi sankcjami za podobne wykroczenia w przysz�o�ci. Zrobi�o nam si� bardzo nieprzyjemnie, gdy us�yszeli�my, �e ludziom, kt�rzy serdecznie nas ugo�cili, przysporzyli�my tyle nieprzyjemno�ci. Najwyra�niej jednak nikt nie mia� nam tego za z�e. Pewien bonpo, kt�rego wywiedli�my w pole naszym starym, niewa�nym glejtem, roze�mia� si� na nasz widok rado�nie i zapewnia�, �e cieszy si� z naszego ponownego spotkania.
Tegoroczne obchody �wi�ta Nowego Roku nie min��y jednak zupe�nie beztrosko. Na Parkhorze wydarzy�o si� nieszcz��cie, kt�re przy�mi�o wszystkie tematy.
Na czas ceremonii noworocznych ustawia si� tam olbrzymie pnie, do kt�rych mocowane s� chor�gwie modlitewne. Sprowadza si� je do Lhasy z bardzo daleka, a ich transport to odr�bna historia. Gdy po raz pierwszy zobaczy�em jak si� to odbywa, by�em zdumiony i wstrz��ni�ty. Mimo woli pomy�la�em o bur�akach na Wo�dze. Pie� wleczony jest przez oko�o dwudziestu ludzi przywi�zanych do� powrozami. Kulisi biegn� truchtem w takt g�uchej i monotonnej pie�ni, dysz�c ze zm�czenia i ociekaj�c potem, a nadzorca nie daje im chwili wytchnienia. Ta pa�szczy�niana praca stanowi cz��� daniny na rzecz feudalnego systemu. Po drodze tragarze zmieniaj� si� w kolejnych osadach, kt�re zobowi�zane s� dostarcza� odpowiedniej ilo�ci kulis�w. Monotonne d�wi�ki nadaj�ce rytm temu pa�szczy�nianemu marszowi maj� ul�y� w morderczej pracy. O wiele m�drzej by�oby oszcz�dza� p�uca. Patrz�c na uleg�o�� tych ludzi, czu�em jak ogarnia mnie w�ciek�o��. Jako cz�owiek nowoczesny, nie mog�em poj�� uporu, z jakim odrzucano w tym kraju wszelki post�p. Przecie� te kolosy mo�na by�o transportowa� inaczej, ni� wy��cznie si�� ludzkich mi��ni. Po c�� przed setkami lat Chi�czycy wynale�li ko�o! Transport i handel, ca�e �ycie Tybetu rozkwit�oby w szybkim tempie, wzr�s�by dobrobyt. Ale nie - rz�d nie �yczy� sobie u�ywania ko�a.
P��niej, gdy kierowa�em pracami nad regulacj� rzeki, znajdowa�em wiele dowod�w utwierdzaj�cych mnie w przekonaniu, �e przed wieloma setkami lat w Tybecie pos�ugiwano si� ju� ko�em. Odkopywali�my niejeden, lecz setki ociosanych kamiennych blok�w wielko�ci szafy i ich transport z kamienio�om�w odleg�ych o wiele kilometr�w mo�liwy by� jedynie za pomoc� �rodk�w technicznych. Co za ironia! Teraz robotnicy, chc�c przenie�� taki blok o kilka metr�w, rozbijali go na osiem cz��ci.
Coraz mocniej utwierdza�em si� w przekonaniu, �e z�oty wiek Tybetu dawno ju� min��. Dokumentem o historycznym znaczeniu jest kamienny obelisk z roku 763. Wtedy to armia tybeta�ska dotar�a a� do bram stolicy Cesarstwa* i narzucaj�c pok�j Chi�czykom zobowi�za�a ich do rocznej kontrybucji na rzecz Tybetu w wysoko�ci 50000 bel jedwabiu.
Jest jeszcze Potala. Ten pa�ac tak�e musia� powsta� w okresie �wietno�ci kraju, w innej epoce. W dzisiejszych czasach nikomu nie przysz�oby do g�owy wznoszenie takiej monumentalnej budowli. Pewnego razu zapyta�em kamieniarza pracuj�cego u mnie, dlaczego teraz nie buduje si� takich pa�ac�w? Odpowiedzia� rozbrajaj�co, �e Potala jest dzie�em bog�w i ludzkie r�ce nigdy nie by�yby w stanie dokona� czego� podobnego. To cudowne dzie�o tworzy�y nocami niebia�skie istoty i dobre duchy.
I w tym przypadku da si� zauwa�y� t� sam� oboj�tno�� wobec post�pu i wszelkich aspiracji, z jak� tragarze wlok� swoje pnie drzew.
Tybet odwraca� si� coraz bardziej od pot�gi w�adzy i si�y militarnej, sk�aniaj�c si� ku religii. By� mo�e tak by�o lepiej...
Ale wracaj�c jeszcze do nieszcz��cia. Te pot��ne pnie drzew sprowadzane do Lhasy na Nowy Rok wi��e si� sk�rzanymi rzemieniami w olbrzymie dwudziestometrowe maszty, do kt�rych potem przywi�zuje si� flagi z wydrukowanymi modlitwami. Inaczej ni� w Europie, chor�gwie modlitewne umocowuje si� tutaj wzd�u� masztu, od wierzcho�ka do podstawy. Rzemienie ze sk�ry jak�w by�y prawdopodobnie za s�abe i w czasie podnoszenia maszt rozsypa� si� na cz��ci zabijaj�c trzech robotnik�w i rani�c wielu innych.
Ten z�y omen wstrz�sn�� ca�ym Tybetem i wszyscy widzieli przysz�o�� w ponurych barwach. Przepowiadano wiele katastrof, trz�sienia ziemi i powodzie, m�wiono o wojnie, spogl�daj�c znacz�co w stron� Chin. Wszyscy ulegali tym przes�dom, nawet arystokraci z angielskim wykszta�ceniem.
Mimo wszystko rannych zaniesiono do siedziby Misji Brytyjskiej, a nie do ich lam�w. Znajdowa�o si� tam zawsze kilka ���ek przeznaczonych dla Tybeta�czyk�w. Angielski lekarz mia� pe�ne r�ce roboty. Codziennie rano przed jego drzwiami ustawia�a si� kolejka pacjent�w. Po po�udniu odbywa� wizyty u chorych, w mie�cie. Poniewa� wynik�w pracy lekarza nie da�o si� ignorowa�, mnisi w milczeniu znosili to wtargni�cie w obszar ich kompetencji. Ponadto Anglia by�a wielk� pot�g� w Azji.
Opieka lekarska to jeden z najczarniejszych rozdzia��w w �yciu Tybetu. Lekarz angielskiej misji i �w chi�ski doktor, kt�ry mnie leczy�, byli jedynymi wykszta�conymi lekarzami* na trzy i p�� miliona mieszka�c�w* tego kraju. Lekarze mieliby co robi� w Tybecie, jednak�e Rz�d Tybeta�ski nigdy nie pozwoli�by sobie na zaproszenie do Tybetu obcych lekarzy. Ca�a pot�ga spoczywa bowiem w r�kach mnich�w i nawet urz�dnicy rz�dowi wzywaj�c do chorego angielskiego doktora, nara�aj� si� na ich krytyk�.

Pierwsze oferty pracy
Pewnego dnia Aufschnaiter zosta� poproszony do wysokiego urz�dnika, kt�ry zleci� mu budow� kana�u nawadniaj�cego. Nie posiadali�my si� ze szcz��cia, bo by� to pomy�lny znak na przysz�o��, pierwszy krok na drodze do naszej egzystencji w Lhasie i w dodatku utorowany przez mnich�w.
Aufschnaiter przyst�pi� natychmiast do prac mierniczych. Poniewa� nie mia� �adnego fachowca do pomocy, pow�drowa�em do jego miejsca pracy na Lingkorze*, aby mu pomaga�. Gdy tam dotar�em, oczom moim ukaza� si� niesamowity widok, jakiego pr��no by szuka� na ca�ym �wiecie. Wko�o przykrywaj�c si� opo�czami kuca�y setki, ba, tysi�ce mnich�w, oddaj�c si� zaj�ciu, kt�re zwykle wykonujemy w ustronnym miejscu. Tego obrazu nie da si� opisa�! Miejsce pracy Aufschnaitera nie by�o godne zazdro�ci.
Aufschnaiter pracowa� sprawnie i ju� po czternastu dniach m�g� przyst�pi� do kopania row�w. Oddano mu do dyspozycji stu pi��dziesi�ciu robotnik�w i czuli�my si� doprawdy jak wielcy przedsi�biorcy. Niestety, metody pracy w tym kraju mieli�my dopiero pozna�...
Tymczasem i dla mnie znalaz�o si� zaj�cie. Dla schorowanego m��czyzny najodpowiedniejszym miejscem pracy by� nadal ogr�d Caronga, zastanawia�em si� wi�c, jakby go upi�kszy�. Pewnego dnia wpad�em na niez�y pomys�: trzeba zrobi� wodotrysk.
Zacz��em mierzy�, kre�li� i wkr�tce plany by�y gotowe. Carong wpad� w zachwyt. Osobi�cie wybra� s�u��cych, kt�rzy mieli pracowa�, a ja siedz�c na s�o�cu dyrygowa�em tym hufcem. Wkr�tce gotowa by�a sie� podziemnych rur i wykopany basen. Pracami betoniarskimi osobi�cie dowodzi� Carong, kt�ry od czasu wzniesienia �elaznego mostu uchodzi� za eksperta w tej dziedzinie i nie m�g� sobie odm�wi� takiej przyjemno�ci.
Nast�pnie na dachu jego domu umie�cili�my zbiornik z wod� zasilaj�c� sadzawk�. Niestety, pompowanie wody do g�ry by�o zaj�ciem bardzo mozolnym. Jednak�e jak to si� m�wi: nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o - pompka r�czna s�u�y�a mi r�wnocze�nie do treningu mi��ni.
Nadesz�a wreszcie wielka chwila. Za pierwszym razem woda trysn��a na wysoko�� dachu. Wszyscy cieszyli si� jak dzieci. Od tej chwili ten jedyny wodotrysk w Tybecie sta� si� sensacj� wszystkich s�ynnych bankiet�w wydawanych w ogrodzie Caronga.
Moc nowych wra�e� i niezwyk�e zaj�cia sprawi�y, �e niemal zapomnieli�my o naszych k�opotach. A� pewnego dnia Thangme przyni�s� gazet� wydawan� w j�zyku tybeta�skim i pokaza� nam artyku� na nasz temat. Zaciekawieni, rzucili�my si� do czytania. Artyku� przychylnie opowiada� o tym, jak przebili�my si� przez g�ry a� do Lhasy i o naszej pro�bie o udzielenie azylu, skierowanej do pobo�nego i neutralnego Tybetu. Ta �yczliwa notatka mog�a pozytywnie wp�yn�� na opini� publiczn� i wiele sobie po niej obiecywali�my, oczekuj�c na rozpatrzenie naszego podania. Co prawda gazeta ta w Europie by�aby �wistkiem bez znaczenia, bo w nak�adzie pi�ciuset egzemplarzy ukazywa�a si� raz w miesi�cu w Kalimpongu, a wi�c w Indiach, i wydawca sam musia� j� sprzedawa�. Jednak w Lhasie by�a do�� popularna, zw�aszcza w �rodowisku, dla kt�rego by�a pisana, a pojedyncze jej egzemplarze otrzymywali tybetolodzy na ca�ym �wiecie.

�wi�ta sportowe u bram Lhasy
Tymczasem uroczysto�ci noworoczne jeszcze si� nie zako�czy�y. Wielkie ceremonie wprawdzie ju� min��y, ale teraz przysz�a pora na imprezy sportowe, odbywaj�ce si� na Parkhorze przed Cug Lag Khanem. Oczywi�cie mnie - zapalonego sportowca, szczeg�lnie to interesowa�o. Codziennie o wschodzie s�o�ca by�em ju� na miejscu, poniewa� zawody rozpoczyna�y si� bardzo wcze�nie.
Sprytnie zdobyli�my miejsce przy oknie na drugim pi�trze Przedstawicielstwa Chi�skiego i ukryci za firankami przygl�dali�my si� konkurencjom. By� to jedyny spos�b na omini�cie zakazu siedzenia powy�ej parteru w obecno�ci regenta. Siedzia� on na tronie na najwy�szym pi�trze katedry Cug Lag Khan, za mu�linow� zas�on�, a czterej ministrowie wygl�dali przez okna.
Najpierw odbywa�y si� zawody na ringu. Nie potrafi� oceni�, czy walczono w stylu wolnym czy bardziej grecko-rzymskim, w ka�dym razie jakie� regu�y obowi�zywa�y. Tutaj do uznania nokautu wystarcza, by zawodnik dotkn�� ziemi inn� cz��ci� cia�a ni� nogami. Nie istniej� �adne listy zawodnik�w, nie ma �adnych specjalnych przygotowa�. Na ziemi rozk�ada si� filcow� mat� i spo�r�d tysi�cy zgromadzonych widz�w zg�aszaj� si� m��czy�ni, kt�rzy chc� walczy�. O treningu nikt tu nie s�ysza�.
Obna�eni zawodnicy, jedynie w opaskach na biodrach, dr�� z zimna w porannym ch�odzie. S� wysocy, muskularni. Pyszni�c si�, swoj� odwag� i si�� demonstruj� dzikimi gestami i wymachiwaniem przeciwnikowi przed nosem. Ale o zapasach nie maj� poj�cia i dla zapa�nika z prawdziwego zdarzenia byliby �atw� ofiar�. Walka jest kr�tka i pary zawodnik�w zmieniaj� si� bardzo szybko. Nie walcz� zbyt zajadle, nie ma te� jakiej� specjalnej nagrody dla zwyci�zcy. Po zako�czeniu walki obydwaj zawodnicy, zwyci�zca i pokonany, otrzymuj� bia�� szarf�. Sk�aniaj� si� przed bonpo, kt�ry im j� wr�cza, przed regentem padaj� kornie trzy razy na twarz i w najlepszej komitywie schodz� razem z ringu.
Kolej na nast�pn� konkurencj� - podnoszenie ci��ar�w. Wielki, l�ni�cy g�az, kt�ry znajduje si� na placu, widzia� zapewne ju� setki takich noworocznych imprez. Trzeba go d�wign�� i przenie�� wok�� masztu z flagami modlitewnymi. Tylko nielicznym si� to udaje. Najcz��ciej zawodnik przecenia swe si�y; wykrzywiaj�c si� okropnie podchodzi do kamienia i nie mo�e go poderwa� z ziemi albo wypuszcza z r�k, niemal mia�d��c sobie nogi. Zmaganiom towarzysz� nieustanne wybuchy �miechu widz�w.
Nagle z oddali dobiega t�tent galopuj�cych koni. Podnoszenie ci��ar�w zostaje po�piesznie przerwane. Ju� za chwil� rozpoczn� si� wy�cigi konne. Zwierz�ta zbli�aj� si� w tumanach kurzu.
W wy�cigach konnych tak�e nie ma specjalnego toru. Mnisi-stra�nicy wal� kijami w ciekawski t�um, kt�ry nieostro�nie wchodzi zwierz�tom w drog�. Ale w ostatniej chwili to nacieraj�ce konie same wyznaczaj� tor. Dla nas takie zawody s� czym� niezwyk�ym! Konie puszczone luzem na zbiorowym starcie kilka kilometr�w przed miastem p�dz� bez je�d�c�w do celu przez cofaj�c� si� ci�b�. Do startu dopuszczane s� wy��cznie konie hodowane w Tybecie i ka�de zwierz� nosi nazwisko w�a�ciciela, umieszczone na chu�cie przywi�zanej przy zadzie. W gr� wchodzi honor stajni! Wygra� mo�e oczywi�cie tylko ko� dalajlamy lub ze stajni rz�dowej. A gdyby jakiemu� innemu koniowi przysz�o do g�owy by� szybszym, to i tak s�u�ba powstrzyma go przed met�. Wszyscy w wielkim napi�ciu �ledz� bieg, podniecony t�um i s�u�ba mo�nych krzycz� i dopinguj� zwierz�ta, w�a�ciciele staraj� si� zachowywa� z godno�ci�. Rozp�dzone stado mija nas w dzikim p�dzie, zmierzaj�c do celu po�o�onego tu� za miastem.
Jeszcze nie opad�y tumany kurzu spod ko�skich kopyt, a ju� zbli�aj� si� pierwsi biegacze. W tej konkurencji tak�e mo�e wzi�� udzia� ka�dy ochotnik. Czeg�� tutaj nie nazywa si� bieganiem! Drepcze, kto tylko mo�e. Mali ch�opcy i starcy. Biegn� boso, pokryte p�cherzami nogi brocz� krwi�, twarze wykrzywione, brak im tchu - wida�, �e nigdy nie trenowali. Wielu "zawodnik�w" wypada jeszcze daleko przed met� kilometrowego odcinka, a ich cierpienie widzowie kwituj� �artami.
I zn�w tak jak poprzednio - na trasie ku�tykaj� jeszcze ostatni biegacze, a ju� zaczyna si� nast�pny punkt programu. P�dz� konie, tym razem z je�d�cami. Witaj� ich radosne okrzyki i pozdrowienia. Je�d�cy odziani s� w stare historyczne stroje, dziko zacinaj� z bata i wyciskaj� z koni ostatki si�. Widzowie krzycz� i gestykuluj�. Jaki� ko� poni�s�, je�dziec z �oskotem l�duje w t�umie, ale nikomu to nie przeszkadza.
Turniej je�dziecki ko�czy zawody na Parkhorze. Wszyscy zwyci�zcy trzymaj� w r�kach drewniane tabliczki, na kt�rych numerem oznaczono kolejno�� dotarcia do mety. Zwyci��y�o stu biegaczy i niemal ta sama liczba je�d�c�w. S�dziowie wr�czaj� im bia�e i kolorowe szarfy, ale nie s�ycha� oklask�w - ten zwyczaj jest w Tybecie nie znany. Lud �mieje si� i krzyczy z rado�ci, gdy zdarzy si� jaka� komiczna sytuacja. Otrzyma� nale�ne mu igrzyska.
A na zako�czenie odbywaj� si� jeszcze zawody je�dzieckie na wielkim b�oniu za Lhas�. Znowu utkn�li�my w olbrzymiej ci�bie i z wdzi�czno�ci� przyjmujemy zaproszenie do namiotu jednego z dostojnik�w. Od�wi�tne namioty wygl�daj� wspaniale. Stoj� w rz�dach, zgodnie z pozycj� w�a�cicieli. Uszyte z jedwabi i brokat�w, ozdobione wspania�ymi ornamentami, tworz� z przepysznymi szatami m��czyzn i kobiet prawdziw� symfoni� kolor�w. Urz�dnicy �wieccy, pocz�wszy od czwartej rangi w g�r�, nosz� b�yszcz�ce jedwabne szaty w ���tym kolorze i du�e p�askie kapelusze obramowane futrem z niebieskich lis�w. Lisy sprowadzono z Hamburga. W�asne, tybeta�skie lisy nie zaspokajaj� ich wymaga�. Zar�wno m��czy�ni, jak kobiety pragn� za wszelk� cen� przewy�szy� innych swym kosztownym ubiorem. To ich prawdziwie azjatyckie umi�owanie przepychu sprawia, �e nawi�zuj� kontakty handlowe z ca�ym �wiatem. Mimo i� nie maj� wi�kszego poj�cia o geografii, lisy sprowadzaj� z Hamburga, per�y z Japonii, turkusy przez Bombaj z Persji, korale z W�och, a bursztyny z Berlina i Kr�lewca. P��niej sam pisywa�em listy z zam�wieniami bogatych dostojnik�w w r��ne strony �wiata. Bogactwo i przepych s� tu potrzeb�, kt�ra najwyra�niej ujawnia si� w od�wi�tnych strojach. Prosty lud zupe�nie nie zna luksusu, ale z uwielbieniem i czci� podziwia bogactwo swych pan�w. Wielkie �wi�ta to demonstracja pot�gi i maj�tno�ci, a wysocy bonpowie doskonale wiedz�, co si� ludowi nale�y. W ostatnim dniu uroczysto�ci czterej ministrowie wymieniaj� wzajemnie kosztowne nakrycia g�owy ze swymi s�u��cymi, kt�rych kapelusze s� czerwone i ozdobione czerwonymi fr�dzlami. Gestem tym manifestuj� przez kr�tk� chwil� sw� r�wno�� z ludem, zyskuj�c bezgraniczne uwielbienie. Ale powr��my jeszcze do turniej�w je�dzieckich!
Zawody je�dzieckie to prawdopodobnie pozosta�o�� po wielkich paradach wojskowych i najpopularniejsze przedstawienie. W dawnych czasach panowie feudalni zobowi�zani byli do dostarczania swemu w�adcy w okre�lonym terminie zast�p�w wojska, jako dowodu ci�g�ej gotowo�ci na wypadek wojny. I chocia� pierwotne znaczenie widowiska ju� zanik�o, nawi�zuje ono do okresu wojen i wp�ywu Mongo��w s�yn�cych ze sztuki je�dzieckiej, o kt�rej do dzi� opowiada si� w Tybecie cuda. R�wnie� teraz mieli�my okazj� podziwia� niewiarygodn� zr�czno�� Tybeta�czyk�w, kt�ra wprawi�a nas w zdumienie.
Ka�dy arystokratyczny r�d dostarcza do tych zawod�w pewn� liczb� uczestnik�w i oczywi�cie pragnie, aby jego dru�yna wypad�a jak najlepiej. Zespo�y dowodz� swego mistrzostwa w je�dzie konno i strzelaniu. Patrz�c na ich zmagania, nie mog�em wyj�� z podziwu. Je�d�cy p�dz� stoj�c niemal w siod�ach i wywijaj� nad g�ow� strzelb� z zapalonym lontem. W chwili, gdy galopuj�cy ko� mija wisz�c� tarcz�, strzelaj� pod k�tem prostym do celu. Natychmiast wymieniaj� flint� na �uk i strza��. Radosne okrzyki t�umu obwieszczaj�, �e strza� by� celny. Bieg�o�� Tybeta�czyk�w we w�adaniu broni� i jej wymianie jest wprost nies�ychana!
Podczas tych uroczysto�ci Rz�d Tybeta�ski znowu daje �wiadectwo swej wzorowej go�cinno�ci, nawet wobec obcych. Dla wszystkich zagranicznych przedstawicielstw rozstawia si� wspania�e namioty, a s�u�ba i oficerowie ��cznikowi dbaj� o zaspokojenie wszelkich �ycze� go�ci.
Na placu, gdzie odbywa�y si� uroczysto�ci, widzia�em w�wczas szczeg�lnie wielu Chi�czyk�w. Chocia� nale�� do tej samej rasy co Tybeta�czycy, mo�na ich natychmiast odr��ni�. Tybeta�czycy nie maj� tak wyra�nie sko�nych oczu, maj� twarze o �adnych rysach i rumianych policzkach. W�r�d Chi�czyk�w bogate stroje chi�skie cz�sto ust�puj� ju� miejsca europejskim ubraniom, a wielu nosi okulary - przez co s�, przynajmniej pod tym wzgl�dem, mniej konserwatywni od Tybeta�czyk�w. S� to przewa�nie kupcy mieszkaj�cy w Lhasie, kt�rzy dzi�ki kontaktom ze sw� ojczyzn� zawieraj� tutaj bardzo korzystne transakcje handlowe. Mieszkaj� tu ch�tnie i cz�sto osiedlaj� si� w Lhasie na sta�e. Maj� ku temu jeszcze inny szczeg�lny pow�d. Wi�kszo�� Chi�czyk�w to nami�tni palacze opium, a w Tybecie, mimo i� nawet na palenie papieros�w rz�d patrzy bardzo niech�tnie, a w szczeg�lnych wypadkach stosuje za to kary, zakaz palenia opium nie obowi�zuje. Niekiedy wprawdzie zdarzy si�, �e za n�c�cym przyk�adem Chi�czyk�w r�wnie� tubylec si�gnie po fajk� z opium, ale i w takim wypadku potwierdza si� autorytatywna w�adza rz�du: palenie opium nie mo�e si� rozprzestrzenia�, bo rz�d czujnym okiem strze�e zakazu palenia w og�le. W Lhasie mo�na wprawdzie kupi� ka�dy gatunek papieros�w produkowanych na �wiecie, ale obowi�zuje �cis�y zakaz palenia w urz�dach, na ulicach i podczas uroczysto�ci. W okresie Nowego Roku, gdy rz�dy obejmuj� mnisi, obowi�zuje zakaz sprzeda�y papieros�w.
Ale za to ka�dy Tybeta�czyk za�ywa tabaki! Lud i mnisi u�ywaj� sporz�dzonej samodzielnie. Ka�dy jest dumny z w�asnej mieszanki i gdy spotykaj� si� dwaj Tybeta�czycy, najpierw cz�stuj� si� szczypt� tabaki. Jest to tak�e okazja do pochwalenia si� tabakier� - przedmiotem dumy ka�dego Tybeta�czyka. Tabakiery bywaj� przer��ne - od tanich, zrobionych z rogu jaka, a� do kosztownych flakonik�w z jadeitu, oprawnych w z�oto. Z pietyzmem wysypuje si� szczypt� proszku na paznokie� kciuka i za chwil�... W tej dziedzinie Tybeta�czycy s� niedo�cig�ymi mistrzami - nie kichn�wszy ani razu wydmuchuj� przez usta olbrzymie tumany proszku. A je�li ju� kto� - ku uciesze wszystkich - zaczyna� straszliwie kicha�, to mog�em by� tylko ja.
W Lhasie mieszkaj� tak�e Nepalczycy. S� bogato odziani i otyli - ju� z daleka wida�, �e tym korpulentnym kupcom nie�le si� tutaj powodzi. Dzi�ki dawnym traktatom, po dzi� dzie� zwolnieni s� ca�kowicie z podatk�w. Po przegranej wojnie, Tybeta�czycy zmuszeni byli nada� Nepalczykom ten przywilej, a oni t�go z niego korzystaj�. Najpi�kniejsze sklepy na Parkhorze nale�� w�a�nie do nich. Obdarzeni sz�stym zmys�em "dobrego interesu" s� przebieg�ymi handlarzami. Swoje rodziny pozostawiaj� najcz��ciej w Nepalu i po pewnym czasie wracaj� do nich - inaczej ni� Chi�czycy, kt�rzy ch�tnie �eni� si� z Tybetankami, tworz�c przyk�adne ma��e�stwa.
Podczas oficjalnych uroczysto�ci nepalscy dyplomaci wy�aniaj� si� z wielobarwnego t�umu jak najbardziej kolorowa wyspa. Ich stroje przy�miewaj� powszechne bogactwo barw, a czerwone wojskowe kurtki Gurk�w, tworz�cych ich gwardi� przyboczn�, l�ni� ju� z daleka.
Gurkowie ciesz� szczeg�ln� s�aw� w Lhasie. S� jedynymi lud�mi, kt�rzy o�mielaj� si� �ama� zakaz �owienia ryb. Na wie�� o tym Rz�d Tybeta�ski sk�ada protest w Przedstawicielstwie Nepalskim i teraz zaczyna si� zabawa. Poniewa� misji zale�y na utrzymaniu dobrych stosunk�w z rz�dem, przest�pc�w musi oczywi�cie spotka� zas�u�ona kara. Jednak�e wysocy urz�dnicy cz�stokro� sami maj� nieczyste sumienie, wielu arystokrat�w lhaskich docenia smak zakazanego owocu potraw rybnych, przeto nieszcz��ni grzesznicy zostaj� skazani na kar� ch�osty, ale kara ta nigdy nikomu nie sprawi�a b�lu...
�aden cz�owiek w Lhasie nie odwa�y�by si� w�asnor�cznie �owi� ryb. W ca�ym Tybecie jedna tylko miejscowo�� cieszy si� tym przywilejem. Po�o�ona jest nad Cangpo po�rodku piaszczystej pustyni. Nie ro�nie tam zbo�e, nie ma pastwisk i nie ma kr�w. Rybo��wstwo stanowi jedyne �r�d�o po�ywienia i w tym wypadku prawo uczyni�o ust�pstwo. Mieszka�cy tej wsi traktowani s� oczywi�cie jako ludzie drugiej kategorii, na r�wni z rze�nikami i kowalami.
Poka�n� cz��� mieszka�c�w Lhasy stanowi� muzu�manie. Posiadaj� oni w�asny meczet i ciesz� si� pe�n� swobod� w uprawianiu obrz�d�w religijnych. Tolerancja to jedna z najpi�kniejszych cech narodu tybeta�skiego. Pomimo skrajnej teokracji i absolutystycznych rz�d�w rodzimego duchowie�stwa, nie spotyka si� najmniejszego przejawu misjonarskiego fanatyzmu i ka�da religia jest respektowana.
Muzu�manie w wi�kszo�ci przyw�drowali z Indii i ca�kowicie zintegrowali si� z Tybeta�czykami. Pocz�tkowo zgodnie ze sw� religijn� gorliwo�ci� ��dali, aby ich ma��onki przechodzi�y na islam. Ale wtedy wkroczy� rz�d, udzielaj�c zgody na ma��e�stwo Tybetanki z muzu�maninem pod warunkiem, �e kobieta pozostanie przy swoim wyznaniu. Kobiety i dziewcz�ta z tych mieszanych ma��e�stw nosz� jeszcze tybeta�skie stroje z pi�knymi zapaskami w poprzeczne pasy, a zas�on� islamsk� na twarz tylko symbolicznie, w formie nakrycia g�owy. M��czy�ni wyr��niaj� si� w�r�d mieszka�c�w miasta swoimi fezami i turbanami. Najcz��ciej s� to kupcy, utrzymuj�cy bardzo dobre stosunki z Indiami, a zw�aszcza z Kaszmirem.
Podczas turnieju je�dzieckiego, na wielkim b�oniu jak na olbrzymim p��misku zobaczy� mo�na wszystkie grupy ludno�ci Lhasy. �yje tu jeszcze barwna mieszanina Lhadakijczyk�w, Bhuta�czyk�w, Mongo��w, Sikkimczyk�w, Kazach�w i wszystkich s�siaduj�cych z Tybetem plemion. Szczeg�ln� i odr�bn� grup� stanowi� Hui-Huis-chi�scy muzu�manie z prowincji Kuku-Nor, kt�rzy s� w�a�cicielami rze�ni usytuowanych w specjalnej dzielnicy poza Lingkhorem. Traktuje si� ich z lekk� pogard�, poniewa� ub�j zwierz�t jest niezgodny z naukami buddyjskimi*. Ale nawet oni maj� swoje �wi�tynie.
Niezale�nie od r��nic wyznaniowych, rasowych i obyczajowych w uroczysto�ciach i imprezach noworocznych bierze udzia� ca�a Lhasa. Obok siebie stoj� nawet namioty dw�ch "Wielkich Rywalizuj�cych" o wzgl�dy Tybetu - Anglik�w i Chi�czyk�w.

Po turnieju je�dzieckim i zawodach w strzelaniu z �uku na odleg�o�� uroczysto�ci zako�czy�y si� zawodami arystokracji. Jak d�ugo �yj� nie widzia�em czego� podobnego i nigdy bym w to nie uwierzy�. W miejscu zawod�w rozpina si� kolorow� zas�on�, przed ni� zawiesza si� czarn� tarcz� o �rednicy oko�o pi�tnastu centymetr�w z koncentrycznie w�o�onymi jeden w drugi sk�rzanymi pier�cieniami. Strzelec staje w odleg�o�ci oko�o trzydziestu metr�w i wypuszcza strza�� do czarnej tarczy. Strza�y wydaj� w czasie lotu szczeg�lny d�wi�k, kt�ry s�ycha� do�� daleko. P��niej mia�em w r�ce tak� strza�� i przyjrza�em si� jej dok�adnie. Zamiast grotu zatkni�ty jest na niej podziurkowany drewniany czop i powietrze przechodz�ce przez te otwory w czasie lotu strza�y wydaje charakterystyczne d�wi�czne tony. Zawodnicy strzelali tak celnie, �e niemal ka�da strza�a trafia�a w sam �rodek tarczy. Arystokrat�w tak�e nagradzano bia�ymi szarfami.
Wieczorem, po zako�czeniu uroczysto�ci feudalni panowie wracaj� do miasta we wspania�ym orszaku, a wzd�u� ulic stoi lud i podziwia bogactwo swych p��bog�w. Lud jest zadowolony. Oczy i uszy nasyci�y si� widowiskiem, a serca wiernych przez d�ugi czas b�dzie krzepi� mistyka wielkiej Ceremonii i wspomnienie widoku m�odego Kr�la-Boga. Teraz znowu mo�na powr�ci� do dnia codziennego. Kupcy otwieraj� sklepy i targuj� si� ze zwyk�� chciwo�ci�, na rogach ulic pojawiaj� si� gracze w ko�ci, do miasta wracaj� psy, kt�re w okresie wielkich porz�dk�w z oczywistych powod�w wynios�y si� z Lingkhoru.

* * *

Nadal pozostawiano nas w spokoju. Zbli�a�o si� lato, moje isziasowe dolegliwo�ci z wolna ust�powa�y. Na temat wydalenia nas nie pad�o dot�d ani s�owo. W pogodne dni mog�em ju� pracowa� w ogrodzie, mimo �e wci�� pozostawa�em pod sta�� opiek� angielskiego lekarza. Zlece� mi nie brakowa�o. Wie�� o tym, �e nowe urz�dzenie ogrodu Caronga i wodotrysk by�y moim dzie�em, roznios�a si� szybko i arystokraci, jeden za drugim, wszyscy chcieli mie� co� podobnego. Tybeta�czyk kocha sw�j ogr�d i uprawia kwiaty z prawdziwym nabo�e�stwem. Sadzi je na ka�dym skrawku ziemi, w przer��nych naczyniach - w starych czajnikach i puszkach po konserwach. Ka�dy dom, wszystkie pokoje ozdobione s� kwiatami.
Aufschnaiter by� bardzo zaj�ty budow� swojego kana�u i od rana do wieczora przebywa� na miejscu budowy. Praca ustawa�a tylko na czas wielkich ceremonii. Fakt, �e jego pracodawcami byli mnisi, mo�na nazwa� szcz��liwym zbiegiem okoliczno�ci, bo chocia� �wieccy dostojnicy odgrywaj� wielk� rol� w zarz�dzaniu krajem, to jednak we wszystkich sprawach ostateczne s�owo nale�y do w�skiego grona mnich�w. Dlatego bardzo si� uradowa�em, gdy pewnego dnia zaproponowano mi prac� w ogrodzie klasztoru Cedrung�w.

Zakon Cedrung�w
Cedrungowie to urz�dnicy duchowni, kt�rzy stanowi� rodzaj zakonu. Dzi�ki surowemu wychowaniu w duchu wsp�lnoty znacznie przewy�szaj� sw� si�� urz�dnik�w �wieckich i to oni stanowi� najbli�sze otoczenie dalajlamy. Z nich wywodzi si� osobista s�u�ba m�odocianego Boga: szambelan, nauczyciele i osobista ochrona - to wysocy Cedrungowie. Dalajlama uczestniczy w ich codziennych obowi�zkowych zgromadzeniach, kt�re s�u�� pobudzaniu i utrzymywaniu ducha wsp�lnoty.
Duchowni urz�dnicy zakonu Cedrung�w, wszyscy bez wyj�tku, maj� za sob� surowe wykszta�cenie. Ich szko�a znajduje si� we wschodnim skrzydle Potali, a nauczyciele, zgodnie z tradycj�, wywodz� si� z klasztoru Mondroling, po�o�onego na po�udnie od Cangpo i s�yn�cego z kultywowania tybeta�skiego pi�miennictwa i gramatyki. W szkole Cedrung�w mo�e si� uczy� ka�dy Tybeta�czyk, ale dosta� si� do klasztoru jest bardzo trudno. Od setek lat obowi�zuje bowiem zasada ograniczaj�ca liczb� mnich�w do stu siedemdziesi�ciu pi�ciu. Wcze�niej liczba ta wyznacza�a tak�e ilo�� urz�dnik�w �wieckich; w Tybecie by�o wi�c zawsze og��em trzystu pi��dziesi�ciu urz�dnik�w. Ostatnio na skutek utworzenia kilku nowych urz�d�w, liczba ta nieco si� zwi�kszy�a.
M�ody ucze�-mnich, po uko�czeniu osiemnastego roku �ycia, zdaniu odpowiednich egzamin�w i oczywi�cie - przy odrobinie protekcji, mo�e zosta� Cedrungiem. Tym samym uzyskuje on rang� najni�szego stopnia i, zale�nie od swych uzdolnie�, mo�e wspi�� si� a� do rangi trzeciego stopnia. Cedrungowie odziani s� w bordowe szaty zwyk�ych mnich�w, na kt�re narzucaj� wierzchnie jedwabne okrycia, znamionuj�ce ich pozycj�, na przyk�ad - ���te dla trzeciej rangi. M�odzi uczniowie Cedrung�w wywodz� si� najcz��ciej z ludu i tworz� zdrow� przeciwwag� dla dziedzicznej arystokracji �wieckiej. Czeka na nich szerokie pole do dzia�ania, poniewa� nie ma takiego urz�du, w kt�rym obok urz�dnika �wieckiego, nie zasiada�by przynajmniej jeden urz�dnik duchowny. Takie wsp�lne piastowanie urz�du ma zapobiega� niebezpiecze�stwu despotycznej dyktatury jednego dygnitarza, kt�re w systemie feudalnym zawsze istnieje.
W�a�nie najwy�szy szambelan m�odocianego Boga, o d�wi�cznym tytule Dr�nje Czemo, wezwa� mnie, aby mi zaproponowa� prac� w ogrodzie Cedrung�w. To by�a moja olbrzymia szansa! Da� mi r�wnocze�nie do zrozumienia, �e ogr�d Dalajlamy tak�e wymaga piel�gnacji i o ile moja praca zyska uznanie... Natychmiast si� zgodzi�em. Przydzielono mi do pomocy kilku pracownik�w i zabra�em si� do dzie�a z tak wielkim zapa�em, �e ledwie wystarcza�o mi czasu na prywatne lekcje angielskiego i matematyki, kt�rych zacz��em udziela� kilku m�odym arystokratom.
Czy� teraz mog�o nam jeszcze co� grozi�? Prac� proponowali nam najwy�si urz�dnicy duchowni - czy� nie by� to znak, �e pogodzono si� ju� z nasz� obecno�ci� i po cichu nas tolerowano?
Niestety, jeszcze raz mieli�my prze�y� ci��ki szok. Pewnego dnia, z samego rana przyby� do nas wysoki przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Czibub, ostatni z czterech Tybeta�czyk�w, kt�rzy przed laty studiowali w Rugby. Misja sprawia�a mu wyra�n� przykro��. Wielokrotnie przepraszaj�c i wyra�aj�c ubolewanie obwie�ci� nam, �e angielski lekarz uzna� mnie za zdolnego do podr��y i rz�d oczekuje od nas natychmiastowego wyjazdu. Jako dow�d pokaza� mi list angielskiego lekarza, kt�ry informowa�, �e chocia� nie wyzdrowia�em ca�kowicie, podr�� nie b�dzie zagra�a� mojemu �yciu.
Przez chwil� czuli�my si� tak, jakby nas kto� zdzieli� obuchem, bo o mo�liwo�ci wydalenia z Tybetu przestali�my ju� my�le�. Opanowali�my si� jednak szybko i zacz�li�my zwi��le przedstawia� nasze argumenty. Nawrotu mojej choroby nie da�o si� przecie� wykluczy�. Jaki� b�dzie m�j los, gdy w uci��liwej podr��y nagle nie b�d� w stanie zrobi� kroku? A tam, w Indiach nasta�a w�a�nie pora najwi�kszych upa��w. Po d�ugim pobycie w g�rskim i zdrowym powietrzu Lhasy ka�demu zaszkodzi�aby tak nag�a zmiana klimatu. A co b�dzie z rozpocz�tymi pracami? Podj�li�my je przecie� na polecenie najwy�szych urz�dnik�w i musimy sko�czy�! Pragniemy wi�c jeszcze raz wnie�� stosowne podanie do rz�du.
W g��bi duszy pogodzili�my si� z konieczno�ci� rych�ego powrotu do Indii, r�wnocze�nie jednak planowali�my znowu dosta� si� w rejon Himalaj�w, bo przecie� nasi koledzy nadal siedzieli w Indiach za drutami, mimo �e by� ju� kwiecie� 1946 roku.
Jednak od tego dnia nie us�yszeli�my ju� wi�cej o nakazie opuszczenia Tybetu, chocia� byli�my na to przygotowani.
Z biegiem czasu przestano nas w Lhasie traktowa� jak obcych. Na ulicach nikt si� ju� za nami nie ogl�da�, dzieci przesta�y pokazywa� nas palcami i odwiedzano nas nie tyle z czystej ciekawo�ci, co z sympatii.
Wygl�da�o na to, �e tak�e Misja Brytyjska nabra�a przekonania o naszej nieszkodliwo�ci, bo chocia� Delhi ��da�o naszej ekstradycji, to jednak bez szczeg�lnego nacisku. A zachowanie oficjalnych czynnik�w tybeta�skich �wiadczy�o, �e jeste�my tu mile widziani.
Powoli zaczynali�my si� czu� jak u siebie w domu. Zarabiali�my ju� wystarczaj�co du�o, by powoli uniezale�nia� si� od go�cinno�ci Caronga. Praca sprawia�a nam wiele rado�ci, a czas p�yn�� szybko. Jedyn� rzecz�, kt�rej nam brakowa�o i za kt�r� t�sknili�my, by�y listy z kraju. Od dw�ch lat nie mieli�my �adnych wiadomo�ci i zapewne uznano nas ju� za zmar�ych. Nieustannie jednak pocieszali�my si�, �e nasze po�o�enie jest zupe�nie zno�ne i mamy wszelkie powody do zadowolenia. Mieli�my dach nad g�ow�, o �rodki do �ycia nie musieli�my si� martwi� i nie odczuwali�my te� braku "zdobyczy zachodniej cywilizacji". Europa z ca�ym jej zam�tem by�a tak odleg�a. Cz�sto kiwali�my z politowaniem g�ow�, s�ysz�c nadawane przez radio wiadomo�ci. Nie zach�ca�y one do powrotu do ojczyzny...
Zaproszenia do znakomitych dom�w Lhasy bardzo urozmaica�y nam �ycie. Nieustannie podziwiali�my tybeta�sk� go�cinno��, a wyszukane potrawy, pojawiaj�ce si� na sto�ach, wprawia�y nas w ci�g�e zdumienie.

Najm�odszy syn Boskiej Matki
Oficjalne przyj�cie w domu rodzic�w Dalajlamy przy�mi�o wszystko, co dotychczas widzieli�my. W�a�ciwie wzi��em w nim udzia� zupe�ne przypadkowo. Pracowa�em w�a�nie w ogrodzie - poniewa� i tam mia�em zak�ada� nowe rabaty - gdy wezwano mnie do matki Boga, kt�ra stwierdzi�a, �e pora ju� dzisiaj zako�czy� moj� prac� i przy��czy� si� do grona go�ci. Nieco zak�opotany, patrzy�em na dostojne towarzystwo w sali przyj��. Znajdowa�o si� tam oko�o trzydziestu arystokrat�w odzianych w naj�wietniejsze szaty i panowa� bardzo podnios�y nastr�j. Wkr�tce pozna�em przyczyn� tego �wietnego zgromadzenia. Przyj�cie wydano z okazji narodzin najm�odszego syna Boskiej Matki, kt�rego wyda�a na �wiat przed trzema dniami. Speszony wyj�ka�em �yczenia, podaj�c matce wypo�yczon� napr�dce szarf�. U�miechn��a si� do mnie �askawie. Znowu j� podziwia�em, jak gdyby nigdy nic przechadza�a si� po salonie i prowadzi�a z go��mi o�ywion� konwersacj�. Zadziwiaj�ce jak szybko tutejsze kobiety wstaj� z po�ogu. Z powodu porodu nie czyni si� tu wiele wrzawy, lekarzy nie ma i kobiety pomagaj� sobie same. Ka�da jest dumna, gdy ma du�o zdrowych dzieci i karmi je piersi� z podziwu godn� wytrwa�o�ci�. Nikogo nie dziwi, je�li trzy - czy czteroletnie dziecko domaga si� jeszcze piersi. Kobiety nomad�w i �ebraczki nosz� niemowl� na piersiach, w kieszeni okrycia z owczej sk�ry. Kiedy s� zaj�te prac� g�odne dziecko samo zaczyna ssa�. W Tybecie wszyscy bez wyj�tku, biedni czy bogaci, nad wyraz kochaj� dzieci i bardzo je rozpieszczaj�. Niestety, niemal w ka�dej rodzinie choroby weneryczne zbieraj� swe �niwo i rodziny wielodzietne, zw�aszcza w mie�cie, nale�� do rzadko�ci.
Gdy dziecko przychodzi na �wiat w rodzinie arystokratycznej, niemowl� natychmiast otrzymuje w�asn� s�u��c�, kt�ra nie opuszcza go nawet na chwil�, ani w dzie�, ani w nocy. Narodziny dziecka to zawsze wielkie �wi�to. W Tybecie nie znana jest ceremonia chrzcin oraz poj�cia ojca chrzestnego i matki chrzestnej - w naszym rozumieniu. Imi�, a raczej imiona, poniewa� ka�de dziecko ma kilka imion, nadaje lama, kt�ry w wyborze odwo�uje si� do astrologii i zwi�zk�w ze �wi�tymi. Je�eli dziecko przesz�o jak�� ci��k� chorob�, zwyczajowo nadaje mu si� inne imi� w przekonaniu, �e poprzednie by�o z�ym znakiem i nale�y je porzuci�. Tak zdarzy�o si� z jednym z moich przyjaci�� - doros�ym m��czyzn�, kt�ry po przebyciu ci��kiej dyzenterii otrzyma� nowe imi�. Oczywi�cie myli�em si� ci�gle, zwracaj�c si� do niego.
�wi�to z okazji narodzin najm�odszego brata Dalajlamy by�o radosn�, i�cie lukullusow� uczt�. Go�ci posadzono na poduszkach przy niskich stolikach, �ci�le pod�ug rangi. Przez dwie godziny roznoszono rozmaite dania. Pr�bowa�em je wszystkie zliczy�, ale uda�o mi si� tylko do czterdziestu! Taka uczta wymaga�a wcze�niejszego treningu i trzeba by�o pilnowa� si� od samego pocz�tku, �eby by� w stanie dotrwa� do ostatnich smako�yk�w. Zr�czni s�u��cy wnosili p��misek za p��miskiem, bezg�o�nie uprz�tali i podawali nowe wspania�o�ci. Czeg�� tam nie by�o! Obok potraw tybeta�skich z jagni�cego mi�sa i mi�sa jak�w, kurcz�t i ry�u - delikatesy z ca�ego �wiata. I jeszcze specja�y indyjskie - curry i wszelkie dra�ni�ce podniebienie przyprawy. A gdy na ko�cu podano jeszcze obowi�zkow� tukp�*, z trudem mo�na by�o da� jej rad�.
Chocia� wszyscy s� zm�czeni jedzeniem, niekt�rzy go�cie zaczynaj� domaga� si� gier - i tak czas up�ywa bardzo szybko, a� do wieczora. Teraz znowu posi�ek. Jeszcze bardziej wystawny. I znowu wielogodzinne jedzenie. Cz�owiek zadaje sobie po cichu pytanie: czy istniej� potrawy, kt�rych tu jeszcze nie podano? Dania s� bardzo ostre i pobudzaj� pragnienie, wi�c teraz pije si� du�e ilo�ci czangu. A je�eli dla kogo� piwo jest zbyt s�abe, mo�e napi� si� whisky lub portwajnu. Humory s� coraz lepsze a gospodarze zadowoleni, �e go�cie dobrze si� bawi�. Rausz nie przynosi nikomu wstydu - �wiadczy o dobrym nastroju.
Po kolacji przyj�cie w domu po�o�nicy sko�czy�o si�. Na dworze s�u�ba i konie stoj� gotowi, by odwie�� go�ci do dom�w - jest to znak najwy�szej go�cinno�ci. Wszyscy �egnaj� si�, dzi�kuj� i otrzymuj� jeszcze bia�e szarfy na szyj�. Wszyscy zapraszaj� si� nawzajem i trzeba mie� wprawne ucho, by wyczu�, kt�re zaproszenie jest czcz� grzeczno�ci�, a kt�re nale�y traktowa� powa�nie. Wiele czasu up�yn��o, zanim nauczyli�my si� z Aufschnaiterem rozr��nia� drobne niuanse tonu i formu�y zaproszenia i mogli�my si� cieszy� ze sposobu, w jaki nas zapraszano.

Przyja�� z Lobsangiem Samtenem
W tym domu mieli�my go�ci� jeszcze nie raz, a z Lobsangiem Samtenem z��czy�y nas wkr�tce wi�zy prawdziwej przyja�ni. Lobsang by� sympatycznym m�odzie�cem. Obecnie sta� u progu swej kariery duchownego urz�dnika i jako brata m�odocianego Boga czeka�a go b�yskotliwa droga, wyznaczona jego wysokim urodzeniem i pozycj�. Pewnego dnia odegra on wa�n� rol� po�rednika pomi�dzy bratem a rz�dem. Ale ci��ar tej pozycji ju� teraz rzuca� cie� na jego �ycie. Nie mia� on swobody wyboru towarzystwa, a ka�dy jego krok by� natychmiast interpretowany. Gdy przychodzi� z oficjaln� wizyt� do domu jakiego� wysokiego urz�dnika, towarzystwo milk�o i wszyscy, czy to minister, czy gubernator - natychmiast zrywali si� ze swych siedze�, okazuj�c szacunek nale�ny bratu Kr�la-Boga. To wszystko mog�o �atwo przewr�ci� w g�owie m�odemu cz�owiekowi, jednak Lobsang zachowa� skromno�� charakteru.
Cz�sto opowiada� mi o swoim bracie - Bogu, �yj�cym samotnie w Potali. Ju� dawno zauwa�y�em podczas przyj��, �e wszyscy go�cie chowali si�, gdy tylko na dachu Potali ukaza�a si� posta� spaceruj�cego Dalajlamy. Lobsang udzieli� mi wzruszaj�cego wyja�nienia. M�ody B�g posiada� kilka pierwszorz�dnych lornetek, kt�re otrzyma� w darze, i lubi� przygl�da� si� z dachu Potali pracy i �yciu swych poddanych. Potala by�a dla� w�a�ciwie z�ot� klatk�. W ci�gu dnia sp�dza� wiele godzin na nauce i mod�ach w mrocznych pomieszczeniach. Rozrywek i wolnego czasu nie mia� wiele. Gdy kto� w rozbawionym towarzystwie poczu�, �e jest obserwowany, natychmiast umyka� z pola widzenia. Nikt nie chcia� smuci� Kr�la-Boga, kt�remu nie wolno by�o za�ywa� takich przyjemno�ci.
Lobsang by� jedynym jego przyjacielem i powiernikiem, jedynym, kt�ry mia� do niego w ka�dej chwili dost�p. Ju� teraz by� on ��cznikiem pomi�dzy �wiatem zewn�trznym i Kr�lem-Bogiem i musia� opowiada� bratu o wszystkim, co nowego si� zdarzy�o. W ten spos�b dowiedzia�em si�, �e Dalajlam� bardzo interesowa�a nasza praca i cz�sto przygl�da� si� tak�e moim zaj�ciom w ogrodzie.
Lobsang powiedzia� mi te�, �e brat z rado�ci� oczekuje przeprowadzki do letniej rezydencji - Norbulingki*. Nadesz�a ju� pi�kna pora roku, w Potali by�o ciasno i duszno - t�skni� za ruchem na �wie�ym powietrzu i pragn�� zmieni� siedzib� jak najpr�dzej.
Tymczasem przemin��y burze piaskowe i brzoskwiniowe drzewa sta�y w pe�nym rozkwicie. Resztki �niegu na okolicznych szczytach l�ni�y w s�o�cu o�lepiaj�c� biel�. Ten kontrast nadawa� w pe�ni rozkwit�ej wio�nie niepowtarzalny czar, dobrze mi znany z ojczystych g�r. Wreszcie nadszed� dzie�, kiedy ciep�a pora roku zapanowa�a oficjalnie. Jest to has�o do zmiany zimowej odzie�y na letni�, poniewa� zimowego futra pod �adnym pozorem nie wolno zrzuci� wed�ug w�asnego widzimisi�. Rokrocznie, na podstawie rozmaitych znak�w wzmiankowanych w starych religijnych ksi�gach, ustala si� dzie�, w kt�rym arystokracja i mnisi przebieraj� si� w letnie szaty, niezale�nie od tego, czy przyjd� jeszcze burze i �nie�yce, czy te� ju� wcze�niej nasta�y ciep�e dni. Jesieni�, gdy si�ga si� po zimowe odzienie, jest podobnie. Nieustannie s�ycha� narzekania, �e zmiana odzie�y nast�pi�a za wcze�nie lub za p��no i wszyscy dusz� si� z gor�ca albo niemal umieraj� z zimna. Ale tego, co raz zosta�o ustalone, trzeba si� trzyma�.
Zmiany odzie�y dokonuje si� na wezwanie podczas wielogodzinnej ceremonii. S�u�ba znosi na plecach ci��kie tobo�y z nowymi ubiorami. U mnich�w odbywa si� to pro�ciej, bo zmieniaj� oni tylko kapelusze obszyte futrem na nakrycia g�owy w kszta�cie talerza z papiermache. Gdy wszyscy mieszka�cy na raz ukazuj� si� w letniej odzie�y, ca�e miasto zmienia nagle wygl�d. Ale zmiana garderoby nast�puje jeszcze raz z okazji wspania�ej procesji, gdy wszyscy urz�dnicy odprowadzaj� swego w�adc� do letniej rezydencji. Nie mogli�my si� z Aufschnaiterem doczeka� tej ceremonii; by�a to przecie� szansa ujrzenia z bliska �yj�cego Buddy.

Procesja do Norbulingki
By�a prawdziwie letnia pogoda i wspaniale �wieci�o s�o�ce. Ca�e miasto wyleg�o przez zachodni� bram� czortenu, ustawiaj�c si� szpalerem wzd�u� trzykilometrowej drogi prowadz�cej z Potali do letniej rezydencji Norbulingka. W t�ocz�cej si� ci�bie znalezienie dobrego miejsca by�o nie lada sztuk�!
Przyby� tu ka�dy, kto tylko m�g� porusza� si� o w�asnych si�ach, z bliska i z daleka. Co za wspania�y widok! I jaka szkoda, �e nie mam kamery! Chcia�oby si� mie� kolorowy film, aby utrwali� ten wspania�y, barwny, ruchomy obraz.
�wi�to pocz�tku lata by�o dniem rado�ci. Cieszyli si� wszyscy - m�odzi i starzy. Cieszy�em si� i ja, �e ten m�odzieniec opuszcza swoje ciemne wi�zienie i zamieszka w letnim pa�acu. W jego �yciu nie by�o zbyt wiele s�o�ca! O ile monumentalna architektura Potali na zewn�trz prezentuje si� wspaniale, to jako mieszkanie jest ona ciemna i nieprzytulna. Prawdopodobnie wszyscy boscy kr�lowie pragn�li opu�ci� zimowy pa�ac jak najpr�dzej, bo letni ogr�d - Norbulingk�, za�o�y� ju� Dalajlama VII, a uko�czona zosta�a dopiero w czasach Dalajlamy XIII*. Stara legenda m�wi, dlaczego ten w�a�nie kolor wybrano jako symbol:
Kiedy wielki reformator buddyzmu Congkapa przyjmowany by� do klasztoru Sakya, zajmowa� ostatnie miejsce w szeregu nowicjuszy. Gdy przy rozdawaniu szat zakonnych przysz�a na niego kolej, okaza�o si�, �e zabrak�o czerwonych czapek - zwyk�ego nakrycia g�owy mnich�w. Aby m�g� otrzyma� w og�le jak�� czapk�, si�gni�to po pierwszy lepszy kapelusz. Przypadek sprawi�, �e by� on w ���tym kolorze. Congkapa nigdy go ju� nie zdejmowa�, a ���ty kolor sta� si� znakiem zreformowanego ko�cio�a.
Podczas ceremonii i audiencji Dalajlama nosi� tak�e ���t�, jedwabn� czapk� i kolorem tym oznaczano wszystkie jego przedmioty. Ten przywilej przys�ugiwa� tylko jemu.
W wielkich klatkach niesione s� ulubione ptaki boskiego kr�la. To tu, to tam papuga wykrzykuje tybeta�skie pozdrowienia, a t�um ekstatycznie wzdycha, jakby to by� g�os samego boga. Nast�pnie w pewnej odleg�o�ci od s�u��cych krocz� mnisi z religijnymi chor�gwiami, a po nich ze staromodnymi instrumentami orkiestra na koniach, odziana w kolorowe starodawne stroje. Instrumenty wydaj� szczeg�lne, j�kliwe d�wi�ki, tr�by nie s� zbyt zgrane, ale wszystko robi wiele ha�asu i jest efektownie wyre�yserowane. Teraz nadje�d�aj� zast�py Cedrung�w, tak�e konno i uszeregowani �ci�le wed�ug rangi. Za nimi s�u�ba prowadzi ulubione konie Dalajlamy, wspaniale przystrojone. Uprz��e s� koloru ���tego, wszystkie metalowe cz��ci uprz��y i siode� wykonane s� z czystego z�ota, a czapraki z rosyjskich brokat�w. Konie, jakby �wiadome swej warto�ci, sun� ogni�cie tanecznym krokiem wzd�u� t�umu, kt�ry oniemia� z zachwytu.
A teraz kolej na najwi�kszych wielmo��w tego kraju! Najwy�sze miejsce w hierarchii zajmuj� m��czy�ni piastuj�cy urz�d osobistych opiekun�w Boskiego Kr�la - szambelan, podczaszy, nauczyciel i wszyscy ci, kt�rzy maj� honor stanowi� pomost pomi�dzy ludem i rz�dem. S� to - opr�cz rodzic�w i rodze�stwa - jedyne osoby, kt�rym wolno rozmawia� z m�odocianym Bogiem; mnisi na stanowiskach opat�w w wierzchnich szatach z ���tego jedwabiu. Otoczeni s� przez olbrzym�w ze stra�y przybocznej Jego �wi�tobliwo�ci, m��czyzn starannie dobranych wed�ug wzrostu i si�y - ka�dy musi mierzy� nie mniej ni� dwa metry, a jeden jak s�ysza�em mia� podobno nawet 2,45 m wzrostu. S� to prawdziwe olbrzymy o pot��nych barach, z d�ugimi pejczami w d�oniach i jedyne ludzkie d�wi�ki w tej g��bokiej ciszy pochodz� od nich. Raz po raz niskim basem wzywaj� do cofni�cia si� lub zdj�cia kapelusza - raczej ze wzgl�du na wymogi ceremonia�u, bo ludzie i tak stoj� pe�ni pokory na skraju drogi, z pochylonymi g�owami i z�o�onymi d�o�mi, a wielu z nich pada ze czci� na kolana dotykaj�c czo�em ziemi. Potem kroczy uroczy�cie dow�dca Armii Tybeta�skiej, trzymaj�c miecz w pozycji "prezentuj bro�". Jego mundur khaki ponuro kontrastuje z szatami z ci��kich brokat�w i jedwabi. Szczeg��y umundurowania pozostawiono jego osobistej fantazji. Pewnie dlatego epolety i odznaczenia s� ze szczerego z�ota, a na g�owie ma tropikalny he�m.
A teraz - wszyscy wstrzymuj� oddech - oto zbli�a si� obity ���tymi jedwabiami palankin m�odocianego �yj�cego Buddy. Lektyk�, kt�ra w promieniach s�o�ca wygl�da jak szczeroz�ota, niesie trzydziestu sze�ciu m��czyzn* ubranych w suknie z zielonego jedwabiu. Na g�owach maj� czerwone kapelusze w kszta�cie talerza. Kontrast b�yszcz�cych kolor�w nasyconej ���ci, zieleni i czerwieni jest urzekaj�cy. Nad palankinem jeden z mnich�w trzyma olbrzymi, mieni�cy si� barwami t�czy parasol z pawich pi�r. Ten obraz, jakby wy�aniaj�cy si� z jakiej� dawno zapomnianej wschodniej bajki, to prawdziwa uczta dla oka.

Chcemy zobaczy� Dalajlam�
T�um wok�� zastyga w g��bokim pok�onie, nikt nie o�miela si� podnie�� wzroku. Tylko my dwaj sk�aniamy si� lekko i zapewne rzucamy si� w oczy. Ale przecie� koniecznie chcemy zobaczy� Dalajlam�! I oto... u�miecha si� do nas, z twarz� tu� przy szybie palankinu. Pe�ne naturalnego wdzi�ku, szlachetne rysy i u�miech dziecka. A wi�c i on ciekaw by� nas ujrze�! Wyra�nie czujemy jego spojrzenie!
Palankin mija nas powoli, ko�ysz�c si� w rytmie od�wi�tnego kroku. Krok trzydziestu sze�ciu m��czyzn nios�cych lektyk� jest zadziwiaj�co r�wny. Dowiedzia�em si� p��niej, �e przez wiele tygodni �wiczyli t� umiej�tno�� pod okiem arystokraty czwartej rangi i dzi�ki temu osi�gn�li t� zdumiewaj�c� harmoni�.
Kulminacyjny punkt procesji - centrum duchowe - by� ju� za nami. Teraz kolej na pot�g� �wieck�. Po obu stronach palankinu sun� czterej ministrowie na wspania�ych koniach. Za nimi druga lektyka, r�wnie bogata, lecz niesiona przez mniejsz� ilo�� m��czyzn. Oto regent! Tagtra Gyalcab Rimpocze - "Tygrysia Ska�a, Szlachetny Zast�pca Kr�la", starszy pan w wieku oko�o 73 lat. Patrzy milcz�co przed siebie, nikogo nie pozdrawia i nie u�miecha si�, zdaje si� nie widzie� t�umu. Czcigodny zast�pca m�odocianego boga ma tylu� wrog�w co przyjaci��. Panuje przyt�aczaj�ca cisza... Za nim jad� konno przedstawiciele "trzech filar�w pa�stwa": opaci klasztor�w Sera, Drepung i Ganden. Ich wierzchnie szaty s� tak�e ���tego koloru, ale utkane s� z we�ny. Na ogolonych g�owach maj� p�askie, poz�acane kapelusze z papiermache. Za nimi post�puje arystokracja �wiecka. Wielmo�e ustawieni s� zgodnie z hierarchi� zajmowanych stanowisk. Ka�da grupa ubrana jest jednolicie; szczeg�lnie uderzaj� ich r��norodne nakrycia g�owy. Male�kie bia�e czapeczki arystokrat�w ni�szej rangi, zakrywaj�ce tylko w�ze� w�os�w i wi�zane wst��eczk� pod brod�, wygl�daj� komicznie.
Jestem jeszcze ca�kowicie poch�oni�ty obserwowaniem pochodu, a ju� do uszu dobiegaj� znajome d�wi�ki. Nie do wiary - to angielski hymn! W po�owie drogi do letniego pa�acu zaj��a pozycj� orkiestra Stra�y Przybocznej. Teraz w�a�nie mijaj� palankin z Dalajlam�... Jako wyraz czci orkiestra intonuje hymn "Bo�e chro� kr�la"! Wielekro� s�ysza�em go w lepszym wykonaniu, ale nigdy dot�d nie by�em tak zaskoczony. Jak si� p��niej dowiedzia�em, by�a to kiepska pr�ba na�ladowania europejskich zwyczaj�w; Kapelmistrz Stra�y Przybocznej, kt�ry wraz z kilkoma oficerami odbywa� szkolenie w angielskiej armii w Indiach, zauwa�y� �e ta melodia towarzyszy zawsze wszystkim uroczysto�ciom. Postanowi� wi�c przenie�� j� do Tybetu. Istnia� nawet tybeta�ski tekst do niej, jednak�e nie s�ysza�em, aby go kiedy� �piewano.
Po kilku fa�szywych d�wi�kach tr�baczy, kt�rym najwyra�niej zabrak�o tchu, orkiestra d�ta ca�kiem poprawnie dobrn��a wreszcie do ko�ca hymnu i przy��czy�a si� do procesji. Teraz przysz�a kolej na stoj�c� ju� w pobli�u letniej rezydencji kapel� kobziarzy, wy�onion� z licz�cej pi��set os�b policji miejskiej, i... rozleg�y si� melodie szkockie.
Muzyka tybeta�ska, kt�rej s�ucha�em przy wielu okazjach, pos�uguje si� tylko jednog�osow� fraz� i mi�o brzmi tak�e dla naszego ucha. W jednej melodii nast�puj� wielokrotne zmiany rytmu i nastroju.
Uroczysty poch�d znikn�� za szeroko otwart� bram� ogrodu. Tam odbywa si� jeszcze jedna ceremonia, kt�ra ko�czy si� uroczyst� biesiad� wszystkich urz�dnik�w.
Powoli t�um si� rozchodzi. Jedni wracaj� do pracy, inni wykorzystuj�c pi�kny dzie�, urz�dzaj� piknik za miastem. Dla ludu sko�czy�o si� jedno z najwi�kszych dorocznych wydarze�. Chcia�oby si� je jeszcze nieco przed�u�y�. Kobiety z arystokratycznych i kupieckich rod�w paraduj� w nowych letnich kapeluszach, troch� flirtuj� i d�ugi czas b�d� mia�y o czym plotkowa�. Nieco dalej nomadzi, poc�c si� swoich ciep�ych ko�uchach zwij�j� namioty. Przybyli tu tylko po to, aby zobaczy� procesj�, i zaraz wracaj� do swej ch�odniejszej ojczyzny w Czangthangu.
Podobnie jak �adnemu Tybeta�czykowi nie przysz�oby do g�owy wybra� si� latem z pielgrzymk� do Indii, nomadzi bardzo niech�tnie przybywaj� w lecie do Lhasy. Miasto po�o�one jest na wysoko�ci "zaledwie" 3700 metr�w i koczownicy, �yj�cy przeci�tnie o 1000 metr�w wy�ej, nie s� przyzwyczajeni do tutejszych temperatur.
Tak�e i my wr�cili�my do domu pod g��bokim wra�eniem wszystkiego, co ujrzeli�my. Nic nie by�oby w stanie lepiej opisa� stosunk�w w�adzy w tym kraju ni� obraz, kt�ry mieli�my w�a�nie okazj� ogl�da�. Centrum i szczyt stanowi� dalajlama i regent. Po prawej i lewej stronie wiod� jednakowe stopnie w d��. Czo�o procesji tworz� mnisi, demonstruj�c swoj� rol� i znaczenie w pa�stwie. Dopiero w drugim rz�dzie kroczy �wiecka arystokracja.
Centrum gmachu pa�stwa stanowi religia. Pielgrzym pokonuje tysi�ce trudno�ci, z odleg�ego Czangthangu przybywa nomada, aby raz w roku uczestniczy� we wspania�ej manifestacji swojej wiary i potem �y� jej wspomnieniem w samotno�ci swego twardego �ywota. Przebieg codziennego dnia wyznacza ludowi wiara, m�ynki modlitewne obracaj� si� nieustannie, wierni szepcz� �wi�te formu�y*, na dachach domostw i prze��czach g�rskich powiewaj� modlitewne chor�gwie. Deszcz i wiatr, wszystkie zjawiska przyrody, samotne szczyty g�r skutych �niegiem i lodem s� �wiadectwem wszechobecno�ci b�stw. Gdy nadci�ga gradowa burza - gniewaj� si�, pomy�lno�� i urodzaj �wiadcz� o ich przychylno�ci. �ycie ludu zale�y od ich woli, a jej interpretatorami s� lamowie. Z niepokojem wypatruje si� znak�w, na pocz�tku i u kresu ka�dego przedsi�wzi�cia jawi si� dobry lub z�y omen. Wszyscy nieustannie zanosz� mod�y dzi�kczynienia i przeb�agania. Wsz�dzie p�on� ma�lane lampki - w najznakomitszym domu arystokraty i w samotnym namiocie nomady. Czy p�omyk miga w miedzianych miseczkach biedak�w, czy te� w z�otych czarkach bogaczy - zapali�a je ta sama wiara. W Tybecie nie przywi�zuje si� zbyt wielkiej wagi do �ycia doczesnego, �mier� nie budzi l�ku. Wiadomo, �e nast�pi� ponowne narodziny i wszyscy maj� nadziej�, �e dzi�ki swej pobo�no�ci odrodz� si� w wy�szej formie bytu. Ko�ci�� jest najwy�sz� instancj� i nawet najzwyklejszy mnich cieszy si� w�r�d ludu wielkim szacunkiem. Wszyscy zwracaj� si� do niego "kuszo", chocia� ten tytu� przys�uguje ni�szej arystokracji. W ka�dej rodzinie co najmniej jednego syna po�wi�ca si� do �ycia klasztornego. To wyraz szacunku dla ko�cio�a, a dziecko ma zapewniony lepszy start w �yciu.
W ci�gu tych wielu lat nie spotka�em nikogo, kto wyrazi�by najmniejsze cho�by zw�tpienie w nauk� Buddy. Oczywi�cie istnieje w Tybecie wiele sekt*, lecz r��nice dotycz� tylko aspekt�w zewn�trznych. Trudno doprawdy oprze� si� religijnej �arliwo�ci, kt�r� promieniuj� wszyscy poddani kr�la. Ju� po kr�tkim czasie niepodobie�stwem by�o, abym bezmy�lnie zabi� much�, a w towarzystwie Tybeta�czyka nie odwa�y�bym si� zabi� owada tylko dlatego, �e by� dla mnie dokuczliwy.
Ta postawa jest cz�sto wzruszaj�ca. Gdy w czasie pikniku mr�wka zacznie po kim� chodzi�, zdejmuje si� j� najdelikatniej i k�adzie na ziemi, a gdy do fili�anki herbaty wpadnie mucha - oznacza to ma�� katastrof�. Owada ratuje si� przed utopieniem, bo mo�e to by� reinkarnacja zmar�ej babci. W podobny spos�b wszyscy i w ka�dej sytuacji zadaj� sobie trud ratowania dusz i �ycia. Zim� dla uchronienia �ycia rybek i robak�w rozbija si� l�d w zamarzni�tych bajorach, a latem, gdy ka�u�e zaczynaj� wysycha�, wyci�ga si� �yj�tka i przenosi na inne miejsce. Dzieciaki, �ebracy i s�u��cy cz�sto godzinami brodz� w wodzie, dop�ki z ostatniej kropli ka�u�y nie wyci�gn� wszystkich stworzonek. Wk�ada si� je do wiadra lub puszki po konserwie i wypuszcza do rzeki. Tym samym uczyni�o si� co� dla dobra duszy. Mo�na te� chodzi� od domu do domu i sprzedawa� "uratowane" stworzenia zamo�nym ludziom, aby i oni mieli sw�j udzia� w s�usznym dziele. Im wi�cej istot uda si� komu� uratowa�, tym jest szcz��liwszy. Taki zwi�zek ze wszystkimi stworzeniami jest prawdziwie wzruszaj�c� cech� tego narodu.
Nigdy nie zapomn� pewnego prze�ycia, kt�rego do�wiadczy�em w towarzystwie duchownego urz�dnika i zarazem mojego przyjaciela - �angd�li. Wybrali�my si� kiedy� do jedynej chi�skiej restauracji w Lhasie i na jej podw�rzu zobaczyli�my biegaj�c� g��, najwyra�niej przeznaczon� do garnka. Nagle �angd�la si�gn�� do kieszeni i za spor� sum� odkupi� g�� od Chi�czyka, po czym kaza� s�u��cemu zanie�� j� do swojego domu. Przez wiele nast�pnych lat drepta�a po jego podw�rku, do�ywaj�c spokojnej staro�ci.
Typow� postaw� Tybeta�czyk�w wobec wszystkich �yj�cych stworze� obrazuje rozporz�dzenie przerwania wszelkich prac budowlanych w ca�ym Tybecie na okres medytacji m�odego Dalajlamy, a trwa�a ona trzy lata. Nakaz wydano, poniewa� podczas prac ziemnych - nawet przy zachowaniu najwi�kszej ostro�no�ci - nie da si� unikn�� zabijania robak�w i owad�w. Rozes�ano go�c�w we wszystkie strony, do najodleglejszych zak�tk�w kraju, rozkaz musia� dotrze� do najmniejszego gospodarstwa. P��niej, gdy osobi�cie kierowa�em robotami ziemnymi, widzia�em na w�asne oczy, jak robotnicy co chwila odstawiali narz�dzia i z ka�dej �opaty ziemi wygrzebywali wszelkie �yj�tka, ratuj�c je od �mierci. Naturaln� konsekwencj� tej postawy jest fakt, �e w Tybecie nie stosuje si� kary �mierci. Chocia� morderstwo uwa�a si� za najohydniejsz� zbrodni�, to jednak zab�jca zostaje poddany tylko karze ch�osty, a jego nogi zakuwa si� w kajdany. Straszliwa ch�osta jest w gruncie rzeczy mniej humanitarna ni� nasza kara �mierci, bo prowadzi cz�sto do konania w potwornych m�czarniach, ale zasady wiary nie zostaj� z�amane. Zbrodniarze, skuci w �elazne �a�cuchy, ko�cz� �ywot albo w wi�zieniu w dzielnicy Sz�, albo zostaj� przekazani namiestnikowi dystryktu, kt�ry za nich odpowiada. Jeden taki przypadek znali�my ju� z w�asnego do�wiadczenia i los mordercy nie wydawa� si� nam wtedy tak bardzo godny po�a�owania. Wprawdzie przez ca�e �ycie musi on chodzi� w kajdanach i nie otrzymuje wsparcia od pa�stwa, ale spotyka przecie� zawsze wielu dobrych ludzi, kt�rzy go nakarmi�, przepe�nieni nabo�nym wsp��czuciem. Oczywi�cie, chodzi znowu o uratowanie �ycia. Przest�pcom odsiaduj�cym kar� wi�zienia wiedzie si� znacznie gorzej. Posiadaj� oni tylko jeden jedyny przywilej - w dniu urodzin i �mierci Buddy mog� �ebra� o ja�mu�n� na Lingkhorze, skuci po dw�ch w kajdany.
Za kradzie� i drobniejsze wyst�pki grozi publiczna kara ch�osty. Z�oczy�cy zawiesza si� na szyi desk� z opisem wykroczenia i musi tak sta� kilka dni pod czym� w rodzaju pr�gierza. Ale i do niego podchodz� mi�osierni ludzie i podaj� mu nap�j i straw�. Rabusie i zb�jcy staj� przed s�dem i za dokonane przest�pstwa najcz��ciej obcina si� im r�ce lub nogi. By�em wstrz��ni�ty, gdy dowiedzia�em si�, w jaki spos�b sterylizowane s� ich rany - krwawi�cy kikut zanurza si� we wrz�cym ma�le. Ale i takie kary nie odstraszaj� z�oczy�c�w. Gubernator opowiada� mi, �e zuchwale nadstawiaj� ko�czyn�, a po kilku tygodniach pope�niaj� nowe przest�pstwa i nawet on sam by� zdumiony ich odwag�. Jednak w Lhasie, w �wi�tym Mie�cie, ju� od wielu lat poniechano wykonywania tak nieludzkich kar.
Przest�pstwa polityczne karane s� bardzo surowo. Do dzi� m�wi si� o karze, jaka spotka�a mnich�w z klasztoru Tengyeling, kt�rzy przed czterdziestu laty pr�bowali paktowa� z Chi�czykami. Klasztor zosta� zr�wnany z ziemi� a jego nazwa zakazana.
W Tybecie nie ma s�dzi�w zawodowych. W ka�dej sprawie �ledztwo powierzone zostaje dw�m lub trzem arystokratom; niestety, taki system sprzyja korupcji i tylko niewielu arystokrat�w cieszy si� opini� niezawis�ych s�dzi�w. W systemie feudalnym przekupstwo stanowi dobre �r�d�o dochod�w. Jednak gdy kto� czuje si� pokrzywdzony niesprawiedliwym wyrokiem, ma jeszcze wielk� szans�. Podczas procesji mo�e on osobi�cie wr�czy� list dalajlamie siedz�cemu w lektyce. Zostaje wprawdzie ukarany za z�amanie etykiety, ale gdy dalajlama uzna jego racj�, zostanie natychmiast u�askawiony. Oczywi�cie, je�eli oka�e si�, �e nie mia� s�uszno�ci, za czelno�� musi odpokutowa� podw�jnie.
W samej Lhasie funkcj� urz�du s�dowego sprawuje magistrat, z wyj�tkiem dwudziestu jeden dni, kiedy podczas obchod�w �wi�ta Nowego Roku w�adza przechodzi w r�ce mnich�w. Magistrat jest reprezentowany przez dw�ch urz�dnik�w �wieckich i maj� oni pe�ne r�ce roboty, bo wraz z pielgrzymami nap�ywa do miasta wiele szumowin.
W wyj�tkowej sytuacji s� Kacarowie, miesza�cy Tybeta�czyk�w z Nepalczykami. Posiadaj� oni w�asny urz�d, sk�adaj�cy si� w po�owie z Nepalczyk�w i w po�owie z Tybeta�czyk�w. Urz�d ten utrzymuje r�wnocze�nie stosunki dyplomatyczne pomi�dzy oboma krajami.

Susza i wyrocznia z Gadong
Wkr�tce po tym jak Dalajlama przeni�s� si� do swej letniej rezydencji, nasta�o lato. W Lhasie to cudowna pora! Upa� nie przekracza 35� C, a noce s� przyjemne i ch�odne. Ale jednak suchy klimat daje zna� o sobie - opady zdarzaj� si� rzadko i wkr�tce wszyscy z ut�sknieniem oczekuj� na deszcz. W Lhasie i okolicy istnieje kilka obmurowanych kamieniem studzien, ale latem zwykle wysychaj� i wtedy ludno�� musi czerpa� wod� z Kyiczu. Chocia� rzeka oczywi�cie uchodzi za �wi�t�, niekiedy wrzuca si� do niej zw�oki, a ryby dbaj� ju� o to, by natychmiast znik�y one bez �ladu. Poniewa� Kyiczu wyp�ywa z lodowc�w, woda w niej jest kryszta�owo czysta, jak w g�rskim strumieniu.
Zawsze gdy studnie w mie�cie zaczynaj� wysycha� i pola j�czmienia stoj� suche i sp�kane, ukazuje si� osobliwe rozporz�dzenie rz�dowe: ka�dy mieszkaniec �wi�tego Miasta zobowi�zany jest skrapia� ulice dop�ty, dop�ki rozkaz nie zostanie cofni�ty. Zaczyna si� dziwny ruch, jakby�my nagle znale�li si� w mie�cie g�upk�w. Ka�dy, kto ma r�ce i nogi, biegnie z wiadrami i dzbanami do rzeki, by przytaszczy� do miasta cenn� ciecz. Panowie wysy�aj� swoich s�u��cych, ale potem wyjmuj� z ich r�k dzbany pe�ne wody i z wielkim zapa�em przy��czaj� si� do wodnej batalii - obficie polewane s� nie tylko ulice, ale i przechodnie. Biedny czy bogaty, stary czy m�ody - wszyscy wylegaj� na ulice, znikaj� r��nice stan�w i ka�dy tylko leje, wylewa, polewa i pryska. Strugi wody chluszcz� zdradziecko z okien, z dach�w spadaj� potoki. Powyci�gano wszystkie stare strzykawki, by sikn�� komu� znienacka w twarz. Prym wiod� oczywi�cie dzieci. Wreszcie mog� robi� to, co zwykle jest zabronione, i rzecz jasna u�ywaj� rado�ci bez opami�tania. Oczywi�cie trzeba robi� dobr� min� do z�ej gry, nawet gdy jest si� mokrym od st�p do g��w. Kto psuje zabaw�, ten dopiero dostaje za swoje!
Jest to prawdziwe ludowe �wi�to! Sklepy s� po cz��ci pozamykane i gdy kto� ma co� do roboty na ulicy lub chce zrobi� zakupy na Parkhorze, wraca do domu zupe�nie mokry. Oczywi�cie, dzieciaki szczeg�lnie mnie sobie upatrzy�y. Z powodu wysokiego wzrostu stanowi�em dobry cel i "d�ermen Henrigla", niemiecki Heinrich, musia� oberwa� wi�cej ni� inni.
Podczas gdy na ulicach Lhasy szaleje wodna bitwa, do letniej rezydencji dalajlamy zostaje wezwany najs�ynniejszy tybeta�ski zaklinacz pogody - "wyrocznia z Gadong". Tam czeka ju� dostojne zgromadzenie najwy�szych urz�dnik�w, kt�remu osobi�cie przewodniczy Dalajlama. Wszyscy cierpliwie czekaj�. Mnich-wyrocznia po kilku chwilach wpada w trans. Jego cia�em wstrz�saj� drgawki, z ust wydobywaj� si� j�ki. Natychmiast jeden z duchownych urz�dnik�w bardzo uroczy�cie zaczyna prosi� zaklinacza o deszcz, bowiem krajowi grozi kl�ska nieurodzaju. Ruchy wyroczni staj� si� coraz bardziej ekstatyczne, niezrozumia�e pomruki zmieniaj� si� w urywane okrzyki - podchodzi sekretarz, ws�uchuje si� w s�owa wyroczni, notuje je szybko wprawn� r�k� i zapisan� tabliczk� przekazuje Gabinetowi. Cia�o medium, opuszczone przez swoje b�stwo, zapada w g��bokie omdlenie i zostaje wyniesione z sali.
Teraz ca�a Lhasa w napi�ciu oczekuje na deszcz. I rzeczywi�cie zaczyna pada�! Mo�na wierzy� w cuda lub szuka� racjonalnego wyja�nienia, ale fakt jest faktem - wkr�tce po tym spektaklu leje deszcz! Dla Tybeta�czyk�w oczywiste jest, �e w czasie transu b�stwo wst�pi�o w cia�o wyroczni i wys�ucha�o pr��b swego ludu.
Mnie takie wyja�nienie oczywi�cie nie zadowoli�o i uparcie poszukiwa�em wyt�umaczenia prozaicznego. By� mo�e woda wylewana przez wiele dni na ulice spowodowa�a powstanie chmur? Mo�e by�y to zwiastuny monsunu, kt�re nieco op��nione dotar�y na P�askowy� Tybeta�ski? Misja Brytyjska zamontowa�a stacj� meteorologiczn� i na podstawie regularnie prowadzonych pomiar�w zarejestrowano �redni roczny opad r�wny 35 centymetr�w. Najobfitsze opady wyst�powa�y zawsze w tym samym czasie. Aufschnaiter na podstawie pomiaru stanu w�d Kyiczu tak�e potrafi� p��niej okre�li� pocz�tek przyboru w�d, kt�ry co rok wypada� niemal�e na ten sam dzie�. Wk�adaj�c nieco mistycznego wysi�ku, m�g�by zosta� dobr� wyroczni�.
Powszechnie m�wi�o si�, �e dawniej w okolicach Lhasy opady by�y znacznie obfitsze. Ros�y tu wielkie lasy, kt�re sprawia�y, �e klimat by� ch�odny i wystarczaj�co wilgotny. Jednak wskutek d�ugotrwa�ej rabunkowej gospodarki lasy zosta�y doszcz�tnie wytrzebione. Obecnie, jak okiem si�gn�� nie wida� ju� drzew. Lhasa ze swymi sztucznie wyhodowanymi wysokimi wierzbami i topolami wygl�da jak zielona oaza w pozbawionej drzew dolinie Kyiczu. Podczas wycieczek cz�sto widywali�my stare pnie, �lady dawnych las�w. Jak�e pi�kna musia�a by� kiedy� ta okolica. Ubolewali�my bardzo, �e planowe le�nictwo nie znajdowa�o tu u nikogo zrozumienia. Jeden z wielu projekt�w, kt�re przed�o�yli�my rz�dowi, obejmowa� zak�adanie le�nych szk��ek i kszta�cenie pracownik�w gospodarki le�nej. Zdobywanie opa�u uros�o ju� w Lhasie do powa�nego problemu. Drewno jest tu bardzo drogie, poniewa� sprowadza si� je z bardzo daleka i tylko bogatych sta� na taki luksus. Przewa�nie pali si� nawozem jak�w, a jego gromadzenie przybiera cz�sto groteskowe formy.
Gdy z Czangthangu przybywaj� wielkie karawany z we�n� i rozbijaj� obozy na skraju miasta, natychmiast biegn� tam z koszami kobiety i dzieci. Po�r�d krzyk�w, �miechu i k��tni kr�c� si� mi�dzy zwierz�tami i zbieraj� odchody jak�w do koszy, dos�ownie "w locie". Takie zawody powtarzaj� si� te� ka�dego wieczoru, kiedy liczne konie Lhasy p�dzi si� do wodopoju. �wie�ym nawozem jak�w okleja si� �ciany domostw i po kilku dniach staje si� on suchy i zdatny do palenia.
Rano nad miastem wisi gruba, niebieska chmura, jak dym z wielu fabryk. Ale to tylko ci��ki czad unosz�cy si� z palonego nawozu i pierwsze podmuchy rannego wietrzyku rozwiewaj� go, przep�dzaj� ku g�rom.

Dzie� powszedni w Lhasie
Mieszka�cy Lhasy nie przestawali si� nami interesowa�. Zapraszani tu i tam i cz�sto proszeni o rad�, wkr�tce poznali�my wszechstronnie codzienne �ycie miasta: urz�dy publiczne, stosunki rodzinne, pogl�dy i zwyczaje. Codziennie zdarza�o si� co� nowego, wiele rzeczy wkr�tce utraci�o swoj� tajemniczo��, ale niekt�re nadal pozostawa�y dla nas spowite w mrok. Na pewno jedno uleg�o zmianie - przestali�my by� obcymi i traktowano nas ju� jak swoich.
Tymczasem rozpocz�� si� sezon k�pielowy i wszyscy wyruszali na zielon� trawk�. W ogrodach na brzegu rzeki panowa� o�ywiony ruch. Dzieci i doro�li pluskali si� w p�ytkich wodach odnogi Kyiczu. W�o�y� kolorowe ubranie, zabra� dzbanek czangu i troch� suchego prowiantu - oto recepta na szcz��liwy dzie�. Oczywi�cie mo�na to samo robi� w bardziej komfortowym wydaniu. Szlachetnie urodzeni rozbijaj� haftowane namioty, a niekt�re m�ode damy, kt�re studiowa�y w Indiach, obnosz� dumnie modne kostiumy k�pielowe. Czas up�ywa na pluskaniu, jedzeniu i grze w ko�ci. Ka�dego dnia wieczorem na brzegu rzeki zapala si� kadzid�a, w podzi�ce bogom za pi�kny dzionek.
Moje umiej�tno�ci p�ywackie wzbudza�y og�lny podziw. O p�ywaniu nie maj� tu wi�kszego poj�cia, poniewa� rzeka jest zbyt zimna do nauki p�ywania. Ludzie pluskaj� si�, a w najlepszym razie utrzymuj� si� na wodzie za pomoc� ruch�w przypominaj�cych kraula. I oto zjawi�em si� ja, p�ywak sportowy. Zewsz�d posypa�y si� zaproszenia, oczywi�cie w nadziei, �e dostarcz� oczekiwanego przez wszystkich widowiska. Przy moim isziasie by� to dopust bo�y, bo woda mia�a temperatur� najwy�ej dziesi�ciu stopni. Od czasu do czasu decydowa�em si� jednak sprawi� publiczno�ci przyjemno��, wykonuj�c skok do wody. Czasem moja obecno�� nad rzek� bardzo si� przydawa�a. Szcz��liwym trafem zdo�a�em trzy razy uratowa� �ycie ton�cym; Khyiczu nie by�a ca�kiem bezpieczna z powodu wir�w, powsta�ych w wyniku niefachowo przeprowadzonej regulacji rzeki.
Pewnego dnia by�em go�ciem Ministra Spraw Zagranicznych Surkhanga i jego rodziny, kt�rzy rozbili namiot nad brzegiem rzeki. By� z nami jedyny syn z drugiego ma��e�stwa Surkhanga - D�igme, co znaczy "nieustraszony". Przyby� on w�a�nie do domu na wakacje z Indii, gdzie kszta�ci� si� i w szkole nauczy� si� troch� p�ywa�. Le�a�em sobie w�a�nie na wznak w wodzie, pozwalaj�c unosi� si� pr�dowi, gdy nagle us�ysza�em krzyk i zobaczy�em, �e ludzie na brzegu gestykuluj� gwa�townie, wskazuj�c na wod�. Musia�o si� co� sta�! Podp�yn��em szybko do brzegu i pobieg�em ku namiotom. W jednym z wir�w dostrzeg�em cia�o D�igmy. Znikn��o i znowu si� ukaza�o... Bez namys�u wskoczy�em do wody. Wir zacz�� mnie wci�ga�, ale ja by�em silniejszy ni� D�igme. Moje do�wiadczenie nauczyciela sportu bardzo si� teraz przyda�o. Uda�o mi si� schwyci� bezw�adne cia�o i przyci�gn�� do brzegu. Po kr�tkim czasie, ku rado�ci ojca i zdumionych widz�w, D�igme zacz�� znowu oddycha�. Minister ze �zami wdzi�czno�ci zapewnia�, �e bez mojej pomocy jego syn ju� by nie �y�. Uratowa�em ludzkie �ycie i poczytano mi to za wielk� zas�ug�.
Epizod ten sprawi�, �e pomi�dzy mn� i rodzin� Surkhanga zawi�za�y si� bli�sze stosunki i nagle stan��em wobec najosobliwszego zwi�zku, jaki kiedykolwiek pozna�em. Ma��e�stwo Surkhanga by�o niezwyk�e, nawet jak na stosunki tybeta�skie. Minister spraw zagranicznych by� rozwiedziony z pierwsz� �on�. Druga zmar�a zostawiaj�c mu D�igme. Obecnie mia� m�od� �on�, wsp�lnie z urz�dnikiem ni�szej rangi, a w kontrakcie �lubnym jako trzeci ma��onek figurowa� D�igme, poniewa� Surkhang nie chcia� pozostawi� ca�ego maj�tku �onie.
Podobnie zagmatwane stosunki mo�na znale�� w wielu rodzinach. Spotka�em si� kiedy� z groteskow� sytuacj�, gdy matka by�a szwagierk� swojej w�asnej c�rki. W Tybecie istnieje poligamia i poliandria, ale mimo to wi�kszo�� Tybeta�czyk�w �yje w ma��e�stwach monogamicznych. W przypadku gdy m��czyzna posiada kilka �on, zwi�zek ten w zasadniczy spos�b r��ni si� od bliskowschodnich harem�w. Zdarza si� tak najcz��ciej, gdy w�eni� si� on w dom, w kt�rym jest kilka si�str i brakuje syna jako dziedzica. W ten spos�b maj�tek pozostaje stale w jednej rodzinie. Tak w�a�nie by�o w wypadku naszego go�cinnego przyjaciela Caronga. Po�lubi� on trzy siostry, a dalajlama obdarzy� go ich nazwiskiem rodowym.
Pomimo tych cz�sto osobliwych zwi�zk�w, ma��e�stwa nie rozpadaj� si� cz��ciej ni� u nas. Przyczynia si� do tego mentalno�� Tybeta�czyk�w, kt�rzy nie przesadzaj� ze swoimi uczuciami. Gdy kilku braci dzieli si� jedn� kobiet�, zawsze najstarszy jest panem domu, a pozostali maj� prawo do �ony jedynie wtedy, kiedy on znajduje si� poza domem - w podr��y lub gdy zabawia si� gdzie� indziej. Ostatecznie nikt na tym �le nie wychodzi. Kobiet jest w nadmiarze, poniewa� ka�da wioska ma sw�j klasztor i wielu m��czyzn �yje w celibacie, jako mnisi. Dzieci ze zwi�zk�w pozama��e�skich s� pozbawione praw do dziedziczenia - maj�tek nale�y wy��cznie do dzieci pani domu. Nie jest istotne, kt�ry z braci jest ojcem dziecka. Najwa�niejsze, �e maj�tek pozostaje w rodzinie.
Tybet nie zna problemu przeludnienia. Od wiek�w liczba mieszka�c�w utrzymuje si� na sta�ym poziomie. Opr�cz wielom�stwa oraz niezliczonej ilo�ci mnich�w jest to skutek wysokiej wczesnej umieralno�ci. Wed�ug mojego szacunku przeci�tna d�ugo�� �ycia Tybeta�czyka wynosi oko�o trzydziestu lat. Umiera wiele ma�ych dzieci, a po�r�d ca�ej administracji kraju by� tylko jeden urz�dnik w wieku siedemdziesi�ciu lat oraz czterech urz�dnik�w sze��dziesi�cioletnich.
W wielu ksi��kach o Tybecie czyta�em, �e pan domu proponuje go�ciowi w�asn� �on� lub c�rk�. Gdybym na to liczy�, spotka�oby mnie wielkie rozczarowanie. Zdarza si�, �e w �artach proponuje si� komu� m�od�, �adn� s�u��c�, ale dziewcz�ta nie godz� si� na to bez zachodu; one tak�e chc� by� zdobywane. Kobiety lekkich obyczaj�w znale�� mo�na oczywi�cie wsz�dzie, wi�c i w Lhasie niekt�re pi�kno�ci umiej� mi�o�ci� zarabia� na �ycie.
Dawniej ma��e�stwa zawierano tylko za po�rednictwem rodzic�w. Obecnie cz�sto si� zdarza, �e m�odzi sami wybieraj� sobie partnera. Ma��e�stwa zawiera si� w bardzo m�odym wieku: dziewcz�ta ju� w szesnastym roku �ycia, a m��czy�ni najp��niej w siedemnastym lub osiemnastym. Szlachta ma w�asne twarde prawa. Po�lubi� mo�na tylko osob� ze swego stanu, a krewnych tylko si�dmej generacji, co zapobiega ��czeniu si� bliskich krewnych. Na wyj�tek od tych zasad mo�e zezwoli� jedynie dalajlama. W szczeg�lnych przypadkach mo�e on tak�e podnie�� zdolnych m��czyzn do stanu szlacheckiego i w ten spos�b do oko�o dwustu arystokratycznych rod�w Tybetu przenika �wie�a krew.
Po zar�czynach dziewczyna rozpoczyna przygotowania do �lubu. Posag - g��wnie stroje i bi�uteria, zale�y od zajmowanej pozycji. W dniu �lubu, jeszcze przed wschodem s�o�ca, narzeczona przybywa konno do swojego nowego domu. Tam w domowej kaplicy lama b�ogos�awi zwi�zek. Zwyczaj podr��y po�lubnej jest nie znany, ale odbywa si� wielkie �wi�to, kt�re zale�nie od zamo�no�ci trwa trzy do czternastu dni. Go�cie pozostaj� w domu weselnik�w tak�e na noc. P��niej m�oda oblubienica zaczyna zadomawia� si� w nowym miejscu. Prawdziw� pani� domu zostanie jednak dopiero po �mierci te�ciowej.
Rozwody zdarzaj� si� rzadko i wymagaj� specjalnej zgody rz�du. Dla cudzo�o�nik�w przewidziano bardzo drastyczne kary, jak np. obci�cie nosa. Jednak�e nigdy nie spotka�em si� z przypadkiem zastosowania takiej sankcji. Wprawdzie raz pokazano mi star� kobiet� bez nosa, kt�ra podobno zosta�a schwytana na zdradzie, ale r�wnie dobrze m�g� to by� przypadek syfilisu.

Lekarze, uzdrawiacze i wr��bici
Porusz� teraz bardzo drastyczny problem w Tybecie. Przypadki chor�b wenerycznych wyst�puj� w Lhasie bardzo cz�sto, ale podobnie jak do innych schorze� nie przywi�zuje si� do nich wi�kszej wagi. Choroby najcz��ciej s� zaniedbywane, a lekarza wzywa si�, gdy ju� jest za p��no. Prastary �rodek leczniczy - rt��, mnisi z medycznych fakultet�w znaj� i tutaj.
Ile� mo�na by uczyni� w przysz�o�ci dla Tybetu przez popraw� warunk�w sanitarnych i lecznictwa! Na przyk�ad - chirurgia jest tu prawie nie znana! Obaj z Aufschnaiterem wpadali�my w paniczny strach na my�l o mo�liwo�ci zapalenia wyrostka robaczkowego. Ka�dy podejrzany b�l wzbudza� w nas l�k, bo by�oby absurdem umrze� w XX wieku na �lep� kiszk�. Tybeta�czycy nie znaj� �adnych ingerencji chirurgicznych w ludzkie cia�o, poza rozcinaniem wrzod�w. Po�o�nictwo tak�e jest nie znane. Jedyn� prac�, o kt�rej mo�na by powiedzie�, �e ma co� wsp�lnego z chirurgi� jest zaj�cie domd�w, m��czyzn kt�rzy �wiartuj� zw�oki zmar�ych. Cz�sto informuj� oni krewnych, pragn�cych pozna� przyczyn� �mierci, lub zainteresowanych student�w medycyny, gdy tylko zauwa�� w zw�okach co� szczeg�lnego.
Niestety szko�y medyczne s� g�uche na wszelki post�p. Nauka Buddy i jego aposto��w jest dla nich najwy�szym prawem, kt�rego nie wolno naruszy�. Obowi�zuje ustalony system, ale jest to system licz�cy ca�e wieki. Jeszcze do chwili obecnej ze szczeg�ln� dum� traktuje si� np. umiej�tno�� zidentyfikowania ka�dej choroby na podstawie pulsu*.
Istniej� dwa kolegia medyczne: mniejsze le�y na wzg�rzu Czagpori, "�elaznej G�rze", wi�ksze na dole, w mie�cie. Ka�dy klasztor wysy�a do nich pewn� liczb� swoich inteligentnych m�odzie�c�w. Studia trwaj� od dziesi�ciu do pi�tnastu lat. Wyk�adowcami s� starzy mnisi - uczeni. Mali ch�opcy - mnisi, siedz�c na ziemi w pozycji Buddy, z tabliczkami na kolanach, s�uchaj� i obserwuj� swoich nauczycieli. W nauczaniu u�ywa si� cz�sto kolorowych tablic. Kiedy� widzia�em, jak nauczyciel pos�uguj�c si� graficznymi ilustracjami obja�nia� oznaki zatrucia po spo�yciu pewnej ro�liny. Pokazywa� ro�lin�, objawy w ludzkim organizmie i antidotum. By�a to dok�adnie ta sama metoda pogl�dowa, kt�r� stosuje si� w naszych szko�ach.
Astronomia nale�y tu do nauk medycznych i �ci�le jest z nimi zwi�zana. W szko�ach, na podstawie starych ksi�g, co rok uk�ada si� kalendarz ksi��ycowy. Za�mienia s�o�ca i ksi��yca zestawiane s� podobnie jak w naszych kalendarzach ludowych.
Jesieni� ca�a szko�a, mnisi-uczniowie wraz ze swymi nauczycielami wyruszaj� w g�ry na poszukiwanie zi��. Ch�opcy bardzo lubi� ten okres, pe�en zabawy, ale tak�e ci��kiej pracy. Miejsce obozowania zmieniane jest codziennie, a� w ko�cu ci��ko objuczone jaki ci�gn� w kierunku Tra Yerpa, do jednego z naj�wi�tszych miejsc Tybetu. Tutaj znajduje si� szczeg�lna �wi�tynia, w kt�rej dokonuje si� sortowania i suszenia zi��. W zimie najm�odsi uczniowie w mozole miel� zio�a na drobniutki proszek. Dok�adnie opisane, przechowywane s� p��niej przez przeora szko�y w sk�rzanych woreczkach nie przepuszczaj�cych powietrza.
Te szko�y s� zarazem pa�stwowymi aptekami, w kt�rych ka�dy bezp�atnie lub w zamian za drobny dar otrzyma� mo�e porad� i lekarstwo. Dla uczni�w ta opieka jest r�wnocze�nie praktyk�.
Tybeta�czycy s� rzeczywi�cie bardzo zaawansowani w znajomo�ci zi�� i ich w�a�ciwo�ci leczniczych. Sam cz�sto z pe�nym zaufaniem korzysta�em z tej nauki. Nawet je�li ich pigu�ki nie wyleczy�y mojego isziasu, to cz�sto kupowa�em sobie zio�a przeciw przezi�bieniu i gor�czce.
Opat szko�y medycznej jest r�wnocze�nie osobistym lekarzem dalajlamy. Jest to zaszczytny, ale i bardzo ryzykowny urz�d. Po �mierci Dalajlamy XIII, kt�ry mia� dopiero 54 lata, g�o�no pomawiano opata i mia� on du�o szcz��cia, �e tylko straci� urz�d i oby�o si� bez ch�osty.
W miastach i klasztorach mo�na podda� si� szczepieniom przeciwko ospie. Wobec innych epidemii Tybeta�czycy s� ca�kowicie bezbronni i poch�on��y one wiele ludzkich istnie�. Ratunkiem dla Tybetu jest jego ch�odny klimat i czyste g�rskie powietrze. Przy panuj�cym brudzie i �a�osnych warunkach higienicznych katastrofy by�yby bowiem nieuniknione. Podkre�lali�my przy ka�dej okazji jak wa�ne s� ulepszenia sanitarne i plan kanalizacji Lhasy by� ju� znacznie zaawansowany - przynajmniej w naszych g�owach.
Jednak lud o wiele bardziej ufa uzdrawiaczom i wr��bitom, lecz�cym za pomoc� mod��w, ni� mnichom szk�� medycznych, kt�rzy lecz� podobnie jak nasi znachorzy. Lamowie cz�sto smaruj� pacjent�w swoj� �wi�t� �lin�, chorym podaje si� tak�e campe i mas�o zmieszane z moczem �wi�tych m���w. Mniej szkodliwe s� wycinane z drewna piecz�cie z modlitwami, kt�re po zanurzeniu w po�wi�conej wodzie przyk�ada si� do bolesnych miejsc. Szczeg�lnie ulubione jako amulety przeciwko chorobom i niebezpiecze�stwom s� male�kie figurki b�stw, lepione z gliny przez lam�w. Jednak najbardziej cenionym lekarstwem s� przedmioty pochodz�ce od dalajlamy. Niemal ka�dy arystokrata pokazywa� mi z dum� swoje relikwie Dalajlamy XIII, pieczo�owicie zaszyte w jedwabne woreczki. Carong, jako by�y ulubieniec tego dalajlamy, posiada� wiele jego przedmiot�w osobistego u�ytku i nie mog�em si� nadziwi�, �e on i jego wychowany w Indiach syn, �wiatli i post�powi ludzie, byli tak bardzo przywi�zani do tego przes�du.
Wiara Tybeta�czyka w ochronn� moc amulet�w jest bezgraniczna - w podr��y czy podczas wojny czuje si� chroniony przed wszelkim niebezpiecze�stwem. Gdy czasem pr�bowa�em przytacza� kontrargumenty, chciano si� ze mn� zak�ada�, �e na przyk�ad posiadanie amuletu czyni w�a�ciciela odpornym na kule. Kiedy� odpowiedzia�em natychmiast pytaniem: je�eli bezpa�skiemu psu zawiesi si� na szyi amulet, to czy w�wczas nie mo�na b�dzie obci�� mu ogona? Wszyscy byli przekonani, �e to jest niemo�liwe. Poczucie taktu i wzgl�d na go�cinno��, kt�r� mi okazywano, powstrzymywa�y mnie przed uczynieniem pr�by dla przyk�adu. Nie chcia�em przecie� rani� czyichkolwiek przekona� religijnych.
Wiele kobiet i m��czyzn utrzymuje si� z wr��biarstwa i uk�adania horoskop�w. Staruszki przykucni�te wzd�u� trasy pielgrzym�w i przepowiadaj�ce przysz�o�� za drobny datek, to zwyk�y obrazek na ulicach Lhasy. Pytaj� o rok urodzenia, przeliczaj� co� szybko na swojej mali* i pytaj�cy idzie dalej, pocieszony tajemniczymi s�owami. Przepowiednie lam�w i inkarnacji ciesz� si� ca�kowitym zaufaniem. Nikt nie uczyni tu kroku bez zapytania o przysz�o��. Przed udaniem si� na pielgrzymk� czy te� obj�ciem nowego stanowiska zawsze trzeba si� najpierw zapyta�, jaki termin rozpocz�cia b�dzie pomy�lny.
Niedawno �y� w Lhasie bardzo s�ynny lama, u kt�rego wizyty i audiencje trzeba by�o zamawia� na wiele miesi�cy wcze�niej. Wraz ze swoimi uczniami w�drowa� on z miejsca na miejsce, aby podo�a� wszystkim zaproszeniom, i otrzymywa� tak niezliczone dary, �e wystarczy�yby na utrzymanie wielu ludzi. Lama cieszy� si� tak wielkim szacunkiem, �e nawet Mister Fox, angielski radiooperator, od lat cierpi�cy na podagr�, z ut�sknieniem oczekiwa� jego przybycia. Niestety nie doczeka� si� swojej kolejki, poniewa� s�dziwy lama zmar�.
�w lama by� wcze�niej zwyczajnym mnichem. Po studiach trwaj�cych dwadzie�cia lat zda� znakomicie egzaminy w jednym z najwi�kszych klasztor�w, po czym uda� si� na odosobnienie. Przez kilka lat wi�d� �ywot pustelnika. Mieszka� w jednej z tych samotnych pustelni, kt�re rozrzucone s� po ca�ym Tybecie. Mnisi zaszywaj� si� w nich dla medytacji, niekt�rzy nawet polecaj� uczniom zamurowa� wej�cie i przez wiele lat �yj� tylko camp� i herbat�.
Nasz mnich tak�e sta� si� s�awny dzi�ki przyk�adnemu �yciu. Nigdy nie spo�ywa� potraw, kt�rych przyrz�dzanie wymaga�o zniszczenia �ycia, odrzuca� nawet jajka. M�wiono, �e nigdy nie potrzebowa� snu i nie u�ywa� ���ka. T� ostatni� pog�osk� mog� potwierdzi� osobi�cie, przez trzy dni mieszka� bowiem obok mnie. Przypisywano mu tak�e r��ne cuda: i tak pewnego razu od jego wielkiej energii mia� zap�on�� r��aniec, kt�ry trzyma� w d�oniach. Z otrzymywanych dar�w zafundowa� miastu najwi�kszy pos�g Buddy, ca�y ze z�ota.
W Tybecie �y�a tak�e jedyna inkarnowana kobieta. Nazywa�a si� Maciora-Piorun. Widywa�em j� cz�sto podczas uroczysto�ci na Parkhorze. W�wczas by�a szesnastoletni�, odzian� zawsze w zakonne szaty, niczym nie wyr��niaj�c� si� dziewczyn�, kt�ra studiowa�a w Lhasie. A jednak, by�a to naj�wi�tsza kobieta Tybetu i gdziekolwiek si� pojawi�a, ludzie prosili j� o b�ogos�awie�stwo. P��niej �y�a w m�skim klasztorze nad jeziorem Yamdrok.
W Lhasie kr��y�o zawsze mn�stwo opowie�ci i pog�osek o �wi�tych mniszkach i lamach. Mia�em wielk� ochot� sprawdzi� ich cuda. Nie wypada�o jednak rani� uczu� religijnych Tybeta�czyk�w. Byli w swej wierze szcz��liwi i tak prawych charakter�w, �e nikt nigdy nie uczyni� najmniejszej pr�by nawracania ani mnie, ani Aufschnaitera. My za� szanowali�my ich zwyczaje, chodzili�my do ich �wi�ty� i przestrzegali�my ich etykiety, wr�czaj�c bia�e, jedwabne szarfy.

Pa�stwowa wyrocznia
Podobnie jak lud, kt�ry w codziennych troskach szuka porady u wr��bit�w i lam�w, rz�d przed podj�ciem wa�nych decyzji tak�e odwo�uje si� do pa�stwowej wyroczni. Pewnego razu poprosi�em mojego przyjaciela �angd�la, aby zabra� mnie na tak� ceremoni�. Wczesnym rankiem pojechali�my konno do klasztoru Neczung. Zaszczytny tytu� pa�stwowej wyroczni nale�a� w�wczas do dziewi�tnastoletniego mnicha, kt�ry pochodzi� z prostej rodziny, ale ju� w czasie egzamin�w zwraca� uwag� swymi zdolno�ciami medium. Chocia� rutyn� nie dor�wnywa� jeszcze swojemu poprzednikowi, kt�ry uczestniczy� w rozpoznaniu Dalajlamy XIV, spodziewano si� po nim wiele. Cz�sto �ama�em sobie g�ow�, czy wchodzi� tak szybko w d�ugotrwa�y trans, mimo obecno�ci wielu os�b, wy��cznie dzi�ki nies�ychanej zdolno�ci koncentracji, czy te� u�ywa� narkotyk�w lub innych �rodk�w.
Mnich sprawuj�cy funkcj� wyroczni musi posiada� umiej�tno�� oddzielania ducha od cia�a, po to, aby b�stwo �wi�tynne mog�o we� wst�pi� i przem�wi�. W tym momencie, dzi�ki swym zdolno�ciom medialnym, staje si� on manifestacj� b�stwa. Tybeta�czycy s� o tym przekonani i tak�e �angd�la g��boko w to wierzy�.
Rozmawiaj�c o tych sprawach, przebyli�my osiem kilometr�w dziel�ce nas od klasztoru Neczung*. Ze �wi�tyni dobiega�a g�ucha, niesamowita muzyka. Wchodzimy do �rodka - widok jest przera�aj�cy: ze wszystkich �cian szczerz� z�by straszne, powykrzywiane twarze i trupie czaszki, a ci��kie od kadzide� powietrze a� dusi. Z prywatnych komnat wyprowadzaj� w�a�nie m�odego mnicha do ciemnej �wi�tynnej sali. Na jego piersiach wisi okr�g�e lustro. S�u�ba spowija go w kolorowe, jedwabne szaty i podprowadza do tronu. Teraz wszyscy si� cofaj�. Poza g�uch�, ekstatyczn� muzyk� nie s�ycha� innych d�wi�k�w. Medium zaczyna si� koncentrowa�.
Obserwuj� uwa�nie, nie spuszczam oczu z jego rys�w, dostrzegam najdrobniejszy nawet skurcz na jego twarzy. Zdaje si�, �e �ycie uchodzi z niego coraz bardziej. Teraz zastyga w bezruchu. Ta twarz - to sztywna maska. I nagle cia�o wypr��a si� jak ra�one piorunem. Przez sal� przebiega westchnienie. Oto wst�pi�o we� b�stwo! Cia�o medium zaczyna dr�e� coraz silniej, na czo�o wyst�puje perlisty pot. Podchodz� s�u��cy i wk�adaj� mu na g�ow� olbrzymi�, fantastyczn� koron�, kt�r� musi podtrzymywa� dw�ch m��czyzn, tak ci��ki jest ten niesamowity przedmiot. Drobne cia�o mnicha pod ci��arem tiary zapada si� jeszcze g��biej w poduszki tronu. Nic dziwnego, �e media �yj� kr�tko - przemyka mi przez g�ow�, bo podczas takich seans�w ich si�y po�era niesamowity duchowy i fizyczny wysi�ek. Dr�enie narasta, g�owa chwieje si� pod wielkim ci��arem, oczy wychodz� z orbit. Twarz nabrzmiewa i pokrywa si� niezdrowym szkar�atem. Przez zaci�ni�te z�by wydobywaj� si� jakie� sycz�ce d�wi�ki. Nagle medium podrywa si�. S�udzy chc� go wesprze�, ale wyrywa si� i przy d�wi�kach oboj�w zaczyna wirowa� w niesamowitym, ekstatycznym ta�cu. Poza muzyk� s�ycha� w �wi�tyni tylko jego j�ki i zgrzytanie z�bami. Teraz wielkim pier�cieniem na kciuku zaczyna wali� dziko w b�yszcz�c� tarcz� na piersiach - ten stuk zag�usza nawet t�pe dudnienie b�bn�w. Oto wiruje na jednej nodze, wyprostowany sztywno pod olbrzymi� koron�, kt�r� przedtem d�wiga�o dw�ch m��czyzn. S�u��cy wciskaj� mu w d�onie ziarna j�czmienia, a on rzuca je w t�um wyl�knionych widz�w. Wszyscy chyl� si� w pokorze, a ja si� obawiam, aby nie wzi�to mnie za intruza. W tej chwili mnich jest nieobliczalny... Mo�e przeszkadzam mu w rozmowie z bogami? Ale oto uspokaja si� nieco. S�u�ba trzyma go teraz mocno. Jeden z ministr�w zbli�a si� do medium. Na g�ow� pochylon� pod ci��arem korony zarzuca jedwabn� szarf� i zaczyna zadawa� pytania troskliwie przygotowane przez Gabinet. Obsadzenie gubernatora, rozpoznanie wysokiej inkarnacji, wojna czy pok�j - o tym wszystkim ma rozstrzygn�� wyrocznia. Cz�sto pytania trzeba powtarza�, p�ki wieszcz nie zacznie wydawa� be�kotliwych d�wi�k�w. Na pr��no usi�owa�em wyr��ni� w tym mamrotaniu jakie� zrozumia�e s�owa! Kiedy przedstawiciel rz�du stoi tak, kornie schylony, pr�buj�c co� zrozumie�, stary mnich wprawn� r�k� zapisuje odpowiedzi. Robi� to ju� w swym �yciu setki razy, poniewa� wcze�niej s�u�y� jako sekretarz u zmar�ego wieszcza. Nie mog�em wyzby� si� podejrzenia, �e to w�a�nie sekretarz by� w�a�ciw� wyroczni�. Odpowiedzi, kt�re zapisywa�, mimo ca�ej swej dwuznaczno�ci wyznacza�y jednak kierunek i wystarcza�y, aby zwolni� Gabinet od najwi�kszej odpowiedzialno�ci. Je�eli wieszcz stale udziela� z�ych odpowiedzi, przeprowadzano kr�tki proces i odbierano mu stanowisko. Logiki tej metody nigdy nie uda�o mi si� poj��. Czy� to nie b�g przemawia� przez medium?
Tymczasem pozycja pa�stwowej wyroczni cieszy�a si� powszechnym szacunkiem, jako �e wieszcz piastuje urz�d "dalamy", odpowiadaj�cy trzeciej randze, i jest najwi�kszym panem klasztoru Neczung, z wszystkimi nale�nymi mu przywilejami.
Ostatnie pytania stawiane przez przedstawiciela rz�du pozostaj� ju� bez odpowiedzi. Czy to m�ody mnich utraci� si�y, czy te� b�g si� rozgniewa�? Teraz do dygocz�cego medium podchodz� mnisi i podaj� mu ma�e, jedwabne szarfy, a on dr��cymi r�koma zawi�zuje na nich w�z�y. Szarfy te b�d� potem zawieszane na szyjach sk�adaj�cych pro�by b�agalnik�w, jako amulety chroni�ce przed wszelkim niebezpiecze�stwem. Potem wyrocznia pr�buje jeszcze wykona� kilka tanecznych krok�w, ale pada na ziemi�. Czterech mnich�w wynosi j� ze �wi�tyni.
Ca�kiem oszo�omiony opuszczam gomp�* i staj� w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca. M�j europejski zdrowy rozs�dek nie wie co pocz�� z tym, co ujrza�em. P��niej jeszcze wielekro� by�em �wiadkiem zadawania pyta� wyroczni, ale nie uda�o mi si� znale�� wyja�nienia chocia�by w przybli�eniu t�umacz�cego t� zagadk�.
Zawsze szczeg�lnym prze�yciem by�o dla mnie spotkanie wieszcza w codziennym �yciu. Nie mog�em si� przyzwyczai� do siedzenia z nim przy jednym stole i do s�uchania jak siorbie tukp� zwyczajem ca�ej tutejszej arystokracji. Gdy spotyka�em go na ulicy, zdejmowa�em kapelusz, a on uprzejmie si� do mnie u�miecha�. Mia� wtedy oblicze mi�ego m�odego m��czyzny, w niczym nie przypominaj�ce purpurowej i ekstatycznie wykrzywionej twarzy.
P��niej, podczas uroczysto�ci noworocznych, widzia�em go jak chwiejnie posuwa� si� ulicami Lhasy... Z obu stronach podtrzymywali go s�u��cy, a on co trzydzie�ci, czterdzie�ci metr�w opada� wyczerpany na fotel, specjalnie dla niego niesiony. Wszyscy cofali si� przed nim i lud w milczeniu radowa� si� tym demonicznym widowiskiem.
Wyrocznia ma jeszcze jeden "sw�j" wielki dzie�. Jest to dzie� tzw. "Wielkiej Procesji", kiedy dalajlama przynoszony jest do miasta, by odwiedzi� Katedr� - inaczej ni� w czasie zwyk�ej procesji, kiedy przeprowadza si� do letniej rezydencji. Znowu ca�a Lhasa jest na nogach i trudno znale�� miejsce na ulicy. Na pustym placu rozpi�to jeden namiot. �o�nierze zakonni powstrzymuj� biczami - jak to zwykle - ciekawski t�um. Namiot os�ania przed spojrzeniami widz�w jeszcze jedn� tajemnic�. Dalama z Neczungu przygotowuje si� tam do wej�cia w trans.
Oto w lektyce niesionej przez trzydziestu sze�ciu m��czyzn powoli zbli�a si� Boski Kr�l. Uroczystemu pochodowi towarzyszy muzyka mnich�w, a puzony, tr�by i b�bny daj� zna�, �e nadchodzi kulminacyjna chwila. Teraz dalajlama znajduje si� ju� przed namiotem wyroczni. W tej samej chwili zataczaj�c si� wypada z niego mnich, op�tany przez swego boga. Jego twarz znowu jest nabrzmia�a, z ust wydobywaj� si� sycz�ce d�wi�ki, ugina si� pod ci��arem tiary, ale miota si� dziko i odpycha s�ugi. Chwyta nosid�a lektyki, bierze je na ramiona i biegnie przez szpaler, a kr�lewski majestat chwieje si� niepokoj�co. Podbiega s�u�ba i nosiciele lektyki, pr�buj� pom�c mu w d�wiganiu tego ci��aru. Wyrocznia po zrobieniu oko�o trzydziestu krok�w pada nieprzytomna na ziemi�. Nosze s� ju� w pogotowiu S�udzy przykrywaj� wyroczni� i zanosz� j� do namiotu. Urzeczony t�um z zachwytem �ledzi ten b�yskawiczny wyst�p. Zgodnie z przewidzianym porz�dkiem procesja rusza dalej. Nigdy nie uda�o mi si� dowiedzie�, co dok�adnie oznacza ten rytua�. By� mo�e przedstawia symbolicznie poddanie si� opieku�czego b�stwa �yj�cemu Buddzie.
Opr�cz wyroczni do spraw pa�stwowych i przepowiadania pogody, �yje jeszcze w Lhasie co najmniej sze�� innych medi�w, a w�r�d nich jest nawet stara kobieta, uchodz�ca za manifestacj� jednego z �e�skich b�stw opieku�czych. Za drobny datek by�a ona gotowa wej�� w trans i dopuszcza�a do g�osu b�stwo. Zdarza�o si�, �e robi�a to cztery razy w ci�gu dnia. W moich oczach by�a ona do�� przebieg�� szarlatank�...
Istniej� tak�e wyrocznie, kt�re wszed�szy w trans, zdolne s� skr�ci� w spiral� olbrzymi miecz i u wielu lhaskich arystokrat�w takie miecze le�� przed domowymi o�tarzami. Mnie osobi�cie pr�by zgi�cia miecza nigdy si� nie powiod�y.
Zwyczaj zwracania si� do wyroczni pochodzi jeszcze z czas�w przedbuddyjskich, kiedy to bogowie ��dali ofiar z ludzi, i zosta� przej�ty w niemal nie zmienionej formie. Za ka�dym razem ogl�danie wyroczni wywiera�o na mnie g��bokie wra�enie, ale mimo wszystko by�em rad, �e moich decyzji nie musia�em od niej uzale�nia�.

Pogodna jesie� w Lhasie
Czas szybko up�ywa� i chocia� w Lhasie mieszkali�my ju� kilka miesi�cy, co dzie� do�wiadczali�my nowych fascynuj�cych rzeczy. Niemal zapominali�my, �e istnieje tak�e dzie� powszedni. Teraz nasta�a jesie� - najpi�kniejsza pora w Lhasie. W ogrodach kwiaty sta�y w pe�nym rozkwicie - wiele z nich by�o efektem mojej pracy! - a li�cie na drzewach zaczyna�y ���kn��. Owoc�w by�o w br�d: na straganach le�a�y brzoskwinie, jab�ka, winogrona z po�udniowych prowincji, wspania�e okazy pomidor�w i dy�. Arystokraci wydawali teraz wystawne przyj�cia, poniewa� ta pora roku dostarcza�a wszelkich smako�yk�w, jakich tylko mo�na zapragn��.
By� to r�wnie� stosowny czas na wspania�e wycieczki. Niestety, w Tybecie to zaj�cie jest czym� nie znanym. �adnemu Tybeta�czykowi nie przysz�oby do g�owy wspi�� si� na jak�� g�r� dla przyjemno�ci. Jedynie mnisi z powod�w kultowych w okre�lone dni wchodz� na okoliczne szczyty, wysokie przeci�tnie na oko�o 5600 m. Arystokraci wysy�aj� z nimi zazwyczaj s�u��cych, kt�rzy w imieniu swych pan�w zapalaj� na szczycie kadzid�a. Dobrze jest przecie� pozyska� sobie �askawo�� bog�w i odda� im cze��. Potem rozpina si� flagi modlitewne, kt�re powiewaj� na wietrze, a bezczelne s�py czekaj� ju� na ofiarn� campe. Jednak�e ka�dy z ofiarnik�w jest rad, gdy po dw�ch trzech dniach mo�e wr�ci� do miasta. Natomiast my z Aufschnaiterem nie odm�wili�my sobie przyjemno�ci wej�cia na wszystkie okoliczne szczyty dla czystej przyjemno�ci. Nie przedstawia�y one wprawdzie technicznych trudno�ci, kt�re by�yby dla nas podniet�, ale z ka�dego roztacza�y si� przepi�kne widoki. Na po�udniu, w Himalajach, zupe�nie blisko wida� by�o siedmiotysi�cznik Nyenczenthanglha. To przez jego masyw schodzili�my przed rokiem, w�druj�c do Lhasy.
Lodowc�w nie by�o wida� z miasta. Opinia, �e w Tybecie wsz�dzie mo�na napotka� l�d i �nieg, mija si� z prawd�. Jak�e ch�tnie znowu poje�dziliby�my na nartach! Ale nawet gdyby�my zechcieli powt�rzy� eksperyment z nartami w�asnego wyrobu, to �nieg by� zbyt daleko - trzeba by zabra� konie, namioty i s�u�b�. Uprawianie sportu w bezludnych okolicach jest wielce k�opotliwe.
Poprzestali�my zatem na wspinaczce. Nasz sprz�t nie by� firmowy - solidne wojskowe buty i inne cz��ci garderoby pochodzi�y z armii ameryka�skiej. Ale to wystarcza�o. Tybeta�czycy nie mogli wyj�� z podziwu nad szybkim tempem naszych wycieczek. Pewnego razu zmuszony by�em nawet zapali� na szczycie kadzid�a, po to aby zobaczyli je z dach�w domostw moi przyjaciele, inaczej nikt by nie uwierzy�, �e rzeczywi�cie stan�li�my na wierzcho�ku. Trasy, kt�re ich s�u��cym zajmowa�y dwa do trzech dni, my pokonywali�my w ci�gu jednego.
Pierwszym Tybeta�czykiem, kt�rego uda�o mi si� nam�wi� na wycieczk�, by� m�j przyjaciel �angd�la. Przyznaj�, �e mia� bardzo dobr� kondycj�. Z biegiem czasu zacz�li si� do nas przy��cza� tak�e inni i wszyscy zachwycali si� pi�knymi widokami i cudownym g�rskim kwieciem.
W Tybecie tak�e g�ry nazywano imionami bog�w. Zdumiewaj�ce, �e Tybeta�czycy potrafili znajdowa� coraz to nowe imiona dla tysi�cy szczyt�w. Oczywi�cie by�y to najcz��ciej nazwy lokalne i zdarza�o si�, �e mieszka�cy po p��nocnej stronie g�ry inaczej j� nazywali ni� s�siedzi z po�udnia.
Ulubionym celem moich wycieczek by�o niewielkie g�rskie jezioro, oddalone od Lhasy zaledwie o jeden dzie� marszu. Po raz pierwszy dotar�em do niego w porze deszczowej. W Lhasie obawiano si� wtedy, �e wyst�pi ono z brzeg�w. Prastara opowie�� g�osi bowiem, �e jezioro jest po��czone z Katedr� podziemnymi korytarzami i ka�dego roku rz�d wysy�a� mnich�w, kt�rzy ofiarami mieli przeb�aga� tamtejsze duchy. Dociera�o tam tak�e wielu pielgrzym�w, kt�rzy wrzucali do jego w�d pier�cienie i monety. Na brzegach sta�y kamienne sza�asy, s�u��ce za schronienie. Ja tak�e w nich nocowa�em. Moim zdaniem jezioro by�o niegro�ne i nawet gdyby wyst�pi�o z brzeg�w, Lhasie by nie zagrozi�o. By�o to spokojne, idylliczne miejsce. Przeci�ga�y t�dy bez l�ku stada dzikich owiec, gazele, �wistaki i lisy. Wysoko w b��kicie kr��y�y or�os�py brodate. Tutaj cz�owiek im nie zagra�a� - w okolicach �wi�tego Miasta nikt nie odwa�y�by si� urz�dzi� polowania. Brzegi jeziora porasta�a tak wspania�a ro�linno��, �e na jej widok serce ka�dego botanika zabi�oby �ywiej. Ros�a tam na przyk�ad tybeta�ska odmiana cudownego ���tego i modrego maku, kt�r� poza tym ujrze� mo�na tylko w ogrodach botanicznych Londynu.
Jednak te wycieczki nie zaspokaja�y moich sportowych potrzeb i cz�sto si� zastanawia�em, co by tu jeszcze przedsi�wzi��. Wpad�em na pomys�, aby zbudowa� kort tenisowy i uda�o mi si� zainteresowa� nim pewn� liczb� os�b. Za�o�y�em list� i zebra�em przedp�aty na zakup potrzebnych materia��w. Lista by�a imponuj�ca i mia�a niemal mi�dzynarodowy charakter. Znajdowali si� na niej Hindusi, Chi�czycy, Sikkimczycy, Nepalczycy i oczywi�cie wielu m�odych lhaskich arystokrat�w. Ci ostatni mieli pocz�tkowo pewne wahania, poniewa� nawet pi�ka no�na by�a urz�dowo zabroniona, lecz uda�o mi si� rozproszy� ich obawy argumentem, �e gra w tenisa jest sportem nie przyci�gaj�cym wielu widz�w, nie wywo�uje k��tni. Nawet klasztorom musi wyda� si� niegro�na. Ponadto cennym wsparciem moralnym by� dla nas fakt, �e w Misji Brytyjskiej znajdowa� si� ju� jeden kort tenisowy.
Dobra�em wi�c robotnik�w i poleci�em im wyr�wna� teren nad brzegiem rzeki. Mimo i� znalezienie odpowiedniej ziemi by�o dosy� trudne, to jednak po miesi�cu wszystko by�o gotowe i byli�my bardzo dumni ze swego dzie�a. Siatki, rakiety i pi�eczki sprowadzili�my z Indii. Urz�dzili�my te� ma�e party, podczas kt�rego nast�pi�o uroczyste otwarcie "Klubu Tenisowego Lhasa"
Wszystkie dzieci rwa�y si� do podawania pi�ek. Poniewa� jednak nigdy w �yciu nie mia�y pi�ki w r�kach, robi�y to bardzo niezgrabnie. P��niej, gdy do naszego klubu przychodzili cz�onkowie Misji Brytyjskiej, mo�na by�o ogl�da� zabawne sceny, bo rol� ch�opc�w do podawania pi�ek pe�nili �o�nierze Gwardii Przybocznej z Misji Nepalskiej - wspaniali m��czy�ni w kolorowych mundurach. Niebawem zebrali�my pewn� liczb� dobrych zawodnik�w. Niezaprzeczalnie najlepszymi byli Mister Liu - sekretarz chi�skiego poselstwa dyplomatycznego, oraz nowy szef Misji Brytyjskiej Mister Richardson - szczup�y Szkot, przebieg�y i uparty w swej politycznej dzia�alno�ci. Jego jedyn� pasj� by� wspania�y ogr�d pe�en kwiat�w i warzyw. Odwiedzaj�c go, wkracza�o si� niczym do ogrodu z bajki.
Dzi�ki grze w tenisa kwit�y bardzo mi�e stosunki towarzyskie. Zapraszali�my si� nawzajem, popijali�my herbat� i przez kilka godzin grali�my w bryd�a. Tak sp�dza�em moje niedziele. Ju� kilka dni wcze�niej cieszy�em si� na nie, bo trzeba by�o przebra� si� "wyj�ciowo" i przez t� chwil� cz�owiek przypomina� sobie milieu, z jakiego pochodzi�.
M�j przyjaciel �angd�la sprawdzi� si� tak�e teraz. Pasjonowa� si� gr� w tenisa i by� warto�ciowym partnerem do bryd�a.
Nasz kort mia� jeszcze jedn� dodatkowa zalet� - mo�na by�o z niego korzysta� przez ca�y rok i tylko w okresie burz piaskowych trzeba by�o uwa�a�, poniewa� zamiast siatki drucianej rozwiesili�my olbrzymie zas�ony. Gdy nad Potal� gromadzi�y si� chmury, nale�a�o bardzo szybko zdejmowa� nasz� "siatk�", aby nie porwa�a jej nadci�gaj�ca wichura.
Tybeta�czycy maj� swoje tradycyjne jesienne rozrywki. Nale�y do nich przede wszystkim puszczanie latawc�w. Gdy mija okres deszczowy i przejrzyste jesienne powietrze wabi w plener, na bazarach pojawia si� mn�stwo przepi�knych, wielobarwnych latawc�w. Dok�adnie w pierwszy dzie� �smego miesi�ca tybeta�skiego zaczyna si� zabawa. W odr��nieniu od naszych stron, uczestnicz� w niej nie tylko dzieci. Jest to prawdziwe �wi�to ludowe, ale zachwyca si� nim tak�e arystokracja.
Pierwszy latawiec wzbija si� z Potali - jest to znak startu. Po chwili niebo nad Lhas� zape�nia niezliczona ilo�� latawc�w. Dzieci i doro�li stoj� godzinami na p�askich dachach, oddaj�c si� zabawie z powag� i zaanga�owaniem, jakie u nas obserwowa� mo�na najwy�ej podczas jakich� mistrzostw. Latawce uwi�zane s� na mocnych niciach, zaimpregnowanych klejem i sproszkowanym szk�em. Ka�dy pr�buje przeci�� swoim latawcem linki przeciwnika i gdy si� to uda, na dachach rozlegaj� si� okrzyki rado�ci. Latawiec powoli opada, dzieci rzucaj� si� ku niemu, bo teraz nale�y ju� do nich i mog� go sobie puszcza� w g�r�. Zwyci��a ten, kto najd�u�ej utrzyma sw�j latawiec w powietrzu. Zabawa trwa przez ca�y miesi�c, wype�nia ka�d� woln� chwil� i urywa si� znienacka, tak jak nagle si� rozpocz��a.
Kt�rego� dnia, gdy w��czy�em si� po bazarze ogl�daj�c latawce, przydarzy�o mi si� co� osobliwego. Jaki� zupe�nie nieznany Tybeta�czyk zaproponowa� mi sprzeda� zegarka, w�a�ciwie zardzewia�ego rupiecia bez cyferblatu. M��czyzna twierdzi�, �e nic mu po nim, poniewa� zegarek jest zepsuty, a ja, Europejczyk, by� mo�e potrafi� go jeszcze naprawi�. Przystawa� na ka�d� cen�. Wzi��em zegarek do r�ki i natychmiast go rozpozna�em - to zegarek Aufschnaitera, spieni��ony przez niego w zachodnim Tybecie! By� to jeden z pierwszych wodoodpornych rolex�w i Aufschnaiter mia� go na wyprawie na Nanga Parbat. Pozbywa� si� zegarka wtedy z ci��kim sercem. Zapewne sprawi�bym nim przyjemno��, nawet je�eli nie da�oby si� go naprawi�! Niew�tpliwie by� to kuriozalny przedmiot. Aufschnaiter b�dzie mia� w listopadzie urodziny. Mimo nik�ej nadziei, odda�em zegarek do naprawy bardzo zr�cznemu muzu�ma�skiemu majstrowi. By� on zachwycony jego mechanizmem i wkr�tce uda�o mu si� zegarek naprawi�. Aufschnaiter zrobi� wielkie oczy, gdy mu wr�cza�em ten prezent. Nosi go a� po dzie� dzisiejszy.
Jesie� zdaje si� pobudza� ochot� do zaj�� fizycznych we wszystkich warstwach spo�ecznych Lhasy. Niekiedy mog�em obserwowa� w ogrodzie Cedrung�w, jak sp�dzaj� wolny czas duchowni urz�dnicy. Ich ulubion� rozrywk� by�a gra, kt�ra wygl�da�a bardzo prymitywnie, ale wymaga�a wielkiej zr�czno�ci. Polega ona na celowaniu do rogu jaka, ustawionego w odleg�o�ci oko�o trzydziestu metr�w. Im cz��ciej uda si� go przewr�ci�, tym wi�ksza wygrana pieni��na. I ja bra�em cz�sto udzia� w tej grze, ale nie twierdz�, �e z wi�kszym powodzeniem.
W ogrodach mo�na by�o tak�e us�ysze� �piewne brz�czenie wypuszczanych strza�, bo arystokraci z upodobaniem uprawiaj� �ucznictwo.
Jesieni� odbywaj� si� te� wielkie targi ko�skie. Z po�o�onego w p��nocnych Chinach Silingu przybywaj� do miasta olbrzymie karawany z setkami koni. Rozpoczyna si� o�ywiony handel i ubijanie interes�w. Ludzie w Lhasie znaj� si� na koniach i umiej� si� targowa�. Za szczeg�lnie pi�kne zwierz�ta p�aci si� wysokie sumy, bo arystokraci lubi� swe stajnie i zale�y im na tym, aby co rok dosiada� nowego rasowego wierzchowca. Jest to luksus, na kt�ry sta� tylko bogatych. Lud je�li w og�le u�ywa koni, to s� to wyhodowane w Tybecie koniki pony. Do takich zbytk�w arystokracj� zobowi�zuje dodatkowo ranga i pozycja. Szlachcicowi jad�cemu konno zawsze towarzyszy s�u�ba. Na przyk�ad, etykieta wymaga, aby ministrowi towarzyszy�o sze�ciu jednakowo odzianych je�d�c�w i dlatego ka�dy arystokrata ma w swej stajni od dw�ch do dwudziestu koni - stosownie do rangi.
Do�� cz�sto widywa�em tak�e je�d��ce wierzchem dystyngowane kobiety. Ich sp�dnice s� tak szerokie, �e umo�liwiaj� dosiadanie konia po m�sku. Przez ca�e tygodnie towarzysz� one swym m��om w pielgrzymkach lub podr��ach do nowego miejsca pracy. Przed s�o�cem chroni je daszkowate nakrycie g�owy, twarz pokrywaj� dodatkowo ro�linnym wyci�giem ciemnobrunatnego koloru, a usta zakrywaj� szalem. Obawiam si�, �e cz�sto pope�nia�em niezr�czno�� nie rozpoznaj�c ich od razu, gdy w takim przebraniu przeje�d�a�y ulicami Lhasy - wszak wygl�da�y identycznie.
Podczas takich d�ugich podr��y cztero - czy pi�cioletnie dzieci siedz� na podo�ku jad�cych wierzchem s�u��cych, starsze siedz� przypi�te w siod�ach podobnych do ko�yski, trzymaj�c si� drewnianych ��k�w.
Wielk� wag� przyk�ada si� do wygl�du siod�a i uprz��y. W mie�cie wszyscy urz�dnicy zobowi�zani s� do u�ywania drewnianych siode� w kszta�cie kolebki, kt�re jednak w d�u�szej podr��y by�yby niewygodne, zar�wno dla je�d�ca jak i zwierz�cia, i zast�puje si� je siod�ami ze sk�ry. Podczas procesji widuje si� jeszcze wspania�e stare siod�a, zdobne z�otem i srebrem, oraz drogocenne czapraki. Po uprz��y natychmiast mo�na rozpozna� rang� w�a�ciciela. Je�eli na szyi konia dynda olbrzymi czerwony chwost, jego pan zajmuje wysok� pozycj�, a dwa chwosty s� oznak� szczeg�lnie wysokiej rangi. Ulice tak�e �wiadcz� o tym, jak wielkie znaczenie ma jazda konna. Przed prywatnymi domami i budynkami urz�d�w stoj� coko�y u�atwiaj�ce dosiadanie i zsiadanie z koni. Gdy jaki� szlachcic przybywa konno, natychmiast wybiega mu naprzeciw s�u�ba, podprowadza konia na przeznaczone miejsce i pomaga panu przy zsiadaniu.
Na pocz�tku grudnia prze�yli�my jeszcze jeden podniecaj�cy dzie�. Wszyscy oczekiwali przepowiedzianego za�mienia ksi��yca i ju� od wczesnego wieczora na dachy wyleg�y t�umy ciekawych. W chwili gdy cie� ziemi zwolna wpe�za� na tarcz� ksi��yca, przez ca�e miasto przeszed� szept. Zaraz potem odezwa�o si� nagle g�o�ne klaskanie i okrzyki - w ten spos�b usi�owano przep�dzi� demona, kt�ry stan�� przed ksi��ycem! Gdy ciemno�� ust�pi�a, zadowoleni ludzie rozeszli si� do dom�w, by �wi�towa� zwyci�stwo przy czangu i grze w ko�ci.

Wydaj� przyj�cie z okazji Bo�ego Narodzenia
Zbli�a�y si� �wi�ta Bo�ego Narodzenia. Zapragn��em zrobi� moim przyjacio�om niespodziank� i postanowi�em wyda� przyj�cie. Prawdziw� biesiad� z okazji �wi�t - z choink� i prezentami. Zazna�em w Lhasie tyle uprzejmo�ci, tyle razy mnie zapraszano, �e i ja chcia�em sprawi� znajomym przyjemno��. Przygotowuj�c party mia�em pe�ne r�ce roboty. M�j przyjaciel Trethong, syn zmar�ego ministra, odda� mi do dyspozycji na par� dni sw�j dom. Wynaj��em wprawnych s�u��cych i kucharzy, wypo�yczy�em naczynia i zakupi�em dla moich go�ci drobne upominki: latarki, scyzoryki, komplety do pingponga i gry towarzyskie. M�j gospodarz Carong i jego rodzina mieli otrzyma� specjalne prezenty. Potem przysz�a kolej na gw��d� programu - choink�. Pani Carong po�yczy�a mi krzak ja�owca w pi�knej donicy, a ja przystroi�em go �wiecami, jab�kami, orzechami i s�odyczami. Ja�owiec wygl�da� niemal jak prawdziwa �wi�teczna choinka.
Tutejszym zwyczajem uroczyste przyj�cie rozpocz��o si� ju� przed po�udniem. Przy pe�nieniu honor�w mistrza ceremonii wspiera� mnie �angd�la, poniewa� obawia�em si�, by nie pope�ni� jakiej� gary w etykiecie. Przybyli go�cie z zaciekawieniem ogl�dali "choink�" ze wszystkich stron, podziwiali paczuszki u�o�one pod drzewkiem, cieszyli si� i niecierpliwili jak u nas dzieci na gwiazdk�. Dzie� up�yn�� na jedzeniu, piciu i grach, a gdy nasta� wiecz�r, poprosi�em wszystkich, aby przeszli na chwil� do drugiego pokoju. �angd�la, kt�ry mia� udawa� �w. Miko�aja, ubra� ko�uch na drug� stron�, a ja zapali�em �wiece na choince. Z gramofonu rozleg�a si� pie�� "Cicha noc, �wi�ta noc", drzwi si� rozwar�y i szeroko otwartym ze zdumienia oczom moich go�ci ukaza�a si� roz�wietlona choinka. Mr. Liu zacz�� nuci� melodi�, a go�cie, kt�rzy znali j� z angielskich szk��, zacz�li �piewa�. Panowa� niezwyk�y nastr�j - kr�g biesiadnik�w r��nej narodowo�ci i znajoma ojczysta kol�da w sercu Azji! Dotychczas udawa�o mi si� twardo poskramia� uczucia, ale w tej chwili z trudem powstrzyma�em �zy wzruszenia i bolesnej t�sknoty. Ale b�d�c zmuszonym �y� tutaj, nie mo�na sobie pozwoli� na takie emocje. Oczywi�cie, �e wszystko tu jest inne i nic nie da si� por�wna� z Ojczyzn�. Jednak trzeba si� przestawi� i nauczy� radowa� tutejszymi zwyczajami i obrz�dami.
Dobre humory go�ci, ich rado�� z podark�w i odrobina alkoholu pomog�y mi uciszy� t�sknot�. Po sko�czonym przyj�ciu, go�cie �egnaj�c si� ze mn� zapewniali solennie, �e "niemieckie �wi�to noworoczne" bardzo im si� podoba�o. Rok temu dwie bia�e bu�eczki po�r�d pustkowi Czangthangu by�y dla nas najpi�kniejszym prezentem gwiazdkowym. Teraz siedzieli�my w gronie przychylnych nam ludzi, przy suto zastawionym biesiadnym stole, nie powinni�my wi�c uskar�a� si� na los.

Mamy pe�ne r�ce roboty
W 1947 rok wkroczyli�my bez specjalnych uroczysto�ci. Aufschnaiter uko�czy� budow� swojego kana�u nawadniaj�cego i mia� przyst�pi� do nowego wa�nego zadania. Lhasa posiada�a star� elektrowni�, zbudowan� przed czterdziestu laty przez jednego z czterech absolwent�w uniwersytetu w Rugby. Obecnie by�a ona ju� w op�akanym stanie i dostarcza�a bardzo niewiele pr�du. W dni powszednie wystarcza�o go zaledwie do nap�dzania maszyn w mennicy i tylko w dni �wi�teczne pr�d p�yn�� do dom�w i o�wietla� jasnym �wiat�em mieszkania ministr�w.
Tybet ma w�asn� mennic�, w kt�rej drukuje si� banknoty i bije monety. Jednostk� p�atnicz� jest sang; stosuj�c podzia� dziesi�tny, uzyskuje si� szo i karma. Kolorowe banknoty ze znakiem wodnym drukuje si� na mocnym papierze wytwarzanym w Tybecie, a numery banknot�w s� wpisywane r�cznie tak udatnie, �e - jak dot�d - wszelkie pr�by podrabiania pieni�dzy zawodzi�y. Banknoty prezentuj� si� bardzo efektownie. Monety z symbolami Tybetu: g�rami i �nie�nymi lwami s� bite w z�ocie, srebrze i miedzi. Znaki te - na tle wschodz�cego s�o�ca - znajduj� si� tak�e na fladze tybeta�skiej i znaczkach pocztowych.
Praca niewielkiej mennicy by�a ca�kowicie uzale�niona od dostaw pr�du i dlatego zwr�cono si� do Aufschnaitera z pro�b�, aby podj�� si� rozbudowy i ulepszenia elektrowni. Aufschnaiter zdo�a� przekona� odpowiednie w�adze, �e nie na wiele si� to zda i konieczne by�oby wykorzystanie w�d Kyiczu, poniewa� turbina zasilana by�a dotychczas przez leniwe wody niewielkiej odnogi. Tak�e i teraz obawiano si�, �e u�ycie w�d �wi�tej rzeki do takich cel�w wzbudzi gniew bog�w i na Lhas� spadnie kara. Przekonanie rz�du do tego projektu by�o wielk� zas�ug� Aufschnaitera. Zezwolono mu na rozpocz�cie pomiar�w i otrzyma� mieszkanie poza miastem w letniej rezydencji pewnego wielmo�y, aby nie musia� codziennie chodzi� do odleg�ego miejsca pracy.
Teraz widywali�my si� rzadziej. W Lhasie zatrzymywa�y mnie obowi�zki nauczyciela i trenera tenisa. Moi doro�li i mali uczniowie czynili og�lnie zadowalaj�ce post�py, ale wytrwa�o�ci� Tybeta�czycy nie mog� si� niestety chlubi�. Na pocz�tku zachwycaj� si� wszystkim i zaczynaj� wiele nowych rzeczy, ale ju� po kr�tkim czasie ich zainteresowanie s�abnie. Dlatego moi uczniowie cz�sto si� zmieniali, co mnie bynajmniej nie cieszy�o. Wszystkie dzieci arystokrat�w by�y inteligentne, bystre i zdolno�ci� pojmowania nie ust�powa�y naszym dzieciom. Tybeta�skie dzieci ucz�szczaj�ce do szk�� indyjskich uczy�y si� nie gorzej od dzieci Europejczyk�w. A przecie� trzeba pami�ta�, �e najpierw musia�y one opanowa� j�zyk, w kt�rym nauczano. Mimo to, bardzo cz�sto by�y prymusami. W College'u �w. J�zefa w Dard�ylingu najlepszym uczniem by� ch�opiec z Lhasy, a do tego jeszcze by� mistrzem we wszystkich sportach.
Poza nauczaniem ima�em si� wszelkich dodatkowych prac. W Lhasie pieni�dze le�� dos�ownie na ulicy! Trzeba mie� tylko troch� inicjatywy. M�g�bym na przyk�ad za�o�y� mleczarni� ze �wie�ym mlekiem i mas�em lub sprowadzi� z Indii maszyn� do produkcji lodu spo�ywczego. Brakowa�o zegarmistrz�w, szewc�w, ogrodnik�w. Handel tak�e dawa� olbrzymie pole do popisu, zw�aszcza dla kogo�, kto w�ada� angielskim i m�g�by nawi�za� kontakty z Indiami. Ilu� ludzi �y�o ze sprzeda�y w Lhasie towar�w zakupionych na indyjskich bazarach. Nie trzeba na to �adnej licencji; papiery mistrzowskie, �wiadectwo zawodowe - to poj�cia nie znane. Nie trzeba te� p�aci� podatk�w. W wielu dziedzinach konkurencja nie istnieje i ceny ustala si� wed�ug dowolnej kalkulacji. Jednak nie mieli�my z Aufschnaiterem zamiaru zajmowa� si� handlem, czy te� pracowa� wy��cznie dla pieni�dzy. Pragn�li�my mie� prac�, kt�ra by nas satysfakcjonowa�a. A przede wszystkim chcieli�my by� po�yteczni dla rz�du, aby zrewan�owa� si� za okazan� nam go�cinno��. Dlatego cieszyli�my si� bardzo, gdy ludzie zwracali si� do nas w r��nych sprawach. Pe�ni�c w�a�ciwie rol� "s�u��cej do wszystkiego", zaspokajali�my nasz� potrzeb� odwdzi�czenia si�. Zdarza�o si� jednak, �e ta lub inna pro�ba wprawia�a nas w zak�opotanie, bo nie zawsze znali�my si� na wszystkim, tak jak s�dzono.
Pewnego razu polecono nam nagle poz�oci� od nowa pos�gi b�stw. Na szcz��cie w niewyczerpanej bibliotece Caronga znale�li�my ksi��k� z przepisem na sporz�dzenie farby ze sproszkowanego z�ota. W tym celu nale�a�o sprowadzi� z Indii rozmaite chemikalia, poniewa� Nepalczycy, kt�rzy s� mistrzami w z�otnictwie i pracach srebrniczych zazdro�nie strzeg� swych tajemnic.
Po ca�ym Tybecie rozsiane s� bogate pok�ady z�ota, ale nigdzie nie wydobywa si� go nowoczesnymi metodami. Od staro�ytno�ci na wy�ynach Czangthangu wygrzebuje si� z�oto w spos�b prymitywny, pos�uguj�c si� rogami gazeli. Niekt�re prowincje do dzisiaj musz� p�aci� podatki w formie dostaw z�ota. Kruszec wydobywa si� tylko w niezb�dnych ilo�ciach, bo i w tym wypadku istniej� obawy przed zemst� niepokojonych duch�w ziemi. Dlatego te� unika si� wszelkich nowocze�niejszych metod eksploatacji z���.
Wiele najwi�kszych rzek Azji wyp�ywa z Tybetu i nios� one w swych wodach z�oto z g�r. Ale eksploatuj� je dopiero s�siedzi, a w samym Tybecie wyp�ukiwane jest tylko w niewielu miejscach, gdzie jest to szczeg�lnie rentowne. We wschodnim Tybecie niekt�re rzeki ��obi� nieckowate jamy. Gromadz� si� w nich niesione pr�dem grudki z�ota i wystarczy je od czasu do czasu wybiera�. Najcz��ciej to gubernator dystryktu trzyma r�k� na tych naturalnych p�uczkach z�ota.
Zawsze si� dziwi�em, �e nikt jeszcze nie wpad� na pomys�, aby wydobywa� z�oto do w�asnej kieszeni. K�pi�c si� w strumieniach p�yn�cych w okolicach Lhasy, mo�na dostrzec w promieniach s�o�ca z�oty py� i jest to nadzwyczajny widok! Jednak to bogactwo le�y nie wykorzystane, podobnie jak w wielu innych rejonach kraju; cz��ciowo dlatego, �e ta stosunkowo lekka praca wydaje si� Tybeta�czykom zbyt mozolna. Z drugiej za� strony Tybeta�czycy maj� wi�ksz� s�abo�� do z�ota ni� my. Nie tyle ze wzgl�du na jego warto�� materialn�, ile dla pe�nionej przez nie roli symbolu �wietno�ci i przepychu. Wszystkie klejnoty w Tybecie to wspania�e okazy sztuki z�otniczej, a w �wi�tyniach nagromadzono nieprzebrane bogactwa. Wprost trudno si� napatrzy�! Ze szczerego z�ota s� metrowej wysoko�ci lampy ma�lane, z�otymi p�atkami pokryte s� pos�gi b�stw si�gaj�ce kilku pi�ter. Rozrzutnie ozdobiono grobowce - �wiadectwa umi�owania przepychu i szczodro�ci zarazem. Biedacy cz�sto zdejmuj� z palca jedyn� obr�czk� i pozostawiaj� j� w �wi�tyni, chc�c w ten spos�b nie tylko zdoby� przychylno�� b�stw, ale i doda� co� do tych nieprzebranych skarb�w, kt�re tak wiele dla nich znacz�.
U�ytkowanie innych bogactw naturalnych Tybetu wygl�da podobnie. Mika, �elazo, mied�, srebro i inne minera�y dostarczane s� corocznie do Lhasy jako tradycyjna danina. Ale nikomu nie przyjdzie na my�l, aby rozbudowa� przemys� lub wykorzystywa� naturalne skarby na w�asny u�ytek. Nikt nie chce niepokoi� duch�w ziemi i wszyscy obawiaj� si� kary w postaci podziemnych wstrz�s�w. Potrzebne w mennicy p�yty miedziane, lepiej sprowadza� z Indii d�ug�, trwaj�c� kilka tygodni drog� przez g�ry, podobnie jak stare �elazne amortyzatory kolejowe, przeznaczone na miecze. Zamiast wydobywa� z ziemi w�giel, suszy si� na opa� odchody jak�w i koni. Nawet z�o�a drogocennej soli kamiennej pozostaj� nienaruszone, bo bezodp�ywowe jeziora Czangthangu dostarczaj� jej przecie� w wystarczaj�cej ilo�ci. Corocznie tysi�ce �adunk�w soli wymienia si� na ry� w Butanie, Nepalu i Indiach. Ropa naftowa tryska z otwartych bajor i ludzie nape�niaj� ni� swoje kopc�ce lampy. By� mo�e tu i �wdzie znalaz�by si� jaki� przedsi�biorczy Tybeta�czyk, kt�ry marzy, aby wzbogaci� si� na wydobywaniu skarb�w. Ale nikt nie ma odwagi zrobi� pierwszego kroku. Ci ludzie instynktownie czuj�, �e gdyby rzucili wyzwanie swym pot��nym s�siadom, by�by to kres ich spokojnej egzystencji. W�asny maj�tek lokuje si� raczej w handlu rzeczami mniej wstrz�saj�cymi �wiatem...
Tu� przed naszym drugim tybeta�skim Nowym Rokiem otrzymali�my pierwsze listy z kraju. Po trzech latach! Listy by�y w drodze od roku, przew�drowa�y naoko�o �wiata, a na kopercie by�y piecz�tki nawet z Reykjaviku. C�� to za uczucie, gdy ma si� �wiadomo��, �e z Dachu �wiata uda�o si� nawi�za� ni� kontaktu z odleg��, niezapomnian� Ojczyzn�!
Wiadomo�ci z Europy nie dodawa�y otuchy. Umacnia�y nasze pragnienie, kt�re kie�kowa�o ju� od pewnego czasu, aby tutaj pozosta�, aby osiedli� si� w Lhasie. W starej ojczy�nie nie pozostawili�my obaj bardziej osobistych zwi�zk�w. Lata sp�dzone w tym ostatnim spokojnym zak�tku �wiata zmieni�y nas. Nauczyli�my si� rozumie� mentalno�� tutejszych ludzi, j�zykiem tybeta�skim w�adali�my ju� na tyle biegle, �e s�u�y� nam nie tylko do komunikowania prostych kwestii, ale mogli�my prowadzi� konwersacj� na wy�szym poziomie, ze wszystkimi wymogami uprzejmo�ci. Ma�y radioodbiornik zapewnia� nam kontakt ze �wiatem. Podarowa� mi go pewien minister z pro�b� o przekazywanie wszystkich politycznych informacji, szczeg�lnie tych, kt�re dotyczy�y Azji Centralnej. Doznawa�em przedziwnego uczucia, s�ysz�c g�osy we wszystkich j�zykach �wiata tak wyra�nie dobiegaj�ce z tej ma�ej skrzyneczki. Bo na Dachu �wiata nie ma dentysty boruj�cego z�by, nie ma tramwaj�w, ani fryzjera z brz�cz�cymi maszynkami, nie ma wi�c te� zak��ce� w odbiorze.
Ka�dy dzie� zaczyna�em od wys�uchania wiadomo�ci i ju� od wczesnego rana kiwa�em g�ow�, nie mog�c si� nadziwi�, czego to ludzie na ca�ym �wiecie nie uwa�aj� za wa�ne. Czy wyprodukowano jaki� silnik mocniejszy o kilka koni ni� w poprzedniej serii? Czy kto� przelecia� nad oceanem o dwie minuty szybciej ni� przed dwoma miesi�cami...? Jakie� to by�o ma�o wa�ne! Nastawienie do przedmiot�w zmienia si� zale�nie od punktu widzenia. Tutaj miar� pr�dko�ci jest tempo jaka i tak jest od tysi�cy lat. Czy wprowadzenie zmian sprawi�oby, �e Tybet by�by szcz��liwszy? Bez w�tpienia - ju� zbudowanie drogi do Indii podnios�oby znacznie standard �ycia Tybeta�czyk�w. Ale r�wnocze�nie do kraju przenikn��oby tzw. "wsp��czesne tempo", niszcz�c jego spok�j i swobod�. Nie nale�y narzuca� ludziom wynalazk�w, kt�re s� zbyt odleg�e od poziomu ich aktualnej egzystencji. W Tybecie istnieje pi�kne przys�owie: "Nie spos�b wej�� na pi�te pi�tro Potali, nie wszed�szy najpierw na parter!"
Mo�na by postawi� pytanie, czy spos�b �ycia i kultura Tybetu nie kompensuj� wielu zdobyczy techniki? Gdzie� na Zachodzie spotka� mo�na tak wielk� uprzejmo��? Tutaj nikt nie "traci twarzy", nikt nie jest napastliwy. Przeciwnicy polityczni traktuj� si� z wzajemnym szacunkiem i uprzejmo�ci� i pozdrawiaj� si� grzecznie na ulicy. Kobiety pochodz�ce z arystokracji s� zadbane i kulturalne, maj� znakomity gust i wspaniale pe�ni� rol� pani domu. Nikogo by nie zdziwi�o, gdyby�my - dwaj kawalerowie - wzi�li sobie do prowadzenia domu jedn� lub kilka kobiet, a nasi tybeta�scy przyjaciele proponowali nawet, aby�my wzi�li razem chocia� jedn�. W chwilach samotno�ci nosi�em si� niekiedy z my�l�, aby znale�� sobie towarzyszk�, ale je�li nawet spodoba�a mi si� jaka� dziewczyna, by�o mi trudno si� zdecydowa�. Obawia�em si�, �e nasz kontakt duchowy by�by niewystarczaj�cy, a inne rzeczy nie mia�y dla mnie a� tak wielkiego znaczenia, aby wi�za� si� z dziewczyn� na sta�e. Najch�tniej sprowadzi�bym sobie �on� z Ojczyzny. Ale najpierw brakowa�o mi na to �rodk�w, a p��niej na przeszkodzie stan��y wydarzenia polityczne.
�y�em wi�c samotnie i p��niej - gdy mia�em bli�szy kontakt z Dalajlam� - okaza�o si�, �e wysz�o mi to na dobre; gdybym by� �onaty, pot��ni mnisi b�d�cy u w�adzy zapewne jeszcze bardziej niech�tnym okiem patrzyliby na nasze spotkania. Wszak �yj� oni w surowym celibacie i unikaj� wszelkich kontakt�w z kobietami. Homoseksualizm - niestety - zdarza si� tu bardzo cz�sto, a nawet jest mile widziany jako �wiadectwo, �e kobiety nie maj� dla mnich�w znaczenia. Bywa czasem, �e jaki� mnich si� zakocha i prosi o zwolnienie z klasztoru, aby po�lubi� swoj� wybrank�. Zezwolenie uzyskuje bez wi�kszych przeszk�d. W takim wypadku szlachetnie urodzeni przechodz� do urz�d�w �wieckich, zachowuj�c swoj� rang�, natomiast mnich prostego pochodzenia traci pozycj� i najcz��ciej zarabia na �ycie jako kupiec. Bardzo surowe kary spotykaj� mnich�w, kt�rzy zadaj� si� z kobietami, zanim uzyskali zwolnienie z klasztoru.
Pomimo mojej samotno�ci z wyboru, czas szybko ucieka�. Godziny wolne od pracy wype�nia�y mi lektury i sk�adanie wizyt, a tak�e odwiedziny, kt�re sk�adali�my sobie wzajemnie z Aufschnaiterem. Odk�d nie mieszkali�my razem, bardzo �akn�li�my wzajemnej wymiany my�li, czuli�my, �e praca nie zadowala nas ca�kowicie, i niekiedy ogarnia�y nas w�tpliwo�ci, czy nie mo�na by lepiej spo�ytkowa� naszego czasu. Tak wiele by�o do zrobienia w tym kraju - zw�aszcza na polu badawczym! Cz�sto snuli�my plany, aby opu�ci� Lhas� i jak poprzednio w�drowa� przez kraj od jednej stacji postojowej do drugiej, jako biedni pielgrzymi, �eby go pozna�, tak jak nikt dot�d. Aufschnaiter ci�gle marzy�, aby sp�dzi� rok nad olbrzymim, tajemniczym jeziorem Namczo i obserwowa� jego przyp�ywy i odp�ywy.

Obcokrajowcy i ich losy w Tybecie
Stopniowo pobyt w Lhasie przestawa� by� dla nas sensacj�. A jednak co dzie�, od nowa, zdawali�my sobie spraw� z tego, jak du�o mamy szcz��cia, mog�c tutaj mieszka�. Rz�d cz�sto zwraca� si� do nas o przet�umaczenie list�w nadchodz�cych z ca�ego �wiata, w kt�rych ludzie najr��niejszych zawod�w prosili o zezwolenie na wjazd do Tybetu. Wielu z nich oferowa�o swoje umiej�tno�ci w zamian li tylko za mieszkanie i wy�ywienie, aby tylko mie� mo�liwo�� poznania Tybetu. Pisali te� chorzy na gru�lic� w nadziei na wyleczenie choroby lub przed�u�enie �ycia w zdrowym tybeta�skim powietrzu. Ci ludzie zawsze otrzymywali odpowied�: osobiste �yczenia i b�ogos�awie�stwo od dalajlamy, a nierzadko - dar pieni��ny. Na inne podania nigdy nie odpisywano i nikomu nie udzielono pozwolenia na wjazd. Tybet opiera� si� nawet najbardziej obiecuj�cym propozycjom i robi� wszystko, aby zachowa� sw� izolacj�. Pozostawa� wci�� "Krajem Zakazanym".
Obcokrajowc�w, kt�rych widzia�em w czasie mojego pi�cioletniego pobytu w Lhasie, m�g�bym zliczy� na palcach.
W roku 1947, z rekomendacji Anglik�w, oficjalne zaproszenie uzyska� m�ody francuski dziennikarz Amaury de Riencourt, kt�ry zatrzyma� si� w Lhasie przez trzy tygodnie.
Rok p��niej przyby� s�ynny tybetolog profesor Tucci. Do Tybetu przyjecha� ju� po raz si�dmy, ale dopiero tym razem uda�o mu si� dosta� do Lhasy. Profesor uchodzi� za najlepszego znawc� historii i kultury Tybetu, przet�umaczy� wiele tybeta�skich ksi�g i opublikowa� kilka w�asnych prac. Swoj� znajomo�ci� dat z historii Tybetu zaskakiwa� nieustannie Chi�czyk�w, Nepalczyk�w, Hindus�w i samych Tybeta�czyk�w. Spotyka�em go kilka razy na przyj�ciach, a pewnego razu zdarzy�o si� nawet, �e w obecno�ci licznego towarzystwa paskudnie mnie o�mieszy�, staj�c przeciwko mnie w dyskusji. Kwestia dotyczy�a kszta�tu ziemi. W Tybecie reprezentowany jest pogl�d, �e ziemia ma kszta�t p�askiej tarczy. Ja oczywi�cie broni�em gorliwie tezy o kulisto�ci ziemi. Moje argumenty zdawa�y si� przekonywa� niekt�rych Tybeta�czyk�w. Dla poparcia swych wywod�w, wobec wszystkich go�ci wezwa�em na �wiadka profesora Tucciego. Ku mojemu nieopisanemu zdziwieniu stan�� on po stronie niedowiark�w, wyg�aszaj�c opini�, �e wszyscy naukowcy winni stale rewidowa� swe teorie i pewnego pi�knego dnia - r�wnie dobrze - mog� si� potwierdzi� pogl�dy Tybeta�czyk�w. Brudna robota, zwa�ywszy, �e naucza�em tak�e geografii, o czym wszyscy wiedzieli. Profesor Tucci pozosta� w Lhasie osiem dni. Potem odwiedzi� najs�ynniejszy tybeta�ski klasztor Samye i opu�ci� kraj z bogatym materia�em naukowym i wieloma cennymi ksi�gami z drukarni pa�acowej w Potali.
Inna interesuj�ca wizyta w Lhasie mia�a miejsce w 1949 roku, kiedy to przybyli dwaj Amerykanie: Lowell Thomas senior i junior. Oni tak�e przebywali w Lhasie osiem dni, uczestniczyli w codziennych przyj�ciach wydawanych na ich cze�� i odbyli audiencj� u dalajlamy. Obydwaj nakr�cili film i robili wspania�e zdj�cia kraju i ludzi. Syn napisa� z dziennikarskim zaci�ciem bestseller, ojciec za� - znany w USA komentator radiowy - zrobi� nagrania magnetofonowe do swoich audycji.
Bardzo im zazdro�ci�em doskona�ego sprz�tu filmowego i fotograficznego, a zw�aszcza film�w, poniewa� ju� wtedy sprawili�my sobie z moim przyjacielem �angd�l� aparat firmy Leica i film�w ci�gle nam brakowa�o. Amerykanie podarowali nam dwa kolorowe i by�y to pierwsze i jedyne filmy, jakie mia�em w Tybecie.
�wczesna sytuacja polityczna u�atwi�a Amerykanom wjazd do Tybetu. Zagro�enie przez Chiny - chocia� ju� historyczne - sta�o si� znowu aktualne. Wszystkie chi�skie re�imy, czy to cesarski, nacjonalistyczny czy komunistyczny, ro�ci�y sobie prawa do Tybetu i traktowa�y go jako jedn� ze swych prowincji. Roszczenia te by�y ca�kowicie sprzeczne z wol� mieszka�c�w kraju lam�w, kochaj�cych niezawis�o�� i maj�cych do niej pe�ne prawo. W tej sytuacji Rz�d Tybeta�ski zdecydowa� si� na gest zaproszenia Amerykan�w, aby za po�rednictwem ich dzia�alno�ci publicystycznej jasno uzmys�owi� �wiatu niezawis�o�� kraju.
Poza tymi czterema go��mi rz�du, przyjechali jeszcze do Tybetu, w celach zawodowych, in�ynier i mechanik. In�ynier by� Anglikiem i pracowa� w General Electric Company (G.E.C.). Przyby� do Lhasy z zadaniem zamontowania urz�dze� w nowej elektrowni i bardzo chwali� Aufschnaitera za wykonan� dotychczas prac�.
Mechanik Nedbailoff by� Rosjaninem, "bia�ym", i od czas�w rosyjskiej rewolucji wa��sa� si� po Azji. W ko�cu wyl�dowa� w tym samym obozie dla internowanych co ja i w 1947 mia� by� repatriowany do Rosji. Ratuj�c g�ow� uciek� do Tybetu, ale poniewa� znalaz� si� na terenach kontrolowanych przez Anglik�w, tu� za granic� zosta� ponownie aresztowany. By� jednak dobrym fachowcem i ostatecznie zacz�to go tolerowa� w Sikkimie. Do Lhasy zosta� wezwany w celu naprawy maszyn w starej elektrowni. Kilka miesi�cy po jego przybyciu Czerwona Gwardia Chi�ska wkroczy�a do Tybetu i zmuszony by� znowu ucieka�. Podobno ostatecznie wyl�dowa� w Australii. Jego przeznaczeniem by�a ci�g�a ucieczka. Mia� dusz� podr��nika lubi�cego przygody i ze wszystkich niebezpiecze�stw wychodzi� bez szwanku. Opr�cz pracy lubi� mocn� w�dk� i m�ode dziewcz�ta - obu tych rzeczy w �wi�tym Mie�cie nie brakowa�o.
Og�oszenie niezawis�o�ci Indii przes�dzi�o o losach Misji Brytyjskiej w Lhasie. Wymieniono personel i tylko Mr. Richardson pozosta� tu do po�owy wrze�nia 1950 r., poniewa� Hindusi nie mieli fachowca na to stanowisko. Reginalda Foxa Rz�d Tybeta�ski pozostawi� jako radiooperatora. Otrzyma� on polecenie za�o�enia radiostacji we wszystkich wa�nych strategicznie punktach, poniewa� niebezpiecze�stwo najazdu Chi�czyk�w by�o coraz wi�ksze. W rejonie Czamdo, kt�ry by� punktem zapalnym we wschodnim Tybecie, niezb�dny by� odpowiedzialny cz�owiek, zezwolono wi�c Foxowi na sprowadzenie na to stanowisko m�odego Anglika, Roberta Forda. Pozna�em go przelotnie w Lhasie. By� to m�ody, mi�y cz�owiek, kt�ry lubi� ta�czy�. To on nauczy� samby m�odych arystokrat�w w Lhasie. Na przyj�ciach ch�tnie ta�czono, najcz��ciej ta�ce swojskie, przypominaj�ce stepowanie, i niekiedy fokstrota. Starsi potrz�sali w�wczas g�owami i uwa�ali za bardzo niestosowne, �e ta�cz�cy trzymaj� si� tak blisko w ta�cu - podobnie jak to mia�o miejsce kilkadziesi�t lat wcze�niej, gdy na naszych parkietach pojawi� si� walc.
Ford wyruszy� w wielkiej karawanie do Czamdo i niebawem mo�na by�o z nim rozmawia� przez radio. Przebywa� w tak odleg�ym i jak�e osamotnionym posterunku - jedyny Europejczyk na setkach kilometr�w kwadratowych! A przecie� radioamatorzy z ca�ego �wiata prze�cigali si� w pr�bach nawi�zania z nim ��czno�ci. Dzi�ki tym pogaduszkom nap�ywa�o dla Forda i Foxa mn�stwo list�w i prezent�w. Na nieszcz��cie, sporz�dzane przez Forda notatki z tych niewinnych rozm�w sta�y si� niebawem jego zgub�. Podczas ucieczki przed Chi�czykami zosta� on odci�ty przez jeden z oddzia��w Czerwonej Gwardii i okar�ono go o niewiarygodne rzeczy tylko po to, by znale�� pretekst do skazania. Zarzucono mu, �e otru� pewnego lam�, a zapiski w jego notatniku uznano za dow�d dzia�alno�ci szpiegowskiej. Ten sympatyczny, i bogu ducha winny, cz�owiek do chwili obecnej pozostaje wi��niem komunistycznych Chin. Dotychczasowe pr�by wydostania go z wi�zienia, podejmowane przez brytyjskiego przedstawiciela w Pekinie, nie powiod�y si� niestety*.
W czasie mojego siedmioletniego pobytu w Tybecie spotka�em jeszcze jednego bia�ego m��czyzn�; by� nim Amerykanin Bessac, ale o jego losie opowiem p��niej.

Audiencja u Dalajlamy
Nadszed� nasz drugi tybeta�ski Nowy Rok. Tym razem uczestniczy�em od pocz�tku we wszystkich uroczysto�ciach. Do Lhasy znowu przyby�y tysi�ce ludzi z namiotami i ca�e miasto przypomina�o ob�z wojskowy. Celebrowano nadej�cie roku o nazwie "Ogie�-�winia" i te obchody w niczym nie ust�powa�y zesz�orocznym. Ja, oczywi�cie, by�em szczeg�lnie ciekaw tych obrz�d�w, kt�rych z powodu choroby nie zobaczy�em rok temu.
Do dzisiaj naj�ywiej zachowa�em w pami�ci obraz parady tysi�ca �o�nierzy w starym, rycerskim rynsztunku. Zwyczaj ten nawi�zuje do historycznego wydarzenia z dawnych lat. Pewnego razu na Lhas� ruszy�a armia muzu�ma�ska. Podczas straszliwego marszu, u podn��a g�r Nyenczenthangiha wojsko zaskoczy�a pot��na burza �nie�na, zasypuj�c je ca�kowicie. Miejscowi bonpowie triumfalnie wnie�li do Lhasy or�� zamarzni�tych �o�nierzy i od tej pory podczas uroczysto�ci noworocznych prezentuje go tysi�c Tybeta�czyk�w. Przeci�gaj� stare chor�gwie, szcz�kaj� kolczugi i uprz��e, he�my z napisami w j�zyku urdu l�ni� w s�o�cu, a w w�skich uliczkach odbijaj� si� echem wystrza�y starych strzelb, �adowanych przez luf�... Osobliwy to obraz - �redniowieczna parada w staro�ytnym mie�cie! W tym otoczeniu poch�d zdaje si� by� dawn� rzeczywisto�ci�, a nie li tylko historyczn� reminiscencj�. Oddzia� z dwoma genera�ami na czele, maszeruje przez Parkhor w kierunku pustego placu na kra�cu miasta. Tam czekaj� ju� dziesi�tki tysi�cy ludzi zgromadzonych wok�� olbrzymiego ogniska. W jego p�omieniach, wzbijaj�cych si� ku niebu, spalaj� si� ofiary: olbrzymie ilo�ci mas�a i p�od�w rolnych. Zbity t�um patrzy w milczeniu, a lamowie wrzucaj� do ognia trupie czaszki i symboliczne figury z�ych duch�w. R�wnocze�nie grzmi� g�ucho armatnie wystrza�y - to �o�nierze oddaj� wszystkim okolicznym szczytom honorowe salwy z mo�dzierzy. Nadchodzi punkt kulminacyjny. Wyrocznia w transie zbli�a si� chwiejnym krokiem do ogniska, wiruje w ta�cu i po chwili pada na ziemi�. Jest to znak, kt�ry wyrywa masy z os�upienia i wprawia je w trans. Ludzie zaczynaj� krzycze� i ekstatycznie falowa�. W takich chwilach t�um jest nieobliczalny. W 1939 r. jedyna niemiecka ekspedycja do Tybetu* ledwie usz�a z �yciem w czasie tego �wi�ta. Gdy operatorzy zacz�li filmowa� chwiej�c� si� w transie wyroczni�, t�um obrzuci� ich gradem kamieni i musieli ratowa� si� ucieczk� przez mury ogrod�w i dachy. Epizod ten nie by� oznak� politycznej nienawi�ci lub niech�ci wobec obcych, wyp�ywa� wy��cznie z fanatycznych uczu� religijnych, kt�re mog� prowadzi� do takich wypadk�w. Ja tak�e musia�em mie� si� na baczno�ci, gdy p��niej sam fotografowa�em dla Dalajlamy, bo niemal zawsze dochodzi�o do podobnych ekstatycznych scen. Dlatego by�em bardzo dumny, �e uda�o mi si� zrobi� kilka zdj�� tak�e dla siebie.
Podczas tych noworocznych uroczysto�ci najwy�szy szambelan Jego �wi�tobliwo�ci powiadomi� nas, �e znajdujemy si� na li�cie oczekuj�cych na audiencj� u Dalajlamy. Aczkolwiek m�odego Boga widzieli�my ju� kilkakrotnie, a nawet niezaprzeczalnie u�miechn�� si� do nas w czasie procesji, to mo�liwo�� audiencji w Potali bardzo nas ekscytowa�a. Czu�em, �e to zaproszenie jest dla nas niezwykle wa�ne; i rzeczywi�cie, utorowa�o nam ono drog�, kt�ra p��niej mia�a mnie zaprowadzi� w bezpo�rednie otoczenie Dalajlamy.
W wyznaczonym dniu ubrali�my nasze futrzane p�aszcze. Kupili�my najdro�sze jedwabne szarfy, jakie mo�na by�o dosta� w Lhasie, i po�r�d kolorowego t�umu mnich�w, nomad�w i od�wi�tnie ubranych kobiet wst�powali�my po wielu kamiennych stopniach ku Potali. Im podchodzili�my bli�ej, tym wspanialszy by� widok na miasto. Wida� by�o pi�kne ogrody i willowe domy. Droga wiod�a po�r�d niezliczonych m�ynk�w modlitewnych, stale wprawianych w ruch przez pobo�nych przechodni�w, a� wreszcie przekroczyli�my olbrzymie wrota i znale�li�my si� w pa�acu.
Ciemne kru�ganki i malowid�a b�stw opieku�czych na �cianach wiod� przez ni�sze pi�tra na dziedziniec. Olbrzymie �wietliki, si�gaj�ce od o�miu do dziesi�ciu metr�w w d��, pozwalaj� zobaczy�, jak niesamowicie grube s� mury pa�acu. Strome, kilkupi�trowe drabiny wyprowadzaj� z tego dziedzi�ca wprost na otwarty dach - taras. Wszyscy st�paj� ostro�nie, szczebel po szczeblu, ka�dy stara si� czyni� mniej ha�asu ni� poprzednik i zapalczywi mnisi-stra�nicy nie maj� powodu do u�ycia bata. Na g�rze stoi ju� zbita grupa ludzi - pragn� oni otrzyma� osobiste b�ogos�awie�stwo �yj�cego Buddy. Na Potali wida� jeszcze kilka mniejszych budyneczk�w o z�otych dachach. W nich znajduj� si� osobiste pokoje Dalajlamy. D�uga kolejka wiernych z mnichami na przedzie posuwa si� ku drzwiom. Za nimi obraduj� w�a�nie - jak co dzie� - duchowni urz�dnicy. Wchodzimy obaj tu� po mnichach. Znalaz�szy si� w komnacie audiencyjnej, musieli�my t�go wyci�ga� szyje, aby zza wielu g��w ujrze� �yj�cego Budd�. On, jakby na chwil� zapominaj�c o swym dostoje�stwie, tak�e wyci�gn�� szyj�, aby zobaczy� obcych, o kt�rych ju� tak wiele s�ysza�.
Dalajlama siedzi w pozycji Buddy na pokrytym drogocennymi brokatami tronie, lekko pochylony do przodu. W tej pozycji b�dzie przez wiele godzin b�ogos�awi� wiernych, przeci�gaj�cych przed nim w nie ko�cz�cej si� kolejce. U st�p tronu le�� g�ry sakiewek, zwoj�w jedwabiu i setki bia�ych szarf.
Wiedzieli�my, �e nie wolno nam wr�czy� szarf osobi�cie - odbiera je od nas jeden z opat�w. Teraz, gdy sam ju� stoj� przed Dalajlama, odwa�am si� z�ama� etykiet� i rzucam na jego oblicze ukradkowe spojrzenie. Dostrzegam zaciekawiony u�miech ch�opca na twarzy o czystych, pi�knych rysach. Wyci�gni�t� do b�ogos�awie�stwa r�k� dotyka lekko mojej g�owy, podobnie jak czyni� to mnichom. Wszystko przebiega bardzo szybko; ju� w nast�pnym oka mgnieniu stoimy przed nieco ni�szym tronem Regenta. On tak�e dotyka w b�ogos�awie�stwie naszych g��w i ju� opat zarzuca nam na szyje czerwone szarfy - amulety, zapraszaj�cym gestem wskazuj�c na poduszki, na kt�rych mamy usi���. Podaj� nam herbat� i ry�. Zgodnie ze zwyczajem rzucamy kilka ziaren w g�r� przed siebie, na ofiar� bogom.
Z naszego spokojnego k�cika mo�emy obserwowa�, co dzieje si� przed nami. Przed tronem przechodz� jeszcze tysi�ce ludzi, by otrzyma� b�ogos�awie�stwo. Kornie pochyleni, z wystawionym j�zykiem* - osobliwy to dla nas obraz. Nikt nie odwa�y si� podnie�� oczu. Zamiast dotkni�cia r�k�, kt�re otrzymali mnisi i my - lekkie mu�ni�cie jedwabnym chwostem. Pod��amy wzrokiem za d�ugim korowodem, kt�ry wci�� nap�ywa zza drzwi. Nie ma takiej osoby, kt�ra nie przynios�aby chocia� najmniejszego upominku. Cz�sto jest to tylko podarta szarfa. Kto� nast�pny mo�e by� pielgrzymem z ob�adowan� prezentami s�u�b�. Wszystkie dary s� natychmiast skrz�tnie zapisywane przez skarbnika i niekt�re, stosownie do potrzeb, przeznaczane na u�ytek Potali. Jedwabne szarfy sprzedaje si� p��niej lub wr�cza zwyci�zcom w zawodach. Tylko sakiewki sk�adane u st�p tronu stanowi� osobist� w�asno�� Kr�la-Boga. Gromadzone s� w skarbcu z�ota i srebra w Potali, w kt�rym - zbierane od lat - le�� nieprzebrane skarby, dziedziczone przez kolejne inkarnacje.
Jednak to nie wielkie skarby wywieraj� na nas najsilniejsze wra�enie, ale oddanie maluj�ce si� na twarzach tych wszystkich ludzi. Dla wielu z nich - to najwa�niejsza chwila ich �ycia. Pielgrzymowali tysi�ce kilometr�w, w pyle padaj�c na twarz, na kolana, niekt�rzy byli w drodze ca�e miesi�ce i lata. Cierpieli g��d i zimno po to, by w Lhasie otrzyma� b�ogos�awie�stwo dalajlamy. Automatyczne dotkni�cie jedwabnym chwostem wydawa�o mi si� zbyt ma�� nagrod� za tyle oddania. A przecie� ka�dy z tych ludzi promieniowa� szcz��ciem, gdy stoj�cy obok tronu mnich zak�ada� im jeszcze na szyj� cienk� jedwabn� wst��k�. B�d� j� przechowywa� i nosi� przy sobie przez ca�e �ycie w pude�eczku na amulety lub zaszyt� w male�kim woreczku, w przekonaniu, �e zapewni im ochron� przed wszelkim nieszcz��ciem. Rodzaj wst��ki zale�y od rangi udzielaj�cego b�ogos�awie�stwa, ale na ka�dej zawi�zany jest s�ynny potr�jny magiczny w�ze�*. Wst��ki wi�zane s� wcze�niej przez urz�dnik�w mnich�w i tylko dla ministra i najwy�szych opat�w w�z�y zawi�zuje osobi�cie dalajlama w ich obecno�ci.
"Niebawem w tym niezbyt du�ym pomieszczeniu, gdzie powietrze i �wiat�o dostaje si� tylko przez �wietliki, robi si� bardzo duszno. Dym z kadzide� i p�on�cych lampek d�awi w piersiach. Panuje cisza, w kt�rej s�ycha� tylko szuranie but�w.
Aczkolwiek d�ugo marzyli�my o ujrzeniu Boskiego Kr�la, a ponadto by�o tu na co patrze�, to jednak odetchn�li�my z ulg�, gdy ceremonia wreszcie si� sko�czy�a. Prawdopodobnie wi�kszo�� obecnych - poza t�umem przyby�ym po b�ogos�awie�stwo - ma podobne odczucia, bo najwy�si dostojnicy musz� uczestniczy� w tej uroczysto�ci stoj�c. Ale to nale�y do ich urz�dowych obowi�zk�w i jest ponadto wielkim honorem.
Skoro tylko ostatni pielgrzymi opuszcz� komnat�, Dalajlama podnosi si�, a z nim wszyscy obecni. Wspierany przez s�u��cych udaje si� na swe prywatne pokoje, podczas gdy my trwamy jeszcze w pok�onie. Gdy opuszczamy komnat�, zbli�a si� jeden z mnich�w i wr�cza ka�demu z nas stusangowy banknot, ze s�owami: "Gyalpo Rimpocze ki s�re re" - "to dar od szlachetnego kr�la".
Ten gest nas zaskoczy� tym bardziej, �e - jak nam p��niej powiedziano - po raz pierwszy obdarowano kogo� w ten spos�b. Oczywi�cie, jak to w Lhasie, natychmiast wiedzia�o o tym ca�e miasto, zanim sami zd��yli�my komukolwiek o tym wydarzeniu opowiedzie�. Przez wiele lat przechowywali�my owe banknoty jako talizman i musimy przyzna�, �e w czasie, gdy opuszczali�my Tybet, okaza� si� on bardzo skuteczny.

Zwiedzamy Potal�
Po zako�czonej audiencji mieli�my wraz z pielgrzymami sposobno�� zwiedzenia licznych �wi�tych miejsc w Potali. Jedna z najwi�kszych budowli - pa�ac Potala powsta� w obecnej formie przed oko�o trzystu laty, za czas�w Dalajlamy V. Dawniej na tym samym wzg�rzu wznosi�a si� twierdza kr�l�w Tybetu, zburzona p��niej w czasie wojen przez Mongo��w. Tysi�ce kobiet i m��czyzn odrabia�o pa�szczyzn�, d�wigaj�c kamie� po kamieniu z kilometrowych odleg�o�ci, a zr�czni kamieniarze, bez �adnych technicznych u�atwie� wznosili t� budowl�, kt�ra jakby wyrasta�a ze ska�. Rozpocz�te dzie�o wydawa�o si� zagro�one, gdy jego tw�rca - Dalajlama V - nagle zmar�. �wczesny regent zatai� �mier� Jego �wi�tobliwo�ci, poniewa� sam nie cieszy� si� dostatecznym autorytetem, aby poddani chcieli wykonywa� t� pa�szczyzn� dla niego. Z tych powod�w przez pewien czas utrzymywano wersj� o chorobie Kr�la-Boga, a p��niej o tym, �e dalajlama oddaje si� praktyce medytacyjnej w odosobnieniu - t� mistyfikacj� podtrzymywano przez dziesi�� lat, a� do uko�czenia pa�acu. Patrz�c dzisiaj na t� monumentaln� budowl� mo�na zrozumie� i usprawiedliwi� to oszustwo.
Na dachu Potali odnale�li�my tak�e grobowiec w�adcy, kt�remu pa�ac zawdzi�cza swe powstanie. Szcz�tki Dalajlamy V spoczywaj� w czortenie obok innych boskich kr�l�w. Znajduje si� tam siedem podobnych grobowc�w, przed ka�dym siedz� mnisi, modl� si� i wydobywaj� ze swych modlitewnych b�benk�w g�uche d�wi�ki. Je�eli chce si� zobaczy� stupy, trzeba wspi�� si� po stromych drabinach. W panuj�cym mroku jest to karko�omne przedsi�wzi�cie, poniewa� szczeble s� �liskie od brudu gromadz�cego si� na nich od stuleci.
Najwi�ksza stupa to si�gaj�cy kilku pi�ter czorten Dalajlamy XIII. Na jego pokrycie zu�yto podobno ponad tysi�c kilogram�w p�atk�w z�ota. W z�otych ornamentach osadzono bezcennej warto�ci kamienie szlachetne i per�y, sk�adane w ofierze przez wiernych. Ca�o�� sprawia wra�enie nadmiernego przepychu, ale to odpowiada mentalno�ci Azjat�w.
Po zwiedzeniu r��nych kaplic udali�my si� do zachodniego skrzyd�a, w kt�rym mieszka dwustu pi��dziesi�ciu mnich�w. Ta cz��� budowli zwie si� Namgyetraszang. Jest ciasna, zawi�a i niezbyt zach�caj�ca dla Europejczyka, lecz widok przez ma�e okienka wynagradza wszystko: wzg�rze Czagpori i kryszta�owy nurt Kyiczu wygl�daj� st�d zachwycaj�co. Nisko w dole le�� domy dzielnicy Sz� i trzeba si� mocno wychyli�, aby je zobaczy�. Jaka� pi�kna jest st�d Lhasa, z jej kwadratowymi domami i p�askimi dachami! Brudu zalegaj�cego w ciasnych uliczkach st�d nie wida�.
Zaczynamy powoli opuszcza� Potal�. Schodz�c mijamy jakie� drzwi, kt�re zwracaj� nasz� uwag� wielkim rozmiarem. Okazuje si�, �e to drzwi pawilonu, kt�ry nakaza� zbudowa� Dalajlama XIII na swoje samochody. I tutaj wkroczy� zatem wiek dwudziesty. Nawet je�eli obecnie nikt z tych aut nie korzysta, to sprowadzenie ich by�o przecie� wyrazem pragnienia post�pu. Oczywi�cie, �e p��niej i tak konserwatywni mnisi byli silniejsi od wszelkiej nowej idei i dlatego dzisiaj Tybet wygl�da tak samo jak przed setkami lat.
Wschodniego skrzyd�a, mieszcz�cego r��ne urz�dy i szko�� Cedrung�w, nie zd��yli�my tym razem zwiedzi�, poniewa� zostali�my zaproszeni na obiad przez g��wnego szambelana. Jego mieszkanie, zgodnie z zajmowan� przeze� pozycj�, znajdowa�o si� kilka pi�ter poni�ej komnat Dalajlamy. W Potali mieszka wielu urz�dnik�w i opat�w, a ich mieszkania po�o�one i urz�dzone s� stosownie do piastowanych przez nich stanowisk.
W nast�pnych latach wielekro� mieszka�em w Potali, przy okazji wizyt sk�adanych przyjacio�om. �ycie i ruch w tej duchowej twierdzy przypominaj� �ycie w �redniowiecznym zamczysku. Z trudem mo�na znale�� co�, co nale�a�oby do wsp��czesnego �wiata. Wieczorem, o ustalonej godzinie, pod nadzorem g��wnego podskarbiego zamyka si� wszystkie bramy. Po ca�ym pa�acu snuj� si� stra�nicy z lampkami oliwnymi i sprawdzaj�, czy wszystko jest w porz�dku. Ich g�osy rozlegaj� si� po kru�gankach - poza tym panuje zupe�na cisza. Noce s� spokojne i d�ugie, bo w Potali spa� chodzi si� wcze�nie. W przeciwie�stwie do towarzyskiego �ycia w mie�cie tutaj si� nie �wi�tuje. Czorteny zmar�ych boskich kr�l�w tchn� atmosfer� �mierci tak uroczy�cie i ponuro, �e Potala sprawia wra�enie ogromnego grobowca. Bez trudu zrozumia�em, dlaczego m�ody w�adca by� tak uszcz��liwiony, gdy nadesz�a pora przeprowadzki do pa�acu letniego. Jak�e smutny �ywot wiod�o tutaj to samotne dziecko, bez rodzic�w i towarzyszy zabaw. Nie zna�o innych rozm�w, poza rozmowami ze swymi starymi nauczycielami i opatami. A jedyne urozmaicenie stanowi�y rzadkie wizyty jego brata, Lobsanga Samtena, kt�ry przynosi� pozdrowienia z rodzinnego domu i opowiada� o nowinkach z miasta.
Po obiedzie u szambelana opu�cili�my pa�ac. Po drodze spotkali�my nosiwod�w, kt�rzy ci��ko dysz�c d�wigali w drewnianych st�gwiach wod� do kuchni Jego �wi�tobliwo�ci, ze �r�d�a u st�p Czagpori. By�o ono ogrodzone parkanem, a klucz do bramki posiadali tylko kucharze w�adcy. Mimo sporej odleg�o�ci od miasta, wielu ludzi czerpa�o wod� z odp�ywu tego �r�d�a, poniewa� uchodzi�a za najlepsz� w mie�cie.
W �r�dle pojono te� codziennie s�onia Dalajlamy, jedynego s�onia w Tybecie. �yj�cy Budda otrzyma� go w darze od maharad�y Nepalu, bowiem i tam czczono dalajlam� jako inkarnacj�. Wielu Nepalczyk�w wst�puje do klasztor�w tybeta�skich, po�wi�caj�c swe �ycie religii. Tworz� oni w obr�bie klasztor�w niewielkie gminy i s� bardzo inteligentnymi uczniami. W dow�d czci dla Dalajlamy Nepal wys�a� mu dwa s�onie. Niestety, jeden nie przetrwa� przeprawy przez Himalaje, mimo i� prawie tysi�ckilometrow� tras� oczyszczono z kamieni i pozamiatano, aby s�oniom - uchodz�cym odt�d jako w�asno�� Dalajlamy za �wi�te - u�atwi� przemarsz do Tybetu. Dla s�onia, kt�ry prze�y�, przygotowano na wszystkich miejscach postojowych specjalne stajnie. Gdy "Langczen Rimpocze" - tak nazwano s�onia - dotar� do Lhasy, zapanowa�a powszechna rado��, bo nikt jeszcze nie widzia� tutaj takiego olbrzyma. Otrzyma� w�asny dom w p��nocnym skrzydle Potali i niekiedy kroczy� w procesjach, ubrany w drogocenne brokaty. Wszyscy je�d�cy omijali go wielkim �ukiem, poniewa� tybeta�skie konie p�oszy�y si�, spotkawszy w w�skiej uliczce takie wielkie i nie znane zwierz�.
Jeszcze w czasie trwania uroczysto�ci noworocznych zasz�o smutne wydarzenie - zmar� ojciec m�odego Kr�la-Boga, mimo i� czyniono wszystko, aby go wyleczy� z choroby. Mnisi i lekarze robili co tylko by�o w ich mocy, aby utrzyma� go przy �yciu. Przygotowali nawet kuk��, na kt�r� zarzekli chorob�, by potem spali� j� nad rzek�. Taki spos�b wyp�dzania choroby jest reliktem religii bon* i chocia� jest powszechnie stosowany, jemu nie uratowa� �ycia. Wielokrotnie sugerowa�em, aby wezwano angielskiego lekarza, ale dom dalajlamy musi �wieci� przyk�adem i nawet w krytycznej sytuacji nie mo�e sobie pozwoli� na odst�pstwo od tradycyjnych wzorc�w post�powania.
Zgodnie z tutejszym zwyczajem zw�oki wywieziono na przeznaczone do tego celu �wi�te miejsce poza miastem. Tam je po�wiartowano i pozostawiono ptactwu. W Tybecie nie nosi si� �a�oby po zmar�ym w takim znaczeniu jak u nas. B�l roz��ki u�mierza wiara w rych�e ponowne narodziny, �mier� dla Tybeta�czyk�w nie jest straszna. Przez 49 dni pali si� lampki ma�lane, potem w domu zmar�ego odprawiony zostaje stosowny rytua� i wi�cej si� ju� o �mierci nie wspomina. Wdowy i wdowcy po pewnym czasie mog� o�eni� si� ponownie i �ycie biegnie dalej!

Spisek mnich�w z klasztoru Sera
W 1947 roku wybuch�a w Lhasie ma�a wojna domowa. Wiele wskazywa�o na to, �e by�y regent Reting Rimpocze, kt�ry wcze�niej dobrowolnie zrezygnowa� z piastowanego stanowiska, znowu zapragn�� w�adzy. Mia� on jeszcze po�r�d urz�dnik�w i ludu wielu zwolennik�w, kt�rzy nieustannie pod�egali przeciwko obecnemu regentowi, chc�c przywr�ci� ster w�adzy Retingowi. Przewr�t mia� by� zainicjowany przez najzupe�niej nowoczesny zamach bombowy, z u�yciem bomby zegarowej. Bomba, w formie prezentu od nieznajomego, zosta�a dostarczona do domu pewnego wysokiego urz�dnika duchownego, jednak zanim dar przekazano na r�ce regenta, diabelskie urz�dzenie eksplodowa�o. Na szcz��cie nikt nie zgin��, ale nieudany zamach sprawi�, �e odkryto sprzysi��enie. Tagtra Rimpocze ingerowa� szybko i skutecznie. Ma�a armia pod wodz� jednego z ministr�w, wkroczywszy do klasztoru Retinga, aresztowa�a by�ego regenta. Jednak mnisi z klasztoru Sera* sprzeciwili si� tej rz�dowej interwencji i ca�e miasto ogarn��a panika. Kupcy zabarykadowali si� w sklepach i pochowali towary. Nepalczycy schronili si� w budynku swojego przedstawicielstwa dyplomatycznego, kt�re niebawem zamieni�o si� w prawdziwy skarbiec, poniewa� przenie�li tam wszystkie swoje maj�tno�ci. Szlachta pozamyka�a bramy domostw, a s�u�bie rozda�a bro�. W mie�cie og�oszono stan wyj�tkowy.
Aufschnaiter, zobaczywszy kolumny wojska maszeruj�ce w kierunku klasztoru Sera, czym pr�dzej opu�ci� swoj� wiejsk� posiad�o�� i wr�ci� spiesznie do miasta. Natychmiast przyst�pili�my wsp�lnie do zorganizowania obrony domu Caronga.
Znacznie bardziej ni� przewrotu rz�dowego obawiano si�, �e tysi�ce mnich�w z klasztoru Sera wylegnie na ulice i zacznie si� pl�drowanie miasta. Nie dowierzano r�wnie� oddzia�om rz�dowym, uzbrojonym do�� nowocze�nie. Wszak nie po raz pierwszy w historii Lhasy zdarza�o si� co� podobnego...
W napi�ciu oczekiwano na wyprowadzenie uwi�zionego Retinga. Tymczasem zosta� on ju� dawno potajemnie przewieziony do Potali. Si�gni�to do tego podst�pu, aby zmyli� zbuntowanych mnich�w, kt�rzy planowali akcj� uwolnienia Retinga. Oczywiste by�o, �e z chwil� schwytania ich przyw�dcy spraw� w�a�ciwie ju� przegrali. Jednak�e powodowani fanatyzmem, wci�� nie dawali za wygran� i dosz�o do ostrej strzelaniny. Op�r zosta� z�amany dopiero wtedy, gdy kilka dni p��niej z rozkazu rz�du ostrzelano klasztor z haubic i kilka dom�w leg�o w gruzach. Armii uda�o si� pokona� mnich�w i do miasta powoli wr�ci� spok�j.
Jeszcze wiele tygodni toczy�o si� post�powanie przeciwko winnym i na porz�dku dziennym by�y kary ch�osty i wygnania.
Kule �wiszcza�y jeszcze nad miastem, a ju� lotem b�yskawicy rozesz�a si� wie�� o �mierci zbuntowanego regenta. Przeb�kiwano o najr��niejszych przyczynach zgonu. Wielu podejrzewa�o polityczne morderstwo, ale wi�kszo�� ludzi wierzy�a, �e jako lamie, uda�o mu si� dosta� na tamten �wiat za spraw� w�asnej si�y woli i koncentracji. Nagle w ca�ym mie�cie zacz�to m�wi� o nieprawdopodobnych cudach, jakich mia� dokona�, i jego nadnaturalnych mocach. Podobno kiedy� podczas spaceru zalepi� go�ymi r�koma gliniany garnek z kipi�c� zup�, nale��cy do jakiego� pielgrzyma, tak jakby glina by�a jeszcze mi�kka i plastyczna.
Rz�d odmawia� wszelkich komentarzy, nie potwierdza� ani nie zaprzecza� pog�oskom. Prawdopodobnie tylko kilka os�b wiedzia�o, co naprawd� si� zdarzy�o. Zbuntowany regent mia� tak�e wrog�w z okresu swych poprzednich rz�d�w. Kiedy� rozkaza� wyk�u� oczy pewnemu ministrowi, podejrzanemu o knucie spisku - wi�c mog�a to by� zemsta. Jak to zwykle bywa po kryzysach, cierpieli tak�e niewinni i wielu dawnych poplecznik�w Retinga utraci�o stanowiska. Jeden z przyw�dc�w jego partii pope�ni� nawet samob�jstwo. By� to jedyny przypadek samob�jstwa, o jakim s�ysza�em w czasie mojego pobytu w Tybecie, poniewa� jest ono niezgodne z pogl�dami religijnymi Tybeta�czyk�w i tylko kto� wyj�tkowo zdesperowany decyduje si� targn�� na swoje �ycie. Rz�d tak�e nie ukara�by tego m��czyzny kar� �mierci i decyzja o ostrzale klasztoru Sera nie przysz�a ministrom �atwo, ale by� mo�e �w m��czyzna obawia� si� kary okaleczenia cia�a, jak� dawnej stosowano, i chcia� unikn�� takiego losu.
Poniewa� w wi�zieniach zabrak�o miejsc, na szlachcie spoczywa� obowi�zek przyj�cia pod sw�j dach winnych i utrzymywania ich. Wkr�tce z tych powod�w niemal w ka�dym domu spotyka�o si� skaza�c�w zakutych w kajdany, z szyjami w w drewnianych dybach. Dopiero w dniu oficjalnego obj�cia w�adzy przez Dalajlam� wi��niowie polityczni i kryminali�ci zostali u�askawieni.
Wi�kszo�� mnich�w z klasztoru Sera zbieg�a do Chin. Bardzo cz�sto w rewoltach zdarzaj�cych si� w Tybecie maczali palce Chi�czycy. Maj�tki buntownik�w skonfiskowano i wystawiono na publiczn� licytacj�. Domy i pawilony nale��ce do Retinga Rimpocze rozebrano, a jego wspania�e drzewa owocowe i wszystkie ogrody poprzesadzano w inne miejsca. Klasztor oddano na pastw� �o�nierzom, kt�rzy spl�drowali go doszcz�tnie i jeszcze wiele tygodni p��niej na bazarach pojawia�y si� z�ote naczynia, brokaty i inne warto�ciowe przedmioty. Aufschnaiter otrzyma� od rz�du konia ze stajni Retinga, kt�ry ze wzgl�du na rozleg�o�� terenu jego pracy bardzo mu si� przyda�. Dotychczas musia� stale wynajmowa� wierzchowca.
Ze sprzeda�y maj�tku Retinga do rz�dowej kasy wp�yn��o kilka milion�w rupii. Setki �adunk�w angielskiej we�ny, osiemset ubior�w z jedwabi i brokat�w - to tylko niewielka cz�stka jego mienia, �wiadcz�ca o tym, jak bogatym mo�na zosta� w Tybecie. Reting pochodzi� z ludu i jego kariera zacz��a si� z chwil�, gdy b�d�c jeszcze ma�ym ch�opcem, zosta� rozpoznany jako inkarnacja.

�wi�ta religijne po�wi�cone Buddzie
By�em bardzo rad, gdy niepokoje przebrzmia�y i miasto wraca�o powoli do swego normalnego �ycia. Czwarty miesi�c tybeta�skiego kalendarza, uchodz�cy za �wi�ty miesi�c narodzin i �mierci Buddy, i religijne celebracje zwi�zane z tymi rocznicami usun��y wszystkie �lady po niedawnej rebelii. Do Lhasy znowu nap�ywa�y tysi�ce pielgrzym�w. Po Lingkhorze przeci�ga�y procesje, a wierni w�asnym cia�em odmierzali jego o�miokilometrowy kr�g. Potrzeba na to jedenastu dni i wykonania oko�o pi�ciuset pok�on�w na zakurzonej ulicy lub skalistej �cie�ce Czagpori. Wierni padaj� na kolana, wyci�gaj� swe cia�o na ca�� jego d�ugo��, dotykaj� ziemi czo�em i wyci�gni�tymi do przodu r�koma, wstaj�, i znowu padaj�, powtarzaj�c: Om mani padme hum. Mantra ta jest na wargach wszystkich bez wyj�tku, niezale�nie od stanu i rangi. Siostra dalajlamy kl�czy obok prostej nomadki i, chocia� r��ni� si� ubiorami, pobo�no�� ich jest r�wnie �arliwa. Dopiero pod koniec dnia, po sko�czonych rytua�ach, zauwa�a si� ogromne r��nice. Na arystokrat�w czeka s�u�ba, konie i obfity posi�ek. Nomadka przewi�zuje mocniej sukni� i uk�ada si� do snu na ulicy, aby rankiem z tego samego miejsca zacz�� znowu swoj� drog�. Pok�ony kontynuuje si� dok�adnie od miejsca, w kt�rym poprzedniego dnia si� je przerwa�o. Fanatyczni p�tnicy przemierzaj� Lingkhor szeroko�ci� w�asnego cia�a, po to, aby ani na chwil� nie odwr�ci� twarzy od �wi�tego Miasta. Ale po�r�d pobo�nych s� te� "profesjonali�ci", kt�rzy te pokutne czynno�ci wykonuj� "na zlecenie", za maj�tnych ludzi, i �yj� wy��cznie z ja�mu�ny. "Zarabiaj�" oni tak wiele, �e przynajmniej raz w roku sta� ich na z�o�enie bogatej ofiary na rzecz jakiego� klasztoru.
Pozna�em pewnego starego m��czyzn�, kt�ry od czterdziestu lat codziennie wykonywa� pok�ony, nurzaj�c si� w prochu na Lingkhorze, i znany by� w klasztorze Sera ze swej szczodro�ci. Mia� on wielu "klient�w" w�r�d bogatych arystokrat�w i przy wykonywaniu pok�on�w stosowa� specjaln� metod�. Na piersi zak�ada� sk�rzany fartuch, na d�onie r�kawiczki podkute �elazem i dos�ownie rzuca� si� w proch ulicy, wykorzystuj�c dynamik� takiego "skoku", aby przesun�� cia�o jak najdalej do przodu z miejsca, w kt�rym zako�czy� poprzedni pok�on.
Pi�tnastego dnia czwartego miesi�ca, w rocznic� �mierci Buddy, ruch na Lingkhorze osi�gn�� szczyt. Wzd�u� drogi pielgrzymi porozstawiali namioty, a �ebrz�cy mnisi pozajmowali najdogodniejsze pozycje. Gdy rozb�ys�y pierwsze promienie s�o�ca, ruszy�a procesja dostojnik�w - wok�� Lingkhoru modl�c si� przeci�gaj� powoli przed szpalerem widz�w wszyscy cz�onkowie rz�du, z wyj�tkiem dalajlamy i regenta. Tu� za nimi post�puje s�u�ba z ci��kimi workami i rozdziela w�r�d t�umu miedziane monety. �aden �ebrak nie odejdzie z pustymi r�kami. Miedziaki otrzymuj� nie tylko naprawd� potrzebuj�cy. Widzia�em jak r�k� wyci�ga�o wielu naszych robotnik�w ziemnych i rzemie�lnik�w i wygl�da�o na to, �e nikt z blisko pi�ciu tysi�cy otrzymuj�cych datki nie czu� si� tym skr�powany. Rozdzielanie ja�mu�ny trwa ca�y dzie�. Dary rozdaj� wszyscy maj�tni dobroczy�cy, w��cznie z Nepalczykami, Muzu�manami i Chi�czykami. Poza pieni�dzmi ofiarowuje si� wszelkie jedzenie i campe.
W taki dzie� na Lingkhorze mia�by si� czym cieszy� etnolog; obserwowa� tu mo�na przekr�j ca�ego tybeta�skiego spo�ecze�stwa. Wida� te� ogromn� przepa�� pomi�dzy jedyn� klas� posiadaczy - arystokracj�, i ludem.
Jak to zazwyczaj bywa, podczas takich uroczysto�ci sprytni ludzie robi� wszystko, aby dobrze zarobi�. Jaki� m��czyzna powiesi� na murze ogrodu kolorowe tablice przedstawiaj�ce r��ne sceny i monotonnym g�osem �piewa� stosowne opowiastki. Ciasno zbity t�um przys�uchiwa� si� w milczeniu. By�a to powie�� o bohaterskim Gesarze*, kt�ry w�asn� r�k� po�o�y� trupem tysi�c wrog�w. Gdy opowie�� si� ko�czy, ka�dy rzuca sw�j grosik. S�uchacze si� zmieniaj�, a trubadur zaczyna snu� opowie�� od nowa. Albo zaczyna ca�kiem now� histori� o przesz�o�ci Tybetu. Zupe�nie jak dawniej nasi �piewacy uliczni, opiewaj�cy zbrodnie na jarmarkach.
Inni zarabiaj� pieni�dze rze�bieniem w kamieniu formu� modlitewnych. Wierni ch�tnie kupuj� takie kamienie i uk�adaj� z nich d�ugie rz�dy murk�w mani*, kt�re porozrzucane s� po ca�ym Tybecie. Wiele z nich liczy ju� setki lat, s� poprzerastane mchem i traw�. Cz�sto wmurowuje si� w ich �ciany m�ynki modlitewne. Z wierzchu murki pokrywa si� tabliczkami �upkowymi lub wi�kszymi kamieniami z inskrypcjami czy wizerunkami budd�w. Napotykaj�c na drodze taki murek, nale�y obej�� go z lewej strony i tylko wyznawcy religii bon przechodz� obok, maj�c go po swej lewej r�ce. Murki te maj� podobne znaczenie jak u nas droga krzy�owa, lub krzy� czy obraz w miejscu wypadku i �mierci. Tu i tam jaki� maj�tny cz�owiek zak�ada nowe murki mani, aby przez t� ofiar� zas�u�y� na swe pomy�lniejsze odrodzenie.
Podczas tego �wi�tego miesi�ca surowo zabrania si� zabijania wszelkiego zwierz�cia*. Dlatego brak jest �wie�ego mi�sa i nie urz�dza si� przyj��. �ycie towarzyskie zamiera, bo nie mo�na przecie� podj�� go�ci ot tak, jak�� zwyk�� potraw�.
Ale prosty lud umie sobie znale�� przyjemno�ci. Najbardziej radosna cz��� dnia rozgrywa si� na p��nocnym zboczu Potali. Jest tam du�y staw z male�k� wysp� po�rodku, na kt�rej stoi �wi�tynia w���w. Ulubion� rozrywk� jest przeprawienie si� - za par� groszy - na wysepk� ��dk� ze sk�ry jaka. Potem mo�na zrobi� piknik na brzegu, pole�e� w trawie i nacieszy� si� letnim s�o�cem.
Gdy �wi�ty miesi�c si� sko�czy�, zacz��y si� znowu wielkie przyj�cia. W lecie trwaj� one cz�sto ca�e dni i tygodnie, w pi�knych ogrodach lub nad brzegiem rzeki, a dobre towarzystwo prze�ciga si� nawzajem w wystawnych ucztach, ta�cach i grach. Dziwi�em si� cz�sto, �e arystokrat�w nie nudz� te nieustanne uczty i zaproszenia.

Pierwsze zlecenia rz�dowe
Rz�d zleci� nam wykonanie dok�adnego planu Lhasy. Aufschnaiter przerwa� swoje prace na obrze�ach miasta i razem przyst�pili�my do pomiar�w. Dotychczas nikt takiego planu nie robi� - rz�d po raz pierwszy poleci� wykona� pomiary miasta. Wprawdzie w ubieg�ym wieku indyjscy tajni agenci przywie�li do swojej ojczyzny szkice Lhasy, ale by�y one rysowane z pami�ci i przez to niedok�adne. Teodolit Caronga bardzo nam si� teraz przyda�; uzbrojeni w ta�my pomiarowe, chodzili�my po wszystkich zau�kach �wi�tego Miasta. Pracowa� mogli�my jedynie wczesnym rankiem, bo gdy na ulicach zaczyna�o t�tni� �ycie, natychmiast otacza�y nas gromady ciekawskich. Poniewa� sami nie byli�my w stanie obroni� si� przed gapiami, przydzielono nam dw�ch policjant�w. Mimo to, co chwila i tak kto� pr�bowa� zagl�da� do obiektywu r�wnocze�nie z Aufschnaiterem, tyle �e z drugiej strony. W�drowanie w przenikliwym ch�odzie poranka po brudnych, zanieczyszczonych odchodami ulicach wcale nie nale�a�o do przyjemno�ci.
Sporz�dzenie niezb�dnych pomiar�w i szkic�w zaj��o nam ca�� zim�. Musieli�my te� wspina� si� na dachy, aby Aufschnaiter m�g� nanie�� na plan budynki, a ja zebra�em ponad tysi�c nazw dom�w, wszystkie w oryginalnej pisowni. Gdy kopie dla dalajlamy i g��wnych urz�d�w by�y gotowe, w Lhasie narodzi�a si� nowa gra towarzyska: wszyscy uczyli si� odczytywa� plan miasta, a odnalezienie w�asnego domu dostarcza�o wiele rado�ci.
W tym czasie rz�d nosi� si� ju� z zamiarem skanalizowania i zelektryfikowania Lhasy. Do realizacji tego projektu zaanga�owano tak�e nas. Ani ja, ani Aufschnaiter nie mieli�my przygotowania technicznego do wykonania takiego zadania, ale m�j kolega, jako dyplomowany in�ynier rolnictwa, posiada� znakomite umiej�tno�ci matematyczne, a po odpowiedzi na szczeg��owe pytania si�gali�my do odpowiednich podr�cznik�w. W tym roku rz�d wyp�aca� ju� Aufschnaiterowi miesi�czn� pensj� w rupiach, a ja uzyska�em sta�� posad� na pocz�tku 1948 roku. Do dzi� jestem bardzo dumny z pobor�w, kt�re w�wczas otrzymywa�em.
Tymczasem nasta�o lato. Pewnego razu, kilka miesi�cy po audiencji u Dalajlamy, wezwano mnie w �rodku nocy do Norbulingki. Wezbrane wody Kyiczu zagra�a�y pa�acowi! Podczas monsunu spokojna rzeka zamienia si� b�yskawicznie w rw�cy, miejscami niemal na dwa kilometry szeroki nurt. Gdy wyszed�em na dw�r, stare umocnienia ju� si� chwia�y. W potokach deszczu przy �wietle latarek natychmiast przyst�pili�my z �o�nierzami gwardii do usypywania nowych wa��w. Star� grobl� uda�o nam si� umocni� na tyle, �e wytrzyma�a do rana. Nazajutrz poleci�em wykupi� wszystkie worki na bazarze i wype�ni� je glin� i ceg�ami z trawy. Pi�ciuset kulis�w i �o�nierzy pracowa�o w nadzwyczajnym - jak dla nich - tempie i zd��yli�my upora� si� z prac�, zanim rzeka przerwa�a stare wa�y.
R�wnocze�nie ze mn� wezwano wyroczni� z Gadong i mnich ten, zakwaterowany na ten czas w jednym z pawilon�w Norbulingki, zosta� moim s�siadem. Obydwaj mieli�my to samo zadanie - poskromi� pow�d�! Dobrze jednak, �e nie zawierzono wy��cznie wyroczni, ale zaanga�owano te� tysi�ce r�k do pracy. W czasie gdy my sypali�my na grobl� ostatnie �opaty ziemi, na brzegu rzeki wyrocznia wchodzi�a w trans i rozpoczyna�a sw�j taniec. Jeszcze tego samego dnia przesta�o la�, pow�d� ust�pi�a i obydwaj zas�u�yli�my na pochwa�� Dalajlamy.
P��niej zwr�cono si� do mnie z zapytaniem, czy m�g�bym co� przedsi�wzi��, aby na stale zapobiec niebezpiecze�stwu powodzi zagra�aj�cemu rok w rok Norbulingce. Natychmiast przysta�em na t� propozycj�, poniewa� z pomoc� Aufschnaitera by�em got�w podj�� si� fachowego przeprowadzenia regulacji rzeki. Dawno ju� zorientowa�em si�, �e g��wny b��d Tybeta�czyk�w polega na budowaniu wa��w ochronnych o pionowych �cianach.
Prace rozpocz�li�my ju� wczesn� wiosn� 1948 roku, poniewa� chcia�em uko�czy� zadanie przed nadej�ciem monsunu. Przydzielono mi nieprawdopodobn� ilo�� robotnik�w - pi�ciuset �o�nierzy i tysi�c kulis�w. W trakcie budowy wprowadzi�em jeszcze jedn� innowacj�. Uda�o mi si� przekona� rz�d, �e praca b�dzie post�powa� znacznie szybciej, je�eli ka�dy robotnik zamiast wykonywa� prac� pa�szczy�nian� otrzyma codzienn� zap�at�. Dzi�ki temu na budowie panowa� zawsze dobry nastr�j. Rzecz jasna wydajno�ci pracy nie mo�na by�o mierzy� europejsk� miar�. Jedn� �opat� obs�ugiwa�o cz�sto trzech ludzi: dwaj ci�gn�li za umocowany do styliska sznurek, a trzeci j� wbija�. Tutejsi ludzie s� znacznie s�absi od naszych robotnik�w i zawsze otwierali usta ze zdumienia, gdy zniecierpliwiony sam chwyta�em za �opat�. I w dodatku jeszcze te ci�g�e przerwy i pauzy! Kto� krzyczy, bo zobaczy� na �opacie robaka: wszyscy rzucaj� prac�, ratuj� robaka i przenosz� go w bezpieczne miejsce!
Przy budowie grobli pracowa�o tak�e wiele kobiet i wcale nie ust�powa�y one m��czyznom. Przez ca�y dzie� d�wiga�y na plecach kosze wype�nione ziemi�, �piewaj�c monotonne melodie dla utrzymania r�wnego kroku. Tutejsi �o�nierze - jak to na ca�ym �wiecie bywa - to wielcy podrywacze i nieustannie przekomarzaj� si� z kobietami. Na budowie bardzo cz�sto pracowa�o nawet wi�cej kobiet ni� m��czyzn. Aufschnaiter zatrudnia� przez pewien czas trzysta Tybetanek i garstk� m��czyzn. Skutki tego, �e jedna pi�ta m��czyzn przebywa w klasztorach, wyra�nie daj� si� odczu�.
Niska wydajno�� pracy Tybeta�czyk�w jest z pewno�ci� spowodowana ich ubog� diet�. Campa, herbata z mas�em i rzodkiew z papryk� stanowi� podstawowe po�ywienie prostego m��czyzny. Na budowie przez ca�y dzie� kipi kocio� z ma�lan� herbat� i ka�dy otrzymuje nale�n� mu porcj�, a w po�udnie jeszcze zup�. Dziwi�o mnie, �e pomimo tak skromnego wy�ywienia, robotnicy byli zadowoleni i pogodni. Po prostu s� do takich warunk�w przyzwyczajeni - mi�so jest drogie i w domu tak�e rzadko je widz�.
Opr�cz �o�nierzy i kulis�w przydzielono mi czterdzie�ci �odzi ze sk�ry jak�w. Przewo�nicy ciesz� si� niewielkim szacunkiem, poniewa� - podobnie jak garbarze - stykaj� si� ze sk�r� zwierz�t, sprzeniewierzaj�c si� tym samym naukom Buddy. W pami�ci utkwi�o mi pewne drastyczne zdarzenie, dobrze obrazuj�ce jak s� tutaj traktowani:
Pewnego razu jeden z dalajlam�w podr��uj�c do klasztoru Samye przejecha� przez t� sam� prze��cz, kt�rej stale u�ywali przewo�nicy w drodze zej�ciowej do rzeki. Teraz, poprzez kontakt z Kr�lem-Bogiem prze��cz sta�a si� �wi�ta i �aden z przewo�nik�w nie m�g� jej ju� przekracza�. Odt�d musieli oni, d�wigaj�c �odzie na plecach, chodzi� inn�, znacznie wy�ej po�o�on� i uci��liw� drog�; przez co tracili mn�stwo czasu. �odzie wa�� ponad sto kilogram�w, prze��cze si�gaj� ponad pi�ciu tysi�cy metr�w.
Jak�e wielk� rol� odgrywa w tym kraju religia, skoro jej zasady tak zdecydowanie mog� zmienia� nawet codzienne nawyki! Widok ludzi przeci�gaj�cych z �odziami na plecach niezmiennie mnie porusza�. Powoli, rytmicznym krokiem posuwali si� w g�r� rzeki, bo wios�owanie pod pr�d by�o niepodobie�stwem. Ka�dy przewo�nik ma jedn� owc�, kt�ra z ca�ym dobytkiem swego pana na grzbiecie towarzyszy mu truchtem, wierna jak pies. Gdy ��d� jest ju� spuszczona na wod�, wskakuje do niej sama, jak wytresowana.
Na �odziach, kt�re mi przydzielono do budowy grobli, przewo�ono granitowe g�azy z po�o�onego w g�rze rzeki kamienio�omu. Jak na takie �odzie - nie�atwe to zadanie. Najpierw, przed za�adowaniem kamieni, trzeba by�o umocni� burty deskami. Ale przewo�nicy nale�� do najsilniejszych ludzi w kraju i s� te� dobrze op�acani. Bynajmniej nie s� uni�eni, jak mo�na by si� tego spodziewa� po ich po�lednim miejscu w hierarchii spo�ecznej. Tworz� w�asn� gildi� i s� z tego dumni.
Zabawnym trafem jednym z moich wsp��pracownik�w zosta� "wysoki bonpo" z Trad�n. Co wiecz�r wyp�aca� robotnikom nale�no�� za przepracowany dzie�. Obydwaj dobrze zachowali�my siebie w pami�ci i teraz cz�sto wspominali�my te jak�e ci��kie dla mnie czasy. Dzisiaj mog�em si� z tego �mia�. W�wczas bonpo odbywa� inspekcj�, podr��uj�c z dwudziestoma s�ugami, i okaza� nam bardzo du�o uprzejmo�ci i �yczliwo�ci. Kt��by pomy�la�, �e kiedy� b�dziemy razem pracowa� i �e b�d� nawet zajmowa� nadrz�dne stanowisko! Niekiedy trudno mi by�o uwierzy�, �e od tego czasu min��y ju� cztery lata. Jak�e mocno wch�on�� mnie ten kraj! Cz�sto przy�apywa�em si� na robieniu typowych dla Tybeta�czyk�w gest�w, kt�re widywa�em setki razy w ci�gu dnia i powtarza�em je ju� zupe�nie bezwiednie.
Poniewa� moja praca polega�a na piel�gnowaniu ogrod�w Jego �wi�tobliwo�ci, zwierzchnikami moimi byli mnisi najwy�szych rang a interesowali si� ni� tak�e cz�onkowie rz�du. Cz�sto nadje�d�a� konno ca�y gabinet z sekretarzami i s�u�b�, posy�ano po Aufschnaitera i obdarowywano nas mas� komplement�w, jedwabnymi szarfami i pieni�dzmi. Dary pieni��ne otrzymywa� tak�e ka�dy robotnik, a reszta dnia by�a w�wczas wolna od pracy.
Pod koniec czerwca grobla by�a gotowa. W sam� por�, bo wkr�tce zacz��y si� pierwsze powodzie. Tego roku wezbrane wody podesz�y bardzo wysoko, ale grobla wytrzyma�a. Na obszarze zagro�onym powodzi� posadzono wierzby, a ich �wie�a ziele� jeszcze bardziej zdobi�a otoczenie letniego pa�acu.

Prace i zabawy w "Ogrodzie Klejnot�w"
W okresie, gdy piel�gnowa�em ogrody Norbulingki, dygnitarze duchowni zapraszali mnie cz�sto na kolacj� i cz�sto te� u nich nocowa�em. By�em chyba pierwszym Europejczykiem, kt�remu pozwolono mieszka� w Potali i letniej rezydencji Kr�la-Boga. Mog�em zatem podziwia� wspania�y park, drzewa iglaste i krzewy sprowadzone ze wszystkich zak�tk�w kraju, wspania�e jab�ka, gruszki i brzoskwinie przeznaczone na st�� Dalajlamy. Ogrodnicy piel�gnowali rabaty i pi�kne drzewa, utrzymywali te� w nale�ytym stanie dr��ki spacerowe. Do ci��szych prac sprowadzano �o�nierzy Gwardii Przybocznej.
Park otoczony jest wysokim murem, ale zwiedza� go mo�e ka�dy. Wprawdzie u bram stoj� stra�e, jednak pilnuj� one tylko, by zwiedzaj�cy odziani byli w tradycyjny tybeta�ski str�j. Kto� w europejskim kapeluszu na g�owie lub europejskich butach nie ma wst�pu do parku i tylko mnie traktowano wyj�tkowo. Jednak w okresie �wi�t celebrowanych w ogrodzie tak�e ja, mimo upa�u, musia�em podporz�dkowa� si� tej regule i t�go si� poci�em w podbitym futrem kapeluszu. Stra�e stoj�ce przy bramach prezentuj� bro�, oddaj�c honory wszystkim arystokratom od czwartej rangi w g�r�, a i ja dost�pi�em tego zaszczytu.
Po�rodku ogrodu napotyka si� znowu wysoki mur, tym razem ���ty, kt�ry odgradza prywatny ogr�d �yj�cego Buddy. Prowadz� do� dwie bramy silnie strze�one przez �o�nierzy. Przekracza� je mog� wy��cznie opaci i osobi�ci opiekunowie m�odocianego Boga. Z�ote dachy �wi�ty� po�yskuj� tajemniczo poprzez listowie i krzyk oswojonego pawia jest jedynym d�wi�kiem, kt�ry dochodzi do zewn�trznego �wiata. Nikt nie wie, co si� dzieje w tym najbardziej �wi�tym miejscu. Nawet ministrowie gabinetu nie maj� tam wst�pu, a dla tybeta�skiego ludu mur ten kryje mistyczn� tajemnic�.
Ju� sam ten ���ty mur jest celem wielu pielgrzym�w, kt�rzy modl�c si� okr��aj� go w kierunku zgodnym z ruchem wskaz�wek zegara. Przy murze co kawa�ek ustawiono psie budy i gdy tylko kto� podejdzie zbyt blisko, ich mieszka�cy o d�ugiej sier�ci zaczynaj� w�ciekle ujada�. Psy s� wprawdzie na uwi�zi z mocnych powroz�w, skr�conych z we�ny jak�w, ale ochryp�e szczekanie stanowi pewien dysonans w tym �wiecie pokoju. P��niej, gdy otwar�y si� dla mnie nawet bramy ���tego muru, troch� si� z tymi srogimi stworzeniami zaprzyja�ni�em, ale tylko w tej mierze, w jakiej to w og�le by�o mo�liwe.
Ca�a Lhasa z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a na letnie wyst�py teatralne, kt�re odbywaj� si� na olbrzymim kamiennym podium. Licznie przybyli widzowie pchaj� si�, a gdy nie uda si� ju� wcisn�� w pobli�e sceny, mo�na zasi��� w cieniu wspania�ego parku. R��ne trupy teatralne popisuj� si� przez ca�e siedem dni, od wschodu do zachodu s�o�ca. Aktorami s� wy��cznie m��czy�ni, poniewa� tematyka jest �ci�le religijna. Wszyscy wywodz� si� z ludu i z rozmaitych zawod�w. Po festiwalu wracaj� do swojej pracy i tylko nielicznym udaje si� osi�gn�� tak� s�aw�, �e mog� z niej �y�.
Rokrocznie wystawia si� te same sztuki. Role recytuje si� �piewnie, co przypomina nasz� oper�, orkiestra sk�ada si� z b�bn�w i czyneli i s�u�y zasadniczo do wyznaczania rytmu wstawek tanecznych. Operowy przebieg dramatu przerywaj� tylko komicy, wyg�aszaj�c swoje kwestie. Wspania�e, cenne kostiumy s� w�asno�ci� rz�du i przechowuje si� je zawsze w letniej rezydencji.
Jedna z grup teatralnych, Gyumalagma, s�ynie ze swych parodii. By�y to jedyne wyst�py, kt�re i mnie doskonale rozbawi�y. Co chwila mog�em podziwia� cywiln� odwag� tej trupy. Repertuar �wiadczy� o znakomitym poczuciu humoru i wigorze tego narodu, kt�ry sta� by�o na to, aby parodiowa� w�asne s�abostki, ba - nawet instytucje klasztorne, i �mia� si� z tego serdecznie. Na przyk�ad, gdy na scenie ukazuje si� wyrocznia, ta�czy sw�j ekstatyczny taniec i wreszcie nieprzytomna pada na ziemi�, widownia trz�sie si� ze �miechu. M��czy�ni przebrani za mniszki w przekomiczny spos�b parodiuj� w pantomimie modl�ce si� kobiety, kt�re za pieni�dze udaj� pobo�no��. A kiedy na scen� wkracza jeszcze mnich i mniszki zaczynaj� go kokietowa�, wybuchom �miechu nie ma ko�ca. Nawet najbardziej powa�ni mnisi �miej� si� do �ez.
Zza mu�linowej kotary ogl�da wyst�py tak�e Dalajlama, wprawdzie znajduje si� w pawilonie ogrodowym za ���tym murem, ale scen� wida� z niego doskonale. Po obu stronach podium zajmuj� miejsca urz�dnicy, w namiotach ustawionych �ci�le wed�ug rangi ich w�a�cicieli. W po�udnie ca�a administracja defiluje przed oknami swego pana, udaj�c si� na wsp�lny obiad, wydawany z kuchni dalajlamy. P��niej nast�puj� wzajemne zaprosiny do dom�w b�d� urz�d�w i we w�asnym gronie �wi�tuje si� dalej. Tymczasem na scenie pojawiaj� si� bez przerwy coraz to nowe sztuki i aktorzy i wielu widz�w wcale nie ruszaj� si� z miejsca - �ledz�c akcj� od pocz�tku do ko�ca, z otwartymi ustami.
Ka�dy dzie� rozpoczyna i ko�czy parada wszystkich stacjonuj�cych w Lhasie oddzia��w wojska. Przeci�gaj� przez ogr�d z w�asn� orkiestr�, prezentuj�c bro� przed w�adc� "kraju lam�w". Wieczorna parada jest sygna�em do nagradzania aktor�w. Teraz spada na nich deszcz bia�ych szarf, w kt�rych zawini�to pieni�dze. Ze spichrz�w w�adcy wynosi si� worki campy, herbaty oraz mas�o, a przedstawiciel dalajlamy wr�cza ka�demu arty�cie bia�� szarf� i kopert� z got�wk�. Gdy �wi�to w Letnim Ogrodzie ma si� ku ko�cowi, aktor�w z ich przedstawieniami zapraszaj� do siebie bogaci arystokraci i klasztory. Arty�ci wystawiaj� swoje dramaty w r��nych miejscach jeszcze przez ca�y nast�pny miesi�c, oblegani tak t�umnie przez publiczno��, �e cz�sto nie obywa si� bez interwencji policji.

We w�asnym mieszkaniu - prawdziwy komfort
W tym roku w moim prywatnym �yciu wszystko odmieni�o si� na dobre i wiod�o mi si� coraz lepiej. Wreszcie mog�em by� panem we w�asnym domu. Otrzyma�em pi�kne mieszkanie, w kt�rym mog�em �y� ca�kiem nieskr�powanie. Nigdy nie zapomnia�em, jak wiele zawdzi�czam Carongowi, kt�ry otworzy� dla mnie sw�j dom i pom�g� mi zapu�ci� korzenie w Lhasie. Odk�d zacz��em pracowa�, p�aci�em mu za mieszkanie. Od niekt�rych arystokrat�w, kt�rzy czasowo obejmowali stanowiska na prowincji, otrzyma�em kilka propozycji zaj�cia si� ich domem i ogrodem oraz zarz�dzania ich s�u�b�. To by�o bardzo obiecuj�ce i w tej sytuacji mog�em sobie wreszcie pozwoli� na prowadzenie w�asnego domu!
Wybra�em jeden z dom�w ministra spraw zagranicznych Surkhanga, jako �e by� to w warunkach tybeta�skich jeden z najbardziej nowoczesnych budynk�w Lhasy. Mia� solidne �ciany, a we frontowej by�o wiele okien z ma�ymi szybkami. Na moje potrzeby by� jednak zbyt obszerny i dlatego zamieszka�em tylko w kilku pokojach, a reszt� poleci�em zamkn��. Sypialni� urz�dzi�em sobie w pokoju o�wietlanym o wschodzie promieniami s�o�ca. Tu� przy ���ku, w zasi�gu r�ki, postawi�em radioodbiornik, a na �cianach powiesi�em zdj�cia Alp z jakiego� szwajcarskiego kalendarza, kt�ry niewiadomym sposobem znalaz� si� w Lhasie. Mo�liwe, �e w przesy�ce ze szwajcarskimi zegarkami. Rze�bione i barwnie malowane szafy i skrzynie w moim pokoju podobne by�y do naszych mebli wiejskich. W lecie nale�a�o dobrze zabezpieczy� ubrania, poniewa� mole i wszelkie robactwo s� prawdziw� plag� w Lhasie. Wszystkie pod�ogi w domu by�y kamienne i m�j s�u��cy by� nadzwyczaj dumny, gdy l�ni�y jak lustro. Wciera� w posadzki wosk i ka�dego ranka ta�czy� w we�nianych skarpetach po wszystkich pokojach - praca zatem by�a dla niego r�wnocze�nie przyjemno�ci�. Wsz�dzie porozk�adano kolorowe dywany. Sufity s� tu przewa�nie wsparte na kolumnach i dlatego dywany maj� niewielkie rozmiary. W Tybecie �yje wielu doskona�ych tkaczy, kt�rzy - wzywani do szlacheckich dom�w - tkaj� na miejscu dywany odpowiedniej wielko�ci. W czasie pracy siedz� na pod�odze, maj�c przed sob� drewniane krosna, i z r�cznie uprz�dzionych w��kien zawi�zuj� w�ze�ki w tradycyjne wzory. Spod ich zr�cznych palc�w wychodz� smoki, pawie, kwiaty i rozmaite motywy. Takie dywany mog� przetrwa� ca�e pokolenia. Ich osnowa jest niezwykle mocna, a barwniki - sporz�dzane z kory drzew rosn�cych w Bhutanie, z zielonych �upin orzech�w i wyci�g�w ro�linnych - bardzo trwa�e.
Do salonu zam�wi�em sobie biurko i du�� desk� kre�larsk�. O ile w rze�bieniu i wykonywaniu mebli wed�ug starych wzor�w stolarze byli bardzo zr�czni, to wobec nowego zadania okazali si� zupe�nie bezradni. Tw�rcza inicjatywa we wszystkich rzemios�ach jest tu zupe�nie zaniedbywana i ani szko�y, ani prywatne warsztaty nie sprzyja�y tw�rczym eksperymentom.
W salonie znajdowa� si� o�tarz domowy, o kt�ry z ca�� staranno�ci� dba� m�j s�u��cy. Codziennie nape�nia� �wie�� wod� siedem miseczek ofiarnych, a p�omyczek lampki ma�lanej nigdy nie wygasa�. �y�em w nieustannej obawie przed w�amaniem, poniewa� pos��ki b�stw zdobne by�y w wysadzane turkusami korony ze szczerego z�ota. Na szcz��cie moja s�u�ba by�a bardzo odpowiedzialna i przez te wszystkie lata nie przydarzy�o si� nic z�ego.
D�ugo �ama�em sobie g�ow� nad rozwi�zaniem problemu k�pieli i prysznicu. Wreszcie, wierc�c dziurki po bokach du�ego kanistra na benzyn�, zmajstrowa�em zbiornik na wod� i prysznic, po czym powiesi�em go na �cianie w pomieszczeniu przylegaj�cym do mojej sypialni. Poniewa� mia�o ono kamienn� posadzk�, zrobienie odp�ywu wody nie przedstawia�o wi�kszego problemu: po prostu przebi�em w �cianie niewielk� dziur�, co z uwagi na tutejsz� metod� murowania bez cementu posz�o mi do�� �atwo. Ta prymitywna �azienka przyci�ga�a wielu moich przyjaci��, bo k�pieli za�ywali oni w najlepszym razie w ma�ej cynowej balii lub w zimnej rzece. P�aski dach mojego domu, z kamienn� obmur�wk�, by�by idealnym miejscem do opalania si�. Ale tutaj nikt nie zna czego� podobnego i nikt by tego nie zrozumia�. Nikt nie chce by� opalony, a ilustracje w zachodnich czasopismach, przedstawiaj�ce opalaj�cych si� ludzi, wywo�uj� niema�� konsternacj�...
Podobnie jak na wszystkich dachach w mie�cie, i na moim tarasie w rogu zatkni�to na maszcie flag� modlitewn�. Mnie maszt pos�u�y� dodatkowo do zamocowania anteny radiowej. W ka�dym domu znajduj� si� te� gliniane kadzielnice do palenia wonnych zi�� i wiele innych "przynosz�cych szcz��cie" przedmiot�w. Zawsze dok�ada�em wszelkich stara�, aby wszystko by�o w porz�dku, aby niczego nie zaniedba� i nie sprzeniewierzy� si� tutejszym zwyczajom.
Wkr�tce ten dom sta� si� moim prawdziwym domem i bardzo si� cieszy�em wracaj�c do niego po pracy lub po sko�czonym przyj�ciu. M�j s�u��cy Nyima ("s�o�ce") czeka� ju� na mnie z gor�c� wod� i herbat�, wsz�dzie l�ni�o czysto�ci�, by�o przytulnie i spokojnie. Jedyny problem mia�em z zapewnieniem sobie samotno�ci, poniewa� s�u��cy przebywaj� tutaj zawsze w pobli�u lub w zasi�gu g�osu swego pana i wchodz� co chwila bez wezwania, aby dola� herbaty. Wprawdzie Nyima stara� si� respektowa� moje �yczenia, ale by� bardzo do mnie przywi�zany. Wieczorami stale wystawa� pod drzwiami gospodarzy, kt�rym sk�ada�em wizyt�, chocia� wyra�nie kaza�em mu, by szed� spa�. Obawia� si�, �e mog� na mnie napa��, gdy b�d� wraca� do domu i sta� w pogotowiu z rewolwerem i mieczem, got�w odda� za mnie �ycie. Jego oddanie by�o rozbrajaj�ce.
Nyimie pozwolono mieszka� z �on� i dzie�mi i mog�em si� przekona�, jak bardzo kochaj� swoje dzieci tak�e pro�ci ludzie. Gdy kt�re� zachorowa�o, nie szcz�dzili pieni�dzy, aby wezwa� najlepszego lam�.
Ja tak�e robi�em wszystko, aby moja s�u�ba by�a zdrowa, poniewa� chcia�em widzie� wok�� siebie zadowolone twarze. Mia�em mo�liwo�� szczepienia ich i leczenia w indyjskiej misji, kt�ra bardzo ch�tnie pomaga�a, ale wymaga�o to sporo trudu, bo Tybeta�czycy lekcewa�� zazwyczaj choroby doros�ych.
Poza osobistym s�u��cym, kt�rego miesi�czne wynagrodzenie wynosi�o oko�o trzydziestu marek, rz�d przydzieli� mi jednego �o�nierza jako go�ca oraz parobka do koni. Odk�d zacz��em pracowa� w Norbulingce mog�em stale je�dzi� na jednym z wierzchowc�w ze stajni Dalajlamy. Pocz�tkowo mia� to by� codziennie inny ko�, poniewa� koniuszy musia� bardzo uwa�a�, aby ich nie przem�cza�. W sytuacji, gdyby kt�ry� z wierzchowc�w straci� na wadze - koniuszemu grozi�o natychmiastowe zwolnienie ze s�u�by. Dla mnie jednak te ci�g�e zmiany konia by�y do�� nieprzyjemne. Zwierz�ta, przyzwyczajone do spokojnego �ycia na pi�knych ��kach Norbulingki, p�oszy�y si� co chwila w w�skich i ruchliwych ulicach miasta. W ko�cu oddano do mojej dyspozycji trzy konie i pozwolono mi dosiada� ka�dego z nich przez ca�y tydzie�. Dzi�ki temu mogli�my si� troch� do siebie przyzwyczai�. Wierzchowce - jak wszelka w�asno�� dalajlamy - mia�y ���t� uprz��. Teoretycznie m�g�bym na tych koniach nosz�cych barwy Boskiego Kr�la wjecha� a� do Potali lub zrobi� rund� na Parkhorze o takiej porze, kiedy by�o to zabronione nawet ministrom.
Stajnia, kuchnia i pomieszczenia dla czeladzi znajdowa�y si� w s�siednim budynku, w otoczonym wysokim murem ogrodzie. Ten ogr�d polubi�em najbardziej. By� bardzo du�y - posadzi�em mn�stwo kwiat�w i warzyw, a jeszcze wystarcza�o miejsca na pole do krykieta i badmintona. Ustawi�em te� st�� do jak�e lubianej przez Tybeta�czyk�w gry w ping-ponga. W niewielkiej szklarence zasadzi�em troch� warzyw i ju� wczesn� wiosn� mia�em na stole smaczn� zielenin�. Wszyscy go�cie musieli podziwia� moje grz�dki, bo bardzo by�em z nich dumny. Cz�sto korzysta�em te� z rad i do�wiadcze� Mr. Richardsona.
Rano i wieczorem zajmowa�em si� ogrodem i niebawem mog�em zbiera� plony mojej gorliwej pracy. Ju� pierwszego roku obrodzi�y mi pi�knie pomidory, kalafiory, sa�ata i kapusta. Wszystkie warzywa by�y olbrzymie i - co zadziwiaj�ce - nie utraci�y przy tym smaku. Recepta by�a w�a�ciwie bardzo prosta: wystarcza�o dba� tylko o to, by korzenie mia�y do�� wilgoci, a suche powietrze i niemal tropikalne s�o�ce stwarza�y wspania�e warunki do wegetacji. Oczywi�cie podlewanie nie by�o takie ca�kiem �atwe, poniewa� w Lhasie brakowa�o wodoci�g�w i nie mo�na by�o podlewa� w��em. Grz�dki trzeba wi�c by�o formowa� tak, aby stale ciek�a przez nie stru�ka wody.
W pracach ogrodowych pomaga�y mi zawsze dwie kobiety, zw�aszcza przy plewieniu, poniewa� chwasty rosn� tu r�wnie bujnie jak warzywa. Ale trud op�aci� si� sowicie. Z powierzchni szesnastu metr�w kwadratowych zebra�em dwie�cie kilogram�w pomidor�w - niekt�re wa�y�y po p�� kilo! Podobnie by�o z innymi warzywami. Mimo �e lato trwa kr�tko, wszystkie warzywa znane w Europie mo�na tutaj uprawia� z powodzeniem.

Do Tybetu docieraj� echa �wiatowej polityki
Wzburzone fale �wiatowej polityki dosi�g�y tak�e spokojnego �ycia tybeta�skiej stolicy. Wojna domowa* w Chinach zacz��a przybiera� niepokoj�ce rozmiary i zacz�to si� obawia�, �e zamieszki wybuchn� tak�e w�r�d Chi�czyk�w osiad�ych w Lhasie. Rz�d tybeta�ski postanowi� zademonstrowa� niezale�no�� Tybetu od chi�skiej polityki i pewnego dnia zadecydowa� o wydaleniu przedstawicieli Chin. Nakaz, od kt�rego nie by�o odwo�ania, dotyczy� oko�o stu os�b.
Z typow� azjatyck� przebieg�o�ci� wykorzystano chwil�, kiedy chi�ski radiooperator w�a�nie gra� w tenisa, i zaj�to jego nadajnik. Dowiedziawszy si� o nakazie opuszczenia Tybetu, nie mia� on ju� mo�liwo�ci porozumienia si� ze swym rz�dem. R�wnocze�nie zamkni�to na czterna�cie dni urz�d pocztowy i telegraf, a �wiat obieg�a pog�oska o nowej wojnie domowej w Lhasie.
O czym� takim oczywi�cie nie by�o mowy. Chi�czyk�w obj�tych nakazem opuszczenia Tybetu traktowano z wyszukan� uprzejmo�ci�, wydano na ich cze�� po�egnalne przyj�cie, wymieniono im tybeta�skie pieni�dze na rupie, po najlepszym kursie, przydzielono bezp�atnie kwatery oraz zwierz�ta juczne i ze sztandarami i orkiestr� eskortowano ich a� do indyjskiej granicy. Chi�czycy nie bardzo byli w stanie poj��, o co chodzi, i z ci��kim sercem opuszczali miasto. Wi�kszo�� z nich powr�ci�a do Chin lub na Formoz�, kilku skierowa�o si� wprost do Pekinu, gdzie w rz�dzie zasiada� ju� Mao Ce-tung.
W ten spos�b zosta� wznowiony trwaj�cy od stuleci pojedynek pomi�dzy Tybetem i Chinami. Wydalenie chi�skich dyplomat�w czerwone Chiny uzna�y za afront, a nie za gest neutralno�ci.
W Lhasie w�wczas zdawano ju� sobie jasno spraw� z olbrzymiego zagro�enia niezawis�o�ci Tybetu i jego religii ze strony czerwonych Chin. Przepowiednie wyroczni i rozmaite zjawiska przyrodnicze uzasadnia�y te obawy. Wielk� komet� w roku 1948 interpretowano jako zwiastuna gro��cego niebezpiecze�stwa, a przypadki rodzenia si� wynaturzonych form zwierz�t domowych uznawano za z�y omen. Ja tak�e mia�em bardzo powa�ne obawy, ale wynika�y one z ca�kowicie trze�wych rozwa�a�. Przysz�o�� Azji widzia�em w czarnych barwach.
W tym�e roku Rz�d Tybeta�ski wyznaczy� czterech wysokich urz�dnik�w, kt�rzy mieli wyruszy� w podr�� po �wiecie. Zazdro�ci�em im, �e zawitaj� tak�e w te strony �wiata, o kt�rych zawsze po cichu marzy�em... Podr�� ta by�a wielkim wydarzeniem w ich �yciu. B�d� zapewne beztrosko zwiedza� szeroki �wiat i podziwia� wszystkie jego cuda. Z rozmys�em wybrano szczeg�lnie wykszta�conych i post�powo my�l�cych arystokrat�w, aby pokaza� �wiatu, �e w Tybecie nie �yj� dzikusi.
Grupie przewodzi� sekretarz ministerstwa finans�w Szakabpa, a pozosta�ymi uczestnikami tej ma�ej ekspedycji w �wiat byli mnich Czangkyimpa, Pangdaczang, kt�ry wzbogaci� si� na handlu, oraz genera� Surkhang, syn ministra spraw zagranicznych z pierwszego ma��e�stwa. Dwaj ostatni w�adali troch� angielskim i znali nieco zachodnie zwyczaje. Rz�d zatroszczy� si� o eleganckie ubrania i p�aszcze dla nich. Z my�l� o przyj�ciach oficjalnych wzi�li wspania�e tybeta�skie szaty z jedwabi, poniewa� podr��owali jako delegacja pa�stwowa z paszportami dyplomatycznymi.
Podr�� zacz�li od Indii, a stamt�d polecieli do Chin, gdzie zatrzymali si� nieco d�u�ej. Nast�pnie pojechali przez Filipiny na Hawaje i do San Francisco. W Ameryce zatrzymywali si� w wielu miejscach; podejmowani byli przez m���w stanu, zwiedzili wiele fabryk - zw�aszcza te, w kt�rych przerabiano tybeta�skie surowce.
Na Europ� przewidziano podobny program. Ca�a podr�� trwa�a niemal dwa lata i za ka�dym razem nadej�cie listu od nich wywo�ywa�o w Lhasie nie lada sensacj�, a wiadomo�ci rozchodzi�y si� po mie�cie lotem b�yskawicy. W Ameryce wielkie wra�enie wywar�y na nich drapacze chmur, w Europie najbardziej podoba� si� im Pary�. Wr�cili do kraju z nowymi zam�wieniami na tybeta�sk� we�n� i olbrzymi� ilo�ci� prospekt�w maszyn rolniczych, krosien, maszyn tkackich i prz�dzalniczych - i wielu innych rzeczy. W ich baga�ach znalaz� si� tak�e roz�o�ony na cz��ci jeep. Szofer Dalajlamy XIII zmontowa� go niebawem i zrobi� pr�bn� jazd� po mie�cie. Ku og�lnemu rozczarowaniu jeep si� ju� wi�cej na ulicach nie pokaza�, poniewa� jego przeznaczeniem by�o nap�dzanie maszyn w mennicy. Niejeden arystokrata zapragn�� zosta� posiadaczem takiego auta, ale nie by� to jeszcze czas ku temu.
Jednym z powod�w wizyty w Stanach Zjednoczonych by� zakup sztab z�ota, kt�re teraz pod siln� stra�� transportowano do Lhasy.
Czw�rce powracaj�cych delegat�w zgotowano uroczyste powitanie, wydawano przyj�cia i opowiadaniom nie by�o ko�ca. Poprzednio to ja i Aufschnaiter byli�my ekspertami od odpowiedzi na pytania o szerokim �wiecie. Teraz, siedz�c w kr�gu s�uchaczy, prawdopodobnie najbardziej �akn�li�my informacji o rozwoju wydarze� na �wiecie. Czterej delegaci nie mogli si� naopowiada�. Z zachwytem rozprawiali o olbrzymich fabrykach, autach i samolotach, o supernowoczesnym statku "Queen Elizabeth", o wyborach prezydenckich w Ameryce i... oczywi�cie o intymnych do�wiadczeniach z bia�ymi kobietami. W czasie podr��y najlepiej si� bawili, gdy nikt nie m�g� odgadn�� ich pochodzenia. Brano ich za Chi�czyk�w, Birma�czyk�w, Japo�czyk�w i tym podobnych, ale nigdy nikt nie wpad� na to, �e s� Tybeta�czykami.
Ich opowie�ci obudzi�y znowu moj� dawn� t�sknot� za Ojczyzn�, bo dotyczy�y te� tego kawa�ka �wiata, kt�ry by� moim domem. Na pocz�tku 1948 roku rozpocz�to repatriacj� wi��ni�w z indyjskich oboz�w... Jak�e ch�tnie pojecha�bym na kilkumiesi�czny urlop do Europy! Jednak na takie kosztowne przedsi�wzi�cie nie by�o mnie sta�.
Podczas gdy czw�rka delegat�w z przyjemno�ci� podr��owa�a po �wiecie, sytuacja polityczna w Azji uleg�a wielkim zmianom. Anglia uzna�a niepodleg�o�� Indii, a w ca�ych Chinach w�adz� zdobyli komuni�ci. Tymczasem w Tybecie - na razie - wszystko bieg�o dawnym trybem. W Lhasie wa�niejsza od ca�ej �wiatowej polityki by�a tradycyjna pielgrzymka Dalajlamy do klasztor�w Drepung i Sera.

Dalajlama wizytuje klasztory
Przed oficjalnym przej�ciem w�adzy ka�dy m�odociany Kr�l-B�g zobowi�zany jest do z�o�enia wizyty w klasztorach Drepung i Sera i zdania egzaminu dojrza�o�ci w formie religijnej dysputy. Na to wydarzenie czeka�a z zapartym tchem ca�a Lhasa od wielu miesi�cy. Orszak Dalajlamy stanowi� oczywi�cie wszyscy arystokraci, a mnisi klasztoru Drepung przygotowali specjalny pa�ac na przyj�cie Kr�la-Boga i jego wspania�ej �wity.
Uroczysta procesja wije si� jak wielki w�� o�miokilometrow� drog� do klasztoru. Szlachta w otoczeniu niezliczonej ilo�ci s�ug w ca�ym przepychu paraduje na wspania�ych koniach i tylko w�adca niesiony jest w palankinie. U wr�t klasztoru oczekuj� ju� boskiego go�cia czterej opaci Drepungu ze wspania�� �wit�, by poprowadzi� go do pa�acu. Ta wizyta jest najwa�niejszym wydarzeniem w �yciu mnich�w tego klasztornego miasta, poniewa� spo�r�d dziesi�ciu tysi�cy mieszka�c�w Drepungu z trudem znajdzie si� kogo�, kto ma szcz��cie prze�y� tak� wizyt� po raz drugi.
W tym dniu ja tak�e pod��y�em konno do Drepungu, otrzymawszy od kilku zaprzyja�nionych mnich�w zaproszenie na ca�y czas trwania uroczysto�ci. Od dawna pragn��em pozna� bli�ej chocia� jedno z takich miast-klasztor�w. Dotychczas, podobnie jak inni pielgrzymi, mog�em zaledwie rzuci� okiem na jego �wi�tynie i ogrody.
Przyjaciele zaprowadzili mnie do jednego z wielu identycznie wygl�daj�cych kamiennych dom�w i wskazali mi sparta�skie pomieszczenie. Mnich imieniem Pema, kt�rego czeka�y niebawem egzaminy ko�cowe i kt�ry mia� ju� swoich uczni�w, podj�� si� roli Cicerone i oprowadza� mnie po mie�cie, obja�niaj�c jego struktur� i organizacj�. W naszej kulturze pr��no by szuka� czego� podobnego. Za murami tego klasztoru czas jakby zatrzyma� si� przed tysi�cami lat i nic nie wskazywa�o na to, �e jeste�my w dwudziestym wieku. Budynki o grubych, szarych murach zdaj� si� sta� od tysi�cy lat, a obrzydliwy zapach zje�cza�ego mas�a i nie myj�cych si� mnich�w przenikn�� g��boko w �ciany ich mieszka�.
Ka�dy dom zamieszkuje pi��dziesi�ciu do sze��dziesi�ciu mnich�w. Na ka�dym pi�trze znajduje si� kuchnia. Obfite posi�ki s� jedyn� przyjemno�ci� mnich�w, a co bardziej inteligentnym zno�niejszym czyni �ycie nadzieja na osi�gni�cie - przez gorliwe studia - wysokiego stanowiska. Poza tym wiod� �ywot i�cie sparta�ski. Nie posiadaj� �adnej w�asno�ci prywatnej, co najwy�ej ma�lan� lampk�, religijny obraz lub pude�eczko na amulety. Zwyk�a prycza to jedyna wygoda, jaka im przys�uguje. Obowi�zuje absolutne pos�usze�stwo. Mnich-ucze� przybywa do klasztoru jako ma�y ch�opiec i natychmiast wciska si� go w bordowe szaty, kt�rych nie zdejmuje do ko�ca �ycia. Przez pierwsze lata musi wykonywa� najni�sze prace i s�u�y� swym nauczycielom. Je�eli jest m�dry i bystry, uczy si� pisa� i czyta�, rozpoczyna studia i dopuszczany jest do egzamin�w. Jednak tylko niewielu udaje si� pi�� krok po kroku w g�r�, wi�kszo�� pozostaje przez ca�e �ycie na poziomie s�u��cych. Wybra�cami b�d� ci, kt�rzy po trzydziestu lub czterdziestu latach opanuj� nauki Buddy w takim stopniu, �e b�d� w stanie zda� egzaminy ko�cowe; oni maj� szans� si�gni�cia po najwy�sze urz�dy duchowne.
Klasztory pe�ni� jednocze�nie rol� akademii teologicznych i przygotowuj� do funkcji wy��cznie duchownych, natomiast mnisi przeznaczeni do piastowania godno�ci urz�dnik�w duchownych kszta�c� si� w szkole Cedrung�w w Potali.
Raz do roku w Katedrze lhaskiej odbywaj� si� publiczne egzaminy ko�cowe dla uczni�w szk�� klasztornych. Dopuszcza si� do nich jedynie dwudziestu dw�ch kandydat�w z ca�ego Tybetu. Po bardzo trudnej dyskusji przed komisj� z�o�on� z osobistych nauczycieli dalajlamy, pi�ciu najlepszym przyznaje si� rang� najwy�szego stopnia. Pozostali b�d� piastowa� funkcje nauczycieli i opat�w w mniejszych klasztorach. Zwyci�zca w egzaminach odbywaj�cych si� w Katedrze mo�e uda� si� na odosobnienie i oddaj�c si� tylko praktyce medytacyjnej wie�� �ycie pustelnika lub te� po�wi�ci� si� funkcjom publicznym, kt�re mog� go wynie�� nawet do godno�ci regenta. Jednak�e taka sytuacja zdarza si� wyj�tkowo, poniewa� tak wysoki urz�d mog� piastowa� jedynie inkarnacje. Mo�e si� jednak zdarzy�, �e tego honoru dost�pi m��czyzna z ludu, nie b�d�cy ani szlachcicem, ani �yj�cym Budd�. Ostatnio mia�o to miejsce w 1910 roku, gdy Dalajlama XIII zbieg� przed Chi�czykami do Indii i konieczne by�o wyznaczenie jego zast�pcy. Niemniej daleka to droga - prowadzi przez wiele lat samotnego �ycia w klasztorze, a nawet zdany egzamin w Katedrze nie gwarantuje osi�gni�cia tak wysokiej pozycji.
Dziesi�� tysi�cy mnich�w klasztoru Drepung podzielono na grupy. Ka�da ma w�asn� �wi�tyni� i w�asny ogr�d. Wczesne godziny poranne sp�dzaj� w gompach na wsp�lnych mod�ach, otrzymuj� ze wsp�lnej kuchni swoj� ma�lan� herbat� i zup� i dopiero po po�udniu wracaj� do dom�w, gdzie odbywa si� w�a�ciwa nauka - i tak a� do wieczora. Mimo to, ka�dy ma troch� czasu na spacer, niewinne gry lub na ugotowanie sobie dodatkowej porcji strawy. Mnisi otrzymuj� racje �ywno�ciowe z rodzinnych gmin i z tego powodu grupowani s� w miar� mo�no�ci wed�ug miejsca pochodzenia. W niekt�rych domach mieszkaj� wi�c sami Mongo�owie lub Nepalczycy, albo uczniowie-mnisi pochodz�cy z jednego miasta, na przyk�ad z Szigace.
Na terenie klasztornego miasta nie wolno zabija� �adnych zwierz�t. Jednak zimny klimat wymaga diety zawieraj�cej chocia�by troch� mi�sa i gminy cz�sto dostarczaj� swoim mnichom suszone mi�so jak�w. W pobliskich wsiach mo�na czasem kupi� tak�e mi�so �wie�e.
Poza darmowym wy�ywieniem i mieszkaniem mnisi otrzymuj� niewielkie kieszonkowe, pochodz�ce z gratyfikacji rz�dowych oraz dar�w od pielgrzym�w. Je�eli mnich wyr��nia si� zdolno�ciami, zawsze znajdzie sponsora w�r�d szlachty lub zamo�nych kr�g�w kupieckich. Duchowie�stwo tybeta�skie jest bardzo maj�tne, poniewa� w jego r�kach znajduje si� wi�kszo�� ziemi i do klasztor�w nap�ywaj� olbrzymie ilo�ci p�od�w rolnych. Ka�dy klasztor posiada w�asnych kupc�w, kt�rzy zaopatruj� go we wszystkie potrzebne rzeczy. Wprost trudno uwierzy� jak wielkie sumy poch�ania utrzymanie klasztor�w. Kiedy� pomaga�em zaprzyja�nionemu urz�dnikowi zakonnemu w sporz�dzaniu spisu wydatk�w za miesi�c uroczysto�ci noworocznych, kt�ry wszyscy mnisi sp�dzaj� w Lhasie. W tym okresie rz�d dostarczy� im trzy tysi�ce kilogram�w herbaty i pi��dziesi�t tysi�cy kilogram�w mas�a, a ponadto otrzymali pieni�dze z datk�w w wysoko�ci ponad p�� miliona marek.
Postacie w bordowych szatach nie zawsze s� �agodnymi i wykszta�conymi braciszkami. Wi�kszo�� z nich to ordynarni, niewra�liwi ludzie, dla kt�rych bicz dyscypliny nigdy nie jest wystarczaj�co twardy. Najgorsi z nich nale�� do nielegalnej wprawdzie, ale tolerowanej organizacji dap-dop�w, �o�nierzy-mnich�w. Na go�ym ramieniu zawi�zuj� oni czerwon� wst��k� i dla wzbudzenia grozy czerni� twarze sadz�. Za paskiem maj� zatkni�ty olbrzymi klucz, kt�ry zale�nie od potrzeby s�u�y im do bicia lub do rzucania. Nierzadko chowaj� w kieszeni ostry, szewski n��. Wielu z nich to znane w Lhasie zawadiaki. Ich ch�d jest wyzywaj�cy, s�yn� z zaczepno�ci i ka�dy ma si� na baczno�ci, aby im nie wej�� w drog�. Z ich szereg�w powsta� p��niej batalion ochotnik�w do walki z czerwonymi Chi�czykami, kt�ry zas�yn�� z odwagi. Jednak i w czasie pokoju nie brakuje im okazji do roz�adowania nadmiaru energii, poniewa� pomi�dzy dap-dopami z r��nych klasztor�w wybuchaj� nieustanne zatargi. Najbardziej �agodn� form� tych potyczek s� zawody lekkoatletyczne pomi�dzy zespo�ami klasztor�w Sera i Drepung. W dniu rozgrywek dab-dopowie z obu klasztor�w zbieraj� si� na placu walki i g�o�nymi okrzykami zagrzewaj� swoich protegowanych. Zawodnicy zrzucaj� mnisie szaty i stoj� w kr�tkich, obszytych dzwoneczkami przepaskach na biodrach. Zaczyna si� walka: bieg, rzucanie kamieniem i pewna odmiana skoku w dal i w g��b. W tym celu wykopuje si� olbrzymie, g��bokie na kilka metr�w do�y. Skoczkowie rozp�dzaj�c si� wykonuj� wyskok w g�r�, jakby przez p�otek, i przeleciawszy w powietrzu cz�sto dwadzie�cia do trzydziestu metr�w l�duj� w dole. Zawodnicy si� zmieniaj�: raz skacze mnich z Drepungu, po nim mnich z klasztoru Sera, ale mierzy si� tylko r��nice pomi�dzy skokami. Zwyci�zc� jest najcz��ciej ciesz�cy si� poparciem rz�du klasztor Drepung, kt�ry ze wzgl�du na sw� wielk� liczebno�� jest z stanie wystawia� do walki lepszych zawodnik�w.
Jako �e by�em kiedy� instruktorem sportowym, cz�sto wybiera�em si� do Drepungu, a mnisi ogromnie si� cieszyli, gdy przy��cza�em si� do ich treningu. Tutaj spotka�em jedynych w ca�ym Tybecie muskularnych m��czyzn.
Wszystkie zawody ko�cz� si� ogromnym uroczystym ob�arstwem i rzadko mia�em okazj� widzie� podobne ilo�ci pa�aszowanego mi�sa.
Wielkie klasztory Drepung, Sera i Ganden, tzw. "trzy filary pa�stwa", odgrywaj� w politycznym �yciu kraju decyduj�c� rol�. Ich opaci razem z o�mioma urz�dnikami rz�dowymi stoj� na czele Zgromadzenia Narodowego. Bez zgody tych mnich�w nie mo�e zosta� podj�ta �adna decyzja, a oni oczywi�cie w pierwszym rz�dzie dbaj� o zdobycie przewagi swych klasztor�w. Wiele post�powych idei umiera�o przedwcze�nie, napotykaj�c ich sprzeciw. Aufschnaiter i ja d�ugo byli�my im tak�e sol� w oku. Jednak przekonawszy si� z biegiem czasu, �e nie mamy �adnych ambicji politycznych, przestrzegamy zwyczaj�w tybeta�skich, w��czamy si� w �ycie kraju i wykonujemy po�yteczne prace, poniechali oporu przeciwko nam.
Jak ju� powiedzia�em, klasztory pe�ni� rol� akademii teologicznych. Dlatego te� wszyscy �yj�cy Buddowie*, a jest ich w Tybecie ponad tysi�c, musz� si� w nich kszta�ci�. Wszystkie inkarnacje przyci�gaj� nieustannie pielgrzym�w, kt�rzy nap�ywaj� tysi�cami po ich b�ogos�awie�stwo.
Podczas siedmiodniowego pobytu Dalajlamy w klasztorze Drepung w ceremoniach uczestniczyli, siedz�c w pierwszym rz�dzie, tak�e inkarnowani mnisi - by�o to prawdziwe zgromadzenie bog�w!
Codziennie w cienistych ogrodach klasztornych odbywa�y si� s�ynne debaty w�adcy Tybetu z jednym z opat�w. Stanowi� one jeden z najbardziej intymnych aspekt�w �ycia religijnego lamaizmu i nigdy bym nie pomy�la�, �e wolno mi b�dzie by� ich �wiadkiem.
A jednak... Podczas �niadania Lobsang Samten zapyta�, czy chcia�bym z nim p�j�� do ogrod�w. Ten nieoczekiwany gest sprawi�, �e mog�em prze�y� spektakl, kt�rego nie ogl�da� chyba �aden wyznawca innej religii. Oczywi�cie w towarzystwie brata Dalajlamy nikt nie o�mieli� si� zabroni� mi wst�pu do ogrodu. Ujrza�em osobliwy obraz. Na dziedzi�cu posypanym bia�ym �wirem na tle ciemnych drzew siedzia�o st�oczonych chyba ze dwa tysi�ce mnich�w w czerwonych szatach, a na wysokim tronie siedzia� Dalajlama i czyta� g�o�no �wi�te Ksi�gi. Po raz pierwszy us�ysza�em jego d�wi�czny, ch�opi�cy jeszcze g�os. Przemawia� bez �ladu zak�opotania, z pewno�ci� cz�owieka doros�ego. Wyst�powa� publicznie po raz pierwszy. Ten czternastolatek sp�dzi� wiele lat swojego �ycia na studiach, a teraz po raz pierwszy mia� dowie�� swoich umiej�tno�ci przed surowym audytorium.
Od tego pierwszego wyst�pu zale�a�o bardzo wiele. Nawet je�liby zawi�d�, co i tak nie zmieni�oby przypisanej mu drogi, mia�o si� teraz okaza�, czy b�dzie on instrumentem mnich�w, czy ich panem. Nie wszyscy jego poprzednicy byli tak m�drzy jak Dalajlama V i post�powi jak Dalajlama XIII. Wielu pozostawa�o przez ca�e �ycie marionetkami swych wychowawc�w i losy kraju spoczywa�y w r�kach regent�w. O inteligencji tego ch�opca opowiadano ju� teraz cuda. Podobno po jednorazowym przeczytaniu ksi��ki potrafi� powt�rzy� j� z pami�ci. Od wczesnych lat interesowa� si� sprawami pa�stwa i krytykowa� lub chwali� decyzje Zgromadzenia Narodowego.
Rozpocz��a si� dysputa. Dalajlama zgodnie ze zwyczajem usiad� na ziemi, podobnie jak mnisi, by zr�wnowa�y� przewag� wysokiego urodzenia. Przeor klasztoru, w kt�rym odbywa�a si� dzisiejsza dyskusja, stan�� przed Dalajlam� i zacz�� zadawa� pytania, podkre�laj�c je przewidzianymi zwyczajowo gestami. Nast�powa�a b�yskawiczna replika, a po niej natychmiast pada�o kolejne podchwytliwe pytanie. Dalajlama odpowiada� swobodnie z u�miechem pewno�ci na m�odej twarzy, nie trac�c ani na chwil� spokoju.
P��niej zamieniono role i siedz�cemu na ziemi opatowi zadawa� pytania Dalajlama. Teraz mo�na si� by�o przekona�, �e nie by� to wyre�yserowany spektakl maj�cy pokaza� inteligencj� m�odego Buddy. Opat musia� si� bardzo pilnowa�, by nie utraci� twarzy w obecno�ci swych uczni�w, bo bywa� przyparty do muru.
Po sko�czonej dyspucie m�ody Kr�l-B�g wr�ci� na tron i matka, jedyna obecna tam kobieta, poda�a mu herbat� w z�otej miseczce. Rzuci� ukradkowe spojrzenie w moim kierunku, jakby chcia� si� upewni� tak�e o mojej aprobacie. By�em do g��bi poruszony tym, co zobaczy�em, a przede wszystkim podziwia�em pewno�� siebie tego boskiego ch�opca, kt�ry pochodzi� przecie� z prostej rodziny. Niewiele brakowa�o a uwierzy�bym w reinkarnacj�...
P��niej miewa�em jeszcze sposobno�� obserwowania podobnych dysput, prowadzonych przez mnich�w. Nie zawsze przebiega�y one tak spokojnie i uk�adnie. S�uchacze cz�sto opowiadali si� po jednej czy drugiej stronie, ekscytowali si� bardzo i dyskusja nierzadko ko�czy�a si� r�koczynami.
Religijn� debat� zako�czy�y bardzo d�ugie wsp�lne mod�y, przypominaj�ce litani�*, i Dalajlama wspierany przez swych opat�w powr�ci� do pa�acu. Od dawna wielce mnie dziwi� ch�d tego ch�opca, podobny do chodu starca. Teraz dowiedzia�em si�, �e taki jest wym�g rytua�u, kt�ry okre�la dok�adnie ka�dy ruch. Spos�b poruszania si� ma na�ladowa� ch�d �wi�tych m���w i by� zarazem ekspresj� dostoje�stwa dalajlamy.
Jak�e pragn��em wykona� kilka zdj�� z tego nadzwyczajnego wydarzenia! Ale na ca�e szcz��cie - jak si� p��niej okaza�o - nie wzi��em aparatu. Nazajutrz, gdy m�j przyjaciel �angd�la pr�bowa� zrobi� zdj�cie Dalajlamie okr��aj�cemu rytualnie klasztor, rozp�ta�a si� burza. Okaza�o si�, �e �angd�la zabra� ze sob� aparat fotograficzny, bez mojej wiedzy, i uda�o mu si� potajemnie wykona� jedno uj�cie. Nie usz�o to uwadze jakiego� gorliwego mnicha, kt�ry nie omieszka� natychmiast o tym donie��. �angd�l� wezwano do sekretarza regenta i poddano ostremu przes�uchaniu. Za przewinienie zdegradowano go, daj�c mu r�wnocze�nie do zrozumienia, �e winien si� cieszy�, pozostaj�c dalej w szeregach mnich�w. Ponadto skonfiskowano jego aparat. Zosta� tak surowo ukarany, chocia� posiada� szlachectwo pi�tej rangi i by� kuzynem poprzedniego regenta. Incydent sta� si� tematem dnia w ca�ym klasztorze, ale sam �angd�la nie wygl�da� na zbyt przej�tego - zna� przecie� dobrze upadki i wzloty urz�dniczej kariery.
Nieprzyjemne wydarzenie posz�o wkr�tce w niepami��. Uwag� wszystkich przyku�a zbli�aj�ca si� kolejna ceremonia, w czasie kt�rej Dalajlama mia� z�o�y� tradycyjne ofiary na wysokim na 5600 m szczycie Gompe Uce, wznosz�cym si� tu� za klasztorem Drepung.
Wczesnym rankiem ruszy�a konno wielka karawana, licz�ca z pewno�ci� tysi�c ludzi i kilka setek koni. Pierwszym celem by�a pustelnia usytuowana w po�owie wysoko�ci g�ry. Konia Dalajlamy prowadzi�o dw�ch koniuszych. Po drodze przygotowano wiele miejsc postojowych i za ka�dym razem w ustalony tradycj� spos�b celebrowano dosiadanie i schodzenie z konia przez Dalajlam�. Na ka�dej stacji czeka� tron wy�cielony dywanami, aby Jego �wi�tobliwo�� w godny spos�b m�g� odetchn��. Pod wiecz�r procesja dotar�a do pustelni. Zapalono dzi�kczynne kadzid�a za szcz��liw� drog� i wszyscy zatopili si� w �wiczeniach medytacyjnych. Noc sp�dzono w przygotowanych namiotach i prowizorycznych kwaterach. Nazajutrz czeka�y ju� jaki i jeszcze przed wschodem s�o�ca Dalajlama ze swym prze�wietnym orszakiem dotar� konno na wierzcho�ek. Mnisi klasztoru Drepung doszli tam wcze�niej, dawno wydeptanymi, stromymi �cie�kami. Gdy wszyscy stan�li na szczycie, rozpocz�to znowu mod�y i z�o�ono bogom ofiary. W dole lud oczekiwa� na chwil�, gdy na szczycie wzbije si� dym, by� to bowiem znak, �e tam na g�rze w�adca modli si� ju� o pomy�lno�� swych poddanych. Ja ju� poprzedniego dnia dotar�em skr�tami na wierzcho�ek i z dyskretnej odleg�o�ci obserwowa�em rytua� sk�adania ofiar. Stawi�y si� tam tak�e ca�e stada wron i kawek, zwabione zapachem campy i ofiarnego mas�a. G�o�no kracz�c czeka�y niecierpliwie, by rzuci� si� na resztki przyniesionych tu ofiar.
Wi�kszo�� towarzystwa ze �wity Dalajlamy sta�a na szczycie g�ry po raz pierwszy i ostatni w �yciu. M�odszym g�rska wycieczka najwyra�niej sprawia�a przyjemno��; przystawali co chwila z rado�ci�, pokazuj�c sobie r��ne miejsca w pi�knej panoramie. Natomiast starsi mnisi i urz�dnicy, cz�sto ju� sporej tuszy, nie zwracali uwagi na pi�kne widoki. Zziajani, przysiadali cz�sto, a s�u��cy podawali im orze�wiaj�ce napoje.
Jeszcze tego samego dnia t� sam� drog� orszak powr�ci� konno do klasztoru, a po kilku dniach Dalajlama ruszy� do klasztoru Sera, gdzie odby�a si� jeszcze raz podobna jak w Drepungu dysputa i ceremonia.
Doradcy m�odocianego Boga pocz�tkowo wyra�ali w�tpliwo�ci, czy i temu klasztorowi nale�y si� taki honor, wszak przed kilkoma zaledwie miesi�cami mnisi z klasztoru Sera buntowali si� przeciwko rz�dowi. Ale i w tym przypadku okaza�o si�, �e m�ody w�adca stoi ponad wszelkimi intrygami i klikami. Mnisi w niezmiernie wzruszaj�cy spos�b starali si� dowie�� swego oddania i czci dla Dalajlamy i robili wszystko, aby zgotowa� mu �wietniejsze przyj�cie ni� koledzy z Drepungu. Wynie�li na �wiat�o dzienne wszystkie swoje tysi�cletnie skarby, ozdabiaj�c bez umiaru �wi�tyni�; na dachach powiewa�y nowe flagi modlitewne i wszystkie uliczki by�y pi�knie pozamiatane.
Gdy Dalajlama wraca� z wizyt w klasztorach do Norbulingki, na ulice wyleg�a rado�nie ca�a Lhasa.

Archeologiczne odkrycia Aufschnaitera
Tymczasem moje �ycie p�yn��o spokojnie. Mia�em pa�stwow� posad�, t�umaczy�em wiadomo�ci i artyku�y z gazet, wznosi�em od czasu do czasu groble i kana�y nawadniaj�ce i regularnie odwiedza�em Aufschnaitera buduj�cego kana� na skraju miasta.
W tym czasie poczyni� on wielce interesuj�ce odkrycia. Podczas prac ziemnych jego robotnicy natrafili na gliniane skorupy. Aufschnaiter przykaza� pozbiera� je starannie i przyst�pi� do sklejania ich, kawa�ek po kawa�ku. Ukaza�y si� pi�kne wazy i dzbany o kszta�tach, jakich na pr��no by teraz szuka�. Aufschnaiter obieca� robotnikom nagrod� za ka�de znalezisko oraz pouczy�, by kopali mo�liwie ostro�nie i natychmiast przywo�ali go, gdy tylko co� znajd�. Ka�dy tydzie� dostarcza� co� ciekawego. Kompletne groby z doskonale zachowanymi szkieletami, a przy nich naczynia i drogie kamienie.
Aufschnaiter mia� teraz nowe zaj�cie w chwilach wolnych od pracy: skleja� skorupy, rejestrowa� je i pakowa�. Porusza� si� w czasach odleg�ych zapewne o tysi�ce lat. Mia� prawo by� dumny ze swych zbior�w, bo znalaz� pierwsze �wiadectwa jakiej� dawnej kultury tego kraju. Musia�y by� bardzo stare; �aden lama nie umia� ich zidentyfikowa�, a i w starych ksi�gach nie znaleziono �adnych wzmianek o epoce, w kt�rej zmar�ych grzebano i umieszczano w grobach podarunki.
Aufschnaiter chcia� przekaza� te znaleziska do Muzeum Archeologicznego w Indiach i gdy po inwazji komunistycznych Chin opuszczali�my Lhas�, zabrali�my te skarby ze sob�. Aufschnaiter zatrzyma� si� w�wczas w Gyance, a dalszy transport tych przedmiot�w do Indii powierzy� mnie.

Problemy rolne w Tybecie
Wkr�tce po tych odkryciach nadarzy�a si� nam okazja wyjazdu z Lhasy i poznania nowych rejon�w. Kilku arystokrat�w zwr�ci�o si� do mnie z pro�b�, abym obejrza� ich posiad�o�ci ziemskie i przedstawi� ewentualne sugestie co do ich uprawy. Uzyskali dla mnie urlop od rz�du i niebawem odwiedza�em kolejno ich maj�tki. Panuj�ce tam stosunki przypomina�y nasze �redniowiecze. P�ug, jak przed tysi�cem lat, sk�ada� si� z drewnianego rad�a i �elaznego lemiesza. Do prac na roli u�ywano "dzo", krzy��wki wo�u i jaka, kt�ry znakomicie nadawa� si� na zwierz� poci�gowe. Dzo podobne jest bardziej do jaka i mleko kr�w dzo jest bardzo cenione, ze wzgl�du na du�� zawarto�� t�uszczu.
Jednym z problem�w, z kt�rymi Tybeta�czycy nie umiej� sobie poradzi�, jest nawadnianie p�l. Wiosna jest zwykle bardzo sucha, ale nikomu nie przyjdzie do g�owy, aby skierowa� na spragnione pola wod� z wezbranych topniej�cymi �niegami potok�w i rzek.
Ziemskie maj�tki szlachty s� ogromne. Przemierzenie ich konno trwa cz�sto kilka dni. Do ka�dego maj�tku nale�� tysi�ce ch�op�w pa�szczy�nianych, kt�rym przeznaczono niewielkie poletka do uprawy na w�asne potrzeby, a dla w�a�ciciela musz� odpracowa� okre�lon� ilo�� dni. Rz�dcy maj�tk�w, zwykle bardzo wierni swoim panom, w�adaj� jak ksi���ta. Ich dziedzic piastuje rz�dowe stanowisko w Lhasie i nie ma czasu troszczy� si� o swoje w�o�ci, a w nagrod� za szczeg�lne zas�ugi otrzymuje coraz to nowe po�acie ziemi. W ten spos�b niejeden szlachcic staje si� z biegiem czasu w�a�cicielem nawet dwudziestu olbrzymich farm. Ale r�wnie szybko mo�e je straci�. Gdy popadnie w nie�ask�, wszystkie jego posiad�o�ci przechodz� ponownie na w�asno�� pa�stwa. Jednak mimo to istniej� rody, kt�re ju� od setek lat siedz� w swoich zamkach, i nosz� nazwiska identyczne z nazw� danego regionu. Ich twierdze, zbudowane zazwyczaj przez przodk�w na ska�ach, g�ruj� nad dolinami. Wznoszone na r�wninach, otaczane by�y fosami, kt�re rzecz jasna dawno ju� wysch�y i dzi� s� puste. Stara bro�, przechowywana w zamkach, �wiadczy o waleczno�ci przodk�w, kt�rzy nieustannie musieli broni� si� przed Mongo�ami nios�cymi mord i po�og�.
Jazda konno przez nieznane rejony, trwaj�ca ca�e dni i tygodnie, by�a dla mnie przyjemn� odskoczni� od �ycia w Lhasie. Nie musia�em si� nigdzie spieszy� - nie mia�o bowiem znaczenia, czy wr�c� do Lhasy o jeden dzie� p��niej, czy wcze�niej. Pozwoli�em wi�c sobie pop�ywa� �odzi� ze sk�ry jak�w po szerokiej Brahmaputrze. To by�o wspania�e! Cz�sto nadk�ada�em drogi, aby zwiedzi� jaki� interesuj�cy stary klasztor. Wzi��em ze sob� leic� i chocia� musia�em bardzo oszcz�dza� filmy - bo na bazarach nie by�o materia��w do tego aparatu - zrobi�em sporo zdj�� okolic i ludzi.

Zimowe sporty w Lhasie
Gdy wr�ci�em do Lhasy, nasta�a ju� zima. Niewielkie odnogi Kyiczu by�y skute lodem i to natchn��o nas nowym pomys�em. Z ma�ym gronem przyjaci�� - by� w�r�d nich tak�e brat Dalajlamy - za�o�yli�my towarzystwo �y�wiarskie. Nie my pierwsi zreszt� uprawiali�my ten sport w Tybecie. Ku wielkiemu zdumieniu miejscowej ludno�ci, �y�wiarstwo uprawia� personel Misji Brytyjskiej w Gyance. W�a�ciwie obj�li�my po nich spadek, nabywaj�c �y�wy, kt�re podarowali s�u�bie, gdy opuszczali plac�wk�. Reszt� brakuj�cego sprz�tu sprowadzili�my z Indii. Pierwsze nasze kroki na �y�wach wywo�ywa�y og�ln� uciech� w�r�d zbieraj�cych si� regularnie ciekawskich, ale te� i obawy, czy kto� nie rozbije sobie g�owy albo czy nie za�amie si� l�d. Ku przera�eniu rodzic�w znajdowa�o si� coraz wi�cej entuzjast�w, kt�rzy pragn�li za wszelk� cen� spr�bowa� jazdy na �y�wach. Dla nie uprawiaj�cych sportu, konserwatywnych arystokrat�w by�o nie do poj�cia, jak mo�na z w�asnej woli przywi�za� sobie do st�p "no�e" i �lizga� si� na nich.
Jedyny mankament naszego lodowiska polega� na tym, �e ju� oko�o dziesi�tej rano l�d stawa� si� mi�kki, poniewa� tak�e w zimie s�o�ce grzeje tu bardzo mocno. Nie pozostawa�o nam nic innego, jak odpowiednio wcze�nie zaczyna� nasz� zabaw�. Ale za to p��niej mo�na by�o jeszcze pogra� w tenisa. Na zako�czenie urz�dzali�my zazwyczaj ma�y piknik, raz u tego, innym razem u kogo� innego. To by�y moje najmilsze chwile, gdy bez �adnych ceremonii i zobowi�za�, jakie poci�ga�o za sob� �ycie w Lhasie, mog�em sobie swobodnie poszale� w gronie m�odzie�y.

Kamerzysta �yj�cego Buddy
O naszych wyczynach dowiedzia� si� Dalajlama od swojego brata. Niestety, z taras�w Potali nie by�o wida� lodowiska i nie m�g� nas obserwowa�. Ale on tak�e bardzo pragn�� zobaczy� ten nowy, weso�y sport na lodzie. Pewnego dnia przys�a� mi swoj� kamer� z poleceniem, abym sfilmowa� dla niego nasze zabawy.
W Potali znajdowa� si� dobrze zachowany kompletny sprz�t fotograficzny, pochodz�cy jeszcze z maj�tku Dalajlamy XIII, kt�ry przyja�ni�c si� z Sir Charlesem Bellem przej�� od niego wiele pomys��w i nowych idei. P��niej m�ody Dalajlama otrzyma� w darze od Misji Brytyjskiej nowy sprz�t z nowoczesnym aparatem projekcyjnym, a czterej podr��nicy po �wiecie przywie�li najnowsz� kamer�. Poniewa� nigdy jeszcze nie filmowa�em, poprosi�em o wszystkie prospekty i instrukcje i zanim przyst�pi�em do dzie�a, dok�adnie je przestudiowa�em. Nakr�ciwszy film, wys�a�em go do wywo�ania w Indiach za po�rednictwem urz�du spraw zagranicznych i Misji Brytyjskiej i po dw�ch miesi�cach Dalajlama mia� go ju� w r�kach. Film uda� si� nadzwyczajnie.
Poprzez ten film nawi�za�em pierwszy osobisty kontakt z m�odym w�adc� Tybetu. Osobliwe - to w�a�nie produkt XX wieku stanowi� punkt wyj�cia do narodzenia si� przyja�ni, kt�ra rozwija�a si� ponad wszelkimi konwenansami i ��czy�a nas coraz silniej.
Dalajlama przez Lobsanga Samtena przekaza� mi swe �yczenie, abym fotografowa� dla niego ceremonie i uroczysto�ci. Od tej chwili pozostawali�my w ci�g�ym kontakcie. Przekazywa� mi stale szczeg��owe instrukcje i cz�sto zdumiewa�em si�, �e pomimo swych wyt��onych studi�w, tak intensywnie zajmuje si� zdj�ciami. Czasem by�o to kilka s��w na karteczce, innym razem przekazywa� �yczenia przez usta Lobsanga Samtena. Raz wskazywa� mi kierunek, z kt�rego jego zdaniem najkorzystniej b�dzie pada� �wiat�o, kiedy indziej zn�w zwraca� moj� uwag� na to, �e ta lub inna ceremonia zacznie si� punktualnie. Ja tak�e mog�em mu ju� wtedy przekaza� pro�b�, by podczas procesji zechcia� d�u�ej spojrze� w kierunku, gdzie - zgodnie z ustaleniami - b�d� sta� z kamer�.
Oczywi�cie, podczas ceremonii stara�em si� jak najmniej rzuca� w oczy z moim aparatem. Ten problem najwyra�niej niepokoi� tak�e m�odego Kr�la-Boga; cz�sto prosi� mnie pisemnie na karteczce, abym raczej zrezygnowa� ze zrobienia zdj�cia, ni� przepycha� si� do przodu. Naturalnie nie da�o si� robi� zdj��, pozostaj�c ca�kowicie nie zauwa�onym. Wkr�tce jednak wszyscy wiedzieli, �e filmuj� i fotografuj� na polecenie Jego �wi�tobliwo�ci i starano mi si� to u�atwia�. Nawet gro�ni �o�nierze zakonni robili mi cz�sto miejsce swoimi pejczami i zachowywali si� jak owieczki, gdy prosi�em, aby mi pozowali do zdj�cia. Ustawia�em si� zawsze w dok�adnie przemy�lanym miejscu i dzi�ki temu by�em w stanie robi� takie uj�cia z uroczysto�ci religijnych, jakie zapewne dotychczas nikomu si� nie uda�y. Ponadto zawsze mia�em przy sobie swoj� laic� i pewne szczeg�lne zdj�cia robi�em tak�e dla siebie. Jednak cz�sto zmuszony by�em sam rezygnowa� z najpi�kniejszych scen na korzy�� mojego zleceniodawcy. Najbardziej �a�owa�em, �e tylko na niewielu zdj�ciach uda�o mi si� uchwyci� wyroczni� w transie.

Katedra w Lhasie
Szczeg�lnie �adne zdj�cia uda�o mi si� zrobi� lhaskiej Katedrze. �wi�tynia Cug Lag Khan zosta�a zbudowana w VII wieku i w niej znajduje si� najbardziej drogocenny w Tybecie pos�g b�stwa. Historia powstania Katedry si�ga czas�w s�ynnego kr�la Songcena Gampo, kt�rego dwie ma��onki wyznawa�y wiar� buddyjsk�. Jedna pochodzi�a z Nepalu i ufundowa�a drug� co do wielko�ci �wi�tyni� w Lhasie - Ramocze. Druga �ona - Chinka, przywioz�a ze sob� z�oty pos�g b�stwa. Obydwu uda�o si� przekona� do buddyzmu kr�la, kt�ry w�wczas wyznawa� jeszcze star� religi� bon. P��niej podni�s� on buddyzm do rangi religii pa�stwowej i nakaza� zbudowanie katedry, aby umie�ci� w nim �w wspania�y pos�g.
Niestety, �wi�tynia ma te same niedostatki co Potala. Z zewn�trz jest wspania��, wywieraj�c� bardzo wielkie wra�enie budowl�, jej wn�trze jednak jest mroczne, pe�ne zakamark�w i nieprzyjemne. Nagromadzono w niej nieprzebrane skarby, wzbogacane co dzie� nowymi darami, na przyk�ad: ka�dy minister obejmuj�cy stanowisko obowi�zany jest kupi� nowe jedwabne i brokatowe tkaniny dla spowicia wszystkich pos�g�w i ufundowa� kielich ze szczerego z�ota na topione mas�o. W lampach nieustannie p�on� olbrzymie jego ilo�ci i zapach zje�cza�ego t�uszczu latem i zim� wype�nia powietrze ostrym, dusz�cym sw�dem. Z tych obfitych ofiar jedyny po�ytek maj� myszy. Tysi�ce ich buszuj� w fa�dach jedwabnych szat pos�g�w, wspinaj� si�, schodz� w d��, wy�eraj� z miseczek ofiarnych campe i mas�o. W �wi�tyni panuj� ciemno�ci, nie wpada najmniejszy nawet promyk s�o�ca i tylko lampy ma�lane na o�tarzach rzucaj� chybotliwe �wiat�o. Wej�cie do sanktuarium zagradza ci��ka, �elazna krata, otwierana wy��cznie o okre�lonej porze.
W jednym z ciemnych i w�skich korytarzy odkry�em dzwon zawieszony u sufitu. Zobaczywszy na nim jaki� napis, spr�bowa�em go odszyfrowa� i... w�asnym oczom nie wierzy�em! Pi�knie odlany na dzwonie relief brzmia�: Te deum laudamus. Dzwon ten to prawdopodobnie jedyna pozosta�o�� po kaplicy, kt�r� wznie�li w Lhasie przed kilkuset laty katoliccy misjonarze. Nie uda�o im si� w�wczas osi��� na trwa�e i zmuszeni byli opu�ci� kraj. Jednak�e g��boki szacunek, jakim darzy si� w Tybecie ka�d� religi�, sprawi� zapewne, �e dzwon przechowuje si� w Katedrze. Pragn��em dowiedzie� si� czego� wi�cej o tej kaplicy kapucyn�w i jezuit�w, niestety wszelki �lad po niej zagin��.

* * *

Pod wiecz�r Katedra zape�nia si� wiernymi, a przed naj�wi�tszym pos�giem ustawia si� d�uga kolejka ludzi. Ka�dy dotyka kornie czo�em figury Buddy i pozostawia jak�� drobn� ofiar�. Mnich wlewa wiernym w wyci�gni�t� d�o� �wi�con� wod�, zabarwion� szafranem. Cz��� z niej si� �yka, a reszt� spryskuje si� czubek g�owy. W �wi�tyni przebywa stale wielu mnich�w, kt�rzy pod okiem wysokiego urz�dnika strzeg� nieprzebranych skarb�w i dolewaj� mas�a do lampek.
Kiedy� uczyniono pr�b� za�o�enia instalacji elektrycznej w Katedrze, aby lepiej o�wietli� ciemne korytarze i kaplice. Niestety, nast�pi�o kr�tkie spi�cie i wybuch� niewielki po�ar. Wszystkich "elektryk�w" bior�cych udzia� w tych pracach natychmiast zwolniono i nikt ju� wi�cej nie chcia� s�ysze� o sztucznym �wietle.
Przed wej�ciem do Katedry le�� wielkie kamienne p�yty. S� one wypolerowane jak lustro i maj� wiele zag��bie�; od ponad tysi�ca lat wierni padaj� tu na twarz, okazuj�c cze�� bogom. Patrz�c na wg��bienia w posadzce i oddanie maluj�ce si� na ich twarzach, mo�na �atwo zrozumie�, dlaczego katolicka misja nie mia�a tutaj szans. Zapewne lama z Drepungu opuszcza�by Watykan nie mniej zrezygnowany. W obu tych religiach nauka o szcz��ciu po Tamtej Stronie jest silnie zakorzeniona i maj� one wiele wsp�lnego. W �yciu doczesnym zalecaj� pokor� - buddysta pada na twarz przed wizerunkami swych b�stw, katolik za� na kolanach pokonuje �wi�te schody w Rzymie. Ale istnieje te� wielka r��nica: tutaj wiernych nie pop�dza jeszcze od rana do wieczora �adna cywilizacja, nie trzeba si� spieszy�, mo�na oddawa� si� sprawom wiary i pogr��a� w skupieniu. Religia zajmuje tutaj w �yciu cz�owieka jeszcze du�o miejsca, tak jak to by�o u nas przed wiekami.
Podobnie jak przed naszymi ko�cio�ami, miejsce przed wrotami �wi�tyni nale�y do �ebrak�w. I tutaj wiedz� oni doskonale, �e w obliczu boga, cz�owiek staje si� wra�liwszy i mi�osierny. Ale, jak wsz�dzie, zdarzaj� si� te� �ebracy - naci�gacze. W czasie gdy budowa�em moj� grobl�, rz�d potrzebuj�c r�k do pracy podj�� pr�b� zatrudnienia wa��saj�cych si� �ebrak�w. Okaza�o si�, �e spo�r�d ponad tysi�ca lhaskich �ebrak�w siedmiuset by�o zdolnych do pracy. Skierowano ich do rob�t ziemnych w zamian za wy�ywienie i wynagrodzenie. Nazajutrz do pracy zg�osi�a si� tylko po�owa, a po kilku dniach nie pokaza� si� ju� �aden. By�a to �a�osna pr�ba. To nie n�dza, brak pracy czy u�omno�� zmuszaj� tych ludzi do �ebractwa, lecz zwyk�e pr��niactwo. W Tybecie mo�na �y� z �ebraniny zupe�nie nie�le, bo �ebrakowi nikt tu drzwi nie poka�e. Nawet je�eli ja�mu�na to tylko troch� campy i ma�y miedziany grosik, to dwugodzinny "utarg" wystarcza, aby utrzyma� si� przy �yciu. Teraz mo�na sobie leniwie przysi��� na murku, pogrza� si� na s�oneczku i niech si� dzieje, co chce. P��niej pogra si� troch� w ko�ci, a na noc znajdzie si� jaki� zaciszny k�cik w podw�rzu lub na ulicy i mo�na okuta� si� w sw�j ko�uch...
Wielu �ebrak�w choruje na obrzydliwe choroby budz�ce lito�� i oczywi�cie robi� na nich interes, wystawiaj�c na widok publiczny swoje rzeczywiste i udawane u�omno�ci.
Na ulicach prowadz�cych do miasta wa��saj� si� tak�e ca�e chmary �ebrak�w. Interes idzie tu wcale nie�le, poniewa� na ulicach panuje du�y ruch i niemal ka�dy pielgrzym, kupiec czy szlachcic, przybywaj�c do miasta lub opuszczaj�c je, zawsze rzuci par� groszy biedakowi. Cz�sto mia�em okazj� obserwowa� takie sceny, gdy odprowadza�em przyjaci�� wyruszaj�cych konno do Indii lub wita�em przybywaj�cych.

Tybeta�ska go�cinno��
Odprowadzanie i witanie to jeden z najbardziej sympatycznych zwyczaj�w, jakie kiedykolwiek pozna�em i o kt�rych naprawd� warto opowiedzie�. Stanowi� one jeden z element�w tybeta�skiej go�cinno�ci. Gdy kto� wyje�d�a, przyjaciele rozbijaj� namiot, cz�sto jeszcze dziesi�� kilometr�w za miastem, i oczekuj� na rozpoczynaj�cego podr�� z po�egnaln� uczt�. Potem wszyscy go �egnaj�, �ycz� mu pomy�lno�ci i podaj� bia�e szarfy. Przy powrocie sytuacja si� powtarza i je�eli kto� ma licznych przyjaci��, mo�e si� zdarzy�, �e witany jest uroczy�cie w wielu miejscach. Cz�sto powracaj�cy do domu widzi Potal� ju� wcze�nie rano, ale na drodze do miasta w kilku namiotach czekaj� przyjaciele z powitalnym przyj�ciem i do miasta przybywa on dopiero wieczorem. Jego karawana zamienia si� w bogaty, uroczysty poch�d i do domu wkracza w radosnym przekonaniu, �e o nim nie zapomniano.
Spodziewaj�c si� obcokrajowca, Ministerstwo Spraw Zagranicznych wysy�a go�ciowi naprzeciw swoich przedstawicieli, kt�rzy go oficjalnie witaj� i podejmuj�. Zagranicznych pos��w wita si� z wojskowymi honorami, a przedstawiciele gabinetu wr�czaj� im jedwabne szarfy. W mie�cie czeka ju� na go�cia, jego s�u�b� i zwierz�ta, odpowiednia kwatera i mn�stwo prezent�w. Kr�tko m�wi�c, chyba nigdzie na �wiecie nie otacza si� podr��uj�cych tak wielk� uprzejmo�ci� i go�cinno�ci�.
W czasie wojny zdarza�o si� do�� cz�sto, �e samoloty gubi�y drog� na trasie pomi�dzy Indiami i Chinami. Jest to niew�tpliwie najtrudniejsza trasa powietrzna na �wiecie, poniewa� przelot nad Himalajami wymaga od pilota wielkich umiej�tno�ci i do�wiadczenia. Wystarczy �e raz si� pomyli, a wej�cie na w�a�ciwy kurs b�dzie prawie niemo�liwe, poniewa� materia� kartograficzny dotycz�cy Tybetu jest bardzo szczup�y.
Pewnej nocy nad �wi�tym Miastem da� si� s�ysze� warkot silnik�w, wywo�uj�c wielkie zaniepokojenie. Dwa dni p��niej z okr�gu Samye dotar�a wiadomo��, �e wyl�dowa�o tam na spadochronach pi�ciu Amerykan�w. Rz�d zaproponowa� im powr�t do Indii przez Lhas�. Piloci nie mogli wyj�� z podziwu, gdy jeszcze spory kawa�ek przed miastem, w namiocie, powitano ich serdecznie ma�lan� herbat� i bia�ymi szarfami. Opowiadali p��niej, �e stracili zupe�nie orientacj� i skrzyd�ami samolotu otarli si� niemal o �niegi na prze��czy Nyenczenthanglha. Zawr�cili, ale na powrotny lot zabrak�o im benzyny. Byli wi�c zmuszeni po�wi�ci� maszyn� i ratowa� si� na spadochronach. Wyl�dowali szcz��liwie i poza drobnymi zadrapaniami i z�amaniem r�ki nie odnie�li powa�niejszych obra�e�. Po kr�tkim pobycie w Lhasie wracali do Indii konno, otoczeni ca�ym tybeta�skim komfortem.
Za�oga innego ameryka�skiego samolotu, kt�ry spad� tu w czasie wojny, mia�a mniej szcz��cia. We wschodnim Tybecie znaleziono tylko szcz�tki dw�ch samolot�w, nikt z za�ogi si� nie uratowa�. Rz�d nakaza� pozbiera� resztki maszyn, zapakowa� je i zabezpieczy�.
Jeszcze inny samolot run�� prawdopodobnie po po�udniowej stronie Himalaj�w, w prowincji zamieszkanej przez p��dzikie plemiona, �yj�ce w d�ungli. Nie s� oni wyznawcami religii buddyjskiej, chodz� niemal nadzy i ka�dy Tybeta�czyk boi si� ich zatrutych strza�. Od czasu do czasu wy�aniaj� si� ze swych las�w, aby wymieni� sk�ry i pi�mo na s�l i sztuczn� bi�uteri�. Kiedy� przy takiej okazji oferowali przedmioty, kt�re mog�y pochodzi� tylko z samolotu ameryka�skiego. Ale to by� jedyny �lad tego nieszcz��cia, jaki przenikn�� na �wiat�o dzienne, i jakiekolwiek poszukiwania nie mia�y sensu. Mia�em wielk� ochot� uda� si� na miejsce tragedii, aby poszuka� innych �lad�w, ale prowincja ta le�a�a zbyt daleko i zmuszony by�em z tego zamiaru zrezygnowa�.

Reorganizacja wojska i nasilanie si� pobo�no�ci
Sytuacja polityczna Tybetu pogarsza�a si� coraz bardziej. Chi�czycy og�osili ju� uroczy�cie, �e wkr�tce "wyzwol�" Tybet. Nawet w Lhasie wszyscy zdawali sobie spraw�, jak powa�ne zagro�enie to oznacza, bowiem Chi�czycy zawsze realizowali swoje zamierzenia.
W kraju lam�w zacz�to na gwa�t reorganizowa� armi�. Tym specjalnym zadaniem obarczono jednego z ministr�w. Tybet ma sta�� armi�. Ka�da miejscowo��, zale�nie od liczby mieszka�c�w, zobowi�zana jest wystawi� do s�u�by wojskowej okre�lon� ilo�� m��czyzn, co stanowi jeden z obowi�zk�w wobec pa�stwa. Nie jest to s�u�ba wojskowa w naszym rozumieniu, poniewa� pa�stwo zainteresowane jest wy��cznie ilo�ci� os�b. M��czyzna obj�ty obowi�zkiem wojskowym mo�e sobie op�aci� zast�pc� i wys�a� go do armii zamiast siebie. Tacy zast�pcy do�� cz�sto przez ca�e �ycie pozostaj� �o�nierzami.
Instruktorzy wojskowi odbywali s�u�b� w Indiach i umiej� pos�ugiwa� si� nowoczesn� broni�. J�zyk rozkaz�w by� dotychczas mieszanin� tybeta�skiego, hindi i angielskiego. Nowy minister obrony nakaza� w pierwszym rz�dzie wydawanie rozkaz�w w j�zyku pa�stwowym, tybeta�skim. W miejsce angielskiego hymnu "Bo�e chro� kr�la" wprowadzono nowy tekst i skomponowano melodi� nowego hymnu tybeta�skiego. Hymn opiewa� niezawis�o�� Tybetu i jego oddanie dla ja�nie o�wieconego w�adcy, Dalajlamy.
Rozleg�e ��ki wok�� Lhasy zamieni�y si� w poligon wojskowy, sformowano nowe oddzia�y i Zgromadzenie Narodowe specjaln� uchwa�� zobowi�za�o arystokrat�w i dobrze sytuowanych obywateli do dostarczenia dodatkowego tysi�ca m��czyzn w pe�nym uzbrojeniu. Natomiast to, czy zg�osz� si� do s�u�by osobi�cie, czy te� przy�l� kogo� w zast�pstwie, pozostawiono ich indywidualnej decyzji. Przyst�piono te� do organizowania kurs�w oficerskich dla urz�dnik�w �wieckich i zakonnych, co u wi�kszo�ci wzbudzi�o patriotyczny entuzjazm.
Letnie mundury wojskowe by�y uszyte z bawe�ny w jednolitym kolorze khaki, zimowe za� - z materia��w tkanych z owczej we�ny i farbowanych zielonymi �upinami orzech�w. Krojem nawi�zywa�y one do tradycyjnego ubioru tybeta�skiego: podobna do p�aszcza opo�cza, kt�ra r�wnocze�nie s�u�y za koc, d�ugie spodnie i wysokie tybeta�skie buty. W lecie g�ow� chroni przed ostrym s�o�cem kapelusz o szerokim rondzie, a w zimie przed mrozem - futrzana czapka. Oddzia�y, jako formacja, sprawiaj� wra�enie silnych i walecznych, ale oczywi�cie nie mo�na ich por�wnywa� z wojskiem europejskim czy ameryka�skim. Pruski feldfebel m�g�by si� tu jednak wiele jeszcze nauczy�, zw�aszcza je�li chodzi o bezwarunkowe pos�usze�stwo, przyk�adniejszego z pewno�ci� nigdzie by nie znalaz�. Nie ma w tym nic dziwnego, poniewa� armia sk�ada si� w g��wnej mierze z poddanych, kt�rzy nawykli do �lepego pos�usze�stwa. Przy tym jeszcze my�l, �e maj� broni� swego kraju i religii, pobudza we wszystkich pewno�� siebie i ducha walki.
W przesz�o�ci, w spokojnych czasach, armii nie po�wi�cano zbyt wiele uwagi. Ale i wtedy na gminach spoczywa� obowi�zek dostarczania rekrutom �ywno�ci i dotacji pieni��nych. Obecnie rz�d zacz�� zdawa� sobie spraw� z wagi dobrej organizacji i sam zacz�� wyp�aca� �o�d swym oficerom i �o�nierzom.
Pocz�tkowo sporych trudno�ci nastr�cza�o zapewnienie wy�ywienia tak licznym nowo utworzonym oddzia�om. Powsta� problem transportu, zbo�e na chleb trzeba by�o przywozi� cz�sto z bardzo odleg�ych spichrz�w. Magazyny, kt�re znajdowa�y si� w okolicach obfituj�cych w zbo�e, to wielkie kamienne budowle bez okien, z otworami wentylacyjnymi. Ziarno mo�e by� w nich przechowywane przez wiele lat, poniewa� suche powietrze zapobiega fermentacji. Ale teraz zosta�y opr��nione, poniewa� zapasy na wypadek wojny przewieziono na miejsce przewidywanej linii frontu. Dlatego jeszcze przez d�ugi czas krajowi nie zagra�a� brak �ywno�ci. Tybet mo�na by otoczy� murem i nikt nie cierpia�by g�odu i zimna, poniewa� mo�na w nim znale�� wszystko, co jest niezb�dne do �ycia trzem milionom mieszka�c�w tego ogromnego kraju.
Kuchnie polowe dostarcza�y �o�nierzom obfitych posi�k�w, a �o�d wystarcza� ponadto na papierosy i czang. �o�nierze byli zadowoleni.
Tak�e w wojsku tybeta�skim �atwo jest po mundurze odr��ni� oficera od szeregowca. Im wy�szy stopie�, tym bogatsze ozdoby ze szczerego z�ota. Wygl�da na to, �e oficer�w nie obowi�zuj� szczeg��owe przepisy dotycz�ce umundurowania. Kiedy� widzia�em genera�a, kt�ry opr�cz z�otych epolet�w mia� na piersiach przypi�te mn�stwo b�yszcz�cych drobiazg�w. Prawdopodobnie naogl�da� si� zbyt wielu zagranicznych czasopism ilustrowanych i wzoruj�c si� na nich, dekorowa� si� sam, jako �e w Tybecie nie nadaje si� medali. Tybeta�ski �o�nierz zamiast odznacze� otrzymuje o wiele bardziej namacalne nagrody: po zwyci�stwie ma prawo do �up�w i dlatego pl�drowanie jest na porz�dku dziennym - jedynie zdobyta bro� musi zosta� zwr�cona. Dobrym przyk�adem stosowanych metod jest zwalczanie band rabusi�w, czego cz�sto sam by�em �wiadkiem. Lokalni bonpowie mog� zwr�ci� si� do rz�du o pomoc, kiedy rabusie zbyt daj� si� im we znaki. W�wczas do walki z nimi w��cza si� mniejsze oddzia�y wojskowe. Mimo �e wszystkim znane s� bezpardonowe metody bandyt�w, �o�nierze ch�tnie s�u�� w tych oddzia�ach, bo �o�nierz nie my�li o niebezpiecze�stwie, tylko wy��cznie o �upie. Prawo do �upu spowodowa�o ju� wiele krzywd i sam zmuszony by�em ogl�da� tragiczne wydarzenie, kiedy to zgubne nastawienie kosztowa�o �ycie wielu ludzi.
Po zaj�ciu Turkiestanu przez czerwone Chiny, stacjonuj�cy tam ameryka�ski konsul Machiernan wraz ze swym m�odym krajanem, studentem Bessacem, i trzema Rosjanami chcieli uciec i schroni� si� w Tybecie. Konsul, za po�rednictwem ambasady ameryka�skiej w Indiach, zwr�ci� si� do Rz�du Tybeta�skiego z pro�b� o zezwolenie na przejazd i Lhasa natychmiast wys�a�a we wszystkie strony go�c�w ze specjalnym poleceniem, aby umocnione posterunki graniczne i patrole nie utrudnia�y uchod�com przejazdu. Droga niewielkiej karawany wiod�a przez Kuen Lun i Czangthang. Wielb��dy czu�y si� znakomicie, �wie�ego mi�sa dostarcza�y upolowane khyangi. Nieszcz��liwym trafem, w�a�nie w to miejsce, gdzie Amerykanie z towarzysz�cymi im osobami przekraczali granic�, goniec rz�dowy dotar� za p��no. �o�nierze stoj�cy na stra�nicy nie czekaj�c na jakiekolwiek wyja�nienia, bez ostrze�enia si�gn�li po bro�. Opr�cz ich nadmiernej gorliwo�ci przyczyni� si� do tego zapewne widok tuzina ob�adowanych wielb��d�w.
Ameryka�ski konsul i dwaj Rosjanie zgin�li na miejscu. Trzeci Rosjanin by� ranny, a Bessacowi nic si� nie sta�o. Natychmiast zosta� pojmany i wraz z rannym koleg� eskortowano go do najbli�szej siedziby w�adz. Po drodze traktowano ich w spos�b pozostawiaj�cy wiele do �yczenia. Bessacowi ubli�ano i gro�ono, uwa�aj�c go za wroga. Nadgorliwi graniczni �o�dacy natychmiast zabrali si� do dzielenia �up�w i wielce si� cieszyli warto�ciowymi przedmiotami, zw�aszcza lornetkami i aparatami fotograficznymi. Ale jeszcze zanim transport dotar� do najbli�szego bonpo, nadjecha� goniec z rozkazem zgotowania go�cinnego przyj�cia Amerykaninowi i jego towarzyszom. Wszystkim zrzed�y miny. Tybeta�scy �o�nierze zacz�li prze�ciga� si� w uprzejmo�ciach. Niestety, co si� sta�o, to si� nie odstanie!
Ten tragiczny zbieg okoliczno�ci kosztowa� �ycie trojga ludzi. Gubernator wys�a� do Lhasy odpowiedni raport. Po przeczytaniu go wszyscy byli wstrz��ni�ci t� tragedi� i rz�d, jak tylko m�g�, dawa� dowody ubolewania. Do Bessaca i rannego Rosjanina przys�ano wykszta�conego w Indiach piel�gniarza i prezenty. Zaproszono ich do Lhasy, aby zechcieli by� koronnymi �wiadkami przeciwko aresztowanym ju� �o�nierzom. Zgodnie ze zwyczajem, naprzeciw przybywaj�cym wyjecha� konno wysoki urz�dnik, znaj�cy troch� angielski. Przy��czy�em si� do powitalnej grupy, poniewa� s�dzi�em, �e mo�liwo�� porozmawiania o niedawnych prze�yciach chocia� troch� ul�y m�odemu Amerykaninowi. Pragn��em go tak�e przekona�, �e rz�d nie ponosi� winy za ten incydent i w jego imieniu wyrazi� najszczersze ubolewanie. W strugach padaj�cego deszczu spotkali�my m�odego m��czyzn� - by� wysoki jak topola i ma�ego tybeta�skiego konia nie by�o prawie pod nim wida�. Biedak. Jak�e musia�o mu by� ci��ko na duszy! Niewielka karawana uchod�c�w w�drowa�a przez tyle miesi�cy, w ci�g�ej ucieczce w�r�d tylu czyhaj�cych niebezpiecze�stw i pierwsze spotkanie z tym krajem, gdzie mieli uzyska� azyl, przynios�o �mier� jego trojgu towarzyszom.
W namiocie rz�dowym czeka�a teraz na pozosta�ych przy �yciu nowa odzie� i obuwie, a w Lhasie dom z ogrodem, kucharz i s�u�ba na przyj�cie go�ci. Na szcz��cie rana Rosjanina Wasiljewa nie zagra�a�a jego �yciu, wkr�tce m�g� ku�tyka� o kulach po ogrodzie. Pozostali oni w Lhasie jeden miesi�c i w tym czasie zd��y�em nawi�za� z Bessacem serdeczn� przyja��. Nie �ywi� on urazy do kraju, w kt�rym spotka�o go tyle z�ego, a jako jedynego zado��uczynienia, za��da� ukarania �o�nierzy, kt�rzy tak �le obchodzili si� z nim w drodze do gubernatora. Proszono go o obecno�� podczas wykonywania kary, aby wykluczy� jak�kolwiek pomy�k�. Ale gdy ujrza� jak ci��kiej ch�o�cie poddano winnych, sam poprosi� o z�agodzenie wyroku.
Podczas wymierzania kary robi� zdj�cia, kt�re p��niej zosta�y opublikowane w czasopi�mie "Life" i oczy�ci�y rz�d tybeta�ski w opinii publicznej.
W Lhasie robiono wszystko, aby zabitym odda� cze�� zgodnie z zachodnim obyczajem. Dzi�ki temu gdzie� po�rodku Czangthangu stoj� dzisiaj trzy drewniane krzy�e. Ich historia jest tym bardziej tragiczna, �e ofiary zgin��y w chwili, gdy s�dzi�y, �e s� uratowane.
Bessac zosta� przyj�ty przez Dalajlam� i p��niej wyruszy� ku granicy z Sikkimem, gdzie oczekiwali go ju� przedstawiciele jego kraju.
Niespokojne czasy sprowadzi�y do Tybetu jeszcze innych uchod�c�w, oni jednak mieli wi�cej szcz��cia. Przez Czangthang przyw�drowa�a karawana wielb��d�w z mongolskim ksi�ciem i dwiema jego �onami - Polk� i Mongo�k�. By�em pe�en uznania dla tych kobiet, kt�re zdoby�y si� na taki niebywa�y wysi�ek, a zdumia�em si� jeszcze bardziej, zobaczywszy dwoje przemi�ych dzieci, kt�re znios�y wszystkie trudy ucieczki. Mieszkali przez p�� roku w Lhasie, a potem przenie�li si� do Indii, gdzie �yj� po dzi� dzie�.
Dramatyzm naszych czas�w dobrze ukazuj� zdarzenia towarzysz�ce jeszcze innym uchod�com. Stu pi��dziesi�ciu Rosjan ucieka�o ze swej ojczyzny, przemierzaj�c ca�� Rosj� pieszo. Po kilku trudnych latach mieli wreszcie wycie�czaj�c� tu�aczk� za sob�, ale nim dotarli do Lhasy, przy �yciu pozosta�o ich zaledwie dwudziestu. Rz�d pomaga� im, jak tylko m�g�, otrzymali wy�ywienie i udost�pniono im �rodki transportu. Jednak�e los sprawi�, �e zaraz po przybyciu do Lhasy musieli natychmiast ruszy� dalej do Indii. �cigani, zmuszeni byli tu�a� si� po ca�ym �wiecie, a� dopiero przed kilkoma dniami przeczyta�em, �e wszyscy ca�o i zdrowo dotarli wreszcie do Hamburga, sk�d chc� pop�yn�� do Stan�w Zjednoczonych, by tam wreszcie, po dramatycznej tu�aczce, znale�� swoj� drug� ojczyzn�.
Zrozumia�e, �e w tych krytycznych czasach rz�d chcia� nie tylko zmobilizowa� ochron� kraju, ale stara� si� te� pobudzi� si�y do wewn�trznej obrony. W tym celu wystarczy�o odwo�a� si� do religii, stanowi�cej najwi�ksze �r�d�o si�y �yciowej Tybetu. W s�u�bie tej idei powo�ano nowych urz�dnik�w, wydawano nowe zarz�dzenia i przeznaczono olbrzymie �rodki finansowe na organizacj� kampanii w ca�ym Tybecie. Wszystkich mnich�w zobowi�zano do regularnego organizowania zgromadze� i czytania wiernym Kand�uru - tybeta�skiej biblii. W celu wyb�agania przychylno�ci bog�w wsz�dzie rozwieszano nowe flagi i ustawiano m�ynki modlitewne. Ze starych skrzy� wyjmowano amulety posiadaj�ce szczeg�ln� moc. Zdwojono ilo�� sk�adanych ofiar, na wszystkich wierzcho�kach zapalano ognie, a wiatr kr�ci� nowymi m�ynkami modlitewnymi, �l�cymi na wszystkie strony �wiata pro�by do b�stw ochronnych lamaizmu. Niezachwianie wierzono, �e g��bokie oddanie religijne zapewni ochron� wystarczaj�c� do zachowania niezawis�o�ci Tybetu.
W tym samym czasie radio Pekin regularnie nadawa�o - ju� w j�zyku tybeta�skim - obietnic� rych�ego "wyzwolenia" Tybetu.
Tym silniej ni� zwykle masy chroni�y si� w twierdzy religii. Ceremonie odbywaj�ce si� na pocz�tku roku 1950 przy�mi�y pomp� i przepychem wszystkie, kt�re dotychczas ogl�da�em. Z ca�ego Tybetu przybywaj� wierni i w religijnym uniesieniu t�ocz� si� w ciasnych uliczkach Lhasy. Niestety, ja nie mog�em pozby� si� przygn�biaj�cej my�li, �e ta wzruszaj�ca wiara nigdy nie poruszy z�otych b�stw... Je�eli nie przyjdzie pomoc z zewn�trz, Tybet zostanie wkr�tce brutalnie wyrwany ze swej spokojnej egzystencji.
Dalajlama znowu poprosi� mnie o zrobienie zdj�� z uroczysto�ci �wi�tecznych i tym razem mog�em ogl�da� wszystko z bliska. Cztery tygodnie po "du�ym" �wi�cie mod��w noworocznych odbywa si� - przewy�szaj�ce je chyba przepychem - "ma�e" �wi�to*. Mod�y trwaj� tym razem "tylko" dziesi�� dni. O tej porze wszystko zaczyna si� ju� zieleni� i miasto w wiosennym i od�wi�tnym przepychu przedstawia niezapomniany widok; by� mo�e za spraw� chmur, gromadz�cych si� gdzie� hen, na horyzoncie... To �wi�to oznacza wielkie dni dla dzielnicy Sz�, le��cej u st�p Potali. W tym dniu na dwie godziny spuszcza si� z mur�w Potali olbrzymi� chor�giew - z pewno�ci� jest to najwi�ksza chor�giew na �wiecie. Zwini�ta w rulon, przechowywana jest w specjalnie zbudowanym pawilonie w Sz�. Do jej przeniesienia i rozwini�cia potrzeba pi��dziesi�ciu mnich�w. Zrobiona jest z ci��kiego, czystego jedwabiu, na kt�rym naszyto przepi�kne, kolorowe postaci b�stw. Podczas gdy wywieszona na pa�acu promieniuje nad miastem, z Katedry Cug Lag Khan powoli rusza w kierunku Sz� wspania�a procesja i tam ko�cz� j� uroczyste ceremonie. Potem nast�puj� osobliwe ta�ce. S� to prastare ta�ce rytualne wykonywane przez mnich�w. W maskach, obwieszeni drogocennymi rze�bionymi ozdobami z ko�ci, obracaj� si� powoli w takt b�bn�w. Lud zastyg�y w napi�ciu, wpatruje si� w te niesamowite postaci. Od czasu do czasu przez t�um przebiega szmer. To komu� wydaje si�, �e wypatrzy� Dalajlam�, kt�ry siedzi na dachu Potali, niemal sto metr�w ponad g�owami wiernych, i przez lornetk� przygl�da si� temu niesamowitemu widowisku. Na kamiennych schodach ludzie nieustannie padaj� na twarz przed chor�gwi� haftowan� w b�stwa, kt�ra zwini�ta jeszcze przed zako�czeniem ta�c�w, znowu przechowywana b�dzie w ciemno�ciach, a� do przysz�ego roku.

Drukarnie i ksi��ki
Dzielnica Sz�, po�o�ona u st�p Potali, znana jest ze swej drukarni pa�stwowej. Z tego wysokiego, ponurego budynku, z rzadka tylko przenika na zewn�trz jaki� d�wi�k. Nie s�ycha� tam ha�asuj�cych maszyn i tylko po salach odbijaj� si� echem przyt�umione g�osy mnich�w. Na d�ugich p��kach le��, jedne na drugich, klocki drukarskie, kt�re u�ywane s� tylko wtedy, gdy zam�wiona jest nowa ksi��ka. Wydrukowanie ksi��ki poch�ania niezmiernie du�o pracy. Mnisi zaczynaj� najpierw od wystrugania z drewna gruszy drewnianych deseczek, poniewa� nie ma w Tybecie tartak�w. Potem rze�bi� w nich pe�ne zawijas�w tybeta�skie sylaby - mozolnie, literka po literce. Gotowe tabliczki uk�ada si� w odpowiedniej kolejno�ci i starannie przechowuje. Przygotowanie ksi��ki to ci��ka praca - taka ksi��ka na przyk�ad jak tybeta�ska biblia zajmuje ca�� sal�. Farb� drukarsk� sporz�dza si� z sadzy, kt�rej dostarcza mnichom naw�z jak�w, u�ywany jako opa�. Najcz��ciej s� oni od st�p do g��w uczernieni w czasie tej pracy.
Wreszcie mo�na przyst�pi� do odbijania poszczeg�lnych klock�w na produkowanym r�cznie tybeta�skim papierze. Ksi��ek si� nie zszywa; sk�adaj� si� z zadrukowanych po obu stronach, lu�nych kartek, kt�re wk�ada si� pomi�dzy dwie drewniane deseczki. Ksi��ki mo�na zamawia� wprost w drukarni lub kupi� u ksi�garza na Parkhorze. Zwyczajowo owija si� je w domu w jedwabne chusty i - poniewa� tre�� jest zawsze religijna - traktuje si� je z szacunkiem i ich miejsce jest zwykle na o�tarzu. W ka�dym bogatszym domu Lhasy znajduje si� komplet tom�w tybeta�skiej biblii, a tak�e dwie�cie czterdzie�ci tom�w komentarzy. Tybeta�czycy obchodz� si� z tymi ksi�gami z wielkim szacunkiem. Na przyk�ad nikomu nie przysz�oby do g�owy, aby po�o�y� ksi�g� na miejscu do siedzenia. Natomiast naszych ksi��ek nie szanuj� wcale. Kiedy� znalaz�em cenny podr�cznik gramatyki tybeta�skiej w miejscu najmniej do tego stosownym. Brakowa�o tylko kilku pierwszych stron, wi�c je sobie odpisa�em z innego egzemplarza i by�em bardzo zadowolony ze swej zdobyczy.
Cena tybeta�skich ksi��ek zale�y od jako�ci papieru. Warto�� kompletnego wydania "biblii" r�wna si� cenie szlachetnego konia lub tuzina najlepszych jak�w.
Poza drukarni� w Sz�, druga wielka drukarnia znajduje si� w pobli�u Szigace, a ponadto ka�dy wi�kszy klasztor posiada w�asne klocki ksylograficzne ksi�g, w kt�rych opisano �ywoty lokalnych �wi�tych, i anna��w klasztornych.
Ca�a kultura Tybetu, podobnie jak u nas w dawnych czasach, inspirowana jest przez religi�. Dzie�a sztuki budowlanej i rze�by, poezja i malarstwo s� gloryfikacj� wiary i maj� wzbudza� szacunek i respekt wobec ko�cio�a. Nie istniej� tu jeszcze rozbie�no�ci pomi�dzy religi� i nauk�, a wi�c na tre�� wszystkich ksi��ek sk�ada si� pl�tanina dogmat�w religijnych, poznania filozoficznego i porad praktycznych, opartych na do�wiadczeniu. Pie�ni i wiersze zapisywane s� tylko odr�cznie, na lu�nych kartkach, nie wydaje si� ich w formie ksi��kowej. Wyj�tek stanowi� wiersze Dalajlamy VI, kt�re wydrukowano i wydano jako ksi��k�. Kupi�em je sobie na bazarze i cz�sto czyta�em, poniewa� w doskona�ej formie wyra�aj� t�sknot� za mi�o�ci�. Nie tylko ja �ywi�em szczeg�lne upodobanie do tych strof samotnego wi��nia, Tybeta�czycy tak�e lubi� wiersze swojego dawno zmar�ego w�adcy. By� on wyj�tkow� postaci� w d�ugiej linii dalajlam�w. Kocha� kobiety i cz�sto w przebraniu wymyka� si� do miasta. Ale ludzie nie mogli mu darowa� jego nami�tnej duszy poety.
Cenniejsze od wszystkich drukowanych dzie� s� liczne manuskrypty, pisane najcz��ciej przez utalentowanych mnich�w. Ich tematyka jest mniej uczona; cz�sto s� to anegdoty, jak na przyk�ad zbi�r anegdot s�ynnego tybeta�skiego satyryka Agu Th�npy, kt�ry bardzo dowcipnie krytykuje �ycie polityczne i religijne swojej epoki i do dzisiaj jest bardzo ch�tnie czytany. Na ka�dym przyj�ciu opowiada si� jego historyjki, aby zabawi� go�ci. Dzi�ki tybeta�skiemu poczuciu humoru i komizmu zyska� on pozycj� klasyka i podczas mojego pobytu w Lhasie najlepszy komik w mie�cie nosi� jego imi�.
Istniej� te� szczeg�lne ksi�gi, zawieraj�ce dok�adne zasady rysowania i malowania thanek. Thanki s� to wieszane na �cianach malowid�a o motywach religijnych, kt�re znale�� mo�na w ka�dej gompie i niemal w ka�dym prywatnym domu. O ich warto�ci decyduje wiek i jako�� wykonania. Thanki s� najbardziej ulubion� pami�tk� z Tybetu i wszyscy obcokrajowcy uganiaj� si� za nimi. Obrazy te, malowane na cennym jedwabiu, przedstawiaj� �yciorysy b�stw i m��czy�ni, kt�rzy je maluj�, s� bardzo dumni ze swojego zaj�cia, poniewa� wymaga ono gruntownej znajomo�ci ksi�g, zawieraj�cych stosowne legendy. Arty�ci maj� pe�n� swobod� w przedstawianiu pojedynczych epizod�w, natomiast w malowaniu postaci b�stw obowi�zuj� �ci�le okre�lone zasady i proporcje. Na czas pracy jedwab napina si� na ramach, a gdy dzie�o jest gotowe, obszywa si� je kosztownymi brokatami. Poniewa� thanki przedstawiaj� zawsze motywy religijne, traktuje si� je jak przedmioty kultu religijnego i dlatego nie mo�na ich publicznie sprzedawa�. Ten przepis jest w Tybecie �ci�le przestrzegany. Przedmiotami zwi�zanymi z religi� nie handluje si�, a w przypadku ich sprzeda�y zado��uczynieniem jest dostarczenie do gompy lampek ma�lanych lub rozdzielanie ja�mu�ny. Wbrew tym zasadom, thanki przedostaj� si� za granice Tybetu, gdzie mi�o�nicy sztuki ch�tnie i dobrze za nie zap�ac�. Cz�sto dawa�em do zrozumienia moim przyjacio�om, jak bardzo pragn� posiada� jedno z takich wspania�ych malowide�, ale nikt nie chcia� sprzeda� mi thanki. Natomiast tu� przed moim wyjazdem wr�czono mi kilka w prezencie. Kiedy p��niej zobaczy�em w Dard�ylingu jeden szczeg�lnie pi�kny okaz, kt�ry zapragn��em w��czy� do mojej kolekcji, musia�em si� nie�le wykosztowa�.
Wiele starych thanek w�druje do Potali lub innych klasztor�w, poniewa� nikt by thanki nie zniszczy�, a z drugiej strony maj�tni ludzie ch�tnie wieszaj� na �cianach zamiast starych thanek-nowe, l�ni�ce �wie�ymi barwami, na b�yszcz�cym jedwabiu. P��niej us�ysza�em od Dalajlamy, �e w licznych nie u�ywanych pomieszczeniach jego zimowego pa�acu wisi ponad dziesi�� tysi�cy zapomnianych thanek. Mia�em te� mo�no�� przekona� si� o tym osobi�cie.
Co rok jesieni� odbywaj� si� w Lhasie wielkie porz�dki i malowanie. Maluje si� wszystkie domy prywatne i �wi�tynie, od�wie�a si� nawet Potal�. Malowanie wysokich, stromych mur�w Potali to bardzo niebezpieczna praca i dlatego wykonuj� j� stale ci sami, wprawni ludzie. Wisz� w powietrzu na linach skr�conych z we�ny jak�w i polewaj� mury bia�� farb� z ma�ych glinianych naczy�; wykonuj� karko�omne zjazdy do ozdobnych gzyms�w i nadaj� nowego blasku wszystkim ornamentom. W wielu miejscach, gdzie deszcz nie zdo�a� wyp�uka� farby, przez setki lat utworzy�a si� wskutek tego corocznego bielenia gruba wapienna skorupa. A jednak promieniuj�ca nad miastem o�lepiaj�c� biel� Potala przedstawia zachwycaj�cy widok.
Bardzo si� ucieszy�em, gdy Dalajlama zechcia� mi zleci� sfilmowanie tych rob�t. Znowu mia�em mo�liwo�� uwiecznienia czego� z pewno�ci� nie spotykanego nigdzie indziej na �wiecie. Wczesnym rankiem cz�apa�em wolno w g�r� po nie ko�cz�cych si� schodach, z t�umem skorych do �art�w kobiet d�wigaj�cych farb�. Wielkie ilo�ci farby potrzebnej do wybielenia tej olbrzymiej budowli wynosz� w g�r� kobiety z Sz�, a stu kulis�w pracuje przez czterna�cie dni, aby nada� stromym murom now�, paradn� szat�. Nie musia�em si� zatem spieszy� ze zdj�ciami i mog�em wyszukiwa� sobie odpowiedni� perspektyw� do zrobienia efektownych uj��. Najbardziej podniecaj�ce by�o czekanie z kamer� na chwil�, kiedy robotnicy zawieszeni pomi�dzy niebem a ziemi� balansowali na swoich linach. Przy tej okazji zezwolono mi te� na wchodzenie do wszystkich pomieszcze� pa�acowych. W wi�kszo�ci pokoi panowa�y egipskie ciemno�ci, poniewa� gromadzone przez setki lat stare rupiecie zas�ania�y ca�kowicie okna i dostanie si� do nich kosztowa�o mnie niema�o trudu. Wielkimi oczyma patrzy�y na mnie zapomniane pos�gi Buddy, nikt ju� nie pali� na ich cze�� lampek ma�lanych i nikt nie pada� na twarz u ich st�p. Pod warstwami kurzu odkrywa�em coraz wspanialsze stare thanki. Muzea na ca�ym �wiecie by�yby szcz��liwe, posiadaj�c cho�by cz�stk� tych skarb�w, kt�re tutaj pokrywa� py� zapomnienia. Dzisiaj podziwia�y je ju� tylko myszy i paj�ki. Na najni�szym pi�trze m�j przewodnik pokaza� mi jeszcze jedn� osobliwo�� tej jedynej w swoim rodzaju budowli: pod kolumnami d�wigaj�cymi sufit ujrza�em wsuni�te kliny. Budowla podobna do drapacza chmur w ci�gu wiek�w zacz��a si� zapada� i najbieglejsi w Lhasie rzemie�lnicy trudzili si�, aby j� unie��. Ci niewykszta�ceni ludzie dokonali dzie�a wprost niewiarygodnego technicznie.
Uda�o mi si� wtedy nakr�ci� do�� interesuj�cy film o malowaniu Potali, kt�ry, jak wiele innych, wys�ano do wywo�ania w Indiach.

Buduj� kino dla Dalajlamy
Dalajlama najwyra�niej zapragn�� ogl�da� regularnie moje filmy. Pewnego razu Lobsang Samten zaskoczy� mnie pytaniem, czy podj��bym si� zbudowania pomieszczenia do projekcji film�w. Ju� dawno nauczy�em si� w Lhasie, �e nie wolno m�wi� od razu "nie", nawet je�li nie ma si� poj�cia o rzeczach, kt�rych od nas oczekuj�. Aufschnaiter i ja byli�my znani jako "ludzie do wszystkiego" i rozwi�zywali�my ju� trudniejsze problemy. W lecie, na przyk�ad, zaprojektowa�em budynek szkolny dla tysi�ca dzieci, poniewa� w Lhasie zacz�to powoli rozumie�, �e brak wykszta�cenia jest wielkim b��dem.
Po kr�tkim namy�le poprosi�em o prospekty aparat�w projekcyjnych Dalajlamy, poniewa� nie zna�em napi�cia pr�du, jakiego wymagaj�, i nie wiedzia�em, jak d�ugie musi by� pomieszczenie projekcyjne. Gdy zdecydowa�em si� przyj�� to zadanie, opaci, kt�rzy byli osobistymi opiekunami m�odego Boga, wr�czyli mi oficjalne zlecenie. Od tej chwili wrota do wewn�trznego ogrodu Norbulingki, zwykle zamkni�te dla wszystkich, sta�y przede mn� otworem.
Do prac przyst�pi�em w zimie 1949/50, kiedy m�ody kr�l przeni�s� si� znowu do swej siedziby w Potali. Obejrza�em sobie budynki i wybra�em do adaptacji znajduj�cy si� przy wewn�trznym murze pawilon, kt�ry od �mierci Dalajlamy XIII sta� nie u�ywany. Przydzielono mi do pracy najlepszych lhaskich rzemie�lnik�w i �o�nierzy Gwardii Przybocznej. Kobiet w tym wypadku nie zaanga�owano, poniewa� sw� obecno�ci� skala�yby to "�wi�te miejsce". Kaza�em poskr�ca� kr�tkie sztaby �elaza i u�y�em je, zamiast filar�w, jako elementy no�ne do wsparcia sklepienia. Pomieszczenie mia�o dwadzie�cia metr�w d�ugo�ci i musia�em zrobi� na zewn�trz na podwy�szeniu niewielk� przybud�wk� na aparat projekcyjny, dost�pn� z zewn�trz i z widowni. W pewnej odleg�o�ci od sali kinowej zbudowa�em ma�y domek na silnik benzynowy i generator. Zrobi�em to na wyra�ne �yczenie Dalajlamy, kt�ry poleci� poprosi� mnie o umieszczenie generatora tak, aby nie s�ycha� by�o jego ha�asu. Pragn�� on unikn�� dodatkowego niepokojenia starego regenta, bo przecie� budowa kina w Norbulince ju� sama w sobie by�a przedsi�wzi�ciem wystarczaj�co rewolucyjnym. Dlatego te� wybudowa�em jeszcze specjalne komory na rury wydechowe i by� to, jak si� p��niej okaza�o, niez�y pomys�. Poniewa� staremu silnikowi benzynowemu nie mo�na by�o ca�kowicie zawierzy�, zaproponowa�em, aby w razie konieczno�ci do nap�dzania pr�dnicy u�y� jeepa. By�o oczywiste, �e �yczenie Dalajlamy by�o wa�niejsze od tego, do czego zwykle powinien s�u�y� jeep.
Europejczyk nie jest sobie w stanie wyobrazi�, jak wielk� wag� przywi�zuje si� do zachcianek Kr�la-Boga. Aby spe�ni� jego pragnienia, uruchamia si� ca�� machin� rz�dow�. Najpierw pr�buje si� znale�� upragniony przedmiot w Lhasie. Gdy si� to nie uda, wysy�a si� do Indii specjalnego pos�a�ca. W czasie ca�ej drogi trzyma on czerwon� chor�giewk�, kt�rej widok dzia�a podobnie jak u nas syrena stra�y ogniowej. Ka�dy wie, �e zbli�a si� wys�annik ze specjalnym zadaniem, �e bardzo mu si� spieszy i wszyscy staraj� si� mu pom�c. Na stacjach tazam�w otrzymuje r�czego konia i nawet je�li kto� inny d�ugo czeka na najlepszego wierzchowca, musi go oczywi�cie odst�pi�. Cz�sto przed pos�a�cem wysy�a si� go�ca, kt�ry anonsuje u najbli�szego bonpo jego przybycie. Pos�a�cy, zwani atrungami, przeje�d�aj� w siodle bez przerwy oko�o 120 km dziennie, nie wspominaj�c ju� o wielu wysokich prze��czach, kt�re musz� pokonywa� pieszo. Nie ma dla nich wytchnienia, co najwy�ej mog� troch� podrzema� w siodle - karawanseraj nie przyniesie im spoczynku. Ponadto pas ich opo�czy opiecz�towany jest piecz�ci� gabinetu, tak �e nie mog� jej zdj��. Jednak ci je�d�cy bardzo s� dumni ze swych zada�, ciesz� si� najwy�szym szacunkiem, a u ka�dego bonpo czeka na nich jedzenie i picie oraz dary pieni��ne.
W moim przypadku wystarczy�o tak�e kiwni�cie palcem i ju� sta� do dyspozycji jeep. Niestety, pewnych trudno�ci nastr�czy� wjazd do wewn�trznego ogrodu, poniewa� brama w ���tym Murze by�a o kilka centymetr�w za w�ska. M�ody w�adca znalaz� na to rad�: po prostu kaza� bram� poszerzy�. To by�o odwa�ne �wiadectwo umiej�tno�ci przeforsowania swojej woli, poniewa� otoczenie mia�o wielkie opory wobec wprowadzania jakichkolwiek zmian, zanim m�odociany kr�l osi�gnie pe�noletno��. W ziej�ca dziur� w ���tym Murze czym pr�dzej wstawiono nowe wrota i postarano si� zatrze� wszelkie �lady jak najpr�dzej, aby unikn�� niepotrzebnej sensacji. Umiej�tno�� realizowania swoich pomys��w - w dodatku jeszcze bez ranienia uczu� swojego otoczenia - stanowi�a o mocy tego ch�opca.
Tak wi�c jeep otrzyma� sw�j w�asny domek i cz�sto ratowa� sytuacj�, gdy stary motor zastrajkowa�. Szofer Dalajlamy XIII pom�g� mi w za�o�eniu instalacji elektrycznej i wkr�tce ca�e urz�dzenie zacz��o dzia�a�. Potem osobi�cie si� postara�em, aby w ogrodzie nie pozosta� nawet �lad prac budowlanych i w miejscach nieuniknionego spustoszenia za�o�y�em nowe rabaty i �cie�ki. Naturalnie, przy tej niepowtarzalnej okazji nie omieszka�em spenetrowa� dok�adnie ogrodu, kt�ry zwykle jest pilnie strze�ony. Nie mog�em przecie� wtedy wiedzie�, �e w przysz�o�ci b�d� tu cz�stym go�ciem.
Tymczasem nasta�a wiosna i Norbulingka rozkwit�a ca�� swa kras� i spokojem. Brzoskwinie i grusze pokry�y si� kwieciem, na trawnikach puszy�y si� t�czowopi�re pawie, a w poustawianych na s�o�cu donicach rozkwita�y setki rzadkich kwiat�w. Na sztucznych stawach znajdowa�y si� wysepki z ma�ymi �wi�ty�kami i mostkami. W innym zak�tku parku za�o�ono niewielkie zoo. Wi�kszo�� klatek sta�a pusta, zosta�o w nich tylko kilka rysi�w i dzikich kot�w. Dawniej by�y tu pantery i nied�wiedzie. Niestety, w ciasnych klatkach wkr�tce zesz�y z tego �wiata. Dalajlama otrzymywa� nieustannie najprzer��niejsze zwierz�ta, zw�aszcza ranne, gdy� w Ogrodzie Klejnot�w znajdowa�y dobr� opiek�.
W ogrodzie, opr�cz �wi�ty�, sta�y porozrzucane mi�dzy drzewami ma�e pawilony. Ka�dy z nich mia� specjalnie przeznaczenie: jeden s�u�y� m�odemu kr�lowi do medytacji, drugi do czytania, a jeszcze inny jako miejsce do nauki i zebra� mnich�w. Najwi�kszy budynek, kilkupi�trowy, sta� po�rodku ogrodu i by� na po�y �wi�tyni�, na po�y s�u�y� Jego �wi�tobliwo�ci za mieszkanie. Ale i w nim okna by�y male�kie i wydaje mi si�, �e okre�lenie tego skromnego budynku mianem pa�acu by�o znaczn� przesad�. Jedynie ziele� drzew sprawia�a, �e wygl�da� on bardziej pogodnie od Potali, kt�ra przypomina�a raczej wi�zienie.
Ale i ogr�d by� zbyt ponury. Drzewa, rosn�ce swobodnie od lat, tworzy�y prawdziwy g�szcz i nikt nie pr�bowa� nawet ich przycina�. Ogrodnicy narzekali, �e ca�a ich praca wok�� kwiat�w i drzew owocowych idzie na marne, poniewa� w cieniu nic nie chce rosn��. Sprawi�oby mi wielk� rado��, gdybym m�g� uporz�dkowa� ten ogr�d i za�o�y� nowe rabaty, bo chocia� dba�o o niego wielu ogrodnik�w, to jednak brakowa�o mu jakiego� stylu. W ko�cu zdo�a�em przekona� g��wnego szambelana o konieczno�ci �ci�cia przynajmniej pojedynczych drzew i osobi�cie nadzorowa�em prac� drwali. Ogrodnicy zamieszkuj�cy w ma�ych domkach w obr�bie ���tego Muru nie wykazywali wielkiego zrozumienia dla takich poczyna�; zaj�ci byli g��wnie uprawianiem i piel�gnowaniem kwiat�w doniczkowych, kt�re w dzie� sta�y na powietrzu, a na noc wnoszone by�y troskliwie do domu.
Z wewn�trznego ogrodu prowadzi�y drzwi wprost do stajni. Sta�y tam ulubione konie Dalajlamy i oswojony khyang, kt�rego otrzyma� w darze. Zwierz�ta �y�y sobie spokojnie, dogl�dane troskliwie przez liczn� s�u�b�, by�y grube i t�uste, poniewa� ich pan nigdy ich nie dosiada�.
Nauczyciele i osobi�ci s�u��cy, szambelan i podczaszy Dalajlamy mieszkali poza ���tym Murem w wielkiej Norbulingce. Sta�y tam wygodne bloki mieszkalne - jak na tybeta�skie warunki nadzwyczaj schludne, w kt�rych stacjonowa�o tak�e pi�ciuset �o�nierzy silnej Gwardii Przybocznej. Dalajlama XIII osobi�cie troszczy� si� o swoje oddzia�y. Otrzyma�y one mundury o europejskim kroju. Nadzorowa� te� �wiczenia w specjalnie do tych cel�w wybudowanym pawilonie. Zauwa�y�em, �e nawet w�osy �o�nierzy strzy�one by�y po europejsku, co jest w Tybecie zupe�nie nie spotykane. Prawdopodobnie Dalajlamie XIII w czasie pobytu w Indiach spodobali si� angielscy �o�nierze i wzoruj�c si� na nich, zorganizowa� w�asn� ochron�.
Oficerowie mieszkali w �adnych, niewielkich bungalowach, przy kt�rych ros�y pi�kne kwiaty na rabatach. S�u�ba oficer�w i ich podw�adnych by�a lekka, polega�a g��wnie na trzymaniu warty i paradnych marszach podczas �wi�t i uroczystych procesji.
Moje prace zako�czy�em na d�ugo przed przeprowadzk� Dalajlamy do letniego pa�acu. Czy sala kinowa mu si� spodoba? Spodziewa�em si�, �e Lobsang Samten z pewno�ci� b�dzie na pierwszym pokazie i przeka�e mi jego opini�. Do obs�ugi projektora Dalajlama wezwie prawdopodobnie filmowca z przedstawicielstwa indyjskiego, gdzie podczas bardzo sympatycznych przyj�� pokazywano niekiedy go�ciom angielskie i indyjskie filmy. Mia�em wtedy mo�no�� obserwowania dzieci�cego wprost entuzjazmu, z jakim Tybeta�czycy je �ledzili, zw�aszcza filmy o dalekich krajach. Kiedy� by�em �wiadkiem jak podczas filmu o Pigmejach buduj�cych swe mosty z lian Tybeta�czycy szaleli wprost z rado�ci. A ju� najbardziej zachwyca�y ich filmy rysunkowe Walta Disneya. Ciekawe, jak b�dzie reagowa� m�odociany w�adca?

* * *

Przygotowania do procesji rozpocz�to w pewien pi�kny, dosy� ju� ciep�y, wiosenny dzie�. O �wicie wszyscy stali na nogach, aby zgodnie ze zwyczajem wod� z glinianych dzban�w spryska� zakurzon� drog� do Norbulingki. Inni znowu po obu stronach drogi, wzd�u� wytyczonej wapnem bia�ej linii, uk�adali kamienie, aby zatrzyma� z�e duchy, wierz�c �e w ten spos�b uniemo�liwi� im przej�cie przez ulic�. Potem z miasta ruszy� tak wielki t�um, �e miejsce do filmowania zdoby�em niemal z nara�eniem �ycia. Pom�g� mi, jak zwykle w takich sytuacjach, m�j s�u��cy. By� to olbrzym o zeszpeconej osp�, dziobatej twarzy, kt�ry samym wygl�dem m�g� wzbudzi� groz�. Ca�y czas z oddaniem d�wiga� moje kamery, toruj�c mi drog� w zbitym t�umie. M�j stra�nik nie tylko wzbudza� strach, ale dowi�d� te� ju� kiedy� swej odwagi w naprawd� niebezpiecznej sytuacji.
Niekiedy zdarza�o si�, �e zab��kane lamparty podchodzi�y a� do miejskich ogrod�w. Poniewa� takiej bestii nie wolno zabi�, wabi si� j� i pr�buje schwyta� za pomoc� r��nych trik�w. Pewnego razu taki lampart dosta� si� do Ogrodu Klejnot�w. Osaczony ze wszystkich stron, z przestrzelon� �ap�, zosta� zap�dzony do rogu ogrodu i rycza� dziko na ka�dego, kto pr�bowa� si� do� zbli�y�. M�j s�u��cy, kt�ry w�wczas by� �o�nierzem Gwardii Przybocznej, rzuci� si� na niego z go�ymi r�koma i przytrzyma� go a� do chwili, kiedy inni przybiegli z workiem. Lampart oczywi�cie broni� si� zaciekle i mocno go porani�. Zwierz� �y�o jeszcze kilka dni w zoo Dalajlamy, lecz wkr�tce zdech�o.
Do miejsca, gdzie sta�em, zbli�a� si� Dalajlama w swym palankinie. Ujrzawszy mnie robi�cego zdj�cia, znowu si� do mnie u�miechn��. "Pewnie cieszy si� skrycie ze swojego ma�ego kina" - opr�cz mnie, taka my�l nikomu nie mog�a przyj�� do g�owy. Czy� nie by�oby to naturalne u samotnego czternastolatka? Ale jeden rzut oka na pokorn�, pe�n� uniesienia twarz mojego s�u��cego przypomnia� mi, �e dla pozosta�ych jest on nie samotnym ch�opcem, ale bogiem.
Podczas gdy procesja przeci�ga�a dalej sw� tras�, przecisn��em si� przez ludzki t�um, a� do g��wnego wej�cia do Norbulingki. Chcia�em sfilmowa� barwny wjazd Dalajlamy do Ogrodu Klejnot�w i by� mo�e zrobi� kilka zdj�� szczeg�lnie charakterystycznych scen. Przed bram� czeka�a ju� s�u�ba wszystkich jad�cych w procesji urz�dnik�w, aby przej�� konie od swych pan�w. Jazda konno na terenie Ogrodu Klejnot�w jest zabroniona, dlatego konie zostawia si� na zewn�trz. S�u�ba trzyma od�wi�tnie przybrane wierzchowce przez d�ugie godziny, a� do zako�czenia ceremonii, kiedy panowie zaczn� wraca� do dom�w. Ten wspania�y, barwny obraz: od�wi�tnie ubrany t�um, ogniste konie, b�yszcz�ce uprz��e i jaskrawe czapraki - i jeszcze �wie�o pomalowane kamienne lwy u wr�t - to z pewno�ci� by�yby pi�kne zdj�cia.
Gdy procesja znikn��a w ogrodzie, t�um zacz�� si� dzieli� na grupy, kt�re powraca�y do miasta, rado�nie �piewaj�c. Ja tak�e chcia�em ju� wraca�, ale nigdzie nie mog�em dostrzec mojego konia. Za ka�dym razem, gdy pojawia�em si� w pobli�u Norbulingki, s�u�ba widz�c ���t� uprz�� rzuca�a si� natychmiast do mojego zwierz�cia. Chocia� sam jestem wielkim przyjacielem zwierz�t i o powierzone mi konie bardzo dba�em, s�u��cy nie mogli sobie darowa� okazji, aby je nakarmi� i wyczy�ci�. Zmuszony by�em potem prosi� o doprowadzenie mojego konia ze stajni Dalajlamy. Konie, os�y i mu�y karmi si� tu g��wnie grochem. Owies ro�nie wy��cznie jako chwast. Nomadzi daj� swoim zwierz�tom nawet suszone mi�so, jako bardziej po�ywn� karm�, a przed trudniejszymi trasami szczeg�lnie smakowity k�sek to campa zmieszana z mas�em i li��mi herbaty.
Parobcy Dalajlamy tworz� w�asn� gildi�. Ciesz� si� z�� opini�, wzbudzaj� l�k i t�go to wykorzystuj�. Gdzie tylko si� pojawi�, ��daj� sutej go�ciny, kt�ra ko�czy si� najcz��ciej pijatyk�. Wszyscy podchodz� do nich ostro�nie, nawet w najlepszych domach przyjmowani s� uprzejmie, bo historia Tybetu zna wiele przypadk�w, kiedy ulubiony s�u��cy dalajlamy zdobywa� bogactwo i w�adz�. Najbli�szy przyk�ad to by�y ogrodnik imieniem Kh�npela, z kt�rym, przypadkowo, mieszka�em przez rok w jednym domu.
Przyszed� na �wiat w Norbulingce i jako m�ody ch�opiec zwr�ci� na siebie uwag� Dalajlamy XIII przez pewne drobne zdarzenie. Kiedy� upu�ci� donic� z kwiatami. Donica si� rozbi�a, a on tak si� tym przej��, �e chcia� pope�ni� samob�jstwo. Mnisi z trudem odwiedli go od tego zamiaru, powiadamiaj�c o wszystkim Dalajlam�. Ten, wzruszony opowie�ci�, wezwa� ch�opca do siebie, przem�wi� do niego dobrym s�owem, da� mu lepsz� prac� i odt�d stale si� nim interesowa�. Nie pomyli� si� co do ch�opaka, bowiem Kh�npela mia� bystry i otwarty umys� i wkr�tce sta� si� warto�ciowym pomocnikiem we wdra�aniu idei reformatorskich Dalajlamy. Wybija� si� coraz bardziej i stopniowo usuwa� w cie� Caronga, poprzedniego pupila. A� do �mierci swego pana zajmowa� miejsce tu� za nim i mia� ogromn� w�adz�, aczkolwiek nie posiada� tytu��w ani urz�du. Ta umiej�tno�� otaczania si� w�a�ciwymi lud�mi by�a jedn� z zalet Dalajlamy XIII.
Po �mierci Dalajlamy XIII Zgromadzenie Narodowe oskar�y�o Kh�npel�, �e przyczyni� si� do przedwczesnej �mierci swego pana. Jego prosta odpowied� na zarzuty zrobi�a pewne wra�enie: argumentowa�, �e jest chyba ostatnim cz�owiekiem, kt�rego mo�na by o co� takiego podejrzewa�, a je�eli ju� podwa�a si� jego mi�o�� do swego pana, to nale�a�oby wzi�� pod uwag�, �e wraz ze �mierci� dalajlamy nast�puje tak�e kres jego kariery. A jednak zosta� pozbawiony maj�tku, wydalony z miasta i przez wiele lat �y� w ma�ej, odludnej osadzie na po�udniu prowincji Kongpo. Nie mog�c znie�� d�u�ej bezczynno�ci, uciek� do Indii i dopiero w czasie mojego pobytu w Lhasie zosta� u�askawiony przez regenta. Ceni�em go bardzo wysoko i cz�sto ubolewa�em, �e nie jest w stanie przeforsowa� swoich post�powych idei - to on, na przyk�ad, przed dwudziestu laty za�o�y� mennic� i zmodernizowa� armi�.

Po raz pierwszy twarz� w twarz z Kund�nem
Rozmy�laj�c o tych sprawach, bez po�piechu wraca�em konno do domu. Zbli�a�em si� ju� do miasta, gdy nagle dogoni� mnie podniecony �o�nierz Gwardii Przybocznej; szukano mnie ju� w ca�ym mie�cie - powiedzia�, oznajmiaj�c, abym zechcia� zaraz wr�ci� do Letniego Ogrodu. "Pewnie zawiod�y urz�dzenia projekcyjne" - pomy�la�em natychmiast, poniewa� absurdem by�oby przypuszcza�, �e niepe�noletni jeszcze kr�l, wbrew wszelkim konwencjom, m�g�by mnie wzywa� do siebie. Zawr�ci�em niezw�ocznie konia i wkr�tce wje�d�a�em do Norbulingki, wok�� kt�rej by�o znowu cicho i spokojnie. Za bram� ���tego Muru czeka�o ju� kilku mnich�w, kt�rzy ujrzawszy mnie, zacz�li macha� wskazuj�c mi drog� do wewn�trznego ogrodu. Mimo i� podczas prac budowlanych cz�sto tam wchodzi�em, dzisiaj poczu�em si� bardzo dziwnie. Ale oto ju� Lobsang Samten wyszed� mi naprzeciw, szepcz�c co� wciska mi w d�o� bia�� szarf�. Teraz ju� nie by�o w�tpliwo�ci: jego brat chce mnie widzie�!
Skierowa�em si� czym pr�dzej ku sali kinowej, ale zanim zd��y�em tam wej��, otworzy�y si� drzwi i stan��em oko w oko z �yj�cym Budd�. Mimo ca�ego zaskoczenia sk�oni�em si� g��boko i poda�em mu moj� szarf�. Wzi�� j� ode mnie lew� r�k�, praw� wykonuj�c impulsywny gest b�ogos�awie�stwa, b�d�cy raczej spontanicznym wyra�eniem uczu� ch�opca, kt�ry wreszcie przeforsowa� swoj� wol�, ni� ceremonialnym po�o�eniem r�ki na g�owie. W sali kinowej siedzieli ju� ze spuszczonymi g�owami trzej opaci, osobi�ci opiekunowie Kr�la-Boga. Wszystkich trzech zna�em dobrze i nie usz�o mojej uwadze, jak lodowato odpowiedzieli dzisiaj na moje pozdrowienie. Z pewno�ci� nie mogli si� pogodzi� z wtargni�ciem intruza w ich dziedzin�, ale nie odwa�yliby si� otwarcie przeciwstawi� �yczeniu Dalajlamy. M�ody Kr�l-B�g by� tym bardziej serdeczny. Promienia� na twarzy i zasypywa� mnie pytaniami. Wydawa�o mi si�, �e mam przed sob� samotn� istot�, kt�r� przez wiele lat nurtowa�y r��ne problemy i teraz, gdy wreszcie ma z kim porozmawia�, chcia�aby uzyska� odpowied� na wszystko na raz. Nie da� mi zreszt� czasu do namys�u, ponaglaj�c do za�o�enia filmu, kt�ry ju� od dawna chcia� obejrze�. By� to film dokumentalny o kapitulacji Japo�czyk�w. Opat�w, kt�rzy mieli stanowi� audytorium, odes�a� na widowni�.
Zapewne musia�em obchodzi� si� z projektorem niezbyt zr�cznie i zbyt wolno, bo nagle niecierpliwie odsun�� mnie na bok, sam wzi�� film do r�ki i okaza�o si�, �e poczyna sobie znacznie wprawniej ni� ja. Powiedzia� mi, �e przez ca�� zim� zajmowa� si� w Potali aparatami, zd��y� ju� nawet roz�o�y� projektor na cz��ci i z�o�y� go ponownie. Zauwa�y�em w�wczas po raz pierwszy, �e lubi� sam docieka� sedna rzeczy, zamiast przyjmowa� co� ju� gotowe. P��niej dosz�o do tego, �e jak jaki� dobry ojciec, pragn�cy zachowa� autorytet u dziecka, sp�dza�em ca�e wieczory na przypominaniu sobie na p�� zapomnianych rzeczy lub uczy�em si� nowych. Ka�de jego pytanie traktowa�em bardzo powa�nie i zadawa�em sobie wiele trudu, aby na nie sumiennie odpowiedzie�. Zdawa�em sobie bowiem spraw� z tego, �e moje odpowiedzi b�d� stanowi�y podstaw� jego wykszta�cenia i wiedzy o zachodnim �wiecie.
Ju� przy tym pierwszym spotkaniu zaskoczy� mnie swoimi technicznymi zdolno�ciami. Roz�o�enie i z�o�enie projektora bez jakiejkolwiek instrukcji - nie umia� przecie� przeczyta� angielskich prospekt�w - by�o, jak na czternastolatka, mistrzowskim wyczynem. Teraz, gdy film ju� szed� na ekranie, by� uszcz��liwiony, �e aparat dzia�a i nie szcz�dzi� mi pochwa�.
Gdy tak siedzieli�my razem w kabinie, �ledz�c projekcj� przez otwory w �cianie, cieszy� si� wszystkim, co widzia� i s�ysza�, cz�sto chwyta� bezwiednie moje d�onie i �ciska� je z podniecenia - zupe�nie tak samo, jak robi�by to w o�ywieniu ka�dy inny ch�opiec. Chocia� pierwszy raz w �yciu siedzia� sam na sam z bia�ym cz�owiekiem, zachowywa� si� ca�kowicie naturalnie, bez najmniejszego onie�mielenia. Podczas przewijania nast�pnego filmu wcisn�� mi do r�ki mikrofon nalegaj�c, abym co� powiedzia�. R�wnocze�nie przez okienka obserwowa� bacznie o�wietlon� elektrycznym �wiat�em widowni�, gdzie na dywanach siedzieli jego nauczyciele. Widzia�em, �e mia� wielk� ochot� zobaczy� zdumione miny czcigodnych opat�w, kiedy nagle z g�o�nika rozlegnie si� g�os, ale b�d� co b�d� byli to jego nauczyciele i chocia� by� ich panem, czu� przed nimi respekt. Nie chcia�em mu zepsu� przyjemno�ci i poprosi�em publik� o pozostanie na miejscach, zapowiadaj�c, �e nast�pny film przyniesie sensacje z Tybetu. By� zachwycony i �mia� si� rado�nie z zaskoczenia mnich�w, zszokowanych moim weso�ym, lekkim tonem. Nikt dot�d nie wyra�a� si� tak swobodnie w obecno�ci boskiego w�adcy i on sam �ledzi� t� ciekaw� sytuacj� z pa�aj�cymi oczyma.
Puszczanie jednego z film�w, kt�re nakr�ci�em w Lhasie, pozostawi� mnie, a sam zaj�� si� pulpitem rozdzielczym. Jako �e by� to m�j pierwszy film, by�em niemniej od niego ciekaw rezultat�w. Okaza�o si�, �e mog�em by� zadowolony, a niedostatki, kt�re nie usz�yby pewnie uwadze fachowca, nie mia�y tu wi�kszego znaczenia. Film przedstawia� moje uj�cia z "ma�ego" �wi�ta noworocznego i nawet opaci zapomnieli na chwil� o powadze, rozpoznaj�c swoje czcigodne postaci na b�yszcz�cym ekranie, a gdy ukaza�o si� zbli�enie ministra, kt�ry zdrzemn�� si� podczas ceremonii, rozleg� si� g�o�ny �miech. Jednak�e by� to �miech dobrotliwy, bo ka�dy z nich nie raz musia� walczy� z senno�ci�. Wszak�e wie�� o tym, �e Dalajlama ujrza� chwil� s�abo�ci swojego ministra musia�a rozej�� si� w�r�d arystokracji, bo p��niej, gdy tylko pojawi�em si� gdzie� z kamer�, wszyscy przybierali godne pozy.
Oczywi�cie, swoim kinem najbardziej cieszy� si� sam Dalajlama. Jego zazwyczaj powolne ruchy sta�y si� o�ywione i m�odzie�cze, komentowa� z zachwytem ka�de uj�cie. P��niej poprosi�em go o zgod� na pokazanie film�w, kt�re sam nakr�ci�. Odpowiedzia� skromnie, �e po tym, co zobaczy�, nie �mie pokazywa� swoich niezdarnych pr�b. Zdo�a�em go jednak przekona�, bo sam by�em ciekaw, co wydawa�o mu si� godne filmowania. Oczywi�cie, �e nie mia� wielkiego wyboru. Z dachu Potali nakr�ci� rozleg�� panoram� doliny lhaskiej - pejza� zbyt szybko si� porusza�. Po nich nast�powa�o kilka niedo�wietlonych zbli�e� arystokrat�w na koniach i karawan, przeci�gaj�cych dzielnic� Sz�. Zbli�enie postaci jego kucharza wskazywa�o, �e ch�tnie robi�by portrety. Ten film by� pierwsz� pr�b� w jego �yciu i nakr�ci� go bez jakichkolwiek wskaz�wek czy informacji z prospekt�w.
Gdy film si� sko�czy�, poleci� mi, abym przez mikrofon zapowiedzia� koniec projekcji. Nast�pnie otworzy� drzwi na widowni� i daj�c opatom do zrozumienia, �e nie b�d� mu ju� potrzebni, zwolni� ich skinieniem r�ki. Zobaczy�em znowu jasno, �e nie mam przed sob� marionetki, lecz wybitn� osobowo��, zdoln� do narzucenia w�asnej woli.

"Henrig, ty masz w�osy jak ma�pa!"
Gdy zostali�my sami, wsp�lnie schowali�my filmy i przykryli�my aparatur� ���tymi pokrowcami. Potem usiedli�my na widowni, na wspania�ych dywanach, o�wietlonych promieniami s�o�ca wpadaj�cymi przez otwarte okna. Na szcz��cie przyzwyczai�em si� ju� do siedzenia na ziemi ze skrzy�owanymi nogami, bo w pomieszczeniach Dalajlamy nie by�o krzese� ani poduszek do siedzenia. Pocz�tkowo nie �mia�em usi���, poniewa� wiedzia�em, �e w obecno�ci Kr�la-Boga nie wolno siedzie� nawet ministrom; nie by�o tu te� tronu, kt�ry podkre�la�by przynajmniej jego pozycj�. Ale on po prostu chwyci� mnie za r�kaw i poci�gn�� w d��, k�ad�c kres moim wahaniom.
Powiedzia� mi, �e od dawna planowa� to spotkanie, poniewa� wiedzia�, �e musi kiedy� uczyni� ten krok, aby dowiedzie� si� czego� o �wiecie. Liczy� si� z tym, �e regent b�dzie temu przeciwny, ale mia� zamiar spe�ni� swoj� wol� i nawet przygotowa� sobie odpowied� na jego sprzeciw. Zdecydowanie postanowi� przyswoi� sobie, poza religijn� wiedz�, tak�e inne umiej�tno�ci i ja wydawa�em mu si� jedyn� osob�, kt�ra mog�aby mu w tym pom�c. O tym, �e by�em dyplomowanym nauczycielem, nie mia� poj�cia, a nawet gdyby wiedzia�, zapewne i tak nie wywar�oby to na nim wi�kszego wra�enia. Zapyta�, ile mam lat, i bardzo si� zdziwi�, �e dopiero trzydzie�ci siedem. Podobnie jak wielu Tybeta�czyk�w, moje "���te" w�osy uzna� za oznak� podesz�ego wieku. Z dzieci�c� ciekawo�ci� przygl�da� si� mojej twarzy i dziwi� si� rozmiarom mojego nosa, kt�ry jest przecie� zupe�nie normalnej wielko�ci, ale w por�wnaniu z ma�ymi nosami mongolskimi, wzbudza� ju� nie raz sensacj�. Wreszcie dostrzeg� w�oski na mojej d�oni i powiedzia� �miej�c si� rozbrajaj�co:"Henrig, ty masz w�osy jak ma�pa!" Natychmiast przysz�a mi do g�owy riposta, poniewa� zna�em legend�, kt�ra g�osi, �e Tybeta�czycy pochodz� ze zwi�zku swojego b�stwa Czenrezi z demonic�. ��cz�c si� z ni�, Czenrezi przybra� posta� ma�py, a poniewa� dalajlama jest inkarnacj� tego Buddy*, por�wnanie nie by�o dla mnie obra�liwe.
Poprzez takie weso�e uwagi nasza rozmowa sta�a si� swobodna i obydwaj pozbyli�my si� onie�mielenia. Teraz i ja mog�em mu si� bli�ej przyjrze�. Dobre wra�enie, jakie zrobi� na mnie wcze�niej, w czasie przelotnych spotka�, pog��bi�o si� teraz jeszcze bardziej. Jego sk�ra by�a ja�niejsza, ni� u przeci�tnego Tybeta�czyka i o kilka odcieni ja�niejsza, ni� sk�ra lhaskich arystokrat�w. Jego wyraziste, nieznacznie tylko sko�ne oczy natychmiast mnie zafascynowa�y. Tryska�y �yciem i nie przypomina�y nieprzeniknionego wzroku Mongo��w. Jego policzki pa�a�y i z ciekawo�ci pochyla� si� ku mnie co chwila. Uszy mia� lekko odstaj�ce - jak si� p��niej dowiedzia�em by�a to jedna z cech �wiadcz�cych o tym, �e jest on inkarnacj� Buddy. Dla ochrony g�owy przed ch�odem Potali, w�osy mia� nieco d�u�sze ni� to by�o w zwyczaju. Jak na sw�j wiek, by� wyro�ni�ty i w przysz�o�ci osi�gnie pewnie s�uszny wzrost swoich rodzic�w. Niestety, wskutek d�ugotrwa�ych studi�w i siedzenia z pochylonymi plecami, przywyk� do wadliwej postawy cia�a. Szlachetne, wysmuk�e d�onie spoczywa�y zazwyczaj w bezruchu. Zauwa�y�em, �e cz�sto ze zdumieniem spogl�da� na moje r�ce, gdy wypowiadanym przeze mnie s�owom towarzyszy�y gesty. Poniewa� Tybeta�czycy w og�le nie pos�uguj� si� gestykulacj�, co jest r�wnocze�nie wyrazem spokoju Azjat�w, najdrobniejszy m�j ruch zwraca� jego uwag�. Podobnie jak wszyscy mnisi, Dalajlama nosi� tak�e bordowe szaty, zalecone kiedy� przez Budd�, i zewn�trznie nie r��ni� si� od innych duchownych urz�dnik�w.
Czas up�ywa� nam jak z bicza trzasn��. Mia�em wra�enie jakby p�ka�y wszelkie tamy i ch�opiec musi teraz wszystko z siebie wyrzuci�. By�em zaskoczony, jak wiele r��nych wiadomo�ci przyswoi� sobie z ksi��ek i czasopism. Na temat drugiej wojny �wiatowej posiada� siedmiotomowe angielskie dzie�o. Podpisy pod ilustracjami poleci� ju� sobie przet�umaczy� na tybeta�ski i umia� rozpoznawa� poszczeg�lne typy samolot�w, samochod�w i czo�g�w, a tak�e zna� dobrze takie nazwiska jak Churchil, Eisenhower czy Mo�otow. Poniewa� jednak nie mia� nikogo, komu m�g�by zadawa� pytania, cz�sto nie m�g� uchwyci� wzajemnych powi�za� i teraz by� uszcz��liwiony, �e wreszcie znalaz� si� cz�owiek, kt�remu mo�e zada� pytania nurtuj�ce go od wielu lat.
By�o ju� oko�o trzeciej po po�udniu, gdy wszed� Sop�n Khenpo, opat, kt�ry dba� o cielesne sprawy Dalajlamy, aby przypomnie� m�odemu kr�lowi o jedzeniu. Wsta�em chc�c si� po�egna�, ale on natychmiast poci�gn�� mnie, abym usiad� z powrotem, polecaj�c opatowi przyj�� p��niej. Nie�mia�o wyj�� zeszyt z zasmarowan� r��nymi rysunkami ok�adk� i poprosi�, abym przejrza� jego pr�by pisania. Ku mojemu zdumieniu ujrza�em, �e �wiczy� pisanie du�ych liter alfabetu �aci�skiego. A wi�c zajmowa� si� nie tylko m�cz�cymi studiami religijnymi, ale wype�nia� sobie samotne godziny majstrowaniem przy najnowocze�niejszych zachodnich aparatach i z w�asnej inicjatywy rozpocz�� nauk� obcych j�zyk�w. Nalega�, aby�my natychmiast przyst�pili do lekcji j�zyka angielskiego. Wymow� zapisywa� sobie zaraz swoim drobnym tybeta�skim pismem.
Zapewne up�yn��a ju� nast�pna godzina, bo Sop�n Khenpo pokaza� si� w drzwiach po raz drugi, prosz�c tym razem bardziej stanowczo, aby Dalajlama zechcia� pami�ta� o czekaj�cym posi�ku. R�wnocze�nie pr�bowa� mnie wcisn�� tac� z ciastem, bia�� bu�eczk� i owczym serem. Gdy si� wzbrania�em, wyj�� bia�� serwetk� i owin�wszy jedzenie, poprosi� abym je wzi�� ze sob� do domu. Jednak Dalajlama nie chcia� przerwa� naszej rozmowy i przymilnym g�osem prosi� swego opiekuna o jeszcze troch� cierpliwo�ci. Patrz�c z mi�o�ci� na swego podopiecznego, opat zgodzi� si� i zostawi� nas samych. Odnios�em wra�enie, �e obdarza on ch�opca prawdziw� ojcowsk� mi�o�ci� i bardzo si� o niego troszczy. Ten siwow�osy opat pe�ni� ju� t� sam� funkcj� u Dalajlamy XIII i zachowa� j� po jego �mierci. �wiadczy�o to o jego odpowiedzialno�ci i wierno�ci, poniewa� urz�dnicy rzadko pozostaj� na swych stanowiskach, gdy zmieniaj� si� ich panowie.
Dalajlama zaproponowa�, abym nast�pnego dnia odwiedzi� jego rodzin�, kt�ra latem zamieszkiwa�a w Norbulingce, i bym tam czeka� a� przy�le po mnie, po sko�czeniu swoich obowi�zk�w. Na po�egnanie serdecznie u�cisn�� mi d�o� - znaj�c pewnie ten zwyczaj z czasopism - aby wyrazi� swoj� przyja��.
Wracaj�c przez pusty ogr�d i przechodz�c przez wielkie wrota, sam nie wierzy�em, �e w�a�nie przez pi�� godzin gaw�dzi�em z Boskim Kr�lem Kraju lam�w. Ogrodnik zamkn�� za mn� bram� i stra�nicy, kt�rzy zd��yli ju� zmieni� si� kilkakrotnie, zupe�nie skonfundowani zaprezentowali bro�. Powoli wraca�em na moim koniu do Lhasy. Gdyby nie zawini�tko z ciastem w moich r�kach, my�la�bym, �e to by� sen. Kt�ry z moich przyjaci�� uwierzy�by, gdybym mu powiedzia�, �e w�a�nie przez kilka godzin rozmawia�em sam na sam z �yj�cym Budd�? Pewnie u�miechn�liby si� wsp��czuj�co, patrz�c na mnie jak na szale�ca...

Przyjaciel i nauczyciel Dalajlamy
Czu�em si� bardzo szcz��liwy z powodu zadania, kt�re na mnie czeka�o. Nauczanie i przekazywanie wiedzy temu inteligentnemu m�odzie�cowi - w�adcy kraju tak wielkiego jak Niemcy, Francja i Hiszpania razem wzi�te - by�o naprawd� wielkim zadaniem.
Jeszcze tego samego wieczoru wyszuka�em czasopisma, zawieraj�ce szczeg��y dotycz�ce budowy my�liwc�w odrzutowych. Dzisiaj w tej materii nie by�em zbyt mocny i zmuszony by�em z�o�y� obietnic�, �e nast�pnym razem b�d� w stanie obja�ni� wszystko na podstawie rysunk�w. Odt�d zawsze przygotowywa�em sobie materia� na nast�pne spotkania, poniewa� pragn��em nieco usystematyzowa� ch�opi�ce �aknienie wiedzy Dalajlamy.
M�j plan cz�sto zawodzi�, gdy nagle zaczyna� on zadawa� pytania z ca�kiem innych dziedzin i nie pozostawa�o mi nic innego, jak odpowiada� na nie tak jak umia�em. I tak, aby rozmawia� o bombie atomowej, trzeba by�o m�wi� o pierwiastkach. To znowu wymaga�o informacji na temat metali, ale w j�zyku tybeta�skim nie ma s�owa metal, musia�em wi�c wyja�nia� wszystko bardzo szczeg��owo i pytania spada�y na mnie niczym lawina.
Tak rozpocz�� si� nowy rozdzia� mojego pobytu w Lhasie i moje �ycie nabra�o sensu. Znikn��o niezadowolenie i uczucie niespe�nienia. Nie porzuci�em starych obowi�zk�w i nadal gromadzi�em informacje, sporz�dza�em mapy, ale dni sta�y si� dla mnie za kr�tkie i cz�sto pracowa�em do p��nej nocy. Przyjemno�ci i zainteresowania posz�y na bok, poniewa� Dalajlama m�g� mnie wezwa� w ka�dej chwili i zawsze musia�em mie� czas dla niego. Na przyj�cia do moich przyjaci�� przesta�em przychodzi� z rana, jak to by�o w zwyczaju, lecz zjawia�em si� dopiero p��nym popo�udniem. Jednak nie traktowa�em tego wszystkiego jako wyrzeczenia, by�em szcz��liwy wiedz�c, �e wreszcie znalaz�em cel w �yciu.
Lekcje z moim dostojnym uczniem by�y dla mnie cz�sto nie mniej pouczaj�ce. Dzi�ki niemu dowiedzia�em si� sporo o historii Tybetu i naukach Buddy, poniewa� jego wiedza w tej dziedzinie by�a nieprawdopodobna. Nasze debaty religijne trwa�y cz�sto d�ugie godziny i by� on ca�kowicie pewny, �e zdo�a mnie przekona� do buddyzmu. Powiedzia� mi, �e w�a�nie studiuje ksi�gi zawieraj�ce przekaz prastarej wiedzy o sposobach oddzielania cia�a i ducha. Historia Tybetu zna wielu �wi�tych, kt�rzy potrafili - pozostaj�c cia�em zatopieni w medytacji - oddzia�ywa� r�wnocze�nie w miejscu oddalonym o setki mil. M�ody Dalajlama by� przekonany, �e dzi�ki sile wiary i zastosowaniu odpowiednich metod - �ci�le przepisanych rytua��w - b�dzie kiedy� w stanie dzia�a� w odleg�ych miejscach, na przyk�ad w Samye. Z chwil� gdy osi�gnie ju� te zdolno�ci*, wy�le mnie tam, aby kierowa� mn� z Lhasy. Pami�tam, �e odpowiedzia�em mu w�wczas ze �miechem: "O Kund�nie, wtedy i ja zostan� buddyst�!"

Czerwone Chiny zagra�aj� Tybetowi
Niestety, nigdy nie przeprowadzili�my tego eksperymentu. Na nasz� przyja�� ju� od samego pocz�tku k�ad�y si� cieniem wydarzenia polityczne. Czerwone Chiny przybiera�y coraz bardziej arogancki ton, prezentowany w Radiu Pekin, a rz�d Czang Kai-Szeka przeni�s� si� ju� na Formoz�. Tybeta�skie Zgromadzenie Narodowe w Lhasie obradowa�o bez przerwy, powo�uj�c coraz to nowe oddzia�y wojska. W Sz� odbywa�y si� �wiczenia i parady wojskowe, a Dalajlama w�asnor�cznie b�ogos�awi� nowe chor�gwie i przekazywa� je armii.
Anglik Fox mia� pe�ne r�ce roboty ze szkoleniem nowych radiooperator�w, poniewa� ka�dy oddzia� otrzymywa� co najmniej jeden nadajnik.
Tybeta�skie Zgromadzenie Narodowe, cia�o podejmuj�ce najwa�niejsze decyzje, sk�ada si� z pi��dziesi�ciu �wieckich i duchownych urz�dnik�w. Przewodnicz� mu czterej opaci z klasztor�w Drepung, Sera i Ganden, kt�rym pomagaj� czterej �wieccy sekretarze finansowi i czterej urz�dnicy duchowni. Cz�onkami zgromadzenia mog� by� zar�wno �wieccy, jak i duchowni urz�dnicy rozmaitych urz�d�w, z wyj�tkiem czterech ministr�w Gabinetu. Zgodnie z konstytucj�, obraduj� oni w s�siedniej sali i otrzymuj� na bie��co podj�te uchwa�y, nie posiadaj� jednak prawa veta. Ostateczne decyzje nale�� do dalajlamy, a do chwili osi�gni�cia przez niego pe�noletno�ci - w jego imieniu - do regenta. Oczywi�cie nikt nie odwa�y�by si� dyskutowa� nad propozycj� tak wysokiego autorstwa. Najwi�kszymi wp�ywami w Zgromadzeniu Narodowym ciesz� si� zawsze pupile w�adcy.
Jeszcze przed kilku laty, opr�cz "ma�ego" zwo�ywano corocznie tzw. Wielkie Zgromadzenie Narodowe. Sk�ada�o si� ono ze wszystkich urz�dnik�w i przedstawicieli cech�w rzemie�lniczych: krawc�w, kamieniarzy, cie�li, itp. To prawie pi�ciusetosobowe zgromadzenie zniesiono po cichu, poniewa� poza zado��uczynieniem literze prawa, nie mia�o ono praktycznie �adnego znaczenia w sytuacji, gdy regent posiada� rzeczywist� w�adz� absolutn�.
Teraz gdy nadesz�y trudne czasy, coraz cz��ciej zasi�gano rady u wyroczni. Jej przepowiednie by�y ponure i bynajmniej nie podnosi�y Tybeta�czyk�w na duchu. G�osi�y mianowicie: "�wi�temu Krajowi zagra�a pot��ny wr�g z p��nocy i wschodu" lub "Religia jest w niebezpiecze�stwie". Mimo �e spotkania z wyroczni� by�y �ci�le tajne, jej przepowiednie przenika�y na zewn�trz i powtarzano je sobie szeptem. Jak to w okresach kryzysu i wojny bywa, od przer��nych pog�osek hucza�o w mie�cie jak w ulu, i cz�sto si�a wroga urasta�a do legendy. Wyrocznie mia�y co robi�, bo wa�y�y si� nie tylko losy kraju, ale tak�e ka�dy obawia� si� o swoje prywatne dobra. Cz��ciej ni� zazwyczaj szukano wi�c rady u bog�w. Odwo�ywano si� do znak�w i ka�de zdarzenie traktowano jako dobry lub z�y omen. Co bardziej przezorni, przewozili sw�j maj�tek na po�udnie lub do odleg�ych posiad�o�ci. Ale lud �wi�cie wierzy� w pomoc bog�w i by� przekonany, �e zdarzy si� cud, kt�ry odwr�ci wojn� od kraju.
Jednak Zgromadzenie Narodowe zdawa�o sobie spraw� z niebezpiecze�stwa. Zacz�to pojmowa�, �e polityka izolacji jest teraz wielkim zagro�eniem dla pa�stwa. By� ju� najwy�szy czas, aby nawi�za� stosunki dyplomatyczne i ca�emu �wiatu og�osi� wol� niezawis�o�ci Tybetu, poniewa� twierdzenie Chin, �e Tybet jest ich prowincj�, nie zosta�o dotychczas oficjalnie podwa�one. Gazety i rozg�o�nie ca�ego �wiata mog�y donosi� o kraju lam�w cokolwiek chcia�y - i tak nigdy na to nie zareagowano, poniewa� tybeta�ska interpretacja ca�kowitej w�asnej neutralno�ci politycznej nie dopuszcza�a komentowania wiadomo�ci. Teraz zacz�to sobie zdawa� spraw� z niebezpiecznych konsekwencji takiej postawy i zacz�to pojmowa� znaczenie propagandy. Radio Lhasa przyst�pi�o do codziennego nadawania w eter - w j�zykach tybeta�skim, chi�skim i angielskim - informacji o stanowisku Tybetu.
Spo�r�d w�adaj�cych j�zykiem angielskim arystokrat�w i urz�dnik�w rz�d wybra� delegat�w, kt�rzy mieli pojecha� do Pekinu, Delhi, Waszyngtonu i Londynu. Niestety, dotarli oni zaledwie do Indii i tam pozostali, poniewa� brak zdecydowanego dzia�ania Rz�du Tybeta�skiego oraz intrygi wielkich mocarstw przeszkodzi�y delegatom w kontynuowaniu misji.
M�ody Dalajlama, cho� wolny od nienawi�ci i uprzedze�, zdawa� sobie spraw� z powagi sytuacji. Nadal jednak wierzy� w pokojowy rozw�j wydarze�. Podczas naszych spotka� zauwa�y�em, jak bardzo przysz�y w�adca zacz�� interesowa� si� polityk�. Spotykali�my si� zawsze sami na widowni ma�ego kina i cz�sto - z drobiazg�w tylko - mog�em wnioskowa�, jak bardzo cieszy� si� z mojego przybycia. Niekiedy rozpromieniony wybiega� mi naprzeciw przez ogr�d, z wyci�gni�t� do przywitania r�k�. Pomimo okazywanej mi przeze� serdeczno�ci i nazywania mnie swoim przyjacielem, zawsze okazywa�em nale�ny mu respekt i traktowa�em go jak przysz�ego kr�la Tybetu - i mojego zwierzchnika. Zleci� mi udzielanie mu lekcji angielskiego, geografii i matematyki, musia�em te� obs�ugiwa� jego kino i dostarcza� mu informacji o aktualnych wydarzeniach na �wiecie. Sam pomy�la� o tym, aby zaproponowa� podwy�szenie mojej ga�y, i chocia� nie m�g� wyda� takiego rozkazu, wystarczy�o przecie� tylko jego �yczenie.
Dalajlama zadziwia� mnie nieustannie swoj� zdolno�ci� rozumienia, wytrwa�o�ci� i pilno�ci�. Gdy zada�em mu do przet�umaczenia dziesi�� zda�, t�umaczy� z w�asnej woli dwa razy tyle. Zauwa�y�em, �e nauka j�zyk�w sz�a mu bardzo �atwo, podobnie jak wielu Tybeta�czykom. Nie jest rzadko�ci�, �e arystokraci i kupcy poza j�zykiem ojczystym w�adaj� mongolskim, chi�skim, nepalskim i hindi. Nawiasem m�wi�c, nie jest prawd�, �e te j�zyki s� do siebie podobne. Dla przyk�adu: w alfabecie tybeta�skim nie ma "F", za to wiele "R", a w j�zyku chi�skim jest na odwr�t. Zatem wymowa "F" sprawia�a mojemu czcigodnemu uczniowi najwi�cej trudno�ci. S�uchanie jego wymowy dawa�o mi du�o rado�ci. Poniewa� m�j angielski te� nie by� doskona�y, pomagali�my sobie jego przeno�nym radiem, s�uchaj�c codziennie wiadomo�ci i zapisuj�c je sobie dla utrwalenia.
W jednym z urz�d�w w opiecz�towanej skrzyni odkry�em angielskie podr�czniki. Wystarczy�o jedno skinienie i jeszcze tego samego dnia dostali�my je i urz�dzili�my w sali kinowej ma�� bibliotek�. Dalajlama nie m�g� si� nacieszy� tym znaleziskiem, poniewa� dla Lhasy by� to prawdziwy skarb. Patrz�c na jego gorliwo�� i ��dz� wiedzy, cz�sto ze wstydem wspomina�em w�asn� m�odo��.
W spu�ci�nie po Dalajlamie XIII znajdowa�o si� wiele angielskich ksi��ek i map, ale ich stan wskazywa�, �e w�a�ciciel prawie z nich nie korzysta�. Swoj� wiedz� zdoby� on podczas d�ugoletnich podr��y po Chinach i Indiach, a znajomo�� zachodniego �wiata zawdzi�cza� przyja�ni z Sir Charlesem Bellem. Nazwisko tego Anglika by�o mi znane, poniewa� b�d�c w niewoli czyta�em jego ksi��ki. By� on wielkim obro�c� niezawis�o�ci Tybetu. Pracowa� w charakterze politycznego oficera ��cznikowego pomi�dzy Sikkimem, Tybetem i Bhutanem i dalajlam� pozna� w Indiach, po jego ucieczce z Tybetu. Pomi�dzy tymi dwoma dojrza�ymi m��czyznami zawi�za�a si� w�wczas bliska przyja��, trwaj�ca przez wiele lat. Sir Charles Bell by� pierwszym bia�ym, kt�remu uda�o si� w og�le wej�� w osobisty kontakt z jednym z dalajlam�w.
M�j m�ody ucze�, chocia� nie m�g� jeszcze podr��owa�, interesowa� si� szerokim �wiatem niewiele mniej. Geografia, kt�rej by�em dyplomowanym nauczycielem, sta�a si� tak�e ulubionym przedmiotem Boskiego Kr�la. Rysowa�em mu olbrzymie �cienne mapy ca�ego �wiata i szczeg��owe mapy Azji i Tybetu. Pos�uguj�c si� globusem, mog�em mu na przyk�ad wyja�ni�, dlaczego radio Nowy York "sp��nia si�" o jedena�cie godzin. Wkr�tce orientowa� si� we wszystkim. Poj�cie "Kaukaz" by�o mu tak samo bliskie jak "Himalaje". By� szczeg�lnie dumny z tego, �e najwy�szy szczyt �wiata le�y w jego kraju, i podobnie jak wielu Tybeta�czyk�w dziwi� si�, �e tylko nieliczne kraje na �wiecie s� wi�ksze od jego pa�stwa.

Trz�sienie ziemi i inne z�e znaki
Nasze przyjemne lekcje tego lata przerwa�y r��ne budz�ce l�k zdarzenia. Coraz cz��ciej pojawia�y si� z�e znaki: rodzi�y si� zniekszta�cone zwierz�ta, pewnego ranka znaleziono na ziemi rozbity kapitel kolumny, le��cy u st�p Potali. Rz�d na pr��no wysy�a� w takie miejsca mnich�w, kt�rzy mod�ami mieli powstrzyma� z�e duchy. A gdy pewnego pi�knego, s�onecznego dnia z rzygacza w kszta�cie g�owy smoka, znajduj�cego si� na dachu Katedry, zacz��a kapa� woda, w ca�ej Lhasie zapanowa�a trwoga.
15 sierpnia �wi�te Miasto nawiedzi�o silne trz�sienie ziemi. Nast�pny z�y omen! Wszystkich ogarnia� jeszcze strach na my�l o zesz�orocznej komecie, kt�rej b�yszcz�cy ogon widnia� na niebie przez ca�e dnie i noce. Starzy ludzie przypominali sobie, �e po pojawieniu si� poprzedniej wybuch�a wojna z Chinami. O ostatniej s�ysza�em ju� wcze�niej przez radio, poniewa� lotnicy zauwa�yli j� ju� nad Australi�. A gdy pojawi�a si� nad Lhas�, poszed�em z moim przyjacielem �angd�l� na nocn� przechadzk�, aby podziwia� to fantastyczne zjawisko.
Trz�sienie ziemi przysz�o zupe�nie niespodziewanie. Wszystkie domy w Lhasie zacz��y dr�e� i w oddali rozleg�o si� oko�o czterdzie�ci g�uchych detonacji, wywo�anych prawdopodobnie przesuwaniem si� warstw ziemskich. Od wschodu pojawi�a si� na bezchmurnym niebie ognista �una, a drobne drgania utrzymywa�y si� przez nast�pne dni. Stacje indyjskie donosi�y o wielkich zmianach skorupy ziemskiej w granicz�cej z Tybetem prowincji Assam. Nast�pi�o tam przemieszczanie si� dolin i ca�ych g�r, a wskutek obryw�w g�rskich wpadaj�cych do Brahmaputry powsta�y potworne spustoszenia.
Dopiero kilka dni p��niej dotar�y do Lhasy wiadomo�ci o tym, �e w Tybecie katastrofa przybra�a znacznie wi�ksze rozmiary. Centrum trz�sienia ziemi znajdowa�o si� najprawdopodobniej w po�udniowym Tybecie. Wskutek ruch�w tektonicznych leg�o w gruzach wiele skalnych klasztor�w, zasypuj�c setki mnich�w i mniszek. Cz�sto gin�li wszyscy i nawet nie mia� kto powiadomi� najbli�szego bonpo o tragedii. Pop�ka�y mury zamczysk, z kt�rych pozosta�y tylko stercz�ce w niebo ruiny, a w nagle powstaj�cych rozpadlinach znikali ludzie, jakby chwytani przez duchy.
Wszystkie te zjawiska mo�na by�o wyt�umaczy� tak�e racjonalnie, ale odebranie Tybeta�czykom ich przes�d�w, to jakby zabranie im cz�stki ich �ycia. Im wi�cej boja�ni wywo�uje z�y omen, tym wi�cej si�y i zaufania czerpie si� z pomy�lnych znak�w.
O z�owieszczych zjawiskach informuje si� najdok�adniej przede wszystkim Dalajlam�. Mimo �e zabobonny, podobnie jak jego nar�d, by� on bardzo ciekaw mojego zdania o tych sprawach. Tematom do rozm�w nie by�o ko�ca i wci�� brakowa�o nam czasu, aby porozmawia� o wszystkim. Sp�dza� ze mn� sw�j wolny czas i tylko nieliczni wiedzieli, �e zamiast odpoczywa� wolne chwile sp�dza ucz�c si� ze mn�. Zawsze przestrzega� skrupulatnie rozk�adu godzin. Im rado�niej mnie wita�, tym niespokojniej spogl�da� na zegarek, gdy jego wolny czas si� ko�czy�. O okre�lonej porze czeka� ju� na niego w pawilonie nauczyciel religii.
O tym, jak rzetelnie traktowa� tak�e m�j czas, dowiedzia�em si� przez przypadek. Pewnego dnia, kiedy odbywa�o si� wiele ceremonii, nie liczy�em si� ju� z wezwaniem do Norbulingki i wybra�em si� z przyjaci��mi na spacer na pobliskie wzg�rze. Wcze�niej jednak, na wypadek gdyby jednak Dalajlama zechcia� mnie wezwa�, poinstruowa�em s�u��cego, aby da� mi zna� miganiem lusterka. Rzeczywi�cie, o zwyk�ej porze zobaczy�em sygna� i czym pr�dzej wr�ci�em do miasta. Przy promie czeka� ju� m�j s�u��cy z koniem, ale mimo po�piechu sp��ni�em si� dziesi�� minut. Dalajlama podbieg� do mnie i chwytaj�c mnie w zniecierpliwieniu za obie r�ce zapyta�: "Henrig, gdzie by�e� tak d�ugo? Nie mog�em si� ju� ciebie doczeka�!" Zacz��em go przeprasza�, �e tak go zaniepokoi�em, i wtedy dopiero zrozumia�em, co dla niego znaczy�y te godziny.
W tym dniu obecna by�a tak�e jego matka i najm�odszy brat. Pu�ci�em im jeden z osiemdziesi�ciu film�w, kt�re posiada� Dalajlama. Po sko�czonej projekcji Sop�n Khenpo, szambelan, przyni�s� dla matki Jego �wi�tobliwo�ci szczeg�lnie du�e zawini�tko z pieczywem. Przy tej okazji mog�em zobaczy� spotkanie matki z synem. Wiedzia�em, �e od momentu rozpoznania ch�opca jako inkarnacji rodzina nie ma ju� do niego prawa i, podobnie jak dla wszystkich, staje si� on dla niej wy��cznie �yj�cym Budd�. Dlatego odwiedziny matki by�y wizyt� niemal oficjaln� i przyby�a ona w od�wi�tnym ubiorze i w bi�uterii. Przy po�egnaniu sk�oni�a si�, a Dalajlama pob�ogos�awi� j�, k�ad�c d�o� na jej g�owie. Gest ten wyra�a� chyba najlepiej ich zwi�zek. Nawet matka nie zosta�a pob�ogos�awiona obiema d�o�mi, takie b�ogos�awie�stwo przys�ugiwa�o tylko mnichom i wysokim urz�dnikom.
Gdy zostali�my sami, Dalajlama z dum� pokaza� mi swoje zadanie z matematyki. Ten przedmiot zaniedbywali�my nieco obydwaj, poniewa� Dalajlama umia� znakomicie pos�ugiwa� si� powszechnym w ca�ym Tybecie abakusem* i to wystarcza�o jego potrzebom. Przyrz�dem tym, u�ywanym dawniej i u nas, Tybeta�czycy umiej� pos�ugiwa� si� zadziwiaj�co biegle. Nie raz przegra�em zawody, staj�c z o��wkiem i kartk� w r�ce przeciwko temu liczyd�u. Ludzie nie posiadaj�cy abakusa u�ywaj� do liczenia glinianych skorupek albo pestek brzoskwini i grochu, tak jak w szkole. Najprostsze rachunki za�atwia si� przy pomocy r��a�ca, kt�ry ka�dy Tybeta�czyk ma zawsze pod r�k�.
Niekiedy - aczkolwiek bardzo rzadko - zdarza�o si�, �e przeszkadzano nam w naszym spotkaniu. Pewnego razu gwardzista stra�y przybocznej przyni�s� jaki� wa�ny list. Ten olbrzymi m��czyzna pad� trzykrotnie na twarz, zgodnie z etykiet� wci�gn�� g�o�no oddech i wr�czy� list. Nast�pnie cofaj�c si� opu�ci� pomieszczenie i bezszelestnie zamkn�� za sob� drzwi. Dopiero w takich chwilach u�wiadamia�em sobie wyra�nie, jak bardzo �ama�em wszelki ceremonia�.
List przysy�a� najstarszy brat Dalajlamy, przeor klasztoru Kumbum w chi�skiej prowincji Czinghai*. W tych rejonach czerwoni Chi�czycy zdobyli ju� w�adz� i teraz pr�bowali przy pomocy Tagsela Rimpocze pozyska� przychylno�� Dalajlamy. List zapowiada� jego przybycie, a poniewa� by� d�ugo w drodze, Tagsela Rimpocze mo�na si� by�o spodziewa� niebawem.
W tym samym dniu uda�em si� z wizyt� do rodziny Dalajlamy. Matka przywita�a mnie wyrzutami. Uwadze jej macierzy�skiej mi�o�ci nie usz�o, jak bardzo jej synowi na mnie zale�y i jak cz�sto spogl�da� na zegarek, gdy si� nie zjawia�em. Wyja�ni�em jej moje sp��nienie i przekona�em, �e nie by�o ono spowodowane moj� lekkomy�lno�ci�. Na po�egnanie prosi�a mnie, abym nigdy nie zapomina�, jak niewiele samodzielnie wybranej rado�ci zaznaje w �yciu jej syn.
By� mo�e dobrze si� sta�o, �e mia�a okazj� chocia� raz przekona� si� osobi�cie, co znaczy�y dla Dalajlamy te nasze spotkania. Po kilku miesi�cach, gdy ju� ca�a Lhasa wiedzia�a dok�d je�d�� codziennie w po�udnie i - jak by�o do przewidzenia - mnisi zacz�li komentowa� te ci�g�e odwiedziny, wtedy to ona wyst�pi�a energicznie w obronie �ycze� swojego syna.
Kiedy�, gdy znowu przekracza�em wrota ���tego Ogrodu, odnios�em wra�enie, jakby Dalajlama wypatrywa� mnie przez swoje ma�e okienko. Wydawa�o mi si�, �e ma okulary i zdziwi�o mnie to, poniewa� nigdy ich u niego nie widzia�em. Kiedy go o to zapyta�em, wyzna� mi, �e ju� od pewnego czasu ma k�opoty z oczami. Dlatego do nauki zak�ada� okulary, kt�re brat sprowadzi� mu przez indyjskie poselstwo. Prawdopodobnie zepsu� sobie wzrok jako ma�e dziecko, gdy godzinami ogl�da� Lhas� przez lornetk�, a czytanie i studiowanie w ciemnej, �le o�wietlonej Potali te� nie sprzyja�o poprawie jego wzroku.
Tego dnia mia� na sobie kr�tk� czerwon� kurteczk� narzucon� na mnisie szaty. Sam j� sobie zaprojektowa� i bardzo by� z niej dumny. M�g� j� jednak nosi� tylko w czasie wolnym od zaj��. Jej najwi�ksz� zalet� by�y kieszenie, poniewa� w ubiorach tybeta�skich nie ma ich w og�le. Dalajlama zauwa�y� je zapewne w czasopismach lub w mojej kurtce i zorientowa� si� jak bardzo s� u�yteczne. Jak ka�dy ch�opiec w jego wieku, nosi� w nich n��, �rubokr�t, s�odycze i tym podobne rzeczy. Upycha� w nich tak�e kredki i wieczne pi�ra i by� zapewne pierwszym dalajlam�, kt�ry lubi� takie rzeczy. Cieszy� si� tak�e bardzo swoim zbiorem zegark�w, pochodz�cym cz��ciowo z maj�tku Dalajlamy XIII. Jednak sw�j najbardziej ulubiony okaz - omeg� z datownikiem, naby� za w�asne, otrzymane w darze pieni�dze. Do czasu osi�gni�cia pe�noletno�ci m�g� dysponowa� jedynie tymi pieni�dzmi, kt�re wierni sk�adali w ofierze u st�p tronu. Dopiero p��niej skarbce Potali i Ogrodu Klejnot�w stan� przed nim otworem i jako w�adca Tybetu, b�dzie jednym z najbogatszych ludzi na �wiecie.

"W�adza dla Dalajlamy!"
Po raz pierwszy odezwa�y si� ��dania, aby uzna� Dalajlam� za pe�noletniego. W tym trudnym okresie na tronie bardziej po��dany by� m�ody, niezale�ny kr�l, ni� rz�dy regenta i jego zausznik�w, bardzo niepopularne z powodu korupcji. Nie mog�y one by� przyk�adem i oparciem dla narodu zagro�onego wojn�.
W tych dniach zdarzy�o si� co�, czego jak �wiat �wiatem Lhasa jeszcze nie widzia�a; pewnego dnia na murach przy g��wnej ulicy prowadz�cej do Norbulingki pojawi�y si� plakaty: "W�adza dla Dalajlamy!" Ni�ej, jako uzasadnienie, nast�powa�a ca�a lista przewinie� protegowanych regenta, wobec kt�rych wysuwano ci��kie oskar�enia.
Na najbli�szym spotkaniu z Dalajlam� rozmawiali�my oczywi�cie o tym zdarzeniu, o kt�rym zreszt� s�ysza� ju� od swego brata. Podejrzewano, �e autorami tych roszcze� byli mnisi z klasztoru Sera. Dalajlama bynajmniej nie by� zachwycony takim obrotem sprawy, poniewa� nie czu� si� jeszcze dostatecznie dojrza�y do tak odpowiedzialnego zadania. Wiedzia�, �e jeszcze wiele musi si� nauczy� i wi�ksz� wag� przywi�zywa� do naszego planu lekcji, ni� do plakat�w na murach. Niepokoi�o go pytanie, czy dor�wna�by uczniom na Zachodzie, czy te� w zachodnich szko�ach uznano by go za nie douczonego Tybeta�czyka? Zupe�nie uczciwie mog�em go zapewni�, �e by�by uczniem nieprzeci�tnej inteligencji i nadrobienie wiedzy szkolnej nie sprawi�oby mu najmniejszego trudu. Nie tylko Dalajlama wyra�a� takie poczucie mniejszej warto�ci. Tybeta�czycy w rozmowach cz�sto m�wili: "o niczym nie wiemy, jeste�my tacy g�upi!". Jednak�e ju� same takie wypowiedzi dowodzi�y, �e jest przeciwnie: w �adnym wypadku nie mo�na by�o o nich powiedzie�, �e s� ograniczeni, mylili tylko wykszta�cenie z inteligencj�.
Z pomoc� Misji Indyjskiej zdobywa�em odpowiednie filmy do naszego kina, pragn��em bowiem sprawia� rado�� Dalajlamie i stara�em si�, by program by� urozmaicony. Pierwszym filmem by� film "Henryk V" i by�em bardzo ciekaw, jak odbierze go m�ody Kr�l-B�g. Zezwoli� on obejrze� film tak�e swoim opatom, a gdy zgas�o �wiat�o, na widowni� wcisn�li si� nawet ogrodnicy i kucharze zatrudnieni wewn�trz ���tego Muru. Publiczno�� przykucn��a na dywanach, Dalajlama i ja siedzieli�my - jak zwykle podczas projekcji - na schodach, prowadz�cych do pomieszczenia operatorskiego. Szeptem t�umaczy�em mu tekst, staraj�c si� r�wnocze�nie odpowiada� na jego pytania. Dobrze, �e wcze�niej si� przygotowa�em, bo Niemcowi nie jest wcale tak �atwo t�umaczy� Szekspira z angielskiego na tybeta�ski. Sceny mi�osne powodowa�y spor� konsternacj� na widowni i przy powt�rnym ogl�daniu tego firnu, ju� tylko w dw�jk�, pomin��em je. Kund�n by� filmem zachwycony. Bardzo zainteresowa�o go �ycie wielkich ludzi, nie tylko w�adc�w, ale te� s�ynnych dow�dc�w wojskowych i technik�w, i nalega�, abym o nich opowiada� jak najwi�cej.
Sprowadzi�em te� dokumentalny film o Mahatmie Gandim, kt�ry przyj�to tu z wielkim szacunkiem i Dalajlama ogl�da� go kilka razy.
Ju� wcze�niej zwr�ci�em uwag� na jego znakomite poczucie smaku. Kiedy� gdy porz�dkowali�my filmy, wybra� wszystkie komedie i filmy czysto rozrywkowe, prosz�c abym je wymieni�. Najbardziej przemawia�y do niego filmy wojenne, o nauce i o kulturze. Kiedy� pomy�la�em sobie, �e sprawi� mu rado�� wyj�tkowo pi�knym filmem o koniach, ale niestety musia�em stwierdzi�, �e specjalnie si� ko�mi nie zainteresowa�. "To �mieszne" - powiedzia�, maj�c na my�li Dalajlam� XIII - "�e poprzednie cia�o tak bardzo lubi�o konie, a mnie one tak niewiele obchodz�". Wola� zajmowa� si� silnikiem jeepa i rozk�ada� na cz��ci swoj� nowo zdobyt� laic�. Ale niebawem okaza�o si�, �e jego techniczne przygotowanie nie by�o wystarczaj�ce do takich zabaw i w rezultacie musia�em mu po�yczy� m�j aparat.
W tym czasie znacznie ur�s�, tak jak to bywa w jego wieku, i by� troch� niezdarny. Kiedy� upu�ci� �wiat�omierz i by� z tego powodu nieszcz��liwy niczym ma�y ch�opiec, kt�ry zepsu� sobie zabawk�. Musia�em mu przypomnie�, �e przecie� jest w�adc� wielkiego kraju i mo�e sobie kupi� tyle �wiat�omierzy, ile tylko zechce. Nieustannie zadziwia� mnie swoj� skromno�ci� - z pewno�ci� dziecko pierwszego lepszego bogatego kupca by�o bardziej rozpieszczone ni� on. S�u��cych mia� tak�e mniej od niejednego arystokraty. Jego �ycie by�o ascetyczne i samotne, a tak�e przez wiele dni w roku nie wolno mu by�o ani m�wi�, ani je��.
Jego brat Lobsang Samten, jedyna osoba, kt�ra mog�a dotrzymywa� mu towarzystwa, chocia� starszy, nie dor�wnywa� mu umys�owo. Pocz�tkowo Dalajlama chcia�, aby i on uczestniczy� w naszych lekcjach. Ale dla Lobsanga ten obowi�zek by� m�k� i prosi� mnie cz�sto, bym zechcia� go wyt�umaczy� przed Kund�nem. Przyzna� mi si�, �e z naszych lekcji prawie nic nie rozumie i musi walczy� z senno�ci�. Za to w wielu sprawach zwi�zanych z rz�dzeniem by� o wiele bardziej praktyczny i ju� teraz wspiera� brata w sprawowaniu publicznych obowi�zk�w.
Kund�n przyjmowa� cz�ste przeprosiny swojego brata z ca�kowitym spokojem. Dziwi�o mnie to niezmiernie, poniewa� Lobsang Samten sam mi opowiada�, jak bardzo Dalajlama by� impulsywny jako dziecko. Zauwa�y�em, �e teraz po tej cesze nie zosta�o ani �ladu. By� raczej zbyt opanowany i zbyt powa�ny jak na sw�j wiek. Ale gdy si� �mia�, �mia� si� serdecznie jak dziecko i przepada� za niewinnymi psotami. Niekiedy boksowa� si� ze mn� dla �art�w i czasem nie�le mi nadokucza�. R�wnocze�nie dawa� dowody swojej wielkiej spostrzegawczo�ci. Na przyk�ad, gdy zadawa� mi pytania, na kt�re nie umia�em natychmiast odpowiedzie�, koncentruj�c si�, zazwyczaj odruchowo podpiera�em r�k� podbr�dek i kiedy zdarzy�o si�, �e wraca�em do domu nie znalaz�szy odpowiedzi, powiedzia� do mnie �artem: "Henrig, ale jutro rano nie podpieraj sobie znowu g�owy, tylko opowiedz mi zaraz wszystko dok�adnie!"
Niezale�nie od tego, jak bardzo Kund�n by� otwarty na zachodnie problemy, zmuszony by� przecie� przestrzega� starych, licz�cych setki lat zwyczaj�w. Wszystkie przedmioty pochodz�ce z osobistego dobytku Dalajlamy uchodzi�y za nadzwyczaj skuteczne lekarstwo i ochron� przed wszelkimi chorobami i z�ymi duchami. Wszyscy nagabywali mnie stale o pieczywo i owoce, kt�re przynosi�em do domu z kuchni Jego �wi�tobliwo�ci. Najwi�ksz� rado�ci�, jak� mog�em sprawi� moim przyjacio�om, by�o przekazanie im cz��ci tych dar�w. Natychmiast je zjadano, w przekonaniu �e nie ma lepszego �rodka zapobiegawczego na wszelkie nieszcz��cie. To przekonanie by�o jeszcze stosunkowo nieszkodliwe. O wiele mniej wyrozumia�o�ci mia�em dla zwyczaju picia moczu �yj�cego Buddy - �rodka najbardziej cenionego, ale aplikowanego tylko w szczeg�lnych przypadkach. Dalajlama sam dziwi� si� temu i nie lubi�, gdy go o to proszono. Jednak�e nie przeciwstawia� si� tym zwyczajom i nie zaprz�ta� sobie nimi specjalnie g�owy. W Indiach niemal na ka�dej ulicy spotyka�o si� ludzi pij�cych mocz �wi�tych kr�w.
Dobrze wiedzia�em, jak bardzo m�ody kr�l pragnie wydoby� sw�j nar�d z tych przes�d�w. Gdy zaczynali�my rozmawia� o nauce i przysz�ych reformach, marzeniom nie by�o ko�ca. Przygotowali�my ju� plan: z ma�ych, neutralnych kraj�w, nie posiadaj�cych w Azji interes�w mocarstwowych, chcieli�my sprowadzi� do Tybetu fachowc�w. Z ich pomoc� nale�a�o zorganizowa� o�wiat� i lecznictwo oraz wykszta�ci� w�asne kadry. Mojemu przyjacielowi Aufschnaiterowi przypad�o najwa�niejsze zadanie. Dla in�yniera rolnictwa by�o w Tybecie tak wiele pracy, �e nie starczy�oby mu �ycia, aby si� ze wszystkim upora�. On sam by� strasznie zapalony do tych idei i o niczym innym nie marzy�, jak o �yciu tutaj i pracy dla Tybetu. Ja z kolei chcia�em si� po�wi�ci� szkolnictwu, znajduj�c dla siebie zadanie, o jakim nie m�g�bym nawet zamarzy� przy wyborze przedmiotu studi�w na Uniwersytecie. Jednak�e wszystkie te plany by�y zawieszone w jak�e niepewnej przysz�o�ci. Aufschnaiter i ja mieli�my do�� rozs�dku, aby nie ulega� zbytnio z�udnym nadziejom. Najazd czerwonych Chin na Tybet by� nieuchronny. Wtedy i dla nas nie b�dzie miejsca w tym kraju, jako �e zajmowali�my jednoznaczne stanowisko wobec niezawis�o�ci tego niewielkiego, mi�uj�cego pok�j narodu.

Czternasta Inkarnacja Czenrezi
Pewnego razu, gdy m�j zwi�zek z Kund�nem sta� si� ju� za�y�y, zapyta�em, czy m�g�by mi opowiedzie� o tym, jak rozpoznano go jako inkarnacj�. Wiedzia�em ju�, �e urodzi� si� 6 czerwca 1935 roku w pobli�u wielkiego jeziora Kuku-Nor. Gdy z okazji dnia urodzin z�o�y�em mu �yczenia, by�em jedyn� osob�, kt�ra to zrobi�a. Daty urodzin nie maj� dla Tybeta�czyk�w najmniejszego znaczenia, nie pami�ta si� ich i nie �wi�tuje rocznic. Dla narodu jest nieistotne, kiedy urodzi� si� ich kr�l, poniewa� on tylko reprezentuje Czenrezi, b�stwo wsp��czucia, kt�re rezygnuj�c z nirwany, pojawi�o si� ponownie na �wiecie - jako jeden z ponad tysi�ca �yj�cych Budd�w - aby pomaga� innym. Czenrezi sta� si� patronem Tybetu, a jego inkarnacje kr�lami kraju B� - tak zwie si� Tybet w rodzimym j�zyku. Mongolski w�adca Altan-chan, kt�ry sta� si� buddyst�, nada� inkarnacjom Czenrezi tytu� dalajlamy, u�ywany teraz na ca�ym �wiecie. Obecny dalajlama jest czternast� inkarnacja Czenrezi*. Nar�d widzia� w nim bardziej �yj�cego Budd� ni� kr�la i mod�y s�a� nie do w�adcy, lecz do patrona kraju.
M�odemu Kr�lowi nie by�o �atwo sprosta� wymaganiom, kt�re mu stawiano. Wiedzia�, �e oczekuje si� od niego boskich wyrok�w, �e ka�d� jego decyzj� uwa�a si� za nieomyln� i �e przejdzie ona do historii Tybetu. Ju� teraz przygotowywa� si� do tego trudnego urz�du poprzez g��bokie studia religijne i cz�ste wielotygodniowe medytacje. Nie by� on obdarzony t� pewno�ci� siebie, jaka cechowa�a trzynast� inkarnacje Czenrezi. Carong opowiedzia� mi kiedy� zdarzenie charakteryzuj�ce dobrze przewag� zmar�ego w�adcy. Chcia� on wprowadzi� nowe prawa, ale natrafi� na za�arty op�r konserwatywnego otoczenia, kt�re powo�ywa�o si� na zarz�dzenia Dalajlamy V w podobnych kwestiach. Dalajlama XIII odpowiedzia� na to: "A kto by� pi�tym cia�em?" Wtedy mnisi padli przed nim na twarz. Ta odpowied� zamkn��a wszystkim usta, poniewa� by� on nie tylko trzynast� inkarnacja, ale tak�e pi�t� i wszystkimi pozosta�ymi. Pomy�la�em w�wczas, jak wiele szcz��cia mia� Tybet, �e �aden z jego w�adc�w nie posiada� charakteru Nerona czy Iwana Gro�nego. Tybeta�czyk oczywi�cie w og�le by takiej refleksji nie zrozumia� - inkarnacja boga wsp��czucia musia�a by� dobra.
Dalajlama nie by� w stanie wyczerpuj�co odpowiedzie� na moje pytanie dotycz�ce historii jego rozpoznania. On sam by� w�wczas ma�ym dzieckiem i tylko mgli�cie przypomina� sobie tamte wydarzenia. Widz�c jak bardzo mnie to interesuje, poradzi� mi, �ebym zwr�ci� si� do pewnego arystokraty, kt�ry uczestniczy� w jego odnalezieniu.
Jednym z niewielu pozosta�ych jeszcze przy �yciu �wiadk�w by� obecny dow�dca armii Dzasa K�nsangce. Pewnego wieczoru opowiedzia� mi ch�tnie o przebiegu tego nadzwyczaj tajemniczego wydarzenia.
Ju� na pewien czas przed swoj� �mierci� w 1933 roku Dalajlama XIII zacz�� czyni� sugestie o sposobie swoich ponownych narodzin. Po �mierci jego zw�oki, siedz�ce w pozycji Buddy z g�ow� skierowan� na po�udnie, spocz��y w Potali. Pewnego ranka odkryto, �e g�owa zwr�cona jest na wsch�d. Natychmiast skierowano si� do wyroczni - szarfa rzucona przez mnicha w transie spad�a w kierunku wschodz�cego s�o�ca. Jednak przez nast�pne dwa lata nie znaleziono dalszych wskaz�wek. W tej sytuacji regent w poszukiwaniu rady uda� si� z pielgrzymk� do s�ynnego jeziora Cz� Khor Gye. Wie�� g�osi, �e spojrzawszy w wody tego jeziora, cz�owiek ujrze� mo�e cz�stk� swej przysz�o�ci. Niestety, le�y ono o osiem dni drogi od Lhasy i nie uda�o mi si� znale�� nigdy do�� czasu, aby uda� si� tam z pielgrzymk� i zrobi� kilka zdj�� tego cudownego jeziora, a tak�e popatrze� w jego tonie.
Po d�ugich modlitwach i medytacjach regent stan�� na brzegu i spojrza� w tafl� jeziora. Ujrza� wizj� trzypi�trowego klasztoru o z�otych dachach, a obok niego chi�ski wiejski domek z pi�knie rze�bionymi krokwiami. Przepe�niony wdzi�czno�ci� za boski znak, pow�drowa� regent z powrotem do Lhasy i zarz�dzi� przygotowania do poszukiwa�. Ca�y nar�d w napi�ciu czeka� na rezultaty, poniewa� bez swego �ywego patrona czu� si� ju� bardzo osierocony. U nas rozpowszechni�o si� b��dne mniemanie, jakoby ka�da inkarnacja odradza�a si� w chwili �mierci. Nie jest to zgodne z nauk� buddyjsk� i mog� up�yn�� ca�e lata, zanim b�stwo zst�pi ze swych niebia�skich sfer, przyjmuj�c posta� ludzk�. Specjalne grupy wyruszy�y na poszukiwanie �wi�tego dziecka dopiero w 1937 r., kieruj�c si� niebia�skimi znakami. Wys�annikami byli mnisi, ale w ka�dej grupie znajdowa� si� jeden urz�dnik �wiecki. Wie�li oni ze sob� wiele osobistych przedmiot�w Dalajlamy XIII, a w�r�d cz�sto zniszczonych i zu�ytych rzeczy tak�e i nowe, wspaniale b�yszcz�ce, o tym samym przeznaczeniu.
Jedna z grup, do kt�rej nale�a� tak�e m�j �wiadek, z Kyecangiem Rimpocze na czele dotar�a a� do dystryktu Amdo w chi�skiej prowincji Czinghai. W tym rejonie znajduje si� wiele klasztor�w, poniewa� tutaj urodzi� si� reformator lamaizmu Congkapa. Ludno��, cz��ciowo tybeta�ska, �yje w dobrych stosunkach z ludno�ci� muzu�ma�sk�. Wys�annicy znale�li wielu ch�opc�w, ale �aden z nich nie spe�nia� kryteri�w i wszyscy zacz�li pow�tpiewa� w skuteczno�� misji. Wreszcie po d�ugiej w�dr�wce natrafili na trzypi�trowy klasztor o z�otych dachach. Jak w ol�nieniu, przed oczami stan��a im wizja regenta, a potem wzrok ich pad� na wiejsk� chat� ze wspaniale rze�bionymi krokwiami. Podnieceni, zgodnie ze zwyczajem zarzucili na siebie ubiory swoich s�u��cych. Ta maskarada ma g��boki sens, pozwala bowiem unikn�� zwracania na siebie uwagi i u�atwia nawi�zanie kontaktu z lud�mi, a o dobry kontakt trudniej jest podr��uj�cemu w stroju bonpo. S�u�ba w ubiorach swych pan�w otrzymuje pokoje go�cinne, a przebrani arystokraci swoje miejsce w kuchni, w kt�rej bawi� si� tak�e dzieci gospodarzy.
Po przekroczeniu progu wys�a�cy wiedzieli od razu, �e w tym domu znajd� w�a�ciwe dziecko i czekali w napi�ciu na to, co musia�o si� zdarzy�. Mieli racj�. Natychmiast zacz�� si� ku nim wyrywa� ma�y, mo�e dwuletni ch�opiec. Z�apa� za szaty lam�, kt�ry mia� na szyi mal� Dalajlamy XIII i bez onie�mielenia zacz�� krzycze�: "Sera lama, Sera lama". Fakt, �e w s�u��cym rozpozna� lam� by� zaskakuj�cy, ale stwierdzenie dziecka, �e lama pochodzi z klasztoru Sera, nawet u lam�w obytych z mistycznymi zdarzeniami wywo�a�o os�upienie. Ma�y z�apa� za r��aniec i tak d�ugo nim szarpa�, a� zdj�� go lamie i sam za�o�y� sobie na szyj�.
Arystokraci z trudem tylko powstrzymali si� od rzucenia si� przed nim na twarz, poniewa� nie mieli w�tpliwo�ci: odnale�li inkarnacj�! Po�egnali si� jednak i wr�cili dopiero po kilku dniach, ju� bez przebrania. Czterej bonpowie zacz�li pertraktacje z rodzicami, kt�rzy oddali ju� jednego syna do klasztoru, jako inkarnacj�. Potem przeszli z dzieckiem do domowej kaplicy. Zamkn�li drzwi i poddali ch�opca przewidzianym sprawdzianom. Najpierw pokazali mu r��ne male. Mi�dzy nimi znajdowa�a si� mala zmar�ego dalajlamy, kt�ra wygl�da�a bardzo niepozornie. Ch�opiec swobodnie, bez wahania chwyci� w�a�ciwy r��aniec i skacz�c z rado�ci zacz�� z nim biega� po pokoju. Spo�r�d wielu dzwonk�w tak�e wybra� dzwonek zmar�ego, kt�rym przywo�ywa� on swoich s�u��cych. Si�gn�� te� po wys�u�on� lask� kr�lewsk�, nie zaszczycaj�c nawet spojrzeniem nowej, z uchwytem z ko�ci s�oniowej i srebra. Przy ogl�dzinach cia�a ch�opca dostrze�ono znaki charakterystyczne dla inkarnacji Czenrezi: du�e, lekko odstaj�ce uszy i znamiona na klatce piersiowej, kt�re mia�y by� �ladami po drugiej parze r�k czteror�kiego b�stwa.
Wys�annicy mieli ca�kowit� pewno��. Przez Chiny i Indie wys�ali do Lhasy zaszyfrowany telegram z informacj� o swoim odkryciu i natychmiast otrzymali polecenie, zobowi�zuj�ce wszystkich do zachowania absolutnej tajemnicy, aby unikn�� intryg, kt�re mog�yby zaszkodzi� wielkiej sprawie. Czterej wys�annicy zaprzysi�gli przed thank� z wizerunkiem Czenrezi, kt�r� wie�li ze sob�, i ruszyli dalej, aby przeegzaminowa� jeszcze kilku ch�opc�w w celu zatarcia �lad�w. Sprawa by�a bardzo delikatna, poniewa� ca�a akcja poszukiwawcza odbywa�a si� na terytorium Chin. Za �adn� cen� nie mo�na by�o zdradzi�, �e znaleziono tu w�a�ciwego dalajlam�, poniewa� Chiny mog�yby za��da� wys�ania z nim do Lhasy oddzia��w wojska, w charakterze eskorty. Dlatego te� wystosowano do gubernatora prowincji Ma Pufanga pro�b� o zezwolenie na przewiezienie ch�opca do Lhasy, gdzie ma si� odby� wyb�r dalajlamy spo�r�d wielu kandydat�w. Ma Pufang za��da� za wydanie ch�opca sto tysi�cy chi�skich dolar�w. Natychmiast przekazano mu ��dan� sum�. Okaza�o si� jednak, �e by� to b��d, poniewa� Chi�czycy zorientowali si�, jak bardzo Tybeta�czykom zale�y na tym ch�opcu, i ponownie za��dali pieni�dzy, tym razem trzystu tysi�cy dolar�w. Zorientowawszy si� w pope�nionym b��dzie, delegacja dostarczy�a tylko cz��� ��danej sumy, kt�r� po�yczono od muzu�ma�skich kupc�w. Reszta mia�a zosta� wyp�acona po przyje�dzie do Lhasy na r�ce kupc�w, przybywaj�cych z karawan�. Gubernator przysta� na te warunki.
P��nym latem 1939 roku karawana sk�adaj�ca si� z czterech arystokrat�w ze s�u��cymi, kupc�w, dziecka i jego rodzic�w wyruszy�a wreszcie w kierunku Lhasy. W�drowali przez wiele miesi�cy zanim dotarli do granicy Tybetu. Tam oczekiwa� ich ju� ze swym orszakiem minister gabinetu, kt�ry wr�czy� dziecku list regenta, stwierdzaj�cy oficjalnie jego wyb�r. Wtedy po raz pierwszy oddano mu honory nale�ne dalajlamie. Rodzice, kt�rzy podejrzewali wprawdzie, �e ich syn musi by� wysok� inkarnacj�, skoro tyle dla niego si� robi, dopiero teraz dowiedzieli si� oficjalnie, �e to w�a�nie on jest przysz�ym w�adc� Tybetu. Oznacza�o to punkt zwrotny tak�e w ich �yciu.
Pocz�wszy od tego dnia, udzielanie b�ogos�awie�stw by�o dla Dalajlamy czym� tak naturalnym, jakby robi� to zawsze. On sam pami�ta� jeszcze do dzisiaj sw�j pierwszy wjazd do Lhasy, w z�otej lektyce. Nigdy nie widzia� tak wielu ludzi, poniewa� na ulice wyleg�o ca�e miasto, aby pozdrowi� nowe wcielenie Czenrezi, kt�re wreszcie po tylu latach nieobecno�ci wraca�o do Potali. Od �mierci "poprzedniego cia�a" up�yn��o ju� sze�� lat, a z nich min��y ju� niemal dwa od przyj�cia przez b�stwo obecnej formy.
W lutym 1940 podczas wielkich uroczysto�ci noworocznych nowy Dalajlama obj�� uroczy�cie tron. R�wnocze�nie otrzyma� nowe imiona, mi�dzy innymi takie, jak: �wi�ty, Chwalebny, Pot��ny w S�owie, Doskona�e Poznanie, Absolutna M�dro��, Dzier�awca Doktryny, Ocean. Wszystkich zdumiewa� nadzwyczajnym jak na sw�j wiek dostoje�stwem i powag�, z jak� uczestniczy� w wielogodzinnych ceremoniach. Wobec s�u��cych swego poprzednika, kt�rzy przej�li nad nim piecz�, by� tak ufny i mi�y, jakby zna� ich od zawsze.
By�em wielce rad, poznaj�c t� histori� poniek�d z pierwszej r�ki, poniewa� z biegiem lat wok�� tego cudownego wydarzenia powsta�o wiele legend i s�ysza�em ju� przer��ne ich wersje.

Przygotowania do ucieczki Dalajlamy
Im bli�ej jesieni, tym cz��ciej przerywano nam wsp�lnie sp�dzane godziny. Niespokojny czas wciska� si� ju� nawet do cichych zau�k�w Ogrodu Klejnot�w. Pod presj� wydarze� zacz�to coraz bardziej wtajemnicza� m�odego kr�la w zagadnienia sprawowania w�adzy. Zgromadzenie Narodowe przenios�o si� do Norbulingki, aby natychmiast powiadamia� Jego �wi�tobliwo�� o wa�nych zdarzeniach. M�ody Dalajlama ju� wtedy zadziwia� wszystkich urz�dnik�w sw� dalekowzroczno�ci� i m�dr� krytyk�. Bez w�tpienia, los pa�stwa spocznie niebawem w jego r�kach!
Sytuacja by�a coraz powa�niejsza. Ze wschodniego Tybetu dochodzi�y informacje o koncentracji chi�skiej konnicy i artylerii przy granicy pa�stwa. Wys�ano oddzia�y wojska na wsch�d, mimo i� wiadomo by�o, �e s� zbyt s�abe, aby powstrzyma� wroga. Wysi�ki Tybetu, by osi�gn�� co� na drodze dyplomatycznej, nie powiod�y si� - delegacje utkn��y w Indiach. Z zewn�trz te� nie mo�na by�o spodziewa� si� pomocy - przyk�ad Korei wystarczaj�co dowi�d�, �e przeciwko Czerwonej Armii nie wystarczy nawet pomoc Stan�w Zjednoczonych. Zacz�to poddawa� si� rezygnacji.
7 pa�dziernika 1950 roku wr�g zaatakowa� granice Tybetu w sze�ciu miejscach jednocze�nie. Dosz�o do pierwszych walk. Wie�ci o nich dotar�y do Lhasy dopiero dziesi�� dni p��niej. Podczas gdy za wolno�� i niezawis�o�� kraju �o�nierze oddawali ju� swe �ycie, w Lhasie celebrowano uroczysto�ci i oczekiwano na cud. Po otrzymaniu wiadomo�ci o nieszcz��ciu, rz�d wezwa� najs�ynniejsze wyrocznie kraju. W Norbulingce rozgrywa�y si� dramatyczne sceny. S�dziwi opaci i wieloletni ministrowie b�agali wyrocznie o wsparcie w tych najtrudniejszych godzinach. W obecno�ci Kund�na starzy m��czy�ni ze �zami w oczach rzucali si� do st�p jasnowidz�cym mnichom, b�agaj�c aby tym razem zechcieli wskaza� w�a�ciw� drog�. W kulminacyjnej chwili transu wyrocznia pa�stwowa nagle wypr��y�a si� gwa�townie, po czym pad�a do n�g Dalajlamie krzycz�c: "Uczy�cie go kr�lem!" Przepowiednie pozosta�ych wyroczni by�y podobne. Poniewa� woli b�stw nie mo�na by�o lekcewa�y�, zacz�to przygotowania do przekazania tronu pe�noletniemu Dalajlamie.
Tymczasem oddzia�y chi�skie wkroczy�y ju� setki kilometr�w w g��b kraju. Kilku tybeta�skich dow�dc�w ju� skapitulowa�o, inni tracili nadziej� wobec przewagi wroga. Gubernator stolicy Tybetu wschodniego przekaza� do Lhasy drog� radiow� pro�b� o zgod� na poddanie si�, uznaj�c dalszy op�r za bezcelowy. Zgromadzenie Narodowe nie wyrazi�o zgody. Wysadziwszy wi�c magazyny z amunicj�, zacz�� uchodzi� wraz z angielskim radiooperatorem Fordem w kierunku Lhasy. Niestety, kilka dni p��niej chi�ska armia odci��a im drog� i obydwaj dostali si� do niewoli. O losie m�odego Forda opowiedzia�em ju� wcze�niej.
W sytuacji najwy�szego zagro�enia Zgromadzenie Narodowe wystosowa�o do Stan�w Zjednoczonych piln� pro�b� o pomoc w walce z agresorem. Ma�y, �yj�cy w pokoju kraj zaatakowano pod pretekstem, �e Czerwona Armia Ludowa nie mo�e tolerowa� d�u�ej imperialistycznych wp�yw�w w Tybecie. Tymczasem ca�y �wiat wie, �e w tym kraju nie ma �adnych obcych wp�yw�w! �aden kraj nie zamyka� si� tak szczelnie przed wszelkim wp�ywem z zewn�trz. Ka�dy obcokrajowiec, kt�remu dane by�o raz dotkn�� tybeta�skiej ziemi, m�g� o tym za�wiadczy�. W Tybecie nie ma �adnych imperialistycznych wp�yw�w i nie ma czego "wyzwala�"! Je�li kto� zas�uguje na pomoc Stan�w Zjednoczonych, to w�a�nie ten zaatakowany kraj. Ale pro�ba zosta�a odrzucona. ONZ wyrazi�a nadziej�, �e Chiny i Tybet zawr� pokojow� ugod�.
Tybeta�czycy zrozumieli, �e bez wsparcia z zewn�trz kraj b�dzie zmuszony podda� si� wrogowi. Kto nie chcia� �y� pod obcymi rz�dami, zacz�� pakowa� swoje mienie. R�wnie� Aufschnaiter i ja zdawali�my sobie spraw� z tego, �e stracili�my nasz� drug� ojczyzn�, i my�l o po�egnaniu bardzo nas przygn�bia�a. Jednak zmuszeni byli�my opu�ci� Tybet, je�li chcieli�my unikn�� wpl�tania w jego polityk�. Kraj ten ofiarowa� nam go�cin� i postawi� przed nami wiele zada� do rozwi�zania, w kt�re zaanga�owali�my si� ca�ym sercem. Okres, kiedy dane mi by�o udziela� lekcji Dalajlamie, by� najpi�kniejszym okresem mojego �ycia. Ale nigdy nie mieli�my nic wsp�lnego z uzbrajaniem Tybetu czy dowodzeniem armi�, jak to utrzymywa�o wiele europejskich czasopism.
Co dzie� dociera�y coraz bardziej dramatyczne wie�ci. Dalajlama zacz�� si� martwi� tak�e o nasz los. Po d�ugiej naradzie zdecydowali�my, �e powinienem wzi�� m�j dawno ju� planowany urlop, aby mie� wi�cej swobody poruszania si� i r�wnocze�nie unikn�� niepotrzebnych plotek. Za kilka dni Dalajlama mia� przenie�� si� do Potali i obecnie nie b�dzie tam czasu na lekcje. Najpierw chcia�em pojecha� do po�udniowego Tybetu i zwiedzi� miasto Szigace, a p��niej uda� si� dalej - do Indii.
Zbli�a�y si� ceremonie og�oszenia pe�noletno�ci Dalajlamy. Rz�d przeprowadzi�by je jak najszybciej, ale nale�a�o poczeka� na pomy�lny dzie�, wskazany przez wyroczni�. R�wnocze�nie zrodzi�o si� pytanie o dalsze losy m�odego w�adcy. Czy �yj�cy Budda ma pozosta� w Lhasie, czy te� ucieka�? W sprawach najwy�szej wagi odwo�ywano si� tradycyjnie tak�e do do�wiadcze� poprzednich inkarnacji. Dlatego du�e znaczenie przypisywano ucieczce Dalajlamy XIII przed Chi�czykami], kt�ra mia�a miejsce przed czterdziestu laty i wp�yn��a pomy�lnie na jego los. Jednak tak wa�nej decyzji rz�d nie m�g� podj�� samodzielnie, ostatnie s�owo nale�a�o do bog�w. W obecno�ci Dalajlamy i regenta ulepiono dwie kulki z campy. Na z�otej wadze sprawdzono, czy jednakowo wa��. W�o�ono do nich dwie karteczki z napisanymi r�cznie s�owami - do jednej "Tak", do drugiej "Nie". Kulki wrzucono do z�otego pucharu, a puchar w�o�ono w d�onie wyroczni, kt�ra - ju� w transie - wykonywa�a sw�j taniec. Wyrocznia zacz��a obraca� puchar szybko, coraz szybciej, a� jedna kulka wypad�a na ziemi�. To by�a kulka z karteczk� "Tak". Decyzja zapad�a: Dalajlama powinien opu�ci� Lhas�.
D�u�szy czas zwleka�em z wyjazdem, pragn�c pozna� plany Dalajlamy. By�o mi niezmiernie ci��ko opuszcza� go w tak niebezpiecznym czasie. Jednak on nalega� na m�j wyjazd i pociesza� mnie, �e spotkam go jeszcze na po�udniu kraju, bowiem czyniono ju� gor�czkowe przygotowania do jego ucieczki. Utrzymywano je jednak w najwi�kszej tajemnicy, aby unikn�� niepokoj�w w�r�d narodu. Chocia� Chi�czycy znajdowali si� jeszcze kilkaset kilometr�w na wsch�d od Lhasy, i tam si� zatrzymali, obawiano si�, �e niespodziewana ofensywa mo�e odci�� Dalajlamie drog� ucieczki na po�udnie. Chocia� dok�adano wszelkich stara� o zachowanie tajemnicy, wkr�tce zacz��y kr��y� rozmaite pog�oski. Ukrycie wywozu prywatnego maj�tku Dalajlamy okaza�o si� niemo�liwe. Z Lhasy wyrusza�y codziennie ob�adowane karawany mu��w, strze�one przez �o�nierzy stra�y przybocznej. Widz�c to, arystokraci tak�e przestali si� waha� i zacz�li przenosi� si� z rodzinami i maj�tkiem w bezpiecznym kierunku.
Na zewn�trz �ycie w Lhasie toczy�o si� codziennym trybem. Pojawi�y si� tylko k�opoty z transportem, poniewa� wielu ludzi zatrzymywa�o swoje zwierz�ta poci�gowe do w�asnego u�ytku. Na bazarze wzros�y nieznacznie ceny i nadzwyczaj o�ywi� si� handel u�ywanymi rzeczami. Dociera�y wie�ci o bohaterskich czynach pojedynczych tybeta�skich �o�nierzy, ale armia jako taka zosta�a rozbita. Nieliczne oddzia�y, kt�re jeszcze si� broni�, niebawem ugn� si� pod naporem wroga.
W 1910 roku Chi�czycy wkroczyli do Lhasy, pl�druj�c i pal�c, i teraz mieszka�c�w �wi�tego Miasta parali�owa� strach na my�l o tym, �e co� takiego mo�e si� powt�rzy�. Trzeba jednak doda�, �e tym razem s�ysza�o si� nieustannie o dyscyplinie i tolerancji chi�skich oddzia��w, a powracaj�cy ju� z niewoli �o�nierze opowiadali wsz�dzie, jak dobrze byli traktowani.

Moje po�egnanie z Lhas�
W po�owie listopada 1950 roku opu�ci�em Lhas�. Wci�� nie mog�em si� na to zdecydowa�, ale pewnego dnia rozstrzygn��a mo�liwo�� bezpiecznego transportu. Aufschnaiter, kt�ry pierwotnie mia� zamiar wyjecha� razem ze mn�, w ostatniej chwili jeszcze raz si� zawaha�. Wzi��em wi�c jego baga�, a on mia� pod��y� za mn� kilka dni p��niej.
Z ci��kim sercem przysz�o mi po�egna� si� z domem, kt�ry tak d�ugo by� jak m�j w�asny, z ulubionym ogrodem, z p�acz�c� s�u�b�. M�j ma�y pies nie odst�powa� mnie na krok, jakby wiedzia�, �e nie mog� go zabra�. Nie zni�s�by upa��w w Indiach, a wiedzia�em, �e tutaj b�dzie mia� przynajmniej dobr� opiek�. Zapakowa�em tylko swoje ksi��ki i zbiory, reszt� rzeczy podarowa�em s�u��cym. Co chwila nadchodzili jeszcze przyjaciele, przynosz�c mi upominki, a mnie coraz trudniej przychodzi�o si� z nimi rozsta�. Niewielk� pociech� by�a nadzieja, �e wi�kszo�� z nich wkr�tce znowu zobacz�, gdy z orszakiem Kr�la-Boga opuszcz� Lhas�. Wielu z nich �udzi�o si�, �e Chi�czycy nigdy tu nie dojd� i �e po sko�czonym urlopie b�d� m�g� spokojnie wr�ci� do miasta. Niestety - nie podziela�em tej koj�cej nadziei i w duchu �egna�em si� z wszystkimi miejscami, kt�re pokocha�em. Jeszcze raz dosiad�em mojego konia i wzi��em do r�ki aparat, aby zrobi� dla siebie jak najwi�cej zdj��. Mia�y by� mi stale pami�tk�, a by� mo�e pomog� mi w przysz�o�ci pozyska� serca innych dla tego pi�knego i tak osobliwego kraju.
O mglistym poranku wsiad�em do mojej ma�ej �odzi ze sk�ry jak�w. Chcia�em pop�yn�� rzek� Kyiczu a� do miejsca, gdzie wp�ywa ona do wielkiej Cangpo. Dzi�ki tej sze�ciogodzinnej podr��y �odzi� oszcz�dzi�em sobie dwudniowej jazdy konno. Moje baga�e wys�a�em wcze�niej z karawan�.
Na brzegu zostali moi przyjaciele i s�u�ba, machaj�c mi smutno na po�egnanie. Ledwie zd��y�em zrobi� kilka zdj��, a ju� pr�d porwa� ��d� i wkr�tce straci�em ich z oczu. Na szyi mia�em wiele bia�ych katak�w - po�egnalne dary, kt�re r�wnocze�nie zapewnia�y szcz��cie w przysz�o�ci. Siedzia�em w �odzi nie mog�c oderwa� oczu od Potali, dominuj�cej jeszcze przez d�ugi czas w pejza�u. Wiedzia�em, �e stoi tam teraz m�ody Dalajlama i patrzy na mnie przez sw�j teleskop.
Jeszcze tego samego dnia dogoni�em karawan�, kt�ra sk�ada�a si� z czternastu jucznych zwierz�t, ob�adowanych moimi baga�ami, oraz dw�ch koni - dla mnie i dla mojego s�u��cego. Wierny Nyima upar� si� bowiem, aby mi towarzyszy�. Droga wiod�a nas to w g�r�, to w d��, przez wierzcho�ki i prze��cze i po tygodniu dotarli�my do miasta Gyance, le��cego przy g��wnym szlaku karawanowym do Indii. Niedawno jeden z moich najlepszych przyjaci�� zosta� gubernatorem tego regionu i oczekiwa� mnie tutaj z rado�ci�. Zatrzyma�em si� u niego w go�cinie i teraz razem celebrowali�my �wi�to przej�cia w�adzy przez m�odego Dalajlam�, kt�re obchodzono w ca�ym Tybecie.
Ceremonie rozpocz��y si� w Lhasie 17 listopada i, ze wzgl�du na powag� sytuacji w kraju, mia�y trwa� tylko trzy dni. Wiadomo�� o tym zdarzeniu dotar�a przez go�c�w do wszystkich miast i wsi. Na wszystkich dachach powiewa�y nowe flagi modlitewne, nar�d na chwil� zapomnia� o budz�cej trwog� przysz�o�ci i �wi�towa� jak dawniej, raduj�c si� �piewem, ta�cem i ucztowaniem. Wszyscy mieli pow�d do rado�ci, bo nigdy przedtem nie wi�zano tak wielu nadziei ze wst�pieniem na tron nowego dalajlamy. M�ody w�adca sta� ponad wszelkimi klikami i intrygami i da� ju� wiele dowod�w swojego zdecydowania i jasnego widzenia spraw. Jego naturalny instynkt podszepnie mu wyb�r w�a�ciwych doradc�w i pozwoli unikn�� wp�ywu ludzi wyrachowanych.
Ja jednak wiedzia�em, �e jest za p��no. Dalajlama obejmowa� sw�j urz�d w chwili, gdy jego los jako w�adcy by� ju� przes�dzony. Gdyby by� o kilka lat starszy, jego rz�dy mog�yby odmieni� bieg zdarze�.
Jeszcze w tym samym miesi�cu zrobi�em z Gyance wypad do drugiego co do wielko�ci miasta Tybetu - Szigace, s�yn�cego z wielkiego klasztoru Taszilh�npo*, gdzie czekali ju� na mnie niecierpliwie przyjaciele, �akn�cy najnowszych wiadomo�ci z Lhasy. Tutaj problem ucieczki nie by� tak �ywy jak w stolicy, poniewa� klasztor by� siedzib� panczenlamy.

Panczenlama i dalajlama
Chi�czycy od wiek�w stawiali na t� wysok� inkarnacj� jako na przeciwnika w rozgrywkach z dalajlam�. Obecny panczenlama by� jeszcze o dwa lata m�odszy od m�odocianego Kr�la-Boga. Zosta� wychowany w Chinach i proklamowany przez Pekin jako prawowity w�adca Tybetu. W rzeczywisto�ci nie ro�ci� on sobie najmniejszych pretensji do tej pozycji, poniewa� prawnie nale�a� do niego tylko klasztor Taszilh�npo wraz z posiad�o�ciami. Jako inkarnacja �pame, sta� on wprawdzie wy�ej w hierarchii �yj�cych Budd�w ni� Czenrezi, jednak w przesz�o�ci by� jedynie nauczycielem Kr�la-Boga. Powodowany wdzi�czno�ci� Dalajlama V og�osi� go wysok� inkarnacj�, nadaj�c mu r�wnocze�nie ogromne beneficja.
W trakcie poszukiwania ostatniej inkarnacji panczenlamy sprawdzono tak�e wielu kandydat�w. Jeden z ch�opc�w zosta� odnaleziony na terytorium chi�skim i w�wczas w�adze nie chcia�y zgodzi� si� na wyjazd dziecka do Lhasy bez wojskowej eskorty. Wszystkie starania Rz�du Tybeta�skiego by�y bezowocne i pewnego dnia Chi�czycy po prostu og�osili ch�opca autentyczn� inkarnacja �pame i jedynym prawowitym panczenlam�.
Tym sposobem umocnili swoj� kart� w grze przeciwko Tybetowi i byli zdecydowani wykorzysta� ten atut z nieub�agan� konsekwencj�. To �e byli zwolennikami komunizmu, nie przeszkadza�o im szerzy� przez radio religijnej propagandy i roszcze� mocarstwowych, jednak w Tybecie nie zyskali wielu poplecznik�w. Zwolennicy ci wywodzili si� g��wnie z okolic Szigace i z klasztoru Taszilh�npo, poniewa� tutaj chciano niezale�no�ci od Lhasy i ch�tnie widziano by w�adc� w panczenlamie. Tak�e na "wyzwolicielsk� armi�" oczekiwano bez obaw, poniewa� kr��y�y pog�oski o wsp��pracy m�odego panczenlamy z Chi�czykami. Nar�d Tybeta�ski bez w�tpienia pragn�� tak�e jego b�ogos�awie�stwa, poniewa� jako inkarnacja Buddy cieszy� si� on wielkim szacunkiem. Jednak nawet pod presj� Chin nigdy nie uznano by go za w�adc� Tybetu. Ta pozycja zastrze�ona by�a wy��cznie dla dalajlamy, jako patrona kraju. W przysz�o�ci Chi�czycy nie tylko nie osi�gn�li zamierzonego celu, ale nawet zmuszeni byli zrezygnowa� z traktowania osoby panczenlamy jako atutu i zakres jego w�adzy ograniczony by�, tak jak wcze�niej, do klasztoru Taszilh�npo.
W czasie pobytu w Szigace po�wi�ci�em wi�cej czasu na zwiedzenie tego klasztoru. Znowu zobaczy�em miasto, w kt�rym �y�o tysi�ce mnich�w! Z ukrycia spr�bowa�em zrobi� kilka zdj��. Najwi�ksze wra�enie wywar� na mnie znajduj�cy si� w jednej ze �wi�ty� z�oty pos�g b�stwa, wysoki na dziewi�� pi�ter, z ogromn� g�ow�, na kt�r� mo�na si� wspi�� po drabinach.
Miasto Szigace le�y w pobli�u klasztoru, nad wielk� Cangpo, i dzi�ki twierdzy g�ruj�cej nad miastem podobne jest nieco do Lhasy. Ma dziesi�� tysi�cy mieszka�c�w i s�ynie z najlepszych rzemie�lnik�w w Tybecie. Przerabia si� tu g��wnie we�n� dostarczan� karawanami z pobliskiego Czangthangu. Szigace znane jest tak�e z tkactwa dywan�w, chocia� dywany z Gyance s� bardziej cenione.
Mimo i� miasto po�o�one jest wy�ej od Lhasy i klimat ma znacznie zimniejszy, ro�nie tu najlepsza pszenica w Tybecie i dalajlama oraz wielu arystokrat�w w�a�nie z Szigace sprowadzaj� m�k�.

Ucieczka Dalajlamy
Po kilku dniach wr�ci�em konno do Gyance. Tam oczekiwa� mnie niecierpliwie m�j przyjaciel z wiadomo�ci�, �e Dalajlama ju� niebawem b�dzie t�dy przeje�d�a�. �wiadczy� o tym rozkaz przygotowania wszystkich stacji karawanowych i doprowadzenia do porz�dku wszystkich dr�g; w okresie wojny nie mog�o to oznacza� nic innego. Nie mia�em �adnych w�tpliwo�ci i natychmiast zaofiarowa�em gubernatorowi pomoc w przygotowaniach.
W karawanserajach zgromadzono olbrzymie zapasy grochu i j�czmienia, jako pasz� dla zwierz�t. Do czyszczenia i naprawy dr�g zaanga�owano tysi�ce pracowitych r�k. Towarzyszy�em gubernatorowi podczas jego d�ugich inspekcji. Po powrocie dowiedzieli�my si�, �e Dalajlama opu�ci� Lhas� 19 grudnia i by� ju� w drodze do Gyance. Jego matk� i siostr� spotkali�my, gdy w�a�nie przeje�d�a�y przez miasto. W karawanie swojego czcigodnego brata podr��owa� jedynie Lobsang Samten. Tutaj te� spotka�em znowu, po trzech latach, Tagcela Rimpocze. Chi�czycy zmusili go do pojechania pod eskort� z misj� do swojego brata. Jednak nic tym nie wsk�rali, nie mia� on wcale zamiaru wp�ywa� na Dalajlam�, a by� zadowolony, �e m�g� si� im wymkn��. Chi�sk� eskort� aresztowano i na rozkaz rz�du zarekwirowano jej nadajnik.
Karawana "�wi�tej Rodziny" przedstawia�a si� do�� skromnie. Chocia� matka nie by�a ju� najm�odsza i nale�a�aby si� jej lektyka, d�ugie dzienne odcinki pokonywa�a konno, podobnie jak inni. Jeszcze zanim wyruszyli�my z gubernatorem na spotkanie Dalajlamie, "�wi�ta Matka" wraz ze swymi dzie�mi i s�u�b� kontynuowa�a ucieczk�, pod��aj�c na po�udnie.
Oko�o trzy dni jecha�em konno z moim przyjacielem na powr�t w kierunku Lhasy. Na prze��czy Karo spotkali�my forpoczt� karawany Jego �wi�tobliwo�ci i ujrzeli�my spowit� tumanami kurzu d�ug� kolumn� wspinaj�c� si� wolno w g�r�. Orszak m�odego w�adcy sk�ada� si� z oko�o czterdziestu arystokrat�w, a dwustu doborowych �o�nierzy uzbrojonych w nowoczesne pistolety maszynowe oraz kilka haubic stanowi�o wojskow� ochron�. Za nimi wlok�a si� ca�a armia s�u��cych i kucharzy, dbaj�cych o wygod� Jego �wi�tobliwo�ci, i wreszcie na ko�cu nie ko�cz�cy si� w�� p��tora tysi�ca zwierz�t jucznych, kt�re wdrapywa�y si� jedno po drugim na prze��cz. W �rodku kolumny powiewa�y dwie flagi: narodowa flaga Tybetu i osobista chor�giew Dalajlamy XIV, wskazuj�ce na obecno�� w�adcy.
Ujrzawszy m�odego Kr�la-Boga na swoim siwku, zbli�aj�cego si� z wolna ku prze��czy, mimowolnie pomy�la�em o powtarzanej szeptem w Lhasie prastarej przepowiedni, kt�ra podobno g�osi�a, �e Dalajlama XIII ma by� ostatnim w d�ugim rz�dzie swoich poprzednik�w.
Przepowiednia zdawa�a si� sprawdza�. Od koronacji min��y ju� cztery tygodnie, a m�ody w�adca nie mia� mo�liwo�ci przej�cia w�adzy. Wr�g wkroczy� ju� do kraju, a ucieczka ze stolicy by�a nast�pnym krokiem ku nieszcz��ciu.
Teraz gdy przeje�d�a� ko�o mnie, zdj��em kapelusz, a on pomacha� do mnie przyja�nie. Na prze��czy tli�y si� kadzid�a na powitanie m�odego Boga, ale we flagach modlitewnych za�opota�a z�owieszczo nadchodz�ca burza, pospieszono wi�c czym pr�dzej do najbli�szej stacji postojowej. Tam by�o ju� wszystko przygotowane i na przyby�ych czeka� ciep�y posi�ek. Dalajlama mia� nocowa� w pobliskim klasztorze. Tej nocy d�ugo by�em przy nim my�lami. Samotny jak w Potali, siedzi pewnie w nieprzytulnym pokoju, a jedynym jego towarzystwem s� zakurzone pos�gi b�stw. Nie ma tam pieca daj�cego ciep�o, okna zaklejone papierem ledwie chroni� przed burz� i zimnem, a odrobiny �wiat�a dostarcza kilka ma�lanych lampek.
M�ody w�adca, kt�ry dotychczas widzia� tylko Potal� i Ogr�d Klejnot�w, poznaje teraz sw�j kraj w jak�e smutnych okoliczno�ciach. Sam zapewne �akn�� teraz pociechy i podpory. Ale on musi zawsze sta� wynio�le ponad wszystkim i nieprzerwanie udziela� b�ogos�awie�stwa niezliczonym rzeszom, kt�re nadesz�y ze wszystkich kierunk�w, aby od niego czerpa� si�� i nadziej�.
Jego brat, Lobsang Samten, ci��ko chory podr��owa� w lektyce. Przeszed� atak serca i przerazi�em si� s�ysz�c o ko�skiej kuracji, kt�rej go poddano. W dniu wyjazdu przez wiele godzin by� nieprzytomny i lekarz Dalajlamy przywr�ci� go do �ycia przypalaj�c mu cia�o. Od niego dowiedzia�em si� p��niej o szczeg��ach tego pami�tnego wyjazdu z Lhasy.
Ucieczka Dalajlamy utrzymywana by�a w �cis�ej tajemnicy. Nie chciano niepokoi� ludno�ci, a tak�e obawiano si�, �e mnisi z wielkich klasztor�w uczyni� wszystko, aby go odwie�� od tej decyzji. Dlatego dopiero p��nym wieczorem powiadomiono wybranych do podr��y urz�dnik�w, �e wyjazd nast�pi o drugiej w nocy. Po raz ostatni wypito w Potali herbat� ma�lan� i - zgodnie z przes�dem - pozostawiono �wie�o nape�nione miseczki, co ma zapewni� szybki powr�t. Przez ca�y nast�pny dzie� nie wolno te� zamiata� pokoju wyje�d�aj�cego - by�by to bardzo z�y omen.
Noc� kolumna uciekinier�w w milczeniu opuszcza�a miasto, drog� do Norbulingki. Tam po kr�tkiej modlitwie Dalajlama po raz ostatni spotka� si� ze swoimi najbardziej zaufanymi lud�mi.

* * *

Min�� zaledwie jeden dzie� od wyruszenia karawany w drog�, a ju� wsz�dzie roznios�a si� wie�� o ucieczce Dalajlamy. Tysi�ce mnich�w z klasztoru D�ang wyleg�o mu naprzeciw i rzucaj�c si� pod kopyta jego wierzchowca b�aga�o, aby ich nie opuszcza�. Je�eli odejdzie, bezbronni bez przewodnika, zostan� rzuceni na pastw� Chi�czyk�w. Zacz�to si� obawia�, �e mnisi spr�buj� udaremni� Dalajlamie dalsz� podr��. Ale w tej krytycznej chwili znowu ujawni�a si� si�a osobowo�ci m�odego w�adcy. W kilku s�owach wyja�ni� mnichom, �e b�dzie w mocy uczyni� wi�cej dla swego kraju, je�eli nie wpadnie w r�ce wroga, �e b�dzie prowadzi� pertraktacje i wr�ci natychmiast po zawarciu pomy�lnych uk�ad�w. Gdy mnisi zacz�li rzuca� na ulice tysi�ce bia�ych katak�w i monety, �ycz�c tysi�ckro� powodzenia - wszyscy odetchn�li z ulg�. Wprawdzie b�agali oni jeszcze o szybki powr�t, ale pozostawili karawanie woln� drog�.

M�ody w�adca po raz pierwszy ogl�da sw�j kraj
Wie�ci o rych�ym przeje�dzie dalajlamy dotar�y tak�e do Gyance. Podobnie jak na ca�ej niemal 500-kilometrowej trasie ucieczki i tutaj dla odp�dzenia z�ych duch�w pouk�adano wzd�u� drogi bia�e kamyczki. Z pobliskich klasztor�w przybywali spiesznie mnisi i mniszki pragn�cy ujrze� swego Kr�la-Boga i pomodli� si� do niego. Wszyscy mieszka�cy stali od wielu godzin w pogotowiu, oczekuj�c na jego przybycie. Indyjska konnica, stacjonuj�ca w pobli�u, wyjecha�a karawanie naprzeciw, aby tak�e odda� cze�� Dalajlamie. Ze wszystkich wi�kszych miejscowo�ci nadci�gn��y procesje, Dalajlama zsiad� z konia i do miasta wniesiony zosta� uroczy�cie w lektyce.
Mieli�my w zwyczaju wyrusza� w drog� kr�tko po p��nocy, aby unikn�� burz piaskowych, wiej�cych w ci�gu dnia nad p�askowy�em. Noce by�y lodowate. Dalajlama szczelniej otula� si� sw� podbit� futrem, jedwabn� opo�cz� i naci�ga� na uszy ogromn� futrzan� czap�. Najzimniejsze by�y ranki, kiedy temperatura spada�a cz�sto do -30�, i mimo �e o tej porze nie wia� wiatr, jazda konno by�a udr�k�. Zazwyczaj z pierwszymi promieniami s�o�ca zamaskowana karawana dociera�a niespostrze�enie do nast�pnej stacji postojowej. Dopiero wtedy mog�em zrobi� kilka zdj�� z tej godnej pami�ci ucieczki, przeznaczonych dla m�odego w�adcy i dla potomno�ci.
W drodze Dalajlama cz�sto zeskakiwa� z konia zanim opaci zd��yli mu pom�c i wyprzedza� wszystkich, id�c m�odzie�czym, d�ugim krokiem. Oczywi�cie, wtedy wszyscy musieli zsi��� z koni i korpulentni arystokraci, kt�rzy maszerowali pierwszy raz w �yciu, pozostawali ca�e kilometry w tyle. Przez dwa dni jechali�my w�r�d strasznej zawieruchy �nie�nej i marzli�my przera�liwie. Wszyscy odetchn�li, gdy prze��cze himalajskie pozosta�y wreszcie za nami i zacz�li�my schodzi� w cieplejsze, zalesione okolice.
Lodowe olbrzymy tych gigantycznych g�r zrobi�y na Dalajlamie g��bokie wra�enie. Podczas naszych spotka� w Norbulingce opowiada�em mu cz�sto o wielu wyprawach z ca�ego �wiata, kt�re co rok wyruszaj� w Himalaje. Wiedzia� on doskonale, jak bardzo zale�y bia�ym m��czyznom na zdobyciu wysokich szczyt�w, ale nie m�g� tego zrozumie�. Nigdy by mi si� nie uda�o obudzi� w nim entuzjazmu dla zorganizowania tybeta�skiej wyprawy. Zbyt g��boko zakorzeniona jest w ka�dym buddy�cie wiara, �e Himalaje s� siedzib� bog�w. Ka�dy wypadek w g�rach traktowany jest jako kara zes�ana na cz�owieka przez duchy-stra�nik�w za naruszenie �wiata bog�w.
Jak�e cz�sto ubolewali�my z Peterem Aufschnaiterem z powodu tego nastawienia! Tybet by�by idealnym krajem wypadowym do zdobywania najwy�szych szczyt�w �wiata i sp�dzili�my wiele godzin, rozwa�aj�c niesko�czone mo�liwo�ci, planuj�c trasy doj�cia i ustalaj�c drogi wspinaczkowe. W towarzystwie dobrych wspinaczy nic by nas nie powstrzyma�o przed pr�b� zdobycia przynajmniej jednego z siedmiotysi�cznik�w wznosz�cych si� w pobli�u Lhasy. We dw�jk� mogliby�my tak�e spr�bowa� mniejszych dr�g; niestety, wszystko rozbija�o si� o brak odpowiednich �rodk�w i sprz�tu. O pomocy z zewn�trz nie mog�o by� mowy. Przekonali�my si� na w�asnej sk�rze jak niech�tnie traktuje si� w tym kraju obcych. I wci�� jeszcze uznawali�my za cud, �e Tybeta�czycy pozwolili nam �y� w�r�d siebie, ba, �e zacz�li nas nawet traktowa� jak swoich! Byli�my pierwszymi Europejczykami, kt�rzy oficjalnie od Rz�du Tybeta�skiego uzyskali posad� i wynagrodzenie. Anglicy przebywaj�cy cz�sto ca�e lata w Tybecie pozostawali zawsze w s�u�bie w�asnego rz�du, �yj�c we w�asnym �rodowisku jak na wyspie, nawet je�li cieszyli si� wielkim szacunkiem ludno�ci i podejmowani byli go�cinnie w kr�gach szlacheckich. Bywaj�c w go�cinie w Misji Brytyjskiej, cz�sto zazdro�ci�em Anglikom porz�dnego domu i panuj�cych w nim w�asnych, ojczystych zwyczaj�w. Brakowa�o mi tych wszystkich rzeczy, kt�re by�y niezb�dne do stworzenia w moim domu europejskiej atmosfery. Tutaj zrozumia�em, �e przywi�zanie do w�asnego stylu �ycia - w czym Anglicy s� mistrzami - stanowi najlepsz� ochron� przed zagubieniem si� w bardziej prymitywnych zwyczajach innych lud�w.
Pr�bowali�my z Aufschnaiterem znajdowa� zawsze z�oty �rodek. Usi�owali�my przestrzega� obyczaj�w narodu, kt�ry udzieli� nam go�ciny, nie zarzucaj�c ca�kowicie zwyczaj�w, w kt�rych wyro�li�my. U�atwia�o to porozumienie i tylko dzi�ki takiej postawie uda�o nam si� uzyska� g��boki wgl�d w mentalno�� tego osobliwego narodu. Nasza zdolno�� przystosowania si� by�a tak du�a, �e niekt�rzy Tybeta�czycy wyra�ali przekonanie, i� poprzedni nasz �ywot z pewno�ci� sp�dzili�my w ich kraju. �wiadczy�y o tym nasza znajomo�� j�zyka i zrozumienie dla ich obyczaj�w. Wprawdzie nie podziela�em tej opinii, ale s�ucha�em tego z �yczliwym u�miechem, wiedz�c, �e wyra�a�a najwi�kszy komplement.
Olbrzymia karawana Dalajlamy schodzi�a teraz z himalajskich wy�yn w d��, ku sosnowym lasom doliny Czumbi. Raz po raz spogl�da�em za siebie, na lodow� piramid� Czomolhari, kt�ra widoczna by�a jeszcze przez wiele dni. Nasze skostnia�e cz�onki powoli rozgrzewa�y si� w ciep�ym powietrzu nizin. Dalajlama ujrza� tu po raz pierwszy prawdziwy las z bystrymi strumykami i bardzo cieszy� si� tym widokiem. Tak�e i teraz cz�sto schodzi� z konia i szed� pieszo, ku ubolewaniu swych oty�ych arystokrat�w. Mijali�my pojedyncze ch�opskie chaty, przypominaj�ce moj� austriack� Ojczyzn�. Na widok Dalajlamy mieszka�cy padali na twarz lub nieruchomieli szepcz�c modlitwy. W drodze towarzyszy�a nam nieustannie wo� kadzide�, a ich dym spowija� nas niczym mg�a. Przy pewnej ma�ej osadzie zgromadzi�o si� tak wielu ludzi pragn�cych otrzyma� b�ogos�awie�stwo, �e byli�my zmuszeni si� zatrzyma�. Dalajlama z ma�ej werandy b�ogos�awi� kolejno wszystkich zgromadzonych i wielu jego poddanych mia�o �zy w oczach.
Szesna�cie dni po opuszczeniu stolicy dotarli�my do tymczasowego celu ucieczki - do domu gubernatora dystryktu w Czumbi. Dalajlama w swym ���tym palankinie niesiony by� uroczy�cie, z ca�� pomp�, przez szpaler utworzony w tysi�cznym t�umie do skromnego domu gubernatora, kt�ry nazwano z tej okazji: "niebia�skim pa�acem, �wiat�em i komnat� wszech�wiata". �aden �miertelnik nie zamieszka ju� nigdy w pokoju, w kt�rym Dalajlama sp�dzi� cho�by tylko jedn� noc, bo staje si� on od tej chwili kaplic�, w kt�rej wierni b�d� sk�ada� ofiary i modli� si� o b�ogos�awie�stwo swego Kr�la-Boga.
Urz�dnicy, kt�rych zakwaterowano w wiejskich domach pobliskich osad, musieli obej�� si� bez komfortu, do kt�rego przywykli. Wi�kszo�� �o�nierzy trzeba by�o odes�a� w g��b kraju, poniewa� znalezienie dla nich kwater i zapewnienie im wy�ywienia okaza�o si� zbyt trudne. Trzeba by�o tak�e zrezygnowa� ze zwierz�t jucznych, poniewa� ju� po kilku dniach zacz��o brakowa� paszy. Na wszystkich doj�ciach do doliny postawiono posterunki. Na wjazd lub wyjazd konieczne by�o specjalne zezwolenie. W orszaku Dalajlamy podr��owa� przynajmniej jeden przedstawiciel ka�dego urz�du i wkr�tce zacz��o si� codzienne urz�dowanie i posiedzenia, podobnie jak w Lhasie. Pomi�dzy stolic� a tymczasow� siedzib� rz�du kr��yli kurierzy. Dalajlama wi�z� ze sob� Wielk� Piecz��, kt�r� nadawa� urz�dow� moc decyzjom podejmowanym przez kad�ubowe w�adze w Lhasie. Kurierzy na koniach bili wszelkie rekordy szybko�ci - pewien m��czyzna przejecha� do Lhasy i z powrotem w osiem dni. Pos�a�cy przybywaj�cy z naj�wie�szymi wiadomo�ciami o posuwaniu si� wojsk chi�skich byli w tej chwili jedynymi ��cznikami pomi�dzy Lhas� i �wiatem. Dopiero p��niej dojecha� tu Anglik Fox ze swoimi urz�dzeniami i w najprymitywniejszych warunkach uruchomi� nadajnik radiowy.
Kobiety i dzieci arystokrat�w, towarzysz�ce im w ucieczce, wyruszy�y od razu w dalsz� drog� do Indii, poniewa� w Czumbi nie wystarcza�o kwater dla wszystkich. Wielu potraktowa�o t� sytuacj� jako okazj� odbycia pielgrzymki do �wi�tych miejsc buddyzmu w Indiach i Nepalu. Nawet rodzina Dalajlamy, w��cznie z Lobsangiem Samtenem, ruszy�a dalej na po�udnie i zamieszka�a w bungalowie w podg�rskiej miejscowo�ci Kalimpong. W Indiach wielu Tybeta�czyk�w po raz pierwszy zobaczy�o kolej �elazn�, samoloty i auta; jednak po kr�tkich chwilach zachwytu uchod�cy zacz�li t�skni� do swej ojczyzny, kt�ra cywilizacyjnie pozostawa�a wprawdzie w tyle, ale stanowi�a mocn� podstaw� ich bytu.

Moje ostatnie dni w Tybecie
W Czumbi mieszka�em sam u zaprzyja�nionego urz�dnika, kt�ry udzieli� mi go�ciny. Moje zadanie w Tybecie by�o w�a�ciwie sko�czone i chocia� nudzi�em si� cz�sto, wci�� nie mog�em si� zdecydowa� na po�egnanie z lud�mi, kt�rych tak pokocha�em. Czu�em si� jak widz dramatu, kt�ry cho� przeczuwa tragiczne zako�czenie i chcia�by je zmieni�, siedzi jak pora�ony, oczekuj�c na ostatni akt. Pragn�c zag�uszy� niepok�j, codziennie wychodzi�em w g�ry i szkicowa�em liczne mapy.
Wykonywa�em jeszcze tylko jedno oficjalne zadanie: codziennie s�ucha�em w moim ma�ym odbiorniku wiadomo�ci z ca�ego �wiata i przekazywa�em je na bie��co Ministrowi Spraw Zagranicznych. Chi�czycy nie posuwali si� dalej w g��b kraju, nieustannie jednak wzywali Rz�d Tybeta�ski, aby przyby� do Pekinu na pertraktacje. Dalajlama i rz�d uznali w ko�cu, �e najlepiej b�dzie zado��uczyni� tym ��daniom i wys�ali do Pekinu delegacj� wyposa�on� w pe�nomocnictwa. Poniewa� wszelki op�r straci� sens, rz�d wiedz�c, �e komunistycznym Chinom zale�y na powrocie Dalajlamy, u�y� jego osoby jako atutu. Ze wszystkich warstw spo�ecznych nieprzerwanie przybywa�y do Czumbi liczne delegacje i b�aga�y swego w�adc� o pozostanie w kraju. Ca�y Tybet pogr��y� si� w przygn�bieniu. Dalajlama dopiero teraz zrozumia�, jak g��boko nar�d przywi�zany jest do swego kr�la. Opuszczenie przeze� Tybetu oznacza�o dla kraju utrat� b�ogos�awie�stwa i pomy�lno�ci.
Ochronnemu b�stwu Tybetu, Czenrezi, nie pozostawa�o nic innego, jak przyj�� warunki Chi�czyk�w i powr�ci� do Lhasy.
Po d�ugich negocjacjach zosta� w Pekinie zawarty uk�ad, na mocy kt�rego wewn�trzna administracja krajem pozostawa�a w r�kach dalajlamy. Uk�ad gwarantowa� Tybeta�czykom tak�e poszanowanie religii i wolno�� wykonywania praktyk religijnych. W zamian za to komunistyczne Chiny za��da�y prawa do reprezentowania Tybetu w polityce zagranicznej oraz przej�cia obrony kraju. W tym tkwi�o sedno sprawy. Punkt ten uprawnia� komunistyczne Chiny do wys�ania do Tybetu dowolnej ilo�ci �o�nierzy i tym samym umo�liwia� im forsowanie dalszych roszcze�.
Dom gubernatora le�a� w najw��szym miejscu doliny, gdzie nie dociera� nigdy promie� s�o�ca, i by�o w nim bardzo zimno. Dlatego Dalajlama przeni�s� si� niebawem do romantycznego klasztoru Dungkhar. Tam �y� w odosobnieniu, otoczony mnichami i osobistymi s�u��cymi, i trudno mi by�o znale�� mo�liwo�� porozmawiania z nim, tak jak to bywa�o dawniej, w Lhasie.
M�j przyjaciel Lobsang Samten tak�e mieszka� w klasztorze i niekiedy zaprasza� mnie do siebie. Wtedy uczestniczyli�my razem w d�ugich spacerach Dalajlamy, kt�ry ze swoj� �wit� cz�sto odwiedza� okoliczne klasztory. Chodzi� bardzo szybko i wszyscy mieli k�opot z dotrzymaniem mu kroku. Tutaj po raz pierwszy mia� okazj� do fizycznego wysi�ku i spe�nienia swojego dawnego pragnienia, o kt�rym tak cz�sto rozmawiali�my w Lhasie. Ruch fizyczny wszystkim dobrze robi�; �wita musia�a rusza� si� �wawiej, mnisi rezygnowali z tabaki, a �o�nierze z palenia i picia. Mimo smutnego nastroju nie zapominano o �adnym �wi�cie religijnym, a nawet starano si� celebrowa� je mo�liwie najuroczy�ciej. Ale ka�de �wi�to by�o zaledwie namiastk� lhaskich uroczysto�ci, poniewa� brakowa�o wszystkich �rodk�w do zachowania okaza�o�ci i przepychu. Jednym z przyjemniejszych epizod�w by�o przybycie kilku indyjskich uczonych, kt�rzy w z�otej urnie przywie�li m�odemu kr�lowi autentyczne relikwie Buddy. Przy tej okazji zrobi�em ostatnie i najlepsze zdj�cia Dalajlamy.
Im d�u�ej przebywali�my w dolinie Czumbi, tym bardziej gas� blask i pompa arystokrat�w. Z koni - poza kilkoma wyj�tkami - trzeba by�o ju� dawno zrezygnowa� i chodzi�o si� tylko pieszo. Nadal mieli oni s�u��cych i sami nie musieli nawet palcem kiwn��, ale brakowa�o wyg�d, dom�w przypominaj�cych pa�ace, rozrywek i przyj��. Nieustannie snuto drobne intrygi, pojawia�y si� i znika�y plotki. W istocie nadszed� kres ich w�adzy. Nie mogli podejmowa� �adnych samodzielnych decyzji, lecz musieli akceptowa� zdanie Dalajlamy. A kto wie, czy mimo obietnic Chi�czycy zechc� po powrocie odda� im ich maj�tki! Oni tak�e czuli, �e nadszed� koniec feudalizmu.
W dolinie Czumbi pozosta�em a� do marca 1951 roku, a potem zdecydowa�em si� na dalsz� podr�� do Indii. Ju� od tygodni odczuwa�em g��boki niepok�j, poniewa� wiedzia�em, �e mnie nie dane ju� b�dzie powr�ci� do Lhasy. Jednak�e b�d�c wci�� pracownikiem Rz�du Tybeta�skiego, musia�em przed wyjazdem poprosi� o urlop. Otrzyma�em go natychmiast. Paszport, kt�ry wystawi� mi Gabinet, wa�ny by� sze�� miesi�cy i zawiera� klauzul� z pro�b� do indyjskiego rz�du, o udzielenie mi pomocy w drodze powrotnej do Tybetu. U�miechn��em si� gorzko - wiedzia�em, �e nigdy nie b�d� m�g� z tej klauzuli skorzysta�.
Za sze�� miesi�cy Dalajlama zapewne ju� dawno b�dzie z powrotem w Lhasie, b�dzie by� mo�e tolerowany jako inkarnacja b�stwa Czenrezi, ale nie b�dzie ju� w�ada� jako kr�l wolnego narodu.
D�ugo �ama�em sobie g�ow�, szukaj�c w�a�ciwego rozwi�zania mojego problemu. Kalkuluj�c na zimno, uzna�em wyjazd do Indii za jedyne wyj�cie. Z Aufschnaiterem utrzymywa�em kontakt listowny. On nie m�g� rozsta� si� z Tybetem. Kiedy�, podczas kr�tkiego spotkania w Gyance, wyzna� mi, �e zostanie w Tybecie tak d�ugo, jak to b�dzie mo�liwe, i dopiero potem uda si� do Indii. �egnaj�c si� obydwaj nie mieli�my poj�cia o tym, �e nie zobaczymy si� przez wiele lat. Zabra�em jego baga� a� do Kalimpongu i tam go zdeponowa�em. Potem nie s�ysza�em o Aufschnaiterze przez ca�y rok. Zdawa�o si�, �e po prostu zagin��. Zacz��y kr��y� najbardziej fantastyczne pog�oski i wielu uzna�o go za zmar�ego. Dopiero po moim powrocie do Europy dowiedzia�em si�, �e przeni�s� si� do naszej ba�niowej wioski Kyirong i mieszka� w niej a� do chwili, gdy i tam dotarli Chi�czycy. Pozostawa� tam dos�ownie do ostatniej chwili - jemu jeszcze trudniej ni� mnie przysz�o po�egna� si� z Tybetem. By�em szcz��liwy, gdy ze stolicy Nepalu da� wreszcie znak �ycia i jego znikni�cie w ko�cu si� wyja�ni�o.
Aufschnaiter pchany nienasycon� ��dz� badacza pozostaje nadal dobrowolnym wi��niem Dalekiego Wschodu. Niewielu ludzi pozna�o Himalaje i "Zakazany Kraj" tak dobrze jak on. Ile� b�dzie mia� do opowiadania, gdy po wszystkich tych latach wr�ci do domu! Mimo i� prze�yli�my razem w Azji trzyna�cie lat, to przecie� ka�dy cz�owiek widzi �wiat przez inne okulary.

Ciemne chmury nad Potal�
D�u�ej nie mog�em ju� zwleka�. Wyje�d�a�em z ci��kim sercem, pe�en obaw o los m�odego kr�la. Cie� Mao Ce-tunga nadci�ga ju� z�owieszczo nad Potal�. Zamiast flag modlitewnych zaczn� powiewa� czerwone sztandary z sierpem i m�otem - symbole zdobywania w�adzy nad �wiatem i nowej ery w Azji. Mo�e Czenrezi, wieczny b�g wsp��czucia, przetrwa i ten re�im, podobnie jak wcze�niejsze najazdy Chi�czyk�w. Pozostawa�o mi tylko �ywi� nadziej�, �e Tybeta�czycy, ten najbardziej pokojowy nar�d na �wiecie, nie b�dzie zbyt prze�ladowany i wszystkie te zmiany nie zepchn� go z jego w�asnej drogi. Oby starczy�o mu m�dro�ci, aby zachowa� w�asn� to�samo��. Siedem lat temu, dok�adnie niemal co do dnia, po raz pierwszy wkracza�em na tybeta�sk� ziemi� i stan��em, podobnie jak dzi�, przed stosami kamieni z flagami modlitewnymi na prze��czy granicznej prowadz�cej do Indii. W�wczas by�em g�odny i zm�czony, ale radosny, �e wreszcie dotar�em do ut�sknionego kraju. Dzisiaj mia�em konie, otacza�a mnie s�u�ba i dzi�ki oszcz�dno�ciom nie musia�em si� martwi� o najbli�sz� przysz�o��, lecz nie opuszcza�o mnie g��bokie przygn�bienie. Nie odczuwa�em najmniejszej ciekawo�ci i podniecaj�cego oczekiwania, jak to zwykle bywa przy przekraczaniu granicy nowego kraju. Z �alem ogl�da�em si� za siebie, na Tybet. Hen, w oddali w ostatnim pozdrowieniu wznosi�a si� jak olbrzymi czorten piramida Czomolhari.
Przede mn� Sikkim. Strzelaj�ca w niebo Kangchenjunga - ostatni o�miotysi�cznik na ziemi, kt�rego jeszcze nie widzia�em. Uj��em w d�onie cugle mojego konia i powoli zacz��em schodzi� w d��, na ziemi� indyjsk�.
Kilka dni p��niej znalaz�em si� w Kalimpongu i po wielu latach znowu w�r�d Europejczyk�w. Po tak d�ugim czasie odzwyczai�em si� od ich widoku i towarzystwa. Natychmiast rzucili si� na mnie reporterzy wielu gazet, aby us�ysze� naj�wie�sze wiadomo�ci z Dachu �wiata. D�ugo nie mog�em oswoi� si� z panuj�cym wko�o gwarem i ruchem. Z trudem przyzwyczaja�em si� od nowa do osi�gni�� cywilizacyjnych, ale i tutaj znale�li si� przyjaciele, kt�rzy mi w tym pomogli. Z Indiami r�wnie� by�o mi trudno si� po�egna� - tutaj znajdowa�em si� nadal bli�ej Tybetu i jego los�w - i wci�� przesuwa�em sw�j powr�t do Europy.
Dalajlama ze swym orszakiem powr�ci� do Lhasy jeszcze latem tego roku. Tybeta�skie rodziny, kt�re zbieg�y do Indii, zacz��y tak�e wraca� do dom�w w Tybecie. W czasie pobytu w Kalimpongu widzia�em przejazd g��wnego chi�skiego gubernatora Tybetu, udaj�cego si� do Lhasy, gdzie mia� przej�� w�adz�. Do jesieni 1951 roku ca�y Tybet znalaz� si� pod chi�sk� okupacj� wojskow�; wiadomo�ci z kraju lam�w dociera�y coraz rzadziej i by�y coraz bardziej m�tne.
W kraju, kt�ry nagle zmuszony by� wy�ywi� dwadzie�cia tysi�cy obcych �o�nierzy, zapanowa� g��d. W europejskich czasopismach ogl�da�em zdj�cia olbrzymich plakat�w z Mao Ce-tungiem powywieszanych u st�p Potali. Po �wi�tym Mie�cie je�d�� czo�gi. Wierni dalajlamie ministrowie zostali ju� odwo�ani, a do Lhasy wjecha� panczenlama w eskorcie i w�r�d szcz�ku chi�skiego or��a. Chi�czycy s� do�� m�drzy, aby uzna� dalajlam� jako oficjaln� g�ow� rz�du, ale faktycznie w kraju rz�dzi wy��cznie prawo okupanta, kt�ry osiad� tu ju� na dobre. Dysponuj�c pot��n� organizacj�, Chi�czycy zd��yli ju� zbudowa� setki kilometr�w dr�g*, kt�re po��czy�y ten trudno dost�pny kraj z Chinami.
Z wielkim zainteresowaniem �ledz� te wszystkie wydarzenia, poniewa� cz�stka mojego "ja" jest nierozerwalnie zwi�zana z Tybetem. Gdziekolwiek bym �y�, zawsze b�d� t�skni� za tym krajem... Czasem zdaje mi si�, �e s�ysz� �opot skrzyde� i krzyk dzikich g�si i �urawi przeci�gaj�cych nad Lhas� w ksi��ycowe, zimne noce...
Pragn� gor�co obudzi� t� ksi��k� troch� sympatii i zrozumienia dla narodu, kt�rego wola �ycia w wolno�ci i pokoju dotychczas obchodzi �wiat tak niewiele.

Czterna�cie lat p��niej
Min��o prawie pi�tna�cie lat od chwili, gdy po wkroczeniu Chi�czyk�w zmuszony by�em opu�ci� Tybet. Niestety, moje gor�ce �yczenia, aby kraj ten omin��o najgorsze, nie spe�ni�y si�, a moja nadzieja, �e pomi�dzy nier�wnymi partnerami mo�liwa jest lojalna wsp��praca, tak�e okaza�a si� z�udna. Ani gotowo�� Dalajlamy do spe�nienia warunk�w uk�adu, ani m�dro�� Tybeta�czyk�w nie wystarczy�y do zachowania gwarantowanej im samodzielno�ci - wbrew postanowieniom "Siedemnastopunktowej Ugody"*, czy to w polityce wewn�trznej, czy w swobodzie wykonywania praktyk religijnych. Sta�o si� oczywiste, �e Chi�czycy od samego pocz�tku nie mieli zamiaru przestrzega� jej warunk�w.
O rozmiarach przemocy i okropno�ciach stosowanych systematycznie przez nowych, bezlitosnych w�adc�w �wiat dowiedzia� si� dopiero po opublikowaniu sprawozdania Mi�dzynarodowej Komisji Prawnik�w w lipcu 1960 roku. Niezale�ne stowarzyszenie 40000 prawnik�w z ca�ego �wiata wybra�o komisj� do zbadania wypadk�w naruszenia przez okupanta praw cz�owieka i godno�ci ludzkiej w Tybecie. Wyniki tych bada� by�y wstrz�saj�ce i jednoznaczne: teokratyczna struktura spo�eczna Tybetu i prastara tybeta�ska kultura skazane s� na zag�ad�. Tybeta�czykom, jako samodzielnemu narodowi, grozi unicestwienie.
Skonstruowany przez Chi�czyk�w program, tzw. "Droga do socjalizmu", zak�ada� ca�kowit� zmian� tybeta�skiego stylu �ycia i, co za tym idzie, konieczno�� zniszczenia religijnej wiary i wszystkich instytucji ko�cielnych. Spl�drowano s�ynne stare klasztory, zniszczono ich ca�y dorobek kulturalny i pozbawiono materialnych podstaw egzystencji lub ca�kowicie je zniszczono. Mnich�w kierowano do prac przymusowych, deportowano ich do Chin i zmuszano do porzucania celibatu. Zg�adzono wielu duchowych mistrz�w i nauczycieli. Tysi�ce Tybeta�czyk�w wysiedlano przymusowo do Chin, sprowadzaj�c na ich miejsce miliony osadnik�w chi�skich. Te przeprowadzane przez Chi�czyk�w masowe przesiedlenia mia�y na celu uczynienie z Tybeta�czyk�w mniejszo�ci we w�asnym kraju. "Resocjalizacja" m�odzie�y tybeta�skiej i inne "socjalistyczne" metody mia�y prowadzi� do jej przemiany. Oczywi�cie te rz�dy przemocy budzi�y w narodzie niepok�j i op�r, a w konsekwencji sprzeciw. Realizowanie przez zdobywc�w w bezwzgl�dny spos�b ich nieludzkich cel�w doprowadzi�o wreszcie do otwartego powstania dr�czonego narodu.

Tybeta�czycy walcz� o wolno��
Historia walki o wolno�� Tybetu zacz��a si� w jesieni 1954 roku, kiedy to komunistyczne Chiny zacz��y systematycznie rozszerza� swoje rz�dy przemocy w Tybecie na Litang, Czatin, Batang, Tranko i inne wschodnio-tybeta�skie prowincje, le��ce ju� poza granicami kraju. Tam, w prowincji Kham, �yj� s�ynni Khampowie. Te tereny, to tybeta�ski "dziki zach�d". Pe�no tam bandyt�w i ludno�� od niepami�tnych czas�w przywyk�a do noszenia karabin�w i pistolet�w. Chi�czycy obawiaj�c si�, �e bro� mo�e by� u�yta przeciwko nim, rozkazali w pa�dzierniku 1954 roku z�o�enie na milicji wszelkiej broni, ��cznie z amunicj�. Khampowie odm�wili.
Walka o przej�cie kontroli nad broni� Khamp�w ci�gn��a si� przez ca�y rok 1955, przy czym Chi�czycy zazwyczaj gorzej na tym wychodzili. W Lhasie i w ca�ym Tybecie przyw�dcy narodu wykazywali dobr� wol� poprawnego wsp���ycia z Chi�czykami. Nikt nie mo�e zaprzeczy�, �e Lhasa, a zw�aszcza Dalajlama stara� si� ze wszech miar, aby �y� w pokoju pod rz�dami narzuconymi przez Chi�czyk�w. To Chi�czycy ze swoimi bezwzgl�dnymi metodami ponosz� ca�kowit� odpowiedzialno�� za wybuch powstania. To w�a�nie konflikt z Khampami w 1955 r. zaogni� stosunki pomi�dzy Tybeta�czykami i ich ciemi��ycielami.
Jesieni� Chi�czycy zarz�dzili zg�oszenie do opodatkowania wszystkich koni, os��w, owiec, k�z, ka�dego skrawka ��ki i uprawnego pola. Podatek mia� by� bezzw�ocznie przekazany dalej, do Pekinu. Ponadto chi�scy urz�dnicy podatkowi nachodzili wszystkie klasztory, dokonuj�c rejestr�w i wyceny znajduj�cych si� tam pos�g�w i �wi�tych ksi�g, kt�re mia�y zosta� obci��one przez Pekin podatkami.
Nast�pnie Chi�czycy przyst�pili do wprowadzania reformy rolnej i podburzania ch�op�w przeciwko ich panom. Jak w ka�dym kraju, znalaz�a si� oczywi�cie i tu pewna liczba niezadowolonych i Chi�czycy zap�acili im za rozniecanie niepokoju. W jesieni 1955 Chi�czycy nabrali przekonania, �e grunt do zainscenizowania publicznych proces�w przeciwko tybeta�skim obszarnikom zosta� ju� wystarczaj�co przygotowany. W kraju, w kt�rym od wiek�w panowa� feudalizm, by�a to czysta kpina. W�a�cicieli ziemskich przywleczono przed s�dy, l�ono ich i traktowano jak przest�pc�w. P�atnym prowokatorom obiecano, �e po usuni�ciu "wyzyskiwaczy" ca�y kraj b�dzie nale�a� do nich. Potem nast�pi�o przykre rozczarowanie, gdy ludzie przekonali si�, �e najlepsze kawa�ki uw�aszczonych grunt�w przypad�y chi�skim osadnikom i rodzinom chi�skich �o�nierzy.
Wielu posiadaczy ziemskich by�o Khampami, a Khampowie nie znios� spokojnie podobnego traktowania. Dlatego trudno si� dziwi�, �e bohater narodowy i bojownik o wolno��, kt�ry pojawi� si� w tym czasie, pochodzi� z prowincji Kham. By� nim czterdziestoczteroletni Andrutszang, g�owa jednego z najstarszych, najbogatszych i najbardziej szanowanych rod�w Khamp�w. Znany by� w ca�ym Tybecie jako cz�owiek dobroduszny, gotowy do udzielania pomocy i pierwszy do wspierania innych, gdy znale�li si� w biedzie. Ten m��czyzna ruszy� teraz w g�ry i na czele garstki przyjaci�� stan�� do walki z Chi�czykami. Pocz�tkowo ograniczali si� do spuszczania kamiennych lawin na g�rskie drogi u�ywane przez Chi�czyk�w. Wkr�tce jednak zacz�li napada� na chi�skie posterunki wojskowe i rekwirowa� bro�, amunicj� i �ywno��, kt�rej tak dotkliwie brakowa�o. W ci�gu trzech miesi�cy ich zast�py uros�y do kilkuset ludzi, kt�rzy zwalczali Chi�czyk�w w ca�ej prowincji. Chi�czycy odpowiedzieli zbombardowaniem Czatingu, Batangu i Tranko oraz zniszczeniem klasztor�w. P��niej zbombardowali tak�e Czekundo i Litang, dwa miasta podejrzane o wspieranie Khamp�w. Tymczasem Andrutszang wyruszy� ze swymi lud�mi na Lhas�, z nadziej�, �e uda mu si� tam uzyska� wp�yw na lokalny rz�d i wywiera� silniejsz� presj� na Chi�czyk�w.
Na wiosn� 1958 roku wok�� Lhasy zgrupowa�o si� w ukryciu wiele oddzia��w walcz�cych Khamp�w. Wielu kupc�w i posiadaczy maj�tk�w z Khamu i innych cz��ci kraju przyby�o do stolicy, poniewa� tu mniej obawiali si� zemsty Chi�czyk�w. Niebawem Lhasa sta�a si� przeludniona i z dnia na dzie� coraz dotkliwiej zaczyna�o brakowa� �ywno�ci.
W ca�ym Tybecie by�o bardzo niespokojnie. Bojownicy - Khampowie, przej�li kontrol� nad du�ymi obszarami kraju. Chi�scy �o�nierze nie odwa�ali si� ju� oddala� od swych koszar i chi�ski gubernator obawia� si� powa�nych k�opot�w. Wiedz�c, �e w �wi�tym Mie�cie ukrywaj� si� setki powsta�c�w z Khamu, wyda� rozkaz natychmiastowego opuszczenia miasta przez wszystkich nie zamieszka�ych na sta�e w Lhasie i powrotu do swoich rodzinnych stron. Gdy pewnego kwietniowego poranka gubernator nakaza� swym oddzia�om aresztowanie drobnych handlarzy pochodz�cych spoza Lhasy oraz wszystkich odwiedzaj�cych miasto, napi�cie wzros�o do ostatnich granic. W ci�gu jednego dnia aresztowano o�miuset Tybeta�czyk�w i nakazano im opuszczenie Lhasy. Jednak�e z obawy przed zemst� Andrutszanga nie odwa�ono si� zaaresztowa� ani jednego Khampy.
Andrutszang obserwowa� z ukrycia wszystkie wydarzenia i zdawa� sobie spraw�, �e nadszed� czas na przeprowadzenie wi�kszych operacji. Nakaza� swym zwolennikom wykupienie wszelkiej dost�pnej broni i amunicji. W�r�d jego stronnik�w, licz�cych oko�o trzy tysi�ce odwa�nych m�odych Khamp�w, wielu chcia�o wst�pi� do oddzia��w "Khelenpa", b�d�cych rodzajem si� specjalnego przeznaczenia. By�y to grupy m�odych bojownik�w po specjalnym przeszkoleniu, zdecydowanych raczej umrze� za wolny Tybet ni� �y� pod chi�skimi rz�dami.
W maju 1958 roku Andrutszang podzieli� swoj� ma�� armi� na grupy sk�adaj�ce si� z trzech lub czterech m��czyzn i rozkaza� im uda� si� do Nyemo, po�o�onego osiemdziesi�t kilometr�w na po�udnie od Lhasy, i tam zebra� si� poza wsi�. Wiedzia� on, �e w klasztorze znajduj�cym si� w pobli�u Nyemo znajduje si� tajny arsena� rz�du z Lhasy. Wiedzia� te�, �e do sk�onienia mnich�w do otwarcia arsena�u wystarczy mu tylko zniszczy� chi�ski garnizon w Nyemo.
W jasn�, ksi��ycow� noc na pogr��one we �nie Nyemo uderzy�y oddzia�y Andrutszanga. Chi�ska za�oga, r�wno tysi�c dwustu m��czyzn, tak�e spa�a, z wyj�tkiem stra�y utworzonych najcz��ciej z przymusowych rekrut�w, kt�rzy mieli ju� do�� s�u�by w "chi�skiej armii wyzwole�czej". Tu� po p��nocy ludzie Andrutszanga zaatakowali. Uzbrojeni w karabiny, pistolety i miecze pokonali znienacka najpierw wartownik�w, a potem ca�y garnizon.
O �wicie na polu walki le�a�o tysi�c martwych Chi�czyk�w, reszta zbieg�a. Ale gdy nadszed� dzie�, Khampowie ju� znikn�li. Z klasztornego arsena�u wynie�li pi��set nowych karabin�w i du�e ilo�ci amunicji. Zdobycz� mogli uzbroi� nowych rekrut�w, coraz liczniej nap�ywaj�cych do szereg�w Andrutszanga, kt�ry sta� si� prawdziwym narodowym bohaterem. Nadal niszczyli szlaki komunikacyjne Chi�czyk�w i przeprowadzali drobne ataki. Przeci�li tak�e drog� pomi�dzy Lhas� i Szigace, gdzie w klasztorze Taszilh�npo rezydowa� panczenlama. Wreszcie zniszczyli wa�ny prom na Brahmaputrze i ruszyli do Konka-Dzongu, gdzie znienacka zaatakowali chi�skie oddzia�y wspieraj�ce. W regularnej bitwie zabili dwustu Chi�czyk�w, zniszczyli trzydzie�ci dziewi�� ci��ar�wek i zdobyli znowu du�e ilo�ci broni i amunicji.
W jesieni 1958 bojownicy Khampowie byli na tyle silni, �e odwa�yli si� na otwart� bitw�. Na pole walki Andrutszang wybra� Cetang, spore miasto handlowe, le��ce na po�udnie od Brahmaputry, kt�re Chi�czycy zamienili w baz� wojskow�. Mieli wiele lat na umocnienie si� tam i jako g��wn� przeszkod� zbudowali szerok� na trzy metry i g��bok� na p��tora metra fos�, wype�nion� wod�. Nikt nie pomy�la�by nawet, �e mo�na j� sforsowa�, nie b�d�c odkrytym przez �o�nierzy, kt�rzy dzie� i noc trzymali stra�e. Z tych powod�w ta chi�ska baza uchodzi�a za niemo�liw� do zdobycia.
Mieszka�cy Cetangu mieli do�� chi�skiego okupanta i ci, kt�rzy znali tajniki chi�skiej obrony, zdradzili je ch�tnie Andrutszangowi. I tak w pewn� ciemn� noc kilku odwa�nych Cetangczyk�w, ryzykuj�c �yciem, przedosta�o si� do g��wnych posterunk�w. Zabili wartownik�w i uruchomili mechanizm spuszczaj�cy wod� z fosy. Teraz, pod os�on� ciemno�ci, garnizon zaatakowali ludzie Andrutszanga. Po bitwie trwaj�cej kilka godzin na polu walki pozosta�o trzy tysi�ce martwych Chi�czyk�w.
By�o to najwi�ksze zwyci�stwo Khamp�w, ale nie spocz�li. W listopadzie 1958 roku pod dow�dztwem Andrutszanga walczy�o ju� dwana�cie tysi�cy Khamp�w, kt�rzy kontrolowali ca�e terytorium na po�udnie od Brahmaputry i na wsch�d od Gyance, wspierani wsz�dzie przez miejscow� ludno��. Teraz nie by�a to ju� wy��cznie rewolta posiadaczy ziemskich i kupc�w, lecz powstanie narodowe, w kt�rym wszystkie warstwy spo�eczne walczy�y o uwolnienie swego kraju od okupanta.
Tymczasem sytuacja w Lhasie by�a coraz bardziej napi�ta. Wiosn� 1958 roku Chi�czycy wiedzieli ju� - chocia� nie byli w stanie tego udowodni� - �e wielu urz�dnik�w rz�dowych, kt�rzy oficjalnie wsp��pracowali z nimi, potajemnie wspiera Khamp�w. W lecie 1958 roku niepok�j Chi�czyk�w wzr�s� do tego stopnia, �e za��dali tzw. "dowodu dobrej woli" - Dalajlama mia� wystawi� do walki z Khampami swoich �o�nierzy i osobist� Gwardi� Przyboczn�.
Dalajlama, pragn�c zyska� na czasie, rozpocz�� dobrze przemy�lan� gr� dyplomatyczn�. Tybeta�czycy to nar�d z natury bardzo spokojny. Nigdy nie podnosz� g�osu, je�eli �agodn� odpowiedzi� s� w stanie unikn�� k��tni. Gdy wi�c Chi�czycy zaproponowali Dalajlamie wys�anie przeciw Khampom jego w�asnych �o�nierzy, odpowiedzia� bardzo uprzejmie, �e ch�tnie by to uczyni�, jednak jego �o�nierze s� zbyt s�abo uzbrojeni i nie byliby r�wnorz�dnym przeciwnikiem dla Khamp�w. Gdy Chi�czycy zg�osili gotowo�� odpowiedniego uzbrojenia �o�nierzy, Dalajlama wyrazi� ubolewanie, �e nie jest w stanie zaufa� w pe�ni swym �o�nierzom i nie wie, czy zechc� walczy� z Khampami.
Nieustannie wymieniano noty dyplomatyczne, a tymczasem zbli�a� si� okres, kiedy Dalajlama mia� si� uda� z oficjaln� wizyt� do trzech najwi�kszych klasztor�w Tybetu, Sera, Drepung i Ganden, kt�rych nie odwiedza� ju� od kilku lat. Opaci tych klasztor�w nale�eli do najbardziej wp�ywowych ludzi w Tybecie. Podczas wizyty odbyli d�ugie narady z Dalajlam� i jego ministrami. By� lipiec 1958 i przyw�dcy narodu obawiali si� ju� o �ycie m�odego kr�la. Postanowiono wyda� edykt, zabraniaj�cy komukolwiek dost�pu do Dalajlamy bez specjalnego zezwolenia Kaszagu, tzn. Rady Ministr�w. �ywiono nadziej�, �e dzi�ki temu uda si� utrzyma� Chi�czyk�w z dala od pa�acu Dalajlamy i unikn�� zamordowania lub uprowadzenia m�odego kr�la.
Edykt wywo�a� w�ciek�o�� Chi�czyk�w, kt�rzy dobrze wiedzieli, o co chodzi. Namiestnik wojskowy odpowiedzia�, �e Kaszag nie reprezentuje narodu i edykt jest niewa�ny. Rada Ministr�w zareagowa�a bardzo m�drze. W miejsce rozwi�zanego po wkroczeniu Ludowej Armii Wyzwole�czej Congd� - Zgromadzenia Narodowego - utworzono nowe zgromadzenie. Poprzednie, w sk�ad kt�rego wchodzi�o sze�ciuset przedstawicieli wszystkich warstw narodu: arystokracji, mnich�w, kupc�w, drobnych kupc�w i rzemie�lnik�w, by�o cia�em funkcjonuj�cym nieco oci��ale i chocia� jego decyzje nie posiada�y mocy wykonawczej, Kaszag je respektowa�. Nowo utworzone Congd�i, kt�rego przedstawicieli wybrano spo�r�d tych samych warstw narodu, sk�ada�o si� tylko z sze��dziesi�ciu m��czyzn. Kaszag poinformowa� Chi�czyk�w, �e mog� si� kontaktowa� z Dalajlam� przez Zgromadzenie Narodowe. By� pa�dziernik 1958 r. Wok�� m�odego kr�la wzniesiono ochronne mury. Chi�ski gubernator na rozkaz Pekinu czyni� wszystko, aby je prze�ama�, doradcy Dalajlamy za� starali si� za wszelk� cen� je umocni�. W listopadzie 1958 roku Chi�czycy wys�ali Dalajlamie zaproszenie do Pekinu na obrady Zgromadzenia Narodowego Chi�skiej Republiki Ludowej, kt�re mia�y si� odby� w styczniu 1959 roku. Zacz��a si� nowa gra dyplomatyczna - na zw�ok�, w kt�rej chodzi�o o zyskanie na czasie. Dalajlama wys�a� do Czou En-laja not�, w kt�rej pisa�, �e ch�tnie przyj��by zaproszenie, jednak�e z �alem donosi, �e w�a�nie w styczniu staje do egzamin�w doktorskich i ma nadziej�, �e chi�ski premier zechce zrozumie� ich wag�. Chi�czycy, pragn�c za wszelk� cen� zdoby� wp�yw na Dalajlam�, odpowiedzieli, �e s� gotowi przesun�� termin zgromadzenia na p��niej. Jednak�e ca�y nar�d, pod �adnym pozorem, nie chcia� si� zgodzi� na wyjazd swego Dalajlamy do Pekinu.
W stolicy dzia�a� ju� tak�e podziemny ruch m�odzie�y - Cogpa. Ci m�odzi ludzie byli autorami hase�, kt�re wkr�tce powtarza� ca�y nar�d: "Chi�czycy do domu - chcemy niezawis�o�ci".
W tym krytycznym okresie, 9 marca 1959 roku o dziesi�tej rano do pa�acu Norbulingka jecha� na rowerze zdrajca, kt�ry mia� zwabi� Dalajlam� w chi�sk� pu�apk�. Do roli Judasza Chi�czycy przeznaczyli mnicha Phagpal�. Zwyczajowo o dziesi�tej rano wszyscy urz�dnicy zakonni przybywali na spotkanie z Dalajlam�. 9 marca na tym codziennym zgromadzeniu stu siedemdziesi�ciu pi�ciu mnich�w-urz�dnik�w pojawi� si� tak�e Phagpala. Mia� na sobie zwyk�y lu�ny ubi�r mnicha w bordowym kolorze i ���t� koszul�. Korzystaj�c z okazji, zacz�� co� szepta� Dalajlamie na stronie. W imieniu Chi�skiego Namiestnika Tybetu, genera�a Tan Kuan-sana, zaprosi� go, w najg��bszej tajemnicy, do dow�dztwa chi�skiego garnizonu wojskowego na jutrzejsze przedstawienie chi�skiego teatru. Zdradziecki mnich podkre�li� z naciskiem, �e jest to zaproszenie nieoficjalne i w imi� interes�w chi�sko-tybeta�skich Dalajlama powinien przyby� bez ministr�w Kaszagu, a tylko w towarzystwie trzech do czterech nie uzbrojonych os�b. Dalajlama przyj�� to zaproszenie z udawanym zachwytem. Jednak ju� sam spos�b jego przekazania �ama� protok�� pa�acowy i dlatego natychmiast zawiadomi� o tym swojego najstarszego nauczyciela Jongdzina Rimpocze, kt�ry rozpoznaj�c wielkie niebezpiecze�stwo, wtajemniczy� w spraw� trzech cz�onk�w Kaszagu o nieposzlakowanej lojalno�ci: Surkhanga, Szasura i Liuszara. Ci najwierniejsi z wiernych naradzali si� przez ca�� noc z dziewi�tego na dziesi�ty marca. Doszli do przekonania, �e Chi�czycy chc� uprowadzi� Dalajlam� z Lhasy i zg�adzi� go, je�li nie zechce by� ich marionetk�. Tej nocy po raz pierwszy zacz�to rozwa�a� ucieczk� do Indii. Poniewa� jednak co bardziej zaufani poplecznicy wahali si� przed samodzielnym podj�ciem tak brzemiennej decyzji, zwo�ali nowo utworzone Congd� - sze��dziesi�ciu przedstawicieli narodu. Oni z kolei postanowili odwo�a� si� do opinii wi�kszej liczby przedstawicieli.
Rano historycznego 11 marca 1959 roku zebra�o si� niemal tysi�c Tybeta�czyk�w - arystokrat�w, kupc�w, mnich�w, drobnych kupc�w i rzemie�lnik�w - i przez siedem dni debatowa�o nad sposobem uratowania �ycia ich ukochanego religijnego przyw�dcy i g�owy pa�stwa. Wszyscy byli zgodni co do tego, �e nad Dalajlam� zawis�o �miertelne niebezpiecze�stwo. By�o to najwi�ksze zgromadzenie przedstawicieli narodu w historii Tybetu i jako pierwsz� uchwa�� podj��o decyzj� o uniewa�nieniu upokarzaj�cej tzw. "Siedemnastopunktowej Ugody" z Chi�czykami.
Tymczasem jeszcze tej samej nocy po ca�ej Lhasie roznios�a si� lotem b�yskawicy pog�oska o zagro�eniu �ycia i bezpiecze�stwa Dalajlamy. Ju� o �wicie 10 marca u bram Ogrodu Klejnot�w stan��y kobiety Lhasy. O godzinie �smej zgromadzi�o si� tam ju� tysi�c kobiet, kt�re by�y zdecydowane nie przepu�ci� ani jednego Chi�czyka. O dziesi�tej u kr�la stawili si� na codzienne obrady wielcy lamowie. Do dwunastej w po�udnie ochronny mur wok�� pa�acu tworzy�o ju� ponad dziesi�� tysi�cy kobiet, m��czyzn i dzieci, kt�rzy zablokowali wszystkie doj�cia do Norbulingki. W t�umie panowa�o tak ogromne napi�cie, �e w ka�dej chwili grozi�o wybuchem. Zgromadzeni wiedzieli, �e w chi�skim garnizonie oczekuje si� na przybycie Dalajlamy na "teatralne przedstawienie", i byli zdecydowani za wszelk� cen� nie dopu�ci� do tej wizyty.
Po zako�czeniu porannego posiedzenia zdrajca Phagpala wraz z innymi mnichami opu�ci� Norbulingk�. Niebawem jednak wr�ci� do pa�acu - najwyra�niej po to, aby odprowadzi� Dalajlam� do chi�skiego garnizonu. Nie mia� ju� na sobie szat mnicha; ubrany by� w chi�sk� kurtk�, na szyi mia� bia�y szal, kt�rym zakrywa� doln� cz��� twarzy w nadziei, �e w ten spos�b przemknie si� niepostrze�enie do pa�acu. Gdy przy g��wnej bramie zatrzyma�y go stra�e, wyci�gn�� z kieszeni kurtki pistolet, ale zanim zd��y� wystrzeli� zosta� obezw�adniony. Zdarto mu z twarzy szal i natychmiast wszyscy go poznali! W t�umie zawrza�o. Jaki� cz�owiek si�gn�� po sw�j tybeta�ski miecz i rozp�ata� zdrajcy g�ow�.
Podczas siedmiodniowych obrad Congd�, wok�� pa�acu Norbulingka dzie� i noc sta� g�sty t�um Tybeta�czyk�w, kt�rzy ca�kowicie spontanicznie utworzyli pi�tnastotysi�czn� stra� obywatelsk�, i ka�dy by� got�w odda� �ycie za Dalajlam�.
Tymczasem chi�scy �o�nierze nie opuszczali koszar i �aden chi�ski oficer nie odwa�y� si� wyj�� ze swej kwatery. Pod indyjskim konsulatem zebra�o si� wielu Tybeta�czyk�w, prosz�c o pomoc Indii. Wtedy chi�ski gubernator wyda� rozkaz wystrzelenia na Norbulingk� dw�ch granat�w. To w�a�nie te strza�y decyduj�co wp�yn��y na rozw�j wydarze�; kilka godzin p��niej "zdobycz" - Dalajlama, o kt�rego gubernator tak walczy� i kt�rego pomocy tak potrzebowa�, aby zapanowa� nad Tybeta�czykami, wymkn�� si� ju� swym prze�ladowcom.
Ucieczk� Dalajlamy - z jego rodzin�, nauczycielami, ministrami, orszakiem osiemdziesi�ciu os�b i stra�nikami - umo�liwi�a w znacznym stopniu jedna z tych s�ynnych przera�aj�cych burz piaskowych. Pod jej os�on� wszystkim uda�o si� uj�� niepostrze�enie z pa�acu. Burza piaskowa, kt�ra nadci�gn��a p��nym popo�udniem i szala�a do samego wieczora, za�mi�a wszystkie �wiat�a reflektor�w, skierowanych na Norbulingk� przez Chi�czyk�w. Ka�dy Tybeta�czyk stoj�cy w pi�tnastotysi�cznym t�umie okuta� g�ow� opo�cz� i zwr�cony plecami do wyj�cego wiatru, opiera� si� nawa�nicy przez d�ugie godziny, dop�ki burza si� nie sko�czy�a. Nikt nie opu�ci� miejsca, by schroni� si� w domu. Podczas gdy wko�o szala�y si�y natury, umi�owany Dalajlama w przebraniu zwyk�ego stra�nika przemkn�� si� przez zebrane t�umy. W Ramagang na przygotowanym ju� promie przep�yn�� rzek� i dalej skierowa� si� konno ku Brahmaputrze i terenom kontrolowanym przez Khamp�w.
Dokona�o si� to wieczorem 17 marca 1959 roku. 18 marca o drugiej nad ranem pi�ciuset ostatnich �o�nierzy tybeta�skiego pu�ku utworzy�o stra�e tylne Dalajlamy. Czterystu z nich by�o doborowymi cz�onkami Khelenpy, owych oddzia��w specjalnych. Wszyscy oni poprzysi�gli raczej umrze�, ni� dopu�ci� do Dalajlamy na odleg�o�� strza�u chocia�by jednego Chi�czyka. Podczas tej dramatycznej ucieczki znajdowali si� przez wi�kszo�� czasu w odleg�o�ci czterech dni marszu za Dalajlam�.
Jeszcze przez nast�pne czterdzie�ci godzin zgromadzony t�um pozostawa� wok�� pa�acu Norbulingka, tworz�c ochotniczo przyboczn� stra� do ochrony kr�la. Poniewa� w tym czasie nic si� nie zdarzy�o, wszyscy s�dzili, �e Dalajlama nadal przebywa w swoim pa�acu, co spowodowa�o, �e zyska� on na cennym czasie.
19 marca rano Chi�czycy zwo�ali posiedzenie dow�dc�w i kilku tybeta�skich kolaborant�w. Nast�pnie, "gwarantuj�c" Dalajlamie uszanowanie jego osoby i bezpiecze�stwo osobiste, za��dali, aby opu�ci� Norbulingk�. Przyrzekli tak�e zaniechanie wszelkich represji wobec mieszka�c�w Lhasy, og�aszaj�c r�wnocze�nie, �e zgromadzeni w Norbulingce "najwi�ksi reakcjoni�ci" musz� zosta� unicestwieni.
Chi�czycy, nie doczekawszy si� �adnej odpowiedzi na swoje "przyrzeczenia", przyst�pili do regularnego artyleryjskiego bombardowania letniego pa�acu, aby wywabi� ze� Dalajlam�. Armaty ostrzeliwa�y pa�ac z trzech stron. Pierwszy granat zniszczy� zachodni� bram�. Ale to by� dopiero pocz�tek systematycznego ostrza�u terenu pa�acowego wielko�ci mili kwadratowej. Znajdowa�a si� tam nie tylko rezydencja Dalajlamy, ale tak�e letnie pawilony opat�w, nauczycieli, kanclerza, ministr�w i stra�y przybocznej. By�y te� olbrzymie stajnie, w kt�rych sta�y nie tylko wspania�e dworskie wierzchowce, ale i stare wys�u�one szkapy, owce, kozy i inne zwierz�ta, kt�re do�ywa�y tu spokojnie staro�ci, zgodnie z buddyjskim obyczajem, karmione i otaczane opiek�.
Chi�skie bombardowanie by�o zdumiewaj�co skuteczne. Pierwsza seria skierowana by�a na granice terenu. Potem nast�pi�a przerwa. Nast�pnie pod ostrza�em znalaz� si� teren po�o�ony bli�ej �rodka. W ten spos�b Chi�czycy zaw��ali pole ostrza�u, a� wreszcie ca�y teren zosta� zr�wnany z ziemi�. Bombardowali teren systematycznie od zewn�trz do �rodka, z przerwami, pozostawiaj�c Dalajlamie mo�liwo�� wyj�cia, i starali si� zmusi� go do oddania si� w r�ce Chi�czyk�w.
Podczas wielogodzinnego ostrza�u artyleryjskiego �aden z pi�tnastu tysi�cy Tybeta�czyk�w nie opu�ci� swojego ochotniczo zajmowanego posterunku przed pa�acem. Wielu z nich w tym dniu zgin��o. Inni biegli do zniszczonych budynk�w, aby ratowa� resztki sakralnych przedmiot�w. �ywy mur Tybeta�czyk�w sta� wok�� pa�acu jeszcze w nocy z dziewi�tnastego na dwudziestego marca. O ucieczce Dalajlamy dowiedziano si� dopiero w po�udnie dwudziestego marca.
Na ulicach miasta pojawi�y si� uzbrojone chi�skie samochody wyposa�one w g�o�niki, przez kt�re obwieszczano, �e "...Dalajlam� porwali bandyci..." Wiadomo�� ta mia�a dramatyczny odd�wi�k: z jednej strony wszyscy poczuli wielk� ulg�, �e ich kr�l jest bezpieczny, z drugiej za� byli w�ciekli, �e Chi�czykom uda�o si� go wyp�dzi�.
Teraz w Lhasie rozgorza�a straszna dwudniowa wojna, w kt�rej straci�o �ycie ponad o�miuset Tybeta�czyk�w. To by�a rze� bezbronnych. Chi�czycy strzelali do nie uzbrojonego t�umu, bombardowali domy i �wi�tynie, a tak�e liczne klasztory w Lhasie i okolicy. W�r�d zabitych by�o wiele m�odzie�y. M�odzi m��czy�ni z podziemnego ruchu Cogpa okazali si� zdyscyplinowanym tajnym stowarzyszeniem. Nale�eli do niego g��wnie m�odzi Tybeta�czycy, kt�rzy zostali wys�ani przez Chi�czyk�w na przeszkolenie do Pekinu, gdzie robiono wszystko, aby ich "nawr�ci�". Wi�kszo�� mia�a za sob� trzyletni� nauk� w komunistycznych szko�ach. Jeden z nich, Nga�ang Senge, utalentowany syn kupca, uwa�any by� przez Chi�czyk�w za wielce obiecuj�cego przedstawiciela m�odego pokolenia. W Pekinie by� znakomitym uczniem i zast�pc� nauczyciela w szkole �redniej. Zra�ony wszystkim, co ukaza�a mu komunistyczna rzeczywisto�� w Chinach i w Tybecie, po powrocie do domu za�o�y� wraz z przyjaci��mi i dawnymi kolegami ze szko�y organizacj� Cogpa. Dok�adnie tak samo jak na W�grzech i w Polsce, to w�a�nie m�odzie� - a wi�c grupa ludzi, kt�r� komuni�ci za wszelk� cen� chcieli "przekszta�ci�" - stanowi�a tutaj zal��ek ruchu oporu.
Senge, wspania�y, atletycznie zbudowany m�odzieniec, by� ulubie�cem wszystkich mieszka�c�w Lhasy. W pierwszej fazie rewolty Cogpa pod jego kierownictwem nie odgrywa�a jeszcze aktywnej roli. Ale zbiera� on bro�, amunicj� i zajmowa� si� naborem rekrut�w do oddzia��w walcz�cych Khamp�w. Dopiero pod koniec bitwy w Lhasie Senge stan�� przy promie Ramagang, pomagaj�c do ostatniej chwili swym ludziom w ucieczce z miasta. O �wicie jako ostatni wskoczy� na prom z uniesionymi w g�r� r�koma, machaj�c ludziom, kt�rych sylwetki majaczy�y na drugim brzegu, w przekonaniu, �e s� to �o�nierze tybeta�scy. Ale to byli Chi�czycy. W chwili gdy uni�s� r�ce w pozdrowieniu, zosta� trafiony.
Tego samego dnia na promie Ramagang zgin�� bohatersk� �mierci� jeszcze jeden m�ody Tybeta�czyk. By� nim Lobsang Gendon Saduczang, kt�ry ju� w 1950 roku ubezpiecza� ucieczk� Dalajlamy. Ci m��czy�ni to tylko dw�ch spo�r�d wielu tysi�cy Tybeta�czyk�w, kt�rzy zgin�li w masakrze. W ten spos�b unikn�li mo�e gorszego losu, teraz bowiem Chi�czycy odwa�yli si� ju� wkroczy� do us�anej cia�ami zabitych stolicy. Natychmiast aresztowali wszystkich pozosta�ych przy �yciu m��czyzn pomi�dzy szesnastym a sze��dziesi�tym rokiem �ycia i wywie�li ich do pracy przymusowej do Chin.
Dzi�ki wsparciu ca�ego narodu, a szczeg�lnie walcz�cych Khamp�w, Dalajlama wraz z ca�ym orszakiem w dramatycznych okoliczno�ciach dotar� 31 marca 1959 roku do granicy indyjskiego Assamu i znalaz� si� pod ochron� indyjskiej armii.
Twierdzenie Chi�czyk�w, jakoby powstanie zorganizowa�a "klasa reakcjonist�w", zosta�o ju� dawno obalone. Masa uchod�c�w pochodz�cych g��wnie z biednego ludu m�wi sama za siebie. Ponadto dow�dztwo powstania, kt�re utworzy�o "Narodow� armi� ochotnicz� do obrony Tybetu", planowa�o - z aprobat� Dalajlamy - przeprowadzenie istotnych zmian w politycznej i spo�ecznej strukturze Tybetu. W o�wiadczeniu z pierwszego stycznia 1959 roku powsta�cy g�osili: "...Zobowi�zujemy si� do poprawy warunk�w i standardu �ycia naszego narodu. Zobowi�zujemy si� do przeprowadzenia w kraju wszystkich koniecznych reform, w spos�b zgodny z warunkami naturalnymi, obyczajami i duchem naszego narodu. W dziedzinie rozwoju gospodarczego obiecujemy wspiera� i wspomaga� z ca�ych si� naszych koczownik�w, ch�op�w, rzemie�lnik�w i robotnik�w oraz wprowadzi� zmiany we wszystkich dziedzinach naszego narodowego bytu. Opowiadamy si� za polityk� pokojowego wprowadzania tych zmian..."

Epilog
Ko�cz�c t� ksi��k� przed czternastu laty nie przypuszcza�em, �e w Europie i Ameryce pojawi si� kiedykolwiek mo�liwo�� obiektywnego sprawdzenia mojego opisu narodu tybeta�skiego. Mo�na mi by�o wtedy jedynie wierzy�, �e Tybeta�czycy s� godnymi mi�o�ci, inteligentnymi i otwartymi lud�mi. Dzisiaj jednak, kiedy dziesi�tki tysi�cy Tybeta�czyk�w mieszkaj� w Indiach, setki otrzyma�y azyl w Europie, wielu pracuje i naucza w ameryka�skich uniwersytetach, mog� z dum� odwo�a� si� do moich opis�w. Wsz�dzie gdzie �yj�, potrafili si� dobrze przystosowa�, bardzo szybko opanowali j�zyk i okazali si� odpowiedzialnymi lud�mi.
Kiedy� w ma�ym szwajcarskim miasteczku spotka�a mnie pi�kna nagroda, gdy burmistrz powiedzia�: "gdybym tak m�g� wszystkich gastarbeiter�w wymieni� na Tybeta�czyk�w!" By�o to potwierdzenie moich opinii i wielki komplement. Tybeta�czycy dowiedli, �e tak�e w obcym kraju s� zdyscyplinowani i wdzi�czni swojemu Dalajlamie, kt�ry wybra� ich, aby pracowali z dala od ojczyzny i kszta�cili si�, by w przysz�o�ci s�u�y� swojemu narodowi. By� mo�e nawet znowu we w�asnym kraju. Bowiem nikt nie mo�e im odebra� nadziei, �e nastanie dzie�, kiedy b�d� mogli zn�w �y� i pracowa� w Tybecie.
Od przybycia Dalajlamy do Indii sytuacja si� nieco zmieni�a. O ile w pierwszych latach by� on dla premiera Nehru i Hindus�w tylko jakim� tolerowanym kr�lem na wygnaniu, to po agresji Chi�czyk�w w Assamie jego pozycja korzystnie si� zmieni�a. Hindusi wspieraj� wychowanie m�odzie�y wiedz�c, �e Tybeta�czycy stanowi� wdzi�czny obiekt do kszta�cenia. Z biegiem czasu zezwolono Dalajlamie na za�o�enie w�asnych organizacji, maj�cych na celu niesienie pomocy uchod�com tybeta�skim w Nepalu, Bhutanie i Sikkimie. Podczas swoich publicznych wyst�pie� spotyka si� on obecnie z wielkim szacunkiem. W 1964 roku podczas �wiatowego Kongresu Buddyst�w w Benares mia�em okazj� sfilmowa� Dalajlam� razem z prezesem Zwi�zku Buddyst�w Indyjskich. On sam �yje skromnie i w odosobnieniu, my�l�c nieustannie o niesieniu wsparcia swemu oddanemu narodowi. Ostatnio, podczas naszego spotkania w 1965 roku, wskazuj�c na g�r� manuskrypt�w i tybeta�skich traktat�w filozoficznych wyrazi� nadziej�, �e dziedzictwo duchowe i idee w nich zawarte mog� by� skuteczn� przeciwwag� dla doktryn komunistycznych.
R�wnie� Panczenlama, odgrywaj�cy przez wiele lat jedynie rol� chi�skiej marionetki, musia� zrozumie� bezwzgl�dno�� komunistycznego �wiatopogl�du. W duszy pozosta� zawsze Tybeta�czykiem i nie by� w stanie ca�kowicie ukry� mi�o�ci do swego narodu. W lecie 1965 roku nagle znikn�� z �ycia publicznego. Wed�ug doniesie� z Kalkuty mia� zosta� stracony.
Podobny los spotka� Caronga, w kt�rego domu i rodzinie zazna�em tyle serdecznej go�cinno�ci. Nie mog�c znie�� �ycia na wygnaniu, zdecydowa� si� w 1964 roku na powr�t do Lhasy. Zosta� natychmiast uwi�ziony przez Chi�czyk�w, poddany przes�uchaniom i potwornym torturom. Wreszcie zw�oki Caronga oddano jego krewnym; do ko�ca nie wiadomo, czy zam�czono go na �mier�, czy te� pope�ni� samob�jstwo. Nie wykluczone, �e w skrajnej rozpaczy, zgodnie ze starym tybeta�skim zwyczajem po�kn�� diamentowe opi�ki, aby unikn�� dalszych m�czarni. W ka�dym razie, jego krewni stwierdzili, �e zanim umar� obci�to mu j�zyk.
Chocia� wszystkie te informacje przep�ywaj�ce do nas ponad Himalajami z Dachu �wiata s� tak bardzo przygn�biaj�ce, r�wnocze�nie jednak utwierdzaj� mnie w przekonaniu, �e moja przyja�� dla Dalajlamy i jego rodziny jest coraz g��bsza. Wreszcie otworzy�a si� tak�e przede mn� mo�liwo�� odwdzi�czenia si� - chocia� w ma�ym stopniu - za naprawd� kr�lewsk� go�cinno��, jak� okazywano mi w czasie mego siedmioletniego pobytu w Tybecie. Gdy w Muzeum Etnograficznym w Wiedniu otwarto moj� du�� wystaw� o Tybecie, z kt�rej doch�d przeznaczony by� dla uchod�c�w tybeta�skich, Dalajlama przes�a� mi przez swojego brata Lobsanga Samtena i ministra Thubtena W. Phala (podczas budowy grobli w Lhasie by� on moim zwierzchnikiem i jednym z czterech, kt�rzy pod os�on� ciemno�ci uciekli z Dalajlam�) nast�puj�c� wiadomo��:

Do mojego przyjaciela Heinricha Harrera,
W zwi�zku z otwarciem wystawy "Tybet" �ycz� ci z ca�ego serca powodzenia. Z tej okazji wysy�am do ciebie mojego osobistego przedstawiciela na Europ�,Thubtena Phala, moj� siostr� D�ec�n Pema i mojego brata Lobsanga Samtena. �yj�c w Tybecie przez siedem lat, sta�e� si� jednym z nas i pozna�e� tak znakomicie nasz kraj, �e jeste� w stanie naj�ywiej przedstawi� narodowi austriackiemu tybeta�sk� sztuk� i kultur�.
Do moich modlitw do��czam �yczenie, aby ta wystawa odnios�a sukces.
Dalajlama
Rok tybeta�ski Drewno-W��
dwudziesty dzie� jedenastego miesi�ca (17.01.1966)

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrer Heinrich 7 lat w Tybecie (rtf)
Harrer Heinrich 7 lat w Tybecie
Zmiany do ustawy o opiece nad dziećmi do lat 3
Margul T Sto lat badań nad religiami notatki do 7 rozdz
egzaminy testy z poprzed lat 13
Powszechna Deklaracja Praw Czlowieka ma 59 lat, Dokumenty praca mgr
Pytania z lat wcześniejszych, II rok, Egzaminy
CHRONOBIOLOGIA - WSZYSTKI PYT Z ROZNYCH LAT, ochrona środowiska UJ, II semestr SUM, chronobiologia
1x28, Książka pisana przez Asię (14 lat)
100 lat wielkiej idei, ===HARCERSTWO===
3x18 (55) Puszek odwiedzil rodzinne strony, Książka pisana przez Asię (14 lat)
13x04 (139) Sledztwo, Książka pisana przez Asię (14 lat)
Heinrich Heine, Polonistyka, ROMANTYZM
1x26, Książka pisana przez Asię (14 lat)
Zadania obliczeniowe w wersji Adama, Inżynieria Środowiska, 6 semestr, Urządzenia do oczyszczania śc