|
Marzanna Stychlerz-Kłucińska/12.12.2005 11:06
Gazowy ból głowy
Ruszyła budowa gazociągu Rosja-Niemcy
Polska nie jest zainteresowana uczestnictwem, na warunkach rosyjskich, w budowie gazociągu łączącego Rosję z Niemcami. Nie mamy w tym przedsięwzięciu żadnego interesu. Ale nikt już nie próbuje nawet udawać - ta szacowana na ponad cztery miliardy dolarów inwestycja stawia Polskę w bardzo trudnej sytuacji.
Za pięć lat polski Bałtyk będzie tak samo urzekał jak dziś, ale strategiczne położenie Polski może być wówczas znacznie gorsze. Właśnie za sprawą gazociągu biegnącego po dnie morza.
- Musimy rozpocząć wyścig, czy zanim zostanie zbudowany rurociąg bałtycki zdołamy zdywersyfikować zaopatrzenie Polski w gaz, czy nie - zapowiedział minister gospodarki Piotr Woźniak.
Pozorny gest sąsiada
Rosyjsko-niemiecką umowę na budowę Gazociągu Północnego podpisano na początku września. Jej sygnatariuszami byli przedstawiciele rosyjskiego Gazpromu i dwóch niemieckich firm E.ON-Ruhrgas i BASF. Uroczystość miała szczególną oprawę, uczestniczyli w niej kanclerz Niemiec Gerhard Schröder i prezydent Rosji Władimir Putin. Umowa zakłada, że w 2010 r. rurociągiem popłynie z Rosji do Niemiec - z pominięciem Polski, Ukrainy i Białorusi - 27,5 mld metrów sześciennych gazu rocznie.
Wielka rura ma połączyć rosyjski Wyborg z Greifswaldem w Niemczech. Zgodnie z oficjalnymi zapowiedziami, budowa gazociągu ma ruszyć w połowie grudnia. Inwestycji niemal na pewno nie da się już zablokować.
Po wizycie w Polsce nowej kanclerz Angeli Merkel, która przyznała, że Niemcy chcą utrzymywać strategiczne stosunki z Rosja, ale nie ponad głowami Polaków, z propozycją wyszli Rosjanie. Zaproponowali nam udział w inwestycji. Warszawa miałaby wziąć na siebie budowę odgałęzienia do Polski, którym moglibyśmy przesyłać gaz nad Wisłę. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow nie wykluczył zmian własnościowych w powiększonym konsorcjum, ale postawił jeden warunek: udział Rosji miałby pozostać na poziomie minimum 51 proc. Na razie udziałowcami są wspomniane dwie niemieckie spółki (mają w sumie 49 proc.) i Gazprom.
"Jest to propozycja o charakterze czysto politycznym, żeby uspokoić obawy Polaków i Bałtów - rozpisują się rosyjskie gazety. - Nikt w Moskwie poważnie nie myśli, by udział Polaków w tym projekcie był możliwy".
Podobnie myślą polskie władze. Koszty udziału w projekcie byłyby ogromne, a kontrolę nad inwestycją i tak zachowałby rosyjski Gazprom.
- Gazociąg Północny nie jest gazociągiem tranzytowym, nie przebiegałby przez Polskę i nie moglibyśmy liczyć na żadne profity - wymieniał słabe strony rosyjskiej propozycji wiceminister gospodarki Piotr Naimski podczas niedawnej konferencji prasowej.
Nie ma czasu do stracenia
Coraz głośniej mówi się o tym, że równolegle z gazową rurą Rosjanie położą na dnie Bałtyku także kabel do przesyłu energii elektrycznej. Strona polska wie, że Rosjanie rozważają podobne rozwiązania, ale póki co na dnie bałtyckim nie zauważyła nic niepokojącego. Jeżeli tak się stanie, będzie interweniować gdzie trzeba. Gdyby jednak kabel rzeczywiście położono, eksport energii z Polski na Zachód straciłby ekonomiczny sens - obecnie za granicę sprzedajemy 15 proc. tego, co wyprodukują polskie elektrownie.
Zapotrzebowanie naszego kraju na gaz w dwóch trzecich pokrywa import, w większości od Gazpromu. Jeszcze gorzej rzecz się ma z ropą naftową - polskie rafinerie niemal w stu procentach zaopatrują się w ten surowiec w Rosji.
Rząd zdaje sobie sprawę z nieciekawej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Stąd jednym z priorytetów gabinetu Marcinkiewicza ma być opracowanie strategii bezpieczeństwa energetycznego kraju. Na razie powołał pełnomocnika rządu do spraw dywersyfikacji dostaw ropy naftowej i gazu, czyli przełamania monopolu Rosji na dostawy tych surowców do Polski. Działać trzeba szybko, bo gdy już gaz popłynie z Rosji do Niemiec, Moskwa będzie mogła zamknąć kurek z surowcem do Polski, bez narażania się Zachodowi.
- Musimy rozejrzeć się, zamówić ekspertyzy, podjąć rozmowy. Nie będziemy się ociągać. Pierwsze wiążące decyzje zapadną w ciągu 6-8 tygodni - obiecał Naimski.
Wśród możliwych rozwiązań jest powrót do budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego lub ułożenie magistrali Amber przez Estonię, Łotwę, Litwę do Polski, i dalej do Europy Zachodniej.
Na korzyść drugiej opcji przemawiają także koszty inwestycji. Według ekspertów, projekt gazociągu po dnie Bałtyku będzie dwa-trzy razy droższy od budowy drugiej nitki magistrali Jamał-Europa przez terytorium Polski.
Spirala cen
Trwająca od kilkunastu lat gazowa rozgrywka wkroczyła w decydującą fazę. Dzisiaj co chwila gazowy potentat chwyta nas za gardło cenami. Ostatnio w grudniu Gazprom zażądał podwyżki cen gazu ziemnego o 2-4 proc. Oznaczałoby to, szacują ekonomiści, że za tysiąc metrów sześciennych tego surowca Polska musiałaby zapłacić 185-190 dolarów. Droższy produkt przekłada się na wzrost kosztów u polskiego pośrednika - Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG), i na końcu bije po kieszeni klienta. W tym roku opłaty za gaz rosły trzy razy: w styczniu, lipcu i październiku. Czy czeka nas kolejna podwyżka po nowym roku, sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Do rozmów na ten temat między rosyjskim Gazpromem i PGNiG ma dojść w połowie stycznia. Ostatnie słowo należy do Urzędu Regulacji Energetyki, który zatwierdza każdą podwyżkę, a ten sprzeciwia się jakimkolwiek zmianom cen.
Rozmyta własność
Sprawę dodatkowo komplikuje zamieszanie wokół PGNiG. W połowie września poprzednia ekipa wprowadziła spółkę na giełdę. Do grudnia 15 proc. akcji znalazło się w prywatnych rękach. Rząd Marcinkiewicza uznał upublicznienie PGNiG za skandal i zapowiedział częściową jego nacjonalizację. Na razie wstrzymano dalszą wyprzedaż akcji.
- Totalnym błędem było wysłanie na giełdę spółki, która łączy w sobie funkcje rynkowe i państwowe - tłumaczy minister skarbu Andrzej Mikosz. - Tu wpisany jest konflikt między akcjonariuszami. Inwestorom finansowym zależy tylko na zwiększeniu wartości spółki, a państwo musi dbać o odbiorców gazu.
Rząd przygotowuje się do wycofania PGNiG z giełdy, ale tylko na chwilę. Ma trafić tam ponownie, tylko już jako inna spółka.
- PGNiG znajdzie się na giełdzie w innej formule, po przejęciu przez państwo kontroli nad siecią przesyłu gazu - precyzuje poseł PiS Paweł Poncyliusz.
W PGNiG ma pozostać majątek dystrybucyjny i tzw. poszukiwawczo-wydobywczy, ale bez przesyłowego, którzy przed giełdowym debiutem stanowił jedną trzecią wartości spółki.
Obecnie przesył kontroluje należąca w 100 proc. do Skarbu Państwa spółka przesyłowa Gaz System, jednak większość majątku leasinguje od PGNiG. Z kolei polski odcinek gazociągu jamalskiego jest obsługiwany przez spółkę EuRoPol Gaz, gdzie po 48 proc. mają PGNiG i Gazprom, pozostałe 4 proc. należy do Gas-Trading, spółki, w której PGNiG ma 43,4 proc.
- To pomieszanie z poplątaniem trzeba w końcu wyprostować - zaznacza Poncyliusz.
Przesył PGNiG ma znaleźć się w Gaz Systemie, państwowym operatorze systemu przesyłowego. PiS ma też pomysł, jak zapewnić kontrolę państwa nad 48 proc. akcji PGNiG w polsko-rosyjskim EuRoPol Gazie, właścicielu rurociągu jamalskiego w naszym kraju.
- Każda zmiana własnościowa w tej spółce wymaga zgody wszystkich akcjonariuszy, czyli także Gazpromu - przypomina rozmówca. - Zdobycie jego aprobaty może okazać się niemożliwe. Jeżeli więc umowa z Rosją przewiduje, że akcjonariuszem EuRoPol Gazu jest tylko podmiot o nazwie PGNiG, to tak zostanie.
Będzie on jednak w 100 proc. zależny od państwa i jako spółka przesyłowa zbudowany na bazie PGNiG i Gaz Systemu. Dlatego rozważa się zmianę nazwy zreorganizowanego PGNiG, które ma trafić ponownie na giełdę.
Argumenty trzech
Wkrótce stosowne projekty ustaw przewidujące częściową nacjonalizację majątku PGNiG mają trafić do Sejmu. Kwestią nadal otwartą pozostaje, ile pieniędzy rząd przeznaczy na odkupienie części majątku gazowego potentata i skąd je weźmie.
We wrześniu jedna akcja PGNiG kosztowała niewiele ponad złotówkę, w listopadzie kurs wzrósł do 4 zł, dzisiaj spadł do ok. 3,5 zł. Skupowali je głównie szefowie spółki i to - w opinii obecnej ekipy - zataili. Minister Mikosz zarzuca też swemu poprzednikowi, że przy rozdziale akcji preferował te instytucje finansowe, w których menedżerowie zdeponowali pieniądze na ich zakup.
Odwołany niedawno poprzedni prezes PGNiG Marek Kossowski, który też stał się właścicielem pakietu akcji spółki, odpiera zarzuty ministra i wyjaśnia, że nie ma konfliktu między Skarbem Państwa a pozostałymi akcjonariuszami PGNiG. Jego zdaniem wzrost wartości akcji spółki, które pozostały w gestii państwa i wypłata jak największej dywidendy są także w interesie Skarbu Państwa. Jako że państwowa spółka też musi dbać o zysk.
Minister Mikosz przypomniał, że PGNiG nie może dyktować takich cen, jakie chce, ale ma obowiązek uzgodnić je z Urzędem Regulacji Energetyki. A tego PGNiG nie zrobiło. Kar za samowolę szefów państwowych spółek ustawodawca jednak nie przewidział i cofnąć niczego już się nie da.
W każdym przypadku nowi akcjonariusze 15-proc. pakietu PGNiG, szacowanego dziś na 3-4 mld zł, nie pozostaną na lodzie. Państwo, chcąc wejść w posiadanie sprzedanego im majątku, musi wyłożyć pieniądze albo zamienić je na akcje innych spółek, które pozostają w gestii Skarbu Państwa. Na taką zamianę muszą też zgodzić się akcjonariusze paliwowego potentata.
O swoje upominają się też pracownicy. W ubiegłym tygodniu związkowcy skupieni w Związku Komisji Koordynacyjnej zdecydowali wznowić spór zbiorowy z ministrem skarbu.
- Wycofanie spółki z giełdy pozbawia ponad 60 tys. byłych i obecnych pracowników PGNiG prawa do 15 proc. należnych im akcji - tłumaczy Zenon Gontarz, szef Sekcji Krajowej Górnictwa Naftowego i Gazownictwa NSZZ "S".
Związkowcy domagają się od ministra Miłosza, by przedstawił argumenty za nieprawidłowościami prywatyzowanej spółki, a w przypadku ich niewskazania, publicznego cofnięcia oskarżeń. Nie bronią odwołanego zarządu, który i tak już zadbał o swoje. Chcą jedynie poważnego ich traktowania ze strony rządzących. Przede wszystkim przedstawienia im harmonogramu dalszej realizacji rządowego programu restrukturyzacji i prywatyzacji spółki. Jeśli obecny rząd ma inną koncepcję niż poprzednia ekipa, związkowcy nie zamierzają stawać mu na drodze. Chcą rozmawiać. Zarząd spółki już skorzystał na wejściu jej na giełdę, bo wartość akcji wzrosła trzykrotnie od giełdowego debiutu, a pracownicy pozostali z ręką w nocniku. Prawo powinno być równe wobec wszystkich, a nie bić tylko w najsłabszych. Na majątek PGNiG pracowało przecież kilka pokoleń.
- Liczymy, że do końca roku ministrowie skarbu i gospodarki spotkają się z komitetem strajkowym PGNiG. Jeśli nie, w styczniu podejmiemy akcję strajkową - zapowiada Gontarz.
|