Bańki
Elżbieta Wasiuczyńska, Wojciech Widłak
Pan Kuleczka, pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk szli do parku. Słońce przygrzewało i nawet Pypeć prężył się w jego promieniach, jakby był jakimś kotem, a nie najprawdziwszym psem. Gdy usiedli na ławce, Pan Kuleczka powiedział:
- Mam dla was niespodziankę…
I zanim zdążyli o cokolwiek spytać, wyjął z plecaczka słoik i pasiaste słomki.
- Będziemy pili przez rurki, hurra! - zawołała Katastrofa.
I sięgnęła po jedną z pasiastych słomek. Pypeć też. Pan Kuleczka przytrzymał słoik.
- Hm, myślę, że to by wam chyba nie smakowało - powiedział.
Katastrofa już się zaczęła obrażać, ale nie skończyła, bo Pan Kuleczka wyjaśnił:
- to jest woda z mydłem.
Katastrofa aż się wzdrygnęła, a Pypeć na chwilę się zamyślił, a potem powiedział:
- Jakbyśmy się tego napili, to chyba moglibyśmy puszczać bańki nosem…
A potem spojrzał na Katastrofę i zawołał równocześnie z nią:
- Bańki!
- No, właśnie - pokiwał głową Pan Kuleczka. - A dla tych, którzy nie lubią puszczać baniek nosem, przyniosłem słomki…
I zaczęło się! Każdy złapał jedną słomkę, maczał ją w słoiku, a potem dmuchał. Katastrofa chciała być najszybsza i dmuchała, aż jej oczy wychodziły na wierzch. Ale na końcu jej słomki pojawiała się tylko mała kropelka, która spadała na ziemię. I nic!
- To niesprawiedliwe! - zawołała Katastrofa - dostałam złą rurkę! Do robienia kropelek, a nie baniek! Chcę inną!
Pan Kuleczka wyjął z plecaczka rurkę i podał ją Katastrofie. Ale druga rurka nie byłą lepsza od pierwszej. Przy trzeciej zdyszana katastrofa powiedziała:
- Dobra. Pypeć, powiedz, jak to się robi…
Bo Pypciowi bańki udawały się od samego początku. Każda rosła powoli - najpierw stawał się jak Bzyk-Bzyk, potem jak piłeczka pingpongowa, potem jak bombka na choinkę. Każda była niezwykła - równocześnie bardzo kolorowa i całkiem przezroczysta. Odrywała się od słomki i powoli odlatywała między drzewa. Prawdziwa Bzyk-Bzyk leciała za nią jak najdalej, ale zaraz wracała, bo mimo wszystko wolała Pana Kuleczkę od tych kolorowych fruwających kuleczek.
- Jak to się robi? - powtórzył Pypeć - Zwyczajnie. Po prostu się dmucha…
- Nieprawda! - rozzłościła się Katastrofa - Ja też zwyczajnie dmucham i zobacz!
Uniosła swoją rurkę, z której tym razem rozprysnęły się malutkie kropelki.
- O - zdziwił się Pypeć - może nie każdy może puszczać bańki?
Katastrofa spojrzała w ziemię. Pan Kuleczka popatrzył na nią, wyjął z plecaczka jakieś dziwne urządzenie i odlał do niego trochę mydlanej wody.
- Wiesz, mam tu jeszcze coś - powiedział. - Moczy się to kółeczko, a potem dmucha.
Katastrofa spojrzała na urządzenie z lekkim niedowierzaniem, ale postanowiła dać szansę Panu Kuleczce. Zanurzyła kółeczko i dmuchnęła - zwyczajnie, z całej siły - a wtedy z kółeczka uleciały w powietrze bańki. Nie takie duże jak te Pypcia, ale za to całe mnóstwo! Aż Bzyl-Bzyk nie wiedziała, za którą polecieć.
- Hurra! - zawołała Katastrofa.
Wkrótce na ich ławką unosiły się całe gromady baniek: małych - Katastrofy - i wielkich - Pypcia. Krążyły, odlatywały, pękały, ale na ich miejsce zaraz pojawiały się nowe. Puszczali je aż do obiadu. A gdy wracali do domu, Pypeć powiedział:
- Jednak każdy może puszczać bańki.
Pan Kuleczka pokiwał głową i dodał:
- Tylko nie każdy tak samo…
„DZIECKO” nr 5, maj 2003, s. 72-73