Drogą mojego powołania były spotkania z ludźmi
Rozmowa z Profesorem Stefanem Swieżawskim
Czy podejmowanym przez Pana Profesora tym najważniejszym decyzjom życiowym, towarzyszyła myśl o Bożym prowadzeniu?
Ja myślę, że w moim wypadku sprawa powołania była procesem, który się dokonywał przede wszystkim dzięki bardzo ważnym spotkaniom.
Czyli ludzie jako narzędzie Pana Boga
...bardzo istotne. Natomiast wiem, że w wielu bardzo wypadkach powołania rozstrzygają się w jakimś jednym zdarzeniu. Otóż u mnie była raczej pewna droga ewolucji. Kiedyśmy się razem z moimi najbliższymi przyjaciółmi - z księdzem Fedorowiczem i ze zmarłym już Jasiem Szeptyckim - przez kilka lat spotykali i wykuwali, że tak powiem, nasze umiłowanie "najważniejszych rzeczy".
A właśnie, co to było to "wykuwanie"?
To była bardzo ciekawa rzecz. Bo myśmy się zbliżyli zdecydowanie na gruncie religijnym, ale to była zarazem ogromna przyjaźń, dotycząca spraw kulturalnych, artystycznych - najrozmaitszych. Przez kilka lat szkoły średniej myśmy się co tydzień schodzili w niedzielę na wspólne spotkania.
Pan Profesor w wywiadzie wprowadzającym do najnowszego wydania Świętego Tomasza na nowo odczytanego mówi, że te spotkania "to były te nasze sprawy zasadnicze".
To były rozmaite przede wszystkim sprawy światopoglądowo-religijne, ale i filozoficzne już na swój sposób. Równocześnie zainteresowania zwłaszcza Szeptyckiego były bardzo przyrodnicze; ja miałem pasję astronomiczną. Myślano, że my wszyscy wstąpimy do zakonu. Rodzice się bali, że my od panienek uciekamy. Ale potem ostatecznie z całej tej trójki tylko Tadzio Fedorowicz został księdzem, a my dwaj poszliśmy drogą inną.
Potem nastąpił cały szereg bardzo dziwnych zdarzeń. Mianowicie, po maturze byłem na rekolekcjach zamkniętych zorganizowanych dla sodalisów. I bardzo dziwne, że jadąc tam spotkałem w pociągu profesora Ivankę, przez którego właśnie dotarłem do dwóch niezwykłych księży - mianowicie do O. Lwa Gillet i benedyktyna, O. Andre Stoelena. Obaj byli zaproszeni przez metropolitę Szeptyckiego we Lwowie i o dziwo! stali się niejako pierwszymi filarami, na których oparł się nasz ruch liturgiczny, który zaczęliśmy rozwijać od razu po maturze we Lwowie.
I to bardzo ciekawe, bo już w tym okresie nastąpiła pierwsza taka nasza głęboka przemiana duchowa. Ja ją nazywam przejściem od religijności indywidualnej, takiego, jak to się w "Odrodzeniu" 1 mówiło, budowania w sobie samych złotych kapliczek - do wielkiej obiektywnej pobożności liturgicznej. To zetknięcie się z ruchem odnowy liturgicznej było dla mnie absolutnie przełomową sprawą. I to było zupełnie nowe spojrzenie na problematykę religijną.
Ale czy nie towarzyszył temu jakiś niepokój, że trzeba by się już jakoś określić w życiu, w wyborze powołania?
Nie, zupełnie nie. To nie były żadne niepokoje. Rzeczywiście, gdy chodzi o wybór studiów, nie byłem jeszcze zdecydowany. Myślałem o tym, że może moją drogą jest seminarium duchowne, może zakon. Wtedy też moja matka powiedziała: "Owszem, ale odłóż decyzję na rok. Rok postudiuj". I tak się też stało. Na jesieni tego roku wstąpiłem do "Odrodzenia" i spotkałem tam środowisko wspaniałych ludzi, świeckich lekarzy, absolwentów politechniki itd. To byli świeccy dążący do pełnego życia duchowego i to w wymiarach społecznych.
Te spotkania jednak do czegoś prowadziły.
One mnie po prostu coraz bardziej otwierały na powołanie świeckie. Ja byłem już w domu wychowywany w ten sposób, że jest niemożliwością, żeby doskonałe życie chrześcijańskie mógł prowadzić jedynie człowiek duchowny. Miałem wewnętrzny bunt przeciwko takiemu myśleniu. Pytałem, dlaczego normalnie żyjący człowiek nie może być doskonały.
Na przykład moja matka bardzo dużo nam opowiadała - i ja bardzo w tym klimacie żyłem - o jenerałowej Zamoyskiej i o Kuźnicach 2. Jenerałowa to był wspaniały człowiek! To była taka swoiście rozumiana mała droga św. Teresy - świętość zdobywana wycieraniem kurzu, dobrym wypiekiem chleba, spełnianiem najnormalniejszych zadań w sposób taki, że one są oddane Panu Bogu.
Z tego opisu harmonijnej drogi wynika, że nie było tak, żeby Pan Profesor myślał, że czemuś nie podoła...
O, czułem! Czułem np. wielkość doktoratu. To była rzecz, która mnie przerastała. Doktorat z filozofii był tak wielką rzeczą we Lwowie u Twardowskiego, że ja w ogóle nie wierzyłem, że będę mógł to osiągnąć. Tak, że nawet jak ukończyłem służbę wojskową w artylerii konnej przed doktoratem i miałem takie miłe stosunki z kolegami w oficerskim gronie, byłem bardzo namawiany do tego, żeby zostać na stałe w wojsku. Koledzy mówili: "Pan przecież ma piękny majątek, może Pan siedzieć u siebie na wsi, potem być trochę u nas w dywizjonie artylerii konnej, może Pan swoją pracę naukową prowadzić..." I ta pokusa była - tzn. zrezygnować z doktoratu, nie wchodzić na tę straszną górę, zostać takim uczonym dyletantem, oficerem, ziemianinem.
I Pan Profesor wybrał doktorat.
Wyraźnie wybrałem doktorat. To była decyzja. A tamto to była jednak pokusa lęku. Nie miałem wielkiej łatwości w pracy. Byłem względnie zdolny - nie byłem hiperzdolny. Byłem pracowity, i bardzo zapalony. Byłem zamiłowany w średniowieczu, patrystyce, w liturgii - to był ten cały mój świat. Dla mnie tekst liturgiczny, taki mszalik to była rzecz, która mnie po prostu porywała, nawet pod względem zewnętrznym. Tak samo rękopisy średniowieczne.
I nastąpił moment decyzji, że Pan Profesor zostanie jednak świeckim.
Miałem kiedyś bardzo ciekawą rozmowę z ks. Korniłowiczem, który mi po ślubie powiedział: "Zastanawiałem się nad tym, jaka powinna być Twoja droga. I myślałem, że obierzesz stan duchowny. A dzisiaj widzę, że lepiej, że wybrałeś stan świecki, bo w stanie duchownym mogłeś stosunkowo łatwo wpaść w taką miękkość egoizmu. A życie rodzinne przed tym chroni".
I zapewne także Pana Boga...
Tak, to uświadomienie sobie, że życie duchowe się realizuje i może realizować w powołaniach różnych, również w powołaniu świeckim: w małżeństwie, rodzinie itp. Więc że to nie był sobie przypadek, tylko że to jest droga, którą mi Pan Bóg przeznaczył.
I tak samo w ten sposób patrzyłem na powołanie zawodowe. Dla mnie filozofia, podobnie jak matematyka, przyrodoznawstwo czy cokolwiek innego, to było szukanie prawdy, a zatem droga, którą się idzie do Boga. Ta praca zawodowa - tak samo jak życie rodzinne, czy kontakty z najróżniejszymi ludźmi - była dla mnie, można powiedzieć, drogą apostolską i, co za tym idzie, realizacją Ewangelii.
Rozmawiał Jan Tarnowsk
Prof. Stefan Swieżawski (ur. 1906 r.), historyk filozofii, twórca szkoły tomistycznej na KUL. Uczestnik "Odrodzenia" - przedwojennego ruchu formacji i odnowy katolickiego życia w Polsce. Jedyny z krajów komunistycznych świecki audytor Soboru Watykańskiego II. Blisko związany ze środowiskiem "Znaku".
1 "Odrodzenie" - ruch akademicki młodzieży katolickiej w okresie międzywojennym, kładący silny nacisk na odnowienie liturgii, formacji religijno-filozoficznej i budowanie solidaryzmu społecznego. Związany z katolicyzmem francuskim.
2 Mowa tu o szkole gospodarczej dla dziewcząt, ufundowanej przez generałową Marię Zamoyską, żonę uczestnika Powstania Listopadowego.