Garncarz
Marzenia pojawiały się, wracały jak zmęczony wędrowiec z daleka... wraz z marzeniami pojawiały się sprawy, które stawiały realizację nawet najbardziej prostych i niewyszukanych marzeń pod znakiem zapytania...
W pewnym momencie marzenia pozostawały jedynym, co mi pozostało... marzenia o innym, dobrym życiu, marzenia o studiach, o spotkaniu ukochanego człowieka, o innej pracy, niż ta, którą dotąd wykonywałam...
Pełna niepokoju patrzyłam na swój powrót do codziennej samotności, w której czasem nawet nie ma dokąd pójść, do kogo ust otworzyć, wyjść, zadzwonić...
Miałam wyjeżdżać z rekolekcji i nie potrafiłam poradzić sobie z lękiem, jaki się we mnie pojawił... rozpaczliwie bałam się, że nic się nie uda, że nie dostanę się do szkoły, że nie wyrwę się z tej samotności, w jakiej się znalazłam, że tego Jedynego nie spotkam nigdy, że będę miała świadomość, że gdzieś się z nim minęłam...
siedziałam z Piotrkiem na schodach od kościoła, Lolek(pies Kasi) zazdrośnie wcisnął się między nas... mówiłam Piotrkowi o tych swoich obawach, o lękach, które nękają mnie coraz bardziej, zwłaszcza, że coś udało mi się wywalczyć w swoim życiu, ale nie wiedziałam, czy w ogóle ma to jakiś sens...
Usłyszałam wtedy dość trudne słowa o tym, że czasem, żebym mogła poradzić sobie z moim życiem, żeby wreszcie czuć, że jest to, co ma być, żeby wreszcie przestać gdzieś gnać, może powinnam zaakceptować to, co przynosi życie, może powinnam zaakceptować to, że może nikogo nie spotkam, że nie wyrwę się z domu, nie pójdę na wymarzone studia, będę musiała wrócić do nielubianej pracy...Był wtedy we mnie taki bunt, że mało nie powiedziałam Piotrkowi, że jemu to tak łatwo mówić, bo studiuje to, co chciał, bo ze swoim bliźniakiem jeżdżą, gdzie chcą przez całe wakacje, a ja...
On też ma swoje dramaty, choć tak inne niż moje... On już jest w innych światach... Ja jeszcze nie wiem, czy pora na to, bym się godziła na to, co przynosi życie, bo czy to wszystko, co przychodzi, jest od Boga...
Bo co z wykorzystaniem talentów, co z rozwianymi marzeniami...?
Cały dzień chodzę i dręczę się tym problemem, ale poza bólem znerwicowanego żołądka nic z tej sprawy nie wynika, a ja jeszcze bardziej obawiam się powrotu w szarą codzienność....
Coraz bardziej boję się rozwiania moich marzeń, przeżywania po raz kolejny tego, że nie mam szans na zrealizowanie moich marzeń, bo coś tam...
Bałam się tak bardzo zgorzknienia, nie pogodzenia się z tym, co się stanie, a jednocześnie jeszcze bardziej bałam się tego, że jak dwa lata temu pogodzę się z tym, że pewne moje marzenia niestety nie mogą być zrealizowane, że ma być, jak jest, co tylko spowodowało, że zupełnie się zagubiłam i zrezygnowałam ze zrobienia czegokolwiek dla siebie samej...
Kiedy krótko przed północą przychodzą na Pasterkę do kościoła, w ławce za mną klęczy Piotrek... Biorę lekcjonarz, trzeba podzielić się obowiązkami, czyli, czytanie, psalm...
Pytam Piotrka, jednocześnie spoglądając na tekst, czy przeczyta, kiwa głową...
Ja już etatowo produkuję się z psalmem, więc teraz wczytuję się w jego tekst, chwytam rytm, żeby potem nie przeżyć niespodzianki w rodzaju - melodia skończyła się wcześniej od słów...
Zaczyna się msza św. Ostatnia msza św. podczas tych rekolekcji... Podaję Piotrkowi lekcjonarz, zaczynam słuchać tekstu i tu potężny wstrząs ! Duchowe trzęsienie ziemi, bo tekst czytania brzmi jak odpowiedź na wszystkie moje bunty, na wszystkie moje lęki, obawy...
Jestem do głębi wstrząśnięta, gdy słyszę słowa:
Słowo, które Pan oznajmił Jeremiaszowi:>> Wstań i zejdź do domu garncarza; tam usłyszysz moje słowa>>.
Zstąpiłem więc do domu garncarza, on zaś pracował właśnie przy kole. Jeżeli naczynie, które wyrabiał uległo zniekształceniu jak to się zdarza z gliną w ręku garncarza, wyrabiał z niego inne naczynie, jak tylko podobało się garncarzowi. Wtedy Pan skierował do mnie następujące słowo: >>Czy nie mogę postąpić z wami, domu Izraela jak ten garncarz - wyrocznia Pana. Oto bowiem, jak glina w ręku garncarza, tak jesteście wy, domu Izraela, w moim ręku>>.(Jr 18, 1-6)
Siedzę i nie wiem, co mam myśleć... Słowa: Oto słowo Boże wyrywają mnie z zamyślenia i każą wstać...Kiedy dochodzę do ołtarza i biorę lekcjonarz z rąk Piotrka, tylko jedno przebiega mi przez głowę: później o tym pomyślisz...
Kiedy zaczyna się dialogowana homilia, ja już powoli zaczynam zastanawiać się nad tym tekstem...nie daje mi spokoju...
Po Pasterce w największym pokoju, który na ostatnią noc zajmują wszyscy wspólnie, żeby nie robić już bałaganu w wysprzątanej części domu, muzyczni jak zwykle dają czadu, część ludzi snuje się gdzieś po kątach.... Wszystkim totalnie udziela się nastrój zakończenia, wyjazdu...
Podchodzę do Piotrka i pytam, czy zastanawiał się nad tym tekstem, który czytał... Piotrek patrzy na mnie zamyślony, potem uśmiecha się i nadal milczy... Czeka... Wtedy prawie zachwycona mówię, że przecież ten tekst brzmi niczym odpowiedź na wszystkie moje dzisiejsze pytania i lęki, wszystkie znaki zapytanie, które zdawały się być rzucanymi w próżnię... Wtedy słyszę od Piotrka, że zna dobrze ten tekst ze studium biblijnego...
Ta odpowiedź, jak wszystkie biblijne teksty jest ogromnie radykalna... Myślę, że nie została mi dana po to, by uspokoić i nie uspokoiła... nie przyniosła ukojenia, lecz prawdę o tym, że może idę w poprzek Bogu, że może Jego wola jest inna, może moją drogą jest po raz kolejny zrezygnować z marzeń...
Wciąż jednak pojawia się pytanie, kiedy wiedzieć, że coś na pewno pochodzi od Boga, czy może paradoksalne zmarnowanie marzeń i talentów ma jakiś swój sens ma mojej drodze...