Sięgnęłam po książkę Hubertusa von Schoenebecka ze względu na jej tytuł: Antypedagogika. Wspierać zamiast wychowywać (1994). Gdy zajrzałam do środka, upewniłam się, że postąpiłam słusznie. Jakże jest ona inna od skostniałych sloganów, którymi karmi się nas przez pokolenia!
Danuta Brodowska-Klinger
Czy wyzwalać się z kajdan wychowania?
Zagłębiłam się w lekturze. Zachwyca swą prostotą tym bardziej, że jest jakby odbiciem moich wyobrażeń. Widzę tu trochę siebie. Powoli wraca mi pewność, że wielokrotnie i ja mam rację, że nie zgubię się w olbrzymich przestworzach macierzyństwa. Od niepamiętnych czasów słyszy się, że dzieci i ryby głosu nie mają. A dewizą dystyngowanych matek było zawsze, że dzieci powinno się zawsze widzieć, a nie słyszeć. Nie ma się co dziwić, wszak od pokoleń dzieci wychowywano w pokorze wobec rodziców i świata. Długie lata rodzice wybierali dzieciom szkołę czy zawód, bez względu na ich uzdolnienia i zainteresowania. Obdarzali mężami, żonami. Młody człowiek nie miał tu nic do powiedzenia. Nie był przygotowany do walki z losem, do współżycia z innymi ludźmi. Było to przyczyną wielu tragedii rozgrywających się w domach. Wygląda to jak walka dwóch stron, z których dzieci z góry są skazane na przegraną.
Gdzież jest więc wzajemna miłość? Niszczy ją strach przed gniewem rodziców, pogoń za autorytetem w królestwie domowym. Ostatnie lata przyniosły nowe prądy, zwane antypedagogiką. Nazwa jest wiele mówiąca, gdyż oznacza zupełne odstępstwo od dotychczasowych zasad wychowania. Są to wrota do nieznanej krainy. To kraina, w której obowiązują nowe zasady międzyludzkie, opierające się na tolerancji według Carla R. Rogersa, który sprowadza to do trzech podstawowych zasad:
Autentyczność (kongruencja) - staram się być tym, kim jestem.
Akceptacja - pozwalam ci być takim, jakim jesteś i jakim chcesz być.
Empatia (współodczuwanie) - otwieram się na twoje uczucia i odczuwam wraz z tobą.
Zasady te dotyczą przede wszystkim osób dorosłych. To ich zadaniem jest kształtowanie osobowości dziecka, a potem młodego człowieka. Trzeba bowiem przyjąć,. że nowo narodzony człowiek jest tabula rasa, którą dopiero trzeba zapisać. Kierując się tolerancją, na pewno pozostaniemy w przyjaźni z dziećmi. Zakłada ona, że każdy człowiek od chwili narodzin ma prawo do samostanowienia i trzeba go traktować poważnie. Chcąc pozostawać w przyjaźni z dziećmi, musimy pokonać mnóstwo barier.
Spójrzmy w lustro i bez zahamowań zdajmy sobie sprawę, kim jesteśmy. Uświadommy sobie własne lęki, przypomnijmy sobie dzieciństwo. Zdajmy sobie sprawę z własnych wad. Nie bójmy się tego. Będzie wtedy łatwiej nam się odnaleźć w relacji: my - nasze dziecko. Nie będziemy na nie patrzeć poprzez własne kompleksy. Akceptując siebie, akceptujemy własne dzieci, które zasługują na szacunek, zaufanie i miłość. Dziecko zaakceptowane staje się nam równe. Stajemy się współodczuwającymi partnerami. Dziecko jest z natury autentyczne. Nie ma w nim fałszu. Jak czuła membrana odbiera wszelką nienaturalność i zakłamanie dorosłych. Zamyka się w sobie i przestaje im ufać.
*
Wychowanie opiera się na ciągłych roszczeniach i nakładaniu obowiązków. Jest to torowanie drogi na siłę, którą dzieci mają iść bezwzględnie. Wszystko to dla "twojego dobra". Owszem, my, dorośli, ze względu na swoje doświadczenia i wspomnienia uzurpujemy sobie prawo do zakazów i nakazów. Czy jednak musimy? Tu w grę wchodzi sprawa zaufania do dziecka, jego umiejętności. Wielokrotnie dziecko stawia nas w takiej sytuacji, że przeforsowuje swoją sprawę, a nam pozostaje jedynie zrejterować. Innym razem dziecko musi iść na ustępstwa. W ten sposób na przestrzeni czasu bilans się wyrównuje.
Schoenebeck podczas swej pracy z dziećmi wielokrotnie się spotykał z oporem dorosłych. Wielu z nich uznawało go za nieodpowiedzialnego, wręcz bezmyślnego. Nic bardziej złudnego niż powierzchowna ocena pracy tego człowieka z dziećmi. Jak wielka musi być odpowiedzialność i troska, by pozwolić dziecku decydować o sobie!
Hubertus von Schoenebeck wskazuje szkody wyrządzone przez dawne szkoły wychowania. Oparte na wymaganiach, stawały się typowymi kulami u nóg młodych ludzi. Dzieci i młodzież traciły energię na wykonywanie najróżniejszych obowiązków i roszczeń, nie mając już czasu ani siły na doskonalenie charakteru, poznawanie świata. Takie wychowanie rodziło ludzi skrępowanych obyczajowością, zimnych, nieufnych, nieraz pozbawionych skrupułów lub spętanych ich nadmiarem.
Dzieci od urodzenia są stanowiącymi o sobie suwerenami. Aby dotrzeć do ich wnętrza, trzeba być ich kumplem czy rodzeństwem. Musimy zdusić w sobie przestrogi: "To nie wypada", "To się źle skończy". Dzieci na swój sposób mają rację. Wpajanie im różnych mądrych rad nie daje dobrych rezultatów, gdyż nie dajemy im czasu na samodzielne myślenie. Mówimy na przykład: "Złe towarzystwo", "Nie pal", "Nie kradnij"… Dla dziecka są to puste słowa - muszą się same przekonać, co to takiego. Od nich tylko zależy, jak się do tego ustosunkują. My możemy jedynie dokładnie i obrazowo przedstawić nasz stosunek do tych spraw. Dziecko żyjące w przyjaźni z rodzicami postawi na swoim, ale licząc się z opinią matki lub ojca rezygnuje ze swego "ja", z chęci postawienia na swoim.
Rodzice wielokrotnie uciekają się do przemocy. Być może przyniesie im to chwilowe zwycięstwo. Wywołuje jednak odruch buntu, który kiedyś da znać o sobie agresją i niechęcią do wymagającego. Między rodziców a dziecko wkrada się uczucie przymusu i zniewolenia. Obie strony stają się dla siebie niewiarygodne, obce. Zdawać by się mogło, że Schoenebeck nawołuje do kompletnej wolności i dania dzieciom luzu. Nic podobnego. Uważa za szkodliwe poświęcanie się dzieciom bez reszty. Rodzic traci wtedy energię, która jest tak potrzebna do współżycia z nimi. Może wtedy rodzi się niechęć do "dzieci-pijawek".
Autor wręcz nawołuje do odpoczynku. Gdy nie reagujemy na ponaglanie dzieci, nie szkodzi - one i tak po pewnym czasie zrozumieją. Schoenebeck wychodzi z założenia, że matka i ojciec muszą być silni, zdrowi i zadowoleni, aby móc szczerze i chętnie zająć się dziećmi. Nazywa to "prawem do odpoczynku, do samoobrony". Staramy się uciec do miejsc, w których nikt nie zmusza nas do nieustannego czuwania, gdzie nie dosięgną nas krzyki dzieci. Gdy dzieci się kłócą, autor nie reaguje. Zaobserwował bowiem, że podczas tych utarczek dzieci nie robią sobie krzywdy i w końcu dochodzą do porozumienia. A gdy żądają jego interwencji, on nie opowiada się za żadną ze stron. Stwierdza, że jest to najzdrowsze podejście do sprawy. Nie powstają bowiem różnice między dziećmi.
Podobnie ma się sprawa ze sprzątaniem. Dorosły, który ma wrodzoną potrzebę porządku wokół siebie, nie jest w stanie się pogodzić z bałaganiarstwem swojej pociechy. Dziecko po prostu rzuca zabawki czy przedmioty w miejscu, w którym z nich korzystało. Nie ma potrzeby odkładania rzeczy na miejsce, gdyż nie obchodzi go to, czy je potem znajdzie. Dla dzieci istnieje jedynie teraźniejszość. Nie umieją przewidywać. W związku z tym uczenie ich porządku jest bezcelowe. Zgadzam się z tym, gdyż wielokrotnie widziałam, jak moja córka z nonszalancją przekraczała klocki porzucone na dywanie, a moje perswazje puszczała mimo uszu.
Rodzice, wyzwalający się z kajdan wychowania, pokonują przeszkody, krocząc nową drogą. Tymczasem tkwiąca w skostniałych ramach szkoła działa przeciwko tym rodzinom (rodzicom i dzieciom). Już bowiem przekazywanie wiedzy i stawianie za to ocen jest przymusem. Schoenebeck nawołuje, żeby rodzice walczyli o prawa dzieci. Obszerne programy, wielokrotnie niezbyt ciekawe, nie potrafią zainteresować, odpychają ucznia, który i tak uczy się tego, co go najbardziej interesuje. Karanie stopniami i wyśmiewanie przez nauczycieli nic nie daje. Niszczy tylko godność młodego człowieka. Uczeń nie ma bowiem prawa wyboru, a wielokrotnie i swobody myśli. Najgroźniejsze jest robienie z dziecka wizytówki rodziców. Jest to niemal zbrodnia, która zabija osobowość dziecka, staje się ono bezdusznym robotem produkującym piątki i talenty.
*
W dwóch sprawach nie zgadzam się z autorem Anytpedagogiki. Być i wspierać zamiast wychowywać. Chodzi mianowicie o pozwolenie na odebranie sobie życia. Czy można pozwolić, aby syn lub córka dobrowolnie przekreślali możliwość przeżycia wielu lat, w ciągu których mogą ich czekać takie wspaniałe rzeczy, jak szczęście i miłość? Sam autor mówił przecież, że dziecko żyje teraźniejszością. Przyszłość jest dla niego mglistym pojęciem. Jak więc jest w stanie decydować o swoim życiu? Naszym zadaniem jest roztoczyć nad nim taką opiekę i dodać mu otuchy, aby wsparte na nas, nie bało się stawić czoła rzeczywistości.
Schoenebeck dopuszcza możliwość dobrowolnego seksu między dzieckiem a dorosłym. Uważam to za rzecz niedopuszczalną. Autor znów sam sobie przeczy. Dorosły na podstawie swoich doświadczeń i doznań z natury bowiem w tej relacji ma dominującą pozycję. W związku z tym nadużywa swej władzy i wykorzystuje dziecko. Czyni tym samym spustoszenie w jego psychice. Nie jest ono w stanie później właściwie podchodzić do spraw seksu; pewne doznania ma narzucone, gdyż od dawna stawia je na marginesie innych rówieśników. Okradzione jest z tajemnic właściwych w wieku rozwoju.
Musimy dziecku pozwolić na spontaniczne poznawanie seksu. Możemy jedynie je naprowadzać na właściwe tory. Nawet w czasie choroby dziecka ważne jest wzajemne zaufanie. Dziecko ufa nam i zażywa lek. My mu ufamy i wierzymy, że dziecko zażyje lek. A co wtedy, gdy leczenie jest bolesne? Musimy się liczyć z opinią dziecka, ale nie chcemy przecież, aby cierpiało. Może to później zaważyć na całym jego życiu.
Dziecko upośledzone trzeba traktować normalnie. Schoenebeck uważa wychowywanie dzieci specjalnej troski w zakładach za okrucieństwo. Jest to zgodne z moimi przekonaniami. Dzieci chore powinny uczęszczać do szkół wspólnie ze zdrowymi. (które niejednokrotnie są okrutne). To my, dorośli, powinniśmy tak ukształtować dziecko, by było tolerancyjne wobec niepełnosprawnych kolegów. Szkoła powinna wytwarzać więzi między uczniami.
*
W Wychowaniu bez porażek Thomas Gordon nawołuje do autentyzmu. Uważa, że udawanie postępowego rodzica jest oszustwem pedagogicznym. Tylko szczery, sprawiedliwy ojciec czy matka są w stanie dokonać wielu dobrych rzeczy w rodzinie. W najlepszej sytuacji są dziadkowie, których nie przygniata odpowiedzialność za wnuków. Łatwo im wejść w komitywę z wnukami. Mogą sobie pozwolić na luksus ustępstw. Stać ich na wyrozumiałość. Nie są zmęczeni pracą i mają sporo doświadczenia nabytego w pożyciu z własnymi dziećmi.
W wychowaniu dziecko traci energię na egzekwowanie swych praw. Już od narodzenia dziecko sygnalizuje swoje potrzeby i odczucia. Matki uczą się rozpoznawać te znaki i mają przewagę nad dzieckiem, choć tego nie wykorzystują. W miarę rozwoju granice określają tylko uczucia bliskiej osoby. Nie jest wskazane chronienie dziecka przed nieprzyjemnościami, tylko przed wychowaniem.
Uve Stiller pisał o kulturze Indian Ameryki Południowej w Prawie bycia innym. Wychowanie indiańskich dzieci było wolne od roszczeń. Uważali oni, że biali ze swymi dziećmi postępują okrutnie. Najpierw je rozpieszczają, a potem karzą, robiąc z nich bezwolne zabawki. Autor zachęca do luźnego, bezstresowego współżycia z dziećmi. Hubertus von Schoenebeck nawołuje, aby wszyscy rodzice przyłączyli się do ruchu przyjaźni z dziećmi. Chce, abyśmy nie zwracali uwagi na krytykę innych. Nikt bowiem nie ma prawa do tego.
Nam samym da to niewymierną korzyść. Staniemy się spontaniczni, naturalni, radośni. Radzi rodzicom, aby obserwowali zachowanie dzieci na placach zabaw, w domach, szkołach. Prosi o współpracę z innymi rodzicami, o zamienianie się z nimi dziećmi. Chce, aby w działaniu kierowali się odwagą. Proponuje organizowanie grup spotkaniowych, w których wspólnie omawiałoby się spostrzeżenia, uwagi. Autor nalega także, aby rodzice często chodzili do szkół na zebrania, aby omawiać problemy z nauczycielami.
Trzeba uświadomić społeczeństwo, aby antypedagogika weszła w życie. Trzeba to robić, wykorzystując: ulotki, punkty informacyjne, grupy informacyjne, festyny i imprezy publiczne, oświadczenia dla prasy, kontakty z radnymi. Od 30 października 1978 roku w Muenster działa Stowarzyszenie Współdziałania i Przyjaźni z Dziećmi. Praca stowarzyszenia skupia się na uświadamianiu, doradztwie oraz działaniu politycznym. 30 maja 1980 roku proklamowano Niemiecki Manifest Dziecięcy. Celem tego manifestu jest zwrócenie uwagi na znaczenie równouprawnienia dzieci.
Marzeniem H. von Schoenebecka jest, aby każdy dom stał się dla dziecka azylem, a zarazem miejscem swobodnego rozwoju. Wierzy w moc i słuszność ruchu przyjaźni z dziećmi. Rodzice, zjednoczeni sercem i siłą z własnymi dziećmi, stanowią olbrzymią siłę zdolną przeciwstawić się trudnościom losu.
Podnoszę wzrok. Z otwartego okna bucha ciepły powiew wiosny. Na parapet spada liść z przyklejonym kokonem motyla. Nagle rozlega się odgłos drobnych kroków. To moja córka. Podbiega do okna - spogląda prosto w świecące słońce. Biorę ją na kolana. Wspólnie obserwujemy liść na parapecie. Wtem kokon pęka. Z wnętrza powoli wydobywa się młodziutki motyl. Z trudem prostuje odnóża. Powoli rozpościerają się pomarszczone skrzydełka. Na naszych oczach dokonuje się cud narodzin. Jeszcze chwila i piękny, kolorowy owad odlatuje w stronę światła.
Obydwie z córką patrzymy na siebie. Rośnie w nas uniesienie - aż dławi w gardle. Ach, ileż mamy wspólnych tajemnic! Jesteśmy z sobą związane nierozerwalnie.
Danuta Brodowska-Klinger
Piotrków Trybunalski