MOGĘ SPOKOJNIE WIERZYĆ, BO SĄ CUDA
(NAUKA REKOLEKCYJNA dla młodzieży)
Ileż razy podczas dyskusji lub nawet zwyczajnej rozmowy pada zdanie: „Udowodnij to, co mówisz!”. Zupełnie słusznie. Trudno bowiem przyjmować czyjeś wypowiedzi tylko dlatego, że ktoś mówi.
Bóg także rozmawiał z człowiekiem i to rozmawiał o najważniejszych sprawach, a zatem trudnych, bo dotyczących duszy, oraz wiecznych i wymagających od człowieka panowanie nad sobą, ofiary, niejednokrotnie nawet zniesienia oszczerstwa. Ale dobry Bóg te rozmowy, w czasie których objawił ludzkości prawdy religijne, także czynił wiarygodnymi tak, by każdy człowiek, nawet najbardziej prosty, widział jak na dłoni, że to Bóg przemawia.
Bożym znakiem prawdziwości tego, co Bóg mówił, są cuda. Wiemy z historii Objawienia, że ci wszyscy, których Bóg powołał na swoich pośredników między sobą a ludźmi, mieli dar czynienia cudów. Każdy z nich, chcąc udowodnić swoje wybranie przez Boga, powoływał się na znaki, na cuda, które czynił z wszechmocnej woli Bożej. Przecież sam Pan Jezus chciał przekonać Żydów, że jest Synem Bożym. Dlatego mówił: „Czyny, które ja wykonuję w imię Ojca mojego, świadczą o Mnie”. Podobnie na pytanie uczniów Jana Chrzciciela: kim jest? Odpowiada: „Idźcie, donieście Janowi, coście słyszeli i widzieli; ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci bywają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają”.
Siła dowodu cudu jest tak przekonywująca, że ci wszyscy, którzy nie chcą uznać istnienia Boga, czynią wszystko, żeby siłę dowodową cudu osłabić.
Żeby w cudzie zobaczyć znak Bożego działania, trzeba mu się dobrze przyjrzeć, trzeba go dobrze odczytać i zrozumieć.
Henryk Lassare, odzyskawszy cudem wzrok, postanowił z wdzięczności do Matki Najświętszej z Lourdes dać świadectwo prawdzie. I dał je, pisząc książkę pt. „Niepokalana z Lourdes”, w której - zbadawszy najpierw dokładnie wszystkie dokumenty odnoszące się do objawień - spisał ich historię. Między innymi znajduje się tam opis cudownego uzdrowienia 8 letniego Juliusza. Juliusz, syn naczelnika urzędu celnego w Bordeaux, zachorował na gardło. Schorzenie obejmowało przełyk. Chłopca badali i leczyli wybitni lekarze z Tuluzy, gdzie najpierw mieszkali rodzice chłopca, a później po zmianie miejsca zamieszkania najsłynniejsi lekarze z Bordeaux i Paryża.
Lekarze jednogłośnie stwierdzili istnienie w przełyku ciągle powiększającej się narośli i stwardnienia. Określili chorobę jako poważną i nie robili wielkich nadziei. W końcu stwierdzili, że choroba jest nieuleczalna. Tę diagnozę poparli swoja obserwacją, że przełyk po pół roku trwania choroby pomniejszył się do tego stopnia, że płyny z trudem przedostawały się do żołądka. Chłopca odżywiano tylko za pomocą kroplówki. Rodzice wciąż sprowadzali do syna coraz to słynniejszych lekarzy, a mały Julian myślał i mówił o innym lekarzu - o Matce Bożej. Widzisz tato - mówił chory chłopiec - że mnie nikt pomóc nie może. Jestem przekonany, że Matka Najświętsza na pewno mi pomoże. Tylu ludziom pomagała, dlaczego by nie miała i mnie uzdrowić? Ja wiem na pewno, że Ona mi nie odmówi, bo się do Niej codziennie modlę i bardzo Ją kocham. „Łzy zakręciły mi się w oczach - opowiadał później ojciec, wspominając rozmowę z synem. Nie ma co się zastanawiać - jedziemy - powiedziałem do żony. Przygotuj się tak, byśmy już po jutrze mogli wyjechać”. Radość chorego chłopca była ogromna. Tego samego dnia ojciec chłopca poinformował lekarza o wyjeździe do Lourdes. „No cóż - odpowiedział lekarz - jedźcie, skoro mały tak tego pragnie. Ale ogromnie mi żal tego dobrego dziecka, bo czeka go straszne rozczarowanie. Gdyby chodziło o jakieś inne schorzenie, to wiara uzdrawia. Ale jego schorzenie to zupełnie coś innego, to jest schorzenie organiczne, zwyrodnienie tkanek”.
Nie zwracając uwagi na słowa lekarza - pojechaliśmy. W moich myślach trwało nieustanne zmaganie z jednej strony wiary w cud, a z drugiej poważne wątpliwości.
Msza św. zaczęła się właśnie w tym momencie, gdyśmy w Lourdes wchodzili do krypty zbudowanej nad grotą. Syn klęknął przy stopniach ołtarza i modlił się gorąco. Czynił to z wielką wiarą i ufnością dziecka.
W pewnym momencie chłopiec zbladł i zrobiło mu się słabo. Niestety wcale nas to nie zdziwiło, bo od pewnego czasu zdarzało mu się to coraz częściej. Moja żona i tym razem podała mu lekarstwo, przepisane na ten wypadek przez lekarza. Posadziliśmy syna na ławce i żona podała mu na łyżeczce przygotowaną miksturę, której przełknięcie trwało dobrą minutę, bo płyn tylko kroplami przedostawał się przez zwężony przełyk.
Po kilku minutach chłopiec doszedł do siebie, stał się mocniejszy. Powoli zeszliśmy do groty. Chłopiec klęknął przed figurą Matki Bożej. Nigdy nie zapomnę tego wzroku syna wpatrzonego w Matkę Bożą. Za chwilę mieliśmy się zbliżyć do źródła z wodą. Ta chwila miała rozstrzygnąć o życiu lub śmierci mojego dziecka. Chłopiec dłonią zamoczoną w cudownej wodzie obmył szyję i piersi. Potem nabrał wody w szklankę, podniósł do ust i wypił ją bardzo szybko. Jeszcze pięć minut wcześniej lekarstwo sączyło się przez przełyk tylko kropelkami.
W pewnym momencie, widząc co się dzieje, sięgnąłem do kieszeni po torebkę z biszkoptami, które kupiłem na drogę, z niepokojem wyciągnąłem jednego. Masz Jureczku, masz, spróbuj. Tylko ostrożnie. Chłopiec ugryzł pierwszy kęs i przełknął łatwo, tak jakby od dwóch lat nic innego nie robił. Był uzdrowiony na moich oczach.
Pięć lat trwała choroba. Straszliwa choroba nie pozostawiła po sobie żadnych śladów. Zresztą sam pan zobaczy - opowiada dalej ojciec pisarzowi.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, gdy otworzyły się drzwi i zobaczyłem chłopca, który wrócił ze szkoły. Jest to już 15 letni, wysoki, o atletycznej postawie chłopak, o zdrowej cerze i inteligentnych oczach. Corocznie odbywa pielgrzymkę do Lourdes, by się pokłonić Niepokalanej.
Tyle o tym cudzie opowiada pisarz francuski Henryk Lassare, który sam osobiście badał odpowiednie dokumenty i do tego jeszcze odwiedził rodzinę i jej szczęśliwego chłopca.
Opisany wypadek, który miał miejsce w roku 1996, rzucił sporo światła na to, co nazywamy cudem.
Trzeba pamiętać, że aby Kościół jakieś niewytłumaczalne zjawisko uznał za cud, musi mieć możliwość przeprowadzenia dokładnych badań sprawdzających w sposób przekonywujący prawdziwość cudu. Kościół interesuje się tylko takimi wypadkami:
Gdzie jest możliwość przeprowadzenia badań doświadczalnych.
Gdzie jest uzdrowienie nagłe, a więc następuje natychmiastowa regeneracja zniszczonych tkanek bez użycia odpowiednich środków farmaceutycznych.
Gdzie dokładnie zbadano absolutną niemożliwość siły naturalnej.
Ten ostatni warunek wymaga wyjaśnienia, bo można czasem spotkać się z twierdzeniem, że nie jesteśmy w stanie udowodnić, czy dany wypadek ma charakter cudowny czy nie, ponieważ nie znamy jeszcze wszystkich sił tkwiących w człowieku, wszystkich praw przyrody, czyli tego wszystkiego, co przyroda może sama z siebie. Może są jeszcze w otaczającej nas przyrodzie np. w powietrzu, wodzie, roślinach takie możliwości, których nauka jeszcze nie odkryła.
Prawdą jest, że uczeni wciąż odkrywają nowe rzeczy. Nauka ustawicznie idzie naprzód w badaniach otaczającego nas świata i ludzkiego ciała. Z pewnością może w niedługim czasie świat czeka jeszcze wiele niespodzianek, odkryć i naukowych sukcesów. I to jest prawda, że człowiek to istota jeszcze nie do końca znana. Do stwierdzenia jednak tego, czy dane zjawisko jest cudowne czy nie, wcale nie trzeba wiedzieć, do czego jeszcze zdolny jest człowiek, i co jeszcze mogą czynić siły przyrody, a czego nie mogą.
A stwierdzenie tego ostatniego nie jest trudne. Są bowiem rzeczy, o których wszyscy dobrze wiedzą, że są niemożliwe np. jeśli ogień nie będzie parzył, to takie zjawisko można traktować jako cud, bez względu na postęp nauki. Podobnie nikt nie będzie miał wątpliwości co do cudu, jeśli w jednej chwili komuś odrasta kilkucentymetrowa zniszczona kość. Także rozmowa np. na dużą odległość bez użycia telefonu, bez użycia aparatu nadawczego i odbiorczego zawsze była, jest i będzie cudem. Podobnie zawsze będzie cudem chodzenie po powierzchni morza, jak po stole, bez użycia odpowiednich urządzeń.
Cuda wcale nie są związane z ciemnotą i zacofaniem. Przeciwnie, postęp, nauka ułatwiają tylko badanie cudów, ale nie zmniejszają ich ilości, jak chcą ci, którzy Pana Boga nie uznają. Owszem, prawdą jest, że ilość cudów zmniejsza się lub zwiększa, ale nie w zależności od rozwoju nauki, tylko w zależności od rozwoju chrześcijaństwa i jego potrzeb.
Na początku chrześcijaństwa istniała taka potrzeba, aby ludzie byli świadkami wielu cudownych znaków. Chodziło bowiem o ich przekonanie do prawdy Bożej. Sam Jezus Chrystus wiele razy korzystał z możliwości czynienia cudów, które wywoływały u widzów nie tylko podziw i zainteresowanie Jego osobą, ale również i wzbudzały wiarę w Boga. Także i czasy późniejsze, zwłaszcza wiek XIX, były świadkami cudów. Warto przypomnieć objawienia Matki Bożej w Lourdes i La Salette.
A zatem możemy spokojnie wierzyć, bo są cuda, zdarzenia niezwykłe, doświadczalne, przewyższające wszelkie możliwości człowieka i przyrody i jako takie jedynie przez Boga mogą być dokonane.
Każdy człowiek wierzący powinien wiedzieć jakie stanowisko zajmuje Kościół wobec cudów.
W sierpniu 1922 roku miało miejsce uzdrowienie Idy Kopeckiej, chorej na rozmiękczenie kości. Kobietę między innymi leczono promieniami Rentgena. Pod wpływem naświetleń, a raczej poparzeń, powstały rozległe, nieuleczalne rany. Jedna z nich była głęboka i rozległa, obejmowała bowiem 15 cm. Chora udała się po pomoc do Andrzeja Boboli. Do ran przykładała jego relikwie. Rany znikły. To uzdrowienie właśnie zadecydowało między innymi o kanonizacji Andrzeja Boboli. W związku z tym uzdrowieniem chora była nieustannie przesłuchiwana, badana przez wielu lekarzy. Takie postępowanie prowadził Kościół. Chora miała żal do Kościoła. Pytała: dlaczego tyle ostrożności, badań, wyjaśnień, orzeczeń. Przecież Bóg ją uzdrowił za wstawiennictwem św. Andrzeja i koniec! Tak. Kościół jest zawsze bardzo ostrożny. Tak ostrożny, że powiedziano o nim, że woli się pomylić na niekorzyść cudów 99 razy, niż raz tylko uznać jakieś uzdrowienie za cudowne, które takim cudem nie było. Sprawa cudów dotyczy rzeczy zbawczych, a w tych hierarchia kościelna nie może narażać siebie i wiernych na ryzyko błędu czy niepewności.
Przecież kto czytał o objawieniach Matki Bożej w Lourdes, to dobrze wie, jak daleko idącą ostrożność zachował Kościół w stosunku do św. Bernadetty i objawień Najświętszej Maryi Panny.
Najpierw wypowiadają się na temat cudownego wydarzenia fachowcy z dziedziny medycyny, biologii, psychologii, a więc przedstawiciele nauk doświadczalnych. Kiedy ci ludzie stwierdzą, że dane uzdrowienie w żadnym wypadku nie da się wytłumaczyć przyczynami naturalnymi, Kościół bada je powtórnie. I zdarza się, że nie każde uzdrowienie uznane przez lekarzy za prawdziwe wpisuje na listę cudów. Na ponad 6000 niezwykłych uzdrowień w Lourdes, tylko 68 Kościół uznał za cudowne. Kościół ma tu swoją metodę, wypróbowaną wielowiekową praktyką.
Najpierw, przed uzdrowieniem i to bezpośrednio, musi być stwierdzone naukowo zniszczenie tkanki, czyli stwierdzenie choroby organicznej, jak np. wybite oko, złamanie kości, zniszczone płuco. Bezpośrednio po uzdrowieniu następuje drugie badanie, które stwierdza istnienie tkanki zdrowej w miejscu tkanki zniszczonej. Np. przed uzdrowieniem było jedno płuco zniszczone, a po uzdrowieniu badania wykazały, że oba płuca są zdrowe.
W maju 1949 r. w Krakowie miało miejsce uzdrowienie Anieli Pietras. Miała raka języka. Leczenie radem i promieniami Rentgena spowodowało ropne zapalenie twarzy. Zdaniem wielu lekarzy nie było dla niej ratunku. Stosowane leki miały na celu jedynie zmniejszenie bólu i umożliwienie snu. W tym stanie chora zwróciła się o pomoc do Boga za pośrednictwem zmarłej w opinii świętości krakowskiej służącej Anieli Salawy. Po gorącej modlitwie, spowiedzi i Komunii św. poszła na grób zmarłej, który znajduje się na Cmentarzu Rakowieckim. Z jej grobu wzięła trochę ziemi. Po przyjściu do mieszkania, przyłożyła ziemię do twarzy, po czym zasnęła. Wstając rano, poczuła się zupełnie zdrowa. I rzeczywiście lekarze stwierdzili, że jej język jest zupełnie zdrowy, a na twarzy nie było śladu choroby popromiennej. Ten wypadek spowodował przewiezienie zwłok Anieli Salawy do kościoła ojców franciszkanów w Krakowie.
Chora kobieta została poddana dokładnym badaniom lekarskim. Wynik tego badania był jednoznaczny - chora została cudownie uzdrowiona. Komisja kościelna, opierając się na diagnozie lekarskiej, orzekła, że uzna ten wypadek za cudowny, ale tylko wówczas, jeżeli choroba nie wróci przez dwa lata po uzdrowieniu.
A więc aby Kościół uznał jakieś wydarzenie za cudowne potrzebny jest dłuższy czas trwania stanu pełnego zdrowia. Kościół wychodzi bowiem z założenia, że jeżeli Bóg kogoś uleczy, to nie tylko na krótki czas.
W Lourdes są specjalne komisje lekarskie i biuro sprawozdań. Pracuje w nim kilkudziesięciu lekarzy różnych specjalności i przekonań światopoglądowych. Do dokumentacji cudownych wydarzeń mają dostęp lekarze z całego świata, wszystkich narodowości i wyznań, również i niewierzący.
Każdy nieuleczalnie chory, przybywający do Lourdes i mający orzeczenie lekarzy specjalistów, staje przed komisją lekarską, która równocześnie prowadzi protokoły badań. W wypadku uleczenia ma miejsce drugie badanie, trwające niejednokrotnie kilkanaście dni.
Gdy wreszcie komisja lekarska przekona się, że choroba natychmiast minęła - uzdrowienie ogłasza urzędowo jako niezwykłe, jako niewytłumaczalne siłami naturalnymi i przekazuje ten wypadek komisji kościelnej.
Spotkałem kiedyś młodego chłopca, który bardzo dużo czytał, również dużo dyskutował. Zarówno literatura, którą czytał, i rozmowy, które prowadził, były dalekie od religii Chrystusowej. Kierując się dobrą wolą w szukaniu prawdy i młodzieńczą uczciwością, na zakończenie naszej rozmowy powiedział: „Gdybym zobaczył choć jeden cud - uwierzyłbym!”. Odpowiedziałem mu, że do tego by uwierzyć w prawdę Bożą nie trzeba widzieć cudu, bo i na innej drodze można łatwo spotkać Boga, jeśli się tylko szczerze chce Boga znać.
Jednak powiedział prawdę, że do tego by stwierdzić istnienie Boga, wystarczy tylko jeden cud.
Tymczasem w Kościele katolickim stwierdzamy dużą ilość cudów. Przede wszystkim na uwagę zasługuje cudotwórcza działalność Pana Jezusa. Rozciąga się ona na naturę martwą, jak też i na świat żywy, zarówno nierozumny, jak i rozumny.
Jak wykazują kanonizacje, w życiu świętych również spotykamy się z cudami. I jest rzeczą charakterystyczną, ale Kościołowi właściwą, że z ogromną skrupulatnością bada zjawiska nadprzyrodzone, jakie miały miejsce w historii człowieka wyniesionego na ołtarze. Jeśli jednak się weźmie pod uwagę, że każdy proces beatyfikacyjny i każdy proces kanonizacyjny ma wykazać w sposób oczywisty najmniej po dwa cuda, to możemy mieć pełniejszy obraz ilości cudów, mając w pamięci wielką liczbę świętych w Kościele. Nie można tu również pominąć miejsc i obrazów słynących cudami - Lourdes, Fatami, La Salette, Loreto, Neapol - gdzie ma miejsce cud św. Januarego. Mianowicie przez cały rok krew św. Januarego występuje w postaci stałej, jako czarna masa. W dzień św. Januarego krew staje się cieczą, czyli krwią normalną. W tym dniu bardzo dużo pielgrzymów przybywa do Neapolu, aby oglądać cudowne wydarzenie.
Do tych cudownych miejsc należy i nasza Częstochowa, która jest źródłem łask spływających na ludzi poprzez ręce Matki Bożej, Pocieszycielki strapionych.
Było to 15 sierpnia 1929 r. na Jasnej Górze. Przybył tu nieuleczalnie chory Michał Bartosiak. Dziwna była historia jego choroby. Od roku 1926 pracował we Francji. Raz kosząc zboże poczuł silny ból w boku, a następnie upadł i stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał spostrzegł, że ma nogi bezwładne. Przewieziono go do szpitala. Wszelkie wysiłki lekarzy, aby przywrócić mu władzę w kończynach, okazały się daremne. Bartosiak jako nieuleczalnie chory, musiał wracać do Polski i w roku 1927 umieszczono go w przytułku w Gostyninie. Choroba nie ustępowała. Chłopcem opiekowała się siostra zakonna. Sprawiał jej wiele kłopotów. Był dla niej niegrzeczny. Groził, przeklinał, bardzo bluźnił przeciw Bogu i świętym. Pewnego dnia zmienił jednak swoje zachowanie wobec siostry i innych chorych. Zwrócił się nawet do niej z prośbą, aby zawieziono go do Częstochowy. Trudna to była podróż ze sparaliżowanym człowiekiem. Kiedy znalazł się w Częstochowie, wprowadzono go do kaplicy cudownego obrazu. Tu modlił się w wielkim skupieniu. W czasie Podniesienia odzyskał zdrowie. Wstał o własnych siłach i ku zdumieniu obecnych udał się do zakrystii, by powiedzieć ojcom, że został cudownie uzdrowiony. Wszyscy, którzy byli świadkami cudu, byli ogromnie wzruszeni. Uzdrowiony zaś powtarzał głośno jedno zdanie: „To Maryja, Matka Boża taką mi łaskę dała!”.
Drodzy młodzi przyjaciele! Widzicie więc jasno, że w Kościele katolickim zdarzają się cuda. Chyba że ktoś się uprze i powie: „nie ma”. Na takie stwierdzenie nic nie pomoże i nie poradzi nikt.
Tylko dla gorliwych poszukiwaczy prawdy zawsze jest przygotowana interwencja Boża, o czym przekonuje nas nawrócenie św. Pawła u wrót Damaszku. Inni zaś zawsze będą powtarzać, że nic nie widzą i będą wyszukiwać jakieś śmieszne argumenty przeciwko prawdzie. Taki jest człowiek i na to nie ma rady.
Świat nasz jest światem ludzi wolnych i Bóg nikogo nie zmusza do przyjęcia prawdy Bożej.
Tym, którzy nie widzą cudu przemiany, jaki się dokonuje codziennie i wielokrotnie na ołtarzach wszystkich kościołów, nie sposób jest dojrzeć duda dziejące się raz po raz w Lourdes. Ujrzał je pisarz Henryk Lassare, który tak zakończył opowiadanie o swoim uzdrowieniu ciała i duszy: „Pierwszym człowiekiem, który nazajutrz rano dowiedział się o łasce mojego uzdrowienia był ks. Ferrand w konfesjonale, drugim proboszcz w Lourdes, do którego napisałem niezwłocznie, a trzecim mój przyjaciel. Czyż mam tu dodawać, że moje uzdrowienie było drogą, którą Bóg mnie poprowadził i mojego przyjaciela do Kościoła …”.
2