„Ocet i łzy” M. Milewska
Przemoc polityczna od samego początku towarzyszyła Rewolucji Francuskiej, wyznaczając jej kolejne etapy: zdobycie Bastylii połączone z wymordowaniem jej obrońców, krwawe obalenie monarchii 10 sierpnia 1792 roku, wrześniowe masakry więźniów podejrzanych o sprzyjanie nadciągającym na Paryż wojskom koalicji, egzekucja króla... Z czasem tę spontaniczną przemoc próbuje się zamknąć w formie zinstytucjonalizowanego Terroru. Na placu Rewolucji zostaje ustawiona gilotyna, której cień legnie na całej epoce. 12 września 1793 roku wychodzi słynny „dekret o podejrzanych”. Każdy, kto nie dość głośno opowiada się po stronie Rewolucji, staje się podejrzany. Do więzień trafiają byli emigranci i ich rodziny, księża, szlachta, niezliczone rzesze mieszczan i chłopów. Podstawą do aresztowania może by jakiś niewczesny dowcip, list od krewnego z zagranicy lub donos nieżyczliwego sąsiada. Nikt nie może czuć się bezpieczny. Donosicielstwo jest wszak jedną z rewolucyjnych cnót... Z początku podejrzani sądzą, że zostali tylko internowani do czasu zawarcia pokoju z antyfrancuską koalicją. Wkrótce jednak ich złudzenia zostaną w okrutny sposób rozwiane... Wszakże Terror to niezwykle spektakularny teatr gilotyny, który zapłodnił wyobraźnię całych pokoleń...
Terror od początku łaknął transcendencji. Jak zresztą każdy wymiar sprawiedliwości przed nim. Rewolucja na każdym kroku mówiła o „świętych prawach”, „Deklarację Praw Człowieka” umieszczała na kamiennych tablicach. Karząca ręka chce być postrzegana jako ramię Opatrzności. Kult gilotyny, mimo iż nie wprowadzony tak otwarcie jak kult męczenników Wolności, miał wszelkie pozory kultu państwowego. Same egzekucje również budziły skojarzenia z obrzędami religijnymi. Sławne stało się powiedzenie Amara: „Pójdźmy do stóp wielkiego ołtarza, by zobaczyć, jak odprawia się czerwona msza. Podczas największego z rewolucyjnych świąt - święta ku czci Istoty Najwyższej - gilotyna, zamiast znika ze świętego kręgu, staje się jednym z sakralnych obiektów świątecznej przestrzeni. Zostaje tylko odświętnie przybrana niebieskim aksamitem usianym bukietami róż. Kultowi temu towarzyszą litanie i religijne pieśni na cześć nowej świętej. Zadania jej są dość tradycyjne: ma ona czynić cuda i nawracać. Kult gilotyny, akceptowany, a nawet propagowany przez rewolucyjne państwo, spotkał się ze spontanicznym przyjęciem wśród niższych warstw społeczeństwa. Paradoksalnie także kontrrewolucja skłonna była traktować gilotynę jako obiekt kultu. Król, królowa oraz kwiat arystokracji oddali życie na szafocie. Jego deski uświęcone były krwią męczenników. Gilotyna zaczęła funkcjonować w ikonografii kontrrewolucyjnej jako „narzędzie Męki”. Wielu więźniów, i to niekoniecznie za stanu duchownego, pojmowało swą bliską egzekucję jako śmierć za wiarę, męczeństwo godne pierwszych chrześcijan. Terror wiązał się także z prześladowaniami religijnymi i wielu w istocie zginęło za wierność Kościołowi. Świętemu Terrorowi zostaje przeciwstawiona świętość jego ofiar. Terrorami pod auspicjami Istoty Najwyższej przeciwstawia się wielkie dzieło Odkupienia. Dopiero przemoc chciana przez Boga może być zaakceptowana przez ludzi. Przemoc musi mieć sens.
Dzięki swej niezwykłej spektakularności Terror odbierany był jako teatr, ze wszystkimi jego konsekwencjami. Szafot stał się więc sceną, na której skazani odgrywali z patosem swe ostatnie gesty wobec zgromadzonych tłumnie widzów teatru gilotyny. Były to przedstawienia ogólnodostępne i bezpłatne. Każdy mógł odbierać rozgrywającą się scenę na własnym poziomie percepcji, zależnie od wrażliwości i przekonań politycznych. To co dla jednych stanowiło wstrząsające teatrum, dla innych było tylko jarmarcznym widowiskiem. Nieodmiennie jednak dostarczało mocnych przeżyć. Publiczność Terroru poprzez swe znieczulenie sama odrealniała rozgrywające się przed jej oczyma wydarzenia. Zachowując poczucie ostrego podziału na sceny i widownię, domagała się przede wszystkim praw widza do dobrego spektaklu. Jego podstawowym warunkiem była nieograniczona widoczność. Dlatego też po pierwszej egzekucji za pomocą gilotyny tłum skarżył się, że odbyła się ona zbyt szybko, by można było cokolwiek zauważyć. Przeżycia ofiary liczyły się o tyle, o ile były one widoczne. W tym spektaklu najważniejszy był widz. Francuski Terror, w przeciwieństwie do holocaustu lub zbrodni katyńskiej, która usuwała nawet przypadkowych świadków, w centrum swego zainteresowania stawiała widza. Spektakl, który mu proponowano, miał wyraźnie pedagogiczne przesłanie, lecz zamiast nauki przyniosły też niezdrowe zaciekawienie. Codzienne kino przemocy było wciągające i wielu odczuło żal, gdy w dniu 10 termidora (jedenasty miesiąc we francuskim kalendarzu rewolucyjnym, drugi miesiąc lata. Trwał od 19 lipca do 17 sierpnia) wyświetlono ostatni odcinek spektaklu. Bywalcy gilotyny umawiali się na najbliższe egzekucje, zupełnie jakby chodziło o wyścigi konne. Istniały pokusy, by skomercjalizować przemysł filmowy Terroru - nieopodal placu straceń otwarto nawet restaurację o nazwie „gospoda Gilotyny”. W której na odwrocie karty dań widniała lista skazańców. Na skraju placu Rewolucji działał też teatrzyk marionetek - publiczności nie wystarczał sam spektakl gilotyny, potrzebowała jeszcze jednego odbicia, rysowanej na żywo karykatury. Gilotynę i zgilotynowanych pokazywano również w ówczesnym prototypie kina - latarni magicznej. Terror był też obecny i w innych ówczesnych mediach. Propagowały go grawiury przedstawiające sceny z egzekucji lub np. obcięta głowę w ręku kata. Terror znajdował swoje odbicie w piosenkach śpiewanych przez paryski ludek. Swoista moda na Terror skłaniała obrotnych rzemieślników do wyprodukowania całej masy związanych z nim gadżetów. Żony modne mogły nosić więc np. pozłacane kolczyki w kształcie zwieńczonej czapką frygijską gilotyny. Paryskie butiki oferowały bardzo szeroką gamę wyrobów gilotynopodobnych. Modne paryżanki miały więc do wyboru brosze-gilotyny i agrafki - gilotyny. Obok szyldów sklepowych oraz prywatnych i urzędowych pieczęci z profilem gilotyny wyrabiano także ozdobione nią woreczki na tytoń i jej miniaturowe modele. Czasami na deser ścinano głowy małym laleczkom, uosabiającym czyichś wrogów. Wylewał się z nich wtedy czerwony płyn, w którym damy maczały swoje chusteczki - lalka była w rzeczywistości flaszeczką, a „krew” perfumami bądź likierem. Ceramika w czasach Rewolucji też była traktowana jako jeszcze jeden ze środków propagandy. Dzięki niej nowe idee mogły docierać do najbardziej zapadłych wiosek Republiki. Porcelanowe filiżanki z motywami egzekucji były czymś normalnym i pożądanym. Moda na Terror nie skończyła się jednak z nadanym 10 termidora ostatnim odcinkiem spektaklu z Robespierre'm w roli głównej. W teatrach grano przeważnie sztuki o terrorystach i ich ofiarach, księgarskie stragany zapełniały całe sterty poświęconych Terrorowi pamiętników, zbiorów anegdot. Terror zaszczepił w społeczeństwie upodobanie do makabry. Niefrasobliwe traktowanie Terroru znalazło swój wyraz w niesłychanie wówczas modnych „balach ofiar”. Bale takie były ściśle zastrzeżone dla najbliższych rodzin zgilotynowanych. Popularność tych balów była tak wielka, że nieuprawnieni kupowali podrobione dokumenty, zaświadczające, że podczas Terroru utracili bliskich. Bale te kształtowały ówczesną modę - tak w zakresie ubiorów i fryzur, jak i zachowań. Furorę robiła fryzura „na ofiarę”, czyli obcięcie włosów na karku aż do skóry w ten sam sposób, w jaki kat obcinał je ofiarom Trybunału Rewolucyjnego. Modny był też strój a la victime. Stanowiła go mocno wykrojona biała suknia z krzyżującymi się paseczkami na plecach i ramionach, które przypomina miały więzy, w jakich prowadzono ofiary na egzekucję. Szyja przewiązana była cienką czerwona wstążeczką, symbolizującą krwawa pręgę po ostrzu gilotyny. U panów pojawiły się czarne kołnierzyki lub czarne przepaski na ramieniu, noszone na znak żałoby. Poprzez ubiór szukano utożsamienia z losem ofiary.
Terror wciąż poszukiwał masek. Pierwszą maską, za którą chował się Terror, była sama gilotyna. Od początku jego główne zalety nowego sposobu wykonywania wyroków podawano jego szybkość, bezbłędność i bezbolesność. Wszystkie te cechy razem wzięte prowadziły do jeszcze jednej: niedostrzegalności momentu śmierci. Dzięki gilotynie ręka ludzka nie splamiła się zabójstwem bliźniego. Gilotyna pozwalała na maskowanie nie tylko przemocy, ale i odpowiedzialności za śmierć bliźniego. Działająca na zasadzie prostych praw mechaniki, tak cenionych przez Wiek Rozumu, maszyna ta wykonywała wyrok jakby „sama z siebie”. Rola człowieka została więc ograniczona do minimum. Gilotyna szybko uzyskała swoją własną osobowość, stała się bytem samoistnym. W rewolucyjnej świadomości to właśnie ona, a nie Trybunał, karała zdrajców Republiki. Do Świętej Gilotyny wznoszono litanie i świadczono o cudach które dokonywała.
Jednak nie tylko gilotyna wyemancypowała się w ten sposób w rewolucyjnym dyskursie. Udało się to też jej dwóm siostrom - Świętej Pice(dawna broń drzewcowa piechoty, używana przede wszystkim przeciwko kawalerii. Piki były bardzo długie i osiągały nawet do sześciu metrów długości) i Latarni. Obie były synonimami przemocy ludowej. Święta Pika służyła sankiulotom (pogardliwa nazwa stosowana przez warstwy wyższe podczas rewolucji francuskiej w odniesieniu do proletariuszy) jako środek do rewindykacji ich praw oraz broń przeciw wrogom Ludu, których głowy często stanowiły jej tryumfalne zwieńczenia. Latarnia była symbolem bogatszym w znaczenia. Jej realnym i groźnym pierwowzorem była latarnia uliczna z placu de Greve, na której w lipcu 1789 roku zawiśli kolejno: gubernator Bastylii de Launay, prewot kupców Flesselles, intendent finansów Foulon i jego zięć Bertier. Funkcjonowała więc jako wcielenie ludowej pomsty. Wpisywała się ona w rewolucyjne misterium światła. Była więc latarnią oświetlającą wyłaniający się z mroków Ancien Regime'u Nowy Świat i latarnią noszoną po mieście sankiulotę Diogenesa. Dzięki swej złożonej symbolice oświecenia, czujności i kary latarnia stała się jednym z fetyszów wczesnej fazy Rewolucji.
Ulubionym symbolem Terroru był piorun. Przemoc miała być prędka i natychmiastowa - cóż szybszego od uderzenia pioruna? Piorun spadał z nieba - to nadawało pozory transcendencji jego dziełu. Dosięgając wrogów, spalał ich na popiół - ich całkowita anihilacja była przecież marzeniem rewolucjonistów. Poetycki piorun był znacznie lepszą maską niż budząca z reguły odrazę gilotyna. Był symbolem czystym - cudownie abstrakcyjnym i nie zbrukanym krwią.
Francuscy terroryści „uprzątali kraj”, terror miał by zabiegiem higienicznym, jego stawką były porządek i czystość. Ziemia Wolności musiała być sterylna - żadnych odpadków, żadnych obcych ciał. Dyskurs czystości uzupełniano dyskursem zdrowia. Terror był wielką operacją chirurgiczną, w której gilotyna pełniła rolę lancetu. „Republika przypomina ogród, zetnijcie jego martwe, bezużyteczne gałęzie”. Prace w ogrodzie to ścinanie gałęzi, strącanie jabłek, ale i wyrywanie chwastów. Tych, którzy nie byli skłonni odda Republice wszystkich swych zdolności, nazywano „pasożytami, ze szkodą społeczeństwa żywiącymi się substancją roślin, które są mu użyteczne. Trzeba je z nich wyrwać”. Terror pojmowano jako oczyszczanie Narodu, oczyszczanie z członków przegniłych, zgangrenowanych, bezużytecznych i szkodliwych.
Maskowanie przemocy nie powiodłoby się w pełni bez zamaskowania jej obiektu. Stałaby się ona jeszcze bardziej przerażająca, gdyby zamiast zabijać, „zamiatała” lub „wyrywała” ludzi. Ofiarom Terroru trzeba było więc odebrać ich człowieczeństwo. Ofiarą odbiera się wszelką podmiotowość. Więźniom Terroru nie daje się żadnej szansy na poprawę, skruchę, odkupienie win.
Warto wspomnieć o kolejnej masce zakładanej eksterminowanemu wrogowi - o redukowaniu go do samej głowy. W rewolucyjnej sprawiedliwości głowa zaczyna powoli funkcjonować jako synonim człowieka. Głowa bardziej niż kiedykolwiek staje się wizytówką człowieka. To ją pokazuje kat zgromadzonemu wokół gilotyny tłumowi. To ją obnosi się na pikach w dniach rewolucyjnych zamieszek. Człowiek podzielony na głowę i tułów to jeszcze jedna monstrualna fantasmagoria, która poprzez swe szyderstwo próbuje odrealnić przemoc.
I ostatnia maska - maska antyczna. Rozmiłowana w Starożytności Rewolucja nie omieszkała przybrać go w antyczne szaty. Terror znajduje więc swą personifikację w postaci Herkulesa. Bohater ten przedstawiany jest najczęściej w chwili, gdy wygraża wrogom swą maczugą, pożera królów lub depcze kontrrewolucyjną hydrę. Oficjalnie Herkules jest symbolem ludu, ale ludu groźnego, pewnego swej brutalnej siły. Innym motywem antycznym jest motyw Perseusza z głową Meduzy. W głowę Meduzy przemieniała się praktycznie każda zgilotynowana głowa. Kat pokazuje ją przecież tłumowi, by przerazić, „obrócić w kamień” wszystkich potencjalnych zdrajców. Po termidorze mitologia zostaje zaprzęgnięta do walki z Terrorem. Jego najczęstszym przedstawieniem jest teraz Eris - Niezgoda z wężami we włosach, płonąca pochodnią i sztyletem w dłoniach.
Alegoria była najdoskonalszą z masek. Znacznie lepszą od symbolu, który może być przecież wieloznaczny, niepokojący.
Terror Rewolucji Francuskiej miał by w swym założeniu chirurgicznym zabiegiem regeneracji Narodu, gilotyna zaś sta się miała jego sterylnym narzędziem. Przemoc i cierpienie ograniczano do ułamka sekundy, powierzając eliminację chorych członków społeczeństwa obiektywnej z pozoru maszynie. Projekt ten jednak zawiódł. Gilotyna nie okazała się wcale sterylna, a próbujący wszelkimi sposobami maskowa przemoc Terror pozostawiał ślady, których nie dawało się łatwo usunąć. Były nimi: krew na podeście gilotyny, trup i miejsce jego pochówku. Gilotyna zmechanizowała śmierć, ale właśnie dzięki kontrastowi: bezduszna maszyna - człowiek uwypukliła tylko problem ludzkiego ciała, problem trupa. Już po pierwszej egzekucji, która odbyła się w kwietniu 1792 roku, paryżanie uskarżali się na ograniczoną widoczność rozgrywającej się sceny. Dla większości widzów najważniejszy moment w spektaklu gilotyny sprowadzał się do głuchego uderzenia spadającego ostrza i strumienia spływającej krwi. Także głowa, którą kat pokazywał ludowi, ociekała krwią. Krew ta stała się nieodzownym elementem tak jednorodnego typu ikonograficznego, jakim były portrety zgilotynowanych, z których szyi nieodmiennie tryskała. Jednak portrety te były przede wszystkim przedstawieniem symbolicznym, nawiązującym do antycznego wizerunku głowy Meduzy dzierżonej pewną ręką Perseusza. Widok krwi od początku uznawano za wielce niebezpieczny, podkreślając jego demoralizujące skutki. „Nawyk oglądania krwi czyni oko okrutnym, a serce twardym” (Verninac de Saint-Maur). Lud narażony na oglądanie krwi nie tylko obojętnieje na jej widok, ale i może w niej łatwo zagustować.
„Niedogodnością” nowego sposobu egzekucji był nie tylko trwający przecież „oka mgnienie” moment wytryśnięcia krwi skazańca. Krew ta spływała na ziemię, pozostawiając tam trudne do zatarcia ślady. Wokół szafotu ziemia była zawsze nasiąknięta krwią, tak że ślady stóp przechodniów, którzy przebyli plac, odznaczały się wszędzie. Kałuże krwi na placu Rewolucji były symbolem niepokojącym. Ślady krwi są bardzo niepokojące. Trzeba je było zatem bezwzględnie usunąć przed największym świętem Republiki - świętem ku czci Istoty Najwyższej. Warto zauważy, że z placu usunięto jedynie krew. Gilotyna jako symbol regeneracji Narodu otrzymał tylko odświętne przybranie. Przykryto ją niebieskim aksamitem usianym bukietem róż i cała Konwencja oraz wszystkie władze publiczne przedefilowały spokojnie przed jej obliczem. Regeneracja miała być szybka i radosna, dwuznaczność zaś zmieszanej z błotem krwi i jej mdły zapach mogły popsuć nastrój święta. Na poświęconym placu nie mogła być już dłużej przelewana. Widokiem krwi znużeni też byli okoliczni mieszkańcy. Tak więc gilotyna przetransportowana została na drugi kraniec Paryża, na plac św. Antoniego. Z przyczyn higienicznych nie „zabawia” tam jednak długo, ponieważ mieszkańcy obawiali się, aby wielkie ilości rozlewanej codziennie krwi, której ziemia nie była w stanie w siebie wchłonąć, poprzez swój cuchnący odór nie stały się źródłem groźnej epidemii. Potem przenoszona z miejsca na miejsce sprawiała coraz więcej kłopotów. Pojawiały się różne projekty, które miały zlikwidować odór i wszelakie niebezpieczeństwa. Tak więc obawy nie wiążą się już tylko z widokiem, co z odorem krwi. Tak jak widok infekował duszę, tak mdły zapach miał zarażać ciało. Choć jak i w miejscach straceń, tak i w więzieniach próbowano zacierać ślady krwi, to ślady te nie dadzą się zatrzeć. Terror pozostanie „panowaniem krwi”. Krew z trudem wsiąkała w ziemię, z łatwością zaś w wyobraźnię. Co można było zrobi z potopem krwi? Nie wystarczało zasypywanie jej piaskiem i zmywanie octem. Terroryści musieli przede wszystkim zneutralizować jej oddziaływanie w sferze wyobraźni. Do tego posłużyło im rozróżnienie między krwią czystą a nieczystą. „W całej Francji popłynęła krew, ale niemal wszędzie była to nieczysta krew nieprzyjaciół Wolności i Narodu, którzy od dawna żyli jego kosztem”, „sprawiedliwym i ludzkim czynem jest przelanie kilku kropli krwi nieczystej, by zapobiec popłynięciu potoków krwi czystej”. Krwi nieczystej nie powinno się pod żadnym pozorem mieszać z krwią czystą. Ale krew nieczysta może by najlepszym nawozem dla kiełkującego nowego świata. Drzewo Wolności najlepiej wzrasta podlewane krwią. Przykładem na wieloznaczność krwi jest słynna opowieść o chrzcie republikańskim u stóp szafotu 21 stycznia 1793roku. W chwilę po egzekucji króla Ludwika Kapeta: „Wielu ochotników śpieszyło, by umoczyć w krwi despoty ostrza swych pik, bagnety swych karabinów lub klingi swych szabli. Pewien obywatel wspiął się nawet na gilotynę i zanurzając całe ramie w krwi która rozlała się obficie, nabrał pełne garście jej skrzepów i trzykrotnie skropił tłum widzów, którzy śpieszyli do stóp szafotu, by otrzymać jej kroplę na czoło...” Republikański tłum dokonuje tu dwóch chrześcijańskich rytuałów: podniesienia i chrztu. Nieczysta krew nie zaraża już, lecz daje odporność - hartuje broń i naród. Krew przyciąga krew. Skropione nią ostrza będą odtąd same szuka wrogów Republiki i zadawać im pewniejsze ciosy, ochrzczony zaś tłum stanie się nowym, silnym Ludem, odpornym na wszelkich tyranów. Krwawy chrzest Republiki uświęcał ją i oczyszczał. Wiele osób ucinało kawałki stroju zmarłego monarchy; inni starali się sprokurować sobie kilka cząstek jego włosów; szaleńcy maczali swe szable w jego krwi, utrzymując, iż ten nowy talizman uczyni ich pogromcami wszystkich arystokratów i tyranów. Prawdziwą relikwię, nieobarczoną wieloznacznymi konotacjami, stanowić mogą pukle włosów i strzępki odzieży, krew pozostawmy szaleńcom. Jednak z czasem rewolucyjne władze zaczęły obawiać się zakrzepłej królewskiej krwi. Pogoń za śladami królewskiej krwi staje się wręcz obsesją aparatu rewolucyjnej sprawiedliwości. Dowodem na to jak obsesyjna była ich pogoń była ich postawa podczas egzekucji królowej. W dniu ścięcia jej królewskiego małżonka kat w spontanicznym odruchu zaproponował zgromadzonym cebrzyk, by było im łatwiej maczać swe chusteczki i ostrza pik. Tym razem krew zgilotynowanej obłożona została całkowitym embargiem(zakaz). „Niechaj swą krwią nieczystą zapłaci za krew szlachetną, której strumieniom kazała płynąc”. Prawo krwi jest więc prawem zemsty.
Krew po zakończeniu Terroru ulega ponownej przemianie - staje się napojem. Na horyzoncie pojawiają się buveurs de sang - ci, którzy piją krew. Krwiożercze są nie tylko jego poglądy, intrygi, doktryna, słowa, ale także głos, wściekłość, charakter i przyjemności jakich poszukuje. Pragnie on krwi, pokrzepia się nią, pije ja długimi łykami, oddycha nią, karmi się, ale i wymiotuje. Cała jego fizyczność napiętnowana jest obecnością krwi. Określenie buveurs de sang weszło też w obręb ówczesnego prawa karnego. Zdarzały się wypadki, że jedynym oficjalnym powodem aresztowania zwolenników obalonego reżimu był zarzut „krwiożerczości”. Ta mglista i pojemna metafora, stając się kwalifikatorem prawnym, dawała nieograniczone możliwości w walce politycznej. Fantazmat picia krwi towarzyszył Rewolucji od samych początków, kiedy to arystokraci powszechnie postrzegani byli jako „pijawki” ludu. Nieco później o gustowanie w krwi ludzkiej oskarżana była para królewska. Większość z tych enuncjacji rozumieć można w sensie metaforycznym. Były jednak i takie, które otwarcie zaznaczały, że z metaforą nie mają nic wspólnego. Pierwsze tego typu relacje związane były z czasami masakr wrześniowych. Po egzekucji króla pewien człowiek umoczył palec w płynącej krwi, spróbował jej i orzekł: „cholernie słona”.
Jeden ze świadków Rewolucji, niejaki Ruault, już u schyłku 1792 roku, w dobie procesu Ludwika prorokował: „Krew przyciąga krew; zaczyna się od przelania paru kropel, a kończy się na jej strumieniach, zabójcy sami z kolei są zabijani - i taka jest historia wszystkich wielkich rewolucji”. Historia rewolucji jest więc historią krwi, czasem, gdy bogowie szczególnie jej łakną. A plam krwi nie da się niczym wywabić. Są one częścią obrazu. Słońce Rewolucji zaszło za morzem krwi.
Gilotyna jednym ostrym cięciem dokonywała archetypicznego podziału na ciało i krew. Ale i ciało ulegało dalszemu podziałowi: na głowę i bezgłową resztę. Głowa - ta zawsze budziła wielkie zainteresowanie. Reszta ciała była natychmiast wstydliwie chowana do podłużnego wiklinowego kosza. W chwili upadku ostrza całe społeczeństwo ewakuowało się do głowy. To ona anektowała człowieka wraz z tożsamością i imieniem. Reszta była tylko okaleczonym zewłokiem, śmiesznym manekinem, bezkształtną i bezimienną masą. Zgilotynowany korpus był obiektem absurdalnym. Nie próbowano nawet szuka dla niego sensów. Sensy zastrzeżone były dla głowy. Z resztą działo się coś podobnego, co z kompletnymi zwłokami w hitlerowskich obozach zagłady, następowało całkowite uprzedmiotowienie ludzkich zwłok. Louis-Vincent Thomas w swej książce poświęconej trupowi wyróżnia trzy sposoby jego uprzedmiotowienia: trup-towar który wchodzi w obieg ekonomiczny, trup-odpadek którego się pozbywa i trup-surowiec, który się wykorzystuje. Na wskroś racjonalnemu wiekowi XVIII nieobecna była idea utylitarnego traktowania zmarłych. Niezaprzeczalny jest fakt, że trupy obdzierano ze skóry. Trup był do pomyślenia jako surowiec do wyrobu spodni... 5 kwietnia 1794 roku żołnierze generała Crouzata spali mieli sto pięćdziesiąt kobiet , żeby wytopi z nich łój. Włosy trupów były często używane do wyrobu wyszukanych rokokowych peruk. W Termidorze jednak zaczyna się nosi peruki z włosów trupów niezwykłych, traktując je już nie jak ozdobę, ale jako pamiątkę i świadectwo zarazem. Kanibalizm to jeden z głównych politycznych zarzutów, jakie stawiano na Termidorze zwolennikom Robespierre'a. Termin „kanibal” był odpowiednikiem terminu buveur de sang i tak jak on oznaczał po prostu „terrorystę”. Rewolucyjni kanibale w niczym nie przypominali ludzkich istot. Bardziej niż „ludożercami” utożsamiali się z dzikimi bestiami, którzy pożerają surowe mięso. Na ulicach Paryża niejednokrotnie słyszymy głosy kobiet pragnących zjeść serce wrogów Rewolucji. Rewolucja żywiła się trupami kontrrewolucji, z nich czerpiąc swoją siłę. A kto w rewolucyjnym kotle wolny był od podejrzeń o kanibalizm? Kanibalem był król i z kanibali składał się tłum tańczący wokół jego szafotu. Rewolucja w niebezpieczny sposób naruszyła tabu człowieczego ciała. Masowa produkcja mięsa w rzeźni gilotyny musiała wywołać obsesje i lęki. Obrzydzenie i budzące mdłości skojarzenia na widok mięsa i przeciwnie - łapczywą chęć pożerania, rozszarpywania, wchłaniania. Lecz gdy gilotyna wreszcie się zacięła, pozostały po tym tylko mdłości.
6