STOSUNKI
EUROPA - AMERYKA
PO KONFLIKCIE IRACKIM.
Autor:
Mateusz Wrotecki
Politologia II, grupa 3
Stosunki Europa - Ameryka po konflikcie irackim.
Europa i Ameryka razem.
Związki Ameryki i Europy sięgają czasów, kiedy pierwsi kolonizatorzy zamieszkali w Nowym Świecie. Europejscy osadnicy odcisnęli ogromne piętno na kulturze i historii tego kontynentu. Obecnie, w ujęciu publicystycznym, Amerykę utożsamia się najczęściej ze Stanami Zjednoczonymi, natomiast Europę z państwami należącymi, bądź aspirującymi do Unii Europejskiej. Mentalnie łączą współcześnie USA i UE wspólne wartości demokracji, wolnego rynku, ograniczonego rządu, praw człowieka, indywidualizmu i praworządności. Więzi polityczne i gospodarcze są dużo bardziej skomplikowane.
Od chwili przerwania amerykańskiego izolacjonizmu w trakcie II wojny światowej Stany Zjednoczone Ameryki pozostawały w trwałym sojuszu z państwami zachodniej Europy. Przez kilkadziesiąt lat USA były zaangażowane w utrzymanie bezpieczeństwa swoich europejskich sojuszników. Zinstytucjonalizowanym przejawem tych związków stało się NATO. Głównym wrogiem państw należących do Paktu Północnoatlantyckiego, w momencie jego tworzenia, był Związek Radziecki. Zagrożenie komunizmem cementowało transatlantyckie przymierze. Wraz z upadkiem ZSRR nastąpiło rozluźnienie sojuszu, jednakże nastawiona pokojowo i koncyliacyjnie Europa do dziś nie jest w stanie samodzielnie rozwiązywać konfliktów, w których konieczne jest użycie sił zbrojnych, nawet, jeżeli mają one miejsce na obszarze Starego Kontynentu. Udowodniła to sytuacja w Kosowie, gdzie głównym ciężarem prowadzenia operacji lotniczej obarczone były Stany Zjednoczone.
Powojenna współpraca Ameryki i Europy nie ograniczała się tylko do spraw natury militarnej i politycznej. Rząd USA zaproponował państwom Starego Kontynentu pomoc gospodarczą w ramach tzw. Planu Marshala. To dzięki środkom przekazywanym przez Stany Zjednoczone kraje zachodnioeuropejskie były w stanie odbudować swoje gospodarki ze zniszczeń wojennych w relatywnie krótkim czasie. Powodowało to uzależnienie ekonomiczne Europy zachodniej od Waszyngtonu, które pogłębiało również zależność polityczną rządów europejskich od amerykańskiego sojusznika, jednak wraz ze wzrostem gospodarczym w Europie i postępującą integracją państw zachodnich, z odbiorców amerykańskiej pomocy, stawały się one partnerami, a nawet konkurentami ekonomicznymi USA. Rosnąca rywalizacja powodowała czasem nieporozumienia, jednak były one rozwiązywane na bieżąco.
Konflikt iracki.
Szykując się do rozprawy z Saddamem Husajnem Amerykanie szukali poparcia wśród swoich europejskich sojuszników. Liczyli, że wszystkie kraje, które po 11 września 2001 roku przyłączyły się do koalicji antyterrorystycznej i wzięły udział w operacji w Afganistanie, bez sprzeciwu staną ramie w ramie ze Stanami Zjednoczonymi również tym razem. Jednak kwestia interwencji w Iraku doprowadziła do podziału wewnątrz Europy. Część państw, na czele z Wielką Brytanią, udzieliło pełnego poparcia działaniom prezydenta George'a W. Busha i wzięło udział w wojnie z irackim reżimem, inne, w tym Francja i Niemcy wyraziło zdecydowany sprzeciw. Wiele państw obawiając się o swoje interesy gospodarcze w Zatoce, nie chciało dopuścić do przejęcia kontroli nad irackimi złożami ropy naftowej przez Amerykanów. Działania podjęte bez nowej rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ zostały uznane, przez oponentów polityki obecnej administracji USA, za bezprawne w świetle widzenia prawa międzynarodowego. Wydaje się, że bardzo istotnym problemem, który pojawił się z całą jaskrawością przy tej okazji był brak spójnej polityki zagranicznej państw Unii Europejskiej. Europa - podmiot, który według Henry'ego Kissingera ma stać się w XXI wieku jednym ze światowych mocarstw, nie potrafiła w tak ważnej sprawie mówić jednym głosem.
Ponieważ po zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie amerykański prezydent ogłosił zasadę: „albo jesteście z nami, albo z terrorystami”, doszło do wyraźnego pogorszenia relacji między Stanami Zjednoczonymi, a państwami Europy, które nie udzieliły wsparcia operacji Iracka Wolność. Jest, więc nieporozumieniem twierdzenie, że wojna w Iraku zantagonizowała Europę z Ameryką. Należałoby raczej mówić o sporze między zwolennikami, a przeciwnikami interwencji, a przede wszystkim, o czym już wspomniałem, o braku jedności między europejskimi sojusznikami USA, przy czym uważam za nieuprawnione obwinianie za taką sytuację rządu amerykańskiego. To raczej problem wewnątrzwspólnotowy: na ile silna ma być europejska integracja i w jakim stopniu uprawnienia rządów narodowych mają być scedowane na europejskich komisarzy.
Rozwód, czy chwilowa separacja?
Różnica zdań w kwestii irackiej spowodowała, że zaczęto mówić o atlantyckim rowie, który wytworzył się pomiędzy Europą, a Ameryką, stając się trwałą granicą podziału między USA, a UE. Przedstawiłem już swoje zdanie w kwestii rzeczywistego podziału wśród transatlantyckich sojuszników. Jednak, możemy się zastanowić, co tak naprawdę obecnie Stany Zjednoczone z Europą dzieli, a co łączy, i na ile są to czynniki trwałe? Mniej istotne są dla mnie w tym przypadku różnice między homo americanus, a homo europaeus, czyli różnice, jakie na przestrzeni historii wytworzyły się między społeczeństwami obu kontynentów, mimo, iż odmienne sposoby myślenia Amerykanów i Europejczyków mają niewątpliwie swoje odbicie także w sposobie prowadzenia polityki, również międzynarodowej, Amerykanie bardziej skłonni są do rozwiązań siłowych w odróżnieniu od preferujących dochodzenie do consensusu za pomocą negocjacji mieszkańców Starego Kontynentu. Chodzi mi głównie o kwestie polityczne oraz gospodarcze wpływające na kształt wzajemnych relacji.
Istnieją z pewnością tematy, w których stanowisko Ameryki nie jest tożsame z poglądami państw europejskich. Różnica zdań zarysowała się m.in. przy okazji porozumień z Kioto w sprawie redukcji emisji zanieczyszczeń do atmosfery. Przypomnę, że rząd USA odmówił ich ratyfikacji. Inną sprawą wywołującą rozdźwięk w transatlantyckich relacjach są plany, wysuwane przez niektórych członków Unii Europejskiej (m.in. Francję), budowy europejskich sił zbrojnych. Amerykanie skłonni są poprzeć idee stworzenia sił szybkiego reagowania w Europie, bez wątpienia z radością przyjęliby zwiększenie wydatków zbrojeniowych przez swych europejskich sojuszników, jednak nie wyobrażają sobie, żeby jakiekolwiek wielonarodowe formacje zbrojne, z udziałem członków NATO, mogły znajdować się poza zwierzchnictwem Paktu. Europejczykom nie podoba się przede wszystkim wzrastająca tendencja amerykańskiej administracji do prowadzenia polityki unilateralnej. Państwa takie jak Francja, czy Niemcy chciałyby, aby bardziej liczono się z ich zdaniem na arenie międzynarodowej, dlatego jeśli Stany Zjednoczone podejmują jakieś działania bez konsultacji, czują się urażone i starają się okazywać swoją niechęć przedstawicielom rządu USA. Wydaje mi się, że w drodze negocjacji, wzajemnych rozmów uda się powyższe problemy rozwiązać, mimo, iż są to kwestie niewątpliwie ważne i mogące budzić emocje, jednakże nie na tyle silne, aby miały doprowadzić do trwałego poróżnienia euroatlantyckich partnerów.
Dużo lepsze stosunki pomiędzy sojusznikami z obu stron Atlantyku istnieją w sferze gospodarki. Wysokość obrotów handlowych oraz kapitału przepływającego pomiędzy Unią Europejską, a Stanami Zjednoczonymi, świadczą o tym, że transatlantyckie więzi nie zostały całkowicie zerwane i w wielu sprawach kooperacja Ameryki i Europy ma się nie gorzej niż przed kryzysem wywołanym interwencją w Iraku.
Mimo istnienia układu NAFTA, wzroście znaczenia gospodarki chińskiej i mniejszych azjatyckich tygrysów na arenie międzynarodowej, Stany Zjednoczone i Unia Europejska pozostają dla siebie nadal najważniejszymi partnerami gospodarczymi, a ich współpraca wciąż się rozwija. W 2003 roku, mimo silnych antywojennych nastrojów w Europie, firmy europejskie zainwestowały (w formie inwestycji bezpośrednich) 36,9 mld dol. w Stanach Zjednoczonych, znacznie więcej niż rok wcześniej - 26 mld dol. Amerykanie, nie bojąc się napięć transatlantyckich, wydali na inwestycje w Europie prawie 87 mld dol., ich inwestycje w Europie rosły dwa razy szybciej niż na własnym terytorium i były o jedną trzecią wyższe niż w 2002 roku.
Zupełnie innym czynnikiem dzielącym Amerykę z Europą jest George W. Bush. Amerykański prezydent, który z dużą przewagą wygrał w tym roku wybory, zdecydowanie nie mógłby liczyć na reelekcję, gdyby prezydenta USA mieli wybierać Europejczycy. Społeczeństwa większości krajów zachodniej Europy drażni jego wyraźny konserwatyzm, poparcie dla kary śmierci, sprzeciw wobec aborcji i badaniom nad wykorzystywaniem komórek macierzystych, nawet dla celów leczniczych. Wydaje się, że również wielu przywódców krajów Wspólnoty nie darzy obecnego amerykańskiego prezydenta zbytnią sympatią. Spowodowane jest to zapewne skłonnością Gerge'a Busha do jednostronnego podejmowania ważnych decyzji w sprawach międzynarodowych, bez liczenia się ze zdaniem większości swoich partnerów zza Atlantyku. Jednak kwestia pozostawania tego, czy innego człowieka na stanowisku Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki jest sprawą drugorzędną dla relacji transatlantyckich. Sądzę, że rządy krajów europejskich muszą zaakceptować suwerenny werdykt społeczeństwa amerykańskiego i współpracować z obecnym gospodarzem Białego Domu. Poza tym należy pamiętać, że kwestia personalna to perspektywa kilku lat i nie można sobie pozwolić na ochładzanie stosunków z Waszyngtonem ze względu na osobistą niechęć.
Ameryka i Europa potrzebują się wzajemnie.
Analizując aspekty euroatlantyckich relacji, które przedstawiłem powyżej, dochodzę do przekonania, że nie możemy mówić o trwałym rozłamie w stosunkach atlantyckich. Są problemy, o których należy rozmawiać po partnersku, próbując osiągnąć porozumienie, które moim zdaniem jest jak najbardziej możliwe, a nawet konieczne dla obu stron.
Jednym z ważnych argumentów na rzecz tezy o obustronnej konieczności współpracy i ścisłego sojuszu pomiędzy Europą, a Ameryką jest fakt, że należą one do jednej, zachodniej, cywilizacji, o czym pisze Samuel P. Huntington w „Zderzeniu cywilizacji”. Jeśli Amerykanie i Europejczycy chcą się liczyć w międzynarodowej grze sił, nie chcą zostać za kilkadziesiąt lat zdominowani przez jakąś inną kulturę, to muszą być zjednoczeni.
Także kwestie gospodarcze, o których pisałem, przemawiają na rzecz kontynuowania wzajemnej współpracy USA i UE. Posiadanie przez obydwa podmioty ogromnych powiązań ekonomicznych po obu stronach Atlantyku powinno sprzyjać ocieplaniu stosunków w sferze politycznej.
Uważam, że dążąc do ponownego zbliżenia Europy z Ameryką przywódcy europejscy powinni wykazać więcej zrozumienia dla George'a W. Busha, dla jego, wynikającej z amerykańskiego ducha, polityki siły, dla chęci zapewnienia Stanom Zjednoczonym, jedynemu obecnie światowemu supermocarstwu, odpowiedniej pozycji gospodarczej i politycznej w świecie.
Ze swej strony Amerykanie powinni bardziej liczyć się ze zdaniem swoich europejskich sojuszników, a także ze stanowiskiem organizacji międzynarodowych, przede wszystkim ONZ. Prezydent Stanów Zjednoczonych musi zrozumieć, że kraje Unii Europejskiej są jego naturalnymi, ze względu na cywilizacyjną bliskość, i najbliższymi sprzymierzeńcami, że do zaprowadzenia pokoju w tak trudnych rejonach naszego globu jak Irak, nie wystarczy montowana ad hoc koalicja chętnych, ale potrzebne jest zaangażowanie szerszej międzynarodowej społeczności. Ważne jest też, aby władze USA nie dziwiły się wzrastającej konsolidacji Unii Europejskiej, wzmacnianiu się tego organizmu, a co za tym idzie głośniejszego artykułowania europejskiego zdania i chęci realizacji europejskich wizji prowadzenia polityki międzynarodowej. Biały Dom powinien dostrzegać w Europie równorzędnego partnera, a nie swojego wasala zobligowanego do lojalności i posłuszeństwa w każdej sprawie. Moim zdaniem, właśnie nowe zdefiniowanie transatlantyckich relacji jako sojuszu równouprawnionych partnerów jest głównym zadaniem na przyszłość dla elit politycznych zarówno w Ameryce jak i w Europie. Oczywiście domaganie się równych praw ze strony Unii Europejskiej wymagać będzie ustalenia jednoznacznej strategii wspólnoty, przyjęcia europejskiej konstytucji i integracji dużo głębszej niż obecnie.
Podsumowując chciałbym jeszcze raz zaznaczyć, że osobiście widzę przyszłość relacji transatlantyckich jako przymierza dwóch partnerów o jednakowych prawach i obowiązkach wynikających z łączących ich więzi. Nie wyobrażam sobie, aby Stany Zjednoczone nie współpracowały z Unią Europejską, albowiem Ameryka i Europa potrzebują się wzajemnie.
2