NA ŚCIEŻKACH YOGI - Jacques Verlinde
Artykuł z miesięcznika "List" 1-2/94. Opracowanie Marioli Orzepowskiej na podstawie "famille Chretienne" nr 816, str. 14-21.
Mając 15 lat zdał maturę, w 24 roku życia obronił doktorat. Był młodym, świetnie zapowiadającym się naukowcem i wydawało się, ze nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobił karierę w dziedzinie chemii nuklearnej. Jednak jego pragnienie Absolutu było większe niż ambicje naukowe.
Dziś ojciec Jacque Verlinde jest mnichem i kapłanem w nowej wspólnocie, która nazywa się „Rodzina Świętego Józefa", w Francheville, niedaleko Lyonu. Zanim jednak do tego doszło przebył długą drogę.
Pod koniec lat sześćdziesiątych bardzo popularna stała się medytacja transcendentalna i jej guru Maharishi Mahesh Yogi.
Jacques zaczął od 20 minut medytacji dziennie, ale bardzo szybko przestało mu to wystarczać; zaczyna spędzać na medytacji cale dnie. W końcu wyjeżdża do Hiszpanii, by tam przyłączyć się do guru Maharishi i zostać jego uczniem. Po pewnym czasie jako gorliwy uczeń i członek Biura Generalnego Międzynarodowej Organizacji Medytacji Transcendentalnej zostaje zaproszony przez swojego guru do Indii. W latach 1971-74 przebywał w Himalajach, gdzie odwiedzał ashramy, do których normalnie Europejczycy nie maja wstępu. Słucha nauk najwybitniejszych nauczycieli duchowych Indii, intensywnie ćwiczy yogę oraz inne techniki medytacji, mające doprowadzić do zjednoczenia z Najwyższą Rzeczywistością. Wspominając tamte czasy mówi: "Żyłem medytacją całymi miesiącami, dzień i noc, praktycznie bez snu i jedzenia. Drążyłem w sobie pustkę, będąc całkowicie wyczerpany: ciało, dusza i duch."
W tej bolesnej, bezosobowej samotności - pustce, w której nie znalazł nikogo, kogo mógłby kochać, Jacques pewnego dnia słyszy głos: „Jak długo, moje dziecko, każesz mi jeszcze czekać?"
Rozpoznaje głos Chrystusa i nie czeka już dłużej, oświadcza swojemu guru, ze odchodzi. Jednak droga powrotu okazuje się daleka.
Po powrocie do Europy wpada w sidła teozofii, antropozofii, różokrzyżowców. Modli się, uczestniczy codziennie w Mszy św., a obok tego zajmuje się radiestezją i magnetyzmem, odkrywa w sobie nowe zdolności: jest medium, ma dar widzenia, może czytać w przyszłości i przeszłości, uzdrawiać, itp. Jednak to także nie daje mu poczucia szczęścia. Wręcz przeciwnie, z dnia na dzień rośnie w nim przekonanie, że znalazł się w pułapce ciemnych sił. Zdobywa się na odwagę, by zwrócić się jeszcze raz do Boga: "Panie, całą tę moc, wszystkie te zdolności oddaję Tobie. Jeśli nie pochodzą one od Ciebie, uwolnij mnie od nich." Odpowiedź przychodzi bardzo szybko - wezwany przez swojego ojca do chorej matki stwierdza, że nie posiada już żadnych zdolności. Zaczyna się dla niego długa, bo aż dziesięcioletnia, droga powrotu. Najpierw modlitwy o uwolnienie, potem o uzdrowienie, głównie w Odnowie Charyzmatycznej.
W sierpniu 1983 roku otrzymuje święcenia kapłańskie. Pociągnięty życiem zakonnym sam zaczyna prowadzić podobny tryb życia, wykładając równocześnie filozofie i antropologię biblijna w Instytucie Katolickim w Lyonie. Bardzo szybko dołączają do niego niektórzy z jego studentów i tak na Zesłanie Ducha Świętego w 1990 roku powstaje "Rodzina Świętego Józefa".
*************
Dziś Ojciec Jacques Verlinde pytany o swoje dawne doświadczenia mówi: „Trzeba dobrze zrozumieć, że yoga nie jest prostą techniką relaksacyjną: chodzi o technikę, która była wypracowana w hinduizmie powoli, przez całe wieki. Dla hinduizmu człowiek stanowi tylko emanację, niewielką cząstkę boskiej duszy świata, bezosobowej energii, która wypełnia wszechświat. Yoga jest uprzywilejowana drogą, która ma prowadzić do zjednoczenia z tym wielkim kosmicznym „Ja". Jednak dla nas chrześcijan, którzy mamy wielką łaskę poznania Objawienia Boga osobowego i transcendentnego, który stworzył świat i człowieka z Miłości i który wzywa każdego człowieka, by pozwolił Mu napełnić się Jego Miłością - panteizm hinduski, mimo całej swojej szlachetności jest regresją. Poza tym już samo praktykowanie yogi stanowi wielka pułapkę duchową. Yoga sama w sobie jest techniką bardzo skuteczną, która prowadzi do obudzenia ukrytych w nas naturalnych energii. Weźmy na przykład hatha-yogę, która jest popularna na Zachodzie. Wszystkie jej pozycje mają za zadanie zaktywizowania w człowieku kundalini, energii życiowej, która umiejscowiona jest u podstawy kręgosłupa. Celem praktykowania jest sprawienie, by kundalini wznosząc się, osiągało kolejne czakramy (centra energetyczne) i po długiej praktyce dotarło do czakramu znajdującego się na szczycie głowy. Sam doświadczyłem tego i muszę stwierdzić, ze yoga uaktywnia w nas energie, które są bardzo realne i jeszcze bardzo mało znane, a które pozwalają na osiągnięcie stanów nadzwyczajnych (ja sam stosowałem i uczyłem technik lewitacji). Mędrcy Indii ostrzegają jednak swoich uczniów przed ryzykiem rozchwiania psychicznego, czy nawet obłędu. Bez wątpienia energie, które pobudza yoga maja charakter energii naturalnych, ale od pewnego momentu nie można wykluczyć obecności sił nieczystych. Nawet jeśli ktoś uprawia yogę tylko dwie godziny tygodniowo i na początku ma wielkie trudności w przyjmowaniu właściwych pozycji, to powoli jednak idzie do przodu, a wiec czy chce czy nie chce uaktywnia kundalini. I nawet, jeśli nie dojdzie do "iluminacji", to wszystkie te ćwiczenia nie pozostają bez wpływu na jego metabolizm i równowagę psychiczną. Po co więc ryzykować wchodzeniem na taką drogę?! Jaki by nie był rodzaj yogi, którą się praktykuje i jaki by nie był cel dla którego się to robi, yoga nigdy nie jest czymś neutralnym. Podobnie jest z yogą, w której powtarza się mantry. Powtarzanie mantry wywołuje rodzaj autohipnozy, która ma prowadzić zmysły i umysł do oderwania się od rzeczywistości, by zjednoczyć się z „Ja" kosmicznym. Trzeba także pamiętać, ze wiele mantr polega na powtarzaniu imion lub oddawaniu czci różnym bóstwom hinduskim. Jak więc można wyznawać Jezusa Chrystusa i jednocześnie przywoływać pogańskie bóstwa?!
Gdy zaczynałem praktykować Medytację Transcendentalną, byłem zachwycony tolerancją guru Maharishi, który powtarzał: "Niech każdy wyznaje swoją religię". Z całej naszej grupki nikt nie został przy chrześcijaństwie. Sądzimy drzewo po jego owocach...
Zastanawiając się nad różnicą miedzy wschodnimi technikami medytacji a modlitwą chrześcijańską, można powiedzieć, że chrześcijanin jest ubogim, który wszystkiego oczekuje od Boga i Bóg pochyla się nad jego ubóstwem. Natomiast gdy yogin przyjmuje postawy hatha-yogi czy recytuje mantry, by stworzyć w sobie pustkę robi to po to, by o własnych siłach dojść do poziomu "najwyższej świadomości", osiągnąć poziom najwyższego Ja. Modlitwa chrześcijańska nie jest techniką, która ma prowadzić do identyfikacji z bóstwem. Jest zwróceniem serca w stronę Tego, który jest w nim obecny. I inaczej nie odczuwa się tego, co Bóg działa w ukryciu. Tak, modlitwa chrześcijańska często jest oschła - ileż to razy doświadczałem pokusy, by przyjąć postawę lotosu i dostarczyć sobie upragnionych doświadczeń. Trzeba jednak wybrać miedzy mądrością wschodu a szaleństwem Krzyża Chrystusowego. I jeśli dzisiaj w codziennych walkach doświadczam pokoju, to wiem Kto mi go daje."