OKIEM ASTROLOGA
Chińczycy, jeszcze w starożytności, obmyślili genialny w swej prostocie i przejrzystości podział rzeczy i zjawisk na świecie - na dwie klasy, zwane jin i jang
Jin i jang po słowiańsku
W swoim pierwotnym znaczeniu jin to pozostająca w cieniu strona wzgórza (lub doliny rzecznej), gdzie jest wilgotno, gleba żyzna, roślinność bujna, ale też ciemnawo i niewiele stamtąd widać. Jang to przeciwnie, stok oświetlony, gdzie stonce silnie operuje, gleba wysycha, dokucza susza, rosną ciernie i osty, ale w zamian jest wiele światła i rozlegle widoki na niebo i okolicę.
Jak widać, północ jest jin, południe zaś jang; doliny są jin, a szczyty gór jang; otwarte przestrzenie są jang, a zamknięte jin. Męskie zajęcia wykonywane poza domem - orklowanie, handel, wojaczka - są jang, zaś zajęcia kobiece, wykonywane w domu, w zamknięciu, jak gotowanie i opieka nad dziećmi - są oczywiście jin. Obie pici wpasowują się w ten schemat i kobieta jest - z wielu powodów - jin, mężczyzna zaś jang.
Mam wrażenie, że ta odwieczna nauka przyszła do nas, do Europy, wyraźnie za późno, kiedy już kobiety wyemancypowały się, a różnice między tym, co żeńskie i co męskie zaczęty się gwałtownie zacierać. Dziś nie jesteśmy już tak wyczuleni na żeńskość i męskość różnych rzeczy jak nasi przodkowie, którzy, choć nie wymyślili podobnie zgrabnych stów jak chińskie jin i jang, to identyczne pojęcia znali i widzieli je wszędzie w świecie podobnie jak dawni Chińczycy.
Tao bratka
Symbolem jin-jang, znanym każdemu, kto zetknął się z Księgą Przemian Yig, z taoizmem albo ze sztuką feng shui, jest kolo podzielone na dwie splecione krople: czarną i białą. Ten symbol oznacza oba żywioły, męski jang ; żeński jin, splecione w nierozerwalną całość i jedyną. To jest obraz czegoś niepojętego, co było na początku: zarodka świata, który był zarazem jin i jang. Laozi /Lao-Tsy/, jeden z pierwszych chińskich filozofów, nazwał go „tao".
Dawni mędrcy Słowian znali uderzająco podobny symbol, którym był... kwiatek polnego bratka, Otóż kwiat Viola tricolor ma z jednej strony płatki fioletowe, a z drugiej strony płatki żółte. Żółte płatki oznaczały ogień, fioletowe wodę. Fiolet wody kojarzył się ze wszystkim tym, co mokre, chłodne, zalegające w dole, będące źródłem życia i urodzaju, ale co wymaga drugiego, aktywnego czynnika, żeby zacząć działać, Fioletowe płatki przypominały o wszystkim tym, co na drugim końcu świata Chińczycy nazwali jin - a więc o całym żywiole mokrym, płodnym, dolnym, wewnętrznym, ciemnym, nocnym i na dodatek kobiecym.
Płatki żółte, wraz z ogniem, światłem i słońcem kojarzyły się też z dniem, z aktywnością, energią (którą nasi przodkowie czuli, choć nie mieli osobnego słowa na jej nazwanie) i z tym, co męskie. W kwiatku bratka zawierał się cały kosmos!
Kogut - wróg ciemności
Kiedy panowała noc i mrok - a w starożytności noce były naprawdę ciemne - widziano wokół królestwo żywiołu ciemności i wszystkiego tego, co kodowały fioletowe płatki: opadała rosa, świat byt mokry, gasły ognie, rosły grzyby, kobiety tuliły do siebie mężczyzn, A przede wszystkim świat pozostawał w swoim stanie nieprzejawionym: przedmioty nie wyjawiały swoich kształtów, nie było wiadomo, co jest czym. Całkiem jak pod wodą, pod ziemią lub po śmierci. Ale ten stan nie trwał przecież wiecznie - choć ludziom strażującym przy ogniskach musiały się noce dłużyć... W końcu na wschodzie pojawiała się smuga światła... czerwonawego.., jak rana. Nastawał ranek, poranna zorza zaczynała się żarzyć. Latem, zanim to nastąpiło, na i wschodzie, niby przewodnik dla mającego wzejść Słońce pojawiała się jasna i czerwona gwiazda. Nazwano ją Psią Gwiazdą, bo jak pies służyła Słońcu za przewodnika i jak pies zębem nadgryzała ciemność nocy, aby raną porannej zorzy oddzielić niebo od ziemi i jasność od ciemności.
Czy ta Psia Gwiazda, dziś znana nam jako Syriusz, nie przypomina jasnej kropki na ciemnym tle w taoistycznym symbolu jin-jang?
Mroczna, niepoznana jednorodność nocy nie ustępowała sama. Coś musiało pierwsze ją naruszyć. Czasem była to wschodząca jasna gwiazda, czasem Wenus, ale każdej nocy - kogut, który swoim pianiem burzył zamarłość nocy. To jest przyczyna, dla której ten ptak cieszył się wszędzie tak wielkim szacunkiem! Nic dziwnego, że przypisywano mu moc odpędzania złych duchów, umieszczano jego postać na szczycie obrzędowych slupów, a później na kominach. „Perforowanie" nocy przypominało naszym przodkom akt seksualny i dlatego kogut kojarzył się z męskim członkiem.
Dlaczego wiedźmy dosiadały mioteł
Słowianie, jak i inne dawne ludy, grę męskiego jang i żeńskiego jin widzieli niemal wszędzie. Piec do pieczenia chleba jawił im się czymś żeńskim - jin, ponieważ w jego wnętrzu bochenki dojrzewały niby embriony w macicy, a z pieca-brzucha byty wyciągane jak dziecko przez akuszerkę z łona rodzącej matki. Ale zanim włożono surowe chleby do pieca, trzeba go było wyczyścić. Do tego służyło pomiotło (rodzaj miotły) i kosior (rodzaj pogrzebacza), Jeden i drugi przedmiot był długi, sztywny i wnikał w ciemną czeluść. Oczywiście, skojarzenia naszych przodków biegły znaną drogą. Pomiotło, a zwłaszcza kosior, stały się symbolami męskimi i fallicznymi. Podczas swych tajemnych zebrań kobiety-wiedźmy dosiadały pomioteł i kosiorów niby rumaków, a niektóre miały przy tym wizje szamańskich lotów. Kobieta, która dosiadała męskiego kosiora, tworzyła w ten sposób jedność jin-jang, czyli kosmiczny zarodek - więc możemy wyobrazić sobie,, jaką w sobie przy tym generowała moc!
WOJCIECH JÓŹWIAK
Wiele z tego, co tu napisałem, wyczytałem w pięknej książce Artura Kowalika pt. „Kosmologia dawnych Słowian". Polecam!
|
OKIEM ASTROLOGA
Jestem miłośnikiem nie tylko astrologii, ale i dawnej słowiańszczyzny. Niewiele po niej zostało, prawda, ale własną przeszłość warto znać, bo to jakby korzenie, z których się wywodzimy. Ciekawe jest, jak dawni Słowianie rozumieli CZAS
Czas po słowiańsku
Nasi przodkowie nie zostawili nam filozoficznych rozpraw o naturze czasu, ale zostawili nam słowa - często te same, których dziś używamy na oznaczenie czasu lub jego odcinków. A to jest kopalnia wiedzy!
Zacznijmy od samego stówa czas. Podobne słowo istniało w języku staroindyjskim (w sanskrycie) i brzmiało śas, a oznaczało nakaz, przykazanie lub instrukcję. Język starożytnych Indii by! uderzająco podobny do słowiańskiego, a niektóre słowa były prawie takie same, jak na przykład „wieś" u nas i vis u nich, albo „sieć" i sić, albo „góra” i giri. Nasze słowo „czas” też prawdopodobnie z początku znaczyło nakaz lub konieczność wykonania czegoś w terminie. Przychodził czas i zaczynał działać „czas”, czyli obowiązek wzięcia się do czynu.
Mam wrażenie, że czas to jest coś takiego, w czym biorą udział przynajmniej dwie osoby. Ktoś komuś wydaje rozkaz i dba, żeby tamten wykonał go w odpowiednim czasie, albo ktoś umawia się z kimś i obaj się spotykają, żeby coś zrobić razem - właśnie w wyznaczonym czasie. Czy więc jest tak, że gdyby ludzie żyli tylko w pojedynkę, to żaden czas nie byłby im potrzebny? Kto wie...
Rok - czyli dobijanie targu
Takie właśnie „dwuosobowe" jest pochodzenie polskiego słowa rok. „Rok" pochodzi od słowa „rzec". Pokrewne słowo „wyrok" znaczy przecież „orzeczenie sądu", a „rokowania" to uporczywe rozmowy. „Rok" wziął się od tego, że ktoś komuś coś rzeki - mianowicie umówił się, żeby coś wspólnie ustalić na przekór dzielącym różnicom. „Rok" to była umowa, że za jakiś czas się spotkają, albo że wspólnie dobiją targu, albo przez ten czas jeden dla drugiego będzie pracował. Słowo „rok" pierwotnie oznaczało „umówiony okres czasu". A że często umawiano się właśnie na rok - więc to słowo zaczęło znaczyć odcinek czasu od jednej wiosny do drugiej lub od jednych żniw do następnych.
Ciekawe, że „rok" po rosyjsku jest god, podobne zaś słowo, które mamy my, brzmi godzina i oznacza nieporównanie krótszą jednostkę czasu. Rdzeń obu tych stów jest jednak wspólny i tkwi także w słowach „zgoda", „godzić się" i „ugoda". Otóż pierwotny „god" lub „godzina" to także był umówiony odcinek czasu, czyli taki czas, o który się „ugodzono". Dla astrologa to bardzo interesujące spostrzeżenie, bo słowom zawierającym rdzeń „god" patronuje Wenus, opiekunka zgody umów, kompromisów i łączenia się w pary. Ciekawe, że te wielkie święta, zwłaszcza Boże Narodzenie i Nowy Rok, zwano właśnie po staropolsku „godami"! A także godami zwano ceremonie małżeńskie.
Czas stosowny i pora najwyższa
24 godziny lub dzień i noc, to doba. To słowo jest sztuczne i naukowe. Ktoś je wymyślił i wypromował podobno dopiero w 1806 roku, a wcześniej oznaczało porcję paszy dla bydła lub zaopatrzenie dla służby folwarcznej wydawane w regularnych odstępach czasu. Jeszcze wcześniej słowo „doba" miało dużo szersze zastosowanie i oznaczało „coś dobrego" - bo i słowo „dobry" jest z nim spokrewnione - czyli należyty obyczaj, dobrą okazję, sprzyjającą pogodę, a także stosowną porę, czyli właściwy czas (na coś). Zauważmy, że słowom zawierającym rdzeń „dob" również patronuje Wenus - bo przecież tu należą takie słowa jak nadobny (czyli, po staropolsku, piękny), zdobny, ozdoba, podobać się i podobny. Podoba się to, co podobne! To jest właśnie działanie Wenus w najczystszej postaci.
Słowem o podobnym znaczeniu, co „czas", jest pora. Słowo „pora" pierwotnie znaczyło jednak coś innego. Znaczyło: siła. Było w średniowieczu imię Bodze-por, co się wykładało: „Bogiem silny". Ten sam rdzeń i znaczenie tkwi do dziś w słowach opór, upór, napór, przeć, Iść w zaparte, uporać się. Jaki był związek siły-pory z czasem? Kiedy przyszedł czas, czas na coś, czyli tak zwany najwyższy czas, odczuwano to jako działanie przemożnej sity, która skłania ludzi do aktywności, do czynu. Nadejście właściwego czasu odczuwano jako napór przemożnej sity, skumulowanej i wyzwalającej się właśnie energii. Astrolog zauważy, że rdzeń „por" podlega nie Wenus, lecz Marsowi.
Kiedyś żyło się lepiej...
W języku rosyjskim „czas" to wriemia (w liczbie mnogiej: wremien'). To piękne słowo, gdyby było w polskim, brzmiałoby „wrzemię" - ale zanikło. W prajęzyku było: wertmen, pochodziło od tego samego rdzenia, co „wracać" lub „wiercić się" i znaczyło: „coś, co się odwróciło, obróciło, przekręciło". Z tego wniosek, że czas rozumiano na wzór obracania się kół, jako coś, co się kręci cyklicznie.
Widzimy więc z tych wszystkich przykładów, że dawni Słowianie wcale nie czuli się przybici czasem, ani nie byli przez upływ czasu zniewoleni czy zdołowani, nie odczuwali czasu jako czekania na nieuchronny kres ani tym bardziej na jakiś „koniec świata", i że czas określali słowami, które brzmiały optymistycznie i kojarzyły się z umową, zgodą, „godami", a także z obowiązkiem i energią. Jakże inne - i jakże wartościowe - było ich pojęcie czasu niż to, które nam narzuca nasza cywilizacja. I chyba obecna cywilizacja wcale nie jest takim szczytowym osiągnięciem ludzkości, jakby się wydawało...
WOJCIECH JÓŹWIAK