Flugscheiben
Nazistowska legenda o UFO Z powodu licznych zapytań na temat niemieckich obiektów latających określanych jako: Vril; Haunebu; V-7. Postanowiliśmy wyjaśnić całą sprawę publicznie. Mamy tu do czynienia przede wszystkim z zjawiskiem socjologicznym zwanym Flugscheiben. Prawdopodobnie o tym samolocie testowanym w pierwszych miesiącach 1945 wspominał w swej publikacji Rudolf Lusar.
Sprawa ta ma swój początek w artykule Der Spiegla z 1950 w formie sprawozdania nijakiego kapitana Rudolpha Schrievera dotyczącego dysko-kształtnej konstrukcji Hebermohlta, Miethego, Bellonzo. Oraz publikacji Rudolfa Lusara z 1957 "Tajne bronie drugiej Wojny Światowej". Te dwie mało znaczące i nie poparte dowodami wzmianki, posłużyły jako inspiracja do wydania w 1968 przez Renato Vesco książki "Intercept- But Don't Shoot", w której to owe obiekty określa jako feuerball i kugelbliz. Żadna z tych osób nie używa sformowania co do tych obiektów jako Vril lub Haunebu. Jest bardzo prawdopodobne że kugelblitz to samolot o sferycznym skrzydle próbowany na początku 1945 (dwa prototypy). Jednocześnie wiadomo że niemieccy modelarze już przed wojną konstruowali dysko-kształtne konstrukcje ze zmiennym szczęściem. Pierwszy raz publicznie dysko-kształtny model zaprezentował Arthur Sack z Lipska na "Pierwszych państwowych zawodach latających modeli ze silnikiem spalinowym" zorganizowanych 27-28 lipca 1938 w Lipsku. Modele te były zainspirowane konstrukcjami pierwszych pionowzlotów tgz. autożyro i były określane mianem wentylatorowców.
Większość z tych obiektów nie miała większej średnicy niż kilka metrów i była wykonany z lekkiego oklejonego szkieletu. Podczas wojny powstało kilka takich konstrukcji różniących się ilością silników, konstrukcje te były mało stabilne i nie wzbudziły zainteresowania kręgów wojskowych.
Prawdopodobnie rozważano budowę dysko-kształtnych pionowzlotów z napędem odrzutowym, czy turboodrzutowym, ale poza szkicami nic nie jest nam wiadomo o wykonaniu jakiś prototypów. Najdalej zaawansowane prace nad dysko-kształtnymi obiektami, po wojnie prowadziła firma AVRO z Kanady.
Niestety nigdy obiekty te nie spełniły pokładanych w nich nadziei i nie odniosły żadnych sukcesów lotniczych. Termin Vril; Haunebu pojawił się dopiero ostatnio w fantastyczno naukowych magazynach takich jak: "UFO Magazyn"; "Obce Spotkania"; "Sonda"; "Atlantis". Ostatnio szaleństwo to osiągnęło apogeum, w Niemczech w publikowanych materiałach zaczęły się pojawiać szkice, rysunki, raporty, listy o wątpliwym pochodzeniu. Te najbardziej znane nie wzbudzają żadnego zaufania u historyków, brak na nich: podpisów, adresatów lub ich kodów, numeracji, dat. Nie zapomniano natomiast umieścić na przedstawionych tam latających spodkach , nazistowskich symboli. Na dokumentach brak opisu kto i dla kogo je sporządził, jakiemu miały służyć celu . Dokumenty te na pewno nie są dokumentacją techniczną, ani też nie zawiera żadnych technicznych sekretów pozwalających uznać te dokumenty za tajne. Wydaje się że dokumenty te zostały wykonane tą samą ręką, i prawdopodobnie na tej samej maszynie do pisania, mimo że materiały te jak wynika z ich treści pochodzą z różnych miejsc i okresu (1943-45 Rio de Janeiro, Lizbona itp.). Wątpliwości te rozwiały by badania oryginałów dokumentów. Niestety wydawca książki "Projekt UFO" z której pochodzi znakomita większość rysunków, Harbinson stwierdził publicznie, że stracił oryginały dokumentów w niejasnych okolicznościach. Nie potrafi wskazać też na źródło pochodzenia tych dokumentów, utrzymuje że otrzymał je pocztą od anonimowej osoby.
Obecnie cała sprawa jest rozdymana do nieprzyzwoitości, a podtrzymują te teorie nie tylko ufolodzy, ale i podchwyciły ugrupowania nazistowskie udowadniając tymi pseudonaukowymi argumentami potęgę umysłu rasy niemieckiej. Wizjonerzy z tych kręgów wykazują że Niemcy jako naród wybrany otrzymywali instrukcje od kosmitów, lub też opierali budowę swego spodka na starych przekazach tybetańskich. Niektórzy twierdzą że w przededniu wybuchu wojny UFO rozbiło się w okolicach Jeleniej Góry i dostało się w ręce niemieckich naukowców, skąd też czerpali oni natchnienie do swych prac naukowych. Jeszcze inni wierzą w pozaziemskie pochodzenie Wernera von Braun, Ewy Braun i innych przywódców nazistowskich. Liczą na to, że niektórzy przywódcy faszystowscy ocaleli ulatując w kosmicznym statku. Baza tych statków według niektórych nazistów istnieje do dziś, ukryta w lodach Arktyki. Trudno powiedzieć komu ta cała zadyma służy, czy tylko wydawcą literatury ufologicznej i nazistom? Zastanawiające jest że w tym kolażu niemieckich mitów, trafiłem na fragmenty dotyczące projektu Chronos. Program ten został identyfikowany przez ufologów jako napęd antygrawitacyjny.
Sprawa ta po odtajnieniu pewnych dokumentów w latach 90 jest znana historykom, a niektórym pracownikom komisji do ścigania zbrodni Hitlerowskich w Polsce była znana wcześniej z relacji przesłuchiwanych świadków. Nie zawsze program ten określany był tym kryptonimem i nie wszyscy znali to zagadnienie w szerokim i całościowym aspekcie, gdyż problematyka ta nie była tematem ich dociekań. Wcześniej projekt ten był utrzymywany w największej tajemnicy przynajmniej przez Rosjan. Prawdopodobnie i amerykanie dysponują jakąś szczątkową dokumentacją ale nie trafiliśmy na nią. Na amerykańskie źródła powołują się co niektórzy amerykańscy historycy w swych pracach dotyczących atomistyki pod koniec II WŚ i aktów ludobójstwa za pomocą tak zwanych "Promieni Śmierci". Ponadto być może istnieje jeszcze jakaś dokumentacja poza kontrolą, lub dotychczas nie ujawniona. Poniżej postaramy się w skrócie wyjaśnić ten fenomen w oparciu głównie o materiały radzieckie, które są bogate liczą kilkanaście tomów i pozwalają uzyskać obraz prac wykonanych przez Niemców.
Projekt "Chronos"
Nadzorującym i odpowiedzialnym za niemiecki program atomowy był Werner Heisenberg. Program ten obejmował konstrukcję bomby atomowej oraz reaktora. Po wojnie Heisenberg jako profesor licznych niemieckich instytutów próbował zatrzeć swoje nazistowskie oblicze, twierdząc między innymi jakoby swoje prace skupił nad budową reaktorów mimo że mógł by zbudować bombę. Jest to tylko po części prawdą, ponieważ niemiecki program atomowy miał daleko zaawansowane prace aż nad trzema różnymi typami reaktorów. Prace nad coraz to inną koncepcją reaktora spowolniły być może, prace nad bombą atomową (brak odpowiedniej ilości materiału rozszczepialnego), inną przyczyną wyhamowania prac nad bombą był ciągły brak odpowiednich środków przenoszenia. Z tej to przyczyny całe moce skupiono na budowie i udoskonalaniu reaktora, którego to konstrukcja wymagała licznych zmian. Liczono że usprawnienia reaktora znacznie przyspieszą finał prac nad bombą jądrową. Rektor ten miał dostarczyć w krótkim czasie odpowiedniej ilości potrzebnego materiału rozszczepialnego.
Niemcy w czasie wojny opracowali trzy główne typy reaktorów atomowych, niestety dwa pierwsze projekty nie osiągnęły pełnej mocy, w związku z czym nie zostały nigdy ukończone. Działo się to z powodu braku w odpowiedniej ilości moderatorów: ciężkiej wody i elementów grafitowych (tych ostatnich niedobór odczuwano do ostatnich dni II Wojny Światowej). Istniała też inna przyczyna takiego stanu rzeczy, były nią błędy popełnione w założeniach teoretycznych. W związku z czym skupiono się na trzecim prostszym i całkowicie nowatorskim rozwiązaniu.
Model ten nie czerpał energii jak większość reaktorów z przemian o silnych oddziaływaniach jądrowych.
Ten reaktor miał wykorzystywać rozpad beta+ , jako główne źródło neutronów i produkować energię z reakcji rozszczepienia, i anihilacja cząstek antymaterii. Konstrukcję oparto o odkrycie z 1934 rozpadu beta+, dokonane przez małżeństwo Joliot-Curie (córka Marii Curie), podczas prac nad sztuczną promieniotwórczością. W wyniku rozpadu beta+ następowała przemiana protonów (+) w neutrony, procesowi temu towarzyszy emisja pozytonu (e+) i neutrina. Proces ten można zainicjować bombardując materiał rozszczepialny cząstkami promieniowania gama.
Jako silne źródło promieniowania gama wykorzystano projekt naukowca Wideröa z 1928. Zastosowano specjalny akcelerator jego konstrukcji . Pierwszy akcelerator zwany betatronem zbudował Amerykanin D. Kierst w 1941.
Było to największe osiągnięciem niemieckiego planu atomowego. Nie była to zwykła lampa rentgenowska emitująca promienie X lecz nowatorska konstrukcja akceleratora dużej mocy (jak na owe czasy). Celem tej konstrukcji było przesunięcie widma promieniowania X w kierunku promieniowania gama.
W tym celu umieszczono katodę w dysko-kształtnym torusie o przekroju dzwonu, w którym to wirowały po torze kołowym elektrony ulegając akceleracji w polu elektromagnetycznym. Dzięki wielkiemu przyspieszeniu jakie uzyskały elektrony, oraz zderzeniu dodatnio naładowaną anodą, uzyskiwano silny strumień promieniowania gama. Korpus konstrukcji był wykonany z porcelany (według koncepcji Siemensa, ze względu na właściwości dielektryczne i odporność na wysoką temperaturę, podobnie jak miało miejsce stosowania porcelany w innych lampach elektronowych dużej mocy), którego wnętrze pokryto specjalnym stopem tworząc reflektor w górnej części tego dzwonu uniemożliwiający uciekanie naładowanych cząstek na zewnątrz. Kilku centymetrowej grubości próżniowy korpus urządzenia i rdzeń betatronu były chłodzone ciekłym tlenem i azotem. Termos w którym znajdowało się napromieniowane chłodziwo był zabezpieczony kilku centymetrową powłoką ołowianą. Posiadając tak skonstruowane silne źródło promieniowania gama, przystąpiono do prób reakcji jądrowych, według schematu rozpadu beta+ . Podczas prób otrzymano emisję pozytonów (e+), oraz neutrin. Niestety badania niemieckie poszły zbyt daleko do przód, jak na owe czasy. Pojawiły się problemy nie znane ówczesnym naukowcom.
Problemy te, to przede wszystkim:
silnie przenikliwe neutrina, które nie zostały jeszcze odkryte. Rozważano ich istnienie ale tylko teoretycznie;
anihilacja par pozyton- elektron prowadziła do powstania mezonów, odkrytych dopiero w 1947;
podczas anihilacji powstawały też kombinacje cząstek pozyton- elektron, określane mianem pozytonium.
Pozytonium przyjmuje dwie formy orto i parapozytonium. Na szczególną uwagę zasługuje ten ostatni, który jako układ wodoropodobny, może wchodzić w skład cząsteczek, na miejsce wodoru. Efekt działania tych cząstek na tkankę organiczną był szokiem dla niemieckich fizyków. Tam gdzie atomy wodoru zostały zastąpione cząstką wodoropodobną, następował specyficzny rozkład materii organicznej. Przebieg tgz. "gnicia" (rozpad materii na skutek jej napromieniowania) był uzależniony od pochłoniętej dawki promieniowania.
W związku dużą mocą emitowanego promieniowania i sporej ilości wysoko przenikliwych cząstek, nieznanych ówczesnym fizykom i z braku odpowiednich środków ostrożności nastąpiło kilka śmiertelnych wypadków wśród wojskowego personelu naukowego. Podczas pierwszych prób zmarło pięciu naukowców niemieckich, nie licząc personelu technicznego i robotników przymusowych. "Dzwon" wywoływał trwogę wśród niemieckich naukowców, choć nie był reaktorem a jedynie akceleratorem. W związku z czym przeprowadzono dodatkowo kilkaset testów na różnych substancjach i organizmach żywych, oraz eksperyment mający udowodnić przydatność "Promieni śmierci" jako doskonałego narzędzia ludobójstwa i eksterminacji. Koncepcja stosowania twardego promienia jako broni zrodziła się już wcześniej. Badania te prowadziła Luftwaffe. Promienie te miały niszczyć alianckie samoloty, uszkadzając przez silną jonizację układy elektryczne samolotu, powodować detonację bomb poprzez wyładowania ładunków elektrostatycznych i doprowadzać do śmierci pilotów. Niestety próba z tą bronią umieszczoną na samolocie okazała się bardziej niebezpieczna dla niemieckich pilotów niż wroga. Ze względu na silne promieniowanie wokół urządzenia i trudności z stosowaniem ciężkich ołowianych osłon chroniących pilotów projekt ten upadł. Nieco później próbowano wrócić do tej koncepcji stosując projekt Zeppelina. Według tego projektu akcelerator miał być wyniesiony powyżej alianckich bombowców za pomocą sterowca. Projekt ten nigdy nie był realizowany istniał tylko w fazie kilku szkiców i koncepcji. Prace te nie miały znaczenia wobec głównego zadania jakie pokładano w tym urządzeniu.
Głównym zadaniem "dzwonu" miała być inicjacja nietypowych reakcji jądrowych w nowym reaktorze (program "Chronos", w którym energia miała być czerpana z rozpadu beta+). W tym celu stożkowaty wierzch reaktora bombardowano w próżni poprzez tgz. komin, silnym strumieniem cząstek gama, pochodzących z akceleratora. Moc reaktora regulowano wielkością emisji promieniowania z cyklotronu i wielkością powierzchni czynnej reaktora wystawionej na promieniowanie gama, oraz poprzez zastosowanie moderatorów berylowych. Spowalniacze berylowe były wystarczające dla tego typu rozpadu. Niemcy nie musieli oczekiwać upragnionych "prętów grafitowych". Prace nad najbardziej sprawnym paliwem dla reaktora o wyjątkowo niskim poziomie energetycznym neutronów, były w fazie badań. Brano pod uwagę kilka kompozycji izotopów uranu. Paliwo jądrowe określano jako serum nadając mu numer zgodny z jego właściwościami. Paliwo umieszczano w nowym reaktorze jako kasety paliwowe w osłonie z toru. Projekty te nie miały nigdy nic wspólnego z antygrawitacją.
Najważniejszym elementem niemieckiego planu atomowego był betatron, dzięki niemu Niemcy mogli zainicjować dowolny proces jądrowy (istnieją różne reakcje jądrowe, niekoniecznie termiczne czy prędkie stosowane w klasycznych reaktorach), przy odpowiednio dobranej ilości materiału rozszczepialnego, Niemcy mogli przeprowadzić laboratoryjny wybuch jądrowy (reakcja łańcuchowa nie kontrolowana). Tylko rozmiary akceleratora oraz jego zapotrzebowanie energetyczne na zainicjowanie reakcji łańcuchowej nie doprowadziły do użycia tej konstrukcji jako bomby atomowej, mimo że i o tym myśleli niemieccy naukowcy.
Obok planów reaktorów powstało też kilka pomysłów na przemianę energii jądrowej w elektryczną. W jednym z nich aby uniezależnić akcelerator od dostaw energii, zamierzano zasilać go energią otrzymywaną w reaktorze który pobudzał.
Prace nad niemieckim programem atomowym trwały do pierwszych dni kwietnia 1945 między innymi na terenie Polski w podziemnym ośrodku nuklearnym Rüdiger (akcelerator). Zabezpieczanie urządzeń i dokumentacji oraz likwidacja zbędnych świadków trwała jeszcze długo po zakończeniu wojny. Mimo to radzieckim służbom wywiadowczym udało się uzyskać niektóre dokumenty dotyczące tego programu. Pierwszy raport Berii o pracach niemieckich atomistów, opierał się na dokumentach znalezionych przy jeńcu niemieckim, pojmanym w grudniu 1941.
Poprzedzały je doniesienia o pracach Anglików i Amerykanów nad Uranem 235. Beria rozkazem z dnia 14 czerwca 1942 zobowiązywał podległe mu delegatury NKWD do zbierania informacji na temat teoretycznych i praktycznych aspektów budowy bomby atomowej, programu nuklearnego, składników paliwa nuklearnego, mechanizmu zapalnikowego, różnych metod otrzymywania uranu, a także polityki rządu i organizacji powołanych w tym celu.
Z końcem listopada 1942 po naradzie u Stalina powołano zespół naukowców mający skonstruować radziecką bombę atomową. Szefem zespołu został Igor Kurczatow. Beria został zobowiązany przez Stalina do dostarczania naukowcom wszelkich informacji na temat techniki jądrowej zdobytych przez wywiad radziecki i ochrony przed obcą inwigilacją.
Pierwsze konkretne wiadomości dotyczące niemieckich prac jądrowych do momentu zakończenia wojny otrzymali Rosjanie na początku czerwca 1945, za pośrednictwem małżeństwa agentów Juliusza i Ethel Rosenbergów zatrudnionych przy amerykańskim programie atomowym w Los Alamos. Wywiad aliancki w momencie zakończenia wojny dysponował bogatą dokumentacją niemiecką, przekazaną mu przez samych nazistów.
Amerykanie po zapoznaniu się z pracami Niemców uznali je za mało zaawansowane i błędne szczególności w koncepcji budowy bomby atomowej i reaktora. Stąd też małe zainteresowanie ich pracami i innymi ich osiągnięciami w dziedzinie atomistyki, tym bardziej że priorytet w owym czasie miała budowa bomby atomowej. Wśród amerykańskich naukowców biorących udział w programie "Manhattan" (budowa bomby atomowej w ośrodku doświadczalnym w pobliżu Los Alamos), Rosjanie poza Rosenbergami posiadali wielu agentów wśród naukowców i techników tam zatrudnionych np. Klaus Fuchs (pierwszy meldunek z Los Alamos 2 czerwiec 1945), David Greenglass (tokarz rysunki detali i elementów między innymi soczewki implozyjnej), Morton Sobell (uciekł amerykanom po aresztowaniu Rosenbergów), inne osoby nie ujawnione znane tylko z kryptonimów.
Ale nie oni dostarczyli głównych informacji o niemieckich pracach atomowych. Rosjanom udało się pojmać dużą grupę fizyków niemieckich i naukowców innych państw pracujących przymusowo na terenie ich strefy okupacyjnej w jednym z niemieckich ośrodków jądrowych. Latem 1945 dwie grupy niemieckich naukowców którym przewodził baron Manfred von Ardenne i Gustaw Hertz, zostały wywiezione do Suchumi (radziecki ośrodek jądrowy). Dzięki ich wsparciu prace zespołu I. Kurczatowa i P. Kapicy (z końcem 1945 odsunięty od prac i osadzony w areszcie domowym na osiem lat do śmierci Stalina) nabrały tempa i zaowocowały budową bomby jądrowej (b. atomowa- reakcja rozpadu) w której jako paliwo zastosowano Pluton 239. Zespół ten pierwotnie próbował zbudować bombę termojądrową (b. wodorowa lub tgz. neutronowa- reakcja syntezy) niestety wybuch w fabryce deuteru podczas jednego z eksperymentów opóźnił te plany. Właśnie aresztowani niemieccy naukowcy dostarczyli najwięcej informacji o niemieckim planie atomowym, a potwierdziły je oświadczenia jeńców z obozu w Gross-Rosen, do których przecieki o prowadzonych eksperymentach docierały, od wyizolowanej grupy jeńców zatrudnionych przy tym programie. Dzięki informacjom uzyskanym przez Berię od Niemców, dokonano też wywozu w głąb Rosji z terenu Polski niektórych urządzeń niezbędnych do prac zespołu, ponadto wykorzystano kopalnie uranu w Kowarach jako dostawcę paliwa jądrowego do pierwszych radzieckich bomb jądrowych (złoża te były już zbadane i opomiarowane przez Niemców).
W związku z przytoczonymi faktami nasuwa się pytanie, jaki wpływ wywarł niemiecki program atomowy na budowę przez Wekslera w 1947 pierwszego rosyjskiego synchrotronu (akcelerator dużej mocy) i innych osiągnięć w atomistyce pod koniec lat pięćdziesiątych. Myślę że pokaże to w najbliższym czasie historia.
Program atomowy III Rzeszy
Wydaje się wielce prawdopodobne że zbudowany w 1947 przez Rosjan (Wekslera) synchrotron powstał przy pomocy Maxa Steenbecka, który był czołową postacią programu budowy akceleratorów w Niemczech. Zapewne dobrze znał tajny patent Wideröa dotyczący synchrotronów (1943), musiał też znać koncepcję Wideröa z 1943 dotyczącą akceleratorów wiązek przeciwbieżnych (zgłoszoną odtajnionym patentem w 1953 w Niemczech nr 876279). Max Steenbeck po wojnie pracował na rzecz Rosjan, wiele lat później wrócił do NRD i zajmował czołową pozycję wśród enerdowskich naukowców.
Prototypy Luftwaffe wciąż wzbudzają sensację. Chęć wykorzystania przez aliantów pomysłów niemieckich konstruktorów była tak wielka, że zabezpieczali prawie wszystkie projekty, jakie wpadły w ich ręce. Po kapitulacji III Rzeszy, ze stref okupowanych wywożono niemalże całe fabryki, archiwa oraz pracowników, by móc dokończyć najbardziej interesujące i obiecujące przedsięwzięcia. Efektem takiego postępowania było przyspieszenie prac nad nowoczesnymi samolotami po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Prace nad silnikami odrzutowymi i turboodrzutowymi przyczyniły się do stworzenia zupełnie nowych rodzajów samolotów, a nawet wahadłowców.
Nie wszystkie jednak plany i tajne projekty wpadły w ręce aliantów. Niemiecki przemysł zbrojeniowy pracował nad setkami jeśli nie tysiącami projektów, których celem było przyczynienie się do wygrania wojny. Do takich prac zaliczamy obecnie prototypy broni V, śmigłowce, samoloty, badania nad bronią chemiczną, biologiczną i atomową. Najbardziej tajemnicze i kontrowersyjne badania prowadzono jednak nad antygrawitacją oraz wykorzystaniem tego zjawiska do budowy statków powietrznych. Informacje na temat budowy pojazdów przypominających "latające talerze". Szczególnie interesująca jest informacja, iż badania nad tymi prototypami miano prowadzić w nowo budowanych podziemnych fabrykach o kryptonimie "Riese". Gdyby w niedalekiej przyszłości udało się potwierdzić te "rewelacje" mielibyśmy do czynienia z sensacją na skalę światową. Tajemnicy "Riese" i budowy w tym kompleksie "latających talerzy" nie udało się na razie wyjaśnić podobnie jak i innych projektów, do których zaliczyć można również "Foo Fighters".
Myśliwce Foo- ogniste kule (Kugleblitz)- miały się pojawić już w 1944. Wykonane podobno były z połyskliwego metalu. Miały niewielki kształt i charakteryzowały się brakiem kabiny pilota. O pojawieniu się podobnych obiektów informowali centralę RAF piloci przelatujący nad terenem Niemiec. Początkowo sądzono, iż są to nowoczesne myśliwce wroga. Zadziwiający był jednak fakt, że samoloty te nie atakowały alianckich bombowców. Najczęściej towarzyszyły eskadrom bombowców i odlatywały. Śledztwo wszczęte przez dowództwo wojsk lotniczych nie wniosło nic nowego do sprawy. Stwierdzono, że są to najprawdopodobniej zdalnie sterowane samoloty zwiadowcze. Była też druga koncepcja mówiąca, iż samoloty te miały za zadanie wprowadzić swoją obecnością chaos i bałagan w szeregach eskadr bombowców. Koncepcja ta wydaje się o tyle rozsądna, iż pod koniec wojny Niemcy faktycznie stosowali manewr mający na celu rozbicie szyku bombowców. Stosowali jednak do tego celu małe grupy myśliwców, złożonych z pilotów-samobójców, których celem było wprowadzenie zamieszania w szeregach wroga i doprowadzenie do katastrof. Wykorzystanie przez Luftwaffe bezzałogowych samolotów wydawało się więc "rozsądne". Niemcy prowadzili przecież prace nad bombami naprowadzanymi na cel przez kamery, opracowali nowoczesne systemy radarowe. Mogli więc zbudować "Foo Fighters". W czasie okupacji Niemiec przez aliantów nie znaleziono jednak żadnego modelu ani prototypu myśliwca "Foo". Nie dotarto ani do planów, ani do osób które miałyby pracować nad podobnym prototypem. Cała sprawa wydaje się więc zagadkowa...
I tu na scenie pojawili się entuzjaści UFO, twierdzący, iż "Foo Fighters" to obiekty pochodzenia pozaziemskiego... Może kiedyś dowiemy się kto ma rację.