J
ak toczą się granice.
R
ok 1990. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk przestaje istnieć- traci więc pracę kilka osób, ale wiele ją zyskuje, bo w końcu mogą mówić, pisać- szeroko rzecz ujmując: tworzyć. Niektórzy znów przestają mieć co pisać. Upadek bliskiej wszystkim tzw. „cenzury” wiązał się z upadkiem tych, co pisali na rzecz propagandy, gdyż uwolnienie języków i piór uwolniło umysły odbiorców, więc Ci drudzy od tych pierwszych żądali czegoś więcej, niż czegokolwiek do przeczytania, a coraz szerszy dostęp do informacji rozjaśniał ostatnie ciemne umysły wierzące w demokrację ludową w solowej, mezzosopranowej arii władz komunistycznych. Zniknął urząd „cenzury”, ale pojawiły się problemy. Dokąd sięga wolność słowa gwarantowana nam przez Konstytucję, a gdzie zaczyna się łamanie Kodeksów karnych i cywilnych poprzez zniesławienia, oczernienia, pomówienia i czy polskie niezależne i niezawisłe sądy poradzą sobie z rozróżnianiem komentarza, który jednak nie musi być poparty dowodami (zawiera tylko opinię autora), a informacją, za którą te dowody powinny stać. Jednak, gdy już nie poradzi z tym sobie nasz sąd to na szczęście lub nieszczęście mamy Trybunały Europejskie i one rzekomo sobie z tym poradzą (a po drodze z Warszawy do Strasburga mamy dwóch Rzeczników Praw Obywatelskich do odwiedzenia). A od Trybunału już nie ma do kogo iść, więc panuje żołnierska zasada: Po pierwsze: Trybunał ma zawsze rację. Po drugie: Jeżeli Trybunał nie ma racji- patrz punkt pierwszy.
W
ięc niby można pisać, co się chce, ale lepiej nie pisać wszystkiego co sie chce, bo a nuż to kogoś obrazi- przynajmniej publicznie (i zastanowić się można gdzie tu miejsce dla internetu? Rozumiem, że publicznym portalu mającym ok. 50 wizyt dziennie nie to nie bardzo, ale na prywatnym bloogu mającym 50 000 odwiedzin czemuż by nie). Po latach niewoli myśli można myśleć co się chce, ale lepiej by jednak tego za każdym razem nie wypowiadać. Ale gdy już coś się powie... to wychowani w duchu odpowiedzialności za czyny musimy być też odpowiedzialni za słowa. Choć pewnie zawsze gdy przegramy przed Trybunałem będziemy uważać, że jest to ograniczenie naszej wolności słowa, to jednak uznać musimy, że chyba jednak posunęliśmy się za daleko i może wrócić do znanego nam wszystkim: „nie czyń drugiemu co Tobie nie miłe”, a karę i tak winno się ponieść.
W
alka o wolność słowa znów się toczy, od starożytności i Sokratesa, przez Milton'a i Mill'a, obalenie władz komunistycznych, ale teraz ma trochę inny wymiar- już nie trzeci, a czwarty, bo stała się też „czwartą władzą”. A mianowicie spór o granicę między wolnością słowa, będącą na czele praw obywatelskich, a odpowiedzialnością za wypowiedziane słowo. A gdy już wyznaczymy jakieś granice to pojawi się problem, czy są w dobrym miejscu. Gdy to zostanie rozwiązane, to problemem będą sytuacje na granicy. I dyskusje będą się toczyć, aż się dotoczą się do jakiegoś kompromisu. Ale ważne zawsze będzie jedno: że mogą się toczyć.
A
licja Stańco