Felieton, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, gatunki dziennikarskie prasowe


Artur Pałysa, Świat coraz mniejszy [GW]

- Jak się nazywa to małe, które stoi obok ciebie? K, L, A, U, D, I, A.

Rycerz

Pikanie aparatury. Intensywna terapia. Lekarz pokazuje Teresie zdjęcia z tomografii.

- Musi sobie pani zdawać sprawę, że pani mąż będzie jak roślina. I tak go należy traktować.

Tomasz leży obok jak śpiący rycerz. Oczy ma zamknięte, oddycha. Lekarz poważny, rzeczowy.

- Proszę się nie łudzić, jeżeli dostrzeże pani jakieś objawy, że jest inaczej. W najlepszym wypadku może wykonywać odruchowe czynności. Widziała pani kiedyś koguta bez głowy?

Uśmiech

Teresa prowadzi mnie do pokoju. Na środku duże szpitalne łóżko.

- Tomku, przyjechał do ciebie pan z gazety, mówiłam ci o nim.

Mąż Teresy uśmiecha się i kiwa lekko głową na „dzień dobry”. Nie ma żadnych rurek, żadnego niepokoju.

Teresa zostawia nas samych.

- To prawda, że ten wypadek pana odmienił? - pytam. - Kiedyś był pan mrukiem, a teraz...

Śmieje się i lekko porusza głową, że tak.

Nadzieja

- Panie doktorze, ale ja czytałam...

- Niech pani sobie nie robi nadziei.

- Czytałam, że niezniszczone części mózgu mogą przejąć funkcje zniszczonych.

- Tak, proszę pani, ale żeby coś mogło przejąć funkcje, to tam coś musi być. A tu... wystarczy spojrzeć na zdjęcie.

Krawężnik

- Ile ja razy mówiłam mężowi, że gdybym kiedyś znalazła się w takim stanie, wolałabym nie żyć. I żeby to sobie zapamiętał.

Tomasz zadzwonił do niej, kiedy wracał z pracy. Źle się poczuł. Wcześniej nigdy się nie skarżył. Zdrowy człowiek. Chodził po górach. Uwielbiał Tatry.

- Na wszelki wypadek się zatrzymaj i poczekaj - poradziła mu Teresa.

Wysiadł z samochodu i przewrócił się. Uderzył głową w krawężnik.

- Mąż jest w stanie agonalnym - powiedzieli Teresie w szpitalu. Dwójka dzieci w szkole. Teresa pamięta księdza, franciszkanina. Spotkała się z nim kilka dni po wypadku.

- Dziecko! Bóg wie, co będzie z nim. Za ciebie się będę modlił, żebyś wytrzymała - powiedział.

- Dzień później zaczęłam jeść i spać.

Od uderzenia zrobił się duży krwiak w mózgu. Po operacji Tomasz się nie obudził.

Teresa siedziała przy mężu, mówiła do niego, mówiła do ciała i modliła się, choć nie wiedziała o co. Tomasz nie umierał ani nie wracał do życia.

Miłość

Po pięciu tygodniach Teresa odważyła się spytać lekarza:

- Może gdzieś na świecie, może w Ameryce są jakieś ośrodki, lekarstwa? Ja zrobię wszystko. Zawiozę go, sprowadzę leki. Proszę mi podać adres, nazwę, proszę mi powiedzieć cokolwiek.

- Miłość, proszę pani, pani miłość jest tutaj jedynym lekarstwem - powiedział lekarz.

- Wściekłam się strasznie. Pytałam o konkrety! A on o miłości!

Tomasz trafił do innego szpitala. Lekarze wciąż powtarzali, że nie ma dla niego szans, uszkodzenie jest zbyt rozległe. Kiedy Tomasz otworzył jedno oko, mówili: - Ale proszę spojrzeć, wzrok nie jest ukierunkowany, chaotyczny. To oko na nic nie patrzy.

Lekarze co dzień oglądali Tomasza, mówili o nim przy nim, jakby go nie było. Jakby ogromnym nakładem sił, pracy, kosztów uratowali tylko ciało, nic więcej. A Tomasz patrzy tym jednym okiem rozbieganym, rozedrganym.

- Nie chciałaby pani wziąć męża do domu? - spytał wtedy lekarz.

Rurka

- Byliśmy przeciętnym małżeństwem - mówi cicho Teresa. Leży w łóżku. Dysk jej wypadł. Siedzę obok niej. W pokoju obok leży Tomasz. - Raz było lepiej, raz gorzej.

Ciasteczka, kawa, dzieci się bawią przed blokiem.

Wziąć męża do domu...

Pierwsza rzecz - odleżyny. Z maleńkiej odleżyny może się zrobić ranka, jedna, druga. Potem nie chce się goić, jest problem, pojawia się zakażenie.

Aby tego uniknąć, należy kilka razy dziennie zmieniać leżącemu pozycję. Pomagają też specjalne materace.

Teresa: - Widzi pan, w szpitalu znacznie trudniej uniknąć tych odleżyn niż w domu. W żadnym szpitalu nie jest możliwa taka ilość energii i opieki jak w domu.

W polskim szpitalu Terri Schiavo nie przeleżałaby 15 lat. Umarłaby na odleżyny.

Teresa załatwiła specjalne łóżko (znalazła sponsora), wstawiła do pokoju. Sąsiedzi pokój wytapetowali, przemeblowali i Tomasz przyjechał do domu.

- Po pierwszych trzech tygodniach myślałam, że się zabiję. Te rurki, cewniki pałętały się wszędzie i do tego rurka tracheotomijna. I to odsysanie! Kto nie przeżył niepewności: „czy już odsysać, czy jeszcze poczekać”, nigdy tego nie zrozumie. Odsysania uczyłam się sama. Tyle, co widziałam w szpitalu, i raz poprosiłam pielęgniarkę, żeby mi pokazała, jak się to robi. Zgodziła się, ale jakby w konspiracji, szybko i po cichu. Rurka Tomasza ciągle się zaklajstrowywała wydzieliną i odsysanie nic nie pomagało. Całą noc byłam w gotowości. Słuchałam tych charkotów, świstów. Jak tylko Tomasz sapnął inaczej, biegłam zobaczyć, czy jeszcze żyje. W końcu powiedziałam „Panie Boże! Ja się muszę wyspać! Obudź mnie, jakby co!”. I poszłam spać. I żyjemy.

Od tego czasu Teresa śpi w nocy. Tomka kładzie na boku podpartego poduszką, dopiero rano zmienia mu pozycję.
Rurka się w końcu zatkała. W szpitalu okazało się, że od początku było rozwiązanie. Są takie rurki, w których zatykającą się część można wyjąć i umyć pod kranem.

Tak

Tomasz patrzy na mnie. Oddycha w milczeniu.

- Wielu ludzi mówi, że gdyby byli w takiej sytuacji jak pan, nie mieliby ochoty żyć.

Skinięcie głową na tak i takie spojrzenie, jakby to nie był temat, o którym warto rozmawiać.

- Nie może się pan ruszać, nie może pan mówić, niektórzy nie wierzą, że pan w ogóle może być świadomy, a pan twierdzi, że jest bardziej pogodny niż przed wypadkiem?

Uśmiech, skinięcie głową, wyraźna wesołość w oczach, jakby troszeczkę przekorna.

Żart

Pielęgniarka refundowana przez kasę chorych przysługuje na godzinę dziennie. Ale okazało się, że godziny, które pasują pielęgniarce, nie pasują Teresie. Nie dało się nic zrobić.

- Przechodziłam gehennę, myjąc codziennie Tomasza. Kiedy mama, która mi w tym pomagała, poszła do szpitala, załamałam się. Do tego każdej nocy trzy razy go przebierałam, bo pocił się strasznie. Przy trzecim przebieraniu padałam na pysk.

Teresa jest raczej drobna, Tomasz wysoki, wychudzony. Waży około 70 kilogramów.

- Panie Boże, no zrób coś, bo już nie dam rady - powiedziała wykończona.

Była akurat niedziela. Dzwonek do drzwi. Za drzwiami stoi nieznana kobieta i mówi, że nazywa się Marta i jest pielęgniarką, że była dziś na mszy i spotkała księdza, który jej powiedział, że Teresie potrzeba fachowej pomocy.

Od tamtej niedzieli Marta przychodzi zawsze, kiedy jest potrzebna, i robi to bezpłatnie.

Sąsiad z naprzeciwka każe budzić się choćby w środku nocy, jeśli będzie potrzeba.

Ze szkoły, która kształci rehabilitantów, przychodzą wolontariusze.

Teresa czyta Tomaszowi jego pracę magisterską, opowiada mu o górach, po których chodził, pokazuje zdjęcia. Wolontariuszka czytała mu „Władcę pierścieni”. Cała rodzina - Tuwima i Brzechwę, wiersze, które powinien pamiętać z dzieciństwa. „Nagle buch, koła w ruch, ruszyła maszyna, jak żółw ociężale...”.

Do tego wąchanie, smakowanie, budzenie wszystkich zmysłów.

Pół roku po wypadku Tomasz mrugnął okiem. A potem:

- Czy panu się nie wydaje, że on się uśmiechnął? - spytała Teresa rehabilitanta. - Widział pan ten grymas?

Opowiadali sobie kawały przy Tomaszu, nad jego głową. Zamilkli.

- Niech pan powie jeszcze jakiś kawał.

Rehabilitant powoli opowiada historyjkę o blondynce. Znów grymas. Kąciki ust unoszą się w górę. Jeszcze jeden. Znowu. Już nie ma wątpliwości. Reaguje na dowcipy o blondynkach!

- Domyśla się już pan, że lekarze mi nie uwierzyli - mówi Teresa.

Kiedy masażysta pochylił się nad Tomaszem w czapce Mikołaja, Tomasz parsknął śmiechem. Kiedy nałożył Tomaszowi tę czapkę i zaraz potem przyszedł jeden z wolontariuszy, Tomasz śmiał się, prychając głośno.

- To nie jest niezależna od świadomości wesołkowatość, która, jak mówią lekarze, zdarza się u osób w takim stanie. Tomasz inaczej śmieje się z dowcipu, a inaczej na widok córki. Poza tym nieraz trzeba skojarzyć ze sobą kilka rzeczy, żeby zrozumieć, że coś jest śmieszne, i Tomasz najwyraźniej to kojarzy, wybucha śmiechem wtedy, kiedy trzeba - mówi Teresa.

Klucz w drzwiach. Syn wraca ze szkoły. Zdejmuje kurtkę i od razu idzie do pokoju Tomasza. Kładzie się na łóżku obok taty, obejmuje go i opowiada. Mówi, co było w szkole. Tomasz uśmiecha się.

Łzy

- Lekarze tutaj mówili mi, że rurka tracheotomijna jest na zawsze, że absolutnie przy tym rodzaju uszkodzeń nie da się jej wyjąć - mówi Teresa.

Dowiedziała się o istnieniu oddziału rehabilitacji w szpitalu w Bydgoszczy, jedynego w Polsce, który zajmuje się pacjentami w takim stanie jak Tomasz. Pojechali tam.

Wrócili bez rurki. Dziura w szyi zarosła. Skończyły się problemy z odsysaniem.

- Proszę posłuchać, jak on zmienia rytm oddechu - powiedziała raz logopeda, która pracuje z Tomaszem. - Do tego czasami oddycha przeponą. Panie Tomku, czy pan potrafi mi dać jakiś znak, że pan mnie słyszy i rozumie?
Cisza. Wsłuchiwanie się w oddech. Bez zmian czy są zmiany?

- Może to złudzenie, ale wydaje mi się, że poruszył głową.

Padają pytania. Tomasz reaguje nie-znacznym, twierdzącym poruszeniem głowy.

- Ekstaza, rozumie pan?! To było coś niesamowitego! - opowiada Teresa.

- Następne będzie „nie” - powiedziała logopeda. I tak się stało.

Kiedy umierał Papież, Tomasz kręcił głową przecząco, gdy go pytano, czy wyłączyć już telewizor. Jest mu ciężko oglądać, bo trudno mu wytrzymać dłuższy czas na łóżku w pozycji siedzącej. Czasem tylko słuchał, ale nie chciał, żeby wyłączać.

Kiedy Papież, z rurką tracheotomijną w szyi, znikał w mroku, próbując bezskutecznie coś powiedzieć, Tomasz płakał.

Śmieci

- Kiedy rano wchodzę do jego pokoju, a on tylko zauważy mnie kątem oka, od razu się do mnie uśmiecha. Śmieje się oczami, całą twarzą. Kiedyś by mi powiedział coś niekoniecznie miłego, coś w rodzaju: „Przestań, nie budź mnie”. Wszystko go drażniło. Często był naburmuszony. Taki przeciętny polski chłop. Delikatnie mówiąc, był mało wylewny, a ja lubiłam towarzystwo. A teraz od rana do nocy uśmiechnięty - mówi Teresa, śmiejąc się. - Ale śmieci dalej nie wynosi...

Szpinak

Pewnego dnia przyszło jej na myśl, żeby recytować Tomaszowi alfabet. Żeby skinięciem głowy wskazywał, która litera. Żeby złożyć słowo. Odpowiedź na pytanie.

- Czy chciałbyś czegoś?

Powoli recytuje od A, Tomasz porusza głową, wskazuje raz, drugi, trzeci...

- HERBATY - odczytała Teresa.

Drugą rzeczą, jakiej chciał, był SZPINAK.

- No dobrze - mówi Teresa, kiedy już wypił herbatę i pojadł szpinaku. - A czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć sam od siebie, bez pytania?

Skinięcie głową.

Teresa recytuje alfabet. Dochodzi do K. Skinięcie głową. Jeszcze raz. Dochodzi do O. Skinięcie głową. Jeszcze raz. Tym razem szybko, bo C.

- Dalej to samo słowo? - pyta.

Skinięcie głową. Alfabet. Stop. H. Od nowa. Znowu A. I tym razem dłużej, aż do M.

- Dalej?

Tak. Dalej. Jeszcze trzy litery. C, I, E. Teresa odczytuje.

- Myślałam, że zemdleję.

Zleciały się dzieci.

- Jak się nazywa to małe, które stoi koło ciebie? - pyta syn, wskazując na córkę.

K, L, A, U, D, I, A.

- Co chcesz jej powiedzieć?

K, O, C, H, A, M, C, I, E, K, L, A, U, D, I, A.

Każdemu mówił, że go kocha. Pytali, jak bardzo.

Jak stąd do najwyższej góry? Skinięcie głową. A mnie jak stąd do Księżyca? Skinięcie głową. A mnie jak do końca świata? A mnie dalej niż koniec? Śmiech ogólny. Całe mieszkanie w śmiechu.

- Tomasz, a jaka jest głębokość jeziora Bajkał?

Wyliczanie cyfr. Tomasz wskazuje kolejne. 1637. Sprawdzają. Zgadza się. Tyle ma w najgłębszym miejscu. A kiedy są urodziny Klaudii? Cisza. Próbuje sobie przypomnieć. Bezradność. Nie wie.

- Pamiętał dokładny adres kolegi, a nie pamiętał, kim jest z zawodu - mówi Teresa. - Jak wymieniałam kolejne zawody, wtedy dopiero wskazał prawidłowo, przypomniał sobie. A kiedyś pytam: „Gdzie mieszkał ten przewodnik beskidzki, do którego chodziłeś?”. Podał mi nazwę ulicy. Ta ulica ma 100 metrów i tam nic nie było. Pół roku później dowiedziałam się, że na tej ulicy było kiedyś koło studenckie PTTK.

Próba

Jest ciepły wieczór. Wszyscy poprzychodzili z pracy, ze szkoły, rehabilitanci już skończyli. Siadam obok Teresy, przy łóżku Tomasza. Za chwilę odbędzie się seans porozumiewania. Powoli tłumaczę.

- To będzie artykuł o panu. Chciałbym, żeby były tam też pana słowa. Czy jest coś, co chciałby pan w tym tekście umieścić od siebie? Proszę chwilę pomyśleć.

Teresa idzie po kartkę i długopis. Mam wrażenie, że trochę się obawia, czy się uda. (- To nie była obawa. Po prostu zawsze czuję się podle wobec Tomasza, że wystawiam go na takie próby - wyjaśnia potem Teresa).

Figa

Teresa: - Aż się boję powiedzieć, że nigdy się tak dobrze nie miałam jak teraz. Proszę mnie źle nie zrozumieć. To, co się stało, ten wypadek, ta choroba to jest straszne, okropne. Ale wie pan, wcześniej byle co mnie wyprowadzało z równowagi, mówiłam: „Jezu, jakie ja mam beznadziejne życie”. Teraz jestem zadowolona, że jest tak, jak jest. Cieszy mnie każdy dzień. Nigdy nie miałam tylu znajomych. Nigdy nie otaczało mnie tyle dobra. Rozmawiam z dziesiątkami osób, które bezinteresownie troszczą się o Tomasza, opiekują się nim. Nie wiedziałam, że świat jest tak różnorodny, że tyle rzeczy się dzieje dookoła mnie.

Naprawdę mam w życiu wszystko, czego chcę. Chodzę do teatru, bo to moja pasja, chodzę w góry. Dzieci rosną, nie chorują. Tomkowi jest z dnia na dzień lepiej. Wierzę, że może za kilka lat Tomasz zrobi pierwszy krok o własnych siłach. Chcę z nim pojechać wtedy do tamtych lekarzy, powiedzieć „dzień dobry”. Niech mi tylko ten dysk wlezie na miejsce...

Widzi pan, przy ogromnych nakładach finansowych ratuje się ludziom życie, a potem nic więcej już dla nich nie ma.

Jutro mamy piętnastą rocznicę ślubu. Normalnie pewnie pojechalibyśmy w góry. Myślę, że dzieciaki coś mi kupią w imieniu Tomka. Skończy się pewnie imprezą we czwórkę. Siądziemy, pooglądamy zdjęcia, powspominamy, poprzytulamy się.

Oczywiście, że zmieniłam zdanie, jeśli chodzi o życie w takim stanie jak Tomasz. Nie mam wątpliwości, że Tomek chce żyć.

Niedawno Tomasz nauczył się pokazywać figę. Figę z makiem.

Świat

- Już? Możemy zaczynać?

Tomasz lekko porusza głową, że tak. Lecimy. Teresa powoli recytuje alfabet. Zwalnia jeszcze bardziej przy ostatnich literach. Nic. Doszła do końca. Żadnej reakcji. Tomasz uśmiecha się bezradnie.

- Chcesz coś powiedzieć? - upewnia się Teresa. Poruszenie głową. Jeszcze raz recytuje alfabet. Jeszcze raz nic. Bez reakcji.

- Czy jest jakaś litera, której nie wymieniłam? - pyta Teresa.

Tomasz porusza twierdząco głową.

Jest! Ś! Skinięcie głową, uśmiech ulgi. To jest Ś! To słowo zaczyna się od Ś!

Chwila odpoczynku. Zadowolenie, jak po wdrapaniu się na zbocze, z którego już widać szczyt. Ale coś się nie zgadza. Wychodzi nam ŚWITCORR.

- Co ty chcesz powiedzieć, Tomku?

Ustalamy przerwy między słowami. Tomasz potwierdza skinięciem głową. ŚWIT CORRAZ.

- Może coś źle? Może coś trzeba poprawić?

Tomasz potwierdza skwapliwie. Poprawić. Więc jeszcze raz. Litera po literze. Mamy dodać A, zabrakło A. ŚWIAT, nie ŚWIT.

ŚWIAT CORAZ.

A więc układa się. Więc nawet nie jedno słowo, ale zdanie może. Trzeba chwilę odpocząć. Dalej już idzie łatwo. MNIEJSZY.

ŚWIAT CORAZ MNIEJSZY - powiedział Tomasz. I uśmiechnął się.

*Prawdziwe imiona Teresy i Tomasza na ich prośbę zostały zmienione.

Joanna Szczepkowska, Święta i jeszcze coś [GW]

To się zdarzyło w zeszłym roku, dokładnie o tej porze. Niby nic, ale spisuję to Wam w formie świątecznego prezentu.

- Nie chodzi nawet o to, że Święty Mikołaj to przebrzmiały mit. Chodzi o to, że Święty Mikołaj to kicz. Jest po prostu brzydki w swojej formie, jego obowiązujące gesty są wzięte żywcem ze starego kukiełkowego teatru. My chcemy wykształcić w córce wrażliwość na piękno współczesne, zresztą głównie przez muzykę - mówiąc to, moja nowa sąsiadka spojrzała na czteroletnią dziewczynkę. Dziecko siedziało na tle choinki przybranej w proste formy w czerwono-brązowej kolorystyce. To mieszkanie wydawało się duże, może dlatego że wyburzono ściany i zrobiono dużą przestrzeń otwartą na kuchnię. Poprzednio inna trzyosobowa rodzina gnieździła się w maleńkich pomieszczeniach, a mały, grubawy chłopiec zwykle przesiadywał w kuchni. Znałam tę rodzinę dobrze i teraz, kiedy wprowadziła się tu nowa, postanowiłam podtrzymać tradycję i wpadłam na chwilę podzielić się opłatkiem. Zwykle stało tu drzewo z całą masą przypadkowych ozdób, a świąteczna krzątanina odbywała się na tle kolęd śpiewanych przez polskich piosenkarzy. Teraz słychać było dyskretny dźwięk fletu i wariacje na temat 'Cichej nocy'. - Tak więc Świętego Mikołaja nie ma, prawda? - mężczyzna zwrócił się do córki, która pokiwała głową.

- Mamy oczywiście kłopot w przedszkolu, bo dzieci są różnie wychowywane i Martynka już miała problemy. Umówiliśmy się jednak, że kiedy dzieci będą opowiadały, jak Święty Mikołaj do nich przyszedł w Wigilię, to ona nie będzie nic mówić. Pierwsza lekcja kompromisu i dyplomacji. Bo okazało się, że poza nią wszystkie dzieci wierzą w Mikołaja. Taka grupa się nam trafiła, tak? Dziewczynka znowu pokiwała głową. Może zresztą powiedziałaby coś, gdyby nie dzwonek do drzwi. - Pewnie znowu jakaś sąsiadka - powiedział mężczyzna, a ja zaczęłam zbierać się do wyjścia. Ale nie zdążyłam nawet wziąć torebki, kiedy w pokoju lekko zapachniało alkoholem i zimową wilgocią. Tuż za mną stał Święty Mikołaj.

- Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - podniósł rękę do czoła i zaczął się rozglądać po pokoju. Młoda kobieta wstała z krzesła, a mąż zastąpił drogę starszemu panu. - Przepraszam, ale nie zamawialiśmy. - No pewnie, że nie! Sam przyszedłem! - Mikołaj potrząsnął workiem i wielkimi krokami zaczął okrążać choinkę. - Ojojoj, jaki jestem zmęczony! Jechałem tu z samej Laponii, sanie mi się popsuły Zimno, zimno. Ojojoj - westchnął i usiadł na krześle. - Grzeczna byłaś? - zapytał Martynkę, która poczerwieniała z emocji wpatrzona w jego niewielką białą bródkę. Broda zresztą była autentyczna, co mogłam stwierdzić, siedząc bardzo blisko tego starszego człowieka. Zaraz zresztą huknął mi w ucho: 'Przybieżeli do Betlejem pasterze', i chyba wszyscy musieli przyznać w duchu, że ma wyjątkowo piękny głos.

- Zaśpiewasz mi coś? - zapytał dziewczynkę, a ona najpierw cichutko, a potem coraz śmielej zanuciła: 'Cicha noc '. Po chwili on włączył się drugim głosem i zaczęli razem śpiewać kolędę w doskonałej harmonii. Zakończyli długim, idealnie brzmiącym dźwiękiem, a potem pokój wypełnił się ciszą jak po dobrym koncercie. Oni oboje patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, aż Święty Mikołaj wstał i pokłoniwszy się do ziemi, wyszedł z mieszkania. Ja też postanowiłam wyjść, ale tego już nie zauważyła dziewczynka, która drżącymi rękami rozpakowywała paczkę schowaną za choinką przez Mikołaja. Wychodząc, widziałam jeszcze, jak przejęta tuli do siebie niewielkiego misia.

Krótki list przyszedł do sąsiadów zaraz po świętach: 'Serdecznie przepraszamy, ale w zleceniu »Święty Mikołaj « nastąpiła pomyłka w adresie naszego stałego klienta. Pobraną paczkę bądź sumę podaną na blankiecie rachunku prosimy odesłać na niżej podany adres'... Z tego, co wiem, sąsiedzi przysłali pieniądze.

Dobrych świąt.

Jerzy Urban, Jak żyć [NIE]

Miłośnicy demokracji, na ogół biali najedzeni liberałowie, zwalczają łamanie praw człowieka. A gdzie spojrzą, widzą ludzi z połamanymi prawami. Ich obrzydzenie do łamania jest tak wielkie, że zrzucanie bomb na libijskie miasta nazywali misjami bojowymi w misji pokojowej. Zarzucili XX-wieczny termin "bombardowanie?, żeby bomby kojarzyły się z pluszowym misiem. Z radością uświadamiam Czytelnikom, że Polska wyróżniła się spośród wszystkich demokracji.

Mamy dwie ofiary przestrzegania praw człowieka. Jedną jest recydywista zabity w celi. Drugą dyrektor więzienia w Sztumie, który swojego więźnia zadźgał nożem kuchennym. Zdarzenie to powinno być światową sensacją.

Nic jednak, co polskie, nie zyskuje takiego wymiaru. Nawet gdy "GazetaPolska?, organ PiS, ogłosiła, że premierzy Rosji i Polski zabili prezydenta naszego kraju wraz ze świtą, nikt za granicą nie podjął rewelacji. Na drążkach sterowniczych upadłego samolotu nie wykryto bowiem, staraniem KGB, ani odcisków palców Putina, ani Tuska. Zaszlachtowany śp. przestępca całe, a też wszystkie dni swojego wieloletniego odsiadywania poświęcał na korzystanie z praw człowieka. Pisał mianowicie skargi na dyrektora więzienia i jego podwładnych. Zdaniem zabójcy, nadużywał w więzieniu wolności. Wolności słowa. Dyrektor Sztumu, szef trzystu klawiszy, pan ponad tysiąca więźniów, psycholog pracujący w więziennictwie od ćwierć wieku, człowiek dobrotliwy i uprzejmy, poszedł i spokojnie zadźgał podopiecznego. Motyw mordu stanowiło znękanie dyrektora jako ofiary mobbingu. Dyrektor uznał, że korzystniej jest samemu zostać więźniem skazanym za zabójstwo, czyli stracić wolność fizyczną,a za to zyskać wolność słowa, swobodę skargi. Nie chciał być dłużej niewolnikiem praw człowieka, czyli wciąż badać zażalenia ciemiężcy i odpowiadać na nie. Po cóż być męczennikiem pracy, gdy można leżeć na pryczy na dowolnie wybranym boku i rozpamiętywać swoje krzywdy, w odbycie mając cudze? Wybór pułkownika klawiszy jest tak brawurowy, że rzadki. Na przykład żaden dyrektor zoo jeszcze nie postanowił zostać hipopotamem. 30 proc. głosów uzyskało PiS, które marząc o kryzysie gospodarczym, uważa, że im gorzej, tym lepiej, bo więcej ludzi zacznie narzekać, a marudzący zobaczą w Kaczyńskim wodza marudzenia. Kryzys jeszcze nie nadszedł, a już rzesza Polaków woli skarżyć się na swój los, niż tak go ukształtować, żeby stracić tytuł do skarg i narzekań. Myślę tu nie o młodych znękanych śmieciowymi umowami o pracę lub bezrobociem. Ani nie o rolnikach bezowocnie szukających żon, gdyż wszystkie dziewczyny ze wsi pokończyły studia menedżerskie, wyjechały więc i sprzedają skarpetki w powiatowym markecie. Męka wielu ludzi nie ma za przyczynę wadliwych warunków społecznych. Większość kobiet i mężczyzn woli w nieskończoność skarżyć się na swoje nieudane małżeństwo, niż zaryzykować rozwód, a potem samotność lub nowy związek. Osoby po maturze wolą znosić brak swobód i podrzędność w domu rodziców, niż puścić się w przygodę wolności i zaradności. Albo przylgnąć do własnego kraju, niż opanować niemiecki lub angielski i wyjechać dla wyższego zarobku. Wielu przedsiębiorców przedkłada narzekanie na nonsensy gospodarcze, prawne, podatkowe, zamiast zbijać na nich fortunę. Inni jęczą z powodu przepracowania, zamiast uznać, iż zarobili dość, aby korzystać z życia. Lub pracują na spadek dla bachorów, którym zawsze dobrze robi, gdy same muszą się postarać o swój status. Powszechność rozmaitych takich wygodnictw sprawia, że społeczeństwu brakuje dynamizmu, a potencjał kraju wzrasta poniżej możliwości. Z badań wynika, iż większość uważa swe życie za szczęśliwe, tyle że podłożem ich dobrostanu jest bierność. Jak łatwo zauważyć, Kościół sprzyja postawom bezwolnym: ożeniłeś się, to się męcz, nie chcesz mieć dziecka? musisz, szanuj ojca i matkę, zamiast pokazać im środkowy palec, żyj w cichości i pokorze. I koniecznie bądź rozżalony, wtedy pójdziesz do kościoła, aby w modłach skarżyć się i prosić o pomoc o sprawdzonej bezskuteczności. Nawet lwy, dopóki karmiły się chrześcijanami, cierpiały na niestrawność, a teraz zdrowe i wesołe gonią w rezerwatach kulawe zebry. Jak żyć? Śmiało i buńczucznie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Reportaż, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, gatunki dziennikarskie prasowe
Depesza, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, gatunki dziennikarskie prasowe
Wywiady, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, gatunki dziennikarskie prasowe
Sylwetki, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, gatunki dziennikarskie prasowe
detrywializacja, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
paradygmaty NoK - wprowadzenie, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
Oceń wyrzucenie z PiSu Joanny Kluzik, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
paradygmaty nauki , Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
poprawa pracy domowej- sytuacja komunikacyjna, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
baza komunikacyjna, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
detrywializacja-praca domowa, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
kod wizualny. standardy. scenariusze, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
habrajska, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
sytuacja komunikacyjna, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
KOD WIZUALNYa, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
Retoryka i Erystyka skrypt, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, Retoryka i erystyka
obrazowanie i wizualizowanie(1), Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
Techniki wpływu społecznego 25.11, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM
szkoły w komunikologii, Dziennikarstwo i komunikacja społeczna UŁ, NoK + PiM

więcej podobnych podstron