1123


Walka o prezydenturę z IPN w tle

Nasz Dziennik,

10 maja 2010

Prof. Mieczysław Ryba

Wspólny lot Bronisława Komorowskiego i Wojciecha Jaruzelskiego do Moskwy, ogłoszony niemal równolegle z podpisaniem ustawy anty-IPN-owskiej, to z pewnością nie zbieg okoliczności. Platforma Obywatelska w ten sposób jednoznacznie kieruje swoją ofertę do elektoratu SLD.

Podpisanie przez Bronisława Komorowskiego nowelizacji ustawy o IPN wprowadziło w zdumienie cały szereg środowisk patriotycznych w Polsce. Zwykli obywatele, a nawet większość konstytucjonalistów podkreślają, że pełniący obowiązki prezydent RP marszałek Sejmu powinien do czasu wyborów podejmować tylko najbardziej konieczne decyzje, powstrzymując się od radykalnych kroków. Jest to nade wszystko związane z wymiarem moralnym w sprawowaniu urzędu, który objął nie na skutek decyzji wyborców, lecz z powodu smoleńskiej tragedii. Na domiar wszystkiego prezydent Lech Kaczyński zostawił swoją wolę co do nowelizacji ustawy o IPN, wyrażając pragnienie skierowania jej do Trybunału Konstytucyjnego. Było to ze wszech miar zasadne, gdyż błędy konstytucyjne dawało się wychwycić w prosty sposób. (Wystarczy wymienić niedookreślenie proceduralne wyboru Rady IPN, wprowadzenie ograniczenia dostępności urzędów państwowych - cenzus wykształcenia dla członków Rady, uzależnienie partyjne prezesa IPN itp.).

Platforma bierze wszystko

Poza względami merytorycznymi niezwykle ważkie są argumenty moralne. Zrealizowanie woli zmarłego prezydenta wpisywało się bowiem w powszechnie deklarowane hasła o potrzebie moralnej odnowy polskiej polityki. Tymczasem zamiast odrodzenia mamy do czynienia z zagarnianiem kolejnych stanowisk i ze skrajnym upartyjnianiem życia publicznego w naszym kraju. Bronisław Komorowski nie tylko podpisał kwestionowaną przez śp. Lecha Kaczyńskiego i śp. Janusza Kurtykę ustawę. Równolegle w sposób błyskawiczny przeprowadził przez Sejm kolejną nowelizację, która daje marszałkowi Sejmu możliwość wyznaczenia na okres przejściowy pełniącego obowiązki prezesa ze wszystkimi uprawnieniami (wybór dokonany spośród wiceprezesów IPN). W ten sposób marszałek oraz Platforma Obywatelska sami zaprzeczyli treści uzasadnienia umieszczonego pod pierwszą nowelizacją ustawy o IPN, gdzie tłumaczą nowelę potrzebą "odpolitycznienia" Instytutu. I tak owo odpolitycznienie będzie polegać na tym, że marszałek Sejmu będzie wyznaczał prezesa IPN przynajmniej na pół roku (tyle bowiem czasu może zająć wybór nowego prezesa pod rządami podpisanej przez Komorowskiego ustawy). Rodzi się sugestia, aby wprost nadać marszałkowi uprawnienia sprawowania przez niego urzędu prezesa IPN. Wtedy dopiero mielibyśmy do czynienia z prawdziwym "odpolitycznieniem" Instytutu.

Podpisana przez Bronisława Komorowskiego nowelizacja ustawy o IPN jest nie tylko budzącym potężne zastrzeżenia konstytucyjne aktem prawnym uderzającym w samo serce Instytutu. Jest to również w poważnej mierze najnormalniejszy w świecie bubel prawny, szczególnie niepraktyczny w obecnych warunkach. Zaledwie Bronisław Komorowski podpisał ustawę, natychmiast musiał ją nowelizować poprzez nadanie sobie kompetencji mianowania p.o. prezesa IPN. W przeciwnym razie nastąpiłby całkowity paraliż instytucji, która przez wiele miesięcy nie mogłaby normalnie funkcjonować bez prezesa. Ów wielomiesięczny paraliż wynika zaś ze skomplikowanych procedur wyłaniania Rady Instytutu, które to wchodzą w życie na skutek nieszczęsnego podpisu marszałka Sejmu. Stara ustawa doskonale radziła sobie z trudną sytuacją zaistniałą po katastrofie katyńskiej. Po prostu szybki konkurs i wybór prezesa (taką decyzję podjęło Kolegium IPN). Okazuje się, że na tym nowelizacje podpisanej ustawy się nie skończą. Aby ustawa mogła wejść w życie, za kilka tygodni trzeba będzie głosować nad kolejną poprawką. Niemożliwy do zrealizowania jest zapis, że pierwsze posiedzenie Rady Instytutu zwołuje prezes. Prezes zginął w wypadku samolotowym, nie będzie zatem mógł zwołać Rady. Ile jeszcze trzeba będzie głosować poprawek do świeżo podpisanej ustawy, trudno dziś przewidzieć. Są też przesłanki, by sądzić, że Bronisław Komorowski wbrew woli tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego podpisał wątpliwą konstytucyjnie ustawę będącą realnym bublem prawnym. A wystarczyło tylko zawetować tę ustawę bądź skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego i na bazie starej ustawy zostałby szybko przeprowadzony konkurs na prezesa IPN. Konkurs, a nie mianowanie przez marszałka Sejmu p.o. prezesa. Ów konkurs ogłoszony przez Kolegium IPN został uznany przez Platformę Obywatelską za działanie zbyt pospieszne, agresywne i polityczne. Nadanie marszałkowi prerogatyw wyznaczenia następcy prezesa Kurtyki jest za to jak najbardziej "apolityczne" i podyktowane "dobrem Instytutu".

IPN do likwidacji

Namacalnie widać, że prawda jest całkiem inna. Przypomnijmy sobie, dlaczego przed kilkoma miesiącami Platforma zgłosiła do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o IPN. Stało się tak dlatego, że partii rządzącej nie spodobała się jedna książka dotycząca Lecha Wałęsy wydana przez Instytut. Później innej partii nie spodobały się publikacje o generale Wojciechu Jaruzelskim czy Aleksandrze Kwaśniewskim. I tak zmienia się ustawę z powodu prac naukowych. Nie ulega zatem wątpliwości, że taki sposób reagowania jest jednoznacznym uderzeniem w wolność badań naukowych. A bez wolności nauki nie ma po prostu wolności słowa. Dodajmy do tego okoliczności podpisania nowelizacji ustawy o IPN przez Bronisława Komorowskiego i będziemy mieli pełen obraz, jak w skrajny sposób następuje upartyjnienie Instytutu, co więcej - upartyjnienie badań naukowych w Polsce. Doskonale zauważyli to naukowcy, którzy w wielkiej liczbie apelowali do marszałka Komorowskiego o odrzucenie szkodliwej noweli. Tymczasem zamiast odrzucenia ustawy mamy kolejną nowelę zwiększającą kontrolę partii nad Instytutem. Wielu obserwatorów wszystko to napawa poważnym smutkiem. Nadzieje na moralną odnowę polskiego życia politycznego po katyńskiej katastrofie pękły niby bańka mydlana w tempie wręcz błyskawicznym.

W lokalnym radiu w dyskusji z działaczem lubelskich wojewódzkich struktur SLD usłyszałem zdanie, że lewica popiera decyzję marszałka Komorowskiego w sprawie podpisu pod nowelizacją ustawy o IPN, gdyż jest to bardzo realny krok w kierunku ostatecznej likwidacji Instytutu. Trudno nie przyznać racji temu twierdzeniu. Rządzącej partii chodzi bowiem na początku o paraliż tej szkodliwej z ich punktu widzenia instytucji, później dokonanie czystki personalnej, wreszcie podporządkowanie IPN tzw. poprawności politycznej definiowanej na salonach historycznych organizowanych przez "Gazetę Wyborczą", a w końcu po prostu likwidację tej instytucji. Należy się spodziewać, że już w niedługim czasie jedynie uprawnione będą publikacje historyczne w stylu odpowiedzi na pytanie, dlaczego stan wojenny był polityczną koniecznością i na czym polegała wielkość historycznego kompromisu między Lechem Wałęsą i Wojciechem Jaruzelskim. Historycy "niepoprawni politycznie" zostaną zaś wyrzuceni poza margines.

Monopol dwóch partii

Oprócz refleksji merytorycznej na temat niezwykle kontrowersyjnej decyzji Bronisława Komorowskiego w kwestii podpisania noweli ustawy IPN-owskiej pojawia się cały szereg pytań natury politycznej. Jaka kalkulacja przyświeca Platformie Obywatelskiej walczącej dziś o najwyższy urząd w kraju? Czy tak wyzywające zachowanie kandydata na prezydenta przyniesie spodziewany efekt wyborczy? Każdy odpowie, że jest to działanie przynajmniej nierozsądne. Sama wypowiedź Bronisława Komorowskiego, który zakomunikował społeczeństwu, że gdyby Lech Kaczyński chciał skierować ową ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, to by to uczynił, była wręcz oburzająca. Prezydent otrzymał na biurko znowelizowaną ustawę o IPN dosłownie na kilka godzin przed katyńską katastrofą. Jak więc mógł ją gdziekolwiek skierować? Niektórzy odczytali te słowa Komorowskiego jako próbę sprowokowania Jarosława Kaczyńskiego do ataku, tak, by można było zakomunikować światu, że Prawo i Sprawiedliwość znowu jest agresywne. Agresywne PiS to powrót do PR-owskiej polityki Platformy sprzed kilku tygodni (straszenie obywateli "kaczyzmem", widmem IV RP). Jeśli taki był cel Bronisława Komorowskiego, to należy stwierdzić, że prowokacja ta okazała się po prostu nieskuteczna.

W międzyczasie marszałek Sejmu zwielokrotnił liczbę ukłonów w kierunku elektoratu lewicowego. Takim niewątpliwym gestem była zapowiedź zabrania na pokład rządowego samolotu generała Jaruzelskiego, zaproszonego przez Kreml na majowe obchody rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Wspólny lot Komorowskiego z Jaruzelskim ogłoszony niemal równolegle z podpisem pod ustawą anty-IPN-owską to z pewnością nie zbieg okoliczności. Platforma w ten sposób jednoznacznie kieruje swoją ofertę do elektoratu SLD. Oczywiście widać tu pewien brak logiki, gdyż elektorat Grzegorza Napieralskiego i tak w drugiej turze wyborów prezydenckich zagłosowałby na Komorowskiego. Wygląda więc na to, że manewr jest obliczony już na pierwszą turę, tak, aby pogrążyć lewicę i na stałe przejąć jej elektorat z myślą o przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.

"Zaorać SLD" i dążyć konsekwentnie do dwubiegunowego układu na polskiej scenie politycznej - oto przypuszczalny scenariusz działań związanych z kandydaturą Bronisława Komorowskiego. Jednakże z punktu widzenia wyborów prezydenckich działania te są samobójcze. Pozyskując bowiem elektorat lewicowy, Komorowski traci bardzo cenny elektorat centrowy, który oczekuje umiaru w wykonywaniu przez niego obowiązków prezydenta po tragedii smoleńskiej. Jaki ma sens tak agresywna polityka? Odpowiedzi na to pytanie może być kilka. Najbardziej prozaiczna to pycha, naiwna wiara w sondaże i w potęgę własnej partii. Takie zadufanie kończy się często klęską, boleśnie doświadczył tego Donald Tusk przed pięciu laty, kiedy to pomimo korzystnych dla siebie sondaży przegrał wybory z Lechem Kaczyńskim. W tej sytuacji można oczekiwać, że analitycy z PO biorą pod uwagę możliwość porażki. Jeśli tak, to możliwy jest inny scenariusz. Do działań radykalnych może Komorowskiego popychać sam premier Tusk. Wielu twierdzi, że został on przed kilkoma miesiącami niejako zmuszony do rezygnacji z kandydowania na urząd prezydenta przez środowiska pozornie usytuowane na drugiej linii sceny, ale realnie sterujące polską polityką. Zmuszony do rezygnacji premier wcale nie musi chcieć zwycięstwa Komorowskiego. Po pierwsze - prezydent Komorowski zdetronizowałby szybko Tuska w roli niekwestionowanego lidera w obozie PO. Po drugie - sprawowanie rządów, gdy ma się "swojego" prezydenta, jest wbrew pozorom bardzo trudne. Wszelkich potknięć rządu nie da się już usprawiedliwić twierdzeniem, że to wina prezydenta, który wszystko wetuje. Prezydent z PO dałby jasny komunikat społeczeństwu: pełnię władzy w kraju posiada Platforma, mając pełnię władzy, odpowiada za wszystko. Taki stan rzeczy na ponad rok przed wyborami parlamentarnymi mógłby pogrążyć rząd Tuska. Jarosław Kaczyński jako prezydent to znowu strumień argumentów na uzasadnienie braku skuteczności obecnej ekipy rządowej, to niejako niezbędne alibi na pogłębiającą się nieudolność. Wydaje się to poważnym powodem dla Donalda Tuska, dla którego Bronisław Komorowski powinien wybory przegrać. Przejęcie zaś elektoratu SLD przez Platformę daje potężny kapitał na przyszłoroczne wybory parlamentarne, w sposób jednoznaczny czyszcząc lewicową konkurencję na scenie parlamentarnej. Komorowski zdobywający elektorat lewicowy na wybory parlamentarne i Komorowski osłabiający swoją pozycję w czerwcowych wyborach prezydenckich - oto gra, którą może zakulisowo aranżować Donald Tusk.

Podsumowując powyższe rozważania, można snuć przypuszczenia, że z pozoru nierozsądne działania Platformy przed wyborami prezydenckimi mogą być logiczne, jeśli przyjmiemy jako założenie rozbieżność interesów Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska. Dodać należy, że tak prowadzona gra przynosi mimo wszystko państwu polskiemu duże szkody, czego namacalnym dowodem jest nowelizacja ustawy o IPN.

Profesor Mieczysław Ryba kieruje Katedrą Historii Systemów Politycznych XIX i XX w. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wykłada również w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Od 2007 r. zasiada w Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1123
DzU 2006 158 1123
1123
1123
(61) Androgenyid 1123 ppt
1123
1123
1123
1123
DzU 2006 158 1123
1123

więcej podobnych podstron