My w tym czasie utknęliśmy w kościele, a przy wyjściu złapał nas deszcz i skupiliśmy się na tym tylko, żeby dolecieć do autobusu, gdzie Ł. uczynił interesujące wyznanie: Na fecie występuje w garniturze pożyczonym od brata, który na dodatek trochę go ciśnie. Intrygujące, Marek wygląda bardziej okazale, a jednak jest szczuplejszy.
Może zresztą wcale nie, tylko Łukasz cierpiał niewygodę od tego, że się tak nadymał. A swoją drogą, co go tak nagle wzięło na nawijanie o braciach? Przez lata temat prawie nie istniał, a tu nagle dowiedziałam się, że młodszy młodszy brat, osiemnastoletni kawaler, ostatnio siedział u niego w Bielsku przez tydzień, a teraz to w ogóle oba małolaty imprezują na rodzinnej działce Gibałów, która zlokalizowana jest - pytanie za sto punktów - oczywiście, że w pobliżu działki Agnieszki. Jak te kawałki układanki pięknie do siebie pasują; już wiem, kto mi spuszczał powietrze z koła, gdy miałam okazję u niej gościć. A ja, naiwna, myślałam, że gdzie jak gdzie, ale już tam nie ma nikogo, kto miałby interes w tym, by mi szkodzić.
Moja kuzynka Ania, która na wesele przybyła aż z Częstochowy, padła niewinną ofiarą niefrasobliwości pani przydzielającej sale i wylądowała w Grojcu. Ponieważ nie znamy jej numeru telefonu, musieliśmy ścigać cioteczkę, a cioteczka ją i taki się zrobił bałagan zaraz na samym wstępie. Po ustabilizowaniu sytuacji, która miała wpływ także na nas, wybrałam się z moim "galantem" na spacer.
- Gdybyśmy tak mogli zniknąć na jakie sześć godzin i wrócić na koniec imprezy, byłoby to najlepsze wesele, na jakim byłem - odezwał się szkodnik, po raz kolejny ubierając subtelny szantaż w szatę niby pochlebstwa.
Byłam gotowa spełniać wszelkie jego życzenia, lecz...w granicach rozsądku, ostatecznie to wesele MOJEGO brata, toteż odparłam łagodnie, ale stanowczo:
- Nie, tak by nie wypadało, musimy wrócić. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy pozażywali trochę świeżego powietrza.
Puszył się ponad wszelką miarę i potrącał wszystkie drażliwe dla mnie tematy, jakby w ciągu tej jednej nocy chciał sobie odbić miesiące upokarzania i lekceważenia z mojej strony. Rozumiałam to, acz nie do końca, ostatecznie on też bywał wobec mnie opryskliwy, niesprawiedliwy, a czasami wręcz się mną bawił. Ale znosiłam cierpliwie ukłucia, gdyż odgrywanie roli troskliwego misia było też ciekawym eksperymentem psychologicznym - jak Renia by wyglądała bez kolca?
Może i byłabym bardziej lubiana, ale na pewno czułabym się mniej komfortowo w swojej skórze. Łukasz wielokrotnie nadużywał mojej cierpliwości, opowiadając o swoich rozlicznych wielbicielkach, o tym jak jest rozchwytywany jako partner na wesela, jakie ma ciekawe życie, pełne podróży, atrakcji, itd., itp., a ja, za całą broń miałam przepraszające uśmieszki, przytakiwanie i obsypywanie go pochwałami. Po tej mojej orgii komplementów, pewnie przez całą niedzielę wytrzepywał brokat z ubrania.
- Ostatnio jak byłem z tą moją przyjaciółką na weselu w Rudzie Śląskiej, to kazała mi ubrać porządne buty, bo to jakieś takie "z wyższych sfer", a na wcześniejsze, też z nią, włożyłem trampki, więc już musiałem odżałować i sobie kupić.
Pewnie z bólem serca wydał te pieniądze. Ta myśl nieźle korespondowała z jego charakterkiem, zamiast jednak ją wypowiedzieć...pochwaliłam jego buty.
- Paweł...ten nasz wokalista, wiesz...- zaczął w pewnym momencie.
- No wiem! - warknęłam, zapominając na chwilę o swoim postanowieniu.
Co on nagle taki ostrożny, nieraz walił mi Pawłem po gębie, jak pięścią, nie zastanawiając się czy jestem zorientowana w temacie, czy nie.
- On na swoim weselu... - efektowna pauza - ...praktycznie całe wesele przegadał z kamerzystą, trzy bite godziny z kamerzystą rozmawiał, tam go chyba ewangelizował.
Widocznie ten człowiek bardziej go fascynował, niż piękna małżonka i czcigodni goście. Spojrzałam przelotnie na szkodnika, po czym przeniosłam wzrok na ciągnące się po horyzont lasy. Dlaczego on jest taki małostkowy? "Chłopie, cieszże się zielenią drzew, śpiewem ptaków, imprezą, muzyką, moją pobłażliwością, zamiast cały wysiłek koncentrować na wbijaniu we mnie szpilek" - miałam ochotę wykrzyknąć, lecz po raz setny przełamałam się i zdobyłam na nieco krzywy uśmiech. Farciarz ze mnie. Ani szczęścia w grach, ani w miłości. Jak się trafi facet z fantazją to nieuczciwy, a jak uczciwy, to sadysta.
Pojechaliśmy do domu po kopertę z pieniędzmi, których jak zwykle, musiałam zapomnieć. Teraz byłam nawet usprawiedliwiona, bo w tym porannym rozgardiaszu można było głowy zapomnieć, nie tylko pieniędzy. Poprosiłam Szymona, jednego z dwóch naszych kierowców (i brata Bartka zresztą), o kluczyki, bo chciałam sama siąść za kierownicą, ale Szymek tylko czekał na okazję, żeby drapnąć, bo wieczorem miał wyjechać z przyjaciółmi nad morze. Łukasz, tak zazwyczaj nielitościwy, powstrzymał się od złośliwości, bo aż się palił, żeby zobaczyć mój dom. Podobało mu się mieszkanie (oprócz psa), a może nawet jakieś kudłate myśli krążyły po głowie, bo nalegał, żebyśmy nie wracali na zabawę, nie spieszył się z dopijaniem kawy (czy ja kogoś poganiam?) i długo marudził z wiązaniem sznurówek.
- Szymon, jakie to piękne imię - zagaił niespodziewanie, gdy już wróciliśmy do Dworów - Chciałbym mieć syna i nazwać go Szymon.
Chciałby mieć syna...
Nie odpowiedziałam, bo nie bardzo wiedziałam, co. Ani przytaknąć, ani rozwinąć myśl. Dla mnie takie czy owakie imię nie ma znaczenia, liczy się charakter człowieka, który je nosi. Zastanawiałam się czy on tak po prostu rzucił zdanko, czy kryje się w tym kolejne ostrze. Zaczął wymieniać kobiece imiona, które otacza cieplejszą myślą i okazało się, że ma w tej wyliczance miejsce dla swojej byłej ukochanej. Ciekawe to. Gdy był gotów ją zdradzić bez najmniejszych skrupułów, imię to, ciśnięte w panice przeze mnie, oparzyło go jak kawałek rozgrzanego węgla. A teraz Marcelinka ma w jego wdzięcznej pamięci ołtarzyk, przed którym codziennie jej pali kadzidła.
Kocham, gdy na ciebie patrzę, lecz, gdy tylko się oddalisz...robię, co chcę.
A potem, kiedy cię już nie ma, szlocham i tęsknię i rozdzieram szaty z rozpaczy. Nie wiesz co masz, dopóki tego nie stracisz. Piękny Łukaszek chciał trzymać dwie sroki za ogon, więc został z garścią piór i podziobanym obliczem. A mamusia mówiła, żeby do piecyka rączki nie wkładać!
Państwo młodzi, słudzy swoich gości, nie pozwolili sobie na żadne pijaństwo, gdyż po pierwsze: musieli spełniać dziesięć tysięcy plus jedną zachciankę, więc nawet nie mieli czasu przysiąść, a po drugie: co to by był za obciach, zwisać smętnie z krzesła na swoim weselu. Wyręczyli ich w tym świadkowie - Grzesiu padł na początku imprezy i już nie powstał. Czasem, przebudzony nie w porę, zrywał się i brał kogoś do tańca, tudzież wałęsał się po okolicy i za każdym razem wracał z mocniej rozwaloną głową. Ponownie uśpionego, umieścili go koledzy na tylnym siedzeniu ślubnego wozu i Przemek Kaczor nieświadomie odwiózł go z kimś do domu. Ostatecznie jednak, opatrywany, klejony i pilnowany na każdym kroku, dotrwał jakoś do północy, kiedy to BEZPOWROTNIE JUŻ został odstawiony na Solny. Świadkowa dłużej się trzymała, ale i ją w końcu tak zmogło, że trzeba było poczciwą Basieńkę zanieść do samochodu. Kuzyn Sebastian wylał barszcz na kelnerkę, a Szymon, jak to Szymon, znany z lojalności wobec rodziny, usiłował po fakcie zatuszować jego wybryk. Ale, że na co dzień jest kryształowo uczciwy, zabrał się do tego niezbyt zręcznie, plątał w zeznaniach, obwiniając to kelnera, to Kubę, któremu na tym weselu przydarzyło się roznosić wódkę.
Ogólnie jednak wszyscy bawili się przednio, nawet Łukasz, który - jakkolwiek niczego nie chwalił - był rozpromieniony, niczym wschodzące słońce. Pomijając jego męczące docinki, był niezbyt wymagającym partnerem w tańcu i przyjemnym rozmówcą, toteż czas upływał nam mile, jak chyba nigdy dotąd, w całej historii naszej znajomości.
Co prawda, pewien natrętny samochód przejeżdżał koło nas (gdy spacerowaliśmy), co kilka minut i o mało nie ochlapał mojego towarzysza, ale to nas nie wytrąciło z równowagi. Nieco bardziej podnieśli Łukaszowi ciśnienie moi rozrywkowi koledzy, z których co rusz jakiś kawaler porywał mnie do tańca. Rafał Wąchal, wywijając ze mną, nie omieszkał zadać denerwującego pytania:
- Czemu ten koleś, co z tobą przyszedł, nie prosi żadnych dziewczyn do tańca?
- Aaa, on zmęczony. Obtańcował już wszystkie dziewczyny na sali i musi poodpoczywać.
- Tak mu powiedziałaś? Dzięki - ucieszył się Łukasz, gdy mu powtórzyłam dialog.
- Rafał jest nieszkodliwy, wystarczą dwa zdania, żeby go spławić.