"Chodzi o to, by w ciągu najbliższej dekady, podczas której decydować się będzie nowy globalny porządek, Polska została wyeliminowana z gry"
opublikowano: 2011-02-12 18:14:06
PAP
Moskwie nie zależy już na tzw. ociepleniu stosunków z ekipą premiera Donalda Tuska. Świadczą o tym wydarzenia ostatnich tygodni: raport MAK i zakończenie badania przyczyn katastrofy smoleńskiej przez rosyjski rząd, problemy we współpracy gospodarczej (umowa ws. tranzytu) i straty polskiej gospodarki, sięgające setek milionów euro oraz orzeczenie Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej, potwierdzające decyzję o utajnieniu postanowienia o umorzeniu rosyjskiego śledztwa dotyczącego zbrodni katyńskiej. Wszystko wskazuje, że próba reorientacji polskiej polityki wschodniej zapoczątkowana pod koniec 2007 roku zakończyła się spektakularną katastrofą.
„Nasz człowiek w Moskwie"
Tusk wierzył, że jako premier RP bez trudu doprowadzi do nowego otwarcia w stosunkach polsko-rosyjskich. Stała za tym podwójna kalkulacja. Premier chciał wzmocnić swoją pozycję w oczach kanclerz Merkel i udowodnić Polakom, że nie jest dyplomatołkiem, lecz mężem stanu pełną gębą.
Pierwszy ważny sygnał wysłał w trakcie sejmowego expose, deklarując, że chce „dialogu z Rosją, taką, jaką ona jest". W ten sposób zasygnalizował gotowość odejścia od pryncypiów dotychczasowej strategii Polski, zakładającej możliwość zbliżenia i pojednania z Rosją, ale Rosją demokratyczną, a nie totalitarną lub autorytarną. Była to jawna manifestacja cynizmu - jednego z najważniejszych pojęć w politycznym wokabularzu Tuska.
Do werbalno-propagadnowego przełomu doszło podczas pierwszej wizyty w Moskwie w kwietniu 2008. Tusk nie podjął dyskusji z Rosjanami na temat spraw spornych, czyli na temat realnych interesów w stosunkach dwustronnych. Nawet nie udawał, że zamierza załatwić coś konkretnego: np. problemów z dziedziny energetyki (gazociąg północny), polityki bezpieczeństwa (tarcza antyrakietowa), czy polityki historycznej (śledztwo katyńskie). Zamiast o interesach rozprawiał o zaufaniu do strony rosyjskiej. Nie dziwota, że wzbudził zachwyt gospodarzy. Rosyjska prasa okrzyknęła go „naszym człowiekiem w Warszawie". W ten sposób zamanifestował zupełny brak realizmu - kolejny obok cynizmu znak firmowy swojej dyplomacji.
Demontaż polskiej polityki wschodniej
Donald Tusk ze wszystkich sił starał się zapracować na zaufanie władców Kremla. W tym celu odszedł od dotychczasowej linii polityki wschodniej i złamał polityczny konsensus w tej dziedzinie.
Polityka wschodnia III Rzeczypospolitej czerpała natchnienie z szeroko rozumianych koncepcji piłsudczykowskich. Za jej patrona uważano redaktora paryskiej „Kultury" Jerzego Giedroycia. Oparta była na koncepcie UBL, czyli na istnieniu geopolitycznego bufora składającego się z niepodległej i demokratycznej Ukrainy, Białorusi, Litwy, który oddzielałby Polskę od Rosji. Dlatego właśnie jednym z priorytetów naszej dyplomacji było wspieranie tych państw w ich drodze do NATO i UE.
Chodziło o to, by nie graniczyć z potencjalną strefą destabilizacji, czyli nieukrywającą swych imperialnych ciągot Rosją. Warunkiem powodzenia takiej strategii było prowadzenia bardzo aktywnej polityki regionalnej na obszarze znajdującym się miedzy Niemcami i Rosją oraz między Morzem Bałtyckim i Morzem Czarnym. Lepiej lub gorzej koncepcja ta była realizowana przez kolejnych prezydentów III Rzeczypospolitej. Jej największym tryumfem była obrona niepodległości Gruzji podjęta przez Lecha Kaczyńskiego podczas zorganizowanej przez niego wspólnej wizyty prezydentów i premierów Europy Środkowo-Wschodniej w Tbilisi w sierpniu 2008 roku.
Taka polityka wschodnia wychodziła z realnych przesłanek. Dzisiejsza Rosja jest zagrożeniem dla swoich sąsiadów; jawnie rozszerza swoje imperialne wpływy na inne kraje, czego koronnym dowodem była agresja na Gruzję w 2008 roku, zakończona jej częściowym rozbiorem. Jest państwem autokratycznym, w którym morduje się wszystkich tych, którzy nie podobają się władzy. Trawi ją poważny wewnętrzny kryzys spowodowany m.in. istnieniem silnych tendencji odśrodkowych (np. Północny Kaukaz), nieefektywnym modelem gospodarczym opartym na eksporcie surowców, czy katastrofą demograficzną. Wreszcie rosyjskie elity władzy to w zdecydowanej większości oficerowie służb specjalnych, wskutek czego podstawową metodą polityczną Moskwy jest dezinformacja i osłabianie państw ościennych przez działalność postsowieckiej agentury.
W imię zaufania do takiego właśnie państwa Donald Tusk rozmontował zniszczył politykę wschodnią naszego państwa. Fakty są nieubłagane. Nigdy w historii ostatnich dwóch dekad Polska nie miała tak złych stosunków z Ukrainą, Białorusią i Litwą; nigdy w historii ostatnich dwóch dekad Moskwa tak silnie nie rozszerzała swoich wpływów na terytorium tych trzech krajów. Polska przestała się liczyć w regionie, dopasowując się do europejskiego koncertu mocarstw, przede wszystkim Berlina i Moskwy. Kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia, by w budowanym sojuszu państw północnej Europy, skupiającym Wielką Brytanię, Islandię, Norwegię, Finlandię, Szwecję, Danię, Litwę, Łotwę i Estonię, zabrakło naszego kraju.
Politycy odpowiedzialni za strategię polskiej polityki wschodniej nie rozumieją, jakich spustoszeń dokonali w ostatnich latach. I trudno się temu dziwić. Prezydent Komorowski, Premier Tusk i minister Sikorski w swoich wypowiedziach na temat polityki zagranicznej manifestują nie tylko ignorancję, ale również ograniczoną zdolność pojmowania rzeczywistości międzynarodowej. Brak kwalifikacji umysłowych jest trzecią najistotniejszą, obok cynizmu i braku realizmu, cechą obecnej polityki polskiej.
W imię obcych interesów
Niestety, Donald Tusk et consortes w swojej polityce wobec Moskwy, jest winien nie tylko zaniechania. Aktywnie bowiem wspierał interesy państwa rosyjskiego przeciwko interesom własnego kraju.
Dowodzą tego prowadzone w latach 2009-2010 negocjacje polsko-rosyjskiej umowy gazowej. Najpierw rząd RP chciał na najbliższe trzy dekady, czyli w praktyce na zawsze, uzależnić nas od dostaw rosyjskiego gazu. Potem zrezygnował z tego wskutek nacisków USA i RFN, które także chciały robić gazowe interesy na naszym rynku.
Nie zmieniło to w niczym faktu, że podpisana w końcu 2010 roku umowa okazała się skrajnie niekorzystna dla naszego kraju. Rząd Tuska zgodził się na płacenie za rosyjski gaz więcej, aniżeli inni odbiorcy europejscy (według analityków rocznie przepłacamy ok. 0,5 mld dolarów), na w praktyce darmowy tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę na Zachód, na umorzenie długów Gazpromowi i prawdopodobnie, jak sugeruje część analityków, na monopol na korzystanie z rurociągu jamalskiego na naszym terytorium.
Tym samym Tusk stał się grabarzem wspólnej europejskiej polityki w dziedzinie dostaw strategicznych surowców energetycznych i liberalizacji rynku gazowego; polityki, której jeszcze kilka lat temu rząd polski był głównym zwolennikiem i promotorem.
Donald Tusk równie gorliwie wspierał interesy Moskwy podczas wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Raport MAK jest niczym więcej jak rezultatem jego rezygnacji z wyegzekwowania polsko-rosyjskiego porozumienia ws. lotnictwa wojskowego z 1993 r., które gwarantowałoby nam możliwość wspólnego ze stroną rosyjską badania przyczyn katastrofy i publikacji wspólnego raportu. I tym razem Premier tłumaczył to zaufaniem do Moskwy.
Łaska Moskwy na pstrym koniu jeździ
Skoro Donald Tusk jest tak wygodnym partnerem, to dlaczego Putin uderzył weń tak mocno kłamliwym raportem MAK?
Część komentatorów twierdzi, że rosyjski premier nie uczynił tego świadomie. Nie przewidział bowiem skutków publikacji raportu, który zawierał przecież wersję korzystną dla propagandy Tuska, tłumaczącą katastrofę wyłącznie błędem pilotów, spowodowanym presją „ważnych osób". Wolne żarty, kagiebista Putin dzięki swoim służbom i agenturze wie więcej o Polsce niż polski premier!
Dziwi, że komentatorzy zamiast formułować wielostopniowe wyjaśnienia nie zwrócili uwagi na najprostsze. Moskwa już w grudniu ubiegłego roku oficjalnie otrzymała wnioski komisji Millera. Według polskich ekspertów na wysokości 100 m dowódca Tu-154M podał komendę „Odchodzimy!". Polski pilot nie próbował lądować, a skoro tak, to nie było presji. Rosjanie byli świadomi, że w świetle tych ustaleń nie da się utrzymać kłamstw MAK-u, ani zapobiec kompromitacji Tuska, który przed Polakami odgrywał męża zaufania Rosjan. Dlatego Putin zdecydował się na manewr wyprzedzający. Uratował wizerunek Rosji na arenie międzynarodowej, ale zadał cios wizerunkowi Tuska w Polsce. Uważał, i słusznie, że sprawa smoleńska tak czy owak będzie końcem politycznej kariery Tuska. Nie przeliczył się w swoich prognozach. Obecnie co trzeci Polak uważa, że premiera RP jest zdrajcą, a tylko co czwarty jest pewny, że nim nie jest. I to pomimo, że największe polskie media uprawiają prorządową propagandę sukcesu.
Rosjanie są mistrzami długofalowych strategii. Dlatego też relacji z Polską nie będą budować na wierze w powodzenie jednego polityka. Ich cel jest jasny. Chodzi o to, by w ciągu najbliższej dekady, podczas której decydować się będzie nowy globalny porządek, Polska została wyeliminowana z gry. Gwarancją tego jest skłócenie Polaków. Brak konsensusu w fundamentalnych sprawach polityki zagranicznej kompletnie zmarginalizuje nasz kraj na arenie międzynarodowej. To jest rzeczywista strategia Moskwy realizowana od dwóch dekad i jej przede wszystkim służyła publikacja raportu MAK. Trzeba zaiste niesłychanego zaślepienia i cynizmu, aby tego nie dostrzec.