Angora nr 14 / 2012
Naćpany pętak czyli tłusty kocur
Niewiele dobrego zostanie z politycznego dorobku ostatnich miesięcy. Chociaż rząd
wziął się do roboty i zaczął rządzić, w świadomości milionów nieszczęśników, którzy
nie mogą się oderwać od telewizorów, pozostanie w pamięci jedynie kilka barwnych
bon motów, godnych magla parowego.
Kiedy Leszek Moczulski wyzywał Millera jak psa, że zrodziła go Polska Zjednoczona
Partia Robotnicza, co odczytał jako Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji, a kilka lat później
Leszek Miller wyzwał Zbigniewa Ziobrę od zer, byliśmy zażenowani brutalnością tych
epitetów. Czegoś takiego w życiu publicznym dotąd nie było, a zaprezentowany styl był
nie do zaakceptowania. Dziś stał się czymś normalnym.
Wspominam przeszłość nie dlatego, by potępić zapomnianego Moczulskiego czy Ziobrę
wycenić wyżej, niż wycenił go Miller, ale w dobrym towarzystwie nie ma powodu być
dosłownym. W dobrym towarzystwie ludzie rozumieją się bez słów. To naturalny efekt
kultury osobistej i politycznej edukacji. Jawi się za to pytanie, czy polscy parlamentarzyści
to dobre towarzystwo? Wszak widzimy, że z każdą kolejną kadencją jest to towarzystwo
coraz bardziej szemrane. I nie ma problemu z kulturą osobistą parlamentarzystów, bo tej już
się nie stwierdza. Problem tkwi w powszechnej pogardzie, która kulturę w Parlamencie całkowicie wyparła. Brak szacunku posłów wobec siebie jest normą i nikt nie myśli,
że brak szacunku w Parlamencie oznacza brak szacunku dla nas, wyborców.
Przekonał nas o tym ponownie Leszek Miller, który gnębiony rozwijającą się demencją
wyzwał posłów Ruchu Palikota od naćpanej hołoty. Nie ma żadnego uzasadnienia dla
chamstwa czy agresywnego języka godnego meliny. Bo gdy na tym tle wspomnieć niewinne
swary posłanki Grodzkiej Anny czy Biedronia Roberta z ich sejmowymi antagonistami,
to cios sztachetą, jaki z trybuny Sejmu Rzeczypospolitej wymierzył lider lewicy, były
premier, który wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej, jest jego, Millera, nieodwołalną
kompromitacją. Upadek umysłowy Millera ilustruje tym samym upadek całej jego lewicowej
formacji. Czy dziwić się trzeba premierowi Tuskowi, który odnosząc szefa „Solidarności"
Piotra Dudę do „byle pętaka", że ambitnie utrzymał ten sam poziom co reszta sejmowej
ferajny?
Ubóstwo umysłowe polityków idzie w parze z ubóstwem ich języka. Język z kolei
kształtuje współczesny wizerunek Polski i Polaków. Inaczej widzą nas cudzoziemcy, inaczej
widzimy samych siebie. Deputacja Prawa i Sprawiedliwości w Brukseli, wnosząc do
społeczności międzynarodowej apele o pomoc w ustaleniu, kto dokonał zamachu na polski
samolot w Smoleńsku, kreśli wizerunek zakompleksionego narodu, który mając przekonanie
o swym boskim wywyższeniu, utracił zdolność racjonalnego myślenia. Rwetes podniesiony
przez opozycję w kraju, a dotyczący „dark site", tajnego wiezienia amerykańskiego
w Starych Kiejkutach, gdzie ponoć torturowano podejrzanych o terroryzm, dowodzi
dokładnie tego samego. Polscy politycy utracili właściwości rozumowe.
Polska jest jedynym krajem europejskim, w którym nie ma opozycji. Owszem, są partie
prące do władzy jak buldożery, ale nie mają nic wspólnego z cywilizowaną opozycją.
PiS przeczy rządowi, bojkotuje prezydenta, nie uznaje prawa, nienawidzi ludzi bogatych,
mentalnie reprezentuje myśl polityczną czasów insurekcji kościuszkowskiej. Platforma może
w ten sposób rządzić długie lata, stając się gwarantem dla „tłustych kotów", jak
pieszczotliwie określiła ich posłanka Beata Kempa. „Tłustym kotem" jest w PiS-owskim
myśleniu każdy Polak, zarabiający tyle co poseł, czyli ponad 10 tysięcy złotych miesięcznie.
A przecież to posłowie mogliby dać dobry przykład, by bogacili się wszyscy.
Jak zwykle, kiedy nadchodzą święta kościelne, w sejmowym entourage'u pojawią się
duchowni, a posłowie z senatorami wykonają rytualny taniec paradny, słaniając się ku sobie
z wielkanocnymi życzeniami. Na chwilę znikną z kuluarów sejmowych tłuste kocury,
Anna Grodzka i Marzena Wróbel zgodnie wrąbią poświęconą białą kiełbasę, Miller naćpa się
z Palikotem do syta jajkami na twardo, a poszukiwani za urządzenie amerykańskich więzień
na Mazurach sami wychłoszczą się rózeczkami.
Henryk Martenka