ROZDZIAŁ XIV Akt ostatni: Mishima
Rozpacz nasiliła się pod koniec walk. Japonia była już tylko polem zasłanym gruzami. Ruina i żałoba gościły także w sercach. Tak srogiej klęsce zawsze towarzyszy wewnętrzny zamęt, w którym z początku przeważa pogarda dla samego siebie. Japonia ślubowała, że na zawsze stanie się Szwajcarią Dalekiego Wschodu - czy aby wznieść się na tę wysokość, nie musiała zrzucić siebie jako balastu? Wtedy to jeden z najsławniejszych pisarzy, Shiga Naoya, niegdyś członek grupy Shirakaba, postać poważna i zrównoważona, rozmyślając o zaistniałej katastrofie, za winną uznał strukturę ducha narodowego, to znaczy sam język japoński. Co zrobić? Umrzeć dla siebie, przemienić się! Wybrać rozsądny język, na przykład francuski, uczyć go dzieci i dorosłych, zarządzić odtąd jego obowiązkowe używanie, wyłączne, codzienne - zamienić tym sposobem japoński, w kilka miesięcy, kilka lat, w martwy język budzący złe wspomnienia1. W czasie jednego z poprzednich kryzysów, już w okresie Meiji, niektórzy zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby oddalić buddyzm i sinto, a za religię państwową obrać chrześcijaństwo. Wraz z propozycją Shigi Naoyi chęć przemiany oraz wstyd za przeszłość doprowadziły do zaplanowania tej przesadzonej rewolucji kulturalnej - nie, to za mało powiedziane, raczej kulturowego autogenocydu, będącego odpowiednikiem narodowego samobójstwa {ichioku gyokusai — sto milionów Japończyków poświęcających się), zalecanego kilka miesięcy wcześniej przez nacjonalistycznych fanatyków.
Propozycja ta została sformułowana w artykule „Kokugo mondai" (Problem naszego bodowego języka), który ukazał się w kwietniowym numerze czasopisma „Kaizó" (Odbudowa) z 1946 r.