On Revient Toujours A Ses Premieres Amours
Kai się rozejrzał. Wszędzie panika, strach, ból i cierpienie. Ale on musiał iść dalej. Wiedział co go czeka na końcu. Bał się go najbardziej. Ale musiał tam iść. Nieznana siła mu kazała. I wtedy pojawiła się ta twarz. Była taka sama jak zwykle, ale za każdym razem przerażała go jeszcze bardziej niż poprzednio. Czerwono krwiste oczy patrzące z taką okrutnością. Perfidny uśmiech odsłonił wampirze zęby.
- Nie!!!!- wrzasnął Kai
Na próżno. Kły wbiły mu się w nogę. Znikąd pomocy. I ten potworny ból...
***
Kai obudził się przerażony. Znowu ten sen. Taki realny. Ta twarz wciąż go męczyła. I ten ból. Tylko że on był prawdziwy.
- Cholerna noga.- mruknął pod nosem- Co było w tym pierścieniu, że rana nie chce się zagoić?
Przypomniał sobie całe zdarzenie. Walka z Czarnymi Krukami nie wyszła mu na dobre, chociaż dzięki niemu wygrali. Ich szef Thel poważnie zranił go dyskiem w nogę. A potem okazało się że nasączył czymś swój pierścień ataku. I przez tą substancję noga się nie goiła. Ta twarz we śnie w ogóle go nie przypominała. Ale jednak nie... Te oczy należały do Thelosa. Zimne i bez żadnych uczuć.
- Kai nie myśl już o tym- skarcił sam siebie i spróbował wstać. Było całkiem nieźle. Zabrało mu to tylko 15 minut. Trzeba było niestety zmienić bandaże. Reszta Bladebrakersów już wstała, nawet Tyson co było dość dziwne. Była 10.00 a to wcześnie dla niego. I nawet nie ziewał.
- Co jest?- spytał
- Mało się ruszasz Kai, a z twoją nogą jest już coraz lepiej. Postanowiliśmy zabrać cię na spacer.
- Dzięki ale nie skorzystam. Nie mam nastroju na wychodzenie z domu.
Ray spojrzał na niego badawczo.
- Znów te koszmary?- zapytał cicho, tak że tylko Kai go usłyszał. Ten westchnął potwierdzająco. Musiał powiedzieć Rayowi, bo jak ten zauważył że jest coś nie tak to nie przepuścił mu. Wymusił na nim opowiedzenie historii tych snów. Sęk w tym że nie miały żadnej historii. Wzięły się niewiadomo skąd i dlaczego. Tylko że ta twarz miała oczy Thelosa. Ale poza tym żadnego z nim związku. I jeszcze ten ból. Ale nie chciał teraz o tym myśleć. Wolał już iść na spacer. Ray i Max zagadali się i szli z przodu nie zważając na nikogo i na nic. Tyson szedł trochę za nimi i pogwizdywał pod nosem. Kai wlókł się na końcu, a to z powodu tej przeklętej nogi. Wprawdzie Tyson oglądał się czasami ale nie proponował pomocy. Wiedział że Kai i tak by jej nie przyjął. Max i Ray zniknęli za zakrętem. Kaiowi pociemniało przed oczami. Rana bolała go straszliwie. Tak jak jeszcze nigdy. Przykucnął i próbował wziąć się w garść. Oparł się o mur. Przed oczami miał kolorowe plamy, a w głowie dziwny szum. W ostatnim przebłysku świadomości usłyszał niewyraźny krzyk Tysona. Tyson szybko podbiegł do osuwającego się na ziemię Kaia i złapał go w ostatniej chwili. Ale chłopak był za ciężki żeby go nieść. Tysonowi nie przychodziło nic sensownego do głowy. Wkurzając się w myślach na Maxa i Raya, że sobie gdzieś poszli, uklęknął i położył sobie na kolanach głowę Kaia. Próby ocucenia nie dawały skutku.
- Kai, obudź się! Kai!
***
W głowie Kaia działo się coś dziwnego. Najpierw pojawiła się strasz na twarz ale nie była już taka straszna jak w koszmarach. A potem jakiś znajomy głos zaczął rozbrzmiewać w jego głowie.
- Kai! Kai! Kai!- powtarzało echo
Ostatkiem sił uniósł powieki i zobaczył nad sobą zmartwione, granatowe oczy. Zaraz potem znowu stracił przytomność. Jego umysł odlatywał gdzieś w głębiny podświadomości.
***
Ray i Max szybko się zorientowali że Tysona i Maxa gdzieś wcięło. Ale intuicja ich nie zawiodła. Wrócili się za zakręt i tam ich oczom ukazał się dziwny widok. Tyson klęcząc trzymał na kolanach głowę leżącego na ziemi Kaia.
- Co się stało Kaiowi?- spytał Ray
- No nareszcie mruknął Tyson- Zemdlał, a wy sobie gdzieś poleźliście. Pomóżcie mi go ocucić.
Jednak ich próby nie przyniosły skutku. Po chwili Kaia zabrała karetka...
***
-Gdzie ja jestem?- pomyślał Kai
Wszędzie biało. Białe, metalowe meble, białe ściany, białe kwiatki, białe ciuchy Raya... Co?! Zaraz, zaraz! A co Ray tu robi?
- Obudziłeś się Kai...
- Gdzie ja jestem? Co się tu dzieje?!
- Zemdlałeś na ulicy, a teraz jesteś w szpitalu. Lekarz cię zbadał i mówi że nic ci nie będzie. ale musisz zostać na parę dni.
- Ale czemu?
- Z powodu twojej nogi. Ta substancja weszła w jakiś kontakt z twoją skórą i podrażniła ją. Dlatego to nie chciało się goić. Ale to nic ta...
Nie zdążył skończyć, bo do pokoju wparował Tyson z Maxem.
- Ray!- wrzasnął ten pierwszy- Miałeś nas zawołać, jak Kai się obudzi!
- Tak smacznie zażeraliście się, że nie chciałem wam przeszkadzać.
- Wypraszam sobie- powiedział Max- To Tyson się zażerał, a ja na niego tylko czekałem.
- Nieważne. Dobrze że Kai się już obudził. Jak się czujesz?- zapytał Tyson, a Ray mruknął do Kaia- Uważa się za bohatera, bo cię uratował przed upadkiem na ziemię.- Kai powstrzymał chichot.
W końcu przyszła pielęgniarka i powiedziała że jak chce któryś z nich zostać przy Kaiu to ma dla niego krzesło. Ale jak zaznaczyła tylko jeden, bo we trójkę robią za dużo hałasu. Patrzyła przy tym na Tysona, który naburmuszył się i oświadczył:
- Ja zostanę.
Ray i Max powstrzymując śmiech pożegnali się z nimi i poszli.
- Eeee... Tyson- zaczął Kai- Dzięki że mnie tam nie zostawiłeś na ulicy.
- No co ty!? Kumpla na ulicy?! Nawet jeśli się trochę^^ kłócimy to i tak bym cię nie zostawił tam!
Kai nagle poczuł jakieś dziwne ciepło, które nie miało związku z tym co mówił Tyson, tylko z tym jak na niego patrzył. Był zmartwiony i zatroskany, a jednocześnie w jego oczach kryła się wesołość. Chyba tylko on miał taki dar być zadowolonym z życia nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji. Ale szybko się opanował.
- Dzięki, Tyson że ze mną tu zostałeś.
- To mój obowiązek- napuszył się dumnie, a Kaiowi przypomniały się słowa Raya: "Uważa się za bohatera, bo uratował cię przed upadkiem na ziemię".
Tyson usiadł sobie obok łóżka. Po kilku kwadransach Kai zasnął. A we śnie ciągle widział te granatowe zmartwione oczy... Kiedy Kai obudził się rano Tyson spał sobie smacznie na krześle. Chłopak zaczął obserwować śpiącego. W śnie był taki uroczy...
- Zaraz! O czym ja myślę?!- zdziwił się niebiesko włosy- zupełnie jakby mi się Tyson podobał- jeszcze raz na niego spojrzał- Nieee, to nie możliwe...
W tym samym momencie Tyson przekręcił się na drugi bok i spadł z krzesła. Kai z trudem powstrzymał się od śmiechu na widok miny Tysona zbierającego się z podłogi.
- Ała.- mruknął, a widząc, że pacjent już nie śpi dodał- Cześć Kai. Kiedy wstałeś?
- A jakieś pięć minut temu.
- Głodny jestem. Myślisz że jak poproszę to dadzą mi śniadanie?
- Nie wiem, spróbuj.
Niestety pielęgniarka się nie zgodziła i jeszcze patrzyła na Tysa jak na wariata. Musiał zadowolić się chipsami za szpitalnego sklepu. Zaraz po śniadaniu przyszli Ray z Maxem. Tak mniej więcej wyglądały kolejne dni pobytu Kaia w szpitalu. Noga goiła się wyjątkowo szybko, ale lekarz uparł się, że nie wypuści go z ranką, bo może wdać się zakażenie.
- Paranoik- stwierdził Tyson pod nosem
Ray parsknął śmiechem, na co lekarz odwrócił się i powiedział z gniewną miną:
- Mój drogi, jeśli nie umiesz zachować się w szpitalu to wyjdź. Rozsiewasz bakterie.
Tym razem to naprawdę musieli powstrzymywać się od śmiechu.
W czasie pobytu Kaiowi ani razu nie przyśniła się koszmarna twarz. A kiedy Ray go o to spytał, mógł mu szczerze odpowiedzieć. Domyślał się powodu, ale nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Bo też pomysł że zakochał się w Tysonie wydawał mu się co najmniej absurdalny. Jednak z czasem nie mógł powstrzymać myśli o nim. Powoli docierała do niego ta miłość. Nieprawdopodobne uczucie zawładnęło jego duszą. Duszą niedostępnego Kaia Hiwatari! Miał tylko nadzieję że nikt się tego nie domyśli.
***
Nadszedł czas powrotu do domu. Specjalnie dla niego przygotowali mini imprezę powitalną. Oczywiście Tyson jadł najwięcej, tak że prawie nic nie zostało. To co kiedyś Kaia w nim wkurzało, dziś fascynowało. Chłopak cały czas milczał i był przygnębiony. Nie mógł wprost pojąć tego dziwnego uczucia, które go zalało. W nocy wciąż go widział, a koszmary zaczęły wracać. Któregoś dnia...
- Kai, poczekaj! Muszę z tobą pogadać.- Tyson przyłapał go samego kiedy trenował. Niebiesko włosy zrezygnował z ucieczki i usiadł.
- No więc- zaczął Tyson- Ray powiedział mi o twoich koszmarach. A ja widziałem jak w nocy śpisz niespokojnie i mamroczesz coś przez sen. Czy nadal je masz?
- Nie. W szpitalu zniknęły i dotąd nie powróciły.
Tyson nie dał się zwieść.
- Przecież mi możesz powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Tak, ale chciałbym żebyśmy byli kimś więcej- wypalił Kai zanim zdążył się powstrzymać.
Tyson popatrzył na niego zdumiony.
- Kimś więcej? O co ci chodzi?
- Nie ważne. Może kiedyś to zrozumiesz.- Kai westchnął i wstał- Idę się przejść. Jakbyś mnie szukał to będę na moście.
Musiał uporządkować myśli. Po co on to powiedział?
***
Minęło kilka dni, a Tyson zdawał się nadal nie pojmować tego co Kai mu powiedział. Kimś więcej? Kim? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Kai tymczasem znikał na całe wieczory. Chodził na ten most. Było w nim coś, co go tam ciągnęło. Jakby woda, szemrząca pod nim, namawiała go do zwierzeń zachodzącemu słońcu i lekkiemu wietrzykowi. Chłopak rozmyślał nad tym uczuciem. Miłość do Tysona rozkwitła w nim tak nagle... Może już wtedy kiedy zobaczył nad sobą te zmartwione granatowe oczy. Od tego czasu złagodniał ale nadal też pozostawał tym dumnym i wyniosłym wobec innych. Tak innych, oprócz Tysa... Któregoś wieczoru chłopak zrozumiał. I przejęło go to jakimś nieokreślonym lękiem. Żeby pozbyć się wszystkich wątpliwości postanowił pogadać z Kaiem. Znalazł go nad mostem, siedzącego na barierce. Nigdy by nie przypuszczał że Kai będzie podziwiał widok zachodzącego słońca. Ustał obok niego i postanowił zacząć od razu.
- Kai, pamiętasz jak się spytałem ciebie o te koszmary?
- No...- mruknięcie w odpowiedzi
- I wtedy powiedziałeś, że chciałbyś żebyśmy byli kimś więcej niż przyjaciółmi.
- No...
- Kai, czy ty... Czy ty mnie kochasz?
Chłopak westchnął. Wiedział że Tyson prędzej czy później się domyśli. Postanowił powiedzieć mu prawdę ale to wcale nie było takie łatwe.
- Tak, Tyson.
Czarnowłosy spodziewał się tego, ale i tak się zdziwił. A jednak... Więcej już żaden z nich się odezwał. Gdy się ściemniło postanowili wracać. Przechodzili obok zbocza małej górki, kiedy to się stało. Tyson potknął się i wpadł na Kaia. Obaj stoczyli się z góry. Kai wylądował na Tysonie. Jego oczy były blisko, naprawdę blisko. Jego twarz. Taka zdziwiona i lekko przestraszona. Pragnienie było ogromne. Ale Kai się powstrzymał. Wstał jak gdyby nigdy nic i wyciągnął rękę.
- Choć- powiedział do zdziwionego Tysona- Pomogę ci wstać.
Chłopak posłusznie podał mu rękę i podniósł się z ziemi.
Dalszą drogę pokonali w milczeniu. Tysonowi cały czas chodziła po głowie jedna myśl:
- Miał okazję ale jej nie wykorzystał. Dlaczego?
***
Kai cały czas zastanawiał się nad swoją sytuacją. Tyson już wie. Może zrobić z nim to co chce.
- Jestem silny, ale do pewnych granic. Nie zniosę odrzucenia- mamrotał pod nosem.
Tyson także rozmyślał. Kai go kocha. Czemu go wtedy nie pocałował? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytanie, a przecież było jeszcze tyle innych. Chłopak próbował zajrzeć w głąb swojej duszy i odpowiedzieć chociaż na jedno z nich. Czy on kocha Kaia? To nie było takie proste. Ale musiał się upewnić. Miał już na to sposób. teraz trzeba go tylko znaleźć...
***
Kai trenował w samotności za domem. Nie chciał towarzystwa, nie potrzebował go. Chciał tylko spokoju. Nagle z tyłu usłyszał cichy szept Tysona:
- Kai...
Odwrócił się i zanim zdążył zareagować, Tyson podszedł do niego i pocałował. Świat zawirował mu przed oczami. Czyżby jednak...? Ale nie. On nie wkładał w to żadnego uczucia. Więc czemu...? Kiedy się od siebie oderwali, Kai zapytał:
- Czemu to zrobiłeś?
- Chciałem się upewnić.
- W czym? Czy ja cię naprawdę kocham? Czy ty mnie kochasz?
- Po prostu się upewnić. Niestety...
- Tyson czy ty w ogóle rozumiesz to uczucie? Czy jesteś zdolny to pojąć?
- Kai... Ja potrafię zrozumieć więcej niż ci się wydaje.
- Czy ty... Czy jest szansa że ty w ogóle kiedyś coś do mnie poczujesz?
- Raczej nie Kai, raczej nie...
Odszedł pozostawiając po sobie jeszcze większy smutek niż by się spodziewał.
***
I znów ta twarz. Taka upiorna. Ale tym razem miała oczy Tysona. Upiorny, skrzekliwy głos powtarzał:
- Raczej nie Kai, raczej nie...
- Zostaw mnie.- zaczął mamrotać Kai- Odejdź. Albo daj mi szansę.
- Nie, Kai. Ty jesteś niegodny mojego uczucia. Nie ma szansy nie pozwalam na to!
Łzy ciekły mu po twarzy. Tego bał się najbardziej. Odrzucenia...
I znowu obudził się zlany potem. Te sny stawały się coraz bardziej realne. I dotyczyły jego najbardziej ukrytych lęków. Już niemógł dalej spać. Bał się zamknąć oczy. Resztę nocy przeleżał nieruchomo, z otwartymi szeroko oczami. A gdy nastał wschód słońca wymknął się na most. Tam miał spokój i ukojenie.
***
Południe. Tyson szedł sobie ulicą. Nie chciał zranić Kaia. To wyszło zupełnie inaczej niż planował. Nic do niego nie czuł. Ale też nie chciał sprawiać mu takiego cierpienia. Nie chciał żeby jego koszmary wróciły. Martwił się o niego. Ale go nie kochał... Wychodząc zza zakrętu, zobaczył Kaia na moście. Zaczął coś krzyczeć żeby do niego podszedł, ale nie zdążył skończyć. Obok niego zatrzymał się samochód. Kai zaczął biec w ich stronę. Jakieś zamaskowane typy wrzuciły Tysona do środka i odjechali z piskiem opon. Niebiesko włosy popatrzył na kierunek jazdy i wszystko zrozumiał. Będą się mścić.
***
Tyson wrzucono do jakiegoś lochu lub czegoś bardzo go przypominającego. Z cienia wyłoniła się jakaś postać.
- Witaj Tyson- okrutny szept, bez skrupułów
- To ty!- wrzasnął chłopak- Czego ty chcesz?!
- Zemsty!
***
Kai biegł ulicami, w ślad za tym samochodem. Niestety porywacze przyśpieszyli i wkrótce zniknęli mu z oczu. Chłopak nie chciał dać za wygraną. Przechodnie patrzyli na niego dziwnie, ale go to nie peszyło. Nie miał czasu. Jeśli to byli oni i porwali Tysa dla zemsty to nie było czasu do stracenia. Biovolt był zdolny do wszystkiego. Tylko skąd wiedzieli gdzie oni są. Nie mógł znaleźć nigdzie tego samochodu. W końcu postanowił zapytać bezdomnego który ciągle tu siedział, czy nie wie gdzie pojechał ten samochód.
- Przepraszam, nie wie pan pewnie gdzie pojechał ten czarny samochód?
- Oni tu jeżdżą codziennie, a potem wracają do tego starego hangaru w porcie. A po co ci to?
- Nieważne. Dziękuję.
Kai szybko pobiegł do portu. Już miał wparować do hangaru, ale zrozumiał że tak jeszcze pogorszy sytuację. Musiał mieć plan. Nie było sensu biec po Raya i Maxa, bo nie zdążyłby uratować Tysona. Musiał się zastanowić. Miał bardzo mało czasu.
***
Tyson siedział związany i czekał. Nie wiedział na co, po prostu czekał. Może na ratunek, a może na śmierć. Do lochu wszedł Borys.
- I co Tyson? Twoi przyjaciele zostawili cię w potrzebie. Nawet nie próbują cię szukać.
- A skąd niby mają wiedzieć że mnie ktoś porwał.
- No fakt. Ale to ci nic nie pomoże. Nie będę zwlekał. Najpierw ty potem reszta.
Wyjął z kieszeni coś długiego. Ostrze błysnęło w słabym świetle żarówki.
- Lepiej mnie zastrzel- Tyson się przeraził nie na żarty. Więc tak skończy wielki mistrz BeyBlade.
- O nie Tyson. Pocierp trochę. Zobaczysz jak cierpiał Kai kiedy był w klasztorze. Jak ja cierpiałem kiedy mnie upokorzyliście na mistrzostwach. Jak cierpią wszyscy, którzy zadzierają z Biovoltem.
- Ty jesteś szalony!
- Może, ale to tylko na twoją niekorzyść bo szalony człowiek jest okrutniejszy i lubuje się w cierpieniu.
Ostrze powoli się unosiło w górę. Tyson z przerażeniem śledził jego ruchy. Nie chciał umierać. Nie tutaj, nie w taki sposób. I w chwili kiedy jego życie miało prysnąć jak mydlana bańka ktoś rzucił się na Borysa. Ta ciemna postać starała się powalić go na ziemię jednocześnie unikając noża. Borys wymachiwał nim jak szalony. Obrońca Tysa oberwał kilka razy sztyletem, ale najwyraźniej nie były to groźne rany, bo dalej walczył. Wreszcie udało mu się znokautować Borysa, który stracił przytomność. Postać upadła na kolana i podpełzła do Tysona.
- Kai!?- zdumiał się ten- Co ty tu robisz?!
- Nie mogłem pozwolić mu cię skrzywdzić.- rozciął więzy. Tyson wstał i zobaczył, że niebiesko włosy jest ranny, a ubranie ma w krwi. Nagle chłopak stracił przytomność.
- Kai! Nie teraz! Co ja mam zrobić?- zaczął go cucić. Na szczęście udało mu się i po chwili obaj opuścili budynek po kryjomu. Tyson zaprowadził Kaia do szpitala. Potem postanowił zadzwonić do domu.
***
Ray z Maxem siedzieli i oglądali telewizję.
- Ciekawe gdzie Tyson i Kai?- powiedział na głos blondyn
Ray nie odpowiedział. Nie potrafił wyjaśnić tego co czuł. Widział, że najwyraźniej Tyson podoba się Kaiowi. Nie bronił mu kochać, ale był zazdrosny. Tak zazdrosny o Tysona. Od kiedy? Tego nie wiedział. Tylko kiedy zobaczył, że Tyson pocałował Kaia, zrozumiał że go kocha. Ale nie chciał się wcinać pomiędzy nich. Nikt nie dowie się o tym uczuciu. Zadzwonił telefon. Odebrał go Max.
- Halo?- zapytał z uśmiechem, ale po chwili mina mu zrzędła.- Jasne już jedziemy.
- Co się stało?- zaniepokoił się Ray
- Kai jest w szpitalu.
- Znowu? Dlaczego?
- Tyson mi nie powiedział. Mówił tylko że opowie nam wszystko w szpitalu.
- Tyson z nim jest?- no tak mógł się tego domyślić. W końcu tyle czasu razem spędzali.
- Ray co tak siedzisz? Jedziemy!
- Co? A tak. Już idę.
***
Po kilku minutach jazdy byli na miejscu. Max popędził do Tyson i Kaia. Ray powoli szedł za nim. Zazdrość płonęła w nim. Musiał się opanować. Odetchnął głęboko. Trochę lepiej. Już spokojniejszy dołączył do zaniepokojonego Maxa. Kai leżał nieprzytomny na łóżku.
- Jak to się stało- dopytywał się Max
Tyson opowiedział im całą historię. Ray się zaniepokoił. Skoro Biovolt jest w mieście to nie mogą zostawić Kaia samego. A to znowu oznaczało dyżury. Domyślał się kto zgłosi się pierwszy.
- Ja przy nim zostanę.- powiedział Tyson. Ray się nie mylił.- W końcu mnie uratował. Jestem mu to winien. Wy już możecie iść.
- Jesteś pewny Tyson?- spytał Ray
- Tak. Idźcie.
- Narazie Tyson.
Ray westchnął i spojrzał na Tysa. Ale ten już odwrócił się do Kaia.
- No cóż- pomyślał Chińczyk- To jego wybór.
***
Kai obudził się w środku nocy. Nad nim siedział Tyson, i o dziwo nie spał. -- Tyson?- spytał niebiesko włosy
- Tak Kai to ja. Nie musisz się ich bać. Jestem przy tobie.
Lider Bladebrakersów złapał go za rękę.
- Tyson...
- Tak Kai.- odpowiedział na nie zadane pytanie. Uświadomił to sobie dopiero teraz. Wreszcie mógł odwzajemnić uczucie. Na twarz Kaia wypłynął lekki uśmiech. Tyson pochylił się nad nim i złączyli się na chwilę w delikatnym pocałunku.
- Śpij- szepnął gdy się od siebie oderwali. Niebiesko włosy posłusznie zamknął oczy.
- Koszmary powinny teraz zniknąć raz na zawsze- pomyślał.
Chłopcy nie przypuszczali nawet, jak bardzo ranią pewnego kociookoego chłopaka, który teraz leżał bezsennie w łóżku i rozmyślał. Rozmyślał o swojej niespełnionej miłości. Ale postanowił. Do niczego nie będzie zmuszał Tysona. Niech on sam wybierze. O ile dowie się o jego uczuciu. O ile się dowie...
Po paru dniach Kai mógł wrócić do domu. Lekarz powiedział że nie chce go więcej widzieć w szpitalu i niech się nie pakuje w kłopoty. Chłopak tylko się uśmiechnął lekko. Jeśli będzie trzeba to wróci do szpitala jeszcze nie raz. Koszmary zniknęły zupełnie.
Ray widział szczęście Kai i Tysona. Nie chciał im go psuć, ale jednocześnie nie potrafił poradzić sobie z zazdrością. Czemu to uczucie dopadło akurat jego? Czemu? I dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? Czemu nie może być proste i jasne? I jeszcze czemu Tyson wybrał Kaia a nie jego? I dlaczego nie ma odpowiedzi na te pytania. Ray czuł że jeszcze trochę i zeświruje. To nie może się tak skończyć- pomyślał- Będę walczył o niego.
***
Gdzieś tak tydzień po przyjeździe Kaia do domu Ray, Max i Tyson oglądali telewizję. Kai siedział w swoim pokoju. Nagle komentator w wiadomościach podał ważny komunikat:
- Wiadomość z ostatniej chwili. Wczoraj policja ujęła tajną organizację Biovolt za nielegalne posiadanie broni i zabójstwo paru osób. Więcej informacji w następnym wydaniu Wiadomości o 23.30.
- Słyszeliście?- krzyknął Tyson- Złapali Biovolt. Jesteśmy już bezpieczni!
Max i Ray dalej gapili się w telewizor. W związku z tym Tyson wyślizgnął się z pokoju i postanowił pójść do Kaia. Był już w połowie drogi, kiedy nagle...
- Tyson gdzie idziesz?- Tyson odwrócił się przerażony. W drzwiach pokoju stał Ray. W jego spojrzeniu było coś dziwnego. Tak jakby... Tyson odrzucił od siebie te myśli.
- Powiem Kaiowi, że złapali Biovolt, a potem idę spać. Jestem zmęczony.
- Aha- tylko tyle, Jakby nie było ważne że Tyson idzie do Kaia. Ale Ray już podjął decyzję. Tak będzie najlepiej...
***
Kai siedział na łóżku w samych spodniach. Siedział i rozmyślał. Tyson też go kocha. Nareszcie może doświadczyć jakiegoś szczęścia w życiu. Tego uczucia, którego jeszcze nigdy nie czuł, które mu odbierano. Ktoś cichutko zapukał do drzwi. Po chwili wszedł Tyson. Coś mu kazało zamknąć drzwi na klucz. Przeczucie? Może i tak... Nie zastanawiał się nad tym. Kai wstał.
- Co się stało Tyson?
- Złapali Biovolt. Już jesteśmy bezpieczni.
Ich spojrzenia spotkały się. Wielka siła przyciągania coraz bardziej ich zbliżała. I nim się obejrzeli stali tuż przy sobie. Tak blisko, a jednak tak daleko. Ale już nie było żadnych barier. Ubrania powoli lądowały na podłodze. Tej nocy Kai i Tyson jeszcze bardzo długo nie spali.
***
Ray wyszedł z domu. Maxowi powiedział że idzie się przejść. Powoli szedł ulicą a potem skręcił. Szedł jakąś leśną dróżką. Wokół cisza i spokój. To najlepsze rozwiązanie. Odejdzie. Bez niczego z Drigerem w kieszeni. Może wróci do White Tigersów. Mariah by się ucieszyła. Ale czy mu na niej zależało? Nie chciał wykorzystać jej jako nagrody pocieszenia. Pójdzie gdzie go oczy poniosą. Usłyszał jakiś hałas. Najpierw daleki, potem coraz bliższy. Zupełnie jakby... Tak się zamyślił że nie zauważył gdzie idzie. Spojrzał w dół i zmartwiał. Tory. Tory kolejowe. Hałas razem ze swoim źródłem był coraz bliżej. Przez głowę przebiegało mu tysiące myśli ale nogi nie wykonały żadnego ruchu. Tyle wspomnień. Tyle złudnych nadziei. Tyle niespełnionych planów. To już się nie liczyło nic się nie liczy kiedy nadchodzi ta ostateczna chwila. Ten koniec wszystkiego. Pociąg z hałasem przetoczył się po torach niszcząc jedno nieszczęsne ludzkie istnienie, Raya Kona.
***
Siedziałem sam w pokoju. Ray gdzieś wyszedł. Tyson był u Kaia. Od dawna wiedziałem, że oni... Że oni się kochają. To był widać po ich gestach, spojrzeniach, a nawet tonie głosu. Wtedy nie wiedziałem co robić, ale teraz już to rozumiem. Cicho wymknąłem się z domu. Pewnie i tak by nie usłyszeli. Padała lekka mżawka. Ot tyle żeby trochę zmoczyć ulicę. Szedłem i rozmyślałem. To że Tyson kochał Kaia i na odwrót to od dawna wiedziałem. Ale co czuł Ray? Mogło by się zdawać że jest zazdrosny. Ale o kogo? O Tysona czy o Kaia? Po raz pierwszy nie wiem co czuł. Zawsze był taki przejrzysty, a teraz... Ale czuł się zraniony. To było jedyne uczucie jakie z niego wyzierało. Ale dałem sobie już spokój z Rayem. Nie był mi teraz potrzebny. Musiałem zastanowić się nad sobą. Nad swoim życiem i postępowaniem. Nad swoimi uczuciami... Tak. Sam nie wiem kiedy i sam nie wiem jak zakochałem się. Tak Tyson. W tobie. Może to wydarzyło się wtedy, kiedy zgubiliśmy się razem w lesie. Było zimno. Chciałeś mi dać swoją kurtkę, ale ja się nie zgodziłem. Ten niefortunny pocałunek. Po co to zrobiłeś? Czy wtedy coś czułeś do mnie? Raczej nie... W ogóle nie dałeś po sobie poznać że coś zaszło. Ja też tak najpierw myślałem. Nic nie zaszło. Ale teraz już wiem że w tamtym momencie wiele się zmieniło. Wszystko się zmieniło. Może i jestem za bardzo poetycki, ale nie da się inaczej tego określić. Tamtym pocałunkiem skradłeś mi serce. Sam wiem jak to melodramatycznie brzmi. Zresztą teraz to już nie ważne. Teraz nic już nie jest ważne. Przez ciebie, Tyson! I mimo że w tym momencie jestem na ciebie wściekły to jednak kocham cię... Zawsze tak było i jest. Niestety już nie będzie. Doszedłem do celu. Stary most. Jest z niego piękny widok na zachód słońca. Może jeszcze obejrzysz go nieraz z Kaiem, Tyson. Ale niestety ja już go więcej nie zobaczę. Jest noc. Deszcz przestał padać. Puste ulice. Dobrze... Pamiętasz ten pocałunek Tyson? Pewnie nie. To nie ważne, dobrze że ja go pamiętam. Stoję na barierce. Czarna toń wody pode mną. Kiedyś przychodząc tu, bałem się jej. Ale teraz strach minął. Przecież to może przynieść mi ukojenie. Mogę zrezygnować. Mogę, ale nie chcę. Krok do przodu. Pęd powietrza. Uderzenie w taflę wody. Trochę boli. Moje ostatnie myśli. Tyson kocham cię. Tak bardzo cię kocham że umieram. Właśnie tu i w tej chwili. Tak kończy Max Mizuhara. Brakuje mi tlenu. Lekkie przerażenie. Ale przecież tego chciałem. Może i nie? Teraz i tak jest już za późno. Wszechobecna ciemność. Po niej nie ma już nic. Kocham cię Tyson...