Prawdziwy książę
To było dawno, dawno temu, kiedy państwami rządzili królowie, rycerze walczyli ze smokami, a piękne księżniczki cierpliwie czekały na księcia, który pojawi się na białym rumaku i zabierze ze sobą do swego królestwa. Wszędzie rosły gęste lasy, puszcze nieprzebyte, tylko gdzieniegdzie na wzgórzach wznosiły się warowne zamki.
W ubogiej chatce nad jeziorem mieszkał rybak z żoną i czterema synami. Nie wiodło im się najlepiej, nieraz bieda zaglądała im w oczy, ale nigdy nie użalali się nad swoim losem. Kiedy rybak wyprawiał się na połów i wracał z pełnymi sieciami, w chatce panowała wielka radość. Żona rybaka wyprawiała ucztę, a potem część złowionych ryb synowie rybaka sprzedawali na targu, albo zamieniali na mąkę, warzywa lub owoce. Ale bywały i takie dni, a nawet tygodnie, kiedy z powodu złej pogody rybak nie wypływał na jezioro i nie było czego włożyć do garnka, czy sprzedać na targu.
Jak już wiecie rybak i jego żona mieli czterech synów. Trzej starsi wyrośli na mężnych, dorodnych chłopaków. Hubert, Tobiasz i Mateusz bardzo byli do siebie podobni: wszyscy mieli ciemne, sterczące jak wiecha włosy, piwne oczy i silne ręce, przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Najmłodszy - Kacper zupełnie inny niż jego bracia: jasnowłosy, szczupły chłopaczek o niesamowicie niebieskich oczach sprawiał wrażenie, jakby ciągle błądził myślami gdzieś daleko. Podczas, gdy starsi chłopcy uganiali się po lesie za ptakami, albo pomagali ojcu szykować sieci do połowu, Kacper siadywał na brzegu i przyglądał się obłokom, wędrującym po niebie, albo słuchał szumu fal, bijących o brzeg. Czasami miał wrażenie, że powinien być gdzieś w zupełnie innym miejscu, daleko stąd i bardzo za czymś tęsknił. Chłopiec sam nie tego nie rozumiał, ale nikomu o tym nie opowiadał. Tylko matka, przyglądając mu się ukradkiem wiedziała, że coś go trapi.
Starsi bracia nie darzyli Kacpra sympatią. Widzieli, że nie jest taki jak oni, a poza tym byli zazdrośni o czułość, którą matka okazywała Kacprowi na każdym kroku. Na nich nigdy nie patrzyła z taką troską i niepokojem. Toteż kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, dokuczali mu, przezywając niedorajdą lub maminsynkiem.
Pewnej nocy Kacper miał dziwny sen. Śniło mu się, że idzie przez las, a wszystkie drzewa, krzewy, wszystkie zwierzęta leśne kłaniają mu się nisko, ustępują mu z drogi i szepczą: „ Witaj, synu królewski, bądź pozdrowiony, najjaśniejszy Panie!”. Kiedy rano wszyscy zasiedli do wspólnego śniadania, chłopiec opowiedział rodzicom i braciom o tym, co mu się śniło. Hubert, Tobiasz i Mateusz tak się zaśmiewali z opowieści brata, że mało ze stołków nie pospadali.
- Nasz królewicz…- szydzili, poklepując go po plecach - Może od dzisiaj będziemy zwracać się do ciebie: wasza wysokość?! Aleś sobie wymyślił, nie ma co!
A rodzice popatrzyli na siebie jakoś tak smutno i rybak powiedział:
- To tylko sen… Czasami przyśni się człowiekowi coś takiego, że dziw bierze, ale nie ma co sobie tym głowy łamać…
Od tej pory starsi bracia przy każdej okazji dokuczali Kacprowi, wyśmiewali się z niego, nie szczędzili mu kuksańców ani złośliwości.
Któregoś dnia rybak rozchorował się. Nie było to wprawdzie nic poważnego, ot przeziębił się gdzieś, ale czuł się taki słaby i obolały, że nie było mowy o wstaniu z lóżka, nie mówiąc już o pracy. A tymczasem pogoda jakby zapraszała na jezioro: słońce, wiatr ledwie muska fale, jednym słowem żal przegapić takiej okazji na dobry połów. Hubert, Tobiasz i Mateusz postanowili, że zamiast ojca wypłyną na jezioro i zarzucą sieci. Nie byli radzi temu, że matka kazała im zabrać ze sobą Kacpra, aby i on przyuczał się do rybackiego fachu.
Kiedy byli już z dala od brzegu, zarzucili sieci i czekali, wpadł im do głowy szalony pomysł.
- Postraszymy smarkacza - szepnął Hubert do Mateusza - Kiedy dam znać, łapcie małego za nogi i wyrzucamy go z łodzi. Zobaczymy, jak sobie poradzi nasz królewicz w wodzie…
Szczerze zadowoleni z siebie chłopcy odczekali na odpowiedni moment, a kiedy Hubert machnął głową, złapali najmłodszego brata i wyrzucili go za burtę. Kacper, który zupełnie się tego nie spodziewał, nawet nie zdążył zaprotestować, a kiedy znalazł się w wodzie, zaczął rozpaczliwie przebierać rękoma i nogami, bowiem pływanie nigdy nie było jego mocną stroną. Tymczasem bracia aż popłakali się ze śmiechu, obserwując jak miota się na rożne strony, próbując utrzymać się na powierzchni. Nagle do zanurzonego chłopca podpłynęła ławica ryb i tworząc niesamowity dywan, uniosła na nim Kacpra. I może to tylko ze strachu wydało mu się, że słyszy szept:
- Witaj, królewski synu! Nie pozwolimy cię skrzywdzić…
Czy to ryby, czy gdzieś z głębi jeziora dobiegał ten głos, czy to tylko omamy, tego nie wiedział ani on, ani jego bracia, którzy jednak zauważyli to zamieszanie na powierzchni jeziora i ze zdumieniem patrzyli, jak Kacper unoszony na rybich grzbietach staje na powierzchni jeziora i wchodzi do łodzi. Umilkli natychmiast i odsunęli się, jakby przestraszyli się, że to niesamowite widowisko to zasługa chłopca. Nikomu ani oni, ani Kacper nie wspomnieli słowem o tym, co zdarzyło się podczas połowu. Za to ryb w sieciach znaleźli tyle, że ledwie wyciągnąć dali radę.
Wieczorem żona rybak przygotowała wystawną kolację: ryb smażonych, pieczonych, w sosie i w galaretce było tyle, że każdy mógł najeść się do syta. Ale ledwie tylko usiedli do stołu, usłyszeli nieśmiałe pukanie do drzwi. Nikt jeszcze nie zdążył zaprosić gościa do środka, gdy drzwi otworzyły się i wszyscy ujrzeli siwowłosego, przygarbionego wędrowca, opierającego się na sękatym kijaszku, jakby miał się za chwilę przewrócić bez sił.
- Dobrzy ludzie - wyszeptał spierzchniętymi wargami - Miejcie litość, dajcie odpocząć strudzonemu. Od kilku dni jestem w drodze, zmęczony i głodny, ledwie na nogach utrzymać się zdołam. Zapłacę wam za gościnę, tylko pozwólcie mi spocząć i tchu zaczerpnąć.
- U nas przybysze za gościnę nie płacą. - obruszył się rybak - Odpocznij wędrowcze, poczęstuj się tym co na stole, a jeśli masz takie życzenie, to i nocleg się znajdzie.
Podróżny z wielką radością przyjął zaproszenie rybaka, podjadł sobie, a potem udał się na spoczynek, na stryszek, gdzie żona rybaka przygotowała mu posłanie.
Nazajutrz, po śniadaniu, którym również wędrowca szczerze poczęstowano, zarówno rybak, jak i jego synowie bardzo chcieli dowiedzieć się, dokąd ich gość zmierza.
- Jestem pustelnikiem. - zaczął opowiadać podróżny - Wracam właśnie z zamku księcia Fryderyka, gdzie mnie zawezwano, abym pomógł władcy w jego kłopocie. Otóż, od kilku już lat książę próbuje otworzyć szkatułkę z insygniami królewskimi: koroną i berłem, niestety, bezskutecznie. A tylko wtedy może zostać koronowany i otrzymać miano prawowitego władcy państwa, jeśli założy na głowę koronę królewską i weźmie w dłoń królewskie berło. Czego to już książę nie próbował : wzywał magów i czarnoksiężników, aby za pomocą magii otworzyli szkatułkę, rzemieślnicy i majstrowie przeróżne klucze do owej szkatułki przynosili, nawet siłą chciano do wnętrza szkatuły się dostać - wszystko na nic. Dwórki królewskie usłyszały o mnie - pustelniku, który najmądrzejsze księgi świata przestudiował i książę kazał sprowadzić mnie do zamku, abym poradził, co uczynić aby otworzyć szkatułkę. Niestety, nie mam takiej mocy ani władzy, aby tego dokonać, ale słyszałem przepowiednię, że berła i korony królewskiej dotknąć może tylko królewski pomazaniec, dlatego zanim on się nie zjawi, wszystkie wysiłki na nic. Kiedy powiedziałem o tym dla księcia, ten zezłościł się okropnie, kazał mi iść precz, nawet skromnym posiłkiem nie poczęstował. Więc wracam teraz z powrotem do mojej pustelni, aby w ciszy i spokoju pędzić swój żywot.
Cała rodzina rybaka z wielką uwagą wysłuchała opowiadania wędrowca, dziwiąc się bezduszności księcia. Żona rybaka przygotowała pustelnikowi na drogę węzełek z posiłkiem, aby nie był głodny, zanim dotrze do swej pustelni. Pustelnik bardzo serdecznie pożegnał się z całą rodziną rybaka, za gościnę szczerze podziękował, a odchodząc, uściskał wszystkich, szczególnie zaś Kacpra, przed którym pochylił głowę i rzekł na odchodne:
- Żegnaj, królewski synu. Niech strzegą cię niebiosa i prowadzą do twego przeznaczenia.
Cisza zapanowała w chacie rybaka, kiedy opuścił ją wędrowiec. Hubert, Tobiasz i Mateusz popatrzyli ze zdumieniem najpierw na siebie, a potem na rodziców, ale największe zdumienie malowało się na twarzy Kacpra.
- Cóż… - chrząknął wreszcie rybak - Chyba nadszedł już czas, aby prawda ujrzała światło dzienne.
Otoczył ramieniem Kacpra, posadził na ławie, sam usiadł naprzeciwko niego i rzekł:
- Oto tajemnica, której strzegliśmy przez wiele lat. Nie jesteś naszym prawdziwym synem, Kacprze. Prawdopodobnie również twoje prawdziwe imię brzmi inaczej. Znaleźliśmy cię w lesie, kiedy byłeś niemowlęciem, przygarnęliśmy jak swoje dziecko i wychowaliśmy. Nigdy nikomu nie wyjawiliśmy prawdy, bo znamię w kształcie półksiężyca, które masz za uchem świadczy o tym, że pochodzisz z królewskiego rodu. Wiele lat temu król Bolesław i królowa Klaudia zginęli na morzu podczas wyprawy do zamorskiego królestwa. Pozostał ich jedyny syn, którym zajął się stryjeczny brat króla Bolesława - książę Fryderyk. Postanowił, że będzie wychowywał dziecko, a jednocześnie zarządzał krajem, dopóty, dopóki prawowity władca nie obejmie tronu królewskiego. Ale zaraz rozeszła się wieść, że synek królewski zapadł na straszliwą chorobę i umarł. Książę Fryderyk został więc jedynym żyjącym krewnym króla i obwołał się samozwańczym władcą. Kiedy znaleźliśmy cię w lesie podejrzewaliśmy, że jesteś owym dzieckiem, które opiekunka wyniosła do lasu, ratując przed złymi zamiarami księcia. Miała nadzieję, że ktoś znajdzie chłopca i zaopiekuje się nim. Tymczasem książę Fryderyk, jak słyszałeś, od wielu lat pragnie zostać jedynym i prawowitym królem, tylko niestety wciąż mu się to nie udaje. Nie przeszkadza mu to jednak w gnębieniu poddanych, których bardzo źle traktuje. Do dziś zachowaliśmy tajemnicę o twym pochodzeniu w obawie przed zemstą księcia. Gdyby dowiedział się, że syn królewski żyje, zrobiłby wszystko, aby go zgładzić.
Kacper patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, jakby wciąż nie docierało do niego to, co przed chwilą usłyszał. Te wieści spadły na niego, jak grom z jasnego nieba.
- Dlaczego mówisz mi teraz o tym , ojcze? - zapytał wreszcie.
- Bo czas najwyższy, abyś upomniał się o swoje dziedzictwo. - powiedział rybak - A poza tym chyba już czegoś zaczynałeś się domyślać, prawda?
Szczerze mówiąc Kacper wcale nie chciał opuszczać domu, który przez wiele lat uważał swoje rodzinne gniazdo, ani ludzi, których bardzo kochał i którzy traktowali go jak własnego syna. Ale czuł, że teraz, kiedy już zna prawdę, nie może postąpić inaczej. Musiał dotrzeć do zamku i odzyskać ojcowski tron, chociaż zupełnie nie miał pomysłu, jak to zrobi.
Rybak postanowił, że jego starsi synowie odprowadzą Kacpra do zamku, a tam będzie już musiał poradzić sobie sam. Pożegnanie z przybranym rodzicami było niezwykle wzruszające i zroszone łzami.
- Zawsze będziecie dla mnie ojcem i matką. - szlochał chłopiec, ściskając rybaka i jego żonę - I zawsze pozostaniecie w moim sercu. Wierzę, że wkrótce się zobaczymy…
Wreszcie zaopatrzony w posiłek na drogę i parę złotych talarów, które żona rybaka chował a na „czarną godzinę”, w asyście swych przybranych braci Kacper wyruszył w drogę. Hubertowi, Tobiaszowi i Mateuszowi wcale nie uśmiechała się wędrówka z najmłodszym „maminsynkiem” , jak go nazywali, tym bardziej, że nie był ich prawdziwym bratem, a synem królewskim.
- Ojcu chyba całkiem się w głowie przewróciło, żeby kazać nam prowadzić tego wyrzutka do zamku! - wyrzekał Tobiasz.
- Zawsze wiedziałem, że to jakiś odmieniec. - kręcił głową Hubert.
- Żebyśmy jeszcze coś mieli z tego naszego poświęcenia! - dorzucił Mateusz - Ten niedorajda zostanie królem i będzie opływał w dostatki, a nam dalej przyjdzie ryby łowić i klepać biedę.
Postanowili, że celowo zboczą z drogi, żeby jakoś pozbyć się znienawidzonego Kacpra. Zamiast wędrować drogą przez las droga prowadzącą do zamku, zeszli na ścieżkę, która wiodła na bagna. Kidy wieczorem zatrzymali się na nocleg na niewielkiej polanie, a Kacper zmęczony natychmiast usnął, zadecydowali:
- Zostawimy go tu w lesie. Na pewno się stąd nie wydostanie. Rodzicom powiemy, że kiedy spaliśmy, zostawił nas i odszedł w nieznanym nam kierunku.
Jak postanowili, tak zrobili. Odchodząc zabrali nawet te kilka talarów, które ich matka dała Kacprowi.
- Po cóż synowi królewskiemu te kilka talarów? - zachichotał Mateusz - Kiedy już zasiądzie na tronie będzie miał pod dostatkiem wszelkiego bogactwa…
Kiedy rano Kacper obudził się i nie znalazł swych przyrodnich braci ogromnie się zląkł. Myślał, że ktoś ich napadł albo porwał w nocy. Ale kiedy zobaczył, że razem z nimi zniknęły także jego talary, zrozumiał, że zostawili go na pastwę losu. Cóż miał robić, poszedł dalej sam. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że zamiast do zamku, coraz bardziej zbliża się do bagien.
Szedł długo przed siebie dróżką, która stawała się coraz węższa, robiło się coraz mroczniej, a pomiędzy drzewami zaczęły się unosić opary mgieł. Ptaków prawie wcale nie było słychać, a taka przeraźliwa cisza w lesie jest gorsza niż największy hałas. Mech pod nogami Kacpra stał się wilgotny jak nasiąknięta wodą gąbka i przy każdym kroku słychać było nieprzyjemne klaśnięcie. Chłopiec zatrzymał się i niepewnie rozejrzał dookoła. Bał się iść dalej, bo wreszcie zrozumiał, że wszedł na bagienne tereny, ale zupełnie nie wiedział co ma dalej robić. Nagle za drzewami ujrzał siedzącą na kamieniu postać. Była to starsza kobieta, która trzymała w dłoniach dwie małe buteleczki i przelewała z jednej do drugiej złocistożółtą ciecz. Wyglądała dosyć sympatycznie i zupełnie niegroźnie, więc Kacper bez większych obaw podszedł w jej stronę i grzecznie zagadnął:
- Przepraszam najmocniej, że pani przeszkadzam, ale czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak mogę dotrzeć do zamku księcia Fryderyka?
Kobieta popatrzyła na niego tak, jakby zupełnie nie rozumiała o co mu chodzi, uśmiechnęła się tylko i dalej robiła swoje. Kacper jeszcze raz zwrócił się do niej, a ponieważ pomyślał, że może staruszka nie dosłyszy, krzyknął prawie:
- Niech mi pani pokaże, jak mogę wydostać się z tego okropnego lasu, bo zaraz zacznie się ściemniać!
Staruszka znowu, po raz kolejny przelała dziwną substancję z jednej buteleczki do drugiej i odparła:
- Dlaczego chcesz stąd odejść?! Przecież tak tu pięknie … Proszę usiądź tu, koło mnie, napij się mojego cudownego eliksiru, który przywróci ci utracone siły i odpocznij nieco.
Kacper przez chwilę walczył z chęcią jak najszybszej ucieczki z tego dziwnego miejsca i pragnieniem, które paliło jego wnętrzności. W końcu postanowił, że odpocznie tylko jedną, bardzo malutką chwilkę, wypije to coś, co wygląda w buteleczce bardzo apetycznie i pójdzie sobie dalej. Staruszka jakby czytała w jego myślach - uśmiechnęła się tryumfująco i podała chłopcu jedną z buteleczek. Kacper bez namysłu wlał całą jej zawartość do ust, patrząc bacznie, aby nie uronić ani jednej kropelki cudownego eliksiru. Poczuł, jak miłe ciepło rozlewa się w jego żołądku i robi mu się bardzo, ale to bardzo miło. Staruszka nagle zniknęła, jakby zapadła się pod ziemię, a wszystko wokół wydało się jakieś dziwne i zupełnie inne niż przedtem. Po chwili Kacper zupełnie już nie wiedział gdzie się znajduje, kim jest i dokąd zmierza. Musicie bowiem wiedzieć, że ów zaczarowany napój był eliksirem zapomnienia, a miejsce, do którego dotarł nasz bohater zwane było Bagnem Zapomnienia. Nikomu jeszcze nie udało się stąd powrócić, bo ten kto wypije choćby odrobinę tego magicznego napoju traci pamięć i pozostaje tu na zawsze.
Tak więc nasz Kacper usiadł na kamieniu, na którym jeszcze niedawno siedziała staruszka, rozglądał się dookoła i było mu wszystko jedno, bo przecież nie wiedział ani kim jest, ani jak się tu znalazł, ani jakie są jego dalsze plany. Siedział tak przez trzy dni i noce, nieświadom zupełnie tego, co dzieje się wokół niego. I być może siedziałby jeszcze dłużej, gdyby nie kukułka, która właśnie gorączkowo poszukiwała jakiegoś gniazdka, do którego mogłaby podrzucić swoje jajka. Kiedy zobaczyła Kacpra siedzącego na kamieniu tak jakby zamarł w bezruchu, podfrunęła bliżej i krzyknęła:
- Witaj, synu królewski! Dlaczego siedzisz tu, zamiast podążać drogą swego przeznaczenia?
Ale Kacper nie odezwał się do niej ani słowem. Podfrunęła wtedy bliżej i spojrzawszy w oczy chłopca zrozumiała, że skosztował eliksiru zapomnienia. Kukułka, jak wiele innych zwierząt wiedziała doskonale, że chłopcu może pomóc jedynie woda ze źródełka z Wąwozu Rusałek. Nie wiedziała jednak, w jaki sposób mogłaby przynieść mu choćby kilka kropel cudownego napoju, doszła więc do wniosku, że lepiej będzie, jeśli Kacper pójdzie za nią i sam skosztuje wody prosto ze źródła.
- Chodź za mną, królewski synu! - poprosiła, a kiedy chłopiec nie zwracał na nią uwagi, zaczęła rzucać w niego patyczkami i szyszkami. Kacper najpierw próbował nie zwracać uwagi na zaczepki ptaka, ale kiedy kolejna szyszka uderzyła go w sam czubek głowy, zdenerwował się:
- Czego chcesz ode mnie, paskudne ptaszysko! - zawołał, chwycił leżącą na ziemi gałązkę i wymachując nią w prawo i lewo ruszył w pogoń za kukułką.
A ta tylko na to czekała. To wznosiła się wysoko w górę, prawie znikając w konarach wysokich sosen, to znowu przelatywała nad samą głową Kacpra, obsypując go kolejną porcją patyczków i szyszek. W ten sposób dotarli do źródełka, w samym sercu dzikiej puszczy, które nazywano Wąwozem Rusałek. Chłopiec był zmęczony gonitwą za kukułką, spragniony, więc bez chwili wahania skoczył ku błękitnej tafli wody i pił, pił i pił. Z każdym łykiem wydawało mu się, że jego umysł staje się jaśniejszy, wracają wspomnienia i pamięć. Gdy wreszcie ugasił pragnienie pamiętał dokładnie skąd i po co wziął się w lesie. Przypomniał sobie zatroskane twarze rybaka i jego żony w dniu, kiedy ich opuszczał, braci, którzy zostawili go w lesie na pastwę losu i staruszkę z buteleczkami zaczarowanego eliksiru. Wiedział, że musi dotrzeć do pałacu księcia Fryderyka. Nie mógł sobie tylko w żaden sposób przypomnieć, jakim cudem znalazł się przy źródełku. Był jednak tak zmęczony, że ułożył się wygodnie wśród trawy na brzegu źródełka i natychmiast usnął.
Wąwóz Rusałek nie przypadkowo nosił taką właśnie nazwę. Co wieczór o zmierzchu, kiedy tylko słońce zachodziło, te przedziwne istoty zbierały się przy źródełku i urządzały zabawę i szalone tańce. A kiedy ktoś przypadkiem znalazł się o zmierzchu w pobliżu źródełka, porywały go do swoich pląsów i nie puściły, zanim wyczerpany nie opadał z sił.
Tak było i tym razem. O zmroku przy źródełku pojawiło się kilka rusałek, które wydały okrzyk zachwytu, widząc śpiącego wśród kępek trawy Kacpra. Trochę przypominało to zgrzyt klucza w zamku. Bo chociaż rusałki przypominały nieco wyglądem małe wróżki, w gruncie rzeczy były to stworzenia bardzo złośliwe, występne i nieprzewidywalne.
- O, jaki ładny chłopaczek! - krzyczały, pokazując Kacpra swoimi długimi palcami - Chwyćmy go za ręce i unieśmy w górę! Niech zatańczy z nami nasz wieczorny taniec, aż zabraknie mu tchu….
- Ależ to będą pląsy! - chichotały, trącając jedna drugą.
- Do samego rana!
- Przez całą noc!
I już, już miały go porwać w dziki taniec, kiedy nagle z lasu nie wiadomo skąd wyszła potężna niedźwiedzica. Ryknęła głośno i donośnie, a przerażone rusałki czmychnęły jak niepyszne tak szybko, jak się pojawiły. Tymczasem niedźwiedzica obwąchała delikatnie śpiącego chłopca, a następnie ułożyła się obok niego na trawie tak, aby ogrzać go w nocy swym ciałem.
Kacper miał tej nocy cudny sen. Śnili mu się jego prawdziwi rodzice: Król Bolesław i jego żona Klaudia. I chociaż chłopiec nigdy w życiu ich nie widział, nie miał nawet ich portretu, od razu wiedział, że to właśnie oni. Uśmiechali się do niego z taką miłością i troską, z jaką tylko mogą to robić najczulsi rodzice. Stali u wrót zamku, do którego zapraszali Kacpra. Chłopiec chciał jak najszybciej biec w ich kierunku, ale kiedy tylko zrobił krok do przodu, cały zamek, wraz z rodzicami nieoczekiwanie oddalał się. Kacper próbował więc przyśpieszyć kroku, ale w tym samym tempie zamek oddalał się od niego. Wtedy zaczął biec coraz szybciej, szybciej, szybciej i …
Kiedy się obudził leżał na trawie, tuż obok źródełka. Wokół ani żywej duszy. Niedźwiedzica oddaliła się nad ranem, obawiając się, że jej widok może przerazić chłopca. Kacper wstał i poczuł, że już dawno tak doskonale się nie wyspał i nie czuł w sobie tyle siły. Magiczna moc wody ze źródełka rusałek i uzdrawiający sen zrobiły swoje. Chłopiec próbował odtworzyć sobie w myślach wydarzenia ostatnich dni, ale wszystko wydawało mu się tak nierealne, że przez chwilę zastanowił się, czy przypadkiem to wszystko mu się nie przyśniło.
Chciał od razu ruszyć w dalszą drogę, ale doszedł do wniosku, że zupełnie nie ma pojęcia, w którą stronę powinien się udać. Wszystkie drzewa w lesie wyglądały podobnie, wszystkie ścieżki zdawały się prowadzić we właściwym kierunku, ale którą z nich należało się udać - decyzja była niesamowicie trudna. Nagle Kacper usłyszał jakiś szmer, jakby wiatr trącał zeschłe liście. Spojrzał na ziemię - setki mrówek wędrowały jedną ze ścieżek, co chwila zatrzymując się i jakby oczekując, że Kacper pójdzie za nimi. W pewnym momencie chłopcu wydawało się, że usłyszał szept:
- Chodź za nami, królewski synu….
A może wcale mu się nie zdawało, może naprawdę mrówki go wołały… Kacper nie zastanawiając się dłużej podążył za dziwnymi przewodnikami. Mrówki krążyły po lesie krętymi ścieżkami, mijały gęstwiny i leśne polany, wysokie sosny i niewielkie krzaki jałowca, wreszcie las stawał się coraz rzadszy, coraz więcej promieni słonecznych przebijało się przez korony drzew. Wreszcie oczom chłopca ukazały się łany zbóż, pola i łąki, które pokrywały pagórki, niczym kolorowe dywany. Kacper osłonił ręka oczy przed słońcem, które niemal go oślepiło i rozejrzał się dookoła. Do zamku musiało być jeszcze bardzo daleko, bo nie mógł go w żaden sposób dojrzeć. Mrówki tak jak się nagle pojawiły, tak samo zniknęły nie wiadomo gdzie. Chłopiec postanowił, że pójdzie dalej, dopóki czuje się wypoczęty.
- Kiedyś w końcu dotrę do tego zamku…- pomyślał, wzdychając i r uszył przed siebie piaszczystą drogą.
Słońce przygrzewało coraz mocniej, co z każdą chwilą utrudniało marsz. Kacper ocierał czoło ze spływających w coraz szybszym tempie kropelek potu. Żałował, że nie zaopatrzył się na drogę w wodę ze źródełka, bo teraz gotów był wiele oddać za bodaj kroplę życiodajnej rosy.
Dawno już minęło południe, kiedy przykucnąwszy w przydrożnym rowie postanowił odpocząć. Położył się na trawie i myślał, jak cudownie byłoby teraz zanurzyć się teraz w chłodnej toni jeziora, nawet gdyby mieli z nim tam być złośliwi synowie rybaka. Jego rozmarzenie przerwał turkot kół powozu. Nieśmiało wyjrzał z rowu i ujrzał nadjeżdżający powóz. Nie był to z pewnością powóz królewski ani książęcy, jego ubogi wygląd wyraźnie temu zaprzeczał. Podróżowali nim dwaj panowie, którzy natychmiast kazali woźnicy zatrzymać się, ujrzawszy leżącego w trawie chłopca. Jeden z mężczyzn wyskoczył z powozu i pochylił się nad Kacprem.
- Coś ci się stało, synu? - zapytał z troską w głosie - Może w czymś ci pomóc?
Zdezorientowany Kacper zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć, więc pokręcił tylko głową, ale nieznajomy nie dawał za wygraną:
- A dokąd to wędrujesz w taki skwar? Słońce tak grzeje, że ledwie tchu można złapać…
Kacper ani myślał, żeby przyznać zupełnie obcemu człowiekowi, kim jest i dokąd zmierza, więc odparł pokrętnie:
- Szukam pracy, jakiegokolwiek zajęcia za parę talarów. Od kilku dni jestem już w drodze. Może uda mi się znaleźć coś w sam raz dla mnie…
Nieznajomy aż ręce zatarł z uciechy:
- To masz, bracie, wielkie szczęście! Jeremi! - krzyknął w stronę powozu - Nie uwierzysz, kogo tu mamy! Chłopak szuka jakiegoś zajęcia!
A potem zaraz wyjaśnił Kacprowi:
- Nasz pomocnik, Józio, właśnie się rozchorował. A my musimy dotrzeć do zamku księcia Fryderyka, by uszyć mu piękną szatę na uroczystość koronacji. Ktoś taki jak ty bardzo by nam się przydał do pomocy. No, to co , dołączysz do nas?
Kacper starał się nie pokazać, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim ta wiadomość, tylko wzruszył lekko ramionami i odparł:
- Dobrze, jeśli pozwolicie ruszę z wami…
Jeremi i Wiktor - mistrzowie krawiectwa zabrali chłopca do swego powozu i ruszyli w drogę.
Wędrowali jeszcze dobrych parę godzin. Kacper z radością obserwował mijane po drodze pola, łąki, strumyki. Przecież po raz pierwszy tak bardzo oddalił się od miejsca, w którym się wychował, od chaty rybaka, jeziora, które były całym jego dotychczasowym światem.
Dzień miał się już ku zachodowi, kiedy dotarli na miejsce i zatrzymali się u stóp zamku. Brama była zamknięta, most zwodzony podniesiony, zamek wyglądał jak warowana twierdza niemożliwa do zdobycia.
Wiktor zawołał, ile tchu w piersiach:
- Hej, strażniku, przybyliśmy aby uszyć szatę na koronację księcia Fryderyka!
Przez chwilę wydawało się, że nikt go nie słyszał, ale po chwili zazgrzytał łańcuch i zwodzony most zaczął opuszczać się na dół, robiąc przy tym tyle hałasu, jakby od wieków jego mechanizm nie był oliwiony. Kiedy jednak było już można po ni przejść, nie otworzyły się wrota bramy, tylko przez małą furtkę wyszedł strażnik, rozglądając się niepewnie dookoła i warknął:
- Pokaż glejt!
Wiktor bez słowa wyjął zza pazuchy zwinięty rulon pergaminu i podał go strażnikowi. Ten, rozwijał go powoli, jakby celowo zwlekając z podjęciem decyzji, czy wpuścić przybyszów czy też nie. Przebiegł wzrokiem zapiskę na pergaminie, wydając przy tym pomruki, jakby czytał półgłosem, pokiwał głową i z powrotem zniknął za bramą. Ale wkrótce brama zaczęła się powoli otwierać i zniecierpliwieni już nieco krawcy ze swym nowym pomocnikiem mogli wjechać na teren zamku. Dziwnie tam było jakoś, smutno i pusto. Czasami tylko przemykał chyłkiem jakiś przechodzień, albo czyjaś głowa pojawiała się i znikała w małych wąskich okienkach murowanek znajdujących się na dziedzińcu zamkowym. Powóz został skierowany do samego zamku, gdzie krawcy natychmiast mieli zacząć swoją pracę.
Kacper z wielką uwagą przyglądał się komnatom, przez które byli przeprowadzani, zastanawiając się, ile razy przechodzili tędy jego prawdziwi rodzice, o czym rozmawiali, jak uśmiechali się do siebie. Poczuł w sercu jakieś dziwne, ale przyjemne ukłucie. Kiedy dotarli do wielkiej sali, w której oprócz wielkiego, szkarłatnego tronu znajdowały się tylko rycerskie zbroje ustawione jedna obok drugiej, kazano im poczekać, aż sam książę zaszczyci ich swoją obecnością. Kacper przyjrzał się kiepskim obrazom, zapełniającym wszystkie ściany komnaty. Przedstawiały tę samą postać, zapewne księcia: na polowaniu, na tronie, ucztującego przy biesiadnym stole, mknącego na śnieżnobiałym rumaku. Na wszystkich obrazach dumnie patrzył przed siebie, silny, mężny, wyprostowany, tak jakby traktował wszystko i wszystkich z góry. Jednak z pewnością obrazy te nie wisiały tutaj od dawna, bo na ścianach dało się zauważyć cienie po większych malowidłach, które ktoś zabrał, aby zawiesić obecne, mało przypominające prawdziwe malarstwo, liche „arcydzieła”.
Jakież było zdumienie Kacpra, kiedy we wchodzącym do komnaty księciu nie dostrzegł nic z dumnego, wyniosłego bohatera z obrazów. Przypominał raczej małego, przygarbionego człowieczka, z głową skrytą w ramionach, niespokojnie rozglądającego się dookoła, jakby obawiał się jakiegoś nieistniejącego niebezpieczeństwa. Włosy jasne, ale miejscami miedziano-żółte dawno miały za sobą czasy swej świetności i sterczały kępkami gdzieniegdzie, co nadawało twarzy jakiś komiczny wygląd. Małe, chytre oczka świdrowały na wylot przybyszów, jakby chciały wejrzeć gdzieś głęboko, do ich wnętrza.
- Czy to możliwe, aby to był mój kuzyn? - przemknęło przez głowę Kacpra natrętne pytanie.
Mistrzowie igły ukłonili się nisko, a Jeremi wskazał barwne próbki materiałów, które zabrali ze sobą.
- Przywozimy Ci, książę, najcenniejsze i najpiękniejsze materiały, aby uszyć stroje, które uświetnią wspaniałą uroczystość. Czy w tym roku raczysz, Panie wydać jakieś nowe rozporządzenia, co do fasonu i kroju, czy też mamy się trzymać dotychczasowych wskazówek?
Książę podrapał się po brodzie, ale zamiast odpowiedzieć na pytanie krawca, zaczął się bacznie przyglądać Kacprowi. W jego oczach dostrzec można było jakieś zdumienie, obawę, podejrzliwość. Wreszcie zapytał:
- Kim jest ten młodzian, którego przywieźliście ze sobą? Nigdy przedtem go z wami nie widziałem…
- To Kacper - pośpiesznie odparł Wiktor - Nasz pomocnik, Józio, rozchorował się. A ten oto syn rybaka, pragnie pomóc rodzicom i zarobić na swoje utrzymanie. Jest pracowity i uważny, doskonale nadaje się na pomocnika.
- Hmmm - mruknął nieco udobruchany książę - To w końcu wy za niego odpowiadacie. Na waszym miejscu miałbym go na oku…
- Ależ oczywiście, Wasza Książęca Mość - pokiwał głową Jeremi - Więc jaka ma być ta nowa szata?
- Jak zwykle! - odparł krótko książę Fryderyk - Wspaniała, kosztowna, godna prawdziwego władcy. Na jutrzejszy wieczór chcę mieć ją gotową.
- Ależ, oczywiście - skłonili się znowu nisko Wiktor i Jeremi, gdy Książe opuszczał salę. Ale kiedy tylko zniknął im z oczu zniecierpliwiony Wiktor syknął:
- Nadęty paw! Myśli, że tym razem uda mu się otworzyć szkatułkę…Marnie to widzę…
Tymczasem książę wciąż zastanawiał się nad twarzą nowego pomocnika krawców. Jej rysy coś lub raczej kogoś mu przypominały, napawały niepokojem, tylko sam nie wiedział dlaczego. Postanowił, że będzie się chłopcu bacznie przyglądał, a na wszelki wypadek wysłał swego zaufanego sługę do czarownicy, która mieszkała w skalnej grocie u stóp wodospadu, aby przygotowała magiczny wywar, eliksir zniszczenia. Każdy, kogo dotknie choćby kropla tego naparu, może się natychmiast z tym światem pożegnać.
Wiktor i Jeremi natychmiast zabrali się do pracy. Kacper wprawdzie nigdy nie miał do czynienia z igłami i nitkami, więc niewiele mógł pomóc w szyciu stroju, ale dzielnie podawał przybory krawieckie, służył jako wieszak do materiału, przynosił, odnosił, sprzątał, przekładał, tak więc nie miał ani chwili wolnej. Szycie trwało całe popołudnie, całą noc i jeszcze wczesnym rankiem doszywano ozdobne elementy. W południe szata była gotowa. Tak jak życzył sobie książę była wspaniała, godna tego, aby nosił ją prawdziwy władca. Mistrzowie krawiectwa i ich pomocnik padali z nóg. Kiedy służba zabrała strój, aby książę mógł go zmierzyć, wszyscy trzej udali się na zasłużony odpoczynek.
Kiedy zaczęło się ściemniać, rozpoczęto ostatnie przygotowania do uczty z koronacją. Kucharze nosili i ustawiali na stołach najsmaczniejsze i najdelikatniejsze dania, nadworni grajkowie szykowali instrumenty, służba biegała bez przerwy tam i powrotem, żeby tylko wszystko zdążyć zrobić na czas. Nasi krawcy, łącznie z Kacprem po popołudniowej drzemce, bardziej rześcy i żwawi, przebrali się w odświętne stroje. Kacper dostał piękny żakiecik z wykładanymi mankiecikami i błyszczące spodnie do kolan. Po raz pierwszy w życiu wyglądał tak elegancko i dumnie. Kiedy weszli do sali koronacyjnej urzekł ich przepych i bogactwo wystroju wnętrza. Zewsząd niemal kapało złoto.
Kiedy w sali pojawił się sam książę zagrzmiały trąby, a wszyscy zgromadzeni ukłonili mu się nisko. Na widok cudownej, barwnej szaty uszytej w ciągu nocy przez krawców wszyscy wydali okrzyk zachwytu. Ale mimo pięknego stroju, książę nadal wyglądał niepozornie i szaro, a długi płaszcz sprawił, że wydawał się jeszcze niższy, niż był w rzeczywistości. W rogu sali koronacyjnej stała pięknie rzeźbiona szkatuła. Kacper domyślił się, że jest to owa czarodziejska skarbnica insygnia królewskich i poczuł gdzieś w okolicach serca lekkie ukłucie.
Rozpoczęły się uroczystości, muzyka, tańce, zabawa. Wszyscy udawali, że doskonale się bawią, ale tak naprawdę każdy czekał na ten najważniejszy moment - czy to właśnie dzisiaj uda się otworzyć szkatułę i założyć na głowę książęcą prawdziwie królewską koronę.
Wreszcie znowu zagrzmiały trąby, a wszyscy natychmiast zamilkli i odsunęli się pod ściany. Książę zasiadł na tronie, a w jego twarzy odmalowało się skupienie, a może strach. Ręką dał znak godnie na tę uroczystość ustrojonemu dworzaninowi, aby przyniósł królewską szkatułę. Ten umieścił ją na złotej tacy i powoli, lecz z wielką dumą i powagą zbliżył się do księcia. Cisza ogarnęła salę koronacyjną, wzrok wszystkich zebranych skupił się na książęcych dłoniach, sięgających do wieczka szkatuły. Szarpnięcie, jeszcze jedno i…nic. Szmer zawodu przebiegł wśród zgromadzonych, ale wszyscy mieli takie miny, jakby doskonale wiedzieli, że tak będzie. Książę rozejrzał się dookoła wzrokiem przepełnionym wściekłością i gniewem i złapawszy szkatułę w obie ręce cisnął nią o ziemię. Wydawało się, że ta rozpadnie się na milion drobnych kawałeczków, ale nic z tego, nadal nietknięta z hukiem wylądowała wprost u stóp Kacpra. Chłopiec zdziwiony, a nawet przerażony całym tym widowiskiem, pochylił się, podniósł szkatułę, otarł rękawem przybrudzone wieko i …… otworzył je!
- Ooooooooo! - krzyknęli dworzanie.
- Aaaaaaaaaach! - zapiszczały damy dworu.
- Ojejej! - nie mogli uwierzyć własnym oczom zgromadzeni goście.
Kacper, jakby pogrążony w transie sięgnął do wnętrza szkatuły i wyjął koronę i berło. Światło odbite w insygniach królewskich rozbłysło na cała komnatę niczym miliony drobnych gwiazd.
- Zdrada! - wrzasnął nie swoim głosem książę Fryderyk i skoczył w kierunku Kacpra, wyciągając przed siebie rękę z buteleczką magicznego eliksiru zniszczenia. Zapomniał jednak, że ubrany jest w piękną lecz długą szatę koronacyjną, zrobił zaledwie dwa kroki, zaplątał się w szerokie poły płaszcza i runął na ziemię jak długi. Buteleczka, którą podczas upadku wypuścił z ręki z brzękiem rozbiła się, a jej zawartość rzęsiście skropiła księcia. Rozległ się huk, błysnęło i po niedoszłym władcy został tylko obłok dymu i fragment płaszcza.
Po krótkiej chwili przerażenia rozległy się radosne okrzyki:
- I dobrze mu tak!
- Podły tyran!
- Nareszcie przestanie nas gnębić!
Nagle przypomniano sobie o chłopcu, który stał się powodem ich radości. Wszyscy zwrócili się w stronę Kacpra.
- Książę Rufus! Syn króla Bolesława i królowej Klaudii! Prawdziwy królewski pomazaniec! Tylko on mógł otworzyć szkatułę!
Rozległy się wiwaty, radosne okrzyki. Wszyscy byli przekonani, że syn królewski nie żyje, a tu proszę , taka niespodzianka!
- Zaraz, zaraz! - przerwał donośne krzyki królewski marszałek, który poczytywał sobie za obowiązek czuwać nad królestwem w chwili, gdy zabrakło władcy - Skąd mamy pewność, że to rzeczywiście książę Rufus! Może to tylko przypadek, że udało mu się otworzyć szkatułę. Nie możemy powierzyć królestwa komuś, kogo tak naprawdę nie znamy!
Kacper dał Jeremiemu szkatułę do rąk, a sam podszedł do marszałka, odsunął kosmyk włosów i pokazał znamię w kształcie półksiężyca - znak przynależności do królewskiego rodu. Teraz już nikt nie mógł mieć najmniejszej wątpliwości, że oto stoi przed nimi prawdziwy książę - władca królestwa, którego natychmiast należało koronować.
Tak więc jednako owego dnia odbyła się królewska koronacja, chociaż koronowana została zupełnie inna głowa, niż przewidywano. Kacper - Rufus nie miał wprawdzie przygotowanych na tę uroczystość specjalnych szat, ale zadowolił się płaszcze swego nieżyjącego ojca, który przyniesiono z komnaty należącej niegdyś do króla Bolesława. Wyglądał w nim jak prawdziwy król, niektórzy twierdzili, że jest niesamowicie podobny do swego ojca.
Król Rufus rządził swym królestwem mądrze i sprawiedliwie. Mieszkali tam ludzie pracowici i uczciwi, więc królestwo rosło w siłę i bogactwo. Rozsądny władca nie wszczynał żadnych sporów z innymi królami, nie wdawał się w wojny. Wprost przeciwnie, często zapraszał innych władców na polowania, bale, przyjęcia. Zyskał wielu przyjaciół zarówno wśród koronowanych głów, jak i wśród prostych ludzi, których szanował i lubił z nimi rozmawiać.
Nie zapomniał o swej zastępczej rodzinie. Chciał sprowadzić do zamku rybaka wraz z żoną, nawet swym przyrodnim braciom wybaczył i pragnął obdarzyć ich dobrami. Ale rybak postanowił, że zostaną w swej dawnej chacie, a synowie odpracują swój haniebny postępek, łowiąc ryby na królewski stół. Rufus zatroszczył się jednak aby nigdy i niczego nie zabrakło ani rybakowi, ani jego rodzinie.
Zaś na pamiątkę swego dzieciństwa spędzonego w rybackiej chacie książę Rufus kazał umieścić w herbie swego królestwa rybę w koronie.
1