ZA NIEMIŁOŚĆ
Bywają tak zakręceni wokół siebie samych i tak bezwiednie chorzy na niemiłość, że nieszczęścia potrzeba, co by ich z tego kręćka wytrąciło.
*
Lubię miejsca z przypisanymi do siebie legendami. Szukam wręcz takich, spisuję je. Niedawno w pewnej wsi natrafiłem na kamienną ławę nad strumieniem. Tuż przy niej, nad samą wodą pochylony był omszały głaz przypominający kogoś klęczącego. Ów kamienny jegomość miał przykuty do brzucha łańcuch z mosiężnym kubkiem, Uchwyt łańcucha miał kształt rzeźbionego sztyletu. Kiedy podeszły tam dziewczyny, zapytałem, czy to coś znaczy. Okazało się, że tak. Ponoć ponad sto lat temu do wsi przywędrował parobek Marcyś - nad wyraz urodziwy, lecz jakiś chłodny do dziewcząt. Mało rozmowny, trochę samotnik, A grywał sobie na fujarce tak, że ta gra chwytała za serca dziewuchy nie mniej niż jego niezapominajkowe oczy. Kiedy strzelały do niego ślepiami, zagadywały, spoglądał na każdą prawie że pogardliwie. W niedzielę ubierał się paradnie i szedł do kościoła z nikim nie gadając po drodze i wzruszając ramiona na tęskne spojrzenia dziewcząt. W kościele stawał niezmiennie przy kolumnie z rzeźbionym aniołem, jakby chciał z nim konkurować urodą. Nie ruszał się z tego miejsca do końca i ani razu do ołtarza nie podszedł. W święta lubił siadać nad tym strumieniem i gapić się wodę. Kiedy dziewuchy podchodziły śmiejąc się i zagadując, spoglądał na nie spojrzeniem zimniejszym niż ta woda. Trwało to już z rok, a on się nie zmieniał. - „Co za dziwadło!” - mówiły jedne. - „Ani serca w nim, ani kropli krwi gorącej” - dodawały drugie. - „Jakże to tak bez miłości żyć może? - pytały inne - Na nikogo przecież cieplej nie spojrzy.” Kiedyś poszedł na jarmark i kupił sobie ozdobny sztylet i pas wyszywany. Teraz w święta stroił się Marcyś w ten pas ze sztyletem, jakby bronić się miał przed kimś, choć nikt prócz dziewcząt na niego nie nastawał. I kiedyś w jakieś święto, kiedy stał w kościele, jak rzeźba cudna, nie uklęknąwszy nawet, znów usiadł nad strumieniem. Musiał coś nagle zobaczyć w wodzie, bo pochylił się gwałtownie, wpatrując się uporczywie…Jakoś tak nieszczęśliwie przechylił się, że wpadł do wody, z której się już nie podniósł. Okazało się, że ów sztylet przebił go na wylot i tak życie stracił. Pochowali go ludzi niedaleko, ale strach padł na dziewczyny, bo która zerknęła tam do wody, by się przejrzeć, jego twarz widziała. „Marcyś straszy” - poszło po wsi i jakoś nie było chętnych spojrzeć tam w wodę, zwłaszcza o zmierzchu. Kiedyś zastano tam głaz, co się osunął ze zbocza i utkwił nad wodą. Jako żywo przypominał postać klęczącego Marcysia, choć on nigdy nie klękał za życia. Omijano to miejsce tym bardziej, choć nie jedna miała chęć ujrzeć tę jego twarz w wodzie. Strach był jednak większy. Co widmo, to widmo. Aż kiedyś gospodyni księdza, co różne wróżbne sny miewała, oznajmiła, że śnił jej się Marcyś na kolanach błagający o jakiś odruch serca i modlitwę wioskowych dziewuch, bo straszną pokutę cierpi tam za to, iż kochaniem gardził i siebie prawie nad Boga wynosił. Zebrały się dziewuchy przy kapliczce, a że maj był, to całą litanię wyśpiewały dodając „Serdeczna Matko”, za nieszczęśnika pokutującego w zaświatach. No i straszyć przestało. A potem aż nazbyt często dziewuchy sprawdzały, czy twarz Marcysia już się tam nie pokazuje. A kowal, u którego Marcyś mieszkał wziął mosiężny kubek po nim i przykuł do głazu klamrą w kształcie owego nieszczęsnego sztyletu. No i głaz podobny do klęczącego pokornie jegomościa służył teraz ludziom morałem i kubkiem do wody nad wyraz chłodnej i smacznej.
*
A morał? Oby się nam nigdy nie zdarzyło zachorować przewlekle na niemiłość i na samouwielbienie, bo to nieszczęście gorsze niż w widmo zapatrzenie.