35 lat minęło odkąd ogień wziął niebiosa we władanie. Tak przynajmniej twierdzą Nowojorczycy i inni „cywilizowani” ludzie. 35 długich lat minęło odkąd gorący podmuch zniszczył nasze domy a z nimi nasze nadzieje, nasze życia. Mimo to przetrwaliśmy. Niczym karaluchy ukryliśmy się w norach, uciekając przed nuklearną zagładą. A kiedy płomienie wygasły, wypełźliśmy na powierzchnię - dwunożne, myślące szkodniki. Armageddon nie zniszczył wszystkich grzeszników, widocznie ktoś tam na górze uznał, że szkoda w ogóle na nas sił i stwierdził, że najgorsze piekło zgotujemy sobie sami. A potem poszedł na piwko i zapomniał o swoim nieudanym eksperymencie. My za to wciąż żyjemy, rozmnażamy się, zabijamy nawzajem. Wbrew wszelkim przeciwnościom wegetujemy w tym wrogim nam świecie. Nawet bóg nie jest w stanie zniszczyć zarazy, która sam stworzył. A może to Mesjasz z zastępami srebrnych aniołów przychodzi z północy... Tyle tylko, ze na karteczce z instrukcjami, którą dostał od przełożonego pod paragrafem „ci, którzy dostąpili zbawienia” nie figuruje ani jedno nazwisko”...
-Al., zostaw ten zeszyt! Poetą chcesz, kurwa, zostać? Pamiętasz co w Berneapolis zrobili z tym fagasem z Federacji, co to myślał, że za żarcie i piwo zapłaci recytując wierszyk. Bard się kurwa znalazł... Ludziom to się już normalnie we łbach poprzewracało.
Autorem tej jakże celnej uwagi jest Harry, „człowiek pustyni” jak sam siebie tytułuje. Kurwa, ludźmi pustyni są Indianie i ci nieliczni, którzy poznali ich ścieżki, a nie ten kretyn z Hegemonii, który myśli, że na pustyni wystarczy worek granatów i już jest cool. Fakt, potrafi zdobyć trochę wody, czasem nawet ustrzeli cos do żarcia z tego swojego Winchestera. Szkoda tylko, ze zazwyczaj jest to krowa jakiegoś miejscowego farmera. Ale cóż, nie powinienem narzekać. Mało kto nie traci rezonu widząc niemal dwumetrowego Kreola z mordą przypominającą świeżo zaorane pole, a do tego przyozdobionego pokaźnym pomarańczowym irokezem. Tym, którzy nie tracą, Harry łamie ręce. Dlatego ciągniemy go ze sobą. Taki chodzący immunitet... Nigdy chyba nie przyzwyczaję się do jego towarzystwa.
Joshua jak zwykle milczy. Obserwuje horyzont, wypatrując niebezpieczeństw. Facet zarabiał na życie jako gladiator. Walczył ku uciesze żądnego krwi tłumu z innymi desperatami, którzy nie umieli odnaleźć dla siebie innej roli na tym pieprzonym polu bitwy jakim stały się Stany. Poznaliśmy się w mieścinie, która z takich walk żyła. Opatrzyłem mu wtedy nogę ranioną w jednym z pojedynków, on w zamian podpierał odtąd moje słowa argumentami w postaci dwóch japońskich mieczy, które kupił cholera wie gdzie za cały swój majątek. W końcu jako jednonogi gladiator nie zrobiłby zwrotnej kariery. Bez niego mój życiorys zakończyłby się jakiś czas temu śmiercią z rąk gangerów czy innego tałatajstwa. Ale o mnie później. Joshua to konkretny facet. Nie jakiś tam szpaner bezustannie wszczynający burdy jak Harry czy inne pojeby z Hegemonii. Fachowiec w wszystkim co robi - czy to zdekapitowanie przerośniętego mutanta na piasku areny, czy odpieranie ataków maszyn. Właśnie. Kiedyś miał jeszcze poczucie humoru. Nie był może jakimś wesołkiem, ale potrafił rozładować napięcie jakimś zabawnym, a ciętym dowcipem. A potem stanęliśmy twarzą w twarz z Maszyną. Od momentu, kiedy ujrzeliśmy Bestię z bliska, kiedy musieliśmy we dwójkę przeciwstawić kruche ludzkie ciało stalowym korpusom maszyn Molocha, Joshua stał się innym człowiekiem. Sam też o wiele częściej wpadam w zadumę. Nie, zazwyczaj po prostu ogarnia paniczny pierwotny lęk. Moloch przestał być dla nas odległą legendą, makabryczna bajka, którą straszy się dzieci. Dopiero wtedy zrozumieliśmy, czy raczej poczuliśmy, że to już naprawdę koniec tego zasranego świata. Dotąd największym zagrożeniem dla człowieka był drugi człowiek, w końcu mordowaniu się nawzajem jesteśmy najlepsi. Hitler, Stalin, Mengele - bestie w ludzkiej skórze, sprawcy niewyobrażalnych zbrodni. Tylko, że potworności takie jak wojny światowe wpisane są w historię człowieka. Przerażają i odbierają wiarę, ale tylko na chwile, w końcu w całym boskim planie napisane jest bardzo małym drukiem, że produkt o nazwie człowiek ma kilka wad fabrycznych. W końcu zaczęliśmy się do tych okropieństw przyzwyczajać. Teraz jest inaczej. Oto stoi przed nami Nemezis, nieludzki przeciwnik, którego celem jest ostateczne fizyczne wyniszczenie rasy ludzkiej. Nie wojna toczona przy akompaniamencie płomiennych przemówień wielkich wodzów, czy dudnienia butów maszerujących rekrutów, gotowych umrzeć w „słusznej sprawie”, ale konsekwentna, bezduszna eksterminacja prowadzona z pomocą broni chemicznej i pozbawionych uczuć żelaznych potworów. Naszym wrogiem nie jest człowiek, czy państwo. Jest nim przerażająco nieludzki, perfekcyjnie logiczny algorytm, w którym nie ma miejsca dla pierwiastka ludzkiego. Najbardziej przerażające jest to, że moloch nie morduje nas z nienawiści, nie samo zwycięstwo jest jego celem. On robi to niejako mimochodem, dążąc do realizacji jakiegoś swojego wielkiego, niepojętego dla nas planu... Ale i o tym napiszę jeszcze kiedy indziej.