- 1 -
Wojtek był wysportowanym, zdrowym chłopcem i bardzo dobrze się uczył. Miał również miły charakter i stąd też nie narzekał na brak przyjaciół. Jego rodzice wiązali w nim wielkie nadzieje. Planowali go posłać, po ukończeniu szkoły podstawowej, najpierw do szkoły średniej, a następnie na studia medyczne. Widzieli w nim już lekarza. Stało się jednak inaczej. Wracając raz wieczorem z treningu do domu, został napadnięty przez nieznanych osobników i tak dotkliwie pobity, że pozostał już nieuleczalnym kaleką.
Rodzice popadli w rozpacz. Kochali bowiem bardzo swojego syna i równocześnie uświadomili sobie bolesną prawdę, że skończyła się nagle ich nadzieja na zrobienie kariery życiowej przez Wojtka. Mieli nawet pretensje do Pana Boga, że dopuścił do takiego nieszczęścia. Wyrażali też swoje wątpliwości co do istnienia sprawiedliwości Bożej. Bo jakże Bóg może być sprawiedliwy, skoro pozwolił na taką wielką krzywdę niewinnego chłopca, dopuszczając równocześnie, by krzywdziciele pozostali nie ukarani? - pytali załamani rodzice Wojtka.
Ks. Hajda J., Pełnią się Boże zamierzenia, BK 3-4 /1984/, s.171
- 2 -
W znanej mi rodzinie chrześcijańskiej Przemek, będąc w klasie maturalnej, ujawnił rodzicom chęć wstąpienia do seminarium duchownego. Matka zdecydowanie zgromiła syna: "Po tylu latach chcesz nam, ty - nasza nadzieja - sprawić taki zawód"? Znałem Przemka, choć byłem odeń sporo młodszy. Rodzice fundowali mu samochód, zabawy i przyjemności. Wszystko by oderwać go od postanowienia. Chłopak w końcu nie wytrzymał. Usiłował targnąć się na swoje życie. Odratowano go. Ale na stoliku znaleziono też kartkę z oskarżeniem: "To ty, matko, wytrąciłaś mi z rąk Chrystusa". A była to - powtórzmy - rodzina chrześcijańska.
Ks. Kozłowski J., Rodzina kolebką powołania kapłańskiego, BK 3-4 /1990/, s.164-165
- 3 -
Pewien chłopiec mieszkający w Warszawie - nazwijmy go Bartkiem - bardzo interesował się Japonią. Zbierał widokówki przedstawiające ten kraj, przedmioty używane przez Japończyków /np. pałeczki do jedzenia ryżu/, dużo wiedział o samochodach produkowanych w Japonii, a nawet zaczął próbować uczyć się języka japońskiego. Jego rodzice, którzy byli ludźmi zamożnymi, chętnie kupowali mu urządzenia elektryczne produkcji japońskiej - komputer, aparat fotograficzny, zegarek.
Pewnego razu Bartek dowiedział się, że ambasada japońska w Warszawie organizuje dla dzieci konkurs krajoznawczy ze znajomości tego kraju. Bartek postanowił wziąć w nim udział. W wyznaczonym dniu poszedł do ambasady japońskiej. Wraz z innymi uczestnikami konkursu otrzymał zestaw pytań i przez dwie godziny mozolnie na nie odpowiada. Następnie wrócił do domu i zniecierpliwością oczekiwał na ogłoszenie wyników. Po dwóch dniach przyszła upragniona wiadomość: zwyciężył! Zajął pierwsze miejsce! Nagroda miała być miesięczna wycieczka do Japonii ufundowana przez pana ambasadora.
Bartek postanowił podzielić się swoją radością z kolegami i koleżankami z klasy. Zaprosił ich do siebie. Chciał przeczytać im treść zaproszenia do Japonii i program pobytu. Rodzice zgodzili się przygotować dla gości Bartka mały podwieczorek.
Gdy już wszyscy goście z klasy zebrali się w jego domu, Bartek wyszedł na środek pokoju z tekstem w ręce i z wielkim przejęciem zaczął czytać: kto go zaprasza, kto jest podpisany, gdzie będzie mieszkać, kto będzie jego przewodnikiem. Przeczytał, że zobaczy pałac cesarski w Tokio, najważniejszą górę Japonii - Fudżi, pojedzie najszybszym pociągiem japońskim i odwiedzi muzeum poświęcone samurajom.
W pewnym momencie Bartek przerwał czytanie, spojrzał wokoło i ze zdumieniem stwierdził, że nikt go nie słucha! Jeden z kolegów bawił się komputerem, drugi próbował robić zdjęcie aparatem fotograficznym, trzeci sprawdzał, jak się zmienia datę w zegarku elektronicznym i jakie on wygrywa melodyjki. Jedna z koleżanek próbowała jeść ryż pałeczkami, druga przebierała japońskie laleczki, a pozostałe objadały się wschodnimi ciasteczkami. Co za brak kultury! Zawiedziony Bartek schował do szuflady plan swojej wycieczki. Tak bardzo chciał pokazać klasie coś" co jest dla niego bardzo ważne, a oni zajęli się czymś zupełnie innym!
Ks. Czerniejewski R, I Komunia Św., BK 3-4 /1993/, s.172
- 4 -
Młodzi ludzie nie chcą stawiać na nikogo, najczęściej liczą na siebie.
Andrzej po szkole średniej poszedł do wojska. Po ukończeniu zasadniczej służby wojskowej wrócił do swojej rodziny i rozpoczął pracę. Rodzice Andrzeja zauważyli że po powrocie do domu nie chce chodzić do kościoła i przestał się modlić. Matka odbywa z nim rozmowę. Pyta go, co się z tobą dzieje, synu? Dlaczego nie chcesz chodzić do kościoła ani się modlić? Syn jej arogancko odpowiedział: Daj mi święty spokój. Jestem już dorosły, od was niezależny, bo pracuję i mam swoje pieniądze. Chcę być samodzielny, robię tak, jak mi się podoba. Andrzej w imię autonomii swojej niezależności odrzucił Boże prawo odrzucił Boga. Sam siebie uczynił "bogiem" przez swój sposób myślenia i postępowania.
Ktoś może podobnie jak Andrzej powiedzieć: ja mam swoje zdanie i nikt mnie nie będzie pouczał, nawet Kościół? - Uczynienie z siebie bożka jest bardzo niebezpieczne gdyż bożkowie ustanawiają swoje prawa, które mogą zagrozić dobru ludzkości, co już niejednokrotnie wykazała historia.
Ks. Jan Brodziak JEZUS JEST PANEM BK 87
- 5 -
"Wczoraj" - już nie należy do ciebie... Jutro" - jeszcze nie jest twoje... Twoje jest, teraz", dzisiaj"... D z i s i a j Chrystus pyta cię:, Czy miłujesz mnie?" Dzisiaj na to pytanie dajesz odpowiedź decydującą o twej wieczności.
Ks. Jan Brodziak JEZUS JEST PANEM BK 87
- 6 -
W książce religijnej zatytułowanej "Listy Nikodema", Jan Dobraczyński umieścił mądrą żydowską przypowieść. Oto uczony rabin, rozmyślający o Bożych tajemnicach, spotyka na wąskiej drodze anioła. Kiedy żaden z nich nie chciał ustąpić drugiemu przejścia, anioł powiedział: „Ustąpię ci, jeżeli mi powiesz, jaki On jest?” Wtedy uczony rabin powiedział: „On jest wszechpotężny, ale jest w Nim tajemna słabość. Trzeba odkryć tajemne zaklęcie... Ale ten sekret znają tylko najmędrsi".
KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -
- 7 -
Chyba już w życiu żegnaliśmy kogoś... Odchodził lub odjeżdżał gdzieś daleko: może szukać pracy, może wolności, może ojczyzny? Wszyscy też przeżyliśmy pożegnania z umierającymi przyjaciółmi, rodzicami, dziećmi... Ileż w takim momencie rozstania chciałoby się odchodzącemu powiedzieć! Zapewnić go o naszym przywiązaniu, miłości. Niestety, zazwyczaj nie ma na to wszystko czasu. W jednym uścisku dłoni, w jednym spojrzeniu, w jednym krótkim "do widzenia" serce wyrazić musi wszystko, co powiedzieć chciało przez lata.
Zdarzyło się to przed kilku laty we Frankfurcie. Zmarł bardzo bogaty człowiek. Nie miał żadnych bliskich krewnych. Każdy pytał zaciekawiony: "Kto zatem odziedziczy jego miliony?" Człowiek ten zostawił dwa testamenty. Pierwszy miał być otworzony natychmiast po jego śmierci, drugi dopiero po pogrzebie.
W pierwszym testamencie było napisane: "Chcę być pochowany o godzinie czwartej rano". Ta szczególna prośba została spełniona. Tylko pięciu przyjaciół stało przy trumnie. Wtedy otworzono drugi testament, który brzmiał następująco: "Chcę, aby mój majątek został równo rozdzielony między tych, którzy byli obecni na moim pogrzebie". I tak też się stało. Tych pięciu prawdziwych przyjaciół miało niesamowite szczęście - stało się bogatymi ludźmi!
Podobnie postąpił i Jezus, kiedy odchodził z tego świata. Chciał, aby Jego ostatnia wola wiernie została spełniona. Chciał przekazać swoim uczniom wiele prawd. Dlatego też zadbał o to, by znaleźć dłuższą, spokojną chwilę na pożegnanie się z uczniami.
O. Paweł Ratajczyk OMI - ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 8 -
Ludzie bardzo lubią podróżować. Zwłaszcza dotyczy to ludzi młodych. Tradycją stało się wakacyjne wędrowanie po górach, lasach, uczestniczenie w kajakowych spływach, pielgrzymowanie do sanktuariów. Jak to dobrze, że zmieniły się czasy, że łatwiej o paszport, że granice państw nie stanowią już barier trudnych do sforsowania, jak za czasów komunistycznych. Dobrze, że obalono Mur Berliński i nie jesteśmy izolowani od krajów zachodnich. Polaków teraz można -już spotkać wszędzie, nie tylko w drodze na Giewont, ale w Rzymie, Paryżu i na szlakach alpejskich.
Grupa młodych turystów pytała kiedyś w Słowacji, czy można wejść na Gerlach - najwyższy szczyt tatrzański, czy jest on trudny... Usłyszeli odpowiedź, że owszem, można tam wejść, ale tylko z przewodnikiem. Szlak jest bowiem bardzo trudny, kto wybiera się na własną rękę, bardzo ryzykuje, a przyłapany może nawet zapłacić wysoką karę.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus zapowiada swoje odejście z tego świata. Zapowiada, że Jego uczniowie przyjdą za Nim. Oświadcza uczniom, że znają drogę. To On sam jest drogą, prawdą i życiem. Wędrowanie nasze do nieba jest o wiele ważniejsze i o wiele trudniejsze od wspinania się nawet na Gerlach i alpejskie szczyty. Koniecznie potrzebny jest nam przewodnik, bez niego ani rusz. To właśnie Jezus zaofiarował się, aby nam wszystkim przewodniczyć w tej niezwykłej drodze. Trzeba Mu zaufać. On powie, co trzeba koniecznie zabrać w tę drogę, przestrzeże nas przed czekającymi niebezpieczeństwami, zachęci do wytrwałości, pomoże, gdy zasłabniemy. Problem jest tylko jeden: czy zechcemy wybrać się w tę drogę...
Ks. Stanisiaw Tulin Cor - ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 9 -
Wolność człowiek traci, gdy przykazań nie przestrzega. Przeczytałem kiedyś w gazecie katolickiej list młodego chłopaka pisany z więzienia. Trafił tam za usiłowanie gwałtu na swojej koleżance. Pisał: "Jest teraz wiosna, okna mojej więziennej celi wychodzą na łąki pełne kwiatów. Wspinam się więc do okna, które znajduje się gdzieś pod sufitem i przez małą szparę patrzę, i patrzę na piękno świata poza więzieniem. Tak chciałbym teraz wyjść z tego zamknięcia i iść daleko przed siebie. Wiem, że muszę odpokutować za swój czyn, ale zrobię wszystko, aby już tu nigdy nie wrócić".
Często przykazania Boże porównuje się do barier mostu. Można naiwnie mówić, że bariery ograniczają czyjąś swobodę, ale przecież dla każdego rozsądnego człowieka są one zabezpieczeniem przed nieszczęściem. Każdy, kto wykracza poza barierę mostu, naraża się na kalectwo lub nawet śmierć. Można się jednak bariery przytrzymać o barierę oprzeć, wtedy ona daje zabezpieczenie i uchroni przed nieszczęściem. Łamanie prawa moralnego odbiera wolność człowiekowi nie tylko poprzez wtrącenie do więzienia. Wiemy dobrze, że wielu przestępców chodzi sobie bez żadnych konsekwencji po świecie, prawo ludzkie może ich nigdy nie zdoła doścignąć. Ale Bóg, twórca ładu moralnego, upomina się o jego przestrzeganie poprzez wyrzuty sumienia, poprzez zniszczoną radość i spokój wewnętrzny.
Zwierzał się ktoś... "Zbudowałem nowy, piękny dom, ale tak naprawdę to połowa tego domu do mnie nie powinna należeć. Środki na budowę zdobywałem w dużej części drogą nieuczciwą. Teraz, gdy już w nim zamieszkaliśmy, zwłaszcza jesienią, gdy w kominie gwiżdże wiatr, wydaje mi się, że słyszę ludzką krzywdę". Nie zachowane przykazania odbierają człowiekowi radość i nie dają mu spokoju, którego przecież nieustannie pragnie.
Ks. Stanisiaw Tulin Cor - ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 10 -
Tylko w posłuszeństwie uniwersalnym normom moralnym znajduje człowiek pełne potwierdzenie swojej jedyności - poucza Jan Paweł II. Podkreśla dalej Ojciec św.: "Wobec norm moralnych nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim «nędzarzem« na tej ziemi: wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy równi". I to niech stanowi wystarczający komentarz do powszechnych twierdzeń, że młodzież zasługuje na jakąś wyjątkowość w podejściu do przykazań Bożych. Mówią, nawet rodzice o swoich dzieciach: "Jest młody, niech się wyszumi". Inni chcą pozwalać młodym prawie na wszystko w imię demokracji i wolności. Taka jednak filozofia nie jest prowadzeniem młodego człowieka drogami, o których mówił Jezus.
Ks. Stanisiaw Tulin Cor - ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 11 -
Rodzice, szkoła, harcerstwo, grupy koleżeńskie organizują wycieczki, obozy, wczasy. Bywa tak, że sami jadąc z rodzicami na wycieczki, lubicie przeglądać mapy turystyczne, które pokazują najbliższą drogę do celu wyprawy, czy też są najlepsze pod względem nawierzchni. Poznawanie drogi wyprzedza nasza wędrówkę górskimi szlakami. Trzymamy się wtedy znaków, bo tylko z ich pomocą dojdziemy do celu, inaczej pobłądzimy.
Grupa uczniów podstawowej szkoły wybrała się na górską przechadzkę podczas zimowiska. Pogoda słoneczna, nic nie zapowiadało tragedii. Opiekę nad grupą sprawował trener sportowy. Spokojnie uczniowie oddalili się od schroniska trzymając się znaków. Po godzinie marszu niespodziewanie zerwał się wiatr, zachmurzyło się i zaczął padać śnieg. Trener nakazał wracać. Śnieżne opady i wiatr pozacierały znaki turystyczne i ślady zostawione w śniegu. Grupa szła na wyczucie. Dziewczynki słabły. Silniejsi chłopcy pomagali mniej odpornym. Nawet nieśli na plecach osłabionych. Czas wydłużał się, a nikt nie był w stanie odszukać znaków prowadzących do schroniska. Po kilku godzinach błądzenia - dwaj najsilniejsi chłopcy zmarli z wycieńczenia. Pozostali uczniowie przeżywali koszmar. Gdyby nie pomoc górskich ratowników - nikt by nie ocalał. Wystarczyło zgubić turystyczne znaki i doszło do tragedii.
Bp Antoni Długosz - ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 12 -
Gdy dziecko zadaje pytanie, to chce nie tylko uzyskać odpowiedź, ale i jej uzasadnienie: Dlaczego muszę tak wcześnie chodzić spać? Dlaczego wolno mi przechodzić przez jezdnię tylko na zielonym świetle? Dlaczego babcia już nie może chodzić? My, dorośli, uśmiechamy się przy tym, nie uświadamiając sobie, że to zadawanie pytań nigdy się nie kończy; zmieniają się jedynie zakresy tematyczne. Stawianie pytań i szukanie na nie odpowiedzi towarzyszy nam przez całe życie: Jaki mam wybrać zawód? Czy możliwe jest wytrwanie przy jednym człowieku przez całe życie? Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? Co ja mam z tego życia prócz ciężkiej pracy i ciągłych kłopotów z dziećmi?
Po co żyjemy?
Jedno pytanie szczególnie nie daje nam spokoju: Po co żyjemy? Dlaczego każdy musi umrzeć? Zmarły przed pięcioma laty rumuńsko-francuski dramaturg E. Ionescu zapisał kiedyś w swoim dzienniku: "Żyjemy, aby umrzeć. Śmierć jest celem naszej egzystencji." Czy nasze życie rzeczywiście nie ma innego celu? Nikt z nas nie może się wykręcić od szukania odpowiedzi na pytanie o sens życia i śmierci, ale też nikt z nas nie może się pogodzić z rezygnacją wobec konieczności umierania. Puste frazesy, w stylu: "Będziesz żył dalej w twoich najbliższych", albo: "Twoje dzieło i twój duch pozostaną wiecznie żywe" niewiele nam pomagają w obliczu śmierci naszych najbliższych; z chwilą, gdy umrze ostatni krewny i przyjaciel, wkrada się przecież zapomnienie.
Odpowiedź nad odpowiedziami
Wielkanoc przyniosła odpowiedź na pytanie o sens życia i śmierci. Znaleźć ją można jedynie w zmartwychwstałym Chrystusie: śmierć nie jest celem naszego życia, lecz zmartwychwstanie. Żyjemy, aby żyć. Żyjemy, by być "u Pana".
Ks. Adam Kalbarczyk - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 13 -
Pewnego razu na probostwo przyszedł parafianin, Mieczysław B. "Proszę księdza, po drugiej stronie probostwa na chodniku jest taki starszy człowiek, który nie wie, gdzie mieszka." - Poszedłem z nim do tego człowieka; nie miał żadnych dokumentów ani dowodu osobistego, a na pytanie, jak się nazywa i gdzie mieszka, co chwilę podawał inne dane. Byliśmy bezradni. Ten pan nie mieszkał na terenie naszej parafii, ale przypuszczałem, że może jest z sąsiedniej parafii. Pojechaliśmy tam, proboszcz potwierdził, że prawdopodobnie rzeczywiście mieszka w jego parafii, ale też niestety nie wiedział gdzie, ponieważ parafia liczy 8 tysięcy wiernych. Zaczęliśmy jeździć samochodem z tym panem po różnych ulicach licząc, że sobie przypomni, gdzie on mieszka. Niestety, nie mógł sobie przypomnieć. W naszych poszukiwaniach mieliśmy jednak ogromne szczęście, bo spotkaliśmy sąsiada, który go poznał i pokazał, gdzie mieszka. W domu córka dziękowała nam ze łzami w oczach. Okazało się, że tatuś wyszedł z domu nikomu nic nie mówiąc i odtąd nie wiedziała, co się z nim działo.
Ks. Władysław Kolorz - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 14 -
W czwartek 12 lutego 1998 roku odbył się pogrzeb śp. Ewy Strzelczyk - dyrektorki Teatru Muzycznego w Gliwicach i jej syna Filipa, którzy 4 lutego zginęli w katastrofie we włoskich Dolomitach, gdy samolot amerykański zahaczył o linę kolejki linowej. Mszę św. pogrzebową koncelebrowało dwunastu księży - śmierć jest rzeczywistością, z którą zawsze musimy się liczyć...
Słynny uczony, wynalazca dynamitu, Alfred Nobel, otworzył pewnego ranka gazetę i ku swojemu zdumieniu oraz zaskoczeniu zobaczył w niej swój własny nekrolog... Cóż się stało? - Otóż francuski dziennikarz przez zwykłą niedbałość, zamiast podać informację o śmierci brata, Alberta Nobla, poinformował czytelników, że umarł Alfred. To było dla niego takim szokiem, że postanowił zmienić swoje życie. Całą swoją fortunę przeznaczył na nagrody dla najzdolniejszych i najwybitniejszych ludzi. Dzięki temu corocznie przyznawane są nagrody jego imienia w dziedzinie fizyki, medycyny, literatury i pokoju. Nekrolog, który przeczytał, przypomniał mu o jego własnej śmierci.
Ks. Władysław Kolorz - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 15 -
W środę 8 lipca 1998 roku byliśmy z Oazą Dzieci Bożych na Dniu Wspólnoty w Jaworzu koło Bielska Białej. Tam usłyszeliśmy piękne świadectwo Andrzeja z Oazy Rodzin w Pszczynie: Mam 44 lata. Mając 14 lat rozpocząłem "walkę" z Jezusem - butelka po wódce rozbiłem okno budynku katechetycznego przy parafii. Wolność, seks, pisałem wiersze, przez co moje otoczenie darzyło mnie uznaniem i czułem się wielkim artystą. Z Zachodu przychodziły do nas nowe prądy - hatha joga, buddyzm, samorealizacja, samozadowolenie, nirwana... A przede wszystkim alkohol dawał znać o sobie. Z jednej strony - ty wszystko możesz, ty jesteś panem, a z drugiej strony... niemoc.
Studiowałem filologię polską. Dziewczyny, seks, narkotyki oraz alkohol towarzyszyły mi nieustannie. Pewnego dnia poznałem nową dziewczynę, zaszła w ciążę... Doprowadziłem do przerwania ciąży, potem zawarliśmy ślub, oczywiście cywilny. Pierwsze dziecko zostało ochrzczone, postarał się o to dziadek. Drugiego już nie chrzciliśmy. Gdy moja córka miała 10 lat, to ja ich zostawiłem i odszedłem. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, poszedłem do nich i postawiłem jej pytanie: Czy mogę przyjść na Wigilię? - Dobrze, możesz przyjść - powiedziała ona. Wtedy postanowiłem zacząć wszystko od nowa.
Podczas mojego trzeciego pobytu w szpitalu przeżyłem śmierć kliniczną. Wtedy przypomniał mi się Jezus sprzed trzydziestu lat - i poprosiłem Go, żeby znów przyszedł do mnie. I Jezus przyszedł. Moja córka mając 17 lat przystąpiła do pierwszej Komunii Świętej, a potem pojechała na Oazę i mnie pomogła uporządkować moje życie. A kiedy przyszedł Jezus, zabrał wszystko.
Przez te trzy ostatnie lata Jezus obdarował mnie niesamowicie. Spotkałem wielu dobrych ludzi, wspaniałych księży, a w końcu trafiłem do wspólnoty Emmanuel w Katowicach.
W kościele w Jaworzu, gdzie mówił to świadectwo, była niesamowita cisza. Zakończył tymi słowami: Ja zaświadczam, że nie ma takiego dna, z którego Jezus nie mógłby wyciągnąć człowieka. Każdy człowiek może być uratowany przez Chrystusa.
Ks. Władysław Kolorz - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 16 -
Kiedyś na plaży nad naszym polskim morzem - Bałtykiem - zgubił się czteroletni Krzyś. Zaczął płakać, bo wszędzie widział mnóstwo ludzi, ale mamusi swojej nie mógł zobaczyć. Jacyś obcy ludzie zaczęli go pytać, jak ma na imię, gdzie mieszka, gdzie jest jego mamusia. Krzysio jeszcze bardziej się rozpłakał. Po kilku minutach przez olbrzymie głośniki jakiś pan powiedział: "Uwaga! Uwaga! Zgubił się mały chłopczyk - ma na imię Krzysiu. Ma około czterech lat, jasne włosy i żółte kąpielówki. Rodziców prosimy o odebranie dziecka w pokoju ratownika w sektorze pierwszym".
Nikogo na plaży nie zdziwiła taka wiadomość. Mama Krzysia już za kilka minut odebrała swoje dziecko. Tak dużo dzieci odchodzi bez pozwolenia od rodziców. A czy możecie mi powiedzieć, jakie wskazówki dał ten pan przez mikrofon?
(dzieci spokojnie wyliczają)
To są "drogowskazy" dla nas, abyśmy umieli odszukać kogoś, kto zaginął.
Ks. Andrzej Ziółkowski CM - DROGOWSKAZY Współczesna Ambona 1999
- 17 -
Śląski Instytut Naukowy wydał w roku 1986 książkę zatytułowaną: "Mury". Jest to autentyczna relacja więźniarek z Ravensbruck o założeniu i funkcjonowaniu konspiracyjnej drużyny harcerskiej, w warunkach obozu koncentracyjnego. Założycielką ponad stu osobowej drużyny polskich harcerek noszącej nazwę "Mury", była pani Józefa Kantor, nauczycielka Szkoły Podstawowej w Szopienicach. Wymowa książki jest jednoznaczna: Polskie harcerki potrafiły zamienić czas zagłady, na czas ratunku, czas poniżenia na czas wywyższenia ludzkiej godności, czas śmierci na czas życia, czas hańby na czas chwały. Gehenna obozu koncentracyjnego stała się nagle do zniesienia dzięki promieniom miłości, dobroci, życzliwości, bezinteresownej pomocy jakie rozsiewały te młode istoty wokoło siebie wobec swoich obcych.
Czas pobytu w obozie to czas niewyobrażalnego cierpienia, poniżenia ludzkiej godności, otępiającego bólu. Ale jeśli znalazł się ktoś, kto w ten czas cierpienia wprowadził czas modlitwy i czas miłości, oglądał prawdziwe cuda za drutami kolczastymi. Polskie harcerki były właśnie tymi cudotwórczymi, które w wiadomy im tylko sposób, potrafiły im natchnąć więźniarki duchem modlitwy, przemycić dla nich Chleb Eucharystyczny, który roznosiły z narażeniem życia, umiały ukazać taką potęgę Boskiej miłości, że obóz przemienił się w Kościół, we wspólnotę ludzi umiejących dzielić się chlebem, słowem, miłością i cierpieniem.
Ks. Tadeusz Skura CIERPIENIE I MIŁOŚĆ w DUCH ŚWIĘTY I JEGO OBECNOŚĆ W KOŚCIELE - Materiały Homiletyczne Rok A - Pod red. Ks. dr Stanisław Sojka - Tarnów 1998
- 18 -
W związku z wymaganiem kierowania się miłością w odnoszeniu się do bliźnich zwłaszcza chorych, nieszczęśliwych, wydziedziczonych zwróćmy dziś uwagę na jeden moment: zmarnowanych okazji do świadczenia uczynków miłości. Oby ich było jak najmniej, byśmy nie musieli z tego powodu żałować. Ostrzeżeniem niech tu będzie ubolewanie poety.
Żal, że się za mało kochało że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło że było za późno
Choćby się teraz pobiegło Choćby się spokorniało Choćby się chciało ostrzec Choćby się chciało pomóc Wszystko już potem za mało choćby się łzy wypłakało nagie niepewne.
(.l. Twardowsla)
Wiele osób cierpi z powodu odepchniętej miłości, w rodzinie czy w małżeństwie. Są granice wtrącanie się w cudze problemy o kłopoty. Ale modlitwa nie ma granic gdyż jest darem naszej miłości ku Bogu i człowiekowi.
Ks. Tadeusz Skura CIERPIENIE I MIŁOŚĆ w DUCH ŚWIĘTY I JEGO OBECNOŚĆ W KOŚCIELE - Materiały Homiletyczne Rok A - Pod red. Ks. dr Stanisław Sojka - Tarnów 1998
- 19 -
Zatrzymaj się na chwilę, pomyśl nad sensem świata
Zatrzymaj się na chwilę, zauważ swego brata
Zatrzymaj się na chwilę, nad tym, co w sercu kryjesz
Zatrzymaj się na chwilę, i pomyśl, po co żyjesz.
Słowa refrenu młodzieżowej piosenki zachęcają nas do spojrzenia na nasze życie i uczynienia krótkiej refleksji nad nim.
Ks. R. BOGACZ Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie s. 48 Materiały Homiletyczne Maj/Czerwiec nr 157.