Janów, 2006
Pragnę podziękować Panu Bogu oraz Matce Najświętszej Niepokalanej i św. Maksymilianowi, za przyczyną którego zwracałam się w swoich modlitwach, a w których zostałam wysłuchana...
Wyrażam swoją wdzięczność za długie życie, jakim mnie obdarzył Bóg i w którym się tak bardzo mną opiekował i opiekuje po dzień dzisiejszy. W sposób szczególny dziękuję za odzyskanie ziemi i swojego gospodarstwa.
Stanisława Stępień
Niepokalanów, 2006
Wdzięczny jestem Panu Bogu oraz Matce Niepokalanej, że spotkałem w życiu dobrą panią nauczycielkę dającą świadectwo swojej wiary, która w czasie ataku na religię często powtarzała: „Wierzę Temu, który życie swoje oddał za mnie. To jest Chrystusowi, a nie tym, którzy wiele obiecują i chcą mi wiarę odebrać”.
Ta nauczycielka to pani Lucyna Ryć, 96-letnia mieszkanka Warszawy. W czasie II wojny światowej narażając się na wielkie niebezpieczeństwa uczyła polskie dzieci w Śledzia-nowie k. Drohiczyna nad Bugiem. W 1944 r., kiedy na te tereny wkroczyła Armia Czerwona, jej mąż został aresztowany przez NKWD i zamordowany. Jako nauczycielka uczyła nie tylko wy znaczonych przedmiotów, ale też jak być dobrym Polakiem i dobrym człowiekiem. Często powtarzała: „macie uczyć się nie po to, aby wam było dobrze, ale po to, aby innym z wami było dobrze”. W czasach największego stalinowskiego terroru za swoją patriotyczną postawę została usunięta ze szkoły.
Pamiętający uczeń Kazimierz Wasilewski
Lublin, 8 czerwca 2006
Był marzec 1973 r. Dzień był mroźny, ale słoneczny, zapowiadający nadchodzącą wiosnę. Przy jednej z ulic o zróżnicowanym poziomie powierzchni kupiłam w sklepie nasiona roślin potrzebnych do wysiewu na działce. Gdy wyszłam z zakupem, skręciłam w prawo, chcąc iść chodnikiem w kierunku podwyższonego poziomu ulicy. Nagle zobaczyłem, że pędzi wprost na mnie olbrzymich rozmiarów samochód. To działo się błyskawicznie. Zdążyłam tylko zawołać: „Matko Boża, ratuj mnie" i natychmiast usłyszałam w duszy głos: „Przylgnij do ściany!" Automatycznie wykonałam to polecenie, a pojazd z impetem przejechał za moimi plecami nie dotknąwszy mnie. Okazało się, że był to „samochód widmo" (bez kierowcy), źle zaparkowany na wzniesieniu jezdni, który z wielką prędkością staczał się w dół. Idąca tuż za mną kobieta została przez ten samochód śmiertelnie potrącona. Samochód zwolnił dopić ro uderzywszy w znak drogowy.
Dziękuję Ci, Matko Najświętsza, że mnie wówczas ostrzegłaś i ocaliłaś mi życie.
A oto przykład dotyczący mojego męża: Był upalny dzień 1994 r., nadchodziła burza. Mój mąż jechał samochodem ruchliwą ulicą naszego miasta. Nagle poczuł silny ból w klatce piersiowej, zaczął słabnąć.
Wiedział, że to kolejny zawał, ale czuł się bezradny. Usłyszał jednak wewnętrzny głos: „Skręć w prawo!", co uczynił wjeżdżając w boczną mniej ruchliwą ulicę. Powtórnie usłyszał ten sam głos: „Skręć w prawo!” Skręciwszy znalazł się szybko przed przychodnią zdrowia, gdzie „czekało" na niego tuż przy drzwiach wejściowych jedyne miejsce na zatłoczonym parkingu. Z trudem wysiadł z samochodu, nie zamknąwszy go i resztkami sił wszedł na I piętro, trafiając do gabinetu, gdzie przyjmował będący na zastępstwie bardzo dobry lekarz kardiolog, który natychmiast udzielił pomocy, a rozpoznawszy zawał, wezwał karetkę reanimacyjną. Mąż znalazł się w najbliższym szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Mimo okresu urlopowego spotkał wspaniałych ludzi - lekarzy i pielęgniarki, dzięki którym szybko dochodził do zdrowia.
Janina P.
Rzeszów, 14 czerwca 2006
U mojej córki Oli w wieku kilku miesięcy rozpoznano przepuklinę pępkową. Chirurg stwierdził, że jeżeli do trzeciego roku życia nie zrośnie się, to potrzebny będzie zabieg. Gdy skończyła trzy lata, po wizycie kontrolnej okazało się, że dalej ma przepuklinę. Bardzo się zmartwiłam, bo nie chciałam, żeby miała zabieg, tym bardziej że miała kłopoty z sercem. Na dodatek byłam w ciąży i bałam się, że z nerwów zaszkodzę drugiemu dziecku. Po tej wizycie zamówiłam Mszę świętą w Niepokalanowie o zdrowie i błogosławieństwo dla córki. W jej intencji zaczęłam w maju odmawiać litanię do Matki Najświętszej oraz polecałam ją św. Antoniemu. Trzy tygodnie przed terminem zabiegu Ola zaczęła gorączkować. Poszliśmy do pediatry, a było to święto Matki Bożej Kościoła. Lekarka badając ją stwierdziła, że przepuklina jest mała i poradziła poczekać z zabiegiem. Aby to sprawdzić udaliśmy się do innego pediatry. Stwierdził on, że dziecko nie ma przepukliny i polecił nam udać się z Olą do chirurga. Termin konsultacji wyznaczono na święto św. Antoniego. Jakie było nasze zdziwienie i radość, gdy się dowiedzieliśmy, że Ola nie ma przepukliny, a to, co brano za nią, to pozostałość po pępowinie, która zarośnie się sama bez zabiegu.
Dziękuję Ci, Matko, choć Ty wiesz, że nie wierzyłam, że aż tyle uprosisz dla nas. Wiem, że Twój Syn niczego Ci nie odmówi. Dziękuję też św. Antoniemu, który zawsze mi pomaga.
Ewelina N.
Słupsk, 27 czerwca 2006
Dziewięć lat temu mój mąż odszedł od Kościoła i związał się z Adwentystami Dnia Siódmego. Zaczął krytykować duchownych i wszystko, co katolickie. Naśmiewał się z modlitwy różańcowej i ironizował na temat homilii. Chodził po domach i „nauczał", często czynił to też we własnej rodzinie. Mąż przestrzegał nakazów tamtejszej religii: święcił sobotę, nie jadł mięsa, nie uważał niedzieli za dzień Pański itp. Coraz mniej czuł się związany z rodziną. Zamknął się w sobie. Dużo czytał książek ze swojego kościoła, dużo czasu spędzał przed telewizorem. Dla mnie i córki stał się obcym człowiekiem. Nie interesował się nami ani domem. Ciągle miał problemy w pracy, gdyż zastrzegł, że nie będzie pracował w soboty. Znajomi zaczęli nas unikać. Nikt nas nie odwiedzał, gdyż mąż ciągle chciał każdego „nawracać". Podupadł na zdrowiu, gdyż niewłaściwie się odżywiał. Nabawił się silnej depresji i „padaczki". W tym czasie wiele osób modliło się o jego nawrócenie i wzrost wiary. Miałam nadzieję, że mąż wkrótce wróci do Kościoła.
Przeglądając jego książki natknęłam się na jedną, w której była dedykacja. Otrzymał ją na pamiątkę chrztu. Modliłam się nadal, ale czasami miałam wątpliwości, że skoro dał się ochrzcić, to trudno będzie z jego powrotem. Jednak w sercu była nadzieja, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. „Chociaż góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale Miłość moja nigdy nie odstąpi od ciebie, mówi Pan".
Dwa dni przed Bożym Ciałem mąż znów miał w nocy napady drgawkowe. Potem bardzo długo nie mógł się przebudzić. Miał wysoką temperaturę i zaniki pamięci. Gdy to minęło, w czwartek rano podszedł do mnie i powiedział: „Musimy się ubrać i iść na procesję". Byłam zdumiona, bo mąż przez ostatnie lata nie uczestniczył w procesjach ani Mszach świętych. Nie oponowałam. Byliśmy na Mszy świętej i procesji, w której nabożnie uczestniczył.
Po powrocie do domu mąż powiedział, że miał sen i słyszał głos Boga, który mówił, że jest Miłością i wszystko mu przebacza. Jednak to nie podobało się Złemu. Po tej procesji w nocy mąż obudził się zaniepokojony, że bardzo kołacze mu serce, które nie daje mu spać i ma szum w uszach. Podałam mu melisę, ale to niewiele pomogło. Wezwałam pogotowie. Dostał zastrzyk, po którym usnął na trzy godziny. Gdy się obudził, znów pojawił się problem z sercem i dusznościami. Nawet nie mógł przełknąć leków, bo się dusił. Poszliśmy do lekarza. Zrobiono EKG i nic nie stwierdzono. Szukałam pomocy u lekarzy, ludzi, a nawet u księdza egzorcysty. Modliłam się. Ksiądz polecił, aby mąż najpierw się wyspowiadał. Mąż był u spowiedzi, na Mszy świętej, była też odmówiona modlitwa wstawiennicza. Po spowiedzi i modlitwie serce się uspokoiło i wszystko wróciło do normy, bo Jezus, Dobry Pasterz, odnalazł zagubioną owieczkę, opatrzył rany i przyprowadził do swojej owczarni.
Mąż czuje się dobrze. Odzyskał spokój i równowagę. Ja odzyskałam męża, a córka ojca. Razem się modlimy i dziękujemy Bogu i Maryi za ten cud.
Ewa
Poznań, 27 czerwca 2006
Było to w Bystrzycy Kłodzkiej. Malutki jeszcze raczkujący Tomek - syn mojej bratanicy, usiłując stanąć na nóżki, chwycił się dużego ciężkiego fotela. Fotel wywrócił się uderzając dziecko w główkę. W stanie ciężkim odwieziono dziecko do szpitala. Gdy nastąpiła pewna poprawa, wypisano je zalecając dalsze leczenie prywatnie. Po pewnym czasie stan dziecka pogorszył się. Nie wiadomo, czy lekarka przepisała niewłaściwe lekarstwo, czy wzmogły się skutki uderzenia, dość, że dziecko mimo troskliwej opieki zaczęło słabnąć, stało się bardzo nerwowe, nie mogło już stanąć na nóżki. Była poważna obawa, czy nie zostanie kaleką na całe życie. Rodzina starała się wypełnić wszystkie zalecenia lekarzy, ale przede wszystkim szukała ratunku u Boga przez pośrednictwo Matki Najświętszej. Płynęły do Pana błagania. Ja obiecałam Matce Najświętszej, że jeśli dziecko wyzdrowieje, ogłoszę podziękowanie w „Rycerzu Niepokalanej". I Pan wysłuchał naszych modlitw. Tomek stopniowo zaczął wracać do zdrowia. To był po prostu cud. Obecnie Tomek jest zdrowy. W ubiegłym roku przystąpił do Pierwszej Komunii świętej. Pozostała jeszcze tylko pewna trudność w wymowie, ale ufam, że i to się wyrówna. Polecam go nadal Matce Najświętszej z prośbą, by pozostał do końca życia Jej wiernym dzieckiem pod Jej szczególną opieką.
Dzięki Ci, Panie, i Tobie Niepokalana Pośredniczko łask.
S. Anna Kulczycka CR
Mszana Dolna, 3 lipca 2006
Mój mąż nie był kilkanaście lat u spowiedzi. Chodził do kościoła, ale nie do spowiedzi. Modliliśmy się w jego intencji. Przyszła taka chwila, że musiał udać się do szpitala. Operacja była nieunikniona i trwała 5 godzin. Nawet przed operacją nie chciał spowiedzi, chociaż kapelan szpitala chciał mu pomóc. Modliliśmy się jeszcze bardziej w intencji nawrócenia. W szpitalu odwiedził go ksiądz z dalszej rodziny i jakoś trafił do jego serca. Mąż przystąpił do spowiedzi, przyjął Komunię świętą i sakrament namaszczenia. Za tę łaskę dziękujemy z całego serca Miłosierdziu Bożemu i Matce Najświętszej.
Czcicielka Niepokalanej z rodziną, M. T.
Kutno, 8 lipca 2006
Wypadek, który przeżyłem, wydarzył się w centrum miasta powiatowego na ulicy, gdzie są dwa przystanki autobusowe po przeciwległych stronach. Na jednym z przystanków stał zepsuty autobus. Właśnie zza stojącego autobusu przebiegałem, rzekomo upewniony, że nic mi nie grozi, na drugą stronę ulicy, by znaleźć się na przystanku, z którego miałem odjechać. Gdy zrobiłem może trzy kroki, zostałem potężnie uderzony przez samochód i wyrzucony w górę. Przytomności nie straciłem, choć byłem bardzo potłuczony przez pędzące auto i upadek na jezdnię. Ważę około 100 kg. Wszystko, co miałem przy sobie, wypadło i latało obok mnie w powietrzu. Były to drobne przedmioty, jak czapka, okulary, grzebień, lusterko, telefon komórkowy. Nic się nie uszkodziło i nie stłukło. Wszystko pozbierałem za wyjątkiem telefonu, który podniosła i podała mi pani kierująca pojazdem, który mnie potrącił. Wyciągnąłem prosty wniosek - otrzymałem w darze życie. Jestem człowiekiem głęboko wierzącym i wiem, dlaczego prawie bez szwanku wyszedłem z wypadku. Noszę zawsze Cudowny Medalik Matki Bożej, jak również Szkaplerz na szyi. Nieraz już w swoim życiu, a mam 70 lat, przeżywałem tragiczne chwile, grożące śmiercią. Za kilka podobnych momentów, a za ten ostatni w szczególności chciałbym z całego serca podziękować Matce Niebieskiej i Jej Synowi Miłosiernemu, naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi.
Wdzięczny i wierny rycerz Niepokalanej
B., 11 lipca 2006
Mój najmłodszy syn (obecnie 28 lat) jako 14-letni chłopiec uległ wypadkowi. W czasie jazdy rowerem przednie koło roweru zablokowało się. Wyleciał przez kierownicę na asfalt i stracił przytomność. Na dworze było już szaro, nikt go nie zauważył i nie pomógł. Po jakimś czasie odzyskał przytomność. Było to około 500 m od domu. Wstał z jezdni, wziął rower i przyniósł go do domu, bo jechać nim już nie było można. Miał twarz mocno stłuczoną, lewego oka nie było widać, tak był spuchnięty. Twarz cała we krwi, z uszu sączyła się krew. Natychmiast wraz z mężem zawieźliśmy go do pobliskiego szpitala. Tam zrobili badania, było pęknięcie podstawy czaszki. Później okazało się, że w głowie jest krwiak. Syn poddany został zabiegowi trepanacji czaszki. Na drugi dzień po operacji wstał z łóżka, a za osiem dni wrócił do domu.
Ten sam syn jeszcze dwa razy uległ wypadkowi jako młody chłopak. Jeden wypadek miał miejsce przy żniwach, gdy spadł z fury zboża. Był przez jakiś czas kłopot z kolanem, ale wszystko minęło. Innym znów razem jechał z kolegami samochodem. Prowadził jeden z kolegów. Nie wiedzieli, że droga była śliska, a jechali szybko. Na zakręcie samochód wpadł w poślizg.
Było ich sześciu. Syn wyleciał przez okno kilkanaście metrów w pole. Samochód poszedł do kasacji, gdyż nie nadawał się do naprawy. Syn i jeden z kolegów mieli lekkie obrażenia ciała i znaleźli się w szpitalu. Po kilku dniach byli już w domu. Syn obecnie jest zdrowy.
W naszej rodzinie było niezliczenie wiele łask. Ja wraz z mężem byliśmy nałogowymi palaczami papierosów. Gorąco modliłam się i oboje prawie razem rzuciliśmy nałogi już ponad 10 lat temu. Zięć jako młody chłopak wpadł w nałóg pijaństwa. Dzięki modlitwie obecnie jest bardzo dobrym człowiekiem i nie pije.
Wdzięczna czcicielka Wiesława S.
Dębica, 17 lipca 2006
Chciałam spełnić obietnicę złożoną Matce Bożej i podziękować na łamach pisma za uzdrowienie mojej córki, obecnie 18-letniej uczennicy Technikum Ekonomicznego.
11 lat temu zachorowała. Podczas wakacji rozpoczęły się napady połączone z utratą przytomności. Lekarz stwierdził epilepsję. Córka miała wtedy 7 lat i miała iść do szkoły.
Zrozpaczona i przerażona poleciłam moje dziecko Matce Bożej. Przez 6 lat modliłam się o jej zdrowie. Trafiłam na dobrego lekarza, któremu szybko udało się „ustalić" właściwe leczenie. Mimo iż badania wykazywały duże nieprawidłowości w pracy mózgu, córka nie miała napadów, uczyła się dobrze, była wesołym dzieckiem i nikt z otoczenia nie wiedział o jej chorobie. Kiedy ukończyła szkołę podstawową, lekarz zdecydował o odstawieniu leków i powiedział, że jest całkowicie zdrowa.
Wierna czytelniczka Stanisława Z.
Rycerz Niepokalanej 1 (2007) s. 26-30