"Ni w pięć, ni w dziewięć"
Pamiętam, że gdy byłam jeszcze w liceum, zrodziła się we mnie myśl będąca jakby przeczuciem mej późniejszej drogi: "Ja nie wyjdę za mąż, nie założę własnej rodziny. Będę wolna i będę pomagała innym ludziom". Ta myśl trwała gdzieś we mnie i chociaż życie codzienne przynosiło wiele spotkań, przyjaźni, znajomości, w żadną z nich nie zaangażowałam się "na serio". Pragnienie pomocy innym było we mnie rzeczywiście mocne i starałam się odpowiadać na nie w moim codziennym życiu.
Mijały lata. Będąc na studiach przeczytałam opowiadanie Lwa Tołstoja "Sonata Kreutzerowska". Uderzyły mnie niezwykle słowa stanowiące motto do tej książki a pochodzące z Ewangelii wg św. Mateusza: Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni (Mt 19,11-12). Słowa te zabrzmiały mi w uszach tak mocno, że oderwałam się od książki i pobiegłam sprawdzić, czy rzeczywiście znajdują się one w Piśmie Świętym... Odebrałam je bardzo osobiście, jako Boże zaproszenie do pewnej formy życia.
Niedługo potem przeżywałam seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Mój kontakt z Bogiem bardzo się pogłębił. Poznałam Jego miłość do mnie i zapragnęłam odpłacić Mu tym samym, więcej - odkryłam, że coraz bardziej pragnę oddać się całkowicie i wyłącznie Jezusowi jako mojemu Oblubieńcowi. Wydawało mi się, że takie pragnienie jest znakiem wskazującym mi drogę życia zakonnego i dlatego przez dwa lata modliłam się o powołanie do zakonu. Nawiązałam nawet pewne kontakty z siostrami, ale mimo modlitwy i zaznajomienia się z życiem zakonnym, Jezus nie pociągnął mnie w stronę takiej formy życia.
* * *
Właśnie w tym czasie, gdy modliłam się o powołanie zakonne, poznałam pewnego chłopaka, który tak jak i ja był zaangażowany w grupę modlitewną. Pokochałam go. Była to moja pierwsza miłość, bo choć wcześniej bywałam zakochana, w kontakcie z nim po raz pierwszy doświadczyłam wielkiego "daru spotkania". Miłość do niego sprawiła, że zaczęłam myśleć o małżeństwie, o własnej rodzinie...
Bardzo szybko okazało się, że człowiek, którego pokochałam, choć odwzajemnia moje uczucia, czuje się powołany do stanu kapłańskiego. Nastał dla nas bardzo trudny czas. Niełatwo było nam ostatecznie rozeznać wolę Boga. Za radą spowiednika zaczęłam w tym czasie modlić się do Maryi: "Matko Dobrej Drogi, Matko Dobrej Rady - módl się za nami". Wierzyłam, że Ona najpewniej nas poprowadzi i sprawi, że nikomu z nas nie stanie się krzywda.
Po pewnym czasie naszej znajomości i modlitwy człowiek ten podjął ostateczną decyzję i wybrał życie zakonne. Gdy powiedział mi o swoim wyborze, natychmiast po jego odejściu weszłam do najbliższego kościoła. Z bólem serca podziękowałam Jezusowi za moją trudną miłość. Ponieważ wiedziałam, że nie mogę zrealizować tej miłości w małżeństwie, prosiłam, by Bóg zamknął ją w swym sercu i by mogła owocować kiedyś, w niebie, a na ziemi, by przemieniła się w czystą duchową przyjaźń między nami. Nie rozpaczałam, w pewien sposób nawet czułam się szczęśliwa, ale było to dla mnie bardzo trudne szczęście. Już wtedy czułam coś, co później bardzo się potwierdziło - że Bóg zabiera mi tę miłość, by dać mi się pełniej.
* * *
Niedługo potem trafiłam na rekolekcje ignacjańskie. Ich owocem stało się przekonanie, że moją miłością jest Jezus ukrzyżowany. Zrozumiałam wtedy, że stan w jakim mam żyć, jest rzeczą wtórną w stosunku do tego co pierwsze i najbardziej istotne: miłości Jezusa do mnie i mojej miłości do Niego.
Odprawiając drugi tydzień rekolekcji ignacjańskich, zdecydowałam się na rozeznanie i wybór stanu życia według tych wskazówek, jakie daje św. Ignacy. Z poczynionego wówczas rozeznania wynikało, że powinnam żyć samotnie. Potwierdzeniem tej decyzji były otrzymane wtedy słowa: Śpiewaj z radości niepłodna, któraś nie rodziła. Bo małżonkiem twoim jest twój Stworzyciel, któremu na imię - Pan Zastępów (Iz 54,1.5). Powróciło też do mnie wtedy obecne od najmłodszych lat pragnienie służby i zrozumiałam głęboko, co znaczy "być wolnym, aby służyć".
* * *
Żyję samotnie w świecie i służę ludziom, jak umiem i jak daje mi służyć Bóg. Katechizuję w szkole, jestem związana z trzema grupami modlitewnymi i bardzo wiele modlę się za innych - szczególnie za najbardziej opuszczonych i zaniedbanych duchowo.
Przez ostatnie lata wracały do mnie czasem myśli o zakonie. Nigdy nie wiązały się one jednak z jakimś wewnętrznym pociągnięciem na tę drogę. Znaczącym przy odrzuceniu życia zakonnego stało się dla mnie zdanie mojego kierownika duchowego, który powiedział, że klasztor byłby dla mnie ucieczką w struktury, podczas gdy Bóg chce mnie prowadzić bardziej bezpośrednio i używać do posługi takim ludziom, którzy nigdy nie trafiliby za klauzurę - ludziom najbardziej odrzuconym. Bywało, że czasami wracały także myśli o małżeństwie, ale zarówno w sytuacji, w której odwzajemniałam czyjeś uczucie, jak i wtedy, gdy tej wzajemności brakowało, towarzyszyło mi przekonanie, że Jezus - mój Oblubieniec nie chce dzielić się mną z nikim innym.
Wiem, że On chce, bym należała do Niego ciałem i duszą. Myślę też często, że moim powołaniem jest trwać przy Nim w ubóstwie. Zakon, instytut, nawet prywatne śluby byłyby jakimś "bogactwem", czymś, czym mogłabym się pochwalić lub "zamknąć komuś usta". Mój brak jakiejkolwiek przynależności formalnej sprawia natomiast, że jestem bardziej ukryta w Chrystusie. Pozostaję do Jego bezpośredniej dyspozycji - jak "chłopiec na posyłki", którego On posyła tam, gdzie chce.
* * *
Wiem, że pokochałam Jezusa rozciągniętego na krzyżu i dlatego właśnie mam ukrzyżować pewne formy miłości - te, które wiążą się z właściwą dla małżeństwa bliskością drugiego człowieka - z bliskością psychiczną, ale także fizyczną: z dotykiem, pieszczotą, więzią seksualną... Bywają momenty, że tak bardzo pragnę mieć kogoś przy sobie, przytulić się, i nikogo takiego nie ma... W tych trudnych chwilach idę pod krzyż i tam powierzam moje pragnienie Jezusowi. Wiem, że nie można "zaprzeć się" i być czystym samemu z siebie, o własnych siłach. Czystość jest konsekwencją odkrycia wielkiej miłości Boga skierowanej do mnie. Staję się czysta dlatego, że Go kocham, a nie dlatego, że doskonale opanowałam swoje naturalne skłonności. W zachowaniu czystości z miłości do Jezusa pomaga mi codzienna Eucharystia i głęboka więź z Maryją, a także przyjaźń (zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami) oraz wspólnota, która zaspokaja - chociaż nie do końca - pragnienie bliskości drugiego człowieka. Również kontakt z prawdziwie kochającymi się rodzinami sprawia, że mogę pełniej przeżywać moją samotność z Jezusem.
* * *
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla świata jestem takie "ni w pięć, ni w dziewięć". Wielu uważa, że mam przegrane życie, "bo ani za mąż nie wyszła, ani do zakonu nie poszła, ani kariery zawodowej nie zrobiła..." Ja jednak wiem, że znalazłam tę drogocenną perłę, o której mówi Ewangelia i postąpiłam jak człowiek, który "sprzedał wszystko, co miał", by ją zdobyć. Tą perłą jest głęboka, intymna więź z Jezusem - moim Oblubieńcem. Słodyczy Jego miłości doświadczam ostatnio coraz częściej. Mocno wierzę, że taką samą miłością, jaką kocha mnie, kocha On każdego człowieka.
"Słodkie Serce Jezusa,
w Tobie pokładam nadzieję".
Elżbieta