TECHNIKI ERYSTYCZNE
Techniki działające bezpośrednio na widownię.
„Do kamery”
Technika „do kamery” polega na naruszeniu niewidzialnej granicy między uczestnikami spotkania a publicznością i zwróceniu się wprost do widzów czy słuchaczy, aby pozyskać ich w ten sposób dla własnej opinii.
Może występować w dwóch wersjach: miękkiej i twardej.
Miękka → jeden z uczestników spotkania wspomina o odbiorcach, ale nie zwraca się do nich
bezpośrednio: „ja myślę, że nasi widzowie zauważyli, w jaki sposób pan X
podchodzi do sprawy…”.
Twarda → wypowiedź jest kierowana wprost do odbiorców: „sami państwo widzą, że pan
poseł nie umie tego przekonująco wytłumaczyć”.
Celem jest zbudowanie wspólnoty jednego z uczestników debaty/rozmowy i odbiorców, i jednocześnie wykluczenie z tej wspólnoty pozostałych uczestników. Ubocznym skutkiem jest zaktywizowanie odbiorców i pochlebienie im przez fakt, że się do nich mówi, pamięta o ich obecności, pyta o zdanie.
Słowo „kamera” w nazwie techniki jest metaforą, można tę technikę równie dobrze stosować w radiu czy w dyskusji przed obecną przy rozmowie publicznością. Najczęściej jednak jest stosowana w telewizji, zwłaszcza w debatach na żywo.
Jak się bronić?
Metody:
Werbalne zjednywanie publiczności → prawienie jej komplementów, bez zwracania się do niej bezpośrednio: „myślę, że nasi widzowie są ludźmi inteligentnymi i bez trudu sami zauważyli, że pan się myli, bowiem…”.
Bezpośrednie zwrócenie się do publiczności i wytknięcie rozmówcy błędów w jego rozumowaniu: „niech państwo nie dają się zwieść, on się tak zawsze zachowuje, gdy brak mu argumentów; tym razem chodzi o to, że pomylił się w sprawie…”.
Uderzenie w słaby punkt rozmówcy (najbardziej skuteczna technika obrony), a więc dotknięcie kwestii, z powodu której posłużył się on tą techniką: „niech pan nie próbuje odwracać uwagi od sprawy zwiększonego VAT-u w budownictwie - to był wasz pomysł, zły pomysł i teraz powinien się pan z tego tłumaczyć, a nie wzywać na pomoc widzów”.
Jednym z polityków, którzy często posługują się tą metodą, jest Andrzej Lepper. Zależy mu na wizerunku polityka reprezentującego zwykłych ludzie. Bezpośrednie zwroty do publiczności w trakcie programu mogą służyć stworzeniu czy wzmocnieniu więzi między nim a wyborcami.
Fragment rozmowy, jaką przeprowadziła z Andrzejem Lepperem jako kandydatem na prezydenta Monika Olejnik w Programie III Polskiego Radia, przed wyborami w 2000 roku:
M.OLEJNIK: Panie przewodniczący, pana kancelaria składałaby wnioski do prokuratury.
A.LEPPER: To znaczy prezydent ma dużą władzę w Polsce, szanowni wyborcy, nie dajcie się wprowadzić w taki kanał, że prezydent może tylko reprezentować kraj. Konstytucja, którą zawsze noszę przy sobie, mówi wyraźnie, że władza wykonawcza w Polsce to jest Sejm, Senat, prezydent. Prezydent może wnosić weto, ustawy, które przyjmuje Sejm i Senat, wetować, ale również ma prawo wnosić projekty ustaw. Ja te projekty ustaw mam przygotowane. Jaki projekt ustawy wniósł prezydent w ciągu ostatnich pięciu lat? Żadnego. Ani jednego projektu ustawy.
M.OLEJNIK: Dlaczego pan kandyduje?
A.LEPPER: Oni wszyscy już byli. Ja mam tę cechę jedną, że jestem przywódcą charyzmatycznym. Ja od dziewięciu lat mówię to samo. I mówię: szanowni wyborcy, zdecydujcie, to wy […] zdecydujecie, nie ja.
„Drastyczny opis”
Technika drastycznego opisu polega na zilustrowaniu prezentowanego stanowiska lub stawianego zarzutu konkretem i opisaniu go w detalach przy użyciu drastycznych obrazów i dosadnych, nacechowanych emocjonalnie słów.
Zilustrowanie stanowiska „drastycznym opisem jest bardziej sugestywne, pobudza emocje i powoduje przechylenie szali sympatii odbiorców na stronę rozmówcy, który użył tej techniki.
Przykład:
dyskusja prezydenta miasta z przedstawicielami organizacji „Nie” Eksmisji na Bruk (NEnB) na temat eksmisji lokatorów nie płacących czynszu:
PREZYDENT MIASTA: Musieliśmy załatwić tę sprawę, aby zracjonalizować koszty eksploatacji lokali i uniknąć sytuacji, w której inni lokatorzy wbrew własnej woli fundują swoim nieuczciwym współmieszkańcom czynsz.
PRZEDSTAWICIELKA ORGANIZACJI NEnB: Przeczytam panu fragment artykułu opisującego eksmisję bezrobotnej rodziny z budynku przy ulicy Czerwonych Maków: „Maria Ł., matka trojga dzieci, będąca w ósmym miesiącu ciąży, z zaawansowaną gruźlicą, została podczas eksmisji brutalnie zepchnięta ze schodów przez funkcjonariuszy policji, w wyniku czego doznała krwotoku wewnętrznego i straciła, na oczach trojga swoich dzieci, przytomność. […]” Czy to pana w ogóle wzrusza, czy o to panu chodziło?
Prezydent miasta, prezentujący stanowisko zbieżne z interesem większości, może liczyć na sympatię ogółu widzów/słuchaczy. Kiedy jednak przedstawicielka NEnB użyje „drastycznego opisu” szala sympatii może się przechylić na jej stronę za sprawą współczucia dla lokatorów brutalnie potraktowanych przez policję, niezależnie od tego, że w rzeczywistości poszkodowani mogli prowokować funkcjonariuszy, a sam opis mógł być mocno podkoloryzowany.
Spór nie rozgrywa się tu na poziomie racji czy słuszności stanowiska, ale na poziomie emocji.
Jak się bronić?
Metody:
Odpowiedzieć „jeszcze bardziej drastycznym opisem” ilustrującym własne stanowisko. Jest to trudne, bo nie każde stanowisko da się w ten sposób przedstawić. Np. opis patologicznej rodziny alkoholików niepłacącej czynszów i zatruwającej awanturami życie mieszkańców całej kamienicy.
Zmarginalizować sytuację opisaną przez rozmówcę, pokazać, że jest nietypowa, patologiczna, wyjątkowa i mało ważna w skali całego zjawiska: „proszę pani, to się zdarzyło raz czy dwa razy w skali siedmiuset eksmisji; jest mi z tego powodu przykro, ale jeśli była to cena za uczciwość wobec kilku tysięcy lokatorów, być może musieliśmy ją zapłacić”.
Zmienić temat, naświetlić inny aspekt tego zjawiska lub w ogóle przejść do innego zagadnienia: „pomówmy może o pieniądzach; koszty, jakie mieszkańcy ponosili na skutek nieprzestrzegania przez niektórych prawa, to ponad milion złotych w skali roku, nie mówiąc o kosztach psychicznych”.
Zatroszczyć się o patologiczną sytuację i pokazać, że sprawa jest załatwiona lub w trakcie załatwiania: „i właśnie z myślą o takich biednych rodzinach stworzyliśmy specjalny fundusz socjalny” albo „niepłacenie czynszu należy potępiać i tępić; policjanci, którzy byli zbyt brutalni, powinni zostać ukarani, ale to nie zmienia faktu, że trzeba było załatwić tę sprawę”.
Doskonały przykład drastycznego opisu można znaleźć w słowach Jana Rokity opisującego działania Andrzeja Leppera w specjalnym wydaniu programu „Siódmy dzień tygodnia” Moniki Olejnik w Radiu Zet:
M.OLEJNIK: Kim jest Andrzej Lepper?
J.ROKITA: Zacznijmy od początku kariery pana Leppera. Od czego zaczął Andrzej Lepper? Od zorganizowania swoich kompanów, aby 29 czerwca 1994 roku zorganizować napad na Antoniego Chodorowskiego w Kobylnicy Słupskiej. Tego człowieka złapano, publicznie rozebrano do naga, wykręcono mu ręce, chłostano go rózgami, polewano go wodą. Za to pan Lepper dostał półtora roku więzienia. Gdybyśmy żyli w praworządnym kraju, toby te półtora roku odsiedział, ale jak żyjemy w kraju, to nie odsiedział półtora roku, tylko odsiedział dwa miesiące. […]
„Przyklejanie etykietek”, czyli „nienawistna kategoria pojęć”
Technika przyklejania etykietek polega na zaliczeniu poglądów lub zachowania rozmówcy do kategorii, która będzie się odbiorcy źle kojarzyła i tym samym spowoduje odrzucenie poglądów tego rozmówcy, a dyskutanta używającego „etykietki” zwolni z konieczności zajmowania się niewygodną dla niego kwestią.
Przykład:
DZIENNIKARZ A: Dlaczego forsowała pani w sejmie ustawę, która pozwoliła gangsterom z Pruszkowa prać brudne pieniądze?
POSŁANKA B: To jest brutalna napaść na moją osobę i wchodzenie z butami w moje życie osobiste.
„Przyklejanie etykietek” pojawia się najczęściej, gdy ktoś zostaje przyparty do muru. Określenie niewygodnej wypowiedzi lub opinii negatywnie brzmiącą nazwą ma go zwolnić z konieczności wytłumaczenia się, czy nawet rozmowy na dany temat.
Skuteczność tej techniki zależy od siły i adekwatności owej „nienawistnej kategorii pojęć”. „Etykietka” musi się źle kojarzyć, być modna i mieć choćby minimalny związek z poglądami czy działaniami osoby, którą nią naznaczono.
Przykłady „etykietek” używanych w życiu publicznym w Polsce po 1989 roku: homo sovieticus, zoologiczny antyklerykalizm, męski szowinizm, skok na kasę, homofonia, antysemityzm, ciemnogród, oszołom, kryptokomuna, kanapowy feminizm, republika kolesiów, populizm, czysta demagogia, ekoterroryzm, fundamentalizm, spiskowa teoria dziejów.
Ciekawym zjawiskiem jest funkcjonowanie w języku polityki słowa „polityczny”, które działa jak „etykietka”. Np.: „to są polityczne zarzuty”. Dzisiaj „polityczne” znaczy „nieuczciwe, tendencyjne, demagogiczne, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością, wyssane z palca, złe, godne potępienia”. Czasem to słowo łączy się z innymi, też źle się kojarzącymi, np. „gangsterstwo polityczne”.
Jak się bronić?
Metody:
Powrót do tematu: „zostawmy na boku te określenia, niech się pani nie wykręca i odpowie na moje pytanie”.
Odbicie „etykietki”, czyli uznanie, że rozmówca obraził nią odbiorców programu lub zwolenników tego, kto został w ten sposób zaatakowany: „wchodzenie z butami w życie osobiste? jak pani śmie obrażać miliony widzów oglądających ten program i chcących poznać odpowiedzi na pytania, które zadaję w ich imieniu?”.
Przedefiniowanie „etykietki”, czyli uznanie, że określenie użyte przez rozmówcę ma zupełnie inny sens, np.: „jeśli pan troskę o los najuboższych i chęć chronienia stu tysięcy bezdomnych od śmierci z głodu lub zimna nazywa bolszewizmem, to proszę bardzo, w tym sensie może mnie pan nazywać bolszewikiem”.
Odpowiedź „etykietką” na „etykietkę”: „a to, co pani robi, to zwyczajne gangsterstwo polityczne”. Taka reakcja na dłuższą metę nie prowadzi jednak do niczego, spotkanie zamienia się w wymianę inwektyw. Trzeba więc zaraz po kontrataku powrócić do właściwego tematu.
Przykładem użycia techniki „przyklejania etykietek” może być wypowiedź Krzysztofa Janika, ówczesnego lidera SLD, w rozmowie z Elizą Olczyk, opublikowanej na łamach „Rzeczpospolitej”, przed kongresem Sojuszu:
E.OLCZYK: Zdaniem Mieczysława Rakowskiego ani pan, ani Józef Oleksy nie jesteście dobrymi kandydatami na liderów Sojuszu, bo odpowiadacie za to, co się z partią stało, i dlatego powinniście z partii odejść.
K.JANIK: To jest myślenie rodem z PRL - jak są kłopoty, to się wymienia kierownictwo. Ale w tamtych czasach nie było alternatywy, wystarczały więc takie zabiegi socjotechniczne. W warunkach demokratycznych to się nie sprawdza.
„Etykietka” służy tu uniknięciu dyskusji na temat odpowiedzialności reprezentowanego przez Janika kierownictwa SLD za afery z udziałem członków tej partii i oczywiście ma zniechęcać do zmiany kierownictwa. Ciekawa jest przy tym sama „etykietka”, coś, co jest rodem z PRL-u powinno być dla lidera SLD raczej dobre, niż niedobre. „Etykietka” ustawia więc linię podziału: z jednej strony są ludzie nowocześni, rozumiejący warunki demokratyczne, odcinający się od PRL-u, czyli kierownictwo SLD pod wodzą Krzysztofa Janika i jego poplecznicy, z drugiej zaś ich przeciwnicy - ludzie, których myślenie jest „rodem z PRL-u”.
Na kongresie SLD wybrano nowe kierownictwo, liderem partii został Józef Oleksy, którego trudno uznać za „nową twarz” Sojuszu. Wkrótce potem został ogłoszony wyrok sądu uznający Aleksego za kłamcę lustracyjnego. Oleksy nazwał ten wyrok „farsą”. Niedługo później złożono wniosek o ukaranie kłamcy Aleksego za lżenie organów konstytucyjnych państwa.
„Bełkot”, czyli „potok bezsensownych słów”
Technika potoku bezsensownych słów polega na mówieniu czegoś, co w istocie nie ma żadnego sensu, ale udaje wypowiedź sensowną, a nawet bardzo mądrą. Tego rodzaju bełkot służy ogłuszeniu rozmówcy i odbiorców. Rozmówca nie wie, co odpowiedzieć (bo nie zrozumiał), odbiorcy zaś mają wrażenie, że osobnik emitujący z siebie „bełkot” jest bardzo kompetentny, znacznie bardziej, niż oni.
Przykład:
DZIENNIKARZ: Kiedy wreszcie płaca minimalna w Polsce wzrośnie i zbliży się do poziomu innych państw europejskich?
POSEŁ X, LIDER PARTII RZĄDZĄCEJ: Dziękuję za to pytanie, nasza partia od dawna zmierza do tego, by potencjał prostych rezerw uruchomionych w początkowej fazie procesów transformacyjnych i przez dobrych kilka lat dynamizujących pierwotną akumulację kapitału potrzebnego do wyrównania zapóźnień technologicznych zmienił swoje miejsce w ogólnej strukturze sił napędowych gospodarki i w coraz większym stopniu równoważył się z takimi naturalnymi atutami Polski, jak wysoko kwalifikowana siła robocza, zinstytucjonalizowany kapitał inwestycyjny, na przykład w postaci funduszy emerytalnych, a także pozytywny wizerunek naszego kraju, owocujący napływem kapitału z funduszy w wielu sektorach naszej gospodarki, między innymi w budownictwie, przetwórstwie mięsa i warzyw, a także w handlu; dlatego właśnie my, Polacy, powinniśmy się dziś łączyć, a nie dzielić, czemu wcale nie przeszkodzą - a przeciwnie, pomogą - demonopolizacja i deregulacja rynków, wynikające zarówno z logiki procedur dostosowawczych w ramach Unii Europejskiej, jak i tak bardzo w ostatnim czasie zintensyfikowanych procesów globalizacyjnych, tak więc, moim zdaniem, perspektywy są obiecujące i powinniśmy być wszyscy dobrej myśli.
Odbiorca słyszący podobny wywód, próbuje doszukać się w nim jakiegoś przesłania. Nie może uwierzyć, że aż tyle słów padło zupełnie bez sensu. Wyłapuje pojedyncze słowa, zdania, wątki i interpretuje je po swojemu. Ponieważ jednak nie zawiera tak naprawdę żadnej sensownej myśli, po pewnym czasie podporządkowuje się i słucha.
Rozmówca natomiast czuje się ogłuszony i jeśli pod koniec takiego wywodu padnie pytanie, np. „i co pan na to?”, przez chwilę nie wie, co odpowiedzieć. Dla widza to sygnał, że jest mniej kompetentny i przyznaje rację pierwszemu.
Oprócz funkcji ogłuszania odbiorców i rozmówcy „potok bezsensownych słów” służy często zamarkowaniu odpowiedzi na trudne pytanie. Trzeba podkreśli, że nie każdy bełkot służy jako technika erystyczna. Ten, którego bezsensowność widzowie potrafią od razu zdemaskować, jedynie ośmiesza mówiącego. „Potok bezsensownych słów” to wypowiedź w istocie pozbawiona sensu, natomiast na pierwszy rzut oka robiąca wrażenie sensownej.
Produkcja „potoku bezsensownych słów” polega najczęściej na „samplowaniu”, to jest tworzeniu zdań z podręcznego zbioru trudnych słów, typu „transformacja”, „restrukturyzacja”, „deregulacja”, „procedury”, „procesy”, czy gotowych zbitek słownych typu „modernizacja będąca skutkiem procesów transformacyjnych”, do których dodaje się trochę słów konkretnych, łatwo przyswajalnych, takich jak „rynek”, „handel”, „budownictwo”, a całość jest spajana konstrukcjami w rodzaju „jak łatwo zauważyć”, „co istotnie wpływa”, „decydujące więc będzie” itp.
Drugą, oprócz „samplowania” możliwością, jest nauczenie się na pamięć gotowego „potoku bezsensownych słów”, na tyle ogólnego, by pasował do każdej sytuacji, na przykład: „czy pan naprawdę sądzi, że w ramach tego paradygmatu można przeanalizować wszystkie strukturalne aspekty zagadnienia i trwale wyeliminować aprioryczny potencjał niefalsyfikowalności modelu, determinujący w istocie jego walory opisowe?”.
„Potok bezsensownych słów” jest techniką szczególnie szkodliwą. Zaburza konkretną wymianę zdań i uniemożliwia zrozumienie, na czym polega różnica poglądów, a na dłuższą metę zniechęca odbiorców do słuchania i podkopuje w nich wiarę w to, że publiczna debata może być czymś więcej, niż pustym rytuałem.
Jak się bronić?
Metody:
Prośba o rekapitulację, na przykład: „czy mógłby pan w jednym zdaniu powiedzieć, jaka jest pana teza?”. Ponieważ wypowiedź jest „bełkotem” i nie ma sensu, nie można jej streścić, ani podsumować. W skróconej wypowiedzi „bełkot” będzie już wyraźnie widoczny, co można łatwo wytknąć.
Prośba o wyrażenie swej myśli w sposób zrozumiały dla widzów nieznających tematu, ewentualnie prośba o konkretną odpowiedź na pytanie, na przykład: „ponieważ nasi widzowie nie muszą dobrze znać się na ekonomii, niech pan powie prostymi słowami: kiedy konkretnie płaca minimalna w Polsce zbliży się do poziomu Europy Zachodniej?”. Jeśli uproszczona wersja będzie nadal bełkotliwa, dowiedzie to, że w istocie rozmówca ma niewiele do powiedzenia.
Wyprowadzenie z bełkotliwej wypowiedzi jakiegoś rzekomo wynikającego z niej zdania, pokazującego w złym świetle posługującego się tą techniką rozmówcę, na przykład: „a więc pan zgadza się na wyprzedaż polskich fabryk za bezcen i wyrzucanie ludzi na bruk!”. Rozmówca odpowie, że nie, ale wtedy można zasugerować, że jego wypowiedź, choć zawoalowana, w istocie do tego się sprowadzała.
„Ironiczna niekompetencja”, gdy kompetencje rozmówcy zaatakowanego „bełkotem” są wysoko oceniane albo wzmocnione tytułem naukowym czy sprawowaną funkcją, na przykład: „wie pan, ja jestem tylko zwykłym doktorem ekonomii i to, co pan powiedział, jest dla mnie za mądre, nie mogłem tego zrozumieć”.
Odpowiedź „bełkotem” na „bełkot”. Można ewentualnie zakończyć go pytaniem. Na przykład: „no dobrze, ale czy z drugiej strony zmiana w ogólnej strukturze roli pierwotnej alokacji nie będzie polegała na prostej redystrybucji dochodów stymulującej tylko popyt wewnętrzny, ale zupełnie niegenerującej zasobów o charakterze inwestycyjnym? jakie przewiduje pan mechanizmy zabezpieczające nas przed takim scenariuszem?”. Pozwoli to odeprzeć atak, ale na dłuższą metę nic z takiej rozmowy nie wyniknie.
Techniki działające przede wszystkim na rozmówcę.
„Egzaminator”, czyli „taktyka zapytań”
Technika egzaminatora polega na ustanowieniu przez fakt zadawania komuś pytań relacji społecznej, w której pytający jest „egzaminatorem”, czyli kimś ważniejszym i silniejszym, a pytany „zdającym”, a więc osobą słabszą, o niższej pozycji, która musi się wytłumaczyć i wykazać odpowiednią wiedzą.
Przykład:
rozmowa w studiu; poseł A reprezentuje opozycję, poseł B koalicję rządzącą:
DZIENNIKARZ: Pomówmy teraz chwilę o sytuacji w służbie zdrowia.
POSEŁ A: Moim zdaniem, obecny rząd nie radzi sobie z głównymi problemami służby zdrowia, do których należą niedoinwestowanie szpitali, bałagan w kasach chorych, zbyt niskie pensje lekarzy i pielęgniarek…
POSEŁ B: My rządzimy dopiero od roku. A co wy właściwie zrobiliście dla pielęgniarek przez poprzednie cztery lata? No, co konkretnie? Czy wie pan, ile szpitali zamknięto za naszych rządów? O ile spadła liczba pielęgniarek przypadających na tysiąc dorosłych obywateli?
Poseł B przez zadanie pytania zmienia kierunek rozmowy, dąży do odsunięcia zarzutów od własnego ugrupowania, stawiając rozmówcę w roli osoby przez siebie „egzaminowanej”.
Pytający ma także tę przewagę, że steruje tokiem dyskusji. Zadaje kolejne pytania, doszukuje się błędów czy luk w odpowiedziach, krytycznie komentuje słowa rozmówcy.
Forma i treść pytań. Stosunkowo rzadko są to pytania otwarte, służące uzyskaniu rzetelnej odpowiedzi. Najczęściej występują pytania z tezą, od razu sugerujące odpowiedź. Na przykład: „jak to się stało, że wy w ciągu zaledwie czterech lat zrujnowaliście służbę zdrowia, która wcześniej była w całkiem niezłym stanie?” albo „dlaczego wy nie zrobiliście nic dla służby zdrowia przez cztery lata, choć wcześniej obiecywaliście lekarzom i pielęgniarkom złote góry?”.
Jeżeli teza zawarta w pytaniu jest zbyt widoczna, rozmówca nie zechce na nie odpowiedzieć, a celem „taktyki zapytań” jest wciągnięcie rozmówcy w dłuższy cykl pytań i odpowiedzi. Z kolei pytanie zbyt łatwe może obrócić się przeciwko pytającemu - pytany może je wykorzystać do swoich celów.
Jak się bronić?
Metody:
Wykorzystanie pytania do lansowania własnych poglądów, na przykład na pytanie o działania na rzecz pielęgniarek poseł A mógłby odpowiedzieć tak: „cieszę się, że zadał pan to pytanie, bo nasze ugrupowanie od początku lat dziewięćdziesiątych konsekwentnie dąży do poprawy sytuacji w służbie zdrowia; już w naszym programie z roku 1993…”. Próby przerwania takiego monologu można zawsze odeprzeć zdaniem typu „proszę mi nie przerywać, zadał mi pan pytanie, chcę panu odpowiedzieć”. A więc na „taktyce zapytań” można nawet zyskać.
Odpowiedzenie pytaniem na pytanie i próba przejęcia inicjatywy, czyli przyjęcia roli „egzaminatora”: „nie, to najpierw wy powiedzcie, jak przez błędne decyzje waszego ministra doprowadziliście tydzień temu do upadku szpitala w kleszczenie Pomorskim, gdzie zagrożone było życie stu pacjentów chorych na…”.
Zdyskredytowanie pytającego na zasadzie „pyta ten, kto nie wie”: „no, skoro pan pyta, co zrobiliśmy przez cztery lata naszych rządów, to znaczy że pan się w ogóle nie interesował problemami służby zdrowia; gdzie pan był, kiedy my reformowaliśmy system rozliczeń między budżetem a kasami chorych? Skoro pan o tym nie słyszał, to nie powinien pan zabierać głosu na temat służby zdrowia”.
Odebranie rozmówcy prawa do zadawania danego pytania, sugerując, że akurat w jego ustach brzmi ono niestosownie, na zasadzie „diabeł się ubrał w ornat i na mszę dzwoni”, „przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli” itp. Na przykład: „jak pan śmie o to pytać - pan, przedstawiciel partii, która wprowadziła kasy chorych, skoro to one >>zamordowały<< polski system opieki zdrowotnej”.
M.OLEJNIK: Kim jest Andrzej Lepper?
J.ROKITA: Zacznijmy od początku kariery pana Leppera. Od czego zaczął Andrzej Lepper? Od zorganizowania swoich kompanów, aby 29 czerwca 1994 roku zorganizować napad na Antoniego Chodorowskiego w Kobylnicy Słupskiej. Tego człowieka złapano, publicznie rozebrano do naga, wykręcono mu ręce, chłostano go rózgami, polewano go wodą. Za to pan Lepper dostał półtora roku więzienia. Gdybyśmy żyli w praworządnym kraju, toby te półtora roku odsiedział, ale jak żyjemy w kraju, to nie odsiedział półtora roku, tylko odsiedział dwa miesiące. Ja chcę postawić takie oto proste pytanie: czy człowiek, który siedział w więzieniu za lincz, za pobicie, człowiek, który zorganizował swoich kompanów po to, żeby załatwić jakieś porachunki, żeby zorganizować napad, ma kwalifikacje moralne, żeby być kimkolwiek w polityce?
……………………
1