II
Era kreatywna
2 Etos kreatywności
Siłą napędową toczących się wielkich przemian jest wzrost ludzkiej kreatywności jako cechy definiującej życie gospodarcze naszych czasów. Zaczęto doceniać kreatywność - powstały systemy jej wspierania i wykorzystywania - ponieważ to z niej wypływają nowe technologie, nowe gałęzie przemysłu, nowy dobrobyt i wszelkie inne pozytywne rzeczy w gospodarce. W efekcie nasze życie i społeczeństwo zaczęły rozbrzmiewać etosem kreatywności. Etos definiowany jest jako „fundamentalny duch lub charakter danej kultury”. To właśnie nasze zaangażowanie w kreatywność w jej różnorodnych wymiarach tworzy podstawy ducha naszych czasów. Aby uchwycić ducha i charakter rodzącej się ery kreatywnej, w tym rozdziale przyjrzymy się bliżej samej kreatywności: czym jest i skąd się bierze. W celu usystematyzowania dalszych argumentów, zacznijmy od trzech podstawowych kwestii.
Po pierwsze, kreatywność jest niezbędna we współczesnym życiu i pracy, a w pewnym sensie zawsze była niezbędna. Jak mawia Paul Romer, ekonomista z Uniwersytetu Stanforda, duży postęp w standardzie życia - o dużej rynkowej przewadze konkurencyjnej nie wspominając - zawsze wywodzi się „z lepszych przepisów, a nie z dłuższego gotowania” Ktoś mógłby powiedzieć, że to niezupełnie prawda. Można by, na przykład, zauważyć, że w długim okresie trwającym od początku rewolucji przemysłowej aż po czasy współczesne wzrost wydajności i dóbr materialnych w krajach uprzemysłowionych pochodził nie tylko z twórczych wynalazków takich jak maszyna parowa, lecz także z powszechnego stosowania bezwzględnych metod biznesowych („dłuższego gotowania”), jak podział pracy, koncentracja dóbr materialnych, integracja pionowa czy korzyści skali. Lecz przecież same te metody były przejawem kreatywności. Stanowiły one model biznesowy swoich czasów, rzadko stosowane wcześniej, a nigdy przedtem na taką skalę i w takiej formie. Masowa produkcja przemysłowa oparta na podziale pracy oznaczała radykalne odejście od XVIII-wiecznej jednostkowej produkcji rzemieślniczej. Kiedy pod XIX wieku Andrew Carnegie zbudował swoje wysoko zintegrowane imperium stali, okrzyknięto go jednym z pierwszych, którzy zrozumieli potęgę takiej integracji2. Od tamtej
1 Romer, Economic Growth, [w:] The Fortune Encyclopedia of Economics, David R. Henderson (ed.), Time Warner Books. New York 1993, s. 9; Ideas and Things, „The Economist” 11 września 1993, s. 33; Beyond the Knownledge Worker, Wordlink, styczeń-luty 1995, artykuł dostępny także na stronie internetowej Paula Romera. Jego klasyczna wypowiedź: Endogenous Technical Change, „Journal of Political Economy” 1990, 98(5), s. 71-102
pory kreatywność stała się jeszcze ważniejsza. Tradycyjne czynniki ekonomiczne, takie jak ziemia i bogactwa naturalne, praca fizyczna i kapitał, stały się mnie] istotne lub łatwiej dostępne. Ponadto, jak wykaże następny rozdział, w naszym życiu gospodarczym zakorzeńmy się nowe struktury służące systematycznemu pobudzaniu i wykorzystaniu kreatywności, czyli zakrojone na szeroką skalę finansowanie podstawowych badań, rozbudowany system wenture capital, a także szeroko rozumiane środowisko sprzyjające kreatywności artystyczno-kulturalnej.
Po drugie, ludzka kreatywność jest wielopłaszczyznowa i wielowymiarowa. Nie ogranicza się do innowacji technologicznych czy nowych modeli biznesowych. Nie jest to coś, co można trzymać w pudełku i wyjąć po przyjściu do biura. Kreatywność wymaga odmiennego sposobu myślenia i zwyczajów, które trzeba kultywować zarówno u jednostki, jak i w otaczającym ją społeczeństwie. Tak więc etos kreatywności przepaja wszystko od kultury miejsca pracy po system wartości i społeczności, w których żyjemy, przekształcając sposób, w jaki postrzegamy siebie jako aktorów na scenie społeczno-ekonomiczne], czyli naszą tożsamość. Stanowi on odzwierciedlenie norm i wartości, które zarówno promują kreatywność, jak i umacniają jej rolę. Co więcej, kreatywność wymaga wsparcia ze strony środowiska, które ma zapewnić szeroki zakres bodźców społecznych, i kulturalnych oraz ekonomicznych. Wobec tego wiąże się ona z powstaniem nowego środowiska, nowego stylu życia, nowych związków i otoczenia, a te z kolei mają sprzyjać kreatywne] pracy. Jakie szeroko rozumiane środowisko kreatywne jest niezwykle istotne dla generowania kreatywności technologiczne] oraz wypływających z niej innowacji komercyjnych i dobrobytu.
Po trzecie, najważniejszą chyba sprawą w tej rodzącej się erze są nieustanne tarcia między kreatywnością a organizacją. Proces kreatywny ma charakter nie indywidualny j a społeczny, toteż konieczne są pewne formy organizacji. Niektóre elementy organizacji mogą jednak zdławić kreatywność - i często to robią. Cechą definiującą życie w pierwszej połowie XX wieku - w okresie zwanym erą organizacyjną - był prymat dużych, wysoko i wyspecjalizowanych, zbiurokratyzowanych organizacji. Piszący w latach czterdziestych i XX wieku wybitny ekonomista Joseph Schumpeter zwracał uwagę na negatywny wpływ dużych organizacji na kreatywność. W swoim słynnym dziele Kapitalizm, socjalizm, demokracja Schumpeter zauważa, że wielką siłą kapitalizmu od dawna jest „funkcja przedsiębiorcy”, który „rewolucjonizuje wzorzec produkcji”. Następnie ponuro przepowiada jej kres:
Owa funkcja społeczna już dziś zaczyna tracić znaczenie. [...] Postęp techniczny w cc-1 raz większej mierze jest sprawą zespołów odpowiednio wyszkolonych specjalistówktórzy dają produkt, jakiego się od nich wymaga i zapewniają jego funkcjonowanie w możliwy do przewidzenia sposób. [...] Biuro i praca zespołowa coraz bardziej zastępują działania indywidualne. [...] Doskonale zbiurokratyzowana, olbrzymia jednostki przemysłowa nie tylko wypiera małe i średnie firmy i „wywłaszcza” ich właścicieli, ale w końcu wypiera przedsiębiorcę3.
2 Dzieje ery industrialnej i organizacyjnej opisało me\u autorów, ale do najwybitniejszych publikacji należy:/ Chandler, The Visible Hand: The Managerial Revolution in American Business, Belknap Press of r University, Cambridge 1977. Zob. też: Michael Piore, Charles Sabel, The Second Industrial Divide: Pos for Prosperity, Basic Books, New York 1984.
3 Joseph Schumpeter, Capitalism, Socialism and Democracy, Harper & Row, New York wyd. 1 19411 (poprawione) 1947, wyd. 3 z ostatnimi poprawkami autora - 1950; cytaty pochodzą z przedruku wydaniazM wydawnictwa Harper Torchbooks, 1975, s. 132-134. [wyd. pol.: Kapitalizm, socjalizm, demokracja, przeł.z* Michał Rusiński, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 163-165].
W wywiadzie, który przeprowadziłem w 2000 roku, pewna młoda kobieta opisała ten sam negatywny skutek zapadającymi w pamięć brutalnymi słowami:
Tam, gdzie dorastałam, byliśmy uwarunkowani do odgrywania roli, którą nam przydzielono. Nie zachęcano nas do kreowania i budowania własnych wizji, ale raczej do dopasowania się do wizji kilku wybranych. Chcę powiedzieć, że byliśmy jednostkami „zinstytucjonalizowanymi” - ponieważ instytucje definiowały nasze życie4.
Rozwój kreatywności jako siły napędowej gospodarki na przestrzeni kilku minionych dekad wprowadził w życie nowe formy społeczno-ekonomiczne, które do pewnego stopnia łagodzą owe tarcia, aczkolwiek nie rozwiązują ich całkowicie. Wszystko, począwszy od powstania firmy start-up gotowej do podjęcia ryzyka i formalnego systemu venture capital po rozluźnienie tradycyjnych norm związanych z kulturą życia i pracy, odzwierciedla próby uniknięcia ograniczeń konformizmu organizacyjnego. Oczywiście duże organizacje nadal odgrywają dominującą rolę w naszym społeczeństwie i wymaga się od nich wielu rzeczy. Jedna osoba może napisać znakomity program komputerowy, natomiast do stałego wprowadzania jego nowszej wersji, produkcji i dystrybucji potrzeba dużej organizacji. A chociaż wiele większych organizacji stało się bardziej sprawnymi i elastycznymi, to wciąż pozostają instytucjami bardzo zbiurokratyzowanymi. W efekcie organizacje także ewoluują - rozwijają nowe sposoby promowania kreatywności, jednocześnie zapewniając struktury do produkcji i zarządzania.
Nie oznacza to, że kreatywność zwyciężyła i teraz rządzi wszystkimi naszymi działaniami. Obecny kształt nowego systemu gospodarki kreatywnej daleki jest od ostatecznego i nadal znajduje się na etapie ewolucji. Ponadto gospodarka kreatywna nie jest panaceum na niezliczone bolączki społeczne i niedomagania gospodarki, jakie trapią współczesne społeczeństwo. Nie zmniejszy w jakiś magiczny sposób ubóstwa, nie zlikwiduje bezrobocia, nie pokona cyklu koniunkturalnego ani nie doprowadzi do większej szczęśliwości i harmonii dla wszystkich. Pod pewnymi względami, ów system oparty na kreatywności, pozostawiony bez kontroli i bez odpowiednich form ludzkiej interwencji, może niektóre z naszych problemów pogłębić.
Mity i błędne mniemania
Chociaż wielu komentatorów podejmowało niektóre aspekty tematu, wciąż brakuje dobrego całościowego modelu systemu społeczno-gospodarczego, jaki wprowadziłby nas w erę kreatywną. Jednym z problemów jest fakt, że większość publicznych dyskusji na temat tego, co jest rzeczywiście nowe w naszej gospodarce i społeczeństwie, na ogół ulega polaryzacji. Raz po raz oferuje się nam albo utopijne proroctwa, albo czarne przepowiednie - jedni wierzą, że technologia nas wyzwoli, inni widzą w niej nowego ciemięzcę; jedni triumfalnie głoszą powstanie tak zwanej nowej gospodarki, inni nad tym ubolewają. W tym miejscu chciałbym podważyć niektóre z najczęściej pojawiających się wątków. Niektóre z nich można bez trudu pomylić z tym, co ja mam do przekazania. Istotnie, czasami do pewnego stopnia zgadzam się z niektórymi założeniami. Być może wyjaśnić dokładnie, w którym miejscu i dlaczego przesiadam się na inny wózek uda mi się u wyjaśnić, co - moim zdaniem - obecnie się dzieje. Oto cztery mity, z którymi pozwolę sobie polemizować.
„Technologia nas wyzwoli”
Jednym z najtrwalej zakorzenionych mitów naszych czasów jest przekonanie, że technologia wyzwoli nas od wielkich organizacji bez twarzy - czy to wielkich korporacji, czy zbiurokratyzowanego państwa - a także od innych ciężarów i ograniczeń, oraz zapewni nam takie życie, jakiego pragniemy. Utopizm technologiczny nie jest czymś nowym. Na początku XX wieku pojawiły się opinie, że samochód zlikwiduje ograniczenia geograficzne i pozwoli nam uwolnić się od brudnych, zatłoczonych miast, a samolot wyeliminuje wolny, gdyż spowoduje zbliżenie narodów świata. W latach pięćdziesiątych energia jądrowa miała sprawić, że „elektryczność będzie zbyt tania, by warto było mierzyć jej zużycie”.
Utopizm technologiczny ponownie nabrał rozpędu wraz z nadejściem informatyki i sieci. Jego chyba najbardziej ekstremalnym rzecznikiem jest George Gilder, były konserwatywny komentator spraw społecznych, który stał się guru technologicznym. Jego książka Telecosm z 2000 roku nosi podtytuł How Infinite Bandwidth Will Revolutionalize Our World5. W tym wypadku zbawcą mają być sieci optyczne. Giider twierdzi, że postęp w wykorzystaniu optyki do transmisji danych dostarczy nam niemal „nieskończenie szerokiego pasma”, tak wielką przepustowość przenoszenia sygnału, że praktycznie nie będzie żadnych ograniczeń co do rodzaju, wielkości i liczby połączeń. Przy tym będzie działać z prędkością błyskawicy i po przystępnej dla wszystkich cenie. Wreszcie zostanie odblokowany prawdziwy potencjał internetu oraz innych sieci.
Telecosm przywołuje wielkie wątki technoutopizmu ery komputerów kwiecistą, prawie halucynogenną prozą. Według słów Gildera sieć optyczna zapoczątkuje nową erę cudów:
Wyobraźmy sobie, że patrzymy na sieć z odległego kosmosu... sieć owa jawi się jako globalna eflorescencia, wyraźna kula światła. Jest to fizyczne wyrażenie skupiającego telekosmu, promienistej poczwarki, z której zrodzi się nowa, globalna gospodarka6.
Przekształci ona biznes z bezwzględnej, bezpardonowej walki w działalność rodem z filozofii zen:
Klient to produkt, a produkt to klient, służą sobie nawzajem, w rytmie kreatywności między producentem a użytkownikiem, w rezonansie kupującego i sprzedającego, w którym kupujący również sprzedaje a sprzedający kupuje w coraz szerszej sieci handlowej. Rezonans ten to bogactwo i światło, a pośrodku nie ma żadnej impedancji7.
Uwolni ona nas od obrzydliwego ucisku wszechobecnego państwa:
Na początku nowego tysiąclecia żarzenie rozprasza się po całym świecie, oferuj obietnicę nowej wolności i „prosperity”.... Opasując kulę ziemską po dnie ocean1 i wysyłając wiązki z satelitów, promieniowanie to powoduje coraz większą erozję władzy despotów i biurokracji, mocy i zwierzchności8.
Bowiem na pewno zgodzimy się wszyscy, że:
8 Tamże, s. 263.
5 George Gilder, Telecosm: How Infinite Bandwidth Will Revolutionize Our World, The Free Press, New York
6 Tamże, s. 256.
7 Tamże, s. 262.
W ramach przestrzeni rynkowej sieci każdy, gdziekolwiek się znajduje, może wydać petycję czy coś opublikować, umieścić wołanie o pomoc, rozpowszechnić dzieło sztuki. Każdy może stworzyć produkt, założyć firmę, sfinansować jej rozwój i wysłać w sieć zaufania9.
Chciałbym tylko ostrzec, że zanim się cokolwiek wyśle w sieć zaufania, trzeba się upewnić czy numer karty kredytowej został zaszyfrowany jak należy. Jedną z wielkich wad technoutopizmu jest przekonanie, że nowa technologia sprzyjać będzie tylko temu, co jest w nas dobre i pozytywne, że nie zostanie wykorzystana do nieuczciwości, do niszczenia -czy wręcz do ucisku. Jeszcze nie spotkałem takiej technologii, która uleczyłaby ciemną stronę ludzkiej natury.
Gilder na tym jednak nie poprzestaje. W jego telekosmicznej krainie czarów sieć wymaże granice geograficzne, a nawet granice fizyczności:
Wyobraźmy sobie, że dowolny pracownik mógłby współpracować z innym dowolnym pracownikiem w dowolnej chwili. [...] Wyobraźmy sobie siatkę świateł - radiację fal sinusoidalnych - jako eflorescencję krzywych wiedzy, kiedy ludzie na całym świecie realizują projekty i eksperymenty bez konieczności posiadania fizycznej firmy czy sprzętu i pracowników poddanych reżimowi rodem z fabryki Adama Smitha. Bez kosztów ogólnych i entropii, bez hałasu i konfliktów geograficznych przedsiębiorczość kreatywna wzbija się do lotu10.
A co najlepsze, rozciągnie się sam czas:
Całą [obecną] gospodarkę wyniszcza marnotrawiąca czas organizacja i warunki pracy. [...] Przesłaniem telekosmu jest to, że ta era już się skończyła. [...] Ludzie uwolnieni od systemu hierarchicznego, który marnuje ich czas i zdolności, będą mogli odnaleźć swoją najwydajniejszą rolę11.
Technoutopizm to wariant starej historiozoficznej teorii wybitnej jednostki, według której dzieje ludzkości kształtowane są przez przywódców, generałów i odkrywców. W obecnej wersji - w teorii killer application - robi to technologia. Wyzwolicielem jest nie Simon Bolivar, lecz szerokie pasmo.
Ponadto, nawet jeśli oprzemy się wybujałemu optymizmowi utopijnego myślenia -nawet jeśli przyznamy, że na przykład znaleźliśmy mnóstwo sposobów na to, by komputery i sieci zarówno marnotrawiły, jak i oszczędzały nasz czas - to i tak padniemy ofiarą brzmiącego bardziej trzeźwo i racjonalnie kuzyna technoutopizmu, czyli technodeterminizmu, który zakłada, że technologia stanowi kluczowy czynnik zmian społecznych. Oczywiście technologia ma wpływ, co przyznają ekonomiści, począwszy od Adama Smitha i Karola Marksa po Josepha Schumpetera. Ale każdy z nich wiedział lub wie, że to nie wszystko. Żeby technologia była efektywna, potrzeba wsparcia całego zestawu regulacji organizacyjnych, społecznych i ekonomicznych. Przecież w końcu technologia to twór człowieka. Wielkim cudem naszych czasów nie jest to, czego produkty technologii mogą dokonać czy tak szybko powstają i rozwijają się. Większym cudem jest ocean ludzkiej kreatywności, która te rzeczy wytwarza. Najbardziej fundamentalne zmiany to nowe struktury społeczne i nowy sposób myślenia, które stanowią pożywkę i stwarzają warunki dla tej kreatywności.
10 Tamże. s. 259, 261
11 Tamże, s. 248, 252.
„Dinozaury są skazane na wymarcie”
Kolejnym mitem jest przekonanie, że skończyła się era wielkich korporacji, że nie mają już one racji bytu, że ich potęga się załamała i że w końcu odejdą w niebyt podobnie jak inne duże formy organizacyjne, na przykład tzw. Big Government, czy nadmierny interwencjonizm państwowy. Klasyczną tego metaforą jest powolny, niezdarny dinozaur, którego wyparły małe, zwinne ssaki - w tym przypadku rolę ssaków pełnią małe, dynamiczne firmy typu start-up12.
Owo błędne przekonanie o „wyginięciu dinozaurów” podsycały różnorakie prądy myślowe: ruch „małe jest piękne” z lat sześćdziesiątych XX wieku, kultura przedsiębiorczości, która narodziła się w ślad za Doliną Krzemową oraz, naturalnie, osławiony hit końca lat dziewięćdziesiątych, czyli tzw. nowa gospodarka, która propagowała przekonanie, że każdy dwudziestosześciolatek z dobrym pomysłem może założyć firmę, szybko zbić majątek i przejść na emeryturę w wieku lat czterdziestu. To stara mrzonka głęboko zakorzeniona w kulturze amerykańskiej. Od początku postrzegaliśmy siebie jako naród przedsiębiorczych jednostek wszystko zawdzięczających sobie samym. Jesteśmy przesiąknięci mitem „od pucybuta do milionera”, rozsławionym przez Horatio Algera. Zwróćmy uwagę, jak nasza dzisiejsza popkultura przesiąknięta jest ideą mozolącego się w „garażu” „self-made mana” - od firmy założonej w garażu po garażową kapelę. Garażowe pochodzenie jest dla współczesnego przedsiębiorstwa równie ważne jak narodziny w chacie z bali dla XIX-wiecznego kandydata na prezydenta.
Ale wielkie firmy wcale nie odchodzą w niepamięć. Microsoft oraz Intel nadal kontrolują większą część tzw. gospodarki informacyjnej, przy współudziale Oracle, Cisco, IBM i AOL Time Warner. Wielkie koncerny przemysłowe, takie jak General Motors, General Electric, General Dynamics czy General Foods, nadal produkują większość towarów w kraju. Naszymi pieniędzmi zarządzają nie początkujące młode wilki, lecz duże instytucje finansowe. Podobnie zasoby stanowiące siłę napędową gospodarki są zarządzane i ko trałowane przez olbrzymie korporacje. W ostatnich latach megafuzje między megakorporacjami nabrały tempa. Wrześniowy numer tygodnika „Business Week” z 2000 roku na pierwszej stronie zadaje pytanie: „Za duża władza korporacji?”. Większość Amerykanów odpowiedziała na nie gromkim „Tak”. Z zamieszczonych w artykule wyników badań opinii publicznej Harris Poll, przeprowadzonych na zlecenie „Business Week”, wynika, że blisko trzy czwarte (72 procent) Amerykanów uważa, iż „biznes ma zbyt wielką władzę nad -wieloma aspektami życia obywateli”13. I o ile mi wiadomo, państwo również nie zastępowane jakąś nowszą, mniejszą formą organizacji.
Gospodarka, podobnie jak przyroda, to organizm dynamiczny. Powstają nowe firmy i popychają ją do przodu, niektóre giną, a inne rozrastają się do sporych rozmiarów, jak Microsoft czy Intel. Gospodarka złożona jedynie z małych, krótkotrwałych podmiotów będzie nie bardziej zrównoważona niż ekosystem składający się z samych owadów. A sam fakt, że jakaś organizacja istnieje od dawna czy jest zaangażowana w jakąś długości działalność, nie oznacza, że należy ona do „starej gospodarki” i wobec tego znajduj w zaniku. Najistotniejszą sprawą jest to, że w gospodarce kreatywnej organizacje wszystkich rozmiarów i typów mają do odegrania wyraźnie określoną rolę. Małe firmy, wielkie firmy, rząd federalny i placówki naukowo-badawcze non-profit - wszystkie one odgrywają zazębiające się role w rozwijaniu i udoskonalaniu pomysłów oraz wprowadzaniu ich na
12 Klasyczna wypowiedź na ten temat to oczywiście: E.F. Schumacher, Małe jest piękne: spojrenie na gospodarkę świata z założeniem, że człowiek coś znaczy, przeł. Ewa Szymańska, Jerzy Strzelecki, opatrzył Jan Strzelecki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981.
13 Too Much Corporate Power?, „Business Week” (artykuł główny), 11 września 2000, s. 144-158.
rynek. Zapożyczając wyrażenie od mojego kolegi, Ashisha Arory, powiem, że to właśnie „podział pracy innowacyjnej” pobudził tak wielkie pokłady naszej obecnej kreatywności 14.
„Władza w ręce ludzi”
Podobnym mitem jest fantazja pod tytułem „władza w ręce ludzi”. Znana jest ona od dawna, a szeroką popularność zyskała w latach sześćdziesiątych XX wieku. Coraz większym znaczeniem cieszy się kojarzona z Danielem Pinkiem koncepcja tzw. „wolnego strzelca”15. Według tej koncepcji, coraz więcej osób pracujących staje się panami samych siebie, bez namysłu przeskakując od jednego krótkoterminowego zatrudnienia do drugiego w poszukiwaniu najlepiej płatnego, najciekawszego zajęcia. Wolni strzelcy - jak brzmi argument - są w stanie uwolnić się od morderczego uścisku wielkich organizacji i przejąć kontrolę nad własnym życiem. Firmy akceptują ten stan rzeczy i propagują go, ponieważ nie muszą już ponosić ciężaru zatrudniania na stałe tak dużej liczby pracowników; efektem ma być wolność i dobrobyt dla wszystkich.
Jest w tym nieco prawdy. Ludzie kreatywni rzeczywiście stanowią główną walutę rodzącej się nowej ery gospodarczej. I wykazują tendencję do większej mobilności oraz częstych zmian miejsca pracy. Lecz skutki tego są złożone. Po pierwsze, z pewnością nie jest prawdą, że wszelkie wpływy i cała siła przetargowa należy do wolnych strzelców; bardziej prawdopodobne, że szala sił przechyla się to w jedną, to w drugą stronę, zależnie od podaży i popytu na jakieś umiejętności. Wolny strzelec posiada większą swobodę, ale też przyjmuje na siebie większe ryzyko i większą odpowiedzialność. Ów system wygląda pięknie i cudownie w dobrych czasach, natomiast kiedy gospodarka zniżkuje, takie ryzyko może się okazać fatalne w skutkach. Poza tym ludzie to istoty złożone. Ich motywacje są liczne i zróżnicowane, i nie wszyscy kreatywni ludzie chcą pracować na własny rachunek czy przeskakiwać od jednego zajęcia do drugiego jako wolni strzelcy. U kreatywnych ludzi widzę jedną stałą wspólną cechę: wszyscy oni poszukują możliwości wykorzystania własnej kreatywności. Jeśli sądzą, że taką możliwość da im status wolnego strzelca, to nim zostaną, a jeśli znajdą ją, zatrudniając się w firmie na dłuższy czas, to się zatrudnią.
Kierunek - Hollywood
Zdaniem wielu orędowników nowego świata pracy, duża sfera gospodarki zaczyna funkcjonować na tych samych zasadach co hollywoodzki przemysł filmowy, a zachodzące niej zmiany stanowią odzwierciedlenie tego, co miało miejsce w samym Hollywood16. Hollywoodem rządziły kiedyś duże wytwórnie zatrudniające aktorów i ekipy realizatorów
14 Na temat wpływu dużych i małych firm na wszystko - od innowacji po generowanie miejsc pracy - istnieje obszerna, często bardzo kontrowersyjna literatura. W tych sprawach moje poglądy są zgodne z poglądami mojego kolegi Ashisha Arory, który twierdzi, że zarówno duże, jak i małe firmy odgrywają swoją odrębną rolę *-|ak to określa- „podziale pracy Innowacyjnej”. Zob. Ashlsh Arora, Andrea Fosfuri, Alphonso Gambardella, Markets for Fechnotogy, MIT Press, Cambridge 2002.
15 Zob. Daniel Pink, Free Agenr Naf/on; How America's New Independent Workers Are Transforming the Way We live, Warner Books, New York 2001.
16 Konkretna wypowiedź zob. Daniel Pink, Free Agent Naf/on..., s. 24-29, The Hollywood Organizational Model. Podobny punkt widzenia prezentują także inne liczne prace naukowe; zob. np.: Michael Storper, The Transition fc tobie Specia/izat/on in the U.S. Film Industry: External Economies, The Division of Labor, and Crossing Wstrial Divides. ..Cambridge Journal ot Economics” 1989, 13; Michael Storper, Susan Christopherson, The ™Ws of F/ex/bte Spec/afeatfon on Industrial Po//f/cs and the Labor Mar/cer: The Mot/on Picture Industry, .Industrial and Labor Relations Review” kwiecień 1989.
na umowy długoterminowe, które kręciły filmy taśmowo, niczym fabryki w dawnym świecie korporacji. Następnie, w latach pięćdziesiątych minionego wieku, system oparty na dużych wytwórniach załamał się i Hollywood zaczęło funkcjonować w sposób bardziej płynny. Dzisiaj producent zazwyczaj przekonuje do pomysłu na scenariusz grupę inwestorów, potem zbiera ad hoc zespół aktorów, techników i innych, i robi film. Kiedy film zostanie ukończony, cała ekipa się rozchodzi, a jej członkowie zrzeszają się do kolejnych realizacji w nowe grupy o inne] konfiguracji.
Obecnie, według tej argumentacji, cała reszta naszej gospodarki powiela wzorzec hollywoodzki. Całe firmy często łączą się doraźnie - z niezależnym „producentem” (tzn. przedsiębiorcą) przekonującym inwestorów do „pomysłu na scenariusz” (planu biznesu) - tylko po to, by wkrótce potem się rozejść, a „talenty” (uzdolnieni, wykwalifikowani specjaliści) ruszają dalej i skupiają się wokół nowych przedsięwzięć. W pewnym sensie model hollywoodzki jest zbliżony do systemu wolnych strzelców. Jak pisze Dan Pink, „duże organizacje o stałym personelu ustępują miejsca elastycznym sieciom małych firm o stale zmieniającej się kadrze uzdolnionych osób”. W hollywoodzkim modelu jest pewna doza prawdy. Firmy zaczynają wymagać elastyczności. No i są pewne silne podobieństwa pomiędzy sposobem funkcjonowania Hollywood a działaniem obszarów high-tech, takich jak Dolina Krzemowa.
Model hollywoodzki jest jednak mocno przereklamowany. Wielkie organizacje najwyraźniej nadal mają duże znaczenie - zarówno w Dolinie Krzemowej, której kluczowym ośrodkiem był i jest nadal Uniwersytet Stanforda, jak i w Hollywood, gdzie korporacje w rodzaju Disneya, Sony czy Universal odgrywają kluczową rolę. W pewien sposób model hollywoodzki przynosi większe korzyści dużym organizacjom - które mogą bez ograniczeń przyciągać i odrzucać siłę roboczą - niż większości pracujących dla nich ludzi. Ale jak zauważył ekonomista James Surowiecki, publicysta „New Yorkera”, w swojej jadowite] analizie krytycznej, model hollywoodzki nie zawsze musi być najefektywniejszym sposobem prowadzenia interesów. Zwracając uwagę na skrajnie niską stopę zwrotu w większości hollywoodzkich wytwórni, Surowiecki pisze: „Bez własnej kadry aktorskiej wytworne szarpią się od produkcji do produkcji, marnotrawiąc ogromne ilości czasu i pieniędzy na zebranie uzdolnionych ludzi do realizacji każdego kolejnego przedsięwzięcia. Hollywood musi bardziej przypominać biznes, a mniej grę w ruletkę”17. Podobnie ma się sprawa z przemysłem zaawansowanych technologii, gdzie wielu analityków odnotowało wysokie koszty „odejścia z pracy”, wskazując - na przykład - na nieefektywność ciągłego zastępowania ludzi, którzy odchodzą, gdy tylko zdążą poznać funkcjonowanie firmy i stają | się naprawdę cennymi pracownikami18.
Mimo to pod innymi względami teoria o analogii do Hollywood jest, jak na ironię, bardziej przekonująca, niż mogłoby się wydawać jej zwolennikom. Większość z nich nie zdaje sobie sprawy, że analogia ta jest uzasadniona, przydatna i skłaniająca do refleksji w dwojaki sposób. Sprawą chyba najistotniejszą jest fakt, iż Hollywood to miejsce. Biznes się w nim kręci, ponieważ gromadzą się tam ludzie kreatywni, nawiązują ze sobą kontakty i są łatwo dostępni. To samo dotyczy Doliny Krzemowej czy jakiegokolwiek innego klnącego centrum gospodarki kreatywnej. Miejsca takie stanowią magnes przyciągający utalentowanych ludzi. Ich kluczowa funkcja ekonomiczna polega na tworzeniu regionalnego banku talentów, z którego firmy mogą czerpać w razie potrzeby i który jest źródłem nowych pomysłów i nowych firm. Z ekonomicznego punktu widzenia „obranie kierunku na
17 James Surowiecki, Hollywood's Star System, at a Cubicle Near You, The Financial Page, „The New Yorker” 28 marca 2001, s. 58.
18 Wcześniejsza wypowiedź na ten temat zob. Richard Florida, Martin Kenney, The Breakthrough Illusion,
Books, New York 1990.
Hollywood” oznacza, że miejsce przejęło od firmy rolę podstawowej jednostki organizacyjnej w naszej gospodarce. Dlatego tak znaczną część moich badań, a także znaczną część tej książki, poświęciłem na próbę odpowiedzi na pytanie, na jakiej zasadzie takie miejsca funkcjonują i co sprawia, że są bardziej lub mniej atrakcyjne dla ludzi kreatywnych.
Drugą istotną sprawą jest fakt, że obieramy kierunek na Hollywood również w sensie społecznym. Hollywood znane jest z tego, że więzy społeczne są tam nietrwałe i przypadkowe. To samo dotyczy wielu osób z klasy kreatywnej, z którymi miałem do czynienia podczas badań - preferują one luźne związki, quasi-anonimowe społeczności oraz sojusze towarzyskie o zmiennych konfiguracjach. Czy to oznacza, że stajemy się narodem stereotypowych hollywoodzkich pseudo-przyjaciół, którzy wymieniają ze współpracownikami czy znajomymi uściski i całusy, by za chwilę wbić im nóż w plecy? Nie sądzę. Ale jest sprawą oczywistą, że nasze społeczeństwo zaczyna wyglądać zupełnie inaczej niż w przeszłości. Musimy wypracować jaśniejszy obraz kierunku, w jakim klasa kreatywna nas prowadzi - po to, żeby zdecydować, czy chcemy za nią podążyć.
Wymiary kreatywności
Kreatywność często postrzegana jest jako coś mistycznego. Zaczęliśmy jednak lepiej rozumieć jej istotę dzięki systematycznym badaniom prowadzonym przez kilka ostatnich dekad. Przedmiotem obserwacji i analiz kreatywności były różne grupy, począwszy od wybitnych naukowców i artystów po przedszkolaki i szympansy. Warte odnotowania są również przeprowadzane sporadycznie badania jej funkcjonowania w odniesieniu do całych społeczeństw. Przestudiowano biografie, zapiski i listy wielkich wynalazców minionych czasów; przeprowadzono komputerowe analizy procesu kreatywnego; próbowano także nauczyć kreatywności komputery19. Z istniejącej literatury spróbuję wyodrębnić kilka głównych wątków, które pojawiają się wielokrotnie. Kiedy prześledzimy te wątki i zaczniemy pojmować, czym naprawdę jest kreatywność, zaczniemy również lepiej rozumieć, dlaczego i w jaki sposób etos kreatywności pojawia się dzisiaj w naszym życiu.
Zacznijmy od paru spraw podstawowych. Po pierwsze, kreatywność to nie to samo co „inteligencja”. Jedna z naukowych publikacji mówi:
Wiele prac naukowych traktuje kreatywność jako możliwości poznawcze odrębne od innych funkcji umysłowych, a zwłaszcza niezależne od zespołu zdolności rozumianych jako „inteligencja”. Chociaż inteligencja - czyli zdolność przyswajania lub przetwarzania dużej ilości informacji - wspomaga potencjał twórczy, to nie jest ona synonimem kreatywności20.
19 Zob. np.: Arthur Koestler, The Act of Creation, Hutchinson and Co., London 1964; Margaret Boden, The Creative Mind: Myths and Mechanisms, Basic Books, New York 1990; Robert J. Sternberg (ed.), Handbook of Creativity, Cambridge University Press, New York 1999; Dean Keith Slmonton, Origins of Genius: Darwinian Perspectives on Creativity, Oxford University Press, New York 1999; Carl R. Rogers, On Becoming a Person: A Therapists View ot Psychotherapy, Houghton Mifflin and Co., Boston 1961, rozdz. 19: Toward a Theory of Creativity, Douglas Hofstader, Godel, Escher, Bach: An Eternal Golden Braid, Basic Books, New York 1979; ^Silvano Arieti. Creativity: The Magic Synthesis Basic Books, New York 1976.
20 Zob. Antonio Preti, Paolo Miotto, The Contribution of Psychiatry to the Study of Creativity: Implications for AI Research, www.comapp.dcu.ie/-tonyv/MIND/antonio.html, s. 2. Zob. tez: F. Barron, D.M. Harrington, Creativity. Intelligence and Personality, ..Annual Review of Psychology” 1981, 32, s. 439-476; D.W. McKlnnon, fhe Nature and Nurture of Creative Talent, „American Psychologist”, 1962, 17, s. 484-494; M. Delias, E.L Galer,
Identification of Creativity in Individuals, ..Psychological Bulletin”, 1970, 73, s. 55-73.
Kreatywność wymaga zdolności syntetyzowania. Zgrabnie ujął to Einstein, nazywając własną pracę „grą kombinatoryczną”. Chodzi tu o przesiewanie danych, spostrzeżeń i materiałów w celu otrzymania kombinacji nowych i użytecznych. Synteza kreatywna jest przydatna w najprzeróżniejszych sprawach, na przykład do wyprodukowania praktycznego urządzenia albo teorii, obserwacji czy spostrzeżeń, które da się zastosować do rozwiązania problemu czy stworzenia cenionego dzieła sztuki21.
Kreatywność wymaga pewności siebie i umiejętności podejmowania ryzyka. W obszernej pracy na ten temat, The Creative Mind, Margaret Boden pisze, że kreatywność
wymaga nie tylko żarliwego zainteresowania, ale także wiary w siebie. Do poszukiwania nowatorskich pomysłów, do popełniania błędów, pomimo krytycyzmu ze strony innych, człowiek potrzebuje zdrowego szacunku dla samego siebie. Może mieć chwile zwątpienia, ale nie mogą one zawsze zwyciężać. Łamanie powszechnie przyjętych reguł, czy nawet tylko naginanie ich, wymaga pewności siebie. Jeszcze więcej pewności siebie wymaga robienie tego nadal, pomimo okazywanego sceptycyzmu i szyderstw22.
Nic więc dziwnego, że etos kreatywności oznacza zerwanie z minionym etosem konformizmu. Prawdę mówiąc, kreatywność jest często wręcz wywrotowa, gdyż zakłóca istniejące wzorce myślenia i życia. Może się ona wydawać wywrotowa i niepokojąca samemu twórcy. Pewna słynna definicja kreatywności mówi, że jest ona procesem niszczenia własnej gestalt na rzecz stworzenia lepszego „ja”. Natomiast dla ekonomisty Josepha Schumpetera „nieprzemijająca fala kreatywnej destrukcji” stanowiła sedno kapitalizmu:
W rzeczywistości kapitalistycznej jednak w odróżnieniu od jej podręcznikowego obrazu nie ten rodzaj [cenowy] konkurencji się liczy, lecz konkurencja nowych towarów, nowej technologii, nowych źródeł podaży, nowych typów organizacji... konkurencja, która dysponuje decydującą przewagą w zakresie kosztów lub korzyści i która uderza nie w marżę zysku i w wielkość produkcji istniejących firm, lecz w same ich podstawy i samą ich egzystencję23
Historyk i ekonomista Joel Mokyr ujmuje to nawet bardziej dosadnie w przedmowie do swojej przełomowej książki The Lever of Riches, wnikliwego studium kreatywności technologicznej od czasów starożytnych poprzez rewolucję przemysłową. W oparciu) o słynne rozróżnienie Schumpetera między typową „reakcją adaptacyjną” a destrukcyjną, innowacyjną „reakcją kreatywną” Mokyr pisze:
Zarówno ekonomiści, jak i historycy zdają sobie sprawę, że istnieje głęboka różnica pomiędzy „homo economicus” a „homo creativus”. Ten pierwszy maksymalnie wyrzystuje to, co natura pozwala mu posiadać. Ten drugi buntuje się przeciwko dyktaturze natury. Kreatywność technologiczna, jak każda inna kreatywność, jest aktem buntu24.
21 Zob. Margaret Boden, The Creative Mind…; Silvano Arieti, Creativity…; oraz S.A. Mednic, The Associative Basis of the Process, …Psychological Review 1968, 69, s. 220-232
22 Margaret Boden, The Creative Mind… s. 255. Zob. Też: Thomas Kuhn, The Structure of Scientific Revolution, University of Chicago 1962
23 Joseph Schumetter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, s. 103-104
24 Joel Makyr, The Lever of Riches: Technological Creativity and Economic Progress, Oxford University Press, New York 1990. Rozróżnienie to przedstawił wcześniej Schumpeter w artykule The Creative Response in Economic History. “Journal of Economic History” 1947, 7, s. 149-159
Kreatywność nie jest jednak domeną kilku wybranych geniuszy, którzy mogą sobie pozwolić na przełamywanie stereotypów, jako że posiadają nadludzkie zdolności. Jest to zdolność właściwa - aczkolwiek w różnym stopniu - praktycznie wszystkim ludziom. Margaret Boden tak podsumowuje bogactwo badań: „Kreatywność wykorzystuje zasadniczo nasze zwyczajne zdolności. Zauważanie, zapamiętywanie, widzenie, mówienie, słyszenie, rozumienie języka i dostrzeganie analogii - wszystkie te umiejętności Everymana są ważne”25. Chociaż umiejętność przeprowadzania syntezy ogromnych ilości informacji i zmagania się z bardzo złożonymi problemami może stanowić wielki atut - argumentuje Boden - to bycie geniuszem ma swoje dobre i złe strony. „Te nieliczne jednostki potrafią więc przeszukiwać - i przekształcać - przestrzeń wysokiego szczebla, bardziej rozległą i bardziej złożoną niż przestrzeń zgłębianą przez innych ludzi. W pewnym sensie są bardziej wolne od nas, ponieważ potrafią stworzyć więcej możliwości, niż my moglibyśmy sobie wyobrazić. Jednak respektują ograniczenia bardziej niż my”. Dalej dodaje:
Rzadko pomaga romantyczny mit „twórczego geniusza”. Często jest on przewrotnie samodestrukcyjny. Może umocnić wiarę w siebie tych jednostek, które wierzą, że należą do nielicznych wybrańców (być może pomógł Beethovenowi stawić czoła licznym kłopotom). Ale podkopuje samoocenę tych, którzy w to nie wierzą. Ci, którzy wierzą, że kreatywność to rzadki czy szczególny dar, nie mogą poważnie liczyć na to, iż wytrwałość, czy edukacja, umożliwi im wejście do kreatywnej elity. Albo już się do niej należy, a/bo nigdy się do niej nie wejdzie. W taki sam sposób deprymujące są monolityczne pojęcia kreatywności, talentu czy inteligencji. Albo się ma to „coś”, albo się nie ma. Po co sobie zawracać głowę, skoro wszelkie wysiłki prowadzą jedynie do poziomu o szczebel wyżej nad mierność? [...] Zupełnie inna postawa możliwa jest u osób, które widzą kreatywność jako jedną ze zwykłych zdolności posiadanych przez nas wszystkich, wyuczoną biegłość, do jakiej wszyscy możemy dojść26.
Chociaż proces twórczy w dużej mierze wydaje się niewyjaśniony i nieuchwytny, wyraźna jest w nim pewna logiczna prawidłowość. Wielu naukowców przypisuje kreatywności charakter czterostopniowego procesu, na który składa się przygotowanie, inkubacja, olśnienie oraz weryfikacja bądź dopracowanie27. Faza przygotowania to świadome studiowanie danego zadania oraz być może próba zabrania się do niego w sposób logiczny za pomocą standardowych środków. Faza inkubacji, faza „mistyczna”, to taka, w której problem rozważany jest zarówno przez świadomy umysł, jak i na poziomie podświadomości w trudny do zdefiniowania sposób. Faza olśnienia („Eureka!”) to dostrzeżenie nowej syntezy; a faza weryfikacji, czy też dopracowania, obejmuje całą pracę, jaka następuje później. Fazy te rozpozna każdy, kto wykonał jakąkolwiek pracę kreatywną.
Tak naprawdę coraz więcej z nas wykonuje właśnie taką pracę, dlatego też, na przykład, tak wielu z nas przechodzi na nienormowany czas pracy, jako że wymagają tego zmienne okresy różnych rodzajów aktywności umysłowej.
Kreatywność jest wielowymiarowa i empiryczna. Psycholog Dean Keith Simonton, czołowy badacz w tej dziedzinie, pisze: „Kreatywności sprzyja intelekt wzbogacony o zróżnicowane doświadczenia i poglądy”28. Jest ona „związana z umysłem, który prze-
25 Margaret Boden, The Creative Mind..., s. 245.
26 Tamże, s, 255-256.
27 Opisanie „Czterech faz procesu twórczego” na ogół przypisuje się Grahamowi Wallasowi, The Art of Thought, Harcourt Brace & World, New York 1926.
28 Dean Keith Simonton, Origins of Genius...
-jawią różnorodność zainteresowań i wiedzy”. Tak więc rozmaite formy kreatywności, jakie na ogół postrzegamy jako różniące się od siebie - m.in. kreatywność technologiczna (wynalazczość), kreatywność gospodarcza (przedsiębiorczość) oraz kreatywność kulturalno-artystyczna - w istocie są ze sobą ściśle powiązane i od siebie współzależne. Nie tylko ich udziałem jest wspólny proces myślowy, ale również wzmacniają się one nawzajem poprzez dostarczanie sobie pożywki i stymulowanie. Tak więc na przestrzeni dziejów ludzie praktykujący różne formy kreatywności korzystali wzajemnie ze swoich doświadczeń i na ogół skupiali się wokół tętniących życiem, pełnych różnorodności ośrodków kreatywności - Florencji we wczesnym renesansie, Wiednia na przełomie XIX i XX wieku, a obecnie w wielu szybko rozwijających się ośrodkach kreatywności na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
Chociaż kreatywność czasami może być stymulująca i efektowna, w istocie polega ona na pracy. Zarówno Thomas Edison (wzorcowy przykład kreatywności technologicznej), jak i George Bernard Shaw (kreatywność w sferze kultury) lubili mawiać, że geniusz to 90 procent potu i 10 procent inspiracji29. Albo, jak to powiedział kiedyś o swoim fachu dziennikarz Red Smith: „To nic trudnego. Po prostu siadam do maszyny do pisania i wypruwam sobie żyły”. Oto w słowach wynalazcy, dramatopisarza i dziennikarza sportowego pobrzmiewa wspólny temat: etos kreatywności zbudowany jest na dyscyplinie i dążeniu do celu, na krwi i pocie. Jak zauważa Boden,
człowiek potrzebuje czasu oraz ogromnego wysiłku, by zebrać struktury umysłowe i zbadać ich potencjał. Nie zawsze jest to łatwe (nie było łatwe dla Beethovena). A nawet jeśli jest łatwe, to życie posiada wiele innych atrakcji. Tylko głębokie poświęcenie się danej dziedzinie - muzyce, matematyce, medycynie - może uchronić przed rozmienieniem energii na drobne30.
Kreatywność niejednokrotnie wymaga czasu - znamy wiele przypadków, kiedy wielki matematyk lub naukowiec głowi się nad jakimś problemem przez miesiąc albo i dłużej, aż w końcu doznaje „olśnienia” podczas wsiadania do autobusu czy gapienia się w ogień w kominku - ale nawet ta, zdawałoby się, magia jest wynikiem długiego przygotowania, Stąd też słynne powiedzenie Ludwika Pasteura: „Przypadek sprzyja tylko dobrze przygotowanym umysłom”. Albo, jak ujęli to w swojej pracy na temat innowacji w firmach Wesley Cohen i Daniel Levinthal: „Los sprzyja dobrze przygotowanym firmom”31.
Ponadto zaobserwowano, że z powodu absorbującego charakteru pracy kreatywnej wielu wielkich uczonych minionych czasów „nie budowało bliskich związków”: mieli oni liczne grono znajomych i kolegów po fachu, lecz bardzo niewielu przyjaciół i często nie posiadali żony ani dzieci. Prawdę mówiąc - zauważa psychiatra Anthony Storr - „skoro do dogłębnych przemyśleń potrzeba długiego okresu intensywnego skupienia, to człowiek obarczony rodziną znajduje się w niekorzystnej sytuacji”. Cytując słowa słynnego kawalera Izaaka Newtona na temat procesu dokonywania odkryć - „Cały czas mam przed oczami temat i czekam, aż pierwsze promyki świtania powolutku, po troszeczku staną się pełnym, jasnym dniem” - Storr zauważa, że „gdyby żona bez ustanku domagała się od Newtona dotrzymywania jej towarzystwa albo gdyby go rozpraszał tupot małych stóp, z pewnością byłoby mu trudniej”32,
29 Cyt. za: Margaret Boden, The Creative Mind..., s. 254.
30 Tamże, s. 254-255.
31 Wesley Cohen, Daniel Levinthal, Fortune Favors the Prepared Firm, „Management Science”, luty 1994, s. 227-29
32 Anthony Storr, Churchill's Black Dog, Kafka's Mice: And Other Phenomena of the Human Mind, Grove New York 1988, s. 103
Siłą napędową kreatywności jest w dużej mierze nagroda wewnętrzna. Oczywiście niektórych ludzi kreatywnych motywują pieniądze, ale badania wykazują, że głównym motorem działania jednostek prawdziwie kreatywnych, począwszy od artystów i pisarzy aż po naukowców i twórców oprogramowania open source, jest motywacja wewnętrzna. Psycholog Teresa Amabile z Harvard Business School w swojej pracy na temat motywacji i nagrody zauważa: „Motywacja wewnętrzna sprzyja kreatywności, natomiast motywacja zewnętrzna jej szkodzi. Wygląda na to, że kiedy motywacją do twórczego działania są przede wszystkim własne zainteresowania i przyjemność czerpana z samej pracy, wówczas człowiek wykazuje większą kreatywność niż wtedy, gdy motywację stanowi głównie jakiś cel narzucony przez innych”33.
Chociaż kreatywność często traktuje się jako zjawisko indywidualne, to jest to nieuchronnie proces społeczny. Kreatywność często jest udziałem grup kreatywnych ludzi. Nawet twórca pracujący sam jest silnie uzależniony od współpracowników czy współautorów. Odnoszący sukcesy twórcy często mobilizowali siebie i innych do systematycznego działania. Kiedy Edison założył laboratorium w Menlo Park w New Jersey, nazwał je „fabryką inwencji” i zapowiedział, że zamierza wyprodukować „kilka mniej ważnych innowacji co dziesięć dni, a mniej więcej co pół roku coś dużego”34. Podobnie artysta Andy Warhol nazwał Fabryką (The Factory) swoją pracownię na Manhattanie. A chociaż lubił kultywować swój publiczny wizerunek cichego, pozbawionego emocji człowieka, to jednak był sprawnym organizatorem i płodnym twórcą - mobilizował przyjaciół i kolegów do wydawania czasopisma czy produkcji filmów, a jednocześnie uprawiał własną sztukę.
Ponadto kreatywność najbujniej rozkwita w jedynym w swoim rodzaju środowisku społecznym: na tyle stabilnym, by zapewnić ciągłość pracy, a jednocześnie z taką dozą różnorodności i otwartości, jaka stanowiłaby pożywkę dla kreatywności we wszelkich jej wywrotowych formach. Simonton uważa, że kreatywność rozkwita w miejscach i czasach odznaczających się czterema cechami: „aktywnością w danej dziedzinie, otwartością intelektualną, zróżnicowaniem etnicznym, [oraz] otwartością polityczną”. Studiując historię kultury japońskiej - kultury, która zawsze była „bardzo zmienna w swojej otwartości na wpływy z zewnątrz” - Simonton odkrył, że „po okresach, w których Japonia wykazywała otwartość na zagraniczne wpływy, wkrótce następowały okresy wzmożonej aktywności twórczej”35.
Na koniec słowo przestrogi. Joel Mokyr zauważa, że w różnych czasach, w różnych kulturach, kreatywność technologiczna zwyżkowała, a potem dramatycznie malała, kiedy instytucje społeczno-ekonomiczne stawały się sztywne, nieelastyczne i działały przeciwko niej. Spektakularne zanikanie kreatywności miało miejsce, na przykład, w późnym średniowieczu w świecie islamu oraz w Chinach. Oba te społeczeństwa, przodujące wcześniej w różnych dziedzinach, od matematyki po wynalazki techniczne, pod względem ekonomicznym zaczęły zostawać daleko w tyle za Europą Zachodnią. Kiedy się sięgnie wzrokiem daleko w historię ludzkości - pisze Mokyr - zobaczy się, że
postęp techniczny przypomina kruchą, delikatną roślinę, która kwitnie tylko w odpowiednich warunkach i klimacie, i prawie zawsze żyje krótko. W dużym stopniu zależy od warunków społeczno-ekonomicznych i łatwo może ulec zahamowaniu36.
33 Teresa M. Amabile, Creativity in Context, Westview Press, Boulder, CO 1996, s. 15. Pierwsza publikacja pt. The Social Psychology ot Creativity, 1983.
34 Cyt za: Thomas P. Hughes, American Genesis: A Century of Invention and Technological Enthusiasm, Viking, New York 1989, s. 29.
35 Dean Kerlh Simonton, Origins of Genius..., s. 206-212.
36 Joel Mokyr, The Lever of Riches..., s. 16; to samo ostrzeżenie powtarza w Epilogu, s. 301.
Tak więc długotrwałej fali kreatywności „nie można i nie powinno się uznawać za pewnik”, ostrzega Mokyr - nawet dzisiaj. Utrzymanie tego stanu przez długi czas nie następuje automatycznie, lecz wymaga ciągłego poświęcania uwagi takim formom społeczno-ekonomicznym, które podsycają twórczy impuls, oraz inwestowania w nie. Tym bardziej trzeba dokładnie zbadać instytucje działające w naszej rodzącej się erze kreatywności, żeby zrozumieć ich wewnętrzne funkcjonowanie i móc je odpowiednio wspierać.
Podstawowe źródło kreatywności
Według ekonomisty Paula Romera kreatywność jest nie tylko nieodłączną cechą człowieka, ale także, w sensie dosłownym, jest tym, co z ekonomicznego punktu widzenia odróżnia nas od innych gatunków:
Wytwarzamy towary z przedmiotów fizycznych, ale to samo robią inne zwierzęta, często z niezwykłą precyzją. Ptaki i pszczoły budują gniazda, my budujemy broń i samochody. [...] Będąc zwierzęciem ekonomicznym, człowiek wyróżnia się tym, że potrafi wytwarzać idee, a nie tylko dobra materialne. Mrówce przez całe życie nie przyjdzie do głowy, żeby choć w najmniejszym stopniu zmienić sposób gromadzenia pożywienia, natomiast niemal żaden człowiek nie jest zdolny do takiego automatycznego przestrzegania nakazów. My ludzie jesteśmy niepoprawnymi eksperymentatorami i uwielbiamy szukać nowych rozwiązań37.
To właśnie taki pomysł na „inny sposób gromadzenia pożywienia”, czyli pomysł dotyczący rolnictwa, dał początek współczesnemu modelowi społeczeństwa, co będzie przedmiotem następnego rozdziału. To właśnie eksperymentowanie i szukanie nowych rozwiązań - przez stulecia w postaci pojedynczych zrywów, a następnie, począwszy od późnego średniowiecza, w formie ciągłego procesu - doprowadziło do rewolucyjnych odkryć naukowych, które zaowocowały falą wynalazków praktycznych. „Na ogół nie uznajemy pomysłów za dobra ekonomiczne - pisze Romer - ale to one bez wątpienia są najbardziej znaczącymi produktami, jakie wytwarzamy. Jedynym sposobem na zwiększenie wartości ekonomicznej - a tym samym generowanie wzrostu gospodarczego - jest znalezienie jeszcze lepszych sposobów wykorzystania dostępnych nam przedmiotów”38.
Romer jest orędownikiem szkoły myśli ekonomicznej, zwanej „nową teorią wzrostu”, która przypisuje kreatywności czy też tworzeniu pomysłów rolę centralną39. Zauważa on, że pomysł to szczególnie wartościowy „towar”, ponieważ różni się od innych towarów, takich jak złoża minerałów czy maszyny, które z czasem się wyczerpują lub zużywają. Dobry pomysł, na przykład wynalezienie koła, „można wykorzystać wiele razy”, a de facto jego wartość wzrasta tym bardziej, im częściej jest wykorzystywany. Oferuje on nie zmniejszający się zysk, lecz zysk rosnący. Co więcej, pomysł można rozbudowywać. Wykorzystując kreatywność do tworzenia nowej teorii naukowej czy opracowania nowego produktu, można przy istniejącym już pomyśle pomajstrować, ulepszyć go bądź połączyć z innymi pomysłami, mnożąc w ten sposób nowe formy. To właśnie ma miejsce w ostat-
37 Paul Romer, Ideas and Things, „The Economist” 11 września 1993, wersja internetowa, s. 2.
38 Tamże, s. 2.
39 Wyczerpujący przegląd nowej teorii wzrostu przedstawiony jest w: Joseph Cortwright, New Growth Technology and Learning: A Practitioner's Guide to Theories for the Knowledge Based Economy, R opracowany dla U.S. Economic Development Administration, Washington, D.C. 2000.
-nich stuleciach. Na początku XX wieku na niespotykaną dotychczas skalę zaczęto wykorzystywać wcześniejsze wynalazki - czyli nagromadzone owoce kreatywności - i wprowadzać je do masowej produkcji oraz rozpowszechniać. Dziś przeżywamy kolejny etap. Na prawdziwie masową skalę wykorzystywane i rozpowszechniane są nie tylko owoce czy produkty kreatywności, ale sama ludzka kreatywność jako taka.
Obecnie lubimy myśleć, że dobrze rozumiemy, czym jest kreatywność jako źródło wartości ekonomicznej. Wielu komentatorów głosi na przykład, że „własność intelektualna” - czyli użyteczna nowa wiedza zawarta w programach komputerowych, patentach czy wzorach - stała się cenniejsza niż jakakolwiek własność materialna. Nie jest zaskoczeniem, że często procesujemy się o własność intelektualną i toczymy spory o odpowiednie środki jej ochrony nie mniej zażarcie niż poszukiwacze złota podczas kalifornijskiej gorączki toczyli bój o działki. Jednakże, jak mocno podkreśla profesor Lawrence Lessing, wykładowca na wydziale prawa Uniwersytetu Stanforda, nasza skłonność do nadmiernego chronienia własności intelektualnej może też przyczynić się do krępowania i ograniczania impulsu twórczego40. Na dłuższą metę nie możemy zapominać, gdzie leży fundamentalny kamień węgielny naszego bogactwa. Chociaż przydatna wiedza może rezydować w programach czy wzorach, to jednak nie tam powstała. Stworzyli ją ludzie. Najważniejszym rodzajem własności intelektualnej - która zastępuje ziemię, kapitał i pracę w roli prawdziwego, najcenniejszego zasobu gospodarczego - są twórcze zdolności ludzkiego umysłu.
Do pewnego stopnia rację miał Karol Marks, przewidując, że pewnego dnia klasa robotnicza przejmie kontrolę nad środkami produkcji. Tak właśnie zaczyna się dziać obecnie, chociaż nie w taki sposób, jaki miał na myśli Marks, mówiąc, że proletariat powstanie, żeby przejąć fabryki. Dzisiaj więcej pracowników niż kiedykolwiek sprawuje kontrolę nad środkami produkcji, ponieważ znajdują się one w ich głowach; oni sami są środkami produkcji. Dlatego kwestia nadrzędnej „kontroli” nie dotyczy pytania o to, kto jest właścicielem patentu, ani też od kogo zależy równowaga sił w negocjacjach na rynku pracy: od kreatywnego pracownika czy od pracodawcy. Szala w tej batalii przechyla się to na jedną, to na drugą stronę, ale kwestia nadrzędnej kontroli - na której musimy skupić uwagę zarówno jako jednostki, jak i społeczeństwo - polega na tym, jak podsycić i spożytkować twórczy ogień tlący się w każdym człowieku.
Fabryka kreatywna
Areną pracy twórczej może być nie tylko laboratorium naukowe, ale także sama fabryka. To właśnie robotnicy, jeśli tylko dać im szansę, są autorami udoskonaleń w zakresie wydajności produkcji i pracy41, czego sam niejednokrotnie byłem świadkiem podczas studiów nad fabrykami w Japonii i w Stanach Zjednoczonych. Nawet w takich obszarach jak jakość środowiska naturalnego to robotnicy przy taśmie poprzez drobne rzeczy - na przykład poprzez zamontowanie wanienek ściekowych - decydowali o zwiększeniu ekologiczności fabryk przy jednoczesnym zwięk-
40 Lawence Lessing, The Future of Ideas, Random House, New York 2001.
41 Istnieje bogata literatura na temat nowej roli wiedzy i intelektu w fabryce, np.: Shoshana Zuboff, In the Age of the Smart Machine: The Future of Work and Power, Perseus, New York 1989; Dorothy Leonard-Barton, Wellsprings of Knowledge Building and Sustaining the Sources of Innovation, Harvard Business School Press, Boston 1995; James Womack, Daniel Jones, Daniel Roos, The Machine That Changed the World, Rawson/ Macmillan, New York 1990; Michael Dertouzos, Richard Lester, Robert Solow, Made in America: Regaining the Productive Edge, MIT Press, Cambridge 1989; Richard Lester, The Productive Edge: How U.S. Industries Are Pointing the Way to a New Era of Economic Growth, W.W. Norton, New York 1998.
-szeniu wydajności42. Coraz częściej warunkiem zatrudnienia w zakładach przemysłowych staje się kreatywność. W zakładach elektronicznych koncernu Sony pod Pittsburghiem, podobnie jak w wielu innych zakładach o zaawansowanym procesie produkcyjnym, nawet kandydaci na najniższe stanowiska montażowe muszą przejść całe mnóstwo testów sprawdzających takie zdolności, jak umiejętność rozwiązywania problemów czy pracy w samodzielnych zespołach43. Rosnąca liczba robotników nie ma już bezpośredniej styczności z wytwarzanym przez siebie produktem; ich praca polega najczęściej na monitorowaniu i kontroli, a czasami na zaprogramowaniu komputera, który steruje procesem produkcji44. Najlepiej podsumował to dyrektor w pełni zautomatyzowanej stalowni na amerykańskim Środkowym Zachodzie: „To nie jest tradycyjna fabryka. To żywe laboratorium z bystrymi, kompetentnymi ludźmi”45.
Po raz pierwszy zrozumiałem potęgę kreatywności w pracy nie dzięki podręcznikom do ekonomii czy własnym badaniom, ale w już dzieciństwie dzięki mojemu ojcu, Louisowi Floridzie. Urodził się w Newark w stanie New Jersey w rodzinie włoskich imigrantów. W wieku czternastu lat rzucił szkołę, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny podczas Wielkiego Kryzysu. Podjął pracę w fabryce produkującej oprawki do okularów. Po powrocie z frontu II wojny światowej - był jednym z tych, którzy szturmowali plaże Normandii - wrócił do takiej samej pracy w zakładach o nazwie Victory Optical. Na początku lat sześćdziesiątych, kiedy byłem małym chłopcem, zdążył przejść przez wszystkie szczeble od zwykłego robotnika do stanowiska w nadzorze. Czasami w sobotę musiał iść na kilka godzin do pracy i od czasu do czasu ulegał moim błaganiom i brał mnie ze sobą. Oczy błyszczały mi dziecięcą ciekawością, kiedy jechaliśmy do wielkiego, ceglanego budynku fabryki przez rozległe, przemysłowe tereny dzielnicy Ironbound, która swą nazwę zawdzięcza licznym torom kolejowym przecinającym okolicę. Wewnątrz fabryka kipiała energią. Biegłem na krótkich nóżkach, próbując nadążyć za ojcem mijającym rzędy maszyn: pras, tokarek, kadzi do kąpieli galwanicznych oraz wielkich pojemników z oprawkami do okularów wszelkiego sortu. Panował tam hałas i ruch jak w kalejdoskopie, ludzie uwijali się pośród warkotu maszyn i rozmów w języku angielskim z obcym akcentem, pośród woni chłodziw, topionego plastiku i drobniutkich metalowych wiórków.
Pamiętam, jak ojciec pracował w weekendy ze swoim kolegą, Karlem, Niemcem z pochodzenia, operatorem obrabiarki, nad planami i projektami nowych maszyn. Pamiętam, jak dyskutowali o najnowszych urządzeniach do nabycia we Włoszech i w Niemczech oraz o zaawansowanych systemach produkcji, stosowanych przez konkurencję w Europie. Lecz ojciec zawsze mi przypominał, że siła produkcyjna fabryki leży nie w maszynach i prasach, ale w inteligencji i kreatywności pracujących w niej ludzi. „Richard - mawiał -fabryka nie działa sama z siebie. To ci niesamowicie zdolni, wykwalifikowani ludzie stanowią serce, duszę i rozum tej fabryki”.
Najbardziej obrazową lekcję na ten temat otrzymałem, kiedy jako młodszy skaut miałem wziąć udział w zawodach Pinewood Derby. Były to wyścigi modeli samochodów.
42 Więcej na temat japońskich fabryk przenoszonych do USA zob. Martin Kenney, Richard Florida, Beyond Mass Production: The Japanese System and Its Transfer to the United States, Oxford University Press, New York 1993. Więcej na temat innowacji w ochronie środowiska zob.: Richard Florida, Derek Davison, Gaining from Green: Environmental Management Systems Inside and Outside the Factory, ..California Management Review” 2001, 43(3), wiosna, s. 64-84; oraz Richard Florida, Lean and Green: The Move to Environmentally-Conscious Manufacturing, ..California Management Review” 1996, 39(1), jesień, s. 80-105.
43 Wizyta w ramach badań w terenie oraz wywiady osobiste przeprowadzone przez autora.
44 Shoshana Zuboff, In the Age of the Smart Machine...; zob. też: Joanne Gordon, The Hands-on Logged-on Worker, „Forbes” 30 października 2000, s. 136-142.
45 Wywiad osobisty przeprowadzony przez autora, listopad 1990.
Każdy skaut otrzymał ten sam zestaw podstawowych materiałów: prostokątny klocek drewna, plastikowe kółka i metalowe osie. Instrukcja mówiła, że mamy zrobić model samochodu z dostarczonych materiałów, a waga dodatkowych materiałów nie może przekraczać pięciu uncji (ok. 142 g). Wyścig polegał na tym, że puszczało się samochodziki po pochyłym torze. Na tydzień przed pierwszym wyścigiem razem z ojcem zabrałem się do pracy nad samochodzikiem. W zasadzie przytwierdziliśmy tylko kółka do drewnianego klocka, dodaliśmy warstwę farby i tyle. Dość powiedzieć, że dostaliśmy niezłego łupnia. Nasz prymitywny grat zaraz po starcie dosłownie rozleciał się na kawałki, to znaczy kółka odpadły i potoczyły się we wszystkich kierunkach, a tymczasem obok śmigały kształtne, eleganckie samochodziki innych skautów. Zafascynowały mnie te odlotowe modele i wymogłem na ojcu obietnicę, że pomoże mi zbudować taki sam.
Następnego roku zabraliśmy się do pracy wcześniej; postanowiliśmy opracować projekt wyścigówki o opływowych kształtach. Zaczęliśmy rozmawiać z operatorami i projektantami maszyn w Victory Optical, zabierając w weekendy nasz samochodzik do fabryki, by prosić o radę. Z drewnianego klocka wytoczyliśmy efektywny, aerodynamiczny kształt. Wedle wskazówek obciążyliśmy go precyzyjnie wyliczoną ilością ołowiu, aby uzyskać większą prędkość. Przygotowaliśmy niewielki tor testowy. Podczas jazd próbnych przednia oś zaczęła pękać pod wpływem powtarzających się zderzeń z barierą stopującą na dole toru. Z pomocą kompetentnych operatorów maszyn opracowaliśmy innowacyjne rozwiązanie: wycięliśmy kawałek drewna z tylnej części i przykleiliśmy go z przodu, żeby ochronić oś. Dodaliśmy warstwę farby metalicznej, ozdobne naklejki, pałąk zabezpieczający oraz gwóźdź programu - małego plastikowego kierowcę. Skończony model wyglądał jak bolid Formuły 1.1 tak dzięki kolektywnej pomysłowości Victory Optical wygrywaliśmy wszystkie mistrzostwa Pinewood Derby przez resztę mojej kariery w drużynie skautów, a potem dynastię modeli wyścigowych kontynuował mój młodszy brat. Kreatywność pracowników fabryki oprawek do okularów była wielowymiarowa: znalazła zastosowanie także w moim świecie.
Wyobrażenie o fabryce będącej areną jedynie odtwórczej pracy fizycznej zawsze było mylne. Nigdy nie dawało kompletnego obrazu działalności gospodarczej, jaka toczy się wewnątrz. Robotnicy zawsze wykorzystywali swój intelekt i potencjał twórczy. I chociaż przez długi czas w wielu gałęziach przemysłu ich kreatywność coraz bardziej tłumiono, to dzisiaj zaczyna się ich bardziej cenić za takie zdolności - za ich pomysły na podniesienie jakości i ciągłe udoskonalenia - a nie za umiejętność wykonywania rutynowych czynności manualnych. Wszędzie, w najprzeróżniejszych zakładach, kreatywność stała się częścią składową pracy.
Kreatywność a organizacja
Istnieją różne typy ludzi kreatywnych. Jedni mają zwyczaj pracować zrywami i polegać na intuicji, inni pracują metodycznie. Jedni wolą kierować swoją energię na stworzenie czegoś wielkiego, przełomowego, a inni zajmują się drobnymi ulepszeniami. Jedni przenoszą się z pracy do pracy, innym odpowiada bezpieczeństwo dużej organizacji. Jedni najlepiej pracują w grupie, inni pragną tylko, żeby zostawić ich w spokoju. A poza tym, wiele osób nie popada w skrajności - ich preferencje co do stylu pracy i życia mogą się z wiekiem zmieniać.
Jedną wszakże rzecz mają wspólną, a mianowicie silne pragnienie organizacji i środowiska, które umożliwiłoby im wykorzystanie kreatywności, które doceniłoby ich wkład, które stawiałoby przed nimi wyzwania, posiadałoby mechanizmy mobilizowania zasobów
wokół idei, i które przyjmowałoby z życzliwością zarówno niewielkie ulepszenia, jak i sporadyczne wielkie pomysły. Firmy i miasta - bez względu na wielkość - które potrafią zapewnić takie środowisko, będą miały przewagę w przyciąganiu kreatywnych talentów, w kierowaniu nimi i w ich motywowaniu. Te same firmy i miasta będą się cieszyły napływem innowacji, zbierając owoce przewagi konkurencyjnej na krótką metę, a na dłuższą -owoce przewagi ewolucyjnej.
Podczas gdy pewne środowiska promują kreatywność, inne z całą pewnością mogą ją zabić. Zauważył to już w 1776 roku Adam Smith w Bogactwie narodów. W słynnym opisie fabryki szpilek Smith wyrażał pochwałę dla koncepcji podziału pracy, która umożliwiała zwiększenie wydajności poprzez podział procesu produkcji na osiemnaście odrębnych etapów, przy czym do każdego etapu przypisany był na stałe robotnik lub grupa robotników. Autor jednocześnie ostrzegał, że taki system pracy - sam w sobie będący osiągnięciem kreatywnym - ma też swoje minusy:
Człowiek, który spędza całe swe życie, wykonując kilka prostych czynności [...] nie ma okazji rozwinąć swej inteligencji ani też ćwiczyć pomysłowości [...]. Dlatego też człowiek taki odzwyczaja się z natury rzeczy od tego rodzaju wysiłku i staje się na ogół tak ograniczony i ciemny, jak tylko stać się może istota ludzka. Odrętwienie umysłu sprawia, iż jest on nie tylko niezdolny do tego, aby gustować w rozumnej rozmowie lub brać w niej udział, lecz także i do tego, by żywić jakieś szlachetne lub gorące uczucia [...]46.
John Seely Brown oraz Paul Duguid, autorzy wnikliwej książki The Social Life of Information, opisują ciągłą chwiejną równowagę pomiędzy tym, jak organizacje generują wiedzę i kreatywność a tym, jak przekładają te aktywa na faktyczne towary i usługi47. Kreatywność jest udziałem jednostek pracujących w niewielkich grupach, które Brown i Duguid nazywają „wspólnotami praktyków”. Wspólnoty te kładą nacisk na badania i odkrycia. Każda z nich wykształca charakterystyczne dla siebie zwyczaje, przyzwyczajenia, priorytety i poglądy, które stanowią sekret jej kreatywności i inwencji. Jednak połączenia między tymi wspólnotami, transfer wiedzy, osiągnięcie pewnej skali czy wygenerowanie wzrostu wymaga już stworzenia procedur i struktur. Praktyka bez procedur wymyka się spod kontroli, a procedury bez praktyki tłamszą kreatywność konieczną do innowacji; obie strony nieustannie się ze sobą ścierają. Jedynie wysoko rozwinięte organizacje o dużym stopniu świadomości są w stanie zbalansować te dwie ścierające się siły w taki sposób, by zapewniły ustawiczną kreatywność i długotrwały wzrost.
Owe fundamentalne, obecne do dziś tarcia pomiędzy organizacją a kreatywnością znajdują odzwierciedlenie w ważnym dialogu między dwojgiem największych kronikarzy życia codziennego połowy XX wieku, Williamem Whytem oraz Jane Jacobs. Należąca już do klasyki książka Whyte'a The Organization Man wydana w 1956 roku dokumentuje negatywny wpływ organizacji i biurokracji na indywidualizm i kreatywność48. Jako dziennikarz czasopisma „Fortune” Whyte prowadził kronikę poczynań ówczesnych wielkich korporacji, które wybierały i faworyzowały pracownika uległego, a nie takiego, który mógłby zechcieć iść pod prąd. W efekcie - pisał - powstało „pokolenie biurokratów”. Zbiurokratyzowane zostały też prace badawczo-rozwojowe, pomimo zwiększających się fun-
46 Adam Smith, The Wealth of Nations, 1776, całość tekstu na stronie internetowej The Adam Smith Institute, www.adamsmith.org.uk [wyd. pol. Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, przeł. Stefan Wolff, Oswald Einfeld, Zdzisław Sadowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, Księga V, Rozdz. 1, Cz. 3, Art. 2, S. 446-447].
47 John Seely Brown, Paul Duguid, The Social Life of Information, Harvard Business School Press, Boston 2000.
48 William H. Whyte, Jr., The Organization Man, Simon and Schuster, New York 1956.
-duszy: „Pieniądz, wszędzie pieniądz... i ani grosza za myślenie”. Tydzień pracy człowieka organizacji wynosił średnio 50-60 godzin, bardziej interesowała go praca niż żona, a swoją tożsamość uzależnił od korporacji. Często mieszkał w prefabrykowanym domu w podmiejskiej dzielnicy w rodzaju Park Forest w stanie Illinois, którą Whyte zbadał dogłębnie. Nowe społeczności podmiejskie postrzegano jako bardziej postępowe i wyzwolone niż dawne miasteczka. Lecz, jak wykazał Whyte, one same zaczęły wywierać silną presję ze względu na adaptację społeczną i konformizm. W dzielnicy Park Forest, podobnie jak w korporacji, w której pracowało wielu pnących się po szczeblach kariery jej mieszkańców, jednostka odznaczająca się indywidualizmem szybko stawała się napiętnowana.
Monumentalna praca Jane Jacobs The Death and Life of Great American Cities, opublikowana zaledwie pięć lat po książce Whyte'a, wychwala kreatywność i różnorodność dzielnic śródmiejskich, takich jak jej rodzima Greenwich Village49. Tak jak Whyte odnajduje w opisywanych przez siebie dzielnicach konformizm i jednorodność, tak dzielnice Jacobs stanowią istne źródło indywidualizmu, różnic i interakcji społecznych. Cud takich miejsc - stwierdza Jacobs - polega na bujnym, pełnym gwaru życiu ulicy. Ulica, gdzie spotyka się tak wiele różnych ludzkich typów, jest zarówno źródłem dobrych manier, jak i kolebką kreatywności. Skoro ludzie mieszkają blisko siebie, posiadając niewielką prywatną przestrzeń do własnego użytku, ulica staje się miejscem niemal nieustannej konwersacji i interakcji podsycanych przypadkowymi zderzeniami ludzi i myśli. Jacobs drobiazgowo opisuje, jak to wszystko funkcjonowało tam, gdzie mieszkała, wokół Hudson Street, dzielnicy czynszowych kamienic i miejskich rezydencji, barów i sklepów, i gdzie znajdował się słynny lokal White Horse Tavern, do którego przychodzili ludzie pracy, pisarze, muzycy oraz intelektualiści dla relaksu i konwersacji, a czasem, by zyskać nowe spojrzenie na świat.
Hudson Street funkcjonowała dzięki kombinacji dwóch środowisk: fizycznego i społecznego. Dzięki krótkim przecznicom ruch pieszy był niezwykle urozmaicony. Jej mieszkańcy stanowili bardzo zróżnicowaną społeczność, którą tworzyli przedstawiciele praktycznie wszystkich grup etnicznych i środowisk społeczno-zawodowych. Ulica miała szerokie chodniki i zróżnicowaną zabudowę, na którą składały się kamienice, bary, sklepy, a nawet niewielkie fabryczki, a to oznaczało, że o każdej porze było tam mnóstwo najprzeróżniejszych ludzi. Stało przy niej wiele starych, nie do końca wykorzystanych budynków, idealnych dla indywidualistycznych, kreatywnych przedsięwzięć, od pracowni artystów po nieszablonowe sklepy. Hudson Street stanowiła też magnes i przystań dla osób szczególnego rodzaju - według Jacobs, szalenie ważnych „postaci publicznych” -sklepikarzy, kupców oraz wszelkiego rodzaju lokalnych liderów. Ludzie ci, stanowiący antytezę Whyte'owskich ludzi organizacji, odgrywali decydującą rolę w mobilizacji zasobów. Pełniąc rolę katalizatora, wykorzystywali swoją pozycję w społeczności do łączenia ludzi oraz idei. Społeczność kreatywna - utrzymuje Jacobs - wymaga różnorodności, odpowiedniego środowiska fizycznego oraz odpowiedniej osoby, która by generowała idee, pobudzała innowacje i pomagała spożytkować ludzką kreatywność.
Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, pomimo odmiennych poglądów Jacobs i Whyte bardzo się przyjaźnili. W marcu 2001 roku, w czterdziestą rocznicę wydania książki, zapytana, kogo ze współczesnych podziwia najbardziej, Jacobs powiedziała: „Holly Whyte, William H. Whyte... Był dla mnie bardzo ważny, jego poglądy... tak, nadawaliśmy na tych samych talach. To za jego pośrednictwem poznałam mojego... wydawcę... Powiedziałam,
49 Jane Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, Random House, New York 1961.
czego oczekuję, a on zgodził się ją [The Death and Life of Great American Cities] opublikować i podpisał ze mną kontrakt”50.
Gdy dokładniej przyjrzymy się ich publikacjom, związek między nimi staje się ewidentny. Whyte ubolewał nad powstaniem społeczeństwa organizacyjnego oraz nad alienacją, izolacją i konformizmem, jaką ze sobą niosło. Jacobs wskazywała możliwość alternatywy -istnienie otoczenia, w którym mogą rozkwitać różnice, nonkonformizm i kreatywność. Któż mógłby wówczas odgadnąć, co przyniesie historia?
Przez większą część minionego półwiecza inteligentni obserwatorzy współczesnego życia uważali, że zatriumfował świat Whyte'a. Teraz jednak zanosi się na to, że świat Jacobs może wziąć górę. Nie dość, że w całym kraju powstają śródmiejskie dzielnice podobne do Hudson Street, to jeszcze wiele zasad, jakie pobudzały do życia tamto miejsce, przenika do naszej gospodarki i społeczeństwa. Miejsce zatrudnienia, życie osobiste, całe przemysły i całe regiony geograficzne zaczynają funkcjonować w oparciu o zasad ciągłej, dynamicznej, twórczej interakcji.
50 Wywiad Jamesa Kunstlera z 6 września 2000 r. w Toronto, Kanada, dla Metropolis Magazine, marzec 2001 Dostępny na stronie internetowej www.kunstler.oom/magsjacobs1.htm.
3 Gospodarka kreatywna
Dzisiejsza gospodarka jest zasadniczo gospodarką kreatywną. Naturalnie, zgadzam się z tymi, którzy mówią, że kraje rozwinięte zmierzają w kierunku opartej na wiedzy gospodarki informacyjnej. Najbardziej uznanym orędownikiem tego poglądu był Peter Drucker, który nakreślił zarys powstania „gospodarki opartej na wiedzy”. „Podstawowy zasób ekonomiczny - «środki produkcji», jeśli użyć terminu ekonomicznego, nie jest już kapitałem, podobnie zresztą jak nie są nim bogactwa naturalne [...] czy «siła robocza». Tym zasobem jest i będzie wiedza” - pisał jak zawsze proroczy Drucker1. Ja jednak widzę główną siłę napędową w kreatywności, czyli w tworzeniu z owej wiedzy nowych, użytecznych form. Według mojego sformułowania „wiedza” oraz „informacja” to narzędzia i materiały kreatywności. „Innowacja”, czy to w postaci nowego, technologicznego przedmiotu materialnego, czy w postaci nowego modelu lub metody biznesowej, jest produktem kreatywności.
Od minionego wieku, a zwłaszcza od lat pięćdziesiątych, jesteśmy świadkami eksplozji kreatywności w całych Stanach Zjednoczonych. Inwestujemy coraz większe pieniądze w prace badawczo-rozwojowe, a w efekcie gromadzimy coraz więcej patentów i obserwujemy rosnącą liczbę obywateli pracujących w zawodach kreatywnych. Oczywiście nie jest to zjawisko całkowicie nowe; od czasów starożytnych ludzie angażowali się w działania twórcze, często osiągając spektakularne rezultaty. Obecnie z tych działań czynimy główny nurt w gospodarce, wokół nich budujemy całą infrastrukturę ekonomiczną. Na przykład, przedsięwzięcia naukowe i artystyczne stały się przemysłami, a łącząc się ze sobą na różne sposoby, tworzą kolejne, nowe gałęzie przemysłu. Wspólna ekspansja innowacji technologicznych i pracy kreatywnej staje się coraz potężniejszą siłą napędową wzrostu gospodarczego.
Przyjrzyjmy się zdumiewającemu wzrostowi amerykańskiej gospodarki kreatywnej w następujących wymiarach:
1 Peter Drucker, Społeczeństwo pokapitalistyczne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1999, s. 14; także Beyond the Information Revolution, „The Atlantic Monthly”, październik 1999, 284(4), s. 47-57; The Next Society, .The Economist” 1 listopada 2001 (EconomistSurvey), s. 1-20. Termin często przypisuje się Fritzowi Machlupowi, który użył go w książce z 1962 roku The Production and Distribution of Knowledge in the United States, Princeton University Press, Princeton 1962. Poza tym na temat gospodarki opartej na wiedzy powstało wiele innych publikacji, na przykład: Ikujlro Nonaka, HiroetakaTakeuchi, Kreowanie wiedzy w organizacji. Jak spółki japońskie dynamizują procesy innowacyjne, przeł. Ewa Nalewajko, Poltext, Warszawa 2000; Alan Burton-Jones, Knowledge Capitalism: Business, Work and Learning in the New Economy, Oxford University Press, Oxford 1999. Steven Brlnt dokonuje wszechstronnego przeglądu całej dziedziny w artykule Professionals and the Knowledge Economy: Rethinking the Theory of the Postindustrial Society, ..Current Sociology”, lipiec 2001, 49(1), s. 101-132.
Systematyczne inwestowanie w kreatywność w postaci wydatków na prace badawczo-rozwojowe (R&D) wzrastało stale od lat pięćdziesiątych XX wieku. Wydatki te wzrosły z mniej więcej 5 miliardów dolarów w 1953 roku do ponad 250 miliardów dolarów w 2000 (rys. 3.1). Uwzględniając inflację, inwestycje na R&D w omawianym okresie i tak zdumiewająco wzrosły o ponad 800 procent2.
W minionym stuleciu odnotowano również systematyczny przyrost efektów badań, który nabrał tempa od roku 1950. Liczba patentów przyznanych w pierwszej połowie XX wieku podwoiła się: z 25 tys. w 1900 roku do 43 tys. w 1950 roku. Od tamtej pory ich liczba wzrosła niemal trzykrotnie, do 1999 roku osiągając wielkość 150 tys., czyli wzrost wynosił około 250 procent (rys. 3.2)3.
Nastąpił również znaczny wzrost ilości siły roboczej zajmującej się kreatywnością techniczną, tzn. naukowców i inżynierów. Ich liczba wzrosła z 42 tys. w 1900 roku do 625 tys. w 1950, a w 1999 wynosiła już 5 milionów, czyli ośmiokrotnie więcej niż w połowie stulecia (rys. 3.3). Wzrost liczebności zatrudnionych w obszarze nauki i kreatywności technicznej staje się wyraźniejszy, jeśli weźmie się pod uwagę zwiększoną liczbę mieszkańców. W 1900 roku w Stanach Zjednoczonych na 100 tys. mieszkańców przypadało zaledwie 55 naukowców i inżynierów. Liczba ta zwiększyła się do 400 w 1950 roku i do ponad tysiąca w 1980. W roku 1999 na 100 tys. mieszkańców przypadało już ponad 1800 inżynierów i naukowców4.
2 Dane liczbowe na temat prac badawczo-rozwojowych pochodzą z National Science Foundation, Division of Science Resources, National Patterns of R&D Resources, 2000 Update 2001, na stronie Internetowej www.nsf.gov/sbe/srs/nsf01309/start.htm.
3 Dane na temat patentów pochodzą z U.S. Patent and Trademark Office.
4 Dokładne liczby przedstawiają się następująco: w 1900 roku na 100 tys. mieszkańców przypadało 55,2 naukowców i inżynierów. Liczba ta wzrosła do 410,5 w 1950 roku oraz do 1821,1 w 1999. Dane historyczne pochodzą z U.S. Bureau of the Census, Historical Statistics of the United States from Colonial Times to the Present, Basic Books, New York 1976; oraz U.S. Bureau of the Census, 2000 Statistical Abstract of the United States, U.S. Government Printing Office, Washington, D.C. 2001.
W minionym stuleciu, zwłaszcza od 1950 roku, radykalnie zwiększyła się liczba osób zarabiających na życie kreatywnością artystyczno-kulturalną.
Liczba artystów, pisarzy, aktorów i artystów estradowych zajmujących się zawodowo swoją dziedziną, czyli tzw. bohemy, zwiększyła się z około 200 tys. w 1900 roku do 525 tys. w 1950 oraz 2,5 min w 1999, co oznacza wzrost o 375 procent w porównaniu z rokiem 1950 (rys. 3.3). W 1900 roku na każde 100 tys. Amerykanów przypadało około 250 przedstawicieli bohemy; liczba ta wzrosła do 350 w 1950 roku, by w 1980 przekroczyć 500, a w 1999 osiągnęła już 900 na każde 100 tys. Mieszkańców5.
O ile mi wiadomo, pojęcie „gospodarka kreatywna” po raz pierwszy zostało użyte przez tygodnik „Business Week” w sierpniu 2000 roku6. Globalny wpływ zjawiska określonego tym mianem opisał John Howkins w swojej książce z 2001 roku opatrzonej adek-
5 Dokładne liczby dotyczące członków bohemy przedstawiają się następująco: w 1900 roku na 100 tys. mieszkańców przypadało 266,8 członków bohemy, w 1950 - 344,1, natomiast w 1999 - 899,9. Historyczne dane statystyczne na temat bohemy pochodzą z Historical Statistics of the United States oraz 2000 Statistical Abstract.
6 Trie Creative Economy, „Business Week” (wydanie specjalne podwójne: The 21st Century Corporation), .Business Week Online”, 28 sierpnia 2000, s. 1-5; www.businessweek.com/2000/00_35/b3696002.htm.
watnym tytułem The Creative Economy7. Warto zwrócić uwagę na przytaczane przez niego liczby, pomimo że używa on terminu „gospodarka kreatywna” w sposób nieco odmienny niż ja. Ja definiuję gospodarkę kreatywną w kategoriach zawodów, natomiast Howkins -jako dział gospodarki obejmujący piętnaście sektorów „przemysłu kreatywnego” takich jak oprogramowanie, prace badawczo-rozwojowe, projektowanie oraz przemysły o treściach twórczych, np. filmowy i muzyczny. Przemysły te wytwarzają własność intelektualną w postaci patentów, praw autorskich, znaków firmowych, zastrzeżonych projektów8. Howkins oszacował, że w 1999 roku roczny światowy przychód z tych 15 sektorów wyniósł 2,24 bilionów dolarów (tab. 3.1). Jeśli chodzi o gospodarkę kreatywną, to Stany Zjednoczone są zdecydowanym liderem z przychodem w wysokości 960 miliardów dolarów, co stanowi ponad 40 procent przychodów światowych; są także liderem w zakresie wydatków na prace naukowo-badawcze, które stanowią 40 procent wydatków światowych. To właśnie trwająca od lat osiemdziesiątych XX wieku dominacja Stanów Zjednoczonych w tych kreatywnych dziedzinach - bardziej niż zwiększenie wydajności związane z nową technologią i nowymi metodami produkcji - w znacznym stopniu przyczyniła się do odzyskania wysokiej pozycji w warunkach globalnej konkurencji gospodarczej.
Instytucje gospodarki kreatywnej
Gospodarka kreatywna Stanów Zjednoczonych stała się silna i dominująca dzięki potężnej infrastrukturze. Paul Romer zauważa, że „najważniejsze pomysły ze wszystkich to
7 John Howkins, The Creative Economy, Allen Lane, The Penguin Press, New York 2001. Terminu „gospodarka kreatywna” użyto też w ciekawym skądinąd raporcie z czerwca 2000 roku przygotowanym przez New England Council pt. The Creative Economy Initiative; definicja terminu ogranicza się w nim jednak do dziedziny kultury i sztuki.
8 Inni pisali o gospodarce opartej na kapitale intelektualnym, zob. np.: Thomas A. Stewart, Intellectual Capital: The New Wealth of Organizations, Doubleday/Currency, New York 1997; Leif Edvinson, Michael S. Malone, Kap/'(a/ intelektualny. Poznaj prawdziwą wartość swego przedsiębiorstwa, odnajdując jego ukryte korzenie, Wydawnictwo naukowe PWN, Warszawa 2001.
meta-pomysły”, które „dotyczą sposobu wspierania produkcji oraz przekazywania innych pomysłów”9. Podporą gospodarki kreatywnej są instytucje, które powstały właśnie w tym celu. Razem wzięte tworzą to, co nazywam „społeczną strukturą kreatywności”, w skład której wchodzą: (1) nowe systemy dla kreatywności technologicznej i przedsiębiorczości, (2) nowe, bardziej efektywne modele dla produkcji towarów i usług, oraz (3) szerokie środowisko społeczno-kulturalno-geograficzne, przyjazne dla wszelkiego rodzaju kreatywności.
Nowe systemy dla kreatywności technologicznej i przedsiębiorczości
Jak już wspomniałem, nastąpił ogromny wzrost inwestycji w prace badawczo-rozwojowe, co dało potężny impuls do powstania nowych przemysłów, takich jak oprogramowanie czy biotechnologie, ściśle związanych z dotowanymi badaniami prowadzonymi przez uczelnie. Ponadto gospodarkę kreatywną wspiera szeroko zakrojony system venture capital, który przyspiesza proces tworzenia nowych firm oraz innowacji komercyjnych. Ostatnia dekada minionego wieku była świadkiem niezwykłego wzrostu inwestycji finansowanych kapitałami wysokiego ryzyka. Licząc w dolarach realnych, wielkość tych inwestycji wzrosła wówczas ponad stukrotnie, z niecałego miliarda dolarów w 1990 roku do około 100 miliardów dolarów w 2000, po czym spadła do niecałych 40 miliardów w następstwie załamania na rynku NASDAQ oraz recesji w dziedzinie high-tech w 2001 roku10.
System finansowania kapitałami wysokiego ryzyka, który omówiliśmy z Martinem Kenneyem w książce z 1990 roku The Breakthrough Illusion, rozwinął się w odpowiedzi na biurokratyczne ograniczenia ery organizacyjnej. Walnie przyczynił się on do wyzwolenia talentu i energii ludzi kreatywnych, których wcześniej krępowały mury wielkich firm czy laboratoriów badawczych11. Finansowanie kapitałem wysokiego ryzyka nie stanowi jednak nowości. Właściwie jego nowe wcielenie jest wynikiem długoletniego eksperymentowania z alternatywnymi mechanizmami wspierania firm obarczonych ryzykiem12. W okresie powojennym, pomimo złorzeczeń Schumpetera i Whyte'a na dławienie innowacji przez wielkie korporacje, niektóre najbardziej kreatywne umysły zaczęły odchodzić z owych organizacji do firm, które potem zaczęto nazywać firmami high-tech start-up. Klasycznym przykładem może być tu William Shockley, który wraz z zespołem opracował tranzystor w Bell Laboratories, a potem przeniósł się na zachód do Kalifornii i założył firmę Shockley Semiconductor. Koniecznym elementem takiego śmiałego przedsięwzięcia jest pozyskanie odpowiedniego kapitału13.
9 Paul Romer, Economic Growth, [w:] The Fortune Encyclopedia of Economics, David R. Henderson (ed.), Time Warner Books, New York, s. 33.
10 Dane na temat venture capital pochodzą z Venture Economics na stronie internetowej www.ventureecono-mics.com/vec/stats.
11 Richard Florida, Martin Kenney, The Breakthrough Illusion, Basic Books, New York 1990.
12 Omówienie problemu znajduje się w: Richard Florida, Mark Samber, Capital and Creative Destruction: Venture Capital, Technological Change, and Economic Development, [w:] Trevor Barnes, Meric Gertler (eds.), The New Industrial Geography: Regions, Regulation and Institutions, Routledge, London 1999, s. 265-291.
13 Na temat obecnego przemysłu venture capital istnieje bogata literatura. Zob. Paul Gompers, Josh Lerner, The Venture Capital Cycle, MIT Press Cambridge 1999; oraz The Venture Capital Revolution, „Journal of Economic Perspectives” 2001, 15(2), wiosna, s. 145-168. Zob. też: William Bygrave, Jeffry Timmons, Venture Capital at Crossroads, Harvard Business School Press, Boston 1990; Thomas Doerfllnger, Jack Rivkin, Risk and Reward: Venture Capital and the Making of America's Great Industries, Random House, New York 1987; John W. Wilson, The New Venturers: inside the High-Stakes World of Venture Capital, Addison-Wesley Publishing Company, Reading, Mass. 1985; Richard Florida, Martin Kenney, Venture Capital-Financed Innovation in the USA, .Research Policy” 1988, 17, s. 119-137.
Jak dawno temu zauważył Schumpeter, ludzie z pomysłami potrzebują pieniędzy na przekształcenie owych pomysłów w biznes. Jego zdaniem, zapewnienie kapitału oraz kredytów przedsiębiorcy stanowi niezbędny element gospodarki kapitalistycznej, „na tyle ważny, by być jej cechą charakterystyczną”14. Wczesny przemysł tekstylny zbudowano w oparciu o finansowanie kapitałem ryzyka. Początkowe finansowanie zapewnili kupcy i bankierzy dla takich osób jak Francis Cabot Lowell, założyciel Boston Manufacturing Company, który sprowadził do USA brytyjskie krosno mechaniczne15. Andrew Carnegie -syn, o Ironio, szkockiego tkacza, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, ponieważ krosna mechaniczne pozbawiły go źródła zarobkowania - został przedsiębiorcą i spekulacyjnym inwestorem w jednej osobie. Pracując jako goniec, młody Carnegie poznał wpływowych ludzi, zasłyszał wiele wskazówek na temat biznesu i wzbogacił się na handlu obligacjami. Potem spożytkował swój i innych majątek na zbudowanie największych na świecie i najbardziej wydajnych zakładów metalurgicznych. Jednym z jemu współczesnych był Andrew Mellon, prekursor dzisiejszych inwestorów venture capital. Mellon, bankier z Pittsburgha, robił coś więcej niż tylko udzielał pożyczek, a mianowicie mobilizował też kapitał, często za udziały w inwestycjach. Praktyka, jaką zapoczątkował, stała się później normą w Dolinie Krzemowej. W 1888 roku sprowadził do Pittsburgha młodego wynalazcę z Ohio, niejakiego Charlesa Martina Halla, żeby móc lepiej czuwać nad firmą zbudowaną na fundamentach jego pracy. Hall wynalazł proces wytapiania aluminium, a firma to późniejsza spółka Alcoa16.
Do lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku tego rodzaju inwestowanie uległo zahamowaniu i do pewnego stopnia zostało zapomniane, przypuszczalnie z powodu braku formalnych mechanizmów regulujących finansowanie kapitałem ryzyka; inwestorzy po prostu je stosowali. Potem firmy zaczęły się rozrastać, a wzniesione przez nich bariery wejścia w połączeniu z Wielkim Kryzysem stworzyły mało przyjazny klimat na zakładanie nowych firm, inwestorzy przenieśli więc swój kapitał gdzie indziej. Zaczęli preferować bezpieczne akcje „blue-chip” emitowane przez wielkie firmy, które wyglądały na niezniszczalne. Pennsylvania Railroad i AT&T będą rządzić wiecznie. W okresie Wielkiego Kryzysu oraz podczas II wojny światowej odbyła się ogólnokrajowa debata na temat mechanizmów, które stymulowałyby rozwój innowacji i przedsiębiorczości. Podczas debaty wysunięto wiele propozycji, począwszy od znacznych rządowych inwestycji w prace badawczo-rozwojowe poprzez szeroko zakrojoną pomoc dla małych firm, aż po wsparcie rządu dla venture capital. Z wyjątkiem inwestycji publicznych w prace badawczo-rozwojowe, rząd nie zdecydował się na poważne zaangażowanie w żadne z proponowanych działań. Grupa sfrustrowanych tą sytuacją bogatych bostońskich bankierów i przemysłowców opracowała program inwestycyjny w celu wspierania nowych firm technologicznych. W ten sposób w 1946 roku powstał pierwszy w USA formalny fundusz venture capital - American Research and Development, czyli ARD. Dzięki finansowaniu ARD w 1958 roku powstała firma Digital Equipment Corporation17.
14 Joseph Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 87.
15 Robert Dalzell, Enterprising Elite: The Boston Associates and the World They Made, Harvard University Press, Cambridge 1987; Naomi Lamoreaux, Insider Lending: Banks, Personal Connections, and Economic
Development in Industrial New England, Cambridge University Press, NBER Series on Long Term Factors in Economic Development, Cambridge, England 1996.
16Zob. Richard Florida, Mark Samber, Cap/fa/ and Creative Destruction..., s. 265-291; oraz Mark Samber, Networks of Capital: Creating and Maintaining a Regional Industrial Economy in Pittsburgh, 1865-1919, praca doktorska, Carnegie Mellon University, Department of History, Pittsburgh 1995.
17 Na temat historii ARD zob. Patrick Liles, Sustaining the Venture Capital Firm, Harvard University, Management Analysis Center, Cambridge 1977. Doskonałą historię wczesnych form venture capital można znaleźć w: Martha Louise Reiner, Transformation of Venture Capital: A History of Venture Capital Organizations in the United States,
Venture capital i przemysł high-tech nawzajem napędzały swój wzrost. W 1957 roku ośmiu pracowników odeszło z Shockley Semiconductor w Palo Alto i założyło Fairchild Semiconductor. Z prostym planem biznesu w ręku skontaktowali się z nowojorskim bankierem inwestycyjnym o nazwisku Arthur Rock, który potem stworzył Fairchild Camera w celu sfinansowania ich projektu. Fairchild Semiconductor oraz inna firma, Texas Instruments, zaczęły produkować pierwsze układy scalone, czyli zestaw tranzystorów oraz innych elementów elektronicznych wytrawionych w maleńkim, warstwowym kawałku metalu, obecnie popularnie zwane „chipami”. A potem narodziła się legenda „Fair-chlldren”, czyli wychowanków ze stajni Fairchilda. Gordon Moore i kilku innych odeszło od Fairchilda i założyło firmę Intel. Następnie Eugene Kleiner opuścił Intela i założył Kleiner Perkins, nowy, udoskonalony fundusz venture capital, dominujący dzisiaj w Dolinie Krzemowej, a wówczas jeden z pierwszych tego rodzaju18.
Ów nowy rodzaj finansowania to spółka komandytowa z venture capital. Przed przekazaniem pieniędzy przedsiębiorcy spółka venture capital musi je najpierw zdobyć. Spółka ARD sprzedawała w tym celu własne akcje na giełdzie. Ten typ finansowania przyciągnął do venture capital ogromne ilości funduszy od bogatych osób i dużych firm, ponieważ ograniczał odpowiedzialność partnerów do wysokości ich inwestycji w funduszu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dzięki sukcesowi takich funduszy, jak Kleiner Perkins, Mayfield Fund, Sequoia czy Institutional Venture Partners spółka komandytowa stała się preferowanym wehikułem do mobilizacji venture capital. Przy takiej sile napędowej innowacyjnego finansowania Stany Zjednoczone stworzyły zdecydowanie największy na świecie formalny system zakładania i finansowania nowych firm. To dlatego tak wielu przedsiębiorców przyjeżdża do USA i dlatego amerykańskie firmy venture capital tak często głęboko angażują się w działalność inwestycyjną za granicą19.
W badaniach przeprowadzonych pod koniec lat osiemdziesiątych wyjaśniliśmy z moim kolegą Martinem Kenneyem naturę wzajemnego napędzania się venture capital i przemysłu high-tech. Sporządziwszy mapę topograficzną przepływu venture capital, zbadaliśmy obiegowy pogląd zakładający, że venture capital jest swego rodzaju eliksirem, który w magiczny sposób doprowadzi do Innowacji, jak zdają się sądzić niektórzy eksperci i decydenci. Swego czasu panowało powszechne przekonanie, że wystarczy po prostu uruchomić fundusze venture capital w jakimś mieście, np. Pittsburghu, Buffalo czy Rochester, a kreatywność uruchomi się automatycznie. W celu sprawdzenia tego przekonania porównaliśmy miasta posiadające venture capital z miastami, które przyciągają inwestycje
praca doktorska, University of California, Graduate School of Business Administration, Berkeley 1989. Szersze omówienie związków pomiędzy MIT a wczesnym venture capital w Bostonie w: Stuart Leslie, The Cold War and American Science, Columbia University Press, New York 1992.
18 Na temat Doliny Krzemowej można przeczytać w: Annalee Saxenian, Regional Advantage: Culture and Competition in Silicon Valley and Route 128, Harvard University Press, Cambridge 1994; Martin Kenney (ed.), Undestand/ng Silicon Valley: Anatomy of an Entrepreneurial Region, Stanford University Press, Stanford 2000, s. 98-123; Michael Malone, The Big Score, Doubleday, New York 1985; Paul Freiberger, Michael Swaine, Fire in the Valley: The Making of the Personal Computer, Osborne-McGraw Hill, Berkeley 1984; Dirk Hanson, The New Alchemists: Silicon Valley and the Microelectronics Revolution, Little Brown, Boston 1982. Perspektywę historyczną można znaleźć w: Stuart Leslie, The Cold War...; Arthur Norberg, The Origins of the Electronics Industry on the Pacific Coast, ..Proceedings of the Institute of Electrical and Electronics Engineers” 1976, 64(9), wrzesień, s. 1314-1322; Timothy Sturgeon, Origins of Silicon Valley: The Development of the Electronics Industry in the San Francisco Bay Area, nieopublikowana praca magisterska, Department of City and Regional Planning, University of California at Berkeley, 1992. Jako antidotum na hymny pochwalne typowe dla większości literatury na temat Doliny Krzemowej zob. Dennis Hayes, Behind the Silicon Curtain. Black Rose Books, Montreal 1990.
19 Richard Florida, Martin Kenney, The Breakthrough Illusion..., oraz Martin Kenney, Richard Florida, Venture Capital in Silicon Valley: Fuelling New Firm Formation, [w:] Martin Kenney (ed.), Understanding Silicon Valley: Anatomy of an Entrepreneurial Region, Stanford University Press, Stanford 2000, s. 98-123.
venture capital. No i proszę - niespodzianka: odkryliśmy wyraźną prawidłowość topograficzną. Dwa miasta o dużej koncentracji venture capital - Nowy Jork i Chicago - miały bardzo niewiele innowacji finansowanych z takich źródeł. Inwestycje szły raczej do firm położonych w takich lokalizacjach jak Dolina Krzemowa i korytarz bostońskiej Drogi 12820.
Przyczyną tej prawidłowości był fakt, iż venture capital sam z siebie nie produkuje rodzimych innowacji. Przepływa on do miejsc, które posiadają inne elementy dobrze rozwiniętej „społecznej struktury innowacji”, jak początkowo nazwaliśmy z Kenneyem to, co obecnie nazywam większą strukturą społeczną kreatywności. W wymienionych miejscach venture capital stał się ważną częścią owej struktury. Wraz z rozwojem i sukcesem firm, ich założyciele zaczęli inwestować w swoich regionach albo inwestorzy venture capital z zewnątrz zaczęli przenosić swoje biura do regionów wzrostu. Stwierdziliśmy, że w Dolinie Krzemowej, Bostonie, Seattle czy Austin miejscowi inwestorzy są kluczowymi graczami w całym systemie generowania i inwestowania funduszy. Identyfikują oni dobrze rokujące inwestycje, wchodzą w spółki z inwestorami venture capital z Nowego Jorku lub Chicago, a potem monitorują rozwój inwestycji dla wszystkich w danej puli.
Model venture capital daleki jest od doskonałości. Funkcjonuje zrywami, czasami finansuje liczne przedsięwzięcia, czasami nieliczne. Najnowszą ilustrację takich cyklicznych wahań koniunktury stanowi nagły wzrost i upadek branży internetowej na przełomie XX i XXI wieku. Istnieje sporo inwestycji na zasadzie „follow-the-leader” („podążaj za liderem”), gdzie inwestorzy venture capital podążają za bieżącymi trendami, podobnie jak czynią to inwestorzy na I rynku papierów wartościowych; i podobnie jak oni często parzą sobie palce21. Cykl taki działa oczyszczająco, ponieważ eliminuje nieproduktywne lub przestarzałe firmy i sposoby działania, a uwalnia zasoby i talenty przydatne w kolejnej rundzie inwestycji i rozwoju.
Niezależnie od mitu „małe jest piękne”, propagowanego przez jego zwolenników22, model venture capital nie spowodował jednak wyginięcia wielkich firm. Upada większość firm typu start-up, finansowanych przez venture capital. Udziałem jedynie nielicznych jest bonanza giełdowa w postaci sukcesu pierwszej oferty publicznej (IPO). Większość pozostałych jest de facto przejmowana przez duże firmy; małe firmy software'owe są wchłaniane przez duże, a małe firmy biotechnologiczne - przez giganty farmaceutyczne. Inwestorzy venture capital nie mają jednak nic przeciwko temu, ponieważ jest to zupełnie dopuszczalna „strategia wyjścia”, dopóki sprzedaż zapewnia im spory zwrot inwestycji. W szerszym sensie sytuacja taka jest również do przyjęcia. Kreatywna praca została wy- : konana, a firma wprowadzona na rynek, co w przeciwnym razie by nie nastąpiło. Sami przedsiębiorcy, których sprzedaż wzbogaciła, mogą zająć się nowymi projektami. Venture capital wraz z całym otaczającym go systemem stanowi potężny katalizator łańcucha kreatywności oraz jeszcze potężniejszy mechanizm wprowadzania jej na rynek komercyjny.
Nowy model produkcji: fabryka kreatywna i produkcja modułowa
Innym kluczowym elementem społecznej struktury kreatywności jest powstanie nowych instytucji oraz systemów do produkcji rzeczy materialnych. Kreatywna transformacja
20 Zob. Richard Florida, Martin Kenney, Venture Capital, High-Technology and Regional Development, ..Regional Studies” 1988, 22(1), s. 33-48.
21 Paul Gompers, Josh Lerner, The Venture Capital Cycle; William Sachlman, Howard Stevenson, Capital Market Myopia, ..Journal of Business Venturing” 1997, 1, s. 7-30.
22 Np. George Gilder, Microcosm: The Quantum Revolution in Economics and Technology, Simon and Schuster, New York 1989.
nie ogranicza się do innowacji w zakresie samych produktów, lecz obejmuje również metody ich produkcji. Duże firmy japońskie, np. Toyota czy Matsushita, zrobiły pierwszy krok w rewolucyjnym sposobie produkcji po II wojnie światowej, a wprowadzone przez nie zasady objęły cały przemysłowy świat23. W efekcie powstała fabryka kreatywna, w której robotnicy mają swój udział nie tylko w postaci fizycznej pracy, ale również w formie pomysłów i talentów intelektualnych.
Japończycy podziwiali poprzedni „taylorowski” lub „fordowski” system produkcji masowej, lecz dostrzegali potrzebę jego udoskonalenia. Pierwszym krokiem było wyeliminowanie marnotrawstwa nieodłącznie związanego z linią montażową, a mianowicie w celu uniknięcia przestojów wprowadzono kontrolę części i materiałów gromadzonych w kluczowych punktach fabryki. Japończycy do perfekcji doprowadzili technikę „zerowych zapasów”, która zakłada dostawę części i wykonanie danej operacji „dokładnie na czas” [just-in-time]. Udoskonalili również technikę „kompleksowej jakości” [total quality] w celu zredukowania marnotrawstwa w postaci wadliwych produktów, które trzeba złomować, przerobić lub - co gorsze - wcisnąć klientowi. Oba rodzaje działań wiązały się z mobilizacją inteligencji i kreatywności wszystkich ludzi zatrudnionych w danym zakładzie oraz z ich zaangażowaniem w ustawiczne doskonalenie. Nawet robotnik najniższego szczebla mógł - o zgrozo - zatrzymać linię produkcyjną, jeśli zauważył wadliwy produkt.
W latach siedemdziesiątych XX wieku Taiichi Ohno, główny architekt słynnego Systemu Produkcyjnego Toyoty (Toyota Production System), opisywał wizytę dyrektora innej firmy w najważniejszym zakładzie produkcyjnym koncernu. Dyrektor ów miał nadzieję poznać sekrety sukcesu Toyoty i najwyraźniej spodziewał się ujrzeć krainę czarów najnowocześniejszej technologii. Zamiast tego „zobaczył, że stare maszyny, których on sam pozbyt się dawno temu, w Toyocie sprawdzają się znakomicie”. Cała tajemnica polega na tym - wyjaśnił Ohno - żeby mieć fabrykę, w której „działania robotników harmonizowałyby z produkcją a nie przeszkadzały w niej”, zamiast „pochopnie nabywać najnowocześniejsze, najwydajniejsze maszyny”24. Akio Morita, założyciel i były prezes Sony, ujął to tak: .Firma niczego nie osiągnie, jeśli całe myślenie pozostawi się kierownictwu. Każdy musi mieć swój wkład, a wkładem pracowników niższego szczebla musi być coś więcej niż tylko praca fizyczna. Kładziemy nacisk na to, by wszyscy nasi pracownicy wkładali w firmę swój umysł”25. Stopniowo przesłanie to przeniknęło do innych korporacji. Wskrzeszono szacowny slogan IBM-u „MYŚL” [THINK], który stał się czymś więcej niż tylko ironicznym komunałem. I tak fabryka stała się fabryką kreatywną.
Inny kluczowy postęp w produkcji nadszedł wraz z rozpowszechnieniem zlecania produkcji wyspecjalizowanym podwykonawcom. Wielu osobom słowo outsourcing źle się kojarzy: to przecież jest to, co robią wielkie firmy, żeby ciąć koszty i uniknąć zatrudniania pracowników na pełny etat. Oczywiście jest to często podstawowa przyczyna podejmowania pracy dorywczej. Ale outsourcing działa także pobudzająco na kreatywność. W wielu gałęziach przemysłu istnienie dobrych podwykonawców ułatwia wejście na rynek
23 Literatura na temat japońskiego kapitalizmu przemysłowego jest bogata. Zob. James Abbeglen, The Japanese Factory, MIT Press, Cambridge 1958; Robert Cole, Japanese Blue Collar, University of California Press, Berkeley 1971; Ronald Dore, Japanese Factory, British Factory, University of California Press, Berkeley 1973; oraz szczególnie: Andrew Gordon, The Evolution of Labor Relations in Japan: Heavy Industry, 1853-1955, Harvard University Press, Cambridge 1985. Wraz z Martinem Kenneyem omówiliśmy ewolucję japońskiego systemu produkcji oraz jego przeniesienie na grunt amerykański w naszej wspólnej książce Beyond Mass Production, Oxford University Press, New York 1993.
24 Taiichi Ohno, Toyota Production System (w angielskim przekładzie), Productivity Press, Portland 1988, s. 54. Wyd. oryg. Diamond, Inc., Tokyo 1978 [wyd. pol. System Produkcyjny Toyoty: więcej niż produkcja na dużą stale, ProdPress, 2008].
25 Akio Morita, Made in Japan, Penguin, New York 1986, s. 165.
nowym graczom, a wszystkim umożliwia skupienie się na własnej pracy kreatywnej. Jak wykazał Timothy Sturgeon z Industrial Performance Center (MIT), system ten daje podwójną korzyść. Z jednej strony, dzięki niemu kreatywne firmy nie muszą zawracać sobie głowy produkcją i mogą skoncentrować się na projektowaniu innowacyjnych produktów. W ten sposób system ten dzieli działalność firmy na wyraźnie odrębne moduły i pozwala na większą specjalizację oraz bardziej efektywny podział pracy. Z drugiej zaś strony, umożliwia podwykonawcom pogłębienie i rozszerzenie własnych zdolności, rozłożenie ryzyka i zwiększenie korzyści skali26.
Modułowy system wytwórczy opracowano w przedsiębiorstwach amerykańskich w odpowiedzi na przewagę konkurencyjną dużych, zintegrowanych producentów japońskich. Kiedy w połowie lat osiemdziesiątych minionego wieku przeprowadzałem wywiady z założycielami Fairchild Semiconductor, powiedzieli mi oni, że na początku musieli dosłownie budować wszystkie narzędzia i sprzęt potrzebny do zrobienia układów półprzewodnikowych27. W owym czasie było to konieczne, ponieważ chipy, jako zupełnie nowy rodzaj produktu, wymagały szczególnych technik wytwarzania. Od tamtej pory chipy stały się o wiele bardziej złożone, a nowoczesny zakład do ich produkcji jest nadal bardzo drogi -w 2000 roku jego koszt wynosił minimum dwa miliardy dolarów. Skoro trzeba posiadać taki zakład, żeby istnieć w tego rodzaju biznesie, to naturalnie firm produkujących chipy może być bardzo niewiele, podobnie jak niewielu jest producentów samochodów. W takiej sytuacji duże firmy w rodzaju Intela czy Motoroli projektujące CPU do komputerów osobistych, posiadają co prawda swoje własne zakłady produkcyjne, ale też zlecają coraz większą część produkcji na zewnątrz. Wiele mniejszych chipów przeznaczonych do konkretnych urządzeń (np. telefonów komórkowych) wytwarzają firmy nieposiadające zakładu produkcyjnego, więc produkcję zlecają firmom, które się w tym specjalizują.
Proces montażu urządzeń elektronicznych, czyli łączenia chipów z innymi częściami, został zdominowany przez podwykonawców. Firmy takie jak Solectron czy Flextronics produkują praktycznie wszystkie używane przez nas urządzenia elektroniczne, od laptopów i PC-tów do telefonów komórkowych i modułów do gier. Założony w 1971 roku w Dolinie Krzemowej Solectron obecnie posiada na całym świecie najnowocześniejsze zakłady, które zajmują się montażem precyzyjnych urządzeń elektronicznych. I znów mamy tu podwójną korzyść. Firma, której nazwa widnieje na produkcie, może się skoncentrować na projektowaniu, a podwykonawca zajmujący się montażem może się skupić na udoskonalaniu procesu wytwórczego. Zakład montażowy firmy Solectron w Guada-lajarze w Meksyku, który zwiedziłem, zdobył wiele nagród za jakość, w tym Malcolm Baldrlge Award, często uważaną za Nagrodę Nobla w dziedzinie wytwórczości.
System podwykonawczy czy też modułowy nie ogranicza się do nowoczesnej elektroniki. Pomógł też w uwolnieniu kreatywności w wielu sektorach gospodarki. Pierwszorzędnym przykładem może tu być przemysł odzieżowy. Calvin Klein i Tommy Hilfiger to projektanci; nie produkują odzieży. Supernowoczesne zakłady w izraelskim mieście Karmiel w regionie Misgav nieopodal Hajfy, które zwiedziłem w 1999 roku, szyją markową bieliznę opatrzoną metkami praktycznie wszystkich projektantów i firm, od Ralpha Laurena i Calvina Kleina po Banana Republic, The Gap i niezliczone ilości innych. Albo weźmy przemysł wydawniczy, gdzie stare powiedzenie „wolność prasy należy do tych, którzy posiadają prasę drukarską” straciło sens, bowiem tylko nieliczni wydawcy książek i periodyków faktycznie posiadają prasę drukarską. Większość po prostu zleca druk firmom drukarskim.
26 Timothy Sturgeon, Modular Production Networks: A New American Model of Industrial Organization, ..Industrial and Corporate Change” 2002, 11(4).
27 Wywiad osobisty przeprowadzony przez autora, 1986.
Chociaż przemysł motoryzacyjny nie korzysta z klasycznych podwykonawców, to ich funkcję w produkcji samochodów spełnia ogólnoświatowa sieć dostawców. W zakładach motoryzacyjnych nowej generacji, które zwiedzałem z Timothym Sturgeonem z MIT pod koniec lat dziewięćdziesiątych, robotnicy montowali samochody z kompletnych „modułów” dostarczonych przez takich dostawców28. W niektórych zakładach samochody składają ludzie zatrudnieni przez dostawcę; w takim przypadku przy montażu pracują tylko nieliczni pracownicy firmy, której nazwę będzie nosił samochód, a czasem takich osób na tym etapie nie ma w ogóle. Na przykład dwie firmy, Johnson Controls oraz Lear Corporation, produkują większość foteli (bądź też kompletne podzespoły wnętrza) używanych przez producentów samochodów na całym świecie. Niemiecki Bosch oraz japoński Denso dostarczają dużą część zaawansowanej elektroniki. Charles Fine z MIT, jeden z dyrektorów programu International Motor Vehicle Program, przypuszcza nawet, że taki system światowych dostawców może spowodować „przeniesienie napędu” w przemyśle motoryzacyjnym z tradycyjnych producentów (których nazwa widnieje na samochodzie) do nowego typu podwykonawców i globalnych dostawców. Według Fine'a, w nowoczesnej elektronice przykładem takiej tendencji jest Intel: firma nie produkuje komputerów, ale większość z nich posiada „Intel inside”, tak więc wpływy Intela są ogromne29.
Oczywiście projektanci mody, wydawcy i firmy elektroniczne wciąż muszą płacić kontrahentom, którzy wytwarzają ich produkty, oraz ponosić wydatki na marketing czy dystrybucję. Jednak wiele z takich usług można również zlecić. Skrajnym przykładem tego zjawiska jest „firma wirtualna”, która zleca Innym wszystko - produkcję, magazynowanie i realizację zamówień, reklamę, rachunkowość - przy zachowaniu niewielkiej, podstawowej kadry pracowników w postaci kierownictwa, specjalistów od marketingu i projektantów. Wewnątrz firmy pozostają tylko te funkcje, które generują własność Intelektualną, twórcze projekty czy tożsamość marki. I nawet jeśli podwykonawstwo nie dochodzi do takich skrajności, to i tak usuwa wysokie bariery wejścia, kiedy nie trzeba budować firmy od podstaw, cegła po cegle, dział po dziale.
Otoczenie społeczno-kulturalne
I wreszcie ostatnim elementem społecznej struktury kreatywności, elementem, któremu poświęca się najmniej uwagi, jest przyjazne środowisko społeczne, otwarte na wszelkie formy kreatywności - artystycznej, kulturalnej, ale także technologicznej i ekonomicznej. Środowisko takie zapewnia podstawowy ekosystem lub habitat, w którym ukorzenia się i rozkwita wiele wymiarów kreatywności. Dodatkowy atut w postaci stylu życia oraz instytucji kulturalnych, na przykład dobra scena muzyczna czy aktywna, dynamiczna społeczność artystyczna, pomaga przyciągnąć i stymulować tych, którzy tworzą w biznesie i technologii. Środowisko takie sprzyja wymianie doświadczeń między różnymi formami kreatywności, jak pokazuje historia rozwoju dziedzin przemysłu o treści kreatywnej, od przemysłu wydawniczego i muzycznego po film I gry wideo. Środowisko Społeczno-Kulturalne zapewnia też mechanizm do przyciągania nowych, różnorodnych ludzi oraz ułatwia szybką wymianę wiedzy i myśli. Wszystkie te czynniki razem wzięte uzupełnia-
28 W ramach zakrojonego na szeroką skalę projektu na temat globalizacji przemysłu motoryzacyjnego, sfinansowanego przez Alfred P. Sloan Foundation. Zob. Richard Florida, Timothy Sturgeon, Globalization and Jobs in the Automotive Industry. Final Report to the Alfred P. Sloan Foundation, 1999; raport dostępny też jako: MIT: International Motor Vehicle Program Monograph, Center for Technology, Policy, and Industrial Development, 2002.
29 Charles Fine, Clockspeed: Winning Industry Control In the Age ot Temporary Advantage, Perseus Books, New York 1998,
-ją społeczną strukturę kreatywności, co omówię bardziej szczegółowo w dalszej części książki.
Omawiane czynniki, tzn. zwiększenie wydatków na badania, firmy typu start-up oraz formalny system finansowania venture capital, kreatywne fabryki i produkcja poprzez podwykonawców, a także nowe, kreatywne środowisko społeczne, rozwijały się równolegle a teraz zaczynają funkcjonować razem. Dzisiaj kreatywność to nie nagła eksplozja innowacji w przemyśle high-tech. Wkraczamy w erę kreatywności wszechobecnej, która przesiąka do wszystkich sfer gospodarki i społeczeństwa. Naprawdę znajdujemy się w samym środku procesu transformacji kreatywnej, u progu kreatywnej gospodarki.
Kreatywność jako ekonomiczna siła napędowa w historii
Korzenie kreatywności sięgają jednak głębiej niż to opisałem do tej pory. Zjawisko to było siłą napędową gospodarki na długo przed nastaniem XX wieku. Ponadto, skoro kreatywność leży u podstaw całego postępu gospodarczego, jak twierdzą Paul Romer i Joel Mokyr, to wydaje mi się, że można by odczytywać historię gospodarki jako ciąg następujących po sobie nowych, lepszych sposobów jej wykorzystywania. Takie stwierdzenie może się jednak wydać dość radykalne. Mój tok rozumowania wygląda następująco: chociaż impuls kreatywny jest uniwersalny, to - co oczywiste - od czasu do czasu pojawią się systemy czy ogólne metody organizowania i wykonywania pracy społeczeństwa, które umożliwiają lepsze wykorzystanie ludzkiej kreatywności poprzez sprzyjanie nowym pomysłom i ich realizacji. Systemy te zakorzenią się, utrwalą i w końcu będą dominować.
Ekstrapolując to, co wiem o najnowszej historii ekonomii, na odległą przeszłość, doszedłem do wniosku, że główne nowe systemy wykorzystywania kreatywności generalnie ewoluują z już istniejących. Nowe systemy niekoniecznie muszą zastępować stare lub nad nimi triumfować, ale zawsze powiększają i zmieniają pole gry. Na ogół powstają wtedy, gdy istniejący ład zaczyna osiągać pewne granice, a kiedy się pojawiają, wywołują, rzecz jasna, okresy wielkiego postępu i związanych z nim wielkich zawirowań. Powszechnie bowiem wiadomo, że najważniejsze nowe systemy ekonomiczne prowadzą do głębokich zmian w sposobie pracy oraz organizacji i geografii społecznej.
Spoglądając z perspektywy czasu, można dostrzec kilka przełomowych okresów transformacji tego rodzaju. Na podstawie znakomitych badań historycznych przeprowadzonych przez takie postacie, jak Joel Mokyr, Nathan Rosenberg, David Landes i Jared Diamond30 spróbuję teraz wykazać, że cztery zasadnicze okresy przejściowe opierały się na postępie w wykorzystaniu ludzkiej kreatywności: powstanie zorganizowanego rolnictwa, pojawienie się nowoczesnego systemu zawodów i specjalizacji, powstanie kapitalizmu industrialnego oraz ery organizacyjnej. Na następnych stronach przedstawię ogólny zarys każdego z nich na podstawie stosownych badań historycznych. Owe krótkie szkice w żadnym razie nie oddają sprawiedliwości całemu zakresowi ekonomicznych, społecz-
30 Zob. np. Joel Mokyr, The Lever of Riches: Technological Creativity and Economic Progress, Oxford University Press, New York 1990; David Landes, The Unbound Prometheus: Technological Change and Industria Development in Western Europe from 1750 to the Present, Cambridge University Press, Cambridge 1969; Nathan Rosenberg, L.E. Birdzell, Jr., Historia kapitalizmu, przeł. Anita Doroba, Znak, Kraków 1994; Jared Diamond, Strzelby, zarazki, maszyny. Losy ludzkich społeczeństw, przeł. Marek Konarzewski, Pruszyński Media, Warszawa 2010.
nych oraz kulturalnych sił funkcjonujących w tych wielkich epokach. Moją intencją nie jest napisanie historii gospodarki od nowa. Po prostu chcę naświetlić rolę ludzkiej kreatywności w życiu gospodarczym oraz wykazać, w jaki sposób rozwój wypadków w przeszłości wpłynął na nasz obecny, czwarty z kolei przełomowy okres przejściowy, to znaczy powstanie ery kreatywnej.
Zostawmy więc teraz świat start-upów finansowanych przez venture capital oraz społeczną strukturę kreatywności i wróćmy do mglistych czasów prehistorycznych, ponad dziesięć tysięcy lat wstecz.
Powstanie rolnictwa
Powstanie zorganizowanego rolnictwa było pierwszą wielką przemianą w społeczeństwie człowieka. Pozyskiwanie pożywienia stanowi chyba naszą najbardziej podstawową pracę, a rolnictwo było wówczas nowym sposobem organizacji i wykonywania tej pracy. Zamiast zbierać dzikie zboża I owoce, zaczęliśmy je uprawiać; zamiast polować na zwierzynę, zaczęliśmy zwierzęta oswajać, hodować, doić i ubijać na mięso wedle potrzeb. System taki dał człowiekowi dostęp do wełny, lnu oraz innych materiałów, a także do wszelkiego rodzaju pożywienia. I chociaż rolnictwo nigdy nie zastąpiło w pełni łowiectwa i zbieractwa, to stopniowo zaczęło je wypierać, a w końcu nad nim przeważać.
Dlaczego nasi przodkowie przeszli na rolniczy styl życia? Niektóre konwencjonalne motywy ekonomiczne da się wydedukować. Na przykład Jared Diamond w swojej nagrodzonej książce Strzelby, zarazki, maszyny3^ podkreśla, że rolnictwo to po prostu bardziej wydajne jednostkowo wykorzystanie ziemi. Jeden akr ziemi uprawnej da więcej żywności niż jeden akr ziemi nieuprawianej, na której większość roślin jest niejadalna. Ponadto udomowione zwierzęta nie tylko dają mięso, ale niektóre z nich mogą stanowić wydajne źródło energii i transportu. Jak słusznie zauważa Diamond, zaawansowane technicznie cywilizacje rozwinęły się w tych częściach świata, gdzie żyły duże zwierzęta, które można było oswoić i hodować w niewoli dla różnych celów. Rolnictwo okazało się także systemem bardziej niezawodnym. Przypomnijmy historię Jakuba i Ezawa z Księgi Rodzaju: Ezaw, zręczny myśliwy, wraca zgłodniały z nieudanego polowania i dosłownie oddaje swoje prawo pierworodnego za posiłek z płodów rolnych w postaci „chleba i potrawy zgotowanej soczewicy”. To znamienna alegoria wyższości nowego systemu.
Chciałbym zasugerować inną fundamentalną przyczynę, dla której rolnictwo stało się dominujące. Rolnictwo zatrudniało i nagradzało zdolności kreatywne naszych przodków, ponieważ jako system jest bardzo podatne na wszelkie zmiany i ulepszenia. Myślistwo i zbieractwo to kwestia brania tego, co oferuje natura. Chociaż wymaga ono pomysłowości, to zakres potrzebnych umiejętności jest w nim raczej ograniczony, a większość z nich, jak się zdaje, wypróbowano i opanowano dość wcześnie w dziejach ludzkości. Kiedy w myślistwie zaczyna się stosować udoskonalone metody, rezultatem jest zazwyczaj tylko wytrzebienie zwierzyny, jak miało to miejsce w przypadku mamutów i amerykańskich naziemnych leniwców Megatherium w związku z rozwinięciem technologii dzid w kulturze zwanej przez archeologów kulturą Clovis, a także w przypadku wielu łowisk na całym świecie, kiedy statki zaczęty używać sonarów i pławnic. Tak więc po przekroczeniu pewnej granicy łowiectwo działa zniechęcająco na kreatywność z powodu zmniejszających się zysków.
Rolnictwo przekroczyło ograniczenia poprzedniego systemu. Na przestrzeni wieków stale nagradzało twórcze zabiegi wysokim zyskiem w postaci zwiększonej produkcji, lep-
31 Książka otrzymała nagrodę Pulitzera w 1998 roku (przyp. red.).
szych plonów oraz lepszego inwentarza. W ten sposób hodowla selektywna rozwinęła się od metod prymitywnych po dzisiejszą genetykę. Falami następowały wynalazki techniczne począwszy od żelaznego pługa i końskiego chomąta, a skończywszy na potężnym kombajnie zbożowym. Innowacyjne koncepcje technologii uprawy ziemi sięgają czasów starożytnych, kiedy zastosowano jedno z pierwszych osiągnięć inżynierii lądowej w postaci sztucznej irygacji składającej się z rozbudowanego systemu grobli i kanałów; później przyszedł płodozmian, ogrodnictwo rabatowe i nawożenie. Ponadto przedsięwzięcia w rolnictwie przyczyniły się do kreatywnych interakcji z innymi przemysłami. Zwierząt pociągowych używano do napędzania maszyn w pierwszych zakładach przemysłowych i fabrykach. Edward Jenner opracował szczepionkę przeciwko czarnej ospie, zauważywszy, że dojarki wykazują niezwykłą odporność na tę chorobę (zaszczepiły się poprzez ciągły kontakt z krowianką), a wzajemne związki między rolnictwem a medycyną w zakresie nauki trwają po dziś dzień. Obecnie jedyną istotną z ekonomicznego punktu widzenia pozostałością po dawnym systemie łowiecko-zbieraczym jest komercyjne rybołówstwo. Chociaż jest to nadal znaczący przemysł, to jednak ostatnio największym dokonaniem w tej dziedzinie jest - cóżby innego - hodowla ryb. Pstrągi i sumy, które kupuje się w supermarkecie są hodowane i odławiane ze stawów, a nie poławiane w naturalnym środowisku, natomiast tilapia to produkt modyfikacji genetycznej. A z pewnością przed nami jeszcze dalszy postęp.
Przekształcenia w rolnictwie sprzed wieków doprowadziły także do radykalnych przemian w życiu codziennym i w samym społeczeństwie. Życie podporządkowane codziennemu doglądaniu inwentarza i upraw, sezonowym czynnościom, takim jak siew i żniwa oraz hodowli zwierząt bardzo różni się od życia zorganizowanego wokół zmiennej dostępności dzikiej zwierzyny i owoców leśnych. Badania archeologiczne pokazują, że wraz z upowszechnieniem rolnictwa ludzie zaczęli stopniowo zamieszkiwać w większych skupiskach, tworząc wioski i wspólnoty; pojawiły się pierwsze miasta-państwa z miejskim ośrodkiem administracji otoczonym polami uprawnymi. Wyłoniły się nowe struktury klasowe i nowe układy władzy, powstały i rozwinęły się nowe zawody, przyczyniając się do i zapoczątkowania kolejnego okresu przejściowego i postępu 32.
Zawód i specjalizacja
System rolniczy ograniczał kreatywność w tym sensie, że zajmował się jedynie produkcją żywności i pewnych określonych materiałów. Wywołane przez niego zmiany j przyspieszyły jednak rosnącą specjalizację w innych formach produkcji - w wytwarzaniu narzędzi, tekstyliów, odzieży i artykułów gospodarstwa domowego, w konstrukcji rob publicznych, w górnictwie hutnictwie33.
Równocześnie z rozwojem rolnictwa nastąpił rozwój handlu, co dziś wydaje się zjawiskiem naturalnym i oczywistym, bo przecież są producenci, którzy wytwarzają pewne rzeczy, konsumenci, którzy tych rzeczy używają, a między nimi kupcy czy też twórcy rynku. System specjalizacji i zawodów posiada oczywiste zalety, jeśli chodzi o wykorzystanie kreatywności. Skupienie się na jednej konkretnej formie działalności (czy jak to mówimy, na jednym fachu) pozwala opracować nowe, lepsze sposoby jej prowadzenia. Można wprowadzać zmiany do istniejących materiałów i procesów, tworzyć
32 Zob. Fernand Braudel, Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV-XVIII wiek, t. 1 Struktury codzienni przeł. Maria Ochab i Piotr Graff, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992.
33 Zob. Joel Mokyr, The Lever of Riches...; David Landes, The Unbound Prometheus...; oraz Nathan Rosenh L.E. Birdzell, Historia kapitalizmu.
nowe wzory produktów, a kiedy okażą się udane, ich autorów czeka nagroda w postaci rosnącego popytu na ich pracę. To właśnie miało miejsce w rozwijających się społeczeństwach. Ogromna większość ludzi przez długi czas pozostawała rolnikami. Ale wyspecjalizowani „ludzie wszelkich zawodów” zaczęli nadawać kierunek i kształt społeczeństwu, częściowo dlatego, jak zauważają pewne źródła, że na ogół znajdowali się blisko ośrodków władzy. Wysoko wykwalifikowani rzemieślnicy i kupcy skupiali się w miastach i miasteczkach, by świadczyć usługi bogatym władcom, którzy za te usługi mogli zapłacić. Oprócz tego przekonali się, że można zrobić dobry interes, świadcząc usługi sobie nawzajem. Rodziny rolników mogły same wyprodukować dla swoich potrzeb pożywienie, odzież, itp., ale ludzie mieszkający w miastach, specjalizujący się w jednej branży, musieli kupować towary inne niż te wyprodukowane przez siebie. Miasta stały się ośrodkami specjalizacji i różnorodnych interakcji, czyli ośrodkami kreatywności.
Wokół branż rozwinęły się wyraźne struktury klasowe i społeczne. Wiele miast w średniowieczu, np. Londyn, Paryż i Bruksela, dzieliło się na ulice i dzielnice według zawodów: złotników, krawców, stolarzy meblowych itp.34. Członkowie wielu branż zaczęli zrzeszać się w gildie, czyli grupy, które kontrolowały i formalizowały (a przynajmniej próbowały to robić) różne aspekty pracy, takie jak wejście do zawodu poprzez nabór i wyszkolenie uczniów, warunki i ceny sprzedaży oraz zatrudnienia, rozstrzyganie sporów i prowadzenie lobbingu wśród arystokracji. Gildie były również organizacjami społeczno-towarzyskimi. Członek gildii mógł zorganizować ceremonię ślubną w jej siedzibie, bratać się z innymi członkami i w końcu zostać przez nich pochowanym, wiedząc, że zaopiekują się wdową dziećmi. Oprócz gildii kupieckich istniały gildie rzemieślnicze, a wszystkie zaczęły posiadać władzę polityczną. W XIV wieku pewien znany burmistrz Londynu należał do gildii handlarzy ryb, która kontrolowała dystrybucję i sprzedaż ryb w mieście. Na porządku dziennym były walki między gildiami, a także wewnątrz nich. Z czasem niektórzy członkowie gildii stawali się szczególnie potężni i bogaci, przyczyniając się do upadku kontroli sprawowanej przez gildie oraz do powstania nowego systemu.
Ostatecznie system gildii doszedł do kresu możliwości pobudzania kreatywności. Rzemieślnicy nadal projektowali i wytwarzali coraz bardziej wyrafinowane towary oraz stosowali coraz to nowsze metody produkcji, lecz postęp w tym zakresie następował stopniowo i powoli. Większość z nich pracowała w małych warsztatach, często ograniczona ścisłymi wytycznymi nałożonymi przez gildię, nie istniał więc żaden dobry mechanizm umożliwiający gwałtowny skok we wzroście wydajności czy wprowadzaniu innowacji. Z nadejściem XVIII wieku nastał odpowiedni moment, by na pierwszy plan wysunął się nowy system.
Kapitalizm przemysłowy
Początek rewolucji przemysłowej zazwyczaj umiejscawia się w Anglii drugiej połowy XVIII wieku35. Termin „przemysłowy” przywołuje obraz maszyn i dymu, i z pewnością obu tych rzeczy nie brakowało, ale istotą jest tu powstanie nowego systemu, który umożliwił praktyczne zastosowanie tych potężnych maszyn i buchających dymem źródeł energii. System ten to system fabryczny. Podstawowa idea fabryki polega na zgromadzeniu w jednym miejscu dużej liczby robotników oraz najprzeróżniejszych materiałów i narzędzi, by przy wysokim stopniu podziału pracy wytwarzać towary w sposób wydajny. Właściwie
34 Zob. Fernand Braudel, Kultura materialna.
35 Zob. Joël Mokyr, The Lever ol Riches...; David Landes, The Unbound Prometheus...; Nathan Rosenberg,
LE. Birdzell Jr., Historia kapitalizmu.
można powiedzieć, że idea ta sięga starożytności, wszak wielkie operacje noszące jej znamiona były konieczne przy realizacji takich przedsięwzięć publicznych, jak budowa piramid czy rozległych systemów irygacyjnych, a także w górnictwie czy przy budowie statków - a potem stopniowo, w niektórych przypadkach, zaczęto ją stosować także w innych formach produkcji. Joel Mokyr zauważa, że do XVII wieku „we włoskim Piemoncie i Toskanii powstały duże przędzalnie jedwabiu, które pod każdym względem można nazwać fabrykami”36. Takie przedsięwzięcie wymaga jednak dużych pieniędzy, więc przez jakiś czas idei fabryk raczej nie realizowano. Wielu z pierwszych prawdziwych kapitalistów, czyli ludzi gromadzących pieniądze oraz środki do ich zarabiania, nie było przemysłowcami, lecz kupcami, którzy zbierali i pożyczali kapitał na sfinansowanie floty handlowej oraz na zakup towarów w celu ich odsprzedania (by przypomnieć Marco Polo i jego poprzedników). Zainteresowania kupców skupiały się nie tyle na tym, jak produkować towary, lecz jak zarobić na handlu nimi. Lecz w XVIII wieku w Anglii kupcy-kapitaliści zaczęli zajmować się środkami produkcji, po części być może dlatego, że sami byli wcześniej producentami; niektórzy byli bogatymi mistrzami rzemiosła, których bardziej zainteresowało kupno i sprzedaż niż ciężka harówka w kuźni albo w warsztacie stolarskim.
Pierwszą innowacją był tzw. system fabryczny, czyli metoda łączenia wszystkich czynników produkcji. Kupiec organizował zakup surowców, dystrybucję do licznych przydomowych warsztatów i poszczególnych rzemieślników rozrzuconych tu i ówdzie, a potem odbierał towary, czy to w celu dalszej obróbki, czy na sprzedaż. „System fabryczny - pisze historyk Marc Demarest - wybawiał rzemieślnika od najbardziej kulturowo i emocjonalnie druzgocącej ostateczności charakterystycznej dla XIX wieku: opuszczenia domu w celu zdobycia pracy”37.
Rozproszone miejsca pracy powodują jednak marnotrawstwo czasu i pieniędzy. A może by tak zgromadzić robotników pod jednym dachem, w fabryce? Dawałoby to dodatkową korzyść w postaci możliwości wprowadzenia precyzyjnego podziału pracy. Dzisiaj efektywność takiej organizacji pracy może wydawać się oczywista każdemu, kto kiedykolwiek uczestniczył w przedświątecznym zbiorowym lepieniu pierogów. Lecz kiedy zastosowano ją do wytwarzania towarów w XVIII wieku, była to taka nowość, że Adam Smith w Bogactwie narodów poczuł się zmuszony wyjaśnić ją czytelnikowi szczegółowo. System fabryczny nie wymagał zautomatyzowanego parku maszyn. W fabryce Josiaha Wedgwooda delikatną porcelanę wytwarzano ręcznie w procesie produkcji opartym na podziale pracy, w którym zatrudnionych było dobrze ponad sto osób. Część robotników przygotowywała glinkę i materiały, inni formowali różnego rodzaju naczynia, jeszcze inni wypalali je w piecu, malowali ręcznie itd. System fabryczny stanowił jednak idealny i de facto konieczny warunek wstępny do efektywnego wprowadzenia automatyzacji.
Wraz ze wzrostem wiedzy naukowo-technicznej wynalazcy opracowywali urządzenia w rodzaju krosna mechanicznego i maszyny żakardowej, nowych pieców i maszyn do produkcji surówki, czy maszyny parowej, prawdziwie uniwersalnego źródła zasilania. Wartość tych maszyn można było docenić dopiero przy produkcji na dużą skalę i tylko w takim przypadku były one opłacalne. Pierwsze komercyjne maszyny parowe, zaprojektowane przez Thomasa Newcomena na początku XVIII wieku, wykorzystywano w górnictwie, jednym z niewielu przemysłów, jakie od dawna charakteryzowały się zakrojoną na szeroką skalę organizacją nastawioną na uzyskanie ciągłej wysoko wydajnej produkcji. Następnie pod koniec XVIII wieku James Watt opracował znacznie udoskonaloną maszynę
36 Joel Mokyr, The Lever of Riches..., s. 68.
37 Marc Demarest, The Firm and the Guild: On the Future of Knowledge Work and Information Technoloj
kwiecień 1995, artykuł dostępny na stronie internetowej www.heva.net/demarest/marc/ethiccmp2.html, s.8.
parową, a jej wykorzystanie szybko objęło inne zastosowania. Połączenie zautomatyzowanych maszyn z systemem ich wykorzystania wydajnie uwolniło falę kreatywności, zapoczątkowując długofalowy rynek zwyżkujący w dziedzinie innowacji technicznych38.
„Fabryka to maszyna do obniżania kosztów produkcji” - pisze Demarest39. Rywalizujący ze sobą właściciele fabryk i finansiści zawsze rozglądali się za nowymi maszynami, które jeszcze bardziej obniżyłyby koszty. Konwertor besemerowski, a potem piec martenowski oraz wiele innych urządzeń przekształcało stal z cennego metalu w chodliwy towar. Fabrykanci i finansiści poszukiwali też wynalazków, które umożliwiałyby tworzenie nowych produktów i usług: udoskonalona maszyna parowa zwana turbiną, podłączona do maszyny zwanej prądnicą (lub generatorem) zapoczątkowała erę elektryczności. Ubrania, narzędzia, broń oraz wiele innych artykułów zaczęto produkować na coraz bardziej masową skalę40. A następstwem produkcji masowej było masowe wprowadzanie na rynek i masowa dystrybucja41.
Nowy system radykalnie zmienił strukturę społeczeństwa oraz rytm i model życia codziennego. Po raz pierwszy rzesze ludzi zaczęły pracować poza domem. Choć stary sposób życia nie zniknął z dnia na dzień, stopniowo coraz mniej osób pracowało na farmach czy w przydomowych warsztatach, a coraz więcej w fabrykach. W poprzednich epokach odczuwanie czasu było mniej lub bardziej naturalne, natomiast dzień pracy w erze fabryk został podzielony na wyraźne okresy, czyli godziny pracy42. Miasta nie tylko się rozrastały, ale także nastąpił ich podział na dzielnice nowego rodzaju: dzielnice fabryczne, handlowe, mieszkaniowe dla robotników oraz mieszkaniowe dla kapitalistów i dyrektorów43. Życie społeczne organizowało się w oparciu o powstanie i zderzenie nowych klas ekonomicznych. Świat, a przynajmniej kraje przemysłowe, zaczął się zmieniać radykalnie i gwałtownie.
Era organizacyjna
Następny wielki okres przejściowy na przełomie XIX i XX wieku charakteryzował się organizacją na wielką skalę. Elementem definiującym jest przejście do nowoczesnej, w wysokim stopniu zorganizowanej gospodarki oraz społeczeństwa, których fundamentalną cechą są wielkie instytucje, specjalizacja funkcji i biurokracja. Przejście to opierało się na dwóch podstawowych zasadach: podziale zadań na najbardziej elementarne składniki oraz przekształceniu działalności produkcyjnej człowieka w niezmienne, przewidywalne, rutynowe czynności44.
Powstało wiele opracowań na temat wydajności produkcji w erze organizacyjnej, natomiast często nie dostrzega się jej zalet w zakresie kreatywności. A miała ona dwie wielkie zalety. Ogromnym postępem pod względem kreatywności była podstawowa idea
38 Zob. Joel Mokyr, The Lever of Riches...; David Landes, The Unbound Prometheus; oraz Nathan Rosenberg, L.E. Birdzell Jr., How the West Grew Rich.
39 Marc Demarest, The Firm and the Guild..., s. 9.
40 Zob. David Hounshell, From the American System to Mass Production, Johns Hopkins University Press, Baltimore 1984.
41 Zob. Alfred Chandler, The Visible Hand: The Managerial Revolution in American Business, Belknap Press of Harvard University, Cambridge 1977.
42 Zob. E.P. Thompson, Time, Work-Discipline, and Industrial Capitalism, „Past and Present” 1967, 88; David Landes, Revolution in 7rme: Clock and the Making of the Modern World, Harvard University Press, Cambridge 1983.
43 Istnieje ogromna liczba publikacji na temat początków miast przemysłowych, ale szczegółowe omówienie można znaleźć w; Peter Hall, Cities in Civilization, Fromm International Publishing, New York 2001.
44 Zob. Michael Piore, Charles Sabel, The Second Industrial Divide: Possibilities for Prosperity, Basic Books, New York 1984; Oliver Williamson, Ekonomiczne instytucje kapitalizmu - firmy, rynki, relacje kontraktowe, przeł. Jerzy Kropiwnicki, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998.
zakładająca, że prace badawczo-rozwojowe można zorganizować i prowadzić systematycznie. Wielkie organizacje w swoim dążeniu do systematyzowania wszystkiego, co się da, dostrzegały korzyści płynące z usystematyzowania procesu innowacyjnego. Pionierskie laboratoria, np. laboratorium Edisona czy Mellon Institute, znalazły swoich naśladowców w licznych gałęziach przemysłu, od Bell Laboratories i RCA po Eastman Kodak i Du-pont45. Uniwersytety przekształciły się w ośrodki badań naukowo-technicznych, powstały nowe instytuty techniczne lub rozrosły się istniejące, np. MIT, Carnegie Tech, CalTech. System ten rozwinął się znacznie po II wojnie światowej dzięki ogromnemu zastrzykowi finansowemu na prace badawczo-rozwojowe ze strony rządu federalnego46.
Po drugie, postęp w zakresie produkcji przemysłowej spowodował zwiększenie wydajności i redukcję kosztów, przynosząc masom ludzi ogromną liczbę nowych wynalazków. Nie ograniczały się one do nowych produktów w rodzaju samochodów czy sprzętu domowego, ale obejmowały też gwałtowny rozwój nowych przemysłów o treściach twórczych - kina, radia i telewizji - które pomogły Stanom Zjednoczonym stać się światowym centrum kreatywności.
Wydajność produkcyjna nowej epoki opierała się na fundamentalnych innowacjach w zakresie metod organizacji pracy. Zarządzanie naukowe (zwane również tayloryzmem, od nazwiska jego twórcy, Fredericka Taylora) zakładało podział nawet prostego zadania na jeszcze prostsze elementy, przy czym każdy etap był zoptymalizowany i starannie rozplanowany w czasie. Według tej metody kierownik mógł nie tylko kazać pracownikowi dołożyć do pieca, zamontować śrubę czy napisać na maszynie list służbowy, ale także zorganizować wykonanie danego zadania i pokazać pracownikowi dokładnie, jak ma to zrobić w sposób najbardziej wydajny47,
Jeszcze jedną kluczową innowacją była wprowadzona przez Henry'ego Forda ruchoma taśma montażowa. Samochód był wówczas najbardziej złożonym produktem konsumpcyjnym, jaki dotychczas zaprojektowano, toteż pierwsze samochody nie nadawały się do wydajnej produkcji masowej. Wówczas Ford wraz ze współpracownikami wzorując się na wczesnych modelach przemysłu spożywczego, np. na zakładach paczkujących mięso, w których zawieszone na hakach tusze przesuwały się do kolejnych stanowisk do mycia i oporządzenia - diametralnie zmienił proces produkcji samochodów. Zreorganizował pracę w taki sposób, by nie trzeba już było przynosić części do montowanego samochodu - podwozie przesuwało się przez halę, a montaż i wszelkie inne, operacje wykonywano na wyspecjalizowanych stanowiskach wzdłuż taśmy produkcyjnej. Metoda ta znacznie przyspieszyła proces produkcji skomplikowanych wyrobów wszelkiego rodzaju oraz zredukowała ich koszty: na przykład cena Modelu T spadła z 950 i
45 Na temat laboratoriów badawczo-rozwojowych istnieje niezwykle bogata literatura. Doskonałe omówienia można znaleźć w: David Hounshell, Edison and the Pure Science Ideal in 19th Century America, „Science” 1988, 207(4431), 8 lutego; Margaret Graham, Industrial Research in the Age of Big Science, „Research on Technological Innovation, Management and Policy” 1985, 2; Michael Dennis, Accounting for Research: New Histories of Corporate Laboratories and the Social History of American Science, „Social Studies of Sciences 1987, 17, s. 479-518; David Mowery, Nathan Rosenberg, Technology and the Pursuit of Economic Growth, Cambridge University Press, Cambridge 1989.
46 Na temat powstania uczelni badawczych zob. Roger Geiger, To Advance Knowledge: The Growth of American Research Universities, 1900-1940, Oxford University Press, New York 1986; tegoż, Research and Relevant Knowledge, Oxford University Press, New York 1993.
47 Więcej na temat tayloryzmu zob. Daniel Nelson, Managers and Workers, University of Wisconsin Press
Madison 1975; tegoż, Frederick W. Taylor and the Rise of Scientific Management, University of Wisconsin Press Madison 1980. Na temat fordyzmu zob. Michel Aglietta, A Theory of Capitalist Regulation: The U.S. Experience, I New Lett Books, London 1979; zob. też William Lazonick, Competitive Advantage on the Shop Floor, Harvard University Press, Cambridge 1990; tegoż, Business Organization and the Myth of the Market Economy Cambridge University Press, New York 1991.
dolarów w 1909 roku do 360 dolarów w 1916. Ruchoma taśma produkcyjna umożliwiała również (a właściwie jej wymagała) bezprecedensową kontrolę nad pracą fabryki. Niemieccy producenci ukuli termin Fordismus, czyli fordyzm, dla określenia całościowego systemu organizacyjnego. Był to system totalnej kontroli, ponieważ aby ruchoma taśma mogła działać, każdy etap produkcji musiał być precyzyjnie zaplanowany w czasie i zgrany z pozostałymi. Teraz taśma dyktowała tempo i zakres pracy. Do sprawnego funkcjonowania potrzebne były hordy nowych brygadzistów, speców od wydajności i innych pośredników, a praca stała się jeszcze bardziej wyspecjalizowana i poddana większemu reżimowi niż kiedykolwiek. To właśnie ta niezwykle ścisła, drobiazgowa kontrola charakteryzująca system fordowski była przedmiotem satyry Charliego Chaplina w Dzisiejszych czasach, a także skłoniła Aldousa Huxleya do deifikacji postaci przemysłowca jako „Pana Naszego Forda” w Nowym, wspaniałym świecie.
Era organizacyjna wyróżniała się więc powstaniem olbrzymich organizacji fordystowskich, czyli dużych, zbiurokratyzowanych, zintegrowanych pionowo instytucji funkcjonujących na zasadzie „nakazu i kontroli”. Amerykańscy producenci aut sami wytwarzali większość części samochodowych, zaś pozostałe dostarczali im związani z nimi dostawcy, a gotowe auta sprzedawali za pośrednictwem również związanych z nimi dealerów. Wielkie firmy działały za wysokimi barierami wejścia. Zbudowanie fabryki zawsze wymagało dużego kapitału. Jeszcze większego wymagało wybudowanie fabryki w stylu fordowskim wraz z siecią dostawców. W ten sposób duzi stawali się jeszcze więksi, a mali ginęli.
Co istotniejsze, model organizacyjny zaczął dominować nie tylko w fabryce, a jego upowszechnienie miało potężne skutki społeczne. Koncepcja doprowadzonego do perfekcji podziału zadań, hierarchii i biurokratycznych przepisów zaczęła definiować pracę dosłownie wszędzie. Bez względu na to, czy ktoś produkował towary czy przekładał papiery, i tak wykonywał odgórnie określone zadania według zasady „Nie myśl, pracuj”. Nawet jeśli czyjaś praca wymagała bardziej skomplikowanego myślenia, to i tak płacono mu tylko za myślenie o określonych rzeczach w określony sposób. Gigantyczne biurowce mieszczące niezliczone rzesze kadry administracyjnej, menedżerskiej, kierowniczej i urzędniczej stanowiły pionowy odpowiednik fabryki. Istotę tych zmian w życiu codziennym uchwycił wspomniany już William H. Whyte w swoim Człowieku organizacji.
Zresztą nie on jeden. John Kenneth Galbraith w książce The New Industrial State opisał powstanie wielkich korporacji dominujących w społeczeństwie. Obrazoburczy socjolog C. Wright Mills ubolewa nad takimi tendencjami, stwierdzając, że praca białych kołnierzyków jest bardziej dehumanizująca i degradująca niż praca w hali fabrycznej. Robotnik fabryczny zostawia swoją pracę za bramą zakładu, natomiast pracownik w białym kołnierzyku zabiera ją do domu i zaprzedaje duszę megakorporacji. W książce z 1961 roku pt Samotny tium David Riesman opisuje powstanie nowej, bardziej mobilnej siły roboczej i jej rosnącą obsesję na punkcie pieniądza. Autor dzieli ludzi na dwa typy osobowości: wewnątrzsterowną i zewnątrzsterowną. Jednostka wewnątrzsterowna posiada silne wartości i cele, które pozwalają jej skutecznie odnaleźć swoją drogę w świecie, natomiast ludzie zewnątrzsterowni, z powodu potrzeby bycia lubianymi wykazują skłonność do posłusznego podporządkowania się normom i zasadom organizacji. Zmiany te nie tylko przyciągały uwagę badaczy i krytyków społecznych, lecz także odbiły się szerokim echem * literaturze tego okresu. The Man in the Gray Flannel Suit Sloana Wilsona przedstawia walkę pewnego człowieka o zachowanie własnej godności w obliczu nieokiełznanej organizacji. Willy Loman, główna postać w Śmierci komiwojażera Arthura Millera, stanowi uosobienie tego tematu do tego stopnia, że Mills widział w nim archetyp „małego człowieka” - „człowieka, który z racji umiarkowanego sukcesu w biznesie okazuje się
totalnym nieudacznikiem życiowym”. Richard Yates w Drodze do szczęścia opisuje alienację i beznadzieję życia organizacyjnego48.
Pomimo początkowej wydajności kreatywnej nowego systemu, ostatecznie ograniczenia kreatywności w erze organizacyjnej stają się oczywiste dla każdego, kto żył w tamtych czasach. Wielkie organizacje nękał konflikt pomiędzy kreatywnością a kontrolą. Wartości biurokratyczne owego okresu często służyły duszeniu kreatywności w hali fabrycznej, jej tłumieniu bądź ignorowaniu w laboratorium naukowo-badawczym oraz zniechęcaniu przedsiębiorczości, ścierając na proch małą konkurencję i wznosząc wysokie bariery wejścia. Ponieważ w wielu zawodach nastąpiła deprecjacja kwalifikacji, pracownikom narzucono mnóstwo nakazów i kontroli, by utrzymać ich w ryzach oraz zapewnić wydajność. Zarówno w biurach, jak i w fabrykach całe kadry dyrektorów i kierowników nadzorowały zespoły pracowników, którzy wykonywali swoją pracę w ściśle ustalonym zakresie. Naukowcy i inżynierowie z korporacyjnych laboratoriów badawczych widzieli, jak korporacyjni menedżerowie lekceważą ich pracę. Ignorowały lub trwoniły ich dokonania nawet te korporacje, które inwestowały w ośrodki rozwojowo-badawcze odnoszące znaczne sukcesy, np. słynny ośrodek Palo Alto Research Center firmy Xerox49. Inne po prostu wyprzedawały swoje słynne laboratoria, jak to zrobiła firma RCA ze swoim Sarnoff Labs50. System organizacyjny jako środek wykorzystania kreatywności okazał się nieubłaganie samoograniczający. Dominującą formę organizacji stanowił teraz zintegrowany, hierarchiczny behemot funkcjonujący na zasadzie nakazu i kontroli, co nie jest najlepszą formą wywoływania kreatywności u szerokich rzesz poszufladkowanych pracowników.
I znów, owo tłamszenie innowacyjności poznałem bezpośrednio na przykładzie fabryki mojego ojca. Przez lata zakłady Victory Optical stanowiły wyjątek od reguły ery organizacyjnej, bowiem prowadzone były całkowicie przez brygadzistów i kierowników, którzy wszystko zawdzięczali sobie, takich jak mój ojciec, który ciężką pracą doszedł do swojego stanowiska, zaczynając jako prosty robotnik. Kierownicy ci mieli ogromny szacunek dla pomysłów robotników. Pamiętam nawet, jak robotnicy oglądali próbki najnowszych zagranicznych modeli oprawek do okularów i opracowywali własne projekty, żeby przebić drogi import. Potem, pod koniec lat sześćdziesiątych oraz w latach siedemdziesiątych, do kierowania zakładami ich właściciele zaczęli zatrudniać inżynierów i specjalistów od zarządzania z wyższym wykształceniem. Ci nowi rekruci, posiadający znaczną wiedzę podręcznikową, lecz bez doświadczenia w zakresie faktycznego funkcjonowania fabryki, bez wiedzy, jaką posiadali robotnicy obsługujący maszyny, zaczęli proponować skomplikowane pomysły i systemy, które nie miały szans się sprawdzić, a co gorsza doprowadziły do zatrzymania produkcji. Ich pomysły nie dość, że okazały się nieefektywne, to jeszcze wprowadziły animozje wśród załogi. W końcu zaciekły impas między załogą a kierownictwem stał się nie do wytrzymania. Pewnego dnia pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy byłem na studiach, zatelefonował mój ojciec i powiedział: „Dzisiaj się zwalniam”.
Wówczas nie miałem pewności co do prawdziwości opowieści ojca. Czy specjaliści z wyższym wykształceniem naprawdę mogli doprowadzić fabrykę do ruiny? Przecież w końcu byłem studentem i zamierzałem wykorzystać wykształcenie do pięcia się po drabinie społeczno-ekonomicznej. Lecz minęło parę lat i uświadomiłem sobie, jak bardzo
48 William H. Whyte, Jr., The Organization Man, Simon and Schuster, New York 1956; David Riesman, Samotny ta, przet. Jan Strzelecki, PWN, Warszawa 1971; O Wright Mills, Białe kołnierzyki. Amerykańskie klasy średnia, przeł. Piotr Graff, Książka I Wiedza, Warszawa 1965; Richard Yates, Droga do szczęścia, przet. Alina Siewior-Kuś, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2009.
49 Zob. Douglas Smith, Robert Alexander, Fumbling the Future: How Xerox Invented then Ignored the First Pe Computer, William Morrow and Company, New York 1988.
50 Zob. Richard Florida, Martin Kenney, The Breakthrough Illusion...
ojciec miał rację. Demoralizacja wśród załogi rosła, a wraz z nią piętrzyły się problemy. Zwalniali się ludzie wykwalifikowani. Operatorzy maszyn odchodzili grupami. W ich ślady szybko poszli brygadziści i kierownicy-praktycy, którzy w fabryce przeszli całą drogę zawodową. W niecałe trzy lata po odejściu mojego ojca zakłady Victory Optical zbankrutowały. Wielka, tętniąca życiem fabryka, która urzekała mnie przez całe dzieciństwo, zwinęła interes i stała pusta, opuszczona. I co za ironia - właśnie wtedy, kiedy wiodące prym w świecie korporacyjnym firmy zaczęły zmierzać ku koncepcji fabryki kreatywnej, jaką Victory Optical była zawsze, zakłady mojego ojca podążyły w przeciwnym kierunku - z powrotem w przeszłość, do zabójczego modelu z ery organizacyjnej, który rezerwował kreatywność dla ludzi na górze, a odmawiał jej szeregowym pracownikom.
Obecnie żyjemy w kolejnym okresie transformacji gospodarczej na wielką skalę, transformacji kreatywnej, której ogólny zarys już nakreśliłem. Jak widać, jej korzenie sięgają lat czterdziestych i pięćdziesiątych minionego wieku, jako że jej kluczowe systemy powstały w odpowiedzi na ograniczenia kreatywności w erze organizacyjnej, a pełny rozkwit nastąpił w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych W tym okresie byliśmy świadkami narodzin nowych systemów gospodarczych, w sposób oczywisty mających na celu wspieranie i wykorzystywanie ludzkiej kreatywności oraz powstawanie nowego środowiska społecznego, które ją wspiera. Dało to początek nowej, dominującej klasie, która będzie tematem następnego rozdziału.
4 Klasa kreatywna
Ważną konsekwencją powstania gospodarki kreatywnej było wyodrębnienie grup lub klas społecznych. Na przestrzeni lat pojawiło się wiele rozważań na temat powstania nowych klas w gospodarkach o zaawansowanym przemyśle. W latach sześćdziesiątych XX wieku Peter Drucker i Fritz Machlup opisywali rosnące znaczenie nowej grupy pracowników, których nazwali „pracownikami wiedzy”1. Piszący w latach siedemdziesiątych Daniel Bell zwracał uwagę na nową, bardziej merytokratyczną strukturę klasową naukowców, inżynierów, menedżerów i administratorów, powstałą w wyniku przejścia od gospodarki wytwórczej do postindustrialnej. Socjolog Erik Olin Wright od kilkudziesięciu lat pisze o powstaniu klasy, którą nazwał nową klasą profesjonalno-menedżerską2. Na początku ostatniej dekady XX wieku Robert Reich wprowadził termin „analityk symboli” dla określenia pracownika, który zajmuje się przetwarzaniem idei i symboli3. Wszyscy ci komentatorzy uchwycili ekonomiczne aspekty rodzącej się struktury klasowej, którą tutaj opisuję.
Inni badali rodzące się normy społeczne i systemy wartości. Wiele z nich, które ja przypisuję klasie kreatywnej, przewidująco uchwycił Paul Fussell w swojej teorii „klasy X”. W końcowej części książki z 1983 roku pt. Class, po lekkim, łatwym i przyjemnym omówieniu wyznaczników statusu, które wytyczają granice pomiędzy - powiedzmy - wyższą klasą średnią a wyższą klasą robotniczą, Fussell zwraca uwagę na obecność rosnące grupy „X”, która zdaje się opierać istniejącej kategoryzacji:
Nikt się nie rodzi osobą X [...] osobowość X zdobywa się dzięki mozolnemu wysiłkowi odkrywania, w którym nieodzowna jest ciekawość i oryginalność [...]. Młodzi zdążający tłumnie do miast, żeby poświęcić się „sztuce”, „pisaniu”, „pracy twórczej” - dostłownie wszystkiemu, co uwolni ich od obecności szefa czy przełożonego - to kandydaci na ludzi X. [...] Jeśli, jak mówi [C. Wright] Mills, osoba z klasy średniej jest „zawsze czyimś
1 Zob. Daniel Bell, Nadejście społeczeństwa postindustrialnego. Próba prognozowania społecznego, wstęp Artur Bodnar, E. Tarmawski, IBWPK, Warszawa 1975; Peter Drucker, The Age of Discontinuity, HarperCollins, New York 1969; tegoż, Społeczeństwo pokapitalistyczne, przeł. Grażyna Kranas, Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa 1999; Fritz Machlup, The Production and Distribution of Knowledge in the United States, Princeton University Press, Princeton 1962.
2 Zob. np. Erik Olin Wright, Classes, Verso, London 1990; Class Counts, Cambridge University Press, Cantifl England 2000; Class Crisis and the State, Verso, London, wydanie w miękkiej oprawie, 1996.
3 Robert Reich, Praca narodów. Przygotowanie się do kapitalizmu XXI wieku, przet. Lidia A. Zyblikiewicz Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2002.
człowiekiem”, to osoba X nie jest niczyim. [...] Ludzie X obdarzeni są niezależnym umysłem. [...] Uwielbiają pracę, którą wykonują, i pracują, dopóki ich nie wyniosą, a pojęcie emerytury ma sens tylko dla osób pracujących na etacie albo niewolników pensji, którzy nienawidzą swojej pracy4.
W 2000 roku David Brooks pisał o nowej grupie społecznej, którą określił mianem „bobo”, a która łączyła w sobie wartości bohemy i burżuazji. W moim ujęciu synteza Brooksa, o której będzie mowa w Rozdziale 11, wygląda nieco inaczej, podkreśla bowiem przeniesienie tych dwóch kategorii wartości do nowego etosu kreatywności.
Chciałbym podkreślić, że klasa kreatywna powstała na bazie ekonomicznej. Jest to -moim zdaniem - klasa ekonomiczna, gdyż to funkcja ekonomiczna wpływa na wybory społeczno-kulturalne i styl życia jej członków. Klasę kreatywną tworzą ludzie, którzy zwiększają wartość ekonomiczną poprzez swoją kreatywność. Tak więc zaliczają się do niej pracownicy wiedzy, analitycy symboli, profesjonaliści i pracownicy techniczni, przy czym podkreślana jest ich rzeczywista rola w gospodarce. Moja definicja klasy kreatywnej kładzie nacisk na to, w jaki sposób ludzie organizują się w grupy społeczne i tworzą wspólną tożsamość w oparciu głównie o funkcję ekonomiczną. I to z funkcji ekonomicznej wypływają ich preferencje społeczno-kulturalne, nawyki konsumpcyjne i nabywcze oraz tożsamość społeczna.
Nie mówię tu o klasie ekonomicznej z punktu widzenia własności, kapitału czy środków produkcji. Jeśli użyjemy pojęcia klasy w tradycyjnym sensie marksistowskim, to wciąż mamy na myśli podstawową strukturę społeczną w postaci podziału na właścicieli środków produkcji, czyli kapitalistów, oraz robotników, którzy dla nich pracują. Lecz te szerokie kategorie burżuazji i proletariatu, kapitalisty i robotnika, są bezużyteczne dla celów analitycznych. Większość członków klasy kreatywnej nie posiada ani nie kontroluje żadnej znaczącej własności w sensie materialnym. Ich własność, wywodząca się ze zdolności kreatywnych, jest niematerialna, gdyż znajduje się - dosłownie - w głowie. Z przeprowadzonych przeze mnie badań w terenie i wywiadów jasno wynika, że chociaż członkowie klasy kreatywnej jeszcze nie traktują siebie jako odrębnej grupy społecznej, to faktycznie posiadają wiele podobnych gustów, pragnień i preferencji. Pod tym względem ta nowa klasa nie ma być może tak wyraźnych cech charakterystycznych jak przemysłowa klasa robotnicza w swoim szczytowym okresie, ale jej spójność jest coraz bardziej widoczna.
Nowa struktura klasowa
Cechą wyróżniającą klasę kreatywną jest fakt, że jej członkowie wykonują pracę, której funkcja polega na „tworzeniu nowych, znaczących form”. Według mojej definicji klasa kreatywna składa się z dwóch elementów. Superkreatywny rdzeń nowej klasy tworzą naukowcy i inżynierowie, artyści estradowi, aktorzy, projektanci i architekci, poeci i powieściopisarze, a także przedstawiciele środowisk opiniotwórczych współczesnego społeczeństwa - autorzy literatury faktu, wydawcy, postaci świata kultury, analitycy, analitycy think-tanków itp. Czy są to programiści czy inżynierowie, architekci czy filmowcy -w pełni angażują się w proces twórczy. Praca kreatywna najwyższego rzędu to produkowanie nowych form czy projektów łatwo zbywalnych i mających szerokie zastosowanie, np. zaprojektowanie produktu, który będzie powszechnie wytwarzany, sprzedawany i wykorzystywany, albo wymyślenie twierdzenia czy strategii, którą można zastosować w wielu
4 Paul Fussel, C/ass: A Guide Through the American Status System. Summit, New York 1983.
przypadkach, albo skomponowanie muzyki, którą można wykonywać raz po raz. Ludzie stanowiący rdzeń klasy kreatywnej angażują się w tego rodzaju pracę regularnie; za taką pracę im płacą. Ich praca wiąże się nie tylko z rozwiązywaniem, ale i z wyszukiwaniem problemów: na przykład, nie wystarczy zbudować lepszą pułapkę na myszy, najpierw trzeba wpaść na pomysł, że lepsza pułapka by się przydała.
Do klasy kreatywnej oprócz tej superkreatywnej grupy należą twórczy profesjonaliści, którzy pracują w dziedzinach wymagających zaawansowanej wiedzy, np. w sektorach high-tech, usługach finansowych, zawodach prawniczych oraz w ochronie zdrowia czy zarządzaniu biznesem. Ludzie ci zajmują się twórczym rozwiązywaniem konkretnych problemów, korzystając z rozległej wiedzy. Takie działania wymagają na ogół formalnego wyższego wykształcenia, a więc wysokiego poziomu kapitału ludzkiego. Zdarza się, że ludzie wykonujący tego rodzaju pracę wymyślają metody czy produkty, które potem znajdą się w powszechnym użytku, ale nie należy to do podstawowego zakresu ich obowiązków. Od nich wymaga się stałego, samodzielnego myślenia. Stosują oni lub łączą ze sobą standardowe metody w niestandardowy sposób, tak by pasowały do nowych sytuacji, dokonują oceny sytuacji, od czasu do czasu próbują czegoś nowatorskiego. Tego rodzaju praca jest udziałem lekarzy, prawników czy menedżerów, którzy na co dzień napotykają najprzeróżniejsze nietypowe sytuacje. Wykonywany przez nich zawód może wymagać testowania i doskonalenia nowych technik, stosowania nowych sposobów leczenia czy nowego sposobu zarządzania, a nawet opracowania własnych metod. Jeśli ktoś bardziej skupi się na tworzeniu nowych rozwiązań, np. poprzez zmianę ścieżki zawodowej lub awans, to wówczas przechodzi do rdzenia superkreatywnego, a jego pierwszorzędną funkcją stanie się produkowanie nowych, łatwo zbywalnych form powszechnego użytku.
To samo dotyczy coraz liczniejszej grupy techników i im podobnych, którzy wykorzystują rozległą wiedzę w pracy z materiałem fizycznym. Zajmują się oni twórczym rozwiązywaniem problemów w takim stopniu, że dużą grupę tych zawodów zaliczyłem do klasy kreatywnej. W swojej wnikliwej pracy z 1996 roku Stephen Barley z Uniwersytetu Stanforda podkreśla coraz większe znaczenie i wpływy tej właśnie grupy pracowniczej5 Do obowiązków techników w takich dziedzinach, jak medycyna czy badania naukowe coraz częściej należy interpretowanie własnej pracy i podejmowanie decyzji, przez co zaciera się dawny podział na białe i niebieskie kołnierzyki, czyli podział na tych, którzy podejmują decyzje oraz tych, którzy wykonują polecenia. Barley zauważa, że na przykład w medycynie „technicy medyczni pogotowia ratunkowego podejmują działania na pod-, stawie diagnozy wykonanej na miejscu wypadku”, a technicy obsługujący aparaty USG czy radiologiczne wykorzystują „znajomość organizmu, farmakologii i procesów chorobowych do uzyskania informacji istotnej dla diagnozowania”, przez co wdzierają się na terytorium dawniej zarezerwowane dla lekarzy.
Barley odkrył również, że w niektórych obszarach pracy biomedycznej (np. w produkcji antyciał monoklonalnych) napotykano na spore trudności podczas wykonywania tych samych badań przez różne laboratoria, a mianowicie pomimo zastosowania tych v samych wzorów, receptur i dobrze udokumentowanych procedur uzyskiwano różne wyniki. Przyczyna tej sytuacji leży w tym, że chociaż naukowcy w laboratoriach pracują w oparciu o te same teorie, to od techników wymaga się dokonywania niezliczonych interpretacji oraz podejmowania doraźnych decyzji. Różni technicy wykonują swoje czynności według ogólnie przyjętych norm, natomiast mogą je wykonywać w odmienny spo-
5 Steven Barley, The New World of Work, British North American Committee, London 1996.
sób. Każdy z laborantów wykorzystuje swój własny zakres wiedzy i dokonuje własnej oceny sytuacji za pomocą własnego, indywidualnego procesu myślowego, który jest tak złożony i ulotny, że niełatwo go przekazać czy udokumentować. W tym wypadku indywidualizm przynosi efekt przeciwny do zamierzonego, ale tak się składa, że stanowi on jeden z najważniejszych czynników kreatywności. Na wypadek, gdyby ktoś pomyślał, że sytuacja taka ma miejsce tylko w specyficznym świecie laboratoriów biomedycznych, Barley odnotowuje podobne zjawisko pośród techników reperujących i konserwujących kopiarki. Każdy z nich zdobywa własne tajniki wiedzy na ten temat oraz opracowuje własną, wyjątkową metodę wykonywania pracy.
Wraz ze wzrostem treści kreatywnych w innych obszarach pracy, kiedy zasób koniecznej wiedzy staje się bardziej złożony i wyżej niż niegdyś ceni się pomysłowość w jej stosowaniu, osoby obecnie zaliczane do klasy robotniczej czy usługowej mogą wejść do klasy kreatywnej, a nawet do jej superkreatywnego rdzenia. A więc obok wzrostu liczebności zawodów z natury twórczych, obserwujemy wzrost treści twórczych w innych zawodach. Doskonałym przykładem jest tu stanowisko sekretarki w dzisiejszych skromnych biurach. W wielu przypadkach osoba piastująca to stanowisko nie tylko wykonuje liczne obowiązki dawniej wykonywane przez cały sztab sekretarek, ale właściwie faktycznie prowadzi biuro: kieruje przepływem informacji, opracowuje i wprowadza nowe systemy, często podejmując kluczowe decyzje „w locie”. Osoba taka wnosi coś więcej niż tylko inteligencję czy umiejętność obsługi komputera. Tworzy ona kreatywną wartość dodaną. Gdzie byśmy nie spojrzeli, kreatywność ceniona jest coraz wyżej. Firmy i organizacje cenią ją za wyniki osiągane dzięki niej, a jednostki za to, że umożliwia im wyrażanie swojego ja oraz daje zadowolenie z wykonywanej pracy. I kwestia zasadnicza: gdy kreatywność jest bardziej ceniona, rośnie też klasa kreatywna.
A jednak nie wszyscy pracownicy znajdują się na drodze do klasy kreatywnej. Na przykład w wielu usługach najniższego szczebla można zaobserwować tendencję odwrotną - występuje deprecjacja kwalifikacji lub też deprecjacja kreatywności. Sieciowe fastfoody przygotowują szablon gestów i słów, które pracownicy stojący za barem muszą powtarzać dosłownie: „Witamy w Food Fix, czy mogę przyjąć od państwa zamówienie? Czy życzy pan sobie do tego nachos?” Praca taka została całkowicie „stayloryzowana”, pracownik ma bowiem o wiele mniej swobody do wykazania się kreatywnością niż dawniej kelnerka w taniej restauracyjce za rogiem. A co gorsza, wiele osób w ogóle nie ma pracy i pozostaje w tyle, ponieważ nie posiada ani przygotowania, ani wyszkolenia do stania się częścią nowego systemu.
Wraz z rozwojem klasy kreatywnej rozrasta się też inne ugrupowanie społeczne, które nazywam „klasą usługową”. Należą do niej zawody najniższego szczebla, najniżej płatne, o niskiej autonomii w tzw. sektorze usług, czyli pracownicy cateringowi, sprzątacze i dozorcy, opiekunowie osób starszych i niepełnosprawnych, sekretarki i urzędnicy, pracownicy ochrony oraz inne zawody usługowe. Z danych Amerykańskiego Biura Statystyki Pracy za lata dziewięćdziesiąte oraz za rok 2000 wynika, że do najszybciej rosnących kategorii zawodów należały następujące: dozorca/sprzątacz, kelner, konsultant komputerowy i analityk systemów. Rozwój klasy usługowej nastąpił w dużej mierze w odpowiedzi na zapotrzebowanie gospodarki kreatywnej. Ponieważ członkowie klasy kreatywnej są dobrze wynagradzani, pracują dużo i mają nieprzewidywalne godziny pracy, potrzebują coraz większej armii pracowników usługowych, którzy zajęliby się nimi i ich codziennymi obowiązkami domowymi. Tak więc klasa usługowa powstała z potrzeby ekonomicznej wynikłej ze sposobu funkcjonowania gospodarki kreatywnej. Niektóre osoby znajdują się w klasie usługowej tylko chwilowo, ponieważ pną się w górę po szczeblach drabiny
społeczno-zawodowej i niedługo zasilą szeregi klasy kreatywnej; są to np. studenci dorabiający wieczorami i podczas wakacji pracą w gastronomii czy sprzątaniem biur, albo imigranci z wyższym wykształceniem pracujący jako taksówkarze w Nowym Jorku czy Waszyngtonie. Co bardziej przedsiębiorczy otworzą własne restauracje, firmy ogrodnicze itp. Wielu innych nie ma jednak wyjścia i utkwią na całe życie w niewdzięcznej pracy jako pomoc w firmie cateringowej, sprzątacz, sanitariusz w domu opieki, pracownik ochrony czy kierowca zaopatrzenia. Przy minimalnej płacy życie w klasie usługowej to wyczerpująca walka o przetrwanie pośród bogactwa innych. Barbara Ehrenreich, działając „pod przykrywką”, zatrudniała się w różnych zawodach usługowych, z czego powstał poruszający zapis życia ludzi najniżej zarabiających w książce Za grosze. Pracować i (nie)przeżyć6.
Studium gospodarki miasta Austin w stanie Teksas rzuca nieco światła na powiększającą się przepaść między klasą kreatywną a usługową. Austin to wiodące centrum gospodarki kreatywnej i według moich wskaźników stale znajduje się na czołowym miejscu wśród regionów pod tym względem najlepszych. Robert Cushing i Musseref Yetim z Uniwersytetu Teksańskiego przeprowadzili badania porównawcze miasta Austin, gdzie w 1999 roku w przemysłach high-tech pracowało 38 procent siły roboczej sektora prywatnego, na tle innych regionów Teksasu. W okresie od 1990 do 1999 roku średnia pensja w sektorze prywatnym w Austin wzrosła o 65 procent, zdecydowanie najwięcej w całym stanie. W tym samym okresie przepaść między zarobkami pięciu najwyżej opłacanych zawodów a zarobkami pięciu najniżej opłacanych zwiększyła się o 70 procent, także zdecydowanie najbardziej w całym stanie. Jeśli usunąć z tych wyliczeń sektor high-tech, wówczas ich wyniki biorą w łeb. Owa przepaść w zarobkach ma całkowicie logiczne uzasadnienie: podaż specjalistów od najnowszych technologii była niewielka, więc ich pensje poszły w górę. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że piątka najniżej opłacanych zawodów nie została całkowicie wykluczona z podwyżek. Dochody w nich zatrudnionych również wzrosły w okresie 1990-1999, i to bardziej niż ich odpowiednikom w Innych regionach Teksasu. Najwyraźniej w Austin zapotrzebowanie na ich usługi też było większe. Opisane tendencje to jednak coś więcej niż tylko ilustracja poszerzającej się przepaści płacowej. Wskazują one bowiem na rzeczywistą przepaść pod względem tego, co ludzie robią ze swoim życiem, w jaki sposób pozycja ekonomiczna i wybory życiowe niektórych ludzi napędzają i utrwalają rodzaj wyborów dostępnych innym7.
Klasa kreatywna w liczbach
Przedstawienie frapującego opisu zmieniającej się struktury klasowej społeczeństwa, co uczynili Bell, Fussell czy Reich, to jedno. Uważam jednak, że równie ważne jest skalibrowanie i ilościowe określenie rozmiarów niedawnych zmian. W 1996 roku Steven Barley obliczył, że zatrudnienie w zawodach specjalistycznych, technicznych i menedżerskich wzrosło z 10 procent ogółu zatrudnionych w 1900 roku do 30 procent w 1991, podczas gdy liczba zatrudnionych w sferze urzędniczej i rolnictwie znacznie spadła8. W artykule z 2001 roku socjolog Steven Brint wyliczył, że liczba zatrudnionych w „naukowej, profesjonalnej gospodarce opartej na wiedzy” stanowiła 36 procent ogółu zatrudnionych
6 Barbara Ehrenreich, Nickel and Dimed: On Not Getting By in America, Henry Holt & Company, New York 2001 [wyd. pol. Za grosze. Pracować i (nie)przeżyć, przeł. Barbara Gadomska, W.A.B., Warszawa 2006].
7 Za cytatem w: Bill Bishop, As City Booms, Poor Get Poorer, „Austin American-Statesman” 2 stycznia 2000.
8 Steven Barley, The New World of Work, s. 7.
w USA w 1996 roku, przy czym obliczenia te uwzględniały kapitał ludzki w branżach, w których co najmniej 5 procent zatrudnionych posiadało wyższe wykształcenie. Badaniem objął usługi rolnicze, środki masowego przekazu, przemysł chemiczny, przemysł tworzyw sztucznych i farmaceutyczny, komputerowy i elektryczny oraz przyrządów naukowych, bankowość, rachunkowość, doradztwo oraz inne usługi biznesowe, usługi zdrowotne i szpitale, edukację, usługi prawnicze oraz prawie wszystkie organizacje religijne i państwowe9.
Wraz ze współpracownikami i magistrantami z Carnegie Mellon opracowaliśmy szczegółowy statystyczny portret rozwoju klasy kreatywnej oraz zmian w strukturze klasowej w USA w XX wieku (rys. 4.1 oraz 4.2). Uważam, że nowa definicja stanowi postęp w stosunku do poprzednich koncepcji pracowników wiedzy i im podobnych. Powstała ona w oparciu o dane według standardu klasyfikacji zawodów, zebrane podczas spisu po-
9 Steven Brint, Professional and Knowledge Economy: Rethinking the Theory of the Postindustrial Society, “Current Sociology” lipiec 2001, 49(1). S. 101-132
Rys. 4.2 Struktura klasowa, 1900-1999 (odsetek ogółu zatrudnionych)
Źródło: zob. Aneks.
wszechnego, dostępne w rocznikach statystycznych od 1900 roku. (W Aneksie znajduje się wyczerpujące objaśnienie dat i źródeł). Przyjrzyjmy się więc kluczowym tendencjom.
Do Wąsy kreatywnej należy obecnie jakieś 38,3 miliona Amerykanów, mniej więcej 30 procent ogółu zatrudnionych. Liczba ta wzrosła z około 3 milionów w 1900 roku, co oznacza ponad dziesięciokrotny wzrost. Na przełomie XIX i XX wieku klasa kreatywna stanowiła zaledwie 10 procent siły roboczej i taki stan utrzymywał się do 1950 roku, kiedy zaczął się powolny wzrost. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jej wielkość utrzymywała się na wysokości 20 procent. Od tamtej pory nastąpiła prawdziwa eksplozja liczebności klasy kreatywnej: od niecałych 20 milionów do stanu obecnego -do 25 procent pracującej populacji w 1991 roku i 30 procent w 1999.
W samym sercu klasy kreatywnej znajduje się superkreatywny rdzeń składający się z 15 milionów pracowników, czyli 12 procent ogółu zatrudnionych. Tworzą go ludzie zatrudnieni w nauce i inżynierii, w komputerach i matematyce, w edukacji, sztuce, projektowaniu i w rozrywce, czyli ludzie zajmujący się bezpośrednio działalnością twórczą, o czym była już mowa. W ubiegłym wieku ten segment klasy kreatywnej wzrósł z niecałego miliona pracowników w 1900 roku do 2,5 miliona w 1950, po czym przekroczył
liczbę 10 milionów w 1991. W związku z tym jego udział w sile roboczej wzrósł z 2,5 procent w 1900 roku do 5 procent w 1960, do 8 procent w 1980 i do 9 procent w 1990, by w 1999 roku osiągnąć 12 procent.
Tradycyjna klasa robotnicza posiada dziś 33 miliony zatrudnionych, czyli jedną czwartą siły roboczej USA. Składa się ona z osób zatrudnionych w produkcji, transporcie i przewozach oraz w zawodach remontowo-budowlanych. Procentowy udział siły roboczej w wymienionych zawodach osiągnął szczytowy poziom 40 procent w 1920 roku i na tym poziomie utrzymywał się do roku 1950, potem zmniejszył się do 36 procent w latach siedemdziesiątych, a w ciągu kolejnych dwóch dekad gwałtownie się obniżył.
Klasę usługową tworzy 55,2 milionów pracowników, czyli 43 procent ogółu zatrudnionych w USA, co oznacza, że jest to grupa największa. Obejmuje ona słabo opłacane zawody usługowe o niskim poziomie autonomii, tzn. w opiece zdrowotnej, gastronomii, opiece nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi, prostej pracy urzędniczej oraz w innej pracy biurowej najniższego szczebla. Obok zmniejszenia liczebności klasy robotniczej miniony wiek był świadkiem ogromnego zwiększenia liczebności klasy usługowej: od 5 milionów zatrudnionych w 1900 roku do obecnego poziomu, który wynosi ponaddziesięciokrotnie więcej.
Warto też przyjrzeć się zmianom w składzie struktury klasowej w USA, jakie miały miejsce w ciągu XX wieku. W 1900 roku klasa robotnicza liczyła jakieś 10 milionów osób, wobec 2,9 miliona w klasie kreatywnej oraz 4,8 miliona w klasie usługowej.
A więc klasa robotnicza była większa niż dwie pozostałe klasy razem wzięte. Jednak największą klasę w owym czasie tworzyli zatrudnieni w rolnictwie, którzy stanowili blisko 40 procent siły roboczej; ich liczebność gwałtownie spadła do niewielkiego dziś odsetka. W 1920 roku klasa robotnicza stanowiła 40 procent siły roboczej, w porównaniu z nieco ponad 12 procentami klasy kreatywnej oraz z 21 procentami klasy usługowej.
W 1950 roku struktura klasowa wyglądała bardzo podobnie. Przy 25 milionach zatrudnionych (około 40% siły roboczej) klasa robotnicza nadal była w większości. W porównaniu - klasa kreatywna liczyła 10 milionów zatrudnionych (16,5%), a klasa usługowa 18 milionów (30%). Relatywnie klasa robotnicza była równie liczna jak w 1920 roku, a liczniejsza niż w 1900. Chociaż klasa kreatywna wykazała lekki wzrost procentowy, to klasa usługowa wzrosła znacznie, przejmując wiele siły roboczej po gwałtownym spadku zatrudnienia w rolnictwie.
Ruchy tektoniczne w amerykańskiej strukturze klasowej wystąpiły w ciągu dwóch ostatnich dekad. W 1970 roku klasa usługowa wysunęła się nieco przed klasę robotniczą, a w 1980 była już od niej znacznie większa (46% wobec 32%), co oznaczało, że po raz pierwszy w XX wieku klasa robotnicza nie była już klasą dominującą. Do 1999 roku przed klasę robotniczą wysunęła się zarówno klasa kreatywna, jak i usługowa. Klasa usługowa przy 55 milionach zatrudnionych (43,4%) była relatywnie większa niż kiedykolwiek klasa robotnicza w minionym wieku.
Te zmiany w amerykańskiej strukturze klasowej odzwierciedlają głębszy, bardziej ogólny proces zmian społeczno-ekonomicznych. Zmniejszenie znaczenia dawnej klasy robotniczej nierozerwalnie wiąże się z upadkiem gospodarki przemysłowej, która stanowiła podstawę jej istnienia, a także z upadkiem struktury społeczno-demograficznej, która charakteryzowała społeczeństwo w jego dawnej formie. Klasa robotnicza nie odgrywa już takiej roli jak dawniej w nadawaniu tonu czy ustanawianiu systemu wartości amerykańskiego stylu życia (notabene, podobny los spotkał klasę menedżerską z lat pięćdziesiątych). Dlaczego więc funkcje społeczne klasy robotniczej przejęła nowa największa klasa, czyli klasa usługowa? Jak widzieliśmy, klasa usługowa nie odgrywa znaczącej roli,
Tabela 4.1 Zarobki według klas
Kategoria |
Liczba zatrudnionych |
Średnia stawka godzinowa ($) |
Średnia pensja roczna ($) |
Klasa kreatywna Rdzeń superkreatywny Klasa robotnicza Klasa usługowa Rolnictwo Ogółem zatrudnionych w USA |
38 278 110 14 932 420 33 238 810 55 293 720 463 360 127 274 000 |
23,44 20,54 13,36 10,61 8,65 15,18 |
48 752 42 719 27 799 22 059 18 000 31 571 |
Źródło: Occupational Employment Statistics (OES) Survey, Bureau of Labor Statistics, Department of Labor, 1999,
zob. Aneks.
a zwiększenie jej liczebności można wytłumaczyć tylko w kontekście rozwoju klasy kreatywnej. Klasa kreatywna - a więc i gospodarka kreatywna - jest zależna od coraz liczniejszej klasy usługowej, której zleca się wykonywanie czynności dawniej wykonywanych w domu. Klasa usługowa istnieje głównie jako infrastruktura wspomagająca klasę kreatywną i gospodarkę kreatywną. Klasa kreatywna posiada też znacznie większą siłę ekonomiczną. Jej członkowie zarabiają znacznie więcej niż pozostałe klasy. W 1999 roku średnia pensja w klasie kreatywnej wynosiła prawie 50 tys. dolarów (48 752 $) w porównaniu z mniej więcej 28 tys. w klasie robotniczej oraz z 22 tys. w klasie usługowej (tab. 4.1).
Opisane tendencje widzę wyraźnie na przykładzie własnego życia. Mam ładny dom z ładną kuchnią, ale pomieszczenie to pełni głównie funkcję dekoracyjną - najczęściej jadam na mieście, gdzie „służba” przygotowuje mój posiłek i podaje do stołu. Mój dom jest czysty, ale nie ja go sprzątam - robi to gospodyni. Mam również ogrodnika oraz obsługę basenu, a także szofera (kiedy biorę taksówkę). Krótko mówiąc, mam mniej więcej tyle samo służby, co angielski lord, z tym tylko, że moja służba nie pracuje u mnie na pełnym etacie i nie mieszka w suterenie. Moja służba pracuje u mnie w niepełnym wymiarze godzin i mieszka w okolicy. Nie wszyscy „służący” to biedni wyrobnicy. Fryzjer, który obcina mi włosy to wzięty, bardzo kreatywny stylista, który jeździ nowiutkim bmw. Kobieta, która sprząta mój dom to prawdziwy klejnot. Powierzam jej nie tylko utrzymanie domu w czystości ale także ufam jej sugestiom w zakresie zmiany wystroju i przemeblowania, bowiem wykazuje w tych sprawach dużą pomysłowość i przedsiębiorczość. Jej mąż jeździ porsche. Do pewnego stopnia tacy członkowie klasy usługowej przejęli wiele funkcji, gustów i wartości klasy kreatywnej, z którą mają wiele wspólnego. Zarówno mój fryzjer, jak i moja gospodyni wybrali taką pracę, ponieważ chcieli uniknąć reżimu wielkich organizacji; oboje czerpią przyjemność z wykonywania kreatywnej pracy. Takie osoby z klasy usługowej znajdują się blisko głównego nurtu gospodarki kreatywnej i są idealnymi kandydatami do przekwalifikowania do klasy kreatywnej.
Wartości klasy kreatywnej
Rozwój klasy kreatywnej znajduje odzwierciedlenie w silnych, znaczących zmianach systemów wartości, norm i postaw. Zmiany te są jeszcze w toku i z pewnością będą trwać dalej, analitycy zajmujący się badaniem wartości dostrzegli bowiem pewne kluczowe tendencje w tym zakresie, które zresztą sam zaobserwowałem podczas badań w terenie na obszarze całego kraju. Nie wszystkie z tych postaw zrywają z przeszłością. Niektóre stanowią połączenie wartości tradycyjnych i nowszych. Są to również postawy od dawna cechujące osoby lepiej wykształcone i kreatywne. Na podstawie własnych wywiadów i grup
fokusowych oraz po starannym przestudiowaniu badań statystycznych przeprowadzonych przez innych pogrupowałem owe wartości według trzech głównych kryteriów.
Indywidualizm. Członkowie klasy kreatywnej najbardziej cenią indywidualizm i możliwość samookreślenia. Nie chcą podporządkować się dyrektywom organizacyjnym lub instytucjonalnym oraz sprzeciwiają się normom zorientowanym na grupę. Taka postawa zawsze charakteryzowała ludzi kreatywnych, od artystów-dziwaków po ekscentrycznych naukowców, a teraz jest o wiele bardziej powszechna. W tym znaczeniu rosnący nonkon-formizm wobec norm organizacyjnych może stanowić nową, dominującą wartość. Członkowie klasy kreatywnej dążą do stworzenia indywidualistycznej tożsamości, która będzie odzwierciedlać ich kreatywność. A to może się wiązać z wymieszaniem wielorakich tożsamości kreatywnych.
Merytokracja. Zasługi są wysoko cenione przez klasę kreatywną, a wartość ta jest wspólna dla niej oraz dla whyte'owskiej klasy ludzi organizacji. Klasa kreatywna preferuje ciężką pracę, wyzwania i stymulację. Członkowie klasy kreatywnej wykazują skłonność do wyznaczania celów i dążenia do ich realizacji. Chcą odnieść sukces, ponieważ są dobrzy w tym, co robią.
Ludzie z klasy kreatywnej już nie określają się przez ilość zarabianych pieniędzy czy pozycję społeczną, którą wyznacza status finansowy. Chociaż pieniądze mogą być traktowane jako wyznacznik osiągnięć, to jednak nie są one wszystkim. Podczas przeprowadzania wywiadów i badań w grupach fokusowych nieustannie spotykam ludzi mężnie starających się wyrwać z klasy ekonomicznej, w której się urodzili. Dotyczy to zwłaszcza młodych osób pochodzących z naprawdę bogatych rodzin z klasy kapitalistycznej, którzy często określają się mianem zwykłych kreatywnych ludzi działających w muzyce, filmie albo takiej czy innej działalności intelektualnej. Przejąwszy wartości klasy kreatywnej w postaci zasług i osiągnięć, nie uznają już bogactwa za miarę statusu, więc starają się je zdeprecjonować.
Podkreślanie znaczenia osiągnięć i zasług ma wiele przyczyn. Ludzie z klasy kreatywnej są ambitni, chcą piąć się w górę dzięki swoim zdolnościom i działaniom. Ludzi kreatywnych zawsze motywowało uznanie własnego środowiska. Zatrudniające ich firmy często znajdują się pod silną presją konkurencyjną, nie mogą więc sobie pozwolić na nieproduktywnych pracowników, co oznacza, że każdy musi mieć swój wkład. Obecnie istnieje silna jak nigdy dotąd tendencja do zatrudniania najlepszych bez względu na rasę, wyznanie, orientację seksualną czy jakiekolwiek inne czynniki.
Merytokracja ma jednak także swoją ciemną stronę. Przymioty umożliwiające osiągnięcie zasług, np. wiedza techniczna czy zdyscyplinowany umysł, są nabyte i kultywowane społecznie. Ci, którzy je posiadają, mogą wszakże zacząć myśleć, że się z nimi urodzili albo nabyli je samodzielnie, bez niczyjej pomocy, albo że inni po prostu nie mają .tego czegoś”. Poprzez zacieranie źródła takich atutów kulturalno-edukacyjnych merytokracja może w subtelny sposób utrwalać te same uprzedzenia, których - jak twierdzi -się wyrzeka. Oczywiście jaśniejsza strona merytokracji wiąże się z licznymi wartościami i przekonaniami, które uznajemy za pozytywne, np. wiarą, że cnota zostanie nagrodzona czy cenieniem możliwości samookreślenia i odrzuceniem sztywnego systemu kastowego. Analitycy odkryli, że wartości takie ceni się coraz wyżej nie tylko w amerykańskiej klasie kreatywnej, ale również w całym społeczeństwie, nie tylko w USA.
Różnorodność i otwartość. Słowo „różnorodność” stało się modnym hasłem politycznym. Dla jednych stanowi ono idealny slogan wyborczy, dla innych jest koniem trojańskim, pojęciem, które przyniosło akcje afirmacyjne i inne liberalne paskudztwa. Ludzie z klasy kreatywnej, z którymi mam do czynienia, bardzo często używają tego słowa, lecz
nie po to, by naciskać jakiś czerwony guzik polityczny. Różnorodność, we wszystkich jej przejawach, jest po prostu czymś, co cenią. Mówi się o niej tak często i w sposób tak naturalny, że zakładam, iż jest ona fundamentalnym wyznacznikiem wartości klasy kreatywnej. Z badań w grupach fokusowych i przeprowadzonych przeze mnie wywiadów wynika, że członkowie klasy kreatywnej wysoko cenią organizacje i środowiska, w które każdy może się wpasować i odnosić sukcesy.
Ludzką różnorodność ceni się przede wszystkim we własnym interesie. Różnorodność może być sygnałem merytokratycznych norm w pracy. Ludzie utalentowani opierają się klasyfikacji ze względu na rasę, pochodzenie etniczne, płeć, preferencje seksualne czy wygląd zewnętrzny. Jedna z oznak preferowania różnorodności znajduje odzwierciedlenie w fakcie, że ludzie z klasy kreatywnej podczas rozmowy o pracę lubią pytać, czy firma oferuje jakieś świadczenia na partnerów w związkach tej samej płci, nawet jeśli sami nie są homoseksualni. Szukają bowiem środowiska otwartego na różnice. Wiele osób niezwykle kreatywnych, bez względu na pochodzenie etniczne czy orientację seksualną, dorastało z poczuciem bycia outsiderem różniącym się w ten czy inny sposób od większości rówieśników, na przykład z powodu dziwacznego stylu bycia czy ekstremalnego sposobu ubierania się. Ponadto ludzie z klasy kreatywnej są mobilni i wykazują skłonność do przenoszenia się z miejsca na miejsce na terenie całego kraju; nie muszą żyć w miejscu urodzenia, nawet jeśli urodzili się w Ameryce. Gdy dokonują oceny nowej firmy i społeczności, akceptacja różnorodności, zwłaszcza homoseksualności, jest dla nich niczym transparent z napisem „Osoby niestandardowe mile widziane”. O akceptacji różnorodności świadczą też zmiany zachowań oraz nowa polityka firm. Na przykład, w niektórych centrach klasy kreatywnej, takich jak Dolina Krzemowa czy Austin, tradycyjne przyjęcie firmowe z okazji świąt Bożego Narodzenia ustępuje miejsca obchodom bardziej świeckim i uniwersalnym. Obecnie główną imprezą w firmie jest przyjęcie z okazji Halloween, ponieważ święto, z którym wiąże się przebieranie się w kostium, przemawia do każdego bez względu na wyznanie.
Chociaż klasa kreatywna ceni otwartość i różnorodność, to chodzi do pewnego stopnia o różnorodność elit, ograniczającą się do osób dobrze wykształconych i kreatywnych. Mimo że rozkwit klasy kreatywnej otworzył nowe możliwości rozwoju przed kobietami i mniejszościami etnicznymi, to na pewno nie położył kresu długoletnim podziałom ze względu na rasę i płeć. Podziały te, zwłaszcza w przemysłach high-tech, wydają się trzymać mocno. W kreatywnym świecie nowoczesnych technologii nie ma zbyt wiele miejsca dla Afroamerykanów. Kilkoro z badanych podczas wywiadów zauważyło, że typowa firma high-tech „wygląda jak ONZ tylko bez czarnych twarzy”. To godne pożałowania, aczkolwiek nie zaskakujące. Z kilku powodów czarni obywatele USA są słabo reprezentowani w wielu zawodach, co potęgowane jest dziś przez tzw. wykluczenie cyfrowe, czarne rodziny w Stanach Zjednoczonych są bowiem na ogół uboższe niż przeciętna, a więc istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że dzieci z tych rodzin będą miały dostęp do komputera. Z moich własnych badań wynika, że istnieje statystycznie negatywna korelacja pomiędzy koncentracją firm high-tech w danym regionie a odsetkiem ludności kolorowej, i co jest dość niepokojącym zjawiskiem w świetle moich innych wniosków świadczących
pozytywnej relacji między nowoczesną technologią a innymi formami różnorodności obejmującej m.ln. ludzi urodzonych poza USA i homoseksualistów.
Istnieją intrygujące sprawdziany takiej różnorodności, jaka przemawia do klasy kreatywnej. Pewien informatyk, Hindus z pochodzenia, mówiąc o niewielkiej firmie soft- i ware'owej, której pracownicy stanowili zwykłą mieszankę Hindusów, Chińczyków, Arabów innych, powiedział: „To nie jest żadna różnorodność! Oni wszyscy są informatykami”.
Jednak pomimo pewnych luk w obrazie, widać, że zmiany wartości są tuż-tuż, co w sposób ewidentny wykazali inni analitycy.
Skutki ery dobrobytu
Podczas ponaddwudziestoletnich, wnikliwych badań Ronald Inglehart, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Michigan, dokumentował poważne zmiany w wartościach i postawach, zachodzące na całym świecie. W trzech okresach w ciągu ostatnich dwudziestu lat analitycy uczestniczący w jego projekcie World Values Survey przeprowadzili szczegółowe badania ankietowe na losowo wybranych grupach osób dorosłych w krajach całego świata10. Do czasu ostatniej serii badań przeprowadzonych w latach 1995-1998 liczba badanych nacji wzrosła do sześćdziesięciu pięciu i objęła około 75 procent światowej populacji. Oprócz konkretnych kwestii, takich jak rozwody, aborcje czy samobójstwa, badania dotyczyły spraw ogólniejszych: respekt dla władzy a decydowanie o sobie, otwartość a zaściankowość (czy obcym można ufać?), i co w ostatecznym rozrachunku jest w życiu ważne. Przesiano otrzymane dane w celu odnalezienia korelacji wewnętrznych (które wartości występują razem) oraz korelacji między wartościami a czynnikami społeczno-ekonomicznymi, takimi jak stopień rozwoju gospodarczego danego kraju, forma rządów czy dziedzictwo religijne. Porównano ze sobą różne kraje i sporządzono mapę podobieństw i różnic. Szukano też zmian zachodzących na przestrzeni lat.
Inglehart dostrzegł między innymi ogólnoświatową tendencję do odchodzenia od problemów związanych z rozwojem ekonomicznym w stronę wartości związanych ze stylem życia, które czasami określa jako przejście od wartości „przetrwania” do wartości „wyrażania siebie”. Ponadto tam, gdzie sprawy stylu życia stają się ważniejsze lub dominujące, jak w przypadku społeczeństwa amerykańskiego i większości społeczeństw europejskich, ludzie wykazują skłonność do stosunkowo wysokiej tolerancji wobec innych grup społecznych oraz do przychylności wobec równości płci. Takie postawy w znacznym stopniu pokrywają się z wartościami wyznawanymi przez klasę kreatywną. We wszystkich aspektach życia, od norm zachowań seksualnych i roli płci po wartości ekologiczne, Inglehart odnajduje utrzymującą się tendencję do odchodzenia od norm konserwatywnych ku normom bardziej postępowym. Co więcej, wraz ze wzrostem gospodarczym poprawia się standard życia, a ludzie stają się coraz mniej przywiązani do wielkich instytucji oraz wykazują coraz większą otwartość i tolerancyjność w poglądach na temat związków osobistych. Inglehart uważa, że ów nowy system wartości stanowi odzwierciedlenie „przemian w tym, czego ludzie pragną od życia, które przekształcają podstawowe normy rządzące polityką, pracą, religią, rodziną i zachowaniami seksualnymi”.
Podobne wnioski przedstawiają socjolog Paul H. Ray i psycholog Ruth Anderson w książce z 2000 roku zatytułowanej The Cultural Créatives. Szacują oni, iż około 50 milionów Amerykanów można zaliczyć do kategorii tzw. kulturalnych kreatywnych, nie-wyznających ani „tradycyjnych”, ani „nowoczesnych” wartości. Ludzie tacy są raczej aktywni społecznie w sprawach ich dotyczących, proekologiczni i przychylni równości
10 Zob. Ronald Inglehart, Globalization and Postmodern Values, „The Washington Quarterly” 2000, 23(1), zima, s. 215-228; The Silent Revolution: Changing Values and Political Styles in Advanced Industrial Society, Princeton University Press, Princeton 1977; Culture Shift in Advanced Industrial Society, Princeton University Press, Princeton 1990; Modernization and Postmodernization: Cultural, Economic and Political Change in Forty-Three Societies, Princeton University Press, Princeton 1997; oraz Culture and Democracy, [w:] Lawrence Harrison, Samuel Huntington (eds.), Culture Matters: How Values Shape Human Progress, Basic Books, New York 2000, s. 80-97.
płci. Dla wielu z nich ważny jest rozwój duchowy, chociaż odrzucają główne religie. Członkowie tej grupy społecznej bardziej niż inni są zainteresowani rozwojem osobistym i związkami z drugim człowiekiem, mają eklektyczne upodobania, lubią „zagraniczne, egzotyczne” przeżycia oraz określają siebie jako „materialistów niefinansowych”11. Mówiąc w skrócie, kulturalnych kreatywnych charakteryzują wartości, które Inglehart nazywa postmaterialistycznymi.
Owa przemiana wartości i postaw, dowodzi Inglehart, wynika ze zmian naszych warunków materialnych. W społeczeństwie agrarnym, a nawet w znacznej części społeczeństwa ery przemysłowej ludzie żyli zasadniczo w warunkach niedoboru. Musieliśmy pracować po prostu po to, żeby przeżyć. Rozwój gospodarki dostatku lub gospodarki ery dobrobytu oznacza, że nie musimy już poświęcać całej energii na utrzymanie się przy życiu, ale mamy też majątek, czas oraz możliwości by korzystać z innych aspektów życia. To z kolei daje nam takie możliwości wyboru, jakich przedtem nie mieliśmy. „Społeczeństwa Zachodu - pisze Inglehart - właśnie dlatego, że osiągnęły wysoki poziom bezpieczeństwa ekonomicznego i jako pierwsze się uprzemysłowiły, stopniowo największą uwagę zaczęły zwracać na wartości postmaterialistyczne, przedkładając jakość życia nad wzrost gospodarczy. Pod tym względem rozwój wartości postmaterialistycznych stanowi przeciwieństwo kierunku rozwoju etyki protestanckiej”12. Jak się wydaje, tendencją nadrzędną jest międzypokoleniowe przejście z nacisku na bezpieczeństwo ekonomiczne i fizyczne ku
rosnącemu naciskowi na wyrażanie własnego ja, subiektywny dobrobyt oraz jakość życia. [...] To przekształcenie kulturowe występuje w całych rozwiniętych społeczeństwach przemysłowych; zdaje się ono pojawiać w kohortach urodzeniowych dorastających w warunkach, w których przetrwanie jest czymś oczywistym 13.
Podobnego zdania jest ekonomista Robert Fogel, laureat Nagrody Nobla: „Dzisiaj ludzi bardziej zajmuje to, o co chodzi w życiu, czego nie można powiedzieć o przeciętnym człowieku z 1885 roku, który prawie cały dzień poświęcał zarabianiu na chleb, ubranie i schronienie, żeby utrzymać się przy życiu14. Mimo iż wielu konserwatywnych komentatorów lamentuje, że przemiany te mają charakter hedonistyczny, narcystyczny i są szkodliwe dla społeczeństwa, to klasa kreatywna wcale nie jest radykalna ani nonkon-formistyczna. Co prawda przyjęła ona wartości, które wydawały się alternatywne i uczyniła je nadrzędnymi. Niektóre z tych wartości, np. poświęcenie się merytokracji i ciężkiej pracy, są jednak zupełnie tradycyjne i przyczyniają się do wzmacniania systemu. Moich respondentów z klasy kreatywnej trudno zaliczyć do bohemy czy osób niekonwencjonalnych, taka etykietka sugerowałaby bowiem, że żyją poza powszechnie panującą kulturą lub się jej sprzeciwiają. Oni natomiast do tej kultury należą, w niej żyją i pracują. Pod tym względem klasa kreatywna pewne symbole nonkonformizmu uznała za możliwe do przyjęcia, i w efekcie stały się one konformistyczne. W takim rozumieniu klasa ta nie jest jakąś alternatywną, niekonwencjonalną grupą społeczną, lecz stanowi nowy główny nurt społeczeństwa, mający decydujący wpływ na ustalanie norm społecznych.
11 Paul H. Ray, Sherry Ruth Anderson, The Cultural Créatives: How 50 Million People Are Changing the World, Harmony Books, New York 2000. Zob. rozdział wstępny, s. 7-42, a zwłaszcza Values and Beliefs, s. 28-29. Inglehart jest cytowany w przedmowie, s. xii.
12 Ronald Inglehart, Globalization and Postmodern Values, s. 225.
13 Ronald Inglehart, Culture and Democracy, s. 84
14 Robert Fogel, The Fourth Great Awakening and the Future of Egalitarianism, University of Chicago Press, Chicago 2000, s. 191.
Być może rzeczywiście jesteśmy świadkami powstania tego, co Mokyr określa mianem homo creativus. Żyjemy inaczej i poszukujemy nowego stylu życia, ponieważ postrzegamy siebie jako zupełnie inne, nowe jednostki. Jesteśmy bardziej tolerancyjni i bardziej liberalni zarówno dlatego, że pozwalają na to nasze warunki materialne, jak i dlatego, że nakazuje nam to nowa, kreatywna era. Krótko mówiąc, w ciągu dwóch ostatnich dekad nowa klasa społeczna urosła do pozycji dominującej, a przemiana ta w sposób fundamentalny przekształciła naszą gospodarkę i społeczeństwo - i robi to nadal. Kolejne rozdziały przedstawią obraz tego, w jaki sposób owe zmiany w gospodarce i społeczeństwie, w strukturze klasowej oraz w systemie wartości i tożsamości wpływają na sposób pracy i życia w nowych czasach.
94
95
40
300,
Rys. 3.1. Inwestycje w kreatywność: wydatki na R&D według instytucji prowadzących prace badawczo-rozwojowe, 1953-2000 Źródło: National Science Foundation, Division of Science Resource Studies.
1900 1910 1920 1930 1940 1950 1960 1970 1980 1991 1999
Rys. 3.3 Wzrost liczebności kreatywnej siły roboczej, 1900-1999 Źródło: Historical Statistics, 1976; Statistical Abstract, różne lata.
Rys. 3.2 Wzrost wyników kreatywności: tendencje w zakresie patentów, 1900-1999 Źródło: U.S. Patent and Trademark Office.
Sektor |
Globalnie |
USA |
Udział US |
R&D |
$ 545 |
$ 243 |
44,6% |
Wydawniczy |
506 |
137 |
27,1 |
Oprogramowanie |
489 |
325 |
66,5 |
Radio i TV |
195 |
82 |
42,1 |
Projektowanie |
140 |
50 |
35,7 |
Muzyka |
70 |
25 |
35,7 |
Film |
57 |
17 |
29,8 |
Zabawki i gry |
55 |
21 |
38,2 |
Reklama |
45 |
20 |
44,4 |
Architektura |
40 |
17 |
42,5 |
Sztuki perfomatywne |
40 |
7 |
17,5 |
Rękodzieło |
20 |
2 |
10,0 |
Gry wideo |
17 |
5 |
29,4 |
Moda |
12 |
5 |
41,7 |
Sztuka |
9 |
4 |
44,4 |
Razem |
$2240 |
$ 960 |
42,8% |
|
Tab. 3.1 Podstawowe przemysły gospodarki kreatywnej
(wielkość rynkowa w miliardach dolarów, 1999)
Źródło: John Howklns, The Creative Economy: How People Make Money from Ideas, Allen Lane, The Penguin Press, New York 2001, s. 116.