O ZAKLĘTYM KACZORZE, baśń o zaklętym kaczorze


O ZAKLĘTYM KACZORZE

Dawno, dawno temu w ubogiej chacie na skraju wsi mieszkał ojciec z trzema córkami. Jagna, najstarsza, gospodyni była zawołana. Kasi nikt w polu przy robocie nie dorównał, a Weronka, najmłodsza, pięknie śpiewała i jako tkaczka słynęła w okolicy. Daleko polem niosła się jej piosenka, kiedy przed domem siadywała nad krosnami, tkając płótno dla pani ze dworu.

Śmigaj, śmigaj, czółenko, śmigajże mi żwawo,

biegnij barwną ścieżeczką to na lewo, to w prawo,

od nieba się rozmodrzyj, zazieleń od trawy,

śmigaj, śmigaj, czółenko, śmigajże mi żwawo…

Niedaleko chaty, w której mieszkały siostry, stała studzienka. Starzy ludzie powiadali, że jej woda zdrowie przywraca. Cóż, kiedy jej nabrać nie było można, bo jak żywa uciekała z wiaderka. W studni coś dzwoniło, szumiało, jakby się ktoś skarżył żałośnie na swą dolę, jakby o pomoc prosił.

A czasem piosenka się odzywała:

Studnia ja, studnia cembrowana,

woda we mnie zaczarowana,

kto tę wodę pić będzie,

ten zawsze zdrów będzie…

Trwożnie omijali tę studnię ludziska. Ojciec dziewczętom do niej chodzić wzbraniał. Musiały biegać po wodę daleko aż do rzeki.

Pewnego dnia wrócił ojciec z pola. W progu zachwiał się, kosa z rąk mu wypadła. Podtrzymały go dziewczęta, na ławie sadzają.

- Córki moje - wyszeptał - słonka jasnego nie widzę… Żar mnie pali. Wody mi dajcie!

Zaczerpnęła Jagna wody z wiadra, ojcu podaje. Ale on ledwie dotknął kubka spieczonymi wargami, już go odsuwa. Niedobra widać to woda, upałem rozgrzana.

- Weronko, siostro, biegnij do rzeki!

Do rzeki pod lasem droga daleka, czas przy czekaniu się dłuży, twarz ojca coraz bledsza się staje.

Pochwyciła wiadro Jagna, do studni zaczarowanej bieży ścieżką zarosłą łopianem i bylicą. Cień zielony nad nią się kołysze.

Pochyliła się Jagna nad cembrowiną. W dole zwierciadełko wody drży.

Lekko podzwaniając opada wiaderko. Plusnęła woda. Od wiadra do cembrowiny biegną migotliwe koła.

„Bajali ludzie o czarach - myśli dziewczyna - a to zwykła studnia”.

Nagle coś zaszumiało w studzience, zakołysało się wiadro na powierzchni wody. Próżno Jagna stara się je napełnić.

Woda umyka, srebrzyście dzwoni. Zdaje się dziewczynie, że ktoś śpiewa:

Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,

bo ci z wiaderka woda ucieknie.

Patrzy dokoła, nikogo nie widzi. Gdzieś wysoko dzwoni w błękicie pieśń skowronka. Pachną zioła słońcem rozgrzane.

„Eh! Całkiem głowę straciłam - myśli dziewczyna. - Trzeba by do Mądrej po zioła biec, a nie przy studni czas mitrężyć”.

Wyciągnęła puste wiadro i do lasu pośpiesza. Nie słyszy, jak studzienka za nią się żali:

Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,

a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę…

*

W chacie Kasia czuwa nad ojcem. Nie wracają siostry, chory o wodę prosi, głos mu zamiera.

Pochwyciła dziewczyna wiadro, biegnie ścieżynką wąską, zarosłą łopianem i bylicą. Przy studzience staje. Głęboko, głęboko w dole błyska woda, aż się w głowie mąci. Odwróciła się Kasia, oczy ręką zasłania.

Zaszumiało coś w studni, srebrzyście zadzwoniło, serdecznie dziewczynę prosi:

Nie zasłaniaj oczu, spojrzyj do studzienki,

dam ci srebrnej wody, nie odmów swej ręki.

Z brzękiem toczy się wiaderko po ścieżce. Ucieka dziewczyna do domu, nie słyszy, jak się studnia żali:

Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,

a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę…

*

Wróciła Weronka od rzeki. Nalewa wodę do kubka. Ale ojciec ledwie dotknął jej ustami, już odsuwa ręką. Widać niedobra woda z rzeki, nie tej wody ojcu potrzeba.

Biegnie Weronka do studni zaczarowanej, biegnie ścieżką zarosłą łopianem i bylicą. Nad cembrowiną jak biała brzózka się pochyla. Pojaśniało w mrocznej głębi.

- Studnio, studnio cembrowana - prosi - dajże mi wody zaczarowanej…

Cichutko pobrzękując spada w dół wiaderko. Uderzyło o powierzchnię wody. Trysnął w górę wodny pióropusz. Ale ani jedna kropla nie wpadła do wiadra.

Nie umykaj wodo, nie umykaj srebrna,

dla chorego ojca jesteś mi potrzebna…

Zaszumiało, zadzwoniło w studni, odezwało się piosenką:

Dam ci ja wody zaczarowanej,

ty mi serdeczne daj zmiłowanie.

A jeśli żoną być nie przyrzekniesz,

to ci z wiaderka woda ucieknie.

- Będę twoją żoną - szepnęła - ale uratuj mi ojca, daj wody!

Zanurzyło się wiadro. Wyciągnęła je dziewczyna, na cembrowinie stawia. W studni coś szumi, dzwoni, piosenką upomina:

Nikomu nie powiadaj, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała.

A gdy księżyc wzejdzie, gwiazdy zamigocą,

samiuteńka sama przybiegnij tu nocą.

- Przyrzekam - odpowiedziała.

Odeszła Weronka, a za nią ze studzienki śpiew dzwoni, o danym słowie przypomina:

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

*

Niespokojna wraca Jagna do domu od Mądrej, nie wie, czy ojca przy życiu zastanie. A w izbie dziwy! Ojciec zdrów. Kasia wieczerzę podaje. Tylko Weronka blada i smutna, słówka rzec nie chce. Zachmurzyła się Jagna. Może nie przewidziało jej się, że studzienka śpiewała? Może ludzie prawdę mówili, że woda w niej zaczarowana? Może ktoś na Weronkę czar rzucił?

Nocka zbliżyła się niespodziewanie. W oknach światło zgasło. Usnęli wszyscy dniem ciężkim znużeni. Tylko Weronka nie śpi.

Wypłynął miesiączek ponad las. Srebrnym światłem drży powietrze jak woda. Gwiazdy na niebie migocą. Wymknęła się z chaty Weronka. Ścieżką księżycową do studzienki idzie, nad cembrowiną się pochyla.

- Przyszłam, wodo, srebrna wodo…

Zaszumiało w studni. Na cembrowinie modry kaczor się zjawił.

- Przyrzekłaś mi żoną być.

Wiatr zakołysał wierzchołkami drzew. Poruszyły się cienie dokoła studzienki, zda się Weronce, że wiatr ziemią kołysze pod jej nogami.

- Przyrzekłam i słowa dotrzymam - odpowiedziała oczy rękoma zasłaniając.

- Nie bój się - łagodnie Kaczor przemówił. - Jeśli nie chcesz doli mojej podzielić, zwrócę ci dane mi słowo.

- Ktoś ty?

- Jam złotnik, którego zła czarownica Kasztelanka w kaczora zaklęła.

O krok bliżej Weronka podchodzi, na Kaczora spogląda.

- Czemu ci taką krzywdę uczyniła? - pyta.

- Chcesz wiedzieć? Posłuchaj:

Pracowałem w Krakowie u Wyszonka złotnika, mistrza nad mistrze. Pewnego dnia, kiedym przy oknie siedząc robił złote spinki dla Króla Jegomości, spod Sukiennic z łopotem skrzydeł poderwały się w górę gołębie. Zaturkotały koła na kamieniach Rynku. Spojrzałem - przed naszą kamieniczką stanęła karoca złota, rzeźbiona w jaszczurki a węże. Wysiadła z niej piękna pani.

Mistrz Wyszonek uniżenie ją wita, najpiękniejsze klejnoty pokazuje.

Przegląda pani klejnoty, ich błyski odbijają się w czarnych oczach.

- Z Wenecji macie tę spinkę, mistrzu? - pyta i moją spinkę mu wskazuje.

Uśmiechnął się Wyszonek z dumą.

- Nie z Wenecji ta spinka, pani - powiada. - Mój Kasper złotnik ją zrobił.

- Krotofile opowiadacie, mistrzu - pani brwi sobolowe groźnie zmarszczyła. Wtem dojrzała w moim ręku spinkę równie misterną.

Podobała się pani moja robota. Zapragnęła mieć u siebie na zamku złotnika, który by tylko dla niej klejnoty takie robił.

- Jedź do mnie, Kasprze - powiada. - Na Śląsk z Krakowa niedaleko. Mój zamek tam leży, gdzie Złoty Potok płynie, gdzie Srebrna Góra się wznosi. Mój ojciec, Kasztelan, gości wkrótce na zamek sprosi. Spodobają się im na pewno wasze manele, zausznice a pierścienie.

Nie śmiał odmówić mistrz Wyszonek tak możnej pani, a i ja, młody, pragnąłem w świat wyruszyć. Uprzykrzyło mi się całe dnie nad robotą siedzieć, na Rynek krakowski przez okienko spoglądać.

I tak się stało, że złotą karocą Kasztelanki odjechaliśmy na Śląsk, zabierając szkatułkę z klejnotami.

Pierwsze dni na zamku wesoło nam upływały. Zjeżdżali się możni panowie. Klejnoty miłowała Kasztelanka nade wszystko w świecie, więc się nami przed gośćmi chlubiła, nas, złotników, przy stole z gośćmi sadzała. Patrząc na zabawy i gonitwy, nawet nie postrzegłem, kiedy odjechał bez pożegnania mistrz Wyszonek.

Potem zauważyłem, że nocą pani wymyka się z zamku. Służba powiadała, że swoje włości zwiedza. Miała ich pono tyle, co niejeden chłop snopków w polu.

Po każdej podróży przybywało złota w skarbczyku, a mnie, złotnikowi - roboty.

Któregoś dnia, rankiem, kiedy złote koła karocy Kasztelanki na drodze gdzieś turkotały - wysunąłem się do zamkowego ogrodu. Szedłem wzdłuż murów potężnych, które na ogromnych wspierały się głazach.

Wtedy posłyszałem jęk dochodzący jakby spod ziemi.

Rozsunąłem krzaki tarniny i głogu. Jęki dochodziły z okienka, grubą kratą zasłoniętego. Zajrzałem. Skąpe światło padało z góry, oświetlając wychudłą postać w łachmanach. Nieszczęśnik stał przy oknie twarz ku mnie wznosząc.

- Tyżeś to, panie?! - zawołałem oczom własnym nie wierząc, bo w nędzarzu poznałem mistrza Wyszonka. - Nie wróciłeś do Krakowa?! Cóżeś to złego uczynił naszej pani, że cię do lochu wtrąciła?

- Klejnoty stały się moją zgubą! - jęknął. - Moje klejnoty spoczywają w jej skarbcu, a ja tu pozostanę do końca dni moich, żywcem w lochu pogrzebany!

- Kim są twoi towarzysze, mistrzu, czy pani też im skarby odebrała? - spytałem wskazując na postacie majaczące w głębi lochu.

- Nie zagarnęła im skarbów, bo nic nie mieli. To chłopi Kasztelanki, którzy daniny jej zapłacić nie mogli, bo z głodu marli. Zostaw nas, Kasprze, bo nasz los podzielisz.

Nie usłuchałem mistrza. Wyłamałem kraty. Uciekli nieszczęśnicy i ja uszedłem z zamku wraz z nimi.

Nie mogłem ruszać do Krakowa, więc choć tęskniłem za złotymi wieżami Mariackiego kościoła, skryłem się we wsi odległej. Kowalem zostałem. Starosta ze dworu nie pytał o nic. Dogadzało mu kowala mieć pod ręką. Niedługo jednak żyłem wśród ludzi i dla ludzi. Któregoś dnia zatrzymała się przed kuźnią złota karoca. Wysiadła z niej piękna pani. Kowalików, którzy w miech dęli, ostrym spojrzeniem jak cierniem ukłuła.

Wypadli z kuźni przerażeni.

Kazała mi wracać do zamku. Przyrzekła winy darować. Dostatki i zaszczyty obiecywała. Potem lochem groziła. A gdy ani obietnice, ani groźby nie pomogły, bo wśród ludzi chciałem pozostać, wyciągnęła ku mnie różdżkę osikową.

- Więc zostań - krzyknęła - i niechże cię ludzie uratują, jak ty ich ratowałeś!

Poczułem, że maleję. Okryły mnie modre pióra. Stałem się kaczorem. Teraz dopiero zrozumiałem, kim była Kasztelanka i co znaczyły jej nocne wyprawy: mieszkałem na zamku czarownicy.

Krok za krokiem zbliża się do złotnika Weronka.

- I jakże cię uratować można? - pyta nieśmiało. - Dopomóc ci chcę…

- Uratujesz mnie, dziewczyno, jeżeli zechcesz żoną moją, żoną kaczora zostać, choć to na śmiech ludzki cię narazi. A jeśli miłować mnie będziesz, jeżeli ustrzeżesz tajemnicy, którą tobie powierzyłem - przyjdzie dzień, że spadną ze mnie pióra.

Jeszcze o krok zbliżyła się Weronka.

- Zostanę twą żoną - szepce. - Miłować cię będę. Ustrzegę tajemnicy, bo… uratować cię chcę.

- A nie obawiasz się śmiechu ludzkiego?

- O, nie!

Po trzykroć uderzył Kaczor skrzydłami o cembrowinę. I przed Weronką stanął młodzieniec w modrym odzieniu.

- Tobie tylko będę mógł ukazywać się w ludzkiej postaci - rzekł. - Gdyby kto inny mnie zobaczył - musiałbym za Czerwone Morza do pałacu Kasztelanki odlecieć. Wiele zamków i pałaców ma Kasztelanka-czarownica, ale ten ci najstraszniejszy. Nie ma tam ludzi. Nikt się za Czerwone Morza nie dostanie. Na zawsze będę musiał z czarownicą tam pozostać, klejnoty dla niej robić.

- Ustrzegę tajemnicy - szepnęła. - Nie lękaj się.

Księżyc jak złota łódka płynie po niebie, za nim jak sieć rybacka ciągnie się srebrna poświata. Kaspra-złotnika i dziewczynę ogarnia, świat im w oczach wysrebrza.

- Jak ci na imię? - pyta złotnik.

- Weronka.

- Oczy masz jasne jak woda w potoku, Weronko. Nie żałujesz, żeś przyszła?

- Rada jestem. A ty nie odejdziesz ode mnie, kiedy znów człowiekiem się staniesz?

- Nigdy, Weronko. Przy tobie na zawsze zostanę, na dolę i niedolę. I już nawet mi nie żal, żem kaczorem, skoro ty ze mnie złe zaklęcie zdejmiesz.

Czas szybko mija, kiedy słowa z serca do serca płyną. Zapomniała Weronka o caluśkim świecie, o piórach modrych Kaczora zapomniała. Niebo pobladło, gwiazdy straciły blask. Spojrzał w górę złotnik.

- Świt niedaleko, Weronko. Wnet w kaczora znów się zamienię.

- Gdybym miała kluczyk od świtu białego - szepnęła - nie dałabym świtać do roku całego.

*

W chacie obudziła się siostra najstarsza. Obok niej na posłaniu spokojnie oddycha Kasia. Weronki nie ma. Gdzie Weronka? Może coś złego stało się siostrze?

Cichuśko drzwi Jagna otwiera. Miesiączek już za lasem. Niebo pojaśniało. Ale ptaki jeszcze się nie obudziły. Tylko przy studni coś szemrze - ni to woda, no to szept ludzi sobie sprzyjających.

Ostrożnie skrada się Jagna. Widzi siostrę i młodzieńca w modrym odzieniu. Zapatrzeni w siebie, świata dokoła nie widzą.

Jakaś sucha gałązka z trzaskiem złamała się pod nogą Jagny. Drgnął młodzieniec, zachwiał się jak trafiony śmiertelnym ciosem. Widzi Jagna, że wyrastają mu modre skrzydła, piękna twarz w kaczy dziób się zamienia.

- Żegnaj, Weronko! - mówi i skrzydła do lotu rozpościera.

Weronka Kaczora ramionami otacza, piórka modre gładzi.

- Miły mój, nie odchodź ode mnie! Człowiekiem czy kaczorem, zostań ze mną!

- Muszę, Weronko, odlecieć za Czerwone Morza i nigdy już do ciebie i do ludzi nie wrócę. Żegnaj!

- Nie ustrzegłam tajemnicy, mój miły! Ale powiedz, co mam czynić, a wszystko zrobię, żeby cię ratować! Żebyś się znów człowiekiem stał i do ludzi wrócił!

- Nie na ludzkie to siły - odpowiada smutno Kaczor. - Trzeba by w żelaznych trzewiczkach świat przewędrować, żelaznym kosturkiem się podpierać. Księżyc, Słońce i Wicher o drogę pytać. Przez Czerwone Morza do zaczarowanego pałacu Kasztelanki się dostać, do mnie dobrym słowem przemówić. Wtedy spadnie ze mnie czar. Ale tego nikt nie dokona. Nikt jeszcze do domu Księżyca, Wichru i Słonka nie dotarł, nikt za Czerwone Morza się nie dostał… Zapomnij o mnie, miła…

- Nie zapomnę nigdy! Raczej w drodze zginę. Czekaj na mnie. A jeśli mi sił zabraknie, twoją piosenkę śpiewać będę.

Na niebie porannym chmury lśnią jak barwne piórka. Odlatuje Kaczor, z daleka słychać jego piosenkę:

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

*

Pochwyciła Jagna siostrę w objęcia.

- Siostrzyczko, córeczko, przywidziało nam się to wszystko! Minie złe jak senna zmora. Będziesz szczęśliwa!

Weronka wysuwa się z jej objęć. Do kowala śpieszy. Kowala o żelazny kosturek i żelazne trzewiczki prosi…

*

Poszła w świat Weronka miłego szukać. Ciężko iść w trzewiczkach. We dnie słonko je rozgrzewa jak piece ogniste, w nocy rosa ziębi. Ciężki żelazny kosturek ciągnie rękę ku ziemi. Lecz nie odrzuca go od siebie. Już sto mil idzie bez odpoczynku po twardych drogach, po leśnych wykrotach, błotami, gdzie rośnie biała rosiczka, przez łąki pachnące miodem i tymiankiem, przez rzeki szerokie się przeprawia i strumienie bystre. A kiedy jej sił braknie, piosenkę miłego nuci, a piosenka sił jej dodaje, żar słoneczny chłodzi, w zimne nocki ogrzewa.

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

*

Bór wokoło. Nic nie widać ani ptaka nie słychać. Podniosła oczy Weronka. Na niebie ciemnym za chmurami toczy się jasny krąg Księżyca.

Wyciągnęła ku niemu ręce.

Miesiączku, miesiączku, zaświećże mi jasno,

bo w tym czarnym lesie samej iść mi straszno.

Zaświećże mi, zaświeć i wskaż przez bezdroża

ścieżkę, która wiedzie za Czerwone Morza…

Nie odpowiada miesiączek, ale coś błysnęło pomiędzy drzewami. Był to domek srebrną kryty strzechą. W okiennicach otwory w kształcie półksiężyców. Sączy się z nich światło.

Stukają żelazne trzewiczki po twardej ścieżce. Zbliża się Weronka do drzwi. Zapukała. Nikt jej nie odpowiedział.

Otwórzże mi, otwórz - prosi - niech ja nie kołaczę,

niech przed twymi drzwiami noceńki nie tracę.

Pchnęła leciuchno drzwi, a one otworzyły się szeroko. W srebrnej komnacie przy krosnach drzemie Matka Księżyca, włosy ma srebrne jak tkanina na krosnach rozpięta. Skrzyp drzwi ją obudził - oczy przeciera, na Weronkę zdumiona patrzy.

- Skąd się tu wzięłaś, dziewczyno? - pyta. - Tu Słonko nie doświeci, i wiatr nie dowieje ni ryba nie dopłynie, ni ptak nie doleci. A tyś przyszła?

- Do miłego w żelaznych trzewiczkach idę. Miłego szukam po świecie. Zła czarownica Kasztelanka w kaczora go zamieniła i za Czerwonymi Morzami przy sobie więzi. Muszę go uratować, żeby znów człowiekiem się stał i do ludzi wrócił. O drogę chcę zapytać twojego syna.

Zafrasowała się staruszka. Dobry jest Księżyc - cóż, kiedy płatać figle lubi. Odkąd się z tą czarownicą pokumał, wiecznie jej namowom do złośliwych psot ulega.

Na domiar złego gniewny będzie dziś jej syn! Nie utkała mu Matka poświaty, bo usnęła nad robotą znużona. Nie będzie mógł tej nocki rozsnuwać po polach i wodach srebrnych ścieżynek!

- I jakże mam syna o cokolwiek prosić - powiada zasmucona - kiedy mu poświaty nie utkałam - i nie dokończoną robotę wskazuje.

Prędko Weronka do krosienek podbiega.

- Nie trapcie się, Matko. W pracy wam pomogę.

Próżno Matka ją przestrzega, że kłujące są księżycowe promienie. Już miga czółenko, równiutko układają się niteczki tak cienkie jak babie lato, a ostre jak kolce ostów.

Śmigaj, śmigaj, czółenko - śpiewa dziewczyna -

śmigajże mi żwawo,

biegnij srebrną ścieżeczką

to na lewo, to w prawo.

Bo ta srebrna poświata z księżycowych promieni

w drogę do miłego może się zamienić.

Spojrzała na niebo Matka Księżyca.

- Wielka Niedźwiedzica z nieba schodzi. Syn mój zaraz wróci. Widzę, że skończyłaś robotę. Ukryj się za piecem. Wyjdziesz, kiedy cię zawołam.

Ledwie zdążyła Weronka polecenie spełnić, już do izby wchodzi młodzieniec w srebrnym odzieniu; wąski sierp nowiu nad czołem mu błyska.

Gniewny, zachmurzony wchodzi. Prosiła go czarownica Kasztelanka, żeby dziewczynę w żelaznych trzewiczkach wędrującą odnalazł. Po bezdrożach miał ją wodzić do rana. A tu chmurzyska nad samą ziemią się rozłożyły i próżno się kręcił tu i tam, szparki w chmurach upatrując. Aż się Wielka Niedźwiedzica z niego śmiała! Oj, będzie miał teraz z czarownicą kłopoty! Czarodziejska kula powie Kasztelance o nie spełnionej prośbie, jak i o wędrówce tej dziewczyny jej powiedziała. Będzie fukać czarownica, będzie, że ma takiego jak on kuma!

Zafrasowany do Matki podchodzi, ale że kochał ją serdecznie, upominek podaje, dobrym słowem wita.

- Gwiezdny pył jest tak srebrny jak twoje włosy. Ustroisz nim swój czepek. Klnę się na sto tysięcy spadających gwiazd, że pięknie ci w nim będzie!

- Dziękuję, syneczku. Mam dla ciebie poświatę.

- Piękna poświata! Niby Droga Mleczna lśni. Nikt lepiej niż ty utkać jej nie może.

- Nie ja ją tkałam, syneczku. Zasnęłam utrudzona. Ale dziewczyna, która drogą wędrowała, użaliła się nad twoją matką i choć palce pokłuła, dokończyła robotę.

- Na moją tarczę! - woła Księżyc. - Ugoszczę ją, kiedy tak! Ale… czy to rosa na tej poświacie osiadła?

- Nie rosa to, nie rosa! Łzy tej dziewczyny! Krzywda wielka jej się stała.

- Do stu tysięcy mgławic! Któż ośmielił się skrzywdzić dziewczynę, która mojej Matce miła?! Ze mną będzie miał sprawę.

- Pomożesz jej, synku?

- Dopomogę, nim do pełni dojdę. Wołaj dziewczynę, niech opowie wszystko!

Wyszła z ukrycia Weronka, Księżycowi się pokłoniła. Ale on ze zdumieniem na jej trzewiki spoziera. Poznał dziewczynę, którą mu Kasztelanka po bezdrożach wodzić kazała.

- Ach, to ty! - woła. - Teraz mi się nie wymkniesz! Nieprędko do domu wrócisz!

- Tak kochasz Matkę? - pyta staruszka. - Słowo dane Matce łamiesz! Nie dość, że czarownica dziewczynę skrzywdziła, miłego jej w kaczora zamieniając, jeszcze i ty ją skrzywdzić chcesz? Srodze zmartwiłeś mnie, synu.

Księżyc do Matki podbiega, w oczy jej zagląda.

- Nie gniewaj się, Matko! - prosi. - Nie chciałem ci sprawić przykrości.

- Więc spełnij przyrzeczenie. Dziewczynie dopomóż! Cóż to - czarownica ci od Matki milsza?

- Zła na mnie będzie Kasztelanka!

- Niech się pozłości, piekielnica! Zawsze cię do psot namawia. Skoro tak psoty lubi, ty jej raz spłataj figla: Pomóż dziewczynie odzyskać miłego!

Klasnął w ręce Księżyc z uciechy.

- Dobra myśl! Czarownica Kasztelanka po świecie hula - Wicher ją na miotle nosi. Wraca do domu, a tu Kaczora ani śladu! Jak kometa jej przed nosem ucieknie. Ha! To będzie zabawa!

- Dam ci orzeszek, dziewczyno - zwrócił się do Weronki. - On cię do Słonka doprowadzi. Będzie ci świecił w nocki ciemne. A kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj. Sama rzuć! Wtedy ci dopomoże. Czy jesteś zadowolona ze mnie, Matko?

- Mądry jesteś i dobry, synku.

Pożegnała Weronka serdecznie Matkę Księżyca, Księżycowi się pokłoniła - i poszła dalej.

Idzie, idzie Weronka.

Coraz gorętsze dni się stają. Powietrze drży nad złotą piaszczystą drogą. Blask w oczy razi. Zda się dziewczynie, że nogi jej w płomieniach, ale nie zdejmuje żelaznych trzewiczków. Posuwa się z trudem, podpierając się wygiętym kosturkiem. Dokoła cisza. Nawet ptak nie zaśpiewa.

Słoneczko, Słoneczko - prosi Weronka - skryjże się za chmurę,

łatwiej będzie dźwigać żelazny kosturek,

żelazny kosturek, trzewiczki rozpalone…

Pokaż, pokaż Słonko, w którą iść mam stronę!

Chmura litościwie Słońce przesłoniła. Otworzyła Weronka oczy i widzi chatkę przed sobą. Strzecha na niej złota, w okiennicach otwory na kształt słońca. Sączy się z nich światło.

Podeszła Weronka. Do drzwi stuka.

Otwórzże mi, otwórz - prosi - niech ja nie kołaczę,

niech przed twymi drzwiami ja dzionka nie tracę.

Uchyliły się drzwi, wyszła z domu kobieta w pozłocistej szacie, w złotym czepku na głowie.

- Jak się tu dostałaś? - pyta. - Tu miesiączek nie doświeci ni wiatr nie dodmucha, ni rybka nie dopłynie, ni ptak nie doleci. A ty przyszłaś?

Opowiedziała Weronka staruszce, od kogo przychodzi. Słonko z dobroci słynie, więc i jej na pewno dopomoże.

Staruszka pokręciła głową strojną w czepiec złocisty.

- Dobre Słonko - powiada - wiadomo. Ludziom zawsze służy. Ale co za dużo, to nadto. Teraz dni są długie, noce krótkie. Cały dzień Słonko pracuje. Żniwiarzom pomaga. Zmęczony wraca mój syn. Nie mogę mu czasu zajmować. Już ty sobie jakoś poradź bez niego.

- Nawet liść nie rozwinie się bez Słonka, staryneczko. Ni kwiat nie zakwitnie. I jakże ja mam się bez jego pomocy obyć?

- Twoja to sprawa. Nic ci nie poradzę. Sama mam kłopot. Zorzy nie mogę synkowi utkać, bo mi zabrakło promieni.

- Czy mogę ci pomóc?

Machnęła ręką staruszka.

- Idź swoją drogą. Jakże mi pomożesz? Przecież nie oddasz mi swoich złotych warkoczy!

Pochwyciła nożyce Weronka i nim staruszka zdołała ją zatrzymać, ścięła włosy.

- Uprzędę z nich zorzę dla twojego syna.

Zdumiona patrzy na nią Matka Słońca. A Weronka już przy krosnach siada. Szybko snują się złote niteczki, układają równiutko w złotą tkaninę.

Śmigaj, śmigaj, czółenko - śpiewa dziewczyna - śmigajże mi żwawo,

biegnij złotą ścieżeczką to na lewo, to w prawo,

bo ta zorza, z złocistych utkana promieni

w drogę do miłego może się zamienić.

Patrzy Matka Słonka na ostrzyżone włosy, na mizerną twarz dziewczyny i złagodniały jej surowe oczy.

- Dobre masz serce - powiada. - Poproszę mego syna, żeby cię wysłuchał.

- Dziękuję ci, Matko.

- Niebo się rumieni. Syn mój zaraz wróci. Skryj się za piec, córko, i nie wychodź, dopóki cię nie zawołam.

Ledwie zdążyła Weronka spełnić polecenie, rozjaśniła się cała izba. Wszedł młodzieniec w złotym stroju: w ręku ma kłosy jak promienie słoneczne.

- Witaj, Matko! - zawołał.

- Witaj, synu! Jak dzionek minął?

Rozpromienił się syn, Matce opowiada, jak to w polu żyto i pszenicę wyzłocił. Żniwiarzom kosy i sierpy w ręku tylko migają. Nie zabraknie chleba ludziom tego roku!

- A tobie, Matko, jak dzionek minął? - pyta. - Zorzę, widzę, utkałaś piękną jak nigdy.

- Nie ja ją tkałam - dziewuszka, co wędruje po świecie. Zaraz ją zawołam.

Sposępniało Słońce, jakby je chmura przysłoniła.

- Ach, Matko - powiada - chętnie ludzi widzę, ale nie dziś. Odpocząć chcę.

- I ona też zmęczona. Ale się nade mną użaliła, warkocz swój złoty ścięła, bo mi promieni zabrakło. Będziesz miał piękną zorzę, synu. Szkoda, że zmęczony jesteś, czasu nie masz, żeby dziewczynie podziękować.

Zarumieniło się Słonko, jakby zorza na twarz mu padła.

- Cóż znowu, Matko, chwilę czasu znajdę. Zawołaj tę dziewuszkę.

Wyszła Weronka, nisko Słonku się ukłoniła.

- Skąd jesteś, dziecko?

Opowiedziała Weronka o chatce na skraju wsi i o studzience, która śpiewa.

Zamyśliło się Słonko, coś sobie przypomina.

- Toś ty Weronka… - powiada wreszcie. - Ojciec i siostry oczy za tobą wypłakują. Kiedy inni żniwiarze odpoczywają, oni na drogę wychodzą, na drogę patrzą, czy nie wracasz.

Słucha tych słów Weronka i czuje, jak sił jej przybywa, w sercu jasno się robi: żywi i zdrowi jej ojciec i siostry! Pamiętają o niej!

- Dziękuję ci, jasne Słonko, za dobrą wieść!

- Czego szukasz po świecie, dziewczyno?

- Miłego szukam. W kaczora go czarownica Kasztelanka zamieniła. Tylko ty pomóc mi możesz!

- Ach, ta czarownica! Jej pałac w popiół bym obrócił! Ale nie sięgają moje promienie za Czerwone Morza. Poratuję cię, Weronko, tylko nie dziś…

- Nie mogę czekać, Słonko jasne! Cierpi mój miły! Chcę, żeby jak najprędzej człowiekiem znów się stał! Do ludzi wrócił!

Pokiwała Matka głową.

- No cóż. Tyś zmęczony. Dopomóc dziewczynie nie możesz. Będzie czarownica dalej więzić jej miłego, a dziewczynisko gdzieś na drogach zginie.

Zawstydziło się Słonko.

- Cóż znowu, Matko - powiada - dopomogę dziewczynie, skoro ją tak wszyscy kochają i ona tak kochać umie. Daję ci orzeszek, Weronko. On ciebie do Wichru doprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina, ciśnij orzeszek o ziemię. Nikomu nie dawaj. Sama rzuć!

Wzięła orzeszek Weronka, serdecznie za dar dziękuje, miłych gospodarzy żegna.

- Wichru się strzeż! - woła jeszcze Słonko. - Z Wichrem nie ma żartów! To kum czarownicy Kasztelanki! Widziałem, jak na miotle brzozowej o świcie nad polami ją niósł.

Wędruje Weronka daleką drogą. Spadły jej z nóg zniszczone żelazne trzewiczki. Złamał się kosturek na leśnych wykrotach. Ostre ciernie kłują bose stopy. Przed nocną rosą nie chronią łachmany.

„Gdybym ja wiedziała, że mój miły blisko - myśli Weronka - nie cięłyby osty, nie kłuły ścierniska. I Wicher by nie ziębił, nie mroziła rosa, kiedy do miłego tak wędruję bosa”.

Idzie Weronka; deszcz zacina, świat przed oczyma jej zasłania. Wicher kroki pęta.

Wichrze, Wichrze, nie wiej - prosi -

nie bij mnie, Wichuro!

Na drogach dalekich złamał się kosturek,

na twardych kamieniach trzewiczki się rozbiły.

Zaprowadź mnie, Wichrze, tam gdzie jest mój miły.

Za deszczową zasłoną zobaczyła chatkę. Strzecha na niej postrzępiona. Z trudem podeszła dziewczyna do drzwi. Zastukała.

Otwórzże mi, otwórz, niech nie czekam długo,

utrudzonam bardzo wichrem i szarugą.

Z trzaskiem otwarły się drzwi. Stanęła w nich kobieta w szerokiej sukni.

- Jakżeś się tu dostała?! - gromko zawołała, aż zadudniło pod powałą chałupy. - Tu Słońce nie zagląda ni Księżyc nie doświeci, ni ryba nie dopłynie, ni ptak nie doleci. A tyś przyszła?

- Słonko mi drogę wskazało. Wichru szukam, staryneczko.

- Wichru! To Słonko nie wie, że Wicher po świecie hula? Szukaj go w polu! Nie wyganiam cię zresztą. Sukienczyna na tobie w strzępach jak Wichrowa kapota. A może i ty, jak Wicher, płotów się czepiasz, na czubach drzew się kołyszesz? Czemu w domu nie siedzisz, tylko jak Wicher po drogach pędzisz i swoją kapotę drzesz?

Gniewnie błyskają siwe oczy kobiety, ale ręce do Weronki matczynym ruchem wyciąga, bo słania się dziewczyna.

- Matczysko tam za tobą pewnie oczy wypłakuje.

- Nie mam matki.

- Nie masz matki? Toś sierota! W czym ci dopomóc mogę?

I Weronkę do siebie przygarnia.

Opowiedziała jej dziewczyna swoje dzieje. O pomoc prosi:

- Tyś Matka Wichru! Zawołaj swego syna! Wróci do domu, jeśli go zawołasz. On jeden drogę do miłego wskazać może.

Zafrasowała się Wichrowa Matka. Nieusłuchanego ma syna. I z czarownicą Kasztelanką się pokumał. Nosi ją po świecie na brzozowej miotle.

- Zawołam, zawołam - mruczy - pewnie że zawołam, ale muszę wpierw kapotę Wichrowi skończyć. Na nic pewnie zdarł już starą.

- Pomogę ci, Matko.

- Znam taką pomoc! Poplączesz mi nici, jak Wicher już nieraz poplątał. Lepiej się połóż. Wyglądasz tak, że lada wiaterek cię zdmuchnie. Odpocznij, wyśpij się i wtedy dopiero będziemy o Wichrowej pomocy gadać.

Ale Weronka już do krosienek podchodzi. Czółenko szybko miga pod jej rękoma. Równiutko układają się niteczki. Kiwa głową stara:

- Czemuż to Wicher nie jest do ciebie podobny! W domu nic znaleźć nie można: wszystko porozrzuca. Ach, żebym to ja miała taką córuchnę!

Uśmiecha się Weronka do Wichrowej Matki, a żeby sen od siebie odpędzić, śpiewać zaczęła:

Śmigaj, śmigaj, czółenko, śmigajże mi żwawo,

biegnij barwną ścieżeczką to na lewo, to w prawo,

niebem się rozmodrzyj, zarumień się zorzą,

a Wicher miłego odnaleźć pomoże.

- Pomoże, pomoże - mruczy staruszka wzdychając - zakręci się, zawinie i dalej poleci! Nawet nie wysłucha, co mu powiem. Eh! Co tu robić? Córuchno! Pięknie śpiewasz - może Wicher piosenki twojej zechce wysłuchać… Zaśpiewaj mu. On rad by sam śpiewać, ale głos ma jak drzewo skrzypiące. Wyć za to, gwizdać potrafi! Oj, potrafi!

- Zaśpiewam, Matko! Zawołajcie syna. Kapota gotowa.

- Schowaj się za piec, córuchno - powiada Matka Wichru i szorstką ręką jej włosy gładzi - a ja syna zawołam.

Wyszła przed chatę, dłońmi usta osłoniła i głosem donośnym wołać poczęła:

- Wiiichrzeee, Wiiiiiichrzeeee, synu, przybywaaaaj!

Zaszumiało. Zahuczało. Błyskawice przekłuły granatowe chmurzyska. Drzwi i okna chałupy zaczęły skrzypieć a poruszać się. Podmuch przywiał liście pożółkłe, które zatańczyły na ścieżce w kółeczko. Za nimi wpadł Wicher. Okręcił się raz i drugi i przed Matką stanął.

- Witaj, Matko!

- Witaj, synu. Ach, jakiś ty obdarty! Kożuch w łachmanach, czapczyna jak wronie gniazdo. Gdzieś ty był?

- Znów zaczynasz, Matko… - skrzywił się Wicher. - Przestań. Zmachałem się okrutnie. Mów prędko, czego chcesz, bo śpieszno mi do roboty. Liści jeszcze nie zgarnąłem, nasion nie wysiałem.

- Cóżeś ty robił, synu - załamała ręce - żeś nawet nasion nie rozdmuchał?

Udaje Wicher, że nie słyszy, w kółko się okręca, kapotę z ręki Matki wyjmuje.

- Nie dam ci! - Matka się broni. - Powiedz wpierw, czy ci się podoba kapota.

- Nigdy piękniejszej nie widziałem!

- Dziewczyna ją utkała dla ciebie…

- Utkała to utkała, wielkie rzeczy - i tak się podrze. Daj.

Kapotę z rąk Matki wyrwał. Goni za nim Matka rozgniewana, wrzeciono pochwyciwszy. Ze śmiechem przed nią Wiatr umyka, obraca się jak w tańcu. I chrapliwym głosem podśpiewuje:

Raz i dwa, raz i dwa,

razem z liśćmi Wicher gna,

w prawo, w lewo, w prawo, w lewo,

wnet nasiona porozsiewa.

Raz i dwa, raz i dwa

razem z liśćmi Wicher gna.

Pochwyciła go Matka za rozwiany kożuch, wrzecionem okłada.

- Ach, ty nieusłuchany!

Szarpnął się mocniej Wicher, w ręku Matki poła jego kożucha została. Zagwizdał wesoło, za liśćmi pędzi.

- Nie dogonisz mnie, Matko!

- Weronko! - krzyknęła rozpaczliwie Wichrowa Matka. - Weronko!

Wybiegła z chaty Weronka, a Wicher już na czubku drzewa się kołysze; szeroko jego kożuszek rozwiany.

Odleci Wicher, nie wysłucha.

Nie uciekaj, Wichrze - prosi Weronka -

poczekaj chwileczkę,

posłuchaj, posłuchaj

mojej pioseneczki…

Ucichł Wicher, nasłuchuje. Rozhuśtane gałęzie kołyszą się coraz wolniej.

Więc Weronka zaczęła śpiewać o studzience zaczarowanej, o dalekiej drodze do miłego:

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

Zeskoczył Wicher z topoli.

- Podoba mi się twoja piosenka! Czego chcesz, powiadaj!

- Mego miłego czarownica Kasztelanka w kaczora zamieniła…

Nie dał skończyć Wicher dziewczynie, w kółko się zakręcił, aż liście zawirowały znów po ścieżce.

- Kaczor! - krzyknął gniewnie. - Nie chcę nic słyszeć o Kaczorze! Dość mi czarownica o nim nagadała! I czarownicy mam dość! Za klejnotami po całym świecie lata! Muszę ją nosić na miotle! Karoca dla niej za wolno jedzie!

Ujęła się pod boki Wichrowa Matka.

- Ach, to tak! - powiada. - Więc to czarownicę woziłeś, zamiast nasiona rozsiewać! Czarownica na pasku cię wodzi! Tak tańczysz, jak ona ci każe!

- Nikt mi kazać niczego nie może! Nosiłem ją, dopóki mi się to nie sprzykrzyło! Jeszcze raz tylko za Czerwone Morza przerzucę i dość tej zabawy! Za dużo sobie pozwala czarownica! Wszyscy jej służyć muszą! Dość tych rozkazów! Robię, co chcę!

- Jeśli prawdą jest, co powiadasz, synu, pomóż Weronce.

- A właśnie, że pomogę! Ale czy oddasz mi swoją piosenkę, dziewczyno, na zawsze oddasz?

Zaszkliły się łzami oczy Weronki. Trudno jej przychodzi z piosenką miłego się rozstawać. Ale cóż ma robić!

- Oddam ci, Wichrze, na zawsze.

Zadowolony Wicher kręci się, pogwizduje.

- Masz tu orzeszek diamentowy. On ciebie do Kaczora doprowadzi. Tylko uważaj, nie daj się czarownicy w pole wydmuchać. Kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć orzeszek na ziemię. Pamiętaj, sama rzuć! A piosenki, którą mi dałaś, już nie śpiewaj. To jest moja piosenka! Sam będę ją śpiewał twoim głosem.

Matka na syna surowo spogląda.

- Rad byś się byle czym wykręcić. A jak dziewczyna za Czerwone Morza się dostanie? Przenieś ją!

Nie w smak Wichrowi takie słowa. Czeka go robota. A i czarownicę też trzeba na miotle przez Czerwone Morza przerzucić. Woła więc do pomocy białą gąskę.

Ucieszyła się Weronka na widok gąski. Takuteńka biała u nich przed chatką na łączce się pasie! Jagna ją wieczorem z całym stadkiem do domu zagania. „Leli, leli, gąseczki!” - woła.

Podbiegła Weronka do gąski, po białym łebku ją gładzi.

- O moja gąseczko! Jakbym już w domu była, kiedy tak przy mnie gęgasz!

I gąska szeroko skrzydła rozpościera, do lotu zaprasza.

Żegna się Weronka, Matkę Wichrową całuje.

- Będę myśleć o was, Matko, jak o siostrach i ojcu myślę.

Wicher już z daleka do niej zawołał:

- Bywaj, Weronko!

W starym kożuszku odleciał, nowa kapota na progu chaty została.

*

Za Czerwonymi Morzami, za siedmioma górami, w dziwnym ogrodzie nad jeziorem stoi zamorski pałac czarownicy Kasztelanki. Dziwne rosną tam drzewa o sztywnych liściach, które, wiatrem dotknięte, odpowiadają pobrzękiem. Na grządkach rośnie bieluń, tojad i naparstnica. Nie śpiewają ptaki. Pusto dokoła. Tylko na zielonej fali jeziora kołysze się modry Kaczor.

Pusto też w pałacowych komnatach. Poza zasłoną tkaną w złote węże drzemie zwierciadło na smoczych łapach. Zamknięty na głucho stoi w kącie skarbczyk z klejnotami, rzeźbiony misternie w gwiazdy, księżyce i jaszczurki. Pyłem okryła się czarodziejska kula.

Pani tego pałacu w swoich dalekich zamkach bawi, po świecie klejnotów szuka.

Ale cóż to? Słychać szum wichru! Wzdęła się woda w jeziorze, kołysze Kaczora. Niespokojnie poruszyło się zwierciadło na swoich smoczych łapkach. Rozbłysła na chwilę Czarodziejska Kula.

Gnana wichrem leci na miotle czarownica. Klejnoty wiezie w jedwabnym worze.

Śpieszno jej do domu, więc woła:

Przez Czerwone Morza, przez wysokie góry

nieśże mnie, Wichuro, nieśże mnie Wichuro!

Na miotle brzozowej nieśże mnie, Wichrzysko,

mój pałac już blisko, już blisko, już blisko!

Mknie Wicher, gniewnie pogwizdując: nie odpowiada Kasztelance, rad by się jej jak najszybciej pozbyć. Przez otwarte okno do komnaty wpada, czarownicę na ziemię ciska, z wyciem a gwizdem mknie nad Czerwonymi Morzami. Aż pochyliły się zdumione drzewa, woda rozhuśtała Kaczora. Ale ten zdaje się nic nie wiedzieć, nic nie słyszeć, co się dzieje dokoła.

Zeskoczyła z miotły czarownica.

- Cóż to, Wichrze, słówka mi podczas drogi skąpiłeś, a teraz na ziemię mnie ciskasz?!

Ale Wicher już daleko, więc do miotły Kasztelanka się zwraca:

Byłaś, miotło, karocą i wozem,

rumakiem i kozłem.

Czas ci odpocząć. Idź do kąta!

Miotła posłusznie do kąta sunie, witkami brzozowymi drogę zamiata. Ukryła się w kątku, ani jej widać.

Poszła do skarbczyka czarownica Kasztelanka. Wieko odskoczyło samo. Z otwartego skarbca blask bije. Pochyla się nad klejnotami czarownica, napatrzeć się nie może. W rękach drogocenne kamienie przesypuje.

- Długo po świecie latałam, ludzkie losy plątałam, gmatwałam, klejnoty najpiękniejsze zgarniałam. Ludziom na ubytek, sobie na pożytek.

I do skarbczyka nowe klejnoty wsypuje. Aż rozjaśniła się komnata od ich blasku.

Z trudem odrywa się czarownica od skarbczyka. Czarodziejską Kulę przywołuje. Z melodyjnym dzwonieniem toczy się Kula pod nogi. Trzykrotnie dotknęła czarownica Kuli różdżką osinową.

I odezwała się Kula szklanym głosem:

- Czego życzysz? O co pytasz?

- Mów - rzekła Kasztelanka - mów mnie na użytek, innym na ubytek. Mów o dziewczynie w żelaznych trzewiczkach. Czy zbłądziła? Zginęła? - i z góry odpowiedzią się raduje.

Ale cóż to? Kula zaczyna opowiadać o drodze, którą przebyła Weronka, o tym, jak zjednała Księżyc…

Gniew miota czarownicą.

- Parrapusa! Głupi Księżyc! Pewnie go Matka do tego namówiła. Trzeba było kazać dziewczynie, żeby piasek grabiła, wodę wiązała! O Słonku mi nie mów wcale, bo wiadomo, że nie czarownicom, a ludziom sprzyja! Ale kum Wicher?! Czy ją precz przepędził? Do Mórz Czerwonych wtrącił?

- Nie przepędził jej Wicher srogi - odpowiada Kula - diamentowy orzech dał jej na drogę.

Ach, więc dlatego nie chciał Wicher w drodze z nią gadać, słów skąpił i tylko gwizdał a mruczał niewyraźnie! Ach, Wicher oberwaniec! Sam w dziurawej kapocie lata i pewnie dlatego łachmaniarce pomaga!

- Kulo, Kulo Czarodziejska - gniewnie pyta Kasztelanka - mów, czym dziewczyna go przekupiła? Czym?!

Opowiada Kula, jak to Weronka piosenkę najmilszą Wichrowi oddała, żeby go zjednać.

Zżyma się czarownica. Ściągnęły się brwi sobolowe, błysnęły czarne oczy.

- Kulo, Kulo Czarodziejska - pyta - jaką piosenkę oddała Wichrowi dziewczyna?

Śpiewa posłusznie Kula szklanym głosem:

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

- Głupi Wicher! - wybuchnęła czarownica. - Jedną piosenką dał się przekupić! Ale nic to dziewczynie nie pomoże! Skoro zawiedli mnie i Księżyc, i Wicher - sama stanę jej na drodze! Fale wzburzę, łódź przewrócę. Nie przepłynie dziewczyna Czerwonych Mórz!

Ale cóż to? Kula znów się odzywa:

Od Wichru gąskę Weronka dostała,

niesie ją gąska na skrzydłach białych,

jeszcze daleko stąd dziewczyna,

lecz nic jej w locie nie zatrzyma!

- Gałązką osinową ją zatrzymam - krzyczy gniewnie czarownica Kasztelanka. - Serce jej na zajęcze zamienię! Sama cofnie się ze strachu! Nikt jej przede mną nie obroni!

- Przed twoimi czarami obronią Weronkę dary Wichru, Księżyca i Słonka! - szklanym głosem zaśpiewała znowu Kula.

Tego było nadto czarownicy. Różdżką osinową uderza Kulę.

- Milcz! Nie będę głupstw słuchała dłużej!

Zgasła Kula wydając melodyjny dźwięk niby skargę. Czarownica po komnacie pałacowej biega. Na jedwabnej zasłonie poruszają się jak żywe złote węże. Niespokojnie drżą smocze łapy zwierciadła. Pani się gniewa.

- Nie pozwolę sobie złotnika odebrać! Dla mnie będzie całe życie klejnoty robił! Mnie będzie służył! Nie przeszkodzi mi nikt: ani Słońce, ani Wicher, ani Księżyc! Będzie tak, jak ja chcę!

Zamyśliła się. Wkrótce przybędzie tu dziewczyna na białej gęsi. Bronią jej dary Słońca, Księżyca i Wichru. Odczaruje Kaczora, bo zgodziła się jego żoną być, bo drogę trudną przebyła w żelaznych trzewiczkach. Jak jej przeszkodzić?

Trzeba byłoby zdjąć zaklęcie z Kaczora, zanim dziewczyna tu przybędzie. Ale tylko jeden na to sposób: jakaś dziewczyna musi się zgodzić żoną Kaczora zostać.

- Więc ja sama jego żoną zostanę - postanawia - będzie wszystko tak, jak ja chcę!

Przed zwierciadłem staje, ze skarbczyka klejnoty wyjmuje, suknie atłasową wdziewa. Usłużne zwierciadło cudny obraz jej pokazuje. I któż piękniejszy od niej?! Kto potężniejszy? Kto możniejszy? Czy może równać się z nią łachmaniarka bosonoga?

- Świeć, Słońce! Płyń, Księżycu! Wiej, Wichrze! Leć, dziewczyno, na białej gęsi! Zanim tu przylecisz, Kaczor mężem moim zostanie!

Stukają po schodach trzewiczki. Czarownica do pałacowego ogrodu schodzi. Na zaróżowionej tafli kołysze się modry Kaczor. Stuk trzewiczków go obudził, głowę spod skrzydła wysunął, skrzydłami poruszył. Odpłynąć chce od brzegu.

- Nie bój się mnie - słodko mówi czarownica - dobra twego pragnę.

- Czy to dla mego dobra w kaczora mnie zamieniłaś?

- Dla twego dobra: abyś zrozumiał, że źle czynisz woli mojej się sprzeciwiając. I niesroga to kara, skoro możesz dolę na lepszą odmienić.

- Wolę, pani, kaczorem być, niż do ciebie na służbę wrócić.

Gniewnie zaciska pięści Kasztelanka, ale gniewu nie okazuje.

- Nie chcesz być moim sługą - mówi łagodnie - nie nalegam. Szukałam rady, żeby cię ratować, bo mi żal ciebie. Wróżyłam z serca wrony, z ziaren lnu, z lotu ptaków i z gwiazd. Gwiazdy powiedziały, że jest rada.

Milczy Kaczor, na zielonej fali się kołysze, jakby nie słyszał jej słów, więc mówi dalej czarownica:

- Jaskier o świcie przewiązałam nicią czerwoną. Zakwitł nad podziw pięknie, to znak, że dobra jest rada gwiazd.

- Jaka to rada? - pyta Kaczor niechętnie.

- Żoną twoją powinnam zostać, a wtedy spadnie z ciebie czar. Powiedz słowo, a będziesz możny, bogaty, potężny.

Ślicznie się mieni atłasowa szata, błyszczą czarne oczy pod sobolowymi brwiami. Ale Kaczor ani patrzy na Kasztelankę.

- Dziękuję ci, pani, za dobre chęci - odpowiada - ani twoim sługą, ani twoim mężem być nie mogę.

- Nie możesz! - wybuchnęła. - Wiem dlaczego! Na dziewczynę czekasz, która ci przyrzekła, że świat przewędruje w żelaznych trzewiczkach i cię odnajdzie! Próżno na nią czekasz! Nikt ci prócz mnie dopomóc nie może! Zapomniała o tobie dziewczyna. Nawet piosenki twojej zapomniała i jej nie śpiewa!

Nie brzmi już słodko głos czarownicy. Jak wąż syczy, nad Kaczorem się pochylając. Głupiec, nie chce być jej mężem! Niech więc kaczorem na stawie całe życie pływa! Niech ginie jego dziewczyna! Jeśli zaklęcia nie pomogą, Kasztelanka podstępem ją omota, kłamstwem usidli.

A Kaczorowi przed oczyma stoi zrozpaczona Weronka jak biała brzózka wichrem miotana. Widzi jej oczy łez pełne, słyszy jej głos: „Czekana na mnie…”

- Widzę, że mi nie ufasz - znów słodko czarownica przemawia - więc sprowadzę tę dziewczynę, sama namawiać ją będę, żeby piosenkę twoją zaśpiewała.

- Nie sprowadzaj! Wolę kaczorem na stawie przez całe życie pływać!

- Nie wierzysz mi? Boisz się, że jej krzywdę uczynię? Ale znaj moje dobre serce! Jeśli zaśpiewa twoją piosenkę, puszczę ją wolno. Jeśli nie zaśpiewa, też odejdzie. Sama. Ty ze mną zostaniesz! No cóż, złotniku? Widać nie jesteś pewien tej dziewczyny…

- Dziewczyna, jeśli przyjdzie, piosenkę zaśpiewa.

- Dobrze. Ona tu zaraz będzie. Zawołam ją. Ale pamiętaj, nie wolno ci do niej przemówić, zanim piosenki twojej nie zaśpiewa. Gdybyś przemówił, zginie!

Odchodzi czarownica, w pałacowych drzwiach się zatrzymuje, ku Czerwonym Morzom oczy obraca.

- Leć, dziewczyno, na białej gęsi! - woła. - Leć na swoją zgubę! Wydrę ci twoje dary!

Baj, baje, baje!

Kłamstwo prawdą się staje!

Zatrzasnęła drzwi za sobą czarownica, okienkiem tęczowym do ogrodu spogląda, Weronki wypatruje.

Gąska już przeleciała nad Czerwonymi Morzami, wprost do pałacu dziewczynę prowadzi. Przed pałacem staje. Widzi Weronka, że gąska się zatrzymała, więc dokoła się rozgląda.

- Może chcesz, gąseczko, w jeziorze białe skrzydła spłukać? - pyta.

Zagęgała gąseczka, pokuśtykała do wody. Weronka za nią podąża. Patrzy… na falach jeziora kołysze się modry Kaczor!

- Kaczor! Modry Kaczor! Mój miły!

Tęczowe okienko Kasztelanka otwiera, srogo na dziewczynę spogląda.

- Po coś tu przyszła, gęsiarko? Nie widzisz, że tu pałac? Na pastwisko pędź swoją gęś! Tam twoje miejsce!

- Pozwól, pani, tu gąskę paść.

- Łachmany na tobie i jakże w pałacowym ogrodzie w łachmanach chcesz pozostawać?

Zagęgała gąseczka do Weronki, za sukienczynę ją szarpie.

- Gąseczko, gąseczko, czy mam rzucić orzeszek, srebrny orzeszek Księżycowy?

Gęga potakująco gąseczka, więc Weronka ciska orzeszek na ziemię.

Rozpękły się srebrne łupinki… Wypadła z nich suknia z poświaty księżycowej utkana, gwiezdnym pyłem okryta.

Nie wiedzieć kiedy i jak znalazła się przy dziewczynie czarownica. Pochwyciła cudną szatę.

- Daj mi ją! - powiada. - Mieni się światłem księżycowym! Daj mi ją, a ja ci pozwolę w ogrodzie pozostać!

Przymierza suknię Kasztelanka, na dziewczynę spod oka spogląda.

- Usiądź, spocznij - powiada. - Ale do brzegu jeziora nie podchodź! Piasek złocisty zbrudzisz bosymi nogami. Nie wiedzieć, gdzie chodziłaś. Mój modry Kaczor lubi czysty piasek.

- Gąseczko, gąseczko - pyta Weronka - czy mam rzucić orzeszek Słoneczny?

Zagęgała znowu gąska potakująco. Upadł na ziemię orzeszek, dar Słonka. Pęka łupina na połowy, a w nich zabłysły pantofelki jak dwa słonka.

Pochwyciła je czarownica.

- Jakie cudne trzewiczki! Daj mi je, pozwolę ci do brzegu jeziora podejść!

Niby to trzewiczki przymierza, a na Weronkę spod oka patrzy.

- Odpoczywaj nad brzegiem, gęsiarko - powiada - tylko pamiętaj, żebyś do Kaczora nic nie mówiła. Mój modry Kaczor lękliwy, obcych ludzi nie lubi. Spłoszyć go łatwo.

Wyjęła trzeci orzeszek Weronka - diamentowy dar Wichru. A Kasztelanka już przy niej stoi.

Zaniepokoiła się gąska, gęga rozpaczliwie, na czarownicę syczy szyję wyciągając.

- Ucisz tę głupią gęś! - gniewnie Kasztelanka woła. - Hałas mi w ogrodzie czyni, Kaczora płoszy! Odpłynie mój Kaczor daleko, będę musiała go potem długo przywoływać.

- Cicho, gąseczko - mówi Weronka.

Czarownica jej rękę ściska, orzeszek z palców wyjmuje.

- Daj mi ten diamencik - prosi - pozwolę ci z Kaczorem mówić.

- Nie mogę orzeszka nikomu dać - broni się Weronka. - Oddam ci, pani, to, co się wewnątrz łupinki znajduje.

Ale czarownica do dziewczyny słodko się uśmiecha.

- Jeśli nie możesz mi go dać, trudno, nie będę nalegać. Ale pożycz na chwilę, żebym przymierzyć mogła. No, daj!

Próżno gęga zrozpaczona gąska! Czarownica wyrwała dziewczynie orzeszek, do pałacu śpiesznie odchodzi.

Weronka nad jezioro biegnie, na brzegu staje, ręce do modrego Kaczora wyciąga:

- Miły mój!

Patrzy na nią czarownica z pałacu. Dary Słonka, Księżyca i Wichru w ręku trzyma. Nic już nie obroni Weronki! Nic nie uratuje Kaczora! Mów, mów do niego, dziewczyno! Nie zaśpiewasz mu jego piosenki! Nie zdejmiesz zaklęcia!

Baj, baje, baje!

Kłamstwo prawdą się staje!

Lekko kołysze się Kaczor na fali. Nie odpowiada dziewczynie. Nie patrzy na nią. Może usnął Kaczor modry?…

Wypłynęła na jezioro gąseczka, Kaczora skrzydełkiem białym trąca, ale ani drgnie Kaczor, ani spojrzy na brzeg.

- Miły mój! - woła Weronka. - Spójrz! Łachmany na mnie. Włosy obcięte. Nogi bose. Ale to ja! Przyszłam do ciebie. Czemu milczysz? Powiedz choć słówko!

Milczy wciąż Kaczor modry. Bezradnie załamała ręce dziewczyna. Wszystko oddała, żeby go ratować! I wszystko na próżno! Nie słyszy jej Kaczor! Nie zdejmie z niego zaklęcia!

- O mój miły, mój złocisty! - skarży się. - W żelaznych trzewiczkach do ciebie wędrowałam! Żelazne trzewiczki o kamienie ostre rozbiłam! Kosturek żelazny na drogach dalekich połamałam! Słonko, Księżyc i Wicher o drogę pytałam! A ty mnie nie słyszysz!

Stukają złote trzewiczki po stopniach pałacowych schodów, błyska diadem w kruczych włosach, mieni się gwiezdny pył na sukni srebrnej, czarownica do ogrodu schodzi.

- Hej, gęsiarko - pyta drwiąco - czy pogadałaś już z Kaczorem? Nie? Mówiłam ci, że on ludzi obcych nie lubi, tylko do mnie podpływa, z mojej ręki jada! Dam ci dobrą radę: zjednać go można piosenką. Jest taka jedna, którą nade wszystko lubi. „Pomnij, coś mi obiecała, gdyś ze studni wodę brała”. Znasz tę piosenkę? Zaśpiewaj ją, a Kaczor do ciebie podpłynie. Milczysz? Nie znasz piosenki? Zapomniałaś?

Z drwiną czarownica na Weronkę spogląda. Z nią do walki porwała się ta dziewczyna! Z Kasztelanką!

Świat przewędrowała w żelaznych trzewiczkach. Księżyc i Wicher zjednała, a teraz tuli do siebie tę głupią gęś i ramiona jej drżą od łkania. Płacz, płacz! Nic ci to nie pomoże! Oddałaś piosenkę Wichrowi! Nie możesz jej zaśpiewać! Nic cię nie uratuje! Zmarnowane są dary Księżyca, Słonka i Wichru!

- Nie chcesz śpiewać - zwraca się głośno do Weronki - więc idź swoją drogą. Zgodziłam się na wszystko, czego zażądałaś, ale jestem dobra do czasu. Za długo po moim ogrodzie się kręcisz, gęsiarko!

Wyprostowała się Weronka. Ze zdumieniem widzi czarownica, że nie strach, a zawziętość i gniew ma dziewczyna w zapłakanych oczach.

- Orzeszek mój oddaj, pani! Na chwilę go pożyczyłaś…

- Odzywasz się do mnie zbyt śmiele!

- Nie boję się ciebie. Wyłudziłaś dar Wichru! Oddać go musisz!

Zerwała Kasztelanka diadem z czoła. Jak kamień nad głową dziewczyny w zaciśniętej ręce trzyma.

- W moim ręku dar Wichru! Mnie, a nie tobie dopomoże! - syczy.

- Wichrze, Wichrze! - woła Weronka. - Nie posłuchałam ciebie! Ukarz mnie, Wichrze, ale miłego uratuj!

- Będzie tak, jak ja chcę, a nie tak, jak Wicher sobie życzy! Zginiesz, dziewczyno! - krzyknęła czarownica i różdżkę osinową w górę wzniosła:

- Hor par do par! W tym orzeszku siedm złych wichrów! Od siedmi sześć, od sześci pięć, od pięci cztery, od czterech trzy, od trzech dwa, od dwu jeden… A potem nic, a potem paranu! Przybywajcie złe wichury na zgubę tej dziewczyny!

Cisnęła orzeszek czarownica. Pękły diamentowe łupinki.

Pochyliła głowę Weronka. Czeka na cios. Nie uratuje już miłego!

Chwilę trwała cisza. Wtem poruszyła się woda w jeziorze, zadzwoniły liście. To lecą wichury posłuszne czarownicy! Spogląda z triumfem Kasztelanka na dziewczynę. Osinową różdżką potrząsa. Szum się wzmaga. Ale cóż to? W jego zawodzeniach coraz wyraźniej zaczyna się przewijać melodia piosenki złotnika. Piosenka, którą Weronka oddała Wichrowi:

Pomnij, coś mi obiecała,

gdyś ze studni wodę brała:

moją miłą być

i mnie wierną być…

Śpiewa Wicher piosenkę głosem Weronki. Słucha jej czarownica, ściąga brwi sobolowe, sobie nie wierząc.

Podniosła głowę Weronka. Na jezioro patrzy. W jeziorze woda się burzy. Kaczor trzykrotnie uderzył skrzydłami o fale i oto spadają z niego modre pióra. Na brzeg złotnik wychodzi.

Zastąpiła mu drogę Kasztelanka, piękna w swej księżycowej sukni, ale ani spojrzał na nią. Ku bosonogiej łachmaniarce śpieszy. Do serca ją tuli.

- Przyszłaś, Weronko! Wiedziałem, że przyjdziesz. Czekałem na ciebie.

- Miły mój! - szepce dziewczyna. - Jesteś znów człowiekiem!

- Przedwczesna wasza radość! - czarownica uniosła w górę osinową różdżkę. - Nic was przed moją zemstą nie ocali!

Złotnik mocniej przytulił do siebie Weronkę.

- Nie lękaj się, miła…

Czarownica już nad brzegiem jeziora staje, różdżką osinową kręci w powietrzu tajemne znaki.

- Hor par do par! Iran Liran Omogiel Solidan! Zaklinam cię, Wichrze, najstraszliwszym zaklęciem! Przybywaj! Na mój rozkaz zmieć dziewczynę do Czerwonych Mórz!

Pochyliły się nisko drzewa. Wzdęła się woda w jeziorze, zawirował piasek na ścieżkach ogrodu. Rozwiała się szeroka suknia czarownicy. Wicher ją okręca jak w oberku, coraz prędzej, dokoluśka, dokoluśka.

- Precz ode mnie! - woła przerażona. - Precz, Wichrze! Nie mnie, dziewczynę strącaj do Czerwonych Mórz!

Nie zważa Wicher na jej krzyki, coraz szybciej, coraz szybciej obraca ją jak w tańcu szalonym. Przebrała miarę czarownica! Pokaże Wicher, kto potężniejszy!

Silny podmuch rozwarł okna pałacu. Zabłysła tęczowo Czarodziejska Kula wyskakując do ogrodu, po schodach zbiegło zwierciadło na smoczych łapach, zaczęły wirować za czarownicą. Postękując zsuwa się po schodach skarbczyk rzeźbiony w gwiazdy, księżyce i jaszczurki. Sypią się na wszystkie strony klejnoty spod otwartego wielka. Próżno czarownica Kasztelanka błaga i zaklina, prosi Wicher o zmiłowanie, próżno obiecuje, że nigdy mu rozkazywać nie będzie. Osinową różdżkę wytrącił jej z ręki, utonęła w falach jeziora. Kręcąc się jak w oberku, wypadła czarownica z ogrodu. Uniósł ją Wicher wraz z zaczarowaną Kulą i kryształowym zwierciadłem, tylko pusty skarbczyk utknął w piasku nadbrzeżnym, wzburzone fale zlizują do jeziora rozsypane klejnoty.

*

Ucichły poszumy rozgniewanego Wichru. Wygładziła się woda w jeziorze. Przy pustym pałacu pozostali we dwoje Kasper z Weronką

- Jesteśmy wolni, Weronko. Sami we dwoje.

Ale spod krzewu zagęgała gąseczka, która tam się schroniła w czas wichury. Podbiegła do niej Weronka, objęła serdecznie, a gąska łebkiem o jej nogi się ociera.

- Zapomniałam o niej, Kasprze! Wybacz nam, gąsko miła!

Gąska skrzydła białe rozpościera, do lotu zaprasza.

Odlecieli więc Kasper z Weronką. Ponad Morzami Czerwonymi niesie ich gąska wśród chmur białych jak jej piórka. Potem przesunęły się pod nimi nisko pola i łąki jak z kolorowych skrawków ułożone. Aż zniżyła lot gąseczka. Patrzą, a przed nimi chata przy studzience. W progu ojciec i dwie siostry stoją, rękoma oczy osłaniają. Weronki wypatrują.

Żadne pióro tego nie opisze, jaka to była radość, jakie powitanie. Aż się zbiegła cała okolica.

*

Żyli szczęśliwie Kasper-złotnik z żoną Weronką długie lata wśród ludzi i dla ludzi. A o złej czarownicy Kasztelance słuch zaginął.

28



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Baśń o zaklętym kaczorze
Boleslaw Lesmian Basn o Rumaku Zakletym
Leśmian Bolesław Baśń o rumaku zaklętym
basn o rumaku zakletym
kaczorowski aspekty
Grupa A-1, sggw - finanse i rachunkowość, studia, IV semstr, ekonometria, EKONOMETRIA OD Kaczorek
Kaczorowski próba oceny wpływu
!!!zachowanie pedu kaczor, Studia, Mibm, semestr II, Mechanika, LABORY!!, SPRAWKA
zdrowie w kamieniu zaklete
kasia i kaczor
Zaklęty w miecz
Zaklęte rewiry
Podstawy Immunologii, A Kaczorowska (skrypt UG)
O królewnie zaklętej w żabę
zaklety palac, ZAKLĘTY PAŁAC
Badanie czujnika indukcyjnego, Czujnik indukcyjny, Kaczor Rafał

więcej podobnych podstron