Zaklęte rewiry (Worcell Henryk (właśc. Kurtyka Tadeusz))
Kraków, lata międzywojenne. Wspomnienia kelnera pracującego w restauracji i kawiarni hotelu „Pacyfik”. Najpierw trzyletnia praktyka, dążenie do celu, jakim jest zdanie egzaminu i uzyskanie statusu kelnera — wydawałoby się, że oczekiwanego z niecierpliwością, że potem będzie łatwiej, lżej, a jednak okres tego oczekiwania, kopniaków, ciosów w twarz za każdą nie dość szybko wykonaną czynność, nazwany jest „Rewirami jasnymi”. Aż czytelnik zastanawia się: więc potem będzie gorzej?, będą „Rewiry ciemne”? No cóż, będą: praca na stanowisku kelnera w kawiarni jest wprawdzie lżejsza niż w restauracji, ale również mocno obciąża młodego człowieka, jest sprawdzianem jego odporności psychicznej, pamięci, szybkości działania.
Powieść napisana została na podstawie przeżyć własnych autora (Tadeusza Kurtyka), który pracował w krakowskim „Grand Hotelu” w roku 1931. Spotykał tam ludzi znanych, Jaracza, Dunikowskiego, Nowakowskiego i Michała Choromańskiego, który zachęcił go do pisania. Powieść była jednak tak przesiąknięta atmosferą „Grand Hotelu”, że Worcell musiał wyjechać z Krakowa przed jej ukazaniem się, żeby uniknąć ataków ze strony kelnerów „za skalanie własnego gniazda”. Książka odniosła jednak sukces, przyczyniając się do zmiany stosunku gości do kelnera, bo „zaczęli dostrzegać w nim człowieka, który zbliża się do gościa nie tylko z tacą, ale i swą czujną, jakże nieraz obolałą psychiką”*. Prosta narracja, bez wgłębiania się w psychologię człowieka i stosunki społeczne tamtych czasów, ukazująca jednak te relacje poprzez życie grupy kelnerów, ich działania, ruch — wciąga czytelnika realizmem życia hotelowego, żywymi opisami czynności zmierzających do zaspokojenia wymagań gości, do jak najszybszego podania na stół zamówionych potraw, do uprzedzania życzeń klientów. Tempo, w jakim musi funkcjonować restauracja, nie pozwala kelnerowi na oddech, bezlitośnie wymagając szybkości i sprawności.
Powieść ubarwiona jest lokalnym, krakowskim kolorytem, ale i fachowym słownictwem, nie zawsze od razu zrozumiałym — są tu słowa dziś już nieużywane, nieznane ogółowi bądź stosowane tylko przez ludzi związanych z branżą hotelarsko-restauracyjną, sformułowania upraszczane dla wygody i przyspieszenia zamówień. Jest więc „jasne oko” (piwo Okocim), jest martell fał-fał (Martell V.V.S.O.P. lub V.V.E.S.O.P.), benusia (Benédictine), są profitki i solodrągi.
Opisy zwyczajów obsługi hotelowej, dziś urągających podstawowym zasadom higieny, mogą niektórych czytelników zniechęcić do odwiedzania restauracji i kawiarni (wrażliwszych proszę o pominięcie cytatu), np.: „[Romek] pamiętał, że Ugor zawsze upija barszcz ze zbyt pełnych filiżanek. Fornalski poprawia palcami układ pieczeni i jarzyn na półmisku, pikuś w bufecie dolewa męty do piwa, a kawiarka Elza wyjmuje palcami kożuszek z kawy. Czasem zastanawiał się, czy i «Pod Winogronami», gdzie zachodził na kolację, kucharz, podobnie jak jego kolega z «Pacyfiku», ściska gospodynię w kątach spiżarni i czy dolewa do majonezu mętną wodę ze słoika z jajami. Czy gdzie indziej również nie myją rąk po powrocie z ustępu, podobnie jak to robi cukiernik i bufetowa Tola w «Pacyfiku»?”**
Na podstawie „Zaklętych rewirów” Janusz Majewski nakręcił pod tym samym tytułem film, w którym Romana Boryczkę świetnie zagrał Marek Kondrat, a jego antagonistę, Fornalskiego, Roman Wilhelmi. Film jednak, chociaż zebrał kilka nagród za reżyserię, dźwięk i główne role męskie, jest, jak to najczęściej bywa, znacznie uboższy od książki; treść zredukowano w zasadzie do konfliktu Romka z Fornalskim.
______
* Ze wstępu autora, Henryk Worcell, „Zaklęte rewiry”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972.
** Henryk Worcell, „Zaklęte rewiry”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972.
"Zaklęte rewiry" H. Worcella to książka-spowiedź. Pełnymi garściami czerpiąc z własnych doświadczeń z okresu pracy w krakowskim Grand Hotelu, opisał autor koleje losu swojego alter ego - kelnera hotelu "Pacyfik", Romana Boryczki.
Książka, po pierwsze, daje nam wgląd w to, jak wyglądały szczeble kariery w przedwojennym zawodzie kelnera. Boryczko jest kolejno: pomywaczem, pikolem (pomocnikiem kelnera), a w końcu, po zdaniu egzaminu, pełnoprawnym "mistrzem stolika". Czytelnik zaś, razem z Romkiem, a później już panem Romanem, przekonuje się, jakie przeszkody musiał pokonywać młody adept, by wspiąć się o szczebel wyżej w hotelowej hierarchii.
Po drugie, zdradza Worcell tajemnice kelnerowania. Pokazuje hermetyczny światek międzywojennych kelnerów niejako "od kuchni" i przez to wywołuje w swoich czasach skandal. Nic w tym dziwnego, bowiem postacie pracowników "Pacyfiku" są opisane tak plastycznie i ze wszystkimi detalami, że koledzy autora bez trudu, jak podejrzewam, mogli się w książce rozpoznać. Sam autor zresztą pisze, że po wydaniu "Rewirów" musiał opuścić Kraków ;).
Po trzecie, książka ta to studium rozwoju duchowego młodego człowieka, którego zaczynają dręczyć dylematy moralne. Z jednej strony ambicja i samodoskonalenie (nauka języków, literatura), z drugiej zmuszanie do czołobitnego usługiwania ludziom, którzy w niczym nie są od niego lepsi, a ich jedynymi atutami są urodzenie bądź pieniądze, a i to nie zawsze.
Rozumiem, że w dzisiejszych czasach, kiedy TVP emituje filmy "dokumentalne", w których kelnerzy bez żenady mówią do kamery o sikaniu do zupy, "Zaklęte rewiry" mogą być uznane za anachroniczne i nie wywrzeć na czytelniku wrażenia. Mnie jednak urzekła pasja, z jaką pisarz-samouk opisał kelnerskie życie. Ruch, szaleństwo rewiru w godzinach szczytu, jakiś szósty zmysł, którym cechują się przedstawiciele opisywanego zawodu, a jednocześnie brzęczący gdzieś nieznośnie w tle i wyczuwany przez bohatera bezsens wszystkich podejmowanych działań.
Podsumowując, jeżeli nie zostaliście jeszcze "znieczuleni" przez media - spróbujcie i dajcie się wciągnąć w świat "dwóch rozbratli na jedno" i "martela fał fał". Jeśli spodziewacie się plucia do talerzy i obsceny - dajcie sobie spokój.