Ferdydurka. bryk, Matura, Ferdydurka


Rozdział I. Porwanie

Jest wczesny wtorkowy ranek. Józef budzi się przepełniony „lękiem nieistnienia” i „nierzeczywistości”. Miał przed chwilą koszmarny sen: śniło mu się, że poszczególne części jego ciała wzajemnie się z siebie naśmiewają - niektóre bowiem należą do chłopca, jakim był mając piętnaście lat, inne zaś należą do mężczyzny, jakim jest obecnie. Sen ten jest odbiciem rzeczywistej świadomości bohatera, który czuje wewnętrzne rozdarcie między sobą jako człowiekiem dojrzałym, a sobą jako niepoważnym i niedojrzałym jeszcze chłopcem. Przez długi czas słyszał od swoich ciotek, że powinien się wreszcie określić - przyjąć jakąś wyraźną rolę w społeczeństwie i wejść w dorosłe życie. Nigdy jednak nie potrafił tego uczynić. Chcąc zachować pozory dojrzałości napisał książkę, ale ona również była wyrazem niedojrzałości (taki charakter miał nawet jej tytuł - „Pamiętnik z okresu dojrzewania”). Snując wspomnienia i analizując napotykaną wkoło siebie rzeczywistość dochodzi do wniosku, że jest otoczony przez krytykujący jego niedojrzałość „gmin półinteligentów”, których nienawidzi i od których ucieka do niższych sfer, czym daje w ten sposób dowód swej niedojrzałości. Użala się również na swą niemożność zajmowania się we własnej twórczości sprawami podniosłymi i „wielkimi”, co powoduje, że pisze właśnie na temat spraw niskich. Objawiająca się w ten sposób niedojrzałość bohatera jest ciągle krytykowana przez tych, którzy uważają, że rzeczywiście są dojrzali.

Józef postanawia więc zerwać ze swą niedojrzałością i wyzwolić w sobie dojrzałość, jednak jego rozmyślania przerywa nagłe pojawienie się w pokoju zjawy - bliźniaczego obrazu bohatera. Bohater jednak nie chce zaakceptować swej postaci i przepędza ją, poszukując dla siebie innej formy istnienia. Jakby w odpowiedzi na to pojawia się znienacka profesor Pimko, który spostrzega rozpoczęty brulion nowej książki Józefa i zaczyna czytać. Jego belferski sposób traktowania wywołuje w Józefie paniczne przerażenie i równocześnie paraliżuje też jego wolę. Bohater próbuje bronić swej twórczości przed zjadliwą krytyką, jednak odpytywany po szkolnemu przez Pimkę czuje się tak, jakby ponownie zasiadł w szkolnej ławce. Nie jest przez to w stanie sprzeciwić się belfrowi, który decyduje o umieszczeniu Józia w szóstej klasie szkoły dyrektora Piórkowskiego. Po drodze na Pimkę napada mały piesek i targa mu zębami nogawkę. Belfer ocenia „ujemnie psa” i podąża ze swym „więźniem” dalej.

Rozdział II. Uwięzienie i dalsze zdrabnianie

Całkiem już czując się jak młody chłopiec i tak też przez Pimkę traktowany, Józio dociera do szkoły. Trwa właśnie długa przerwa i chłopcy znajdują się na podwórzu szkolnym, za płotem zaś stoją obserwujące ich bacznie matki i ciotki. Młodzież posługuje się dziwnym językiem - mieszaniną archaizmów wziętych z XVII-wiecznej polszczyzny (np. białogłowa, podwika) oraz polskimi wyrazami, które mają łacińskie końcówki (np. kolegus, lekcjus polskus). W rozmowie z jednym z pilnujących młodzieży belfrów Pimko odkrywa swój zamiar podwyższenia „poziomu” naiwności wśród chłopców poprzez danie im do zrozumienia, że nie wierzy, aby mogli w jakikolwiek sposób wykraczać przeciw dobrym obyczajom i dobremu wychowaniu. Wprowadza następnie swój zamiar w czyn i osiąga cel. Józio - znając zamysły Pimki - próbuje powstrzymać kolegów i zwrócić im uwagę, że przez swój bunt (sprzeciwem młodzieży wobec chęci „upupienia” jej przez starszych jest przede wszystkim używanie wulgarnych wyrażeń) tylko pogrążają się bardziej w naiwności, ale nikt go nie słucha. Jedynym, który przyznaje się, że jest „nieuświadomiony” i staje w obronie pojęcia niewinności jest Syfon. Jego wystąpienie jednak zostaje ostro skrytykowane przez Miętusa i jego zwolenników. Dochodzi do bójki między przywódcami obu ugrupowań i ich zwolennikami. Początkowo górą są liczniejsi zwolennicy Miętusa, jednak szalę zwycięstwa przechyla „Marsz Sokołów”, śpiewany przez Syfona. Pieśń porywa większość chłopców, zaś przeciwnicy Syfona wycofują się. Miętus z garstką swych zwolenników postanawiają siłą „uświadomić” Syfona.

Zaczyna się lekcja. Bladaczka - nauczyciel języka polskiego - próbuje odpytywać z zadanej lekcji, ale okazuje się, że tylko Syfon jest przygotowany. ale ten deklaruje, iż odpowiadać może tylko przed wizytatorem (przeprowadzającym właśnie w szkole kontrolę). Nie mogąc pokonać oporu uczniów nauczyciel zaczyna im wbijać do głowy, że powinni cenić Słowackiego i zachwycać się jego twórczością, gdyż twórca ten „wielkim poetą był”. Gałkiewicz próbuje się sprzeciwiać, twierdząc, że nic nie rozumie z poezji Słowackiego. Nad klasą zawisa groźba „niemożności”. Wystraszony tym nauczyciel wzywa Syfona, aby udowodnił wielkość Słowackiego. Trwająca kwadrans recytacja łamie w końcu opór Gałkiewicza, jednak pozostali uczniowie tracą całkowicie zainteresowanie lekcją. Józio pragnie uciec ze szkoły, jednak opanowuje go „niemożność” i nie rusza się ze swego miejsca. Zrozumiał, że zgromadzeni w klasie chłopcy przybrali maskę - sztuczną formę, która nie pozwala im uciec od szkoły. Ponadto nowa forma tak bardzo była zespolona z ich osobowością, że uciekając przed szkołą musieliby uciekać przed sobą, a tego uczynić się nie da.

Rozdział III. Przyłapanie i dalsze miętoszenie

Dzwonek przerywa lekcję. Nauczyciel wychodzi, zaś uczniowie podejmują z zapałem dyskusję na temat niewinności. Józio obserwując ich z boku i przysłuchując się dyspucie dostrzega, że koledzy żyją w oderwaniu od rzeczywistości, że żyją w sztucznym świecie tworzonym przez szkołę i sami stają się tak samo sztuczni w swoim zachowaniu i myśleniu. Bohater dostrzega też, że Miętus z Myzdralem przygotowują się do „gwałtu” na Syfonie - mają zamiar na siłę go „uświadomić”. Józio, aby temu zapobiec, próbuje po kryjomu porozumieć się z obojętnym na wszystko Kopyrdą, ale ten nie okazuje zainteresowania. Natomiast Miętusowi udało się podsłuchać rozmowę Józia z Kopyrdą. Miętus okazuje gwałtownie swe niezadowolenie z próby przeszkadzania mu w realizacji planów. Józio próbuje go skłonić do odstąpienia od zamiarów i proponuje wspólną ucieczkę, przedstawiając koledze wizję swobodnego życia wśród parobków. Na moment Miętus zrzuca maskę buntownika i staje się normalnym, sentymentalnym nieco chłopcem, jednak spostrzegają to Syfon i jego zwolennicy i zarzucają Miętusowi zdradę propagowanych ideałów. Miętus wzywa Syfona do podjęcia pojedynku na miny. Józio zostaje powołany na superarbitra pojedynku. Obaj przeciwnicy dobierają sobie też po dwóch sekundantów. Przerwa kończy się, a do klasy wchodzi stary nauczyciel języka łacińskiego i zaczyna odpytywać z zadanej lekcji - tłumaczenia fragmentu pamiętników Juliusza Cezara. Okazuje się, że nikt oprócz Syfona nie jest przygotowany. Nauczyciel nie może zrozumieć postawy uczniów. Gałkiewicz deklaruje swą niemożność dostrzeżenia w tekstach antycznych jakichkolwiek wartości. Ten fakt również jest dla nauczyciela niezrozumiały. Chcąc ratować sytuację wywołuje do odpowiedzi Syfona, który gładko recytuje tłumaczenie. Po dzwonku Syfon i Miętus stają naprzeciw siebie i zaczynają pojedynek na miny. Syfon początkowo zamierza się wycofać, jednak jeden z uczniów przypomina mu o jego zasadach, które pomogą mu toczyć walkę z Miętusem, nie posiadającym żadnych zasad. Zgodnie z ustaleniami Syfon ma prezentować miny „budujące i piękne”, Miętus zaś ma odpowiadać minami „burzącymi i szpetnymi”.

W pewnej chwili Syfon staje w majestatycznej pozie z palcem wskazującym w niebo. Miętus próbuje parodiować i ośmieszać tę „minę” na wszelkie możliwe sposoby, ale nie może wyprowadzić przeciwnika z równowagi. W pewnym momencie rzuca się więc na niego i przewraca na ziemię, siedząc zaś na jego piersi zaczyna szeptem „uświadamiać” Syfona. Ten próbuje się na wszelkie sposoby wykręcić i głośno krzyczy, aby nie słyszeć szatańskich podszeptów, jednak Miętus ma zbyt wielką przewagę. Scenę przerywa pojawienie się w klasie niezwruszonego Pimki.

Rozdział IV. Przedmowa do „Filidora dzieckiem podszytego”

Bohater oznajmia czytelnikowi, że ma zamiar włączyć w powieść dygresję, która - choć pozornie bez związku - jednak ma być nieodłączną i logiczną częścią konstrukcji książki. Autor broni swego prawa do „zapełniania miejsca” w książce pozornie niezbyt związanym z treścią całej powieści wtrąceniem. Od tej obrony przechodzi do ataku wobec krytyków, którzy na takie zabiegi patrzą krzywym okiem, jako na niegodne prawdziwego pisarza. Bohater jednak zdaje sobie sprawę z tego, że odbiorca czyta książkę w przerwach pomiędzy innymi czynnościami i nie pyta „fachowców” typu Pimki o jej konstrukcję ani się takiej konstrukcji nie doszukuje. Odbiór powieści jest zatem również fragmentaryczny i pewna swobodna - choć nie pozbawiona całkiem związków logicznych - kompozycja z pewnością nie obniży jakości odbioru przekazywanej treści. Autor zajmuje się zagadnieniem formy, która niejako zniewala pisarza, gdyż z myśli będącej początkiem całego dzieła, wynika już samoczynnie cała reszta i twórca musi się temu następstwu podporządkować. Całość jednak nie jest możliwa do schematycznego określenia, które nie jest niczym innym, jak tylko uproszczeniem. Zatem od tonu pierwszych zdań będzie zależało, czy powstające dzieło będzie miało brzmienie heroiczne, tragiczne czy też komediowe i pisarz tej właśnie logice jest podporządkowany. W dalszej części wywodów autor wyszydza głupotę i zarozumiałość „artystów”, którzy pozują na geniuszy i podejmują się pełnienia zaszczytnej funkcji „kapłanów sztuki”, wykraczając tymi wygórowanymi ambicjami daleko poza swoje przyrodzone zdolności.

Wielu z tych artystów stawia się w ten sposób w fałszywej sytuacji, gdyż właściwie nie wnoszą w sztukę niczego wartościowego, a jedynie nieudolnie naśladują prawdziwych geniuszy. Bohater zastanawia się też nad funkcją mitu w powstawaniu „wielkości” dzieła i artysty. Często bowiem podczas zbiorowego odbioru dzieł sztuki (jak np. podczas słuchania koncertu fortepianowego) pozory uniesienia i zachwytu dziełem artystycznym są tworzone przez udawanie zachwytu, które wpływa na innych i wywołuje podobne reakcje, niezależnie od tego, czy wyrażane są w ten sposób prawdziwe przeżycia. Autor zarzuca też artystom, że sztuka co prawda „polega na doskonaleniu formy”, ale nie opiera się jednak „na stwarzaniu dzieł doskonałych pod względem formy”. Jest tak tym bardziej dlatego, że forma towarzyszy człowiekowi w każdej chwili i nie tylko jest przez niego tworzona, ale również oddziałuje na niego z zewnątrz i zmusza do przybierania pewnych postaw, które nie zawsze wyrażają dokładnie jego wnętrze. Artyści zatem - według bohatera - powinni próbować przezwyciężać formę, która jest im narzucana przez zewnętrzne okoliczności i muszą zarazem porzucić swą pozorną „dojrzałość”, którą się szczycą przed odbiorcami swej twórczości, gdyż owa „dojrzałość” jest pewnego rodzaju stałością poglądów i przekonań, zaś żaden człowiek nie może być w sposób całkowicie pozbawiony wszelkich wątpliwości.

Rozdział V. „Filidor dzieckiem podszyty”

Pewnego razu w hotelu „Bristol” w Warszawie spotkało się dwóch zagorzałych wrogów: „dr prof. Syntetologii uniwersytetu w Leydzie, wyższy synteta Filidor, rodem z południowych okolic Annamu” oraz anty-Filidor - prof. dr Momsen, „znakomity Analityk”, profesor „Wyższej Analizy”, „mężczyzna suchy, drobny, gładko wygolony, z twarzą sceptyka w okularach i jedyną misją wewnętrzną ścigania i pognębienia znakomitego Filidora”. Anty-Filidor specjalizował się w rozkładzie osób na części i - ścigając Filidora - podróżował po Europie wraz z Florą Gente z Mesyny. Filidor - nie chcąc być gorszy - również poszukiwał swego przeciwnika po całym kontynencie. Przypadek sprawił, że obaj znaleźli się w jednym czasie na tym samym miejscu. Świadkami ich spotkania byli warszawscy „asystenci, doktorowie Teofil Poklewski, Teodor Roklewski” oraz narrator tej wtrąconej opowieści - Antoni Świstak.

Pierwsze starcie - dyskusja, w której z jednej strony miała miejsce próba syntetycznego ujęcia kluski, z drugiej zaś próba jej rozkładu - zakończyła się klęską analityka. Jednak szybko zaatakował on podstępnie przeciwnika, dokonując w podobny sposób analizy pani Filidor. Profesor odwiózł natychmiast swą żonę do szpitala, jednak następnego ranka stan szacownej niewiasty pogorszył się - była u progu całkowitego rozpadu osobowości i poczucia jedności własnego ciała. Asystenci Filidora wraz z docentem Łopatkinem, wezwanym prosto z Moskwy, zaczęli poszukiwać metod naukowej syntezy mogących uratować profesorową. Filidor wpadł na pomysł, że sposobem mogłoby być uderzenie przeciwnika w policzek. Kiedy jednak wieczorem odnalazł wreszcie w jednym z barów anty-Filidora, okazało się, że analityk nie ma policzków, gdyż wytatuował sobie na nich różyczki i gołąbki. Filidor zwołał zatem na miejscu konferencję, w której wzięli udział trzej jego asystenci oraz docent Łopatkin. Profesor odrzucił propozycję zignorowania całej sprawy, gdyż chciał za wszelką cenę uratować żonę przed rozpadem.

Doszedł do wniosku, że w zaistniałej sytuacji trzeba sprowokować anty-Filidora, aby spoliczkował Filidora, środkiem do tego zaś będzie „zsyntetyzowanie” jego kochanki - Flory Gente. Natychmiast też zabrał się do dzieła, gdyż Flora Gente nie odeszła razem z anty-Filidorem. Profesor próbował rozmawiać z nią na najróżniejsze tematy i doprowadzić ją do syntezy, jednak Flora była zbyt przebiegłą analityczką, aby dać się w ten sposób złapać, za odczytywanie rozmaitych utworów traktujących o miłości kazała sobie płacić sumy od pięciu do pięćdziesięciu złotych. Dalsze wysiłki profesora również nie przyniosły rezultatu. Na kolejnej konferencji Filidor wpadł na pomysł, żeby Florę zsyntetyzować pieniędzmi. Sprzedał zatem dwie kamienice oraz swą podmiejską willę, a uzyskane 850.000 złotych zamienił na złotówki i zaprosił anty-Fildora na spotkanie w gabinecie restauracji „Alkazar”. Tam wyłożył przed Florą na stół całą sumę wyciągając po jednej złotówce. Kochanka anty-Filidora nie była w stanie objąć ilości części składających się na tę całość i zaczęła myśleć syntetycznie. Anty-Filidor, widząc to, spoliczkował przeciwnika, czym dał powód do pojedynku.

Sekundantami syntetyka zostali doc. Łopatkin i Antoni Świstak, analityka zaś - doktorzy medycyny Poklewski i Roklewski. Do starcia miało dojść we wtorek o godzinie siódmej rano. Wcześniejsze odwiedziny w szpitalu udowodniły skuteczność sposobu, gdyż pani Filidor zaczęła powracać do normalnego stanu. Filidor był też przekonany, że jest obojętne, który z przeciwników zginie, gdyż „nie idzie o śmierć samą, lecz o jakość śmierci, a jakość śmierci będzie syntetyczna”. Doszło do pojedynku. Obaj profesorowie mieli do siebie strzelać z pistoletów. Wszystko odbywało się według prawa symetrii: każdy ruch Filidora był powtarzany przez jego przeciwnika. Filidor jednak chybił swoim pierwszym strzałem, choć mierzył prosto w serce anty-Filidora. Jego przeciwnik również chybił, ale odstrzelił żonie Filidora mały palec. Syntetyk skrępowany prawem symetrii strzelił i trafił w mały palec Flory. Strzał za strzałem wrogowie pozbawiali asystujące pojedynkowi niewiasty kolejnych części ciała. Ostatnie strzały (brakło naboi) przebiły szczyt prawego płuca obu pań. Flora i pani Filidor padły martwe, zaś profesorowie rozeszli się w różne strony „i tak wędrowali po świecie celując, czym się dało, w co się dało”. Z czasem obaj profesorowie zdziecinnieli. Od tej pory największą ich radością było gonić za dziecinnym balonikiem po polach i lasach, patrząc, kiedy pęknie on z trzaskiem.

Rozdział VI. Uwiedzenie i dalsze zapędzanie w młodość

Podczas gwałtu, którego dopuszcza się Miętus na Syfonie pojawia się nagle w klasie Pimko i jakby nie zauważając tego, co się dzieje, wmawia uczniom, że grzecznie bawią się piłką. Następnie zabiera Józia, aby umieścić go w domu Młodziaków, którzy mają chłopca nauczyć „naturalności”. Po drodze belfer wyjaśnia, że córka gospodarzy jest „nowoczesną pensjonarką”, która ma nowego lokatora „wciągnąć w młodość”. Drzwi otwiera Zuta, która informuje gości, że matki nie ma w domu, ale niebawem powinna wrócić. Potem pensjonarka przestaje zwracać na nich uwagę. Pimko wraz z Józiem oczekuje przybycia pani Młodziakowej. Belfer próbuje nawiązać z dziewczyną rozmowę, a po bezskutecznych próbach zaczyna nucić jakąś arię operową, dając pannie do zrozumienia, że jest wobec niego niegrzeczna. Przez cały ten czas, ale także i później - podczas rozmowy z Młodziakową, która niedługo się pojawiła - Pimko robi z Józia staroświeckiego chłopca, który próbuje pozować na dorosłego. Każde słowo belfra coraz bardziej pogrąża młodzieńca, który musi udawać, że nie słyszy całej rozmowy, a jest każdym słowem nauczyciela „wpychany” w sztuczność i zmuszony do udawania. Nie jest mu też w stanie pomóc świadomość intrygi, którą uknuł przeciw niemu nauczyciel.

Gospodyni nie lubi sztucznych póz i pozorów, dlatego też obiecuje, że postara się, aby oduczyć Józia przybierania póz. W pewnym momencie Zuta znienacka kopie Józia w nogę. Belfer dostrzega to i wyrzeka na „dzikość, śmiałość, tupet powojennego rozpasanego pokolenia”, jednak Młodziakowa tłumaczy, że to pokolenie po prostu żyje według innych zasad właściwych nowym czasom. Pimko żegna się i wychodzi, gospodyni zaś pokazuje Józiowi jego nowe mieszkanie - malutki, ale niezbyt przytulny, „nowoczesny” pokoik przylegający do hallu, będącego zarazem pokojem Młodziakówny. Potem znika, pozostawiając lokatora samego. Jest to „samotność z pensjonarką”, gdyż w hallu krząta się Zuta.

Rozdział VII. Miłość

Chcąc pokazać, że nie jest staromodny i zaprzeczyć w ten sposób opinii Pimki, Józio próbuje nawiązać z Młodziakówną rozmowę. Przestaje się liczyć dla niego Pimko, Miętus, szkoła i dorosłość, której jeszcze niedawno za nic by się nie wyrzekł, chce udowodnić, że również jest „nowowczesny”. Korzystając z okazji, że zadzwoniła do niej koleżanka, inna „nowoczesna pensjonarka”, młodzieniec swobodnie wchodzi do przedpokoju, gdzie znajduje się telefon i bez słowa czeka na zakończenie rozmowy. Próbuje w ten sposób uzyskać jej akceptację. Młodziakówna przerywa na chwilę rozmowę, ale traktuje lokatora obojętnie. Józio powraca zatem do siebie, po chwili podejmuje kolejną próbę udowodnienia, że nie jest pełnym sztuczności pozerem. Wchodzi do hallu pogrążonego w mroku zapadającego właśnie zmierzchu i zatrzymuje się bez słowa w pobliżu czyszczącej właśnie buty Młodziakówny. Przez moment zaskoczona dziewczyna jest niepewna, jak ma traktować gościa i jest o krok od okazania mu sympatii, jednak po chwili przybiera obojętny ton chłodnej grzeczności i pytaniem „Czym mogę służyć?” zmusza Józia do wycofania się. Jednak powraca po niedługim czasie do pokoju pensjonarki, która tym razem zarzuca mu złe wychowanie.

Józio czuje, że nie może pozwolić jej wyjść z takim przeświadczeniem dotyczącym jego osoby i bez słowa posuwa się krok w krok za nią. Dziewczyna cofa się przed nim i zaczyna okazywać strach. Scenę przerywa niespodziewane pojawienie się Miętusa, który przyszedł odwiedzić kolegę w jego nowym mieszkaniu. Gość swymi minami, które pozostały mu po pojedynku z Syfonem, usiłuje dopuścić się gwałtu na służącej. Chwilę później jednak wkracza do pokoju Młodziakówny i od razu zwraca uwagę na nową „gębę” kolegi. Józio zabiera gościa do swego pokoju, gdzie ze łzami w oczach opowiada o swej miłości do pensjonarki i wszystkich zajściach tego popołudnia. Zwierza się też, że ma trzydzieści lat i pragnie pozbyć się „gęby” przyprawionej przez Młodziakównę. Miętus jednak nie wierzy zapewnieniom Józia dotyczącym jego wieku. Informuje go też, że za pensjonarką ugania się już inny „nowoczesny” kawaler - Kopyrda. Gość wychodzi, zamierzając jeszcze przejść przez kuchnię, gdzie przebywa służąca Młodziaków, która wzbudziła zainteresowanie Miętusa między innymi tym, że pochodzi „z ludu”.

Rozdział VIII. Kompot

Od następnego rana zaczął się dla Józia czas wiejącej nudą monotonii szkolnej: rano chodził do szkoły, a potem wracał na obiad do Młodziaków. Doszedł do wniosku, że pragnąc zbliżyć się do córki swych gospodarzy, łatwiej osiągnie swój cel będąc uczniem niż trwając przy swej dorosłości. Dał się zatem szkole pochłonąć do tego stopnia, że nawet nauczyciele i dyrektor polubili go. Józio próbował równocześnie nawiązać bliższe stosunki z Kopyrdą i wydobyć sekret relacji jego z Młodziakówną, jednak ten ignorował nowego kolegę i odnosił się do niego z większym jeszcze lekceważeniem niż do innych. W międzyczasie Syfon, nie mogąc zapomnieć o uświadamiających słowach wypowiedzianych przez Miętusa pamiętnego dnia, powiesił się. Poza tym nic nie zakłóciło monotonii Józiowego życia. Aż do pewnego obiadu, który bohater jadł - jak zwykle - wraz z Młodziakami. Pani Młodziakowa przez cały czas starała się okazywać swą „nowoczesność” i miała dużą satysfakcję z wyszukiwania kontrastów pomiędzy swoimi „powojennymi” poglądami a postawami swego „staromodnego” lokatora (w takiej opinii o Józiu utwierdzał ją przede wszystkim Pimko odwiedzający od czasu do czasu dom Młodziaków). Tego dnia gospodyni wspomniała o chłopcu, który odprowadzał ich córkę i aby okazać, że nie ma zamiaru w niczym krępować swej córki posunęła się aż do namawiania jej na romans z rówieśnikiem, nie wykluczając możliwości urodzenia przez Młodziakównę nieślubnego dziecka.

Posuwając się coraz dalej w demonstracji liberalizmu swych poglądów matka i ojciec przekonywali córkę, że nie mają nic przeciwko temu, aby Młodziakówna o nieślubne dziecko się postarała, gdyż przecież taki jest styl życia znanej z nowoczesności młodzieży amerykańskiej. Wtrącone w pewnym momencie przez Józia słowo „mamusia” wypowiedziane słodkim i ciepłym tonem wytrąciło z równowagi inżyniera, który zaczął znienacka chichotać, a przez to dotknęło wreszcie zarówno córkę, jak i matkę. Młodziakowa zaczęła się od tego momentu obawiać, że Józio może wywierać poważniejszy wpływ na psychikę i sposób myślenia pensjonarki, obawa ta przywróciła młodzieńcowi zdolność oporu wobec ciągłego „upupiania” go przez Młodziaków i Pimkę, jego czyny i myśli wyostrzyły się, mógł zniszczyć wreszcie nowoczesność pensjonarki. Mógł działać.

Rozdział IX. Podglądanie i dalsze zapuszczanie się w nowoczesność

Józio zastanawia się, w jaki sposób mógłby skazić „styl nowoczesny” Młodziakówny, aby tym samym uwolnić się „spod magii pensjonarskiej”. Dochodzi do wniosku, że najlepszym sposobem będzie podglądanie córki gospodarzy przez dziurkę od klucza. Przed przystąpieniem do realizacji swego planu wychodzi na chwilę przed dom i daje siedzącemu na ulicy żebrakowi 50 groszy w zamian za to, że będzie on do wieczora trzymał w zębach zerwaną z drzewa gałązkę. Po powrocie do pokoju Józio obserwuje uważnie pannę, próbując przyłapać ją na zachowaniu, które do jej nowoczesności nie pasuje.

Początkowo Młodziakówna odrabia lekcje i nie okazuje w żaden sposób tego, że wie, iż jest podglądana. Jednak odgłos przełknięcia śliny, który dobiega z sąsiedniego pokoju, wytrąca ją z równowagi. Po kilku minutach, dając Józiowi do zrozumienia, że jest jej obojętne, czy ktoś ją obserwuje, czy też nie, pociąga głośno nosem. Podglądacz odpowiada zza drzwi w podobny sposób. Dalsze zabiegi przerywa nagłe wkroczenie do pokoju Józia pani Młodziakowej, która widziała rozmowę chłopca z żebrakiem i wiąże oba fakty z przygotowywanym zamachem na niezależność i nowoczesność jej córki. Józio jednak do niczego się nie przyznaje. Panna korzysta z okazji i wychodzi do miasta. Inżynierowa również wychodzi, spiesząc na zebranie swego komitetu.

Bohater zostaje w domu sam i postanawia zwiedzić sypialnię Młodziaków. Aby skazić nowoczesność tego pomieszczenia, tańczy dookoła znajdujących się tam sprzętów, po czym udaje się do hallu. Tutaj spostrzega, że w „tenisowym pantoflu” znajduje się goździk. Po chwili namysłu wrzuca do tego pantofla muchę pozbawioną uprzednio nóg i skrzydeł. Potem przegląda korespondencję dziewczyny. Znajduje wiele mniej lub bardziej wulgarnych listów napisanych przez studentów i uczniów, ale jest tam też wiele kart zapisanych przez dorosłych mężczyzn, z których każdy starał się pensjonarce przypodobać przez zwracanie uwagi na własną „chłopięcość”. Najbardziej jednak zainteresował Józia list od Pimki. Belfer nie mogąc znieść śmiało przez Młodziakówny manifestowanej niewiedzy dotyczącej Norwida i jego poezji wzywa pannę na najbliższy piątek do siebie, aby uzupełnić te rażące luki w jej wykształceniu. Józio wyraźnie widzi, że jest to tylko wybieg ze strony belfra, który szuka pretekstu do spotkania z Młodziakówną sam na sam. Chwilę później bohaterowi wpada jeszcze w ręce zwięzły liścik od Kopyrdy, w którym ten nowoczesny chłopiec bez skrępowania proponuje pensjonarce spotkanie w całkiem jednoznacznym celu. Józio - naśladując pismo Młodziakówny - pisze do Pimki i Kopyrdy jednobrzmiącą wiadomość: „Jutro, w czwartek o 12-ej w nocy zastukaj do okna z werandy, wpuszczę. Z.”. W ten sposób bohater chce ośmieszyć zarówno belfra, jak i nowoczesnego młodzieńca.

Rozdział X. Hulajnoga i nowe przyłapanie

Następnego ranka Józio czai się w pobliżu łazienki, aby móc obserwować swoich gospodarzy podczas porannej toalety. Najpierw pojawia się Młodziakowa, która wychodzi z WC „dumniejsza niż weszła”. Po niej zajmuje kabinę inżynier, jego zachowanie jest wręcz chamskie. Chwilę później - stojąc już pod drzwiami łazienki - popędza małżonkę. Wreszcie nadchodzi Młodziakówna, która bierze zimny prysznic. Zimna woda szybko wyciąga ją ze stanu nocnego „rozmamłania”, które Józio miał zamiar oglądać celem częściowego wyzwolenia się spod uroku młodej pensjonarki.

Bohater czuje, że po raz kolejny został pokonany, lecz oczekuje z niecierpliwością punktu kulminacyjnego swego planu - północnej wizyty dwóch amantów. Dzień mija bez interesujących wydarzeń. Zbliża się północ. Wszyscy znajdują się już w swoich pokojach. Do okna Młodziakówny puka Kopyrda. Panna daje mistrzowski popis nowoczesności: nie okazuje najmniejszego zdziwienia i bez większych ceregieli wpuszcza chłopaka do pokoju. Natychmiast też wpija się w jego usta. Razem padają na tapczan. Ich gorące pieszczoty przerywa stukanie w szybę. Jest to niemniej podniecony od swego poprzednika Pimko. Początkowo nie dostrzega z powodu ciemności stojącego w kącie ucznia. W tym momencie Józio okrzykiem „Złodzieje!” ściąga do pokoju rodziców pensjonarki. Obaj amanci ukrywają się w szafach. Początkowo Młodziakowie sądzą, że jest to fałszywy alarm lub intryga uknuta przez Józia, ale ten otwiera pierwszą szafę i ich oczom ukazuje się Kopyrda. Rodzice jednak nie okazują wielkiego zdziwienia, a nawet zdają się tolerować - naturalną w ich rozumieniu - sytuację. Kiedy jednak chwilę później otwarta zostaje druga szafa, z której wychodzi jąkający się belfer, nie wiedzą, jak się zachować. Miary dopełnia pojawienie się w oknie zarośniętej twarzy należącej do żebraka, który przyszedł po odbiór przyrzeczonych mu przez Józia pieniędzy.

Korzystając z zamieszania Pimko i Kopyrda próbują się wymknąć z pokoju, ale Młodziak ich zatrzymuje. Zwraca się z pretensjami do nauczyciela. Ten próbuje się niezręcznie tłumaczyć korzystając z podsuniętego przez Józia pomysłu, że próbując zaspokoić nagłą potrzebę naturalną wszedł przypadkiem do najbliższego ogrodu i w tej niezręcznej sytuacji dostrzegła go Zuta. Musiał przed nią udawać, że przyszedł z wizytą. Inżynier nagle policzkuje nauczyciela, ten zaś wyzywa Młodziaka na pojedynek. Razem z nauczycielem usiłuje się wymknąć Kopyrda, jednak inżynier rzuca się na niego. Rozpoczyna się kotłowanina, w którą zostają kolejno wciągnięci wszyscy obecni. Tylko Józio nie bierze udziału w bójce. Dochodzi do wniosku, że uwolnił się już od Pimki i Młodziaków, postanawia więc odejść. W kuchni zatrzymuje go Miętus, który właśnie miał schadzkę ze służącą. Józio nie życzy sobie towarzystwa, ale kolega przyłącza się mimo to do niego i proponuje, aby pojechali na wieś, gdzie będzie można bez przeszkód znaleźć jakiegoś parobka i zbratać się z nim. Józio nie sprzeciwia się i podążają dalej razem.

Rozdział XI. Przedmowa do „Filiberta dzieckiem podszytego”

Dla zachowania symetrii dzieła narrator czuje się zmuszony do umieszczenia „Filidora dzieckiem podszytego” oraz przedmowy do tego rozdziału. Wyjaśnia, iż u źródeł wszystkich cierpień człowieka leży „męka złej formy”, która może być nazwana grymasem, miną lub gębą. Podstawą zaś tejże męki jest ograniczenie każdej jednostki przez wyobrażenie, jakie ma o niej inna jednostka, inny człowiek. Narrator zastanawia się też, z czego powstało całe to dzieło i twierdzi, że wyjaśnienie tych i innych problemów znajduje się w „tajnej symbolice” kolejnego rozdziału.

Rozdział XII. „Filibert dzieckiem podszyty”

Praprapraprawnuk pewnego paryskiego wieśniaka żyjącego w końcu XVIII w. był światowej sławy mistrzem tenisa ziemnego i rozgrywał właśnie mecz na korcie paryskiego „Racing Klubu”. Na widowni siedział „pułkownik żuawów”, który chcąc się popisać przed tłumem i swą narzeczoną strzelił z pistoletu do lecącej piłki tenisowej. Tenisiści nie mogąc kontynuować gry „rzucili się na siebie z pazurami”. Kula oprócz piłki przebiła szyję siedzącego na przeciwległej trybunie „przemysłowca - armatora”. Żona przemysłowca wyładowała wściekłość, policzkując kibica siedzącego obok niej. Ten „utajony epileptyk” dostał nagłego ataku. Mężczyzna zajmujący obok niego miejsce w panice wskoczył na plecy kobiecie siedzącej przed nim. Wyskoczyła ona na kort niosąc go na sobie. Podobnych przypadków było więcej. „Kulturalniejsza” część publiczności dla zatuszowania skandalu przed zagranicznymi gośćmi zaczęła oklaskiwać ten „pokaz”. Mniej kulturalni zachęceni oklaskami również dosiedli swych dam. „Kulturalniejsi” poszli więc za przykładem mniej kulturalnych. W tym momencie „niejaki markiz de Filiberthe”, zajmujący miejsce w loży, jako dżentelmen zapytał, czy ktoś nie chce obrazić jego żony. Ponieważ znalazło się ponad trzydziestu chętnych, którzy podjechali do loży na swoich damach, markiza de Filiberthe poroniła ze strachu. W ten sposób markiz został nieoczekiwanie „podszyty” i „uzupełniony” dzieckiem w momencie, gdy występował „jako dżentelmen sam w sobie”. W burzy oklasków markiz odszedł zawstydzony do domu.

Rozdział XIII. Parobek, czyli nowe przechwycenie

Józio i Miętus idą razem w stronę przedmieścia. Poczynając od dzielnicy willowej przechodzą przez coraz biedniejsze rejony. Miętus bez ustanku usiłuje wśród licznych przechodniów odnaleźć prawdziwego, szczerego parobka, jednak wszyscy mieszkańcy miasta - od bogatych mieszczan przez studentów aż do obdartych i wychudłych robotników - posiadają mniej lub bardziej sztuczne „gęby”. Dwaj koledzy wychodzą poza miasto, choć Józio obawia się otwartej i wyludnionej przestrzeni. Przechodzą następnie przez kilka opustoszałych wiosek, aż w końcu trafiają na zabudowania, z których dobiega ich szczekanie. Okazuje się, że oprócz psów odgłosy te wydają też wieśniacy, którzy udając psy próbują się bronić „przed uczłowieczeniem, zbyt intensywnie stosowanym” wobec nich przez miejskich inteligentów. Sytuacja staje się niebezpieczna, gdyż chłopców otacza coraz większa gromada wieśniaków, którzy szczują się wzajemnie na przybyszów i zaczynają ich gryźć. Z opresji wybawia młodzieńców ciotka Józia - pani „Hurlecka z domu Lin”. Wraca właśnie samochodem do dworku w Bolimowie, gdzie zamieszkuje wraz ze swym mężem - wujem Konstantym oraz Zosią i Zygmuntem - kuzynami Józia. Podczas jazdy ciotka nie przestaje gadać, na przemian wspominając czasy Józiowego dzieciństwa i opowiadając o losach całej bliższej i dalszej rodziny. Dopiero z jej ust zdumiony Miętus przyjmuje wiadomość, że jego kolega ma rzeczywiście trzydzieści lat.

Po przyjeździe do Bolimowa goście zadają grzecznościowe pytanie o zdrowie gospodarzy. W odpowiedzi słyszą rozwlekłe wypowiedzi o chorym sercu ciotki, reumatyzmie wuja Konstantego, anemii i skłonności do przeziębień u Zosi, oraz o wszelkich prawdziwych i prawdopodobnych dolegliwościach dokuczających domownikom. Rozmowę przerywa „stary sługa Franciszek”, który oznajmia, że podano do stołu. Wszyscy udają się na kolację. W pewnej chwili Miętus zamiera w bezruchu, gdyż w lokajczyku usługującym przy stole rozpoznaje z zachwytem poszukiwanego od tak długiego czasu prawdziwego parobka. Jego cechą charakterystyczną była specyficzna „gęba” - „nie twarz, która gębą się stała, lecz gęba która nigdy nie zyskała godności twarzy”. Po kolacji rodzina zasiada w saloniku. Znów zaczyna się bezsensowna rozmowa, która ciągnie się aż do spoczynku. W pokoju gościnnym, Miętus zachwyca się lokajczykiem. Zwierza się też ze swej niepohamowanej żądzy „pobratania” się z parobkiem. Na dźwięk dzwonka służący pojawia się w pokoju. Miętus próbuje się z nim „bratać” wydając mu rozmaite polecenia, ale po chwili rezygnuje z bezskutecznych prób. Oddaje inicjatywę Józiowi i prosi go o pomoc w swym przedsięwzięciu. Józio wypytuje służącego o jego imię, wiek i krewnych. Walek odpowiada na pytania tonem dość obojętnym. Ożywia się dopiero słysząc pytanie o to, czy „bierze w gębę od dziedzica”. Józio wali lokajczyka z całej siły w policzek. Parobek jest zachwycony tym ciosem. Józio wypędza go chwilę później z pokoju. Miętus okazuje swe niezadowolenie z takiego obrotu sprawy.

Wchodzi kuzyn Zygmunt, który pyta, kto strzelał z pistoletu, a dowiedziawszy się, że był to odgłos policzka wymierzonego słudze przez Józia, zaczyna traktować swego kuzyna z większym niż dotychczas szacunkiem i przyjaźnią. Miętus w międzyczasie wychodzi z pokoju. Pojawia się z powrotem dopiero koło północy. Okazało się, że „bratał się” z Walkiem, każąc mu bić się po twarzy. Kiedy w końcu parobek spełnił życzenie Miętusa, pojawiła się Marcyśka, „dziewka kuchenna” i dała wyraz swojemu zdumieniu dziwactwami „jaśnie pana”. Po niedługiej chwili, kiedy służący nieco się rozochocili Miętus usłyszał też wiele szyderczych słów odnoszących się do rozmaitych fanaberii gospodarzy, którzy „nie robiom, cięgiem ino żrom i żrom, (...) chorujom, wylegujom się, po pokojach chodzom i gadajom cosik”, „bardzo som pażerne i łakome - do góry brzuchem leżom i choroby majom z tego”.

Leżąc w łóżku Józio zastanawia się, jakie będą konsekwencje, że Franciszek przyłapał na tej rozmowie Miętusa i parę służących. Stary sługa był też świadkiem policzkowania Miętusa przez Walka. Ta refleksja prowadzi Józia do wniosku, że w rzeczywistości jedyną drogą do „poprawnego” współżycia panów i sług jest uświęcone tradycją „mordobicie” służących, które ukazuje „chamom” ich właściwe miejsce i nie dopuszcza do szkodliwego z nimi spoufalenia.

Rozdział XIV. Hulajgęba i nowe przyłapanie

Następnego ranka ciotka wypytuje Józia o wydarzenia minionego wieczora związane z osobą Miętusa. Józio jednak bagatelizuje podejrzenia ciotki o lewicowe poglądy Miętusa i wyraża swe wątpliwości. Aż do obiadu czas upływa w leniwym rytmie. Po obiedzie wuj Konstanty rozmawia na osobności z Józiem i zastanawia się czy Miętus nie jest pederastą i dlatego tak spoufala się z Walkiem. Józio jednak wyprowadza wuja z błędu i tłumaczy, że kolega po prostu „brata się jako chłopiec z chłopcem” i nie ma to nic wspólnego ani ze zboczeniem seksualnym, ani też z jakimiś lewicowymi poglądami.

Pojawia się Franciszek, który skarży się na karygodne spoufalenie Walka z Miętusem i na to, że w rozmowie z gościem lokajczyk ośmielił się wygadywać rozmaite rzeczy na swych chlebodawców. Wszyscy szukają Miętusa, którego już od dłuższego czasu nie ma. Po jakimś czasie Miętus ukazuje się na skraju lasu. Towarzyszy mu parobek. Z daleka widać, jak przybysz z miasta mizdrzy się do służącego i wtyka mu w rękę pieniądze. Walek - wołany przez Zygmunta - ucieka w las. Miętus przyłącza się do towarzystwa, które odbywa spacer po zagajniku. Gospodarze - a szczególnie wuj Konstanty - kpią z postawy Miętusa i jego upodobań. W odpowiedzi Konstanty słyszy, jak gość szydzi z jego przygody z dzikiem i gajowym (ze strachu przed dzikiem pan wskoczył na plecy gajowego, gdyż w pobliżu nie było drzew), której to przygody Walek był świadkiem i miał ją zachować w tajemnicy. Konstanty postanawia zwolnić parobka z posady lokaja. Miętus wykrzykuje jeszcze kilka obelg i ucieka w las. Józio próbuje go dogonić.

W oddali widać Zosię. Ostrzeżona przez Józia ucieka, co powoduje, że Miętus rzuca się za nią w pogoń. Józio dogania kolegę, który potknął się o korzeń i przewrócił. Miętus przemawia chłopską gwarą i zachowuje się jak prosty wieśniak. Józiowi udaje się doprowadzić go do domu. Po umieszczeniu kolegi w pokoju bohater spotyka swego kuzyna, który oznajmia wolę Konstantego: obaj chłopcy będą spożywać posiłki w swoim pokoju, następnego zaś rana powrócą do Warszawy. Zygmunt chce jeszcze spoliczkować Miętusa, aby doprowadzić do pojedynku, ale ojciec (Konstanty), który właśnie nadszedł, twierdzi że raczej należałoby dać niesfornemu chłopakowi „po pupie”.

Zza okna dobiegają szydercze śpiewy i śmiechy dziewek służących i parobków. Wuj chwyta w rękę rewolwer, ale w ostatniej chwili powstrzymuje go ciotka. Józio wraca do pokoju, gdzie zastaje kolegę, który lamentuje nad losem Walka i wyraża zamiar pozostania razem z parobkiem we wsi. Później zmienia zamiar i chce zabrać lokajczyka do Warszawy. Słysząc nocą, jak dziedzic strzela na postrach, Józio postanawia niezwłocznie uciekać. Ponieważ Miętus nie chce się nigdzie ruszyć bez parobka, przekrada się po północy przez uśpiony dom, aby odnaleźć i porwać parobka. Zastanawia się nad celowością takiego postępowania. Uważa, że lepsze i bardziej naturalne byłoby porwanie Zosi, jednak nie zmienia planów. Odnaleziony w kuchni parobek zrazu nie chce wędrować do Warszawy, ale przekonuje go silny argument w postaci wymierzonego mu policzka. Razem z Józiem przekradają się cicho do pokoju, jednak na ich drodze staje wuj Konstanty. Chwilę później pojawia się też Zygmunt i lokaj Franciszek niosący świecę. Józio kryje się za kotarą, ale nie udaje mu się w porę wciągnąć tam lokajczyka. Walek zostaje posądzony o próbę kradzieży sreber. Pod tym pozorem zarówno Konstanty jak i Zygmunt odpłacają mu wielkim „mordobiciem” za odkrycie ich tajemnic.

Potem zaczynają tresurę lokaja każąc mu usługiwać przy posiłku i demonstrując przed nim swoją „pańskość”. Józio obserwuje to wszystko zza kotary, ale nie ma odwagi się ujawnić. W pewnym momencie zjawia się Miętus, który rzuca się na Konstantego. Wuj wraz z Zygmuntem mają zamiar spuścić chłopakowi lanie w obecności gapiących się przez okno wieśniaków i służących. Miętus chowa się za Walkiem, który znienacka „grzmotnął po mordzie Konstantego”. W ten sposób sługa zrównał się z panem. Na ten widok do pokoju wtargnęła ciżba chłopska, która również pragnęła „bratać się” z panami. Józio wymyka się z kotłowaniny i ucieka, zdając sobie równocześnie sprawę z tego, że nie może się uwolnić od swej „dziecięcej pupy”. W ogrodzie zatrzymuje go Zosia. Józio zabiera ją ze sobą, dochodząc do wniosku, że „porwanie” jej jest jedynym sposobem uniknięcia tłumaczenia obcym całego zajścia i swego w nim udziału. Rankiem wyznaje jej miłość i wmawia pannie, że porwał już kilka minut później. Zosia zaczyna wierzyć w historię z porwaniem i zapomina o wydarzeniach, które rozegrały się na folwarku. Józio zaś zamierza jedynie w drodze do Warszawy posługiwać się nią jak parawanem.

Ratując w ten sposób pozory dojrzałości jest zmuszony cierpieć ciągłe zwierzenia Zosi, przekonanej o jego uczuciach względem niej, która całkiem otwiera przed nim swe serce. W pewnym momencie okazuje się, że znajdują się we dwoje na całkowitym odludziu. Józio pragnie się od dziewczyny uwolnić, ona zaś coraz bardziej się do niego przytula. Chłopak broni się przed nią coraz słabiej, aż w końcu ulega. Jako podsumowanie narrator stwierdza, że „nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się jedynie można w objęcia innego człowieka”. Na końcu umieszczony został następujący dwuwiersz:

„Koniec i bomba

A kto czytał, ten trąba!”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ferdydurke streszczenie, Lektury matura
MATURA, FERDYDURKE, FERDYDURKE
Ferddurka Widold Gombrowicz, Matura, Ferdydurka
Ferdydurke moja prezentacja, moja prezentacja
Ferdydurke
ferdydurke
ferdydurke
Ferdydurke
Gombrowicz i Ferdydurke Czapska N, Studia I stopnia dziennikarstwo
Ferdydurke (8)
Ferdydurke Gombrowicza jako rzecz o formie
FERDYDURKE1
Opracowania lektur, FERDYDURKE, FERDYDURKE
FERDYDURKE 2
Ferdydurke
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke, Koncepcja narratora, Włodzimierz Bolecki pisał, że w Ferd
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke Podstawowe kwestie, TEMAT: FERDYDURKE GOMBROWICZA

więcej podobnych podstron