Olszakowski pan samochodzik i mumia egipska, Olszakowski


TOMASZ OLSZAKOWSKI

PAN SAMOCHODZIK I...

MUMIA EGIPSKA

WARMIA

2004

WSTEP

Mikołaj Kopernik szedł niespiesznym krokiem przez ogród szpitala pod wezwaniem

Swietego Ducha we Fromborku. Towarzyszacy mu lekarz z uznaniem spogladał na rosnace w

równych grzadkach zioła.

- Widze, &e zadbaliscie o wszystko - powiedział z nuta podziwu w głosie.

- Drogi Benedykcie, nasz szpital jest najnowoczesniejszy w tej czesci Europy -

pochwalił sie astronom. - Nasz wirydarzyk to tylko mała wizytówka...

Pchnał cie&kie, drewniane drzwi. W twarze uderzył ich cie&ki zaduch, obaj jednak byli

do niego przyzwyczajeni. Główna nawa szpitala była szeroka i dosc wysoka. Wzdłu& jednej

sciany na pryczach zasłanych swie&a słoma spoczywali chorzy i zniedołe&niali starcy. Ci

zdrowsi wedrowali tu i ówdzie, noszac dzbanki z piwem, zbierajac miski po dopiero co

skonczonym obiedzie. Kilku zakonników pracowało w skupieniu, zmieniali opatrunki,

podawali lekarstwa. Sala szpitalna była otwarta na niewielka kaplice. Trwały tam ju&

pierwsze przygotowania do wieczornej mszy.

Benedykt pociagnał nosem. Won otwartych wrzodów, zapach uryny, kału, potu

zakrecił go w nosie, ale ten szpital i tak był niezwykle czysty w porównaniu z tym, co widział

na Slasku i studiujac w dalekich Włoszech.

- Nawet krakowskie nie moga sie z nim równac - stwierdził z uznaniem.

- Po tamtej stronie - przewodnik wskazał rzad drzwi w drugiej scianie - mamy

kilkanascie mniejszych pokoi dla chorych, których rodziny wspieraja nas datkami. Tu zas -

przeszli do kolejnego pomieszczenia - pokój do badania chorych, laboratorium w najnowsze

urzadzenia wyposa&one oraz kuchnia, gdzie strawe dla ubóstwa sie warzy. Ci, którzy jeszcze

jako tako na nogach sie trzymaja, co dnia kramy obchodza, a &ywnosc otrzymana do szpitala

naszego znosza. Tak&e grosz drobny do wspólnej skarbony wrzucaja, z czego leki dro&sze,

banda&e i wosk na swiece zakupujemy.

- A zatem tu bedzie mi dane pracowac - nowo przybyły obrzucił wzrokiem mała,

pobielona wapnem izdebke, wyposa&ona ju& w najpotrzebniejsze sprzety.

- Tak, mistrzu. Obok jeszcze magazynek jest mały, gdzie cenniejsze narzedzia i

medykamenty pod kluczem trzymac mo&na. A i izdebka niewielka z piecem, gdzie strudzone

członki mo&na zło&yc, gdyby noc cała wypadło tu spedzic.

Kopernik stanał w drzwiach, niepewny, czy mo&e przeszkodzic uczonemu koledze.

Benedykt Solfa badał własnie rozległa, jatrzaca sie rane na piersi bezzebnego starca. Rana

pochodziła od sznura, jeszcze kilka miesiecy temu pracował w porcie ciagnac na linach

cie&kie barki ze zbo&em. Teraz siły go opusciły.

- Jeden jest lek, bracie, który pomóc mo&e - powiedział lekarz do chorego. - Słynny

proszek mumiowy, z dalekiej ziemi egipskiej pochodzacy.

Starzec posmutniał wyraznie.

- Skad mnie biednemu tak rzadkie i cenne lekarstwo? - wymamrotał.

- To pewnie kilka dukatów za łut kosztuje.

Po twarzy medyka przebiegł ciepły usmiech.

- Szczodrobliwosci biskupiej zawdzieczac mo&esz, &e cie w biedzie nie ostawimy...

Benedykt przeszedł do magazynu obok pokoju zabiegowego. Otworzył sarkofag.

Spoczywała w nim mumia. Jedno jej ramie, uwolnione ju& z banda&y, zostało obrane niemal

do kosci. Niewielkim no&ykiem odciał kawałek wyschnietej, przesaczonej smolista substancja

tkanki. Na widok Mikołaja ucieszył sie wyraznie. Zawszec to dodatkowa para rak do pracy. A

i kunsztem swoim przed przyjacielem mo&na sie popisac.

- Pomo&esz mi chwile?

- Oczywiscie - astronom skłonił głowe. - Có& zatem mi czynic wypada?

- Wez mozdzierz i rozetrzyj na proch miałki ten kawałek mumii - Solfa podał mu

strzep staro&ytnych zwłok.

Kopernik zrecznie zabrał sie do pracy. Tkanka kruszyła sie szybko. Podekscytowany

starzec błyszczacymi oczyma podziwiał, jak powstaje cudowne lekarstwo. Ten pote&ny

srodek z pewnoscia uleczy go z niemocy.

- Dobrze, teraz oliwy nieco dolej i wymieszaj - polecił medyk. - Tak, aby mazidło

geste, zdatne do ran opatrywania uczynic...

- Skad, przyjacielu, u ciebie tak piekny okaz mumii? - zapytał Kopernik. - Fragmenta,

którem w Królewcu w aptece widział, daleko skromniejsze mi sie wydaja...

- W młodosci, jeszcze we Wrocławiu mieszkajac, na strychu ja znalazłem. Według

słów włascicieli kamienicy, do słynnego uczonego naszego Witelona niegdys nale&ała. W

ziemi italskiej, gdziem studia medyczne konczył, wielem sie naczytał i naogladał mumii

stosowania, tedy z radoscia wielka do kraju wracałem, swiadom, &e przypadek szczesliwy

wyposa&ył mnie w pote&na bron do walki z zarazami wszelakimi. A i rozum - mimo lat

młodych - miałem, &em tego co przypadek mej pieczy powierzył, z rak nie wypuscił.

Opatrznosci Bo&ej to zawdzieczamy, gdy& aby w Italii mumie tak dorodna nabyc, złotem trza

płacic, a w niemieckich krajach ceny ich wy&sze jeszcze...

- Miłosierdzie jest cnota, która i inne cnoty pomna&a - astronom zajrzał do mozdzierza

i uznał, &e starczy.

Mistrz Benedykt posmarował rane starca gotowa mascia i starannie zało&ył opatrunek.

- Teraz szybko powinno sie wygoic.

- Bóg zapłac, doktorze, i czcigodnemu naszemu biskupowi, który tu was sprowadził...

- starzec niemal od razu poczuł ulge.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ZADANIE: ZDJAC Z EWIDENCJI SARKOFAG • ZNOWU

MUZEUM DIECEZJALNE • OGLEDZINY ZABYTKU • GDZIE JEST

MUMIA NEBAMONA

Jesien tego roku była paskudna jak zwykle. Siedziałem, spisujac sprawozdania z

letnich przygód. Przegladałem fotografie odnalezionych artefaktów i studiowałem ledwo

czytelne notatki. Ubierałem to wszystko w jezyk zrozumiały dla biurokratów naszego

ministerstwa. Co za bezsens...

- Znowu mamy jesien - powiedział pan Tomasz zza swojego monitora. - I tradycyjnie,

gdy tylko zaczyna sie martwy sezon, ogarnia cie totalna chandra...

- To prawda - mruknałem. - Człowiek patrzy na fotografie i jakos tak... - pstryknałem

w powietrzu palcami, szukajac odpowiedniego słowa.

- Ja te& nie lubie siedziec bezczynnie w czterech scianach... Nigdy nie pociagała mnie

papierkowa robota, choc czesto jest ona niezbedna - zasepił sie.

- Nie ma dla nas jakiegos zadania? - jeknałem. - Jedzmy gdzies daleko, tam gdzie

swieci słonce...

- ...a fale ciepłego morza obmywaja piaski pla&... - rozmarzył sie. - Niestety, Pawełku,

nikt nie chce nam powierzyc takiego zlecenia. A szkoda. Kilka tygodni na pustyniach Sudanu

dobrze by mi zrobiło. Ale jak sie chcesz wyrwac z czterech scian, to mam dla ciebie robote.

W terenie.

- Tak? - popatrzyłem na plac Piłsudskiego pokryty kału&ami. - A gdzie konkretnie?

Miałem nadzieje, &e nie bede musiał taplac sie gdzies w błocie na wsi zabitej

dechami... Z drugiej strony, niech bedzie i błoto, abym tylko nie musiał robic tych przekletych

sprawozdan!

- Pamietasz jeszcze sprawe zaginionego rekopisu Adama z Wagrowca?

- Oczywiscie.

- Jak sobie zapewne przypominasz, po całym tym zamieszaniu w Muzeum

Diecezjalnym w Płocku został falsyfikat egipskiego sarkofagu. Dostałem własnie faks od

dyrektora. Prosi, &ebysmy przysłali kogos, kto zajmie sie tym problemem.

- Niech sobie tam stoi. A jesli zawadza, to co? Strychu nie maja?

- Vytautas siedzi w wiezieniu, sarkofag nie posiada &adnej wartosci. Jednak dyrektor

chciałby umiescic go na ekspozycji. Wprawdzie nie jest to zabytek, ale z pewnoscia

przykułby uwage zwiedzajacych, zwłaszcza najmłodszych.

- A zatem co mam zrobic?

- Pojedziesz tam, spiszesz protokół przejecia sarkofagu na własnosc Skarbu Panstwa,

przecenisz i sprzedasz Muzeum Diecezjalnemu w Płocku za 1 złoty plus 22% VAT. Potem

zdejmiesz go z ewidencji, a oni wpisza go do swojej... Ponadto dla umieszczenia go na

ekspozycji musisz wydac swoja opinie, utrzymana w tym duchu, &e obiekt nie posiada

walorów zabytkowych, ale z uwagi na wartosc dydaktyczna dopuszczamy jego

eksponowanie...

- Pan &artuje? - spojrzałem na niego przera&ony.

- Taka jest procedura - pokazał mi plik kartek. - W ka&dym razie ministerialny

prawnik kazał tak to załatwic.

- Kiedy mam jechac?

- Jutro rano. Masz tu wszystkie potrzebne formularze - otworzył szuflade. - Wez

samochód, tu nie bedzie potrzebny. Wypisze ci delegacje na cały dzien, pochodz sobie po

Płocku, odetchnij, bedzie ci sie potem lepiej pracowało...

Nie mogłem nie przyznac szefowi racji.

Nastepnego dnia o szóstej rano wsiadłem do autokaru Polskiego Ekspresu. Wbrew

sugestii pana Tomasza nie zdecydowałem sie na jazde samochodem. Opinia prawnika

dotyczaca procedur była tak obszerna, &e musiałem ja spokojnie przeczytac i zastanowic sie

nad nia. Nie miałem te& ochoty tkwic tyle czasu za kierownica. Cisnienie spadało, bałem sie,

&e mógłbym zasnac za kierownica.

Wewnatrz pojazdu było ciepło i miło. Siedziałem i studiowałem plik kartek. Powoli

ogarniała mnie rozpacz. Na poczatku, jako przedstawiciel ministerstwa, miałem skonfiskowac

sarkofag. Po prawdzie nie bardzo wiedziałem komu, skoro jego własciciel siedział w

wiezieniu, a muzeum włascicielem nie było. Potem nale&ało zdjac zabytek z ewidencji. Wedle

prawnika nale&ało sporzadzic protokół zdjecia, to znaczy porabac skrzynie i spalic oraz

zebrac relacje swiadków, czego w dodatku miałem dokonac osobiscie. Mo&na było tego

jednak uniknac poprzez zło&enie wniosku ze strony muzeum o przekazanie im sarkofagu

przed zdjeciem z ewidencji...

Dosc tego! Zdenerwowany wrzuciłem papiery do teczki. Byłem wsciekły. Czekało

mnie wypełnienie 17 ró&nych papierków, kopie siedmiu miały zostac w Płocku, trzy trzeba

było przesłac do Ministerstwa Skarbu Panstwa. A wszystko po to, by na dobra sprawe nie

zmieniło sie nic... A, i jeszcze 22 grosze podatku VAT... I naraz pozazdrosciłem studentom

archeologii, którzy musza tylko machac łopatami i raz dziennie sporzadzac dokumentacje

stanowiska... Ech.

Przyjechałem do miasta przed dziewiata. Ruszyłem znajomymi uliczkami. W miejscu,

gdzie nie tak dawno badalismy mury sredniowiecznego koscioła, budowano teraz nowe bloki

mieszkalne. Wyszedłem na plac Narutowicza. Drzewa ju& gubiły liscie. Jeszcze kilkaset

metrów i pukałem do znajomych drzwi Muzeum Diecezjalnego. Tak niedawno zwiedzałem

wnetrze w towarzystwie antyterrorystów... Dyrektor ju& na mnie czekał. Uscisnał mi dłon i

usmiechnał sie promiennie.

- Nie sadziłem, &e przysla akurat pana...

- Tak wyszło - westchnałem. - Przywiozłem kupe formularzy do wypełnienia... I

bedzie pan musiał dodatkowo zapłacic za sarkofag. Cała jedna złotówke plus 22% VAT...

- To sie dobrze składa, bo moje muzeum dostało w tym roku osiemnascie złotych

dotacji na zakup nowych zabytków - mruknał zgryzliwie. - Nawet reszta zostanie...

Pogawedzilismy chwile, utyskujac na biurokracje i polityke mojego ministerstwa, po

czym przeszlismy do sali wystawowej. Egipskie zabytki wróciły ju& do kolekcji, z których je

wypo&yczono. Na miejscu został tylko niewielki zbiór bedacy własnoscia diecezji oraz

falsyfikat sarkofagu.

- Tak to wyglada - powiedział dyrektor. - Bardzo ładna podróbka, a& sam w pierwszej

chwili dałem sie nabrac... Ale ostatecznie jestem fachowcem od sredniowiecznych

haftowanych ornatów i szat liturgicznych, a nie od egipskich dzieł sztuki...

Obrzuciłem wzrokiem skrzynie. Fałszerz nie postarał sie specjalnie. Malowidła

przedstawiajace egipskich bogów kiepsko trzymały proporcje, hieroglify nakreslono byle jak.

Wewnatrz nie było &adnych zdobien, gołe, lekko oheblowane dechy. Połaczono je za pomoca

kołeczków z ciemniejszego nieco drewna.

A jednak cos mi sie nie zgadzało. Nie wiedziałem jeszcze co, ale było w tej skrzyni

cos niepokojacego. Opusciłem wieko i długo patrzyłem na detale polichromii.

- Farba jest pokryta siateczka pekniec - powiedziałem. - To bardzo proste do

podrobienia...

- Wiem. Nakłada sie dwie warstwy lakieru: jedna wolno schnaca, a na to szybko

schnaca - wyjasnił. - Najpierw zastyga ta na wierzchu, a potem spodnia rozrywa ja na

kawałki. Wtedy w szczeliny wystarczy wetrzec troche sadzy...

- Własnie.

- Nic trudnego. Trzeba miec tyko troche czasu, tak ze 48 godzin, &eby dobrze

stwardniały obie warstwy.

Te& znałem te technike i jeszcze dwadziescia bardziej skomplikowanych na dodatek.

- Ale prosze spojrzec, ile tu dziurek po kornikach - wskazałem. - Malowidła ledwo sie

trzymaja...

- Ostrzelali deski najdrobniejszym srutem - zasugerował. - Słyszałem, &e tak sie to

robi...

- Kiedys faktycznie fałszerze tak sie bawili, ale od dawna ju& nie stosuja tej metody.

To byłoby zbyt łatwe do wykrycia - wyjasniłem. - Sruciny zawsze zostaja w otworach...

Wyjałem z kieszeni komplet drobnych narzedzi. Szpila podłubałem w dziurkach i po

chwili wydobyłem szczatki owada. Pokazałem dyrektorowi.

- U&yli dech ze starej stodoły - zasugerował. - Dlatego mamy korniki...

Teraz przy u&yciu lupy zbadałem szczeliny.

- Korniki przegryzły sie przez spoine miedzy dwiema deskami. Potem drewno pekło i

wypaczyło sie... - mruknałem. - Ale jesli uwzglednimy przemieszczenia, pasuja jedne do

drugich. I to bardzo dokładnie.

- Co to oznacza? - zaniepokoił sie.

- Musiało minac bardzo wiele lat od czasu, kiedy wykonano te trumne - powiedziałem

powoli. - Tak długo, &e korniki zda&yły wyryc w niej swoje korytarze, a potem mineło mo&e

znowu sto lat i deski popekały, a potem zwichrowały sie...

Patrzył mi spokojnie w oczy.

- Sadzi pan wiec, &e...

- Ten sarkofag mo&e, choc nie musi byc autentyczny. Jesli to falsyfikat, to powstał

bardzo dawno. Byc mo&e dwiescie lub trzysta lat temu.

- O, do licha - zafrasował sie staruszek. - I co dalej z tym fantem robimy?

- Sytuacja ulega zmianie - powiedziałem ponuro. - Nie moge panu tego zostawic na

wyposa&eniu. Tak cenny zabytek musza zbadac fachowcy. Lepsi ni& my dwaj.

- Pozostaje jeszcze pytanie, skad to sie, u licha, wzieło - poskrobał sie po ciemieniu. -

Bo chyba nie został skradziony z &adnej kolekcji? W ka&dym razie u nas nikt nie zgłaszał

roszczen...

- Nie wiem. Ale to te& trzeba bedzie sprawdzic. Zdaje sie, &e uniknałem papierkowej

roboty - potrzasnałem plikiem formularzy. - Ale czeka mnie inna... Kto wie, czy nie gorsza.

- Dobrze. Ale i tak papiery o przekazaniu trzeba bedzie wypisac - westchnał. - Prosze

do mojego gabinetu. Zamówic taksówke baga&owa?

- Do Warszawy? - złapałem sie za głowe. - Uchowaj Bo&e! Wezwe z ministerstwa

półcie&arówke i konwojenta... - siegnałem do kieszeni po telefon komórkowy. - Jak my to

zapakujemy? Trzeba by folie z babelkami i jeszcze cos dla usztywnienia konstrukcji. Na

przykład styropian albo tekture...

- Mam w magazynie skrzynie, w której to przywiezli - powiedział. - I woreczki z

granulatem styropianowym do unieruchomienia. Zaraz to mo&emy zapakowac. Na pewno

bezpiecznie zniesie nawet długa podró&. Szkoda, &e nie mo&e tu zostac. Byłby ozdoba mojego

muzeum - westchnał. - I ładnie by sie komponował z reszta kolekcji...

- Nie moge nic obiecac, ale postaram sie załatwic, &eby przynajmniej na jakis czas dali

go tu w depozyt - próbowałem jakos go pocieszyc.

Eal mi sie go zrobiło. To był dobry fachowiec, dbał o powierzone swojej pieczy

dobro, doskonale prowadził muzeum, starał sie, by ciekawe wystawy przyciagały jak

najwiecej zwiedzajacych.

Zadzwoniłem do pana Tomasza i przedstawiłem mu cała sytuacje.

- Wybacz, Pawle, ale to chyba niemo&liwe - powiedział po chwili milczenia. - Skad, u

licha, wziałby sie u nas staroegipski sarkofag?! To przecie& bardzo cenny zabytek.

- Nie wiem - westchnałem. - Ba, nie mam nawet stuprocentowej pewnosci, czy jest

autentyczny. Ale jesli tak...

- ... to trzeba sprawe wyjasnic - dokonczył za mnie. - Bierzemy sie ostro do roboty.

Zadzwoniłem, by zamówic transport.

Muzeum Narodowe w Warszawie zajmuje ogromny, szary budynek, wzniesiony

jeszcze w okresie miedzywojennym. Gdyby popatrzec na nie z góry, przypomina litere „E”.

Jedno skrzydło, to poło&one od wschodu nad opadajaca do Wisły skarpa, od lat zajmuje

Muzeum Wojska Polskiego. Od lat te& toczy sie cicha wojna o przeniesienie go w inne

miejsce. Długo mówiło sie o Cytadeli, ale ostatnio ucichło.

Samo Muzeum Narodowe planuje wzniesienie nowego nowoczesnego gmachu, gdzies

od tyłu. Na to jednak tradycyjnie brak funduszy.

Jesli wejdziemy głównym wejsciem, znajdziemy sie w rozległym holu. Na wprost

widac monumentalna klatke schodowa. Mo&na wdrapac sie po schodach i na długie godziny

zagłebic w labirynt sal ekspozycyjnych. Znajdziemy tam rozmaite cuda, sredniowieczne i

barokowe drewniane rzezby, wyroby dawnych jubilerów, obrazy flamandzkie oraz ogromna

kolekcje dzieł najznamienitszych polskich mistrzów. Od czasu do czasu organizuje sie tu

wystawy tematyczne i wtedy budynek oblegaja tłumy zwiedzajacych.

W specjalnej sali pod samym dachem wisi jeden z najwiekszych polskich obrazów -

„Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki. Dla równowagi niejako w gablotach mo&na znalezc

dziełka najmniejsze - miniatury malowane na kosci słoniowej.

Aby nacieszyc oczy pieknem, nie trzeba wcale wdrapywac sie po schodach. Na lewo

od wejscia na parterze znajdziemy galerie, w której sa eksponowane freski z Faras, odkryte

przez zespół profesora Kazimierza Michałowskiego. Kilkadziesiat sredniowiecznych

chrzescijanskich malowideł wydartych piaskom Pustyni Nubijskiej, uratowanych przed

zalaniem wodami Jeziora Nasera robi niezwykłe wra&enie. A co znajdziemy po prawej

stronie? Galeria sztuki staro&ytnej kryje w sobie rozmaite zabytki greckie, rzymskie,

asyryjskie, etruskie oraz oczywiscie egipskie. Granitowe kolumny wysokie na kilka metrów,

wazy, monety, amulety, naszyjniki... Mo&na sie tu włóczyc godzinami.

Muzeum posiada w swoich zbiorach 49 tysiecy eksponatów i oczywiscie udostepnia

zwiedzajacym tylko niewielka ich czesc. Budynek miesci wiec ogromne magazyny, a tak&e

biblioteke i pracownie naukowe. W podziemiach umieszczono kawiarnie (choc, szczerze

powiedziawszy, nigdy nie widziałem, aby była czynna) i sale kinowa.

Betonowy loch pod sala egipska wygladał ponuro jak grobowiec. Wra&enie to

pogłebiały kamienne, wa&ace dwie tony, slepe wrota mastaby oparte o jedna ze scian.

Posrodku pomieszczenia na niskim stole spoczywał przywieziony z Płocka sarkofag. Profesor

Andrzej N. ogladał go długo przez lupe.

- To robota prowincjonalnego warsztatu - orzekł wreszcie. - Dlatego postaci kiepsko

trzymaja sie kanonu. Niemniej jednak ten, kto wykonał te napisy - wskazał długie rzedy

hieroglifów zdobiace wieko - umiał pisac. Całosc jest bardzo zniszczona i sa to zniszczenia

typowe raczej dla naszego klimatu.

- To znaczy, &e ten sarkofag jest autentyczny? - wolałem zdobyc pewnosc.

- Oczywiscie. Prawdopodobnie pochodzi z okresu XXI dynastii - wyjasnił ekspert.

- Jaki typ uszkodzen ma pan na mysli? - zapytał pan Tomasz, wracajac do

poprzedniego watku.

- W pierwszej kolejnosci butwienie drewna. Prosze zwrócic uwage na ten obszar

zniszczen - wskazał na „burte” dolnej połowy. - Przez jakis czas musiał stac na wilgotnym

podło&u. Polichromie namalowano na podkładzie z gipsu lub wapna. Pod wpływem wody

speczniał i odpadł... Potem wysuszono go, co spowodowało pekanie werniksu, ale

zahamowało proces niszczenia.

- Mo&e uległ zamoczeniu podczas transportu do Europy? - zadumałem sie.

- Niewykluczone. Do tego jeszcze korniki. Biorac pod uwage, jak długo i intensywnie

go podgryzały, mo&emy przypuscic, &e przez wiele lat stał w miejscu, gdzie mogły to bez

przeszkód robic.

- Na przykład zamurowany w piwnicy?

- Musiałaby byc bardzo sucha. Korniki lubia wilgoc, ale jej nadmiar im szkodzi.

Zreszta, gdyby stał w piwnicy, zniszczenia byłyby znacznie powa&niejsze.

- Jak pan sadzi, skad on pochodzi? - zapytał szef.

Zmeczonym ruchem zdjał okulary i przecierał teraz zapocone szkła chusteczka.

- Mysle, &e z jakiegos niewielkiego osrodka, na przykład Dendery. Mo&e na to

wskazywac obecnosc a& trzech przedstawien bogini Hathor - wskazał rysunki na wieku. - I

jak sadze, jego twórca był kapłanem - swiadczy o tym ten symbol.

- Bardziej mi chodziło o to, czy domysla sie pan, jak znalazł sie w Płocku? - westchnał

Pan Samochodzik.

- Tego nie potrafie powiedziec - pokrecił głowa. - Mysle jednak, &e mo&e stanowic

egzemplarz z jakiejs przedwojennej kolekcji. W czasie okupacji takie zbiory czesto ulegały

rozproszeniu. Choc nie kojarze, &eby zgineło nam cos takiego - poskrobał sie po głowie. - Ale

wie pan, w prywatnych zbiorach mogły byc ró&ne cuda...

- Trzeba bedzie postudiowac liste strat kultury polskiej - mruknałem.

- Mo&e tam natrafimy na jakis trop. Czy nie mógł zostac przemycony z Egiptu?

- Raczej mało prawdopodobne - pokrecił głowa. - Obowiazuje zakaz wywozu

egipskich dzieł sztuki i jest on zdumiewajaco dokładnie respektowany od ponad 120 lat.

Zreszta korniki... W Egipcie wystepuja owady niszczace drewno, ale sa zupełnie inne ni& te

wystepujace w naszym klimacie. Ten sarkofag musiał trafic do Europy na przykład w połowie

XIX wieku albo wczesniej.

- Trzeba sciagnac kogos z laboratorium Komendy Głównej Policji - zasugerowałem. -

Niech zbadaja wszystko, co sie da, zrobia analize kurzu, mikrouszkodzen i tak dalej...

- Jedno moge powiedziec wam od razu - profesor przeczesał palcami dno skrzyni. - W

tym sarkofagu jeszcze niedawno spoczywała mumia jego własciciela - pokazał nam kilka

kawałków &ółtawej nitki, które przykleiły sie do jego palców. - I warto by ja odnalezc... Nie

mamy ich w kraju wiele. Ka&da mo&e byc zródłem bezcennych danych naukowych.

Zwłaszcza &e mo&emy zastosowac dzis najnowsze zdobycze nauki dla jej zbadania.

- Zrobimy co w naszej mocy - obiecałem.

- Jeszcze jedno - odezwał sie szef. - Mógłby nam pan przygotowac tłumaczenie tych

napisów? Sadze, &e bedzie pomocne w identyfikacji.

- Oczywiscie. Najwa&niejsze bedzie imie zmarłego. Jesli sie nie myle... - wział lupe do

reki - brzmiało Nebamon - wskazał miejsce, gdzie na &ółtej powierzchni czerniało kilka

dziwnych znaczków. - Oczywiscie po zdjeciu wszystkich sladów nale&ałoby to dokładnie

oczyscic i zakonserwowac...

- Chyba tak - kiwnałem głowa. - Ale na razie niech to obejrza policyjni technicy. A ja

wybiore sie do wiezienia... Musze sobie uciac dłu&sza pogawedke z Vytautasem...

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZMOWA W WIEZIENIU • KOMPOZYTOR STAWIA

WARUNKI • WYNIKI ANALIZ • DWA NAZWISKA • AUKCJE W

INTERNECIE

Wiezienie Warszawa-Białołeka sprawia ponure wra&enie. Betonowe mury, wie&yczki

stra&nicze, zasieki. Siadłem w rozmównicy. Krzesło, przed nim gesta siatka, po drugiej

stronie drugie krzesło - dla osadzonego. Stra&nik po kilku minutach przyprowadził

litewskiego kompozytora.

- O, pan Daniec - ucieszył sie na mój widok. - Có& za miła wizyta... - ironizował.

- Mam pytanie - powiedziałem ponuro. - I lepiej, &ebys udzielił na nie odpowiedzi, w

miare mo&liwosci szczerej i kompletnej. Tak bedzie lepiej.

- Dla was lepiej, bo chyba nie dla mnie - spojrzał na mnie wrogo, spode łba.

- Owszem.

- Pytaj wasc - wyszczerzył zeby w usmiechu. - Ale za szczerosc i kompletnosc

odpowiedzi nie moge z góry reczyc. Jakos pana nie lubie...

- Skad miałes sarkofag, w którym wjechałes do Muzeum Diecezjalnego w Płocku? -

zapytałem.

Wzruszył ramionami.

- Ukradłem go bardzo niedobrym ludziom. Doszedłem do wniosku, &e bardziej sie

przyda w muzeum ni& im...

- A konkretnie? - zainteresowałem sie.

- Za konkretne informacje jest konkretna cena - spowa&niał. - Wy mnie wypuscicie, a

ja powiem, skad to wziałem. Podam adres, nazwisko i inne szczegóły. Ba, nawet moge to

zeznac pod przysiega. Capniecie trzech niebieskich ptaszków.

- Zostało ci półtora roku odsiadki...

- Własnie. I nudzi mi sie tutaj jak diabli. Nie wolno mi w celi trzymac pianina, a na

elektronicznym kiepsko mi sie gra. Nie moge grac, nie moge komponowac... Wielki talent

marnujecie.

- Zaproponuj dyrektorowi zorganizowanie koncertów w swietlicy. Pewnie cos maja...

- Owszem, stoi tam pianino, ale to kompletny trup. Recydywisci próbowali na tym

grac swoimi cie&kimi łapskami. Próbowałem nastroic, ale nic z tego nie wyszło... Dlatego

moja propozycja jest konkretna. Wolnosc za informacje.

- Nawet gdybysmy chcieli, nie od nas to zale&y. A nie chcemy. Zalałes nam sadła za

skóre, włamałes sie do kilku muzeów i bibliotek, rozrabiałes tak, &e...

- Ech, grzechy młodosci. Przeka& swojemu wodzowi moje warunki. A zreszta -

usmiechnał sie nieoczekiwanie - podpowiem wam. Trafiłem na to zupełnie przypadkiem,

szukajac zielników Syreniusza. Macie teraz dobry trop.

- Hmm.

- Za wiecej informacji musicie zapłacic. Wolnosc jest cenna... A bez mojej pomocy

nigdy nie znajdziecie tych ludzi.

- Doprawdy?

- Jestem tego absolutnie pewien - usmiechnał sie z wy&szoscia.

- Mysle, &e nas nie doceniasz. Nie chciałbym byc niedelikatny, ale raz ju& popełniłes

ten bład. Byłes przekonany, &e uda ci sie nas wyrolowac, a tymczasem mineło pare tygodni i

zapuszkowalismy cie...

- To prawda - posmutniał. - Ale wpadłem w wasze rece, bo dla wiekszej zabawy

podsuwałem wam pewne tropy...

- Ka&dy zostawia jakies tropy - mruknałem. - A jak ich dorwiemy, to ju& ja sie

postaram, &eby trafili do twojej celi. I ju& oni ci poka&a, co to znaczy krasc cudza własnosc.

Do konca &ycia zapamietasz...

Wstał, dajac mi do zrozumienia, &e rozmowa skonczona. Po&egnanie było raczej

chłodne.

- Chce nadzwyczajnego złagodzenia kary? - zasepił sie pan Tomasz. - Niewykonalne...

Zreszta miejsce takich łobuzów jest za kratkami. Nie tylko nie moge, ale i nie chce mu

pomóc.

- Dran bawi sie z nami w kotka i myszke - parsknałem.

- A mo&e ułatwimy mu ucieczke z wiezienia, a potem, jak ju& bedzie w naszych

rekach, potorturujemy go troche? - zaproponował nieoczekiwanie.

Spojrzałem na niego zdumiony i z ulga zorientowałem sie, &e &artuje.

- Nie martw sie, Pawełku. Nie takie zagadki razem rozwiazywalismy. Znajdziemy

zaginiona mumie i ustalimy, skad pochodzi ta skrzynka...

Zawsze podziwiałem pana Tomasza za to, &e nie zra&ał sie trudnosciami. Jednak tym

razem poczułem delikatne ukłucie zwatpienia.

- Wyjdziemy od teorii profesora - powiedział powa&nie. - To mo&e byc czesc

przedwojennej kolekcji. Przyjmijmy, &e jakis hitlerowiec przywłaszczył sobie egipski

sarkofag i ukrył go gdzies z mysla o lepszych czasach.

- Musiałby zdawac sobie sprawe z jego wartosci.

- Sprawdzimy.

Nastepne dwa dni spedziłem znowu w czterech scianach nad gigantycznymi stosami

papierów. Tysiace teczek komisji poszukiwawczej, która w latach 1944-1952 tropiła

zaginione kolekcje dzieł sztuki. Setki listów pisanych czasem na maszynie, czesciej recznie.

Wyblakłe fotografie lub szkice. Hitlerowcy zrabowali nieprawdopodobna ilosc zabytków.

Dziesiatki tysiecy obrazów, rzezb, starodruków... Od czasu do czasu natrafiałem na jakies

zabytki sztuki staro&ytnej, przewa&nie greckie lub rzymskie. Pan Samochodzik tak&e nie

pró&nował. Z IPN-u przywiózł tomisko oprawione w czarne płótno - indeks członków

NSDAP. Badał go teraz strona po stronie, notujac wszystkich archeologów i historyków,

którzy wstapili do partii nazistowskiej. Przypominało to szukanie igły w stogu siana.

Skonczylismy niemal jednoczesnie.

- Eadnych sarkofagów - zameldowałem. - Owszem, zrabowali kilka niewielkich

kolekcji sztuki egipskiej, ale były w nich wyłacznie drobiazgi. Nic, co by pasowało. Jakies

posa&ki, papirusy...

- A ja mam osiemnastu archeologów, którzy byliby w stanie oszacowac wartosc

takiego sarkofagu - powiedział powa&nie. - Ale przesledzenie ich losów to robota na całe

miesiace. I nie wiem nawet, czy jest sens. To mógł byc hitlerowiec - kolekcjoner,

niekoniecznie uczony...

- Co robimy?

- Polece do Moskwy do naszego przyjaciela - tu skrzywił sie, jakby zjadł cytryne -

doktora Raubera.

- Sadzi pan, &e on bedzie cos wiedział? - zainteresowałem sie. - I czy zechce nam

powiedziec?

- Mysle, &e powie. Zawsze grał fair. Poza tym to ciebie nie lubi. A w Moskwie pod

jego piecza znajduje sie cos, co mo&e od razu pozwoli nam ustalic dzieje tego sarkofagu.

- Có& to takiego?

- Wspaniały zbiór bezcennych dokumentów. Zabezpieczone przez Armie Czerwona

archiwum IRR.

- Nigdy nie słyszałem...

- To była specjalna hitlerowska agenda zajmujaca sie poszukiwaniem i

konfiskowaniem prywatnych kolekcji dzieł sztuki. Zasadniczo szukała ich dla marszałka

Rzeszy, Goeringa, ale nadwy&ki trafiały te& do innych wysokich ranga hitlerowców. A czesc

zabezpieczonych dóbr nawet do niemieckich muzeów... W ka&dym razie notowali

skrupulatnie, co, gdzie i komu zabrali.

- Tylko czy pozwola panu z tego skorzystac? - zaniepokoiłem sie. - Rosjanie

niechetnie udostepniaja swoje dane...

- Czasy sie zmieniaja, Pawełku - usmiechnał sie. - To, co jeszcze dziesiec lat temu

byłoby niemo&liwe, dzis jest banalnie proste. A ty tymczasem zbadaj wykazy kradzie&y dzieł

sztuki Interpolu. Nie da sie zupełnie wykluczyc, &e Vytautas ukradł to gdzies na Zachodzie i

przeszmuglował do Polski...

- Mo&e prosciej posłac meila z zapytaniem? Dokumenty moga nam zeskanowac... I

szybciej bedzie, i taniej.

- Masz racje - powiedział krótko szef.

A ja poczułem, &e mimowolnie wyrzadziłem mu przykrosc. Lubił takie rzeczy

załatwiac osobiscie. Lubił samodzielnie grzebac w stertach zakurzonych papierów...

Rozesłałem listy do podobnych nam komórek w Europie Zachodniej. Mineły jeszcze

dwa dni. Spływajace odpowiedzi były negatywne. Nigdzie nie skradziono podobnego

sarkofagu. W domach aukcyjnych pojawiały sie one bardzo rzadko, raz na kilka- kilkanascie

lat. Z reguły kupowały je muzea, tylko czasami prywatni kolekcjonerzy. Eaden ze

sprzedanych sarkofagów nie pasował do opisu... Zreszta od dawna na rynku zabytków

egipskich panował kompletny zastój.

W wolnych chwilach siedziałem i marzyłem, co zrobie Vytautasowi, gdy kiedys

wpadnie w moje rece...

Telefon na biurku przerwał moje rozwa&ania. Zapraszali mnie do laboratorium

Komendy Głównej Policji. Pojechałem. Przyjeto mnie w niewielkim, ascetycznie urzadzonym

gabinecie. Człowiek w białym fartuchu, który przedstawił sie jako Marek, miał ju& gotowy

szczegółowy raport.

- Dokonalismy dokładnej analizy pozyskanego materiału - powiedział, rozkładajac na

biurku mase papierzysk. - W skrzyni jeszcze niedawno znajdowała sie mumia własciciela.

Dowodem na to sa resztki nitek pochodzacych z lnianych banda&y przesyconych substancja

bitumiczna. Mumia jest w złym stanie, prawdopodobnie czesciowo odwinieta. Z dna trumny

pobralismy dwa rodzaje włosów. Suche, łamliwe, pochodzace z ciała denata, oraz swie&e,

zostawione przez Litwina, który uło&ył sie w sarkofagu. Analiza szczatków owadów

pobranych z otworów w drewnie i szczelin pozwoliła wykryc a& cztery ró&ne gatunki.

Poprosilismy o szczegółowa ekspertyze Instytut Zoologii PAN. Dwa gatunki to podobne do

korników paskudztwa &yjace w Egipcie i krajach Lewantu. Trzeci to korniki przystosowane

do chłodniejszego klimatu ni& nasz. Wystepuja na terenie Skandynawii, a u nas tylko

endemicznie. Ale do XIX wieku były powszechne. Brak korników ciepłolubnych mo&e

wskazywac, &e w ostatnim okresie nie miały one dostepu do zabytku.

- O rany - westchnałem. - A czwarty gatunek?

- Pospolite pluskwy. To swiadczy, &e skrzynia stała w pomieszczeniu mieszkalnym,

gdy& owady te &ywia sie ludzka krwia... Ze szczelin w werniksie pobralismy zalegajacy tam

brud. Nic nadzwyczajnego. Kurz oraz troche sadzy. Ponadto wykrylismy krople &ywicy.

- Takiej zwyczajnej?

- Niezupełnie - zasepił sie. - Ma anormalna domieszke substancji smolistych. Brak

nam jednak materiałów porównawczych. Ich rozmieszczenie wskazuje, &e skrzynia stała pod

dachem wykonanym z w miare swie&ych sosnowych dranic. W jednej z kropli znalezlismy

te& drzazge z tego drzewa. Nie mo&emy jednak zrobic badan genetycznych i okreslic gatunku.

Nasze laboratorium jest zbyt przestarzałe...

- Cos jeszcze?

- Tak. Odchody much. Zanalizowalismy je na obecnosc pierwiastków sladowych.

Wystepuja w dwóch odmianach. Te, które zaliczylismy do grupy „A”, zawieraja du&a ilosc

cynku, siarki i arsenu.

- Arsenu - mruknałem. - Mo&e jakas trutka na muchy zawierajaca arszenik?

- Mało prawdopodobne. W grupie „B” jest du&o jodu, sladowe ilosci cyny i rteci.

Teraz analiza pyłków roslinnych... - pokazał mi wykres. - Komputer zanalizował i

zidentyfikował przeszło 300 gatunków. Sporo jest pochodzenia bliskowschodniego, ale mamy

te& pewne ciekawe anomalie. Jak na zabytek znaleziony w Polsce, jest tu nieco za du&o

pyłków drzew iglastych i brzozy...

Poczułem zawrót głowy.

- Napisy wewnatrz wykonano dwoma sposobami. Pierwszy zrobiono ostrym

narzedziem, prawdopodobnie koncówka no&a, drugi szpila lub szydłem. Niewatpliwie ich

autorami byli dwaj ró&ni ludzie. Nie potrafilismy zidentyfikowac stylu kaligrafii... Ale to

chyba dla was chleb powszedni?

- Chwileczke, jakie napisy? - zdumiałem sie. - W dodatku kaligrafowane!?

- Od wewnetrznej strony wieka sarkofagu - wyjasnił cierpliwie. - Zaraz, tu były

zdjecia... O, prosze.

Popatrzyłem na dwie fotografie formatu pocztówkowego i zagryzłem lekko wargi.

Przegapiłem taki slad!

- Viteo - odczytałem pierwszy.

- Solfa - technik przeczytał drugi.

- Co to mo&e znaczyc? - zamysliłem sie. - Mo&e dawni kolekcjonerzy uwiecznili

swoje podpisy? Tak sie czasem robiło. Zbieracze monet wybijali na nich nawet swoje punce...

No có&, dziekuje bardzo.

Po&egnalismy sie. Podjechałem do antykwariatu na Starym Miescie. Antykwariusze

obejrzeli uwa&nie fotografie obu podpisów i orzekli, &e pierwszy pochodzic mo&e z XIII

wieku, drugi prawie na pewno z pierwszej połowy XVI.

Przegrzebałem encyklopedie, ale nie natrafiłem na &aden slad ludzi o takich

nazwiskach.

Gdy wróciłem, Pan Samochodzik czytał własnie odpowiedz, która przyszła z

Moskwy.

- Dowiedział sie pan mo&e czegos ciekawego? - zainteresowałem sie.

- Tak. Najpierw sprawdzili w archiwum specjalnej komórki KGB, która sie tym

zajmowała... Na terenie Zwiazku Radzieckiego w czasie wojny przepadło kilka kolekcji

egipskich zabytków, w tym osiem sarkofagów. Trzy odnalazły sie w ciagu ostatnich

dziesieciu lat, oczywiscie na Zachodzie... Pozostałe przepadły jak kamien w wode,

prawdopodobnie zostały zniszczone w czasie działan wojennych albo nadal tkwia w jakichs

skrytkach. Dwa nawet by pasowały - nie odnotowano imion pogrzebanych w nich Egipcjan,

ale oba były puste. W archiwach IRR jest niewiele, mieli jakis sarkofag znaleziony na strychu

w Witebsku, ale przepadł na bocznicy kolejowej w czasie bombardowania Drezna.

- Czyli odpada... Chyba odpada - poprawiłem sie szybko. - Czasem na rynku

pojawiaja sie rzeczy, o których myslelismy, &e przepadły ju& na zawsze...

- Trzeba sformułowac teorie operacyjne - polecił. - Pomysł pierwszy, Vytautas mógł

okrasc prywatna kolekcje.

- To raczej mało prawdopodobne, gdy& zgłoszono by ten fakt i informacja byłaby w

bazach danych Interpolu - wyraziłem natychmiast moje zastrze&enie.

- Nie, gdyby była to kolekcja nielegalna lub sarkofag pochodził z przemytu. Pomysł

drugi. Litwin mógł dobrac sie do jakiejs okupacyjnej skrytki...

- To ju& bardziej prawdopodobne. Powiedział jednak, &e zabrał to jakims ludziom.

Mógł oczywiscie kłamac.

- Albo mogli to byc ludzie, którzy sami taka skrytke niedawno okradli. Pomysł trzeci?

- Nic mi nie przychodzi do głowy - westchnałem. - Ale skoro ten sarkofag znalazł sie

w Europie ju& w XIII wieku...

- Co powiedziałes? - spojrzał na mnie zdumiony. - Jak to? Skad to wiesz?

- No tak, moja skleroza - usmiechnałem sie przepraszajaco, po czym pokazałem raport

otrzymany od techników policyjnych.

Szef studiował go długo z zasepiona mina...

- No có&, Pawełku - powiedział. - Jedno drugiego nie wyklucza... Spróbujmy zatem

ustalic historie tego zabytku...

- Zostaje znaleziony w Egipcie, trudno powiedziec kiedy, ale z pewnoscia przed

rokiem 1300... Najpierw trafia w rece człowieka, który nazywa sie Viteo. Le&y u niego w

mieszkaniu, mieszkaja w nim pluskwy, co by wskazywało, &e ten&e własciciel nie był zbyt

bogaty...

- Nie, nie - szef zamachał rekami. - W sredniowieczu pluskwy, pchły czy wszy

wystepowały zupełnie powszechnie nawet na dworach królewskich.

- Viteo mieszkał gdzies, gdzie w powietrzu i &ywnosci musi znajdowac sie du&o

cynku, siarki i arsenu.

- To mo&e wskazywac na jakis okreg przemysłowy, na przykład Slask - zamyslił sie

przeło&ony. - Tylko czy w XIII wieku znano ju& cynk? O arsenie nie wspominajac...

- Hmm... - siegnałem na półke po odpowiednia literature. - Arsen w czystej postaci

otrzymał jako pierwszy niemiecki alchemik Albertus Magnus, &yjacy w XIII wieku -

powiedziałem. - Ale zwiazki tego pierwiastka, na przykład powszechnie znany arszenik,

znano ju& wczesniej.

- Cos mi swita - szef potarł skronie. - A cynk?

- Nie był znany w sredniowieczu, stosowano jednak jego zwiazki. Robiono z nich

napoje lecznicze oraz dodawano do miedzi, aby uzyskac mosiadz.

- Mamy wiec miejsce, gdzie prawdopodobnie odbywa sie jakas produkcja... I to na

spora skale, z wykorzystaniem ró&norodnych surowców... Wiem - przypomniał sobie nagle. -

Wiem, co mogło byc zródłem arsenu.

- Co takiego?

- Arsenian złota. Taki czerwonawy minerał. Wystepuje na Slasku i w Zagłebiu

Ruhry...

- Podobnie jak cynk - mruknałem. - Ale siarke mamy pod Tarnobrzegiem... Zreszta

nie zakładajmy automatycznie, &e muchy musiały &ywic sie na stołówkach pracowniczych

sredniowiecznych górników - za&artowałem. - Równie dobrze to wszystko mogło

wystepowac u niego w domu. Niech pan sobie wyobrazi alchemika pracujacego w skupieniu

nad pozyskiwaniem kruszcu z czerwonawej skały, jaka jest arsenian złota... Alchemika, który

jest ciekawy swiata i który sprowadził sobie do domu prawdziwa mumie w skrzyni, &eby, ja

wiem, badac ja?

- Swietnie. A zatem musimy poryc troche w literaturze alchemicznej. Znajdz mi tego

Viteo...

- Imie brzmi jak włoskie - zauwa&yłem.

- Mo&e byc łacinskie. Zreszta wielu Włochów w tamtych czasach wedrowało po

Europie... Ludzie wykształceni byli wszedzie poszukiwani. Zastanówmy sie teraz nad drugim

nazwiskiem.

- Solfa... Kiedys musiałem słyszec to nazwisko! Dawno temu, ale przecie& cos mi

mówi... Musze sobie przypomniec.

Zerwał sie i długo grzebał w encyklopediach. Potem siegnał do bibliografii

Estreichera. I znowu nic.

- Mo&e spis profesorów Uniwersytetu Jagiellonskiego - podsunałem. - Wsród

wykładowców mogli sie trafic Niemcy, Włosi i ze dwadziescia innych narodowosci.

- Masz racje... Szkoda, &e nie mam nic o Uniwersytecie Wrocławskim... Chyba

wybiore sie do Biblioteki Narodowej.

- Wspominali, &e na sarkofagu było du&o pyłków roslin iglastych... Mo&e Gdansk? I

jod w odchodach much z pózniejszego okresu...

- A mo&e kilka sosen za oknem kamienicy w Lipsku - wzruszył ramionami. - Pyłki

roslin to bardzo fajna rzecz, ale ilosc czynników, które moga zakłócic odczyt... Co do jodu,

jesli muchy jadły na przykład zasolone sledzie, to te& powstała anomalia.

- W sredniowieczu jodowano sól? - zdumiałem sie. - Przecie& to stosunkowo nowe

odkrycie.

- Oczywiscie &e nie. Ale pozyskiwano ja nie tylko w kopalniach, ale tak&e poprzez

gotowanie i odparowywane wody morskiej.

Popatrzyłem na niego z szacunkiem. Nie sadziłem, &e zna sie i na tym... Szef zało&ył

jesionke i ju& go nie było. Zaraz te& siadłem do komputera. Musiałem sprawdzic jeszcze cała

mase potencjalnych tropów.

Pan Samochodzik wrócił ciut przed osiemnasta, gdy ju& zbierałem sie do domu.

Wygladał na zmeczonego.

- I jak poszukiwania? - zainteresowałem sie. - Trafił pan na tego slaskiego alchemika?

- Niestety - pokrecił głowa. - Ani sladu. Tego drugiego te& nie zdołałem

zidentyfikowac. Ale ciagle mi sie wydaje, &e słyszałem to nazwisko.

- Mo&e słyszał pan jakies podobne, dlatego to wydaje sie panu znajome?

- Mo&e, ale... - pstryknał palcami. - Czuje, &e jesli uda nam sie zidentyfikowac tych

dwóch ludzi, posuniemy sie w znaczacy sposób do przodu. Co zdziałałes?

- Niewiele. Ale mam pewien trop. Prosze sobie wyobrazic, &e jakis człowiek sprzedał

pół roku temu kilka egipskich amuletów na aukcji Allegro.

- To znaczy w Internecie - zadumał sie pan Tomasz. - Dlaczego sadzisz, &e to mo&e

byc ciekawy trop?

- Ich zestaw jest dosc charakterystyczny - wyswietliłem mu na komputerze. -

Skarabeusz, oko ud&at wykonane z miedzi, pierscien z karneolu, filar d&et z zielonego fajansu

i pióro wykonane ze złotej blaszki... Staro&ytni Egipcjanie takie własnie amulety umieszczali

pomiedzy banda&ami spowijajacymi mumie. Skarabeusz miał chronic serce zmarłego. Oko

ud&at, zrenica boga słonca kładziona była na nacieciu, przez które usuwano narzady

wewnetrzne. Filar d&et, oczywiscie powinien byc wykonany ze szmaragdu....

- Ale widac mniej zamo&ni musieli zadowolic sie fajansem... A co oznaczał?

- To symbol trwałosci, niezmiennosci, niezniszczalnosci. Nie wiem, co mógł

symbolizowac pierscien.

- A pióro?

- To znak bogini sprawiedliwosci Maat. Wedle ich wierzen, po smierci człowiek

stawał na sadzie Ozyrysa. Na jednej szali kładziono jego dusze, a na drugiej pióro, które

normalnie bogini miała wpiete we włosy. Jesli dusza była czysta, nie przewa&ała pióra.

Grzechy zwiekszały jej cie&ar.

- Rozumiem. A zatem mamy komplet amuletów, które mogły znajdowac sie przy

mumii.

- Dokładnie tak. A przy tym pół roku temu...

- Niemal w chwili aresztowania Vytautasa - skojarzył natychmiast. - Litwin zdobywa

sarkofag. U&ywa go, by dostac sie muzeum. A tymczasem...

- Tymczasem mumia pozostaje w jakims schowku. Ktos sie do niej dobiera, pruje

banda&e i znajduje malenka kolekcje zabytków. Znacznie łatwiejszych do spienie&enia ni&

cała...

- To brzmi przekonujaco. Masz jego adres?

- Prawie.

- To znaczy, &e nie udało sie go zdobyc - zasepił sie. - A to w ogóle mo&liwe?

- Nie jest a& tak zle. Generał Skorlinski własnie próbuje go ustalic. Mamy a& dwa

namiary: numer telefonu i numer konta bankowego. To powinno potrwac najwy&ej

kilkanascie godzin.

- A zatem jutro.

- Własnie. Byc mo&e ju& jutro uda nam sie drania namierzyc. Jesli dobrze nam

pójdzie, od razu odzyskamy mumie.

- O ile nie została zniszczona... Intryguje mnie, skad mogła sie wziac mumia w

trzynastowiecznej Europie...

- Zebrałem ju& odpowiedni komplet literatury - wskazałem stosik ksia&ek na stoliku. -

Przejrze to w nocy.

- A kiedy sie wyspisz? - zaniepokoił sie.

- Wygospodaruje troche czasu - obiecałem.

Zaraz te& po&egnalismy sie. Pan Tomasz powedrował na Stare Miasto, a ja wsiadłem

do wehikułu i ruszyłem do siebie na Ursynów. Dojechawszy do domu, zaklałem wsciekle.

Torba z ksia&kami... Jak mogłem zostawic ja w ministerstwie? Ale nie miałem ju& siły wracac

po nia przez całe miasto. Zamiast tego obejrzałem sobie na wideo film „Mumia powraca”.

Fajnie nakrecony, sugestywnie... Spac poszedłem wczesnie.

ROZDZIAŁ TRZECI

PLUGAWA KAMIENICA • PUSTE MIESZKANIE • CO

SREDNIOWIECZNI APTEKARZE ROBILI Z MUMIAMI • WITELON I

SOLFA ZIDENTYFIKOWANI • JADE DO KRAKOWA

Generał zadzwonił punktualnie o siódmej rano. Rozmawialismy dłu&sza chwile,

ustalajac szczegóły operacji. Pojechałem do biura, siadłem do komputera. Człowiek, który

sprzedał amulety, nazywał sie Sławek Kowalski. W kartotekach policyjnych nie figurował, w

naszym ministerialnym rejestrze osób podejrzanych tak&e nie.

- Dajcie nam człowieka, a ju& my znajdziemy paragraf - mruknałem.

- Pawle, od kiedy to cytujesz Feliksa Dzier&ynskiego? - zdumiał sie Pan Samochodzik,

wchodzac do gabinetu.

- To nie on to powiedział, tylko Andrzej Wyszynski, prokurator generalny ZSRR z

czasów stalinowskich.

- I jak tam ustalenia?

- Mamy adres tego ptaszka. To znaczy nie prokuratora, tylko chłopaka od amuletów -

zaplatałem sie w zeznaniach. - Dostaniemy do pomocy policjanta i mo&emy go brac...

- Nakaz aresztowania i rewizji? - szef stał sie bardziej zasadniczy.

- Niestety nie. Ale gdyby wygladał podejrzanie, mo&emy go zatrzymac. Na 24

godziny.

- Zobaczymy - mruknał...

W tej czesci miasta zachowało sie sporo przedwojennej zabudowy. Niestety, przez

szescdziesiat lat nikt nie dbał o stare budynki. Sypiace sie instalacje, odpadajace tynki,

przeciekajace dachy... I mało ciekawi mieszkancy. Ulica Eelazna uchodzi powszechnie za

miejsce, gdzie czerwone twarze poluja na jeleni...

Stara kamienica wygladała równie odpychajaco jak jej sasiadki. W latach

piecdziesiatych, podczas barbarzynskiej akcji niszczenia sladów przeszłosci, skuto z niej

sztukaterie. Kolejne piecdziesiat lat niszczała, czesciowo pozbawiona tynku. Z balkonów

pozostały tylko stalowe szyny sterczace w powietrze. Weszlismy w mroczna i potwornie

cuchnaca brame.

- I w takim miejscu mogły sie kiedys znajdowac egipskie dzieła sztuki? - zadumał sie

Pan Samochodzik.

- Niezbadane sa wyroki losu - mruknałem.

Towarzyszacy nam policjant przez chwile kontemplował odrapane sciany. Weszlismy

na klatke schodowa. Drewniana balustrada opierała sie na metalowym stela&u. Kiedys zdobiły

go girlandy odlewanych w metalu kwiatów, dzis pozostały po nich jedynie nikłe slady...

Popekane płytki na podestach, trzeszczace przy ka&dym kroku drewniane schodki...

Wokoło panował półmrok. Swiatło teoretycznie powinno wpadac przez okna, ale te

zarosły brudem, a brakujace szyby zastapiono dykta. Brudny i cuchnacy korytarz, zza

odrapanych drzwi odgłosy kilku pijackich awantur jednoczesnie.

- To tutaj - oswietliłem latarka tabliczke z numerem.

- Co robimy? - po minie szefa poznałem, &e ma ochote wyniesc sie stad natychmiast.

Policjant zapukał. Nie było sensu naciskac dzwonka, od razu widac było, &e nie

działa... Odpowiedziało nam milczenie. Nikt nie poruszył sie za zniszczonymi, drewnianymi

drzwiami. Tylko w rurach biegnacych pod sufitem korytarza cos hurkotało.

- Włamujemy sie i zakładamy kocioł - zaproponowałem. - Jak wróci, to my go cap...

- Nie mamy nakazu - zaoponował policjant.

Zastukałem jeszcze energiczniej. I znowu nic.

- Mo&e wybralismy zła pore - zauwa&ył pan Tomasz. - Dziewiata rano, ludzie

zazwyczaj sa w pracy...

- Tacy jak on nie szukaja pracy - mruknał funkcjonariusz. - Cały dzien zadumy nad

flaszka... Spi pewnie do południa po całonocnej balandze.

- Pozory moga mylic - zaoponowałem. - Ten koles korzystał z Internetu i miał konto

w banku.

Teraz szef spróbował szczescia, walac do drzwi. Nieoczekiwanie za naszymi plecami

rozległo sie skrzypniecie nigdy nieoliwionych zawiasów i na korytarz wylazł typ z zarosnieta

geba. Był ubrany w pikowany kobiecy szlafrok, brudny i powyciagany. Brazowe slady

swiadczyły, &e od czasu do czasu zasypia z papierosem w rece

- O, policja? - zdziwił sie. - Po tego kolesia? Za pózno. Dawno temu wyparował...

Wisi mi czynsz za miesiac.

- Ma pan klucze? - zapytałem konkretnie. - Szukamy go i jak dorwiemy, to

aresztujemy... A wtedy i o panskim czynszu bedzie mo&na pogadac.

Facet zatarł łapska i wyciagnał z kieszeni szlafroka oblepiony czyms czarnym klucz.

Wraził go w zamek i przekrecił. Zagadkowe drzwi staneły otworem. Ze srodka powiało wonia

dawno niepranych skarpetek, myszy i jeszcze czegos obrzydliwego. Weszlismy i

rozejrzelismy sie wokoło.

Koslawe krzesło, zapadniety tapczan, biurko o drewnianym blacie porznietym

no&em... Wło&yłem gumowe rekawiczki i wysunałem szuflade. Płaska plastykowa butelka z

etykietka, na której widniała &ółta malina moroszka.

- Laponia - przeczytał szef. - Produkowana w Finlandii. U nas w handlu nie

wystepuje. A szkoda... - usmiechnał sie do jakichs swoich wspomnien.

- Jest te& bilet na pociag na trasie Uppsala - Sztokholm - zauwa&yłem. Za tapczanem

spoczywało kilka gazet. Wygarnałem je na srodek podłogi.

- Fiu - gwizdnał lekko szef.

Katalogi aukcyjne, szwedzkie i niemieckie. Poło&yłem je na biurku i zabralismy sie do

ich pospiesznego kartkowania. Zabytków egipskich było w nich niewiele, nie jest to czesta

rzecz na aukcjach. A jednak... Kilka amuletów przewineło sie przez domy aukcyjne i

antykwariaty w ostatnim czasie. Zagadkowy Sławek zakreslił cienkopisem te podobne do

nale&acych do niego.

- Nie wiedział, ile to mo&e kosztowac, ale próbował jakos okreslic rzad wartosci -

powiedział policjant. - Wyprowadzał sie chyba w pospiechu...

Faktycznie, w szafach wisiało kilka ubran, a na łó&ku le&ała skołtuniona posciel...

- Wystosujemy za nim list gonczy? - zapytał pan Tomasz.

Policjant pokrecił głowa.

- Obawiam sie, &e nie da rady. List gonczy to powa&na sprawa. A w zasadzie nie ma

podstaw... Ka&demu wolno posiadac staroegipskie dzieła sztuki, kupowac je i sprzedawac

przez Internet. Mieszkał tu legalnie, ba, nawet sie zameldował, co nie jest w dzisiejszych

czasach czeste...

- Ale czuje, &e to klucz do naszej zagadki - mruknałem.

- Nawet jesli, to trudno bedzie mu to udowodnic - westchnał funkcjonariusz. - Trzeba

sprawdzic, czy nie opuscił naszego kraju. I wtedy zastanowic sie, co robic dalej...

Na odchodnym zajrzałem we wszystkie katy i do skrzynki z bezpiecznikami. Niestety,

nie znalazłem nic wiecej. Po zagadkowym sprzedawcy slad sie rozpłynał.

- W jakim wieku był ten lokator? - zapytałem jeszcze faceta w szlafroku.

- Student taki. Nawet kiedys gadał, &e archeologie bedzie w Warszawie studiował...

Zamilklismy poruszeni. Nieswiadomie podał nam ciekawa informacje! Opuszczalismy

paskudna kamienice z uczuciem ulgi. Podziekowalismy policjantowi za pomoc i

zapakowalismy sie do wehikułu.

- Na archeologie? - zapytałem.

Pan Tomasz kiwnał głowa.

- Pamietasz, Pawle, włamanie do ich biblioteki? Vytautas zrobił dziure w dachu...

- Sadzi pan, &e ten Kowalski to jego wspólnik? Działajacy od srodka, badajacy

mo&liwosci włamania...

- Sprawdzmy to.

W instytucie bez problemu udostepniono nam liste studentów. Faktycznie, chodził tu.

Sprawdzilismy, &e uczeszczał na wykłady doktora Hreczkowskiego i zaraz pukalismy do

drzwi gabinetu naszego przyjaciela. Doktor był u siebie. Na nasz widok ucieszył sie wyraznie.

- Ha - powiedział. - Kogó& to niesie!

Zasiedlismy wygodnie w fotelach. Zaraz te& zaparzył nam kawe.

- Kowalski, Kowalski - mruczał, usiłujac sobie przypomniec. - Tak, miałem takiego

studenta. Nie był zbyt błyskotliwy, a potem gdzies go wcieło. Normalne, cała masa dostaje sie

na studia tylko po to, &eby uniknac słu&by wojskowej. Przyjda kilka razy na zajecia i znikaja,

jakby ich ziemia pochłoneła. Myslałem, &e to ktos taki... Po prostu przestał sie pojawiac...

- Był na pierwszym roku? - zainteresowałem sie.

- Własnie.

- Czyli nie mógł byc agentem Litwina, bo on włamał sie tu jeszcze w poprzednim roku

akademickim - wydedukował Pan Samochodzik. - Zaczyna sie robic coraz ciekawiej. Czego

tu szukał? Bo chyba nie wiedzy?

- A czego znowu poszukujecie? - zaciekawił sie doktor. - Mo&e jakos wam pomoge?

- Zgineła egipska mumia - wyjasniłem. - Sarkofag od niej udało nam sie zabezpieczyc,

za to zawartosc diabli wzieli.

- Mumia, powiadasz? - jego krzaczaste brwi uniosły sie do góry. - A to ciekawe...

Komu ja ukradli?

- Tego te& nie wiemy...

Zaczałem wyjasniac.

- Mamy poszlaki, &e dotarła do naszego kraju ju& w XIII wieku - westchnał Pan

Samochodzik. - Zdumiewajace, nieprawda&? W tamtych czasach chyba nikt nie interesował

sie sztuka egipska, choc na przykład powstawały ju& kolekcje rzezb antycznych, ale raczej z

kregu grecko-rzymskiego...

- Owszem, ale mumie do Europy płyneły w tym czasie wartkim strumieniem przez

Morze Sródziemne - archeolog w zadumie popatrzył na kolekcje sredniowiecznych garnków

zdobiaca regał. - Był tu na nie ogromny rynek zbytu.

- Jak to? - wytrzeszczyłem oczy.

- Po co? - zdziwił sie Pan Samochodzik.

- Jako lekarstwo - wyjasnił Hreczkowski, popijajac spokojnie kawe.

- Tak zwany proszek mumiowy. Wiecie zapewne, jak wygladał proces balsamowania?

- Nacinano ciało i wydobywano wnetrznosci. Potem przez nos wydłubywano mózg,

zwłoki moczono w sodzie, a po czterdziestu dniach owijano w banda&e - popisałem sie swoja

wiedza.

- Có&, nie jestem ekspertem, ale troche to uzupełnie... Otó& po wyjeciu mózgu... A

przy okazji, wydłubywanie go przez nos było bardzo pracochłonne, wiec najczesciej wybijano

oko i tamtedy ły&ka...

Pan Tomasz zrobił mine, jakby go zemdliło. Ja te& poczułem nieprzyjemny cie&ar na

&oładku...

- O czym to ja? - doktor potrzasnał głowa. - Chyba miałem spotkanie z profesorem

Alzheimerem - za&artował.

- O mózgu.

- No własnie. Wiec w puste miejsce wlewano smołe z &ywica lub asfalt. Podobnie

zwłoki po wydłubaniu narzadów wypychano, &eby na tamtym swiecie brzuch sie takiemu

nieboszczykowi nie zapadał... A wypełniano ró&nosciami. Pchano tam dosłownie wszystko,

co było pod reka. Pakuły, szmaty, wiazki trzciny, stare ubrania, papirusy, kawałki drewna,

piasek, trociny... A wszystko to najczesciej solidnie umoczone w smole, wosku, &ywicy i

innych takich olejkach zapachowych. Stare mumie czasem do dzis pachna miodem.

Szef odetchnał cie&ko. A doktor podjał po chwili swoja sympatyczna opowiesc.

- Gdy Arabowie najechali Egipt, dosc szybko zorientowali sie, &e mumie, których

wszedzie było pełno, sa czesto zabalsamowane przy u&yciu pachnacych olejków. Dlatego te&

przystapili do procederu produkowania lekarstwa... Wyciagali mumie z grobów, patroszyli,

rozbijali głowy, by dostac sie do smoły wypełniajacej czaszke, to wszystko topili i u&ywali na

ró&ne schorzenia. A potem pomysleli, &eby sie podzielic i z niewiernymi...

- Potworne - szef wzdrygnał sie. - I co tym leczyli?

- Wszystko, co sie dało, przede wszystkim stłuczenia i skaleczenia. Srodek był tak

rewelacyjny, &e ju& w sredniowieczu Arabowie zaczeli eksportowac go do Europy i brali za to

całkiem niezły grosz. Z czasem oczywiscie nasi lekarze zainteresowali sie nie tylko

prefabrykatem, ale i surowcem. Stad sie wzieły pierwsze mumie, które dotarły do Europy...

Spojrzał na zegarek i dopił kawe.

- Wybaczcie, musze leciec... Zaraz zaczynam zajecia.

Po&egnalismy sie i poszedł.

- A zatem mamy trop - powiedział szef, sadowiac sie w samochodzie.

- Mumie sprowadzane do Europy w celu przerobienia ich na lekarstwo.

- I student, który zrezygnował z chodzenia na zajecia i wyparował - uzupełniłem. - W

zasadzie ciagle nie mamy &adnego dobrego punktu zaczepienia. Nikłe poszlaki...

- Spokojnie, po prostu zgromadzilismy zbyt mało danych. Podskocz do biblioteki.

Trzeba poczytac literature fachowa.

- O sredniowiecznych lekarzach i farmaceutach? - domysliłem sie.

- I o mumiach. A ja pogrzebie w komputerze. Te& mam swój plan. Czegos

poszukam...

Paweł Daniec wysiadł koło Biblioteki Narodowej, a Pan Samochodzik pojechał do

ministerstwa. Znalezienie towarzystw alchemicznych w sieci nie było łatwe, ale ju& po

godzinie szukania namierzył dwa z nich. Jedno francuskie, drugie włoskie. Do obu

wystosował identyczne meile z uprzejmym zapytaniem, czy moga mu cos powiedziec na

temat ludzi noszacych nazwiska Viteo i Solfa.

Wszedłem do Biblioteki Narodowej z twardym postanowieniem, &e tym razem musze

zidentyfikowac drugiego własciciela sarkofagu. Gdzies tu, wsród siedmiu milionów

woluminów musiała kryc sie odpowiedz na moje pytania. Ka&dy człowiek zostawia po sobie

jakis slad. Eyjacy w XVI wieku badacz, który interesował sie mumiami, musiał zostac jakos

odnotowany przez współczesnych sobie kronikarzy. Problemem było tylko i wyłacznie

odnalezienie odpowiednich zródeł...

Prace zaczałem w czytelni ogólnej. Oddałem karte czytelnika, pobrałem plakietke z

numerem miejsca i zagłebiłem sie miedzy regały ksiegozbioru podrecznego. Stoja tu miedzy

innymi encyklopedie. Kilkanascie polskich, cała masa obcych... Kartkowałem jedna po

drugiej. W naszych nie natrafiłem na &aden slad. Za to w niemieckich poszczesciło mi sie

bardziej. Majac ju& pewien punkt zaczepienia, zamówiłem sobie kilka opasłych monografii z

historii medycyny. Szukałem w nich przez dwie godziny. I oczywiscie znalazłem.

Pan Tomasz na mój widok oderwał półprzytomny wzrok od monitora.

- Masz jakis trop? - zapytał, przygladajac mi sie uwa&nie.

- Erazm Ciołek, mieszkaniec Opola. Chetniej u&ywał łacinskiego nazwiska Viteo,

Vitelo, Vittelo lub Witelon... Sredniowieczny uczony naprawde du&ego formatu. Urodził sie

około 1230 roku, zmarł prawdopodobnie w 1280, wykładał we Wrocławiu i Krakowie.

- A czym sie zajmował?

- Kosmologia, czyms w rodzaju psychologii, oraz optyka. Jego dzieło „Perspectiva”

było fundamentalne dla europejskiej nauki i jeszcze dzis jego teorie sa u&ywane na co dzien...

- Ciekawe, a ten drugi?

- Benedykt Solfa - powiedziałem triumfalnie. - Lekarz &yjacy na przełomie XV i XVI

wieku.

- Brawo! Co o nim wiadomo?

- Urodził sie w miasteczku Trzebiel w 1483 roku.

- Cos mi to mówi... Ach, jasne, Triebel, to na Łu&ycach... Byłem tam jeszcze w

czasach NRD...

- W 1505 roku przybył do Krakowa. Studiował na Akademii Krakowskiej nauki

wyzwolone, w tym astrologie, która wówczas była czescia... medycyny.

- Eeby wstapic na Akademie, musiał dobrze władac łacina... Ciekawe, gdzie sie jej

nauczył?

- Mo&e u siebie w rodzinnych stronach?

- Masz racje. Zreszta to bez znaczenia... Na studiach usłyszał o Witelonie, który zmarł

w 1280 roku...

- Ale w Krakowie pamiec o nim mogła byc ciagle jeszcze &ywa - zauwa&yłem. - Jego

prace naukowe nadal były aktualne...

- Ale, jakim cudem wpadła mu w rece ta mumia. Wybacz, przerwałem ci...

- Po dwóch latach zgłebiania wiedzy w 1507 roku został bakałarzem nauk

wyzwolonych, a w roku 1512 magistrem artium. Z takim przygotowaniem wyjechał do

Włoch. Studiowac medycyne.

- Włochy... Tam pewnie zetknał sie z miejscowymi lekarzami i poznał ich metody

działania... Istniały tam kolekcje sztuki staro&ytnej, nie da sie wiec wykluczyc, &e ogladał i

egipskie mumie...

- W krajach sródziemnomorskich zetknał sie z epidemia syfilisu, zarazy wenerycznej,

przywleczonej prawdopodobnie przez marynarzy Kolumba... W ka&dym razie jego prace na

ten temat, w tym poemat wierszem po łacinie, stanowia pierwsze próby opisu klinicznego

tego schorzenia.

- Swoja droga to były ciekawe czasy - westchnał szef. - Dzis, gdyby lekarz opisywał

na przykład SARS wierszem, pewnie by go wysmiano...

- W 1519 roku wrócił do Polski. Został doktorem medycyny Akademii Krakowskiej, z

czasem wkrecił sie na stanowisko osobistego lekarza króla Zygmunta Starego. Za swoje

usługi otrzymał dom w podkrakowskim Bie&anowie. W tym te& czasie przyjał swiecenia

kapłanskie. Był proboszczem w Bochni, ale nie wiem, czy przebywał tam, czy była to tylko

funkcja tytularna. Około 1526 roku objał kanonie warminska. Przebywał w Wilnie i

Fromborku, był przyjacielem Mikołaja Kopernika i biskupa chełminskiego, a potem

warminskiego, Jana Dantyszka.

- Wiem ju&, skad kojarze jego nazwisko - pan Tomasz usmiechnał sie lekko. - Gdy,

piszac przewodnik po Fromborku, zbierałem informacje na temat Mikołaja Kopernika,

musiałem słyszec tak&e o nim...

- Niespokojny duch gnał go jednak dalej. W 1538 roku został członkiem wrocławskiej

kapituły katedralnej. We Wrocławiu miał tak&e jakas rodzine...

- Witelon pochodził z Opola, a we Wrocławiu i Krakowie prowadził swoje badania -

rozwa&ał szef. - Czyli Solfa w jednym lub drugim miescie mógł wejsc w posiadanie pamiatek

po nim...

- Witelon mógł parac sie medycyna - zauwa&yłem. - Ewentualnie jako przyrodnik

mógł sobie sprowadzic mumie egipska do badan...

- I wszystko pasuje - ucieszył sie pan Tomasz. - Bie&anów Stary... - mruknał. - Cos mi

to mówi. Dom... Skoro był lekarzem, to niewykluczone, &e prowadził tam tak&e praktyke

lekarska, a kto wie, czy nie miał małego szpitaliku...

Siegnał po opasły tom indeksu miejscowosci PRL i przez chwile kartkował

pospiesznie.

- Dobrze pamietałem. To miasteczko pod Krakowem - powiedział wreszcie. - Obecnie

w granicach miasta. Trzeba bedzie sie tam wybrac i rozejrzec.

Teraz dla odmiany zagłebił sie w przewodnik turystyczny. Mina mu sie wydłu&yła.

- Niewiele tu tego jest - powiedział wreszcie. - Wies wzmiankowana w 1212 roku, w

1422 powstała tam parafia istniejaca do dnia dzisiejszego... Ale ju& w XVII wieku istniała tam

szkoła. Musiała upasc, bo nowa zało&ono w 1834 roku... Eadnej wzmianki o Solfie...

- Czy sa tam zabytki z interesujacego nas okresu?

- Nie bardzo. Stary kosciół z 1634 roku, relikty dziewietnastowiecznego folwarku...

Jak na tak stara miejscowosc jest tego zadziwiajaco niewiele.

- Pojade rozejrzec sie po tamtej okolicy. Mo&e trafie na jakis slad.

- Dobry pomysł. Maja tam parafialny Dom Kultury, zapytaj o jakiegos znawce historii

lokalnej. A przy okazji - zamyslił sie na chwile - zorientuj sie, czy nie słyszeli tam o tym

Sławku Kowalskim. Z Krakowa podskoczysz do Wrocławia. Zobaczysz, co uda sie tam

znalezc. Jesli Solfa osiadł tam na starosc, to nie da sie wykluczyc, &e mumia ostatecznie

wyladowała własnie tam...

Bie&anów Stary le&ał na południowo-wschodnich rubie&ach Krakowa. Przejechałem

obok monumentalnego obelisku zwienczonego rzezba, orła. Zdobiły go długie listy nazwisk

poległych w czasie obu wojen swiatowych i walk polsko-bolszewickich. Popatrzyłem na to

chlubne swiadectwo patriotyzmu mieszkanców wsi... Kosciół odnalazłem po dłu&szej chwili

bładzenia kretymi uliczkami. Stara swiatynia nie mogła pomiescic parafian, dlatego te&

naprzeciw niej wzniesiono nowa, bardziej okazała budowle. Po drugiej stronie ulicy, w

niewielkim budynku, miescił sie wspomniany przez pana Tomasza parafialny Dom Kultury.

Jak sie okazało, miałem nieprawdopodobne szczescie. Me&czyzna siedzacy przy komputerze

okazał sie emerytowanym nauczycielem historii z miejscowego liceum.

- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki - przedstawiłem sie.

- Eugeniusz Bratkowski - uscisnał moja dłon. - Czym moge słu&yc?

- Szukamy sladów Benedykta Solfy, szesnastowiecznego lekarza - wyjasniłem. -

Wedle naszych informacji, miał tu dom...

Mój rozmówca zasepił sie nieco.

- Nic mi to nazwisko nie mówi - powiedział wreszcie. - Ale z tego okresu nie mamy

&adnych zabytków... Jest oczywiscie kosciół, ale nawet on został przebudowany w połowie

XIX wieku, bo stara nawa główna, zbudowana z kamienia, ju& sie waliła...

Siegnał na półke po gruby plik kart ksero oprawionych w płótno i kartkował je długo.

- Mamy tu wzmianki o dwóch dworach z wieków XV i XVI, mniejszym i wiekszym.

Mo&e w któryms z nich rezydował lekarz, ale nic takiego tu nie napisano...

- Widzi pan, natrafilismy ostatnio na egipski sarkofag z wyrytym nazwiskiem tego

własnie człowieka... Podejrzewamy, &e ostatnie stulecia mógł stac gdzies na jakims strychu

lub w innej skrytce...

- Mało prawdopodobne, aby było to u nas... W gre mógłby wchodzic kosciół, ale w

czasie przebudowy wymieniono cały dach i sklepienia, wiec znaleziono by to... Budynki

pofolwarczne, u&ytkowane czesciowo przez szkołe, te& odpadaja. Robiono tam remonty i

przebudowy. Skrytka takiej wielkosci, by upchnac sarkofag, zostałaby odkryta.

- Nie ma tu nic starszego? - zmartwiłem sie.

- Mamy piekne relikty budynku, prawdopodobnie renesansowego. Niedaleko szkoły.

Były badane tylko pobie&nie. Moga kryc w sobie jakies nieznane lochy...

- Lochy odpadaja - westchnałem. - Zbyt wilgotno.

- Mo&e cos takiego stało na strychu którejs chałupy, ale te& nie sadze. Wie pan,

zbieralismy przez całe dziesieciolecia ró&ne starocie dla szkolnej izby pamieci. Mamy w

planach stworzenie takiego małego muzeum... Oczywiscie nie da sie wykluczyc, &e ktos miał

taki zabytek i sie nie przyznał, ale z drugiej strony... Wie pan, jak to bywa w społecznosciach

wiejskich. Ludzie sa religijni i wydaje mi sie nieprawdopodobne, by ktos trzymał na strychu

mumie poganina... Zreszta od czasów panskiego Solfy wies tyle razy była niszczona przez

po&ary i najazdy...

- Mo&e pan cos o tym opowiedziec?

- W 1655 roku oczywiscie Szwedzi... Zdobyli Kraków i zrabowali miasto, a

okolicznych wiosek te& nie oszczedzili. Choc wies chyba przynajmniej czesciowo przetrwała,

bo w 1656 stacjonowali tu nasi pod dowództwem Lubomirskiego. Niewielkie zniszczenia

nastapiły w okresie Wiosny Ludów i w czasie pierwszej wojny swiatowej...

- A skoro był pan nauczycielem, to mo&e mówi panu cos nazwisko Kowalski? Sławek,

Sławomir Kowalski. Zdał mature jakies trzy lata temu...

- Niestety, nie znam nikogo takiego - pokrecił głowa. - Tak jeszcze pomyslałem,

archeolodzy robili tu sonda&e. Gdzies tu miałem kopie dokumentacji...

Zaczał grzebac po teczkach i niebawem wydobył własciwa. Siedlismy nad

kserokopiami. Rysunki, profile, plany... Jak sie okazało, przecieli wykopem sonda&owym

parcele przy ulicy Popiełuszki (wtedy oczywiscie nazywała sie inaczej). Czytałem

sprawozdanie, dziennik prac i inwentarze. Liczyłem, &e mo&e natrafili na cos niezwykłego, na

przykład egipskie fajansowe paciorki. Niestety. Tylko dwie buteleczki z grubego szkła

wskazywały, &e mógł tu mieszkac lekarz.

- No, trudno - zniechecony poskładałem papiery.

Jechałem przez Bie&anów zastanawiajac sie, co na moim miejscu zrobiłby pan

Tomasz. Slad urwał sie, ale... Benedykt Solfa, lekarz i to wybitny, erudyta pisujacy wiersze

po łacinie. A mo&e było tak, &e posiadał dom i, dajmy na to, mały majateczek w Bie&anowie,

a sam mieszkał w Krakowie, w wynajetym mieszkaniu lub kamienicy? Jesli nie był jej

włascicielem, nie odnotowano tego... Mieszkanie w miescie, dom na wsi. Z pewnoscia sporo

to kosztowało, ale lekarze w XVI i XVII stuleciu zarabiali przecie& o niebo lepiej ni&

dzisiejsi...

Czy na Uniwersytecie Jagiellonskim był w tamtych czasach wydział medycyny? Nie

byłem pewien, ale było to wysoce prawdopodobne. A zatem... Mo&e było tak, &e lekarz

wykładał w Krakowie, a wolne chwile spedzał w majatku pod miastem. Skoro w XVII wieku

w Bie&anowie działała szkoła, to niewykluczone, &e wszechstronnie wykształcony człowiek i

tam znalazł dla siebie odpowiednie zajecie... „Krakowski trop” nale&ało koniecznie

sprawdzic. I nawet wiedziałem gdzie.

Turysci spieszacy od Bramy Florianskiej do rynku mijaja najczesciej obojetnie stare,

metalowe drzwi opatrzone tabliczka: „Muzeum Farmacji”. Co kryje sie w tym przybytku

nauki?

W latach piecdziesiatych i szescdziesiatych XX wieku zebrano tu eksponaty

pochodzace z około 1200 prywatnych aptek przejmowanych przez komunistyczne panstwo.

Czego tu nie ma! Setki wag aptecznych z ró&nych epok, mikroskopy, formy do wyciskania

pigułek, mozdzierze do ucierania ziół i leków. Nie brak te& bardziej wymyslnych aparatów.

Kociołki i alembiki, słu&ace niegdys do pedzenia spirytusu i terpentyny, prasy, którymi

wyciskano potrzebne oleje, krystalizatorki i retorty, tygle i inne szkło laboratoryjne. I

wreszcie tysiace buteleczek po lekarstwach i stare meble apteczne...

Nie zabrakło te& oczywiscie narzedzi lekarskich, które z braku muzeum medycyny

trafiły własnie tutaj. Straszliwie kleszcze i dłuta, którymi posługiwali sie dawni stomatolodzy,

piły do amputacji konczyn i cegi do obcinania członków... Łacznie 150 tysiecy eksponatów. I

wspaniała biblioteka.

- Benedykt Solfa - kustoszka usmiechneła sie leciutko. - Oczywiscie, znamy go...

Mamy troche jego zapisków w postaci mikrofilmów... Zaraz znajde.

Rozejrzałem sie po bibliotece. Ponad 6000 dzieł na temat medycyny i farmacji.

Zdumiewajacy zbiór. Na scianie widniała powiekszona fotokopia recepty napisanej przez

samego Mikołaja Kopernika... Mało kto wie, &e wielki astronom oprócz spogladania w

gwiazdy zajmował sie leczeniem ludzi oraz przygotował bardzo dobry projekt reformy

pienie&nej...

Dostałem szpule mikrofilmu. Umiesciłem ja w czytniku i zaczałem przegladac. Mieli

tu chyba wszystko. Poemat o „chorobie francuskiej”, jakies zapiski dotyczace leczenia, traktat

o potach angielskich oraz drobniejsze notatki i listy Solfy. Przejrzałem to wszystko, ale nie

rozjasniło mi sie w głowie.

- Mamy te& ksia&ke z jego biblioteki - kobieta poło&yła przede mna wiekowy wolumin

oprawiony w brazowa skóre. - Prosze zobaczyc, jest tu jego ekslibris i notatki na

marginesach...

Otworzyłem ksia&ke na stronie tytułowej i poczułem, jakbym wreszcie natrafił na

dobry trop. „Sprawozdanie z rozwiniecia pieciu egipskich mumii”, wydane w Tybindze w

1543 roku... Sredniowieczna łacina była potwornie trudna, bardziej zainteresowały mnie

notatki na marginesach. Badałem je przy u&yciu lupy przez kilka godzin. I znowu nic.

Jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia. Mały, zabawy sklepik, galeria osobliwosci i

kuriozów przy ulicy Sławkowskiej. Nad wejsciem umieszczono głowe nosoro&ca. Pan

Tomasz bedac w młodosci w Krakowie widział tu reke egipskiej mumii w szklanym słoju.

Niestety, wszystko sie zmienia. Obecnie mo&na tu było nabyc afrykanskie rzezby, muszle,

troche artystycznej bi&uterii. Jedynie wypchana głowa hipopotama le&aca na witrynie

przypominała o dawnych czasach.

Dochodziła osiemnasta. Wysłałem SMS do Pana Samochodzika, a sam poszukałem

pokoju w hotelu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

ZWARIOWANY KOLEKCJONER • AMULETY • KRAKOWSKIE

ARCHIWA • KOLEJNE ZERWANE NICI • PLAC SZCZEPANSKI •

KAMIENICA BENEDYKTA SOLFY

Pan Tomasz przyszedł do biura i z niechecia popatrzył na stosy ksia&ek przysłanych z

biblioteki ministerstwa. Usiadł w ulubionym fotelu i otworzył pierwsza, le&aca na samej

górze stosu. Godzine pózniej nadeszło wybawienie. Zadzwonił generał Skorlinski.

- Udało nam sie namierzyc adres człowieka, który kupił amulety wystawione w

Internecie - powiedział po powitaniach.

- Kto to jest? - Pan Samochodzik zatarł z uciechy dłonie.

- Taki zwariowany kolekcjoner. Mamy go w aktach jako poszkodowanego, włamali

sie do niego trzy lata temu, ale połaszczyli sie tylko na kilka starych zegarków. Zbiera

wszystko jak leci...

- W takim razie pojade z nim porozmawiac - ucieszył sie muzealnik.

Zapisał adres na kartce. Kolekcjoner mieszkał na Słu&ewiu. Dojazd do jego domu był

wyjatkowo kiepski, wiec po chwili zastanowienia Pan Samochodzik zamówił taksówke.

Nastepny dzien spedziłem równie pracowicie. W archiwum miejskim udostepniono mi

spisy posesjonatów, czyli włascicieli kamienic krakowskich z czasów, gdy w miescie mógł

przebywac Solfa. Niestety, poszukiwania nic nie przyniosły. Owszem, w Krakowie &yło kilku

lekarzy, miedzy innymi słynny Petrycy - jeden z pierwszych badaczy d&umy, jednak nie

natrafiłem na &aden wyrazny slad naszego bohatera. Istotnie, mieszkał tu, prawdopodobnie na

Wawelu. Ostatecznie przyboczny lekarz królewski powinien byc w razie czego na miejscu.

Wykładał na Akademii...

Przejrzałem jeszcze kontrolnie spis rajców miejskich - ostatecznie lekarz, jako

człowiek cieszacy sie zaufaniem współobywateli i wdziecznoscia pacjentów, mógł piastowac

jakies godnosci. Jednak i tu spotkał mnie srogi zawód. Owszem, był rajca miejskim,

powierzono mu te& zawczasu stanowisko burmistrza powietrznego - w razie wybuchu

epidemii przejałby dyktatorska władze nad wszystkimi słu&bami miejskimi.

Od długotrwałego wpatrywania sie w mikrofilmy rozbolała mnie głowa. Ruszyłem

wiec na Planty, by troche sie przewietrzyc. Wiał chłodny, jesienny wiatr, drzewa gubiły

resztki lisci.

- Kraków swietnie pasuje - rozwa&ałem. - Jest tu ze czterysta kamienic, wiele z nich

pamieta tamte czasy. Sa tu strychy, moga byc ukryte pomieszczenia... W sam raz dobre

miejsce, by znalezc egipski sarkofag zamurowany w sciennej niszy trzy lub cztery stulecia

temu... Do tego suche kupieckie piwnice, tworzace labirynt pod wszystkimi niemal

kamienicami i czescia ulic...

Pan Tomasz stanał przed niewielkim domkiem. Budynek, wzniesiony z pociemniałego

ju& drzewa, był otoczony miniaturowym ogródkiem usianym gesto rzezbami krasnoludków.

Zadzwonił dzwonkiem u furtki. Drzwi uchyliły sie ze skrzypnieciem i stanał w nich wysoki

me&czyzna o nieco szalonym wygladzie.

- Pan Zygfryd Koniecpolski? - zapytał muzealnik. - Ministerstwo Kultury i Sztuki.

Mam do pana kilka pytan.

- Ha, chcecie przejac moje zbiory! - oburzył sie człowiek. - Ale to sie wam nigdy nie

uda. Uczyniłem moja kolekcje tak ró&norodna, &e nie zmiesci sie w &adnym muzeum.

- Mo&emy porozmawiac?

Gospodarz zastanawiał sie chwile.

- Mo&emy - powiedział wreszcie. - Zapraszam.

Weszli do sieni, a potem do pokoju. Sciany były gesto pokryte półkami. Na nich

spoczywał ogromny zbiór rozmaitych ró&nosci. Czego tu nie było... Przedwojenne butelki po

lekarstwach, kafle z pieca, łuski po pociskach... Na podłodze walały sie armatnie kule i

rozmaite okazy geologiczne. Najcenniejsze okazy zgromadzono w małych gablotkach

pokrywajacych sciane. Figurki z jajek z niespodzianka sasiadowały z krzemiennymi grotami

włóczni... Karty telefoniczne ze starymi tureckimi fajkami... Ot, ró&nosci zbierane latami po

targach staroci...

- Czym moge słu&yc? - własciciel chyba niewłasciwie zrozumiał zdumienie w oczach

goscia.

- Wspaniałe zbiory - powiedział pan Tomasz. - Faktycznie ró&norodne. Czy jest cos,

czego pan nie kolekcjonuje?

- Znaczki - Zygfryd nachmurzył sie. - Nie cierpie tych lepkich papierków...

- Wiemy, &e kupił pan przez Internet kilka egipskich amuletów.

- Nie oddam.

- Ale& nie zamierzam ich zabierac. Chciałbym tylko je obejrzec i ewentualnie zrobic

kilka fotografii...

- A to oczywiscie - gospodarz z duma wskazał gablotke, w której na grubym,

czerwonym aksamicie spoczywały amulety. Wokół nich uło&ył serduszko ze srebrnych

rzymskich monet.

Pan Tomasz ogladał je długo i w milczeniu.

- Jak pan mysli, z jakiego okresu pochodza? - zapytał wreszcie.

- Nie wiem, ale sa autentyczne - powiedział. - Sprawdziłem u rzeczoznawcy.

Twierdzi, &e mo&e to był okres Nowego Panstwa albo pózniej... Ich formy nie zmieniły sie

przez co najmniej osiemset lat, stad trudnosci z datowaniem - gdy przeszedł do konkretów,

jego twarz utraciła półprzytomny wyraz. - Poniewa& moga pochodzic z czasów rzymskich,

poło&yłem wokoło te monety.

- Czy chłopak, od którego je pan kupił, nie mówił, skad pochodza?

- Mówił - kolekcjoner powa&nie skinał głowa. - Powiedział, &e jego dziadek w czasie

wojny przebywał w Egipcie i tam kupił je od handlarzy antykami.

- Jak pan sadzi, mówił prawde?

- Nie wiem - powiedział gospodarz. - Brzmiało to wiarygodnie, ale on sam... Miał

dziwny akcent. Mówił swietnie po polsku i wygladał na naszego, ale w jego głosie

pobrzmiewały takie nutki, jakby długo przebywał za granica...

- Gdzie sie panowie spotkali? - pan Tomasz dra&ył temat.

- Miał mieszkanie w takiej obrzydliwej kamienicy przy Eelaznej. Szukacie go?

- Własnie. Chcemy sobie uciac z nim pogawedke na temat tych amuletów... Sadzimy,

&e moga pochodzic z pewnej zaginionej egipskiej mumii.

- Mam numer jego telefonu komórkowego - kolekcjoner zaczał grzebac w szufladzie.

- Jest ju& nieaktualny - wyjasnił gosc, podziwiajac kilkanascie wiecznych piór

uło&onych w innej gablotce. - Czy wspominał cos jeszcze?

- Powiedział, &e mo&e bedzie miał troche ciekawych rzeczy z tej samej epoki. Tylko

musi cos załatwic.

- Co takiego?

- Tego nie powiedział.

Pan Samochodzik podziekował i po&egnał sie z szalonym zbieraczem. Przed wyjsciem

wykonał jeszcze cyfrowym aparatem kilka fotografii amuletów. Wróciwszy do ministerstwa,

przesłał je meilem do profesora. Odpowiedz przyszła po dwudziestu czterech minutach.

Przedmioty wygladaja na autentyczne i moga pochodzic z mumii, której sarkofag odnalazł sie

w Płocku.

Dotarłem do Barbakanu i zakreciłem z powrotem na Stare Miasto. Antykwariaty.

Obszedłem wszystkie, które znalazłem. Pokazywałem legitymacje ministerstwa i

wypytywałem o egipskie zabytki. Niestety. Tylko w jednym zaprezentowano mi kaganek

ozdobiony greckimi napisami, pochodzacy z miejscowosci Abydos. Ale przecie& chodziło mi

o staro&ytny Egipt, a nie o okres hellenistyczny... Owszem, w jednym z domów aukcyjnych

wspomnieli, &e przed kilkunastu laty mieli posa&ek przedstawiajacy boginie Hathor... Ale to

wszystko.

Zaszedłem jeszcze do Muzeum Archeologicznego popatrzec sobie na ich zbiory. Były

wspaniałe. Sztuce Egiptu poswiecono dwie sale. W pierwszej wyeksponowano setki drobnych

zabytków. Amulety, kaganki, posa&ki... W drugiej spoczywały sarkofagi i mumie. Na

scianach zawieszono miedzy innymi papirusy - Ksiegi Umarłych. Piekna i bogata kolekcja,

ale w ostatnich latach nie zakupiono niczego.

Poszedłem jeszcze na Uniwersytet Jagiellonski. Znowu biblioteka. I znowu meczace

wzrok przegladanie mikrofilmów. Spisy profesorów, niekiedy opatrzone ró&nymi uwagami.

Szesnastowieczna łacina drastycznie ró&niła sie od klasycznej, znanej mi ze studiów. Brnałem

jednak przez nia dzielnie. I nieoczekiwanie los sie usmiechnał. Solfa mieszkał w Krakowie!

Miał kamienice przy ulicy Szczepanskiej. Zanotowałem adres. Numeracja zmieniła sie przez

te wszystkie lata, ale dzieki planom miasta, porównujac numery domów, ustaliłem, o który

budynek chodzi.

Plac Szczepanski le&y po zachodniej stronie miasta, przy samych Plantach. Nazwa

jego upamietnia znajdujacy sie tu w XVI wieku kosciół pod wezwaniem swietego Szczepana.

Niestety, dzis nie ma sladu ani po nim, ani po istniejacym tu jeszcze w XIX wieku Kolegium

Jezuickim. Ten miły niegdys zakatek szpeci straszliwie wzniesiony w latach trzydziestych

XX wieku siedmiopietrowy gmach z szarego betonu...

A na samym placu znajduje sie rozległy parking. Zatrzymałem tam samochód,

wysiadłem i rozejrzałem sie. Jak pieknie musiało wygladac to miejsce z kosciółkiem

posrodku, oddzielone od Plant murem obronnym, z gotyckimi kamieniczkami zamiast

koszmarków nowoczesnej mysli architektonicznej...

Spojrzałem na siedmiopietrowa kamienice, górujaca nad okolicznymi zabytkowymi

budowlami.

- Gdyby tak zburzyc cztery najwy&sze pieta, przebudowac elewacje... - rozmarzyłem

sie. - Tylko skad wziac kilkadziesiat milionów złotych potrzebnych na te operacje?

Mo&e kiedys znajda sie ludzie wra&liwi i ofiarni, którzy w imie wy&szych racji

estetycznych zechca zajac sie tym problemem... Przebudowac gmach. W dwóch innych,

wzniesionych na poczatku wieku, wystarczyłoby zmienic elewacje. Wyrzucic stad parking,

zmienic nawierzchnie chodników, rozkopac srodek placu, zbadac kryjace sie w ziemi relikty

koscioła, zaznaczyc je na powierzchni w postaci niskich murków kamiennych, tak jak to

zrobiono na placu farnym w Lublinie... I odpychajaca pustynia stanie sie znowu uroczym

zakatkiem, gdzie turysci beda mogli odpoczac przy szklance herbaty...

Ruszyłem ulica Szczepanska w strone rynku i po chwili stanałem pod kamienica

nale&aca kiedys do Solfy. Zatrzymałem sie i długo patrzyłem w zabite dechami okna, pokryta

liszajami elewacje, zaspawana brame...

Wyjałem telefon komórkowy i wystukałem numer pana Tomasza.

- Stoje przed kamienica Solfy - zameldowałem.

- Brawo. Jak to wyglada?

- Wysiedlono mieszkanców, ale z remontem chyba sie nie spiesza. Wszystko totalnie

rozgrzebane.

- Pawełku, jestes geniuszem. Lec do wojewódzkiego konserwatora zabytków i załatw

zezwolenie na przeszukanie budynku.

- To jutro - powiedziałem. - Dzis ju& za pózno...

- Faktycznie - zasepił sie. - To do jutra.

- Zezwolenie na zbadanie kamienicy - mruknał wojewódzki konserwator zabytków. -

Ale badania nieinwazyjne, tylko pochodzi pan sobie i pooglada?

- Zgadza sie - kiwnałem głowa. - Jesli było tam cos, to zostało ju& skradzione.

- Rozumiem - kiwnał głowa. - Pójdzie z panem nasza pracownica, magister Sylwia.

Jest historykiem architektury.

Kilka minut pózniej ruszylismy na ogledziny. Pani historyk okazała sie byc &wawa

staruszka w wieku emerytalnym, ale zachowała dziarskosc ruchów nastolatki.

- Sadzi pan, &e jacys szabrownicy dobrali sie do skrytki w tym budynku? - zapytała,

widac &ywo zainteresowana sprawa.

- Jestem tego niestety prawie pewien...

- Ech, złodziejstwo sie pleni. Ostatnio podczas remontu kamienicy przy ulicy Dietla

ktos ukradł witra& Wyspianskiego umieszczony nad drzwiami...

- Erozja moralnosci - westchnałem. - Nasza komórka, poszukujaca skradzionych dzieł

sztuki, w czasach gdy powstała badała jedna sprawe rocznie, czasem jedna na dwa lata. A

teraz nie ma miesiaca, &eby cos powa&nego nie wypłyneło...

Otworzyła drzwi w bramie zabranym z biura kluczem i weszlismy do wnetrza. Sien

szła na przestrzał. Drzwi po lewej stronie prowadziły do pomieszczen mieszkalnych.

Popatrzyłem na sufit pokryty peknieciami.

- Zapowiada sie gruntowny remont - zauwa&yłem. - Chyba sama konstrukcja jest

naruszona.

- To prawda. Ale fundamenty udało sie ustabilizowac. Kamienica jest wystawiona na

sprzeda& za zupełnie smieszne pieniadze... Dwa miliony złotych... Jest tylko jeden warunek:

nowy własciciel musi poddac budynek generalnemu remontowi... A to odstrasza.

Dwa miliony złotych to dla niej smieszne pieniadze!? Z drugiej strony... Trzy pietra,

długi budynek ciagnacy sie w głab podwórza, gdyby zrobic remont, zaadaptowac poddasze,

mo&na by tu urzadzic z osiem mieszkan... Poczułem przez chwile ukłucie &alu. Gdybym miał

taka kwote...

„I pewnie ze cztery razy tyle na remont” - podpowiedział mi rozum. I ju& nie było mi

tak strasznie &al, jak przed chwila.

Na parterze w dawnych czasach znajdował sie pewnie warsztat rzemieslniczy. Kilka

izb, grube mury mogły pamietac XIV stulecie. Tu sklepienia były w lepszym stanie. Za to

schody na pietro wygladały tragicznie.

- Mo&e pani tu zostanie? - spróbowałem spróchniałego stopnia noga. Zatrzeszczał i

ugiał sie lekko.

- Furda, młody człowieku. Nie mam stu lat. Naprzód!

Wspielismy sie na pierwsze pietro. Popekane sciany, strop, wykonany pierwotnie z

grubych belek, czesciowo runał. Nad nami widac było drugie pietro, a przez dziury w suficie

czesc konstrukcji dachu.

- No, nie dziwie sie, &e nikt tego nie chce kupic - mruknałem. - Wystarczy klasnac w

dłonie i wszystko mo&e siasc...

- Bzdury - klasneła głosno. - Ratowalismy ju& budynki w gorszym stanie ni& ten. Co z

tego, &e belki sie łamia? Wa&ne, &e mury w dobrym stanie. Solidna szesnastowieczna cegła,

zaprawa z dobrze lasowanego wapna. Ten dom przetrwa tysiac lat.

Nie podzielałem jej optymizmu. W tych pomieszczeniach zachowało sie nawet nieco

mebli, przewa&nie resztki mebloscianek z lat siedemdziesiatych. Płyta pilsniowa pod

wpływem wilgoci wypaczyła sie paskudnie. Jeszcze jedne schody. Tym razem po moich

długich namowach pani architekt została na parterze. Zbadałem pietro na ile sie dało, staranie

unikajac zarwanych partii podłogi.

Zadzwonił telefon. Szef.

- I jak ida poszukiwania? - zapytał.

- Tragicznie - odparłem. - Kamienica przypomina wewnatrz ser szwajcarski.

Wszystko sie wali.

- Czy sa jakies slady zamurowanej niszy albo czegos podobnego? Sarkofag to nie

szpilka...

- Nic tu nie widze. Sciany chyba troche za cienkie, by mogły tu byc skrytki...

- Zajrzyj jeszcze na strych i do piwnic. A potem jedz do Wrocławia.

Ze strychu nie zostało du&o, co wiecej, nie bardzo wiedziałem, jak sie tam dostac...

Wyje&d&ajac do Krakowa, nie przewidziałem koniecznosci u&ycia sprzetu alpinistycznego,

wiec całe wyposa&enie zostało w Warszawie... Po dłu&szym myszkowaniu trafiłem na stara,

rozeschnieta drabine. Przystawiłem ja do jednej z dziur i dr&ac ze zdenerwowania wdrapałem

sie na góre. W dziurach dachu gwizdał wiatr. Tu tak&e nie było nic ciekawego. Zlazłem

ostro&nie na parter. Ze strachu i z wysiłku trzesły mi sie kolana.

- Chciałbym jeszcze rzucic okiem na piwnice - poprosiłem. - Jak sprawdzac, to ju&

wszystko.

- Za mna, młody człowieku.

Zejscie do lochów umieszczono dosc nietypowo, wchodziło sie do nich mianowicie z

miniaturowego podwórza. Zeszlismy po pokruszonych ceglanych stopniach. Piwnice jednak

nale&ało wykluczyc od razu. W powietrzu unosił sie intensywny zapach plesni, a podłoge

pokrywała warstewka wody. Zbyt mokro, by zamurowany tu egipski sarkofag mógł przetrwac

400 lat... Zajrzałem jeszcze do budynku stojacego na podwórzu. Jednak i on mnie

rozczarował. Po rodzaju u&ytej cegły mo&na było poznac, &e pochodzi z XIX lub XX wieku.

- Nie uda sie tym razem, to nastepnym - pocieszała mnie pani Sylwia.

Nie było rady. Wsiadłem do wehikułu i ruszyłem w daleka droge do Wrocławia -

kolejnego miasta, w którym mieszkał Benedykt Solfa.

ROZDZIAŁ PIATY

BUSZUJE WE WROCŁAWIU • ZBURZONE KANONIE • MUMIA

NA STRYCHU PEŁNYM MAKABRY • BARIERA PSYCHOLOGICZNA

• CO MO%NA ZROBIC Z MUMIA

Dojechałem do Wrocławia wczesnym popołudniem. Niestety, zadanie moje,

poczatkowo wygladajace prosto, okazało sie du&o bardziej zło&one ni& mogłem przypuszczac.

W Archiwum Panstwowym na pytanie o miejsce zamieszkania Benedykta Solfy rozło&ono

tylko bezradnie rece.

- Wie pan - powiedziała archiwistka - mielismy oczywiscie ksiegi hipoteczne z konca

XVI i poczatków XVII wieku, ale podczas oble&enia w 1945 roku uległy zniszczeniu. Tak

nam sie przynajmniej wydaje. Istnieje nikła szansa, &e zostały ewakuowane do Niemiec i

zdołamy jeszcze kiedys odnalezc je w któryms z archiwów...

- Nie ma &adnych odpisów, chocby niekompletnych, fragmentarycznych, czegos

podobnego? - uchwyciłem sie ostatniego zdzbła nadziei.

- Niestety... Bardzo mi przykro. Jest kilka niemieckich opracowan o mieszczanstwie

Wrocławia, ale nie sadze, by znalazł pan w nich tak szczegółowe dane... Mo&e beda

informacje, gdzie mieszkali przedstawiciele najwa&niejszych rodów miasta, ostatecznie

kamienice przy rynku były w rekach rodzin patrycjuszowskich przez wiele pokolen, ale reszta

to terra incognita. Chyba &e potomkowie człowieka, którego pan szuka...

- Nie bedzie potomków - usmiechnałem sie smutno. - Był ksiedzem...

- I &ył w XVI wieku? - zamysliła sie na chwile. - Wprawdzie celibat ju&

wprowadzono, ale wie pan...

- Faktycznie - palnałem sie w czoło. - Przecie& na wschodzie Polski jeszcze w XVII

wieku potepiano ksie&y, którzy otwarcie bojkotowali zakaz zawierania mał&enstw...

Niestety, w pózniejszych ksiegach nie znalezlismy &adnego sladu ewentualnych

potomków Benedykta. Kolejny impas... Złosciła mnie ta sytuacja. Czułem sie jak wedkarz,

który siedzi na brzegu. Gdzies w tym jeziorze &yje stuletni szczupak, mutant długi na dwa

metry. Spławik drga, ryba jest tu&, tu&, obgryza przynete z haczyka, a jednak w chwili gdy

nieszczesnik próbuje rwac, okazuje sie, &e znowu wyciagnał pusty haczyk... Rozwiazanie

zagadki mogło byc blisko. Wydawało sie, &e wystarczy siegnac reka, by je pochwycic... Ale

gdy siegałem, łapałem tyko powietrze...

Wyciagnałem swoje notatki i wczytałem sie w ich tresc. Czy krył sie w nich jakis

trop? Poszukiwany przeze mnie człowiek był kanonikiem przy kolegiacie Swietego Krzy&a.

Bez trudu otrzymałem własciwa rolke mikrofilmu. Zbiory archiwalne liczyły 98 dokumentów

z lat 1330-1777. Przejrzałem je wszystkie. Na dwóch znalazłem nawet podpis Solfy, jednak

nie rozjasniło mi to w głowie. Dopiero w Bibliotece Wojewódzkiej trafiłem na dalszy trop.

Bibliotekarka przyniosła mi z magazynu wydana w ostatnich latach XIX wieku obszerna

niemiecka monografie archelogiczno-architektoniczna Wzgórza Tumskiego. Znalazłem

gotycki kosciół Swietego Krzy&a. Autor zamiescił tu kilkanascie reprodukcji starych

drzeworytów i miniatur przedstawiajacych budowle. Wczytałem sie w wyjatkowo trudny

tekst, zapisany jak na złosc szwabacha - ozdobnym niemieckim alfabetem nasladujacym

gotyk.

Pierwotnie opodal koscioła, niczym mnisie eremy, stało kilkanascie gotyckich

kanonii. Jedna z nich nale&ała nawet przez pewien czas do Mikołaja Kopernika. Mo&e to w

niej mieszkał Solfa? Ostatecznie byli zaprzyjaznieni. Mo&e gdzies tam na strychu przez

kolejne stulecia stał egipski sarkofag z mumia, która kiedys nale&ała do lekarza? Niestety, w

połowie XIX wieku budynki te zostały całkowicie zburzone.

Kolejna ciekawa nic zerwała mi sie w rece. Czy aby do konca? Zamysliłem sie.

Rozbierajac stare budynki robotnicy mogli znalezc mumie ukryta jesli nie na strychu, to mo&e

zamurowana w jakiejs niszy. Co z nia zrobili? Zawiadomili pewnie nadzorujacego ich

majstra, ten poleciał po in&yniera, in&ynier do biskupa, ten znów do arcybiskupa... Z

pewnoscia duchowni ci byli wykształceni i zorientowali sie, jak cenne znalezisko maja przed

soba. Co mogli z nim zrobic? Naturalnie byli zbyt swiatli, by zniszczyc artefakt. Mo&e

poswiecili znalezisko i pogrzebali Egipcjanina po chrzescijansku? A mo&e uznali, &e to

kuriozum warte pokazania innym?

W takim wypadku mumia powinna byc wymieniona w inwentarzu Muzeum

Diecezjalnego... Wróciłem do Archiwum Panstwowego. Odesłano mnie do Archiwum

Archidiecezji... Tam dostałem inwentarze z ostatnich stu lat. Mieli dwie mumie. Jak sie

jednak okazało nie ludzi, ale... kotów. Podarował je powstajacej kolekcji ksiadz, który

wracajac z misji w Afryce zatrzymał sie na kilka tygodni w Egipcie.

Zniechecony usiadłem na ławce i patrzyłem na piekna katedre. Zadzwonił telefon.

Szef.

- Jestes we Wrocławiu? - zapytał.

- Tak. Całkowity impas. Tyle tropów i nic...

- Zagadka rozwiazana. Nasza mumia jest prawdopodobnie na wydziale antropologii.

Jedz tam, dokonaj identyfikacji, ustal, skad sie wzieła, to znaczy jakie były jej losy...

- Czemu sadzi pan, &e to nasza? - nie chciałem sobie robic złudnych nadziei.

- Bo nie ma sarkofagu...

Pojechałem. Po drodze zastanawiałem sie głeboko. Maja tu mumie. Z pewnoscia to

zabytek jeszcze poniemiecki, ewentualnie przywieziony z kresów, gdy Zwiazek Radziecki

wysiedlał stamtad Polaków... Czy mogło byc tak, &e mumia trafiła gdzie indziej, a sarkofag

gdzie indziej? Teoretycznie tak. Ale było to raczej skrajnie mało prawdopodobne.

Na wydziale byłem o szesnastej i miałem du&o szczescia, bo doktor Stanisławski,

opiekujacy sie zbiorami, własnie skonczył prace i wybierał sie do domu. Przyjał mnie jednak

bardzo serdecznie i goscinie.

- Chce pan zobaczyc nasza mumie? - ucieszył sie.

- Nie wystawiacie jej chyba na widok publiczny? - zainteresowałem sie.

- W zasadzie nie mamy nawet gdzie... Chyba &eby w holu, ale wie pan, ktos mógłby

sie niepotrzebnie zszokowac. To dosc zaskakujacy widok. Zapraszam do magazynu.

Powedrowalismy. Brr, okropne to było miejsce. Szafy typu bibliotecznego zastawione

dziesiatkami czaszek, szkielety ludzi i zwierzat, jakies narzady pływajace w słojach z

formalina... Wiekszosc tej makabry szczesliwie skrywał półmrok.

- Czemu zawdzieczam wizyte wysłanników ministerstwa? - zapytał prowadzac mnie

coraz głebiej i głebiej.

- Znalezlismy sarkofag, prawdopodobnie od waszej mumii - powiedziałem - i teraz

przetrzasamy kraj, szukajac, &e sie tak wyra&e, lokatora... A tak własciwie to skad ja macie? Z

jakiegos przedwojennego zbioru?

- Ach, zabawna historia, dostalismy ja od milicji. Wie pan, zaraz po wojnie we

Wrocławiu strach było mieszkac. Z jednej strony watahy Rosjan, z drugiej Wehrwolf. No i

własnie takich kilkunastoletnich gówniarzy nakrył patrol, jak włamywali sie do poniemieckiej

apteki.

- Apteki? - zdumiałem sie.

- Jak sie okazało, jeden z ich kumpli został postrzelony przez czerwonoarmistów i

chcieli zdobyc lekarstwa... Apteka była od wielu miesiecy zamknieta, własciciel uciekł, a na

zapleczu milicjanci znalezli skrzynie z mumia...

- Powiedział pan: skrzynie. Sarkofag?

- Nie, zwyczajna skrzynie, nawet nie trumne. Aptekarz chciał zabytek jakos

zabezpieczyc... Nie bardzo wiedzieli, co z nia zrobic, wiec zawiezli na uniwersytet. I słusznie,

bo co innego mo&na zrobic z egipska mumia w miescie, w którym nie ma jeszcze ani jednego

czynnego muzeum...

- Czy to na pewno egipska? - zaciekawiłem sie. - Słyszałem, &e na Slasku pod kilkoma

kosciołami znajduja sie krypty ze zmumifikowanymi ciałami dawnych parafian...

- Badali ja specjalisci - wyjasnił. - Poczatkowo te& sadzono, &e to nic nadzwyczajnego,

ale kilkanascie lat temu zrobiono fachowa obdukcje i sekcje...

Zatrzymalismy sie pod sciana. Stała tu podłu&na, drewniana skrzynia. Mój

przewodnik, nie bawiac sie w &adne wstepy, podniósł wieko. Widziałem w &yciu cała mase

zwłok. Bedac na wykopaliskach odsłaniałem ludzkie szczatki, ale mimo wszystko nie byłem

przygotowany na cos takiego.

Ciało le&ało na plecach. Ktos wra&liwy nakrył je niczym całunem płócienna płachta.

Spod przykrycia wystawała tylko głowa... Wyschnieta, nieco popekana skóra ciasno opinała

czaszke. Sciegna pod broda napieły sie jakby w skurczu. Resztki włosów...

Odwróciłem sie, nie mogac dłu&ej patrzec.

- Makabra - mruknałem.

Z ulga usłyszałem dzwiek opadajacej klapy. Uff.

- Przepraszam, wie pan, jak sie na co dzien robi sekcje, to człowiek sie przyzwyczaja,

nie sadziłem, &e tak panem wstrzasnie - powiedział doktor Stanisławski. - Chodzmy stad,

kieliszek koniaku dobrze panu zrobi.

- Nie moge koniaku. Jestem samochodem.

- No to kawki sie napijemy - zdecydował. - Musi pan czegos łyknac na odpre&enie.

Z ogromna ulga opusciłem magazyn. Serce dziwnie mi kołatało. Strasznie sie

zdenerwowałem.

- Wyglada faktycznie troche nieciekawie - powiedział. - A i tak w sumie niewiele

wystaje... Ale mo&e zmienmy temat, bo jeszcze pan tu zemdleje. Nie ma sie czego wstydzic.

Normalna reakcja - dodał pocieszajaco. - Studentki ju& stad wynosilismy.

- Swoja droga to a& dziwne, &e w XX wieku w Niemczech cos takiego było w aptece -

zdziwiłem sie. - Rozumiałbym dwiescie lat wczesniej: proszek mumiowy i te sprawy.

- O, mumia ma slady, &e u&ywano jej kawałków do przygotowywania leków, kto wie,

mo&e nawet jeszcze w 1945... Wiem, dla nas to obrzydliwe - trafnie odgadł wyraz mojej

twarzy. - Ale i dzis sa ludzie, którzy nadal wierza w takie rzeczy.

- Ale to raptem szescdziesiat lat temu... Prawie jak wczoraj...

- No có&... Gdybysmy zajrzeli do chinskich aptek i dzis znalezlibysmy rozmaite

sredniowieczne medykamenty... Leczenie ludzi to konserwatywna dziedzina nauki. Niby jest

ogromny postep, klonuje sie zwierzeta, w Portugalii pracuja ju& nad sztucznym okiem, a

jednoczesnie ciagle ludzie pija nafte, bo to ponoc pomaga na raka, a na ból korzonków

zamiast zastrzyków przykładaja sobie &ywego, cieplutkiego kota...

- Miedzy kotem a mumia jest pewna ró&nica... &e sie tak wyra&e, estetyczna.

- Czysto psychologiczna bariera.

- Tu sie nie zgodze. Za&ywanie proszku z mumii to przecie& kanibalizm w

najczystszej postaci!

- Mo&e i tak - poskrobał sie po głowie. - Ustaliliscie, jak sie nazywała?

- Nebamon, prawdopodobnie wysoki urzednik lub kapłan swiatyni Hathor w

Denderze.

- Co!? - zdziwił sie.

- Okres Nowego Panstwa, chyba mniej wiecej XXI dynastia.

- Nie, jak sie nazywał? Nebamon, jesli dobrze usłyszałem. Ale... to imie meskie?

Przechylił pytajaco głowe.

- Tak.

- Ale nasza mumia jest ewidentnie kobieca... Młoda dziewczyna, około 17 lat. To

znaczy młoda jak na nasze warunki, bo w staro&ytnym Egipcie wychodziły za ma& w wieku

około 14-15 lat, wiec była w ich odczuciu ju& dorosła kobieta... Archeolodzy twierdza nawet,

&e za &ycia mogła sie zaliczac do egipskich slicznotek.

- A ju& myslałem, &e sprawa rozwiazana - jeknałem rozczarowany.

- Mnie te& jest przykro... Okres równie& sie nie zgadza.

- Zdołali ja datowac? - zdumiałem sie. - W jaki sposób? Przecie& nie ma przy niej

chyba &adnych przedmiotów?

- Wie pan, w trakcie obdukcji okazało sie, &e wewnatrz jamy ciała jest masa

papirusów, którymi ja po smierci wypchano. Wiekszosc była w tragicznym stanie, ale te które

dało sie odczytac, pochodza z okresu wczesnochrzescijanskiego, konkretnie ze słynacego

podobnymi znaleziskami Oxyrrhynchos...

Dopilismy kawe. Faktycznie miał racje. Poczułem sie troche lepiej.

- Bede uciekał - powiedziałem. - Musze dzis jeszcze wracac do Warszawy...

- Szkoda, &e nie udało sie panu rozwiazac tej zagadki - rzekł. - Ale mam taki pomysł...

Gdybyscie nie znalezli mumii Nebamona, to mo&e by te nasza wsadzic do tamtego sarkofagu?

Pewnie pomysli pan, &e jestem stary i sentymentalny, ale wydaje mi sie, &e tak bedzie jakos

godniej... Tam pusty sarkofag, tu mumia luzem. Imie sie wprawdzie nie zgadza, ale turysci,

którzy beda to ogladac, nie musza o tym przecie& wiedziec... Taki kompromis po polsku -

za&artował na koniec.

- Jesli nie znajdziemy, rozwa&ymy panski pomysł - usmiechnałem sie. - Ale to nie ode

mnie zale&y...

Po&egnalismy sie i wsiadłem do samochodu. Do stolicy daleka droga... Szkoda, &e nic

sensownego nie udało sie odkryc... Pedziłem przez uspiony kraj. A zatem zagadkowy

Kowalski nie zdobył swojej garsci amuletów ani w Krakowie, ani we Wrocławiu.

- Mamy za mało danych - mruczałem patrzac na widoczna w swietle reflektorów

wstege szosy. - Poszukiwania w archiwach nie dały rezultatu...

Choc z drugiej strony, mo&e przynajmniej czesc danych do czegos sie przyda? Lata

współpracy z panem Tomaszem nauczyły mnie, &eby nie lekcewa&yc najdrobniejszej nawet

poszlaki. Mo&e zbadanie dziejów Witelona i Solfy przyda sie jednak do wyjasnienia tej

dziwnej sprawy?

Do Warszawy wróciłem grubo po północy, nieludzko wykonczony. Wysłałem SMS

do Pana Samochodzika i zaraz poszedłem spac...

Obudziłem sie dopiero po dziewiatej, ale szef nie miał mi za złe haniebnego

spóznienia do pracy... Gdy wszedłem do biura, własnie parzył kawe. Po moich oczach poznał,

&e fili&anka aromatycznego napoju jest mi niezbedna do &ycia. Wreczył mi ja, a sobie zaczał

robic druga.

- No i czego sie dowiedziałes? - zagadnał.

- Mumii egipskich w polskich zbiorach jest obecnie niewiele. W Krakowie maja

siedem sztuk, we Wrocławiu jak ju& wiemy jedna, podobnie w Warszawie i w Poznaniu.

- Czy kiedys było ich wiecej?

- Prawdopodobnie tak. W 1662 roku we Wrocławiu opublikowano relacje z

odwiniecia mumii egipskiej nale&acej do doktora Kruzjusza. Mo&e to ta sama, która

widziałem na wydziale antropologii...

- Znam lekarza o takim samym nazwisku. Działał w podobnym okresie we Lwowie.

Mo&e brat tamtego... - zdumiał sie pan Tomasz.

- Spory ładunek egipskich mumii transportował do Polski morzem jeden z

Radziwiłłów, ale gdy był ju& niedaleko, rozszalał sie straszliwy sztorm i marynarze,

obawiajac sie klatw nieboszczyków, wywalili cały ładunek za burte... Jednak mo&na

powiedziec, &e w XVII i XVIII wieku mumie były w Europie zupełnie powszechnym

zjawiskiem. Publiczne pokazy odwijania mumii cieszyły sie podobnym powodzeniem jak dzis

seanse filmowe.

- Ludzie mieli spaczone poczucie, co jest godziwa rozrywka, a co nie - westchnał pan

Tomasz. - W sumie jednak chyba lepiej ogladac egipskie mumie ni& publiczne egzekucje

rzezimieszków...

- Na przykład w 1715 roku w Gotha w Niemczech opublikowano „Esej o

mumiografii, czyli dokładny i wierny opis jednej z najrzadszych i najdziwniejszych mumii,

jakie kiedykolwiek widziano w Europie”. Jednak na przełomie XVII i XVIII stulecia dopływ

tego, &e sie tak wyra&e, towaru nagle sie urwał.

- Dlaczego? - zaciekawił sie Pan Samochodzik.

- W Egipcie ujawniono paskudna afere. Pewien handlarz wyliczył, &e poszukiwania

oryginalnych zabalsamowanych zwłok sa zbyt praco- i czasochłonne. Zaczał wiec wytwarzac

fałszywe mumie. Jego agenci skupowali po szpitalach ciała zmarłych, nastepnie poddawano

je suszeniu i kapieli w smole, aby nadac im odpowiedni wyglad i ekspediowano do Europy.

Dowiedział sie o tym pasza Egiptu i aby w przyszłosci nie doszło do podobnych bezecenstw,

nało&ył gigantyczne cło... W XIX wieku, gdy tereny te opanowali Anglicy, turysci zaczeli

przywozic sobie na pamiatke zarówno całe mumie, jak i ich kawałki. A to głowe, a to reke...

W bogatych angielskich domach głowy mumii w szklanych słojach były dosc czesta ozdoba

kredensów.

- Brr - mruknał.

- W samym Egipcie działy sie gorsze rzeczy - powiedziałem. - W okolicach Luksoru

po wsiach zdarzało sie, &e mumie u&ywane były jako belki stropowe domów. Sarkofagami

palono w piecach. Pewien pomysłowy Arab zorganizował skup banda&y, by przerabiac je na

szary papier pakunkowy. Ba, po samym Nilu kursowały parowce, w których z uwagi na ceny

wegla u&ywano tanszego i powszechnie dostepnego paliwa...

- Starczy tej makabry, bo nie bede mógł spac w nocy - pan Tomasz zrobił sie nieco

zielony na twarzy. - Spróbujmy podsumowac zdobyte dane - szef był konkretny i rzeczowy. -

Mumia Nebamona trafia do Europy prawdopodobnie w XIII wieku. Erazm Ciołek, czyli

Witelon, nabywaja prawdopodobnie podczas studiów we Włoszech. Zabiera ja ze soba. We

Wrocławiu prowadzi swoje badania nad optyka, pogłebia wiedze i pisze traktaty

przyrodnicze, a w wolnych chwilach przyjmuje pacjentów.

- I wzorem swoich kolegów po fachu, lekarzy włoskich, przepisuje im kawałki

egipskiej mumii, a mo&e tylko pozyskane z niej substancje bitumiczne.

- Byc mo&e miał nawet kilka mumii... To nieistotne. Po smierci Witelona mumia

spoczywała gdzies na strychu lub w lamusie, i to długo. Zainteresował sie nia dopiero

kanonik wrocławski, lekarz Benedykt Solfa.

- Nie wiemy, gdzie została przewieziona z Wrocławia. Zawartosc w odchodach much

jodu mo&e wskazywac na bliskosc morza.

- Nie sadze... Ju& predzej bede przypuszczał, &e w domu lekarza muchy jadły na

stołach posiekana bydleca tarczyce...

- Co? - zdumiałem sie.

- Nie wiedziałes? W czasach, gdy nie było jeszcze srodków hormonalnych i

preparatów, choroby tarczycy leczono podajac chorym surowa siekana tarczyce zwierzat. To

pozwalało uzupełnic niedobory jodu i przynosiło ulge chorym...

- Niesamowite - powiedziałem wstrzasniety. - I jednoczesnie jakie proste...

- Wiec anormalna iloscia jodu bym sie nie przejmował - zakonczył moje zachwyty.

- Solfa zmieniał miejsca pobytu jak rekawiczki - kontynuowałem wczesniejszy watek.

- Wrocław, Warszawa, Wilno, Królewiec...

- Teraz pytanie: czy mumie wszedzie ciagał ze soba, czy raczej zostawił ja gdzies -

powiedział szef i zafrasował sie. - Ciagle mi chodzi po głowie sprawa tego Kowalskiego...

Czuje, &e tam kryje sie rozwiazanie naszej zagadki.

- Albo i nie. Mógł faktycznie sprzedawac pamiatki przywiezione przez dziadka

&ołnierza z Egiptu.

- Nie bardzo w to wierze... Nie mamy &adnych dowodów, ale przez skóre czuje w tym

grubszy szwindel.

- Namierzymy go. I wypytamy - powiedziałem spokojnie. - Na razie jednak mamy

tylko przeczucia...

- Na podstawie przeczuc nie nale&y osadzac człowieka... Ale jednak kusi - pan

Tomasz popadł w zadume.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

GIEŁDA NA KOLE • BATURA W DEPRESJI • MUMIO •

SEKRETY KAUKASKIEJ MEDYCYNY LUDOWEJ • WYPRAWA DO

GDANSKA • POTOMEK NIEMIECKIEGO ANTYKWARIUSZA

W niedziele poszedłem na giełde na Kole - warszawski targ staroci. Niewielki bazarek

le&acy przy petli tramwajowej, wcisniety pomiedzy blokowisko z lat piecdziesiatych a

ogródki działkowe i biurowce, w niedzielne poranki staje sie wielkim antykwariatem pod

gołym niebem. Mo&na tu kupic i sprzedac niemal wszystko. Lubiłem snuc sie pomiedzy

kramami i patrzec na wystawione tu rzeczy, pretendujace do dumnego miana „antyków”.

Niekiedy faktycznie, jak perła wsród smiecia, pojawiało sie tu cos ciekawego, najczesciej

jednak wzrok mój slizgał sie obojetnie po zdezelowanych meblach i przeró&nych

landszaftach...

Tego dnia przygnała mnie tam niezdrowa ciekawosc. Czy w tonach wszelakiego

szmelcu nie pojawia sie czasem egipskie zabytki? Czy mo&e wsród bazarowych

cwaniaczków, kolekcjonerów i emerytów wyprzedajacych pamiatki rodzinne nie mignie mi

czasem twarz Kowalskiego? Wedrowałem niespiesznie, wiecej uwagi poswiecajac mijajacym

mnie ludziom ni& wystawionemu towarowi.

Intuicja jednak zawiodła mnie. Ani egipskich zabytków, ani zagadkowego studenta...

Na wschodnim krancu targowiska, pod płotem, natrafiłem za to na Jerzego Bature. Urzadzono

tu cos w rodzaju baru. Mój wróg siedział smetnie nad miska flaczków i pociagał piwo z

butelki. Sadzac po jego minie, nie bardzo mu smakowało.

- Có& za miłe spotkanie - za&artowałem.

- Ach, to ty - spojrzał na mnie obojetnie. - Czego szukasz na tym smietniku? Flaczków

nie polecam, za du&o pieprzu, ale bigos powinien byc lepszy.

- Nie jestem głodny.

- Piwo jakby skwasniałe - powiedział. - To ju& nie ten bazar co kiedys. Czasy upadku.

- Ju& cie wypuscili? - zainteresowałem sie.

- Dostałem urlop zdrowotny z odsiadki - powiedział. - Mam cie&ka depresje,

niemo&liwa do leczenia w warunkach zakładu karnego.

Spojrzałem na niego spod oka. Faktycznie, wygladał nieszczególnie.

- A co dobrego słychac w polskim muzealnictwie? - zakpił.

- Nic ciekawego. Znalezlismy egipski sarkofag.

- Autentyczny? - jego brwi uniosły sie w zdziwieniu. - Cos podobnego.

- Szukam tego goscia - pokazałem mu zdjecie Kowalskiego.

Obejrzał je uwa&nie, a potem pokrecił głowa.

- Nie kojarze. A co, bywał tu?

- Nie wiem. Ale tak zapytam: nie orientujesz sie, czy na czarnym rynku kra&a u nas

zabytki pochodzace ze staro&ytnego Egiptu?

- Nigdy sie z czyms takim nie zetknałem - pokrecił głowa. - Ale ten temat mnie nie

interesował. Nie moja bran&a. Z tego co wiem, jakis czas temu wpadli szmuglujacy rzezby z

Jordanii dla jakiegos nowobogackiego z Konstancina.

- Słyszałem o tym.

- Z Ukrainy przy wo&a ostatnio troche greckich amfor. Ale Egipt? Daleko. I chyba

zainteresowanie nikłe. Ale gdyby ktos chciał, to przecie& mo&e to kupic legalnie na Zachodzie

i przywiezc zupełnie oficjalnie. A o tego kolesia zapytaj Macka.

- Który to?

- Koło bramy, handluje samowarami. Powołaj sie na mnie. On zna tu wszystkich... -

zakonczył Batura.

Podziekowałem za pomoc i ruszyłem na poszukiwania. Maciek okazał sie wyjatkowo

grubym facetem. Miał co najmniej sto kilogramów nadwagi. Pote&ne cielsko dosłownie

rozsadzało ortalionowy dres.

- Szukam jednego goscia - pokazałem mu fotke. - Jerzy Batura pozwolił mi sie na

siebie powołac.

Tłuscioch otaksował mnie spojrzeniem.

- Jest pan jego przyjacielem?

- Wrecz przeciwnie, jestem jego zaciekłym wrogiem.

- Nie gadaj z nim, to kumpel Pana Samochodzika - odezwał sie kaprawy typ,

sprzedajacy obok stare &elazka.

- Zamknij sie - rzucił mu grubas. - Kogo szukasz?

Pokazałem mu zdjecie Kowalskiego. Obejrzał je uwa&nie, jakby zeskanował

wodnistymi oczkami.

- Chyba go kojarze. Próbował opylic jakis egipski posa&ek - przypomniał sobie. -

Bedzie ze dwa miesiace temu, jak nie lepiej. Potem ju& go nie widziałem, ale bazar du&y,

mógł sie tu krecic - oddał mi fotke. - A tego Bature to przydałoby sie przy okazji

zapuszkowac znowu - dodał. - Powietrze nam tu psuje...

- Zrobie co sie da - obiecałem.

A zatem zagadkowy student sprzedawał nie tylko amulety. Miał wiecej tego

„egipskiego towaru”. Skad go brał?

Wyszedłem z bazaru i powedrowałem w strone przystanku. Tu pod płotem rozło&yło

sie jeszcze kilkudziesieciu handlarzy. Ci nie udawali nawet, &e sprzedaja zabytki. Na ich

stoiskach przewa&ały kompletne smiecie. Przy samym przystanku rozło&ył sie wesoły

Rosjanin. Kiedys przybywały ich do nas tysiace, obecnie, po wprowadzeniu wiz znikneli

niemal bez sladu. Przeleciałem wzrokiem wyeksponowany towar. Torebki z cedrowymi

orzeszkami, płyty z piesniami chóru Aleksandrowa, kilka matrioszek, chałwa w puszce oraz

pekaty woreczek pra&onych nasion słonecznika...

- Co potrzeba? - zapytał.

Milczałem, wpatrujac sie zdumiony w kilka plastykowych torebek. Wygladały na

pierwszy rzut oka jak jednorazowe porcje szamponu do włosów, ale brunatna ciecz wewnatrz

przypominała wygladem lepik. Najbardziej zaintrygowała mnie etykietka przyklejona do nich

nieco krzywo...

- Co to jest? - wykrztusiłem pytanie.

- Mumio - wyjasnił ochoczo.

- Taka mumia jak z Egiptu? - dra&yłem temat. - Znaczy wycisniety z niej olejek!?

- No, niezupełnie - usmiechnał sie szeroko. - Ale podobnie skuteczne. To wystepuje u

nas, na Kaukazie. To leczniczy olej, który wycieka ze skał. Troche podobny do ropy, troche

do nafty, troche do asfaltu, ale inny. Jedno jest takie miejsce na swiecie. Gdy słonce ogrzewa

góre, on scieka po kamieniu. Zbiera sie go wtedy. Niedu&o, mo&e kilkaset litrów rocznie...

- Ale do czego to słu&y?

- Swietne lekarstwo. I pic mo&na, i do herbaty dodac, i po wierzchu te& mo&na

smarowac. Na zaziebienia i na stłuczenia... Bardzo skuteczne. I niedrogie - tu podał cene,

która mnie, odpornego człowieka, omal nie przyprawiła o natychmiastowy zawał serca.

Potargowałem sie odrobine i troche opuscił. Kupiłem jedna torebke i umiesciwszy ja

troskliwie w kieszeni, poszedłem na przystanek.

- Cos podobnego - myslałem po drodze. - Nazwa handlowa specyfiku dotarła do Rosji

pewnie w sredniowieczu, wraz z prawdziwymi mumiami importowanymi z Egiptu. Potem

mumii zabrakło, a tymczasem specyfik nadal wykorzystuje stara, cieszaca sie zaufaniem

marke...

Pokreciłem sie jeszcze przez chwile, a potem wsiadłem do tramwaju i pojechałem do

domu. Byłem ju& prawie na Ursynowie, gdy zadzwonił telefon komórkowy.

- Witaj, Pawle - poznałem głos generała. - Mam dla was kiepska wiadomosc.

- Cos sie stało? - zaniepokoiłem sie.

- Tak. Udało nam sie zdobyc dwie informacje. Wasz Sławomir Kowalski jest

obywatelem Szwecji. Miesiac temu opuscił nasz kraj przez przejscie graniczne w Gdyni.

- Odpłynał promem?

- Zgadza sie. Czy moge jeszcze cos dla was zrobic?

- Dałoby sie aresztowac go, gdy tylko pojawi sie znowu na naszym terytorium?

- Brak podstaw prawnych. Na razie nie zrobił nic zakazanego. Jedyne, co mo&emy

zrobic, to przekazac mu zaproszenie na rozmowe. A on spokojnie mo&e je zignorowac.

- Nawia&emy kontakt ze Szwedami, niech mu sie przyjrza - zadecydowałem.

- Eycze powodzenia.

Rozłaczył sie.

W poniedziałek rano pan Tomasz przyszedł do pracy powa&nie zakatarzony.

- Przemarzłem wczoraj na kosc - powiedział - i zaziebienie mnie złapało. Kondycja

ju& nie ta, co kiedys. Sypiał człowiek pod namiotem, to i ciało sie hartowało, a teraz byle

przemoczenie butów i zaraz katar łapie.

- Trzeba jesc codziennie ły&ke stołowa miodu - poradziłem. - Swietnie podnosi

odpornosc i &oładek przy okazji reguluje.

- Bede musiał spróbowac. A teraz chyba łykne ze dwie polopiryny i do roboty...

Dowiedziałes sie czegos ciekawego?

- Byłem wczoraj na Kole. Nasz ptaszek pojawił sie tam dwa miesiace temu z egipska

figurka. Ale dzwonił Skorlinski... - zreferowałem, co powiedział generał.

- Do licha - zmartwił sie. - No trudno. Widziałes cos ciekawego na tym bazarku?

Nagle doznałem olsnienia.

- Kupiłem jeden drobiazg. Usmieje sie pan... - wyłowiłem z kieszeni kurtki torebke z

zagadkowa mazia z Kaukazu.

- Czy to &el do włosów, czy te& smar do czołgu? - za&artował. - O, do licha -

przeczytał etykietke. - Jak widac, w Rosji sredniowieczna medycyna prze&ywa renesans. Co

to za dranstwo?

Wyjasniłem. Usmiechnał sie lekko.

- A wiesz, tak mi dokuczył ten katar, &e chyba gotów jestem spróbowac. Popatrzmy -

wczytał sie w wykaz chorób, które miał leczyc specyfik. - No prosze. Grypa, zaziebienie,

choroba wiencowa, anemia, gruzlica, cholera, tradzik, ospa, szkarlatyna... Tylko d&umy

brakuje... Jak to dawkowac? Dwie, trzy krople na szklanke herbaty?

- Pan &artuje, prawda? - zaniepokoiłem sie nie na &arty. - Przecie&...

Ale on ju& zrobił cyrklem dziurke w torebce i nakapał do szklanki.

- Ano zobaczmy - pociagnał nosem. - Nic mi ten zapach nie przypomina... Ale jest

przyjemny, cos troche jakby kadzidło...

Wychylił szklanke jednym haustem.

- W smaku w zasadzie niewyczuwalne - mruknał rozczarowany.

- Jeszcze panu zaszkodzi... - jeknałem.

- E, taka ilosc nie powinna mi zaszkodzic, nawet gdyby to była smoła z dachu

elektrowni w Czarnobylu... Kaukaz, powiadasz?

- Tak...

- Górale z Abchazji twierdza, &e biblijny raj znajdował sie własnie u nich. Jak

czytamy w Ksiedze Rodzaju, ziemia w ogrodzie Eden była przesycona wonnym oleum. To

niewatpliwie jego pozostałosci... Dobra, Pawełku, pogrzeb w Internecie, a ja zobacze, czy nie

ma dla nas jakichs przesyłek. A i przelej reszte... Jak to sie nazywa? Mumia?

- Mumio - odpowiedziałem.

- Przelej reszte do jakiejs buteleczki, &eby nam sie nie zmarnowało... O, na przykład

do tej - z regału zdjał przedwojenna flaszeczke na lekarstwa.

Przeszukiwałem szwedzkie bazy danych, jednak tam zabytki pochodzace z Egiptu nie

pojawiały sie jakos w handlu. Owszem, jeden ze sztokholmskich domów aukcyjnych

wystawiał dwa lata temu zbiór egipskich posa&ków, ale pochodziły z kolekcji zmarłego

zbieracza...

Szef wrócił z paczka. Poło&ył ja na stole i wyciagnał z kieszeni scyzoryk.

- Od moich przyjaciół z Litwy - powiedział. - Prosiłem ich meilem o sprawdzenie, czy

nie natrafiono tam na jakies slady pobytu Benedykta Solfy. Jak zapewne pamietasz, był

kanonikiem wilenskim...

- I co odpisali?

- Mamy tu piekny zbiór kserokopii ró&nych dokumentów. Zagłebił sie w lekture. Ja

tymczasem penetrowałem swiatowy rynek dzieł sztuki egipskiej. Wreszcie delikatnie

chrzaknał.

Popatrzyłem na niego zaciekawiony.

- Chyba jestesmy na dobrym tropie - powiedział. - Wyobraz sobie, Pawle, &e

Benedykt Solfa zapisał Uniwersytetowi Wilenskiemu swoje zbiory naturalistyczne,

medykamenta z ró&nych stron swiata i kolekcje kuriozów... Jest tu kopia jego testamentu.

- Kurioza... Na przykład egipska mumia.

- Albo medykament. Swoja droga pomogło mi chyba to rosyjskie mazidło... Nos ju&

mi sie odblokował.

- Takie naftopodobne substancje maja czasem działanie przeczyszczajace - ostrzegłem

go.

- Nie ma sensu martwic sie na zapas - machnał reka. - Teraz mamy dwie mo&liwosci.

Albo sarkofag trafił na uniwersytet i ktos go stamtad wykradł. Albo te& nie trafił...

- Mógł te& zostac zrabowany w czasie którejs z wojen - zauwa&yłem.

- Wilno z pewnoscia nie raz było zdobywane. Potop, wojna północna, rozbiory, dwie

wojny swiatowe...

- Cos ty powiedział? - szef poderwał głowe znad dokumentów.

- Dwie wojny swiatowe...

- Wczesniej!

- Potop...

- Szwecja. A niech mnie - szepnał. - Kowalski przyjechał ze Szwecji. Vytautas te&

grasował w tamtym kraju...

- Sadzi pan...

- Szwedzi podczas swojego najazdu, a scislej w trakcie odwrotu, rabowali co tylko sie

dało... Po dzis dzien w ich zbiorach znajduja sie tysiace dzieł sztuki wywiezionych z Polski.

- Mysli pan, &e taskali ze soba staro&ytna mumie? - poskrobałem sie po głowie.

- Kto wie. Warszawa, Wilno, Bie&anów... Co najmniej trzy miejscowosci, w których

przebywał Benedykt Solfa, zostały przez nich złupione.

Milczelismy przez dłu&sza chwile.

- Mamy za mało danych - powiedział wreszcie Pan Samochodzik.

- Poszlaki wskazuja faktycznie na Szwecje, ale jesli mumia tam trafiła, to jakim

cudem Vytautas przeszmuglował ja do Polski? Co innego wrzucic kilka amuletów do

kieszeni, a co innego przerzucic przez granice dwumetrowej długosci sarkofag...

- Niech pan nie zapomina, &e ten kompozytor wyszedł z posterunku policji w Płocku,

fałszujac recznie przepustke. Mo&e zdołał te& podrobic dokumenty celne?

Pan Tomasz myslał bardzo długo.

- To niewykluczone - powiedział wreszcie. - Ale jesli przywiózł to w sposób, &e sie

tak wyra&e, półlegalny, gdzies powinna byc o tym wzmianka. Ale nie sadze, &eby Szwedzi

wypuscili cos takiego... No nic, sprawdzimy. A ja pomecze Litwinów, &eby zbadali, czy maja

wykazy tego, co było w kolekcji Uniwersytetu Wilenskiego i co zrabowali Szwedzi...

Zamek w Malborku, najwieksza ceglana budowla Europy, z okien pociagu prezentuje

sie wyjatkowo okazale. Linia kolejowa, budowana jeszcze w XIX wieku, przecieła

podzamcze. Ilekroc jechałem ta trasa, nie mogłem sie powstrzymac, by nie rzucic okiem na

baszy i zebate mury krzy&ackiej twierdzy... Jeszcze niecała godzina i wysiadłem na dworcu w

Gdansku.

Lubiłem to miasto, a jakos od bardzo dawna nie dane mi było po nim pospacerowac.

Zawsze wpadałem tu słu&bowo, jak po ogien...

- I tym razem chyba te& nie pospaceruje - westchnałem.

Ruszyłem dziarskim krokiem naprzód. Przejscie podziemne, jeden zaułek, drugi... I

niebawem byłem na Starym Miescie. Mimo &e była ju& pózna jesien, ruch nie zamierał.

Niemieckie wycieczki wedrowały Długim Targiem. Japonczycy z nieodłacznymi aparatami

fotograficznymi i kamerami filmowali i fotografowali wszystko, co wskazał im przewodnik. I

wreszcie cel mojej wedrówki, antykwariat.

- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki - przedstawiłem sie okazujac

legitymacje.

- Krystyna - kobieta za lada uscisneła moja dłon. - Jestem włascicielka... W czym

mo&emy pomóc? - gestem wskazała mi krzesło.

Usiadłem i otaksowałem ja dyskretnie wzrokiem. Mogła miec jakies trzydziesci lat.

Ciemnowłosa, krótko ostrzy&ona. Rysy twarzy, niezwykle regularne, przywodziły na mysl

nieustraszona wojowniczke z plemienia Amazonek.

- Wedle naszych informacji, maja panstwo w ofercie dwa zabytki staroegipskie -

powiedziałem.

- Owszem - pokrasniała z dumy. - Piekne, prawda?

Podszedłem do dyskretnie podswietlonej gablotki. Posa&ek bogini z głowa kota miał

jakies dwadziescia centymetrów wysokosci.

- Hathor - zidentyfikowałem. - Jest jakos sygnowana?

- Ma z tyłu kilka hieroglifów. Pismo demotyczne, prawdopodobnie XXI dynastia.

Wycenilismy ja na osiemnascie tysiecy złotych...

Nie musiałem pytac o drugi zabytek. Pietro ni&ej na specjalnej podstawce spoczywał

naszyjnik z błekitnych fajansowych paciorków. Łaczacy je oryginalny sznurek oczywiscie

dawno temu zbutwiał, nawleczono je od nowa. Ogladałem zabytki w milczeniu.

- Skad pochodza? - zapytałem wreszcie.

- Stanowia czesc przedwojennej kolekcji jednego z niemieckich antykwariuszy -

powiedziała. - Odwiedził nas jego wnuk i zaproponował te przedmioty.

- Zapłacili panstwo gotówka?

- Nie, wzielismy je w komis.

Znowu zasiadłem na krzesle.

- Prowadzimy sledztwo w sprawie egipskich zabytków, które pojawiaja sie ostatnio na

naszym rynku - wyjasniłem. - Mamy pewne podejrzenia...

Przechyliła głowe w niemym pytaniu.

- Odnalezlismy w Płocku sarkofag z okresu mniej wiecej XXI dynastii -

kontynuowałem. - Niemal jednoczesnie w Internecie pojawiła sie oferta kilku amuletów. Tu

zas trafił naszyjnik... Sarkofag był pusty, z czego wnioskujemy, &e ktos trzyma na strychu

mumie. Obdziera ja pomalutku z banda&y i spienie&a znalezione w ich warstwach przedmioty.

- Tej wielkosci posa&ek nie mógł byc chyba... - kobieta rzuciła wzrokiem w strone

gabloty.

- Mógł - pokreciłem głowa. - Wprawdzie nie zdarzało sie to zbyt czesto, ale czasami

kładziono je na piersi zmarłego, poni&ej tak zwanego skarabeusza sercowego.

- Hmm.

- Pojawienie sie na rynku takiej ilosci zabytków egipskich jednoczesnie to anomalia.

Wskazuje, &e pochodza z jednego zródła. Z zaginionej mumii...

- I czego pan oczekuje?

- Współpracy. Musze miec adres człowieka, który wystawił te przedmioty na

sprzeda&.

Pokreciła przeczaco głowa.

- Mamy prawo zachowac tajemnice transakcji - powiedziała twardo. - Renoma mojego

antykwariatu opiera sie na pełnym zaufaniu klientów. Dlatego nie moge podac panu tych

informacji. Bez nakazu ich pan nie zdobedzie.

- W takim razie prosze przekazac klientowi moja wizytówke wraz z informacja, &e

chciałbym z nim porozmawiac - wreczyłem jej kartonik. - To wa&na sprawa...

- Zgoda - kiwneła głowa. - Dostanie ja jeszcze dzisiaj.

Po&egnałem sie i wyszedłem na ulice. Poczatkowo byłem wsciekły, ale potem troche

ochłonałem. Zało&yłem niepotrzebnie, &e człowiek, który wystawił te przedmioty na

sprzeda&, jest przestepca, a tymczasem wcale nie musiało tak byc...

A tajemnica handlowa - có&... Mieszała nam troche szyki, ale ostatecznie byłem w

stanie to zrozumiec. W dzisiejszych czasach, gdy kolekcjonerzy regularnie padaja ofiara

złodziei, mało kto przyznaje sie do tego, co posiada w swoich zbiorach. I faktycznie, gdyby

dom aukcyjny ujawniał takie dane pierwszemu z brzegu urzednikowi, szybko straciłby

klientów...

A jednak nie mogłem sie uspokoic. Poszedłem nad Motławe. Chłodny wiatr studził mi

czoło. Popatrzyłem na drugi brzeg. Ruiny na Wyspie Spichrzów... Po kanale przepłynał statek

wycieczkowy. Ruszyłem powoli w strone &urawia. Niebo chmurzyło sie i niebawem mógł

lunac deszcz. Zanurkowałem w brame i po kilkunastu schodkach wdrapałem sie do Muzeum

Archeologicznego.

Zadzwonił telefon komórkowy. Pan Tomasz. Zreferowałem mu wyniki dochodzenia.

- Nie jest dobrze - zasepił sie. - W dodatku opowiesc włascicielki antykwariatu brzmi

dosc wiarygodnie. To jest Gdansk, Pawle. Przed wojna bogate portowe miasto. Docierali tu

ludzie z ró&nych zakatków swiata, przywozili ze soba, co tylko sie dało... Autochtoni moga

miec poukrywane rewelacyjne rzeczy. Ci, którzy osiedlili sie tu po wojnie, tak&e mogli

poznajdowac na strychach prawdziwe skarby... Ale spróbuj odnalezc tego goscia... Trzeba mu

sie dyskretnie przyjrzec.

- Ba, tylko jak? - westchnałem. - Nie wiem, gdzie mieszka. Nie znam nawet jego

nazwiska.

- Ech, detektyw od siedmiu bolesci - w głosie szefa wyczułem delikatna nagane. -

Daje ci dwie godziny. Ustalisz jego adres. Potrafisz przecie&, tylko nie chce ci sie ruszyc

głowa. Powinienes sie wstydzic...

Po&egnał sie i odło&ył słuchawke.

Zamarłem z dłonia na klamce muzeum. Jak on sobie to wyobra&ał? Z pewnoscia

istniała jakas metoda. Metoda tak oczywista, &e w ciagu pieciu minut zdołał ocenic, &e dam

rade rozwikłac ten problem.

Usiadłem na kamiennym stopniu i scisnałem głowe rekami. Szef zorientował sie, &e

mam komplet danych umo&liwiajacych odnalezienie zagadkowego oferenta... A zatem: co

powiedziała kobieta? Zabytek pochodzi z kolekcji przedwojennego antykwariusza. Sprzedaje

go jego wnuk. Wnuk musi miec nazwisko takie samo jak dziadek. Gdyby był potomkiem po

kadzieli, prawdopodobnie nie uwierzyłaby tak od razu. Gdzie znajde przedwojenna ksia&ke

teleadresowa firm gdanskich? W bibliotece Muzeum Historycznego. A współczesna? Po

drugiej stronie ulicy na poczcie.

Ile mogło tu byc antykwariatów? - szedłem ju& szybkim krokiem w strone ratusza -

pewnie ze dwadziescia. Ilu Niemców wyjechało po wojnie? Około 90%. Statystycznie mam

do sprawdzenia dwa nazwiska. Mo&e trzy, a mo&e tylko jedno...

Ksia&ke oczywiscie mieli. Antykwariatów było ponad trzydziesci, ale, jak sie okazało,

wiekszosc handlowała wyłacznie ksia&kami. Wytypowałem cztery, które mogły pasowac.

Nazwiska włascicieli miałem, ich adresy ustaliłem na podstawie ksia&ki telefonicznej. Teraz

trzeba było porównac zdobyte dane ze współczesnymi... Godzina czterdziesci piec minut... Na

poczcie oczywiscie udostepniono mi współczesny spis abonentów. Zadzwonił telefon.

- Zlokalizowałes drania? - zagadnał szef.

- A jesli mi sie nie udało?

- To cie wyleje z roboty - za&artował. - Ale po głosie słysze, &e identyfikacja

zakonczyła sie sukcesem?

- Owszem... Peter Hosenduft - własciciel antykwariatu przy Targu Solnym,

zamieszkały przed wojna w Ost Gebirlein, i Marek Hosenduft, &yjacy współczesnie w

Górkach Wschodnich.

- Brawo. Widzisz? Umiesz pracowac. Tylko trzeba cie czasem troche zdopingowac.

Co planujesz dalej?

- Pojade i obejrze miejsce, gdzie mieszka. A potem zastanowie sie, co dalej. Zreszta

niewykluczone, &e zadzwoni, by sie ze mna umówic. Ale drobny rekonesans nie zawadzi.

- Do dzieła. Tylko ostro&nie i rozwa&nie - przykazał.

- Oczywiscie - obiecałem.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

PERYFERIE GDANSKA • OBSERWACJE • PAN TOMASZ W

WILNIE • CO MO%NA ZNALEZC W SARKOFAGU • ANTYKWARIAT

• MAREK HOSENDUFT

Na północnym wschodzie Gdanska le&a dwie wioski: Górki Zachodnie i Górki

Wschodnie. Niegdys była to jedna wies, jednak podczas powodzi w koncu XIX wieku Wisła

przedarła sie przez pola i wydmy ku morzu, tworzac nowe koryto istniejace do dzisiaj. Tej

straszliwej katastrofie poswiecił wiersz mieszkajacy wówczas w pobliskim Sobieszewie

Wincenty Pol. Zniszczona podczas kataklizmu osade odbudowano w postaci dwóch wiosek,

lokujac je po obu stronach nowego ujscia. Dojazd do tej le&acej od zachodu nie sprawia

problemu. Niestety, nigdy nie pomyslano o tym, by połaczyc je mostem, wiec do Górek

Wschodnich jedzie sie, nadkładajac wiele kilometrów...

Gdy po piecdziesieciu minutach jazdy wysiadłem z autobusu, po raz kolejny zaczałem

&ałowac, &e nie wziałem samochodu. Osada ciagneła sie wzdłu& drogi. Od północy ograniczał

ja pas wydm zarosnietych lasem, od południa rzeka. Stare poniemieckie domy były niezle

utrzymane, nowych budynków zdaje sie w ogóle tu nie wznoszono. Szedłem, wypatrujac

dyskretnie domu o odpowiednim numerze. I oczywiscie znalazłem. Niewielkie gospodarstwo

stało na skraju wsi, przylegajac do sciany lasu. I znakomicie. Wspiałem sie na wydme i

zaszedłem je od tyłu. Rzuciłem sobie na wilgotny piach mate i poło&ywszy sie, zaczałem

lustrowac je silna lornetka. Niewielka szopa, kilka klatek na lisy, obecnie pustych. Dom z

czerwonej cegły. Rozległy, ale nieco ju& zapuszczony. Obok slady fundamentów jakichs

budynków, mo&e stodoły, mo&e szopy. Dawniej gospodarstwo musiało byc du&o wieksze.

Wiał wiatr. Narzuciłem na siebie koc z polaru. Spróbowałem zajrzec do wnetrza

domu, ale geste firanki uniemo&liwiły mi to. Gdyby nie lekki dym unoszacy sie nad kominem

i volkswagen zaparkowany na podwórzu, mo&na by pomyslec, &e dom jest opuszczony.

Południe ju& mineło. Ciagle jednak trwałem na posterunku. I doczekałem sie.

Na podwórze wjechał terenowy mercedes. Wysiadła z niego Krystyna -

antykwariuszka z Długiego Targu. Wyjałem z kieszeni mikrofon kierunkowy i wshipera.

Zadzwoniła do drzwi. Otworzył jej nieznany mi me&czyzna, wysoki i szpakowaty. Wygladał

troche na emerytowanego marynarza.

- Co sie stało? - zaniepokoił sie na jej widok i zaraz kurtuazyjnym gestem zaprosił do

srodka.

Zdusiłem w sobie przeklenstwo. Przez drzwi ich nie podsłucham. Teoretycznie mo&na

nakierowac na okno silny strumien fal elekromagnetycznych i u&yc szyby jako membrany.

Wymaga to jednak aparatury szpiegowskiej najwy&szej klasy. Niczym podobnym nie

dysponowałem.

Powoli zapadał zmierzch. Nic wiecej sie nie wydarzyło. Wstałem i otrzepałem sie z

piasku i sosnowych igieł. Z torby wyjałem jeszcze jeden szpiegowski gad&et. Miniaturowa

kamere ukryta w puszce po coca-coli. Uło&yłem ja w poszyciu lasu i uruchomiłem pilotem.

Przez cała noc bedzie robiła fotografie - jedna na minute... Rano trzeba bedzie przyjechac i

zabrac ja, a potem obejrzec film. Zszedłem do wsi i złapałem autobus do Gdanska.

Wynajałem sobie pokój w Domu Harcerza. Wziałem goracy prysznic. Nale&ało mi sie

to po wielogodzinnym le&eniu na ziemi. Rozpakowałem torbe i uło&ywszy sie wygodnie na

łó&ku, zadzwoniłem do pana Tomasza.

- Kobieta z antykwariatu i potomek przedwojennego antykwariusza sie znaja? -

zdziwił sie. - Nic w tym nadzwyczajnego. Bardziej niepokoi mnie, dlaczego pojechała do

niego osobiscie, zamiast zadzwonic.

- Mo&e miała u siebie jeszcze jakies egipskie zabytki odło&one dla stałych klientów -

zasugerowałem. - Cos na tyle trefnego, &e wolała sie tego na wszelki wypadek pozbyc?

- Nie da sie wykluczyc. Ale brakuje nam dowodów... A ja mam sygnał z Litwy.

- Cos sie stało?

- Własnie... Jade dzis wieczorem do Wilna. W jednym z tamtejszych antykwariatów

pojawił sie egipski papirus. Prawdopodobnie Ksiega Umarłych z czasów XXI dynastii.

Po&egnalismy sie. Deszcz, który od rana wisiał na miastem, rozpadał sie wreszcie na

dobre. Ukołysany jego szumem, szybko zapadłem w sen.

Po całonocnej ulewie ranek wstał szary i paskudny. Pojechałem do Górek po kamere.

Tam i z powrotem, dwie godziny... Wymieniłem kosc pamieci na nowa i na razie zostawiłem

urzadzenie na miejscu. W hotelu podłaczyłem do laptopa czytnik i przejrzałem po kolei

wszystkie fotki. Było ich nieco ponad tysiac, prawie dziewiec godzin pracy urzadzenia.

I co? I nic... Kobieta odjechała mniej wiecej godzine po moim odejsciu. O dwudziestej

przyszedł jakis człowiek w płaszczu. Odszedł po czterdziestu minutach. Własciciel posesji

pojechał dokads koło dwudziestej, wrócił po kwadransie. Mo&e po prostu wyskoczył do

Sobieszewa po papierosy? Rano znowu pojawił sie człowiek w płaszczu. I tym razem

urzadzenie nie zarejestrowało jego twarzy.

Zastanawiałem sie, co robic dalej. Wracac do Warszawy? Zostac i kontynuowac

obserwacje? Isc to tego człowieka i porozmawiac z nim osobiscie? A mo&e jechac do Wilna

do pana Tomasza? Powlokłem sie najpierw do kafejki internetowej i pogrzebałem w sieci.

Eadnych nowych zabytków do kupienia... Potem poszedłem do Muzeum Archeologicznego.

Na parterze opodal wejscia znajduje sie ładna ekspozycja zabytków archeologicznych

przywiezionych z Nubii. Uniwersytet Gdanski prowadzi tam od lat prace... Popatrzyłem na

kawałki kamienia ozdobione hieroglifami. Potem wdrapałem sie na pietro, gdzie umieszczono

dosc makabryczna ekspozycje poswiecona chorobom, które trapiły naszych przodków.

Zniekształcone czaszki szczerzyły zeby z gablotek. Nastrój przygnebienia, który ogarnał mnie

poprzedniego dnia wieczorem, pogłebił sie dramatycznie. Najchetniej walnałbym sie na łó&ko

i ju& na nim pozostał. Przegryzłem drugie sniadanie: kanapke i kebab.

Wyjałem z kieszeni monete.

- Jak bedzie orzeł, zostaje w Gdansku. Jak bedzie reszka, wracam do Warszawy -

zadecydowałem. - A jak upadnie na krawedz, to jade do Wilna.

Podrzuciłem ja. Orzeł. Trzeba zostac. A mo&e...

- To sie nie liczyło - powiedziałem w przestrzen. - Krzywo podrzuciłem - wymysliłem

sobie usprawiedliwienie.

Jeszcze raz zalosowałem. I znowu orzeł. I jeszcze raz... Po piatym wyrzuceniu orła

poddałem sie. Los zadecydował. Zostaje.

- Potrzebuje troche informacji z dziedziny archeologii staro&ytnego Egiptu -

powiedział powa&nie Pan Samochodzik. - Mój bład, powinienem wypytac naszych

specjalistów, ale nie zda&yłem w tym rozgardiaszu...

- Jelena ma stopien odpowiadajacy waszemu doktorowi nauk, a specjalizowała sie w

sztuce Bliskiego Wschodu i Egiptu - powiedział Konstantinas. - Zaraz ja poprosze.

Urocza Litwinka zameldowała sie w gabinecie dwie minuty pózniej.

- Mam takie pytanie - powiedział z westchnieniem pan Tomasz. - Zakładajac, &e w

sarkofagu była mumia i &e nie została przez któregos z włascicieli oskubana z wszystkich

precjozów, czego mo&emy sie spodziewac?

- Po pierwsze, amuletów, które wypłyneły u was na aukcji w Internecie - powiedziała

dziewczyna, marszczac zabawnie nosek. - Po drugie, bi&uterii osobistej. Nie zawsze ja dawali,

ale zdarzało sie.

- Jakiego to typu bi&uteria?

- Naszyjniki z paciorków lub rzadziej z metalu, pierscienie na palcach, niekiedy te&

kolczyki.

- To mumia me&czyzny - zauwa&ył.

- To bez znaczenia. W tamtych czasach me&czyzni te& nosili w uszach ró&ne

swiecidełka.

- Co jeszcze?

- Skoro ten człowiek został pochowany w drewnianym sarkofagu, to mo&e miec

dodatkowo cała mase drobiazgów. Na przykład Ksiege Umarłych.

- Sadziłem, &e wkładano je tylko faraonom?

- Poczatkowo tak. Jednak ten zwyczaj bardzo szybko sie zdemokratyzował. W okresie

póznym, a potem ptolemejsko-rzymskim nawet skrajni biedacy dostawali bodaj skrawek

papieru z wypisanymi zakleciami majacymi przeprowadzic ich przez pułapki swiata

zmarłych... Faraonowie dostawali zwoje oczywiscie bogato zdobione i długie nawet na

kilkanascie metrów...

- Czy czegos takiego nie odnaleziono by od razu?

- Ksiege w postaci zwoju umieszczano najczesciej miedzy udami zmarłego i

banda&owano razem z reszta. Trudno powiedziec, czy Witelon i Solfa odpakowali mumie z

banda&y, ale jesli te drobiazgi pochodza z tego sarkofagu, to prawdopodobnie nie.

- Rozumiem.

- Zdarzało sie, &e palce rak i nóg zabezpieczano dodatkowo tulejkami z metalu. Sa

przykłady takich praktyk, chocia&by mumia Tutanchamona... Do tego na twarzy mogła

znajdowac sie chusta z wizerunkiem Ozyrysa lub maska z drewna, gipsu lub tektury

papirusowej.

- Wizerunek mógł dotrwac do naszych czasów?

- To zale&y. Jesli był malowany, jest to mało prawdopodobne. Olejki, którymi

nasaczano ciała, powoli barwiły wszystko na &ółto lub brazowo... Ale jesli był tkany lub

haftowany, ewentualnie naszyty jako aplikacja, to mo&liwie.

- Cos jeszcze?

- Posa&ki bogów, ale to raczej rzadkie znalezisko. Czasem cała mumia była

dodatkowo spowita tak zwana siatka mumiowa.

- Czym była ta siatka?

- Czyms w rodzaju całunu lub narzuty z podłu&nych paciorków połaczonych nitkami.

Aha. Czasem jeszcze dodawali sztylet u boku, by zmarły mógł sie bronic na tamtym swiecie.

A w okresie hellenistycznym moga sie trafiac i monety, obole Charona kładzione na ustach

lub powiekach.

- Opłata za przewiezienie przez rzeke Styks - zdziwił sie pan Tomasz. - Zaadaptowali

element zupełnie innej religii?

- Tak, to było czeste w tamtych czasach. Imperium Aleksandra Wielkiego, a potem

imperium rzymskie były istnymi tyglami kultur... Rzymscy legionisci powszechnie wierzyli w

iranskiego Mitre, w Pompejach znaleziono swiatynie Izydy, a w Egipcie przedstawiano

rzymskich cesarzy jako wcielenia boga Horusa.

Zegar wybił kwadrans.

- Za pietnascie minut wyruszamy - powiedział Konstantinas.

Z sejfu wydobył pistolet i przeładowawszy umiescił w kaburze pod pacha.

- Nigdy nic nie wiadomo - wyjasnił, widzac zdumiony wzrok goscia z Polski.

Malenki antykwariat miescił sie opodal Ostrej Bramy. Konstantinas przyprowadził ze

soba dwóch pomocników oraz Jelene i pana Tomasza. Weszli do srodka z marszu. Stary

me&czyzna o wygladzie emerytowanego nauczyciela na ich widok odrobine zzieleniał na

twarzy. Cofnał sie odruchowo wraz z krzesłem, ale na ucieczke było ju& za pózno.

- Wydział Ochrony i Poszukiwan Zabytków Sztuki Litewskiej Akademii Nauk -

powiedział dowódca wyprawy, kładac na biurku swój identyfikator.

- Ja nic... - stary zrobił zeza najpierw w strone drzwi wejsciowych, a potem - przejscia

na zaplecze. Jednak obaj pomocnicy stali tak, by odciac mu drogi ucieczki.

- Mamy kilka pytan - Jelena zrobiła krok do przodu. - Oferuje pan do sprzeda&y

egipski zabytek. Fragment tak zwanej Ksiegi Umarłych.

- Nieprawda - sprzedawca szedł w zaparte, ale Pan Samochodzik ju& wypatrzył

pomiedzy grafikami antyrame, a w niej dwa kawałki zetlałego papirusu.

- To co to jest? - syknał Konstantinas.

- To nie moje. Pierwszy raz na oczy widze - jeknał pechowy antykwariusz.

- To skad sie tu wzieło? - dziewczyna zrobiła naprawde grozna mine.

- Nie wiem. Wrogowie podrzucili, &eby mnie skompromitowac - spróbował naiwnego

kłamstwa, ale nie zabrzmiało to przekonujaco.

- Wrogowie - westchnał pan Tomasz. - Ka&dy ma jakichs wrogów.

- Szczere przyznanie zmniejsza wine - mruknał jeden z pomocników.

- A jak sie pan bedzie stawiał i odmawiał współpracy, to cofniemy panu koncesje -

dodał Konstantinas.

- O nie, tylko nie to - wykrztusił przera&ony sprzedawca.

- No wiec, skad sie wział ten drobiazg? Kto to sprzedaje? Skad to bierze?

- Przyszło dwóch łebków i przyniosło - znowu zełgał. - Dałem im 50 euro i wiecej ich

nie widziałem.

- Sam sobie grób kopiesz...

- Mam prawo tym handlowac - zaprotestował niesmiało.

- Jasne. Do osiemnastej. Cofniecie koncesji wchodzi w &ycie od nastepnego dnia po

wystawieniu dokumentu. Ale du&o to nie da, bo wezwiemy policje i opieczetujemy sklepik,

&eby zrobic tu kompleksowa rewizje.

- Nie macie prawa.

- Doprawdy? Jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestepstwa. Ma pan papirus

niewiadomego pochodzenia, byc mo&e jeden z tych, które w 1941 roku przepadły ze zbiorów

uniwersyteckich... A zatem pytamy po raz ostatni. Skad on sie wział?

- Przyszedł do mnie facet. Dał to w komis.

- Jego imie i nazwisko?

Antykwariusz strzelił oczyma po katach.

- Nie powiem - zaparł sie.

- Blankiety - Konstantinas zwrócił sie do Jeleny. - I zadzwon po policje. Trzeba

opieczetowac sklep do czasu uzyskania nakazu rewizji. Czyli, jak znam sedziego, do

wieczora...

- No dobra, powiem. Powiem! Marek Hosenduft.

Zadzwonił telefon komórkowy. Pan Tomasz z Litwy...

- Pawle, zaczynamy dochodzic do pewnych wyników - powiedział powa&nie. - Ten

twój Hosenduft trzy tygodnie temu wystawił do sprzeda&y komisowej egipski papirus.

- W Wilnie? - upewniłem sie.

- Owszem. Mamy na niego pierwszego haka. Przemyt za granice Polski dzieła

zabytkowego znacznej wartosci. W dodatku jest pokwitowanie z jego podpisem. Musimy

jeszcze to przeczytac i zobaczyc, czy pasuje do sarkofagu.

- To ju& konkret - ucieszyłem sie. - Sprawdze przez generała, czy nie figuruje w

centralnym rejestrze skazanych, a jesli tak, to za co.

- Znakomicie. I wiesz co? Trzeba sie skontaktowac ze Szwedami. Mo&e te& powiedza

nam to i owo...

- Sadzi pan, &e on jest mózgiem całej tej szajki?

- Nie wiem. Ale musimy sie z tym liczyc. Warto by zapytac Bature, ale nie sadze,

&eby sypnał kumpla z bran&y... Chyba &e zalazł mu za skóre.

- Chyba te& nie - westchnałem. - Takie mety wola swoje nieporozumienia

rozwiazywac miedzy soba, nie mieszajac w to wymiaru sprawiedliwosci... Poza tym zawsze

istnieje ryzyko, &e sie przyjaznia i Batura go po prostu ostrze&e, i& depczemy mu po pietach.

A tak nie wie nawet, &e mamy jego adres i nazwisko.

- Masz racje. Kontynuuj obserwacje. Ładnie mi sie zrymowało, a to dobry znak -

dodał na zakonczenie rozmowy.

Jelena poło&yła antyrame z papirusami na stole i zrecznie zdemontowała szybe.

Przygotowała sobie szesciotomowy słownik Gardinera i czterotomowa gramatyke egipska.

- Popatrzmy, co my tu mamy - mrukneła.

Jak sie okazało, papirus został kilkakrotnie zło&ony, dla wyeksponowania jego

najciekawszej czesci. Kobieta nawineła go na tekturowa rurke i zaczeła ogladac od poczatku.

- Jest w srednim stanie zachowania - powiedziała. - Wyglada, jakby przez długi czas

powietrze miało do niego czesciowo dostep. Zetlał wyraznie na brzegach...

- Czy to mo&e znaczyc, &e był zwiniety i tkwił na swoim miejscu pomiedzy nogami

mumii? - zapytał Pan Samochodzik. - Gdy otwarto sarkofag, nie rozwijano mumii, ale

powietrze przesaczało sie powoli przez banda&e?

- Bardzo dobra interpretacja - skineła głowa.

- Widziałem te obrazki malowane na papirusie, których wszedzie pełno. Ten wyglada

jakos inaczej...

- Oczywiscie, głównie dlatego, &e to prawdziwy papirus - usmiechneła sie. - Te

obrazki przywo&one z Egiptu na kilogramy sa malowane na materiale wytwarzanym z

odpowiednio preparowanych lisci palmowych. Robi sie to u nich ju& na przemysłowa skale.

- To łatwiejsze?

- Oczywiscie. Widzi pan, prawdziwy papirus robiono z cieniutkich łody&ek. Trzeba je

starannie zmia&d&yc, pomiedlic, poukładac, potem przygniesc prasa na kilka dni. Tymczasem

liscie bananowca maja wieksza powierzchnie, wycina sie z nich standardowe kawałki, wrzuca

je do maszyny, która automatycznie układa warstwy, dodaje sie kleju i przepuszcza przez

prase rotacyjna... To wszystko zajmuje mniej czasu ni& trzeba, by o tym opowiedziec...

- I co tu jest napisane?

- Wie pan, do czego słu&yła Ksiega Umarłych?

- To było cos w rodzaju przewodnika, jak dostac sie do raju...

- No, z grubsza tak - usmiechneła sie. - Czytajmy... Gdzies tu ukryte jest imie

zmarłego, dla którego została przygotowana. Wedrówka zaczyna sie w chwili smierci. A

zatem mamy pierwsza brame, strze&ona przez demona. Ta litania - pukneła wskaznikiem w

zbiór hieroglifów - pozwala go przekonac, by nas przepuscił. Druga brama pilnowana przez

dwie siostry kusicielki, ale i tu nie wymieniono imienia zmarłego... Trzecia, pułapka gro&aca

uduszeniem. Czwarta, tu stra&nik próbuje otruc zmarłego, podajac mu fekalia zamiast

po&ywienia... I wreszcie rzeka podziemna. Mo&na ja pokonac barka, ale najpierw trzeba

wymienic i pozdrowic wszystkie jej czesci - odwineła z pół metra zwoju, szukajac konca tego

fragmentu. - I wreszcie dotarlismy na pole trzcin.

- Do licha, ale& to skomplikowane.

- E, to wersja maksymalnie uproszczona, normalnie ten odcinek mo&e miec 150

rozdziałów. A teraz sad zmarłych.

Spory obrazek zapełniał cała szerokosc zwoju.

- Bogini sprawiedliwosci Maat - Pan Samochodzik pokazał kobiete z piórem we

włosach. - A ten przy wadze to kto?

- Bóg madrosci Tot. Zazwyczaj przedstawiano go z głowa ibisa... Te pawiany to jego

swiete zwierzeta. Tu mamy zmarłego. Na jednej szali le&y jego dusza, a na drugiej

odwa&nik... A to Ozyrys, pan krainy umarłych. Ten z głowa szakala to Anubis, stra&nik

zaswiatów. I wreszcie to skrzy&owanie krokodyla z hipopotamem to po&eracz.

- Czyli jakby zmarły okazał sie niegodny...

- To od razu - Jelena przesuneła dłonia po gardle.

- Nie mieli piekła? - zdziwił sie.

- Mieli, na niektórych papirusach przedstawione jest jezioro płomieni. Ale tu go nie

ma. A nad postacia zmarłego jest jego imie... Nebamon.

- Zgadza sie. To jego sarkofag zdobylismy w Płocku!

- A zatem kolejny element doskonale pasujacy do układanki - ucieszyła sie.

- Teraz pytanie: co zrobili z mumia tego nieszczesnika. Bo przecie& nie zapadła sie

pod ziemie...

- Mogli ja zniszczyc. Zwłaszcza &e sprzedac cos takiego trudno. Du&o trudniej ni&

pusty sarkofag. No i jeszcze kto to kupi.

- Nie brakuje na tym swiecie dziwaków - westchnał pan Tomasz. - Trudniejsze byłoby

ukrycie takiej transakcji. Co do zniszczenia, to chyba nie byłoby to łatwe?

- Mumie przewa&nie sa bardzo kruche i podatne na zniszczenie. To Egipcjanom

wydawało sie, &e konserwujac zwłoki bitumitami zapewniaja im wieczne trwanie.

Tymczasem czesto olejki podziałały na tkanke bardzo zle. Nastepuje cos w rodzaju

samospalenia ciała. Nie wiemy, jak było w tym wypadku.

- Czyli mogli pokruszyc i wywalic na smietnik. Albo po prostu zakopac gdzies na

odludziu w ziemi. Jak pani sadzi, ile czasu przetrwałaby egipska mumia po prostu zakopana

w ziemi?

- W naszym klimacie? Trudno ocenic. Sadze, &e nie wiecej ni& kilka miesiecy. Potem

tkanki nawilgłyby. Przed rozkładem chroni je przede wszystkim wysuszenie...

- Dobrze - popatrzył na zegarek. - Za dwie godziny mam okazje złapac autobus do

Warszawy. Co zrobimy z tym? - wskazał zwój papirusu.

- Zapewne chciałby pan zabrac go ze soba. Ale to - niestety - nie takie proste. Musimy

wdro&yc sledztwo, uzyskac potwierdzenie, &e przedmiot ten trafił do nas z waszego kraju.

Potem beda pewnie grube przepychanki dyplomatyczne, zanim nasze ministerstwo zdecyduje

sie wypuscic to z rak. No i jest jeszcze problem z Hosenduftem. On to wystawił w naszym

antykwariacie. Teoretycznie wwóz zabytków do nas nie jest zabroniony. Wywóz za to tak...

- To znaczy, &e jesli na przykład zjawi sie u was i za&ada zwrotu, to...

- To mu to grzecznie oddamy, po czym jako przemytnika wydalimy do was. Musicie

tyko w miare szybko postarac sie o dokumenty - wniosek o ekstradycje. Aresztujemy go,

odwieziemy prosto na lotnisko, przepuscimy przez kontrole celna. Tam zrobimy mu rewizje,

skonfiskujemy papirus jako cenne dzieło sztuki, które próbuje wywiezc... Jego puscimy

wolno, a papirus uznany za wasza własnosc odeslemy wam poczta dyplomatyczna...

ROZDZIAŁ ÓSMY

ZAGADKOWY JACHT • NIGERYJSKA GAZETA • ROZLICZNE

INTERESY NASZEGO WROGA • ATAK FRONTALNY • DZIWNA

ROZMOWA

Po południu pojechałem raz jeszcze do Górek. Zabrałem kamere i na miejscu w lesie,

korzystajac z laptopa, przejrzałem film. Dzis w gospodarstwie zagadkowego potomka

niemieckich antykwariuszy był spory ruch. Przyjechali jacys trzej młodzi me&czyzni i

rozmawiali z włascicielem na podwórzu. Sadzac z bezradnego rozło&enia rak, uwiecznionego

na jednej z fotografii, nie był w stanie załatwic im sprawy, z jaka sie u niego zjawili.

Postanowiłem jeszcze przez chwile popatrzec na gospodarstwo przeciwnika. I znowu

miałem szczescie. Marek wyszedł z domu objuczony cie&ka skórzana torba. Co mogło byc

wewnatrz? Wyobraznia podsuwała mi wizje kamiennych lub miedzianych posa&ków.

Sadziłem, &e skieruje sie do wsi na przystanek, ale on ruszył dró&ka w druga strone.

Rozło&yłem pospiesznie mape. Dalej nie było ju& domów, tylko nadrzeczne łaki, a

potem długa grobla oddzielajaca rzeke i jezioro, prowadzaca na pla&e. Ruszyłem za nim,

posuwajac sie zalesionymi szczytami wydm, podczas gdy on szedł dołem, dró&ka. Niebawem

skrecił na łake. Nad sama niemal rzeka stały dwa jachty wyciagniete na brzeg i podparte

dragami. Zatrzymał sie koło wiekszego i rzuciwszy torbe na ziemie, wyjał z niej jakies

narzedzia. Poło&yłem sie na szczycie wydmy i patrzyłem długo przez lornetke.

Polerował obła&acy z farby bok jachtu. Trwało to całymi godzinami. Mineła pora

obiadu, potem zaczał siapic lekki deszczyk. Mój przeciwnik uznał widac, &e na dzis starczy.

Poskładał swoje graty i skierował sie do domu. Odczekałem, a& wróci do siebie i ruszyłem na

niewielki nielegalny rekonesans. Przemknałem sie przez otwarta przestrzen skulony, ale i tak

w zapadajacym mroku i deszczu nikt nie mógł mnie zauwa&yc. Krypa nakryta była

brezentem. Wspiałem sie po rusztowaniach i wtoczyłem pod brezent. Zapaliłem latarke i po

chwili byłem ju& pod pokładem. Miniaturowa kabina mogaca słu&yc jako mostek, przedział

silnikowy, kajuty, ładownia...

Nic ciekawego. A jednak cos mi sie nie zgadzało. Wnetrze było ciut za niskie. Ukryte

pomieszczenia pod podłoga kajut? Przeczucie nie myliło mnie. Natrafiłem na przemyslnie

ukryta wneke. Była na tyle du&a, &e swobodnie mo&na było przemycac w niej nawet kilku

ludzi. Dlaczego pomyslałem o ludziach? Na dnie poniewierała sie nigeryjska gazeta,

karimata, kilka pustych butelek na wode i puszki po konserwach. Na filmach w takim

momencie z reguły pojawia sie wróg uzbrojony w metalowa rure i jednym ciosem wysyła

pechowego detektywa do krainy wiecznego sledztwa. Wyjrzałem, czy własciciel przypadkiem

nie zbli&a sie do statku. Nie.

Zeskoczyłem do tajnej ładowni. Na jej dnie natrafiłem na kilka plamek &ywicy,

drewniana wykładzina była zarysowana w kilku miejscach czyms ostrym i przy tym cie&kim.

Przypomniałem sobie skrzynie, w której sarkofag trafił do Płocka. Swie&e sosnowe dranice,

przy sekach roniace jeszcze &ywiczne łzy... Solidnie okute rogi. Zmierzyłem odległosci

miedzy rysami. Potem sie sprawdzi.

Ostro&nie wymknałem sie z łajby i przed zeskoczeniem na ziemie raz jeszcze

upewniłem, &e Hosendufta nie ma w zasiegu wzroku. Na wszelki wypadek zajrzałem jeszcze

za rufe. Na popekanym drewnie widac było slady napisu: „Visby - Sverige”. Portem

macierzystym tego okreciku było miasto le&ace na szwedzkiej wyspie Gotlandii. Co zatem

robił wyciagniety na brzeg tu, pod Gdanskiem? Wprawdzie u nas wykonanie remontów było

tansze, ale ten człowiek nie wygladał na szkutnika. Mogłem sobie wyobrazic, &e jest

włascicielem, po sezonie konserwujacym własny statek, ale jakos nie wygladał mi na

najemnego malarza... Przepisałem do notesu wielocyfrowy numer, bedacy zapewne

odpowiednikiem tablicy rejestracyjnej, i ruszyłem na petle autobusowa.

Autobus nr 186 własnie zbierał sie do odjazdu. Podjechałem do Sobieszewa.

Całodzienna włóczega na chłodnym wietrze i brak obiadu spowodowały to, &e na widok

pizzerii nie zdołałem sie powstrzymac. Wysiadłem i ruszyłem jak zaczarowany w strone

lokalu.

Zajałem stolik w kacie i zamówiłem du&a pizze, a do niej kufel grzanego piwa. Przy

stoliku obok siedziało czterech chłopaków w wieku licealnym i jedna dziewczyna. Po chwili

zaintrygowała mnie toczaca sie obok rozmowa.

- Hosenduft sie skonczył - powiedział jeden z nich. - Nic ju& nie potrafi załatwic.

- Szlag by trafił - mruknał drugi. - A skad wiesz? Mo&e to tylko takie gadanie?

- Zenek był dzis u niego z bracmi. Powiedział im, &e roboty na razie nie ma i

chwilowo sie nie spodziewa. Zdaje sie, w to lato robili w Szwecji jakas murarke czy rozbiórke

i tamte gliny ich capneły... No, to ma zakaz wjazdu wbity do paszportu.

- A ten koles, który to robił od tamtej strony? Ten, co organizował robote brygadom?

Mo&e on by nam cos załatwił?

- Ba, ale jak go namierzyc? Wiecie mo&e, jak sie nazywa? Ja wiem tylko, &e na imie

ma Lars.

- Podusmy Hosendufta, niech nam kopsnie namiary na tamtego. Skoro sam ju& nie

mo&e, to niech da po&yc innym.

- A mo&e jedzmy tak na pałe? W marcu znajdziemy sobie robote, zaklepiemy i od

czerwca mo&emy tam robic - zaproponował blondynek. - Teraz ju& nie trzeba zezwolen...

- Mo&e to i jakis pomysł, ale nie jedzmy wszyscy, bo drogo. Poslijmy jednego - odparł

jego kumpel. - Ja nie pojade, bo słabo gadam po angielsku. Ale ty, Maciek, chyba masz ten

certyfikat od angielskiego?

- Jak zrzucicie sie na bilet dla mnie, to pojade - milczacy dotad okularnik w swetrze

nie miał widac nic przeciwko. - No i nie trzeba bedzie Szwabowi odpalac doli za załatwienie -

dodał wesoło.

Zapłacili rachunek i poszli sobie. Poskrobałem sie po głowie. A zatem Marek

Hosenduft dorabiał sobie, organizujac okolicznej młodzie&y prace na czarno w Szwecji? A do

tego niewykluczone, &e przemycał na pokładzie swojego jachtu Nigeryjczyków. Jaki to, u

licha, mogło miec zwiazek z egipskimi zabytkami? Chyba &e, zasmakowawszy w

nielegalnych interesach, robił po trochu to i owo...

Wieczorem zadzwoniłem do pana Tomasza i zreferowałem mu wyniki dochodzenia.

Nastepnego dnia rankiem, patrzac w zasnute chmurami niebo, podjałem decyzje.

Dalsza zabawa w kotka i myszke nie miała najmniejszego sensu. Przyjmijmy, &e zostane tu

tydzien, obserwujac dom potomka antykwariuszy. I co mi z tego przyjdzie? Nic. Mo&e uda mi

sie zidentyfikowac kilku jego gosci, a mo&e i to nie. Slady znalezione na jachcie wskazuja, &e

prawdopodobnie to on szmuglował do Polski sarkofag. A zatem... Mo&e pora zagrac z tym

typkiem w otwarte karty?

Zrobiłem dziesiec pompek na jednej rece, potem na drugiej. Kondycja bez zarzutu.

Rozkreciłem i wyczysciłem dokładnie pistolet gazowy, przeładowałem, oddałem suchy strzał,

potem starannie nabiłem. Kabure zawiesiłem pod pacha. Byłem gotów na spotkanie z

wrogiem.

Wsiadłem do autobusu i pojechałem do Górek. Wszedłem na podwórze. Samochód

stał pod sosna, a zatem gospodarz był w domu. Zadzwoniłem do drzwi. Gdzies wewnatrz

mieszkania rozległ sie melodyjny gong. Brzekneła blaszka od judasza.

- A tys co za jeden? - usłyszałem pytanie, jak najbardziej na miejscu w naszych

czasach.

- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki. Słu&bowo - dodałem.

Drzwi uchyliły sie na kilka centymetrów. Do framugi mocowały je dwa solidne

łancuchy.

- Departament do spaw poszukiwan zabytków, które zagineły w ró&nych

okolicznosciach dziejowych i chwytania tych, którzy je znalezli - skrzywił sie, jakby zjadł

cytryne.

- Owszem. Tym własnie sie zajmujemy.

- A kieruje wami ten słynny Pan Samochodzik - skrzywił sie ponownie. - No có&,

zapraszam do srodka.

Metalowe drzwi zamkneły sie, a po chwili otworzyły. Wszedłem. Zatrzasnał je

pospiesznie i zasunał cie&ka zasuwa. A okolica wygladała przecie& zupełnie spokojnie.

- Istna twierdza - zauwa&yłem.

Spojrzał na mnie cie&ko, ale nic nie odpowiedział. Przyjał mnie w niedu&ym,

gustownie urzadzonym saloniku. Stare, pociemniałe od upływu czasu gdanskie meble,

ozdobione głowami lwów i całymi zwierzetami w pozach heraldycznych. Oceniłem je na

ostatnia cwierc XIX wieku.

- O czym chce pan porozmawiac? - zapytał. - I do tego słu&bowo?

- Tematów znalazłoby sie sporo - na poczatek postanowiłem odebrac mu nieco

pewnosci siebie. - Na przykład panskie słynne ju& na całe województwo wyprawy przez

Bałtyk... Rozumiem, &e Nigeryjczykom sie w naszym kraju nie podoba, ale czy tam za woda

bedzie im lepiej?

Z przyjemnoscia zauwa&yłem, &e zrobił sie na twarzy nieco zielony. A zatem moje

przypuszczenia były słuszne. Widocznie sadził, &e nikt sie nigdy nie dowie.

- Tego mi nie udowodnicie...

- Albo na przykład organizowanie brygad murarskich do pracy na czarno w Szwecji.

Znowu trafiłem.

- Za to ju& oberwałem - mruknał. - Zreszta wchodzimy do Unii Europejskiej, to ju& nie

bedzie karane...

- Praca na czarno to nie tylko podejmowanie zatrudnienia bez stosownych zezwolen,

ale tak&e omijanie podatków - wzruszyłem ramionami. - Ale sa i inne kwestie. Czy

przypadkiem tam na północy nie znalezliscie pewnych ciekawych zabytków pochodzacych z

Egiptu, a wywiezionych z naszego kraju podczas potopu?

Chyba znowu trafiłem, bo czekanie na odpowiedz nieco sie przeciagneło.

- Posa&ek i naszyjnik, które wystawiłem w Gdansku, odziedziczyłem po dziadku -

podniósł dumnie głowe. - Pochodza z jego antykwariatu. Mam prawo je posiadac i gdy

przyjdzie mi ochota, sprzedac. To nie jest zakazane.

- Zapewne Ksiege Umarłych, znaleziona przez naszych przyjaciół w jednym z

wilenskich antykwariatów, tak&e odziedziczył pan po przodkach? - usmiechnałem sie

jadowicie.

- Jaka, u licha, Ksiege Umarłych? - znowu zaczał sie wypierac w &ywe oczy.

- Przemyt za granice zabytku o tak du&ej wartosci to cos, na co &aden kraj nie patrzy

przez palce - wyjasniłem. - Nawet jesli odziedziczył ja pan po przodkach, to wywiezc jej za

granice nie miał pan prawa... A swoja droga znalezlismy sarkofag, na którym widnieje imie

identyczne jak na tym strzepie papirusu - przechyliłem głowe. - Co wiecej, pochodzi z tego

samego okresu i tego samego miasta. I zakładamy, &e inne przedmioty te& uda sie dopasowac.

Na wzmianke o sarkofagu w jego oczach cos zabłysło. Dziwne. Na jego twarzy

odmalowała sie zagadkowa drapie&nosc. A mo&e to była chciwosc?

- Sarkofag te& odziedziczyłem - powiedział z godnoscia. - Jest mój...

Gdzie go trzymacie?

Odrobine zaskoczył mnie taki obrót sprawy.

- A jak pan to udowodni? - prychnałem.

- Przyjdzie czas, to udowodnie - warknał. - Gdzie jest?

- W magazynach Muzeum Narodowego - odparłem. - Stamtad niełatwo go bedzie

ukrasc...

- Po co mam krasc? - wzruszył ramionami - Jest mój. A teraz wybaczy pan,

po&egnamy sie...

Có& było robic? Wstałem z fotela i pozwoliłem odprowadzic sie do wyjscia.

Wyszedłem na szose i zadzwoniłem do szefa.

- Jest dziwnie pewny siebie jak na złodzieja i przemytnika - powiedziałem.

- Mo&e to brak wyobrazni?

- Fabrykuje sobie jakies &elazne dowody - byłem bardziej sceptyczny.

- Niewa&ne - powiedział. - Spotkamy sie jutro w Warszawie. Wracaj do domu, ja te&

ju& wracam.

- Wyczuwam w panskim głosie napiecie.

- Owszem. Widzisz, w jednym z warszawskich domów aukcyjnych własnie

wystawiono egipska bransolete z miedzi i malachitu, srednio ładny egzemplarz nawiasem

mówiac...

- Bedzie licytowana?

- Tak. Zamiescili jej fotografie w internetowym katalogu aukcyjnym. Okres, w którym

została wykonana, z grubsza sie zgadza... Swoja droga tu na Litwie fajnie maja to wszystko

rozwiazane. Eeby handlowac zabytkami archeologicznymi, trzeba miec pełna dokumentacje

ich pochodzenia. W razie czego mo&na za taki numer dostac nawet piec lat. A u nas? Dziki

Zachód...

- Ile mamy czasu?

- Spokojnie. Licytacja bedzie dopiero za dwa tygodnie. Boje sie tylko, &eby po tym

zamieszaniu nie wycofali natychmiast przedmiotu. Dlatego trzeba działac błyskawicznie.

- Czy wiadomo ju&, kto ja wystawił?

- Wiem tylko, &e na pewno nie ten twój Hosenduft. Bransoleta trafiła tam wczoraj, a ty

przecie& nie spuszczałes z niego oka przez ostatnie dwa dni.

- Sadzi pan, &e to Kowalski powrócił?

- Mo&e... Zobaczymy. Musze ju& konczyc, podstawiaja autobus.

Zwolniłem pokój i poszedłem na dworzec. Nocny pociag do Warszawy miałem za

godzine. Rano bede w biurze...

ROZDZIAŁ DZIEWIATY

EGIPSKA BRANSOLETKA • ROZMOWA Z MICHAIŁEM •

POSZUKIWANIA • DZIWNA FOTOGRAFIA • PTASZEK WYFRUNAŁ

OKNEM • TAJEMNICE REZERWUARU • ZASADZKA

Siedzielismy w wygodnych fotelach na zapleczu domu aukcyjnego Artmann o rzut

kamieniem od warszawskiej Starówki. Na blacie, a dokładniej na specjalnej filcowej

podkładce, le&ał przedmiot naszych zgryzot: egipska bransoleta wykonana z grubej

miedzianej blachy inkrustowanej malachitem. Po upływie ponad trzech tysiecy lat miedz stała

sie ciemna, niemal czarna, za to kamien połyskiwał, jakby wczoraj dopiero wprawiono go na

miejsca. Tylko delikatna siateczka pekniec zdradzała, &e i on wyszedł spod reki człowieka

bardzo dawno temu...

- Datowalismy to na XX-XXI dynastie - powiedział pan Witold, rzeczoznawca. -

Precyzyjne datowanie jest dosc trudne, bo sztuke tego kraju charakteryzuje z jednej strony

konserwatyzm, z drugiej zdarzały sie w niej powroty do form bardziej archaicznych...

Wziałem do reki lupe i uwa&nie obejrzałem przedmiot. Eadnych przyklejonych nitek,

&adnych sladów smoły. Nic, co mogłoby wskazywac, &e bransoleta została zdjeta z mumii.

Ale skad niby mogła sie wziac?

- Na pewno nigdy nie le&ała w ziemi - powiedział pan Tomasz w zadumie. - Nawet w

idealnie suchym klimacie Egiptu metal pokryłby sie korozja, a tu mamy tymczasem tylko

delikatna patyne wynikajaca z oddziaływania powietrza. Sadze, &e została stosunkowo

niedawno wyjeta z sarkofagu.

- Niewykluczone - przytaknał ekspert. - Mogła te& spoczywac w jakims szczelnie

zamknietym naczyniu, ale sarkofag brzmi tu ze wszech miar prawdopodobnie.

- Mo&na zablokowac sprzeda& tego zabytku? Wycofac z aukcji? - zapytałem.

Po twarzy rzeczoznawcy przebiegł cien.

- Wie pan, panie Daniec, my &yjemy z tego, &e pewne przedmioty wystawiamy na

aukcjach. Ludzie kupuja je i sprzedaja, a my inkasujemy prowizje. Nasz katalog to poniekad

oficjalny dokument. Prawdopodobnie znajda sie ludzie, którzy zechca kupic ten drobiazg i

skuszeni nim przyjada na licytacje. Jak sie poczuja, gdy dowiedza sie, &e wycofalismy ten

przedmiot? To mo&e poderwac nasza reputacje. A to dla nas bardzo wa&ne...

- Rozumiem - mruknałem.

Opornie szła nam ta sprawa... Bardzo opornie. Z drugiej strony rozumiałem go troche.

- Jednak nasza reputacje poderwac mo&e wystawianie przedmiotów o nienale&ycie

udokumentowanym pochodzeniu czy te&, wedle panskich słów, mogacych pochodzic z

przestepstwa. Dlatego proponuje rozwiazanie posrednie.

- To znaczy? - zagadnał szef.

- Skontaktujemy sie z wystawca i zgode na umieszczenie bransolety uzale&nimy od

tego, jak i czy w ogóle udowodni swoje do niej prawa. Jesli nie - kolej na panów. Bedziecie

musieli jakos mu to odebrac. I to, co gorsza, musi byc zgodne z prawem.

Zamyslilismy sie.

- Kompromis po polsku - za&artował ponuro szef. - Dobrze. Niech bedzie i tak...

Po południu zadzwoniłem do Michaiła Tomatowa.

- Paweł! - ucieszył sie, słyszac mój głos w słuchawce. - Kope lat... Có& dobrego

słychac?

- Jak by to powiedziec? - mruknałem. - Mamy pewien problem...

- Jesli tylko moge wam jakos pomóc...

- Kupujesz na du&a skale antyki i dzieła sztuki - zaczałem delikatnie.

- To nie do konca tak - wyjasnił. - Raczej spienie&am kolekcje mojego ojca, kupujac

za uzyskane pieniadze interesujace mnie rzeczy... Mam nieco inny gust. Sporo przedmiotów

podarowałem rosyjskim muzeom, strasznie tam krucho z zabytkami...

- Musisz choc troche sie orientowac w szwedzkim rynku dzieł sztuki...

- Oczywiscie. Cos wam sprawdzic?

- Widzisz, pojawiaja sie u nas ostatnio egipskie zabytki. Niewiele, kilka sztuk, ale po

latach całkowitej posuchy mo&na powiedziec, &e jest ich wrecz zatrzesienie. Wszystkie z

grubsza z jednego okresu, co mo&e wskazywac na jedno zródło.

- Rozumiem. Chcecie sprawdzic, czy pojawiły sie tak&e w Szwecji?

- Tak. W dodatku, nie jestesmy oczywiscie pewni, ale wasz kraj mo&e byc ich...

- A to ci dopiero - ucieszył sie. - Zaraz uruchomie moje kontakty. Macie jeszcze jakies

slady?

- Mo&e w to byc zamieszany Polak ze szwedzkim paszportem, noszacy nazwisko

Sławomir Kowalski. Około dwudziestu lat, ostatnio spedził kilka miesiecy w naszym kraju.

Studiował w Warszawie archeologie, ale chyba nie bardzo go to interesowało, bo

zrezygnował dosc nieoczekiwanie...

- Spróbuje dyskretnie przepytac, co to za ptaszek. Jesli ktos z bran&y, to dosc szybko

powinnismy go zidentyfikowac.

- Dzieki.

- Nie ma za co. Pozdrów pana Tomasza.

Nastepne dni były podobne do siebie jak krople wody. Skorlinski sprawdził dla nas

Hosendufta. Jak sie okazało, potomek antykwariuszy nie splamił sie dotad &adnym czynem

kryminalnym. A przynajmniej polska policja niczego mu nie udowodniła. Był podejrzewany

o organizowanie brygad murarskich, które latem pracowały na czarno w Szwecji. Nie była to

jednak działalnosc na specjalnie du&a skale. Szwedzi złapali go w sierpniu, ale ukarali tylko

symboliczna grzywna i ekstradycja. Miał własny jacht, ale do tej pory nie wzbudził

zainteresowania ani stra&y celnej, ani pograniczników. Jednak informacje o skrytce w

podłodze łodzi przekazano do rozpracowania.

Litwini zadziałali z wiekszym zaanga&owaniem, ale i mo&liwosci prawne mieli

wieksze. Skonfiskowali podejrzany papirus i przesłali informacje włascicielowi, &e mo&e go

odzyskac pod warunkiem osobistego stawienia sie w Wilnie i zło&enia odpowiednich zeznan.

Pan Hosenduft nie skorzystał jakos z tej wielkodusznej oferty.

Dopiero po tygodniu dostalismy telefon z domu aukcyjnego Artmann.

- Własciciel udowodnił pochodzenie bransolety - usłyszałem w słuchawce głos pana

Witolda. - Ale gdyby panowie chcieli wpasc i przekonac sie osobiscie...

- Z przyjemnoscia.

Wyszedłem z biura. Na Starówke było dosłownie kilka kroków. Ciepły jesienny dzien

- wreszcie skonczył sie czas deszczów i słoty - zachecał do spacerów.

- Prosze zobaczyc, co dostalismy - rzeczoznawca podał mi zdjecie zrobione na

grubym papierze. Przedstawiało polskiego &ołnierza stojacego na tle piaszczystego pagórka.

W dłoni trzymał cos, co wygladało jak zaoferowana na aukcje egipska bransoleta.

- Pozwoli pan zbadac to na spokojnie?

- Ale musza panowie zwrócic. To pamiatka rodzinna tego człowieka.

- Oczywiscie. A mo&e ma pan skaner, to sobie skopiujemy na miejscu? -

zaproponowałem. - Zawsze to wygodniej i bezpieczniej, ni& nosic oryginał...

Gotowy plik posłano mi przez Internet. Zanim wróciłem do biura, był ju& w moim

komputerze. Ech, technika idzie do przodu!

- No có& - powiedział w zadumie Pan Samochodzik. - Obejrzyjmy to sobie...

Podczepiłem do komputera rzutnik i powiekszyłem obraz maksymalnie. Wyszło

ziarno, ale jednoczesnie masa szczegółów stała sie bardziej czytelna. Pan Tomasz wyjał

ilustrowany album o strojach wojskowych.

- Cos mi sie tu nie zgadza - mruknał. - Ten człowiek ma na sobie polski mundur z

wrzesnia 1939 roku... I to nowiutki, jak spod igły...

- Tymczasem na Bliskim Wschodzie mieli nieco inny krój - zauwa&yłem. - Klamra od

pasa, ta z literami „WP”, jest ewidentnie współczesna... Podobnie buty. Niech pan zwróci

uwage: mundur jest oficerski, ale na nogach ma zwykłe trepy.

- Orzełek na fura&erce wyglada na legionowy z 1918 roku... - znalazł kolejny

niepasujacy detal.

- I jeszcze ta wydma za nim.

- Co z nia jest nie tak? - zdziwił sie. - Ta dla odmiany wyglada w porzadku...

- Te dziury. Wyglada, jakby wyskubali trawe, aby upodobnic ja do egipskich. A za to

wsadzili mała palme daktylowa - pokazałem krzaczek opodal &ołnierza. - Tyle &e watpie, aby

to drzewko wyrosło na tak jałowym piasku...

- No, tosmy drania przyskrzynili... Teraz mo&na bedzie wycofac bransolete z

wystawy. A jego mo&e da sie zatrzymac do wyjasnienia? Widac od razu, &e cos kreci.

- Mo&e i sie uda... Ale nawet jesli zabierzemy mu bransolete, to nie bedzie chyba

bardzo rozpaczał. Ma przecie& druga - wskazałem na fotografie.

- Druga...

- Mysle, &e było tak - zaczałem snuc swoja teorie. - W chwili, gdy dom aukcyjny

za&adał od niego jakiegos potwierdzenia, skad pochodzi ten przedmiot, on ubrał kolege w

pospiesznie skompletowany uniform...

- Mundur mógł po&yczyc w teatrze - podsunał szef.

- Na przykład. Wywiózł go gdzies pod Warszawe, wybrali odpowiednio łysa wydme,

wyskubali trawe, wsadzili palme z supermarketu i zadowoleni cykneli fotke...

- Tyle &e nie mieli bransolety. Ta spoczywa w sejfie domu aukcyjnego.

- Wiec u&yli drugiej, identycznej, która dopiero planuja wprowadzic na rynek...

- Historie o dziadku - &ołnierzu, który przywiózł garsc amuletów z Egiptu, ju& raz

słyszelismy...

- Od niejakiego Kowalskiego - uzupełniłem. - W dodatku wiemy, gdzie on mieszka,

czy te& raczej, gdzie sie zatrzymał wtedy. Ale niewykluczone, &e wrócił na stare smieci...

- Jesli własciciel mieszkania powiedział mu, &e go szukalismy, to nie jest to takie

oczywiste. Ale sprawdzic nie zawadzi. Jedziemy?

Zapakowalismy sie do wehikułu i pomknelismy na ulice Eelazna. Niebawem

wchodzilismy po znanych nam ju&, cuchnacych drewnianych schodach.

- Nie mamy nakazu - zauwa&ył pan Tomasz. - Mo&e nas nie wpuscic... Ba, mo&e

nawet nie otworzyc drzwi.

- Wtedy te& nie mielismy - przypomniałem.

Znajome odrapane drzwi. Zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. A potem usłyszałem

cichy trzask otwieranego okna.

- Ucieka! - krzyknał pan Tomasz.

Nie było czasu bawic sie w nakazy. Cofnałem sie i z całej siły kopnałem w drzwi.

Solidne drewniane skrzydło przez ostatnie lata solidnie nadwere&yły korniki. Rama została,

ale wybiłem cała płaszczyzne wewnetrzna. Wpadłem do pokoju. Uchylone okno chwiało sie

na zawiasach. Wyjrzałem. W błocie trawnika mocno odcisnał sie slad rak i nóg.

- Wyskoczył stad? - zdumiał sie Pan Samochodzik. - Niezły kozak. Mógł sie zabic

albo połamac sobie nogi...

Zawsze zdumiewała mnie troska pana Tomasza o innych ludzi. Winny czy niewinny,

zasługiwał na współczucie, gdy mu sie działa krzywda. I za to własnie bardzo go

szanowałem...

- Skoro ju& go nie ma, to mo&e tu troche pobuszujemy? - zaproponowałem.

Skrzywił sie, ale kiwnał głowa. Zajrzałem we wszystkie katy. Szwedzka gazeta sprzed

dwóch dni, kilka puszek mielonki, jakies ubrania na zmiane. Garsc odbitek przedstawiajacych

znanego ju& nam &ołnierza w ró&nych ujeciach. Nic ciekawego.

- Eadnych egipskich zabytków - zauwa&ył Pan Samochodzik. - Ba, &adnych sladów

mogacych wskazywac, &e kiedykolwiek tu były. Pustka...

- Jesli cos miał, zabrał ze soba...

Na odchodnym sprawdziłem jeszcze skrzynke z bezpiecznikami. I nagle cos mnie

tkneło. Wspomnienie sprzed wielu laty. Sprawa, która przez wiele tygodni &yła cała okolica...

- Mam pewien pomysł - mruknałem, kierujac sie do ubikacji. - Mo&e dobry, mo&e

idiotyczny, ale wole niczego nie zaniedbac. Lepiej sie wygłupic ni& potem &ałowac...

- Jaki pomysł? - zaciekawił sie mój zwierzchnik.

- To było jeszcze w latach siedemdziesiatych. Sasiad handlujacy złotem wpadł w rece

milicji. Przeszukali mu wówczas cały dom i wreszcie znalezli paczke ze złotymi

dwudziestodolarówkami. A wie pan, gdzie ja miał ukryta?

- Zatopił walute w rezerwuarze, w zbiorniku na wode do spłukiwania ubikacji...

- Skad pan wie?

- To podobno bardzo czesta skrytka amatorów - powiedział. - Miałem szkolenia z

psychologii przestepcy. Z reguły trzymaja tam bron...

Stanałem na sedesie i uniósłszy pokrywe, wło&yłem reke w głab spłuczki. Pod palcami

poczułem powierzchnie wody i elementy mechanizmu.

- Uwa&aj na piranie - za&artował szef.

Ale ja ju& namacałem cos pływajacego po powierzchni cieczy. Ostro&nie wydobyłem

słoik po kawie. Wewnatrz tkwiło cos okreconego plastykowa torebka. Jeszcze chwila i z

duma podałem szefowi egipska bransolete, bardzo podobna do tej widzianej przez nas w

domu aukcyjnym.

- Co z tym robimy? - zapytałem konkretnie. - Bo chyba nie zostawimy?

- Nie mamy nakazu, moga sie czepiac. Ale z drugiej strony nie mo&emy ryzykowac

utraty tak cennego znaleziska. Zabierany. Jakos to wpiszemy do protokołu.

- Mo&e z uwagi na niesprzyjajace okolicznosci i wysoce prawdopodobne ryzyko

utraty...

- Własciciel uciekł. Ju& chocby to pokazuje, &e ma nieczyste sumienie... Mysle, &e do

wyjasnienia sprawy mo&emy zatrzymac ja u nas w sejfie. A dom aukcyjny trzeba zaraz

zawiadomic, &e sprzedawca próbował ich wykołowac. Nie da sie wykluczyc, &e własnie

biegnie w tamta strone, by odzyskac przynajmniej ten egzemplarz przeznaczony na aukcje.

Niech go zatrzymaja...

Palnałem sie w głowe a& zadudniło.

- Szefie...

- Co?

- Jak pan powiedział, tylko amatorzy chowaja skarby w spłuczkach...

- Aha.

- Dlaczego to robia?

- No có&, pewnie wydaje im sie, &e to swietne miejsce do przechowywania takich

rzeczy.

- Jesli schował to w kiblu i sadzi, &e to doskonałe miejsce ukrycia, to...

- ...nie bedzie podejrzewał, &esmy to znalezli - pan Tomasz w mig odgadł tok mojego

rozumowania.

- I wróci po to. Wczesniej czy pózniej.

- A zatem zasadzka?

- Tak. To dobry pomysł.

Pan Tomasz wrócił do siebie, a ja zaczaiłem sie w mieszkaniu Kowalskiego. Drzwi

naprawiłem prowizorycznie. Mineły trzy godziny. Czatowałem w pułapce jak pajak w sieci i

czekałem. Cierpliwosc jest cnota... Kilka razy słyszałem kroki na schodach, jednak

najwyrazniej to tylko krecili sie mieszkancy kamienicy. Prawie ju& traciłem nadzieje i

zastanawiałem sie nad mało bohaterskim wyskoczeniem na róg po hamburgera z budki, gdy

nieoczekiwanie czyjes stopy zaszurały po ceglanej podłodze korytarza. Jednym ruchem

schowałem sie za szafa. Drzwi skrzypneły i do wnetrza pomieszczenia ktos wszedł. Po chwili

usłyszałem, jak otwiera drzwi łazienki. Stanał na sedesie i cos majstrował przy spłuczce.

Usiadłem sobie na krzesle, odcinajac mu droge ucieczki. Z kibla dobiegło mnie

zduszone przeklenstwo. Usmiechnałem sie z satysfakcja.

Młody chłopak wyszedł z łazienki. Na mój widok zaniemówił z wra&enia.

Otaksowałem go jednym spojrzeniem. To był ten, który pozował do zdjecia w

przedwojennym mundurze.

- Nie mo&e byc - warknałem. - Dziadek naszego Sławka Kowalskiego powstał z

grobu? A myslałem, &e duchy mo&na spotkac tylko w kinie...

- Kim pan jest?

Chyba udało mi sie go przestraszyc. Na jego skroniach zaperlił sie pot. Wzrok miał

podobny do zaszczutego zwierzecia. A& &al było patrzec.

- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki - poło&yłem na stole mój identyfikator.

Odetchnał z ulga.

- Siadaj - wskazałem mu łó&ko. - Mamy kilka spraw do obgadania.

Na kursach uczyli mnie, &e &elazo nale&y kuc póki gorace. Usiadł posłusznie.

- Wróciłes po bransolete - usmiechnałem sie. - Kowalski nie odwa&ył sie przyjsc po

nia sam?

- Jaka bransolete? - udał głupiego.

- Nie sciemniaj. Mieliscie dwie egipskie bransolety. Jedna poszła do domu aukcyjnego

Artmann, druga uwieczniliscie na tym lipnym zdjeciu, a potem ukryliscie w spłuczce.

- To nasza sprawa - spojrzał na mnie, usiłujac wygladac groznie. - To po dziadku

mojego kumpla. Ma prawo to posiadac albo sprzedac, jak bedzie miał ochote!

- A czego sie tak boicie? - zagadnałem. - Twój koles wyskoczył oknem z pierwszego

pietra, gdy tylko zapukałem do drzwi. Wczesniej dwa miesiace sie tu nie pokazywał. Ty na

mój widok mało zawału nie dostałes. Myslałes, &e to ktos inny?

- To ja skoczyłem oknem - powiedział z rezygnacja. - A Sławka nigdy nie złapiecie -

rzucił mi msciwe spojrzenie. - Poza tym nie zrobilismy nic nielegalnego. Nie musimy sie

przed wami kryc. Mieszkanie te& legalnie wynajelismy... Moge pana stad wyrzucic.

- To spróbuj - przyozdobiłem twarz szerokim usmiechem psychopaty.

Dyszał dziwnie, czesto łapiac oddech. Atak astmy czy to tak z nerwów?

- Wasze zachowanie wskazuje na zupełnie inna wersje wydarzen. A teraz powiedz, co

jest grane? Wiemy ju&, &e znalezliscie mumie. Gdzie ona jest? W Szwecji? Natrafiliscie na

nia, gdy pracowaliscie na czarno u Hosendufta. Chciał zabrac wszystko, ale wy zwineliscie

mu sprzed nosa cała garsc drobiazgów... Ale przecie& nie on was szuka. Siedzi w swoim

domu pod Gdanskiem. A zatem jest trzecia siła. Ktos, kto wie, &e to znalezliscie i chce to

zdobyc...

Był bardzo szybki. Popełniłem bład, &e go nie obszukałem. Wyrwał spluwe zza

pazuchy. Kopnałem stół, padajac natychmiast na wznak. Tylko w filmach kilka desek jest w

stanie zatrzymac kule z pistoletu... Syk rozpre&ajacego sie gazu, po chwili drugi i trzeci.

Wstrzymałem oddech i mru&ac oczy usiłowałem wydostac sie na korytarz. Teraz

zrozumiałem, czemu tak wciagał powietrze. Dran robił sobie hiperwenrylacje płuc, by móc

dłu&ej wstrzymac oddech. Wreszcie, bliski uduszenia, znalazłem po omacku drzwi. Pech

chciał, &e do ubikacji. Jeszcze jeden wysiłek i trafiłem na zbawcze okno. Otworzyłem je na

oscie& i przechylony niebezpiecznie przez parapet dyszałem cie&ko.

Wreszcie uniosłem głowe. W pokoju ciagle czuc było nitrochlorobenzen, ale dało sie

ju& oddychac. „Eołnierz” uciekł. Zaklałem szpetnie. Zadzwoniłem do szefa i opowiedziałem,

co sie stało. Chyba był na mnie zły, ale nie okazał tego.

- Wpadnij do mnie - powiedział. - Posiedzimy przy kawie i poskładamy to wszystko

do kupy.

Siedlismy w kawalerce pana Tomasza. Aromat kawy krecił w nosie.

- Sadze, &e było tak - powiedział powa&nie. - Pojechali do Szwecji pracowac na

czarno. Podczas prac rozbiórkowych trafili na skrytke i mumie. Popruli banda&e, wyciagneli

amulety i papirusy. Mumie zostawili na miejscu, reszte przewiezli do Polski jachtem, jak

stwierdziłes, przystosowanym do szmuglu.

- Dlaczego sadzi pan, &e rozpruli ja tam?

- To proste. Hosenduft miał wiekszosc „towaru”, ale Kowalski i jego kumpel,

niedouczony miłosnik strojów historycznych, co nieco zdołali zwinac mu sprzed nosa i

ulotnili sie... A teraz boja sie, &eby ich nie dopadł.

- To brzmi prawdopodobnie. Czyli trop mo&emy podjac w Szwecji?

- Chyba nie ma innego wyjscia. Jesli znajdziemy mumie, opró&niona skrytke lub

podobne slady, bedziemy mogli pociagnac Hosendufta za przemyt bezcennego zabytku.

- To chyba Szwedzi powinni? Wywoził od nich do nas... A od nas na Litwe.

- Dowiemy sie u ministerialnego prawnika. Na pewno da sie to jakos załatwic.

Szwedzkie wiezienia to chyba za du&y luksus dla takiego drania. Lepiej niech posiedzi w

naszym.

- Tylko gdzie tego szukac? Szwecja to wielki kraj...

- Przypomnij sobie, jak Szwedzi zdobyli mumie. Gdzie i kiedy.

- Zrabowali w Wilnie podczas potopu...

- Najwieksze kolekcje, zarówno prywatne jak i królewskie, zawierajace skarby

zdobyte ewidentnie na naszych ziemiach, znajduja sie w Sztokholmie i Uppsali. Oczywiscie

nie da sie wykluczyc, &e mumia wpadła w rece jakiegos prostego szwedzkiego oficera, który

sobie przywiózł z wojny tak kuriozalny łup, ale bardziej prawdopodobne jest, &e rabunkiem

takich rzeczy zajmowali sie u Szwedów prawdziwi fachowcy...

- Tak jak podczas ostatniej wojny... - mruknałem.

- Tak wiec mumia mogła trafic do du&ego osrodka naukowego.

- A mo&e oni wcale nie opró&nili skrytki, tylko zwineli ja z uniwersyteckiego

magazynu?

- To te& mo&liwe. Trzeba sie dowiedziec, gdzie maja mumie i poprosic, &eby zrobili

inwentaryzacje swoich zbiorów...

- Czy to mo&liwe?

- Co takiego?

- Zgubic cała mumie, ewentualnie przegapic jej kradzie&.

- Oczywiscie. Zapewne stała gdzies w kacie w skrzyni. Wyjeli zawartosc, a skrzynia

dalej stoi... Gorzej, jesli w ogóle nie wiedzieli, &e to maja... U nas co rusz znajduje sie w

magazynach prawdziwe skarby, które od dawna uchodziły za zaginione. Na przykład podczas

przeprowadzki Instytutu Archeologii odnaleziono srebrna bi&uterie z grobów ksia&ecych w

Wislicy, która figurowała jako skradziona od lat szescdziesiatych...

- Co innego pudełko z bi&uteria, a co innego wielka skrzynia z malowanego drewna z

nieboszczykiem w srodku.

- Masz racje, ale nie zapominaj, &e to tylko hipoteza...

- I co wtedy?

- Nie rozumiem?

- Jesli oka&e sie, &e to ich, a Hosenduft wyniósł to z magazynu, to trzeba im bedzie

oddac sarkofag?

- Obawiam sie, &e tak - zasepił sie. - Ale postaramy sie cos w zamian wytargowac.

- A ja bym im nie oddawał - zaperzyłem sie. - To było nasze, oni zrabowali, a teraz

wróciło do kraju. Odszkodowan za potop do tej pory nie wypłacili...

- Jesli była to własnosc Uniwersytetu Wilenskiego, nale&ałoby przekazac wszystko

Litwinom - usmiechnał sie leciutko. - Bedziemy sie martwili, jak znajdziemy.

Zadzwoniłem do Michaiła.

- Nasze tropy prowadza do Szwecji - powiedziałem. - Czy mo&emy cie prosic o

pomoc?

- Jasne. Wsiadajcie na prom albo do samolotu. Tak dawno z wami nie pracowałem, &e

a& sie steskniłem...

- Nam te& bedzie miło spotkac sie i pogadac...

ROZDZIAŁ DZIESIATY

JEDZIEMY DO UPPSALI • ZBIORY UNIWERSYTETU • SŁYNNA

BIBLIOTEKA • STARUSZEK I JEGO KOLEKCJA • MUMIE Z WILNA

NA STRYCHU • WIELKOPANSKI GEST

Przez Sztokholm przejechalismy wczesnym rankiem. Michaił z plecakiem

przerzuconym przez jedno ramie czekał na nas przy stacji benzynowej na północnozachodnim

krancu miasta.

- Jak miło znowu was widziec - rozpromienił sie.

- Czesc - usmiechnał sie Pan Samochodzik.

- Witaj - westchnałem cie&ko.

- Co ty taki skrzywiony? - zdziwił sie nasz przyjaciel. - Mine masz taka, jakbys

cytryne prze&uwał...

- Wybacz, ale ilekroc cie spotykam, tylekroc wszystko zaczyna sie...

Michaił ani myslał sie obra&ac.

- Teraz bedzie zupełnie spokojnie - powiedział. - Mumii mamy szukac, wiec

zachowamy sie dostojnie, z cmentarna powaga...

- Ju& to widze - westchnałem.

- Ju& dobrze - pogodził nas Pan Samochodzik. - Co wiemy na temat Uppsali?

- Stare miasto uniwersyteckie w srodkowej Szwecji na północ od stolicy -

wyrecytowałem. - Znajduje sie w nim słynna biblioteka, a w niej kilkanascie tysiecy

starodruków i rekopisów, które wojska szwedzkie były łaskawe zrabowac nam podczas

potopu. Ponadto w ich muzeach kupa naszych zabytków, które trafiły tam przy tej samej

okazji...

- Dzieki temu ocalały dla potomnosci - usmiechnał sie Michaił - bo w waszych

drewnianych dworkach i pałacykach miałyby niewielkie szanse przetrwac tyle stuleci. Ile

dóbr traciliscie podczas ka&dego po&aru? Niemniej jednak faktycznie powinni wam oddac

przynajmniej dublety...

- A na uniwersytecie maja wspaniała kolekcje pamiatek po Mikołaju Koperniku -

powiedziałem ze złoscia. - Które oczywiscie trafiły tam tak&e jako łup wojenny...

- Nie wyciagajmy tu takich zaszłosci historycznych - westchnał pan Tomasz.

- Uppsala to dawna stolica tej połaci kraju - powiedział Michaił powa&nie. - Na

północnym skraju miasta w dzielnicy Gamla Uppsala znajduja sie trzy kurhany władców

wikingów z VI wieku. Było tam tak&e wa&ne centrum poganskich kultów, znane miedzy

innymi z ponurych obrzedów. Składano tam ofiary z ludzi... Nowa czesc miasta, wcale nie

jest taka nowa, powstała w sredniowieczu.

- Jesli jest szansa odnalezienia mumii, to tylko tu - powiedział Pan Samochodzik. - W

miejscu, do którego trafiły łupy, miedzy innymi kolekcja Uniwersytetu Wilenskiego.

- Wiem - westchnałem. - Jak sie do tego zabrac?

- Najpierw dowiemy sie, czy nic im nie zgineło. Potem w zale&nosci od wyników

podejmiemy dalsze decyzje - powiedział twardo szef. - Jesli było włamanie i brakuje którejs

mumii, zawiadomimy ich policje i przeka&emy wszystkie zgromadzone materiały. Jesli

niczego nie brakuje, bedziemy zastanawiali sie co dalej.

Zaparkowalismy na placyku przed katedra. Byłem tu ju& kiedys, ba, nawet nie tak

dawno, ale wtedy przebiegłem szybko obok tej budowli spieszac sie na powrotny pociag...

Teraz mogłem przyjrzec sie jej na spokojnie, do otwarcia Gregorianum mielismy ponad

czterdziesci minut.

- Zaczeto ja budowac w XIII wieku, &eby zrobic na złosc mieszkancom Nidaros -

powiedział Michaił odgadujac z wyrazu mojej twarzy nieme pytanie. - Obywatele Uppsali

postanowili zagrac Norwegom na nosie i wzniesc katedre piekniejsza i okazalsza ni& tamta...

- Ale te dwie wie&e to chyba neogotyk - mruknał pan Tomasz.

- Owszem. Dobudowano je dopiero w XIX wieku.

Koło katedry stał pomnik Karola Linne, szwedzkiego zoologa, który swiatu bardziej

znany jest jako Linneusz. Wokoło na dawnym cmentarzyku poustawiano głazy runiczne

zwiezione zapewne z całej okolicy. Piekna kolekcja.

Gmach Gregorianum wzniesiono w 1624 roku. Pomiescił pracownie badawcze i sale

sekcyjne. Uczeni szwedzcy z XVII i XVIII stulecia w tych własnie murach wydzierali

przyrodzie jej tajemnice. Dzis mieszcza sie tu sale ekspozycyjne, urzedy uniwersyteckie, a

wysoko sklepione suche piwnice zawieraja magazyn muzealny.

- W tym budynku jest przechowywany słynny Kufer Augsburski, szesnastowieczna

skrzynia z rzezbionej kosci słoniowej, oraz prawdopodobnie inne cenne eksponaty - zauwa&ył

szef. - Banda Hosendufta mogła zrobic podkop i trafic prosto na magazyn z mumiami. Mo&e

to ich zadowoliło?

Weszlismy do srodka. Dyrektor muzeum zaprosił nas do gabinetu.

- Powiadaja panowie, &e ktos mógłby ukrasc nam mumie? - zdziwił sie. - Dlaczego

nam?

- Ten akurat egzemplarz, którego losy usiłujemy wyjasnic, w czasie potopu był

własnoscia Uniwersytetu Wilenskiego - wyjasnił Pan Samochodzik. - Zas Uppsala to...

- Wiem, wiem - przerwał mu. - Gdybysmy oddali wam to co nasi przodkowie

zrabowali, to byłoby z nami niewesoło... Faktycznie mamy mumie, ale te nasze podarował

naszemu królowi jako kuriozum ksia&e Radziwiłł. Mamy troche mebli, obrazy, bibeloty -

faktycznie zrabowane w Polsce, ale zbiory te trafiły do nas droga nieco okre&na...

- To znaczy? - zainteresowałem sie.

- Czesc stanowi podarunek kolejnych królów z dynastii Bernadotte. Około jednej

trzeciej podarowali nam nasi studenci i absolwenci.

- O? - zdziwiłem sie.

- To jeden z najstarszych i najszacowniejszych uniwersytetów w kraju - wyjasnił. - A

przy tym le&y całkiem, blisko Sztokholmu. Siła rzeczy wiec członkowie rodów

arystokratycznych pragnacy pobrac nauki na najwy&szym swiatowym poziomie przybywali

do nas... W chwili gdy Szwecja zaczeła odchodzic od polityki ekspansji, kariery wojskowe

zmieniono na naukowe lub w administracji rzadowej, gdzie wykształcenie tak&e wysoce

ceniono. W XIX wieku nasze zbiory bardzo sie rozrosły, czesciowo dzieki prezentom,

czesciowo dzieki zakupom. Mielismy wtedy fantastyczne nadwy&ki finansowe, nie to co teraz

- westchnał. - Tak&e niektórzy profesorowie zapisali nam bardzo bogate i ciekawe zbiory.

Słuchałem go z błyskiem w oku. Skad profesorowie mieli tak kosztowne drobiazgi?

Czy aby studenci - arystokraci nie kupowali sobie dyplomów za łupy, które ich pradziadowie

przywiezli z wojen?

- A mo&e jakims cudem Radziwiłł wszedł w posiadanie mumii nale&acej wczesniej do

Witelona i Solfy? - zamysliłem sie. - Czy mo&e pan zarzadzic inwentaryzacje waszych

zbiorów?

- Oczywiscie - usmiechnał sie. - Jesli panowie maja &yczenie, mo&emy sobie to

wszystko obejrzec...

Wezwał intendenta z kluczami. Magazyny były zabezpieczone zamkami kodowymi i

kartami na mikrochipy. Uniwersytet doskonale dbał o swoje zbiory. Mumie stały na stalowym

stela&u. Piec sarkofagów, niegdys zapewne złoconych, teraz noszacych slady upływu czasu...

Wieka przymocowano pieczeciami. Dyrektor obejrzał je uwa&nie, co zreszta było

zupełnie zbyteczne. Znalezlismy sarkofag, a gdyby złodzieje wdarli sie do tego magazynu, na

stela&u le&ałaby mumia luzem...

- Jesli moge jeszcze w jakis sposób pomóc... - dyrektor był wyjatkowo miłym

człowiekiem.

- Niestety - szef pokrecił głowa.

Powoli ruszylismy do biblioteki. Na nasza prosbe sprowadzono pania Fride, kustosza

zbioru starodruków. Przyjeła nas w sali manuskryptów - pomieszczeniu na poły muzealnym,

gdzie z reguły odbywaja sie najwa&niejsze uroczystosci uniwersyteckie.

Posrodku prawie okragłej sali w pancernej gablocie spoczywał najwiekszy skarb tej

ksia&nicy - „Srebrna Biblia” - rekopismienna ksiega z VI wieku, której nazwa pochodzi od

pieknych miniatur i inicjałów zdobionych naklejona na pergamin, ciensza od papieru, srebrna

folia.

Wyjasnilismy, co sprowadza nas do Szwecji. Kobieta słuchała uwa&nie, usiłujac

odgadnac, jaki interes mamy do niej.

- W tej bibliotece znajduja sie liczne ksiegi pochodzace z ksiegozbiorów wilenskich -

szef przeszedł do meritum.

- Niektóre kupiono jeszcze w XVII wieku od powracajacych z wojny &ołnierzy -

wyjasniła. - Ale zdecydowana wiekszosc to dary króla Karola Gustawa...

- Byc mo&e łupy z tamtej wojny znajduja sie jeszcze w posiadaniu któregos z

potomków ówczesnych...

- Rozumiem - kiwneła głowa. - Zaraz sprawdzimy, czy w ówczesnych inwentarzach

bibliotecznych odnotowano, od kogo zakupilismy ksiegi...

Kilka minut pózniej bibliotekarz przyniósł dwie opasłe ksiegi z okuciami na rogach.

Pan Tomasz miał przygotowana długa liste tytułów do sprawdzenia. Kobieta przejrzała długie

spisy inwentarzy.

- Niestety - pokreciła głowa. - Tu mam tylko odnotowane kwoty, jakie wydano na

ka&da z tych pozycji.

- Kolejna zerwana nic - westchnałem.

- Zaraz sprawdzimy cos jeszcze - siegneła po drugi wolumin. - To ksiega darów dla

biblioteki... - wyjasniła. - Nie wszystkie pozycje zakupilismy... Eskil Ripp - przeczytała

nazwisko. - Podarował nam w 1897 roku osiemset starodruków, w tym kilkanascie z tej listy.

- Ciekawe, czy jego potomkowie &yja jeszcze w Szwecji - zamysliłem sie.

- Oczywiscie, ta rodzina nadal wspiera nasza biblioteke i uniwersytet, zarówno

finansowo jak i przez dary dla kolekcji... Znam osobiscie obecnego seniora rodu, pana

Emila... Jesli panowie sobie &ycza, moge umówic was na rozmowe. Mo&e nawet dzisiaj.

- Bedziemy bardo wdzieczni - Pan Samochodzik skłonił sie dwornie.

- Gdzie mieszka? - zaciekawiłem sie.

- W Skilstunie.

Siegneła po telefon.

Pedzilismy szosa na zachód. Uppsala została za nami.

- Skilstuna, cos mi to mówi - powiedziałem. - Gdzies ju& słyszałem te nazwe.

- Hedeby, Birka... - podpowiadał szef.

- Jasne. Emporium handlowe z VI-X wieku naszej ery, jedno z trzech najwa&niejszych

w Skandynawii... A wiec miesciło sie tutaj?

- To sa skutki kucia nazw na pamiec bez zagladania do atlasu geograficznego -

wyjasnił Pan Samochodzik Michaiłowi.

Posiadłosc Rippów znajdowała sie za miastem na wzgórzu. Spora willa wzniesiona na

fundamentach czegos starszego stała w niewielkim parku otoczonym parkanem z kutych w

&elazie pretów.

Pan Emil okazał sie byc dziarskim dziewiecdziesieciolatkiem, utykał na jedna noge, a

wiek sprawił, &e nieco sie garbił, ale oczy patrzyły na nas z młodzienczym blaskiem. Powitał

nas w progu domostwa.

- Ha - powiedział - panowie z Polski... Tropiacy slady łupów moich przodków.

Zapraszam do srodka...

Weszlismy do ładnego holu. Na scianach wisiały olejne obrazy przedstawiajace

szwedzkich oficerów. Ciekawe, czy to oni grabili nasz kraj.... Zaprowadził nas do saloniku.

- Ksia&ek pochodzacych z Polski ju& nie mam - powiedział. - Ale przodek mój spisał

wszystko, co udało mu sie zrabowac, wiec zaraz ustalimy...

Wyjasnilismy mu, co nas sprowadza.

- Mumie? - zdziwił sie. - A wiecie, &e nawet mam dwa egzemplarze... Gdzie to one sa,

chyba na strychu nad długa galeria. Pamietam, ogladałem je jak miałem jedenascie lat,

wdrapalismy sie tam z moja kuzynka, chyba chciałem ja nastraszyc, a zamiast tego sam sie

przeraziłem tak, &e musiała sprowadzic mnie na dół... - usmiechnał sie wspominajac

młodziencze psikusy. - Nie zagladałem do nich... Och bedzie ze czterdziesci lat. Tak, dwie,

choc jak byłem mały, było ich chyba wiecej...

- Wiec nie wie pan, czy nadal tam sa?

- Nikt sie do mnie nie włamał. Owszem były tu ró&ne ekipy remontujace dom, ale

wyniesc taki kawał zabytku? Niemo&liwe. Chocia&...

- Czy przeprowadzał pan wiosna jakies naprawy? - zapytałem. - Wtedy znaleziony

przez nas sarkofag trafił do kraju.

- Wiosna? Tak, w maju była grupa panskich rodaków. Osuszali mi piwnice. Sadzi pan,

&e mogli zabrac sarkofag z mumia? - zaniepokoił sie. - A tak im dobrze z oczu patrzyło...

Słu&aca przyniosła spis łupów.

- O, jest - pokazał. - „Trzy staro&ytne mumie egipskie w skrzyniach ozdobnych w

Wilnie pozyskane”. Zwróccie uwage, jak ładnie napisał: nie zrabowane, nie ukradzione, ale

pozyskane. Chodzmy, zagladniemy do nich.

Powedrowalismy przez dom. Galeria była dziewietnastowiecznym budynkiem

dostawionym do bocznego skrzydła pałacyku. Wisiała tu masa obrazów, od sredniowiecznych

po współczesne. Waskie schodki prowadziły na strych.

- Nie chce mi sie wspinac - staruszek spojrzał na nie z obawa. - Lata ju& nie te...

Panowie wejda i zobacza.

- Gdzie le&a? - zapytałem.

- Pod tamta sciana - wskazał kierunek.

Obejrzałem sie na towarzyszy, ale oni gapili sie na obrazy. Poszedłem sam. Strych był

rozległy, przez mansardowe okna wpadało troche swiatła, wiec nie musiałem zapalac latarki,

która wreczyła mi słu&aca. Podłoge pokrywał kurz... Dwa sarkofagi faktycznie stały pod

sciana nakryte brezentem, odsłoniłem je. Wyrzezbione w drewnie twarze, oczy z barwnego

szkła patrzyły w wiecznosc. Nie miałem ochoty podnosic wiek, zreszta nie było to potrzebne.

Zszedłem na dół.

- Sa dwa - powiedziałem.

- Faktycznie dwa. Ale jak byłem mały, chyba były trzy - poskrobał sie po głowie. -

Musze to sprawdzic...

Słu&aca przyniosła inwentarz zbiorów.

- Aha i dobrze pamietałem, sprzedalismy to w 1938 roku... - powiedział. - Mielismy

wtedy troche kłopotów finansowych. Tak wiec nic nie zgineło.

- Ta trzecia sprzedana to mo&e byc nasza - powiedziałem. - Zgadza sie miejsce

pochodzenia, ale nie ma tam adnotacji, komu ja panowie...

- Niestety - pokrecił głowa. - Tylko kwota. Swoja droga te dwie pochodza z

Uniwersytetu Wilenskiego? Stina! - zawołał.

Słu&aca pojawiła sie jak spod ziemi.

- Sprawdz w tym Internecie Uniwersytet Wilenski - powiedział.

- Znajdz adres rektora czy jakiegos innego wa&nego człowieka; wieczorem list

napisze.

Spojrzałem na niego pytajaco.

- A niech przyjada sobie zabrac, skoro to ich było - wzruszył ramionami. - U mnie

tylko kurzem porasta.

- To bardzo szlachetnie z pana strony - wykrztusiłem.

- E, łatwo przyszło, łatwo poszło - usmiechnał sie.

Pan Tomasz z Michaiłem skonczyli własnie ogladac wiszace na scianach malowidła.

- Piekna kolekcja - powiedział szef rozmarzonym głosem. - To zajrzyjmy na strych?

- Ju& sprawdziłem - usmiechnałem sie lekko.

- Kiedy? - zdumiał sie.

- Oglada pan te malowidła prawie godzine - powiedział gospodarz.

- Jesli pan pozwoli... Stina...

Dziewczyna zjawiła sie ponownie.

- Adres rektora ustaliłam - zameldowała.

- Zostały nam jeszcze albumy? - zagadnał.

- Bedzie ze dwadziescia sztuk.

- Daj po jednym dla panów - zadysponował. - Wydałem kilka lat temu ksia&ke o

moich zbiorach - wyjasnił. - Zagadki mumii nie udało sie wyjasnic, ale bedziecie mieli jakas

pamiatke...

Wsiedlismy do samochodu dzier&ac prezenty.

- Miły gest - powiedział szef. - Obejrzymy sobie na spokojnie przynajmniej

reprodukcje...

- Gest to on ma - opowiedziałem o planach gospodarza dotyczacych egipskich

zabytków.

- Człowiek z klasa - westchnał pan Tomasz. - Co robimy dalej?

- Jedzcie do mnie - zaproponował Michaił. - Odpoczniecie i poszukamy kolejnego

sladu.

Wyciagnał laptopa, podłaczył do niego telefon komórkowy i sciagnał poczte. Szef

prowadził, ja przegladałem album, a Michaił sprawdzał meile.

- Rozpusciłem wici i jest odzew... Ale daleka droga przed nami. I tym razem nie

obedzie sie bez pomocy policji.

- Co radzisz?

- Pojedziecie samochodem, a ja wskocze do pociagu i spotkamy sie na miejscu.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

KATEDRA W LUND • MASKA W ANTYKWARIACIE • POMYSŁ

MICHAIŁA • SIEDZE I KNUJE • W PUBIE • NA TROPIE MARCUSA •

ZASADZKA

Miasteczko Lund le&y na południu Szwecji, kilka kilometrów od morza. Tu własnie w

jednym z antykwariatów wystawiono maske pochodzaca z egipskiej mumii. Zjechalismy z

szerokiej szwedzkiej autostrady. Jeszcze kilka uliczek i znalezlismy sie koło dworca

autobusowego.

- Teraz w prawo - polecił szef, patrzac na mapke w przewodniku.

- Tu sie nie da, zakaz wjazdu.

- To w nastepna równoległa.

Miasto wygladało szalenie sympatycznie. Niezbyt wysokie domy i waskie uliczki

nadawały mu wyglad niemal sredniowieczny. Wszedzie widac było mnóstwo młodych ludzi

na rowerach.

- Nie dziw sie - powiedział pogodnie pan Tomasz. - To jeden z najwiekszych i

najstarszych osrodków uniwersyteckich tej czesci swiata. Porównywany czesto z

Oksfordem... No, mo&e troszke na wyrost - usmiechnał sie do jakichs swoich wspomnien.

Wyjechałem na plac. Przed nami wznosiła sie katedra zbudowana z jasnoszarego

kamienia. Znalazłem miejsce parkingowe i zatrzymałem pojazd.

- Mamy jeszcze pół godziny do spotkania - powiedziałem.

- Obejrzyjmy sobie zatem kosciół - szef widocznie miał ochote rozprostowac nogi.

Wysiedlismy. Z bliska katedra robiła jeszcze wieksze wra&enie.

- Piekny przykład stylu romanskiego - powiedziałem. - W dodatku w jego

skandynawskiej odmianie... Trzynastowieczna, jak sadze.

- Nawet o sto lat wczesniejsza - odparł Pan Samochodzik. - W dodatku prawie czysta

forma pierwotna, &adnych zmian czy przebudówek.

Kosciół przytłaczał nas swoja bryła. Dwie wie&e dumnie pieły sie ku niebu. Grube

mury z doskonale spojonych bloków kamienia przetrwały niejedno i beda trwac, gdy po nas

nie zostanie ju& &aden slad...

- Zdumiewajacy kolor scian - zauwa&yłem.

Kamien na fasadzie był dwukolorowy. Wieksza czesc płaszczyzn była wykonana z

piaskowca brudnobiałej barwy, mniejsze detale z szarobłekitnego kamienia, mogacego byc

jakas odmiana tufu wulkanicznego.

Weszlismy do srodka. Aby zwiedzic swiatynie, nale&ało wykupic bilety, ale

zastosowalismy wypróbowany sposób. Legitymacje Centralnego Zarzadu Muzeów, któremu

podlegał nasz departament, tak&e tutaj umo&liwiły nam bezpłatne wejscie.

Wewnatrz zastosowano ten sam materiał budowlany.

- Jak w czarno-białym telewizorze - szepnałem.

Podeszlismy do transeptu i przez długa chwile podziwialismy malowane stalle. W

bocznej nawie wisiał jeszcze piekny czternastowieczny zegar astronomiczny.

- Nasz w katedrze Najswietszej Marii Panny w Gdansku jest całkiem podobny -

powiedział w zadumie szef. - I chyba z tego samego okresu...

Spojrzałem na zegarek.

- Jeszcze prawie kwadrans...

Rozejrzelismy sie po wnetrzu, szukajac godnych obejrzenia obiektów i dostrzeglismy

schody prowadzace do krypty. Zeszlismy po kamiennych stopniach wygładzonych przez

tysiace stóp. Krypta uderzała swoja surowa prostota. Pod scianami, jak w katedrze Nidaros w

Trondheim, zgromadzono bogata kolekcje płyt kommemoratywnych. Z niejakim zdziwieniem

spostrzegłem Michaiła. Stał tyłem do nas i w szkicowniku rysował jakies detale. Podeszlismy

cicho, ale i tak sie zorientował.

- Ech, Pawle - powiedział - znowu ta okropna woda po goleniu...

Odwrócił sie z usmiechem.

- Witajcie - powiedział. - Mogłem sie domyslic, &e trzej miłosnicy zabytków spotkaja

sie własnie tutaj...

Pan Tomasz spojrzał na nagrobek stojacy pod sciana.

- Cudowny - powiedział. - Pawełku, zrób mi kilka fotek... Któ& tu spoczywa?

- Birger Gunnarson, ostatni arcybiskup tej diecezji - wyjasnił Michaił. - Był synem

prostego chłopa, ale praca i pobo&noscia wspiał sie na szczyty...

Wyszlismy na swiatło dzienne.

- Antykwariat jest niedaleko - wyjasnił Michaił. - Nie warto brac samochodu.

Przeszlismy przez ulice. Z ciagu domów wyró&niał sie jeden: pietrowy, wzniesiony z

czerwonej cegły, pociemniałej na skutek upływu stuleci. Nad głównym wejsciem znajdowała

sie urocza rzezba.

- Apteka „Pod Łabedziem” - wyjasnił Michaił. - Jedna z najstarszych w miescie.

- Budynek wyglada na szesnastowieczny - zauwa&yłem. - Miesciła sie tu od poczatku?

- Tego nie wiem - zafrasował sie. - Ale oto i cel naszej wyprawy.

Tu& obok apteki znajdował sie antykwariat. Weszlismy do wnetrza.

Ju& w progu zorientowałem sie, &e Szwedzi maja dosc dziwne, ale interesujace

podejscie do zagadnienia handlu dawnymi wyrobami.

W Polsce, by kupic ładna przedwojenna buteleczke po lekarstwach lub skompletowac

widelce, których brakuje w serwisie po babci, trzeba isc na giełde i grzebac w koszach

pełnych wszelakiego mo&liwego szmelcu. Tu podobne drobiazgi stały na półkach i w

gablotkach. Raj dla kolekcjonerów... W salce w głebi znajdowały sie przedmioty „z górnej

półki”. Jakas pojedyncza rosyjska ikona, renesansowa figurka swietego, srebrne bibeloty,

porcelana, błekitna majolika z Delf, a w rogu - w pancernej gablotce - maska egipskiej mumii.

Wygladała, szczerze powiedziawszy, srednio okazale.

Na miejscu czekał ju& na nas antykwariusz i me&czyzna w garniturze.

- Karl Lunden - przedstawił sie ten ostatni.

Wymienilismy nasze nazwiska.

- Reprezentuje komórke szwedzkiej policji, zajmujaca sie zwalczaniem przestepczosci

zwiazanej z dziełami sztuki i antykami - wyjasnił.

Mówił po angielsku bardzo dobrze, a akcent zdradzał, &e przynajmniej czesc studiów

musiał spedzic w Anglii.

- Mo&na wiec powiedziec: kolega po fachu - usmiechnał sie pan Tomasz.

Przedstawilismy nasze delegacje wystawione przez ministerstwo oraz pismo

szwedzkiego rzadu, zezwalajace nam na prowadzenie sledztwa na ich terenie.

- Sytuacja wyglada nastepujaco - zaczał. - Maske wstawił tu w komis niejaki Marcus

Varberg, student miejscowego uniwersytetu. Jestesmy w trakcie ustalania jego adresu. Jest z

tym nieco problemów, bo nie wszyscy studenci zamieszkuja w kampusie i w akademikach,

spora czesc wybrała sobie kwatery w miescie. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, &e spora

czesc kwater jest wynajmowana na lewo celem unikniecia podatków...

- Rozumiem - powiedział szef. - A stały adres pobytu?

- Sztokholm. Ale mieszkanie jest puste. Wpadnie w nasze rece wczesniej czy pózniej.

Gdyby zechcieli panowie dokonac teraz ogledzin artefaktu...

Antykwariusz wydobył maske z gabloty. Poło&ylismy ja ostro&nie na intarsjowanym

blacie niewielkiego biurka. Jak wygladała? W sumie dosc przecietnie. Wyrzezbiono ja w

desce o grubosci kilku centymetrów. Od spodu wydłutowano miejsce na twarz. Od drugiej,

wypukłej strony drewno obciagnieto płótnem i zagruntowano gipsem, z tego samego

materiału wymodelowano rysy. Potem nało&ono farbe.

Zabytek ju& na pierwszy rzut oka okazał sie byc w fatalnym stanie. Drewno od spodu

było poplamione czyms czarnym. Do plam przylepionych było kilka zetlałych nitek.

- Prawdopodobnie olejki do balsamowania - powiedziałem, przerywajac milczenie.

- Ba, ale jak to sprawdzic? - zadumał sie szef.

- Bardzo prosto - antykwariusz zniknał na zapleczu. Wrócił z kawałkiem szklanej

płytki. Zeskrobał odrobine czarnej substancji i rzuciwszy na szkło, pogrzał od drugiej strony

zwykła zapalniczka. W powietrze uniósł sie delikatny siwy dymek.

- Z pewnoscia du&o mirry i mo&e gumy arabskiej - Pan Samochodzik pociagnał

nosem. - Do tego chyba &ywica, prawdopodobnie z libanskich cedrów. Ale trzeba by to

zbadac laboratoryjnie.

Policjant skinał głowa i zanotował to na kartce

- Drewno wyglada na bardzo zniszczone - powiedziałem. - Beztwardzielowe, bardzo

lekkie, o dosc rzadkiej strukturze.

- Mo&e pien palmy? - podsunał Pan Samochodzik.

- Maske sklejono z dwóch desek - pokazałem linie łaczenia. Po trzech tysiacach lat

deski wypaczyły sie, tworzac szpare szeroka na co najmniej kilka milimetrów.

- Mocowanie na kołki z drewna znacznie lepszego gatunku - szef badał lupa spoine. -

Ale pod ta plama sa resztki jakiegos napisu...

Faktycznie, spod plamy wystawało kilka ostatnich kresek hieroglifu.

- To mo&e byc cenny slad - stwierdził policjant. - Jak sadzicie, co to jest? Nazwisko

zmumifikowanego?

- Mo&e. A mo&e oznaczenia producenta - zamysliłem sie. - Tylko jak to zbadac?

Trzeba dac do laboratorium...

- Mo&e uda sie na miejscu - antykwariusz zniknał na zapleczu. Po chwili wrócił z

niewielkim urzadzeniem. Podłaczył je do laptopa.

Kamera termowizyjna - zidentyfikowałem pierwszy. Podgrzał wnetrze maski lampa i

skierował na nie obiektyw kamery. Ró&ne partie materiału nagrzały sie ró&nie i bardzo ró&nie

stygły. Liczylismy, &e tusz te& wchłonie dawke ciepła... I nie pomylilismy sie. Na szaroczerwonawym

tle plamy pojawił sie na chwile błekitnawy zarys hieroglifów. Po chwili

wszystko wróciło do normy.

- Litery naniesione farba zatrzymały odpływ ciepła z drewna do bitumitu - domyslił

sie pan Tomasz.

- Tak - potwierdziłem.

Zaraz te& dostalismy wydruk napisu.

- Ba, kto nam to teraz odczyta? - zafrasował sie Pan Samochodzik.

Spojrzelismy po sobie.

- Mo&e ja spróbuje - zaofiarowałem sie. - Musze tylko miec wzór alfabetu. To pismo

jest troche podobne do naszego...

Antykwariusz wrócił z encyklopedia. Na jednej ze stron była tabelka pokazujaca znaki

hieroglificzne.

- Troche podobne? - zdumiał sie szef.

- Idea jest zbli&ona - broniłem sie. - Egipcjanie mieli dwadziescia kilka znaków na

oznaczenie spółgłosek. Tak jakby nasze litery. Samogłosek nie notowali, wiec w ich jezyku

słowa takie jak na przykład lis, las, los - zapisane beda w ten sam sposób: jako l_s...

- To jakim cudem wiedzieli, o co chodzi? - policjant spojrzał na mnie zaskoczony.

- Dodawali tak zwane determinantywy - wyreczył mnie Michaił. - Były to specjalnie

znaczki oznaczajace na przykład koncówki, rodzaje, niekiedy grupy przedmiotów...

- Mieli te& hieroglify oznaczajace cały wyraz, stosowane w takich własnie watpliwych

wypadkach - dodałem. - Niemcy, opracowujac nowy słownik jezyka egipskiego, zebrali ich

około miliona...

- Makabra - powiedział szef. - Ale do roboty.

- H, T, R - odcyfrowałem.

- Bogini Hathor? - zastanawiał sie Michaił. - Wyobra&ana jako kobieta z głowa krowy,

&ona Ozyrysa, matka Horusa...

- Mo&e. Dalej jest kilka liter, ale nie tworza &adnego sensownego ciagu... - zapisałem

je na kartce.

- Mo&e nazwa swiatyni? - podsunał mój przyjaciel. - Albo imie rzemieslnika, który to

wykonał?

- Nie da sie wykluczyc - poskrobałem sie po nosie. - W drugim rzadku pierwsze znaki

sa nieczytelne, potem dwa ideogramy...

- Kółko z kropka posrodku, to stojace na koncu - Michaił puknał placem w wydruk -

to znak boga Amona-Ra.

- Jestes pewien? - zdziwił sie pan Tomasz. - Sadziłem, &e to byli dwaj ró&ni...

- W okresie Nowego Panstwa połaczono ich - wyjasnił. - A znak znam - czytałem

ksia&ke o odczytaniu pisma hieroglificznego przez Jeana Francoisa Champolliona...

- Skoro koncówka brzmi Amon, to mo&e to imie Neb-Amon? - odgadywałem.

- Ciekawa hipoteza - kiwnał głowa szef - ale trzeba to zeskanowac i posłac naszym

fachowcom, niech to odczytaja. My nie damy rady.

- Fakt, ale szło nam niezle - usmiechnał sie Michaił.

Odwrócilismy maske na druga strone. Gips popekał, gdy drewno pod spodem

odkształcało sie, ale płócienna osnowa ciagle trzymała go na miejscu. Po tej stronie nie było

&adnych napisów. Szkoda.

- Trzeba pobrac próbki gipsu i jesli maja panowie w Polsce sarkofag, zrobic badanie

porównawcze w pierwszej kolejnosci na obecnosc pierwiastków sladowych - podsunał

policjant.

- Co robimy z tym fantem? - wskazałem maske.

- Do czasu wyjasnienia sprawy zablokowalismy mo&liwosc jej kupna-sprzeda&y -

wyjasnił policjant. - Jesli oka&e sie, &e jest wasza, to bez problemu odeslemy wam do Polski.

Jesli nie, bedziemy sie martwili. Na razie trzeba odszukac tego studenta i przesłuchac go...

- Tak swoja droga... - zamysliłem sie na chwile. - Czy to przypadkiem nie ten sam? -

pokazałem antykwariuszowi fotografie Kowalskiego.

Rzucił na nia tylko przelotnie okiem i pokrecił przeczaco głowa.

- Nie, zupełnie inny. Tamten to taki przylizany blondynek.

- Bedziemy mieli jego zdjecie - uspokoił mnie policjant. - Z kartoteki uniwersyteckiej,

moi ludzie ju& to załatwiaja... Sprawdzamy te&, na jakie zajecia uczeszcza, mo&e nie bedzie

potrzeby ustalania adresu...

Dzien zbli&ał sie ku koncowi. Pojechalismy do le&acego na obrze&ach miasta hotelu

„Concordia”, gdzie Michaił zarezerwował nam miejsca. Rozlokowalismy sie w pokojach, po

czym zeszlismy do restauracji zjesc spózniony obiad.

- Cała sprawa coraz bardziej sie gmatwa - powiedział szef. - W ka&dym razie w gre

wchodzi kilka mo&liwosci...

- Mamy trzech studentów. Jeden miejscowy, Marcus Varberg, jeden jakby pół na pół,

nasz Kowalski, Polak, ale ze szwedzkim paszportem, do tego kompletu jego przyjaciel,

wielbiciel historycznych przebieranek... - zauwa&yłem. - Najstarszym z zaplatanych w te

sprawe ludzi jest Marek Hosenduft - wnuk niemieckiego antykwariusza, organizujacy

młodym ludziom prace na czarno w Szwecji.

- Sama mumia została prawdopodobnie zrabowana przez Szwedów z kolekcji

Uniwersytetu Wilenskiego...

- Zapewne było tak, &e Hosenduft i jego ekipa, do której nale&eli trzej studenci,

znalezli podczas rozbiórki mumie. Jeden dostał maske, dwaj pozostali garsc amuletów, a sam

Hosenduft sarkofag, który potem ukradł mu Vytautas... - powiedziałem.

- Nie da sie wykluczyc, &e pokłócili sie o podział łupów - powiedział nasz rosyjski

przyjaciel - bo w przeciwnym razie sprzedawano by wszystko razem. Mumia nierozwinieta

ma zawsze wieksza wartosc ni& w elementach...

- To brzmi prawdopodobnie - zgodził sie Pan Samochodzik. - No własnie, nie

pomyslelismy o jednym. Skoro Kowalski jest obywatelem Szwecji, to mo&e dałoby sie go tu

dorwac? Skontaktuj sie z tym miłym policjantem, niech go spróbuja namierzyc.

- Tak jest - Michaił skłonił głowe.

- Pozostaje jeszcze jeden problem - powiedziałem. - Gdzie oni to znalezli i gdzie jest

sama mumia? Ja te& warto by odzyskac. Czy mogli trafic na to podczas prac rozbiórkowych

tu, w Lund? Marcus mieszka tu, przynajmniej w czasie roku akademickiego. Dowiaduje sie,

&e potrzebna jest ekipa, sciaga swojego kumpla Kowalskiego albo wujaszka Hosendufta, a

tamten przywozi tu swoja ekipe?

- Bardzo prawdopodobne. Tylko jak my to sprawdzimy?

- Nie wiemy nawet, kiedy to znalezli, ale przypuszczalnie na poczatku lata. Na pewno

zanim Vytautas zdobył sarkofag.

- Tak, to logiczne... Mo&e jeszcze pod koniec roku akademickiego? - zadumał sie pan

Tomasz.

- A ja mam pewien pomysł - odezwał sie Michaił. - Po&yczycie mi wehikuł?

- Jasne, a dokad chcesz wyskoczyc? - zaciekawiłem sie.

- Potomek antykwariusza ma jacht. Jesli przypłynał nim do Szwecji, musiał go gdzies

zacumowac.

- Faktycznie. Jak daleko jestesmy od morza? - zapytał Pan Samochodzik.

- W linii prostej kilkanascie kilometrów. Mógł dobic do brzegu w Malmo albo gdzie

indziej... Chciałem pojezdzic i troche popytac. Mo&e trafimy na trop...

- Dobry pomysł. Pojade z toba - pan Tomasz odsunał talerz i siegnał po serwetke.

- A ja zostane w miescie - zdecydowałem - Ktos powinien w razie czego byc na

miejscu. I rozejrze sie troche...

- Tylko uwa&aj na siebie - przykazał szef.

Michaił posmutniał. Od razu poczułem, &e chetniej zostałby ze mna. Ale trudno, sam

wpadł na pomysł eskapady na wybrze&e.

Jesienia w Szwecji zmrok zapada bardzo wczesnie. O szesnastej było ju& niemal

zupełnie ciemno. Piatek po południu to okres, gdy &ycie na uniwersytecie zamiera, a watahy

studentów ciagna do knajp na piwo... Policjant nie dzwonił, a zatem nie zdołali gagatka

namierzyc. Mo&e ja bede miał wiecej szczescia?

Pomaszerowałem dziarskim krokiem do miasta. Do katedry miałem niedaleko, mo&e

ze dwa kilometry. Pierwsze oznaki nocnego studenckiego &ycia zauwa&yłem bardzo szybko.

Wyminał mnie zdezelowany kabriolet, wiozacy gromade jakichs oberwanców. Byli wyraznie

zadowoleni z &ycia, bo kilku spiewało jakas piesn. Wszedłem do centrum i rozejrzałem sie

uwa&nie wokoło. Witryny sklepów wabiły blaskiem, z pubów dobiegał gwar. Zaszedłem do

pierwszego, niemal naprzeciw apteki „Pod Łabedziem”. Zamówiłem małe piwo. Było

potwornie drogie i okropnie niesmaczne, ale dzieki niemu nie wyró&niałem sie z tłumu.

Siadłem sobie przy barze i obserwowałem tłum, wypatrujac Marcusa.

Studenci bawili sie we własnym gronie. Nikt mnie nie zaczepiał. Mimo &e miejscowe

piwo było słabe, spora czesc towarzystwa była mocno wstawiona. Poczułem zniechecenie.

Strasznie mi sie tu nie podobało. Zostawiłem niedopite piwo i poszedłem sobie. Na placu

przed katedra stał radiowóz. Tu studentów było jakby mniej. Zanurkowałem w uliczke i

zajrzałem do kolejnego lokalu, noszacego urocze miano „Ramiona Biskupa”. Na szyldzie

gruby zakonnik trzymał kufel ze złocistym napojem. Powtórzyłem te sama taktyke.

Zamówiłem małe piwo, upiłem łyk i siadłem tak, by móc spokojnie obserwowac cała sale.

Piwo w smaku okazało sie jeszcze gorsze ni& w poprzednim pubie, ale Szwedom

wyraznie smakowało. Wszyscy gadali jak najeci, w kacie przygrywała kapela zło&ona z

dwóch gitarzystów... Usiłowałem wyłowic cos z otaczajacego mnie szumu. Kilka osób

mówiło po angielsku, ale wychwytywałem tylko poszczególne słowa. Jakis student siadł koło

mnie. Rozgladałem sie ze znudzona mina po wnetrzu, a& wreszcie zdołałem go zaciekawic.

Zapytał o cos po szwedzku, a potem, widzac, &e nie rozumiem, przeszedł na angielski.

- Szukasz kogos?

- Marcusa Varberga - wyjasniłem. - Przyjechałem z Polski, ale nie wiem, gdzie go

szukac.

- Z Polski? Masz amfetamine?

- Nie...

- Dam lepsza cene ni& on... Du&o lepsza - powiedział.

Narkotyki... Czy&by dodatkowy dochód szajki Kowalskiego i Hosendufta? Jeszcze

jeden trop, który trzeba bedzie sprawdzic.

- Wiesz, jak to jest - powiedziałem cicho. - Ja tylko przewo&e - nie było sensu

wypierac sie, bo i tak by nie uwierzył. - Sprzedam komus innemu i... - przesunałem dłonia po

gardle. - A jak ty ode mnie kupisz, to ciebie te&...

Uwierzył z miejsca.

- Dzis go nie widziałem - powiedział. - Ale czesto tu bywa.

Drgnałem. A wiec zna go. Bardzo dobrze.

- Mam dla niego informacje od Kowalskiego...

- Od Slavka? - wymówił imie po swojemu. - Co u niego słychac?

- Niewesoło - powiedziałem. - Ma kłopoty przez te egipskie amulety...

- To jakies ich sprawy - mruknał zawiedziony. - Nie wnikam. Ano, bede leciał

pomału, pouczyc sie trzeba. Mam cos przekazac Marcusowi, jakbym go spotkał?

- Jakbys go dzis znalazł, to powiedz, &e siedze tutaj w „Ramionach Biskupa”. Zostane

tu kilka dni, niech mnie wypatruje.

- Jasne. Bedzie wiedział, kim jestes?

- Oczywiscie - zełgałem - ale jakby sie nie domyslił sam, to powiedz, &e Paweł

przyjechał z Warszawy.

Student poszedł. Policzyłem powoli do dziesieciu i nie konczac piwa ruszyłem za nim.

Instynkt podpowiadał mi, &e ten typek powedrował prosto do Marcusa, &eby go ostrzec.

Poszedłem zanim, zachowujac bezpieczna odległosc. Kilka razy obejrzał sie, ale byłem

przekonany, &e mnie nie wypatrzył.

Minał katedre, potem przeszedł koło muzeum i wszedł w brame niedu&ego budynku.

Dom le&ał na skraju parku. Akademik? Nie, bursa raczej te& nie. Pewnie dom prywatny,

składajacy sie z kilku mieszkan... Czekałem. Nic sie nie działo. Wrócił do siebie na kwatere?

Chyba nie. Rad nierad wspiałem sie na rosnace za mna drzewo. Usiadłem wygodnie na

konarze i wyciagnałem z kieszeni lornetke. Zlustrowałem po kolei wszystkie oswietlone okna.

Eureka. Mój rozmówca z pubu siedział w jednym z pokoi, rozmawiajac z blondynem, którym

musiał byc poszukiwany przeze mnie Marcus.

Wyjałem telefon i zadzwoniłem do Lundena.

- Ustalił pan jego adres? - ucieszył sie. - A niech was... Dzis przyjechaliscie i wytropił

pan poszukiwanego szybciej ni& czterech miejscowych gliniarzy... Kto pana szkolił?

- Miałem troche szczescia - wyjasniłem. - Wpadniecie go zwinac?

- Bedziemy za dziesiec minut... Swiatło w pokoju zgasło.

- Wychodza - powiedziałem.

- Prosze jechac za nimi. Zaraz bedziemy na miejscu. Zadzwonimy - powiedział i

rozłaczył sie.

Chcac nie chcac zeskoczyłem na ziemie. Obaj studenci wynurzyli sie z sieni

prowadzac rowery... Tego nie przewidziałem. Wsiedli i odjechali niespiesznie. Rozejrzałem

sie wokoło i na skraju placu wypatrzyłem kilkanascie takich pojazdów, pozostawionych przez

balujaca młodzie&. Co mówiły lokalne przepisy na temat zaboru mienia w stanie wy&szej

koniecznosci? Wolałem nie sprawdzac. Zatrzymałem taksówke.

- Dokad? - zapytał taksiarz.

- W tamta strone, za tymi dwoma - wskazałem reka. - Lepiej, &eby nas nie dostrzegli.

- Co, detektyw? - mruknał, uruchamiajac silnik.

- Zagraniczny detektyw - pokazałem mu polska legitymacje. Pomknelismy na zachód

główna ulica. Minelismy zjazd do mojego hotelu. Zadzwonił Lunden. Podałem mu kierunek.

- Dalej nie da rady - taksiarz pokazał pare sciganych, znikajaca w bocznej waskiej

alejce. Zapłaciłem mu nale&nosc i ruszyłem kłusem w slad za nimi. Alejka opadała w dół,

biegła głebokim rowem wzdłu& dwóch ciagów domów. Daleko przed soba widziałem tylne

swiatełka rowerów. Nie spieszyli sie. A jednak swiatełka w koncu znikneły. Znowu

zadzwonił Lunden. Opisałem mu jak mogłem najlepiej miejsce, w którym sie znajdowałem. Z

grubsza był w stanie okreslic okolice... Obiecali, &e zaraz mnie znajda.

Minałem zakret i ku swojej uldze daleko przed soba zobaczyłem dwa czerwone

punkty.

- Nie uciekniecie, gagatki - długi marszobieg wyczerpał mnie, ale pocieszałem sie, &e

jeszcze troche wysiłku i dopadne ich wreszcie. Przyspieszyłem i nieoczekiwanie znalazłem

sie na skraju miasta. Dołem biegła szeroka, kilkupasmowa szosa. Scie&ka przechodziła w

kładke rowerowa rozpieta nad wawozem. Przebiegłem po niej i przyło&yłem lornetke do

oczu. Długa, prosta jak strzelił droga. Jakies pół kilometra przede mna - w ciemnosci troche

trudno było zorientowac sie w odległosciach - dostrzegłem swiatełka. Przyspieszyłem jeszcze.

Dró&ka biegła teraz czyms w rodzaju wału rozdzielajacego chyba pola uprawne lub

łaki... Swiatełka zatrzymały sie w miejscu. Zbli&ałem sie do nich. Gdzies daleko po prawej i

jeszcze dalej po lewej widac było niewielkie farmy. Z okien domów padał &ółty poblask.

Byłem ju& zupełnie blisko. Ryzykowałem, &e mnie dostrzega. Ostro&nie zsunałem sie z dró&ki

na pole. U podnó&a wału biegła scie&ka. Zaczałem sie skradac. Byłem coraz bli&ej i bli&ej,

gdy niespodziewanie poczułem głuche uderzenie w potylice. Jasno oswietlone okna farmy

zgasły wraz z moja swiadomoscia...

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ODWIEDZAM EGIPSKIE ZASWIATY • OBYCZAJE

KRAKOWSKICH %AKÓW • NARADA PRZY SNIADANIU • W

MUZEUM • TAJEMNICZA BUDOWLA W ZAGAJNIKU

Swiat chwiał mi sie przed oczyma, z trudem skupiłem wzrok. Stałem na skalnym

ostancu. U moich stóp le&ała zielona dolina zalana niezwykłym blaskiem. Po obu stronach

ograniczały ja pasma skalistych wzgórz. Obraz tchnał niezwykłym spokojem. Kanały,

fellachowie czerpiacy wode.... Srodkiem doliny płyneła, meandrujac, szeroka rzeka.

Zrozumiałem, &e jestem w Egipcie. I nie byłem sam.

Anubis zwrócił w moja strone wilczy łeb. Przechylił lekko głowe, patrzac na mnie z

zaciekawieniem, jak to zwykle robia pospolite Azorki, gdy nie rozumieja polecenia.

- Trafiłem na pola trzcin - domysliłem sie. - A sad Ozyrysa? Poza tym, co ja tu robie?

Jestem chrzescijaninem, nie zostałem zmumifikowany...

- Trafiłes tu przez przypadek. Nie przejmuj sie, zaraz odeslemy cie z powrotem.

Wszystko w swoim czasie - powiedział stra&nik zaswiatów. - Szlachetny Nebamon swiadczył

na twoja korzysc, bo rane odniosłes szukajac jego mumii...

Spojrzałem na niebo. Słoneczna barka lsniła blaskiem polerowanego złota. Na

zachodzie na piaszczystych wydmach pojawiło sie dziwne zwierze. Pan Zachodniej Pustyni,

egipski bóg chaosu i destrukcji - Set.

Anubis pchnał mnie i padłem na wznak. Pochylił sie, usmiechnał i nagle po psiemu

liznał mnie po twarzy. Pola zalała ciemnosc, tylko Anubis został i dalej mnie lizał.

Półprzytomnie spróbowałem go od siebie odepchnac.

„To nie jest sen” - pomyslałem.

Dwaj policjanci zbiegali własnie po stoku nasypu.

- Troll, zostaw go - rozkazał którys po szwedzku.

Policyjny wilczur przestał lizac mnie po twarzy, ale nadal siedział obok, machajac

kudłatym ogonem. Drugi policjant przypadł do mnie.

- Cholera, ale go uslicznili - mruknał. - Zaraz bedzie karetka - siegnał po telefon.

- Nic mi nie jest - wymamrotałem. - To tylko chwilowe zamroczenie.

Dzwignałem sie z trudem na nogi. Głowa bolała mnie tylko troche.

- Niezły guz - mruknał jeden z funkcjonariuszy. - Ciekawe, czym tak przywalili...

Pomacałem sie po czaszce. Faktycznie, wyrósł mi guz, ale miewałem gorsze.

- Nic mi nie bedzie - uspokoiłem ich. - Nawet mi sie nie kreci w głowie.

- Łeb jak z &elaza - wy&szy policjant własnie ogladał pompke rowerowa le&aca

opodal. Była solidnie wgnieciona.

- Mo&e sa na niej odciski palców - zauwa&yłem. - Nawet jak sie wywinie z innych

zarzutów...

- Najpierw go trzeba złapac - wyjasnił. - Ta scie&ka dwa kilometry stad przecina

szose. Lunden sie tam zaczaił, ale rowerzysta musiał wybrac inna trase. Niepokoilismy sie o

pana, wiec wzielismy Trolla i sprawdzalismy trase do miasta...

Powoli wdrapalismy sie na nasyp. Stały tu dwa motocykle, lekkie poscigowe hondy.

Siadłem za jednym z policjantów i po kilku minutach bylismy koło Lundena. Opowiedziałem,

co sie stało.

- Chyba dran zawrócił w strone miasta - powiedział ze złoscia. - W tej chwili szukaja

go dwa patrole, ale nie mo&emy oddelegowac wiecej ludzi. W miescie sa w tej chwili co

najmniej trzy du&e awantury z udziałem studentów...

Wsiedlismy do radiowozu.

- Awantury? - zdziwiłem sie. - Takie spokojne miasto...

- Wie pan, jak to jest - powiedział. - Jesien i zima to kiepski czas. Mało swiatła, kupa

ludzi cierpi na depresje. Jedni zostaja w domach i wieszaja sie, co roku jest kilka przypadków,

inni chca odpedzic smutny nastrój, wiec ida do barów i pija na umór...

- Cos podobnego? - zdziwiłem sie.

- To problem całej Skandynawii - wyjasnił.

- W Polsce w sredniowieczu i pózniej te& były problemy z &akami - powiedziałem. -

Zwłaszcza kroniki Krakowa odnotowały wiele powa&nych awantur. Ówczesni studenci byli

koszmarna banda. Rabowali mieszczan, włamywali sie do domów, nakładali haracz na

kupców...

- Straszne. I co na to władze miasta?

- Nic nie mogły zrobic. Tylko mieszczanie podlegali pod sady miejskie. Studentów

sadził sad uniwersytecki, a w jego składzie zasiadali przecie& byli studenci, którzy stali sie

profesorami... Wszystkie wybryki traktowano wiec łagodnie... To jednak nie wszystko. W

XVI wieku zdarzył sie przypadek taki, &e dwaj studenci zostali ujeci przez stra& miejska i

osadzeni w ratuszu. Władze miały serdecznie dosc tej hołoty i postanowiły samodzielnie

wymierzyc sprawiedliwosc. Bardzo sie to nie spodobało innym &akom. Wdarli sie do

miejskiego arsenału, wytoczyli armaty i ruszyli pod ratusz odbic kolegów...

Lunden milczał wstrzasniety.

- Panska opowiesc pozwala mi spojrzec na nasze obecne kłopoty z zupełnie innej

perspektywy - powiedział wreszcie. - Nasza epoka jest w porównaniu z tamtymi wypadkami

zupełnie spokojna, a nasze problemy z niesfornoscia młodzie&y wydaja mi sie mało

znaczace...

Dojechalismy do przychodni. Lekarz dy&urny upierał sie, &eby mi zrobic tomografie

czaszki, ale po moich protestach poprzestał na obejrzeniu wykresu fal mózgowych i obmacał

guza.

- Głowa twarda jak kowadło - powiedział. - Orzechy mo&na o czoło tłuc...

- Tyle razy mi ja rozbijali, &e widac sie uodporniła - &artowałem.

Spisali jednak szczegółowy protokół obdukcji. Gdy Varberg wpadnie w ich rece,

dokument sie przyda...

- Podskoczymy do mieszkania Marcusa - zaproponował Lunden. - Mo&e wrócił do

siebie? A mo&e trafimy na jakis slad?

- Zgoda - ucieszyłem sie. - Mo&e sie troche zrehabilituje...

- Oj tam - wzruszył ramionami.

- Przeze mnie uciekł. Wypłoszyłem gagatka...

- Zdarza sie. Nie popełnił pan &adnych powa&niejszych błedów. Po prostu musieli sie

zorientowac, &e ktos ich sledzi... A to zdarza sie nawet najlepszym wywiadowcom. Zaczaili

sie koło nasypu, &eby zajsc pana od tyłu, ale pan chciał ich przechytrzyc i widocznie po

ciemku wlazł prawie prosto na nich... A potem ju& tylko wykorzystali przewage zaskoczenia.

Zatrzymalismy sie na placyku. Pokazałem okno pokoju Varberga. Weszlismy po

starych schodach wyło&onych startymi nieco płytami piaskowca. Budynek był stary, mo&e

miał czterysta lat, a mo&e i wiecej...

Drzwi ustapiły pod lekkim pchnieciem. Wychodzac nawet ich nie zamknał... W

pokoju widac było slady pospiesznego pakowania. Czesc rzeczy walała sie na podłodze,

widocznie zdecydował sie je porzucic.

- Wrócił po swoje graty - powiedział Lunden. - Pewnie specjalnie wyciagnał pana w

ustronne miejsce i zaraz po „wyeliminowaniu” zawrócił do miasta...

- To mo&liwe - westchnałem.

- Moja wina, trzeba było przysłac tu kogos od razu... No, trudno. Scisła rewizja -

polecił swoim technikom.

Zabrali sie do zdejmowania odcisków palców. Dwaj zało&yli gumowe rekawiczki i

penetrowali szuflady.

- Ciekawe, po co tu wrócił? - mruknałem. - Przecie& to było strasznie ryzykowne...

Mógł sie tu spodziewac zasadzki.

- Owszem. Widocznie w pospiechu zapomniał o czyms bardzo wa&nym - odparł. -

Mo&e miał tu ukryty jeszcze jakis egipski zabytek? Teraz sie ju& tego raczej nie dowiemy...

Rewizje skonczyli koło północy. Nie dała &adnych efektów.

- No trudno - westchnałem. - Wróce chyba do hotelu. Co robimy jutro?

- Nie mamy chyba &adnego tropu - zasepił sie. - Ale bedziemy kontynuowali

poszukiwania. Jakos musiał wydostac sie miasta... I postaramy sie ustalic jego stały adres

zameldowania. Kto wie, mo&e sie uda tam go przechwycic...

Wróciłem do hotelu ju& dobrze po północy. Szef i Michaił wrócili, na podwórzu stał

bowiem nasz wehikuł, ale z pewnoscia poszli ju& spac. Ja te& po wyczerpujacym wieczorze

zdecydowałem sie zaraz poło&yc... Łyknałem profilaktycznie polopiryne - powinna złagodzic

skutki ciosu w głowe - i zaraz zapadłem w głeboki, pokrzepiajacy sen.

Spotkalismy sie rano w hotelowej jadalni. Spózniłem sie jakies trzy minuty, moi

przyjaciele ju& siedzieli przy stoliku. Dosiadłem sie.

- Co ci sie stało? - zainteresował sie Michaił. - Wygladasz, jakbys zderzył sie głowa ze

zbyt niskim przesłem kolejowym...

- Czesciowo masz racje - powiedziałem.

Stresciłem wypadki poprzedniego wieczora. Słuchali uwa&nie, nie przerywajac.

- Uch, jak go dorwe, to poka&e mu, co to znaczy walic w głowe moich kumpli - w

oczach Michaiła zapaliła sie zimna wsciekłosc.

- Spokojnie - zmitygował go Pan Samochodzik. - Najpierw trzeba go dopasc...

- A co wam udało sie zdziałac? - zaciekawiłem sie.

- Wyobraz sobie, znalezlismy miejsce, gdzie zazwyczaj cumuje. To niewielki port

przeładunkowy w Malmo. Wynajmuja tam nabrze&a dla statków, które chca dłu&ej

cumowac... Przybył 1 kwietnia, a odpłynał do Polski 23 maja...

- Czyli musimy poszukac budynków, które były remontowane w kwietniu i maju -

powiedziałem. - Tam prawdopodobnie rozpruli skrytke...

- Owszem, to jedna z hipotez roboczych - powiedział Michaił. - Ale mamy jeszcze

druga. A własciwie wy macie, bo przecie& ja nie byłem obecny przy jej wymyslaniu... -

spuscił oczy.

Skromnosc to piekna i zanikajaca dzis cecha charakteru...

- Zaraz sobie przypomne - potarłem czoło. - Ach tak. Niekoniecznie skrytka. Mogli

ukrasc go z magazynu muzealnego. Sa tu jakies muzea?

- I to kilka - wyjasnił nasz przyjaciel. - To miasto uniwersyteckie, wiele wydziałów

ma bogate kolekcje.

- Trzeba sie zastanowic nad tym, który wydział mo&e miec w swoich zbiorach

egipskie mumie...

- Biologia, czyli dawniej zapewne wydział naturalistyczny...

- Historii naturalnej - poprawiłem go łagodnie.

- No własnie. Nie wiedziałem, jak to po polsku trzeba powiedziec.

- Do tego medycyna, antropologia, archeologia... - wyliczał Pan Samochodzik.

- Zbiory archeologiczne sa zgromadzone w budynku muzeum przy katedralnego -

powiedział Michaił. - Urocze miejsce, zwiedzałem je kilka lat temu...

- Mo&e wiec od tego zaczniemy? - podsunał szef. - A jesli tam nie złapiemy

sensownego tropu, to bedziemy sie zastanawiali, co dalej.

- Zgoda - podniosłem sie od stołu, ale zaraz usiadłem z powrotem, bo kelnerka

własnie przyniosła mi sniadanie...

Budynek muzeum miescił sie tu& za katedra. Zreferowalismy bileterce, co nas

sprowadza. Zafrasowała sie wyraznie i zadzwoniła do kustosza zbiorów. Jak sie okazało, miał

akurat kilka dni urlopu i pojechał nad morze na ryby, ale dowiedziawszy sie, co nas

sprowadza, obiecał przyjechac za godzine lub półtorej.

- Mamy mnóstwo czasu - ucieszył sie szef. - Zwiedzmy sobie na razie ekspozycje.

Mo&e podpatrzymy cos ciekawego, co przyda nam sie w pracy, gdyby znowu trzeba było

organizowac jakas wystawe?

Weszlismy po schodkach na pietro i zanurkowalismy do sal.

- O rany - szepnałem oczarowany.

- Wyra&aj sie jak przystało na kulturalny egzemplarz gatunku homo sapiens - zgromił

mnie pan Tomasz, ale widac było, &e i on jest pod wra&eniem.

Muzeum było dziewietnastowieczne. W ciagu ostatnich stu lat we wnetrzu nie

zmieniło sie niemal nic. Solidne drewniane witryny, na półkach le&ace zabytki. Stare

drewniane gabloty pełne krzemiennych narzedzi, ponacinanych kosci i drobnych wyrobów

znamionujacych swit epoki metali. Na scianach jako dekoracja wisiały kamienne siekierki,

uło&one artystycznie od najwiekszej do najmniejszej. Weszlismy do kolejnego pomieszczenia.

Prosty, cie&ki stół otoczony krzesłami zajmował srodek sali. Du&e okna wpuszczały swiatło

jesiennego poranka. Wokół stały stare krzesła, a pod scianami w gablotach pyszniła sie piekna

kolekcja wydartych ziemi artefaktów dawnych epok.

- Prawdopodobnie odbywaja sie tu jakies zajecia ze studentami - powiedział Pan

Samochodzik w zadumie. - Zobaczcie, wszystko jakby stworzone do pracy czy wykładów dla

niewielkiej grupy osób...

- Ma pan racje...

Sala wygladała tak, &e wszystko we mnie skrecało sie z &alu. Pomyslałem o tym, ile

ju& lat mineło, od kiedy studiowałem historie sztuki i naraz zapragnałem, by czas sie cofnał.

Poczułem przemo&na chec, by zostac studentem archeologii na uniwersytecie w Lund... Siasc

tu przy stole, słuchac siwowłosego uczonego i podziwiac kamienne groty dzid wyjmowane z

gablotek...

Przeszlismy dalej. Nie wiedziałem wiele o prehistorii Szwecji, ale kolekcja pozwalała

sporo sie nauczyc. Pan Tomasz podziwiał raczej sposób wyeksponowania ni& archeologiczne

łupy...

Łacznikiem przeszlismy do drugiej czesci muzeum. Tu prezentowano najwyrazniej

kolekcje nale&aca do miejscowej diecezji. Stare rzezby pochodzace z kosciołów, kilka

obrazów swietych, sztandary niesione w procesjach, ornaty haftowane srebrna i złota nicia,

relikwiarze... Mo&na było wedrowac tu godzinami i cieszyc oczy.

- Pomyslcie, jak wspaniale musiały wygladac ich koscioły w czasach przed reformacja

- szef z westchnieniem pokrecił głowa. - I jak wspaniale mogłyby wygladac dzisiaj...

Zwłaszcza &e to, co uratowało sie, to mo&e jeden procent koscielnych skarbów...

- Co sie stało, to sie nie odstanie - powiedział Michaił ze smutkiem. - U nas w Rosji

tak&e zniszczenia okresu rewolucji przechodza wszelkie pojecie...

Kustosz odnalazł nas w tej własnie czesci muzeum. Był wysoki, jasnowłosy, w

cienkich drucianych okularach. Mógł sobie liczyc około czterdziestu lat... Nazywał sie Lars

Mork.

- Mumie? - zdziwił sie, gdy wyłuszczylismy mu, czego szukamy. - Owszem, mamy

trzy sztuki, sa zamkniete w magazynie od lat... W zasadzie nie pasuja do ekspozycji, a jakos

nigdy nie pomyslałem, &e warto by je wystawic. Choc mo&e to niegłupi pomysł? To by nam

troche przyciagneło ludzi...

- Mo&na by po&yczyc gdzies jeszcze troche egipskich zabytków i zrobic mała wystawe

tematyczna - podsunałem. - W zeszłym roku w muzeum w Płocku było cos takiego.

- To jest mysl - zanotował na kartce. - Dziekuje za pomysł.

- Czy mo&e pan sprawdzic, czy wszystkie mumie sa nadal w magazynie? - pan

Tomasz delikatnie wrócił do meritum.

- Ale& oczywiscie.

Zaprowadził nas na zaplecze i niebawem znalezlismy sie w czesci magazynowej

muzeum. Wedrowalismy długo po ró&nych zakamarkach, mijajac setki skrzyn z zabytkami,

rzezby i obrazy zbyt zniszczone lub na tyle mało ciekawe, &e ich nie wyeksponowano.

Wreszcie w niedu&ym pomieszczeniu na strychu znalezlismy cel naszych poszukiwan. Mumie

były trzy. Spoczywały w szklanych skrzyniach zabezpieczajacych.

- Kartona&e, a nie sarkofagi - stropiłem sie.

- To znaczy? - pan Tomasz spojrzał na mnie zdezorientowany.

Wyreczył mnie milczacy dotad Michaił.

- Jesli rodziny nie było stac na trumne, robiono to w ten sposób: zabanda&owane

zwłoki okrecano czyms w rodzaju tektury z papirusu, gruntowano powierzchnie i pokrywano

malowidłami takimi jak na trumnie czy sarkofagu.

- Rozumiem - kiwnał głowa - tylko nie wiedziałem, &e tak sie to nazywa.

- W tym wypadku - kustosz wskazał drewniane deski zabezpieczajace mumie od dołu

- kartona&e przygotowywano wczesniej. Potem w miare potrzeb dobierano odpowiadajace

rozmiarem mumii i wsuwano ja do srodka, zabezpieczajac otwór drewnianym deklem...

- Z jakiego okresu pochodza? - zapytałem.

- Schyłek Nowego Panstwa...

Nie mielismy tu ju& nic do roboty... Powleklismy sie do wyjscia.

- Wpadnijcie do Uppsali, tam maja du&o mumii - zasugerował kustosz, &egnajac nas w

drzwiach muzeum.

Po wyjsciu z muzeum rozdzielismy sie. Pan Tomasz pojechał na posterunek, a potem

wraz z Lundenem mieli wytypowac liste remontowanych budynków, w których studenci

mogli znalezc mumie Nebamona. Natomiast ja i Michaił udalismy sie obejrzec miejsce, gdzie

wczorajszego wieczoru dostałem pompka rowerowa po głowie.

W hotelu po&yczylismy dwa rowery i ruszylismy, najpierw alejka pomiedzy domami,

potem dalej wałem i scie&ka przez pola.

- Widze tu dwa mo&liwe warianty - powiedział mój przyjaciel. - Po pierwsze, mogli

pojechac tu liczac, &e pociagna cie za soba... Wywiedli w ustronne miejsce i dali po głowie.

Potem pewnie sprawdzili dokumenty, by dowiedziec sie, co z ciebie za ptaszek...

- Mysle, &e to chyba mało prawdopodobne - poskrobałem sie po głowie. - Za du&e

ryzyko, przecie& poza tym, &e ich scigałem, zawiadomiłem policje, &e uciekaja...

- A zatem wariat drugi. Student z pubu przylatuje do Marcusa. Ten decyduje sie na

natychmiastowa ucieczke...

- Wrócił po swoje ubrania albo w pospiechu czegos zapomniał.

- Owszem, ale dopiero gdy ochłonał z pierwszej paniki... A zatem ucieka. Nie wiedza,

&e jedziesz za nimi taksówka, ale kiedy ruszasz na piechote, zapewne dostrzegaja cie z daleka.

Mo&e maja lornetke.

- Mogli po prostu przyspieszyc i zniknac... Nie musieli ryzykowac konfrontacji -

zamysliłem sie.

- Owszem. Ale z drugiej strony... Nie pomyslałes, &e mogłes wzbudzic nie tylko

strach, ale i ciekawosc?

- Ciekawosc? - zdziwiłem sie.

- Owszem. Dlaczego Marcus sie przestraszył? Byc mo&e z tego samego powodu, co

„&ołnierz” w Warszawie. Ukradli czesc zabytków Hosenduftowi, a on na nich poluje. Marcus

dowiaduje sie, &e przyjechał ktos od Kowalskiego. Dzwoni do kumpla na komórke, by to

sprawdzic...

- Do diaska, o tym nie pomyslałem!

- Dowiaduje sie, &e Kowalski nikogo takiego nie wysyłał. Co wiecej, gdyby cie

wysłał, podałby ci numer telefonu albo jakies informacje umo&liwiajace kontakt...

- A sadziłem, &e tak dobrze to wszystko wymysliłem - pokiwałem głowa nad swoja

głupota.

- A wiec Marcus ucieka i w pewnej chwili wraz z kumplem orientuja sie, &e ktos ich

sledzi. I tu mamy problem. Jesli dostrzegli sunaca ich sladem taksówke, mogli wjechac w

miejsce, gdzie samochód nie da rady sie dostac i tam zastawili zasadzke. Ale niewykluczone,

&e nie dostrzegli taksówki, za to zauwa&yli kogos, kto robi sobie maraton ich tropem...

Kumpel Marcusa, student z pubu, obejrzawszy cie przez lornetke stwierdza, &e ich tropem

posuwa sie tajemniczy gosc z Polski, kto wie, mo&e wynajety przez Hosendufta specjalista od

łamania kosci nieuczciwym wspólnikom... Ale zamiast wpadac w panike, podchodza do

sprawy konstruktywnie. Daja ci po łbie i sprawdzaja dokumenty.

- A niech ich z taka „konstruktywnoscia”.

- Nie przesadzaj. Mogli zabic, a nie zrobili tego.

- Fakt.

- Jechali gdzies, gdy cie spostrzegli. Pytanie dokad? Bo przecie& nie na wycieczke...

Zatrzymałem sie w miejscu wczorajszej napasci.

- Dwie farmy - powiedziałem. - Mo&e jechali do którejs z nich? Mo&e maja tam

kryjówke.

- A mo&e ten poznany w pubie gdzies tu mieszka. I zaproponował kolesiowi, &e ukryje

go u siebie.

- Nie wygladał na człowieka ze wsi.

- Nie opieraj sie na polskich doswiadczeniach. To jest Szwecja, Pawle. Tu nawet

menele inaczej wygladaja...

- Faktycznie...

Michaił obejrzał mape okolicy.

- Tu stała policyjna zasadzka - pokazał szose przecinajaca dró&ke w odległosci około

kilometra.

- Ale zawrócili i w nia nie wpadli.

- A mo&e wcale nie zawrócili - zamyslił sie. - Mo&e zjechali gdzies w bok do którejs z

tych farm... Albo przyczaili sie w lesie i przeczekali obławe...

Ruszył naprzód. Scie&ka zakrecała w lewo, ale po prawej widac było niedu&y lasek.

Wygladał paskudnie, gesty, ciemny i złowieszczy...

- W sam raz wymarzone miejsce na kryjówke przestepców - widocznie poczuł to samo

co ja. - I zwróc uwage na to - wskazał dłonia ledwo widoczny slad opony na poboczu.

- Ktos sprowadził sobie rower po nasypie w dół... albo i dwa rowery - przyjrzał sie

sladom.

- Tropimy?

- Jasne - usmiechnał sie lekko. - Dzisiaj to my bedziemy rozbijali głowy pompkami...

- No... - z powatpiewaniem popatrzyłem na urzadzenie zaczepione do ramy. Pompka

była... plastykowa.

- U mnie w kieszeni zawsze znajdzie sie jakis argument - nie stropił sie brakiem

wymarzonego narzedzia. - Ten lasek nie jest du&y... Przeszukamy go w kwadrans...

Sprowadzilismy nasze pojazdy na dół i wciagnawszy je miedzy drzewa, przypielismy

starannie łancuchami.

- W prawo, w lewo czy do przodu? - popatrzyłem na zbity gaszcz czesciowo

uschnietych drzewek.

- Mo&e po sladach? - zasugerował.

- Gdzie tu widzisz jakies slady!? - zdumiałem sie.

- Musieli pójsc scie&ka lub przecinka na tyle szeroka...

Nie musiał konczyc. Wiedziałem, co ma na myli. Przeszukalismy skraj zagajnika i

niebawem trafilismy na cos w rodzaju scie&ki. Pas wygniecionych traw ciagnał sie zakosami

w głab lasu. Michaił wyciagnał jakas straszliwa spluwe i odbezpieczył. Ja miałem przy sobie

pistolet gazowy. Ruszylismy naprzód.

Chłodny jesienny wiatr, który dokuczył nam na scie&ce rowerowej, tu, pomiedzy

drzewami, przycichł. Było jednak chłodno i nieprzyjemnie. Wilgotna sciółka plamiła nam

buty. Drzewa wygladały ponuro. Swierki, czesciowo uschniete, obrosniete grzybem i

ozdobione zwieszajacymi sie girlandami pajeczyn, robiły przygnebiajace wra&enie.

- A& mo&na uwierzyc w trolle i te wszystkie paskudztwa ze szwedzkich legend

ludowych - mruknał mój towarzysz.

- Ja boje sie tylko ludzi...

- Ja te&...

Posrodku lasu stała niewielka ceglana budowla. Gdyby nie fakt, &e znajdowalismy sie

w kraju protestanckim, wziałbym ja za kapliczke... Choc z drugiej strony była za niska i zbyt

przysadzista, jakby wrosnieta w ziemie...

- Co to mo&e byc? - spytałem zaskoczony.

- Mo&e bunkier? - zamyslił sie. - A mo&e budka transformatorowa?

Obeszlismy budynek wokoło. Niewatpliwie wzniesiono go z mysla o wojnie. Waskie

strzelnice celowały we wszystkie strony. Próbowałem zajrzec przez jedna z nich, ale od

srodka zabezpieczały ja sosnowe deski.

- Co za kretynizm - stwierdził mój przyjaciel. - Bunkier z cegły dziurawki i pustaków.

Przecie& to mo&na by przestrzelic z kałasznikowa na wylot...

- Mysle, &e po prostu w okresie „zimnej wojny” jakis patriotycznie nastawiony Szwed

pobudował w lesie ukryty punkt oporu - zauwa&yłem. - Człowiek, który nigdy nie był w

wojsku i nie bardzo miał pojecie o wytrzymałosci materiałów...

- I do tego przemyslnie ukrył wejscie - mój przyjaciel pierwszy obszedł budynek

dookoła.

Zajrzałem na dach, ale tam te& nie było &adnej klapy. Korytarz wejsciowy znalezlismy

opodal. W miekkiej ziemi głeboko odcisnał sie slad opony rowerowej. Właz do bunkra

przyprawił mnie o salwe szczerego smiechu. Drewniane drzwi okuto spora iloscia

zardzewiałej blachy.

- Jeden z nich tu przyjechał - powiedział Michał, ogladajac uwa&nie ziemie. - Drugi

pewnie zawrócił do miasta.

- Ciekawe tylko po co?

- Taka opuszczona budowla w odludnym miejscu mo&e byc dobrym magazynem

ró&nych łupów. Na sarkofagu były slady wilgoci?

- Owszem.

Michaił wyjał z kieszeni komplet wytrychów i zabrał sie do forsowania zamka.

- A zatem po znalezieniu mogli go tu trzymac przez jakis czas... Skrytka niczego sobie

- mruknał.

- Czy ryzykowaliby uszkodzenie antyku?

- To nie sa chyba fachowcy. Nie przewidzieli tego.

- Oni mo&e nie, ale Hosenduft?

- To jego dziadek był antykwariuszem, a nie on. Taka wiedza raczej nie drzemie w

genach...

- Nie wiemy, czy i on tym nie handluje, mo&e na mniejsza skale pokatnie...

- I gotowe - pchnał drzwi.

Weszlismy do korytarza wymurowanego starannie z cegieł.

- U&ył gruzu z jakiejs rozbiórki i niewielkiej ilosci pustaków - mój towarzysz oswietlił

sufit.

- A mo&e to było jeszcze inaczej - błysnał mi pomysł. - Mo&e ten, który budował ten

schron, rozbierał jakies ruiny i trafił na nasza mumie?

- Chyba nie. Te cegły wygladaja na stare, ale to produkcja maszynowa.

- Kierat napedzany koniem?

- Mo&e i tak.

Jeszcze jedne drzwiczki. Tym razem solidne, &eliwne i bardzo małe.

- Co to jest? - zdumiałem sie.

- Przypuszczam, &e klapa paleniska parowozu - usmiechnał sie Michaił. - Z pewnoscia

najsolidniejszy element tego kurnika.

Bunkier miał wewnatrz tylko jedna niedu&a salke. Jej podłoge stanowiła nierówno

ubita ziemia. Stało w nim kilka niewielkich skrzynek. Były puste. Ale na podłodze odbił sie

charakterystyczny podłu&ny slad.

- Sarkofag - westchnałem. - Był tutaj i to stosunkowo niedawno...

- Zgadza sie. Zadzwon do Lundena, trzeba zabezpieczyc te slady. A my przyczaimy

sie w lesie, choc szansa, &e studenci tu wróca, jest znikoma. Wszystko, co tu przechowywali -

wskazał na skrzynki - zabrali ze soba...

Mimo &e nie miało to wiekszego sensu, zaczailismy sie w krzakach i poczekalismy na

przyjazd ekipy policji.

- Sprawnie wam idzie - mruknał Lunden - ale i my nie gorsi - spojrzał na nas z

dumnym usmiechem. - Ustalilismy, gdzie brygada Hosendufta pracowała na czarno przy

remoncie... Nawiasem mówiac, budynek ciagle jest rozgrzebany. Capnieto ich, zanim

skonczyli...

- Rewelacja - ucieszyłem sie. - Moge przejrzec akta tamtej sprawy?

- W zasadzie chyba nie wolno mi ich udostepniac - zamyslił sie.

Na szczescie w sukurs przyszedł mi drugi policjant.

- Co pan, szefie? Mo&e im to jakos pomo&e.

- Zgoda. Wieczorkiem wpadnijcie do mnie do biura, to je sobie na spokojnie

obejrzymy - obiecał.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ZRUJNOWANA KAMIENICA • ODROBINA PRZEMOCY •

SOCJOPACI • MUMIE RÓ%NYCH STRON SWIATA* GAMLE STAN •

SZYKUJEMY PROWOKACJE • ROZRYWKI GENERAŁA

Budynek, który remontowała ekipa Hosendufta, znajdował sie opodal dworca w starej

czesci miasta. Była to dwupietrowa kamienica, o elewacji wykładanej płytami piaskowca. Pan

Samochodzik ju& na nas czekał.

Weszlismy do sieni, a potem na podwórze. Przypomniałem sobie walaca sie

kamieniczke nale&aca kiedys do Benedykta Solfy, ale podobny był tylko układ pomieszczen.

Tu nie było szerokich na palec pekniec sciany, &adne belki nie groziły runieciem na głowe.

Ekipa skuła tynki, odsłaniajac mur ze starej cegły strychulcowej. W murze co mniej wiecej

dwadziescia centymetrów były nawiercone otwory grubosci ołówka.

- Co oni? - zirytował sie Lunden. - Wysadzac w powietrze chcieli?

- Nie - pokreciłem głowa. - To slady osuszania muru. W te otwory wlewa sie

preparaty zawierajace kwas fluorokrzemowy i on, rozprzestrzeniajac sie porami cegły, wia&e

wilgoc w krzemionke...

- Sprytne - mruknał.

- I tansze ni& osuszanie przy u&yciu pradu elektrycznego - dodał Michaił.

Budynek miał niewielkie piwnice, podmokłe i cuchnace. Tu sarkofag przetrwałby

najwy&ej kilka lat. Spenetrowalismy parter i wdrapalismy sie na pietro. Tu te& zdarto tynki,

ale daremnie wypatrywalismy wybebeszonej skrytki.

- Jeszcze strych - policjant popatrzył na góre.

- To mo&e my? - zaproponował Michaił, patrzac na mnie.

Strych był ponury i ciemny. Poczułem sie nagle nieswojo. Jak wyglada taka mumia?

Tak jak na filmie czy gorzej? Nic przyjemnego znalezc zasuszone zwłoki na strychu...

Na szczescie jednak na strychu znalezlismy tylko troche zdezelowanych mebli, worki

po cemencie i dwa zupełnie &ywe koty, które fukneły na nas gniewnie, jakby broniły swojego

terenu przed intruzami.

- No to zgłupiałem - powiedział Michaił. - Jesli nie tu ja znalezli, to gdzie, u licha

cie&kiego? Przecie& slad na podłodze w bunkrze...

- Dowiemy sie - uspokoiłem go. - To tylko konspiratorom wydaje sie, &e ich tajemnice

na zawsze pozostana ukryte. Wszystko wczesniej czy pózniej wychodzi na jaw...

Zeszlismy na dół. Nasi przyjaciele stali tam i nudzili sie potwornie.

- Tu nic nie ma - powiedziałem. - I chyba nigdy nie było.

- Chodzmy na obiad - zadecydował szef. - A potem pomyslimy, co dalej. Przejrzymy

akta i mo&e wymyslimy cos nowego. Cos, co pozwoli mam kontynuowac poszukiwania...

Zasiedlismy w niewielkiej restauracyjce niedaleko katedry. Zapadał ju& zmrok.

Zamówilismy sobie miejscowy specjał: marynowanego łososia w sosie koperkowym. Było to

nawet niezłe, tylko... słodkie. No có&, za karpiem po &ydowsku te& nie przepadałem.

Zjedlismy obiad, a na deser dostalismy ciastka o nazwie „czarne kulki”. Michaił

stwierdził, &e jeszcze rok temu, podobnie jak przez 150 lat, nazywały sie „murzynskie kulki”,

ale ktos dopatrzył sie w tej nazwie elementów rasistowskich.

- Pogłupieli ludzie - pan Tomasz wygladał na wstrzasnietego ta informacja.

Jadłem, popatrujac przez szybe na miasto. Nie mogłem sie przyzwyczaic do tak

krótkiego dnia - i nie dziwiłem sie, &e Szwedzi te& cie&ko to znosza... I nagle spostrzegłem

chłopaka poznanego wczoraj w pubie. Przeszedł dwa kroki od nas, oddzielony tylko szyba

- To on - syknałem.

- Idzcie za nim - polecił szef. - Ja zapłace. Tylko bez przemocy - przykazał

Michaiłowi.

- Oczywiscie - powiedział bez przekonania nasz przyjaciel.

Studenta nie było trudno sledzic. Szlismy za nim krok w krok. Dosc nieoczekiwanie

skrecił w jakas brame.

- Wyglada na to, &e nas zauwa&ył - powiedział Michaił.

- Chowa sie...

- A mo&e przyczaił, &eby dac nam w łeb... To mo&e my mu damy? Dowalimy mu

zdrowo...

Pomacałem guz na potylicy. Ciagle jeszcze był nabrzmiały.

- Jestem za dowaleniem.

Weszlismy w brame. Malenkie podwórko, drzwi na klatke schodowa. Stał za

drzwiami z no&em w rece.

- Serdecznie witam. Dawnosmy sie nie widzieli - powiedziałem z usmiechem. -

Poznaj Michaiła, mój spec od tortur, łamania kosci i podobnych zadan...

Przeciwnik patrzył na nas, intensywnie sie nad czyms zastanawiajac.

- Dwóch na jednego? - zapytał wreszcie zaczepnie.

- Ale& skad, spuscimy ci łomot pojedynczo - usmiechnałem sie jeszcze szerzej. -

Najpierw jeden, potem drugi...

- Mam czarny pas w karate - nadrabiał mina.

- Trenowałes karate? - Michaił popatrzył na mnie.

- Karate akurat nie. Tylko podstawy. Zawsze wolałem kung-fu.

- To mamy pecha, bo ja te& nie znam karate. Trudno, bedziemy bili cie nieprzepisowo

- zwrócił sie do osaczonego wroga.

- Który z nas pierwszy mu dokopie? - zadumałem sie. - A mo&e niech on wybierze?

- Jak pokonam jednego, bede mógł odejsc? - student próbował sie targowac.

- Dobra - kiwnałem głowa. - Wybieraj sobie przeciwnika.

Z wahaniem wskazał mojego towarzysza. Michaił był młodszy ode mnie i nieco

ni&szy. Wydawał sie delikatniejszej budowy i choc wiedziałem, &e to tylko pozór, mógł byc

postrzegany jako słabszy i łagodniejszy. Cofnelismy sie na podwórze. Student zamachnał sie

piescia jak cepem. Rosjanin wykonał ładny unik, kopnał go pod kolano, złapał za reke i

przerzucił jak worek kartofli. Po chwili kleczał na plecach powalonego i wykrecał mu obie

rece jednoczesnie.

- To co, która mu złamiemy najpierw? - w jego głosie wyczułem rozczarowanie.

Sadził widac, &e walka troche potrwa.

- Po co łamac, mo&e sam powie? - zadumałem sie.

- Puscicie mnie, jak wszystko powiem? - w oczach chłopaka błysneła nadzieja.

- Puszcze cie wolno - powiedział Michaił. - I nawet nie dam kopa w zadek na droge,

choc straszna mam ochote...

- Marcus Varberg zwiał do domu. Mieszka w Sztokholmie, ma mieszkanie po matce

na Gamla Stan, ale nie znam dokładnego adresu - zaczał sypac. - Z Kowalskim chodził

jeszcze do sredniej szkoły. Tu na uniwersytecie w zeszłym roku rozprowadzali amfetamine, a

potem przerzucili sie na jakies inne interesy. W lesie na zachód od miasta ma magazyn w

bunkrze...

- Znalezlismy go - powiedziałem. - Ale jest całkowicie wyczyszczony.

- Tak? - zmartwił sie, &e jego informacje moga okazac sie niewystarczajace. -

Trzymali tam jakies rzeczy, oni dwaj i jeszcze jeden chłopak z Polski, nie znałem go, i taki

Niemiec, który nimi kierował.

- Marek Hosenduft - mruknałem.

- Wiosna przywiezli tam du&a drewniana skrzynie. Przyjechali chyba ze Sztokholmu.

Mieli ja tam przez jakies dwa tygodnie, pilnowałem jej, dobrze zapłacili. Robili tu na czarno

jakis remont - na to byli umówieni wczesniej. No i wpadli. Musieli wracac do kraju. Wzieli

skrzynie na statek i popłyneli do Polski. Wspominali, &e zrobia na niej dobry interes... Potem

Varberg i Kowalski wrócili, byli wsciekli, mówili, &e Niemiec ich oszukał i udaje, &e jakis

sarkofag mu skradziono... Ale pochwalili sie, &e te& go przekrecili i zwineli mu sprzed nosa

cała mase drobnych łupów...

- Gdzie znalezli ten sarkofag? - stwierdziłem, &e opowiesc składa sie z samych

ogólników i trzeba troche podra&yc temat.

- Nie wiem.

- Która reke chcesz miec złamana najpierw? - Michaił, gdy tylko odrobine sie postarał,

znakomicie umiał udawac prawdziwego psychopate...

- Naprawde nie wiem - wykrztusił.

- Chyba mnie nie przekonałes...

- Dobra, to nam wystarczy - uspokoiłem sadystyczne zapedy przyjaciela. - Pusc go i

zadzwon po policje.

Student z trudem dzwignał sie na nogi.

- Policje? - zdziwił sie. - Przecie& wszystko wam powiedziałem... Mieliscie mnie

puscic...

- Ja cie pusciłem, zgodnie z obietnica - mój przyjaciel ju& wybierał numer na komórce.

- Ale sam rozumiesz, &e mój kumpel niczego nie obiecywał i chyba ma w stosunku do ciebie

inne plany...

Policja przybyła równo po pieciu minutach.

- Jestem niewinny - student na widok mundurowych odetchnał z ulga. - Aresztujcie

tych dwu socjopatów... - wskazał nas.

- Proponuje zaczac od rewizji w jego mieszkaniu - powiedziałem do Lundena. - Mo&e

tam miec na przykład kilka działek amfetaminy.

Zdaje sie trafiłem w sedno, bo przeciwnik pobladł jak sciana.

- Zajmiemy sie tym - obiecał gliniarz.

- I zdejmijcie mu odciski palców, mo&e beda pasowały do pewnej pompki rowerowej -

zasugerował Michaił.

- O to te& zadbamy...

Niestety Lunden nie miał dla nas dobrych wiesci.

- Nie znalezlismy danych Varberga w naszej bazie meldunkowej - powiedział. -

Prawdopodobnie nie jest zameldowany...

- Student mówił, &e Varberg mieszka w Sztokholmie w mieszkaniu po matce.

- Chyba nosiła inne nazwisko ni& on... To da sie ustalic, ale potrwa z tydzien. A wam

sie spieszy... Zrobimy rewizje u niego na kwaterze. Mo&e trafimy na notatnik z adresami?

Rewizja w mieszkaniu studenta przeszła nasze najsmielsze oczekiwania. Policjanci

znalezli prawie sto gramów narkotyku, a zza szafy wydobyli antyrame. Pod szkłem

spoczywała lniana chusta, mocno ju& zbrazowiała i zetlała, na której widac było jeszcze zarys

postaci Ozyrysa, wyhaftowanej niegdys kolorowa wełniana nicia.

- Po to wrócił do mieszkania Varberga - odgadł szef.

- A wiec, robaczku, co to jest? - Lunden zwrócił sie do aresztanta.

Ten spojrzał ponuro na nasze znalezisko.

- To Marcusa - powiedział wreszcie. - Ja mu tylko przechowywałem. Amfetamina te&

jest jego...

- A ty jestes biedna, zbłakana owieczka, sprowadzona na zła droge przez tego

plugawego degenerata - usmiechnałem sie. - Gdzie znalezli mumie i sarkofag? Co z nim

zrobili? Gadaj! - krzyknałem.

- Przyznaj sie, krócej bedziesz siedział - poradził pan Tomasz.

- A jak kiedys wyjdziesz, to nie bede na ciebie czekał pod brama - wycedził Michaił.

- Naprawde nie wiem - jeknał. - To ich interesy. Ja tylko mu to przechowywałem...

- Za współudział nie dostanie du&ego wyroku - powiedział Lunden. - Ale za narkotyki

w takiej ilosci dostanie z osiem lat... Dobre i to.

- Trzeba odszukac Marcusa Varberga - powiedziałem. - I chyba wiem, jak to zrobic...

- O? - zdziwił sie policjant.

- Przypuszczam, &e ten ptaszek ma w telefonie jego numer, jakos musieli sie

kontaktowac. Operator sieci telefonicznej powinien ustalic, skad dzwoniono...

- Z dokładnoscia do kilkudziesieciu metrów - oczy Lundena zabłysły. - Lepsze to ni&

nic!

Zamyslił sie.

- Musze tu dopilnowac wszystkiego - powiedział wreszcie. - Mo&e pojada panowie do

Sztokholmu, a ja dołacze jutro po południu?

- Ju& prawie noc - zafrasował sie szef.

- Jest osiemnasta. Około pierwszej bedziecie na miejscu. Wynajmijcie sobie pokój w

hotelu, a rano podesle wam namiary, skad ostatnio dzwonił - zaproponował.

- A zatem nie ma chwili do stracenia - Michaił poderwał sie z krzesła. - W droge.

Jechalismy na północ szeroka, dobrze utrzymana szosa. Siedziałem na tylnym

siedzeniu i usiłowałem troche sie zdrzemnac, ale jakos mi nie szło. Leniwie przysłuchiwałem

sie rozmowie Michaiła i Pana Samochodzika.

- Interesujaca jest ta mumifikacja - powiedział szef. - Pomijajac ju& drastycznosc tego

typu praktyk... Stosowali ja tak&e Indianie z Ameryki Południowej...

- Owszem. Zajmowało sie tym kilka ró&nych kultur, co rusz znajduje sie nowe

cmentarzyska... Wiedza o tym, co działo sie w staro&ytnym Peru, Boliwii i Chile bardzo sie

wzbogaciła przez ostatnie cwiercwiecze.

- Gdzie jeszcze mumifikowano?

- Znani z tego sa Guancze &yjacy na Wyspach Kanaryjskich. Stosowali technike

podobna do wczesnych praktyk egipskich balsamistów, ale prymitywniejsza... Dzis znamy

niewiele ich mumii i wiekszosc jest w fatalnych stanie. Mumifikacje stosowali tak&e

Chinczycy, Ujgurzy, ludy polinezyjskie. Na pograniczu USA i Meksyku tak&e kwitła ta

szlachetna sztuka...

- To bardzo ciekawe.

- Za najstarsze uchodza mumie ludu Chinchorro, &yjacego w dawnym Chile.

Datowane sa na szóste tysiaclecie przed nasza era... Ostatnie mumie w tej czesci swiata

powstały prawdopodobnie w XVII-XVIII wieku. Inkowie konserwowali ciała swoich

władców i niekiedy najwa&niejszych dostojników... Z tych terenów znamy tak&e sporo

pochówków dzieci zło&onych w ofierze. Nie sa to mumie w scisłym tego słowa znaczeniu, po

prostu ciała, które wysuszyły zimne i suche wiatry na szczytach Andów.

- Mumie naturalne, tak to sie chyba nazywa... Wybacz, przerwałem ci.

- Wsród zwłok, które najlepiej zachowały sie bez pomocy człowieka, mamy ludzi

znalezionych na bagnach w Danii i północnych Niemczech - przewa&nie byli to przestepcy

skazani na utopienie. Brak dostepu tlenu i kwasny odczyn błota sprawiły, &e ich ciała uległy

wygarbowaniu niczym skóra na walizki... Pochodza przewa&nie z epoki &elaza i wczesnego

sredniowiecza... W USA maja dosc makabryczny eksponat: ciało Kubanczyka pochowanego

na Florydzie. Jego grobowiec na skutek podniesienia sie wód gruntowych zatonał. Gleba

miała tam odczyn kwasny, zamieniło go w cos w rodzaju mydła...

- Makabra. Nie znasz weselszych tematów?

- To pan zaczał...

- Przepraszam. Mów o mumiach, ale bez makabrycznych szczegółów, bo w nocy nie

zasne...

- Kilka lat temu na lodowcu alpejskim na pograniczu Austrii i Szwajcarii natrafiono na

ciało mysliwego z epoki neolitu... Nie jest to wprawdzie mumia, bo nikt nie preparował jego

ciała w celu konserwacji, ale podobnie jak ofiary z Andów wysuszyły je suche i zimne

wiatry...

- O tym słyszałem. To, zdaje sie, jedno z najwa&niejszych znalezisk archeologicznych

XX wieku...

- Głównie dzieki temu, &e zachował sie przy nim cały niemal ekwipunek z tego

okresu. Łuk, siekiera, resztki ubrania, woreczek z ziołami... W czasie sekcji ustalono, co zjadł

na ostatni posiłek. Zdobyto ogromna ilosc ciekawych danych naukowych. I to w dodatku z

okresu, z którego praktycznie brak znalezisk z materiałów organicznych. Podobnie wygladaja

mumie Eskimosów, na które natrafia sie na Grenlandii oraz ciała koczowników syberyjskich

zachowane w wiecznej zmarzlinie. Tyle &e pochodza ze znacznie lepiej znanych okresów...

- A bardziej nam współczesne?

- Zmumifikowane ciała chrzescijanskich mnichów znajdujemy w Etiopii, Egipcie,

Palestynie, Kapadocji, na swietej górze Athos, tyle &e to tak&e mumie, które powstały w

sposób niejako naturalny. Jesli w kryptach panuje odpowiedni mikroklimat, tkanki moga ulec

strupieszeniu, wyschnac i ciało przetrwa całe wieki...

- My te& mamy podobne miejsca w Polsce - powiedział pan Tomasz. - W Krakowie w

podziemiach klasztoru bernardynów, ponadto na Swietym Krzy&u, gdzie spoczywaja

domniemane zwłoki ksiecia Jeremiego Wisniowieckiego, pod niektórymi innymi kosciołami.

- W Rosji prawdopodobnie balsamowano ciała swietych - Michaił nie chciał byc

gorszy. Jego kraj te& miał sie czym pochwalic. - Mamy troche takich relikwii. Na Ukrainie te&

sa. W Ławrze Kijewsko-Pieczerskiej. Mumifikowalismy te& zwłoki naszych carów, niestety

niewiele z nich zostało... Rewolucja.

- Byłem w Petersburgu wiele lat temu. Widziałem grobowce w soborze.

- Owszem, ale pod zrekonstruowanymi płytami nie ma nic. Ciała w zimie 1918 roku

wywleczono i wyrzucono do Newy... Po upadku ZSRR szukała ich nawet specjalna komisja.

Wyciagano z rzeki mase ludzkich kosci, ale trudno cokolwiek dopasowac... Mamy te& mumie

Lenina - mruknał.

- No własnie, nie przypomina tych egipskich... Słyszałem, &e zastosowano tam jakis

tajny preparat...

- Owszem. Po smierci zwłoki Lenina zabalsamowano prowizorycznie,

prawdopodobnie kamfora - właczyłem sie do rozmowy. - Zło&ono je w tymczasowym

mauzoleum. Przez zime jego twarz zupełnie poczerniała. Jednak Instytut Konserwacji Tkanki,

powołany specjalnie do tego zadania, problem rozwiazał. Zwłokom przywrócono naturalna

barwe, ale co tydzien musza przechodzic przeglad, prawdopodobnie zwiazany z jakimis

zabiegami. Jesli wierzyc pracownikom instytutu, ciało jest elastyczne... Ta sama technika

zakonserwowano te& ciała innych komunistów, w tym Stalina...

- Ale po kilku zaledwie latach le&enia koło Lenina Chruszczow nakazał eksmitowac

go z mauzoleum - uzupełnił mój przyjaciel. - Pogrzebano go noca pod murem Kremla. Nie

wiadomo, co zostało z jego mumii po tylu latach bez konserwacji, ale sadze, &e nikt nie ma

specjalnej ochoty tego sprawdzac... Oczywiscie kra&a pogłoski, &e to, co le&y w mauzoleum,

to woskowa kukła, a prawdziwy Lenin dawno został zjedzony przez robaczki...

Zmumifikowano podobnie tak&e Georgi Dymitrowa, przywódce bułgarskich komunistów. Z

nim w ogóle jest dziwna sprawa. Po 1989 roku wyniesiono go z mauzoleum w Sofii. Budynek

wykorzystano w sposób dosc szokujacy: w czasie kampanii reklamowej przed premiera filmu

wytwórni Disneya „101 dalmatynczyków” pomalowano go w czarno-białe łaty, a potem

wysadzono w powietrze. Co do samej mumii, ponoc sprzedano ja po cichu amerykanskiemu

kolekcjonerowi.

- Kto jeszcze z wielkich tego swiata został zmumifikowany?

- Aleksander Macedonski - przypomniał nam szef. - Ale jego ciało przepadło w

zawierusze dziejów... Z naszych bohaterów zabalsamowany został chyba jedynie Józef

Piłsudski.

- O, nie wiedziałem - zdziwiła mnie ta informacja.

- Niestety, w czasie ceremonii pogrzebowej w Warszawie nastapiło oberwanie chmury

i trudno powiedziec, jak taka ilosc wilgoci wpłyneła na stan zwłok... W ka&dym razie jeszcze

w okresie miedzywojennym szklana trumna, w której spoczywa w Krypcie Srebrnych

Dzwonów na Wawelu, została nakryta &eliwnym sarkofagiem i od tamtej pory

prawdopodobnie nie była ogladana.

- Czasem sa tajemnice, których lepiej nie znac - powiedziałem.

- Zreszta takie wystawianie ciała na widok publiczny mnie razi. Naprawde nie

chciałbym, &eby moich krewnych czy mnie ogladały kiedys watahy &ujacych gume

turystów...

- Te& trzeba to rozró&nic - powiedział Pan Samochodzik. - Co innego jest wystawic

ciało bohatera, aby ludzie mogli mu zło&yc hołd, czym innym robic z niego atrakcje

turystyczna, jak z mumiami na Sycylii...

- A jeszcze czym innym sa badania naukowe mumii - powiedział Michaił. - Mo&na

dzieki temu zdobyc ogromna wiedze. Na przykład na Synaju w klasztorze Swietej Katarzyny

przez blisko dwa tysiace lat ciała mnichów spuszczano do pieczary pod kosciołem, gdzie

uległy naturalnej mumifikacji. Dzis mo&na zrobic badania genetyczne i antropologiczne,

dowiedziec sie, co jedli, jak sie ubierali...

- I mnisi sie na to zgodzili? - zdziwił sie pan Tomasz.

- Tak. Zale&y im na odszukaniu wsród tysiecy ciał relikwii zało&yciela ich

zgromadzenia...

Zaczałem zapadac w drzemke. Za oknami samochodu panował ju& zupełny mrok.

Dochodziła północ. Te& sobie znalezli temat...

- W USA działa Amerykanskie Towarzystwo Mumifikacyjne - jak przez wate

dobiegał mnie głos przyjaciela. - Oferuja kilkanascie sposobów konserwacji posmiertnej...

Tak&e wsród rosyjskich mafiosów i biznesmenów kwitnie popyt na takie usługi...

- Kto sie tym zajmuje?

- Instytut konserwujacy zwłoki Lenina... Zreszta on sam napisał kiedys, &e

rewolucjonisci i bandyci sa sobie klasowo bliscy, choc pewnie nie to akurat miał na mysli...

Zasnałem. Dojechalismy do stolicy faktycznie koło pierwszej w nocy. Michaił słyszec

nie chciał o &adnym hotelu, było dla niego oczywiste, &e zatrzymamy sie u niego w domu. Na

wpół drzemiac przeszedłem przez salon i rzuciwszy sie na łó&ko w pokoju goscinnym,

natychmiast zasnałem.

Oczywiscie po takiej porcji makabrycznych opowiesci przysnił mi sie koszmar z

Leninem w roli głównej. „Wódz” wydostał sie ze szklanej trumny i ganiał mnie długo po

jakichs zakamarkach swojego mauzoleum... Takie sa skutki opowiadania sobie po nocy

strasznych historii o mumiach...

- Nie mo&emy pojechac na Stare Miasto wehikułem - powiedział Michaił przy

sniadaniu. - Jest piekny, ale troche zanadto rzuca sie w oczy.

- Lubie miec go pod reka - powiedziałem. - Czasem przydac sie mo&e naprawde

szybki wóz.

- Zwłaszcza w srodku miasta na waskich uliczkach w godzinach szczytu - rozesmiał

sie Pan Samochodzik. - Pamietasz, jak kiedys w Krakowie gonilismy fiacika?

- Mysle, &e mo&na zaparkowac przy nabrze&u za ratuszem - odezwał sie nasz

przyjaciel. - Tam, gdzie stoja stare statki. Przy kilku stoja te& stare samochody, nie bedzie sie

rzucał w oczy. Barka z 1908 roku jest własnoscia mojego przyjaciela, mo&emy stanac obok.

- No to załatwione - ucieszyłem sie.

Prawie bylismy ju& na miejscu, gdy zapikał mój telefon. SMS od Lundena. Wczoraj o

dwudziestej Varberg dzwonił ze swojej komórki. Policjant ustalił z grubsza szerokosc i

długosc geograficzna. Ciekawa była te& druga informacja. Rozmówca miał telefon

zarejestrowany w Polsce, ale znajdował sie w okolicach Lund.

- To mo&e byc Kowalski - zauwa&ył szef. - Z Polski wyjechał, pewnie był w Szwecji...

Nie wiedział, &e capnelismy studenta, a Marcus musiał uciekac.

- To brzmi prawdopodobnie - mruknałem. - Trzeba było zastawic kotły w

mieszkaniach kolesia z pubu i Marcusa...

- I w bunkrze w lesie - dodał Michaił.

- Mo&e nie jest za pózno? - zadzwoniłem.

Jak sie okazało, pomysleli o tym i bez naszej pomocy. Wszystkie trzy punkty

znajdowały sie pod dyskretna obserwacja.

Zostawilismy samochód przy nabrze&u. Przez chwile patrzylismy na stare okrety,

które w tym własnie miejscu spedzały ostatnie lata swego &ycia. Statki rzeczne i morskie,

barki, galary i kutry. Wiele z nich pamietało XIX stulecie. Zakonserwowane, zacumowane

przy nieu&ywanym nabrze&u stanowiły jedyny w swoim rodzaju skansen szwedzkiej &eglugi

przybrze&nej. Ile lat jeszcze przetrwaja? Gdzies tam pod warstwami lakieru ich drewniane

elementy powoli ogarniał rozkład. Blachy toczył rak korozji... Ale przynajmniej jesien &ycia

beda miały spokojna.

Przeszlismy piechota do mostów prowadzacych na Stare Miasto. Fontanny w parku

przed ratuszem wyłaczono ju& na zime, drzewa gubiły liscie, a trawe kilka dni temu „zwa&ył”

pierwszy przymrozek. Ale jesien tego roku była piekna... W Szwecji nieczesto miewaja tak

pogodne dni. Przechadzka była bardzo przyjemna. Dawno ju& nie miałem okazji tak

wedrowac... Ostatnie tygodnie to był nieustanny biurokratyczny kierat. Z domu do

ministerstwa, przerzucanie papierów. Z biura do domu, spac, a rano znowu do pracy... Wypad

do Krakowa, a teraz wycieczka do Szwecji stanowiły miłe urozmaicenie...

Sztokholmskie Gamla Stan - Stare Miasto. Niedawno odwiedzałem tu dom aukcyjny,

w którym pod młotek poszedł list Marii Skłodowskiej do Alberta Einsteina... Obiecałem sobie

wówczas, &e wreszcie zwiedze to miasto. A dzis. Dzis znowu nie mielismy czasu...

Szlismy waskimi zaułkami, popatrujac na GPS. Wreszcie zatrzymałem sie.

- Gdzies tutaj - powiedziałem, patrzac bezradnie wokoło. Kilkadziesiat sklepików z

pamiatkami, wy&ej wznosiły sie sciany kamienic. W szybach przegladało sie chłodne jesienne

słonce.

- To beznadziejne - powiedział Pan Samochodzik trzy godziny pózniej.

Przemierzylismy kilkakrotnie wszystkie uliczki w interesujacym nas kwartale

zabudowy. Marcus Varberg gdzies tu zapewne mieszkał. Ale nie moglismy przecie& liczyc, &e

przypadkiem wpadniemy na niego, gdy wyjdzie z domu, by kupic cos do jedzenia...

- Predzej on nas wypatrzy z okna ni& my jego - westchnał Michaił. - A mo&e do niego

zadzwonic... - zadumałem sie.

- I co? Powiedziec mu, &eby sie poddał i wyszedł z rekami podniesionymi do góry?

- A mo&e udac, &e przysyła nas Hosenduft i ponegocjowac?

- Nie nabierze sie - szef pokrecił głowa. - Wie ju&, &e ktos przybył z Polski...

Gdybysmy chocia& mieli pewnosc, &e nie wie, kim jestes - wtedy mógłbys udawac człowieka

od antykwariusza. Ale po tym, jak sprawdzili ci dokumenty...

- A mo&e ja? - zaproponował Michaił. - Mnie nie zna. Nie wiedza, &e jest nas trzech.

- Wiedza. Student z Lund nawet bił sie z toba.

- Ale potem zaraz trafił w rece policji. I nie zda&ył go ju& ostrzec, &e masz pomocnika.

- Mo&emy zaryzykowac - mruknał pan Tomasz. - Tylko co mu powiesz?

- Zobaczycie... Ale &eby wyciagnac korzysci z tej prowokacji, trzeba poczekac, a&

dojedzie do nas Lunden...

Nasz przyjaciel przyjechał dopiero po szesnastej. Zaprosił nas do policyjnego

biurowca, w którym ju& kiedys składałem zeznania.

- Zapomnielismy w całym tym bałaganie - powiedział, kładac przed nami kilka teczek

- Tu sa akta sprawy z ta praca na czarno w Lund...

Protokoły zatrzymania grupy pieciu nielegalnych pracowników. Hosenduft, Kowalski,

Varberg, Arv Reid - student poznany przeze mnie w pubie i Piotr Bardak - to on udawał

&ołnierza na fotografii przekazanej antykwariatowi.

- Mamy jego nazwisko - oczy Pana Samochodzika zabłysły. - To mo&e...

- ...mo&e uda sie go aresztowac - podchwyciłem. - Tu jest nawet jego adres.

Pan Tomasz spojrzał na zegarek.

- Tu niedaleko jest port, z którego pływaja promy do Gdanska - powiedział. - Nocny

rejs, powiedzmy na siódma rano bedziecie na miejscu. Pociag intercity do Warszawy...

- Szefie, naszego ministerstwa na to nie stac - powiedziałem łagodnie. - Po co mamy

jezdzic? Nie lepiej wysłac faks do Skorlinskiego, &eby drania aresztowali? Przesłuchac go

moga sami... Nie jestesmy do tego niezbedni.

- Fakt. Jakos przywykłem robic wszystko sam - posmutniał lekko. - Ale rzeczywiscie.

Tak bedzie taniej i du&o szybciej...

- Zajme sie tym natychmiast - Lunden przepisał dane na kartce.

Generał Skorlinski, pykajac z fajeczki, przeczytał faks ze Szwecji. Westchnał. Od

kiedy awansował, z tygodnia na tydzien czuł sie bardziej znudzony. Nadzorował obecnie

kilkadziesiat dochodzen, rzucał pomysły usprawniajace prace policji, dbał o statystyki

wykrywalnosci sprawców... Jego praca była potrzebna, a dzieki jego madrym decyzjom za

kratki trafiało wiecej kryminalistów ni& byłby w stanie schwytac w pojedynke.

A jednak coraz czesciej łapał sie na tym, &e wolałby byc prostym posterunkowym...

Wywa&ac drzwi, biegac po dachach, skuwac bandziorom łapki na plecach.

- Niedługo przyrosne do tego stołka - westchnał.

Trzeba było wezwac kogos i polecic mu, by zaraz zajał sie sprawa... Ujał mikrofon

interkomu.

- Birski i Rowicki do mnie - polecił.

Po chwili w drzwiach staneli dwaj rosli funkcjonariusze. To on wyciagnał ich z

posterunku na wsi zabitej dechami i przeniósł do Warszawy. Tu w stolicy ich talent znajdował

lepsze zastosowanie ni& na prowincji.

Zamiast ganiac chłopów produkujacych po stodołach bimber, zajeli sie zwalczaniem

mafii. I zwalczali ja tak, &e tylko wióry leciały.

- Dostałem własnie faks ze Szwecji - powiedział. - Słyszeliscie o sprawie egipskiej?

Słyszeli. Kiwneli głowami.

- No wiec mamy tu namiary na jednego ptaszka zamieszanego w sprawe... Trzeba go

dopasc, przesłuchac, mo&e i przyładowac mu w obronie własnej.

- Mamy go brac? - spytał Birski.

Generał usmiechnał sie lekko.

- To mo&e byc bardzo grozny kryminalista - powiedział z usmiechem.

Zrozumieli &art i usmiechneli sie tak&e.

- Osobiscie poprowadze akcje - wstał, obciagajac na sobie mundur. - Tylko załatwcie

mi migiem normalna kurtke, bo w tym garniturku nie da sie normalnie pracowac.

- Tak jest - Rowicki zasalutował.

- I kompletny rynsztunek. Pałe, kajdanki, granaty gazowe. Zbiórka za piec minut w

gara&u.

Zasalutowali i odmaszerowali.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

JAMNIK, CZYLI GLIZDA • MIERNE EFEKTY ZASADZKI •

SZUKAM NA SLEPO, ALE Z INTUICJA • TRUP W WERSALCE •

ROZWIKŁANIE ZAGADKI

Naprzeciw dworca wschodniego w Warszawie stoi dziwny budynek. Ma tylko cztery

pietra wysokosci, za to długi jest niemal na pół kilometra. Na parterze od strony dworca

posiada kilkadziesiat sklepów. Wy&ej mieszkaja ludzie. Wejscia do klatek schodowych

znajduja sie od drugiej strony. Mieszkancy Warszawy nazywaja budynek ró&nie. Ci bardziej

kulturalni mówia o nim Jamnik, ci mniej wychowani - Glizda.

Bardak mieszkał na czwartym pietrze. Skorlinski z usmiechem popatrzył na metalowe

drzwi.

- Dokładnie tak jak lubie - powiedział. - Co to za przyjemnosc rozwalac takie

zwyczajne z dykty?

Birski przyło&ył mikrofon do framugi i wsłuchał sie w cisze.

- Chyba jest sam - powiedział.

- Swietnie. Co robimy z drzwiami?

- Mo&e ładunek kumulacyjny, wyrwiemy zamek i zawiasy, a potem wpadniemy do

srodka? - zaproponował Rowicki. - Albo kilka niedu&ych wokoło framugi, od razu widac, &e

partacze ja instalowali... Hartowana stal, ale sciany trzyma sie na zaprawie z gipsu.

- Dobra - Skorlinski a& zatarł z uciechy rece. - Wywalamy drzwi, ja wskakuje do

srodka, wy ubezpieczacie.

Sprawnie rozmiescili ładunki, uzbroili zapalniki i...

- Pojechali... - generał wcisnał detonator.

Ponura eksplozja wstrzasneła budynkiem. Posterunkowy nie mylił sie.

Antywłamaniowe drzwi osadzono niefachowo. Gipsowy pył wypełnił klatke schodowa,

gdzies pekła szyba, a stalowa framuga wolno runeła w głab mieszkania. Przeskakujac

przeszkode wpadli do srodka. Piotr Bardak stał grzecznie pod sciana z rekami uniesionymi

wysoko nad głowe.

- Dupa, a nie kryminalista - skrzywił sie generał. - Nawet nie było powodu, &eby mu

dowalic. A tak dawno nie poskramiałem &adnego naprawde groznego złoczyncy... - z &alem

zatknał pałke z powrotem za pas.

- Szefie, niech pan sie tak nie przejmuje - Birski serdecznie klepnał zwierzchnika po

plecach. - Zabierzemy pana na nastepna akcje, to mo&e bedzie okazja komus kosci

porachowac...

- A mo&e ten spróbuje ucieczki? - Rowicki spojrzał na zatrzymanego z usmiechem.

Chłopak poczuł ciarki na plecach.

- Nie bede uciekał - jeknał. - Tylko nie bijcie.

- Polska policja nie bije zatrzymanych - huknał jego towarzysz. - No, chyba &e

stawiaja opór - spojrzał spod oka na aresztanta.

Niestety ten nie dał sie sprowokowac.

- Ale ja przecie& nie stawiam... - wybakał.

- A szkoda. Pan generał, jak słyszałes, chciał...

Skorlinski wział sie w garsc.

- Dobra, nie straszcie go. Zaraz nam tu zawału dostanie i dopiero bedzie problem.

Sciagnijcie ekipe, scisła rewizja, a tego gagatka zaraz bierzemy na dołek i niech spiewa

wszystko co wie...

- Jestem całkiem niewinny - zaprotestował chłopak. - I nic nie wiem...

- Na poczatku wszyscy tak mówicie.

Dochodziła dziesiata, gdy zadzwonił telefon.

- Od generała... - wyjasniłem szefowi.

- Witaj, Pawle - Skorlinski był troche przygaszony. - Mamy waszego ptaszka.

- Swietnie - ucieszyłem sie. - I co wyspiewał?

- W zasadzie nic - westchnał. - Widzisz, podczas rewizji u niego w mieszkaniu nie

znalezlismy zupełnie nic. Jest czysty. Sprawdzilismy kibel, wentylacje, piwnice... i pusto. Ani

amuletów ani mumii. Nic, co moglibysmy powiazac ze sprawa. Były tylko te wojskowe

łachy, w których pozował do fotografii. Ale stare mundury mo&na przecie& posiadac zupełnie

legalnie. W dodatku nie bardzo mamy go za co przymknac, znalezlismy w jego telefonie

numer do Kowalskiego i to w zasadzie wszystko. Musimy go wypuscic. Chyba &e wspólnicy

go obcia&a.

- Ta fotografia. Próbowali wykiwac przy jej pomocy rzeczoznawców z Artmanna.

- Owszem, ale twierdzi, &e nie wiedział, do czego Kowalski jej u&yje. On sie tyko

przebrał i pozował. Nawet gdybysmy mu udowodnili udział w oszustwie, to i tak szkodliwosc

tego czynu jest znikoma. Sad poprzestanie zapewne na pouczeniu, w najlepszym razie wyrok

kilku miesiecy w zawieszeniu, a w tej chwili... Có&, mo&emy go przetrzymac do jutra do

jedenastej. Jesli to wam w jakis sposób pomo&e. Przynajmniej swoich kolesi nie ostrze&e.

- Dzieki, postaramy sie dobrze wykorzystac ten czas. Mamy pewien wyjatkowo

wredny plan.

O dziesiatej rano bylismy gotowi. Michaił zasiadł w ogródku piwnym. Lunden zdobył

szesciu wywiadowców w cywilu i rozstawił ich wokół ogródka. Opodal umiescił centrum

dowodzenia. Ulokowalismy sie w furgonetce ozdobionej reklama miejscowej piekarni. Dzieki

mikrofonom i kamerom moglismy sledzic akcje niemal jakbysmy byli na miejscu...

Michaił wystukał numer komórki Varberga.

- Halo? - rozległ sie zaspany głos.

- Witaj, robaczku. Wyspałes sie? To ubieraj sie, masz wa&ne spotkanie. Ze mna.

- Jakie znowu spotkanie?

- Nie wkurzaj mnie. Od naszej rozmowy zale&y twoja przyszłosc. O ile bedzie jakas

przyszłosc - dodał złowieszczo.

- Kim jestes?

- Nazywam sie Michaił. Pan Hosenduft wynajał mnie, &ebym rozwikłał kilka jego

problemów z niesolidnymi wspólnikami...

- O kurde...

- Reid i Bardak nie chcieli ze mna rozmawiac. Choc prosiłem równie grzecznie jak

ciebie. Nie chcieli, to trudno sie mówi. Ale ty mi sie wydajesz madrzejszy...

- Co sie z nimi stało?

Strach zadr&ał w jego głosie.

- Jak to co? Za zdrade pana Hosendufta mo&e byc tylko jedna kara... Kula w łeb i do

piachu.

Spojrzałem na szefa. Czy nasz przyjaciel nie przesadził troche z tym straszeniem? Pan

Tomasz usmiechnał sie i wzruszył ramionami. Nic na to nie moglismy poradzic. Taktyke

ustalał z Lundenem, wiec mo&e powinnismy zaufac ich fachowosci?

- Nie wierze ci - w głosie Varberga usłyszałem znamiona histerii.

- Zadzwon do nich i zapytaj. Telefony zostawiłem w kieszeniach, jak ich

zakopywałem. A teraz słuchaj. Pan Hosenduft chce odzyskac swoje rzeczy. Dwa trupy to i tak

sporo. Po co dodawac do nich dwa kolejne? Mo&esz odkupic swoje winy.

- I da mi spokój?

- Tak.

Milczał przez chwile.

- Co mam zrobic?

- Za piec minut badz przy Torget. Zda&ysz, to rzut kamieniem od twojego mieszkania.

Siedze w ogródku piwnym, mam na głowie kowbojski kapelusz.

Zamysliłem sie głeboko. Czy Varberg został nastraszony odpowiednio, czy za mocno?

Przyjdzie czy od razu ucieknie? Mielismy w zaułkach kilku wywiadowców, ale mo&e sie

przecie& wymknac. Albo... przyjdzie zabic Michaiła. Nie, to ostatnie chyba wykluczone.

Gdyby miał ochote zabijac ka&dego kto sie napatoczy, wykonczyłby mnie, gdy le&ałem

ogłuszony po ciosie pompka... A zatem przyjdzie czy nie przyjdzie? Spojrzałem na szefa. Te&

targały nim watpliwosci.

Przyszedł. Blady jak sciana, roztrzesiony. Ostro&nie usiadł po drugiej stronie stolika.

- Co proponuje pan Hosenduft? - wychrypiał przez scisniete strachem gardło.

- Maska z mumii Nebamona. Ty ja miałes - Michaił spojrzał na niego.

Znałem jego wzrok. Potrafił patrzec tak, &e ciarki przechodziły po plecach.

- Nieprawda - skłamał. - Była cały czas u Kowalskiego. Wystawił ja w antykwariacie

w Lund.

- Niech ci bedzie. Trzeba ja od niego odebrac. Do tego drobiazgi: bransolety,

amuleciki, chustka z haftem, naszyjnik...

- Wszystko wział Kowalski.

- Ł&esz jak pies - Michaił nie zmienił nawet tonu głosu. - Reid, zanim zdechł,

wyspiewał, &e to ty zaniosłes maske do antykwariatu. Widział te& w twoim mieszkaniu

chustke...

Po twarzy Marcusa widac było, &e jednak &ałuje przyjscia na spotkanie.

- Maski nie da sie odzyskac - powiedział. - Naszyjnika te&. Kowalski mnie namówił,

&ebym je wystawił. I niestety przepadły. Ju& ich nie...

- Jasniej prosze.

- Z Polski przyjechał detektyw i zablokował sprzeda&. Nazywa sie Paweł Daniec.

- Wykradnij je i po kłopocie. A tego Danca do piachu, zanim wpadnie na trop szefa.

- Ja... Zapłace za nie Hosenduftowi. Dostanie czysta gotówke, bez ryzyka...

- Wiesz, ile to warte?

- Wiem. Mam przecie& mieszkanie. Zastawie je. I mumie wam oddam, ciagle jest u

mnie. A reszte zabrał Kowalski dla swoich kumpli...

- Gdzie on jest?

- Nie wiem.

- Dzwoniłes do niego.

- Tylko na komórke. Jest gdzies w Szwecji, nie wiem gdzie. Ukrywa sie.

- Dobra. Oddasz mumie, załatwisz forse i pomo&esz złapac Kowalskiego. A ja daruje

ci &ycie.

- Zgoda. Wszystko zrobie. Tylko mnie nie...

Poczułem obrzydzenie. Tak szybko sypnał swoich kumpli. A mo&e cos knuł?

- To prowadz, idziemy do ciebie...

Ze złoscia palnałem sie reka w kolano. Tak sie sypnał. Varberg jednym kopem

przewrócił stolik prosto na Michaiła i przeskoczywszy płotek ogródka rzucił sie do ucieczki.

- Co sie stało? - nie zrozumiał szef.

Widac jego znajomosc angielskiego była zbyt słaba, by wychwycic tak drobne

niuanse...

- Michaił sie wygadał... Hosenduft musiał wiedziec, gdzie Varberg mieszka. A teraz

Marcus kapnał sie, &e Michaił jest podstawiony... bo gdyby przysłał go Niemiec, to znałby ten

adres...

- Maja go - odetchnał szef.

Faktycznie nie uciekł daleko. Jeden z wywiadowców wystrzelił siatke

obezwładniajaca i teraz student le&ał na ziemi zaplatany w nylonowe linki jak baleron...

- Nareszcie jakis sukces - ucieszyłem sie. - Warto by dorwac jeszcze Kowalskiego.

- Wszystko w swoim czasie - uspokoił mnie pan Tomasz.

Wygrzebalismy sie z samochodu i ruszylismy, by te& rzucic okiem na nasz łup.

Schwytanego Varberga przewiezli na komisariat i zanim zda&ył sie otrzasnac, od razu

poddali pierwszym przesłuchaniom. Przygladalismy sie temu z sasiedniego pokoju oddzieleni

szyba weneckiego lustra. Michaił biegle mówiacy po szwedzku tłumaczył.

- Marcus Varberg - powiedział Lunden.

Wiezien milczał, ale widac było po nim, jak gotuje sie wewnatrz z bezsilnej furii.

- Na poczatek podaj date i miejsce urodzenia oraz adres zamieszkania - polecił

Lunden.

- Odmawiam - prychnał wiezien.

- Zrewidowac - polecił policjant.

Dwaj funkcjonariusze szybko zgromadzili na stole zwartosc kieszeni zatrzymanego.

- Ani dokumentów ani kluczy do mieszkania - mruknał Michaił. - Do licha.

- To powa&y problem? - zapytałem.

- A wiesz gdzie on mieszka? Cwaniaczek nie pisnie nawet słowa o tym... i co mu

moga zrobic? Zameldowany jest pewnie zupełnie gdzie indziej, a tu na starym miescie ma w

chałupie cos trefnego... Mo&e narkotyki, mo&e wasza mumie...

- Bedziesz gadał? - zapytał Lunden wyraznie tracac resztki cierpliwosci.

- Urodziłem sie 16 kwietnia 1984 roku w Nora. Po smierci ojca opusciłem mieszkanie

komunalne, które zajmowalismy, i od tamtej pory nigdzie nie byłem zameldowany - wzruszył

ramionami.

- Gdzie mieszkałes w Sztokholmie?

- Odmawiam odpowiedzi - spojrzał dumnie.

- No to posiedzisz a& sobie przypomnisz - warknał policjant.

- Tylko 48 godzin - wiezien skrzywił wargi. - I chciałbym prosic o adwokata.

- Naprawde moga go wypuscic tak szybko? - zdziwiłem sie.

- Tak. Chyba &e sad zdecyduje inaczej - Michaił znał troche miejscowe zwyczaje. -

Ale z tym mo&e byc trudno. A ju& na pewno nie dostana nakazu rewizji w sytuacji, gdy nie

potrafia podac adresu...

- Nie miał przy sobie kluczy do mieszkania - rozwa&ałem. - Wiecie, co to znaczy?

- Kowalski dotarł na miejsce wczoraj póznym wieczorem lub dzis switem. I teraz on

tam gospodaruje i niepokoi sie, &e jego kolejny kumpel trafił za kratki... - pan Tomasz odgadł

tok mojego rozumowania. - Jestesmy w stanie namierzyc Kowalskiego, gdy bedzie rozmawiał

przez komórke?

- Z dokładnoscia do stu metrów - westchnałem. - Nic nam to nie da.

- Trzeba było zrobic po mojemu - zdenerwował sie Michaił. - Kopa w zadek i

pilnikiem po zebach...

- Zdaje sie, &e robilismy po twojemu - odgryzłem sie. - Zanim wygrzebałes sie spod

stolika, był ju& spory kawałek dalej.

- No dobrze - spotulniał. - Nie kłócmy sie. Jest szansa cos mu zaproponowac? -

zwrócił sie do Lundena, który własnie wszedł.

- Na przykład status swiadka koronnego... - dodałem, by wyjasnic, o co mu chodzi.

- Gdyby obcia&ył kolegów, mógłby liczyc na ni&szy wyrok, ale wywinie sie niskim

kosztem. A wiemy, &e prawdopodobnie to on był mózgiem całej tej operacji... Zreszta taka

propozycje mo&e zło&yc prokurator, a nie ja...

- Co mu grozi?

- Za handel kradzionymi zabytkami do pieciu lat wiezienia. Przy czym trzeba mu to

jeszcze udowodnic. Działanie w złej wierze i tak dalej...

- Wiemy, &e ukradł je Hosenduftowi - powiedział pan Tomasz. - Tylko czy ten go

oskar&y? Sam wszedł w ich posiadanie nielegalnie i przemycał je do Polski. Gdybysmy

znalezli miejsce, skad je wyciagnał, mo&na by oskar&yc go o kradzie&...

- Handlował narkotykami...

- Przy nim nic nie znalezlismy. Nawet jak Reid go sypnie, to bez dowodów nic nie

zrobimy. Mo&e w jego kwaterze cos jest, ale najpierw trzeba ja znalezc... Mamy sytuacje,

jakby klucz był wewnatrz zamknietego na klucz pudełka.

- Pompka - rzuciłem odkrywczo.

- Jaka pompka? - nie zrozumiał.

- Ta, która walnał mnie w głowe, a na niej jego odciski palców? - zapytałem Lundena.

- Nie wiem, ale zdjelismy mu przed przesłuchaniem - zaraz sprawdzimy. Tylko co to

da?

- Zrozumcie. On uderzył mnie pompka i pojechał dalej do bunkra. Nie wie tak

naprawde, co sie ze mna stało...

- Jest to jakis pomysł. - zadumał sie szef. - Co zatem sugerujesz?

- Teraz panska kolej, by u&yc metody bata i marchewki - powa&nie powiedział

Michaił. - Zagrac nieczysto...

- Brzydze sie takimi metodami - odparował szef.

- Całe &ycie walczył pan czysto - powiedziałem. - To mo&e zrobi pan wyjatek? Jeden

mały fortel... Podstep.

Spojrzał na mnie cie&kim wzrokiem.

- A co miałbym zrobic?

- Isc i nastraszyc go, &e ze mna bardzo zle. I &e od tej jego pompki moge w ka&dej

chwili wyciagnac nogi. A on w takim wypadku bedzie ekstradowany do Polski, gdzie grozi

mu za to na przykład kara smierci - podsunałem.

- To nie tylko oszustwo, ale i potwornie naiwne - powiedział. - Sumienie splamie, a on

w to i tak nie uwierzy.

- No to klops - mruknałem. - Chyba &e sam do niego pójde. I postrasze.

- Tylko &adnych kłamstw - pan Tomasz surowo pogroził mi palcem.

- Mo&e wystarczy to co jest...

Wszedłem do pokoju przesłuchan.

- Poznajesz mnie? - zapytałem po angielsku.

- Nie - pokrecił głowa

- Przypomnij sobie pewien wieczór, rozbiłes mi na potylicy pompke do roweru... I my

ja mamy. Z twoimi odciskami palców. A ja mam obdukcje lekarska.

- Udział w bójce z u&yciem niebezpiecznego narzedzia - zidentyfikował - od dwóch

miesiecy do dwóch lat. Tyle &e to była samoobrona. Zauwa&yłem, &e leziesz za nami i

zaczaiłem sie. Wpadłes prosto na mnie.

- Biłes od tylu. Jak bandzior.

- Niewykluczone, ciemno było - naigrywał sie. Wyszedłem.

- Twarda sztuka - mruknał Michaił. - A nie dałoby sie go wrzucic na pół godzinki do

piwniczki? Samego, tylko ze mna... Zrobie to tak, &eby wygladało na robote psychopaty...

- Nasz kraj jest cywilizowany, panie Tomatow - pouczył go Lunden. - To nie Rosja...

- Jak tu jest z archiwami hipoteki? - zadumałem sie. - Mo&na w tym pogrzebac?

- Sadze, &e bez problemu - wyjasnił policjant. - Trzeba tylko zło&yc wniosek i po kilku

dniach jest odpowiedz. Tylko &e nie znamy jeszcze nazwiska jego matki, po której dostał to

mieszkanie...

- A mo&e wypuscic go, a potem zobaczyc, dokad pójdzie? - zasugerował szef. - Ma

przy sobie sto koron drobnymi. Ile za to prze&yje? Dwa dni? Wczesniej czy pózniej bedzie

musiał wrócic do domu.

- Nie takie to głupie - mruknał Michaił. - Ale to mo&e strasznie długo potrwac?

- Skoro hipoteka odpada, to mo&e gdzies mógłbym zdobyc ksia&ke telefoniczna z lat

czterdziestych? - zwróciłem sie do Lundena.

- Mo&e w muzeum poczty? - zadumał sie. - Czego chce pan szukac?

- Mam pewien pomysł... mo&e idiotyczny, ale niewykluczone, &e przyniesie efekty.

Podrzucił mnie z powrotem na Gamie Stan. Dostałem bez problemu dwie ksia&ki

telefoniczne: pierwsza z 1938, druga z 1942 roku. Kilkanascie minut pózniej podałem

Lundenowi adres przez telefon.

Solidne drzwi z debowych desek nie poddały sie łatwo. Policyjni technicy dobry

kwadrans meczyli sie z zamkami. Wreszcie ustapiły. Wkroczylismy do mieszkania. Kowalski

własnie usiłował sie ubrac. Był nacpany i nie bardzo zdawał sobie sprawe, &e wokoło stoja

policjanci. W jednej ze scian ziała dziura prowadzaca do niewielkiej pakamerki. Stosy kurzu i

slady na podłodze wskazywały, &e to własnie tutaj ostatnio stał sarkofag Nebamona. W kacie

poniewierały sie jeszcze zetlałe banda&e zdarte z mumii egipskiego dostojnika.

Samo ciało te& znalezlismy. Studenci ukryli je w wersalce, na której le&ał Kowalski.

- Zaskakujace - powiedział szef krecac głowa. - W &yciu by mi do głowy nie przyszło,

&eby spac na wersalce, w której jest zamknieta prawdziwa mumia...

- Bo my, szefie, jestesmy normalni - wyjasniłem. - A oni nie...

- Chodzmy na obiad - zaproponował Michaił. - Opowiesz nam, jak na to wpadłes, bo

ja na przykład nic nie kapuje. Jestem jak doktor Watson przy Sherlocku Holmesie, widze,

podziwiam i nie rozumiem...

- Z przyjemnoscia - mile połechtał mnie jego zachwyt.

Zostawilismy studenta w rekach policji, a sami poszlismy na nadbrze&e. W jednym ze

starych statków przyjaciele Michaiła mieli mała restauracyjke. Zasiedlismy wygodnie przy

stoliku. Podczas gdy w kuchni sma&yły sie aromatyczne plastry łososia, mogłem przystapic

do wyjasnien.

- Przywyklismy patrzec na druga wojne swiatowa przez pryzmat naszych

doswiadczen. Przegrana kampania wrzesniowa, okupacja, gwałty, przesladowania, tortury,

egzekucje... I całkowity niemal brak mo&liwosci ucieczki. Tymczasem Szwecja była

neutralna. Jej obywatele jezdzili swobodnie do Niemiec robic interesy. Eołnierze

Wehrmachtu leczyli sie w szwedzkich kurortach, a dzieci z Berlina w obawie przed nalotami

umieszczano w szwedzkich szkołach z internatami. Po Bałtyku spokojnie pływały szwedzkie

statki z ruda &elaza i niemieckie z weglem... Szwedzi zachowywali w stosunku do obu stron

konfliktu neutralnosc, choc wiecej &yczliwosci odczuwali chyba do ofiar tej wojny. Udzielili

schronienia sporej liczbie Eydów, wykupili troche wiezniów z obozów koncentracyjnych, po

wojnie udzielali szerokiej pomocy medycznej wyzwolonej Europie...

- Do czego zmierzasz?

- Peter Hosenduft musiał byc człowiekiem inteligentnym. Miał antykwariat, w nim

kupe ciekawych i cennych dzieł sztuki. Trwała wojna. Wprawdzie poczatkowo Niemcy

wygrywali, ale mógł znac prawdziwe relacje z frontu wschodniego. A te odbiegały znaczaco

od propagandy... Zaczynały sie naloty alianckie i radzieckie. Kupił mieszkanie na Gamla Stan

w Sztokholmie. Mo&e ukrył tu rodzine, mo&e tylko najcenniejsze eksponaty swojej kolekcji...

Po wojnie utknał w NRD, a jego krewni w Polsce. Przez wiele dziesiecioleci nie miał

mo&liwosci dorwania sie do swojego skarbu, przekazał jednak informacje o nim wnukowi.

Mo&e były mało precyzyjne, mo&e Marek Hosenduft nie bardzo mógł sie dobrac do

mieszkania i znajdujacej sie w nim skrytki. W koncu jednak mu sie udało. Poznał Marcusa

Varberga i jego kumpli. Zaczeli robic razem interesy: amfetamina, praca na czarno dla

Polaków. Wreszcie uznał, &e mo&e mu zaufac. Wspólnie rozwalili sciane i dobrali sie do

skrytki.

- I w tym momencie sie przeliczył - powiedział szef. - Wyplatali mumie z banda&y i

postanowili spienie&yc kolekcje znalezionych przedmiotów. Najpierw do Polski popłynał

sarkofag...

- ...ale splot przypadków sprawił, &e został jakos przechwycony przez litewskiego

kompozytora Vytautasa - mruknał szef. - Hosenduft nie mógł go sprzedac i zapłacic

studentom ich działki...

- Ci doszli do wniosku, &e ich oszukał i zaczeli wyprzedawac reszte przedmiotów

znalezionych w sarkofagu - uzupełnił Michaił. - Wtedy on sie wsciekł, ale nie mógł nic

zrobic, bo...

- ...bo miał zakaz wjazdu do Szwecji. Ale pewnie wysłał im listy z pogró&kami, bo w

Warszawie, sadzac, &e jestesmy jego agentami, wpadli w taka panike, &e jeden z nich nie

zawahał sie wyskoczyc oknem - zakonczyłem.

- Wszystko dobre, co sie dobrze konczy - pan Tomasz zatarł dłonie. - Pytanie jeszcze,

czy Szwedzi oddadza nam wszystko, cosmy tu znalezli?

- Mysle, &e tak. Nikt nie zgłasza do tego roszczen, a my mamy dowody na to, &e

mumia pochodzi z Polski.

Jak sie okazało, nie pomyliłem sie. Nie mineły trzy dni i zabalsamowane ciało

egipskiego dostojnika znalazło sie w Warszawie.

ZAKONCZENIE

Siedzielismy w gabinecie. Za oknem prószyły z nieba pierwsze płatki sniegu.

- A zatem sprawa praktycznie sie wyjasniła - powiedział Pan Samochodzik z

zadowoleniem, dolewajac sobie kawy z dzbanka. - A nasze muzea wzbogaca sie o cenny

zabytek...

- Mumia miałaby du&o wieksza wartosc naukowa, gdyby nie została rozwinieta przez

tych kretynów - westchnałem. - Ale dobre i to. Całe szczescie, &e nie słyszeli o tym, i&

Egipcjanie czesto wypychali mumie na przykład niepotrzebnymi ju& papirusami, bo pewnie

rozpruliby biedaka...

- Brr. Czy ty musisz zawsze schodzic na tak makabryczne tematy? - jeknał. - Jakby

mało było...

W tym momencie do drzwi zapukała sekretarka.

- Przepraszam - wsuneła głowe przez drzwi. - Jacys dwaj klienci do pana, szefie. Maja

wejsc czy zaczekac?

- Prosic.

Pan Tomasz w &yciu du&o sie naczekał pod drzwiami i dlatego starał sie, by ludzie,

którzy maja interes do niego, nie musieli doswiadczac tej przykrosci. Drzwi otworzyły sie i

staneli w nich... potomek gdanskiego antykwariusza i jakis gogus w garniturze.

- Marek Hosenduft - przedstawił sie gosc. - Mam przyjemnosc rozmawiac z Panem

Samochodzikiem? - skłonił sie przed szefem.

- Zgadza sie. Czym moge słu&yc? - mój zwierzchnik niechetnie wskazał mu krzesło.

- W dzisiejszym wydaniu „Dziennika Polskiego” jest informacja, &e przywiezli

panowie ze Szwecji pewna mumie...

- Owszem - szef nie stracił godnej pozy.

- Jestem jej włascicielem. Gdzie moge ja odebrac? Pan Daniec wspominał podczas

pobytu u mnie, &e znalezli panowie tak&e sarkofag.

- Co? - wykrztusił szef.

- Pozwola panowie - odezwał sie milczacy dotad człowiek w garniturze. - Michał

Blacha z kancelarii adwokackiej Gruszecki & Partnerzy. Pan Hosenduft zlecił nam sprawe

potwierdzenia praw własnosci do tych ruchomosci... Jesli panowie pozwola, zaprezentuje

nasze materiały...

Nie czekajac na nasza reakcje, rozło&ył na biurku stos dokumentów i potwierdzonych

notarialnie kserokopii.

- Tu jest katalog domu aukcyjnego Petera Hosendufta. Ostatnia aukcje zabytków i

dzieł sztuki zorganizowano w grudniu 1943 roku... Jak panowie widza, na pierwszym miejscu

znajduje sie mumia egipska z okresu XXI dynastii. Jej imie odczytano jako Nevamun. Tu jest

ekspertyza lingwistyczna wykonana przez Wydział Archeologii Uniwersytetu Gdanskiego.

Wedle obecnej transkrypcji imie to nale&y odczytac jako Nebamon... Zreszta zamieszczone na

koncu katalogu zdjecie potwierdzi w razie czego to&samosc...

- O, do licha - mruknał szef, patrzac na ilustracje.

- Skoro wystawiono ja na aukcji, to zapewne została sprzedana? - zauwa&yłem.

- Nie. Oto notatka słu&bowa licytatora, a to wycinek z „Danziger Zeitung”,

zawierajacy sprawozdanie z aukcji. Tak&e w nim napisano, &e najwspanialszy oferowany

zabytek, egipska mumia w sarkofagu, nie znalazł chetnego...

- Do diabła...

- To zaprzysie&one oswiadczenie mojego klienta, &e mumie przekazał mu w

testamencie dziadek, a to testament sporzadzony w Berlinie Wschodnim w 1982 roku, w

którym Peter Hosenduft ceduje na swojego małoletniego krewnego Marka zamieszkałego w

Polsce wszelkie prawa do zabytków bedacych własnoscia domu aukcyjnego, z klauzula, &e

dotyczy to tak&e zabytków rozproszonych w zawierusze wojennej, które uda sie odnalezc.

- Skad sarkofag znalazł sie w rekach Litwina Vytautasa? - zapytałem.

Marek Hosenduft wzruszył ramionami.

- Został mi skradziony.

- Dlaczego nie zawiadomił pan policji? - zainteresował sie szef.

- Nie ma takiego obowiazku. Sadziłem, &e uda mi sie go odnalezc osobiscie...

- W dniu wczorajszym Sad Rejonowy w Gdansku uznał prawa własnosci mojego

klienta do sarkofagu znajdujacego sie obecnie w depozycie Muzeum Narodowego oraz

wszelkich przedmiotów, które zostana odnalezione. Panom jako znalazcom przysługuje

zwyczajowe 10% znaleznego.

- Panski klient przemycił za granice bezcenny egipski papirus.

- Wiem o tym, ale ta sprawa została wyłaczona do oddzielnego postepowania i w

&aden sposób nie wpływa na orzeczenie sadu w sprawie własnosci pozostałych egzemplarzy

kolekcji. Własciwie moglismy od razu jechac do muzeum, ale mój klient uznał, &e nale&a sie

panom wyjasnienia... No i poprosimy o numery kont. Znalezne przelejemy natychmiast po

oszacowaniu wartosci odnalezionych przedmiotów...

Poszli. Siegnałem machinalnie po pozostawione przez nich papiery i wczytałem sie w

testament.

- Czyli Marek Hosenduft nie jest jego wnukiem - mruknałem. - Jesli dobrze rozumiem

ten ustep, to mieli wspólnego dziadka...

- Co to znaczy?

- Trzeci stopien pokrewienstwa...

- Pawełku, ze zgryzoty ci rozum odjeło - jeknał. - Własnie stracilismy jeden z

najwspanialszych zabytków, jakie kiedykolwiek udało mi sie odszukac, a ty wywlekasz

sprawy pokrewienstwa naszego wroga...

- Tak sobie pomyslałem, szefie, &e mo&e chciałby pan odzyskac sarkofag i mumie...

Podniósł głowe i patrzył na mnie w milczeniu, czekajac na dalsze informacje.

- Jest jakis sposób? Przecie& testament jest legalny... Wyrok sadowy uznał jego prawa.

Zło&ymy apelacje? Na jakiej podstawie?

Westchnałem cicho.

- Jest w naszym kraju siła, która nie boi sie &adnych sadów i która jest w stanie

wycisnac człowieka jak cytryne...

- Mafia?

- Ale skad - usmiechnałem sie skromnie. - Mam na mysli cos znacznie od niej

pote&niejszego.

- Wybacz, ale nie rozumiem...

- Odniesie sarkofag w zebach do muzeum i jeszcze przeprosi - warknałem msciwie. -

Ale na razie trzeba sie wybrac na wycieczke - zaczałem naciagac na siebie kurtke.

Szef po chwili wahania poszedł w moje slady.

Budynek urzedu skarbowego wygladał skrajnie odpychajaco. Szare sciany wyło&one

piaskowcem, kraty w oknach, stra&nik w drzwiach.

- Prawdziwa twierdza biurokracji - mruknał pan Tomasz. - Po co tu przyjechalismy?

- Zobaczy pan - usmiechnałem sie lekko.

Weszlismy do wnetrza i po chwili odnalezlismy wydział przestepstw gospodarczych.

Urzednik, który nas przyjał, miał nieciekawy wyglad. Skóra o chorobliwym odcieniu, &ółte

zebiska... Był chudy jak szczapa i widac było po nim nieuchwytne podobienstwo do

odnalezionej przez nas mumii. W jego oczach nie było ani sladu ludzkich uczuc. Straszne to

były oczy.

Przejrzał dokumenty i usmiechnał sie jadowicie.

- No có&, gratuluje, panowie - jego głos brzmiał jak skrzypienie szafy z aktami. - To

faktycznie powa&ne przestepstwo... Ile jest warta taka mumia w sarkofagu?

- Mysle, &e nie mniej ni& 20 tysiecy dolarów - powiedziałem. - Ale to powinien ocenic

rzeczoznawca.

Urzednik wyciagnał z szuflady kalkulator i chwile w niego stukał.

- Trzeci stopien pokrewienstwa, nale&ny panstwu podatek wyniesie trzydziesci szesc

tysiecy złotych, a kara za ukrycie spadku znacznej wartosci... - skarbowiec stukał przez

chwile w klawisze - jakies sto piecdziesiat tysiecy. Do tego zaległe odsetki od 1982 roku, po

30% rocznie... Łacznie trzydziesci cztery miliony złotych z groszami...

Pan Tomasz wytrzeszczył oczy w przera&eniu.

- Ale pewnie dran sie wywinie - mruknał biurokrata. - Jesli odda sarkofag do muzeum,

to nało&ymy na niego tylko około siedemdziesieciu tysiecy kary... Zaraz wyslemy do niego

stosowne wezwanie do zapłacenia. A panom nale&y sie piec procent tego, co wycisniemy, za

khm... obywatelska postawe.

- Czy to sie nie przedawniło? - zdziwił sie szef.

- U nas przedawnia sie dopiero po dwudziestu pieciu latach - urzednik wyszczerzył w

usmiechu &ółte zebiska. - A w uzasadnionych przypadkach w ogóle sie nie przedawnia...

Wyszlismy z ulga ze straszliwego gabinetu.

- To było potworne... - powiedział pan Tomasz. - A& mi go troche &al... Przestepca te&

człowiek...

- No có& - westchnałem. - Inaczej sie nie dało. Sadownie nigdy bysmy tego nie

załatwili. A tak, rach-ciach i po kłopocie. Jak ju& mówiłem, sarkofag sam do muzeum

odniesie i jeszcze bedzie zadowolony, &e wywinał sie tak niskim kosztem...

- Al Capone te& siedział w wiezieniu nie za to, &e był bandyta...

- ...tylko za to, &e nie płacił podatków.

1

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PS 63 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Mumia Egipska
63 A5 Pan Samochodzik i Mumia Egipska Tomasz Olszakowski
77 Pan samochodzik i zamek w Chęcinach T Olszakowski
63 T Olszakowski Mumia egipska
44 Pan Samochodzik i czarny książę T Olszakowski
24 A5 Pan Samochodzik i Tajemnice Warszawskich Fortów Tomasz Olszakowski
44 Pan Samochodzik i Czarny Książę Tomasz Olszakowski
50 Pan Samochodzik i Brązowy Notes Tomasz Olszakowski
33 Pan Samochodzik i Łup Barona Ungerna Tomasz Olszakowski
56 Pan Samochodzik i Adam z Wągrowca Tomasz Olszakowski
26 Pan Samochodzik i Zaginiony Pociąg Tomasz Olszakowski
Cykl Pan Samochodzik (31) Zaginione poselstwo Tomasz Olszakowski
PS 26 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Zaginiony Pociąg
PS 31 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Zaginione Poselstwo
PS 44 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Czarny Książę
PS 50 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Brązowy Notes
39 Pan Samochodzik i Wynalazek Inżyniera Rychnowskiego Tomasz Olszakowski
21 Pan Samochodzik i Rubinowa Tiara Tomasz Olszakowski
20 Pan Samochodzik i Arka Noego Tomasz Olszakowski

więcej podobnych podstron