Kościół i prawo
Od czasu kiedy Kościół zespolił się z władzą państwową, od kiedy wszedł pod jej protektorat, gdzie nazbyt często odgrywał rolę pana (czy też Matki, jak kto woli), niezmiennie wpływał, jawnie jak i zakulisowo, na treść prawa świeckiego. Tak było w średniowieczu, tak jest i dziś, choć oczywiście w innym zakresie. Nigdy bodajże nie był to wpływ pozytywny, a nader często obstrukcyjny. Rozważmy kilka tego aspektów - począwszy od ciekawostek historycznych, po czasy dzisiejsze.
Zdolność prawna i zdolność do czynności prawnej. W dawnym prawie polskim zdolność prawna i zdolność do czynności prawnych zależała od wyznawanej religii. Żydzi i Tatarzy nie mogli nabywać na własność lub dzierżyć dóbr ziemskich, nie mogli mieć służby i domowników chrześcijańskich, potomkowie członków rodzin heretyckich nie mieli prawa dziedziczenia, ich majątek podlegał konfiskacie. Prawa te ograniczała również przynależność do zakonu. Od XVI w., w związku z tzw. ustawodawstwem amortyzacyjnym, mnisi ograniczeni byli w zakresie możności testowania i nabywania praw spadkowych, nie mogli oni na ogół sprawować opieki, w prawie ziemskim ograniczono ich w zakresie nabywania dóbr ziemskich. Ustawodawstwo amortyzacyjne zakazywało ponadto alienacji nieruchomości ziemskich na rzecz Kościoła, związane to było z ruchem egzekucyjnym postępowej szlachty. Kościół do tej pory bardzo się bogacił na zapisach testamentowych. Szlachciców pouczano w czasie procesu edukacyjnego (pod zwierzchnictwem Kościoła), że zapiski w testamentach pro remedio anime (dla zbawienia duszy) dla Kościoła przysłużą się im w targach na sądzie ostatecznym. W związku z tymi prawami pojawiło się pojęcie dóbr martwej ręki, na oznaczenie majątków kościelnych, których nie można było zbywać.
Osoba prawna. Pojęcie osoby prawnej (zwanymi też w dawnym prawie polskim osobami sztucznymi, bądź osobami moralnymi) wywodziło się z prawa kościelnego, bowiem pierwszymi osobami prawnymi na ziemiach polskich były biskupstwa, kapituły i klasztory.
Zatroskany Jagiełło. W przeświątobliwej frazeologii celował dawniej neofita Władysław Jagiełło. Unia horodelska rozpoczyna się jak zwykłe wiejskie kazanie lub jak orędzie biskupie: „W imię Pańskie. Amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Obowiązkiem naszym jest użyczać zbawiennego krzyża z duchowym pokarmem tym, którym panując w doczesnych pożytkach pomagamy; czyniąc zadość ich potrzebom cielesnym również powinniśmy podawać, ile naszej możności starczy, pomoc do zbawienia; niech się nie zdaje, że starając się tylko o pożytki doczesne zaniedbujemy największego szczęścia; (...) Należy pilnie uważać, abyśmy dając ludziom cielesne dobrodziejstwa rozmyślali i nad tym, jakbyśmy mogli dać i niebieskie pokarmy i wskazać drogę wiecznej szczęśliwości...".
Prawo małżeńskie.
Początki
Dawne prawo małżeńskie w Polsce początkowo miało charakter świecki. Małżeństwo stanowiły: a) zmówimy; b) zdawiny c) przenosiny; d) pokładziny. Forma ta utrzymała się aż do soboru trydenckiego (XVI w.). Co prawda już w wieku XII (1197 r.) legat papieski Piotr z Kapui przywiózł do Polski rozkaz zawierania małżeństw, ale nie wywarło to żadnych zmian w praktyce (podobnie jak rozkaz celibatu duchownych, który upowszechnił się w Polsce dopiero w XIII/XIV w.).
Podobnie rozwód był w dawnym prawie polskim dozwolony. Wystarczyła jedynie obopólna zgoda małżonków, a nawet odesłanie żony przez męża.
Klerykalizacja
Z czasem, pod wpływem prawa kanonicznego, zmówimy przekształciły się w zaręczyny (oświadczenie woli zawarcia małżeństwa w przyszłości). Obowiązek zapowiedzi przedślubnych wprowadził sobór laterański w 1215 r., jednak w praktyce znalazło to swoje odbicie również dopiero po soborze w Trydencie. Formą małżeństwa wyznaniowego był ślub (poprzedzony zapowiedziami przez 3 kolejne niedziele, od czego jednak wyłączono szlachtę w XVI w.). Sobór trydencki wprowadził również egzaminy przedślubne ze znajomości religii chrześcijańskiej. Od roku 1577 małżeństwo bez dochowania wszystkich wymogów kościelnych uznawane było prawnie jako nieważne.
Ograniczono swobodę rozwodu do przypadków cudzołóstwa lub nastawania żony na życie męża.
Pod wpływem Kościoła pogorszyła się sytuacja dzieci nieślubnych, zwanych wylęgańcami lub pokrzywnikami.
Dążenia do laicyzacji prawa małżeńskiego
Ponownie powrócono do regulacji małżeństwa laickiego w czasach Księstwa Warszawskiego i Kodeksu Napoleona, jednak z uwagi na brak odpowiednich urzędników nadal obarczano tym duchownych, którzy (z uwagi na zapis o możliwości rozwodów) odmawiali swej pomocy. Regulacje te pozostały więc jedynie martwą literą.
Projekt Karola Lutostańskiego
Po raz kolejny do idei małżeństwa laickiego powrócono w czasach dwudziestolecia międzywojennego przy pracach nad kodeksem cywilnym, w projekcie osobowego prawa małżeńskiego profesora Karola Lutostańskiego z 1929 r. Był to najlepszy z przedstawionych wówczas projektów do prac komisji
Miał być w założeniu kompromisowy, nie chciano jednoznacznie rozdzielać prawa małżeńskiego z kościelnym. Wprowadzono więc doń możliwość wyboru formy zawarcia małżeństwa - cywilnej lub kościelnej ze skutkami w prawie cywilnym. Art. 54-57 projektu uwzględniały możliwość rozwodu bez podania przyczyn, dla małżeństw bez dzieci, po trzyletnim pożyciu i rocznej separacji. Małżeństwa z dziećmi mogłyby się rozwieść, ale po spełnieniu szeregu wymogów i obostrzeń. Generalnie kodeks był korzystnym rozwiązaniem dla kobiet i poprawiał ich położenie w stosunku do dotychczasowych rozwiązań.
Kler rozpętał wojnę ogólnopolską.
Możliwość zawarcia związku cywilnego przez formę kościelną nie tylko ich nie zadowoliła, ale wręcz rozsrożyła. Jakże to - wołali - mamy tworzyć więzy cywile naszym błogosławieństwem, które później mogą zostać zerwane bezbożnym prawem!? Biskupi natychmiast wydali list pasterski, w którym bili na alarm, przestrzegając przed katastrofą narodową: „Zamierzone prawo jest sprzeczne z prawem bożym. Zamierzone prawo jest posiewem bolszewizmu u nas w rodzinie. Zamierzone prawo grozi ojczyźnie śmiertelną zarazą duchową i ostateczną klęską. Obcy zaleją ziemie nasze! - Co nie daj Boże.”, informują nadto, że przedsięwzięto już stosowne środki zaradcze: „My, biskupi zebrani w Częstochowie w październiku b.r. modliliśmy się przed cudownym ołtarzem Matki Boskiej, prosząc Ją o pomoc, aby to zło zagrażające Ojczyźnie naszej zostało usunięte.”
Całą sprawę barwnie opisał Tadeusz Żeleński-Boy: „Raz po raz, kiedy czynniki państwowe ... rozumiejąc niecelowość lub szkodliwość pewnych urządzeń i ustaw, widząc płynące z nich nieszczęścia i zło, chcą zmienić coś na lepsze, zestroić z wymaganiami życia, kler zakłada swoje weto.”
Po biskupach przyszła kolej na prymasa Hlonda, który nieco bardziej był zdecydowany niż grono biskupie: „Już z okazji ostatniego święta papieskiego napiętnowałem niesłychany projekt ustawy o małżeństwie jako zamach... jako zuchwałą próbę... wydania rodziny na bezeceństwa bolszewizmu... Komisja Kodyfikacyjna ośmieliła się jednak zlekceważyć... Nie można dość stanowczo odeprzeć tych haniebnych zakusów...". Oto co pisał wówczas Boy: „...ma się wrażenie, że to mówi przedstawiciel postronnego mocarstwa, rezydujący w naszym kraju, ale obcy, przemawiający tonem władcy (...) Napiętnowałem... zuchwałą... bezeceństwa... ośmieliła się... haniebne zakusy... Co słowo, to obelga (..) Tak przemawia rzymski dygnitarz do wielkiego ciała najpoważniejszych prawoznawców, powołanych przez polski rząd celem przygotowania nowych ustaw! (...) już zarządzono we wszystkich kościołach śpiew `Pod Twoją obronę' przeciw projektowi Komisji Kodyfikacyjnej, ... państwowe radio nadaje obelżywe kazania, wymierzone przeciw projektowi państwowej Komisji. (...) Grunt to obelgi, jakie wszystkie pisemka prowincjonalne, dzielnie w tym obsługiwane przez Katolicką Agencję Prasową, wylewają kubłami na Komisję Kodyfikacyjną, złożoną z `masonów i niedowiarków', którzy `chcą zmusić Polaków do zaparcia się Boga i podeptania moralności chrześcijańskiej'; Komisję, której `bezczelność i bezwstyd da się porównać tylko z Sowietami' itd. W ten sposób „poinformowaną" ludność zagania się do podpisywania protestów. Chorzy w szpitalach muszą podpisywać pod grozą szykan ze strony siostrzyczek! Zdrowi - pod grozą rygorów kościelnych. W Łucku po nabożeństwie młodzież szkolna musiała przysięgać, że będzie walczyła z tą bolszewicką ustawą. Odmawia się sakramentów kmiotkowi na Pomorzu, o ile nie uzna prof. Lutostańskiego bolszewikiem i rozpustnikiem. Nie dziw, że potem czytamy w „Dzienniku Gdyńskim", że w Gdyni Tow. Rzemieślników i Rybaków „przystępuje do Stołu Pańskiego, aby uprosić Boga o łaskę oświecającą dla członków Komisji Kodyfikacyjnej, żeby skreśliła punkty sprzeczne z zasadami wiary katolickiej z projektu nowego prawa małżeńskiego (...) Nie ma kłamstwa, na które nie byliby gotowi, gdy chodzi o zwalczanie przeciwnika; nie ma bredni, której by w swoje owieczki nie spodziewali się wmówić. Sprowadzają walkę do tumanienia i terroryzowania najciemniejszych, w nadziei, że w ten sposób zawsze będą mieli większość (...) A biskupi szaleją. Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu, konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem. (...) Tak więc, o cokolwiek chodzi, o szkolnictwo czy o kodeks karny, czy wreszcie o nową ustawę małżeńską, wszędzie ci nowi wielmoże przeciwstawiają się jakiejkolwiek zbawczej i koniecznej reformie, wszędzie nieubłaganie ścigają własne `mocarstwowe' cele, obce społeczeństwu, w którym żyją. (...) Cóż zrobi prof. Lutostański, twórca nowej ustawy małżeńskiej? Ot, wygłosi jakiś odczyt w towarzystwie prawniczym, i tyle. Nie włoży infuły ani Rappaport nie wyjedzie przed nim w komeżce i z dzwonkiem. Nierówna walka. Ale znam ludzi, którzy czytali ten list biskupi nie bez uczucia pewnej grozy. To ci, którzy albo sami, albo ich krewni i bliscy znajomi brali katolicki rozwód, czyli tzw. unieważnienie małżeństwa; ci, którzy dokładnie poznali kulisy i kosztorysy `nierozerwa1ności'. Ci mogli słusznie podziwiać, że biskupi się nie boją, aby, w chwili, gdy wymawiają te zaklęcia, piorun z nieba nie spadł i nie spalił konsystorzów, w których, w tej samej chwili może, pracuje - i jakimi sposobami! - armia fachowców nad „rozłączaniem tego, co Bóg złączył". I cały patos dostojnego orędzia nie zmieni tego, co mówią fakty: o `nierozerwa1ności' małżeństwa nie może tu być mowy, może chodzić jedynie o monopol w jego rozrywaniu oraz ograniczenie tego przywileju na ludzi bogatych.” I nieco dalej dodaje z nadzieją: „Skoro czterdziestu kilku członków Komisji Kodyfikacyjnej, wybieranych spomiędzy najbardziej zrównoważonych żywiołów, zdecydowało się przeciwstawić klerowi, narażając na świadome obelgi i klątwy, to znak, że przebrała się miara buty i wichrzycielstwa prałatów, i że, wobec ich destrukcyjnej działalności, nasi aż nazbyt cierpliwi kodyfikatorzy też musieli powiedzieć swoje: `Non possumus'. (...) A jeśli nasi okupanci każą ... śpiewać `Pod Twoją obronę', nie pozostanie nam nic innego niż zaśpiewać... odpowiednio zmodyfikowaną `Rotę'.”
Projekt przepadł.
Prawo karne w dwudziestoleciu międzywojennym. Przez znaczną część międzywojennych dziejów odrodzonej Polski na jej ziemiach obowiązywały trzy kodeksy państw zaborczych w trzech częściach dawnych ziem rozebranych. Na terenach Królestwa Polskiego obowiązywał rosyjski kodeks Tagancewa z 1903 r. (do 1932 r.!), który w art. 73 stanowił: „Winny: bluźnierstwu przeciwko Bogu, w Trójcy Świętej Jedynemu, przeciw Niepokalanej Bogu Rodzicy, Najświętszej Marii Panny, przeciw Zastępom Niebieskim i Świętym Pańskim; znieważenia czynnego lub zelżenia Sakramentów Świętych, Krzyża Świętego, Relikwii Świętych, Obrazów (...) znieważenie Pisma Świętego (...) za bluźnierstwo takie lub obrazę świętości ulegnie (...) karze ciężkich robót lub zesłania na osiedlenie (...) zamknięcia w domu poprawy na czas do lat trzech lub zamknięcia w twierdzy do lat trzech.” I na pocieszenie: „Jeżeli zaś bluźnierstwo lub obraza świętości popełnione zostały (...) wskutek niedostateczności rozwoju umysłowego, ciemnoty lub w stanie nietrzeźwym - winny ulegnie: osadzeniu w areszcie".
W latach 30. Polacy zapragnęli mieć swój kodeks. Opracowano więc jego projekt, w którym m.in. rozszerzono możliwość bezkarnego przerywania ciąży z przyczyn społecznych, w celu regulowania ważnych kwestii społecznych (dotąd można było przerywać jedynie z uwagi na zagrożenie życia lub z innych wskazań lekarskich). Kler oczywiście zawetował cały projekt, odmawiając nawet prawa do aborcji na żądanie lekarza. Biskupi wydali list, w którym w jedno złączyli swoje przekonania z racją narodową: „Bóg dał wolność Ojczyźnie, a jej dzieci chcą dla niej nowy grób wykopać. Już nawet kopią, bo w myśl tego projektu (dozwalającego w pewnych warunkach poronień) powstają poradnie działające publicznie. Rodzice prawdziwie katoliccy, prawdziwie kochający Ojczyznę nigdy pod żadnym pozorem nie powinni iść za tą wstrętną, iście szatańską pokusą.” Kampanię publicystyczną przeciwko propagandzie ciemnoty prowadził wówczas Tadeusz Żeleński-Boy, który pisał m.in.: „...gdziekolwiek wyłoni się paląca kwestia, w której ludzie głowią się i radzą, co czynić aby na świecie było trochę lżej i trochę jaśniej, natychmiast wysuwa się złowroga czarna ręka i rozlega się grzmiący głos: `Nie pozwalamy!' (...) między stanowiskiem ludzkości i nauki a stanowiskiem kleru wszelki kompromis jest daremny (...) Zupełnie słusznie mógłby ten projekt zainteresować naszych biskupów. Mogłoby ich np. poruszyć wprowadzenie kary śmierci, tak sprzecznej z przykazaniem „nie zabijaj"; mogłaby ich uderzyć bezsilność pewnych dążeń kodeksu wobec braku odpowiednich instytucji humanitarnych. Cóż za pole do działania chrześcijańskiego! Otóż nic z tego wszystkiego nawet nie zwróciło uwagi naszych prałatów; w całym kodeksie zainteresował ich tylko jeden punkt: mianowicie to, że w pewnych wypadkach nieszczęśliwa kobieta może być - o zgrozo! - zwolniona od kilkuletniego więzienia. Przeciw tej kobiecie wyruszyło aż dziewięciu biskupów z pastorałami. Poza tym - zdają się mówić - męczcie się, wieszajcie, więźcie, katujcie, co nas to obchodzi.”. Boya ogłoszono heretykiem.
Kościół a nauka i wolność sumienia. Pozwolę sobie przytoczyć fragment wypowiedzi Kazimierza Czaplińskiego, w czasie debaty sejmowej nad nową konstytucją w roku 1921 (jego ówczesne mowy sejmowe warto byłoby przypomnieć dzisiaj w całości): „Nie potrzebuję kolegom wyjaśniać, że Polska, która posiada 51% analfabetów, potrzebuje oświaty, oświaty i jeszcze raz oświaty, że potrzebuje państwowego ustroju takiego, który by zagwarantował w większym stopniu, aniżeli w państwach ościennych rozwój oświaty, bo gdy mamy 0,04% analfabetów w Niemczech, to w poszczególnych powiatach polskich, naprz. w Turczańskiem w Galicji Wschodniej, posiadamy 78% analfabetów! W tym momencie przychodzą do nas wodzowie prawicy sejmowej, proponując nam podporządkowanie państwa naszego widokom kościelnym. Zajrzyjmy do cennego dzieła mojego kolegi sejmowego, ks. Lutosławskiego, do `Teologji', zobaczymy, że głównym celem właściwym współczesnemu państwu ma być ...tępienie herezji. Czytamy wyraźnie następujące słowa: `Niestety państwo nie dość sumiennie wykonywało swój urząd ochronny ogółu przed zarazą ducha; z niejednej małej iskierki która była by może dała się stłumić w zarodku, przy karygodnej bezczynności, albo gorszem jeszcze wspólnictwie władz państwowych - ogromne roznieciły się pożary, błędem trawiące liczne gromady, pokolenia nawet dusz, pozostawionych bez obrony. Taki bierny stosunek do herezji ze strony władzy, mającej z natury rzeczy obowiązek strzeżenia dóbr obywateli i ich bezpieczeństwa, jest oczywistem wspólnictwem w zbrodni i odstępstwie od wiary”. A w innem miejscu, napisane jest, że dla dobra wiernych trzeba użyć pewnego przymusu, aby na drogę cnoty ich naprowadzić, na drogę taką, która nie byłaby herezją.” Komentarza nie potrzeba...
Dziś
Konstytucja z 1997 roku mówi, że państwo jest „bezstronne w sprawach religijnych” (art. 25, pkt 2), podobnie powiada art. 1 Konkordatu, wprowadzając jednocześnie pewną aluzję, do odmiennej interpretacji, której myśl rozwinięto w "Oświadczeniu rządowym z dnia 26 stycznia 1998", wydanym "w celu zapewnienia jasnej wykładni przepisów Konkordatu". Rząd pospieszył z wyjaśnieniem, że "1. Zasada wyrażona w artykule 1, według której Państwo i Kościół są niezależne i autonomiczne, jest w istocie nadaniem wyrazu prawnego praktyce, jaka wytworzyła się w Polsce na przestrzeni ostatnich lat. Oznacza ona rezygnację z takiego pojmowania norm konstytucyjnych, które wyrażało stosunek antagonistyczny, na rzecz wykładni zakładającej współdziałanie dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego". Aby nie powstały niejasności, rząd wyjaśnił, że zasada rozdziału Kościoła i państwa oznaczać będzie nie rozdział Kościoła i państwa lecz brak działań antykościelnych, co więcej zapowiedziano, że literalne odczytanie niezależności i autonomiczności jest błędne, gdyż zapowiedziano "współdziałanie", które jak wiadomo było praktyką "ostatnich lat", które oczywiście implikować musi jakieś zależności. Jak się mamy okazję ciągłe upewniać, te zależności są po stronie państwa. Jako ważne racje współdziałania posłużono się w oświadczeniu wielce ogólnikową formułą o rozwoju człowieka i dobru wspólnym, nie wyjaśniając jednocześnie co te terminy oznaczają. Uznać należy więc, że przepis o niezależności i autonomiczności państwa i Kościoła ze względu na swą niejasność i nieprecyzyjność jest fikcyjny (otóż współdziałanie ma to do siebie, że zawsze rodzi jakieś zależności, nie można mówić o niezależności). Przyglądając się ugruntowanej praktyce przyznać musimy, że Kościół, który pomaga w dokonaniu otwarcia np. nowego mostu na Wiśle (pochlapując go wodą) przyczynia się, w jakiś nieuchwytny dla nas sposób, do rozwoju człowieka, względnie dla dobra wspólnego. Wszystko rozbija się o imponderabilia, nieuchwytne dla nas, lecz jasne dla Kościoła. Ogólnie jest tak, że to raczej państwo współdziała z Kościołem, natomiast Kościół współdziała z państwem wtedy kiedy w grę wchodzą interesy Kościoła. Tylko czekać, jak zostanie wydane podobne oświadczenie w kwestii postulowanej równości wyznań, w którym wyjaśni się nam, że oznacza ona w rzeczywistości brak współdziałania państwa w krucjacie księży przeciwko innym.
Wprowadzenie religii do szkół. Wkrótce po proklamowaniu Trzeciej Polski Odrodzonej, kler podjął ofensywę. Czuł się zwycięzcą, chciał więc jak największy profit z tego wyciągnąć. Najpierw zażądano zwrotu majątków na szczególnych prawach, kiedy to osiągnięto, przyszła kolej na lekcje religii, które zamyślono upaństwowić. W komisji rządowej, gdzie rozpatrywano tę sprawę znalazł się Jacek Kuroń, który starał się oponować, acz delikatnie, z gotowością do możliwie dużych kompromisów. Wysuwał, że to nie dobrze, bo transcendencja się gubi, że najlepiej jak katecheza byłaby na końcu zajęć, że deklaracja chodzenia mogłaby być pozytywna, nie zaś negatywna... etc. I tu się biskupi zeźlili. Jak zwierza się Jackowi Żakowskiemu w Siedmiolatce, rzekł mu wówczas jeden z purpuratów: „No nie, drogi panie jak wy tak stawiacie sprawę, to my natychmiast wniesiemy ustawę do Sejmu i przeprowadzimy ją sami, ale wtedy będziemy mówili, że to się dzieje na przekór rządowi i zażądamy, żeby to Sejm od razu przegłosował. (...) Jak Sejm odrzuci religię wyjdziemy na ulice! Zrobimy referendum. Będziemy się dopominali o nasze słuszne prawa. Będziemy krzyczeli.” Ostatnie czego pragnęli wówczas członkowie rządu to wojny religijnej, państwo ledwo na nogach stoi, inflacja szaleje, bezrobocie rośnie, a tu kler straszy krucjatami. Cóż było robić, wprowadzono religię tylnymi drzwiami, w niezgodzie z prawem, za pomocą instrukcji ministra edukacji z 30 VIII 1990 (dot. religii katolickiej). Jak mówi dalej J. Kuroń: „Natychmiast podniosły się głosy o próbie budowania państwa religijnego, co było argumentem tym mocniejszym, że przecież złamaliśmy prawo - i to my, którzy bardzo głośno mówiliśmy o budowaniu w Polsce właśnie państwa prawa! Strona kościelna odpowiadała, że to atakują `wrogowie Chrystusa', `wrogowie krzyża' lub wręcz `dzieci szatana'.” Później dowiedziono jednak bezsprzecznie, że prawo złamane nie zostało, co Trybunał Konstytucyjny potwierdził, ogłaszając, że wszystko jest w jak najlepszym, bożym porządku, że prawo naturalne, wolność sumienia, prawo międzynarodowe i te sprawy, że generalnie to Rzecznik Praw Obywatelskich, pani Ewa Łętowska, który domagał się uznania instrukcji za bezprawną, racji nie ma twierdząc, że instrukcja jest niezgodna z Konstytucją i ustawami, a w szczególności z art. 2 ustawy z 15 VII 1961 o rozwoju systemu oświaty i wychowania oraz art. 18 i 19 ustawy z 17 V 1989 o stosunku państwa do Kościoła Katolickiego, a także z art. 2 pkt 4 i 5 oraz art. 10 ustawy z 17 V 1989 o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, z art. 9 ust. 1 i 2, z art. 23 ust. 1 pkt 4 ustawy z 23 I 1982 (Karta Nauczyciela), nie wspominając już o art. 1 i 3 Konstytucji. Dowiedziono też, że religię wprowadzono tylko do budynków szkolnych, a nie do samych szkół. Przedstawiciel Prokuratora Generalnego (Ministra Sprawiedliwości) zadeklarował się przeciwnikiem szkoły świeckiej, gdyż uważał, że grozi to ateizmem i ogólną bezbożnością. Ateizm uznał zaś największym złem okresu minionego oraz zasadniczą przyczyną demoralizacji społeczeństwa, a także przesłanką rozwoju patologii społecznych. Udowodnił najwyższemu trybunałowi, że to przez ateizm młodzież uciekała za komuny na Zachód. Aby się tam w spokoju pomodlić, jak mniemam. „Uznał, że racje polityczne, przemawiające za wprowadzeniem religii do szkół państwowych, powinny przeważać nad racjami prawnymi”. Jak wszędzie tak i wśród składu sędziowskiego znalazło się kilku niedowiarków w liczbie trzech. Byli to sędziowie Kazimierz Działocha, Czesław Bakalarski i Remigiusz Orzechowski; każdy złożył stosowne votum separatum. K. Działocha pisał, że to koniec ze świecką integralnością nauczania, zwracał uwagę, iż akt ten przeczy art. 1. i 3. Konstytucji, gdyż: „Instrukcja i inne niekwalifikowane („powielaczowe") formy stanowienia przepisów nie mieszczą się zdecydowanie w zasadzie państwa prawnego.” Wypowiedział wówczas znamienite słowa: „W państwie demokratycznym ewentualna sprzeczność między prawem jednostki do wyrażania sądów niepopularnych, różnych od poglądów większości, a prawem większości do ochrony swych wartości winna być rozstrzygnięta na korzyść pierwszego prawa.” Również przedstawiciel jurysprudencji zawetował. W glosie prof. Michała Pietrzaka czytamy, że państwo świeckie (zadeklarowane przecież w obowiązującym prawie) polega na: awyznaniowości państwa, niekompetencji państwa w sprawach natury religijnej, prywatnym charakterze religii, neutralności państwa w sprawach religii i przekonań, zakazie subwencjonowania przez państwo działalności religijnej oraz na równouprawnieniu wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych. Dodał zarazem: „Odrzucając ten normatywny model, TK dał własną interpretację pojęcia świeckości”. Nieco dalej wytyka TK: „Pogląd TK, że możliwość umieszczenia krzyża czy odmawiania modlitwy w szkole wynika jednoznacznie z art. 15 ust. 2 ustawy o stosunku państwa do Kościoła Katolickiego opiera się chyba na nieporozumieniu. Art. 15 dotyczy sprawowania kultu religijnego, a trudno jest chyba utożsamić nauczanie religii w szkołach ze sprawowaniem kultu religijnego.” I nieco dalej: „TK podzielił rozumowanie MEN, jakoby deklaracja o posyłaniu dziecka na naukę religii nie była równoznaczna z samookreśleniem wyznaniowym osoby ją składającej. Uznał tym samym za dopuszczalną, a nawet godną aprobaty postawę dwulicową, kiedy osoba niewierząca posyła dziecko na naukę religii, względnie wierząca nie posyła. Jest to jednak wyraźnie sprzeczne z zasadami moralności, a także postanowieniami obydwu ustaw wyznaniowych, głoszącymi, że obywatele mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami w sprawach religii.” Zauważa też, że kwestie uregulowane lub wymagające regulacji ustawowej (np. finansowanie wynagrodzeń dla katechetów) są dowolnie zmieniane przez akt nie mający nawet charakteru powszechnie obowiązującego źródła prawa. O finansowaniu działalności Kościoła przez państwo pisał: „T. Jefferson uzasadniał ten zakaz niedopuszczalnością zmuszania obywatela do ponoszenia kosztów utrzymania religii, której zasad nie podziela. Taki zakaz potwierdzany jest współcześnie przez ustawodawstwo wielu krajów, m.in. Francji, Szwajcarii, Meksyku, USA.”. Przywołał też podobny casus we Włoszech, gdzie w 1988 Minister Wychowania Publicznego wydała okólnik w sprawie przedmiotu zastępczego dla uczniów, którzy nie wybiorą religii. Okólnik ten został uznany przez sąd administracyjny I instancji za sprzeczny z konstytucją. Rada Stanu miała zdanie odmienne, z kolei TK uznał go za sprzeczny z konstytucyjną zasadą wolności sumienia i wyznania. Swój wywód profesor zakończył słowami: „Zastrzeżenia tak często podnoszone w literaturze prawa konstytucyjnego przeciwko wprowadzaniu sadownictwa konstytucyjnego, iż może ono stanąć ponad parlamentem lub przejmować jego uprawnienia, stały się rzeczywistością. W decyzji TK wartości polityczne przeważyły nad wartościami prawnymi. Nie może to być dobrym prognostykiem dla rozwoju demokratycznego państwa prawnego w Polsce.”
W odpowiedzi na te głosy krytyki wobec orzeczenia TK ukazały się dwa artykuły polemiczne (mowa tylko o łamach Państwa i Prawa).
Pierwsza polemika jest dziełem Hanny Gronkiewicz-Waltz i Krystyny Pawłowicz. Powtarzają się w nich odniesienia przesłanek wprowadzenia religii do szkół wynikających z ...prawa natury, bagatelizowanie strony formalnej wprowadzenia religii przez instrukcje (praworządność rozumiana jako składowa przesłanek formalnych i materialnych, z tym że przesłanki materialne, w wydaniu autorek, równoznaczne są z ideologizowaniem państwa, chodzi przecież o tak ważne kwestie jak znajomość katechizmu oraz wynikających z niego nauk moralnych). Okazuje się, że RPO "W imię wartości mniejszej walczył przeciwko wartości oczywiście większej". W odpowiedzi na definicję świeckości M.Pietrzaka panie rozmywają owo pojęcie, sugerując, że właściwie to nie wiadomo o co w nim dokładnie chodzi, czy może o osobę "nie będącą zakonnikiem", czy o wydźwięk ateistyczny lub jeszcze inny. W związku z tym zaleca się zaprzestanie posługiwania się tym terminem, który wszak, według autorek, nie jest tożsamy z neutralnością, lecz oznacza oczywiście postawę zwalczającą tak Kościół jak i samego Boga. M. Pietrzak, ich zdaniem, dąży właśnie do interpretacji znaczenia "konkurującego z poglądami religijnymi".
Na argument o prywatnym charakterze przekonań religijnych, panie powiadają uczenie: "Wiara z istoty swej nie podlega ukrywaniu". Nie wiadomo w imieniu jakiej wiary przemawiają autorki, jeśli chodzi jednak o wiarę, która miałaby mieć związek z Biblią i Jezusem, to jest to oczywistą nieprawdą, gdyż ten wydał taką oto dyspozycję swoim wyznawcom: "Baczcie też, byście pobożności swojej nie uprawiali na oczach ludzi, aby was widziano; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie." (Mt 6,1n). Jezus wyraźnie stanąłby po stronie prof. Pietrzaka.
O wypowiedzi T. Jeffersona dotyczącej niedopuszczalności zmuszania obywatela do współfinansowania działalności religii, której zasad nie podziela, a który to zakaz jest elementarnym warunkiem neutralności religijnej państwa, twierdzi się, że jest to "opinia archaiczna", od której, dzięki Bogu, odżegnały się "nowoczesne koncepcje państwa" (sic!).
W końcu możemy się dowiedzieć, że "nauczanie religii nie jest «sprawą wewnętrzną» Kościoła, ale cząstką procesu wychowawczego"
Autorem drugiej polemiki jest Zbigniew Straus. Powtarzają się generalne argumenty zawarte w orzeczeniu TK jak i w pierwszej polemice (w tym i absurdalne nawiązania do prawa naturalnego). Pisze autor: "Błędem byłoby przypuszczać, że wykładnia prawa może pominąć wątek aksjologiczny. Uznanie obowiązywania normy dokonuje się nie tylko na podstawie przesłanek tekstowych, ale i pozatekstowych, wśród których istotne znaczenie mają akty wartościowania". Jest to założenie, które może jedynie prowadzić do przejmowania kompetencji prawotwórczych Sejmu i Senatu przez organy stosujące prawo. Autor dopuszcza sytuację nieograniczonej wykładni rozszerzającej (czyli posiłkowania się m.in. wykładnią o charakterze aksjologicznym względem literalnego rozumienia tekstu prawnego), która jak wiadomo jest dopuszczalna tylko wyjątkowo, jeśli przemawiają za tym ważne racje pozalingwistyczne, zwłaszcza wtedy, gdy prawodawca powiedział mniej niż zamierzał. Wiemy, że prawodawca nie powiedział tutaj mniej, lecz TK dokonał swojego wartościowania o charakterze prawotwórczym, czego czynić nie powinien.
Oba artykuły, jak również uzasadnienie TK, powołują się niejednokrotnie na wolność wyboru religii przez rodziców, szermują hasłami - "jeśli rodzice chcą religii, nie można im odmawiać tego prawa", "nie pozbawiajmy młodzieży prawa do nauki religii", itp. To są jednak nieprawdziwe i nieszczere wypowiedzi. Czy ktokolwiek pytał się rodziców, czy życzą sobie religii w szkole i opłacania z publicznej kasy nauczycieli religii? Nie, a deklaracje imienne składane są niejednokrotnie pod presją otoczenia. Miarodajne byłoby referendum w którym zainteresowani mogli by się wypowiedzieć w sposób tajny. Czegoś takiego nie było, więc głoszenie argumentów o wolnym wyborze wprowadzenia religii jest po prostu śmieszne. Rzeczywiste "pragnienie" narodu wyraziło dostatecznie badanie Demoskopu przeprowadzone w 1990. Za religią w szkole opowiedziało się jedynie ...26,7% uczniów liceów państwowych (jak zwykle politycy wiedzą lepiej co jest dobre dla głupiego motłochu, który oczywiście jak niczego innego pragnął religii w szkole, tyle, że nie do końca zdawał sobie z tego faktu sprawę). Wśród nauczycieli popierających tę ideę odsetek wyniósł 24-31 (w zależności od typu szkoły), wśród rodziców: od 34-51%. Znów interes Kościoła przeważył nad interesem i wolą narodu.
14 IV 1992 r. Minister Edukacji Narodowej wydał wreszcie rozporządzenie o wprowadzeniu religii do szkół i przedszkoli. Jednak i ono łamało wiele norm prawnych demokratycznego państwa prawnego, na czele z jego świeckością. Znów Rzecznik Praw Obywatelskich, tym razem w osobie Tadeusza Zielińskiego, wniósł skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Oczywiście dowiedziono jej bezzasadności. I tym razem były zdania odrębne sędziów (Cz. Bakalarski, R. Orzechowski) oraz krytyczna glosa Michała Pietrzaka. Uczony jurysta pisał: „Sposób rozumowania TK musi zostać zakwestionowany, jako niemożliwy do pogodzenia z konstytucyjną zasadą wolności sumienia i wyznania. Z zasady tej wynika bowiem bezsporne prawo rodziców lub uczniów do określenia kierunku edukacji religijnej czy światopoglądowej. (...) O treści nauczania religii decydują władze właściwych Kościołów i związków wyznaniowych ale - w myśl rozporządzenia - o treści tego, czego mają się uczyć uczniowie, którzy nie uczęszczają na naukę religii, ma decydować w imieniu państwa MEN. Kto jednak przyznał takie prawo MEN? Przecież jest to konstytucyjne prawo rodziców względnie uczniów. To samo pytanie można postawić przedstawicielom Kościołów podpisanych pod rozporządzeniem MEN. W jakim dysonansie pozostaje ich postępowanie do znanego stwierdzenia ariańskiego Katechizmu Rakowskiego z 1605 r.: `nie dano nam żadnej władzy, żadnego panowania nad sumieniem bliźniego' (...) Uprawnienie, jakie Trybunał przyznał MEN, jest pozostałością myślenia totalitarnego, według którego państwo ma prawo określać sposób korzystania przez jednostkę z wolności sumienia i wyznania. (...) Ponieważ TK powołuje się w swym orzeczeniu na demokratyczne państwa Europy, na miejscu będzie przytoczenie niedawnego, bo wydanego 26 IX 1990 orzeczenia szwajcarskiego Trybunału Federalnego, które uznało wieszanie krzyży w salach lekcyjnych za sprzeczne z neutralnością wyznaniową państwa, a tym samym i szkoły, określoną przez Konstytucję Federalną.”. Krytykował nadto deklaracje o niechodzeniu na religię, przeczące prawu do milczenia w sprawach światopoglądowych, wprowadzonemu wszak w 1989 r. W zakończeniu prof. Pietrzak pisał: „Reasumując, należy stwierdzić, że osnowa orzeczenia TK pozostaje w sprzeczności z konstytucyjną zasadą rozdziału Kościoła i państwa, świeckim, neutralnym charakterem państwa oraz narusza wolność sumienia i wyznania, zasadę równouprawnienia obywateli, prawo do milczenia. Zgodzić się należy z poglądem wyrażonym w zdaniu odrębnym sędziego TK, że orzeczenie zaakceptowało nadanie państwu cech państwa wyznaniowego.”
Nad wszystkim tym zdawał się wisieć duch księdza Czesława S. Bartnika, który z niekłamanym smutkiem powiadał: „W Polsce ideę `państwa neutralnego światopoglądowo' podjęli: Stowarzyszenie "Neutrum" (popierane od początku przez państwową telewizję), partia polityczna "Kongres Liberalno-Demokratyczny", Urząd Rzecznika Praw Obywatelskich i wielu innych przedstawicieli inteligencji ekskomunistycznej. (...) Niektórzy (według "Gazety Wyborczej" nawet biskupi) powiadają, że państwo może być neutralne światopoglądowo, byle nie w dziedzinie etyki. Sąd taki świadczy o całkowitym niezrozumieniu rzeczy. (...) Można by mówić o państwie, które uwzględnia swoją relację do Boga Żywego, a także o państwie, które zawiesza tę relację, a sformułowanie `neutralne światopoglądowo' jest bełkotem.” Mamy jasność - masoneria i inne niedowiarstwo pod pozorem wolności i neutralności zawiesiło relacje z Bogiem Żywym. Przyjdzie chyba krucjatę proklamować, w celu ponownego zaprowadzenia zdrowych relacji z Bogiem Żywym.
Krucjata antyaborcyjna. podobnie jak przed wojną, tak i tym razem wytoczono wielkie działa do tej batalii. Wyzwiska były chlebem powszednim. Mówiono (choć to nieodpowiednie słowo) o „ludobójstwie", „zbrodni", „mordercach", „holocauście" i in.
Runda pierwsza. "Kościół zmobilizował wiernych do wysyłania do parlamentu listów z poparciem dla projektu senackiego. Zdołano pod nim zebrać łącznie ponad 1,7 mln podpisów. Jednak wyniki badań opinii publicznej w tej sprawie nie były korzystne dla przeciwników aborcji. Z przeprowadzonych w marcu 1991 r. badań wynikało, że jedynie 33% respondentów opowiada się za ustawą, podczas gdy aż 59% jest jej przeciwnych". Nie to jednak okazało się największym ciosem. Katastrofalna porażka kościelnych przedsięwzięć miała miejsce 17 maja 1991 r. - na 14 dni przed pierwszą wizytacją Ojca Świętego do III RP - Sejm nie zdołał wprowadzić zakazu aborcji. Co gorsza zobowiązano rząd do opracowania programu oświaty seksualnej, co musiało być "bolesnym ciosem dla Kościoła, w tym zwłaszcza dla papieża Jana Pawła II"
Dalsza część wojny. „Na początku 1993 r. parlament obradujący pod presją manifestacji, oskarżeń o ludobójstwo i stałych pikiet pod Sejmem, uchwalił ustawę ograniczającą możliwość przerywania ciąży. (...) Po uchwaleniu ustawy prymas stwierdził, że jest to znaczący i pożyteczny krok naprzód. Wydawać się mogło, że spór o aborcję mamy w zasadzie za sobą, chociaż radykalni politycy katoliccy, a także niektórzy biskupi, potępili decyzję parlamentu i w dalszym ciągu domagali się bezwzględnej ustawowej `ochrony życia od chwili poczęcia', przez co rozumieli nie tylko zakaz przerywania ciąży, ale też delegalizację tak zwanych wczesnoporonnych środków antykoncepcyjnych. Konflikt wrócił jednak z jeszcze większą siłą, kiedy po wyborach parlamentarnych w 1993 r. większość w Sejmie zdobyli zwolennicy dopuszczenia aborcji ze względów społecznych (...) Gdy Sejm zaczął pracować nad liberalizującą poprawką, znów ruszyła pełna emocji kampania protestu. Wróciły pod Sejm antyaborcyjne demonstracje, pielgrzymki, pikiety. (...) Okazało się, że kompromis w tej sprawie jest całkiem niemożliwy, chociaż wszyscy - wierzę, że zupełnie szczerze - uznają aborcję za zło. W gruncie rzeczy różnica polega na rozłożeniu akcentów. Jedni się koncentrują na stworzeniu zakazu i karaniu winnych, inni chcieliby najpierw ograniczyć przyczyny, dla których setki tysięcy kobiet decydują się na aborcję. (...) Kiedy to mówię, słyszę często, że prawo jest drogowskazem moralnym, że kodeks karny kształtuje opinie ludzi na temat tego, co jest właściwe, a co niewłaściwe. Nie jestem przekonany, że kodeks karny może być drogowskazem. Przeciwnie. Jestem w stanie dowieść, że kodeks zawierający prawa społecznie nie akceptowane jest odrzucany w całości, zmniejsza respekt dla innych przepisów i prowadzi do ogólnego lekceważenia prawa, chaosu, rozkładu państwa. (...) Zamiast tłumaczyć ludziom zło aborcji i proponować inne rozwiązania, ksiądz prymas wolał mówić o zwolennikach referendum - czyli o mnie - że niosą ducha budowniczych krematoriów. Tu się pojawił argument, że referendum jest niemożliwe, bo nad sprawami bożymi, nad naturalnymi boskimi prawami się nie głosuje. Więc społeczeństwo głosować nie może, a posłowie mogą. Bo przecież bez głosowania w demokracji ustanowić prawa się nie da.”
Zły obrót sprawa zaczęła nabierać po wygranych wyborach lewicy w 2001 r. Oto pani Jaruga Nowacka, urzędująca na stanowisku państwowej feministki, zaproponowała ponownie wprowadzenie możliwości aborcji z przyczyn społecznych, czyli w razie kiedy dziecko ma zapewniony rynsztok z racji niedostatku rodziców. Biskupa Pieronka taki kurs przeraził na tyle, że zapomniał co to dobre maniery, zwłaszcza wobec kobiet. Jakże to, sprawa wygląda od dawna na przyklepaną, a wy tu jątrzyć chcecie? O nie, na to my nie pozwolimy! Pożalił się też Katolickiej Agencji Informacyjnej, że pani pełnomocnik "to jest feministyczny beton, który się nie zmieni nawet pod wpływem kwasu solnego. Nie przywiązywałbym do tego większej wagi". W obronie stanęła koleżanka partyjna pani minister, senator UP Krystyna Sienkiewicz, która powiedziała twarde: Niet! Kurek wody święconej zostanie zakręcony, misa zabrana, księże biskupie! "Jakby nie było, to książę Kościoła obraził minister Rzeczpospolitej, należało jakoś na to zareagować" - powiedziała odważna K. Sienkiewicz, przełamując zmowę milczenia.
Wiadro wody. Kościół został przywołany do porządku (na pewien czas) po przegranych wyborach prawicy w 1993 r. Można powiedzieć, że wylano mu na głowę wiadro zimnej wody. Szał triumfalizmu zwycięzców osłabł wówczas znacznie. Większość z nich gorąco żałuje czasów komuny nie mniej niż bezrobotny pracownik dawnego PGRu. Z tamtymi można było się dogadać... Poza tym wtedy cały naród był z nimi, a z zagranicy płynęła obfita pomoc od Kościołów zachodnich, która urwała się w 1989 r. Pozwolono sobie tylko na nowo ożywić dawne zwyczaje z okazji nagonki na Konstytucję, przed głosowaniem referendalnym w maju 1997 r. Biskupi apelowali, księża z ambon nawoływali, a wszyscy razem gorąco się modlili o jej odrzucenie. Wówczas to Gazeta Wyborcza ujawniła projekt apelu władz Solidarności do Polaków: "Konstytucja przedstawiona Narodowi Polskiemu przez obecny parlament w roku 1997 stanowi dla Polski zagrożenie nie mniejsze niż bolszewicka nawałnica z 1920 r. (...) Przekonani, że ludzkimi siłami będzie nam bardzo trudno odrzucić przedstawioną w referendum konstytucję, postanawiamy ponownie dokonać intronizacji Chrystusa Króla AD 1997...". Mamy piękną reminiscencję z międzywojnia... Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło. Na szczęście wybory parlamentarne wygrała prawica...
Prawo małżeńskie. Kiedy w Polsce, wyzwolonej szczęśliwym rzeczy obrotem spod obcego jarzma, pozwolono łaskawie urzędnikom Pana Boga wziąć na siebie odpowiedzialność za nasze losy, już nie tylko niebieskie, kler nie zapomniał naprawić zaniedbań w dziedzinie która uległa poważnej dechrystianizacji za czasów komuny. Przywrócono dawną moc cywilnoprawną sakramentalnego tak. Co niegdyś było kamieniem obrazy, teraz zadowoliło, jak się zdaje, duchowieństwo. Przynajmniej na razie.
Sprawą rozwodów zajął się sam Jan Paweł II, który po słynnym apelu do aptekarzy świata o bojkot środków antykoncepcyjnych, tym razem zaapelował do sędziów. - Nie orzekajcie rozwodów! - wołał w styczniu b.r. Zaraz bardziej świadomi i trzeźwo myślący katolicy, zwłaszcza przedstawiciele jurysprudencji, z rumieńcem na twarzy poczęli tłumaczyć, że to nic takiego, że to nie rozkaz, tylko apel, a mówiąc ściślej, taki apelik, zupełnie nic, ot drobna wpadka, wynikająca z troski o nasze miejsce w niebie i posunięcia w latach. Jednakże nie bagatelizujmy tego! Apel ma wywierać wpływ na odbiorcę, no chyba ze założymy ze papa apeluje dla siebie samego. Obowiązkiem sędziów jest puszczenie go mimo uszu, gdyż uleganie jakimkolwiek naciskom z zewnątrz przy wymiarze kary/rozstrzygnięciu sprawy jest naruszeniem zasady praworządności (zasada która mówi o rządach prawa, nie wspominając nic o apelach i wezwaniach). Oczywiście wiemy, że jest to teoria jedynie, ponieważ apel taki musi odnieść jakieś tam skutki, gdyż nie każdy sędzia pozostanie głuchy kiedy apeluje ktoś kto kreowany jest na autorytet moralny nr 1, dodatkowo może pojawić się w psychice konflikt sumienia i obowiązku, a sędzia też człowiek i nie jest na tyle doskonały, aby nie być czułym na głosy kogoś kogo szanuje czołobitnie.
Poczytano też sobie za obowiązek i honor święty błogosławieństwem małżeńskim objąć wszystkie pary żyjące „na kocią łapę”, w celu doprowadzenia ich do opamiętania i nawrotu do jedności z Kościołem. Prekursorem, przykład dającym reszcie Kościoła, była archidiecezja łódzka, która w 2000 r. podjęła się tego zadania w zagłębiu polskiego antyklerykalizmu. Sporządzono odpowiednie listy grzeszników, których specjalne delegacje kościelne miały agitować do swojego pomysłu, obiecując nawet bezpłatny ślub, jeśli innej rady nie ma.
Niestety! Oto przyszedł rok 2001 i prawica straciła władzę, po nim nadszedł rok 2002 i kolejne bezbożne fanaberie lewicy, która zapowiedziała możliwość legalizacji konkubinatu. Biskupi dostali białej gorączki. Jakże to ośmielacie się utrudniać nam misję ewangelizacyjną, wszak prawo mówi, że mamy współdziałać dla dobra ludzkiego i w imię chwały bożej, to wielce nieodpowiedzialne i w takim samym stopniu głupie - wołali. Nawet zrównoważony na ogół bp. Pieronek, tym razem wyszedł z siebie i któremu, jakby powiedział Jerzy Kryszak, aż się zęby pokazały. Wystosował odpowiednią notę, czy też ultimatum, które nieodparcie przypomina nam dawne wystąpienie prymasa Hlonda, zgodne wprawdzie z prawem bożym, choć niekoniecznie z prawem honoru czy etyki. Znów posypały się wyzwiska. Tego typu ustawodawstwo "ideologiczne prowadzi do absolutnej swobody obyczajowej", projektodawcy zaś zachowują się jak "harcownicy". Pozwolił sobie na więcej: "W dawnych czasach, kiedy rycerze wychodzili na wojnę, był zwyczaj, że puszczało się tzw. "harcowników". Był nim - między innymi Goliat. I dostało mu się; został powalony przez Dawida, który był młokosem i wydawało się, że nie ma możliwości oprzeć się tak wielkiemu wrogowi". Tak tak, zarozumiały Goliacie polski, jeśli nie weźmiesz na wstrzymanie, oberwiesz niechybnie, gdyż Pan cię porazi tak ręką swojej opatrzności, jak i Dawida rzymskiego, który niby niewidoczny, ale tajemnie silny. Dalej prawi biskup: "Odnoszę wrażenie, że z tymi nowymi propozycjami nowego ustawodawstwa ideologicznego, sterującego w kierunku absolutnej swobody obyczajowej - ma się w Polsce tak, jak w tymi harcownikami. Koalicja rządząca widocznie tego chce, w przeciwnym razie nie wypuszczałaby takich harcowników. Jeżeli jednak chce - to znaczy, że jest nieszczera, bo z jednej strony chciałby pozyskać społeczeństwo w głosowaniu za Unią Europejską, a z drugiej strony podpuszcza i mówi: jak wejdziemy do Unii - to wam pokażemy. Na tego typu Unię - w Polsce zgody ludzi wierzących nie będzie i to sobie trzeba jasno uświadomić. Im więcej będzie drażnienia tym mniejsze będzie poparcie dla Unii. To jest bardzo niebezpieczna gra". No, i pleban już nie będzie czytał listów w intencji Unii. Aby nie było niedomówień zaznacza: "Nie wiem, po co państwo przyjmuje na siebie pewne zobowiązania, jeżeli potem szuka wszystkich sposobów na to, żeby przeprowadzić swoją wolę" - no a czy wyście, głupawi politycy, wy niedojrzali harcownicy, myśleli sobie, że teraz to już tak różowo będzie? Że wolność, samostanowienie, tolerancja...? Nic z tych rzeczy. Kajdany konkordatem założone są złotymi, które się nosi z honorem i powagą. Romans do śmierci jednego z kochanków, to znaczy małżonków, aby wszystko podle prawa niebieskiego było.
Jerzy Giedroyc mówił o Polsce jako o państwie "tzw. niepodległości", które zmieniło jedynie wasala z Moskwy na Watykan. "To jest zupełna katastrofa" - mówił ten wielki Polak. Jego słowa dopiero z czasem stają się bardziej zrozumiałe...
Pobożne korekty ustaw i innych aktów prawnych. Wprawdzie dziś nie mamy już takich pięknych ustaw, jak za czasów Jagiełły, które niepostrzeżenie przechodziły od modlitwy czy inwokacji do Boga, w sferę surowych obowiązków i praw obywateli, jednakowoż robią nasi prawodawcy co mogą, aby nie być jedynie bladym cieniem wzorcowej pobożności Władysława Jagiełły. Kościół pracuje również nad tym nieustannie. Apelują, piszą listy pasterskie, orędzia, encykliki i inne dekrety bożym duchem natchnione. To odnosi skutek, ma się rozumieć.
Nasz pobożny prawodawca zna nadal wiele terminów wewnątrzreligijnych. I tak na przykład nie do pomyślenia jest aby użyć określenia "msza", więc stosuje się pojęcie: "Msza Święta", podobnież "Liturgia Święta". Nasze prawo państwowe wie, że rekolekcje nie są w okresie świecko określonym, lecz "pasyjnym". Podobnych dziwolągów występuje więcej. W tym miejscu wyjątkowego zupełnie znaczenia nabierają słowa świątobliwego marszałka Płażyńskiego, który popisał się swego czasu na forum Sejmu przenikliwą myślą: "Czasami lepsza jest modlitwa niż kolejna uchwała". Zaiste, że tak!
Zaraz po kontrowersji wokół lekcji religii wybuchła kwestia wpisania obowiązku przestrzegania wartości chrześcijańskich do ustawy o telewizji. Nawet katolicy poczuli się tym zgorszeni. W ustawie o systemie oświaty z 7 września 1991 r. zamieszczono następujące zdanie we wstępie: "Nauczanie i wychowanie - respektując chrześcijański system wartości - za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki" . Spór wokół kwestii WC doprowadził do zablokowania niezwykle potrzebnej ustawy o radiofonii i telewizji - "Do uchwalonej przez Sejm we wrześniu 1991 r. ustawy Senat wprowadził m.in. poprawkę o obowiązku respektowania przez środki przekazu uniwersalnych zasad etyki, ze «szczególnym uwzględnieniem wartości chrześcijańskich». Podzielony w tej sprawie Sejm, w konsekwencji luki w prawie konstytucyjnym, umożliwiającej powstanie tzw. pata legislacyjnego, nie był w stanie ani przyjąć, ani tez odrzucić senackich poprawek. W rezultacie zajął się dopiero parlament następnej kadencji, który - po kolejnych ostrych sporach - przyjął ją 29 grudnia 1992 r. wraz z zapisem, że «audycje powinny szanować uczucia religijne odbiorców, a zwłaszcza respektować chrześcijański system wartości» (art. 18 ust. 2)"
Pracuje się też nad `wzbogacaniem' wszystkich rot ślubowań o inwokację do Boga (czyli o jasną deklarację ideową, gdyż bez większego błędu można uznać, że każdy, który złoży takie nawiązanie w czasie ślubowania, ma na myśli Boga chrześcijańskiego, którego ustawy w naszym kraju wykłada Kościół katolicki z instancją odwoławczą w Rzymie). Wprawdzie można jeszcze zaakceptować, że strażnik miejski (gminny), obejmując posadę wplecie do swojego ślubowania Boga; niech mu będzie - niech Pan mu błogosławi, kiedy będzie zakładał blokady na koła i wypisywał mandaty za złe parkowanie, gdyż to wielce odpowiedzialne zajęcie i szczególna troska dla Pana Boga; w tym przypadku wspólnotę lokalną, której służbę ślubuje strażnik, należało by dla pełnej jasności zastąpić wspólnotą parafialną. Podobnież Rzecznik Praw Dziecka może sobie smarować usta Bogiem, gdyż wsparcie takie jest mu absolutnie potrzebne, wszak art. 2 pkt 1 tejże ustawy przesądza, że dziecko to również płód zaraz po poczęciu, czyli w zgodzie z kościelnymi wskazówkami; jest on więc czymś na kształt urzędowego bojownika antyaborcyjnego, zwłaszcza, jeśli na stanowisku zasiądzie odpowiednia osoba, czyli np. były katecheta po stosownym przeszkoleniu, wsparcie Boga (Kościoła) z pewnością mu nie zawadzi. Już nieco mniej zrozumiałe jest nawiązanie deigracjalne Rzecznika Praw Obywatelskich. Ale przyznam, trwogą napawa mnie fakt, że oto sędzia przy ślubowaniu może również zamanifestować swoją opcję ideologiczną. Wiemy oczywiście, że naczelne organy państwowe mają prawnie uregulowane zezwolenie na użycie w czasie przysięgi formuły "Tak mi dopomóż Bóg". Aleksander Kwaśniewski darował sobie spoleganie na mocach nadprzyrodzonych, ministrom my możemy darować (choć w ich zabawach z państwem Bóg nijak im nie dopomógł). Najbardziej jednak zdumiewające jest uregulowanie tej kwestii w przypadku sędziów Trybunału Konstytucyjnego! Czy wiara nie powinna być wyznawana prywatnie? Czy taka jest szczera i potrzebna, czy może służy jakiejś manifestacji? Jeśli wcześniej się bez tego obywano, to ostatnie nowelizacje, szczęśliwie dla Kościoła przebiegły. Śledząc roty ślubowań, dostrzegam, że sukcesywnie wszędzie wplata się Boga, i już naprawdę mało zostało niedopatrzeń w tej dziedzinie. Zatroszczono się nawet o uświęcenie asesorów, aplikantów, referendarzy i ławników. Przyznam, że bałbym się stanąć przed takim sędzią.
Ale oto wyobraźmy sobie przyszłość. Mianowanie nowych sędziów. Stoją wszyscy w kółku, naprzeciw Prezydent. Po salach pałacu rozlega się gromkie „Tak nam dopomóż Bóg”. Wówczas Prezydent odpowiada: „I wszyscy święci. Amen.” Ślubujący przyklękają na prawe kolano, poczem Prezydent zza pazuchy wyciąga małe kropidło metalowe z wodą, uprzednio na tę uroczystość poświęconą przez kapelana Sądu Najwyższego, którym pokrapiając przyszłych sędziów rzecze te słowa: „Pobłogosław Boże tym jurystom, aby godność swego świętego urzędu pełnili w zgodzie z twoim prawem i twojego świętego Kościoła oraz aby, w miarę możności, strzegli prawa państwowego. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.”
Dziwiłem się tylko, że prawodawcy podczas opracowywania nowego prawa o sądach powszechnych, zajęci rotami ślubowań, z tego wszystkiego zapomnieli o poważnym uchybieniu art. 159 tejże ustawy, który duchownym wzbrania mandatu ławnika. Pewnie przy okazji następnej nowelizacji wniesie się stosowną korektę. Ławników, jak wiadomo, wybierają rady gmin, no a gdyby duchownym zezwolono kandydować, to czyż rada w Koziej Wólce miałaby odwagę przedwojennej Komisji Kodyfikacyjnej, tych bohaterów, którzy świadomie, w imię racji państwowej, wystawili się na ciosy, klątwy i zniewagi? Można powątpiewać. Proboszcz i wikary to byłyby dwa czarne konie mające promocję przed rozpoczęciem biegu. Jakże to pięknie byłoby i po bożemu, gdyby w składzie orzekającym, obok sędziego prowadzącego, zasiedli po jednej stronie pleban, po drugiej wikary...albo jeszcze piękniej, gdyby pleban mógł prowadzić przewód, organistę i kościelnego mając za pomocników...
Przy tym przepis o stroju urzędowym składu orzekającego nie musiałby nawet ulegać radykalnym zmianom, wszak biret już jest, a zmiana togi na ornat dla przewodniczącego i komeżek dla `sędziów' pomocniczych - to doprawdy drobnostka. Idzie się dogadać.
W dłuższej perspektywie należałoby odpowiednio uświęcić kary i środki karne. Karę nagany można by zastąpić leżeniem krzyżem na sumie niedzielnej. Podanie wyroku do publicznej wiadomości, sprowadzałoby się do jego odczytania na kazaniu (za stosownym „co łaska” ma się rozumieć). Zaś nade wszystko nie orzekałoby się wpłat na Polski Czerwony Krzyż, bo nie dość, że nie czarny, to jeszcze czerwony. Caritas łaskawie przyjmie na siebie tę odpowiedzialność i zaopiekuje się wpłatami na cele społeczne.
W sprawach mniej ważkich, czyli o wykroczenia i drobne przestępstwa, mógłby orzekać wikary. Że nie uczony w prawie? Nie szkodzi - sędzia kieruje się zdrowym poczuciem świadomości katolickiej. Odwołania składane na ręce biskupa, właściwego miejscowo. No i w końcu, nadzór orzeczniczy sprawuje Wielki Inkwizytor, zwany też Wielkim Dyrektorem, z siedzibą w Toruniu, ma się rozumieć.
A nawet jak mówi dr Leonard Górnicki: "najlepszy projekt ówczesnej Europy"
Czyli odpowiednik dzisiejszych tzw. małżeństw konkordatowych
Żeleński Tadeusz, pseud. Boy (1874-1941), wybitny tłumacz, krytyk teatr. i lit., publicysta, satyryk; z wykształcenia lekarz. W latach międzywojennych, jako autorytet liberalnej i demokr. inteligencji, prowadził głośne kampanie publicyst. o laicyzację pol. kultury obyczajowej (Dziewice konsystorskie 1929, Piekło kobiet 1930, Nasi okupanci 1932), racjonalizację stosunku do tradycji i literatury nar. Programowy charakter miała również jego działalność przekładowa («Biblioteka Boya»), która przyswoiła pol. kulturze w mistrzowskich tłumaczeniach ponad 100 tomów klasyki franc.
W istocie istnieją katolickie rozwody o których wspomina Boy, nazywa się to unieważnieniem małżeństwa, co dane było jedynie najbogatszym z uwagi na koszty postępowania. Jak pisał o tym Zdzisław Morawski: „...procedura postępowania konsystorzy i Roty Rzymskiej zapewnia ochronę moralną poczynaniom możnych tego świata, które w odniesieniu do maluczkich nie są akceptowane i legalizowane. Biedny człowiek, który rozstał się z żoną i założył drugą rodzinę, jest dla Kościoła cudzołóżcą, jawnogrzesznikiem. Człowiek zamożny, który uczynił to samo, w dziewięciu przypadkach na dziesięć uzyska unieważnienie małżeństwa.” (Watykan z daleka i bliska, Książka i Wiedza, 1987). O taką właśnie nierozerwalność walczy do dziś z iście faryzejskim zacięciem na ustach Kościół rzymski
Kazimierz Czapliński, Dokąd kler prowadzi Polskę? Mowy sejmowe wygłoszone w debacie konstytucyjnej. Nakładem Księgarni Robotniczej, Warszawa 1921
M.P.98.4.51
Finansowanie uczelni w których szkolą się funkcjonariusze kościelni (KUL, PAT), Fundusz Kościelny, Komisja Majątkowa i in.
Arcybiskup Józef Michalik grzmiał: "Przeciw religii rozległy się jazgotliwe protesty maleńkich grupek spod znaku nieprzyjaciół Krzyża i Ewangelii. Są one echem odwiecznego głosu zbuntowanego przeciw Bogu szatana", za: „Pełzająca separacja”, Wprost, 29 X 2000
W tej kwestii powołano się m.in. na „dokument wiedeński", który nałożył na Polskę obowiązek „zachęcania do podejmowania w szkołach i innych instytucjach oświatowych zagadnień dotyczących rozwijania i ochrony praw człowieka i podstawowych wolności", a jak powszechnie wiadomo lekcja religii nieszczególnie się różni od nauczania o prawach człowieka i jego podstawowych wolnościach, jest niejako z nimi tożsama, wręcz grzechem byłoby myślenie, że mogą być jakieś prawa i wolności nie wynikające z prawa bożego i naturalnego, czyli kościelnego
Państwo i Prawo, nr 5/91
Orzeczenie TK, zdania odrębne, jak i glosa, patrz: Państwo i Prawo, nr 5/91, s.96-118
Prof. dr hab. Michał Pietrzak, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik jedynego w Polsce Zakładu Prawa Wyznaniowego. Zob. też rozmowę z profesorem na łamach Biuletynu Stowarzyszenia na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo Neutrum, nr 5(13) z 18 listopada 1994 roku, dostępne w Internecie pod adresem: free.ngo.pl/neutrum/
Państwo i Prawo, nr 7/91
Chodzi o drobnostkę, mianowicie o praworządność
Państwo i Prawo, nr 11/91, s. 88-94.
Zob. Multimedialna Encyklopedia Powszechna PWN 2000, hasło: Religia w szkole
Tedeusz Zieliński (ur. 1926), prawnik; specjalista w dziedzinie prawa pracy; od 1977 prof. Uniw. Śląskiego i od 1982 — UJ; od 1994 czł. PAN; ekspert NSZZ „Solidarność”, czł. Komitetu Helsińskiego w Polsce, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, 1989-91 senator; II 1992-III 1996 rzecznik praw obywatelskich, I-X 1997 min. pracy i polityki socjalnej (MNEP PWN 2000)
Patrz: OTK z 20 IV 1993, U/92
Państwo i Prawo, nr 8/93, s.109-115
Warto ponadto wspomnieć o niedawnym precedensowym orzeczeniu bawarskiego sądu, który na wniosek niewierzącego nauczyciela nakazał zdjęcie krzyży z sal lekcyjnych w jednej z bawarskich szkół. Patrz: Dziś, nr 2/2002. W Polsce krzyż zajmuje poczesne miejsce w naszym życiu politycznym i społecznym, na równi z godłem; pewnie z czasem orzeł zostanie zapomniany... Jak uzasadnia pismo z Kancelarii Sejmu w sprawie zawieszenia krzyża na sali posiedzeń Sejmu: „Pan Marszałek (...) podkreślił także szczegółowe miejsce krzyża w historii naszego narodu. Krzyż to nie tylko wyraz wiary chrześcijańskiej, ale wartości, które przez tysiąclecia były i są podstawą polskiej moralności oraz świadomości i zespolenia narodowego. Krzyż, obok godła i barw Rzeczpospolitej wyeksponowany w sali posiedzeń Sejmu, dopełnia przeto symbolikę polskiej i europejskiej tradycji.”
Ks. Czesław S. Bartnik, "Słowo", 3 VI 1993
Nie dopuszczający aborcji ze względów społecznych
Antoni Dudek, Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-1995, Wydawnictwo Geo, Kraków 1997, s.160-164
Antoni Dudek, Pierwsze lata...
Jacek Kuroń, Jacek Żakowski, Siedmiolatka czyli kto ukradł Polskę; Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997, rozdział: Od dialogu do krucjaty, s.170-193
Antoni Dudek, Pierwsze lata..., s.160-164
Zob. Ustawa z 29 VIII 1997 o strażach gminnych, art. 26
Zob. Ustawa z 6 I 2000 o Rzeczniku Praw Dziecka, art. 5
Zob. Ustawa z 1987 o Rzeczniku Praw Obywatelskich, art. 4
Bo Prymas to im nie daruje. Jak zauważył Tadeusz Zieliński: „Kiedy w 1997 r. kilku parlamentarzystów i ministrów złożyło ślubowania bez inwokacji do Boga, na co pozwalała konstytucja natychmiast niepokornych ostro skarcił Jego Eminencja Ks. Prymas. Pomówił odszczepieńców o ateizm, bo stosując się do świeckiej roty ślubowania - pokazali, że "nie mają Boga w sercu". Było to głębokie nieporozumienie. W demokracji każdy ma prawo do zachowania w tajemnicy swych przekonań religijnych. Milczenie w sprawach wiary nie jest równoznaczne z manifestacją ateizmu, tak samo jak głośne odwoływanie się do Boga nie musi świadczyć o miłości polityka do Stwórcy, lecz może być podyktowane chęcią pozyskania przychylności potężnego Kościoła.”; „Woda święcona i ogórki”, Przegląd, 13 VIII 2001
Zob. Ustawa z 1 VIII 1997 o Trybunale Konstytucyjnym, art. 5 pkt 5
Zob. Ustawa z 27 VII 2001 - Prawo o ustroju sądów powszechnych, art. 66, 135 pkt 4, 143 pkt 2, 150 pkt 3, 164 pkt 2