Czapska Natalia, filologia polska, specjalizacja dziennikarska, rok III, grupa A
Witold Gombrowicz i Ferdydurke
"Nie wiem jaki jestem naprawdę
ale cierpię, gdy mnie deformują.
A więc wiem przynajmniej, kim nie jestem.
Moje ja to tylko moja wola żeby być sobą, nic więcej.”( Rozmowy z Gombrowiczem Dominika de Roux, 1968, s..61)
Witold Marian Gombrowicz, urodził się 4 sierpnia 1904 roku we wsi Małoszyce pod Opatowem jako najmłodszy z czworga dzieci Jana i Antoniny. Jego rodzice posiadali dworek, rozebrany po parcelacji w latach 40. W 1911 roku, aby zapewnić swym dzieciom wykształcenie, opuścili dwór i przenieśli się do Warszawy. Po ukończeniu gimnazjum im. św. Stanisława Kostki w Warszawie (1922), mimo zamiłowania do literatury, postanowił studiować prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Udało mu się skończyć studia uzyskując tytuł magistra. Przebywając przez rok w Paryżu nie przykładał się zanadto do studiów filozoficznych i ekonomicznych w Institut des Hautes Etudes, zaś jeśli chodzi o rozwój w kontaktach z młodzieżą studencką - szło mu wyśmienicie. Kiedy wrócił do Polski podjął aplikanturę w sądzie, jednak szybko zrezygnował z realizacji tego przedsięwzięcia.
W wieku 30 lat potrafił już swobodnie, bez większych problemów, podporządkowywać sobie ludzi. Lubił prowokować swoich rozmówców, głównie po to, by udowodnić, że człowiek jest uwikłany w międzyludzką grę. Ukazać, że to sytuacje społeczne determinują jego sposób zachowania, określają wybór nałożenia odpowiedniej maski. Gombrowicz świetnie sobie w tej grze na terenie społecznym radził, zaś nie potrafił zaaranżować tego rodzaju gry w sferze erotyki. Sfera ta charakteryzuje się częściowym obnażeniem swej psychiki, czego unikał jak ognia. Dla niego człowiek to „nieustanny gracz”, więc jeśli gracz to miłośnik ukazywania pseudoprawdy o samym sobie. Z jednej strony nie był zadowolony ze swego pochodzenia, z drugiej zaś odznaczał się ogromną wrażliwością na punkcie swej wyższości. Tak jak relacjonuje Kępiński, Witold często wyrażał dezaprobatę w stosunku do ożenku własnego ojca. Jego postawa wobec matki miała wiele do życzenia. Na wiadomość o jej śmierci nie zareagował nazbyt boleśnie - wręcz przeciwnie skwitował to opowiadając o jej prawdziwych jak i zmyślonych wadach. Niestety, patrząc obiektywnie wady te były „ogromne” tylko dla niego samego. Choć uważał, że mógł urodzić się lepiej, to mimo wszystko, pewne poczucie wyższości go nie opuszczało. Skromnością się nie chlubił. Był snobem i doskonale zdając sobie sprawę ze swego snobizmu, uważał że skoro jest tego świadom to może nim być bez ujmy. Znacznie później, w okresie wieku młodzieńczego postrzegany był przez towarzystwo z kawiarń i lokali nocnych takich jak „Zodiak” czy „Ziemiańska”, których był stałym bywalcem, jako osoba nie miła, wyniosła i traktująca wszystkich twardo i z góry. Wiele razy się „sparzył” przez swoją butę .Pewnego razu do kawiarni zawitał prof. Jan Bogusławski. Witold. na jego widok nie zmieniając swej niestosownej na krześle pozycji, odpowiedział:” Witam Pana Panie Janie”. Na co ten, znany ze swej złośliwości wobec takich zachowań, ucałował Gombrowicza w rękę, obśmiewając tym samym jego „pańskość”. Natomiast kiedy był dzieckiem, mówiono o nim, że jest to cichy, nieśmiały chłopiec, nie wychodzący ze swą osobą na pierwszy plan wśród otoczenia. O bystrości umysłu świadczyło wówczas jego złośliwe poczucie humoru, ale nie było ono nazbyt prowokujące ani agresywne, przez co nie wybijało go z tłumu.
Uchodził za człowieka bez przynależności ani do ojca ani do matki, ani do rodziny, żadnych stowarzyszeń uniwersyteckich, do nikogo z profesorów, kolegów, miejsc ani też do różnych „spraw” etc. Wolał uchodzić za Sarmatę, aby wytwarzać swój „wygląd”. Wyzbywał się od przejmowania nastrojów, propagandy czy też tworzenia światopoglądu na podstawie krążących wówczas opinii, a co za tym idzie średnio się polityką interesował. We Wspomnieniach pisze o „niemocy” ale w gruncie rzeczy był obojętny. Co prawda znał kilka ważnych dla politycznego środowiska nazwisk, ale nic poza tym. Tak więc do narodu swego również nie przynależał. W kwestii oceny politycznej losu Polski był realistą. Oceniał to, co się dzieje w kraju obiektywnie. Wnioskować to można analizując sposób w jaki śledził losy kraju czy np. wypowiedzi w słynnym wywiadzie „berlińskim”. Niemniej jednak, doznał wstrząsu na wieść o śmierci Hitlera, przez to ostro poróżnił się z Gustawem Kotkowskim, zarzucając mu, że nie docenia rangi tego wydarzenia.
Dokładnie miesiąc przed wybuchem wojny, 1 sierpnia 1939 roku uczestnicząc w dziewiczym rejsie „Chrobrego” udał się na wycieczkę do Argentyny. Wtedy to nie wiedział, że zostanie tam niemal na zawsze. Przewidział wybuch wojny oraz całą związaną z tym tragedię dla kraju. Między innymi, te czynniki przyczyniły się do jego późniejszej emigracji. Często przejawiało się pytanie: jak bardzo świadoma ucieczka wpłynęła na splamienie honoru pisarza. Joanna Siedlecka, jego biografistyka kwituje je w ten sposób: „W 1939 roku wyjechał do Ameryki, bo chciał być jak najdalej; czuł , że w powietrzu wisi wojna. A wojsko było ostatnią rzeczą, do której się nadawał.” Również sam Gombrowicz tłumaczy swoje postępowanie w dość przekonujący sposób: „ Nie ukrywam, że (…) bałem się. Ale ja może nie tyle bałem się wojska i wojny, ile tego, że mimo najlepszej woli, nie mógłbym im sprostać. Nie jestem do tego stworzony. Moja dziedzina jest inna. Rozwój mój od najwcześniejszych lat poszedł w innym kierunku. Jako żołnierz byłbym katastrofą. Przysporzyłbym wstydu sobie i wam.” Udział w rejsie zawdzięczał młodemu urzędnikowi ministerstwa przemysłu i handlu Jerzemu Giedroyciowi, zachwyconemu powieścią Ferdydurke. Młodemu pisarzowi towarzyszyli na statku inni ludzie pióra, dziennikarze, dyplomaci. 22 sierpnia 1939 r. Gombrowicz wysiadł w Buenos Aires. Przez pierwsze lata, żył tam na pograniczu ubóstwa. Na początku miał przy sobie 96 dolarów. Przy skromnym trybie życia, jaki prowadził, oszczędności wystarczyły mu na pół roku. Od czasu do czasu mógł liczyć na wsparcie z polskiego konsulatu albo na honorarium za wykład o literaturze dla znudzonych matron. Bywał korepetytorem, pisywał reklamy do gazet. Aby się najeść chadzał na stypy do zupełnie obcych ludzi. Mieszkał w nędznych pensjonatach, za które nie miał czym płacić, więc zdarzało się, że uciekał w nocy i szukał następnego schronienia. Argentyńskie życie Gombrowicza było tak pełne groteski i goryczy, jak jego twórczość. Cierpiąc głód i nędzę rozpaczliwie bronił swej niezależności, chciał być pisarzem i nikim innym, wzbraniał się przed podjęciem zwykłej pracy. Stąd też zrezygnował po pewnym czasie z posady urzędnika w Banco Polacco, którą wcześniej otrzymał. W dzień spacerował po mieście, przyglądał się ludziom, wstępował na tanią kawę z rogalikiem, przesiadywał w bibliotece, wieczorami chadzał popatrzeć na bawiących się mieszkańców Buenos. Chłonął atmosferę miasta, żar lejący się z nieba, gorące rytmy tanga, zatłoczone bary, zapach dymu tytoniowego, łowił spojrzenia atrakcyjnych dziewcząt i przystojnych chłopców. Nocami stukał na swojej starej maszynie do pisania. Tłumaczył Ferdydurke na hiszpański, co szło mu bardzo opornie z powodu ograniczonego zasobu hiszpańskich słów, do czasu, gdy jego przyjaciele zawiązali Komitet do spraw Przekładu. Przyjaźnił się z młodym Włochem, który chciał zostać sławnym bokserem, a zginął zatłuczony w nielegalnej walce, z dziennikarzem Robertem Arltem, z “poetą i poszukiwaczem nieskończoności” Jacobem Fijmanem. Los stykał go z różnymi ludźmi, ale Gombrowicz zdecydowanie przedkładał towarzystwo prostych, życzliwych osób nad grono literatów i elity, zmanierowanych i pustych. Był świadkiem narodzin Argentyny dla ludu, Argentyny generała Perona i Evity.
8 kwietnia 1963 r. pisarz przyjął zaproszenie Fundacji Forda, w ramach stypendium na roczny pobyt do Berlina i opuścił Argentynę. W 1964r. spędził trzy miesiące w opactwie Royamont pod Paryżem, gdzie jako sekretarkę zatrudnił Ritę Labrosse - kanadyjską romanistkę i przyszłą żonę. Osiedlili się później w Vence na południu Francji. W ostatnich latach swego życia, autor Ferdydurke nie musiał narzekać, Rita pomagała mu w prowadzeniu korespondencji ze światowymi wydawcami. Odwiedzało go wielu znakomitych osobistości, zarówno z kraju jak i z emigracji. Krytycy, pisarze czy też dziennikarze. W maju 1967 roku, w ramach uwieńczenia jego sławy otrzymał Międzynarodową Nagrodę Wydawców (Prix Formentor). W 1968 r. znalazł się w gronie kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. Mimo to, zaczął odczuwać ogromny ból. Ból istnienia, który obsesyjnie zawładnął jego wnętrzem. Miał zamiar napisać na ten temat sztukę, ale nieudolne były jego próby. Pokrótce zaczął chorować: astma, angina, problemy z sercem aż w końcu zawał. Wyszedłszy z niego, wziął ślub z Ritą. Niedługo potem, w nocy 24 lipca 1969 roku leżąc w śpiączce, przestał oddychać. Zmarł na niewydolność płuc.
Witold Gombrowicz dosyć wcześnie interesował się literaturą. Za czasów gimnazjum wiele czytał, ciesząc się przy tym wielkim uznaniem swego profesora Czesława Cieplińskiego. Przymierzał się do „Powieści o bulchaterze”, potem do zupełnie innej powieści już przy współpracy z Tadeuszem Kępińskim. Żaden plan nie doszedł jednak do skutku. Dopiero przed 20 rokiem życia napisał zbiór opowiadań, które można nazwać legendarnym dziełem. Dziełem, które nigdy światła dziennego nie ujrzało, ponieważ pisarz spalił je, po tym jak ważna dla niego osobistość, pani Stach, po przeczytaniu maszynopisu zerwała z nim kontakt. Bowiem, jak mówił, to co napisał - jeśli naprawdę napisał, ukazywało jego najciemniejszą, najbardziej perwersyjną stronę osobowości. Prawdziwym jego debiutem był dopiero zbiór opowiadań pt. Pamiętnik z okresu dojrzewania z 1933 roku. Zdania krytyków w kwestii jego debiutu były podzielone, a jego dzieło przyjęto jako wyłącznie psychologiczną prozę, która wówczas miała wiele swych amatorów. Jednak nie o charakterystykę „odstających” szaleńców tu chodziło, lecz o ukazanie interakcji występujących pomiędzy jednostką a społeczeństwem, które usiłuje ją uformować wedle panujących ówcześnie wzorców. Tego krytyka nie potrafiła wtedy dostrzec.
Dzięki debiutowi został zauważony przez redaktorów warszawskich gazet oraz czasopism. Proponowano mu pisanie felietonów na zamówienie. Na co oczywiście przystał. Przez 6 lat pochłonięty był karierą felietonisty (np.”Kurier Poranny”, 30 felietonów w latach 1934-39), więc światek literacki , przede wszystkim warszawska cyganeria artystyczna, stała się dla niego środowiskiem i naturalnym żywiołem. Nie wszystkim się to podobało. W latach 30. XX w. dla krytyków ważniejsze były kwestie ideowo- patriotyczne, zamiast zajmowania się szukaniem odpowiedzi na pytania dotyczące własnej osobowości czy też natury człowieka. „Choromaniacy” - taką wówczas etykietę nadał Gombrowiczowi oraz jego kolegom - pisarzom (Schulz, Rudnicki, Choromański, Uniłowski) ceniony, publicysta, krytyk Ignacy Fik, twierdząc że w porównaniu z ich dywagacjami, dywagacje ideologiczne są cenniejsze dla człowieka XX w. Na przestrzeni lat okazało się, że cały ten problem ideologiczny Fika, nie miał aż takiego ogromnego znaczenia dla ludzkości, jak przypuszczał. Gombrowicz naraził się również przez stosowanie swej metody krytycznej w pisarstwie. Wtedy to formalna, poprzedniczka strukturalnej - której założeniem było oderwanie twórcy od dzieła, była w modzie. W jednym z artykułów nazwał siebie „pierwszym strukturalistą”. Nie miał na myśli, tak jak wielu twierdziło, analizy tekstów. Chodziło mu o wizję człowieka „stwarzanego przez formę”; walki toczone między gotowymi formami a niepodległym „ja”. Wolał skupienie się na wyrażeniu siebie jako twórcy. Gombrowicza struktury oderwane od osoby niewiele interesowały: dzieło traktował przede wszystkim jako ekspresję „ja” twórcy, wyraz jego rzeczywistych lub urojonych kłopotów ze światem i z własną indywidualnością. Dlatego w każdym utworze tropił przede wszystkim treści osobiste, wyciągał na wierzch sprzeczności między psychologiczną lub społeczną sytuacją autora a stylem, jakim przemawiał do publiczności .
FERDYDURKE
W 1947 roku wydał „Ferdydurke” po hiszpańsku, dzięki przyjaciołom, którzy pomogli mu przetłumaczyć dzieło. Odzyskał przez to na nowo swych słuchaczy oraz sławę wśród takich osobistości jak: Virgilio Piniera, Humberto Rodriquez Tomeu, Adolfo Obieta, Luis Centurion i Dominique de Roux. W Argentynie sukces kwitł, w Europie niestety przychodził z wielkim trudem. W Paryżu 1953 roku ukazały się „Ślub” - egzegeza na temat międzyludzkich więzi i konfliktów oraz „Trans - Atlantyk” - rozrachunek z tradycją narodową Polaków i ich kulturą. Następnie lata 60-te przyniosły takie powieści jak „Pornografia” (1960) i „Kosmos” (Paryż, 1965) - najbardziej złożone i wieloznaczne dzieło Gombrowicza w którym autor ukazał, jak człowiek składa sobie z drobin materii i faktów figurę sensu świata, jakie siły, porządki symboliczne i namiętności w tym procesie biorą udział i jak w procesie budowania sensu organizuje się forma powieściowa. Groteskowa „Operetka”(1966) była aluzją, kpiną wymierzoną przeciwko lewicy, bowiem Gombrowicz nie potrafiłby poświęcić się w imię abstrakcyjnej ideologii . Oczywiście za ten „wybryk” zapłacił sporą cenę. Mianowicie ani dyrektor teatru w Sztokholmie ani też aktorzy nie mieli zamiaru brać w tym udziału. Jego indywidualizm i nonkonformizm budził kontrowersje. Chociaż wszystkie dzieła pisał w języku polskim, i poprzez znajomość z Giedroyciem za granicą były one publikowane również w języku ojczystym pisarza, to dopiero po październiku 1956r. cztery książki Gombrowicza ukazały się w Polsce. Jednak już po 1958r. zakazano dalszego publikowania. Dopiero w czasach przemian społeczno - politycznych, po długich negocjacjach z władzami w roku 1986 ukazało się w krakowskim Wydawnictwie Literackim pierwszych 9 tomów Dzieł Gombrowicza, uszczuplonych przez cenzurę o 16 wersów wykreślonych z Dziennika, a dotyczących polityki i systemu władzy w ZSRR. Dzieła te poszerzone zostały w latach 1992-1997 do 15 tomów. Z czasem utwory Gombrowicza oraz rozliczne studia i artykły na ich temat pojawiły się bez cenzury literaturze polskiej, na stałę ugruntowując jego niezaprzeczalną pozycję pośród polskich i światowych literatów.
Gombrowicza przedstawia się w większości, głownie jako krytyka relacji międzyludzkich, wszelkich stereotypów, jako tego, który wystrzega się „upupiania”, „dorabiania gęby”, nakładania maski”. Niektórzy komentowali i komentują go korzystając ze wskazówek, których on sam świadomie udzielił. Jest to po prostu wpadanie w pułapkę, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo do końca, czy owe sugestie pisarza były spreparowane w całości, czy też część ich była prawdziwa. Autor często określał siebie jako pisarza „z nieprawdziwego zdarzenia”.
Czymże jest ów „nieprawdziwość”? Markowski wychodzi z założenia, że jest ona nowatorską literaturą, tworzącą nową koncepcję, w której związek języka i świata ulega rozluźnieniu, następuje rozwiązanie wszelkich sensów i form a tradycyjny obraz rzeczywistości zostaje zburzony. Omijając narzucone przez krytyków własne obrazy interpretacyjne jego twórczości, można dostrzec „egzystencjalną otchłań”, która nie ma żadnego związku z ujęciem modernistycznym, za to wiele można jej przypisać, biorąc pod uwagę odniesienie psychoanalityczne. Mianowicie owa otchłań jest swego rodzaju traumą pisarza. Traumą z której powstaje literatura[Pamiętniki młodości ukazywały jej zarys].Nie można jednak traktować pisania jako formy terapii, prędzej jest ono ukazaniem rozbieżności których nie da się wymazać, natomiast sukcesywnie można wzmacniać. Pisanie jest rodzajem kreacji siebie samego, budowaniem siebie odmienionego, jednak bez wyraźnych skutków. Z jednej strony Gombrowicz chce być w pełni sobą, a z drugiej chce stworzyć własną formę. Formę samego siebie. Następuje jego wewnętrzne rozdarcie -[Przykład z Ferdydurke kiedy Józio spotyka swego sobowtóra - fragment autoprezentacji Gombrowicza]. Pisarz sam wspominał o tym że zawsze część jego „ja” zostaje zawarta w jego dziełach. Prawdopodobnie nie był z tego do końca zadowolony, ale na tyle świadomy aby pogodzić się tym stanem rzeczy. Literatura dla niego to bezdenna paszcza życia której jedynym celem jest wtrącić w nią czytelnika, pod warunkiem że ten wyrazi na to zgodę. W owej paszczy da się odczuć: grozę , bełkot, grzech, wstyd, głupotę, słowem - traumę.
Godne uznania jest wynalezienie przez autora Ferdydurke „sposobu na sposób”. Czyli kolejne działanie, które prowadzi do utworzenia owego „wyglądu”. Kierując się jego terminologią jest to „przekuwanie słabości na moc”. Inaczej rzecz biorąc, przewartościowywanie wartości ujemnych w dodatnie. Swoje ułomności zamieniać w nadwartości itd. „Ten zabieg może być realizowany albo przez wewnętrzną przemianę, albo przez projekcję z zewnątrz. Nigdy nie będziemy wiedzieli, jak te dwa elementy przebiegały w duszy Gombrowicza. Który dał asumpt, który był wcześniej, który później, jak się przeplatały i jak i kiedy jeden nad drugim brał górę.”
Gombrowicz w swym pisarskim fachu używał różnych konwencji. Głowiński twierdzi, że świat pisarza jest cały stworzony z parodii, świat w którym nie ma żadnego wolnego od niej elementu. Tak więc wychodząc od tej myśli, wedle niego nadliteratura jest priorytetem w twórczości pisarza. W żadnym wypadku. Można w pełni się zgodzić że pisarz parodiował różne konwencje - ale główną jego inspiracją było samo życie, dążenie do zrozumienia niezrozumiałego. I ta osobliwa „ludzkość” jest w nim tak intrygująca, bez otoczki perfekcyjnego konstruktora rzeczywistości tekstowej. W rzeczy samej znał na pamięć Szekspira i Dostojewskiego (zarażenie odmętem i bełkotem), cytaty czy też kryptocytaty Pascala i Nietzschego - jednak ta wiedza wbrew pozorom nie mówi nam niczego istotnego o autorze. Owszem, w swej twórczości przypisywał pewne frazesy przeczytanych przez siebie pisarzy jako swoje własne, jednakże jest to zjawisko w pełni zrozumiałe i normalne. Czytając „uczymy” się cudzych zwrotów i sposobów kształtowania myśli, poza tym są momenty w których nie da się ich wyrazić w inny sposób. Przez to Gombrowicz nie może być w pełni sobą. „Literatura jest sferą narzucającą człowiekowi warunki egzystencjalnych możliwości i w ten sposób przekształca się w przestrzeń transcendentną dla każdego gestu. To człowiek jest pisany przez literaturę a nie odwrotnie.”
Kompozycja utworu
Kompozycja sprawia wrażenie luźnej, otwartej struktury, ale naprawdę jest logicznie przemyślana, fabuła układa się w sposób ciągły, a wszystkie zdarzenia fabularne ściśle ze sobą się wiążą. Powieść składa się z trzech części, które są przedzielone dwoma symetrycznie rozmieszczonymi przypowieściami pełnymi dygresji. Kolejne rozdziały prezentują głównego bohatera w coraz to innym środowisku. W części pierwszej bohater najpierw jest w domu, a potem uznany za niedojrzałego zostaje umieszczony w szkole, część druga to jego pobyt na stancji u rodziny Młodziaków, natomiast w części trzeciej wędruje w poszukiwaniu własnej tożsamości, trafia na wieś i przeżywa swoje przygody w majątku ziemskim w Bolimowie. Znowu odwołamy się do zdania znanego, wcześniej już cytowanego krytyka literatury, Michała Głowińskiego, który stwierdził, że kompozycja Ferdydurke posiada budowę pierścieniową, ponieważ zaczyna i kończy się porwaniem. Na początku bohater zostaje porwany i umieszczony w szkole, a później to on porywa Zosię, córkę ziemian Hurleckich, u których gościł.
Świat przedstawiony: bohaterowie i fabuła
W powieści Gombrowicza świat rzeczywisty został odkształcony. Pisarz zatarł granicę pomiędzy fikcją a prawdą, realizmem a fantastyką. Aby zrozumieć świat przedstawiony należy zacząć od wyjaśnienia kluczowych określeń, które mają pierwszorzędne znaczenie dla zrozumienia sensu powieści. Chodzi o dwa najważniejsze z różnych powtarzających się słów i sformułowań, a mianowicie: „przyprawiać komuś gębę” i „upupiać” kogoś. Robić bohaterowi gębę oznacza zmuszać go do rozumienia i powtarzania czegoś, co on uważa za błahy, idiotyczny stereotyp, natomiast upupiać kogoś oznacza próbę wywierania na niego nacisku, zmuszania do podejmowania tematyki, którą on uważa za niegodną siebie, podważającą jego indywidualność, próbującą pozbawić go tożsamości i autentyczności. Świat przedstawiony to ogólny wzorzec, modelowy przykład egzystencji ludzkiej w świecie marazmu, życia wtłoczonego w z góry ustaloną formę i próba uwolnienia się od niej. Na ten temat wypowiada się pisarz w Przedmowie do Filidora dzieckiem podszytego. Formę należy rozumieć jako zawikłany i nadzwyczaj poplątany splot ludzkich spraw, narodowych mitów, z których pisarz szydzi i obala je, a wszystkich, którzy ulegają jakimś określonym formom, akceptują gotowe scenariusze życiowe napisane przez innych, ośmiesza. Wyraził też Gombrowicz swoje zdanie o Polakach jako narodzie. Uważa, że Polacy z pewnością posiadają odwagę wojskową, co udowodnili przez kolejne wieki upokorzeń, ale brak im odwagi cywilnej, by być sobą, mieć swoje zdanie i umieć zademonstrować je. Godzą się na zniewalanie i przyjmują bezkrytycznie wszelkie ideologie. Zarzuca też brak zdecydowania poszczególnym jednostkom, które mając poczucie więzi, wspólnoty narodowej, nie potrafią stawić oporu presji wywieranej przez zbiorowość. Ferdydurke prezentuje los ludzi współczesnych, zniszczonych przez narzucone im formy, kulturę, ciągle tłamszonych i formowanych przez różnorakie systemy światopoglądowe i ideologiczne. Bohaterowie pokroju Józia pragną uciec przed „robieniem im gęby” i „upupianiem”, ale ich dążność uwolnienia się od formy kończy się klęską, bo forma zdominowała życie społeczne i kulturalne, nie ma przed nią ucieczki. Bohaterowie powieści prezentowani są w sposób behawiorystyczny, to znaczy pisarz przedstawia ich postępowanie i reakcje na otaczający ich świat, ale bez wnikania w ich psychikę, bez wyjaśnienia podłoża psychologicznego takich, a nie innych zachowań. Fabuła powieści, dotycząca historii głównego bohatera, jest przerywana epizodami, jak porwania, pojedynki, snucie intryg. Również wplecione przedmowy i powiastki nieco rozbijają strukturę przyczynowo-skutkową, ale nie wpływają zasadniczo na kondensację wydarzeń. Sam autor traktuje je jako mało znaczące, ale wprowadzenie ich do fabuły - zasadne, ponieważ ten zabieg kompozycyjny pozwala mu na wyrażenie odautorskich refleksji filozoficznych na temat stosunków panujących w społeczeństwie i wzajemnych relacji międzyludzkich.
Realia polskiej szkoły
Trzydziestoletni Józio zostaje uprowadzony przez prof. Pimkę i umieszczony z powrotem w szkole, gdyż wydany przed kilkoma laty Pamiętnik z okresu dojrzewania sprawił, że poczęto go postrzegać jako naiwnego, infantylnego i nieodpowiedzialnego „chłystka”. Profesor Pimko, który umieścił go wśród szesnastoletniej młodzieży szybko udowodnił mu, iż ma braki w wykształceniu, pod jego wpływem Józio zachowuje się jak malec, który boi się złej oceny i krytyki. Józia i wszystkich uczniów w tej klasie próbuje „upupić” swoim apodyktycznym i autorytatywnym wypowiadaniem sądów, recytacjami, przytaczaniem aforyzmów i przysłów. Na skutek jego działań chłopcy podzielili się na dwa obozy: jedni popierają Pimkę, drudzy buntują się przeciwko takim metodom edukacyjnym i wychowawczym, ale ich bunt niczego nie wnosi, nie osłabia pozycji Pimki. Z kolei prof. Bladaczka w czasie lekcji języka polskiego w sposób niezwykle podniosły, wprost patetyczny, przekonuje uczniów, że Słowacki był wielkim poetą. Do uczniów zwraca się ostro i bezpardonowo nazywając ich nierobami i nieukami. Nie potrafi umotywować swojego zachwytu poezją Słowackiego, za to w kółko powtarza, że kochamy Słowackiego, bo był wielkim poetą.
To „upupianie” przerwał mu Gałkiewicz, który zaprzeczył nauczycielowi jakoby zachwycał się poezją Słowackiego. Dodał, że nikt się nie zachwyca, a jeżeli uczniowie czytają te teksty, to tylko dlatego, że szkoła ich do tego zmusza. Nikt nie czyta Słowackiego oprócz przymuszanych do tego uczniów. Bladaczce brakło inwencji i merytorycznej argumentacji, nie potrafił wytłumaczyć uczniom, na czym polega wielkość Słowackiego i siła jego poezji, więc próbował zastraszyć uczniów, a potem nawet zniża się i kompromituje, próbując wzbudzić u uczniów litość, aż wreszcie nakazuje wzorowemu uczniowi, Pylaszczkiewiczowi recytować fragmenty utworów Słowackiego, co uczniowie potraktowali jako „torturę psychiczną”. Sytuacja w klasie zrobiła się absurdalna, co dostrzegł Józio i postanowił za wszelką cenę uciec. Ale nie uciekł, bo powstrzymał go widok ucznia „normalnego”, obojętnego na to, co się działo. Był to Kopyrda.
W czasie przerwy wybucha spór o to, czy chłopcy powinni być uświadamiani czy „niewinni”. Nastąpił groteskowy podział na „czyste chłopięta” i „sprośnych chłopaków” i równie idiotyczny pojedynek „na miny” między antagonistami - Syfonem i Miętusem. Ten ostatni, przegrawszy wojnę na miny, gwałci „przez uszy” Syfona, uświadamiając go, wbrew jego woli, wulgarnymi słowami. Wszystko zakończyło się bijatyką, a po jakimś czasie znieważony Syfon, czując się brudny etycznie, targnął się na swoje życie.
Szkoła w pojęciu Gombrowicza jest odzwierciedleniem wszystkiego, co niesie ze sobą szeroko rozumiana kultura, a więc schematyzmu i konwenansów. Uczniowie są podglądani w czasie przerw, śledzi się każdy ich krok, podsłuchuje, a wszelkie próby bycia sobą są tłamszone. Szkoła, nie radząc sobie z wychowaniem, wciąga w nieczyste gierki rodziców uczniów. Postawa „belfrów” i pojedynek na miny uświadamiają, że pomiędzy ludźmi nieustannie trwa jakaś walka, której efektem ma być dominacja nad drugim człowiekiem, zniewolenie go i zniszczenie umiejętności samodzielnego myślenia i decydowania o sobie, zniszczenie jego świata wartości. Szkoła „upupia” i „przyprawia gębę”, stosuje ucisk i „miętoszenie”, deformuje osobowość młodego człowieka, a przecież to w szkole uczeń powinien nauczyć się samodzielnego, analitycznego myślenia. Nie można jednak polegać na szkolnej edukacji, bo nauczyciele są niedouczeni, słabo przygotowani do tak trudnej sztuki, jaką jest nauczanie i wychowanie, wtłaczają uczniom do głowy slogany, które kiedyś im ktoś wbił do głowy, a nawet i tej miernie zdobytej wiedzy nie potrafią umiejętnie przekazać, nie mogą się zdobyć na wyjście poza obowiązujący, narzucony odgórnie program i we wszystkim ulegają dyrektorowi, który zresztą ma o nich bardzo niepochlebne zdanie, bo uważa, że żaden z jego nauczycieli nie pokusi się o samodzielność myślenia, a nawet gdyby któryś próbował myśleć inaczej, to on jest w stanie mu takie fanaberie wybić z głowy. Ocenia nauczycieli jako niedołęgi, doskonale wie, że nie odważą się uczyć inaczej, jak tylko zgodnie z programem. Uczniowie nie mają jednak innego wyjścia, jak funkcjonowanie w tym absurdzie. I to jest smutne, nawet tragiczne, uważa pisarz.
Zderzenie konwencji z nowoczesnością w rodzinie Młodziaków
Pimko umieścił Józia na stancji w rzekomo nowoczesnej rodzinie Młodziaków, rodziców pensjonarki Zuty, uważając, że niestosownym by było, gdyby Józio, w jego wieku, miał osobne mieszkanie na mieście. Zamierzeniem Pimki był plan, aby Józia już na zawsze i ostatecznie uwięzić w młodości, liczył, że bohater zakocha się w Młodziakównie. Józio nie zachowuje się jak rówieśnik Zuty, ale próbuje przez jakiś czas być sobą, mówi i myśli jak trzydziestolatek. Józio zdemaskował też rodzinę Młodziaków i odkrył, że tylko ich córka niczego nie udaje i jest nowoczesna, natomiast jej rodzice ośmieszyli się, próbując być nowoczesnymi, nieustannie demonstrując niezależność wobec mieszczańskich norm etycznych i obyczajowych. Matka namawia córkę do ich łamania, proponuje jej wyjazd na weekend, zgadza się, by nie wracała na noc do domu. Jeszcze większą tolerancję manifestuje ojciec dziewczyny, który zezwala jej na posiadanie nieślubnego dziecka. Nie widzi w tym niczego niewłaściwego i nagannego, nawet uważa, że to zaświadczy o jej nowoczesnej postawie. Kult dziewictwa uważa za przeżytek.
Józio cały czas próbuje znaleźć słaby punkt w postawie i poglądach Młodziaków, pragnie ich zdemaskować i wykazać, jak bardzo są zakłamani w swej nowoczesności. Najpierw bulwersuje ich swoim zachowaniem, sposobem jedzenia, picia kompotu. Kiedy nagle staje się sobą i zaczyna być poważny, Młodziakowie odkrywają prawdziwe oblicze, a już całkiem nawyki konserwatywne dały o sobie znać, gdy Józio uknuł intrygę i chciał ośmieszyć ich córkę, kiedy to zręcznie naśladując pismo Zuty, wysłał w jej imieniu dwa liściki: jeden do Kopyrdy, drugi do Pimki, umawiając ich z Zutą w tym samym dniu i o tej samej godzinie. Spotkanie miało się odbyć w czwartek o północy. Oczywiście amatorzy romansu z młodą pensjonarką przybyli o wyznaczonej godzinie. Józio zdekonspirował zalotników, co wywołało prawdziwy szok w rodzinie i kłótnię pomiędzy małżonkami, którzy co prawda zadowoleni byli z przybycia Kopyrdy, ale już romans córki z profesorem Pinko nie mieścił im się w głowie. Zdarzenie skończyło się ogólną bijatyką, co stało się okazją dla Józia, aby odzyskać wolność. Odchodził ze stancji z poczuciem lekkości, ale też z przeświadczeniem, że nic tak naprawdę nie zmieniło się w jego wnętrzu, bo nie jest ani młody, ani też stary, nie stał się też dzięki pobytowi u Młodziaków nowoczesny. Nie czuje się chłopcem, ale też nie jest mężczyzną dorosłym. Określił to precyzyjnie, że jest po prostu nijaki, żaden, jest dalej kimś o nieokreślonej osobowości. Józio dokonał zapaści struktury i moralności mieszczańskiej, po czym uciekł na wieś. Dołączył do niego Miętus, który za wszelką cenę chciał znaleźć prawdziwego, „żywego” parobka.
Dezintegracja świata ziemiańsko-chłopskiego
Wieś stała się końcowym etapem zmagań Józia z formą, ostatnim etapem poszukiwania własnej tożsamości. Razem z Miętusem docierają do dworku ziemiańskiego w Bolimowie, siedziby rodziny Hurleckich. Tam znowu rzeczywistość ich zaskoczyła i zszokowała, bo okazało się, że sposobem na życie Hurleckich jest obłuda i pozerstwo. Drażniła ich przesadna gościnność, dziecinne wprost poglądy gospodarzy, przyjmowanie sztucznej, wielkopańskiej pozy w zachowaniu, wygłaszanie stereotypowych poglądów. Dostrzegają odwieczny podział na „panów i chamów” oraz niewłaściwy stosunek do chłopów, wobec których ziemiaństwo manifestuje swoją wyższość i którymi tak naprawdę pogardza. Kontakt między tymi dwoma światami opiera się na określonych zasadach i sztucznych konwenansach. Miętus pragnący powrotu do autentyczności i wyzwolenia się od sformalizowanych stosunków oraz ucisku formy, postanowił „zbratać się” z parobkiem, który miał, jego zdaniem, najprawdziwszą gębę, bo zwykłą, bez żadnych min, gębę, która nic nie wyrażała. Parobek był dla niego uosobieniem autentyczności.
Walek, bo to on był owym parobkiem, z którym Miętus postanowił się „pobratać”, był to brudny, zaniedbany analfabeta bez nazwiska. Na prośbę Miętusa uderza go kilkakrotnie w twarz w imię owego bratania się stanów. Oczywiście, wuj Konstanty Hurlecki próbuje wcisnąć ten fakt w jakąś strukturę. Zastanawia się, w imię czego Miętus tak spoufala się z Walkiem. I doszedł w swym rozumowaniu do wniosku, że zapewne jest socjalistą albo demokratą, bo inaczej nie pozwoliłby sobie na taki braterski odruch. Ale ciotka Hurlecka, chcąc uspokoić męż,a fakt ten przypisuje innej motywacji Miętusa. Otóż uważa ona, że Miętusem kieruje po prostu miłość do bliźniego, że brata się z Walkiem w imię miłości Chrystusowej. Ale to pobożne życzenie rozwiał Józio, twierdząc, że Miętus nie ma żadnych konkretnych motywacji, on się brata z parobkiem bez celu, dla samego faktu.
W ten właśnie sposób została zburzona norma szlacheckiej obyczajowości. Józio po raz kolejny dokonał deformacji zastanego porządku, pozornie uładzonego odwiecznymi prawami świata ziemiańsko-chłopskiego, bo nie mógł zaakceptować żadnej z tych dwóch warstw. Uderzenie Miętusa przez parobka, a potem spoliczkowanie wuja Konstantego wywołało bijatykę pomiędzy panami a chamami. Józio wykorzystuje tę sytuację i ucieka. Po drodze dołączyła do niego Zosia, córka gospodarzy. Bolimów to ostatnia struktura źle pojętej formy, którą „rozsadził” bohater powieści.
Obnażenie absurdu ludzkiej egzystencji. Rola deformacji, karykatury i groteski.
Obnażanie absurdu życia ludzkiego i panujących pomiędzy ludźmi stosunków jest w Ferdydurke wszechobecne. Nie można inaczej czytać powieści, niż przez pryzmat groteski. Tak właśnie postrzega otaczający go świat autor. Jego bohater dąży w groteskowy sposób do odnalezienia swojej tożsamości. Dzięki zastosowaniu karykatury i groteski, poprzez deformację świata, Gombrowicz poddaje w wątpliwość rzekomą harmonię świata. Pisarz twierdzi, że człowiek tak naprawdę nie może być sobą, bo jest poddany ciągłej ocenie przez innych. Przyjmuje, często wbrew swojej woli, pewne formy, schematy i stereotypy za swoje, i choć powoduje to w nim wewnętrzną walkę, to w konsekwencji nie ma innego wyjścia, jak pogodzenie się z tym i poddanie się owym skostniałym strukturom. Nad człowiekiem zawsze dominuje forma i to ona decyduje o relacjach między ludźmi. Zazwyczaj akceptowane jest to, co nie kłóci się z poglądami innych. Próba wypowiedzenia własnego zdania i zachowania własnej osobowości, indywidualności kończy się, jak w przypadku Józia, awanturą, ucieczką i przyjęciem, mimo wszystko, ogólnie przyjętych zasad. Brak ludziom autonomii i odwagi bycia sobą, bo ciągle są zmuszani do przyjmowania różnych póz. Poprzez deformację własnej i cudzej osobowości zamykamy się w świecie stereotypów w sposobie myślenia, mówienia i działania. Jednostką i całymi zbiorowościami rządzi forma. I tak być musi, bo jej brak powoduje chaos. Powieść obnaża prawdę o losie człowieka, któremu zostaje narzucony określony schemat zachowania prowadzący w konsekwencji do „przyprawiania gęby” i „upupiania” go:
Nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka.
Pisarz pragnął uzmysłowić, w jakim chaosie żyje współczesny człowiek, dlatego posłużył się groteską i karykaturą, dzięki którym dokonał aż tak wyrazistej i wymownej deformacji świata przedstawionego. A swego głównego bohatera, który tak bardzo chciał znaleźć swoją tożsamość, „upupił”, skazując go na schematyczne zakończenie tej wędrówki i ucieczkę z dziewczyną. Po prostu - stereotypowe zakończenie, wpakowanie bohatera w formę, przed którą ten cały czas uciekał.
Marionetki w szopce
Wedle Kisielewskiego Ferdydurke jest wyrazem młodopolskiego buntu. Jednakże bunt ten jest jakby zepchnięty z koturnów, odarty w z wielkości i uroku, pełen kompleksów i urazów psychicznych, bunt małości przeciw małości. Jest to bunt naiwny, gdyż autor nie widzi tak naprawdę świata, przeciw któremu się buntuje. Gombrowicz bowiem nie posiada aparatu, który by umożliwił mu widzenie świata; nie jest ani trochę realistą. Potrafi widzieć tylko swój świat wewnętrzny, który rzutuje na zewnątrz. I w ten sposób zamiast świata rzeczywistego, który chce ośmieszać, krytykować czy gromić - ośmiesza, krytykuje bądź gromi swój własny świat wewnętrzny. Nie ma tu realizmu. To po prostu fantastyczny koszmar, zbiór abstrakcyjnych elementów, które mogły były złożyć się na twórcze dzieło sztuki, o ile zorganizowane zostały według pewnego konsekwentnego systemu „czystego nonsensu”.
W Ferdydurke nie ma ludzi, lecz jedynie upersonifikowane wady, właściwości czy kompleksy. Już z góry wiemy, że to jest „belfer”, to „nowoczesna pensjonarka”, to „parobek” etc. Po prostu marionetki, sztucznie wprawione w ruch. Normalnie pisarz, choćby nawet miał z góry negatywny stosunek do swych postaci, zachowuje przynajmniej pozory obiektywizmu i dyskrecji. Ukrywa się, a postacie żyją przed nami same, stopniowo się demaskując i odsłaniając. Gombrowicz natomiast, zamiast wykazać swym bohaterom ich ewentualne wady czy śmieszności, już z góry ich nie ubiera, charakteryzuje ich w prymitywnie przesadny i uderzający sposób, aby nie było żadnych wątpliwości - jak marionetki w szopce. Człowiek obecny na przedstawieniu teatru marionetek mniej interesuje się akcją widowiska, przede wszystkim frapuje go jakość, fakt, że zamiast ludzi występują kukły.
Problem formy
„Głównym problemem Ferdydurke jest problem formy” . A to jest problem zasadniczy, problem kultury. Jak pisze Ludwik Fryde, treść życiowa jest prosta, powtarza się niezmiennie we wszystkich wiekach, pod każdym stopniem szerokości i długości geograficznej; wyczerpująco określają ją symbole biologii, a z innej strony - katechizmu. Tajemnica kultury - nieprzebranego bogactwa zjawisk: narodów, epok, stylów, obyczajów, gestów ohydnych i wzniosłych - tkwi w formie. „Ach stworzyć formę własną! Przerzucić się na zewnątrz! Wyrazić się! Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech będzie zrobiony mi!” - woła z przejęciem bohater Gombrowicza. Subiektywne „ja” dusi się w swym ciasnym domku i spontanicznie dąży do obiektywizacji. Ale to nie taka prosta sprawa. Żyjąc w środowisku społecznym ulegamy ciśnieniu zbiorowości, która chce ukształtować nas na swój obraz i podobieństwo. Temu celowi służy przede wszystkim wychowanie szkolne. Szkołą to jakby pierwszy poziom piekła, przez które przechodzi bohater Ferdydurke. Fantastyczny jej obraz u Gombrowicza przynosi sporo świeżych rysów; tak na przykład autor podkreśla trafnie, że proza jest w równej mierze idealizm, jak cynizm młodzieży, jedno i drugie wynika z namiętnego udawania dorosłych. Uczniowie „zatraciwszy wszelki kontakt z życiem i rzeczywistością, prasowani przez wszystkie odłamy, kierunki i prądy, traktowani wciąż pedagogicznie, otoczeni fałszem, dawali koncert fałszu! I co rusz, to głupio! Fałszywi w patosie swoim, okropni w liryzmie, fatalni w sentymentalizmie, nieudolni w ironii, żarcie, dowcipnie, pretensjonalni we wzlotach, obrzydliwi w swoich upadkach”'
Poznawszy piekło szkolne, bohater Ferdydurke wstępuje na dalsze kondygnacje (poziomy); wchodzi w środowisko mieszczańskie, a potem ziemiańskie. Pierwsze jest postępowe, drugie tradycjonalistyczne, oba jednak są zarówno zakłamane. Wielkomiejska nowoczesność polega na ideałach tak zwanego życia ułatwionego, a więc na snobistycznych wmówieniach; tradycja ziemiańska, subtelny „pański” obyczaj, pielęgnowany jako odróżnienie od gminu, stanowi formę - pozór, która daje „państwu” fikcyjną już tylko przewagę, nad chłopstwem. Bohater nie chce się przystosować do schematów towarzyskich tych środowisk, sprytną intrygą doprowadza pierwsze do rozbicia, do samo rozkładu sztucznej formy; w drugim dochodzi do tego dzięki skomp0likowanemu zbiegowi okoliczności. W obu wypadkach ład obyczajowo - społeczny załamuje się i załamują się ludzie pozbawieni formy - pancerza. „Rzeczywistość wytrącona z łożyska po wpływem silnych impulsów, przelewała się i bełtała, wyłam i jęczała głucho, a ciemny, śmieszny żywioł brzydoty, ohydy, plugastwa otaczał ich coraz namacalniej i wzrastał na ich wzrastającym zaniepokojeniu jak na drożdżach…”.
Trzeba podkreślić, że bohater Ferdydurke, rozwiązawszy trzy koszmary (ucieczka ze szkoły, skompromitowanie domu mieszczańskiego i doprowadzenie do groteskowej rewolucji społecznej we dworze) nie oswabadza się, nie wyzwala od kultury. Ze schematu obyczajowo - społecznego, od „gęby” nie można uciec - to stwierdzenie jest jeszcze jednym dowodem mądrości Gombrowicza. Jest to jednak mądrość niedoskonała. Owa niedoskonałość uwidoczniona jest w zakończeniu. Bohater Ferdydurke uciekłszy z dworu wpada… w ramiona swej kuzynki. I teraz autor zgęszcze barwy, gwałtownie podbija ton i pokazuje nowy koszmar: biologię, żywioł erotyki porywający w swe tryby jednostkę. Ale postępując konsekwentnie trzeba było i ten koszmar rozwiać, pokazać, że to jeszcze jeden schemat - że jak najbardziej pieczołowicie chroniąc swoje ego, wpadamy mimo to nieuchronnie w konwenans społeczny.
Bibliografia:
Gombrowicz W., Autobiografia pośmiertna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002
Gombrowicz i krytycy, Praca zbiorowa pod red. Jana Błońskiego, Kraków 1984
Jarzębski Jerzy, Gombrowicz, Wydawnictwo Dolnosląskie, Wrocław 2004
Kępiński Tadeusz, Gombrowicz studium portretowe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988
Markowski Michał Paweł, Czarny nurt, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004
Źródła:
http://niniwa2.cba.pl/siedlecka_jasniepanicz.htm
T. Kępiński, Studium portretowe.,s.22,37-38.
Tamże: s. 39-48.
http://niniwa2.cba.pl/siedlecka_jasniepanicz.htm
J.Jarzębski , Gombrowicz, s. 29-31,36-37
J. Jarzębski, Bibliografia szczegółowa, s. 174
M.P. Markowski Czarny nurt: Gombrowicz, świat, literatura, s. 37.
T Kępiński , s. 113.
Gombrowicz i krytycy, Praca zbiorowa pod red. Jana Błońskiego, s. 45 - 47
Gombrowicz i krytycy, s. 62-64
15