Rozdziały 36-39, hp fanfik, inne


36. Pierwsze są srebrem


Ogień w kominku w kuchni Hogwartu zapłonął na zielono. Dyrektor i skrzat domowy czekali — odpowiednio cierpliwie i bardzo niecierpliwie.
— Panicz Draco! — pisnął Zgredek, kiedy dziecko pojawiło się w kominku. Draco szybko odsunął się na bok i dzielnie zniósł entuzjastyczny uścisk skrzata. Zgredek puścił go dopiero wtedy, kiedy pojawili się pozostali członkowie Sfory.
— Zgredku, tyle razy ci powtarzałem, nie jestem twoim panem — powiedział Draco, lekko zawstydzony. Harry i Neenie usilnie starali się nie roześmiać na widok Zgredka ściskającego Dracona.
— Zgredek wie, Zgredek lubi mówić panicz do panicza Dracona. Zgredek nie czuje się… — Zgredek zerknął za siebie, na inne skrzaty. — Obcy.
— Draco, skoro Zgredkowi to się podoba, pozwól mu tak do siebie mówić — doradził Syriusz, chichocząc cicho. — Skrzaty bywają upi… yyy… uprzejme — poprawił się szybko pod ostrzegawczym spojrzeniem Alety.
Jedna ze skrzatek zamarła w miejscu i wlepiła wzrok w Syriusza.
— Sy… Syriusz Black? — pisnęła.
W kuchni zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
— To nie może wyjść poza te mury — przerwał ciszę Dumbledore. Odpowiedział mu chórek głosów obiecujących, że oczywiście, nikomu nie powtórzą, skoro profesor Dumbledore zabronił.
Syriusz wciąż wpatrywał się w skrzatkę. Nagle pstryknął palcami.
— Przypomniałem sobie. Kruczka!
— Pan pamięta Kruczkę? — pisnęła radośnie skrzatka, uśmiechając się do Syriusza.
— Jakbym mógł zapomnieć? Zawsze przynosiłaś mi wiadro wody, kiedy było najbardziej potrzebne.
Kruczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a Remus ze wszystkich sił starał się utrzymać kamienną twarz, ale mu się to nie udało. Kilka sekund później wszyscy wyli ze śmiechu.
— Co w tym takiego śmiesznego? — spytała Danger.
Kiedy mówi, że było potrzebne, naprawdę oznacza to, że było potrzebne — wyjaśnił w myślach Remus, bo nie ufał swojemu głosowi. I on, i James, obaj. Nie opowiadałem ci o naszej siódmej klasie?
A, te słynne popijawy przed—owutemowe?
Dokładnie. A Kruczka czasem sama musiała wciskać ich głowy do wiadra z wodą, jeśli sami nie byli w stanie tego zrobić.

Teraz Danger śmiała się razem z pozostałymi. Cudownie. I ty nie miałeś z tym nic wspólnego?
Ja ich kładłem spać w te noce, kiedy nie musieli zbyt szybko trzeźwieć. Woda była niezbędna, kiedy musieli rano wstać. Ale czasem schodziłem do kuchni i patrzyłem jak zataczają się po niej i uprawiają kocią muzykę.

— Może tak byście już skończyli… — odezwał się Syriusz obrażonym tonem, wywołując kolejną salwę śmiechu.

~~oOo~~

Nieco później Sfora zebrała się przy kominku popijając herbatę (dorośli) i piwo kremowe (dzieci i Syriusz) i rozmawiając.
— Widujemy się teraz rzadziej niż wtedy, gdy Aleta była przedstawicielem ministerstwa — stwierdziła Danger. — Kogo obsadzili teraz na tym stanowisku?
— Nie Umbridge, prawda? — spytała Aleta.
— Nie, po prostu je zlikwidowano — odpowiedział Dumbledore z uśmiechem. — Mam wrażenie, że Lars Vilias i tak uważał, że to była strata pieniędzy, ale nie miał serca, by cię zwolnić albo zdegradować, więc twoje zniknięcie oszczędziło mu kłopotu.
— Zawsze do usług — uśmiechnęła się Aleta. — Jakie plotki o nas krążą?
— To co zwykle. Ktoś przypomniał sobie o twoim związku z Aletą, Syriuszu, ale uznano za niemożliwe, żebyś czekał pięć lat od ucieczki i dopiero teraz ją porwał.
— Nikt się nie zorientował, że Harry zniknął zanim Syriusz wydostał się z więzienia? — spytał Remus.
— Tylko parę osób. Nawet Severus Snape o tym nie wiedział, dopóki mu nie powiedziałem.
Syriusz westchnął.
— Nadal nie jestem zadowolony z tego, że on wie — powiedział. — Wiem, że nie powinno się wymazywać dwa razy tych samych wspomnień, więc Obliviate jest wykluczone, ale wciąż wydaje mi się, że to błąd.
— Severusowi Snape'owi można ufać, Syriuszu. Wiem, że masz co do tego wątpliwości.
— Można mu ufać, owszem — dodał Remus. — Ale raczej pomocny to on nie będzie.
Drzwi do kuchni stanęły otworem.
— O wilku mowa — mruknęła Danger.
Snape, ubrany cały na czarno, wmaszerował do kuchni powiewając połami szaty. Skrzaty uciekały mu z drogi na boki, a mężczyzna szedł prosto do Dumbledore'a.
— Tak, Severusie? — spytał grzecznie dyrektor.
— Weasley i Tonks — warknął Snape, rzucając Sforze jedynie przelotne spojrzenie. — Chyba zachciało im się świętować Walentynki o tydzień za wcześnie. Udekorowali mój gabinet czerwonymi i białymi cekinami. I wpuścili do środka niuchacza.
— Jesteś pewny, że to oni? — upewnił się Dumbledore, a Syriusz zakrztusił się piwem kremowym. Aleta podała mężowi serwetkę, a kąciki jej ust powędrowały w górę. Remus i Danger odwrócili wzrok, a ich tęczówki co rusz zmieniały kolor. Hermiona zacisnęła wargi tak mocno, że w ogóle ich nie było widać, chłopcy wbili wzrok w ścianę. Meghan wsadziła do buzi rękaw, aby się nie roześmiać.
— Tak — syknął Snape. — Podpisali się. — Podał Dumbledore'owi kawałek pergaminu.
— „Od rudowłosego wielbiciela smoków i jego kameleońskiego giermka” — przeczytał dyrektor. — To mnie nie przekonuje, Severusie. Ale dlaczego przyszedłeś z tym do mnie? Mógłbyś sobie sam z nimi poradzić.
Snape wykrzywił się.
— Minerwa przysięga, że tego nie zrobili — warknął. — Powiedziała też, że ma zamiar anulować każdą karę, jaką im wymyślę.
— Rozumiem — powiedział Dumbledore. — W takim razie, Severusie, zobaczę, co się da zrobić. Jeśli są winni, będziesz mógł ukarać ich wedle uznania. Jeśli jednak tego nie zrobili, bądź pewien, ze odkryję prawdziwego sprawcę i przyprowadzę go do ciebie.
— Dziękuję, dyrektorze. — Snape odwrócił się i odszedł. Kiedy był już przy samych drzwiach zatrzymał się i bardzo, bardzo powoli odwrócił. Spojrzał na grupę zebraną dookoła kominka. Sfora pomachała mu radośnie, nonszalancko bądź impertynencko, w zależności od tego, kto machał. Snape wykrzywił się i bez słowa zniknął za drzwiami.
Sforze udało się wytrzymać do chwili, gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, po czym wybuchli głośnym śmiechem.

~~oOo~~

1 kwietnia 1989 roku zaczął się w Jaskini cicho. Bardzo cicho.
W końcu wejście do sypialni Lunatyka i Danger bez urządzania im pobudki, i to dwukrotnie, nie było łatwe. Musiał być cicho jak mysz pod miotłą.
Draco i Meghan spotkali go i Neenie w korytarzu, niosąc torby pełne rzeczy. Wymienili się po czym wrócili i położyli je na miejsce tych, które zabrali.
A potem wrócili do własnego pokoju.
Co było błędem.
Hermiona, która szła pierwsza, wrzasnęła głośnio, kiedy została oblana lodowatą wodą. Harry odsunął się szybko od drzwi, ale zaklęcie już się uaktywniło — nad jego głową pojawiło się wiadro wody, oblało go swoją zawartością i znikło kilka sekund później.
Harry przygryzł wargi, aby nie krzyknąć. To było LODOWATE!
Draco i Meghan zachichotali cicho. Harry spojrzał na nich spode łba, złapał Dracona za ramię i wepchnął go za drzwi, aktywując zaklęcie i na nim.
— No i jak ci się podoba? — mruknął, trzęsąc się z zimna. Woda nie rozlała się na podłodze ani nie zmoczyła niczego poza nimi. Bycie dorosłym musi być fajne.
Meghan uśmiechnęła się z dumą.
— Jestem sucha, a wy nie! Jestem sucha, a wy nie! — zanuciła, uciekając z zasięgu rąk Harry'ego. — Jestem sucha, a wy nie…
Draco wyszedł z pokoju, ociekając wodą i spojrzał na Harry'ego. Kiwnęli głowami i podeszli do Meghan z obu stron. Pisnęła, kiedy ją dopadli i podnieśli do góry. Neenie pobiegła przed nimi do łazienki i odkręciła wodę pod prysznicem. Zimną wodę.
Meghan piszczała i kopała, próbując się wydostać z ich uchwytu, ale chłopcom udało się wrzucić ją pod prysznic i przytrzymać pod strumieniem wody przez kilka chwil.
— No i teraz wszyscy jesteśmy mokrzy — stwierdziła Neenie, odgarniając włosy z twarzy.
— I głośni — odezwał się Lunatyk, stając w progu, kiedy plująca wodą Meghan zakręciła kran. — Wesołego Prima Aprilis, wilczki.
— Prima Aprilis, Prima Aprilis, nie pójdziesz do szkoły to będziesz się mylił! — zaśpiewali razem z nim.
— Przebierzcie się i zejdźcie na dół na śniadanie — odezwała się zza pleców Remusa Danger. — Będzie gotowe gdzieś za pół godziny.
Wilczki pokiwały głowami, zupełnie jakby nie wiedziały, że i tak śniadanie się opóźni.

~~oOo~~

Danger szczotkowała zęby, kiedy wyczuła lekkie poruszenie w sypialni. O co chodzi?
To nie są moje spodnie.
Nie?
Nie. Sama zobacz.

Danger odwróciła się. Hm, to zdecydowanie nie są twoje spodnie — stwierdziła, patrząc na rozmiar ubrania, które Remus trzymał w rękach. Ale wyglądają znajomo. Czyżby…
— Przepraszam, to nie są przypadkiem twoje rzeczy? — odezwał się Syriusz od progu. Kłąb ubrań wylądował w ramionach Remusa. — Z pewnością na mnie nie pasują. Wezmę te, które trzymasz, jeśli nie masz nic przeciwko.
Danger westchnęła. I wszystko jasne.
Ach tak, jasne.

— Sprawdź lepiej też pozostałe rzeczy, skoro już tu jesteś — stwierdził sucho Remus. — Pewnie wszystko podmienili.
— Wszystko?
— Czyli to dlatego tak wcześnie zerwali się z łóżek — odezwała się Aleta. — Danger, mogę zerknąć?
— Jasne, nie ma tam niczego, czego byś wcześniej nie widziała. — Aleta zazwyczaj zajmowała się praniem, chociaż od czasu do czasu wszyscy pomagali, ponieważ osiem osób brudzi ubrania zadziwiająco szybko.
— Tak, są moje — powiedziała Aleta, zaglądając do szuflad. — Nieźle sobie z tym poradzili, wszystkie ubrania są ładnie poskładane… Może po prostu zamienimy się na razie pokojami? Poprzenosimy wszystko po śniadaniu.

~~oOo~~

Tego samego dnia bliźniacy zdecydowali, że ponieważ jest to ich ostatnia wiosna w domu, muszą jakoś to uczcić. Ogłosili więc konkurs na psikusy.
Na ich nieszczęście nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia. Po dwóch czy trzech rundkach psikusów, wilczki poprosiły Lunatyka i Łapę aby pomogli im przygotować psikusa lepszego niż wszystkie pozostałe — a wtedy bliźniacy przyznali się do porażki.
— W różowym nam zdecydowanie nie od twarzy — stwierdził po wszystkim George.
Reszta wiosny oraz lato upłynęły w spokoju.

~~oOo~~

Między drzewami stała ubrana na czarno kobieta. Z polany dobiegała muzyka. Cicho i ostrożnie podchodziła bliżej, aż mogła zobaczyć ludzi na polanie, sama nie pozostając niezauważoną.
Grajkowie siedzieli po jednej stronie polany. Blondyn z fletem w ręce i rudzielec z małymi cymbałkami. Rytm melodii, którą grali, dodawał nierealności całej tej scenie, zupełnie jakby przeniosła się w przeszłość. Troje czy może czworo pozostałych dzieci wpatrywało się w jedną stronę. Odwróciła się, by również tam spojrzeć, a uczucie nierealności jeszcze się pogłębiło.
Dziewczynka miała na sobie białą sukienkę bez ramion, która kończyła się przed kolanami. Była szczupła i niska, o ciemnych włosach i skórze, bosa i bez nakrycia głowy. Tańczyła. Wyglądała niczym duch lata, który zstąpił na ziemię, stąpająca lekko i swobodnie, nie ograniczana ani grawitacją, ani czasem. Jej poskoki i obroty zdawały się nie mieć końca.
Była piękna.
Skończyli grać. Dziewczynka opadła na kolana, oddychając ciężko, a widzowie głośno klaskali.
Kobieta odwróciła się i schowała między drzewa, po czym deportowała się z cichym pyknięciem. Nikt nie wiedział, że tam była. Zobaczyła to, co chciała.
Był szczęśliwy. Tylko to było ważne.

~~oOo~~

W dniu urodzin Harry'ego, na jego prośbę, cała Sfora udała się do Londynu i spędziła dzień w ZOO.
Zabiorę cię do domu małp Łapo, będziesz mógł wrócić na łono rodziny — drażnił się Lunatyk.
A potem możemy pójść do wybiegu wilków — odciął się Łapa.
Harry chciał oczywiście spędzić sam trochę czasu w domu gadów i po udzieleniu mu szczegółowych instrukcji, gdzie i kiedy mają się spotkać, Sfora zgodziła się.
Chłopiec przechylił się przez barierkę i przyglądał się największemu wężowi. Był to brazylijski boa dusiciel, który sprawiał wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Harry nie był zaskoczony, w końcu, co innego można było tu robić?
— Co robisz, jak ci się nudzi? — zapytał cicho, nie spodziewając się żadnej reakcji.
Przyglądam się ludziom i zastanawiam, którzy z nich nadawali by się do zjedzenia.
Wąż uniósł łeb. Interesujące. Człowiek mówiący moim językiem?
Harry wzruszył ramionami. Przeszkadza ci to?
Oczywiście, że nie. Minął długi czas odkąd z kimś rozmawiałem. Nazywam się Hassisasseth. A ty?
Harry. Mogę cię nazywać Seth?
Czemu nie. Więc, Harry, co ty robisz, jak ci się nudzi?
Bawię się z moimi przyjaciółmi i rodzeństwem.
Masz braci krwi? — tak brzmiało tłumaczenie słowa „rodzeństwo” w wężomowie. — Ale masz szczęście. Wszyscy moi bracia i siostry odeszli. Kilkoro z nich zjadłem, a reszta prawdopodobnie już dawno nie żyje.
Hary nie przejął się zwyczajami wężów, które zjadały własnych braci i siostry. Początkowo, kiedy zaczął z nimi rozmawiać, bardzo się tym martwił, ale rodzice mu wszystko wytłumaczyli. Węże nie były ludźmi, więc zachowywały się inaczej. Tak samo jak ludzie robili rzeczy, których one nie robiły. Żaden wąż nie uderzyłby dziecka, ani nigdzie by go nie zamknął.
Przykro mi.
Takie życie. Ahhhhhh
Wąż zasyczał z przyjemnością.
Co?
Tak bardzo chciałbym owinąć się wokół… — odparł Seth z tęsknotą w głosie.
Wokół czego? — zapytał Harrry.
Za tobą, głupiutki, ludzki weżyku.
Harry odwrócił się. Dość duży chłopiec w wieku Harry'ego właśnie wszedł do terrarium, razem z kobietą, która miała pod opieką jeszcze dwóch czy trzech chłopców. Miał jasne włosy i okrągłą twarz. Harry poczuł się dziwnie, kiedy go zobaczył. Tak jakby go znał, ale przecież to nie było możliwe.
Nie karmią mnie tu wystarczająco często — poinformował go Seth. Czyż nie byłby on wspaniałym posiłkiem? Całe dwa miesiące trawienia…
Wyobraźnia Harry'ego podsunęła mu żywy obraz chłopca wewnątrz Setha, i zanim zdążył się powstrzymać, Harry wybuchnął śmiechem, który rozległ się głośno w całym pomieszczeniu. Wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.
Chłopiec patrzył na Harry'ego z rezerwą.
— Ze mnie się śmiejesz? — zapytał ostro.
Harry pokręcił przecząco głową.
— A właśnie, że tak — stwierdził gniewnie chłopak i podszedł do Harry'ego.
— Nie lubię jak się ze mnie śmieją. Co jest we mnie takiego zabawnego? Może mi powiesz? No?
Harry zrobił krok w tył i poczuł za plecami barierkę.
— Ja ci pokaże, co znaczy się ze mnie nabijać — warknął chłopiec i zamachnął się.
Harry zrobił unik.
Pięść blondyna minęła się z jego głową i uderzyła w szybę, która oddzielała ich od Setha.
Albo raczej uderzyłaby, gdyby szyba wciąż była na swoim miejscu.
Siłą rozpędu chłopiec przewrócił barierkę i wpadł z pluskiem do małego basenu Setha.
— Ty to zrobiłeś? — dopytywał się Seth, pojawiając się obok Harry'ego, po czym owinął się wokół poręczy.
Dzięki.
— Ee, cóż, wcale nie miałem zamiaru tego zrobić — przyznał się Harry ze smutkiem w głosie. — I naprawdę nie powinienem. Może się jeszcze zobaczymy, Seth. Powodzenia.
Wyprostował się szybko i wybiegł z terrarium, zanim ktokolwiek mógłby połączyć go z wyjącym, parskającym i przemoczonym chłopcem w uścisku boa dusiciela.
— Mam kłopoty — wysapał do Łapy — pierwszego dorosłego jakiego udało mu się znaleźć, który właśnie trzymał Megan w górze, by mogła obejrzeć papugi. — Tam był chłopiec, i szyba… Ja nie chciałem…
— Poczekaj — przerwał mu Syriusz, odstawiając dziewczynkę na ziemię. — Złap najpierw oddech. Czy komuś coś się stało?
— Nie.
— Zrobiłeś coś widocznego?
— Sprawiłem, że szyba jednego z terrariów zniknęła.
— Dlaczego?
Harry opowiedział mu o chłopcu i Secie i o tym, co się dokładnie stało.
— Przypadkowe użycie czarów — stwierdził Łapa pewnym tonem.
— Czy temu chłopcu stała się jakaś krzywda?
— Nie sądzę.
— W takim razie najlepsze, co możemy zrobić, to zmienić twój wygląd tak, aby nie byli w stanie cię rozpoznać jeśli w ogóle wiedzą, że to byłeś ty. Zaczekaj. — Łapa obejrzał go dokładnie, po czym wyciągnął różdżkę i zmienił czerwoną koszulkę Harry'ego w niebieską, a jego czarne spodnie w brązowe. Wycelował też w głowę chłopca i Harry poczuł delikatny podmuch, kiedy dotknęło go zaklęcie.
— Co to było?
— Jasne pasemka na twoich włosach — odparł Łapa, wyczarowując lustro, żeby Harry mógł się obejrzeć. — Podoba ci się?
— Mogę już tak zostać? — zapytał Harry, podziwiając swój nowy wygląd.
— Jeśli chcesz. Właściwie to prezent urodzinowy. Chodźmy poszukać reszty. Jubilaci zasługują na lody.

~~oOo~~

Wkrótce po tym jak Bill, Charlie, Percy i bliźniacy wrócili do Hogwartu, do planu zajęć wilczków doszedł jeszcze jeden przedmiot.
Taniec.
Taniec z partnerami.
Wszyscy zareagowali tak samo.
— Mamy tańczyć z chłopakami? — pisnęły dziewczynki.
— Mamy tańczyć z dziewczynami? — wrzasnęli chłopcy.
— Oczywiście, to nieważne, że i tak codziennie się razem bawią — westchnęła pewnego wieczoru Aleta.
— Cóż, często bawią się razem — zgodziła się Danger. — Ale czasami Harry i Ron odłączają się od reszty. No dobrze, bardzo często Harry i Ron bawią się sami, bo Draco chce zostać w domu i grać na pianinie. Zresztą gra razem z Luną, od kiedy odkryliśmy, że muzyka interesuje ją o wiele bardziej niż resztę. A Ginny czasami bawi się z Nennie i Megan, ale one zwykle nie bawią się w to, co ona chce, więc woli być razem z Ronem i Harrym, którzy czasem się na to zgadzają, a innym razem jest ona dla nich okropną dziewczyną i nie chcą się z nią bawić…
— Innymi słowy, to jest beznadziejnie pomieszane i zmienia się każdego dnia — podsumował Syriusz.
— Rzeczywiście. Wszyscy są przyjaciółmi, ale kto jest z kim bliżej i kto z kim się bawi potrafi ulec zmianie w ciągu godziny, a czasem nawet minuty.
— W takim razie w porządku — stwierdził Remus. — Zaproponujmy bratersko—siostrzany taniec. Harry zatańczy z Nennie, a Ron z Ginny.
— A co z Luną? Ona nie ma brata.
— Nie ma także żadnych oporów przed trzymaniem za rękę Draco. I myślę, że im obojgu wyjdzie to na dobre.
Więc tak się stało. Syriusz z Danger jako partnerką nauczył wilczki kroków wszystkich tańców, które znali wszyscy bogaci czarodzieje czystej krwi, a Aleta postarała się o odpowiednią muzykę. Nie było z tym zbyt dużo problemów, ponieważ całe dotykanie sprowadzało się do trzymania się za ręce i przykładania dłoni.
Remus miał naprawdę dużo roboty z nauczeniem wilczków podstawowych kroków. Efekty były zaskakująco dobre — najgorszą częścią było jednak zmuszenie ich do utrzymania prawidłowej pozycji w parach.
Ale prawdziwy test nadszedł pewnego październikowego dnia, kiedy Remus postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję.
— Luna jest chora i nie może dzisiaj przyjść, więc Draco musi zatańczyć z Megan — ogłosił Lunatyk. — Ale teraz to nie będzie sprawiedliwe, bo chociaż ona jest dobrą tancerką, to nigdy wcześniej razem nie tańczyli. Więc, żeby wszyscy mieli równe szanse, zamienicie się partnerami.
— Co? — zdziwił się Ron. — Chcesz, żebym tańczył z nią? — Wskazał ręką na Hermionę.
— Zapewniam cię, że ona nie gryzie — odparł Lunatyk sucho. — No dalej, możesz ją dotknąć.
— Ja nie chcę go dotykać — zaprotestowała Hermina. — On jest niewychowany.
— Nie jestem niewychowany!
— A kto chodził przez cały dzień ubłocony?
— Przewróciłem się!
— Jasne. Przewróciłeś się. A potem turlałeś się całkiem przypadkiem w błocie.
Ginny popatrzyła na Harry'ego i wzruszyła ramionami, podczas gdy Ron i Hermiona dalej się przekomarzali.
Harry podjął decyzję.
— Moja pani — powiedział głośno, kłaniając się Ginny i ucinając tym samym zaczynającą się kłótnię. — Uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną?
Draco pojął aluzję i ukłonił się przed Megan, która dygnęła w tym samym momencie co Ginny. Aleta podała melodię powolnego walca, a dwie pary zaczęły tańczyć w rytm muzyki.
Harry bardzo uważał, żeby nie nadepnąć Ginny na stopę, a ona także sprawiała wrażenie bardzo skupionej na tańcu. Wpatrywała się w podłogę z podobną częstotliwością co Harry.
Ron i Hermiona patrzyli na siebie przez dłuższy moment, po czym nabzdyczeni przyjęli postawę do walca i zaczęli tańczyć. Po chwili Hermiona syknęła, a Ron zaczerwienił się i zaczął mamrotać nieskładne przeprosiny.
— Nie, to moja wina — powiedziała Hermiona, rumieniąc się lekko. — Moja stopa była w złym miejscu. Spróbujemy jeszcze raz?
Ron uśmiechnął się lekko.
— W porządku.
Remus i Danger wymienili między sobą spojrzenia.
Moja pani, uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną?
Kradniesz pomysł od własnego syna ze Sfory? Nie wstyd ci?
Nie, ani trochę. Powinnaś być tego świadoma.
Och, jestem
, jestem…
I w ten oto sposób cztery pary wirowały w tańcu w salonie Blacków.
Weasleyowie gościli w tym roku na święta trzy rodziny. Syriusz wracał właśnie z wyprawy po wazę z ponczem, kiedy jego przykuło uwagę coś dziwnego. I znajomego.
Stary, wystrzępiony kawałek pergaminu, który ostatni raz widział w rękach Argusa Flicha…
— Lunatyk — szepnął cicho. — Popatrz, co trzymają bliźniacy.
— Czy to jest…
— Na to wygląda.
Remus uśmiechnął się szeroko.
— Czemu nie mielibyśmy im z tym pomóc?
— Czemu nie.
Podeszli do bliźniaków, którzy zajęci byli celowaniem różdżkami w pergamin i mamrotaniem.
— Co tam macie? — spytał Remus.
George podskoczył.
— Nic — odparł szybko, próbując ukryć pergamin pod poduszką na kanapie.
— To nie wygląda na nic — powiedział Syriusz, wyciągając swoją różdżkę. — Accio pergamin!
Bliźniacy skrzywili się, kiedy pergamin wylądował na dłoni Syriusza.
— To tylko kawałek starego pergaminu — stwierdził Fred ze zbyt dużym przekonaniem. Nic ciekawego.
— Oh, naprawdę? — powiedział Remus, wyjmując swoją różdżkę. — Wyjaw swój sekret — rozkazał, stukając w pergamin.
Zmuś mnie, odpisała mapa. Syriusz i Remus uśmiechnęli się do siebie.
— To wszystko, co ona może dla nas zrobić — powiedział George, w jego głosie przebrzmiewała frustracja. — Wiemy, że to musi być coś wyjątkowego, zwinęliśmy to Flichowi, ale nie możemy tego rozszyfrować.
— Czemu nie spróbujecie zapytać? — zasugerował Syriusz.
— Pytać?
— Tak. Spytaj pergamin czym jest.
Bliźniacy popatrzyli po sobie.
— Co nam szkodzi — stwierdził Fred i dotknął swoją różdżką środek pergaminu, który oddał mu Syriusz. — Czym jesteś?
Jestem Mapą Huncwotów, pomocą dla młodych psotników.
— Ekstra — stwierdzili jednocześnie bliźniacy, uśmiechając się szeroko.
— Mapą czego? — zapytał George.
Hogwartu i błoni, razem ze wszystkimi ludźmi, którzy się tam znajdują.
— Wszystkimi ludźmi?
Wszystkimi. Gdzie oni są, kim są, cały czas.
Fred wziął głęboki oddech, zbierając odwagę na zadanie najważniejszego pytania.
— Jak możemy to zobaczyć?
Musisz uroczyście przysiąc, że knujesz coś niedobrego.
— Em, w porządku — zgodził się lekko otumaniony George, a jego różdżka wciąż dotykała mapy. — Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Kiedy bliźniacy byli pochłonięci Mapą, Remus i Syriusz zdecydowali, że to będzie dobry moment na wycofanie się.
— Godni następcy naszej tradycji, panie Lunatyku — stwierdził Syriusz z satysfakcją.
— W rzeczy samej, panie Łapo. Ale od teraz musimy przestać używać naszych pseudonimów. Mogą nas usłyszeć.
Syriusz skrzywił się.
— Nie pomyślałem o tym. Cholerny Glizdogon, swoją drogą.
Gdyby tylko Syriusz mógł wiedzieć, że kilka pięter wyżej, obiekt jego przekleństwa śpi smacznie w swojej klatce.

37. A te drugie złotem

Draco leżał w słońcu i mruczał do siebie:

Nic nie robić, nie mieć zmartwień
Znów kremowe w cieniu pić
Leżeć w trawie, liczyć chmury
Gołym i wesołym być…


     — Czciciel słońca — odezwała się za nim rozdrażniona Leta.
     Draco przewrócił się leniwie, ponieważ jego plecy były już wystarczająco ciepłe, a brzuch zimny i uśmiechnął się do sforzej matki, widząc wszystko do góry nogami.
     — Nie ma go dużo w styczniu. Muszę z niego korzystać, kiedy mogę.
     — Bądź ostrożny. Nawet jeśli nie ma teraz za dużo słońca, twoja skóra spala się szybciej, niż u kogokolwiek innego z moich znajomych.
     Draco skrzywił się.
     — To dlatego, że jestem taki blady. Dlaczego nie mógłbym być ciemniejszy jak Harry albo Neenie, albo naprawdę ciemny jak Megan?
     — Nie, to musi być coś jeszcze, prócz twojej bladości — odpowiedziała Leta z zamyśleniem. — Lunatyk jest prawie tak blady jak ty, a jego nigdy nie widziałam spalonego.
     — Czy ktoś wzywa moje imię nadaremno? — Lunatyk odezwał się gdzieś z bliska.
     — Tylko zastanawiam się, dlaczego nigdy nie widziałam cię opalonego.
     Lunatyk wszedł w pole widzenia Dracona.
     — Ponieważ, w przeciwieństwie do niektórych, pamiętam żeby smarować się kremem z filtrem. Naprawdę nie musisz go rozpieszczać tego lata, Leta, nawet jeśli mówi, że twoje masaże sprawiają, że jego plecy czują się lepiej.
     — Och, nie mogę zostawić mojego kochanego męża na pastwę bólu — powiedziała Leta szczerze oddanym tonem. — I jeżeli moje skromne umiejętności mogą złagodzić jego udrękę, kimże jestem, żeby tego nie robić?
     — Cóż za właściwe małżeńskie nastawienie. — Głos Łapy rozległ się niespodziewanie, a Leta pisnęła.
     Draco nawet nie spojrzał. Nie miał ochoty oglądać całujących się ludzi.

     Dlaczego oni to robią za każdym razem? To musi być zabawne, w jakiś sposób. Może pewnego dnia się dowiem…

     Myślał o tym przez chwilę, po czym potrząsnął głową.

     Niee… mało interesujące.

~~oOo~~

27 marca 1990
     Vernonie,
     Załączam znalezione pieniądze, o które prosiłeś i mój nowy adres. Tak z drugiej strony, nie musisz robić zamieszania, bo to najlepsze, co mogłam zrobić. Niecierpliwie czekam, by zobaczyć cię w czerwcu — to nadal aktualne?
     Proszę, daj mi znać.
     Petunia

     30 marca 1990
     Droga Petunio,

     Tak, to nadal jest czerwiec, o ile się nie mylę. Nigdy nie miałem takiego pecha. Głowa do góry, najdroższa, wyliżemy się jakoś. Kiedy wrócę do domu, pierwsze co zrobię, to…(kilka linijek raczej malowniczych pieszczot jest pominięte)
     Czy miałaś jakieś wieści dotyczące naszego syna?
     Twój,
     Vernon


     4 kwietnia 1990
     Najdroższy Vernonie,
     Żadnych wieści o naszym Dudziaczku. Mówią, że jeszcze nie udowodniłam, że mogę się nim opiekować. Pół roku, mówią. Pół roku w jednym miejscu, w jednej pracy. Być może będziesz mógł mi pomóc, kiedy wrócisz.
     Wyobraź sobie, Vernonie, nasza trójka znowu razem. Normalna rodzina, z absolutnie niczym dziwnym lub innym od nas. Nie mogę myśleć o niczym innym, nie mogę chcieć więcej.

     A jeśli chodzi o twój powrót do domu, to pierwsza rzecz, jaką chcę zrobić, to…(strona niezmiernie malowniczych pieszczot jest pominięta)
     Kochająca,
     Petunia

~~oOo~~

Był deszczowy, kwietniowy dzień. Ron, Harry i Draco bawili się zachwyceni, skacząc po kałużach. Dziewczynki, ku uldze ich matek, wolały zostać w domu.
     Trzej mokrzy chłopcy pobiegli szybko w górę ścieżki do drzwi kuchni Nory i stanęli w środku, przysłuchując się rozmowie.
     — … ostrzegam cię, Weasley, jeżeli znowu przyjdziesz do mojego domu, wymachując swoimi pismami z Ministerstwa i wymagając przeszukania, będę… — mówiący, mężczyzna, którego można by uznać za słabego, gdyby nie aura wielkości otaczająca go, przerwał i spojrzał na chłopców, zakapturzonych, przeciwdeszczowych płaszczach i butach. — Dobrze, a co mamy tutaj?
     Draco, stojący obok Harry'ego, zamarł.
     — Mój syn i jego przyjaciele. — odpowiedział pan Weasley zimno. — Ruszcie się chłopcy, idźcie na górę, to was nie dotyczy.
     — Tak, tak jest — powiedział Ron i zaczął szybko zdejmować płaszcz.
     Harry odwrócił się do Dracona.
     — Coś nie tak?
     — Znam go — powiedział Draco cicho, schylając się, by ściągnąć obuwie. — Znam jego głos, on odwiedzał rezydencję. Mógłby mnie poznać, jeżeli zdejmę kaptur.
     — Każdy podlega prawu, Nott, nie ważne, ile złota się posiada — mówił pan Weasley.
     — Nic nie mów. — Harry ostrzegł Dracona, gdy skończyli zdejmować ubrania wierzchnie. Klepnął rękę Draco i krzyknął — Berek!
     Ron przyłączył się natychmiast i pognał przez kuchnię i w górę schodów za Harrym.
     — Hej, to niesprawiedliwe! — Draco wrzasnął i pogonił za nimi.
     — Kazałem ci nic nie mówić — powiedział Harry z naciskiem, gdy się zatrzymali.
     — Nie mówiłem. Wrzasnąłem.
     Harry westchnął.
     — Wyglądacie jak wasi ojcowie, kiedy tak robicie — stwierdził Ron. — Tylko na odwrót. To znaczy, ty wyglądasz jak pan Pat — powiedział do Draco. — A ty jak pan John, Harry. Jeżeli to ma jakiś sens.
     Draco wzruszył ramionami.
     — Dorastaliśmy przy nich obu, to ma sens. Chodźcie, zobaczymy, co robią dziewczyny.

     — Jakie są ich imiona? — zapytał Partoklus Nott.
     — Chłopców? Nie widzę powodów, żebyś miał się nimi interesować.
     — Po prostu jestem ciekawy.
     — Harry i Drake Black. Kuzyni. Mieszkają w wiosce z rodzicami.
     — Czarodzieje, jak przypuszczam. Nawet ty nie posunąłbyś się do tego stopnia, żeby pozwolić bawić się swojemu dziecku z mugolami.
     Artur Weasley ledwo zauważalnie kiwnął głową.

     Drake. Niezwykle imię. Ale zapewne zbieg okoliczności. Może być we właściwym wieku, ale jego wygląd się nie zgadza. Gdyby był synem Malfoyów, byłby dużo bledszym, srebrnym blondynem, jeżeli dobrze pamiętam Lucjusza. A nie jak ten opalony chłopiec.
     I nawet nie muszę komentować jego zachowania.
     Cóż, jednak to mi daje pomysł na historię na dzisiejszy wieczór…


     Partoklus Nott rozumiał wartość swojego syna i spadkobiercy, Teodora. Osobiście doglądał selekcji opiekunów chłopca i codziennie spędzał z dzieckiem godzinę, najczęściej zaraz przed snem. Często opowiadał Teodorowi historie na dobranoc. Praktyki takie, chociaż dla niego samego plebejskie, były bezcenne w indoktrynowaniu dziecka z prawdami jego świata.

     A jedną z najprzydatniejszych historii, którą mam jest ta o Chłopcu, Który Zniknął. Mogę wymyślić setki, tysiące możliwości, co stało się z Draconem Malfoyem, a każda równie nieprawdopodobna i tak samo możliwa jak następna. I zależnie od tego, co zrobił Teodor danego dnia nieszczęście chłopca w historii występuje z powodu jakiejś zbrodni albo błędu, z którym może się utożsamiać mój syn.

     Teodor zawsze przychodził, kiedy po niego dzwoniono, dzięki kilku opowieściom, w których syn Malfoya został zjedzony przez wilkołaka, bo nie przychodził, kiedy go wzywano. Przy stole także zachowywał się odpowiednio, dzięki historii, w której matka Draco zamordowała go i zakopała pod deskami podłogi w kuchni, bo nie chciał jeść zupy. Pomagało także to, że Teodor rzadko widywał swoją matkę, pomijając pory posiłku.

     Tak, myślę, że dzisiaj wieczorem wywołam ostateczne przerażenie.
Dziś wieczorem opowiem o Draconie Malfoyu, porwanym od rodz
iny i podrzuconym szlamom.

     „… pracował cały dzień, jak skrzat domowy i nie doczekał się słowa podzięki ani spojrzenia wdzięczności. Wszystkim, co dostawał w zamian, były litościwe posiłki, przestarzała, używana odzież i siennik w kącie kuchni. Dzieci, które tam mieszkały rządziły nim, przestawiając z kąta w kąt, a dorośli pomiatali nim z równą miarą. Najgorsze było to, że on nawet nie wiedział, że jest czarodziejem, ponieważ jego „panowie” zataili to przed nim. Wiedział, że oni byli wiedźmami i czarodziejami — chociaż będąc szlamami ich władza była bardzo mała — ale on nie znał swojej natury.”

     Ach, Arystotelesie powiedziałeś, że dramat powinien wywoływać dwie emocje, litość i lęk i mój ukochany Teodor czuje je obie. Litość dla chłopca z historii i lęk, że taka rzecz mogłaby przytrafić się i jemu…

~~oOo~~

— Wracaj tutaj, Draconie Black, nie waż się zostawiać swojego rodzeństwa z całą tą pracą!
     — Ale Danger, muszę dziś wieczorem poćwiczyć, żeby być przygotowanym na jutrzejsze lekcje z Luną!
     — Będziesz mógł poćwiczyć, gdy stół będzie czysty. No dalej.
     — W porządku.
     — Dziękuję, kochanie — powiedziała Danger, całując w czubek głowy przechodzącego obok niej chłopca.
     — Co jest na deser? — spytał, układając talerze w stos.
     — Razem z Harrym upiekliśmy dziś po południu babeczki.
     — Ty robiłeś babeczki? — Draco gapił się na brata. — Nie zjem ich.
     — Są naprawdę wyśmienite — powiedział Łapa, pukając lekko czystym końcem drewnianej łyżki, którą niósł, w tył głowy blondynka. — Zjadłem trzy i nie jestem chory.
     — Nie, ale powinieneś być — powiedział Lunatyk. — Masz zdumiewający apetyt, Syriuszu. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto jadłby tyle co ty.
     — Ron Weasley je dużo — powiedziała Hermiona, odwracając się od zlewu, gdzie płukała naczynia, które myła Leta. — Prawie tyle samo, co Łapa.
     — A skończył zaledwie dziesięć lat… — skomentował zdumiona Danger.
     — Kiedy następnym razem odwiedzimy Hogwart, to lepiej ostrzeżmy skrzaty — ocenił Draco, niosąc stos talerzy do zlewu.
     — Dobrze — powiedziała Megan, zbierając sztućce. — Możesz je o sobie ostrzec, kiedy już tam będziesz.
     — Wcale nie jem tak dużo!
     — Och, tak? — Megan wystawiła język. — Powinieneś kiedyś się zobaczyć.
     — Jak to? — Draco domagał się sprawiedliwości.
     — O, nie! — westchnęła Neenie rozpaczliwie.
     — Co? — odpowiedziały jej dwa albo trzy głosy.
     — Mam plamę na bluzce.
     — I tak prawie z niej wyrosłaś — oceniła praktycznie Aleta. — I masz dziurę w rękawie.
     — Musimy iść na zakupy, wszyscy stajecie się za duzi na te ubrania, znowu… — oznajmiła Danger, sporządzając listę, jak zawsze siadając na stole w kącie kuchni. — Wiesz — powiedziała do Lunatyka — może gdybyśmy nie karmili ich tak dobrze, to nie rośliby tak szybko…
     Wilczki ją wygwizdały.

~~oOo~~

— Co mu się stało, Ojcze? — zapytał Teodor z szeroko otwartymi oczyma. — Czy kiedykolwiek udało mu się uciec? Odkrył, że jest czarodziejem i dostał się do Hogwartu?
     — Będziesz mi musiał sam to powiedzieć, synu — oznajmił Partoclus poważnie. — Draco Malfoy jest w twoim wieku. Pierwszego dnia w szkole miej oczy szeroko otwarte. I jeżeli zobaczysz, małego, chudego chłopca o prawie białych włosach, w ubraniu zbyt dużym, jak dla niego, spoglądającego, jakby nie wiedział, co robić, zaoferuj mu swoją przyjaźń.
     — Tak zrobię — obiecał poważnie Teodor.

     Oczywiście, najprawdopodobniej nigdy nie spotkasz takiego chłopca, według wszelkich poszlak Draco Malfoy już od dawna jest martwy.

~~oOo~~

14 czerwca 1990 roku zdarzyło się wiele rzeczy, ale tylko dwie z nich są ważne dla tej opowieści. Po pierwsze, Luna Lovegood świętowała dziewiąte urodziny, wydając małe przyjęcie w domu, zapraszając rodziców, trzy najlepsze przyjaciółki i ich braci.

     Po drugie, Vernon Dursley doświadczył czegoś, czego nie czuł przez ostatnie osiem lat. Wolności.
     Petunia czekała na niego na parkingu przed komisariatem, kiedy został wypuszczony. Do małego mieszkania jechali w ciszy.
     Reszta popołudnia i wieczora nie była tak cicha. Nazajutrz sąsiedzi skarżyli się. Vernon i Petunia uprzejmie przepraszali: „ale rozumiesz, on musiał wyjechać na tak długo i bardzo się za sobą stęskniliśmy…”
     Wtedy Dursleyowie zaczęli przygotowywać plany.

     Znalezienie Vernonowi pracy, było oczywiście wysoko na liście.
     W przeciągu sześciu miesięcy ponownie złożyć dokumenty o opiekę nad Dudleyem, znajdowało się tylko troszkę niżej.
     Ale bez wątpienia, oboje byli przekonani, że gdyby tamtego proroczego listopadowego poranka nie przygarnęli siostrzeńca, to nic takiego by im się nie przydarzyło.
     Tak więc numerem jeden na ich liście było: Nigdy nie pozwolić by te nienormalne kaprysy zbliżyły się do nas kiedykolwiek.

~~oOo~~

Mówi się, że Bóg ma poczucie humoru. Ci, którzy nie wierzą w Boga, często i tak przyznają, że wszechświat czasem wykazuje zadziwiającą żartobliwość.
     Istota, która kontrolowała Potrójna Klątwę Prawowitych, do której Remus i Danger zwrócili się jako „wszystko, co dobre na tym świecie”, może nie była Bogiem ani bogiem, ale z pewnością miała poczucie humoru.

~~oOo~~

— Proszę panów — powiedział Syriusz, zwracając się do Freda i George'a Weasleyów, mimo że do panów sporo im jeszcze brakowało. Bliźniacy siedzieli na identycznych Zmiataczkach — swoim spóźnionym prezencie urodzinowym od rodziców. — Zebraliśmy się tutaj, aby nauczyć was, jak stać się prawdziwym Pałkarzem.
     — Pałkarz musi mieć oczy dookoła głowy — wtrąciła się Aleta. — W każdym momencie musicie wiedzieć, gdzie są pozostałe osoby z drużyny, gdzie znajdują się Tłuczki, a także Pałkarze drużyny przeciwnej. Jako bliźniacy macie przewagę — od urodzenia z łatwością wyczuwacie obecność brata. Po odpowiednio długim treningu będziecie mogli robić coś takiego.
     Machnęła do Harry'ego, który wypuścił jednego Tłuczka z pudełka. Piłka uniosła się w powietrze, zawisła na moment, jakby zbierając siły, po czym pomknęła prosto w stronę Syriusza i Alety. Oboje ruszyli, a Tłuczek popędził za nimi. Nie było widać, by się w jakikolwiek sposób porozumiewali, ale jednocześnie machnęli pałkami i przytrzymali nimi Tłuczka.
     — Słynny manewr kanapkowy Blacków — skomentował Syriusz, kiedy oboje obracali się w powietrzu. — Wniosek patentowy czeka na rozpatrzenie.
     Wypuścili Tłuczka, a Aleta uderzyła w niego pałką, posyłając go w kierunku bliźniaków. George podniósł pałkę, odbił Tłuczka z powrotem w stronę dorosłych i gra toczyła się dalej. Na początku wymieniali podania, ale po jakimś czasie Syriusz zamiast do bliźniaków odbił Tłuczka do Alety i teraz grali w dwa ognie na miotłach, po czym znów zmienili zasady i Tłuczek został berkiem. Gra skończyła się, kiedy Fred się pomylił i zamiast piłki uderzył pałką George'a w głowę.
     — Możemy trenować tak długo, jak tylko chcecie — obiecała bliźniakom Aleta, kiedy już wylądowali. — Jesteście całkiem nieźli, a do jesieni osiągniecie naprawdę mistrzowski poziom.
     — Całkiem nieźli, jasne — wtrącił się Syriusz. — Jesteście wspaniali. Sami jesteście jak para ludzkich Tłuczków.
     — Pamiętajcie — ostrzegła ich Aleta. — Uderzanie przeciwników pałkami sprawia satysfakcję, ale oznacza złamanie zasad i niezbyt się podoba.
     — Zależy jeszcze z kim gracie i kto sędziuje — zaznaczył Syriusz. — Ale nie chciałbym was do tego zachęcać.
     — Naprawdę? — zdziwili się chórem Aleta, Harry i bliźniacy.
     Syriusz przesłał im uśmiech numer dziesięć.
     — A w każdym razie nie publicznie.

~~oOo~~

Anita Lovegood pracowała nad nowym projektem tej jesieni. Od jakiegoś czasu chciała się tym zająć, ale ciągle brakowało jej czasu. Aż do teraz.
     Chciała zobaczyć, czy uda się jej ulepszyć podstawowe zaklęcie szpiegowskie.
     Miało przecież bardzo niewielki zasięg — niektórym ogromną trudność sprawiało sięgnięcie do sąsiedniego miasta, nie mówiąc o sąsiednim kraju. I do tego co chwilę należało zmieniać punkt, na którym opierało się zaklęcie.
     Marzeniem Anity było stworzenie prostego i działającego zaklęcia szpiegowskiego, które pozwalałoby patrzeć na dowolną odległość. Zdawała sobie sprawę, że szanse powodzenia są niewielkie — ale czy to właśnie nie należało do definicji marzenia?
     Usłyszała, jak za nią otwierają się i zamykają drzwi. Nikt się nie odezwał, a zatem była to Luna. Jej córka mogła przychodzić do jej warsztatu w dowolnej chwili, chyba że wyraźnie jej tego zakazała, a akurat to mogła zobaczyć. W zasadzie to Luna się jej przyda — druga para oczu nie zaszkodzi. Czasami obrazy podsuwane przez zaklęcie szpiegowskie były widzialne jedynie dla osoby rzucającej zaklęcie. Anita chciała obejść też i to ograniczenie.
     — Gdzie są twoi przyjaciele? — spytała, nie odwracając się i odkręcając butelkę, w której trzymała eliksir do szpiegowania.
     — Na dworze, bawią się w Hogwart — odpowiedziała Luna. — Neenie jest nauczycielką i zadaje wszystkim prace domowe. Nie chcę odrabiać pracy domowej, więc przyszłam tutaj.
     — Racja, Neenie ma do tego talent — zgodziła się Anita, wlewając srebrzysty eliksir do miseczki. — Lubisz ją, prawda, Luno? Będziesz za nią tęsknić, kiedy za rok pójdzie już do szkoły?
     — Ale ona będzie w Hogwarcie tylko rok, a potem ja też pójdę do szkoły — odpowiedziała Luna. — Ginny będzie tu ze mną, i Meghan Black. I ty, i tata też.
     — Zgadza się, księżycowa panienko — mruknęła czule Anita. Podniosła napełnioną miseczkę i odwróciła się do córki, która siedziała na krześle przy stole. Postawiła miseczkę na stole i usiadła.
     — Będziesz szpiegować? — spytała Luna. — Kogo?
     — Może zacznę od Weasleyów i od Blacków. Nie sądzę, żeby mieli coś przeciwko, zerknę tylko na chwileczkę.
     Zaklęcie pokazało wnętrze Nory w najdrobniejszym szczególe — Molly Weasley słuchała czarodziejskiego radia i robiła na drutach — natomiast nie ujawniło ani wnętrza, ani otoczenia Jaskini Huncwotów.
     — Dziwne. — Anita zmarszczyła brwi. — Zupełnie jakby nałożyli na dom zaklęcia anty-szpiegowskie. Ciekawe, dlaczego to robią…
     Luna wpatrzyła się w miseczkę.
     — Może po prostu nie chcą, żeby ktoś ich szpiegował — szepnęła sennie. — Możemy spojrzeć na coś innego?
     — Jasne — odpowiedziała Anita, uśmiechając się czule do swojej niezwykłej córki. — Spróbujmy teraz sięgnąć dalej.
     Rzuciła zaklęcie, sięgając ku wybrzeży Kanału La Manche, dalej do Francji. Sięgała coraz dalej i dalej, oglądając miasta, wioski, pola i lasy Europy. Każdy element obrazu stworzonego przez zaklęcie był idealnie czysty. Anita czuła dreszczyk triumfu.
     Nagle zatrzymała się i zadrżała.
     Dlaczego zrobiło mi się zimno?
     Zerknęła głębiej w miseczkę.
     Zaklęcie pokazało fragment lasu, gdzie cienie były zadziwiająco ciemne. Między drzewami nie było zupełnie nic — ani jednego zwierzęcia czy ptaka. Ale zaraz… czy tam coś się nie chowa, za tamtym drzewem?
     Anita spróbowała skupić zaklęcie na tym drzewie…
     A miseczka eksplodowała i rozprysła się na milion ostrych kawałków, które poszybowały w jej stronę.
     W stronę Luny.
     Anita rzuciła się do córki, przewracając ją na podłogę, chroniąc dziecko własnym ciałem.
     Ból — wszędzie, ale głównie w piersiach i w gardle…
     I nic więcej.

~~oOo~~

Gerald Lovegood znajdował się w swoim gabinecie, kiedy usłyszał stłumiony dźwięk rozbijających się naczyń.
     Znalazł córkę, która wpatrywała się w zakrwawione ciało matki.
     — Ochroniła mnie — odezwała się Luna, a w jej oczach malowało się zdziwienie i zmieszanie. — Miseczka wybuchła. Ochroniła mnie.
     Gerald wbił wzrok w ciało żony na krótką chwilę, po czym przytulił córkę i zaczął płakać. Luna płakała razem z nim, cicho, tak jakby jeszcze nie do końca rozumiała, co się stało.
     Carrie Black znalazła ich, gdy tak stali, kiedy zjawiła się prawie godzinę później na umówione spotkanie z Anitą.
     Był 25 września 1990 roku. Życie Luny zmieniło się na zawsze.

~~oOo~~

Luna płakała za matką przez prawie miesiąc, po czym stopniowo wracała do normalności — o ile kiedykolwiek można było ją tak określić. Gerald był blady i wychudzony; długo pracował i często prosił Molly Weasley lub Carrie i Danger Black, aby zaopiekowały się Luną, zanim wróci.
     — Mam jej obrączkę — powiedziała pewnego listopadowego dnia do przyjaciół. — Jej ślubną obrączkę. Tata mi dał. — Wyciągnęła spod bluzki łańcuszek, na którym zawieszona była ozdoba.
     Pozostałe dzieci prawie jednocześnie przyłożyły dłonie do piersi.
     — Bardzo mnie kochała — stwierdziła poważnie Luna. — Brakuje mi jej.
     Draco zrobił minę, jakby chciał coś powiedzieć. Luna odwróciła się do niego, czekając.
     — Wiem, że tak jest — odezwał się w końcu, chociaż jego głos brzmiał niepewnie, ale po prostu musiał to z siebie wyrzucić. — I zawsze tak będzie. Ale cieszę się, że jest lepiej. Smutno było bez ciebie.
     Luna uśmiechnęła się słabo.
     — Dziękuję — odparła. — Może poćwiczymy nasz wspólny kawałek?
     — Jeśli tylko chcesz. — Draco wstał i poszedł na górę do swojego pokoju po flet, a Luna podeszła do pianina i zaczęła rozgrzewać palce.
     Kiedy Drake wrócił ze swoim instrumentem, Luna zagrała coś zupełnie innego. Zaczęła od rytmicznych uderzeń lewą ręką, a potem dołączyła nieco radosną, jakby żartobliwą melodią, graną prawą ręką. Motyw ten wracał od czasu do czasu, w zmienionej formie, ale wciąż można było go rozpoznać. Kawałek kończył się nagle mocnym akordem, odrobinę fałszywym, który rozbrzmiewał jeszcze przez chwilę.
     — Sama to napisałam — szepnęła Luna. — Dla mojej mamy.
     Cisza trwała jeszcze chwilę, po czym Harry zaczął klaskać. Hermiona i Ron zrobili to samo, a po chwili Ginny i Meghan też się dołączyły. Obie miały łzy w oczach.
     Kiedy przestali klaskać, Luna skinęła głową widowni i zerknęła na Drake'a, aby upewnić się, że jest przygotowany i bez dalszego ociągania zaczęła grać pierwsze nuty ich duetu.

~~oOo~~

Urodzinowy tort Danger w grudniu tamtego roku był ozdobiony trzydziestoma świeczkami. Zanim je zdmuchnęła, zamknęła szczelnie swoją więź z Remusem.
     Dlaczego? — zapytał, jak tylko znów ją otworzyła, po zdmuchnięciu wszystkich świeczek jednym dmuchnięciem.
     Mówią, że jeśli ujawni się życzenie, to on się nie spełni.
     Chyba że życzyłaś sobie, żebym obudził się jutro w fioletowe ciapki.
     Niezły pomysł, ale nie o to chodziło.

     Remus jęknął w duchu. A niech to wszyscy diabli, zapomniałem o zasadzie numer jeden, która obowiązuje w domu dowcipnisiów.
     Nigdy, nigdy przenigdy nie mów o tym, co może być uznane za sugestię?
     Dokładnie tak.
     Cóż, sam tego chciałeś.

~~oOo~~

Następnego ranka…
     Niech no tylko cię dopadnę…
     A niby czemu? Nie są fioletowe, tylko pomarańczowe. Bardziej do ciebie pasują.

~~oOo~~

Mijały dni, a świąteczne ozdoby pojawiały się praktycznie wszędzie, nawet w ministerialnych gabinetach.
     Nowa pracownica działu zajmującego się siecią Fiuu nie darzyła ich sympatią, i to od dłuższego czasu.
     Nie pozwolę im uniknąć mojej zemsty — powiedziała kiedyś w nerwach. Od tamtej pory minęło sześć lat, a ona wcale nie zbliżyła się do znalezienia tych, którzy tak bardzo zranili jej Pana i zniszczyli jego dobre imię.
     A on wcale nie zbliżył się do władzy. To bolało ją najbardziej. Że jemu, temu, który był taki wspaniały, taki potężny, odmawiano stanowiska, które tak bardzo mu się należało.
     Jej własne pragnienia były tylko niewielkim — chociaż dosyć uciążliwym — szczegółem.
     Co za bałagan. Papiery i pisma sprzed dwóch albo nawet trzech lat leżą wszędzie na wierzchu.
     Aby zapomnieć o kłopotach, zabrała się za porządkowanie biura.
     Powody były różnorakie.
     Wszystko, co robię, ma określony cel. Im wyżej się wspinam, tym więcej mam władzy, więc tym łatwiej będzie mi ich znaleźć, no i tym bardziej będę mogła mu pomóc powrócić i zająć należne miejsce.
     Kilka długich godzin później zabrała się za porządkowanie kolejnego stosu formularzy o zmianę nazwy kominka.
     I zamarła, kiedy spojrzała na ten, który był na wierzchu.
     Data: 14 stycznia 1988
     Nowa nazwa kominka: Jaskinia Huncwotów
     Obecna nazwa kominka: brak (budynek wcześniej należał do mugoli
     Przyczyna odmowy: Nazwa jest zastrzeżona dla budynku „Cozer Street 71, Londyn”
     Uzasadnienie: Budynek, dla którego uprzednio zastrzeżono tę nazwę jest niezamieszkany
     Wynik dochodzenia: Budynek przy ulicy Cozer, numer 71, nie jest zamieszkany od kilku miesięcy, a zatem nazwa „Jaskinia Huncwotów” zostaje przyznana Patrickowi i Carrie Black, mieszkańcom Ottery St. Catchpole, w hrabstwie Devon.
     Kobieta wpatrywała się w formularz, a na jej twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech, który stawał się coraz szerszy. Ostrożnie wymknęła się z biura, chowając cenny pergamin pod różowym, dzierganym sweterkiem.
     Uważam, że powinnam pokazać to mojemu panu i wyjaśnić, co wiem i co podejrzewam.
     To może być właśnie to, co potrzebuje, by wrócić do władzy.
     Wdzięczność za własnoręczne złapanie najsłynniejszego kryminalisty w całej Anglii.

Rozdział 38: Nie oglądaj się za siebie

     Poranek 23 grudnia 1990 roku był zachmurzony. Padał śnieg i jak przystało na najkrótszy dzień w roku - mimo wczesnej pory na dworze panował mrok. Sfora natomiast wcześnie zerwała się z łóżek.
     - Im wcześniej wstaniemy, tym wilczki będą bardziej zmęczone wieczorem - odezwała się Aleta, odkrywając Syriusza, który wciąż udawał, że śpi. - Dobrze wiesz, że słońce zachodzi dzisiaj około szesnastej. - Ściągnęła kołdrę z łóżka i rzuciła ją na podłogę. - A księżyc wschodzi mniej więcej o tej samej porze. - Kolejne elementy pościeli zrobione na szydełku przez Danger poszły w ślady kołdry. - A to oznacza, że czeka nas długa noc, a wilczki są spokojniejsze, kiedy się zmęczą. - Alecie udało się wyciągnąć spod męża prześcieradło. - A Remus woli, jak są spokojnie, podczas jego przemiany.
     Syriusz nie zareagował ani słowem.
     Aleta uśmiechnęła się złośliwie i pociągnęła.
     - Ej! Oddawaj je!
     - Chodź i sam je sobie weź.
     - Ty mała…
     Aleta machała fioletowymi spodniami od piżamy niczym flagą.
     - Tutaj! No już, piesku, chodź i weź je sobie.
     Syriusz warknął, zmienił się w Łapę i skoczył. Aleta próbowała odsunąć je z jego drogi, ale Syriusz przewidział jej ruch i wylądował tam, gdzie właśnie znajdowały się jego spodnie. Wyszarpnął pyskiem piżamę z jej dłoni, przemienił się z powrotem i uśmiechnął się, wciąż trzymając spodnie w zębach.
     - Czy to taka nowa moda, noszenie spodni od piżamy w buzi? - spytał Remus, stojąc na progu. Neenie i Meghan wyglądały zza jego nóg.
     - Piegrz żę! - wymamrotał Syriusz, nie wyjmując ubrania z ust.
     - Syriuszu Valentine Black, przy dzieciach?!
     - Powiedziałem tylko „Przymknij się!” - zaprotestował Syriusz, już bez knebla z piżamy w buzi.
     - To brzmiało troszeczkę inaczej. Ty! - Aleta odwróciła się do Remusa. - Wynocha stąd. Ty! - zwróciła się do Syriusza. - Ubieraj się. A ja… - zawahała się.
     - Tak, a co ty zrobisz? - spytał Remus.
     - Ja… pościelę łóżko.
     - Niezły pomysł - pochwalił Remus i ukłonił się. - Miłej pracy. - Zamknął za sobą drzwi.

~~oOo~~

     Wilczki spędziły cały ranek bawiąc się na śniegu z Weasleyami i Luną. Jako że wszyscy Weasleyowie, którzy chodzili już do Hogwartu, przyjechali do domu na święta, urządzili sobie prawdziwą, wielką bitwę na śnieżki, po pięć osób w drużynie (Percy odmówił udziału w czymkolwiek tak dziecinnym). Kiedy mieli już dość, lepili bałwany, robili aniołki na śmiechu i zjeżdżali z górki.
     Mokre, zmarznięte, ale bardzo szczęśliwe wilczki zjawiły się w domu na obiad.
     - Znów pada śnieg - ogłosił Harry. - I to mocniej niż wcześniej.
     - Prawie nic nie widać - dodał Draco, zdejmując płaszcz. - O mało co się nie zgubiliśmy po drodze do domu.
     - Nieprawda - sprzeciwiła się Neenie, rzucając mufką w Dracona, obsypując go tym samym masą na wpół roztopionego śniegu. - Ale pada naprawdę mocno.
     - Trafiłam Freda w buzię! - oświadczyła radośnie Meghan, wpadając do kuchni w podskokach. - A może to był George? Nie odróżniam ich.
     - Nikt ich nie odróżnia - powiedział Syriusz. - To część ich sukcesu. Samo ich istnienie sprawia, że ludzie czują się niepewnie.
     - Hm, ja tam nie znam nikogo takiego - stwierdziła Danger niewinnie.
     Syriusz rzucił nią piórem. Danger złapała je i schowała do kieszeni kuchennego fartucha.
     - Hej, ale to mi jest potrzebne!
     - W takim razie trzeba było nim we mnie nie rzucać. - Danger odwróciła się do kuchenki. Remus podszedł do niej, po czym machnął ręką w kierunku Harry'ego. Chłopiec przejął przesyłkę i podał ją Syriuszowi.
     - Lupin przy piłce, podanie do Pottera i trafił! Prosto w ręce Blacka! - Klasyczny manewr, proszę państwa, klasyka - odezwał się Draco, imitując komentatorów sportowych.
     Danger sprawdziła kieszeń i pacnęła Remusa po głowie.
     - A gdzie się podziała lojalność wobec żony?
     - Została pokonana przez lojalność wobec Huncwotów - odparł Syriusz, podnosząc dłoń w triumfalnym geście. - W końcu mamy mężczyznę, który wie, co ważne.
     Neenie przytuliła się do Syriusza i położyła jedną dłoń na stole, po czym podała coś do Meghan, która wymknęła się dyskretnie z pokoju.
     - A teraz byliśmy świadkami mistrzowskiego podkradnięcia dokonanego przez żeńską drużynę! - skomentował Draco, nieco zniesmaczony.
     - Cóż, jak widzę nie sądziłeś, że powinieneś mi powiedzieć o tym zanim zostałem pozbawiony pióra - mruknął Syriusz, udając oburzenie.
     - Jestem tylko komentatorem. Ja tego nie zrobiłem. - Draco wzruszył ramionami.
     - Pomoc i ukrywanie to też przestępstwo, Draco - ostrzegł chłopca Remus.
     - Przecież wszyscy jesteście przestępcami - stwierdził Syriusz. - Przez samo to, że ze mną rozmawiacie.
     Remus rozłożył ręce.
     - W tym przypadku moja radość z bycia przestępcą nie ma granic.
     - Czyje to jest? - spytała Aleta, wchodząc do kuchni z piórem w ręce. - Właśnie przyniósł mi je mały wilczek, z bardzo podejrzanym wyrazem twarzy.

~~oOo~~

     Kiedy już zjedli obiad, a naczynia były już czyste, Danger ziewnęła szeroko. Cóż, mała drzemka nie zaszkodzi. W końcu nie ma prawa nakazującego sen wtedy, gdy wilczki śpią w noce jaskiniowe. Albo wtedy, kiedy Syriusz i Leta śpią. W końcu nie obudzimy nikogo gadaniem.
     A idźże się prześpij w końcu - mruknął Remus, udając oburzenie. Kobiety. Zawsze muszą pięćdziesiąt razy się zastanowić, zanim cokolwiek zrobią.
     Danger pokazała mu język i wyciągnęła się na kanapie. Chciała sobie poleżeć, a potem łagodnie zasnąć, odpływając w objęcia Morfeusza, ale nie było jej to dane. Nie dziś. Dziś sen zawładnął nią od razu, chyba nawet wcześniej, niż zamknęła oczy.
     Kiedy już zaczęła śnić, zrozumiała dlaczego.
     Wiersz. Dlaczego to zawsze musi być wiersz?

~~oOo~~

     Nie minęło nawet pięć minut po tym, jak się położyła, kiedy Danger zerwała się i usiadła z cichym krzykiem, który przywołał pozostałych członków Sfory.
     O co chodzi? - spytał Remus. Co się dzieje?
     - Zaraz - wydusiła z siebie Danger, przytulając się do niego mocno. - Po prostu… czekaj chwilę. Zaraz będziecie wiedzieć.
     - To mi się zdecydowanie nie podoba - mruknął Syriusz.
     Danger odwróciła się i spojrzała w róg pokoju. Pozostali odwrócili głowę tak, jak ona.
     W powietrzu pojawił się płomień - na jego widok wilczki zaczęły piszczeć. W tym miejscu pojawił się czerwono-złoty ptak, dzierżący zwój pergaminu w dziobie.
     - Fawkes - zdziwił się Remus, puszczając jedną ręką Danger i wyciągając ją do feniksa, który wylądował lekko na jego ramieniu i podał mu list. Wziął go i przejrzał szybko. Danger poczuła, jak wybucha w nim gniew, po czym podjął decyzję.
     - Dlaczego profesor Dumbledore nie zafiukał? - spytał Harry, spoglądając z podziwem na feniksa.
     - Ponieważ nie może - odparł Remus, zasępiony. - Słuchajcie. Ministerstwo wie, gdzie was znaleźć. Odcięli wasz kominek i przygotowują się, by otoczyć wasz dom. Myślę, że macie tak z osiem, może dziesięć minut, zanim się pojawią. Jeżeli dacie radę - uciekajcie. Jeśli nie - proszę, starajcie się uniknąć rozlewu krwi. Pamiętajcie - prawda jest po naszej stronie, a ja będę was bronił. Jeśli jest coś, co mogę zrobić, napiszcie mi wiadomość, Fawkes ją przyniesie najszybciej. A.D.
     Neenie przytuliła się do Remusa. Harry miał oczy wielkości pięciozłotówek. Draco i Meghan ze wszystkich sił obejmowali nogi Syriusza, który zbladł, kiedy tylko przebrzmiało pierwsze zdanie.
     - Wyśniłaś to? - szepnął, kierując pytanie do Danger.
     - Tak.
     - I to, co mamy zrobić też? - spytała Aleta.
     - Tak… ale to wszystko jest strasznie dziwne, nic nie rozumiem.
     - Może my zrozumiemy - odezwał się Remus, a Fawkes zaświergotał cicho. - Nie mamy czasu, skarbie. Mów.
     Danger kiwnęła głową i zaczęła mówić:

Rychło próby czas przybieży
Kiedy każdy wilk się zmierzy
Z trwogą, która grozę budzi
Kto zaciągnął długi - zwróci
Szczenię wilka niech bez zwłoki
Umknie złu w przyjazne progi
Trzeba, choć tamtych zbawi, wesprze
Dama waleczna - zbiec jeszcze!
Wpierw zaklęcie niech się przędzie:
Było osiem - jedno będzie.
Bierz, co krąg tka na dłoni twej
Bez stropu, dna - i tam krew zlej
Każdego z nich. A gdy słów brak -
Przysięgę wojowniczka zna
Którą masz rzec - jak niegdyś ci
Co dziś są echem w twojej krwi.
Już śpiew feniksa z ogni brzmi
Przypomni słowa z dawnych dni
Chwila próby już za progiem -
W mocy twej pokonać trwogę
Wilku o sercu lwim. Ślij zew
Zbłąkanej Pani - odsiecz w niej
Serce jastrzębie, Prawdę wskaż
Gwieździe jak pieśń, skąd wsparcie masz
gwiazd królewskich ufność w tobie -
Omen śmierci los przepowie
Życie, nie grób - jeśli masz moc
by przetrwać nadchodzącą noc
A świt przyniesie widny znak
Porzucić schron już zdołasz wszak
Nadejdą dla was nowe dni
Jednemu - słusznie gorzkie łzy.


     - No tak, niezła zagadka - westchnęła Aleta. - I nie mamy czasu, żeby ją teraz rozwiązywać. Potrzebujemy odpowiedzi już teraz.
     - To był ten sam głos, co zwykle? - spytał Remus. Danger kiwnęła głową, a mężczyzna się skrzywił. - Może przemówi do ciebie jeszcze raz? Może da nam jakieś wskazówki?
     W pomieszczeniu rozległ się śpiew Fawkesa - Danger westchnęła, kiedy następna porcja informacji zalała jej umysł. Głos odezwał się ponownie, podając interpretacje, mówiąc, co ma robić…
     - Śpiew ognistego ptaka, feniksa, wiem, wiem co to wszystko znaczy, wiem co robić, ale nie mam czasu, żeby to wyjaśnić… - Cała przyszłość odegrała się przed jej oczami - wszystko, co powinna zrobić, takie proste, takie pewne, ale czy naprawdę była w stanie to zrobić? Na pewno nie sama. Patrzyła w oczy kolejno wszystkim członkom Sfory - zielone, brązowe, niebieskie i tak znajome, z przebłyskami jej własnego brązu, a potem wilczki - zielone, szare, piwne i szare… - Zaufacie mi? Nawet jeśli to, co powiem, zabrzmi kretyńsko?
     Wilczki pokiwały głowami.
     - Na moje życie - odpowiedział Syriusz.
     - Na ich życie - dodała Aleta, wskazując na wilczki.
     Remus próbował zbliżyć się do myśli Danger, ale go zablokowała. Nie tym razem, kochanie. Merlinie, jakbym chciała, abyś mógł mi pomóc, ale twoje zadanie na dziś jest zupełnie inne.
     - Naprawdę musiałaś pytać? - spytał cicho na głos.
     - Tak - odparła Danger, wypuszczając powietrze z płuc. Dopiero teraz zorientowała się, że wstrzymywała oddech. - Nie mogę wyjaśnić, nie ma czasu, ale musiałam o to zapytać. - Fawkes podleciał do kanapy, która stała obok Danger, kiedy przymknęła na chwilę oczy. - Teraz możemy zaczynać. Po pierwsze, dziękuję - powiedziała, otwierając oczy i patrząc na Sforę. - Nie mogłabym pragnąć lepszej rodziny, lepszych przyjaciół. Ale nie ma czasu… - Syriuszu, idź i przynieś klucz do swojej skrytki w Gringotcie.
     Syriusz kiwnął głową i wstał.
     - Aleto, napisz list do Weasleyów. Powiedz, że musieliśmy pilnie wyjechać i prosimy, aby zaopiekowali się Meghan, dopóki nie wrócimy. Razem z nią wysyłamy jeden z kluczy do skrytek, żeby nie była dla nich ciężarem. I tak dalej.
     - Dobrze - odpowiedziała Aleta, kiedy już była w połowie drogi do kuchni.
     - Kochanie, spakuj torbę dla Meghan. Szczoteczka do zębów, szczotka do włosów, kilka zmian ubrań. I jej lew. Możesz to dla mnie zrobić?
     - Oczywiście. - Remus pocałował swoją żonę i poszedł za Syriuszem na górę, zostawiając Danger samą z wilczkami.
     I teraz najtrudniejsza część.
     - Meghan, skarbie. - Danger przytuliła dziewczynkę. - Twoje zadanie będzie jednym z najtrudniejszych. Jesteś gotowa?
     Meghan założyła ręce na piersi.
     - Jestem wojowniczką - powiedziała. - Jestem gotowa na wszystko.
     - Musisz wyjść z domu, jakby nic się nie stało. Pójdziesz do Weasleyów. Musisz się spieszyć - nie odwracaj się. Nieważne, co się będzie działo i co będziesz słyszeć, nie oglądaj się za siebie. Rozumiesz?
     - Tak, Danger - szepnęła Meghan. - Muszę iść sama?
     Nie, nie chcę jej tego mówić, dlaczego ja… - Tak. Musisz iść sama.
     Meghan westchnęła, ale kiwnęła głową.
     - Pójdę z nią - zaoferowała się Neenie. - Wcale nie musi iść sama.
     - Nie - sprzeciwiła się Danger nieco ostrzej, niż zamierzała. Odezwała się ponownie, nieco łagodniejszym tonem: - Nie, Neenie. Ani ty, ani Harry, ani Draco. Wasza trójka ma inne zadanie do wykonania. Inne niż Meghan, inne niż my.
     Draco przełknął głośno ślinę.
     - Nie idziesz z nami?
     - Nie, mój mały lisku. Nie mogę. Słyszałeś wiersz - nadchodzi czas próby. - Danger kucnęła, skupiając na sobie całą uwagę wilczków, a Fawkes zaczął cicho śpiewać. - Teraz właśnie musicie udowodnić, że jesteście godni, by nazywać was wojownikami. Do tej pory wszyscy was chronili. Teraz to wy musicie chronić innych. Walczono o was przez całe wasze życie - teraz sami musicie stanąć do walki. Jesteście gotowi?
     Odpowiedziały jej cztery zdecydowane kiwnięcia głową.
     Na Merlina, oby naprawdę tak było.
     - Chodźcie ze mną.
     Sfora zebrała się w kuchni. Danger szybko napisała dwie notki - jedną do Dumbledore'a, którą podała feniksowi. Ptak zniknął w płomieniach. Drugą schowała do kieszeni.
     - Usiądźcie przy stole - powiedziała, kiedy już zebrała wszystko, co było potrzebne. - Tutaj Neenie, dalej Remus, Harry, Syriusz, Meghan, Leta, Draco. - W trakcie mówienia wskazywała po kolei krzesła. - A to miejsce ma być wolne, dla mnie - dodała, machając ręką w stronę miejsca między Draconem a Hermioną.
     Sfora zajęła miejsca. Danger dołączyła do nich, podając drugą notkę Remusowi. Zaskoczyła go - próbował znów dotknąć jej myśli, ale pokręciła głową, więc się wycofał.
     - Nadszedł dzień, kiedy musimy coś poświęcić - zaczęła Danger, kiedy już się uciszyli. - Musimy poświęcić coś, co kochamy, aby zyskać coś innego, co nas do siebie zbliży. Czy jesteście na to gotowi?
     - Tak - odpowiedzieli jej jednym głosem.
     Nie jest to takie pewne, jak zobaczycie, o co chodzi. Danger nabrała powietrza do płuc i ściągnęła z palca obrączkę i położyła ją na środku stołu.
     Remus zdjął swoją i położył ją obok. Harry zdjął łańcuszek z szyi i dołożył obrączki swoich rodziców. Wilczki kolejno dokładały swoje łańcuszki do stosu.
     Aleta zawahała się przez chwilę, po czym zdjęła z palca pierścionek z szafirem. Złota obrączka Syriusza wylądowała na samej górze.
     - Poświęciliśmy coś, co do nas należy - odezwała się Danger. - A teraz musimy dać coś z siebie.
     Podniosła nóż i nacięła lekko lewą dłoń. W ranie zebrała się krew - kilka kropel kapnęło w przygotowaną chusteczkę. Wyciągnęła rękę do Hermiony.
     Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, ale podała lewą dłoń. Danger przygryzła wargę i rozcięła dłoń siostry. Neenie pisnęła cicho, ale się nie rozpłakała. Kilka kropli krwi kapnęło na chusteczkę.
     Remus naciął swoją dłoń i Harry'ego, Syriusz - własną prawą dłoń i lewą Meghan. Aleta najpierw nacięła dłoń Dracona, a potem własną i oddała chusteczkę Danger, wyraźnie zadowolona.
     Danger zawinęła obrączki i łańcuszki w zaplamioną krwią chusteczkę i kiwnęła głową w stronę Remusa.
     - Teraz złożymy przysięgę - powiedział Remus, a jego głos był władczy i mocny. - Wysłuchajcie mnie, a potem rozejrzyjcie się dookoła. Jeśli w tym pomieszczeniu znajduje się ktoś, komu nie chcecie przysięgać, wyjdźcie teraz. Ta przysięga wiąże magią. Ten, kto ją złamie, nigdy nie zazna spokoju, czy to w dzień, czy to w nocy, dopóki żyje, a nawet i po śmierci. Słuchajcie.

Dłonią w dłoń,
Różdżką twą,
Życia broń
Wiecznie chroń.


     - Czy jest tu ktoś, kto nie chce złożyć przysięgi?
     Nikt się nie odezwał, nikt się nie poruszył.
     - W takim razie złączcie dłonie i powtórzcie razem ze mną tę przysięgę, trzy razy, aby stała się wiążąca dla nas wszystkich.
     Sfora złączyła dłonie i zaczęli powtarzać dopiero co usłyszane słowa:
     Dłonią w dłoń, różdżką twą, życia broń, wiecznie chroń.
     Danger poczuła znajome drżenie w dłoniach. Pozostali też to odczuwali. Wilczki miały szeroko otwarte oczy, na twarzy Syriusza malowała się determinacja, a Aleta opuściła powieki.
     Dłonią w dłoń, różdżką twą, życia broń, wiecznie chroń.
     Za drugim razem mówili głośniej i bardziej zgodnie. Drżenie było silniejsze. Remus wpatrywał się w obrączki leżące na środku stołu. Z jego spojrzenia niewiele można było wyczytać.
     Kiedy zaczęli wypowiadać przysięgę po raz trzeci, ich głosy zlały się w jeden, który przenikał ich ciała, śpiewał w ich krwi. Danger czuła drżenie silnej i mocnej od wspinania się po drzewach dłoni Neenie, a z drugiej strony delikatnej i gładkiej od gry na pianinie dłoni Dracona.
     Dłonią w dłoń, różdżką twą, życia broń, wiecznie chroń.
     Chusteczka zapaliła się, spłonęła w kilka sekund, a ogień zniknął tak szybko, jak się pojawił.
     Na stole leżał stos czegoś złotego w miejscu, w którym wcześniej leżała biżuteria.
     Danger puściła dłoń Neenie, podnosząc jeden z łańcuszków. Zwisały z niego cztery medaliony.
     - Weźcie po jednym - powiedziała, zdziwiona tym, że jej głos zdradzał jej zmęczenie. - To wszystko.
     Powoli członkowie Sfory puszczali swoje dłonie i sięgali po łańcuszki i zakładali je na szyję. Meghan wzięła swój jako ostatnia. Z zakrwawionej chusteczki nie został nawet popiół.
     Danger rozejrzała się dookoła, patrząc zebranym w oczy.
     - Teraz nadeszła najtrudniejsza część - powiedziała, nienawidząc się za każde wypowiadane słowo. - Musimy się pożegnać.
     - Z kim? - spytał Remus.
     Danger już miała odpowiedzieć, ale wyręczył ją Syriusz.
     - Z wilczkami - powiedział szorstko. - Musimy pożegnać się z wilczkami.
     - Co takiego? - zdziwiła się Aleta.
     Danger kiwnęła głową, a w jej oczach widać było to samo przerażenie, które malowało się na twarzach pozostałych dorosłych.
     - Muszą sami dokonać tego, co do nich należy - stwierdziła. - Nie jesteśmy w stanie im pomóc.
     Aleta porwała Meghan w objęcia i uroniła jedną łzę we włosy córki, po czym podniosła głowę. Była już spokojna - tak, jak to było konieczne.
     - Co będzie, to będzie - stwierdziła. - Jak długo potrwa rozłąka?
     Danger miała chęć krzyknąć „Nie pytaj, nie pytaj, nie chcesz wiedzieć.”, jednak musiała udzielić odpowiedzi.
     - Nie wiem. Może tylko jedną noc, a może…
     - … już nigdy więcej ich nie zobaczymy - dokończył za nią Remus. Danger nie śmiała spojrzeć mu w twarz. Na pewno się zastanawia, dlaczego go blokuję - ale nie może zobaczyć tego, co teraz widzę. Nie mogę na to pozwolić…
     - Każdy z nas ma na dziś wyznaczone zadanie - powiedziała do Alety. - Nasza przyszłość zależy od tego, jak dobrze je wypełnimy.
     - Rozumiem - odparła Aleta cicho. Klęknęła i spojrzała na córkę. - Poradzisz sobie, moja perełko. Jesteś wojowniczką, wilczkiem ze Sfory. Spraw, abyśmy byli z ciebie dumni.
     Pozostali odwrócili się do wilczków i po chwili pożegnania zaczęły się na dobre.
     - Kocham cię, Kotku - mruknął Remus do Hermiony, która płakała. - Pamiętaj o swoich szarych komórkach wtedy, kiedy będzie to potrzebne.
     - Jesteś jak skóra zdarta z twojego ojca, Zielone Oczko - szepnął cicho Syriusz do swojego chrześniaka, czochrając mu włosy. - Więc nie zrób niczego głupiego.
     - Spryt i mądrość, mój mały lisku - szepnęła Danger do ucha Dracona, który się do niej tulił. - A nawet jeśli nigdy się już nie zobaczymy, pamiętaj, jesteśmy tak samo prawdziwi, jak ty.
     Usłyszała ciche prychnięcie.
     Zrobiliśmy tak wiele. Nauczyliśmy dziecko śmiać się i kochać. Nawet jeśli nic poza tym nie jest godne uwagi, przynajmniej z tego możemy być dumni.
     Pożegnania nie trwały długo. Po kilku chwilach nadeszła pora rozstania.
     - Idź szybko, Perełko - powiedziała Danger, a Aleta pomagała córce zakładać buty. - I pamiętaj, co ci powiedziałam.
     Meghan wyciągnęła rękę po swoją torbę.
     - Pamiętam.
     - Wszyscy jesteśmy tutaj - stwierdziła Danger, dotykając lekko dłonią piersi dziewczynki, gdzie wisiały nowe medaliony, razem z kluczem do skrytki Syriusza. - Sfora zawsze będzie z tobą. - Meghan kiwnęła głową w odpowiedzi.
     - Idź - szepnęła Danger, wskazując na drzwi. - Idź i nie oglądaj się za siebie.
     Meghan odwróciła się, podniosła głowę i otworzyła drzwi.
     Aleta oparła głowę o ramię Syriusza, nie chcąc - lub nie mogąc - patrzeć, jak jej córka wychodzi z domu być może po raz ostatni.
     Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Danger wyprostowała się z wysiłkiem.
     - Wy troje idziecie ze mną - powiedziała do pozostałej trójki wilczków. - Idziemy do piwnicy.
     - Zobaczymy się za chwilę - odpowiedział Remus.
     Danger kiwnęła głową.
     Harry pobiegł pierwszy. Na twarzy Hermiony wciąż było widać ślady łez, ale bez protestu podążyła za chłopcem, a za tyły zamykał Draco. Kiedy już zeszli do piwnicy, Danger poprowadziła ich do tylnego wyjścia, czyli do schodów prowadzących do bocznej ściany z wbudowanymi drzwiami - wilczki i ich przyjaciele bardzo lubili wskakiwać na nie i zjeżdżać z nich na pupie.
     Danger wyciągnęła różdżkę i otworzyła drzwi, wpuszczając do środka zimny wiatr. Wilczki zadrżały.
     - Słuchajcie, co macie zrobić - powiedziała i patrzyła na dzieci, które tak bardzo kochała. Zmuszała się, żeby widzieć jedynie wojowników na jej rozkazy. - Słuchajcie i zapamiętajcie.
     Zamknęła oczy i zaczęła recytować, czując, jak wzbiera w niej moc.

Miłość, która nas związuje,
Pojąć innych obiecuje.
Szukaj tej, co głośno krzyczy,
Blisko twojej jest zdobyczy.
Sfora siedmiu, dwóch przyjaciół,
Sprawiedliwość wnet zobaczą
By was wspomóc w tym zamiarze,
Dostaniecie łowców twarze…


     Nagle z jej różdżki wystrzelił strumień światła, kierowany jej słowami. Usłyszała trzy zaskoczone krzyki, które zmieniły się w odgłosy, których nie rozpoznała.
     Co ja najlepszego zrobiłam? - powtarzała sobie gorączkowo w myślach.
     To, co musiałaś - odpowiedział jej rozsądek.
     Danger klęknęła. Traciła już siły.
     - Biegnijcie, moje skarby - szepnęła. - Biegnijcie i nie oglądajcie się za siebie.
     Próbowała otworzyć oczy, prawdopodobnie po raz ostatni, ale widziała tylko szarość.
     Zmęczona… - pomyślała. Tak strasznie zmęczona…
     Remus… - zawołała w myślach. Już po wszystkim.
     W końcu. Dlaczego nie dopuszczałaś mnie do siebie?
     Musiałam. Danger zwinęła się w kłębek i przyciągnęła kolana do piersi. Przykazanie z góry. Obiecasz mi coś?
     Co tylko zechcesz.
     Nie zapomnij mnie zawołać, bo mogę nie wiedzieć, jak trafić do domu.
     Nie rozumiem.
     Wiem. Danger westchnęła, czując, jak coś pociąga ją za sobą. Wiedziałam, że prędzej czy później tak będzie. Ale miałam nadzieję, że będzie czas na wyjaśnienie…
     Danger, mówisz tak, jakbyś się gdzieś wybierała.
     Bo tak jest. Muszę. I… jeśli mnie nie zawołasz, mogę nie trafić do domu…
     Mogę?
     Nie zapomnij…
     Danger…
     Kocham cię…
     DANGER!
     Danger poddała się i zaczęła spadać albo lecieć przez feerię kolorów i dźwięków. Rozpłakała się, kiedy usłyszała, jak Remus ją woła. Wiedziała, że nie usłyszy jej odpowiedzi…

~~oOo~~

     Syriusz zamrugał i przyłożył dłoń do piersi.
     - Dziwne. Te medaliony właśnie zrobiły się zimne.
     - Moje też - stwierdziła Aleta, dotykając swojego łańcuszka. - Sądzisz, że to coś znaczy?
     - Nie… - szepnął Remus siedzący po drugiej stronie stołu.
     - Nie, to nic nie znaczy?
     - Nie! - Zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło. Deportował się jeszcze zanim zdążyło upaść na podłogę.
     Pozostali popatrzyli na siebie, a na ich twarzach malowało się zdziwienie.
     Nagle, z piwnicy, usłyszeli dziki wrzask, przypominający wycie zranionego zwierzęcia. Rannego wilka.
     - NIE!
     Syriusz aportował się do piwnicy, Aleta pojawiła się u jego boku kilka sekund później. Oboje zastygli na widok, który zastali.
     Remus klęczał na podłodze, ściskając bezwładne ciało Danger. Dookoła niego w powietrzu unosiły się białe płatki śniegu, ale nie zwracał na nie uwagi. Płakał cicho i kiwał się, tuląc żonę do piersi niczym małe dziecko.
     - Nie… - jęczał wciąż i wciąż. - Nie, nie, nie… Danger… - Jej imię było jak modlitwa, litania. - Nie możesz mnie opuścić. Nie teraz. Proszę, nie teraz.
     Syriusz wyciągnął różdżkę i zaklęciem zamknął drzwi. Aleta uklękła obok Remusa i delikatnie dotknęła dłoni Danger.
     Remus podniósł głowę, jakby dopiero wtedy zorientował się, że przyjaciele są przy nim.
     - Odeszła - szepnął, a w jego oczach pojawiły się łzy. Wyglądał dziwnie, inaczej, ale Syriusz nie mógł skojarzyć, co się zmieniło…
     Jego oczy były niebieskie - zorientował się i zadrżał. Całkiem niebieskie, bez nawet cienia brązu. Odeszła… Na Merlina, nie…
     - Odeszła - powtórzył Remus łamiącym się głosem. - Nie mogę jej dosięgnąć. W ogóle nie czuję jej umysłu. Zupełnie jakby…
     - Ona żyje - przerwała mu Aleta. - Ma puls, jest ciepła, oddycha. Nie jest martwa, Remusie. Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale na pewno żyje.
     - Powiedziała, żeby ją zawołać - odezwał się, zupełnie jakby nic nie usłyszał. Wpatrywał się w twarz Danger: zrelaksowaną, spokojną - zupełnie jakby spała. - Żeby ją zawołać. Zawołać do domu. Ale jak? - Ostatnie słowo wypowiedział tonem sugerującym panikę i przerażenie. - Jak mam ją zawołać, skoro mnie nie słyszy?
     Syriusz kucnął obok przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu. Nic, co mógł powiedzieć, nie zmniejszyłoby bólu przyjaciela. Aleta musnęła jego policzek, pokazując sposobem Sfory, że jest przy nim.
     Zdawało się, że minęło mnóstwo czasu, zanim cichy trzask aportacji zwrócił uwagę Syriusza. Wstał i odwrócił się.
     - Black - odezwał się znajomy, warczący głos. - Kopę lat.

Rozdział 39: Otwarte drzwi

     Aleta była na siebie wściekła. To ja powinnam tu być głosem rozsądku. To do mnie powinni przychodzić, kiedy czegoś potrzebują, a zachowałam się jak totalna kretynka. Danger praktycznie mi powiedziała, że wilczki muszą odejść. A przynajmniej sama Megan. Prosiła, żebym napisała list do Weasleyów, na litość boską! Jakim cudem się nie zorientowałam? Tak czy inaczej, kompletnie mnie to przerosło. A kiedy kazała nam pożegnać się z dziećmi, zrobiłam z siebie idiotkę, robiąc sceny i płacząc rzewnymi łzami…
     Całkowicie zignorowała fakt, że każda matka popadłaby w histerię, gdyby jej pociechy musiałyby ją opuścić, prawdopodobnie na zawsze. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Złość była bardziej na miejscu. A przynajmniej dzięki niej w końcu przestała myśleć o tym, że wilczki zniknęły, a ona tylko czekała z resztą Sfory. Czekała na…
     Odgłos aportacji przykuł ich uwagę. Odwrócili się do nieproszonego gościa.
     — Black — warknął Alastor Moody. — Kopę lat.
     — Moody — obojętnie przywitał go Syriusz. — A i owszem.
     Moody rozejrzał się po pomieszczeniu swoim magicznym okiem i skupił wzrok na nich.
     — Spodziewałem się was razem. Nigdy nie mogliście się trzymać z dala od siebie, chłopcy. A ty, Freeman. Jak długo uczestniczysz w tym cyrku na kółkach?
     — Osiem i pół roku — odpowiedziała po szybkim przeliczeniu. — W kwietniu będzie równe dziewięć.
     Kolejny rzut okiem.
     — A kim jest ta kobieta?
     — Ma na imię Danger — wyjaśnił Syriusz. — To żona Remusa.
     — Nie żyje?
     — Żyje, ale nie wiemy co jej się stało.
     — Dobra. — Moody kiwnął głową. — Dorośli obecni, co do jednego. Gdzie dzieciaki?
     — Nie ma ich — nieoczekiwanie odezwał się Remus, wciąż spoglądając na Danger. — Odeszły. Wszystkie. Nie odnajdziecie ich. Odesłaliśmy je daleko stąd.
     — Niezła próba, Lupin, ale niezbyt udana. Okrążyliśmy to miejsce pięć minut temu. Nikogo nie widzieliśmy w tym czasie. Kilku z naszych ludzi sprawdziło główną drogę, ale skończyli, nim się tu zjawiłem. Jedyny trop — powiedział — biegnie od samych drzwi w kierunku drogi. Niewielkie ślady, rozmiar dziecięcy.
     — To moja córka — odparł Syriusz. — Wysłaliśmy ją do domu przyjaciół, żeby tam została. Nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, więc zostawcie ją w spokoju.
     — W porządku. Ale z naszych informacji wynika, że mieszkało tutaj czworo dzieci, a nie tylko jedno. Więc gdzie jest pozostała trójka?
     — Drzwi były otwarte, kiedy się zjawiłeś? — zapytał Syriusz, wskazując na drzwi do piwnicy.
     — Tak. Bo co?
     — Tak tylko sobie myślę. I nikt stąd nie wychodził?
     — Nie. Nie widzieliśmy nikogo. Ostro sypie, ale nie aż tak.
     Aleta zamknęła oczy pod wpływem nagłej fali strachu. Och, Danger, coś ty z nimi zrobiła?
     — Nie wiemy gdzie są nasze dzieci — Syriusz tłumaczył zmęczonym głosem Moody'iemu. — Danger sprowadziła je na dół, a my znaleźliśmy ją tutaj minutę, może dwie minuty później.
     — To wystarczająco dużo czasu, żeby zabić dzieciaki i ukryć ich ciała — stwierdził Moody, dalej się rozglądając. — Albo je Zniknąć.
     Remus odwrócił się ku niemu, dalej trzymając Danger w objęciach.
     — Nawet tak nie myśl. — Jego głos ział gniewem i zarazem żałością. — Danger kocha wilczki jak swoje własne, nie zrobiłaby tego, nie mogłaby.
     — Byłbyś zdziwiony faktem co ludzie mogą zrobić — odparł auror obojętnym głosem, zwracając wzrok ku Syriuszowi. — Ja byłem. Właściwie, to dalej jestem. Wątpię, czy poświęcilibyście choć moment na wyjaśnienia.
     — Uwierzyłbyś, gdybym to zrobił?
     — Zależy od tego, co masz do powiedzenia.
     A zatem Syriusz opowiedział, pomijając fakt, że Pettigrew był animagiem, co zauważyła Aleta. Z opowieści wynikało, że Pettigrew aportował się z miejsca zbrodni. Co mogło równie dobrze się zdarzyć, tak szczerze mówiąc. Aportacja wymaga niesamowitej kontroli - musiałby mieć jej na pęczki albo i jeszcze więcej - przecież im bardziej zmęczony czy przestraszony jest czarodziej, tym trudniej mu się aportować…
     Moody słuchał z widocznym sceptycyzmem na zdeformowanej przez blizny twarzy.
     — Twoja kolej — rzekł Syriusz, gdy już skończył. — Powinieneś być na emeryturze, więc co tutaj robisz? I dlaczego rozmawiasz z nami zamiast nas związać i zabrać?
     — Co do drugiego pytania, odpowiedź brzmi: Dumbledore. Przyfiukał osobiście do ministerstwa jak właśnie miałem wychodzi i mnie o to poprosił. Powiedział, że oszczędzę sobie czasu i kłopotów jak przyjdę sam. Jak zawsze, miał rację. Pewnego dnia dowiem się jak on to robi. Co do pierwszego pytania, to zanim odszedłem na emeryturę, wpisałem w twoją kartotekę notatkę, że mają mnie powiadomić, jak tylko znajdą jakiś sensowny świat. I znaleźli - po siedmiu latach, więc jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
     — Tak, jesteśmy.
     — Więc wyciągnij swoją różdżkę, ładnie i powoli. Swoją prawą ręką.
     Syriusz uśmiechnął się lekko.
     — Powinienem był się spodziewać, że akurat tego nie zapomnisz. — Powoli wyciągnął różdżkę i podał ją tył do przodu Moody'emu.
     — Dzięki pamięci do takich drobnostek w ogóle jeszcze żyję — warknął auror, chowając ją do kieszeni. — Ty też, Freeman. Użyj swojej słabszej ręki. Powoli, bez żadnych numerów.
     Aleta rozbroiła się, dołączając do Syriusza, stojącego za emerytowanym aurorem. Moody wyciągnął teraz dłoń do Remusa.
     — Twoja kolej, Lupin — zwrócił się do niego nieomal uprzejmie. — Jej również — dodał, wskazując na Danger.
     Remus wyciągnął swoja różdżkę w nieco dziwaczny sposób i podał ją aurorowi. Gdy sięgnął do kieszeni żony, zmarszczył brwi.
     — Nie ma jej.
     — Prawdopodobnie dlatego, że jej używała — odparł Moody ponuro.
     Leta z trudem powstrzymała się od krzyku.
     — Istnieje mnóstwo zastosowań dla różdżki - rzekł Syriusz, na wpół do Alety, na wpół do Moody'ego.
     Szklane oko Moody'iego zawirowało w oczodole.
     — Siedzisz na niej, Lupin — powiedział, z lekką nutką humoru w głosie. — Rusz się.
     Remus przesunął się nieco w bok, a Moody przywołał różdżkę Danger do ręki.
     — Jak dobrze rozumiem to oznacza, że pójdziesz ze mną grzecznie, bez awantur? — zwrócił się do Syriusza, który wzruszył ramionami w odpowiedzi.
     — I tak nie ucieklibyśmy daleko. Danger jest nieprzytomna, no i mamy dzisiaj pełnię.
     — Dziwny jesteś, Black - odezwał się przeciągając słowa. — Czy próbujesz mi właśnie wmówić, że nie przeszło ci przez myśl, żeby zwiać samemu? - Auror przyglądał się Syriuszowi z niedowierzaniem.
     — Aresztowałbyś ich, gdyby mnie tu nie było? - odpowiedział pytaniem Black.
     — Prawdopodobnie.
     — Wobec tego nie ma sensu, żebym uciekał. A może jednak jest?
     — Gdyby Dumbledore nie interweniował, to ucieczka byłaby jak najbardziej uzasadniona — odparł Moody ponuro. — Pierwotny plan zakładał wysłanie dementorów. Z rozkazem wykonania Pocałunku, gdyby cię dopadli.
     Leta znalazła się przed Syriuszem sama nie wiedząc kiedy i jak. To było głupie i bezsensowne, zwłaszcza, że był wyższy od nich o te ładne kilka cali, ale wspomnienie tamtego lipcowego dnia w Londynie ciągle zjawiało się jej przed oczami. Nie mogła opanować przechodzących ją dreszczy. I nie mam różdżki, żadne z nas nie ma. Jesteśmy bezsilni, nic nie możemy zrobić…
     Jeśli nie macie do powiedzenia czegoś, co mogłoby pomóc, to lepiej się zamknijcie! — warknęła na swoje strachy.
     — Powinno mi to schlebiać, że jestem aż tak niebezpieczny? I tak dalej? — zapytał Syriusz cicho, obejmując ramionami Aletę.
     — Jak widzę, to coś, co nazywasz poczuciem humoru, ma się zadziwiająco dobrze — odwarknął zapytany szyderczo.
     — Ku rozczarowaniu moich przyjaciół, niestety masz rację.
     Moody wyglądał tak, jakby zamierzał się uśmiechnąć, ale zamiast tego zmarszczył brwi.
     — Dosyć tych pogaduszek. Zbierać się na górę. Ja ją wezmę, Lupin. — Wskazał na spoczywająca w objęciach Remusa Danger.
     — Nie — zaprotestował zimno Remus. — Ona należy do mnie. Ja ją wezmę.
     — Nie bądź głupi, jeszcze sobie coś zrobisz. Wyczaruję dla niej nosze.
     — Nie — uciął Remus, podnosząc żonę. Ta część umysłu Alety, która nie była ogarnięta bezbrzeżną paniką, była pod wrażeniem, że Remus nawet w takiej sytuacji potrafi wypowiadać się z autorytetem i siłą, nawet gdy martwi się o żonę, a ktoś mierzy do niego różdżką.
     Moody, ku zdziwieniu Alety (zapewne też i swoim własnym), zareagował na tę siłę w głosie i cofnął się, pozwalając Remusowi wynieść Danger z piwnicy do kuchni. Aleta ruszyła za nim po schodach, następny był Syriusz. Moody zamykał pochód, trzymając różdżkę wycelowaną w plecy Syriusza przez cały czas.
     To istny koszmar. W pełni logiczny, poza tym, że tak właściwie to czyste szaleństwo. Nie zasługujemy na coś takiego, żadne z nas! Nie zrobiliśmy przecież nic złego!
     Strach przejmował nad nią kontrolę - szybko przywołała z powrotem złość, aby trzymał strach w ryzach. Najwyraźniej zadziałało - młody auror, który pojawił się w kuchni jako pierwszy w odpowiedzi na sygnał Moody'ego, przeraził się na widok jej twarzy.
     Tak jest. Bójcie się. Bądźcie przerażeni. Jestem wilczycą, matką. Tylko spróbujcie zagrozić moim wilczkom, a zginiecie.
     Wbiła wzrok w swoje dłonie. Och, moja mała Perełko, idź szybko i nie oglądaj się za siebie…
     Złość nie przeciwdziałała łzom równie dobrze, jak strachowi…

~~oOo~~

     Molly Weasley podniosła wzrok znad robótki, gdy usłyszała pukanie do kuchennych drzwi Nory. Podniosła się szybko i pośpieszyła do kuchni.
     — Dobry Boże, Meghan! — powiedziała, otwierając drzwi. — Wchodź prędko do środka z tej śnieżycy. Na niebiosa, dlaczego nie użyłaś kominka? — Ściągnęła dziewczynce plecak i rozejrzała się po polu za jej plecami. — Gdzie jest Harry? Gdzie Drake i Neenie? Nigdy nie przychodziłaś sama.
     — Mama powiedziała, że nie mogę fiukać — odpowiedziała Meghan, a jej głos był dziwnie napięty. — Powiedziała, żeby dać pani to. — Podała Molly niewielką kopertę.
     Molly wzięła ją od dziewczynki i otworzyła, jak przez mgłę rejestrując, że jej dzieci schodzą się do kuchni z najdalszych zakamarków Nory, jakby przyciągnięte przez niejasne poczucie kłopotów…

     Droga Molly,
     Musieliśmy niespodziewanie wyjechać i nie mogliśmy wziąć Meghan ze sobą. Obawiam się, że nie mogę tego teraz wyjaśnić. To delikatna i bardzo pilna sprawa. Kiedy to będziesz czytać, najprawdopodobniej już nas nie będzie. Bardzo cię przepraszam, że tak po prostu zrzucamy na Ciebie taki kłopot, ale naprawdę nie mamy gdzie jej posłać. Meghan ma kluczyk do skrytki Blacków (numer 711), na łańcuszku który nosi na szyi, to tak na wypadek gdyby nie było nas dłużej, niż planujemy. Proszę bardzo, użyj jej, aby pokryć koszty utrzymania Meghan w takim przypadku. Jeszcze raz bardzo cię przepraszamy i zjawimy się po nią, jak tylko będziemy mogli.
     Bardzo dziękuję,
     Carrie Black


     Molly wpatrywała się uporczywie w notkę. Dziwne. Bardzo dziwne. Gdzie u licha musieli pojechać, że mogli zabrać pozostałe gdzie można zabrać pozostałe dzieci, ale nie Megan?
     — Gdzie reszta? — zapytał Ron, wytrącając Molly z zamyślenia.
     — Oni odeszli — odpowiedziała Meghan tym samym dziwnym głosem, zdecydowanie zbyt dorosłym, jak ja jej wiek. — Zostałam całkiem sama. — Jej oczy wypełniły się łzami. — Nigdy wcześniej nie byłam sama…
     — Nie jesteś sama — odparła trzeźwo Luna, przyciągając uwagę Meghan. — My tu jesteśmy.
     Ginny podniosła torbę Meghan z krzesła, gdzie wcześniej położyła ją Molly.
     — Meghan zostaje na noc, prawda mamo? — spytała.
     — Tak.
     — Więc chodźmy do mnie do pokoju — zadecydowała Ginny, podając młodszej dziewczynce rękę. — Będziesz spała ze mną, będziemy mogły sobie spokojnie pogadać.
     Meghan skinęła głową i przyjęła zaoferowaną dłoń. Wspięły się po schodach za Luną. Ron, po krótkim namyśle, podążył za nimi.
     W tym czasie Molly ponownie przeczytała list. Klucz do skrytki. A przecież doskonale wiedzą, co myślimy o jałmużnie czy innej pomocy. Przesłaliby nam pieniądze tylko wtedy, jeżeli by podejrzewali, że nie będzie ich przez długi czas. Pokręciła głową, zastanawiając się ciągle nad zagadką, jaką stanowili dla niej Blackowie. Nieważne. Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia. Potrzeba dodatkowego łóżka, jeszcze jednego nakrycie przy stole, a za dwa dni święta. Jeżeli mała zostaje na Gwiazdkę, musimy zorganizować dla niej prezent…
     Jak zawsze mając pełne ręce roboty czuła się o wiele lepiej.

~~oOo~~

     Meghan siedziała w pokoju Ginny z twarzą ukrytą w dłoniach, kiedy Weasleyówna i Luna kombinowały, gdzie porozkładać jej rzeczy. Ze wszystkich sił starała się nie płakać.
     Mama Leta, Tatołapa, Lunatyk, Danger, Neenie, Draco, Harry. Ich twarze przelatywały jej przez głowę, słyszała ich głosy we własnych uszach. Chciała ich mieć z powrotem. Tak strasznie tego chciała.
     Dosłownie nigdy nie była sama. Każdą chwilę swojego życia spędziła ze Sforą. Została sama tylko raz, kiedy Sfora została porwana przez Lucjusza Malfoya. Ale nawet wtedy opiekował się nią Zgredek. No i nie trwało to długo. Tylko kilka godzin.
     I byłam za mała, żeby się nawet zorientować. Dlaczego nie mogłam iść z resztą? Bo jestem za mała?
     Ta myśl ją rozwścieczyła. Odkąd tylko była na tyle duża, żeby zrozumieć, czym się różni od pozostałych wilczków, zawsze ją to irytowało. Dlaczego Tatołapa i mama Leta nie mogli się wykazać choć odrobiną taktu i pobrać się, kiedy żenili się rodzice Harry'ego? I dlaczego nie mieli postarali się o nią w tym samym czasie, co rodzice Harry'ego? Wtedy bylibyśmy w tym samym wieku. I mogłabym pójść do Hogwartu razem z nimi. A tak będę musiała zostać w domu AŻ trzy lata — trzy lata. To prawie połowa mojego życia!
     Meghan pod wieloma względami przypominała swoją mamę. Objawiało się to między innymi w sposobie, w jaki radziła sobie ze strachem. Ale była o wiele młodsza i nie miała takiego doświadczenia w odpychaniu swoich własnych obaw.
     Jeżeli w ogóle pójdą do Hogwartu — szeptał jej do ucha strach. — Jeżeli w ogóle się jeszcze zobaczymy…
     Harry — chlipała bezgłośnie — Neenie, Draco. Macie przyjść. Macie przyjść. Macie tutaj przyjść. Macie przyjść teraz…
     Jej myśli rozmyły się w bezgłośne, mentalne łkanie. Walczyła ze sobą ze wszystkich sił, żeby tego po sobie nie pokazać. Nie będzie przecież płakać przy Ginny i Lunie, i Ronie…

~~oOo~~

     Wilczki biegły w ciszy. Oczywiście to Neenie odezwała się jako pierwsza.
     Dokąd teraz biegniemy? zapytała, drżąc nawet podczas biegu. Zmarzłam i jestem zmęczona.
     Musimy się gdzieś schować przed zimnem, zanim zamarzniemy powiedział Draco. Harry? Dokąd idziemy?
     Dlaczego mnie pytasz?
     Neenie westchnęła.
     Bo teraz to ty jesteś alfą wyjaśniła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
     Co takiego? Harry zatrzymał się w pół skoku i zagapił na swoją siostrę, starając się dojrzeć cokolwiek przez gęsto padający śnieg. Ja nie jestem alfą. Lunatyk to alfa.
     Ale tutaj go nie ma stwierdził Draco, a w jego głosie ewidentnie słychać było ból. I możemy już go nigdy więcej nie zobaczyć. Możemy już nigdy nie zobaczyć nikogo ze Sfory.
     To my jesteśmy teraz Sforą stwierdziła z drżeniem w głosie. I to ty jesteś alfą, Harry.
     Dlaczego ja? Dlaczego nie Draco? Jest starszy.
     Och, o całe pięć dni. Wielka różnica! Spójrz, Harry, nie byłbym dobrym alfą. Mógłbym być świetną betą, tak jak Łapa. Nie jestem alfą. Teraz to ty jesteś alfą. Musisz być.
     Dlaczego? upierał się Harry.
     Neenie popatrzyła na niego błagalnie.
     Bo nie wiemy co mamy robić. Boimy się.
     Ja też się boję rzekł wściekle Harry.
     Ale przecież znajdziesz jakieś wyjście. Zawsze to robiłeś. Tylko ty to potrafisz, a my nie. Potrzebujemy kogoś, kto nam to powie.
     Proszę, Harry, powiedział cicho Draco. Naprawdę cię potrzebujemy.
     Harry westchnął ciężko.
     Zgoda, niech wam będzie. Jestem alfą. I moją pierwszą decyzją jest to, że musimy znaleźć jakieś ciepłe miejsce. Zamarzniemy tutaj, jeśli się gdzieś nie schowamy.
     A to nie ja to powiedziałem? zrzędził Draco.
     To wy wybraliście mnie na alfę. To oznacza, że przejmuję wszystkie dobre pomysły.
     Pewnie już za późno, żebym zmienił zdanie?
     Tak.
     A niech cię gęś kopnie.
     Neenie, jak szedł ten wiersz, który recytowała Danger? Może on nam powie dokąd mamy pójść albo co zrobić.
     Neenie odchyliła głowę do tyłu, usiłując sobie przypomnieć słowa.
     Miłość, która nas związuje, pojąć innych obiecuje. Szukaj tej, co głośno krzyczy…
     Czekaj! przerwał jej Draco.
     Co?
     Wydawało mi się, że coś usłyszałem. Cicho bądźcie.
     Wilczki zamilkły.
     Jedyne co słyszę, to wiatr stwierdził Harry.
     To nie głos z zewnątrz. To coś jakby ktoś coś mówił, ale to nie brzmi jak słowa.
     Jak nie słowa, to co?
     Jakby… czyjś płacz.
     Ale żadne z nas nie płaczestwierdziła ze zdziwieniem Hermiona.
     Więc musimy się dowiedzieć kto to jest, stwierdził Draco. ”Szukaj tej, co głośno krzyczy.”
     Wiem, kto to taki powiedział Harry, a w jego głosie można było wyczuć cień dumy, że udało mu się znaleźć odpowiedź.
     Kto? zapytało jego rodzeństwo chórem.
     Meghan! zawył tak, jak wtedy ,gdy siostra ciągnęła go za włosy jak była mniejsza. Mała Perełko, czy mnie słyszysz?

~~oOo~~

     Megan ! — usłyszała znajomy głos. — Mała Perełko, czy mnie słyszysz?
     Poderwała głowę.
     — Harry? — wyszeptała.
     — Co takiego? — zapytała Ginny, odwracając się do niej.
     — Nie, nic. — Megan zacisnęła usta, walcząc ze łzami jeszcze bardziej zaciekle. Musiało mi się wydawać, to tylko moja wyobraźnia, to nie było prawdziwe, nie mogło być…

~~oOo~~

     Musiało mi się wydawać — usłyszeli szept Megan w swoich głowach — to tylko moja wyobraźnia, to nie było prawdziwe, nie mogło być…
     Nie! To jest prawdziwe! — odpowiedziała szybko Neenie. To tak ja Lunatyk i Danger mieli. Danger nam to dała. Meghan, gdzie jesteś?
     W Norze. A gdzie niby miałabym być?
     Nie wiem, mogłaś się zgubić.
     Nie zgubiłam się. Czy zgubiłam się kiedykolwiek po drodze do Nory? Głos Meghan nie brzmiał już płaczliwie, była po prostu wściekła.
     Przestańcie, przerwał im Harry. Meghan, nie ruszaj się nigdzie. Idziemy do ciebie. Dalej, chodźcie.
     Trójka wilczków pobiegła zaśnieżoną drogą. Teraz już wiedzieli dokąd mają iść. I postanowili dotrzeć tam w rekordowym tempie.
     W końcu na końcu tej drogi czekała na nich ich siostra.

~~oOo~~

     Ron potrząsnął głową w niedowierzeniu. Meghan była cicha i spokojna, kiedy zjawiła się w Norze. Potem się rozpłakała, kiedy zaprowadzili ją na górę. Potem wyglądała na kompletnie zaskoczoną, potem się wściekała, a teraz śmiała się, wyraźnie szczęśliwa, i grała z nimi w Eksplodującego Durnia przy kuchennym stole jak gdyby nigdy nic.
     Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć tych bab…

~~oOo~~

     Albus Dumbledore szedł po schodach do hogwarckich lochów, powtarzając sobie w myślach to, co chciał powiedzieć. Był wyraźnie podenerwowany. Możliwe, że to dlatego, iż jestem świadomy, że moje działania mogą mieć wpływ na życie i szczęście ludzi, na których mi zależy. Na których bardzo mi zależy. Może to był błąd z mojej strony, że tak mocno włączyłem się w życie Sfory. Ta chwila musiała w końcu nadejść. A co więcej, każdy rezultat, jaki jestem w stanie wykoncypować, jest zły… Szczęśliwie niektóre z tych złych konsekwencji można jakoś ominąć. Pod warunkiem, że pewien ktoś zechce współpracować. I to w mojej mocy leży podjęcie próby namówienia tejże osoby do współpracy…
     Zapukał do drzwi.
     — Wejść — zawołał męski głos.
     — Dzień dobry, Severusie, jesteś zajęty?

~~oOo~~

     Oczywiście, że jestem zajęty. Zawsze jestem zajęty. Ale to pytanie znaczy, że czegoś ode mnie chce.
     — Nie, właściwie to nie, dyrektorze. Proszę wejść.
     — Dziękuję. — Dumbledore zamknął za sobą drzwi. — Severusie, mam do ciebie prośbę.
     Wiedziałem.
     — Co to za prośba?
     — Chciałbym, żebyś uwarzył dla mnie Eliksir. Oczywiście jeżeli się zgodzisz i masz na to czas. Potrzebowałbym go na piętnastą trzydzieści, na dzisiejsze popołudnie.
     Snape zerknął na zegarek stojący w rogu biurku. Była dopiero dwunasta trzydzieści. Potrafię przygotować większość tych prostszych eliksirów w dwie godziny, a nawet i szybciej, chyba że receptura wymaga długiego podgrzewania na wolnym ogniu.
     — Co to za eliksir?
     Dumbledore spojrzał mu prosto w oczy.
     — Eliksir Tojadowy.
     Snake uniósł brwi.
     — Ach tak. — Cóż, to nie jest zwyczajny eliksir. Właściwie to wątpię, czy znajdzie się może z dziesięciu czarodziejów w całej Anglii, którzy potrafią uwarzyć go prawidłowo. I to w czasie poniżej trzech godzin. I nie wątpię, że ja potrafię to zrobić. Ale dlaczego miałbym to zrobić?
     — Jeden z naszych… wspólnych znajomych go potrzebuje, Severusie. Pomógłbyś mu bardzo, gdybyś tylko chciał. Nie mogę, i nie chcę cię do tego zmuszać. — Dumbledore zawiesił głos.
     Ale z pewnością by się ucieszył. No i dzięki temu Lupin i jego rodzinka zaciągnęliby u mnie dług. A z drugiej strony, to niby czemu miałbym im pomagać, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki ostatnio się rozstaliśmy?
     — Czy nasz wspólny znajomy życzył sobie, żebyś mnie o to poprosił?
     — Nie. To mój pomysł. On planuje przetrwać tę noc bez pomocy. To pozbawi go sił - których będzie jutro bardzo potrzebować.
     — Och?
     — Właściwie to jutro wszyscy poznają prawdę, a twoja pozycja jako przyjaciela Sfory sprawia, że masz prawo wiedzieć już teraz.
     Naprawdę, z chęcią zrzekłbym się tej pozycji i wiedzy, gdyby oznaczało to również pozbycie się tego kretyńskiego tytułu. Tak czy inaczej, Snape słuchał. Wiedza pozostaje wiedzą, niezależnie od jej źródła.
     — Dorośli członkowie Sfory zostali aresztowani. Jutro odbędzie się proces. Dzisiejszą noc spędzą w ministerialnych celach.
     — Nie w Azkabanie — stwierdził Snape, pozwalając, by w jego głosie dało się odczuć rozczarowanie.
     — Nie. Nie w Azkabanie.
     — I chcesz, żebym ułatwił tę noc Lupinowi — powiedział, podejmując decyzję. Przyjaciel Sfory, doprawdy. Zmusiłeś mnie żebym nim został, ty staruchu, a ja nie zamierzam dłużej tańczyć tak, jak mi zagrasz. — Nie. Nie zrobię tego.
     W oczach Dumbledore'a pojawił się ten charakterystyczny smutek, który tak łatwo wpływał na decyzje większości ludzi. Snape uważnie osłonił swój umysł i spojrzał dyrektorowi prosto w oczy. [i]Nie jestem twoją zabawką, ani tym bardziej przyjacielem Lupina czy Blacka. Lupin może zabić się tej nocy i nic mnie to nie obejdzie. Albo, nawet lepiej, może zabić Blacka.

     — Jak sobie życzysz, Severusie. — Dyrektor wstał i wyszedł.
     Snape zamknął oczy i szybko przejrzał w myślach swoje plany na święta. Nie zaplanowałem na jutro niczego, czego nie mógłbym przełożyć. A nawet jeśli, to i tak bym to zrobił. Jutro Black i Lupin w końcu dostaną to, na co zasłużyli. I to na moich oczach.
     Przez moment zastanowił się, dlaczego nie cieszy go to tak bardzo, jak powinno.

~~oOo~~

     — No dobrze, twoje łóżeczko jest przygotowane, Meghan, kochanie — powiedziała Molly Weasley, wchodząc do kuchni, gdzie dzieci grały w karty przy stole. — I mamy dziś kurczaka na obiad, a wiem, że bardzo ci smakuje.
     — Dziękuję, pani Weasley — Meghan uśmiechnęła się nieśmiało.
     To takie dobrze wychowane dziecko. I takie słodkie. Może nie będzie tak źle, jeśli jej rodzina nie wróci… wstydź się, Molly. Dziewczynka będzie zdruzgotana, jeżeli faktycznie nie wrócą. I będzie miała do tego pełne prawo. Nigdy nie widziałam tak związanej ze sobą rodziny. Dzieci są oczkiem w głowie dorosłych, i nawet nie wykorzystują tego tak bardzo, jakby można było się tego spodziewać…
     Nagle rozległo się ciche skrobanie do drzwi.
     — Co do licha?
     Do skrobania, dołączyło żałosne skomlenie i jeszcze jedno i ciche wycie.
     — To chyba jakieś zwierzęta — odezwała się Luna. — Jakby pies i kot chcieli wejść do środka.
     — Nie zostawię nikogo na polu w taką pogodę — powiedziała Molly, zerkając w okno. Śnieżyca trwała nadal. — Zobaczmy, kto to.
     Uchyliła drzwi zaledwie odrobinę. Dwa małe futrzaki prześlizgnęły się jej koło kostek u nóg, a Meghan zapiszczała ze szczęścia. Molly się odwróciła. Dziewczynka klęczała na podłodze otrzepując ze śniegu szarego kociaka i białego liska.
     Dziwne, kot i lis obok siebie…
     Coś otarło się o jej nogi. Spojrzała w dół. Spory, ciemno szary — pies? — patrzył na nią z nadzieją w ślepiach.
     — Jesteś razem z nimi? — zapytała. — W porządku, wchodź.
     Otworzyła szerzej drzwi, żeby mógł przejść koło niej i wyczarowała parę ręczników.
     — Wytrzyjcie je — powiedziała do trójki dzieci siedzącej przy stole. — No, nie siedźcie tak. Jeśli tego nie zrobicie, zapaskudzą całą kuchnię i potem to wy będziecie ją sprzątać…
     Ron i Ginny złapali szybko ręczniki. Ginny zajęła się psem — nie, to był wilk — zdecydowała Molly po lepszym przyjrzeniu się — a Meghan jej pomagała. Ron z obawą podszedł do kota, ale kiedy ten zaczął głośno mruczeć, kiedy tylko ręcznik dotknął jego futerka, nabrał trochę odwagi. Luna wzięła ostatni ręcznik od Molly i delikatnie podniosła liska z podłogi, przenosząc go bliżej kominka.
     — Pani Wesley, ma pani może jakąś maść? — zapytała — Jego łapka jest zraniona.
     Wilk zaskomlał i podniósł swoją lewą łapę.
     — Och… Ty też — zasmuciła się Ginny. — Mamo, gdzie trzymamy coś na rany?
     — Zaraz przyniosę — powiedział Molly, ciesząc się że jej dzieci są takie wrażliwe na krzywdy innych stworzeń. Co prawda nie wiem, czym je nakarmimy, no ale przecież nie wyrzucę ich na dwór w taką pogodę…

~~oOo~~

     Luna przyglądała się liskowi: już wysuszony i z zabandażowaną łapką leżał zwinięty na jej kolanach. Jego oczy były tak bardzo podobne do jej własnych…
     Ma takie oczy jak ja?
     Zamrugała, rozluźniając oczy i pozwalając myślom błądzić. Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale od śmierci jej mamy odbierała niektóre rzeczy inaczej niż pozostali. Tak jakby widziała zupełnie coś innego.
     Liska zasłoniła mgła, z której wyszła inna postać. Ludzka. Chłopiec. Podniósł głowę, a Luna spojrzała w ciepłe, szare oczy, takie znajome oczy…
     — Meghan? — zapytała cicho. — Czy te zwierzęta to twoja rodzina?
     Meghan, przy której boku leżał wilk, a kot zwinął się w kłębek na jej kolanach, zesztywniała.
     — Jej rodzina? — zapytał Ron, zdziwiony. — Jakim cudem jej rodzina mogłaby być zwierzętami?
     — Jeżeli zostali transmutowani — odpowiedział Ginny. — Ale skąd przyszło ci to do głowy, Luno?
     — No i? — blondynka ponagliła Meghan, ignorując Wesleyów.
     Meghan zamknęła oczy na chwilę i spojrzała na Rona.
     — Czy twój pokój jest nadal dźwiękoszczelny?
     Ron przytaknął.
     — Mama i tata nie chcą mnie słyszeć, ćwiczącego rankami. Dlaczego pytasz?
     — Muszę wam coś opowiedzieć. I to jest sekret. — Spojrzała na Lunę i wzięła głęboki oddech. — Bo tak. To oni.

http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=3893&start=180



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ZZ Deprawacja, hp fanfik, inne
żart(1), hp fanfik, inne
sciaga rozdział 3, MiBM, semestr II, Odlewnictwo, INNe
Wybierz innego chłopaka, hp fanfik, HP i DM
36 39 dermatologia korekta
analiza i ocena ekonomiczna (39 str), Analiza i inne
2010 02 05 09;36;39
ei 03 2002 s 36 39
Rozdział 34 39
36 39 407 pol ed02 2008
Rozdział 36 Rysa na planie
3 Pretty Little Liars Perfect Rozdział 36
2010 02 05 09;36;39
Graham Heather Harlequin Orchidea 36 Noce nad Florydą (Inne imię miłości)
Rozdział 36
36 39 ROZ w spr szczeg zasad i trybu postępowania dyscyplinarnego w stosunku do członków sam
Rozdział 36
4 Pretty Little Liars Unbelievable Rozdział 36

więcej podobnych podstron