IX
KULTURA TRADYCYJNA
296
Lucien Lévy-Bruhl
Partycypacja mistyczna
Aby określić jednym słowem tę ogólną właściwość wyobrażeń zbiorowych, które
tak wiele miejsca zajmują w działalności umysłowej społeczeństw pierwotnych, nazwę
ją m i s t y c z n ą . Stosuję ten termin z braku lepszego, nie pragnąc go bynajmniej
wiązać z mistycyzmem religijnym naszych społeczeństw, który jest raczej czymś
odmiennym, ale w znaczeniu ściśle określonym, gdzie „mistyczny” powiemy o wierze
w moce, wpływy, działania niedostrzegalne dla zmysłów, niemniej jednak realne.
Innymi słowy, sama rzeczywistość, w której poruszają się ludzie pierwotni, jest
mistyczna, żadna istota, żaden przedmiot, żadne zjawisko naturalne nie jest w ich wyobrażeniach
zbiorowych tym, czym jest dla nas. Prawie wszystko to, co my widzimy,
im się wymyka lub jest obojętne. Za to dostrzegają oni wiele rzeczy, których istnienia
my nie podejrzewamy. Na przykład dla człowieka pierwotnego, który jest członkiem
społeczeństwa typu totemicznego każde zwierzę, każda roślina, a nawet każdy
obiekt, taki jak gwiazdy, słońce i księżyc, jest częścią totemu, klasy czy podklasy. Co
za tym idzie, każdy z nich ma określone powinowactwa, władzę nad członkami swego
totemu, klasy, podklasy, obowiązki względem nich, mistyczne kontakty z innymi totemami
itp. Nawet w społeczeństwach, w których ta forma nie istnieje, wyobrażenie
zbiorowe dotyczące pewnych zwierząt (być może nawet wszystkich, jeśli świadectwa,
którymi dysponujemy, są kompletne) ma jednakowoż charakter mistyczny. Tak więc,
u Huicholów „ptaki, których lot jest potężny, jak orzeł i sokół, widzą i słyszą wszystko
— wyposażone są w mistyczną moc, umiejscowioną w piórach ich skrzydeł i ogona (...)
Te pióra, noszone przez szamana, sprawiają, że może on widzieć i słyszeć wszystko,
co dzieje się pod ziemią i na jej powierzchni, uleczyć chorych, wskrzeszać zmarłych,
sprawić, by słońce zaszło itd.”. Czirokezi wierzą, że ryby żyją w społeczeństwie .
zorganizowanym jak ludzie — mają w wodzie swe wioski, drogi i postępują jak istoty
obdarzone rozumem. Myślą także, iż choroby — zwłaszcza reumatyzm — biorą się
z mistycznych działań zwierząt rozgniewanych na myśliwych, a ich praktyki medyczne
dowodnie świadczą o tym wierzeniu.
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
297
W Malezji, w Afryce Południowej krokodyl, gdzie indziej tygrys, lampart, słoń,
wąż są obiektem analogicznych wierzeń i praktyk, i jeśli zwrócimy się ku mitom, których
bohaterami są herosi na obu półkulach, nie da się znaleźć takiego ssaka, ptaka,
ryby czy nawet owada, któremu nie przypisano by najprzedziwniejszych właściwości
mistycznych. Zresztą praktyki magiczne i ceremonie, które we wszystkich społeczeństwach
pierwotnych obowiązkowo towarzyszą polowaniu i połowowi ryb, obrzędy
ekspiacyjne towarzyszące zabiciu zwierzyny czy ryby, są dość wymownym świadectwem
własności i mocy mistycznych, które są częścią wyobrażeń zbiorowych odnoszących
się do zwierząt. [...]
Ponieważ wszystko, co istnieje, ma własności mistyczne, i te własności, z samej
swej natury, są ważniejsze niż przymioty, o których jesteśmy informowani przez
zmysły, rozróżnienie między istotami żyjącymi a istotami nieożywionymi nie jest tak
ważne dla umysłowości ludzi pierwotnych, jak dla nas. W praktyce często są one
pomijane. Tak np. skały, których kształt czy usytuowanie porusza wyobraźnię ludzi
pierwotnych, nabierają łatwo cech świętości, gdyż przypisuje się im mistyczną moc.
Podobnie przypisuje się ją także rzekom, obłokom, wiatrom. Poszczególne rejony
w przestrzeni, kierunki (strony świata) mają swój mistyczny sens. Kiedy w Australii
tubylcy zbierają się tłumnie, każde plemię, a w każdym plemieniu każda grupa totemiczna
ma wyznaczone miejsce z tytułu swego powinowactwa mistycznego z tym
lub innym rejonem przestrzeni. [...]
Nawet przedmioty wytworzone przez człowieka, których stale używa, mają właściwości
mistyczne i stają się, zależnie od przypadku, dobroczynne lub niebezpieczne.
Fakt ten opisany został przez wspaniałego obserwatora, jakim był Cushing, który żył
pomiędzy Indianami Zuni, pozwolił się im zaadoptować, a który obdarzony był tak niezwykłą
otwartością umysłu, że pozwoliło mu to w końcu myśleć ich kategoriami. „Zuni
— powiada on — tak jak ludy pierwotne w ogóle, wyobrażają sobie, że przedmioty
przez nich wytworzone są jak rośliny, zwierzęta, które zapadły w sen zimowy, czy też
uśpieni ludzie. Jest to rodzaj życia przytłumionego, niemniej jednak potężnego, zdolnego
do biernego funkcjonowania mocą własnego oporu, a nawet aktywnego tajemnymi
sposobami, mogącymi sprowadzić i dobro, i zło. I tak, jak znane im istoty żywe,
np. zwierzęta, zdolne są do czynności odpowiadającej ich kształtom: ptak ma skrzydła
i fruwa, ryba ma płetwy i pływa, czworonóg biega i skacze itp. — podobnie
przedmioty stworzone ręką ludzką wykonują czynności zgodnie z kształtem, jaki im
nadano. Wynika stąd, że najmniejszy choćby szczegół kształtu ma swoją wagę, może
być istotny.
Tak więc różnica w budowie zakończenia łap sprawia, że niedźwiedź chwyta swą
ofiarę dusząc ją, podczas gdy pantera zanurza w niej pazury. Podobnie «moc» danego
narzędzia domowego użytku, łuku, strzały, maczugi, wszystkich rodzajów broni
czerpana jest z każdego szczegółu ich kształtu, odtwarza się go zatem zawsze wiernie.
Poza tym, nie tylko kształt przedmiotów daje im «moc», ale ponadto ogranicza naturę
i potęgę tej mocy. Wykonane należycie, to znaczy wyprodukowane i ukształtowane
tak jak inne przedmioty tego samego rodzaju, przedmioty te będą bezpiecznie służyć
do tych samych celów. Ryba nie może fruwać za pomocą swych płetw, tak jak ptak nie
może pływać za pomocą swych skrzydeł, chyba że byłby to ptak o łapkach kaczki. Tak
samo narzędzie, naczynie o tradycyjnym kształcie, które posłuży do zwykłych celów
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
298
i nie będzie trzeba obawiać się nieznanych mocy, które mógłby posiadać nowy
kształt”.
Zdaniem Cushinga, tym należy tłumaczyć niebywałą trwałość tych kształtów
u ludów pierwotnych, łącznie z najmniejszymi szczegółami ornamentyki zdobiącej wytwory
ich przemysłu i sztuki. Indianie z Gujany brytyjskiej np. „wykazują znaczną
zręczność w produkcji przedmiotów, ale nie ulepszają ich nigdy. Wykonują je dokładnie
tak, jak to czynili ich ojcowie”. Nie jest to, jak się często mawia, prosty skutek
przestrzegania zwyczajów ani tradycjonalizmu właściwego tym ludziom. Jest to bezpośredni
rezultat aktywnej wiary w mistyczne właściwości przedmiotów, własności
związane z ich kształtem, którym się w ten sposób dysponuje, ale wymknęłyby się
one spod kontroli ludzkiej, gdyby choć najmniejszy ich szczegół zmienił swój kształt.
Najbardziej nieznaczna z pozoru innowacja otwiera drogę niebezpieczeństwom, może
rozpętać wrogie siły, wreszcie spowodować zgubę wykonawcy i tych, którym jest on
bliski.
[...] nawet w pospolitym postrzeganiu, w zwykłym chwytaniu najprostszych przedmiotów
ujawnia się głęboka różnica zachodząca między umysłowością człowieka
pierwotnego a naszą. Umysłowość ludzi pierwotnych jest z gruntu mistyczna, z uwagi
na wyobrażenia zbiorowe, same w sobie mistyczne, które są integralną częścią całości
percepcji. Nasza umysłowość przestała już być mistyczna, przynajmniej w tym, co
dotyczy większości otaczających nas przedmiotów. Nic nie jest jednakowe dla nas
i dla nich. I tu jest dla przedstawiciela naszego społeczeństwa, mówiącego naszym językiem,
trudność nie do pokonania w przeniknięciu ich sposobu myślenia. Im dłużej
się wśród nich żyje, im bardziej bliskim się jest ich postawy umysłowej, tym mocniej
się odczuwa, że niemożliwe jest całkowite nagięcie się do niej.
Nie należy więc mówić, jak to często się zdarza, że ludzie pierwotni wyposażają
wszystkie przedmioty postrzegane przez ich zmysły czy wyobraźnię w tajemna siłę,
właściwości mistyczne, i że obarczają swoje postrzeżenie animistycznymi wierzeniami.
Nie zachodzi tu bynajmniej asocjacja. Mistyczne właściwości przedmiotów i osób
są integralną częścią wyobrażenia, które człowiek pierwotny tworzy sobie na ich temat,
i które jest w tej chwili niewidzialną całością. [...]
[...] ludzie pierwotni nie postrzegają w taki sam sposób jak my. Najprawdopodobniej
wówczas, gdy w grę wchodzą doraźne względy praktyczne, znajdziemy, że są oni bardzo
uważni i często zręczni w wyodrębnianiu wrażeń mało zróżnicowanych
i w rozpoznawaniu zewnętrznych cech danego przedmiotu czy zjawiska, od którego
zależy ich przetrwanie, a być może i życie (np. przenikliwość Australijczyków, którzy
wiedzą, w którym miejscu gromadzi się przez noc rosa i tym podobne fakty). Ale pominąwszy,
ile owe subtelne postrzeżenia zawdzięczają wprawie i pamięci, nie stoi to
na przeszkodzie, by na ogół, w znacznej większości przypadków, postrzeganie ludzi
pierwotnych — zamiast dążyć do odrzucenia tego, co zmniejszyłoby jego obiektywność
— kładło nacisk na właściwości mistyczne, na moce tajemne, na ukrytą potęgę
istot i zjawisk, i nastawiało się w ten sposób na odbiór tych elementów, które dla nas
mają charakter subiektywny, choć dla ludzi pierwotnych są one co najmniej tak samo
rzeczywiste, jak inne. [...]
Jest rzeczą powszechnie znaną, że ludzie pierwotni, a nawet członkowie społeczności
bardziej już zaawansowanych w rozwoju, którzy mniej lub bardziej zachowali umysłowość
ludzi pierwotnych, uważają plastyczne odwzorowania istot — czy to namalowaLucien
Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
299
ne, czy wyryte, czy też wyrzeźbione, za rzeczywiste w tym samym stopniu, co same te
istoty. „Dla Chińczyków — pisze De Groot — kojarzenie obrazów z istotami staje się
prawdziwym utożsamianiem. Obraz namalowany czy wyrzeźbiony — zbliżony w ten
sposób maksymalnie do swego pierwowzoru — stanowi alter ego żywej rzeczywistości
jest, przybytkiem jego duszy, więcej nawet — samą ową rzeczywistością (...). Ta żywa
asocjacja jest, w istocie rzeczy, podstawą dla bałwochwalstwa i kultu fetyszów
u Chińczyków”. Na poparcie swych słów De Groot przytacza serię opowieści kłócących
się z wszelkim prawdopodobieństwem, ale które autorzy chińscy uważają za całkowicie
naturalne. Młoda wdowa ma dziecko z glinianym posągiem swego męża, portrety
stają się żywymi istotami, drewniany pies zaczyna biegać, zwierzęta z papieru, np.
konie, zachowują się jak żywe zwierzęta, malarz, który spotyka na ulicy konia określonej
maści, ze zranioną nogą, rozpoznaje w nim jedno ze swych dzieł [...] łatwe wiedzie
stąd przejście do bardziej rozpowszechnionych w Chinach zwyczajów: kłaść na
grobach figurki zwierząt, palić tam papierowe pieniądze itp. [...]
Jeśli ludzie pierwotni postrzegają obraz inaczej niż my, to dzieje się tak dlatego, że
postrzegają też inaczej jego model. My ujmujemy w nim jego cechy obiektywne, realne,
i tylko te cechy, np. kształt, wielkość, wymiary ciała, kolor oczu, wyraz twarzy itp.;
odnajdujemy je jako odtworzone w obrazie, i tylko je odnajdujemy. Ale dla człowieka
pierwotnego, którego percepcja jest inaczej ukierunkowana, owe cechy obiektywne
— jeśli je ujmuje tak samo jak my — nie są jedyne ani najważniejsze: najczęściej są
one dla niego tylko znakami, nosicielami tajemnych sił, mocy mistycznych i takich,
które każda istota, zwłaszcza istota żywa, może ujawnić. Następnie, całkowicie naturalnie,
obraz tej istoty wykazuje także tę mieszaninę cech, które nazywamy obiektywnymi,
i mocy mistycznych. Będzie on żywy, będzie dobrotliwy lub złowrogi, jak istota,
którą odtwarza, będzie jej substytutem. [...]
[...] ludzie pierwotni traktują swe imiona jako coś konkretnego, realnego, a często
jak świętość. Oto kilka spośród wielu przykładów: „Indianin traktuje swe imię nie
jak zwykłą etykietkę, ale jak odrębną część swej osoby, tak jak oczy czy zęby Uważa
on, że musiałby cierpieć tak samo na skutek nieżyczliwego użycia jego imienia, jak na
skutek rany zadanej jakiejś części jego ciała. Wierzenie to napotkać można w różnych
plemionach, od Atlantyku po Pacyfik”. Na wybrzeżach Afryki Zachodniej istnieje
rzeczywiste i fizyczne powiązanie między człowiekiem a jego imieniem: można więc
zranić człowieka za pośrednictwem jego imienia [...]. „Prawdziwe imię króla jest więc
tajemnicą (...). Może wydać się dziwne, że imię nadane przy urodzeniu, a nie imię
używane zazwyczaj, można traktować jak to, które jest w stanie przenieść gdzie
indziej część osobowości. Ale, jak się zdaje, tubylcy uważają, że imię używane nie
należy naprawdę do człowieka”.
Co za tym idzie, konieczne są najprzeróżniejsze środki ostrożności. Nie wymawia
się własnego imienia ani cudzych imion, a zwłaszcza unikać należy imion osób zmarłych
— czasem nawet zwykłe słowa, w które uwikłane jest imię zmarłego, zostają wycofane
z obiegu. Tknąć imię to tknąć samą osobę czy istotę, do której to imię należy.
Znaczy to zaatakować ją, zadać gwałt jej osobowości bądź też wywołać ją, zmusić do
ukazania się, co może być bardzo niebezpieczne. Istnieją zatem ważne powody, by
się przed tym powstrzymać. [...]
Przy wkraczaniu w nowy okres w życiu, np. podczas inicjacji, jednostka otrzymuje
nowe imię, podobnie jak wtedy, gdy przyjęta zostaje do tajnego związku. Miasto
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
300
zmienia nazwę, gdy chce się zaznaczyć, że rozpoczyna się nowa epoka w jego dziejach:
Yedo staje się Toky5. Imię nie jest czymś obojętnym; implikuje ono ciąg związków
między tym, który je nosi, a źródłem, z którego pochodzi.
Własności mistyczne imion są nieoddzielne od mistycznych właściwości istot. Dla
nas, nazwa osoby, zwierzęcia, rodziny, miasta ma wyłącznie znaczenie czysto zewnętrzne
— etykietki, która pozwala odróżnić, bez popełnienia omyłki, kim jest dana
osoba, do jakiego gatunku należy to zwierzę, jaka to jest rodzina czy miasto. Dla
człowieka pierwotnego to oznaczenie istoty czy przedmiotu, które nam wydaje się jedyną
funkcją nazwy, jest czymś drugorzędnym i ubocznym — wielu obserwatorów
powiada wyraźnie, że nie na tym polega funkcja nazwy. Istnieją natomiast inne ważne
funkcje, których nasze imiona są całkowicie pozbawione. Nazwa wyraża
i urzeczywistnia pokrewieństwo jednostki z jej grupą totemiczną, z Przodkiem, którego
często jest reinkarnacją, z totemem indywidualnym lub aniołem stróżem, który objawił
się jej we śnie, z niewidzialnymi mocami strzegącymi tajnych związków, do
których należy itd. Skąd się to bierze? Oczywiście z tego, że istoty i przedmioty nie
pojawiają się w umyśle człowieka pierwotnego bez właściwości mistycznych uwikłanych
w te relacje. Cechy ich imion pochodzą, jako naturalna konsekwencja, od cech
tych osób i tych przedmiotów. Nazwa jest mistyczna, jak mistyczny jest obraz, gdyż
percepcja przedmiotów, ukierunkowana inaczej niż nasza przez wyobrażenia zbiorowe,
jest mistyczna. [...]
Człowiek pierwotny troszczy się, jak wiadomo, w nie mniejszym stopniu o swój
cień, jak o swą nazwę czy obraz. Jeśli go utraci, będzie się uważał za nieodwołalnie
skompromitowanego. Co dosięgnie jego cień, dosięgnie też jego samego. A jeśli cień
dostaje się w czyjeś władanie, biada jego właścicielowi. W folklorze wszystkich krajów
popularne są opowieści na ten temat. [...] Na wyspach Fidżi, jak w wielu społeczeństwach
o tym samym stopniu rozwoju, wejście na czyjś cień jest śmiertelną zniewagą.
W Afryce Zachodniej popełnia się czasem morderstwo za pomocą noża i gwoździa
wbitego w cień człowieka, jeśli winowajca zostanie złapany na gorącym uczynku,
natychmiast wykonuje się na nim wyrok śmierci. [...]
Postrzeganie cienia, tak jak i samego ciała, jak obrazu i imienia jest postrzeganiem
mistycznym, w którego toku to, co nazywamy właściwie cieniem— zarysowana na
ziemi figura przypominająca kształtem osobę lub przedmiot oświetlony od przeciwnej
strony — jest tylko jednym z wielu elementów. Nie należy więc się zastanawiać, jak
postrzeżeniu cienia przeciwstawiły się bądź się z nim złączyły takie czy inne wyobrażenia,
te ostatnie bowiem stanowią integralną część postrzeżenia i to od tak dawna, jak
tylko sięgnąć możemy w ramach obserwacji. [...]
Wreszcie, te same rozważania dają się odnieść do innego porządku faktów —
snów, które zajmują ważne miejsce w zainteresowaniach człowieka pierwotnego. Sen
nie jest dla nich — jak dla nas — prostym przejawem aktywności umysłu w czasie
snu, mniej lub bardziej uporządkowanym ciągiem wyobrażeń, którym po obudzeniu
śniący nie dałby wiary, gdyż nie spełniają one wymogów koniecznych do tego, by
można im było nadać obiektywną wartość. Ta ostatnia cecha, która nie uchodzi uwagi
ludzi pierwotnych, niezbyt ich — jak się zdaje — obchodzi. Za to sny mają dla nich
takie znaczenie, jakiego nie mają dla nas. Przede wszystkim widzą w nich aktualne
postrzeżenie — tak pewne, jak postrzeżenie na jawie. Ale jest to dla nich przede
wszystkim przepowiednia na przyszłość, nawiązanie porozumienia z duchami, duszaLucien
Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
301
mi i bóstwami, sposób na wejście w kontakt z osobistym aniołem stróżem, a nawet zapoznania
się z nim. Ich ufność w to, co jest dane we śnie, jest całkowita. [...]
To, co my nazywamy obiektywną rzeczywistością, jest połączone, zmieszane,
a często podporządkowane elementom mistycznym, nieuchwytnym, które dziś określamy
mianem subiektywnych. Krótko mówiąc, percepcja ta jest w tym sensie spokrewniona
z marzeniem sennym. Lub też — jeśli kto woli — ich sen jest takim postrzeganiem
jak inne. Jest to konglomerat, w którym obecne są te same elementy, który
wywołuje te same uczucia i który w podobny sposób skłania do działania. Tak więc
Indianin, który miał jakiś sen i który ryzykuje życiem, dając mu wiarę, zdaje sobie
sprawę z różnicy między tym snem a podobnym postrzeżeniem, które mogłoby być jego
udziałem na jawie, ale ponieważ jego postrzeganie na jawie i we śnie są tak samo
mistyczne, różnica ta nie jest dlań ważna. Dla nas rzeczywista obiektywność percepcji
jest miarą jej wartości, u niego zaś i jego współplemieńców ten aspekt jest drugorzędny,
a raczej nie bierze się go pod uwagę.
To, co dla nas jest postrzeganiem, dla niego jest z zasady porozumiewaniem się
z duchami, z duszami, z niewidzialnymi mocami, nietykalnymi i tajemniczymi, które
otaczają go ze wszech stron, i od których zależy jego los, a które więcej zajmują miejsca
w jego świadomości niż stałe, namacalne i widzialne elementy jego wyobrażeń.
Stąd, nie ma żadnego powodu, by zniżać sen do poziomu wyobrażenia subiektywnego,
podejrzanego, na którym nie należy polegać. Sen nie jest niższą i złudną formą
postrzegania. Przeciwnie, jest jego formą uprzywilejowaną, tą, w której porozumienie
z duchami i niewidzialnymi siłami jest najbardziej bezpośrednie i najbardziej zupełne,
ponieważ jej część złożona z elementów materialnych, namacalnych jest minimalna.
[...]
[...] kiedy wyobrażenia zbiorowe zakładają obecność niektórych własności
w przedmiotach, nic nie może przekonać ludzi pierwotnych, że jest inaczej. Dla nas
fakt, że ich nie widzimy, jest decydujący. Dla nich nie dowodzi to, że ich nie ma, albowiem
być może taką mają naturę, że nie jawią się w postrzeżeniach bądź jawią się
w pewnych tylko warunkach. A zatem to, co nazywamy doświadczeniem decydującym
o tym, co należy założyć jako realnie istniejące bądź nie, jest bezsilne wobec wyobrażeń
zbiorowych. Ludzie pierwotni nie mają potrzeby uciekania się do doświadczenia,
by potwierdzić właściwości mistyczne osób i przedmiotów, i z tego samego
względu są nieczuli na dementi, którego ono dostarcza. Albowiem, ograniczone do tego,
co stałe, namacalne, widzialne, uchwytne w świecie fizycznym, pozwala ono właśnie
wymknąć się temu, co najważniejsze, siłom tajemnym i duchom. [...]
Członek społeczeństwa pierwotnego żyje zatem i działa pośród istot i przedmiotów,
które wszystkie — oprócz atrybutów, które my im przypisujemy — mają także właściwości
mistyczne. Do ich realności zmysłowej dołącza się dlań inna. Czuje się on
otoczony nieskończoną ilością istot nieuchwytnych, prawie zawsze niewidzialnych,
zawsze groźnych, często poprzez dusze zmarłych, zawsze poprzez mnogość duchów
o osobowości mniej lub bardziej określonej. [...]
Dla członków naszego społeczeństwa, nawet tych najmniej wykształconych historie
o zjawach, duchach itp. należą do sfery nadprzyrodzonej; między tymi zjawiskami,
działaniami magicznymi, a faktami dostarczonymi drogą zwyczajnej percepcji
i naocznego doświadczenia przebiega wyraźna linia demarkacyjna. Dla ludzi pierwotnych,
przeciwnie, linia ta nie istnieje. Jeden rodzaj percepcji i działań jest tak samo
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
302
naturalny jak inny. Lub też, dokładniej, nie istnieją ich dwa wyraźne rodzaje. Człowiek
przesądny, często także człowiek religijny w naszym społeczeństwie, wierzy
w dwa porządki rzeczywistości, jeden wyraźny i namacalny — podporządkowany koniecznym
prawom ruchu, inny — niewidzialny, niedotykalny, „duchowy” — tworzący
jak gdyby sferę mistyczną otaczającą ten pierwszy. Ale w umysłowości ludzi pierwotnych
nie istnieją dwa zderzające się ze sobą światy, odrębne i zgodne, przenikające się
w mniejszym lub większym stopniu. Jest tylko jeden świat. Wszelka rzeczywistość
jest mistyczna, jak wszelkie działanie i, co za tym idzie, wszelka percepcja.
*
Jeśli wyobrażenia zbiorowe ludzi pierwotnych różnią się od naszych przede
wszystkim swym mistycznym charakterem, jeśli ich umysłowość, jak starałem się wykazać,
jest inaczej ukierunkowana niż nasza, musimy również założyć, że wyobrażenia
te nie są powiązane w ich umyśle w taki sposób jak w naszym. Czy należy stąd wysnuć
wniosek, że wyobrażenia te posłuszne są innej logice niż nasz sposób pojmowania? Byłoby
to zbyt wiele, a hipoteza wykraczałaby poza to, co pozwalają stwierdzić fakty.
Nic nie wskazuje na to, że związki między wyobrażeniami zbiorowymi muszą być zależne
wyłącznie od praw, które mają charakter logiczny. Poza tym myśl, że istnieje logika
inna niż nasza, musi pozostać dla nas jedynie ideą pustą i negatywną. A jednak,
możemy naprawdę spróbować uchwycić to, w jaki sposób wyobrażenia powiązane są
w umyśle ludzi pierwotnych. Rozumiemy ich mowę, handlujemy z nimi, udaje nam się
wyjaśnić ich instytucje i wierzenia. A zatem możliwe jest przejście, praktyczne porozumienie
między ich typem umysłowości a naszym.
Pod pewnymi jednakże względami oba te typy są odmienne. [...] Często obserwatorzy
odnotowywali takie sposoby rozumowania, bądź, ściślej, związki między wyobrażeniami,
które wydawały im się dziwne i niewytłumaczalne. Przytoczę tu jedynie
kilka. „Suszę w Landanie przypisano przede wszystkim faktowi, że misjonarze nosili
pewien rodzaj biretu w czasie służby bożej. Tubylcy mówili, że utrudniało to deszczowi
spadnięcie, zaczęli wydawać donośne okrzyki i żądać, by misjonarze opuścili kraj (...)
Ci ostatni pokazali swój ogród wodzom tubylców, by zobaczyli, jak niszczeją im uprawy
z powodu suszy: czy mogli oni chcieć zniszczyć własne plony? Nic nie było
w stanie przekonać tubylców i poruszenie nie ustąpiło dopóty, dopóki nie spadł wreszcie
obfity deszcz”. [...] „Po wylądowaniu misjonarzy katolickich nie nastąpiły opady
deszczu, na czym ucierpiały plantacje. Ludność upierała się, że to z winy duchownych,
a zwłaszcza z powodu ich długich szat. Nigdy nie widziano tam podobnej odzieży.
W innym miejscu nowo przybyły biały koń spowodował wstrzymanie transakcji
i długotrwałe pertraktacje. Jeden z handlarzy miał spore nieprzyjemności, gdyż zastąpił
żerdź z miejscowego drzewa, zupełnie skrzywioną znajdującą się w jego domostwie,
masztem prostym, świeżo sprowadzonym. Lśniący płaszcz gumowy, dziwny kapelusz,
fotel-bujak, jakiekolwiek narzędzie — wszystko to może stać się źródłem poważnych
podejrzeń. Cała ludność wybrzeża może rozgniewać się na widok żaglowca
z nowym olinowaniem albo parostatku, który ma o jeden komin więcej niż inne. Jeśli
zdarzy się coś nieprzyjemnego, natychmiast zostaje to powiązane z jakimś niezwykłym
wydarzeniem”. [...]
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
303
Potoczne wyjaśnienie tych faktów polega na tym, że ludzie pierwotni stosują bez
właściwego rozeznania zasadę przyczynowości i że mylą to, co nastąpiło wcześniej,
z przyczyną. Byłby to zatem bardzo pospolity błąd rozumowania, który określa się mianem
sofizmatu post hoc ergo propter hoc. [...] Następstwo wyobrażeń w ich umyśle
wystarczy, by mieli gwarancję, że przedmioty naprawdę są ze sobą powiązane, lub
nawet nie przychodzi im na myśl, że związek ów miałby być potwierdzony. Sami obserwatorzy
sugerują najczęściej takie właśnie wyjaśnienie. „Dla tubylców [...] nie istnieje
przypadek. To, co sąsiaduje w czasie, nawet w punktach przestrzeni bardzo od
siebie oddzielonych, łatwo jawi się jako powiązane związkiem przyczynowym”.
Jest prawdą, [...] że dla ludzi pierwotnych przypadek nie istnieje. Co do reszty,
proponowane wyjaśnienie — jeśli nie jest całkiem niedokładne, to z pewnością jest
niezupełne. Najprawdopodobniej ludzie pierwotni, w takim samym stopniu jak ludzie
cywilizowani, a może i bardziej, skłonni są popełniać błąd post hoc ergo propter hoc.
Ale w faktach, które przytoczyłem, zwykłych próbkach bardzo licznej klasy, jest coś
więcej, a nawet co innego niż naiwne i błędne użycie zasady przyczynowości. Nie
tylko bezpośrednia uprzedniość w czasie sprawia, że wiąże się jedno zjawisko
z drugim. Postrzegane czy zauważone następstwo może sugerować, że zachodzi związek,
sam związek nie zostaje pomylony z tym następstwem. Polega ono na mistycznej
relacji, która — zdaniem człowieka pierwotnego, wyobrażającego ją sobie i będącego
co do niej przeświadczonym, gdy tylko ją sobie wyobrazi — łączy poprzednik i następnik,
ten pierwszy ma bowiem moc wytwarzania i sprawiania, że pojawia się ten drugi.
[...] ludzie pierwotni nie tylko nie zauważają często najbardziej uderzających ciągów
zjawisk, ale też nierzadko wierzą niezłomnie w następstwa zdarzeń, które nigdy się
nie potwierdzają. Doświadczenie nie jest w stanie wyprowadzić ich z błędu ani pouczyć.
W niezliczonej ilości przypadków ich umysłowość, jak to już wyżej widzieliśmy,
jest niepodatna na doświadczenie. Zatem, gdy obarczają oni odpowiedzialnością
za suszę sutannę misjonarza albo gdy przypisują wybuch epidemii obecności portretu,
to nie jest po prostu wynik następstwa w czasie, utrwalonego w ich umyśle, które staje
się dla nich związkiem przyczynowym. Proces dokonywujący się w ich umyśle jest
odmienny i bardziej złożony. To, co my nazywamy doświadczeniem i następstwem
zdarzeń, nie jest dla ludzi pierwotnych czymś, co ich umysły mogłyby przyjąć; nie są
oni skłonni odbierać biernie pochodzących stąd wrażeń. Są natomiast zaprzątnięci
przede wszystkim znaczną ilością wyobrażeń zbiorowych, na mocy których przedmioty,
czymkolwiek one są istotami żywymi, rzeczami nieożywionymi lub narzędziami
będącymi wytworem rąk ludzkich — jawią się im jedynie jako obdarzone właściwościami
mistycznymi. Co za tym idzie, obojętne najczęściej na obiektywne związki,
umysły te uważnie poszukują zwłaszcza związków mistycznych, istniejących aktualnie
bądź potencjalnie. Te związki, ukształtowane uprzednio, nie biorą się bynajmniej
z aktualnego doświadczenia i doświadczenie jest wobec nich bezsilne.
Nie próbujmy zatem wyjaśniać owych związków bądź słabością umysłu ludzi pierwotnych,
bądź kojarzeniem idei, bądź też naiwnym użyciem zasady przyczynowości,
ani przez sofizmat post hoc ergo propter hoc, krótko mówiąc — nie należy chcieć
sprowadzić ich działalności umysłowej do formy będącej niższą niż nasze. Rozpatrujmy
raczej te związki same w sobie i zastanówmy się, czy nie rządzi nimi ogólne prawo,
wspólna zasada owych związków mistycznych, które umysł ludzi pierwotnych tak
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
304
często znajduje między poszczególnymi istotami i przedmiotami. Istnieje element,
który w tych związkach nieuchronnie występuje. Pod różnymi postaciami i w różnym
stopniu wszystkie zakładają współuczestnictwo osób i przedmiotów powiązanych
w ramach wyobrażenia zbiorowego. I dlatego, z braku lepszego terminu, nazwę prawem
partycypacji właściwą umysłowości „prymitywnej” zasadę, która zawiaduje
związkami i prezwiązkami zachodzącymi między tymi wyobrażeniami.
[...] Można powiedzieć, że w wyobrażeniach zbiorowych umysłowości pierwotnej
przedmioty, osoby, zjawiska mogą być, w sposób dla nas niezrozumiały, jednocześnie
sobą samym i czymś innym niż one same. W sposób nie mniej niepojęty wysyłają one
i odbierają wpływy sił, mocy, jakości i działań mistycznych, które dają się odczuć
poza nimi — nie przestając być tam, gdzie są.
Innymi słowy, dla tego typu umysłowości opozycja między jednością a wielością,
tym samym a czymś innym itd., nie zakłada konieczności potwierdzania jednego
z terminów, jeśli neguje się drugi lub odwrotnie. Ma ona jedynie drugorzędne znaczenie.
Czasem jest ona dostrzegana, często też nie jest dostrzegana, często zaciera się
ona w obliczu mistycznej wspólnoty istotowej między bytami, których jednakowoż,
w ramach naszego sposobu myślenia, nie można byłoby pomylić bez popadania
w absurd. Na przykład „Trumajowie (plemię z północnej Brazylii) powiadają, że są
zwierzętami wodnymi, Bororo (plemię sąsiednie) pysznią się tym, że są czerwonymi
ararami (papugami)”. Nie chodzi tu tylko o to, że po śmierci stają się ararami, ani że
arary to przeobrażeni Bororo i mają być traktowani jak papugi. Chodzi o coś zupełnie
innego. „Bororo — powiada von den Steinen, który nie chciał dać temu wiary, ale który
musiał ustąpić wobec stanowczych oświadczeń — dają chłodno do zrozumienia, że są
obecnie ararami, dokładnie tak, jak gdyby gąsienica mówiła, że jest motylem”. Nie jest
to tylko nazwa, którą sobie nadają, nie jest to pokrewieństwo, które głoszą. Chcą oni
dać do zrozumienia, że chodzi o tożsamość esencjalną. To, że są oni zarazem istotami
ludzkimi i ptakami o czerwonym upierzeniu, von den Steinen ocenia jako niepojęte. Ale
dla umysłowości rządzącej się prawem partycypacji nie istnieje żadna trudność.
Wszystkie społeczeństwa totemiczne mają wyobrażenia zbiorowe tego samego rodzaju,
zakładające podobną tożsamość jednostek z danej grupy totemicznej i ich totemu.
Z dynamicznego punktu widzenia podobnie pojawienie się istot i zjawisk, wystąpienie
takiego czy innego zdarzenia, jest wynikiem działania mistycznego, które przekazuje
się — w warunkach również mistycznych — z jednego przedmiotu lub istoty na inny
przedmiot lub istotę. Zależy to od partycypacji, która dokonuje się pod bardzo różnymi
postaciami: kontakt, przeniesienie, sympatia, oddziaływanie na odległość itd.
W wielu społeczeństwach niższego typu obfitość zwierzyny, ryb i owoców, powtarzalność
pór roku i pory deszczowej wiązane są z dopełnieniem pewnych obrzędów przez
określone osoby lub obecnością, zdrowiem osoby uświęconej, która wyposażona jest
w szczególną magiczną moc. Lub nadto jeszcze, na nowo narodzonym dziecku odbija
się rykoszetem wszystko, co czyni jego ojciec, co spożywa itd. Indianinowi na polowaniu
czy na wojnie powiedzie się lub nie, w zależności od tego, czy jego żona, która
pozostała w obozowisku, powstrzymuje się czy też nie od spożywania pewnych pokarmów
czy wykonywania pewnych działań. W wyobrażeniach zbiorowych jest niezliczona
ilość tego typu relacji. To, co nazywamy naturalnymi związkami przyczynowymi
między zdarzeniami, umyka niepostrzeżenie lub też ma jedynie znaczenie minimalne.
Właśnie partycypacje mistyczne zajmują tu pierwszoplanowe, a często i całe miejsce.
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
305
Z tego też powodu umysłowość ludzi pierwotnych może być nazwana p r e l o -
g i c z n ą równie słusznie jak m i s t y c z n ą . Są to raczej dwa aspekty tej samej
fundamentalnej właściwości niż dwie odrębne cechy. Umysłowość ta, jeśli rozpatrywać
bardziej szczegółowo treść wyobrażeń, zostanie określona jako mistyczna, a jako
prelogiczna, jeśli rozpatrywać ją raczej w aspekcie jej związków. Prelogiczna nie znaczy,
że ten typ umysłowości jest jakimś wcześniejszym stadium rozwoju niż logiczny
sposób myślenia. Czy istniały kiedykolwiek grupy ludzkie lub preludzkie, których
wyobrażenia zbiorowe nie podlegały jeszcze prawom logiki? Nie wiemy tego, w każdym
bądź razie jest to nader mało prawdopodobne. Przynajmniej umysłowość
społeczeństw niższego typu, którą nazywam p r e l o g i c z n a z braku lepszej nazwy,
nie wykazuje takich cech. Nie jest to umysłowość a n t y l o g i c z n a , nie jest
ona też a l o g i c z n a . Nazywając ją prelogiczną, chcę jedynie powiedzieć, że nie
zmusza siebie samej, jak nasza myśl, do tego, by za wszelką cenę nie popaść
w sprzeczność. Przede wszystkim posłuszna jest ona prawu partycypacji. Tak ukierunkowana,
nie nurza się bez powodu w sprzecznościach (co czyniłoby ją dla nas stale
absurdalną), ale nie troszczy się też o to, by ich uniknąć. Jest ona najczęściej obojętna.
Z tego właśnie względu tak trudno jest za nią podążać.
Cechy te, jak już powiedziałem, odnoszą się jedynie do wyobrażeń zbiorowych
i związków między nimi. Rozpatrywany jako jednostka, która myśli i działa w sposób
niezależny, jeśli to jest możliwe, od tych wyobrażeń zbiorowych, człowiek pierwotny
będzie odczuwał, osądzał i postępował najczęściej tak, jak tego będziemy oczekiwali.
Wnioski, które będzie formułować, będą właśnie takie, jakie i nam wydają się w danych
okolicznościach rozsądne. Jeśli np. upoluje dwie sztuki zwierzyny, a odnalazł
tylko jedną z nich, zada sobie pytanie, co się stało z tą drugą i będzie jej poszukiwał.
Jeśli zaskoczy go deszcz, poszuka schronienia. Jeśli napotka dzikiego zwierza, będzie
się starał mu umknąć itd. Ale z tego, że w takich okolicznościach ludzie pierwotni
będą rozumować tak jak my, z tego, że będą się zachowywać tak jak my (co czynią
też w najprostszych przypadkach najinteligentniejsze zwierzęta), nie wynika, że ich
czynności umysłowe podlegają zawsze tym samym prawom, co nasze. W rzeczywistości,
jako zbiorowe, mają one swe własne prawa, z których pierwszym i najogólniejszym
jest prawo partycypacji.
Na samym tworzywie, na którym dokonują się owe czynności umysłowe, już odbił
się wpływ partycypacji. Wyobrażenia zbiorowe są bowiem zupełnie czymś innym niż
nasze pojęcia. Te ostatnie — tworzywo naszych operacji logicznych — są już same,
jak wiadomo, wynikiem uprzednich operacji tego typu. Proste wypowiedzenie abstrakcyjnej
nazwy ogólnej „człowiek”, „zwierzę”, „organizm”, zawiera potencjalnie
wiele osądów, które zakładają istnienie określonych relacji między wieloma pojęciami.
Ale wyobrażenia zbiorowe ludzi pierwotnych nie są, jak nasze pojęcia, wytworem
pracy intelektualnej w ścisłym znaczeniu tego słowa. Zawierają one jako integralną
część elementy emocjonalne i motoryczne, a zwłaszcza implikują one — zamiast
włączania i wyłączania pojęciowego — partycypacje mniej lub bardziej określone,
ale na ogół żywo odczuwane.
Dlaczego np. obraz, portret są dla ludzi pierwotnych zupełnie czymś innym niż dla
nas? Skąd bierze się fakt, że przypisują im właściwości mistyczne, czego dowody
mieliśmy wcześniej? Oczywiście stąd, że wszelki obraz, wszelkie odtworzenie „partycypuje”
w naturze, we właściwościach, w życiu tego, czego jest obrazem. PartycypaLucien
Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
306
cja nie powinna być rozumiana jako sposób dzielenia, jak gdyby portret np. zabierał
cząstkę sumy własności lub życia, które posiada model. Umysłowość pierwotna nie
widzi żadnej trudności w tym, by życie to i te własności były z a r a z e m iw modelu,
i w obrazie. Na mocy istniejącej więzi mistycznej między nimi, więzi przedstawionej
pod postacią prawa partycypacji, obraz j e s t modelem, tak jak Bororo są ararami.
[...]
Kiedy grupa społeczna czy jednostka uważa się za złączoną ze zwierzęciem totemicznym
lub spokrewnioną z nim, kiedy obiektywizuje tę partycypację
w konkretnych relacjach z tym zwierzęciem, czy chodzi o jej gatunek zwierzęcy rozpatrywany
jako całość i, by tak się wyrazić, abstrakcyjnie, czy o wszystkich przedstawicieli
gatunku wziętych razem, czy też o takie, a nie inne zwierzę
w szczególności? Są to, dla logicznego sposobu myślenia, hipotezy odrębne
i wykluczające się wzajemnie. Trzeba by między nimi wybierać. W rzeczywistości
umysłowość prelogiczna nie rozróżnia ich prawie nigdy, [...] właśnie dlatego, że prawo
partycypacji, które jest jej zasadą wiodącą, pozwala jej widzieć zarazem to, co jednostkowe,
w tym, co zbiorowe, i to, co zbiorowe, w tym, co jednostkowe, bez żadnego
trudu. Umysłowość ta wyobraża sobie, że istnieje partycypacja mistyczna między
niedźwiedziem a niedźwiedziami, bizonem i bizonami, łososiem i łososiami, i ani zbiorowość
gatunku, ani odrębne istnienie jednostkowe nie mają dla niej takiego samego
sensu, jaki mają dla nas.
Czy honory, które tak często się oddaje w czasie uroczystych obrzędów zabitemu
na polowaniu zwierzęciu, są adresowane do tego właśnie zwierzęcia, czy do ducha gatunku,
którego łaski należy sobie zaskarbić? Nie ma tu żadnej alternatywy: to im obu
łącznie, oddaje się honory.
[...] duch opiekuńczy jest, w ramach logicznego sposobu myślenia, wyrazem pojęciowym
stosunku, który jest w istocie niewyrażalny, w kategoriach tego sposobu myślenia,
mianowicie związku partycypacji między zwierzęciem-jednostką a zwierzęciem-
zbiorowością. I ta partycypacja nie czerpie zarazem swej racji i zasadności —
jakby się mogło nam wydawać — z takożsamości struktury anatomicznej, funkcji fizjologicznych,
z cech zewnętrznych widomych i weryfikowalnych na drodze doświadczenia:
jest ona wyobrażona i odczuwana „w kategoriach umysłu”, jak każda realność postrzegana
przez umysłowość prelogiczną. Interesuje ją w zwierzęciu (abstrahując od
tego, że jest ono źródłem pożywienia, a poza tym spożywanie mięsa zwierząt to przede
wszystkim partycypacja mistyczna w jego istocie) zwłaszcza nie kształt i jakości wizualne,
ale duch, którego jest ono przejawem i od którego zależą relacje mistyczne tego
zwierzęcia (wszystko jedno, czy rozpatrywanego jednostkowo czy zbiorowo) z określonymi
grupami ludzkimi. Niewidzialny, nieuchwytny „duch” ten jest obecny zarazem
we wszystkich i w każdym z osobna. Ta „wieloobecność” nie wadzi bynajmniej
umysłowości prelogicznej. [...]
Do tej pory rozpatrywaliśmy przede wszystkim w wyobrażeniach zbiorowych ludzi
pierwotnych to, co można byłoby nazwać stosunkami partycypacji ze statystycznego
punktu widzenia, tzn. to, co zawiaduje istnieniem przedmiotów, zjawisk przyrodniczych,
jednostek, gatunków. Zajmijmy się obecnie dynamicznym aspektem problemu, tzn. rozpatrzmy
działania, wpływ, jaki poszczególne istoty i przedmioty wywierają na siebie
nawzajem. Prawdę powiedziawszy, jedną z cech umysłowości prelogicznej jest to, że
w wielu przypadkach różnica między obu punktami widzenia wykazuje tendencję do
Lucien Lévy-Bruhl PARTYCYPACJA MISTYCZNA
307
zacierania się. Często nie możemy rozróżnić, czy dane działanie jest immanentne czy
przechodnie. Jest ono — mimo trudności, jakie nam sprawia to, co wygląda na sprzeczność
— jednym i drugim zarazem. Tak jest w przypadku działania, które wywiera grupa
totemiczna [...] na zwierzę lub roślinę, która jest jej totemem [...]. Podobnie
w Ameryce Północnej członkowie totemu wiatru mają jakoby szczególny wpływ na
wichry, i każdy zwraca się do nich, jeśli pragnie doprowadzić do zerwania się wiatru,
kiedy moskity stają się zbyt natrętne. Tubylcy z okolic Cieśniny Torresa przypuszczają,
że człowiek Umai (którego totemem jest pies) rozumie obyczaje psów i posiada moc
wywierania na nie szczególnego wpływu. [...] W plemieniu Kaitiszów wódz totemu
wody musi starannie powstrzymywać się od praktyk magicznych, które polegają na
wymierzaniu kości lub kija w stronę wroga, albowiem — jeśli to uczyni — woda stanie
się nieczysta i cuchnąca.
Fakty te, jak wiele innych, podobnych, które można by tu podać, wykazują jak niepostrzeżenie
dokonuje się w umysłowości prelogicznej przejście od działań skierowanych
na siebie do oddziaływania na inną rzecz. Kiedy jakiś czyn wodza totemu sprawia,
że przestaje ona być wodą pitną, nie można orzec, czy wywarty wpływ wyobrażony
jest jako immanentny czy jako przechodni: umysłowość prelogiczna nie odróżnia
tego. Ale to, co my chwytamy w tak wyraźny sposób w relacjach grupy totemicznej
z istotą, przedmiotem czy gatunkiem, który jest ich totemem, pogłębiona i wytrawna
analiza umysłowości prelogicznej odkryłaby w niezliczonej ilości innych relacji, które
owa umysłowość wyobraża sobie również pod postacią prawa partycypacji. Tak
więc, istnieje mistyczna partycypacja między każdą grupą totemiczną a pewnym obszarem,
który jej przysługuje jak własny, tzn. między tą grupą totemiczną a stronami
świata. Z kolei, strony świata są połączone — również partycypacją mistyczną —
z kolorami, wiatrami, mitycznymi zwierzętami, te zaś z rzekami, czy świętymi gajami
itd. prawie w nieskończoność. Przyroda otaczająca daną grupę, plemię czy rodzinę
plemion np., pojawia się w ten sposób w ich wyobrażeniach zbiorowych, nie jako
przedmiot czy jako układ przedmiotów i zjawisk zawiadywanych stałymi prawami, według
reguł logicznego sposobu myślenia, ale jako ruchomy zbiór działań i reakcji mistycznych,
których przedmioty, osoby, zjawiska są jedynie nosicielami i przejawami,
zbiór, który uzależniony jest od grupy tak, jak grupa uzależniona jest od niego.
Nastawiona inaczej niż nasza, zainteresowana przede wszystkim mistycznymi
związkami i właściwościami, kierując się jako podstawową zasadą prawem partycypacji,
umysłowość ludzi pierwotnych interpretuje oczywiście odmiennie niż nasza umysłowość
to, co nazywamy przyrodą i doświadczeniem. Dostrzega ona wszędzie przekazywanie
właściwości przez przeniesienie, przez kontakt, przez przesłanie na odległość,
przez skalanie, przez skażenie, przez nawiedzenie, słowem, przez wiele działań,
które sprawiają, że dany przedmiot czy istota natychmiast lub po upływie jakiegoś czasu
partycypują w danej właściwości, które go np. sakralizują lub desakralizują na początku
i na zakończenie ceremonii.
Fragmenty dwóch pierwszych rozdziałów pracy Lucien Lévy-Bruhla, Les fonctions mentales dans les sociétés
inferieurs, opublikowanej w 1910 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Lucien Lévy-Bruhl, Czynności umysłowe w społeczeństwach pierwotnych,
przeł. Bella Szwarcman-Czarnola, PWN, Warszawa 1992, s. 58-129.
Tytuł pochodzi od redaktora tomu. Pominięto tytuły rozdziałów i przypisy.
308
Włodzimierz Pawluczuk
Ludowa „ontologia” i „technologia”
Kultury tradycyjne — zarówno plemienne, jak i ludowe — cechowała wielofunkcyjność
działań ludzkich. Etnografowie i socjologowie w stosunku do społeczności
plemiennych i ludowych zwracają uwagę przede wszystkim na związek wszystkich wytworów
kulturowych z religią, na przesiąknięcie ich treścią religijną lub magiczną. Stąd
też wywodzi się prawdopodobnie Beckerowski podział społeczeństw na sakralne
i świeckie, chociaż wyraz „sakralny” ma tu nieco inne zabarwienie aniżeli to, które mu
nadajemy mówiąc o sakralności religijnej1. Można jednak wskazać i na zależność odwrotną:
na treści praktyczne, utylitarne, tkwiące w prymitywnej i ludowej religijności.
Zarówno religia jednak, jak i życie praktyczne przepojone są także wieloma innymi
treściami czy znaczeniami — estetycznymi, artystycznymi, organizującymi określony
porządek społeczny, istotnymi dla stosunków międzyludzkich, dla życia towarzyskiego
itp. Nawet najbardziej uciążliwe, wymagające wysiłku fizycznego prace przepojone są
elementami natury rozrywkowej, rekreacyjnej.
„Mówiąc ogólniej — pisze Kazimierz Moszyński przy okazji analizy sztuki ludowej
Słowian — kultura prymitywna to nieomal chaotyczny splot, to jak gdyby olbrzymie
źródło, w którego ruchliwym wnętrzu wszczyna się już czy zapowiada sto
osobnych nurtów, ale się jeszcze nie rozpływa w sto oddzielnych strug. Niejeden z jej
wytworów z pewnością od pierwszych chwil istnienia, ma, niczym znany posąg tzw.
Światowida, kilka twarzy, patrzących w różne strony ludzkiego życia. Walory magii,
sztuki, obrzędowości rodzinnej, różnych stron społecznych ustroju, techniki itp. zespalają
się w obrębie prymitywnej kultury tak ściśle, że badacz musi je niejako rozrywać,
aby zaprowadzić w tej dziwacznej plątaninie jaki taki ład, pozwalający na jej zgłębienie.
Rozrywanie takie jest niezbędne, ale na chwilę nie wolno zapominać, że się
go dokonało i jak się go dokonało”2.
1 Sakralność wiąże Becker przede wszystkim z odpornością na zmianę. Zob. Howard Becker, Harry
Elmer Barnes, Rozwój myśli społecznej od wiedzy ludowej do socjologii , Warszawa 1964.
2 Kazimierz Moszyński, Kultura ludowa Słowian, t. 2, cz. II, Warszawa 1968, s. 46.
Włodzimierz Pawluczuk LUDOWA „ONTOLOGIA” I „TECHNOLOGIA”
309
Ta wielofunkcyjność wytworów i działań wiąże się ze względną jednorodnością
społeczeństwa, kompleksowością ról społecznych i całościowymi więziami spajającymi
grupę. [...]
Zwróćmy z kolei uwagę na specyfikę myśli ludowej i jej wyrazu. Nie ulega wątpliwości,
że myślenie w kulturze ludowej jest w o wiele mniejszym stopniu podporządkowane
ścisłym rygorom logiki aniżeli myślenie w kulturze industrialnej. [...]
Z myśleniem logicznym, z myśleniem w kategoriach przyczynowo-skutkowych
mamy do czynienia wówczas, gdy jest ono konieczne — w działalności praktycznotechnicznej,
natomiast w szerokiej sferze ludzkiego światopoglądu konieczność ta nie
występuje.
Sięgając do przykładów, można by przytoczyć szereg legend i baśni, w których
podstawowa zasada logicznego myślenia, zasada tożsamości rzeczy, zdaje się nie
obowiązywać. W ludowych legendach, baśniach i przesądach, podobnie jak w zbitkach
sennych, wszystko może być nie tylko tym, czym jest, ale jednocześnie czymś zupełnie
odmiennym. Ropucha w pobliżu zabudowań w wierzeniach słowiańskich jest zawsze
w jakimś stopniu czarownicą, wiedźmą w postaci ropuchy, zakopane w ziemi złoto,
zgodnie z wyobrażeniami ludu, przybiera , postać kamieni, kobiety z dziećmi, rycerza
z koniem, żółtego konia, wilka, węgla itp.3
Niekonsekwencje w przestrzeganiu zasady tożsamości rzeczy nie będą niekonsekwencjami,
jeśli uświadomimy sobie, że w kulturach przedpiśmiennych ludzie całkiem
inaczej klasyfikowali świat. Zarówno więc wiedźma, jak i ropucha należały do tej samej
kategorii „złego” — czegoś w rodzaju „ropucho-wiedźmy”. Gdybyśmy więc
chcieli się bawić w reguły logiczne, moglibyśmy ludową logikę sformułować następująco:
„Każda ropucha i każda wiedźma zawsze jest wiedźmą-ropuchą”, podobnie jak możemy
powiedzieć: „każda kobieta i każdy mężczyzna jest człowiekiem”. Chodzi po
prostu o to, iż w klasyfikacjach tych podział na dobro i zło był zasadniczym podziałem
porządkującym świat, o wiele bardziej istotnym od nie dostrzeganego przez lud lub dostrzeganego
niewyraźnie podziału na świat idei i materii, świat istot żywych i tworów
martwych, świat ludzki i świat pozaludzki.
Dialog człowieka ze światem zewnętrznym był w tej sytuacji prosty i łatwy. Nie
przeszkadzały w tym dialogu ani logiczne kategorie, które nam, ludziom „cywilizowanym”,
każą dokonywać rozgraniczenia między człowiekiem a światem zewnętrznym,
między duchem i naturą, tym, co psychiczne, i tym, co materialne, tym, co ożywione,
i tym, co nieożywione.
Generalnie biorąc ludowa „ontologia” zdaje się opierać na przekonaniu, iż
wszystkie rzeczy w świecie mają charakter substancjalny oraz że we wszystkich
przedmiotach tkwi element psychiczny. Stąd też religijny czy filozoficzny dualizm —
podział świata na przyrodę i siły nadprzyrodzone, na świat materii i świat idei — na
gruncie umysłowości ludowej nie ma żadnego uzasadnienia.
Nie wydaje się, by mityczny świat ludu był czymś zasadniczo odmiennym od
świata widzialnego. Weźmy dla przykładu pojęcie „duch”. Już semantycznie
w językach Słowian słowo „duch” określało zarówno to, co nazywamy duchem, jak
i to, co nazywamy powietrzem. Wszelkie gwałtowniejsze ruchy powietrza traktowane
były w mitologii ludowej jako harce duchów. Legenda głosi, że topór rzucony w wir
3 Por. Michał Federowski, Lud białoruski , t. 2, Kraków 1902, s. 261-262.
Włodzimierz Pawluczuk LUDOWA „ONTOLOGIA” I „TECHNOLOGIA”
310
powietrzny spadnie zbroczony krwią4. Moszyński mówi wręcz o wierze w tożsamość
duszy ludzkiej i wiatru, podając również szereg przykładów wiązania różnych
rodzajów ruchu powietrza z demonami i mitycznymi postaciami5. Nie sposób tu referować
treści wszystkich legend i opowieści o duchach, diabłach i upiorach, gdzie
demony te i duchy, występując zawsze w konkretnych, „materialnych” postaciach,
związane są z konkretnymi miejscami stałego przebywania i obdarzone ludzkimi
przymiotami. Upiory i diabły w istocie swej były tak identyczne ze zwykłymi śmiertelnikami,
iż zdolne były nawet do stosunków seksualnych z kobietami
w najzwyklejszy ludzki sposób6. Jeżeli demony bywały często niewidoczne, cechę tę
zawdzięczały w wielu przypadkach nie tylko swej „wrodzonej przezroczystości”,
niewidoczności, ale raczej czapce-niewidce, która również w ręku człowieka dawała
ten sam efekt7.
Pomiędzy demonami sensu stricto a światem przyrody istniała dość szeroka sfera
przejściowa różnych półdemonów i zwierząt mitycznych. Odróżnienie demona od
zwykłego śmiertelnika nie było wcale rzeczą łatwą, toteż lud orientował się według
szeregu znamion rozpoznawczych, na przykład cechą diabłów był brak owłosienia
pod pachami i w kroczu8.
Jeszcze ciekawszym zjawiskiem umysłowości ludowej jest to, iż różne jakości wyabstrahowane
z konkretnych przedmiotów są następnie przez lud personifikowane lub
też pojmowane substancjalnie. Taki charakter w wierzeniach ludu białoruskiego nadawano
na przykład zaklęciu. Czarownik mógł je rzucić bez określonego celu, „na
wiatr”. Zaklęcie wówczas leci z wiatrem i pada na tego, kogo spotka, jeśli zaś nie
spotka nikogo — wchodzi w drzewo, które niebawem usycha9. Lud lękał się takich
przydrożnych uschniętych drzew ze względu na drzemiące w nich zaklęcia czarowników.
Kazimierz Moszyński przytacza dziesiątki przykładów, nieraz wręcz zabawnych,
substancjalnego traktowania przez lud różnych dolegliwości fizycznych. I tak choroby
można pozbyć się przez: wypędzanie, wysysanie, wyciskanie, wytrząsanie, zdmuchiwanie,
ocieranie, zeskrobywanie, zlizywanie, zmywanie, wystraszanie nagłym hałasem,
gryzienie, drapanie, przypiekanie ogniem, kadzenie, wreszcie zwykłe bicie (choroby),
przy czym razy oczywiście otrzymuje sam chory10.
W materiałach etnograficznych odnoszących się do Słowiańszczyzny znajdujemy dane
dotyczące personifikacji czy też substancjalizacji wielu innych oderwanych pojęć,
jak śmierć, szczęście, dola, płodność, „napaść”, czy „niedziela”, będąca upostaciowaniem
niedzieli mszczącej się na tych, którzy jej nie świętują. [...]
Jeśli przyjąć założenie rozwijane przede wszystkim przez Fromma, iż filozofia człowieka
i rodzące ją niepokoje mają swe źródła w procesie autonomizacji człowieka,
zrywania łączących go pierwotnie związków z naturą, to nie ulega wątpliwości, iż
4 Michał Federowski, Lud białoruski...,t. 1,s. 28. Zob. również przykłady tego rodzaju wierzeń u rożnych
ludów słowiańskich przytoczone przez Kazimierza Moszyńskiego, Kultura ludowa Słowian. t 2. cz. I,
Warszawa 1967, s. 471.
5 Kazimierz Moszyński, tamże, s. 469-490 oraz 591 i nast
6 Tamże, s. 635 i nast.
7 Tamże, s. 605.
8 Tamże, s. 608 i 614.
9 Michał Federowski, wyd. cyt., t. 1, s. 20.
10 Kazimierz Moszyński, wyd. cyt., s. 203-208.
Włodzimierz Pawluczuk LUDOWA „ONTOLOGIA” I „TECHNOLOGIA”
311
w kulturze ludowej związki te były bez porównania trwalsze aniżeli w kulturach
przemysłowych. Łącznikiem między człowiekiem a światem zewnętrznym był ów
panpsychizm. Świat był światem bardzo „ludzkim”, wszech obecną bowiem cechą był
najbardziej ludzki czynnik psychiczny. Ziemia, niebo, gwiazdy, księżyc, słońce, ogień,
woda, drzewa, ptaki, zwierzęta mogły być przy jaźnie lub wrogo nastawione do człowieka.
Przyjaźń ich nietrudno było sobie zaskarbić, należało jedynie przestrzegać ustalonych
w stosunku do nich reguł postępowania.
Jednym z przejawów owego związku człowieka ze światem pozaludzkim była moralna
ocena tego świata. Świat roślin i zwierząt dzielił się na gatunki stojące niżej
i wyżej w skali ocen moralnych ludu. Przy czym te drugie nie zawsze były pożyteczniejsze
od tych pierwszych. Między gatunkami tymi jednak a człowiekiem istniał swoisty
intymny związek.
Związek człowieka ze światem zewnętrznym występował ze szczególną siłą
w momentach przełomowych w przyrodzie: w czasach wiosennego i jesiennego przesilenia,
o wschodzie słońca, o północy, w Nowy Rok itp. W uduchowionym świecie ludowym
momenty te nie mogły być niczym innym, jak dramatyczną walką sił nocy
i sił dnia, sił życia i sił śmierci. Człowiek w tej walce nie był postronnym obserwatorem,
angażował się w nią i wraz z całą przyrodą świętował ponawiające się wciąż
zwycięstwo witalnych sił natury. Widoczne to jest szczególnie w pogańskich świętach
i obrzędach, takich jak obrzęd powitania wiosny lub noc Kupały, które w wielu wsiach
polskich zachowały się jeszcze do pierwszej wojny światowej. Z cyklicznymi zmianami
w przyrodzie powiązane były również święta chrześcijańskie: Boże Narodzenie —
z zimowym przesileniem, Wielkanoc — z nadejściem wiosny itd.
Brak ostrego intelektualnego rozgraniczenia pomiędzy człowiekiem i „resztą świata”
nie jest jedynym ani nawet zasadniczym elementem, za pomocą którego możemy wyjaśnić
fakt, iż w społecznościach tradycyjnych niepokoje egzystencjalne są znacznie
słabsze aniżeli w społeczeństwie współczesnym. Zasadnicze wyjaśnienie tych zagadnień
przynieść może analiza wielofunkcyjnego charakteru działań ludzkich w kulturze
ludowej. Każde działanie, jak o tym już mówiliśmy, ma tu wiele znaczeń, wiele aspektów:
ekonomiczny, towarzyski, religijny, zabawowy, artystyczny itp. Zsumowanie ich
w jednym działaniu ludzkim, które tym samym załatwia nie jedną wąsko zakrojoną
potrzebę, ale jednocześnie wiele innych potrzeb — nadaje temu działaniu zgoła inny
wymiar. Wyrażając się nieco metaforycznie można by powiedzieć, iż działanie takie
wyzwolone zostaje z cech powszedniej codzienności i umieszczone w wymiarach
wieczności11. [...]
Wielofunkcyjny charakter działań ludzkich nadawał każdej działalności cechę realizacji
mitu. Weźmy dla przykładu żniwa. Zarówno czas pracy żniwnej, jak teren,
w którym się ona odbywała, pełne były szczególnych znaczeń, które nadawała im tradycja
i obrzęd. Czas żniw w tradycyjnej społeczności był specyficznym czasem sakralnym.
Grzechem było w czasie żniw próżnować, nie brać udziału w ogólnowiejskim ak-
11 Mircea Eliade tego rodzaju „mistyczne” aspekty dostrzega nawet w tak elementarnych aktach
fizjologicznych tradycyjnego człowieka, jak życie płciowe i odżywianie. Pisze on: „Dla człowieka
współczesnego są to tylko czynności fizjologiczne, podczas gdy dla człowieka kultury archaicznej są to
sakramenty, ceremonie, za pośrednictwem których wchodzi się w kontakt z siłą, jaką reprezentuje samo życie.
[...] U człowieka pierwotnego, owe elementarne czynności stają się obrzędem, za pośrednictwem którego
człowiek zbliża się do rzeczywistości, wkracza w dziedzinę bytu i uwalnia się od (pozbawionych treści i sensu)
automatyzmów stawania się, świeckości, nicości”. Traktat o historii religii, Warszawa 1963, s. 37.
Włodzimierz Pawluczuk LUDOWA „ONTOLOGIA” I „TECHNOLOGIA”
312
cie sprzętu plonów. Atmosferę tę stosunkowo najlepiej ilustrują ostatnie zdania
Reymontowskich Chłopów:
„Wielka, uroczysta cichość przejęła żniwne pola, zrobiło się jakby święte nabożeństwo
znojnej, nieustannej i owocnej pracy.
Słońce podnosiło się coraz wyżej, skwar wzmagał się z godziny na godzinę, ogniste
blaski zalewały pola i żniwny dzień potoczył się kiej to pszeniczne złoto i dzwonił
kiej złotym, ciężkim, źrałym ziarnem.
Wieś ostała pusta i jakby wymarła, chałupy były pozawierane, bo wszystko, co jeno
żyło i mogło się dźwigać z miejsca, ruszało do żniw, że nawet dzieci, nawet stare
i schorzałe, nawet pieski rwały się z postronków i ciągnęły od opustoszałych domostw
za narodem12„.
Żniwa były zasadniczym, kulminacyjnym aktem w cyklu produkcyjnym wsi uwieńczeniem
wszelkich dotychczasowych zabiegów dotyczących upraw zbóż, w tym również
zabiegów magiczno-obrzędowych. Odbywały się więc tak, by nie urazić na przyszłość
żadnej ze sprzyjających zbiorom sił, a więc również sił magicznych czy niebiańskich.
Również w aspekcie przestrzennym prace żniwne posiadały pewien istotny kontekst
kulturowy. Odbywały się w krajobrazie mającym znaczenie mistyczne. Okoliczne pagórki,
kamienie, drzewa, strumyki nie były kulturowo obojętne. Legendy i mity umieszczały
tam niezwykłe, doniosłe w świadomości ludu wydarzenia z mitycznej przeszłości.
W pagórkach kryły się zapadłe pod ziemię wraz z ludźmi świątynie, na kamieniach spoczywał
ongiś Chrystus, ze strumyka piła wodę Matka Boska, w kurhanach zachowane
były zaklęte skarby itp. Krajobraz, w którym pracował tradycyjny rolnik, był więc swoistym
„dokumentem”, potwierdzającym prawdziwość wiejskich legend i mitów, dokumentem,
z którym rolnik utrzymywał bezpośredni fizyczny kontakt: pił w znojne lato
wodę ze święconej studni, deptał mityczne pagórki, odpoczywał w cieniu niezwykłych
drzew13.
Nie tylko jednak otaczający krajobraz miał dla rolnika ów niezwykły mityczny sens.
Pochodzenia mitycznego były również, zgodnie z tradycją ludu, otaczające go ptaki,
zwierzęta i rośliny. Również sam akt żniwny był realizacją pewnego mitu. Był to mit
pracy chłopskiej w pocie czoła, nierozłącznie związanej z chłopskim stanem, pracy,
która zaczęła się w owym mitycznym czasie, kiedy dano początek wszystkim rzeczom
i zjawiskom: pagórkom, drzewom, ptakom, wszelkiemu istnieniu i wszelkiemu porządkowi.
Jak każda realizacja mitu, prace żniwne były rytuałem. Rytuał nakazywał szacunek
dla przedmiotu ludzkiej pracy — dojrzałego kłosa.
Prace żniwne dawały też szczególną okazję do manifestowania różnorodnych więzi
międzyludzkich w społeczności wioskowej. We wsi gęsto poszatkowanej szachownicą
gruntów praca miała charakter imprezy sportowej, współzawodnictwa pomiędzy poszczególnymi
sąsiadami. Ostrość konkurencji łagodzona była prowadzonymi podczas
12 Władysław Reymont, Chłopi, Kraków 1958, s. 588-589.
13 Oto, dla porównania, jak tubylcy udowadniali Malinowskiemu prawdziwość swoich mitów
„udokumentowanych” w krajobrazie: „Nasze opowieści o Tudawa są prawdziwe; to jest lili'u. Jeśli udasz się do
Labai, możesz zobaczyć jaskinię, w której Tudawa się urodził, zobaczysz wybrzeże, na którym bawił się jako
mały chłopiec. Możesz zobaczyć odcisk jego stopy na kamieniu na Raybwag. Lecz gdzie są ślady Yesu Keriso?
Kto kiedykolwiek widział jakieś znaki potwierdzające opowiadania misinaril Naprawdę to nie jest lili'u.
Bronisław Malinowski, Argonauci Zachodniego Pacyfiku. Relacje o poczynaniach i przygodach krajowców
z Nowej Gwinei, Warszawa 1967, s. 362.
Włodzimierz Pawluczuk LUDOWA „ONTOLOGIA” I „TECHNOLOGIA”
313
pracy rozmowami, wymianą plotek wiejskich lub śpiewaniem pieśni. Te ostatnie również
często traktowane były jako szczególne popisy, czasem — jako flirt. Charakter
społeczny miała też wspomniana dbałość o estetykę, od której w dużym stopniu zależał
prestiż gospodarza w społeczności. Osoby, które wcześniej zakończyły pracę i wracały
do domu, obowiązywała pomoc tym, którzy żniwa akurat kończyli. Później brały
one z tego tytułu udział w uroczystości dożynkowej organizowanej przez wspomaganych.
A wszystko to razem stanowiło pewną całość powtarzającą się co roku w identycznych
następstwach czasowych i w niezmiennych realiach krajobrazu. Kolejne żniwa
były pewnym powielaniem tego samego aktu, którego prawzór urasta do rangi mitu.
Prawda, że urodzaj, liczba osób biorących udział w pracy, stan pogody mogą się
wahać w poszczególnych latach, ale dopóki nie grozi koniec świata ani nagła
interwencja niebiańskich potęg — wszystko układa się w ramach przeciętności.
Nie podważa tej ponadczasowej wizji wiara w postęp, ponieważ wiara taka nie istnieje.
Realia życia pozbawione elementów zmiany, innowacji potwierdzały realność mitu.
Innowacja w tej sytuacji przyjmowana jest z niepokojem i oporami, ponieważ narusza
odwieczny porządek świata, grozi sprowokowaniem groźnych sił, obrazą matki ziemi,
hojnie karmiącej wszelkie żywe stworzenie.
Sumując: wielofunkcyjny charakter wytworów kultury pierwotnej i ludowej stwarza
sytuację, iż każdy akt ludzkiej działalności może być elementem realizacji mitu. Oznacza
to, iż każda czynność może stać się powtórzeniem archetypu. Początek wszelkich kulturowo
określonych wzorów zachowań lud identyfikował z początkiem świata.
Antropologiczna treść obrzędu jako regulatora stosunku człowiek — byt zawarta
jest w czynnościach, gestach, tylko minimalny wyraz znajduje w formach zwerbalizowanych
lub nie znajduje go wcale. Ludowe obrzędy były ubogie w poezję słowa,
tym uboższe, im bardziej rozbudowana była swoista poezja obrzędu. Tam, gdzie za
pomocą zbiorowych czynności i gestów dochodzi do bezpośredniego zetknięcia się
z wiecznością, z zawartą w micie ponadczasową realnością, wszelkie mądre słowa są
zbyteczne. Przeżycie wyraża się spontanicznie w formach awerbalnych.
Po tym, co powiedziałem, możemy zrozumieć różnicę między współcześnie pojętą
pracą, będącą wyzbytym wszelkich innych znaczeń wysiłkiem skierowanym na zabezpieczenie
potrzeb ekonomicznych, a pracą w kulturze tradycyjnej, będącą realizacją mitu,
czynnością uwikłaną w sprawy całego uduchowionego Kosmosu, realizacją ogólnego
porządku wszechświata.
Przedruk fragmentu książki Włodzimierza Pawluczuka Żywioł i forma. Wstęp do badań empirycznych nad kultura
współczesną, PIW, Warszawa 1978, s. 52-64.
Tytuł fragmentu, zgodny z tendencją wyboru, pochodzi od redakcji tomu.
Pominięto śródtytuły.
314
Kazimierz Dobrowolski
Chłopska kultura tradycyjna
[...] P o j ę c i e k u l t u r y t r a d y c y j n e j . Przez tradycję rozumiemy
w zasadzie wszelką spuściznę, którą ustępujące generacje przekazują pokoleniom
wchodzącym w życie. Istnieją dwa podstawowe środki transmisji społecznej. Pierwszy
z nich polega na przekazywaniu spuścizny kulturowej za pośrednictwem m o -
w y i innych dźwięków (np. muzycznych) odbieranych przez zmysł słuchu oraz
za pośrednictwem p o k a z u czynności i przedmiotów dostrzeganych wzrokiem.
W toku przekazywania dorobku kulturowego tymi środkami zachodzą zawsze
b e z p o ś r e d n i e s t y c z n o ś c i międzyludzkie. Druga kategoria środków
ma charakter mechaniczny. W grę tu wchodzą takie narzędzia utrwalania myśli
i twórczości artystycznej społeczeństw (np. muzyki i tańca), jak pismo, druk,
nuty, wszelkiego rodzaju techniki ikonograficzne i aparaty fonograficzne. Środki te
zwalniają twórców względnie nosicieli określonych wartości kulturowych od bezpośrednich
kontaktów z odbiorcami. Stwarzają s t y c z n o ś c i pośrednie,
b e z o s o b o w e .
Konwencja językowa, żywotna przede wszystkim wśród przedstawicieli etnografii
i historii kultury, wprowadziła do nauki termin „kultura tradycyjna” na
oznaczenie zasobów kulturowych przekazywanych w zasadzie drogą ustną.
W tym też znaczeniu mówimy o chłopskiej kulturze tradycyjnej. [...]
K l a s y c z n e k u l t u r y t r a d y c y j n e występują u tzw. społeczeństw
prymitywnych, nie znających pisma, które nie podległy istotnym wpływom kultur
europejskich lub innych wyżej rozwiniętych, dysponujących mechanicznymi środkami
przekazywania doświadczeń. Jest rzeczą znaną, że ilość czystych kultur tradycyjnych,
które w zderzeniu z kulturami europejskimi i innymi pozaeuropejskimi nie
uległy intensywnym przemianom, szybko topnieje. Wiele dawnych kultur tradycyjnych,
nawet w warunkach trudno dostępnych, jak w strefie arktycznej czy
w pasie puszcz i rozlewisk równikowych, uległo poważnym przeobrażeniom.
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
315
Niezależnie od wspomnianych kultur powstały w Europie, jak wiadomo,
c h ł o p s k i e k u l t u r y t r a d y c y j n e , jako rezultat podziału klasowego,
który skrystalizował się w ustroju feudalnym. Te chłopskie kultury poddane były
stale wpływom kultury klas panujących i warstw wykształconych. Stopień
tego oddziaływania był jednak nierówny w poszczególnych fazach historycznego
rozwoju. [...]
Elementy kultury tradycyjnej utrzymują się zresztą także w warstwach wykształconych,
zwłaszcza w dziedzinie życia prywatnego, wykazują jednak stałą tendencję
do redukcji. Tendencja ta dotyczy przede wszystkim całokształtu wiedzy i działań
technicznych, które we wszystkich warstwach i klasach społecznych w coraz to
silniejszym stopniu opierają się na zorganizowanym szkoleniu i na odpowiedniej,
publikowanej literaturze przedmiotu. Oddziaływanie na ludzi drogą ustną i pokazem
działań praktycznych wykazuje stosunkowo najsilniejszą trwałość w sferze
obyczaju. W ten sposób możemy wyodrębnić kultury czysto tradycyjne, kultury
tradycyjne z ograniczoną rolą pisma i kultury ze zdecydowaną przewagą pisma
i innych środków mechanicznych transmisji społecznej.
W a r u n k i p o d s t a w o w e i s t n i e n i a kultury tradycyjnej. [...]
Wśród czynników sprzyjających kształtowaniu się kultury tradycyjnej wysuwają
się na czoło: zajęcia rolnicze oparte na niskim poziomie sił wytwórczych
i trwałość osiedlenia wioskowych społeczności. Świadczy o tym m.in. rozwój stosunków
społeczno-gospodarczych we wsiach beskidzkich od połowy XIX wieku
do chwili bieżącej. Prymitywnym drewnianym narzędziom rolniczym,
w skład których jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku tylko
w małym stopniu wchodziło żelazo, oraz prymitywnym technikom pracy towarzyszyły:
tendencja do samowystarczalności gospodarczej i słaba wymiana towarowa
oraz silnie jeszcze działające myślenie magiczno-mistyczne. Gdy do tych czynników
dołączała się jeszcze silna zasiedziałość osadnicza, powiązana nierzadko
z małą ruchliwością przestrzenną, powstawały wówczas korzystne warunki dla
konserwatyzmu kulturowego. Uwypukla się to szczególnie silnie w niewielkich śródleśnych
osadach. Dziedziczenie zagrody i gospodarstwa, na którym pracowali ojcowie
w tych samych ramach materialnych i w otoczeniu tej samej przyrody, ułatwiało
kontynuację dawnych form życia.
Nader ważnym czynnikiem, który sprzyjał utrzymywaniu się tych samych wytworów,
był p a t r i a r c h a l n y u s t r ó j r o d z i n y chłopskiej. Jego cechy
polegały między innymi na silnej władzy ojca nad dziećmi, na dużej zależności
ekonomicznej i intelektualnej dzieci od rodziców, na sugestywnym poddawaniu
się młodzieży woli rodziców. W rodzinie patriarchalnej panowało w zasadzie
ścisłe w s p ó ł ż y c i e kilku generacji (często trzech, a nawet czterech) na płaszczyźnie
spraw rodzinnych, pracy i odpoczynku w ramach tej samej zagrody
i związanego z nią zaplecza gruntowego. Fakt ten odbijał się oczywiście korzystnie
na żywotności kultury tradycyjnej. [...]
P r o c e s y s e l e k c j i d z i e d z i c t w a k u l t u r o w e g o .
Z ograniczoną możliwością przekazywania dorobku kulturowego łączyły się
w kulturze tradycyjnej charakterystyczne procesy selekcji, nieraz bardzo skomplikowane.
Istota ich polegała na tym, że ze spuścizny kulturowej, jaką dysponowała
określona generacja, pewne wytwory ulegały zanikowi i nie przechodziły do
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
316
dziedzictwa następnej generacji, inne zaś utrzymywały się, wykazując mniejszą lub
większą trwałość. Poza tym do dziedzictwa tego wchodziły wytwory nowe, stworzone
przez tę samą społeczność względnie zapożyczone z zewnątrz. Procesy te
towarzyszyły, rzecz jasna, rozwojowi każdej kultury, przebiegały jednak niejednolicie.
Różne było ich nasilenie i rytm, różne też przyczyny w poszczególnych fazach
historycznego rozwoju na określonych terytoriach.
[...] Z n o w e j twórczości, wniesionej przez przedstawicieli żyjącej generacji,
tylko ograniczona część wchodziła w zasób kulturowy następnych pokoleń. Ginęło
przede wszystkim to, co miało charakter indywidualny, co wynikało
z uzdolnień jednostek, a nie zostało zobiektywizowane już za życia twórców —
przynajmniej w jakiejś niewielkiej społeczności — co nie weszło do zasobu
s c h e m a t ó w działania, zachowania się, myślenia, stereotypowo powtarzanych.
Dotyczyło to przede wszystkim wytworów niematerialnych, jak pieśni, melodii,
opowiadań, twórczości artystycznej, koncepcji związanych z poglądem na świat.
Ta dziedzina twórczości, zwłaszcza gdy chodzi o spuściznę bardziej utalentowanych
jednostek, tylko wówczas znajdowała lepsze warunki przetrwania, gdy natrafiała
w danym środowisku na ludzi wykazujących pewną syntonię psychiczną,
pewną wspólność uzdolnień z wymierającymi twórcami. Gdy nie znaleźli się dziedzice
zdatni do kontynuowania ich twórczości, dzieło ich ginęło. [...]
Przechodząc z kolei do czynników, które powodowały u t r z y m y w a n i e
s i ę w y t w o r ó w , na czoło należy wysunąć praktyczną ich p r z y d a t n o ś ć .
Jeśli były one życiowo ważne dla danej społeczności, jeśli skutecznie zaspokajały
potrzeby gospodarcze, techniczne, społeczne, emocjonalne i nie ścierały się
z nowymi, rywalizującymi z nimi wytworami, to miały szansę dużej trwałości.
Na czoło wysuwają się tutaj zwłaszcza takie urządzenia kultury materialnej, które
trudno było zmienić, przeobrażenie ich bowiem wymagałoby ogromnego wkładu
pracy i inwestycji pieniężnych. Klasycznego pod tym względem przykładu dostarcza
układ pól w Jurgowie, zbudowany na zasadzie trójpolówki. Wieś posiada dziś
zwarte, nieregularne skupienie, położone na tzw. niwie domowej, wyrosłej zaś
z pierwotnej ulicówki. Zaplecze gruntowe wsi składa się z trzech wielkich regularnych
niw i z szeregu niw bocznych, później powstałych. Na miedzach między
poszczególnymi niwami i pasami gruntowymi utworzyły się z biegiem czasu kamienne
wały i płaskie kopce zbudowane z otoczaków granitowych, które pracowite
ręce wielu pokoleń wydobyły z aluwialnej gleby celem jej oczyszczenia.
Z biegiem czasu pogłębiła się szachownica gruntowa, potworzyły się nowe pasy,
wyrosły nowe miedze i nowe skupiska kamieni. Szerokie zagony, wieloskibowe,
wypukłe, z głębokimi bruzdami po obu bokach, przeważnie bardzo długie, oraz system
niwowy, połączony z szachownicą gruntowa, utrudniały w wysokim stopniu zabudowę
poza niwą domową. W tych warunkach zmiana ustroju gruntowego, powstałego w XIV
wieku, była niemożliwa bez interwencji potężnej siły stojącej poza gromadą, reprezentowanej
przez dwór albo władzę państwową.
Gdy pewne wytwory materialne, wypróbowane w ciągu wiekowych doświadczeń,
mimo swej prostoty zaspokajały dobrze potrzeby produkcyjne, mogły również długo
się utrzymać. Dotyczy to między innymi sprzętu pasterskiego, w szczególności
różnorodnych naczyń i przyrządów drewnianych, reprodukowanych bez istotnych
zmian przez wiele pokoleń następujących po sobie. To samo odnosi się do licznych
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
317
technik pracy związanych z uprawą ziemi, ze sprzętem plonów, z obróbką lnu, z tkactwem,
z obróbką drzewa i gliny. Z urządzeń niematerialnych te, które w sposób wystarczający
zaspokajały odnośne potrzeby, jak np. nazwy miejscowe zabezpieczające orientację
w terenie, wykazywały również dużą trwałość. [...]
S w o i s t e n a r z ę d z i a t r a n s m i s j i s p o ł e c z n e j
w k u l t u r z e t r a d y c y j n e j . Społeczność chłopska, utrzymująca swą kulturę
w znacznej mierze w oparciu o przekazy ustne i pokazy praktyczne, starała się
operować poza normalnym pouczeniem oraz poza pouczeniem związanym równocześnie
z pokazem działania jeszcze takimi narzędziami transmisji, które w sposób wierniejszy
i trwalszy zabezpieczały utrzymywanie potrzebnej wiedzy o świecie i życiu.
Tymi narzędziami były przede wszystkim lapidarne, zwięzłe sformułowania, często
wierszowane, których treść zawierała obserwacje meteorologiczne, wiedzę
o klimacie, wiadomości związane z rolnictwem i hodowlą, wskazania religijno-moralne
i różnorodne doświadczenia składające się na tzw. mądrość życiową. Znaczna część tych
sformułowań (jak np. „kto się nie leni, temu się zieleni”) należała do kategorii przysłów.
Sformułowania te i przysłowia były zjawiskiem częstotliwym i żywym w mowie
potocznej. Odgrywały one niemałą rolę jako środki, które ułatwiały orientację
w świecie przyrody i społeczności ludzkiej i regulowały jej postępowanie, zgodnie
z panującymi zasadami.
Forma wierszowana stosowana była też w pewnym zakresie w formułach magicznych.
Dawała bowiem większą pewność wiernego powtórzenia tekstu podczas wykonywania
praktyk magicznych i dokładniejszego wtajemniczenia w wiedzę magiczną
młodszych członków drużyny pasterskiej przez starych, ustępujących z życia baców,
znachorów itd. Formę wierszowaną stosowano też z zamiłowaniem w odniesieniu do
różnorodnych opowiadań o wątkach dramatycznych, wstrząsających wyobraźnię chłopską,
śpiewanych zaś przeważnie przez wędrownych grajków, żebraków itp. Zabezpieczała
ona bowiem lepiej wierność tekstów opowiadania i nadawała się do śpiewnego
odtworzenia.
W najściś__________lejszym związku z powyższymi środkami pozostaje też posługiwanie się
w dawnej kulturze tradycyjnej pewnymi s c h e m a t a m i w działaniach praktycznych.
Tak np. dawni cieśle wiejscy na Podhalu nie operowali rysowanymi planami ani pisanymi
obliczeniami. Cała ich wiedza miała charakter ściśle pamięciowy i sprowadzała się
do powtarzania w praktycznym działaniu zazwyczaj kilku podstawowych modeli: większego,
dwuizbowego, lub mniejszego, jednoizbowego domu z pewnymi wariantami,
polegającymi na dodawaniu komór. Schematy podstawowe występowały też w czynnościach
krawców i innych rzemieślników wiejskich. [...]
S p o t k a n i a t o w a r z y s k i e . Ważnym narzędziem utrzymywania się
tradycyjnej kultury były zinstytucjonalizowane spotkania towarzyskie. Miały one
dwojaką postać: zebrań w domu, w karczmie, w lecie czasem na zewnątrz domu, albo
styczności w czasie drogi do kościoła, na jarmark, na odpust. Z tymi spotkaniami
łączyły się w pewnej mierze swoiste ugrupowania ludzi oraz pewna swoista tematyka
rozmów. Do kościoła parafialnego chodzili osobno mężczyźni i kobiety, osobno młodzież
i starsi. Na jarmark udawano się często zespołami sąsiedzkimi. Na odpust szli
przede wszystkim młodzi. Droga na odpust dawała im sposobność do zawierania
znajomości. Szczególne jednak znaczenie miały uświęcone zwyczajem spotkania
sąsiedzkie. W grę tu wchodziły spotkania związane z różnymi obrzędami,
z przędzeniem, skubaniem pierza itp., przede wszystkim zaś systematyczne zebrania
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
318
itp., przede wszystkim zaś systematyczne zebrania wieczorne najbliższych sąsiadów,
zwłaszcza w jesieni i w zimie. [...]
Tematyka rozmów wieczornych obejmowała kronikę wiejską (wydarzenia, plotki,
różne sprawy gospodarskie i gromadzkie) oraz „wieści ze świata”, nadto bardzo liczne
opowiadania o wątkach legendarnych, mistycznych, magicznych i religijnych. Opowiadania
te miały szczególną siłę atrakcyjną, a narratorzy stawali się ośrodkiem żywego
zainteresowania i uznania społecznego. Tematem opowiadań były działania
różnych postaci ze świata demonologii ludowej. Na arenie wydarzeń ukazywały się
boginki, diabły, duchy zmarłych, dziwożony mamuny, płanetniki, smoki, strzygi,
strzygonie, świetliki, topielce, upiory, wilkołaki. Poza tym różnorodni święci i wędrujący
po świecie Pan Jezus. Z opowiadaniami tymi łączyły się też liczne relacje o bacach,
wróżach i czarownikach. Można wyróżnić dwie podstawowe formy tych opowiadań:
pierwszą— zobiektywizowaną, bez konkretnych ram czasowych, i drugą, która polegała
na przedstawianiu przez narratorów ich własnych przygód z duchami, boginkami
itd. Te ostatnie opowiadania, przejmowane przez słuchaczy, mogły z biegiem
czasu nabrać anonimowego, bezosobowego charakteru. Wyrastały one z prastarych
wyobrażeń wyjaśniających siły, które kierowały przyrodą i losami ludzi.
Funkcje społeczne tych opowiadań były dalekosiężne. Treść ich bowiem zawierała
w świadomości zarówno narratorów, jak odbiorców żywą, tętniącą krwią prawdę, żywą,
konkretną rzeczywistość. W tej sytuacji opowiadania te stanowiły doniosłe narzędzie
umacniania starego, mistyczno-magicznego poglądu na świat. Niosły poza tym
praktyczne wskazówki, jak chronić się od złych mocy lub jak pozyskać ich łaskę.
Niektóre z opowiadań zawierających zwłaszcza wątki religijne, miały też często
pewien sens moralny, mówiły o nagrodach za dobre uczynki i o sankcjach karnych
za niewłaściwe postępowanie. Umacniały w ten sposób różnorodne wskazania
moralne, które z nauk kościelnych wchodziły do kultury tradycyjnej, najczęściej
ze swoistymi przeistoczeniami. [...]
A n o n i m o w o ś ć w y t w o r ó w . Jedną z charakterystycznych cech kultury
tradycyjnej jest anonimowość twórców, którzy dają nowy wkład w istniejący
zasób kultury. Wprowadzenie ulepszeń w dziedzinie narzędzi i technik, opracowanie
nowych wzorów zdobniczych, skomponowanie nowych „nut” łączy się
często z procesem obiektywizacji, który polega na tym, że pewna społeczność
przyswaja sobie wytwór indywidualny. Temu procesowi obiektywizacji towarzyszy
zazwyczaj w początkowej jego fazie świadomość, kto jest twórcą innowacji.
Z biegiem czasu osoba twórcy ulega zapomnieniu. Wytwór odrywa się od twórcy,
zatraca swój indywidualny charakter wtopiony w anonimową twórczość zbiorową.
P o t ę g a a u t o r y t e t ó w . Niezmiernie doniosłą właściwością każdej
kultury wykazującej przewagę elementów tradycyjnych jest w o l n y r y t m
jej rozwoju. Wiele urządzeń w dziedzinie sił wytwórczych wykazało trwałość przez
całe stulecia w naszej wsi feudalnej, również w dobie pouwłaszczeniowej.
„Tak robili nasi pradziadowie, nasi ojcowie, tak i my robimy” — oto wypowiedź
t y p o w a , często spotykana u chłopów reprezentujących dawną kulturę
tradycyjną. W tych warunkach racjonalna, świadoma motywacja działań gospodarczych
oraz racjonalne wyjaśnianie słuszności postępowania i zachowania się
odgrywało stosunkowo małą rolę. Tak samo jasne uświadomienie sobie charakteru
i właściwości różnorodnych urządzeń społecznych, ekonomicznych oraz
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
319
norm prawnych nie przybierało w zasadzie postaci wykończonej i dokładnie
przemyślanej. Bardzo duże natomiast znaczenie miały działania bez pogłębionej refleksji
intelektualnej, oparte z jednej strony na biernej recepcji urządzeń kulturalnych,
z drugiej — na silnym do nich przywiązaniu emocjonalnym. Wytwarzał się w ten
sposób a u t o r y t e t urządzeń kulturowych, a u t o r y t a t y w n e ich oddziaływanie
na człowieka. Istotą tego autorytetu było u z n a n i e określonego wytworu
pozbawione w zasadzie krytycznej analizy, połączone natomiast
z s i l n ą w i a r ą w jego wartość, a niekiedy nawet z przejawami czci (wystarczy
wspomnieć o wierzeniach i praktykach dotyczących stołu, mających na
celu zabezpieczenie go przed znieważeniem).
W najściślejszym związku z autorytetem urządzeń kształtował się też a u t o -
r y t e t l u d z i , którzy byli ich głównymi nosicielami i przekazicielami. Jest
rzeczą jasną, że największy zasób wiadomości posiadali l u d z i e s t a r z y .
Długość życia pozwalała im nie tylko na nagromadzenie największych stosunkowo
zasobów wiedzy tradycyjnej przez styczności międzyludzkie, ale też na uzyskanie
najbogatszych doświadczeń i obserwacji własnych w toku praktyki produkcyjnej
i społecznej. W braku wiedzy pisanej oni też z natury rzeczy stanowili główne
źródło wiedzy o pracy, o świecie i życiu, z którego czerpały generacje młodsze.
Dla zrozumienia autorytetu ludzi starych, którzy zachowali sprawność umysłu
i względną zdolność do pracy, należy uwypuklić ponadto pewną charakterystyczną
właściwość wiedzy tradycyjnej. Polegała ona na tym, że poza powszechnie
znanymi i propagowanymi elementami wiedzy istniały liczne treści, traktowane
w mniejszym lub większym stopniu jako t a j e m n i c e , zazdrośnie strzeżone
i przelewane tylko na wybranych. Nawet w dziedzinie prac rolnych, przed wprowadzeniem
instruktorów rolnych i oświaty rolniczej, nie każdemu synowi wskazywał
ojciec zasady tradycyjnej wiedzy rolniczej czy hodowlanej, np. jak orientować
się wedle wiatru podczas siewu, jak wykonywać pewne kategorie trudnych
prac, gdzie, co i o jakiej porze siać, w jakich warunkach zbierać oraz przechowywać
plony, jak leczyć bydło, jak je chronić przed chorobami. Także wiedza
związana z innymi zajęciami, jak z pszczelarstwem, rybołówstwem, gospodarką leśną,
nosiła w pewnym stopniu charakter t a j e m n y . Przekazywano ją ostrożnie
tylko w y b r a n y m jednostkom. Zasadę tajemnicy produkcyjnej spotykamy
też w niektórych działaniach wytwórczych pozarolniczych (np. w kowalstwie,
garncarstwie, podobnie jak w cechach rzemieślniczych). Szczególnie silną rolę
odgrywała ona jednak w medycynie i weterynarii ludowej, największą zaś
w praktykach magicznych. [...]
R o l a m a g i i i r e l i g i i w u t r z y m a n i u s i ę k u l t u r y
t r a d y c y j n e j . Wysoce charakterystyczną cechą kultury tradycyjnej jest niepomiernie
duża rola wierzeń i praktyk magicznych obok działań opartych na empirycznych,
realnych podstawach. Podstawą działań magicznych był rozpowszechniony
wśród wszystkich ludów świata swoisty sposób interpretowania
i wyjaśniania zjawisk przyrody zarówno organicznej, jak i nieorganicznej. Sposób
ten polegał na przypisywaniu zjawiskom przyrody i przedmiotom przyrody
u k r y t y c h , m i s t y c z n y c h s i ł , które w pewnych przypadkach były personifikowane
pod postacią rozlicznych demonów, władających jakimś szerszym
lub węższym odcinkiem rzeczywistości. Także w przedmiotach wytworzonych
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
320
przez człowieka do zaspokojenia jego potrzeb mogły znajdować się ukryte siły.
Siły te mogły przynosić człowiekowi szkody i klęski, mogły też być przez niego
opanowane i wprzęgnięte do akcji dla jego korzyści. Przy niskim poziomie sił
wytwórczych i prymitywnym stanie wiedzy o otaczającej przyrodzie działaniom
empirycznym, opartym na realnych obserwacjach, zmierzającym do opanowania
przyrody i uzyskania odpowiednich środków do życia, towarzyszyło poczucie
niepewności wyników. Dotyczyło to przede wszystkim prac rolno-hodowlanych.
zajęć pasterskich, rybackich, myśliwskich, bartniczych, w pewnym stopniu też tych
działań produkcyjnych, w rezultacie których powstawał materialny aparat kulturowy
w postaci domu, odzieży, sprzętu, narzędzi itp.
Poczucie niepewności wyników działania towarzyszyło też zabiegom leczniczym
w walce z chorobą oraz różnorodnym dążeniom ludzkim, których celem było uzyskanie
powodzenia w zdobyciu mienia, w wymianie handlowej, w pozyskaniu miłości,
w uskutecznieniu zemsty, w ochronie przed kradzieżą i wrogiem itd. Realne bowiem
wysiłki człowieka mogły być unicestwione przez mistyczne, tajemnicze siły przenikające
cały otaczający świat, a wyrażające się w postaci burz, gradów, deszczów, powodzi,
zimna, zarazy, chorób, szkodników, pożarów i in. W tego rodzaju sytuacji człowiek
wypracowywał system zabiegów natury mechanicznej, za których pośrednictwem
starał się zabezpieczyć przed możliwością szkód powodowanych przez wspomniane
siły mistyczne, starał się wprzęgnąć je w swoją służbę dla uzyskania powodzenia dla
siebie, a szkodzenia innym, względnie dążył do naprawienia doznanych niepowodzeń,
strat i klęsk. [...]
We wszystkich zabiegach magicznych ogromną rolę odgrywało zawsze ścisłe przestrzeganie
ustalonego tradycją porządku czynności i formuł. Odwrócenie tego porządku,
zmiana formuły nie przynosiły zamierzonych wyników i powodowały — wedle powszechnie
panujących wierzeń — represje sił magicznych, wobec których człowiek
czuł się słaby i zależny. Ta bardzo ważna zasada myślenia magicznego przerzucała się
też z natury rzeczy na czynności realne, oparte na podstawach empirycznych, jak
świadczą o tym liczne dane źródłowe uzyskane w toku badań terenowych. Odrzucanie
normalnych działań technicznych, ustalonych tradycją, zmienianie starych narzędzi
i technik pracy, łamanie ustalonych tradycją obyczajów spotykało się z powszechną
obawą ściągnięcia niepowodzeń i sprowadzenia klęsk. Dlatego ogień w szałasach pasterskich
zapalano nie zapałkami, ale archaicznym krzesiwem i hubką. Dlatego wprowadzanie
nowego sprzętu do szałasów, między innymi blaszanych naczyń, w okresie
międzywojennym i po II wojnie, łączyło się z oporami, które wynikały z obawy, że nowy
sprzęt spowoduje utratę pożytku z owiec. Gdy na przełomie XIX i XX wieku rozpowszechnione
zostały na wsi małopolskiej żelazne pługi, chłopi, zwłaszcza starsi,
wyrażali często obawę, że krajanie ziemi nowym narzędziem spotka się z jej zemstą,
że ziemia w ten sposób znieważona nie wyda plonów. To samo dotyczyło różnorodnych
maszyn, jak sieczkarek, młockarni itd., których użycie miało się odbijać niekorzystnie
na urodzaju ziemiopłodów. [...]
T e n d e n c j a d o u n i f o r m i z m u k u l t u r o w e g o . [...]
Wyrażała się ona naciskiem społecznym, ale w ramach poszczególnych klas
i warstw wsi istniała pewna jednorodność podstawowych instytucji społecznych oraz
treści ideologicznych. Jednorodność ta obejmowała też, niezależnie od klasowych zróżnicowań,
pewien zasób kulturowy w s p ó 1 n y dla całej społeczności wioskowej.
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
321
Jednostki wykraczające swoim zachowaniem poza przyjęte podstawowe formy życia
w ramach swoich klas i warstw spotykały się z mniej lub więcej ostrą represją satyryczną
przez wyśmianie, moralną przez potępienie i bojkot towarzyski, prawną przez zastosowanie
sankcji karnych. Jako klasyczny przykład można przytoczyć fakt, że chłopi,
którzy wracali z robót sezonowych z Budapesztu u schyłku XIX wieku do Ochotnicy
w Gorcach, zdejmowali przed granicami wsi buty nabyte na obczyźnie i wdziewali
kierpce, z obawy przed potępieniem ze strony opinii wiejskiej.
Lęk przed sankcjami był też ważnym czynnikiem utrzymywania się określonych
wzorów we wszystkich dziedzinach życia, w szczególności w stosunkach społecznych,
we wzajemnym stosunku rodziców i dzieci, krewnych, sąsiadów, biednych komorników
i zamożnych kmieci.
W omawianej przez nas kulturze chłopskiej ilość podstawowych modeli
w dziedzinie kultury materialnej, w szczególności w zakresie budownictwa, urządzenia
wnętrz, odzieży, pożywienia, zdobnictwa, była stosunkowo ograniczona. W przeciwieństwie
do tego uderzała obfitość sytuacji, które według opinii gromadzkiej wymagały
określonej zwyczajem postaci zachowania się. Te postaci uregulowanego zachowania
się obejmowały zarówno sferę życia rodzinnego, jak stosunki sąsiedzkie,
gromadzkie, międzywioskowe. Z formami ustalonego zachowania się łączyły się odpowiednie
oceny, normy obyczajowe, moralne i prawne. Mimo usilnych jednak tendencji
uniformistycznych społeczność wioskowa nie przedstawiała nigdy zespołu wyrównanego
pod względem zachowania się i zasobów kultury, oczywiście w ramach
poszczególnych klas i warstw społecznych. Wynikało to przede wszystkim z różnych
losów życiowych członków gromady, z niejednolitych warunków bytu, w jakich pozostawali,
oraz z różnych uzdolnień. Poszukiwawcza myśl badawcza wyzwalała się nieraz
z utartych schematów myślowych także w środowisku chłopskim. [...]
S p o ł e c z n o ś ć w i o s k o w a w k u l t u r z e t r a d y c y j n e j .
Jedną z bardzo istotnych cech chłopskiej kultury tradycyjnej w omawianym przez nas
okresie była s i l n a w i ę ź s p o ł e c z n a , jaka stapiała ludność poszczególnych
osad w wioskowe grupy terytorialne mimo istnienia różnic klasowych. Mała stosunkowo
ilość styczności ekonomicznych, administracyjnych, religijnych i oświatowych
z miastem i innymi wsiami, jaka cechowała większość wsi beskidzkich owego czasu,
przy równocześnie stosunkowo słabym stanie społecznych organizacji ogólnochłopskich
sprawiła, że społeczność wioskowa żyła w tym czasie przede wszystkim życiem
własnym i sama w dużym zakresie zaspokajała swoje potrzeby. Bliskie i trwalsze powiązania
łączyły ją głównie z tymi gromadami wiejskimi, które tworzyły parafię. Więź
wioskowa wyrażała się przede wszystkim silnym poczuciem wspólnoty wewnątrz danej
wsi. Jakkolwiek struktura klasowa w tym czasie wykazywała ostre kontrasty manifestujące
się istnieniem kmieci, półkmieci, zarębników i drobnorolnych zagrodników,
chałupników oraz bezrolnej ludności rzemieślniczej, komorniczej i wyrobniczej, to
niemniej istniało poczucie łączności grupowej, które wyrażało się we wspólnej
nazwie, jak: „my Porębianie”, „my Bukowinianie”, „my Rabcanie” itd. [...] Instytucja
pomocy sąsiedzkiej, wymiany darów była stosowana na dużą skalę.
W wypadku sezonowych migracji zarobkowych i pielgrzymek religijnych normalnym
zjawiskiem było grupowe wędrowanie i tworzenie się zespołów pracowniczych,
czy też pątniczych, w oparciu o pochodzenie z jednej wsi lub parafii.
Silne poczucie wspólnoty gromadzkiej znajdowało też wyraz
Kazimierz Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
322
w osiedlaniu się grupowym w miastach i osadach przemysłowych. Nawet na
obczyźnie więź wioskowa znajdowała odbicie w tworzeniu się grupowego osadnictwa
w Stanach Zjednoczonych czy innych krajach wedle pochodzenia
z określonych wsi i parafii.
Gromada wioskowa o silnym poczuciu swojskości posiadała równocześnie
bardzo wyraźną świadomość o d r ę b n o ś c i n a z e w n ą t r z . Mieszkańcy
sąsiedzkich gromad byli zawsze traktowani jak obcy, niepilcy. Wobec nich
obowiązywała zasada dualizmu etycznego, stosowana w niniejszym lub większym
stopniu. „Swojaków nie wolno bić, ale z innych wsi bić to wolno”. [...]
Społeczne funkcje bliskiego i długotrwałego współżycia swojaków w ramach
jednej wioski, zwłaszcza mniejszej, ujawniały się wyraźnie w dziedzinie kultury.
Dawna społeczność wioskowa nie przedstawiała wprawdzie — jak już wyżej
podnieśliśmy — jednolitego obrazu kulturowego. Na tle zróżnicowania klasowego
wytwarzały się bowiem — jak pamiętamy — różnice w konsumowaniu i tworzeniu
dóbr kulturowych między poszczególnymi jej klasami i warstwami. Niemniej
w ramach tradycyjnej społeczności wioskowej wyrastała pewna w s p ó l n o t a
d ó b r k u l t u r o w y c h , zwłaszcza w dziedzinie folkloru i innych wartości
niematerialnych. Szczególnie uderzająca była tendencja tworzenia się pewnych
swoistych cech językowych w obrębie danej gromady, i to zarówno w odniesieniu
do właściwości leksykalnych, jak w zakresie składni i fonetyki. Powstawały w ten
sposób swoiste cechy gwarowe, które nie stanowiły jednak na ogół poważniejszych
odchyleń w stosunku do gwar wsi sąsiednich. W każdej też gromadzie
wioskowej tworzyły się własne pieśni, własne melodie, jak np. nuta cichowiańska
lub nuta czarnodunąjecka. Także w odzieży zaznaczały się pewne odrębności, jak
inne kistki u spodni góralskich, inne parzenice czy boczne naszywki. Tych swoistych
cech przestrzegała społeczność wioskowa; one też stanowiły podstawę do
wyróżnienia ludzi z innych wsi na targach w miasteczkach, na odpustach w innych
parafiach. [...]
Bardzo znamiennym wyrazem więzi łączącej społeczność wioskową w zwartą
grupę terytorialną był zespół wyobrażeń o własnej wartości ludzi tworzących tę
społeczność i o wartości własnej kultury wioskowej. Na wyobrażenia te składały
się zarówno stwierdzenia pewnych konkretnych, realnych cech, jak przede
wszystkim oceny wartościujące własne dążenia, własne zapatrywania oraz różne
urządzenia kulturowe. Ten zespół wyobrażeń możemy określić jako m i t
g r u p o w e j w a r t o ś c i . Najgłębszą treścią tego mitu było podkreślenie
wyższości własnego stylu życia, wartości związanych z własną grupą. [...]
Funkcje społeczne mitu grupowej wartości były dalekosiężne. Zespoły wyobrażeń
o własnej wyższości niosły l e p s z e z b i o r o w e s a m o p o c z u c i e , które
oddziaływało korzystnie na zwartość i siłę wioskowej grupy. Wyobrażenia te
służyły podniesieniu woli życia przez wiarę we własne znaczenie we własne wartości.
Wyrastając ze współżycia gromadzkiego, umacniały z kolei więź między
członkami wioskowej społeczności i ciągłość życia grupowego. [...]
W s p ó ł z a l e ż n o ś c i w k u l t u r z e t r a d y c y j n e j . Współzależności
między poszczególnymi dziedzinami kultury są zjawiskiem naturalnym
i odwiecznym. Niemniej w kulturach wysoko rozwiniętych spotykamy zjawisko
ostrych konfliktów między różnorodnymi, nieraz licznymi systemami wartości, mięKazimierz
Dobrowolski CHŁOPSKA KULTURA TRADYCYJNA
323
dzy siłami starymi i nowymi. Powoduje to procesy rozbicia i dysharmonii w danej
kulturze. Poza tym w kulturach wysoko rozwiniętych poszczególne dziedziny twórczości
ludzkiej uzyskują znacznie większą autonomię wskutek swojej wewnętrznej
rozbudowy i nagromadzenia wartości niż we wcześniejszych fazach rozwoju. Cechą
konkretnej chłopskiej kultury tradycyjnej, która jest przedmiotem naszych rozważań,
był niewątpliwie znaczny stopień współzależności i zharmonizowania. Kultura ta stanowiła
integralną całość, pozostającą — mimo konserwatywnych tendencji —
w pewnym stałym, choć nieraz wolnym ruchu. Każdy dział tej kultury, każdy jej element
kształtował się nie tylko pod wpływem własnych, swoistych sił, ale też pod naporem
potrzeb i sił, w których wyniku powstawały inne dziedziny twórczości kulturowej
człowieka, inne wytwory. Dochodziła do głosu w ten sposób głęboka, dialektyczna
współzależność między poszczególnymi działaniami ludzi i wytworami kultury.
[...]
Fragmenty rozprawy Kazimierza Dobrowolskiego, Chłopska kultura tradycyjna. Próba zarysu na podstawie
materiałów źródłowych XIX i XX w. z południowej Małopolski, opublikowanej w 1958 roku.
Przedruk z wersji poprawionej i uzupełnionej według: Kazimierz Dobrowolski, Studia nad życiem społecznym
i kulturą, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1966, s. 76-108.
324
Stanisław Vincenz
Mała Itaka
Motto:
Sokrates w Fajdrosie Platona: „Ten wynalazek liter zasieje zapomnienie
w duszach ludzkich. Bo człowiek, który się tego nauczy, przestanie ćwiczyć
pamięć, ufając w pismo. Będzie przypominać sobie wszystko
z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z samego siebie, nie
z własnego wnętrza, Nie jest to przecież lekarstwem na pamięć,
a chyba tylko podpórką pamięci. Niegdyś ludzie nie byli tacy przemądrzali,
jak wy młodzi. W prostocie ducha potrafili zapytać dębu
i posłuchać skały, byleby tylko one mówiły prawdę”.
Folk-lore, Volkskultur, civilisation traditionnelle, kultura wsi, oto częściowo przypadkowe,
częściowo dowolne nazwy, które raczej wskazują nam okres, w którym
powstały, niż istotę samej rzeczy. Cóż mówią one właściwie? Kierują nas ku treściom
kulturalnym, które same w sobie trwają od wielu tysiącleci, ale pod wpływem podbojów,
wszelakiej komunikacji, oświaty racjonalistycznej i szeroko stosowanej nauki
wegetują zaledwie zepchnięte do tzw. najniższych warstw społecznych, nie znających
pisma, bądź też w niewielkim stopniu używających pisma i tradycji pisemnej. [...]
Spontaniczna osobliwość folkloru różni się [...] zasadniczo od młodzieńczego wzlotu
fanatycznej religii i jest zupełnie odległa od jej gorącej, ba, gorączkowej potrzeby
zbawienia. Nie potrzebuje żadnej doktryny, nie potrzebuje ideologii ani wiedzy naczelnej.
Jest tak stara, można by rzec tak doświadczona, bo od tysiącleci zakorzeniła się
w swoim sposobie życia i w swoim osobliwym, lecz spontanicznym stylu. Zachowuje
przecie, jak to się nazywa, starą „prawdę starowieków”, właściwie nie dopuszcza niczego
nowego, ale jest skromna, regionalna i bez Pretensji, aby innym regionom cokolwiek
narzucać. Z tym wszystkim potrafiła się wymykać kontroli Kościoła przez wieki.
Przeważnie nie rywalizowała z Kościołem, ale za to podążała swoimi własnymi drogami
i tajnymi ścieżkami, szczególnie w tych dziedzinach, w których Kościół miał
mało do powiedzenia, albo w których nie zajmował określonego stanowiska (jak
eschatologia i kultury zmarłych lub kontakt ze zmarłymi), także tam, gdzie zakazy kościelne
były niewykonalne. Ze swej strony kultura ludowa potrafiła zamaskować lub
Stanisław Vincenz MAŁA ITAKA
325
udekorować niejeden starożytny kult bardzo zręcznie (jak kulty płodzenia
i płodności), aż w końcu, tu i ówdzie, za pomocą poczynań Reformacji, ten i ów kult
zdemaskowano jako bezwstydne pogaństwo.
Dla tradycji ludowej jest bez znaczenia, czy rozdziera się szaty w oburzeniu i rozpaczy
z powodu niezniszczalności pogaństwa i zabobonu, czy też gdy podziwia się ją
poetycko, wynosząc pod niebiosa ten fakt, że „dusza ludu” w niej przetrwała i nadal
żyje. Folk-lore nie daje się łatwo zachwiać ani przekupić, o ile istnieje nadal jego podstawa.
Dlatego można rzec, że Kościół o tyle wykorzystał dobre przysługi folkloru, że
uświęcając to, co ciągle powraca, miał zyskać pewien wpływ na owe „podziemne” tradycje,
głównie przez przemalowanie i przemianowanie.
Uporczywość i niezależność tej tradycji, przypominającej podziemny prąd rzeki,
opiera się na zbiorowości, która nie ogląda się za żadnym tytułem ani uprawnieniem
oprócz tego, co daje jej trwanie. Mimo to nie brak jej wcale, szczególnie w dziedzinie
ceremonii, pewnego momentu zobowiązującego, który także jest związany ze spontanicznością.
Ciałem tej tradycji jest przeważnie społeczność gminy, równolegle, ale
niezależnie od innych gmin. Ta społeczność jest jej wykonawcą, ale wcale nie jest jej
władcą. Ten rodzaj widzialności i ten consensus , użyczają w końcu wszystkim czynnościom
i wszystkim sposobom myślenia trwałości, pewności i omal nieomylności
i nadają jej postać zakończoną i zdecydowaną, podobnie jak blok granitu pozostający
pod tysiącletnim działaniem powietrza i wody przybiera postać określoną — tak że
całość sprawia wrażenie jakiejś nieprzeniknionej monady.
Nie należy przecież sądzić, aby wszystkie te wierzenia, praktyki i zwyczaje ograniczały
się do pewnych miejscowości i aby były przez to ściśle lokalne. Gdy przewędrujemy
rozmaite regiony ludowe Europy, zauważymy niewątpliwie, że wszystkie te
treści wędrują wszędzie i przenikają tak jak ptaki i ryby i podobnie jak melodie. Mimo
lokalne różnice, można ostatecznie porównać folk-lore europejski z wielkim dziełem
sztuki, które ma na uwadze te same potrzeby, a przy tym jest dostępne przeróżnym,
zarówno lokalnym jak i osobistym, interpretacjom. Bo oto co jest domeną tego wielkiego
dzieła sztuki: życie, płodzenie, związek i utrzymanie się społeczeństwa aż do
walki ze śmiercią. Dlatego też folk-lore jest w pewnym sensie uniwersalny, mimo to,
iż nie troska się o rozszerzenie go poza gminę (albo poza jakąś inną jednostkę społeczną
niewiele większą od gminy), a w żadnym wypadku n i e posługuje się propagandą.
Jakiż tedy jest organ rozszerzania się i w ogóle przekazywania tej kultury? Jak
wiemy, nie posługuje się ona pismem. Czyżby miała jakąś własną pamięć, taką która,
o ile to możliwe, nie byłaby wcale zdana na pisemne p o d p o r y pamięci.
O tej właśnie pamięci mówi Platon w powyżej cytowanym motto. A był on
temu stanowi bliższy niż my wszyscy w Europie od wieków. Chociaż prawdę
mówiąc przyczynił się niemało do zachwiania tamtych tradycji. Czyż mamy
zatem wnioskować, że jedynie ustne przekazywanie jest gościńcem godnym takiej
tradycji? Czy mamy raczej nazwać ją ustną tradycją, tradycją żywego słowa?
Chyba nie. Bo przede wszystkim znamy całe kultury, jak starożydowska, jak wedyjska,
jak tradycja Upaniszad i buddyjska, które przynajmniej przez jakiś czas
obywały się bez tradycji pisanej, a później równolegle z pisaną przechowywały
się także ustnie, z tą różnicą (w odróżnieniu od ludowej kultury), że tekstów albo
formuł uczono się na pamięć, systematycznie i umyślnie. I że zarówno to, czego
Stanisław Vincenz MAŁA ITAKA
326
uczono się na pamięć, jak i to, co przepisywano, k o n t r o l o w a n o surowo
celem ortodoksyjnego, niesfałszowanego i magicznie niezawodnego przechowania,
gdyż nie tylko każde słowo, także niejednokrotnie gest przy wygłaszaniu słowa
ma swoją wagę. Jeszcze dziś niektóre buddyjskie kierunki postępują w ten sposób,
że oprócz przepisywanych i drukowanych tekstów swego kanonu młodzi
uczniowie stale uczą się ich na pamięć, tak że nieustannie c a ł y k a n o n jest
zachowany w p a m i ę c i i przez to jego istnienie uważa się za zebezpieczone.
Lecz tradycja ludowa jest innego rodzaju. Jest ona w istocie swej rytmem.
Opiera się przede wszystkim na wielkich rytmach przyrody, na zmianach pór
roku, słońca i księżyca, połączonych z nimi świętach i uroczystościach, a mianowicie,
jak się je nazywa, na pełnych świętach, na półświętach i ćwierćświętach,
których liczba jest wprost nieskończona. Te święta służą z kolei do oznacznia
i nazwy pór roku, i okresów czasu i tworzą różne granice i terminy życia i pracy.
Warto przypomnieć, że starosłowiańska nazwa tych świąt była gody. I stąd
pochodzi rosyjskie słowo god = rok, polskie gody i godny, południowosłowiańskie
ugod (coś, co przychodzi we właściwym czasie), a także w związku
i z tym rosyjski przymiotnik ugodnyj, znaczy stosowny, we właściwym czasie.
Oprócz ogólnych i wspólnych świąt i uroczystości, jak zapalanie ognia na
świętego Jerzego i świętego Jana, są święta, które można nazwać rodzinnymi, jak
wieczór wigilijny, a także święta rodzinne w ściślejszym sensie, jak chrzest, konfirmacja
(na miejsce dawnych postrzyżyn), ponadto wesela i, jeszcze ważniejsze
może od nich, pogrzeby, które właściwie przekraczają z a k r e s r o d z i n -
n y z powodu udziału w nich szerszych kół ludności. Nierzadko tego rodzaju
święta, o ile obchodzi się je z należną pompą i przy licznym udziale ludzi, tworzą
niejako kamienie milowe dla dziejów gminy i służą pamięci danej gminy, lub
nawet powiatu, jako daty chronologiczne (zamiast jakichś świąt państwowych,
narodowych, czy tzw. dat historycznych). Przy tym święta takie są niejako teatrem
obyczaju i okazjami do uczenia się dla pamięci tradycjonalnej. . Ważne
jest to, że przy takich okazjach starożytna Mneme budzi się na nowo i że stanowią
one możność jej ćwiczenia i wprawy, a mianowicie w rozmaitej formie,
jako to pieśni, recytacji, przemawiań i dialogów, gestów, zwyczajów, gier i zabaw.
[...]
Można by tutaj zarzucić, że także w tradycjonalnej kulturze istnieje pewna specjalizacja,
ograniczona do poszczególnych warsztatów (zależna od szerszych kręgów
cywilizacyjnych), a z drugiej strony pewnego rodzaju zawody związane z izolacją.
Jakżeż w takich wypadkach wygląda teza o „specyficznej pamięci”, zarówno z zachowaniem
jej, jak też z jej budzeniem się? Jest przecie widoczne, że nawet tzw.
czysto fizyczna praca nie traci swej psychicznej skorupy, co najmniej atmosfery.
W wypadkach specyficznych, jak w funkcjach czarowników, musi się zachowywać
mowę, przemówienia, formuły czarów, gesty i modlitwy, które towarzyszą nieodzownie
czarowniczym akcjom ognia, wody itp.
Homer daje nam tutaj osobliwe świadectwo, że rzemieślnicy zwani demiurgoj, czyli
pracownicy gminy i wspólnoty, nie istnieją sami dla siebie, lecz dla społeczeństwa. Do
tych zalicza jak wiadomo (w Odysei) wieszczków przyszłości, lekarzy, budowniczych
Stanisław Vincenz MAŁA ITAKA
327
i natchnionych bogiem śpiewaków. Rzuca to pewne światło na s p e c y f i c z n ą
p a m i ę ć , na tę właśnie Mneme, dla której „pożytecznym” jest to, co w całkowitym
sensie jest niezbędne dla utrzymania życia i j e g o s t y l u , i przez to wysuwa się
na pierwszy plan.
Ale gdzież znajduje się i gdzie zaczyna się koniec końców konkretne przedłużanie
tej pamięci? Przede wszystkim (jeśli nie wyłącznie) w dzieciństwie, pośród rodziny,
a jeśli chodzi o zakres szerszy, w otoczeniu gminy. Najliczniejsze treści tej pamięci
wdrażają się w dzieciństwie wraz z całą atmosferą i z całym tłem. Nieraz
w chłopięctwie, najpóźniej we wczesnej młodości. I tak chłopcy ćwiczą się od wczesnego
wieku w różnych robotach męskich, przygotowując się na przykład do rozniecania
ogniska, do polowania, z początku i to wcale wcześnie, przez rozpoznawanie
śladów i zwyczaju zwierząt, w końcu ćwiczą się we wszelkich rodzajach walki. Poza
tym przygotowują się do zwyczajów świątecznych, uczą się długich pieśni i rytuałów,
na przykład dla świąt Bożego Narodzenia. Wiemy z doświadczeń ostatnich lat, że
przerwy wojenne, bądź też masowe wysiedlania wsi, naruszają zarówno specyficzne
umiejętności i zawody, jak tez niszczą obyczaje.
Dziewczęta ćwiczą się w robotach kobiecych, uczą się zwyczajów i pieśni weselnych.
Podobnie jest z innymi „czeladnikami”, czy to w zawodzie pasterskim, czy to
w praktyce budowniczej. Tak samo u kaflarzy i garncarzy (jak niegdyś u twórców
kolorowych witraży) uczniowie, najczęściej najbliżsi krewni, bywali wtajemniczani
w trudną i dlatego trzymaną w sekrecie pracę barwienia. Nieraz działo się to krótko
przed śmiercią samego mistrza, który do końca życia utrzymywał kierownictwo i swój
majsterski autorytet. Podobnie bywało z uczniami czarowników i zamawiaczy, chociaż
w tej dziedzinie najtrudniej dowiedzieć się szczegółów wobec zakorzenionego przekonania,
że tajemnica zachowuje wydajność tych czynności. Do niedawna istnieli jeszcze
lekarze ludowi z niemałą wprawą chirurgiczną i utalentowani, jak to specjalnie
miałem możność obserwować u biednych Żydów na terenie Pokucia i Karpat
Wschodnich. Istnieją także znawcy roślin leczniczych, a poza tym zaklinacze
przeciw chorobom umysłowym i poskramiacze szału. Wszyscy ci uczniowie
i czeladnicy nabyli swe wiadomości w długim obcowaniu z dziadami i ojcami.
Najważniejsze, że nauczyli się tego we wczesnym wieku i w codziennym obcowaniu.
Przez to stają się dzieci i młodzież wiernymi i zakorzenionymi członami
w łańcuchu tej pamięci. Jest zresztą znane, że tam, gdzie kultura tradycjonalna
skłania się ku upadkowi, jej treści zachowują się nadal w pamięci d z i e c i jedynie,
bo wobec wielkich przemian w społeczeństwie dorosłych nie dają się nadal
kontynuować. I tak istnieją okolice, w których jeszcze tylko dzieci chodzą p o
k o l ę d z i e , utrzymując zwyczaje i pieśni, które niegdyś były niemal celebrowane
przez dorosłych. W ten sposób dziecko pozostaje ostatnim świadkiem
starej kultury, bo dziecku tylko jeszcze u c h o d z i praktykować czynności,
których nikt zresztą już nie ceni. [...]
W tym miejscu winniśmy wprowadzić poprawkę naszego stwierdzenia, powyżej
umieszczonego, a mianowicie, że w pewnym sensie niegdyś zarówno w swym
powstaniu, jak i w praktykowaniu kultura tradycjonalna b y ł a w rzeczywistości
kulturą ludową, gdyż była związana z pracą fizyczną, a wszystkie warstwy ludności
należały w tym sensie do „l u d u ”. Przypomnijmy sobie umiejętności
i prace, którymi chlubi się władca Itaki, jak oranie i budownictwo, albo prace,
Stanisław Vincenz MAŁA ITAKA
328
które wykonują kobiety z jego warstwy, jak tkanie, barwienie ubrań i pranie
bielizny.
Istnieją jeszcze inni nauczyciele, a także inne dziedziny uczenia się, które towarzyszą
człowiekowi w ramach tradycjonalnej kultury i piastują go. Oprócz dokładnej
obserwacji zwierząt występują takie siły przyrody, jak: woda, wiatr i grom
jako nauczyciele i jako kierownicy. Nie tylko Homer opowiada nam
o Dodonie „pod niebem zimowym”, w której mieszkają ascetyczni Cellowie (Sellej)
sypiający na ziemi i poruszający się bez obuwia, a nawet z nie mytymi nogami.
Słuchając szumu świętego dębu, występowali oni jako objaśniacze woli najwyższego
boga Dzeusa. Także Plato wskazuje na tę prawdę, którą opowiadają drzewa
i skały. Liczne ślady takiej wiary zawiera opis Grecji przez Pauzaniasza z II
wieku naszej ery. We francuskim folklorze przypisywano do niedawna jeszcze
przeróżnym monolitom, w których kryły się dusze zmarłych, moc płodności, szczególnie
dla młodzieży. To była owa s t a r a p r a w d a praojców, która z drzew
i ze skał mówiła do ludzi. Jej jądrem był „p o ż y t e k ” dla całości życia.
W imieniu tego pożytku, z troski i w poczuciu odpowiedzialności jeszcze teraz
nieraz słucha się tu i ówdzie głosów wody, wiatru i grzmotu.
Owa „wspólnota nieba i ziemi, bogów i ludzi” i jej typ powracający od tysiącleci
(dla Platona podstawa wszelkiej filozofii, bo stara się ciągle o obecność kosmosu
i nie rezygnuje zeń w staczaniu się ku „akosmii”) posiada zrozumiałą skłonność
do iluzji a u t o c h t o n i i od praczasów. Chociaż nie ulega wątpliwości, że
w żadnym z europejskich krajów nie utrzymywała się jakakolwiek „rasa” autochtoniczna,
ba, chociaż trudno uwierzyć, że taka kiedykolwiek istniała1. Przecie skłonność
do takiej w i a r y trwa i powraca na nowo jako p r o j e k c j a duchowego dziedzictwa,
jako odpowiedzialność za to dziedzictwo i jako jego umiłowanie.
Także Ateńczycy wierzyli podobnie, uważając siebie dosłownie za „wyrosłych
z ziemi”. Nawet Plato podejmuje na nowo ten ideał w swoim wzorze idealnej społeczności,
domagając się utrzymania i rozszerzenia takiej iluzji, nawet jeśli to wymaga
wielkiej siły perswazyjnej, aby w nią uwierzono. Co prawda czyni to w swej Republice
z pewnym wahaniem, gdyż przyznaje, że chodzi tu „o pewne dobrze pomyślane
k ł a m s t w o ”. Ostatecznie ten wzór był przez Platona planowany racjonalnie, co
najmniej uzasadniony racjonalnie, ale gdyby kiedyś spróbowano jego urzeczywistnienia
właśnie dlatego, przypadłby mu ten sam los, który spotkał kłamstwa XX wieku,
wcale nie tak dobrze pomyślane, za pomocą których przedsięwzięto fabrykację mitów
w retorcie, i to w przyspieszonym tempie. Widocznie mity mają jeszcze wyższą
moralność niż ta, która chce czegoś dokonać za pomocą dobrego zamiaru i dobrego
pomyślenia. Toteż wiara w autochtonie, o ile jeszcze utrzymuje się, nie ma w sobie ani
pyłu jakiejkolwiek ideologii rasowej czy nacjonalistycznej. Społeczności, które ją zachowują,
nie bywają nigdy opanowane przez jakąkolwiek wiarę techniczną, czy mechaniczną,
bo nie podejmują żadnego kroku bez modlitwy albo magii, to znaczy bez
nieustannej obecności czyhających niebezpieczeństw, bez wdzięczności dla Boga
i wobec przodków. Ta wiara w autochtonie należy do kultury tradycjonalnej i jest jej
wytworem i zakończeniem.
Poeta Szwajcarii romańskiej, który zdeklarował swą przynależność do kultury chłopskiej
Charles Ferdinand Ramuz powiada: Il y en a qui sont seulement posés dans un
1 Por. Vallois, U anthropologie de la population française, Paris 1943.
Stanisław Vincenz MAŁA ITAKA
329
pays; lui quand on le demandait: ,,D'oú es-tu?”, il pouvait répondre: „Je suis d'ici
depuis t o u j o u r s ”2.
Obywatelstwo światowe bez szczególnej odpowiedzialności i bez innych ofiar
i kosztów, jak koszty biletu okrętowego, jest nietrudne do osiągnięcia i jest rzeczą
wcale tanią. Dlatego, jeśli podśmiewamy się nad „autochtonami” z ich horyzontem
głęboko sięgającym, ale mimo to rzekomo wąskim, bo lokalnym, nie możemy przecież
odmówić temu spojrzeniu wstecz pewnego podziwu, gdyż jest autentycznym i głębokim
rozszerzeniem duszy. Co więcej, jedynie na podobnych drogach możemy my sami
szukać wzoru dla poszukiwania lub utrzymania głębokich związków. A czy
przyjdzie komu z nas do głowy, gdy posługuje się nowożytnym narzędziem, odczuwać
wdzięczność lub wyrażać wdzięczność wobec kosmosu, z którego pierwiastków
i żywiołów składa się to narzędzie, bądź też co najmniej wspominać wdzięcznie
tych odkrywców, pionierów, czasami męczenników nauki, którym je zawdzięczamy,
i w ten sposób z tej właśnie okazji rozszerzać nieustannie swój horyzont myślowy
i duchowy.
Chyba nie. Bo po prostu sądzimy, że takie czy inne narzędzie nie zobowiązuje
więcej do niczego, jak do uczciwego zapłacenia za narzędzie i do właściwego
używania go w naszym własnym interesie. Może dlatego stało się możliwe, że tak
nadużywamy sławionych dobrodziejstw nauki wbrew zamiarom jej twórców,
przeciw sensowi nauki, a przy tym z tak lekkim sercem, bez świętego drżenia,
bez uczucia, c o właściwie naruszamy przez takie nadużycia i pod jakie postacie naszej
przyszłości podkładamy miny duchowego dynamitu.
Rzecz bowiem w tym, że pojmujemy pożytek jedynie w jakoby bezpośrednim,
a właściwie w całkiem m a ł o s t k o w y m s e n s i e , bez dalszego spojrzenia
przed siebie, które zresztą pozostawimy trosce wielkich organizacji
(a ostatnio państwu), płacąc im nierzadko wygórowaną ceną: bez spojrzenia ku
rytmom wciąż powracającego życia, tj. bez spojrzenia na to, co w i e c z n e
w człowieku. [...]
Fragmenty nieukończonego, opublikowanego z rękopisu eseju Stanisława Vincenza Mała Itaka. Rozważania
o kulturze ludowej. Tekst powstał przed marcem 1958 roku.
Przedruk według wydania: Stanisław Vincenz, Po stronie dialogu, t. 1, z Przedmową Czesława Miłosza, PIW,
Warszawa 1983, s. 162-177.
Tytuł zachowano, ze względu na skróty pominięto natomiast podtytuł.
2 „Są tam tacy, ledwie zainstalowani w kraju, ale on, jeśli go spytać: „Skąd jesteś?” mógłby
odpowiedzieć: „Jestem stąd od z a w s z e ” (przyp. red. tomu).
330
Zagadnienia
Umysłowość pierwotna jako umysłowość prelogiczna, mistyczny charakter wyobrażeń
zbiorowych (obraz, podobizna, imię, nazwa, cień, sen), prawo partycypacji,
związki totemiczne; ludowa „ontologia” — panpsychizm, i „technologia” — wielofunkcyjność
czynności i wytworów; wspólnotowy typ więzi społecznej i organizacji
terytorialnej, oralność, autorytet tradycji — autorytet starości, konformizm; folklor,
pamięć gminy, pamięć rodzinna, wartość „starej prawdy” i tradycji autochtonicznej.
Lektury uzupełniające
Bachtin Michaił, Twórczość Franciszka Rabelais'go a kultura ludowa średniowiecza
i renesansu, przeł. A. A. Goreniowie, oprac., wstęp, koment. i weryfikacja przekładu
S. Balbus, Kraków 1975, s. 654.
Buchowski Michał, Magia i rytuał, Warszawa 1993. Zwłaszcza rozdz. I, Wprowadzenie:
magia jako typ kultury, s. 8-22.
Bystroń Jan Stanisław, Kultura ludowa, Warszawa 1936, wyd. 2— 1946, s. 464.
Caillois Roger, Żywioł i ład, przeł. A. Tatarkiewicz, Warszawa 1973. Cz. Człowiek
i „sacrum”, s. 59-183.
Czarnowski Stefan, Kultura religijna wiejskiego ludu polskiego, [w:] tegoż autora,
Kultura, Warszawa 1956, s. 88-107.
Czerwiński Marcin, Magia, mit i fikcja, Warszawa 1975. Zwłaszcza rozdz. 1 Kultury
pierwotne — warstwa pierwotna, s. 16-26; rozdz. 2, Magia — technika, s. 27-
52.
Durkheim Emile, Elementarne formy życia religijnego. System totemiczny w Australii,
przeł. A. Zadrożyńska, wstęp i red. naukowa E. Tarnowska, Warszawa 1990.
Zwłaszcza księga druga, Wierzenia pierwotne, s. 91-286.
Eliade Mircea, Traktat o historii religii, przeł. J. Wierusz-Kowalski, Łódź 1993.
Zwłaszcza rozdz. I, Wprowadzenie: struktura i morfologia „sacrum”, s. 7-42.
Frazer James George, Złota gałąź, przeł. H. Krzeczkowski, przedmowa J. Lutyński,
Warszawa 1962. Rozdz. 3, Magia sympatyczna, s. 37-69; rozdz. 4, Magia i religia,
s. 70-83; rozdz. 5, Magiczna władza nad pogodą, s. 84-102.
Guriewicz Aron, Problemy średniowiecznej kultury ludowej, przeł. Z. Dobrzyniecki,
Warszawa 1987. Rozdz. pt. Kultura ludowa w zwierciadle „ksiąg pokutnych”, s.
127-169.
Lévi-Strauss Claude, Antropologia strukturalna, przeł. K. Pomian, Warszawa 1970.
Rozdz. VI, Pojęcie archaizmu w etnologii, s. 167-187.
Lévi-Strauss Claude, Myśl nieoswojona, przeł. A. Zajączkowski, Warszawa 1969.
Zwłaszcza rozdz. I, Wiedza konkretu, s. 5-55.
Malinowski Bronisław, Argonauci Zachodniego Pacyfiku. Relacje o poczynaniach
i przygodach krajowców z Nowej Gwinei, oprac. i posłowie A. Waligórski,
przeł. B. Olszewska-Dyoniziak i S. Szyszkiewicz, Warszawa 1981. Zwłaszcza
rozdz. XVII, Magia a Kula, s. 501-544; rozdz. XVIII, Potęga słów w magii.
Niektóre dane językowe, s. 545-586.
331
Malinowski Bronisław, Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich, przeł. J. Obrebski,
[w:] tegoż autora, Dzieła, t. 2, Warszawa 1980, s. 9-96.
Mauss Marcel, Hubert Henri, Zarys ogólnej teorii magii, przeł. M. Król, [w:] Marcel
Mauss, Socjologia i antropologia, Warszawa 1973, s. 1-208.
Mieletinski Eleazar, Poetyka mitu, przeł. J. Dancygier, wstęp M.R. Mayenowa, Warszawa
1981. Cz. II, Klasyczne formy mitu i jego odbicie w folklorze narracyjnym,
s. 199-341.
Mrozek-Dumanowska Anna, Człowiek w labiryncie magii, Warszawa 1990, s. 200.
Robotycki Czesław, Tradycja i obyczaj w środowisku wiejskim. Studium etnologiczne
wsi Jurgów na Spiszu, Wrocław 1980, s. 124.
Shils Edward, Tradycja, przeł. J. Szacki, [w:] Tradycja i nowoczesność, wybór J. Kurczewska
i J. Szacki, wstęp. J. Szacki, Warszawa 1984, s. 30-90.
Siekierski Stanisław, Etos chłopski w świetle pamiętników, Kraków 1992. Rozdz.
VIII, Folklor, s. 171-189, rozdz. IX, Wiano, s. 190-206.
Stomma Ludwik, Antropologia kultury wsi polskiej XIX w., Warszawa 1986, s. 268.
Sulima Roch, Słowo a wartości kultury, [w:] Słowo i etos, Kraków 1992, s. 23-51.
Sulima Roch, Źródło i pion. Figury myślenia o ludowości, [w:] tegoż autora, Literatura
a dialog kultur, Warszawa 1982, s. 75-116.
Tomiccy Joanna i Ryszard, Drzewo życia. Ludowa wizja świata i człowieka, Warszawa
1975, s. 224.
Winch Peter, Rozumienie społeczeństwa pierwotnego, przeł. B. Szawiel, [w:] Racjonalność
i styl myślenia, red. E. Mokrzycki, Warszawa 1992, s. 242-295.