Polska bez zębów
27 kwi, 08:18
Jacek Gądek / Onet
Strategia Bezpieczeństwa Narodowego RP już w pierwszym punkcie wspomina o wartościach chrześcijańskich. 10 przykazań to jednak nie zasieki. 48 myśliwców F-16 też nie ma swojej docelowej siły bojowej. Potencjalnie najwięcej w razie agresji na Polskę może dać art. 5 traktatu o NATO i pomoc sojuszników z USA na czele. Bo wszyscy żołnierze naszej armii mogliby się zmieścić na Stadionie Narodowym.
Źródło: Onet
Hipotetyczne scenariusze agresji na Polskę można mnożyć. - Czego innego wymagać się będzie w konfrontacji ze światowym hegemonem, czego innego w starciu z małym państwem regionu - mówi Onetowi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych, który stał na czele wielonarodowej dywizji w Iraku.
Bez NATO niewiele możemy
Jednak w każdym scenariuszu prezydent - na wniosek premiera - mianowałby Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych. A dalej? Gdyby doszło do samodzielnego starcia na Bałtyku polska Marynarki Wojennej nie miałaby szans z rosyjską Flotą Bałtycką. Gdyby lotnictwo niemieckie bądź rosyjskie przypuściło atak -
również stalibyśmy się łatwym celem. Gdyby zmasowane wojska lądowe tych państw przekroczyły granice na wschodzie bądź zachodzie - podobnie.
Przy dzisiejszych regułach gry wojennej, to nie cywile są celem, ale strategiczne miejsca i kluczowi ludzie - lotniska, sprzęt, centra dowodzenia, linie zaopatrzenia, siedziby władz, przywódcy państwowi i wojskowi - nie budynki mieszkalne.
Zatem czas budowania bunkrów dla cywilów minął. Dziś przed atakiem lotniczym czy atomowym zwykli ludzie mogą się chronić bardziej we własnych piwnicach, niż pod gigantycznymi żelbetowymi kopułami. Choć te istnieją, często jako zabytki, w których przechowuje się wina, bądź są po prostu porzuconymi pamiątkami po II wojnie światowej. Np. w Szczecinie zachował się największy podziemnych schron dla cywili - pod dworcem kolejowym.
Dziś jako schrony wykorzystuje się podziemne kondygnacje cywilnych obiektów. W samym Poznaniu jest ich ponad 100 w szkołach i zakładach pracy czy instytucjach, a ponad 300 dla pozostałej ludności. W czasie wojny za ochronę ludności, zabytków, infrastruktury odpowiada wtedy Obrona Cywilna Kraju, którą dowodzą wojewodowie i lokalni samorządowcy (prezydenci miast, starostowie, wójtowie).
W kleszczach geopolityki
Dysproporcje w liczebności armii i jakości uzbrojenia są bezwzględne. Niemcy: 250 tys. Rosja: ponad 1 mln żołnierzy plus 73 tys. armii Białorusi. Porównywalną armię mają za to Ukraińcy - 130 tys.
- Generalnie sami jako państwo, bez NATO, niewiele możemy. Aktualne prognozy nie zatrważają nagłym wybuchem wojny. Co wcale nie znaczy, że należy takie zagrożenie wykluczyć. Sytuacje w świecie zmieniają się dynamicznie. Powiedziałbym, że zagrożenia nabrzmiewają - ocenia gen. Skrzypczak.
Inaczej sytuacja wyglądałaby w konflikcie z mniejszymi sąsiadami. Wymachujący szabelką i grożący "walnięciem z zaskoczenia" prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka musiałby polec. Podobnie państwa nadbałtyckie i sąsiedzi z południa. Co ciekawe, to polskie myśliwce patrolują obecnie strefę powietrzną Litwy. Słowem: Polska jest znaczącą siłą w regionie, ale wobec Niemiec czy Rosji jest bezbronna.
Prawie 100 tys. żołnierzy
Mimo postępującej robotyzacji, bez ludzi nie ma armii. Tymczasem liczba polskich żołnierzy systematycznie spada. Z końcem marca Wojsko Polskie liczyło 95 542 osób (w tym 102 generałów i ok. 20 tys. oficerów), podczas gdy trzy lata wcześniej - 130 tys.
Co ciekawe i źle wróży, Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że rośnie problem absencji żołnierzy zawodowych podczas testów sprawności fizycznej. Do takiego testu nie przystępuje średnio co 10. żołnierz.
Armia ma za sobą reformę. Jak mówi nam Andrzej Kiński, red. nacz. „Nowej Techniki Wojskowej”, WP na razie przeszło z systemu obowiązkowego poboru do armii ochotniczej (nazywanej też zawodową), a teraz jej zadaniem jest osiągnięcie profesjonalizmu.
Po pierwsze: ludzie
- Najmocniejsza strona polskiej armii to doświadczeni żołnierze, kapitał jakiego nam inni zazdroszczą - mówi Onetowi gen. Skrzypczak. Powód? „Nasi chłopcy” walczyli w Iraki i wciąż są w Afganistanie. - Misje zmieniły nasze wojsko znacząco. Tam są wojny - dodaje. Doświadczenia te zaprocentowałyby w ewentualnej wojnie z agresorem, tu w Polsce.
Jak mówi Onetowi były dowódca wojsk lądowych, o sile armii w zasadniczy sposób stanowią wyszkoleni żołnierze, jakość dowódców i zmotywowane rezerwy. I tutaj jest problem. Narodowe Siły Rezerwowe kuleją. - Program NSR jako pomysł jest dobry. Jego organizacja i realizacja jest maksymalnie nieudolna - stwierdza. A obsadzanie rezerwistami wakatów w jednostkach specjalistycznych nazywa wręcz sabotażem. NSR przyciągnęły dotychczas 16 tys. osób (miało być 20 tys.).
Po pierwsze ludzie. A po drugie sprzęt.
Strategia Bezpieczeństwa Narodowego RP już w pierwszym punkcie wspomina o wartościach chrześcijańskich. 10 przykazań to jednak nie zasieki. 48 myśliwców F-16 też nie ma swojej docelowej siły bojowej. Potencjalnie najwięcej w razie agresji na Polskę może dać art. 5 traktatu o NATO i pomoc sojuszników z USA na czele. Bo wszyscy żołnierze naszej armii mogliby się zmieścić na Stadionie Narodowym.
Uzbrojenie - część to zabytki
Walka na gołe pięści jest dobra przy honorowych pojedynkach, ale nie w konfliktach państw. Tu liczy się sprzęt. Tym ciężkim na stanie polskiej armii są m.in. czołgi T-72, PT 91 (753 szt.) i Leopard 2A4 (128 szt.), bojowe wozy piechoty i transportery opancerzone (ok. 1500 szt.), do tego artyleria (ponad 1000 szt.).
Ta ostatnia nie robi wrażenia: 2S1 Goździk (z lat 60.), samobieżna armatohaubica 1977 Dana (z lat 70.), BM-21 Grad (lata 60.), 9P133 Malutka-P (lata 60.), 9K52 Łuna-M (lata 60.). Za to WR-40 Langusta to najnowsza konstrukcja.
W ocenie gen. Skrzypczaka technika bojowa „lądówki” jest przestarzała. - Praktycznie armaty 125 i 73 mm oraz ppk Malutka (wprowadzona do uzbrojenia w 1961 r.! - red.) to obiekty zabytkowe. I w mojej ocenie niebezpieczne dla własnego wojska - podkreśla. Dodaje, że niestety jesteśmy daleko z tyłu. - Modernizacja od lat mocno kuleje. F-16 i Rosomaki tego obrazu nie zmienią.
Ile warte są nasze F-16?
O ile Rosomaki sprawdziły się na froncie afgańskim, to F-16 nie miały okazji. Uczestniczą za to w NATO-wskich ćwiczeniach i są dumą polskiego lotnictwa, ale w razie otwartego konfliktu mogłyby paść ofiarą
lotnictwa agresora szybciej, niż maszyny służące np. w armii amerykańskiej.
- F-16 jako same nie znaczą wiele. Dziwi, że po tylu latach nie osiągnęły pełnej zdolności, aby na przykład wspierać wojska lądowe w Afganistanie - ocenia Skrzypczak. Chodzi np. o to, że Jastrzębie nie mają pełnej możliwości obrony indywidualnej. Brak im najnowszej wersji systemu AIDEWS. - Samoloty F-16 mają pełną zdolność bojową i mogą wykonywać wszystkie przewidziane dla nich zadania - podaje jednak MON.
Ale są i dobre informacje. Niedawno Amerykanie podali, że Polska chce kupić 93 rakiety taktyczne Sidewinder AIM-9X-2 Block II, 4 rakiety szkoleniowe CATM-9X-2, 65 rakiet AIM-120C-7, 42 bomby kierowane Paveway II GBU-49, 200 bomb JDM, 642 bomb BLU-111, 127 klasycznych Mk82, 9 silników F-100-PW-229, 28 urządzeń do nocnej obserwacji (Night Vision Devices) i tzw. Połączonego Systemu Planowania Misji. Całość za ok. pół miliarda dolarów. To i tak stosunkowo niewiele, bo program samolotowy F-16 kosztował 3,5 mld dol.
Piloci są już Combat Ready
Na wspomniane bomby trzeba poczekać, ale piloci - szkoleni również w USA - są. Normy NATO-wskie zakładają jednak, że na jeden samolot powinno przypadać min. 1,5 pilota. Tymczasem w Siłach Powietrznych ten wskaźnik jest niższy i można się było tego spodziewać, bo szkolenie trwa od 21 do 30 miesięcy. Po nim piloci mają status Basic. Następnie przechodzą przeszkolenie na polską wersję Jastrzębi (Mission Qualification Training). I na końcu trening zaawansowany do uzyskania statusu Combat Ready, czyli gotowości do działań bojowych.
Jak informował szef SP gen. Lech Majewski, pilotów ze statusem Combat Ready jest w Polsce ok. 50, na wszystkich 60. Program szkoleń ma się zakończyć na przełomie 2012 i 2013 r. Wtedy na jednego Jastrzębia ma przypadać 1,5 pilota - czyli będzie ich 72.
Jak mówi nam Andrzej Kiński, fakt, że inspekcja w ramach NATO-wskiego programu TACEVAL wypadła pozytywnie oznacza, że program F-16 jest realizowany sprawnie. Piloci na Jastrzębiach wylatali już ok. 30 tys. godzin. - Te samoloty latają bardzo intensywnie - podkreśla.
Obok Jastrzębi Siły Powietrze mają w dyspozycji: samoloty MiG-29 (31 szt.) i Su-22 (48 szt.), 11 transportowych maszyn CASA C-295, 5 Herculesów. Ze śmigłowców: ponad 60 sztuk modeli Mi i mniejsze
maszyny polskiej konstrukcji (Sokół i SW-4). Świeżym nabytkiem są drony (bezzałogowce), które działają w Afganistanie. Do tego w priorytetach MON zapisano pozyskanie kolejnych bezzałogowców (rozpoznawczych i uderzeniowych) jak i zakup 16 nowych samolotów szkolno-treningowych.
Obrona przeciwrakietowa „roślinami doniczkowymi”
Gdyby w kierunku Warszawy wystrzelono rakietę balistyczną, to polskie wojsko nie byłoby w stanie samodzielnie jej przechwycić, zniszczyć w locie. A tak głośno było o amerykańskich rakietach Patriot i tarczy antyrakietowej. Co z tego wyszło?
Jak informuje nas MON, aktualnie Patriotów u nas nie ma. Ale bywają. Zgodnie z umową z USA bateria pojawia się w Polsce raz na kwartał - w celach szkoleniowych. Gdy zapadały decyzje ws. Patriotów, polski wiceminister ON miał mówić nawet, że Amerykanie mogli równie dobrze co szkoleniowe Patrioty dostarczyć „rośliny doniczkowe”. Bo stanowią podobną wartość obronną.
W Polsce miała też powstać baza tarczy antyrakietowej (10 rakiet), ale mimo podpisanego w 2008 r. porozumienia, nie zostanie ono zrealizowane. W przyszłości mają się pojawić mobilne rakiety SM-3. Chyba, że program antyrakietowy znów zmieni kurs.
Krajowa obrona przeciwlotnicza co prawda istnieje, ale czeka na modernizację. Eksperci oceniają nawet, że stworzenie nowego modelu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, to największe zadanie stojące przed armią w tej dekadzie. W minionej celem nr 1 był program samolotowy.
Tymczasem dzisiejszy jej obraz jest smutny. - Polska armia czeka przede wszystkim na nowy, zintegrowany z NATO system obrony powietrznej z elementami obrony przeciwrakietowej. To ma zapewnić żywotność państwu i armii w przypadku zagrożenia. Niestety dysponujemy tylko poradzieckimi systemami, których potencjał jest znikomy, a wszelkie modernizacje techniki poradzieckiej to wyrzucanie pieniędzy w błoto - ocenia gen Skrzypczak. I dodaje, że wartość naszej obrony powietrznej - poza bliskim zasięgiem - jest znikoma.
W swoich priorytetach MON zapisał modernizację Marynarki Wojennej. Tutaj wyzwanie jest gigantyczne i rozłożone na dziesięciolecia. Dlaczego? Nawet wiceminister ON Marcin Idzik mówi o archaicznym modelu jej działania. A szef floty adm. Tomasz Mathea nie kryje, że to jeden z najbardziej zaniedbanych rodzajów sił zbrojnych.
Marynarka liczy 7,5 tys. osób kadry zawodowej, a na stanie ma dwie fregaty rakietowe - ORP Pułaski i Kościuszko - które były darem USA. A do tego: trzy korwety; kolejne trzy małe okręty rakietowe i pięć okrętów podwodnych. Plus pomniejsze jednostki. W Gdyni cumuje też ORP Błyskawica (r. 1937), ale już tylko w roli muzeum.
Obecna flota idzie na dno. Za kilka lat pozostanie jeden okręt podwodny. A do 2025 r. z obecnej floty nie pozostanie już prawie nic, co nadawałoby się do użytku. Remonty starych okrętów są zarzucane, a trwający 10 lat program budowy korwety Gawron (który pochłonął 400 mln zł) zakończył się jedynie zespawaniem kadłuba. Teraz będzie on sprzedany, bo program skasowano.
Tymczasem Flota Bałtycka Rosji liczy ok. 90 okrętów, w tym dwa niszczyciele rakietowe, trzy fregaty i ponad 20 korwet (Polska ma trzy). A prasa ze wschodu donosiła o planach rozbudowy floty.
Wydatki na armię
Ta dysproporcja wynika ze skali wydatków na armię.
W Polsce 1,95 proc. budżetu państwa idzie na cele militarne. Na tle Europy i świata - poniżej średniej. Jak podano w raporcie Stockholm International Peace Research Institute, wydatki militarne są największe w Stanach (w liczbach bezwzględnych).
Oto odsetki PKB państwa na takie cele. USA - 4,7 proc. Chiny - 2. Rosja - 3,9. Wielka Brytania - 2,6. Francja - 2,3. Japonia - 1. Indie - 2,6. Arabia Saudyjska - 8,7. Niemcy - 1,3. Brazylia - 1,5. Średnia światowa - 2,5. Co ciekawe, Rosjanie rok do roku (2010-2011) zwiększyli wydatki o 9,3 proc!
Art. 5 pomoże?
W rozmowach z zachodnimi dziennikarzami, którzy przybyli do Warszawy w związku z wizytą Baracka Obamy w Polsce, można było usłyszeć: - Czego się boicie? Ataku Rosji? Przecież jesteście w NATO i Unii Europejskiej, jesteście bezpieczni.
Taka opinia wydaje się oczywista: Polska jest w NATO, a NATO ma obowiązek obrony Polski w razie jakiejkolwiek agresji. Proste. Obowiązek, a jego spełnienie to jednak dwie różne kwestie. Amerykański politolog Ron Asmus (zm. w 2011 r.), pisał trzy lata temu, że wejście Polski do NATO i UE wywołało „nadmierny optymizm”. Jak dodał, gdy pisał te słowa (2009 r.), nie istniały nawet oficjalne plany militarnej obrony tych krajów nadbałtyckich. Nie krył też, że obietnice („powołanie specjalnego korpusu posiłkowego służącego ochronie bezpieczeństwa w regionie”) nie zostały dotrzymane. Podsumował, że zobowiązania sojusznicze pozostały na papierze.
Dopiero w 2010 r. NATO przyjęło - w tajemnicy, która wyciekła - plan obrony Polski (oraz Litwy, Łotwy i Estonii) na wypadek agresji np. ze strony Rosji. Operację obronną ochrzczono mianem "Eagle Guardian". Co ważne: to pierwszy plan obrony Polski przez Pakt.
Plan szybko oprotestowała Rosja. A Polska przyjęła sceptycznie.
"Eagle Guardian", czyli co?
"Eagle Guardian" zakłada, że w razie agresji na Polskę w naszej obronie stanąć ma dziewięć NATO-wskich dywizji (z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Polski). Porty w zachodniej Polsce jak i te niemieckie miałyby służyć za miejsce desantu morskiej piechoty oraz przyjecie okrętów wojennych USA i Wlk. Brytanii. Kluczową rolę miałby odegrać port w Świnoujściu.
Konieczność opracowania takich planów uzmysłowił Paktowi dopiero cyberatak na Estonię (2007, najprawdopodobniej jego źródła były w Rosji) i wojna w Gruzji.
Na niedługo przed przyjęciem planów okazało się też, że wojska Federacji Rosyjskiej ćwiczyli atak konwencjonalny na terytorium państw nadbałtyckich. A także atak nuklearny.
Ale czy na NATO można liczyć?
Obowiązywanie art. 5 traktatu o NATO może wprowadzić błogostan. Uzasadniony? - (Artykuł ten) gwarantuje obronę kolektywną. Natomiast bezgraniczna wiara w trwałość Sojuszu jest błędem. My mamy złe doświadczenia historyczne. Byli tacy, co za Gdańsk umierać nie chcieli i zostaliśmy sami. Zatem z całym przekonaniem twierdzę, że nasza duża zdolność do obrony swojej suwerenności samemu daje gwarancję na realizację wymienionego artykułu. Słabego łatwo poświęcić dla pokoju. Z silnym można więcej - zasiewa wątpliwość gen. Skrzypczak.
Ową trwałość sojuszy Polska stara się utrzymać poprzez zaangażowanie w misjach zagranicznych. - My jesteśmy od początku wiarygodni i zaangażowani. Niestety nie o wszystkich członkach Sojuszu można to powiedzieć - mówi były dowódca wojsk lądowych. Aktualnie na misjach zagranicznych znajduje się 2870 polskich żołnierzy - głównie w Afganistanie (2500) i Kosowie (220).
Problem obronności Polski jednak narasta wraz z przesuwaniem przez USA swojego zainteresowania z Europy na Azję, Afrykę i Amerykę Południową. - Tam są wszelkie dobra. Stara Europa niech broni się sama - podsumowuje politykę USA gen. Skrzypczak.
Działania terrorystyczne - GROM obroni?
Wojska Specjalne to ok. 3 proc. stanu osobowego Sił Zbrojnych - czyli ok. 3 tys. żołnierzy - ale dokładna liczba żołnierzy służących w WS jest informacją wrażliwą. Nie jest upubliczniana.
W przypadku chirurgicznych działań obronnych - wymagających użycia komandosów - Polska może czuć się bezpieczniej niż w razie masowego starcia wojsk. Powód? GROM prezentuje światową klasę. - Jeśli chodzi o Wojska Specjalne, to nie mamy się czego wstydzić, bo są one na poziomie najlepszych jednostek w NATO - ocenia Andrzej Kiński. Na dowód tego: żaden polski GROM-owiec nie zginął w misji bojowej, choć jednostka działała i w Iraku, i w Afganistanie.
Na dziś GROM to w zasadzie taka wisienka bez tortu. Ale posiadanie takiej jednostki jest bardzo ważne. Gen. Skrzypczak: - Zagrożenie atakami terrorystycznymi w Polsce utrzymuje się moim zdaniem na stałym poziomie. Mniejszym aniżeli w Europie Zachodniej. Nie jesteśmy najważniejszym przeciwnikiem. Nie możemy jednak tego zagrożenia lekceważyć.
Osama bin Laden już nam groził. I sam zginął
A jak realne było i jest to zagrożenie? - Zastrzegamy (al-Kaida - red.) sobie prawo uderzania w dogodnym czasie i miejscu we wszystkie kraje uczestniczące w tej niesprawiedliwej wojnie - mówił Osama bin Laden w 2003 r. I tu wymienił Polskę. Trwała wtedy wojna w Iraku, a polskie wojska w niej uczestniczyły. Wieszczone zamachy w Polsce (choć w innych krajach już tak) jednak nie nastąpiły, a sam bin Laden został zgładzony w 2011 r. Amerykanie nakarmili jego prochami ryby w oceanie.
Zagrożenie z pewnością by wzrosło, gdyby Polska zaangażowała się w interwencję w Iranie, gdyby ta w ogóle doszła do skutku. Czy jednak polski rząd by się zdecydował na wysłanie kontyngentu? Odpowiedzi nie ma. Przy okazji wojny w Libii, staliśmy obok.
- Obecność polskich wojsk na misjach zagranicznych na pewno wpływa na zagrożenie terrorystyczne w kraju, ale od samego potencjalnego zagrożenia do ataku droga jest daleka, choć trzeba się z tym niewątpliwie liczyć - ocenia Andrzej Kiński.
Gdzie te roboty?
Skrzypczak sumuje: - Jeżeli mamy być w pierwszej lidze, to musimy zacząć robotyzować polskie wojsko. Roboty opanowują pole walki - lądowe, morskie i powietrzne, bo mają nieprawdopodobne możliwości. W Polsce jeszcze niedoceniane, a może raczej niezauważone. I w zastraszającym tempie zostajemy z tyłu w tym temacie. Wszyscy deklarują, że życie żołnierza jest najważniejsze. Wszyscy, za wyjątkiem urzędników wojskowych, którzy stanęli na poziomie wiedzy z lat 90.