Życie w piekle. Zabójca, którego kochano
Fot. Getty Images
To człowiek, za którym wszyscy poszliby w ogień. Spędził lata w prawdziwym piekle. Schwarzenegger wygląda przy nim jak Mały Książę. O jego życiu opowiada teraz gen. Petelicki. - Tego człowieka wszyscy się bali, to urodzony zabójca - mówi wprost.
Komandor Richard Marcinko, twórca legendarnej jednostki Navy SEALs Team Six, której członkowie rok temu zabili w Pakistanie Osamę bin Ladena, to niezwykle barwna postać. Przekonuje o tym jego książka "Komandos", która ukazała się nakładem Wydawnictwa "Znak". "Przy Marcince Arnold Schwarzenegger wygląda jak Mały Książę" - podsumował recenzent "The New York Times Book Review".
Navy SEALS, Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych Morze, Powietrze i Ląd, to siły specjalne, które powstały w 1961 roku. Ich początki sięgają jednak czasów II wojny światowej, gdy utworzone zostały Podwodne Jednostki Niszczycielskie (UDT). Komandosi przechodzą rygorystyczny program treningowy. Ci, którzy przejdą przez szkolenia, spędzają całe lata w piekle wojny.
Marcinko jest postacią kontrowersyjną. "Po 30 latach, 3 miesiącach i 17 dniach służby" odszedł z armii; później został skazany na 21 miesięcy za przestępstwa finansowe. Mimo to jest teraz cenionym znawcą wojskowości, prowadzi też szkolenia dla biznesmenów. O autorze książki "Komandos" i siłach specjalnych mówi dla Onetu gen. Petelicki, recenzent polskiego wydania.
Jacek Gądek: - Ile osób zabił komandor Richard Marcinko?
Gen. Sławomir Petelicki (twórca i dwukrotny dowódca jednostki GROM): - Wśród komandosów jest zasada, że się o tym nie mówi - nie liczy się ofiar. Co innego ze snajperami, który mają tak zwane zaliczenia. Jednak Marcinko w książce pisze, ilu przeciwników zabito w każdej akcji.
A i ile osób ocalił w swojej karierze komandosa?
Na pewno wiele. On się nastawił na zespół i sam dla siebie nie był ważny. Zależało mu na tym, aby nikt spośród jego ludzi nie zginął i nie został ranny. Jako dowódca nie był egoistą.
Na skali profesjonalizmu gdzie by pan umieścił komandora Marcinko?
Zwierzchnicy wybrali właśnie jego, by stworzył coś niezwykłego - Team Six, który jest już legendarny. Jeśli człowiek jest wybierany do takiego zadania, to znaczy, że ma wyjątkowe cechy.
"The New York Times" napisał, że "przy Marcinko Arnold Schwarzenegger wygląda jak Mały Książę". Ile w tym prawdy?
To człowiek bardzo groźnie wyglądający. Jego ludzie, z którymi się spotkałem i z którymi jako GROM działaliśmy, opowiadali, że ma wielką charyzmę. Jego się bano - to urodzony zabójca. Wiadomo było, że on idzie walczyć po to, aby zabić, a nie brać do niewoli. Jest człowiekiem, od którego czuje się grozę.
Przed akcjami przełożeni mówili mu: idź i zabijaj więcej?
Nie wiem, co dokładnie mu mówili, a takich rozkazów nie ma, ale on sam miał swoje sztuczki.
Jakie?
Choćby w Wietnamie zakładał stanowiska obserwacyjne pod samym nosem wroga, aby ten zaczął atakować. Wtedy miał pretekst do walki - nigdy jej nie unikał, a wręcz szukał.
Napisał pan o nim, że jest "prawdziwym wojownikiem". Ilu taki takich wojowników jest w NAVY SEALs?
Tam są prawie sami wojownicy. Wielokrotnie u nich byłem i podczas uroczystych spotkań można było zobaczyć na ich mundurach historię życia komandosów, są pełne odznaczeń, których bez walki zdobyć nie można.
Zna pan komandora Marcinko?
Jego samego nie miałem okazji poznać, ale jego ludzi już tak.
Jak w ogóle powstało NAVY SEALs?
Za prezydentury J.F. Kennedy'ego zadecydowano, że w siłach USA powinna znaleźć się jednostka działająca na morzu, w powietrzu i na ladzie (skrót od: Sea, Air and Land). I NAVY SELAs taką właśnie rolę zaczęła spełniać. Później niezbędna okazała się jeszcze grupa do walki przeciwko terrorystom - Team Six.
Czym Team Six różni się od NAVY SEALs?
Tak jak do GROMu idą najlepsi z jednostek specjalnych, tak samo i tutaj. Team Six to elita elit.
Jak wygląda ich szkolenie?
Oni są już świetnie wyszkoleni w NAVY SEALs, gdzie ćwiczenia są ekstremalne, ale w Team Six zostają najlepsi. Wybierał ich Marcinko, który najwięcej wymagał od siebie.
A co z potwornie niebezpiecznymi ćwiczeniami z samolotami i to bez zabezpieczenia?
- Chodzi o Fulton Skyhook Recovery System. Komandor zgłosił się na ochotnika do wypróbowywania tego niebezpiecznego systemu, mającego na celu ratowanie ludzi zza linii wroga. Do człowiek przymocowywane były specjalne szelki z liną. A linę do góry wznosił balon. Samolot miał z kolei na przedzie widełki, które zaczepiały o linę i wciągały człowieka z ogromną szybkością do góry. Komandor Marcinko robił to bez zabezpieczenia spadochronem.
Był pan w bazie Little Creek w Wirginii (USA)?
Odwiedziłem wszystkie bazy sił specjalnych tak amerykańskich jak i brytyjskich. Marzyłem o tym będąc młodym człowiekiem i udało mi się to marzenie spełnić.
Chciałby pan przejść szkolenia, które Marcinko określa mianem "marzenia masochisty"?
Nasze, czyli GROMu, szkolenia były podobne. Marcinko ma swój specyficzny język i nie wszystko, co mówi w książce, można uznawać za wzorzec, bo to oryginalny typ człowieka z takim też poczuciem humoru i podejściem do ludzi. To nie jest człowiek, którego wszyscy lubią, ale w działaniach komandosów liczą się efekty, a nie grzeczność.
Ja i moi żołnierze przechodziliśmy bardzo ciężki trening, także w USA, i żaden z nas nie był masochistą. Były to np. selekcje górskie, gdzie z 100 osób zostawały 4, które w ekstremalnych sytuacjach zdołają wytrzymać i myśleć przy tym o innych. Jestem dumny z posiadania dyplomu honorowego płetwonurka NAVY SEALs.
Na początku tworzenia GROMu nie mogłem uzyskać akceptacji dla tych metod, które w Team Six są uznawane za normalne.
Drastyczne metody szkoleń. Jak one wyglądają?
Jakich na przykład?
Strzelanie obok żywych ludzi ostrą amunicją i używanie materiałów wybuchowych, a komandosi muszą być szkoleni tak, aby w podobnych sytuacjach byli spokojni.
Więc co pan zrobił?
Sam siadałem jako ten zakładnik i komandosi strzelali obok mnie, wysadzali też dziwi. Można by to nazwać wariactwem, ale to norma. Gdy byłem w bazie Team Six, i ówczesny szef tej jednostki chciał, aby komandosi strzelali obok niego, zapytałem czy mogę go zastąpić. I tak też się stało. To był wyraz ogromnego zaufania.
Zwykłemu człowiekowi komandos kojarzy się z osobą postury Szwarzeneggera, z dużą masą mięśniową. A jak faktycznie wyglądają komandosi? Marcinko pisze, że są normalni - noszą długie włosy, mają tatuaże…
Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie z dużymi mięśniami nie wytrzymywali trudności. Ci najbardziej wytrzymali byli szczupli i żylaści.
Jest pan w stanie rozpoznać na ulicy komandosa ubranego po cywilnemu?
Niektórych - tak. A niektórych - nie.
Czy komandos ma obowiązek, by dbać o swój wygląd w jakiś określony sposób?
Przede wszystkim ma się troszczyć o swoją kondycję. A jak jest w Afganistanie, to może mieć i długie wąsy, i długa brodę. To zależy, do czego w tym momencie komandos jest używany.
Używany? To dehumanizuje człowieka.
Komandos jest narzędziem państwa. Szanujące się państwo musi mieć komandosów, którzy chronią je przed najgorszymi przestępcami i terrorystami - komandosi muszą być jeszcze groźniejsi niż oni. Taka jest prawda. To nie są ludzie delikatni do delikatnych zadań, to zbrojne ramię państwa, na które z budżetu dużo się łoży, by szkolić i uzbrajać komandosów do obrony obywateli.
Ile kosztuje pełne wyszkolenie komandosa?
Około miliona złotych - jedną osobę, przez kilka lat z wykorzystaniem samolotów i śmigłowców.
Drogo…
… ale to i tak jest najtańsza jednostka. Ile kosztuje jeden czołg czy samolot? A grupa komandosów może wyrządzić straszliwe zniszczenia za liniami wroga - większe niż czołgi i samoloty.
Są jakieś wspólne cechy komandosów?
Wśród nich jest koleżeństwo, ale inaczej pojmowane niż w zwykłym życiu. Bez zdolności do poświęcenia się za kolegę, czy też ratowaną osobę nie ma zespołu komandosów. Pułkownik David Stirling nieprzypadkowo wymyślił najmniejszy zespół, który może działać za linią wroga jako cztery osoby - dlatego, że każdy z nich patrzy w inną stronę i mogą się wzajemnie osłaniać.
Marcinko pisze, że wszyscy komandosi są autsajderami. Prawda?
Ja bym się z tym nie zgodził. Trochę inne jest podejście do tej kwestii w USA, Wielkiej Brytanii, a jeszcze inne w Polsce. Ja starałem się, aby GROMowcy mieli najlepsze elementy z nich z zachodnich wzorców.
Marcinko stracił kolegów m.in. w Wietnamie i Iranie. Komandos ma prawo do chwili słabości po śmierci kolegi?
To zależy, kiedy ta słabość miałaby nastąpić - nie podczas walki, może przyjść potem. Jeśli na szali jest życie ludzi, to nie ma miejsca na żadną słabość. Jeden z komandosów GROMu, który był dwa razy ranny w zasadzce w Iraku, potrafił zastrzelić wrogów i uratować przy tym kilku Amerykanów. Nie miał chwili słabości.
Co dzieje się z komandosem, który po takich operacjach wraca do cywila?
Oni nie mają żadnych problemów - jest wręcz na nich duże zapotrzebowanie. Dopiero co spotkałem byłego komandosa brytyjskiej Special Boat Service, który przyjechał do Polski na kilka dni, bo jest szefem departamentu bezpieczeństwa jednego z dużych koncernów szukających gazu łupkowego. Wcześniej na takim samym stanowisku, ale w innym koncernie, był były dowódca Delta Force. Komandosi są ludźmi, którzy są tak przygotowani do służby, że później nie przeżywają jakichś stresów czy koszmarów.
Gdy dowodziłem GROMem na Haiti w 1994 r. to było to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Wtedy na pierwszej stronie "Newsweeka" znalazła się informacja, że ośmiu żołnierzy USA popełniło samobójstwo w pierwszym miesiącu operacji na Haiti. A myśmy się czuli tam świetnie. Zainteresował się nami Rzecznik Praw Obywatelskich, ale odpowiedzieliśmy, że Haiti to jest rejon stworzony właśnie dla nas.
Komandos czuje się w piekle jak w domu?
Powinien. Haiti było nazywane przez Amerykanów "piekielną dziurą".
A co z koszmarem biurokracji, o którym Marcinko tak dosadnie pisze?
Często człowiek zza biurka nie potrafi zrozumieć człowieka z pola walki.
Marcinko był asem na wojnie, ale jak po 30 latach służby odszedł, został skazany na 21 miesięcy więzienia. To nie była kryształowa postać.
Oczywiście. Marcinko to nie kryształ, ale jego ludzie go kochali.
1